Demonologia ludowa teksty z internetu

Demonologia ludowa – zbiór tekstów z internetu


Uważano, że człowieka, na którego spojrzy ktoś urokliwie, będzie boleć głowa i dostanie on dreszczy, zaś koń, gdy ktoś na niego tak spojrzy- zachoruje, dostanie szału i może zdechnąć. Ludzie wierzyli, że jedynymi sposobami na odwrócenie uroków jest spluwanie na chorego oraz rzucanie węgielków na wodę, wymawiając następujące słowa: Uroki na psa, kota, wrony, sroki. Następnie tą samą wodą myto chorego, a pozostałą jej część wylewano na dach trzy razy, po pierwszym i drugim razie chwytano tę wodę i przelewano do tego samego naczynia, w którym była poprzednio.

Istniało też wiele przesądów dotyczących czarownic. Uważano, że psują one śmietanę i mleko krowie, zbierają też na polach różne zioła, by pożyczyć coś od gospodarza, do którego krowa należy, a według ich wierzeń krowa traciła wtedy mleko. Czarownice chodzą też w wigilię różnych świąt koło zagród, kościołów i rzucają różne czary na krowy, stawiają też butelki z bliżej nieznanymi płynami w oborze, a wszystko to, by zepsuć mleko. Zakopują one w czterech rogach pola nogi bydlęce, co powoduje, że krowy właściciela pola tracą mleko. Aby temu zapobiec, należy je odkopać i spalić, a gdy czarownice przyjdą po ten ogień, nie wolno im go dać.

Jeżeli wrona kracze, to oznacza to, że przyjdzie nieszczęście na człowieka. Najlepiej i najłatwiej można było coś kupić za pieniądze uzyskane od Żyda. Koszule po zmarłych należało wieszać na przydrożnych kapliczkach. Gdy się krzywdziło zwierzęta, to na ludzi napadały gnieciuchy - małe duchy.
Zza gór i lasów, z dalekiego "Ciemnogrodu" do gminy "przywlokły" się z odległej przeszłości czary uroki i gusła. Długo krążyły one wśród mieszkańców gminy. Ludzie wierzyli w przesądy, uroki i wróżby. Nawet choroby ludzi i zwierząt przypisywano czarom i urokom. Utratę mleczności krów powodowały czarownice, lepsze plony w polu, wynikające z prawidłowej agrotechniki i lepszego nawożenia, przypisywano mocy czarodziejskiej i konszachtom właściciela z diabłem, a nie jego pracowitości. Gdyby kobieta spojrzała "z ukosa" na wóz naładowany ciężarem i na umęczonego konia wówczas woźnica mógł się spodziewać wywrotki, złamania dyszla lub jeszcze gorszej przygody. Koń, który stanął na drodze, bo nie mógł uciągnąć ciężaru, gdyż był zabiedzony, to był skutek rzuconych uroków.
Starzy ludzie znali znaki zwiastujące przechodzenie śmierci. nieomylnym znakiem przechodzącej w pobliżu śmierci było hukanie sowy, tajemnicze stukanie, które słyszeli tylko niektórzy wtajemniczenie lub :ćwierkanie kur w noc na grzędzie. Kretowiska na podwórzu i wokół domu świadczyły, że komuś z tego domu usypią mogiłę.

Choroby dzieci, pomór kur, choroby bydła przypisywano urokom rzuconym przez czarownice, lub czarownika, którzy byli w zmowie z samym diabłem.


Do starych wierzeń w istnienie tajemniczych istot należy zaliczyć przekonanie o istnieniu "bogienek". starsi ludzie wierzyli i opowiadali o istnieniu bogienek, bali się tych istot i straszyli nimi dzieci. Z opowiadań tych wynikało, że "bogienki" to były istoty z pogranicza świata ludzi i duchów. Miały postacie kobiet, wchodziły do domów natrętnie nawet kominami, umiały wykonywać wszelką pracę i chętni pomagały w domu, nic złego ludziom nie czyniąc. Jednak księża z ambon przestrzegali przed "bogienkami" i nakazywali odpędzać je od domów.

Starsi ludzie opowiadali, ze widzieli na własne oczy różne duchy i zjawy w określonych miejscach we wsi. Pokazywały się tam różne poczwary, ogniste pędzące konie, ogniste toczące się kule, istoty podobne do zwierząt itp. Miejsca te były wyraźnie określone. Ludzie omijali nocą takie miejsca.

Wierzenia ludowe w świat istot demonicznych i pół demonicznych na terenie Polski miały swoje korzenie w religii dawnych Słowian. Rzecz jasna zabobony te i przesądy uległy przez wieki przemianie. Głównie chrześcijaństwo odbiło na nich swe piętno, a w późniejszych etapach importy z zachodu. To właśnie władze kościelne zdecydowanie starały się zapobiec wierze w demony. Dlatego też większość tych istot, których kult był silny i powszechny, została przekształcona w diabły i wcielona do panteonu piekielnego. Kościół postępował w ten sposób, jeśli nie był w stanie wykorzenić wizerunków pewnych demonów. Tak więc uznawano w XVI wieku np. zmory, strzygi, czy południce za czarownice ponieważ panowało przekonanie, iż są to popleczniczki diabła.

Przyjmuje się, że wiara w duchy umarłych, które nawiedzały osoby z ich bliskiego niegdyś otoczenia, była rozpowszechniona w czasach przedchrześcijańskich, a i utrzymywała się po przyjęciu chrztu na terenie Polski. Potwierdzeniem tego są czaszki przebite drewnianym kołem lub żelaznym gwoździem, odnajdowane podczas wykopalisk. I tak mamy m.in. dwa takie znaleziska, jedno z okolic Piotrkowa, a drugie z Buczku. Są to więc niezbite ślady stosowania zabiegów ochronnych przed strzygoniami. U Słowian dużą rolę odgrywał więc kult zmarłych (manizm) i uduchowianie zjawisk przyrody (animatyzm). Słowo dusza, duch pochodzi od dychać (łac. animus), co oznaczało po prostu tchnienie, które było istotą i źródłem życia.


Wiara w upiory występowała na terenie całej Słowiańszczyzny. Nazwa upiór pochodzi od ruskiego „upyr i to stamtąd przyszła do Polski. Co prawda bardziej była ugruntowana nazwa „strzygoń”, „strzyga”, „wąpierz,wampierz”, co było charakterystyczne dla Lubelszczyzny ale upiór przeniknął na wieś z literatury, gdzie znalazł swoje miejsce w dobie romantyzmu. Ożywiło to wiarę w niego, a przy okazji zmieniło jego postrzeganie. Wątki z tradycyjnej demonologii ludowej wymieszały się z konwencją literacką. Mimo, iż upiory, wampiry i strzygi posiadały te same cechy, w niektórych rejonach traktowano je jako trzy inne demony. Oczywiście był to skutek nawarstwienia rozmaitych wierzeń. Wampir, upiór, wieszczy na terenie Wielkopolski były to terminy, które określały różne wyobrażenia demoniczne ale z upływem czasu ich cechy się zatarły i w XIX wieku były już używane na określenie jednej istoty. Postać upiora-wampira, pod różnymi nazwami przyjęta była głównie w Lubelskiem, Małopolsce, Podlasiu i południowo- wschodnim Mazowszu. Znamienne, że właśnie słowo upiór w religii dawnych Słowian oznaczało wampira, w XIX wieku natomiast były to duchy zmarłych pokutujących na ziemi. A to strzygoń posiadał cechy właściwe pogańskim upiorom. Przez słowa wampir zaś rozumiano zboczeńca- dusiciela lub nieokreślonego potwora.

Z kronik wczesnośredniowiecznych wynika, że wiara w straszące i pokutujące duchy była wśród Słowian bardzo silna. Jak podaje czeski kronikarz Kosmas, na rozdrożach stawiano specjalne budynki w których dusze mogły odpoczywać. Natomiast według Nestora stawiano w tychże miejscach słupy z urnami w których znajdowały się prochy zmarłych. Na podstawie tego można wyciągnąć wnioski, że w czasach pogańskich palono ciała, aby nie mogły powrócić do życia jako upiory. Przykłady obrządku ciałopalnego znane są na terenach Polski m.in. z Sandomierskiego, Podkarpacia, Lubelskiego np. Lipsko w powiecie zamojskim. Oddawano im z też cześć przez modlitwy, ofiary i uczty zaduszne, czyli stypę, ze staropolskiego strawę. Wiara ta był na tyle mocno zakorzeniona, że jeszcze w wieku XV i XIX istniała mimo walki jaką wytoczył jej Kościół. Osłabiło to przesądy słowiańskie co prawda lecz te podania których nie dało się wykorzenić, przekształcono. Dlatego też przyjęło się, że te dusze, które wracają na ziemię zostały potępione przez Boga i muszą odpokutować złe uczynki.


Demony były to „mityczne istoty człekokształtne ( wyjątkowo zoomorficzne, lecz w takim wypadku wyraźnie wywodzące się od duszy człowieka i ukazujące się m. in. w ludzkiej lub częściowo ludzkiej postaci )”. W starożytnej Grecji „daimonion” był bóstwem osobistym, jakby aniołem stróżem. Słowianie czcili nie tylko bóstwa ale i demony, które można podzielić na pół demony, czyli stworzenia związane z konkretnymi osobami, demony domowe, zmarłych gwałtowną śmiercią, demony doli, chorób, śmierci i zła. Do istot pół demonicznych zaliczany był upiór oraz zmora. Był to duch zmarłego człowieka lub też żywy trup, co wskazuje na egzystencję na pograniczu śmierci i życia. Jest to zatem istota zawieszona między światami. Ci, którzy umarli i nie umarli, czyli tacy, którzy zmarli bez oprawienia odpowiednich rytuałów oraz bez pochówku są poza życiem ale nie w stanie śmierci ponieważ nie należą już do świata żywych, a jeszcze do krainy umarłych, były pół demonami zawieszonymi w stanie pośrednim. Można by rzec, że były łącznikami. Każda postać demoniczna składała się z zespołów wierzeniowych, motywów, gdzie jeden z nich wysuwał się nad inne. W przypadku wampirów było to wysysanie krwi z ludzi śpiących. Krew była bowiem siedliskiem życia i ulubionym pokarmem duchów i zmarłych. Demony nieraz występowały grupowo, były przy tym pozbawione imion własnych i indywidualnych cech.


Religia chrześcijańska wszystkie istoty nadprzyrodzone, nie pochodzące od Boga określała mianem demonów, natomiast w literaturze słowiańskiej odpowiednikiem słowa demon było bies. Były to demony szkodzące ludziom, istniały oprócz nich takie, które tego nie robiły i posiadały status bogów. Ważne jest to, że te biesy pochodziły z dusz ludzkich zmarłych nieszczęśliwą śmiercią, otrzymywały zazwyczaj specjalne nazwy, w tym przypadku „upiry”. Były dwa rodzaje zmarłych, rodzice, czyli poważani przodkowie, zmarli ze starości oraz tzw. założeni, zmarli tragiczną, nagłą śmiercią, którzy byli w pogardzie. Przychodzili oni nękać żywych, dlatego składano im ofiary. „[Ofiary składa] lud słowiański [...] upiorom [...] nawom zmarłym kąpiel przygotowują”. Zatem według pierwotnych słowiańskich wyobrażeń upiór był to złowrogi duch człowieka zaś jak napisał B. Trentowski, strzygi były to istoty demoniczne powstałe z dusz dzieci z nieprawego łoża. Przybierały formy błędnych ogni i ukazywały się nocą na terenach podmokłych. Upiory w przeciwieństwie do strzyg łączyły się w grupy, a ich ugryzienie powodowało przemianę ofiary w to stworzenie.


Ciekawe było zjawisko czerwonych pochówków. Zmarłych, aby nie powracali gnębić żywych posypywano czerwona ochrą lub zaopatrywano w czerwone chusty. Stwierdzono, iż na tych terenach gdzie występowały owe pochówki, trwałe były wierzenia w wampiry. I tak jeśli w czasach przedchrześcijańskich obsypywano ciała ochrą na danym terenie, tam do dziś dzień istnieją przesądy związane z wiarą w te istoty, tj. Turcja, Serbia, Rosja, wschodnia Słowiańszczyzna. Interesująca jest również informacja jakoby u słowiańskich dwuduszników, jedna dusza zewnętrzna mogła opuszczać na jakiś czas ciało. Wtedy dusza- sobowtór podczas snu przyjmuje postać ludzka lub zwierzęcą, a po śmierci żyje tak długo jak ciało nie rozpadnie się w proch.


