Gautier Teofil STOPA MUMII


Gautier Teofil

STOPA MUMII

Nie mając nic lepszego do roboty, wstąpiłem do pewnego handlarza osobliwości, zwanego w gwarze paryskiej „rupieciarzem”. Zapewne nieraz zerknęliście przez szybę wystawową do jednego z owych sklepików, których namnożyło się tak wiele, od czasu gdy weszło w modę kupowanie antyków i gdy każdy najskromniejszy nawet agent giełdowy czuje się w obowiązku posiadać „średniowieczną sypialnię”.

Sklepik taki przypomina jednocześnie kram z żelastwem, skład dywanów, laboratorium alchemika i pracownię malarską; w tych tajemniczych norach, gdzie przez okiennice sączy się przezorny półmrok, najbardziej godnym zaufania zabytkiem jest kurz; pajęczyny odznaczają się niewątpliwym autentyzmem, czego nie można powiedzieć o gipiurach, a stare drzewo gruszkowe liczy sobie mniej lat niż mahoń świeżo sprowadzony z Ameryki.

Sklep mojego antykwariusza był istnym gabinetem osobliwości; rzec by można, że wszystkie wieki i wszystkie kraje wyznaczyły tu sobie spotkanie: lampa etruska z czerwonej glinki stała na szafeczce wykonanej przez sławnego Boulle'a, której hebanowe płyty zdobiły surowe linie miedzianych żyłek; szezlong z czasów Ludwika XV wyciągnął niedbale swoje sarnie nóżki pod masywnym stołem z okresu panowania Ludwika XIII, wspartym na ciężkich spiralach z dębowego drzewa i rzeźbionym w splątany wzór liści i chimer.

W kącie stała dziwerowana zbroja mediolańska, połyskując wyklepanym misternie wybrzuszeniem pancerza; amorki i nimfy z biskwitu, figurki chińskie, wazoniki z zielonkawej glinki lub zdobne siatką sztucznego spękania, filiżanki z saskiej i starej sewrskiej porcelany tłoczyły się w szafkach i na etażerkach; na ząbkowanych kredensowych półeczkach lśniły japońskie półmiski w desenie czerwone i czarne, kratkowane złotem, tuż obok fajansów Bernarda Palissy, przedstawiających w wypukłorzeźbie żmije, żaby i jaszczurki.

Z szeroko rozwartych szaf wymykały się kaskady wytłaczanych jedwabi chińskich o srebrnym połysku, strumienie brokatów, na których ukośny promień słońca rozsiewał lśniące cętki; portrety ze

wszystkich możliwych epok uśmiechały się spod pożółkłego werniksu, wyglądając z bardziej lub mniej zmatowiałych ram.

Kupiec szedł za mną ostrożnie krętym przejściem między stosami mebli, poskramiając dłonią poły mego surduta, niebezpiecznie rozwiewające się na boki, pilnując moich łokci z uwagą i niepokojem tak typowym dla antykwariuszy i lichwiarzy.

Handlarz był niewątpliwie dziwną postacią. Jego olbrzymia czaszka, gładka jak kolano, otoczona mizerną aureolą siwych włosów, podkreślonych jeszcze jasnołososiowym odcieniem skóry, nadawała mu pozór patriarchalnej dobroduszności, któremu przeczyły zresztą iskrzące się, żółte oczka, biegające w oczodołach niczym dwa luidory skąpane w żywym srebrze. Jego zakrzywiony nos o orlim kształcie miał w sobie coś wschodniego czy też żydowskiego. Dłonie jego, szczupłe, wątłe, żylaste, pokryte wydatnymi ścięgnami niby szyjka skrzypiec strunami, o paznokciach podobnych do pazurków na końcu błoniastych skrzydeł nietoperzy, trzęsły się i starcze ich drżenie budziło niepokój; lecz ręce te, poruszane nerwowym tikiem, stawały się mocniejsze od stalowych obcęgów czy kleszczy homara, z chwilą gdy podnosiły jakiś cenny przedmiot, na przykład czarę z onyksu, puchar wenecki lub tacę z czeskiego kryształu. Ten stary dziwak, o wyglądzie rabina czy czarnoksiężnika, miał w sobie coś tak zagadkowego, że trzy wieki temu niechybnie spalono by go na stosie.

