W kulturze Indian amerykańskich TANIEC SŁOŃCA jest wydarzeniem o wielkim znaczeniu poświęconym Słońcu, Stwórcy i „ludziom”. Symbolizuje zjednoczenie nieba i ziemi. Jest to taniec w intencji pokoju i miłości dla wszystkich - całej planety. Uczestnictwo w Tańcu Słońca jest wielkim wyróżnieniem i przeżyciem.
TANIEC SŁOŃCA
Dr David Thompson
W lipcu 1998 roku, w Albercie podczas pełni księżyca po raz pierwszy brałem udział w rytualnym Tańcu Słońca. Był on trudny, pełen cierpienia, radości i czułości, trwał ledwie kilka dni, .... a był dla mnie czymś bardzo wielkim.
Przez ostatnie dwa lata byłem przygotowywany do tańca, najpierw pod kierunkiem dobrego przyjaciela i doświadczonego tancerza o imieniu Dwa Kruki, a w ostatnim roku pod przewodnictwem Keitha Chiefmoona, syna Dana Chiefmoona, a wnuka Czerwonego Kruka, wielkiego XIX wiecznego wodza (związku krwi) ludu Czarne Stopy z Południowej Alberty, w Kanadzie.
Keith przybył do Seattle w październiku 1997 roku wraz z trzema swoimi pomocnikami, Peterem i dwoma Jimami. Prowadzony przez niego program przygotowujący do Tańca Słońca miał trwać prawie rok. Jesienią i następnej wiosny odbyliśmy głodówki, nie jedząc ani nie pijąc przez cztery dni. Przechodziliśmy wielokrotnie rytualne Szałasy Pary oraz mieliśmy nacinaną skórę na piersiach w przygotowaniu do Tańca. W takie nacięcia wkładane są kołki z drzewa wiśniowego, łączące linami tancerzy z potężnym palem symbolizującym zjednoczenie NIEBA I ZIEMI.
Myślałem, że jestem gotowy na takie doświadczenia, ale kiedy nadszedł trzeci dzień pierwszej głodówki po kolejnym szałasie pary, moje usta były wysuszone, moja skóra stała się cieniutka, a moje ciało zaczęło słabnąć. Wątpiłem czy wytrzymam. Na szczęście trzeciego dnia spadł deszcz, nic niezwykłego w okręgu Seattle, i zgodnie z tradycją Czarnych Stóp, jeśli Stwórca zsyła deszcz na poszczących, wtedy mogą oni, za przyzwoleniem Wodza Tańca Słońca, wypić tyle wody ile uzbierają z łez Stwórcy. Czarny plastik pokrywający szałas pary stał się mile widzianym naczyniem pozwalającym łapać deszcz. Uznałem ten dzień za wielki dar Stwórcy. Przypadkowo, ta sama lekcja powtórzyła się w drugim dniu Tańca Słońca, kiedy byłem bardzo bliski zwątpienia, że wypełnię moje ślubowanie.
Keith był po raz pierwszy głównym mistrzem ceremonii tańca w Albercie, a wielu z nas również tańczyło po raz pierwszy. Poproszono nas o przybycie kilka dni wcześniej, aby przygotować obóz, poznać innych uczestników, narąbać drzewa na ogień do szałasu pary, zebrać młode drzewka do przykrycia areny tańca. Ceremonia Tańca Słońca trwa tak naprawdę trzynaście dni - 5 dni przygotowań, cztery dni tańca, i cztery dni „pod kocem” - pod opieką naszych duchowych pomocników, w ciszy i łagodności z samymi sobą, jako nowo-narodzonymi dziećmi integrując to doświadczenie.
Możecie wierzyć lub nie, ażeby się rozlokować, pozbierać i być gotowym do wykonania poważnej pracy, zeszło nam się aż do niedzieli. Peter Vanderkooy, wódz od spraw logistycznych, był lekko tym poddenerwowany. Wreszcie w poniedziałek, poszliśmy do lasu z piłami i sekatorami. W lesie wystawieni na słońce, walczyliśmy z moskitami. Żartowaliśmy sobie z Petera, że zawarł specjalny pakt z moskitami, żeby pilnowały nas w pracy, bo tak długo jak ścinaliśmy i piłowaliśmy, moskity i muchy końskie zostawiały nas w spokoju. Obsiadały nas jak tylko na moment przestawaliśmy pracować.