Z wampirem utożsamiana była zmora, określana jako koszmar wampiryczny, który dusi podczas snu, sprawiając trudności w oddychaniu. Pierwotnie „Smarra”, czyli imię złego ducha, któremu starożytni przypisywali zjawisko koszmaru. Szczególne znaczenie dla tych istot miało światło księżyca. Dlatego też zwracano dużą uwagę na to, aby wszelkie szczeliny w grobie były zasypane. To właśnie promienie księżyca budziły wampira do życia. Odwracano też z tego powodu trumnę do góry nogami. Oczywiście czas solarny był wrogiem dla tych istot. Wierzono, że powinno się chować zmarłych przed południem ponieważ im bliżej zmierzchu tym nieboszczykowi trudniej było odejść w zaświaty. Na terenie Wielkopolski, jak również w całej Polsce wierzono, że dusza po śmierci krąży wokół swojego ciała dopóki nie jest pochowane. W drodze na cmentarz idzie zaś po prawej stronie wozu, strasząc w ten sposób konia, który wyczuwał jej obecność. Ważne też było, aby zachować wodę, która był obmywany zmarły ponieważ w czasie przewozu trumny z nieboszczykiem na cmentarz, kobieta, która myła ciało musiała wylewać ją za konduktem. Wierzono bowiem, że przez tak powstałą kałużę zmarłemu będzie trudniej powrócić. Jeśli chodzi zaś o samą trumnę pełniła dwojaką funkcję. Z jednej strony chroniła ciało od zewnętrznych wpływów, z drugiej zaś stanowiła skrzętne zamknięcie, co miało zapobiec powrotom zmarłego. Również jako środek zapobiegawczy stosowano trzykrotne rzucenie ziemi na trumnę ponieważ to miało mu zapewnić wieczny odpoczynek. Ważne było, aby zmarły opuścił domostwo nogami do przodu, w przeciwnym razie mógł się zapatrzyć na nie i zapałać chęcią powrotu.

Wyobrażenie wampira funkcjonowało na terenie Polski w XIX wieku pod mianem upiora-strzygonia. Lud nie znał słowa wampir ale właśnie jego łaciński odpowiednik strzygę. Nazwa wskazuje, że zabobon ten powstał już w starożytnym Rzymie, gdzie „strix” oznaczało ptaka grobowego wieszczącego nieszczęście. Na terenie województwa lubelskiego w tym czasie upiór, a właściwie „wąpierz” był to człowiek umarły, który został skazany na wieczne potępienie. Przy czym postać upiora mogła być rozumiana na dwa sposoby. Mógł to być duch zmarłego człowieka lub trup ożywiony przez złego ducha, który razem z dobrym zamieszkiwał to ciało za życia. Do życia mógł powrócić o północy; błądził po ziemi napastując żyjących.

Wśród włościan byli ludzie znający się na rozpoznawaniu tego, który z sąsiadów będzie upiorem. Ów człowiek według nich ma dziki wzrok, twarz zawsze czerwoną, szyderczy i złośliwy uśmiech oraz ogromna postać. Z kolei na terenie Małopolski strzygonia nazywano w wyższych sferach upiorem. Wierzono, iż zostawał nim człowiek, który w nocy lunatykował, a za życia miał bladą twarz, więc zupełnie inaczej niż w lubelskim. Próbował to rzecz jasna zataić. Dlatego też dopiero po jego śmierci wychodziło na jaw, jeśli zaczynał wykazywać złowrogą działalność, że jest on upiorem. Temat związany z upiorem-strzygoniem był poruszany w literaturze przez wielu pisarzy. Swoje zdanie na ich temat wyraził m. in. Chmielowski w „Nowych Atenach”. Upiorami miały być czarownice, które za pomocą diabła, tknęły złego ducha w zmarłych, będących nieraz już w rozkładzie, co skutkowało roznoszeniem chorób i zarazy.


Według przesądów ludowych osoba, która stawała się po śmierci strzygoniem miała w sobie dwa duchy, dobrego i złego. Jeżeli jednak owy człowiek przystąpił do bierzmowania, nie groziło mu przeistoczenie się w to stworzenie ponieważ drugi duch był wtedy chrzczony i opuszczał ciało. Wśród ludzi okresu XIX wieku panowało przekonanie, iż Kościół ustanowił owy sakrament po to by nikt nie przemienił się w demona. Powiadano jednak, że są osoby, którym diabeł nie pozwolił na bierzmowanie, wobec czego po śmierci dobry duch spoczywał wraz z ciałem, a zły rozsiewał strach i zamęt na świecie dopóki ktoś nie podjął kroków by temu zaradzić. Działo się tak ponieważ nieochrzczony zły duch nie mógł umrzeć i rozstać się ze światem, przez co zmuszał ciało do powstawania z grobu by dręczyć żywych. Często pociągał ich za sobą do świata potępionych.


W krakowskim utrzymywano, że już za życia można poznać czy dana osoba stanie się strzygoniem, o czym było już wspomniane wyżej. Poszerzając te informacje napisać należy, że człowiek naznaczony był takim fatum, jeśli miał na plecach mały siny znak lub kiedy miał podwójne zęby. Przytoczyć tu można zdarzenie, które miało miejsce w 1830 roku w Tomicach. Na balu pułkownikowej krewny właściciela wsi nagle zmarł. Przy przebieraniu go w strój żałobny zauważono, że nieboszczyk ma siny znak na plecach, podwójne zęby oraz krew pod wielkim pazurami. W rękę wkładano mu krucyfiks i zaciskano lecz ta ciągle się otwierała. W związku z wyraźnymi oznakami wskazującymi na to, że ma się do czynienia z istotą nadnaturalną nikt nie chciał przy ciele spędzić nocy czuwając. Znalazł się tylko jeden śmiałek, a był nim ogrodnik, człowiek nie wierzący w tego typu historie. Zamknięto go więc ze zwłokami. Kiedy wybiła północ ręce nieboszczyka rozkrzyżowały się i podniosły. Widząc to ogrodnik zemdlał, a sześc tygodni potem zmarł. Na to kto zostawał po śmierci upiorem było co najmniej kilkanaście hipotez. Do grona pechowców zaliczano ludzi z dwiema duszami lub dwoma sercami, a także ludzi zmarłych tragiczną śmiercią i samobójców. Następne miejsca zajmują ludzie chytrzy, skąpi, źli i okrutni. Dopiero po nich na tym piedestale stali niebierzmowani, niewierzący i ci, którzy nie mogli długo umrzeć. Na końcu tej kolejki stały czarownice, magowie, znachorzy, a także owczarze. Strzygoniem po śmierci stawał się również człowiek, który urodził się z zębami lub miał dwa rzędy zębów, aby posądzić o to wystarczyło niekiedy zgrubienie dziąseł u dziecka. Przez co zdarzały się przypadki, że ludzie ze wsi będąc u stomatologa usuwali zęby, które były wypchnięte do tyłu, gdyż obawiali się posądzenia o bycie kandydatem na upiora. Na Kujawach z kolei upiorem miał być człowiek, który urodził się w czepku. Nie ulegał rozkładowi, a zębami gryzł własne ciało. Na tym terenie uważano też, że był to człowiek o delikatnej skórze. Na Kaszubach przeklęte miało być dziecko, które urodziło się w czepku, w sobotę albo w czasie świąt Bożego Narodzenia. Zarówno tu, jak i w innych regionach, ów czepek należało spalić, a popiół z niego wraz z mlekiem dać maleństwu do wypicia. Miało to ochronić je przed byciem po śmierci upiorem.


Jeśli zaś chodzi o ludzi naznaczonych wampiryzmem przez swój wygląd, którym odróżniali się od innych, to często było to spowodowane przez stany chorobowe. W ten sposób można wytłumaczyć owy siny znak, czy też sine ciało. I tak los pośmiertny człowieka, który był chory na serce będąc z tego powodu sinym na twarzy oraz wydając charakterystyczne rzężenie, był przesądzony. Do wcześniej już wspomnianych znaków dzięki którym można było rozpoznać za życia danej osoby, czy będzie upiorem, dodać należy cechy fizyczne takie jak zrośnięte brwi, dużą głowę lub nadmierne owłosienie ciała. Wszystkie wyżej wymienione przyczyny dla których niektórzy byli skazani na posądzenie o bycie po śmierci upiorem są potwierdzone słowami ludzi ówczesnej epoki. Mówiono m.in., że człowiek taki miał za życia do czynienia z duchami i posiadał nieproporcjonalną budowę ciała. Nie obawiano się, gdy zmarły miał twarz woskową bo oznaczało to, że dostąpił łaski zbawienia. W innym przypadku nieboszczyk skazany był na potępienie. Szerokim kręgiem odbiło się powiedzenie „czerwony jak upiór”, gdyż właśnie rumiane policzki wliczały danego człowieka do grona pół demonów. Z kolei ludzie z dwoma sercami nocami lunatykowali chodząc po płotach i dachach. Ten kto posiadał dwie dusze miał podobno mieć dwa koguciki z włosów na głowie. Uważano, że jeśli miały urodzić się bliźniaki, a urodziło się tylko jedno dziecko, miało ono zostać upiorem. Tłumaczono zapewne to w ten sposób, że dusza nienarodzonej istoty zamieszkała w ciele swojego brata lub siostry. W związku z tym przy chrzcie należało dopilnować, aby ciało dziecka skropiła woda święcona, w przeciwnym razie chrzest był nie ważny, a dziecko wyrosłoby na upiora.


Oprócz chrztu ważne oczywiście było też potem bierzmowanie, uznawane w takich przypadkach za chrzest drugiego ducha. Mimo to zdarzało się, że w podobnych sytuacjach rodzice nalegali na drugi chrzest zaraz po pierwszym. W drugiej połowie XIX wieku w pewnej wsi matka zauważyła, że jej mały synek ma dwa serca, jako że został mu już udzielony pierwszy sakrament, aby przyjął go ponownie udała się do innej wsi. Gdy dorósł unikano go jednak. Wyprowadził się więc do Warszawy, gdzie po kilku latach zmarł. We wsi z której pochodził powiadano wtedy, że straszy on po nocach w okolicy. W latach 30 XIX wieku na Podgórzu zmarła pewna bogata wdowa. Po jej śmierci na okolice zaczęły spadać klęski nieurodzaju. Doszli więc ludzie do wniosku, że miała ona dwie dusze i jedna z nich gnębiła wioskę. Ponoć wychodziła co noc z grobu pod postacią norki. Postanowiono więc uciąć zwłokom głowę i położyć między nogami denatki, co uczyniono w obecności miejscowego proboszcza. Jak więc widać informacje dotyczące dwuduszników i osób z dwoma sercami były znane na szerokim obszarze geograficznym.


Zauważyć należy, że dla sił nadprzyrodzonych w kwestii kto miał lub mógł zostać wampirem, nie było granic ani etnicznych, wiekowych, czy też religijnych. Mógł zostać upiorem zarówno katolik, prawosławny jak i protestant, a także wieśniak lub hrabia, czy też owczarz albo ksiądz. Status społeczny również nie stał na przeszkodzie. Opowieści o tych istotach powstawały w wyniku plotek rozpuszczanych przez bardziej pomysłowych gospodarzy. Posłużę się tu przykładem, który zobrazuje sytuację. Mianowicie pewnemu gospodarzowi zdarzyło się, że wracając do domu wozem nocą, koń jego potknął się i zdarł kolano. Rozpuszczał on potem plotki, że gdy przejeżdżał koło cmentarza dosiadł się do niego upiór, który był księdzem za życia, i dlatego zwierzę z wysiłku się przewróciło. Upiorami straszącymi w nocy stawali się też samobójcy. Gdy znano tożsamość takiego osobnika, odkopywano grób i odwracano nieboszczyka na drugą stronę, żeby odzyskał spokój i nie nękał już ludzi. Nazywano go niekiedy „wypiórem”. Miał nim zostawać człowiek, który posiadał dwa serca. Jedno biło za życia, a drugie zaczynało po śmierci. Czy ktoś nim był można było poznać po tym czy miał długie, gęste włosy pod pachami. Cechy przypisywane ciału strzygonia, takie jak świeży wygląd, czy opuchnięcie mają wytłumaczenie w medycynie. Lecz lud nieświadomy, z niewiedzy temu co nieznane i obce przypisywał treści, które miały tłumaczyć owe zjawisko w sposób zrozumiały dla chłopa.

Jego członki po śmierci nie tężeją jak u innych zmarłych, oczy są otwarte, źrenice patrzą, a twarz jest rumiana. Wierzono, że postać upiora jest znacznie większa niż był sam zmarły za życia, wiązało się to z wiarą, iż demony miały zdolność zmiany swoich rozmiarów. Ponadto posiadał nadludzką siłę. Po wyjściu z mogiły zwracać miał oczy na wschód, dmuchać ze złością, wtedy to z jego ust miały się wydobywać kłęby ognia piekielnego. Stwory te atakowały przeważnie ludzi dawniej im bliskich lub też wybranego pechowca, który stanął im na drodze i dręczyły dotąd dokąd ten nie umarł. Zdarzało się, że nawiedzał i sprowadzał nieszczęścia na całą okolicę. Jeśli atakował pojedynczego człowieka, a ten był silny miał szansę pokonać upiora w momencie, gdy kogut zapiał o świcie. Wtedy padał trupem lub zamieniał się w smołę, wydając przy tym jęki. W Wielkopolsce wampir nękał ludzi wszędzie tam, gdzie docierały dźwięki dzwonów kościelnych.


