WIEDŹMA
(wybór tekstów z Internetu)
Mimo wszystko pojęcie czarownicy w wieku XIX symbolizuje osobę, która zajmuje się czarami, a więc czymś, co może stanowić bezpośrednie zagrożenie. Ogólnie wiek XIX jest o wiele bogatszy i ciekawszy jeżeli chodzi o to, jak ludzie na wsi wyobrażali sobie potencjalną wiedźmę. Chociaż to wcześniejsze epoki były areną początków czarownictwa, to XIX stulecie jest o tyle bardziej interesujące, ponieważ jest spuścizną minionych lat i czasem, w którym ludzie przekazują sobie wiadomości z pokolenia na pokolenie, co czyni badania etnograficzne jeszcze bardziej barwne, a nie monotonne jak te wcześniejsze, choćby z opisów akt procesów. Warto zaznaczyć, że XIX wiek jest tym ostatnim, w którym można jeszcze dostrzec echa wiary w czarownice.
O ile w momencie szczytowych prześladowań czarownic na ziemiach polskich rozróżniano osobę czarownicy jako tej, która zawarła pakt z diabłem, od postaci wiejskiej znachorki, czyli tej która zajmowała się medycyną ludową, o tyle w XIX stuleciu granice te są już płynne. Teoretycznie zdawano sobie sprawę z różnic pomiędzy czynnościami magicznymi, które miały wyrządzić komuś szkodę, a zabiegami mającymi dopomóc np. w chorobie, gdzie nie występował żaden kult szatana, ale brakowało bardzo niewiele, by osoba zajmująca się „znachorstwem”, w wyniku sąsiedzkich sporów i zazdrości, została posądzona o czary złośliwe. Tak więc za czarownice uznane zostawały miejscowe znachorki - wróżki, wiedźmy, a nawet akuszerki asystujące przy porodzie. W dalszym ciągu uważano, że na czarownice diabeł wybiera sobie wcześniej upatrzone kobiety. Osoba „opętana przez szatana” zawsze miała chęć, wolę i umiejętności wyrządzenia krzywdy innym. Wiedźmy zawsze budziły lęk i przerażenie, ale w XIX wieku zwracano się do niektórych z nich z pomocą w wielu różnorodnych kwestiach. W Chełmskim istniał wyraźny podział czarownic na te, które szkodziły i te, które pomagały mieszkańcom wsi. Wśród wróżek pomocnych, czyli tak zwanych „znajuszczych”, mamy wewnętrzną klasyfikację, gdzie każda z kobiet zaliczona do tego grona zajmowała się innymi dziedzinami. Istniały więc „znajuszcze” od mleka, od wścieklizny i innych chorób, od zjawiska atmosferycznych, od wykrywania kradzieży, od uroków itp. Uważano, że kobiety te wiedzę takową zdobyły w dzieciństwie od swoich rodziców. Co ciekawe „dobre” czarownice posługiwały się w swoich praktykach przedmiotami o charakterze kultu chrześcijańskiego, krzyżem, różańcem, szkaplerzem, wodą święconą, gromnicą. Trzeba zaznaczyć, że gdy działania łagodzące „dobrych” czarownic nie przyniosły żadnego skutku, to taka kobieta przestawała być pomocną i od tej pory postrzegana była jako wspólniczka szatana. Inną wiedzę posiadały te kobiety, które swoich umiejętności nauczyły się od diabła. Były to czarownice szkodliwe i była ich zdecydowana większość. Mogły nasyłać na ludzi i zwierzęta domowe rozmaite choroby, porywać dzieci, by potem przyuczyć ich tajemnej magii, psuć jedzenie.
W lokalnej tradycji społeczności wiejskiej utarło się wiele nazw określających kobiety zajmujące się magią. Samo słowo „czarownica” pochodzi od pojęcia „czarów” i zostało spopularyzowane przez Kościół. Nazwano tak kobiety, które kojarzono z siłami nieczystymi, głównie z szatanem. Co ciekawe pochodna nazwa, czarownik, a więc określenie nadane mężczyźnie zajmującemu się magią, nie miało tak negatywnego oddźwięku, jak jego damski odpowiednik. Od „czarownicy” utworzono nazwę „czarnoksiężnicy”, bardziej wymownej jeżeli chodzi o podkreślenie złowrogiej działalności owych kobiet, aczkolwiek nazwa ta nie było mocno rozpowszechniona.8 Tzw. dobre czarownice określano mianem wcześniej wspomnianych „znajuszczych” lub „wróżek”. Bardzo często funkcjonowało pojęcie „babki”, ale interpretowano je różnie, w zależności od wykorzystania przez nie posiadanej wiedzy. Głównie utożsamiano z nim jednak kobietę, która znając wiadomości o szkodliwości zbieranych ziół, zagrażała najbliższemu otoczeniu. Tak samo było z „zielarkami”. We wcześniejszych okresach zielarki cieszyły się pewnym autorytetem, ponieważ posiadały tajemną, leczniczą wiedzę i właśnie do nich zwracano się w momencie choroby. W XIX wieku granica między zielarką a czarownicą jest już płynna, a kobiety zajmujące się sadzeniem roślin, nawet dla własnych potrzeb, posądzone są o uprawianie złowrogiej magii.
Bez wątpienie negatywny oddźwięk w XIX wieku posiadał słowo „wiedźma” („wiedma”, „widma”). O ile jego etymologia wywodzi się od słowa „wiedzieć”, czyli zapewne oznaczało osobę poważaną, bo ta miała wiedzę i każdy mógł się do niej zwrócić, o tyle w interesującej mnie epoce jego znaczenie staje się ujemne, a wiedźmą zostaję kobieta złośliwa, która chce wyrządzić zamierzoną szkodę.
Inne pejoratywne określenia czarownicy to między innymi: czarownica „dubeltowa”, czyli taka, która nie widzi w Kościele obrazów i chorągwi świętych, tylko same miotły; czarownica „paskudziarka”, a więc ta, która psuje nabiał i inne pożywienie; czarownica „zjadarka”, którą określano kobietę kradnącą mleko. Czarownica znana była też pod nazwami: Baba Jaga, Babojędza, Dyka – baba, Grgolica, Jędza, Stara Baba. L. Somma podając pochodzenie nazwy Baby Jagi, przypisuje je duszy zmarłej podczas połogu kobiety.
Najwięcej informacji o tym jak wyobrażano sobie na małopolskiej wsi postać czarownicy zawierają przekazy etnograficzne, gdzie jest mowa o wyglądzie takiej osoby. Domniemana czarownica tego okresu nie wyróżniała się niczym szczególnym od pozostałych mieszkańców, jej cechy zewnętrzne były realne. Nie mniej jednak wiele osób ponosiła wyobraźnia, stąd nieraz niemało fantastycznych obrazów kobiety posądzonej o czary.
Wiedźmy były przede wszystkim osobami starymi, ponieważ takie mogły mieć już dobrze przyswojoną wiedzę i „doświadczenie w czynieniu zła”. Poza tym osobom starszym przypisywano też złośliwość, zazdrość, mściwość, a więc to wszystko, czym wykazywała się czarownica. Bywało i tak, że najładniejsze dziewczęta we wsi posądzano o kontakty z mocami piekielnymi. Tłumaczono wtedy, że takie panny potrafią upiększyć się różnymi ziołami, by wzbudzić zazdrość innych i kusić młodzieńców swoimi wdziękami, by potem oddać ich diabłu. „Niedaleko wieś ode wsi, tylko granica. Która dziewka najładniejsza, to czarownica”, tak brzmiały słowa piosenki śpiewanie przez wiejskich parobków. Jednak zdecydowana większość czarownic to kobiety szpetne z wyglądu. Często niewielkie upośledzenie fizyczne mogło stać się przyczyną pomówienia.
O czary oskarżane były tylko kobiety mieszkające wśród społeczności wiejskiej. Nie zdarzały się, tak jak we wcześniejszych okresach, czarownice z pochodzenia mieszczańskiego. Nie ma mowy nawet o czarownicy, która przybyła do wioski z jakiegoś miasta. Zawsze wiedźmą była powszechnie znana miejscowa wieśniaczka. Ale i na terenach wiejskich istniały dysproporcje majątkowe. Czarownicą mogła być chłopka, która była bogatsza od innych. Wtedy wierzono, że bogaci się na sąsiadach, kradnąc np. mleko. Ale i ta najbiedniejsza mogła zostać wspólniczką szatana, bo przy jego pomocy mogła stać się zamożną.
Czarownica żyła na ogół w izolacji. Mieszkała sama na uboczu, bez rodziny. To głównie wdowom zarzucano zajmowanie się praktykami magicznymi. Miejsce zamieszkania nie różniło się zasadniczo od innych domostw, ale przypisywano, że lokum czarownicy na ogół znajdowało się na niewielkim zniesieniu czy też górce.
