zbigniew morsztyn

Strona48


ZBIGNIEW MORSZTYN - 'WYBÓR WIERSZY'

KOSTYROWIE OBOZOWI

Usiadłszy raz w namiocie na hetmańskiej warcie

Trzej towarzystwa chcieli szczęścia szukać w karcie.

Tak przestawszy już gęby moczyć w wielkiej czarze

Zaczęli się w polskiego pasza po talerze.

Zaraz jeden:"Dawajcie, wino się święciło,

Wszak wiecie, że mi zawsze przyjacielem było."

Aż drugi z dzwonki na stół: "Bronię tej - zawoła -

Duże, choć ich dwa tylko, żaden im nie zdoła."

"Żołądź! Ba, i tej bronię." - "Bracia, ja się kaję."

"Nie dopuszczam, dograwaj, złe to obyczaje

Kajać się już za drugą; to dwie pierwsze, a ty

Wiedz, panie, że już pewnej nie ujdziesz zapłaty."

"Jeszcze żołądź pod kozyr!" - "Nuż ją!" - "O, tać moja!"

"W ten, jaka jest, oddajcie." - "Bo i ta oboja."

"Teraz czerwień." Aż trzeci ów: "Bracie, kozyra!

Plaćcież..." Tak więc wygraje skwapliwy kostyra.

"Pierwsze kocięta za płot!" - "Nic to, dajcie karty,

A na kogo inszego schowajcie te żarty."

"Ja pasz." - "Ba, i ja, chociaż z trzema kozyrami."

"I ja, choć z dobrą szpilą, idę tuż za wami."

"I teraz pasz." - "Przystawmy." - "Taka bywaj zawsze,

Cztery wyżniki w ręku to pieniążki nasze."

"Nużeż!" - "Ba, witaj mi to, znowu maść jednaka,

Pódźcie do nas, pieniążki, wszak wygraje taka?"

Ten mknie talary, a ten już się z jadu kąsa,

Coraz zawiesistego pociągając wąsa,

Który mu się jak puchacz na plutę odyma,

A kartę jako jastrząb kuropatwę zżyma.

"Panowie, kto przegraje, niechaj się nie gniewa,

A kto wygrał, z drugiego niechaj się przedrwiewa."

"A cóż, by cię zabito! spodkiem do podołka,

Zjąłeś wnet tuza jako złodziej czapkę z kołka."

"To łżesz, by cię zabito!" - "Wej! karta znaczona,

Wej! między mię i matka najszersza włożona."

"Ba, i to łżesz jako pies, nie dowiedziesz tego,

Jeszcze to nowe karty!" Nuż jeden drugiego

W gębę jak z maślny garnek. "Stójcie! Obóz to tu,

Nie ujdziecie, panowie, wielkiego kłopotu."

Ci tu, drudzy na bębnach: "Ej, nuż kosty maty,

Wszak znajesz hracza, nie daj hroszom zahibaty!"

"Odynastych pod zapał!" - "Osm!" - "Nuż toho pana

O smihni z ferezyjej i z toho kaftana."

"Karczemna to; ubijesz!" - "Ej, nuże kwatrami,"

Lub zyz z tuzem, lub cynek z dryją, szczęście z nami!

"Ot, jest, daj, bracie, stawkę!" "Nuż try siem, kostenka!"

"Ot, cztery niewieliczkie, lulenki malenka,

Czerczata nebożata." - "Ej, nuż na bołoty!"

"Ot, Rucki z chorągiewką, daj czerwony złoty."

"Terazże odynastych!" - "Kości, szczypiesz hracza;

Zgryzę cię." - "Ej, strechniże, dobra się naznacza."

"Ej, budet, podwiazujet, ej, nuże szestyniec!"

"Sześć, będzie jeść i pannie zostanie na winiec."

"Dwie dryje za sześć, chybiaj siedmiu, tak kościana,

Tak z holika urobisz wielikoho pana."

"Odynastych i po to, dajcie poczęsnego!"

"Nazbyteście to, panie, rączy do cudzego."

"Ej, nużeż odynastych!" - "Dziesięć!" Nuż cynkami

Kusznierskimi, stołkami, Abrama zubami...

"Ej, piat, opiat podwięzuj, bęzie ta po chwili,

Wszak pod Piatkami nasi Kozaków wybili."

"Ot, jest!" - "Nuż znowu try siem!" - "Ot, panu dwanaście!"

"Panie, przegraje taka, te kreski pomażcie!"

"Ej, siem znowu!" - "At, esy, znowu się przegrało!"

Kości! czy nie znasz gracza, a cóż ci się stało?"

"Ej, budesz koli schoczesz." - "Idź, bracie, i po to,

Pobrał diabeł monetę, niech weźmie i złoto."

"Hajwo, kości pod stołem, pokaż je sam, dziecię,

Czy nie macie tam drugich, bo wy nie umiecie?"

"Patrzcież na tego zdrajcę, jak poszalbierował

Kostkę, jak ją podłubał, jak się naspiżował

Srebra żywego. Wejże, jak po takim ledzie

Po smarownym stole przetomci mu jedzie

Kostka, jako ją złoży" - "To łżesz chybaby to

Sam umiesz szalbierować, bodaj cię zabito!"

"Zdechniesz, pogański synu, tylko cię raz chopię!"

"Ej, stójcie, gardłem gracie, w hetmańskiej to szopie!

Tam do diabła, na majdan!" Trzeci warsztat zasię

Już się nie w takim jak te odprawiał hałasie,

Bo pod płócienym płotem usiadłszy dwaj cicho,

Jeden, "cot!", a drugi częściej wołał "licho!"

- W liszki kozackie. A wtem: "Do koni! do koni!"

Krzyk po wszystkim obozie, nuż od kart do broni,

"Konia, Wolski! Ej, nie maszci pieskiego syna,

Czyć go diabli porwali, tego poganiana?!"

