036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć

background image

MARY LYNN BAXTER

Melisso, wróć

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Nie zrobiłaś tego!

- Ałeż zrobiłam.

- Nie wierzę ci. To niemożliwe, żebyś tak po

prostu weszła tanecznym krokiem do przełożonej

pielęgniarek i powiedziała, że odchodzisz.

Melissa Banning siędziała ze skrzyżowanymi nogami

na łóżku Laurie i patrzyła na przyjaciółkę z wyrazem

zatroskania na twarzy.

- Zgoda, nie powiedziałam, że odchodzę, w każdym

razie niezupełnie. Oświadczyłam, że mam dość, że

potrzebuję odpoczynku albo...

- Albo co? - spytała Laurie. Sprawiała wrażenie,

jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

Melissa nie bawiła się w subtelności.

- Albo zarobię się na śmierć.

- Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że praca

tak ci dopiekła, kochanie. - Laurie niepewnie spog­

lądała szarymi oczami, szukając twarzy Melissy. - Co

się stało? Przecież jesteś urodzoną pielęgniarką. Od

kiedy pamiętam, nigdy nie myślałaś ani nie mówiłaś

o niczym innym niż praca.

Melissa nadal milczała, więc przyjaciółka podjęła

wątek.

- Boję się myśleć, co stałoby się z tobą w zeszłym

roku po tej tragedii, gdybyś nie miała zajęć w szpitalu.

To był dla ciebie ratunek.

Laurie mówiła prawdę. Półtora roku temu rodzice

Melissy i jej młodszy brat zginęli podczas katastrofy

łodzi. Przez długie miesiące Melissa była pogrążona

background image

w rozpaczy. W końcu jakoś się pozbierała, udało

jej się rozprawić ze zgryzotą i znaleźć w niej coś

twórczego. Praca dyplomowanej pielęgniarki nabrała

dla niej nowego znaczenia. I tak było aż do tej pory.

Pod badawczym spojrzeniem Laurie Melissa spuściła

głowę i zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy.

- Masz rację. - Starała się opanować niepotrzebne

emocje.

- Dlaczego więc zrywasz z tym wszystkim? - Laurie

wstała, eksponując swoje sto siędemdziesiąt pięć

centymetrów wzrostu, po czym niezgrabnie podeszła

do okna.

Przez chwilę Melissa zapomniała o kłopotach,

zahipnotyzowana sposobem, w jaki słońce przenikało

przez krótką roletę i układało się na czarnej grzywie

włosów Laurie. Efekt był olśniewający. Laurie olśnie­

wała zresztą pod każdym względem, szczególnie swoją

osobowością. Chociaż nie była piękna ani nawet

ładna, nadrabiała ten brak uśmiechem, a uśmiechała

się bardzo często. Melissa nie wiedziała, co zrobiłaby

teraz bez jej przyjaźni i wsparcia.

Melissa odeszła ze szpitala już miesiąc temu, ale

dopiero tego ranka zadzwoniła do Laurie, która

pracowała w firmie zajmującej się reklamą. Za­

proponowała, że przyjedzie do niej na kilka dni.

Laurie zaprosiła ją natychmiast, nie żądając dodat­

kowych wyjaśnień.

Teraz Melissa spoglądała na przyjaciółkę, stojącą

z rękami w kieszeniach luźnych spodni, i wyraźnie

widziała zaniepokojenie malujące się na jej twarzy.

- Myślisz pewnie, że oszalałam. - Było to bardziej

stwierdzenie niż pytanie.

- Nie oszalałaś. Raczej się zaplątałaś, to lepsze

słowo. Po prostu zupełnie nie pasuje do ciebie robienie

czegokolwiek na chybcika. Jesteś najbardziej zor­

ganizowaną i racjonalną osobą, jaką znam.

background image

Melissa przekręciła się na łóżku, opierając plecami

o poduszkę.

- Już nie. W końcu się złamałam.

- Wcale ci tego nie wyrzucam, naprawdę - po­

spiesznie powiedziała Laurie. - Sama w żaden sposób

nie mogłabym być pielęgniarką. A już z pewnością

nie wytrzymałabym na intensywnej terapii. - Przerwała

i wzdrygnęła się. - Nie mam kłopotów w kontaktach

z ludźmi, ale dotyczy to tylko zdrowych. Nie po­

trafiłabym zajmować się chorymi. Na samą myśl

o kłuciu kogokolwiek igłą robi mi się słabo.

- Zawsze byłaś delikatna. - Melissa uśmiechnęła się.

- Owszem, ale i dumna z tego.

- Jesteś beznadziejna - urwała na chwilę. - No

właśnie, beznadzieja. Tym słowem można podsumować

stan mojego ducha. Ale po prostu nie wytrzymuję.

Wiesz, Laurie, mam dwadzieścia osięm lat, a prze­

chodzę kryzys, zupełnie jakbym była o dwadzieścia

lat starsza.

- Kryzys, zgoda. Tylko że nie ma to nic wspólnego

z problemami pięćdziesięciolatek.

- Wiesz, o czym myślę.

- A naprawdę, to co cię tak trzepnęło? - Oczy

Laurie wyrażały współczucie.

- Było kilka powodów. Wydaje mi się, że nałożyły

się przeżycia po śmierci rodziny, potwornie ciężka

praca i stresy.

- Kiedy byłaś na dyżurze, to wszystko na ciebie

zwalali, mam rację?

- Powiedzmy, że byłam kimś, kto ciągnął tę robotę,

tym bardziej że pielęgniarek ciągle brakuje.

- To mnie nie dziwi. W gazetach jest pełno ogłoszeń

o pracy dla pielęgniarek. - Przerwała i ruszyła do

drzwi sypialni. - Nie wiem jak ty - dodała, zmieniając

temat - ale ja umieram z pragnienia. Napijesz się coli

czy mrożonej herbaty?

background image

- Herbaty.

- Ja też. Tylko we wschodnim Teksasię mrożona

herbata smakuje przez okrągły rok. - Nagle zmarsz­

czyła brwi. - Zdaje się, że nie wyszłam na najlepszą

gospodynię, skoro tak późno proponuję ci coś do picia.

- Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Poza tym

nie miałaś czasu myśleć o herbacie, bo wypłakiwałam

się na twoim ramieniu.

- Gdybym była na twoim miejscu, to też pozwoliła­

byś mi się wypłakać - rzuciła Laurie, stojąc na progu.

W chwilę później wróciła, niosąc dwie filiżanki

wypełnione po brzegi herbatą z kawałkiem cytryny.

Przez chwilę piły w milczeniu.

- Ile ci dali? - spytała Laurie.

Melissa odgarnęła kosmyk włosów z policzka

i zmarszczyła brwi.