— Czyżby pan dzisiaj nic u mnie nie kupił? Oto kriss malajski, którego klinga faluje jak płomień; zechce pan przyjrzeć się tym ściekom do krwi, tym ząbkom wyciętym w odwrotnym kierunku, żeby spowodować wyrwanie wnętrzności przy wyciąganiu sztyletu; ta okrutna, lecz piękna w swoim rodzaju broń stanie się ozdobą pana zbioru. A ten miecz dwuręczny, kuty przez Josepe de la Hera, też jest przepiękny! Albo ta szpada z ażurową gardą — cóż za wspaniała robota!

— Nie, mam już dosyć broni i wszelkich narzędzi mordu. Chciałbym dostać figurkę lub jakikolwiek nieduży przedmiot, mogący mi służyć za przycisk; nie znoszę wszystkich tych tandetnych sprzedawanych w sklepach papierniczych brązów, które stoją niezmiennie na każdym biurku.

Stary gnom poszperał w swoich rupieciach i rozłożył przede mną antyczne lub pseudoantyczne brązy, bryłki malachitu, małe bożki

hinduskie i chińskie, rodzaj opasłych figurek z jadeitu, wcielenia Bramy lub Wisznu, idealnie nadająca się do tego niezbyt odpowiedniego dla bogów celu, mianowicie do przyciskania swoim ciężarem pism i listów.

Wahałem się, czy wybrać smoka z porcelany usianego brodawkami, o paszczy zdobnej w kły i zęby w kształcie piły, czy wyjątkowo wstrętnego meksykańskiego fetysza, mającego przedstawiać boga Witziliputzli w jego rzeczywistej postaci, gdy nagle dostrzegłem prześliczną stopę, którą w pierwszej chwili wziąłem za szczątek posągu jakiejś antycznej Wenus.

Stopa ta miała piękne, płowe i rude odcienie, które nadają brązom florenckim ów specyficzny wygląd, ciepły i pełen życia, odcienie o całe niebo przewyższające grynszpanowy ton zwykłych brązów, nasuwających myśl, że posągi gniją jak ludzkie ciała; jej kształty, okrągłe i wygładzone przez miłosne pocałunki dwudziestu wieków, mieniły się jedwabistym połyskiem; było to zapewne spiżowe cacko z Koryntu, dzieło najlepszego okresu, może nawet odlew rzeźby samego Lizyppa.

— Ta stopa odpowiada mi najbardziej — powiedziałem antykwariuszowi, który zmierzył mnie ironicznym i chmurnym wzrokiem, podając jednocześnie żądany przedmiot, żebym mógł go dokładniej obejrzeć.

Jego lekkość zdumiała mnie; nie była to rzeźba z metalu, lecz prawdziwa stopa ludzka — stopa zabalsamowana, stopa mumii; gdy patrzyło się na nią z bliska, można było dojrzeć budowę skóry i ledwie dostrzegalne ślady odciśnięte przez osnowę powijaków. Palce były cienkie, delikatne, zakończone paznokciami o idealnym kształcie, nieskazitelnymi i przezroczystymi niczym agaty; wielki palec, nieco odchylony, odcinał się pięknie, na modłę antyczną, od reszty palców, co nadawało całej stopie układ swobodny i niewymuszony, lekkość ptasiej nóżki; podeszwa, ledwie porysowana kilkoma prawie niewidocznymi kreskami, świadczyła o tym, że nigdy nie dotknęła ziemi, że stykała się tylko z najcieńszymi matami uplecionymi z trzciny Nilu i z najmiększymi kobiercami z lamparcich skór.

