Kazania Pasyjne ks. E. Staniek
DRZEWO KRZYŻA
W rozważaniach pasyjnych zapraszam do chwili wspólnej zadumy nad pamiątkami Wielkiego Tygodnia, które - otoczone czcią - dotarły do naszych czasów. Pragnę przypomnieć skarby naszej wiary i kultury, podając najstarszą tradycję każdego z nich. Mam na uwadze skarby, które są znakiem obecności Chrystusa na ziemi; zwłaszcza na ostatnim odcinku Jego drogi, znaczonej śladami krwi.
Rozpoczynam od drzewa krzyża świętego. Z techniki krzyżowania w świecie rzymskim wiadomo, że na miejscu skazania stały pale wbite w ziemię. Skazaniec po odczytaniu wyroku otrzymywał poprzeczną belkę i sam ją niósł na miejsce kaźni. Tak również postąpiono z Chrystusem. Radość zmartwychwstania zupełnie usunęła w cień narzędzia męki, a więc i drzewo krzyża. Nikt o nim nie wspomina przez blisko trzysta lat.
Jerozolima została zburzona. Z map cesarstwa rzymskiego wykreślono jej nazwę. Żydów wywieziono. Na ruinach wzniesiono świątynie pogańskie. Dopiero z początkiem IV wieku przyznanie praw Kościołowi przez Konstantyna Wielkiego otwarło drogę do odgruzowywania miejsc cennych dla chrześcijan.
Najstarsze świadectwo o drzewie krzyża pochodzi od świętego Cyryla, biskupa Jerozolimy; jest z IV wieku. W katechezie głoszonej w Jerozolimie mówi on o tym, że cząstki drzewa krzyża rozeszły się z Jerozolimy po całym świecie.
Około trzydzieści lat później, jeszcze za życia św. Cyryla Jerozolimskiego, nawiedziła miasto, w którym poniósł śmierć nasz Zbawiciel, Egeria, bogata pani, odbywająca pielgrzymkę do miejsc świętych. Zostawiła nam opis adoracji drzewa krzyża świętego; adoracji, w której brała udział w Wielki Piątek. Oto jej słowa: „Na Golgocie ustawia się tron biskupa. Biskup zasiada na tronie i ustawia się przed nim stół, nakryty lnianą tkaniną. Diakoni stają dookoła. Przynoszą srebrną, pozłacaną skrzynkę, w której jest święte drzewo krzyża. Otwierają skrzynkę i kładą na stole tak drzewo, jak i tabliczkę. Kiedy już położą je na stole, biskup siedząc, bierze w ręce oba końce świętego drzewa, diakoni zaś, którzy stoją wokół, pilnują. Pilnuje się tak dlatego, że zgodnie ze zwyczajem każdy z całego ludu, wierny czy katechumen podchodząc, nachyla się nad stołem, całuje drzewo święte i odchodzi. A ponieważ kiedyś, nie wiem kiedy, jak mówią, ktoś odgryzł i skradł kawałek ze świętego drzewa, teraz diakoni, którzy stoją wokół, pilnują, by któryś z podchodzących nie ośmielił się znowu tak uczynić. Tak przechodzi cały lud, wszyscy, jeden po drugim; pochylając się najpierw czołem, potem oczyma dotykają krzyża oraz tabliczki, a pocałowawszy krzyż, odchodzą. Nikt jednak nie dotyka go rękoma".
Świadectwo jest niezwykle cenne. Do niego właśnie nawiązano przy odnowie liturgii wielkotygodniowej. Dziś, podobnie jak w osiemdziesiątych latach IV wieku - podchodzimy w Wielki Piątek indywidualnie do drzewa krzyża, by złożyć na nim pocałunek. Pocałunek wdzięczności. I nie tylko wdzięczności, ale również pocałunek, który jest wyznaniem wiary w moc uświęcającą, która płynie z Chrystusowego krzyża.
Realistycznie jest również przez Egerię ukazana czujność, by ktoś nie odgryzł kawałka drzewa zbawienia, co świadczy o tym, że wielu chciało mieć relikwię świętego krzyża.
W tym samym czasie św. Grzegorz z Nyssy w Kapadocji pisze, że jego siostra - św. Maksyma - miała pierścień, w którym były ukryte relikwie drzewa świętego krzyża. A św. Jan Chryzostom w Antiochii w kazaniu mówi, że wielu mężczyzn i wiele kobiet nosi relikwie drzewa krzyża Pańskiego, oprawione w drogocenne klejnoty. Te dane z punktu widzenia historii są pewne.
W IV wieku powstała również piękna legenda, którą podaje najwcześniej (w 395 roku) św. Ambroży, głosząc na zakończenie dni żałoby - w 30 dni po śmierci cesarza Teodozjusza Wielkiego mowę pogrzebową. Według świętego Ambrożego matka Konstantyna - Helena - przybyła, by osobiście szukać drzewa krzyża. Odnaleziono wtedy Golgotę i grób Chrystusa. Po jego odgruzowaniu znaleziono w nim trzy krzyże oraz napis, jaki nad krzyżem Proroka z Nazaretu umieścił Piłat.
Sokrates Scholastyk, historyk z połowy wieku V, pisze, że cud uzdrowienia kobiety pozwolił ustalić, który z trzech krzyży, znalezionych w grobie, był krzyżem Jezusa.
Trudno jest dziś określić, ile jest prawdy w tym opisie, a ile jest w nim legendy. Prawdą natomiast jest fakt, że w latach 320-335 wybudowano trzy świątynie: w Jerozolimie, w Rzymie (na terenie posiadłości samej Heleny wzniesiono Bazylikę Krzyża z Jerozolimy) oraz w Konstantynopolu. W tych trzech świątyniach umieszczono części drzewa krzyża Pańskiego. Sam cesarz Konstantyn Wielki finansował te prace.,
Również znanym faktem jest liturgiczna data 14 września, kiedy to Kościół obchodzi uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Jest to data połączona z odnalezieniem krzyża przez matkę cesarza - Helenę. Miało się to stać 14 września 320 roku. Wreszcie ważnym znakiem jest zaliczenie Heleny w poczet świętych; przy czym nie tyle wspomina się jej zasługi i cnoty, lecz prawie wyłącznie mówi się o odkryciu przez nią drzewa krzyża świętego.
Drzewo krzyża zostało podzielone na cztery części. Największa została w Jerozolimie; o niej wspomina Egeria. Druga część powędrowała do Rzymu, trzecia do Konstantynopola, a czwartą rozdano w postaci małych cząsteczek jako skarb nad skarby różnym wiernym.
W Polsce część relikwii krzyża - największa - miała swe miejsce tu, na Wawelu. Dla tych relikwii wybudowano Kaplicę Świętokrzyską. Drugim ośrodkiem był Klasztor św. Krzyża na Łysej Górze w Górach Świętokrzyskich. Trzecim Klasztor Dominikanów w Lublinie. Te ośrodki w szczególny sposób przyciągały wiernych, czczących krzyż Chrystusa. Tyle najstarszej historii kultu krzyża świętego.
Nie kultu drzewa przecież, ale kultu Chrystusa, który uświęcił to drzewo swoją własną krwią. Jest to jedna z form wdzięczności za dzieło odkupienia; forma cenna w IV wieku i cenna w wieku XXI. Cenna także dla nas.
Drzewo krzyża jest drzewem życia. Na nim została pokonana śmierć. Tradycja umieściła grób Adama na Golgocie. Krew Chrystusa miała spływać przez wszystkie pokolenia do ojca ludzkiej rodziny, oczyszczając jego synów. Dlatego w średniowieczu często umieszczano u stóp Chrystusa, wiszącego na drzewie krzyża, czaszkę i piszczele. Miała to być czaszka Adama. Śmierć odcięła nas od drzewa życia w raju. Chrystus zamienił krzyż, drzewo śmierci, w drzewo życia. Trzeba zatem dziękować za Jego dzieło odkupienia, za łaskę, która jest darem dla każdego z nas.
Krzyż jest również drzewem hańby i upokorzenia. Śmierć na krzyżu była dodatkowym zniesławieniem człowieka. Obywatela rzymskiego nie wolno było wieszać na krzyżu. Honorową śmiercią była śmierć przez ścięcie mieczem. My uczyniliśmy z krzyża ozdobę, klejnot. Często jest on ze złota czy z drogich kamieni. Odebraliśmy tym samym krzyżowi to, co jest w nim najstraszniejsze: UPOKORZENIE. Poganie nie mogli zrozumieć chrześcijaństwa, religii, która gromadziła wyznawców wokół szubienicy, na której wisi skazaniec.
Trudno jest przejść przez życie bez upokorzenia; niesłusznego, niewinnego. Chrystus chciał przynieść dobro i czynił tylko dobro, a jednak został tak zniesławiony. W godzinie naszego upokorzenia warto podejść do krzyża Chrystusa i znaleźć w nim moc potrzebną do przyjęcia i dźwigania upokorzenia.
