background image

 

ŻAGARY 

Wyjaśnienie nazwy 
Nazwa tej grupy poetyckiej pochodzi od słowa żagary oznaczającego „chrust”, „coś łatwopalnego”
 
Lata istnienia 
Ta grupa literacka powstała w latach 1931-1934 przy Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. Zrzeszała 
studentów polonistyki. Sytuowała się w obrębie tzw. Drugiej Awangardy, była nazywana także "awangardą wileńską". 

Przedstawiciele 
Do Żagarystów należeli: 
- Teodor Bujnicki, 

Antoni Gołubiew, 

Stefan Jędrychowski, 

Józef Maśliński, 

Czesław Miłosz, czołowy przedstawiciel grupy, 

- Jerzy Putrament, 

Aleksander Rymkiewicz, najmłodszy z Żagarystów, 

Jerzy Zagórski, 

- Adam Kulesza (od 1932 roku),  

Stanisław Cat-Mackiewicz (okresowo związany).  

 
Program 
Żagaryści, podobnie jak Skamandryci nie stworzyli teoretycznych podstaw swego programu. Poszukując nowej drogi poetyckiej i sposobu, by 
poezja ponownie zaczęła przemawiać odwiecznym językiem symboli, nawiązywali do katastrofizmu, symbolizmu (wizjonerstwo) oraz do 
romantyzmu. Ich poezja jest wypełniona atmosferą niepokoju, dominuje w niej poczucie zagrożenia przed wojną, choć można dokonać 
rozróżnienia na np. cechy stylu Miłosza (poezja intelektualna, filozoficzna, pełna rozmachu, metaforyczności, wizji 
apokalipsy), Bujnickiego 

(nawiązywał do tradycji romantycznych i programu artystycznego Skamandrytów), Putramenta i 

Jędrychowskiego (radykalizm wypowiedzi doprowadził ich do komunizmu).  
W kwestiach formalnych postulowali powrót do języka pełnego symboli i ukrytejmetaforyki, pisanie klasycznej poezji w stylu patetycznym i 
wzniosłym, konieczność społecznej służby sztuki. Nie bali się ostro krytykować innych grup tworzących w tym czasie. Skamandrytom „obrywało się” 
za zbyt płytkie pojmowanie poezji, z Awangardzistom za przywiązywanie zbyt dużej uwagi do technicznych aspektów wypowiedzi. 
 
Organ prasowy  
Wileńska grupa wydawała własne czasopismo oświecone sztuce „Żagary”, które po 1933 roku uzyskało samodzielny i niezależny status 
miesięcznika (od kwietnia 1931 oku był to bezpłatny dodatek do konserwatywnego dziennika "Słowo”, następnie do "Kuriera Wileńskiego" pod 
nazwą „Piony”). Ostatni numer ukazał się w marcu 1934 roku. 

Powstanie grupy 

Narodziny grupy wiążą się ze środowiskiem akademickim Uniwersytetu Stefana Batorego (obecnie Uniwersytet Wileński), głównie z istniejącymi 

tam kołami naukowymi i stowarzyszeniami: Klubem Intelektualistów, Legionem Młodych, Klubem Włóczęgów oraz Sekcją Twórczości Oryginalnej 

Koła Polonistów. Wystąpienie programowe Teodora Bujnickiego, Czesława Miłosza, Jerzego Zagórskiego,Kazimierza Hałaburdy i Stefana 

Jędrychowskiego odbyło się w lutym 1931 roku podczas wieczorku poetyckiego, zorganizowanego pod nazwą Najmłodsze Wilno Literackie, w 

sali 

Związku Literatów. To wydarzenie, oraz wydane wcześniej (w latach 1927–1929) trzy wspólne tomiki poetyckie: STOSpod arkadPatykiem po 

niebie 

dały początek grupie literackiej

[1]

. 

Działalność publicystyczna i kulturalna 

Dzięki pomocy Stanisława Cata-Mackiewicza, redaktora i wydawcy dziennika "Słowo", żagaryści opublikowali w kwietniu 1931 roku pierwszy numer 

swojego czasopisma. Pomysłodawcami nazwy periodyku, a zarazem grupy byli Bujnicki i Miłosz. Oprócz nich redakcję czasopisma tworzyli także: 

Jędrychowski, Zagórski i Antoni Gołubiew. W listopadzie tego samego roku wykluczony z redakcji został Hałaburda ze względu na jego udział 

w antysemickim 

zajściu, na jego miejsce przyjęto Jerzego Putramenta. 

Na skutek sporów ideologicznych z Mackiewiczem, po opublikowaniu ośmiu numerów "Żagarów", od maja 1932 roku czasopismo przekształcono w 

dodatek do Kuriera Wileńskiego o nazwie "Piony". Jego redaktorami byli Henryk Dembiński, Jędrychowski i Zagórski. W 1933 roku wznowiono 

jednak druk "Żagarów", którego cztery numery ukazały się do marca 1934. W redakcji tego czasopisma zasiadali Bujnicki, Dembiński, Zagórski, 

Miłosz, Putrament, Józef Maśliński, Aleksander Rymkiewicz a także Anatol Mikułko i Mieczysław Kotlicki, którzy redagowali dotąd dodatek wileński 

pt. 

"Smuga". Do grupy należeli także Wacław Korabiewicz, Tadeusz Byrski i Leon Szreder. 

Po upadku pisma w 1934 

nastąpiła dezintegracja grupy, chociaż podejmowano (aż do końca 1939 roku) kolejne inicjatywy czasopiśmiennicze: 

Maśliński redagował "Kolumnę Literacką" jako dodatek do "Kuriera Wileńskiego" w latach 1934–1938, z kolei w latach 1937-1938 Zagórski 

prowadził dodatek do "Kuriera Porannego" o nazwie "Apel". Bujnicki do wybuchu II wojny światowej prowadził dział literacki w "Słowie". Dembiński i 

background image

 

Jędrzychowski w 1936 roku wydawali pisma "Poprostu" oraz "Karta" o radykalnym charakterze społeczno–politycznym (za co spotkały ich liczne 

szykany ze strony władz państwowych oraz konfiskaty mienia). 

Działalność żagarystów nie ograniczała się tylko do wydawania kolejnych pism. Poeci ci byli także założycielami drugiego Klubu Intelektualistów, 

której przewodził Dembiński. Grupa usiłowała także stworzyć własną linię wydawniczą, wzorem innych grup literackich, o nazwie "Grupa literacka 

Żagary-Piony". Jednakże drukiem ukazały się tylko dwa zbiorki: Bujnickiego Po omacku i Zagórskiego Ostrze mostu. Organizowali wieczorki 

poetyckie, podejmowali współpracę z redaktorami czasopisma "Linia". W 1934 uczestniczyli wraz z poetami z innych części kraju w wieczorze 

poetyckim o nazwie "Najazd Awangardy na Warszawę". Żagarystów łączyły silne więzi przyjacielskie. 

Program literacki 

Żagaryści cechowali się silnym poczuciem odrębności pokoleniowej, jednocześnie reprezentując otwartą postawę, co różniło ich znacznie od 

innych awangardowych środowisk artystycznychdwudziestolecia międzywojennego. Ich twórczość była podporządkowana przede wszystkim 

poglądom społeczno–ekonomicznym. Głównym ideologiem grupy był Dembiński, który głosił hasła przemiany moralnej społeczeństwa dokonanej z 

dobrej woli. Literatura miała więc pełnić głównie rolę społeczną. 

Ich twórczość cechowała się konstruktywizmem, prozaizacją, kultem faktu, reportażem, intelektualizmem. Nawiązywali jednocześnie do 

poezji Mickiewicza, 

Słowackiego, a także do klasycyzmu(oda, poemat, liryka opisowa) oraz do korzeni kultury. Ponadto obecne w niej było 

także przeczucie katastrofy, nieuchronnej apokalipsy czy zbliżającej się zagłady, która miała pochłonąć zarówno świat, jak i człowieka. 

 

 

AWANGARDA KRAKOWSKA 

Awangarda Krakowska 

– grupa literacka działająca w latach 1922−1927 przy krakowskim czasopiśmie Zwrotnica. Awangarda Krakowska swoją 

nazwę wzięła od słowa z języka francuskiego avant-garde („przednia straż") oraz od siedziby w Grodzie Kraka.  

Grupie przewodził Tadeusz Peiper, główny teoretyk i twórca programu. O założeniach nowej poezji mówił ogłoszony w 1922 r. przez Peipera 

manifest „Miasto. Masa. Maszyna”. Awangarda Krakowska była jedynym nowatorskim polskim ruchem artystycznym, który opracował swój program 

poetycki w szczegółach. Hasło Awangardzistów Krakowskich brzmiało: „Minimum słów, maksimum treści”. Etymologia samego 

terminu awangarda 

wskazuje na terminologię wojskową i oznacza „oddział zabezpieczający od czoła główne siły maszerującej armii”. Można zatem 

wysunąć następujące implikacje, które dotyczą charakteru Awangardy Krakowskiej: bojowość (agresywny rys), ruchliwość oraz zmienność (celem 

stworzenia nowych form i stylów artystycznych za pomocą: łamania dotychczas praktykowanych stylów i form, sięganie po tematykę zakazaną, 

wprowadzanie nowych środków wyrazu artystycznego). 

Przyszli awangardziści w pierwszych numerach Zwrotnicy pisali razem z członkami wyznawców futuryzmu: Tytusem Czyżewskim, Brunonem 

Jasieńskim, Stanisławem Młodożeńcem, Anatolem Sternem. Tadeusz Peiper swoje założenia zaczął publikować w Nowej Sztuce, dopiero w maju 

1922 roku wydał pierwszy nr Zwrotnicy. Napisał w nim Punkt wyjścia, który przypomina manifesty futurysty-Marinettiego (masa, szybkość, 

wynalazczość, ścisła konstrukcja, ekonomia środków). 

Przedstawiciele 

 

Jan Brzękowski 

 

Jalu Kurek 

 

Tadeusz Peiper 

 

Julian Przyboś 

 

Adam Ważyk 

Główne założenia oraz program poetycki 

 

tzw. kult 3 × M ("Miasto, Masa, Maszyna") – kult współczesnej cywilizacji 

 

artysta jako architekt-

budowniczy zdań 

 

ekwiwalentyzacja uczuć – prezentowanie obrazu będącego ekwiwalentem uczuć 

 

metafora 

jako środek wyrażania i tworzenia nowej, poetyckiej rzeczywistości 

 

zbliżenie rytmu poezji do rytmu prozy 

 

używanie skrótów myślowych i skondensowanej (spiętrzonej) metafory 

background image

 

 

ekonomiczność języka poetyckiego 

 

zajmowanie się teraźniejszością 

 

kult 

nowości 

 

emocjonalna 

powściągliwość (antysentymentalizm) 

 

intelektualna dyscyplina 

 

precyzyjna budowa wiersza

, zwięzłość 

Inne 

 

 

ANTYROMANTYZM: poezja awangardzistów nie wypełnia roli wieszczej ani proroczej; poezja nie jest wytworem natchnienia ani innej 

duchowej siły (często utożsamianej z talentem). Awangarda ceni intelektualną dyscyplinę oraz rygor, a poezja jest wynikiem intelektualnego 

wysiłku, pracy artysty, który nie jest ucieleśnieniem demiurgicznej siły: jest słowiarzem, a nie wieszczem. Poezja nie powinna zapuszczać się 

w regiony niedostępne intelektowi (wyobraźnia, sen), rozum powinien kontrolować wyobraźnię poety. 

 

PREZENTYZM: poezja powinna zająć się opisem teraźniejszości, tym samym przeciwstawia się futuryzmowi. Uprzywilejowanymi tematami 

były: miasto, masa, maszyna. Pod tym względem – teraźniejszość, nie przeszłość i przyszłość – awangardziści zgadzali się z 

założeniami skamandrytów. Odrzucili jednak koncepcję talentyzmu. Kultywowali: współczesną (im) cywilizację, mit postępu technicznego, 

gloryfikacja wielkich aglomeracji miejskich (zbliżony do tuwimowskiego aktywizmu i popędu życiowego). 

 

ANTYSENTYMENTALIZM: Awangarda to zmierzch uczuć, likwidacja lirycznego ekshibicjonizmu na rzecz emocjonalnej powściągliwości 

(przeciwieństwo skamandrytów, których poezja charakteryzowała się zbytnią „wylewnością” uczuć i emocji). Bezpośredniości uczuciowego 

uzewnętrznienia przeciwstawiają: pośredniość, znaki zastępcze, symbole uczuć, pseudonimy i ekwiwalenty: PSEUDONIM zastępuje 

konkretną nazwę przez parafrazę: zabieg ten nazywamy pseudonimizacja. Awagardzistom chodzi o napięcie, jakie się pojawia pomiędzy 

rzeczywistą nazwą a parafrazą, stąd wynika emocjonalny stosunek podmiotu do przedmiotu (np. „z muru strzelił krwawy płomyk” – 

chorągiewka rewolucyjna, „zapach wyszumiałej wiosny” – bez). 

 

POEZJA: to nie sprawa słownictwa i wynalazczości leksykalnej – chodzi o osiągnięcia w zakresie składni. Nowa poezja to poezja 

nowej metafory

polegającej na nakładaniu na siebie nowych znaczeń (wypowiedź liryczna nie jest wypowiedzią wprost, lecz metaforyczną). 

 

KONSTRUKTYWIZM: poezja to budowla wzniesiona z przemyślanych słów. Poezja opanowuje chaos zjawisk – przez to, że świadomie oddaje 

się dyrektywom logiki (co odrzucili futuryści). Zasada MINIMUM SŁÓW MAKSIMUM SKOJARZEŃ (międzysłowie, sugestia). 

 

KULTURA: praca twórcza jest organizowaniem natury przez kulturę – stąd hierarchizacja pracy, ładu i dyscyplin. Człowiek świadomie kształci 

formy swojego byt

u, przeciwstawiając się chaosowi i anarchii. 

 

FORMA: jest nosicielem idei społecznych; SPOŁECZEŃSTWO jest idealnym modelem świata, świata zorganizowanego, harmonijnego i 

rozumnego, „złożony i perfekcyjny w swym funkcjonowaniu, jak maszyna” (Tadeusz Peiper). PAŃSTWO dla Peipera to stróż i stwórca ładu 

społecznego, a socjalizm to idea sprawiedliwości społecznej, którą wzmacnia i usprawnia cywilizacja i sztuka. 

 

SZTUKA: ma odpowiadać nowej wrażliwości człowieka ukształtowanej przez maszynę oraz technikę, ma odpowiadać prawom ekonomii 

celowości, ma zostać poddana prawom rygoru (ekonomia słów, nowa metafora). 

Program 
Szczegółowy program Awangardy Krakowskiej w 1922 roku ogłosił główny teoretyk i założyciel grupy zwany papieżem awangardy – Tadeusz Peiper. 
Zatytułował go Miasto. Masa. Maszyna, czym podkreślił jeszcze bardziej krąg poetyckich zainteresowao i inspiracji grupy, której naczelnym hasłem stały się 
słowa: Minimum słów, maksimum treści
Innym ważnym tekstem stanowiącym wykładnię nowej estetyki jest szkic Metafora teraźniejszości
 
Zafascynowany XX-wieczną cywilizacją i jej wytworami, wyznający kult nowości Peiper postulował między innymi: 
 
- stworzenie nowej poezji opartej na tzw. estetyce cywilizacji, 
- zajmowanie się teraźniejszością, a nie rozpamiętywanie przeszłości czy marzenie o przyszłości, 
- emocjonalną powściągliwośd, sprzeciwienie się romantyczno-modernistycznej metafizyce i nadmiernemu liryzmowi w myśli słów: Poeta nie jest kapłanem, nie 
jest beztroskim lekkoduchem, lecz poważnym rzemieślnikiem, pracującym w materiale słowa,
 
- popularyzację prostoty, zwięzłości i oszczędności środków poetyckiego wyrazu, ekonomiczności języka poetyckiego: (…) precz z watą słów - sens tkwi w skrócie 
i sile metafory, w kondensacji znaczeo słowa, 
 
- posługiwanie się logiczną konstrukcją przy budowie dzieła literackiego,  
- używanie skrótów myślowych, 
- kierowanie utworów nie do jednostki, lecz do masy ludzkiej, ponieważ to w niej tkwi największa siła cywilizacji,  

background image

 

- postrzegania artysty jako animatora wyobraźni masowej, jako rzemieślnika, jako architekta-budowniczego zdao, a nie jako wyobcowanego twórcy czy 
profetycznego poety,  
- usytuowanie roli poezji nie w ukazywaniu rozterek targających natchnionym, posługującym się intuicją poetą, lecz w pokazywaniu, tłumaczeniu i „wyjaśnianiu” 
świata i reguł nim rządzących, a roli literatury w pomocy jednostce w odnalezieniu miejsca w nowym świecie miasta, masy, maszyny, 
nowy typ metafory mającej kreowad rzeczywistośd czysto poetycką, wyrażającej i tworzącej nową, poetycką rzeczywistośd, odsyłającej  
- odbiorcę do wielu znaczeo i dzięki temu umożliwiającej zachowanie ekonomicznej zwięzłośd dzieła, 
- rezygnację z bliskich, regularnych rymów na rzecz bardziej oddalonych od siebie, dzięki czemu zbliżono rytm poezji do rytmu prozy 
 
 

FUTURYZM 

Futuryzm (

łac. futurus – przyszły) – awangardowy kierunek w kulturze (zwłaszcza w literaturze), który narodził się we Włoszech na początku XX 

wieku

. Założeniem futuryzmu było „patrzenie w przyszłość”, odrzucanie przeszłości i tradycji. Futuryzm w swoim żywiołowym manifeście 

proponował unicestwienie akademii, bibliotek i muzeów, winnych jego zdaniem utrzymywania i utrwalania kultury przestarzałej i niedołężnej, a 

przez to szkodliwej i niebezpiecznej. Futuryści zawładnęli w pełni sferą estetyki. Wierzyli w profetyczną rolę artysty, którego uznawali za 

prawdziwego przewodnika duchowego i demiurga nowego społeczeństwa. 

Powstanie futuryzmu 

Koniec wieku XIX 

początek XX to czasy rewolucji technicznej – gwałtownego rozwoju przemysłu i transportu. Rozbudowywała się sieć kolei, 

skonstruowany został samolot i samochód. Powstał szereg wynalazków, takich jak elektryczność, telefon i film. Świat dynamizował się i 

przekształcał w tempie dotychczas niespotykanym. Pojawił się kult nauki i techniki, pełne optymizmu przekonanie o ogromnych możliwościach 

człowieka oraz idealistyczna wiara w rozwój ludzkości i jej wspaniałą przyszłość. 

Futuryzm narodził się we Włoszech jako awangardowy i antytradycyjny kierunek literacki, nacechowany bezkompromisowością w głoszeniu 

rewolucji artystycznej. Termin „futuryzm” miał wskazywać, że uczestnicy tego ruchu kierują myśli ku przyszłości, odrzucając wszelkie relikty 

przeszłości jako balast hamujący rozwój. Gwałtowny atak futurystów na tradycję, muzea i antyk był historycznie i psychologicznie zrozumiały. 

Włochy już od paru stuleci nie liczyły się w sztuce. Dominującą pozycję straciły w końcu XVII wieku na rzecz Francji. 

Na początku XX wieku Włochy mogły świecić jedynie blaskiem dawnej chwały niczym gigantyczne, wymarłe Pompeje. W takiej sytuacji młodzi 

artyści postanowili przezwyciężyć marazm, stworzyć nowe wartości, wyjść z cienia historii. Mimo to jednak odwoływali się do ideałów Risorgimenta. 

Manifest buntu 

W 1909 roku poeta Filippo Tommaso Marinetti i malarz Umberto Boccioni 

ogłosili pierwszManifest futuryzmu w paryskim dzienniku Le Figaro, w 

którym sformułowali w 11 punktach główne założenia kierunku mającego nieść rewolucję kulturalną 

 

1. Chcemy wyśpiewywać miłość do niebezpieczeństwa, praktykę energii i zuchwałość. 

2. Podstawowymi elementami naszej poezji będą odwaga, śmiałość i bunt. 

3. Dotąd literatura wychwalała pełen zadumy bezwład, ekstazę i sen, my zaś chcemy sławić agresywny ruch, gorączkową bezsenność, 

gimnastyczny krok, ryzykowny skok, 

policzkowanie i cios pięścią. 

4. Oświadczamy, że wspaniałość świata wzbogaciła się o piękno prędkości. Samochód wyścigowy z bagażnikiem zdobnym w grube rury jak węże 

o buchającym oddechu, samochód rozgrzany do czerwoności, który wygląda jak pędzący pocisk piękniejszy jest niż Nike z Samotraki. 

5. Chcemy śpiewać na cześć człowieka trzymającego kierownicę, której idealna oś przecina ziemię, a ta z kolei wystrzelona krąży po swej orbicie. 

6. Trzeba, by poeta podejmował wysiłki z zapałem, błyskotliwością i roztropnością, aby podsycać entuzjastyczny zapał pierwotnych żywiołów. 

7. Jedynie walka jest piękna. Arcydziełem jest tylko to, co ma agresywny charakter. Poezja musi być gwałtownym szturmem na nieznane siły, ma 

zmuszać je, by leżały pokornie przed człowiekiem. 

8. Jesteśmy na samym krańcu przylądka wieków! Wczoraj umarły Czas i Przestrzeń. Żyjemy już w absolucie, stworzyliśmy już bowiem wieczną i 

wszechobecną prędkość. 

9. Chcemy wysławiać wojnę – jedyną higienę świata – militaryzm, patriotyzm, niszczycielski gest anarchistów, piękne idee, które zabijają, oraz 

głosić pogardę dla kobiety. 

10. Chcemy zniszczyć muzea, biblioteki, zwalczyć moralizm, feminizm i wszelkie przejawy oportunistycznego i użytkowego tchórzostwa. 

background image

 

11. Będziemy wyśpiewywać na cześć wielkich tłumów wzburzonych pracą, przyjemnością lub buntem, wielobarwnych i polifonicznych fal rewolucji 

w nowoczesnych miastach, arsenałów i fabryk wibrujących nocą pod gwałtownie rozświetlonym blaskiem elektrycznych księżyców, na cześć 

żarłocznych dworców, wężów, które kopcą, fabryk zawieszonych pod chmurami na sznurkach dymów, mostów skaczących jak gimnastyk nad 

diabolicznym ostrzem rozświetlonych słońcem rzek, awanturniczych parowców węszących po horyzontach, żelaznych koni zaprzęgniętych do 

długich rur i na cześć szybowcowego lotu aeroplanów, których śmigło łopocze jak chorągiew i hałasuje jak oklaski rozentuzjazmowanego tłumu

[1]

Napisali również kilka innych manifestów, m.inZabijmy światło księżyca!, Manifest przeciw staroświeckiej WenecjiManifest przeciw 

Montmartre’owi

Po I wojnie światowej szał futurystyczny wyczerpał się, ich założenia poszły w stronę faszyzmu. Z Włoch futuryzm rozprzestrzenił się do innych 

krajów. 

Futuryzm w Polsce 

Polska, gdy dotarł do niej program futurystów, była krajem słabo rozwiniętym, rolniczym. Futuryści w Polsce opiewali rozwój cywilizacyjny i postęp. 

Trafili ze swoim programem na podatny grunt. Sytuacja odbudowującej się Polski sprawiała, że futuryzm przybrał tutaj swoistą formę: po 

początkowym zachłyśnięciu zagranicznymi wzorcami, nastąpiło dostosowanie do polskich warunków. Pionierem był Jerzy Jankowski, używający 

również formy imienia i nazwiska: Yeży Yankowski, autor zbioru poezji i prozy pt. Tram wpopszek ulicy (1920; pisownia tytułu oryginalna). Okres 

rozkwitu i ekspansji przypadał na lata 1918-23. Prowokacyjność, dynamizm futurystów otworzył kulturę polską na nowe tendencje, przecierał drogę 

innym ruchom awangardowym. Głównymi ośrodkami byłyWarszawa i Kraków. 

Kraków 

W Krakowie powstały kluby futurystyczne: Pod Katarynką (1919), Gałka Muszkatołowa (1921). W czerwcu 1921 roku Bruno Jasieński zredagował i 

wydał 4-stronicowe pismo „JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW mańifesty futuryzmu polskiego wydańe nadzwyczajne na całą Żeczpospolitą Polską”, 

zawierające m.in. „Mańifest w sprawie natyhmiastowej futuryzacji żyća” ,„Mańifest w sprawie ortografji fonetycznej”, „Mańifest w sprawie poezji 

futurystycznej” oraz „Mańifest w sprawie krytyki artystycznej“. Powyższa jednodniówka zawierała teksty autorstwa Brunona Jasieńskiego, Anatola 

Sterna, Stanisława Młodożeńca i Tytusa Czyżewskiego. Wydrukowana była Czcionkami Drukarni Związkowej w Krakowie, ul. Mikołajska L.13, pod 

zarządem J. Dziubanowskiego. W 1921 roku w Warszawie i Krakowie wydano redagowane przez Sterna i Wata pismNuż w bżuhu. Jednodńuwka 

futurystuw 

(futuryści krytykowali i łamali zasady ortografii oraz gramatyki), w którym zawarto trzy manifesty: Manifest w sprawie natychmiastowej 

futuryzacji życiaManifest w sprawie poezji futurystycznej i Manifest w sprawie krytyki artystycznej. Prezentowali w niej także swoje utwory polscy 

futuryści: Bruno Jasieński, Stanisław Młodożeniec, Tytus Czyżewski. 

Warszawa 

W Warszawie grupie futurystów przewodzili Anatol Stern i Aleksander Wat. Wydawali oni zbiorowe publikacje. W 1918 roku ogłosili manifest-ulotkę 

„Tak”, która za sprawą zawartych w niej symboli i deklaracji zainicjowała polski futuryzm. Wiersze Sterna i Wata ukazały się w manifeście 

futurystów Nuż w bżuhuŚrodowisko warszawskich futurystów i osób związanych z awangardą artystyczną było skupione wokół pismNowa 

Sztuka (1921-1922), a na

stępnie wokół Almanachu Nowej Sztuki (1924-1925). Bardzo ekstrawaganckie wystąpienia futurystów niejednokrotnie 

kończyły się skandalami, bijatykami lub interwencją policji. W swych utworach atakowali dawnych autorów, wysyłali ich do muzeum staroci. 

Założenia futuryzmu 

Futuryści agresywnie atakowali dziedzictwo kulturowe. Traktowali tradycję jako „nienawistny hamulec”, który krępuje swobodę twórczą. W swych 

agresywnych wystąpieniach futuryści włoscy porównywali przeszłość i tradycję do dwóch spluwaczek. Uważali, że trzeba niszczyć zabytki, bo są 

„bardziej zaraźliwe niż cholera”. Futuryści zachęcali do niszczenia bibliotek, muzeów, pamiątek. Polscy futuryści głosili: „cywilizacja i kultura jest 

chorobliwością na śmietnik, wybieramy prostotę, ordynarność, wesołość, zdrowie, trywialność, śmiech”; „ogłaszamy wielką wyprzedaż starych 

rupieci, sprzedajemy za pół ceny świeże mumie mickiewiczów i słowackich”. 

Cechą futuryzmu była gwałtowność, agresywność, kult przemocy, wojny: „chcemy sławić wojnę, jedyną higienę świata”. Futuryzm cechował 

aktywizm, rozpęd działania. Celem było przezwyciężenie bierności dotychczasowej literatury. Chcieli chwalić przygodę, odwagę, 

bunt. Marinetti 

mówił: „Ryczący samochód (...) piękniejszy od Nike z Samotraki”. Czas aktualności dzieła oceniali na 24 godziny – jutro dzieło 

będzie antykiem, a więc trzeba szybko tworzyć. Odrzucali dziedzictwo romantyzmu, psychologizm, antropoceptyzm: precz z psychologicznym, 

metafizycznym niepokojem

. Wprowadzali materię jako jedyny motyw godny poezji – Marinetti pisał: „gorąco kawałka drzewa lub żelaza 

roznamiętnia nas bardziej niż uśmiech i łzy kobiety”; ból ludzi jest tak samo interesujący jak ból lamp. Tytus Czyżewski zalecał kochać maszyny 

elektryczne, nie kobiety. Kryterium futuryzmu było dążenie do oryginalności, odrzucenie tradycji. Wypowiedzieli wojnę fantazji i marzycielstwu. 

background image

 

Sztuce 

wysunięto postulat oryginalności. Chciano stworzyć nowy język poetycki, wyzwolony z ograniczeń regułami. Chciano stworzyć język 

pozarozumowy. Żądano uwolnienia słowa z niewoli rozumu „Należy uwolnić słowa udręczone i storturowane tyranią myśli, należy stworzyć 

uniwersalny język pozarozumowy, w którym nie myśl rządziłaby słowami, lecz słowo – dźwięk objąłby nieznaną i rewelacyjną treść”. W nowym 

języku odrzucano przyimki, spójniki, a głównie znaki interpunkcyjne. Stosowano m.in. nowy sposób obrazowania polegający na wzajemnym 

przenikaniu się słów i obrazów w celu oddania dynamiczności; ekstrawagancję w zakresie formy typograficznej, na przykład kombinacje małych i 

wielkich liter, różne kolory farby do druku, czcionkę łamaną w różne figury geometryczne. 

Futuryzm w sztuce 

Artyści futuryści uznali, że źródłem inspiracji sztuki powinna być nowoczesna, mechaniczna cywilizacja początku XX wieku ze swymi fascynującymi 

osiągnięciami technicznymi. Artyści powinni czerpać natchnienie z cudów współczesnego świata – żelaznej sieci szybkiej kolei, która oplata Ziemię, 

z transatlantyków przemierzających oceany i samolotów, które prują niebo, z walki o podbój nieznanego. Dawnej sztuce futuryści przeciwstawili 

s

ztukę przyszłości, zdolną oddać dynamizm współczesnego życia, jego tempo i rytm. Głosili kult szybkości, pędu, maszyny. Heroizowali 

gorączkowy zgiełk wielkiego miasta. Entuzjastyczny i idealistyczny program futurystów upatrywał w urbanizacji i mechanizacji przyszłego szczęścia 

ludzkości. Sztuka zdaniem futurystów winna czerpać natchnienie z bezpośredniego kontaktu ze współczesnym światem. W ramach tej 

zafascynowanej techniką estetyki samochód, prawdziwe ucieleśnienie szybkości, stał się symbolem nowoczesności. 

Tytuły prasowe i manifesty 

Ogłaszany za Stanisławem Brzozowskim wielką wyprzedaż starych rupieci: Sprzedaje się za pół darmo stare tradycje, kategorie, przyzwyczajenia, 

malowanki i fetysze. Wielkie, ogólnonarodowe panopticum na Wawelu – wołali w jednym z tekstów futuryści.  

Pierwszym manifestem polskich futurystów był tekst z 1920 roku, zatytułowany Gga, czyli Gga gąsiora jest piękniejsze od śpiewu słowika. To 

właśnie tam zawarli krytykę cywilizacji, zanegowanie jej zdobyczy i odrzucenie dziedzictwa kulturalnego w myśl słów: (…) wybieramy prostotę, 

ordynarność, wesołość, zdrowie, trywialność, śmiech. 

 

W 1921 roku w Krakowie zaczęło wychodzić słynne, choć 4-stronicowe pismo Bruno Jasieńskiego Nuż w bżuchu. JEDNODŃUWKA 

FUTURYSTUW mańifesty futuryzmu polskiego wydańe nadzwyczajne na całą Żeczpospolitą Polską, w którym opublikowano między innymi takie 

artykuły autorstwa Bruno Jasieńskiego, Anatola Sterna, Stanisława Młodożeńca i Tytusa Czyżewskiego, jak: 

Mańifest w sprawie natyhmiastowej futuryzacji żyća, 

Mańifest w sprawie ortografji fonetycznej, 

Mańifest w sprawie poezji futurystycznej, 

Mańifest w sprawie krytyki artystycznej.  

 

Z kolei w Warszawie, gdzie grupą futurystów kierowali Anatol Stern i Aleksander Wat, w 1918 roku ogłoszono manifest-ulotkę Tak, dali tym 

samym początek narodowej odmianie kierunku. Zadowoleni ze współpracy, współtworzyli manifest Nuż w bżuchu (pełny tytuł: Nuż w bżuhu. 2 

jednodńuwka futurystuw. Wydanie nadzwyczajne). Stern opublikował w nim między innymi wiersze 1/2 godziny na zielonym brzegu, Kosmiczny 

nos, Rewolucja ciała, Płodzenie.  

 

Tytuł prasowy  

Pismami skupiającymi warszawskich futurystów były najpierw "Nowa Sztuka" (1921-1922; ukazały się 2 numery) – najważniejszy tytuł polskiego 

futuryzmu kierowany przez pomysłodawcę Sterna (współpracował z nim Tadeusz Peiper), a potem "Almanach Nowej Sztuki" (1924-1925) pod 

redakcją Stefana Kordiana Gackiego.  

 

Formy wyrazu 

Futuryści starali się stworzyć język pozarozumowy, ponieważ uważali, że tylko poznanie intuicyjne ma sens. Prócz hasła Główna wartość książki – 

to format i druk, po nich dopiero 

– treść, głosili: 

 

ideę „słów na wolności”, wolnych od rygorów składni, 

potrzebę dynamizacji i rytmizacji wypowiedzi literackiej, 

konieczność podwyższenia roli rzeczowników, onomatopei, 

wyeliminowanie z języka poezji przymiotników, 

wprowadzenie do języka literackiego pojęć z zakresu nauki i techniki, 

zwrócenie uwagi na dźwiękowe zestroje słów

wprowadzenie motywów ze świata mitów, ludowych podań, legend, 

background image

 

burzenie przejawów działania logiki, 

- stosowanie pisowni fonetycznej, 

odrzucenie interpunkcji i zasad ortografii

, krępujących słowo. 

Futuryści często stylizowali język poezji na język codzienny, słyszany na ulicy, dlatego też starali się pisać wiersze według zasad zapisu 

telegraficznego 

czy wiadomości radiowej. 

Skamander 

Wyjaśnienie nazwy 

Nazwa 

„Skamander” została zaczerpnięta od mitologicznej rzeki opływającej Troję. Ponadto stanowi ona nawiązanie do słynnego zdania z 

modernistycznego dramatu Akropolis 

(1904) Stanisława Wyspiańskiego: Skamander połyska, wiślaną świetląc się falą.  

 

Lata istnienia 

Grupę założono w 1918 roku. Przetrwała do 1939 roku, choć pierwsze znaki rozpadu były już widoczne 10 lat wcześniej (około 1929 roku). Jak 

pisze Joanna Lupas-Rutkowska: [c]Rozesz

ły się drogi przyjaciół, Lechoń i Iwaszkiewicz objęli stanowiska dyplomatyczne za granicą. Wierzyński 

związał się z prawicowym obozem sanacji, Słonimski zajął publicystyką, a Tuwim podejmował coraz poważniejsze, krytykujące rzeczywistość 

tematy (Joanna Lupas-Rutkowska, 

Ściąga z języka polskiego. Dwudziestolecie międzywojenne, Warszawa 2002, s. 29).[/c] 

 

Etapy działalności 

Historię Skamandra można podzielić na trzy etapy, w których członkowie grupy przechodzili przeobrażenia, zmieniały się ich poglądy i plany: 

 

Etap I:  

zawiązanie grupy (lata 1916-1919 z ważną datą w roku 1918): 

Grupa zaczęła się zawiązywać w latach 1916-1918, gdy wszyscy jej członkowie byli związani z Uniwersytetem Warszawskim i czasopismem „Pro 

Arte et Studio”. To w redakcji miesięcznika poeci i prozaicy, zgłębiający tajniki dziennikarstwa, zauważyli, że mają podobne poglądy, że patrzą na 

rzeczywistość w zbliżony sposób, że wszyscy stoją w opozycji do panującego modernizmu.  

 

- Gdy w marcu 1918 roku w 

„Pro Arte et Studio” został opublikowany skandaliczny i kontrowersyjny jak na owe czasy wiersz Wiosna Juliana 

Tuwima

, w którym nawoływał do powszechnej rui (Naróbcie Polsce bachorów; Rozchućcie więcej kawalerskich chorób; dziewki fabryczne, 

brzuchate kobyły) – oburzeni czytelnicy spowodowali wymianę redakcji tytułu, wówczas ich miejsce zajęły osoby związane z późniejszą grupą 

poetycką. Od tej chwili „Pro Arte et Studio” stało się czołowym organem prasowym, w którym Skamandryci manifestowali sprzeciw wobec 

modernistycznym hasłom i twórcom. 

 

- W 

tym samym roku miało miejsce kolejne ważne wydarzenie w historii kształtowania się światopoglądu poczucia wspólnoty Skamandrytów. Otóż 

29 listopada 1918 roku na Nowym Świecie nr 57 w Warszawie poeta Tadeusz Raabe zorganizował kawiarnię artystyczną „Pod Picadorem”, która z 

dnia na dzień stała się drugim domem poetów, malarzy, artystów. To właśnie tam Julian Tuwim przeprowadził prowokację będącą odpowiedzią na 

powstające w tamtym czasie w Rosji kawiarnie literackie. Potraktował poezję jako towar, który należy reklamować. Pewnego dnia goście kafejki 

mogli sobie przeczytać cennik usług, sporządzony i wywieszony przez bywających tam „artystów”. Oto kilka pozycji ze szczegółowej i skrupulatnie 

opracowanej listy usług wraz ze „stosownym” cennikiem

[c]

(…) zwyczajna rozmowa (3-5 minut), z prawem podania ręki – 50 marek (…) 

Ofiarowanie przeczytanego utworu 

– 75 marek (…) 

Propozycje matrymonialne 

– tylko w czwartki (…) 

Uwaga 1. Poeta Tuwim podobnych zgłoszeń nie przyjmuje. 

Uwaga 2. Do pozostałych poetów mogą się zgłaszać tylko interesantki posiadające przeszło 75000 marek posagu (bez różnicy płci, narodowości i 

wyznania). [/c] 

ogłoszenie grupy poetyckiej pod nazwą Skamander w 1919 roku.  

 

Tuż po oficjalnym zawiązaniu grupy, jej członkowie, tzw. „wielka piątka”, zaczęła publikować swoje pierwsze tomiki.  

 

Etap II: działalność właściwa (lata 1919-1926/28). 

W ciągu około ośmiu lat najintensywniejszej działalności, Skamandryci wykrystalizowali swoje poglądy oraz rozszerzyli liczbę członków na tzw. 

poetów-satelitów oraz powieściopisarzy czy krytyków.  

background image

 

 

Etap III: dezintegracja grupy (1929-1939): 

W ciągu ostatnich 10 lat istnienia Skamandra widać było, jak afirmacyjno-witalistyczne tendencje powoli ustąpiły nutom zniechęcenia, 

przygnębienia, rozczarowania. Członkowie grupy nie czuli już tej więzi pokoleniowej i ideowej, co na początku było tak bardzo widoczne i 

pokrzepiające. Na rozpad grupy wpływ miała także postać Józefa Piłsudskiego. Gdy marszałek dokonał zamachu majowego w 1926 roku i ogłosił 

rządu sanacji, Skamandryci podzielili się między jego gorących zwolenników (Lechoń) i zagorzałych przeciwników. Jeszcze większy rozdźwięk w 

grupie zapanował, gdy wszyscy zaczęli obserwować skutki autorytarnych rządów Piłsudskiego i ich wpływ na sytuację Polski i Polaków.  

 

Siedziba 

Skaman

dryci spotykali się przy specjalnie przygotowanym dla nich stoliku w warszawskich kawiarniach „Pod Picadorem” oraz „Ziemiańska”, by 

ogłosić swoje najnowsze wiersze, odczytać nowopowstałe manifesty, opowiedzieć anegdotki czy po prostu pożartować. Tak zwane „życie 

kawiarniane” miało dla nich ogromne znaczenie, stanowiło czynnik scalający grupę, która – jak uważa teoretyk literatury Michał Głowiński – była 

zespołem sytuacyjnym, połączonym rzeczywistością pozaliteracką (wspólna działalność kabaretowa, zebrania w kawiarniach, wspólni znajomi). 

Tytuł prasowy 

Pierwszym prasowym organem Skamandrytów było warszawskie czasopismo młodzieży akademickiej Uniwersytetu Warszawskiego „Pro Arte et 

Studio”, w którym to w 1918 roku Julian Tuwim opublikował swój skandalizujący i piętnujący zakłamane społeczeństwo poemat Wiosna.  