— Ho, ho, pan chciałby mieć stopę księżniczki Hermonthis! — rzekł antykwariusz z szyderczym chichotem, wlepiając we mnie swoje sowie oczy. — I w dodatku zrobić z niej przycisk! Oryginal

ny pomysł, pomysł godny artysty! — I dziwny człowieczek dodał półgłosem, jak gdyby mówił sam do siebie: — Stary faraon nie posiadałby się ze zdumienia, gdyby mu ktoś powiedział, że stopa jego ukochanej córki służyć będzie za przycisk, gdy on rozkazał wydrążyć dla księżniczki granitową górę i umieścić tam potrójną trumnę, malowaną i złoconą, pokrytą mnóstwem hieroglifów i pięknymi wizerunkami sądu bogów nad rzeszą ludzkich dusz.

— Ile pan żąda za ten szczątek mumii?

— Chciałbym osiągnąć za niego możliwie najwyższą cenę, przecież to wspaniała sztuka! Gdybym miał drugą stopę, nie sprzedałbym pary za mniej niż pięćset franków. Córka faraona to nie lada osobliwość!

— Nie ulega wątpliwości, że to wielka rzadkość, ale ostatecznie ileż pan za nią żąda? Przede wszystkim uprzedzam pana, że cały mój majątek wynosi obecnie pięć luidorów; gotów jestem kupić coś za tę cenę, ale nie wydam nic ponadto. Gdyby pan przeszukał boczne kieszenie moich kamizelek i wszystkie moje najtajniejsze schowki, nie znalazłby pan nawet złamanego centyma.

— Pięć luidorów za autentyczną Stopę księżniczki Hermonthis to niewiele, doprawdy niewiele — rzekł antykwariusz potrząsając głową i nadając swoim źrenicom ruch obrotowy. — Ale co tam, niech pan ją bierze! I dam panu jeszcze opakowanie na dodatek — dorzucił owijając stopę mumii w skrawek starego adamaszku. — To bardzo piękny, prawdziwy adamaszek hinduski, nigdy nie farbowany powtórnie, mocny i mięsisty — mruczał pod nosem, gładząc palcami wytartą tkaninę i wychwalając siłą przyzwyczajenia przedmiot najwyraźniej mało wartościowy, skoro sam uznał, że może go oddać za darmo.

Wsunął złote monety do czegoś w rodzaju średniowiecznej kiesy wiszącej u jego pasa i powtórzył raz jeszcze:

— Nie do wiary! Stopa księżniczki Hermonthis ma służyć za przycisk!

Po czym, utkwiwszy we mnie świecące fosforycznym blaskiem źrenice, rzekł skrzeczącym głosem, przypominającym miauczenie kota, który właśnie zadławił się ością:

— Stary faraon nie będzie zadowolony. Ten zacny człowiek bardzo kochał swoją córkę.

— Mówi pan o nim tak, jak gdyby pan żył w jego czasach! Mi

mo poważnego wieku nie pochodzi pan przecież z epoki piramid! — odpowiedziałem mu ze śmiechem już z progu sklepiku.

Wróciłem do domu, zachwycony swoim nabytkiem. Chcąc czym prędzej wykorzystać stopę boskiej księżniczki Hermonthis, postawiłem ją na plice papierów; składały się na nią próbki wierszy — trudna do odczytania mozaika poprawek i przekreśleń — niedokończone artykuły, zapomniane listy, wrzucone do szuflady zamiast do skrzynki pocztowej, co zdarza się nieraz osobom roztargnionym. Przycisk wyglądał nader efektownie, był naprawdę uroczy, niezwykły i romantyczny.

Ogromnie zadowolony z tej ozdoby mieszkania, wyszedłem na ulicę i zacząłem spacerować z należytą powagą oraz dumą człowieka mającego nieodpartą przewagę nad mijającymi go przechodniami, polegającą na tym, iż posiada na własność szczątek księżniczki Hermonthis, córki faraona.

Wszyscy ci, którzy nie byli jak ja właścicielami przycisku, i to przycisku ponad wszelką wątpliwość pochodzenia egipskiego, wydawali mi się wręcz śmieszni; każdy rozsądny człowiek powinien był — w moim pojęciu — starać się przede wszystkim o stopę mumii na biurko.

