Mikołaj Leskow
WDZIĘK ADMINISTRACYJNY
Bezprawiem splugawiona ziemia cala i
pełna złych spraw jego.
Ezdraszowa księga III, rozdz. ,
W naszych smrodliwych dniach, nawet w ciszy piasków merrekiulskich nie podobna uciec od grymasów i bolączek rodzimej polityki: ubiegłego lata było wśród tamtejszych pań generałowych co niemiara niepokoju i frasunku z powodu ich „niedoświadczonych chłopczyków". Jedne nazywają tak swych synalków, drugie siostrzeńców — dość wątpliwej marki — trzecie zaś po prostu ładnych chłopców, których potężne bary rozpalają w ich zwiędłych sercach i gasnącym wzroku płomień dawnych namiętności. Denerwuje panie generałowe to, iż obecnie czasy są znów niepewne, i młodzieńcowi noga łacno może się powinąć, tak że „później będzie to nie do odrobienia". Osobliwie drżały te, których jolies kruszynki studiują na Uniwersytecie Moskiewskim, gdyż z uczelni tej ormiański oświatowca Rosji władczą ręką wydalił profesorów Muromcewa i Kowalewskiego. Większość „kruszynek" przenosi ślizgawki i sale tańca nad wykłady, lecz junactwo wy
maga mężnego bohaterstwa, toteż gdy zwierzchność usunęła tych władców myśli, kruszynki zaczęły się burzyć, robić głupstwa i martwić tym generałowe.
Jedna z nich była szczególniej zalterowana i piszczała potrząsając grzywką:
— Nie mogłam wytrzymać, i u cousine Barbe wypalantowałam samemu Michałowi Nikiforowiczowi wręcz: pas de zéle, pas de zéle , lecz on się wciąż obawia, że odgraniczą nas od Europy aż po Narew i tylko zacierał ręce, ale nie zdołał powiedzieć nic do rzeczy...
Słysząc napaści na Katkowa, wypoczywający wśród tychże piasków merrekiulskich dyrektor jednego z gimnazjów wołyńskich — ni to Chorwat, ni to Czech z pochodzenia — zapłonął świątobliwym patriotyzmem, porwał się w obronie drogiego sercom chorwackim apostoła z bulwaru Strastnego i piszcząc niegorzej niż generałowa, jął krzyczeć na nią, że nie jest zdolna zrozumieć wskazań polityki mocarstwowej, gwoli której należy usunąć nie tylko Muromcewa i Kowalewskiego, ale i wszystkich ludzi ich autoramentu.
— Wyrwać zło z korzeniami — wołał dyrektor wznosząc do bladego finlandzkiego nieba chudy swój palec.
— Ależ to znaczy drażnić Europę! — wołała generałowa.
— Owszem, będziemy ją drażnić, będziemy,
lecz nie zostawimy w swym domu plugastwa i błędnych nauk — obstawał dyrektor.
Gdy oboje, zaperzeni dyskusją, oddalili się od ławki przy pomniku, wielce zasłużony dostojnik, który dotychczas zachowywał milczenie, wzgardliwie spojrzał za nimi i wyciągnął pouczające wnioski z ich sporu;
— Nie należy pozostawić błędnych nauk, ale też nie godzi się drażnić Europy, wszystkiemu zaś winne jest to, że ludzie dnia dzisiejszego nie umieją postępować odpowiednio, uderzają siekierą może nawet tam, gdzie trzeba, lecz niezręcznie, bez wdzięku. Przypomina to grę tychże Czechów na fortepianie: nie fałszują na żadnej nucie, nigdy jednak nie osiągają tej lekkości, jaką pieści nas Antoni Grigoriewicz...
— Pan generał jest tedy zdania — zapytał ktoś dostojnika — że i administracji nieodzowny jest wdzięk?
— Ależ naturalnie! I wyjaśnię przykładem ze swych osobistych doświadczeń, że dawniej administracja umiała przestrzegać tego wdzięku w polityce.