Upiór najczęściej opuszczał grób pod własną postacią, w ubraniu w którym został pochowany, przy czym plecy miał czarne lub w ogóle ich nie miał. Rzadziej wychodził z grobu pod postacią cienia lub istoty niewidzialnej roztaczając wokół siebie zimno oraz cmentarny zapach, wszystkiemu temu towarzyszyły odgłosy chrzęszczących kości. Często wierzono, że upiory wychodziły straszyć i szkodzić w pełni księżyca lub na nowiu. Pojawiały się przeważnie o północy gdyż była to jedna z chwil przejścia czyli przeistoczenia w istotę demoniczną. Wychodziły podczas „godziny duchów”, był to czas między 23, a 1 w nocy. Jeśli zaś chodzi o dzień był to zazwyczaj piątek albo też dzień w którym zmarł owy człowiek, w rocznicę śmierci. Podobnie było na Kujawach, gdzie w rocznicę śmierci upiór opuszczał grób, wchodził na wieżę kościelną i bił w dzwony. Oprócz tego okresu, nawiedzania przez strzygonia można było się spodziewać, gdy wiał mocny wiatr, było pochmurno lub gdy ktoś z okolicy się powiesił, dodać należy jeszcze do tej listy żydowskie święta. J. Bogdanowicz napisał, że upiór wychodząc w księżycową noc wzbijał się w powietrze lub szedł tyłem jak rak. Dwoistość duszy sprawiała mu cierpienie przez co pałał nienawiścią do wszystkiego. Nie bał się symboli religijnych i wody święconej.

„Wampierza” można było przyzwać dźwiękami piszczałki wykonanej z wierzby, z której odstawała kora, a samo drzewo rosło w głębokim lesie, gdzie nie docierało pianie koguta. Materiał na owy instrument należało wyciąć nowym nożem, który wcześniej nie był do niczego używany. Kiedy już na takiej się zagrało przy cmentarzu o wpół do 24 upiory powstawały ze swoich mogił. Mógł on oczywiście podnieść się z grobu bez dźwięku piszczałki, a na żądanie krewnego lub przyjaciela. Mimo iż są wtedy łagodniejsze, potrafią szkodzić i osobę przywołującą doprowadzić do zguby lub obłędu.

Na terenie Lubelskiego strzyga jest to rodzaj upiora, którego tożsamość pozostawała zagadką dla wszystkich. Była bardzo szkodliwa ponieważ trudno ją zobaczyć i usłyszeć, przez co ciężko było przedsięwziąć skuteczne środki działania. Wstawała o północy, potrafiła bezcześcić ołtarze i obrazy świętych w kościele, łamała, gryzła i psuła świece. Niektórzy twierdzili, że przybierała postać małej myszy, która cięła i psuła ubrania, wciskała się na złość między suknię, a bieliznę. Nazywano je złym duchem lub upiorem. Już od XVII wieku na terenie wschodniej Europy straszono nimi dzieci. Ponieważ, jak podaje Ł. Gołębiowski strzyga oprócz zwykle jej przypisywanych psot, szkodziła matką w ciąży lub podmieniała dzieci, wchodziła ona w kompetencje nocnicy. Według przesądów ludowych strzygą był upiór zajmujący się jednak głównie niszczeniem ołtarzy. Strzygonia można było poznać po tym, że za życia podobnie jak upiór był blady i miał sine znaki na ciele. Na Żywiecczyźnie „strziga” był to demon żeński, który dręczył tylko mężczyzn podczas snu ssąc im piersi. Ale mogła pod tym słowem mogła się też kryć czarownica z okolic Spiszu, która odbierała krowom mleko. Ciekawe jest, że już jej męski odpowiednik „strzigoń” w Żywcu była to druga dusza człowieka żyjącego, która opuszczała ciało by dręczyć ludzi. Posiadał więc wyraźne cechy zmory z innych terenów. Według klechd krakowskich i mazowieckich mogła być strzyga, również „striga”, „stryga”, „strzyżka”, „strziga”, „upierzyca”, demonem powietrza powstałym z duszy umarłych niemowląt, którym wyrastały sowie skrzydła. Siedząc na dachu domu i kwiląc, zwiastowały śmierć jednemu z domowników. Strzygą mogło się stać tez dziecko, które na chrzcie otrzymał tylko jedno imię lub jeśli nie było karmione piersią przez matkę. Dla porównania na terenie Wielkopolski strzyga była tą, która kradła i pożerała dzieci, nazywana ją w tym regionie Jędzą. Ciekawe jest, że na Śląsku „strzyga-strzyżka” był to demon przecinający nożycami nić ludzkiego życia lub też upiór niszczący ludziom odzienie. Po śmierci hipotetycznego strzygonia natomiast charakterystyczna była wiotkość ciała, czerwone paznokcie, brak włosów pod pachami i kroczu, co był znamienne dla tych istot w Małopolsce. Oprócz tych cech posiadał jeden bok ciepły ponieważ żył w nim zły duch, który pozwalał wychodzić mu na świat. Bił od niego chłód, a chodząc po nocach z zamkniętymi oczami w milczeniu obgryzał świece. Musiał jednak wcześniej zdjąć z siebie koszule w której był pochowany. Ważne było, aby ją z powrotem nałożył przed pierwszym pianiem koguta, by nie zamienić się w smołę. Podobnie więc jak na terenie Lubelszczyzny istotną rolę grała określona pora nocy o której strzyga bądź upiór musiał znaleźć się z powrotem w swoim grobie.


Mimo to napadały one również na domy wypijając krew z osób śpiących, czym przyprawiały je o śmierć. Mogły ssać krew bliskich przez ssanie własnego palca lub kawałka szaty w której były pochowane. Było to możliwe przez tzw. magię sympatetyczną, zaatakowani w ten sposób z dnia na dzień słabli, tracąc siły witalne w ciągu roku umierali. Widać tu więc wyraźnie, że oprócz głównych zajęć im przypisywanych potrafiły również atakować jak upiór. Działo się tak, według wierzeń z omawianych terenów, ponieważ, aby przetrwać musiały polować i wysysać krew. Przy czym mieli to być samotni myśliwi nie przebywający z innymi strzygami bądź strzygoniami. Oprócz żądzy krwi inne nimi nie kierowały zazwyczaj. Jednak wobec osób, które szkodziły im za życia potrafiły być bardzo okrutne. Ważne było, że ukąszenie strzygi w przeciwieństwie do upiora nie zmieniało ofiary w tą że. Często rozpowszechnianiem takich i podobnych historii zajmowali się grabarze. Twierdzili oni na przykład, że słyszeli głuche grobowe jęki nieboszczyków. Istniał przesąd wedle którego, jeśli mogiła była kopana w miejscu w którym wcześniej spoczywały jakieś kości, a czaszka ze starego przetoczyła się do nowego, z tej rodziny w danym roku ktoś jeszcze umrze. Dlatego też, kiedy natrafiono na stary pochówek, kości przenoszono do kostnicy, czyli miejsca przeznaczonego na składowanie kości. Wcześniej kropiono je wodą święconą. Oczywiście sytuacje takie miały miejsce, jeśli dany cmentarz był już cały zajęty grobami. Stwór ten błąkał się po świecie, straszył, szkodził, w kościołach dewastował ołtarze, gryzł świece. Po upływie północy powracał do grobu. Cechy wyżej wymienione są zatem wspólne dla województwa lubelskiego i krakowskiego, odmienne tylko w małych kwestiach, co jest w pełni zrozumiałe biorąc pod uwagę rozległość geograficzną, inną kulturę i mentalność ludzi z dwóch różnych obszarów.


Oprócz strzygonia, który w wyraźny sposób szkodzi, istnieje jego dobra odmiana, czyli strzygoń gospodarz. Po śmierci wstaje nocą z grobu, by powrócić do swojego gospodarstwa pomagając w nim. Stawia płoty, młóci w stodole, siecze sieczkę. Przebywa również z żoną, mogąc nawet mieć z nią dzieci. Jednak nim zapieje kogut musiał wrócić do mogiły. Dziecko zrodzone z takiego związku przeważnie było cherlawe, blade i chude, zwykle nie dożywało wieku młodzieńczego. Znana była również opowieść o kobiecie, która mając najwyraźniej dwie dusze, po śmierci przychodziła karmić swoje dzieci. Nagminna była sytuacja w której stwory te atakowały najbliższe sobie za życia osoby, co skutkowało śmiercią tegoż członka rodziny lub chorobą. Bywało jednak, że ofiary ataków nie ulegały oprawcy. W 1840 roku nieopodal Krakowa chłop zajmujący się sadownictwem zauważył, że z piwnicy znikają zgromadzone tam jabłka. Zaczaił się więc na złodzieja. Kiedy pojawił się strzygoń, sadownik rzucił się na niego, w wyniku czego upiór ustąpił i więcej zbiorów nie podkradał.

Między człowiekiem, a upiorem mogły zachodzić więc różnorakie relacje. Do pierwszej grupy należały takie, które ani nie szkodziły, ani nie pomagały, przychodziły odwiedzać krewnych i potem znikały. Mamy jeszcze w związku z tym grupy o różnych biegunach. Wierzono zatem, że mogły te stworzenia przyjść z pomocą, o czym była już mowa wyżej, na przykład dając pieniądze, pomagając w gospodarstwie przy wielu rzeczach lub doglądając dzieci. Pozostaje trzeci rodzaj czyli duchy złośliwe, które potrafiły jedynie siać zamęt i zniszczenie. Do ich ulubionych zajęć należało straszenie ludzi, tłuczenie naczyń, dręczenie podróżnych, sprowadzanie na swoją rodzinę i sąsiadów wszelkich nieszczęść. Charakter poczynań upiora był zależny od tego jakim człowiekiem był za życia. Sądzono mianowicie, że osoba złośliwa będzie i po śmierci prześladować rodzinę i znajomych. Natomiast osoba dobra, spokojna i uczciwa będzie jedynie odwiedzać rodzinę by nacieszyć nią oczy. Spotykamy się również w wierzeniach ludowych z przekonaniem, że duch samobójcy był szkodliwym upiorem zaś duch człowieka posiadającego dwa serca był raczej spokojny. Upiory pokazywały się z bliska lub daleka, czasem wdawały się w kłótnie lub życzliwą rozmowę.

Dodać należy, iż umiał on zmieniać postaci w zależności od potrzeby, potrafił na przykład przyjąć wygląd dziewczyny by kusić do złego księży. Posiadał także zdolność zmiany swojego rozmiaru. Jeśli chodzi o wygląd upiora, przybieranie przez niego rozmaitych form i postaci, to w 60% przypadków nie różnił się zbytnio od wizerunku człowieka, którym był za życia. Przypisywanie wyobrażeniom demonicznym cech antropologicznych znajduje potwierdzenie w historiach ponoć przeżytych na własnej skórze. Pewien mieszkaniec Nałęczowa utrzymywał, że w nocy widział jak jego zmarła babcia przyszła do dziadka, a kiedy ten się obudził ona zniknęła. Oczywiście poza takim podstawowym wyglądem przybierały one postać kościotrupa, istoty, zależnie od regionu, w białej, niebieskiej, czarnej szacie lub też nagiego owłosionego człowieka. Oprócz kształtów antropologicznych przypisywano im również zoomorficzne. Z terenów wschodniej Lubelszczyzny pochodzą liczne przekazy dotyczące powracania zmarłych pod postacią zająca. Najczęściej był to kot, pies, baran, koń lub ptak. Ale zdarzało się, że zamieniały się w bliżej nieokreślone potwory. Upiór najczęściej opuszczał grób pod własną postacią, w ubraniu w którym został pochowany, przy czym plecy miał czarne lub w ogóle ich nie miał. Rzadziej wychodził z grobu pod postacią cienia lub istoty niewidzialnej roztaczając wokół siebie zimno oraz cmentarny zapach, wszystkiemu temu towarzyszyły odgłosy chrzęszczących kości.


