45 Mary Lynn Baxter Mezalians

Mezalians


ROZDZIAŁ PIERWSZY


Komar, który delektował się krwią Matthewa Diamonda, był wielki i brzydki.

- Ach, ty wstrętny draniu! - mruknął Matt, klepnąwszy się po ramieniu. Strącił z opalonej ręki agresywnego owada, rozmazując smużkę krwi.

Komary były nierozerwalnie związane ze wschodnim Teksasem, podobnie jak mrówki. Choć nie cierpiał i jednych, i drugich, nauczył się współżyć z nimi, ponieważ mieszkał i zamierzał dosyć swych dni w sosnowych lasach.

Wczesnym rankiem powietrze było chłodne i świeże. Owionęło twarz Matta, gdy przystanął, wznosząc twarz ku niebu, i odetchnął głęboko. Pies, który biegł przy jego nodze, też się zatrzymał, wpatrując się z uwielbieniem w swego wysokiego, szczupłego pana.

Matt popatrzył na niego z uśmiechem. Wielki czarny kundel przybłąkał się któregoś dnia do jego domostwa i tak już pozostało.

- No, Sam, pogoda zaczęła nam wreszcie sprzyjać. W ostatniej chwili, prawda, piesku? Jeszcze trochę deszczu i po okolicznych drwalach pozostałoby już tylko wspomnienie.

Pies zapamiętale lizał jego rękę, aż Matt zaczął go drapać za kudłatym uchem.

- Tylko my dwaj wiemy, że brzydka pogoda nie jest moim jedynym zmartwieniem. Zgadza się?

Sam zaczął skomleć.

- Och, przestań, stary, bądź dobrej myśli.

Matt starał się przyjąć taką właśnie postawę. Dzisiejszy dzień będzie szczęśliwy. Wszystkie sprawy przyjmą lepszy obrót. Czuł to w kościach.

Pies nie zareagował i Matt westchnął z rezygnacją. Jeśli nic się nie zmieni, grozi mu plajta przedsiębiorstwa, w które włożył całe serce i duszę, nie wspominając o pieniądzach.

- Chodźmy lepiej, stary. Obijanie się tutaj nic nam nie da.

Zazwyczaj Matt bywał o tej porze w lesie, czekając na świt, by ściąć pierwsze drzewo. Dziś jednak zwolnił pracowników, by dokonać napraw niewielkiej ilości sprzętu, który posiadał.

Gdy skierował się w stronę magazynu na skraju lasu, w którym trzymał sprzęt do wyrębu, jego krokom zabrakło sprężystości. Dręczące myśli przyćmiły piękno poranka.

Sam zdawał się wyczuwać zmianę nastroju swego pana. Znów zaczął skomleć i trącił nosem dłoń Matta.

- Tak, wiem, życie jest drańskie.

Oczywiście nie zawsze tak było. Zanim dosięgnął go ostatni pech, życie płynęło mu raczej bez wstrząsów. W wieku trzydziestu pięciu lat Matt zawinął wreszcie do wymarzonej przystani, gdzie robił to, co sprawiało mu przyjemność.

Odkąd pamięta, zawsze musiał sam dawać sobie radę. Matka wkrótce po urodzeniu oddała go do przykościelnego sierocińca. Wiele lat spędził w rodzinach zastępczych. W dniu, kiedy kończył osiemnaście lat, rozpoczął nisko płatną pracę w przedsiębiorstwie wydobycia ropy naftowej. Szybko jednak udowodnił, ile jest wart. Nagrodą była pracą naplach naftowych Bliskiego Wschodu.

Matt lubił swą pracę, a zwłaszcza otrzymywane za nią pieniądze, tęsknił jednak do miejsca, gdzie mógłby zapuścić korzenie, które mógłby nazwać swoim własnym. Tak, więc po latach spędzonych w upale pustyni powrócił na dobre do wschodniego Teksasu.

Kupił dom oraz parę akrów ziemi i zajął się wyrębem lasu. Nie miał w tej dziedzinie zbyt dużego doświadczenia, ale to go nie powstrzymało. Jako nastolatek pracował przez całe lato u drwala i bardzo mu to zajęcie odpowiadało.

Choć praca w lesie była wyczerpująca, a czasem nawet niebezpieczna, nie wyobrażał sobie, by mógł robić, co innego. Postawił sobie za punkt honoru sukces swego przedsiębiorstwa. Jego determinacja zdobyła mu poszanowanie wśród miejscowej społeczności.

Były to jednak trudne czasy. Samotność dawała mu się we znaki szczególnie wieczorami. Ponieważ postanowił się nie rozklejać, odsuwał od siebie jak najdalej myśl, że powinien się ożenić i mieć gromadkę dzieci. Wiedział, że żadna kobieta nie pogodzi się z jego uporem i dumą, jak również z zamiłowaniem do pracy.

Dlatego też przekonywał sam siebie, że jeśli nawet nie osiągnął szczęścia, to przynajmniej jest zadowolony, co już wiele znaczy w życiu. Zaczynał właśnie cieszyć się owocami swej ciężkiej pracy, gdy dopadło go pierwsze nieszczęście. W wypadku podczas pracy w lesie zginął jeden z jego pracowników, młody mężczyzna, który pozostawił żonę i malutkie dziecko.

Nie był to, niestety, koniec jego niepowodzeń. Wkrótce potem zaczęły się kłopoty ze sprzętem.

- Hej, szefie, zaczekaj.

Odwróciwszy się, zobaczył, że stara się go dogonić Elmer Cayhill - jego prawa ręka. Cayhill był niedźwiedziowatym mężczyzną o wydatnym brzuchu i przedwcześnie posiwiałych włosach. Mimo fizycznej niedoskonałości miał dobry charakter, a w pracy prześcignąłby niejednego dwudziesto-latka.

Nawet z daleka Matt słyszał ciężki oddech Elmera i bardzo się tym zmartwił.

- Chłopie, jeśli się nie pozbędziesz tego zbędnego balastu, to...

- Wiem - przerwał mu Elmer, zrównując się z nim wreszcie. - Będziesz musiał zebrać mnie gdzieś w lesie i zawieźć do kostnicy.

Szli w milczeniu, pomiędzy nimi biegł Sam, merdając bez przerwy ogonem.

- Nie przybiegłeś tu po to, by rozmawiać o swoim zdrowiu - powiedział w końcu Matt.

- Nie.

W głosie Elmera było coś, co wzbudziło czujność Matta.

- Znowu kłopotu?

- Obawiam się, że tak.

Matt zmełł przekleństwo w ustach.

- Niestety, ponieśliśmy kolejną stratę.

Matt zaklął ponownie.

- Co tym razem?

Elmer zsunął do tyłu poplamioną czapkę i otarł czoło, pozostawiając na twarzy smugę brudu.

- Ciągnik.

- Skradziony? - jęknął Matt.

- Nie.

- Spalony?

- Doszczętnie.

- Cholera! - Oczy Matta płonęły gniewem.

Nie powinno to być dla niego niespodzianką, należało spodziewać się najgorszego. Matt jednak nie umiał tak myśleć i za każdym razem, gdy działo się coś złego, czuł się, jakby dostał obuchem w łeb.

Cayhill pogładził gęste bokobrody, po czym przemówił spokojnym tonem:

- Dobrze się stało, że zostawiłem pojemnik z lunchem obok wielkiego dębu. Żona kazała mi go przynieść, w obawie, że wszystko, czego nie zjadłem, zepsuje się. Wybrałem się, więc rankiem, żeby go stamtąd zabrać i wyrzucić całe to świństwo. Resztę znasz.

- Czy brakuje czegoś?

- Nie zauważyłem.

- Do cholery, Elmer, co się dzieje? - zapytał ostro Matt. - Najpierw zapalił się ciągnik, potem następny został zniszczony, jeszcze później skradziono ładowarkę, a teraz znowu spłonął kolejny ciągnik.

- W ten sposób nie dasz rady prowadzić interesu, prawda?

Śmiech Matta zabrzmiał fałszywie.

- To zbyt mało powiedziane! Pozostał mi jeden ciągnik, jedna ładowarka i dwie ciężarówki. Pomyśl sobie, jak długo uda mi się płacić rachunki przy takiej ilości sprzętu?

- Raczej niedługo.

Matt nie odezwał się. Nie musiał. Wszystko miał wypisane na twarzy.

- Co masz zamiar zrobić? - Elmer przyglądał mu się badawczo.

- Jeśli nie stanie się cud, będę musiał zrezygnować z prowadzenia interesu.

- Zanim uruchomimy stare rezerwy - powiedział szybko Elmer - może skoczę do Ludluma i sprawdzę, czy nie miał kłopotów ze sprzętem?

- Myślę, że nie zaszkodzi, ale sam wiesz, jaki jest gadatliwy. Gdyby przydarzyło mu się to samo, co mnie, dawno już słyszelibyśmy jego narzekania.

- Co więc na to powiesz?

Matt wpatrzył się w dal, jak gdyby szukając tam odpowiedzi.

- Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć.

- Po pierwsze powinieneś chyba wezwać szeryfa.

- Obaj wiemy, że to strata czasu.

- Zgadzam się z tobą całkowicie. Mam dokładnie takie samo zdanie o starym Jamesie, ale na razie nie mamy nikogo lepszego. Powinieneś do niego zadzwonić, chodzi przecież o twoje ubezpieczenie.

- Skoro już mówimy o ubezpieczeniu, ich również muszę zawiadomić.

- Cholerne zgredy - wycedził Elmer. - Spodziewasz się kłopotów z ich strony?

- Mam to jak w banku.

- Ale chyba nie unieważnią ci ubezpieczenia?

- Nie, przynajmniej nie od razu. Ale z pewnością przyślą tu jakiegoś typa, który będzie wtykał nos w nie swoje sprawy.

- Hm, to lubię - roześmiał się Elmer. - Tak czy owak lepiej mieć to z głowy.

- Tak, masz rację - odparł ponuro Matt.

Odwrócił się i ruszył ciężkim krokiem w stronę domu.



ROZDZIAŁ DRUGI


Szkło stanowiło główny akcent gabinetu Brittany Fleming. Obróciła się w miękkim fotelu, by nacieszyć oczy widokiem dziwacznych cieni, które słońce malowało na ścianach budynków po drugiej stronie ulicy.

Towarzystwo ubezpieczeniowe, jedna z wielu firm ojca Brittany, mieściło się na najwyższym piętrze usytuowanego w samym centrum Tyler kompleksu biurowego o pięknym wystroju zewnętrznym. Budynek wybijał się spośród innych swą niezwykłą i kosztowną elegancją.

Brittany wywalczyła sobie pozycję w imperium finansowym Waltera Fleminga ciężką pracą i choć jak dotąd była zadowolona ze swych osiągnięć, wiedziała, że przed nią jeszcze daleka droga.

Rola jedynej córki owdowiałego magnata ubezpieczeniowego wcale nie jest łatwa, nawet przy urodzie i inteligencji Brittany oraz figurze, jakiej pozazdrościłaby jej niejedna modelka. Ale każdy medal ma dwie strony. Brittany była również uparta, zepsuta i pewna, że pozycja córki bogatego tatusia stawia przed nią cały świat otworem.

Dotychczas zawsze usiłowała przypodobać się ojcu, spragniona odrobiny miłości, którą zastępowały drogie prezenty.

Ukończyła studia z odznaczeniem i rozpoczęła pracę w firmie ojca. Przyświecały jej dwa cele - zdobyć jego uznanie i szacunek i udowodnić, że potrafi dać sobie radę w świecie mężczyzn.

W obu wypadkach zawiodła się w oczekiwaniach. Zlecano jej wyłącznie bardzo proste zadania i to tylko, dlatego, że była córką właściciela. Postanowiła, że musi się to zmienić i to od dzisiaj.

A co do ojca... cóż, ich prywatne stosunki to całkiem inna sprawa. Wciąż stała na niepewnym gruncie i daleko jej było do osiągnięcia celu.

Brittany zmrużyła oczy przed blaskiem słońca przedzierającym się przez szklane ściany i poczuła łzy pod powiekami. Wściekła na siebie, zajęła się na powrót kartoteką Matthewa Diamonda. Nie mogła się jednak skoncentrować. Ilekroć myślała o ojcu, przypominała sobie zawsze to, co pragnęła bezpowrotnie wymazać z pamięci.

Będąc w trzeciej klasie uczyła się bardzo pilnie, żeby mieć na świadectwie szkolnym same piątki. Rok wcześniej dostała burę od ojca za jedyną czwórkę. W dniu otrzymania świadectwa pojechała do domu swej najlepszej przyjaciółki, Sally. Ona również miała same bardzo dobre stopnie. Jej matka, rzuciwszy okiem na świadectwo, porwała Sally w objęcia i serdecznie ją wycałowała.

Brittany przyglądała się temu z zazdrością, żałując, że jej nie ma, kto przytulić. Mama zmarła, gdy Brittany miała pięć lat. Musiała liczyć tylko na ojca.

Gdy Walter wrócił tego dnia do domu, wbiegła do jego gabinetu, wymachując radośnie świadectwem.

- Tatusiu! Tatusiu! - wolała, a rude loki podskakiwały wokół jej buzi. - Udało mi się!

- Co ci się udało? - spytał z roztargnieniem.

- Mam same piątki. - Oczy jej błyszczały, gdy tak stała, czekając, że ją przytuli i pocałuje, podobnie jak mama Sally.

On jednak tylko poklepał ją po głowie, mówiąc:

- To świetnie. Powiedz Bensonowi, że zawiózł cię do miasta i kup sobie, co tylko chcesz.

Słowa te odebrały jej całą radość. Z trudem powstrzymywała łzy cisnące się do oczu. Pamiętała, że serce waliło jej tak mocno, jak gdyby chciało wyskoczyć z piersi.

W tej chwili czuła się podobnie.

- Jesteś chora, Brittany Fleming - powiedziała na głos. - Czemu sama siebie zadręczasz?

Co z tego, że Walter nie był wylewny? Przecież ją kochał, tylko nie potrafił tego okazać. To wszystko. Na miłość boską, ma już dwadzieścia pięć lat. Najwyższy czas, by wreszcie dorosła.

Brittany otarła oczy ligninową chusteczką i ponownie zajęła się kartoteką Diamonda, ale pionowa zmarszczka wciąż tkwiła pomiędzy jej brwiami. No cóż, ten facet rzeczywiście stanowi zagrożenie. Gdyby ich firma miała więcej takich klientów, w szybkim tempie poszłaby z torbami. Im wcześniej coś się z nim zrobi, tym lepiej.

Wiedziała już, jak rozwiązać oba problemy. Przekona swego bezpośredniego szefa, by powierzył jej tę sprawę. Wstała od biurka, prostując ramiona, jakby się szykowała do walki.

Trzymając pod pachą segregator i notatki, skierowała się ku drzwiom. Dzwonek telefonu zatrzymał ją w pół drogi.

- Świetnie! - mruknęła, przypominając sobie, że jej sekretarki nie ma dziś w nocy. - Halo? - spytała poirytowanym tonem, podnosząc słuchawkę.

- Brittany?

- Och, cześć, Howard. - Przysiadła na brzegu biurka, tłumiąc westchnienie.

Poza ojcem, najbardziej była przywiązana do Howarda Hickmana, nie na tyle jednak, by wyjść za niego za mąż, zresztą ku rozczarowaniu obu mężczyzn. Walter uważał, bowiem, że Howard byłby dla niej idealnym partnerem i miał chyba rację. Mimo iż Howard pochodził ze starej bogatej rodziny, sukcesy zawdzięczał samemu sobie. Cieszył się opinią znakomitego adwokata. Poza tym był przystojny.

Chciałaby móc go pokochać. Chciałaby pragnąć małżeństwa z nim. Nic z tego. Dawno temu stwierdziła, że małżeństwo jej nie interesuje, głównie, dlatego, że nigdy nie spotkała mężczyzny na tyle podniecającego czy interesującego, by zechciała poświęcić dla niego swą niezależność.

A teraz pragnęła jedynie zgłębić wszelkie tajniki ubezpieczeń. Potajemnie marzyła, że pewnego dnia stanie na czele firmy, z pełną aprobatą ojca.

- Brittany? Jesteś tam jeszcze?

- Przepraszam, zamyśliłam się.

- Coś się stało? - spytał. - Twój głos brzmi jakoś dziwnie. Miałaś zły dzień?

- Właśnie szłam do Wade'a w sprawie odszkodowania - westchnęła.

- Nie zatrzymam cię długo. Chciałem tylko spytać, czy nie wybrałabyś się ze mną dziś na kolację?

- Skorzystam chętnie z zaproszenia, ale kiedy indziej. Dziś wieczorem być może wyjadę z miasta.

Ponieważ nie kwapiła się do dalszych wyjaśnień, Howard powiedział:

- W porządku. Ale zadzwoń do mnie, gdy wrócisz. Musimy porozmawiać.

- Wiem - odpowiedziała Brittany, czując ściskanie w dołku.

Nie ukrywał dłużej swego zawodu i coraz większego zniecierpliwienia. Słyszała to w jego głosie. Pomyślała, że nad-szedł czas, by odbyć decydującą rozmowę i zerwać łączące ich stosunki. Było jej przykro, ale chciała postąpić uczciwie wobec niego. Zasługiwał na coś więcej niż okruchy jej życia.

- A więc do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło od chwili, gdy odłożyła słuchawkę. Siedziała w dalszym ciągu na biurku z kompletnym zamętem myśli w głowie, póki nie usłyszała krótkiego, mocnego pukania do drzwi.

- Proszę - powiedziała.

Do gabinetu wszedł energicznym krokiem Wade Bryant.

- Co za wyczucie - zauważyła, gdy usiadł ciężko na krześle przed jej biurkiem. - Właśnie się do ciebie wybierałam.

- Tak?

Usłyszała w jego głosie ostrożne zdziwienie i uśmiechnęła się lekko. Było tajemnicą poliszynela, że niezbyt dobrze im się razem pracowało. Czuł do niej urazę za to, kim była, i nie zadawał sobie nawet trudu, by to ukryć.

Niestety, Walter miał dla niego wyłącznie słowa uznania. Cenił wiedzę Wade'a w dziedzinie ubezpieczeń i darzył go absolutnym zaufaniem. Brittany nie przejawiała podobnego entuzjazmem. Pracowała z nim, na co dzień i znała Wade'a od innej strony niż ojciec. Był dogmatyczny, nigdy nie ryzyko-wał. Trzeba było nie lada zręczności, by zmusić go do wypróbowania nowego pomysłu. Ale Brittany nie rezygnowała. Dziś też nie będzie wyjątku.

- Podejrzewałam kartotekę tego właściciela przedsiębiorstwa wyrębu lasu - powiedziała.

- Tego z okolic Lufkin?

- Właśnie. Nazywa się Matthew Diamond.

- Rozumiem, że znalazłaś coś interesującego?

- Bardzo.

Wade strzepnął niewidoczny pyłek ze swych ciemnych spodni i spojrzał jej prosto w oczy.

- Doskonale. Omówimy to na zebraniu, które zwołuję na siódmą rano.

- O tej porze już mnie tu nie będzie.

Wade uniósł brwi.

- A może wiedzieć, dokąd się wybierasz?

- Do Lufkin. A raczej w okolice, Lufkin.

- Nie sądzę.

- Dlaczego? - Brittany uśmiechnęła się z przymusem.

Wade nagle wstał.

- A można wiedzieć, dokąd się wybierasz?

- Do Lufkin. A raczej w okolice, Lufkin.

- Nie sądzę.

- Dlaczego? - Brittany uśmiechnęła się z przymusem.

Wade nagle wstał.

- Ponieważ nie prowadzisz tej sprawy. Postanowiłem zlecić ją Hamiltonowi, ale jestem pewien, że zainteresuje go twój osąd.

Brittany również stała. Jej zielone oczy ciskały błyskawice.

- Hamilton ma już więcej spraw, niż jest w stanie załatwić.

Ta musi być moja.

- Nie ma mowy - odparł Wade kategorycznie i pochylił się, kładąc obie ręce na segregatorze.

Brittany ugryzła się w język, by nie powiedzieć mu czegoś bardzo nieprzyjemnego. Gdyby straciła panowanie nad sobą, dałaby Wade'owi broń do ręki. O to mu przecież chodził, chciał ją sprowokować. Ale jej zależało na prowadzeniu tej sprawy i była gotowa walczyć o nią. Nie tylko, dlatego, że stanowiła próbę sił, ale stwarzała jej szansę udowodnienia, ile jest warta dla firmy i dla ojca.

- Doskonale sobie z tym poradzę, Wade.

- Ja tak nie uważam - powiedział zimnym tonem. - Diamond wyraźnie chce nas okpić i zamierzam go przyskrzynić.

- Ja również.

- Na miłość boską, nie masz nic lepszego do roboty, tylko pałętać się po lasach?

- To śmieszne - odparła porywczo Brittany. - Nie chodzi tu chyba o pałętanie się po lasach, jak to dowcipnie nazwałeś, lecz o coś więcej!

Uśmiechnął się z wyższością.

- Podjąłem decyzję. Cokolwiek byś powiedziała, nie zmienię zdania.

- Jeszcze zobaczymy. - Wypowiedziane przez dziewczynę spokojnym tonem słowa odniosły taki sam efekt, jak gdyby wymierzyła mu policzek.

Wade szarpnął głowę do tyłu, za szkłami okularów oczy zrobiły mu się jak szparki.

- Co powiedziałaś?

- Starałam się dotąd robić wszystko tak, jak sobie życzyłeś. Znosiłam zawoalowane zniewagi, pogardliwe spojrzenia i lekceważenie mojej pracy. Ale dosyć tego! Chcę wziąć tę sprawę i jeśli będę do tego zmuszona, zrobię to bez twojej zgody!

Górna warga Wade'a zadrgała w nerwowym tiku.

- Dlaczego uważasz, że ojciec weźmie twoją stronę?

- Jesteś gotów zaryzykować?

Wade poczerwieniał jak burak - wyglądał, jakby miał za chwilę dostać ataku apopleksji.

- Dobrze - powiedział ostro - ale dobrze ci radzę, byś wróciła tu z uzasadnieniem skreślenia Diamonda z listy naszych klientów albo...

- Albo, co?

Wytrzymała jego niechętne spojrzenie, aż wreszcie odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę drzwi.

Sięgał po klamkę, gdy drzwi otworzyły się nagle. W progu stanął Walter Fleming.

Wade spuścił głowę i przeszedł obok niego.

Fleming spojrzał na Brittany z zakłopotaną miną.

- Co się stało?

- Dzień dobry, tatusiu - uśmiechnęła się ciepło. - Naprawdę nic.

- Jesteś pewna? Wade wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć.

- No cóż, poróżniliśmy się nieco - przyznała niechętnie Brittany.

Walter podszedł do barku kawowego w rogu pokoju i nalał sobie pełną filiżankę kawy. Brittany obserwowała go spod gęstych rzęs.

Obdarzona urodą po matce, odziedziczyła po ojcu jego bystry umysł i wdzięk. I podobnie jak on nie cofała się przed używaniem tego wdzięku dla osiągnięcia własnych celów.

- Świetna kawa. To moja pierwsza dziś chwila wytchnienia. - Odstawił filiżankę. - O czym rozmawialiście z Wade'em?

- O sprawie Diamonda. Znasz ją?

- Słabo. Wade mówił, że zleci ją Hamiltonowi.

- Powiedziałam mu, że ja chcę się nią zająć.

Brwi Waltera powędrowały do góry.

- Myślisz, że dasz sobie radę?

- Owszem. - Brittany odwróciła się.

- Z profilu do złudzenia przypominasz matkę - powiedział szorstkim tonem.

- Przyjmuję to, jako komplement - uśmiechnęła się Brittany.

- I powinnaś - była prześliczna.

Zapadła cisza, przerywana tylko tykaniem stojącego pod ścianą zegara.

- A więc zamierzasz jechać do tego Diamonda? - spytał w końcu ojciec.

- Jeśli próbuje nas oszukać, gorzko tego pożałuje.

Walter przyglądał jej się przez długą chwilą, jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

- To rozumiem, jesteś moją nieodrodną córką. Jedź tam i załatw sprawę.

Zrobiło jej się ciepło w okolicy serca.

- Dziękuję, tatusiu, na pewno mi się uda.

Gdy wkrótce potem wychodziła z pracy z teczką w ręku, uśmiech wciąż gościł na jej twarzy.



ROZDZIAŁ TRZECI

- Cholera!

Sam zaskomlił i zaczął merdać ogonem. Matt klął dalej, nie zwracając uwagi na psa. Czuł się, jakby ktoś zwalił mu na barki stukilowy ciężar. Ledwie powłóczył nogami.

- Sam, gdzie ja miałem głowę, decydując się na ten interes? Chyba mi zdrowo odbiło.

Jednakże, pomijając niepowodzenia, kochał swoją pracę, ciągłe przebywanie w lesie, niezależność. Nawet teraz, gdy sprawy miały się naprawdę źle, uczepił się nadziei, że szczęście znów znacznie mu sprzyjać.

Coraz trudniej było mu zachować takie nastawienie, zwłaszcza po dwóch godzinach ciężkiej pracy. Udało mu się zlikwidować przeciek benzyny w jedynej sprawnej ładowarce. Gdyby nie zdołał jej naprawić byłby zmuszony zamknąć cały interes.

Matt skrzywił się, prostując plecy. Boże, jakiż był zmęczony! Zanim wziął się za naprawę, spędził niezwykle pracowite godziny w lesie razem z Elmerem aż do piątej po południu. Byli na nogach od świtu. Mając do dyspozycji jedną ładowarkę i jeden ciągnik, odwalili niezły kawał roboty.

Pochylił się nad maską i odkręcił kolejną śrubę. Jego myśli powędrowały ku firmie ubezpieczeniowej. Nie śpieszyli się z załatwieniem sprawy. Ale to przecież nic nowego. Nienawidził agencji ubezpieczeniowych, nienawidził z całego serca! Niestety, były złem koniecznym, zwłaszcza przy działalności, jaką prowadził.

Modlił się, by nie zwlekali dłużej. W tym tempie jego interes padnie, zanim się zjawią. Martwił się nie tylko o swój sprzęt, lecz również o pracowników. Mieli rodziny, które musieli utrzymać i czuł się paskudnie nie dając im zatrudnienia.

Pot zalewał mu oczy, oślepiając go. Przerwał na chwilę i otarł czoło wierzchem dłoni. Właśnie wtedy usłyszał warkot samochodu.

- Zdaje się, że mamy towarzystwo - powiedział do Sama, który postawił czujnie uszy.

Matt wychylił głowę zza maski ciężarówki, ale nie wyszedł z cienia. Obserwował samochód zbliżający się długim podjazdem. Był już pewien, że przyjechał jakiś elegancik z ubezpieczeń. Tylko politycy, lekarze i dyrektorzy firm ubezpieczeniowych jeżdżą takimi samochodami, pomyślał patrząc na luksusowego chryslera typu kabriolet.

Stojący obok Sam zaczął warczeć.

- Niech mnie cholera, Sam, to kobieta!

Nie widziała go jeszcze, co stawiało go w korzystniejszej sytuacji. Owszem, spodziewał się rzeczoznawcy, ale nie kobiety! Położył dłoń na głowie psa, który natychmiast przestał warczeć.

Kobieta zaparkowała samochód pomiędzy domem a szopą, w której znajdował się warsztat, i wysiadła. Mattowi dech zaparło z wrażenia. Była piękna, widział to nawet z tej odległości. Jej krótkie kręcone włosy lśniły w słońcu miedzianym blaskiem. Nawet prosty kostium nie był w stanie ukryć apetycznych wypukłości jej ciała.

Przeszła kilka kroków. Podobał mu się sposób, w jaki się poruszała, kołysząc kształtnymi biodrami. Uświadomiwszy sobie, jakim torem pobiegły jego myśli, zaklął pod nosem. Wciąż jednak gapił się na nią, przysłoniwszy oczy dłonią o długich palcach, rozejrzała się dookoła.

Cholera, pomyślał, chowając głowę pod maską samochodu. Dlaczego przysłali kobietę? Pewnie tak się zna na wyrębie lasu, jak on na damskich kosmetykach.


Brittany dotarła na miejsce później niż zamierzała. Nie udało jej się wyjechać z Tyler o zaplanowanej porze. Musiała zająć się innym pilnym roszczeniem z tytułu ubezpieczenia. Poza tym postanowiła przestrzegać ograniczeń prędkości i podziwiać uroki krajobrazu. Na obrzeżach szosy rosły różno-kolorowe polne kwiaty, wzdłuż linii horyzontu ciągnął się pas wysokich dębów i sosen.

W tej chwili jednak Brittany nie w głowie były widoki. Skoncentrowała się całkowicie na swoim zadaniu. Dzięki temu roszczeniu mogła wiele zyskać lub wiele stracić. Sta-wiała na szali całą swą wiedzę i wiarygodność.

Poprzedniego wieczora siedziała do późna nad tą sprawą, zapoznając się z nią dokładnie i wkuwając terminy związane z pozyskiwaniem drewna. Postanowiła uchodzić za osobę kompetentną.

Kusiło ją, by odłożyć tę wizytę. Potrzebowała więcej czasu na solidne przygotowanie się do niej. Zwalczyła impuls, by zatrzymać się w motelu przed odszukaniem siedziby Diamonda, w obawie, że gdyby czekała do rana, Matthew Diamond udałby się do lasu i nie zastałaby go. A tak przynajmniej spotka się z klientem i wstępnie oceni sytuację.

Mimo, że miała ciemne okulary, słońce raziło ją w oczy. Musiała przyznać, że zakątek jest prześliczny, choć jak na jej gust znajdował się na zbytnim odludziu. Nie ma to jednak jak miasto. Życie na wis - to nie dla niej!

Dom Matthewa Diamonda, częściowo murowany, częściowo z drewnianych belek, też był niezły. Może trochę zbyt mały, ale za to zgrabny i porządnie utrzymany. Ale nie jego domem miała się przecież zajmować, lecz sprzętem.

Czy powinna zapukać do drzwi? Panowała taka cisza i spokój, że zwątpiła, by ktoś był w domu. Ruszyła z wahaniem ku frontowym drzwiom, rozglądając się równocześnie. Wzrok jej padł na szopę ukrytą w kępie wysokich dębów.

Najpierw zobaczyła podniesioną maskę ciężarówki. Potem psa. Kundel spojrzał na nią i zaczął warczeć.

- Dobry piesek - powiedziała przymilnie, spostrzegając jakiś ruch pod maską samochodu. - Pan Diamond?

Brittany nie zastanawiała się dotąd, jak może wyglądać Matthew Diamond. Ale mogłaby myśleć nawet przez milion lat i nie wyobraziłaby sobie kogoś takiego!

- Słucham?

- Jestem... Jestem Brittany Fleming z...