Zanim powołano mię do stolicy na wysokie stanowisko w administracji cesarstwa, sprawowałem rządy w mieście uniwersyteckim na południu. Czas był niespokojny. Wojna turecka, czerniajewowscy ochotnicy przy akompaniamencie aksakowowskich błazeństw rozkołysali wszystkich i oto mój poprzednik został w biały dzień w najludniejszej dzielnicy mia
sta zastrzelony w karecie. Mnie się taki los nie uśmiechał, od pierwszego dnia zacząłem się pilnie przyglądać — i widzę, że ośrodkiem i szczytem całego zamętu jest uniwersytet oraz instytut weterynaryjny: studentami są przeważnie Małorusini, krewcy, uparci. Tacy sami są też profesorowie, którzy właśnie podjudzali młodzież: głupsi — jawnie, na wykładach, a sprytniejsi — spod poły, na zabawach i wieczorkach. Szczególnie jeden trybun uchodził u nich za mądralę i mówcę niegorszego od Gambetty, toteż strzyżone dziwadła przezwały go miejscowym Lassallem i czekały wciąż, rychłoż ich poprowadzi, niczym Spielhagenowski Leo, na „ostatni, rozstrzygający bój".
Przyjrzałem mu się, przez pułkownika żandarmerii zasięgnąłem o nim wszelkich potrzebnych informacji i widzę, że nie przestanie nam bruździć. Postanowiłem się z nim rozprawie.
W poprzedniej służbie nie miałem żadnych starć z uczonymi mężami, mocno się więc zastanowiłem, żeby z braku doświadczenia nie popełnić niezręczności, a uczono nas jeszcze w korpusie, że każdy koń powinien mieć inne wędzidło i że przede wszystkim trzeba wiedzieć, które któremu założyć. Kiedyś o zmierzchu siedzę sobie przy kominku i rozmyślam, za jakie wędzidło mam go targać, aż tu nagle adiutant mi melduje, że przybył z wizytą ojciec archijerej. Ten mój archije
rej był nader subtelny, wyhodowany pod skrzydłem moskiewskiego Filareta; po udzieleniu mi błogosławieństwa spostrzegł od razu moją zadumę i spytał, o co chodzi. Zwierzyłem mu się poufnie: i o tubylczym Lassallu, i o tym, że poszukuję nań wędzidła. Ojciec archijerej słucha, przesuwa bursztynowy różaniec, wreszcie pyta, czym nie wtajemniczył władz szkolnych w swe myśli na ten temat. „Nie, świątobliwy ojcze — powiadam — odsłaniam swe myśli tobie pierwszemu". „Ha — powiada — w takim razie rzecz jest bardzo prosta, proszę się spuścić na mnie, sługę pokornego: przecież nasz hrabia Dymitr Andriejewicz zarządza i synodem, i działem szkolnictwa, otóż wielce pochwala on, kiedy my, duchowieństwo, informujemy go również o sprawach oświatowych. W najbliższych dniach, przed wielkim świętem, poślę do niego ihumena z proskurą, a przy tej sposobności załączę liścik na temat pańskiego Lassalla. Mój ihumen Isichij jest wiernym sługą, na poczcie zaś zausznicy nihilistów czytają
i rozgłaszają wszystkie najsekretniejsze papiery. W tych dniach proszę do mnie wstąpić po nieszporach na herbatkę z lipcowym miodem, może do tego czasu zdążę wygotować brulion swej epistoły". Podziękowałem ojcu archijerej owi, zajechałem doń w trzy dni później i dodałem jeszcze to i owo do jego pisma, na ogół wszakże wyłożył wszystko bardzo trafnie, nie wspomniał o mnie ani
słówkiem, nadmienił zaś, że sumienie jego trapi ów trybun, który niczym lew usiłuje pożreć niemądre owieczki z trzody powierzonej jego — archijereja — pasterskiej lasce.
Ojciec Isichij powiózł list i proskurę, wrócił, upłynęło jeszcze z półtora miesiąca, a nie widać, żeby władze zwróciły jakąś uwagę na mego Lassalla. Poinformowałem się u kuratora szkolnego, który na Nowy Rok także jeździł na brzegi Newy. Okazuje się, że hrabia zapytał go tylko, czemu tego profesora wybierają we wszystkich towarzystwach na prezesa i proszą o wygłoszenie przemówień na wszystkich wieczorach. Widzę więc, że list archijereja doszedł do hrabiego, ale tym bardziej się dziwię jego bezczynności i temu, że nie poczynił żadnych kroków ku „uzdrowieniu korzeni", o które to uzdrowienie Katkow już i wtedy zabiegał gorliwie. Doszedłem do wniosku, że albo nasz Lassalle ma mocne plecy w stolicy, albo słuszność mają ci, co krzyczą, iż „puszczono cugle z rąk". W tej niepewności upłynęło ze dwa, trzy miesiące, aż raptem się dowiaduję, że Lassalle został ni stąd, ni zowąd wyrzucony z prezesostwa najbardziej postępowego towarzystwa, po tygodniu — z drugiego, potem z trzeciego. A kurator donosi ze zdziwieniem, że studenci najpierw wygwizdali go na wykładzie w uniwersytecie, po czym tegoż wieczora potłukli
wszystkie szyby w oknach jego domku; obydwaj zachodzimy w głowę, skąd ten wiatr powiał przeciw Lassallowi. W gazecie, która niedawno drukowała garmondem na czołowych miejscach najbłahszą jego notatkę, redakcja ogłasza znienacka, że zgodnie z wyrażoną jednogłośnie wolą współpracowników taki a taki nie będzie odtąd pisywał... Słowem
gdzie był stół biesiadny, trumna stoi ninie...