Miesięcznik ukazywał się od marca 1916 roku. Jego redaktorami byli kolejno między innymi:  

Edward Boyé, 

Mieczysław Grydzewski, 

Jan Lechoń (od 1917 roku), 

Władysław Zawistowski, 

Zdzisław Dytel, 

- Zygmunt Karski. 

 

Profil pisma zmienił się z tradycjonalistycznego i bardzo eklektycznego, nawiązującego do tradycji literacko-artystycznych Młodej Polski 

na awangardowy 

w chwili, gdy jego redakcję objęli Skamandryci. To oni w styczniu 1919 roku zmienili nazwę tytułu na „Pro Arte”. Ostatni numer 

ukazał się we wrześniu 1919 roku. 

 

Drugim organem prasowym Skamandrytów, trybuną ich poglądów był miesięcznik poetycki „Skamander”, ukazujący się w latach 1920-1928 

oraz 1935-1939. 

 

Najpierw kierował nim Władysław Zawistowski, a potem Mieczysław Grydzewski. Oczywiście w skład redakcji wchodziła „wielka piątka”, która 

określiła profil tytułu. Do 1935 roku „Skamander” był pismem prezentującym i popularyzującym poglądy tej grupy i jej naśladowców. 

 

Potem zaczęły się pojawiać w nim teksty artystów wcześniej pomijanych, np. żagarystów, artykuły krytycznoliterackie, fragmenty dramatów czy 

powieści, recenzje malarskie, teatralne, filmowe czy polemiki. Drukowana tam np. wiersze Bolesława Leśmiana, fragmenty prac i dramatów 

Witkacego, Witolda Gombrowicza, Juliusza Kaden-

Bandrowskiego, Bruno Schulza czy Emila Zegadłowicza. Na łamach „Skamandra” ukazywały się 

także przekłady z symbolistycznej literatury rosyjskiej czy francuskiej.  

 

Program 

Skamandryci nigdy nie stworzyli konkre

tnego „programu”, ponieważ nie chcieli ograniczać swej dowolności artystycznej. We Słowie wstępnym, 

opublikowanym w pierwszym numerze „Skamandra” pisali: [c]chcemy być poetami dzisiejszego dnia i w tym nasza wiara i cały nasz program (…) 

nie występujemy z programem, gdyż programy są zawsze spojrzeniem wstecz.[/c] 

Choć byli grupą bezprogramową, to jednak można wyróżnić w ich światopoglądzie kilka istotnych punktów dotyczących nowego ujęcia poezji, a w 

szczególności: 

 

Konieczność nawiązania do tradycji i dorobku kulturowego, co potwierdza pogląd, iż nie byli oni rewolucjonistami słowa, 

Dążenie do związania poezji z życiem politycznym

- Stworzenie poety-uczestnika

, poety „słowiarza”, „człowieka tłumu”, czyli biorącego udział w życiu państwa i społeczności, rzemieślnika słowa, a 

nie wyobcowanego artysty wychwalanego w romantyzmie czy modernizmie, przy jednoczesnym dążeniu do osiągnięcia doskonałości artystycznej, 

Włączenie do języka poezji elementów języka potocznego, czyli kolokwializmów, neologizmów, gwaryzmów i wulgaryzmów oraz humoru, ironii, 

background image

 

satyry i dowcipu, 

Łączenie różnych form wypowiedzi (liryka, satyra, ironia), 

Domaganie się klasycznych reguł wiersza

 

W tekstach tej grupy poetyckiej prócz nawiązań do techniki naturalistów i ekspresjonistów oraz krytyki wzorców młodopolskich i romantycznych 

widać zachwyt nad życiem, nad teraźniejszością. Gloryfikowali dzień powszedni, traktując równo wszystkie tematy, zarówno miłość, filozofię, 

politykę czy naturę. Nawołujący do aktywności Skamandryci afirmowali nie tylko uciechy umysłowe. Chwilowe przeżycie traktowali wyżej niż 

filozoficzne refleksje. Cieszyli się także z powodu możliwości, jakie posiada człowiek obdarzony tak wielką siłą i nieograniczoną wolnością. 

Bohaterem ich dzieł jest najczęściej zwykły szary człowiek (dzięki czemu nadal ich twórczość jest tak popularna) oraz tłum, który kieruje się swoją 

potrzebą biologiczną, ulega fizjologicznym popędom.  

 

Uczestnicy 

W skład założycieli Skamandra, tzw. „wielkiej piątki” wchodzili najwybitniejsi polscy poeci i prozaicy:  

 

Julian Tuwim, skandalista zafascynowany 

demonologią, eliksirami, talizmanami, prześmiewca piętnujący nasze narodowe fobie i obawy, mistrz 

ciętego, pełnego aluzji, „mocnego” słowa, które było jego pasją, a czasem i obsesją (zbierał teksty osób chorych psychicznie, grafomanów, 

wymyślał neologizmy, godzinami z zapamiętaniem czytał słowniki). 

Antoni Słonimski, buntowniczy, niepogodzony ze światem felietonista, dramatopisarz, satyryk, krytyk teatralny, propagator Polski wielokulturowej 

i t

olerancyjnej, opartej na zasadach wolności i równości którego Czesław Miłosz w Historii literatury polskiej nazwał spadkobiercą pozytywistów

autor słów: Ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada! 

 

Jarosław Iwaszkiewicz, operujący malarskością i muzycznością w liryce, podążający w kierunku estetyzmu i klasycznej formy powieści, jedyny 

skamandryta, który przetrwał II wojnę światową i okupację w kraju,  

 

Kazimierz Wierzyński, miłośnik sportu, piewca młodości, witalizmu, patriota i emigrant, który cały czas tęsknił do ojczyzny, 

 

Jan Lechoń, romantyk, patriota pielęgnujący tradycje Polski szlacheckiej i legendę napoleońską, wielbiciel Piłsudskiego, który po odzyskaniu 

przez ojczyznę niepodległości zawołał: A wiosną niechaj wiosnę, a nie Polskę zobaczę! 

 

Gdy grupa zaczęła się rozrastać, dołączyli do niej tzw. poeci-satelici

- Maria Pawlikowska-Jasnorzewska,  

Józef Wittlin,  

Stanisław Baliński,  

- Jan Brzechwa, 

Kazimiera Iłłakowiczówna,  

oraz powieściopisarze i krytycy (m.in. Wilam Horzyca). 

 

Inspiracje 

Skamandryci natchnienia, pomysłów i rozwiązań technicznych poszukiwali zwłaszcza w twórczości dekadenta, klasycysty oraz awangardzisty –

 Leopolda Staffa

Poza tym inspiracji dostarczała im filozofia poprzedniej epoki, szczególnie młodopolska nastrojowość oraz założenia Henriego Bergsona oraz 

Fryderyka Nietzschego, jak również zdobycze dwudziestolecia: techniki ekspresjonistów i naturalistów.  

 

Ważne teksty 

Skamandryci zaistnieli w świadomości szerokiej publiczności w 1918 roku publikacją poematu Juliana Tuwima Wiosna.  

Ich teksty pojawiały się najpierw w czasopiśmie „Pro arte et studio” (z czasem zmienionego na „Pro arte”), a potem w miesięczniku „Skamander”. 

Ważniejsze z nich to: 

- Julian Tuwim - Czyhanie na Boga (1918 r.),  

- Jan 

Lechoń - Karmazynowy poemat (1920 r.), 

Antoni Słonimski - Sonety (1918 r.), 

background image

10 

 

Kazimierz Wierzyński - Wiosna i wino (1919 r.), 

Jarosław Iwaszkiewicz - Oktostychy (1918 r.). 

 

20 LECIE MIEDZYWOJENNE 

Literatura polska 

dwudziestolecia międzywojennego – jest to epoka w historii polskiej literatury przypadająca na lata od odzyskania 

niepodległości w roku1918 do wybuchu II wojny światowej. 

 

Podział literatury ze względu na charakter zjawisk w niej występujących 

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku po ponad stuletnim okresie zaborów stworzyło nowe warunki dla rozwoju polskiej kultury i 

literatury. W 1920 roku powstał Związek Literatów Polskich, zaś w 1924 roku została powołana polska sekcja PEN Clubu reprezentująca polską 

literaturę na forum międzynarodowym. Literatura międzywojenna nie była jednolita. Pod względem charakteru zjawisk literackich można ją podzielić 

na dwa różne okresy. Pierwszy z nich, przypadający na lata dwudzieste XX wieku charakteryzuje optymizm, wielka radość i euforia z powodu 

zakończenia wojny i odzyskania wolności, a także wizja świetlanej przyszłości dla Polski i świata, radość życia, pochwała witalności. Ów optymizm 

widoczny jest s

zczególnie w twórczości poetów związanych z grupą Skamander, których utwory wyrażają radość i fascynację codziennością. Drugi 

okres, przypadający na lata trzydzieste zaznaczył się stopniowo narastającym poczuciem kryzysu cywilizacji i ogólnego pesymizmu. Było to 

spowodowane szokiem, jakim dla ludzi ówczesnych była recesja gospodarcza lat trzydziestych, zwana wielkim kryzysem, która objęła cały świat nie 

wyłączając Polski odbierając ludziom poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Dodatkowo w tym okresie nastąpił wzrost potęgi państw totalitarnych, 

takich jak III Rzesza i ZSRR

, co budziło uzasadnione obawy o bezpieczeństwo Polski i świata. Pesymizm miał też inne przyczyny, psychologiczno-

społeczne – wynikające z upadku wartości w życiu ludzkim, jaki w tym okresie był zauważalny oraz z sytuacji człowieka w społeczeństwie i jego 

relacji z innymi ludźmi. Wszystkie te czynniki zaowocowały rozwojem literatury katastroficznej, która najpełniej wyraziła się w twórczościStanisława 

Ignacego Witkiewicza 

oraz poetów Awangardy Krakowskiej. Ich czarne przepowiednie zrealizowały się częściowo w 1939 roku, kiedy wybuchła II 

wojna światowa. 

Proza polska okresu międzywojennego 

Proza polska dwudziestolecia międzywojennego w swoim początkowym okresie była zdominowana przez pisarzy, którzy debiutowali jeszcze w 

epoce 

Młodej Polski, takimi jak: Stefan Żeromski(Przedwiośnie), Wacław Berent, Władysław Orkan, Andrzej Strug (Pokolenie Marka Świdy

oraz 

Władysław Stanisław Reymont, który w 1924 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Pełnię talentu w tym okresie rozwinęli: Zofia 

Nałkowska (m.in. Granica), Juliusz Kaden-Bandrowski (Czarne SkrzydłaGenerał Barcz), Maria Dąbrowska (m.in. Noce i dnie), Jarosław 

Iwaszkiewicz (m.in. 

Młyn nad Utratą),Maria Kuncewiczowa (Cudzoziemka), Pola Gojawiczyńska (Dziewczęta z Nowolipek), Jan 

Parandowski (

Niebo w płomieniach) i wielu innych. Odrębne miejsce w prozie dwudziestolecia zajmowałaZofia Kossak-Szczucka, 

której Krzyżowcy zapewniły trwałe miejsce w polskiej literaturze. Wśród debiutantów największy rozgłos zyskali: Jerzy Andrzejewski, Teodor 

Parnicki (Aecjusz ostatni Rzymianin) oraz 

Emil Zegadłowicz (Zmory). Dużą poczytnością cieszyła się Zazdrość i medycyna Michała 

Choromańskiego oraz reportaże Melchiora Wańkowicza. Spośród pisarzy związanych z lewicą rozgłos zyskał Leon Kruczkowski, dzięki 

powieści Kordian i Cham. Najbardziej nowatorskie pod względem formy były utwory Stanisława Ignacego Witkiewicza, które przepojone były 

nastrojem katastrofizmu (m.in. Nienasycenie) oraz Witolda Gombrowicza (Ferdydurkei Brunona Schulza (Sklepy cynamonoweSanatorium pod 

klepsydrą). 

Odrębne miejsce zajmowała literatura popularno-rozrywkowa, przeznaczona dla szerokiego kręgu czytelników. Najwybitniejszym przedstawicielem 

tego nurtu literatury dwudziestolecia był Tadeusz Dołęga-Mostowicz – autor licznych popularnych powieści, takich jak: Kariera Nikodema 

DyzmyZnachor, czy Dr. Murek zredukowany

, gdzie obok sensacyjnej fabuły znaleźć można było satyryczne spojrzenie na ówczesną politykę i 

społeczeństwo. Innymi twórcami literatury rozrywkowej byli m.in.: Antoni Marczyński – autor powieści sensacyjno-kryminalnych, Irena Zarzycka – 

autorka lekkich romansów oraz Stefan Grabiński – twórca literatury fantastyki i grozy. W dziedzinie twórczości dla dzieci i młodzieży na czoło 

wysuwał się Kornel Makuszyński autor takich powieści jak: Szatan z siódmej klasySzaleństwa panny EwyO dwóch takich co ukradli 

księżycPanna z mokrą głową. Twórczość dziecięco-młodzieżową uprawiali też: Janusz Korczak (m.in. Król Maciuś Pierwszy), Maria 

Kownacka, Jan Brzechwa, 

Janina Porazińska i wielu innych. 

Poezja polska okresu międzywojennego 

W poezji 

dwudziestolecia międzywojennego, podobnie jak w prozie, początkowo dominowali twórcy debiutujący w okresie Młodej Polski. Byli to 

między innymi: Bolesław Leśmian (Napój cienisty),Leopold Staff (Ucho igielne) oraz Jan Kasprowicz. Z czasem do głosu zaczęło dochodzić nowe 

background image

11 

 

pokolenie, z którego największą poczytnością cieszyli się twórcy związani z grupą Skamander: Jan Lechoń, Julian Tuwim (m.in. Jarmark 

rymów), Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz oraz Kazimierz Wierzyński, który w 1932 roku otrzymał nagrodę poetycką IX Olimpiady. 

Oryginalną poezję tworzyły też: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, która do swoich liryk wprowadziła elementy erotyczne, nową składnię i 

obiegowe zwroty oraz 

Kazimiera Iłłakowiczówna, w której twórczości brzmiała nuta głębokiej religijności. Pod znakiem awangardy rozwijali swoją 

twórczość m.in.: Julian Przyboś, Tadeusz Peiper, Anatol Stern i Bruno Jasieński. Poezję nawiązującą do tradycji romantycznej tworzyli m.in. Józef 

Czechowicz 

i zmarły przedwcześnie Jerzy Liebert. Nurt rewolucyjny i patriotyczny reprezentował m.in. Władysław Broniewski. Poezję katastroficzną 

tworzyli 

Czesław Miłosz,Władysław Sebyła i inni. Oryginalnym i popularnym poetą nie związanym z żadnym liczącym się ugrupowaniem literackim 

był Konstanty Ildefons Gałczyński. Do osobliwości poezji dwudziestolecia międzywojennego zaliczyć też można twórczość polskich futurystów, 

takich jak

Stanisław Młodożeniec, Tytus Czyżewski i Bruno Jasieński, która manifestowała bunt przeciwko tradycyjnym regułom poezjotwórczym. 

Twórczość dramatyczna w okresie międzywojennym 

W dziedzinie dramatu przodowali: Jerzy Szaniawski (

ŻeglarzMostAdwokat i róże), Karol Hubert 

Rostworowski (trylogia: NiespodziankaPrzeprowadzka i U mety), 

Jarosław Iwaszkiewicz, Adolf Nowaczyński, Stanisława Przybyszewska, Bruno 

Jasieński (Bal manekinów) oraz Stanisław Ignacy Witkiewicz, którego dramaty Kurka wodnaJan Maciej Wścieklica i inne były w tym okresie na 

ogół nierozumiane i niedoceniane. Popularne komedie pisali m.in.: Antoni Cwojdziński, Adam Grzymała-Siedlecki oraz Włodzimierz Perzyński. 

Krytyka literacka 

Pośród krytyków literackich dwudziestolecia międzywojennego na czoło wysuwa się postać Tadeusza Boy-Żelenskiego, który był również 

oryginalnym twórcą oraz wybitnym tłumaczem. Jego zasługą był przekład i przyswojenie kulturze polskiej najwybitniejszych dzieł literatury 

francuskiej. Innymi znanymi krytykami byli m.in. Karol Irzykowski, 

Antoni Słonimski i Kazimierz Wyka. 

 

Lirykę międzywojnia można podzielić na dwie odmiany: tradycyjną, uprawianą przez twórców dojrzałych, i awangardową, realizowaną przez 

ugrupowania bardziej „postępowe”.  

 

W epice nadal uprawiano 

prozę poetycką (Bruno Schulz: Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod klepsydrą), pisano realistyczne, choć utrzymane w 

duchu realizmu magicznego, opowiadania (Jarosław Iwaszkiewicz: Brzezina, Panny z Wilka).  

Pewną modyfikację przeszły powieści, wśród których wyodrębniono kilka odmian, między innymi: 

powieść społeczną (Stefan Żeromski: Uciekła mi przepióreczka),  

powieść psychologiczną (Zofia Nałkowska: Granica; Stefan Żeromski: Przedwiośnie; Maria Kuncewiczowa: Cudzoziemka),  

powieść realistyczną (Maria Dąbrowska: Noce i dnie),  

powieść awangardową (Witkacy: Nienasycenie; Witold Gombrowicz: Ferdydurke),  

powieść historyczną (Jarosław Iwaszkiewicz: Czerwone tarcze; Zofia Kossak-Szczucka: Krzyżowcy),  

powieść środowiskową (Gustaw Morcinek: Łysek z pokładu Idy; Pola Gojawiczyńska:Dziewczęta z Nowolipek).  

 

Ważnym momentem w historii międzywojennych gatunków literackich było także pojawienie się literatury faktu i dokumentu (Maria 

Dąbrowska Pamiętniki chłopów polskich) oraz reportażu (Melchior Wańkowicz: Na tropach Smętka, Xawery Pruszyński:W czerwonej Hiszpanii). 

Znaczenie dwudziestolecia międzywojennego 
Lata 20-e i 30-

e XX wieku były okresem ważnym nie tylko ze względu historycznego (okres między I a II wojną światową), ale także z uwagi na 

ogromny 

rozwój cywilizacyjny, techniczny, naukowy, medialny, obyczajowy i światopoglądowy.  

 
Zakończenie I wojny sprawiło, że nastąpił gwałtowny boom techniczny oraz skok cywilizacyjny. Rozwinął się przemysł budowlany, odzieżowy, 
kolejowy. Ludzie chcieli jak najszybciej zapomnieć o traumie wojny, dlatego też z optymizmem patrzyli w przyszłość, społeczności ulegały 
zacieśnieniu więzów. Panowała ogólna radość i podniecenie, o czym świadczą słowa Jędrzeja Moraczewskiego:oraz Tadeusza Peipera: 

To dwudziestoleciu międzywojennemu zawdzięczamy fakt, że możemy oglądać filmy, jeździć samochodem, rozmawiać przez telefon, słuchać 

radia. 

Rozwojowi cywilizacji i przemysłu na wielką skalę towarzyszyła zmiana ustroju w wielu państwach z monarchistycznego 

na demokratyczny

, do głosu coraz częściej dochodzili zwykli ludzie. W końcu o swoje prawa zaczęły walczyć kobiety. Obcinały włosy „na 

chłopaka” lub traktowały je trwałą ondulacją, nakładały krótkie spódnice i zaczęły domagać się zgody na wstąpienie na wyższe uczelnie, 

traktowania ich na równi z mężczyznami. Poza tym rozwijały się media: powstawały nowe tytuły prasowy, każdy następny prezentował wyższy 

poziom. Pojawiło się kino, a wraz z nim marzenia o lepszym życiu.  

 

background image

12 

 

W takim to czasie intensywnego rozwoju swoje dzieła tworzyli bodaj najwięksi twórcy wieku – Ernest Hemingway, Marcel Proust, James Joyce, 

Bruno Schulz, Witold Gombrowicz, Antoni Słonimski, powstawały nowe filozofie (freudyzm, intuicjonizm, behawioryzm), rodziły się awangardowe 

tendencje 

w sztuce, malarstwie, architekturze, muzyce czy w końcu w literaturze, takie chociażby jak poszukujący wyrażanie własnego „ja” 

ekspresjonizm, negujący przeszłość i teraźniejszość futuryzm, opiewający rolę podświadomości i marzeń sennych nadrealizm czy pełen 

apokaliptycznych wizji katastrofizm.  

 

Nie sposób dokonać podsumowania epoki w jednym, czy nawet w stu zdaniach. Dwudziestolecie przyniosło tyle zmian w życiu polityczny, 

społecznym, literacko-artystycznym, że ogarnięcie choć połowy z nich zakrawa o masochizm. 

FILOZOFIA 20LECIA 

Egzystencjalizm 

Ten nurt filozoficzny, choć uznawany za pesymistyczny dowód na kryzys wartości i niepokojów panujących w dwudziestowiecznej Europie 

wywodzi się tak naprawdę z wieku XIX, ponieważ za jego prekursora (zwłaszcza chrześcijańskiego nurtu) uważa się duńskiego filozofa Sorena 

Kierkegaarda, nazywanego czasem "

Sokratesem Północy". Jednak to Niemcy Martin Heidegger, Karl Jaspers i Francuz Jean Paul 

Sartre 

sformułowali założenia teoretyczne dla tego nurtu.  

 

Egzystencjalizm jest głęboko zakorzeniony w literaturze. Filozofia ta jest bardzo niesystematyczna, nieuporządkowana, a zamiast traktów 

teoretycznych wyraża swoją myśl poprzez dzieła literackie. Punktem wyjścia dla egzystencjalistów był punkt widzenia człowieka.  

 

Wyróżnia się dwa typy egzystencjalizmu

ateistyczny (przedstawiciele: Jean Paul Sartre i Albert Camus), 

teistyczny 

(przedstawicie: Gabriel Marcel, który jako pierwszy użył pojęcia „egzystencjalizm” i Karl Jaspers). 

 

Według egzystencjalizmu ateistycznego człowiek pojawia się na świecie bez żadnego konkretnego celu, co więcej nie ma niczego, co 

uzasadniało by jego bytność. Stąd bierze się tragizm istnienia ludzkiego – konieczność wzięcia całkowitejodpowiedzialności za własne życie. Nie 

jest to jednak takie proste, ponieważ istnienie jest niezwykle kruche i niepewne, dlatego też człowiek odczuwa lęk przed życiem. Analogicznie 

odczuwa również lęk przed śmiercią. Stąd też bierze się jeden z głównych poglądów egzystencjalistów – życie to absurd.  

 

Egzystencjalni ateiści przekonywali, że człowiek jest pozostawiony sam sobie, dlatego musi robić wszystko, by zabezpieczyć swoją własną 

egzystencję. Nie może liczyć ani na innych ludzi, ani tym bardziej na Boga, ponieważ go nie ma. Nie wierzyli oni w żaden transcendentny byt. 

Obecność innych ludzi jest tylko zagrożeniem dla jednostki, dlatego też wszyscy dążymy do zapanowania nad innymi. Tragizm ludzki wyraża się 

również w egzystencjalnej idei nieograniczonej wolności. Wolność totalna najzwyczajniej nas przerasta i jest źródłem frustracji, ponieważ nie 

potrafimy się nią poprawnie posługiwać. Ciągłe dokonywanie wyborów jest czynnością bardzo trudną, z którą na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie 

sobie poradzić. Albert Camus przekonywał w Dżumie, że obowiązkiem każdego człowieka jest bunt, czyli heroiczne tworzenie siebie w świecie 

porażonym przez absurd, jak pisze Joanna Lupas-Rutkowska. Tylko na drodze buntu jesteśmy w stanie zjednoczyć się z innymi, aby w ten sposób 

przezwyciężyć egoizm i osamotnienie. 

Zupełnie inaczej przedstawia się z kolei egzystencjalizm teistyczny. Filozofia ta zakładała, że istnieje droga umożliwiająca przejście od 

absurdalnej egzystencji do egzystencji autentycznej. Cel ten można osiągnąć dzięki dwóm wartościom –miłości i wierze. Agnieszka Krawczyń, 

autorka opracowania epoki wyjaśnia to następująco: [c]Miłość okazywana drugiemu człowiekowi powoduje odrzucenie „ja” na korzyść „my”, daje 

sposobność odczuwania więzi z innymi ludźmi. Miłość jest nierozerwalnie związana z wiarą. Wiara obecna w kontaktach międzyludzkich to 

zawierzenie siebie komuś – ten rodzaj wiary może być nadużyty. Nie zdarzy się to na pewno w przypadku wiary w Boga. Bóg jest dla człowieka 

gwarancją, nigdy go nie zawiedzie. Wiara w istotę najwyższą pozwala człowiekowi na całkowite zaangażowanie się w świat. [/c] 

Pragmatyzm 

Pragmatyzm to nurt który powstał jako opozycja wobec racjonalizmu. Jego głównym myślicielem był amerykański filozof, prekursor psychologii 

humanistycznej i fenomenologii William James (brat pisarza Henry'ego Jamesa), ale to jego przyjaciel Charles Peirce - wielostronnie uzdolniony 

filozof (współtworzył semiologię, dziedziny: metodologia nauki oraz logika relacji, wprowadził mnóstwo znaczących pojęć i terminów do matematyki, 

chemii, psychologii, statystyki, o filozofii już nie wspominając) jako pierwszy określił jego filozofię mianem pragmatyzmu.  

 

background image

13 

 

Głównym założeniem tego poglądu był nacisk na przydatność, praktyczność prawdy. Wykorzystanie zdobytej wiedzy James uważał za 

wa

żniejsze, niż przybliżenie się do obiektywnej prawdy o badanym zjawisku. 

Katastrofizm 

Nurt ten wywodził się bezpośrednio z wydarzeń historycznych. Młode pokolenie wrażliwych ludzi, którzy przeżyli pierwszą wojnę światową, przez 

tę wielką traumę cechowało się pesymizmem. Powrót do stanu rzeczy sprzed wojny okazał się dla nich niemożliwy. Nie byli oni w stanie powrócić 

do dawnych norm moralnych i wartości. To zgorzknienie prowadziło bezpośrednio do tendencji katastroficznych. Poczucie nadchodzącej katastrofy 

były dla nich niemal namacalne. Upust tym przekonaniom dał niemiecki filozof Oswald Spengler, który w 1917 roku opublikował dzieło Zmierzch 

Zachodu

. Książka ta z miejsca stała się głosem pokolenia oraz jednym z filarów teorii cyklu społecznego.  

 

Spengler 

wysnuł w Zmierzchu Zachodu tezę o nadchodzącym… zmierzchu Zachodu. Jego zdaniem zachodnioeuropejska cywilizacja zbytnio 

zniszczyła kulturę Starego Kontynentu. Filozof dostrzegał zagrożenie w społeczeństwach Azji i Ameryki, przekonując, iż wkrótce pozbawią one 

Europejczyków dominującej roli. Spengler jako dowód popierający swoją teorię przytoczył zdanie: los ginącego Rzymu powtarza się wielokrotnie. W 

ten sposób wyraził on ideę cyklicznego powrotu zjawisk historycznych. 

Fenomenologia 

Za twórcę tego nurtu uznaje się matematyka i filozofa Niemca Edmunda Husserla. Zamierzał on zbudować system filozoficzny, który dzięki 

metodom naukowym byłby w stanie badać istotę przedmiotów, nie bacząc na ich psychologiczne czy historyczne uwarunkowania.  

 

Właśnie ową istotę rzeczy nazywał Husserl fenomenem. Odrzucał on psychologizm i relatywizm, skupiając się wyłącznie na fenomenach. Jednym z 

najwybitniejszych przedstawicieli fenomenologii był polski filozof Roman Ingarden. Zalecał on miedzy innymi pojmowanie dzieła literackiego jako 

tworu wielowarstwowego, celowo pomijając tendencje psychologistyczne. 

„W małym dworku” - streszczenie 

AKT I 

 

Akcja toczy się w małym saloniku w dworku państwa Nibków w miejscowości Kozłowice w Sandomierskiem. W niedalekiej przeszłości doszło 

tam do tragedii 

– w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła Anastazja Nibek. Kuzynka Aneta, która przybyła do dworku aby zaopiekować się 

osieroconymi dziewczynkami: 

Zosią i Amelką, z zaskoczeniem odkryła, że one wcale nie żałują, że matka zmarła. Siostrzyczki nie tylko nie 

nosiły żałoby, ale i wyśmiewały się z kuzynki, a raczej z jej naiwności. 

 

Zosia i Amelka razem ze swoim kuzynem-

poetą, Jęzorym Pasiukowskim, zabawiły się „w seans spirytystyczny”. Ku ich zaskoczeniu udało 

im się wywołać Widmo Anastazji. Dziewczynki nie wystraszyły się ducha. Zjawa powiedziała łagodnym tonem: Umarła z własnej woli. Nie 

zabiłam się ani nikt mnie nie zabił. Chciałam umrzeć i umarłam. Zrobił mi się rak w wątrobie. 

 

Zrozpaczony Jęzory, któremu doskwierała niemoc twórcza, nuda i brak pieniędzy na wyjazd, prosi dziewczynki o towarzystwo tego wieczora, 

ale te pos

tanawiają umówić go z Anetą. Wtedy do pokoju wchodzi Duapanazy Nibek i zauważywszy Widmo mówi, że to on zabił Anastazję, 

ponieważ zdradzała go z Jęzorem. Zjawa ze spokojem wyjaśniła, że za życia miała romans, ale nie z kuzynem, lecz z Kozdroniem, a przyczyną 
jej śmierci był nowotwór wątroby. Oburzony Nibek był przekonany, że duch najzwyczajniej kłamie. Podobnie zareagował Jęzory, który domagał 

się od Anastazji by przyznała, że łączył ich romans.  

 

W saloniku pojawił się Kozdroń, który był zarządcą majątku Nibków. Mężczyzna zapoznał się z kuzynką Anetą, a wtedy Anastazja zarzekała 

się przy wszystkich, że to właśnie Kozdroń był jej kochankiem. Te słowa (i widok Widma) wstrząsnęły oficjalistą, a także Jęzorym, który nie 

wiedział, że miał konkurenta.  

 

Kolejną osobą, która pojawiła się w saloniku był współpracownik Kozdronia – Maszejko. Mężczyzna przynosi niepokojącą wiadomość, iż 

wszystkie suki w majątku zborsuczyły się z kundlami. Anastazja podziękowała Maszejce za to, że ten ułatwiał jej i Kozdroniowi potajemne 

schadzki.  

 

AKT II 

background image

14 

 

 

Akcja przenosi się przed majątek Nibków, do pięknego ogrodu. O poranku spotykają się tam mieszkańcy dworku na śniadaniu. Kuzyn Jęzory 

powiadomił zgromadzonych, że znów może pisać. Kiedy Aneta zabrała siostrzyczki na lekcję gry na pianinie, Nibek zdradził Kozdruniowi, iż 

podejrzewa go o bycie ojcem Zosi. Obruszony oficjalista grozi, że odejdzie z pracy, lecz Duapanazy szybko go przeprosił. 

Nagle przy stole pojawiała się Anastazja. Widząc ducha żony Nibek udał się po wódkę. Widmo wyjawiło wówczas Kozdrunowi, że ten nie jest 

ojcem Zosi. Zjawa przypomniała też mężczyźnie, że za życia powierzyła mu swój dziennik, poprosiła go jednocześnie, by razem z jej mężem 

przejrzeli go dokładnie. 

 

Gdy do stołu powrócił Nibek, Kozdroń przyznał, że łączył go romans z Anastazją, lecz nie jest ojcem Zosi. Za dowód miał mu posłużyć sekretny 

dziennik małżonki Duapanazego. Kuzyn Jęzory wciąż upierał się, że on również był kochankiem Anastazji, którą uważał za swoją największą 
muzę, lecz Nibek wierzy bardziej duchowi niż poecie.  

 

Anastazja przyznała, że aby złagodzić ból wątroby zażywała opium. Dlatego też nie pamiętała kto był jej kochankiem, nie wykluczała, że może 

faktycznie łączył ją romans z Jęzorym. Ta wiadomość zdawała się wszystko tłumaczyć. Nibek nabrał wówczas przekonania, że zastrzelił żonę 

w trakcie jej narkotycznego snu.  

 

Duch kobiety zaleca, by Duapanazy i Kozdroń jak najszybciej przeczytali jej dziennik. Kiedy mężczyźni odeszli do Widma dołączyły 

dziewczynki. Ich zabawie towarzyszył poeta, który przeczytał swój najnowszy wiersz. Utwór był wyraźnie nieudolny stylistycznie, ale jego treść 
dawała do myślenia. W swoim dziele Jęzory przepowiedział samobójczą śmierć Zosi i Amelki. Wzruszona wierszem Anastazja poleciła 

kuzynowi Anetę, jako wspaniały materiał na żonę.  

 

W trakcie zabawy Duch kobiety polecił dziewczynkom, by w nocy udały się do spiżarni i wypiły po połowie zawartość brązowej butelki.  

 

 

AKT III 

 

Akcja ostatniego aktu rozgrywa się w pokoju Amelki i Zosi. Kozdroń z Nibkiem wciąż są pogrążeni w lekturze potajemnych zapisków Anastazji. 

Znajdują w nim niemiłe informacje na swój temat, a także na temat Jęzorego.  

 

Zdruzgotany tą wiadomością poeta rozpaczał w samotności, lecz Widmo pocieszyło go, że dziennik zawiera same kłamstwa, i to on był 
miłością jej życia. Kuzyn ofiarował swoją miłość Anastazji, lecz ta musiała ją odrzucić wiedząc, że pewnie bardziej będą interesowały go żywe 

kobiety.  

 

Słuchając rady ducha, Jęzory wyznaje miłość Anecie. Wiadomość ta ucieszyła kobietę, która rzuciła się poecie w ramiona. Ich pocałunek 

przerywają jednak Zosia i Amelka. Siostrzyczki wypijają zawartość butelki i kładą się na łóżku. 

Dopiero Nibek, który wrócił do sypialni po tym, jak otrzymał doskonałą wiadomość o cenie zboża, zorientował się, że dziewczynki nie śpią, ale 

nie żyją. Zdruzgotany Duapanazy krzyknął: I wtedy to mnie spotyka, kiedy zboże jest po 162 i kiedy mógłby naprawdę zostać bogatym 

człowiekiem i dać im wszystko. 

 

Aneta jako pierwsza połączyła śmierć siostrzyczek z Anastazją. Kiedy w pomieszczeniu pojawiło się Widmo, Jęzory zarzucił mu zamordowanie 
własnych dzieci, a swoją miłość do Nibkowej nazywa największym upadkiem. Duch broni się, że gdyby nie pojawienie się Anety, to Jęzory 

uwiódłby Zosię i Amelkę.  

 

Nieświadomy śmierci dziewczynek służący Marceli upiekł dla nich ciasteczka. Szybko zostaje przegnany z sypialni przez zrozpaczonego Nibka. 
Duapanazy uznał, że jego dalsze życie nie ma sensu i strzelił sobie w głowę z pistoletu.  

 

Aneta i Jęzory zostali sami w dworku. Kobieta zwróciła się do poety: Nie ma już widm między nami. Są tylko trupy i ludzie żyjący. Zaczynamy 

nowe życie.  

background image

15 

 

Geneza dramatu „W małym dworku” 

W małym dworku to artystyczna odpowiedź Witkacego na realistyczny dramat W małym domku autorstwa Tadeusza Rittnera. W 1920 roku 

Witkiewicz miał okazję obejrzenia tego dramatu w krakowskim teatrze Redutakierowanym wówczas przez legendę polskiego teatru – Juliusza 
Osterwę. Spektakl początkowo budził mieszane odczucia publiczności, która uważała, że po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, należą 
się im poważniejsze przedstawienia
. Jednak z biegiem czasu W małym domku stał się wielkim przebojem. Witkacy, który odrzucał 

założenia dramatu realistycznego postanowił okpić utwór Rittnera i jeszcze w 1920 roku napisał jego parodię – W małym dworku. Trzy lata 

później dramat Witkiewicza miał swoją premierę na deskach teatru. 

 

Jeden z najznamienitszych badaczy polskiej literatury 

– Jan Błoński, w następujący sposób opisuje dzieło Tadeusza Rittnera: [c]Rittner 

opowiada najzwyklejsze z miesz

czańskich – czy po prostu ludzkich? – nieszczęść: historię przypadkowego, nieudanego małżeństwa. 

Zaniedbana przez męża – doktora, tak czynnego i popularnego w miasteczku, że aż go burmistrzem wybierają obywatele! – Maria ulega 

przejezdnemu inżynierkowi, co grasuje zwykle śród doświadczonych mężatek. Senna i obojętna kobieta, poznawszy miłość, nagle rozkwita: nie 
umie i nie chce ukrywać swoich uczuć, gotowa porzucić męża i dziecko… mąż zabija ją strzałami rewolweru. Zostaje uniewinniony: zbrodnie z 

namiętności cieszyły się zawsze wyrozumiałością przysięgłych. (…) Doktor chce wrócić do domu, pacjentów, ratusza. Ale ludzie, choć mu 

współczują i przyznają nawet słuszność, odwrócili się od zabójcy. Historia kończy się samobójstwem doktora. [/c] 

Problematyka drama

tu „W małym dworku” 

Głównym założeniem W małym dworku było ośmieszenie dramatu realistycznego. Widać to już w na samym początku, kiedy Nibek 

rozmawia z Anetą niejako przed rozpoczęciem akcji:  

[c]Aneta: No 

– wuju. Opowiedz, jak to było. 

Nibek 

(wesoło): A więc po prostu zrobimy normalną ekspozycję. Uważajmy to wszystko za dramat, za początek dramatu. (pyka z fajki) Świetny 

tytoń. A więc, po prostu było, było tak: moja żona, a twoja ciotka, Anastazja, umarła…[/c] 

Ich rozmowa przypomina 

dialog pomiędzy aktorami, którzy tuż przed rozpoczęciem spektaklu powtarzają swoje kwestie i uzgadniają ze sobą 

ostatnie szczegóły. Dopiero po chwili Nibek zrywa się, staje się porywczy i krzykliwy, zupełnie jakby kurtyna poszła w górę.  

 

Na uwagę zasługują postacie, które wielokrotnie sprawiają wrażenie, że nie są autentyczne. Odbiorca często zastanawia się, czy ma do 

czynienia z Nibkiem, czy też z aktorem, który go gra. Zauważył to i opisał również Jan Błoński w pracy Witkacy na zawsze: [c]Otóż właśnie urok 
i osobliwość teatru Witkacego: nigdzie nie zostało wyraźnie powiedziane, że postacie bawią się, grając komedię jak aktorzy na scenie. A jednak 

wszyscy tak postępują, jakby nie wierzyli we własną rzeczywistość, jakby byli nie – Nibkiem, Kuzynem, Anastazją, Kozdroniem, ale ludźmi 
najzupełniej innymi, może artystami?... którzy z nudów czy dla hecy wcielili się w wiejskiego dzierżawcę, prowincjonalną lwicę, przygłupich 

oficjalistów itd. Tak często zaś wypadają z roli, której się podjęli, że musimy się domyślać, iż nie biorą jej poważnie albo przynajmniej nie 
potrafią jej w zupełności sprostać.[/c] 

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że dzieło to powstało wyłącznie jako żart Witkacego. Wydarzenia, które powinny wydawać się nam 

dramatyczne, czy nawet tragiczne, zupełnie takie nie są. Pojawienie się Widma nikogo nie dziwi (poza Kozdroniem), Anastazja nie jest w stanie 
przypomnieć sobie ilu miała kochanków, Jęzory zmienia z minuty na minutę obiekty swojego pożądania, służący przynosi ciastka zmarłym 

dziewczynkom, seria samobójstw nie odbiera Anecie i Kuzynowi ochoty na rozpoczęcie nowego życia, itd. Jednak w kreacji niemal wszystkich 

postaci, można dostrzec wspólną cechę: [c]W małym dworku można zatem uznać za osobliwą grę toczoną przez ludzi – pisze Jan Błoński, 

którym najbardziej zależy na osiągnięciu maksimum życiowej intensywności: Anastazja przede wszystkim, ale także Kuzyn, Aneta, dziewczynki 
i po trosze nawet Nibek nie troszczą się o wartość i dorzeczność swego postępowania…pragną raczej blasku, napięcia, rozprężenia po to, aby 

odczuć wreszcie, że warto żyć, że banalne nawet istnienie może nagle rozbłysnąć tysiącem kolorów, przynosząc ciekawe i nie zaznane 
wrażenia. Bawią się własnym życiem. Kiedy kierunek działania, jaki obrali, okazuje się mylny, bez ceregieli podejmują następny, zmieniając 

maskę, w której występowali.[/c] 

Jeśli chcemy dopatrywać się innego przesłania utworu, aniżeli jedynie ośmieszenia dramatu realistycznego, to należy zauważyć, że podobnie 

jak 

W małym domku Rittnera, W małym dworku jest krytyką mieszczańskiej moralności. Miłość została przez nich zdegradowana właściwie 

wyłącznie do erotyzmu. Życie przedstawionych bohaterów jest tak banalne, a przez to zepsute i nijakie, że nie dziwi nas działanie Widma, 

które jest gotowe otruć własne córki, by ratować je od tej zgnilizny. Sam Witkacy napisał: Otóż matka jako widmo dopiero zobaczywszy całą 
ohydę życia w tym dworku woli zabrać córki ze sobą na tamten świat.
  