Drzewo krzyża jest wreszcie księgą ewangelicznej mądrości, która umie zwyciężać, ponosząc dobrowolnie klęskę. Ten, kto umie przegrywać by wygrać, jest nie do pokonania. Świat chce wygrywać, chce liczyć sukcesy i dlatego dzieli ludzi na zwycięzców i na pokonanych. Chrystus chce ludzi pozyskać. Dla Niego nie ma przegranych. Są tylko zwycięzcy. Potrafi przegrać sam, by ostatecznie wygrać.
Szczęśliwy człowiek, który odkrył mechanizm przebaczenia. Każde przebaczenie polega na dobrowolnym przyjęciu swej klęski, krzywdy i cierpienia dla pozyskania tego, kto zranił, kto zadał cierpienie. W przebaczeniu nie ma przegranych; są tylko zwycięzcy. Taka jest tajemnica mądrości krzyża.
Stajemy dziś w długim szeregu wyznawców Chrystusa. Egeria pisze, że adoracja drzewa krzyża w Wielki Piątek na Golgocie w osiemdziesiątych latach IV wieku trwała przez 4 godziny. Cierpliwie czekano, podchodzono w kolejce. Należymy do wielkiej rzeszy ludzi różnych pokoleń, którzy chcą okazać wdzięczność ukrzyżowanemu Zbawicielowi za życie i za moc, za przebaczającą miłość, za mądrość, która odnosi zwycięstwo poprzez własną klęskę.
Oto drzewo krzyża, na którym zawisło Zbawienie świata! Pójdźmy z pokłonem!
GWOŹDZIE
W naszych pasyjnych rozważaniach pochylamy się nad pamiątkami, które z Wielkiego Tygodnia w Jerozolimie przetrwały do naszych czasów. Tydzień temu śledziliśmy historie kultu drzewa krzyża. Razem w owym drzewem wędruje przez wieki tablica wypisana przez Piłata, na której widnieje tytuł winy Chrystusa: „Jezus Nazareński, król żydowski” podany w językach hebrajskim, łacińskim i greckim. Święty Ambroży powiada, że te tabliczkę wraz z drzewem krzyża odnalazła Helena. Wcześniej niż św. Ambroży wspomina o niej Egeria, adorująca drzewo krzyża na Golgocie w osiemdziesiątych latach IV wieku.
Dziś zapraszam na refleksję nad tajemnicą gwoździ, które podtrzymywały ciało Chrystusa na drzewie krzyża. Św. Ambroży podaje, że zostały znalezione razem z drzewem. Helena wykorzystała je jako zabezpieczenie dla swego syna, cesarza Konstantyna Wielkiego. Św. Ambroży powiada, że zostały one wmontowane do stroju wojskowego cesarza. Jeden z gwoździ został umieszczony jako ozdoba szyszaka, który miał chronić głowę władcy. Drugi został umieszczony jako ozdoba w wędzidle jego konia. Św. Hieronim, przebywający wtedy w Betlejem, słysząc taką interpretację, podchodzi do niej bardzo krytycznie. Jedno jest pewne. Legenda o znalezieniu drzewa krzyża i gwoździ krzyża powstała w kręgach dworu cesarskiego, z którym był ściśle związany św. Ambroży. Dlatego on najwcześniej i najdokładniej ją przekazuje.
Legenda ta była siłą nośną. Ważne były zarówno opowieści o wydarzeniach Wielkiego Piątku, jak i o sławie chrześcijańskiego władcy, który, mimo że ochrzcił się dopiero tuż przed śmiercią, wspierał Kościół i uczynił dla niego tak wiele, że ówcześni pisarze porównują go do trzynastego Apostoła, a nawet do anioła, który zstąpił z nieba, by ratować prześladowane chrześcijaństwo.
Nas interesuje relikwia gwoździ krzyża świętego z dwóch punktów widzenia: z historycznego i duchowego. Skarbiec katedry wawelskiej posiada tę relikwię. Od sześciu wieków mieszkańcy Krakowa otaczają ją wielką czcią, mimo że nikt istnienia tego skarbu na Wawelu nie rozgłasza i nie podejmuje się także szerzenia jego kultu. Jednak rok w rok w każdy Wielki Piątek wypełniają krakowianie o godzinie piętnastej tę bazylikę i w cichej adoracji, nie objętej liturgią Wielkiego Piątku, podchodzą do tej relikwii, by ją z szacunkiem ucałować.
Informację o tym, w jaki sposób owa relikwia znalazła się w naszej katedrze, podaje historyk - Jan Długosz. Według niego kardynał Jordan de Ursinis przesłał królowi polskiemu Władysławowi i jego żonie, królowej Zofii, jeden gwóźdź spośród tych, które były wbite w czasie męki Pana naszego Jezusa Chrystusa w najświętsze Ciało. Przywieziony do Krakowa 29 czerwca 1425 roku został przyjęty w uroczystej procesji całego miasta Krakowa i ofiarowany na wieczną pamiątkę znakomitemu kościołowi krakowskiemu, to znaczy katedrze wawelskiej. Według Długosza jest w niej wystawiony dla pocieszenia wiernych i dla ozdoby kościoła krakowskiego. Otoczony niezwykłą czcią udziela sławy i różnych dobrodziejstw. Tyle powiada Długosz.
Ustny przekaz podaje, że ta relikwia - a jest to maleńki kawałek gwoździa, wmontowany w duży gwóźdź - była darem z czasów papieża Marcina V, przesłanym przez wspomnianego już kardynała, dla króla Władysława Jagiełły jako akt wdzięczności za chrzest Litwy.
Ksiądz kardynał Adam Stefan Sapieha miał mówić: „Pilnujmy tego skarbu, ponieważ na tym gwoździu uratujemy wiarę naszego narodu w godzinie jej największego kryzysu".
Zastanawia fakt, że gwoździe Chrystusa są od początku królewskim darem, złączonym z diademem cesarskim i z królewską koroną. Tyle historii kultu tej cennej relikwii.
A teraz weźmy pod uwagę aspekt duchowy. Gwóźdź wbity w ręce Chrystusa wzywa do refleksji nad bardzo trudnymi tajemnicami ludzkiego życia - nad tajemnicą cierpienia i nad tajemnicą dobrze wykorzystanej wolności. Najłatwiej nam odkryć sens cierpienia wtedy, gdy zauważamy w nim ostrzeżenie. Cierpienie jest systemem alarmującym. Sygnalizuje człowiekowi zagrożenie. Zagrożony próchnicą ząb wzywa, aby go leczono; bólem głośno woła o ratunek. Oto system obronny, alarmujący. Cierpienie jest również karą za ludzką głupotę. To także łatwo odkryć. Jeżeli człowiek chory na wątrobę zje potrawę, której mu jeść nie wolno, cierpienie wątroby jest nie tylko ostrzeżeniem, ale i karą. Natomiast najtrudniej przyjąć nam cierpienie niewinne. Jest ono dla nas wielką tajemnicą.
Tymczasem Chrystus, który dobrowolnie podkłada swą rękę pod gwóźdź, mówi, że takie cierpienie może być zamienione w ofiarę. Był przecież niewinny, był bez skazy. To nasze ręce winny być ukarane. Jakże często właśnie ludzkie ręce biorą udział w grzechu. Ręka sięga po narkotyk czy po alkohol. Ręka sięga po cudzą żonę. Ręka morduje lub podpisuje fałszywe świadectwo. Zatem ta ręka, która czyni zło, winna być ukarana. Chrystus swoją sprawiedliwą rękę podkłada pod gwóźdź, ażeby cierpieć za nas, aby nasze ręce zostały uratowane. Uczy nas cierpieć dla kogoś. Ofiara bowiem jest cierpieniem podyktowanym przez miłość. Gwóźdź, który adorujemy w tej katedrze, mówi o tajemnicy cierpienia niewinnego, które jest wielką szansą zamienienia go w akt miłości w trosce o dobro tego, kogo kochamy.
Jest jeszcze drugi wymiar tajemnicy gwoździa wbitego w rękę Chrystusa. Wymiar tajemnicy wolności i posłuszeństwa. Adam i Ewa w raju wyciągnęli swą rękę w geście nieposłuszeństwa po owoc z drzewa poznania dobra i zła. W ten sposób ściągnęli na siebie przekleństwo, wielką lawinę zła, która objęła nie tylko ich, ale także całe ich potomstwo. Zdawało się im, że wolność pozwala czynić dobro na własną rękę. Przekonali się jednak, że było to tylko dobro pozorne.
