Swoje zrobiłem. I to podobno w „dobrym stylu", jak twierdzą klubowi „guru”. Więc dzisiaj jest „TEN DZIEŃ" - dzisiaj „zatańczę na szkle”.
PW-5 jest już „odpisany" w książce lotów. I stosowne „błogosławieństwa" od „kadry wyższej" też znajdują swoje wpisy tam gdzie trzeba w klubowej dokumentacji. Czas ujeżdżać „plemnika".
„Smyk” jest bardzo ciekawą i unikalną konstrukcją. Jego projekt powstał na Wydziale Lotnictwa Politechniki Warszawskiej w zepole Romana Świtkiewicza jako odpowiedź na propozycję IGC (internationl Gliding Commision) w kwestii nowego projektu szybowca klasy „Światowej”. PW-5 „Smyk” zdołał pokonać silną konkurencję i w 1993 roku zostatał oficjalnie uznany jako jedyny przedstawiciel nowej monoklasy znanej jako „Olimpijska" albo „Światowa". To dobitnie świadczy o wysokich walorach tej unikalnej konstrukcji jak również potwierdza legendę polskich konstrukcji lotniczych.
Ze względu na swój specyficzny kształt kadłuba „Smyk" szybko uzyskał przydomek „plemnika” albo „kijanki”... a jego ujeżdżanie przypadło w udziale licznej rzeszy pilotów rozsianych po całym świecie.
Dzisiaj ja miałem wstąpić w szeregi „sperm cowboys” (not Space .. not Space ...;-) ..i wylaszować się na „kijance”.
Mój „Sinyk" już jest na starcie. Spadochron na plecach. Czas pakować się do kabiny. Ten moment zawsze podnosi mi ciśnienie. Matka Natura w kooperacji z moją rodzoną mamusią dały mi w prezencie całkiem pokaźną posturę. Moje 187 centrymetrów wzrostu, generalnie stanowiło uławienie w wielu aspektach życia, niestety latanie szybowcami nie znalazło się na tej liście. Większość szybowców oferuje raczej minimalistyczne podejście do ergonomi, a wzrost pilota jest generalnie „wrogiem numer Jeden”.
W „parasolce" latałem z podkurczonymi nogami, zmuszony do uniesienia kolana gdy musiałem wepchnąć tam drążek sterowy przy większych wychyleniach lotek. Natomiast latając 1-26 konieczne było aby zapomnieć o poduszce na siedzeniu i dociągać pasy jak sznurowadła żołnierskich butów. Tylko wtedy mogłem zamknąć owiewkę nad głową i nie wybić jej przy jakimś gwałtowniejszym duszeniu. Więc patrząc na filigranową skorupkę „Smyka" miałem bardzo uzasadnione obawy. Otworzyłem owiewkę kabiny. Co za przyjemność. Odchyla się do góry na gazowym amortyzatorze dając mi wygodny dostęp do kabiny. Oparcie fotela idzie na ostatni ząbek no i czas się ładować do środka. Wbrew obawom ta operacja okazała się zaskakująco łatwa. Stopy nurkują pod tablicę przyżądów, wspieram się rękoma na burtach i powoli opuszczam do wnętrza „komórki". Jeszcze tylko odblokowuję pozycję pedałów i jadą one do końca prowadnic. Wygodnie i przestronnie! Po doświadczeniach w „antykach" czuję się jakbym wsiadł do nowoczesnej limuzyny. Sięgam ku uchwytom owiewki i bez kłopotu zamykam ją nad sobą. Nawet trochę luzu zostało. Bardzo miła niespodzianka. Brawo dla konstruktorów.
Sprawdzam zapięcie pasów, reguluję trymer i wskazanie wysokościomierza, kontroluję działanie sterów i hamulców aerodynamicznych. Wszystko „chodzi" płynnie i bez problemów. No dobrze. Chyba już czas. Lina holownicza już podpięta do zaczepu, rzut oka na „skarpetę" aby sprawdzić kierunek wiatru. Sprawdzam czy pas startowy wolny i czy nie ma nikogo na podejściu do lądowania. Kciuk w góręi kolega