Strona
ZBIGNIEW MORSZTYN - 'WYBÓR WIERSZY'
KOSTYROWIE OBOZOWI
Usiadłszy raz w namiocie na hetmańskiej warcie
Trzej towarzystwa chcieli szczęścia szukać w karcie.
Tak przestawszy już gęby moczyć w wielkiej czarze
Zaczęli się w polskiego pasza po talerze.
Zaraz jeden:"Dawajcie, wino się święciło,
Wszak wiecie, że mi zawsze przyjacielem było."
Aż drugi z dzwonki na stół: "Bronię tej - zawoła -
Duże, choć ich dwa tylko, żaden im nie zdoła."
"Żołądź! Ba, i tej bronię." - "Bracia, ja się kaję."
"Nie dopuszczam, dograwaj, złe to obyczaje
Kajać się już za drugą; to dwie pierwsze, a ty
Wiedz, panie, że już pewnej nie ujdziesz zapłaty."
"Jeszcze żołądź pod kozyr!" - "Nuż ją!" - "O, tać moja!"
"W ten, jaka jest, oddajcie." - "Bo i ta oboja."
"Teraz czerwień." Aż trzeci ów: "Bracie, kozyra!
Plaćcież..." Tak więc wygraje skwapliwy kostyra.
"Pierwsze kocięta za płot!" - "Nic to, dajcie karty,
A na kogo inszego schowajcie te żarty."
"Ja pasz." - "Ba, i ja, chociaż z trzema kozyrami."
"I ja, choć z dobrą szpilą, idę tuż za wami."
"I teraz pasz." - "Przystawmy." - "Taka bywaj zawsze,
Cztery wyżniki w ręku to pieniążki nasze."
"Nużeż!" - "Ba, witaj mi to, znowu maść jednaka,
Pódźcie do nas, pieniążki, wszak wygraje taka?"
Ten mknie talary, a ten już się z jadu kąsa,
Coraz zawiesistego pociągając wąsa,
Który mu się jak puchacz na plutę odyma,
A kartę jako jastrząb kuropatwę zżyma.
"Panowie, kto przegraje, niechaj się nie gniewa,
A kto wygrał, z drugiego niechaj się przedrwiewa."
"A cóż, by cię zabito! spodkiem do podołka,
Zjąłeś wnet tuza jako złodziej czapkę z kołka."
"To łżesz, by cię zabito!" - "Wej! karta znaczona,
Wej! między mię i matka najszersza włożona."
"Ba, i to łżesz jako pies, nie dowiedziesz tego,
Jeszcze to nowe karty!" Nuż jeden drugiego
W gębę jak z maślny garnek. "Stójcie! Obóz to tu,
Nie ujdziecie, panowie, wielkiego kłopotu."
Ci tu, drudzy na bębnach: "Ej, nuż kosty maty,
Wszak znajesz hracza, nie daj hroszom zahibaty!"
"Odynastych pod zapał!" - "Osm!" - "Nuż toho pana
O smihni z ferezyjej i z toho kaftana."
"Karczemna to; ubijesz!" - "Ej, nuże kwatrami,"
Lub zyz z tuzem, lub cynek z dryją, szczęście z nami!
"Ot, jest, daj, bracie, stawkę!" "Nuż try siem, kostenka!"
"Ot, cztery niewieliczkie, lulenki malenka,
Czerczata nebożata." - "Ej, nuż na bołoty!"
"Ot, Rucki z chorągiewką, daj czerwony złoty."
"Terazże odynastych!" - "Kości, szczypiesz hracza;
Zgryzę cię." - "Ej, strechniże, dobra się naznacza."
"Ej, budet, podwiazujet, ej, nuże szestyniec!"
"Sześć, będzie jeść i pannie zostanie na winiec."
"Dwie dryje za sześć, chybiaj siedmiu, tak kościana,
Tak z holika urobisz wielikoho pana."
"Odynastych i po to, dajcie poczęsnego!"
"Nazbyteście to, panie, rączy do cudzego."
"Ej, nużeż odynastych!" - "Dziesięć!" Nuż cynkami
Kusznierskimi, stołkami, Abrama zubami...
"Ej, piat, opiat podwięzuj, bęzie ta po chwili,
Wszak pod Piatkami nasi Kozaków wybili."
"Ot, jest!" - "Nuż znowu try siem!" - "Ot, panu dwanaście!"
"Panie, przegraje taka, te kreski pomażcie!"
"Ej, siem znowu!" - "At, esy, znowu się przegrało!"
Kości! czy nie znasz gracza, a cóż ci się stało?"
"Ej, budesz koli schoczesz." - "Idź, bracie, i po to,
Pobrał diabeł monetę, niech weźmie i złoto."
"Hajwo, kości pod stołem, pokaż je sam, dziecię,
Czy nie macie tam drugich, bo wy nie umiecie?"
"Patrzcież na tego zdrajcę, jak poszalbierował
Kostkę, jak ją podłubał, jak się naspiżował
Srebra żywego. Wejże, jak po takim ledzie
Po smarownym stole przetomci mu jedzie
Kostka, jako ją złoży" - "To łżesz chybaby to
Sam umiesz szalbierować, bodaj cię zabito!"
"Zdechniesz, pogański synu, tylko cię raz chopię!"
"Ej, stójcie, gardłem gracie, w hetmańskiej to szopie!
Tam do diabła, na majdan!" Trzeci warsztat zasię
Już się nie w takim jak te odprawiał hałasie,
Bo pod płócienym płotem usiadłszy dwaj cicho,
Jeden, "cot!", a drugi częściej wołał "licho!"
- W liszki kozackie. A wtem: "Do koni! do koni!"
Krzyk po wszystkim obozie, nuż od kart do broni,
"Konia, Wolski! Ej, nie maszci pieskiego syna,
Czyć go diabli porwali, tego poganiana?!"