DO J<EGO> M<OŚCI> PANA ALEKSANDRA MIERZ<E>ŃSKIEGO

PORUCZNIKA HETMAŃSKIEGO PO SZEPIELOWSKIEJ POTRZEBIE

Nie dufa sobie moja Muza, żeby

Miała wojsk całych okrutne potrzeby,

Dzieła wielkiego wodza wszytkie szyki

Pisać w kroniki;

Ciebie tu tylko moje wspomni pióro,

Wielkiej Bellony niewyrodna córo

A Matko moja, kiedyś niezwalczona,

Dziś pogrzebiona.

Mężna orliko, pod twymi skrzydłami

Dzieci twe między gęstymi śmierciami

We krwi zdradzieckiej po kostki brodziły,

Swej nie szczędziły.

Nieraześ ty ich na śmierć odważała,

Gdyś je pod straszne wojska posyłała;

Szli nie bojąc się wojsk całych pogoni

W dziesiąciu koni.

Myśmyć najpierwej tych gości zwabili,

Myśmy się z nimi najpierwej zwadzili,

Gdzieśmy się i tej liczby w małej chwili

Nie doliczyli.

Pod krzyżem twoim twój hufiec szczęśliwy

Pierwej bój zawsze zaczynał straszliwy,

On go i kończył, jego było męstwo,

Dało zwycięstwo.

Tyś, od sióstr swoich wszystkich odbieżana,

Sama broniła wielkiego hetmana,

Od twojej odniósł szczególnej obrony

Żywot wzgardzony.

Na tymże placu, gdzieś mężnie stawała,

Tameś się, Matko moja, podesłała

I twój po społu z Tobą piastun drogi

Pod pańskie nogi.

Wtóryś w regestrze, o waleczny mężu,

Znać cię po ręce, znać cię po orężu,

Kiedyś w potkaniu pierwszy czynił naszem

Kredens pałaszem.

Oj, niejednegoż zbrojnego Iwana

Posłała ręka twoja do Abrama,

Niejednegoś ciął po sobolim szłyku,

Cny poruczniku.

I tyś, Rycerzu cny, choć położony,

Zacny chorąży, nie jest zapomniony,

My cię żałośni, wspominać będziemy,

Póki żyjemy!

Tyś dał najlepszą wodzowi obronę,

Tyś mu z swych piersi uczynił zasłonę,

Tyś sam w się przyjął raz nieuleczony,

Jemu niesiony.

Zacny Mnichowski, tyś naszą ozdobą

Był kiedyś, miło nam bywało z tobą

Dobra i licha zażyć lub w pokoju,

Lub w krwawym boju.

Ległeś, nieboże, a twe piękne ciało

W sztuki rozcięte, lubo nie zostało

Źwierzom na opas, wzięli je troskliwi

Bracia życzliwi.

Tu mężny Monster swego Akwilina

Zwarł ostrogami, ściął w lot Moskwicina,

Drugiego jeździ, lecz od strasznej zgraje

Zabit zostaje.

I Namszewica nie mniejsza ochota,

Znaczna i ręki, i broni robota;

Ćma niezliczona i tego okryła,

Z konia zwaliła.

I tyś zabity przy tej naszych szkodzie,

Kiedyś się z nami został na odwodzie,

Tameś w nierównej lec musiał obronie,

Odważny Ronie.

I tyś, Milczewski, nie jest zamilczany,

I tyś na tymże placu rozsiekany,

Strasznej potędze kędy nasza mała

Garść nie strzymała.

Do Rogulskiego Moskwicin z łysiną

Skoczył i trafił w żebra rohatyną.

I by nie pancerz, byłby do żywota

Otworzył wrota.

Ba, i nasz Kimbar dobrze się sprawował

Na swym dzianecie, lecz potym szwankował,

Gdy w prawą rękę porwał, brat cnotliwy,

Postrzał szkodliwy.

Ratujcie, bracia, swojego Morstyna,

Bo - gdy zbrojnego zsadził Moskwicina -

Wnet go w misiurkę drugi nad ciemieniem

Urwał kiścieniem.

Leci nieboras ciężko uderzony,

Chwyta się łęku na dół pochylony,

Ale go prędko wyniósł z onej trwogi

Koń wiatronogi.

Cnotliwy bachmat, ro wyniósszy pana

Z dwóch ciężkich potrzeb, krew jego wylana:

W jednej zacięty, w drugiej położony

W pół postrzelony.

Tu Br<z>ozowskiego już zwalono z konia,

Tu za Pękalskim, już pieszym, pogonia,

Rwie k nam nieboras, za nim tysiąc goni

Moskiewskich broni.

Szczawny cnotliwy, ranny bachmat, a ty

Uchodź, Szlichtynku, postrzelon Wilczaty

I twój Pleśniwy wnetże w bok dostanie,

Zacny Hermanie.

Mężny Przypkowski już ginął, już „rata!"

Wołał, a przecie nie zapomniał brata,

Kiedy Pawłowicz miasto Moskwicina

Chciał ściąć Morstyna.

Lecz nie tylko my - i czeladź ćwiczona

Rwie się, przykładem panów zajuszona,

A co wypali, to znowu nabija

Jak rajtaryja.

W tychci największa uczyniona dziura,

Kiedy ogromnych pułków straszna chmura,

Nas ogarnąwszy, cały - jak zajęła -

Szereg wycięła.

Sto i pięćdziesiąt nas się popisało,

A pięć czterdzieści tylko pozostało;

Żaden nie umarł ani żaden zwinął,

Lecz każdy zginął.

Zgoła rownymi trudno wywieść słowy,

Jak się ten taniec odprawił Marsowy,

Gdzieśmy nie winem pragnienie gasili,

Pot ze krwią pili.

A wszytko-ć przeszło jako cień, jak mara,

Ojczyznie tylko oddana ofiara

I płonnej sławie, lecz i ta ubieży,

Kto zabit leży

A choć kto uszedł, kiedy nago z błota

Wylazł, ustała do służby ochota,

Bo o czym będzie służył? Czy nie o tych

Czterdziestu złotych?

Byśmy przynamniej po tych wdzięczność znali,

Za którycheśmy krwią się oblewali,

Ale kiedy na żołnierza co żywo

Pogląda krzywo.

