Melisso, wróć
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie zrobiłaś tego!
- Ależ zrobiłam.
- Nie wierzę ci. To niemożliwe, żebyś tak po prostu weszła tanecznym krokiem do przełożonej pielęgniarek i powie-działa, że odchodzisz.
Melissa Banning siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku Laurie i patrzyła na przyjaciółkę z wyrazem zatroska-nia na twarzy.
- Zgoda, nie powiedziałam, że odchodzę, w każdym razie niezupełnie. Oświadczyłam, że mam dość, że potrzebuję odpoczynku albo...
- Albo co? - spytała Laurie. Sprawiała wrażenie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Melissa nie bawiła się w subtelności.
- Albo zarobię się na śmierć.
- Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że praca tak ci dopiekła, kochanie. - Laurie niepewnie spoglądała szarymi oczami, szukając twarzy Melissy. - Co się stało? Przecież jesteś urodzoną pielęgniarką. Od kiedy pamięta, nigdy nie myślałaś ani nie mówiłaś o niczym innym niż praca.
Melissa nadal milczała, więc przyjaciółka podjęła wątek.
- Boję się myśleć, co stałoby się z tobą w zeszłym roku po tej tragedii, gdybyś nie miała zajęć w szpitalu. To był dla ciebie ratunek.
Laurie mówiła prawdę. Półtora roku temu rodzice Melissy i jej młodszy brat zginęli podczas katastrofy łodzi. Przez dłu-gie miesiące Melissa była pogrążona w rozpaczy. W końcu jakoś się pozbierała, udało jej się rozprawić ze zgryzotą i znaleźć w niej coś twórczego. Praca dyplomowanej pielęg-niarki nabrała dla niej nowego znaczenia. I tak było aż do tej pory.
Pod badawczym spojrzeniem Laurie Melissa spuściła głowę i zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Masz rację. - Starała się opanować niepotrzebne emocje.
- Dlaczego więc zrywasz z tym wszystkim? - Laurie wstała, eksponując swoje sto sedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, po czym niezgrabnie podeszła do okna.
Przez chwilę Melissa zapomniała o kłopotach, zahipnotyzo-wana sposobem, w jaki słońce przenikało przez krótką roletę i układało się na czarnej grzywie włosów Laurie. Efekt był olśniewający. Laure olśniewała zresztą pod każdym względem, szczególnie swoją osobowością. Chociaż nie była piękna ani nawet ładna, nadrabiała ten brak uśmiechem, a uśmiechała się bardzo często. Melissa nie wiedziała, co zrobiłaby teraz bez jej przyjaźni i wsparcia.
Melissa odeszła ze szpitala już miesiąc temu, ale dopiero tego ranka zadzwoniła do Laurie, która pracowała w firmie zajmującej się reklamą. Zaproponowała, że przyjedzie do niej na kilka dni. Laurie zaprosiła ją natychmiast, nie żadając dodatkowych wyjaśnień.
Teraz Melissa spoglądała na przyjaciółkę, stojącą z rękami w kieszeniach luźnych spodni, i wyraźnie widziała zaniepo-kojenie malujące się na jej twarzy.
- Myślisz pewnie, że oszalałam. - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Nie oszalałaś. Raczej się zaplątałaś, to lepsze słowo. Po prostu zupełnie nie pasuje do ciebie robienie czegokolwiek na chybcika. Jesteś najbardziej zorganizowaną i racjonalną osobą, jaką znam.
Melissa przekręciła się na łóżku, opierając plecami o poduszkę.
- Już nie. W końcu się złamałam.
- Wcale ci tego nie wyrzucam, naprawdę - pospiesznie powiedziała Laurie. - Sama w żaden sposób nie mogłabym być pielęgniarką. A już z pewnością nie wytrzymałabym na intensywnej terapii. - Przerwała i wzdrygnęła się. - Nie mam kłopotów w kontaktach z ludźmi, ale dotyczy to tylko zdrowych. Nie potrafiłabym zajmować się chorymi. Na samą myśl o kłuciu czegokolwiek igłą robi mi się słabo.
- Zawsze byłaś delikatna. - Melissa uśmiechnęła się.
- Owszem, ale i dumna z tego.
- Jesteś beznadziejna - urwała na chwilę. - No wsłaśnie, beznadzieja. Tym słowem można podsumować stan mojego ducha. Ale po prostu nie wytrzymuję. Wiesz, Laurie, mam dwadzieścia osiem lat, a przechodzę kryzys, zupełnie jakbym była o dwadzieścia lat starsza.
- Kryzys, zgoda. Tylko że nie ma to nic wspólnego z problemami pięćdziesięciolatek.
- Wiesz, o czym myślę.
- A naprawdę, to co się tak trzepnęło? - Oczy Laurie wyrażały współczucie.
- Było kilka powodów. Wydaje mi się, że nałożyły na prze-życia po śmierci rodziny, potwornie ciężka praca i stresy.
- Kiedy byłaś na dyżurze, to wszystko na ciebie zwalali, mam rację?
- Powiedzmy, że byłam kimś, kto ciągnął tę robotę, tym bardziej że pielęgniarek ciągle brakuje.
- To mnie nie dziwi. W gazetach jest pełno ogłoszeń o pracy dla pielęgniarek. - Przerwała i ruszyła do drzwi sypialni. - Nie wiem jak ty - dodała, zmieniając temat - ale ja umieram z pragnienia. Napijesz się coli czy mrożonej herbaty?
- Herbaty.
- Ja też. Tylko we wschodnim Teksasie mrożona herbata smakuje przez okrągły rok. - Nagle zmarszczył brwi. - Zdaje się, że nie wyszłam na najlepszą gospodynię, skoro tak późno proponuję ci coś do picia.
- Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Poza tym nie miałaś czasu myśleć o herbacie, bo wypłakiwałam się na twoim ramieniu.
- Gdybym była na twoim miejscu, to też pozwoliłabyś mi się wypłakać - rzuciła Laurie, stojąc na progu.
W chwilę później wróciła, niosąc dwie filiżanki wypełnione po brzegi herbatą z kawałkiem cytryny.
Przez chwilę piły w milczeniu.
- Ile ci dali? - spytała Laurie.
Melissa odgarnęła kosmyk włosów z policzka i zmarszczyła brwi.
- Czego?
- Czasu - wyjaśniła Laurie. - Ile czasu?
- Aha, masz na myśli urlop?
- Jasne.
- Powiedziałam dyrektorowi, że potrzebuję co najmniej sześciu miesięcy, może roku.
- Dużo. Mówisz poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.
- Myślisz, że dadzą ci aż tyle?
- Wątpię, ale w każdym razie o tyle prosiłam.
- I co masz zamiar robić? - spytała Laurie, marszcząc czoło.
Melissa skoncentrowała się na poprawianiu serwetki, zamoczonej przez dno szklanki.
- Może nie uwierzysz, ale nie robiłam takich odległych planów, choć oczywiście wiem, że muszę sobie znaleźć jakąś pracę, najlepiej na pół etatu. Mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy, ale w żadnym wypadku nie chcę ich wydawać na życie. A co miesiąc płacę straszne pieniądze za mieszkanie.
Laurie milczała przez chwilę.
- Od jak dawna o tym wiedziałaś? No, po prostu chce pytać, dlaczego przyszłaś z tym do mnie dopiero teraz.
- Nie miałam ochoty na towarzystwo, i tyle. Spałam do popołudnia, uprawiałam aerobik i dużo spacerowałam. Krótko mówiąc, próbowałam wykurować moje wyczerpane ciało i duszę.
- Było aż tak źle?
- Tak. Chyba jeszcze nigdy nie byłam równie sfrustrowana czy rozczarowana pracą i sobą.
- Ale przecież masz zamiar w końcu wrócić do szpitala?
- Oczywiście. - Melissa nie wahała się ani przez chwilę. - Mam wszelkie dane, by wierzyć, że kiedy wrócę po krótkim odpoczynku od tego mrowiska, będę zupełnie nową kobietą, gotową do podjęcia pracy z takim samym entuzjazmem, jak zawsze.
- Nie wydaje mi się, żeby twój brak entuzjazmu miał związek tylko z pracą - stwierdziła bezceremonialnie Laurie.
- Dlaczego tak sądzisz? - W głosie Melissy zabrzmiała ostrożność; miała wrażenie, że wie, do czego zmierza Laurie.
- Nie mów do mnie tym tonem, Melisso. Wiesz przecież, że od kiedy ty i Martin skończyliście ze sobą, nie jesteś tą samą osobą.
- Proszę cię. Nie wracaj już do tego. Martin English jest tam, gdzie powinien być, w domu z żoną i dzieckiem.
- Tylko że to nie jest takie proste. Prawda, Melisso?
- Nie... Tak! - odparła niepewnie.
- Wiem, że coś między wami zaszło. Coś, o czym mi nigdy nie mówiłaś. Przepełnia cię smutek, którego przyczyny zupełnie nie rozumiem.
- Proszę cię... - Melissa uciekła spojrzeniem.
- W porządku - powiedziała z westchnieniem Laurie. - Nie będę tego ruszać. Ale może któregoś dnia sama mi to powiesz.
- Może - westchnęła Melissa - ale nie dzisiaj. Dobrze?
- Zgoda. Nie będę przypierać cię do muru, ale tylko dlatego, że boję się, żebyś nie nabierała ochoty na wyjazd. W sypialni dla gości jest na drzwiach twoje imię, przecież wiesz.
Melissa postawiła szklankę na stoliku, wyciągnęła ręce do przyjaciółki i przytuliła ją na chwilę.
- Nie wiem, co zrobiłabym bez ciebie, Laurie. - Zaczęła gwałtownie mrugać, chcąc powstrzymać łzy.
- Hej, nie rozklejaj się. - Laurie powiedziała to bardzo poważnie, ale jednocześnie uśmiechnęła się szeroko. - Powinnyśmy znaleźć ci zajęcie. Nie mogę znieść myśli, że nie masz nic do roboty, gdy ja urabiam sobie ręce po łokcie.
- Daj spokój, okaż miłosiernie - skrzywiła się Melissa. - Jeszcze nie dojrzałam do szukania. Popatrz - wskazała na oczy - jeśli te koła jeszcze się powiększą, to już nigdy nie będę mogła zdjąć okularów przeciwsłonecznych.
- A do tego jesteś za chuda.
- Uważam, że jestem po prostu szczupła - powiedziała obojętnie Melissa. Nagle zmarszczyła czoło. To prawda, że ostatnio jadła raczej skromnie, chcąc być w zgodzie z suro-wymi regułami, jakie przyjęła. Miała jednak nadzieję, że szybko to nadrobi.
- Wszystko jedno, jak to nazwiesz.
Melissa roześmiała się i zmieniła temat.
- A propos pracy. Widziałaś ostatnio coś interesującego? Wiem, że zawsze dokładnie studiujesz ogłoszenia.
- Owszem, jak powiedziałaś o tym, to sobie przypomnia-łam. - Laurie zeskoczyła z łóżka, a w jej oczach pojawił się figlarny błysk. Ze szklanką w dłoni szybko prze-mierzyła pokój i podeszła do małego biurka w kącie. Chwyciła kawa-łek gazety z ogłoszeniami i ruszyła z powrotem.
Melissa wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami.
- Ty przecież z pewnością nie myślisz o zmianie pracy.
- Tak naprawdę, to nie, ale zabawnie jest dowiedzieć się, co można by robić. O, popatrz. - Laurie usiadła na łóżku i wcisnęła gazetę przyjaciółce.
W pokoju zapanowała cisza. Melissa czytała tymczasem anons zakreślony na czerwono. Kiedy podniosła głowę, oczy jej lśniły.
- Jeden zero dla ciebie. Rzeczywiście brzmi interesująco.
- Z mojego punktu widzenia, ale nie z twojego.
- Nie byłabym tego taka pewna.
Lauria wydęła usta.
- Proszę, nie mów mi tylko, że myślusz o tym, o czym ja myślę, że jednak myślisz.
- Ależ tak jest. - Melissa przesłała jej szeroki uśmiech. - Brzmi całkiem tak, jakbym właśnie tego szukała.
- Nie mówisz poważnie.
- Najpoważniej w świecie.
- Ale... ale - wyrzuciła z siebie Laurie - tam szukają kobiety, która na miejscu poprowadziłaby dom i zajęła się dwójką dzieci wdowca.
- Zgadza się. - Wyraz twarzy Melissy był równie spokojny, jak ton jej głosu.
- Zgadza się?!
- Nie widzisz tego? - Melissa niezgrabnie usiadła na łóżku i popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem pełnym podniecenia. - Dokładnie takiej pracy potrzebuję. Będę miała słodkie życie w porównaniu z tym co robiłam.
- Melisso!
To nie zwracała jednak uwagi na przyjaciółkę.
- Wiesz, że zawsze lubiłam dzieci, a prowadzenie domu... cóż w tym trudnego? Dla mnie jest to okazja, żeby odwlec życiowe decyzje i nie podejmować ich z dnia na dzień, a przy tym zająć się czymś pożytecznym.
- Naprawdę nie udajesz?
- Nie. Mam zamiar zaraz tam zadzwonić.
- Na miłość Boską, Melisso. Przecież nawet nie umiesz gotować.
- I co z tego. Przecież nie jestem za stara, żeby się nauczyć. - Melissa uśmiechnęła się niewinnie.
- To szaleństwo - mruczała Laurie, potrząsając głową.
Nie przerwała tej czynności, kiedy kilka minut później Melissa odłożyła słuchawkę ze słowami:
- I co, nie jesteś ani trochę ciekawa?
- Nie - odparła Laurie posępnie. - Nie chcę mieć najmniej-szego udziału w tym wariactwie.
- Przestań, bądź dobrą kumpelką. Jeśli się uda, będziemy mogły się widywać znacznie częściej niż raz na parę miesięcy - powiedziała Melissa przymilnie.
- No dobrze, więc czego się dowiedziałaś? - ustąpiła Laurie.
- Rozmawiałam z siostrą tego człowieka, niejaką Dee Johnson. Powiedziała mi, że niełatwo wyszła za mąż. Znasz ją?
- Nie.
- Nie szkodzi, w każdym razie jej brat nazywa się Joshua Malone. - Teraz coś ci świta?
- Tak. Jego żona umarła trzy lata temu. Ma pięcioletnie bliźniaki.
- Bliźniaki. Mój Boże, to się robi z każdą chwilą śmieszniej-sze.
- Gdzie twój duch miłośnika przygód? Pamiętaj, bądź dobrą kumpelką. W każdym razie siostra rozbudziła moją cieka-wość - dodała Melissa. - Szczególnie kiedy się okazało, że jako jedyna odpowiedziałam na to ogłoszenie.
- To ci powinno dać do myślenia.
- A cóż to mogłoby znaczyć? - Melissa udała niewiniątko.
- Uciekaj, gdzie pieprz rośnie.
- To nie ja - zaśmiała się Melissa. - Mam być u Joshui Malone'a w północnej części miasta jutro z rana.
- I nic już nie mogę zrobić, żeby ci to wyperswadować?
- Może zwariowałam, ale zamierzam skończyć to, co
zaczęłam.
Zanim jeszcze Melissa znalazła wylot krętej, wąskiej uliczki na przedmieściach Nacogdoches, doszła do wniosku, że obiekcje Laurie miały podstawy.
Przez cały poprzedni wieczór, kiedy żuły pizzę i oglądały film na wideo, Laurie rzucała jej od czasu do czasu dziwne spojrzenia. Powstrzymała się jednak od zadawania dalszych pytań, co sprawiło Melissie ulgę, a równocześnie upewniło ją, że jednym z powodów powściągliwości przyjaciółki jest jej niewiara w zdecydowanie Melissy. Laurie myślała zapewne, że rano, po przebudzeniu, Melissa zmieni zdanie.
Nie zmieniła. Postanowiła przynajmniej sprawdzić, co to za praca, po pierwsze dlatego, że naprawdę miała na nią ochotę, a po drugie dałaby ona możliwość zamieszkania z dala od Houston, które wiązało się z bólem i rozczarowa-niem.
Ale teraz, im dłużej jechała po kiepsko utrzymanej drodze, tym więcej miała wątpliwości. Kiedy Dee Johnson opowiada-ła jej, jak dostać się do posiadłości, ani słowem nie wspom-niała, że nie podłej drodze dojazdowej można odbić nerki.
- Do diabła! - mruknęła Melissa, mocniej ściskając kierow-nicę w lęku, że dalsza jazda w tych warunkach może skoń-czyć się wypadkiem.
Nagle, jakby za sprawą cudu, jej oczom ukazał się dom. Ale wciąż nie miała poczucia triumfu. W chwili gdy zgasiła silnik i wyszła na nierówny grunt, zrozumiała przyczynę.
Zaniedbanie. Właśnie zaniedbanie, widoczne na każdym kroku.
Sam dom był wprawdzie dość ładnym, choć rozwalającym
się ranczem z czerwonej cegły, całość sprawiała jednak niechlujne wrażenie. Trawa rosnąca na obszernym podwó-rzu nie osiągała jeszcze co prawda wysokości kolan, ale na pewno wymagała przycięcia. Rabaty kwiatowe po obydwu stronach chodnika były zachwaszczone. Huśtawka w ganku, biegnącym wzdłuż frontowej ściany, miała zerwany łańcuch.
Dla kogoś, kto przyjrzał się dokładniej, miejsce wyglądało na opuszczone. Z pewnością jednak tak nie było. Melissa rozpogodziła się nieco, widząc furgonetkę w garażu.
Szła w stronę domu. Czarne włosy, niedbale zaczesane do tyłu, odsłaniały ładne rysy twarzy. Melissa wyglądała na osobę pewną siebie. W środku jednak była kłębkiem ner-wów. Westchnęła głęboko i przełożyła torebkę na drugie ramię, potem wsunęła dłoń do kieszeni spódnicy i ostrożnie powędrowała dalej.
Spodziewając się najlepszego, a jednocześnie obawiając najgorszego, Melissa weszła na ganek i zadzwoniła. Dopiero jednak kiedy zdjęła okular przeciwsłoneczne i po raz drugi sięgnęła ręką do przycisku dzwonka, usłyszała odgłos kroków wewnątrz.
Sądziła, że spotka za chwilę swojego potencjalnego praco-dawcę, przywołała więc na twarz służbowy uśmich. Drzwi otworzyły się i potężny mężczyzna w kowbojskim kapeluszu wypełnił sobą drzwi. Uśmiech Melissy znikł równie szybko, jak piasek zwiewany sztormowym wiatrem.
Mężczyzna wpatrywał się w nią wąskimi szparkami wrogich oczu.
- Posłuchaj, kochanie, nie wiem, co sprzedajesz, ale jest mi wszystko jedno. Nie zamierzam tego kupić.
Melissa otworzyła szeroko usta, a tymczasem drzwi zamknęły się gwałtownie z głośnym trzaskiem.
Przez chwilę była zbyt osłupiała, żeby się poruszyć. Potem szybko i głęboko wciągnęła powietrze. Cofnęła się, czując, że krew powoli odpływa jej z twarzy.
- Tylko spokojnie - mruknęła pod nosem.
Co, do licha, zaszło? Było jasne, że nikt jej nie oczekiwał. Czyżby Dee Johnson nie powiedziała bratu o jej wizycie? Melissa nie znała odpowiedzi na te pytania, ale wiedziała jedno: musi jak najszybciej stąd zniknąć.
Właśnie odwróciła się i postawiła stopę na schodku, kiedy usłyszała, że drzwi znowu się otworzyły. Coś kazało jej zrobić jeszcze jeden zwrot. Może ciekawość, a może duma.
W drzwiach stał ten sam mężczyzna. Kapelusz miał teraz przesunięty na tył głowy, dzięki czemu Melissa mogła zobaczyć twarz. Przeszło ją natarczywe spojrzenie niebieskich oczu.
Zanim zdołała zareagować, mężczyzna odezwał się z charakterystycznym dla wschodniego Teksasu akcentem.
- Czy pani nie jest przypadkiem tą dziewczyną szukającą pracy?
Arogancki drań, pomyślała, a jednocześnie naszła ją desperacka chęć powiedzenia mu, co może zrobić z tą pracą. Ugryzła się jednak w język i wymamrotała z wymuszoną słodyczą:
- Istotnie, jestem.
Nadal taksował ją wzrokiem, teraz wolniej i dokładniej. Była całkiem bezradna, gdy zatrzymał się na piersiach, osłoniętych tylko cienką jedwabną bluzką. Czuła się jak owad pod mikroskopem.
- Przykro mi, jeśli panią obraziłem - odezwał się w końcu dźwięcznym, niskim głosem, w którym nie było słychać ani odrobiny żalu.
Melissa chciała coś powiedzieć, wszystko jedno co, żeby tylko przywołać go do porządku, a jednocześnie zmusić do odwrócenia wzroku. Ku własnemu przerażeniu nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.
Po raz pierwszy od lat spojrzenie mężczyzny całkowicie odebrało jej odwagę. Co gorsza, facet naprzeciwko uśmie-chał się ostentacyjnie, jakby wiedział, jakie wrażenie na niej wywiera.
Zgrzytając zębami, Melissa zdecydowała postawić się twardo.
- Nie obraził mnie pan - rzucił kąśliwie. - Do tego potrzebny byłby ktoś znaczniejszy niż nieokrzesany... kowboj.
W jego oczach pojawiły się diabelskie błyski.
- To może teraz zaczniemy konwersację do nowa, tym razem tak, jak trzeba?
- W tej sytuacji nie wydaje mi się to możliwe - powiedziała oficjalnie i zaczerwieniła się zdziwiona. Zachowywała się w sposób tak samo nieokrzesany, jak on, zupełnie nie w jej stylu.
- Więc jest pani tutaj w sprawie pracy?
- Tak, byłam - podkreśliła ostatnie słowo, chcąc upewnić się, że mężczyzna nie przegapił czasu przeszłego.
Skrzyżowali spojrzenia, oboje nagle pełni złości.
- Ta rozmowa nie ma sensu. - Melissa próbowała rozłado-wać napięcie, zmuszając się do nadania głosowi lekkości. - W oczywisty sposób marnuję pański czas, a pan bez wątpienia marnuje mój.
Brwi mężczyzny lekko się uniosły.
- Jeśli już tu pani jest, to mogłaby pani zostać.
- Nie sądzę... - Zdanie zawisło w powietrzu. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej rękę.
- Nazywam się Joshua Malone.
Melissa nigdy nie miała się dowiedzieć, dlaczego nie wysłała go w tej chwili do wszystkich diabłów. Wprawdzie zignorowała podaną rękę, ale stanowiło to dla niej niewiel-kie pocieszenie, gdyż jednocześnie spojrzała na niego czując, że trochę brakuje jej powietrza.
- A ja Melissa Banning - odparła.
- Aha, to o pani mówiła siostra, że rozmawiałyście przez telefon.
- Skoro czekał pan na mnie, panie Malone, to czemu zawdzięczam tak szorstkie przyjecie?
Błysk znikł z jego oczu. Znowu złe spojrzenie zaciemniło rysy twarzy.
- Po prostu, niech to szlag trafi, spodziewałem się kogoś zupełnie innego.
- A kogo, jeśli wolno wiedzieć? - W tonie Melissy znów pojawiła się fałszywa słodycz.
- Do licha, kogoś o wiele starszego i paskudniejszego niż pani.
Początkowo jego bezceremonialność odebrała jej wszelką zdolność do riposty, ale w końcu doszłą do siebie.
- Proszę posłuchać, panie Malone - odgryzła się. - Jak już mówiłam, ta rozmowa jest tylko stratą czasu.
Chciała się odwrócić i odejść, ale mężczyzna chwycił ją za ramię.
- Proszę zostać.
- Niech pan poda przynajmniej jeden powód, dla którego miałabym to zrobić.
- Pani szuka pracy.
- To za mało.
- W porządku, więc ja potrzebuję gospodyni.
- Ciągle za mało.
- Czy pani chce, żebym ją błagał?
Stroił sobie z niej żarty. A ona, zamiast się rozluźnić, czuła, że jest coraz bardziej wściekła.
- Takie to zabawne, że szkoda słów. A teraz proszę mnie puścić.
Prawie nie czuła dotyku, ale mężczyzna był o wiele za blisko. Owionął ją zapach wody kolońskiej i drażniąca, świeża woń skóry. Melissa spostrzegła, że jego niebieskie oczy błyszczą.
- A gdybym powiedział, że jestem zrozpaczony? - zapytał, puszczając jej ramię.
- Naprawdę? - zaciekawiła się na przekór własnej woli.
- Owszem - przyznał zwięźle. - Jestem zrozpaczony.
- I co dalej? - Melissa uniosła brwi.
- Od kiedy moja siostra wyprowadziła się stąd trzy miesiące temu, miałem trzy miesiące temu, miałem trzy gospodynie. Czy muszę mówić więcej?
Melissa mocniej ścisnęła torebkę. Przejaw sympatii oznaczałby dla niej zgubę.
- Skąd pan wie, że ja będę inna?
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale zawsze mogę mieć nadzieję.
Ponieważ Melissa milczała, mężczyzna nadal próbował ją zachęcać.
- Przecież już pani tu jest. Co ma pani do stracenia?
- No dobrze, niech będzie - odparła ciszej, wciąż pozornie stanowczym głosem. - Mogę przynajmniej posłuchać, jak się pan reklamuje.
- Dziękuję. - Jego cienkie usta ułożyły się w wąską linię.
Melissa zdawała sobie sprawę, że takiemu człowiekowi, jak Joshua Malone, prośby nie przychodzą łatwo, nawet jeśli chwilę wcześniej żartował na ten temat. Na pewno nie. Wiedziała, że ten mężczyzna lubi panować nad każdą sytuacją i jest nieszczęśliwy, jeśli zdarzy się inaczej. A właśnie w tej chwili nie miał żadnej władzy.
Dziewczyna czuła, że jej zaciekawienie znacznie wzrosło. W milczeniu przyglądała się, jak Joshua odsuwa się i robi dla niej miejsce, żeby mogła wejść.
- Witamy w naszym miłym domostwie - powiedział kpiącym tonem.
Puściwszy uwagę mimo uszu, Melissa weszła do słabo oświetlonego korytarza, zatrzymała się i zaczęła mrugać, starając się przyzwyczaić wzrok.
- Zmienia pani zdanie?
Odwróciła się i stwierdziła, że stoi za nią, tak blisko, że tym razem czuła na karku ciepło jego oddechu. Zadrżała. Lekka chrypka w jego głosie nie martwiła jej specjalnie, mogła ją jakoś wytrzymać. Z bliskością było jednak zupełnie inaczej.
Wyprostowała się i ruszyła naprzód, nie zwracając uwagi na przyspieszone bicie serca. Nagle stanęła jak wryta.
- O Boże - szepnęła, bardziej do siebie niż do Joshui, który stał teraz koło niej.
- Strasznie, prawda? - Joshua przepraszająco wzruszył ramionami:
"Straszne" okazało się zbyt łagodnym słowem. Pokój był jednym wielkim śmietnikiem. Papiery, ubrania i naczynia leżały porozrzucane wszędzie. W najlepszym razie pole bitwy, pomyślała Melissa, czując ssanie w żołądku.
Stojący obok Joshua po raz drugi wzruszył ramionami.
- Tak jak mówiłem, moja siostra wyprowadziła się trzy miesiące temu.
Melissa gapiła się na niego szeroko rozwartymi oczami.
- Jak... to znaczy... - Głos jej się załamał, nie mogła wydobyć z siebie słów, który pozwoliłyby jej wyrazić, co myśli.
- Chyba powinienem był wcześniej panią ostrzec.
- Myślę, że raczej nie - odparła Melissa z jawną ironią.
- Może rzeczywiście nie - zgodził się. Wyglądało na to, że zgryźliwy ton wcale go nie obraził. Cisnął kapelusz na stolik przy ścianie. I właśnie w chwili, gdy nakrycie głowy opadało, rozpętało się piekło.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju wpadła dwójka dzieci, ciągnąc na smyczy parę wściekle szczekają-cych psów.
- Dość! - krzyknął Joshua, postępując w głąb pokoju. Złapał oba zwierzaki za skórę na karku i uspokoił, wymierzając każdemu po lekkim szturchańcu.
W pokoju zapadła cisza.
Melissa stała jak słup soli, nie mogąc ani się ruszyć, ani nic powiedzieć, nawet gdyby chciała. Od kiedy zobaczyła Joshuę Malone'a, ciągle brakowało jej słów. Nigdy dotąd nie nie przydarzyło jej się to tyle razy, co dziś. Nie była w stanie zrobić nic innego, jak w niemym zadziwieniu wlepić wzrok w dwójkę potarganych, małych stworzeń, które podbiegły do niego. To były bliźniaki.
Nie mógłby się ich wyprzeć, pomyślała irracjonalnie. Bliźniaki były podobne do siebie jak dwie krople wody. Miały blond włosy, zupełnie takie jak Joshua, i ten sam kształt nosów oraz ust. Jedyną zauważalną różnicę stanowił kolor oczu, u bliźniaków zielony, a nie niebieski. Wpatrywały się teraz w Melissę z zaciekawieniem, a jednocześnie wrogo.
Ciężką ciszę przerwał niski głos Joshui:
- Melisso, to są Sam i Sara. Oboje wkrótce pięć lat.
Melissa chrząknęła i postarałą się uśmiechnąć.
- Cześć - powiedziała grzecznie, zwalczając potrzebę natychmiastowego zgarnięcia dzieci, zaprowadzenia ich do łazienki i wyszorowania umazanych rąk i twarzy.
- Od rana bawią się na dworze - wyjaśnił Joshua, jakby chciał usprawiedliwić ich wygląd.
Melissa zbladła. To niesamowite, jak ten człowiek umiał czytać w jej myślach. Nieświadomie zrobiła krok to tyłu, poczuła wewnętrzny chłód, zaczęła ogarniać ją panika. Im szybciej wydostanie się od Malone'ów, tym lepiej dla niej.
Sam i Sara niespokojnie spoglądali na Joshuę, w końcu chłopczyk zapytał opryskliwie:
- Kim jest ta pani?
- Dla ciebie, młody człowieku, to jest pani Banning. - Joshua jeszcze bardziej zmierzwił jasne kędziory syna. - Jeśli nam się uda, będzie naszą nową gospodynią i waszą nową nianią.
- Do kitu, tato. Nie potrzebujemy nikogo do opieki.
- Racja - zadźwięczał piskliwy głosik Sary. - Sami możemy się sobą opiekować. I tobą też - dodała z dumą.
Joshua mocniej przytulił oboje, a z głębi jego klatki piersio-wej wydobyło się westchnienie:
- Chciałbym, kochanie, żeby to była prawda, ale chyba tak nie jest. W każdym razie tatuś potrzebuje kogoś, kto zająłby się nie tylko wami, ale i domem, tak żeby mógł pracować.
Wyglądało na to, że wyjaśnienie tymczasowo zadowoliło bliźniaki. Odkleiły się od ojca i poturlały po podłodze w kierunku psów.
Joshua zwrócił spojrzenie ku Melissie i wskazał krzesło:
- Proszę usiąść.
Dla Melissy nie było jasne, czemu właściwie siada na zaśmieconej papierami poduszce. Znalazła się przecież w sytuacji, która jej się wcale nie podobała. Szczególnie drażnił ją sposób, w jaki dzieci gapiły się na nią niczym na przybysza z obcej planety.
- Może coś do picia? - Szorstki głos Joshui wdarł się w jej myśli.
- Nie, dziękuję - powiedziała, oblizując wargi. - Nie mam ochoty.
Joshua nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie powiedział. Podszedł do okna i podciągnął rolety, aż światło zalało cały pokój.
Wzdychając w duchu. Melissa spojrzała kątem oka w stronę Joshui. Poczuła ulgę, że ten zdaje się nie zauważać jej badawczego wzroku i można go obserwować bez jego wiedzy. Patrzyła na umięśnione ręce wystające z rękawów znoszonej bawełnianej koszulki, i materiał na ramionach, drgający wraz z muskułami.
Usiłowała oderwać od niego spojrzenie, ale nie mogła. Joshua miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat i był niewątpliwie pięknym mężczyzną. Liczył ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, jego ciało robiło wrażenie twardego jak skała, a rysy twarzy mogłyby przyprawić o szaleństwo chyba każdą kobietę.
Pociągał ją i Melissa przyznałaby się do tego, choć do niczego więcej. Mężczyźni nie byli jej potrzebni. Ten rozdział w jej życiu już sę skonczył. Poza tym był to typ, jakiego zdecydowanie należało unikać, egoista nie dający niczego od siebie.
- Hej, dzieci, nie możecie zabrać Pieprza i Słodzika, na dwór? Chcę porozmawiać z panią Banning.
I znów nakazujący ton Joshui stał się bodźcem, który wyrwał ją z zamyślenia i przywrócił ją z zamyślenia i przy-wrócił rzeczywistości. Milczała jednak, a tymczasem dzieci z niezadowoleniem wstały i ciągnąc na smyczach psy, skiero-wały się ku drzwiom. Kiedy stanęły na progu, obróciły się.
- Wynoś się! - krzyknęły do Melissy. - Nie chcemy cię tutaj!
Melissę zatkało.
Joshua nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie powiedział. Podszedł do okna i podciągnął rolety, aż światło zalało cały pokój.
Wzdychając w duchu, Melissa spojrzała kątem oka w stronę Joshui. Poczuła ulgę, że ten zdaje się nie zauważać jej badawczego wzroku i można go obserwować bez jego wiedzy. Patrzyła na umięśnione ręce wystające z rękawów znoszonej bawełnianej koszulki i materiał na ramionach, drgający wraz z muskułami.