W środę, w dniu kiedy na środku areny stawia się pal, marzyliśmy już tylko o odpoczynku. Peter zmusił nas do ciężkiej pracy, twierdząc że w ten sposób przygotowuje nas do tańca, ale my tancerze myśleliśmy, że wyczerpaliśmy już całą naszą energię. W środę spędziliśmy prawie cały ranek ucząc się pleść bransolety z szałwi na nasze nadgarstki i kostki oraz szałwiowe opaski na nasze głowy. Doświadczeni tancerze, Dwa Kruki, Billy, Karen i Charle, a także inne piękne dusze, które przybyły by nas wspierać w tańcu, okazywali nam nieocenioną pomoc. Uczyliśmy się również subtelnej sztuki przygotowywania zatyczek z drzewa wiśniowego, które potem będą przebijały nasze mięśnie klatki piersiowej. Jeśli można było złamać zatyczkę rękami to znaczyło, że nie są dość grube.
Nigdy nie zapomnę doświadczenia jakie miało miejsce następnego popołudnia, kiedy szliśmy w dół rzeki by ściąć i przynieść bawełniane drzewo, które stanie na środku areny. Trzy młode dziewczyny z Rezerwatu, wszystkie ubrane w piękne rytualne szaty, prowadziły nas znacząc drogę, nacinając drzewa małą siekierką. Zadziwiająca była niewinność i cudowność tych młodych dziewcząt. Kiedy przyszła kolej na mnie spotkała mnie wielka niespodzianka. Kiedy wbiłem siekierę mocno w środek drzewa, to tak jakbym uszkodził cysternę z wodą. Woda chlusnęła z serca drzewa jak rzeka, jakby chciała powiedzieć „Wysłuchaliśmy waszych modlitw za kobiety i żeńskiego ducha we wszystkich rzeczach, i dajemy wam wszystkim tancerzom znak, że wasz taniec będzie słodki i płynny”. Kkiedy uderzyłem po raz drugi, jeszcze więcej wody wypłynęło z pnia drzewa. Byłem zaskoczony i pokorny patrząc na ten potok wody, jakby serce drzewa dawało nam swoją miłość i życiodajną krew.
Wzdłuż linii gdzie wyliczono, że upadnie podcinane drzewo leżały kobiece chusty, chroniące drzewo przed dotknięciem ziemi, i tak się właśnie stało. Drzewo spadło łatwo i łagodnie prosto w nasze ramiona. Był to następny znak, że dobrze współpracujemy i że będziemy mieć dobry taniec.
Jak tylko wszyscy tancerze i pomocnicy wnieśli drzewo na arenę, w powietrzu wyczuwało się oczekiwanie i podniecenie tak jakby cały wszechświat zgadzał się, że to już czas. Przywiązaliśmy nasze małe jasnoczerwone paczuszki z tytoniem do pnia drzewa, a nasze większe żółte, białe, niebieski, czarne i czerwone modlitewne chorągiewki wyżej na drzewie, wraz z podobizną bawołu i gałązkami wiśni. W końcu przyczepiliśmy nasze liny, które dosłownie miały przywiązać nas do tego pięknego Drzewa Życia po przekłuciu swoich ciał wiśniowymi kołkami. Bertha Chiefmoon ceremonialnie przygotowała dół, w którym drzewo zostało umieszczone, a tancerze naciągnęli liny, aby ustawić je na właściwym miejscu.
Staliśmy wszyscy dookoła pala w środku areny oczarowani jego kolorem i majestatycznym pięknem, całkowicie świadomi, że taniec zaraz się zacznie - wszystko było przygotowane. Wiedzieliśmy, że wczesnym rankiem w czwartek założymy nasze czerwone tuniki, nasze opaski i bransolety, nasze medaliony i gwizdki z kości orła i pójdziemy za czaszką bawołu, Keithem, Biskupem i uczestnikami ceremonii dookoła strony północnej placu by wejść przez Wschodnią Bramę.
* * *
Kiedy skończyliśmy męski szałas pary w środę wieczór, (mężczyźni i kobiety mają swój oddzielny szałas w czasie tańca) zjedliśmy nasz ostatni wspólny posiłek, byłem zadowolony, że od listopada tak jak inni uczestnicy trzykrotnie odbyłem głodówkę. Znałem już suchość w ustach, odwodnienie i słabość, jaka przychodzi trzeciego dnia głodówki, i wątpiłem czy jestem na tyle silny by wytrwać. Byłem świadomy, że cztery dni tańca w pełnym słońcu da się we znaki mojemu ciału i duchowi. Trudno mi było jednak nie wybiegać w przyszłość, chociaż starałem się doświadczać tego co się działo.