- Czego?

- Czasu - wyjaśniła Laurie. - Ile czasu?

- Aha, masz na myśli urlop?

- Jasne.

- Powiedziałam dyrektorowi, że potrzebuję co

najmniej sześciu miesięcy, może roku.

- Dużo. Mówisz poważnie?

- Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.

- Myślisz, że dadzą ci aż tyle?

- Wątpię, ale w każdym razie o tyle prosiłam.

- I co masz zamiar robić? - spytała Laurie,

marszcząc czoło.

Melissa skoncentrowała się na poprawianiu serwetki,

zamoczonej przez dno szklanki.

- Może nie uwierzysz, ale nie robiłam takich

odległych planów, choć oczywiście wiem, że muszę

sobie znaleźć jakąś pracę, najlepiej na pół etatu. Mam

trochę zaoszczędzonych pieniędzy, ale w żadnym

wypadku nie chcę ich wydawać na życie. A co miesiąc

płacę straszne pieniądze za mieszkanie.

background image

Laurie milczała przez chwilę.

- Od jak dawna o tym wiedziałaś? No, po prostu

chcę spytać, dlaczego przyszłaś z tym do mnie dopiero

teraz.

- Nie miałam ochoty na towarzystwo, i tyle. Spałam

do popołudnia, uprawiałam aerobik i dużo spacero­

wałam. Krótko mówiąc, próbowałam wykurować

moje wyczerpane ciało i duszę.

- Było aż tak źle?

- Tak. Chyba jeszcze nigdy nie byłam równie

sfrustrowana czy rozczarowana pracą i sobą.

- Ale przecież masz zamiar w końcu wrócić do

szpitala?

- Oczywiście. - Melisa nie wahała się ani przez

chwilę. - Mam wszelkie dane, by wierzyć, że kiedy

wrócę po krótkim odpoczynku od tego mrowiska,

będę zupełnie nową kobietą, gotową do podjęcia

pracy z takim samym entuzjazmem, jak zawsze.

- Nie wydaje mi się, żeby twój brak entuzjazmu

miał związek tylko z pracą - stwierdziła bezceremonial­

nie Laurie.

- Dlaczego tak sądzisz? - W głosię Melissy za­

brzmiała ostrożność; miała wrażenie, że wie, do czego

zmierza Laurie.

- Nie mów do mnie tym tonem, Melisso. Wiesz

przecież, że od kiedy ty i Martin skończyliście ze

sobą, nie jesteś tą samą osobą.

- Proszę cię. Nie wracaj już do tego. Martin English

jest tam, gdzie powinien być, w domu z żoną

i dzieckiem.

- Tylko że to nie jest takie proste. Prawda, Melisso?

- Nie... Tak! - odparła niepewnie.

- Wiem, że coś między wami zaszło. Coś, o czym

mi nigdy nie mówiłaś. Przepełnia cię smutek, którego

przyczyny zupełnie nie rozumiem.

- Proszę cię... - Melissa uciekła spojrzeniem.

background image

- W porządku - powiedziała z westchnieniem

Laurie. - Nie będę tego ruszać. Ale może któregoś

dnia sama mi to powiesz.

- Może - westchnęła Melissa - ale nie dzisiaj.

Dobrze?

- Zgoda. Nie będę przypierać cię do muru, ale

tylko dlatego, że boję się, żebyś nie nabrała ochoty na

wyjazd. W sypialni dla gości jest na drzwiach twoje

imię, przecież wiesz.

Melissa postawiła szklankę na stoliku, wyciągnęła

ręce do przyjaciółki i przytuliła ją na chwilę.

- Nie wiem, co zrobiłabym bez ciebie, Laurie.

- Zaczęła gwałtownie mrugać, chcąc powstrzymać łzy.

- Hej, nie rozklejaj się. - Laurie powiedziała to

bardzo poważnie, ale jednocześnie uśmiechnęła się

szeroko. - Powinnyśmy znaleźć ci zajęcie. Nie mogę

znieść myśli, że nie masz nic do roboty, gdy ja

urabiam sobie ręce po łokcie.

- Daj spokój, okaż miłosięrdzie - skrzywiła się

Melissa. - Jeszcze nie dojrzałam do szukania. Popatrz

- wskazała na oczy -jeśli te koła jeszcze się powiększą,

to już nigdy nie będę mogła zdjąć okularów przeciw­

słonecznych.

- A do tego jesteś za chuda.

- Uważam, że jestem po prostu szczupła - powie­

działa obojętnie Melissa. Nagle zmarszczyła czoło.

To prawda, że ostatnio jadła raczej skromnie, chcąc

być w zgodzie z surowymi regułami, jakie przyjęła.

Miała jednak nadzieję, że szybko to nadrobi.

- Wszystko jedno, jak to nazwiesz.

Melissa roześmiała się i zmieniła temat.

- A propos pracy. Widziałaś ostatnio coś in­

teresującego? Wiem, że zawsze dokładnie studiujesz

ogłoszenia.

- Owszem, jak powiedziałaś o tym, to sobie

przypomniałam. - Laurie zeskoczyła z łóżka, a w jej

background image

oczach pojawił się figlarny błysk. Ze szklanką w dłoni

szybko przemierzyła pokój i podeszła do małego

biurka w kącie. Chwyciła kawałek gazety z ogłosze­

niami i ruszyła z powrotem.

Melissa wpatrywała się w nią szeroko otwartymi

oczami.

- Ty przecież z pewnością nie myślisz o zmianie

pracy.

- Tak naprawdę, to nie, ale zabawnie jest dowiedzieć

się, co można by robić. O, popatrz. - Laurie usiadła

na łóżku i wcisnęła gazetę przyjaciółce.

W pokoju zapanowała cisza. Melissa czytała tym­

czasem anons zakreślony na czerwono. Kiedy pod­

niosła głowę, oczy jej lśniły.

- Jeden zero dla ciebie. Rzeczywiście brzmi in­

teresująco.

- Z mojego punktu widzenia, ale nie z twojego.

- Nie byłabym tego taka pewna.

Laurie wydęła usta.

- Proszę, nie mów mi tylko, że myślisz o tym,

o czym ja myślę, że jednak myślisz.

- Ależ tak jest. - Melissa przesłała jej szeroki

uśmiech. - Brzmi całkiem tak, jakbym właśnie tego

szukała.

- Nie mówisz poważnie.

- Najpoważniej w święcie.

- Ale... ale - wyrzuciła z siębie Laurie - tam

szukają kobiety, która na miejscu poprowadziłaby

dom i zajęła się dwójką dzieci wdowca.

- Zgadza się. - Wyraz twarzy Melissy był równie

spokojny, jak ton jej głosu.