W Lubelskim mówiło się, że czarownica ma oczy na wierzchu, wzrok koźli i przerażający, chód ciężki i gnuśny, mówi cherlawo czyli chropowatym głosem, nigdy prawie nie jest wesoła, zawsze ma uśmiech szyderski, i również zawsze jest złośliwą i niewdzięczną, a budzi się o północy dla namowy z czartem”. Ogólnie zawsze przypisywało się czarownicy, że ma w oczach kozła. Kozioł, tak jak czarny pies czy kot, świnia i nietoperz, był uosobieniem diabła. Wierzono, że tym zwierzętom nie stanie się nic złego, ponieważ właśnie w ich postacie miał zamieniać się czort. Kozioł w oczach rozumiany był jako wzrok, który potrafi „zauroczyć”, zaczarować i ściągnąć na złą drogę. Dzięki niemu czarownica mogła patrzeć prosto w słońce bez mrużenia powiek. Ten ówczesny kozioł to nic innego jak dzisiejsze choroby oczu. XIX – wieczna medycyna ludowa nie stała na wysokim poziomie, dlatego właśnie wszelkie widoczne dolegliwości oczu tłumaczono w ten sposób. Nawet jeśli domniemana wiedźma nie miała komplikacji wynikających z choroby, a jej oczy nie były zaczerwienione, to i tak sądzono, że posiada błysk w oczach, a to, że dosyć często spuszcza wzrok podsycało komentarze na jej temat. W poszczególnych regionach były tylko niewielkie różnice w opisie wyglądów; w krakowskim czarownica była zawsze osoba dużą i otyłą, do tego nosiła wyróżniający ją ubiór, w lubelskim miała czerwone oczy, natomiast w chełmskim kobiecie – wiedźmie ciągle się odbijało, co powodowało niezadowolenie i złość innych. Ta ostatnia cecha jest zresztą spotykana w badaniach etnograficznych terenu całego kraju.
Społeczeństwo wieśniacze uważało, że czarownicą można zostać „z przyuczenia”, „z własnej chęci” lub „z pokuszenia”. „Przyuczenie” było jakby praktykami u boku doświadczonej czarownicy, którym oddawały się przyszłe wiedźmy. Najpewniej praktykę taką odbywały córki kobiet posądzonych o czary, ewentualnie ich młodsze siostry. Wiedza o nich przekazywana była z pokolenia na pokolenie i w ten sposób kontynuowano dawne rytuały ludowe związane z magią. Osoby takie mogły być w sposób szczególny wtajemniczone w praktyki magiczne, a tym samym bardziej szkodliwe, z racji bliskiego pokrewieństwa z czarownicą. Ogólnie uważano, że córkom czarownic bardzo dobrze się powodzi. Świadczą o tym następujące słowa: „(…) czarownica córki swe, jeżeli je ma, w prędkim czasie i doskonale wyda za mąż; gdy te znowu będą miały zostać matkami, to poród ich będzie lekki i niebolesny”. A więc matka potrafi użyć takich zaklęć, aby sprowadzić na córkę „dobry los”. Drugim ze sposobów rychłej zmiany w czarownicę, była chęć samych zainteresowanych kobiet, które chciały oddać się w służbę diabłu. Wierzono, że kobieta, która chce dobrowolnie przejść na stronę szatana, wchodzi z nim w związek, a więc zawiera pakt. W wyniku zawarcia paktu, taka osoba została wykluczona ze wspólnoty chrześcijańskiej. Powody przystąpienia na służbę diabłu mogły być różne. Najstarsi mieszkańcy wierzyli, że przyszłe czarownice już od dzieciństwa wykazywały skłonności do współpracy z diabłem. Inni tłumaczyli to pragnieniem zemsty na jakiejś osobie, uzyskaniem względów materialnych lub osobistym wyjściem w ciężkiej choroby. Kobiety, które chciały zaprzedać duszę diabłu łudziły się, że ten pomoże im w wyżej wymienionych kwestiach. Chciały poprawić swój los, pozycję i mieć z tej znajomości jakieś korzyści. Aby dobrowolnie porozumieć się z diabłem należało go uprzednio sprowadzić. Najprościej należało go wezwać, aby ten od razu lub po krótkim czasie stawił się przed osobą wzywającą. Z kolei aby wezwać diabła należało wypowiedzieć jego imię. Dlatego większość mieszkańców wsi po dziś dzień boi się wypowiadać słowa „szatan”, „diabeł”. Na wieś małopolską dotarły także echa zachodnioeuropejskich wierzeń, dotyczących właśnie wezwania diabła. Chodziło o to, by aby sprowadzić czarta, należało udać się w odpowiedni dzień o północy na rozstaje dróg, by tam, rozebrawszy się do naga wejść na stojący krzyż lub ewentualnie wykonać pod nim pewną czynność fizjologiczną. Wtedy diabeł bardzo szybko zjawiał się przy takiej osobie, ponieważ wykonywana czynność była znakiem wyrzeczenia się Boga. Najczęściej jednak diabeł starał się „pokusić” niewiastę pojawiając się przed nią jako urodziwy młodzieniec lub łasząc się do jej stóp pod postacią kota lub psa. Najrzadziej szatan pojawiał się we własnej osobie przed przyszłą czarownicą, w momencie kiedy ta potrzebowała pomocy, ponieważ znajdowała się w trudniej sytuacji. Ale wtedy najłatwiej było mu „pokusić” taką osobę. Co ważne diabeł kusił nie tylko stare kobiety. Najbardziej zależało mu na nakłonieniu do czarownictwa młodych dziewcząt. Te były bardziej uległe, a często też uczciwsze i „czystsze”.
Mieszkańcy wsi potrafili rozpoznać czarownicę. Chodziło tu nie tylko o kwestię wyglądu, ale także sposób zachowania się takiej kobiety. I tak np. osoby mieszkające w okolicach Bochni wierzyły, że rozpoznawały czarownicę po tym, że ta idąc w pole by zbierać zioła, nie odzywała się do nikogo; inni mówili o tym, że kobieta, która wdała się w kontakty z diabłem w każdy Wielki Piątek śpieszyła przed wschodem słońca na pastwisko, bo zioła, które zebrała w tym dniu miały służyć jej do odbierania krowom mleka; babka, która nie obeszła trzykrotnie kościoła podczas Rezurekcji też zostawała posądzona o czary.
Wiedźmy nie bez powodu działały w określone pory doby. Najaktywniejszą porą był czas przed północą lub właśnie przed wschodem słońca. Wierzono, że demony ożywiają się właśnie w tym czasie, ponieważ północ i w ogóle noc jest czasem dla nich zarezerwowanym. Bardzo ważny był aspekt zmiany czasu i jego przejścia. Północ kończyła jeden dzień, zaczynała drugi, a więc była granicą czasu. Dlatego ludzie wierzyli, że w związku z taką zmianą, wiedźmy mogą przynosić większą szkodę, a wspomniana granica jest momentem pojawienia się przekształconych demonów. Czarownicę rozpoznawano też między innymi po tym, że się jej odbijało, a tłumaczono to tym, że w ciele takiej osoby mieszka diabeł; po tym, że przewraca miotły, nosi zepsuty ser od zapustnego wtorku i codziennie go liże, by potem go zjeść, leje wosk lub ołów nad głową chorego do zimnej wody. Jeszcze gdzieniegdzie utrzymała się wiara, że ksiądz podczas mszy widzi czarownicę przez monstrancję. Ogólnie istnieje bardzo dużo przekazów związanych z tym, że czarownicę łatwo można poznać po tym, jak zachowuje się w miejscach świętych. I tak „czarownica nie widzi obrazów świętych w kościele, tylko w miejsce tych ogląda same miotły i ożogi; nie widzi ołtarza, ani żadnych świętości, jeno gnojne deski. Niektóre wielkie czarownice nawet grania na organach ani śpiewania nie słyszą w kościele (tylko jakoby szum wiatru po lesie), ale się z tem wszystkiem przed ludźmi kryją”. W przekazach tych można zaobserwować, jak bardzo ponosiła ludzi fantazja i jak bogate były ich wierzenia, ponieważ tak naprawdę nikt kto w nie wierzył, nie mógł wiedzieć, co widzi osoba posądzona o bycie czarownicą. Ludzie pod wpływem otoczenia bardzo szybko uwierzyli w powtarzane, niesamowite opowieści.
Wspólniczki szatana mogły przybierać różne postaci, w wyniku czego były rozpoznawane przez miejscową ludność. Według wierzeń ludowych czarownice bardzo chętnie przemieniały się w ropuchy, myszy, koty, ptaki, często żmije, węże i ćmy. Wedle ludu krakowskiego „czarownica za wolą diabła przemienia się w świnię, on zaś w czarnego psa, któremu ona wówczas ssać swoje sutki daje”. O. Kolberg w jednym ze swoich dzieł podaje przekaz, w którym jest mowa o zamianie czarownicy w ropuchę, a cała „przemiana” miała być widziana przez okolicznych mieszkańców: „Widziano niedawnemi czasy, iż zbiegli się chłopaki i dziewki prawie z całej wsi do biednej żaby ropuchy, która była nadzwyczajnej wielkości. Wszyscy mówili, że to jest czarownica z sąsiedniej o kilku chatach będącej wioski, która prawie przez jednę rodzinę jest zamieszkana i mianowali nawet tę czarownicę po imieniu. Niektórzy utrzymywali, że widzieli jak podeszła pod tę wieś w naturalnej postaci kobiety, i dopiero pode wsią przedzierzgnęła się w ropuchę”.