Na szczęście spotkałem kilku znajomych i to spotkanie ochłodziło moje roznamiętnienie świeżym nabytkiem; udałem się z nimi na obiad, jako że trudno by mi było pójść na obiad z samym sobą.

Kiedy powróciłem do domu wieczorem, z lekka podchmielony, niewyraźny aromat wschodnich pachnideł mile połechtał mój narząd powonienia; ciepło panujące w pokoju pobudziło sole, smoły ziemne i mirrę, w które specjaliści od balsamowania zwłok zanurzali ciało księżniczki; był to zapach delikatny, a jednocześnie przenikliwy, który nie zdołał się rozwiać w ciągu czterech tysięcy lat. Marzeniem Egiptu było istnieć wiecznie, toteż jego pachnidła mają moc i trwałość granitu.

Niebawem piłem już zachłannie z czarnego pucharu snu; na przeciąg godziny, a może dwóch, wszystko pogrążyło się dla mnie w nieprzeniknionej mgle, zalały mnie mroczne fale nicości i zapomnienia. Jednakże ciemności, w które zapadł mój umysł, zaczęły się stopniowo rozjaśniać, a sny jęły muskać mnie w milczącym swoim locie.

Oczy mojej duszy otworzyły się i ujrzałem swój pokój takim, jakim był w rzeczywistości; mógłbym sądzić, że się obudziłem, lecz wyczuwałem niejasno, że śpię i że lada chwila wydarzy się coś niezwykłego.

Zapach mirry stał się bardziej intensywny, a jednocześnie poczułem lekki ból głowy, który nader słusznie złożyłem na karb kilku kieliszków szampana, wychylonych na cześć nieznanych bogów i przyszłych naszych sukcesów.

Rozejrzałem się po pokoju, trwając w wyraźnym, choć niczym nie usprawiedliwionym oczekiwaniu; meble stały na swoich zwykłych miejscach, lampa na konsoli płonęła łagodnym blaskiem, przyćmionym przez mleczną biel matowego klosza, akwarele połyskiwały za gładkimi taflami szkła, firanki zwisały w leniwych fałdach — wszystko wydawało się uśpione i spokojne.

Po chwili jednak coś zmąciło jak gdyby harmonię tego cichego wnętrza; boazerie trzeszczały jak skradające się kroki, polano pokryte popiołem miotało z nagła niebieskawe płomyki, a tarcze pater wyglądały jak metalowe oczy, wypatrujące wraz ze mną czegoś, co miało wydarzyć się lada moment.

Przypadkiem skierowałem wzrok w stronę stołu, na którym położyłem stopę księżniczki Hermonthis.

Zamiast tkwić nieruchomo, jak przystało stopie zabalsamowanej od czterech tysięcy lat, poruszała się, kurczyła i podskakiwała na papierach niczym wystraszona żabka; można by sądzić, że jest pod działaniem ogniwa galwanicznego; słyszałem wyraźnie suche postukiwanie małej piętki, twardej jak kopytko gazeli.

Niezbyt mi się podobało zachowanie mego nowego nabytku — jako że lubiłem przyciski ustatkowane, wszelkie zaś wędrówki stóp bez pomocy nóg wydawały mi się co najmniej nienaturalne — i zaczęło mnie ogarniać uczucie do złudzenia przypominające strach.

Nagle ujrzałem, że fałdy jednej z firanek poruszają się, i usłyszałem tupot, charakterystyczny dla osoby skaczącej na jednej nodze. Muszę wyznać, że zrobiło mi się zimno i gorąco, tajemniczy podmuch przeszedł mi dreszczem po plecach, a włosy stanęły dęba, aż szlafmyca sfrunęła i spadła o kilka kroków od łóżka.

Firanka odchyliła się i ujrzałem postać najdziwniejszą, najbardziej zdumiewającą, jaką można sobie wyobrazić.