- Zgadza się?!

- Nie widzisz tego? - Melissa niezgrabnie usiadła na

łóżku i popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem pełnym

podniecenia. - Dokładnie takiej pracy potrzebuję. Będę

miała słodkie życie w porównaniu z tym co robiłam.

background image

- Melisso!

Ta nie zwracała jednak uwagi na przyjaciółkę.

- Wiesz, że zawsze lubiłam dzieci, a prowadzenie

domu... cóż w tym trudnego? Dla mnie jest to

okazja, żeby odwlec życiowe decyzje i nie podejmować

ich z dnia na dzień, a przy tym zająć się czymś

pożytecznym.

- Naprawdę nie udajesz?

- Nie. Mam zamiar zaraz tam zadzwonić.

- Na miłość Boską, Melisso. Przecież nawet nie

umiesz gotować.

- I co z tego. Przecież nie jestem za stara, żeby się

nauczyć. - Melissa uśmiechnęła się niewinnie.

- To szaleństwo - mruczała Laurie, potrząsając

głową.

Nie przerwała tej czynności, kiedy w kilka minut

później Melissa odłożyła słuchawkę ze słowami:

- I co, nie jesteś ani trochę ciekawa?

- Nie - odparła Laurie posępnie. - Nie chcę mieć

najmniejszego udziału w tym wariactwie.

- Przestań, bądź dobrą kumpelką. Jeśli się uda,

będziemy mogły się widywać znacznie częściej niż

raz na parę miesięcy - powiedziała Melissa przy­

milnie.

- No dobrze, więc czego się dowiedziałaś? - ustąpiła

Laurie.

- Rozmawiałam z siostrą tego człowieka, niejaką

Dee Johnson. Powiedziała mi, że niedawno wyszła za

mąż. Znasz ją?

- Nie.

- Nie szkodzi, w każdym razie jej brat nazywa się

Joshua Malone. Teraz coś ci świta?

- Nie, chyba nie... - Laurie strzeliła nagle palcami.

- Jest taki Malone, właściciel firmy budowlanej. To ten?

- Tak. Jego żona umarła trzy lata temu. Ma

pięcioletnie bliźniaki.

background image

- Bliźniaki. Mój Boże, to się robi z każdą chwilą

śmieszniejsze.

- Gdzie twój duch miłośnika przygód? Pamiętaj,

bądź dobrą kumpelką. W każdym razie siostra

rozbudziła moją ciekawość - dodała Melissa. - Szcze­

gólnie kiedy się okazało, że jako jedyna odpowiedzia­

łam na to ogłoszenie.

- To ci powinno dać do myślenia.

- A cóż to mogłoby znaczyć? - Melissa udała

niewiniątko.

- Uciekaj, gdzie pieprz rośnie.

- To nie ja - zaśmiała się Melissa. - Mam być

u Joshui Malone'a w północnej części miasta jutro

z rana.

- I nic już nie mogę zrobić, żeby ci to wypers­

wadować?

- Może zwariowałam, ale zamierzam skończyć to,

co zaczęłam.

Zanim jeszcze Melissa znalazła wylot krętej, wąskiej

uliczki na przedmieściach Nacogdoches, doszła do

wniosku, że obiekcje Laurie miały podstawy.

Przez cały poprzedni więczór, kiedy żuły pizzę

i oglądały film na wideo, Laurie rzucała jej od czasu

do czasu dziwne spojrzenia. Powstrzymała się jednak

od zadawania dalszych pytań, co sprawiło Melissię

ulgę, a równocześnie upewniło ją, że jednym z powo­

dów powściągliwości przyjaciółki jest jej niewiara

w zdecydowanie Melissy. Laurie myślała zapewne, że

rano, po przebudzeniu, Melissa zmieni zdanie.

Nie zmieniła. Postanowiła przynajmniej sprawdzić,

co to za praca, po pierwsze dlatego, że naprawdę

miała na nią ochotę, a po drugie dałaby ona możliwość

zamieszkania z dala od Houston, które wiązało się

z bólem i rozczarowaniem.

Ale teraz, im dłużej jechała po kiepsko utrzymanej

background image

drodze, tym więcej miała wątpliwości. Kiedy Dee

Johnson opowiadała jej, jak dostać się do posiadłości,

ani słowem nie wspomniała, że na podłej drodze

dojazdowej można odbić nerki.

- Do diabła! - mruknęła Melissa, mocniej ściskając

kierownicę z lęku, że dalsza jazda w tym warunkach

może skończyć się wypadkiem.

Nagle, jakby za sprawą cudu, jej oczom ukazał się

dom. Ale wciąż nie miała poczucia triumfu. W chwili

gdy zgasiła silnik i wyszła na nierówny grunt,

zrozumiała przyczynę.

Zaniedbanie. Właśnie zaniedbanie, widoczne na

każdym kroku.

Sam dom był wprawdzie dość ładnym, choć roz­

walającym się ranczem z czerwonej cegły, całość

sprawiała jednak niechlujne wrażenie. Trawa rosnąca

na obszernym podwórzu nie osiągała jeszcze co prawda

wysokości kolan, ale na pewno wymagała przycięcia.

Rabaty kwiatowe po obydwu stronach chodnika były

zachwaszczone. Huśtawka na ganku, biegnącym

wzdłuż frontowej ściany, miała zerwany łańcuch.

Dla kogoś, kto przyjrzał się dokładniej, miejsce

wyglądało na opuszczone. Z pewnością jednak tak

nie było. Melissa rozpogodziła się nieco, widząc

furgonetkę w garażu.

Szła w stronę domu. Czarne włosy, niedbale

zaczesane do tyłu, odsłaniały ładne rysy twarzy. Melisa

wyglądała na osobę pewną siębie. W środku jednak

była kłębkiem nerwów. Westchnęła głęboko i przeło­

żyła torebkę na drugie ramię, potem wsunęła dłoń do

kieszeni spódnicy i ostrożnie powędrowała dalej.

Spodziewając się najlepszego, a jednocześnie oba­

wiając najgorszego, Melissa weszła na ganek i za­

dzwoniła. Dopiero jednak kiedy zdjęła okulary

przeciwsłoneczne i po raz drugi sięgnęła ręką do

przycisku dzwonka, usłyszała odgłos kroków wewnątrz.

background image

Sądziła, że spotka za chwilę swojego potencjalnego

pracodawcę, przywołała więc na twarz służbowy

uśmiech. Drzwi otworzyły się i potężny mężczyzna

w kowbojskim kapeluszu wypełnił sobą drzwi. Uśmiech

Melissy znikł równie szybko, jak piasek zwiewany

sztormowym wiatrem.