A Chrystus w imię posłuszeństwa Ojcu zgadza się dobrowolnie wisieć na gwoździach krzyża i umierać. Największa pokusa polegała na tym, że stojący pod krzyżem przeciwnicy Chrystusa wołali: Jeśli jesteś Synem Bożym, to jesteś wszechmocny, to jesteś wolny; zejdź zatem z krzyża, a uwierzymy Ci. Chrystus mógł zejść, ale wtedy wypełniłby wolę pokusy. Mógł także dobrowolnie zostać na gwoździach, pełniąc wolę Ojca. Mógł zejść. Było to dla Niego bardzo łatwe. I mógł pozostać, mimo że było to bardzo trudne. Posłuszeństwo Bogu może być aż tak trudne. Ale ono decyduje o tym, co jest dobrem prawdziwym. Pan Jezus mógłby jeszcze swymi zdrowymi rękami przez pięćdziesiąt, a może nawet przez więcej lat rozdawać chleb, karmić głodnych, uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych. Dobra byłoby bardzo wiele. Ale miliardy razy więcej będzie go wtedy, gdy wytrwa, wisząc na gwoździu. Posłuszeństwem objawi wartość dobrze wykorzystanej wolności. Zbawienie dokonuje się nie przez czynienie dobra. Zbawienie dokonuje się dzięki posłuszeństwu Bogu. Dobre wykorzystanie wolności nie polega na wypełnianiu ziemskich magazynów dobrymi czynami. Dobre wykorzystanie wolności polega na dokładnym wykonaniu tego dobra, którego oczekuje od nas Bóg. Tylko to dobro ma wartość wieczną; tylko ono wypełnia magazyny nieba. Wolność nie polega na tym, że człowiek może grzeszyć. Na tym polega głupota, a nie wolność. Wolność nie polega także na tym, że człowiek może czynić wiele dobra i padać przy tym ze zmęczenia. Wolność polega na wykonywaniu z godziny na godzinę tych dzieł, których oczekuje od nas Bóg.
Wolność jest potrzebna przede wszystkim do najpiękniejszego, do najbardziej zaszczytnego działania człowieka - do współpracy z Bogiem. Jak trudna to może być współpraca, ukazuje gwóźdź wbity w dłoń Chrystusa. On dobrowolnie swą świętą i dobrą dłoń oddał w złe ręce, zgodził się na jej zniszczenie po to, aby wypełnić wolę Ojca i aby okazać tą zranioną dłonią miłosierdzie tym, którzy tę dłoń niszczyli.
Dziękujemy Ci, Panie, za cząstkę Twego gwoździa, znajdującą się w krakowskiej katedrze. Dziękujemy Ci, Panie, za to, że wisząc na tym gwoździu - uczysz nas odkrywać sens niewinnego cierpienia. Dziękujemy Ci, Panie, za to, że wskazujesz na posłuszeństwo Ojcu, które nie polega na tym, by czynić wiele dobra, lecz na tym, by wypełnić dokładnie w czasie i w przestrzeni wolę Ojca; w tym punkcie, który wyznacza ostrze gwoździa.
Pobłogosław, Panie, byśmy zrozumieli, że nie należy czynić dobra na własną rękę, lecz zawsze zgodnie z Twoim wezwaniem. Naucz nas posłuszeństwa Ojcu, które gwarantuje dobre wykorzystanie naszej wolności. Przyjmij nasz pocałunek, złożony na gwoździu, który dotykał Twoich dłoni, jako wyznanie wiary, jako znak szacunku i usilnej prośby, aby nasze ręce były zawsze do dyspozycji Twego Ojca.
CAŁUN
Spośród wszystkich pamiątek Wielkiego Tygodnia, które dotrwały do naszych czasów, najbogatszą i najbardziej dramatyczną historię posiada całun - płótno, w które Józef z Arymatei i Nikodem owinęli Ciało Chrystusa i złożyli je w grobie.
Dla Żydów była to rzecz nieczysta z dwóch powodów. Po pierwsze miała związek z ciałem zmarłego, a po drugie zawierała obraz owego ciała, co w kulcie religii żydowskiej było nie do przyjęcia. Nic więc dziwnego, że tajemnicza historia tego płótna (kilka lub kilkanaście lat po śmierci Chrystusa), prowadzi nas nikłymi śladami do Edessy, a więc do krainy leżącej poza Palestyną, na dwór króla Abgara.
Prześladowanie chrześcijan, które wybuchło jeszcze w czasach apostolskich, zmusiło tamtejszych wiernych do ukrycia cennej pamiątki. Prawdopodobnie zamurowano ją w wieży obronnej. Odkrycie jej nastąpiło dopiero w VI wieku. Od tego czasu otaczano już płótno wyjątkową czcią. Wówczas też pojawiło się po raz pierwszy zanotowane u Ewagriusza - historyka, jego tajemnicze określenie: Obraz nie ręką ludzką malowany.
Tak było do roku 944, kiedy to w dziwnej wyprawie wojennej, której głównym celem było zdobycie owej pamiątki, przeniesiono ją z Edessy do Konstantynopola.
Drugi wątek dziejów całunu jest zawarty w tradycji chusty św. Weroniki, a później w kulcie oblicza Chrystusowego. Apokryf z IV wieku mówi o spotkaniu Chrystusa w obliczu utrwalonym na chuście Weroniki z cesarzem Tyberiuszem, który w chwili wydania przez Piłata wyroku śmierci na Jezusa przebywał na wyspie Capri. Doniesiono mu wtedy o podwładnym w Palestynie, słynącym z cudów. Cesarz koniecznie chciał się z Nim spotkać. Legioniści posłani po Jezusa do Jerozolimy przybyli za późno. Było już po ukrzyżowaniu. Wtedy pojawiła się św. Weronika z Chrystusowym obliczem utrwalonym na chuście i pojechała z nim do cesarza. Tyberiusz, według legendy, po spojrzeniu na to oblicze miał zostać cudownie uleczony.
Te dwie tradycje - chusty i całunu - łączą się ze sobą z tej racji, że od początku swego zaistnienia, przez tysiąc lat, całun był zawsze złożony. Tylko oblicze było wystawione do oglądania. Połączono zatem taki obraz z małym kawałkiem płótna, który przypominał chustę. Dopiero w Konstantynopolu w XI lub w XII wieku rozwinięto całość i zobaczono na niej obraz całego ciała (od stóp po głowę) w dwu odbiciach z przodu i z tyłu. W Konstantynopolu całun otoczony kultem i bardzo pilnie strzeżony przebywał do roku 1204. Wtedy to piękne miasto zostało zniszczone przez krzyżowców, a ślad po całunie zaginął.
Dalsze losy tego cennego płótna są połączone z zakonem templariuszy, który strzegł skarbu i zapłacił za to wysoką cenę. Poznanie całunu potraktowano w zakonie jako najwyższy stopień wtajemniczenia. Ten, kto zobaczył oblicze Chrystusa z całunu, mógł oddać życie, ale nie mógł zdradzić tajemnicy, jaki to skarb zakon posiada. Wykorzystano to w dużej mierze przy likwidacji zakonu.
Dopiero w drugiej połowie XIV wieku, czyli w czasach naszej świętej królowej Jadwigi, we Francji całun został ukazany wiernym do adoracji. W czasach św. Karola Boromeusza, a więc prawie 200 lat później przeniesiono całun z Francji do Turynu. Święty biskup Mediolanu cztery dni wędrował pieszo do tej relikwii i ze wzruszeniem przeżywał spotkanie z tajemniczym obrazem. Podobnie wspomina swe spotkanie z całunem kilkadziesiąt lat później święty Franciszek Salezy.
Dzieje całunu oplecione tajemnicą (nawet nie tyle legendą, co właśnie wielką tajemnicą) są tak bogate i niesamowite, że można w oparciu o nie nakręcić serial telewizyjny w dziesiątkach odcinków. Ostatni z nich mówiłby o pożarze katedry w Turynie i o wielkich wysiłkach straży pożarnej, by z płomieni uratować ten przedziwny skarb. Drugi serial można by nakręcić na podstawie prac badawczych nad całunem, które za zgodą władzy kościelnej były i są prowadzone w bardzo wielu wymiarach.
Zostawmy jednak analizy naukowe, tyczące autentyczności płótna. Siedzimy przecież dzieje kultu relikwii Wielkiego Tygodnia, a co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, że całun turyński jest jedną z cennych relikwii, której cześć oddawały i oddają do dnia dzisiejszego miliony wiernych. To także nie ulega wątpliwości, że w płótno zawinięte było ciało człowieka ukrzyżowanego. Jest to swoistego rodzaju dokument cierpień, związanych z tym rodzajem śmierci. Na płótnie można oglądać rany, pozostałe po gwoździach na rękach i na nogach; oraz ranę otwartego boku. Można liczyć ślady zadane uderzeniami bicza przy słupie biczowania. Można liczyć ślady ran pozostałych po cierniowej koronie. Można podać dokładne wymiary ciała. Można odtworzyć rysy twarzy Umęczonego. Zainteresowanych odsyłam do ciekawych publikacji podejmujących ten temat.