Powszechne było przekonanie wśród ludu niektórych wsi tamtego okresu, że strzygonie i upiory przybywały grasować i wysysać krew na tereny polskie z Rosji. Robiły to ponieważ ich krew była zimna i zastygła. Jeśli we wsi padało ofiarą choroby kilkoro ludzi w tym samym lub przybliżonym czasie, nieszczęście to przypisywano działalności upiora. Tak też było w Wielkopolsce, jeśli miały miejsce liczne zgony w stosunkowo krótkim czasie, przyczyny szukano w przemianie w upiora jednego ze zmarłych. Krążyła tam historia, jakoby w pewnej wsi umierał każdy młodzieniec, który ukończył 24 lata. Odkryto wtedy grób młodego mnicha, który był rumiany na twarzy, a ręce miał obgryzione. Położona mu więc na szyi ostry sierp, a w zęby włożono monetę, aby nie gryzł. Ponoć zgony od tego momentu ustały. Epidemie wampiryzmu szły w parze z epidemiami zarazy. Opowiadano, że nawet za dnia potrafiły owe stworzenia zaatakować ludzi pałających gniewem, zamyślonych, roztargnionych oraz tych, którzy nadużywali alkoholu. Za przykład niech posłuży tutaj historia o pewnym chłopie i jego żonie. Mąż lubił bardzo dużo wypić, a potem zjeść wątrobę. Kiedy się zdarzyło, że nie miała dla niego owego przysmaku, musiała iść do rzeźnika kawał drogi. Dlatego też napotkawszy po drodze opuszczony stary dom, w którym stały trzy trumny, a w środkowej zastawszy nieboszczyka wykroiła mu wątrobę. Przyrządziła mężowi i podała do jedzenia. Gdy położyli się już spać przyszedł zmarły, będący upiorem żądając swojej wątroby z powrotem. Małżeństwo tak się przestraszyło, że rozchorowało się i wkrótce zmarło. Śmierć spowodowana zawałem lub ogólnie nagły zgon był tłumaczony jako napaść i działanie strzygonia, który nie tylko wysysał krew ale i dusił. Zwracano uwagę na miejsce spoczynku nieboszczyka, jeśli grób się zapadł znaczyło to, że opuścił go. Starano się więc dopilnować, żeby ziemia była dobrze ubita.


Istniało również wiele opowieści jak postępowano ze zmarłymi w przypadku, kiedy posiadał on wyraźne cechy upiora oraz metody jakimi zapobiegano sytuacji powstawania z grobu. Przy czym praktyki te można podzielić na dwie grupy. Pierwszą z nich stanowiły obrządki mające unieszkodliwić upiora, kiedy zaczął się on pojawiać i prześladować dane osoby. Przede wszystkim więc odkopywano grób i przewracano ciało twarzą do ziemi. Jeśli to by nie pomogło odcinano głowę nieboszczykowi. W 1820 roku na przedmieściach Gdańska na rozdrożu została pochowana kobieta, której odcięto głowę i położono pod pachą. W innych wypadkach wkładano w usta zmarłego kawałek żelaza lub też przez wywiercony otworek w trumnie wlewano wodę święconą. Pomagało również włożenie pod język karteczki z imieniem denata. Uciekano się również do mniej radykalnych praktyk, do których należało zamówienie mszy świętej za duszę owego człowieka, stawiano obok domu zmarłego krzyż, a grób posypywano ziarnem maku bądź też prosa, aby wychodząc upiór zaczął zbierać póki go świt nie zastanie. Dzięki czemu nie miałby czasu na nawiedzanie i szkodzenie bliskim. Wsypywano też mak do trumny, gdyż wierzono w jego nasenne i narkotyczne działanie. Miał przez to kojarzyć się ze śmiercią, snem i wiecznym odpoczynkiem oraz zastąpić mu pokarm. Wampir zjadał jedno ziarenko na rok, i dzięki temu miał pozostawić żywych w spokoju, nie wysysać ich krwi. Gdy napotkało się upiora na swojej drodze można było rzucić mu w twarz garścią maku, przez co tracił swoją drapieżność. Również drogę od grobu do domu posypywano makiem, dzięki czemu upiór zajmował się jego zbieraniem aż do świtu.

W momencie kiedy dochodzono do tego, że dana osoba jest demonem, wiązano jej obie ręce z tyłu łykiem od poświęconego ziela, szczególnie dotyczyło to środkowych palców. Często też, aby nie grasował zawiązywano mu oczy. Wieko zaś wykonywano z osiki, która w tradycji ludowej była drzewem magicznym i podobnie jak lipa miała właściwości oczyszczające z wszelkiego zła. Dlatego też w miejscach przejścia kumulujących złe siły i przyciągające demony np. na rozdrożach dróg sadzono właśnie te drzewa, by zapewniły bezpieczeństwo podróżującym i okolicznym mieszkańcom. Działo się tak dlatego, że np. lipa jeszcze w kulturze słowiańskiej była drzewem życia. Natomiast w późniejszym okresie zbawienna moc tych drzew wiązać się mogła z przekonaniem, iż pod tymi drzewami odpoczywała Rodzina Święta w czasie ucieczki do Egiptu. Bywało jednak, że takie środki ostrożności nie pomagały. Wówczas sąsiedzi zmuszali bliskiego krewnego owego upiora, aby udał się z nimi do grobu, wtedy też odkopywano go, a krewny odcinał głowę rydlem, umieszczał ją twarzą do pleców, nogi i ręce związywano owym łyczkiem. Wtedy dopiero we wsi panował pokój bo upiór już nie powstawał i nie szkodził. Zdarzało się również, że przebijano serce straszydła kołkiem osikowym z którego płynęła po tym zabiegu krew, mimo iż ten był od dawna martwy. Oczywiście było to dowodem ssania krwi niewinnych ludzi. Do wyjątkowo odstręczających środków zapobiegawczych o których pisał ks. Bohomolec należało włożenie świńskich odchodów do ust zmarłego. Aby uodpornić się na choroby roznoszone przez te istoty pito ich krew razem z innymi płynami.

Straszydło przestawało nawiedzać ofiarę, gdy ksiądz odprawił mszę i pokropił dom wodą święconą. Można było oczywiście próbować najpierw własnych sił. Aby strzygoń zniknął i się już nie pokazał należało uderzyć go w twarz lewą dłonią, przy czym trzeba było uważać, aby nie chuchnął on w usta bo mogło to spowodować śmierć. Przeważnie, kiedy rodzina zmarłego rozpoznawała w nim owe cechy, nie wystawiała ciała na widok dla sąsiadów. Wkładano w usta nieboszczyka krzemień ze słowami „chodź ziemią a nie strasz nikogo”. Po czym pisano na czole Jezus, oczy zawiązywano chusteczką, ciało przewracano w trumnie plecami do góry. Następnie uderzano w tylną cześć ciała, zwykle plecy, mocno łopatą. Wszystko to miało zapobiec straszeniu i szkodzeniu przez strzygonia. Na potwierdzenie prawdziwości takiego stanu rzeczy opowiadano różne historie o tej tematyce. Za przykład niech posłuży opowieść o Hadramachu ze wsi Toniach. Spotkał pewnego razu chłop ów no swojej drodze strzygonia, który chciał mu chuchnąć w usta. Zaczęła się bijatyka, w końcu wyczerpany Hadramach zaproponował przeciwnikowi kawałek kiełbasy, jedli ją obaj po drodze. Gdy doszli do chałupy, chłop lewicą mu odwinął w twarz, dzięki czemu straszydło wróciło skąd przyszło.


Jeśli człowiek umarł, a był upiorem-strzygoniem to przychodził trzeciego dnia po swoim pogrzebie do domu. Należało wtedy postawić na stole szklankę z czystą wodą ze studni, nakryć ją nową, czystą, wyprasowaną, białą szmatką, wcześniej nie używaną. Duch w nocy miał się nią obmyć i odejść. Upiorami straszącymi w nocy stawali się też samobójcy, zwłaszcza tacy którzy się powiesili. Gdy znano tożsamość takiego osobnika, odkopywano grób i odwracano nieboszczyka na drugą stronę, żeby odzyskał spokój i nie nękał już ludzi. Jeśli człowiek się powiesił, aby nie powracał do grobu wkładano mu kawałek drzewa na którym to zrobił i sznur. W przypadku nie dopełnienia tych czynności upiór taki powracał co noc, pukając do okna, aby dano mu drzewa. Powszechnie wierzono, że ruch szczęk zmarłego powoduje zgony, dlatego starano się ją unieruchomić. W tym celu wkładano do gardła lub pod nie kamień, grudkę ziemi, kawałek drzewa osikowego z wyrytymi trzema krzyżami, obwiązywano również gardła chustami. By zapobiec wychodzeniu z mogiły, posądzonych o to, że mogą być „wampierzami” grzebano na rozstaju dróg, na grobie układano kupy głazów. Kaleczono pięty, podcinano ścięgna pod kolanami, aby nie mógł wyjść z grobu. Dowodem na stosowanie przeróżnych praktyk tego typu, łącznie z przebijaniem głowy gwoźdźmi, nie tylko na terenie Małopolski i Lubelszczyzny ale na terenie całej Polski, może być wykopana przy drodze z Piotrkowa do Byków w 1870 roku czaszka przebita gwoździem. Wbijano go przeważnie od czoła lub ciemienia w głąb. Bywało też, że wbijano nieboszczykowi ciernie pod język, by nie ssał krwi lub za paznokcie i w brzuch.

Prowadzi to wszystko do wniosku, iż upiór był to duch człowieka zmuszony do pozostania z pewnych względów na ziemi, w swojej cielesnej powłoce lub też samoistnie pozbawiony takowej. Z pewnością miała na to wpływ religia chrześcijańska wedle której dusza człowieka miała pokutować za grzechy popełnione za życia. Jednak obok tak pojmowanego błędnego ducha istniała jeszcze wśród ludu koncepcja klasycznego upiora. O tym, że wiara w te stworzenia była szeroko rozpowszechniona świadczą również nazwy miejscowości zapożyczone od nazewnictwa wampirów. I tak mamy Wąpiersk, Wąpierz, Strzygi, Upiry i Upirów.

Można było przedsięwziąć środki zapobiegawcze ujawnieniu się strzygi. Wkładano zatem do trumny ulubione przedmioty zmarłego, święcono ciało w czasie pogrzebu, a także mieszkanie po pogrzebie. Wóz którym wieziono ciało z trumną przewracano. Wyraźnie widać, że część tych obrzędów była ściśle związana z wiarą katolicką i tradycjami dotyczącymi samego pogrzebu w religii chrześcijańskiej. Istniało poza tym przekonanie wśród ludzi, że liczba strzygoni zmniejszyła się znacznie, kiedy rozpowszechniło się bierzmowanie. Wcześniej powszechnie uważano, że występowała znaczna ich ilość. Z czasem wiara w tradycyjnego wampira została wyparta przez utożsamienie upiora z duszą pokutującą, właśnie za sprawą katolicyzmu. Na boczny tor zeszły wyobrażenia o nadnaturalnych zdolnościach i niezwykłym wyglądzie, nie wspominając już o wysysaniu przez te istoty krwi. Miejsce swoje znalazł za to wampir w literaturze i kinematografii.

Cechy przypisywane ciału strzygonia, takie jak świeży wygląd, czy opuchnięcie mają wytłumaczenie w medycynie. Lecz lud nieświadomy, z niewiedzy temu co nieznane i obce przypisywał treści, które miały tłumaczyć owe zjawisko w sposób zrozumiały dla chłopa. Wiara w takie zabobony doprowadzała niejednokrotnie do profanacji grobu i okaleczenia zwłok bądź zastosowania pewnych środków ostrożności np. włożenia do trumny noża i wiązki cierni. Sposoby obrony przed nimi sięgały nawet średniowiecza na terenie Polski. Należało zatem rozkopać grób, a serce nieboszczyka przebić osinowym kołkiem lub kolcem od brony. Zdarzały się też przypadki przebicia głowy gwoździem. Jednak w przeciwieństwie do Rumuni i Węgier w Polsce zwyczaje takie zastępowane były raczej przez odwrócenie nieboszczyka twarzą do ziemi. Do znanych sposobów należało również zakopywanie cierni w grobie, wtykano kawałek żelaza ostrzem do dołu po to by „łupior” wychodząc pokaleczył stopy lub się nadział np. na nóż. Do dawno używanych rozwiązań zaliczało się obcięcie głowy i położenie między nogami umarlaka, by ten nie mógł jej pochwycić. Co ważniejsze takie pochówki odnajdowano. W Wielkopolsce w 1896 roku toczył się proces pewnego owczarza, który faktycznie naruszył w ten sposób mogiłę w Kaliszu.

Jego odmianą była postać demoniczna nazywana wieszcz lub wieszczy, który zapowiadał nadchodzącą śmierć. Za życia odznaczał się takimi samymi cechami, jak domniemany upiór. Najczęściej myślano, że kiedy w nocy dzwoniły dzwony w kościele była to właśnie jego sprawka. Ten z grona bliskich zmarłemu, który to usłyszał w niedługim czasie miał umrzeć. Obrona przed nim była identyczna jak przed tradycyjnym wyobrażeniem strzygonia. Były więc przypadki, że w trumnach leżały kości zmarłych np. z sierpami na szyi. Wierzono również, że umierali ci, którzy usłyszeli swoje imię wykrzykiwane przez wieszcza na dzwonnicy. Jeśli był on wyjątkowo potężny potrafił wzrokiem zabić swojego rówieśnika. W opinii ludu wychodziły te stworzenia z grobów pod wpływem światła księżyca.