Mężczyzna wpatrywał się w nią wąskimi szparkami

wrogich oczu.

- Posłuchaj, kochanie, nie wiem, co sprzedajesz,

ale jest mi wszystko jedno. Nie zamierzam tego kupić.

Melissa otworzyła szeroko usta, a tymczasem drzwi

zamknęły się gwałtownie z głośnym trzaskiem.

Przez chwilę była zbyt osłupiała, żeby się poruszyć.

Potem szybko i głęboko wciągnęła powietrze. Cofnęła

się, czując, że krew powoli odpływa jej z twarzy.

- Tylko spokojnie - mruknęła pod nosem.

Co, do licha, zaszło? Było jasne, że nikt jej nie

oczekiwał. Czyżby Dee Johnson nie powiedziała bratu

o jej wizycie? Melissa nie znała odpowiedzi na te

pytania, ale wiedziała jedno: musi jak najszybciej stąd

zniknąć.

Właśnie odwróciła się i postawiła stopę na schodku,

kiedy usłyszała, że drzwi znowu się otworzyły. Coś

kazało jej zrobić jeszcze jeden zwrot. Może ciekawość,

a może duma.

W drzwiach stał ten sam mężczyzna. Kapelusz miał

teraz przesunięty na tył głowy, dzięki czemu Melissa

mogła zobaczyć twarz. Przeszyło ją natarczywe

spojrzenie niebieskich oczu.

Zanim zdołała zareagować, mężczyzna odezwał się

z charakterystycznym dla wschodniego Teksasu

akcentem.

- Czy pani nie jest przypadkiem tą dziewczyną

szukającą pracy?

Arogancki drań, pomyślała, a jednocześnie naszła

ją desperacka chęć powiedzenia mu, co może zrobić

background image

z tą pracą. Ugryzła się jednak w język i wymamrotała

z wymuszoną słodyczą:

- Istotnie, jestem.

Nadal taksował ją wzrokiem, teraz wolniej i do­

kładniej. Była całkiem bezradna, gdy zatrzymał się na

piersiach, osłoniętych tylko cienką jedwabną bluzką.

Czuła się jak owad pod mikroskopem.

- Przykro mi, jeśli panią obraziłem - odezwał się

w końcu dźwięcznym, niskim głosem, w którym nie

było słychać ani odrobiny żalu.

Melissa chciała coś powiedzieć, wszystko jedno

co, żeby tylko przywołać go do porządku, a je­

dnocześnie zmusić do odwrócenia wzroku. Ku wła­

snemu przerażeniu nie mogła wydobyć z siębie

ani słowa.

Po raz pierwszy od lat spojrzenie mężczyzny

całkowicie odebrało jej odwagę. Co gorsza, facet

naprzeciwko uśmiechał się ostentacyjnie, jakby wie­

dział, jakie wrażenie na niej wywiera.

Zgrzytając zębami, Melissa zdecydowała postawić

się twardo.

- Nie obraził mnie pan - rzuciła kąśliwie. - Do

tego potrzebny byłby ktoś znaczniejszy niż nieo­

krzesany... kowboj.

W jego oczach pojawiły się diabelskie błyski.

- To może teraz zaczniemy konwersację do nowa,

tym razem tak, jak trzeba?

- W tej sytuacji nie wydaje mi się to możliwe

- powiedziała oficjalnie i zaczerwieniła się zdziwiona.

Zachowywała się w sposób tak samo nieokrzesany,

jak on, zupełnie nie w jej stylu.

- Więc jest pani tutaj w sprawie pracy?

- Tak, byłam - podkreśliła ostatnie słowo, chcąc

upewnić się, że mężczyzna nie przegapił czasu prze­

szłego.

Skrzyżowali spojrzenia, oboje nagle pełni złości.

background image

- Ta rozmowa nie ma sensu. - Melissa próbowała

rozładować napięcie, zmuszając się do nadania głosowi

lekkości. - W oczywisty sposób marnuję pański czas,

a pan bez wątpienia marnuje mój.

Brwi mężczyzny lekko się uniosły.

- Jeśli już tu pani jest, to mogłaby pani zostać.

- Nie sądzę... - Zdanie zawisło w powietrzu.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do

niej rękę.

- Nazywam się Joshua Malone.

Melissa nigdy nie miała się dowiedzieć, dlaczego

nie wysłała go w tej chwili do wszystkich diabłów.

Wprawdzie zignorowała podaną rękę, ale stanowiło

to dla niej niewielkie pocieszenie, gdyż jednocześnie

spojrzała na niego czując, że trochę brakuje jej

powietrza.

- A ja Melissa Banning - odparła.

- Aha, to o pani mówiła siostra, że rozmawiałyście

przez telefon.

- Skoro czekał pan na mnie, panie Malone, to

czemu zawdzięczam tak szorstkie przyjęcie?

Błysk znikł z jego oczu. Znowu złe spojrzenie

zaciemniło rysy twarzy.

- Po prostu, niech to szlag trafi, spodziewałem się

kogoś zupełnie innego.

- A kogo, jeśli wolno wiedzieć? - W tonie Melissy

znów pojawiła się fałszywa słodycz.

- Do licha, kogoś o wiele starszego i paskudniej-

szego niż pani.

Początkowo jego bezceremonialność odebrała je

wszelką zdolność do riposty, ale w końcu doszła do

siębie.

- Proszę posłuchać, panie Malone - odgryzła się.

- Jak już mówiłam, ta rozmowa jest tylko stratą czasu.

Chciała się odwrócić i odejść, ale mężczyzna chwycił

ją za ramię.

background image

- Proszę zostać.

- Niech pan poda przynajmniej jeden powód, dla

którego miałabym to zrobić.

- Pani szuka pracy.

- To za mało.

- W porządku, więc ja potrzebuję gospodyni.

- Ciągle za mało.

- Czy pani chce, żebym ją błagał?

Stroił sobie z niej żarty. A ona, zamiast się rozluźnić,

czuła, że jest coraz bardziej wściekła.

- Takie to zabawne, że szkoda słów. A teraz

proszę mnie puścić.

Prawie nie czuła dotyku, ale mężczyzna był o wiele

za blisko. Owionął ją zapach wody kolońskiej i draż­

niąca, świeża woń skóry. Melissa spostrzegła, że jego

niebieskie oczy błyszczą.

- A gdybym powiedział, że jestem zrozpaczony?

- zapytał, puszczając jej ramię.

- Naprawdę? - zaciekawiła się na przekór własnej

woli.

- Owszem - przyznał zwięźle. - Jestem zrozpaczony.

- I co dalej? - Melissa uniosła brwi.

- Od kiedy moja siostra wyprowadziła się stąd

trzy miesiące temu, miałem trzy gospodynie. Czy

muszę mówić więcej?