Prace naukowców trwają i tajemnica płótna jest wciąż wielką zagadką nie tylko dla historyków, ale także dla analizujących technikę powstania „obrazu nie ręką ludzką malowanego".
Zatrzymajmy się przez chwilę przy tym obrazie. Nie jest to obraz Chrystusa z Taboru, gdzie przemienione ciało na zasadzie wtajemniczenia oglądali Apostołowie: Piotr, Jan i Jakub. Nie jest to również obraz Chrystusa Zmartwychwstałego, którego wielokrotnie spotykali uczniowie przed Wniebowstąpieniem. Jest to obraz Chrystusa umęczonego. Kto pochyla się nad tym płótnem, dostrzega ślady, które źli ludzie pozostawili na świętym ciele. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Grzech zniekształcił obraz, a Syn Boży przybył, aby przywrócić mu odwieczne piękno. Dokonuje tego w chwili Zmartwychwstania. Relikwia stanowi zatem wezwanie skierowane do nas, byśmy się zatrzymali nad tym, ile zła może uczynić człowiek człowiekowi. Byśmy zobaczyli, jak wydany w ręce ludzi najpiękniejszy z synów ludzkich został zeszpecony, poraniony i zabity. To niszczenie człowieka niewinnego nie skończyło się w godzinie śmierci Chrystusa na Golgocie. Ono trwa ciągle.
Jakże często ludzie uderzają, by ranić, niszczyć, zabijać brata, siostrę, dziecko, matkę. Jak często i dziś możemy oglądać skutki strasznej nienawiści. Oświęcim, Majdanek, Treblinka, Katyń, Pawiak, Syberia, więzienne cele, tortury, gabinety ginekologa, ostre rozgrywki mafijne, a czasem nawet rodzinny dom, w którym ojciec w białej gorączce maltretuje swoje dziecko tylko dlatego, by móc odreagować. Podejdźmy więc do całunu, by zobaczyć, co potrafi uczynić człowiek człowiekowi; niewinnemu człowiekowi. Podejdźmy, by zobaczyć miejsca kaźni, często ukryte w labiryntach kulturalnego świata. Podejdźmy, aby spojrzeć na własne ręce i by zapytać, czy one nie wycisnęły łez, nie poraniły, nie pokaleczyły drugiego człowieka. Czy są wolne od krwi?
Przy całunie również trzeba dostrzec drugą prawdę. Okazuje się bowiem, że można zniszczyć człowieka od zewnątrz, tak jak został zniszczony Chrystus, można zniekształcić jego twarz, unieruchomić ręce i nogi, przebić bok, sięgnąć serca, można go zamordować. Niepodobna jednak zniszczyć jego człowieczeństwa, które jest obrazem Boga. Ten obraz Boga-Człowieka ze śladami gwoździ, bicza, włóczni, plwocin, potu, cierniowej korony nic nie stracił ze swej wartości. Dotknięty przez Boga i wypełniony życiem odzyskał w zmartwychwstaniu swą moc, piękno i jaśnieć będzie przez całą wieczność. Obraz Boży może być zniszczony tylko od wewnątrz przez samego człowieka, przez jego grzech. Nikt z zewnątrz nas nie zniszczy, o ile się sami na to zniszczenie nie zgodzimy.
Na ziemi jest czas próby. Zło uderza, a Bóg traktuje godziny jego ataku na nas jako trudny i ważny test wierności. Wtedy trzeba nam na nowo odkryć swoją godność, bo jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Ów obraz coraz piękniejszy mamy donieść do domu Ojca.
Dziś prosimy Chrystusa o odwagę, byśmy w spotkaniu ze złymi ludźmi, którzy ranią, zadają ból i niszczą, umieli dochować wierności Bogu. Prosimy również o to, jeśli Bóg tego od nas oczekuje, byśmy umieli stanąć między katem i ofiarą, i osłonić niewinnego człowieka swoim własnym ciałem.
Całun turyński jest wielkim wołaniem, skierowanym do współczesnego świata: Dość cierpienia, dość ran zadanych drugiemu człowiekowi. Ręce człowieka są nie po to, by niszczyły innych, lecz po to, by im pomagały.
Miłość nie rani - miłość leczy! Miłość nie zabija - miłość ratuje!
BAZYLIKA GROBU PAŃSKIEGO
Po raz czwarty spotykamy się przed Najświętszym Sakramentem, by rozważać tajemnice męki, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Dziś zapraszam do dziękczynienia za Bazylikę Grobu Pańskiego, która pod jednym dachem kryje dwa najcenniejsze dla każdego chrześcijanina miejsca: skałę Golgoty, na której stał Chrystusowy krzyż, i miejsce, w którym Jego Ciało zostało złożone do ziemi. Miejsce śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela.
Zanim podziękujemy za te dwa ślady, uświęcone Krwią Zbawiciela i otoczone kultem przez blisko dwa tysiące lat, wspomnę krótko ich historię. Bezpośrednio po zmartwychwstaniu Chrystusa pusty grób musiał budzić zainteresowanie nie tylko Jego uczniów, ale i tych, do których dochodziła wiadomość o zmartwychwstaniu. Spotkanie z pustym grobem było tym łatwiejsze, że był on własnością Józefa z Arymatei, który należał do grona uczniów Mistrza z Nazaretu.
Zburzenie Jerozolimy w 70 roku i spalenie świątyni Heroda sprawiły, że chrześcijanie jerozolimscy zaczęli cenić Golgotę i grób jako miejsca święte więcej niż zgliszcza świątyni, zalegające górę Syjon. Nic też dziwnego, że cesarz Hadrian, który w trzydziestych latach II wieku stłumił powstanie żydowskie (wybuchło ono pod wodzą Bar Kochby), bezlitośnie rozprawił się z wszystkimi pamiątkami i świętościami zarówno żydów, jak i chrześcijan, których na terenie Palestyny traktował na równi, jako buntowników.
Grób Chrystusa zasypano. Na nim postawiono posąg pogańskiego bóstwa, co uniemożliwiało chrześcijanom nawet modlitwę na tym miejscu, by ich nie posądzono, że czczą posąg pogański. Ale tradycja świętego miejsca została zachowana w pamięci pokoleń.
W 326 roku św. Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego przybyła do Jerozolimy, aby odnaleźć grób Chrystusa. Kierowała się tradycją. Usunięto posąg, odgruzowano grób. Obok niego odnaleziono, jak pamiętamy, drzewo krzyża. Cesarz polecił wybudować bazylikę, która miała według planów charakter kompleksu budowli; obejmowała trzy pomieszczenia: Bazylikę Grobu, nazwaną Anastasis - Zmartwychwstanie, Martyrion dla przechowywania drzewa krzyża świętego i innych relikwii oraz skałę samej Golgoty. W czasach Konstantyna ukończono budowę Bazyliki Grobu Pańskiego i uroczyście ją poświęcono 14 września 335 roku. Na tę uroczystość przybył do Jerozolimy sam cesarz Konstantyn Wielki, a opis zarówno budowli, jak i etapów jej wznoszenia pozostawił nam Euzebiusz z Cezarei, świadek tych wydarzeń, dobry historyk, z którego dokumentacji nieustannie korzystamy. Potwierdzają to również inni autorzy z IV wieku, a wśród nich znani nam już św. Cyryl Jerozolimski oraz Egeria.
Kult tych miejsc świętych wzrósł, gdy w roku 351 ukazał się na niebie wielki znak świetlanego krzyża, rozpostarty między Golgotą i Getsemani. O tym wydarzeniu wspomina się wiele w ówczesnych dokumentach. Najcenniejszy jest list, który bezpośrednio po obserwacji tego zjawiska napisał św. Cyryl, biskup Jerozolimy, do cesarza Konstancjusza. Zaznacza on, że krzyż jako znak na niebie pojawił się po uroczystości Pięćdziesiątnicy, a więc Zesłania Ducha Świętego, że był widoczny, ponieważ jaśniał bardziej niż słońce. Oglądało ten znak na niebie całe miasto mniej więcej od godziny 9 rano przez kilka godzin. Sam Cyryl był świadkiem tego zjawiska. Znak widzieli zarówno wierzący chrześcijanie, żydzi, jak i poganie. Być może, iż to wydarzenie przyczyniło się, a może nawet zadecydowało, że na Golgocie ustawiono wielki drogocenny krzyż ze złota i drogich kamieni. Wydarzyło się to około 428 roku.
Jest to również jeden z dowodów na to, iż na tym miejscu składano niezwykle cenne dary. Opis tych kosztowności podaje jeden z pielgrzymów w VI wieku. Bazylika Grobu Pańskiego i przestrzeń między nią a Golgotą zamieniły się w jeden wielki skarbiec o niespotykanym bogactwie. Nagromadzenie w jednym miejscu tak wielu cennych darów stało się łakomym kąskiem dla wrogów, którzy zdobyli Jerozolimę. Dokonało się to 20 maja 614 roku.