W opinii większości mieszkańców wsi małopolskiej czarownicą nie mogła zostać kobieta o imieniu Maria. Imię to miało bardzo duże znaczenie, gdyż uchodziło za święte, ponieważ nosiła je Matka Boska, co było też przyczyną ochrony kobiety o takim imieniu. Ciekawe jest to, że diabeł nie zbliżał się też do mężczyzn o imieniu Józef, a wiązać się to mogło z zawołaniem lub napisem „Jezus, Maryja, Józef”, którym starano się odpędzić złe moce. Odwrotna sytuacja miała miejsce, gdy kobieta nazywała się Łucja, gdyż najgłośniejsze sabaty, a więc też pewien element postrzegania czarownic, odbywały się właśnie w dzień św. Łucji, czyli 13 grudnia.
Mieszkańcy Ziemi Krakowskiej uważali, że najpomyślniejszymi dniami do wykonywania czarów był każdy czwartek, kiedy księżyc był w nowiu, Wielki Piątek, Wielkanoc, a obok dnia św. Łucji też dzień św. Jerzego (23 kwietnia) i dzień św. Jana (23 czerwca). Wymienione dni były bardzo ważne, ponieważ uważano, że są one momentami „czasów przejścia”, a więc okresami nie tylko związanymi z cyklem życia ludzkiego i towarzyszącymi im obrzędami rodzinnymi, ale też mają związek z aktywnością demonów. Ludowa obserwacja słońca pozwoliła wyznaczyć w kalendarzu czternaście stałych dat, które wyznaczają zmianę czasu. Dzień św. Łucji, św. Jerzego i św. Jana należą do takich cykli. Wierzono, że dzień św. Łucji sprzyja potęgowaniu mocy wszelkiego rodzaju czarowników, którzy mieli w tym dniu działać na szkodę ludzi, przede wszystkim zabierając krowom mleko. Bardzo uważano, żeby w tym dniu nie pożyczać jakiejś rzeczy, bo potem czarownice mogłyby ją przechwycić i wykorzystać w trakcie czarów. Aby zdemaskować osoby, które miały działać w tym dniu, należało codziennie (od wspomnianego dnia do Bożego Narodzenia) robić stołek. Potem trzeba było zabrać stołek na pasterkę i na nim klęknąć. Wtedy można było poznać wszystkie czarownice, bo te stały tyłem do ołtarza. Również w dzień św. Jerzego należało chronić rzeczy znajdujące się w domostwie i strzec wejścia do stodoły, bo ponoć w tym dniu czarownice miały czyhać pod jej progiem. Wigilia dnia św. Jana była momentem zrównania dnia z nocą i uroczystością przepełnioną przyjemnościami związanymi ze świętowaniem do samego rana. Z drugiej jednak strony dzień ten był wyjątkowo niebezpieczny i należało wykazać się dużą ostrożnością, by nie dopuścić czarownicy do swojego domu czy bydła. Dodatkowo dzień św. Jana był najlepszym okresem do zbierania ziół, ponieważ zgromadzone właśnie w tym dniu rośliny, miały działać najskuteczniej. Aby uchronić się w owym dniu przed czarownicami, ludzie bardzo hucznie świętowali wokół ogniska. Taniec i hałas był w tym przypadku bardzo ważny, im było głośniej, tym bardziej uwalniano się od złego.35 W każdy czwartek, kiedy księżyc był w nowiu, w Wielki Piątek i Wielkanoc czarownice z okolicy spotykały się z diabłem, aby ofiarować mu w darze zrobione przez nie masło i sery. Nie bez powody uważano, że wiedźmy wybierały te dni. Właśnie wtedy kobiety wiejskie robiły masło, więc czarownice łatwiej mogły im je wykraść.36 W podzięce czart przekazywał takiej „jędzy” sposoby jak się szybko wzbogacić i dawał specjalny serek, po którym nakarmiwszy krowy, czarownice mogły ściągać od nich mleko z wielu zagród. Duże szanse do „naturalnej obrony” miały kobiety urodzone we środę lub niedzielę, ponieważ diabeł wybierał sobie inne dni na „pokuszenie”. Były to zawsze czwartki i piątki, bo w te dni, w zależności od tradycji regionu, odbywały się sabaty oraz poniedziałki, ponieważ uważało się, że dzień ten jako początek tygodnia jest dniem nieszczęśliwym i nie należy w nim nic rozpoczynać.
Społeczność wiejska, nie raz pod wpływem oburzenia, starała się zmusić czarownicę do przybycia na miejsce popełnionego przestępstwa. Były na to różne sposoby, często bardzo skomplikowane. Kiedy zauważono psucie się mleka i winę za ten czyn przypisywano czarownicy, do maślnicy z mlekiem wrzucano rozpalony do czerwoności kawałek żelaza lub lano to mleko przez rozżarzone żelazo. Po wykonanej czynności przez gospodarza, kobieta, która pierwsza przyszła do chaty była czarownicą. Inny sposób to włożenie jajka w garnek do gotowania, a dokładnie pod pokrywkę z gliny.
Elementem wyobrażeń czarownicy był także motyw sabatu, czyli wspólnego ucztowania czarownic z diabłem. Wiara w biesiady czarownic na wierzchołkach gór miała swój początek w pogańskim zwyczaju zbierania się dziewcząt i kobiet na nocne uroczystości, które kościół katolicki nazwał schadzkami czarownic. Spotkania odbywały się na łysych górach, a więc „w miejscach, które leżą w różnych okolicach i wedle natury gruntu rozmaite bywają; są niemi to czuby stromych urwisk i nagich skał, to wierzchołki gór i pagórków, to wzgórza jałowe nagle wyskakujące wśród pól, wreszcie wydmy piaszczyste i zgoła wszelkie nieużytki, zwłaszcza wyżej nieco nad otaczający je wyniesione poziom”. Łyse góry i inne pagórkowate miejsca spotkań czarownic pozbawione były jakiejkolwiek roślinności. Wiązało się to z kultem niepłodności czarownicy. Niejednokrotnie bywało tak, że samosądy czy wcześniejsze wyroki procesów wykonywano na miejscach niewielkich nawet wzniesień. Potem w miejscu takiego punktu nie rosła już żadna roślinność, a pagórek stawał się pustą górą, gdzie spotykały się miejscowe czarownice. Oprócz tego, góry, pagórki i inne wzniesienia uważane były za przestrzeń niezamieszkaną, za „suche korzenie, gdzie ci nie dojdzie cokolwiek ani żadne stworzenie”, a więc za krainę śmierci. Obok łysych gór bardziej znanych, był cały szereg innych, na których czarownice odbywały swe schadzki z czartami. Wedle przekonań ludu lubelskiego, kobiety zanim udadzą się na Łysa Górę, schodzą się z diabłem na rozstajnych drogach, w ten czas, kiedy księżyc jest na młodziku, czyli na nowiu. Podania mówią o spotkaniach w noc św. Łucji, w każdy czwartek, w noc św. Andrzeja, w noc piątkową przed wschodem słońca, a więc w różnych dniach (to zależało od regionu), ale zawsze o północy. Czart przynosił wiedźmom odpowiedni przyrządzone maści, dzięki którym mogły wzbić się w powietrze. Zachowane przepisy takich maści, chociaż pochodzą z okresów nowożytnych, pozwoliły ustalić, że miały one charakter wybitnie halucynogenny, ponieważ zawierały mieszankę substancji trujących. W momencie ich wtarcia w skórę, ale tylko w wybrane miejsca, jak piersi, pachy, dłonie, stopy, wywoływały halucynację i podniecenie seksualne, co mogło stać się przyczyną autentycznego odczucia lotu. Motyw lotu był bardzo istotny w wierzeniach ludowych. Kiedyś społeczeństwo wyobrażało sobie, że czarownica wylatuje przez komin na świni, w którą zamieniła męża lub na czarnych rumakach. W XIX wieku można zauważyć już bardziej przyziemny sposób unoszenia się w powietrze, jeżeli w ogóle można mówić o wzbiciu się nad ziemię na łopacie czy miotle jako rzeczy realnej. Nie mniej jednak to właśnie miotła i łopata będą odtąd atrybutami latającej czarownicy. Nawet dziś, wyobrażając sobie latającą wiedźmę, widzimy ją na miotle.