 

W małym dworku, podobnie jak niemal wszystkie utwory Witkacego, porusza problem relacji jednostki z ogółem 

społeczeństwa. Kontrowersyjny artysta był zdania, że człowiek pozostaje w wiecznym konflikcie ze zbiorowością, która za wszelką cenę 

próbuje go ograniczać. Na przykładzie W małym dworku widzimy, że bohaterowie są powiązani ze sobą siecią konwenansów i zwyczajów, 

background image

16 

 

głównie mieszczańskich, które ich krępują. Pisze o tym Jan Błoński: [c]Uzgodnienie pożądań jednostki ze społecznymi powinnościami jawiło 

mu się nie jako źródło ładu i szczęścia, ale jako czynnik narastającej mechanizacji i robotyzacji ludzkości… Zadaniem jednostki jest bowiem – 

wedle Witkacego 

– szukanie wartości metafizycznych, przynajmniej zaś, rozgrywanie własnego losu jako estetycznej zabawy, równie 

ryzykanckiej, co upajającej. Zadaniem społeczeństwa jest natomiast maksymalne uładzenie i unudnienie bytowanie ludzkości jako gatunku.[/c] 

„W małym dworku” a Czysta Forma 

Witkacy miał zwyczaj oznaczania swoich dzieł za pomocą kółka lub krzyżyka. Te, które uważał za bliskie ideałowi Czystej Formy nadawał ten 
drugi symbol, pozostałym – ten pierwszy. Przy W małym dworku Witkiewicz postawił właśnie kółko, co oznaczało, że sam zaliczał ten dramat 

do utworów „bardziej realistycznych”. Jak zauważa Jan Błoński: [c]Jak na Czystą Formę, W małym dworku jest zapewne zbyt 

jednoznacznie wesołe…Nie da się jednak nie zauważyć, że omawiane dzieło spełnia kilka wymogów stworzonej przed Witkacego koncepcji 

sztuki.[/c] 

 

Czym jest tajemnicza Czysta Forma

? Konstanty Kuzyna, jeden z najbardziej znanych badaczy twórczości Witkacego, podjął się próby 

zdefinio

wania tego trudnego i skomplikowanego pojęcia. Według niego: [c]Konstrukcja form na płaszczyźnie, czylikompozycja albo Czysta 

Forma

, sugeruje, że dzieło sztuki rozpatrywać winniśmy w kategoriach wyłącznie formalnych, pomijając wszelkie «treści» tego dzieła, a więc 

wszelkie odniesienia do rzeczywistości pozaartystycznej. Postulat taki wysuwa Witkacy co krok, formułuje nieustannie expressis verbis. 

Oznacza on jednak przecież, że dadzą się sformułować takie właśnie kategorie formalne, że konstrukcja form, czyli kompozycja, rządzi się 
określonymi prawami formy, które możemy badać, ustalając ich wzajemne zależności i powiązania. Że, innymi słowy, Czysta Forma to pewien 

system relacji między elementami (formami) dzieła, zupełnie prosty lub niezmiernie złożony, dający się jednak zawsze rozłożyć na czynniki 
pierwsze, rozmontować i objaśnić.[/c] Czysta Forma to nieistniejący ideał, do którego, według Witkacego, powinien dążyć każdy artysta 

tworzący swoje dzieło. Jest to pewien sposób zestawienia podstawowych elementów dzieła, aby stanowiło ono idealną całość wywołującą 

uczucia metafizyczne. 

 

Jednym z podstawowych założeń Czystej Formy jest ucieczka od realizmu. W W małym dworku Witkacy osiągnął to za sprawą wprowadzenia 

postaci Anastazji, czyli Widma, które ma jednak dwojaką naturę. Raz zachowuje się jak duch (np. przechodzi przez drzwi), a raz jak normalna 

kobieta (np. pije wódkę). Jak zauważa Dorota Stopka, autorka jednego z opracowań epoki: [c]Motyw fantastyczny pojawia się już w 

romantyzmie, ale widmo romanty

czne jest doskonałe, dostojne, siejące popłoch. Witkiewiczowskie Widmo jest tego przeciwieństwem. (…) Nie 

jest to Widmo wszechwiedzące, nie napawa strachem. Witkacy przedstawił Widmo w sposób groteskowy.[/c] 

TEORIA CZYSTEJ FORMY 

Teoria Czystej Formy: Do najważniejszych założeń teorii Czystej Formy należą: 

 

Całkowite odpolitycznienie  sztuki. Sztuka  nie  powinna  służyć  czemukolwiek,  tym  bardziej  żadnej  ideologii.  Powinno 
się  zrezygnować  z  funkcji  utylitarnych,  ideologicznych,  politycznych.  Widać  tu  wyraźne  nawiązanie  do  młodopolskiego 
hasła „sztuka dla sztuki”, czyli wskazania, że celem sztuki jest... sztuka sama w sobie. Dzieło sztuki powinno istnieć dla 
samego piękna formalnego, a nie dla jakiejkolwiek idei, szczególnie politycznej. 

 

Wyzwolenie się sztuki  spod  rygorów realizmu. Realizm odzwierciedlał rzeczywistość, ukazywał świat takim, jakim 
był on naprawdę, zwracał uwagę na logicznie uporządkowaną akcję, fabułę. Teraz akcja i fabuła powinny ulec destrukcji, 
nastąpić  też  musi  rezygnacja  z  łańcucha  przyczynowo-skutkowego.  Konsekwencją  tego  jest  luźne  powiązanie  z  sobą 
kolejnych  scen,  osłabienie  związku  między  nimi,  uwolnienie  bohaterów  od  rygorów  prawideł  psychologicznych, 
biologicznych,  moralnych  a  nawet  fizycznych.  Takie  zerwanie  z  logicznie  uporządkowaną  treścią  sztuki  sprawia,  że  u 
Witkacego osoba zabita w jednym akcie, w drugim ożywa i przechadzając się jakby nigdy nic, w dalszym ciągu wygłasza 
swoje, często bezsensowne, kwestie. 

 

Szczególna kreacja bohaterów. Bohaterowie sztuk Witkacego są z reguły artystami, którzy przeżywają na scenie ból 
istnienia, próbując zgłębić tajemnicę sensu bytu ludzkiego w ogóle. Eksperymentują więc, nierzadko wykraczając poza 
kanony smaku, gustu i zdrowego rozsądku. Ponieważ celem teatru jest drażnienie widza, prowokowanie jego zmysłów i 
doznań artystycznych, często u Stanisława Ignacego Witkiewicza pojawia się język potoczny (też wulgarny), ogromną 
rolę odgrywa erotyzm i przemoc. 

background image

17 

 

Witkacy,  pisząc  o  celu  teatru  realizującego  założenia  teorii  Czystej  Formy,  stwierdził  między  innymi: „Wychodząc  z 
teatru człowiek powinien mieć wrażenie, że obudził się z jakiegoś dziwnego snu, w którym najpospolitsze nawet rzeczy 
miały dziwny, niezgłębiony urok, charakterystyczny dla marzeń sennych, nie dający się z niczym porównać...”.
 

Sanatorium Pod K

lepsydrą - streszczenie 

Józef jechał pociągiem długo. Trasa wiodła przez zapomniane, boczne linie, a w pociągu nie było prawie nikogo poza konduktorem (Jedynie przez 

chwilę towarzyszył Józefowi człowiek w podartym mundurze kolejowca, z owiniętym szmatą opuchniętym policzkiem), który w odpowiednim 

momencie zatrzymał pociąg i wskazał podróżnemu drogę do Sanatorium. Bohater podążał przez płynny, szary, lesisty krajobraz. Na końcu 

ciemnego jak noc lasu odnalazł Sanatorium, wszedł do korytarza zatopionego w półmroku i ciszy. Nikogo nie było, błąkał się po korytarzach, aż 

natrafiła na pokojówkę, która „wybiegła z pokoju, jakby się wyrwała z czyichś rąk natrętnych, zdyszana i wzburzona”. Chcąc jak najszybciej umknąć 

do następnego pokoju, kazał Józefowi zejść do restauracji i tam poczekać na Doktora. „- Teraz wszyscy śpią.[...] - Śpią? Przecież jest dzień, daleko 

jeszcze do nocy... 

– U nas ciągle śpią. Pan nie wie? [...]Zresztą tu nigdy nie jest noc”.  

 

W restauracji jak wszędzie panował półmrok i pustak, na stolikach widać były resztki posiłków oraz pozostawione napiwki. Józef poczuł nagły 

przypływ łakomstwa, ale gdy sięgał już po upatrzone ciastko, został zaskoczony przez pokojówkę, która zaprowadziła go na spotkanie z Doktorem 

Gotardem. Z rozmowy Józef dowiedział się, że ojciec żyje i że nie domyśla się iż w swojej ojczyźnie umarł. „Ta śmierć rzuca pewien cień na jego 

tutejszą egzystencję”. Metoda leczenia stosowana w Sanatorium opiera się na relatywizmie i polega na cofnięciu czasu „o pewien interwał”. 

„Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia.” Pacjenci mają ogólne zalecenie, by dużo 

spali, w ten sposób oszczędza się ich energię życiową. Gotard zaprowadził Józefa do pokoju pogrążonego we śnie ojca. Stało tam tylko jedno 

łóżko, wszędzie było mnóstwo kurzu, no i ku oburzeniu troskliwego syna panowały przeciągi. Bohater popatrzył chwilę na ojca, poczym opatulił go 

dobrze kołdrą i zasnął obok. 

 

II 

Kiedy Józef nie przebudził. Ojciec już siedział ubrany na łóżku i szykował się do wyjścia do pracy. Okazało się, że z powodu wielkiej nudy panującej 

w Sanatorium, wynajął lokal na sklep – znacznie mizerniejszy niż ten w domu – i postanowiła rozkręcić interes. Jakub twierdząc, że syn jest śpiący, 

kazał mu się jeszcze położyć, a sam wyszedł bez palta ku zgrozie Józefa. Ten jednak wcale śpiący nie był, poczuł natomiast straszny głód. Chciał 

odwiedzić restauracje i spożyć tam upatrzone ciastka, ale w żaden sposób nie umiał odnaleźć do niej drogi. Poszedł więc do miasta w 

poszukiwaniu cukierni. Miasteczko zadziwiająco było podobne do tego, w którym sam mieszkał, tyle że panowała tu pustka i „żałobny [...] 

półbrzask”. W lokalu z napisem „lody” najadł się świetnych pączków maczanych w kawie. Potem zajrzał do sklepu ojca, w którym ku jego zdziwieniu 

zastał duży ruch. Trwała dostawa towarów. Ojciec nie odrywając się od liczenia rachunków powiadomił go o „jakimś liści” dla niego, który może 

przeczytać z tyłu w kontuarze, by nie przeszkadzać. List był z wydawnictwa i informował, że nie znaleziono dla Józefa zamówionej „książki 

pornograficznej”, w zamian jednak przysyłano mu „pewien artykuł”, który powinien go zainteresować. Okazał się on instrukcją do dołączonego 

„składanego refraktora astronomicznego”, Józef niezwykle zainteresowany, natychmiast rozłożył to, jak się okazało nieposkromionych wielkości, 

urządzenie. Dostrzegł przez nie pokojówkę z Sanatorium, ta uśmiechnęła się do niego, jakby go widziała. Józef wyszedł ze sklepu na ulicę, budząc 

przy tym wielkie zadziwienie. 

III 

Czas 

w mieście upływa w sposób niezwykły, rak mu ciągłości, składa się z przerywanych nagłym snem fragmentów. Na przykład pewnego dnia 

Józef senny szedł rozmawiając z Doktorem Gotardem, gdy nagle otworzy oczy, doktora nie było, a on sam leżał w łóżku, kompletnie nie 

pamiętając, jak się tam znalazł. Innym razem Józef zobaczył swojego ojca w restauracji w szale obżarstwa, a potem okazało się, że ojciec od 

dwóch dni leży samotnie w zimnym pokoju. Dodatkowo Józef, czując że jest zaniedbywany, zarzucił synowi rozwiązłość. To nie miało jednak 

żadnego związku z prawdą, bo kobiety w mieście charakteryzowały się niezwykłym chłodem, poza tym trudno je było odróżnić od siebie we 

wszechobecnym półmroku. 

 

IV 

Stosunki w Sanatorium stają się coraz bardziej nieznośne. Józef widzi, ze panuje tu całkowity brak opieki nad chorymi. Nikt nie dba o posiłki, 

świeżą pościel, porządek, nikt nie dostarczył jeszcze drugiego łóżka do pokoju, który zajmuje z ojcem. Ojciec jest coraz bardziej zmęczony, nie 

czuje się na siłach prowadzić interesów, poza tym podejrzewa, że subiekci go okradają. Doktor Gotard jest nieuchwytny, pokojówki tylko się 

krzątają, imitując zapracowanie. Józef zaczyna żałować, „żeśmy, uwiedzeni szumną reklamą, wysłali tu ojca.” Dostrzega, że ten cofnięty czas jest 

niepełnowartościowy, „do cna zużyty, znoszony przez ludzi czas, czas przetarty i dziurawy w wielu miejscach, przeźroczysty jak sito.” Ponadto 

dostrzega, że ktoś wciąż idzie przed nim, a jest to nie kto inny, ale jego matka. „Co się tu dzieje?” 

 

background image

18 

 

V 

Zarząd Sanatorium trzymał na łańcuchu olbrzymiego wściekłego wilczura, który budził przerażenie w Józefie, ojciec natomiast był niewzruszony 

wobec jego demoniczną dzikością.  

 

Któregoś dnia obaj mężczyźni idąc do miasta, dostrzegli tłum ludzi, uciekających w popłochu przed nieprzyjacielską armią, która wtargnęła do 

miasta. Jakub koniecznie chciał się dostać do sklepu, synowi jednak kazał wracać do Sanatorium, mówiąc, że nie jest mu potrzebny. Idąc za 

głosem tchórzostwa Józef podążył przez park miejski na teren Sanatorium, gdy nagle tuż przed wejściem do budynku zostaje zaatakowany przez 

ową wściekła bestię która zawsze wywoływała w nim przerażenie. Pies zapędził go do altanki, więżąc go jak w pułapce. Wtedy Józef ze 

zdziwieniem dostrzegł, że to wcale nie pies, tylko człowiek, a raczej pies w skórze introligatora średniego wzrostu i z ciemnym zarostem. Zamiast 

uciec przeskakując tylną barierkę altanki, Józef łagodnym głosem powiedział stworzeniu, że je uwolni. Na co introligator uspokoił się. Józef uwolnił 

go i szli już razem w stronę Sanatorium. Z ust introligatora wydobywał się tylko dziwny bełkot, poza tym patrzył on na wybawiciela oczami pełnymi 

natarczywego, psiego przywiązania. Józef chcąc się jak najprędzej pozbyć nowego przyjaciela, wysłał do swego pokoju, mówiąc, że sam idzie tylko 

po koniak i zaraz też tam przyjdzie. Przerażony jednak całą zaistniałą w Sanatorium sytuacją, uciekł na stacje kolejową, wsiadł do pociągu. 

Pomyślał tylko o wściekłości bestii, która zorientowawszy się, że została oszukana, rzuci się na wchodzącego do pokoju ojca. „Szczęście, że ojciec 

już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga”. 

Od tego czasu Józef wciąż jedzie pociągiem, leżąc na słomie. Jako że jego ubranie podarło się, dano mu mundur kolejarza. Spuchł mu policzek, 

w

ięc twarz ma obwiązaną szmatą. Gdy czuje głód, chodzi po wagonach i zarabia śpiewając. 

Świat przedstawiony Sanatorium pod klepsydrą 

„Można by powiedzieć – rzekł – że świat przeszedł przez twoje ręce, ażeby się odnowić, ażeby zlenić się w nich i złuszczyć jak cudowna 

jaszczurka. O, czy myślisz, że byłbym kradł i popełniał tysiąc szaleństw, gdyby świat nie był tak bardzo się zużył i podupadł, gdyby rzeczy nie były 

w nim straciły swej pozłoty – dalekiego odblasku rąk bożych? Cóż można począć w takim świecie? Jak nie zwątpić, jak nie upaść na duchu, gdy 

wszystko jest zamknięte na głucho, zamurowane nad swoim sensem, i wszędzie tylko stukasz w cegłę, jak w ścianę więzienia? Ach Józefie, 

powinieneś był wcześniej się urodzić.” 

 

Powyższe słowa wypowiada w „Genialnej epoce” Szloma, zachwycając się rysunkami Józefa. Stanowią one doskonały komentarz również do 

świata literackiego, jaki daje Schulz w „Sanatorium pod Klepsydrą”. Autor tych opowiadań to człowiek świadomy „bankructwa realności”, podobną 

świadomością został obdarzony Józef, artykułuje się ona szczególnie w „Genialnej epoce” oraz „Wiośnie”. W tym ostatnim opowiadaniu zostaje 

wskazany nawet winny tego stanu rzeczy. Oskarżenia pada na wszechobecnego Franciszka Józefa I, a dokładniej na system biurokratyczny, który 

zamyka szczelnie świat wpajając poddanym, że kończy się on na Franciszku Józefie I. Tymczasem, jak odkrywa Józef wpatrzony w markownik, 

„świat jest nieprzeliczony”. Taki też jest świat opowiadań Schulza, zaskakujący, pełen dziwów. Świat utworów zamieszczonych w „Sanatorium pod 

Klepsydrą” wychodzi poza ramy rodzinnego miasteczka Józefa. Ale jest to wyjście tylko połowiczne. Bohater odbywa podróże głównie w wyobraźni 

za pośrednictwem cudownego markownika Rudolfa. Jedyna prawdziwa podróż to wyprawa do Sanatorium pod Klepsydrą, ale miasteczko, w 

którym się ono znajduje okazuje się odbiciem rodzinnego miasta Józefa.  

 

W przestrzeni utworów Schulza, za sprawą jego kreatorskiej mocy, przestaje działać „nieuchronność reguł rzeczywistości”. Świat ten podlega 

celow

ej mityzacji, odnawiają się w nim odwieczne historie, wplątane w korzenie drzew. 

Czas 

Nieprzeliczony w „Sanatorium pod klepsydrą” okazuje się również czas, stanowiący jeden z najważniejszych tematów tych opowiadań. Z jednego z 

nich dowiadujemy się o „dwutorowości czasu”, o jego „nielegalnych odnogach”. Czas w jego opowiadaniach jest „heretycki”, przeciwstawia się 

utartym wyobrażeniom.  

 

„Czas miniony powraca i realnieje w teraźniejszości, elementy marzenia sąsiadują z rzeczywistymi na równych prawach w ruchomej i zmiennej 

chronologii, posiadają tę samą gęstość, ten sam stopień realności.” (Ficowski, 67)  

 

W tytułowym opowiadaniu czas podlega reaktywacji, cofnięcie czasu daje szanse na przywrócenie życia. To dziwne sanatorium w tradycji literackiej 

uznawane j

est za nowy Hades. Odwołanie do mitologii starożytnej podkreśla wspólnotę wszystkich mitów. W „Wiośnie” czasy przeszłe i 

teraźniejsze funkcjonują równolegle, a każdy z nich jest przede wszystkim czasem „odkryć i tworzenia”. To zamieszanie czasowe widoczne jest 

również kolejnych opowiadaniach, w których pojawiają się pozornie wykluczające się zdarzenia, brak pomiędzy nimi jasnych połączeń czasowych, 

za to istnieją inne spójności: bohaterowie, sposób obrazowania, powracające motywy, tematy. 

background image

19 

 

Bohaterowie 

Józef – narrator większej części opowiadań i główny bohater. W tekście pojawia się zarówno jako dziecko, jak i jako dorosły mężczyzna. Z tekstu 

nie wylania się jego jednolity obraz. W „Wiośnie” jest żądnym wiedzy dociekliwym młodym idealistą, w „Sanatorium pod Klepsydrą” trochę 

tchórzliwym i zachowawczym dorosłym, ale właściwie zawsze posiada jakiś rys dziecięctwa. Jest z pewnością uważnym i dociekliwym 

obserwatorem.  

 

Jakub 

– ojciec Józefa, jednocześnie mistrz jego dziecięcych lat. Idealista, oddany kultywowaniu tradycji kupców bławatnych, wszechstronny 

naukowiec, badacz Księgi, ale i dziwak, trochę szalony kapitan pompierów. W „Księdze” przedstawiony, jako ten, który zatracił wiarę w istnienie 

Autentyku. Ważnym tematem w tej książce jest śmierć ojca, dokonująca się wielokrotnie poprzez degradacje jego kolejnych form.  

 

Adela 

– służąca w domu rodziny Józefa. Kobieta przepełniona niehamowanym magnetyzmem, przedmiot pragnień Józefa, jego ojca i innych 

okolicznych mężczyzn. Cechuje się przyziemnością i brakiem jakiegokolwiek zrozumienia dla wyższych celów (używa kartek z Autentyku do 

zawijania mięsa). Jest ważnym elementem świata przedstawionego, jej oceny rzeczywistości wplątywane są mimochodem w tok narracji. 

Narracja 

W „Sanatorium pod Klepsydrą” narracja prowadzona jest głównie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Z reguły narratorem jest Józef, główny 

bohater opowiadań, znany również ze „Sklepów cynamonowych”. Nie jest on tutaj jednak zawsze dzieckiem, w „Nocy lipcowe” występuje jako 

maturzysta, a w opowiadaniu t

ytułowym jako dorosły mężczyzna. W „Emerycie” narratorem jest właśnie emeryt, o imieniu Szymon. Choć trzeba 

przyznać, że o emeryt sposobem przeżywania świata przypomina jednak Józefa. Czytając jego relacje do prawie ostatniego słowa, kiedy to kolega 

krzycz

y do zdziecinniałego emeryta po imieniu, można łudzić się, że to podstarzały Józef. Podobne wątpliwości można mieć co do narratora i 

bohatera następnego opowiadania („Samotność”), który jest również emerytem. Jego imienia wcale nie poznajemy.  

 

W wielu opo

wiadaniach widoczne jest nastawienie na kontakt z czytelnikiem. Podmiot mówiący zwraca się do niego bezpośrednio, wyjaśniając coś, 

przygotowując do dalszej opowieści, a dokładniej do wkraczania w tajemniczy i dziwny świat głównego bohatera. Czasem dochodzi do tego, że 

narracja nagle przechodzi w pierwszą osobę liczby mnogiej, czytelnik jest w ten sposób wplątywany, wciągany w głąb wydarzeń, w tajniki 

opowieści. 

 

„Nie nasza wina, jeżeli czasami będziemy mieli wygląd tych sprzedawców niewidzialnych tkanin, demonstrujących w wyszukanych gestach 

oszukańczy swój towar.” (Księga) 

 

Język jakim posługuje się narrator podobnie jak w „Sklepach cynamonowych” pozostaje gęsty, nasycony barwami, niezwykle malarski, przeplatany 

trudnym naukowym słownictwem oraz dziwami z dziedziny botaniki i zoologii. Opis jest skupiony na szczegółach, wiele tu zaskakujących 

wyolbrzymień. Występuje tendencja do ożywiania martwych przedmiotów i uzwierzęcania ludzi (pies-człowiek, ojciec-rak). Dominują zdania 

wielokrotnie złożone, często bardzo zawikłane, wymagające przedzierania się przez gąszcz znaczeń. Wszystko to składa się na jedyny w swoim 

rodzaju charakter tej prozy poetyckiej. 

Mityzacja w prozie Schulza 

Proza Brunona Schulza znacząco wyróżnia się na tle realistyczno-psychologicznej twórczości lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Jedną z jej 

cech charakterystycznych jest 

brak określonej rodzajowości gatunkowej. Cykle opowiadań Schulza opierają się na fantastycznych 

konstrukcjach, w których formy prozatorskie przeplatają się z poezją, tworząc rozmaite wariacje na temat domu rodzinnego, sklepów, rodziny i 

mieszkańców miasteczka, pracy i świąt. Pisarz kreuje świat przepełniony barwami, dźwiękami i zapachami, przypominający krótkotrwały i nierealny 

sen. Mistrzostwo warsztatu pisarskiego 

Schulza polega na powiązaniu zabiegów mitotwórczych z wyrazistymi odniesieniami do mitologii antycznej, 

biblijnej oraz wyobrażeń archetypowych, zakorzenionych w kulturze od wieków. Do pierwotnych obrazów-znaczeń dopisuje kolejne, zestawiając 

życie wykreowanego przez siebie bohatera w mitologią. W ten sposób, poprzez odczytanie na nowo pewnych zjawisk, tworzy zupełnie nowe.  

 

Mit odegrał ogromne znaczenie w twórczości Schulza. Według jego założeń mit jest „pewną historią, fabułą, w której początki gubią się w pomroce 

dziejów, a tradycja motywów mitycznych nie ma dnia, to znaczy szukając ich źródeł można cofać się w czasie w nieskończoność”. Dzięki pewnym 

czynnikom, takim jak względnie stały porządek wewnętrznych relacji i jednoczesna wymienność pewnych elementów, mit może funkcjonować w 

różnych czasach i kulturach, zachowując swą tożsamość. W swoich utworach Bruno Schulz wykorzystywał mity, pochodzące z różnych epok 

kulturowych, tworząc z nich swoiste mitologiczne kostiumy, z których kreował elementy świata przedstawionego. Wychodził z założenia, że świat 

jest stale „umityczniany”, a wszelkie idee, język i pojęcia pochodzą właśnie z mitów. Również poezję traktował jako mitologizowanie, dążące do 

odtworzenia mitów o świecie. W utworach wykorzystywał mitologiczne wzorce fabularne, przemiany ludzi w zwierzęta, postacie mitologiczne, za 

background image

20 

 

pomocą których powoływał do życia nowe, lokalne mitologie, aby w ten sposób ocalić pewne wartości, ludzi i miejsca, które czynił podmiotem 

swojej twórczości.  

 

Mityzacja rzeczywisto

ści była dla pisarza sposobem na nowe podejście do tradycyjnego myślenia mitycznego i próbą stworzenia zupełnie nowej, 

opozycyjnej mitologii w procesie budowania mitu o świecie. Schulz twierdził, że wszystkie współczesne pojęcia i określenia są dalekimi pochodnymi 

mitów i dawnych historii, a wszelkie idee pochodzą z mitologii, choć z biegiem lat zostały przeobrażone i okaleczone. 

Schulzowska 

koncepcja mityzacji rzeczywistości była sposobem na „odczarowanie świata”, w którym wszystko było zanadto skomplikowane i 

wymagało zwrotu ku przeszłości. W przeszłości bowiem odnaleźć można było autentyczny mit, z którego wyrastał rodowód ludzkości, zatracony w 

procesie zmieniania się i kształtowania współczesnej kultury. W swoich dziełach pisarz starał się odszukać więź łączącą współczesność z 

mitycznym rodowodem, nadając mu charakter indywidualny i biograficzny, co uwidacznia się w całej jego twórczości.  

 

Ważnym elementem mityzacji rzeczywistości w prozie Schulza jest powrót do czasów dzieciństwa. W dzieciństwie dostrzegał źródło 

ukształtowania natury człowieka, który w procesie dorastania i pozyskiwania świadomości historycznej zatracił możliwość powrotu do czasów 

mitycznych. W dziecięcym percypowaniu świata pisarz dostrzegał możliwość ponownego odkrywania mitów. Dlatego też dzieciństwo było przez 

niego czasem wyidealizowanym, do którego mógł powracać w swoich utworach. To z kolei narzucało sztuce rolę wyjątkowo i doniosłą – rolę 

powtórnego zaczarowania świata, wyrwania go z monotonii i nudy, uzupełnienia go o utracone sensy. Istotną rolę w kreowaniu tego magicznego 

świata przypisywał poezji, która była dla niego „krótkimi spięciami sensu między słowami, raptowną regeneracją pierwotnych mitów”.  

 

Dziecko w prozie Schulza łączy w sobie pierwotne źródła twórczości artystycznej i czasów antycznych, dlatego też pełni rolę nie tylko głównego 

bohatera, ale też stawało się narratorem – przewodnikiem po świecie przedstawionym, opowiadającym własną historię poprzez sięgnięcie do 

pradawnych mitów i nadanie im nowej rangi. Dzięki temu zwyczajna i nudna rzeczywistość zostaje na nowo zaczarowana, a pojawiające się w niej 

przedmioty, zjawiska, ludzie i miejsca, zyskują zupełnie nowy charakter. Dziecko jest nie tylko czynnikiem, kreującym świat przedstawiony, 

nadającym mu nowy, zaczarowany wymiar, lecz także bierze w nim udział, choć pozostaje niejako poza nim, zachowując dystans wobec niego. 

Zajmuje pozycję pomiędzy porządkiem, który rozpadł się na dwa kosmosy: kosmos jakościowo-symboliczny, powstały z masy, w którą zmienił się 

współczesny świat i kosmos poznawczy. 

Punktem wyjścia do mityzacji rzeczywistości staje się dla Brunona Schulza rodziny Drohobycz – niewielkie, galicyjskie miasteczko, o różnorodnej 

tradycji kulturowej, którą tworzyli Polacy, Żydzi i Ukraińcy. W cyklach opowiadań: „Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod klepsydrą” pisarz 

powraca do czasów dzieciństwa, opisując życie polskich Żydów i zabarwiając je wątkami autobiograficznymi. W opisywanej przez pisarza 

rzeczywistości zatracona została granica między rzeczywistością a mitem, przez co wizja świata przedstawionego utrzymana jest w konwencji 

onirycznej i ma swoisty charakter snu. Głównym bohaterem – i zarazem narratorem – jest Józef, utożsamiany z pisarzem. Często pojawiają się 

postacią jest Jakub, ojciec, postrzegany jako bajarz, demiurg i cudotwórca. Schulz tworzy swój fantastyczny świat wykorzystując bogaty i niezwykle 

poetycki język, przepełniony archaizmami. W kolejnych opowiadaniach zaznacza się wyraźnie koncepcja mityzacji rzeczywistości, a przybliżone 

prze

z Józefa historie wpisują się w mityczny porządek, zyskując znamiona cech uniwersalnych. Schulz przedstawia dzieje pewnej rodziny, żyjącej 

na prowincji, lecz doszukuje się w nim treści mitycznych. Stara się odnaleźć podstawowe i pierwotne znaczenia słów, zestawiając je na nowo 

poprzez rozbudowaną metaforykę. Elementami konstrukcyjnymi tego świata są: mit narodzin, początków życia, podział ekspansji i regresu, 

wpisanych w naturalny porządek życia człowieka. Bohater opowiadań krąży po swoistych labiryntach, poszukując prawdy bądź też odsuwając się 

od centrum życia. Zawsze jednak wraca do swego domu rodzinnego, który stanowi swoiste centrum wszechświata, miejscem szczególnie ważnym i 

realnym. Ważnymi motywami, pojawiającymi się w kolejnych utworach, są inicjacja i płodność oraz liczne symbole, które pogłębiają warstwę 

znaczeniową prozy Schulza.  

 

Schulz ukazuje rzeczywistość widzianą oczami poety, dziecka i wizjonera, który dzięki wyobraźni kreuje świat, nadając mu formę fantazji, 

marzeń czy też sennych urojeń. Pisarz mitologizuje zwykłe zjawiska, czynności, przekraczając granice jawy i snu, tworząc rzeczywistość z 

elementów baśniowych, mitycznych i lirycznych. 

                                                    

                                                          

Żeglarz (Jerzy Szaniawski) 

 

Tematyka utworu:  

Akcja utworu rozpoczyna się w momencie, kiedy wszyscy przygotowują się do obchodów  

pięćdziesiątej rocznicy śmierci kapitana Nuta, legendarnego, bohaterskiego żeglarza, który  

podpalił statek i zginął, nie chcąc oddać się w ręce nieprzyjaciela. Rzeźbiarz przygotowuje  

background image

21 

 

pomnik bohatera, rektor monografię, mimo że kapitan nie pozostawił po sobie żadnych pamiątek. Historyk Jan, narzeczony Med, siostry 

Rzeźbiarza, zebrał jednak materiały, dzięki którym może udowodnić, że kapitan nie był ani bohaterem, ani nawet czułym kochankiem. Żaden wróg 

nie atakował okrętu, a statek utonął przypadkowo, zaś kapitan, człowiek brutalny i prostacki, nadużywający alkoholu, uratował się na łodzi 

ratunkowej.  

 

Jan jest ubogi, nie 

może ożenić się z Med, ale nie potrafi też sprzedać swych rewelacji  

sprytnemu Wydawcy. Walczy przecież o prawdę w imię idei, a nie za pieniądze. Wkrótce jego odkrycia dotyczące kapitana Nuta znajdą swe 

potwierdzenie. Pojawia się starzec Paweł Szmidt, który twierdzi, że dobrze znał kapitana, który nie tylko nie był żadnym bohaterem, ale miał wiele 

różnych grzechów na sumieniu. Ukochaną kobietą Nuta nie była też żadna lady Peppilton, lecz babka Jana. W końcu Szmidt wyznaje, że jest 

właśnie kapitanem Nutem, od wielu lat żyjącym incognito. Prosi Jana, aby nie demistyfikował mitu, który przecież opromieniał także i całą jego 

młodość. Jan będzie też mógł jako wnuk wykorzystać spadek po bohaterze. Inni przedstawiciele władz miasta także proszą Jana, aby milczał. Swą 

prośbę Przewodniczący Komitetu motywuje w następujący sposób: "Chodzi o to, aby ubodzy duchem wzbogacili się widokiem piękna bijącego ze 

wspaniałej postaci". Mimo tych pokus Janowi wydaje się, że nie potrafi zrezygnować z prawdy. Zbliża się dzień uroczystego odsłonięcia pomnika. 

Jan zrzekł się spadku i na czele stowarzyszenia studentów w "czarnych beretach" czeka na uroczystość, aby wyjawić prawdę o bohaterze. Paweł 

Szmidt spokojnie oczekuje na rozpoczęcie uroczystości, jest mu właściwie obojętne, jak postąpi wnuk Jan. Wie, że organizatorzy uroczystości 

realizują własne interesy, dziś ogłosili bohaterem kapitana Nuta, jutro będzie nim ktoś inny. Natomiast Jan nie umie wykonać swego zamiaru. W 

momencie odsłonięcia pomnika ulega entuzjazmowi tłumu. Wpatrzony w posąg, oświetlony promieniami słońca, zdejmuje beret z głowy, w ślad za 

swym przywódcą czynią to samo studenci.  

 

Pytania zadane w "Żeglarzu":  

Szaniawski w swych dramatach z powodzeniem wykorzystuje norwidowską teorię przemilczeń. Zaraz po zakończeniu dramatu czytelnika czy widza 

dręczą wątpliwości - czy Jan postąpił słusznie, czy też nie? Czy miał prawo pozbawić zgromadzony tłum swego bohatera? Co skłoniło Jana do 

zmiany decyzji w chwili odsłonięcia pomnika? Dlaczego wszyscy "zbuntowani studenci" poddali się nastrojowi chwili? Każdy sam musi znaleźć 

odpowiedź na postawione pytania. 

 

Żeglarz - Streszczenie 
Jedna z pierwszych sztuk Jerzego Szaniawskiego pod tytułem "Żeglarz", wprowadza nas w obręb tematyki moralnej i 
psychologicznej. Akcja utworu rozpoczyna się w momencie, kiedy wszyscy przygotowują się do obchodów pięćdziesiątej rocznicy 
śmierci kapitana Nuta, legendarnego, bohaterskiego żeglarza, który podpalił statek i zginął, nie chcąc oddać się w ręce 
nieprzyjaciela. Rzeźbiarz przygotowuje pomnik bohatera, rektor monografię, mimo że kapitan nie pozostawił po sobie żadnych 
pamiątek. Historyk Jan, narzeczony Med, siostry Rzeźbiarza, zebrał jednak materiały, dzięki którym może udowodnić, że kapitan 
nie był ani bohaterem, ani nawet czułym kochankiem. Żaden wróg nie atakował okrętu, a statek utonął przypadkowo, zaś 
kapitan, człowiek brutalny i prostacki, nadużywający alkoholu, uratował się na łodzi ratunkowej. 
 
Jan jest ubogi, nie może ożenić się z Med, ale nie potrafi też sprzedać swych rewelacji sprytnemu Wydawcy. Walczy przecież o 
prawdę w imię idei, a nie za pieniądze. Wkrótce jego odkrycia dotyczące kapitana Nuta znajdą swe potwierdzenie. Pojawia się 
starzec Paweł Szmidt, który twierdzi, że dobrze znał kapitana, który nie tylko nie był żadnym bohaterem, ale miał wiele różnych 
grzechów na sumieniu. Ukochaną kobietą Nuta nie była też żadna lady Peppilton, lecz babka Jana. W końcu Szmidt wyznaje, że 
jest właśnie kapitanem Nutem, od wielu lat żyjącym incognito. Prosi Jana, aby nie demistyfikował mitu, który przecież 
opromieniał także i całą jego młodość. Jan będzie też mógł jako wnuk wykorzystać spadek po bohaterze. Inni przedstawiciele 
władz miasta także proszą Jana, aby milczał. Swą prośbę Przewodniczący Komitetu motywuje w następujący sposób: "Chodzi o 
to, aby ubodzy duchem wzbogacili się widokiem piękna bijącego ze wspaniałej postaci". Mimo tych pokus Janowi wydaje się, że 
nie potrafi zrezygnować z prawdy. Zbliża się dzień uroczystego odsłonięcia pomnika. Jan zrzekł się spadku i na czele 
stowarzyszenia studentów w "czarnych beretach" czeka na uroczystość, aby wyjawić prawdę o bohaterze. Paweł Szmidt 
spokojnie oczekuje na rozpoczęcie uroczystości, jest mu właściwie obojętne, jak postąpi wnuk Jan. Wie, że organizatorzy 
uroczystości realizują własne interesy, dziś ogłosili bohaterem kapitana Nuta, jutro będzie nim ktoś inny. Natomiast Jan nie umie 
wykonać swego zamiaru. W momencie odsłonięcia pomnika ulega entuzjazmowi tłumu. Wpatrzony w posąg, oświetlony 
promieniami słońca, zdejmuje beret z głowy, w ślad za swym przywódcą czynią to samo studenci. 
 
Szaniawski w swych dramatach z powodzeniem wykorzystuje norwidowską teorię przemilczeń. Zaraz po zakończeniu dramatu 
czytelnika czy widza dręczą wątpliwości - czy Jan postąpił słusznie, czy też nie? Czy miał prawo pozbawić zgromadzony tłum 

background image

22 

 

swego bohatera? Co skłoniło Jana do zmiany decyzji w chwili odsłonięcia pomnika? Dlaczego wszyscy "zbuntowani studenci" 
poddali się nastrojowi chwili? Każdy sam musi znaleźć odpowiedź na postawione pytania. 

"Cudzoziemka" Marii Kuncewiczowej 

Cudzoziemka jest świetnie skomponowana. Świetnie i bardzo kunsztownie. Główny jej nurt stanowi przedstawienie ostatniego dnia w życiu bohaterki; 
przedstawienie dokładne, przeprowadzone metodą dramatyczną. Ale nurt ten nie jest ciągły, urywa się raz po raz i ostatecznie rozsypuje na oderwane skrawki. Co 
chwila bowiem autorka cofa się w przeszłość, przytacza różne dawniejsze fakty z życia pani Róży i rozbudowuje je w samoistne epizody. Te systematyczne 
wybiegi wstecz wypełniają większą część powieści. Autorka wprowadza je umiejętnie, utrzymuje iluzję "naturalności", tej podstawowej konwencji powieści 
realistycznej. Tłumaczy je wspominaniem; pani Róża, stojąc niejako w obliczu śmierci, jak gdyby przeżywa na nowo swe życie. Uzasadnienie to nie ma jednak 
większego znaczenia dla powieści. Wypadki przeszłe zostały w niej przedstawione tą samą metodą artystyczną co "teraźniejsze", przechodzenie zaś od jednych do 
drugich odbywa się w drodze skojarzeń nie tyle psychologicznych, co rzeczowych. Gdy więc na przykład pani Róża zasiada do fortepianu, zjawia się naturalny 
pretekst do dłuższego opowiadania o roli muzyki w jej życiu. Gdy zaś w rozdziałach następnych wchodzą kolejno na scenę mąż bohaterki, syn z synową oraz 
córka, równolegle z tym autorka opowiada historię Róży, kreśli dzieje jej stosunku do męża, syna i córki. W końcowej partii powieści akcent główny przechodzi z 
przeszłości na teraźniejszość, na ostateczne rozmowy "cudzoziemki" z Adamem i Martą, zamykające i rozwiązujące jej rachunek życiowy. I tu jednak, zarówno w 
samych dialogach, jak obok nich, w dygresjach i wspomnieniach, ujawniają się różne zdarzenia z przeszłości, prześwietlając rozwiązanie właściwym sensem. 