DO J<EGO> M<OŚCI> PANA ALEKSANDRA MIERZ<E>ŃSKIEGO
PORUCZNIKA HETMAŃSKIEGO PO SZEPIELOWSKIEJ POTRZEBIE
Nie dufa sobie moja Muza, żeby
Miała wojsk całych okrutne potrzeby,
Dzieła wielkiego wodza wszytkie szyki
Pisać w kroniki;
Ciebie tu tylko moje wspomni pióro,
Wielkiej Bellony niewyrodna córo
A Matko moja, kiedyś niezwalczona,
Dziś pogrzebiona.
Mężna orliko, pod twymi skrzydłami
Dzieci twe między gęstymi śmierciami
We krwi zdradzieckiej po kostki brodziły,
Swej nie szczędziły.
Nieraześ ty ich na śmierć odważała,
Gdyś je pod straszne wojska posyłała;
Szli nie bojąc się wojsk całych pogoni
W dziesiąciu koni.
Myśmyć najpierwej tych gości zwabili,
Myśmy się z nimi najpierwej zwadzili,
Gdzieśmy się i tej liczby w małej chwili
Nie doliczyli.
Pod krzyżem twoim twój hufiec szczęśliwy
Pierwej bój zawsze zaczynał straszliwy,
On go i kończył, jego było męstwo,
Dało zwycięstwo.
Tyś, od sióstr swoich wszystkich odbieżana,
Sama broniła wielkiego hetmana,
Od twojej odniósł szczególnej obrony
Żywot wzgardzony.
Na tymże placu, gdzieś mężnie stawała,
Tameś się, Matko moja, podesłała
I twój po społu z Tobą piastun drogi
Pod pańskie nogi.
Wtóryś w regestrze, o waleczny mężu,
Znać cię po ręce, znać cię po orężu,
Kiedyś w potkaniu pierwszy czynił naszem
Kredens pałaszem.
Oj, niejednegoż zbrojnego Iwana
Posłała ręka twoja do Abrama,
Niejednegoś ciął po sobolim szłyku,
Cny poruczniku.
I tyś, Rycerzu cny, choć położony,
Zacny chorąży, nie jest zapomniony,
My cię żałośni, wspominać będziemy,
Póki żyjemy!
Tyś dał najlepszą wodzowi obronę,
Tyś mu z swych piersi uczynił zasłonę,
Tyś sam w się przyjął raz nieuleczony,
Jemu niesiony.
Zacny Mnichowski, tyś naszą ozdobą
Był kiedyś, miło nam bywało z tobą
Dobra i licha zażyć lub w pokoju,
Lub w krwawym boju.
Ległeś, nieboże, a twe piękne ciało
W sztuki rozcięte, lubo nie zostało
Źwierzom na opas, wzięli je troskliwi
Bracia życzliwi.
Tu mężny Monster swego Akwilina
Zwarł ostrogami, ściął w lot Moskwicina,
Drugiego jeździ, lecz od strasznej zgraje
Zabit zostaje.
I Namszewica nie mniejsza ochota,
Znaczna i ręki, i broni robota;
Ćma niezliczona i tego okryła,
Z konia zwaliła.
I tyś zabity przy tej naszych szkodzie,
Kiedyś się z nami został na odwodzie,
Tameś w nierównej lec musiał obronie,
Odważny Ronie.
I tyś, Milczewski, nie jest zamilczany,
I tyś na tymże placu rozsiekany,
Strasznej potędze kędy nasza mała
Garść nie strzymała.
Do Rogulskiego Moskwicin z łysiną
Skoczył i trafił w żebra rohatyną.
I by nie pancerz, byłby do żywota
Otworzył wrota.
Ba, i nasz Kimbar dobrze się sprawował
Na swym dzianecie, lecz potym szwankował,
Gdy w prawą rękę porwał, brat cnotliwy,
Postrzał szkodliwy.
Ratujcie, bracia, swojego Morstyna,
Bo - gdy zbrojnego zsadził Moskwicina -
Wnet go w misiurkę drugi nad ciemieniem
Urwał kiścieniem.
Leci nieboras ciężko uderzony,
Chwyta się łęku na dół pochylony,
Ale go prędko wyniósł z onej trwogi
Koń wiatronogi.
Cnotliwy bachmat, ro wyniósszy pana
Z dwóch ciężkich potrzeb, krew jego wylana:
W jednej zacięty, w drugiej położony
W pół postrzelony.
Tu Br<z>ozowskiego już zwalono z konia,
Tu za Pękalskim, już pieszym, pogonia,
Rwie k nam nieboras, za nim tysiąc goni
Moskiewskich broni.
Szczawny cnotliwy, ranny bachmat, a ty
Uchodź, Szlichtynku, postrzelon Wilczaty
I twój Pleśniwy wnetże w bok dostanie,
Zacny Hermanie.
Mężny Przypkowski już ginął, już „rata!"
Wołał, a przecie nie zapomniał brata,
Kiedy Pawłowicz miasto Moskwicina
Chciał ściąć Morstyna.
Lecz nie tylko my - i czeladź ćwiczona
Rwie się, przykładem panów zajuszona,
A co wypali, to znowu nabija
Jak rajtaryja.
W tychci największa uczyniona dziura,
Kiedy ogromnych pułków straszna chmura,
Nas ogarnąwszy, cały - jak zajęła -
Szereg wycięła.
Sto i pięćdziesiąt nas się popisało,
A pięć czterdzieści tylko pozostało;
Żaden nie umarł ani żaden zwinął,
Lecz każdy zginął.
Zgoła rownymi trudno wywieść słowy,
Jak się ten taniec odprawił Marsowy,
Gdzieśmy nie winem pragnienie gasili,
Pot ze krwią pili.
A wszytko-ć przeszło jako cień, jak mara,
Ojczyznie tylko oddana ofiara
I płonnej sławie, lecz i ta ubieży,
Kto zabit leży
A choć kto uszedł, kiedy nago z błota
Wylazł, ustała do służby ochota,
Bo o czym będzie służył? Czy nie o tych
Czterdziestu złotych?