Usiłowała oderwać od niego spojrzenie, ale nie mogła. Joshua miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat i był niewątpliwie pięknym mężczyzną. Liczył ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, jego ciało robiło wrażenie twardego jak skała, a rysy twarzy mogłyby przyprawić o szaleństwo chyba każdą jkobietę.
Pociągał ją i Melissa przyznałaby się do tego, choć do niczego więcej. Mężczyźni nie byli jej potrzebni. Ten rozdział w jej życiu już się skończył. Poza tym był to typ, jakiego zdecydowanie należało unikać, egoista nie dający niczego od siebie.
- Hej, dzieci, nie możecie zabrać Pieprza i Słodzika na dwór? Chcę porozmawiać z panią Banning.
I znów nakazujący ton Joshui stał się bodźcem, który wyr-wał ją z zamyślenia i przywrócił rzeczywistości. Milczała jednak, a tymczasem dzieci z niezadowoleniem wstały i ciągnąc na smyczach psy, skierowały się ku drzwiom. Kiedy stanęły na progu, obróciły się.
- Wynoś się! - krzyknęły do Melissy. - Nie chcemy cię tutaj!
Melissę zatkało.
Joshua rzucił kilka przekleństw, szybko przeszedł przez pokój i dopadł dzieci, stając nad nimi groźnie.
- Sam, Sara, proszę natychmiast przeprosić panią Banning.
Gdyby rozmawiał z Melissą tym samym tonem, nie próbo-wałaby z nim dyskutować. Dzieci również nie próbowały. Zwiesiły głowy, wierciły dziury w podłodze czubkami tenisówek, potem podniosły wzrok i spojrzały na Melissę.
- Przepraszam - wymamrotał Sam.
- Ja też - powiedziała Sara, unosząc głowę: jej malutka broda drżała.
I znowu Melissa z trudem powstrzymała się przed podejściem do dzieci i chwyceniem ich w ramiona. W gardle poczuła nie znany dotychczas ból. Chciała przytulić bliźniaki jak najmocniej.
- Dobrze, to wystarczy - powiedział Joshua. - Idźcie pobawić się na dworze.
Kiedy Melissa i Joshua zostali sami, w pokoju zapadła przygniatająca cisza. Melissa stała teraz obok krzesła, Joshua opierał się o gzyms kominka.
- Przepraszam za dzieci - powiedział z zamyśleniem w twarzy. - One nie są takie głupie.
- Na pewno nie - zgodziła się miękko Melissa, podchodząc powoli do tapczanu. Jego przenikliwość uniemożliwiła jej racjonalne myślenie.
- Zastanawiam się, dlaczego taka kobieta, jak pani, stara się o to zajęcie - stwierdził, gdy usiadła.
- Czy siostra powiedziała panu coś o mnie? - Melissa odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Tylko tyle, że jest pani dyplomowaną pielęgniarką, mieszkającą i pracującą w Houston.
- No cóż, to mniej więcej wszystko.
Spojrzał na nią bacznie.
- Trudno mi uwierzyć.
- Taka jest prawda. Przez długi czas praca pielęgniarki była tym, co liczyło się dla mnie najbardziej.
- Dlaczego więc pani nie podejmie?
- Potrzebowałam zmiany otoczenia - uczciwie odparła Melissa.
- Zapracowała się pani tak, że miała dosyć?
Zaskoczył ją i zmieszał.
- Skąd pan wie?
- Po prostu zgadłem. W wiadomościach bez przerwy nie zawracają głowę brakiem pielęgniarek i przepracowaniem fachowego personelu w tej branży.
- W tym przypadku nie przesadzają.
- Przypuszczam więc, że nie ma pani doświadczenia jako pomoc domowa.
- Żadnego.
Westchnął.
- No cóż, jak pani widzi, my także nie jesteśmy główną wygraną na loterii. Zdaje się więc, że nie możemy wybrzy-dzać, a szczególnie ja. To jasne, że czekają nas wielkie zmiany w życiu. - Przerwał i podrapał się po karku. - Przy moim rodzaju pracy nie można funkcjonować bez gospodyni.
- Pan jest przedsiębiorcą budowlanym?
- I wdowcem. - Ton głosu był równie bezceremonialny jak słowa. - Moja żona umarła trzy lata temu. Przypuszczam jednak, że Dee mówiła pani o tym.
- Owszem, mówiła. Przykro mi - stwierdziła Melissa nie mogąc wymyślić nic lepszego.
- Tak, mnie też.
Melissa odwróciła spojrzenie, pewna, iż uczuciem, które czaiło się w oczach Joshui, jest ból.
- Praca zajmuje mi wiele godzin - powiedział po dłuższej chwili. - Czasami od świtu do nocy. Przez ostatnie miesiące zdałem się głównie na mojego nadzorcę, który pchał nasze ciężkie, ale dalej tak nie może być, bo właśnie dostaliśmy zamówienie na biurowiec.
- Gratulacje.
- Dziękuję.
Zapadła między nimi krótka cisza.
- No i co będzie, pani Banning? - Wlepił w nią niebieskie jak lód spojrzenie z taką intensywnością, że Melissa poczuła ciarki biegnące po jej karku. - Chce się pani wziąć za nas?
- Chyba nic z tego nie będzie - powiedziała Melissa desperacko.
- Nie dowiemy się, dopóki nie spróbujemy.
- Bliźniaki już mnie nie lubią.
- Tym się nie przejmuję - uśmiech wrócił mu na usta. - Zmienią zdanie.
- Nie sprawdził pan moich referencji.
- Dee to zrobiła i powiedziała, że nie ma tam nic o trupach w wannie.
Miał to być żart, ale Joshui nie udało się skłonić Melissy do uśmiechu.
- Czy zawsze znajduje pan odpowiedź na wszystko, panie Malone?
- Prawie zawsze, panno Banning - powiedział lekko.
Melissa miała mętlik w głowie. Jeżeli jakaś rodzina potrze-bowała pomocy, to właśnie ta. Ale, wielkie nieba, Melissa wcale nie była pewna, czy udzielenie tej pomocy jej przezna-czeniem. Sytuacja rozwinęła się nie tak, jak oczekiwała; zresztą również nie tak, jak oczekiwał Joshua Malone.
Wiedziała już, co odpowie, i była nieco zaskoczona, że robi to z takim spokojem.
- I co, pani Banning? - Głos Joshui przerwał jej gonitwę
myśli.
Melissa przesunęła spojrzenie na jego twarz.
- Przyjmuje pracę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melissa leniwie stukała polakierowanym na czerwono paznokciem o brzeg szklanki.
- Nerwy? - spytała Laurie z przewrotnym uśmiechem.
- Bawi cię cały ten bałagan, prawda? - warknęła Melissa, chociaż starała się jednocześnie lekko uśmiechnąć, żeby jakoś złagodzić te słowa.
Tym razem Laurie roześmiała się otwarcie.
- Powiedzmy. A jeszcze zanim się to wszystko skończy, będę miała tysiąc okazji, żeby powiedzieć "A nie mówiłam".
Piły kawę, siedząc u Laurie w miłym cieple werandy, połączonej z kuchnią. Temperatura na zewnątrz okazała się zdecydowanie mniej łaskawa. Niedzielny poranek był nie tylko chmurny, lecz także chłodny.
Minęły dwa dni, od kiedy Melissa przyjęła ofertę Joshui. Nadal nie była pewna, czy zachowała się właściwie, czy jej pomysł miał jakiekolwiek szanse powodzenia. Prawdę mówiąc, zastanawiała się, czy nie postrada zmysłów.
Kiedy wróciła do Houston spakować rzeczy, doszła nawet do tego, że chciała zadzwonić do Joshui. Była zdecydowana powiedzieć mu, że się rozmyśliła. Przypomniały się jednak dwie śliczne małe buzie bliźniaków i rzuciła słuchawkę, jakby wzięła do ręki gorący pantofel.
A Joshua... no cóż, postanowiła o nim nie myśleć. Dopóki pamięta, że jest on jej pracodawcą, wszystko w porządku.
Melissa uśmiechnęła się z przymusem.
- Mylisz się. Nie będę żałować i dowiodę tego.
- Zobaczymy - powiedziała Laurie, sięgając po paczkę papierosów i zapalniczkę. NIe odrywając wzroku od Melissy, zaciągnęła się.
Melissa zrobiła zdziwioną minę.
- Kiedy znowu zaczęłaś palić to świństwo? Powiedziałaś mi, że z tym już koniec.
- I tak, i nie - jęknłęa Laurie, wysuwając talerzyk spod filiżanki i rozgniatając na nim niedopałek. - Próbuję, jak tylko mogę, ale dotąd nie udało mi się rzucić.
- Wiem, że to trudne, ale doszłaś już tak daleko, że nie powinna się cofnąć.
- Masz rację, mamo.
- To ja jestem ta nerwowa, pamiętaj.
- Aha, więc w końcu chcesz się przyznać do tego?
Melissa ściągnęła brwi.
- Nie ma chyba potrzeby, żebym się przyznawała. Skoro wylądowałam u ciebie nie zapowiedziana dzisiaj o siódmej rano, to masz najlepszy dowód.
- No tak, rzeczywiście - odparła Laurie z błyskiem w szarych oczach - ale przecież nie mam nic przeciwko temu.
- To dobrze. Wstałam dzisiaj o czwartej, ubrałam się, wrzuciłam bagaże do samochodu i dobrze zamknęłam mieszkanie, wszystko dokładnie w tej kolejności. Przed piątą już jechałam na północ - Melissa uśmiechnęła się blado. - I to jestem.
- O której oczekuje cię pan Joshua Malone z dziećmi?
- Powiedziałam, że będę koło południa albo trochę wcześniej.
- Akurat żeby przygotować lunch.
Melissa szeroko otworzyła usta.
- Myślisz, że... - Przerwała nagle, dostrzegłszy szeroki uśmiech na twarzy Laurie. - Pojedziesz ze mną, specjalnie w tym celu.
- No pewnie. Nie mogę się bez tego obejść.
- Dobrze, jeżeli będą głodni, to zawsze pozostaje jeszcze kurczak z rożna.
- Nie musisz się w to pakować, jeśli nie chcesz. Wiesz o tym, prawda? Nie podpisałaś cyrografu właśną krwią.
Melissa westchnęła.
- To prawda, ale gdybyś mogła zobaczyć te dzieci... - urwała znacząco.
- Biedne, prawda?
- Znacznie gorzej.
- A Joshua Malone?
- W zasadzie nie ma co mówić - odparła Melissa wymijająco. - Wiesz już, jak wygląda.
- Kawał chłopa, mam rację? - Laurie pokazała zęby w uśmiechu.
Melissa rzuciła jej złe spojrzenie.
- Niektóre kobiety mogą tak uważać.
- Ale nie ty. - W oczach Laurie błysnęła uciecha.
- Oczywiście, że nie - krótko zareplikowała Melissa.
Laurie nie zamierzała się obrażać. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Chciałabym wiedzieć, co strasznego zdarzyłoby się, gdybyś właśnie ty uległa wdziękom tego mężczyzny.
Melissa zaczerwieniła się.
- Wypluj to, Laurie. Jesteś chyba za mądra na takie dowcipy.
- Przepraszam. Za każdym razem, kiedy wspominam mężczyznę, wygląda to tak, jakbym trafiała cię w czułe miejsce.
- Masz rację. Mężczyzna jest ostatnią rzeczą, której chcę lub potrzebuję w życiu. - Szczególnie taki, jak Joshua Malone, dodała w myślach. - Bóg jeden wie, że miałam już dość kłopotów i nie potrzebuję nowego. Wszystko, czego teraz pragnę, to znaleźć sposób na odprężenie, żebym znowu mogła się śmiać.
- I nadal myślisz, że ta praca jest właściwym środkiem?
- Właśnie tak - powiedziała Melissa bez wahania. - To jasne, że ta rodzina potrzebuje trochę stabilizacji życiowej. - Uśmiechnęła się. - W każdym razie sądzę, że będzie to coś ciekawszego, a zarazem wyzwanie.
- A co się stanie, gdy przyjdzie czas zrezygnować? - spytała Laurie bezceremonialnie. - Obie dobrze wiemy, że w szpitalu nie dadzą ci dużo wolnego. Nie czujesz się trochę jak oszustka?
Melissa ściągnęła brwi, robiąc marsową minę.
- Myślisz, że to, co robię, jest oszukiwaniem ich?
Laurie wyglądała na skruszoną.
- Znowu przepraszam. To był cios poniżej pasa. Nie powinnam była tak mówić. Wszystko dlatego, że nie chcę, żebyś wpadłą za głęboko, szczególnie z tymi dziećmi pozba-wionymi matki.
- Nie przejmuj się. Podchodzę do tej roboty z głową, a nie z sercem. Jeżeli pobędę tam nawet tylko miesiąc czy dwa, to i tak lepsze dla nich niż to, co teraz. Przecież nie mają nic ani nikogo. Mogę cię o tym zapewnić.
- Cóż więc będzie dla ciebie największym wyzwaniem? - spytała Laurie, podnosząc do ust filiżankę i pociągając łyk kawy. Rzuciła przyjaciółce uważne spojrzenie.
Ignorując pytanie, Melissa wstała. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Wychodzisz? - spytała Laurie zrywając się.
- Mam zamiar. Robi się późno.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Znasz odpowiedź, i to bardzo dobrze. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz. Poza tym widzę ten twój szeroki uśmiech, jak u kota, który właśniedostał pełną miskę gęstej śmietany.
Melissa odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- W porządku, wygrałaś. Od dawna nic mnie tak nie cieszy-ło, jak myśl o tym, że ustawię tego mężczyznę na właściwym miejscu w jego domu.
Joshua zamknął barak pełniący rolę biura. W czasie gdy przekładał zestaw planów pod drugą pachę, jego spojrzenie powędrowało ku nowej tablicy ustawionej tuż przy ulicy.
Na przekór sobie, Joshua poczuł, że duma rozpiera mu piersi. Wiedział, że reaguje jak dziecko, tak samo jak Sam lub Sara, kiedy chwilił je za coś dobrze zrobionego. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Nawet on sam był zaskoczony błyskawiczną akcją, jaką podjął, składając ofertę na budowę tego kompleksu biurowego. Na taką szansę czekał długo. Teraz, kiedy już ją miał, nic nie mogło mu przeszkodzić. Firma Malone Construction zdążała do sukcesu.
Joshua nie był naiwny. Realizacja projektu w określonym
czasie i utrzymanie kosztów zgodnych z preliminarzem na
pewno stanowiły wyzwanie. Nie należał jednak do ludzi, którzy cofają się przed wyzwaniem.
Zawsze myślał o sobie jako o równym chłopaku, który wybrnie z każdej sytuacji. Ponieważ od dzieciństwa zdany był tylko na własne siły, musiał przez to pracować dwa razy ciężej niż normalnie, nie tylko by pokonać wielkie rafy przy rozwijaniu niedużej firmy budowlanej, lecz także, by po prostu przeżyć. To ostatnie mu się udawało. Miał nadzieję, że skończywszy tę budowę definitywnie stanie na własnych nogach.
Oderwał spojrzenie od tablicy, wsunął klucze do kieszeniu dżinsów i ruszył do furgonu. Wskoczył do szoferki i skiero-wał się do Sinclairów, swoich najbliższych sąsiadów, u których zostawił bliźniaki.
W pół godziny później, kiedy wchodził do swojego gabine-tu w domu, był jednak sam. Alice Sinclair namówiła go, żeby zostawił bliźniaki u niej na lunchu, a potem pozwolł im iść na urodziny razem z córkami Sinclairów. Dziewczynki miały dziesięć i dziewięć lat. Wprost uwielbiały zajmować się Samem i Sarą.
Zgodził się tylko dlatego, że nieobecność bliźniaków ułatwi sprawę, kiedy przyjedzie Melissa Banning. Z głębokim westchnieniem przypomniał sobie, że może to nastąpić w każdej chwili. Mieli dużo do przedyskutowania, a bliźniaki nie pogodziły się jeszcze z nową gospodynią. Wolał więc poczynić wstępne kroki bez nich.
Położył plany na biurku, ale zamiast usiąść przy nich i wziąć się do pracy, podszedł do okna. Gabinet znajdował się od frontu, z okna rozciągał się dobry widok na drogę, co
oznaczało, że Joshua zobaczy Melissę, kiedy ta się zjawi.
Stojąc tak i patrząc, próbował nieco rozruszać ramiona. Bał się przyjazdu nowej gospodyni, ale jednocześnie niecierpli-wie go wyczekiwał. Prawdę mówiąc, od kiedy się spotkali, prawie nie myślał o niczym innym. Było to śmieszne i bardzo wyprowadzało go z równowagi. Mimo wszystko Melissa Banning intrygowała go. Chociaż próbował usilnie, nie mógł sobie jej wyobrazić ani w roli jego gospodyni ani w żadnej podobnej.
Miała po prostu za dużą klasę i z tego powodu czuł roz-drażnienie. Chciał patrzeć na Melissę jak na jeszcze jedną z wielu gospodyń, ale mu się nie udawało. Niewykluczone, że przeszkadzał mu jej dyskretny seksapil.
Ale to nie jej piękno pociągało go, lecz coś znacznie głębszego. Może głos, miękki i jasny, jakby pełen promieni słońca. A może raczej temperament. Rozdrażniona kłuła jak jeżozwierz. I była diabelnie elektryzująca.
Joshua wydał kilka niezrozumiałych pomruków odszedł od okna i usiadł przy biurku. Ciągle jeszcze nie rozwijał planów. Gapił się na nie z kwaśną miną.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował lub chciał, było wejście w związek z kobietą, wszystko jedno jaką. W ciągu trzech lat, od kiedy został wdowcem, miał dostatecznie dużo okazji, żeby się ponownie ożenić. Joshua nie był jednak zaintereso-wany małżeństwem i czuł się dumny z faktu, że pozostawał nie związany.
A przecież wyglądało na to, że póki Melissa była w pobliżu, nie pamiętał o najprostszych rzeczach.
- To szaleństwo, Malone! - wykrzyknął do pustego pokoju. - Jesteś szalony!
ROZDZIAŁ TRZECI
Melissa wjechała na parking, wyjęła kluczyk ze stacyjki i przechyliła się przez siedzenie, biorąc z tyłu wozu torebkę, płócienną torbę oraz teczkę.
Niedaleko drzwi Malone'ów stwierdziła, że próbuje nieść za dużo na raz. Szczególnie przeszkadzała jej wiatrówka, która ciągle zsuwała się z ramion. Przystanęła, żeby przeło-żyć rzeczy, a przy okazji zaciągnęła się ostrym porannym powietrzem. Wcześniej zachmurzone niebo wyglądało ponu-ro, teraz było całkiem czyste. Melissa usłyszała w pobliżu świergot ptaka.
Pomyślała z uśmiechem, że to dobre wróżby, znak, iż przyj-mując tę pracę podjęła słuszną decyzję.
Ponieważ ręce miała zajęte, zapukała łokciem, koncentru-jąc całą uwagę na utrzymaniu bagażu. Drzwi otworzyły się do wewnątrz. Melissa straciła równowagę.
- Cholera! - krzyknęła, machając rękami w powietrzu, ze świadomością, że pada prosto na twarz.
Teczka i wiatrówka upadły na ziemię. Do Melissy dotarł jednak tylko potężny wstrząs. Jej ciało wylądowało na twardej framudze. Na szczęście uratowały ją muskularne ramiona. Silne, męskie palce wpiłyu się w jej nagie ramię, podczas gdy druga ręka podtrzymywała ją za pośladki.
Melissa uczepiła się Joshui, czując uderzenie krwi do głowy. Krępująco bliski kontakt sprawił, że nabrzmiały jej brodawki piersi. Poczuła fale ciepła w dole brzucha i w pachwinach.
- Nie przejmuj się - mruknął jej do ucha Joshua. - Trzymam cię.
Był tuż przy niej. Mogła dostrzec każdy por na jego twarzy, policzyć rzęsy, przyjrzeć się delikatnej pajęczynie linii na tęczówkach oczu.
- Nic ci się nie stało?
- Nic... wszystko w porządku - szepnęła, starając się ze wszystkich sił oderwać od niego wzrok.
- Na pewno?
- Na pewno. - Ale wiedziała, że to nieprawda.
- Oczy ci błyszczą jak jeżyny w słońcu, wiesz o tym? - spytał cichym, lekko ochrypłym głosem.
Widziała, jak zabawne ogniki w jego oczach ciemnieją, bicie serca odbijało się dudniącym echem w jej uszach.
Z trudem udało jej się wydobyć z siebie słowo "nie".
- Ale tak właśnie jest.
Otworzyła usta i szybko je zamknęła. Joshua się uśmiechnął, Melissa zrobiła to samo.
Nagle ich uśmiechy stopniały. Oboje wpatrywali się w siebie oszołomieni i zadziwieni. Oczy każdego z nich wyraża-ły co innego, ale w jednych i drugich była moc i zaskoczenie.
- Nie ma to jak odpowiednie wejście - powiedział lekko Joshua, chociaż nierówny oddech jawnie podawał w wątpli-wość ten zewnętrzny spokój.
- Chyba tak - odparła z uśmiechem zakłopotana. Nagle zorientowała się, że Joshua wciąż trzyma ręce na jej ramio-nach, więc cofnęła się o krok. Ręce swobodnie opadły.
Przyglądał jej się jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Może filiżankę kawy? - zaproponował.
- To brzmi zachęcająco. - Nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia w głosie.
- Dla mnie również. Chodź, resztę rzeczy z samochodu
wyjmiemy później.
Głos miał teraz zrównoważony i opanowany, jakby nic się nie zdarzyło. Melissa mogła mu tylko zazdrościć, bo każdy nerw jej ciała wciąż drgał.
Kiedy weszli po kuchni, zdjęła z ramienia torebkę i płócien-ną torbę. Położył je na najbliższym krześle, nadal zasłanym gazetami.
Joshua podszedł do kredensu, po czym wychylił się zza drzwi.
- Chciałem zrobić trochę porządku przed twoim przyjazdem - powiedział z przepraszającym uśmiechem - ale ranek mi jakoś przeleciał, a bliźniaki...
- A skoro o bliźniakach mowa - przerwała Melissa, pod-chwytując bezpieczny temat - to gdzie one są?
- Sąsiedzi wzięli je z sobą na urodzinowe przyjęcie. I dobrze. Te dwie nie zamykające się buzie nie dałyby nam nic omówić.
Melissa oblizała wargę.
- Ciągle jeszcze nie są zachwycone moim przyjazdem, prawda? - W głosie, wbrew jej intencjom, zabrzmiała nadzieja.
- Nie, ale jak mówiłem, dasz sobie z nimi radę - stwierdził obracając się i otwierając drzwiczki kredensu. - To tylko sprawa czasu. - Podniósł rękę i sięgnął po puszkę kawy.
Melissa nie mogła nie zauważyć, jak jego bawełniana koszulka opina się na napiętych mięśniach pleców, jak włosy, zdecydowane wymagające strzyżenia, opadająna szyję.
- Może ja zaparzę kawę - zaproponowała nagle czując, że musi czymś zająć zarówno ręce, jak umysł.
- Bardzo proszę - powiedział, usuwając się. - Prawdę mówiąc, nigdy nie miałem drygu do takich rzeczy. Gwen mawiała, że moja kawa smakuje gorzej niż mydliny.
Melissa uśmiechnęła się, słysząc to porównanie.
- Pana żona miała na imię Gwen? - spytała nieśmiało.
- Tak.
- Jak ona... - zaczęła Melissa i gwałtownie urwała resztę zdania. Zarumieniła się. Jakim prawem tak wypytuje?
- Umarła - skończył za nią Joshua. - Wszystko w porządku, nie bój się tego słowa.
Poczuła, że rumieniec na jej policzkach jeszcze się wzmaga.
- Miała raka macicy - odparł, patrząc prosto na nią.
Melissa odetchnęła głęboko i powoli wypuściła powietrze.
- Mój Boże, to straszne.
- Lekarze robili wszystko, żeby ją uratować, ale to nie leżało w ich mocy.
Nie odezwała się, bo co mogła na to powiedzieć. Patrzyła tylko, jak Joshua przechodzi przez kuchnię do stołu i siada, prostując nogi.
- To teraz powiedz coś o sobie - poposił, przenikając ją niebieskimi oczami.
- Co chciałby pan wiedzieć?
- Wszystko, czego jeszcze nie mówiłaś.
- Powiedziałam panu...
- Wiem, co mi powiedziałaś, ale ja odparłem, że ci nie wierzę. I to się nie zmieniło.
Spojrzała na niego twardo. Powtórka poprzedniej rozmowy było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
- Byłaś kiedyś mężatką?
- Nie. - Czuła, że jej cierpliwość wisi na włosku. Odwróciła
się i zajęła ekspresem, wkładając do filtra pięć płaskich
łyżeczek kawy.
- Nie - odparła powtórnie. Kierunek, jaki przybierała rozmowa, zupełnie jej się nie spodobał. Z nadzieją, że odsunie od siebie dalsze pytania, odkręciła kran mocniej niż potrzeba, napełniając pojemnik aż do brzegi.
- Z pewnych powodów w to również nie wierzę - wycedził.
Odwróciła się szybko.
- Z pewnych powodów nie dbam o to, co pan myśli.
Ognik w jego oczach rozbłysnął.
- Jak to możliwe?
- Jak co możliwe? - Nie tylko traciła cierpliwość, ale i nerwy zaczynały ją ponosić.
- Jak to możliwe, że nigdy nie wyszłaś za mąż? Tak ładna dziewczyna.
- Nie pana interes - powiedziała sztywno.
- No cóż, przyznaję, ale mimo to jestem ciekaw.
- Powiedzmy, że byłam za bardzo zajęta karierą zawodową.
Kąciki jego ust uniosły się.
- Karierą, którą teraz porzuciłaś dla innej.
Uwaga była celna.
- Już to panu wyjaśniałam.
- Rzeczywiście.
- A pan, panie Malone?
- Co ja? - Ton jego głosu stał się alarmująco spokojny.
- Czy zdarzyło się panu, że był pan bliski powtórnego ożenku? - spytała bezwstydnie z błyskiem w oku, chcąc odpłacić pięknym za nadobne.
Uśmiechnął się szeroko, jakby przejrzał ją na wylot.
- Nie. Nie interesuje mnie ożenek.
- O?
Spojrzał na nią z rozbawieniem czajacym się w oczach.
- Ale to nie znaczy, że nie interesują mnie kobiety.
- Jakoś mnie to nie dziwi - odparła głosem pełnym sarkazmu.
- Mam nadzieję, pani Banning - powiedział przeciągle, a w oczach znowu zamigotał mu diabelski ognik.
Do diabła z nim. Śmieje się z niej w żywe oczy, upajając jej trudną sytuacją.
W końcu Melissa uniosła nieco brodę.
- Niech pan posłucha. Przyznaję, że ma pan prawo coś o mnie wiedzieć, ale są tego granice. Moje życie seksualne jest na pewno poza nim. Nie powinno pana interesować, tak jak pańskie nie interesuje mnie. Więc jeżeli jest pan tego samego zdania, to lepiej wróćmy do spraw zasadniczych, dobrze?
Jedynym dźwiękiem rozlegającym się teraz w pokoju był miły bulgot kawy w ekspresie. Powietrze wypełnił mocny aromat.
- Oczywiście, zgadzam się na wszystko. - Jego usta wygięły się w półuśmiechu. - Wobec tego opowiedz trochę o twojej rodzinie.
Melissa zebrała wszystkie siły.
- Rodzice i brat zginęli rok temu w katastrofie łodzi. - Nawet jej wydało się, że głos zabrzmiał dźwięcznie i lekko.
Usłyszała pełne przerażenia westchnienie Joshui.
Nie chcąc rozmawiać o tym dłużej, sama zadała pytanie.
- A czy pan ma jakąś rodzinę oprócz siostry?
- Daj spokój z panem. Joshua wystarczy.
Przyłapana w chwili nieuwagi, mogła tylko skinąć głową. Wiedziała, że jego imię niełatwo przejdzie jej przez usta.
- Odpowiedź na twoje pytanie brzmi "nie". Nie mam żadnej innej rodziny. W każdym razie bliskiej. Matka umarła, kiedy byliśmy mali, a tata w kilka lat później, na marskość wątro-by. Zapił się na śmierć. - Twarz mu posmutaniała, jakby stare wspomnienia go straszyły. - Teraz, kiedy Dee wyszła za mąż, zostałem sam z bliźniakami.
- No cóż, ojciec z dziećmi to bardzo piękna rodzina. - Melissa uśmiechnęła się, czując ulgę, że panujące w pokoju napięcie nieco zelżało.
- Ja też tak myślę.
- A właśnie kiedy bliźniaki chodzą do szkoły rano czy popołudniu? - Głos Melissy zabrzmiał stanowczo i rzeczowo. Czekając na odpowiedź, przyniosła z kredensu dwie filiżanki i nalała do nich kawy. Dopiero kiedy spróbowała, Joshua odezwał się.
- Chodzą rano. Odprowadza je Alice Sinclair, a wracają autobusem.
- Czy mam się tym zająć?
- Nie, chyba że masz ochotę. Autobus załatwiłby sprawę w obie strony, ale Alice lubi je wozić razem ze swoimi dziewczynkami.
- A co z innymi zajęciami?
- Na przykład?
- No, gimnastyka, piłka nożna, taniec... - Podniosła filiżankę do ust i powoli upiła łyk.
Zmarszczyła brwi.
- Zupełnie jakbym słyszał Alice. Ona też bez przerwy zawraca mi głowę czymś takim.
- Inaczej mówiąc, dzieci nie chodzą na żadne zajęcia.
Nie wystaraszony pełnymi wyrzutu słowami, Joshua
pochylił się nad stołem i wbił w nią badawcze spojrzenie,
uśmiechając się kpiąco.
Przez dłuższą chwilę panowało ciężkie milczenie. Joshua przyjrzał się tymczasem jej ustom, przesunął spojrzenie po wysmukłej szyi i zatrzymał na piersiach wznoszących się i opadających w nierównym rytmie.
Melissa poruszyła się niespokojnie. To śmiałe spojrzenie znów wywołało przypływ gorąca, którego doznała, kiedy wpadła na Joshuę. Co ją opanowało? Na miłość boską, na Martina nigdy tak na reagowała, a przecież wydawało jej się, że go kocha.
Ciszę przerwał Joshua.
- Rób, co uważasz za najlepsze. Chociaż nie roszczę sobie pretensji do tytułu ojca roku, to nie chcę, żeby dzieciom brakowało czegoś wartościowego.
- Ja nie krytykuję... - zaczęła.
- Krytykujesz - przerwał krótko. W jego głosie pojawiła się surowa nuta. - I nie patrz na mnie z góry. Szaleję za moimi dziećmi i zrobiłbym dla nich wszystko.
Melissa zjeżyła się. Zanim jednak zdołała wymyślić znośne wyjście z sytuacji, rozległ się równoczesny trzask kilku par samochodowych dźwiczek. Joshua niechętnie podniósł się z krzesła i wolno podszedł do okna.
- To bliźniaki - powiedział, odwrócony tyłem do Melissy. - Coś musiało się zdarzyć albo zminiły im się plany. - Kiedy znów stanął przodem do niej, jego twarz wyrażała głębokie zaniepokojenie.
Melissie udzielił się jego niepokój. Wstała i spojrzała mu przez ramię. Zobaczyła kobietę, która stała przy krawędzi chodnika i machała ręką.
W chwilę później frontowe drzwi otworzyły się, a potem
tym samym płynnym ruchem zamknęły się z hukiem.
- Tato, tato!
- Tutaj jestem, synku - odpowiedział Joshua, kierując się wielkimi krokami do drzwi.
Sam i Sara wpadli do pokoju jak dwie małe bomby.
- Tato, tato! - zawołał jeszcze raz Sam, pędząc ku Joshui z oczami pełnymi podniecenia. - Zgadnij, co się stało! Sarze wypadł ząb i wszędzie było pełno krwi. To było niesamowite!
Sara raptownie zatrzymała się za Samem. Broda jej się trzęsła, a po policzkach ciurkiem płynęły łzy.
- Ty małpo! - wykrzyknęła, uderzając brata małą piąstką w środek pleców. - To ja chciałam powiedzieć tacie!
Melissa starała się zachować powagę na twarzy, ale nie było to łatwe, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak skurczyły się wargi Joshui, który przyklęknął i przytulił bliźniaki.
- Już, już, kochanie, nie płacz - poprosił niskim, czułym głosem, odgarniając z jej twarzy niesforne kosmyki. - Czy właśnie dlatego nie poszliście na urodziny?
- Tak, tato. - Oddech dziewczynki mieszał się ze szlochem.
- Pokaż, tata zobaczy.
Sary nie trzeba było prosić dwa razy. Otworzyła buzię i wsunęła czubek języka w puste miejsce.
Melissa z zamyśleniem spoglądała na scenę między ojcem i dzieckiem. Sara wyglądała prześlicznie, ubrana w luźne dżinsy z zakładkami, bawełnianą koszulkę z myszką Miki i tenisówki o zabawnie wysokich noskach.
Joshua roześmiał się i objął córkę. Jego spojrzenie, biegnące ponad ramieniem dziecka spotkało wzrok Melissy. Joshua mrugnął i uśmiechnął się, a jej serce podeszło do gardła. Niech diabli wezmą ten seksowny uśmiech.