Bardzo bogaty jest przekaz mówiący o tym, co takiego działo się na sabacie. W podaniach z ziemi lubelskiej są informacje o tym, że czarownice na łysej górze „Lucyferowi zdają sprawę z postępków i wyprawiają z diabłami harce, tańce, uczty i biesiady, w nagrodę zasługi jaka położyły między ludźmi na korzyść piekła”. Warte odnotowania jest to, że pomimo iż wszystkie spotykające czarownice uważały się za siostry i witały się tym samymi słowami „witaj sobie suko, siostro nasza”, to tak naprawdę pomiędzy nimi nie było równości. Te najmłodsze i ubogie, dopiero co przyjęte do grona, usługiwały starszym, przynosiły im jedzenie, a same jadły gorsze, myły naczynia, ustawiały krzesła. Inne, wyżej postawione wiedźmy tańczyły z diabłami, jadły lepsze dania w specjalnych naczyniach, siedziały przy zaszczytnych miejscach przy stole. Najważniejszym momentem sabatu były zaślubiny. Zanim jednak do tego doszło czarownica musiała wyrzec się wiary w Boga i przyrzec wierność szatanowi. Po tym, otrzymywały od diabła tak jakby w podarunku, znak na ciele: na łopatce, pod pachą, na lewym boku, a krew, która wyciekła służyła mu do posmarowania własnego ciała. Na końcu uczty czarownice jeszcze raz „naradzają się (…), jakżeby zła nadal ludziom wyrządzać mogły i znowu podobnie odlatują do domów. Mogą się one przedzierzgać w różne postaci jak np. w psa wściekłego, wilczycę, żabę – ropuchę, piękną postać panny z czarującemi oczyma”. XIX – wieczne wyobrażenia sabatów różniły się od tych wcześniejszych, przede wszystkim nie były takie barwne. W tych wcześniejszych silnie akcentowany był motyw stosunku seksualnego czarownicy z diabłem. Jednak było to wymyślone na potrzeby procesów, a te w XIX wieku się nie odbywały. Ogólnie wątek seksualny przedstawicielstwa piekieł w XIX stuleciu nie znajdował aż tak silnej pozycji w wierzeniach ludowych. Chodziło w nim nie tyle o ukazanie sprośności i bezwstydu tych kobiet, chociaż i to miało znaczenie, ile o przedstawienie bezskuteczności i bezfunkcyjności motywu zapłodnienia czarownicy przez diabła. Środowiska wiejskie uważały, że relacje wiedźmy i szatana odbywały się na zasadzie dwóch nienawidzących się osób, pomimo że obie postaci spotykały się na sabatach. Czarownicy chodziło tylko o to, by czerpać maksymalny zysk ze znajomości z diabłem, natomiast szatan, który stał na wysokim szczeblu w hierarchii piekielnej, odnosił się w stosunku do czarownicy z pogardą. W momencie, gdy czarownica nie wywiązała się należycie ze swoich powinności, diabeł potrafił się na niej mścić, mógł jej urwać głowę, skręcić kark lub posłać do piekła. Jeszcze częściej zdarzało się, że szatan odstępował od swojej wspólniczki i zdradzał ją, gdy ta znalazła się w trudnej sytuacji. W opinii społeczności wiejskiej utrwalił się też obraz śmierci czarownicy. W Małopolsce uważano, że po śmierci wiedźmy, w jej chałupie zaczyna cos straszyć. Śmierć zwiastowało też pianie koguta w mieszkaniu zmarłego, ponieważ sądzono, że gdy ktoś był opętany przez diabła, to w momencie zgonu, z tej osoby musiał wyjść diabeł i nakazywał wtedy piać kogutowi.
Podsumowując można stwierdzić, że wiek XIX nie jest już okresem, w którym panuje ogromny strach przed mocami piekielnymi. Zmniejsza się ilość czarownic, a także zaciera obraz kobiety, która współpracuje z diabłem. Jednocześnie XIX – wieczne badania etnograficzne są bardzo ciekawe. Różnice regionalne w obrębie nieraz jednego tylko województwa ukazują interesujące zestawienie obrazu czarownic. Tak naprawdę to materiały z tego właśnie okresu, przekazując elementy kultury ludowej społeczności wiejskich, pozwalają na odtworzenie wizerunku wiedźmy, a wspomniane różnice tylko ubarwiają opisy. Jak już wcześniej odnotowałam, w okresie tym odchodzi się od rygorystycznego kanonu czarownic stworzonego przez Kościół oraz od procesów. Sporadycznie tylko w niektórych wsiach odbywają się procesy sądowe. Występują natomiast samosądy, ale też nie na tak dużą skalę jak wcześniejsze prześladowania. W dalszym ciągu czarownica jest wspólniczką diabła, ale powoli kult szatana zaciera się, a ludność na wsi zaczyna postrzegać czarownicę jako osobę, która nie tyle chce współpracy z diabłem, ile osiągnięcia maksymalnych zysków z tej znajomości. W kulturze ludowej XIX wieku pojawiają się barwne opisy wiedźmy, wcześniej na taki rozmiar niespotykane. Jednostki, pod wpływem krążących we wsi opowiadań, przyjmują stereotyp czarownicy i sami zaczynają w nią wierzyć. Niektórzy mieszkańcy przekazują informację, które kiedyś zasłyszeli od swoich rodziców, inni opowiadają o autentycznych wydarzeniach, które miały się ponoć rozegrać na ich oczach. Często też domniemane czarownice same podsycały plotki na swój temat. Ale były to osoby niezrównoważone psychicznie. Natomiast najwięcej posądzeń dotknęło te kobiety, które były w stanie kłótni np. z sąsiadem. Jeśli przy tym taką osoba wyróżniała się pod względem fizycznym, stała się „napiętnowana” przez społeczeństwo. Wyobrażenia czarownic zaważą także nad tym, jakie społeczność wiejska znała sposoby na obronę przed czarownicą.
-----------------------------------------------------
Polskim Hoghwartem był w XV i XVI wieku Uniwersytet Jagielloński, wcześniej Akademia Krakowska. Czarnoksięstwa jawnie w krakowskich szkołach uczono - pisał w "Dworzaninie polskim" w 1566 r. Łukasz Górnicki.
Swoją szkołę magii miał też w Krakowie podobno sam mistrz Twardowski. Do nauk tajemnych zaliczano chiromancję, ale także astrologię, późniejszą astronomię i alchemię czyli dzisiejszą zupełnie racjonalną naukę - chemię. Akademia Krakowska słynna była w całej Europie, toteż jednym z jej studentów był... Faust.
Tfu, na psa urok!
W
XIX-wiecznych materiałach etnograficznych znajdujemy informacje o
tym, że na polskiej wsi wiara w czary, gusła i uroki była
powszechna. Jeszcze w XX wieku twierdzono, że chłopi przyczyn
wszelkich chorób i nieszczęść doszukują się w rzucanych
"urokach". Urzec można wszystko, poza pszczołami (boskie,
pracowite stworzenia) i psem, który jest obdarzony nadzwyczajną
mocą, bo potrafi przeczuć nieszczęścia, choroby, a nawet widzi
śmierć. Dlatego chcąc coś chwalić a nie urzec, np. mówiąc
"jakie ładne dziecko!" najlepiej wpierw powiedzieć "na
psa urok!".
Spojrzeniem rzucić urok może każdy, nawet
bezwiednie, a zwłaszcza ten kto chodzi nieumyty lub wytarł się
rękawem i popatrzył do tyłu. Są jednak ludzie zawsze psujący
wzrokiem, ci którzy mają "złe oczy". Tych podejrzewano,
że oddają się magii czarnej, szkodzącej ludziom, choć mogli też
zamawiać choroby i je leczyć, a nazywani byli czarownikami,
czarownicami, a poza tym guślarzami, ciotami, wiedźmami etc.
Procesy o czary
Kobiety
"(...) z powodu słabszej natury i pośledniego intelektu, są z
natury bardziej podatne na pokusy Szatana." - tak w "Młocie
na czarownice" (Malleus Maleficarum), znanym tekście na temat
magii z 1487 roku, jego autorzy - dominikańscy inkwizytorzy Jacob
Sprenger i Heinrich Kramer, tłumaczą dlaczego to głównie kobiety
uważane były za czarownice. Związkami z siłami nieczystymi
wyjaśniano nie tylko szkodzenie ludziom z użyciem magii, ale także
każdą posiadaną przez kobiety wiedzę, również tą związaną z
ziołolecznictwem, dzięki której tzw. babki czy "mądre"
leczyły ludzi i zwierzęta.
Od XV i prawie do końca XVIII
wieku, przetoczyły się przez całą Europę łowy na czarownice,
podczas których poddano torturom i spalono tysiące kobiet. W Polsce
zapłonęło stosunkowo niewiele stosów, jednak w Małopolsce odbyło
się kilka procesów o czary. W Słomnikach w 1674 r. sądzono dwie
kobiety, z których jedna pod wpływem tortur nic nie zeznała, ale
udowodniono jej czary przez próbę wody: " gdy ją pławili, to
nie mogła utonąć". W Dobczycach zaś w 1685 r. sądzono żonę
organisty. Twierdzenie, że jest czarownicą, uzasadniano m.in. tym,
że "...nie dba o swój wygląd zewnętrzny, nie chodzi do
spowiedzi, [ ] że w wigilię św. Wojciecha poleciała na wiec
czarownic, [ ] a diabeł porwał ją wtedy z łóżka tak nagle, iż
sam mąż nabawił się strachu."