Byśmy przynamniej po tych wdzięczność znali,
Za którycheśmy krwią się oblewali,
Ale kiedy na żołnierza co żywo
Pogląda krzywo.
Więc kiedyśmy <my> tak źli wojennicy,
Niechże się sami biją kapuśnicy,
Miasto ferezjej niech wdzieją pancerze,
A my pacierze,
Z desperacyjej zostawszy mnichami,
Będziemy za nich mówić z ich żonkami,
Będziem w domach ich gospodarowali,
Orali, siali!
A w miękkich leżąc - jak oni - pierzynach
Będziem się także pytać o nowinach:
Czy już tam nasi Moskwę w pień wycieli?
Czy cara wzięli?
DUMA NIEWOLNICZA
Ja śpiewam, chociaż biedy
Zgoła, mizernego,
Ogarnęły mię wszędy,
Więźnia ubogiego,
Choć, nieszczęśliwy,
Ledwiem już żywy.
Śpiewam ci, ale moje
Serce bez przestania
Ciężkie ma niepokoje,
Gdy częste wzdychania
Trapiąc mą duszę
Wylewać muszę.
Ja śpiewam, choć ojczyzna,
Matka utrapiona,
Ona tak kiedyś żyzna,
Tak niezwyciężona,
Nagle upada,
Szwed ją podsiada.
Śpiewam ci, lecz me pieśni
Tylko faunowie
I satyrowie leśni
Po głuchej dąbrowie
Niechaj śpiewają
A narzekają.
Ja śpiewam, a potoki
Z krwie polskiej zbierają,
A dymy pod obłoki
Z miast i ze wsi wstają;
On kraj wesoły
Idzie w popioły.
Śpiewam ci, lecz nie skaczę,
Takie noty moje,
Jak matka rzewnie płacze,
Kiedy widzi swoje
Dzieci kochane
Ziemi oddane.
Ja śpiewam, a tak wiele
Braciej mych kochanych,
Jednych miecz w boju ściele,
Drugich, okowanych,
Równą mej dolą
Pędzą w niewolą.
Śpiewam ci jak Nijobe,
Gdy na dzieci ciała
I na swoje żałobę
Patrząc skamieniała,
I me, choć śpiewa,
Serce omdlewa.
Ja śpiewam, choć mizerną
Dolą swoje czuję,
Choć mam żałość niezmierną.
Choć nie upatruję
Końca niewoli,
Choć serce boli.
Śpiewam ci, lecz śpiewanie
Takie, które rodzi
Lamenty, narzekanie,
Krwawych łez powodzi,
W tak gorzkiej chwili
Bardziej rozkwili.
Ja śpiewam, a me kości
Skórą powleczone
Już wyschły od żałości,
Gdy Parki łakome
Nici zwijają,
Wiek mój skracają.
Śpiewam ci, lecz połykam
Łzy, jak więc troskliwy
Lamentuje pelikan,
Kiedy mu myśliwy
W zdradliwe sieci
Pozbiera dzieci.
Ja śpiewam, a mej głowie
Za leda przyczynę
Wisi na nitce zdrowie
Na każdą godzinę,
W każdym momencie
W tymem odmęcie.
Śpiewam ci, jako licha,
Gdy zbędzie lubego,
Synogarlica wzdycha
Towarzysza swego,
Po głuchym lesie
Troskę swą niesie.
Ja śpiewam, a me siły
Tak długim więżeniem
Już się cale zwątliły,
Żem już prawie cieniem,
Mną, gdy wiatr wieje,
Jak trzciną chwieje.
Śpiewam ci, lecz me głosy,
Głosy żałościwe,
Echo porannej rosy
Rozbija płaczliwe,
Gdy po dolinie
Dźwięk się rozwinie.
Ja śpiewam, choć o wodzie
I o samym chlebie
Trwać muszę w takim głodzie,
W tak ciężkiej potrzebie
Patrzę, azali
Kto się użali.
Śpiewam ci, lecz obfite
Z serca zranionego,
Co w nim były zakryte,
Kształtem dżdża ranego
Łzy wypadają,
Pieśń zalewają.
Ja śpiewam, chociem prawie
Od zimna srogiego
Skościał na gołej ławie
Bez posłania wszego.
Takie me wczasy
W tak ciężkie czasy.
Śpiewam ci, ale duszy,
Którą narzekanie,
Którą frasunek suszy,
Niemiłe śpiewanie.
Pieśń, którą śpiewam,
Łzami zalewam,
Ja śpiewam, a wyć trzeba
Na me przyjaciele.
Kiedym im dawał chleba,
Znało mię ich wiele.
Dziś im me chęci
Wyszły z pamięci.
Śpiewam ci, lecz kłopoty,
Których mię strapiły
Ustawiczne obroty,
Moje obróciły
Rymy radosne
W treny żałosne.
Ja śpiewam zakamiały,
A gdzież me dostatki?
Gdzie się wczasy podziały?
Już pono statki
Ogniem spalono,
Z ziemią zrówniono.
Śpiewam i śpiewać będę
Do kresu samego,
Póki na łódź nie wsiędę
Pławu ostatniego,
Gdy w blade cienie
Świat ten zamienię.
Śpiewam, anim w rozpaczy,
Choć w takiej ciężkości,
Bo o mnie wiedzieć raczy
Bóg mój z wysokości,
Co wszytko może,
Ten mnie wspomoże.
KOSTYRZE
Wszytko w kostki przegrawszy jeszczem długów siła
Został. Śmierć na mię naprzód o swój nastąpiła.
Jam wszytko o raz stawił. Lecz jędza kościana
Nie tylko z ostatniego zwlokła mię żupana,
Ale nawet z samego ciała. O, srogości!
Nagie tylko kostyry zostawiła kości.
VOTUM
[..................................................................]
Uznałem, uznał i dał od nauki,
Jakie są świata zdradliwego sztuki,
Jakie fortele, którymi on ludzi
Do siebie łudzi.