Była to młoda dziewczyna o cerze koloru ciemnej kawy z mlekiem niczym bajadera Amani, nieskazitelnie piękna, w najczystszym egipskim typie; oczy jej, o kącikach uniesionych lekko ku górze, miały kształt migdałów, brwi były tak czarne, że aż wydawały się granatowe, delikatny nos, subtelny w rysunku, w niczym nie ustępował nosom greckim; można by ją wziąć śmiało za brązowy posąg z Koryntu, gdyby nie wydatne kości policzkowe oraz nieco afrykański kształt ust, świadczący ponad wszelką wątpliwość, że należy ona do tajemniczej rasy znad brzegów Nilu.

Jej szczupłe, młode ramiona o dziewczęcej linii ujęte były w rodzaj metalowych obręczy i okręcone sznurami szklanych paciorków; włosy miała splecione w mnóstwo cienkich warkoczyków, a na jej piersiach wisiała zielona figurka bogini z wypalanej glinki, w której to bogini nietrudno było rozpoznać — po bacie o siedmiu rozgałęzieniach — Izydę, przewodniczkę dusz; na czole dziewczyny skrzyła się złota blaszka, a ślady szminki widniały na policzkach o miedzianym odcieniu.

Najdziwniejszy jednak był jej strój.

Wyobraźcie sobie chustę z pasków zapisanych czarnymi i czerwonymi hieroglifami, przesyconych smołą ziemną, które zdawały się należeć do świeżo odwiniętej mumii.

Na skutek przeskoku myślowego, zdarzającego się często w snach, usłyszałem nagle ochrypły, nienaturalny głos antykwariusza, który powtarzał niby monotonny refren zdanie wypowiedziane w sklepie tak zagadkowym tonem: „Stary faraon nie będzie zadowolony. Ten zacny człowiek bardzo kochał swoją córkę”.

Nadto uwagę moją zwrócił osobliwy, bynajmniej nie dodający mi odwagi szczegół: zjawa miała tylko jedną stopę, druga ucięta była przy samej kostce.

Dziewczyna skierowała się w stronę stołu, na którym stopa mumii miotała się i podskakiwała ze zdwojoną szybkością, po czym oparła się o jego brzeg i łzy błysnęły w jej oczach.

Chociaż nie wymówiła ani słowa, wyczułem jasno jej myśli: patrzyła na swoją stopę — była to bowiem jej stopa — z zalotną, a zarazem smutną minką, z wyrazem pełnym nieopisanego wdzięku; nóżka jednak skakała i biegała wokoło, poruszana jak gdyby niewidoczną, stalową sprężyną.

Dwa czy trzy razy Hermonthis wyciągnęła rękę,, by ją uchwycić, niestety bez rezultatu.

Wówczas między księżniczką a jej stopą, która wydawała się obdarzana własnym, odrębnym życiem, nawiązał się przedziwny dialog w prastarym języku, jakiego używano zapewne trzydzieści wieków temu w podziemnych grobowcach krainy Ser; całe szczęście, że owej nocy znałem doskonale ten język.

Hermonthis mówiła głosem miłym i dźwięcznym jak kryształowy dzwoneczek:

— A więc wciąż uciekasz ode mnie, kochana moja stopko, choć tak dbałam o ciebie! Obmywałam cię pachnącą wodą w alabastrowym basenie, wygładzałam twoją piętkę pumeksem maczanym w oleju palmowym, obcinałam twoje paznokcie złotymi obcążkami i polerowałam je kłem hipopotama, wybierałam dla ciebie pantofelki haftowane i malowane o podwiniętych czubkach, które budziły zazdrość wszystkich dziewcząt w Egipcie; miałaś na palcach pierścienie ze świętym skarabeuszem i nosiłaś najlżejsze chyba ciało, jakiego życzyć sobie może rozleniwiona stopa.