Więc kiedyśmy <my> tak źli wojennicy,

Niechże się sami biją kapuśnicy,

Miasto ferezjej niech wdzieją pancerze,

A my pacierze,

Z desperacyjej zostawszy mnichami,

Będziemy za nich mówić z ich żonkami,

Będziem w domach ich gospodarowali,

Orali, siali!

A w miękkich leżąc - jak oni - pierzynach

Będziem się także pytać o nowinach:

Czy już tam nasi Moskwę w pień wycieli?

Czy cara wzięli?

DUMA NIEWOLNICZA

Ja śpiewam, chociaż biedy

Zgoła, mizernego,

Ogarnęły mię wszędy,

Więźnia ubogiego,

Choć, nieszczęśliwy,

Ledwiem już żywy.

Śpiewam ci, ale moje

Serce bez przestania

Ciężkie ma niepokoje,

Gdy częste wzdychania

Trapiąc mą duszę

Wylewać muszę.

Ja śpiewam, choć ojczyzna,

Matka utrapiona,

Ona tak kiedyś żyzna,

Tak niezwyciężona,

Nagle upada,

Szwed ją podsiada.

Śpiewam ci, lecz me pieśni

Tylko faunowie

I satyrowie leśni

Po głuchej dąbrowie

Niechaj śpiewają

A narzekają.

Ja śpiewam, a potoki

Z krwie polskiej zbierają,

A dymy pod obłoki

Z miast i ze wsi wstają;

On kraj wesoły

Idzie w popioły.

Śpiewam ci, lecz nie skaczę,

Takie noty moje,

Jak matka rzewnie płacze,

Kiedy widzi swoje

Dzieci kochane

Ziemi oddane.

Ja śpiewam, a tak wiele

Braciej mych kochanych,

Jednych miecz w boju ściele,

Drugich, okowanych,

Równą mej dolą

Pędzą w niewolą.

Śpiewam ci jak Nijobe,

Gdy na dzieci ciała

I na swoje żałobę

Patrząc skamieniała,

I me, choć śpiewa,

Serce omdlewa.

Ja śpiewam, choć mizerną

Dolą swoje czuję,

Choć mam żałość niezmierną.

Choć nie upatruję

Końca niewoli,

Choć serce boli.

Śpiewam ci, lecz śpiewanie

Takie, które rodzi

Lamenty, narzekanie,

Krwawych łez powodzi,

W tak gorzkiej chwili

Bardziej rozkwili.

Ja śpiewam, a me kości

Skórą powleczone

Już wyschły od żałości,

Gdy Parki łakome

Nici zwijają,

Wiek mój skracają.

Śpiewam ci, lecz połykam

Łzy, jak więc troskliwy

Lamentuje pelikan,

Kiedy mu myśliwy

W zdradliwe sieci

Pozbiera dzieci.

Ja śpiewam, a mej głowie

Za leda przyczynę

Wisi na nitce zdrowie

Na każdą godzinę,

W każdym momencie

W tymem odmęcie.

Śpiewam ci, jako licha,

Gdy zbędzie lubego,

Synogarlica wzdycha

Towarzysza swego,

Po głuchym lesie

Troskę swą niesie.

Ja śpiewam, a me siły

Tak długim więżeniem

Już się cale zwątliły,

Żem już prawie cieniem,

Mną, gdy wiatr wieje,

Jak trzciną chwieje.

Śpiewam ci, lecz me głosy,

Głosy żałościwe,

Echo porannej rosy

Rozbija płaczliwe,

Gdy po dolinie

Dźwięk się rozwinie.

Ja śpiewam, choć o wodzie

I o samym chlebie

Trwać muszę w takim głodzie,

W tak ciężkiej potrzebie

Patrzę, azali

Kto się użali.

Śpiewam ci, lecz obfite

Z serca zranionego,

Co w nim były zakryte,

Kształtem dżdża ranego

Łzy wypadają,

Pieśń zalewają.

Ja śpiewam, chociem prawie

Od zimna srogiego

Skościał na gołej ławie

Bez posłania wszego.

Takie me wczasy

W tak ciężkie czasy.

Śpiewam ci, ale duszy,

Którą narzekanie,

Którą frasunek suszy,

Niemiłe śpiewanie.

Pieśń, którą śpiewam,

Łzami zalewam,

Ja śpiewam, a wyć trzeba

Na me przyjaciele.

Kiedym im dawał chleba,

Znało mię ich wiele.

Dziś im me chęci

Wyszły z pamięci.

Śpiewam ci, lecz kłopoty,

Których mię strapiły

Ustawiczne obroty,

Moje obróciły

Rymy radosne

W treny żałosne.

Ja śpiewam zakamiały,

A gdzież me dostatki?

Gdzie się wczasy podziały?

Już pono statki

Ogniem spalono,

Z ziemią zrówniono.

Śpiewam i śpiewać będę

Do kresu samego,

Póki na łódź nie wsiędę

Pławu ostatniego,

Gdy w blade cienie

Świat ten zamienię.

Śpiewam, anim w rozpaczy,

Choć w takiej ciężkości,

Bo o mnie wiedzieć raczy

Bóg mój z wysokości,

Co wszytko może,

Ten mnie wspomoże.

KOSTYRZE

Wszytko w kostki przegrawszy jeszczem długów siła

Został. Śmierć na mię naprzód o swój nastąpiła.

Jam wszytko o raz stawił. Lecz jędza kościana

Nie tylko z ostatniego zwlokła mię żupana,

Ale nawet z samego ciała. O, srogości!

Nagie tylko kostyry zostawiła kości.

VOTUM

[..................................................................]

Uznałem, uznał i dał od nauki,

Jakie są świata zdradliwego sztuki,

Jakie fortele, którymi on ludzi

Do siebie łudzi.

Jako tu na nim nie masz nic trwałego,

Cień tylko, owszem, sen cienia marnego,

A jak godzina bieży za godziną,

Tak lata płyną.

Jako dostatki, którym tu dufamy

I w nich nadzieją wszytkę pokładamy,

O raz przepadną za lada trafunkiem

Z ciężkim frasunkiem.

Jak i uroda, i zdrowie, i siły

Często tych, co im dufają, zdradziły,

Kiedy to wszytkie w jednejże godzinie

Choroba zwinie.