- Ojej, mam nadzieję, że mnie się to nie przetrafi - wtrącił się Sam, chcąc, by i na niego zwrócono trochę uwagi.
Na chłopięcy sposób on również wyglądał prześlicznie. Miał na sobie dżinsowy komplet i bawełnianą koszulkę z krótkimi rękawami.
- Nie przytrafi - spokojnie poprawił go Joshua, wstając.
- Dobrze, tato, szkoda że nie widziałeś, jak krwawiła. Całą wargę miała czerwoną.
- A właśnie, że nie! - krzyknęła Sara.
- A właśnie, że tak! - zaprotestował Sam.
- Uspokójcie się oboje. Nie popisujcie się przed panią Banning. - Przerwał i przywołał skinieniem Melissę, która jeszcze się nie odezwała. W jej myślach panował chaos. Musiała się jeszcze tak wiele dowiedzieć o dzieciach. Wciąż zastanawiała się, czy jest w ogóle w stanie sprostać wyzwa-niu, jakie podjęła.
- Saro, co zrobiłaś z zębem? - spytała w końcu cicho.
Zamiast odpowiedzieć, Sara schowała buzię na nogą Joshui.
- Nie wstydź się - próbował ośmielić ją Joshua. - Chodź, pokaż pani Banning swój ząb. Ja też chcę zobaczyć.
- I ja - dodał Sam. - Ciocia Alice zawinęła go w serwetkę i włożyła Sarze do kieszeni.
Wolno i ostrożnie, jakby to był najrzadszy z klejnotów, Sara wydobyła z kieszeni dżinsów papierowe zawiniątko i poło-żyła na wyciągniętej ręce.
- Odwiń teraz - popędzała Melissa. - Umieram z ciekawości. - Uśmiechnęła się z nadzieją, że dziecko się rozluźni.
- Dawaj, siostro. Chcę zobaczyć, czy jeszcze zostało na nim
trochę krwi.
- Sam - powiedział Joshua, kręcąc głową. - Czemu jesteś taki krwiożerczy? Gdzie się tego nauczyłeś? - Zwrócił się do Sary. - Odwiń, kochanie, czekamy.
W chwili gdy Sara odkryła swój skarb, w powietrzu uniosły się okrzyki podziwu i brawa. Dziewczynka zachichotała i znowu schowała się za nogą ojca.
Joshua położył wielką dłoń na policzku Sary i Melissa musiała przyznać w duchu, aczkolwiek niechętnie, że ma naprawdę ładne ręce. Wprawdzie oba kciuki były grube i nawet pocięte bliznami, ale palce miał długie, opalone, z lekkim owłosieniem dobrze widocznym w słonecznym świetle.
- Słyszeliście o czarach z zębach? - spytała Melissa, pochy-lając się tak, żeby jej oczy znalazły się na poziomie dzieci.
- Nie - Sara wyglądała na zaciekawioną.
- Nie, proszę pani - powiedział uprzejmym, lecz nie znoszą-cym sprzeciwu tonem Joshua.
- Nie, proszę pani - wybąkała Sara, wciąż podejrzliwie spoglądając na Melissę.
- Ja też nie - włączył się Sam, zbliżając się do siostry. I on patrzył na Melissę z niedowierzaniem.
Melissa pomyślała, że dzieci przynajmniej nie okazują jawnej wrogości. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Za każdym razem, kiedy gubicie ząb, pownniście go położyć pod poduszkę, a kiedy się zbudzicie rano, pod zębem będzie leżał pieniążek.
- Kto go tam wkłada? - spytała ostrożnie Sara.
Wprawdzie Melissa już wstała, ale nie odrywała oczu od dzieci.
- To są czary, tak jak powiedziałam.
Sara szybko przeniosła spojrzenie na Joshuę.
- Ile pieniędzy się znajduje?
Joshua potoczył wzrokiem.
- I co teraz, pani Banning? Mam jedno dziecko krwiożercze, a drugie wyrachowane.
- Ten duet ma szanse wygrywać - odparła Melissa z gryma-sem ust.
Joshua znów skierował uwagę na córkę.
- Mogę ci tylko powiedzieć, kochanie, żebyś zrobiła tak, jak powiedziała pani Banning, i włożyła ząb pod poduszkę. Zobaczymy, co się stanie. A teraz biegnijcie szybko na górę do swoich pokoi i zajmijcie się sprzątaniem. - Ignorując ich pomruki dokończył, patrząc na Melissę: - Pani Banning sprawdzi.
- Nie chcemy, żeby ona to robiła. - W głosie Sama znowu zabrzmiała wrogość.
- A może wam pomogę? - powiedziała szybko Melissa, mając ochotę udusić Joshuę za zrobienie z niej strażnika. - Kiedy skończymy, przeczytam wam coś ciekawego.
Wbrew mało zachęcającym początkom reszta popołudnia nie była nawet w połowie tak straszna, jak przewidywała Melissa. Musiała jednak przyznać, że sukces zawdzięczała przede wszystkim dobrym chęciom Joshui, który włączył się i pomagał. Duże znaczenie miało to, że zachowywał się wobec niej czysto oficjalnie.
Wszystko odbywało się tak, jakby nigdy nie wylądowała w jego ramionach, nie czuła śmiałego zetknięcia ich ciał ani gorącego spojrzenia, jakim ją obdarzył. Chociaż dom, w którym były trzy sypialnie i dwie łazienki, znajdował się w lepszym stanie niż zaraz po jej przyjeździe, to w żadnym wypadku nie można go było nazwać posprzątanym. Zanim Joshua zamknął się w gabinecie, przynajmniej usunęli graty z przejścia między kuchnią a służbówką.
Teraz spoglądała na szklany półmisek z parującym kawałkiem mięsa i miskę z sałatką obok, nie mogąc po-wstrzymać ogarniającego ją uczucia dumy. Jej pierwszy posiłek. Jeżeli będzie smakował w połowie tak dobrze, jak wygląda, obiad okaże się niezaprzeczalnym sukcesem. Ten wyczyn nie przyszedł jej jednak łatwo. Musiała wyciągnąć z szuflady książkę kucharską i ściśle trzymać się wskazówek, krok po kroku. Jednocześnie próbowała sobie przypomnieć, jak jej matka radziła sobie w kuchni. To właśnie mając w głowie przede wszystkim, dodała kilka przypraw, których nie było w przepisach.
- Nie ma startu kucharka prezydenta - mruknęła, rozstawiając talerze na stole.
- Bo jeśli wystartuje, to przegra, chwalipięta. - Głęboki baryton Joshui wibrował od rozbawienia. Melissa obróciła się gwałtownie z mocno bijącym sercem. Joshua opierał się niedbale o framugę. Włosy miał wilgotne, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. Z miejsca, z którym stał, dochodził do niej świeży zapach wody kolońskiej.
- Postaram się zapamiętać te mądre słowa - powiedziała w końcu, czerwieniąc się. Chcąc ukryć zdenerwowanie, pochy-liła się i spróbowała chleba, zawiniętego w folię.
Joshua oderwał się od drzwi i powoli zbliżał do niej z migoczącym w oczach lekkim uśmiechem, od którego wokół kącików ust porobiły się drobne zmarszczki. Wyglądał jednak na zmęczonego, a może lepiej byłoby powiedzieć "sfrustrowanego". Uznała, że musi mu bardzo ciążyć odpowiedzialność. Wiedziała przecież, jakim stresem jest dla niego konieczność rozpoczęcia budowy i oddania biurowca na czas.
- Aaa, coś ładnie pachnie.
Głos brzmiał chyba nieco kpiąco, ale pewności nie miała. W żadnym wypadku Joshua nie mógł się dowiedzieć, że nigdy przedtem nie przygotowywała posiłku dla całej rodziny.
- Zawołaj dzieci i możemy zaczynać. - Melissa starała się zachować lekki ton.
W chwilę później wszyscy siedzieli wokół stołu, przy talerzach z jedzeniem. Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Tato, czy muszę jeść? Nie jestem głodny - jęknął w końcu Sam.
- Tak, synku, musisz - cierpliwie odpowiedział Joshua, po czym odkroił spory kawałek mięsa i nabił go na widelec.
Melissa wstrzymała dech, oczekując komplementu, który była tego pewna, musiał paść. Ku jej rozczarowaniu Joshua nie powiedział ani słowa, co więcej, jeśli nie myliła, unikał jej spojrzenia, biorąc do ust drugi kęs.
Odwróciła się nieco i wbiła wzrok w Sama, który przeżu-wał pierwszy kawałek.
Zanim jeszcze go przełknął, z brzękiem odłożył widelec na talerz.
- Tfu, to jest straszne.
- Dość, Sam. - Głos Joshui był stanowczy i zimny.
Sam zwiesił głowę.
- Mnie też nie smakuje, tato - pisnęła Sara, odsuwając talerz.
Krzywiąc się, Joshua rzucił swoją serwetkę na stół.
- Oboje marsz do siebie, i to szybko. Policzę się z wami potem.
- Tak, tato - wybąkali, zsuwając się z krzesła.
Po wyjściu dzieci zaległa głucha cisza, zwiastująca gromy. Melissa, cała drżąca, szybko wstała i zaczęła wynosić naczy-nia do kredensu.
Bardziej czuła, niż widziała, że Joshua śledzi każdy jej ruch.
- Wiesz - powiedział - przykro mi. To mięso... To mięso nie było takie złe.
Odwróciła się z wściekłością.
- Jak możesz być takim hipokrytą!Widziałam twoją minę. Tobie też nie smakowało. Dlaczego nie powiesz po prostu, że jestem kucharką do niczego?
Upokorzona, że jej pierwszy posiłek okazał się klęską, krzyczał, i nic nie wskazało na to, żeby miała przestać.
Nawat pod opalenizną było widać, że Joshua poczerwieniał ze złości.
- Więc dobrze. Jesteś kucharką do niczego. Lepiej ci teraz?
- Nie - warknęła. Gula w jej gardle rosła.
Joshua ściągnął usta.
- Cholera, nie myślałem, że dostanie mi się gospodyni, która nie umie gotować!
- Skąd wiesz, że nie umiem gotować?
- A umiesz?
Skrzyżowali spojrzenia.
Melissa oparła na biodrach zaciśnięte w pięści dłonie.
- Nie, prawdę mówiąc, nie umiem.
- Boże dopomóż - powiedział Joshua, wbijając wzrok w sufit.
- I co z tym zamierzasz zrobić? Wyrzucić mnie?
Joshua ściągnął brwi. Czoło pokryły mu głębokie zmarszczki, które przy pierwszym słowie wyrównały się tylko nieznacznie.
- Właściwie tak powinienem zrobić.
- No dobrze - powiedziała, koncentrując uwagę na stosie brudnych talerzy i srebrnych sztućców w zlewie. Miała jednak trudności z zobaczeniem ich, bo łzy przesłaniały jej wzrok.
- Melissa, na miłość...
Przerwał, słysząc nagły jęk bólu.
- Melisso! - Znalazł się przy niej w czasie bliskim rekordowi świata. - Co się, do licha, stało?
Melissa wpatrywała się we wskazujący palec, jakby wpadła w trans. Palec był zakrwawiony.
Ponure spojrzenie Joshui zatrzymało się na dłoni Melissy i przesunęło z powrotem na twarz.
- Jak to zrobiłaś? - Zaczął mu pulsować mięsień na policzku.
- Tam... tam na talerzu był nóż... - Głos jej się załamał.
- Nie zamierzasz tu chyba mdleć?
- Nie - jęknęła słabo. - Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Dobrze - powiedział ochryple. - Daj mi rękę.
- Joshua... - Była to prośba, choć Melissa nie wiedziała, o co.
Czule, jakby trzymał naczynie z najcenniejszej porcelany, Joshua włożył jej rękę pod kran. Zmył krew pod bieżącą wodą, schylił się i przyjrzał ranie z bliska. Niezgrabnymi palcami delikatnie zbadał rozcięte, wrażliwe ciało.
Próbując złagodzić wrażenie, które znowu wywarł na niej dotyk Joshui, Melissa postanowiła wyjaśnić sytuację.
- Nigdy... nigdy w życiu nie miałam tylu wypadków. - Głos
jej lekko drżał. - Dwa w ciągu jednego dnia to mój rekord.
Joshua spojrzał jej w oczy.
- No cóż, pielęgniarko, zdaje się, że żadne poważne zabiegi nie będą potrzebne.
- Jesteśmy pewien? - spytała, mając kłopoty z oddychaniem.
- Spójrzmy jeszcze raz, żeby się upewnić.
Zanim Melissa odgadła, do czego zmierza, podniósł jej dłoń do ust i pocałował czubek palca.
Po raz drugi w ciągu niewielu godzin odebrało jej mowę.
- Sarze pomaga, kiedy całuje się jej skaleczenia.
Utkwione w niej przeszywające spojrzenie sprawiło, że nie mogła złapać tchu.
Poczuła, że tonie.
- Powinnam... powinnam pozmywać to wszystko - szepnęła, nie poznając własnego głosu.
- Jesteś bardzo zmęczona - powiedział miękko. - Zrobiło się późno. Załaduję zmywarkę i położę dzieci spać.
Potrząsnęła głową.
- Nie... Nie mogę ci na to pozwolić.
Jeszcze raz spojrzał na nią w dziwnym światłem w oczach.
- Myślę, że powinnaś iść spać.
Posłuchała jego rady.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Minęły trzy dni, od kiedy Melissa zacięła się w palec. W tym czasie ich ścieżki z Joshuą krzyżowały się rzadko. Melissa wstawała o zwykłej porze, szła do kuchni, gdzie poza pustym kubkiem w zlewie nie było już żadnych śladów pana domu.
Następnego ranka po wypadku znalazła nagryzmoloną kartkę od Joshui, że otworzył specjalny rachunek na prowa-dzenie domu, więc będzie mogła z niego korzystać przy zakupie jedzenie i opłącaniu innych koniecznych należności, na przykład za gimnastykę.
Usiadła wtedy przy stole, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie tracąc czasu, sporządziła listę rzeczy do zrobienia.
Od tej chwili bez przerwy coś robiła. Były to trzy dni pełne zajęć, lecz pozbawione większych kłopotów. Chociaż bliźnia-ki jeszcze jej nie zaakceptowały, to również nie przeciwsta-wiały się otwarcie.
Miała jedno osiągnięcie w związku z Sarą. Sprawdził się czar z zębem. Sara była zachwycona wynikiem. Wpadła do pokoju Melissy, wymachując pięciodolarowaym banknotem, który Joshua wsunął jej pod poduszkę, kiedy się kąpała.
- Pani Banning, proszę spojrzeć, co się wyczarowało.
- Dlaczego nie nazywasz mnie Melissą? Mówienie "pani Banning" jest bardzo niewygodne.
- W porządku, Lisso - powiedziała, potrząsając jedwabisty-mi lokami.
Na dźwięk skróconej wersji swojej imienia Melissa mogła się tylko uśmiechnąć. Zresztą nawet dobrze to brzmiało.
- Powiedz teraz, co masz zamiar zrobić z tymi pieniędzmi? - zapytała w końcu Melissa.
- Schować przed bratem.
Melissa uśmiechnęła się i objęła dziecko. Potem pomogła Sarze i Samowi wyprawić się do szkoły.
Okazało się, że nie czuje niechęci nawet wobec czynności,
których wcześniej się obawiała. Szukając w szufladach i szafie odpowiednich ubrań, stwierdziła, jak skąpe jest wypo-sażenie dzieci. Przyrzekła sobie, że to naprawi.
Większość czasu spędzała jednak na sprzątaniu. Brała się za każde pomieszczenie po kolei, począwszy od kuchni. Cały czas coś jej przerywało.
Zadzwoniła Laurie i gadały przez co najmniej pół godziny. Potem dodzwoniły się dwie przyjaciółki z Houston i przeka-zały jej najnowszą porcję plotek. Melissie wydawało się wcześniej, że będzie ciężko żałować, słuchając drobiazgo-wych sprawozdań ze szpitala. Było jednak inaczej. Poczuła wyraźną ulgę, że jej tam nie ma.
Mimo tych przerw zdołała zrobić więcej, niż wydawało jej się możliwe w tak krótkim czasie. Nie tylko doprowadziła kuchnię do połysku, ale również kupiła jedzenie i całkowicie zapełniła spiżarnię. Zapisała Sama na piłkę nożną, a Sarę na gimnastykę i taniec.
Najważniejsze, że starała się spędzać czas z bliźniakami, chociaż nie przychodziło jej to łatwo. Joshua ukarał je za zachowanie przy stole; dzieci uważałym że przez nią. Chcąc przełamać lody, Melissa zaplanowała im popołudniowe zajęcia na wszystkie dni tygodnia i, jak dotąd, była z wyni-ków zadowolona.
Inaczej układały się sprawy z Joshuą. Powiedziała sobie, że musi przestać o nim myśleć. Kiedy nie mogła uniknąć spotkania, a zdarzało się to wieczorami i trwało krótko, bo Joshua zaraz zamykał się w gabinecie starała się, podobnie zresztą jak i on, żeby kontaktu wypadały rzeczowo i oficjalnie.
Mimo wysiłków, ciągle nawiedzały ją nieproszone myśli. Joshua był w nich jak żywioł, pojawiający się w najbardziej nieoczekiwanych chwilach, jak choćby teraz, gdy w pomiesz-czeniu gospodarczym ładowała ubrania do pralki.
Wcisnęła do zimnej wody ostatnią parę dżinsów Joshui, zatrzasnęła drzwiczki urządzenia i westchnęła.
- Co się z tobą dzieje? - mruknęła pod nosem, bardzo sobą zaniepokojona.
I, zupełnie jakby zajęcie czymś rąk mogło odpędzić myśli, zaczęła układać rzeczy na półce.
Nic z tego nie wyszło. Twarz Joshui jaśniała jej przed oczami. Westchnęła jeszcze głębiej. Jakby zachodziła między nimi reakcja chemiczna. Usiłowała sobie powiedzieć, że nie ma to najmniejszego sensu. Nie mogła zacząć myśleć na ten temat poważnie. Niemniej jednak udawanie, że nic się nie dzieje, również nie miało sensu. Czuła to za każdym razem, kiedy na niego spoglądała.
Rozbudziła ją. Tak naprawdę chodziło właśnie o to. Dwa razy zdarzyła mu się jej dotknąć i dwa razy wzniecił w jej ciele ogień. Sprawił, że znowu poczuła swą kobiecość. Nie miała takiego doznania od lat i myślała, że ono już nigdy nie wróć. Na tym właśnie polegało niebezpieczeństwo.
Od czasu zdrady Martina i śmierci rodziny sądziła, że wszelkie uczucia w niej zamarły, zostały pochowane i nie zmartwychwstaną. Jak bardzo się myliła. Joshua Malone, swymi niebieskimi oczami, zarozumiałym uśmiechem i cudowanym ciałem spowodował, iż miękła, kiedy tylko stanął przy niej. Mimo pewności, że już nigdy nie zdarzy mu się jej dotknąć, Melissa wiedziała, że to wrażenie nie minie łatwo.
- Skończyłaś?
Gwałtownie obróciła się, a serce podskoczyło jej do gardła.
- Ojej, prawie umarłam przez ciebie ze strachu.
Joshua ściągnął brwi.
- Przepraszam, myślałem, że słyszysz, jak wchodzę. Ale oczywiście nie słyszałaś, prawda?
- Nie - odparła zdyszana, cała zajęta wpatrywaniem się w jego twarz i sylwetkę.
- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć.
- Przyszedłeś... wcześniej niż zwykle.
- Mhm.
Zmarszczyła brwi.
- Coś się stało?
- Czy musi coś się stać, żebym wcześniej skończył pracę?
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała sztywno Melissa. - Po prostu...
- Nie mam takiego zwyczaju. Czy to chciałaś powiedzieć?
- Tak - odparła, poruszając ramionami, zorientowała się bowiem, że jest przygarbiona.
- Miałem ci właśnie powiedzieć z czym przyszedłem, kiedy skoczyłaś, jakby cię ktoś postrzelił. Zawsze jakieś taka ner-wowa, czy to tylko na moją cześć?
Melissa spiorunowała go wzrokiem.
- Może i tak, i tak.
Ku jej zdziwieniu, odrzucił głowę do tyłu i zaczął się śmiać.
Czerwona z irytacji, odwróciła spojrzenie. Za żadne skarby nie chciała, żeby zorientował się, jakie wrażenie zrobił na niej ten śmiech. Nie chciała też, by zdał sobie sprawę, iż nie może odwrócić uwagi od wytartych dżinsów, ściśle oblegają-cych muskularne uda, i rozpiętej połowy koszuli, odsłaniają-
cej owłosioną pierś.
- A tak przy okazji, gdzie są bliźniaki? - spytał, rozpraszając przeciągającą się ciszę.
- Dziewczynki Alice zabrały je na rower - odparła szybko, wdzięczna za wyrwanie z niepokojących myśli.
- Aha, więc poznałaś Sinclairów?
- Alice przedstawiła się raniutko w poniedziałek, kiedy przyszła po bliźniaki.
- Jest to postać, prawda?
Melissa uśmiechnęła się.
- Bez wątpienia. Ale polubiłam ją natychmiast.
- Cieszę się. Dobrze mieć takiego przyjaciela.
- Bliźniaki za nią szaleją.
- Nadchodzi twój czas - powiedział, jakby usłyszał nutę przygnębienia w jej głosie.
- Też chciałabym w to wietrzć. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio układa mi się z nimi lepiej niż na początku, zwłasz-cza z Sarą.
Jego oczy nieco złagodniały.
- To dlatego, że się nimi opiekujesz, choćby tego nie uznawały.
- Na pewno się staram.
- W każdym razie jedzą, co im dajesz - powiedział z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. - I nie narzekają.
Skrzywiła się nieco.
- Być może dlatego, że trzymam się książki kucharskiej słowo w słowo i nie improwizuję. - Znowu mogła spojrzeć na siebie z dystansu. Co za cudowne uczucie!
Joshua zachichotał.
- Ty to powiedziałaś, nie ja. A skoro jesteśmy przy jedzeniu,
to jak się czuje twój palec?
Poczuła, że rumieniec występuje jej na twarz.
- Dobrze. Całkiem dobrze.
Przełyżył kciuk przez klamrę pasa, na wargach pojawił mu się szeroki uśmiech samozadowolenia.
- Czyli mój domowy środek pomaga?
- Pomaga. - Jej głos nie zdradzał żadnych uczuć, choć była w nim niezwyczajna lekka chrypka.
Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, potem zsunął kapelusz na tył głowy i otarł czoło grzbietem ręki.
- Do diabła, ale gorąco. Zastanawiam się, gdzie ten zimny wrzesień który zawsze mamy. Pocę się jak mysz.
Melissa uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Nie ty jeden. Sprawdzałam przed chwilą, która godzina i ile stopni. Było dwadzieścia dziewięć. - Odchyliła głowę na bok. - Czy to z tego powodu tak wcześnie wróciłeś?
- Raczej nie - powiedział, szukając swymi niebieskimi oczami jej twarzy. - Nie pamiętasz, i co pytałem najpierw, prawda?
Myślała przez chwilę.
- Chyba nie.
- Pytałem, czy skończyłaś. Miałem na myśli prawnie.
- Ale dlaczego? Potrzebujesz mnie do czegoś?
- Owszem. Pójdziecie na mecz baseballowy. Ty i bliźniaki.
- Ja? - zamrugała.
- Tak, ty - odparł, małpując jej minę.
- Teraz?
Spojrzał na zegarek.
- No, powiedzmy za pół godziny.
- Ale... Ja się nie znam. To znazy...
Wzruszył ramionami.
- Po prostu myślałem, że może będziesz miała ochotę, i już.
- Grasz?
- Jasne.
- Na jakiej pozycji?
Spojrzał zaskoczony, a ton odpowiedzi był lekko kpiący.
- W polu, między drugą i trzecią bazą.
Odwróciła się, udając że chce sprawdzić, czy z pralką wszystko w porządku i próbując równocześnie uporządko-wać myśli.
- No więc chcesz iść, czy nie?
Odwróciła się do niego.
- Pójdę, tylko muszę zmienić strój.
- Po co?
- Po prostu nie mogę wyjść, wyglądając tak, jak w tej chwili, ot co.
Włosy miała zaczesane do góry i ściągnięte w węzeł, tylko kilka kosmyków wyswobodziło się i wiło wokół skroni i na kremowym karku. Ubrana była w dżinsowe krótkie spoden-ki i zieloną bawełnianą koszulkę, przeciętą na wysokości piersi napisem "Szpital Metodystów". Przede wszystkim zaś była boso.
- Mnie się bodobasz. - Głos zabrzmiał o oktawę niżej niż zwykle.
Przełknęła ślinę.
- Nie... nie czułabym się dobrze.
- Wobec tego się przebierz.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł powoli przez hol w kierunku sypialni. Melissa oparła się o pralkę i spoglądała za nim. Ogarnęła ją taka słabość, że nie mogła się
ruszyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Widzę, że też się na to barałaś.
Melissa obróciła się i uśmiechnęła.
- Hej, Alice - powiedziała, a jej uśmiech stał się szerszy. - Nie było cię dzisiaj z dziewczynkami, więc myślałam, że nie przyjdziecie.
- Nic z tego - odparła Alice. - Travis byłby wściekły, gdybym go nie obejrzała.
Joshua przywiózł Melissę z bliźniakami na plac baseballo-wy, kiedy praktycznie nie było tam jeszcze nikogo z wyjąt-kiem Sinclairów. Melissa usiadła osobno, a bliźniaki poszły kilka rzędów dalej, razem z dziewczynkami, i bardzo dobrze się bawiły. Również Melissa się nie nudziła. Kiedy spuszczała oko z bliźniaków, przyglądała się rozgrzewce Joshui i Travisa.
Od czasu do czasu Joshua szukał jej spojrzeniem i mrugał. Puls Melissy przyspieszał wtedy raptownie.
- Masz ochotę na towarzystwo?
- Jasne. - Melissa szybko przesunęła się. - Siadaj.
- I co o tym myślisz? - zagadnęła Alice.
- Sądząc po tym, jak twój mąż rzuca, to wygrają.
Alice podążyła spojrzeniem za wzrokiem Melissy.
- Owszem. Nawet jeżeli właśnie ja to mówię, Travis jest tak najlepszym graczem w lidze. - Uśmiechnęła się szeroko. - Ale nie to miałam na myśli.
- Więc co? - Melissa szarpnęła białą nitkę, która przyczepiła
jej się do nogawki dżinsów.
- Myślałam o twojej pracy. A właściwie o Joshui i bliźniakach.
Melissa westchnęła.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Joshui nie widuję często, a bliźniaki... no cóż, tolerują mnie, i to chyba wszystko.
Alice pochyliła się i poklepała Melissę po kolanie.
- Nie poddawaj się, proszę. Te dzieci cię potrzebują. Śmierć Gwen wywróciła im życie do góry nogami. Joshua stara się, o Boże, jak się stara. Ale przy jego pracy jest to diabła warte.
- Jaka ona była? Myślę o Gwen. - nawet wypowiedziawszy już te słowa, Melissa chciała móc je cofnąć. Skrzywiła się z poczuciem winy. Nie wiedzieć czemu, czuła się, jakby wści-biała nos w nie swoje sprawy.
Dzienne światło słabło. Wkrótce miał zapaść zmierzch. Ciemniejące liście szeleściły na drzewach w oddali. Zbliżał się wieczór.
- W twojej ciekawości nie ma nic złego - powiedziała łagodnie Alice. - Jest zupełnie naturalna.
- Czuję, że z Sarą idzie mi coraz lepiej. Ale Sam to zupełnie inna historia. - Melissa pokręciła głową. - Zdaje się, że pamięta matkę lepiej niż Sara.
- No cóż, Gwen wariowała na punkcie obojga, w to nie wątpię. Dzieci były jej życiem. - Alice podsunęła okulary do góry. - Usposobienie miała spokojne i raczej wstydliwe. Ale uwielbiała gotować i utrzymywać dom w nieskazitelnym stanie.
- Z tego, co słyszę, trudno jej będzie dorównać. - Melissa bardzo się starała, żeby w jej głosie nie było słychać onieśmielenia.
Najwyraźniej jej się to nie udało, bo Alice obdarzyła ją współczującym spojrzeniem.
- Zgadzam się, ale...
- Ale co? - Melissa przynagliła wahającą się sąsiadkę.
Alice westchnęła.
- Nie powinnam tego mówić, czasami jednak myślę, że Gwen zaniedbywała Joshuę. - Przerwała i machnęła ręką. - Zapomnij o tym, dobrze? Czasami mówię trochę szybciej niż myślę.
Melissa chętnie usłyszałaby więcej, chociaż nie powiedziała tego głośno. Zamiast tego spytała:
- A co z jego siostrą?
- O, zrobiła kawał roboty, zanim wyszła za mąż i się wyniosła. Jak wiesz, od tego czasu przychodziła jedna gosposia po drugiej. Za żadne skarby nie chciały zostać. To przez bliźniaki, chociaż muszę powiedzieć, że przy mnie i dziewczynkach zachowują się jak anioły.
Melissa podniosła brodę.
- Nie zamierzam im pozwolić, żeby mnie wygryzły.
- Dzielna dziewczyna.
Zamilkły na chwilę i słuchały, jak spiker ogłasza początek gry. Dopiero entuzjastyczny aplauz i rozdzierające powietrze głośne gwizdy zwróciły uwagę Melissy, że trybuny są prawie pełne.
Drużyna Joshui i Travisa wyszła na pole jako pierwsza. Gwizdy stały się głośniejsze.
Alice zerwała się na równe nogi, zwinęła dłonie w trąbkę i wrzasnęła:
- Dawaj, Trav, rzucaj. Pokaż im, jak się to robi!
Melissa stanęła obok i zaczęła klaskać.
- Wygrają?
Alice rzuciła jej deprymujące spojrzenie.
- Nie waż się pytać o coś takiego przy Joshui. Ci faceci, a twój boss szczególnie, myślą, że za każdym razem zakładają strój klubowy po to, żeby wygrać.
- Ale czy wygrają?
Alice roześmiała się znowu.
- Na pewno dadzą sobie radę, jeśli tylko Joshua będzie w takiej formie jak zwykle.
Melissa nic nie powiedziała, tylko skupiła uwagę na Joshui, który stał na swojej pozycji między drugą i trzecią bazą, i przygotowywał się do biegu ćiwcząc mięśnie. Ładnie na nim leży ten trykot, pomyślała. Lepiej niż na mężczyznach, których widziała ostatnio na okładkach magazynów.
Zmarszczyła brwi. W tej samej chwili Alice walnęła ją w ramię.
- Sam czegoś chce od ciebie. Zdaje się, że będą kłopoty.
- O do licha - mruknęła Melissa, schylając głowę i chwytając spojrzenie Sama. - Co się stało, kochanie? - spytała pogodnie, mimo rozdrażnionego wyrazu twarzy chłopca.
- Sara mnie bije, pani Banning - jęknął. - Niech pani jej powie, żeby przestała.
Alice uśmiechnęła się i skierowała oczy ku niebu.
- Dziwię się, że nie robiła tego wcześniej. Nie przejmuj się.
- Dziękuję - powiedziała kwaśno Melissa, uśmiechając się blado. Zeszła niżej i usiadła za dziećmi.
- Saro, kochanie, czy to ty tak rozrabiasz?
Sara spojrzała szeroko rozwartymi oczami prosto na Melissę.
- On mnie uderzył pierwszy.
- Ona kłamie - wyzywająco odpalił Sam.
- Sam, nie wolno mówić, że siostra kłamie - przywołała go do porządku Melissa. - To nie jest ładne słowo.
- Ale... - zaczął.
- Pozwól, że najpierw ja skończę. Czy uderzyłeś ją pierw-szy?
Zwiesił głowę.
- Tak, proszę pani.
- Bo to on rozrabia. - Sara przesłała jej czuły i szeroki uśmiech.
Mitzi i Jane brzydko zachichotały.
Melissa ostatkiem siły woli powstrzymała się od zawtóro-wania.
- Sam, myślę, że powinieneś przeprosić siostrę.
Sam spojrzał na nią szybko i przez minutę siedział spokojnie.
- A muszę?
- A musisz - powiedziała Melissa łagodnie, lecz z naciskiem. Wyciągnęła rękę, żeby poprawić mu kołnierz bluzy treningo-wej. Nie próbował się wyrwać, ale polecenie wypełnił z ocią-ganiem.
- Przepraszam - wybąkał.
- Dziękuję. - Melissa lekko klepnęła go po plecach, a potem zwróciła się do Sary:
- Moja panno, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś usiadła za Mitzi, z drugiej strony.
- Czy możemy dostać prażonej kukurydzy? - spytał Sam, gdy Sara gramoląc się zeszła z siedzenia, żeby zrobić, co jej kazano.
- Nie widzę przeszkód - odparła Melissa.
W chwilę później zobaczyła, jak córki Sinclairów i bliźniaki znikają z pola widzenia za rogiem, przy drugim końcu trybu-ny. Pokręciła głową, wspięła się na górę i z powrotem usiadła przy Alice.
- Załatwiłaś to jak zawodowiec. - Alice uśmiechnęła się, pokazując zęby.
- Nie jestem pewna - jęknęła Melissa. - Czasami ogrom tej pracy wali się na mnie jak tona cegieł. A czasami tak im współczuję braku matki, że po prostu przytuliłabym ich i zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Jest w tym jakiś sens?