- Towarzystwa ubezpieczeniowego - dokończył za nią głosem lodowatym jak arktyczna zima. Opuścił z trzaskiem maskę i wyszedł na pełne światło. - A na dodatek mała córeczka tatusia, prawda?

Brittany przyglądała się z zapartym tchem jego szczupłej opalonej twarzy. Złamany nos, wąskie wargi, mocno zarysowany podbródek - nie przypuszczałaby u kogokolwiek mogły wydawać się zmysłowe, u niego jednak...

Wilgotne od potu włosy wcale nie wyglądały nieporządnie, choć były zbyt długie, podobnie jak wytarte, zsunięte nisko na biodra dżinsy. Muskularny z bicepsami błyszczącymi od potu i smaru, sprawiał natomiast wrażenie dzikusa.

Odczuła niedorzeczne pragnienie, by wyciągnąć rękę i zetrzeć tłustą smugę z jego piersi...

- No, więc, mam rację? - spytał, a ona dopiero po chwili uświadomiła sobie, o co mu chodzi. Ogarnął ją nagły przestrach. W jakiś dziwny sposób straciła kontrolę nad własnymi myślami. Sprężyła się, chcąc mu odpowiedzieć, zanim się zorientuje, że coś jest nie w porządku.

- Nieważne, kim jestem - odparła oschłym tonem. - Ale skoro pan pyta, ma pan rzeczywiście przed sobą córkę szefa.

- W porządku, gdzie jest czek?

- Nie mam go.

- Do diabła!

Jeśli emanująca z niego zimna, pełna wyższości wrogość nie wystarczyłaby odblokować jej sparaliżowane kończyny, powinien uczynić to gniew zawarty w tym okrzyku. Ale i to nie pomogło. Stała nadal jak wrośnięta w ziemię, on zaś taksował ją wzrokiem, podobnie jak ona jego.

Próbowała odwrócić wzrok, na próżno jednak. Zaschło jej w gardle, serce biło zbyt szybko, ale nie była w stanie się po-ruszyć.

Gdy ich oczy się spotkały, przebiegło pomiędzy nimi coś w rodzaju iskry elektrycznej.

I nagle wszystko się skończyło równie szybko, jak się zaczęło. Twarz Matta znów była pozbawiona wyrazu, opuścił powieki, Brittany zaś pozostała niesamowite wrażenie, ze to tylko gra jej wyobraźni.

- Na czym to stanęliśmy? - wycedził. - Ach tak, przypominam sobie. Pytałem, czy ma pani czek dla mnie?

- I odpowiedź brzmiała: nie - odparła Brittany najbardziej urzędowym tonem, na jaki ją było stać.

- A to, dlaczego?

- Cóż, panie, Diamond, z pewnością dobrze pan wie.

- Nie, i spodziewam się, że pani mi to wyjaśni.

- Zdaje pan sobie doskonale sprawę, że muszę zbadać zasadność pańskich roszczeń.

- Wszystkie firmy ubezpieczeniowe są takie same - powiedział cierpko. - Banda złodziei! Biorą od ciebie pieniądze, ale kiedy sami mają coś wybulić - nic z tego! Czemu nie ułatwi pani sprawy nam obojgu i nie wypisze czeku?

Brittany już miała na końcu języka ciętą ripostę, zrezygnowała jednak. Jeśli da się wciągnąć w potyczki słowne, nigdy nie doprowadzi do końca swego zadania. W tej chwili to jest najważniejsze. Musi załatwić sprawę i wynieść się stąd jak najszybciej.

- Oboje wiemy, że to niemożliwe. Muszę powiedzieć panu otwarcie, że nasze towarzystwo bardzo niechętnie patrzy na pańskie roszczenie.

Matt zbliżył się do niej. Poruszał się jak dzikie zwierzę - płynnie, bezszelestnie.

- Mam to w nosie, dopóki bulicie forsę.

Brittany cofnęła się, przedtem jednak ich oczy spotkały się, tym razem jednak nie było w nich śladu poprzedniej fascynacji erotycznej. Szacowali się wzrokiem jak dwoje przeciwników.

- Cóż, proszę wobec tego pozwolić mi, bym przystąpiła do pracy, a potem zobaczymy. Muszę obejrzeć zniszczony sprzęt, zadać parę pytań.

- Nie dziś, proszę pani. Jest zbyt późno. Padam ze zmęczenia, skończyłem już pracę.

- Czy zawsze jest pan taki nieuprzejmy i niechętny do współpracy? - Brittany zarumieniła się.

Matt skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechnął się chłodno.

- Będzie pani musiała sama sobie na to odpowiedzieć.

- Wrócę jutro, panie Diamond - powiedziała ostro. - Proszę się przygotować na moje pytania. Oczywiście, jeśli zależy panu na odszkodowaniu.

Tym razem to Matt się zaczerwienił.

Świetnie, pomyślała Brittany. Udało jej się wreszcie zburzyć jego spokój. I można się spodziewać takiej reakcji za każdym razem, gdy wspomni o pieniądzach.

- Będę w lesie do południa - poinformował ją cierpkim tonem.

- Zobaczymy się, zatem po lunchu. - Z tymi słowy odwróciła się i podeszła do swego samochodu. Otworzyła drzwi i miała właśnie do niego wsiąść, gdy spostrzegła Matta opartego o maskę.

- Coś jeszcze?

- Ma pani mało powietrza w tylnej oponie.

Wzrok Brittany powędrował śladem jego spojrzenia.

- Rzeczywiście, bardzo mało.

- Czy chce pani, bym zmienił koło?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała zjadliwym tonem. - Zajmę się tym po powrocie do... cywilizacji.

- Niech pani robi, jak uważa. - Wykrzywił usta w skrywanym uśmiechu.

- Taki mam właśnie zamiar, panie Diamond - powiedziała, Brittany, zatrzaskując ze złością drzwi samochodu.

Będąc w połowie podjazdu, spojrzała we wsteczne lusterko. Stał nieporuszony i patrzył za nią z tym samym pełnym wyższości uśmiechem.

Niech go diabli!


ROZDZIAŁ CZWARTY


Dwa piwa nie poprawiły nastroju Matta. Nie pomógł też zimny prysznic. Był w parszywym humorze. Bez wróżki wiedział, że kłopoty wisiały w powietrzu - w postaci Brittany Fleming.

Trzeba jednak przyznać, że ich opakowanie było przepiękne. Z bliska dziewczyna wyglądała jeszcze atrakcyjnej niż z pewnej odległości. Jej twarz musiała być marzeniem fotografa - wystające kości policzkowe, pełne, zmysłowe usta, mlecznobiała cera. I te szeroko rozstawione zielone oczy, o spojrzeniu równie ostrym jak jej język.

Za jakie grzechy przysłano mu kogoś takiego, jak ona? W jego sytuacji nadęta baba, uważająca się za kogoś lepszego od innych, węsząca wszędzie i uczciwość, była istnym dopustem bożym.

Dostrzegł pogardę w jej oczach i doprowadziło go to do wściekłości. Ale nie uszło też jego uwagi, że patrzyła na niego, jak gdyby miała ochotę jeść go łyżkami. Oczywiście nie przyznałaby się do tego: kobiety jej pokroju nie pragną mężczyzn takich jak on. To poniżej ich godności. Z pewnością jednak się nie mylił - przez chwilę coś się pomiędzy nimi zaiskrzyło.

Nie mógł przestać myśleć, jakby to było, gdyby zabrał tę przedstawicielkę wyższej klasy społecznej do pokoju hotelo-wego, położył ją na łóżku i kochał się z nią, póki oboje nie padliby z wyczerpania. Czuł, że z pewnością pamiętałby to doświadczenie do końca życia.

Powinien koniecznie wyrzucić tę kobietę ze swoich myśli, doprowadzić się do porządku i zjeść cokolwiek. Brittany Fleming zepsuła mu cały dzień. Nie pozwoli, by zepsuła również wieczór.

Chociaż prysznic dobrze mu zrobił, nie siedział pod nim długo. W brzuchu mu burczało z głodu. Włożył czyste dżinsy i pomaszerował do kuchni. Otworzył lodówkę i jęknął z zawodu, widząc, że jest w niej wyłącznie piwo.

Na szczęście istnieje coś takiego, jak "Annie's Padlock Cafe". Może to i spelunka, ale jedzenie serwują po prostu prima.

W kilka minut później skręcił w wiejską drogę prowadzącą do autostrady. I wtedy zobaczył Brittany. A właściwie najpierw zauważył jej elegancki kabriolet - opona zdążyła siąść już kompletnie.

Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem,.

Zaparkował swego forda rangera za jej samochodem i wysiadł. Zauważył, że spojrzała na niego kątem oka, choć twarz miała zwróconą prosto przed siebie.

- No, no, cóż my tu mamy?

- Niech się pan nie ośmieli tego powiedzieć!

- Mianowicie, czego? - Oparł się o jej samochód. - Że przewidywałem, co się stanie.

- Proszę bardzo, może się pan ze mnie natrząsać - powiedziała, zadzierając brodę do góry. - Ale to ja będę się śmiała ostatnia. Zobaczy pan.

- Och, naprawdę? Zdaje się, że mam do wyboru dwie rzeczy: zmienić koło albo zostawić panią na łasce losu, żeby mogła się pani wściekać do woli.

- Nie zrobiłby pan tego. - Brittany najwyraźniej się przestraszyła. - Niedługo... całkiem się ściemni - dodała płaczliwym tonem.

- Więc?

- Co "więc"? - spytała zakładając nogę na nogę.

- Wie pani, o co mi chodzi. - Słowa zabrzmiały bardziej szorstko, niż zamierzał.

- Nie mam pojęcia. - Aż się skuliła pod wpływem jego tonu. - Niech pan skończy z tymi gierkami.

- Proszę, więc wypowiedzieć magiczne słowo.

- Jakie?

Matt spojrzał na nią niewinnym wzrokiem.

- Skoro pani nie wie, myślę, że czas już na mnie. Zamierzam wrzucić coś na ruszt. Szkoda, że nie chce się pani do mnie przyłączyć.

- Ślicznie - powiedziała z ironią.

- Skoro to pani ostatnie słowo, do widzenia. - Machnął ręką.

- Niech się pani nie waży zostawić mnie tutaj!

Nie zatrzymał się.

- Dobrze już, dobrze!

Odwrócił się powoli i czekał.

Brittany zacisnęła pięści, wydymając dolną wargę jak nadąsane dziecko.

- P r o s z ę, czy mógłby pan zmienić mi koło?

- Coś takiego! - powiedział kpiąco. - Myślałem, że nigdy to pani nie przejdzie przez usta.


Brittany nie miała pojęcia, ile czasu spędziła, przemierzając w tę i z powrotem pokój w motelu.

Gdy Matt zmienił koło, podjechała do stacji benzynowej i zostawiła do naprawy uszkodzoną oponę, następnie odnalazła motel i wynajęła pokój. Wyciągnęła się na łóżku, ale sen nie przychodził, ponieważ była zbyt wściekła z powodu rozwoju wypadków tego dnia. Spróbowała uporządkować w myśli wszystkie terminy, których się wyuczyła, by wykazać się znajomością rzeczy, i jej gniew wzrósł jeszcze bardziej. Mimo to jednak zasnęła i obudziła się dopiero, gdy słońce przedarło się przez cienkie zasłony. Zerwała się z łóżka, przestraszona, że zasnęła w ubraniu.

Wciąż chodząc nerwowo po pokoju, natrafiła wzrokiem na rzuconą na łóżko torbę, której nawet nie otworzyła. Czuła się brudna i marzyła o prysznicu. Była jednak zbyt wypompowana umysłowo i fizycznie, by zrobić coś konstruktywnego.

Pojedzie do domu. To takie proste. Nie będzie traciła ani sekundy więcej swego cennego czasu na tego upartego, zawziętego prostaka.

Niech, kto inny weźmie tę sprawę. Nie musi znosić jego złośliwości ani gorących spojrzeń. Jego oczy lustrowały jej ciało, jak gdyby od Bóg wie, kiedy nie miał kobiety. Ani teraz chwilę nie uważała tych oględzin za komplement.

Czemu więc tak biło jej serce? Musiała przyznać, że w równej mierze ją intrygował, jak złościł. Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takim mężczyzną. W jej świecie po prostu tacy nie istnieli. Ci, do których była przyzwyczajona, chodzili w trzyczęściowych garniturach, nie zaś dopasowanych dżinsach, długich butach i kapeluszach. A już z pewnością nosili koszule!

Właśnie to odbierało jej odwagę, powodowało przyspieszone bicie pulsu i łomotanie serca - miał wspaniałe ciało. Mógłby być symbolem męskiego seksu. Ale to wszystko. Matthew Diamond nie interesował jej naprawdę.

- Przestań narzekać, zabierz rzeczy i jedź do domu - powiedziała na głos, krążyć po pokoju, odetchnęła głęboko i przysiadła na brzegu łóżka, nie zwracając uwagi na skrzypie-nie sprężyn.

Nie może wrócić do domu. Gdyby to zrobiła, przyznałaby się do porażki, a zupełnie nie miała na to ochoty. Postanowiła udowodnić coś swemu ojcu i zrobi to. Nic jej nie powstrzyma. Stawi dziś czoło swemu przeciwnikowi, zlekceważy obraźliwe słowa i załatwi to, co ma do załatwienia. I albo będzie z nią współpracował, albo nie dostanie nawet centa z towarzystwa ubezpieczeniowego.

Nie tracąc więcej ani chwili, chwyciła torbę podróżną i pomaszerowała do łazienki. W pół godziny później była całkiem gotowa.

Żaden mężczyzna jej nie pokona, a już z pewnością nie Matthew Diamond. Nim się to wszystko skończy, będzie ją jeszcze błagał.

Myśl była tak rozkoszna, że Brittany uśmiechnęła się.

Znalazła go w warsztacie, stojącego nad wielką piłą łańcuchową, jak gdyby zastanawiał się nad swym losem. Brittany wiedziała, że usłyszał jej samochód, nie dał jednak tego po sobie poznać.

Jego włosy były wilgotne po kąpieli, musiał niedawno wrócić z lasu. Miał na sobie wytarte dżinsy i spłowiały niebieskie podkoszulek obcięty w pasie, dzięki czemu wyglądał jeszcze bardziej męsko, prymitywnie i seksownie. Stanowił uosobienie nicponia, faceta, którego matki widzą w sennych koszmarach, a dziewczęta w marzeniach.

Ona jednak nie była dziewczynką, a mimo to zapadła na tę samą chorobę. Co miała na swoje usprawiedliwienie? Usiłowała zapanować na drżeniem ogarniającym jej ciało. Ten facet jest groźny, nie wolno jej o tym zapomnieć nawet na chwilę.

- Panie Diamond! Nie spodziewał się mnie pan.

- Rzeczywiście, nie spodziewałem się - odpowiedział apatycznie.

- Obiecałam przecież, że tu wrócę.

Matt zostawił wreszcie piłę i wyszedł z cienia na pełne światło dnia. Wiatr rozwichrzył jego jasne wilgotne włosy, a promienie słońca podkreślały piękny kolor opalenizny.

- Nie mogę przecież powiedzieć, że mnie to nie dziwi, skoro mnie dziwi. - Mięsień drgał mu w prawym policzku, w głosie pobrzmiewały kpiące nuty. - Myślałem, że wyleguje się pani w swoim łóżku w Tyler.

Podszedł tak, blisko, że mógłby jej dotknąć. Podniósłszy głowę, napotkała jego surowe spojrzenie, które przewiercało ją na wskroś.

Powietrze zdawało się gęstnieć pod wpływem napięcia, jakie się wytwarzało pomiędzy nimi. Co on myśli, zastanawiała się Brittany, wstrzymując oddech.

Poruszył się nerwowo, następnie włożył ręce do kieszeni.

- Skoro już tu pani jest, bierzmy się do roboty. Jeśli, oczywiście, zna się pani na rzeczy.

- Może się pan nie obawiać, znam się na mojej pracy - powiedziała ostrym tonem. - Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale to pan ma kłopoty. - Wiedziała, że zachowuje się dziecinnie i przemądrzale, ale ten facet wyzwalał z niej najgorsze instynkty.

Matt najwyraźniej był zły i zniecierpliwiony, gdy się jednak odezwał, jego głos brzmiał spokojnie.

- Ogłośmy zawieszenie broni, dobrze? Chcę wyłącznie moich pieniędzy.

- Cóż, dopóki nie będzie pan z nami współpracował jak należy, nie ma o pieniądzach. I czy to się panu podoba, czy nie, jest pan związany z naszą firmą. I ze mną.

Wyraźnie miał jakąś odpowiedź na końcu języka, odwrócił się jednak i ruszył w stronę szopy. Brittany szła za nim krok w krok.

- Zanim obejrzymy zniszczony sprzęt - powiedziała - chciałabym zebrać trochę informacji.

- Proszę pytać.

Brittany otworzyła przewieszoną przez ramię torbę i wyjęła z niej notes i pióro.

- Potrzebne mi numery ubezpieczeń i prawa jazdy pańskich pracowników.

- Czy mógłbym spytać, po co?

Brittany nie wyczuła ironii w jego pytaniu.

- Firma musi sprawdzić, czy nie są notowani przez policję.

- A co ze mną? - Uśmiechnął się z przymusem. - Też będą mnie sprawdzać?

- Tak. - Zdradziecki rumieniec wypełzł na policzki Brittany. Niech licho weźmie jej jasną cerę!

- To śmieszne! Chyba nie myśli pani...

Przerwała mu w pół zdania, kręcąc głowę.

- Nasze towarzystwo nie obarcza pana winą.

- A pani, panno Fleming? Czy pani uważa, że jestem winien?

- Nie - odrzekła chłodno i spokojnie. – To, co robię, jest zwykłą procedurą postępowania w takich przypadkach.

- Mam kilku stałych pracowników.

Pstryknęła długopisem, szykując się do robienia notatek.

- Poproszę o nazwiska.

- Obecnie pracuję tylko z Elmerem Cayhillem i Billym Frostem. Moja fatalna passa zmusiła mnie do zwolnienia reszty.

- Sądzę, że ma pan potrzebne mi dane o nich w swoim biurze.

- Tak.

- Może... może mi pan podać je później. - Brittany spuściła wzrok, przerzucając kartki w swoim notatniku.

- Zgodnie z zapisem w naszych aktach dysponuje pan siedmioma sztukami ciężkiego sprzętu - powiedziała, spoglądając na niego.

Potwierdził skinieniem głowy.

- Zgłoszone przez pana roszczenia dotyczą czterech.

- Roszczenia są uzasadnione, panno Fleming.

Brittany modliła się w duchu o ciekawość.

- Tak czy owak muszą być zweryfikowane, zwłaszcza, że wszystkie zostały wniesione na przestrzeni zaledwie ośmiu miesięcy.

- Proszę mi wierzyć, takie rzeczy się zdarzają. - Jego spojrzenie było zimne i bezosobowe.

- Nie sądzę.

- Och, naprawdę? Od kiedy to jest pani ekspertem w jej dziedzinie? - W jego głosie brzmiała wyraźna kpina.

- Wcale nie roszczę sobie pretensji do tego, by być ekspertem - odcięła się - ale wydaje mi się dziwne, że tyle rzeczy zepsuło się w tak krótkim czasie.

- Cóż, przykro mi rozwiewać pani złudzenia, ale w tym interesie wszystko się może zdarzyć.

- Nie jest to jedyne tego typu przedsiębiorstwo, które ubezpieczamy, a do tej pory nikt nie zgłosił nam tylu szkód w tak krótkim czasie.

- Nie podobają mi się pani insynuacje.

- Niczego nie insynuuję. Jedynie zbieram fakty - Brittany zacisnęła usta.

Zapadło krótkie wrogie milczenie. Pierwsze przerwała je Brittany.

- Pozwolę sobie przypomnieć, że wypłaciliśmy już panu odszkodowanie za pierwszy spalony ciągnik.

- Czy chce pani przez to powiedzieć, że mam przypiąć pani medal za wykonywanie jej obowiązków?

- Jest pan niemożliwy! - Czuła, że nie pasuje nad głosem.

- Już mi to mówiono. Przy okazji chciałem spytać, czemu nie przyjechał ekspert, który był tu poprzednio?

- Zajmuje się inną sprawą.

- Naprawdę?

- Naprawdę - skłamała Brittany.

Przyglądał jej się przez długą chwilę, wreszcie wycedził znudzonym tonem:

- Co jeszcze chce pani wiedzieć?

Brittany odetchnęła. Nienawidziła nawet niewinnych kłamstw, ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że walczyła o tę sprawę. Gdyby wiedziała wówczas, co ją czeka, z pewnością nie wzięłaby jej, o ile jest przy zdrowych zmysłach.

- Muszę obejrzeć spalony ciągnik oraz zdewastowaną ładowarkę.

- Proszę za mną.

Podeszli w milczeniu do pierwszego pojazdu. Brittany obejrzała go dokładnie.

- To ładowarka - stwierdziła raczej, niż zapytała.

Przed wyjściem z szopy Matt zdjął z gwoździa swój sfatygowany kapelusz i wcisnął go na głowę. Teraz zsunął go na tył głowy i przyglądał jej się z lekkim uśmieszkiem.

- Tak, to ładowarka.

Nie próbowała nawet ukryć swego gniewu.

- Proszę mnie nie traktować protekcjonalnie! Znam się na swojej pracy - dodała nieco bardziej pojednawczym tonem. Jeśli chce przez to przebrnąć, nie wolno jej dać się wyprowadzić z równowagi.

- Słucham - powiedział wzruszając ramionami.

- Gdzie znajdował się ciągnik?

- Tutaj, w szopie.

- A gdzie powstał ogień?

- W komorze silnika.

- Jaka była przyczyna? Zwarcie instalacji elektrycznej czy zaniedbanie?

- Może dałaby już pani z tym spokój?

- To ważne pytanie i pan o tym wie.

- Silniki są myte i czyszczone tak często, jak trzeba.

- To znaczy jak często? - naciskała, Brittany.

- Czasami, co drugi dzień. - Jego głos był ostry jak smagnięcie biczem.

Brittany nie zadrgała nawet powieka.

- A co z gaśnicą? Czemu nie została użyta do zdławienia ognia?

- Ponieważ ciągnik zapalił się w nocy.

Brittany nie zareagowała. Nie da mu tej satysfakcji! Zapisała w notatniku jego wyjaśnienia. Następnie podniosła głowę, unikając jednak jego wzroku. Czuła, że na nią patrzy i pogłębiało to jej rozdrażnienie.

- Obejrzyjmy tę zniszczoną ładowarkę.

- Jest tam. - Matt pokazał kierunek ręką, po czym przepuścił Brittany przodem.

- Och! - wykrzyknęła, tracąc oddech.

Wyciągnął rękę, by ją potrzymać. Jego wzrok zawisł przez ułamek sekundy na jej ustach. Wyobraziła sobie, że czuje jego wargi na swoich. Natychmiast się zaczerwieniła. Odsunęła się szybko i mruknęła:

- Przepraszam.

- Nic się stało - odrzekł Matt tak zmienionym głosem, że mimo woli spojrzała mu w oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale w oczach było coś, czego nie mogła zidentyfikować. Pożądanie?

Oblizała suche wargi.

- Proszę mi opowiedzieć o ładowarce.

Zbliżyli się do ciężarówki.

- Nie mam wiele do opowiadania. Została zaparkowana w lesie. Nazajutrz rano znaleźliśmy to cholerstwo zdemolowane.

- Jakie były uszkodzenia?

- Pocięte opony - odrzekł z ponurą miną - i jak pani sama widzi, rozwalona cała tablica rozdzielcza.

- Coś jeszcze? - spytała Brittany, skrzętnie notując.

- Tak. Ci dranie nasypali piasku do zbiornika paliwa.

- Dzieciaki?

- Nie mam pojęcia. Możliwe. A mogli to być również inni przedsiębiorcy leśni.

- Inni przedsiębiorcy? Dlaczego, u licha...

- Bardzo proste. W tej branży jest mordercza konkurencja i niektórzy mogą zazdrościć, że komuś się powodzi, a im nie.

- A inne możliwości?

- Myśliwi. Powszechnie wiadomo, że usiłują wypędzić drwali z terenów, na których polują, a także z pobliskich.

- Niezbyt sympatyczny obrazek, prawda? - Brittany zmarszczyła brwi.

- Niezbyt.

Milczeli przez chwilę. Świeciło ciepłe popołudniowe słońce. Brittany przesłoniła usta wierzchem dłoni, by powstrzymać ziewnięcie.

Matt uśmiechnął się na widok tego gestu.

Zagapiła się na niego, zdumiona.

- Co się stało? - spytał ostro.

- Nic takiego. Po prostu po raz pierwszy uśmiechnął się pan.

Matt zmrużył.

- Przez sekundę był pan niemal ludzki - dodała.

Odwrócił się, jak gdyby nagła serdeczność w jej wzroku zbyt mocno nam wstrząsnęła.

- Będę o tym pamiętał.

- Wróćmy do sprawy ciężarówki. - Brittany szybko zmieniła temat uświadamiając sobie, że omal nie zrobiła z siebie idiotki. - Chciałabym wiedzieć...

- To będzie musiało poczekać - powiedział nagle, spoglądając ponad jej ramieniem.

- Dlaczego?

- Mamy towarzystwo.

Brittany odwróciła się. Od strony szopy szedł w ich kierunku młody mężczyzna, wyglądający na niewiele ponad dwadzieścia lat. Miał dosyć długie, potargane brązowe włosy i ponurą twarz.

- Kto to? - spytała Brittany marszcząc brwi.

- Billy Frost, jeden z moich pracowników.

- Jakoś nie wyobrażam go sobie pracującego dla pana.

- Tak?

- Chodzi mi o to - powiedziała z wahaniem - że wygląda trochę... Och, nieważne. Sama nie wiem...

- Ma pani rację. W normalnych warunkach nie mógłby pracować dla mnie, ale od wypadku... - Matt przerwał nagle i zacisnął szczęki.

- Jakiego wypadku?

- Nieważne - odrzekł krótko. - To pani nie dotyczy.

- Czy mam was zostawić samych? - spytała grzecznie, choć na usta cisnęła jej się ostra odpowiedź.

- Jestem pewien, że przyszedł pożyczyć pieniądze.

- Pożyczyć pieniądze?

- Tak. Byt moich pracowników zależy ode mnie, od tego, czy dam im pracę. Jeśli nie mogę tego zrobić, mają poważne kłopoty.

- Rozumiem.

- Wątpię - odparł kategorycznie. - Założyłbym się, że nigdy w życiu niczego pani nie brakowało.

Brittany otworzyła usta, by odpłacić mu pięknym za nadobne, ale Matt machnął ręką, mówiąc:

- Dajmy temu spokój.

Odwrócił się od niej i ruszył w kierunku Frosta.

- Na dziś koniec, ale wrócę tutaj jutro - powiedziała.

Zatrzymał się na sekundę, po czym poszedł dalej.


ROZDZIAŁ PIĄTY

- Jak sądzisz, kiedy będziemy znów pracować pełną parą?

Matt wytarł tłuste od smaru ręce, odrzucił na bok szmatę i odwrócił się do Elmera.

- Sam chciałbym wiedzieć. Za dwa tygodnie upływa termin płatności za mój sprzęt, a nie ma mowy, żeby mi się ustało.

- Cholerny pech, że musiało stać się to akurat teraz - powiedział Elmer - gdy fabryka papieru wzięłaby od nas każdą ilość drewna, jaką udałoby się nam zwieźć.

- Daj spokój! - Matt westchnął i spojrzał na zegarek. Była już prawie druga.

- Spotkałem paru ludzi wczoraj w mieście. Są naprawdę w niewesołej sytuacji - powiedział z ociąganiem Elmer.

- Wiem, Elmer. Nie ma pracy, nie ma zapłaty. Uprzedzałem o tym, gdy ich zatrudniałem.

- Ależ ja cię, broń Boże, nie winię. Po prostu żaden inny zasmarkany przedsiębiorca ich nie zatrudni, ponieważ zdaje sobie sprawę, że gdy zaczniesz znów pracować pełną parą, wrócą do ciebie.

Matt sposępniał, między brwiami utworzyła mu się pionowa zmarszczka.

- Powiedz chłopakom, jak ich znowu zobaczysz, żeby zgłosili się do mnie, jeśli znajdą się w prawdziwych tarapatach.

- Dobra. - Elmer odwrócił się i zajął swoją robotą.

- Możesz mi powiedzieć, żebym nie wtykał nosa w nie swoje sprawy - powiedział po chwili milczenia - ale...

- Przestań się certolić - machnął ręką Matt.

- Wiem, że przyjechał likwidator z firmy ubezpieczeniowej. Jak sądzisz, kiedy wypłacą odszkodowanie?

- Bardzo trafne pytanie. Mam z nią kłopot.

- Z nią? Czy powiedziałeś "z nią"?

- Moja reakcja byłą identyczna.

Elmer pokręcił głową.

- Do czego to doszło na tym świecie? Wysyłać kobietę...

- Wiem. I też mi się to nie podoba, ale nie mam wyboru, muszę z nią współpracować. - Matt znowu spojrzał na zegarek. - Powinna się tu zjawić lada chwila.

- W takim razie upływam. Powodzenia, chłopcze. Tyle tylko mogę ci życzyć.


Gniewne myśli krążyły po głowie Matta, gdy minęła szósta, a Brittany wciąż nie było. Im dłużej czekał, tym większa złość go ogarniała.

Gdzież ona jest, u diabła? Nie wiedział nawet, gdzie się zatrzymała. Mógł ją oczywiście z łatwością odnaleźć, ale dotąd nie uważał tego za konieczne.

A teraz miał uczucie, że ściany walą się na niego. Podchwycił kapelusz i skierował się ku drzwiom. Zatrzymał się w progu i zagwizdał.

Pies kilkoma susami przebiegł hol i znalazł się przy nim. Merdał radośnie ogonem, jęzor zwisał mu z pyska.

- Chodź, stary, wychodzimy.

Dam jej jeszcze dziesięć minut, mówił sam do siebie, spoglądając Bóg wie który raz na zegarek. Do diabła z nią! Był głodny. Miał zamiar pojechać do "Annie's Padlock" i zamówić potężny befsztyk.

Zawracam sobie głowę tą kobietą tylko z powodu należnych mi pieniędzy, powtarzał w myśli.

Ale wiedział dobrze, że Brittany rzuciła na niego urok. Była utrapieniem. Męką, której nie chciał za nic przerwać.

Nie zwiodła go przecież. Znał kobiety jej pokroju. Uważała się za lepszą od innych. Ale jej arystokratyczny snobizm nie robił na nim wrażenia. Przejrzał ją na wylot. Pomimo to pragnął jej, straszliwie jej pragnął. Ale dzięki Bogu to tępe gniecenie w dołku mnie. To tylko przelotny kaprys; gdy Brittany odejdzie, wszystko wróci do normy.