Persowie zniszczyli miasto. Wśród wielu łupów wywieźli również (jako łup najcenniejszy) ów drogocenny krzyż, stojący na Golgocie. W 20 lat później Jerozolimę zdobywa kalif Omar i przechodzi ona w ręce mahometan. Następny wielki dramat rozegrał się 16 października 1009 roku, gdy kalif egipski El Hakim - wojujący wyznawca Allaha - kazał zniszczyć do fundamentów wszystkie kościoły chrześcijańskie. Padła wtedy również Bazylika Grobu Pańskiego. Odbudowano ją w 40 lat później, rozbudowana została przez Krzyżowców. Zasadniczo w tym kształcie przetrwała do naszych czasów.
Kończąc ten krótki rys historii budowli, osłaniającej miejsce śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, chciałbym jeszcze dodać, że jest to miejsce, w którym łatwo doświadczyć zgorszenia podziału chrześcijan. O Bazylikę Grobu Chrystusa spierają się do dnia dzisiejszego różne Kościoły chrześcijańskie, co jest dla każdego wierzącego człowieka bolesnym przypomnieniem, że Chrystus nadal cierpi; cierpi na samej Golgocie, cierpi już nie w swoim zmartwychwstałym, uwielbionym ciele, lecz w Kościele rozdartym przez różne ugrupowania. Tyle historii.
Teraz chwila refleksji nad pytaniem, co niesie ze sobą ta szczególna pamiątka, otoczona szacunkiem przez chrześcijan, mimo że mieli do niej tak bardzo trudny dostęp. Utrudniały go ciągłe wojny prowadzone w Jerozolimie. Panowali w niej albo poganie, albo Persowie, albo mahometanie.
Doniosłość Grobu Chrystusa i Golgoty jako miejsc na ziemi polega przede wszystkim na nieustannym przypominaniu, że powstanie chrześcijaństwa jest wydarzeniem historycznym. Religię można zaliczyć do filozofii, poezji, do mitu, można ją oderwać od ziemi i wyrwać z kalendarza, a wówczas stanie się pobożną pieśnią i niczym więcej. Tymczasem zbawienie przyniesione przez Chrystusa jest wkroczeniem Boga w życie ludzkości, w jej historię w ściśle określonym miejscu i w ściśle określonym czasie. Całun, drzewo krzyża, gwoździe jako relikwie można przewozić z jednego miejsca ziemi na inne, ale grobu przenieść nie można. Tu dokonało się zbawienie. Mówił o tym przepięknie w IV wieku św. Cyryl Jerozolimski w swoich katechezach, głoszonych właśnie w Bazylice Zmartwychwstania: „Świadkiem jest ta skała, świadkiem jest ten kamień, zamykający wejście do grobu, świadkiem jest to miejsce".
Nie należy się dziwić, że w średniowieczu toczono wielkie wojny o Grób Chrystusa, że w nich ginęły tysiące, a nawet setki tysięcy ludzi, bo w najgłębszych pokładach serca była to wojna o miejsce święte, o dotarcie do niego i o prawo wejścia do Grobu Chrystusa. Z wszystkich śladów Jego życia na ziemi te były najcenniejsze, najbardziej wymowne.
Golgota. Już Orygenes w pierwszej połowie III wieku powołuje się na tradycję, że krzyż Chrystusa stał na grobie Adama; że dlatego nazwano to miejsce miejscem czaszki. Ono zmusza do refleksji nad zbawieniem całej ludzkości. Krew Jezusa miała oczyścić wszystkie pokolenia aż do Adama. Grób był bramą do krainy śmierci. Przez tę bramę Chrystus wszedł do otchłani, w niej spotkał się ze zmarłymi, by im zwiastować otwarcie nieba. Jest to kres niewoli w więzach śmierci. Jezus wybawia ludzkość i prowadzi ją w stronę domu Ojca Niebieskiego.
Golgota jest miejscem walki na śmierć i życie, którą Chrystus w imię miłości stoczył z nienawiścią. Kochał nawet tych, którzy Go krzyżowali: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią - słowa przebaczenia oprawcom! Męczeństwo, w którym ludzie otwarli Serce Jezusa, by się przekonać, co się w nim kryje; by się przekonać, czy to możliwe, by miłość, o której tak często mówił i tak często świadczył, była nieśmiertelna. Czy to możliwe, by w spotkaniu z całkowitą niewdzięcznością, a nawet z nienawiścią zdołała odnieść zwycięstwo? Ludzie przebili to Serce i wypłynęła z niego potężna fala miłości. Zamienili je w źródło, które nieustannie karmi miłością miliony ludzi, kosmos, wszechświat materialny i duchowy. Świadomość tego świadectwa wystarczy, by chcieć podejść do skały, w którą był wbity krzyż i z szacunkiem ją ucałować. Taki jest bowiem ludzki znak miłości. Wędrujemy tam zawsze, gdy na naszą miłość ludzie odpowiadaj niewdzięcznością, a nawet nienawiścią, by nabrać sił do dawania świadectwa przebaczającej miłości.
Grób Chrystusa to również świadek Zmartwychwstania. Miejsce to jest napromieniowane ową potężną światłością Bożego życia, które odniosło zwycięstwo nad śmiercią. To sprawia, że ów jedyny grób na świecie - pusty grób - cieszy się tak wielkim zainteresowaniem. To właśnie w nim znajduje się klucz do otwarcia wszystkich grobów świata nie po to, by w nich szukać skarbów niczym w grobowcach faraonów, Majów, Azteków, lecz by wyprowadzić z nich do nowego wiecznego życia tych, którzy tam zostali złożeni.
Wielka to tajemnica! Trzeba łaski Bożej i trzeba dobrej woli, by w nią uwierzyć; ale jeśli ktoś w imię dobrej woli i w imię łaski uwierzy w Zmartwychwstałego Jezusa, życie jego ulega całkowitej przemianie. Spojrzenie na grób jako na pomieszczenie przejściowe, którego drzwi prowadzą do życia wiecznego, do życia Bożego, sprawia, iż każda godzina tego życia na ziemi nabiera nowych barw i nowej wartości, i wszystko ma wtedy swój sens; radość i cierpienie, życie i śmierć, praca i odpoczynek, modlitwa i zabawa, dom lub samotność - wszystko jest drogą, która wiedzie do nowej - Boskiej - rzeczywistości, w której człowiek odnajduje się w pełni; wiedzie do świata czystej i doskonałej miłości.
Gdybyśmy szukali najważniejszego miejsca na ziemi, musielibyśmy stwierdzić, że jest nim Bazylika Grobu Chrystusa. Więcej; wiemy, że Ziemia jako planeta nie posiada większego znaczenia ani w układzie słonecznym, ani w galaktyce, ani tym bardziej w świecie tysięcy galaktyk. A jednak z punktu widzenia Bożego nasza maleńka Ziemia jest centrum kosmosu, bo na niej dokonało się Wcielenie Syna Bożego i na niej przez Niego zostały złamane pieczęcie śmierci i zaistniało podniesienie cząstki kosmosu, naszego ludzkiego ciała, do świata nieśmiertelnego, Bożego. To tajemnicze wydarzenie dokonało się w grobie na Golgocie. I chwała niech będzie za to Jezusowi Chrystusowi, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Amen.
ŚWIĘTY TEKST EWANGELISTÓW
Z pamiątek Wielkiego Tygodnia otoczyć należy czcią święty tekst czterech autorów, z których trzej - Marek, Mateusz i Jan byli świadkami wydarzeń, a Łukasz, krytyczny historyk, oparł swoją relację na skrupulatnym wywiadzie przeprowadzonym wśród świadków.
Zastanawia fakt, że żadne inne wydarzenia ze starożytności nie posiadają tak dokładnej i tak wiarygodnej dokumentacji jak te, które miały miejsce w Jerozolimie w Wielki Piątek i w Wielką Niedzielę. Sama Opatrzność Boża czuwała nad tym, żeby aż czterech autorów, a w tym trzech świadków, opisało dokładnie ostatnie godziny życia i pierwsze świadectwa zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.
Spróbujmy spojrzeć na te wydarzenia oczyma owych autorów, byśmy mogli podziękować Bogu za ich świadectwo, które się wzajemnie uzupełnia, tworząc wielowymiarowy obraz cierpienia, śmierci i zmartwychwstania naszego Zbawiciela. Zwróćmy uwagę jedynie na te szczegóły w opisach, które charakteryzują ich spojrzenie na tajemnicę męki i zmartwychwstania.