- Owszem, mnie też się zdarza coś takiego. Bywa, że mam ochotę objąć Joshuę i powiedzieć mu dokładnie to samo. Ten człowiek przeszedł piekło.
- Zaskakuje mnie, że nie ożenił się powtórnie. Wiem, że są kobiety, które... - Melissa przerwała.
Alice cmoknęła.
- Za słabo powiedziane. Kiedy Dee z nim mieszkała, praktycznie co wieczór spotykał się z inną, ale teraz chyba wychodzi rzadziej, chociaż jestem pewna, że nie żyje w celibacie.
Melissa zrobiła wielki wysiłek, żeby zlekceważyć ukłucie w sercu.
- Nie wątpię.
Alice spojrzała na nią dziwnie, ale nic nie powiedziała. Potem rozmawiały już bardzo niewiele, koncentrując się na grze. Za każdym razem, gdy Joshua miał uderzyć lub złapać piłkę, Melissa stwierdzała, że stoi, wrzeszcząc i dopingując razem z resztą widzów.
- Nie chce mi się wierzyć, że jest taki dobry! - wykrzyknęła
Melissa po jednym z efektownych zagrań Joshui.
- Tato, tato, tato! - podskakiwali Sara i Sam.
- Dobry jest, nie? - powiedziała Alice, podskakując na ławce.
- Świetny - szepnęła do siebie Melissa.
Wciąż myślała tak samo, kiedy gra dobiegła końca i wraz z Alice oraz dziećmi przeszła w pobliże, miejsca dla rezerwo-wych graczy. Po niecałej minucie pojawił się Joshua.
Sam i Sara wybiegli mu na spotkanie.
- Tato, byłeś fantastyczny! - wykrzyknął Sam, który dopadł go pierwszy. - Dzięki tobie wygraliście!
- Tato, byłeś fantastyczny - jak echo powtórzyła Sara. Loczki kręciły jej się wokół buzi w kształcie serca.
- Jesteście dumni ze starego ojca, co? - szeroko uśmiechnął się Joshua, otaczając oboje ramionami. Ale jego wzrok szukał Melissy. - W porządku?
- Co w porządku? - zapytała niewinnie.
- Wiesz przecież...
W tej chwili zza Joshuy wyłonił się Travis Sinclair i klepnął go w plecy. Travis był potężnym, muskularnym mężczyzną z ciemnymi włosami i wąsikiem.
Mrugnął do Melissy.
- Joshua chce, żeby mu powiedzieć, jaki był wspaniały.
Alice skrzywiła się.
- Ech, wy mężczyźni i wasza samcza próżność. Porozma-wiajcie o kobietach.
- Grałeś kapitalnie - powiedziała Melissa, znów krzyżując spojrzenia z Joshuą. Przez ułamek sekundy zdawało się, że są sam na sam.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś - powiedział w końcu
ciepło.
- Cudownie.
- Tato, możemy jeszcze dostać prażonej kukurydzy? - Nagle odezwanie Sama spłoszyło się chwilę.
Jakby chcąc dać płucom czas na wyrównanie oddechu, Joshua powoli i metodycznie nałożył czapkę i przetarł czoło. Dopiero potem odpowiedział:
- Nie, synku jest już późno. Czas do domu.
Melissa nie mogła nie zauważyć sposobu, w jaki patrzył na nią, wymawiając słowo "dom".
Zrobiło jej się gorąco i zimno jednocześnie.
Chichoty z łazienki słychać było we wszystkich pomiesz-czeniach.
Melissa przygotowała wodę w wannie i dolała płynu do kąpieli. Każde z bliźniaków miało własną myjkę, ale mycie nie szło im zbyt szybko. Sara i Sam byli za bardzo zajęci zabawą. Wielką atrakcją okazała się łódka, kupiona przez Melissę tego dnia rano.
- Pospieszcie się - powiedziała Melissa, schylając się nad wanną i odgarniając kędziory z czoła Sary. - Robi się późno. Przecież jutro idziecie do szkoły.
Sam, z wypiekami na policzkach, spojrzał na nią spomiędzy bąbli piany.
- Gdzie jest tata? Myślałem, że będzie nas kąpał.
- Lissa nas kąpie, ty głuptasie - oświeciła go Sara, po czym uderzyła rączką o wodę.
- Tata na pewno zaraz przyjdzie - szybko powiedziała Melissa, ocierając mydliny z rękawa. - Bierze prysznic. Saro, przestań chlapać, kochanie. Zamoczysz mnie i zalejesz podłogę. Spójrz na moją bluzkę. Cały przód mam zupełnie mokry.
Sara zachichotała.
Sam pociągnął nosem i wytarł go zamydlonym palcem.
- Chciałbym, żeby wróciła ciocia Dee. Tęsknię za nią.
- Wiem - odpowiedziała Melissa łagodnie, usiłując odsunąć od siebie niemiłe uczucie, że Sam wciąż ją odrzuca.
- Ciocia wyszła za mąż - powiedziała Sara do brata. - Już nigdy nie wróci.
Melissa wzięła myjkę Sary i natarła zaróżowioną skórę.
- Mieszkać już tu nie będzie, ale wkrótce was odwiedzić. Jestem pewna. - Melissa spojrzała na Sama. - Nie zapomnij domyć się za uszami.
- Lisso, przeczytasz nam coś, kiedy będziemy w łóżku? - spytała nagle Sara.
- No, może, ale musicie się pospieszyć i zaraz wyjść z wanny.
Sam spojrzał na nią, mimo woli zaciekawiony.
- Poczytasz nam o lokomotywie?
Melissa uśmiechnęła się.
- Dobrze. Ja też bardzo lubię tę książkę. A teraz wyłazić z wanny, wycieramy się!
W parę minut później Sam, ubrany w piżamę ze scenami z "Gwiezdnych wojen", bawił się łódką na dywaniku. Po drugiej stronie łazienki Sara stała w koszuli nocnej przed lustrem, mocno trzymając przytulankę, a Melissa rozczesy-wała tymczasem jej śliczną kitkę na czubku głowy.
- Wiesz, że moja mamusia jest w niebie z Bozią?
Dłoń Melissy zawisła w powietrzu. W tej samej chwili w drzwiach ukazał się Joshua. Czy usłyszał? Na pewno tak, pomyślała Melissa, czując, jak łomocze jej serce. Bo jeżeli nie, to skąd się wziął u niego ten gorączkowy, nieprzytomny wyraz twarzy?
- Tak, kochanie - cicho odpowiedziała Melissa, spuszczając oczy. - Wiem.
- Hej, dzieciaki! Czy jesteście gotowe do łóżek? - spytał łagodnie Joshua, wielkimi krokami wchodząc do środka.
Zapominając o mamie, Sara obróciła się.
- Najpierw Lissa ma nam poczytać.
- Lissa? - Joshua uniósł brew.
- Pomysł twojej córki - powiedziała Melissa, czując się niezbyt zręcznie.
- Tak, tato, to ja ją tak nazwałam - oznajmiła dumnie Sara, podbiegała do Joshui z wyciągniętymi ramionami i pocało-wała go w usta.
- Ale nieprzyzwoicie - powiedział Sam, kręcąc głową.
Melissa zaśmiała się.
Joshua też się uśmiechnął i kiwnął na Sama, żeby podszedł.
- Ja ci dam myśleć o nieprzyzwoitych rzeczach, młody człowieku. - I wciąż przytulając Sarę, nachylił się, żeby pocałować Sama w sam czubek kędzierzawej czupryny.
Melissa, stojąca obok w milczeniu, doznała nagłego przy-pływu wzruszenia. Postawa Joshui, zachwycone oczy spoglą-dających na niego dzieci ścisnęły jej serce, sprawiły bardzo dziwny ból. Nie umiałaby opisać tego uczucia, wiedziała tylko, że poruszona więzią między nimi, zapragnęła stać się jej częścią.
- Lissa nam poczyta - przerwała krótkie milczenie Sara.
Melissa skinęła głową.
- Właźcie na moje łózko, oboje.
- Czy tatuś też może? - zapytała niewinnie Sara.
Na chwilę w pokoju znowu zapadła cisza, tym razem odmienna od poprzedniej, głębsza i dłuższa.
Surową twarz Joshui powoli ozdobił uśmiech.
- Zdaje mi się, że łóżko Lissy jest za małe na nas czworo. - Przerwał, uśmiechając się jeszcze szerzej na myśl o niezręcznej sytuacji Melissy. - Ale przyjdę was pocałować na dobranoc.
Zadowolone bliźniaki popędziły przez hol, trzymając się za ręce.
Melissa, której każdy nerw uświadamiał obecność Joshui, sztywno podeszła do wanny i wyciągnęła korek.
Kiedy w chwilę później wyprostowała się i obróciła, okazało się, że Joshua stoi z utkwionym w niej spojrzeniem. Zauważyła, że jego wzrok zatrzymał się w okolicy piersi, okrytych tylko symbolicznie wilgotną, bawełnianą bluzkę.
Milczenie przeciągało się, a wraz z nim rosło napięcie. Spojrzenie Joshui obezwładniało ją, czuła, że ręce i nogi ma jak sparaliżowane.
- Zostało ci trochę piany na twarzy - powiedział z lekką chrypką.
Przełknęła ślinę.
- Naprawdę?
Nie odpowiedział, tylko zbliżył się i starł jej resztki piany z nosa.
Drgnęła, jakby niebacznie dotknęła drutu, przez który płynie prąd.
Oczy Joshui pociemniały.
- Czyżbyś się mnie bała? - Dźwięk jego oddechu rozbrzmie-wał niczym dodatkowy puls. - A może boisz się samej siebie?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Melissa ziewnęła i przeciągnęła się. Nadal nie wyglądało na to, żeby się budziła, chociaż umyła zęby i wzięła szybki prysznic.
Naga, wślizgnęła się w szlafrok wiszący na drzwiach i za-wiązała pasek. Potem odwróciła się wbijając wzrok we własne odbicie w lustrze. Szarawe powieki podkreślały ciemną barwę oczu, na policzkach czerwieniły się rumieńce, a ciemne włosy, sczesane do tyłu, opadały tworząc tu i ówdzie pukle.
Nie tak źle jak na kogoś, kto zasnął nad ranem, pomyślała cynicznie. Ale w jej przypadku wygląd kłamał. Być może nie sprawiała wrażenia zmęczonej, ale była.
Poczytawszy bliźniakom o lokomotywie, położyła je spać. Sama jednak nie mogła zasnąć. Nie była w stanie wymazać z myśli łagodnie wypowiedzianych uwag Joshui: "Czyżbyś się mnie bała? A może boisz się samej siebie?". Na żadne z tych pytań nie próbowała odpowiedzieć.
Nagle zdegustowana sobą i tym, że pozwoliła, by Joshua opanował jej myśli, zgasiła światło i szybko wyszła z łazienki.
Było jeszcze za wcześnie na budzenie bliźniaków, a Joshua już od dawna powinien być w pracy. Melissa skierowała się więc do kuchni, rozpaczliwie pragnąc filiżanki kawy.
Zaledwie zrobiła krok do środka, stanęła zmrożona. Przy stole siedział Joshua i pił kawę.
- Dzień dobry - powiedział przeciągle, przyglądajac się jej z uwagą.
Melissa zacisnęła pasek szlafroka.
- Myślałam, że od dawna jesteś w pracy. - Słowa zabrzmiały pospiesznie, jakby nie miała nad nimi kontroli.
- Powinienem być.
Nastąpiła cisza.
Wpatrywał się w nią uważnie, na chwilę ich spojrzenia się spotkały.
Przerażona Melissa westchnęła i rozchyliła wargi.
Opanowała się jednak pierwsza. Odwracając wzrok, powiedziała beznamiętnie:
- Chciałam napić się trochę kawy, zanim zbudzę bliźniaki.
- Melisso...
Mróz przeszedł jej po plecach, sygnalizując niebezpieczeń-stwo. Poczuła się naga, pozbawiona osłony przed potęgą jego męskości.
Na niepewnych nogach podeszła do kredensu, postawiła filiżankę i sięgnęła po ekspres. Pochyliła sie, nieświadoma, że górna część szlafroka rozchyliła się, odsłaniając jej prawą pierś.
Słysząc gwałtowny wdech Joshui, wyprostowała się i spojrzała na niego. Zauważyła, że wpatruje się w jej kremo-wą pierś. Czerwona na twarzy, poprawiła natychmiast szlafrok.
W okamgnieniu Joshua zerwał się z krzesła i znalazł przy niej.
Zrobiła szaleńczy, niezgrabny krok do tyłu.
- Joshua, nie.
- Tak, Melisso - sprzeciwił się miękko Joshua, przysuwając się jeszcze bliżej.
Doleciał do niej jego zapach. Nie wody kolońskiej, lecz męskiego ciała. Wypełnił jej podświadomość. Joshua był świeżo ogolony. Znikły ślady czarnego zarostu, które wieczorem pokrywały brodę. Wilgotne włosy wiły mu się na karku. Całe ramiona pokrywały skręcone brunatne kosmyki.
Przesunął ręce po jej ramionach i dalej ku połom szlafroka. W sposobie, jakim na nią patrzył i jej dotykał było coś, co nie pozwalało się Melissie ruszyć. Poczuła znane ciepło, w jednej chwili tracąc panowanie nad sobą. Wszystko działo się tak, jakby Joshua rzucił czar na otaczające ich nieruchome cienie, zupełnie jak we śnie. Bardzo możliwe, że Melissa naprawdę nie do końca się przebudziła.
- Proszę, nie - jęknęła, bliska omdlenia.
Joshua miał rację. Rzeczywiście, bała się, że znowu będzie jej dotykał, bała się doznania, które narastało, żeby ją po-chłonąć.
- Muszę albo zginę - powiedział cicho Joshua, koncentrując się wzrok na swoich dłoniach, które chwyciły za materiał i bez trudu rozchyliły górną część szlafroka Melissy, zakrywa-jącą piersi.
- Nie! - powtórzyła raz jeszcze, drżąc, ale protest wypadł bardzo nieprzekonywająco w zestawieniu z odzewem ciała. Brodawki jej piersi zamieniły się pod palcami Joshui w dwie twarde grudki.
Joshua czuł intensywnie, narastające ciepło. Westchnął.
- Chcesz tego tak samo jak ja. - Pochylił się ku Melissie i znalazł ustami jej wargi, mocno przyciskając ją do siebie i obejmując dłonią pierś.
Nagle wszystko prócz jego dotyku straciło jakiekolwiek znaczenie. Jej obawy stopniały, pozostało jedynie wszech-ogarniające pragnienie czegoś więcej.
Instyktownie rozchyliła usta, przyjęła jego język i
bezwiednie odpowiedziała na pieszczotę. Straciła zdolność myślenia, docierały do niej tylko spragnione odzewu dotknięcia i pocałunki. Jej zmysły szalały, kończyny stały się nieważkie, jakby unosiła się w zawrotnym tempie ku fantastycznej krainie ciepła i spełnienia, w której jego ręce i usta powinny wprawiać ją w ekstazę.
- Och, Melisso - szepnął Joshua - tak bardzo cię pragnę.
Przeniósł rękę z piersi na plecy i zaczął ją zsuwać w dół. Objął jej pośladki. Poczuła miażdżącą twardość jego ciała.
Może sprawiła to obłąkana nuta w głosie Joshui lub sposób, w jaki jej dotykał, a może po prostu w tej właśnie chwili zabulgotał ekspres do kawy, w każdym razie Melissa wróciła do rzeczywistości.
Wydała z siebie zduszony okrzyk, wyrwała się z jego ramion, cofnęła się niezgrabnie i w niemym osłupieniu wbiła w niego wzrok.
Przez chwilę również Joshua zdawał się nie znajdować słów, odwzajemniając jej zdziwione spojrzenie. Wyglądał, jakby dostał w głowę kijem od baseballu.
Melissa zaczęła drżeć, odwracając oczy i gasząc językiem rozognione wargi. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzy-ło, chociaż zachowanie Joshui nie było dla niej zaskoczeniem. Oszołomiła i przeraziła ją za to własna reakcja. Nic podobne-go nigdy przedtem jej się nie zdarzyło. Kiedy całował ją Martin, pozostawała właściwie obojętna.
W swoim czasie martwiła się, czy przypadkiem nie jest oziębła. Jeśli nawet, to, ku jej przerażeniu, Joshua Malone ją rozpalił.
- No, no - powiedział w końcu Joshua, uśmiechając się szeroko, co pomogło mu usunąć z twarzy napięcie.
Ale Melissa nie dała się oszukać, uśmiech nie objął oczu, a oddech Joshui wciąż był nierówny.
- Joshua... Może ja lepiej...
- Do diabła! Za drzwiami czeka na mnie istne piekło - przerwał jej, jakby wyczuł, co ma zamiar powiedzieć.
Roztrzęsioną ręką Melissa odgarnęła włosy z twarzy, w pełni świadoma czerwieni i wilgoci na swych policzkach, a także ciepłego, miętowego smaku jego warg.
Nie odzywała się, więc Joshua pochylił się, wziął z kredensu kapelusz i nałożył go.
- Bądź... bądź tu, kiedy wrócę. - Jego oczy, ledwie widoczne spod brzegu kapelusza, były ciemne i zagadkowe.
- Dobrze - powiedziała z ulgą, że głos brzmi pewnie. Chwila uniesienia minęła.
- To na razie.
Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, która wydawała się trwać wieki. Widziała pulsującą arterię na jego szyi. W końcu odwrócił się i wyszedł.
Zapadła już ciemność, ale Joshua jeszcze nie doszedł do domu. Przyświecając sobie lampą, zaczął wbijać gwóźdź, który po pewnym czasie całkowicie zapadł się w drewno.
- Przecież musiałeś to zrobić, no nie? - rzucił do siebie, wyławiając z kieszeni następny gwóźdź i traktując go tak samo bez szacunku. - Po prostu musiałeś ją pocałować!
Kiedy drugi gwóźdź zniknął w ślad za pierwszym, Joshua odłożył młotek i stanął wyprostowany. Dzięki Bogu, nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć, pomyślał smutno, rozglądając się wokół. Jego ludzie, z nadzorcą robót włącznie, już poszli. Joshua powinien był zrobić to samo, ale nie chciał spotkać
się z Melissą.
W jeszcze jednym przypływie jałowej energii zeskoczył z drabiny i ruszył powoli w stronę baraku. Boże, ależ był w paskudnym nastroju.
Na wilgotne, zimne pomieszczenie w ogóle nie zwrócił uwagi. Usiadł, odchylił się do tyłu, a nogi oparł o róg biurka. Nie zadał sobie trudu, by zapalić górne światło. Spoglądał tępo na cienie, które w świetle księżyca malowały się na ścianach.
Nie byłby wcale zaskoczony, gdyby wróciwszy do domu zobaczył, że Melissa spakowała się i wyjechała. I mógłby mieć o to pretensję wyłącznie do siebie.
Do diabła, mia zamiar tylko się z nią podrażnić, trochę poflirtować, spróbować, czy można przebić się przez jej pancerz. Zawsze wyglądała na bardzo spiętą i opanowaną.
Ale keidy poły szlafroka rozchyliły się i jego oczom ukazały się pełne piersi... No cóż, to jeszcze nie usprawiedliwia jego zachowania. Nie tylko się wygłupił, lecz w dodatku mogło go to kosztować stratę najlepszej gospodyni, jaką kiedykolwiek miał.
Przeczesując dłonią włosy, podniósł oczy ku niebu i głośno odetchnął. Mimo to obraz prześlicznej twarzy i ciała Melissy pozostał w jego umyśle.
Jej skóra przypominała mu aksamit i płatki róży, a kiedy Melissa spojrzała na niego tak, że mógłby w jej oczach uto-nąć, zapragnął jej z nieziemską siłą. I nic w tamtej chwili nie mogło go powstrzymać przed posmakowaniem jej drżących ust i pieszczeniem kremowych piersi.
Nawet teraz słyszał w myślach jej ciche, łagodne błaganie, które rozpaliło w nim żarliwą tęsknotę. To śmieszne, ale żadna kobieta nie budziła w nim takich uczuć. A już na pewno nie żona.
Dotknięcie ciała, widok, zapach Melissy, wszystko razem przyprawiało go o szaleństwo.
Na ile zamierzał angażować się w związek z tą kobietą? Zastanawiał się. Pytanie nie miało jednak sensu, skoro odpowiedź była już zupełnie jasna.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Zobaczysz, poskarżę tatusiowi, że byłeś niegrzeczny.
Sam wlepił wzrok w siostrę.
- Nie byłem.
- Właśnie, że byłeś. Stałeś w kącie.
- I co z tego?
Sara uśmiechnęła się szeroko. Szpara pośrodku zębów odcinała się niczym znak graficzny na reklamie świetlnej.
- To z tego, że pani cię nie lubi, bo powiedziałeś coś, czego nie miałeś mówić.
Wargi Sary wykrzywiły się posępnie.
- Ja też jej nie lubię.
- Tata zbije cię po pupie.
Sam zakrył ręką usta.
- Hm, ty też powiedziałaś brzydkie słowo. Jak naskarżysz tacie na mnie, to ja naskarżę na ciebie.
- Ale tobie dostanie się więcej, bo powiedziałeś, że tata...
Melissa nie zwracała szczególnej uwagi na rozmowę bliźniaków poza dobiegającą spoza sypialni Joshui, aż do chwili gdy Sara powiedziała, że Sam był niegrzeczny. Natych-miast przestała układać bieliznę Joshui w szufladzie i za-mieniła się w słuch. W miłe, pogodne popołudnie drzwi na patio, gdzie bawiły się dzieci, były otwarte.
Sara powtórzyła głośno słowa Sama i Melissa instynktow-nie chwyciła się ręką za usta, żeby powstrzymać okrzyk przerażenia. Właściwie nie powinna być zaskoczona, oczeki-wała tego już wcześniej. Może niedokładnie tego, ale czegoś w tym rodzaju. Wprawdzie Sara stopniowo przyzwyczajała się do niej, ale z Samem było inaczej. Wciąż zachowywał się jak nieszczęśliwy mały chłopczyk. Melissa mogła stawać na głowie, ale i tak nie była akceptowana.
Szybko skończyła swoją robotę, zdecydowana przerwać szermierkę słowną, zanim pójdą w ruch pięści. Poza tym nadchodził czas zajęć, dzieci szły na gimnastykę i piłkę nożną.
Melissa podeszła do drzwi i najspokojniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, powiedziała:
- Uwaga, dzieci. Czas umyć ręce i buzie. Przygotujcie się do wyjścia.
- Hurrra! - krzyknęli jednocześnie Sam i Sara, i pędem przebiegli obok niej, z miejsca zapominając o sprzeczce.
Za to Melissa nie zapomniała. Prawdę mówiąc, miała już za dużo na głowie, dlatego postanowiła skorzystać z nieobecno-ści dzieci i złożyć Joshui krótką wizytę w pracy, żeby z nim porozmawiać.
Teraz, kiedy skręciła z podjazdu na parking przy budowie i zatrzymała samochód, nie wstała zza kierownicy, lecz pozo-stałaa w samochodzie, owładnięta nagłymi wątpliwościami, niepewna, jakie przyjęcie ją spotka.
Nie miała jednak wyboru. Jeśli chciała z nim porozmawiać
o czymś ważnym, rozmowa musiała się odbyć tutaj, bo w zeszłym tygodniu Joshua bardzo uważał, żeby nie wracać z pracy przed zaśnięciem domowników.
Unikał jej, co było dla niej wygodne. Nie chciała go oglądać ani nawet o nim myśleć. Natychmiast po tej pełnej zakłopo-tania chwili, kiedy ją całował, Melissa uczciwie wszystko przemyślała. Przekonała samą siebie, że to Joshua sprawił, iż nie mogła mu się oprzeć. Chociaż obraz tamtego poranka wciąż żył w jej myślach, niemniej jednak jego kontury trochę się zmieniły.
Udało jej się wbić sobie do głowy, że winę ponosi Joshua. Bo jakie inne wyjaśnienie można by znaleźć dla jej zachowa-nia?
Potem jednak, pozwoliwszy ożyć szczegółom tego wyda-rzenia, Melissa przestała się oszukiwać. Zwalanie wszystkie-go na Joshuę było z jej strony poniżające i dwulicowe. Przecież i ona zawiniła w tym samym stopniu, a niewyklu-czone, że bardziej.
Wysiadła w końcu z samochodu, ściągnęła pasek na turku-sowym kombinezonie i rozejrzała się dokoła.
Cały teren pełen był buldożerców, dźwigów, wielkich ciężarówek i ludzi w kaskach ochronnych. Zawahała się. Wiedziała, że byłoby nierozsądnie chodzić samej po budowie. Naraziłoby ją to na wypadek.
Stanęła i zaczęła rozglądać się za Joshuą. Zaparkowała w pobliżu jego furgonu, więc domyślałasię, że właściciel gdzieś tu powinien być. Dostrzegła barak i skierowała się w tamtej stronę, upewniając się, że zachowuje bezpieczną odległość od robotników.
Zauważyła jednak, że niektórzy z nich przerwali pracę i
gapią się na nią. Jeden nawet gwizdnął. Ignorując to, Melissa powlokła się dalej, robiąc wszystko, żeby nie zabrudzić białych tenisówek. Dotarła już blisko miejsca przeznaczenia, który pojawił się przed nią mężczyzna.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał szorstko, lecz uprzejmie. Miał ciemne oczy, czarne włosy i kruczą brodę, która pomagała ukryć zygzakowatą bliznę na prawym policzku.
- Szukam Joshui Malone'a.
- A pani nazywa się...
- Melissa Banning. Jestem jego gospodynią.
- Aha - uśmiechnął się szeroko. - Ja nazywam się Tom Wingate. Jestem tu nadzorcą robót.
- Bardzo mi miło, panie Wingate - powiedziała Melissa ze szczerym uśmiechem.
- Wybaczy mi pani, że nie podaję ręki? Mam okropnie brudną.
- Nie szkodzi. Przecież jest pan w pracy. - Uśmiech Melissy stał się szerszy. Od razu spodobał jej się ten krzepki, ciemny mężczyzna.
Tom Wingate ściągnął zabrudzoną niebieską czapeczkę baseballową, przeciągnął muskularną dłonią po gęstej czu-prynie i wcisnął czapeczkę z powrotem na miejsce, tak że daszek prawie zakrył mu oczy.
- Może pani tam poczeka - skinął w stronę baraku - a ja sprowadzę szefa. Gdyby pani miała ochotę, to jest świeża kawa.
- Dziękuję - powiedziała, nadal stojąc bez ruchu. - Czy szef jest zajęty? - W jej głosie było słychać wahanie. - Chcę powie-dzieć... że to nie jest takie ważne. Może poczekać - dodała pospiesznie, stwierdzając, że większość mężczyzn oderwała się od zajęć i spoglądała na nią i Wingate'a.
Wingate uśmiechnął się szeroko.
- No, zajęty jest. Proszę spojrzeć tam, na szczyt tej stalowej konstrukcji.
Wzrok Melissy podążył za wyciągniętym palcem Wingate'a.
- Dlaczego on tam siedzi? Nie ma do tego ludzi? Myślałam, że on jest tu szefem.
Wingate przechylił głowę.
- Jest, ale pracuje tak samo ciężko, jak wszyscy, a może nawet ciężej. - Znowu zdjął czapeczkę i podrapał się po głowie. - Nigdy nie każe robić tego, czego sam nie spróbo-wał.
Melissa pokręciła głową.
- Jest to godne podziwu, ale i bardzo niebezpieczne.
- Rzeczywiście. Prawdę mówiąc, kiedyś przy podobnej robocie Josh zleciał. Solidnie rozwalił sobie głowę.
- O Boże! - Serce jej podskoczyło.
- Miał dużo szczęścia. - Wingate gadał jak nakręcony. - Od tej pory zdarzają mu się przykre bóle głowy, ale poza tym jest okay. - Nagle, jakby stwierdziwszy, że za dużo mówi, Wingate przestąpił z nogi i nogę i dodał szybko: - Przepraszam, zabrałem pani tyle czasu. Sprowadzę Josha. Miło było panią poznać.
Patrzyła, jak nadzorca wielkimi krokami dochodzi do samego budynku, zwija dłonie w trąbkę i krzyczy do Joshui:
- Hej, szefie, jest tu ktoś do pana!
Melissa nie weszła do baraku, jak radził Wingate. Wolała zostać na zewnątrz, dokładnie przyglądając się Joshui, który schodził z piętra stalowej konstrukcji budynku i zbliżał się do niej.
Dopiero będąc niedaleko niej, podniósł głowę. Przystanął na chwilę z wyrazem zdziwienia na twarzy. Zaraz jednak zdziwienie ustąpiło miejsca zainteresowaniu i Joshua ruszył dalej.
- Hej, szefie, to twoja ostatnia?
Rozległ się ryk śmiechu, potem kilka gwizdów.
Joshua zachował się, jakby nic nie słyszał, ale Melissa nie była w stanie. Zrobiła się szkarłatna na twarzy. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Ludzie myśleli, że jest jedną z... jego k o b i e t. Na miłość boską!
- Chłopie, wygląda dużo lepiej niż ta blondynka, nawet...
Joshua zatrzymał się i obrócił. Wzrok i głos miał zimne jak kawałki lodu.
- Zamknij się, Townsend. Jeśli chcesz dopracować do końca godziny, to wracaj do roboty.
Kiedy stanął przed Melissą, jej oddech jeszcze się nie uspokoił.
- Przepraszam za ten incydent - powiedział głosem ciągle jeszcze pasującym do zaciętym rysów twarzy.
- Nie przejmuj się. - Zachowywała się sztywno, nadal wściekła, że wzięto ją za kogoś z jego haremu. - Nie musisz przepraszać za sprowadzenie tu swoich kobiet.
Jego wargi rozchyliły się nagle w kpiącym uśmiechu i Melissa zorientowała się, że znowu nieopatrzne słowa obróciły się przeciwko niej.
W jego oczach zabłysnął ognik.
- Zdaje się, że jesteś zazdrosna. - Zawadiacki uśmiech
pogłębił jego rysy.
- Nie bądź śmieszny! Wcale nie jestem zazdrosny.
- Oczywiście, że jesteś - powtórzył miękko.
- Teraz już wiem, że przychodzenie tutaj było błędem.
- Chodźmy do biura - zaproponował gwałtownie. - Mam ochotę na filiżankę kawy.
Pewien reakcji Melissy, wszedł na schody, pchnięciem otworzył drzwi i odsunął się na bok, żeby ją przepuścić. Ściągając usta w cienką linię, z ociąganiem ruszyła za nim.
Do wyposażenia pokoju należały porżnięte biurko, krzesło, mała kanapa i namiastka stolika. Okno za biurkiem było otwarte. Wpadało przez nie świeże powietrze i promienie słońca.
Melissa zdjęła okulary przeciwsłoneczne, przysiadła na krawędzi kanapy i patrzyła, jak Joshua nalewa do dwóch filiżanek kawę.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała ni w pięć, ni w dzie-więć. Zmarszczki przy oczach i ustach zdawały się głębsze, bardziej widoczne niż zwykle. Żadna z tych niedoskonałości nie ujmowała jednak nic z jego zdrowej, krzepkiej urody. Miał na sobie zwykły strój roboczy, składający się ze znoszo-nych dżinsów i bawełnianej koszuli. Promieniująca od niego aura męskości stanowiła siłę, z którą należało się liczyć. Mimo woli Melissa poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.
- Przyszłaś w związku z bliźniakami. - Głos Joshui przerwał ciężkie milczenie, które wypełniło pokój. - Mam rację?
Podał jej filiżankę i oparł się o biurko, powoli taksując Melissę wzrokiem. Znów zapanowała męcząca cisza. Ich oczy spotkały się i trwali tak przez chwilę. Pod wpływem nieru-chomego spojrzenia Joshui Melissa poczuła dreszcze, biegną-ce jeden po drugim przez całe ciało. Zainteresowanie Joshui przeniosło się z jej ust na delkolt, i to w sposób, który bardzo ją zmieszał.
Nigdy nie spotkała mężczyzny, który koncentrowałby się na kobiecie z taką intensywnością, jakby inni ludzie nagle przestali dla niego istnieć. Melissa znowu poczuła osobliwe połączenie zakłopotania i podniecenia.
Wzruszyła ramionami z dobrze udaną nonszalancją, powoli wypuściła powietrze z płuc i wyrwała się spod władzy jego spojrzenia.
- Rzeczywiście, przyszłam w sprawie bliźniaków, a szczególnie Sama.
- Bo?
- Podsłuchałam rozmowę Sary i Sama - przerwała i patrzy-ła, jak schyla głową i przytyka wargi do brzegu filiżanki. Przez chwilę zafascynowały ją usta Joshui.
- I co? - przynaglił ją.
Zimnym uśmiechem zamaskowałą szalejącą w niej burzę uczuć.
- Mówiąc krótko, Sam miał kłopoty, siedział w oślej ławce.
Joshua zaśmiał się cicho.
- Co takiego zmalował tym razem?
- Nie będzie ci tak do śmiechu, kiedy powiem.
- Dlaczego więc trzymasz mnie w niepewności? - Uśmiech dawno znikł mu z twarzy. - Zobaczymy, o co chodzi.
Melissa nie wahała się ani chwili.
- Twój syn powiedział dzieciom w czasie zabawy, że jego tata śpi bez ubrania.
- Co?!