Ostatni w Małopolsce proces o czary odbył się w 2003 roku. W jednej z okolicznych wsi tym razem kobieta oskarżyła starszego mężczyznę o to, że od czasu jak kupiła od niego krowę źle się u niej dzieje, kury jajek nie niosą, krowy mleka nie dają, a to wszystko przez jego czary. Uwierzono jej, gdyż potem we wsi, a nawet w dalszej okolicy człowiek ten uważany był za czarownika. Dlatego złożył skargę do krakowskiego sądu, a sąd musiał rozstrzygnąć czy ewentualne posądzenie o czary może oznaczać naruszenie jego dóbr osobistych.
Czarownice są wśród nas
Prawie
do współczesności przetrwały wyobrażenia o tym, kim są i jak
wyglądają czarownice. To stare, brzydkie, często zaniedbane i
złośliwe kobiety, mieszkające samotnie, na uboczu i rzadko
stykające się z ludźmi. Wierzono, że mogą też przybierać inne
postaci, np. żaby czy wrony i tak szkodzić ludziom, a spotykane w
ich obejściach czarne koguty, psy i koty to czarty pozostające na
ich usługach.
To, że komuś darzyło się lepiej, często
przypisywano nie tyle jego pracy, co magicznemu zabieraniu innym, na
własny pożytek. Moc taką mogła uzyskać każda z kobiet we wsi,
oddając diabłu swą duszę i ciało, na nowiu o północy, na
rozstajnych drogach. Jak więc wśród gospodyń rozpoznać
czarownicę? Taką możliwość miał ksiądz w kościele: patrząc
przez monstrancję w dzień Bożego Ciała, widział niektóre
kobiety ze skopkami na głowach, zamiast chustek. Inni wypatrywali,
które z kobiet szły na końcu procesji rezurekcyjnej, a te które
nie obeszły kościoła trzy razy z pewnością były czarownicami.
Zawsze jednak uważano, że czarownicę najłatwiej rozpoznać po jej
działalności czyli po szkodzeniu zwierzętom i ludziom przez
rzucanie złych uroków.
Kiedy krowa mleka nie daje
Domeną każdej gospodyni jest opieka nad krowami, ich dojenie, wyrób masła i nabiału, dlatego wiejskie czarownice zajmowały się głównie odbieraniem krowom mleka, dla siebie lub choćby tylko z zazdrości. Czasem czarownicy wystarczy skosztować mleka lub tylko przejść koło krowy aby mleko odebrać, a potem udoić, choćby z powroza. W tym samym celu o świcie, po miedzach zbierały rosę, mówiąc "biorę pożytek, ale nie wszystek". Uważano, że władza czarownic nad nabiałem rozpoczyna się od zachodu słońca, więc nie należy się dziwić, że żadna z gospodyń wiejskich po zmroku ani nie sprzeda, ani nie pożyczy mleka czy śmietany.
Aby czarownica nie zaczarowała mleka, w domu, w którym krowa się ocieliła, trzeba wszystkie stoły i stołki przewrócić do góry nogami. Jeżeli spadnie choćby kropelka mleka, okruszek sera, należy to zaraz zetrzeć nogą, bo może to zjeść ropucha (czyli czarownica) i zabrać mleko. Gdy te zabezpieczenia nie pomogą, należy rozpaloną do czerwoności podkowę położyć na progu i lać na nią mleko od zaczarowanej krowy. Czarownica zaraz przybiegnie z przeprosinami, gdyż ten zabieg będzie ją parzył. Gdy i to jednak zawiedzie należy zwrócić się do specjalisty. Ponoć bywali kiedyś tacy, np. w Świątnikach Górnych pod koniec XIX w. odczarowywał stary żebrak, Franciszek Giemza, za co pobierał sowite opłaty, przeznaczając je na gorzałkę.
Deszczyk pada, słońce świeci, czarownica masło kleci
Ten popularny wierszyk mówi o tym, że działalność czarownic nasila się nie tylko w porach granicznych, ale też wtedy, gdy naturalny porządek zostanie zakłócony. W małopolskich szopkach bożonarodzeniowych, pojawiały się kukiełki - lalki na patykach przypominające zwykłe, wiejskie gospodynie, zawsze z maselnicą, które w przedstawieniu mówiły taki np. tekst: Ja se biedna czarownica, ze Sieprawia wyrobnica
Czy w Sieprawiu, w powiecie wielickim więcej było czarownic niż w innych wsiach? W 1897 roku niejaki Matoga opowiedział Sewerynowi Udzieli jak to "W Sieprawiu, żyła czarownico[ ] i tak jak wszyćkie chodowała przestęp [ ] Sąsiadki żoluły się na nią przed wójtem, ze jem zabiero mleko od krów. Wójt razem z dwoma przysiężnymi przysed do ty czarownicy i kozoł wykopoć ten przestęp z ogródka. Jak go kopali, to korzeń krzyco okropnie i był bardzo wielgi."
Zerwij ziele z miedz dziewięciu
Czarodziejskie ziele - przestęp, tzw. przestop (Bryonia alba), hodowany w tajemnicy, służył do okadzania, a samo jego posiadanie miało przysparzać mleka dzięki diabłu, który siedzi w korzeniu. Mimo to wkładano go w ziele święcone 15 sierpnia, bo uważano, że przynosi szczęście i zapewnia szybkie zamążpójście. Na tę roślinę przenoszono też wierzenia związane z pokrzykiem, tzw. madragulą (Mandragora officinalis), której korzeń przypominający człowieka miał krzyczeć ludzkim głosem, gdy go wykopywano i choć nie rośnie u nas, sprowadzany używali czasem czarownicy.
Inną rośliną o magicznej mocy był wytrych, inaczej klucz, podkownik, otwieracz, martagon (Hippocrepis unisiliquosa), umożliwiający otwarcie każdego zamka i kłódki, czyniący człowieka niewidzialnym, stąd częściej używany przez złodziei. Do ziół czarownic zaliczana jest też bylica pospolita (Artemisia vulgaris), ale używana powszechnie, gdyż tak jak wszystkie rośliny o silnym zapachu odgania od człowieka uroki i leczy od czarów. Podobne działanie miał też tzw. urocznik, urokowe ziele czyli paprzyca (Lepidium tertium), "bo gdy kto "urok" dostanie, czy to "gadzina", czy człowiek, to tem zielem kadzą, a urok ustąpi", jak mówiono w podkrakowskich wsiach.
Gdzie jest Łysa Góra?
Opowieści o czarownicach zbierających się na uczty i narady pod przewodnictwem samego diabła, są powszechne w całej Europie. Natarłszy się czarodziejską maścią, dosiadają mioteł, łopat, pociosków, ożogów i wylatują przez okno lub komin. Te zloty czarownic odbywają się zawsze nocą, w wigilie różnych świąt, a zwłaszcza w czasie wzmożonej aktywności czarownic: w każdy nowy czwartek (tj. na nowiu księżyca), a szczególnie w wigilię św. Łucji (13 grudnia). Miejsca tych zlotów są różne: na granicy wsi, pod Bożą męką, w polu lub na pastwisku, na wierzbie, w młynie, w lasku, na cmentarzu. W Radziszowie było miejsce o nazwie "Tarniowa dolina", gdyż tam czarownice pośród krzewów tarniny zwykły zbierać się, a "czarownik nazwiskiem Maglarz przygrywał im na radle do tańca".
Najważniejszym jednak miejscem zlotów jest Łysa Góra i to niekoniecznie ta w Górach Świętokrzyskich. Chodzi tu o zalesioną górę czy pagórek, ale z niezarośniętym, czyli łysym, wierzchołkiem - dogodnym do zgromadzeń, a możliwym do dostania się jedynie w sposób magiczny. W Małopolsce znalazłoby się kilka takich gór. Zgromadzenia czarownic odbywały się ponoć na Łysej Górze (785 m n.p.m.) - szczycie górskim w paśmie łososińskim Beskidu Wyspowego, w okolicach Nowego Sącza, ale też na niedalekiej górze Chełm Łososiński (790 m. n.p.m.). Najbardziej znanym miejscem sabatów małopolskich czarownic była Babia Góra (1725 m n.p.m.). Szczególnie upodobały one sobie na Babiej Górze polanę Hałeczkową, zarośniętą potrzebnymi do magicznych działań ziołami, z których na miejscu sporządzały czarodziejskie mikstury:
Znani i nieznani czarownicy
Magią zajmowały się nie tylko kobiety. Czarnoksiężnikami, jak mówiono, bywali uczeni panowie, o największej władzy i znający sztuki nadprzyrodzone, ale znani tylko z baśni. Czarownikami byli owczarze, młynarze, cieśle, pszczelarze i strzelcy, a nawet muzykanci. Dzielili się na tych, którzy zaprzedawszy duszę diabłom, przy ich pomocy szkodzili wprowadzając do domów szczury i myszy, nasyłając choroby (jak kołtuna), ale też uzdrawiali odwracając czary, oraz na znachorów leczących przez zażegnywania i zamawiania w imię Boże.