Sam zaczął skomleć.

- Zgadzam się, stary. Czas na nas - skrzywił się Matt.

W parę chwil później jego półciężarówka zniknęła w obłoku kurzu.


Brittany zwinęła się w kłębek na rozklekotanym motelowym łóżku, jęcząc cicho. Uniosła lekko głowę, by odczytać godzinę na zegarku podróżnym. Czwarta.

- O Boże - szepnęła.

Skurcze. Że też musiało jej się to przytrafić. I to dzisiaj. Rano czuła się świetnie. Wyskoczyła raźno z łóżka i włoży-wszy szorty, podkoszulek i sportowe buty, wypytywała się o dogodną trasę do joggingu.

Skierowała ją na bieżnię przy miejscowej szkole, gdzie przebiegła dystans pięciu kilometrów. Wkrótce potem zaczęły chwytać ją skurcze. Dzień, który zaczął się nie najgorszej, zmienił się w koszmar.

Nie mogła pokazać się w tym stanie Mattowi. Próbowała dodzwonić się do niego, ale telefon nie odpowiedział. Potknęła kilka tabletek przeciwbólowych i położyła się.

Wiedziała, że Matt zachodzi w głowę, gdzie się podziewa. Po namyśle jednak nabrała wątpliwości. Prawdopodobnie było mu bardzo na rękę, że się nie pokazała.

Zwinęła się jeszcze ciaśniej w kłębek, a chaotyczne myśli przelatywały jej przez głowę. Jakim sposobem sprawy wymknęły jej się z rąk? Kiedy nabrały tak osobistego charakteru? Czy on w sobie ma? - zadawała sobie w kółko pytania. Czemu nie może go potraktować tak, jak innych klientów?

Nie przypomniał innych mężczyzn. Od chwili, gdy go zobaczyła, odczuwała fizycznie jego obecność, fascynowała ją jego opalona twarz, sprężyste ciało, zapach skóry.

Usiadła nagle na łóżku i poczuła, że pokój wiruje jej w oczach. Mimo wszystko było to lepsze od nieobliczalnych myśli o Matthew Diamondzie.

Musi tylko jeszcze raz tam pojechać, by dokończyć swój raport, wydać orzeczenie, potem zaś opuścić jak najszybciej to zapomniane przez Boga i ludzi miejsce.

Ale nie dziś. Dziś nie mogłaby stanąć z nim twarzą w twarz.

Spuściła nogi z łóżka i stwierdziła, że nie ma nudności, wstała, więc odważnie. Może, jeśli weźmie prysznic i umyje zęby, nabierze ochoty na zjedzenie czegokolwiek. Podejrzewała, że to głód może być sprawcą zawrotów głowy.

Gdy była w połowie drogi do łazienki, zadzwonił telefon. To Matt, pomyślała. Zesztywniała z napięcia po chwili odprężyła się - przecież nie wiedział, gdzie się zatrzymała.

Przestała o nim myśleć i podszedłszy do telefonu, podniosła słuchawkę.

- Halo.

- To ja, Wade.

- Cześć - powiedziała Brittany, przesiadając na brzegu łóżka. - Miałam zamiar zadzwonić i zdać ci sprawozdanie.

- Ja w innej sprawie.

- Tak?

- Twój staruszek prosiłbym się dowiedział, co u ciebie słychać.

- Naprawdę? - rozpromieniła się Brittany.

- Naprawdę. Nie najlepiej się czuję.

- Co się stało? - spytała z przestrachem.

- Zwykłe przeziębienie i ból gardła. Nic poważnego. Myślę, że pragnie, byś wróciła i trochę go porozpieszczała.

Brittany miała, co do tego duże wątpliwości, ale zachowała je dla siebie.

- Spodziewam się zakończyć sprawy jutro lub pojutrze.

- Czy wszystko w porządku? - wstał Wade.

- Oczywiście, że tak.

- Masz dziwny głos - stwierdził bez ogródek Wade. - Węszę kłopoty. Liczyłem, że przyskrzynisz tego faceta.

Druga dawka lekarstwa wreszcie podziałała. Brittany czuła, że może stawić czoło całemu światu, zwłaszcza jeśli będzie miała pełny żołądek. Wiedziała, dokąd się uda.

"Annie's Padlock".

Zauważyła to miejsce, przejeżdżając obok niego kilka razy. Drewniany dom o nieproporcjonalnych kształtach zawsze był otoczony dziesiątkami samochodów. Początkowo nie miała pojęcia, co się w nim mieści, ponieważ nazwa nic nie mówiła. Ale gdy doleciał ją aromat jedzenia, domyśliła się natychmiast.

Poprzedniego wieczora wspomniała o "Annie's Padlock" recepcjoniście w motelu.

- Czy jedzenie jest tam tak smaczne, jak sugerują płynące stamtąd zapachy?

Recepcjonista, chudy chłopak dobiegający dwudziestki, zbladł, przesuwając wzrok po jej twarzy o nienagannym makijażu, po eleganckim lnianym kostiumie i lekkich pantofelkach. Potem zaczerwienił się po korzonki włosów, jak gdyby sam się zawstydził swego zachowania.

- Och tak... to znaczy, nie, proszę pani - wykrztusił.

Brittany skrzywiła się.

- Więc w końcu, jakie jest?

- Och, jedzenie jest smaczne, ale zawsze panuje tam tłok i... eee... czasami zdarzają się przepychanki. - Zmarszczył brwi. - Rozumie pani, o co chodzi - dodał z afektacją.

- Jasne że rozumiem. - Brittany uśmiechnęła się do niego.

- Po prostu nie sądzę, by dobrze się tam pani czuła - powiedział z ulgą. - Znam inne miejsce, odpowiedniejsze dla pani. - Twarz mu się rozjaśniła. - Czy lubi pani niemiecką kuchnię? Jest świetna restauracja przy szosie dziewięćdziesiąt cztery...

Niech sobie będzie świetna, ale Brittany nie była entuzjastką niemieckiej kuchni. Po wyjściu na dwór spostrzegła, że słońce już zaszło. Spojrzała na niebo mieniące się całą gamą kolorów. To dobry omen, powiedziała sobie. A teraz do "Annie's Padlock". To z pewnością najlepsze antidotum na jej złe samopoczucie, poza tym pomoże jej wyrzucić z myśli Matthew Diamonda.


Matt skręcił na parking przy "Annie's Padlock" znacznie później, niż zamierzał. Po wyjściu z domu przypomniał sobie, że musi kupić zapasową część do ciężarówki i postanowił załatwić tę sprawę w pierwszej kolejności.

Gdy wszedł do zadymionego baru, niespodziewanie zobaczył Brittany.

Otworzył szeroko oczy. To nie było przewidzenie. Brittany siedziała przy stoliku w zacisznym kącie przytulnej sali. Natychmiast wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan. Krew zaczęła mu żywiej krążyć w żyłach. Nie mógł oderwać od niej oczu. Podniecała go bardziej niż jakakolwiek znana mu kobieta.

Usiadł ciężko przy stoliku wściekły na siebie za tę słabość. Próbował zapanować nad emocjami. Brittany go nie widziała, co działało na jego korzyść.

- Cześć, Matt - powiedziała cicho jasnowłosa kelnerka, przechodząc obok niego z tacą pełną talerzy z jedzeniem.

Matt uchylił z uśmiechem kapelusza. Uśmiechały się jednak tylko jego usta, oczy pozostały poważne.

- Cześć, Mandy.

Inna kelnerka podeszła do stolika Brittany i powiedziała coś, czego Matt nie zrozumiał. Usłyszał natomiast śmiech Brittany. Ten gardłowy dźwięk podziałał drażniąco na jego zmysły.

- Dzisiaj jesz czy pijesz? - spytała Mandy, rzucając mu spojrzenie z ukosa.

- Poproszę piwo - powiedział krótko. Zwykle się z nią przekomarzał i dzięki temu dostawał kopiaste porcje jedzenia.

Z twarzy kelnerki zniknęło na chwilę ożywienie, zaraz jednak zagruchała ze słodką minką:

- W porząsiu. - Przysunęła do niego bliżej i szepnęła: - Może następnym razem coś więcej, co?

Matt odburknął coś, wstał i ruszył w kierunku stolika Brittany. W połowie drogi poczuł, że kompletnie zaschło mu w gardle. Przełknął nerwowo ślinę. Zaklął pod nosem, po czym podszedł do dziewczyny.

Jak gdyby wyczuwając, że nie jest już sama, Brittany rozejrzała się szybko. Drgnęła, oczy rozszerzyły jej się z przestrachu.

- Niespodzianka, niespodzianka! - Wzrok Matta przewiercał ją na wylot.

Brittany zesztywniała i otworzyła usta. Zanim jednak zdążyła się odezwać, Matt zapytał niskim z napięcia głosem:

- Co, u diabła, pani tutaj robi?

- Chyba nietrudno się domyślić - odparła zjadliwym tonem.

- To nie jest miejsce odpowiednie dla pani - rzekł, nie

zwracając uwagi na jej odpychające zachowanie.

Brittany wcale nie wyglądała na onieśmieloną. Jego słowa dolały tylko oliwy do ognia. Mięśnie policzków miała napięte, szczęki zaciśnięte.

- Czekałem na panią przez całe popołudnie.

Między brwiami Brittany utworzyła sie malutka pionowa zmarszczka.

- Wiem, bardzo mi przykro.

- Czy to wszystko, co ma mi pani do powiedzenia?

- Po prostu nie czułam się dobrze. Spałam bardzo mocno i obudziłam się późno. Próbowałam się do pana dodzwonić...

- Wiedząc, że nie będzie mnie w domu? - Usłyszał, że jego głos drżał z wściekłości, nie mógł jednak nad tym zapanować. - To marna wymówka i pani o tym wie. Chciałbym zakończyć sprawę z tym cholernym roszczeniem. Słyszy pani?

Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jej oczy miotały błyskawice.

- Hej, koleś!

Matt i Brittany odwrócili się na dźwięk nieznajomego głosu.

Obok Matta stał mężczyzna w brązowym garniturze. Był tak wysoki jak on i zbudowany równie potężnie. Musiał pić już od dłuższego czasu. Jego oddech był tak przesycony alkoholem, że Matt cofnął się o krok, krzywiąc się z obrzydzenia.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

- Czy ja pana znam? - spytał Matt, ani trochę nie rozbawiony.

- Czy ten facet pani dokucza, mała księżniczko?

Brittany otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, ale Matt nie dopuścił jej do głosu.

- Spadaj pan!

- O nie, to ty spadaj! - czknął mężczyzna.

W oczach Matta pojawił się niebezpieczny błysk.

- Myślę, że lepiej będzie...

Mężczyzna pochylił się ku niemu.

- Miałem na nią oko na długo przedtem, zanim ty się zjawiłeś, przyjacielu.

- Nie jestem twoim przyjacielem - odparł Matt. - Powiedziałem już: zjeżdżaj!

- Matt... - Brittany wstała i położyła dłoń na jego ramieniu. Twarz miała nachmurzoną i pełną lęku. - Matt... proszę, nie! Zostaw go. On jest nieszkodliwy.

- Masz rację, kochanie. Niech się odczepi. Co byś powiedziała na to, żebyśmy się oboje stąd wymknęli i...

Mężczyzna usiłował złapać Brittany za rękę. Nie zdążył się nawet zorientować, skąd padł cios.

Zacisnęła pięść Matta trafiła z potężną siłą w sam środek podbródka napastnika. Ten gapił się na niego przez sekundę, jak gdyby nie mogąc uwierzyć w to, co się stało, po czym runął na stojący za plecami stolik. Talerze i szklanki rozprysły się niczym drobne pociski po całej sali.

Matt przyglądał się z pozbawioną wyrazu twarzą, jak intruz wali się w końcu na podłogę.

W sali zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nikt nawet nie drgnął, nikt nie odezwał się słowem, przyglądali się tylko zajściu z wytrzeszczonymi oczyma. W chwilę później rozpętała się ogólna wrzawa.

Znokautowany mężczyzna wciąż nie był w stanie podnieść

się z podłogi.

- O mój Boże! - szepnęła Brittany, wznosząc ku Mattowi przerażone, oskarżycielskie spojrzenie.

- Mówiłem ci przecież, że popełniłaś błąd, przychodząc tutaj.

- Jak... jak mogłeś? - Głos jej brzmiał niepewnie, dolna warga drżała.

Nie z przerażenia, pomyślał Matt, lecz z gniewu, gniewu tak niepohamowanego, jaki przed chwilą sam odczuwał. Wprawił ją w zakłopotanie. Błazeństwa rodem z leśnych ostępów za-żenowały pewną siebie Brittany Fleming!

Następne słowa dziewczyny potwierdzały jego przypuszczenia.

- Jesteś... jesteś po prostu... dzikusem! - Brittany schwyciła portmonetkę, okręciła się na pięcie i przeszła obok niego z wysoko podniesioną głową.

Chciał za nią pobiec, ale Mandy położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała prosto w twarz rozjaśnionymi oczyma.

- To było świetne, złotko, naprawdę świetnie. Chciałabym, żeby ktoś to zrobił dla mnie.

Matt strząsnął jej dłoń, wlepiając wzrok w drzwi, za który-mi zniknęła Brittany.

- Poproś Harry'ego, żeby wywlókł stąd za mnie tę kupę mięsa, dobrze?

Wyszedł na dwór.

Parking był w połowie pusty i dobrze oświetlony, tak, że odnalezienie Brittany nie sprawiło mu najmniejszego kłopotu.

Próbowała właśnie włożyć kluczyk do zamka, gdy zbliżył się do niej.

- Brittany! - powiedział łagodnie, by jej nie przestraszyć.

- Trzymaj się ode mnie z daleka! Czy nie dość narozrabiałeś?

- Odejdź, do cholery!

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Matt schwycił ją za ramię.

- O nie, nie ma mowy!

Spojrzała na dłoń, zaciskającą się na jej ramieniu, następnie popatrzyła Mattowi prosto w oczy.

- Czy zawsze rozwiązujesz wszystkie problemy stosując taktykę Rambo?

To nie jej słowa, lecz sposób, w jaki je wypowiedziała, z nutą pogardy w głosie, doprowadziły go do krawędzi wybuchu. Szarpnął ją, aż oparła się o jego pierś. Nagły jęk, który wydarł jej się z ust, uświadomił mu, co robi. Nie puścił jej jednak. Mogłoby się zdawać, że jego dłoń przymarzła do jej delikatnego ramienia.

Ich oczy się spotkały i zatonęły w sobie.

Powietrze zdawało się wibrować od skondensowanego napięcia.

- Matt... proszę.

Czuła to również. Poznał to po jej głosie, zobaczył w jej oczach.

Jego gniew minął, ale podniecenie pozostało. Potęgowała je ciepła, parna noc. Nie powinien był pójść za nią. Żałował tego kroku.

Nie miał jednak siły, by naprawić swój błąd. Nie był w stanie się poruszyć. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł złapać tchu, jak gdyby płuca miał skute lodem.

Pragnął jej, Boże, jakże jej pragnął. Teraz. Chciał smakować jej wilgotne wargi o idealnym rysunku, pieścić dłonią stwardniałe sutki...

- Matt... - wyszeptała bez tchu Brittany.

Pochylił się ku niej tylko po to, by usłyszeć ostrzegawczy dzwonek w mózgu. Co on, u diabła, wyprawia?

Puścił ją nagle bez ostrzeżenia.

Brittany zachwiała się i upadłabym, gdyby nie miała za plecami samochodu. Nie ośmieli się jej dotknąć nie podtrzymał jej nawet.

Odwrócił się, chcąc odejść. Chwyciła go za ramię.

- Matt...

- Nie... proszę. Nie mów nic. - Postąpić kilku kroków, byle dalej od niej.

- Dokąd idziesz?

Przystanął i spojrzał na nią z grymasem na twarzy.

- Dokąd idę? - powtórzył tak ostrym tonem, że tak się wzdrygnęła. - Idę z powrotem do baru - sam!

Telefon zadzwonił o wpół do szóstej.

Brittany usiadła na łóżku, wyrwana z głębokiego snu. Uświadomiła sobie, że dzwonił już dwukrotnie, tylko przedtem nie zidentyfikowała tego agresywnego dźwięku.

Upuściła kilkakrotnie słuchawkę, zanim zdołała przyłożyć ją do ucha.

- Halo - wymamrotała.

- Panno Fleming, mówię z recepcji. Mam dla pani wiadomość.

Brittany wyprostowała się.

- Jaką wiadomość?

- Dzwonił pan Howard Hickman i prosił o powtórzenie, że ojciec pani jest w szpitalu, ale czuje się lepiej.

Brittany bezskutecznie usiłowała zapanować nad ogarniającą ją paniką.

- Kiedy... nadeszła ta wiadomość?

- Kilka minut temu.

- Słucham?

Recepcjonista westchnął głęboko.

- Kilka minut temu - powtórzył.

- Słyszałam, ale nie rozumiem.

- Dzwoniłem do pokoju, ale nie podnosiła pani słuchawki. Postanowiłem spróbować jeszcze raz na wypadek, gdybym poprzednio zadzwonił pod zły numer.

- Rozumiem. Dziękuję panu bardzo.

- Proszę bardzo. Czy pani wyjeżdża, panno Fleming? Jeśli tak, przygotuję rachunek.

Brittany nie wahała się nawet przez chwilę.

- Tak, poproszę o rachunek. Wrócę tu jeszcze i chciałabym zamieszkać w tym samym pokoju, jeśli będzie wolny.

- Nie ma sprawy.

Rozmowa dawno się skończyła, a Brittany wciąż trzymała ręce na słuchawce. Postanowiła, że zamiast dzwonić do szpitala, pojedzie tam prosto z drogi.

Musi jednak zadzwonić najpierw do Matta i zawiadomić go, że dziś też nie będzie mogła przyjechać. A może wcale na nią nie czeka? Po ostatnim wieczorze...

Nie będzie myśleć o wczorajszym wieczorze! Nie teraz. Nie zniosłaby tego. Wcześniej czy później będzie musiała przy-znać się przed sobą, że choć to zapewne czyste szaleństwo. Matt pociąga ją jak diabli.

Później zdecyduje, co z tym zrobić. Nie w tej chwili. Najpierw musi do niego zadzwonić.

Gdy po raz drugi podnosiła słuchawkę, ręka jej się trzęsła.



ROZDZIAŁ SZÓSTY


- Howard jest dla ciebie idealnym partnerem.

- Tatusiu... - Brittany słyszała ten argument setki razy i nie miała ochoty słuchać go ponownie, zwłaszcza w szpitalu.

- Przestań mi "tatusiować", młoda damo - przerwał jej srogo Walter. - Wiem, co jest dla ciebie najlepsze.

Brittany stłumiła westchnienie i odwróciła głowę. Błądziła spojrzeniem po pokoju, aż wreszcie zatrzymała je na obiedzie wiszącym na ścianie. Jest w bardzo złym stylu, pomyślała, choć zapewne kosztował kilka tysięcy dolarów.

Zresztą wszystko tutaj było bardzo drogie. Wszystko, co najlepsze, dla jej ojca. Czemu nie? Był bogatym człowiekiem, który żądał luksusów.

Żądał również, by wszyscy dookoła podzielali jego poglądy. To na Bruttany skrupiały się zawsze jego humory. Ale na dziś dosyć miała zmartwień.

Nerwy miała doszczętnie rozstrojone po rozmowie z Mattem. Ciarki przeszły jej po plecach na wspomnienie brzmienia jego niskiego głosu, na wspomnienie jego samego.

Rozmowa telefoniczna miała łatwy do przewidzenia przebieg. Matt był ponury i małomówny. Znała przyczynę jego zachowania - wczorajsza historia na parkingu. Powiadomiła go, że nie może dotrzymać terminu spotkania i wtedy wpadł z kolei w dziką wściekłość. Gdy jednak wyjaśniła mu, że jej ojciec leży w szpitalu, złagodniał i rozmawiał z nią zupełnie innym tonem.

- Brittany, życzyłbym sobie, byś słuchała tego, co do ciebie mówię!

- Przepraszam, tatusiu - wymamrotała pośpiesznie. - Nie kocham Howarda i musisz się z tym pogodzić.

- Najwyższy czas, byś założyła rodzinę. Miłość to nie wszystko. - Walter zmienił pozycję na łóżku, co wywołało kolejny atak kaszlu.

Rzężenie w klatce piersiowej było tak okropne, że Brittany aż drgnęła.

- Widzisz, co narobiłeś? - powiedziała z wyrzutem, podchodząc do łóżka i podając mu szklankę wody.

Gdy jego twarz odzyskała wreszcie naturalny kolor i całkiem się uspokoił, dodała:

- Nie przyjechałam tu po to, by wysłuchiwać kazań, lecz odwiedzić cię, sprawdzić, czy wszystko w porządku. A wygląda na to, że wcale nie czujesz się lepiej. - Uśmiechnęła się i powiedziała, starając się, by zabrzmiało to żartobliwie: - Gdyby ktoś nas podsłuchiwał, mógłby odnieść wrażenie, że chcesz się mnie pozbyć.

- Nie udawaj głupiej. Po prostu wiem, co jest dla ciebie najlepsze.

- Tatusiu...

- Dobrze - przerwał jej Walter. - nie powiem więcej ani słowa. Ale obiecaj mi, że to rozważysz. - Oczy mu pociemniały. - Nie dopuszczam nawet myśli, że mogłabyś poślubić kogoś z niższej sfery.

Nie zaprotestowała. Jej ojciec był wielkim snobem. A kiedy znajdował się w takim nastroju jak dzisiaj, nie miało sensu go przekonywać.

- Jak myślisz, kiedy wyjdziesz ze szpitala? - spytała lekko Brittany, zmieniając temat.

- Mam nadzieję, że dzisiaj. Czeka mnie masa pracy.

- Jak możesz myśleć o pracy, leżąc tu z ciężkim zapaleniem płuc?

- To głupstwo. Nic mi nie będzie. - Posłał jej ostre spojrzenie. - A skoro już mówimy o pracy, jak tam sprawa tego speca od wyrębu lasu?

Brittany odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na oczy.

- Już niedługo zakończę dochodzenie.

- Potrzebujesz pomocy albo rady?

- Nie, radzę sobie doskonale sama, dziękuję ci bardzo.

Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzega błysk podziwu w jego oczach, ale jeśli nawet tak było, zgasł natychmiast.

- Cóż, rozumiem, że orzeczenie będzie na naszą korzyść.

- Nawet jeśli niesłusznie?

- Nie rób z siebie idiotki - burknął Walter.

- Gdy raport będzie gotowy, jestem pewna, że dostaniesz kopię.

- Możesz od razu wziąć się do roboty, ja ciebie tu nie potrzebuję.

Tą ostrą odprawą trafił ją niczym nożem w serce. W takich wypadkach była absolutnie bezbronna.

- Chyba już sobie pójdę - powiedziała ze ściśniętym gardłem.

W kilka minut później wyszła na dwór i odetchnęła świeżym wiosennym powietrzem. Ojciec potrafił skutecznie zniszczyć jej dobry nastrój.

Tego popołudnia miała stawić czoło Mattowi.

Matt był już prawie przy warsztacie, gdy zobaczył męską sylwetkę z tyłu za ciągnikiem zrywkowym.

- Billy?

- Tak, to ja - powiedział chłopak, wychodząc na otwartą przestrzeń.

- Co ty, u diabła, tam robisz?

Billy grzebał czubkiem buta w piasku.

- Czekam na pana. Może ma pan dla mnie jakąś pracę?

Matt nie lubił, gdy ten chłopak kręcił się w pobliżu warsztatu. Ale w sytuacji, jaka się wytworzyła, nie lubił, by ktokolwiek to robił.

- Od jak dawna tu jesteś? - spytał, nie zadając sobie trudu, by ukryć rozdrażnienie.

Billy odwrócił wzrok pod badawczym spojrzeniem Matta.

- Niedługo - mruknął.

- Tak się składa, że mam dziś dla ciebie zajęcie.

- Och, naprawdę? - Ponura twarz Billy'ego rozjaśniła się.

- Tak. Jesteś gotów do drogi?

- Gotów, kiedy tylko pan zechce. - Billy przyjrzał się badawczo Mattowi.

- Ruszamy natychmiast, gdy przyjedzie Elmer.

Matt odwrócił się do niego tyłem, zastanawiając się, co też jest w tym chłopaku, co sprawia, że na jego widok cały się wewnętrznie jeży.

Usłyszeli warkot samochodu. Nadjechał Elmer. Obejrzał się za siebie z uśmieszkiem.

- Masz gościa, szefie.

- Gościa? - jęknął Matt. - Tylko tego mi brakuje! Kto to?

- Chyba ta lalunia z ubezpieczeń.

- Brittany?

- Licho wie.

Matt zaklął ze złością. Dzień spędzony w lesie, był bardzo długi i męczący, toteż wcale mu się nie uśmiechała obecność Brittany, kręcącej się tu z wyniosłą miną, jakby była właścicielką całego tego kramu.

Poza tym zaskoczyło go, że jednak wróciła. Przypuszczał, że raczej przyśle kogoś innego.

- Tak, to ona, w porządku.

- Rozumiem, że na dziś koniec pracy? - spytał Elmer.

- Tak, cześć - odpowiedział Matt z roztargnieniem. Przyglądał się, jak Brittany parkuje samochód pod ogromnym dębem.

Elmer wziął pojemnik z lunchem i ruszył w stronę swojej półciężarówki.

Matt mógł poświęcić teraz całą uwagę Brittany. Wysiadła właśnie z samochodu i szła ku niemu z blokiem i długopisem w ręku. Wygląda szałowo, pomyślał, zdając sobie sprawę, że sam jest brudny i nieświeży.

Jej włosy wydawały się bardziej kędzierzawe niż zwykle. Ich rudy kolor wspaniale kontrastował z błękitną bluzkę i idealnie dobranymi spodniami. Stał i czekał, aż minie mu zawrót głowy.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, iż przyjechałam bez zapowiedzi - powiedziała trochę nienaturalnym głosem, jak gdyby znów przypomniała sobie "Annie's Padlock".

- Oczywiście, że mi to przeszkadza, o ile przyśpieszy to bieg sprawy. - Jego głos był ostry jak brzytwa.

- Zajmie to nam niewiele czasu. Potrzebne mi są informacje na temat skradzionej ciężarówki.

- Mogłem ci je podać przez telefon. - Starał się mówić obojętnym tonem. Czy pragnęła go zobaczyć tak mocno, jak on pragnął zobaczyć ją? A może mylnie tłumaczył sobie jej zachowanie?

- Przydałoby mi się jej zdjęcie.

- Rozumiem. Cóż, straciłaś tylko czas. Niestety nie mam zdjęcia.

Brittany zapisała coś pośpiesznie w swoim notatniku.

- Mam jeszcze parę pytań.

- Chcesz wejść do środka?

- Nie. To nie... nie jest konieczne. Wiem, że jesteś zmęczony... - dokończyła cicho, spuszczając wzrok.

- Dobra, spytaj.

- Podaj mi markę, model, kolor, numer seryjny itd.

- Poczekam.

Matt odwrócił się i wszedł ciężkim krokiem do domu. Gdy wrócił z potrzebnymi danymi, wzięła je od niego, zadając jednocześnie kolejne pytanie:

- Gdzie stała ciężarówka? W lesie czy tutaj?

Wpatrywał się w dziewczynę przez długą chwilę, pilnując się jednak, by jego spojrzenie nie ześlizgnęło się poniżej trójkątnego wycięcia bluzki.

- Tutaj - odpowiedział szybko.

- Pokaż mi, w którym miejscu.

Podeszli do warsztatu.

- Kto ją widział ostatni?

- Ja. To ją zaparkowałem. - Matt pokazał palcem.

- Czy szeryf odkrył inne ślady kół?

- Tak. - Matt oparł się o ścianę i przyglądał się Brittany spod ronda kapelusza. - Ale jak dotąd nikogo nie wyśledził.

- Rozumiem, że niekiedy skradziony sprzęt wywozi się za granicę i sprzedaje.

- Widzę, że pilnie odrobiłaś lekcje.

- To prawda - odpowiedziała z miłym uśmiechem, jak gdy-by poczytała to za komplement, a nie za złośliwość.

Próbował stłumić impuls, który popychał go do zburzenia jej spokoju, bezskutecznie jednak.

- To jednak ewentualność - powiedział. - Bywa też, że innym przedsiębiorcom po prostu nie chce się kupować sprzętu, więc go kradną.

- To jakaś paranoja!

- Paranoja czy nie, ale się zdarza. A więc kiedy będę coś wiedział?

- Wkrótce.

- Z pewnością możesz już coś powiedzieć.

- Jeszcze nie teraz.

- Masz poza tym jakieś pytania? - spytał zjadliwie.

- Nie. - Unikała jego wzroku. - Skontaktuję się z tobą.

Stał spokojnie, przyglądając się, jak podchodzi do samochodu. Kosztowało go to wiele wysiłku, zwłaszcza że w głowie miał kompletny zamęt.

- Tylko tyle? Skontaktujesz się ze mną? - Nie chciał dać się ponieść emocjom, ale każdemu słowu towarzyszył dziwny chrapliwy dźwięk.

- Na razie.

Ogarnął go znów szalony gniew.

- Bawi cię to. prawda?

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała chłodnym tonem.

- Założę się, że wiesz. Podoba ci się, że jestem na twojej łasce.

- Nieprawda!

Zignorował jej słowa.

- Nie zawsze tak będzie, wiesz o tym.

- Czy to groźba?

Obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów.

- A jak myślisz?

Jego słowa zniweczyły sztuczne opanowanie Brittany. Otworzyła szarpnięciem drzwi samochodu, wsiadła i zatrzasnęła je z hukiem.

- Wrócę z gotowym raportem - rzuciła zapalając silnik.


Brittany wysiadła z samochodu w chwili, gdy usłyszała warkot ciężarówki. Matt zatrzymał się obok jej kabrioletu i wysiadł.

Z miejsca rzuciło jej się w oczy, że wygląda świetnie, mimo iż jest spocony i nieogolony. Nawet, gdy podszedł do niej na odległość metra, nie poczuła przykrego zapachu. Wręcz przeciwnie - woń żywicy i potu tworzyła podniecającą kombinację. Zrobiło jej się słabo.

- Zaczynam już myśleć, że nie masz zamiaru wrócić do domu - powiedziała.

Jego mina mówiła wyraźnie: "O Boże, znowu ty!", ale gdy się odezwał, jego głos brzmiał spokojnie.

- A czemuż to?

- Przyjechałeś tak późno - odpowiedziała rzeczowo Brittany, rzucając nań z ukosa krótkie spojrzenie. - Czekam na ciebie już dobrą chwilę.

Matt zdjął zakurzony kapelusz i otrzepał go o udo.

- Powinnaś była zawiadomić mnie o swoim przyjeździe.