Święty Marek był prawdopodobnie synem właściciela Wieczernika i Ogrodu Getsemani. To ów młodzieniec, który przebywał w Ogrodzie Oliwnym w chwili pojmania Jezusa. Jeśli był to ogród należący do jego rodziny, mógł w nim czuwać, ponieważ Jerozolima była wypełniona pątnikami z racji świąt Paschy, a ci chętnie korzystali z każdego kąta, by móc nieco odpocząć. Tradycja jednoznacznie interpretuje zdanie, występujące tylko w Ewangelii Marka, mówiące o młodzieńcu, którego chcieli schwytać ci, którzy aresztowali Chrystusa, a on uciekł nago, zostawiając w ich rękach prześcieradło, którym był opasany. Ta notka jest podpisem św. Marka jako świadka pojmania.
Marek podaje, że Szymon z Cyreny był ojcem Aleksandra i Rufiisa. On również notuje, że Józef z Arymatei musiał czekać na wydanie Ciała Jezusa, ponieważ Piłat się zdziwił, że umarł tak szybko i wezwał setnika, chcąc mieć oficjalne poświadczenie od oficera, który dowodził plutonem egzekucyjnym na Golgocie. Relacja Marka została w dużej mierze wykorzystana przez Mateusza i Łukasza. Ojej wartości decyduje między innymi to, że Marek był bliskim współpracownikiem św. Piotra, apostoła odpowiedzialnego za tworzący się Kościół i za przekaz prawdy w tym Kościele.
Świadkiem wydarzeń Wielkiego Tygodnia był również św. Mateusz - celnik. On informuje nas o tym, że Piłat umył ręce przed podpisaniem wyroku śmierci. On również zanotował tragiczne wołanie Izraelitów: Krew Jego na nas i na dzieci nasze. Tylko Mateusz opisuje godzinę śmierci na krzyżu jako małą apokalipsę - zaćmienie słońca, trzęsienie ziemi, otwarte groby i ukazanie się umarłych. Śledzi również losy Judasza. Jako dawny celnik słyszy brzęk srebrników, które cisnął Judasz na posadzkę świątyni. Mówi o jego żalu, który nie doprowadził do nawrócenia, lecz do samobójczej śmierci. Ponieważ pisze swą Ewangelię dla Żydów, przypomina, że te wydarzenia także zostały zapowiedziane przez proroków łącznie z tym, że pieniądze, które były ceną krwi, zostaną wydane na zakup Pola Garncarzowego, służącego do grzebania pielgrzymów.
Mateuszowi zawdzięczamy również informację o postawieniu przy grobie Jezusa straży po uprzednim opieczętowaniu kamienia, który tarasował wejście do grobu. On też mówi o dezinformacji, którą w Wielką Niedzielę przekazali za pieniądze strażnicy, przekupieni przez starszyznę żydowską. Mieli mówić, że spali, a uczniowie w tym czasie wykradli Ciało Mistrza z Nazaretu. Mateusza pieniądze interesowały zawodowo. Dostrzegł zatem, jaką rolę odegrały w wydarzeniach Wielkiego i Tygodnia przy strasznej transakcji, dotyczącej wydania sprawiedliwego Chrystusa. Śledził ich losy aż do chwili kupna za nie Pola Garncarzowego. Dostrzegł je również w poranek wielkanocny, gdy przy ich pomocy zniszczono najlepszych świadków zmartwychwstania Mistrza i tajemnicy pustego grobu.
Święty Łukasz, autor trzeciej Ewangelii, zbierał wiadomości od świadków, a dotarł do najbardziej wiarygodnych. Co dzięki niemu wiemy o wydarzeniach, które skrupulatnie opisał? Według Łukasza Jezus w Wieczerniku oświadcza, że kończy się już spacer ewangelicznymi ścieżkami, a rozpoczyna się walka. Trzeba zatem według rozkazu Mistrza zabrać trzos, torbę i miecz. Nawet płaszcz nie będzie potrzebny. Gdy uczniowie mówią: „Oto tu są dwa miecze", Jezus odpowiada: „Wystarczy". W Ogrodzie Oliwnym Łukasz jako lekarz dostrzega krople krwawego potu, które spływały po ciele Chrystusa.
Kolejnym ważnym wydarzeniem, przekazanym przez tego Ewangelistę, jest spotkanie Chrystusa z Herodem. Spotkanie najbardziej tajemnicze, okryte milczeniem. Jezus stanął jako więzień przed mordercą Jana Chrzciciela. Nie miał mu już nic więcej do powiedzenia. Milczenie Chrystusa było głośnym wołaniem o opamiętanie. Ale Herod odpowiedział na nie kpiną. Tak reaguje bardzo zniszczone sumienie. Ten, kto kpi z Bożych wartości, jest na nie hermetycznie zamknięty. Jest to , grzech przeciw Duchowi Świętemu.
Łukasz zostawił nam ostatnie kazanie Jezusa, wygłoszone do kobiet z jerozolimskiej ulicy: „Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi". Kazanie o miłości, czyli o trosce o dobro tego, kogo się kocha. Miłość nie patrzy na siebie. Jezus wie, że Jego sytuacja jest i tak - mimo krzyża, cierpienia i bliskiej śmierci - o wiele lepsza niż sytuacja owych kobiet i ich dzieci. Upomnienie ma na celu ostrzeżenie, wezwanie do pokuty, gdyż sam płacz nad nieszczęściem drugiego człowieka nic nie pomoże. Trzeba zmienić własne postępowanie.
Święty Łukasz w swojej Ewangelii wielokrotnie dowartościował kobiety i podkreślił ich udział w wydarzeniach zbawczych. Potrafił dostrzec je również na krzyżowej drodze.
Ewangelista ten zanotował modlitwę, którą za oprawców zanosił Jezus: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią". Kolejne wydarzenie przekazane przez niego to rozmowa, którą Jezus przeprowadził z umierającym obok Niego na krzyżu łotrem.
Sceneria była tragiczna. Powieszeni czekali na godzinę swej śmierci jak na wybawienie. I w tej trudnej godzinie łotr dostrzega królestwo, do którego zmierza Jezus. Prosi Go: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa". W odpowiedzi słyszy zapewnienie: „Dziś będziesz ze Mną w raju". Łukasz nieustannie, poczynając od pierwszych zdań swej Ewangelii, podkreśla, że zbawienie jest ofiarowane każdemu człowiekowi. Mówi o zamknięciu się na tę łaskę Heroda, człowieka władzy i pieniędzy, i o otwarciu się na nią złoczyńcy.
Ileż nadziei jest w tej jedynej scenie. Iluż ludzi, pomnych na zbawienie łotra, wołało podobnie jak on do Jezusa w obliczu własnej śmierci i słyszało jak echo tamte, pełne nadziei i szczęścia, słowa: „Dziś będziesz ze Mną w raju".
Również tylko Łukasz zostawił nam piękną relację o spotkaniu się Jezusa Zmartwychwstałego z uczniami uciekającymi z Jerozolimy do Emaus wieczorem, w Wielką Niedzielę. Jest to scena ukazująca rozterki serc uczniów Chrystusa, którzy nie mogli i nie chcieli uwierzyć wieści mówiącej o zmartwychwstaniu Mistrza, którą przekazywały im kobiety. Łukasz musiał znać albo Kleofasa, albo drugiego ucznia, gdyż opis jest niezwykle realistyczny. W oparciu o ten realizm wysuwano nawet sugestię, iż drugim, nieznanym z imienia uczniem był właśnie on. Wydaje się to jednak być mało prawdopodobne, bo gdyby rzeczywiście tak było, Łukasz byłby świadkiem Zmartwychwstania i na pewno występowałby jako świadek, a niejako narrator.
Jan — umiłowany uczeń Pański. Najwięcej danych przekazał nam z tajemnicy Wieczernika. Jeżeli dożyjemy, wrócimy do tej jego relacji za tydzień, gdy będziemy rozważać najważniejszą pamiątkę Wielkiego Tygodnia, którą jest ciągle żywa obecność Chrystusa w tajemnicy Eucharystii. Dziś zatrzymamy się nad szczegółami, które przekazał Jan, malując portret umęczonego Jezusa.
Spośród grona Dwunastu znajdował się on najbliżej ludzi sprawujących władzę. Znany był na dworze arcykapłanów, dlatego tylko on podaje imię ich sługi Malchusa, któremu Piotr w Getsemani uciął prawe ucho. Dzięki znajomościom Jan wprowadził Piotra na dziedziniec Kajfasza. On wreszcie, jako jedyny, opisuje przesłuchanie Jezusa przed teściem Kajfasza - Annaszem, bezpośrednio po aresztowaniu. Pisze o policzku, który tam otrzymał Mistrz z Nazaretu.