Żartobliwie przytoczyliśmy z kuratorem ten dwuwiersz Dierżawina, a tymczasem trumna przybliżyła się rzeczywiście: po tygodniu, na szosie za miastem, znaleziono profesora z przestrzeloną skronią i z karteluszkiem, jaki samobójcy zostawiają na pożegnanie. Zarządziłem na wszelki wypadek, by policmajster wzmocnił posterunki; lecz na pogrzebie nie było ani żywego ducha, oprócz jego staruszki niani i dwóch sędziwych kolegów. Słowem, pochowali, zapomnieli...
Pogrzeb ten odbył się w Wielki Czwartek, a podczas jutrzni w soborze archijerej, gdym mu składał życzenia, szepnął mi nie bez dumy: „Zawieziony przez ojca Isichija liścik zrobił swoje". Nie mogłem się z nim spierać w takiej chwili, alem pomyślał sobie, że zgoła niesłusznie przypisuje listowi to, co samo się
tak złożyło ku obopólnemu naszemu zadowoleniu.
Po Wielkanocy, wiosną i latem, zakipiało pod względem politycznym; również i w naszych okolicach zadudniły te alarmy, które w Lipiecku zakrawały nie na komedię księcia Szachowskiego, lecz na bardzo niebezpieczną sprawę; toteż, trawiąc całe dnie i noce przy biurku, zapomniałem zupełnie o samobójcy Lassallu. Byłem tak przepracowany, że moja córka i kierownik kancelarii omal przemocą wyciągnęli mnie z domu, bym się przewietrzył. Owego lata nie mogło nawet być mowy o wczasach, chcąc więc, by mi dali święty spokój, postanowiłem zajrzeć raz do cyrku, tym bardziej że się policmajster wciąż unosił nad występującą tam przedziwną pogromczynią lwów. Jakoż się nie zawiodłem: pogromczyni miała prześliczne nóżki w trykotach i poskramiała lwy ze zdumiewającą śmiałością, tak żem nie żałował straconego wieczoru. Przy wyjściu musiałem się podzielić zachwytem z pułkownikiem żandarmerii, którego przy tej okazji zaprosiłem w pilnej sprawie do swego pałacu. W powozie mówi do mnie:
— Dziwię się bardzo, że ta Węgierka przypadła panu generałowi do gustu. Wprawdzie nogi ma nieziemskie, ale metoda jej pracy nie powinna się chyba podobać...
— A cóż to za metoda?
— Pan generał był łaskaw widzieć, jak po
skramiała swoje lwy! Ile prochu zużyła na wystrzały, ile rzuciła petard, ile biczy połamała! Nam, wojskowym, ludziom otrzaskanym, ta strzelanina i przypalanie rozżarzonym żelazem sprawia tylko przyjemność, ale dla cywilnych, a zwłaszcza damskich nerwów, jest to ciężar i udręka prawie nie do zniesienia...
— A czyż nie wszyscy pogromcy tak postępują?
— Bynajmniej nie wszyscy; istnieją dwie szkoły, czyli metody: dzika — wilde Dressur, taka oto właśnie, posługująca się ogniem i żelazem, tudzież łagodna — zahme Dressur, wedle której nie tylko strzelać nie wolno, ale nawet biczem trzaska się jedynie w powietrzu dla pozoru, a rezultaty są świetne: zwierzęta słuchają jak trusie, wśród publiczności zaś panuje całkowity spokój i pogoda ducha. W dobrych cyrkach, na przykład u Renza w Wiedniu, od dawna zaniechano tego barbarzyństwa i bawią nim niewybrednych widzów tylko gdzieś w Linzu czy Krakowie; a ponieważ pan sam, panie generale, jest najwytrawniejszym mistrzem tej właśnie zahme Dressur, sądziłem przeto...