Melissa mocniej ścisnęła torebkę. Przejaw sympatii

oznaczałby dla niej zgubę.

- Skąd pan wie, że ja będę inna?

- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale zawsze

mogę mieć nadzieję.

Ponieważ Melissa milczała, mężczyzna nadal pró­

bował ją zachęcać.

- Przecież już pani tu jest. Co ma pani do stracenia?

- No dobrze, niech będzie - odparła ciszej, wciąż

pozornie stanowczym głosem. - Mogę przynajmniej

posłuchać, jak się pan reklamuje.

background image

- Dziękuję. - Jego cienkie usta ułożyły się w wąską

linię.

Melissa zdawała sobie sprawę, że takiemu człowieko­

wi, jak Joshua Malone, prośby nie przychodzą łatwo,

nawet jeśli chwilę wcześniej żartował na ten temat. Na

pewno nie. Wiedziała, że ten mężczyzna lubi panować

nad każdą sytuacją i jest nieszczęśliwy, jeśli zdarzy się

inaczej. A właśnie w tej chwili nie miał żadnej władzy.

Dziewczyna czuła, że jej zaciekawienie znacznie

wzrosło. W milczeniu przyglądała się, jak Joshua

odsuwa się i robi dla niej miejsce, żeby mogła wejść.

- Witamy w naszym miłym domostwie - powiedział

kpiącym tonem.

Puściwszy uwagę mimo uszu, Melissa weszła do

słabo oświetlonego korytarza, zatrzymała się i zaczęła

mrugać, starając się przyzwyczaić wzrok.

- Zmienia pani zdanie?

Odwróciła się i stwierdziła, że stoi za nią, tak

blisko, że tym razem czuła na karku ciepło jego

oddechu. Zadrżała. Lekka chrypka w jego głosię nie

martwiła jej specjalnie, mogła ją jakoś wytrzymać.

Z bliskością było jednak zupełnie inaczej.

Wyprostowała się i szybko ruszyła naprzód, nie

zwracając uwagi na przyspieszone bicie serca. Nagle

stanęła jak wryta.

- O Boże - szepnęła, bardziej do siębie niż do

Joshui, który stał teraz koło niej.

- Straszne, prawda? - Joshua przepraszająco wzru­

szył ramionami:

„Straszne" okazało się zbyt łagodnym słowem.

Pokój był jednym wielkim śmietnikiem. Papiery,

ubrania i naczynia leżały porozrzucane wszędzie.

W najlepszym razie pole bitwy, pomyślała Melissa,

czując ssanie w żołądku.

Stojący obok Joshua po raz drugi wzruszył ramio­

nami.

background image

- Tak jak mówiłem, moja siostra wyprowadziła się

trzy miesiące temu.

Melissa gapiła się na niego szeroko rozwartymi

oczami.

- Jak... to znaczy... - Głos jej się załamał, nie

mogła wydobyć z siębie słów, które pozwoliłyby jej

wyrazić, co myśli.

- Chyba powinienem był wcześniej panią ostrzec.

- Myślę, że raczej nie - odparła Melissa z jawną

ironią.

• - Może rzeczywiście nie - zgodził się. Wyglądało

na to, że zgryźliwy ton wcale go nie obraził. Cisnął

kapelusz na stolik przy ścianie. I właśnie w chwili,

gdy nakrycie głowy opadało, rozpętało się piekło.

Drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju

wpadła dwójka dzieci, ciągnąc na smyczy parę wściekle

szczekających psów.

- Dość! - krzyknął Joshua, postępując w głąb pokoju.

Złapał oba zwierzaki za skórę na karku i uspokoił,

wymierzając każdemu po lekkim szturchańcu.

W pokoju zapadła cisza.

Melissa stała jak słup soli, nie mogąc ani się ruszyć,

ani nic powiedzieć, nawet gdyby chciała. Od kiedy

zobaczyła Joshuę Malone'a, ciągle brakowało jej słów.

Nigdy dotąd nie przydarzyło jej się to tyle razy, co

dziś. Nie była w stanie zrobić nic innego, jak w niemym

zadziwieniu wlepić wzrok w dwójkę potarganych,

małych stworzeń, które podbiegły do niego. To były

bliźniaki.

Nie mógłby się ich wyprzeć, pomyślała irracjonalnie.

Bliźniaki były podobne do siębie jak dwie krople

wody. Miały blond włosy, zupełnie takie jak Joshua,

i ten sam kształt nosów oraz ust. Jedyną zauważalną

różnicę stanowił kolor oczu, u bliźniaków zielony,

a nie niebieski. Wpatrywały się teraz w Melissę

z zaciekawieniem, a jednocześnie wrogo.

background image

Ciężką ciszę przerwał niski głos Joshui:

- Melisso, to są Sam i Sara. Oboje wkrótce skończą

pięć lat.

Melissa chrząknęła i postarała się uśmiechnąć.

- Cześć - powiedziała grzecznie, zwalczając potrzebę

natychmiastowego zgarnięcia dzieci, zaprowadzenia

ich do łazienki i wyszorowania umazanych rąk i twarzy.

- Od rana bawią się na dworze - wyjaśnił Joshua,

jakby chciał usprawiedliwić ich wygląd.

Melissa zbladła. To niesamowite, jak ten człowiek

umiał czytać w jej myślach. Nieświadomie zrobiła

krok do tyłu, poczuła wewnętrzny chłód, zaczęła

ogarniać ją panika. Im szybciej wydostanie się od

Malone'ów, tym lepiej dla niej.

Sam i Sara niespokojnie spoglądali na Joshuę,

w końcu chłopczyk zapytał opryskliwie:

- Kim jest ta pani?

- Dla ciebie, młody człowieku, to jest pani Banning.

- Joshua jeszcze bardziej zmierzwił jasne kędziory

syna. - Jeśli nam się uda, będzie naszą nową

gospodynią i waszą opiekunką.

- Do kitu, tato. Nie potrzebujemy nikogo do opieki.

- Racja - zadźwięczał piskliwy głosik Sary. - Sami

możemy się sobą opiekować. I tobą też - dodała

z dumą.

Joshua mocniej przytulił oboje, a z głębi jego

szerokiej klatki piersiowej wydobyło się westchnienie:

- Chciałbym, kochanie, żeby to była prawda, ale

chyba tak nie jest. W każdym razie tatuś potrzebuje

kogoś, kto zająłby się nie tylko wami, ale i domem,

tak żeby mógł pracować.

Wyglądało na to, że wyjaśnienie tymczasowo

zadowoliło bliźniaki. Odkleiły się od ojca i poturlały

po podłodze w kierunku psów.