Jan zapisał najdokładniej próby ratowania Jezusa od śmierci podejmowane przez Piłata. Jemu zawdzięczamy odnotowanie rozmowy, w której Piłat pyta Jezusa: „Czy Ty jesteś królem?" I słyszy odpowiedź: „Tak, jestem królem. Królestwo moje nie jest z tego świata. Jam się po to narodził i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" Tylko Jan opisuje scenę, którą utrwalił na płótnie św. Brat Albert. Ecce Homo - Oto Człowiek. Są to słowa Piłata, który wyprowadził Jezusa w szkarłatnym płaszczu, zarzuconym na poranione plecy, w cierniowej koronie, z trzciną w ręku w celu wzbudzenia litości tłumu. „Oto Człowiek!" Ale w odpowiedzi usłyszał słowa: „Ukrzyżuj Go!"
Od Jana się dowiadujemy, że pod krzyżem stała Matka Jezusa. On też zapisał słowa Skazańca, adresowane do Niej: „Niewiasto, oto syn Twój"; i słowa skierowane do siebie: „Synu, oto Matka twoja". Od niego dowiadujemy się, że od tej chwili wziął Ją do siebie. Jan jako jedyny z Apostołów stał pod krzyżem swego Mistrza; był świadkiem. Obserwował agonię Mistrza. Widział, jak jeden z żołnierzy otworzył Jego bok. Widział także, że z rany boku wypłynęła krew i woda. Złożył w swej Ewangelii podpis: „Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli".
Jan jest także pierwszym, który uwierzył w Zmartwychwstanie. Uwierzył na podstawie pustego grobu. W poranek wielkanocny przybył do niego z wielkim pośpiechem razem z Piotrem. Przybył pierwszy, ale zatrzymał się, by do grobu najpierw wszedł Piotr. On był drugi. Zobaczył płótna i uwierzył.
Ewangelista ten widział wodę i krew, które wypłynęły z boku Chrystusa. Prawdopodobnie razem z Matką Jezusa uczestniczył w Jego pogrzebie. Uwierzył! Jego serce było lepiej i szerzej otwarte na wiarę, aniżeli serce Piotra. Jan uwierzył pierwszy.
Ostatni zaś z Apostołów, św. Tomasz, uwierzy dopiero w 8 dni później. O tym również informuje nas Jan.
Oto cztery spojrzenia na wydarzenia Wielkiego Tygodnia, zanotowane dla nas. Dzięki nim Jezus jest z nami. Każde bowiem słowo pozwala Go głębiej poznać, lepiej naśladować i bardziej kochać. Jakże słusznie w TV wieku napisał św. Hieronim. „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa". Nie ma mowy o tym, by można było być uczniem, by dawać świadectwo, nie wędrując za Jezusem krok w krok. Najtrudniejszym zaś odcinkiem całej ewangelicznej drogi jest ten ostatni, z Wieczernika do Getsemani przez pałac Annasza, Kajfasza, przez piwnice upokorzenia, przez pretorium Piłata i słup biczowania, na Lithostrotos, gdzie zapadł wyrok, aż na Golgotę, a z niej do grobu. Jakże cenne są owe dane o krokach Jezusa, o Jego słowach, o Jego postawie wobec sługi bijącego Go w twarz: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. Ajeśli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz"; wobec Piłata: „Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry"; wobec plutonu egzekucyjnego i wobec towarzysza cierpienia, który umierał na drugim krzyżu. Bez tekstów Ewangelistów byłoby niemożliwe wędrowanie za Jezusem krok w krok.
Za ten ich dar, za tę zdumiewającą pamiątkę, za ten bezcenny dokument - dziękujemy Ci, Panie! Dziękujemy również za natchnienie ich tekstów, za Ducha Świętego, który czuwał, gdy oni pisali, i który czuwa, gdy my czytamy. Dziękujemy za tę Boską asystencję, dającą pewność przy pisaniu i przy czytaniu.
Dla człowieka niewierzącego tekst ten jest zamknięty, on go nie rozumie. Aby rozumieć, trzeba mieć wiarę i łaskę Ducha Świętego, gdyż On odsłania tajemnicę, o której mówi tekst.
Strzeżmy się ślepych przewodników po Biblii. Ta księga jest światem tajemnicy wiary. I tylko ze światłem wiary w sercu można wejść w ten świat.
Dziękujemy za autorów, czyli za Bożych budowniczych tego świata natchnionego tekstu, i błagamy Boga, byśmy mieli dość światła i łaski, i byśmy umieli czytać ten tekst sercem, a nie tak, jak czytali Stary Testament uczeni w Piśmie, którzy nim się posłużyli, by zniszczyć Syna Bożego.
Tekst natchniony jest niczym miecz obosieczny. Otwiera tajemnicę, ale źle odczytany rani; zabija nawet Syna Bożego. Tekst natchniony jest w naszych rękach. Jest to pamiątka o wiele cenniejsza niż drzewo krzyża, gwoździe wyjęte z rąk Zbawiciela, całun, a nawet miejsce ukrzyżowania i pusty grób - świadek zmartwychwstania.
Tekst dzięki natchnieniu jest żywy; jest wciąż pełen Ducha Świętego, który prowadzi nas krok po kroku - zwłaszcza przez ten najtrudniejszy odcinek ewangelicznej drogi, którego uczniowie Chrystusa w żaden sposób nie mogą ominąć.
Za święty tekst Ewangelistów, dziękujemy Ci, Panie...
EUCHARYSTIA i KAPŁAŃSTWO
Po raz ostatni w tym roku spotykamy się na Gorzkich Żalach i ostatni raz podejmujemy pasyjne rozważanie. Dziękujemy za cenne pamiątki Wielkiego Tygodnia, które przetrwały do naszych czasów.
Śledziliśmy dzieje kultu drzewa krzyża, kultu gwoździ, na których zawisł nasz Zbawiciel, kultu całunu, w którym pochowano Jego Ciało, kultu grobu, który stał się świadkiem Zmartwychwstania, a tydzień temu dziękowaliśmy za pisemne relacje, które zostawili nam świadkowie: św. Marek, Mateusz, Jan oraz prowadzący dokładne wywiady ze świadkami św. Łukasz.
Dziś czas na chwilę refleksji nad najcenniejszymi pamiątkami: nad Eucharystią i nad sakramentem kapłaństwa.
W Wielki Czwartek sam Jezus Chrystus wprowadził w Wieczerniku w obrzęd żydowskiej Paschy nowe elementy i przykazał uczniom: „To czyńcie na Moją pamiątkę". Pamiątką ustanowioną przez samego Zbawiciela jest obrzęd wkomponowany w żydowską ucztę paschalną. Ta była od wieków pamiątką sięgającą wydarzeń, które dokonywały się, gdy Izraelici wychodzili z Egiptu. Paschalna uczta była dla nich pierwszą największą świętością. Dopiero później dołączono do niej Torę, czyli prawo, oraz świątynię.
Święta uczta wspomnień. Zawsze podczas Paschy, w trosce o żywą tradycję, gospodarz uczty wzywał kogoś, często z młodszego pokolenia, by opowiadał o wielkich dziełach Bożych, które cały Izrael wspominał. Rozpoczynano owe opowieści od wspomnienia krwi baranka, która wybawiła Izraelitów od śmierci. Od uczty urządzanej dokładnie według instrukcji podanej przez Boga, której celem było przygotowanie Izraelitów do natychmiastowego wymarszu w stronę Ziemi Obiecanej. Upłynęły już wieki. Izraelici doświadczali stopniowo nowych interwencji Boga, tak w okresach swojego wielkiego zaufania do Niego, jak i w okresach niewierności.
I oto nadszedł moment, by na ucztę paschalną, na ucztę wspomnień, na świętą ucztę Izraela zaprosić również innych wierzących ludzi. Stało się to możliwe dzięki wydarzeniom zbawczym, dotyczącym całej ludzkości. Wielowiekowa tradycja Izraela stała się tylko oprawą do przygotowania świętej uczty wspomnień, do której zasiądą wszystkie narody świata.
Jezus, świadomy tego, że nadeszła Jego godzina przejścia z ziemi do domu Ojca, postanowił w miejsce żydowskiego baranka paschalnego złożyć w ofierze samego siebie i przygotować dla każdego, kto Mu zawierzy, ucztę z własnego Ciała i z własnej Krwi. Uczynił to w sposób Boski, podając swe Ciało pod postacią chleba i swoją Krew pod postacią wina.
„Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane. Bierze i pijcie, to jest kielich Krwi Mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na Moją pamiątkę".
Obrzęd, wkomponowany w paschalną ucztę wspomnień, jest wyraźnie ukierunkowany na to, co stanie się w Wielki Piątek. Jezus otwiera przestrzeń czasu; nie tylko tego, który jest za nami, ale i tego, który jest przed nami. Otwiera również przestrzeń miejsca. Wykracza poza mury Wieczernika. Decyzja Jezusa pójścia na śmierć krzyżową jest już w pełni podjęta w Wieczerniku. Świętym pokarmem nie jest już jednak baranek paschalny, lecz są nim Ciało i Krew Jezusa. Ciało wydane i Krew, która będzie wylana. Oto wielka tajemnica wiary.