Powszechny był pogląd, że przestrzeganie przykazań kościelnych w życiu codziennym zaowocowało mniej licznymi przypadkami pojawiania się strzyg. Wiara w upiory była piętnowana przez władze kościelne. W południowej Małopolsce opowiadano historie, które miały za zadanie ośmieszyć wiarę w te stworzenia. I tak pewien człowiek zapadłszy w letarg został uznany za zmarłego i położony w trumnie. Gdy się obudził i próbował wstać stwierdzono, że jest to strzygoń więc go uśmiercono i zastosowano środki ostrożności na przyszłość. Od tamtej pory chłop już się nie ruszał i nie próbował wydostać się z grobu. Opowiadania takie miały na celu wykorzenienie wiary w upiory. Szeroko rozpowszechnione było, iż Kościół uznawał ludowe wierzenia o charakterze demonologicznym za takie, które miały podłoże diabelskie. To właśnie nauka kościelna o diabłach i ich związkach z ludźmi przyczyniła się do utwierdzenia reliktów przeszłości, przy okazji zniekształcając je. Lud więc dzielił je na dwie kategorie. Były diabły piekielne, których istnienie potwierdzała nauka Kościoła oraz diabły ziemskie, istoty demoniczne, które stanowią jeszcze przeżytek pogańskich wierzeń. Obok stanowisk uznających przesądy ludowe, mamy też takie, które starały się toczyć walkę z zabobonami. Na nim stanął ks. J. Bohomolec, w dziele „Diabeł w swojej postaci z okazyi i pytania, jeśli są upiory” jasno wykazywał, że wierzenia ludu związane są z niewiedzą ludzi. Przypisywali oni zjawiskom lub dolegliwością o których nic nie wiedzieli, a które posiadały logiczne i medyczne wytłumaczenie, charakter nadzmysłowy i demoniczny. Z jego przekazu dowiadujemy się, że upiory według przekonań ludzi były to zwłoki powstające z grobów, nachodziły żyjących, dusząc i wysysając z nich krew, a także niszczyły świece na ołtarzach.


Upowszechnienie się wiary w demony i pół demony tkwiła w przywarach i obyczajowości ludu polskiego „skłonność do pijaństwa, lenistwo[...] zabobonność i mściwość”. Wśród mieszkańców wsi zabobony i przesądy stanowiły jakby część religii. Z pokolenia na pokolenie były przekazywane informacje o sposobach radzenia sobie z siłami nadprzyrodzonymi. Wszystko to miała kształt nauki moralnej, a wynikało to z łatwowierności, braku oświecenia i bogatej wyobraźni. Działaniom upiorów ale też zmór przypisywano bóle skóry, łamanie w kościach, znamiona na skórze oraz wszelkie stany chorobowe. Te praktyki, nawyki i środki zaradcze, a więc szeroko pojęte relikty wierzeń demonologicznych obecne były wśród nich od wieków. Co prawda ta wiara w magiczną moc odnosi się do wcześniejszych czasów ale w XIX wieku była na wsi nadal żywa na terenie praktycznie całej Polski, w lubelskim „Przesądy, zabobony, gusła, wiara w uroki, czary, opętania , są tu w używaniu, podobnież, jak gdzieindziej”. Również „[...] Krakowiacy nie przestają wierzyć w okazywanie się diabłów, upiory, czary, uroki [...]”.

Do upowszechnienia się opowiadań związanych z tymi istotami przyczyniła się literatura jarmarczna. Widoczne to było zwłaszcza w warstwie ludowo plebejskiej. Częste było zjawisko opowiadania o upiorach i wydarzeniach dotyczących ich odnoszących się do danej wsi, przy czym w tejże wsi o niczym takim nie słyszano, aby się wydarzyło. Tak też było we wsi Trembowla. Przekazywano tam sobie z ust do ust, że w miasteczku kilkanaście kilometrów stamtąd upiór w nocy powypuszczał z obory wszelką zwierzynę, wcześniej potargawszy jej grzywy, ogony i sierść. Oczywiście w tejże wsi nikt o tym wydarzeniu nie wiedział. Za to chodziły tam słuchy, że w Trembowli upiór nawiedziwszy kmiecia w porze kolacji, powytrącał wszystkim łyżki i zjadł całe jedzenie, które było w domostwie. Podobnych historii mnożyło się wiele. To opowiadano, że strzyga wyssała krew ze wszystkich domowników, to krążyły plotki, że chadzały te istoty całymi chmarami po drogach ze wsi do wsi. Nikt jednak ich nie napotykał. Przez takie zabobony ludzie ulegali paranoi, to też nie dziwił fakt, że księża w niektórych parafiach nakazywali rozkopywać groby posądzonych o te złośliwe harce i stosować przewidziane na taką okoliczność specjalne środki. Popiół z palonych serc lub całych ciał natomiast sprzedawano jako lekarstwo na zarazę przez te trupy rzekomo wywołaną. W Chełmskim odnotowano przypadek w którym na wsi zmarli rodzice czworga dzieci. Zamieszkał z nimi opiekun wyznaczony w testamencie. Zaczął ten dom nawiedzać duch matki. Dzieci były tak przerażone, że nie chciały tam mieszkać. Poradzono się proboszcza, ten jednak stwierdził, że to tylko zabobony lub wytwór ich imaginacji. Później okazało się, że to owy opiekun przebierał się w szaty zmarłej matki by majątek pozostawiony przez rodziców sierot przypadł tylko jemu.


Według L. J. Pełki w istoty nadprzyrodzone, czy też pół demoniczne, omawianego tu typu, na terenie Lubelszczyzny wierzyło 71% badanych ale tylko 32% określiło je mianem upiora, a nie ducha tak jak w pozostałych przypadkach. Duchy te określano również jako mary, zmory lub dusze pokutujące. Wynika stąd, że wyobrażenia upiora i zmory zostały z czasem pomieszane i nierozerwalnie połączone. Dlatego też oprócz omówienia wierzeń związanych z upiorami, czy też strzygoniami, poświęcę osobny rozdział na przybliżenie zabobonów dotyczących zmory i pokrewnej jej nocnicy. Jednak zabobony te i wierzenia w siły nadprzyrodzone, demoniczne tego typu w latach 1945-1948 zaczęły gwałtownie zanikać, głównie w wyniku zachodzącego postępu oraz podnoszenia się poziomu oświaty, a także rozwoju i powszechnie dostępnej prasy oraz książki.


Zabobony:


Zabobony to wierzenia albo rodzaj praktyk o takim charakterze, które są pozostałością po dawnym systemie wierzeń. Nazwa zabobon pochodzi od słowa bobonienie, oznaczającego niewyraźny, mrukliwy sposób wypowiadania zaklęć przez wróżbitów podczas rytualnych obrzędów.  Tradycja zabobonów stanowiła ważny element kultury regionu kołbielskiego, a niektóre z dawnych przesądów funkcjonują wśród miejscowej ludności do dziś. Oto kilka z nich:

 - Nie przyszywaj guzika, do koszuli, którą masz na sobie, bo rozum zaszyjesz!

- Nie wyrzucaj obciętych włosów, tylko je spal, bo rozum wyrzucisz!

- Niemowlę i małe dziecko musi nosić coś czerwonego przy sobie, żeby go nikt nie urzekł.

- Śpiesz się po rezurekcji do domu, bo kto pierwszy dojedzie do domostwa, temu lepiej obrodzi owies!

- Po przyniesieniu święconki do domu musisz przed progiem powiedzieć: Święcone do domu, robactwo z domu!

- Przyniesionej święconki nie wolno poruszać aż do Niedzieli Wielkanocnej, bo inaczej w domu będą mrówki.

- Do dziś zachowało się przekonanie, że nie należy odmawiać kobiecie ciężarnej, bo odmowa „sprowadzi” myszy do domu.

-  Ciężarna nie powinna wpatrywać się w ogień, wdawać w kłótnie ani siadać na progu.

- Niegdyś poród przyjmowały akuszerki, które troskliwie dbały o dopełnienie rytuałów, do których należało m.in. włożenie święconych ziół pod poduszkę rodzącej, by odpędzić złe duchy.

- Pod poduszkę rodzącej kobiety należało włożyć także hubę lub siekierę w celu uniemożliwienia działania złym duchom.

- Jeśli kobieta będzie karmiła najpierw prawą piersią to dziecko nie będzie leworęczne.

- Do niemowlęcia nie można stawać tyłem, bo zachoruje na żółtaczkę.

- Gdy gospodarz wyprowadzał zwierzę na jarmark, by je sprzedać, należało przywiązać mu do ogona święcone zioła (poświęcone w dzień Matki Boskiej Zielnej), aby szczęście nie opuściło domu wraz z inwentarzem.

-  Wyjący pies wróżył czyjąś śmierć, zaś sroka na płocie – gości.

 

Podania o demonach


Demony duszą i gniotą, straszą jękiem, płaczem i gwizdem, a także nieludzkim śmiechem i klaskaniem. Zmory wysysają krew i mleko, wyżerają wnętrzności, męczą kobiety ciężarne i niemowlęta. Niektóre z nich porywają dziewczęta, kobiety i dzieci, niepokoją muzyką i tańcem, a swym śpiewem potrafią zgubić. Strachy czyhają na człowieka „tam, gdzie straszy”: na cmentarzach, na rozstaju dróg, w stajni i przy moście.

Znane są również opowieści o duchach, np. nieuczciwych młynarzy, którzy za życia oszukiwali na mierze mąki i po śmierci toczą za karę młyńskie koła, strasząc ludzi swym pojękiwaniem.

Do najbardziej groźnych demonów należała nocna zmora, prześladująca zwierzęta - zwłaszcza konie, którym plotła warkocze, dusiła je lub ujeżdżała nocą. Aby uchronić się przed zmorą, gospodynie ustawiały w pomieszczeniach lustra. Zmora, widząc własne odbicie w zwierciadle, przerażona uciekała. Żeby ludzka zmora nie przyszła dusić, należało również przestrzegać określonych zasad: nie wolno było spać na wznak oraz układać się do snu z lewą nogą na prawej.

Echa demonologii odnaleźć można także w licznych opowieściach o diabłach, które związane były z Łysą Górą - przysiółkiem wsi Głupianka. Według wierzeń miejscowej ludności, ten magiczny zakątek miał swoich tajemniczych i strasznych gości pod postacią czarownic i diabłów. Z dawnych wierzeń ludowych zrodziły się przesądy, mówiące o siubielach, które miały zabierać matkom niemowlęta, a podrzucać swoje potworki.


Przesądy Magia w codziennym życiu…


Większość ludzi wierzy w jakieś zabiegi magiczne, na przykład aktor życzy koledze połamania nóg, student zawsze zakłada ten sam garnitur na egzamin, zarumieniona panna młoda krzyżuje palce na szczęście a znalazca czterolistnej koniczyny podskakuje z radości. Do tej pory wiele osób nie podnosi kwiatów leżących na drodze (razem z nimi zabiera się choroby ich poprzednich właścicieli) i nie nalewa wrzątku do pustej filiżanki czy szklanki, bo przecież „można sprowadzić złe fatum”…

Czym jest przesąd?


Pojęciem „przesąd” określa się wiarę w zależność zachodzącą pomiędzy jakimś zjawiskiem, a wykonywaniem określonych praktyk magicznych, celem zapobieżenia nieszczęściu lub przeciwnie – aby zapewnić sobie szczęście.

Przesądy zrodził lęk przed tym, co nieznane, obce, niezrozumiałe, groźne. Miały zatrzymać złe uroki, chronić przed niebezpieczeństwami, wyjaśniać przyczyny życiowych niepowodzeń. Powstały dawno, dawno temu, jeszcze w czasach pogańskich. Jednak wiele z nich pamiętamy do dziś, mimo że zniknęły dawne zagrożenia, a więc okoliczności ich powstania. Zabobony sięgające zamierzchłych czasów i wywodzące się z pogańskich rytuałów, wierzeń czy praktyk są tak mocno zakorzenione w naszym codziennym życiu, że stały się dla wielu czymś zupełnie normalnym i nieszkodliwym. Każdy przesąd ma swoją niepowtarzalną historię. Przedstawię Wam najciekawsze.


Pechowa trzynastka


Niechęć do 13 prawdopodobnie wywodzi się ze starożytnej Babilonii. Posługiwano się tam systemem liczbowym opartym na liczbie 12. Za jego pomocą opisano porządek świata: było 12 miesięcy w roku, 12 godzin dnia i nocy, 12 znaków zodiaku. Dwunastkę (czyli cztery trójki) uznano za liczbę świętą. Stała się ona symbolem harmonii, szczęścia i ładu. Dodanie jedynki burzyło ów ład, tworzyło trzynastkę – znak chaosu, zamętu, zniszczenia, przeciwieństwo doskonałości i porządku.