- Sama nie wiedziałam, kiedy to będzie.

- Zdarza się - powiedział, patrząc jej badawczo w twarz. - Co tu porabiasz?

- Znasz odpowiedź na to pytanie.

- Tak, sądzę, że tak.

- Skończyłam mój raport. - Starała się nie okazać, jak podziałała na nią jego bliskość.

- A więc werdykt zapadł, tak?

- Owszem, werdykt zapadł - odpowiedział łagodnie Brittany.

Nic się na to nie odezwał.

- Czy pozwolisz, bym weszła do środka?

- Muszę wziąć prysznic.

- Mam to rozumieć jako przyzwolenie?

- Owszem, ale będziesz musiała zaczekać.

- Dobrze.

Ich oczy się spotkały. I znów opanowały ich te silne emocje.

- Rób co chcesz - mruknął Matt, przepuszczając ją przodem, gdy wchodzili na ganek.

Brittany zatrzymała się na progu, rozglądając się po całym pokoju.

- Ładnie tu.

Rzeczywiście było ładnie. Lśniąca drewniana podłoga i wy-łożone jasną boazerią ściany sprawiały, że pokój wydawał się większy niż był w rzeczywistości. Kanapa oraz fotel stały obok siebie w jednym końcu pokoju, zaś naprzeciwko nich znajdował się kominek.

- Pasuje do ciebie - powiedziała Brittany, odwracając się do niego.

- Miło mi, że księżniczka wyraziła aprobatę - uśmiechnął się sztucznie.

- Nie powiedziałam tego złośliwie.

Westchnął ciężko.

- Wiem.

Wpatrywali się w siebie przez długą chwilę.

- Rozgość się - powiedział wreszcie Matt. - To nie zajmie mi dużo czasu.

Ale Brittany nie czuła się swobodnie. Była zbyt spięta. Pragnęła jak najszybciej mieć to za sobą, by móc wrócić do domu, do swego bezpiecznego świata. Bała się nie tylko Matta, lecz i samej siebie, z powodu emocji, jakiej w niej wzbudzał.

Wciąż jeszcze analizowała swoje myśli i uczucia, gdy stanął w drzwiach, ubrany w dżinsy i koszulę. Koszula była jednak rozpięta. Jej oczy powędrowały jak przyciągane magnesem ku jego szerokiej owłosionej klatce piersiowej.

- No, więc, skończmy już z tym - powiedział ochryple.

- Nie usiądziesz? - spytała niespokojnie.

- Nie, ale ty usiądziesz, proszę.

- Wolę stać.

- Słuchaj, przejdźmy do rzeczy, dobrze?

- Cóż... dobrze.

- Kiedy więc dostanę odszkodowanie?

- Nie dostaniesz go.

Wyprostował ramiona i zbliżył się do niej z groźną miną.

- Co to ma znaczyć?

- Myślę, że sam dokonujesz sabotażu własnego sprzętu i zamierzam to udowodnić.

Matt zesztywniał. Twarz wykrzywiła mu się z gniewu.

- Co ty powiedziałaś?

Wzruszyła ramionami tylko po to, by ukryć dreszcz, który

ją przeszedł.

- Dobrze, słyszałeś. Ale mogę powtórzyć. Po dokładnym rozważeniu mojego raportu, doszłam do wniosku, że rozmyślnie...

Posłał jej morderczy uśmiech.

- Kompletnie oszalałaś!

- Oczywiście masz prawo do własnego zdania - powiedziała twardo Brittany, odwracając oczy.

Pochodził coraz bliżej, póki nie znalazł się tuż przy niej, wysoki, groźny. Oczy jej się rozszerzyły ze strachu, ale nie cofnęła się.

Przepełniała go wściekłość. Mięśnie ramion miał napięte, dłonie zaciśnięte w pięści, aż mu kostki zbielały. Siłą woli zmuszał się, by nie wybuchnąć, by się rozluźnić i odeprzeć jej oskarżenie. Nie był w stanie.

- Myślisz, że jesteś cholernie sprytna, co?

Brittany, powoli wciągnęła powietrza.

- Słuchaj, nie podoba mi się to tak samo, jak tobie, ale fakty mówią za siebie. I nie mogę ich zlekceważyć!

- Nie możesz ich zlekceważyć! To najlepszy numer! O tak, po prostu bomba!

- Spróbuj postawić się w naszej sytuacji.

- Jakiej sytuacji? O czym ty mówisz? - Oddychał z trudem. - Płaciłem składki ubezpieczeniowe nawet wówczas, gdy nie miałem pieniędzy na nic innego i, na Boga, masz załatwić tę sprawę!

Z wrażenia zabrakło jej tchu, zacisnęła zęby. Gdy się jednak odezwała, głos jej nawet nie zadrżał.

- Nie przestraszysz mnie. Ostatnie słowo należy do mnie. Dopóki nie zamknę sprawy, nie dostaniesz czeku!

Matt do reszty stracił cierpliwość, nie był w stanie znosić tego dłużej.

- Siedź cicho, dobrze? - Jego oczy zamieniły się w dwa sople lodu. - Nie masz zielonego pojęcia o sprawach związanych z wyrębem lasu! Jesteś po prostu zepsutą smarkulą, atrakcyjną wizytówką swego tatusia...

Zareagowała odruchowo. Musiał to być odruch, gdyż inaczej nie odważyłaby się go uderzyć. Ręka wystrzeliła sama, trafiając Matta w prawy policzek.

- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób - krzyknęła.

Jej zachowanie podziałało na niego niczym czerwona płachta na byka. Wykonał gwałtowny ruch.

- Nie! - szepnęła przerażona. - Nie dotykaj mnie!

Nie dotykać jej. Łatwo powiedzieć, skoro za każdym razem, gdy się do niego zbliżała, boleśnie pragnął to właśnie uczynić.

Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Poczuł dotyk jej piersi i nóg. Nie wypuścił jej ręki. Przekroczył granicę, zza której nie był już powrotu. Nie dbał o to, że sprawia jej ból, ściskał ją coraz mocniej.

- Puść mnie! - krzyknęła, wyrywając się.

- Uspokój się! - zawołał gardłowym, prawie nieludzkim głosem. Pochylił się i zamknął pocałunkiem otwarte usta Brittany. Rozgniatał jej miękkie, podatne wargi i zanurzywszy dłonie we włosach dziewczyny, podtrzymywał jej głowę.

Przestała się wyrywać. Roznamiętniony, zaanektował całkowicie jej usta, dotknął język. Czas się dla nich zatrzymał, zdawali się być zawieszeni w przestrzeni kosmicznej.

Mattowi zabrakło tchu. Puścił ją. Cisza otoczyła ich niczym próżnia. Nie poruszył się, czekając, aż spoliczkuje go po raz

drugi.

Ale Brittany chwyciła go za ramiona, wbijając twarde paznokcie w jego bicepsy. Z gardła wyrwał jej się cichutki jęk. Oczy pociemniały od łez, które zawisły na rzęsach. Drżącymi palcami otoczyła szyję Matta i przyciągnęła ku sobie jego głowę.

Ich wargi starły się tym razem z tak dziką gwałtownością, że nogi miał jak z waty, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.

Oderwał usta od jej warg i zaczął przesuwać nimi delikatnie po policzku dziewczyny.

- Proszę... nie - szepnął jej do ucha. Oddychał z trudem, spazmatycznie wciągając powietrze. - Nie rób tego. Nie igraj za mną w ten sposób. Doprowadzisz mnie do szaleństwa od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem.

Brittany nie była w stanie wykrztusić słowa, odpowiedzieć na jego wyznanie, od którego przejmujący dreszcz przebiegł wnętrze jej ciała. Miała uczucie, że balansuje na krawędzi przepaści.

Przylgnęła do Matta, wznosząc się i opadając w rytmie pocałunków. Popychana jakąś przemożną siłą zacisnęła jeszcze mocniej dłonie na jego karku.

Jeszcze nigdy w życiu tak się nie zatraciła.

Jego nabrzmiała męskość znalazła się pomiędzy jej nogami. Jęknęła, czując, jak ją parzy przez spodnie niczym żelazko. Ręce Matta wślizgnęły się pod jej bluzkę, pieszcząc pełne piersi, ustami z całej siły zagarnął jej usta, jak gdyby chciał języka wzbudziły w niej.

Ta zachłanność i smak jego języka wzbudziły w niej gwałtowną namiętność. Czuła pod palcami jego grube gęste włosy, równie sprężyste, jak cały Matt.

Lgnąc do niego całym ciałem, Brittany przesunęła dłonie na plecy Matta, wyczuwając palcami napięte mięśnie. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej, jakby ten uścisk je nie wystarczał.

Jęknął i ująwszy ją za pośladki, poniósł wyżej, tak, że stała już stała na czubkach palców. Ciało Brittany instynktownie wygięło się w łuk.

Zapamiętali się w desperackich, zachłannych pocałunkach. Brittany szarpnęła jego koszulę, wyciągając z dżinsów, po czym zaczęła błądzić palcami w górę i w dół jego kręgosłupa.

- Och, tak - szepnął, z trudem chwytając powietrze.

Brittany czuła przebiegające go dreszcze, zwłaszcza, gdy przesuwała władczo dłońmi po naprężonych mięśniach jego brązowego ciała, gorącego i gładkiego w dotyku. Ale sam dotyk przestał już jej wystarczać - zapragnęła poznać jego smak. Wędrując wargami po klatce piersiowej Matta, odnala-zła twardą jak kamyk brodawkę. Zaczęła ją pieścić językiem, aż znów wstrząsnął nim dreszcz.

- O Boże, zmuszasz mnie, bym umierał powolną śmiercią - wykrztusił błagalnym tonem, obrysowując delikatnie językiem kontury jej warg. - Pragnę cię...

Sutki stwardniały jej boleśnie z podniecenia.

- Udowodnij mi! - szepnęła równie namiętnie, sunąc wilgotnymi wargami i ruchliwym językiem po jego szyi.

- Tak.

To krótkie słówko rozpłynęło się w ochrypłym, lecz jednocześnie czułym szepcie.

Z taką samą niecierpliwością, jak przed chwilą Brittany, szarpnął jej bluzkę. Drogie guziki roztrysnęły się na wszystkie strony, a po chwili ich los podzieliła i bluzka. Sięgnął do biustonosza, odpinając z przodu zatrzask. Staniczek pofrunął w powietrze.

Ręce Marta sunęły po jedwabistej skórze jej obnażonych sprężystych piersi. Jęk wyrwał mu się z ust na widok stwardniałych z podniecenia sutków. Pochylił głowę i otoczył wargami brodawkę jednej piersi.

Poszukał spojrzeniem jej oczu. Dojrzał w nich lęk, ale też z pewnością pożądanie.

Pożądanie zwyciężyło. Rozpiąć zamek błyskawiczny w jej spodniach. W ciągu paru sekund stanęła przed nim naga, przywierając do niego z całej siły, chcąc chłonąć ciepło jego skóry.

Było to jednak niemożliwe, póki miał na sobie ubranie. Gorączkowo sięgnęła do suwaka jego dżinsów.

Przytrzymał jej ręce i wymówił zduszonym głosem:

- Nie. Pozwól, że ja to zrobię. Będzie szybciej.

Dżinsy dołączyły do jej ubrań. Źrenice Matta rozszerzyły się, zagarnął ją rękami. Jego dłonie były wszędzie naraz, penetrowały każdy skrawek jej ciała. Nieznane do tej pory podniecenie ogarnęło ją potężną falą, zaczęła dygotać.

Stwardniałe od pracy fizycznej dłonie Matta ześlizgnęły się niżej, ujmując jej nagie pośladki. Z otwartych ust Brittany wyrwał się krzyk. Stłumił go pocałunkiem, pieszcząc również palcem jej wilgotne wnętrze. Skurczyła się, drżąc konwulsyjnie w jego ramionach.

Podniósł ją wyżej i powiedział szorstko:

- Obejmij mnie nogami.

- Matt!

- Cśś! Zrób to.

Uczyniła, jak żądał, on zaś oparł ją plecami o ścianę. Jej uda były płynnym ogniem, wszedł w nią szybko, gwałtownie, do końca. Objął wargami jej lewą pierś i zaczął drażnić językiem sutek. Każdy nerw w jej ciele drgał z rozkoszy.

Jego poruszenia były coraz silniejsze, coraz głębsze, pragnęła, by ten słodki ból trwał wiecznie, mimo iż została porwana przez coś, czego nie rozumiała.

- Och! - wydała cichutki okrzyk, kryjąc twarz na jego ramieniu.

Jęknął i wnikając w nią jeszcze głębiej, podarował jej całego siebie.

Razem osiągnęli spełnienie. Matt przylgnął wargami do nasady szyi Brittany i wyczuwając nimi puls, wsłuchiwał się w nadawane przezeń bez końca przesłanie.

Wciąż trwali złączeni, Brittany czuła, jak Matt znów zaczyna ją powoli wypełniać. Jego oczy prześlizgiwały się po jej ciele.

Widział ją całkiem dobrze w jasnym świetle księżyca, które wsączało się przez okno do pokoju.

Udało im się jakimś cudem przejść do sypialni Matta. Brittany nie miała pojęcia, jak ani kiedy, ale było to bez znaczenia. Ważne było wyłącznie to, że znów tulili się w uścisku.

Żadne z nich nie wymówiło nawet słowa. Słowa nie były potrzebne. Spowijała ich niemal namacalna cisza pulsowała wokół nich niczym żywa istota.

Niepewną ręką odgarnął wilgotne włosy z twarzy Brittany i

zaczął poruszać się delikatnie, wytwarzając tarcie, które

znów groziło wznieceniem w niej pożaru.

Był czuły, łagodny, a w szczytowym momencie Brittany wydawało się - choć mogła się mylić - że czuła, jak na jej policzek kapnęła jego łza.

Cisza. Tylko oddechy i zgodne bicie dwojga serc.


Na wpół rozbudzona Brittany poruszyła nogami i skrzywiła się. Ostre ukłucie bólu spowodowało, że nagle otworzyła szeroko oczy. Wpatrywała się w obcy sufit, próbując odzyskać orientację. Gdzie ona jest? I czemu czuje się taka odrętwiała i obolała?

Przebiegła spojrzeniem po pokoju. Zamarła, widząc kapelusz wiszący na oparciu bujanego fotela. Serce zaciążyło jej nagle jak kamień młyński.

- A niech to! - jęknęła, przypominając sobie od razu, co się wydarzyło.

Zęby zaczęły jej szczękać i w żaden sposób nie mogła nad tym zapanować, nie pomogło nawet, gdy przygryzła aż do krwi dolną wargę. Nie wolno poddawać się panice! Boże, jakże była tego bliska. Miała ochotę wrzeszczeć ze złości na samą siebie.

Zamiast tego wyskoczyła z łóżka, ciągnąc za sobą prześcieradło, i wyszła na palcach z sypialni. Zajrzała do holu, potem do kuchni. Wiedziała, że jest sama, ponieważ w domu było bardzo cicho, ale wolała się upewnić.

Pośrodku kuchennego stołu zobaczyła kartkę papieru opartą o solniczkę. Wiadomość była napisana tak dużymi literami, że mogła ją odczytać z miejsca, w którym stała.

"Czuj się jak w domu. Zobaczymy się później i zaczniemy od miejsca, w którym skończyliśmy. Matt".

Brittany uchwyciła się framugi, by nie upaść. Zaczerwieniła się aż po korzonki włosów, następnie zbladła jak ściana. Czuła się upokorzona nie tylko z powodu tego, na co sobie pozwoliła - bardziej jeszcze dotknęło ją, iż zakładał, że zrobi to ponownie.

Opanowała łzy, cisnące się do oczu i wróciła pośpiesznie do sypialni.

W pięć minut później wyniosła się z domu oraz z życia Matthew Diamonda. Na zawsze.



ROZDZIAŁ SIÓDMY


- Dobra robota.

Brittany kichnęła, zasłaniając usta chusteczką, po czym spojrzała na szefa, opierającego sie biodrem o brzeg biurka.

- Sprawa nie jest jeszcze zakończona. - W jej głosie brzmiało zmęczenie.

- To prawda, ale wygląda na to, że go przyskrzyniłaś.

- Zobaczymy.

Wade zsunął okulary na czubek nosa i zmarszczył brwi.

- Co to znaczy "zobaczymy"? Przecież z twojego raportu wynika czarno na białym, że przyłapaliśmy Diamonda na gorącym uczynku.

Brittany wzdrygnęła się wewnętrznie, mając nadzieję, że Wade tego nie zauważył. Wszystko, co dotyczyło Matta, oddziaływało na nią w taki sposób. Nieważne, czy ktoś wy-powiedział na głos jego imię, czy widziała je napisane na papierze.

Wade podniósł głowę i przyjrzał jej się badawczo.

- Nieźle się przeziębiłaś, co?

- To infekcja zatok - odpowiedziała Brittany, wstając od biurka i podchodząc do okna. Wpatrzyła się w zachmurzone niebo. Za chwilę na pewno zacznie padać. Było jej wszystko jedno. Pogoda doskonale pasowała do jej ponurego nastroju.

- To dlatego nie pojechałaś z powrotem do Diamonda?

Brittany zawahała się i nie odpowiedziała przez długą chwilę.

- Brittany, na miłość boską, pytałem cię o coś!

- Przepraszam. - Odwróciła się od okna, poświęcając całą uwagę szefowi. - Nie, nie, dlatego. To świństwo rozłożyło mnie tuż po powrocie do domu.

- Co więc było przyczyną? - Zdjął okulary i chuchnął na szkła. - Myślałem, że ta sprawa to twoje ukochane dziecko.

Podeszła do ekspresu i nalała pełną filiżankę kawy. Wy-ciągnęła ją w stronę Wade'a.

- Może się napijesz?

- Nie, dziękuję - odparł niecierpliwie, jak gdyby denerwowało go wszystko, co kolidowało z ich rozmową. - Odpowiedz mi na pytanie.

- Wciąż jest to moje ukochane dziecko, jak byłeś to uprzejmy nazwać. - Brittany odwróciła oczy i powiodła palcem po krawędzi filiżanki. - Ale nie widziałam powodu, żeby tam wracać, zwłaszcza że Bruce obiecał, iż dopilnuje, by sprzęt został odholowany do najbliższego warsztatu naprawczego dla dokonania ekspertyzy. Poza tym zna się na tym lepiej ode mnie.

- Nie mogę uwierzyć, że się do tego przyznajesz.

Uszczypliwe słowa szefa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.

- Póki czekamy na orzeczenie, zajmę się na razie sprawą Hanovera.

- Hm, jeśli ci szemrani małomiasteczkowi mechanicy zrobią to, co do nich należy, minie dobre kilka tygodni, zanim dostaniemy od nich raport. Zwykle są wolniejsi od ślimaków wspinających się pod górę.

Brittany podmuchała na kawę i upiła łyk.

- Spodziewałam się, że poznamy ekspertyzę znacznie wcześniej. Dlaczego ma to trwać tak długo?

- Ich opieszałość jest nam na rękę. Zastrzegliśmy, by się zanadto nie śpieszyli. Kiedy się podejrzewa sabotaż, trzeba się dobrze upewnić, że zostały rozpatrzone wszystkie ewentualności.

Brittany odstawiła filiżankę i podeszła do biurka.

- Napyta nam jeszcze kłopotów. - Głos jej się lekko załamał.

- I to cię martwi? - Wade przyjrzał jej się podejrzliwie.

- Ależ nie, skąd! - odparła szybko Brittany. - Po prostu... - Przerwała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

Wade uśmiechnął się, są zrozumiałe, bawiąc się swym wełnianym krawatem w krzyczących kolorach.

- Teraz już go mamy. Wiesz sama, że załatwienie takiej sprawy trwa trzydzieści do pięćdziesięciu dni, a może nawet dłużej, jeśli chcemy ją przeciągnąć, a w tym wypadku czas gra na naszą korzyść.

- A jeśli on w tym czasie splajtuje?

Wade posłał jej dziwne spojrzenie.

- On już zaczyna plajtować. Ale to nie nasze zmartwienie

prawda?

- Słusznie - uśmiechnęła się krzywo Brittany.

- Daj mi znać natychmiast, gdy Bruce wróci.

- Będziesz drugą osobą, która się o tym dowie.

Wade wstał.

- Lepiej idź do domu i kuruj się. Najpierw Walter, a teraz ty. Mam nadzieję, że to świństwo nie jest zaraźliwe.

Brittany z trudem powstrzymała rozdrażnienie. Ten facet posuwa się trochę za daleko.

- Nie ma się czym zarażać. Tata miał infekcję oskrzelową, a ja zatoki.

- Odrobina ostrożności nigdy nie zaszkodzi - powiedział Wade, idąc w stronę drzwi. Zatrzymał się na chwilę i odwrócił do niej. Muszę ci powiedzieć, że nie sądziłem, iż ci się to uda.

- Co? - spytała, choć wcale nie była ciekawa odpowiedzi.

- Przygwoździć Diamonda.

- Na razie za wcześnie na celebrowanie zwycięstwa, Wade. Sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Musimy u d o w o d n i ć, że Diamond ponosi winę.

- I udowodnimy - rzucił niedbale, zamykając za sobą drzwi.

Brittany ledwie się pohamowała, by nie chwycić segregatora i nie cisnąć nim w ślad za Wade'em.


Otoczyła ją atramentowo czarna ciemność. Gdy Brittany dotarła wreszcie do mieszkania, nie zadała sobie nawet trudu, by zapalić światło. Zamknęła drzwi i oparła się o nie bezsilnie.

Czuła się fatalnie, i to nie tylko fizycznie. Była po prostu wykończona psychicznie. Zgoda, Wade wyprowadził ją z równowagi. Codziennie dziwiła się coraz bardziej, co też ojciec w nim widzi. Czasami Wade bywał tak obrzydliwy, że ledwie tolerowała jego obecność. Dziś właśnie był jeden z takich dni.

Brittany wiedziała jednak, że nie jest całkiem bezstronna. Wade miał rację mówiąc, że w uzasadnionych przypadkach jej obowiązkiem jest ostry atak, a sprawa Matta właśnie do takich należała.

To jednak nie usprawiedliwiało późniejszego fiaska. Skompromitowała się we własnych oczach, zrobiła coś nie-wybaczalnego. Połączyła pracę zawodową z przyjemnością.

Czy naprawdę poszła do łóżka z Mattem? Czy ich ciała rzeczywiście stały się jednością? Czy posiadł ją tak całkowi-cie, że zapomniała o wszystkim, liczył się tylko on i to, co z nią robił, co dzięki niemu czuła.

T a k!

Nawet po upływie trzech tygodni ściskało ją w dołku na wspomnienie nocy w jego ramionach. Jak mogła zachować się tak niemądrze, tak wbrew swoim zasadom? Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z dręczących ją pytań.

Jedyną pociechę stanowił fakt, że nie musi ponownie spotkać się z Mattem.

Mimo to każdy dzwonek do drzwi czy telefon wprawiał ją w przerażenie. Może to on? Za każdym razem, gdy wychodziła na ulicę, oglądała się z lękiem przez ramię.

Niepotrzebnie się obawiała. Teraz wiedziała już z całą pewnością, że nie uczyni absolutnie nic, by ją odnaleźć. Na pewno jest zadowolony, że się jej pozbył, zupełnie tak samo jak ona. A nawet bardziej.

Przycisnęła rękę do czoła, usiłując wziąć się w garść.

Na szczęście jej uwagę przyciągnęło migające światełko stojącej obok lampy automatycznej sekretarki. Rzuciła na krzesło torebkę i żakiet, podeszła do tapczanu, a następnie nacisnęła guzik urządzenia.

Dwie wiadomości zostawili przyjaciele, zapraszający ją na przyjęcia. Kolejne dwie były od Wade'a. Ostatnią przekazała sekretarka doktora.

- Brittany, mówi Joyce z gabinetu doktora Daniela. Doktor prosił mnie, bym sprawdziła, czy lek, który ci przepisał, już zadziałał i czy czujesz się lepiej. Przyjmie cię jutro o godzi-nie, którą proponowałaś.

Brittany wyłączyła automat, usiadła na tapczanie i rozejrzała się po pokoju. Wiadomość od doktora wzburzyła ją do reszty, przypominając, że infekcja nadal jej dokucza i że musi spotkać się z nią osobiście.

W dodatku prawdziwą przyczyną, dla której umówiła się na wizytę, był brak miesiączki. W pierwszym tygodniu nie przejęła się tym wcale, przypisując opóźnienie nerwom. Po dwóch tygodniach jednak to rozumowanie przestało być takie oczywiste.

Z alternatywą nie mogła się pogodzić, nie chciała nawet dopuścić takiej myśli. Mimo to musiała połknąć tę gorzką pigułkę.

Tracąc zupełnie zimną krew, Brittany podbiegła do ogromnego lustra w sypialni. Zaczęła się rozbierać, lecz palce odmawiały jej posłuszeństwa.

Udało jej wreszcie pozbyć się ubrania. Stała przed lustrem, przyglądając się bacznie swemu nagiemu ciału. Odwróciła się jednym bokiem, potem drugim, przesuwając spojrzenie po szczupłych spadzistych ramionach, stromych pełnych piersiach, płaskim brzuchu i długich zgrabnych nogach.

Ciąża?

Nie, to absolutnie niemożliwe! Ale przecież zatrzymał jej się okres. Nie wolno jej tego zlekceważyć. Och, Brittany, pomyślała, ty skończona idiotko! Oczywiście, że możesz być w ciąży.

Sięgnęła po płaszcz kąpielowy, owinęła się nim szczelnie, podeszła wolno do łóżka i przycupnęła na brzeżku. Gardło miała tak ściśnięte, że z trudem mogła przełknąć ślinę. Jej ciało przebiegały dreszcze, od czubków palców aż po czubek głowy.

Czy to możliwe, że nosi dziecko Matta Diamonda?

Poddała się obezwładniającej panice.

- Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz?

- Poza twoim towarzystwem naprawdę niczego - odpowiedziała łagodnie Maria Frost.

Matta dręczyło poczucie winy. Wiedział, że powinien częściej odwiedzać Marię i jej syna, choć zrobił dla nich znacznie więcej niż ktokolwiek inny, nawet ich własna rodzina.

Poza tym nie miał wyboru. Gdyby nie on, Maria wciąż miałaby kochającego męża, który troszczyłby się o nią.

Jakby czytając w jego myślach, Maria spytała cicho:

- Kiedy przestaniesz obwiniać siebie za śmierć Tima?

- Nigdy - odparł apatycznie Matt.

- To był wypadek. Musisz się z tym wreszcie jakoś uporać. Pomyśl raczej o sobie.

- Robię to - odparł ponuro.

- Nic jeszcze nie wiadomo?

- Nic nie będzie wiadomo, dopóki ci dranie nie przygotują orzeczenia.

- Z pewnością ta kobieta z firmy ubezpieczeniowej widziała, jak bardzo ci zależy na załatwieniu sprawy.

- Słuchaj, Mario, muszę już kończyć. Wpadnę niedługo zobaczyć się z tobą i Skipperem, dobrze?

- W... porządku - odpowiedziała, zaskoczona jego nagłą oschłością.

Matt odłożył słuchawkę. Gapił się na nią przez dłuższą chwilę, wcale jej nie widząc. Przed oczyma majaczyła mu twarz Brittany.

- Cholera! - mruknął, zrywając się na równe nogi, jakby go wystrzelono z katapulty.

Sam postawił uszy i zaczął skomleć.

Matt wypadł jak burza z pokoju, wbiegł do kuchni i wyjął butelkę piwa z lodówki. W chwilę później butelka była pusta, ale on nie czuł się ani odrobinę lepiej.

Może wypije filiżankę gorącej kawy? Nie. Nie będzie mógł zasnąć, a wcale mu to niepotrzebne. Potrzebny mu natomiast czek, żeby mógł zastąpić zniszczony sprzęt nowym i zacząć normalną pracę. A przede wszystkim powinien przestać myśleć o Brittany.

Roześmiał się gorzko. Za późno, Diamond. Powinien był zastanowić się nad tym wcześniej, zanim oparł ją o ścianę i kochał się z nią, póki oboje całkiem nie opadli z sił.

W dodatku nie poprzestał na tym. Zaniósł ją do łóżka i delektował się każdą rozkoszną częścią jej ciała, póki nie miało już przed nim żadnych tajemnic.

Ból głowy, który dokuczał mu już od pewnego czasu,

rozszalał się z siłą nawałnicy.

- Chodźmy, Sam - powiedział - przewietrzymy się.

Ciepła noc podziałała jak balsam na jego sponiewierane uczucia. Stanął jak balsam na jego sponiewierane uczucia. Stanął na ganku i wpatrzył się w rozgwieżdżone niebo. Gdzieś z tyłu dobiegało ćwierkanie świerszcza. Sam odbiegł od niego i węszył, szukając czegoś w trawie.

Matt ledwie zwracał na niego uwagę. Powrócił znów myślami do Brittany, co natychmiast spowodowało, że jego dżinsy zrobiły się za ciasne. Musi koniecznie o niej zapomnieć. To była wyłącznie przygoda jednej nocy, spotkanie dwóch statków, mijających jednej nocy, spotkanie dwóch statków, mijających się w ciemności. Świadczyło o tym jej nagłe zniknięcie.

Potwierdziło to pojawienie się w kilka dni później harvardzkiego gogusia w trzyczęściowym garniturze.

Zapomnij o niej! - powtarzał sobie. Ona nie jest tego warta.

Huśtawka na ganku skrzypnęła pod jego ciężarem, gdy na niej siadał. Zaczął się powoli bujać.

Nigdy nie przypuszczał, że może do tego stopnia stracić głowę. Musiał szczerze przed sobą przyznać, że dotychczas żadna ze znanych mu kobiet nie działała na niego w taki sposób, doprowadzając jego krew do stanu wrzenia, sprawiając, że wszystko inne przestawało się liczyć.

Nawet teraz nie mógł zapomnieć rozkosznych dźwięków, które wydawała, osiągając punkt kulminacyjny...

Był rozpalony niczym piec grożący lada chwila wybuchem. Walczyły w nim wstyd i gniew. Wstyd z powodu swej żądzy i gniew, że nie jest w stanie nad nią zapanować.

Zerwał się gwałtownie z huśtawki i wcisnął ręce do

kieszeni dżinsów. Lepiej skoncentrować się teraz na uczuciu gniewu. Cała ta historia z Brittany była czystym szaleństwem. Zresztą nieważne.

Nigdy więcej już jej nie zobaczy.


Matt zamrugał kilkakrotnie powiekami, szczęka mu opadła.

- Patrzcie, patrzcie. A więc mimo wszystko zdecydowałaś się wrócić do Hicksville.

Serce Brittany zatrzepotało na jego widok.

- Czy... mogę wejść?

- Czemu nie? - powiedział, cofając się, by ją wpuścić.