Joshua zwrócił spojrzenie ku Melissię i wskazał

krzesło:

background image

- Proszę usiąść.

Dla Melissy nie było jasne, czemu właściwie

siada na zaśmieconej papierami poduszce. Znalazła

się przecież w sytuacji, która jej się wcale nie

podobała. Szczególnie drażnił ją sposób, w jaki

dzieci gapiły się na nią niczym na przybysza z obcej

planety.

- Może coś do picia? - Szorstki głos Joshui wdarł

się w jej myśli.

- Nie, dziękuję - powiedziała, oblizując wargi.

- Nie mam ochoty.

Joshua nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie

powiedział. Podszedł do okna i podciągnął rolety, aż

światło zalało cały pokój.

Wzdychając w duchu, Melissa spojrzała kątem

oka w stronę Joshui. Poczuła ulgę, że ten zdaje

się nie zauważać jej badawczego wzroku i można

go obserwować bez jego wiedzy. Patrzyła na umię­

śnione ręce wystające z rękawów znoszonej ba­

wełnianej koszulki, i materiał na ramionach, drgający

wraz z muskułami.

Usiłowała oderwać od niego spojrzenie, ale nie

mogła. Joshua miał około trzydziestu, może trzy­

dziestu pięciu lat i był niewątpliwie pięknym męż­

czyzną. Liczył ponad metr osięmdziesiąt wzrostu,

jego ciało robiło wrażenie twardego jak skała, a rysy

twarzy mogłyby przyprawić o szaleństwo chyba

każdą kobietę.

Pociągał ją i Melissa przyznałaby się do tego, choć

do niczego więcej. Mężczyźni nie byli jej potrzebni.

Ten rozdział w jej życiu już się skończył. Poza tym

był to typ, jakiego zdecydowanie należało unikać,

egoista nie dający niczego od siębie.

- Hej, dzieci, nie możecie zabrać Pieprza i Słodzika

na dwór? Chcę porozmawiać z panią Banning.

I znów nakazjący ton Joshui stał się bodźcem,

background image

który wyrwał ją z zamyślenia i przywrócił rzeczywis­

tości. Milczała jednak, a tymczasem dzieci z niezado-

wolniem wstały i ciągnąc na smyczach psy, skie­

rowały się ku drzwiom. Kiedy stanęły na progu,

obróciły się.

- Wynoś się! - krzyknęły do Melissy. - Nie chcemy

cię tutaj!

Melissę zatkało.

Joshua rzucił kilka przekleństw, szybko przeszedł

przez pokój i dopadł dzieci, stając nad nimi groźnie.

- Sam, Sara, proszę natychmiast przeprosić panią

Banning.

Gdyby rozmawiał z Melissą tym samym tonem, nie

próbowałaby z nim dyskutować. Dzieci również nie

próbowały. Zwiesiwszy głowy, wierciły dziury w pod­

łodze czubkami tenisówek, potem podniosły wzrok

i spojrzały na Melissę.

- Przepraszam - wymamrotał Sam.

- Ja też - powiedziała Sara, unosząc głowę: jej

malutka broda drżała.

I znowu Melissa z trudem powstrzymała się przed

podejściem do dzieci i chwyceniem ich w ramiona.

W gardle poczuła nie znany dotychczas ból. Chciała

przytulić bliźniaki jak najmocniej.

- Dobrze, to wystarczy - powiedział Joshua. - Idźcie

pobawić się na dworze.

Kiedy Melissa i Joshua zostali sami, w pokoju

zapadła przygniatająca cisza. Melissa stała teraz obok

krzesła, Joshua opierał się o gzyms kominka.

- Przepraszam za dzieci - powiedział z zamyśleniem

w twarzy. - One nie są takie głupie.

- Na pewno nie - zgodziła się miękko Melissa,

podchodząc powoli do tapczanu. Jego przenikliwość

uniemożliwiła jej racjonalne myślenie.

- Zastanawiam się, dlaczego taka kobieta, jak

pani, stara się o to zajęcie - stwierdził, gdy usiadła.

background image

- Czy siostra powiedziała panu coś o mnie?

- Melissa odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Tylko tyle, że jest pani dyplomowaną pielęgniarką,

mieszkającą i pracującą w Houston.

- No cóż, to mniej więcej wszystko.

Spojrzał na nią bacznie.

- Trudno mi uwierzyć.

- Taka jest prawda. Przez długi czas praca pielęg­

niarki była tym, co liczyło się dla mnie najbardziej.

- Dlaczego więc jej pani nie podejmie?

- Potrzebowałam zmiany otoczenia - uczciwie

odparła Melissa.

- Zapracowała się pani tak, że miała dosyć?

Zaskoczył ją i zmieszał.

- Skąd pan wie?

- Po prostu zgadłem. W wiadomościach bez przerwy

zawracają głowę brakiem pielęgniarek i przepracowa­

niem fachowego personelu w tej branży.

- W tym przypadku nie przesadzają.

- Przypuszczam więc, że nie ma pani doświadczenia

jako pomoc domowa.

- Żadnego.

Westchnął.

- No cóż, jak pani widzi, my także nie jesteśmy

główną wygraną na loterii. Zdaje się więc, że nie

możemy wybrzydzać, a szczególnie ja. To jasne, że

czekają nas wielkie zmiany w życiu. - Przerwał

i podrapał się po karku. - Przy moim rodzaju pracy

nie można funkcjonować bez gospodyni.

- Pan jest przedsiębiorcą budowlanym?

- I wdowcem. - Ton głosu był równie bezceremo­

nialny jak słowa. - Moja żona umarła trzy lata temu.

Przypuszczam jednak, że Dee mówiła pani o tym.

- Owszem, mówiła. Przykro mi - stwierdziła Melissa

nie mogąc wymyślić nic lepszego.

- Tak, mnie też.

background image

Melissa odwróciła spojrzenie, pewna, iż uczuciem,

które czaiło się w oczach Joshui, jest ból.

- Praca zajmuje mi wiele godzin - powiedział po

dłuższej chwili. - Czasami od świtu do nocy. Przez

ostatnie miesiące zdałem się głównie na mojego nadzorcę,

który pchał nasze ciężkie taczki, ale dalej tak nie może

być, bo właśnie dostaliśmy zamówienie na biurowięc.

- Gratulacje.

- Dziękuję.

Zapadła między nimi krótka cisza.

- No i co będzie, pani Banning? - Wlepił w nią

niebieskie jak lód spojrzenie z taką intensywnością,

że Melissa poczuła ciarki biegnące po jej karku.

- Chce się pani wziąć za nas?

- Chyba nic z tego nie będzie - powiedziała Melissa

desperacko.