Niezwykła technika artystyczna Cudzoziemki wydała niecodzienny efekt: zatarcie chronologicznego porządku, odkształcenie czasu. Przedstawione fragmenty 
życia pani Róży nie układają się w jednolity porządek czasowy; poznajemy ją z różnych stron, w wielu sytuacjach, młodszą i starszą, jako żonę, matkę i babkę – 
równocześnie. Przy tym jednak powieść nie rozpada się na mozaikę fragmentów. Nie ma wprawdzie więzi w konsekwentnie przeprowadzonej akcji; posiada 
natomiast zwartą konstrukcję – muzyczną. Rzecz ta uszła uwadze krytyków; nie naprowadziło ich na właściwy trop kilkakrotnie ujawnione w powieści znawstwo 
muzykologiczne autorki –szczególnie efektowne w popisowym epizodzie gry Róży na tle księżycowej nocy. Pierwszy rozdział Cudzoziemki poddaje zasadniczy 
temat utworu – treść psychiczną Róży; rozdziały następne podejmują go, rozwijają w różnych wariantach, podnoszą w wyższe rejestry. Ton utworu podnosi się: 
przypomnijmy takie punkty kulminacyjne, jak moment, kiedy Różą owłada myśl zabicia syna – poczęcie córki – niedoszłe otrucie jej. Ale równocześnie pojawia 
się i stopniowo rozwija kontrtemat: przemiana charakteru bohaterki, jej oczyszczenie psychiczne i wynikające z niego konsekwencje. Tok utworu zamącą się: 
temat i kontrtemat idą obok siebie, kłócą się, krzyżują ze sobą. Dopiero w finale następuje wyrównanie, jak gdyby – rozjaśnienie. Przeszłość wpływa na 
teraźniejszość, godzi i zlewa się z nią. Róża pogodzona z mężem, objawiwszy córce sens swego życia umiera spokojna. 

Temat, kontrtemat, tonacja – to są dla nas metafory, powierzchownie tylko związane z identycznie brzmiącymi terminami muzykologii. Cudzoziemka nie jest 
sonatą czy etiudą, więc też muzyczność jej nie może być rozumiana dosłownie. Konstrukcja muzyczna w utworze literackim to tyle, co – konstrukcja 
formistyczna. Akcent pada na układ elementów, co w konsekwencji (a ściślej mówiąc, w przesłance) oznacza degradację jakości tych elementów, a zatem 
materiału, empirii, życia. Trzeba to podkreślić jak najsilniej, gdyż na pozór Cudzoziemka jest "normalną" powieścią realistyczną, w pierwszym planie – 
psychologiczną, w drugim – obyczajową. W istocie autorka korzysta tylko z gotowych konwencji romansu psychologicznego (charakter, środowisko); efekt 
ostateczny i najsilniejszy książki płynie z konstrukcji, a nie z prawdy psychologicznej czy obyczajowej, wyrażonej środkami artystycznymi. Jak do tego doszło, 
czym jest Cudzoziemka od wewnątrz – o tym pomówimy za chwilę. Tutaj musimy jeszcze z naciskiem podkreślić, że mechanizm techniczny tej powieści 
funkcjonuje wyśmienicie i bez zastrzeżeń zasługuje na podziw. Jak słusznie podnosiła krytyka, nie ma w Cudzoziemce nic zbędnego, wszystkie dygresje i odbiegi 
w przeszłość mają pełne uzasadnienie kompozycyjne – nie można by wyłączyć z nich nic bez szkody dla całości. 

Ośrodkiem tego precyzyjnego mechanizmu jest postać tytułowa – Róża, "cudzoziemka". Postać to nie tyle skomplikowana, co osobliwa. Róża utraciła w młodości 
kochanka i zmarnowała w skutek niesumienności nauczycieli swój talent muzyczny. Te klęski zwichnęły jej życie. Stała się postrachem i demonem rodziny, 
bezwzględnym tyranem, łamiącym bez litości wolę męża, syna i córki. Typowy gest psychiczny Róży: ostrym, brutalnym słowem wywołuje burzę – a potem nic 
nie dostrzega, nie uznaje konsekwencji swojego postępowania, kwasów, urazów, etc. Oburza i upokarza swych bliskich – ale obezwładnia ich swą niezniszczalną 
urodą. Żądania jej są arbitralne, bezwzględne, nieraz okrutne – ale przyszłość zawsze okazuje, że racja była po jej stronie. A w gruncie rzeczy ta wspaniała 
wiedźma jest po prostu nieszczęśliwą kobietą, "cudzoziemką", łaknącą porozumienia z życiem. Pragnie znaleźć w miłości synowskiej pełny ekwiwalent tamtego 
utraconego uczucia – oczywiście bezskutecznie. W talencie muzycznym córki szuka zadośćuczynienia za własne zmarnowane zdolności. Bieg lat, żałośnie 
pustych, nadciągająca groźba starości potęgują jej rozgoryczenie; staje się coraz bardziej złośliwa i nieszczęśliwa. 

Kuncewiczowa nakreśliła pozy i grymasy Róży z niemałą wirtuozerią. Nieustanne ataki złośliwości, przeplatane niespodzianymi wybuchami rozpaczy, 
przedstawione zostały w powieści bardzo sugestywnie. Złudzeni tym krytycy doszukiwali się w bohaterce jakichś objawień psychologicznych, rewelacji głębin 
duszy – zgoła bezpodstawnie. Od pierwszej do ostatniej stronicy powieści pani Róża jest tylko nieszczęśliwą i żałosną histeryczką i nie przestaje nią być w 
najdramatyczniejszych momentach swego życia. Kiedy z rewolwerem w ręce podchodzi do syna, a później niemalże nie truje córki, nie budzi tym wcale dreszczu 
grozy; taka zbrodnia byłaby czynem tragicznym, a niepoczytalnym wybrykiem osoby nienormalnej. 

Niewątpliwie pani Róża jest osobą nienormalną. Pomóc jej przeto może tylko lekarz. I tak rzeczywiście dzieje się w powieści. Doktor Gerhardt w Królewcu 
rozpoznaje kompleks chorej, odkrywa w wojowniczej złośnicy nieszczęsne, udręczone stworzenie i uświadomiwszy Róży podłoże jej niedomagania, tym samym 
uzdrawia ją (freudyści mogliby zalecać Cudzoziemkę jako powieściową ilustrację psychoanalitycznej metody leczenia nerwicy – zwłaszcza kobiecej). Pani Róża – 
uleczona, zbudzona do normalnego życia, staje się cicha, uprzedzająco dobra, co nie na żarty przeraża i dezorientuje jej rodzinę. Przed śmiercią godzi się z mężem 
i córce wyznaje tajemnicę swej choroby i uzdrowienia: doktor Gerhardt był pierwszym, który się jej nie zląkł; nauczył ją uśmiechu niezbędnego do życia. 

Poboczne postaci Cudzoziemki są rzeczywiście poboczne. Róża formalnie przytłacza je sobą, nie pozwala im rozwinąć się w wyraźniejsze sylwetki i charaktery. 
Szczególnie męscy partnerzy bohaterki wypadli żałośnie. Mąż Adam – nauczyciel, późniejszy dyrektor gimnazjum, wyznawca patriotycznych ideałów i 
katechizmu, syn Władysław – piękny młodzieniec, następnie wybitny dyplomata, zięć Paweł – chłodny naukowiec, nie istnieją prawie w powieści. Gdy Adam 
rzuca się na żonę, rozwścieczony jej atakiem, czytamy, że jego "biała broda zjeżyła się tysiącem żądeł" i że w jego szepcie "był odwet niewolnika, było szczęcie 
mordercy" (!). Władysław znowu – "ekstatyczny wyznawca zgody" (sic) – scharakteryzowany jest między innymi takim zdaniem: "Jego wiecznie napięte nerwy 
nie znosiły zarówno hałasów, niepunktualności, złych pogód, choroby, uczuciowego przymusu, jak i metafizyki". Autorka weszła na drogę groteski, nie poszła nią 
jednak konsekwentnie. Tak więc córka Róży, Marta, scharakteryzowana została całkowicie serio: najżywszą postacią Cudzoziemki jest niewątpliwie epizodycznie 
się pojawiająca "Tante Louise", ta, która nie ugięła się i przetrwała... Dwa jej epizody, spacer w Alejach z "Rózią" oraz przygoda w drodze do "kraju", odbijają od 
całości książki pysznym humorem, rzadkim niestety gościem w tej powieści, mówiącej o rzeczach błahych w sposób nadmiernie poważny. 

Krytyka uznała Cudzoziemkę za arcydzieło powieści psychologicznej (od czasu pojawienia się Nocy i dni co parę miesięcy obwołuje się którąś z nowości 
beletrystycznych arcydziełem – szczęśliwa nasza literatura). Aby sprawdzić słuszność tej opinii, porównajmy powieść Kuncewiczowej z Kłębowiskiem żmij 
(1932) Mauriaca; to będzie pouczające. Od razu nasuwają się pewne ogólnikowe analogie fabularne (niezwykła, antypatyczna jednostka tyranizująca rodzinę), ale 
nie to jest ważne. Zasadnicza różnica między Kuncewiczową a Mauriakiem jako psychologami zawiera się w metodzie twórczej autora Kłębowiska żmij, metodzie 
polegającej na stopniowym, systematycznym wnikaniu w duszę, przebijaniu się w coraz głębsze jej pokłady, docieraniu do dna. Inaczej w Cudzoziemce. Treść 
psychiczna Róży, jej kompleks (wraz z magicznymi słowami "die wunderschone Nase", które stanowią klucz do tajemnicy), zawarte są w pierwszym rozdziale. 

background image

23 

 

Dalej pojawiają się już tylko warianty tego samego, różne odmiany jednej sytuacji zasadniczej. Poznajemy dokładnie stosunek Róży do Adama, do Władysława, 
do Marty, w różnych latach i momentach, ale Róża nie odsłania się przez to głębiej; pokazuje tylko z różnych stron swą osobliwą, bardziej osobliwą niż 
skomplikowaną indywidualność. 

I jakaż odmienność rozwiązania w tych dwu powieściach! Bohater Mauriaca, zstępując coraz głębiej i niżej, znajduje na dnie oczyszczenie – oczyszczenie przez 
wiarę, prześwietlającą metafizycznym sensem jego błędy i grzechy i wznoszącą jego sprawę indywidualną do godności sprawy powszechnej. Natomiast Róża, 
wyczerpawszy niezmierny repertuar swych póz i grymasów, uświadomiona przez lekarza, dochodzi do zrozumienia, że całe jej życie było jedną wielką 
niedorzecznością. "Indywidualność nie jest cenna sama w sobie, lecz tylko o tyle, o ile wyłania z siebie wartość" – to zdanie Irzykowskiego, zwrócone przeciwko 
psychologizującym krytykom, ma sens uniwersalny. Cudzoziemka jest tylko portretem osobliwej neurasteniczki – i to jest źródłem bezbrzeżnej czczości wiejącej z 
tego utworu. 

Nieprzypadkowa jest w Kłębowisku żmij forma pamiętnikowa; Mauriac solidaryzuje się wewnętrznie z bohaterem, przejmuje jego rolę, bierze za niego moralną 
odpowiedzialność. Inaczej autorka Cudzoziemki; ona idzie krok w krok za swą bohaterką i co chwila przystawia jej zwierciadło. Zwierciadło wiernie odbija pozy, 
miny, gesty, widzimy dokładnie jak pani Róża je, jak opowiada anegdoty, jak kontempluje dzieła sztuki. Każdy moment dostarcza pola do popisu i popis odbywa 
się sam dla siebie. Forma zwierciadlana. 

Tylko w stylu, drażniąco kapryśnym, pretensjonalnym, świadomie – zdaje się – sztucznym (przypomnijmy choćby tę stałą nieznośną kaszkę francuszczyzny, 
niemczyzny, rosyjszczyzny, angielszczyzny), zdradza się niezdecydowanie autorki: czy bierze ona aby tę Różę zupełnie serio? I przed ostatecznym upadkiem 
ratuje tę powieść konstrukcja, forma. Niesamowity mechanizm, odkształcając realny materiał życia – czas, nadaje bezsensowności spraw ludzkich jakiś – 
chwilowy – przemijający sens. Finał Cudzoziemki – objawienie potwornej pustki nie poza życiem, ale w nim samym, w jego ostatecznym rachunku – może budzić 
uczucia metafizyczne i przejmować dreszczem Tajemnicy Istnienia. Używamy terminów Stanisława Ignacego Witkiewicza – bo też znaleźliśmy się na jego 
terenie. 

Cudzoziemka jest świetnym triumfem artystki. Ale jeśli pamiętamy dawniejszą książkę Kuncewiczowej Dwa księżyce, cykl opowieści o niezapomnianym i 
głębokim pięknie, musimy uzupełnić ten sąd drugą jego stroną: ... i zarazem jest katastrofalną klęską poetki. 

KONSTRUKCJA POWIEŚCI 

- brak chronologii wydarzeo w utworze, wydarzenia nie układają się chronologicznie, lecz wg wspomnieo i refleksji związanych z przeszłością; nie mają one 
charakteru przyczynowo-skutkowego. 

Czas fabuły to jeden dzieo i częśd nocy; 

- wspomnienia z przeszłości wracają pod wpływem przypadkowych skojarzeo lub bodźców zewnętrznych; pojawiają się z różnych okresów życia bez zachowania 
chronologii czasu; 

- akcja toczy się na dwu płaszczyznach czasowych: 

1. czas teraźniejszy narratora, obiektywny. 

2. czas wspomnieo bohaterki, subiektywny. 

- konstrukcją utworu rządzi psychologia. Jest to powieśd psychologiczno-obyczajowa, studium psychologiczne, arcydzieło powieści psychologicznej; została tu 
zastosowana głęboka analiza psychologiczna; 

- najsilniejszy efekt utworu płynie z konstrukcji, a nie z prawdy psychologicznej czy obyczajowej. 

W dwudziestoleciu międzywojennym dominowały w Polsce dwa typy prozy powieściowej: 

1. Odnowiony nurt powieści realistycznej (Dąbrowska, Żeromski); 

2. Wzorzec tzw. prozy psychologicznej, analitycznej, ukazującej wewnętrzne, intymne przeżycia człowieka (Nałkowska, Kuncewiczowa, Iwaszkiewicz); 

- „Cudzoziemka” to opowieśd biograficzna dotycząca matki autorki, także Róży, ukazująca fakty z życia lub przetworzone; 

OSOBOWOŚD RÓŻY 

Ostatni dzieo w życiu Róży: 

jedyny dzieo, któremu poświęcona jest cała powieśd. W tym dniu Róża Żabczyoska przybywa do domu córki (nieobecnej), spędza tu kilka godzin, najpierw 
sama, potem z mężem, którego maltretuje, kłóci się z wnuczkiem; nadjeżdża syn Władysław z żoną i wreszcie  wraca Marta; co chwilę Róża cofa się w 
przeszłośd, zdarzenia z różnych okresów jej życia w różnych sytuacjach życiowych przeplatają się; przeprowadza jakby rozrachunek  
z życiem, które mija; pozostawiając nienasycenie, dziwny żal, poczucie klęski egzystencjalnej; 

        - w dniu tym Róża jak gdyby na nowo przeżywa swoje życie; skupia w nim swoje wszystkie orzeszłe dni i noce, marzenia, rozczarowania, sprzeczności, 
emocje; 

          - w ostatniej rozmowie z mężem, a następnie z córką (w swoim mieszkaniu po powrocie od Marty) akcent przechodzi z przeszłości na teraźniejszośd;  
tu przy wezwanej rodzinie po kilku godzinach umiera; 

Ukazanie bohaterki z różnych stron, w wielu sytuacjach: 

skłócona z życiem, kapryśna, władcza, złośliwa, napastliwa, bardzo osobliwa, o niepospolitym charakterze, egocentryczka; 

background image

24 

 

- wyobcowana w społeczeostwie; całe życie tuła się, z powodu rosyjskiego akcentu jest źle widziana przez rodaków i nazywana cudzoziemką,  
ale cudzoziemką nie była tylko we własnym kraju – była nią też w rodzinie, była nią wszędzie; 

 

- osobowośd jej wypaczyły niezrealizowane jej ambicje, marzenia zawodowe i miłosne. Marzyła o karierze skrzypaczki i zmarnowała swój talent muzyczny z 
powodu niesumienności nauczycieli. Głęboko przeżyła pierwszą nieszczęśliwą miłośd; pozostała wierna temu uczuciu przez całe życie; nie mogła zapomnied 
Michała, w sercu jej „poruszała się przeklęta młodośd”; 

- zdradzona przez Michała nie chciała nigdy przyjąd tego faktu  
do wiadomości; 

- małżeostwo z Adamem nie przyniosło jej zadowolenia, nigdy nie uznała  
w nim godnego siebie partnera, mimo iż Adam kochał ją bardzo , zachwycał się nią, jej urodą; 

- miała dwa imiona – Róża i Ewa, Ewelina i przeżyła jakby dwa życia: „pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie wymyślone, długie, nadto długie… Pierwsze – 
kwiat, miłośd i nieszczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierd duszy”; 

- żyła marzeniami i wspomnieniami, zdawała sobie z tego sprawę. Wydawało się jej, że nie żyła wcale, nie interesowała się sprawami świata; 

- stała się postrachem rodziny i bezwzględnym tyranem łamiącym wolę męża i swoich dzieci. Miała chłodny stosunek do męża Adama, syna Władysława – 
wybitnego dyplomaty, córki Marty i zięcia Pawła – naukowca, a nawet  
do Zbyszka – małoletniego wnuczka. W dręczeniu najbliższej rodziny znajdowała szczególne upodobanie; 

- lubiła znajdowad się w pokoju, który sprzątano, toteż służba i nauczyciele w jej obecności popadali w nerwowe podniecenie; potrafiła wyrwad sprzątaczce 
z ręki szczotkę i pouczad ją jak należy sprzątad; 

       - gości traktowała podejrzliwie, nie wierzyła w bezinteresowne intencje, wszędzie węszyła podstęp; 

       - grymasy jej i żądania wobec najbliższych były nieraz bezwzględne  
i okrutne; 

          - często ostrym, brutalnym słowem (typowy jej gest psychologiczny) wywoływała burzę, a później nic nie dostrzegała i nie uznawała złych konsekwencji 
swojego postępowania; jej nieustanne ataki złośliwości przeplatane były niespodziewanymi wybuchami rozpaczy; 

         - dokuczała najbliższym z powodu egocentryzmu i w celu zachowania swojej niezależności od innych członków rodziny; była przykra zarówno jako żona, 
matka i babcia; 

          - potrafiła jednak wnieśd blask w szare codzienne życie i dzieci pragnęły kontaktu z nią, mimo iż czuły się wyczerpane i zmęczone po jej wizytach  
i żegnały ją z pewną ulgą; 

         - pragnęła, oczywiście bezskutecznie, znaleźd w synowskiej miłości zadośduczynienie za utracone w młodości uczucie, a talencie muzycznym córki – za 
własne zmarnowane zdolności; 

         - rozgoryczenie jej potęgowało się coraz bardziej z biegiem żałośnie, potwornie pustych lat i zbliżającej się starości; stawała się coraz bardziej złośliwa i 
nieszczęśliwa; 

Przemiana charakteru Róży 
- pod koniec życia dochodzi do równowagi i pogodzenia się z losem; następuje u niej oczyszczenie psychiczne; 

- okropnośd swojego postępowania zrozumiała w czasie wizyty u doktora Gerhardta w Królewcu, gdy przemówił on do niej tak jak kiedyś jej ukochany; głos 
lekarza utożsamiła z głosem Michała; wówczas nastąpiło odblokowanie jej psychiki; to w jakimś sensie zamknęło koło jej życia i przemieniło na lepsze.  
Ta przemiana właściwie dotyczy tylko paru godzin jej życia, bo jeszcze w trakcie ukazanych odwiedzin u Marty terroryzuje wszystkich naokoło; 

- właściwie tylko lekarz mógł jej pomóc, on ją uświadomił, wyjaśnił podłoże jej niedomagao. Doktor Gerhardt nauczył ją niezbędnego do życia uśmiechu mówiąc: 
„Następnym razem proszę przyjśd uśmiechniętą: dla pani uśmiech to życie”. Róża zrozumiała wówczas czym jest uśmiech, obudzona do normalnego życia, 
uleczona, stała się dobra i serdeczna. Zrozumiała, że całe jej życie było jedną wielką niedorzecznością i powiedziała do Marty: „dzięki Gerhardtowi odpuściłam 
moim winowajcom i sama o odpuszczenie proszę”; 

Witold Gombrowicz, Ferdydurke 

– treść 

Rozdział 1: Porwanie 

Bohater obudził się we wtorek przed świtem cały w strachu. Był to lęk nieistnienia, strach niebytu, niepokój nieżycia, obawa nie-rzeczywistości. Sen, 
który wywołał ten strach, był nawrotem czasu, który powinien być zabroniony w naturze – gdy ma się 15, 16 lat. Bohater teraz jest po 30. W półśnie 
zdawało  mu się,  że  części  jego ciała  są  niejednolite,  że  część jest  jeszcze młodzieńcza  i kpią  z siebie.  Mówi:  „W  połowie  drogi mojego  żywota 
pośród  ciemnego  znalazłem  się  lasu.  Las  ten,  co  gorsza,  był  zielony”.  Przeszedł  niedawno  Rubikon  30.  roku  życia,  a  jednak  nie  był  dojrzałym 
człowiekiem.  Ciotki  próbowały  wpłynąć  na  niego,  żeby  się  ustabilizował  jako  biurokrata.  Chciały,  by  Józio  był  kimkolwiek,  ale  kimś.  Postanowił 
napisać  książkę.  Ale  pióro  go  zdradziło  i  w  tekście  umieścił  same  formy  niedojrzałe.  Tytuł  tego  dzieła  to  „Pamiętnik  z  okresu  dojrzewania”. 
Przyjaciele ostrzegali, by nie dawał żadnych aluzji do niedojrzałości, bo jeśli sam się nie uzna dojrzałym, to nikt go takim nie uzna. 

background image

25 

 

Przekleństwo człowieczeństwa polega na tym, że jest uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, i to nie tylko inteligentnego, ale 
też ciemnego i ograniczonego. Książka bohatera zyskała mu poważanie wśród ludzi obytych z literaturą, a – przez jej niedojrzałość – inżynierowe i 
pensjonarki  traktowały  go  poufale,  jak  swego.  Był  rozdarty.  Ważne  jest  to,  którą  drogę  się  wybierze.  Józek  był  zafascynowany  tym  światkiem 
pensjonarek i niedojrzałością. Nie mógł mówić mądrze i być przyzwoitym, bo wiedział, że gdzieś na prowincji oczekują od niego nieprzyzwoitości i 
mają za głupiego. Skończyło się na tym, że był o krok od świata ludzi dojrzałych i nie mógł do niego wejść. Udawał pisarza i literata. 
Dojrzali zniosą burze i rewolucje, jakie czynią inni dojrzali. Ale jeśli zwęszą niedojrzałość, rzucą się na takiego chłystka, zadziobią go sarkazmem, 
ironią, kpiną. Bohater postanowił zerwać z „nogą” i przemówić „duszą”, ale bał się, że zostanie to znowu odczytane jako niedojrzałe. Poczuł, że ktoś 
jest  z  nim  w  pok

oju,  choć  drzwi  były  zamknięte  na klucz.  To  był  jego  sobowtór. Wydawał  się  bohaterowi  dziwny  i  przypadkowy  –  dlaczego  jest 

właśnie taki, a nie inny? Zaczynał dostrzegać szczegóły. Wstał i uderzył go w twarz, próbując wmówić sobie, że to nie on, ale coś przypadkowego. 
Duch zniknął, a bohater poczuł, że jest „nie-swój”. Postanowił stworzyć formę własną, by się wyrazić, by jego kształt narodził się z niego samego, a 
nie był narzucony z zewnątrz. 
Zaczął pisać, kiedy wstało słońce i służąca wniosła śniadanie. Przyszedł T. Pimko – „doktor i profesor, a właściwie nauczyciel, kulturalny filolog z 
Krakowa,  drobny, mały, chuderlawy,  łysy  i  w  binoklach,  w  spodniach sztuczkowych,  w  żakiecie,  z  paznokciami  wydatnymi  i  żółtymi, w  bucikach 
giemzowych, żółtych.” Złożył bohaterowi kondolencje z powodu śmierci ciotki, o której bohater zdążył już zapomnieć. Potem wziął jego zapiski, by 
ocenić i „zachęcić”. A bohaterowi zrobiło się słabo. Został wbity w „formę belfra” i musiał tam siedzieć i czekać. Zmalał pod wzrokiem belfra – osoba 
stała się osóbką, noga nóżką, dzieło dziełkiem itp. Belfer wypytywał go potem o Kasprowicza i jego stosunek do chłopów, o Lelewela itp. – przez co 
bohater wciąż malał, rozglądał się za ściągą. Chciał wyjść z formy, zapytać, co się dzieję na mieście, ale wydobył z siebie głos jak w czasie mutacji 
– i zamilkł. Pimko wpisał mu złą ocenę i siedział dalej „ostatecznie i absolutnie”. Infantylna pupa przykuła bohatera do miejsca. Pimko zabrał go do 
szkoły  dyr.  Piórkowskiego,  do  szóstej  klasy.  Służąca  zaczęła  protestować,  ale  Pimko  ją  szczypnął  –  w  tej  sytuacji  musiała  wejść  w  formę  i 
uśmiechnąć  się.  Na  ulicy  pies  ugryzł  Pimce  nogawkę,  więc  spiął  ją  agrafką  i  prowadził  bohatera  dalej,  mówiąc:  „Cip,  cip,  kurka...  Zasmarkany 
nosek... Kocham, e, e... Człowieczek, maluś, maluś, e, e, e, cip, cip, cip, cipuchna, Józio, Józio, Józiunio, Józieczek, małe małe, cip, cip, pupcia, 
pupcia, pcia...” 
 
Rozdział 2: Uwięzienie i dalsze zdrabnianie 
Trafili akurat na długą przerwę. Młodzież chodziła w kółko i jadła kanapki, a matki podglądały ich zza płotu. Profesorowie narzekali, że uczniowie są 
wciąż za mało naiwni, nie mogą z siebie wydobyć naiwności młodzieńczej. Pimko znalazł pomysł (anachroniczny, więc najlepszy) – zainsynuuje im 
ich naiwność, oni będą protestować, przez co popadną w prawdziwą naiwność i niewinność. Póki co wprowadził Józka na środek placu. 
Bohater zagadał do jednego z uczniów (wszyscy według niego wyglądali jak kretyni) i usłyszał w odpowiedzi: „Gwoliż jakim  złośliwym  kaprysom 
aury waszmość dobrodzieja persona tak późno w budzie się pojawia?”. Głównym tematem młodszych uczniów były części płciowe, a  starszych – 
sprawy płciowe, co w połączeniu z archaizacją i łacińskimi końcówkami było nie do zniesienia. 
Pimko stanął za dębem i coś pisał. Uczniowie zauważyli go – wzbudził popłoch, bo sądzili, że to wizytator. Pimko podrzucił im karteczkę. Napisane 
tam było, że młodzież męska jest niewinna, o czym świadczą ich rozmowy, wygląd i pupy. Oczywiście wzbudziło to śmiech. Ale Józek zauważył, że 
oni  naprawdę  są  niewinni  –  w  swoim  pragnieniu  nie  bycia  niewinnymi.  Śmiech  narastał  i  uczniowie  zaczęli  wypisywać  na  płocie  i  wymawiać 
przekleństwa i wyzwiska. To była według nich jedyna obrona przed pupą. Miętus wypisał brzydkie słowo na cztery litery (;)) po drugiej stronie dębu, 
by profesor nie widział. Młodzi się śmiali, że nabrali dorosłych, a Pimko i matki za płotem  – że młodzi śmieją się tak niewinnie. Józek powiedział 
profesorowi o brzydkim słowie, chciał, by Pimko zakończył to, chciał go przekonać, że uczniowie wcale nie są naiwni. Pimko wyszedł i powiedział 
młodzieży, że wie o ich brzydkich wyrazach, ale to nie naruszy jego przekonania o ich niewinności, bo przecież „powtarzają je, nie rozumiejąc”. 
Pimko wyszedł. 
Syfon stwierdził, że ta niewinność w zasadzie jest zaletą, że on jest nieuświadomiony i się tego nie wstydzi, bo brud nie jest lepszy od czystości. 
Koledzy próbowali go namówić, by się uświadomił, ale trwał twardo przy swoim. Mówił nawet, że należy „hodować” niewinne słowa – dziewczęta, a 
nie dziewczyny, chłopięta, orlęta, rycerzy itp. Porwał kilku uczniów słowami: „Hasło – młodzieńczy zapał! Odzew – młodzieńcza wiara!”. Miętus się 
rzucał i krzyczał, żeby bronić chłopaka przed chłopięciem. Tylko jeden uczeń, Kopyrda, nie stanął po żadnej stronie sporu i wygrzewał się na trawie. 
Miętus wezwał Syfona (prawdziwe nazwisko Pylaszczkiewicz) do cofnięcia słów i zgody, ale Syfon za ideału gotów był umrzeć (a  przynajmniej tak 
mówił). Wywiązała się bójka. Gdy grupa Syfona przegrywała, dowódca zaintonował „Marsz Sokołów” – inni zaśpiewali z nim z oczami utkwionymi w 
daleką gwiazdę. Józek zauważył, że Pimko wtrącił jego i uczniów w dialektykę udziecinniającą. 
Miętus  cofnął  się  w  kąt,  nie  wiedząc,  co  zrobić  przeciw  pieśni  Syfona.  Nie  mógł  go  obić,  bo  zrobiłby  z  niego  męczennika.  Postanowili  na  siłę 
uświadomić go przez uszy. 
Józek  poszedł  z  Pimką  do  dyrektora.  Piórkowski  stwierdził,  że  sztucznie  zdziecinnieni  dorośli  to  jeszcze  lepszy  element  niż  dzieci  w  stanie 
naturalnym. Pokazał Pimce ciało pedagogiczne – byli to sami staruszkowie, jedli obiad chlipiąc i mlaskając. Ciało było specjalnie dobrane, by było 
przykre i drażniące. Ewentualni młodsi nauczyciele, którzy są zatrudniani, muszą mieć co najmniej jedną odrażającą cechę. „To najtęższe głowy w 
stolicy 

– żaden z nich nie ma własnej myśli”. Dyrektor trzyma ich na diecie, by byli wystarczająco anemiczni. Nauczyciele spłoszyli się bardzo na 

widok obcego człowieka w drzwiach – myśleli, że to wizytator. 
Józek poszedł do klasy. Nikt nie zauważył  wejścia nauczyciela, taki był szum  – i rósł, gdy nauczyciel chciał przemówić. Tylko Syfon pozytywnie 
wyciągał zeszyty i książki. Nauczyciel (Bladaczka) huknął dziennikiem w katedrę, a wtedy klasa wyraziła chęć wyjścia do toalety. Potem 7 uczniów 
przedstawiło świadectwa, że są nieprzygotowani, kilku dostało migreny, wysypki czy drgawek. Bladaczka zapytywał tylko, dlaczego to jego nikt nie 
zwolni  i  jemu  nie  da  usprawiedliwienia.  Potem  zbladł  (!),  bo  przypomniał  sobie,  że  wizytator  jest  w  szkole.  Syfon  jako  jedyny  przyznał,  że  się 
przygotował, ale nie chciał powiedzieć, z czego najlepiej (Bladaczka z tego by go zapytał przy wizytatorze), bo to by było nieuczciwe. 
W programie lekcji było objaśnienie, dlaczego Słowacki wzbudza miłość i zachwyt. Odpowiedź – bo Słowacki wielkim poetą był. Uczniowie dłubali 
scyzorykiem  w  ławce  albo  łowili  na  włos  kulki  z  papieru  zanurzone  w  kałamarzu.  Gałkiewicz  wyrwał  się,  mówiąc,  że  nie  może  zrozumieć,  jak 
zachwyca, jeśli nie zachwyca. Twierdził, że nikogo nie zachwyca, bo nikt nie czyta, oprócz tych, którzy są zmuszani czytać w wieku szkolnym. Na to 
nauczyciel: „Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca”. Potem próbował wzruszyć Gałkiewicza 
foto

grafią  żony  i  dziecka.  Syfon  zaczął  –  na  polecenie  nauczyciela  –  ratować  sytuację,  recytując  strony  Słowackiego. I  każdy  już  „mógł”  i  prosił 

tylko, żeby Syfon przestał. Józek miał ochotę uciekać, ale zaczął kiwać palcem w bucie – a kiwając, nie da się uciekać. Do ucieczki potrzebna jest 
wola,  a  on kiwał  palcem,  a  twarz  zatracała mu  się  w  grymasie  nudy.  Chodziło  przede  wszystkim  o ucieczkę  od siebie,  od smarkacza. Jedynym 
obojętnym uczniem był Kopyrda, pojawiła się nadzieja, że on jest zwykłym chłopcem, nie chłopięciem ani chłopakiem. 
 
Rozdział 3: Przyłapanie i dalsze miętoszenie 
Do końca lekcji i uczniowie, i nauczyciel spoglądali na zegarek. Wraz z dzwonkiem nauczyciel wybiegł, a w klasie zrobił się straszny wrzask. Tylko 
Syfon  oczywiście  nie  krzyczał.  Rozpoczęła  się  na  nowo  kłótnia  –  chłopcy  mieli  w  głowy  nabite  ideały  propagowane  przez  poszczególne  partie, 
myślicieli, kino, romanse, gazety. Byli sztuczni, bo byli traktowani sztucznie. 
Józek zauważył, że Miętus przygotowuje się do zgwałcenia Syfona przez uszy. Chciał namówić Kopyrdę, który nie angażował się w spory o ideały, 
żeby temu zapobiec. Ale Kopyrda wyskoczył na podwórko i gwizdał sobie. Józek zaczął namawiać Miętusa, żeby stąd uciekli  – do prawdziwego 
życia  parobków.  Miętus  zrzucił  maskę  i  stał  się  chłopcem  szkolnym  stęsknionym  za  swobodą  parobków.  Syfon  i  jego  ekipa  wszystko  słyszeli  i 
nabijali  się  z  Miętusa,  który  niby  taki  realista  i  brutal,  a  o  parobku  marzy.  Miętus  wyzwał  go  na  walkę  na  miny.  Miętus  uczynił  swymi  arbitrami 
Myzdrala i Hopka, a superarbitrem 

– Józka, bo jest bezstronny. 

Do  klasy  wszedł kolejny  nauczyciel  – staruszek  z  purchawką  na  nosie. Wszyscy  drżeli,  gdy  otworzył  dziennik,  bo  zapomnieli  odpisać  zadania  z 
łaciny.  Oczywiście  Syfon  miał  zadanie.  Nauczyciel  przepytywał  kolejnych  uczniów,  wciąż  ufając,  że  któryś  coś  umie.  Zapomniano  o  Syfonie  i 
Miętusie, bo wszyscy starali się nie istnieć. Nikt się nie nudził, bo wszyscy się bali. Nauczyciel jeszcze próbował z nich wyciągać odpowiedzi, ale 
kiedy nikt się nie odzywał – w końcu przygasł. Choć nie mógł zrozumieć, jak czymś tak fascynującym oni mogą się nie interesować. I dodał: „Nie 
może być nic logiczniejszego niż język, w którym wszystko, co nielogiczne, jest wyjątkiem!”. Gałkiewicz znów miał wątpliwości – jak to rozwija, kiedy 

background image

26 

 

nie  rozwija  i  jak  doskonali,  kiedy  nie  doskonali?  Wtedy  Syfon 

–  na  polecenie  profesora  –  zaczął  recytować  ustęp  o  Cezarze.  Gdy  zadźwięczał 

dzwonek, rozległ się wrzask, a staruszek zdziwił się i wyszedł. 
W klasie został Miętus ze swoimi arbitrami (Myzdral i Hopek), Syfon ze swoimi (Pyzo i Guzek) i superarbiter Józek. Pylaszczkiewicz miał robić miny 
budujące, a Miętalski – burzące i szpetne. Józek próbował apelować, mówiąc, że twarz nie jest przedmiotem, ale podmiotem, ale było za późno. 
Syfon spojrzał w górę, przewrócił oczami, przyłożył rękę do serca i westchnął w zachwycie. Miętus też patrzył w górę i przewracał oczami, póki do 
buzi nie wpadła mu mucha – zjadł ją. Syfon wybuchnął płaczem, osiągnął szczyt wzruszenia. Miętus szlochał, póki u wylotu nosa nie pojawiła mu 
się „kapka”, wtedy strząsnął ją do spluwaczki, osiągając szczyt obrzydliwości (syf...). Syfona wyprowadziło to z równowagi i  spiorunował Miętusa 
spojrzeniem. Miętus wykorzystał to i wyszczerzył się tak, że Syfon aż syknął. Ale opanował się  – znów spojrzał w górę, wysunął nogę do przodu, 
zmierzwił włosy i kosmyk wypuścił na czoło. Po czym podniósł rękę i wystawił palec wskazujący wzwyż. Miętus wysunął ten sam palec, napluł na 
niego, podłubał w nosie, drapał się nim, wiercił w zębach itp. Ale Syfona to nie ruszało. Miętus zanurzył palec w spluwaczce i potrząsnął nim przed 
nosem Syfona, ale ten nie zareagował, a jego twarz przybrała wyraz Chłopięcia-Orlęcia. Ciszę rozdarł wrzask Miętusa, który rzucił się na Syfona i 
strzelił go w gębę. Razem ze swoimi arbitrami związał Syfona i jego kolegów. A potem... uświadomił go przez uszy. Syfon wrzeszczał i do klasy 
wszedł Pimko. 
 