Jako i sława, co ją to zowiemy

Nieskazitelną, a bardzo błądziemy,

Dym tylko, który — kiedy wiatr rozwieje

Gdzież się podzieje?

Jako i wojska, i wielcy hetmani

Lub w ciężkie ręce pogańskie zagnani,

Lub pola, w których pułki szykowali,

Trupem usłali.

Jako cudowne całych wieków czyny

W jednym momencie upadły w perzyny,

Jako na koniec państwa niezwalczone

Z gruntu wzruszone.

I dlatego też jużeż, świecie, cale

Już twym zabawom powiedziałem „Vale",

A chwyciłem się daleko lepszego

Życia inszego.

Nic mi po broni, nic po boju chciwym,

Który mnie nosił, koniu natarczywym;

Już na złe ludzkie wymyślone sztuki,

Strzały i łuki,

Pancerz, karwasze, buzdygan, wsiędzenie,

Wszystek rynsztunek powieszę na ścienie,

A na kopijej, jak na własnej grzędzie,

Kokosz usiędzie.

Prawdać, że żywot zda się być przystojny

Służyć żołnierską i pilnować wojny,

Miłej ojczyźnie z własnej krwie ofiary

Przynosić w dary.

Ale to jabłko sodomskiej krainy

Z wierzchu pozorne, a wewnątrz perzyny

I szczyry popiół, że kto go skosztuje,

Prędko wypluje.

[..................................................................]

Dlatego znowu już was żegnam, moje

Wojska, obozy, szyki, krwawe boje,

Żegnam cię, pole, witam spracowany

Domowe ściany.

Wolę tak w cieniu, będąc syt hałasu,

Zapadszy w ciszy zażywać też wczasu,

Być sobie wolnym, nie służyć nikomu

Osiadszy w domu.

Prawdać, że mi się jeszcze nie dostało

Gospodarować, tylko się widziało,

Kiedyśmy na włość z chorągwią chodzili,

Co też robili.

Lecz widzę, że to nie filozofija

Rolą sprawować, potrafię w to i ja.

Nic łac[n]iejszego, jako się nauczyć:

Oriać, siać, włóczyć.

[..................................................................]

Ale do roli wracam się od wojny:

Czy lepiejże żywot wieść spokojny?

Nie lepsze niż dola w spokojnym żywocie

Niż w tym kłopocie?

Niech każdy przyzna czy nie droższe złota

Wszytkie godziny takiego żywota,

Gdy pańskie dwory, wyniosłe kominy,

Ich gęste dymy

Wzgardzę, gdy prózen lichwy i wszelkiego

Długu mogę się obejść do nowego

Tym, czym mię Pan Bóg na ten rok obdarzy,

Aż w drugim zdarzy.

Będę swój własny zagon pługiem krzywym

Orał, nie będę okiem zazdrościwym

Patrzał na cudze przestrone stodoły,

Zawsze wesoły,

Zawsze bezpieczny na swoim przestanę,

Nie będą moje myśli obłąkane

Po cudzych gruntach szerokich latały;

Dość mnie mój mały.

Tam skoro tylko przykra zima minie,

A wiosna śliczny warkocz swój rozwinie,

Kiedy się śmieją kwiatkami upstrzone

Łąki zielone,

Sam świat i samo rzeczy przyrodzenie

Radość wydaje w swoje odnowienie,

I samo nawet światło najaśniejsze

Zda się świętniejsze

Jako koluber, gdy z nowymi roki

Nowe na stare odmienia zewłoki,

Blaskiem promieni południowych bity

Lśni się nieskryty.

Jako rzecz wdzięczna lub ptastwo pierzchliwe

Łowić i głosy słyszeć świegotliwe,

Lub leśny pędzić źwierz w nie postrzeżone

Sieci stawione,

Lub patrzać, kiedy sady zakwitają,

Gdy łąki sieką, gdy siana sprzątają,

Gdy wół roboczy w jarzmo zaprzężony

Wali zagony,

Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcznieją,

Szczepić z prędkiego owocu nadzieją,

Lubo gościnną wsadzić też macicę

W własną winnicę,

Lub gdy się Febus już ku zachodowi

Schyla, gdy schodzi czas robotnikowi,

Widzieć, gdy wloką jarzma zawieszone

Woły zemdlone.

Widzieć, gdy syte z pola powracają

Stadka owieczek, a pod sobą mają

Małe jagniątka, co głosy różnymi

Beczą też z nimi.

Bydło wesołe już ledwo nabrane

Dźwiga wymiona, które ukasane

Dziewki wycisną i znowu z obory

Pędzą w ugory.

Tam buhaj ryczy, sroży się rogami,

Kopie i ziemię rozmiata nogami,

Tam capi grają, a rozliczną sztuką

Wzajem się tłuką.

A kiedy już noc czarnymi skrzydłami

Świat ten okryje, nie między ścianami,

Ale w ogrodzie, w sadzie gdzie przysiędę,

Wspoczynać będę.

To niepodobnym swej urodzie huczy

Bąk wodny głosem, to niedźwiadek k[ru]czy,

To powtarzają pieśni ulubione

Żabki zielone,

To szumią drzewa powoli ruszone,

Gdy nimi chwieją zefiry pieszczone,

To wonność z ro[s]ą wydawają zioła,

Pociechy zgoła,

To czyste wody w przejrzystym strumieniu

Szemrzą spadając z góry po kamieniu,

Aż i na młyńskie woda lejąc koło

Szumi wesoło.

Kiedy też księżyc swe pełne kieruje

Koła, że ledwie dniowi ustępuje,

Jakież przechadzki lub między łąkami,

Lub nad stawami?

Skoro zaś słońce Lwa srogiego mija,

Tam się ochoczo gospodarz uwija,

By mu co prędzej sierp pożynął krzywy

Dojźrzałe niwy.

Tam się nasłuchać robotniczej noty,

Którą więc sobie dodają ochoty,

Że choć już druga od prace omdlewa,

A przecię śpiewa.