Ale tu przerwałem pułkownikowi i nie rozumiejąc nic absolutnie, poprosiłem, by mi wskazał, kiedy i przy jakiej okazji mogłem dać dowód swych talentów poskramiacza, i to na dobitkę w określonym stylu i smaku.
— No a sprawa... — i tu pułkownik wymię
nił nazwisko profesorasamobójcy. — Nie jest że to wzór, a przy tym wzór oajdoskonalszy, owego zahme Dressur?
Widzę, że chwali mnie zupełnie ponad zasługi, proszę więc pułkownika, by mi szczegółowo wyłożył, jak się ta rzecz miała (konie dowiozły nas właśnie do pałacu), naumyślnie udając, że nie wszystkie szczegóły pamiętam. Z opowieści jego wynikło, że sprawa jest znacznie misterniejsza, aniżelim przypuszczał.
Teraz się dowiedziałem po raz pierwszy, że w ich departamencie ten, kto stoi na czele zarządu w miastach uniwersyteckich, musi się podczas corocznych bytności w Petersburgu zgłaszać do ministra oświaty. Hrabia Dymitr Andriejewicz wspomniał mu w ogólnych zarysach o liście archijereja i polecił opracować plan akcji na miejscu, wspólnie z archijerejem, i za jego błogosławieństwem plan ten wykonać. Jako luteranin, pułkownik krępował się rozmawiać o tak dalece świeckich sprawach z samym archijerejem, toteż, aby go nie odciągać od zbożnych rozmyślań, zapożyczył całej strategii od tegoż ojca Isichija, który przed świętami zawiózł hrabiemu list z proskurą.
Ich plan przewidywał, że nasampierw trzeba spenetrować, kto jest w mieście głównym zawistnikiem i konkurentem Lassalla. Właściwie nie było tu nic do penetrowania: całe miasto wiedziało, jak ostrzy nań zęby Bo
lesław Konradowicz Parasolka, wzięty adwokat, osobistość również bardzo świetlana; ale dawniej on to był wszędzie prezesem i reprezentował gromadę, z przyjazdem zaś profesora musiał się usunąć na dalszy plan, a tego Parasolka nie znosił.
Tę oto świetlaną osobistość wezwał pułkownik do swej kancelarii. Ów, ma się rozumieć, przyszedł z taką twarzą, jakby tego rana pił ocet zamiast kawy, a skoro się tylko zaczęła ich konwersacja, ordynans, wedle umowy z pułkownikiem, wywołał go z gabinetu. Jeszcze od czasów niezapomnianego Leoncjusza Wasiliewicza Dubbelta żandarmi są wzorem delikatnego obejścia, więc pułkownik wychodząc, rzekomo na chwilkę, bardzo grzecznie przeprosił Parasolkę. W istocie udał się do swej klucznicy, by wypić jeszcze jedną filiżankę kawy, którą ona mu zwykle przysyłała do gabinetu przez tegoż ordynansa. Pułkownik pił kawę bez pośpiechu, następnie wypalił papierosika, a wróciwszy po tym wszystkim do gabinetu jeszcze raz najmocniej przeprosił Parasolkę powołując się na arcydoniosłe sprawy służbowe; wnet jednak zauważył, że gość byłby mu przebaczył dłuższą nawet nieobecność: ocet jego twarzy znikł bez śladu pod promiennością, jaką teraz świeciło jego pańskie oblicze. Podawszy jako powód wezwania wierutną jakąś drobnostkę, pułkownik bardzo rychło go pożegnał, i za
nim jeszcze Parasolka zdążył wyjść z przedpokoju, pułkownik niezwłocznie wrzucił do kominka papier, który świetnie odegrał swą rolę, o czym wymownie świadczyło oblicze Parasolki! Tuż przed jego przyjściem pułkownik urwał był w pół słowa brulion sekretnego raportu do stolicy z prośbą o nadetatowe przyznanie za specjalne usługi pieniężnego wynagrodzenia naszemu profesorowi Lassallowi, którego imię, patronim, nazwisko, ranga i adres wypisane były całkiem dokładnie. Wychodząc za ordynansem pułkownik niby to przez dystrakcję zostawił papier na biurku. Cały plan zbudowany był na rachubie, że Parasolka nie pominie takiej sposobności i zostawszy sam, zdjęty ciekawością, nie oprze się pokusie przeczytania papieru, „wysyłanego z takiego miejsca". Oblicze Parasolki promieniejące zachwytem potwierdzało, iż rachuba ziściła się w całej pełni i że Parasolce przypadła w udziale najwyższa radość dostępna postępowemu inteligentowi: dowiedział się paskudztwa o swym bliźnim.