Do dzisiaj liczba 13 wzbudza w nas niepokój i staramy się jej unikać. Trzynasty dzień w miesiącu zapowiada nieszczęście, zwłaszcza w piątek (już w XVI w. uznano powszechnie piątek za najgorszy dzień tygodnia). Dlaczego? W tym dniu według wierzeń chrześcijańskich ukrzyżowano Jezusa, co stanowi największe dla chrześcijan nieszczęście. W piątek trzynastego nie należy m.in. kichać, zakładać nowej koszuli i kąpać się. Nie powinno się także zaczynać żadnych nowych spraw, interesów, kupować domu, działki czy samochodu. A najbliższy piątek 13 już w lutym!!!

W wielu biurowcach brak trzynastego piętra. Francuzi niechętnie budują domy o numerze trzynaście. W niektórych samolotach (zwłaszcza za Atlantykiem) nie ma trzynastego miejsca. Chińczycy natomiast uważają 13 za najszczęśliwszą liczbę pod słońcem (tak jak południowoamerykańscy Indianie), za to panicznie boją się liczby 4, którą wymawia się podobnie jak słowo oznaczające „śmierć” (a ja się urodziłam czwartego w piątek…). W indiańskiej mitologii jest trzynaście niebios i trzynastu bogów, co czyni tę liczbę wyjątkową i boską.


Stłuczone lustro


Lustro od zawsze było przedmiotem magicznym. Ujrzenie w nim swego odbicia wzbudzało przekonanie, że istnieje inny, niewidzialny świat. Wierzono też, że w odbitym wizerunku zamieszkuje dusza człowieka. Gdy lustro się stłukło, dusza nie mogła powrócić do ciała.

Rozbicie lustra zwiastuje siedem lat nieszczęść (siódemka w numerologii to liczba, której przypisywano wyjątkowe znaczenie; jeżeli chodzi o numerologię to odsyłam Was do znakomitych i wyczerpujących artykułów Luciana Lacigama; o zwierciadłach pisał Syriusz – również polecam), a przejrzenie się w jego odłamku – rychłą śmierć lub chorobę. Dlatego kawałki stłuczonego lustra należy sprzątać z zamkniętymi oczami.

Możliwe, że u podłoża tego zabobonu leżały sprawy bardziej przyziemne. W dawnych czasach lustra były tak drogie, że ich rozbicie samo w sobie stanowiło wielkie nieszczęście.


Czarny kot


Koty uważano za święte i otaczano kultem w wielu pogańskich religiach. W starożytnym Egipcie za zabicie kota groziła kara śmierci. W średniowieczu chrześcijaństwo uznało kota za pomocnika czarownic i wcielenie diabła. Najtrudniejszy żywot miały koty czarne, które brutalnie zabijano.
Kot, który przebiegł komuś drogę, uważany był za wysłannika szatana. Oznaczało to diabelską chęć przecięcia człowiekowi więzi z Bogiem. Aby ustrzec się przed złem należało natychmiast zmienić trasę wędrówki lub splunąć przez lewe ramię. Co ciekawe, Anglicy twierdzą, że właśnie czarny kot przynosi szczęście zaś biały pecha.


Zdradliwa drabina


Przesąd, że przejście pod drabiną przynosi nieszczęście, prawdopodobnie ma źródło w zwyczaju stawiania bardzo wysokich szubienic. Zawieszenie sznura a potem zdjęcie nieboszczyka wymagało użycia drabiny, Przejście pod zbliżało do śmierci, chyba że robiło się to ze skrzyżowanymi palcami.


Spotkanie kominiarza


Rzemieślnika opiekującego się kominem uważano również za opiekuna domowego ogniska. Dlatego też dawniej młoda para zamawiała sobie kominiarza, aby czekał u wyjścia z Kościoła. Najlepiej gdy był ubrudzony sadzą. Na widok kominiarza należy złapać się za guzik i w myślach wypowiedzieć życzenie. Jeśli potem natkniemy się na brodacza – nasze marzenie się spełni. Jeśli na zakonnicę lub kobietę w okularach – niestety nie.


Pukanie w niemalowane drewno


Choć jest ku temu coraz mniej możliwości, żeby nie zapeszyć lubimy odpukać w niemalowane (inaczej w nieheblowane) drewno. Jesteście ciekawi dlaczego? Nasi przodkowie, zamieszkujący Europę w czasach przedchrześcijańskich, mówiąc o swoich sukcesach, stukali w ściany domów. Nie chcieli, by ich słowa usłyszeli bogowie, którzy mogli stać się zazdrośni o ludzkie powodzenie. Dawniej wierzono też, że w pniach drzew mieszkają opiekuńcze duchy i bóstwa. Po wypowiedzeniu jakiegoś życzenia, budzono je pukaniem w pień drzewa i proszono o pomoc.


Życzenie niepowodzenia


Ten stary przesąd wiąże się z przekonaniem, że życzenia szczęścia – za sprawą przewrotnych bogów – przyciągają jego odwrotność, czyli niepowodzenie. Stąd w odruchu obronnym mówi się czegoś coś „pozornie” przykrego np. „połamania nóg” licząc na przeciwny efekt.


Nowoczesne przesądy


Jakby było mało starych zabobonów, wciąż powstają nowe. Na przykład tablica rejestracyjna, na której obok siebie znajdują się co najmniej dwie takie same cyfry, przynosi szczęście kierowcy i temu, kto na nią patrzy. Aktorzy niechętnie grają w „Makbecie” Szekspira, unikają też cytowania fragmentów tej sztuki – ponoć przynosi to pecha. Niektórzy piłkarze nie golą się przed meczem. Są także przesądy szkolne, m.in. trzecia osoba wchodząca do klasy będzie tego dnia pytana, a pierwszą literę na klasówce, maturze czy innym egzaminie należy napisać lewą ręką i pożyczonym długopisem.

Jak twierdzą chociażby informatycy (mój mugolski brat jest informatykiem), nie powstały jeszcze żadne zabobony dotyczące komputerów. Ale może za parę lat…


…………….


Zabobon, przesąd, wiara w czary


Składnikami, które niejako definiowały tzw. klasyczne czary, były: zmiana postaci, latanie w powietrzu, kanibalizm, zabijanie dzieci, stosowanie przy podejrzanych zabiegach maści, naparów z ziół, pozyskiwanie duchów, wybór nocy jako najodpowiedniejszej pory do czarów, dzikie tańce, pościgi, wiara w demona uwodzącego kobiety w czasie snu, przenikanie przez drzwi i mury, profanowanie krzyża i sakramentów, nieuznawanie Kościoła, orgie seksualne. Wiara w czarownice, wilkołaki, wampiry także zaprzątała, jak już wyżej powiedziano, wyobraźnię społeczeństwa polskiego szesnastego i siedemnastego wieku. Do przetrwania tego rodzaju irracjonalnych zachowań przyczynił się dynamiczny rozwój nauk tajemnych wspierany również przez dwory królewskie, np. Katarzyny Medycejskiej we Francji, a w Polsce Stefana Batorego czy Zygmunta III Wazy. Przekonanie o niezwykłych i nadzwyczajnych umiejętnościach czarownic utrzymywało szerokie masy ludności w lęku przed siłami nadprzyrodzonymi.


Nie tylko kobiety podejrzewane były o sprawowanie misteriów szatańskich. O szczególne kontakty z diabłem posądzano również Żydów, Cyganów, albo ludzi uprawiających dziwne zawody, np. mimów, wędrownych kuglarzy, znachorów, ludzi o wyjątkowo bladych twarzach, zrośniętych brwiach i haczykowatych cofniętych ku tyłowi zębach. Powszechnie panowało przekonanie, że czarownice wywołują suszę, powodzie, zarazy, bezpłodność, o czym wspominał w swoich Pamiętnikach J. Ch. Pasek, który także miał widzieć w Danii diabłów usługujących swoim panom niczym niewolnicy w Turcji. Czarownice, jak choćby żona duchownego prawosławnego, Rejna Hromyczyna, która stanęła przed sądem 7 września 1631 roku w Nowogródku, straszyła zebranych, że ucieknie sprzed trybunału na miotle, co skwapliwie odnotował w swoich pamiętnikach Samuel Maskiewicz. Lekarz, rajca miejski i rektor Akademii Zamoyskiej, Bazyli Rudomicz twierdził, że w Dubach miały mieszkać trzy czarownice. Jedna z nich jeździła na żabie, druga zakopała garnek rosy i dlatego w okolicy miesiącami nie padał deszcz, trzecia ganiała krowy będąc całkiem naga. Ten sam autor sądził, iż czarownicą jest nawet żona wójta, inna zaś palona była trzykrotnie, dopiero za czwartym paleniem, gdy wyjęto jej z serca kawałek lodu, spłonęła. Księżna Gryzelda Wiśniowiecka, matka Michała Korybuta opowiadała o „babach”, które przyznały się na torturach, że w celu czynienia złego w rodzinie Zamoyskich grzebały w pokojach zmarłe niemowlęta, przez co w rodzinie pojawiły się przypadki bezpłodności. Wyjątkowo groźne miały być czarownice oraz czarownicy rodem ze Szwecji, tak twierdził Karol Ogier podróżujący po Polsce w latach 1635–1636. Potrafili podobno błyskawicznie przenosić się z miejsca na miejsce, np. ze Szwecji do domów bogatych Gdańszczan. Krzysztof Opaliński jadący z poufną misją do Paryża w 1645 r., wzięty był przez czarownice w Utrechcie, (które tam cieszyły się wielkim szacunkiem) za zwiastuna pokoju.5 Albrycht Stanisław Radziwiłł, kanclerz wielki litewski z rzadka pisuje o zjawiskach nadzwyczajnych, ale jeżeli je odnotowuje, to posługuje się formą „widziano” „słyszano”, co zdaje się sugerować, że autor nie całkiem wierzy w prawdziwość zasłyszanej informacji, ale jako sumienny rejestrator wydarzeń pisze o tym, czym żyło w danej chwili polsko-litewskie społeczeństwo. I tak zapisał w swoich pamiętnikach pod datą 4 maja 1643 r., że: „widziano ludzi którzy wyszli z obłoków, krzyczących bij zabij!”6, co niechybnie miało wróżyć wojnę. W tym samym roku miano widzieć w wirze powietrznym czarnego niedźwiedzia. Zaś podskarbi litewski Mikołaj Kiszka zmarły po tym, jak u jego stóp przewróciły się świece stojące u nóg martwej królowej Cecylii Renaty, miał po śmierci otwierać prawe oko i łypać nim złośliwie.


W Wilnie zimą 1643 r. na warzących piwo chłopów miały napaść demony, które ich dotkliwie pobiły. Zaświadczył o tym wypadku nawet doktor, tyle że, według Radziwiłła, niezbyt wiarygodny, bo heretyk.7 W niezwykłych okolicznościach i za bardzo dziwną przyczyną miał umrzeć królewicz Zygmunt Kazimierz, syn Władysława IV i Cecylii Renaty, która przed swoją śmiercią spowodowaną podobno czarami8 powiedziała, że lepiej dla syna będzie, gdy zejdzie z tego świata, niż miałby trafić pod opiekę marszałka wielkiego koronnego.9 O owych niezwykłych wydarzeniach Albrycht Stanisław Radziwiłł pisał, powołując się na opinie innych, sam asekurancko dla przyszłego czytelnika pozostawał w cieniu. Wiara w czary i czarownice była silna, lecz może nieco skrywana wśród szlachty i magnaterii (jak wyżej). Kazimierz Sarnecki rezydent Radziwiłłów na dworze Jana III, człowiek bywały i wykształcony, w swoim wspominanym już diariuszu pisał o wdowie mieszkającej na Pradze, która potrafiła sprowadzać na wrogów swoich takie bóle brzucha, że żadne lekarstwa nie były w stanie ich ukoić, tylko zaklęcie owej praskiej mieszczki. Czternastoletnia zaś czarownica, według rzeczonego Sarneckiego, opowiadała o swoich lotach na miotle, tyle że autor nie pisał o skutkach tych podniebnych podróży. Bazyli Rudomicz, lekarz, prawnik, rektor Akademii Zamoyskiej także był przekonany, że winę za częste omdlenia jego żony, ponoszą czarownice. Zanim przejdziemy do diabła, tego „starszego” nad rzeszami czarownic (według podań ludowych i demonologii), należałoby jeszcze wspomnieć o bycie pośrednim, a mianowicie o tzw. „wydojnicach”, które to istoty potrafiły podobno doić mleko nawet z wciśniętego gdziekolwiek kołka lub belki, a znane były głównie na Podolu i Ukrainie. Diabeł zaś miał dostawać się do wnętrza ofiary tylko przy pomocy czarownicy, która wybranemu człowiekowi podawała truciznę w napoju albo w pożywieniu. Sposoby trucia i zadawania „złego” idą w setki i nie jest to tematem niniejszego rozdziału. Lecz zaiste, niektóre z nich przyprawiać mogły o mdłości choćby samym swoim składem.