Chociaż naprawdę nie było to zabawne, Melissa musiała
zmobilizować wolę, żeby się nie roześmiać. Nie udało jej się jednak powstrzymać grymasu ust.
- To, co słyszałeś.
- Czyli krótko mówiąc, walnął, że śpię z gołą dupą?
Nie odpowiedziała od razu. Joshua odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
- A to mały skubaniec. Zleję mu...
- Sara dokładnie mu przepowiedziała, co zrobisz.
- Bystre dziecko z tej mojej córki.
- A co z synem? Czy nie sądzisz, że powinieneś z nim porozmawiać?
- Dobrze, porozmawiam z nim.
- To oczywiste, że wyraził się w ten sposób, żeby ściągnąć na siebie uwagę.
Przez sekundę panowała absolutna cisza.
- Moją? - W jego głosie pojawiła się twarda nuta.
Nie ustąpiła.
- A czyją?
- Czyżbyś chciała powiedzieć, że nie poświęcam mu dostatecznej uwagi?
- Myślę, że sam znasz odpowiedź. - Joshua nie odezwał się, więc Melissa ciągnęła, szybko tracąc nerwy: - Wiem, że ta praca jest dla ciebie ważna...
- Masz całkowitą rację - wpadł jej w słowa. - Jest ważna, ale nie ważniejsza niż Sam i Sara. Już ci to mówiłem - dodał krótko.
- Czemu więc nie wracasz do domu wcześniej i nie spę-dzasz czasu z dziećmi?
- Sądzę, że znasz odpowiedź.
W jednej chwili stężała.
- Jeśli tak, to może powinnam...
- Nie, do diabła, nie powinnaś. - Przeczesał dłonią włosy. - Dzieci mają się dużo lepiej niż przedtem i, wbrew temu, co myślisz, nie chcę cię stracić.
"Nie chcę cię stracić". Te słowa przez moment zajęły jej uwagę. Czyżby chciał przez to powiedzieć... Nie, na pewno nie. Boże, co się ze mną dzieje, pomyślała. Przecież to tylko takie mówienie, nic więcej.
- Melissa? - Spojrzał na nią dziwnie.
Kiedy serce zaczęło jej bić normalnym rytmem, wyjąkała:
- Więc... proszę, nie rób ze mnie przeszkody. Wracaj do domu tak, żeby pobyć trochę z bliźniakami.
Przeciągle spojrzał jej w oczy i chrząknął.
- Jeśli chodzi o tamten ranek, jestem winien...
- Zapomnij o tym.
- A ty zapomniałaś?
- Tak - powiedziała, patrząc w ziemię. - Wiem, że masz całą stajnię kobiet do wyboru i nie interesujesz się mną.
Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.
- Hmm... stajnię kobiet. To dla mnie coś nowego.
- A może to nieprawda? - Lekko uniosła głowę.
- Posłuchaj, wiem, co myślisz...
- Nie wiesz.
- Uważasz, że od kiedy wpadłaś w moje ramiona pierwsze-go dnia, przez cały czas staram się jedynie złapać cię w sidła. Czy tak?
- Nie!
- Myślisz jeszcze, że dbam tylko o pracę i kobiety, a na dłuż-szą metę nie jestem wart splunięcia.
- Powiedziałam, że nie!
- Okay, więc się mylę. - Zawiesił głos. - Ale jeśli nie, to chcę, żebyś wiedziała, że nie dotknąłem... Przerwał z głośnym, nie-artykułowanym okrzykiem, jakby nagle dotarło do niego, co chciał powiedzieć. Mimo to nie mógł oderwać oczu od Melissy.
Pożądanie tlące się w tym błękitnym spojrzeniu sprawiło, że odezwała się jeszcze ostrzejszym tonem.
- Do diabła z tobą, Joshua. Przestań na mnie tak patrzeć.
- Jak patrzeć? - Głos zabrzmiał niczym z oddali.
- Wiesz przecież - wyrzuciła z siebie, po raz kolejny oszołomona.
Jakby nagle wyczerpany ich grą, Joshua zmienił temat.
- Wyglądasz na zmęczoną - powiedział. - Za ciężko pracujesz. Ale muszę przyznać, że dom błyszczy.
- Dziękuję. - Pochwała była równie nieoczekiwana, jak przyjemna. Czyżby ten człowiek wraz ze swymi zmiennymi nastrojami miał dla niej na zawsze pozostać zagadką? - Staram się.
- To widać.
- Przyjdziesz do domu na obiad? - spytała, odzyskując panowanie nad głosem, w którym jednak pozostało trochę chrypki.
Zdawało się, że na chwilę powstrzymał oddech.
- Tak, przyjdę.
Wstała .
- Muszę iść. Czas odebrać bliźniaki.
- Zajmę się Samem. Nie martw się.
Skinęła głową, odwróciła się i podeszła do drzwi. Trzymała już rękę na klamce, gdy zawołał ją po imieniu.
Okręciła się znowu.
- Tak?
- Masz piegi, wiesz?
- Wiem.
- Uwielbiam piegi.
Powietrze zgęstniało. Melissa stała w milczeniu, szarpana wewnętrzną walką. Pożąanie zmagało się w niej z lękiem: pragnęła Joshui i lękała się tego.
Przygryzła wilgotną, czerwoną wargę.
- Dziękuję... jeszcze raz.
- Cieszę się, że przyszłaś. - Uśmiech objawił się także w tonie głosu.
Jeszcze zdolna zapanować nad sobą, Melissa otworzyła drzwi, i dopiero kiedy zimne, świeże powietrze uderzyło ją w twarz, uspokajając zmysły, odetchnęła z ulgą.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Melissa zakręciła wodę i wyszła spod prysznica. W wielkim lustrze za drzwiami przyjrzała się uważnie swemu ciału. Była z niego dumna.
Patrzyła na grę mięśni i wycierała grubym ręcznikiem mokre brodawki piersi. Potem zamknęła oczy i wyobraziła sobie, co byłoby, gdyby jej sutków dotykały wargi Joshui.
Uświadomiwszy sobie nagle, co robi, o czym m y ś l i, Melissa, całkowicie rozbita, odrzuciła ręcznik na bok i poczłapała do sypialni, gdzie wślizgnęła się w szlafrok.
Zanim wyszła z pokoju, rzuciła spojrzenie na zegar. Było po dziesiątej. Wiedząc jednak na pewno, że sen był luksusem, który jej unika, skierowała się do holu, żeby zajrzeć do bliźniaków. Miała nadzieję zobaczyć, jak smacznie śpią.
Ostrożnie otworzyła drzwi do pokoju Sama. Mimo skąpego nocnego oświetlenia udało jej się podejść do łóżka, na którym rysował się mały, ciemny kształt. Okazało się, że obok Sama leży Sara z przytulanką w objęciach.
Twarz złagodniała jej w uśmiechu. Nie wiedząc czemu, Melissa poczuła łzy cisnące się do oczu. Kiedy była pod prysznicem, Sara musiała znowu przewędrować do pokoju brata. Melissy to nie zdziwiło. Sara robiła to często i zawsze mówiła, że gonił ją wstrętny niedźwiedź.
Ale jej uwagę natychmiast przykuł Sam. Rzucał się i kręcił, jak w gorączce. Kiedy podchodziła, dywan głuszył jej kroki. Gdy jednak dotknęła kolanem ramy łóżka, oczy Sama otwo-rzyły się.
Przetarł jedno oko i spojrzał na Melissę.
- Co się stało, króliczku? - szeptem spytała Melissa, przysiadając na krawędzi łóżka. - Miałeś zły sen?
Odwrócił głowę, ale Melissa i tak zauważyła, że zaczęła mu drżeć broda.
Tłumiąc westchnienie, spróbowałą jeszcze raz.
- Chcesz, żebym z tobą przez chwilę posiedziała?
Z powrotem przekręcił głowę w jej stronę.
- Tata... Tata powiedział, że da mi w skórę, jeżeli jeszcze raz będę niegrzeczny.
Melissa bez namysłu wyciągnęła rękę i łagodnie odgarnęła mu włosy z czoła. Nagle chwyciła ją panika, że chłopiec się odsunie. Nie uczynił jednak najmniejszego ruchu, wciąż spoglądał na nią z wyrazem boleści, szeroko rozwartymi oczami.
Melissie pękało serce. Z trudem pohamowała się przed objęciem Sama i przytuleniem go. Zamiast tego zapytała:
- Czy to właśnie mówił ci tata?
Pokiwał głową.
- Sara na mnie doniosła. Sara jest skarżypyta.
- Nie, Sam, to nie Sara powiedziała tacie, lecz ja.
Kopnął prześcieradło i odwrócił głowę, chowając ją w poduszkę.
- Usłyszałam, jak opowiadasz siostrze o kłopotach w szkole. Powiedziałam tacie, bo w czasie zabawy z dziećmi nie należy mówić takich rzeczy o rodzinie.
- Właśnie tak mówił tata - wybąkał, mnąc w dłoni brzeg prześcieradła.
- Tata ma rację, wiesz o tym - powiedziała Melissa łagodnie, lecz z naciskiem. - I nawet gdyby musiał cię ukarać, to bardzo cię kocha.
- Wiem, ale...
- Ale co? - zachęciła go przyjaźnie.
- Chciałbym mieć mamę, jak wszyscy moi koledzy.
Melissa przygryzła wargę i wbiła wzrok w sufit, starając się zachować równowagę. Było to jednak trudne, bo serce jej krwawiło. W końcu poczuła, że może odpowiedzieć i nie rozpłakać się:
- Ja też chciałabym, króliczku, ale ty masz tatusia. I masz mnie - dodała na próbę. - Ja też cię kocham...
Nie odezwał się, więc ciągnęła:
- A gdybyśmy tak jutro po południu poszukali czegoś odpowiedniego, o czym mógłbyś opowiedzieć w klasie?
- Czego? - zapytał pociągając nosem.
- Na przykład złapiemy parę niedużych ropuch. Widziałam
je któregoś dnia na grządce z kwiatami. - Uśmiechnęła się. -
Prawdę mówiąc, te małe stwory przeszkadzały mi wyrywać chwasty.
Sam zrobił wielkie oczy.
- Sara też będzie mogła kilka złapać?
- Oczywiście.
Chłopiec uśmiechnął się. Stanowił w tej chwili replikę Joshui. Melissa pomyślała o tym i przeszył ją ostry ból.
- Okay.
- Już ci lepiej?
- Mhm.
- To teraz zamknij oczy i spróbuj znowu zasnąć. Dobranoc.
- Dobranoc. - szepnął, powieki zaczęły mu opadać.
Melissa nie wiedziała, jak długo jeszcze walczyła z napły-wającymi łzami. Dopiero kiedy zaczęła jej drętwieć prawa noga, zmusiła się do wstania. Ostrożnie, żeby nie zbudzić żadnego z dzieci, wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
W chwilę później siedziała na tapczanie w służbówce z filiżanką ziołowej herbaty w dłoni. Upiła kilka łyków, odstawiła naczynie na stolik obok i oparła głowę o miękką poduszkę.
Joshua miał rację: była zmęczona. Wyczerpana do cna. Po odwiezieniu dzieci na gimnastykę i piłkę nożną zabrała się za podłogę w kuchni. Szorowała ją na kolanach, póki nie osiągnęła idealnego połysku.
Wmówiła sobie, że taka harówka pomoże jej odzyskać jasność i racjonalność myślenia. Pomysł się nie sprawdził. Nadal myślała o Joshui, szczególnie po wymianie zdań w biurze. Co gorsza, w czasie obiadu, który jadł z Samem, ciągle czuła na sobie jego spojrzenie. Potem poszedł do biura, a przynajmniej tak powiedział.
Przerywając dumanie, Melissa sięgnęła po filiżankę herba-ty i przytknęła ją do ust. Jaka różnica dla niej, czy Joshua poszedł do biura, czy też nie? Nawet gdyby odwiedzał jakąś blondynkę, to co z tego? Nie powinna się tym ani trochę interesować.
Tyle że prawda wyglądała nieco inaczej.
Większość życia Melissa spędziła walcząc o własne osiągnięcia zawodowe, dążąc do wytkniętego celu. Właśnie kiedy nadszedł sukces, wszystko, co najważniejsze, zaczęło się sypać. Njapierw porzucił ją Martin, potem straciła rodzi-nę, w końcu rozczarowała ją praca.
A kiedy miała nadzieję, że się wreszcie pozbiera, wpadła na Joshuę Malone'a. Jeżeli po jej powrocie do Houston uczucia, które w niej budzi, będą wracać, to nie ma dla niej ratunku. Grozi jej pustka większa niż kiedy przeżywała śmierć rodzi-ny i zdradę Martina. Musi więc wspomnieć pasję płonącą w oczach Joshui, zapomnieć uścisk jego krzepkich ramion.
Joshua nie miał zamiaru ponownie się żenić, a ona nie chciała pozwolić, by on ani jakikolwiek inny mężczyzna znowu ją zranił.
Jeszcze przez chwilę myśli Melissy biegły tą samą drogą, zawsze wracając do podobnego wniosku. Ponieważ nie mogła nakazać mu, żeby przestał na nią patrzeć gorącymi, niebieskimi oczami, w których intencje odbijały się całkiem jasno, a nie chciała jednak zostawić bliźniaków, musiała wszystkimi siłami trzymać go na dystans. Pożądanie wkrótce minie, to tylko sprawa czasu.
Zmęczona rozmyślaniem, zmusiła się do chwili odprężenia.
Szybko ogarnęła ją senność. Przyszło jej jeszcze do głowy, że jeżeli nie pozwoli, by Joshua ją zranił, to on tego nie zrobi i była to ostatnia myśl na jawie.
- A może zauważysz wreszcie, że jest wieczór i skoczymy na piwo?
Na dźwięk głosu swojego nadzorcy robót Joshua okręcił się na obrotowym krześle.
- Tom, do diabła, gdzie ty się włóczysz po nocach? - Joshua pokazał zęby w uśmiechu. - Co się stało? Hazel wykopała cię z domu?
- Nie - odparł Tom z równie szerokim uśmiechem, wciąż trzymając za klamkę uchylone drzwi. - Nie chciało nam się jeszcze spać, więc wysłała mnie do sklepu po mleko. Wpadła na szaleńczy pomysł zrobienia czekoladowych ciasteczek. Kiedy przejeżdżałem tędy, zobaczyłem światło i twój furgon. Zastanowiło mnie, co, do diabła, robisz tu o tak późnej porze.
Joshua wstał i rozprostował plecy.
- Dziękuję za propozycję, ale lepiej będzie, jak zawieziesz mleko Hazel. W każdym razie ja wybierałem się już do domu.
- Rozwiązałeś problem podwykonawcy?
- Mam nadzieję, ale okaże się dopiero jutro.
- Domyślam się więc, że będziesz z samego rana.
- Och, słuchaj. Powiedz Hazel, że jeżeli przyśle mi jutro trochę ciasteczek, to zatańczę na jej następnym weselu.
Tom zdjął kapelusz i podrapał się po uchu.
- A co z twoją gosposią?
- Jak to: co z moją gosposią? - ostrożnie spytał Joshua.
- Czyżby to słodkie stworzenie nie piekło ci ciasteczek?
- Żarty sobie stroisz? Ledwie potrafi zagotować wodę.
Wingate zachichotał.
- Przy takich nogach kto zwracałby na to uwagę.
- No właśnie, kto?
Tym razem Wingate zaśmiał się pełną piersią.
- Powiem starej o ciasteczek.
- Dziękuję. Dobranoc.
Kiedy po kilkunastu minutach Joshua wrócił do siebie, zastał w domu grobową ciszę. Nie wiedzieć czemu, nie odniósł jednak wrażenia pustki, jak w pierwszych miesią-cach po śmierci Gwen.
Po cichu, nie chcąc nikogo zbudzić, wszedł do służbówki. Zobaczywszy Melissę, śpiącą na tapczanie, stanął jak wryty.
Boże, jaka ona jest ładna, pomyślał oszołomiony, nie mogąc się ruszyć. Zresztą wcale nie miał ochoty. Mógłby tak stać i gapić się na nią przez całą wieczność. Ale przecież podziwiał w niej coś więcej niż fizyczne piękno. Serdeczność, ale także niezwykłą inteligencję i kompetencję.
Starając się nie przeszkodzić, podszedł bliżej, przez cały czas zastanawiając się, czy nie powinien jej zbudzić, żeby mogła położyć się do łóżka. Uznał to jednak za bardzo zły pomysł. Melissa wyglądała na taką spokojną i odprężoną. A jeśli komuś odprężenie było potrzebne, to właśnie jej.
Zwrócił na to uwagę w biurze tego popołudnia, kiedy powiedział jej, że za ciężko pracuje. Nie sądził zresztą, że weźmie sobie jego słowa do serca. Od początku rozszalała się w domu jak burza i do tej pory nie zwolniła tempa.
Spojrzenie Joshui przebiegło po służbówce, pogrążonej w łagodnym świetle lampy. Wszystko było do czysta wysprzą-tane, a wokół unosił się ładny zapach. Chociaż Joshua nie potrafiłby powiedzieć, co tak drażni mu pozwonienie, to z przyjemnością pociągnął nosem.
Jego spojrzenie znów powędrowało ku Melissie. Jakże odmieniło się ich życie dzięki niej, i to zaledwie w ciągu kilku tygodni. Melissa była największym szczęściem, jakie kiedy-kolwiek ich spotkało. Myśl o jej odejściu...
Boże w niebie, myśli, które go nadchodzą, są szaleńcze, nie powinny mu w ogóle przychodzić do głowy. A jednak nie mógł oderwać od niej oczu ani zahamować gonitwy twych myśli. Nieświadomie przesunął wzrok po jej wspaniałym ciele, ku nogom. Wyobraził sobie, jak Melissa leży pod nim naga na łóżku, i poczuł gwałtowny przypływ gorąca.
Do diabła, wiedział, że to błąd zostawić ją tutaj, może nawet najgłupsza rzecz, jaką zrobił w życiu, zwłaszcza że wkrótce pójdzie do łóżka i będzie sobie wyobrażał, że Melissa leży obok niego.
Ale Melissy nie interesowała przelotna przygoda, Joshua zaś nawet nie chciał myśleć o jakimś trwałym związku. Poza tym nie był naiwny. Prędzej czy później Melissa wróci do zawodu, znowu zajmie się pielęgniarstwem, a on i bliźniaki staną się jedynie wspomnieniem.
Joshua wydał gwałtowny pomruk i zbliżył się, zdecydowa-ny ją zbudzić, żeby złagodzić ból, który narastał nie do wy-trzymania.
Kiedy jednak pochylił się nad Melissą, która ani drgnęła, nie miał serca wyrywać jej ze snu. Tłumiąc głębokie westchnienie, z wielką czułością wsunął jedną rękę pod jej ramiona, a drugą pod kolana i podniósł ją do góry.
Starał się nie zauważać, jak Melissa z cicha pojękuje i przy-tula się do niego, próbował nie czuć różanego aromatu ciała, ale było to niemożliwe. Zanim położył je na łózku, spocił się, jakby biegiem pokonał pięć mil.
Zamiast jednak przykryć ją kocem i wynieść się z pokoju, na chwilę przystanął. Pomyślał, że będzie jej bardzo niewy-godne spać na zmiętym szlafroku.
Niepewnie zdjął z niej ten strój. Dopiero kiedy skończył, stwierdził, że Melissa nie ma na sobie nic więcej. Była prze-pięknie, cudownie naga.
Głęboko wyciągnął powietrze. Krew uderzyła mu do głowy. Język jakby podwoił swą objętość. Joshua, nawet gdyby chciał, nie był w stanie się poruszyć. stał dostatecznie blisko, żeby widzieć końce jej długich rzęs i piegi rozrzucone wokół nosa. Część włosów, luźno związanych na czubku głowy, wy-swobodziła się i kosmyki wiły się wokół twarzy jak aureola.
Do tego jeszcze jej skóra. Boże, cóż za nieskazitelna gładkość. I szyja, długa i wysmukła. I ramiona, delikatne jak u chińskiej lalki.
Piersi były pełne i jędrne, z małymi różowymi brodawka-mi. Wąska talia łagodnie przechodziła w okrągłe biodra. Ale najdoskonalej prezentowały się nogi, długie, giętkie i musku-larne, wąskie w kostkach, zakończone niedużymi stopami.
Krew uderzała mu do głowy coraz mocniej. Pochylił się ku niej i znieruchomiał. Do diabła, nie mógł tego zrobić. Wszy-stko było i tak wystarczająco skomplikowane.
Po omacku chwycił koc i naciągnął go na Melissę, po czym nie oglądając się godnie opuścił pokój.
Nie zmienił kroku aż do samego kredensu, skąd wyciągnął butelkę whisky.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Melissa otworzyła nagle oczy i spojrzała na oświetlony zegar kwarcowy przy łóżku. Kompletnie ją to zdezoriento-wało. Szósty zmysł podpowiedział jej, że coś jest nie tak. Wy-chyliwszy się zapaliła lampę, kilka razy mrugnęła i stwier-dziła, że wyobraźnia podsuwa jej omamy: leżała we własnym łóżku.
Natychmiast rozluźniła się, ale w sekundę potem, odrzu-ciwszy przykrycie, zamarła. Była całkowicie naga. Zaskocze-nie połączone z szokiem sprawiły, że krew odpłynęła jej z twarzy. Serce zaczęło walić. Przez ciało przeszła fala gorąca, a potem zimna.
Jak...? Nagle wszystko powróciło do niej z wielką wyrazi-stością. Wyczerpana zasnęła na kanapie. Było więc tylko jedno sensowne wyjaśnienie sposobu, w jaki dostała się do łóżka. Do diabła z nim! Tym razem posunął się za daleko.
Sądząc, że złapie Joshuę, zanim ten wyjdzie do pracy, Melissa wyskoczyła z łóżka i narzuciła szlafrok, który leżał strącony na podłogę. Szybko umyła zęby i ochlapała twarz, po czym wypadła z pokoju. Upokorzenie rozgorączkowało ją. Nigdy nie lubiła gwałtownych starć i nie znosiła ich łatwo, ale tym razem z góry cieszyła się smakiem konfrontacji.
Wściekła, przeszła przez hol do kuchni. Szczęście jej sprzy-jało. Zastała Joshuę w ostatniej chwili. Miał już kapelusz na głowie i trzymał dłoń na klamce.
Obrócił się, jakby poczuł jej obecność.
- O, dzień dobry - powiedział z ciepłą swobodą. - Wczesne dziś wstałaś.
Melissa sztywno przeszła przez kuchnię z wysoko podnie-
sioną głową, wyprostowanymi ramionami i lodem w oczach.
- Jak śmiałeś? - spytała trzęsącym się głosem.
Nie odwrócił spojrzenie ani o cal. Z rozwścieczającym spokojem zdjął kapelusz, cisnął go na krzesło i uśmiechnął się.
- Powiedzmy, że nie mogłem oprzeć się pokusie.
- Jesteś podły!
- No wiesz... - Uśmiech zgasł.
- Nie igraj przede mną niewiniątka.
- A co właściwie, twoim zdaniem, się stało? - Ton jego głosu obniżył temperaturę o pięć stopni i był teraz niemal równie zimny, jak Melissy.
- Myślę, że... myślę, że wykorzystałeś mnie, to wszystko.
Oboje zamilkli na chwilę. Czuli, że jest to cisza przed burzą.
- Nic się nie stało - powiedział obojętnie Joshua.
- Nic się nie stało! - Melissa usłyszała w swoim głosie nutę histerii, nad którą znowu nie potrafiła zapanować.
- Na miłość boską, uspokój się. Zbudzisz bliźniaki.
Zreflektować się i zaczęła mówić ciszej, ale histeria nie ustąpiła.
- Jak... jak możesz mówić, że nic się nie stało, skoro... skoro zbudziłam się... - przerwała, bo słowo nie chciało przejść jej przez gardło.
- Naga. Chcesz powiedzieć naga.
- No więc, skoro zbudziłam się n a g a ! Już z tego tylko widać, że coś się jednak stało.
Oparł się niedbale o drzwi. Na twarz wystąpił mu diabelski uśmiech, który Melissa widywała tylko u niego. Rysy Joshui złagodniały.
- Jesteś piękna, gdy się złościsz. Bardzo mi się podobają
rozwiane włosy i wzrok miotający płomienie.
- Idź do diabła, Joshua. Ja mówię poważnie. - Jej głos brzmiał lodowato jak nigdy.
- Jesteś zbyt poważna i na tym polega cały kłopot.
- Nie rozmawiamy o m o i c h problemach. Mówimy o tobie i o tym, co zaszło między nami ostatniej nocy.
- Powiedziałem ci, że nic się nie stało.
- Przecież... przecież rozebrałeś mnie.
- Ale to wszystko.
Powinna była zwrócić uwagę na dźwięk jego głosu, który znowu niebezpiecznie ostygł, ale tego nie zrobiła. Irytacja wzięła górę.
- Nie wierzę ci.
- Ale uwierz mi, najmilsza - powiedział przeciągle. - Zapewniam cię, że wiedziałabyś, gdybyśmy się kochali. NIe miałabyś nawet cienia wątpliwości.
Czerwień na jej policzkach stała się jeszcze jaskrawsza.
- Masz moralność piwniczego kota - wyrzuciła z siebie.
Zanim zdołała przewidzieć jego zamiary, zacisnął mocną dłoń na jej kibici i pociągnął Melissę ku sobie.
- A ty? Jesteś zdaje się, dorosłą kobietą, a zachowujesz się jak zgwałcona dziewica.
- Odczep się ode mnie! - wrzasnęła, patrząc prosto w jego oczy, całkiem bez wyrazu. - Nie chcę, żebyś mnie jeszcze kiedykolwiek dotykał.
- To nie jest prawda, i sama o tym wiesz. Przecież bardzo chcesz, żebym cię dotykał. W tej chwili chcesz, żebym cię dotykał, równie mocno, jak ja chciałem dotykać c i e b i e w nocy. Pragnąłem cię aż do bólu - powiedział szorstko - ale nie wziąłem cię.
W miarę, jak intensywność głosu rosła, Joshua zbliżał się do niej.
- Zamierzam jednak teraz wyrównać ten błąd.
Zanim Melissa zdążyła odpowiedzieć, jego usta wpiły się w jej wargi. W chwili gdy je rozchylił i chciwie wniknął języ-kiem do środka, Melissa cicho jęknęła, czując, że traci grunt pod nogami, a wraz z krwią rozpływa się po jej ciele nieziemska rozkosz.
Kiedy jednak, sięgnąwszy dłonią piersi, zaczął ją przyciskać i ugniatać, Melissie wróciła świadomość. Z okrzykiem wyr-wała się z ramion Joshui.
- Przestań! - zażądała dysząc.
- Czemu wreszcie nie dorośniesz? - warknął.
- Czemu wreszcie nie pójdziesz do diabła?!
Zbladł. Chwycił go tik, widoczny na obu policzkach.
- Myślę, że cię w końcu rozgryzłem.
- Wątpię.
- Dochodzisz do pewnego momentu i lodowaciejesz jak sopel.
- To jest nie tylko śmieszne, lecz także bezpodstawne.
- Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Jego oczy, rozpalone pasją zaledwie sekundy temu, patrzy-ły teraz twardo i potępiająco.
- Co jest z tobą, Melisso? Ktoś cię zostawił przy ołtarzu?
Jej twarz wyraźnie poszarzała.
- Nie twój interes.
Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę z napięciem. Ściąg-nięte pod kątem brwi wyrażały groźbę, a usta zwęziły się w prawie niewidzialną linię.
- Tym razem dam ci spokój, ale nie zawsze będzie ci się tak
udawać. Pamiętaj o tym.
Zgromadziwszy razem dziurawą bieliznę, Melissa wsadziła wszystko do koszyka z szyciem i wróciła do kuchni.
- Kończycie już? - Pytanie było skierowane do Sama i Sary, którzy siedzieli przyz stole, jedząc ciastka i popijając mlekiem.
Minęła właśnie trzecia, dzieci zbudziły się niedawno z drzemki.
Sara podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko. Wzdłuż górnej wargi ciągnął jej się biały wąs.
- Ja chcę jeszcze, Lisso.
- Poproszę.
- Poproszę, jeszcze.
Melissa pochyliła się i pocałowała dziewczynkę w miękkim jak płatek kwiatu policzek.
- A ile zjadłaś?
- Zjadła pięć - włączył się Sam.
Melissa przeniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się.
- A pan ile zjadł, panie Malone?
- Sześć.
- Tak myślałam - powiedziała z lekką ironią. - Dobrze, Saro, możesz zjeść jeszcze jedno, a potem oboje pójdziecie umyć ręce i buzie.
- Pójdę na rower - oznajmił z entuzjazmem Sam.
- Ja też - dodał Sara, gramoląc się z krzesła i biegnąc za bratem.
- Hej, wy - zawołała za nimi Melissa - nie wychodźcie poza podwórze!
Skończywszy sprzątanie, Melissa zrobiła jeszcze parę
rzeczy przy obiedzie, wzięła koszyk z szyciem i poszła do służbówki.
Nie mam dzisiaj najlepszego dnia, pomyślała, siadając na krześle przy drzwiach do ogrodu, przez które dobrze było widać bliźniaki. Bawiły się teraz hałaśliwie w głębi podwórza.
Scena z Joshuą zirytowała ją. W rezultacie poczuła zniechę-cenie do wszystkiego. Gryzły ją niepokój i rozdrażnienie. Martwiło ją, że każdy atak Joshui na jej zmysły napotyka coraz słabszy opór. Co będzie, jeśli w końcu ulegnie jego pożądaniu? Koniec zabawy? Wyzwanie straci aktualność?
Nagle stwierdziła, że popołudnie jest o wiele za ładne, żeby siedzieć w czterech ścianach, i podjęła szybką decyzję. Weźmie dzieci i pójdą do dzielnicy handlowej. Bielizny nie da się pocerować, więc czemu nie kupić trochę nowej?
Niedługo potem otworzyła drzwi do ogrodu, po raz pierw-szy w tym dniu zdobywając się na szczyptę optymizmu.
- Sam, Sara! - zawołała.
Cisza.
Zmarszczyła brwi, wyszła na patio i rozejrzała się po podwórzu. Bliźniaków nigdzie nie było.
- W porządku, dzieciaki, możecie już się nie chować. Wygrałyście.
Żadnej odpowiedzi.
Mówiąc sobie, że nie ma powodu do robienia alarmu, Melissa doszła do rogu budynku i stanęła. Przyłożywszy rękę do czoła, żeby osłonić oczy przed słońcem, lustrowała okolicę tak daleko, jak tylko sięgała wzrokiem. Wciąż ani śladu dzieci.
- Sam, Sara! - zawołała jeszcze raz, głośniej.
I znów cisza.
Powtarzała sobie, żeby nie wpadać w panikę. W ciągu kilku minut nie mogły odejść daleko. Ale żadne próby przekony-wania się nie mogły rozproszyć lęku, który narastał w niej jak plama na materiale.
Odwróciła się i pobiegła na dziedziniec przed domem. Ro-zejrzała się dokładnie. Niestety, bez powodzenia.
- Sam, Sam! Gdzie jesteś! Odezwij się! - Głos zaczął jej się łamać.
Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, wróciła na podwórze od tyłu i stanęła pośrodku z opuszczonymi rękami, zupełnie nie wiedząc, co robić dalej, gdzie teraz szukać.
Z góry dolatywał cichy szelest liści na drzewach, porusza-nych lekkim wiatrem. Melissa nie zdawała sobie jednak sprawy z niczego poza łomotem własnego serca i paniką, której coraz bardziej zaczynała ulegać.
G d z i e s ą d z i e c i ?
Nagle wpadło jej coś do głowy. Strumień! O Boże, strumień! Na myśl o tym zaparło jej dech. Nie musiała spoglądać w lustro, żeby wiedzieć, że zbielała jak kreda. Otworzyła usta, chcąc krzyczeć, ale język przyrósł jej do podniebienia, nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.
W końcu odzyskała zdolność ruchu. Popędziła przez podwórze w stronę zbocza, którym schodziło się do strumie-nia ograniczającego posiadłość Joshui. Przez cały czas odpie-rała ataki mdłości. Czuła, że za chwilę będzie całkiem do niczego.
Z pewnością nie mogli... czego nie mogli? krzyczało coś w niej.
U t o n ę l i ! Nie! Niemożliwe. Trudno sobie wyobrazić,
żeby zbliżyli się do strumienia, a tym bardziej w nim się bawili. Tyle razy słyszała, jak Joshua mówił im o tym. Ale dzieci są dziećmi, wszystko jest możliwe.
Pod wpływem silnego lęku zaczęła się jeszcze bardziej spieszyć. Jej sapanie słychać było chyba na sąsiedniej parceli. Próbowała opanować je trochę, oddychając głęboko. Nie pomagało. Zanim dobiegła do strumienia, w płucach miała ogień.
- Sara, Sara! - wrzeszczała, biegnąc wzdłuż brzegu z prędkością łasicy. Serce waliło jej teraz jak młotem.
Znów nic. Było oczywiste, że bliźniaków tu nie ma.
Wspinając sę na wzgórze, powstrzymywała krzyk. Zupełnie jakby coś unieruchomiło jej struny głosowe. Była prawie w połowie podwórza za domem, kiedy usłyszała dzwonek telefonu.
Przebrzmiało z dziesięć dzwonków, zanim odzyskała panowanie nad sobą i pobiegła do domu.
Z sercem podchodzącym do gardłem podniosła słuchawkę.
- Halo.
- Melissa? Tu Alice. Czy przypadkiem nie brakuje ci pary ładnych dzieci?