Wielu
z nich było nieznanych z nazwiska, ale wiedziano, że z racji
posiadanej wiedzy i w związku z wykonywaną pracą, byli bardziej od
innych predestynowani do uprawiania magii. W XIX wieku chodzono do
owczarza w Luborzycy, do chłopa w Myślenicach, a w szczególnej
potrzebie nawet sprowadzano ich z daleka jak to było w
Krzesławicach: "Józef Ł. miał złoś na Jędrzeja W. i
zacarował go tak, ze ni móg chodzić na nodze. W. posłoł po bace
z pod Babi Góry, i on odcyniniuł mu te cary..."
Bacą był
też sławny w Gorcach czarownik i znachor, Tomasz Chlipała, od
przysiółka w Szczawie, gdzie się urodził, zwany Bulandą.
Odczyniania uroków, leczenia ludzi i zwierząt nauczył się w
Lewoczy (obecnie Słowacja). W 1853 r. ożenił się z Marianną
Wojtyczkówną w Lubomierzu i tam mieszkał do śmierci w 1912 r.
Pasał owce na Jaworzynie Kamienickiej (1288 m). Był człowiekiem
wierzącym: "Na szałasie wstawał pierwszy, budził ludzi i
godzinki z nimi śpiewał.[ ] W koszarze gdzie stały owce, oraz w
jego pobliżu zabraniał kląć "Bo tu wszystko poświęcane".
Za leczenie otrzymywał datki, z których ufundował dwie kapliczki:
jedną w Lubomierzu, drugą na Jaworzynie, tam gdzie zajmował się
wypasem owiec.
W Rząchowej w pow. brzeskim, działał wzięty czarownik Józef Smorug, urodzony w 1833 r. w sąsiedniej Szczurowej, gdzie ukończył szkołę elementarną. Nabrał obycia w świecie jako żołnierz austriacki m.in. na froncie włoskim. Po wojsku przez 10 lat mieszkał w Królestwie Polskim, gdzie od owczarzy nauczył się sztuki "radzenia drugim w potrzebie". Wrócił do Galicji i osiadł w Rząchowej, gdzie kupił dom i zarabiał naprawianiem starego obuwia, stolarstwem itp. W 1908 roku, w sekrecie wyjawił ludoznawcy Franciszkowi Gawełkowi, że "ma jeszcze książeczkę, w której ma spisane sposoby, jak można drugim szkodzić, lub pomagać". Nie była to chyba jedna z ksiąg czarodziejskich, dzięki którym czarownicy mogli przywołać czarta, wyczytać w nich lekarstwa na choroby, rady na wszelkie nieszczęścia, bo nikt postronny nie mógł do nich zaglądać ani ich czytać przez zagrożenie oślepieniem, a nawet śmiercią. Smorug nie chciał książeczki sprzedać za żadne pieniądze, ale pozwolił Gawełkowi do niej zajrzeć i odpisać m.in. takie rady:
- Jeśli chcesz dziewkę dostać; weźmij jabłko pod lewą pazuchę a noś przez 9 dni, a potem daj jej zjeść a dostaniesz ją;
- Jeśli chcesz piegi zgubić; szukaj jaja czajki przed wschodem słońca w wigilię św. Wojciecha. Jak znajdziesz, to podnieś je, ale nie gołą ręką, rozbij a białkiem się potrzej;
W Bukowinie Tatrzańskiej w XIX wieku żył Budz Liszczok, znachor, który składał złamania, leczył i był różdżkarzem. Czy wskazywanie źródeł i miejsc dogodnych do kopania studni za pomocą różdżki to też czary? Jednym z atrybutów czarodziejskich jest laska. Pozornie zwykły kij, laska pasterska, różdżka to godło władzy nad złym. Dzięki niej można wykrywać złodziei, przyprawiać o śmierć lub leczyć, odnajdywać skarby i wodę. Ważne z jakiego drzewa lub krzewu laska była zrobiona. Wodę można wyszukać za pomocą różdżki z wierzby. Wszelkie cierniste krzewy uważano za posiadające własności ochronne, a szczególnie szakłak. Z kolei leszczyna chroni przed wężami i czarami, burzą i gradem. Magiczne właściwości laski potęguje się ścinając drzewo w Wielki Piątek o północy, a szczególnie w noc św. Jana, a także wykorzystując samorodne ukształtowanie gałęzi, bądź rzeźbiąc w niej znaki będące materialnym wyrazem zaklęć.
Według
legendy, w XIX wieku żył też w Bukowinie Tatrzańskiej inny
czarownik, Jasiek Kikla. Nie tylko uzdrawiał ludzi, ale umiał
przeganiać burze i gradobicia, a także przepowiadał przyszłość.
Jego moc miała pochodzić albo od płanetników, przez których był
porwany jako chłopiec, albo od czarownika z Turcji, u którego był
na służbie. Podobno miał księgi czarnoksięskie, z którymi kazał
się pochować. Przepowiedział dwie wojny światowe, na które miało
wskazywać zwalenie się krzyża na jego grobie i do dziś wielu
bukowinian wierzy w jego wróżby: "Powiedzioł, ze przydzie
taki cas, ze lasy bedom na kłódke zamknięte, a chłop swojego
drzewa z lasu nie weźnie[ ]No i sprawdziło się syćko, zrobili nom
park."
Już w XX wieku żył w Lachowicach w Beskidzie
Żywieckim Teofil D., urodzony w 1910 roku, a opisany w 1969. Do II
wojny pracował w gospodarstwie, później w fabryce w Bielsku, a
następnie ze względu na słabe zdrowie utrzymywał się z renty i
niewielkiego gospodarstwa. Czarów nauczył się sam, z książek,
literatury jarmarcznej, a także m. in. z "Czarów i czartów
polskich" Juliana Tuwima. Czarowaniem zajął się już po
wojnie, a zaczął od poradzenia sobie z czarownicą, która jego
krowom mleko odbierała. Głównie jednak parał się magią
pogodową.
Płanetnicy ciągną chmury
Płanetnikiem mógł być każdy, pozornie zwyczajny chłop, który z woli Bożej miał moc przeciągania chmur, dzięki urodzeniu pod taką "płamentą". Rozpoznać go można było po sukmanie, z której ciekła woda, a swoje możliwości zachowywał nawet po śmierci. "Utyskując na mokry rok 1897, tak tłumaczy [ ] Marcin W. członek rady gminnej w Tyńcu: [ ]Mokre lata rozpoczęły się dopiero od czasu, jak Mickiewicza z Francyje do nos sprowadzili. Dopóki był we Francyji, to we Francyji były lata mokre, a teroz we Francyji są suche, a u nos mokre, bo Mickiewicz był płanetnikiem." W 1890 roku ciało Adama Mickiewicza zostało sprowadzone z Paryża do Polski i pochowane w krypcie Katedry Wawelskiej. Pogrzeb ten był manifestacją narodową, wydarzeniem doniosłym, ale w tak nieoczekiwany sposób zinterpretowanym w podkrakowskiej wiosce.
Płanetnikiem miał być też mistrz Twardowski. Nie jest znane jego imię, w niektórych baśniach nazywa się Jan, częściej jednak legenda mówi, że imię to, jak na czarnoksiężnika przystało, musi pozostać w tajemnicy. Nazywany Panem gdyż: Twardowski był dobry szlachcic, bo po mieczu i kądzieli. [ ] W starej księdze raz wyczytał, jak diabła przywołać można [ ] Na kolanach zaraz diabeł napisał długi cyrograf, który własna krwią Twardowski [ ] podpisał. [ ] Wszystko, co jeno zażądał żywnie, miał na swoje zawołanie: jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, w daleką drogę siadał na koguta i prędzej bieżał niż konno."
Pomimo, że jego legenda znana jest w całym kraju, najwięcej śladów Twardowskiego jest w Krakowie i Małopolsce. Związany był zarówno z Akademią Krakowską, jak i z dworem królewskim. Według niektórych Twardowski to alchemik króla Zygmunta Augusta - Niemiec Laurentius Dhur (z łac. Durentius - twardy). Mieszkał w Krakowie, więc tu jeszcze w XIX wieku, niedaleko bramy Grodzkiej pokazywano dom, którego "ściany pęknione i ponad oknem urwany kawał muru, miał być sprawą zdziałania od czartów, gdy z niego Twardowskiego opierającego się porwali."
