str. 13
Rozdział drugi
Nie w nastroju żeby stać w kolejce do łazienki i potrzebując kilku minut dla
siebie zanim ruszy do szatni, Blayne zeszła o kilka pięter do jednego z
głównych poziomów treningowych: do cudownej i rzadko używanej łazienki
w pobliżu szatni, których używały drużyny derby. Blayne była szczęśliwa, bo
Carnivores wygrali przeciw innej drużynie wysokiego poziomu. W końcu
zbliżali się do wyrobienia sobie renomy i finałów pierwszy raz od lat i była
zachwycona wszystkimi chłopakami.
Nawet jeśli chodzi o Bo Novikova. Mężczyznę, który nie wyglądał na zbyt
szczęśliwego, że wygrali czy cokolwiek. Czy on w ogóle wiedział jak się
uśmiechać? Był do tego fizycznie zdolny? To on zdobył zwycięskiego gola,
jednak miał ten sam wyraz twarzy po wygranej jak gdy bramkarz z drugiej
linii Carnivores przepuścił krążek.
I rany, współczuła temu dzieciakowi. Wyglądał jakby był gotowy zsikać się
w spodnie, gdy Novikov podjechał do niego na łyżwach, patrząc groźnie na
biednego szakala jakby był chwilę od odgryzienia dzieciakowi twarzy i
pożarcia jego młodych.
I, jak słyszała o jego zachowaniu na lodzie, Novikov pojechał dzieciaka
takim werbalnym atakiem, który nawet sierżanci w Marines uznaliby za
szorstki. Nic dziwnego, że drużyny w których był go nienawidziły.
Współczułaby Novikovowi, gdyby nie była przekonana, że jest seryjnym
mordercą. Albo co najmniej jest ekstremalnie niegrzeczny. A tego
nienawidziła. To było coś, co generalnie ją wkurzało. Nie bez powodu ojciec
nazywał ją Panią Czarnej Etykiety Zachodniego Wybrzeża.
Myjąc ręce w umywalce, Blayne zastanawiała się co w niej było takiego, że
przyciągała socjopatów. Czarujących typów, którzy w końcu udowadniali, że
zabiliby własne matki dla ich ubezpieczenia lub najlepszych przyjaciół, gdyby
uznali, że ich to rozbawi. Doszło to do punktu, gdy przestała przyprowadzać
mężczyzn do domu, żeby przedstawić ich ojcu, ponieważ zaczynał rozmowę
od: „I co za zaburzenie osobowości masz za które ewentualnie będę musiał cie
str. 14
zabić?” To często prowadziło do jednej z ich kłótni, zajmującej ich póki Blayne
nie zorientowała się że koleś wyszedł i więcej się nie pokazał.
Oczywiście, wszyscy ci kolesie byli… jakie słowo było by właściwie poza
czarujący? Słodcy? Kochający? Tak. Wszyscy tacy byli. Pozornie. Gdy
przejrzała powierzchniową warstwę rzadko znajdywała coś więcej.
Jakkolwiek Novikov zdawał się nie być niczym więcej niż ogromną masą
morderczej hybrydy.
Poza jego grzywą i widoczną potrzebą wygrywania bez względu na koszta,
nie miał naturalnego lwiego uroku, który posiadali bracia Gwen, Mitch
O’Neill Shaw i Brandon Shaw. Nie miał też słodkiego usposobienia i uroczej
dziwaczności, które mieli Lock MacRyrie j jego tata, Brody MacRyrie.
Jak u wszystkich hybryd, DNA Novikova pożyczyło cechy od obojga jego
rodziców i tworzyło coś skrajnie różnego.
Cóż, mniejsza z tym. To nie jej problem, ani jej sprawa. Novikov nic dla niej
nie znaczył, a teraz pójdzie do szatni drużyny i pogratuluje wszystkim
przyjaciołom i zignoruje gapiąc ą się hybrydę. Pewnie i tak miał własne
mrowie kobiet, więc Blayne nie pozwoli sobie na poczucie winy za bycie
niemiłą.