Zamknął drzwi i wszedł za nią do salonu. Panowało przytłaczające milczenie. Mimo to zmusiła się, by spojrzeć mu w twarz.

On jednak na nią nie patrzył. Głowę miał zwróconą w kierunku okna, przez które wpadały promienie słoneczne. Wiedziała, że jest oszołomiony, poznała to po jego minie, gdy otworzył drzwi. Ale dostrzegła też coś innego, tylko nie po-trafiła tego nazwać. Nieważne. Przyjechała tu służbowo i nic poza tym nie miało znaczenia. A jednak to, co się wydarzyło, dokuczało niczym czerń.

Nie mogła oderwać od niego oczu, choć profil Matta bynajmniej nie dodawał jej zachęty. Jego grubo ciosane rysy zastygły w zimnym, odpychającym grymasie. Sprawiał wrażenie, że jej nienawidzi - ten sam mężczyzna, który kochał się z nią tak namiętnie, tak desperacko zaledwie miesiąc temu.

Przyglądali się sobie nawzajem przez długą chwilę, po czym ich oczy spotkały się i zatonęły w sobie.

- Napijesz się kawy? - spytał nagle, rozpaczliwie usiłując

rozładować napięcie.

Brittany wiedziała, że nie powinna. Nie była to bynajmniej towarzyska wizyta. Ta myśl wydała jej się tak niedorzeczna, że wybuchnęłaby śmiechem, gdyby nie obawiała się, że przerodzi się on w płacz. A w ciągu ostatnich kilku dni przelała tyle łez, że wystarczyłoby na całe życie.

- Poproszę pół filiżanki.

Gdy podawał jej kawę, ich palce niechcący się zetknęły. Zadrżała. Pamięć o dotyku jego rąk i warg wciąż była żywa. Pamiętała namiętną harmonię ich ciał, gdy się kochali, głębokie uczucia, które ją przepełniały - uczucia, które, ku jej przerażeniu, można by nazwać miłością.

Spojrzał na nią z surową miną.

- Po co wróciłaś?

Brittany nie była w stanie wykrztusić słowa. Czuła szum w uszach, ręce jej się trzęsły, gdy podnosiła do ust filiżankę.

Obserwował ją spod półprzymkniętych powiek.

- Czekam na odpowiedź.

Mówił obojętnym tonem, jak gdyby był całkiem spokojny. Wiedziała jednak, że jest inaczej. Słyszała w jego głosie chrapliwe dźwięki, jakby ktoś pocierał o siebie dwa arkusiki papieru ściernego. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

- Ja... musimy porozmawiać - powiedziała, zaciskając mocniej palce na filiżance.

- Może usiądziesz?

Choć czuła się, jak gdyby ziemia usuwała się jej spod stóp, Brittany wciąż nie mogła usiąść. To, co miała do powiedzenia, wymagało pozycji siedzącej.

- Mam nadzieję, że przyjechałaś tu z czekiem w torebce po to, by zlikwidować sprawę.

Obrzuciła pokój błędnym wzrokiem.

- Nie.

Patrzył na nią spod gniewnie zmarszczonych brwi, co nadało mu jeszcze groźniejszy niż kiedykolwiek wygląd.

- Więc po kiego diabła się tu zjawiłaś?

Brittany miała uczucie, że między żebrami utkwił jej jakiś twardy przedmiot, utrudniający jej mówienie.

- Zdajesz sobie sprawę, że to, co zrobiłaś, było okropne - powiedział nieoczekiwanie. - Wyjechać tak bez słowa wyjaśnienia!

Wyglądał na człowieka, którego łatwo w tej chwili zranić. Odwróciła wzrok, odrętwiała i niemal chora.

- Wiem.

- Czemu więc tak postąpiłaś?

Spojrzała na niego z ociąganiem.

- Ja... ja się bałam.

- Mnie?

- Nie, samej siebie - wymówiła szeptem.

- Brittany... - wyszeptał. Postąpił krok w jej kierunku.

Cofnęła się.

- Nie... Matt... proszę.

Jak gdyby przypominając sobie sytuację, w której usłyszał od niej ostatnio podobne słowa, zmrużył oczy i zacisnął szczęki. Zdawało się, że jeszcze chwila i wybuchnie.

- Matt... ja...

- O co chodzi, Brittany?

Odstawiła filiżankę i skrzyżowała szczupłe ramiona na piersiach.

- Muszę ci coś powiedzieć.

- Ach, więc o to chodzi. Decyzja została podjęta. Wydusicie

ze mnie...

- Ależ nie! - Potrząsnęła gwałtownie głową.

- No to o co? Nic nie rozumiem.

- Ja... ja nie przyszłam rozmawiać o twoim roszczeniu - odezwała się Brittany po dłuższej przerwie.

Wbił w nią taki świdrujący wzrok, że straciła odwagę. Ale tylko na sekundę. Przyjechała tu, by rozegrać swoją partię niezależnie od wszystkiego.

- Do cholery! Jeśli się nie pośpieszysz...

- Jestem w ciąży, Matt.

Doznany wstrząs pozbawił jego twarz wyrazu.

Serce Brittany ścisnęło się z bólu. Miała wrażenie, że rozrywa się na kawałki.

- Co takiego?!

Wciągnęła spazmatycznie powietrze. O mój Boże, pomyślała. Jego słowa i ton, jakim zostały powiedziane, dotknęły ją do żywego. Sprawdziły się jej najgorsze obawy. Nie mogła mieć pewności, jak zareaguje, ale wyobraziła sobie taki właśnie scenariusz. Powinna być, więc przygotowana.

Ale nie była. I sprawdziło jej to ból. Ból tak wielki, że czuła się jak zbity pies.

Przecież do tego, by zajść w ciążę, potrzeba dwóch osób. A jemu ich igraszki w łóżku sprawiły taką samą przyjemność jak jej. I konsekwencje powinni ponieść oboje, po pierwsze za to, że pozwolili, by do tego doszło, a po drugie, że nie przedsięwzięli żadnych środków ostrożności.

Idiotka! Idiotka! Idiotka! - powtarzała sobie w kółko, gdy doktor powiedział jej, że jest w ciąży. Nie tylko potępiła samą siebie, ale wpadła w istną panikę.

Dlaczego więc czuła się taka zawiedziona reakcją Matta?

Być może dlatego, że patrzył na nią, jakby była powietrzem. A przecież słyszał ją, słyszał każde słowo, które wypowie-działa.

- Będę miała dziecko - powtórzyła cicho. - T w o j e dziecko.

Ich oczy się spotkały.

Cały czas niemal stanął w miejscu. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność.

- Ja... - Zamknął usta, jak gdyby nie znajdując słów.

- Pomyślałam sobie, że masz prawo wiedzieć - wyszeptała, cała drżąc z napięcia. - Dlatego przyjechałam. Ale niczego od ciebie nie oczekuję.

- To znaczy? - Oczy zwęziły mu się jak szpareczki.

Było znacznie gorzej, niż sobie wyobrażała. Stał przed nią zimny, nieprzystępny niczym potężna góra lodowa.

- To znaczy, że zamierzam sama zająć się dzieckiem, ponieważ przerwanie ciąży...

- Przerwanie ciąży! - Twarz Matta zrobiła się purpurowa z gniewu. - Nigdy! Słyszysz?!

- Przestań! - Brittany zasłoniła uszy rękami.

Matt zaklął głośno.

- Nie pozwoliłeś mi skończyć.

- No więc skończ.

- Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się pozbyć... dziecka.

- Czemu nie? Nie umiem sobie wyobrazić, byś mogła go pragnąć.

Miała uczucie, że ktoś zaciska pętlę na jej szyi. Łzy napłynęły jej do oczu.

- Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo mnie nienawidzisz.

- Wcale cię nie nienawidzę. - Jego głos przypominał dźwięk tłuczonego szkła. - Choć myślę, że wszystko byłoby wówczas prostsze.

Zapadło długie milczenie.

- Na pewno jesteś w ciąży?

- Na pewno.

- Nie ma mowy o pomyłce?

- Czy mam ci przynieść zaświadczenie od lekarza?

- Nie.

I znów cisza.

- Posłuchaj, ta rozmowa do niczego nie prowadzi, pojadę już...

- Nie sądzę - powiedział, chwytając ją za ramię.

Brittany popatrzyła na jego dłoń, potem na niego, przez cały czas modląc się, by nie wybuchnąć płaczem. Stali niebezpiecznie blisko siebie.

- Słucham?

- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki wszystkiego nie ustalimy.

Wyszarpnęła rękę i ruszyła w stronę drzwi. Więcej nie była w stanie znieść. Czuła, że traci panowanie nad sobą. Musi się stąd wydostać, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę.

- Jeśli idzie o mnie, podjęłam już decyzję.

- Guzik prawda! Skoro jesteś w ciąży, nie ma mowy, by moje dziecko urodziło się bękartem!

- Co więc proponujesz?

Słowa Brittany, wypowiedziane spokojnym tonem, zapadły w ciszę niczym kamień.

- Proponuję ci małżeństwo, ot i tyle.

Serce zaczęło bić jej jak oszalałe.

- Czy... czy ty wiesz, co mówisz?

- Tak, wiem. Czy wyjdziesz za mnie?

Pytanie zawisło w powietrzu niczym kuszący, lecz zakazany owoc. Brittany uświadomiła sobie, że w głębi serca pragnęła, by to właśnie powiedział. Nie oszukiwała się jednak, że dzięki jego propozycji wszystko się wspaniale ułoży.

Matt był dla niej obcym człowiekiem, a mimo to kochała go. Wiedziała o tym od chwili, gdy otworzył jej drzwi dzisiejsze-go popołudnia. Czy to było szaleństwo, czy nie, zakochała się po uszy. Ale ta miłość nie uczyniła jej ślepą. Mimo to, dla dobra dziecka, które nosiła w sobie, uczyni wszystko, by małżeństwo było udane.

- Brittany... - Głos Matta załamał się.

Przełknęła z trudem ślinę, gardło miała całkiem ściśnięte.

- Słucham?

- Chodź tutaj.

Z cichym okrzykiem rzuciła mu się w ramiona. Przytulił ją mocno do serca.

Odsunęła się od niego odrobinę i spojrzała mu badawczo w oczy.

- I co teraz?

Pocałował ją w czubek nosa. Czuła, że był to spontaniczny odruch, który sprawił, że wszystko stało się bardzo szczególne.

- Ustalmy datę - zaproponował cicho.

- Masz rację. - Uśmiechnęła się niepewnie.

- Kiedy chcesz... to zrobić?

- A ty?

- Szybko. Najpóźniej za dwa, trzy dni. - Sondował ją wzrokiem. - Musimy pomyśleć o dziecku, prawda?

Brittany położyła dłoń na wciąż jeszcze płaskim brzuchu i uśmiechnęła się, czując, jak rumieniec wypływa na jej policzki.

- Dobrze.

- A co z twoim ojcem?

Zmarszczyła brwi, ale szybko się rozpogodziła.

- Muszę mu, oczywiście, powiedzieć.

- Myślę, że im szybciej, tym lepiej. - Matt odchrząknął. - Czy chcesz, żebym z tobą pojechał?

- Nie... nie. Myślę, że będzie lepiej, jeśli powiem mu o tym sama.

- Dobrze.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

- Mamy sobie tyle do powiedzenia.

- Wiem.

- Kiedy się zobaczymy?

- Jutro, oczywiście - odpowiedział, a następnie pocałował ją gorąco, namiętnie w usta. Odsunął ją szybko na odległość ramion. - Nie chcę, żeby cos się zaczęło.

Brittany zaczerwieniła się jak piwonia.

- Przecież wiesz, że możesz mnie dotykać. Nie jestem chora. Ciąża to normalna rzecz.

- Nie o to chodzi, mam na myśli jedynie to, że jeśli nie odejdziesz teraz, w ogóle cię nie wypuszczę.

- No więc dobrze, zobaczmy się jutro.

- Jutro - powtórzył jak echo.

Małżeństwo?

To niemożliwe. Jeszcze do wczoraj to słowo dla niego nie

istniało. A teraz stało się nagle takie realne, musiał się do niego przyzwyczaić.

Dziecko?

Nieprawdopodobne. Ale i temu wyznaniu musiał sprostać.

Czy oszalał, proponując jej małżeństwo? Tak. Różnili się od siebie tak bardzo, jak tylko dwoje ludzi może się różnić. Nie łączyło ich nic poza wzajemnym szalonym pożądaniem. Dzięki Bogu, nie miało to nic wspólnego z miłością. Co więcej, nigdy nie pozwoliłby sobie na to, żeby się w niej zakochać. Byłby to jego koniec.

Ale czy samo dziecko to nie za mało? I seks? Czy obie te rzeczy wystarczą, by scementować ich małżeństwo? Odetchnął głęboko. Kręciło mu się w głowie, nie mógł odzyskać panowania nad sobą.

Próbował wziąć się za bary z niesamowitą woltą, którą wykonało jego życie. Nawet teraz każdym nerwem pamiętał swą reakcję, gdy otworzył drzwi i zobaczył w nich Brittany. Poczuł się tak, jakby otrzymał cios prosto w splot słoneczny.

Nie był w stanie poruszyć i oderwać od niej wzroku. Oczy miała podkrążone ze zmęczenia, że chyba nigdy nie wyglądała ładniej. Zielonkawy kombinezon podkreślał zmysłowe wypukłości jej ciała, które mogły doprowadzić do szaleństwa każdego mężczyznę.

Powinien był pamiętać. Czuł się tak, dopóki nie dotknął, nie wycałował, nie dopieścił językiem każdego centymetra jej ciała. Przekroczył bramy raju, to prawda. Ale teraz musiał za to zapłacić - swoją wolnością.

Obudziło się jednak w nim coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Coś, co go przestraszyło, a jednocześnie było takie cudowne.

- Sam, staruszku, niedługo usłyszysz tutaj tupot malutkich nóżek.

Jednakże najpierw musi się ożenić. O ż e n i ć!



ROZDZIAŁ ÓSMY


Głowa Matta spoczywała w zagłębieniu ramienia Brittany. Przesunąwszy się lekko, ujął jej pierś i chwycił wargami sutek.

Brittany zanurzyła wolną dłoń w jego włosach, powieki jej zatrzepotały, poddała się tej pieszczocie, rozsuwając uda. Zaczął gładzić ich wewnętrzną stronę, mrucząc z rozkoszy, gdy poczuł, jak bardzo go pragnie.

Nie zabierając stamtąd ręki, Matt pieścił wilgotnymi warga-mi jej piersi, póki sutki nie stwardniały. Oddychanie zaczęło sprawiać jej trudność, podniecenie wzbierało potężną falą.

Pragnąc zadać mu taki sam rozkoszny ból, Brittany zaczęła pieścić jego ciało. Jęknął i zaczął poruszać ręką znajdującą się wciąż pomiędzy jej udami.

- Och, tak, Matt. Och!

Oboje czuli, że zbliżają się do granicy wytrzymałości, zmienili więc pozycję, zwierając się w uścisku. Nasuwając się na nią, Matt mruczał jej do ucha jakieś pozbawione sensu słowa. Brittany zdawało się, że ten stan upojenia będzie trwał wiecznie. Roztapiała się w rozkoszy, uda jej dygotały,

pierś wzbierała gwałtownymi emocjami. Czuła przyśpieszone bicie ich serc, brakowało jej tchu.

- Nie mogę dłużej czekać - wyszeptał załamującym się głosem. - Przepraszam...

Przesunął głowę, obejmując wargami stwardniałą brodawkę i ssąc ją lekko. Spalała ich dzika namiętność. Podłożył dłonie pod jej pośladki i uniósł ją.

Wypełniał ją szczelnie i całkowicie. Umiejętnie posługiwał się swym ciałem, by doprowadzić ją do szaleństwa. Obojgu wyrwał się z piersi głośny jęk, gdy przywarła do niego kurczowo. Uwielbiała sposób, w jaki jej dotykał, napór jego ciała zaklinowanego pomiędzy jej udami.

Czując zbliżanie się szczytowego momentu, wtuliła twarz w jego muskularne ramię, chłonąc słonawy smak jego skóry, jego zapach. Ich ciała stanowiły doskonałą jedność, scaloną wspólnym rytmem. Krzycząc z rozkoszy, równocześnie dotarli na szczyt.

Nie wypuszczając się z objęć, zapadli w głęboki, niczym nie zakłócony sen.


Obudziwszy się, Brittany przeciągnęła się słodko, po czym spojrzała na pogrążonego we śnie Matta. Uśmiech przemknął po jego wargach, leżała tak przez jakiś czas, obserwując go i rozkoszując się wspomnieniem przeżytych chwil. Miał nad nią ogromną władzę, jego dotyk zawsze doprowadzał ją do szaleństwa, jej odczucia były tak intensywne, że aż trudne do zniesienia.

Czasami musiała się uszczypnąć, by nabrać pewności, że to wszystko jej się nie śni, że naprawdę są małżeństwem od dwóch miesięcy. A co dziwniejsze, byli szczęśliwi, co nie znaczy, że nie zdarzały się pomiędzy nimi nieporozumienia.

Początkowo przeszkadzało im trochę skrępowanie dwojga ludzi, którzy nie przywykli do mieszkania razem i nie znali swoich nawyków. Każdego dnia dowiadywali się o sobie

czegoś nowego.

Oboje odznaczali się zmiennym usposobieniem i oboje byli niezależni. Dzień po dniu musieli się dawać i brać.

Najpotężniejsza sprzeczka miała miejsce w tydzień po ślubie. Matt wrócił wcześniej z lasu, by wziąć prysznic i ogolić się przed wyjściem na przyjęcie na świeżym powietrzu, wydawane przez zaprzyjaźnionego przedsiębiorcę z tej samej branży.

Ubierali się właśnie, gdy Brittany odwróciła się do swego świeżo upieczonego męża i spytała:

- Czy jesteś zadowolony ze swojej pracy?

Matt przerwał zapinanie guzików i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Co to, u diabła, za pytanie?

- Nigdy dotąd nie rozmawialiśmy poważnie o naszej przyszłości - odrzekła z wahaniem Brittany, zdając sobie sprawę, że wkroczyła na grząski grunt.

- Co to ma wspólnego z moją pracą?

- Myślę, że to raczej oczywiste.

- Nie dla mnie - odparł.

- Nigdy nie brałeś pod uwagę możliwości zajęcia się czymś innym, mniej niebezpiecznym?

- Na przykład? - Ton jego głosu świadczył, że temat rozmowy bynajmniej mu nie odpowiadał.

- Och, nie wiem. - Popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem. - Musimy przecież pomyśleć o dziecku... - Umilkła.

- Nie podoba ci się tutejsze życie. - Oczy Matta straciła nagle blask.

- Słucham?

- O to ci przecież chodzi, prawda? Nie o moją pracę, lecz o

to, gdzie musisz mieszkać.

- Nigdy nic takiego nie powiedziałam.

- To prawda, nigdy. Nie musiałaś tego mówić.

Łzy trysnęły jej z oczu, wyciągnęła do niego rękę.

- Matt... proszę... nie wściekaj się na mnie.

- O Boże, Brittany - powiedział z udręką w oczach - nigdy się nie dowiem, czemu pozwalam, byś okręciła mnie sobie wokół małego palca.

- Pocałuj mnie - zażądała, przesuwając wilgotnym językiem po dolnej wardze.

Pochwycił ją z jękiem w ramiona. Nie udało im się dotrzeć na przyjęcie.


Ten incydent pokazał im obojgu, jak bardzo są drażliwi i ile ich jeszcze czeka pracy.

Niemniej jednak wyraźnie dawało się zauważyć zmianę, jaka zaszła w Matcie. Nie był już tym spiętym, gniewnym samotnikiem, którego Brittany poznała. Wydawała się czerpać autentyczną przyjemność z małżeństwa, zwłaszcza w czasie, który spędzali w łóżku.

Jedyną ciemną chmurą na jasnym horyzoncie był Walter. Brittany nie mogła jednak winić wyłącznie ojca za jego nastawienie. Uparła się, by nic mu nie mówić, dopóki nie wezmą z Mattem ślubu.

Ta decyzja musiała mieć swoje konsekwencje. Brittany było bardzo przykro, że Walter został wyłączony z tak doniosłego wydarzenia w jej życiu. Kochała go i to on powinien poprowadzić ją do ołtarza.

Nie trzymał jej przecież pod kluczem i nie mógłby w żaden sposób powstrzymać jej od wyjścia za mąż. Pragnęła jednak

uniknąć jego lodowatej dezaprobaty.

Dopiero po skromnej uroczystości ślubnej w Nacogdoches, Brittany udała się do Tyler bez Matta i powiadomiła ojca o swej decyzji.

- Czyś ty straciła rozum? - wykrzyknął, purpurowiejąc na twarzy.

- Nie, ojcze, daleka jestem od tego.

- Na miłość boską, czemu więc... Chyba nie sądzisz, że ten związek ma szansę przetrwania? - Potarł silnie czoło, jak gdyby nękał go ból głowy. - To zwyczajny prostak!

- Tatusiu...

- Daj mi spokój! Do czego chcesz doprowadzić? Mam się stać pośmiewiskiem we własnej firmie?

- To... to okropne, co mówisz. - Skrzywiła się z niesmakiem.

Walter odwrócił się, po czym zaczął krążyć po pokoju.

- Wiesz, że mógłbym pociągnął za odpowiednie sznurki, by unieważnić to małżeństwo.

- Jestem w ciąży, tatusiu.

Wpatrywał się w nią w osłupieniu. Otworzył usta tylko po to, by je zamknąć gwałtownie.

- Matt nalegał, byśmy się pobrali i zgodziłam się.

Walter zbladł jak ściana, po czym rzekł lodowatym tonem:

- Zapewniam cię, że będziesz tego gorzko żałowała.

Brittany wyciągnęła do niego rękę.

- Tatiusiu, proszę... spróbuj cieszyć się, jeśli nie z mojego małżeństwa, to przynajmniej z dziecka. - Umilkła na chwilę, wciągając głęboko powietrze. - Zawsze pragnąłeś mieć wnuka.

- Ale nie od Matthew Diamonda. Na Boga, czyżbyś już zapomniała, że jest podejrzany o umyślne dewastowanie własnego sprzętu?

- Matt twierdzi, że jest niewinny i ja mu wierzę.

- Cóż, widzę, że cię kompletnie przekabacił. - Walter uśmiechnął się z przymusem.

- Wiem, że z pewnością, nie załatwiał tej sprawy jak należy, ale wiedziałam, że nie uzyskam twojej aprobaty. - Pomasowała ze znużeniem mięśnie karku. - Po prostu chciałam... żeby moje dziecko miało ojca.

Walter patrzył wciąż na nią z ponurą miną.

- Howard ożeniłby się z tobą...

- Och, tatusiu, jak coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy! - powiedziała Brittany załamującym się głosem. - Przecież to byłoby nieuczciwie wobec niego. Howard zasługuje na coś lepszego.

- Kiedy doczekam się, by poznać twojego mę... Matta?

Brittany widziała, że te słowa ledwie przeszły mu przez gardło. Wyrwało jej się głębokie westchnienie.

- Niedługo, obiecuję.

- Rozumiem, więc, że zamierzasz mieszkać w lesie.

- Tak.

- Czy pomyślałaś, jak dziecko będzie dorastać w takim otoczeniu? - Walter pokręcił głową. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

- Wiem. - Omal się nie zająknęła, zapanowała jednak nad głosem. Nie dopuści do tego, by się zorientował, że dręczą ją podobne wątpliwości.

- A co z twoją pracą?

- Nic się nie zmieni. Po prostu Lufkin będzie moją bazą wypadową.

- Nie podoba mi się to. Nie podoba mi się ani trochę.

- Jestem szczęśliwa, ojcze. Wszystko się jakoś ułoży,

zobaczysz. - Pochyliła się, by pocałować go w chłodny policzek, spodziewając się jednak, że się uchyli. Ku jej zdumieniu, nie uczynił tego. - Muszę już iść.

W kilku minut później odbyła kolejną rozmowę, tym razem z Howardem. Podobnie jak Walter, powiedział jej bez ogródek, że popełniła mezalians, że Matt nie jest dla niej odpowiednim mężczyzną i że to związek bez przeszłości. Brittany odrzekła, że przykro jej, iż tak to odbiera, po czym się pożegnała.

Choć żadne z tych spotkań nie było przyjemne, nie miała zamiaru pozwolić, by wpłynęły na nią deprymująco. Nie da się odwieść od silnego postanowienia, że zrobi wszystko, by jej małżeństwo było szczęśliwe, choćby tylko przez wzgląd na dziecko.

Oczywiście wolałaby, żeby ojciec zareagował inaczej. Pomyślała, że może dziecko spowoduje zmianę jego nastawienia. Czy kiedykolwiek uda jej się go zadowolić? A raczej, czy kiedykolwiek zaprzestanie wysiłków w tym kierunku? Szczerze w to wątpiła i właśnie to najbardziej ją przerażało.

- Kiedy ruchy dziecka będą wyczuwalne?

Głos Matta wyrwał ją z zamyślenia. Całkiem już rozbudzony, gładził ją po brzuchu. Uśmiechnęła się, nakrywając jego dłoń swoją.

- Doktor powiedział, że lada dzień.

- O czym myślałaś?

- O tacie - odpowiedziała szczerze.

- Myślisz, że kiedyś się z tym pogodzi?

- Może tak, może nie.

Matt wciągnął głęboko powietrze.

- Nie żałujesz?

- Nie. - Zmieniła pozycję, by móc spojrzeć mu w oczy. - A ty?

- Ja też nie.

- Szczerze mówiąc, mam trochę wątpliwość.

- I ja je mam - powiedział z uśmiechem. - Ponieważ jesteś cholernie zepsutą smarkulą.

- Ta uwaga będzie cię drogo kosztowała, koleś. - Dźgnęła go palcem o żebro.

- Jestem chętny.

Uśmiechnęła się.

- Tak jakbym o tym nie wiedziała!

- Uskarżasz się?

- Nie - szepnęła.

Milczeli przez chwilę, ciesząc się swą bliskością i nasłuchując grania świerszczy za oknem.

- Która godzina? - spytał Matt.

- Czy to ważne?

- Nie, tylko myślę, że najwyższy czas, bym zwlókł się z łóżka.

- Jest jeszcze ciemno.

- To dobrze.

- Dzwonił Bruce.

- I co? - Z twarzy Matta zniknął uśmiech.

- Obawiam się, że nie podjęli jeszcze decyzji.

Matt otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, po czym je zamknął. Odkąd stali się małżeństwem, nie zapytał jej nigdy, czy uważa go za winnego, czy też niewinnego. Ponieważ kwestia była drażliwa, oboje skrzętnie ją omijali. Sprawa wciąż nie była załatwiona i Matt nie otrzymał dotąd odszkodowania.

By zapłacić w terminie raty za swój sprzęt, Matt wypożyczył od przyjaciela ciągnik i ładowarkę. Fabryka papieru w Lufkin kupowała każdą ilość drewna, jaką udało mu się dostarczyć. Pociągało to za sobą konieczność zwiększenia liczby godzin pracy i Brittany wiele czasu spędzała sama. Nie nudziła się jednak, ponieważ miała sporo własnych zajęć, poza tym była zajęta robieniem planów związanych z dzieckiem.

- Nie rozmawiajmy o interesach, dobrze? - powiedział Matt. Jego wargi znalazły zaciszne miejsce w zagłębieniu jej szyi. - Pachniesz zachwycająco.

- Naprawdę?

Matt podparł się na łokciu i uśmiechnął się do niej. Światło księżyca zalewało pokój, mogła, więc widzieć jego oczy. Były niebieskie jak ocean i zdawały się nie mieć dna. Czarne rzęsy odcinały się od opalonej skóry.

- Po co mężczyźnie takie gęste rzęsy? To niesprawiedliwe.

- Hę? A kto ci powiedział, że na tym świecie istnieje sprawiedliwość? - Oparł czoło o czoło, Brittany. - Może nasz syn też będzie miał takie.

- Córka.

- Och, tak przypuszczasz?

Brittany uniosła rękę i uszczypnęła go w ucho.

- Ja wiem.

- Zobaczymy - powiedział, całując ją i unieruchamiając jej nogi swoim ciężarem.

- Zdawało mi się, że mówiłeś coś o pracy - mruknęła, czując znajomy ucisk na brzuchu.

- A więc kłamałem.


Brittany mogłaby przysiąc, że wierzchołek drzewa dotyka nieba. Odchyliła głowę, by go dojrzeć, bezskutecznie jednak. W końcu zaczęły ją boleć naciągnięte mięśnie szyi i nie mogła przełknąć śliny, póki nie opuściła głowy. Przez krótką chwilę świat zawirował wokół niej.

Odetchnęła głęboko i złapała równowagę, opierając się o pobliskie drzewo. Świat wrócił do pionu oraz poziomu i mogła rozejrzeć się po okolicy.

W bezpiecznej odległości od niej pracował Matt ze swą załogą. Po raz pierwszy wybrała się z nim do lasu, by zobaczyć go w akcji. Matt odczekał, aż pogoda zrobiła się odpowiednia - mniejszy upał i niska wilgotność powietrza - i uparł się, by z nim pojechała. Podejrzewała, że chciał jej udowodnić, iż przy zachowaniu ostrożności jego praca nie jest bardziej niebezpieczna od innych.

Nie oponowała, próbując nie myśleć o ewentualności spotkania ze żmijami i różnymi owadami.

- Czy... są tam żmije? - spytała w końcu z wahaniem.

Roześmiał się serdecznie.

- Żmije! Oczywiście, że nie. Co też ci przyszło to głowy?

Wcale nie uważała, by jego kpinki były choć trochę zabawne. Jednym okiem zerkała na pracujących mężczyzn, drugim pod nogi.

Pożyczony ciągnik wlókł ścięte drewno na składowisko - Matt wyjaśnił jej, że jest to teren, na którym prowadzi się prace wokół sterty dłużyc.

Dwóch mężczyzn z piłami łańcuchowymi czekało, by pociąć dłużyce. Następnie ładowarka zbierała je i układała na ciężarówki. Brittany zafascynowała praca Matta i jego ludzi, zwłaszcza, gdy ścinali drzewo, a właśnie się do tego zbierali.

Przeszukała wzrokiem okolice ogromnej sosny, pewna, że zobaczy tam Matta z piłą w ręku. Rzeczywiście, zbliżał się właśnie pnia drzewa. Przystanął, posyłając jej szelmowski uśmiech.

Serce fiknęło jej koziołka. Nawet brudny i nieogolony, wygląda bardzo seksownie, pomyślała, przyglądając się, jak przystawia piłę do pnia i uruchamia ją. Mięśnie napinały się pod opaloną skórą, pot spływał mu po twarzy.

Gdy zadanie było już prawie wykonane, przeniosła spojrzenie z Matta na wierzchołek ścinanego drzewa. Sosna zaczęła się chylić ku ziemi niczym na zwolnionym filmie.