Melissa uczepiła się oparcia krzesła, żeby się nie przewró-cić. W żołądku czuła wielki ciężar.
- Czy one... są u ciebie? - spytała zdrętwiałymi wargami.
- Tak, są tutaj.
- Dzięki Bogu - odsapnęła Melissa. - Odwróciłam się od nich na pół sekundy i już ich nie było.
Alice westchnęła.
- Coś mi się tak wydawało. Kiedy dopytywałam się, czy wiesz, że są tutaj, podejrzanie zwieszali głowy.
- Zaraz do ciebie przyjdę, Alice. I dziękuję.
Ale zamiast skierować się zgodnie z plamem do drzwi, Melissa udała się do łazienki, gdzie, zwiesiwszy głowę nad ustępem, pozbyła się zawartości żołądka.
Co za dzień! A przecież jeszcze się nie skończył.
- Dziękuję jeszcze raz, Alice. Uważasz na pewno...
- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Przecież nie zaniedbu-jesz Sama i Sary. Bóg jeden wie, ile razy moje dziewczynki zrobiły to samo; po prostu znikły z podwórza bez żadnej wyraźnej przyczyny.
Melissa i Alice stały na ganku, podczas gdy bliźniaki czeka-ły przy końcu chodnika, spoglądając szeroko rozwartymi, niepewnymi oczami.
- Wiem, ale to nie jest usprawiedliwienie - powiedziała Melissa. - A gdyby się stało coś strasznego?
- Ale się nie stało, więc zapomnij o tym. Po prostu rób tak, żebyś miała pewność, że to się nie powtórzy.
- Bez wątpienia tak zrobię. Możesz na to liczyć.
Alice ukryła uśmiech.
- Zdaję sobie sprawę, że nie ma w tym nic śmiesznego, ale kiedy maszerowałaś tutaj kilka minut temu, to twój humor był widoczny jak na dłoni.
- No cóż, bliźniaki dostaną za swoje, nie ma dwóch zdań.
- Aha, zanim jeszcze pójdziecie, zaznacz sobie w kalendarzu piątek wieczorem. Zapraszamy na smażenie ryb nad jezio-rem. I nie zapomnij powiedzieć także Joshui.
Melissa uśmiechnęła się.
- To brzmi zachęcająco.
- Zbijesz nas, Lisso? - wyszeptała Sara między szlochnięcia-mi.
Cała trójka siedziała w służbówce, bliźniaki na tapczanie, a Melissa w fotelu, na wprost nich.
- Nie, Saro, nie zbiję was - powiedziała Melissa wzdychając - ale zostaniecie ukarani.
- My... my nie chcieliśmy być niegrzeczni - dodała Sara, a po policzkach płynęły jej wielkie łzy.
- Ale byliście bardzo niegrzeczni. Przecież mówiłam, że nie wolno wychodzić poza podwórze. Pamiętasz, że tak było?
- Tak, proszę pani - wyszeptała.
Melissa oderwała na chwilę wzrok od Sary i zwróciła się do Sama, który siedział ze zwieszoną głową i nie odezwał się dotąd ani jednym słowem.
- Sam, spójrz na mnie - powiedziała spokojnie.
Wprawdzie chłopiec wykonał polecenie, ale wyzywająco przekrzywił ramiona, a w oczach czaił mu się bunt.
- Czy to był mój pomysł, czy Sary, żeby iść do Alice?
Cisza.
Melissa wzięła oddech, modląc się w milczeniu o wsparcie. Dobry Boże, to wszystko było dla niej takie nowe, takie prze-rażające. Jak mogła kiedykolwiek myśleć, że będzie miała łatwą pracę bez żadnej odpowiedzialności?
- Odwpowiedz, Sam.
- Oboje chcieliśmy iść - wyrzucił z siebie w końcu. - Mitzi dostała nową rybkę do akwarium, mieliśmy ochotę ją zobaczyć.
- Wystarczyło, żebyście do mnie przyszli i poprosili, to zaprowadziłabym was.
- Nie chcieliśmy, żebyś szła - odparł Sam posępnie.
- Nieładnie, Sam - skarciła go Sara, zanim Melissa zdążyła coś powiedzieć. Melissa nie była zresztą pewna, czy jest w stanie się odezwać. Sam wciąż ją odrzucał, i było to jak nie gojąca się rana.
- Co mnie to obchodzi - odszczeknął siostrze.
- Oboje spokój! - powiedziała Melissa cicho, lecz stanowczo. - Jak dla mnie, winne jest i jedno, i drugie, bo nie posłuchali-ście mnie bez żadnej przyczyny. Dlatego nie zamierzam was puścić pojutrze na urodziny do Bena.
Sam zeskoczył z tapczanu z wykrzywioną twarzą.
- Nie jesteś moją mamusią! - krzyknął. - Nie muszę cię słuchać!
Melissa, jak ogłuszona, nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Po chwili opanowała się.
- Saro, króliczku - poprosiła - idź do swojego pokoju. Chcę porozmawiać tylko z twoim bratem.
Przez chwilę Sara się wahała, po jej delikatnej buzi popły-nął nowy strumień łez.
- Szybciutko - popędziła ją Melissa, mając nadzieję, że udało jej się przywołać na twarz dodający otuchy uśmiech. - Wszystko jest w porządku.
Kiedy tylko usłyszała, że drzwi do pokoju Sary zamknęły się, znowu odwróciła twarz do Sama, przez cały czas czując, że chciałaby wynieść się z tego domu i nigdy tu nie wracać.
- Oczywiście. Sam, że nie jestem twoją mamusią - powiedziała łagodnie, starając się mimo napływających łez zachować spokój w głosie. - Ale kocham cię tak samo mocno. A ponieważ cię kocham, więc muszę dobrze wykonywać pracę, którą zlecił mi twój tata, czyli opiekować się tobą i Sarą. A to znaczy, że musisz mnie słuchać. Rozumiesz?
- Tak, proszę pani - wymamrotał, przestępując z nogi na nogę. Broda znowu zaczęła mu się trząść.
- Wiesz przecież, że chcę być twoim przyjacielem - powiedziała cicho z bolącym sercem.
Sam myślała przez chwilę, po czym spojrzał na nią zaniepo-kojonymi oczami.
- Powiesz tacie?
Melissa głośno odetchnęła.
- Nie, Sam, nie powiem. To będzie nasz tajemnica.
Potrząsnął głowę, rzucił jej jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie i zapytał:
- Lisso, chcesz przyjść do mojego pokoju, obejrzeć kolekcję muszli?
Droga prowadząca z autostrady nad jezioro była bardzo piękna. Rosły wzdłuż niej rzędami wysokie sosny, drzewa gumowe i dęby, wszystkie ustrojone w pstre barwy jesieni.
Do biwaku dojechali niespodziewanie. W jednej chwili samochód wyjechał spomiędzy drzew i rozpostarł się przed nimi niczym nie zakłócony widok na jezioro. Za ciemnonie-bieską wodą widać było drewniany domek na krawędzi lasu, sprawiający przytulne i zachęcające wrażenie.
- Co za śliczne miejsce - powiedziała Melissa, patrząc na Joshuę oczami pełnymi podniecenia.
Czekała na ten wypad, od kiedy tylko Alice o nim wspom-niała. Potrzebowali go wszyscy, wszystkim należał się odpo-czynek i trochę oddechu. Joshua nadal pracował za ciężko, ale Melissa musiała przyznać, że zaczął wracać do domu wcześniej i starał się spędzać więcej czasu z Samem i Sarą. Pod jego pieczą dzieci rozkwitały, toteż praca Melissy stała
się łatwiejsza.
Decyzja, by nie mówić Joshui o wyskoku bliźniaków, bardzo jej pomogła. Melissa wiele zyskała, szczególnie w oczach Sama. Jego małe serce jakby odtajało, co niezmiernie ją ucieszyło.
Zupełnie inaczej przedstawiały się sprawy z Joshuą. Chociaż ani razu nie próbował wracać do ich namiętnej porannej rozmowy ani znowu zbliżać się do niej, Melissa czuła się w jego pobliżu niezręcznie.
Ten dzień nie był wyjątkiem. Czerwieniła się pod badawczym spojrzeniem Joshui. Wiedziała, że jej pożąda. Widziała to w jego rozpalonych spojrzeniach, rzucanych, jak mu się zdawało, ukradkiem. Rosnące w niej podniecenie wprawiało ją w zakłopotanie.
Joshua Malone rozbijał po kawałku jej barykadę, każąc z coraz większą determinacją bronić się przed poddaniem. Jednocześnie martwiło ją, że nie mogła dopuścić do tego, by odrodziło się w niej zaufanie.
- To prawda, niezły widok - zgodził się Joshua. - Zazdroszczę Travisowi. Szkoda, że nie byłem taki mądry, żeby zainwestować tutaj. W tym samym czasie, co on.
- Czy już za późno? Mam na myśli kupno - spytała Melissa, z wysiłkiem zawracając umysł na właściwe tory.
- No właśnie, tato, dlaczego nie kupisz nam tutaj domu? - zapiała Sara, podskakując na tylnym siedzeniu. - Nam się tutaj podoba, chcemy tu przyjeżdżać, prawda, Sam?
- Jasne - powiedział Sam. - Tu jest naprawdę w porządku.
- Zobaczymy - przeciągle odparł Joshua, zatrzymując furgo-netkę koło kilku innych pojazdów. - Może jak skończę tą robotę, będę miał trochę czasu na rachunki.
- Ojejku! - wykrzyknął Sam, dla zabawy waląc Sarę po ramieniu.
- Przestań! - jęknęła i oddała mu.
Joshua spojrzał na Melissę z szerokim uśmiechem.
- Może zostawimy tę dwójkę w samochodzie i miło spędzimy czas bez nich?
- Będziemy grzeczni, tato - krzyknęli, otwierając drzwi i wydostając się z samochodu właśnie wtedy, gdy pojawili się Sinclairowie.
W chwilę później wysiedli Melissa i Joshua. Travis otarł olbrzymią chustką pot z twarzy i uśmiechnął się do nich szeroko.
- Witajcie. Trochę późno dotarliście. Już myśleliśmy, że zmieniliście zdanie.
Joshua złapał Alice w ramiona, mrugając jednocześnie do Melissy.
- Ech, Sinclair, już dawno cię rozpracowałem. Chciałeś, żebym przyjechał tak wcześnie, bo potrzebowałeś człowieka do roboty.
- Hej, wy dwaj - powiedziała Alice. - Tylko nie zaczynajcie. Jesteście gorsi niż dzieci. - I zwracając się do Melissy, dodała: - Chodź, przedstawię cię reszcie gości.
Były jeszcze dwie inne pary. Po wzajemnej prezentacji mężczyźni zgromadzili się na jednym końcu obszernego wycementowanego placu, przy stole z dwoma kompletami przyborów do gotowania i dwiema stertami surowych ryb na półmiskach, a kobiety czuwały w pobliżu, gotowe do pomocy.
Chociaż Alice i dwie inne panie wciągały ją do kółka roz-mawiających, to Melissa, poprzestała na przysłuchiwaniu się lekkiej wymianie zdań. Odchyliwszy głowę, spoglądała na parasol olbrzymich sosen. W to wspaniałe jesienne popo-łudnie było tak ciepło, że mogli pozostawać na zewnątrz jeszcze długo po zachodzie słońca.
- Hej, przestań na chwilę dumać z nosem w chmurach i pomóż mi przy robieniu sałatki.
Melissa szybko odwróciła głowę. Alice patrzyła wprost na nią i pokazywała zęby w uśmiechu.
Przez chwilę zgodnie pracowały w ciszy, wkrótce jednak Alice rzuciła Melissie filuterne spojrzenie.
- Zadowolona jesteś z pracy u Joshui?
Melissa nie odpowiedziała natychmiast.
- Chyba tak, ale zdarzają się trudne chwile.
- Jak wtedy, kiedy uciekły ci te dwa czorty. - Alice zachichotała.
- Właśnie.
- Prawdę mówiac, trudno mi zrozumieć, dlaczego pielęg-niarka rzuca wszystko, żeby zostać gospodynią i opiekunką do dzieci. - Wyglądała na zakłopotaną. - Chciałam o to zapy-tać wcześniej, umieram z ciekawości, ale nie miałam odwagi.
- To długa historia, Alice. Może któregoś dnia ci opowiem. Na razie powiedzmy, że potrzebowałam jakiejś odmiany.
- Dobrze, a tymczasem cieszę się, że jesteś tutaj. I wiem, że Joshua też, chociaż na pewno niezbyt łatwo dla niego praco-wać.
Melissa dostrzegła w oczach Alice dziwny błysk i odwróciła spojrzenie.
- Możesz to powtórzyć?
- Po prostu nie pozwól mu wycisnąć z siebie wszystkich soków.
Melissa uśmiechnęła się niepewnie.
- Próbuję, Alice. Wierz mi, że próbuję.
Wkrótce potem zebrali się wokół ogrodowych stołów i zajadali się wspaniałymi rybami, usmażonymi na złoto-brązowo frytkami i sałatką.
Po zjedzeniu obiadu i sprzątnięciu stołów oraz kuchni, dorośli rozsiedli się na ganku. Mężczyźni popijali piwo, a kobiety kawę. Melissa, ledwie mogąc się ruszyć z przejedze-nia, spoglądała na dzieci, bawiące się z pobliżu.
- Dam centa za twoje myśli.
Melissa gwałtownie odwróciła się i jej spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem Joshui.
- Niestety, nie są warte nawet tyle - odparła, nagle bez tchu.
- Czyżby - powiedział, sadowiąc się na krześle koło niej, ale zaraz skoczył na równe nogi, bo pędem zbliżał się ku nim Sam.
- Tato, tato!
Zatrzymał się raptownie tuż przed Joshuą. Jego mała pierś ciężko falowała.
Joshua wciągnął go między kolana i odgarnął mu włosy z oczu.
- Hej, najpierw złap oddech, a potem próbuj mówić.
- Co się stało, młody przyjacielu? - spytał jeden z mężczyzn. - Dziewczyny dały ci wycisk? - Sam był jedynym chłopcem wśród pięciu dziewczynek.
W końcu, kiedy oddech Sama wrócił do normy, a wszystkie oczy były skierowane na niego, chłopiec spojrzał na Joshuę i spytał:
- Tato, co pszczółki robią z ptaszkami?
Przez moment nikt się nie odezwał. Potem wszyscy zaczęli
się śmiać, z wyjątkiem Joshui, który wlepił zdumiony wzrok w syna.
- Co?
Śmiech się nasilił.
Delektując się zainteresowaniem, które wywołał, Sam zwrócił niewinne oczy ku Melissie.
- A ty wiesz, Lisso?
Spowodowało to następny wybuch śmiechu. Na twarz Melissy wystąpił rumieniec.
- Myślę, że powinieneś raczej poprosić o wyjaśnienie tatę.
- Czy to dziewczynki cię podpuściły? - spytała Alice.
- Śmiały się z tego - powiedział Sam.
Joshua, który już zupełnie doszedł do siebie, posadził go na kolanach.
- Porozmawiamy o tym później, synku - powiedział pospiesznie, chociaż uśmiech igrał mu w kąciku ust. - A teraz wracaj i baw się... i powiedz dziewczynkom, że mają się nie wygłupiać.
- Dobrze - zgodził się Sam, wyraźnie usatysfakcjonowany, i pogonił z powrotem tak szybko, jak tylko niosły go nogi.
- Hej, Malone, daj nam posłuchać, co masz mu zamiar powiedzieć.
- O tak, Malone - przyłączył się do chóru mąż Lucy. - Daj nam posłuchać.
- A idźcie obaj do diabła - mruknął dobrotliwie Joshua.
Rozmowa dawno już zeszła na bardziej przyziemne tematy. Znudzony Joshua pochylił się do Melissy.
- Chodź, pokażę ci okolicę.
- Czemu nie?
Przeprosili towarzystwo i w milczeniu poszli spacerem w kierunku jeziora. Chociaż słońce już prawie zaszło, wieczór wciąż był pogodny.
- Naprawdę ci się tu podoba? - spytał Joshua, przerywając ciszę.
Spojrzała na niego.
- Wydaje mi się, że trudno ci w to uwierzyć.
Wzruszył ramionami.
- No cóż, urodziłaś się i wychowałaś w mieście. Sama tak mówiłaś.
- Rzeczywiście, ale mimo to jeszcze umiem docenić te wspaniałe drzewa i czyste powietrze.
- Sądzisz, że powinienem kupić tu działkę?
Nie spieszyła się z odpowiedzią.
- Dzieciakom spodobały się, i to bardzo.
- Nie o to pytałem.
Niepewnie wciągnęła powietrze.
- To całkiem bez znaczenia, co ja myślę, nie sądzisz? Przede wszystkim...
- Nic nie trwa wiecznie, Joshua - powiedziała spokojnie, zerkając na niego spod oka.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
Zatrzymali się tuż przy wodzie. Joshua dyskretnie się jej przyjrzał. Uroda Melissy prawie pozbawiła go tchu. Dziew-czyna nosiła luźną, złotą bluzkę, związaną w talii i dżinsy. Zatrzymał wzrok na zgrabnej krągłości jej pośladków, które zarysowały się jeszcze wyraźniej, kiedy Melissa schyliła się, podniosła kamień i cisnęła go do wody.
Zanim zdążył zrobić coś głupiego, zanim złapał ją i pociąg-
nął w ramiona, odwrócił spojrzenie.
- Chcę jeszcze raz ci powiedzieć, jak wielką wartość ma to, co dla nas zrobiłaś, szczególnie dla bliźniaków.
Melissa przyglądała mu się niepewnie, jakby komplement trafił na chwilę jej słabości.
- Mówisz, jakbym już odchodziła - stwierdziła blednąc.
Melissa żachnęła się.
- Wyrzucasz mnie, Joshua? Czy po to jest ta cała rozmowa?
- Oczywiście, że nie. - Twarz mu pociemniała. - Tylko... - przerwał zmieszany, wiedząc, że nie powinien był zaczynać.
- Tylko co? - spytała Melissa głosem ściśniętym niczym gumą.
- Zapomnij o tym - powiedział krótko. - Zapomnij, że cokolwiek mówiłem. Potem wziął ją za ramię i dodał: - Chodź, lepiej wrócimy. Robi się późno.
Droga powrotna minęła w całkowitym milczeniu. Joshua zdawał sobie sprawę, że zranił Melissę. Na jej twarzy wciąż był obecny wyraz znużenia. Joshua klął w duchu prawie bez przerwy. Co go podkusiło, żeby znowu zaczynać rozmowę o jej odejściu.
Nie mógł dłużej zaprzeczać, że ta kobieta ma nad nim władzę. Była u nich od kilku tygodni, i jej obecność całkowi-cie rozproszyła uczucie bezradności i samotności, które ogarniało go wcześniej. Wiedział teraz, że z własnej woli nigdy nie pozwoli jej odejść.
Idąc obok niego, Melissa sprawiała wrażenie opuszczonej i pogrążonej w rozpaczy. Miał wielką ochotę otoczyć ją ramie-niem. Nie zrobił tego.
Dopiero kiedy doszli do miejsca, gdzie wciąż bawiły się dzieci, milczenie zostało przerwane.
- Tato, Lisso! - wołała Sara. - Patrzcie na Sama! Udaje supermana.
- Gdzie, króliczku? - spytała Melissa.
- Tam - odpowiedziała Sara, wskazując palcem.
Melissa i Joshua spojrzeli w tym kierunki i zamarli.
Sam stał z zawiązanym na ramionach ręcznikiem na krawędzi ceglanego pieca, używanego do pieczenia mięsa. Wyciągnął przed siebie ręce.
- O Boże, Joshua. - Palce Melissy wczepiły się w jego ramię.
- Sam, nie! Złaź! - Krzyknął Joshua.
Za późno. Ich krzyki trafiły w próżnię. Zanim dopadli Sama, chłopiec leżał nieprzytomny na betonie. Z boku twarzy lała się krew.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Lisso, czy mój brat umrze tak, jak mamusia?
- Ależ kochanie - powiedziała Melissa, tuląc dziewczynkę do siebie. - Oczywiście, że nie. Ta rana nie jest aż tak groźna, jak na to wygląda, to tylko dużo krwi.
Sara odwróciła wypełnione łzami oczy ku Joshui.
- Lissa się nim opiekuje, prawda, tato? Bo ona jest pielęgniarką.
- Tak, córeczko - odparł Joshua, przyklękając na jedno kolano, tak że zrównał się wzrostem z Sarą. - Opiekuje się nim bardzo dobrze.
W chwili gdy Melissa zobaczyła, że Sam skacze z ceglanego muru, rzuciła się biegiem pod górą, mając za sobą Joshuę.
Rozdzierający krzyk Joshui zaalarmował resztę dorosłych,
którzy również pospieszyli w stronę Sama. Ale tylko dzięki postawie i umiejętnościom Melissy nie wybuchła panika. Chłopiec otrzymał fachową pierwszą pomoc.
Sam miał długą, ciętą ranę głowy, ale prawdziwy kłopot stanowiła ręka; była złamana, a kość przebiła skórę.
Owinęli go kocem i wsadzili do furgonetki, po czym Joshua jak szalony popędził do szpitala. Sinclairowie zaopiekowali się Sara, więc Melissie pozostało jedynie kołysanie w ramio-nach przytomnego, lecz szlochającego chłopca, który na szczęście nie doznał szoku.
- Boli mnie ręka, i druga też - skarżył się Melissie przez łzy.
Melissa sama usilnie broniła się przed płaczem, ale ułożyła Sama najwygodniej, jak tylko mogła.
- Wiem, kochanie. Zaraz dojedziemy do szpitala i pan doktor ci pomoże.
- Będzie jeszcze bardziej bolało - zawodził.
- Nie, kochanie. Przyrzekam ci, że nie. Tatuś i ja będziemy przez cały czas z tobą. Nie zostawimy cię.
Rana na głowie nie wymagała szycia, a złamanie, mimo że poważne, okazało się łatwe do złożenia. Zgodnie z obietnicą, Melissa i Joshua nie odstępowal chłopca ani na krok. Lekarz nie stwierdził śladów wstrząsu mózgu, więc pozwolił im zabrać Sama do domu, tym bardziej że Melissa była pielęg-niarką.
Joshua pomógł Melissie położyć Sama do łóżka, po czym, zamiast zostawić Sarę u Sinclairów, poszedł po nią, wiedząc, że jest bardzo niespokojna.
Teraz Joshua pocałował Sarę w miękki policzek i powoli wstał, ale zanim to zrobił, przez dłuższą chwilę zatrzymał spojrzenie na Melissie.
Szybko odwróciła wzrok, nie mogąc wytrzymać głębokiej boleści, widocznej na jego twarzy. Miało się wrażenie, iż wypadek postarzył go dziesięć lat.
- Saro, króliczku, chcesz zobaczyć brata, zanim położę cię do łóżka? - spytała Melissa po dłuższej chwili.
Oczy Sary zapłonęły.
- Obiecuję, że go nie zbudzę.
- Nie musisz się o to martwić, córeczko - powiedział Joshua. - Pan doktor dał mu coś na sen.
W chwilę później wszyscy troje stanęli obok łóżka w pokoju Sama.
Sam leżał na plecach, śmiertelną bladość twarzy pogłębiała jeszcze biel poduszki. Głowę miał obandażowaną, a złamana ręka, usztywniona opatrunkiem ze szklanego włókna, leżała na brzuchu.
Melissa spojrzała z bliska na Sama i znowu musiała walczyć z napływającymi łzami. Leżał taki bezbronny, kruchy, słodki...
Wyrwał się jej zdławiony okrzyk. Nie patrzyła na Joshuę, wiedziała, że szarpią nim te same uczucia, te same myśli. Przyciągnęła bliżej Sarę, która stała pomiędzy nimi.
- Czy jesteś pewna, że on... nie jest w niebie? - szepnęła Sara, miękko układając głowę na jej udzie.
Joshua odchrząknął.
- Spójrz na jego klatkę piersiową, córeczko. Zobacz, jak wznosi się i opada. To znaczy, że Sam oddycha.
Oczy Sary zrobiły się wielkie.
- Widzę tatusiu, widzę.
- Niedługo wydobrzeje - powiedział Joshua.
Mimo że słowa zabrzmiały stanowczo, Melissa usłyszała w nich nutę niepewności. Właśnie otworzyła usta, żeby dodać mu otuchy, kiedy odezwał się znowu, tym razem wprost do niej.
- Czy nie mam racji, Lisso?
Słysząc skróconą wersję swojego imienia, poczuła, że serce jej zadrżało. Nie odważyła się odwzajemnić spojrzenia.
- Na pewno masz. Za kilka dni Sam będzie zdrów jak rydz - odparła, wciąż patrząc na chłopca.
- Tato, czy ty go zbijesz za to, że próbował latać?
Pytanie było poważne, mimo to Joshua nagle się uśmiech-nął.
- Nie, ale zamierzam z nim porozmawiać.
- To dobrze, że nie - powiedziała. Loczki rozsypały jej się smutnym nieładzie. - Próbowałam mu wytłumaczyć, że tylko ptaszki latają, ale mnie nie słuchał.
- Jestem pewien, że tak właśnie było, córeczko. Oboje wiemy jednak, że twój brat jest uparciuchem.
- Chcę go pocałować na dobranoc. Można?
Joshua spojrzał na Melissę, w milczeniu pytając o pozwole-nie. Tym razem ona odpowiedziała.
- Oczywiście.
- Tylko delikatnie, córeczko - ostrzegł Joshua, kiedy Sara pochyliła się nad bratem i musnęła wargami jego policzek.
- Kocham cię, Sammy - szepnęła.
Właśnie gdy Sara uniosła głowę i cofnęła się, znów stając przy Joshui, Sam zamrugał i otworzył oczy. Jego spojrzenie padło prosto na Melissę.
- Lissa.
Wątły okrzyk pełen ulgi ugodził Melissę w serce. Pomyśla-
ła,że chyba nie wytrzyma.
- Jestem tu, kochanie - powiedziała, przytulając wierzch dłoni do policzka chłopca i delikatnie go gładząc - Jestem przy tobie.
Jeszcze zanim cofnęła rękę, malec znowu zapadł w sen.
- Jest taki... taki mały... taki bezradny... - Joshua przerwał, jakby nie był w stanie mówić dalej.
Melissa odwróciła się i spojrzała w niebieskie oczy, teraz ciemne od łez. O Boże, pomyślała, szybko spuszczając głowę. Nie wytrzymam tego widoku. Skoncentrowała wszystkie siły, żeby nie zarzucić mu ramion na szyję i nie ukołysać na piersi, tak jak przed chwilą pieściła Sarę i jak pragnęła pieścić Sama.
Joshua kaszlnął i powiedział szorstko:
- Chciałbym położyć Sarę do łóżka.
- Dobrze. Ja posiedzę z Samem jeszcze chwilę. - Melissa odwróciła się do Sary, chowającej się w objęciach taty, i lekko dotknęła wargami czerwonego policzka dziecka, wciąż mając świadomość, z jakim trudem oddycha Joshua. - Dobranoc, króliczku. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Lisso.
Po kwadransie, przekonawszy się, że Sam śpi całkiem spokojnie i na pewno nie grozi mu rozbudzenie, Melissa zamknęła za sobą drzwi i poszła do służbówki.
Chociaż światło nie było zapalone, dostrzegła mężczyznę, który stał na tle drzwi do ogrodu, z rękami w kieszeniach. Księżyc zalewał pokój swoim blaskiem, otaczając Joshuę eteryczną aureolą.
Zatrzymała się w drzwiach i przez chwilę przyglądała się jego sztywno wyprostowanym plecom.
Joshua, jakby czując, że nie jest sam, odwrócił się.
- Śpi?
Podeszła do niego, śmiejąc się.
- Jak dziecko.
- To smutne, ale zupełnie się nie nadaję do pielęgnowania chorych.
- Nie ma się czego wstydzić. Większość mężczyzn się nadaje.
- Przy Gwen robiłem, co mogłem - dodał gwałtownie, jakby chciał zrzucić ten ciężar z piersi.
- Nigdy w to nie wątpiłam.
- Gdyby nie ty...
Przerwała mu ruchem ręki.
- Na pewno poradziłbyś sobie. Również co do tego nie mam wątpliwości. - Mówiła cicho i pewnie. - Ale mimo wszystko cieszę się, że tam byłam.
- Jesteś urodzoną pielęgniarką, że tam byłam.
- Tak mi mówiono.
- Brakuje ci tego, prawda?
- Dlaczego to mówisz? - spytała ostrożnie.
- Widziałem w twoich oczach - odparł tępo. - Kiedy byliśmy w szpitalu.
Poczuła, jakby ktoś nagle położył jej zimną rękę na brzu-chu. Znowu, pomyślała. Joshua znowu poruszał temat jej odejścia.
Chociaż w gardle miała bolesną suchość, udało jej się zapytać:
- Czy... to jest dalszy ciąg rozmowy z popołudnia? Wiem, że zasugerowałeś mi, żebym odeszła, ale... - Tym razem jej zała-mał się głos.
Joshua błyskawicznie pokonał szerokość pokoju. Stanął tuż przy niej. Wpatrywali się w siebie przez nieskończenie długą chwilę. Wydawało się, że powietrze między nimi drga.
Nagle Joshua wyciągnął rękę i zaczął trzeć głowę. Nastrój chwili prysł.
- Dobrze się czujesz? - spytała, przypominając sobie, co mówił Tom Wingate o jego napadach bólu głowy.
- Nie - powiedział, zachłannie nabierając powietrza.
- Sam dojdzie do siebie, na pewno.
- Wiem - powiedział słabo. - I niech Bóg mi wybaczy, ale nie przez to teraz odchodzę od zmysłów.
- Więc... więc przez co?
Głodne spojrzenie Joshui śledziło jej twarz.
- Myślałem, że wiesz.
- Joshua. - W jej głosie zabrzmiał obcy, wzniosły ton.
- Jeśli chcesz dzisiaj spać sama, to radzę ci natychmiast iść do łóżka.
Nie poruszyła się. Wiedziała, że go pragnie, bez względu na to, co przyniesie jutro, bez względu na następstwa.
- Przysięgam, Melisso, że jeśli nie przestaniesz na mnie patrzęć w ten sposób...
Pochyliła się ku niemu.
- Kiedy miałam dziesięć lat, brat rozhuśtał mnie w hamaku i wypadłam. Pamiętam, jak otworzyłam oczy, zobaczyłam gwiazdy i usiłowałam odetchnąć, a w głowie wyły mi syreny.
Stał jak przykuty.
- Właśnie w ten sposób czuję się teraz. I zawsze, gdy pod-chodzisz blisko mnie, gdy mnie dotykasz... - Nagły skurcz w gardle odebrał jej mowę. Stała drżąca, ogłuszona przez własne uczucia.
- Co ty mówisz? - rzucił Joshua zmienionym, gardłowym głosem. - Chcę to wiedzieć.
- Czy muszę mówić? - spytała z lekką chrypką.
Odległość między nimi zmniejszyła się, choć żadne z nich nie zauważyło, kto zrobił pierwszy ruch.
- Powiedz - szepnął. - Powiedz to.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie była dobra w takich rzeczach. Oszołomienie sprawiło, że o mało nie zemdlała, ale rozpalona w niej żądza kazała jej wyciągnąć rękę ku Joshui i dotknąć go.
- Chcę, żebyś się ze mną kochał - wyszeptała z trudem, patrząc wprost na niego.
Z bolesnym okrzykiem pociągnał ją do siebie i zamknął w ramionach.
- Jesteś pewna? - szepnął w końcu, chowając wargi w aromatycznej słodyczy jej szyi.
Odsunęła się na wyciągnięcie ręki i ogarnęła go wzrokiem, zupełnie jakby spoglądała nie oczami, lecz sercem.
- Tak. Jestem pewna.
Joshua wahał się może przez sekundę, jakby toczył z sobą wewnętrzną walkę, potem z namiętnym westchnieniem znów pociągnął ją w ramiona.
- Melisso - szepnął nieswoim głosem - co ty ze mną wyprawiasz?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją na ręce i bez chwili zastanowienia zaniósł do swojej sypialni. Delikatnie posadził Melissę na brzegu łóżka. Usiadł przy niej, nie spuszczając wzroku z jej oczu i ust.
Pozdrowił ich okrągły księżyc, zsyłając pomarańczowe światło, migotliwie układające się na twarzy Joshui, twarzy
wyrażającej niewiarygodną czułość.
Czując namiętność, rozdzierającą ją od środka niczym rozpalony do czerwoności nóż, Melissa przylgnęła do niego, pragnąc poczuć jego ręce na swym ciele, a usta na wargach. Pasmo włosów zsunęło mu się na czoło. Sięgneła, żeby je odgarnąć. Pożądała tego mężczyzny, tęskniła do niego z siłą, która ją zaszokowała.
- Chcę dotykać cię wszędzie - powiedział w końcu. - Chcę dotknąć każdej czątki twego doskonałego ciała.
Melissa poczuła, że sztywnieje.
- Melisso - lekko pogłaskał jej brodę. - Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem - szepnęła. - Ale jeżeli...
- Jeżeli co?
- Jeżeli... - znów urwała, starając się wydusić z siebie słowa.
- Powiedz - dodawał jej otuchy. - Nie bój się.
- Ale jeżeli nie będę mogła dać ci przyjemności? Możliwe... Możliwe, że nie jestem do tego zdolna.
Zaśmiał się cicho.