Jako tu na nim nie masz nic trwałego,
Cień tylko, owszem, sen cienia marnego,
A jak godzina bieży za godziną,
Tak lata płyną.
Jako dostatki, którym tu dufamy
I w nich nadzieją wszytkę pokładamy,
O raz przepadną za lada trafunkiem
Z ciężkim frasunkiem.
Jak i uroda, i zdrowie, i siły
Często tych, co im dufają, zdradziły,
Kiedy to wszytkie w jednejże godzinie
Choroba zwinie.
Jako i sława, co ją to zowiemy
Nieskazitelną, a bardzo błądziemy,
Dym tylko, który — kiedy wiatr rozwieje
Gdzież się podzieje?
Jako i wojska, i wielcy hetmani
Lub w ciężkie ręce pogańskie zagnani,
Lub pola, w których pułki szykowali,
Trupem usłali.
Jako cudowne całych wieków czyny
W jednym momencie upadły w perzyny,
Jako na koniec państwa niezwalczone
Z gruntu wzruszone.
I dlatego też jużeż, świecie, cale
Już twym zabawom powiedziałem „Vale",
A chwyciłem się daleko lepszego
Życia inszego.
Nic mi po broni, nic po boju chciwym,
Który mnie nosił, koniu natarczywym;
Już na złe ludzkie wymyślone sztuki,
Strzały i łuki,
Pancerz, karwasze, buzdygan, wsiędzenie,
Wszystek rynsztunek powieszę na ścienie,
A na kopijej, jak na własnej grzędzie,
Kokosz usiędzie.
Prawdać, że żywot zda się być przystojny
Służyć żołnierską i pilnować wojny,
Miłej ojczyźnie z własnej krwie ofiary
Przynosić w dary.
Ale to jabłko sodomskiej krainy
Z wierzchu pozorne, a wewnątrz perzyny
I szczyry popiół, że kto go skosztuje,
Prędko wypluje.
[..................................................................]
Dlatego znowu już was żegnam, moje
Wojska, obozy, szyki, krwawe boje,
Żegnam cię, pole, witam spracowany
Domowe ściany.
Wolę tak w cieniu, będąc syt hałasu,
Zapadszy w ciszy zażywać też wczasu,
Być sobie wolnym, nie służyć nikomu
Osiadszy w domu.
Prawdać, że mi się jeszcze nie dostało
Gospodarować, tylko się widziało,
Kiedyśmy na włość z chorągwią chodzili,
Co też robili.
Lecz widzę, że to nie filozofija
Rolą sprawować, potrafię w to i ja.
Nic łac[n]iejszego, jako się nauczyć:
Oriać, siać, włóczyć.
[..................................................................]
Ale do roli wracam się od wojny:
Czy lepiejże żywot wieść spokojny?
Nie lepsze niż dola w spokojnym żywocie
Niż w tym kłopocie?
Niech każdy przyzna czy nie droższe złota
Wszytkie godziny takiego żywota,
Gdy pańskie dwory, wyniosłe kominy,
Ich gęste dymy
Wzgardzę, gdy prózen lichwy i wszelkiego
Długu mogę się obejść do nowego
Tym, czym mię Pan Bóg na ten rok obdarzy,
Aż w drugim zdarzy.
Będę swój własny zagon pługiem krzywym
Orał, nie będę okiem zazdrościwym
Patrzał na cudze przestrone stodoły,
Zawsze wesoły,
Zawsze bezpieczny na swoim przestanę,
Nie będą moje myśli obłąkane
Po cudzych gruntach szerokich latały;
Dość mnie mój mały.
Tam skoro tylko przykra zima minie,
A wiosna śliczny warkocz swój rozwinie,
Kiedy się śmieją kwiatkami upstrzone
Łąki zielone,
Sam świat i samo rzeczy przyrodzenie
Radość wydaje w swoje odnowienie,
I samo nawet światło najaśniejsze
Zda się świętniejsze
Jako koluber, gdy z nowymi roki
Nowe na stare odmienia zewłoki,
Blaskiem promieni południowych bity
Lśni się nieskryty.
Jako rzecz wdzięczna lub ptastwo pierzchliwe
Łowić i głosy słyszeć świegotliwe,
Lub leśny pędzić źwierz w nie postrzeżone
Sieci stawione,
Lub patrzać, kiedy sady zakwitają,
Gdy łąki sieką, gdy siana sprzątają,
Gdy wół roboczy w jarzmo zaprzężony
Wali zagony,
Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcznieją,
Szczepić z prędkiego owocu nadzieją,
Lubo gościnną wsadzić też macicę
W własną winnicę,
Lub gdy się Febus już ku zachodowi
Schyla, gdy schodzi czas robotnikowi,
Widzieć, gdy wloką jarzma zawieszone
Woły zemdlone.
Widzieć, gdy syte z pola powracają
Stadka owieczek, a pod sobą mają
Małe jagniątka, co głosy różnymi
Beczą też z nimi.
Bydło wesołe już ledwo nabrane
Dźwiga wymiona, które ukasane
Dziewki wycisną i znowu z obory
Pędzą w ugory.
Tam buhaj ryczy, sroży się rogami,
Kopie i ziemię rozmiata nogami,
Tam capi grają, a rozliczną sztuką
Wzajem się tłuką.
A kiedy już noc czarnymi skrzydłami
Świat ten okryje, nie między ścianami,
Ale w ogrodzie, w sadzie gdzie przysiędę,
Wspoczynać będę.
To niepodobnym swej urodzie huczy
Bąk wodny głosem, to niedźwiadek k[ru]czy,
To powtarzają pieśni ulubione
Żabki zielone,
To szumią drzewa powoli ruszone,
Gdy nimi chwieją zefiry pieszczone,
To wonność z ro[s]ą wydawają zioła,
Pociechy zgoła,
To czyste wody w przejrzystym strumieniu
Szemrzą spadając z góry po kamieniu,
Aż i na młyńskie woda lejąc koło
Szumi wesoło.