- Nie dowiemy się, dopóki nie spróbujemy.

- Bliźniaki już mnie nie lubią.

- Tym się nie przejmuję - uśmiech wrócił mu na

usta. - Zmienią zdanie.

- Nie sprawdził pan moich referencji.

- Dee to zrobiła i powiedziała, że nie ma tam nic

o trupach w wannie.

Miał to być żart, ale Joshui nie udało się skłonić

Melissy do uśmiechu.

- Czy zawsze znajduje pan odpowiedź na wszystko,

panie Malone?

- Prawie zawsze, pani Banning - powiedział lekko.

Melissa miała mętlik w głowie. Jeżeli jakaś rodzina

potrzebowała pomocy, to właśnie ta. Ale, wielkie

nieba, Melissa wcale nie była pewna, czy udzielenie

tej pomocy jest jej przeznaczeniem. Sytuacja rozwinęła

się nie tak, jak oczekiwała; zresztą również nie tak,

jak oczekiwał Joshua Malone.

Wiedziała już, co odpowie, i była nieco zaskoczona,

że robi to z takim spokojem.

background image

- I co, pani Banning? - Głos Joshui przerwał jej

gonitwę myśli.

Melissa przesunęła spojrzenie na jego twarz.

- Przyjmuje pracę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Melissa leniwie stukała polakierowanym na czer­

wono paznokciem o brzęk filiżanki.

- Nerwy? - spytała Laurie z przewrotny uśmiechem.

- Bawi cię cały ten bałagan, prawda? - warknęła

Melissa, chociaż starała się jednocześnie lekko uśmiech­

nąć, żeby jakoś złagodzić te słowa.

Tym razem Laurie roześmiała się otwarcie.

- Powiedzmy. A jeszcze zanim się to wszystko

skończy, będę miała tysiąc okazji, żeby powiedzieć

„A nie mówiłam".

Piły kawę, siędząc u Laurie w miłym cieple werandy,

połączonej z kuchnią. Temperatura na zewnątrz

okazała się zdedcydowanie mniej łaskawa. Niedzielny

poranek był nie tylko chmurny, lecz także chłodny.

Minęły dwa dni, od kiedy Melissa przyjęła ofertę

Joshui. Nadal nie była pewna, czy zachowała się

właściwie, czy jej pomysł miał jakiekolwiek szanse

powodzenia. Prawdę mówiąc, zastanawiała się, czy

nie postrada zmysłów.

Kiedy wróciła do Houston spakować rzeczy, doszła

nawet do tego, że chciała zadzwonić do Joshui. Była

zdecydowana powiedzieć mu, że się rozmyśliła.

Przypomniały jej się jednak dwie śliczne małe buzie

bliźniaków i rzuciła słuchawkę, jakby wzięła do ręki

gorący kartofel.

A Joshua... no cóż, postanowiła o nim nie myśleć.

Dopóki pamięta, że jest on jej pracodawcą, wszystko

w porządku.

Melissa uśmiechnęła się z przymusem.

background image

- Mylisz się. Nie będę żałować i dowiodę tego.

- Zobaczymy - powiedziała Laurie, sięgając po

paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie odrywając

wzroku od Melissy, zaciągnęła się.

Melissa zrobiła zdziwioną minę.

- Kiedy znowu zaczęłaś palić to świństwo? Powie­

działaś mi, że z tym już koniec.

- I tak, i nie - jęknęła Laurie, wysuwając talerzyk

spod filiżanki i rozgniatając na nim niedopałek. - Pró­

buję, jak tylko mogę, ale dotąd nie udało mi się rzucić.

- Wiem, że to trudne, ale doszłaś już tak daleko,

że nie powinnaś się cofnąć.

- Masz rację, mamo.

- To ja jestem ta nerwowa, pamiętaj.

- Aha, więc w końcu chcesz się przyznać do tego?

Melissa ściągnęła brwi.

- Nie ma chyba potrzeby, żebym się przyznawała.

Skoro wylądowałam u ciebie nie zapowiedziana dzisiaj

o siódmej rano, to masz najlepszy dowód.

- No tak, rzeczywiście - odparła Laurie z błyskiem

w szarych oczach - ale przecież nie mam nic przeciwko

temu.

- To dobrze. Wstałam dzisiaj o czwartej, ubrałam

się, wrzuciłam bagaże do samochodu i dobrze za­

mknęłam mieszkanie, wszystko dokładnie w tej

kolejności. Przed piątą już jechałam na północ.

- Melissa uśmiechnęła się blado. - I oto jestem.

- O której oczekuje cię pan Joshua Malone z dzie­

ćmi?

- Powiedziałam, że będę koło południa albo trochę

wcześniej.

- Akurat żeby przygotować lunch.

Melissa szeroko otworzyła usta.

- Myślisz, że... - Przerwała nagle, dostrzegłszy

szeroki uśmiech na twarzy Laurie. - Pojedziesz ze

mną, specjalnie w tym celu.

background image

- No pewnie. Nie mogę się bez tego obejść.

- Dobrze, jeżeli będą głodni, to zawsze pozostaje

jeszcze kurczak z rożna.

- Nie musisz się w to pakować, jeśli nie chcesz.

Wiesz o tym, prawda? Nie podpisałaś cyrografu własną

krwią.

Melissa westchnęła.

- To prawda, ale gdybyś mogła zobaczyć te dzieci...

- urwała znacząco.

- Biedne, prawda?

- Znacznie gorzej.

- A Joshua Malone?

- W zasadzie nie ma co mówić - odparła Melissa

wymijająco. - Wiesz już, jak wygląda.

- Kawał chłopa, mam rację? - Laurie pokazała

zęby w uśmiechu.

Melissa rzuciła jej złe spojrzenie.

- Niektóre kobiety mogą tak uważać.

- Ale nie ty. - W oczach Laurie błysnęła uciecha.

- Oczywiście, że nie - krótko zareplikowała Melissa.

Laurie nie zamierzała się obrażać. Potrząsnęła głową

i uśmiechnęła się.

- Chciałabym wiedzieć, co strasznego zdarzyłoby

się, gdybyś właśnie ty uległa wdziękom tego mężczyzny.

Melissa zaczerwieniła się.

- Wypluj to, Laurie. Jesteś chyba za mądra na

takie dowciopy.

- Przepraszam. Za każdym razem, kiedy wspomi­

nam mężczyznę, wygląda to tak, jakbym trafiała cię

w czułe miejsce.

- Masz rację. Mężczyzna jest ostatnią rzeczą, której

chcę lub potrzebuję w życiu. - Szczególnie taki, jak

Joshua Malone, dodała w myślach. - Bóg jeden wie,

że miałam już dość kłopotów i nie potrzebuję nowego.