Lub też usiadszy pod g[ę]stym chłodnikiem

Wieczór rachować karby z robotnikiem

I z swej mu ręki w zwyczajną godzinę

Dzielić jużynę,

Który gdy wszytkiej dokończy roboty,

Zwyczajnej swojej upomni się kwoty,

Kiedy przyniesą Cererze święcony

Wieniec pleciony.

Tam pląszą, skaczą, tam różnie śpiewają,

Gdy im przy gęślach równo pomagają

Z wielkiego kozła bąki zawieszone,

Rymy uczone.

A miło patrzać, kiedy już złożone

Kopy po polu jak gwiazdy natknione,

Już koło takiej prace nie żal zgoła

Zapocić czoła.

Nuż potym jesień, ta nie lada jakie

Miewa przysmaki, to kiedy wszelakie

Zbierasz z gałęzi owoce, z któremi

Gną się do ziemi.

To gdy podbierasz od pszczół podkurzonych

Pachnące miody, które z zar[o]bionych

Ułów już same strumień[m]i wdzięcznemi

Płyną do ziemi.

To runa wełny ostrzygasz odziane,

To siecią łowisz ryby obłąkane,

To różne ptastwo, gdy stadami leci,

Przykrywasz w sieci,

Lub się też w pełnej przechodzisz stodole,

Lubo z ciekawym na przepiórki w pole,

Lub na kusego, jeżeliś myśliwy,

W podżęte niwy.

A na ostatek i zima leniwa

Nie wszytkie z sobą zabawy przykrywa,

Większą i w polu uciechę odniesie

Niż w drugim czesie,

Aleć ja wolę siedzieć u komina

Z swym lubym, to ma weselsza godzina,

Niż patrzać, jako się zające kryją,

Jako psi wyją.

Bo lubo chcąc się ustrzec próżnowania,

Woli pilnować drugi polowania,

Nie zawsze jednak zdarzy się dlatego

Uciec od złego.

[..................................................................]

A gdy Akwilon niepohamowany

Powstanie, kiedy świat z śniegiem zmieszany,

Gdy poświstuje w dziurę zakradniony

Wicher szalony,

W ten czas się lepiej w miękkie zagrześć puchy

Niżeli w wojsku jechać na posłuchy,

Wetując przeszłych wycierpianych czasów

Bied i niewczasów.

Lub też z martwymi siadszy bohatyry

Czytać [n]a wieki dzisiejsze satyry,

Aż on[ą] moją zabawką jedyną

Złe chwile miną.

Chceszli też widzieć moje pożywienie?

Wiesz wprzód, że mało pragnie przyrodzenie.

Cóż mi po więcej? Czegóż mi potrzeba,

Gdy mam dość chleba?

Przy tym jagniątko, cielę, postawiony

Na wycięgaczu wół, wieprz ukarmiony,

Indyk, gęś, kura, nabiały, jarzyny —

Nie masz przyczyny

Na głód narzekać, choć tego w komorze

Mojej nie znajdziesz, co posyła morze

I co niezbedna żądza przyczyniła

Wymysłów siła.

Wystałe piwko domowej roboty,

I to więc doda gościowi ochoty,

Jeśli też można z lepszego rodzaju

Albo z Tokaju,

Lub w domu także sycony miód stary,

Przyjemne pszczółki pracowitej dary,

Lub na ostatek czysty i łagodny

Jabłecznik chłodny.

A kiedy jeszcze do pożycia swego

Spółtowarzysza będziesz miał lubego,

Będzieć świat kwitnął, lata, coć się krócą,

Wzad ci się wrócą.

Fraszka są wszytkie nieporachowane,

Z samego serca ziemie wykopane

Na marną szczęścia płochego zapłatę

Kruszce bogate.

Fraszka dyjament i rubin wesoły,

Fraszka szafiry, chociażby w popioły

Świat wszytek zgorzał od blasku samego

Szkła bogatego.

To jest skrb prawie nieoszacowany,

Ten ubogiego często równa z pany,

Gdy choć pieniędzy nie weźmiesz z nim wiela,

Masz przyjaciela.

Ten ci i w szczęściu przydaje ozdoby

I szczerze każdej pomoże żałoby;

Serce z twym równo śmieje się i boli

W każdej twej doli.

Co nieuchornnym słońce widzi okiem,

Co siedzi w ziemi i morzu głębokiem,

Wszytko to, co w tym widzimy żywocie,

Ni[c] przeciw cnocie!

Żadnego kwiatu ziemia nie wydaje

Tak ślicznej barwy, nie tak pi[ę]knie wstaje

Rana jutrzenka, jako nie zmyślony

Wstyd przyrodzony.

Lecz pr[ę]dzej na dół swe obrócą koła

Słoneczne wozy, niż temu kto zdoła,

Żeby wyrazić umiał tego wszytki

Życia pożyczki.

Niechże w nim żyję, niechaj obciążony

Laty w nim umrę, starzec nieznajomy,

Choć mi[ę] mój kmiotek rękoma własnemi

Zagrzebie w ziemi.

[..................................................................]

NA POŻEGNANIE

Już konie siodłają,

Wozy zaprzęgają,

Już cię odjechać muszę,

Przez co się żalem niewymownym suszę.

Już konie wywodzą,

Już wozy wychodzą,

Me serce skamienieje,

Kiedy tu jego zostają nadzieje.

Żegnam cię żałością,

Ach, z jaką ciężkością

Przychodzi to rozstanie

Z tobą, o moje jedyne kochanie.

Krótkie me pociechy,

Żarty, gry i śmiechy

W jednym momencie tracę

I drogo żalem niezmiernym opłacę.

Sam się absentuję,

Ale-ć zostawuję

Serce moje w zastawie,

Nim się sam, da Bóg, do twych usług stawię.

Obłapiam twe nogi,

Przyjacielu drogi,

Proszę, chciej na wiernego

Zawsze łaskawa być sługę swojego.

Całuję twą rączkę,

W sercu mam gorączkę

I jadę stąd z chorobą,

Gdy się z twą śliczną rozstaję osobą.

Przynamniej westchnieniem

Abo choć pojrzeniem

Daj mi znak życzliwości,

Pociesz mię, proszę, w tak wielkiej żałości!