Osuszyła ręce papierowym ręcznikiem i ruszyła do drzwi.
Otwierając je, wyszła na korytarz i zobaczyła Bo Novikova i jego wieczne
skrzywienie opierających się o ścianę naprzeciw łazienki, obróciła się i wróciła
do środka, zamykając za sobą zamek w drzwiach.
Nastąpiła długa cisza po drugiej stronie, a potem:
- W końcu będziesz musiała stamtąd wyjść.
Dobry Boże, powiedział to jakby stwierdzał fakt! Mogła sobie wyobrazić jak
tym samym tonem mówi: „Wiesz, że w końcu będę musiał ci wyciąć
wątrobę.”
- Nie, nie muszę – powiedziała przez drzwi. – Przeprowadziłam badanie.
Człowiek może przetrwać na samej wodzie przez dobre sześćdziesiąt dni. No i
mam toaletę. W teorii, mam wszystko czego potrzebuję.
- Blayne.
Sapnęła, uciszając go.
- Skąd wiesz jak mam na imię? Ile czasu już na mnie polujesz? Cóż, możesz
wziąć swoją piwnicę śmierci i ciała wszystkich kobiet które zabiłeś przez lata i
str. 15
iść do diabła. Bo ten cel, który pewnie nazywasz „to” w swojej głowie, żeby
uważać mnie za zaledwie obiekt, nie podda się bez walki!
Dumna ze swojej mowy, Blayne czekała aż Novikov odejdzie. Zamiast tego
usłyszała lekkie westchnienie, potem ciszę, ale nie kroki. Gdzie są te cholerne
odchodzące kroki?
Blayne czekała odrobinę dłużej, a nie mając absolutnie żadnej cierpliwości o
jakiej można by mówić, powoli podkradła się do drzwi. Była od nich tylko
kilka cali, gdy drzwi zostały wyrwane z zawiasów i odłożone na bok przez
bydlę, które to zrobiło.
Blayne wrzasnęła i potknęła się do tyłu gdy Novikov wszedł do łazienki.
Patrząc na nią w dół, powiedział:
- Teraz możemy porozmawiać.
◊ ◊ ◊
Znów patrzyła na niego w ten sposób. Tak jak patrzyła na niego gdy
pierwszy raz się spotkali i gdy patrzył na nią przez zakrwawione szkło. Jej
brązowe oczy rozszerzone, usta odrobinę otwarte.
Jeden dobry warkot i był całkiem pewny, że albo desperacko pobiegnie
wokół niego albo rzuci mu się do gardła. Oczywiście, jeśli myślała, że ma
„piwnicę śmierci” nie był zbyt zaskoczony tym jak na niego patrzyła.
Chociaż w końcu się odezwała, nie było to to, co oczekiwał że usłyszy.
- Nie zapłacę za te drzwi.
- Nie planowałem cię obciążać.
Chciała się wydostać z łazienki. Mógł wiedzieć to po tym jak wzrokiem
szukała drogi przez niego, ale upewnił się, że stoi w wejściu, żeby nie mogła
się wydostać obok niego.
Po kolejnej minucie, krzyknęła:
- Nigdy nie dostaniesz mnie żywcem! Nie pozwolę ci się zabrać do drugiej
lokacji!
Bo wzruszył ramionami.
- Okej.
Z przerażonym sapnięciem cofnęła się o krok.
- Zabijesz mnie tutaj?
str. 16
Powinno go to bawić? Dlaczego go to bawiło?
- Właściwie wcale nie planowałem cię zabijać.
Zmrużyła oczy.
- Nie zabijesz mnie, nie obedrzesz ze skóry żeby nosić moją głowę jako
kapelusz?
Tak. Był rozbawiony. I nie. To nie było normalne. Zamiast odpowiedzieć na
jej pytanie, zadał własne.
- Chcesz żebym to zrobił?
- Nie bardzo.
- Więc czemu pytasz?