Rozdział 4: Przedmowa do Filidora Dzieckiem Podszytego 
Opowiadanie, które teraz nastąpi, będzie dotyczyć boju profesorów – G.L. Filidora z Leydy i Mom-sena z Colombo (ze szlacheckim przydomkiem 
„anty-Filidora”). Nie jest ono związane z resztą historii, ma po prostu zapełnić puste kartki. :) Gdyby jakieś Pimki od wytykania braków w konstrukcji 
dzieła, czyniły mu zarzuty – ma wytłumaczenie. Wyszedł od pupy, podstawowej części ciała. Z niej rozeszły się „gałęzie” – palec, nogi, ręce, oczy, 
zęby, uszy. A zwieńczeniem cyklu jest twarz ludzka, w Małopolsce zwana „papą”. Teraz musi wrócić do poprzednich części, by poprzez nie dojść 
znów  do  pupy.  Filidor  jest  nawrotem  konstrukcyjnym,  bez którego nigdy  nie  dostałby  się  do lewej  łydki. Wrażenie  jednolitości stylu  Gombrowicz 
stwarza powtarzając słowa, wręcz maniacko. Taka zasada konstrukcji jest w zasadzie filozofią. Czytelnik czyta dzieło cząstkami, między telefonem 
a odpędzaniem muchy. Całość może zauważyć ewentualnie, gdy jakiś znawca powie mu, czy dana konstrukcja jest dobra czy zła. Wszelka forma 
polega na eliminacji, konstrukcja jest uszczupleniem, wyraz może oddać tylko część rzeczywistości. To dzieło wpływa na pisarza, a nie odwrotnie – 
bo każda część dąży do całości, do zaokrąglenia, wymaga dopełnienia. Autor znał pisarza, któremu napisała się książka heroiczna – heroiczne było 
pierwsze zdanie, a potem, by zachować konstrukcję, pisał dalej w tym tonie. I wyszła książka „pełna przekonania”. Nie mógł powiedzieć potem, że 
po prostu „mu się tak napisało” i że to nie jest jego przekonanie. 
To, co się dzieje w środowisku artystycznym świata, to hańba i głupota. To śpiewy natchnione, których nikt nie słucha, i mądrzenia się znawców. A 
wszystko to przemienia się w śmieszność. Koncepcje artystyczne (autor zwraca się tu bezpośrednio do artystów) osiągnęły szczyt naiwności. Dziś 
artysta chce sycić współobywateli Pięknem, Dobrem i Prawdą (triada Platońska), chce być kapłanem, wieszczem, chce oddać swój talent w służbę 
narodu 

–  jak  Szekspir, Szopen.  Zapomina  tylko,  że  nie  jest  ani Szekspirem,  ani Szopenem  i  że  taka  pretensjonalna  postawa  obnaża  tylko  jego 

nędzną niedostateczność. Zamiast stworzyć koncepcję na własną miarę, artyści stroją się w cudze piórka. To tylko przedwczesne złudzenie, że jest 
się  artystą.  To  sytuacja  fałszywa,  która  musi  budzić  niechęć,  więc  artyści  gardzą  sobą  nawzajem.  Sytuacja  drugorzędnego  pisarza  polega  na 
jednym wielkim „odpaleniu” – od czytelnika, od rzeczywistości, której nie udało mu się wyrazić, i od sztuki. 
Trzeba wymyślić koncepcję, dzięki której artyści zdołaliby wypowiadać się w sposób odpowiadający rzeczywistości, a przy tym suwerenny. Należy 
w tym celu zerwać ze słowem sztuka i artysta. Ludzkość tworzy sztukę w każdym momencie życia (gdy dziewczę  wpina kwiat we  włosy, gdy w 
rozmowie wypsnie się żarcik itp.), a każdy po trosze jest artystą. Nie potrzebny jest podział na „artystów” i resztę ludzkości. Wystarczy mówić: „Ja 
nieco więcej niż inni zajmuję się sztuką”. Trzeba też wyzbyć się przekonania, że „sztuka zachwyca”. Fugi Bacha czy utwory Szopena podobają się, 
bo słuchacze wiedzą, że oni byli „geniuszami”. 
Sztuka rzeczywiście polega na doskonaleniu formy, ale artyści błędnie sądzą, że polega też na stwarzaniu dzieł doskonałych pod względem formy. 
Ale nie zdają sobie sprawy, jak olbrzymia jest rola formy w naszym życiu. Istota ludzka nie wyraża się w sposób bezpośredni i zgodny ze swoją 
naturą,  ale  zawsze  w  jakiejś  określonej  formie  narzuconej  z  zewnątrz.  ten  sam  człowiek  może  się  wyrażać  mądrze  lub  głupio,  dojrzale  lub 
niedojrzale 

– w zależności od tego, jaki styl mu się napatoczy. To Forma jest odpowiedzialna za głupotę, zło, zbrodnie. 

Czas,  by  artyści  przestali  pouczać  i  oświecać,  bo  wcale  nie  są  „wyżsi”.  „Nowy”  pisarz,  gdy  stworzy  dzieło  głupie,  też się  ucieszy  – bo  nie musi 
przecież zawsze pisać mądrze, a niechęć i surowa ocena ukształtują go, stworzą na nowo. Nic mu nie może zaszkodzić. 
Wszelka istota dojrzalsza i wyższa jest uzależniona od tysięcy niższych. Nie da się tej niższej warstwy zlekceważyć, zrobić minę, udając, że jej się 
nie dostrzega. Starszy jest stwarzany przez młodszego. Pisarz musi się przystosować do czytelnika. Poeta nie dla innego poety powinien stwarzać 
poematy

,  ale  dla  tych  sił  oddolnych,  które  go  „gwałcą”,  a  których  zazwyczaj  udaje,  że  nie  dostrzega.  A  gdyby  dostrzegł  –  pojąłby,  że  styl 

uniwersalny to ten, który potrafi objąć wszystkich. Doprowadziłoby to do formy tak wypełnionej twórczością i poezją, że pisarz stałby się geniuszem! 
Żeby tak się stało, trzeba poczynić jeden krok – trzeba przezwyciężyć formę. Trzeba mieć dystans do wszystkiego, a nie umierać za idee. Bo to, co 
czujemy dziś, będzie głupstwem dla prawnuków – od razu trzeba więc uznać w tym głupstwo. Wkrótce nastąpi czas Generalnego Odwrotu. Ludzie 
zrozumieją, że wyrażają się w formie sztucznej i narzuconej i zaczną się jej wstydzić. 
Rozdział kończy się ponowieniem pytania – czy bery są lepsze od ananasówek? 
Rozdział 5: Filidor Dzieckiem Podszyty 
Mi

strzem  syntezy  był  dr  prof.  syntetologii  uniwersytetu  w  Leydzie  –  Filidor.  Działał  głównie  za  pomocą  dodawania  lub  mnożenia  przez 

nieskończoność. W  Colombo  na  uniwersytecie  Columbia  pojawił  się  analityk  –  dokładne  przeciwieństwo  Filidora  (również  posturą  –  analityk  był 
chudy, gładko wygolony). Jego specjalnością był rozkład ludzi na części, głównie za pomocą prztyczków – np. prztyczkiem w nos pobudzał nos do 
samodzielnego bytu. W Hiszpanii uzyskał przydomek anty-Filidora. Ścigał syntetyka, a ten jego – nie mogli się dopaść. 
Zderzyli  się  w  restauracji  hotelu  „Bristol”  w Warszawie.  Po  krótkiej  bitwie  na spojrzenia  –  bez  rezultatu  –  zaczęła się  bitwa  na  słowa. Wyszli  od 
„klusek”.  Filidor  powiedział:  „Klusek,  czyli  wyższa  istota  Kluska,  sam  najwyższy  Klusek”,  na  co  anty-Filidor:  „Kluski,  czyli  kombinacja  mąki,  jaj  i 
wody”. Bitwę wygrał Filidor. Anty-Filidor skoncentrował się więc na jego żonie  – przyszył ją  wzrokiem, który ją rozbierał do cna. Potem  szepnął: 
„Ucho, ucho”, po czym ucho wyszło na jaw i stało się nieprzyzwoite. Gdy nasunęła kapelusz, obnażył dziurki w nosie, palce u ręki i zrobił naprędce 
analizę moczu. Anty-Filidor wyszedł z kochanką, a Filidor odstawił żonę do szpitala. Uznał, że jedynie siarczysty policzek, tylko ta część ciała, jest 
w stanie przy

wrócić cześć jego żonie i scalić ją w całość. Znalazł anty-Filidora w knajpie, gdzie pił, trzeźwiejąc coraz bardziej. Ale nie było policzka 

– analityk wytatuował sobie na policzku po dwie różyczki i rodzaj winiety z gołąbków. 
Doktorowie  prawa  odradzali  Fil

idorowi dalsze działania, żona i tak była nie do odratowania. Ale Filidor stwierdził, że zawsze analityk może jemu 

wymierzyć policzek – jakiś tam policzek będzie, a liczy się przecież synteza. Stwierdził, że zsyntetyzuje mu kochankę, Florę Gente, i tym sposobem 
wydrze mu policzek. Czytał jej Króla Ducha, poematy o miłości, próbował budzić w niej godność, ale za wszystko żądała pieniędzy. Syntetyk uznał 
daremność  swoich  wysiłków  –  ludzkość  wszystko  przelicza  na  pieniądze  i  wydaje  resztę.  Postanowili  dać  jej  tak  wielką  sumę,  żeby  zgłupiała  – 
może to by rozbiło jej analityczne myślenie. Profesor zlikwidował dwie kamienice i willę pod miastem, a 850 tys. zł rozmienił na złotówki. Wykładał 
je pojedynczo na stół. Przy 100 tysiącach wzrok Flory zaczął się powoli syntetyzować na pieniądzach. Nie udało jej się już liczyć. Suma stała się 
czymś nieobjętym. Na koniec w zamyśleniu powiedziała: „Państwo to ja. Ja. Coś wyższego”. Wtedy analityk uderzył Filidora w twarz. Profesorowa 
dochodziła do siebie... 
Honor wyjrzał zza chmur i uśmiechnął się do ludzi. :) Ostateczny bój miał mieć miejsce we wtorek o 7. Do autora na placu dotarło, że ta sytuacja to 
symetria. I to Filidor miał inicjatywę. Filidor strzelił i chybił, analityk w ostatniej chwili strzelił w bok – w mały palec Filidorowej. Palec odpadł. Wtedy 
Filidor strzelił w mały palec Flory. I tak odstrzeliwali kobietom kolejne części aż zabrakło nabojów. Aż w końcu obie kobiety umarły i osunęły się na 
ziemię. Analiza niby zwyciężyła, ale co z tego? Równie dobrze mogłaby zwyciężyć synteza. Mężczyźni poszli w dwie strony świata i celowali w co 
popadnie. A po latach wspominali pojedynek słowami: „dobrze się pukało” – po dziecinnemu, bo wszystko podszyte jest dzieckiem. 
 
Rozdział 6: Uwiedzenie i dalsze zapędzanie w młodość 

background image

27 

 

W punk

cie kulminacyjnym psychofizycznego gwałtu Miętusa na Syfonie do klasy wszedł Pimko. Pochwalił ich, że bawią się w piłeczkę. Zaprowadził 

Józia  do  nowoczesno-naturalistycznego  domu  Młodziaków  (Młodziak  był  inżynierem-konstruktorem).  Ma  się  tam  nauczyć  naturalności,  by  nie 
udawać już dorosłego. Była tam też Zuta, pensjonarką – to nią chciał Pimko ostatecznie uwięzić Józia w młodości. 
Opis pensjonarki nowoczesnej: „Lat szesnaście, sveater, spódnica, gumiane sportowe półbuciki, wysportowana, swobodna, gładka, gibka, giętka i 
bezczelna!”. Józiowi przypomniała Kopyrdę. W domu ściany były jasnoniebieskie, firanki kremowe, wszystkie meble i sprzęty nowoczesne, stylowe, 
czyste,  proste.  Czekali  na  panią Młodziakową,  a  Zuta  nic sobie  z nich  nie  robiła,  stała  w  oknie  i skubała  skórę,  która  schodziła  jej  z  opalonych 
ramion.  Z  belfra  zaczęła  wyłazić  starość,  ale  nie  była  to  zwykła  starość,  tylko  starość  pensjonarska,  młodo-starość.  Pimko  zanucił  kilka  taktów 
operetki, podkreślając nietakt Młodziakówny. To ona zmusiła go swoim zachowaniem do śpiewania! 
Józio odzyskał pewność i swój wiek. Chciał wyjść, ale profesor wziął go na litość – by nie brał przykładu z tego powojennego zdziczenia obyczajów. 
Grał  rolę  staromodnego  poczciwiny,  zgorszonego  nowoczesnym  pokoleniem,  by  zwabić  Józia  do  pensjonarki.  Chciał  związać  ich  w  sposób 
niedojrzały, nie zwyczajną miłością. Wyrzekał na to, że wolą teraz nogi niż ręce, na „łydki”. 
Weszła Młodziakowa, a profesor kazał Józiowi się ukłonić. Gdy powiedział, że Józio ma 17 lat, ale pozuje na starszego, ten nie protestował. Na 
stronie  profesor  z  rozczuleniem  mówił  o  rzekomym  przywiązaniu  Józia  do  niego,  o  zaletach  jego  serca  i  umysłu  –  łączył  Józia  z  sobą  tak,  że 
wychodziło, że i Józio jest staromodny i nienowoczesny. Bohater mógł protestować, że nie ma 17 lat, ale i nie mógł, bo mu się nie chciało. Chciał 
już tylko dowieść, że nie jest staromodny. Próbował usiąść nowocześnie i swobodnie. Zuta lojalnie powiedziała, że Józio cały czas podsłuchiwał. 
Młodziakowa wygłosiła tyradę o nowym pokoleniu, pokoleniu Wielkiej Wojny, o nowej Epoce, o potrzebie bodowania od nowa, zburzenia Krakowa! 
Pensjonarka kopnęła Józia. Matka stwierdziła, że na wojnie nie takie rzeczy się działy, ona sama jako sanitariuszka była kopana przez żołnierzy, 
Pimko się oburzył, co by na to Norwid powiedział. Na co pensjonarka zapytała, kto to Norwid. :) Na koniec Pimko ucałował Józia w czoło i wyszedł. 
Młodziakowa pokazała Józiowi pokój i wyszła na sesję komitetu dla zwalczania nieeuropejskiej plagi żebraniny dziecięcej w stolicy. 
 
 
 
Rozdział 7: Miłość 
Józio chciał koniecznie pokazać się pensjonarce, ale nie jako 30-latek, tylko jako chłopiec nowoczesny. Zuta rozmawiała przez telefon językiem 
młodych: „Przyjdziesz, punkt, na pewno, tak, nie, dobrze, boli mnie noga, ścięgno naderwane, idiota, fotka, przyjdź, przyjdziesz, przyjdę, heca, na 
mur”. Józio poprawił krawat, kołnierzyk i przedziałek (który, nie wiedzieć czemu, był nowoczesny). Ukazał się jej, gryząc w zębach wykałaczkę. Ona 
tyko zapytała, czy Józio chce skorzystać z telefonu (przez „pan”), a potem skończyła swoją rozmowę i odeszła. 
Długi czas Józio siedział w swoim pokoju na krzesełku do składania ubrań. Gdy wyszedł na korytarz, Zuta czyściła bucik z nogą opartą o krzesło. 
Zapytała go, czy ma do niej jakiś interes, czy pozuje – odpowiadał przecząco. Zmierzch narastał. Józio był szczery w tym mroku. Zuta usiadła, ale 
nie zagadnęła o nodze, tylko spytała: „Czym mogę służyć?”. To zbiło Józia z tropu, odwrócił się i poszedł do pokoju. Nazwała go błaznem. 
Józio zaczął rozpakowywać ubrania, ale doszedł do wniosku, że musi pójść do Zuty i udowodnić jej, że wszystko, co dotąd robił, było umyślnym 
błazeństwem, że to on z niej zakpił. Postanowił doprowadzić ją do złości. Gdy wszedł bez pukania, krzyknęła, że jest źle wychowany. Zabrzmiało to 
autentycznie, nawet w jej nowoczesnych ustach. Józio odpowiedział: „Podnóżek wielce szanownej pani”. Zastąpił jej drogę, by nie wyszła. Zaczął 
iść na nią. Wydała mu się coraz piękniejsza, czuł, że jest zakochany. Tymczasem w przedpokoju Miętus zaatakował służącą. Nie mógł pozbyć się 
swoich brutalnych min 

– kopnął służącą w brzuch i wszedł do pokoju z czystą monopolową. 

W pokoju Józio rozpłakał się i opowiedział Miętusowi wszystko o pensjonarce. Chciał się z niej wyzwolić. Miętus nie uwierzył mu, że ma 30 lat. 
Powiedział za to, że za Zutą chodzi Kopyrda. Miętus wciąż marzył, żeby uciec do parobka. A Józio był zazdrosny o Kopyrdę... 
 
Rozdział 8: Kompot 
Następnego  ranka  szkoła,  czyli  w  kółko  to  samo  i  nudy  okropne.  Józio  myślał  o  swoim  ideale  –  o  pensjonarce.  Rozpoczął  się  „różaniec  dni 
monotonnych”. Józio z przyjemnością stawał się uczniem, bo był bliższy Zucie. Próbował zaprzyjaźnić się z Kopyrdą, ale ten go zbywał. 
Syfon umarł, nie mogąc pozbyć się złych pierwiastków zaszczepionych mu przez uszy. Powiesił się na wieszaku. Jego śmierć nie poprawiła jednak 
stanu  gęby  Miętusa.  Nadal  chodził  z  gębą  tak  antypatyczną,  że  wszyscy  go  unikali.  Im  był  pokraczniejszy,  tym  bardziej  wzdychał  do  parobka. 
Próbował tymczasem pozyskać służącą, ale wciąż nie miała go za swego. 
Młodziakowa  zauważyła,  że  Józio  zakochał  się  w  jej  córce.  Zaczęła  popisywać  się  swą  nowoczesnością,  która  zastępowała  jej  młodość. 
Rozmawiała o Swobodzie Obyczajów, Epoce, Rewolucyjnych Wstrząsach, Czasach Powojennych itp. Zrobiła z siebie młódkę, a z Józia staruszka. 
Pimko podbijał sytuację, grając staromodnego pedagoga i gorsząc się pensjonarką. Nie wiadomo, czy to on stwarzał pensjonarkę, czy ona jego – 
staromo

dnego dziadka. W każdym razie uzupełniali się, a Józia paliła zazdrość. Tymczasem Zuta go ignorowała. Józio tkwił w niej całkowicie. Nie 

mógł  znaleźć  luki  w  jej  nowoczesności,  przez  którą mógłby  dać  drapaka.  Dla  niej  niedojrzałość  była  dojrzałością. Jej młodość  nie  potrzebowała 
ideałów, bo sama w sobie była ideałem. 
Nie ma nic okrutniejszego niż robienie drugiemu człowiekowi gęby. To jest gorsze nawet od robienia pupy. Zdesperowany Józio chciał już nawet 
fizycznie oszpecić Zutę, żeby się wyzwolić. Ale przykład Miętusa z Syfonem świadczył o tym, że fizyczna przemoc nie przydaje się na nic. 
Wyzwolenie  zawdzięcza  Józio  Młodziakowi  (Wiktor).  Inżynier  wciągnął  Zutę  w  Józia.  Zaczęło  się  to  pewnego  dnia,  gdy  Józio  wrócił  ze  szkoły. 
Młodziakowa (Joanna) nigdy nie pytała go jak było, bo matka ją mierziła, wolała siostrę. Zapytała Zutę, z kim wracała ze szkoły – choć oczywiście 
nie wymagała odpowiedzi, jak wolność to wolność. Zuta odpowiedziała, że nie wie, kto to, bo on ją zaczepił. „Zaczepił?  – zapytał Młodziak”. Jego 
żona zaczęła ratować sytuację, bo brzmiało to jak ojcowskie niezadowolenie starej daty. Pozwoliła córce umówić się z tym chłopakiem i nie wracać 
na  noc.  Ojciec  stwierdził,  że  niczym  złym  nie  będzie,  jeśli  będzie miała  dziecko  nieślubne.  Młodziakowa  podchwyciła  wątek  i  zaczęła  namawiać 
córkę do zajścia w ciążę... Józio nachylając się do Zuty, powiedział ciepłe, uczuciowe słowo: „Mamusia...”. A Młodziak na to chichnął! I nie mógł się 
uspokoić. Przez ten chichot, wyrażenie Józia dotknęło Zutę. Był wydobyty z pensjonarki, mógł jej dotykać! Zaczął babrać się w kompocie, bełtać. 
Powiedział, że mu wszystko jedno, zaczął jeść papkę. Wiktor zachichotał, Zuta jadła heroicznie swój kompot, a Młodziakowa bała się, krzyczała, że 
to  poza,  chciała  mu  zabronić  jeść.  W  końcu  wyszli,  a  w  zasadzie  uciekli.  Józio  już  znał  sposób  walki  –  trzeba  było,  tak  jak  zbabrał  kompot, 
zniszczyć nowoczesność, doprowadzając do niej pierwiastki obce, heterogeniczne, mieszając, co wlezie. 
 
Rozdział 9: Podglądanie i dalsze zapuszczanie się w nowoczesność 
Sukces  przy  obiedzie  odnosił  się  głównie  do  rodziców,  dziewczyna  wyszła  raczej  bez  szwanku,  pozostała  daleka  i  nieosiągalna.  Postanowił  ją 
podglądać, by zobaczyć coś, co go od niej odstręczy. Zbliżył się do dziurki od klucza, ale wcześniej wyjrzał przez okno – był piękny jesienny dzień, 
Miętus  zbliżał  się  do  drzwi  kuchennych.  Józio  wyszedł  i  obiecał  brodatemu  dziadowi  kościelnemu,  że  da  mu  złotówkę  wieczorem,  ale  ten  musi 
wsadzić  sobie  gałązkę  w  usta  i  trzymać  tak  do  nocy.  Pensjonarka  przez  2  godziny  podglądania  nie  zdradziła  się  niczym  niewłaściwym.  Koło  6 
matka  weszła  do  pokoju  i  odetchnęła  widząc,  że  dziewczyna  pracuje  –  też  bała  się  jakiegoś  załamania.  Kazała  jej  wymknąć  się  wieczorem  na 
dancing. Zuta twardo powiedziała, że nie ma czasu i żeby jej głowy nie zawracać. 
Józio przełknął ślinę, by usłyszała, że ją podgląda. Ale Zuta twardo udawała, że nic nie słyszy. Dziurka od klucza zaczęła jej jednak dolegać. Ale 
zamanifestować  swą  obojętność,  pociągnęła  wulgarnie  nosem.  Na  to  Józio  też  pociągnął  nosem.  Drgnęła,  kilka  razy  musiała  znów  pociągnąć 
nosem. Józio wydobył z niej nos – mniej nowoczesny od łydki. Zuta wytarła nos ręką, zamaszystym ruchem – to znów dodało jej wdzięku. 
Do  pokoju  Józia  weszła  Młodziakowa.  Stał  na  środku.  Młodziakowa  zauważyła  żebraka.  Nie  wiedziała,  że  gałązka  w  ustach  jest  atrybutem 
nowoczesności. Nie mówiąc nic, wyszła – jako niewolnica fantazji Józia. Poszła na zebranie. 
Mrok zapadał, a żebrak stał cały czas, jak dysonans. Józio został sam w mieszkaniu. W pokoju sypialnianym Młodziaków leżała otwarta książka, 
wspomnienia  Chaplina,  na  stronie,  gdzie  autor  opowiada,  jak Wells  tańczył  przed  nim  taniec solo  własnego  układu.  Ten  pokój  stał się  dla  Józia 
właśnie Wellsem tańczącym solo przed Chaplinem. Bo Wells był w tańcu utopistą – pląsał z wizją przyszłego świata, ponieważ sądził, że ma prawo. 
Pokój też był utopią, nie był w nim miejsca na szumy i pomruki, jakie człowiek wydaje we śnie, na otyłość małżonki, na brodę Młodziaka (którą ten w 

background image

28 

 

zasadzie golił) – ten pokój był właśnie ogolony. Józio zaczął tańczyć, ośmieszając wszystko naokoło. Napuścił tańca do nowoczesnego wnętrza i 
wycofał się. 
Z  Młodziakówną  było  gorzej,  bo  spała  w  bawialnym  hallu  –  była w  tym  wielka  tymczasowość, koczownictwo,  carpe  diem. W  jej  pokoju  nie  było 
toa

letki, przy tapczanie stał mały stolik, czarny, z ksiązkami i zeszytami, na zeszytach pilnik do paznokci, na oknie scyzoryk,  tanie wieczne pióro, 

jabłko, program zawodów, fotografia Freda Astaire i Ginger Rogers, paczka papierosów, szczoteczka do zębów, tenisowy pantofel, a w nim kwiat, 
goździk, przypadkowo porzucony. Kojarząc pot sportowy z kwiatem, narzucała przychylny stosunek do swego potu w ogóle. Józio złapał muchę, 
oberwał jej nogi i skrzydełka i dołożył do kwiatu. Mucha tępą i głuchą męczarnią dyskwalifikowała wszystko, co było w tym pomieszczeniu. Pewnie 
Trocki i Torquemada też męczył po to, by przezwyciężyć jakąś „pensjonarkę”. 
W szafie były majtki – bez rewelacji, po prostu nowoczesne majtki. W szufladzie za to znalazł miłosne listy pensjonarki. Od uczniów ze szkoły – 
drażniące, niewydarzone, fatalne, wulgarne w treści, ordynarne w formie, usiłujące nadać sobie pozór dojrzałości. Znośne były tylko takie, które nic 
nie wyrażały, np. o zebraniu na korcie. Listy od studentów były nie mniej płochliwe,  ale już lepiej maskowane. Wiele było o uczuciu, o sprawach 
społecznych,  zarobkowych,  o  wyścigach  konnych,  nawet  o  zmianie  ustroju  państwa.  Studenci  ukrywali  „łydki”.  Były  też  tam  stosy  tomików  z 
wierszami, z dedykacjami 

– 300 albo 400. Nawet nie były rozcięte. Tytuły były w stylu Bladych Świtów, Wschodzących Świtów, Epok Walki, Trudnej 

Epoki,  Młodej  Epoki,  Czat  Młodości,  Młodości Walczącej, Idącej, Stojącej, Oczu  Młodości, Wiosny Młodości, Wiosny  i  Ja, Wiosennych  Rytmów, 
Rytmów Kulomiotów, Semaforów, Anten, Moich Pocałunków, Moich Pieszczot, Tęsknot, Oczu, Ust (nigdzie o łydkach). Józio przetłumaczył jeden z 
wierszy: każdy  wyraz zamienił na „łydki, łydka”. W szufladzie były jeszcze liściki od adwokatów, sędziów itp. Każdy podkreślał swą nowoczesną 
chłopięcość – generalnie podkreślali to, że nie mają własnego zdania, że są karni. Na końcu był list od Pimki, wzywający do jego gabinetu w celu 
nauczenia Norwida. Był też zmięty liścik od Kopyrdy (gdy pojawia się o nim wzmianka, autor pisze: „Kopyrda! Czy pamiętacie Kopyrdę?”). Podawał 
Zucie swój adres. 
Zuta gotowa była odpowiedzieć na oba listy pozytywnie – jako nowoczesna i jako pensjonarka. Dzięki temu znów nabrała wdzięku w oczach Józia. 
Wpadł  na  pomysł  –  napisał  dwie  identyczne  kartki  („Jutro,  w  czwartek,  o  12-tej  w  nocy  zastukaj  do okna  z  werandy,  wpuszczę.  Z.”)  i  wysłał  do 
Kopyrdy i do Pimki. 
 
Rozdział 10: Hulajnoga i nowe przyłapanie 
Józio przyczaił się rano na Młodziaków. Młodziakowa weszła do toalety jak do świątyni greckiej i wyszła stamtąd dumniejsza niż weszła. Stąd brała 
się  jej  inteligencja  i  naturalność.  Młodziak  nadbiegł,  zachichotał  i  wlazł  do  toalety  jako  inteligent-inżynier,  filuternie,  figlarnie.  Wyszedł 
zdemoralizowany, typowy inteligent-

chamuś, z gębą kretynicznie krotochwilną. Na niego klozet działał destruktywnie. 

Józio zajrzał do łazienki. Inżynierowa, goła, wycierała udo prześcieradłem kąpielowym. Potem zaczęła robić ćwiczenia. Po chwili weszła tam Zuta. 
Józio nie zdołał jej przyłapać na rozmemłaniu, bo ona od razu puściła na siebie zimny  prysznic, by się orzeźwić. Podziwiał jej dyscyplinę. Józio 
zrezygnowany napisał ołówkiem w łazience na ścianie: „Veni, vidi, vici” – by przynajmniej wiedzieli, że ich podglądał. W klasie co chwilę rzucał się 
do ucieczki, przerażony swoją gębą, listem, tym, co będzie. 
Podczas  obiadu  wiele  nie  rozmawiali.  Czuło  się  mobilizację  i  dynamizację.  Młodziakowa  siedziała  sztywno,  jak  matrona.  Młodziak  wykazywał 
skłonności  do  niechlujstwa.  Po  obiedzie  nie  udało  mu  się  podglądać  Zuty,  bo  pilnowała  się,  by  nie  wejść  w  orbitę  jego  wzroku.  Popołudniu 
Młodziakowa czytała Russela, mężowi dała Wellsa, ale on wolał zaśmiewać się z „Cyrulika Warszawskiego” i Słówek Boya. Nie mogli sobie znaleźć 
miejsca ani formy, przerażeni ciszą, jaka dobiegała z pokoju Józia. Przy kolacji tylko Zuta siedziała heroicznie obojętna. 
Zuta nie mogła zasnąć. A jej ojciec opowiadał wciąż inteligenckie anegdoty, żonę nazywał Jaśką, a ona nie mogła tego wszystkiego znieść, tego 
mówienia tłusto, pieprznie, drobno. Punktem  kulminacyjnym był potok alkowianych zdrobnień „począwszy od kurki, a na mumu kończąc” i próby 
plaskania  żony  w  karczek.  ;)  Tymczasem  Zuta  jęknęła,  a  potem  wyskoczyła  z  łóżka,  zrzuciła  koszulę  i  puściła  się  w  pląsy  po  pokoju.  Zaczęła 
chłostać się paskiem po plecach, byle się nie zatrzymać, cierpieć młodzieńczo. Józio zamarł z gębą podzieloną między zachwyt i nienawiść. 
Zapukał Kopyrda. Zuta była zaskoczona, ale po nowoczesnemu zapytała: „Czego?”. Na jej twarzy pojawił się cynizm i... wpuściła go. Chwyciła go 
za włosy i wbiła mu się w usta. Przewróciła Kopyrdę na tapczan. Na szczęście zapukał Pimko. Wszedł do pokoju i błagał ją, by mówiła do niego 
„ty”. Wtedy Józio rozdarł się: „Złodzieje, złodzieje!”. Panowie skryli się w szafach. 
Pensjonarka udawała, że śpi, ale Józio pokazał na szelki Kopyrdy leżące na podłodze i otworzył szafę. Zuta schowała głowę pod kołdrą, wystawiła 
gołe  nogi.  A  rodzice  roześmieli  się.  Teraz  Józio  otworzył  szafę  z  Pimką.  Józio  parsknął  śmiechem  na  jego  widok.  Pimko  zaczął  się  tłumaczyć, 
mówić coś o liście, o Norwidzie, o przejściu na „ty”. Zza okna wysunął się żebrak z gałązką w ustach, żeby przypomnieć o swojej złotówce. Pimko 
chciał  pożyczyć  Młodziakowi  drobnych  dla  niego.  Cała  ta  farsa  zaczęła  nużyć  Józia.  Pimko  i  Kopyrda  chcieli  się  wycofać,  ale  Młodziak  ich 
zatrzy

mał.  Młodziakowa  chciała  zapobiec  „robieniu  scen”,  ale  to  tylko  rozjuszyło  inżyniera.  Po  jego  wybuchu  nastąpiła  cisza  i  usłyszeli  szloch 

dziewczyny  spod  kołdry.  Rzecz  przestała  być  śmieszna  i  nabrała  sensu,  i  to  nowoczesnego.  Stwierdzono,  że  panowie  deprawowali  Zutę.  Józio 
zaproponował wezwanie policji i podsunął Pimce wytłumaczenie, że wszedł do ogródka za potrzebą, a że Zuta go zobaczyła, musiał symulować, że 
jest  z  wizytą.  Młodziak  zachichotał  i,  wściekły  na  Pimkę,  że  przez  niego  chichocze,  plasnął  go  w  twarz.  Kopyrdę  też  chciał  plasnąć,  ale  się 
powstrzymał i złapał go za brodę. Na to Kopyrda obalił go na ziemię, ugryzł w lewy bok i złapał zębami. Józio tymczasem ubierał marynarkę. Oboje 
Młodziakowie przepychali się na podłodze z Kopyrdą, Pimko położył się na plecach w kącie. Wciągnęli do tarzania płaczącą Zutę. W wir wciągnął 
się też profesor. 
Józio  odszedł  lekki,  obojętny,  bez  wspomnień.  Z  alkowy  służbowej  zawołał  go  Miętus,  który  siedział  na  służącej  i  nakładał  buty. Postanowił,  że 
uciekną razem. 
 
Rozdz

iał 11: Przedmiowa do Filiberta dzieckiem podszytego 

Ten rozdział jest napisany, bo prawo symetrii nakazuje, by obok Filidora pojawił się Filibert. Autor zastanawia się, czym jest prawdziwa męka – czy 
to  męka  złej  formy,  frazesy,  grymasu,  miny,  gęby,  czy  może  cierpienie  zrodzone  z  ograniczenia  drugim  człowiekiem,  tym,  że  się  dusimy  w 
wyobrażeniu  o  nas  drugiego  człowieka.  Wymienia  na  dwóch  stronach  jeszcze  inne  potencjalne  męki  (np.  poniżania,  wywyższania  się, 
staroświeckości, nowoczesności, ból głupoty, mądrości, ból palca, męczarnia zależności itp.). Szuka pramęczarni – czy będzie ona metafizyczna, 
fizyczna, socjologiczna czy psychologiczna? Nie zna odpowiedzi, ale musi o tym pisać, by świat nie pomyślał, że jest nieświadomy celów i w piętkę 
goni. 
Może łatwiej wymienić, w stosunku do czego powstało dzieło (do pedagogów i uczniów, do czołowych postaci literatury współczesnej narodowej, do 
pensjonarek,  do  obywatelstwa  wiejskiego,  do  arystokracji  rodowej  itp.).  A  może  dzieło  powstało  wskutek  męki  obcowania  z  konkretną  osobą?  I 
może celem tej księgi jest tylko chęć okazania temu komuś pogardy. A może wynikło z czegoś innego (np. naśladowania innego dzieła, ze snów, z 
kompleksów, ze wspomnień dzieciństwa, a może zaczął i tak jakoś mu się napisało itp.). 
Trzeba by 

się zastanowić nad tym, jaki to gatunek, jaka poetyka przeważa. Ale „po najskrupulatniejszym rozważeniu trzeba powiedzieć, iż nic nie 

wiadomo, cip, cip, kurka”. Odpowiedzi na wszystkie dręczące pytania są zawarte w tajnej symbolice Filiberta... ;) On kryje sens dzieła. 
 
Rozdział 12: Filibert dzieckiem podszyty 
Wieśniak z Paryża miał dziecko, to dziecko miało swoje dzieci itp. Ostatnie dziecko jako champion świata grało mecz tenisowy  w Paryżu. Jakiś 
pułkownik pozazdrościł championom i strzelił do piłki. Tenisiści chwilę jeszcze machali rakietami i rzucili się na siebie z pazurami. Kula poleciała 
dalej i ugodziła w szyję pewnego przemysłowca-armatora. Żona ranionego chciała rzucić się na pułkownika, ale nie mogła przebić się przez tłum, 
więc  dała  w  papę  sąsiadowi.  Był  to  epileptyk,  który  pod  wpływem  wstrząsu  dostał  strasznych  konwulsji.  Kobieta  znalazła  się  między  dwoma 
mężczyznami, z których jeden tryskał krwią, a drugi pianą. Widzowie klaskali. Jakiś pan wskoczył na głowę damie siedzącej niżej, a ona z nim na 
karku wskoczyła na plac – znów oklaski. Obok siedział marzyciel-emeryt, który od zawsze marzył o skakaniu na głowy osobom siedzącym niżej, 
więc wykorzystał sytuację. Kulturalniejsza część widowni zaczęła klaskać, by zatuszować skandal wobec przedstawicieli poselstw i ambasad. Mniej 
kulturalna część  wzięła  oklaski  za  dowód  uznania  i  dosiadła swych  dam.  Kulturalna część  więc  dla niepoznaki też  poszła  w te ślady.  Markiz  de 
Filiberthe  wyszedł  na  środek  i  spytał,  kto  chce  tu  obrazić  jego  żonę.  Cisnął  biletami  wizytowymi.  Panowie  na  swoich  kobietach  podjeżdżali,  by 

background image

29 

 

obrazić markizę i móc poczuć się dżentelmenami. A ona ze strachu poroniła. Markiz, podszyty dzieckiem, zawstydził się i poszedł do domu – wśród 
widzów oklaski... 
 
Rozdział 13: Parobek, czyli nowe przechwycenie 
Miętus i Józio poszli szukać parobków. Mijali studentów, którzy według Miętusa byli wszyscy byłymi parobkami. Na przedmieściach mijali chłopów 
miejskich i wiejskich Żydów, wchodzili w strefę poślednią. Tam wre akcja oświatowa, uspołecznianie ludu  – wszystko uproszczone i dostosowane 
do ludu. Miętus twierdzi, że to przez to doktrynerstwo wychodzi z nich brud i ohyda. Z chłopa nie wychodzi, choć chłop nie myje się nigdy. Szli dalej, 
tu  nie  było  prawdziwych  parobków,  przedmieście  uczyło  się  od  miasta.  To  wszystko  zasmarkani  uczniowie  klasy  wstępnej.  Jak  w  ich  szkole. 
Śpiewają  pieśń  proletariatu,  dodając  sobie mocy  i  życia  –  sztucznie,  bo  to  na  pupę  nie  pomaga.  Nie  ma teraz  nikogo, kto  by  nie  był  w  okresie 
dojrzewania. 
Wreszcie miasto się skończyło, zaczęły pola, lasy i szosa. Józio nie mógł wejść w tą przestrzeń. Nie mógł obyć się bez stada. Jednak ruszyli  – 
parobek dodawał Miętusowi odwagi. Minęli kilka zabitych dechami wiosek. gdy stukali do chat, odpowiadało im ujadanie psów. W  końcu wykurzyli 
małżeństwo  zmizerowanych  chłopów  wraz  z  czworaczkami.  Wpadali  w  przerażenie,  gdy  Miętus  zwracał  się  do  nich  per  „człowieku”  albo 
„obywatelu”. Wmawiali  im,  że  nie  są  ludźmi,  ale  psami  –  dziecko szczeknęło,  a  chłopka  ugryzła  Józia  w  brzuch.  Bronili się  w  ten  sposób  przed 
uczłowieczeniem zbyt intensywnie stosowanym. Cała wieś szła na nich, ujadając. I pożarliby ich, gdyby nie rozpędził ich klakson samochodu. Była 
to ciotka Józia – Hurlecka z domu Lin. Wybiegła i ucałowała go, a cała wieś buchnęła śmiechem. Ciocia wtrąciła chłopaków znów w dzieciństwo. 
Ciocia zapakowała chłopaków do samochodu. Po drodze upominała ich, by nie jedli nieumytych owoców, by owinęli się szalem itp. Opowiadała o 
rodzinie. Wyliczyła, ku zdumieniu Miętusa, że Józio ma teraz 30 lat – co zupełnie nie przeszkadzało jej traktować go jak dziecko. Zresztą dla niej 
Józia w zasadzie nie ma  – włosy ma stryja, nos ojca, oczy matki  – wszystkie części ciała po rodzinie. Dojechali do starego dworu wiejskiego w 
Bolimowie. Wszystko wydawało się Józiowi znajome, choć niewiele pamiętał – tutaj się urodził i spędził pierwsze 10 lat życia. 
Po wylewnym powitaniu zaczyna się pytanie o zdrowie i rozmowa o chorobach. Zosia, kuzynka, opowiadała za każdym razem, gdy rozmowa się 
rwała,  o  jakiejś  nowej  chorobie.  Panowała  tam  kolejna  forma  –  delikatność,  grzeczność,  nobliwość,  duma,  finezja,  potencjalne  dziwactwo.  Wuj 
założył nogi w pantoflach na stół, ziewnął dwa razy i mruknął: „Tereperepumpum, raz na podwórku tańczył pies, a kotka śmiała się do łez”. Rodzina 
w milczeniu 

siedziała na biedermeierach. 