Pierwszy dzień tańca wydawał mi się stosunkowo łatwy, ale tego dnia nie byłem jeszcze nacinany i przekłuwany kołkiem, tak jak wielu z moich braci i sióstr. Czułem się niezręcznie będąc po raz pierwszy na arenie, ucząc się poruszać płynnie w nowy sposób i dmuchać w gwizdek z kości orła tak, by nie brzmiał jak zraniony kurczak w kurniku. W pewnym momencie dmuchając wydałem piszczący dźwięk, co wywołało wśród kobiet chichot, a w mężczyznach ciszę znaczącą „nie mogę uwierzyć, że on to zrobił”. Wiele razy skręcałem w niewłaściwą stronę przy bramach i w duchu wątpiłem - zapewne tak samo jak doświadczeni tancerze - czy kiedykolwiek stanę się prawdziwym tancerzem słońca.
Drugi dzień był bardzo trudny. Słońce przypiekało gorącem, jak to się często zdarza w Południowej Albercie w lipcu. Przy końcu dnia zauważyłem, że myślę tylko o tym jak mam powiedzieć Keithowi, że nie dopełnię mojego ślubowania. Pozostałym też było ciężko. W pewnym momencie zorientowałem się, że skrzydła orła, którymi regularnie uderzaliśmy się po plecach, klatce piersiowej, nogach i czubku głowy dają nam siłę, moc i energię. Dym z szałwi i cedru, palących się w rożnych naczyniach przez cały dzień, dawał nam olbrzymią dawkę energii. Wspierało nas także wielu pomocników tańczących z nami pod zacienioną częścią areny - Elaine, Sarah, Cam, Jane, Cecilia, Peter, Laurie i inni.
Tak jak podczas pierwszej listopadowej głodówki Napi zlitował się nad nami, spadł deszcz, i zielona plastikowa osłona zacieniająca arenę stała się naczyniem dla deszczu wspaniałej letniej burzy. Pozwolono nam zebrać deszczówkę zesłaną przez Stwórcę i zacząłem myśleć, że być może wywiążę się jednak z mojego zobowiązania.
Trzeciego i czwartego dnia powiał wiatr. Dla nas, tańczących był to dar od Boga. Dla tych którzy pomagali, pracowali w kuchni, podtrzymywali ogień w szałasie pary oraz dym z szałwi i cedru, także dla tańczących na wzgórzach kobiet wiatr był koszmarem. Nigdy nie znosiłem monotonnie wiejącego wiatru z prerii, ale po cierpieniu w upalnym, stojącym bez ruchu powietrzu poprzednich dni, przeprosiłem głęboko duchy wiatru i ślubowałem, że więcej nie zdarzy mi się nie okazać im szacunku. Tak dobrze było czuć chłód, i móc spać zdrowym snem w cieniu pomiędzy kolejnymi rundami. Pod koniec trzeciego dnia czułem się odświeżony i gotowy kontynuować taniec.
Myślałem, że mogę się przebić kołkami drugiego lub trzeciego dnia, ale kiedy pytałem o to Stwórcę, czułem, że powinienem poczekać. Czekanie nie zawsze było moją cnotą, szczególnie gdy wszyscy tancerze już przebili się z wyjątkiem Chucka i mnie. Wątpiłem w moją męskość, podważałem moją odwagę, pytałem siebie czy obawiam się bólu czy będę zakłopotany, jeśli zawiodę. W końcu powiedziałem sobie: niedziela jest właściwym dniem, żeby to zrobić. Wiedziałem o tym gdzieś głęboko w sobie.
Kiedy nadszedł niedzielny poranek przepełniło mnie oczekiwanie i podniecenie. W końcu będę mógł dołączyć do moich braci przy drzewie. Wyobraziłem sobie, że będę tańczył na mojej linie w niedzielę przez kilka godzin, pomyślałem więc, że mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Podszedłem spokojnie do pala z pewnym nerwowym oczekiwaniem. Tańczyłem „wolny” przez trzy dni i byłem teraz gotowy, żeby zostać do niego przywiązany. Przeznaczenie, lub kojot, spowodował, że moja lina została splątana z innymi linami i zajęło to sporo czasu, zanim Keith, Jordan i Tony rozplątali liny. W końcu szurając w tańcu nogami dookoła południowej strony pala stanąłem przed bawolą skórą, wyciągnąłem dwa kołki, wręczyłem je Keithowi i przygotowałem się do nacięcia. Tony powiedział, żebym mocno dmuchał w gwizdek z kości orła i patrzył w słońce. O 10 rano słońce było zbyt jaskrawe, aby się w nie wpatrywać, więc przesłoniłem je częściowo moim skrzydłem orła, i ze zdziwieniem zauważyłem, że słońce stało się okiem orła z mojego skrzydła. Wcale nie czułem bólu. Byłem zaskoczony, gdy usłyszałem jak Keith mówi, że już skończył.