- Bo według mojego ojca, wielu nauczycieli i kilku ludzi radzących jak radzić
sobie z gniewem, zdaje się, że brakuje mi tego małego aparatu, który sprawia
że nie wypowiada się rzeczy, których lepiej nie wypowiadać.
- Rozumiem.
- Więc?
- Więc co?
Zrobiła krok do przodu.
- Jesteś czy nie jesteś seryjnym mordercą.
- Nie jestem.
- Nigdy nikogo nie zabiłeś?
- Na czy poza lodem? – Jej oczy znów się rozszerzyły i zaczął się kłócić. – To
ważne pytanie – Gdy dalej się na niego gapiła, z otwartymi ustami, przyznał: -
Nigdy nie zamordowałem ani nie zabiłem nikogo, na czy poza lodem, samca
czy samicy, zmiennokształtnego czy wpełni-człowieka – Stanęła na palcach
patrząc na niego. Po chwili, powiedziała:
- Bliżej – Pochylił się i spojrzała mu w oczy. Wytrzymał jej spojrzenie przez
pełną minutę, nim dodała: - Nie kłamiesz.
- Wiem.
- Świetnie.
- Chociaż foki i morsy się nie liczą, prawda?
Potrzasnęła głową.
- Nie będę osądzać –wymamrotała do siebie. – Nie będę osądzać – Potem: -
W tej sytuacji wszystko co nie posiada kciuków się nie liczy.
- Więc w porządku.
str. 17
- Świetnie – powtórzyła.
Pewnie powinien czuć się obrażony że myślała, że jest jakimś
zdegenerowanym seryjnym mordercą, ale to brzmiało jak coś na co nie był w
nastroju.
- Więc – kontynuowała. – Skoro doszliśmy do konkluzji, że nie szukasz
nowego kapelusza ani nie chcesz dodać mnie do kolekcji w twoim lochu bólu i
cierpienia…
- Myślałem, ze to była piwnica.
- Więc czemu uwięziłeś mnie w łazience?
- Pomyślałem, że może chciałabyś pójść na kawę albo coś.
Zamrugała.
- Chcesz wyjść… - Zmrużyła oczy. – Gwen cię na to namówiła, co?
- Kto?
- Co jest z tą jej obsesja na punkcie tej dziewczyny? To znaczy, poważnie
dajcie spokój! Próbowanie zeswatania mnie z tobą, żeby wyrównać rachunki z
Tracey Lembowski jest takie ekstremalne. Nie sądzisz?
- Cóż…
Pierwszy raz jej twarz złagodniała i nie wyglądała już na przerażoną. To
była urocza zmiana.
- Ale to naprawdę słodkie, że się zgodziłeś to rozegrać. Słyszałam, że w
ogóle nie jesteś słodki.
- Jestem słodki. Bardzo.
- Hej, Novikov – wcięła się od tyłu hiena. – Mogę dostać autograf?
- Ja tu rozmawiam! – ryknął Bo w mazgajowatą twarz mężczyzny.
Nienawidził gdy ci idioci wcinali się w rozmowy nie zwracając uwagi na to, że
to niegrzeczne. – Nie widzisz tego?
Chichocząc w panice, hiena uciekła, na końcu korytarza napotykając swój
klan, co prowadziło do większej ilości hieniego chichotu. Irytujące.
- Więc gdzie to byliśmy? – zapytał, obracając się do wilkopsa z nagle znów
rozszerzonymi oczyma.
- Uch… - Roześmiała się lekko i wymamrotała pod nosem: - Nie będę
osądzać – Potem zapytała. – Która godzina?
Bo sprawdził.
- Jedenasta trzydzieści dwa i czternaście sekund.
str. 18
- To bardzo precyzyjne.
- Lubię precyzję – Wskazał na jej lewą rękę. – Masz zegarek.
- Taa, mam – Uśmiechnęła się. – Oczywiście, on wskazuje trzecią. Może to
czas w Bangkoku albo coś.