Współcześnie ulicą Twardowskiego możemy dojść do Skałek Twardowskiego położonych w północnej części Krzemionek Zakrzowskich, w dzielnicy VIII Krakowa. Miejsce to dopiero pod koniec XIX w., zaczęto łączyć z tą postacią mówiąc, że tu wśród okolicznych urwisk, mistrz Twardowski prowadził szkołę czarnoksięstwa, a skałki, które otrzymały jego imię powstały w wyniku wybuchu w jego laboratorium. Wcześniej wskazywano Krzemionki Podgórskie, gdzie w jaskini miała być jego pracownia zwana Katedrą lub szkołą Twardowskiego. Jaskinia ta, ze śladami prac alchemicznych została odkryta i zniszczona w latach 1905-1909, w czasie budowy neogotyckiego kościoła św. Józefa usytuowanego w Rynku Podgórskim na północnych stokach Krzemionek.
W
poemacie "Pani Twardowska" Adam Mickiewicz rozpowszechnił
część legendy o poddaniu się władzy czartowskiej przez
Twardowskiego nie w Rzymie, a w karczmie o tej nazwie. Zajazd "Rzym"
istniał w Krakowie na przełomie XIX i XX wieku, na wzniesieniu nad
drogą, idąc z Dębnik wzdłuż Wisły do Pychowic. Obecnie za
miejsce jego pojmania, może być uznawana drewniana karczma z
początku XVIII wieku, położona przy rynku w Suchej Beskidzkiej.
Racząc się w niej "specjałem Twardowskiego" nikomu
pewnie nie przeszkadza, że nazwa "Rzym" pojawiła się tu
dopiero po II wojnie światowej.
Zanim Twardowski dał się
porwać Mefistofelesowi, zgodnie z cyrografem, kazał mu wykonać
trzy prace. Jedną z nich było przeniesienie ogromnej, długiej
skały do Doliny Prądnika i ustawienie jej cieńszym końcem do
dołu. Diabeł wykonał to zadanie, a skała ta stoi do dnia
dzisiejszego, nazywana Czarcią Skałą lub Maczugą Herkulesa.
W każdej wersji legendy funkcjonuje przekonanie, że Twardowski, wprawdzie złapany przez diabła, nie został jednak doniesiony do piekła, a zawisł na Księżycu, w przestrzeni czy u wrót piekieł. Stało się to dzięki pomocy Matki Bożej, która ulitowała się nad nim, gdy czarnoksiężnik, niesiony przez diabła, zaczął śpiewać godzinki. Wyobraźnia dziewiętnastowiecznych mieszkańców Podgórza sprawiła, że na obrazie Matki Boskiej Kotwicznej (z 1647 r.), zawieszonym do dziś w kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej i św. Małgorzaty oo. Augustianów zobaczyli właśnie tą scenę. Matka Boża, klęcząc przed Trójcą Świętą, podaje grzesznikowi (wg nich Twardowskiemu) symboliczną kotwicę zbawienia, a w podgórskim podaniu koniec swego płaszcza, którego trzymający się Twardowski wisi między niebem a piekłem, z którego wychylający się diabeł ciągnie go w dół.
Dobry zwyczaj - nie pożyczaj
Praktyki magiczne do dziś towarzyszą właściwie wszystkim sferom naszego życia codziennego. Wykonywanie czynności zapewniających nam powodzenie w różnych przedsięwzięciach lub ochraniających nas od niebezpieczeństw, wypowiadanie określonych słów lub formułek, najczęściej nie odczytujemy jako magii. Aby lepiej zrozumieć ich sens, trzeba je odnieść do ludowego obrazu świata i jego zjawisk, na którym w dużej mierze nadal opiera się nasza świadomość.
"Magiczne"
gesty, zachowania, czynności (otwieranie, zamykanie, okrążanie,
zawiązywanie, przekraczanie, przerzucanie, odwracanie itp.) wynikały
z ludowej interpretacji świata. Praktyki magiczne otwierające,
miały na celu zmianę istniejącego porządku rzeczy, a zamykające
- jego utrwalanie. Stąd zrozumiały jest zabieg magiczny, znany w
wielu wsiach Małopolski, obwiązywania powrósłami ze słomy drzew
owocowych w noc Wigilijną, dla utrwalenia ich urodzaju. Natomiast
zakaz pożyczania przedmiotów związany był z czynnością
otwierania. W niekorzystny dla pożyczającego sposób, utrwalała
ona wypływ jego dóbr, szczęścia i powodzenia, natomiast dla osoby
pożyczającej taka czynność była przeniesieniem pożytku na
siebie. Na tej interpretacji opiera się znany do dziś zwyczaj
zabierania bez wiedzy właściciela sadzonki rośliny doniczkowej, co
ponoć ma gwarantować jej wzrost.
Częstą praktyką magiczną
o dwojakich skutkach, było też zawiązywanie węzła. Z jednej
strony zamykał on złe siły, utrwalając dobry dla nas stan, z
drugiej zaś zawiązując dobry stan mógł szkodzić, utrudniając
komuś działanie. Współcześnie znamy powiedzenie "trzymać
za kogoś kciuki", w którym to geście zawarta została właśnie
magiczna czynność zamykania sytuacji, nie dopuszczająca do nas
niczego złego.
Zataczanie
kręgu, tworzącego ochronną przestrzeń najbardziej dogodną do
kontaktu ze sferą sacrum, było zbiegiem często wykorzystywanym w
obrzędowości dorocznej i rodzinnej. Współcześnie możemy jeszcze
zobaczyć, także we wsiach małopolskich, zwyczaj prowadzenia
młodego księdza prymicjanta, w wieńcu z zielonych roślin.
Szczególnie barwnie wygląda taki orszak we wsiach podtatrzańskich,
gdzie dębowy wieniec niosą panny ubrane w stroje regionalne, a
kawalerowie jadą konno.
W magii również chętnie
wykorzystywano czynności i gesty odwracania, które miały anulować
istniejący stan rzeczy. Stosowane były szczególnie w ludowym
lecznictwie, a także w zabiegach mających odwrócić nieszczęście
lub zatrzymać czas uniemożliwiając niekorzystną zmianę. W
przypadku kradzieży odwracanie sprzętów domowych miało utrudnić
złodziejowi ucieczkę lub pozwolić odzyskać utraconą rzecz.
Czary przy łączeniu płotów
W magii ludowej ważny był nie tylko sposób działania, ale także miejsce i czas. W ludowej interpretacji świata, przestrzeń wartościowano pozytywnie lub negatywnie, tworząc opozycję: granica - centrum. Centrum uchodziło za przestrzeń otoczoną Boską opieką oraz miejsce najbardziej dogodne do mediacji. Natomiast wszelkie miejsca graniczne jak próg domu, płot, miedza, granica wsi itp. były przestrzenią negatywną. Miejsca te uważano za najbardziej dogodne do sprawowania praktyk magicznych, z powodu nasilonej tu aktywności sił nadprzyrodzonych.
Wyjątkowym pod tym względem było krzyżowanie się kilku granic, czyli miejsca gdzie zbiegały się drogi lub łączyły płoty. To właśnie poza obręb wsi lub na rozstaje dróg wynoszono chorobę zamkniętą w magiczny sposób w jajku. W miejscach takich odbywały się także pochówki osób zmarłych śmiercią nienaturalną lub sytuowano cmentarze choleryczne. Wędrując po szlakach Małopolski, w takich miejscach zobaczymy krzyże lub kapliczki z upadającym pod krzyżem Chrystusem, zwane "Boże Męki". W takim właśnie miejscu, w Groniu na Kobylarzówce, znajduje się kapliczka upamiętniająca zatrzymanie się w 1776 roku zarazy. Według miejscowej legendy kapliczka przesuwa się powoli w kierunku Trybsza, a gdy tam dotrze ma nastąpić koniec świata.
Z
przeświadczeniem o działaniu, w miejscach granicznych, sił
demonicznych mogących szkodzić człowiekowi, łączy się znany nam
zakaz witania się przez próg lub podawania sobie na przywitanie rąk
na krzyż. Również z takim sposobem interpretacji przestrzeni wiąże
się, częsta w świecie teatralnym, praktyka przydeptywania tekstu
sztuki, który upadł na podłogę. Wszak podłoga jest także formą
granicy.
Z ludowego oceniania przestrzeni wynikała opozycja:
prawy - lewy, co odnosiło się też do ciała ludzkiego. Strona
prawa wartościowana była pozytywnie, stąd prawą ręką wykonywano
gesty związane ze sferą sacrum, natomiast lewa strona,
wartościowana negatywnie, łączona była z siłami demonicznymi,
stąd też nią wykonywano wszelkie gesty magiczne. Z taką właśnie
ludową interpretacją przestrzeni wiąże się powiedzenie "wstać
lewą nogą z łóżka".
W piątek zły początek
W ludowej koncepcji czasu cykl dobowy, roczny, a także cykl życia człowieka składał się z szeregu odcinków rozdzielonych okresami granicznymi. W momentach granicznych w czasie, również występowała nasilona aktywność istot demonicznych, co sprzyjało wszelkim działaniom magicznym, zwiększającym ich skuteczność oraz potęgującym moc.