Już przechodzę progi,

Przyjacielu drogi,

Gdzie serce me zostaje,

A sam w dalekie już odjeżdżam kraje.

Już noga w strzemieniu,

Ach, już w oka mgnieniu

Wszytkie pociechy znikną,

A srogie żale serce me przenikną.

Już koń żałościwy

Wlecze krok leniwy,

Nie chce stąd wynieść pana,

Kędy się jego zostaje kochana.

Już mijam te wrota,

Gdzie mego żywota

Połowa, czyli cała

Dusza się przy sw<ym> lubym pozostała.

Jużem na granicy

W niezmiernej tęsknicy;

Serce me nieszczęśliwe,

Twardsześ kamienia, gdy zostaniesz żywe.

Już wyniosłe dachy,

Już i świetne blachy

Gałek, już i kominy

Zniknęły, w cudze już wjeżdżam dziedziny.

Co raz się oglądam,

Nie masz, kogo żądam,

Ach, nie masz mojej panny,

Z ciężkim postrzałem jadę od niej ranny!

O, wiatry pierzchliwy,

Bądźcie mi życzliwy!

A moje narzekania

Donieście, proszę, do mego kochania.

SIESTRZENICZCE SWOJEJ OD CHŁOPÓW ZABITEJ A<NN>O 1655

Ledwiem tylko słoneczne ujrzała promienie,

A już muszę w podziemne ustępować cienie,

Ledwie żywota mego nitkę zaczynała

Ciągnąć skwapliwa Parka, a już ją urwała,

Ledwie com w te przestrone świata weszła wrota,

Prawie na samym progu postradam żywota,

A jeszcze od niezbożnych rąk, dziewcz<ę> ubogie,

Zbójców okrutnych 'męki wycierpiałam srogie.

Panie, nie winnam grzechu anim nim zmazana,

A za to, że krew moja dla Ciebie wylana,

Nióchaj w poczty niewinnych dziewic męczennicze

I ja się, lubo w wieku niedorosłym, liczę.

Prozno mię, o kochani, płaczecie, rodzicy

Już swą niewinną corę przy świętej prawicy

Drogiego Zbawiciela w niebie oglądacie,

Nie zgubiliście mię to, kiedy mi<ę> tam macie.

PIEŚŃ W UCISKU

Obrońco uciśnionych, Boże litościwy,

Usłysz krzyk sierot Twoich, usłysz płacz rzewliwy.

Ciężka krzywda, o Boże! Ty na Twojej ziemi

Wszytkich cierpisz, Twe słońce promieńmi jasnemi

Złych i dobrych oświeca. Twój deszcz kropi ziemię

Złych i dobrych pospołu, a tu ludzkie plemię,

Samo na się zajadłe, ciężko następuje

Na swych bliźnich i z Twojej ziemie ich ruguje,

Którąś przestroną stworzył, a my nie możemy

W niej żyć, choć że i dla nas stworzona jest, wiemy.

Ty zdawszy rządy królom, wolnowładny Panie,

Nad sercem i sumnieniem ludzkim panowanie

Sameś sobie zostawił, aleć się wdzierają

W Twe prawa i gwałtem je ludzie odbierają.

Zawsześmy-ć, o nasz Boże, żyli w uciśnieniu

K woli Twej prawdzie, k woli dobremu sumnieniu,

Zawsze ludzie na Twoje wyroki nie dbali,

Srodze biedne sieroty Twe prześladowali.

Lecz gdy teraz wzruszone prawie nawałności

Kłopotów, trosk, ucisków, nieznośnych ciężkości

Na niezdolne ramiona nasze się zwaliły

I do samej nas prawie ziemie przytłoczyły,

Pragnie duch nasz, ściśniony skrzydeł gołębice,

Żeby gdzie za ostatnie zalecieć granice

Okręgu świata abo żeby morskie wały

Na odległą od ludzi wyspę nas zagnały;

Choćby tam w nędzy, w głodzie, byle żyć w pokoju

I odpocząć też sobie po tak srogim boju;

Widzieć miłe braterstwo do kupy zebrane,

Po różnych świata tego kątach rozegnane.

Widziałeś, o nasz Boże, jako nam z ojczyzną

Ciężko się było żegnać, z ona ziemią żyzną,

Z krewnymi, z przyjacioły, z sąsiady dobrymi.

Ciężko się było rozstać z domkami własnymi,

Których nas okrucieństwo ludzkie pozbawiło

I na gorzkie tułactwo nędznych wyprawiło.

Drudzy zaś z nich uszedszy przed nieprzyjacioły,

Nie powróciwszy jeszcze na swoje popioły,

Z wygnaństwa na wygnaństwo poszli utrapieni,

Ze wszytkiego ubóstwa cale obnażeni.

A teraz w wioskach naszych rozciąga się drugi,

W nagrodzie za wojenne wziąwszy je zasługi,

Gdzie jako wilk drapieżny cudzym łupem tyje,

Łzy niezbożnik sieroce i krew szczyrą pije.

Insi zaś nas zdradziwszy, cośmy im dufali

I ustępując dobra nasze zapisali,

W nich się jako w własnościach swych rozpościerają,

A nam, z daleka patrząc, aż się serca krają,

W tułactwie, w nędzy, w głodzie i prawie w nagości

Ledwie już wytrzymane ponosząc ciężkości.

To Ty, o Boże, widzisz, Twoje płomieniste

Oko wszytko przegląda; widzisz oczewiste

Skrzywdzenie nasze, słyszysz głos, którym do Ciebie

Krzywda woła, o Sędzio mieszkający w niebie!

Widzisz, jako się ludzka złość wzmogła na ziemi,

Sprawiedliwość wygnana, a przecie Twojemi

Sądami nie nacierasz, o dziwna litości!

O, niepojęta ludzką myślą cierpliwości,

Jakiej z nami zażywasz! Zamknąłeś w prawicy

Twojej groźne pioruny, lecz hardzi złośnicy,

Gorsi z Twej folgi, wodze zlościom wyrzucają;

Twoje, o wieczny Stwórco, pomstę wyzywają,

Tak żeby już ułomność nasza zabłądziła

W myśli jakie wątpliwe, gdyby nie budziła

Coraz ufność ku Tobie mocnej w nas nadzieje,

Którą stwierdź sam, o Boże, niechaj się nie chwieje!