Sakramentalna obecność Chrystusa we wspólnocie, zasiadającej wokół stołu, i sakramentalna Jego obecność pod postacią chleba i wina: obecność ukryta, a równocześnie tak bardzo dostępna, że bez najmniejszego lęku może do Jezusa podejść każdy, komu na spotkaniu z Nim zależy.
Pan Jezus chciał, byśmy wspominali Jego śmierć i zmartwychwstanie nie w atmosferze lęku, cierpienia i grozy, ale w atmosferze wielkiego dziękczynienia za to, co dla nas uczynił. Jest to jeden z najczystszych i najpiękniejszych obrzędów ofiarnych, jakie kiedykolwiek były i jakie są na ziemi. Nie ma w nim nic z grozy krwi, z grozy śmierci; nic, co mogłoby człowieka poplamić. Jest świątecznie nakryty stół, jest świeży, pachnący chleb i jest kielich dobrego wina. Pamiątka Golgoty, dramat śmierci i strasznej agonii zostały zakryte przez samego Jezusa przepiękną, niezwykle prostą a zarazem czytelną zasłoną.
Nie jest to tylko wspomnienie. Jest to uobecnienie wydarzeń Wielkiego Piątku i Wielkiej Niedzieli. Jest to Boski gest Jezusa, który zaprasza do uczestniczenia w tej wolności, za którą On zapłacił swym cierpieniem i swoją śmiercią.
Uczniowie Chrystusa bardzo wiernie wypełnili polecenie Mistrza: „To czyńcie na Moją pamiątkę". Od początku w centrum ich spotkań była uczta wspomnień, w czasie której dziękowali Bogu za zmartwychwstanie Mistrza. Podczas tej Świętej Ofiary powtarzali słowa Chrystusa i ponawiali gest ofiarowania chleba i wina.
Najstarszym zapisem jest tekst św. Pawła, znajdujący się w Liście do Koryntian. Szawła nie było w Wieczerniku. On spotkał się z Eucharystią sprawowaną już przez chrześcijan. Opisał więc jej celebrację. Znamienne jest jednak to, że bardzo stanowczo broni świętości Boskiego pokarmu. Paweł jest świadomy obecności żywego Boga w konsekrowanym chlebie i przy tym pierwszym, najstarszym jego zapisie, pojawiają się słowa przestrogi: „Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije".
Ten wymiar utrwalały pierwsze pokolenia. Święty Jan Chryzostom nazywa Eucharystię „Misterium tremendum" - „straszną tajemnicą". „Straszną" dlatego, że traktuje o tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Straszną, gdyż przemienia człowieka w Boga. Taki jest bowiem sens tego świętego pokarmu. I „straszną" dlatego, że gdyby ktoś niegodny sięgnął po ten pokarm, będzie spożywał potępienie.
Oprócz św. Pawła tajemnicę Wieczernika opisują synoptycy Marek, Mateusz i Łukasz. Każdy z nich zanotował obrzęd konsekracji chleba i wina oraz obrzęd Komunii świętej, czyli spożywania przez uczestników wieczerzy świętego pokarmu w Wieczerniku.
Święty Jan pisze pod koniec I stulecia. Rozbudowuje tajemnicę Wieczernika, ujawniając jego niepojęte bogactwo. Jest to zapis świętej uczty wspomnień dokonany przy pomocy serca. Przekazuje go bowiem uczeń, który w czasie owej świętej uczty spoczywał na sercu Mistrza.
Jan ujawnia wszystkie części Mszy świętej; a więc akt pokuty, czyli umycie nóg. Każda Msza święta rozpoczyna się wspomnieniem własnych grzechów i prośbą o ich oczyszczenie. W Wieczerniku tajemnica grzechu była obecna w Wielki Czwartek poprzez zapowiedź zdrady Piotra, przez zapowiedź zwątpienia uczniów oraz przez ostatnią dramatyczną próbę wezwania Judasza do nawrócenia ze złej drogi. W Wieczerniku nie ma teoretycznych rozważań o grzechu. Jest mowa o konkretnych grzechach uczestników pierwszej Mszy świętej. I grzech zostaje usunięty ręką samego Zbawiciela, który jest zawsze Gospodarzem Wieczernika. Umywanie nóg to akt pokuty. Nie my jednak oczyszczamy się z grzechu. Oczyszcza nas Bóg. Nie jesteśmy w stanie usunąć plam swojego grzechu, tak jak to chciał uczynić Piotr, musimy złożyć swoją głowę i serce, ręce i nogi w dłonie Zbawiciela, by obmył to, co nas plami.
Liturgię słowa w czasie Świętej Ofiary ujął św. Jan jako objawienie miłości i jako pouczenie dotyczące miłości. Niepojętej miłości Boga do nas. „Nie nazywam was sługami, ale przyjaciółmi". Niepojętej miłości wzajemnej. „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem". Również w Wieczerniku jest objawiona tajemnica miłości nieprzyjaciół jako dar Jezusa ofiarowany Judaszowi. Jest to odpowiedź na jego zdradę. Jezus wyciąga doń rękę pełną chleba. Modlitwa eucharystyczna została zanotowana przez św. Jana jako przepiękna Modlitwa Arcykapłańska samego Jezusa o jedność Kościoła, jego świętość, powszechność, apostolskość i o jego miłość.
Św. Jan w przypowieści o winnym krzewie i latoroślach objawia również tajemnicę działania Eucharystii w Komunii świętej. Ona jest sokiem życiodajnym, który z pnia drzewa dociera przez gałęzie aż do latorośli i wydaje owoc obiaty. Przypomniał również Jan, że nad tym tajemniczym działaniem Bożego życia w nas czuwa Ojciec. Czuwa i nad tym, byśmy obfity owoc przynosili. W dziewięćdziesiątych latach I wieku Jan nie musiał już powtarzać słów konsekracji. One objęte były tajemnicą i wszyscy wtajemniczeni doskonale je znali.
Wieczernik jako pamiątka i jako rzeczywistość. Boskie zaproszenie do wejścia w tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa oraz zesłania Ducha Świętego. Wystarczy tylko maleńkie ziarnko wiary, przypominające ziarenko gorczycy, by wejść w to bogactwo i by zostać nim oczarowanym na wieki.
Skoncentrowanie wszystkich tajemnic zbawienia w sakramentalnych znakach Wieczernika - tajemnicy Wcielenia, śmierci Chrystusa, Jego zmartwychwstania, wniebowstąpienia i zesłania Ducha Świętego - wymagało oddania kluczy do tego skarbca w uświęcone ręce człowieka. Do przygotowania uczty potrzebny jest kapłan. To w jego rękach chleb zamienia się w Ciało Chrystusa, a wino w Jego Krew. Jego ręce podają te skarby. Właśnie ręka kapłana wyposażona jest w moc odpuszczania grzechów, czyli w możliwość usuwania przeszkód, które odsuwają człowieka od świętości Boga.
Nie byłoby Eucharystii, gdyby nie było sakramentu kapłaństwa. On jest konieczny, by Wieczernik był nieustannie otwarty. Kapłan jest żywą pamiątką Wielkiego Czwartku. Jego rodowodu trzeba szukać w Wieczerniku. Kapłan jest darem Boga, którego wielkości nikt nie potrafi wycenić.
Kończymy cykl dziękczynnej modlitwy za cenne pamiątki wydarzeń paschalnych. Zawsze składaliśmy nasze dziękczynienie przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie. Dziś dziękujemy za sakrament miłości, który sprawia, że i nasze spotkania mogły się odbywać w Wieczerniku.
Niechaj Duch Święty, przemieniający chleb w Ciało Syna Bożego, a wino w Jego Krew, i dający moc rozgrzeszania konsekrowanym dłoniom kapłana, przemieni nasze serca w dobry chleb, który karmi, a naszą miłość w dobre wino, które napełnia innych radością. Niech święta pamiątka Wielkiego Tygodnia, dostępna dla nas każdego dnia, pomoże nam w odkrywaniu niepojętej miłości, która dla naszego zbawienia wezwała Syna Boga do ukrycia swego majestatu pod niepozorną postacią chleba.
Za drzewo krzyża - drzewo naszego zbawienia, dziękujemy Ci, Panie.
Za ostre gwoździe, które świadczą o Twym posłuszeństwie Ojcu, dziękujemy Ci, Panie.
Za obraz Twego umęczonego Ciała, utrwalony na całunie, dziękujemy Ci, Panie.
Za pusty grób, który stał się niemym świadkiem Twego zmartwychwstania, dziękujemy Ci, Panie.
Za teksty natchnione, mówiące o Twoim cierpieniu, śmierci i zmartwychwstaniu, dziękujemy Ci, Panie.
Za Twą ukrytą miłość, objawioną w Eucharystii i w kapłaństwie, dziękujemy Ci, Panie
Za czas naszych pasyjnych rozważań w tym roku, dziękujemy Ci, Panie.