Diabły, według wielu ludowych podań, miały mieszkać w dziuplach starych dębów na rozstajnych drogach lub w leśnych ostępach. Umiejscowienie tych nieziemskich istot każe zastanowić się, dlaczego właśnie wśród starych drzew miał mieszkać „zły”? Może to ślad walki Kościoła ze słowiańskim kultem wiekowych dębów, żywym jeszcze w ciągu szesnastego wieku we wschodniej części Rzeczypospolitej. Diabły mogły wchodzić w dowolną część ciała, np. w gardło i nie pozwalały niczego przełykać. Jedynym lekarstwem na tę dolegliwość miało być napicie się gorzałki z wodą święconą. Wierzono, że diabeł potrafi wchodzić do wnętrza człowieka przez otwarte usta, dlatego żegnając się należało przyłożyć palec do ust, wtedy „zły” przystępu mieć nie będzie (podobne gesty wykonują do dzisiaj mieszkańcy Włoch i Hiszpanii). Niekiedy diabły miały pilnować złodziejskich skarbów, tak przynajmniej głosiła wieść gminna z okolic Łęczycy, Głuchówka k/Rawy, Skrzaczków k/Kutna, Bolimowa, mogły właściwie pojawiać się wszędzie.


I tak w pamiętniku Samuela Maskiewicza zawarta jest opowieść oWojtku Brzeźnickim z Lublina, który miał niebywale wielkie zamiłowanie do mocnych trunków. Jednym słowem nie trzeźwiał nigdy. Nie wiedział, kiedy jest noc, a kiedy dzień. Pewnego razu miał go na stancji odwiedzić diabeł, tyle że nie czarny, jak to zwykle, a biały, i zaprosił owego Wojtka na przejażdżkę poszóstnym powozem. W czasie jazdy czart miał przypominać skruszonemu Lubliniannowi liczne grzechy, ten zaś poprzysiągł poprawę. Potem diabeł przychodził do Wojtka bardzo często, to jako kura, kot czy pies. Pół roku pan Brzeźnicki nawet nie pił, na msze św. chodził, był komunikowany, ale po rzeczonym okresie gorzej jeszcze „małamazje” ciągnął. Tu, w opowiadaniu Samuela Maskiewicza, paradoksalnie, posłużono się diabłem jako tym, który pragnie nakłonić grzeszników do naprawienia zła, jakie czynią. Taki wizerunek diabła jest dominujący w obyczajowości ludowej, rzadziej w szlacheckiej, ale postrzeganie zła wśród wszystkich stanów dawnej Polski zdaje się wzajemnie przenikać, tyle że dla kmiecia diabeł to najczęściej z polska odziany szlachcic, choćby Twardowski ze swoim lustrem czy Herburt, który za radą pewnego astrologa uciekł z krakowskiego zamku przez komin, zaś podkasany Niemiec, to symbol diabła dla „urodzonego”. Krewny wyżej wymienionego Samuela Maskiewicza, Bogusław, podczas wojny z Moskwą w 1660 r., zapamiętał, że Chowański, chcąc zdobyć szybko gród Lachowicze, miał zatrudnić jakiegoś młynarza-czarownika, który opasał miasto całe surową nicią, co miało spowodować poddanie się polskiej załogi. Skutek zabiegów był żaden, nie pomogły Rosjanom nawet „wąsate baby”, które zostały zabite w czasie walk. Diabeł ponoć ukazał się podróżującemu w 1566 r. z Wilna do Kowna Teodorowi Jewłaszewskiemu. Ów zapisał, co następuje: „[. . . ] nocując w Dogorowie w stodole zobaczyłem o samym świtaniu ognistego człowieka w izbie, do którego skorom się porwał, on też występował ku mnie i szedł w pośrodek izby. Porwałem zza pasa nóż i uderzyłem w niego, a on zniknąwszy, znów się w tym kącie ukazał i szedł do mnie.” Ofiara nawiedzenia miała jeszcze przez parę miesięcy straszliwe sny i przewidzenia, tak poważne, że sprowadzano medyków. Ci orzekli, że do wnętrza Jewłaszewicza przeniknął „inkluz” czyli „zły”. Mimo, jak widać, bardzo różnych wyobrażeń diabła, nie zawsze był on widziany jako rubaszny choć złośliwy mieszkaniec rosochatych przydrożnych wierzb. Miastami, które miały być „przez diabła oprymowane”, były: Warta, Uniejów, Turek, Szwarców, Łęczyca. Bardziej na wschód, ku Pilicy, liczba informacji o diabłach maleje. Nie trzeba, zdaje się, dodawać, że szeroko rozpowszechniane wiadomości o „złym” były przeszkodą w normalnym komunikowaniu się lokalnych społeczności. Ludowy diabeł polski, jak już wcześniej powiedziano, przybierał postać szlachcica, częściej jednak Niemca, angielski podskakiwał bezustannie i wiercił się jak Francuz, francuski zaś był powolny i głupi jak Anglik. Ogólnie Europejczycy przedstawiali diabła jako czarnoskórego mieszkańca Afryki. Dla Murzynów diabeł, to biały z holenderska odziany osobnik o ptasiej twarzy. Wizerunki diabłów pochodzące ze średniowiecza nie były jednak tak odrażające, jak te z okresu kontrreformacji. Te ostatnie natychmiast karały grzeszników, były smrodliwe, złośliwe i niezwykle energiczne. Siły nieczyste bać się miały tylko: modlitwy, krzyża, szkaplerza, obrazów świętych, wody święconej, soli, piorunów, lasek jałowcowych i brzozowych. Być może, iż silna wiara w czarownice, diabła jako zło osobowe, która w dużej części została przypomniana przez napływającą do Polski w XVI w. zachodnioeuropejską literaturę, paradoksalnie pomagała zwalczać dawne pogańskie mity. Zło miało wtedy zupełnie konkretną postać, którą mogła przedstawiać wciąż rosnąca liczba procesów czarownic obwinianych o najstraszliwsze praktyki, skutkujące zarazami, głodami, chorobami itd. Wyłomu w praktyce łatwego raczej poszukiwania źródła społecznych i osobistych niepowodzeń dokonywał w liście pasterskim z 1657 r. i w okólniku z 1669 r. biskup kujawski Florian Czartoryski. Nakazywał on przerwanie procesów o czary, a także wyrażał swoje potępienie dla torturowania podejrzanych. Tą inicjatywą wyprzedził o cały wiek ustawodawstwo europejskie.


Wyobraźni naszych przodków nie zaludniały sfinksy i gryfy, choć ich wizerunki widniały na kapitelach romańskich kolumn, budziły raczej ciekawość przemieszaną z lękiem, ale nie bano się ich dosłownie, fizycznie jak na ten przykład wilkołaków, strzyg, nocznic, czarownic czy choćby poczciwego puszczyka, którego głos, według ludowych wierzeń, oznaczał śmierć. Androgyne ‘obojnaki’, wargacze z wargą zakrywającą całą dolną część ciała, uszaci przykrywający się na noc uszami, bezgłowi — żywe trupy, lamie — kobiety na siedem stóp wysokie o końskich kopytach nie są nawet wzmiankowane w polskich pamiętnikach, za to często występują w literaturze z obszaru Europy Zachodniej. Najstarsze wiadomości o wilkołakach i wierze w nie pochodzą z końca XVI w. Na terenie Prus Książęcych miano pochwycić człowieka, który sam przyznał, że jest wilkołakiem, gdyż zmienia się w wilka dwa razy w roku, to jest 24 grudnia i 24 czerwca. W zabytkach literatury polskiej z XVI i XVII w. wilkołaki zwane były wilkołkami. Nadmieniał o nich Jakub Kazimierz Haur w siedemnastowiecznym Skarbcu znakomitych sekretów ekonomiej ziemskiej. Wierzono, że wilkołakiem można zostać przez zaniedbanie rodziców chrzestnych, którzy nie dość dokładnie pełnili swoje obowiązki w czasie ceremonii chrztu, a także upiorami zostawać mieli ludzie czyniący przez całe życie zło, zmarli bez spowiedzi, samobójcy, ludzie o nierównym oddechu, zębach rosnących do tyłu lub w dwóch rzędach, ludzie o bardzo bladych twarzach i zrośniętych brwiach. To tylko część katalogu potencjalnych upiorów. Wilkołaki — czyli wampiry budziły przerażenie tym przede wszystkim, że miały wypijać ze swych ofiar krew. Te, które pozbawiały krwi zwierzęta domowe, zwały się dla odróżnienia marami, zmorami, kikimorami, gniotkami, gnieciuchami, a nawet siodełkami (te ostatnie nazwy pochodzą z Małopolski Wschodniej). Zamieszkiwać miały przeważnie lasy, jak zresztą zdecydowana większość istot nieziemskich i dlatego zapewne las w obyczajowości ludowej nigdy nie był bezpieczną przystanią. Był ciemny, tajemniczy, budził grozę i strach. Wiara w wilkołaki była szczególnie silna na Podlasiu, Lubelszczyźnie,


Mazowszu, w Prusach Książęcych i Królewskich i miała zdaje się solidne, bo starożytne korzenie. Wierzyć w nie mieli dawni Słowianie i Germanie, zaś starożytni greccy lekarze rozpoznawali chorobę zwaną lykanotropią (wilkołactwem), a cierpiący na nią ludzie mieli błąkać się po nocy i wyć jak wilki. Aby uchronić się przed zgubną działalnością wilkołaków albo osób, które jeszcze za życia były o to podejrzewane, wkładano do ich trumien ulubione przedmioty, posypywano grób podejrzanego o wilkołactwo makiem, wiercono otwory w trumnie i wlewano do środka wodę święconą, a jeśli zmarły był wyjątkowo złośliwy za życia, potrafiono nawet obciąć mu głowę. Te makabryczne zabiegi były wykonywane z zachowaniem całego ceremoniału. Obroną przed wilkołakami, wąpierzami miała być także specjalna modlitwa adresowana do św. Mikołaja, a brzmiała ona tak: „Święty Mikołaju, weź ich do raju, zamknij pysk psu wściekłemu i wilkowi borowemu.”


Wilkołakami stawali się niekiedy ludzie odrzuceni przez społeczność wiejską za przyczyną swojego niedorozwoju umysłowego lub obłędu. W szesnastym i siedemnastym wieku miejsca, szpitale, w których chorzy umysłowo mogliby znaleźć choćby namiastkę medycznej czy tylko bytowej opieki, należały do wielkiej rzadkości. Stąd grupy nawet takich nieszczęśników, przebywając z dala od ludzi przez wiele miesięcy, mogły istotnie przypominać zwierzęta. Włóczący się po drogach żebracy nader często naśladowali wilkołaki (albo to co miało ich w powszechnym wyobrażeniu przedstawiać) i kąsali bydło pasące się na pastwiskach, czym wzbudzali przerażenie wśród chłopów. Nie trzeba dodawać, że pogryzione bydło należało już do domniemanych wilkołaków.20 Jak żywotne było przekonanie o istnieniu krwawych upiorów-wilkołaków, może świadczyć fakt odnalezienia w 1870 r. w pokładach piasku w pobliżu Piotrkowa Trybunalskiego czaszki przebitej na wylot długim gwoździem. Podobne znaleziska trafiały się pod koniec XIX w. na terenach zabużańskich, z tym że kołek wbijany był między żebra. To już wyraźny ślad wiary w wampiryzm niektórych zmarłych.


Znaki” i wróżby


W siedemnastym wieku bardziej nawet niż w stuleciu poprzednim, począł wyciskać swe piętno na ludziach strach przed nieszczęściami, klęskami elementarnymi, siłami nadprzyrodzonymi, wojnami, Bogiem wreszcie. Oznaczało to przeplatanie się myślenia o niebie, piekle, diabłach i siłach nieczystych, przemieszanie się dosłownie wszystkiego: religii z przesądem, prawdy z baśnią, dewocji z okrucieństwem. Pasek miał oglądać krasnoludki, Albrycht Stanisław Radziwiłł twierdził, że jakiś chłop permanentnie w jego dobrach wywołuje burzę, a elekcję Michała Korybuta Wiśniowieckiego miał zapowiedzieć biały gołąb oblatujący całe wojsko, który usiadł na chorągwi województwa sandomierskiego, najbardziej ze wszystkich gardłującego za księciem Michałem.21 Te dobre znaki widziane podczas elekcji „Piasta” zostały zakłócone pożarem Warszawy, który w trzy dni po Te Deum laudamus, strawił 100 kamienic. Znakiem tego, że Gustaw Adolf, syn Karola Sudermańskiego będzie wielkim wojownikiem, miało być to, iż pod Kolmarem złowiono potwora morskiego na „półtora łokcia długiego przy którego głowie skrzela podobne do miecza; na grzbiecie miał jakby trzy groty od dzidy w pysku dwa zęby słoniowe, a od pępka wyrastała mu stopa ludzka z temi wyrytemi słowami: biada! biada! biada! tobie człowiecze.” za zły znak dla urodzonego w nocy z 8 na 9 czerwca 1595 r. Władysława syna Zygmunta III poczytywano to, że właśnie tej nocy pożar strawił jedno ze skrzydeł zamku wawelskiego.