W końcu przeszli do stołowego, gdzie na ścianach były stare portrety, w kącie samowar. Wuj wspominał o przedwojennej szynce, ciocia dodawała, 
że  jest  ciężko  strawna  i  narzekała,  że  Zosia  nie  ma  apetytu.  Miętus  zauważył  z  radością,  że  lokajczyk,  który  podawał  groszek  do  szynki,  był 
parobkiem. W  wieku  Miętusa  –  nie  więcej  niż  18  lat.  Usługiwał  boso,  bez  kołnierzyka  –  w  niedzielnym  ubraniu  parobków.  Gębę miał  naturalną, 
ludową, bez miny. W ramach podtrzymania rozmowy ciocia zachęcała do jedzenia, narzekała na skromne przyjęcie. Wuj wypalił, że jutro zwolni 
sześciu fornali i nie wypłaci im, bo nie ma! Józio cały czas się zastanawiał, przeciw komu wuj to mówi. Służba usługiwała na palcach. 
Wuj  i  kuzyn Zygmunt  zapalili i  wszyscy  przesz

li do salonu. Ciocia kazał przygotować gościnny pokój, a do łóżek butelki z gorącą wodą i talerzyk 

orzechów z konfiturą. Wuj kazał przynieść konfitur i musieli je zjeść. Czuli przesyt. Dzięki kichnięciu Zosi mogli odejść. 
Miętus zadzwonił na lokajczyka – chciał się z nim pobratać, stowarzyszyć. Wydawał mu drobne rozkazy, jak nalanie wody, otwarcie lufcika. Józio 
zaczął rozmowę z parobkiem. Nazywał się Walek. Służy tu miesiąc, wcześniej był przy koniach. Gdy wyszedł po gorącą wodę, Miętus się rozpłakał. 
Gdy 

wrócił, nadal zadawali mu pytania – nie znał swojego wieku, nie umiał czytać i pisać, miał siostrę. Miętus nie wiedział, jak zacząć bratanie  – 

jedyne, na co się zdobywał, to rozkazy i pytania. Józio trzasnął parobka w gębę, a ten podziwiał, jak to „jaśnie  pon” bije. Potem  Józio krzyknął: 
„Won!”. Wpadł  Zbyszek  i  podziwiał,  że  Józio  tak  z  miejsca  dał Walkowi  w  pysk.  Gardził  mieszczuchem-Miętusem,  który  z  oburzeniem  wyszedł. 
Rozpoczęli rozmowę o biciu po mordzie, z Zygmunta wyszedł rasowy paniczyk. Rozmawiali jak paniczyk z paniczykiem, bo Józio nie wiedział, jak 
to przerwać. 
Miętus wrócił po północy. Na gębie miał piekielne zdrobnienie. Był w kredensie, pobratał się z paniczykiem, a ten mu dał w gębę. Byli teraz niby jak 
bracia, ale właściwie to Miętus kazał mu się uderzyć. Parobek stwierdził, że pan jest niespełna rozumu, zaczął trącać go pod żebro i naciągać na 
parę  groszy.  Do  tego  naigrywania  dołączyła  zaraz  dziewka  kuchenna  Marcyśka.  Narzekali,  że  państwo  to  „ino  żrom  i  żrom”  i  „nic  nie  robiom”. 
Dziedzic ra

z na polowaniu wszedł na Wincentego, bo się dzika przestraszył, a potem dał mu złotego, żeby go nie wydał. A Zosia i Zygmunt ciągle 

na nich „poglondajom”. Wszyscy na wsi pracują na dziedziców. Tak gadali, aż przyszedł Franciszek i zwymyślał ich, zagonił do roboty. 
Józio pojął tajemnicę dworu wiejskiego – była nią służba, chamstwo. Wuj wszystko robił przeciw chamstwu, służbie. Papierośnicy np. nie podniósł, 
żeby służba ją podniosła. Wszystkie maniery i kinderstuba są po to, żeby się odróżnić od chamstwa. W mieście nie ma aż takich różnic, łatwo zejść 
po szczeblach sklepikarza i dorożkarza na sam dół, do śmieciarza. Tu nie ma nic pośredniego, nie ma przejścia między panem a sługą. W mieście 
każdy każdego po trosze obsługiwał. Tu każdy miał swego prywatnego chama. Ale to chamstwo przestraszało panów. Byli nim ograniczeni. Byli 
samotni,  otoczeni  na  wsi  przez  chamów  –  stąd  ich  gościnność.  Ale  Miętus  zdradził  pańskie  twarze  z  gębą  parobczaka.  Załamał  pradawną 
hierarchię. Służba podnosiła głowę, gmin jawnie wygadywał na państwa, wzrastała chamska krytyka. 
 
Rozdział 14: Hulajgęba i nowe przyłapanie 
Ciotka  wzięła  Józia  na  rozmowę.  Zygmunt  twierdził,  że  Miętus  to  miejski  demokrata,  teoretyk.  Ale  ciotka  wiedziała  od  Franciszka,  że  Miętus 
podawał rękę Walkowi. Józio się roześmiał, powiedział coś o lewicowej ideologii Miętusa i jakoś się to rozeszło. 
Do  obiadu  grali  w  kinga.  Miętus strasznie  się tego  wstydził  jako  gry  zbyt  pańskiej. Przy  obiedzie  był  rozkojarzony,  zapatrzył  się,  na  co  parobek 
buchnął  śmiechem.  Wuj  Konstanty  na  szczęście  nic  nie  zauważył  i  zawołał  o  wino.  Przepijał  do  Miętusa.  Jednak  coś  zauważył  –  po  obiedzie 
uprzedził Józia na stronie, że jego kolega zabiera się do Walka: „No, żeby tylko panie się nie dowiedziały. Książę Seweryn także lubił sobie od 
czasu  d

o czasu”  –  zinterpretował  zdarzenie  po  pańsku. Józio  wyjawił  prawdę  –  że  Miętus się  brata. Wuj  nie mógł  zrozumieć, myślał,  że  Miętus 

agituje, jak bolszewik. Bulwersowało go, że Józio wymawiał to jak Miętus, z zająknięciem wstydliwym („bra...ta się”). Wuj nie rozumiał, uciekał we 
francuski (liberte, fraternite, egalite...), angielski (What is that...). Chciał uderzyć Walka, ale nie mógł po prostu za to, że jest chłopcem. Poza tym 
Józio dodał, że to nie pomoże, bo Miętus lubi mordobitych. 
Franciszek wszedł i powiedział, że on by Walka wyrzucił, bo się „podufali” z państwem i już gadają na państwa. Wujostwo bagatelizowali sprawę, 
żeby nie pokazać, jak ich ubodła. Potem rozeszli się i dyskretnie szukali Miętusa. Zygmunt zagadał do Józia na temat bab – mówił, że lubi czasem 
taką zwykłą babę, że go Henryś Pac tym zaraził. Bał się, czy służba nie wygadała o jego „gdowie” Józefce, z którą czasem spotykał się w krzakach 
nad jeziorem. Państwo ścigali Miętusa, ale w zasadzie w miejscu, opieszale. Tymczasem przegonione z drzewa dzieci chłopskie gapiły się na nich 
przez sztachety. A cały tutejszy lud był odwieczny i nienaruszony, pełen mocy. Tak, że państwo, mimo pozorów władczości, byli właściwie pod jego 
opieką. Powoli szli przez podwórze. 
Miętus wynurzył się z lasu z lokajczykiem u boku. Kręcił się koło niego i w oczy mu zaglądał, a parobek kpił sobie z niego. Miętus wtykał mu w rękę 
złotówki, a parobek dawał mu kuksańce. Uciekł, gdy zobaczył państwa. Miętus przyznał, że bra...ta się z nim. Wujowi wypomniał, że ten wlazł na 
gajowego. Zygmunt chłodno stwierdził, że wywalą Walka na pysk. Nie odpowiedzieli Miętusowi – mścili się na Walku. Miętus pobiegł z las, Józio za 
nim. Biegli na Zosię, która zbierała grzyby – zaczęła uciekać, a oni za nią. Miętus potknął się. Gwarą mówił, że do domu nie wróci i rozpaczał, że 
„wyrzucoć chcom Walka”. 
Józio  zamknął  go  w  pokoju.  Zosia  wróciła  ledwie  żywa,  zaziębiona.  Walek  ma  od  jutra  odejść.  Zygmunt  zaznaczył,  że  nie  czyni  Józia 
odpowiedzialnym za wybryki „pana Miętalskiego”, choć powinien  staranniej dobierać przyjaciół. Jutro o 9 mieli wyjechać do Warszawy, a kolację 
mają zjeść u siebie na górze. To mówił w imieniu rodziców. Od siebie dodał, że inaczej ukaże Miętusa za obrazę ojca i siostry – należy wszak do 
„korporacji Astoria”. Chciał zdyskwalifikować policzkiem twarz, która brała od gminu po mordzie. Chciał ją usunąć z listy pańskich twarzy. Wuj na to 
odparł, że takiemu chłystkowi wystarczy po pupie dać. 
Parobki z folwarku przyszły gzić się do dziewek kuchennych. Gdy wuj wychylił głowę przez lufcik, ktoś rzucił kamień i zaśpiewał: „Hej, bierze pon po 
gębie!”.  Wuj  w  milczeniu  wyjął  rewolwer,  ale  ciocia  zjawiła  się  i  kazała  mu  go  odłożyć.  Zbagatelizowała  go  tak  jak  on  przed  chwilą  pogróżki 
Zygmunta.  Józia  odprawiła  z  cukierkami,  nazywając  całe  zdarzenie  zabawą  z  chłopami,  dziecięcą  fascynacją  chłopomanią.  Zygmuntowi  kazała 
zmierzyć sobie puls. 

background image

30 

 

Miętus siedział na podłodze z głową w ramionach i powtarzał chłopskie słowa bez sensu, lamentując. Nie chciał wyjechać i zostawić Walka. Jeśli by 
go  z 

dworu  wygonili,  to  zamieszkałby  u  starki  Zygmunta  (u  tej  wdowy).  Na  zewnątrz  wuj  strzelał  na  postrach.  Ciocia  szybko  dała  mu  cukierki, 

szaliczek i wciągnęła do domu, ale huk już się rozszedł. 
Józio postanowił uciekać, i nawet już zgodził się zabrać Walka.  Po północy Józio wyszedł cichaczem po Walka. W zasadzie to powinien porwać 
Zosię,  a  nie  jakiegoś  parobczaka.  Po  drodze  zobaczył  dziurę,  którą  zrobił  siekierą  w  podłodze,  gdy  był  mały.  Ciocia  wtedy  przybiegła,  a  on  ją 
ciachnął w nogę. Dopadło go trojakie dzieciństwo – wyprawo po lokajczyka, wspomnień i pańskości (jako pan też był dzieckiem). Dwór wiejski to 
miejsce,  gdzie  państwo  i  lud  wzajemnie  trzymają  się  w  dziecku.  Jedynym  męskim  rozwiązaniem  okazało  się  porwanie  Zosi.  Dotarł  jednak  do 
parobka,  najpierw 

go namawiał do ucieczki, a potem trzasnął przez ścierkę gębę, żeby nie było hałasu. Usłuchał, choć ścierka wzbudziła w nim 

wątpliwość  –  gmin  nie  lubi  odchyleń  od  normy.  Wszedł  wuj.  Poczuł  parobka  blisko  siebie,  choć  go  w  ciemności  nie  widział.  Stanął  i  to 
unieruchomienie nie pozwalało mu zrobić kolejnego ruchu. Bał się. Nadchodził Zygmunt, a oni nie mogli drgnąć. Zygmunt zrobił krok w ciemność i 
też zastygł z pytaniem „jest tu kto?” na ustach – jak wcześniej ojciec. Józio zrobił krok za portierę, ale tamci nadal trwali w ciszy. Wszedł Franciszek 
ze światłem i wszyscy wystąpili – wuj frontem do parobka i Zygmunt głębiej w pokoju. Zygmunt zaczął się tłumaczyć, że słyszał kroki, krzyczał na 
Walka, pytając, co tu robi. Franciszek odpowiedział za parobka  – chciał grypsnąć srebro stołowe. Wszystkim, nawet Walkowi, zrobiło się raźniej. 
Wuj już nie lękał się zbliżenia – kazał Walkowi podejść i trzasnął go w twarz. Zygumnt też go zaczął bić. Walek powiedział, że nie kradł, ale to ich 
tylko rozjuszyło – wuj tłukł głową Walka o blat kredensu. Bijąc parobka, dziedzic forsował siebie, by parobek nie śmiał się bra...tać. Ciocia stanęła w 
progu, ale zamiast załagodzić, uśmiechnęła się i wycofała. Udała, że jej nie ma. 
Panowie na koniec zapalili i posłali Walka po wytrawną starkę. Po paru kieliszkach zaczęli tresowanie Walka na lokajczyka – rozkazywali mu non 
stop,  krzycząc  „co  pan  każe,  sługa  musi”.  Józio  wstydził  się  krzyknął  i  przerwać  ten  kicz.  Mimo  woli  śmiał  się.  Miętus  pojawił  się  w  drzwiach  z 
piskiem:  „Puscajta  go!”.  Za  oknami  tłum  patrzył  z  poszanowaniem  jak  państwo tresują Walka. Panowie  chcieli  dać  Miętusowi  po  pupie,  ale jego 
zbratanie ośmieliło Walka i grzmotnął po mordzie Konstantego. Pękła mistyczna klamra! Niedojrzałość rozlała się wszędzie, zapadła ciemność – 
k

amień stłukł lampę. Lud stracił szacunek, wdarł się do pokoju i zaczął się „bra...tać”. Ciotkę też wciągnęli do kupy. 

Józio, boso wciąż, wybiegł na pole. Księżyc zmienił się w pupę dziecięcą. Józio spotkał Zosię i razem uciekli. Noc spędzili na łączce. Należałoby 
pójść do najbliższego dworu po pomoc, ale Józio nie umiałby opowiedzieć, co się stało. Przyjął więc dojrzalszą wersję – porwania i ucieczki z domu 
rodziców. Oświadczył się więc Zosi, a ona zmobilizowała się i pokochała go. Opłotkami szli na stację. Pokrzepili się mlekiem przydrożnej krowy. 
Józio musiał podtrzymywać rozmowę miłosną. Nad nimi żarzyła się na niebie pupa. Zosia dotąd była specjalistką od czekania (dlatego chorowała 
na zęby, bo się nadawała do poczekalni dentystycznej :)), a teraz zaczęła rozwijać swe wdzięki i zwierzać się swemu ukochanemu. A Józio musiał 
jej przytakiwać, zaprzeczać, kiedy narzekała, że nie jest ładna, podziwiać, tulić. Po bokach ścieżki rosły anemiczne pierwiosnki, drzewa karłowate 
przypominały raczej grzyby. Nic nie było oddzielone, wszystko się ze sobą łączyło w grząską maź. Zosia przywiodła go do „swojej okolicy”. Józio 
zasypiał, myśląc, że musi być dla Zosi niedobry. Ale nie mógł – był tu sam z nią i pupą. Pragnął pomocy trzeciego człowieka. Ale Zosia podała mu 
swoją gębę i musiał ją ucałować. 
Przed gębą nie ma ucieczki, jak tylko w inną gębę. Przed człowiekiem można się schronić tylko w innego człowieka. A przed pupą w ogóle nie ma 
ucieczki. „Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach”. 
 
Walka z formą 

Powieśd Ferdydurke jest przykładem eksperymentatorskiego ujęcia problematyki z pogranicza psychologii, filozofii, socjologii. Wskazuje uwikłania człowieka w 
zachowania, pozy, gesty, słowa wymuszone na nim przez otoczenie, wytwarzane na skutek relacji z innymi ludźmi. Owe formy jednakże uwierają, sprawiają, że 
przyjmujący  je  przestaje  byd  autentyczny,  naturalny,  staje  się  natomiast  sztuczny  i  nieszczery.  Przy  tym  on  sam  ma  poczucie  zniewolenia  przez  konwencje, 
układy, zasady itp. Narrator powieści ma głęboką świadomośd, że jest wplątany w ową sied uzależnieo, która  wymusza odpowiednie w danej sytuacji reakcje. 
Pragnie uwolnid się od nich, zdobyd niezależnośd, jednak liczne wysiłki, które podejmuje w tym celu, nie przynoszą oczekiwanego rezultatu. 

Pojęcie formy 

Według Witolda Gombrowicza forma jest społeczną rolą, maską, sposobem istnienia wśród innych i zależnie od nich (od tego, kim są, jacy są, jak zachowują się w 
określonych  sytuacjach).  Tak  rozumiana,  jest  ona  narzędziem  organizacji  życia  społecznego,  metodą  współegzystowania,  wzajemnego  porozumienia.  Według 
badacza dzieł Gombrowicza, Tadeusza Kępioskiego, Forma – to wszystkie sposoby przejawiania się (wyrażania, manifestowania, zachowaniaczłowieka.

3

 

Forma jest – generalnie rzecz biorąc – rodzajem więzów krępujących swobodę i naturalnośd jednostki, dlatego też należy dążyd do przeciwstawienia się jej, do 
tego,  by  to  nie  ona  panowała  nad  człowiekiem,  lecz  odwrotnie.  Trzeba  jednak  docenid  jej  funkcję  porządkującą  rzeczywistośd  i  relacje  międzyludzkie.  Tak 
rozumie  ją  w  Ferdydurke  Jan  Błooski:  bezmierny  chaos  świata  stara  się  człowiek  poskromid  –  o  ile  możliwe!  –  ujmując  go  w  zapamiętywalne  formy.  Formy 
umysłowe,  werbalne,  gestyczne,  społeczne,  jakie  się  tylko  da
.

4

  Natomiast  Zdzisław  Łapioski  podkreśla  społeczną  rolę  formy  i  wiąże  jej  istnienie  z  obecnością 

drugiego  człowieka.

5

  Jest  to  „całośd  adresowana”,  a  więc  zawsze  skierowana  do  kogoś.  Jakkolwiek  uściślilibyśmy  znaczenie  pojęcia  „forma”  w  powieści 

Ferdudyrke,  zawsze  trzeba  będzie  stwierdzid,  że  jest  ona  wynikiem  wzajemnego  oddziaływania  na  siebie  ludzi.  Jest  więc  –  podobnie  jak  te  relacje  zmienna, 
dynamiczna, często zaskakująca. 

Formę  można  narzucać  i  przyjmować,  można  ją  odtrącać  na  rzecz  innej.  Jest  ona  sposobem  ustanawiania  hierarchii  między  ludźmi.  Można  być  osobą 
wymuszającą określoną formę na innych lub ofiarą takich działań, często bez zgody na nie. Z założenia wyższą pozycję w takich układach międzyosobowych 
przyjmują autorytety naukowe, rodzice i pedagodzy wobec uczniów, lekarze wobec chorych, bogaci wobec ubogich, szefowie wobec podwładnych itp. Nietrudno 
zauważyć, że wcielenie się w którąkolwiek z wymienionych ról pociąga za sobą określone formy: np. styl bycia, sposób wypowiadania się, gestykulację. Stereotyp 
ucznia i nauczyciela skłania jednego i drugiego do przyjęcia pewnych zachowań. Takimi chcą oni widzieć siebie nawzajem, ale również takimi chcą ich widzieć 
inni. Stąd bierze się pojęcie tego, co wypada, a co nie, tego, co należy, co się powinno zrobić lub powiedzieć, a czego absolutnie nie. Zawsze jednak formę narzuca 
rola  społeczna  w  układzie  interpersonalnym  i  za  każdym  razem  ujawnia  się  dominacja  jednej  osoby  nad  drugą.  Te  spostrzeżenia  bardziej  wnikliwie,  na 
konkretnych przykładach z powieści, omówimy w kolejnych częściach opracowania. 
Na koniec warto przypomnied, że Gombrowicz jasno mówi, iż nie można całkowicie odrzucid formy, nie można się z niej raz na zawsze, ani nawet na jakiś czas, 
uwolnid: nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronid się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle 
nie ma ucieczki
 (254). 

Pupa”, „gęba” i „łydka” 

Forma jako sposób wyrażania siebie i trwania w relacjach z innymi ludźmi zależy również od różnych sytuacji życiowych, mody,  wieku. Gombrowicz wyróżnia 
kilka modeli formy, które nazywa swojsko brzmiącymi rzeczownikami: pupa, łydka i gęba. 
Pierwsze z wymienionych określeo kojarzy się z dzieckiem, całkowitym jego uzależnieniem od dorosłych, a przy tym z otaczającą je troską z ich strony. Jak można 
się przekonad, bohater Ferdydurke Józio, trzydziestoletni pisarz – zostaje wpędzony na nowo, po wielu latach, w formę chłopca, ucznia gimnazjum. Dzieje się tak 
za sprawą profesora i wizytatora w jednej osobie, Pimki, który przybywa doo pod pretekstem złożenia kondolencji po śmierci ciotki i nieoczekiwanie egzaminuje 

background image

31 

 

go. Stwierdziwszy braki w wykształceniu Józia, Pimko zabiera go z sobą do szkoły. Stanowczośd i „belferskośd” starego profesora zmuszają bohatera do uległości i 
potulnego podporządkowania się woli przybyłego. Pobyt w szkole jest okazją do obserwacji metod „upupiania” gimnazjalistów, a więc utrzymywania ich w stanie 
dziecięcym.  Temu  celowi  służą  socjotechniczne  zabiegi  Pimki  (prowokacyjny  list  o  niewinności  uczniów),  schematyczne  i  nudne  slogany  wygłaszane  na  lekcji 
języka  polskiego  przez  profesora  Bladaczkę,  które  chłopcy  muszą  bezkrytycznie  powtarzad.  Utrzymywanie  gimnazjalistów  w  roli  niewinnych  dzieci  wynika 
również z obecności pod płotem matek przyglądających się z zachwytem swoim pociechom. 

Narzucanie  „pupy”  (dziecinnej  formy)  najbardziej  jest  widoczne  na  przykładzie  Józia,  który  –  jak  wiemy  –  ukooczył  trzydzieści  lat.  Pupa  jest  więc  symbolem 
niedojrzałości  i  może  byd  narzucona  człowiekowi  w  każdym  wieku,  jeżeli  tylko  znajdzie  się  w  podobnej  sytuacji,  tzn.  jeżeli  zostanie  stwierdzona  rozbieżnośd 
między  wiekiem  a  postawą,  wiedzą,  sposobem  życia.  Próba  buntu  przed  narzucaniem  niewinności,  podjęta  przez  Miętusa  i  jego  kolegów,  nie  prowadzi  do 
oczekiwanych  skutków,  jest  jednak  znakiem  świadomości,  że  chłopcy  są  poddawani  wychowawczej  „obróbce”  (inaczej  mówiąc:  upupianiu)  oraz  że  zgoda  na 
narzuconą rolę jest fałszem. Syfon, który początkowo wraz ze swoimi zwolennikami bronił opinii niewinnych chłopiąt, został ostatecznie pokonany (gwałt przez 
uszy  –  wulgarne  słowa)  i  niedługo  później  popełnił  samobójstwo.  Miętus  tymczasem  zapragnął  spotkania  z  parobkiem,  który  uosabia  najbardziej  naturalną 
formę.  Jednostkowe  akty  niezgody  na  „pupę”  nie  burzą  jednakże  uświęconego  tradycją  układu:  belfer  –  uczeo,  ani  też  nie  odmienią  schematycznego, 
programowego kształtowania uczniowskich poglądów, jakie odbywa się w szkole. 

„Łydka” jest w utworze symbolem zdrowia, sportu, energii, efektownej sylwetki, nowoczesnego stylu życia, w tym również swobody seksualnej, a więc zerwania 
z tradycją pod każdym względem. Józio styka się z nią w domu Młodziaków, u których zatrzymuje się na stancji. Inżynierostwo deklarują nowoczesny stosunek do 
życia,  zachęcają  swoją  córkę,  nastolatkę,  do  swobodnego,  naturalnego  zachowania,  którego  ukoronowaniem  będzie  nieślubne  dziecko.  „Łydka”  kojarzy  się  z 
postawą pensjonarki Zuty Młodziakówny, która jest ucieleśnieniem atrakcyjności fizycznej. Jej wiedza nie jest imponująca (nie zna Norwida), jednak jej sylwetka 
jest doskonała. Zuta jest wysportowana, zgrabna, a przy tym lekceważąca autorytety (nonszalanckie milczenie wobec Pimki, gdy przyprowadził Józia na stancję). 
Jest obiektem zainteresowania młodych (Józio, Kopyrda) i dojrzałych mężczyzn (świadczą o tym listy, które otrzymywała), a  

także starego belfra, Pimki. Jej 

obojętnośd drażni Józia i prowokuje do działao mających na celu zdemaskowanie jej jako zwyczajnej dziewczyny (np. próba zakłócenia jej stabilnego nastroju, 
przez okaleczoną muchę, którą wraz z różą Józio umieszcza w jej tenisówce). 

Pobyt Józia w domu Młodziaków jest okazją do spostrzeżenia, że ich nowoczesnośd jest tylko pozorna, udawana, że w istocie są tradycyjnymi rodzicami, którzy 
nie pozwolą staremu belfrowi na uwodzenie ich córki (podstępne zwabienie przez Józia do sypialni dziewczyny Kopyrdy i Pimki). Mszcząc się za traktowanie go 
jak  przeciętnego  dzieciaka,  Józio  doprowadza  do  ujawnienia  ich  podwójnej  formy:  oficjalnie  odgrywają  nowoczesnych  ludzi,  zaś  prywatnie  i  naprawdę  są 
tradycjonalistami. 

Poza „pupą” i „łydką” narrator utworu używa określenia „gęba”. Ma ono szerszy zakres znaczeniowy, w którym mieszczą się wszelkie formy przyjmowane przez 
ludzi  i  narzucane  im.  Z  „gębą”  (twarzą)  kojarzy  się  mimika,  różne  grymasy,  a  więc  także  reakcje  na  sytuacje,  słowa,  gesty,  zachowania  innych.  Jest  to  forma 
uzewnętrzniana w wyrazie twarzy, za każdym razem charakterystyczna dla odpowiednich osób w jakiejś sytuacji życiowej i uzależniona od tego, wobec kogo jest 
przyjmowana. 

Najbardziej  znamiennym  fragmentem  z  fabuły  powieści,  w  którym  rozważa  się  „gębę”,  są  ostatnie  rozdziały,  traktujące  o  wyprawie  Józia  i  Miętusa  w 
poszukiwaniu parobka oraz o ich pobycie w dworku Hurleckich w Bolimowie. Tu bohater obserwuje relacje między warstwami społecznymi, a więc tradycyjny 
układ zależności chłopów od szlachty. Reprezentanci poszczególnych warstw znają swoje  

miejsce w hierarchii społecznej i zależnie od niego legitymują 

się  

odpowiednią „gębą”. Hurleccy żyją ponad stan, na koszt innych, a ich styl życia jest właściwy dla bogatych ziemian. Mają też przywilej korzystania ze 

służby, którą traktują z wyższością, biją po twarzy lokajczyka itp. Służba, rekrutująca się z wieśniaków, to ludzie prości, niewykształceni, posługujący się gwarą, 
znoszący bez sprzeciwu, a nawet z akceptacją złe traktowanie ze strony „państwa ze dworu”. Na twarzy Walka wypisany jest strach, pokora, uległość, służalczość, 
dlatego też Miętus pragnie go ośmielić, skłania do złamania tej formy przez uderzenie w twarz gościa Hurleckich (właśnie Miętusa). Pragnie się z nim „bra...tać” i 
podważa w ten sposób wielowiekowy hierarchiczny podział społeczeństwa (zapis z wielokropkiem w środku wyrazu ujawnia jednak wahanie i sztuczność owego 
kontaktu, mającego na celu zlikwidowanie nierówności społecznej, a przy tym – zapewnienie sobie naturalnej „gęby”). 
 

Józio wobec formy 

Główny bohater przekonuje się, że człowiekowi zawsze i wszędzie w kontaktach z innymi towarzyszy forma i nie można od niej uciec. Można jedynie przyjąd inną 
gębę niż dotychczasowa. Na podstawie osobistych doświadczeo Józio uświadamia sobie, że w różnych okolicznościach był uwikłany w formę, zaś zmiana miejsca 
pobytu i otaczających osób prowadziła jedynie do przybrania nowej narzucanej mu gęby. 

Witold  Gombrowicz  sam  określił  charakter  i  rolę  Józia  w  powieści:  Jakiż  jest  ów  bohater  Ferdydurke?  Wewnętrznie  cały  jest  fermentem,  chaosem, 
niedojrzałością.  Aby  objawid  się  na  zewnątrz,  szczególnie  wobec  innych  ludzi,  potrzeba  mu  formy
  (przez  „formę”  rozumiem  wszelkie  nasze  sposoby 
uzewnętrzniania  się:  słowa,  idee,  gesty,  postanowienia,  czyny,  etc.
).  Lecz  forma  ta  ogranicza  go,  gwałci,  wykoślawia.  Zmuszony  jest  wyrażad  się  przy  pomocy 
ustalonego systemu postaw, sposobów bycia, więc wciąż jest nieprawdziwy, czuje się aktorem. Forma to kostium, który przywdziewamy, by okryd naszą nagośd 
zawstydzającą... a zwłaszcza, by wobec innych wydad się bardziej
 „dojrzałymi” niż jesteśmy. A więc forma nasza tworzy się głównie w sferze międzyludzkiej.

6

 

Trzydziestoletni pisarz, chodby tylko na podstawie wieku, wydaje się osobą dorosłą, odpowiedzialną, z racji zawodu – wykształconą, zdolną do obserwacji i opisu 
rzeczywistości.  Gombrówicz  pokazuje  jednak  Józia  jako  infantylnego,  skłonnego  do  dziecinnych  zachowao,  a  przy  tym  niedouczonego.  Taka  kreacja  bohatera 
wiąże się z odbiorem samego pisarza przez krytyków jego pierwszego dzieła zatytułowanego Pamiętnik z okresu dojrzewania, w którym autor przyznał się do 
niedojrzałości.  Józio  –  narrator  (odpowiednik  pisarza)  to  postad,  której,  mimo  wieku,  narzucono  opinię  człowieka  zdziecinniałego,  niedorosłego, 
niedoświadczonego.  Ponowne  umieszczenie  go  w  szkole  jeszcze  bardziej  pogłębia  ów  stan  rzeczy,  ale  jest  zarazem  szansą,  że  w  odpowiednim  środowisku 
wychowawczym zostanie on ukształtowany według powszechnie obowiązujących stereotypów  

zachowao. „Upupienie” Józia jest więc wynikiem opinii o nim, 

a  zarazem  efektem  działania  belfra  Pimki,  przedstawiciela  oświaty  i  pokolenia,  któremu  należy  się  posłuszeostwo  i  szacunek.  Józio  poddaje  się  więc  szkolnej 
rzeczywistości, chod niejednokrotnie ma ochotę się wyrwad. Dostrzega fałsz, pozory, udawanie, jednak długo nie potrafi przełamad bierności. 

Józio pozostaje „z pupą” podczas pobytu w domu Młodziaków. Tu przeżywa fascynację pensjonarką i przyjmuje postawę zakochanego młokosa, który pragnie 
zwrócić na siebie uwagę, często niekonwencjonalnymi metodami (np. siorbanie podczas obiadu).   Świadomość  narzuconej  mu  formy  coraz  bardziej  uwiera  i 
dlatego  bohater  zdobywa  się  na  prowokacje,  podstęp,  prowadzi  swoistą  grę,  dzięki  której  demaskuje  fałsz  postawy  „nowoczesnych”  Młodziaków. 

background image

32 

 

 

Doprowadziwszy do „kupy”, zamieszania, chaosu, ogólnej bijatyki, wymyka się z mieszczańskiego domu filistrów i udaje wraz z Miętusem na wieś. 

Podczas  pobytu  w  dworku  Hurleckich  (krewnych  Józia)  inicjatywę  w  działaniu  przejmuje  Miętus.  Józio  tymczasem  obserwuje  jego  starania  o  pozyskanie 
względów  parobka,  przygląda  się  formom  narzuconym  przez  układ  warstw  społecznych  i  znowu  wymyka  się  podczas  kotłowaniny  szlachty  z  wieśniakami  w 
ogólnej  „kupie”,  by  za  chwilę  wpaść  w  objęcia  Zosi  i  razem  z  nią  wyruszyć  w  stronę  Warszawy.  Teraz  już  Józiowi  towarzyszy  świadoma  gra  formą.  To  on 
przejmuje inicjatywę i osiąga dominację w układzie z dziewczyną. Przyjmuje rolę zakochanego młodzieńca, ponieważ tego oczekuje Zosia, jednak od początku 
ma pewność,  że  nie będzie  się  angażował  poważnie  w  ów  związek.  By  usprawiedliwić  swoje  odejście  z  Bolimowa  bez  pożegnania,  ustala  z  Zosią,  że  jest jej 
adoratorem,  który  ją  porwał.  Świadomie  i  konsekwentnie  Józio  konstruuje  dla  siebie  i  partnerki  nową  gębę.  Dzięki  przejrzystej  kreacji  głównego  bohatera 
powieści Gombrowicz ujawnił swoje poglądy na temat formy i konieczności trwania w niej na użytek układów międzyludzkich. Wyraźnie przedstawił też pogląd 
na temat dynamiki ról – gęba jest zmienna, ale zawsze jakaś jest, ponieważ właśnie ona wynika z relacji z innymi i pozwala je tworzyć. 
 

Koncepcja człowieka 

Główny  bohater  Ferdydurke  nosi  popularne  imię  Józio.  Jest  przeciętnym  człowiekiem  urodzonym  w  szlacheckiej  rodzinie.  Ma  okazję  zetknąd  się  ze  szkołą  i 
nauczycielami, ze środowiskiem mieszczaoskim i chłopskim. Jest pokazany jako pisarz, uczeo, zakochany chłopak, obserwator zachowao otaczających go osób. 
Józio  jest  więc  bohaterem  uogólnionym,  człowiekiem  w  ogóle.  Jego  literacka  kreacja  jest  odpowiedzią  na  pytanie  o  koncepcję  człowieka  w  powieści 
Gombrowicza. 

Jak  staraliśmy  się  wykazać  wyżej,  jednostka  ludzka  jest  stale  tworzona  w  relacjach  z  innymi  osobami.  Jest  przez  nie  i  sytuacje  życiowe  tak  dalece 
zdeterminowana, że przyjmuje określone, zmienne formy, uzależnione od aktualnego układu interpersonalnego. Poruszana w tym rozdziale problematyka jest  – 
jak widać – kontynuacją wcześniej podjętych rozważań o formie. 
 

Forma jako wynik relacji międzyludzkich 

W ujęciu Witolda Gombrowicza człowiek jest zdecydowanie istotą społeczną, która najlepiej egzystuje w zespole: w rodzinie, grupie rówieśniczej, zawodowej, 
warstwie  społecznej  itp.  Za  każdym  razem,  w  kontakcie  z  drugą  osobą,  jednostka  –  jak  już  stwierdziliśmy  –  przybiera  zależną  od  konkretnej  sytuacji  i  relacji 
formę.  Uczniem  można  byd  tylko  wobec  nauczyciela,  mistrza  w  jakiejś  dziedzinie,  chłopem  („chamem”)  wobec  szlachcica,  zakochanym  młokosem  wobec 
pensjonarki. Człowiek staje się istotą pełniejszą, bogatszą o pewne doświadczenia, kiedy spotyka się z innymi ludźmi w różnych okolicznościach życiowych. Tak 
pojmowane stosunki interpersonalne przypominają założenia filozofii spotkania (dialogu). 

Człowiek uwikłany w związki z innymi nie tylko przybiera wymuszane na nim formy, ale również może być ich wytwórcą, może je wykorzystywać w swoistej 
grze  z  otaczającymi  go  osobami.  Raz  przyjmuje  gębę,  innym  razem  ją  narzuca  i  w  ten  sposób  kształtuje  własną  osobowość,  a  także  wspiera  formowanie 
charakteru i zespołu zachowań tych, z którymi się kontaktuje. Dzięki formom ludzie mogą się z sobą porozumiewać, zaś najbardziej powszechnym sposobem 
komunikowania się jest język (także forma). 
Współistnienie osób prowadzi do gry następującej: 1poddanie się formie innej osoby i wygaszanie własnej cechy (zdegradowanie formą), 2spotęgowanie się 
cechą innego człowieka
 (wywyższenie lub upodobnienie), 3wytworzenie nowej formy przez negację, 4) wytworzenie nowej formy wobec (dlainnego człowieka.

7

 

Tak widzi owe relacje w Ferdydurke Joanna Ślósarska. 

Będąc  istotą  społeczną,  człowiek  nie  przestaje  być  tworem  biologicznym.  Jest  więc  także,  a  nawet  przede  wszystkim,  zdeterminowany  przez  ciało,  które  ze 
względu  na  swoje  potrzeby,  odruchy,  instynkty  również  skłania  do  podporządkowania  się  określonym  formom.  Myśl  tę  celnie  ujął  Zdzisław  Łapiński: 
Gorączkowy  ruch,  jaki  obserwujemy  wśród  postaci  Gombrowiczowskich,  jest  wypadkową  dwu  niezależnych  od  siebie  czynników  –  dynamiki  biologicznej  i 
dynamiki konwencji społecznych. Przed dynamiką biologiczną nie ma schronienia, bo dosięga ona człowieka w nim samym – poprzez jego ciało
.

8

 

Rola  Józia  wśród  innych  ludzi  jest  dosyd  szczególna.  Uczestniczy  w  życiu  klasy  jako  uczeo,  podporządkowuje  się  woli  belfra  Pimki,  prowadzi  swoistą 
demaskatorską  grę  z  Młodziakami,  jest  członkiem  rodziny  szlacheckiej  –  przynależy  do  określonej  warstwy  społecznej,  jest  kolegą  Miętusa,  rywalem  Kopyrdy, 
podrywaczem Zuty i zdobywcą względów Zosi. Po bardziej wnikliwej analizie jego relacji z innymi bohaterami, moglibyśmy wskazad jeszcze więcej funkcji, ról czy 
też  zadao  głównej  postaci  Ferdydurke.  Józio  nie  zadowala  się  jednak  żadną  z  tych sytuacji  i  własnych form.  Przyjmuje  wobec  nich dystans,  próbuje  się  z  nich 
wyrwad. Mimo niemal bezustannego towarzyszenia mu różnych osób, czuje się wśród nich nieswojo, sztucznie. Trwa w świadomości, że wokół niego toczy się gra 
pozorów, w którą on sam się angażuje (najbardziej wyraźnie widad to w jego zafałszowanym stosunku do Zosi). 

Rozdwojenie osobowości 

Bohater Ferdydurke przeczuwa, że człowiek nie zawsze jest oficjalnie nienaturalny, że istnieje jakaś jego forma mówiąca o nim prawdę, pozaoficjalna, ta jednak 
jest  skrzętnie  ukrywana  przed innymi  (metodą  jej  poznania  jest  podglądanie  kogoś w  sytuacji  intymnej,  gdy  jest  sam  i  czuje  się  bezpiecznie,  myśli,  że  nikt  na 
niego  nie  patrzy,  np.  w  łazience).  Egzystowanie  jednostek  w  społeczeostwie  niejako  wymusza  wszelkie  zabiegi,  by  się  przypodobad  innym,  zwrócid  na  siebie 
uwagę, wzbudzid zainteresowanie i wywoład pozytywną opinię o sobie. Jednostka stara się uzyskad względy otoczenia, kokietuje, udaje inną niż w istocie jest, by 
ów  cel  osiągnąd.  Oficjalna,  demonstrowana  wobec  ludzi  forma  jest  więc  pozowaniem  na  kogoś  innego,  świadomym  kształtowaniem  własnej  „gęby”  wobec 
innych. Człowiek ma nadzieję, że dzięki oficjalnej formie uzyska akceptację, uznanie, jakieś korzyści w kontaktach społecznych. 

Sztuczna,  oparta  na  pozorach  i  kłamstwie  oficjalna  sfera  osobowości  nie  jest  bynajmniej  tą  najbardziej  rzetelną  i  właściwą.  Jest  jeszcze  ukrywana,  zastrzeżona 
tylko dla własnej świadomości, sfera pozaoficjalna, prywatna, intymna. W niej zawiera się ludzki biologizm, śmieszne słabości charakteru, krępujące upodobania 
itp. Jednak w niej człowiek jest naprawdę sobą, jest naturalny, spontaniczny, prawdziwy. 
Pomiędzy oficjalną a nieoficjalną stroną życia istnieje łącznik – ta sama osoba. Między nimi jest jednak też przepaśd, one nie spotykają się z sobą w tym samym 
czasie. Tę drugą mamy tylko dla siebie i w wyjątkowych sytuacjach dla najbliższych, do których mamy pełne zaufanie. Jest to tabu ściśle chronione i niedostępne 
dla osób postronnych. Jego ujawnienie grozi katastrofą towarzyską, ośmieszeniem, skandalem, do którego przecież nikt nie chce dopuścid. 

Ferdydurke  to  utwór,  w  którym  na  kilku  wyrazistych  przykładach  można  obserwowad  rozdwojenie  osobowości.  Józio  jest  zarazem  dorosłym  pisarzem  i 
niedojrzałym uczniakiem, który dopiero zdobywa wiedzę o świecie i ludziach. Pimko jest statecznym belfrem, ale nie może oprzed się pokusie poflirtowania z 
pensjonarką w nocy, w jej sypialni. Młodziakowie stylizują się na nowoczesnych rodziców, ale w naturalny (i całkiem tradycyjny) sposób troszczą się o przyszłośd 
swojej  jedynaczki,  gwałtowanie  reagując  na  widok  Pimki  w  jej  pokoju.  Uczniowie  bezmyślnie  powtarzają utarte  slogany  podawane  im  do  zapamiętania przez 
nauczycieli, ale zdarza się pęknięcie formy uległości i szczere wyznanie, że naprawdę Słowacki ich nie zachwyca, chod powtarzali dotąd owe schematyczne sądy. 

background image

33 

 

Walek zachowuje się jak przystało na parobka, ale wyzwala się w nim potrzeba zrównania ze szlachtą. 

W świadomości i zachowaniu bohaterów ujawnia się rozdwojenie ich samych na przeciwstawne sobie sfery osobowości. Do głosu dochodzą sprzeczne cechy i 
zachowania.  Oficjalnie  trzymamy  fason  i  dostosowujemy  się  do  oczekiwao  innych,  ale  w  głębi  własnego  „ja”  odczuwamy  inaczej,  buntujemy  się,  jesteśmy 
zupełnie inni, podtrzymujemy własny indywidualizm. 