Kiedy też księżyc swe pełne kieruje
Koła, że ledwie dniowi ustępuje,
Jakież przechadzki lub między łąkami,
Lub nad stawami?
Skoro zaś słońce Lwa srogiego mija,
Tam się ochoczo gospodarz uwija,
By mu co prędzej sierp pożynął krzywy
Dojźrzałe niwy.
Tam się nasłuchać robotniczej noty,
Którą więc sobie dodają ochoty,
Że choć już druga od prace omdlewa,
A przecię śpiewa.
Lub też usiadszy pod g[ę]stym chłodnikiem
Wieczór rachować karby z robotnikiem
I z swej mu ręki w zwyczajną godzinę
Dzielić jużynę,
Który gdy wszytkiej dokończy roboty,
Zwyczajnej swojej upomni się kwoty,
Kiedy przyniesą Cererze święcony
Wieniec pleciony.
Tam pląszą, skaczą, tam różnie śpiewają,
Gdy im przy gęślach równo pomagają
Z wielkiego kozła bąki zawieszone,
Rymy uczone.
A miło patrzać, kiedy już złożone
Kopy po polu jak gwiazdy natknione,
Już koło takiej prace nie żal zgoła
Zapocić czoła.
Nuż potym jesień, ta nie lada jakie
Miewa przysmaki, to kiedy wszelakie
Zbierasz z gałęzi owoce, z któremi
Gną się do ziemi.
To gdy podbierasz od pszczół podkurzonych
Pachnące miody, które z zar[o]bionych
Ułów już same strumień[m]i wdzięcznemi
Płyną do ziemi.
To runa wełny ostrzygasz odziane,
To siecią łowisz ryby obłąkane,
To różne ptastwo, gdy stadami leci,
Przykrywasz w sieci,
Lub się też w pełnej przechodzisz stodole,
Lubo z ciekawym na przepiórki w pole,
Lub na kusego, jeżeliś myśliwy,
W podżęte niwy.
A na ostatek i zima leniwa
Nie wszytkie z sobą zabawy przykrywa,
Większą i w polu uciechę odniesie
Niż w drugim czesie,
Aleć ja wolę siedzieć u komina
Z swym lubym, to ma weselsza godzina,
Niż patrzać, jako się zające kryją,
Jako psi wyją.
Bo lubo chcąc się ustrzec próżnowania,
Woli pilnować drugi polowania,
Nie zawsze jednak zdarzy się dlatego
Uciec od złego.
[..................................................................]
A gdy Akwilon niepohamowany
Powstanie, kiedy świat z śniegiem zmieszany,
Gdy poświstuje w dziurę zakradniony
Wicher szalony,
W ten czas się lepiej w miękkie zagrześć puchy
Niżeli w wojsku jechać na posłuchy,
Wetując przeszłych wycierpianych czasów
Bied i niewczasów.
Lub też z martwymi siadszy bohatyry
Czytać [n]a wieki dzisiejsze satyry,
Aż on[ą] moją zabawką jedyną
Złe chwile miną.
Chceszli też widzieć moje pożywienie?
Wiesz wprzód, że mało pragnie przyrodzenie.
Cóż mi po więcej? Czegóż mi potrzeba,
Gdy mam dość chleba?
Przy tym jagniątko, cielę, postawiony
Na wycięgaczu wół, wieprz ukarmiony,
Indyk, gęś, kura, nabiały, jarzyny —
Nie masz przyczyny
Na głód narzekać, choć tego w komorze
Mojej nie znajdziesz, co posyła morze
I co niezbedna żądza przyczyniła
Wymysłów siła.
Wystałe piwko domowej roboty,
I to więc doda gościowi ochoty,
Jeśli też można z lepszego rodzaju
Albo z Tokaju,
Lub w domu także sycony miód stary,
Przyjemne pszczółki pracowitej dary,
Lub na ostatek czysty i łagodny
Jabłecznik chłodny.
A kiedy jeszcze do pożycia swego
Spółtowarzysza będziesz miał lubego,
Będzieć świat kwitnął, lata, coć się krócą,
Wzad ci się wrócą.
Fraszka są wszytkie nieporachowane,
Z samego serca ziemie wykopane
Na marną szczęścia płochego zapłatę
Kruszce bogate.
Fraszka dyjament i rubin wesoły,
Fraszka szafiry, chociażby w popioły
Świat wszytek zgorzał od blasku samego
Szkła bogatego.
To jest skrb prawie nieoszacowany,
Ten ubogiego często równa z pany,
Gdy choć pieniędzy nie weźmiesz z nim wiela,
Masz przyjaciela.
Ten ci i w szczęściu przydaje ozdoby
I szczerze każdej pomoże żałoby;
Serce z twym równo śmieje się i boli
W każdej twej doli.
Co nieuchornnym słońce widzi okiem,
Co siedzi w ziemi i morzu głębokiem,
Wszytko to, co w tym widzimy żywocie,
Ni[c] przeciw cnocie!
Żadnego kwiatu ziemia nie wydaje
Tak ślicznej barwy, nie tak pi[ę]knie wstaje
Rana jutrzenka, jako nie zmyślony
Wstyd przyrodzony.
Lecz pr[ę]dzej na dół swe obrócą koła
Słoneczne wozy, niż temu kto zdoła,
Żeby wyrazić umiał tego wszytki
Życia pożyczki.
Niechże w nim żyję, niechaj obciążony
Laty w nim umrę, starzec nieznajomy,
Choć mi[ę] mój kmiotek rękoma własnemi
Zagrzebie w ziemi.
[..................................................................]
NA POŻEGNANIE
Już konie siodłają,
Wozy zaprzęgają,
Już cię odjechać muszę,
Przez co się żalem niewymownym suszę.
Już konie wywodzą,
Już wozy wychodzą,
Me serce skamienieje,
Kiedy tu jego zostają nadzieje.