Ogromne drzewo zwaliło się z ogłuszającym hukiem. Serce Brittany podskoczyło do gardła. Zadrżała z przerażenia na myśl, co mogłoby się zdarzyć, gdyby sosna poleciała w złą stronę. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, na jakie niebezpieczeństwo narażał się codziennie Matt. Nic dziwnego, że wypadkowość w tym zawodzie jest tak wysoka, nie wspominając o stawkach ubezpieczeniowych.

Nie miała jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Matt pomachał do niej z daleka i napięcie z niej opadło.

Podniósł kciuki do góry, jak gdyby mówiąc: "Brawo!"


Następna godzina upłynęła w zupełnym spokoju. Brittany, oparta o drzewo, przyglądała się pracy mężczyzn.

- Mam cię!

Czyjaś ręka znalazła się nagle na jej piersi. Silne ramiona objęły ją od tyłu, zamykając w uścisku.

Wykręciła głowę.

- Matthew Diamondzie, okropnie mnie przestraszyłeś. Poza tym jesteś mokry - dodała, sznurując usta.

Ukrył twarz na je szyi.

- Weźmiemy razem prysznic po powrocie do domu?

- Pomyślę o tym.

- Jak tam mój chłopiec? - Przesunął rękę na jej brzuch,.

- Myślę, że poczułam dziś rano jej pierwsze ruchy, ale nie jestem pewna.

- Mm, muszę to koniecznie sprawdzić pod prysznicem.

- Może się założymy?

- Potrafisz myśleć wyłącznie o jednym.

- Miło się z tobą rozmawia. - Dał jej pieszczotliwego klapsa. - Chodź, kobieto, czas iść do domu.

Brittany nie wiedziała, co ją obudziło. Uczucie pieczenia w klatce piersiowej? A może lekki ból w dole brzucha? Prze-wróciła się na bok, ostrożnie, by nie obudzić Matta.

Leżała, wpatrując się w ciemność za oknem. Szukała wzrokiem gwiazd, ale nie udało jej się zobaczyć ani jednej.

Czemu nie posłuchała Matta i zjadła dwa kawałki pizzy zamiast jednego? Wyprawili sobie małą uroczystość, ponieważ minęły właśnie cztery miesiące od chwili poczęcia dziecka i Brittany poczuła jego pierwsze ruchy.

Usiadła na brzegu łóżka. Ból wciąż nie ustępował. W końcu wstała i poszła do łazienki.

Zapaliła światło, po czym wybuchnęła płaczem.

Usłyszała, że Matt wyskakuje z łóżka i biegnie do łazienki. W chwilę później stanął w drzwiach.

- O Boże, Matt! - wykrztusiła przez łzy.

Ukląkł przed nią i chwycił za lodowato zimne, wilgotne

ręce.

- Co się stało, dziecinko? - Głos mu się załamywał ze zdenerwowania.

- Pomóż mi, błagam. - Zgięta w pół, trzymała się za brzuch.

Podniosła ku niemu zalaną łzami twarz.

- O Boże! - powtórzyła z jękiem. - Ja krwawię, Matt, ja krwawię!



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


- Bardzo mi przykro, pani Diamond, ale straciła pani dziecko.

Te słowa, te rozdzierająco bolesne słowa. Choć minęło już sześć tygodni od chwili, gdy doktor wszedł do szpitalnego pokoju, w którym leżała, i ogłosił ten wyrok, jeszcze teraz odczuwała na ich wspomnienie ból, jak gdyby otrzymała cios w splot słoneczny.

Nie mogła wykrztusić słowa, z jej piersi wyrwał się tylko cichy jęk. Czuła się, jakby wyrwano z niej kawałek żywego ciała.

Tak krótko nosiła w sobie to maleńkie życie, a tak bardzo pragnęła tego dziecka - nie sądziła, że kiedykolwiek zazna tego uczucia. Ale to było zanim poznała Matta, zanim się zakochała.

Widziała swoje dziecko w marzeniach, podobne jak dwie krople wody do Matta, zwłaszcza gdyby to był chłopiec.

Ach, Matt. Utrata dziecka również dotknęła go bardzo mocno. Zdawało się, że nie potrafią się nawzajem pocieszyć.

Zamknął się w sobie. Po powrocie z lasu odgradzał się od

Brittany murem milczenia. Prawie nigdy się nie uśmiechał.

Nicią, która ich łączyła, było dziecko. Teraz stali się sobie bardziej obcy niż kiedykolwiek, pomijając łóżko. Nie potrafili porozumieć się słowami, natomiast ich ciała rozumiały się doskonale. Kochali się namiętnie, niemal desperacko.

Brittany odnosiła wrażenie, że Matt czuje się schwytany w pułapkę, że poślubił ją, ponieważ uważał, że należy tak postąpić ze względu na dziecko.

Praca stała się jej panaceum na strapienia. Poświęciła się jej całkowicie, biorąc na siebie tyle spraw, ile tylko Wade jej dawał. Jeździła do Tyler przynajmniej raz w tygodniu, czasem dwa razy. Bezustannie dręczyła ją myśl o dziecku, które straciła.

Dziś też nie było inaczej. Prowadziła samochód, dopóki łzy całkiem nie przesłoniły jej oczu. Zatrzymała się i zrobiwszy mały spacer przez las, usiadła u stóp drzewa, czekając, aż ból się uśmierzy.

Nadaremnie.


Pot spływał ciurkiem po ciele Matta, zalewał mu oczy. Nie pomagał nawet potnik w jego kapeluszu. Może dlatego, że jest kompletnie przemoczony, pomyślał Matt, biegnąc dalej.

Dzisiejszego ranka nie wybrał się do lasu. Przez cały wczorajszy dzień padał deszcz, nie mógł więc ryzykować, że cały jego sprzęt ugrzęźnie w błocie. W rezultacie miał zbyt dużo czasu na myślenie.

Utrata dziecka dotknęła go ogromnie. Takiego scenariusza nie przewidywał, nie pojawiał się on nawet w najgorszych sennych koszmarach. Mimo to Matt wiedział, że życie musi toczyć się dalej.

Szkoda, że Brittany nie miała podobnych odczuć. Usiłował być cierpliwy, ona jednak odgrodziła się od niego niewidzialnym murem. Może była to jego wina, przepełniała go tak głęboka rozpacz, że nie potrafił do niej dotrzeć.

Nigdy nie był dobry w takich sprawach. Pewnie, dlatego, że zbyt długo pozostawał sam.

A teraz przepaść pomiędzy nimi zaczęła się pogłębiać i Matt obawiał się, że utraci Brittany. Nie mógł nawet znieść myśli o tym.

Gdy skręcił na pojazd prowadzący do jego warsztatu, miał już za sobą około ośmiu kilometrów. Był potwornie zmęczony. Nie na tyle jednak, by nie zauważyć, że drzwi do warsztatu są uchylone. Wychodząc, z pewnością zamknął je za sobą.

- A niech to szlag! - zaklął. Pokonał dzielącą go od szopy odległość kilkoma susami i wpadł do środka. Warsztat był pusty. Ale ktoś musiał w nim przedtem buszować. Matt nie na gorąco stwierdzić, czy czegoś brakuje, ale wiedział, że ktoś tu był i poszedłby o zakład, że odkryje brak jakichś rzeczy.

Co, u diabła, tu się święci?

- Przecież wiesz, że możesz mieć znowu dziecko.

Brittany odwróciła się twarzą do męża. Wiedziała, że tu jest - kątem oka dostrzegła, że przyjechał i zaparkował samochód.

Głos Matta brzmiał łagodnie, lecz sucho.

Spojrzała mu w oczy, na ich dnie czaiła się rozpacz.

- Wiem, to właśnie powiedział mi doktor.

- No, więc?

- Drugie dziecko nie zastąpi utraconego.

- Nigdy tego nie powiedziałem. - Zacisnął nerwowo szczęki.

- O co ci więc chodzi?

- O to, że chciałbym... abyśmy spróbowali jeszcze raz, chciałbym, żebyśmy mieli dziecko.

Głowa ciążyła Brittany, jak gdyby spała długo ciężkim, kamiennym snem. Nie była w stanie pozbierać myśli.

- Nie jestem pewna, czy to możliwe. W każdym razie jest... jeszcze za wcześnie. - Głos jej się załamał.

- Brittany, musisz się jakoś pozbierać.

- To... to dla ciebie takie proste...

- Pamiętaj, że było to również moje dziecko. - Przełknął z trudem ślinę.

- Wiem, przepraszam. - Było jej naprawdę żal samej siebie, żal Matta. Nie miała zamiaru sprawić mu przykrości, nie mogła się jednak powstrzymać.

Matt westchnął głęboko.

- Słuchaj, muszę wpaść do Marii, obiecałem coś jej naprawić w domu. - Zamilkł na chwilę. - Może zechciałabyś pójść ze mną?

- Tak, chętnie.

Matt zamrugał ze zdumienia powiekami. I nagle Brittany spostrzegła łzy spływające po jego policzkach. Jedna z nich zatrzymała się w kąciku ust.


- Mario, dziękujemy za kawę i ciasto - uśmiechnęła się Brittany. - Były naprawdę wspaniałe.

Twarz Marii rozpromieniła się z radości.

- Upiekłam je dla Matta. Robię to zawsze, gdy ma przyjść. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Tak wiele mu zawdzięczamy, nigdy nie zdołam się zrewanżować.

- Ależ jasne, że nie mam nic naprzeciwko temu -

odpowiedziała serdecznie Brittany. - On też bardzo ciepło o tobie myśli.

Znów się uśmiechnęła, pragnąc, by młoda kobieta się rozluźniła. Maria Frost nie była ładna. Przypominała szarą myszkę, miała cienkie brązowe włosy i brązowe oczy. Gdy jednak się uśmiechała, każdy natychmiast zmieniał o niej zdanie. Uśmiech sprawiał, że stawała się piękna.

Przede wszystkim jednak była dobrą matką, a jej trzyletni synek - wprost uroczy. Matt wykonywał jakieś prace dla Marii, a Brittany bawiła się ze Skipperem. W jakiś czas później jej mąż przyłączył się do nich. Gdy zaczął czytać chłopczykowi książkę, Brittany odeszła, nie mogąc znieść bólu, jaki sprawił jej ten widok - wyobraziła sobie Matta z własnym dzieckiem. Matt wyczuł to również - odprowadził ją zaniepokojonym spojrzeniem, gdy wychodziła z pokoju.

Maria poprawiła jej nieco humor, odpowiadając o dawnych wygłupach Matta i Tima. Brittany co chwilę wybuchała śmiechem.

Gdy stały obok ciężarówki, czekając na Matta, Brittany wyciągnęła rękę do Marii.

- Mam nadzieję, że wkrótce mnie odwiedzisz.

- Nie wiem, jestem taką domatorką. - Maria zmarszczył brwi.

- Przynajmniej zastanów się nad tym. Jeśli nie przyjdziesz, będę po prostu musiała sama znowu do ciebie wpaść.

Maria rzuciła spojrzenie ponad ramieniem Brittany i pomachała ręką. Brittany odwróciła głowę. Zbliżał się do nich młody mężczyzna, wyglądający na około dwadzieścia lat. Miał zbyt długie, potargane włosy i ponurą twarz. Brittany poczuła do niego antypatię od pierwszego wejrzenia.

- To Billy, brat Tima. Chciałam, żebyś się poznali.

- Cześć, siostrzyczko - powiedział Billy, podchodząc do swej bratowej.

- Billy, to jest żona Matta, Brittany.

- Dzień dobry, pani Diamond.

- Dzień dobry, Billy - odrzekła uprzejmie, myśląc, jak bardzo ten chłopak ma rozbiegane oczy, nigdy nie patrzy jej prosto w twarz.

Nagle ktoś otoczył ramieniem jej szyję. Matt przytulił ją lekko do siebie.

- Widzę, że poznałaś Billy'ego.

- Mhm.

- Matt, dziękuję ci jeszcze raz za wszystko, co zrobiłeś dla mnie dziś po południu - wtrąciła Maria.

- To naprawdę drobiazg. Nie wiem tylko, jak długo jeszcze można odkładać pokrycie na nowo domu gontami.

Maria spuściła oczy.

- Och, Matt, przecież wiesz, że mnie nie stać...

- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Póki jestem tutaj, stać cię na wszystko.

Zapadło niezręcznie milczenie. Przerwał je nienaturalny śmiech Billy'ego.

- Tak, z pewnością. Nie ma dla mnie pracy od kilku miesięcy - nie ma forsy. Ale słyszałaś, siostrzyczko. Możesz mieć, co tylko zechcesz.

- Uspokój się, Billy - powiedziała krótko Maria.

Wzruszył ramionami i odwrócił się.

Brittany i Matt pożegnali się i wsiedli do samochodu.

- Maria jest przemiła - odezwała się Brittany, przerywając długie milczenie. - Bardzo ją polubiłam. A jej mały synek to istny skarb.

- Nasz też taki będzie, przekonasz się.

Powiedział to tak czule, że Brittany nie mogła wykrztusić słowa ze wzruszenia. Odczekała chwilę i szepnęła:

- Co do drugiego dziecka...

- Nie musimy mówić o tym teraz - przerwał jej Matt. - W jego głosie wciąż była czułość, ale też i coś innego - głęboka despracja. - Zgadzam się, że jest na to jeszcze za wcześnie. Na razie nie będziemy poruszali tego tematu, dobrze?

- Dobrze.

Zapadła przytłaczająca cisza.

- Dlaczego Maria nie wniosła roszczenia po śmierci Tima? - Brittany przerwała tę ciszę, nie mogąc dłużej znieść narastającej atmosfery.

- Powiedziałem jej, że ma święte prawo to zrobić. Dostała-by z pewnością mnóstwo pieniędzy - Matt westchnął głęboko.

- Pieniądze to nie wszystko. Nie wniosła skargi, ponieważ jest do ciebie bardzo przywiązana. - Brittany nie dała się złapać na haczyk.

- Pewnie tak. Tim i ja przyjaźniliśmy się ogromnie. Był o kilka lat starszy od Marii i uważał ją za ósmy cud świata.

- Maria też była chyba oddaną żoną.

- Uwielbiała go. Wyrwał ją z fatalnej sytuacji domowej. Zresztą Billy też miał fioła na jego punkcie. - Nagle uderzył dłonią w kierownicę. - Gdyby Tim posłuchał mnie tamtego dnia, gdy go ostrzegałem, żeby uważał na ciągnik.

Widząc zmienioną twarz Matta i słysząc niemal histeryczne

nuty w jego głosie, Brittany położyła łagodnie dłoń na jego ramieniu.

- Czułabym się tak samo.

- Maria piecze niezłe ciasto, prawda? - spytał pozornie znów opanowany.

Brittany przechyliła kokieteryjnie głowę.

- Rzeczywiście. Czyżbym jednak wyczuwała jakiś podtekst w twoich słowach?

Roześmiał się gardłowo i rzucił jej spojrzenie z ukosa.

- Czy kiedykolwiek krytykowałem twoje umiejętności kulinarne?

- Nie, ale też nie sprawiłeś mi komplementów.

- Cóż... powiedzmy, że swoje prawdziwe talenty rozwijasz w innych dziedzinach. - Uśmiechnął się szeroko. - Wcale nie bawię się w dwuznaczniki.

- Bardzo zabawne.

Ujął ją za rękę i ścisnął mocno palce.

- Wierz mi, my oboje zawsze będziemy umieli zaspokoić swój głód.

Brittany przyglądał się, jak zabiera rękę i umieszcza ją z powrotem na kole kierowcy. Takie silne, wprawne ręce, pomyślała. Ręce, które umiały rozniecać płomień w jej nagim ciele. Zarumieniła się, lecz nie odwróciła wzroku.

Jechali pustą szosą. Matt zdawał się czerpać ogromną przyjemność z szybkiego prowadzenia samochodu. Droga pochłania całą jego uwagę, nie spoglądał na Brittany.

Niebezpieczny - nasunęło jej się nagle to właśnie określenie. Nie bała się go, raczej ją intrygował.

Co czuł do niej? Czy ją kochał? Czy uważał ją za ósmy cud świata? Czy też po prostu tylko jej pragnął? Nie wiedziała.

Co do jednego tylko miała pewność - Matt nie byłby zdolny do umyślnego niszczenia własnego sprzętu. To nie w jego stylu. Była o tym znacznie bardziej przekonana niż wówczas, gdy wystąpiła w jego obronie przed własnym ojcem. Zgoda, cechował go upór, nadmierna duma, ale z pewnością nie był złodziejem. Gdyby nawet miała jakieś wątpliwości, pozbyła-by się ich po wizycie u Marii. Poza tym Matt zbyt kochał swoją pracę, by ryzykować utratę wszystkiego.

Skoro nie on ponosił winę, to, kto? Brittany była przeświadczona, że coś tu brzydko pachnie i kłopoty Matta wcale nie wynikają z prześladującego go pecha.

Miała przeczucie, kto może być winowajcą.

Popatrzyła znów, na Matta, tyle, że tym razem jej myśli wiązały się z jego pracą.

- On cię nienawidzi, wiesz o tym.

Matt rzucił jej krótkie spojrzenie.

- Kto?

- Billy.

- Na jakiej podstawie tak twierdzisz?

- Widziałam, jak na ciebie patrzył. Nienawiść dosłownie wyzierała z jego oczu.

- Ma chyba powód - odrzekł ponuro Matt.

- Daj spokój - powiedziała ostro. - To był wypadek. Maria z pewnością nie wini cię za to, co się stało. Czemu więc miałby cię obciążać odpowiedzialnością jego brat?

- Nie wiem. Może, dlatego, że byli z Timem bardzo sobie bliscy, polegał na nim we wszystkim.

Ciało, Brittany przebiegł dreszcz.

- Jest coś w tym chłopaku, co mnie niepokoi, dostaję na jego widok gęsiej skórki. Nie ufam mu.

- To ciekawe - powiedział z namysłem Matt, szukając wzrokiem jej oczu, zanim skręcił w boczną drogę. - Naprawdę, bardzo ciekawe.

- Matt?

- Mm?

- Powiedziałam im, że zmieniłam zdanie, że twoje roszczenie jest słuszne i powinno być załatwione.

Matt zwolnił nagle i wytrzeszczył na nią oczy. Choć był w nich ogrom ciepła, powiedział tylko:

- Dziękuję.

Zakończyli podróż w milczeniu, które stało się jeszcze bardziej niezręczne, gdy znaleźli się w domu i stanęli pośrodku salonu twarzą w twarz.

- Czy kładziesz się już do łóżka? - spytał Matt i spuścił wzrok.

- Tak - odpowiedziała cicho Brittany, ujmując go za rękę.



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Niebo mieniło się różnymi błękitu. Wiatr kołysał gałęziami drzew, przez które przeświecało słońce, przypiekając jej skórę.

Brittany to nie przeszkadzało. Była straszliwie spocona. Dzisiejszego popołudnia pojechała po raz drugi do klubu sportowego "Livewell Fitness Club" w Lufkin i spędziła tam wiele pracowitych godzin.

Siedziała jeszcze chwilę w samochodzie, wsłuchując się w bicie swego serca. Tym razem był to zdrowy odgłos.

Uraz, spowodowany poronieniem, utracił nieco na ostrości

i Brittany stała się usilnie, by jej życie wróciło do normy. Pracowała teraz znacznie intensywniej i wyjeżdżała z miasta przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu.

Miała nadzieję, że praca oraz wysiłek fizyczny pomogą jej wypełnić wewnętrzną pustkę. Czy była jedyną zamężną kobietą, cierpiącą z powodu samotności? Z pewnością nie. Matt, który był uważny, czuły i namiętny z łóżku, poza tym trzymał uczucia na wodzy.

Przepaść, która wytworzyła się pomiędzy nimi po utracie dziecka, wciąż się pogłębiała. Wiedziała, że Matt żywi do niej ciepłe uczucia, ale to jej nie wystarczało. Pragnęła, by ją kochał. Może gdyby mu wyznała miłość, zmieniłoby to sytuację. A może nie. Tak czy owak po prostu nie umiała mu tego powiedzieć.

Do tego dochodził problem zbliżającego się spotkania pomiędzy Mattem a jej ojcem. Walter nalegał, że chce poznać swego zięcia i Brittany wiedziała, że nie może tego dłużej odwlekać. Obawiała się, by ojciec nie zorientował się w jej małżeńskich problemach. Nie miała ochoty na wysłuchiwa-nie uwag typu: "A nie mówiłem!" Musiała przyznać, że gdy powiedziała mu o dziecku, okazał jej nadspodziewanie dużo współczucia i ciepła. Wyczuła, że był rozczarowany i ucieszyło ją to.

Brittany otarła pot spływający z czoła. Spojrzawszy na zegarek, stwierdziła, że zrobiło się późno. Niedługo wróci do domu Matt i wybiorą się do "Annie's Padlock" na kolację.

Sięgnęła po swój worek gimnastyczny i wysiadła z samo-chodu. Skierowała się w stronę domu, gdy nagle kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Pomyślała, że może tylko jej się wydaje, przystanęła jednak i rozejrzała się dookoła. Była przekonana, że się nie myli.

Ktoś był w warczcie Matta. Kto? I po co? Elmer pracował w lesie z Mattem. Czyżby przysłał po coś innego pracownika? Nie, to niemożliwe, przecież musiałby stać jakiś samochód na podjeździe. A pojazd był pusty.

Zmarszczyła brwi i pokonawszy chwilowy przestrach, zbliżyła się do szopy.

Nie wiedziała sama, co ją powstrzymało od podejścia prosto do drzwi. Zamiast tego, podkradła się cichutko do frontowego okna i zajrzała do środka.

Obserwowała przez chwilę, jak intruz kręci się po warsztacie, podnosząc najpierw jedno narzędzie, potem drugie, jak gdyby sporządzał spis kontrolny.

Podeszła do drzwi. Trzymała już rękę na klamce, gdy nagle się otworzyła.

Billy Frost stanął jak wryty. Minę miał niczym kot przyłapany z kanarkiem w zębach.

- Ee... dzień dobry, pani Diamond - wymamrotał, unikając jej wzroku.

- Co ty tu robisz, Billy? - spytała, Brittany ostrym tonem.

- Ee... no, widzę. I spodziewam się, że mi wyjaśnisz.

Błądził niespokojnie wzrokiem dookoła.

- Billy! - Głos Brittany ciął go niczym batem.

- Szukałem narzędzia, żeby wymienić uszczelkę w kranie Marii - odpowiedział szybko. Zbyt szybko.

- Dlaczego dziś nie pracujesz?

- Nie jestem potrzebny Mattowi - odparł ponuro, rysując na piasku kółka czubkiem brudnej tenisówki.

- Jak się tu dostałeś?

Wskazał głową na tyły budynku.

- Rowerem. Przyjechałem przez las, boczną drogą.

- Czy zdarza ci się czasem prosi o pozwolenie pożyczenia czegoś? - Brittany zacisnęła mocno usta.

- Nikogo nie było w domu. - Popatrzył na nią spode łba z zadziorną miną.

- Wobec tego powinieneś był wynieść się stąd. - Brittany oparła się o ścianę, krzyżują ramiona. - Wiesz, co myślę, Billy?

- Nie.

- Myślę, że kłamiesz.

Twarz Billy'ego pokryła się brzydkim ciemnym rumieńcem.

- Ani przez chwilę nie uwierzyłam ci, że przyszedłeś tu po jakieś narzędzie.

- Mam w nosie to, co pani myśli - odszczeknął się. Jego oczy przypominały oczy zwierzęcia schwytanego w potrzask.

Brittany wzruszyła ramionami.

- Łatwo sprawdzić, czy kran naprawdę cieknie. W rzeczywistości...

Nie zdążyła dokończyć zdania. Billy błyskawicznie przemknął obok niej i wypadł na dwór. Pobiegła za nim, ale wskoczył na rower i popedałował tak szybko, jak gdyby goniła go sfora wściekłych psów.

- Ty mały, głupi gówniarzu! - mruknęła Brittany, zanurzając dłonie w tak już potarganych włosach.

- Hej!

Odwróciwszy się, spostrzegła Matta, wyskakującego z ciężarówki.

- Czy to Billy'ego widziałem jadącego przez las na rowerze?

- Zmarszczone brwi spotęgowały wyraz zmęczenia na jego twarzy.

- We własnej osobie - odrzekła krótko Brittany.

- Co się stało? - Zmarszczka pomiędzy brwiami Matta pogłębiła się.

- Wróciłam do domu z gimnastyki i przyłapałam go na myszkowaniu w warsztacie.

- Po co tu przyszedł?

- Sam mi powiedz.

- On ci nie wyjaśnił?

Gniew zabarwił rumieńcem policzki Brittany.

- Och, podał mi jakiś marny pretekst. Że szukał narzędzia, by naprawić Marii cieknący kran.

- Gadaj zdrów! - mruknął Matt.

- Tak właśnie pomyślałam. Założę się, że nie wiedziałby, którym końcem wkręcać kurek.

- A ty wiedziałabyś?

Zamrugała powiekami.

- Słucham?

- A ty wiedziałabyś? - powtórzył z leniwym uśmiechem.

Brittany znów się zaczerwieniła. Jak on śmie stroić sobie z niej żarty?

- Nie widzę w tym nic śmiesznego - powiedziała ze złością.

- A ja nie widzę powodu, byś się tak bardzo denerwowała.

- Och, naprawdę? A ja owszem! Podniosła głos w żołądku czuła nieprzyjemne ściskanie. - Albo lekceważysz to, co dzieje się przed twoim nosem, albo jesteś większym głupcem niż myślałam!

Matt zacisnął szczęki, jego oczy miotały błyskawice.

- Na twoim miejscu uważałbym na to, co mówisz.

Cofnęła się, wyczuwając jego gniew, ale nie straciła kontenansu.

- Sądzę, że Billy Frost kryje się za twoimi kłopotami ze sprzętem.

- Billy? - roześmiał się Matt. - Nie ma mowy. To kompletny gamoń. Nie potrafi zliczyć do pięciu, a co dopiero ukraść czy zdewastować sprzęt.

- Niech cię diabli, Matthew!

- Ale ty mówisz całkiem serio, prawda? - Uśmiech zniknął z jego twarz.

- Całkiem.

Popatrzył na nią nagle ze znużeniem, które zdawało się emanować z całej jego postaci.

- Możesz to udowodnić?

- Na razie kieruję się wyłącznie instynktem, który mi podpowiada, że nie robił tu dziś nic dobrego. Poza tym wiesz doskonale, że cię nienawidzi. I obwinia cię o śmierć Tima.

Brittany dostrzegła jakiś błysk w oczach Matta.

- W porządku, wygrałaś. Będę go miał na oku.

- Świetnie. - W jej głosie wciąż brzmiały nutki irytacji. - A teraz, skoro już załatwiliśmy tę sprawę, idę wziąć prysznic.


- Nie przyda ci się towarzystwo?

Mydło wyślizgnęło jej się z ręki, wpadając z hałasem do brodzika.

- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

- Wcale mnie nie przestraszyłeś - wyszeptała Brittany, pozwalając, by badał wzrokiem każdy centymetr jej ciała.

Wygląda jak bogini w kaskadach wody, pomyślał Matt, przełykając z trudem ślinę. Szyja o idealnym rysunku, jędrne strome piersi, długie nogi godne pędzla najznakomitszego malarza.

Uświadomiwszy sobie, że Brittany wciąż milczy, poszukał jej wzroku. Sunęła spojrzeniem po jego ogorzałej od słońca skórze, muskularnej piersi, ramionach, wąskich zgrabnych biodrach.

- Masz piękne ciało - wymówiła, z trudem łapiąc oddech i przyciągnęła go ku sobie namiętnym gestem. Gdy znalazł się pod strumieniami ciepłej wody, miał wrażenie, że umiera.

- Brittany, Brittany - jęczał.

Oparła się o ścianę, wysuwając się spod płynącej wody i nie cofając ani na chwilę ręki.

- Powiedz mi, czego pragniesz - wymówiła gardłowym głosem.

Ukląkł przed nią i spoglądając w górę, powiedział:

- Pragnę ciebie. Całej.

- Ja też cię pragnę.

Znalazł kawałek mydła i namydliwszy dłonie, zaczął powolną podróż od czubków jej palców, przez grzbiet stopy, zgrabne łydki, aż do zewnętrznej strony ud.

Gdy dotarł do rudej kędzierzawej kępki, zamarudził tam przez całą wieczność.

- Och, Matt! - wykrzyknęła, Brittany. Wczepiła dłonie w jego włosy i przyciągnęła go do siebie.

Kontynuował swą podróż, dopóki nie stanął na wyprostowanych nogach. Błądził wargami po jej szyi, oczach, piersiach, sycąc się nią.

Brittany uwięziła go pomiędzy namydlonymi nogami i zaczęła się poruszać. Matt miał przez chwilę uczucie, że traci przytomność.

- Chodźmy do łóżka - tchnął w jej usta. - Pragnę widzieć twoją twarz.

Tylko, gdy był w niej, pulsując namiętnością, czuł, że naprawdę do niego należy. Nawet wówczas miał jednak wątpliwość. Żył w ciągłej obawie, że któregoś wieczora powróci do domu i zastanie list od Brittany, że go opuszcza i wraca do Tyler.

Mimo to nie mógł przestać jej pragnąć, nie tylko teraz, lecz stale. Czuł się, jak gdyby jeździł w kółko karkołomną kolejką w lunaparku i nie mógł w niej wysiąść nawet po skończonej jeździe.

- Kochaj mnie - błagała Brittany, z oczami zaszklonymi pożądaniem.

Matt przycisnął ją do siebie jedną ręką, drugą zaś otworzył drzwi. Ostrożnie wycofał się spod prysznica, nie wypuszczając jej z objęć.

Wykorzystała ten moment, by zacisnąć ręce na jego pośladkach.

- Och, Brittany...

Nie udało im się dotrzeć do łóżka.



ROZDZIAŁ JEDENASTY


- Co o tym myślisz?

Szczera twarz Marii rozjaśniła się w uśmiechu.

- Och, Brittany, naprawdę ślicznie.

Brittany spojrzała na nią, zafrasowana.

- Hm, ślicznie. Nie sądzę, by Matt użył tego właśnie słowa...

- Och, nie to miałam na myśli - przerwała jej Maria. - Chciałam powiedzieć, że wygląda świetnie.

Brittany rozpogodziła się.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz. Pragnę, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik.

- I jest, uwierz mi. - Maria przebiegła wzrokiem pokój. - Matt nie pozna swego domu, zwłaszcza salonu.

- O to mi właśnie chodziło, moja droga - powiedziała Brittany z szerokim uśmiechem. - Ale jestem okropnie zmęczona i zdenerwowana.