Niedojrzałośd 

Witold  Gombrowicz  poddaje  rozważaniu  problem  niedojrzałości,  jako  najbardziej  znamienny  rys  człowieka,  który  uważa  się  za  kompromitujący  i  godny 
politowania.  Społeczny  stereotyp  człowieka  dorosłego  zobowiązuje  do  opanowania  w  kontaktach  z  ludźmi,  odpowiedniego  poziomu  wiedzy,  imponującego 
dorobku materialnego itp. Tymczasem w każdym z nas – jak pokazuje pisarz – tkwi dziecko. Każdy ma swoje marzenia, lubi byd rozpieszczany, ma skłonnośd do 
leniuchowania.  Dotyczy  to  zarówno  ludzi  wkraczających  w  dorosłośd,  jak  i  zdecydowanie  starszych.  Wybitni  znawcy  różnych  dyscyplin  naukowych  również 
bywają „dzieckiem podszyci”. Człowiek nie jest istotą doskonałą pod względem dojrzałości. Charakteryzuje go niepełnośd, a więc właśnie niedojrzałośd. 

Dążymy  do  dojrzałości,  siły  i  mądrości  wieku  dorosłego,  a  równocześnie  nieodparcie  pociąga  nas  młodośd.  Ale  młodośd  to  niższośd.  Byd  młodym, to  byd  mniej 
silnym, mniej dojrzałym, mniej mądrym. I oto zadziwiająca sprzecznośd. Z jednej strony człowiek chce byd doskonały, chce byd Bogiem. Z drugiej, chce byd młody, 
chce  byd  niedoskonały.  Człowiek  dorosły  znajduje  się  więc  pomiędzy  Bogiem  a  Młodym
.

9

 Pamiętamy,  że  Ferdydurke  to  literacka  odpowiedź  na  ataki  krytyków 

wywołane publikacją debiutanckiego Pamiętnika z okresu dojrzewania. Zagadnienie to fascynowało pisarza od początku jego twórczości. 

Skoro  niedojrzałośd  jest  formą  niższą  w  stosunku  do  dojrzałości,  naturalną  koleją  rzeczy  człowiek  postrzega  innych  jako  niedojrzałych,  nie  w  pełni 
ukształtowanych, siebie stawiając w pozycji wyższej, w roli autorytetu oceniającego. Dojrzałośd i niedojrzałośd znajdują się wobec siebie w stosunku doskonałości 
do niedoskonałości. Lecz z perspektywy niedojrzałości doskonałośd dorosłych okazuje się fasadą kryjącą fikcje i mistyfikacje, których obalenie i desakralizacja nie 
jest  rzeczą  trudną,  jeśli  wezwie  się  na  pomoc  sprawy  „niejadalne,  womitalne,  złe,  dysharmonijne,  odpychające  i  odstręczające,  ach,  szataoskie,  które  zrzuca 
organizm ludzki
” *Ferdydurke+.

10

 

Każdy człowiek (przynajmniej oficjalnie) zmierza do wypracowania sobie dojrzalej osobowości. Jest ona związana nie tyle z wiekiem, co z ukształtowaną formą. W 
tym rozumieniu niedojrzałośd jest brakiem owej formy, stanem dochodzenia do niej, krystalizowania się osobowości, światopoglądu. Bywa, że człowiek pozornie 
jest dojrzały, ale w istocie, w najgłębszych tajnikach własnej psychiki, przechowuje dziecinne marzenia, czuje się w pełni wolny, umie się cieszyd drobnostkami, 
korzysta z umiejętności fantazjowania. Niedojrzałośd jest zazwyczaj skrywana. Zawiera się w nieoficjalnej sferze osobowości. Gombrowicz interesuje się właśnie 
tym, co w człowieku niedojrzałe, nieoficjalne. Ludzie dojrzali są zakuci w różne formy i narzucają je innym. Są wytwórcami rygorów, zasad, zakazów i nakazów, 
krępujących swobodę  myślenia i  działania.  Są  przy  tym  zakłamani,  nieszczerzy,  nieuczciwi  względem  innych i  siebie  samych,  bo  w  istocie  wcale  nie  akceptują 
owych zasad i sami chętnie by je odrzucili w swoim życiu. 

Wojciech Wyskiehl

11

 zestawił na zasadzie przeciwieostwa pojęcia fascynujące Gombrowicza. Owe antynomie są – można rzec – konsekwencją porządku i chaosu. 

Wśród nich wymienione  są:  dojrzałośd  –  niedojrzałośd,  wyższośd  –  niższośd,  starośd  –  młodośd,  aktywnośd  –  gnuśnośd.  Nietrudno  zauważyd,  że  tak  określone 
antynomie są wynikiem lub raczej wariantem pary: dojrzałośd – niedojrzałośd. Wyraźnie też stereotyp społeczny nakazuje doceniad pierwsze z wymienionych w 
owych  parach  kategorii.  Ich  reprezentanci  dominują  nad  przedstawicielami  haseł  wymienionych  na  drugim  miejscu.  Tak  właśnie  realizują  się  relacje 
międzyludzkie w codziennym życiu: nauczyciele „upupiają” młodzież, rodzice kierują losem dzieci, szlachcic wydaje dyspozycje  lokajowi, szef pracownikom itd. 
Pimko jest (przynajmniej oficjalnie) dojrzały, zaś z całą pewnością starszy i o wyższej pozycji społecznej od Józia, dlatego uzurpuje sobie prawo do decydowania o 
jego  przyszłości,  tłamsi  jego  osobowośd,  oczekuje  posłusznego  podporządkowania  się.  Chociaż  niedojrzałośd  wydaje  się  szlachetna  w  swojej  szczerości,  jest  z 
założenia na przegranej pozycji wobec sztucznej dojrzałości. 

Autor  Ferdydurke  przedstawia  problem  niedojrzałości  na  przykładzie  szkoły  i  rodziny  –  instytucji  programowo  narzucających  „pupę”.  Pimko  i  ciotka  Hurlecka 
traktują  Józia  jako  smarkacza,  mimo  że  jest  to  trzydziestoletni  mężczyzna.  Dla  nich  jest  obiektem  wychowawczego  działania,  źródłem  wspomnieo  z  jeszcze 
bardziej  niedojrzałego  okresu.  Przyglądając  się  gimnazjalistom,  można  zauważyd,  że  przyjmują  oni  różne  postawy  wobec  narzucanej  im  „pupy”.  Grupa 
„niewinnych  chłopiąt”  pod  wodzą  prymusa  Syfona  stara  się  posłusznie  realizowad  wskazówki  belfra,  zaś  zbuntowane  „chłopaki”  z  Miętusem  na  czele  mówią 
„brzydkie wyrazy”, stosują przemoc, nie przygotowują się do lekcji. Pierwsi bez sprzeciwu dają się wpędzid w dzieciostwo (niewinnośd), drudzy przeciwko temu 
protestują,  ale  mimo  to  zachowują  swoją  niedojrzałośd  (niewykrystalizowana  forma  chłystka).  Stojący  na  boku  Kopyrda  stylizuje  się  na  nowoczesnego, 
niezależnego młodzieoca, ale jest  to  poza przybrana na użytek starao o  względy pensjonarki. Niedojrzałośd ujawnia się również w listach pisanych do Zuty, w 
których dorośli ludzie, na wysokich stanowiskach, proszą szesnastolatkę o spotkanie, podrywają ją, a przy tym proszą o dyskrecję, bo sami rozumieją, jak bardzo 
krępujące i kompromitujące może byd ujawnienie ich postępowania. 

Niedojrzałośd – brak pełnej formy, cząstkowośd, niepełnośd – to problematyka przedstawiona w teoretycznych przedmowach i opowiadaniach skrzyżowanych z 
esejem, które rozdzielają poszczególne etapy akcji Ferdydurke. Skutki działania „antyFilidora” i jego kochanki wobec profesora „Syntetologii” Filidora i jego żony, 
a  następnie  walka  reprezentanta  analizy  z  przedstawicielem  syntezy  ujawniają  skutki  analitycznego  rozkładu  i  cząstkowości.  Podobnie  rzecz  ma  się  w  części 
Filibert dzieckiem podszyty – brak piłki na boisku doprowadza do serii tragicznych w skutkach zdarzeo i zachowao nie licujących z pozycją i powszechnie znaną 
statecznością uczestników tych wypadków. Groteskowe ujęcie zagadnienia jeszcze bardziej wyostrza jego sens. Niedojrzałośd to brak wykrystalizowanej formy. 

 

Poetyka utworu 

Ferdydurke, określana jako powieśd, odbiega od tradycyjnego modelu tego gatunku. Czytelnik zauważa zaskakujące rozwarstwienie narratora.  

Inaczej jest skonstruowany w partiach dotyczących losów Józia i fragmentach „dodanych”  – tzn. w rozdziałach o Filidorze  oraz Filibercie i w przedmowach do 
tych  części.  Tradycyjny,  przyczynowo-skutkowy  ciąg  zdarzeo  jest  w  zasadzie  zachowany,  ale  kojarzony  z  nim  realizm  zostaje  zaburzony  przez  zastosowanie 
poetyki snu, naruszenie logiki zachowao bohaterów, wprowadzenie części, których fabuła dotyczy innych miejsc, bohaterów, sytuacji niż wskazane w opowieści o 

background image

34 

 

Józiu oraz przez luźną kompozycję. Pisarz stosuje zaskakujące figury stylistyczne, nawarstwienie się powtórzeo, symboliczny kod językowy, wydobywając w ten 
sposób efekty groteskowe również na poziomie językowym tekstu. 

Ogólnie  rzecz  biorąc,  Ferdydurke  to  powieśd  awangardowa,  groteskowa,  oryginalna  pod  względem  konstrukcyjnym  i  tematycznym,  wykorzystująca  wiedzę 
psychologiczną epoki, poszukująca odpowiedzi na pytanie o sposób istnienia człowieka w społeczeostwie. 

Artystyczny  efekt  Ferdydurke  polega  na  stopieniu  poetyki  realistycznej  z  romantyczno-symboliczną.  Z  tej  pierwszej  pochodzi  automatyzm  zdarzeo  i  odruchów, 
immanentna  logika  łaocucha  faktów,  niepodległa  wobec  roszczeo  działających  osób,  rodem  z  drugiej  jest  arbitralnośd  zestawieo  
(słów,  rzeczy,  zajśd),  poprzez 
którą manifestuje się buntowniczy indywidualizm narratora
.

12

 

Kompozycja 

Utwór o tajemniczym tytule jest intrygujący pod względem strukturalnym. Słowo Ferdudurke zostało utworzone od nazwiska bohatera powieści Lewisa Babbit, 
które brzmi Freddy Durkee. Połączone i nieco spolszczone wyrazy mają charakter asemantyczny, po prostu nic istotnego nie znaczą.

13

 Zawiera się tu sugestia, że 

mamy  do  czynienia  ze  swoistą  grą  z  czytelnikiem,  zabawą  literacką.  Tymczasem,  chociaż  utwór  ma  luźną  kompozycję  i  składa  się  z  fragmentów  treściowo  i 
formalnie różnych, jest on precyzyjnie przemyślany pod względem budowy. 

Wątek fabularny skupiony wokół postaci Józia (zarazem narratora tej opowieści) rozwija się w trzech etapach. Rozdziały I-III ukazują głównego bohatera podczas 
pobytu  w  szkole,  VI-X  przedstawiają  go  jako  lokatora  na  stancji  w  nowoczesnym  domu  Młodziaków,  zaś  XIII  i  XIV  –  podczas  wędrówki  z  Miętusem  w 
poszukiwaniu  parobka,  w  okresie  pobytu  w  dworku  Hurleckich  i  powrotu  do  Warszawy.  Pisarz  konsekwentnie  rozdziela  fragmenty  akcji  umiejscowione  w 
różnych środowiskach. Szkoła, stancja i szlachecki dworek to miejsca, w których Józio wchodzi w odmienne relacje interpersonalne, za każdym razem przyjmuje 
jednak określoną formę wyzwoloną przez okoliczności, stopień i rodzaj powiązania z innymi postaciami. Fragmenty te są z sobą spójne pod względem stylistyki 
oraz rozwoju przemyśleń Józia. 
Inny charakter mają części oddzielające trzy etapy losów Józia. Są to dwukrotnie wprowadzone dwa rozdziały. Każda para tych fragmentów pozostaje z sobą w 
związku  tematycznym:  pierwszy  z  dwu  jest  określony  jako  przedmowa  do  następnego.  Poza  tym  obydwie  przedmowy  (rozdziały  IV  i  XI)  mają  podobny  – 
teoretyzujący,  eseistyczny  –  charakter,  zaś  następujące  po  nich  abstrakcyjne,  groteskowe  opowiadania  mają  analogicznie  brzmiące  tytuły:  Filidor  dzieckiem 
podszyty
 oraz Filibert dzieckiem podszyty

Jak sam narrator-autor sygnalizuje, obydwie części rozdzielające akcję główną (losy Józia) zostały tu umieszczone świadomie, w oparciu o logiczną, porządkującą 
zasadę symetrii – Chodbym chciał, nie mogę, nie mogę i nie mogę uchylid się żelaznym prawom symetrii oraz analogii (178). Wyjaśnia również, powołując się na 
argumenty  o  charakterze  autotematycznym,  jaki  cel  przyświeca  twórczemu wysiłkowi:  muszę  wprowadzid  hierarchię  mąk  oraz  hierarchię  myśli,  skomentowad 
dzieło  analitycznie,  syntetycznie  i  filozoficznie,  aby  czytający  wiedział,  gdzie  głowa,  gdzie  nogi,  gdzie  nos,  a  gdzie  pięta,  by  nie  zarzucono,  żem  nieświadomy 
własnych  celów  i  nie  kroczę  prosto,  równo,  sztywno  jak  najwięksi  pisarze  wszechczasów,  lecz  w  piętkę  bezsensownie  gonię
  (178).  Ujawniona  tu  „męka” 
 tworzenia wiąże się z obawą użycia złej formy, złego exterieur'u, czyli inaczej mówiąc męczarnia frazesu, grymasu, miny, gęby [...] (179). 

Pisarz zadbał więc o szczegóły kompozycyjne, biorąc pod uwagę relacje semantyczne między – na pozór odległymi tematycznie – częściami. Filibert i Filidor oraz 
towarzyszące  im  osoby  to  również  niewolnicy  form,  konwenansów,  reguł  międzyludzkiej  gry.  Podobnie  jak  Józio,  a  nawet  bardziej  wyraziście  (groteskowe 
wyolbrzymienie) są określeni przez formę. Ich los, byt, życie zależy od „gęby” i zdolności do jej zachowania. 

Na koniec warto wspomnied o  konsekwentnie  realizowanej  przez  pisarza  „kupie”,  która  jest  efektem  zdarzeo w  poszczególnych częściach.  W  szkole  wybucha 
konflikt  i  dochodzi  do  pojedynku  na  miny  pomiędzy  Miętusem  a  Syfonem,  angażującego  również  innych  uczniów.  W  rodzinie  Młodziaków  dochodzi  do 
ujawnienia prawdy o niby-nowoczesnych rodzicach i ostatecznej kotłowaniny w pokoju Zuty, w którą zostają wciągnięci Pimko i Kopyrda, przybyli na spotkanie z 
pensjonarką. Jeszcze więcej osób wpada w wir bójki wynikłej z konfliktu form w dworku Hurleckich w Bolimowie – jest to przecież walka klas o swoje przywileje i 
prawa. Ten zabieg można też zaobserwowad w daleko idącej rywalizacji Filidora i anty-Filidora oraz ukazany z całym rozmachem w ogólnej bijatyce na stadionie 
(Filibert dzieckiem podszyty). Za każdym razem powodem „kupy” jest zburzenie formy czy też konflikt pomiędzy różnymi (z reguły przeciwstawnymi) formami. 

Po stwierdzeniu licznych przemyślanych i konsekwentnie realizowanych zabiegów, można by sądzid, że Ferdydurke to zwyczajna powieśd, której autor zadbał o 
strukturalny perfekcjonizm. Tymczasem jest to utwór obficie inkrustowany licznymi niespodziankami, zaskakującymi sytuacjami i reakcjami na różne zjawiska czy 
też wypowiedzi, wypełniony niezwykłymi przygodami i zdarzeniami, groteską obecną w świecie przedstawionym, a także w języku postaci. Wykorzystanie owej 
różnorodności środków stanowi o atrakcyjności książki, zaś ich użycie uzasadnia filozoficzne przesłanie utworu. 

Logika  poszczególnych  opowieści  odbiega  jednak  od  reguł  rządzących  rzeczywistością.  Zdarzenia,  w  jakie  został  uwikłany  Józio  (trzydziestolatek  na  nowo 
wtłoczony  w  formę  ucznia)  oraz  te,  które  rozgrywają  się  w  opowiadaniach  o  Filidorze  i  Filibercie,  nie  znajdują  potwierdzenia  w  doświadczeniu  życiowym 
czytelników.  Są  one  nieprawdopodobne,  niesamowite,  zaskakujące,  groteskowe  i  absurdalne.  Postaci  zostały  ukazane  jako  nosiciele  pewnych  postaw  lub 
reprezentanci  określonych  zachowań  –  nie  są  to  „pełne”  osobowości.  Karykaturalne  wyolbrzymienie  ich  niektórych  rysów  (np.  styl  belfra  lub  nowoczesnej 
rodziny) śmieszy, ale też pozwala bardziej wnikliwie przyjrzeć się formom i ich zmienności. Absurd jest tu niejako usprawiedliwiony poetyką oniryczną (jest to 
jakby akcja rozwijająca się we śnie Józia). 
Gombrowicz sam daje czytelnikowi dowód, że dokonał tu, co prawda, filozoficznej interpretacji ról społecznych człowieka, ale zrobił to w groteskowy, zabawny 
sposób i czytelnik powinien mieć doń dystans. Zakończenie utworu brzmi: 
 

Koniec i bomba 

A kto czytał, ten trąba! 

 

 

Wraz z tytułem sugeruje ono, że powaga miesza się tu ze śmiechem, sens z bezsensem. Tytuł i końcowy dwuwiersz stanowi swoistą klamrę formalną utworu. W 
planie  treściowym  pojawia  się  ona  również  całość  rozgrywa  się  od  nieprawdopodobnego  porwania  Józia  przez  Pimkę  do  szkoły,  zaś  kończy  przypadkowym 
uprowadzeniem Zosi przez Józia z Bolimowa. 
 

Miejsce, czas, fabuła 

background image

35 

 

Akcja Ferdydurke została umiejscowiona w Polsce, w Warszawie i w Bolimowie. To stwierdzenie jednak nie oddaje tego, co jest najbardziej istotne dla wymowy 
utworu. Otóż, chodzi tu przede wszystkim o zaznaczenie – poprzez zmianę miejsca wydarzeo – stanu niedojrzałości Józia, który z prywatnej samotni własnego 
mieszkania zostaje nagle wyrwany i „wrzucony” w wir społecznych rozgrywek, ścierania się różnych opcji, kształtowania (dopiero kształtowania!) formy – a więc 
przeniesiony  do  szkoły.  Druga  ważna  zmiana  miejsca  związana  jest  z  ujawnieniem  innego  rodzaju  formy  –  wynikającej  z  różnic  w  stosunku  do  tradycji 
(staroświeckośd  –  nowoczesnośd).  Trzecia  jest  jeszcze  bardziej  znamienna,  wskazuje  bowiem  znaczne  rozbieżności  w  mentalności  warstw  społecznych,  a  więc 
rozszerza dyskusję o formie na duże grupy ludzi. 

Specyficzne nacechowanie semantyczne (jakby własną formę) mają wnętrza, w których żyją bohaterowie. Pokój Zuty od razu określa samą postać, która wypełnia 
go swoim charakterem, stylem bycia, zaś salon w ziemiańskim dworku i zastawiony stół wskazują upodobania szlachty itp. Oprócz przestrzeni zamkniętych, w 
Ferdydurke  została  ukazana  szeroka  panorama  wsi,  natury,  jednak  bez  charakterystycznej  dla  tradycyjnych  gatunków  powieściowych  techniki  szczegółowego 
opisu. Jest to raczej zasygnalizowanie otwartości, wielkiej przestrzeni bez ludzi, a więc również bez konieczności przybierania i przypinania innym „gęby”. 
Myśląc  o  miejscu  akcji  Ferdydurke,  należy  raczej  wskazywad  środowiska,  w  których  znalazł  się  główny  bohater:  szkoła,  stancja,  dwór  szlachecki.  Są  one  tylko 
kilkoma  z  wielkiej  liczby  miejsc  (środowisk),  których  wpływ  na  psychikę  i  zachowanie  człowieka  jest  na  tyle  silny,  że  przyjmuje  on  dostosowaną  do  nowych 
okoliczności „gębę”. 

Czas w powieści Gombrowicza podlega innym zwyczajom niż nakazywałyby prawa fizyki. Trzydziestoletni pisarz zostaje potraktowany przez profesora Pimkę jak 
niedouczony  nastolatek  i  takim  się  staje  (nie  przestając  pamiętad  o  swoim  prawdziwym  wieku).  Jak  we  śnie  zdarza  się  ludziom  nagle  przenosid  w  czasie  i 
przestrzeni w dowolnym kierunku, tak bohater Ferdydurke podporządkowuje się owej celowej i świadomej manipulacji czasem, którą inicjuje Pimko. Dzięki temu 
zabiegowi pisarz zrywa z realizmem, wprowadza element oniryczności oraz dopuszcza wszelkie kolejne udziwnienia. 

Czas akcji nie ma tu znaczenia historycznego, chociaż częśd utworu odnosi się do epoki, w której jeszcze żyła, w znamiennym dla siebie stylu, zubożała szlachta 
ziemiaoska. Jest to raczej czas potrzebny Józiowi do tego, by nareszcie mógł dojrzed, przyjąd określoną i bardziej zdecydowaną postawę wobec zdarzeo i osób. 
Okres  pobytu  w  szkole,  na  stancji  oraz  wędrówka  przez  przedmieścia  i  tereny  wiejskie,  by  ostatecznie  znaleźd  się  w  rodzinnym  dworku,  służą  obserwacji  i 
dojrzewaniu  do  decyzji,  by  kolejno  wyrywad  się  z  tych  środowisk,  by  przyjąd  pozycję  zapewniającą  dominację  nad  innym  człowiekiem  (Zosią)  i  na  koniec 
stwierdzid, że bunt wobec form nie jest właściwy, bowiem zawsze którąś z nich należy przyjąd. Pojawiają się tu nagłe przeskoki czasowe, np. wspomnienia ciotki 
Hurleckiej i samego Józia, które mają unaocznid przedłużającą się infantylną „pupę” – formę dziecka, niedojrzałośd. 

Opowieśd  o  losach Józia  jest  ułożona według  zasady  przyczynowo-skutkowej,  jednak  ten konstrukcyjnie  spójny,  chod  nie  zawsze  logiczny  z  życiowego  punktu 
widzenia,  ciąg  zdarzeo  jest  wielokrotnie  rozrywany  przez  elementy  jakby  „z  innej  bajki”  lub  z  innego  snu.  Technika  splatania  się  płaszczyzn  fabularnych 
wywiedzionych  z  różnych  światów  (np.  związanych  z  Filidorem  i  Filibertem)  pozwala  jednak  na  wzmocnienie  myśli  filozoficznej,  która  unosi  się  nad  całym 
dziełem. 

Fabuła  odbiega  od  reguł  tworzenia  jakiegoś  jednego  typu  powieści.  Można  tu  spotkad  elementy  prozy  przygodowej,  miłosnej,  społecznej,  psychologicznej,  a 
także  innych  gatunków  literackich.  Zaburzenie  porządku  fabularnego,  niesamowitośd  zdarzeo,  brak  realistycznej  logiki  ich  przebiegu,  wrażenie  snu  i  zarazem 
jawy,  prawdy  i  fałszu,  spokoju  i  lęku  w  psychice  głównego  bohatera  sprawiają,  że  czytelnik  zauważa  tu  parodię,  która  dotyczy  środowisk,  pozorowanych 
zachowao,  poczucia  dorosłości  itp.  Narzucony  w  utworze  dystans  do  przedstawionych  zdarzeo,  osób,  stylów  życia  towarzyszy  również  dystansowi  wobec 
tradycyjnych jednoznacznych form literackich – stąd również gra przynależnymi do nich środkami wyrazu. 

 

Narracja 

Jak przystało na powieśd awangardową, autor w oryginalny sposób kształtuje narratora (lub raczej narratorów). Jak wspomnieliśmy wyżej, utwór jest zbudowany 
na elementach (żeby nie powiedzied: na gruzach) tradycyjnych form wypowiedzi. Pisarz wybiera z nich dowolne cechy, swobodnie je zestawia, ale wykorzystuje 
w  pełni  świadomie  (świadczą  o  tym  metaliterackie  uwagi  narratora-autora).  Relacja  Józia  o  swoich  przygodach  i  refleksjach  jest  ukształtowana  niekiedy  jak 
dziennik  intymny,  innym  razem  jak  reportaż,  kiedy  indziej  –  jak  powiastka  filozoficzna  lub  jak  zaczepna,  groteskowa,  parodiująca  traktaty  filozoficzne  mowa 
myśliciela bawiącego się językiem. 

W  typowej  powieści  realistycznej  narracja  była  obiektywna,  trzecioosobowa,  jej  nadawca  nie  należał  do  świata  przedstawionego,  nie  był  bohaterem  dzieła, 
wypowiadał  się  jednolitym,  pozbawionym  ekspresji  stylem.  W  powieści  Ferdydurke  narracja  jest  o  wiele  bardziej  złożona,  rozdzielona  pomiędzy  trzech 
nadawców, z których każdy posługuje się trochę innym stylem i przedstawia różne sprawy. 

Najwięcej  miejsca  zajmuje  opowiadacz,  który  jest  zarazem  głównym  bohaterem  utworu.  Józio  reprezentuje  też  w  pewnym  sensie  autora  książki  (zgodność 
pewnych  cech,  szlacheckie  pochodzenie,  pisarz).  Tworzy  on  jakby  pamiętnikarski  zapis  swoich  przygód  i  przeżyć,  a  więc  jego  uwagi  są  subiektywne,  pełne 
ekspresji, ujawniają stany psychiczne mówiącego. 
Inny punkt widzenia reprezentuje narrator w Przedmowach do dwu opowiadań dodanych do fabuły o Józiu Kowalskim. Tekst pochodzi wyraźnie od autora, który 
uzasadnia  swoją  decyzję  o  napisaniu  owych  wstępów,  określa  ich  funkcję  i  charakter  wprowadzonych  utworów.  Są  to  fragmenty  o  zagęszczeniu  dygresji 
metaliterackich i filozoficznych, jakby komentarze odautorskie, pozwalające zrozumieć intencje pisarza. Są one wyrażone w pierwszej osobie liczby pojedynczej. 
Ów narrator utożsamia się jednak z Józiem, mówiąc np. Pimko mnie upupił (67). 
Odmienną  konstrukcję,  zbliżoną  do  narratora  powieści  realistycznej,  przedstawia  opowiadacz  zdarzeo,  w  jakie  uwikłani  zostali  Filidor,  Filibert  i  ich  otoczenie 
(narratorzy  poszczególnych  opowiadao  są  wariantem  tego  samego  modelu).  Chociaż  jest  to  narracja  trzecioosobowa,  oddaje  zdarzenia  tak  niesamowite  i 
sprzeczne z regułą prawdopodobieostwa, że o realizmie nie może tu byd mowy. 

Wykorzystanie  w  utworze  różnych  perspektyw  narracyjnych  i  –  co  za  tym  idzie  –  odmiennych  form  wypowiedzi  sprawiło,  że  czytelnik  otrzymał  książkę 
zaskakującą nie tylko pod względem tematyki, ale również sposobu jej ujęcia. Nowatorskim zabiegiem był prowadzony przez narratora (pisarza) jednostronny 
„dialog” z czytelnikiem (zwroty, np. na koocu książki). Atrakcyjnośd Ferdydurke podważa zarazem dotychczasową tradycję prozy realistycznej i naturalistycznej, 
odbiega  również  od  typowej  powieści  psychologicznej,  a  także  od  pamiętnika  w  pełnym  sensie  tego  terminu.  Poza  groteskowym,  satyrycznym  ujęciem 
rzeczywistości  przedstawionej,  wnosi  komentarz  do  obowiązujących  w  literaturze  konwencji  i  upodobania  do  czystości  gatunkowej,  łamiąc  uświęcone 
wcześniejszą praktyką zasady. 

background image

36 

 

Bohaterowie 

Postaci  Ferdydurke  nie  zostały  skonstruowane  jako  pełne  osobowości.  Prawie  wcale  nie  ma  informacji  o  ich  przeszłości.  Są  one  tylko  nośnikami  pewnych 
aktualnie  rozważanych  form,  mają  określone  „gęby”,  które  zostały  im  przypięte  w  danej  sytuacji  wobec  takich  a  nie  innych  osób  („gęb”).  Pełnego  rysunku 
psychologicznego nie uzyskał nawet  główny bohater utworu. W tej części naszego opracowania przedstawimy tylko kilka postaci  z powieści Gombrowicza, by 
wskazad  ich  funkcje  i  ujawnid,  że  istotnie  są  one  zaledwie  szkicem  bohatera  literackiego.  To  „uproszczenie”  jest  konsekwentnym  celowym  zabiegiem  pisarza, 
wskazującym, że zbyt rozlewne, szczegółowe prezentacje osób, nie zawsze są uzasadnione i konieczne. Wydaje się, że Gombrowicz sięgnął tu do psychologicznej 
teorii zwanej behawioryzmem – analizy psychiki poprzez obserwację zachowao, wyglądu zewnętrznego osób. Ferdydurke jest dziełem nowatorskim również w 
zakresie sposobu kreowania bohaterów literackich. 

Józio to trzydziestoletni pisarz, którego wiedza i umiejętnośd radzenia sobie w różnych sytuacjach odbiegają od modelu właściwego dla człowieka dorosłego, tzn. 
dojrzałego.  Dokonuje  się  w  nim  jak  gdyby  rozdwojenie  (widzi  własnego  sobowtóra):  mimo  wieku  jest  niedojrzały.  Jest  on  zarazem  narratorem  opowieści  o 
własnych przygodach, przekazuje swoje refleksje dotyczące sposobu istnienia człowieka wśród innych. Podejmuje próby uwolnienia się z narzucanych mu form, 
nie  chce  byd  traktowany  jak  dziecko  ani  w  szkole,  ani  przez  krewnych.  Wpada  również  w  sidła  własnej  niedojrzałości,  zakochując  się  w  pensjonarce  Zucie  i 
starając się zwrócid jej uwagę dośd „szczeniackimi” metodami. Na koniec przyjmuje do wiadomości, że całkowite uwolnienie się od formy nie jest możliwe i już 
świadomie przyjmuje kolejną, a nawet sam narzuca „gębę” dziewczynie. 

Miętus,  ordynarny  łobuz  (27),  jest  niemiłym  wyrostkiem,  którego  słownictwo  naszpikowane  jest  wulgaryzmami.  Zdaje  on  sobie  sprawę  z  tego,  że  nie  tylko 
niewinnośd („pupa”) uczniaka, ale również forma zbuntowanego chłopaka są pozerstwem. Pragnie ucieczki od „inteligenckich fizdrygałków” (35) do parobka – a 
więc do naturalności, szczerości, bezpośredniości. Nie dostrzega jednak własnej sztuczności w upodobnieniu się do wieśniaków. 

Syfon,  przeciwwaga  Miętusa,  inaczej  Pylaszczkiewicz,  to  reprezentant  ugrzecznionych  niewinnych  chłopiąt  we  wszystkim  podporządkowanych  szkolnemu 
systemowi.  Jest  zawsze  przygotowany  do  lekcji,  nie  używa  wulgarnych  słów,  gotów  jest  bronid  się  przed  próbą  narzucenia  mu  „gęby”  zbuntowanego, 
niepokornego  chłopaka.  Ubiera  się  i  zachowuje  zgodnie  z  oczekiwaniami  nauczycieli.  Ma  opinię  kujona,  lizusa,  ale  też  wybawiciela  podczas  lekcji.  Zgwałcony 
przez uszy nie potrafi już normalnie egzystowad i ostatecznie popełnia samobójstwo. 

Pimko  jest  belfrem  w  doskonałej  postaci,  wizytatorem  powołanym  do  kontroli  stanu  edukacji  i  wychowania  w  gimnazjach.  T.  Pimko,  doktor  i  profesor,  a 
właściwie  nauczyciel,  kulturalny  filolog  z  Krakowa,  drobny,  mały,  chuderlawy,  łysy,  i  w  binoklach,  w  spodniach  sztuczkowych,  w  żakiecie,  z  paznokciami 
wydatnymi i żółtymi, w bucikach giemzowych, żółtych
 (17). W innym miejscu czytamy o nim: dystyngowany, kordialny, starawy profesor jeszcze z przedwojennej 
Galicji
  (106).  Prototypem  tego  bohatera  był  profesor  Uniwersytetu  Jagiellooskiego,  Tadeusz  Sinko  (brzmieniowa  gra  nazwisk)  –  jest  to  więc  parodystyczna 
kreacja znanej osoby. Pimko prowadzi przebiegłą grę z uczniami, by tym skuteczniej wpędzid ich w poczucie dziecięcości i niewinności. Podrzucając kartkę, a więc 
działając podstępnie, pokazuje nauczycielowi, że wszelkie metody są dobre, by uzyskad oczekiwany efekt. Przyjmuje postawę autorytetu i tonem nie znoszącym 
sprzeciwu  przemocą  zabiera  Józia  do  szkoły,  uprzednio  przeegzaminowawszy  go  z  wiedzy  szczegółowej  w  różnych  dyscyplinach.  Bez  owego  terenu  działania, 
którym  jest  szkoła,  Pimko  byłby  nikim.  Szkoła  zapewnia  mu  możliwośd  realizowania  się  w  formie  belfra.  Reprezentuje  on  konserwatywny  pogląd  na  system 
oświaty. Działa schematycznie, według z góry zakładanego i wypróbowanego scenariusza. Jego wyniosła belferskośd zostaje zdegradowana podczas przyłapania 
go w nocy w pokoju Zuty. Sidła zastawione nao przez Józia sprowadzają belfra do pozycji prymitywnej istoty biologicznej, kierującej się instynktami. 

Bladaczka to bezmyślny nauczyciel, podporządkowany schematom, nazywany tak dla szczególnie niezdrowej i ziemistej cery (40), który każe uczniom powtarzad 
utarte frazesy, niezgodne z odczuciami i przekonaniami młodzieży, np. Słowacki wielkim poetą był! (42). Jego postad obnaża schematycznośd szkolnej edukacji. 

Młodziakowie są przykładem fałszywej formy. Stylizują się na nowoczesnych rodziców, tzn. tolerancyjnych pod względem obyczajowym. Wiktor Młodziak jest 
inżynierem  i  to  zobowiązuje  go  do  zachowania  powagi  i  stateczności.  To  Europejczyk,  inżynier  i  uświadomiony  urbanista,  który  kształcił  się  w  Paryżu  [...], 
czarniawy, w ubraniu – swobodny, w bucikach żółtych, giemzowych [...], w kołnierzyku á la Słowacki i w rogowych okularach, pozbawiony przesądów czerstwy 
pacyfista  i  wielbiciel  naukowej  organizacji  pracy,  z  dowcipami  i  anegdotami  naukowymi  oraz  dowcipami  z  kabaret
ów  *...+  (131).  Prawdziwe  „ja”  ujawnia  w 
intymnych  sytuacjach  –  w  łazience  (typowy  inteligent-chamuś  z  gębę  tak  kretynicznie  krotochwilną,  obmierźle  sprośną  i  plugawo  zbaraniałą  –  157)  oraz  w 
rozmowie z żoną w sypialni, gdzie posługuje się zdrobnieniami i zachowuje infantylnie. 

Młodziakowa, kobieta  dośd otyła, lecz inteligentna i uspołeczniona, z bystrym i bacznym wyrazem twarzy, członkini  komitetu dla ratowania niemowląt lub  dla 
zwalczania  plagi  żebraniny  dziecięcej  w  stolicy
  (106).  Joanna  nie  pracuje  zawodowo,  ale  aktywnie  uczestniczy  w  działalności  społecznej.  Pozę  nowoczesności 
przerywa jedynie podczas czynności wykonywanych w łazience. Młodziakowie są w istocie zakuci w formę staroświeckich rodziców, którą na co dzieo skrzętnie 
ukrywają, ale ostatecznie obnażają w reakcji na wizytę starego belfra w sypialni ich córki. 

Zuta  Młodziakówna  jest  symbolem  młodości,  nowoczesności,  witalności,  sportu  i  seksu  –  zjawisko  potężne  (101)  w  oczach  Józia.  Lat  szesnaście,  sveater, 
spódnica, gumiane sportowe półbuciki, wysportowana, swobodna, gładka, gibka, giętka i bezczelna!
 (101). Demonstracyjnie lekceważy autorytety, zachowuje się 
niegrzecznie wobec starszych, jest bardzo samodzielna, wiele czasu poświęca podtrzymywaniu dobrej kondycji fizycznej. Zwraca  na siebie uwagę mężczyzn w 
różnym wieku. Bez większych starao rozkochuje w sobie Józia. 

Hurleccy  reprezentują  warstwę  szlachecką.  Mimo  zubożenia,  żyją  ponad  stan,  wystawnie  jadają,  źle  traktują  służbę.  Konstanty  (wuj  Józia)  jest  bezwzględny  i 
wyniosły wobec parobków, zaś żonie pozwala na infantylizujące zdrobnienie: Kociu (199). Jest chudy, wysoki, wymoczkowaty, łysawy, o cienkim długim nosie, z 
długimi, cienkimi palcami, o wąskich ustach i delikatnych chrapach, o bardzo wykooczonych manierach, wyrobiony i otrzaskany, z nadzwyczajną swobodą bycia i 
niedbałą elegancją światowca
 *...+ (199). Owa poza pęka, gdy wychodzi na jaw, że za sprawą Miętusa służba  pozwala sobie krytykowad zachowanie członków 
rodziny  Hurleckich,  że  dochodzi  niemal  do  przewrotu  klasowego.  Owe  anarchistyczne  tendencje  obnażają  prawdziwą  formę  Konstantego,  człowieka 
niekulturalnego, zdolnego do zadawania bólu i wykorzystywania swojej społecznej przewagi. Ciotka jest uosobieniem ciepła, opiekuoczości, nadmiernej czułości, 
uporczywie i nieznośnie wspomina dzieciostwo Józia z jego wstydliwymi szczegółami. Wszystkich do znudzenia częstuje cukierkami. Stara się łagodzid wszelkie 
napięcia. W sytuacji przełamywania buntu Walka, podczas bicia go przez jej męża i syna, nie angażuje się, tylko szybko i obojętnie wycofuje, sygnalizując, że jej 
dobrotliwośd i życzliwośd wobec świata nie jest formą prawdziwą i doskonalą. 

background image

37 

 

Walek – parobek i lokajczyk w dworku Hurleckich  – doskonale zna swoje miejsce wśród służby i pokornie  znosi wszelkie przykrości. Jego biernośd  przełamuje 
jednak Miętus i dochodzi do jawnego złamania dawnej formy. Jego wygląd zewnętrzny świadczy o przeciętności, zwyczajności, naturalności, braku ogłady: miał 
nie więcej niż osiemnaście, duży ni mały, nie brzydki ż nie przystojny – włosy miał jasne, ale blondynem nie był. Uwijał się i obsługiwał boso
 *...+ (200). Jego „gęba” 
została określona jako naturalna, ludowa, grubo ciosana i zwykła [...], która przenigdy nie zyskała godności twarzy [...] (201). Opis postaci Walka, reprezentanta 
ludu, ma na celu ukazanie braku godności warstwy upodlonej, sprowadzonej do roli służby. W innym miejscu Józio opisuje ludzi szczekających, upodobnionych 
do psów, którzy w tej formie bronią się przed jeszcze większym wyzyskiem. Walek nie w pełni rozumie sens zachęty Miętusa do bicia go po twarzy. Po oporach 
jednak znajduje w tym satysfakcję. Zmiana formy i niemożnośd powrotu do poprzedniej prowadzi do ogólnej „kupy” – walki wsi z dworem. W nowej roli Walek 
jednak nie umie się w pełni odnaleźd, jest to dla niego forma obca, nienaturalna z punktu widzenia parobka. 