Mocną gruntowną wiarą niech temu dufamy,

Że chociaż tu wszytkiego o raz postradamy,

Chociaż nam i sam żywot weźmie ludzka siła,

Byle dusza na wieki zachowana była.

W przyście Syna Twojego, a jakież nagrody

Weźmiemy z ręki Jego za doczesne szkody,

Których z ciężarem chwały zrównane lekkości

Są jak moment do onej bez końca wieczności.

A lubo tak ojczyzna na nas niełaskawa

I ci, którzy sadzenia nas nie mieli prawa,

Bo im go z rak cni naszy przodkowie wyjęli

I srodze wiarą, cnotą, sumnieniem zaklęli,

Żeby tych świętych związków nigdy nie targali,

Które coraz przysięgą królowie stwierdzali,

Nic my im jednak za to nie życzymy złego,

I owszem, do świętego majestatu Twego

Modlimy się za nimi, będąc tej nadzieje,

Że po tej burzy jeszcze dobry wiatr zawieje

I że odmianę weźmie wyrok na nas srogi,

A my jeszcze ojczyste oglądamy progi.

Odpuść[że] i tym, Boże, którzy, chociaż sami

Na tej łódce gdzie indziej pływają też z nami,

Gdyśmy się na tym morzu burzliwym rozbili

I tego najbliższego brzegu uchwycili,

Znowu przeciwko ludziom wrodzonej litości

W też nas nazad wrzucają gwałtem nawałności,

Nie pozwalają ludziom chodzić po Twej ziemi.

Nie taka srogość między zwierzęty dzikiemi,

Jakiej my doznawamy, którzyśmy bogatą

Krwie świętej Chrystusowej kupieni zapłatą.

Ty, Boże, wiesz najlepiej, żeśmy nie zgrzeszyli

Nic przeciwko Twej ziemi, aleśmy życzyli

Wszytkiego jej dobrego. Słyszysz, wieczny Panie,

I teraz dzienne za nią i nocne wzdychanie,

Żeśmy też tu ostatki dóbr naszych strawili,

Żadnejeśmy im krzywdy tym nie uczynili,

Owszem, sami częstokroć będąc uszkodzeni

I od wielu mniej bacznych widomie skrzywdzeni,

Cierpliwieśmy przykrości wszytkie ponosili

I, żeśmy przychodniami, na tośmy pomnieli.

Ty-ć sam tułactwa nasze masz porachowane,

W Twe wiaderko wszytkie łzy nasze pozbierane;

Ty, badaczu serc ludzkich, wiesz, jak przenikają

Wskroś te ciężkie potwarzy, gdy nam to zadają,

Jak byśmy bluźniercami mieli być świętego

Imienia Zbawiciela i Boga naszego.

A to wszytko dlatego, że i przyrodzenie,

I wolnowładne niebem i ziemią rządzenie,

I moc, i mądrość Jego boską Twym być znamy

Darem; w czym z całym Pismem Świętym się zgadzamy.

Stąd ci wszytkie niechęci na nas obalili,

Stąd nas już za niegodnych świata osądzili,

Stąd rozumieją, żeśmy wiecznie potępieni

I tu od miłosierdzia Twego odrzuceni,

Ale my od ich sądu do sprawiedliwego

Apelujemy, Boże, trybunału Twego.

Tobie, który najgłębsze przenikasz skrytości,

Najlepiej jawno, w jakiej mamy uczciwości

Tego, który postaci Twej wyobrażeniem

Był zawsze, który wiecznym szafuje zbawieniem,

Który ma klucze piekła i śmierci, z którego

Rąk świętych wyglądamy zbawienia wiecznego.

I tegoż bluźnić mamy? O, zachowaj, Panie,

Tej złości i ślepoty i odwróć skaranie

Tym opacznym umysłem, żebyśmy koniecznie

I tu trapieni mieli być, i zginąć wiecznie.

A godni byśmy tego, gdybyśmy się mieli

Na tego targnąć, który w krwie świętej kąpieli

Omył nas z nieprawości, który nasze winy

Śmiercią niewinną zgładził, abyśmy z krainy

I z cienia wiecznej śmierci byli wyzwoleni

I na wolności synów Twoich postawieni.

Który choć połyskaniem był Twej wiecznej chwały,

Choć przed Nim niebo, ziemia i przepaści drżały,

Dla cudownej narodu ludzkiego miłości

Niepojęte rozumem ponosił ciężkości.

Pan nieba, ziemie nie miał gdzie skłonić swej głowy;

Syn Boży Belzebubem bluźnierskimi słowy

Był zwany, biczowany, uplwany, cierniową

Koroną poraniony, okrutną krzyżową

Śmiercią zamordowany. To my, niewolnicy,

Wiedząc, co z Panem naszym robili grzesznicy,

Wiedząc przestrogi Jego, że i nam potrzeba

Piąć się przez niezliczone uciski do nieba,

Że trzeba krzyż Jego wziąć, krwawych naśladować

Stóp Jego temu, kto z Nim chce wiecznie królować.

Lepszego niż On wczasu spodziewać się mamy?

Czemu raczej ucisków tych nie poczytamy

Za szczęście i wesele, wiedząc, że przeminie

Niebo i ziemia, a nam zapłata nie zginie;

Kiedy grunt prawdy mamy, na którym stoimy,

Gdy wiemy, komu mocną nadzieję wierzymy.

Prawda, żeśmy krew, ciało, a wielkie przykłady

Mamy w Panu i w świętych Jego, gdy zakłady

Męczenniczych widzieli koron, że zemdlone

Duchy ich aż od Ciebie były posilone,

Tęsknili sobie w biedach, czasem uchodzili

Przed nimi i od Ciebie zachowani byli.

A zachowajże i nas, nieśmiertelny Boże!