Nie wiedziała nawet, kiedy po raz pierwszy przyszedł jej do głowy pomysł, by wprowadzić zmiany w urządzeniu skromnego domu Matta. Chyba wtedy, gdy dostał wiadomość o wyprzedaży używanego sprzętu w Oklahomie. Zelektryzowała go ta informacja, zwłaszcza w powiązaniu z drugą, dotyczącą czeku z towarzystwa ubezpieczeniowego, który miał otrzymać.

Tego samego popołudnia, gdy wyjechał, Brittany wprowadziła swój plan w życie. Dekoracja wnętrz stanowiła zawsze jej hobby. Urządziła dom swemu ojcu, świetnie wywiązując się ze swego zadania. Miała też na koncie aranżację wnętrz kilku domów swoich przyjaciół.

Postanowiła, więc wykorzystać nieobecność Matta i zająć się wprowadzaniem zmian w domu, częściowo, dlatego, że ich wymagał, jak również, dlatego, że pragnęła to zrobić dla Matta. Czemu miałby nie zaakceptować pewnych wygód, do których była przyzwyczajona? Miała pieniądze na ich wprowadzenie, co sprawiało jej tym większą radość.

Pomysł, by włączyć do tego Marię, był spontaniczny. Choć Marię zdziwiła propozycja wspólnych zakupów, zgodziła się. Brittany była pewna, że spędzą mile czas, i poradziła jej zostawiła na ten czas, Skippera z opiekunką.

- Kiedy ma wrócić Matt? - spytała Maria, przerywając przyjazne milczenie.

- Spodziewam się go w każdej chwili.

- Wobec tego pójdę już sobie. - Maria podniosła się z kanapy.

- Czemu? - roześmiała się Brittany. - Matty będzie zadowolony, widząc cię tutaj.

- Wiem, ale muszę jeszcze odebrać Skippera i zdążyć do domu przed zmrokiem. - Uśmiechnęła się. - Dziękuję ci za zaproszenie, sprawiłaś mi wielką frajdę. Nie pamiętam już, kiedy tak dobrze się bawiłam.

Brittany wstała i objęła szczupłe ramiona Marii.

- To ja ci dziękuję za pomoc. Nigdy nie udałoby mi się zrobić tego samej. Zobaczymy się wkrótce.

Weszła do kuchni, by zaparzyć kawę, gdy usłyszała warkot ciężarówki Matta. Serce zaczęło jej walić jak młotem. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy jego twarz i słowa pochwały.

Ubrała się na tę okazję w zielone obcisłe rajtuzy i dopasowaną bluzkę, których fason wspaniale uwydatniał wszystkie wypukłości jej ciała, a kolory kontrastowały z rudymi włosami i jasną karnacją. Miała nadzieję, że Matt to zauważy.

Stanęła w przejściu pomiędzy kuchnią a salonem i czekała.

- Brittany? - zawołał, wchodząc do pokoju.

- Cześć!

Matt stanął w progu jak wryty i wytrzeszczył zdumione oczy.

Podążyła za jego wzrokiem, przyglądając się kolejno tym

samym przedmiotom, co on. Liche zasłony w smutnym kolorze zostały zastąpione stonowanymi żółtymi. Miejsce starych obrazów zajęły nowe.

Zamiast meblowego galimatiasu, w salonie królowała teraz luksusowa skórzana kanapa w zielonym kolorze, kozetka oraz fotel. Lampy, a także inne drobiazgi również zostały wy-mienione lub dodane.

- Przemeblowałam też sypialnię - powiedziała niespokojnie Brittany. - Nie urządziłam tylko kuchni, ale...

- Wydaje ci się, że kim ty, do diabła, jesteś?

- Ja... ja po prostu myślałam... - Brittany przerwała nagle, czując, jak robi jej się straszliwie przykro.

- Kto ci pozwolił zmieniać mój dom?

- Nie sądziłam, że potrzebne mi na to specjalne pozwolenie. - Spróbowała opanować ogarniający ją popłoch i również podniosła głos. - W końcu ja też tutaj mieszkam.

- O co ci chodziło? - spytał z szyderczym uśmiechem. - Nie był dla ciebie wystarczająco dobry?

Brittany utkwiła wzrok w suficie, próbując przezwyciężyć bolesny skurcz gardła.

- Nie... wcale nie o to mi chodziło.

- No więc? - domagał się odpowiedzi. Stał przed nią, groźny, obcy, jego oczy ciskały błyskawice.

- Ja... ja po prostu chciałam... - Głos znów jej się załamał, odsunęła się trochę. Kolana trzęsły jej się okropnie.

- Nie pomyślałaś. To właśnie cały problem. Gdybyś pomyślała, nie zmieniłabyś nic w moim domu. - Matt wyglądał niczym wcielony diabeł. - Dla mnie był dobry, a skoro tak, to do cholery, powinien być dobry i dla ciebie!

- Idź do diabła! - wykrzyknęła w końcu z furią. I nie

czekając na jego reakcję, wyszła z pokoju z wysoko podniesioną głową. Nie rozpłacze się. Raczej umrze, niż da mu tę satysfakcję, by zobaczył, jak mocno ją zranił.

Gdy jednak dotarła do sypialni, nie udało się jej powstrzymać łez. Rzuciła się w poprzek łóżka i ukryła twarz w poduszce.

Chciałaby móc go nienawidzić. A może go nienawidzi? Z przeraźliwą jasnością zdała sobie sprawę, że go kocha i to właśnie sprawia, że jego okrutne odrzucenie tak bardzo ją zabolało.

Do diabła z nim i jego dumą, płakała cicho, tuląc do piersi poduszkę, jak gdyby to była lina ratownicza.

- Brittany?

- Idź sobie! - powiedziała zduszonym głosem.

- Posłuchaj, naprawdę mi przykro. - Matt umilkł, wciągając głęboko powietrze. - Nie chciałem zranić twoich uczuć. Za-chowałem się jak osioł. O co jeszcze chodzi?

Jego słowa odniosły piorunujący skutek. Brittany zerwała się z łóżka i wycierając dłonią oczy, podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko.

- Pod jednym względem miałeś rację. - Utkwiła w nim ostre spojrzenie, rysy jej pięknej twarzy stwardniały niczym stal. - Jesteś kompletnym osłem!

Matt posłał jej swój specjalny uśmiech.

- Ale ja też postąpiłam niewłaściwie. - Unikała jego wzroku, ledwie było słychać, co mówi. - Powinnam była z tobą wcześniej to omówić, więc...

- Cśś, już dobrze.

- Nigdy nie miałam zamiaru dawać ci do zrozumienia, że twój dom nie jest wystarczająco dobry...

- Hej, daj spokój. Podoba mi się. Naprawdę bardzo mi się podoba.

Brittany nie wyglądała na przekonaną.

- Jesteś pewien?

- Chodź tutaj - szepnął czule Matt - a udowodnię ci, jak bardzo jestem tego pewny.

W chwilę później tulił ją mocno do siebie z uśmiechem. Tyle, że uśmiechały się wyłącznie usta. Oczy pozostały pochmurne.


- Brittany uważa, że moje kłopoty ze sprzętem to sprawka Billy'ego.

Elmer otworzył usta ze zdumienia.

- Billy'ego?

Matt uśmiechnął się niewesoło.

- Dobrze słyszałeś. I po przemyśleniu, doszedłem do wniosku, że nie jest to pozbawione sensu.

- Tak, to ma ręce i nogi - Elmer potarł bokobrody i spojrzał z ukosa na Matta. - Obaj znamy jego stosunek do ciebie.

- I dziwisz się, czemu, u diabła, nie wyrzuciłem go na zbity pysk?

- Może i się dziwię, tyle, że domyślam się, jakie są tego powody. Poczucie winy, tak?

- Tak - przyznał ze smutkiem Matt.

- Co więc zamierzasz?

- Będę miał na oku tego małego drania.

Elmer uśmiechnął się, po chwili jednak znów spoważniał.

- Nie wygląda mi na dość sprytnego, by mógł coś podobne-go zrobić.

- Też mi się tak wydaje.

- I czy nie przychodził prosić o pieniądze?

- Tak, ale to o niczym nie świadczy. Jeśli to rzeczywiście jego sprawka, prawdopodobnie dostanie za to znacznie mniej niż jest warte.

- Zwłaszcza, jeśli ma wspólnika.

Matt skrzywił się.

- Jeśli odkryję, że jest w to zamieszany, możesz być pewien, że dopilnuję, by go wsadzono za kratki.

- A jak się miewa twoja żona?

- Świetnie - odpowiedział Matt ostrzej niż zamierzał.

Elmer już chciał dać mu po nosie za tę niesympatyczną reakcję, gdy obaj usłyszeli warkot samochodu.

Matt odwrócił się, myśląc, że to Brittany. Powinna już wrócić z Longview, gdzie prowadziła sprawę.

Wyrwał mu się cichy okrzyk, gdy zobaczył, że podjazdem sunie lincoln Continental.

- Rozumiem, że twój gość nie jest mile przez ciebie widziany.

- Mój instynkt wewnętrzny, który rzadko mnie myli, podpowiada mi, że to mój teść.

Elmer poszedł za wzrokiem Matta, po czym zagwizdał przez zęby.

- Jeden z tych, co?

Sposób, w jaki mówił słowo "tych", jakby to była zaraźliwa choroba, wywołał krótki, lecz szczery uśmiech Matta.

- Trudno mi powiedzieć, naprawdę. Nigdy przedtem nie spotkałem tego faceta.

Elmer otworzył usta ze zdziwienia.

- Moja żona nie uważała za stosowne poznać nas.

Elmer patrzył przez długą chwilę na swego szefa, po czym wgramolił się do ciężarówki.

- Zmywam się. Masz, co innego do roboty.

- O tak - wycedził Matt z ironicznym uśmiechem.

Właśnie, gdy Elmer zawrócił i ruszył podjazdem w kierunku szosy, mężczyzna wysiadł z samochodu. Był elegancko ubrany, miał wypielęgnowane ręce. Matt podejrzewał, że zawsze wychodzi za próg w pełnym rynsztunku.

- Po prostu świetnie - mruknął Matt pod nosem. Między nim a Brittany wszystko było i tak bardzo kruche, z pewnością nie potrzebowali nowej komplikacji.


Brittany zabrakło tchu w piersiach, gdy dostrzegła samochód ojca na podjeździe. Oczywiście planowała w niedługim czasie spotkanie Matta z ojcem. Pragnęła jednak, by nastąpiło to w dogodnym dla niej momencie, chciała być odpowiednio przygotowana, by poradzić sobie z problemami, które mogły wyniknąć w trakcie tego spotkania.

A dziś czuła się kompletnie nieprzygotowana. Dzień był długi i męczący. Sprawa, nad którą pracowała, sprawiała wiele trudności, zamieszane w nią strony również. Na dziś dość miała nieporozumień.

Choć od sprzeczki z Mattem o urządzenie domu minęły już trzy tygodnie, wciąż zachowywali wobec siebie daleko posuniętą ostrożność. Trzeba jednak przyznać, że poczynili wielkie kroki w układaniu spraw między sobą - zwłaszcza w łóżku.

Od jak dawna ojciec jest tutaj? Zastanawiała się, przekręcając kluczyk w stacyjce i wysiadając z samochodu. Położyła rękę na klamce frontowych drzwi i w tej samej chwili dostrzegła obu mężczyzn, wychodzących z warsztatu.

Gdy zbliżali się do niej, Brittany sprężyła się w sobie, by nie było widać, że drży.

- Założę się, że jesteś zaskoczona - powiedział Walter i pochyliwszy się, pocałował ją w policzek.

Wzrok Brittany powędrował ku Mattowi. Puścił do niej oko. Nagle opadło z niej całe napięcie, uśmiechnęła się z ulgą.

- Kiedy przyjechałaś, tatusiu?

Walter odwrócił się do Matta.

- Od jak dawna tu jestem?

- Och, jakąś godzinkę.

- Matt był tak miły i oprowadził mnie po waszym gospodarstwie. Prawdę mówiąc, sympatycznie nam się rozmawiało.

Brittany przygryzła wargi, powstrzymując się od komentarza. Ale Matt doskonale znał jej myśli.

- Możesz się odprężyć - wykrzywił usta. - Nie poszliśmy za warsztat, by zrobić użytek z pistoletów. Walter chciał obejrzeć moje królestwo.

- To prawda - przytaknął Walter. - Pomyślałem, że najwyższy już czas, bym poznał mego zięcia, a ponieważ miałem do załatwienia interes w tych stronach, postanowiłem wpaść do was.

Brittany pokręciła głową, próbując uporządkować myśli.

- Bardzo się cieszę, że przyjechałeś, tylko...

- Przestań paplać, moje dziecko, i zaproś mnie do środka. Umieram z pragnienia.

W dziesięć minut później siedzieli we trójkę w salonie, popijając kawę.

Walter opróżnił filiżankę, odstawił ją na niski stolik i

spojrzał na Matta.

- Jeśli masz jeszcze chwilę czasu, chciałbym z tobą porozmawiać o pewnej sprawie - powiedział lekkim tonem, który zabrzmiał podejrzanie w uszach Brittany.

Matt, stojący obok kominka, wyprostował się lekko, ale nic nie odpowiedział.

- O co chodzi? - spytała Brittany.

Walter nie spuszczał wzroku z Matta.

- Co powiedziałbyś na to, by się przenieść do Tyler i podjąć pracę w mojej firmie? Muszę przyznać, że zrobiłeś na mnie wrażenie, a ponieważ jesteś mężem mojej córki, czy mógłbym marzyć o kimś lepszym?

Powietrze uszło z płuc Matta niczym z przekłutego balonika, wciąż jednak milczał. Przez cały czas omijał wzrokiem Brittany.

W pokoju wyczuwało się narastające napięcie.

Walter wstał i spojrzał na córkę.

- Lekarz powiedział mi, że nie wolno mi się przemęczać albo...

- Och, tatusiu! - jęknęła, Brittany. - Czemu nie...

Walter podniósł rękę, uciszając ją.

- Nie wybieram się jeszcze na cmentarz, niezależnie od tego, co twierdzą moi lekarze. Ale zamierzam zwolnić tempo. Przemyślcie wspólnie moją propozycję. Tak czy owak, muszę już jechać.

- Ale, tatusiu... - zaczęła, Brittany.

Pochylił się i jeszcze raz musnął wargami jej policzek.

- Nie musicie mnie odprowadzać.

Gdy zostali sami. Matt zbliżył się do Brittany i spytał:

- Czy to był twój pomysł? Namówiłaś go, by zwrócił się z

tym do mnie?

Brittany pozwoliła, by gniewne pytania zawisły w powietrzu, po czym odpowiedziała pytaniem na pytanie:

- Czy naprawdę byłoby to takie okropne z mojej strony? Myślę, że to świetny pomysł.

- Czułem, że coś tu śmierdzi! - wybuchnął z wściekłością Matt.

Brittany poczuła ogarniające ją znów przygnębienie.

- Nie rozważysz nawet tej propozycji?

- Nie! - odparł zdecydowanie. - Ty możesz sobie być na każde zawołanie swojego tatusia, ale ja nie.

- Zapewne oznacza to kolejny powód do kłótni - powiedziała z ciężkim westchnieniem.

- Nie, wcale tego nie oznacza, ponieważ nie ma, o co się kłócić. Przykro mi, że twój ojciec nie najlepiej się czuje. Ale nie zamierzam dla niego pracować. - Nozdrza rozszerzyły mu się z gniewu. - I to nie tylko teraz. Nigdy!

Odwrócił się na pięcie i wypadł jak burza z domu.

Co dalej? Zadawała sobie pytanie Brittany.

Najpierw konfrontacja z powodu zmian w domu, teraz znów poszło o pracę i o jej ojca.

Matt prawie wcale się do niej nie odzywał, zrobił się kompletnie nieprzystępny. Nie wiedziała zupełnie, w jaki sposób ma do niego dotrzeć.

Miał do niej żal, podejrzewając, że spiskuje za jego plecami z Walterem, choć stanowczo temu zaprzeczyła. Propozycja ojca była dla niej takim samym wstrząsem, jak dla Matta.

Matt jej nie wierzył. Nie była pewna, czy sama sobie wierzy. Walter nie podejmowali nieprzemyślanych decyzji. Rozważał uprzednio wszystkie za i przeciw. Ale tym razem wystrychnął ją na dudka.

Może nie kłamał mówiąc o swoich kłopotach zdrowotnych i konieczności zwolnienia tempa życia. Wątpiła w to jednak. Musiał mieć jakiś inny powód.

Jakikolwiek on jednak żył, Matt powinien był potraktować propozycję ojca, jako komplement. A nie potraktował. Nauczyła się już jednej prawdy o swoim mężu - był niezależny pod każdym względem. A w dodatku bardzo dumny. Tak dumny, że ofertę Waltera przyjął, jako osobistą zniewagę.

Ponieważ obawiała się, że ostatni incydent może oznaczać koniec ich małżeństwa, Brittany była zdecydowana zmusić Matta, by wysłuchał jej argumentów.

Nazajutrz rano nastawiła budzik na wczesną godzinę, by porozmawiać z Mattem, zanim wybierze się do lasu. Gdy weszła do salonu, zastała Matta siedzącego na brzegu kanapy, na której spędził ostatnia noc...

Głowę miał pochyloną, twarz ukrytą w dłoniach. Serce jej się ścisnęło, aż do bólu zapragnęła podejść na niego i błagać o przebaczenie, gdyby to było konieczne. Uczyniła kilka kroków, on zaś podniósł głowę i spojrzał na nią.

- Czego chcesz? - spytał z kamienną twarzą, obco brzmią-cym głosem.

Drgnęła, przeszyła nagłym bólem.

- Ja... sądzę, że powinniśmy porozmawiać.

- Już ci powiedziałem, że nie mamy o niczym.

- Nie miałam pojęcia, że ojciec ma zamiar złożyć ci ofertę.

- Być może. Ale bardzo ci się to spodobało, prawda?

- Martwię się o ciebie... - Brittany spróbowała przełknąć ślinę, ale miała kompletnie sucho w ustach.

- Bzdura - przerwał, podrywając się z kanapy. - Chodzi ci

wyłącznie o siebie, o to, że jesteś z dala od tatusia i swych

nadętych przyjaciół.

- Nie, to nieprawda!

Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, ale twarz wciąż miał opanowaną.

- Wobec tego sądzę, że będziesz po prostu musiała to udowodnić...


Nie dał jej jednak okazji, by tego dowiodła. Nie było go w domu od świtu do zmroku. Gdy wracał, nieludzko zmęczony, przełykał zaledwie parę kęsów jedzenia, brał prysznic i walił się jak kłoda do łóżka.

Fakt, że Brittany miała wakacje, pogarszał tylko sprawę. Nie wiedziała, co począć z czasem. Czuła się samotna. W końcu postanowiła porozmawiać z mężem.

- Chciałabym pójść z tobą rano do lasu.

Skończyli właśnie jeść i posprzątali ze stołu. Brittany piła kawę, Matt zaś sączył piwo.

Badał ją wzrokiem przez długą chwilę.

- Po co?

- Ostatnim razem spędziłam tam przyjemnie czas.

- Kłamczucha - powiedział łagodnie.

Brittany spłoniła się jak piwonia.

- Wcale nie kłamię. - Czuła, że zaczyna wpadać w złość, a była to ostatnia rzecz, jakiej sobie życzyła. Odetchnęła głęboko. - Chciałabym też urządzić przyjęcie, poznać twoich sąsiadów i przyjaciół.

- Dobra zagrywka.

- Nie rozumiem. - Zmarszczyła brwi.

- Owszem, rozumiesz.

- Od kiedy to jesteś jasnowidzem? - odcięła się ostro.

- Zdradza cię twoja twarz - odparł spokojnie.

- Och, doprawdy? - Wzniosła oczy do nieba, jak gdyby szukając tam pomocy. Był najbardziej upartym...

- W porządku - przerwał jej.

Zaskoczona Brittany opuściła głowę.

- Mówisz serio? - Nie miała pojęcia, co sprawiło, że zmienił zdanie, ale to przecież nieważne.

- Bądź gotowa rano. - Jego uśmiech trwał zaledwie przez mgnienie oka, ale zrobił na niej niesamowite wrażenie. - O przyjęciu porozmawiamy później.

"Później". Jak wspaniale zabrzmiało to słowo.

Pociągnął ostatni łyk piwa, po czym wstał.

- Dziękuję za kolację. Była bardzo smaczna.

Jej oczy powędrowały ku twarzy Matta i pochwyciły prze-lotny błysk pożądania w jego oczach. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, odwrócił się i skierował się ku drzwiom.

- Matt?

Zatrzymał się, słysząc czułość w jej głosie. Obejrzał się, czekając, co powie i patrząc na nią spod przymrużonych powiek.

- Nie, nic - szepnęła.

- Zobaczymy się rano - powiedział szorstko. Twarz miał napiętą, mizerną.


Pora była wstawać. Brittany nie mogła spać w nocy. Omal nie poprosiła wieczorem Matta, by dzielił z nią łóżko, ale wyraz jego oczu zmroził ją całkowicie.

Wciąż jeszcze jej nie przebaczył, choć czuła, że jest tego

bliski, że jego gniew stopniał. Świadczył o tym fakt, że nie wybierał się do lasu wczesnym świtem. Ucieszyła ją jego troskliwość.

Zapamiętała poza tym i uchwyciła się niczym liny ratunkowej owego błysku pożądania, który dostrzegła w jego oczach.

Wygramoliła się z łóżka, włożyła dżinsy, podkoszulek z długimi rękawami i tenisówki. Nałożyła lekki makijaż i prze-jechała grzebieniem niesforne loki.

Gdy weszła do kuchni, Matt już na nią czekał. Przystanęła na chwilę, wdychając zapach jego wody kolońskiej.

- Cześć - powiedział.

Jego głos leciutko zadrżał. Dodało jej to otuchy. Uśmiechnął się.

- Dzień dobry.

- Twoja kawa stoi na stole.

- Dzięki. - Podniosła do ust filiżankę. - Rozumiem, że jesteś gotów do wyjścia. - Obrzuciła go spojrzeniem znad obrzeża filiżanki.

- Najwyższa pora, nie sądzisz? Już prawie ósma.

Byli już niemal przy drzwiach, gdy zadzwonił telefon.

Brittany jęknęła, nigdy jednak nie zdarzyło jej się nie podnieść słuchawki. Wróciła niemal pędem do pokoju.

Słuchała przez chwilę, po czym spytała piskliwym głosem:

- Dzisiaj? - Milczała ze zmarszczonymi brwiami, następnie powiedziała: - Przepraszam, zupełnie o tym zapomniałam.

Matt oparł się o futrynę drzwi, bacznie obserwując żonę.

Brittany odłożyła słuchawkę na widełki i mruknęła ze złością:

- Cholera!

- Walter? - spytał Matt dziarskim tonem.

- Tak - odrzekła z przygnębioną miną.

- Czy coś się stało?

- Nie. Nic się nie stało. Po prostu...

- No, wykrztuś to wreszcie, Brittany. Jestem dużym chłopcem, jakoś to zniosę.

- Tatuś wydaje dziś wieczorem ważną kolację... - wyjaśniła, nie zwróciwszy uwagi na ostre nuty w jego głosie.

- I co z tego? Co to ma wspólnego z tobą?

Brittany odetchnęła głęboko, by się uspokoić.

- Obiecałem mu bardzo dawno temu, że będę pełnić funkcję hostessy.

- Rozumiem, zatem, że jedziesz do Tyler.

- Tak.

- Czy masz zamiar wrócić?

W pokoju zapadła przytłaczająca cisza.

Fakt, że w ogóle zadał takie pytanie, dotknął ją do żywego. Ale nie powstrzyma jej to od wypełnienia raz podjętej misji. Gdy zostali ze sobą po utracie dziecka, czuła, że mają szansę, by ich małżeństwo było udane, prawdziwe. I gdzieś po drodze przekonała samą siebie, że Matt musi ją pokochać.

Nadszedł czas, by usłyszała od niego te słowa, usłyszała, że ją kocha. Teraz!

- Czy mógłbyś mi podać powód, dla którego powinnam wrócić? - Głos Brittany drżał. Koniec kropka. Wreszcie to powiedziała. Otworzyła drzwi, ułatwiła mu wszystko. Teraz decyzja należy do niego. Powiedz to, Matt! Powiedz, że mnie kochasz i nie, wyobrażasz sobie życia beze mnie.

Sekundy płynęły nieubłaganie.

Coś było nie tak. Zupełnie nie tak. Wlepiał w nią wzrok, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu. Ogarnął ją nagły chłód i poczuła się niezwykle krucha. Tak krucha, że gdyby się poruszyła lub dotknęła czegokolwiek, rozpadłaby się na milion kawałków.

- Matt - powiedziała zduszonym głosem. - Odpowiedz mi.

Przycisnął ręce do boków.

- Nie, nie ma powodu, byś wracała.

Brittany utkwiła w jego twarzy pełne przerażenia oczy, kręcąc w osłupieniu głową i nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co usłyszała.

- Nie, ty... nie możesz tak myśleć...

- Właśnie tak myślę, możesz mi wierzyć - wykrztusił z trudem, jakby te słowa nie chciały mu przejść przez gardło.

W zupełnej ciszy nie było nawet słychać jej bezgłośnego płaczu.

- Jak możesz... - Brittany zabrakło słów. To nie mogło się zdarzyć. Rozdzierał ją trudny do zniesienia ból.

Matt odwrócił wzrok - najwyraźniej nie zamierzał ustąpić.

- Wracaj tam, skąd przyszłaś, Brittany - powiedział, znów patrząc jej prosto w twarz. - Dla dobra nas obojga. Należysz do świata swojego ojca, nie do mojego.

Łzy paliły jej oczy, jakaś przerażająca siła zdawała się napierać na nią ze wszystkich stron, wysysając z niej życie.

- Matt, na miłość boską...

- Odejść, do cholery! Po prostu odejdź!

Cofnęła się, jak gdyby ją uderzył.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zamykając cicho drzwi.

Brittany oparła się bezsilnie o ścianę. Wstrząsały nią łkania, cała dygotała, skóra na niej cierpła z przerażenia. O, Boże, czy to naprawdę koniec? Czy jej małżeństwo to już przeszłość? Ot tak sobie, po prostu? N i e! Wszystko w niej krzyczało: n i e!

Ale w głębi ducha wiedziała, że to prawda. Matt nie tylko jej nie kochał, lecz nawet nie jej pragnął. Razem z tą świadomością poczuła kompletną pustkę. Wszystko się skończyło.

W jej życiu nie ma już Matta.



ROZDZIAŁ DWUNASTY


- Cholerny drań! - zaklął z wściekłością Matt.

Te dwa słowa odbiły się echem od ścian szopy. On jednak nawet nie zauważył, że wymówił je na głos. Był zbyt pochłonięty szacowaniem szkód, które ktoś wyrządził w jego warsztacie.

Złodziej włamał się, zabierając narzędzia i sprzęt, niezbędne w jego pracy. Nie poprzestał jednak na tym - dodatkowo zniszczył całe pomieszczenie. Wyglądało jak gdyby przeszło przez nie małe tornado.

Billy Frost. Matt był przekonany, że to sprawka Billy'ego, niestety nie mógł tego udowodnić. Ostatnio widział go trzy dni temu. Znów przyszedł prosić o pieniądze. Ale dlaczego? Jeśli rzeczywiście był sprawcą wszystkich tych kradzieży, to, czemu brakowało mu pieniędzy? Elmer prawdopodobnie miał rację - może wyszedł marnie na tym interesie, a może czerpał przyjemność z tego, że jest cierniem w boku Matta. przyrzekł sobie, że nie pozwoli zapomnieć mu o wypadku, w którym zginął Tim.

Rzecz jasna, Matt kategorycznie mu odmówił: "Ani grosza więcej" - powiedział, na co Billy wpadł w istną furię.

- Jesteś moim dłużnikiem! - wrzeszczał, purpurowy z wściekłości. - Jesteś moim dłużnikiem za to, co zrobiłeś Timowi.

- Nie jestem ci winien absolutnie nic - odparł Matt. - Mogę ci najwyżej porządnie złoić skórę, jeśli natychmiast nie zejdziesz mi z oczu.

Billy, słysząc ostre nuty w głosie Matta, zamilkł.

- A co więcej - dodał Matt - dodał Matt - jeśli nie powściągniesz swego języka, będziesz miał dużo czasu na gadanie, bo wylecisz z pracy.

- Okropnie mnie przestraszyłeś - powiedział szyderczo Billy, cofając się przez cały czas. Najwyraźniej był mocny tylko w języku.

Matt ruszył ku niemu zdecydowanym krokiem, wargi miał zaciśnięte w wąską kreskę.

- Zapamiętaj sobie raz na zawsze - wycedził. - Jedynym powodem, dla którego cię tu trzymam, jest pamięć o twoim bracie. Ale moja cierpliwość też ma granice, a prawie je już przekroczyłem. Uważaj, więc.

Billy zamierzał mu się odszczeknąć, po namyśle zrezygnował jednak. Zmył się, mrucząc coś pod nosem.

Teraz, wracając myślą do przeszłości, przypominaj sobie, że Brittany od samego początku widziała Billy'ego we właściwych barwach. Na wspomnienie o niej wzdrygnął się, jakby zainkasował cios w splot słoneczny. Nie może pozwolić sobie na rozmyślanie, o niej teraz. Ha, to zakrawało na zupełnie ponury żart.

W rzeczywistości od chwili, gdy Brittany wyjechała cztery tygodnie temu, rzadko zdarzało mu się myśleć, o czym innym.

Sam trącił go nosem, po czym usiadł i wlepił weń wierny wzrok.

Matt pogłaskał go po łbie.

Sam zaczął radośnie merdać ogonem.

- Chodźmy zadzwonić do szeryfa - powiedział Matt z uśmiechem, przypominającym raczej grymas.

Wieczory stały się dla niego istną udręką. Dzisiejszy nie różnił się pod tym względem od poprzednich. Przed chwilą wyszedł od niego szeryf, obracawszy przesłuchać Billy'ego, zwłaszcza, że został przyłapany w pobliżu terenu Matta, kiedy indziej.

Matt wziął prysznic, ubrał się, po czym poszedł do kuchni. Nie miał jednak wcale apetytu.

Odczuwał głód, którego nie mogła zaspokoić żadna ilość jedzenia. Gdziekolwiek skierował swe kroki, widział Brittany. To samo działo się z nim w lesie. Majaczyła mu przed oczyma w najbardziej nieodpowiednich momentach, sprawiając, że popełniał błędy.

Wciągnął głęboko powietrze. Serce mu krwawiło. Miał wrażenie, że wszędzie unosi się zapach perfum Brittany - czyżby przesiąkła nim jego skóra? Na ustach czuł dotyk jej miękkich, gorących warg.

W jednej chwili jego dłonie zrobiły się mokre od potu, cierpienie stało się trudne do zniesienia.