Nóżka odpowiedziała jej na to nadąsanym i zrzędliwym tonem:

— Wiesz dobrze, że jestem cudzą własnością, kupiono mnie i wręczono sprzedawcy pieniądze; stary handlarz doskonale wiedział, co robi; dotychczas żywi do ciebie urażę za to, że nie chciałaś go poślubić, i dlatego spłatał ci brzydkiego figla. Arab, który wdarł się przemocą do twego królewskiego grobowca w podziemiach tebańskiego nekropolu, był umyślnie przez niego nasłany; chciał ci uniemożliwić pójście na spotkanie z mieszkańcami krainy wiecznego mroku w podziemnym grodzie. Czy masz pięć złotych monet, żeby mnie wykupić?

Niestety nie... Ukradziono mi wszystko: klejnoty, pierścienie, sakiewki ze złotem i srebrem — odpowiedziała z westchnieniem księżniczka Hermonthis.

— Księżniczko! — zawołałem wtedy. — Nigdy nie przetrzymywałem bezprawnie niczyjej stopy! Chociaż nie posiadasz pięciu luidorów, które za nią zapłaciłem, chętnie ci ją ofiaruję. Byłbym niepocieszony, gdyby tak urocza osoba miała kuleć przeze mnie.

Wygłosiłem tę przemowę tonem eleganta z czasów Regencji czy średniowiecznego trubadura, co musiało niewątpliwie zadziwić

piękną Egipcjankę. Skierowała jednak na mnie wzrok wyrażający bezgraniczną wdzięczność, a w oczach jej zapaliły się błękitnawe iskierki.

Wzięła swoją stopę, która tym razem poddała się posłusznie jej woli, i ruchem kobiety wkładającej ciżemkę przyłożyła ją zręcznie do nogi. Potem przeszła kilka kroków po pokoju, jak gdyby chciała się upewnić, że naprawdę już nie kuleje.

— Ach, jakże mój ojciec się ucieszy! Bolał ogromnie nad moim okaleczeniem, bo przecież od dnia mego urodzenia zaprzągł całe rzesze ludzi do pracy nad wykopaniem tak głębokiego grobu, aby przechował moje ciało nienaruszone aż po dzień rozstrzygający, kiedy bogini Amentis rzuci dusze na szalę swej wagi. Chodź ze mną do ojca — przyjmie cię życzliwie, bo zwróciłeś mi moją stopę.

Propozycja ta wydała mi się całkiem naturalna; włożyłem szlafrok w wielkie kwiaty, który nadawał mi iście faraoński wygląd, wsunąłem naprędce stopy w tureckie papucie i oświadczyłem księżniczce, że jestem gotów jej towarzyszyć.

Przed wyjściem Hermonthis zdjęła z szyi małą figurkę z zielonej glinki i położyła ją na rozrzuconych papierach, zaścielających stół.

— Czuję się w obowiązku dać ci inny przycisk w zamian za tamten — rzekła z uśmiechem.

Podała mi dłoń, gładką i zimną jak skóra żmii, i ruszyliśmy w drogę.

Dłuższy czas pędziliśmy z szybkością strzały poprzez płynne, szarawe przestworza, a z prawa i z lewa mijały nas jakieś ledwie zarysowane sylwetki.

Przez chwilę widzieliśmy wokół siebie tylko niebo i wodę, a potem wyłoniły się przed nami strzeliste obeliski, na horyzoncie zarysowały się pylony i tarasy obrzeżone sfinksami.

Byliśmy u celu. Księżniczka podprowadziła mnie do stóp góry z różowego granitu; z boku znajdowało się wejście, tak jednak wąskie i niskie, że trudno by je było odróżnić od rozpadlin skalnych, gdyby nie dwie płyty kamienne, upstrzone rzeźbami, stojące po obu jego stronach.

Hermonthis zapaliła pochodnię i ruszyła przodem. Wędrowaliśmy przez korytarze wykute w litej skale; tysiące rąk musiało

pracować przez tysiące lat nad dekoracją ścian, pokrytych hieroglifami i obrazami pochodów o alegorycznej treści; korytarze te, nieskończenie długie, wiodły do kwadratowych pomieszczeń, pośrodku których przebito głębokie szyby — spuszczaliśmy się do nich po klamrach lub spiralnymi schodkami; szyby te prowadziły do innych izb, z których wychodziły dalsze korytarze, również przyozdobione wizerunkami jastrzębi, zwiniętych w kłębek wężów różnymi mistycznymi symbolami; wykonano tu ogrom pracy, której oko ludzkie nie miało nigdy oglądać, wykuto w granicie nieskończenie długie legendy, które tylko umarli, pogrążeni w wieczności, mieli czas odczytywać.