- Najdroższego, uwierz mi, że jesteś zdolna. O wiele bardziej niż ci się wydaje. I mam zamiar zaraz ci to udowod-nić.
Pocałował ją i Melissa poczuła, że wznosi się w bezkresną, płynną przestrzeń. Ręce Joshui szarpnęły jej bluzkę, a wargi i język pieściły z wielką namiętnością ucho.
Palce Melissy wpiły się w jego ramiona.
- Och, proszę... - szepnęła.
- O co prosisz?
- Nnnnie wiem, ale proszę.
- Co tylko chcesz. - Głos miał namiętny i seksowny.
Jednym wprawnym ruchem uwolnił jej ramiona, bluzka wraz ze stanikiem polecialy na bok. Zaczął pieścić jej plecy, palce biegły w górę i w dół wzdłuż wąskiej, falistej linii kręgosłupa.
Melissę przebiegły ciarki. Jęknęła. Usta Joshui przeniosły się na jej szyję i delikatnie ją kąsały, potem powędrowały ku pełnym piersiom, na spotkanie sterczącym już, twardym jak kamień sutkom.
Sięgnęła, chcąc rozpiąć jego dżinsy, ale był od niej szybszy. Przytrzymał jej rękę, wstał i gwałtownym szarpnięciem ściągnął z siebie ubranie. Znów usiadł, znalazł ustami wzgórza jej piersi i zaczął pieścić ich zbocza powyżej brodawek.
- Proszę - szepnęła znowu, wyginając się tak, by poczuć, jak Joshua sztywnieje, jak jego usta pochłaniają jej sutki, a sztywność zamienia się w pulsującą twardość.
Opadli na łóżko, jakby stopieni w jedno, wstrząsały nimi dreszcze oczekiwania. Dokładnie w tej chwili Melissa uświa-domiła sobie, że nie ma już odwrotu. Znikły wątpiwości i lęki, straciła władzę nad sobą.
Joshua pochylił głowę nad jej wyciągniętymi, cudownie zgrabnymi nogami i zaczął całować kolana, jednocześnie przesuwając dłońmi po łydkach. Potem delikatnie prze-ślizgnął się ku piersiom, dotykał jej, poznawał smak skóry, jakby była pierwszą kobietą, z którą się kocha.
- Och, Joshua - jęknęła cicho, kiedy wielka dłoń otoczyła jej pierś, a muśnięcia ust sprawiły, że brodawka stała się lśnią-ca. Joshua powtórzył pieszczotę z drugą piersią.
Pod wpływem napięcia i gorąca, które w niej narastało, Melissa znów zamknęła oczy. Czuła się, jakby za chwilę miała się rozsypać na kawałeczki. Poprowadziła ręce po ciele Joshui. Nagi był jeszcze doskonalszy niż widziany w marzeniach. Wargi, język, czubki palców... wszystko wypeł-niało ją zachwytem, oczekiwanie ją spalało. Była gotowa. Wilgotna i drżąca.
Chciała zrzucić z siebie jedwabne majteczki, ale i tym razem Joshua powstrzymał jej dłoń. Schylił głowę i wsunął się między rozchylone nogi, szukając wargami miękkości, powoli zbliżając się ku ukrytej w jedwabnym schronieniu wilgoci.
- Och, Joshua... proszę! - Jej palce, sztywne i białe jak kawałki i kredy, ścisnęły brzegu poduszki, a prężne mięśnie silnym skurczem dały znać, że język dotarł do jedwabistego celu. Melissa przeciągle jęknęła, wyprężając ciało w łuk, Melissa przeciągle jęknęła, wyprężając ciało w łuk. Joshua szybko usunął jednym palcem przeszkodę i wniknął językiem poza nią. W końcu Melissa poczuła, że jej rozedrga-ne, pulsujące ciało nie może dłużej czekać.
- Chodź - wyszeptała, przytulając się mocniej do niego, szukając go palcami i przyciskając rozpalone wargi do ust Joshui. - Teraz! - krzyknęła, oplatając go gorącymi udami.
- Tak - jęknął ochryple. - O, tak.
Znów szukał ustami jej warg. Melissa, dzika i czuła zarazem, zatopiła palce w jego ramienionach, przynaglając, by posiadł ją nareszcie. Wszedł w nią głęboko, początkowo ledwie się poruszając, potem przyspieszając tempo tylko po to, by znowu prawie znieruchomieć.
Melissa odpowiadała na każde pchnięcie. Czuła jego witalność, jego moc, żądzę, nad którą zdawał się już nie panować. Nie była pewna, czy zduszone krzyki, które się rozległy, wyrwały się z jej czy jego ust. Orgazm szarpnął nią nagle, z wściekłą siłą, całe jej ciało zamieniło się w słup ognia.
Kiedy Joshua wrócił, zajrzawszy do Sama, zorientował się, że Melissa się zbudziła. W tej samej sekundzie, w której położył się obok niej, poczuł jak drży, niepokojona myślami, których treści nie mógł odgadnąć. Nagle poruszyło się w nim coś, czego istnienia nie uświadamiał sobie wcześniej. Właśnie to coś sprawiło, iż spojrzał na Melissę wzrokiem pełnym absolutnego zachwytu. Pierś i zgięta noga, widziane z profilu, wyglądały prześlicznie.
Wydał z siebie ni to pomruk, ni westchnienie i objął ją. Jej włosy zwieszały mu się nad ramieniem niczym jedwabna zasłona. Zowu poczuł między udami przypływ żądzy i zaczął ją głaskać.
Po śmierci Gwen Joshua nie stronił bynajmniej od kobiet. Niewiele jednak wzbudziło jego zainteresowanie, a jeszcze mniej skłoniło go do myślenia o trwałym związku.
Ale ta dziewczyna, zatrważająco rozkoszna ze swymi odmowami i sprzecznymi uczuciami, szarpnęła w nim całkiem nową strunę, obudziła coś o wiele głębszego niż pożądanie.
Trzymając się ją, czuł, że Melissa powoli uspokaja się. Zsunął kosmyk włosów z jej ucha i szepnął:
- Dlaczego tak się martwiłaś, że nie dasz mi przyjemności?
- Proszę cię, nie chcę o tym mówić.
Spostrzegł, jak tężeją jej mięśnie pleców i ramion.
- Dawno już się z nikim nie kochałaś - powiedział łagodnie. - Prawda?
Wysunęła się z jego ramion i ukryła twarz w poduszce.
- Tak - powiedziała w końcu.
- Właśnie tak myślałem. Jak to możliwe, że kobieta tak zdolna do miłości spędziła tyle czasu nie pieszcząc nikogo, nie będąc przez nikogo pieszczona? Opowiedz mi o mężczy-źnie, który cię zranił, który sprawił, że twoje serce otacza lodowy pierścień.
- Nie chcę mówić, o nim też. - Jej głos był łagodny jak nocne powietrze.
- Może gdybyś opowiedziała... - bezradnie zawiesił głos, kiedy odwróciła się do niego z rozgorączkowanymi oczami.
- Po co? Co to dla ciebie za różnica?
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Joshua patrzył na nią, zastanawiając się, czego, u diabła, próbuje dowieść. Ale nie mógł się wycofać, nie teraz, kiedy znalazł jedyną kobietę, której pragnie.
- Spotykałam się z nim dosyć długo - powiedziała w końcu, gdy Joshua stracił już nadzieję, że Melissa kiedykolwiek się odezwie. - Był wysoki, śniady i przystojny. Marzenie każdej kobiety. - W jej tonie brzmiała gorycz. - Do tego wszystkiego miał wzięcie jako adwokat.
- Ale był żonaty.
- Skąd wiesz?
- Nietrudno się domyślić.
- Nie tylko był żonaty, ale miał trzyletniego synka.
- I powiedziałaś mu, że z wami koniec, a on próbował ci to wybić z głowy.
- I powiedziałam mu, że z nami koniec, a on próbował mnie zgwałcić.
Jej słoa rozerwały ciszę jak strzał z bicza. Joshua szukał
nerwow jakiejś odpowiedzi, a tymczasem Melissa ciągnęła
martwym, metodycznym głosem:
- Kiedy w końcu przyznał się do żony i dziecka, powiedzia-łam mu, żeby wynosił się do diabła. Zaczęliśmy się kłócić. Nie można mu było przemówić do rozumu. Zanim się zorien-towałam, co się dzieje, przygniótł mnie do tapczanu i chciał się ze mną kochać. Uważał, że to wszystko załatwi. Odmówi-łam, więc próbował mnie zmusić. Podniósł rękę i chciał uderzyć. Właśnie wtedy odepchnęłam go. Stracił równowa-gę, a ja uciekłam.
Spojrzenie Joshui zmieniło się nagle w dwie stalowonie-bieskie błyskawice, mięśnie naprężyły się, a usta wyciągnęły w złowrogą linię. Robił wrażenie, jakby chciał kogoś lub coś uderzyć. Ale przede wszystkim chciał dopaść tego drania, który ją zranił. Pragnął dać mu solidną nauczkę.
- To teraz już wiesz - powiedziała zmienionym tonem, z twarzą całkowicie zbielałą.
- Zabiję go, jeśli kiedyś znajdę.
- Nie jest tego wart. W każdym razie działo się to dawno.
Przez chwilę oboje milczeli, pogrążeni w walce z własnym dręczącymi myślami.
- Opowiedz mi o sobie - powiedziała Melissa.
- Co chcesz wiedzieć?
- Czy... czy bardzo ją kochałeś?
- Tak, na początku. Ale potem, kiedy urodziły się bliźniaki, stały się całym jej życiem. Ja czułem się, jakbym podglądał z zewnątrz.
- Jak sobie dawałeś z tym radę?
- Wciąż jakoś próbowałem. - Mówił teraz bardzo cicho. - Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem, bo nie chciałem
ponieść porażki.
- To zrozumiałe - powiedziała prawie niesłyszalnie.
- Ale mimo to poniosłem porażkę. Może gdybym nie przestał jej kochać...
- Nie mów - poprosiła łagodnie. - Gra w "co by było" sprawi ci tylko więcej cierpień i rozdrapie serce.
Oczy Melissy błyszczały w ciemności. Przenikało go ciepło jej ciała, istota tego ciepła.
- Wiem. I wiem też, że tyi ja mamy coś wspólnego. Jesteśmy parą życiowych rozbitków.
Zadrżała i skrzyżowała ręce na piersiach, zasłaniając sutki przed jego wzrokiem.
- Och, Lisso - szepnął. - Chodź, pozwól, że cię przytulę. - Rozłożywszy jej ręce, przyciągnął ją do siebie, obejmując za pośladki, tak że ich ciała się zetknęły całą powierzchnią Joshua przesuwał dłońmi po jej skórze, a Melissą wstrząsały dreszcze. Kiedy odchylił jej głowę i ich spojrzenia spotkały się, rozchyliła wargi.
- Masz śliczne usta - szepnął, leciutko dotykając ich wargami. - Prawdę mówiąc, wszystko w tobie jest śliczne, sposób, w jaki całujesz, to, że jesteś taka ciaśniutka w środku, twój smak... Ech, czy mężczyzna może wymagać czegoś więcej?
- Przestań - powiedziała zduszonym głosem.
- Przestań mówić takie rzeczy. O co chodzi? - Uśmiechnął się. Ich usta były tuż koło siebie.
Z trudem złapała oddech.
- Nie masz prawa...
Znów się uśmiechnął.
- Dlaczego cię to krępuje? Nie czerwienisz się, kiedy cię
dotykam, tylko wtedy, kiedy o tym mówię.
- To jest... - spojrzała na niego szklistymi oczami i głos jej się załamał. - To jest chorobliwe.
- Wiem, ale czy nie cudowne? - powiedział, przyciskając wargi do jej ust.
W gorączce, choć powoli, zaczęli znowu badać, swoje ciała, jak dwoje niewidomych, którzy nagle odzyskali wzrok. Całowali się jak młodzi kochankowie, przepełnieni niezmie-rzoną rozkoszą i najrozmaitszymi uczuciami, zbyt wieloma, żeby można je było nazwać.
Chwila należała do niego. Czuł, że odżył. I czuł się wolny. Gdyby przyszło mu umrzeć dokładnie w tej chwili, umierał-by w spełnieniu i szczęściu.
Było wcześnie rano, kiedy Melissa zbudziła się po raz drugi. Podwórze przykrywała wilgotna warstewka rosy. A Melissa leżała, nierozerwalnie spleciona z Joshuą.
Dobry Boże, Joshua był przy niej. Nagi. Ostrożnie odwróciła głowę na bok, żeby na niego popatrzeć. W głębi poczuła pulsujący ból, nie mający jednak nic wspólnego z żalem. Joshua leżał na boku, twarzą do niej, i spał. Włosy miał potargane, a na policzkach pokazał mu się jednodniowy zarost. Wyglądał wspaniale, niewiarygodnie ponętnie.
Ale co ona właściwie robi w jego łóżku? Nie siedziała, nie miała jednak poczucia winy. Zżerał ją niepokój, ale nie żało-wała.
Słysząc łomot własnego serca, chłonąc dotyk muskulanych rąk i nóg Joshui, wiedziała, że go kocha. Kochała go całym sercem, całą duszą i całym umysłem.
O Boże, i co teraz? pomyślała. Zaczęła w niej wzbierać panika. Bardzo ostrożnie spróbowała się wyplątać. Najpierw zdjęła rękę Joshui ze swej talii. Ale kiedy chciała odsunąć nogi, Joshua zmienił rytm oddechu i otworzył oczy.
- Nie ma potrzeby tak się spieszyć - mruknął.
Gorąco zalało jej twarz.
- Muszę zajrzeć do Sama.
- To dobry pomysł - zgodził się łagodnie.
Przez cały czas na ślepo szukała bluzki, ale nawet gdy przykryła nią nagość, domyślała się, że Joshua wciąż przypa-truje jej się w skupieniu. Na całej powierzchni skóry czuła mrowienie, zupełnie jakby wszystkie nerwy wyszły jej na wierzch.
Dotarło właśnie do drzwi, kiedy Joshua ją zatrzymał.
- Melisso...
Obróciła się.
- Słucham.
- Żałujesz?
Energicznie wciągnęła powietrze.
- Nie... nie żałuję.
Usta wykrzywiły mu się w leciutkim, uwodzicielskim uśmiechu.
- Gdybyś odpowiedziała "tak", to myślę, że udusiłbym cię z wielką ochotą.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kochała go. Jeszcze w tydzień później z oporami przyjmo-wała do wiadomości tę szokującą rewelację.
Trwała przez nią w zawieszeniu i zagubieniu, nie miała bowiem pojęcia, dokąd to wszystko prowadzi. Poczucie za-grożenia, jak sądziła, brało się trochę stąd, że od tamtej pory Joshua nawet jej nie dotknął. Inna część jej "ja" wiedziała jednak, iż jest to tylko kwestia czasu. Żarliwe spojrzenia pełne nie ukyrwanej tęsknoty śledziły każdy jej ruch.
Mogła jedynie przypuszczać, że utrzymując dystans Joshua chce dać jej czas, czas na przyzwyczajenie się do nagłej zmiany w ich wzajemnym stosunku. Zamiast zrobić z tego problem, powinna być mu wdzięczna.
Wbrew poczuciu zagrożenia i wszystkim pytaniom bez odpowiedzi, które kłębiły się w jej wnętrzu, Melissa była szczęśliwa, szczęśliwsza niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Odniosła sukces w pracy i nocne mary zniknęły, ustąpiwszy miejsca pogodnym marzeniom sennym. Miała większy apetyt i, prawdę mówiąc, przybrała na wadze. Ale najważ-niejsze, że znowu stała się częścią rodziny. To właśnie roz-niecało w niej wewnętrzny żar.
Bliźniaki ją zaakceptowały. Wyglądało na to, że uznały jej obecność za rzecz całkiem naturalną. Sama myśl o opuszcze-niu ich łamała Melissie serce.
Tymczasem jednak nie rodzwodziła się nad tym, co smutne. Zajmowała ją chwila obecna, a co będzie, to będzie.
- Dam centa za twoje myśli.
Melissa wzdrygnęła się, zaskoczona nieoczekiwanym poja-wieniem się Joshui.
- Naprawdę mógłbyś wymyślić coś nowego - powiedziała z ciepłym uśmiechem, patrząc, jak siada koło niej na ręczniku.
Był cudowny poniedziałkowy poranek. Rozłożyli się na plaży w Galveston i praktycznie mieli ją dla siebie. Z okazji ostatniego dnia wizyty cioci Dee Joshua pozwolił dzieciakom nie iść do szkoły. Sam wziął urlop z pracy i wszyscy razem postanowili spędzić dzień na plaży. Mimo października wciąż było ciepło, tak piękna pogoda zdarzała się rzadko, nawet we wschodnim Teksasie.
- Wspaniale, ze twoja siostra przyjechała - powiedziała Melissa.
- To prawda, jest cudownie. Szkoda, że nie może zostać do jutra.
- Dzieci za nią szaleją.
Joshua pochylił się i pocałował ją w nos.
- Ale nie tak, jak za tobą.
Jego bliskość sprawiła, że puls Melissy przyspieszył.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Za to mnie wiadomo. Szczególnie Sam ma bzika na twoim punkcie. Od kiedy złamał rękę, ciągle krzątasz się przy nim. Jesteś już dla niego prawie boginią.
Zdjęła okulary i spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę tak myślisz?
- Ja to wiem. - Zbliżył się do jej warg. - A ty jesteś śliczna. - Joshua słabo jęknął. - Weszło ci to w zwyczaj.
- Co? - spytała.
- Patrzenie na mnie w ten sposób.
Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
- I co zamierzasz z tym zrobić?
- A co powiedziałabyś na to?
Nagle wycisnął na jej otwartych ustach gorący pocałunek, potem cofnął się i spoglądał na nią, oparłszy łokcie o jej ramiona. Przekorny ognik znikł mu z oczu. Melissa nie umia-łaby nazwać tego, co go zastąpiło, ale po całym jej ciele roze-szły się ciarki.
Mrugnęła. Kiedy spojrzała znowu. Joshua właśnie schylał
głowę, chcąc dokończyć zaczętego dzieła.
- Lisso, tato, spójrzcie, co ciocia Dee znalazła!
Joshua zaklął pod nosem. Z marsem na czole oderwał wzrok od Melissy i patrzył, jak w ich stronę biegnie Saa, ile tylko sił w grubych nóżkach.
Melissa zachichotała i dała mu kuksańca w żebra.
- Rozchmurz się, bo twoja córka pomyśli, że coś się stało.
- Coś się stało. Pragnę cię bardziej...
- Joshua, zachowuj się!
Z miejsca uśmiechnął się przepraszająco.
- Tak, proszę pani.
- Teraz lepiej.
- Więc później? - W jego oczach pełno było obietnic.
- Później - szepnęła.
- Miło było cię widzieć, Dee. Wszyscy bardzo się cieszymy z twojej wizyty.
Dee Johnson zmarszczyła delikatną twarz w uśmiechu i odwzajemniła wylewny uścisk Melissy. Stały na ganku, podczas gdy dzieci i Joshua ładowali rzeczy Dee do samochodu.
Zbliżał się zmierzch i Dee niepokoiła się, jak dojedzie do autostrady.
- Chyba lepiej już pojadę - powiedziała, odrywając się od Melissy - chociaż wcale nie mam na to ochoty. Było tak przy-jemnie.
- Nie daj na siebi znowu tak długo czekać.
Dee zaczerwieniła się.
- Przyjechałabym wcześniej, ale nie chciałam zostawiać Tommy'ego nawet na dzień.
- Nie musisz się usprawiedliwiać. - Melissa przesłała jej porozumiewawcze spojrzenie. - Wiadomo, że jesteś młodą mężatką.
- Dobrze, od tej pory nie będę się usprawiedliwiać. To zupełnie oczywiste, że nie muszę już się martwić o Joshuę i dzieci. Jesteś tu panią. Dom, podwórze i cała reszta wygląda wspaniale.
- No cóż, powiedzemy, że się staram.
- Co więcej, zdziałałaś cuda z moim bratem. Bardzo się zmienił... - Wzruszyła ramionami i pozwoliła ostatniemu zdaniu zawisnąć w próżni. Przez cały czas badawczo przy-glądała się Melissie. - Nie wiem jeszcze, na czym zmiana polega, ale jest niewątpliwa. Może Joshua ma w sobie więcej swobody, wydaje się mniej spięty.
Tym razem zaczerwieniła się Melissa.
- Może dlatego, że dostaje dwa uczciwe posiłki dziennie - powiedziała bez chwili namysłu i dopiero potem spłonęła jeszcze głębszym rumieńcem.
Dee uśmiechnęła się, jakby czytała w jej myślach:
- Wcale się nie obraziłam. Nigdy nie aspirowałam do roli kucharki doskonałej. - Uśmiechnęła się szerzej. - Ale z tego, co słyszę, ty również nie. Nie sądzę, żeby chodziło o jedzenie, na pewno nie. A ty wciąż wyglądasz tak samo ładnie. Czy dzieje się może coś, o czym powinnam wiedzieć?
- Czy on naprawdę powiedział, że nie umiem gotować? - spytała Melissa, udając wściekłość, która miała zamaskować jej zmieszanie. Dobry Boże, czyżby było takie oczywiste, że szaleje za Joshuą?
- Owszem - przytaknęła Dee ze szczyptą złośliwości, wy-raźnie zdecydowana nie oddawać pola. - Ale na twoim
miejscu nie martwiłabym się tym
Chwila niezręczności minęła i Melissa odprężyła się. Wydęła wargi.
- Nie martwię się. Między nami mówiąc, nie cierpię gotowania.
Śmiech Dee wciąż dźwięczał w uszach melissy, kiedy kilka minut później stała w jednym rzędzie z Joshuą i bliźniakami, patrząc jak samochód znika w chmurze pyłu.
- Byłeś u bliźniaków?
Joshua nie odpowiedział natychmiast. Zamiast tego rozpiął dżinsy, pozwolił im opaść na ziemię i wyszedł z nogawek.
- Nie ma problemu. Smacznie śpią.
Melissie zaparło dech. Kiedy pieściła i całowała każdą część jego ciała w nocy, która stała się ich maratonem miłości, wszystko działo się niemal po ciemku, przewodnikiem była tylko przyćmiona poświata księżyca. Melissa nie widziała jego nagości w pełnym świetle. Teraz przesuwała po nim spojrzenie i czuła, że w środku topnieje.
- Masz piękne ciało - szepnęła w końcu. Światło lampy otaczało go aureolą, w której wyglądał jak nietykalny grecki bóg.
Zachichotał, odrzucił nakrycie łóżka i bez wysiłku uniósł jej ciało, obleczone jedynie w przezroczystą koronkową koszulę.
- Zdaje się, że to moja rola.
- Tylko jeśli nie wierzysz w wyzwolenie kobiet - odparła frywolnie, przyglądając się, jak Joshua układa się koło niej.
Przytulił ją do siebie, potem zgasił lampę.
- Wszystko w porządku, wierzę. Możesz robić ze mną wszy-
stko, czego zapragnie twoje serduszko.
- Wszystko - powiedziała, przesuwając usta po jego piersi.
- Wszystko - mruknął ochryple.
- Mmm. - Pochłonięta zamachem na jego zmysły, nic więcej nie potrafiła z siebie wydobyć.
W kilka sekund później Joshua szepnął wprost w jej usta:
- Wybacz mi, ale nie mogę czekać.
Zaczął pieścić jej uda. Upewnił się, że jest gotowa. Melissa z równą gwałtownością objęła go za szyję, domagając się, by w nią wszedł. Kiedy poczuła, jak napiera na nią jego twardość, zaczęła pieścić go dłońmi.
- Och, Melisso!
Ten zduszony okrzyk dodał jej tak potrzebnej odwagi. Nie-samowicie podniecona, wprowadziła go w siebie, czując, że rozchyla się przed nim w radosnym oczekiwaniu.
Zbudził ją apetyczny zapach smażonego bekonu. Uśmiecha-jąc się leniwie, prostowała obolałe kończyny. Raptem obróci-ła się na bok i spojrzała na zegarek. Siódma trzydzieści!
W chwilę potem, założywszy kremowy dres, pojawiła się w drzwiach kuchni. Zwróciły się ku niej trzy pary oczu.
- Dzień dobry - powiedział lekko Joshua, stojący przed kuchenką z długim widelcem w ręce.
Bliźniaki siedziały przy stole, ubrane do szkoły, i spokojnie przeżuwały jajka z grzanką.
- Przepraszam... Zaspałam - powiedziała.
- Czy jesteś chora, Lisso? - spytał Sam, wycierając usta wierzchem dłoni.
Melissa drgnęła.
- Nie, króliczku, nie jestem chora. Tylko... mało spałam w
nocy.
- Dlaczego? - niewinnie spytała Sara.
- Wystarczy, dzieci. - W tonie Joshui było słychać ponaglenie, choć w oczach tańczyła mu uciecha. - Kończcie śniadanie.
- Dziękuję, że pomogłeś dzieciom wstać - powiedziała Melissa, patrząc w ciepłe, niebieskie oczy, które dokładnie ją lustrowały.
Pokazał zęby w uśmiechu.
- Proszę uprzejmie. Może kawy?
Właśnie wzięła do ręki podaną filiżankę, kiedy zadzwonił telefon.
- Siedź, ja odbiorę - powiedział Joshua.
Po chwili wyciągnął do niej dłoń ze słuchawką.
- Mężczyzna. Chce rozmawiać z tobą. - Twarz Melissy wyrażała zdziwienie.
Wstała i podeszła do aparatu.
- Halo.
- Mówi doktor Broughton - oświadczył szorstki głos. - Pani mnie pamięta?
Serce jej zamarło.
- Oczywiście, doktorze. Co słychać? - Zobaczyła unoszące się brwi Joshui.
- U mnie wszystko w porządku. A u pani?
- Dziękuję, również - wymamrotała.
Zaśmiał się cicho.
- No, to wymianę uprzejmości mamy za sobą. Przejdę więc od razu do sprawy.
- Proszę bardzo.
Słuchała przez chwilę, w końcu powiedziała:
- Dobrze, doktorze. Tak. Bardzo dziękuję.
Gdy tylko odłożyła słuchawkę, napotkała wzrok Joshui.
- O co chodziło? - zapytał.
Spojrzała na niego z naganą. Na zewnątrz wydawał się spokojny, głos miał beznamiętny, ale rysy twarzy przybrały nagle wygląd, jakby wykuto je z granitu. Nie, w rzeczywisto-ści wiele mu do spokoju brakowało.
Z westchnieniem splotła przed sobą dłonie.
- Dzwonił doktor Broughton, administrator szpitala.
- Czego chciał?
Melissa spojrzała szybko na bliźniaki, które chciwie łapały każde słowo, jakby wyczuły nagłą i radykalną zmianę w atmosferze.
- Czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym później? - spytała.
- Dzieci, myjcie zęby i zbierajcie się do szkoły - powiedział Joshua, nie odrywając od niej wzroku.
- Zaraz, tato - próbował dąsać się Sam.
- Już.
Bliźniaki natychmiast zeskoczyły z krzeseł i wypadły z kuchni.
- Melisso - Joshua uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było tego uśmiechu.
Krew odpłynęła jej z twarzy.
- Chciał... chciał wiedzieć, czy jestem zainteresowana rozmową na temat powrotu do szpitala na instruktorskie stanowisko. Praca nie byłaby tak wyczerpująca, jak na intensywnej terapii, ale równie odpowiedzialna i za te same pieniądze.
W pokoju zapadło ciężkie milczenie.
Kącik ust Joshui lekko się uniósł.
- I co masz zamiar zrobić?
Melissa czuła wewnętrzne rozdarcie. Wkrótce po przyjęciu posady gospodyni upewniła się, że ta decyzja była omyłką, że nie jest domatorką i nigdy nią nie zostanie, nigdy również nie da sobie rady z bliźniakami, a już bez wątpienia się z nimi nie dogada. Jeszcze bardziej dręczyło ją przekonanie, że będzie jej brakować gwaru i krzątaniny wielkomiejskiego szpitala, że wkrótce zatęskni i do stresów z nimi związanych.
Teraz była mądrzejsza. Miłość do Joshui zmieniła jej cele i ją samą. Wiedziała, że może tu z nim zostać na zawsze i będzie zadowolona. Ale jak mogła zrezygnować ze szpitala bez żadnych zobowiązań z jego strony? Nigdy przecież nie powiedział, że ją kocha, mówił tylko, że jej pożąda. Chcąc za-bezpieczyć siebie i swą przyszłość, nie miała innego wyboru, jak jechać do Houston i przynajmniej wysłuchać oferty doktora.
- Doktor Broughton chce, żebym w najbliższych dniach go odwiedziła. - Urwała, szukając spojrzeniem twarzy Joshui z nadzieją, że coś z niej odczyta. Twarz była jednak jak nie zapisana kartka.
- I co dalej?
Melissa zaczęła oddychać jak w czasie biegu.
- Zgodziłam się.
Krew odpłynęła mu z twarzy i przez ułamek sekundy Melissa zobaczyła w jego oczach obraz straszliwej męki.
- Czemu nie dzisiaj? - rzucił Joshua arogancko, z tężejącą miną.
- Proszę?
- Zapytałem, czemu nie dzisiaj.
Melissa zadrżała, jakby przeniknął ją dreszcz.
- Co...? Nie rozumiem.
- Myślę, że wyraziłem się zupełnie jasno. - Głos zabrzmiał lodowato i szyderczo.
Usiłując zrozumieć, co Joshua stara się powiedzieć, Melissa zaczęła się jąkać.
- A... a co z bliźniakami, z domem? - Rozłożyła ręce.
- Jak to, co z nimi?
- No, przecież nie mogę wyjść teraz zaraz, tak po prostu, bez...
- Ależ możesz. Poradzimy sobie.
Oblizała nagle wysuszone wargi.
- Czy chcesz powiedzieć, że już mnie nie potrzebujesz, że mam sobie iść?
- Tak, właśnie o to chodzi. - Słowa wypowiedziane przez zaciśnięte usta były zimne.
Westchnęła głośno, mając uczucie, że Joshua wbił jej nóż prosto w serce.
- Nie możesz chyba...
- Och, właśnie że mogę. Tutaj nie jest twoje miejsce, i oboje o tym wiemy.
- Jak śmiesz! - krzyknęła. Poczuła się, jakby umierała, jakby krew kąpała jej z otwartej rany. - Włożyłam w tę pracę całą duszę!
- A teraz masz ochotę wrócić do cywilizacji, podjąć nowe wyzwanie.
Słowa ugodziły Melissę w serce, zachwiała się, jakby Joshua ją uderzył. Bez trudności odcyfrowała uczucie bijące z jego stężałych rysów: wściekłość, zimna wściekłość.
Kiedy wydało jej się, że ani sekundy dłużej nie wytrzyma
milczenia, Joshua odezwał się znowu.
- Po prostu idź sobie. Zabierz rzeczy i nie...
- ...próbuj tutaj wracać.
- Właśnie. Nie możesz tak sobie raz po raz wchodzić w nasze życie i odchodzić z niego dla zwykłego kaprysu.
Zrobiła się sztywna z wściekłości i upokorzenia.
- Tak, myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziesz - dodał z zaciętą twarzą; usta mu zbielały. - I dla twojego dobra, i dla mojego.
Zanim Melissa zdołała odpowiedzieć, usłyszała jakiś dźwięk, a zaraz potem cichy głosik.
- Chcesz odejść, Lisso?
Melissa i Joshua odwrócili się. W drzwiach stały trzymając się za ręce, bliźniaki. Wpatrywały się w nich ze zmieszaniem i przestrachem w oczach.
Melissa podbiegła do nich ze zduszonym okrzykiem, uklękła, tak że ich oczy znalazły się na jednym poziomie, i objęła oboje wpół.
- Tak, odchodzę - powiedziała łamiącym się głosem.
- Ale my nie chcemy, żebyś sobie szła - pisnął Sam. Usta miał ściśnięte w wąską, prostą linię. - Dlaczego musisz?
Jej odpowiedź uprzedziła Sara, wyciągając ku niej rękę i kładąc miękką dłoń na policzku Melissy.
- Nie chcemy, żebyś sobie poszła, Lisso. Nigdy. Bo my cię bardzo kochamy.
- Właśnie - dodał Sam. - Dlaczego nie możesz zostać na zawsze i być naszą nową mamusią?
Jedynym dźwiękiem, jaki rozległ się w odpowiedzi, było stłumione przekleństwo Joshui.
- Oboje zmykać. Do samochodu - nakazał bliźniakom.
- Ale, tato... - zaczęła Sara.
- Za chwilę przyjdę - powiedział łagodnie. - Biegnijcie.
Oczy Melissy wypełniły się piekącymi łzami, twarzyczki bliźniaków zafalowały. Przytrzymała oboje jeszcze przez chwilę i chwiejnie wstała.
- Idźcie, tak jak tatuś mówi. - Uśmiechała się przez łzy. - Zobaczymy się później, dobrze?
Przytaknęli ze zwieszonymi głowami.
Melissa mocno przygryzła dolną wargę, żeby powstrzymać się od płaczu. Stała bezradna i patrzyła, jak dwie małe postaci odchodzą przygnębione, ze skulonymi ramionami.
W chwili gdy znaleźli się poza zasięgiem ich uszu, Melissa odwróciła się z powrotem.
- Joshua... Niech cię szlag trafi.
Ostentacyjnie ją ignorując, ruszył wolno do drzwi, nieprze-jednany w swej postawie.