W cyklu dobowym punktami granicznymi były świt, południe, zmierzch i północ. Dla mocy magicznej ziół stosowanych przeciwko "urokom" i czarom znaczenie miała pora ich zbierania, na przykład przed wschodem słońca. Jeszcze współcześnie, we wsiach w okolicach Krakowa, można usłyszeć, że nie wolno pożyczać lub sprzedawać jaj po zmroku, bowiem kury nie będą ich niosły. Podobnie dni tygodnia wartościowano pozytywnie i negatywnie, starając się w niektóre z nich nie rozpoczynać jakiegoś przedsięwzięcia, z obawy przed złym wynikiem. Powiedzenie "w piątek zły początek" jest właśnie wynikiem takiego przekonania.
Natomiast punkty graniczne w cyklu rocznym, wyznaczane były przez przełomowe momenty kalendarza solarnego, czyli zimowe i letnie przesilenie słoneczne oraz wiosenną i jesienną równonoc. Roczne momenty graniczne charakteryzowała nasilona aktywność sił nadprzyrodzonych, co sprzyjało wróżbom i praktykom magicznym. To w wigilię Bożego Narodzenia czynionych było wiele wróżb związanych z urodzajem, długością życia, zamążpójściem. Zgodnie z przekazami ludowymi, także kwiat paproci "kwitnie o północy w wigilię św. Jana Chrzciciela z 23 na 24 czerwca.", czyli gdy kumulują się dwa momenty graniczne w czasie.
Podobnie w przypadku cyklu życia ludzkiego, osoby znajdujące się w granicznych jego momentach jak narodziny, ślub i śmierć, narażone były na działanie czarów i szkodliwych sił demonicznych. Stąd też podejmowano wobec nich i osób im towarzyszących, zabiegi ochronne.
Od czczycy, kurdziela i dziuga
W działaniach magicznych istotne znaczenie miały także słowa, zaklęcia, zamawiania, formułki magiczne. Były one skuteczne tylko przy ścisłym zachowaniu tekstu, a także wymogów miejsca i czasu. Powszechny był zwyczaj unikania pewnych wyrazów, które mogły spowodować złe następstwa, a szczególnie wymawiania słowa "diabeł". Zastępowano go innymi określeniami - "on", a w okolicach Krakowa także "pokuśnik", "piekielnik", "potępieniec", "licho", "kusy". Złe następstwa przypadkowo wymówionego imienia diabła mogło odwrócić - jak i w przypadku rzuconych "uroków" - splunięcie, wymówienie formułki "na psa urok" lub wykonanie znaku krzyża. Niekiedy zdarzało się, że formułką zaklęcia magicznego była modlitwa odmawiana wspak lub wymienianie imion świętych patronów, Chrystusa lub Matki Boskiej. Przykładem takiej formułki używanej w magii leczniczej jest tekst zamawiania "od czczycy, ukąszenia węża, od kurdziela i dziuga" spisany pod koniec XIX wieku i znajdujący się w zbiorach archiwalnych Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
W skład formuł magicznych wchodziły także liczby, które również wartościowano. Liczby parzyste - równoważne ze stanem zamknięcia - utrwalały istniejący porządek rzeczy, stąd w czasie wieczerzy wigilijnej zawsze dbano, by przy stole była parzysta liczba osób. Zaś liczby nieparzyste (zwłaszcza trzy) - otwierające nas na zmianę - stosowane były w zabiegach magicznych. Często należało powtarzać je trzykrotnie, stąd znany nakaz "splunąć trzy razy przez lewe ramię" zabezpieczający przed złem, który jest połączeniem kilku sytuacji magicznych. Nakaz trzykrotnego wykonywania czynności spotykamy też w ludowym lecznictwie i ziołolecznictwie - "gdy krowie wymię spuchnie, czy to z powodu ukłucia lub ukąszenia przez owady, z powodu czarów, a krowa nie może mleka puścić należy jej wymię odpowiednim zielem trzy razy uderzyć".
Na wypas przez stułę
Do działań magicznych należało użyć też odpowiednich rekwizytów. Mogły to być rośliny, substancje, wytwory natury, o niezwykłym kształcie lub związane ze szczególnymi miejscami lub czasem pozyskania. Mogły to być też zwykłe przedmioty codziennego użytku, które według wierzeń ludowych, posiadały szczególne właściwości magiczne. Czasem nie trzeba było nawet wykonywać czynności przy ich użyciu, ale wystarczyło je mieć przy sobie, aby spełniały funkcję ochronną lub wywołującą pozytywny skutek. Te zapewniające właścicielowi szczęście nazywano talizmanami, a mające właściwości ochronne - amuletami.
Elementem magii mógł też być znak krzyża, dewocjonalia, czy przedmioty poświęcone w kościele. Ze względu na kontakt z sacrum, przypisywano im nadzwyczajne właściwości chronienia od zła, chorób i nieszczęścia, odwracania burz, gradu i ognia. Przy wejściach do wiejskich domów i zabudowań gospodarskich można zobaczyć wianki święcone na Boże Ciało, czy krzyżyki z palm wielkanocnych. Zresztą krzyżyki takie przybrane w kolorowe wstążki, wetknięte w pola orne w Wielki Piątek, znajdziemy jeszcze w wielu miejscach Małopolski.
Rekwizytem wykorzystywanym w magii pasterskiej była stuła - taka znajduje się w zbiorach MEK, gdzie została przyjęta z informacją, że bacowie przed wyruszeniem na wypas przepuszczali przez nią owce w celach ochronnych. Obecnie warto pojechać do Ludźmierza na Podhalu, w dniu św. Wojciecha (23 kwietnia) lub w najbliższą niedzielę po tym dniu, aby uczestniczyć w Święcie Bacowskim rozpoczynającym sezon pasterski. Tam po uroczystym nabożeństwie następuje symboliczne poświęcenie stada owiec zabezpieczające je przed nieszczęściem, a bacowie mogą zabrać ze sobą poświęcone kawałki drewna, które posłużą do rozpalania ognisk na halach.
W muzealnej kolekcji znajdują się dewocjonalia, które powszechnie uchodziły za chroniące przed nieszczęściem, zarazą, złymi mocami. Za taki uchodził medalik z wizerunkiem Św. Rocha i napisem: "Św. Rochu módl się za nami by od nas Bóg cholerę odwrócił". Podobne zastosowanie miał medalik z wizerunkiem św. Benedykta oraz krzyżem z modlitwą zabezpieczającą przed siłami demonicznymi: "Niech krzyż święty będzie mi światłem, a nie szatan przewodnikiem" oraz "Cofnij się szatanie". Krzyż św. Benedykta, na jednym z drzeworytów ze zbiorów MEK, umieszczony jest obok krzyża św. Zachariasza, zwanego też "karawaką". Krzyże te noszono przy sobie, jako środek zabezpieczający przed niebezpieczeństwami i złymi mocami. Uchodził on także za środek chroniący przed epidemią cholery.
Czerwona wstążka na uroczne oczy
Sól
święconą w dniu św. Agaty (5 lutego) uważano za chroniącą
przed klęskami żywiołowymi. Krzyż służący do przechowywania
takiej soli oglądać można na stałej ekspozycji w MEK. Środkiem
ochronnym były także przedmioty z żelaza, zwłaszcza ostro
zakończone lub zaostrzone jak siekiera, gwóźdź, szpilka, a także
rośliny kłujące mające właściwości odstraszające. Z tymi
magicznymi właściwościami doskonale łączy się znany przesąd o
nie dawaniu w prezencie ostrych przedmiotów, bowiem to może
przerwać przyjaźń. Żelazna podkowa przybijana na progu domu,
poprzez swój kształt zakreślający granicę, dodatkowo jeszcze
była uważana za przedmiot broniący dostępu nieprzyjaznym siłom
zewnętrznym.
W zabiegach zapewniających dostatek i urodzaj
stosowane były ziarna zbóż, szczególnie w liczbie nieparzystej, o
czym wspomniano już wcześniej. Stąd też powszechny był zwyczaj
obsypywania ziarnem młodej pary weselnej, czego pozostałością
jest współczesne obsypywanie państwa młodych ryżem, cukierkami
czy pieniędzmi.
Określone barwy przedmiotów stosowanych w praktykach magicznych, również miały swoje znaczenie. Szczególnie kolor czerwony, poprzez swą barwę przyciągającą złe spojrzenia tzw. uroczne oczy - mogące zaszkodzić - miał właściwości ochronne. Dlatego też dzieciom już w kołysce zawiązywano czerwone wstążeczki, a koniom przy uprzęży czerwone chwaściki. W polskiej kulturze ludowej kolor ten uchodził nie tylko za barwę chroniącą przed złymi siłami oraz odwracającą wszelkie nieszczęścia, ale także poprzez swoje podobieństwo do barwy krwi symbolizował życie, witalność, aktywność. Pewnie ze względu na te właściwości czerwieni - od lat 80. XX wieku - upowszechnił się zwyczaj zakładania czerwonej bielizny przez maturzystki - a podobno coraz częściej także maturzystów - na bal studniówkowy oraz na egzamin maturalny.
------------------------------