Mikołaj Jemiołowski, autor pamiętników z lat 1648–1679 twierdził, że ogromne przerażenie jeszcze zanim nastąpił najazd szwedzki, wzbudziły widziane nad Gdańskiem dwa orły, jeden biały, drugi czarny, które zawzięcie się biły. Zwyciężył biały, ten który symbolizował Polskę. Zły czas dla Polski miało zapowiadać wiele zjawisk i wydarzeń. Albrecht Stanisław Radziwiłł na przykład odnotował, że „królowi doniesiono o pewnym naszym jeńcu, który zapewniał, iż widział dwa księżyce ścierające się ze sobą w przestrzeni, jeden półpełny, drugi pełny.”24 W Barze w biały dzień mieli pojawić się nieznani nikomu ludzie przybrani w białe szaty i mówić: „Pomścij Boże naszą krew.”25 To zdaje się ślad wieści znanych na terenie całej Polski o wyjątkowym okrucieństwie kozaków Chmielnickiego wobec katolickich duchownych. Według tego samego autora, w lutym 1648 r. nad Warszawą miała ukazać się kometa i strzała zbroczona krwią, zaś chłopiec uważany za świętego, a przebywający wśród warszawskich jezuitów po wypowiedzeniu słów „czterdziesty ósmy” natychmiast zmarł. Istotnie rok ten otwierał najgorsze ćwierćwiecze dla Polski. W Tarnogrodzie w dziesięć lat później, bo w 1658 miano widzieć tajemniczą kobietę, która wieszczyła Polsce jeszcze wiele lat klęsk. Być może, przekonanie o złym wpływie komet brało się jeszcze z astronomii chaldejskiej, upowszechnionej przez Piliniusza Starszego, który znalazł wielu, jak widać, swoich naśladowców. Zabobonna wręcz wiara w znaki, to przywilej nie tylko stanów niższych. Nawet sekretarz króla Władysława IV, Jan Marcinkiewicz, heretyk, bo tak go wspominał Albrycht Radziwiłł, miał umrzeć w błędzie, stracił bowiem duszę i ciało, nie powracając przed śmiercią na katolicyzm, dlatego że - jak sam twierdził — we śnie pokazał mu się czarny kogut i zabronił mu zmiany konfesji. W 1635 r. ukazał się druk dewocyjny Albrychta Stanisława Radziwilła kanclerza litewskiego, w którym czytamy, że pewien włoski ksiądz imieniem Bartłomiej, nie wiedząc o istnieniu Polski w dniu bitwy pod Guzowem (6 lipca 1607) miał cudowne widzenie. Otóż Pan Bóg miał dopuścić wtedy do klęski króla polskiego Zygmunta III, ale Matka Boska w ostatniej chwili miała uprosić swojego syna o łaskę dla Polski. Tenże Bartłomiej miał wszędzie rozgłaszać, że Polska ma tak wielu obrońców, iż nigdy nie zginie. Podobne utwory pojawiały się wówczas bardzo często. Opisany druk być może powstał na konkretne zamówienie, wszak w tym czasie Polska prowadziła żmudne rokowania w Sztumskiej Wsi ze Szwecją, a ledwo co uporała się z Moskwą, podpisawszy kolejny pokój w Polanowie (1634). Na kilka dni przed wiedeńską bitwą miano znaleźć w czasie okopywania namiotu Jana III obraz NMP z napisem Erit Victor Joanes. Wieść ta prędko rozeszła się po polskim obozie i była poczytywana jako dobry znak.


Jeszcze w 1691 r. żołnierze Sobieskiego w czasie kampanii wołoskiej mówili, że Tatarka, która od trzech dni nie żyła, wstała z łoża i wieszczyła źle Tatarom, iż tyle lat napadali na Polskę, łupili, to teraz sami będą w okrutnej niewoli. Przepowiedniami posłużono się w najlepsze w czasie elekcji Augusta II Wettyna, mianowicie manuskryptem Pawła Grebnera Sericum mundi filum z lat osiemdziesiątych XVI w., gdzie zapowiadano, że jeśli Polska nie obierze króla narzucanego jej przez Niemcy, to czeka ją nieuchronna klęska. Jednocześnie Krzysztof Zawisza w swoich Pamiętnikach odnotował pod rokiem 1699 zaćmienie słońca, które powszechnie było uważane za zły znak dla panowania Sasa.31 Ludzie XVI i XVII wieku bardzo obawiali się „opętanych przez złe moce”, to zaś rodziło zapotrzebowanie na egzorcyzmy. Rozpowszechnienie i trwałość tego rodzaju zabiegów tłumaczyć można nerwicowym podłożem owych „opętań”. Pamiętać w tym miejscu trzeba, że człowiek siedemnastego wieku o wiele bardziej emocjonalnie reagował na otaczającą go rzeczywistość niż później. Katalog lęków, dobrych i złych znaków, a także wróżb był niezwykle


w interesującym nas okresie bogaty. I tak, wierzono w złe i dobre dni. Zły miał być każdy trzynasty dzień miesiąca a specjalnie jednak 30 kwietnia, dzień w którym urodzić się miał Judasz. Pierwszy sierpnia to także „zły” dzień, bo wówczas Kain miał zabić Abla, a 1 grudnia miała zapaść się pod ziemię Sodoma i Gomora. Albrycht Radziwiłł przytaczał na poparcie wiary w dobre i złe dni fakt, że 13 czerwca 1647 r. w samej tylko Warszawie: zastrzelił się Daniłowicz, zamordowało się nawzajem dwóch obcokrajowców, powiesiła się jedna panna, a na dokładkę jeszcze spłonęło w mieście sześć domów. Siódemka w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów w XVI i XVII wieku miała znaczenie demoniczne, np. siedem włada chorobami, symbolizuje diabła, niewiastę mającą złą opinię nazywano „złą siódemką”. dobrą uważano trójkę — od św. Trójcy. Liczba siedem, tj. 3+4 dawała tzw. „pełnego człowieka” (bardzo to wszystko pokrętne). Przypisywanie liczbom magicznego znaczenia ma bardzo długi rodowód sięgający czasów starotestamentowych, np. w arce ratuje się ośmioro ludzi, obrzezanie odbywało się ósmego dnia po urodzeniu, Jezus głosił swoim uczniom osiem błogosławieństw. Węże i robactwo było symbolami śmierci już od niepamiętnych czasów. Gorgony mają we włosach węże, w chrześcijaństwie zaś męczarnie piekielne pochodzą właśnie od ognia i węży. Wąż kusiciel i wąż Apokalipsy według świętego Jana to „wąż starodawny, który zwie się diabeł.”

Obawiano się kruka, miał on opinię towarzysza czarownic i ptaka zwiastującego rychłą śmierć, a także człowieka mającego zeza, ten miał z łatwością samym „kosym” spojrzeniem spowodować zło. Powszechnie sądzono, że przejście przez bagna lub obok nich może być bardzo niebezpieczne nie z powodu fizycznego trudu bynajmniej, lecz świetlistych duchów pojawiających się nad bagnami i wyprowadzających podróżnych w największe grzęzawiska. Złym znakiem było także wycie psów w nocy, podrzucanie do domu zabawek i gaśnięcie świec w kościołach w czasie podniesienia. Silne również było przekonanie (w jakiejś części żywe do dziś), że kobieta w ciąży nie powinna w żaden sposób nikomu, ani sobie złorzeczyć. Położnicy dla złagodzenia bólów porodowych podkładano skórę tura albo ostry nóż. Wylanie wody po pierwszej kąpieli noworodka miało odpędzić złe spojrzenia i duchy. Dziecku mogło zaszkodzić nagłe przestraszenie się matki, np. wtedy gdy zobaczyła mysz, albo gdy zbyt długo patrzyła na osobę dotkniętą widocznym kalectwem. W ogóle znaków, wróżb, zabobonów związanych z ciążą i porodem jest zdaje się najwięcej, co oznacza, z jak wielkim lękiem i ryzykiem wiązało się urodzenie w miarę zdrowego potomstwa. Złe i dobre właściwości miały poszczególne drzewa. Dobry był dąb i jesion, na którym najchętniej wieszano krzyże i kapliczki. Zła wierzba i topola. Dobry znak to niedźwiedź w domu. Z tego przesądu utrzymywała się być może niejedna rodzina cygańska, bo Cyganie najczęściej w dawnej Polsce „chadzali z niedźwiedziem”. Dobrze wyszkolony misiek nie od razu wchodził do domu, chyba że dopiero wtedy, gdy jego właściciel otrzymał odpowiednią zapłatę. Wielkie znaczenie przywiązywano do różnego rodzaju wróżb. Wróżono ze znaków na niebie, wodzie, jak również z lotu ptaka, zachowań zwierząt. Zamoyskiemu, w czasie marszu na Kraków w 1587 r. aby nie dopuścić do zajęcia stolicy przez Maksymiliana Habsburga, miał ukazać się orzeł uwikłany w sploty żywego węża. Prawdopodobnie „rozpuszczanie” takich wieści miało moralnie wesprzeć tych, którzy stali przy legalnie obranym władcy, czyli przy Zygmuncie III. Miało także oznaczać, że Polska skrępowana wewnętrznymi intrygami wkrótce od nich się uwolni. Królowi Janowi Kazimierzowi po bitwie pod Mątwami miał pokazywać się jego wierny kozak Czop zabity w czasie walki, który mówił: „chciałeś mięsa, to go masz.”36 Joachim Jerlicz opisał przypadek z 1650 r., gdy piorun uderzył w cerkiew w czasie nabożeństwa, wpadł do wnętrza, poranił swiaszczennika, ale zostawił go przy życiu.


Kilka dni po tym wydarzeniu piorun miał porazić Kozaków idących w sukurs Tatarom.37 Za zły znak uważano odpadnięcie krzyża z drzewca chorągwi kościelnej, pożar skarbca (tyle, że nie wiadomo którego), a wszystko miało się dziać przed ślubem Jana Zamoyskiego z Marią Kazimierą d’Arquien.


W Polsce, gdzie tak wiele było wiary w istoty pozaziemskie, przepowiednie, znaki, nie było tylko, zdaje się, wiary w tkwiące na polu kamienie, które według Anglików, Francuzów i Irlandczyków, miały być symbolem płodności. Za ostatni proces czarownic w Europie uznany został proces w kantonie Glarus w Szwajcarii. Sądzona była wtedy Anna Geldi, a był to rok 1780. W Polsce zaś, w zachodniej części ziemi wieluńskiej, ściślej we wsi Doruchów w roku 1775 spalono kilkanaście podejrzanych o czary kobiet, oskarżonych przez właścicielkę wsi panią Stokowską. Dopiero ta tragedia spowodowała wydanie w 1776 r. konstytucji zabraniającej rozpatrywania przez sądy spraw o czary, zakazano także stosowania tortur. Wiara we wszechobecne zło w postaci niebywale licznego zastępu istot na wpół ludzkich czy całkowicie demonicznych zapewne rzutowała nie tylko na zwykłe obawy czy ryzyko związane z podróżą. Miała znaczenie także dla ogólnej kondycji psychicznej społeczeństwa polskiego szesnastego i siedemnastego wieku. Bardzo łatwo zauważyć, że im bardziej pogarszała się sytuacja polityczna, gospodarcza, a co za tym idzie i oświatowa w Polsce, tym więcej pojawia się w pamiętnikach, diariuszach, poezji czy literaturze informacji niezwykłych rodem z pogranicza wiary i magii. Pierwsza połowa XVIII stulecia w Polsce — to okres, w którym te lęki i zabobony mogły się zakorzenić, utrwalić a niekiedy nawet rozwinąć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wiedźmy teksty z internetu
Marzanna teksty z internetu
Południce teksty z internetu
Zwyczaje wielkanocne teksty z internetu
Boginki teksty z internetu
Ostatki zapusty teksty z internetu
Zmory i nocnice teksty z internetu
Czy internet zrujnuje nasze dusze, TEKSTY
08-Kolęda ludowa, J. Kaczmarski - teksty i akordy
Internet w bibliotece szkolnej, Moje teksty
Teksty z Egzorcyzmów Anneliese Michel oraz opinie internautów
hlp pozostałe teksty strony internetow
Aleksandra Dziak, Literackie i pozaliterackie teksty kultury w Internecie
Pomoc telefon, internet, prasa
Czy rekrutacja pracowników za pomocą Internetu jest
do kolokwium interna
internetoholizm prezentacja na slajdach
Zasady komunikacji internetowej Martens
Osteoporaza diag i lecz podsumow interna 2008

więcej podobnych podstron