- Odwiozę dzieci do szkoły. Żeby cię tu nie było, kiedy wrócę.
Zamknął za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
Wściekłość Melissy nagle odpłynęła. Jej miejsce zajęło całkowicie otępienie. Łzy płynęły teraz swobodnym strumie-niem, parząc policzki. Zrób coś, powiedziała do siebie, czując, że jej wnętrze obumiera. Cóż jednak mogła zrobić? Stwier-dzono wyraźnie, że nie jest osobą mile widzianą, w naturze Melissy zaś nie leżało pozostawanie tam, gdzie jej nie chcą. Co więcej Joshua dowiódł, że miała rację, on jej nie kocha. A ponieważ nie kocha, to łatwo pozwolił jej odejść.
Pod zaciśniętymi powiekami wciąż obficie gromadziły się piekące łzy. Przycisnęła rękę do serca; biło tak szybko, że aż boleśnie.
Nie wiedziała, jak długo tam stoi. Przychodziło jej na myśl, że powinna się ruszyć. Ale wtedy zaczynała się zastanawiać, jak to zrobić, skoro roztrzaskano jej serce na milion kawałeczków.
Przez następne tygodnie Melissa znalazła zapomnienie w pracy. Mimo to czuła się, jakby żyła w próżni. Wszystko wy-dawało się nieprawdziwe, chociaż z obowiązków wywiązy-wała się perfekcyjnie, tak w każdym razie twierdzili zwierzchnicy.
Nigdy przedtem nie pracowała równie ciężko. Kiedy nie musiała być w klasie ani w biurze, siedziała w bibliotece. W mieszkaniu spędzała jak najmniej czasu, poza szpitalem nie prowadziła żadnego życia towarzyskiego, tłumacząc sobie, że uczucie pustki i tępoty minie szybciej, jeśli będzie nie-ustannie zajęta.
Wbrew wysiłkom, myśli o Joshui i bliźniakach wciąż zajmowały jej umysł. Machinalnie starała się pracować jeszcze intensywniej.
Metoda dawała wyniki, póki Melissy nie zawiodło zdrowie. Przez dwa dni siedziała w domu, przeziębiona. W dodatku miała kłopoty z żołądkiem.
Drugiego dnia po lunchu leżała na tapczanie, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła. Pojawiła się przed nią roześ-miana twarz Laurie.
Uśmiech przyjaciółki szybko jednak ustąpił miejsca ponurej minie.
- Boże, wyglądasz jak z tamtego świata.
Melissa uśmiechnęła się do niej krzywo.
- Dzięki, droga przyjaciółko, zdaje się, że dobrze wiesz, jak
kogoś pocieszyć. Ale w każdym razie wejdź - powiedziała. -
Chętnie bym cię uścisnęła, ale nie chciałabym, żeby spotkało cię to, co mnie.
Laurie weszła, powiesiła torebkę na oparciu i rozsiadła się na krześle.
- Chyba nie zapracowałaś się na śmierć? Jesteś naprawdę chora?
- Podłapałam jakiegoś wirusa.
Laurie przyjrzała jej się uważnie.
- Na miłość boską, usiądź, zanim się przewrócisz.
Melissa znów się uśmiechnęła, ale posłuchała.
- Och, jak dobrze, że przyszłaś - powiedziała ciepło. - Co, do licha, sprowadza cię do Houston?
- Dwie sprawy - odparła Laurie z szerokim uśmiechem, beztrosko wzruszając ramionami. - Ty i chłopak, z którym mam randkę. Przyjechał na seminarium na temat ubezpie-czeń i chciał, żebym do niego dołączyła. A ponieważ jest sobota... - zawiesiła głos.
- Cieszę się, że cię widzę.
- Skoro tak, to czemu nie reagowałaś na moje wiadomości? Bóg wie, ile ich nagrałam.
- Dzwoniłam do ciebie i zostawiłam informację, że wracam do Houston.
- Zamiast dzwonić, mogłaś przecież przed wyjazdem z Nacogdoches wpaść do mnie, do domu albo do biura.
Melissa wytarła o szlafrok ręce, które nagle zrobiły się lepkie, i odwróciła spojrzenie.
- Za bardzo mnie trzepnęło, ot co.
- Co się stało? - spytała miękko Laurie.
- Joshua mnie wylał - Melissa nawet nie usiłowała ukryć
goryczy.
Brew Laurie szybko się uniosła.
- Po co, u licha, miałby to robić? Zdawało mi się, że wszystko idzie jak najdalej.
- Szło, dopóki nie zadzwonił doktor Broughton.
- I chciał, żebyś wróciła do pracy, tak?
- Tak.
- A co Joshua na to?
Melissa opowiedziała. Kiedy skończyła, w pokoju zapadła cisza.
Laurie wyciągnęła rękę i uścisnęła dłonie Melissy.
- Kochasz go, prawda?
Melissa z trudem przełknęła ślinę, ale odpowiedziała spokojnie i wyraźnie.
- Tak. Bóg świadkiem, że tak. Tyle że Joshua tego nie odwzajemnia.
- Skąd wiesz? Mogłaś go spłoszyć. Myślałaś kiedyś o tym? Może pomyślał, że jak już pojedziesz do Houston, to nie wrócisz do niego i dzieci.
Melissa wstała i natychmiast chwyciła za bok tapczanu, żeby utrzymać równowagę.
- Hej, nie przejmuj się - powiedziała Laurie.
- Wszystko w porządku. - Melissa uśmiechnęła się z przymusem. - Przeziębienie mam prawie z głowy. Tylko jeszcze te paskudne mdłości i zawroty głowy.
- Co powiedział lekarz?
- Pójdę jutro, to się czegoś dowiem.
- Chcesz coli?
Melissa znowu usiadła, opierając głowę o poduszkę.
- Dobry pomysł. Cola jest w lodówce, zimna.
Zanim Laurie wróciła z dwiema szklaneczkami coli, Melissie przeszedł kolejny atak mdłości, choć uczucie obezwładniającej słabości pozostało.
Dziękując uśmiechem, Melissa wzięła szklaneczkę z rąk przyjaciółki i pociągnęła spory łyk.
- Mmm. Trafiłaś.
- Zdawało mi się, że to ci dobrze zrobi.
Przez chwilę sączyły colę w milczeniu. Potem Laurie odezwała się.
- Nie miałaś od niego wiadomości. - Było to stwierdzenie, nie pytanie.
Z wielkim wysiłkiem Melissa odstawiła szklaneczkę na stolik obok.
- Nie - odparła tępo. - Ani od tego, ani od kogokolwiek z jego otoczenia.
Skrzyżowały spojrzenia. W oczach Laurie widoczne było zakłopotanie.
- Tak myślałam. Nie chciałam, żeby to na mnie wypadło, ale wyraźnie nie mam wyboru.
Serce podskoczyło Melissie do gardła.
- Mów, o co chodzi.
- Joshua miał wypadek w pracy. Jest ranny.
Melissa poczuła duszność, potem krzyk rozchylił jej wargi.
- Nie zamierzasz chyba zemdleć? - spytała zaniepokojona Laurie, z oczami utkwionymi w bladej, udręczonej twarzy przyjaciółki.
Melissa siadła sztywno i nieruchomo. Joshua ranny. Nie mogła znieść tej myśli.
- Wiem jeszcze coś, kochanie, ale tym razem to dobra nowina - powiedziała Laurie pospiesznie. - Już wyszedł ze
szpitala i jest w domu. Przynajmniej tak napisali w artykule.
Słoneczne światło sączyło się przez okno, ożywiając w pokoju tajemnicze cienie. Żadna z nich nie zwróciła na nie uwagi.
Melissa zamrugała, zbita z tropu.
- Artykuł?
- Masz, przeczytaj sama - powiedziała Laurie, sięgając do kieszeni po złożony kawałek papieru.
Melissa potrząsnęła głową.
- Powiedz mi, proszę, co tam piszą.
- Na budowie pękła lina od windy i kabina runęła na ziemię. Joshua był w środku. Doznał wstrząsu mózgu i ogólnych potłuczeń.
Melissa chwyciła ręką za gardło.
- Kiedy... kiedy to się stało?
- W zeszłym tygodniu.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Próbowałam, ale nie reagowałaś na moje wiadomości. Nie chciałam czegoś takiego nagrywać na taśmę. Zresztą sądzi-łam, że może jego siostra do ciebie dzwoniła.
- Och, Laurie - wykrzyknęła Melissa - co ja mam zrobić?
- A co chcesz zrobić?
Melissa znowu wstała i podeszła do okna.
Nie odezwała się, więc Laurie mówiła dalej.
- Nie mogę ci powiedzieć, kochanie, co masz zrobić. To ty wiesz. Ale wyraźnie cierpisz, i to nie z powodu choroby. A może właśnie z powodu choroby. Sercowej.
Melissa odwróciła się właśnie, w chwili gdy łzy trysnęły jej z oczu.
- Och, kochanie, nie chcę cię oglądać w takim stanie. Czy
mogłabym coś dla ciebie zrobić?
Melissa splotła przed sobą ręce i uśmiechnęła się przez łzy, ale kiedy się odezwała, głos brzmiał niepewnie.
- Zdaje się, że potrzebuję trochę czasu do namysłu.
Nie ma o czym myśleć. Kocham go. Nic się nie zmieniło i nie zmieni.
Laurie westchnęła.
- Będę na tym seminarium. Masz tu numer i w razie potrzeby dzwoń.
- Obiecuję.
Zamknąwszy drzwi za Laurie, Melissa oparła się o twarde drewno, robiąc coś, czego nie robiła, od kiedy spakowana opuszczała dom Joshui. Pochyliła się i zaczęła szlochać.
Płakała, póki nie zabrakło jej łez, ale nie poczuła ulgi. Laurie miała rację. Melissa cierpiała i musiała to przyznać.
Brakowało jej bliźniaków. Brakowało jej wiejskiego życia. Brakowało jej drzew. Brakowało jej chłodnego, rześkiego po-wietrza. Brakowało jej poczucia, że jest częścią rodziny.
Ale najbardziej ze wszystkiego brakowało jej Joshui, jego uśmiechu, lekko ochrypłego głosu, jego rąk i ust na jej ciele. Pragnęła go zobaczyć, chciała się upewnić, że nic mu się nie stało. Z bólem przypomniała sobie jednak, że Joshua nie chce jej oglądać. Wyrzucił ją.
Mimo słabości zaczęła się przechadzać wielkimi krokami po pokoju. Myśli biegły w rytmie kroków. Dostrzegła nagle z uderzającą jasnością, że bez bliźniaków i Joshui jej życie nie ma sensu. A jeśli znaczą dla niej tak wiele, to jest o kogo walczyć. Warto spróbować, nawet jeśli ma zaryzykować i przegrać.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Tato, kiedy Lissa wróci? - spytała Sara z ustami wygiętymi w podkówkę.
Joshua westchnął. Leżał, stłoczony z bliźniakami, na środku własnego łóżka, mając po jednej stronie Sarę a po drugiej Sama. Przez ostatnie pół godziny czytał im opowiadania z ich ulubionych książeczek.
Zanim bliźniaki przywędrowały do jego pokoju i wlazły mu do łóżka, Joshua dopilnował, żeby się umyły. W różowej ko-szulce, z rumianymi policzkami i lokami wijącymi się na gło-wie, Sara wyglądała prześlicznie, podobnie jak Sam, którego koszulka była dla odmiany niebieska.
Przez chwilę Joshua bał się, że duma i miłość rozsadzą mu serce. Aż trudno mu było uwierzyć, że jest ojcem takiej dwójki. Ale wraz z dumą poczuł także ogromny ciężar. Chciał im zapewnić najlepsze, co można w życiu. Chciał im dać Melissę.
- Mmm, Saro, córeczko, pachniesz tak smakowicie, że można by cię zjeść - powiedział w końcu Joshua, starając się zapanować nad myślami, a jednocześnie próbując odwrócić uwagę dziewczynki.
Sara zachichotała i wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Machinalnie otoczył ją ramieniem.
- Lissa dała mi trochę swojego pudru. Powiedziała, że na mnie pachnie ładniej niż na niej.
- Tak powiedziała, aha - powtórzyła słabo. Za każdym razem, kiedy padało imię Melissy, a zdarzało się to przynaj-mniej sto razy dziennie, czuł, jakby ktoś dał mu pięścią w brzuch. Ten wieczór nie stanowił wyjątku. Był nawet gorszy. Lekarz nie pozwolił mu wrócić do pracy i dlatego Joshua miał mnóstwo czasu na rozmyślanie, rozmyślanie o Melissie i o tym, co mogło się zdarzyć.
- Boli się głowa, tato? - Tym razem Sam spojrzał na niego dociekliwie.
Joshua zmierzwił jego loki.
- Nie, synku. Dlaczego tak myślisz?
- Bo masz dziwną minę.
Joshua głęboko odetchnął.
- Nic się nie martw. Niedługo będę jak nowy. Tak mówił doktor Ramsey. Powiedział też, że za parę dni mogę wrócić do pracy. A jeśli o pracy mowa, to czas, żebyście zmykali do łóżek. Jutro idziecie do szkoły.
- Występuję w szkolnym przedstawieniu - powiedziała entuzjastycznie Sara.
- I co z tego - warknął Sam.
- Hej, synku, tak się nie mówi do siostry. Powinieneś być z niej dumny.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie lubię szkoły.
- Oj, Sam, lepiej nie zaczynaj znowu.
- Tato, on od tamtej pory nie miał żadnego kłopota - wtrąciła Sara cichym i słodkim głosem.
- Mówi się "kłopotu", młoda damo. Twój język pozostawia ostatnio wiele do życzenia. - Odwrócił się do Sama. - Pracuj tak dalej. Jestem z ciebie dumny.
- Ja jeszcze nie chcę iść - mruknął, próbując naciągnąć na siebie kołdrę. - Chcę, żeby była tu Lissa.
Joshua westchnęła ciężko. Ogarnęło go przerażające poczucie zagubienia i beznadziejności.
Chociaż obojgu, i Samowi, i Sarze, brakowało Melissy,
oboje byli zagubieni, to Sam przeżywał stratę bardziej. Od kiedy Melissa odeszła, dwa razy były z nim problemy w szkole. Za drugim razem wychowawczyni wezwała Joshuę.
- Niech pan usiądzie, panie Malone - powiedziała, kiedy w oznaczonym czasie zjawił się u niej w pokoju, trzymając kapelusz w dłoni.
Usiadł, a nauczycielka przeszła natychmiast do rzeczy.
- Wczoraj, bawiąc się klockami, Sam powiedział słowo na ch.
Joshua zamrugał.
- Słowo na ch? Przykro mi, ale nie...
- Pański syn powiedział "cholera", panie Malone. A my nie pozwalamy używać w klasie takich wyrażeń.
Joshua poświęcił wszystkie siły, żeby zachować powagę na twarzy, i jakoś mu się udało.
- Bezwzględnie ma pani rację, panno Clayton.
- Zamiast uderzyć w klocek, Sam trafił się w palec. Wtedy to powiedział. Kiedy nauczyciel przyprowadził go do mnie, skarciłam go, że używa takich wyrażeń w szkole. - Przerwała i z dezaprobatą spojrzała na Joshuę. - Chce pan się dowie-dzieć, co usłyszałam w odpowiedzi?
Joshua poruszył się niespokojnie.
- Domyślam się.
- No cóż, by zacytować pańskiego syna: "Kiedy mój tata trafi się w palec, to mówi cholera".
Zdarzyło się to w dwa dni po wyjeździe Melissy. Joshua usiłował wypełnić lukę, którą stworzyła jej nieobecność, ale poniósł całkowite fiasko, chociaż starał się bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Nigdy nie przeżywał swojej porażki tak mocno, jak w
chwili gdy patrzył na twarz syna, po której ciurkiem lały się
łzy.
Nie mogąc znieść cierpienia, widocznego w oczach synka, Joshua wtulił brodę między jego loki i przycisnął go.
- Ja też chciałbym, żeby Lissa tu była, synku.
- Dlaczego nie możemy po nią pojechać?
Joshua wyprostował się.
- Chciałbym, słoneczko, żeby to było takie proste.
- Dlaczego ona się na nas gniewa?
- Nie na ciebie, słoneczko - powiedział, czując, że coś ściska mu gardło. - Ale są rzeczy, których ty i Sam nie rozumiecie, bo jesteście za mali.
Nagle Sara wygramoliła się i uklękła przed nim, kładąc mu dłonie na policzkach. Wyraźnie sprawiło jej to przyszłość. Jej podniecony oddech był ciepły, Joshua poczuł go na twarzy.
- Tato, czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby wróciła do domu?
"Czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby wróciła do domu? Jeszcze długo po położeniu bliźniaków do łóżka Joshua miał w głowie to pytanie.
Odpowiedzi nie znał ani wtedy, ani teraz. Wiedział tylko, że jest potwornie zmęczony, głowa mu pęka i już od dawna powinien leżeć w łóżku. Tymczasem powlókł się do gabine-tu, usiadł i schował twarz w dłoniach, pozwalając Melissie opanować jego myśli.
O tym że ją kocha, wiedział już od dawna, na wiele dni przed porankiem z fatalnym telefonem, choć nie chciał się do tego przed sobą telefonem, choć nie chciał się do tego przed sobą przyznać. Niewiele brakowało, by wyrzucił to z siebie.
Kiedy odłożyła słuchawkę, było już jednak za późno.
Jej spojrzenie, zainteresowanie w głosie nie umknęły jego uwadze. Pragnęła wrócić do Houston, był tego pewien. A kiedy spytał ją, co zamierza, i powiedziała mu, chciał ją po-chwycić i nigdy nie puścić.
Dlaczego więc tego nie zrobił? Dlaczego nie poprosił jej, żeby została? Czemu jej nie błagał? Przez dumę. Przez nadmiar cholernej dumy i strach, że się nie zgodzi.
Poza tym Melissa nigdy nie traktowała pracy u niego jako zajęcia na całe życie. Wiedział o tym, kiedy ją przyjmował. Nie mógł więc w żaden sposób usprawiedliwiać swojej sła-bości, zakochania się.
Powinien się z tego śmiać, gdyby nie było to tak bolesne. Ale cóż on znaczy? Jest tylko zwykłym chłopakiem, który miał pod górkę do szkoły, dostał w życiu parę kopniaków i wciąż jeszcze brakuje mu ogłady, wykształcenia.
Melissa stanowiła jego przeciwieństwo. Taka piękna i wykształcona. Wygrała życie. Mój Boże, była pielęgniarką, czekała ją obiecująca kariera. Dlaczego miałaby mieć ochotę na życie w mieścinie i obarczanie się mężczyzną z dwojgiem dzieci?
Do diabła, wiedział, że się nad sobą rozczula, upaja żalem nad sobą, ale nie mógł przestać.
Zbliżał się świt. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zaraz nie weźmie się w garść, będzie do niczego. A jeśli przyznałby się do błędu, to czy mógłby się z nią spotkać, tak jak błagała go Sara? Czy umiałby pokonać własną dumę, pojechać do Melissy?
Nie wiedział. Uczciwie mówiąc, nie wiedział.
Dom wyglądał na opuszczony, ale była pewna, że tak nie jest. W garażu stał samochód, obok także furgonetka. W każdym razie przejeżdżała koło budowy i tam Joshui nie było.
Co właściwie miała mu zamiar powiedzieć?
Czując, że zaczyna się pocić pod pachami, otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Powietrze było ostre, pełne zapachu palonych liści. Bzykały owady. Śpiewały ptaki. Melissa nie zdawała sobie jednak sprawy z otaczających ją widoków i dźwięków, tak bardzo skupiła się na swej misji. Ale im bardziej zbliżała się do frontowych drzwi, tym częściej się potykała.
Boże, to jest chorobliwe. Przecież ich życia splotły się na krótko. W rzeczywistości byli tak dwa statki mijające się w nocy.
Drżącymi palcami odsunęła z oczu kosmyk włosów i zmusiła się do ruszenia. Nogi miała całkiem sztywne. Postanowiła jednak doprowadzić sprawę do końca, a skoro zaszła już tak daleko, nie mogła się wycofać.
Musiała przynajmniej upewnić się, że nic mu nie jest. O tym, że nic groźnego się nie stało, wiedziała tylko z gazety. Jako pielęgniarka miała pełną świadomość, że często uderze-nie w głowę może spowodować trwały uraz.
Dobry Boże, a co będzie, jeśli nie zgodzi się z nią porozma-wiać?
W końcu zebrała odwagę i nacisnęła guzik dzwonka. Rozległ się dźwięk, jak zwykle głośny, przyzywający. Melissa czuła się potulna, spięta i zagrożona.
Drzwi otworzyły się.
Na jego widok chciała zapaść się pod ziemię. Ale stała,
jakby wpadła w potrzask.
- Melissa?
W tym słowie było tyle niedowierzania, że musiała się przytrzymać framugi.
- Witaj, Joshua - powiedziała cicho. - Mogę wejść?
Bez słowa odsunął się i wpuścił ją do domu. Melissa czuła silny ucisk w żołądku. Bała się przedtem że Joshui nie ucie-szy jej widok. Boże, jak teraz bolało, że rzeczywiście się nie ucieszył.
Nie zatrzymała się, aż w służbówce. Ogień syczał wesoło w kominku, ale był zasłonięty metalową płytą, jakby Joshua właśnie miał wyjść. Przez chwilę wdychała mocny aromat drewna, starając się opanować. Oczekiwało ją o wiele trudniejsze zadanie, niż sobie wybrażała.
Położyła torebkę na tapczanie i odwóciła się, żeby spojrzeć na Joshuę. Stał w zasięgu ręki. Wychudzoną twarz w szaro-niebieskimi cieniami znaczyło piętno cierpienia.
Nie odezwał się, tylko żyły pulsowały mu na szyi.
- Jak... jak się czują bliźniaki?
- Dobrze.
- Cieszę się.
Zawisło między nimi milczenie.
- Czy to dlatego przyjechałaś, żeby zobaczyć bliźniaki?
- Nie.
Utkwił w niej wzrok, jakby oczekiwał, że będzie mówiła dalej. Przyjrzała się dokładnie jego oczom, ale niczego nie zdradzały.
- Laurie powiedziała mi, że miałeś wypadek.
- Czuję się dobrze - powiedział szortsko.
- Nie wyglądasz na to - szepnęła.
- Ale tak się czuję - odparł beznamiętnie.
Ogarniające ją pragnienie natychmiastowej ucieczki było niezwykle silne, ale stała w miejscu. Musiała mu powiedzieć, z czym przyszła, nawet gdyby miało ją to zabić.
- I dlaczego wróciłaś? Chciałaś spytać o moje zdrowie? - Powiedział to głosem zmęczonego człowieka, w oczach miał cierpienie, ale Melissa nic z tego nie dostrzegła. Ze spuszczo-ną głową, desperacko próbowała wydusić z siebie słowa, które wyraziłyby, co dzieje się w jej sercu.
- Melisso - ochrypły szept rozdarł jej duszę. - Odpowiedz mi.
Postanowienie w niej słabło. Szukając oparcia, przytrzyma-ła się ramy tapczanu. Kto byłby w stanie odgadnąć, co myśli i czuje Joshua? Jest więcej niż prawdopodobne, iż odkrycie tego zajęłoby wieczność. Melissa wiedziała tylko, że chce być częścią tej wieczności.
Co powinna teraz zrobić? Przeżywała najważniejszą chwilę w życiu, lecz jednocześnie zwlekała, pewna, iż słowa po-trzebne do przekonania go, że są dla siebie stworzeni, spo-czywają w niej jak bezcenny skarb.
Nagle słowa, jakby nabrały własnej mocy, popłynęły z jej ust.
- Kocham cię, Joshua. Przez całe życie tak nie kochałam, chociaż... chociaż widzę wyraźnie, że nie odwzajemniasz moich uczuć... - Głos jej zadżał i załamał się. Łzy stanęły w oczach. Odwróciła się i po omacku ruszyła do drzwi.
Ale nie zdążyła do nich dojść.
Joshua szarpnął ją ku sobie i mocno przycisnął. To było niebo. Melissa wcale nie chciała, by Joshua pozwolił jej odejść, ale odepchnęła go.
- Joshua, ja...
- O Boże, Melisso, ja też cię kocham... Tak bardzo.
- To dlaczego... dlaczego byłeś taki zimny, taki...?
- Bałem się... - powiedział cicho. - Bałem się, że naprawdę wróciłaś przez ten wypadek, a nie z miłości do mnie. - Przerwał i wziął głęboki oddech. - Kiedy przeszłaś przez próg, wiedziałem, że tym razem nie mogę cię wypuścić, wszystko jedno jakim sposobem.
- Och, Joshua... - Tylko tyle zdążyła powiedzieć, bo silna dłoń ujeła jej dłoń ujęła jej brodę, odchyliła głowę i Joshua spojrzał jej głęboko w oczy. W jego wzroku płonęła namięt-ność i było w nim coś jeszcze. Miłość. Melissa zobaczyła tam miłość.
Czuła, jak po twarzy powoli spływają jej piekące łzy. Joshua gwałtownie ją pocałował. Przez dłuższą chwilę nie mogli oderwać się od siebie. W końcu Joshua odsunął się nieco i spojrzał na nią.
- Właśnie wyjeżdżałem do Houston, wiesz?
- Naprawdę?
- Przekonaj się, Na tapczanie leży moja kurtka, a kominek jest zasłonięty. Przed chwilą skończyłem rozmawiać z Alice na temat bliźniaków.
Wpatrywała się na temat bliźniaków.
- Przecież miałeś wstrząs mózgu. Chyba jeszcze nie powi-nieneś prowadzić samochodu.
- W każdym razie miałem zamiar jechać. Uznałem, że nie mogę dłużej czekać, muszę powiedzieć ci, co czuję.
- To tak jak ja - szepnęła. - Właśnie dlatego jestem tutaj.
- Och, Melisso, straciliśmy tak wiele drogocennego czasu.
- Miesiąc - powiedziała drżąc. - Ale wydawało mi się, że to całe życie.
- Czy wybaczysz mi kiedykolwiek, że byłem takim nie-wdzięcznikiem?
- Tylko jeśli ty wybaczysz mnie.
Cały zadrżał i delikatnie pocałował ją w policzek.
- Od kiedy tylko cię ujrzałem, pragnąłem cię tak trzymać, całować. - Zaśmiał się, pełen skruchy. - Nie mogłem przestać myśleć, że jesteś najwspanialszą, najśliczniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem i w żaden sposób nie mogłem sobie odebrać przyjemności poflirtowania z tobą.
- Ty diable.
- Ha - uśmiechnął się szeroko. - Tak było. Ale gdy postawiłaś się wtedy w kuchni i...
- Muszę ci powiedzieć, że nie...
Pocałował ją nagle, nie dając jej sprostować. Przez kilka chwil w pokoju panowała cisza.
- Właśnie, że tak.
- No cóż, przyznaję, że na żadnego mężczyznę nie reagowa-łam tak, jak na ciebie. Kiedy mnie dotknąłeś, czułam się, jakby poraził mnie prąd.
Joshua nagle spoważniał.
- Ale kiedy nie myślałem, że będzie z tego coś więcej. Nawet przed sobą nie przyznałbym się do swoich uczuć, gdyby nie ten telefon.
- Och, Joshua, mój najdroższy, ja też nie. Nie chciałam sobie komplikować życia przez mężczyznę. Dość miałam proble-mów po stracie rodziny i kłopotach z karierą zawodową.
- Jeśli już mowa o twojej karierze... - zaczął Joshua udręczo-nym głosem.
- Pst, nie mów o tym, nawet nie myśl. Kariera przestała być dla mnie najważniejsza. Liczysz się tylko ty i bliźniaki, chociaż jestem pewna, że któregoś dnia wrócę do zawodu.
- Ale tutaj, w Nacogdoches.
- To się rozumie samo przez się. Teraz interesuje mnie tylko bycie z wami, chcę znowu stać się częścią domu i rodziny.
- Ja też tego pragnę - powiedział, pociągając ją na miękki dywanik przed kominkiem.
- A co z bliźniakami? Czy będą chciały...
Nie pozwolił jej skończyć zdania.
- Oczywiście, że tak. Nie masz pojęcia, jak bardzo im ciebie brakuje. Prawdę mówiąc, od czasu gdy wyjechałaś, słyszę wyłącznie, że Lissa to, Lissa tamto i kiedy Lissa wróci.
Melissa uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć.
- Zrobimy im niespodziankę, pójdziemy po nie do szkoły. Ale najpierw mamy jeszcze coś do skończenia.
Wyszeptała jego imię, on zaś przyciągnął ją bliżej i ukrył twarz w jej włosach. Potem lekko kąsając szyję zaczął zbliżać się do ust. Jej ciało natychmiast poczuło bijące od niego ciepło. Tuląc się, Melissa chciwie odwzajemniała pocałunki.
- Najdroższy, nie powinniśmy - szepnęła.
Zaśmiał się cicho.
- Kochanie, wierz mi, że ranę miałem na głowie. Z tą częścią ciała wszystko w porządku. - Położył jej dłoń na twardnieją-cej męskości.
Oczy Melissy szeroko się rozwarły.
- Masz rację.
Znów cicho się zaśmiał.
- Uwielbiam, kiedy się czerwienisz.
- Jesteś okropny!
- Ale tobie się to podoba.
- Wiem o tym. - Zmarszczyła nos.
Położył głowę na jej piersiach i mimo bluzki sprawił, że brodawki jej stwardniały.
- Wyjdziesz za mnie?
W odpowiedzi na ten słodki atak Melissa wyprężyła się pod nim.
- O, tak.
- Kiedy? - Rozpiął jej bluzkę, dotykając wargami aksamit-nej, pachnącej skóry.
Melissa lekko pociągnęła go za włosy do góry, tak że uniósł głowę.
- Dzisiaj, jutro, zawsze.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Kocham cię nad życie, ale jeszcze pozostaje druga strona medalu. Nie chcę niczego udawać. Jestem brutal, grubianin i narwaniec. Może jeszcze gorzej.
Delikatnie przesunęła palcami po jego twarzy, zatrzymując je na brodzie, jakby jeszcze raz chciała się zapoznać z każdą płaszczyzną, każdym zagłębieniem.
- Ale ja bardzo chcę spróbować - powiedziała, uśmiechając się z zadowoleniem. - Cokolwiek by mówić, nie jesteś nawet w połowie taki nieokrzesany, jak myślisz.
Potarł nosem o jej kark.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie.
- Pomyśl, czy będziesz mogła ze mną mieszkać?
- Spróbuj tylko mnie od tego odwieść.
Pokazał zęby w uśmiechu.
- Kiedy zrealizuję ten kontrakt, mogę stać się bogaty.
- Mmm, moja mama zawsze móiła, że bogacza skocha się równie łatwo jak biedaka.
- Sprytna kobieta z twojej mamy.
Potem ogłuchli i oślepli na wszystko dookoła, szybko pozbywając się strojów. Klęczeli na dywaniku twarzą w twarz, nadzy. Joshua jęknął i pochylił się. Najpierw znalazł wargami usta Melissy, potem objął nimi brodawkę piersi.
W końcu podniósł spojrzenie i wyszeptał.:
- Tak się martwiłem, że już nigdy cię nie dotknę, nie poczuję twojego smaku.
Gorąco oddechu wypełniło jej ucho. Schyliła się i zaczęła całować brzuch Joshui. Ogarnęła ją taka namiętność, że nie była pewna, czy w ogóle jest w stanie oderwać wargi od jego ciała.
- Jeszcze! - krzyczał. - Jeszcze!
Przetoczył się na plecy i uniósł ją. Otoczyła go nogami i przyjęła całego do środka. Potem leżeli obok siebie, nasyceni i wyczerpani, rozpaleni, z całami spływającymi potem.
- Kocham cię - powiedziała, wiodąc palcem po jego wardze.
- Ja też cię kocham.
Znów go pocałowała i drgnęła, jakby chciała wstać.
Chwycił ją za przegub.
- Dokąd idziesz?
- Donikąd - wymruczała. - Jest... Jest coś, o czym powinnam ci powiedzieć.
Oczy Joshui zachmurzyły się.
- Nie jesteś chyba chora?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Przyjrzał jej się badawczo oczami pełnymi troski.
- Kiedy zobaczyłem cię w drzwiach, miałem wrażenie, że wychudłaś. - Wzruszył ramionami. - Chciałem nawet zapytać, czy się dobrze czujesz, ale... - Urwał.
- Nie martw się. Nie jestem chora. - Uśmiechnęła się do niego lekko. - Jestem w ciąży.
Joshua zmartwiał.
- W ciąży?
Skinęła głową, patrząc na niego niespokojnie.
- Kiedy... kiedy się o tym dowiedziałaś?
- Wczoraj. Myślałam, że to jakiś wirus, ale okazało się, że nie.
- Czy jesteś szczęśliwa? - zapytał zaniepokojony.
- A ty?
- Oczywiście, że tak. - Uśmiechnął się tak szeroko, jak nigdy dotąd. - Jesteś wspaniała, wiesz? - Głos Joshui brzmiał cicho, ciepło i był przepełniony miłością.
Kiedy wstali i ubrali się, otoczył ją ramionami, a ona ukryła twarz na jego piersi.
- Kocham cię, Joshua - powiedziała jeszcze raz. - I tak się cieszę, że uradowała cię wiadomość o dziecku.
- Och, kochanie, czyżbyś wątpiła? Nasza rozkosz jeszcze się zwiększy.
KONIEC