Musi wziąć się w garść. Ostatecznie to on sam ją stąd odesłał. Powinien być przygotowany na to, że przeżyje wstrząs. Okazało się, że nie był. Został zraniony tak samo, że

groził mu kompletny rozpad.

Wyjął z lodówki butelkę piwa. Wiedział, że alkohol nie rozwiąże jego problemów i aż do dzisiejszego wieczora nie uciekał się do tego środka.

Dzisiejsza noc zapowiedziała się na prawdziwe piekło, może nawet na najgorszą noc w jego życiu. A miał już wiele fatalnych. Nie zliczyłby, ile razy budził się, myśląc, że Brittany leży obok niego i wyciągnąwszy rękę, dotykał pustego prześcieradła.

Pociągnął znów zdrowy łyk piwa. Skręcał się z tęsknoty na myśl o Brittany. Pragnął jej dotykać, być w niej, słysząc jej jęki, okrzyki. Ale przede wszystkim brakowało mu jej śmiechu, jej krzątaniny po domu, jej ostrego języczka.

Gdyby inaczej pokierował ich sprawami! Gdyby od samego początku nie oczekiwał od niej zbyt wiele! I od siebie również. Po śmierci dziecka coś w nim pękło i odtąd nic już nie było takie samo.

Był pewien, że Brittany żałuje, iż za niego wyszła. Myślał też, że wyświadcza jej przysługę, odsyłając ją do domu. Nigdy nie należała do jego świata. Wiedział o tym od chwili, gdy po raz pierwszy przekroczyła jego progi. Była niczym droga egzotyczna roślina cieplarniana, którą wyrwano z korzeniami i posadzono na pustyni.

Zaczęła usychać na jego oczach. Nie mógł na to pozwolić.

A może postąpił w nieprzemyślany sposób? Może była zrobiona z wytrzymalszego materiału, niż mu się wydawało?

Czy to on okazał się człowiekiem słabym? Tchórzem, obawiającym się dzielenia uczuć z drugą osobą? Nie, do cholery! Nie jest tchórzem. Pragnie mieć dom i rodzinę. Ale wyłącznie z Brittany.

"A więc udowodnij to!", podpowiadał mu głos wewnętrzny. Zabieraj się stąd, jedź do niej, powiedz jej, że ją kochasz i bez niej twoje życie jest diabła warte. Powiedz jej to, nawet gdybyś musiał błagać na kolanach.

Serce ścisnęło mu się z obawy, nie mógł złapać tchu. Nie-zależnie od rezultatu, nie wytrzyma z samym sobą, jeśli nie spróbuje.

W głowie mu huczało. Musi o świcie przygotować ładunek drewna dla fabryki papieru. Gdy tylko skończy, natychmiast wyruszy do Tyler. Do Brittany.





Brittany pochyliła się nad sedesem i pozbyła się całej zawartości żołądka. Następnie wstała, czując się znacznie lepiej, choć była bardzo słaba.

Wirus. Albo złamane serce. Nie była pewna, co jest przyczyną. Wiedziała, że nie jest w ciąży, ponieważ wczoraj zaczął jej się okres. Założyła to, więc na karb złamanego serca. Smutek może sprawić, że wywraca człowieka na nice.

Poronienie było tego dowodem. Tym razem chodziło o Matta i doświadczyła tego ponownie. Jej oczy napełniły się łzami. Otarła je wierzchem dłoni. Jeśli zacznie płakać, nie będzie mogła przestać.

Umyła zęby i poprawiła makijaż, po czym weszła do swego gabinetu. Wade, przysiadłszy na brzegu na jej biurka, przeglądał trzymane w ręku papiery.

Spojrzał na nią.

- Mój Boże, wyglądasz okropnie - powiedziała zimno Britany.

- Och, do licha, Brittany, daruj sobie tę złośliwość. Nie możemy wszyscy cierpieć, dlatego że ty i Matt...

- To cios poniżej pasa i dobrze o tym wiesz. - Brittany rzuciła mu piorunujące spojrzenie.

- Masz rację - przyznał niechętnie Wade, spuszczając wzrok. - Możesz wierzyć albo nie, ale nie przyszedłem tutaj, by się z tobą kłócić.

- Po co więc przyszedłeś? - Kompletnie wyczerpana, Brittany usiadła przy biurku.

- Chciałem ci powiedzieć komplement.

- Mówisz serio?

- Tak, choć muszę przyznać, że sprawiłaś mi cholerną niespodziankę.

- Powiedz mi, czym cię tak zadziwiłam? - Brittany było właściwie wszystko jedno. Miała uczucie, że za chwilę głowa jej pęknie. Ale to niepodobne do Wade'a dobrze o niej myśleć.

- Swoją pracą. Odwaliłaś naprawdę wspaniały kawał roboty. Załatwiłaś parę spraw, które już właściwie spisałem na straty - i to również na naszą korzyść.

"Tylko, dlatego, że zwariowałabym, gdybym nie miała mojej pracy". Zatrzymała swoje myśli dla siebie. Nie chciała, by inni widzieli, jak bardzo cierpi.

- Dziękuję, Wade - powiedziała wreszcie, przykładając rękę do czoła.

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał, mrużąc oczy.

- Czuję się dobrze. - Uśmiechnęła się niepewnie i wstała. - Nieprawda, nie czuję się dobrze. Mam potworny ból głowy. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pójdę do domu. Zabiorę pracę ze sobą.

Wade zabębnił palcami o blat biurka.

- Daj spokój z pracą. Po prostu idź do domu, przyrządź sobie gorący grog i wskocz do łóżka.

- Chyba tak zrobię - powiedziała Brittany, biorąc swoją teczkę.


Dom.

To był jej azyl, gdzie mogła w samotności lizać swoje rany i nikt się niczego nie domyślał. Ale przecież wszyscy wiedzieli. Nie udało jej się nikogo oszukać, a już na pewno nie przyjaciół, współpracowników, a przede wszystkim ojca.

Dopiero w dwa dni po powrocie do domu zebrała odwagę, by powiedzieć mu o rozpadzie jej małżeństwa. Powstrzymywała ją obawa, że usłyszy słowa: "A nie mówiłem!".

Nie powiedział nic w tym sensie, ale zażądał wyjaśnień, co się stało. Gdy zastanawiała się, jak mu to powiedzieć, spytał:

- Czy moja propozycja pracy miała z tym coś wspólnego?

- I tak, i nie - odrzekła Brittany z drżeniem w głosie.

- Co przez to rozumiesz?

Nie czując się na siłach, by wyciągnąć na światło dzienne bolesne szczegóły, odpowiedziała mu pytaniem na pytanie:

- Dlaczego wystąpiłeś z tą propozycją, ojcze?

- Zrobiłem to dla ciebie?

- Nieprawda! - odparowała, spoglądając na niego oczyma pełnymi bólu. - Zrobiłeś to wyłącznie dla siebie. - Wymówienie na głos tej paskudnej myśli wywołało jej żołądka. - Nie możesz do tej pory znieść myśli, że twoja córka wyszła za mąż za jakiegoś tam drwala. Martwi cię, co na to mówią twoi wspólnicy, twoi klubowi przyjaciele, prawda?

- A jeśli nawet tak, to co?

- A co z zaleceniem lekarza, byś zwolnił tempo? Czy to też stek bzdur?

- Nie... niezupełnie - kluczył Walter. - Bez względu na to, co powiedział doktor, naprawdę planuję zmniejszyć ilość moich obowiązków.

- Ale nie miałeś zamiaru powierzyć Mattowi odpowiedzialnej pracy. - Było to stwierdzeniem, nie pytanie.

Brittany zobaczyła, że twarz Waltera napięła się, jak gdyby dotknęła obnażonego nerwu. Nic nie odpowiedział. Nie musiał. Jego milczenie było wymowniejsze od słów. I jeszcze bardziej zraniło jej znękane serce...

Wprowadzając teraz samochód do garażu, Brittany zauważyła, że zaczyna padać deszcz. W domu przebrała się w płaszcz kąpielowy i usiadła z podwiniętymi nogami, przyglądając się przez oszklone drzwi, jak deszcz uderza o płyty tarasu.

Zastanawiała się, czy u Matta też pada. Łkając, powtarzała szeptem jego imię.

Ostateczność, bezwzględność, niesprawiedliwość tego, co się stało, zraniła ją tak mocno, że nie była pewna, czy kiedykolwiek zdoła się wyleczyć.

Ogromnie cierpiała po stracie dziecka, ale obecny ból był jeszcze bardziej dojmujący. Dziecko nie zdążyło stać się częścią jej życia, nie tuliła go nigdy w ramionach, nie całowała. A Matt?

Matt był dla niej wszystkim, tęskniła za nim każdą cząsteczką swego jestestwa. Bez niego nic nie miało sensu.

Dlaczego więc pozwoliła mu się odepchnąć?

Brittany wyprostowała się, uderzona nagłą myślą. Właśnie, dlaczego? Od początku walczyła o utrzymanie ich małżeństwa. Przyrzekła sobie, że się nie podda, że będzie walczyć, póki Matt nie przyzna, że ją kocha.

Cóż, z pewnością nie dotrzymała tego przyrzeczenia. Powinna była udowodnić mu, że kłamie, zmusić, by spojrzał jej prosto w oczy i powiedział, że jej nie kocha. A ona zrezygnowała, opuściła ręce.

Podniosła się szybko, zbyt szybko. W głowie jej się zakręciło i przez chwilę myślała że zemdleje. Do licha, powinna coś zjeść, choćby tylko parę krakersów, i napić się czegoś zimnego.

Nie miała czasu. Podjęła decyzję, jak postąpi i nie miała sekundy do stracenia... potem nie będzie miała odwagi.

Pobiegła do sypialni, rzuciła płaszcz kąpielowy na łóżko, włożyła dżinsy, koszulę i płaszcz nieprzemakalny. Trzymając klucze w ręku, pośpieszyła do drzwi frontowych. W tej samej chwili ktoś do nich zadzwonił. Otworzyła.

- Tatuś! - wykrzyknęła zaskoczona.

- Czy wybierałaś się dokądś?

- Prawdę mówiąc, tak. - Brittany nie miała zamiaru się wycofać.

- Proponuję, byś najpierw weszła z powrotem do domu i wysłuchała, co mam ci do powiedzenia - powiedział z westchnieniem Walter.

W mózgu Brittany zadźwięczał dzwonek alarmowy. Zaniepokoiły ją nie słowa ojca, lecz ton, jakim zostały wypowie-dziane.

- No... dobrze.

Przeszli do salonu, ale żadne z nich nie usiadło. Brittany wpatrywała się badawczo w ojca, spodziewając się, że może jego twarz zdradzi, o czym myśli. Nic z tego. Rysy Waltera pozostały nieporuszone.

- O co chodzi?

- O Matta. - Potarł dłonią czoło.

Brittany przeszukała dłonią stojącego z tyłu krzesła, by się na nim wesprzeć. Nogi pod nią drżały.

- Co... co się stało z Mattem?

- Jest ranny?

- Och, nie!

- Ładowarka przewróciła się i przygniotła go swym ciężarem.

Opadła na krzesło, zaciskając dłonie na brzuchu i próbując zapanować nad mdłościami.

- Będzie żył - co do tego lekarze są pewni.

- Dzięki Bogu - wykrztusiła. - Ale skąd się o tym dowiedziałeś? To znaczy...

- Jakiś Elmer Cayhill zadzwonił do ciebie do pracy, a gdy nie chcieli podać mu domowego telefonu, przekazał sekretarce wiadomość o Matcie. - Milczał przez chwilę. - Pomyślałem, że to ja powinienem ci o tym powiedzieć.

Brittany wstała.

- Muszę jechać do niego - szepnęła, czując się tak, jak gdyby ciężar, który legł jej na piersiach, miał ją zmiażdżyć, zanim zdoła dotrzeć do drzwi.

Walter stanął przed nią, zagradzając jej drogę.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

- Co takiego?!

Zasznurowała usta.

- Myślę, że powinnaś dać sobie spokój.

- Co... co ty mówisz?! - Łzy zalewały jej oczy, ledwie widziała jego twarz. - Przecież to mój mąż.

- Wkrótce będzie twoim byłym mężem.

Brittany wzdrygnęła się. Po chwili rzekła jednak spokojnie:

- To nie ma znaczenia. Na razie jeszcze nie mamy rozwodu.

- Na miłość boską, Brittany! Daj temu spokój! Zostaw go! Skoro odszedł z twego życia, niech tak już pozostanie. To nie mężczyzna dla ciebie. Nigdy nim nie był i nie będzie.

- Skąd możesz wiedzieć, co jest dla mnie dobre? - wykrzyknęła.

Był wyraźnie zaskoczony zjadliwością, którą wyczuł w jej głosie.

- Przecież jestem twoim ojcem.

- Och, proszę, daruj sobie.

Zrobił się czerwony, potem purpurowy z wściekłości.

- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób! Wiem, co jest dla ciebie najlepsza, i zabraniam ci...

- Ty mi zabraniasz? To zakrawa na żart. Nie możesz mi niczego zabronić, ojcze. Już nie! - Łzy spływały jej po twarzy. - Kocham cię i Bóg jeden wie, jak bardzo starałam się przez całe życie robić wszystko, żebyś tylko był zadowolony, ponieważ sądziłam, że jeśli będę doskonała, odwzajemnisz moją miłość.

- Brittany... przestań!

- Nie! - wybuchnęła. - Pozwól mi skończyć. Wreszcie zdałam sobie sprawę, że nic, co robię, nigdy nie będzie dla ciebie dość dobre. Ale teraz już mi wszystko jedno, ponieważ mam Matta. Wciąż pragnę, byś mnie kochał, ale nie jest to już dla mnie najważniejsza rzecz na świecie. Natomiast miłość Matta jest. I jeśli mnie zechce, spędzę resztę mego życia u jego boku, kochając go.

Później, gdy jej samochód połykał już kilometry na szosie, zdała sobie sprawę, że widziała łzy na twarzy ojca. A może tylko jej się tak zdawało?


Szpitalny zapach był katorga dla powonienia Brittany. Siedziała w poczekalni od trzydziestu minut i wciąż nie mogła się do niego przyzwyczaić.

Choć bardzo pragnęła wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza, nie ruszono by jej stamtąd nawet wołami, dopóki nie porozmawia z lekarzem Matta, nie zobaczy swego męża.

Co zatrzymuje doktora tak długo? - pytała samą siebie, próbując pokryć przerażenie irytacją. Po przyjeździe do szpitala spodziewała się zastać tu Elmera lub Marię. Pielęgniarka poinformowała ją, że Elmer wyszedł, gdy dowiedział się, że Mattowi już nie grozi niebezpieczeństwo. Wiedziała, że jeśli zadzwoni do Marii, ta zjawi się tu natychmiast. Najpierw chciała jednak porozmawiać z lekarzem, upewnić się, że stan Matta naprawdę nie jest groźny.

Oparłszy ze znużeniem głowę o framugę okna, skubała w zamyśleniu dolną wargę. Jeśli coś się stanie Mattowi, nie chce żyć.

- Pani Diamond?

Brittany odwróciła się i ujrzała wysokiego szczupłego mężczyznę w białym fartuchu.

- Tak. - Serce waliło jej tak młotem.

- Jestem doktor Kent.

- Co... co z Mattem?

- Zniósł operację bardzo dobrze, choć musieliśmy usunąć

mu śledzionę.

- Och, nie - szepnęła, przerażona.

- Miał kilka innych obrażeń wewnętrznych, ale żadne z nich nie zagrażało życiu.

- A więc mówi pan, że odzyska zdrowie w stu procentach?

- Tak, z wyjątkiem...

- Czego? - przerwała mu Brittany, czując, jak krew odpływa jej z serca.

Twarz doktora Kenta spoważniała.

- Istnieje możliwość, że pani mąż będzie sparaliżowany od pasa w dół.

- Jak długo? - Brittany wzdrygnęła się ze zgrozy.

- Być może przez całe życie.

- Nie! - jęknęła i omal osunęła się na podłogę u stóp mężczyzny.

- Pani Diamond, czy dobrze się pani czuje? - Na uprzejmej twarzy doktora malowało się zaniepokojenie.

Brittany powoli usiadła na stojącej za nią kozetce i spojrzała na niego, walcząc ze łzami.

- Kiedy będzie wiadomo?

- Trudno powiedzieć. Przez następne dwa dni będzie prze-ważnie spał, nie bardzo zdając sobie sprawę, co się z nim dzieje. Dowiemy się więcej, gdy przestaną działać środki znieczulające.

- Czy mogę go zobaczyć?

- Oczywiście.

Brittany wstała i podała mu rękę.

- Dziękuję bardzo, panie doktorze.

Poklepał ją po dłoni.

- Wszystko będzie dobrze, droga pani.

Weszła do pokoju Matta i na palcach podeszła do łóżka. Z wyjątkiem zadrapania po lewej stronie twarzy i siniaka po prawej, Matt wyglądał tak samo jak dawniej. Pochyliła się i pocałowała go delikatnie w czoło. Poruszył się, ale nie otworzył oczu. Gdy usiadła na krześle przy łóżku i zmusiła się, gdy spojrzeć prawdzie w twarz, łzy popłynęły jej z oczu.

Matt może być sparaliżowany do końca życia. Zatkała sobie dłonią usta, by się głośno nie rozpłakać. O Boże, nie! Nie móc chodzić, nie móc kochać się z nią - on tego po prostu nie zniesie!

Brittany uniosła wysoko głowę, mając wrażenie, że tonie. A co z nią? Czy ona będzie w stanie to wytrzymać? A co z nią? Czy ona będzie w stanie to wytrzymać? Zostać przy nim nie tylko teraz, lecz na zawsze? Pogodzić się z konsekwencjami? Jeśli nie, powinna odejść teraz. Może wstać i wrócić do Tyler, do ojca, dawnego stylu życia, a Matt nawet nie dowie się, że tu była.

Może też pozostać przy mężczyźnie, któremu ślubowała być z nim na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, i nigdy go nie opuścić.

Decyzja była łatwa. Matt może być sparaliżowany, ale ona przecież go kocha, a jeśli on odwzajemni jej miłość, to razem mogą zdziałać cuda, jakich nie dokona żaden doktor ani najnowocześniejsza medycyna.

- Kocham cię, mój najdroższy - szepnęła. - I nie zostawię cię samemu sobie.

Przez następne dwa dni Brittany nie odchodziła od jego łóżka, choć wiedziała, że Matt nie zdaje sobie sprawy z jej obecności. Gdy zaczynał jęczeć, a jego oczy szkliły się z bólu, pielęgniarka robiła mu zastrzyk.

Długie godziny czuwania, przerywane tylko krótką drzemką, odcisnęły na niej swoje piętno. Dlatego też gdy przyszła Maria i zobaczyła podkrążone oczy dziewczyny, zaczęła ją gorąco namawiać, by pojechała do domu i przespała się. Poparł ją stanowczo Elmer.

- Posiedzimy przy nim - powiedziała łagodnie Maria. - Nie zostawimy go ani na chwilę. Czy to cię skłoni wreszcie do odpoczynku?

Brittany skinęła głową, po czym chwyciła Marię za rękę.

- Jeśli nastąpi jakakolwiek zmiana, dasz mi znać?

- Oczywiście - odpowiedziała Maria uspokajającym tonem, jak gdyby zwracała się do dziecka.


Brittany spała o wiele dłużej niż zamierzała. Musiała przyznać, że poczuła się znacznie lepiej, nabrała sił do stawienia czoła temu, co ją czekało.

Gdy Maria i Elmer właściwie wypchnęli ją z pokoju Matta, pojechała do najbliższego motelu i poszła prosto do łóżka.

Teraz, stojąc znów przed drzwiami szpitalnego pokoju, czuła, jak drżąc pod nią kolana.

Od operacji minęły już trzy dni, spodziewała się, więc, że działanie środków nasennych oraz znieczulających skończyło się i Matt będzie już w pełni przytomny. Nie miała pojęcia, jak zareaguje na jej obecność.

Zapukała.

- Otwarte. - Jego ton był w najlepszym razie kłótliwy.

Wyprostowała ramiona, następnie pchnęła ciężkie drzwi.

Matt siedział na łóżku z rozpiętą bluzą od piżamy. W innych okolicznościach roześmiałaby się serdecznie. Nienawidził piżam, spał zawsze tylko w krótkich spodenkach.

Tym razem nie pozwoliła sobie jednak na uśmiech, zwłaszcza widząc jego ponura twarz.

- Co ty tu robisz? - spytał, robiąc coraz bardziej marsową minę. Wykorzystał jej milczenie i dodał: - Jeśli przyszłaś tu, dlatego, że miałem wypadek...

- Przyszłam tu, ponieważ cię kocham.

Otworzył usta, po czym je zamknął, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Nie potrzebuję twojej litości.

Bała się, że ją odtrąci. Ostrzegała samą siebie, że cały jej wysiłek może spalić na panewce. Ale teraz sprawiło jej to ból. O Boże, cierpiała tak bardzo, że chciałaby umrzeć.

Tłumiąc płacz, Brittany odwróciła się i ruszyła wolno w stronę drzwi.

- Proszę... ja nie chciałem... proszę, nie odchodź... - Mattowi głos się rwał.

Przystanęła i odwróciła się powoli. Wpatrywali się w siebie szeroko otwartymi oczyma.

- Kocham cię, Matt - powtórzyła szeptem. - I nawet, jeśli będziesz sparaliżowany...

- Sparaliżowany? Czy to właśnie powiedziałaś?

Brittany nie mogła wykrztusić słowa. Skinęła tylko głową.

- Czy widziałaś się dziś rano z doktorem? - spytał Matt.

- Nie... jeszcze nie - odpowiedziała z trudem, wciąż czując ściskanie w gardle.

- Nie jestem sparaliżowany, Brittany.

Minęło kilka sekund, nim do jej zamroczonego mózgu dotarło znaczenie tych wypowiedzianych cicho słów. Gdy wreszcie zrozumiała, zaczęła jednocześnie śmiać się i płakać, szepcząc:

- Dzięki Bogu! Och, dzięki Bogu!

Tylko Matt się nie śmiał. Patrzył na nią z dziwną miną.

- Czy naprawdę myślałaś, że jestem sparaliżowany?

- Doktor Kent... powiedział, że jest taka możliwość.

- I mimo to zdecydowałaś się zostać ze mną?

Nie zawahała się nawet przez chwilę.

- Nie przemknęło mi nawet przez myśl, że mogłabym odejść.

- Brittany - kocham cię i jechałem, by ci o tym powiedzieć, błagać cię o przebaczenie, o jeszcze jedną szansę...

- Och, Matt! - wykrzyknęła, rzucając się ku niemu.

- Nie!

Zatrzymała się, osłupiała.

- Zostań tam - powiedział z uśmiechem. - Ja do ciebie przyjdę.

Brittany nie mogłaby się poruszyć, nawet gdyby chciała. Uśmiechnęła się przez łzy i wyciągnęła ramiona. W chwilę później znalazł się w nich Matt.

Pielęgniarka, która weszła do pokoju, zastała ich splecionych w uścisku.


- Czy to nowy szlafroczek?

Brittany posłała mężowi spojrzenie skromnisi.

- Mm, zauważyłeś. - Pogłaskała kokieteryjnie turkusowy jedwab.

Oczy mu pociemniały.

- Jasne, że zauważyłem. Widzę wszystko, co dotyczy ciebie.

Znajdowali się w sypialni w domu Matta, przepraszam, w ich wspólnym domu. Od wypadku minęły trzy miesiące i Matt wreszcie poszedł do pracy.

Wracał do zdrowia powoli, ale za to bez komplikacji. Przez cały czas Brittany go nie odstępowała. Chodzili na długie spacery, pływali w zatoce, czytali razem książki. Przede wszystkim jednak kochali się i śmiali.

Jedynym godnym uwagi wydarzeniem było aresztowanie Billy'ego Frosta. Został przyłapany na gorącym uczynku w czasie kradzieży sprzętu. Po aresztowaniu przyznał się również do okradania Matta.

Brittany nigdy dotąd nie była szczęśliwsza, tak samo zresztą Matt. Dlatego przyglądała mu się w tej chwili tak badawczo. Wrócił do domu kompletnie wypompowany i po zjedzeniu kolacji Brittany nalegała, by położyli się wcześniej. Bardzo nie lubiła cieni pod oczami i bruzd wokół jego ust, będących oznakami zmęczenia. Wprawdzie doktor zapewnił ją, że jej mąż może robić już wszystko, co zechce, lecz ponieważ Matt nie potrafił zachować umiaru w pracy, wciąż się o niego martwiła.

- Jesteś pewien, że nie przesadziłeś dzisiaj?

Matt kopnął w kąt swoje dżinsy.

- Tratatata.

Brittany skrzywiła się, wzięła szczotkę i zaczęła przesuwać nią z roztargnieniem po swych krótkich lokach. Jej myśli zaprzątał całkowicie Matt, który ubrany tylko w krótkie spodenki, podszedł do łóżka od swojej strony i usiadł na nim.

Poczuła, że na nią patrzy, nie przerwała jednak swego zajęcia.

- Kocham cię - powiedział.

Zastygła z uniesioną do góry szczotką i z trudem złapała

oddech.

- Nigdy mi się nie znudzi powtarzanie ci tego.

- Ja też cię kocham - odrzekła. - I nigdy mi się nie znudzi słuchanie tego.

- Czy już ci mówiłem, że wyglądasz rewelacyjnie w tym szlafroczku?

- Nie. - Schowała szczotkę do szuflady.

Wstał, nie spuszczając z niej wzroku.

- Ale jeszcze lepiej wyglądasz bez niego. Wiesz o tym?

Ton jego głosu oraz lubieżny wzrok sprowokowały wesoły uśmiech Brittany.

- Jesteś niegrzecznym chłopcem, Matthew Diamondzie.

- A ty to lubisz.

Rozwiązała pasek od szlafroka i stanęła przed nim naga.

Światło lampy tańczyło na jej gładkiej skórze. Słyszała, jak Matt wciąga gwałtownie powietrze. Jego oczy błądziły łakomie po ciele Brittany.

- Czy zauważyłeś we mnie coś niezwykłego?

- Tylko to, że jesteś najrozkoszniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotkałem - odrzekł stłumionym głosem.

- Czy to wszystko?

- Myślę, że przyjdziesz tu do mnie i powiesz mi, na co powinienem zwrócić uwagę.

- Dobrze.

- Dobrze.

Gdy się jednak do niego zbliżyła, pociągnął ją na łóżko obok siebie. Słowa zostały zapomniane, gdy zamknął jej usta pocałunkiem.

Po chwili uwolnił jej usta tylko po to, by zaanektować piersi. Poddała się ogarniającemu ją podnieceniu.

- Dostaję wariacji, gdy nie jestem z tobą. - Pogłaskał ją po plecach, zatrzymując rękę na biodrze. - Dzięki tobie znów czuję, że żyję.

- Okaż mi to - zażądała.

Matt wyczuł jej nastrój i natychmiast się dostosował. Położył ją na plecach i wszedł w nią powoli, łagodnie.

Choć nie oczekiwała niczego ponad szczególną bliskość, spełnienie nadeszło niemal natychmiast, przelewając się powoli przez jej ciało falą obezwładniającej przyjemności. Wyrwało jej z ust krzyk rozkoszy, który zmieszał się z równoczesnym krzykiem Matta.


- Nie śpisz już?

Chropawy głos Matta przerwał jej powolne zapadanie w sen. Przytuliła się do jego piersi, on zaś objął ją mocniej ramieniem.

- Nie powiedziałem ci, że dzwonił dziś twój ojciec.

- Tak? I czego chciał?

- Ciebie, oczywiście.

Masowała czule palcami jego kark.

- Chciałabym, żebyśmy wszyscy mogli...

- Zaprosiłem go jutro na kolację.

Ręka Brittany zastygła w bezruchu.

- Naprawdę?

- Tak, a on przyjął zaproszenie. - Matt uszczypnął ją w nos. - Trochę mi go żal. Wydał mi się - och, nie wiem - jakiś przygnębiony.

- Jest przygnębiony. Wie, że narozrabiał, próbując odciągnąć mnie od ciebie i teraz próbuje załagodzić sprawę.

- A ty nieźle mu dajesz popalić.

- Ty również.

- Tak, ale on nie jest moim ojcem.

- Za to jest teściem.

Potarł nosem jej kark.

- Dobrze, poddaję się. Oboje postaramy się włączyć go bardziej do naszego życia.

- Ilekroć teraz zadzwoni, zawsze powtarza mi, jak bardzo mnie kocha.

- Wreszcie zdał sobie sprawę, że jesteś wyjątkowa.

- Matt, jesteś pewien, że nie zauważyłeś we mnie nic szczególnego? - spytała niskim głosem.

Odsunął się nieco.

- Czy coś się stało?

- Nie, nic się nie stało - uśmiechnęła się. - Jestem w ciąży.

W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał.

- Cieszysz się, prawda? - spytała z niepokojem Brittany i zajrzała mu głęboko w oczy. To, co ujrzała na ich dnie, sprawiło, że serce zadrżało jej ze wzruszenia.

- Och, Brittany, kochanie moje, oczywiście, że się cieszę. - Matt pochylił się i dotknął wargami jej brzucha. - Jak mogłaś pomyśleć, że jest inaczej?

Brittany czuła, jak przepełnia ją radość.

Matt podniósł głowę.

- Od jak dawna?

- Trzy i pół miesiąca. Byłam w ciąży już przed twoim wypadkiem, ale nie wiedziałam o tym. Sądziłam, że zaczyna mi się okres i uważałam, że wszystko w porządku. Myliłam się jednak - to było tylko plamienie.

- Czy twój ojciec wie?

- Nie. Myślałam, że powiemy mu razem. Później...

- Dlaczego później?

- Ponieważ... boję się... - Głos jej się załamał. - Boję się po...

- Cśś - szepnął. - Nie wolno ci tak mówić. Ani myśleć. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Ujęła jego twarz w dłonie i poszukała jego oczu.

- Kocham cię.

- Nigdy więcej mnie nie opuszczaj - powiedział błagalnie. - Zostań ze mną aż po kres moich dni.

- Aż po kres naszych dni - obiecała Brittany.



KONIEC















Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
137 Mary Lynn Baxter Kobieta Danclera
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
36 Mary Lynn Baxter Melisso, wróć
01 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
1996 15 Wakacyjna miłość 2 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
Mary Lynn Baxter Kobieta Danclera
089 Baxter Mary Lynn Płomień miłości
Baxter Mary Lynn Pewnego lata w Lufkin
Baxter Mary Lynn Prezent dla Joni
Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
345 Baxter Mary Lynn Dziewczyna z miasta
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
122 Baxter Mary Lynn Moje maleństwo
078 Baxter Mary Lynn Nie bój się ryzyka
Boskie objawienie piekła czas dobiega końca Kathryn Mary Baxter

więcej podobnych podstron