Żegnam cię żałością,
Ach, z jaką ciężkością
Przychodzi to rozstanie
Z tobą, o moje jedyne kochanie.
Krótkie me pociechy,
Żarty, gry i śmiechy
W jednym momencie tracę
I drogo żalem niezmiernym opłacę.
Sam się absentuję,
Ale-ć zostawuję
Serce moje w zastawie,
Nim się sam, da Bóg, do twych usług stawię.
Obłapiam twe nogi,
Przyjacielu drogi,
Proszę, chciej na wiernego
Zawsze łaskawa być sługę swojego.
Całuję twą rączkę,
W sercu mam gorączkę
I jadę stąd z chorobą,
Gdy się z twą śliczną rozstaję osobą.
Przynamniej westchnieniem
Abo choć pojrzeniem
Daj mi znak życzliwości,
Pociesz mię, proszę, w tak wielkiej żałości!
Już przechodzę progi,
Przyjacielu drogi,
Gdzie serce me zostaje,
A sam w dalekie już odjeżdżam kraje.
Już noga w strzemieniu,
Ach, już w oka mgnieniu
Wszytkie pociechy znikną,
A srogie żale serce me przenikną.
Już koń żałościwy
Wlecze krok leniwy,
Nie chce stąd wynieść pana,
Kędy się jego zostaje kochana.
Już mijam te wrota,
Gdzie mego żywota
Połowa, czyli cała
Dusza się przy sw<ym> lubym pozostała.
Jużem na granicy
W niezmiernej tęsknicy;
Serce me nieszczęśliwe,
Twardsześ kamienia, gdy zostaniesz żywe.
Już wyniosłe dachy,
Już i świetne blachy
Gałek, już i kominy
Zniknęły, w cudze już wjeżdżam dziedziny.
Co raz się oglądam,
Nie masz, kogo żądam,
Ach, nie masz mojej panny,
Z ciężkim postrzałem jadę od niej ranny!
O, wiatry pierzchliwy,
Bądźcie mi życzliwy!
A moje narzekania
Donieście, proszę, do mego kochania.
SIESTRZENICZCE SWOJEJ OD CHŁOPÓW ZABITEJ A<NN>O 1655
Ledwiem tylko słoneczne ujrzała promienie,
A już muszę w podziemne ustępować cienie,
Ledwie żywota mego nitkę zaczynała
Ciągnąć skwapliwa Parka, a już ją urwała,
Ledwie com w te przestrone świata weszła wrota,
Prawie na samym progu postradam żywota,
A jeszcze od niezbożnych rąk, dziewcz<ę> ubogie,
Zbójców okrutnych 'męki wycierpiałam srogie.
Panie, nie winnam grzechu anim nim zmazana,
A za to, że krew moja dla Ciebie wylana,
Nióchaj w poczty niewinnych dziewic męczennicze
I ja się, lubo w wieku niedorosłym, liczę.
Prozno mię, o kochani, płaczecie, rodzicy
Już swą niewinną corę przy świętej prawicy
Drogiego Zbawiciela w niebie oglądacie,
Nie zgubiliście mię to, kiedy mi<ę> tam macie.
PIEŚŃ W UCISKU
Obrońco uciśnionych, Boże litościwy,
Usłysz krzyk sierot Twoich, usłysz płacz rzewliwy.
Ciężka krzywda, o Boże! Ty na Twojej ziemi
Wszytkich cierpisz, Twe słońce promieńmi jasnemi
Złych i dobrych oświeca. Twój deszcz kropi ziemię
Złych i dobrych pospołu, a tu ludzkie plemię,
Samo na się zajadłe, ciężko następuje
Na swych bliźnich i z Twojej ziemie ich ruguje,
Którąś przestroną stworzył, a my nie możemy
W niej żyć, choć że i dla nas stworzona jest, wiemy.
Ty zdawszy rządy królom, wolnowładny Panie,
Nad sercem i sumnieniem ludzkim panowanie
Sameś sobie zostawił, aleć się wdzierają
W Twe prawa i gwałtem je ludzie odbierają.
Zawsześmy-ć, o nasz Boże, żyli w uciśnieniu
K woli Twej prawdzie, k woli dobremu sumnieniu,
Zawsze ludzie na Twoje wyroki nie dbali,
Srodze biedne sieroty Twe prześladowali.
Lecz gdy teraz wzruszone prawie nawałności
Kłopotów, trosk, ucisków, nieznośnych ciężkości
Na niezdolne ramiona nasze się zwaliły
I do samej nas prawie ziemie przytłoczyły,
Pragnie duch nasz, ściśniony skrzydeł gołębice,
Żeby gdzie za ostatnie zalecieć granice
Okręgu świata abo żeby morskie wały
Na odległą od ludzi wyspę nas zagnały;
Choćby tam w nędzy, w głodzie, byle żyć w pokoju
I odpocząć też sobie po tak srogim boju;
Widzieć miłe braterstwo do kupy zebrane,
Po różnych świata tego kątach rozegnane.
Widziałeś, o nasz Boże, jako nam z ojczyzną
Ciężko się było żegnać, z ona ziemią żyzną,
Z krewnymi, z przyjacioły, z sąsiady dobrymi.
Ciężko się było rozstać z domkami własnymi,
Których nas okrucieństwo ludzkie pozbawiło
I na gorzkie tułactwo nędznych wyprawiło.
Drudzy zaś z nich uszedszy przed nieprzyjacioły,
Nie powróciwszy jeszcze na swoje popioły,
Z wygnaństwa na wygnaństwo poszli utrapieni,
Ze wszytkiego ubóstwa cale obnażeni.
A teraz w wioskach naszych rozciąga się drugi,
W nagrodzie za wojenne wziąwszy je zasługi,
Gdzie jako wilk drapieżny cudzym łupem tyje,
Łzy niezbożnik sieroce i krew szczyrą pije.