Boć już ledwo ułomność nasza zdołać może

Tak wielkim nawałnościom, niechaj nie toniemy

W sądach Twych, niech przyczyną ludziom nie będziemy,

Żeby w lichych osobach naszych Twojej mieli

Prawdzie urągać, gdyby upad nasz widzieli.

Nam hańba i zelżywość, ale najświętszemu

Niech cześć i chwała będzie imieniowi Twemu.

Wierzymy, Panie, a Ty zmocni nasze wiarę,

A cokolwiek cierpimy za wdzięczną ofiarę

Przyjąwszy, w on dzień Syna Twego ostateczny

Daj tu z Nim uciśnionym dział otrzymać wieczny.

Kędy nasza ojczyzna, skąd się już wygnania

Więcej nie bać będziemy, gdyż wiele mieszkania

Zbawiciel nam gotuje i tamże rzewliwie

Łzy z oczu naszych zetrze, a wiecznie szczęśliwie

Wierne swoje do żywych źrzódeł zaprowadzi,

Które ze wszytkich granic do siebie zgromadzi.

Przydźże, przydź. Panie Jezu, przydź bez omieszkania!

Ciebie-ć i w późne chwile, i w pierwszy zarania

Głowy nasze podnosząc. Ciebie wyglądamy,

Z radością wybawienia Twojego czekamy.

EMBLEMA 2

Człowiek za nogę do ziemie przykowany, a u rąk ma skrzydła przyprawione.

Napis: Abowiem jestem ściśnion z obudwu stron, żądając odejść i być z Chrystusem. Philip, cap. l, 23.

Przykowanym do ziemie, a lotnymi pióry

Pragnie duch mój związany wylecić do góry,

Kędy jego ojczyzna, gdzie moje kochanie,

Słodki JEZUS, który ma wieczne panowanie

W nieprzystępnej światłości, gdzie się okazuje

Za mnie i kędy miejsce i dla mnie gotuje!

Żeby robaczka swego i podłą glinę

Z tego padołu przeniósł w niebieską dziedzinę;

Kędy owieczki swoje do siebie zgromadzi

I tam je do żywych wód źrzódeł zaprowadzi.

Tegoć pragnie, dla tego dusza ma omdlewa,

Tego się szczęścia we dnie i w nocy spodziewa.

Pomożże mi, mój Panie, potargaj łańcuchy

I przenieś mię stąd między nieśmiertelne duchy,

Żebym ci tam na wieki, Boże wiecznej chwały,

Święte z aniołmi Twymi śpiewał symfonały.

EMBLEMA 9

Oblubieniec Oblubienicę swoje na krzyżu przybija, a ona żadnego bólu nie czuje.

Napis: Z Chrystusem jestem ukrzyźowan. Gal. 2, 19.

Choć, Oblubieńcze mój, na krzyżu Twoim

Chcesz i mnie przybić i na ciele moim

Wyrazić znaki Twej okrutnej męki,

Słodkie są razy Twojej świętej ręki.

Ja Twoje włócznią, Twe goździe całuję,

Nie gorzkość bólu, lecz słodycz w nich czuję,

Słodycz niebieską, która od gorzkości

Śmiertelnych grzechów i mych nieprawości

Uwalnia duszę. O, niechże krzyżuję

Cielesne żądze, które w sobie czuję,

Ale niech krzyż Twój święty tak wyryty

Będzie na sercu mym, żeby w nim skryty

Nie był, ale tak, żeby szczyra skrucha

Godne owoce przynosiła ducha.

Niech temu wierzę, że Cię ten krzyżuje

Znowu, co się tak na świecie sprawuje,

Że depce świętą krew Twego przymierza -

Strach i pomyślić, gdzie przeklęty zmierza.

EMBLEMA 18

Miłość święta siedzi między ziołami wonnymi z Oblubienicą swoją.

Napis: Miły mój i ze mną pasie się między lilijami, aż się słońce schyli i cienie nakłonią. Cant. 2, 16, <17>.

Sam, mój Kochanku, sam, kędy Cię chłody

Wdzięczne czekają, kędy ciche wody

Liżą brzeg wonnym zielem przyodziany,

Sam, Oblubieńcze, siądź, umiłowany.

Tu-ć ani promień słoneczny dogrzeje,

Ani przykry wiatr północny zawieje;

Tu sobie spoczniesz aż ku późnej chwili,

Gdy do zachodu słońce się nachyli;

Tu miękką trawę i pachnące ziele

Bujna pod Twój bok święty ziemia ściele.

A ten wdzięczny czas zejdzie nam przyjemnie,

Kiedy ja Tobie, a Ty mnie wzajemnie

Z ślicznego kwiecia wieńce upleciemy,

Którymi swoje głowy ozdobiemy.

Acz okrom tego Twa przyozdobiona,

Gdy ją okryła światłości korona.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bóg i człowiek w emblematach Zbigniewa Morsztyna, Polonistyka
HLP - barok - opracowania lektur, 36. Zbigniew Morsztyn, Wybór wierszy, Emblemata 29, 38, oprac. Emi
HLP - barok - opracowania lektur, 38. Zbigniew Morsztyn, Wybór wierszy – Emblemata 49, 102, 113. opr
HLP - barok - opracowania lektur, 37. Zbigniew Morsztyn, Emblemata 41 i 44, oprac. Agnieszka Księżop
HLP - barok - opracowania lektur, 35. Zbigniew Morsztyn, Wybór wierszy – Emblemata 2, 12, 17, oprac.
11 Zbigniew Morsztyn Wybór wierszy(1)
Zbigniew Morsztyn Votum analiza
Zbigniew Morsztyn Votum
Zbigniew Morsztyn życie i twórczość
Zbigniew Morsztyn
33 Zbigniew Morsztyn, Wybór wierszy, Pieśn ucisku oprac Julia Perzyna
Zbigniew Morsztyn jego poezja
Zbigniew Morsztyn
Zbigniew Morsztyn Emblemata
Zbigniew Morsztyn
Morsztyn Zbigniew Pieśń w ucisku
Dwoskość poezji J.A.Morsztyna, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Analizując i interpretując wiersz Zbigniewa Herberta
Czy ktoś przeprosi Zbigniewa Ziobro

więcej podobnych podstron