Jordan poprowadził mnie na moje miejsce na arenie i zapytał czy mam pomocników, aby mi asystowali w zrywaniu liny, co oznaczało przerwanie skóry na piersiach. Poczułem pustkę w głowie. Po pierwsze nie miałem pojęcia, że tak szybko będę przerywał połączenie z drzewem, a po drugie nie byłem świadomy, że ktokolwiek ma mi asystować w tym procesie. Dwóch z moich dobrych przyjaciół, Cam i Jane, szczęśliwie stali za mną. Przyszli bez mojej wiedzy, żeby mi asystować - Jane po mojej prawej i Cam po mojej lewej stronie. Powiedziano nam, abyśmy mocno ciągnęli za swoje liny. Kiedy to zrobiłem poczułem przeszywającą falę bólu. Usłyszałem wspierające głosy „Ciągnij, ciągnij mocno!” Próbowałem ciągnąć, ale za każdym razem kiedy to robiłem ból stawał się intensywniejszy i zaczynałem czuć mdłości. Upadłem na kolana, aby się pozbierać, pomodlić, przeczekać słabość i oswoić z bólem. „Wstań, wstań” krzyczeli ludzie „Możesz to zrobić; ciągnij mocno swoją linę.”
W końcu podniosłem się na nogi i spostrzegłem, że wszystkich nas zawołano do drzewa, abyśmy przygotowali się do przerwania skóry na piersiach i uwolnienia od więzi. Podchodziliśmy raz, drugi i trzeci. Chciałem zerwać się silnie i czysto bez upadku. Nie był to jednak moment na myślenie. Był to czas by zebrać swoją energię i zrobić to. Podszedłem do drzewa po raz czwarty jak by w zwolnionym filmie. Chciałem, żeby moje dwie liny uprzęży były równoległe tak, aby kołki przerwały skórę jednocześnie. Silnie odginałem się do tyłu w zgodzie ze starym, znajomym instynktem. W końcu zwiększyłem szybkość i odbiegłem tak szybko jak tylko mogłem. Kącikiem oczu zobaczyłem wolne liny innych tancerzy, i wtedy poczułem swoje własne uwolnienie. Tak jak bolesne było to przerwanie, tak czułem się teraz wolny. Wykonałem moje ślubowanie. Tańczyłem przez cztery dni, zostałem przebity kołkami, zerwałem się honorowo, bezpiecznie i w kręgu moich przyjaciół. Pozostało tylko zebrać moje fajki, pobłogosławić ludzi, którzy gromadzili się w południowej części areny i udać się w stronę szałasu pary, zamykającego ceremonię.
Pod zdjęciem:
Dr David Thomson wraz z żoną Mattie Davis-Wolfe od ponad 20 lat uczą o znaczeniu sacrum w naszym życiu. Zaangażowani w pracę na rzecz środowiska i społeczeństwa wykorzystują tradycje i mądrość kultur związanych z Ziemią. Są założycielami Instytutu Świętych Kręgów w Seattle, USA. Zasiadają wśród Starszyzny Indiańskiej. Uczyli się praktyk uzdrawiania i oczyszczania od narodów Ameryki Północnej, Czerokezów, Hopi, Czarnych Stóp i Szamanów Syberyjskich. Wszyscy ludzie na Ziemi szanowali kiedyś naturę i żywioły i żyli z nimi w zgodzie. Utraciliśmy pierwotny związek z Ziemią i jej mądrością. Niedawno ostatni strażnicy tej spuścizny na całym świecie otrzymali znaki, że nadszedł czas na ujawnienie i „przypomnienie” tej dawnej wiedzy oraz udostępnienie jej innym.
Odwiedzą Polskę we wrześniu na zaproszenie Ewy Foley i poprowadzą następujące warsztaty szamańskie: --> [Author:EF]
10 -17.09 LATAJ Z ORŁAMI !! Pogram dla liderów nowego tysiąclecia
W programie: inicjacja i wezwanie, ugruntowanie, ochrona i oczyszczenie, ołtarze i wyznaczanie świętej przestrzeni, służenie i dawanie, pieśni mocy, podróże i wizje szamańskie, szałas pary, przejście przez ogień i wiele więcej.
Miejsce: Polskie Centrum Rebirthingu Silna Nowa 24 , 66-330 Pszczew
23 - 24.09 ŚWIĘTE KRĘGI W programie: zwierzęta mocy, tańce sakralne i transowe, śpiew, opowiadanie historii i zastosowania świętego kręgu do pracy ze snami, rytuały i ceremonie szamańskie Miejsce: ośrodek ŚWIT, ul. Borowików 4, Wilga pod Warszawą
|
ILOŚĆ MIEJSC OGRANICZONA! Miejsce rezerwuje przedpłata.
Zapisy: ISI Ewa Foley, www.foley.com.pl
01-826 Warszawa, ul. Kleczewska 47
Tel. 0-22/ 834 6589, 834 1706, e-mail: foley@foley.com.pl
1
6
ń