- Potrzebujesz jubilera, żeby to naprawić? Znam niedźwiedzia, który może…
Machnęła ręką na ofertę.
- Nie. Nie działa od tygodni. Poza tym to śmieć, więc nie ma sensu go
naprawiać. Kupiłam go za czterdzieści dolców w Village.
Przerażony, Bo zapytał:
- Jeśli nie działa, po co go nosisz?
- Jest śliczny! – Podeszłą bliżej i uniosła rękę, żeby mógł się lepiej przyjrzeć.
– To Pra-Dah – Roześmiała się. – Nie zegarek od Prady. Zegarek Pra-Dah.
Klasa, co?
Prawda, Bo widział w tym humor, ale wciąż…
- Ale nie działa. Nie powinnaś mieć zegarka, który działa?
- Obok zawsze jest ktoś z zegarkiem. Jak ty. Albo Ric. Albo Gwen. I to jest
Nowy Jork. W zależności gdzie jesteś, zawsze możesz znaleźć zegarek gdzieś
na jednym z budynków lub na billboardzie.
Jak ktoś może tak żyć? To takie… chaotyczne! Szczerze, Bo uważał to za
rodzaj piekła.
- To nie jest dobry sposób, żeby znać godzinę.
- Po co zadręczać się drobiazgami?
- Czas nie jest drobiazgiem.
- Nie, ale jest dość bliski – Rozległ się delikatny tykający dźwięk i Blayne
obróciła się w kółko, próbując dojsć skąd dochodził dźwięk.
- Twoje spodnie – powiedział jej Bo.
- Och – Wsadziła dłoń w jedna z wielu kieszeni jej bojówek i wyciągnęła
małą komórkę. – Widzisz? – powiedziała wskazując jej przód. – To też ma
zegarek – Zagapiła się przez chwilę na telefon i potrząsnęła głową. – Jestem
taką idiotką. Miałam to przez cały czas i mogłam zadzwonić po gliny, gdybyś
się okazał seryjnym mordercą. Gdyby nie to, że zapomniałam o tej cholernej
rzeczy. W teorii, mogłabym być teraz totalnie martwa.
- Odbierzesz czy dalej będziesz wygłaszać naprawdę, naprawdę niepokojące
oświadczenia?
str. 19
- Och. Racja.
Odebrała, powiedziała: „Uch-och” i się rozłączyła.
- Muszę iść. Gwen, Ric i Lock czekają na mnie na zewnątrz.
Ruszyła ku niemu i automatycznie się cofnął. Nie mógł tego wyjaśnić, ale
czuła jakby gdyby się nie ruszył, znalazłaby sposób żeby przejść przez niego.
- Cóż, do zobaczenia – dodała, ruszając korytarzem.
- Czekaj – w końcu zawołał gdy doszedł do siebie po usłyszeniu o jej
całkowitym braku zrozumienia dla ważności trzymania się czasu.
Obróciła się ku niemu ale dalej szła tyłem.
- Co z wyjściem na kawę?
Parsknęła.
- Boże, nie – Z tym, znów się obróciła i odeszła.
Boże, nie? Czy ona właśnie do mnie powiedziała „Boże, nie”? Normalnie
założyłby najgorsze z takim oświadczeniem, ale z nią nie mógł być niczego
pewien.
Ale upewnił się co do tego, gdy wilkopies nagle zatrzymał się na środku
korytarza i obrócił, przyznając:
- Bo nie cierpię kawy! – Roześmiała się. – Zdałam sobie sprawę, że nie
skończyłam myśli. Mam tak czasami. Sorry. W każdym razie, nienawidzę
smaku kawy i kofeina nie jest przyjacielem wilkopsa – Posłała mu uśmiech tak
jasny, że niemal wypaliło mu oczy, mrugnęła i odeszła.
Zostawiając Bo kompletnie zdezorientowanego, jakby obrażonego, jakby
dziwnie podnieconego, bo wyglądała tak szokująco uroczo w tych za dużych
bojówkach.
Za podniecenie winił grzywę. Totalnie winił grzywę!