Papierek ten, napisany jakby dla próby atramentu, nie mający żadnego uzasadnienia i zastosowania, z wyjściem Parasolki stracił swą wartość — spełnił swe zadanie i trzeba go było natychmiast spalić. Ta sama rachuba uczyła, że Parasolka, podobnie jak balwierz Midasa, nie zakopie swej tajemnicy w ziemi, lecz puści ją w obieg po świecie. Znając na
sze postępowe społeczeństwo, można było być równie pewnym całej akcji, jak tego, że wprawny gracz słabym uderzeniem kija wpędzi kulę bilardową w upatrzoną łuzę; taką łuzą okazał się karteluszek znaleziony przy trupie na podmiejskiej szosie.
Pułkownik udawał wiarę w to, że cały plan, przekazany mu przez chytrego mnicha, a tak dokładnie przez innego wykonany, został obmyślony przeze mnie samego, on zaś co najwyżej uzupełnił go i opracował na konferencji z archijerejem. Oto właśnie wysokiej klasy wzorek zahme Dressur w zastosowaniu do zadań politycznych: „Osaczono i sprzątnięto wielce niebezpieczną bestię nie nabijając nawet pistoletu" — rzewnie mówił pułkownik chwaląc ten numer i za to również, iż spełniając swój bezpośredni cel pociągnął za sobą, że tak powiem, siłą bezwładności, inne jeszcze pożyteczne następstwa.
„Nasze społeczeństwo zawsze jest mądre po szkodzie — prawił pułkownik. — Najpierw uwierzono Parasolce na ślepo, a dopiero gdy wczorajsze bożyszcze zostało pochowane tak mizernie i licho, zaczęto sprawdzać słuszność niegodziwej pogłoski. W kancelarii pułkownika pracowały takie nędzne kreatury, co, naturalnie pod jego kierunkiem, pokazywały nihilistom to i owo, oczywiście za grubsze pieniądze; otóż teraz kreatury te, za ładny grosz, czarno na białym dowiodły, że w księ
dze kancelaryjnej nigdy papier taki nie figurował. Przeszkodziło to również wyniesieniu Parasolki, rzucając nań dosyć poważny cień posądzenia o oszczerstwo, wobec czego musiał na zawsze odjechać na miłe szlacheckim sercom brzegi Wisły".
Tak tedy, jednym trzaśnięciem bicza w powietrzu, po pierwsze, sprzątnięto dzikiego zwierza, po wtóre, unieszkodliwiono świetlaną osobistość Parasolki, po trzecie, dano urzędnikom pułkownika zarobić parę groszy i wyświadczono usługę nihilistom, co ich wtrącało w nowe sieci ufności, głównie zaś — administracja ukazała tu prawdziwy wdzięk w swym zakresie: przecież człowiek jedzący najtłustszy choćby pasztet czy sos, jeżeli ma grację, nie naruszy bieli ani krawata, ani mankietów; podobnież wytrawnemu administratorowi gracja pomaga rozwiązywać niezbyt schludne sprawy tak, że na jego departamencie nie ma najmniejszej plamki, a cały brud zostaje na talerzu, to znaczy na samym społeczeństwie.
— Do dziś dnia nie wiem — rzekł dostojnik wstając z ławki — czy ten plan był nakreślony przez hrabię Dymitra Andriejewicza, czy też dojrzał cały w ciszy celi klasztornej naszego archijereja, ale jestem pewien, że i tę. historię z Muromcewem można było równie pokojowo załatwić metodą zahme Dressur. Tylko że do tego nieodzowny jest zapomniany dziś wdzięk pociągnięć administracyjnych
ł trzeba, żeby ormiański pastuch młodzieży rosyjskiej albo sam posiadał rozum hrabiego Dymitra, albo się zwracał do takich mądrych i subtelnych pomocników, jak mój archijerej.