Filidor, profesor Syntetologii uniwersytetu w Leydzie, działał w patetycznym duchu Wyższej Syntezy głównie za pomocą dodawania + nieskooczonośd. [...] Był to 
mężczyzna  dobrego  wzrostu,  niezłej  tuszy,  z  rozwianą  brodą  i  twarzą  proroka  w  okularach
  (85).  Stacza  on  niezwykły  pojedynek  filozofów  ze  swym 
przeciwieostwem, anty-Filidorem, profesorem działającym w służbie Analizy. Ofiarą pada przede wszystkim jego żona (a także kochanka anty-Filidora), następnie 
majątek, by na koniec policzek wymierzony mu przez przeciwnika przywrócił właściwą syntetyczną formę i zdrowie profesorowej. Jest to postad abstrakcyjna o 
absurdalnym sposobie bycia, służąca egzemplifikacji tezy, że każdy ruch wywołuje stosowny anty-ruch, każda osoba ma swoje przeciwieostwo, na dwu biegunach 
rzeczywistości jest synteza i analiza. 

Filibert,  określony  tu  ironicznie  i  zarazem  górnolotnie  jako  Philippe  Hertal  de  Filiberthe,  jest  (podobnie  jak  Filidor)  znakiem,  że  akcja  wywołuje  reakcję. 
Zareagowawszy  na  zamieszanie  na  stadionie,  zapytał  –  poczuwszy  się  dżentelmenem  –  czy  ktoś  chce  obrazić  jego  żonę.  Kiedy  zjawiło  się  wielu  gotowych  ją 
obrazić  i  stanąć  do  pojedynku,  on  jak  dziecko  zawstydził  się  i  poszedł  do  domu  (185),  ujawniając  swoją  niedojrzałość,  mimo  wcześniej  przyjmowanej  formy 
dżentelmena gotowego bronić honoru swojej małżonki. 
 

Język 

W warstwie językowej Ferdydurke jest również powieścią  złożoną, intrygującą, oryginalną i groteskową. Utwór cechuje się wielostylowością.  Każdemu stylowi 
dostępna  jest  jedynie  cząstka  prawdy,  każda  wypowiedź  zdradza  swego  autora  kreując  niejako  własny  podmiot.  Gornbrowicz  nie  formułuje
  „naturalnych” 
wypowiedzi literackich, nie odrzuca starych konwencji, aby ustanawiad nowe, uznawane za niekonwencje – lecz stylizuje, parodiuje, „przedrzeźnia” najróżniejsze 
wzorce wypowiedzi literackich. Samo zorganizowanie komunikatu pełni niejako rolę cudzysłowu, w który ujęte zostają sensy słów i zdao
. [...] Gornbrowiczowska 
stylizacja mniej lub bardziej zbliża się do parodii

14

 – ale odczytywanie jej jako dialogu z innymi tekstami zuboży jej sens, bo autor przedstawia w niej nie swoim 

stylem własne problemy. 

Poszczególne  postaci  wypowiadają  się  w  sposób  charakterystyczny  dla  przyjętej  przez  nie  „gęby”,  zaś  jego  naruszenie  jest  równoznaczne  z  odrzuceniem 
nieszczerej,  fałszywej  formy.  Młodziak  rezygnuje  z  powagi  i  nowoczesnej  pozy,  by  w  zaciszu sypialni  posługiwad  się  żałosnym,  infantylnym  stekiem  zdrobnieo 
irytujących  jego  żonę,  np.  majteczki,  majtaski,  zdradunia,  zdradeczka,  karczek.  Dowcipkuje,  używając  protekcjonalnego  tonu  i  stylu  potocznie  nazywanego 
„świntuszeniem”.  Parobek  Walek  używa  gwary  –  prostackiego  języka  niewykształconych wieśniaków,  zaś  silenie  się  na  wielkopaoski  styl  przy  stole  Hurleckich 
wypada  żałośnie.  Podobnie  zaskakująco  i  dziwacznie  brzmi  gwara  w  ustach  Miętusa:  Nie  wyjode,  powiedom,  nie  wyjode,  jescebyk!  (233).  Takich  przykładów 
obnażania prawdziwej „gęby” przy pomocy języka jest tu wiele. Uczniowie posługują się swoim żargonem – np. postawił mu kica (56), tzn. ocenę niedostateczną. 

Przy pomocy narratora autor kompromituje również zawikłany, zmetaforyzowany język poezji, dając swoje tłumaczenie, w którym każdy wyraz został zastąpiony 
słowem łydka (150). Podejmuje też dyskusję z tematycznymi upodobaniami literatury, stosując wymowne porównania i oksymorony: Nie, nie mówcie mi o tych 
waszych zrymowanych bólach, które połykamy gładko jak ostrygę, nie mówcie o cukierkach hańby, kremie czekoladowym zgrozy, ciasteczkach nędzy, landrynkach 
cierpienia i smakołykach rozpaczy
 (138). 
Fragmentem  o  podobnym  przesłaniu,  szczególnie  obficie  wyposażonym  w  wyliczenia,  jest  Przedmowa  do  Filiberta  dzieckiem  podszytego  (178-182),  gdzie 
rozważania teoretyczne o literaturze wspiera pobrzmiewające drwiną wypunktowanie „w słupku” różnych rodzajów męki, leżących u podstawy księgi (179-180), 
tzn. u źródeł twórczości, oraz podobne zestawienie powodów (i odbiorców), dla których dzieło powstało (181-182). 
Od  tradycji  literackiej  odbiega  również  sposób  konstruowania  opisów  przyrody.  W  Ferdydurke  są  one  jeszcze  mniej  istotne  i  dużo  skromniejsze  niż 
charakterystyki  postaci.  Wieś  została  przedstawiona  w  kilku  zasadniczych  zarysach,  pojedynczymi  słowami  lub  strukturami  eliptycznymi:  Przestrzeo.  Na 
widnokręgu  –  krowa.  Ziemia.  W  dali  przeciąga  gęś.  Olbrzymie  niebo.  We  mgle  horyzont  siny
  (190).  Nie  ma  w  nich epickiej  rozlewności  i  nastrojowości.  Autor 
zrezygnował też z popisów stylistycznych, a więc odciął się od tradycyjnej prozy takie pod względem opisów. 

Język  Ferdydurke  jest  jak  gdyby  zabawą  słowną.  Mnóstwo  tu  wyliczeo,  rymowanek,  splotów  stylu  wysokiego  i  niskiego,  operowania  kontrastowymi 
zestawieniami,  powtórzeniami  leksykalnymi  oraz  składniowymi  (np.  nagromadzenie  imiesłowowych  równoważników  zdania  –  por.  s.  12,  częste  stosowanie 
inwersji).  Język  jest  pokazany  jako  najbardziej  uzewnętrzniony  składnik  formy  i  narzędzie  jej  narzucania.  Zwracając  się  zdrobniałymi  słowami  do  uczniów, 
stosując infantylne cip, cip, cip i tym podobne chwyty językowe, Pimko zmusza ich do trwania w dzieciostwie, w formie, którą dla nich uznał za najwłaściwszą. 
Niektórzy z nich próbują ją złamad przy pomocy wysoce niestosownych „brzydkich wyrazów”. 

Przy pomocy języka można również wartościowad innych i ich poczynania, np. wyraźnie negatywny wydźwięk mają słowa: chłoptyś, chłopięta. 

Dzięki  umiejętnemu  manipulowaniu językiem  autor  uzyskuje  nowe  niepowtarzalne  sensy,  np.  mówiąc  o  Pimce,  Józio  stwierdza:  kulturalnie,  jawnie,  legalnie, 
oficjalnie  i  formalnie  profesorem  przyniewalał
  (153).  Po  wyliczeniu  (to  częsty  środek  stylistyczny  w  powieści)  przysłówków  użytych  w  funkcji  okolicznika 
sposobu następuje wiele wyjaśniający neologizm: przyniewalał. Jest to kontaminacja (ściągnięcie w jedną postać wyrazową) dwóch słów: przywalał i zniewalał
Znaczenia obu składników neologizmu są w nim zawarte i dodatkowo podkreślone oryginalnym wynalazkiem słowotwórczym. 
Najbardziej  istotne  znaczenie  dla  odbioru  dzieła  ma  wymyślony  przez  autora  symboliczny  kod  pojęd  określających  różne  formy:  „pupa”,  „gęba”,  „łydka”.  Ich 
znaczenie wskazaliśmy w rozdziale poświęconym formie. Trzy proste określenia z języka potocznego, które oznaczają różne części ciała, stały się więc pojęciami 
filozoficznymi,  odnoszącymi  się  do  sposobu  istnienia  człowieka  wśród  innych  ludzi.  Jedno  z  nich  ma  charakter  szczególny  –  „pupa”  to  znak  dziecięcości, 
określenie  zawiera  w  sobie  niewinnośd,  sympatię  do  malucha,  koniecznośd  opiekowania  się  nim  itp.  Przynależy  ono  do  mowy  dziecięcej  lub  ewentualnie  do 
słownika opiekunów dzieci. W powieści ma rangę symbolu, zaś jego przeciwwagą jest, podobne w brzmieniu, wulgarne słowo na literę d. „Łydka” jest słownym 
symbolem  sportu,  młodości  i  witalności  oraz  zgrabnej,  atrakcyjnej  sylwetki.  Wyraz  ten  należy  do  języka  biologii  oraz  ogólnego.  „Gęba”  jest  znakiem  maski 
narzucanej człowiekowi przez otoczenie, zaś samo słowo ma charakter kolokwialny. 

background image

38 

 

Język  Ferdydurke  jest  bogaty  pod  względem  innowacji  i  wykorzystania  semantycznych  właściwości  słownictwa  oraz  konstrukcji  składniowych,  często 
powtarzanych,  nawarstwianych,  wzmacnianych  w  wyliczeniach  po  to,  by  zaznaczyć  w  odbiorze  czytelniczym  wszystko  to,  co  autor  uznał  za  istotne.  Sposób 
wypowiadania się postaci sygnalizuje zarazem, jaką przyjęła formę, jest więc ważnym czynnikiem jej konstruowania i zarazem obnażania. Poprzez język można 
przeciwstawić się formie, zmienić ją. Język jest więc dla Gombrowicza nie tylko tworzywem literackim, ale codziennym sposobem istnienia. 

Ferdydurke jako uniwersalne dzieło filozoficzno-psychologiczne 
Dyskusja  o  formie,  jaka  odbywa  się  na  kartach  Ferdydurke,  dotyczy  przedstawionych  tam  postaci  i  modeli  ich zachowania.  Jak  wskazaliśmy  wyżej,  dzieło  jest 
nowatorskie nie tylko pod względem tematycznym, ale również jako przykład powieści awangardowej, wyraźnie odmiennej od tradycji epickiej. 

Jest to satyryczna wizja sztywnych reguł i póz rządzących ludźmi wtopionymi w różne środowiska. Wyśmianie schematów szkolnych, mody na nowoczesnośd, 
hierarchii  warstw  społecznych  jest  zbudowane  na  zabiegach  groteskowych.  Absurdalne  przygody  Józia  wynikają  z  posądzenia  o  niedojrzałośd.  Próby  obrony 
przed  narzucanymi  formami  prowadzą  jednak  donikąd  i  również  są  tu  ośmieszone.  Można  więc  uznad,  że  jest  to  zabawna  opowieśd  o  losach  bohatera 
zaplątanego  w  sidła  wewnętrznego  konfliktu  pomiędzy  wiekiem  świadczącym  o  dorosłości  a  poczuciem  niedojrzałości.  Tymczasem  Ferdydurke,  przy  sporym 
ładunku  komizmu  i  groteski,  jest  utworem  w  gruncie  rzeczy  poważnym  i  doniosłym,  sytuującym  się  w  nurcie  rozważao  o  koncepcji  człowieka  i  relacjach 
międzyosobowych w społeczeostwie. 

Utwór  Gombrowicza  jest  w  dużej  mierze  powieścią  psychologiczną,  opartą  na  przejętej  z  psychologii  technice  behawiorystycznej  –  tzn.  opisu  postaci  poprzez 
elementy  zewnętrzne  (głównie  zachowanie).  Z  takiego  ujęcia  wyrasta  ogląd  i  ocena  osób  przedstawionych  w  Ferdydurke  oraz  system  symbolicznych  pojęd 
określających ich sposób istnienia. Z kolei stwierdzenie, że człowiek funkcjonuje w społeczeostwie zamknięty w jakiejś formie, z przypiętą „gębą”, prowadzi do 
konstatacji, że nie jest to jego jedyne oblicze, a na pewno nie ma wiele wspólnego ze szczerością i prawdą. Jest więc istotą rozdwojoną pomiędzy to, co oficjalne, 
a to, co nieoficjalne, osobiste, ukrywane, ocierające się nieraz o śmiesznośd. Człowiek popada w konflikt z własną formą, poszukuje ucieczki, przeżywa w związku 
z tym lęki egzystencjalne (tu ukazane groteskowo, a więc tym bardziej wyraziście i dosadnie). Ujęcie behawiorystyczne ustępuje niekiedy rozważaniom wyrosłym 
z  ducha  psychoanalizy  –  Józio  śni,  widzi  siebie  (sobowtór),  sięga  do  pomysłów  rodem  z  analizy  freudowskiej  –  próba  zwrócenia  na  siebie  uwagi  Zuty  oraz 
zmuszenia jej do złamania własnej formy (np. okaleczona mucha obok róży w sportowym bucie), oparta na przewidywaniu jej reakcji. 

Gombrowicz jako agnostyk nie analizuje relacji jednostki ludzkiej do Boga, widzi ją tylko jako ustawioną względem innych ludzi. Jednak – pozbawiona Boga – nie 
jest, jak by się mogło wydawad wolna i w pełni samodzielna, ponieważ zniewalają ją otaczające osoby. 

Owe psychologiczne rozważania sytuują się na pograniczu filozofii i socjologii. Człowiek – jak stwierdza autor – jest istotą społeczną. Koncepcja człowieka, jego 
sposób istnienia zależy od grupy rodzinnej, zawodowej, środowiskowej, w której przyszło mu żyć. Jest taki, a nie inny, bo takim chce go widzieć otoczenie, bo 
taką formę narzucają mu warunki, sytuacje, ludzie. 
Ferdydurke jest dziełem trudnym do jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej. Jan Błooski odkrył w nim przypowieśd, sparodiowaną bajkę, powiastkę filozoficzną, 
powieśd satyryczną, obyczajową i psychologiczną

15

, Artur Sandauer dostrzega w Ferdydurke prekursorkę powieści egzystencjalnej.

16

 Można tu jeszcze mówid o 

fantastyce, karnawalizacji, parodii, surrealizmie, najprościej jednak pozostad przy pojemnym określeniu, że jest to powieśd awangardowa, groteskowa o bardzo 
złożonej strukturze. Przyjęła się równie ogólna, wynikająca z tematyki i konstrukcji dzieła, opinia, że Ferdydurke to utwór filozoficzno-psychologiczny. 

Jakkolwiek staralibyśmy się określić to dzieło pod względem gatunkowym, nie ulega wątpliwości, że ma ono wymiar uniwersalny. Jest próbą określenia miejsca 
człowieka w społeczeństwie oraz wynikających z tego faktu konsekwencji. Przedstawione postaci, zdarzenia i „gęby” są tylko przykładami wielu możliwości, zaś 
umieszczenie  ich  w  otoczce  absurdu  prowadzi  do  uogólnienia,  stwarza  dystans  do  konkretu.  W  tym  sensie  trudno  odmówić  racji  tym,  którzy  dostrzegają  w 
Ferdydurke paraboliczność – ona sama jest już przesłanką uniwersalizmu. Po kilkudziesięciu latach od wydania utworu, po zmianach ustrojowych i społecznych, 
przesłanie  o  dostosowywaniu  się  człowieka  do  oczekiwań  otoczenia  oraz  o  wewnętrznej  niezgodzie  na  narzucane  schematy  jest  nadal  czytelne  i  aktualne. 
Uniwersalizm utworu znacznie wzmocniło odejście autora od poetyki realizmu – osadzenia w jasno określonym czasie i warunkach. 

 

WIERSZE LESMIANA - http://lesmian.klp.pl/ser-184.html 

WIERSZE 

TUWIM 
 
Nuda 
 
Niedzielnych popołudni szare, miejskie smutki. 
Sucha, nudna jałowośd ulic i podwórek. 
Przed domem - nie zasiane, żółknące ogródki. 
W oknach - postacie brzydkich, bezposażnych córek. 
 
O, nudo, nudo, nudo! O, natrętna damo 
Kancelaryjnych stołów i stacji kolei! 
O, bezczynie, znużony męczącym "to samo"! 
O, nudo, nudo, nudo wyblakłych nadziei! 
 
Ach, nie ma na co czekad! Czego się spodziewad! 
Wlecz się mieszczaosko-schludna niedzielna godzino! 
Będziemy sobie, nudo, starą piosnkę śpiewad: 
   "Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, 
      a ja doliną, 
    Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, 
      a ja kaliną..." 
 
 

background image

39 

 

Meble 
 
Ranki gmatwają się mętne) krzykliwe,  
Dzieo mnie na sobie rozpina jak krzyż.  
Puste godziny, nieżywe, lękliwe,  
Pełzną złowróżbnie, skrobią po kątach,  
Jak nocna mysz.  
 
Meble kanciaste, spiczaste, skrzypiące  
Patrzą spode łba, zgryźliwie, źle...  
Zmówią się, zejdą się, zamkną mnie,  
Zrosną się w zwierzę drewniane, krzyczące!  
 
A gdy wychudły z ich chwytów się wyrwę,  
Noc rozpoczyna swój stuk i zgrzyt:  
Trzaskają meble mściwe, mrukliwe,  
Drażnią się ze mną sny napastliwe,  
Ujadające, splątane, straszliwe -  
Aż się z nich z trudem wygmatwa, wyroi  
Mętny, spuchnięty świt.  
----------------------------------------------------------------- 
 
Pogrzeb prezydenta Narutowicza 
 
Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni.  
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,  
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,  
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!  
 
Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,  
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,  
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:  
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście.  
 
Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,  
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie.  
Nie odwracając oczu! Stad i patrzed, zbiry!  
Tak! Za karki was trzeba trzymad przy tym oknie!  
 
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,  
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica  
Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita  
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica.  
 
INTERPRETACJA 
Krytyczna postawa wobec rzeczywistości wierszach „Pogrzeb prezydenta Narutowicza”, „Niemcom”, „O  
książce”. „Niemcom” A. Słonimski - wiersz traktuje o śmierci genialnego greckiego fizyka, matematyka i  
wynalazcy - Archimedesa. Po zdobyciu miasta przez wojska rzymskie do domu Archimedesa wtargnął jeden z  
żołnierzy. Wynalazca przyjął śmierd godnie i z dumą, przedtem rzekł jeszcze: „Noli turbare circulos meos” - nie  
niszcz moich kół Śmierd przyniosła zagładę nie tylko ciału wynalazcy, ale i jego duszy. Dorobek i myśl naukowa  
poszły w zapomnienie. Ten obrazek zwycięstwa siły i zbrodni nad nauką i mądrością Słonimski dedykował  
Niemcom. W roku 1935, kiedy to powstał utwór, w Niemczech szalał już zwycięski faszyzm. Niszczono nie tylko  
fizycznie, ale i duchowo. Na stołach płonęły książki uznane przez reżim za nieprawomyślne, a ich autorzy albo  
ginęli w obozach koncentracyjnych, albo zmuszeni byli emigrowad. Ginął dorobek kulturalny twórców  
żydowskiego pochodzenia. Słonimski starał się w swym wierszu pokazad pewne analogie między zachowaniem  
rzymskiego żołnierza, a postępowaniem faszystów, wskazujących przecież na swe rzymskie korzenie. 
Wymowa wiersz jest pesymistyczna i pełna grozy. Autor przewiduje, że Niemcy mogą w przyszłości zagrozid  
innym narodom i zniszczyd dorobek intelektualny wielu pokoleo. „Pogrzeb prezydenta Narutowicza” J. Tuwim -  
wiersz ujmuje scenę marszu konduktu żałobnego ulicami miasta Warszawy. Mieszczanie opłakują śmierd  
prezydenta Narutowicza. W wierszu widoczne jest zestawienie dobra i zła. Zamordowany prezydent  
symbolizuje tu dobro, jako postad wielka, szlachetna. Zło to oczywiście postacie morderców, przepełnionych  
nienawiścią, podstępem i chęcią mordu. Podmiot ukazuje, że pierwsze co Polacy zrobili w niepodległej Polsce  
to zamordowali prezydenta. „O książce” Cz. Miłosz - podmiot liryczny zastanawia się nad tym gdzie jest miejsce  
książki „w czasach dziwnych i wrogich”. Wraz z nadejściem wojny zmienia się tematyka utworów. „Już nam z  
twoich kart nigdy nie zaświeci mglisty wieczór na cichych wodach” 
 
------------------------------- 
 
Muza 
 
Aptekarzowa w papilotach,  
Różowa, duża, z zadartym nosem,  
Od rana śpiewa wysokim głosem  
Romans "Moja tęsknota".  
 
Jej szlafrok w piórach, jej suczka kipi  

background image

40 

 

W kudłatej pianie białych kędziorów,  
Jej myśli - w łóżku króla tenorów,  
Gdy kawę z kożuchem chlipie.  
 
Srogi, wapienny żar nad rynsztokiem  
Kurzy się nisko płomieniem suchym,  
A ona - trele, wstążki i loki,  
A ona - ptaszek obłocznym puchem.  
 
Przeto i baba w piecu drożdżowa  
Puchnie i rośnie pachnącym ciastem.  
I pofrunęła aptekarzowa,  
Z "Moją tęsknotą" buja nad miastem.  
 
- Żółknący mężu, czaplo apteczna,  
Nosem dziobiąca recept łacinę!  
Nad niebiosami twego miasteczka  
Za pulchną Muzą, śpiewając, płynę.  
 
 
Do prostego człowieka 
 
 Gdy znów do murów klajstrem świeżym 
Przylepiad zaczną obwieszczenia, 
Gdy "do ludności", "do żołnierzy" 
Na alarm czarny druk uderzy 
I byle drab, i byle szczeniak 
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy, 
Że trzeba iśd i z armat walid, 
Mordowad, grabid, trud i palid; 
Gdy zaczną na tysięczną modłę 
Ojczyznę szarpad deklinacją 
I łudzid kolorowym godłem, 
I judzid "historyczną racją", 
O piędzi, chwale i rubieży, 
O ojcach, dziadach i sztandarach, 
O bohaterach i ofiarach; 
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin 
Pobłogosławid twój karabin, 
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba, 
Że za ojczyznę - bid się trzeba; 
Kiedy rozścierwi się, rozchami 
Wrzask liter pierwszych stron dzienników, 
A stado dzikich bab - kwiatami 
Obrzucad zacznie "żołnierzyków". - 
- O, przyjacielu nieuczony, 
Mój bliźni z tej czy innej ziemi! 
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony 
Króle z pannami brzuchatemi; 
Wiedz, że to bujda, granda zwykła, 
Gdy ci wołają: "Broo na ramię!", 
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła 
I obrodziła dolarami; 
Że coś im w bankach nie sztymuje, 
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne 
Lub upatrzyły tłuste szuje 
Cło jakieś grubsze na bawełnę. 
Rżnij karabinem w bruk ulicy! 
Twoja jest krew, a ich jest nafta! 
I od stolicy do stolicy 
Zawołaj broniąc swej krwawicy: 
"Bujad - to my, panowie szlachta!" 
 
INTERPRETACJA 
Podmiot liryczny ( mozemy utozsamiac go z autorem ) kieruje swa wypowiedz do przecietnego obywatela,  
czlowieka prostego, ktory w razie wojny, konfliktu ucierpi najbardziej. Podmiot liryczny darzy tego czlowieka  
sympatia, okreslajac go slowami : przyjaciel i blizni.  
Podmiot liryczny, pacyfista opowiada o wojnie, najpierw ( pierwsza czes wiersza ) wymienia fikcyjne przyczyny  
konfliktow zbrojnych, wymyslone przez ich inicjatorow, by zwerbowac do walki przecietnego , prostego  
czlowieka. Czyni sie to przez wyglaszanie hasel dotyczacych ojczyzny, jej historii ( judzic historyczna racja ),  
patriotyzmu, powolywania sie na narodowe symbole, bohaterow historycznych, meczennikow slusznych  
spraw ( o ojcach, dziadach i sztandarach ), a takze na symbole religijne. Wspomina o tym ze zachecaja do  
wojny nawet autorytety koscielne ( gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin, poblogoslawic twoj karabin ), srodki  
masowego przekazu ( wrzask liter z pierwszych stron dziennikow ) i roznego rodzaju demonstracje. Jednak  
wszystko to jest nieprawda, przykrywka prawdziwych powodow wojny, dowod zaklamania rzadzacych.  
W nastepnej czesci utworu poeta odslania prawdziwe przyczyny konfliktow zbrojnych, np. chciwosc, rzadza  

background image

41 

 

wladzy, posiadania cudzych bogactw, korzysci handlowych, kierowanie sie wylacznie wlasnym interesem ( ze  
gdzies im z ziemi nafta sikla i obrodzila dolarami, ze gdzies zwezyli kasy pelne ). Poeta buntuje sie przeciwko  
wojnie, odwaznie okresla osoby wywolujace wojny z w/w powodow np. tluste szuje, oskarza ich o zaklamanie,  
egoizm. Do powstania przeciwko osobom chcacym konfliktow zbrojnych w imie korzysci majatkowych i  
handlowych, itp nawoluje poeta prostego czlowieka ( jest to liryka apelu, zaczyna sie bezposrednim zwrotem  
do adresata ). 
Srodki stylistyczne wystepujace w wierszu to: 
-         apostrofa nadajaca wierszowi charakter apelu ( O, przyjacielu nieuczony ) 
-         epitety ( np. pany brzuchate, tluste szuje ) 
-         wulgaryzmy ( rozscierwi sie, rozchami ) 
-         prozaizmy ( np. bujda ) 
-         metafora ( ojczyzne szarpac deklinacja – naduzywac slowa ojczyzna ) 
-         wykrzyknienia – wzmacniajace przekaz ( Bujac – to my, panowie szlachta ) 
Na utwór skladaja sie dwie czesci pisane wierszem ciaglym. Jest to 9 zgloskowiec. 
Wystepuja w nim rymy krzyzowe i parzyste. 
 
 

Kazimierz Wierzyoski 

 
Hej! Świat się kręci! 
 
Hej! Świat się kręci! Kroki coś podrywa!  
Chwieją się w oczach domy kwadratowe!  
Ulicą idziesz żywa i prawdziwa,  
Na białej szyi niesiesz lekką głowę.  
 
Suknia owija twe okrągłe nogi.  
Chód twój jest z woni, muzyki i pluszu,  
Świat się zatracił, wszystko znikło z drogi,  
Jest tylko rajer na twym kapeluszu.  
 
Zbliżasz się, zbliżasz. W uszach grają szumy.  
Twarz twoja, woal, włosy, uśmiech, zęby...  
I wy najszybciej lecące perfumy,  
Niezrozumiałe, nieme dziewosłęby! 
 
INTERPRETACJA 
W utworze została użyta liryka bezpośrednia, a tematem wiersza jest spotkanie dwojga zakochanych. Podmiot  
liryczny w piękny sposób opisuje zależności między kobietą a mężczyzną i łączące ich więzi emocjonalne. 
Wspomniane w tytule oraz początkowych wersach utworu słowa są spowodowane uczuciem, miłością. Autor  
używa wiele wykrzyknieo – podkreśla ogromne emocje towarzyszące chwili spotkania: 
„Hej! Świat się kręci! Kroki coś podrywa!/ Chwieją się w oczach domy kwadratowe!” 
Zakochany skupia się tylko na postaci kobiety, którą darzy uczuciem, zapatrzył się w pióro na jej kapelusze,  
reszta dla niego nie istnieje: 
„Świat się zatracił, wszystko znikło z drogi./ Jest tylko rajer na twym kapeluszu.” 
Artystę cechuje sensualizm czyli zmysłowe odczuwanie świata, swoją poezją oddziałuje na różne zmysły  
czytelnika: 
„Chód twój jest z woni, muzyki i pluszu.” 
Poeta nie jest racjonalistą, nie poznaje świata tylko za pomocą rozumu, ważną rolę pełnią jego uczucia i  
doznania. Autor wykorzystuje do opisu gradacji i wyliczenia – ukochana zbliża się do niego: 
„Twarz twoja, woal, włosy, uśmiech, zęby…” 
Język utworu jest silnie nacechowany emocjonalnie – spotkanie z ukochaną jest dla podmiotu lirycznego  
niezwykle ważnym przeżyciem. 
 
Match footballowy 
 
Oto tu jest największe Colosseum świata, 
Tu serce żądz i życia bije najwymowniej, 
Tu tajemny sens wiąże i entuzjazm brata 
Milion ludzi na wielkiej rozsiadłych widowni. 
 
Zamora wsparty w bramce o szczyt Pirenejów, 
Piękniejszy niż Don Juan, obciśnięty w swetrze, 
Jak dumny król, w chaosie center i wolejów, 
Śledzi kulę świetlistą, prującą powietrze. 
 
Z Uralu w bój posłaną jak z lufy moździerza, 
Trzyma w oczach i więzi, a gdy kula spada, 
Jak pająk się nad dziuplą bramki rozczapierza, 
Jak krzak wystrzela w niebo, człowiek-barykada. 
 
Pocisk skacze kozłami od miasta do miasta, 
Z jednej strony jest Moskwa, z drugiej Barcelona, 
Już steruje ku siatce, już spod stóp wyrasta, 
Trybuny tracą oddech, cały stadion kona. 
 

background image

42 

 

I pokażcie mi teraz - gdzie, w jakich teatrach 
Milion widzów wystrzeli takim wielkim głosem: 
Zamora, lecąc w górę jak żagiel na wiatrach, 
Za Atlantyk wybija piłkę jednym ciosem! 
 
Widownia oszalała, krzyczy, bije brawo, 
Półkole trybun płonie niczym aureola 
l jak wielka tęsknota za zwycięską sławą 
letni okrzyk stadionu: gola, gola, gola! 
 
Pieśo ze środka miasta 
 
O Boże, zbaw mnie ze Świętokrzyskiej,  
Ze środka miasta, z potopu kamieni,  
Z wilgoci murów słotnej i śliskiej,  
Z posuchy skwarów, z dusznej agonii,  
Z szarości życia i monotonii,  
Z gwałtu, pośpiechu, który nie zmieni  
Tego, do czegośmy przeznaczeni  
I który w uszach, jak popłoch, dzwoni.  
 
Zbaw mnie od wystaw z starymi książkami,  
Z markami, mapami i globusami,  
Od statystyk importu, eksportu,  
Od szkieletu z wykresem krążenia krwi -  
Ratuj nas żywcem zamurowanych,  
Na wiecznie to samo skazanych,  
W każdym oknie zapatrzonych,  
W każdej ulicy zgubionych,  
Szalonych i obłąkanych  
Od tylu dni.  
 
Pod czaszką dachów blaszaną  
Wysechł nam mózg i sypie się kurzem,  
Ciężko w kamieniach budzimy się rano,  
Udławieni, jak kneblem, każdym podwórzem,  
I nie ma już sił, by dzwignąd te mury,  
W piwnice się zaprzed, oddychad kominem,  
Kręcid windami jak wiatrakami, jak młynem,  
Kołowad, wirowad tą panoramą  
I wiedząd codziennie o tem  
Od rana do nocy z powrotem  
Bez krzyku, bez słowa, bez skarg,  
Powtarzad to samo, to samo  
I tylko w upalny wieczór niedzieli  
Rykowiskiem napełniad na karuzeli  
Rozkołysany luna-park.  
 
Ratuj nas  
Z konwulsji zastygłych kamieni,  
Pozwól zdjąd z pleców mury,  
Wyjśd z tej ulicy, co pali nam stopy  
Asfaltem wszystkich placów Europy,  
Pozwól wyzwolid, ocalid człowieka  
Z gorączki, z popłochu, z nieprzytomności.  
Niech stąd uchodzi, niech stąd ucieka,  
Niech wszystkich zwoła i wyprowadzi  
Bezludnym, pustym wieczorem  
Z miasta kamiennym tkniętego pomorem  
Na emigrację wolności.  
 
...I potem, gdy wróci zwykły przechodzieo  
Tą samą drogą w wąwóz ulicy,  
Którą wlókł stopy kamienne co dzieo,  
Potem wśród pustki, bezludzia i ciszy  
Zedrzyj przed nim znad miasta zasłony,  
Poświed i olśnij go ostrym błyskiem -  
Niech wtedy stanie nagle zdumiony  
I niech w radości wielkiej i wszystkiej  
Zapach poczuję swobody słonej  
I niech zobaczy, - usłysz nas, Boże! -  
Morze, - morze, - morze -  
Na Świętokrzyskiej! 
 
 
 

background image

43 

 

 

Józef Czechowicz 

Na wsi 

Siano pachnie snem  

siano pachniało w dawnych snach  

popołudnia wiejskie grzeją żytem  

słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach  

życie - pola - złotolite  

 

Wieczorem przez niebo pomost  

wieczór i nieszpór  

mleczno krowy wracają do domostw  

przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu.  

 

Nocami spod krzyżów na rozdrogach  

sypie się gwiazd błękitne próchno  

chmurki siedzą przed progiem w murawie  

to kule białego puchu  

dmuchawiec  

 

Księżyc idzie srebrne chusty prać  

świerszczyki świergocą w stogach  

czegóż się bać  

 

Przecież siano pachnie snem  

a ukryta w nim melodia kantyczki  

tuli do mnie dziecięce policzki  

chroni przed złem 

 

Interpretacja 

Wiersz Na wsi Józefa Czechowicza traktuje, jak sam tytuł wskazuje, o wsi. Powtarzający się trzykrotnie w różnych wariacjach pierwszy wers Siano 

pachnie snem staje się myślą przewodnią całego tekstu. Wnosi do utworu atmosferę spokoju, sielanki, bezpieczeństwa. Jest konsolidacją motywu 

Arkadii oraz świadectwem oniryzmu, senności liryku. 

 

Pierwsza zwrotka dotyczy uchwycenia świata, który pamiętamy z dzieciństwa, gdy Siano pachnie snem i pachniało w dawnych snach, gdy 

popołudnia wiejskie grzeją żytem /  

słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach / życie - pola – złotolite. Jest to świat pachnący sianem, przypominający sen, nagrzany od blasku 

słońca ogarniającego swymi promieniami łany żyta oraz tafle rzek. Wszystko jest złote, błyszczące. Jedynym zgrzytem jest tutaj słowo 

rozbłyskanych, zwracające raczej swoją fonetyką czy znaczeniem na coś gwałtownego, groźnego, aniżeli pasujące do opisu spokojnej, wręcz 

idealnej wsi. Być może Czechowicz chciał tym wyrazem ostrzec przed wojną, zagładą, katastrofą. Bo przecież rozbłysk kojarzy się bardziej z walką, 

z błyskiem ostrza noża czy śladem wystrzału kuli, niż z wsią… 

 

Kolejne dwie strofki przynoszą zapadnięcie zmierzchu oraz wnosi niepokój, niepewność, niebezpieczeństwo. Takie wyrażenia, jak krzyże na 

rozdrogach, błękitne próchno gwiazd czy kule białego puchu wskazują na nadchodzące wielkimi krokami „zło”. Podmiot liryczny, choć nie wyraża 

tego wprost, jest zdziwiony, niespokojny w odróżnieniu od zwierząt. Krowy wracają do domostw / przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu. Nic 

nie czują, przepychają się nad korytem, wszystko jest im obojętne, gdy tymczasem podmiot jest zaniepokojony. Nie ma gdzie szukać pomocy, stoi 

na rozdrożach. Mimo iż w Starym Testamencie Bóg posłał chmurę, by prowadziła Izraelitów do Ziemi Świętej, u Czechowicza widzimy jedynie 

dmuchawiec, targany podmuchami wiatru, bezwolny. 

Nastrój bezbronności człowieka pogłębia kolejna zwrotka: 

 

Ksi

ężyc idzie srebrne chusty prać  świerszczyki świergocą w stogach  czegóż się bać 

 

background image

44 

 

Pytanie retoryczne czegóż się bać jest jak gdyby nonszalancką uwagą poczynioną od niechcenia. Czego się bać, przecież wszystko jest jak 

zawsze, Księżyc idzie srebrne chusty prać / świerszczyki świergocą w stogach? Przecież obiektywnie nic się nie zmieniło, a jednak... 

 

Ostatnia strofa wnosi promyk nadziei do wymowy wiersza. Czechowicz ponownie powtarza, że siano pachnie snem. Ukryta w trawie melodia chroni 

podmiot liryczny przed złem. I znowu funkcję ochronną u lubelskiego poety pełni pieśń, zupełnie jak w wierszu modlitwa żałobna.  

 

Wiersz Na wsi ukazuje wieś jako miejsce odległe od problemów codziennych, gdzie nie ma zła, panuje spokój, wszyscy czują się bezpiecznie.  

 

Analiza  

Pięciozwrotkowy wiersz Na wsi jest syntezą wszystkich najważniejszych cech poetyki Józefa Czechowicza. Brak w nim znaków interpunkcyjnych 

oraz dużych liter. Poeta nie chciał dzielić tekstu poprzez wplecenie w niego przecinków czy kropek, pragnął pozostawić wolność interpretacji 

czytelnikowi. Uwolnił słowa spod dyktatu składni, co najlepiej dostrzeżemy, czytając głośno wiersz. Wychwycimy wówczas niewidoczne gołym 

okiem znaczenia, połączenia wyrazów, semantykę wersów.  

 

W omawianym utworze dużą rolę odgrywa tak zwana instrumentacja zgłoskowa, upodabniająca poezję do muzyki. Wystarczy chociażby zacytować 

pierwszą strofkę teksu:  

Siano pachnie snem  s

iano pachniało w dawnych snach  popołudnia wiejskie grzeją żytem  słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach  

życie - pola - złotolite 

 

Czechowicz zastosował tu nagromadzenie głoski syczącej „s”, która z racji swej bezdźwięczności fonetycznej wpływa w ogromnym stopniu na 

kompozycję utworu. Podobną rolę odgrywają głoski szeleszczące: „rz” (grzeją żytem), widoczne zwłaszcza w kolejnych zwrotkach.  

 

Wiersz Na wsi jest wierszem wolnym. Mimo to występują w nim zestroje akcentowe oraz rymy okalające oraz krzyżowe, często oparte na zjawisku 

tak zwanej homonimii fonicznej, wpływające na melodyjność i rytmiczność utworu. 

Do kolejnych informacji wzbogacających ogólną analizę tekstu możemy dodać tę o środkach stylistycznych. Po pierwsze, utwór jest jedną wielką 

metaforą, złożoną z pojedynczych części, które osobno mają całkiem inne znaczenie oraz funkcję, niż razem. Na przykład wyrażenie świerszczyki 

świergocą jest onomatopeją, słowa to kule białego puchu / dmuchawiec to porównanie, a wers księżyc idzie srebrne chusty prać jest ożywieniem, a 

w kontekście otaczających go linijek staje się nawiązaniem do romantycznej konwencji:  

 

Nocami spod krzyżów na rozdrogach  sypie się gwiazd błękitne próchno  chmurki siedzą przed progiem w murawie  to kule białego puchu  

dmuchawiec  Ksi

ężyc idzie srebrne chusty prać  świerszczyki świergocą w stogach  czegóż się bać 

 

Czechowicz w tym wierszu wprowadził wiele motywów religijnych. Pisze o nieszporach, krzyżach ustawionych na rozdrożach, o kantyczce.  

Podmiot liryczny wypowiada się w sposób bezpośredni w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Sam odpowiada na pytanie retoryczne postawione w 

jednym z wersów Czegóż się bać? (…) Przecież siano pachnie snem / a ukryta w nim melodia kantyczki / tuli do mnie dziecięce policzki / chroni 

przed złem. 

 

Ballada z tamtej strony 

o śmierci nic już nie wiem 

 

o czarne okna i powieki 

trzepoce motylami 

pachnie sośniną modrzewiem 

dotyka co noc snami 

z za cichej rzeki 

gdzie mgła noga za nogą 

wlecze się w ciemny zakąt 

 

trzyma w skrzynce niebieskawy akord 

skrzynki otworzyć nie mogąc 

 

 

życie jest snem krótkim 

background image

45 

 

mówi głos z prawej strony 

 

życie snem krótkim 

wtóruje ze smutkiem 

głos lewy przyciszony 

 

życie snem krótkim 

to trzeci  nieodgadniony 

 

i wzbija się w szare niebo 

mgła z nieznanego oblicza 

a czas 

a ziemia dziewicza 

 

o dlaczego 

wzrok twój nie schodzi 

z przedmiotów pod oknem leżących na stole 

z godziny w którejżem się rodził 

ze skrzynki zamkniętej jak boleść 

z umarłych rąk czechowicza