Wreszcie dotarliśmy do sali tak obszernej, tak wielkiej, tak gigantycznych rozmiarów, że nie można było dojrzeć jej krańców; jak okiem sięgnąć ciągnęły się tu rzędy olbrzymich kolumn, między którymi migotały blade, żółtawe światełka i te błyszczące punkciki ujawniały niezmierzone głębie podziemia.

Księżniczka Hermonthis trzymała mnie wciąż za rękę i z wdziękiem witała znajome mumie.

Oczy moje stopniowo przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku i zaczęły rozróżniać otaczające nas przedmioty.

Ujrzałem królów siedzących na tronach, władców podziemnych narodów; byli to starcy wysokiego wzrostu, wychudzeni, pomarszczeni, o pergaminowych obliczach, sczerniali od olejów i smoły ziemnej, w złotych pszentach na głowach, opancerzeni pektorałami i lśniącymi blachami, na których błyszczały rozsiane drogie kamienie; oczy mieli nieruchome niczym sfinksy, a długie brody oszronione przez minione stulecia; za nimi stały ich zabalsamowane ludy, znieruchomiałe w sztywnych i wymuszonych pozach tak typowych dla sztuki egipskiej, zachowując na wieki narzuconą przepisami, hieratyczną pozę. Za poddanymi miauczały współczesne im koty, wymachiwały skrzydłami ibisy i szyderczo szczerzyły zęby krokodyle, bardziej jeszcze upiorne w swoich grobowych powijakach.

Zgromadzili się tu wszyscy faraonowie: Cheops, Chefren, Psametych, Sesostris, Amenofis, wszyscy posępni władcy piramid i podziemnych nekropolii; na podwyższeniu zasiedli król Kronos i Ksiksutros, który żył w czasie potopu, oraz TubalKain, jego poprzednik.

Broda króla Ksiksutrosa tak urosła, iż owinęła siedmiokrotnie granitowy stół, na którym wspierał się senny, pogrążony w medytacjach faraon.

Jeszcze dalej, gdzieś hen, w szarawych oparach, poprzez mgłę wieków rozróżniałem niejasno siedemdziesięciu dwóch królów z epoki poprzedzającej Adama oraz ich siedemdziesiąt dwa ludy, które znikły bez śladu na zawsze.

Księżniczka Hermonthis dała mi kilka minut czasu, żebym mógł nasycić się tym fantastycznym widokiem, po czym przedstawiła mnie swemu ojcu faraonowi, który majestatycznie skinął mi głową.

— Odnalazłam moją stopę! Odnalazłam moją stopę! — wołała księżniczka klaszcząc w małe dłonie z objawami szalonej radości. — Ten młodzieniec mi ją zwrócił!

Przedstawiciele różnych ras, rasy Kheme, rasy Nahazi, wszystkie narody o skórze czarnej, brązowej i miedzianej, powtarzały zgodnym chórem:

— Księżniczka Hermonthis odnalazła swoją stopę!

Nawet Ksiksutros był tym poruszony — raczył unieść powieki, pogładził wąsa i obrzucił mnie wzrokiem ciężkim od brzemienia wieków.

— Klnę się na Omsa, psa z otchłani piekielnych, i na Tmeję, córę Słońca i Prawdy, że to dzielny i zacny młodzieniec — rzekł faraon wyciągając ku mnie berło zakończone kwiatem lotosu. — Jak cię mam wynagrodzić?

Pełen zuchwalstwa, jak zwykle w snach, kiedy to wszystko wydaje się możliwe, poprosiłem go o rękę księżniczki Hermonthis; ręka w zamian za stopę wydała mi się prawidłową antytezą, nagrodą godziwą i w dobrym stylu.