Insi zaś nas zdradziwszy, cośmy im dufali
I ustępując dobra nasze zapisali,
W nich się jako w własnościach swych rozpościerają,
A nam, z daleka patrząc, aż się serca krają,
W tułactwie, w nędzy, w głodzie i prawie w nagości
Ledwie już wytrzymane ponosząc ciężkości.
To Ty, o Boże, widzisz, Twoje płomieniste
Oko wszytko przegląda; widzisz oczewiste
Skrzywdzenie nasze, słyszysz głos, którym do Ciebie
Krzywda woła, o Sędzio mieszkający w niebie!
Widzisz, jako się ludzka złość wzmogła na ziemi,
Sprawiedliwość wygnana, a przecie Twojemi
Sądami nie nacierasz, o dziwna litości!
O, niepojęta ludzką myślą cierpliwości,
Jakiej z nami zażywasz! Zamknąłeś w prawicy
Twojej groźne pioruny, lecz hardzi złośnicy,
Gorsi z Twej folgi, wodze zlościom wyrzucają;
Twoje, o wieczny Stwórco, pomstę wyzywają,
Tak żeby już ułomność nasza zabłądziła
W myśli jakie wątpliwe, gdyby nie budziła
Coraz ufność ku Tobie mocnej w nas nadzieje,
Którą stwierdź sam, o Boże, niechaj się nie chwieje!
Mocną gruntowną wiarą niech temu dufamy,
Że chociaż tu wszytkiego o raz postradamy,
Chociaż nam i sam żywot weźmie ludzka siła,
Byle dusza na wieki zachowana była.
W przyście Syna Twojego, a jakież nagrody
Weźmiemy z ręki Jego za doczesne szkody,
Których z ciężarem chwały zrównane lekkości
Są jak moment do onej bez końca wieczności.
A lubo tak ojczyzna na nas niełaskawa
I ci, którzy sadzenia nas nie mieli prawa,
Bo im go z rak cni naszy przodkowie wyjęli
I srodze wiarą, cnotą, sumnieniem zaklęli,
Żeby tych świętych związków nigdy nie targali,
Które coraz przysięgą królowie stwierdzali,
Nic my im jednak za to nie życzymy złego,
I owszem, do świętego majestatu Twego
Modlimy się za nimi, będąc tej nadzieje,
Że po tej burzy jeszcze dobry wiatr zawieje
I że odmianę weźmie wyrok na nas srogi,
A my jeszcze ojczyste oglądamy progi.
Odpuść[że] i tym, Boże, którzy, chociaż sami
Na tej łódce gdzie indziej pływają też z nami,
Gdyśmy się na tym morzu burzliwym rozbili
I tego najbliższego brzegu uchwycili,
Znowu przeciwko ludziom wrodzonej litości
W też nas nazad wrzucają gwałtem nawałności,
Nie pozwalają ludziom chodzić po Twej ziemi.
Nie taka srogość między zwierzęty dzikiemi,
Jakiej my doznawamy, którzyśmy bogatą
Krwie świętej Chrystusowej kupieni zapłatą.
Ty, Boże, wiesz najlepiej, żeśmy nie zgrzeszyli
Nic przeciwko Twej ziemi, aleśmy życzyli
Wszytkiego jej dobrego. Słyszysz, wieczny Panie,
I teraz dzienne za nią i nocne wzdychanie,
Żeśmy też tu ostatki dóbr naszych strawili,
Żadnejeśmy im krzywdy tym nie uczynili,
Owszem, sami częstokroć będąc uszkodzeni
I od wielu mniej bacznych widomie skrzywdzeni,
Cierpliwieśmy przykrości wszytkie ponosili
I, żeśmy przychodniami, na tośmy pomnieli.
Ty-ć sam tułactwa nasze masz porachowane,
W Twe wiaderko wszytkie łzy nasze pozbierane;
Ty, badaczu serc ludzkich, wiesz, jak przenikają
Wskroś te ciężkie potwarzy, gdy nam to zadają,
Jak byśmy bluźniercami mieli być świętego
Imienia Zbawiciela i Boga naszego.
A to wszytko dlatego, że i przyrodzenie,
I wolnowładne niebem i ziemią rządzenie,
I moc, i mądrość Jego boską Twym być znamy
Darem; w czym z całym Pismem Świętym się zgadzamy.
Stąd ci wszytkie niechęci na nas obalili,
Stąd nas już za niegodnych świata osądzili,
Stąd rozumieją, żeśmy wiecznie potępieni
I tu od miłosierdzia Twego odrzuceni,
Ale my od ich sądu do sprawiedliwego
Apelujemy, Boże, trybunału Twego.
Tobie, który najgłębsze przenikasz skrytości,
Najlepiej jawno, w jakiej mamy uczciwości
Tego, który postaci Twej wyobrażeniem
Był zawsze, który wiecznym szafuje zbawieniem,
Który ma klucze piekła i śmierci, z którego
Rąk świętych wyglądamy zbawienia wiecznego.
I tegoż bluźnić mamy? O, zachowaj, Panie,
Tej złości i ślepoty i odwróć skaranie
Tym opacznym umysłem, żebyśmy koniecznie
I tu trapieni mieli być, i zginąć wiecznie.
A godni byśmy tego, gdybyśmy się mieli
Na tego targnąć, który w krwie świętej kąpieli
Omył nas z nieprawości, który nasze winy
Śmiercią niewinną zgładził, abyśmy z krainy
I z cienia wiecznej śmierci byli wyzwoleni
I na wolności synów Twoich postawieni.
Który choć połyskaniem był Twej wiecznej chwały,
Choć przed Nim niebo, ziemia i przepaści drżały,
Dla cudownej narodu ludzkiego miłości
Niepojęte rozumem ponosił ciężkości.
Pan nieba, ziemie nie miał gdzie skłonić swej głowy;
Syn Boży Belzebubem bluźnierskimi słowy
Był zwany, biczowany, uplwany, cierniową
Koroną poraniony, okrutną krzyżową
Śmiercią zamordowany. To my, niewolnicy,
Wiedząc, co z Panem naszym robili grzesznicy,
Wiedząc przestrogi Jego, że i nam potrzeba
Piąć się przez niezliczone uciski do nieba,
Że trzeba krzyż Jego wziąć, krwawych naśladować
Stóp Jego temu, kto z Nim chce wiecznie królować.
Lepszego niż On wczasu spodziewać się mamy?
Czemu raczej ucisków tych nie poczytamy
Za szczęście i wesele, wiedząc, że przeminie
Niebo i ziemia, a nam zapłata nie zginie;
Kiedy grunt prawdy mamy, na którym stoimy,
Gdy wiemy, komu mocną nadzieję wierzymy.
Prawda, żeśmy krew, ciało, a wielkie przykłady
Mamy w Panu i w świętych Jego, gdy zakłady
Męczenniczych widzieli koron, że zemdlone
Duchy ich aż od Ciebie były posilone,
Tęsknili sobie w biedach, czasem uchodzili
Przed nimi i od Ciebie zachowani byli.
A zachowajże i nas, nieśmiertelny Boże!
Boć już ledwo ułomność nasza zdołać może
Tak wielkim nawałnościom, niechaj nie toniemy
W sądach Twych, niech przyczyną ludziom nie będziemy,
Żeby w lichych osobach naszych Twojej mieli
Prawdzie urągać, gdyby upad nasz widzieli.
Nam hańba i zelżywość, ale najświętszemu
Niech cześć i chwała będzie imieniowi Twemu.
Wierzymy, Panie, a Ty zmocni nasze wiarę,
A cokolwiek cierpimy za wdzięczną ofiarę
Przyjąwszy, w on dzień Syna Twego ostateczny
Daj tu z Nim uciśnionym dział otrzymać wieczny.
Kędy nasza ojczyzna, skąd się już wygnania
Więcej nie bać będziemy, gdyż wiele mieszkania
Zbawiciel nam gotuje i tamże rzewliwie
Łzy z oczu naszych zetrze, a wiecznie szczęśliwie
Wierne swoje do żywych źrzódeł zaprowadzi,
Które ze wszytkich granic do siebie zgromadzi.
Przydźże, przydź. Panie Jezu, przydź bez omieszkania!
Ciebie-ć i w późne chwile, i w pierwszy zarania
Głowy nasze podnosząc. Ciebie wyglądamy,
Z radością wybawienia Twojego czekamy.
EMBLEMA 2
Człowiek za nogę do ziemie przykowany, a u rąk ma skrzydła przyprawione.
Napis: Abowiem jestem ściśnion z obudwu stron, żądając odejść i być z Chrystusem. Philip, cap. l, 23.
Przykowanym do ziemie, a lotnymi pióry
Pragnie duch mój związany wylecić do góry,
Kędy jego ojczyzna, gdzie moje kochanie,
Słodki JEZUS, który ma wieczne panowanie
W nieprzystępnej światłości, gdzie się okazuje
Za mnie i kędy miejsce i dla mnie gotuje!
Żeby robaczka swego i podłą glinę
Z tego padołu przeniósł w niebieską dziedzinę;
Kędy owieczki swoje do siebie zgromadzi
I tam je do żywych wód źrzódeł zaprowadzi.
Tegoć pragnie, dla tego dusza ma omdlewa,
Tego się szczęścia we dnie i w nocy spodziewa.
Pomożże mi, mój Panie, potargaj łańcuchy
I przenieś mię stąd między nieśmiertelne duchy,
Żebym ci tam na wieki, Boże wiecznej chwały,
Święte z aniołmi Twymi śpiewał symfonały.
EMBLEMA 9
Oblubieniec Oblubienicę swoje na krzyżu przybija, a ona żadnego bólu nie czuje.
Napis: Z Chrystusem jestem ukrzyźowan. Gal. 2, 19.
Choć, Oblubieńcze mój, na krzyżu Twoim
Chcesz i mnie przybić i na ciele moim
Wyrazić znaki Twej okrutnej męki,
Słodkie są razy Twojej świętej ręki.
Ja Twoje włócznią, Twe goździe całuję,
Nie gorzkość bólu, lecz słodycz w nich czuję,
Słodycz niebieską, która od gorzkości
Śmiertelnych grzechów i mych nieprawości
Uwalnia duszę. O, niechże krzyżuję
Cielesne żądze, które w sobie czuję,
Ale niech krzyż Twój święty tak wyryty
Będzie na sercu mym, żeby w nim skryty
Nie był, ale tak, żeby szczyra skrucha
Godne owoce przynosiła ducha.
Niech temu wierzę, że Cię ten krzyżuje
Znowu, co się tak na świecie sprawuje,
Że depce świętą krew Twego przymierza -
Strach i pomyślić, gdzie przeklęty zmierza.
EMBLEMA 18
Miłość święta siedzi między ziołami wonnymi z Oblubienicą swoją.
Napis: Miły mój i ze mną pasie się między lilijami, aż się słońce schyli i cienie nakłonią. Cant. 2, 16, <17>.
Sam, mój Kochanku, sam, kędy Cię chłody
Wdzięczne czekają, kędy ciche wody
Liżą brzeg wonnym zielem przyodziany,
Sam, Oblubieńcze, siądź, umiłowany.
Tu-ć ani promień słoneczny dogrzeje,
Ani przykry wiatr północny zawieje;
Tu sobie spoczniesz aż ku późnej chwili,
Gdy do zachodu słońce się nachyli;
Tu miękką trawę i pachnące ziele
Bujna pod Twój bok święty ziemia ściele.
A ten wdzięczny czas zejdzie nam przyjemnie,
Kiedy ja Tobie, a Ty mnie wzajemnie
Z ślicznego kwiecia wieńce upleciemy,
Którymi swoje głowy ozdobiemy.
Acz okrom tego Twa przyozdobiona,
Gdy ją okryła światłości korona.