Faraon otworzył szeroko swoje szkliste oczy, zaskoczony zarówno samą moją prośbą, jak i żartobliwą jej formą.

— Z jakiego kraju pochodzisz? Ile liczysz sobie lat?

— Jestem Francuzem i mam dwadzieścia siedem lat, czcigodny faraonie.

— Dwadzieścia siedem lat! I taki młodzik chce poślubić księżniczkę Hermonthis, która ma trzydzieści wieków! — zawołali naraz wszyscy monarchowie i wszystkie otaczające ich kręgiem narody.

Zdaje się, że jedynie Hermonthis nie uważała mojej prośby za niewłaściwą.

— Gdybyś miał chociaż dwa tysiące lat — podjął stary faraon — chętnie oddałbym ci rękę księżniczki. Ale tak, dysproporcja jest doprawdy zbyt wielka. A poza tym nasze córki potrzebują mężów, którzy przetrwaliby wieki, a wy nie umiecie się już wcale odpowiednio zakonserwować. Ostatnie zwłoki, które tu złożono zaledwie tysiąc pięćset lat temu, zamieniły się w garstkę popiołu! Spójrz, moje ciało jest twarde jak bazalt, moje kości — to stalowe pręty. W ostatnim dniu istnienia świata moja postać i twarz pozostaną nie zmienione, takie same jak za życia. Moja córka Hermonthis przetrwa niejeden posąg z brązu, a z ciebie nie pozostanie wtedy nic, nawet ślady twoich prochów rozwieje wiatr i sama boska Izyda, która potrafiła odnaleźć poćwiartowane członki Ozyrysa, miałaby nie lada trudności z odtworzeniem twojej osoby. Spójrz, jaki jestem jeszcze krzepki i mocny w rękach — rzekł ściskając mi dłoń na modłę angielską, i to tak silnie, że moje własne pierścionki omal nie zmiażdżyły mi palców.

Wreszcie uścisk stał się tak gwałtowny, że obudziłem się i zobaczyłem mego przyjaciela Alfreda, który szarpał mnie za ramię i potrząsał mną, żeby mnie obudzić.

— Ale z ciebie nieprawdopodobny śpioch! Czy mam wynieść cię na ulicę i strzelić ci nad uchem? Już minęło południe. Czy nie pamiętasz, żeś obiecał zabrać mnie do pana Aguado, aby obejrzeć jego hiszpańskie obrazy?

— Mój Boże, zupełnie wyszło mi to z głowy! — odpowiedziałem ubierając się w pośpiechu. — Ale pójdziemy, oczywiście, że tam pójdziemy! Zaproszenie leży tu gdzieś na biurku.

Podszedłem, aby je wziąć. Ale łatwo sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy zamiast stopy mumii, kupionej przeze mnie poprzedniego dnia, ujrzałem zieloną figurkę z wypalanej glinki, ofiarowaną mi w dowód wdzięczności przez księżniczkę Hermonthis!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gautier Teofil Stopa mumii i inne opowiadania fantastyczne
Gautier Teofil AWATAR
Doceniona stopa
12. STOPA, Masaż praktyka, Klasyk
RĘKA i STOPA (Moja tabelka), Anatomia
stopa fund
Konstrukcje?tonowe przebicie, słupy i stopa
Podudzie i stopa by Kwiatek
projekty stopy stopa cukrzycowa projekt
Projekt wieruski Stopa
Stopa cukrzycowa rozpoznanie i leczenie mp pl
~$ojekt 1 ława i stopa
fundamenty stopa wg pn? (tabelka)
dok1 stopa fundamentowa
STOPA PODPOROWA SPAWANA, kopia pracy
Nauka przyjęcia piłki stopą, udem i klatką piersiową
stopa płaska
stopa 2
stopa procentowa FUI5SWBV623TN7NBMMZLATB3A4GTCGPB5HWKS6I

więcej podobnych podstron