Wszystko, czego teraz pragnę, to znaleźć sposób na

odprężenie, żebym znowu mogła się śmiać.

background image

- I nadal myślisz, że ta praca jest właściwym

środkiem?

- Właśnie tak - powiedziała Melissa bez wahania.

- To jasne, że ta rodzina potrzebuje trochę stabilizacji

życiowej. - Uśmiechnęła się. - W każdym razie sądzę,

że będzie to coś ciekawego, a zarazem wyzwanie.

- A co się stanie, gdy przyjdzie czas zrezygnować?

- spytała Laurie bezceremonialnie. - Obie dobrze

wiemy, że w szpitalu nie dadzą ci dużo wolnego. Nie

czujesz się trochę jak oszustka?

Melissa ściągnęła brwi, robiąc marsową minę.

- Myślisz, że to, co robię, jest oszukiwaniem ich?

Laurie wyglądała na skruszoną.

- Znowu przepraszam. To był cios poniżej pasa.

Nie powinnam była tak mówić. Wszystko dlatego, że

nie chcę, żebyś wpadła za głęboko, szczególnie z tymi

dziećmi pozbawionymi matki.

- Nie przejmuj się. Podchodzę do tej roboty z głową,

a nie z sercem. Jeżeli pobędę tam nawet tylko miesiąc

czy dwa, to i tak lepsze dla nich niż to, co teraz.

Przecież nie mają nic ani nikogo. Mogę cię o tym

zapewnić.

- Cóż więc będzie dla ciebie największym wy­

zwaniem? - spytała Laurie, podnosząc do ust filiżankę

i pociągając łyk kawy. Rzuciła przyjaciółce uważne

spojrzenie.

Ignorując pytanie, Melissa wstała. Na jej twarzy

pojawił się szeroki uśmiech.

- Wychodzisz? - spytała Laurie zrywając się.

- Mam zamiar. Robi się późno.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

- Znasz odpowiedź, i to bardzo dobrze. Nie

zapominaj, z kim rozmawiasz. Poza tym widzę ten

twój szeroki uśmiech, jak u kota, który właśnie dostał

pełną miskę gęstej śmietany.

Melissa odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

background image

- W porządku, wygrałaś. Od dawna nic mnie tak

nie cieszyło, jak myśl o tym, że ustawię tego mężczyznę

na właściwym miejscu w jego domu.

Joshua zamknął barak pełniący rolę biura. W czasię

gdy przekładał zestaw planów pod drugą pachę, jego

spojrzenie powędrowało ku nowej tablicy ustawionej

tuż przy ulicy.

Na przekór sobie, Joshua poczuł, że duma rozpiera

mu piersi. Wiedział, że reaguje jak dziecko, tak samo

jak Sam lub Sara, kiedy chwalił je za coś dobrze

zrobionego. Nie mógł jednak nic na to poradzić.

Nawet on sam był zaskoczony błyskawiczną akcją,

jaką podjął, składając ofertę na budowę tego kom­

pleksu biurowego. Na taką szansę czekał długo. Teraz,

kiedy już ją miał, nic nie mogło mu przeszkodzić.

Firma Malone Construction zdążała do sukcesu.

Joshua nie był naiwny. Realizacja projektu w okreś­

lonym czasię i utrzymanie kosztów zgodnych z preli­

minarzem na pewno stanowiły wyzwanie. Nie należał

jednak do ludzi, którzy cofają się przed wyzwaniem.

Zawsze myślał o sobie jako o równym chłopaku,

który wybrnie z każdej sytuacji. Ponieważ od dzieciń­

stwa zdany był tylko na własne siły, musiał przez to

pracować dwa razy ciężej niż normalnie, nie tylko by

pokonać wielkie rafy przy rozwijaniu niedużej firmy

budowlanej, lecz także, by po prostu przeżyć. To

ostatnie mu się udawało. Miał nadzieję, że skończywszy

tę budowę definitywnie stanie na własnych nogach.

Oderwał spojrzenie od tablicy, wsunął klucze do

kieszeniu dżinsów i ruszył do furgonu. Wskoczył do

szoferki i skierował się do Sinclairów, swoich najbliż­

szych sąsiadów, u których zostawił bliźniaki.

W pół godziny później, kiedy wchodził do swojego

gabinetu w domu, był jednak sam. Alice Sinclair

namówiła go, żeby zostawił bliźniaki u niej na lunchu,

background image

a potem pozwolił im iść na urodziny razem z córkami

Sinclairów. Dziewczynki miały dziesięć i dziewięć lat.

Wprost uwielbiały zajmować się Samem i Sarą.

Zgodził się tylko dlatego, że nieobecność bliźniaków

ułatwi sprawę, kiedy przyjedzie Melissa Banning.

Z głębokim westchnieniem przypomniał sobie, że

może to nastąpić w każdej chwili. Mieli dużo do

przedyskutowania, a bliźniaki nie pogodziły się jeszcze

z nową gospodynią. Wolał więc poczynić wstępne

kroki bez nich.

Położył plany na biurku, ale zamiast usiąść przy

nich i wziąć się do pracy, podszedł do okna. Gabinet

znajdował się od frontu, z okna rozciągał się dobry

widok na drogę, co oznaczało, że Joshua zobaczy

Melissę, kiedy ta się zjawi.

Stojąc tak i patrząc, próbował nieco rozruszać

ramiona. Bał się przyjazdu nowej gospodyni, ale

jednocześnie niecierpliwie go wyczekiwał. Prawdę

mówiąc, od kiedy się spotkali, prawie nie myślał

o niczym innym. Było to śmieszne i bardzo wy­

prowadzało go z równowagi. Mimo wszystko Melissa

Banning intrygowała go. Chociaż próbował usilnie,

nie mógł sobie jej wyobrazić ani w roli jego gospodyni,

ani w żadnej podobnej.

Miała po prostu za dużą klasę i była zbyt dobrze

wychowana. Do tego o wiele za ładna. Domyślał się,

że nie bez powodu zostawiła swój zawód i szuka innej

pracy, ale dopóki będzie wypełniała swoje obowiązki,

nie powinno go to interesować.

A jednak go interesowało i z tego powodu czuł

rozdrażnienie. Chciał patrzeć na Melissę jak na jeszcze

jedną z wielu gospodyń, ale mu się nie udawało.

Niewykluczone, że przeszkadzał mu jej dyskretny

seksapil.

Ale to nie jej piękno pociągało go, lecz coś znacznie

głębszego. Może głos, miękki i jasny, jakby pełen

background image

promieni słońca. A może raczej temperament. Roz­

drażniona kłuła jak jeżozwierz. I była diabelnie

elektryzująca.

Joshua wydał kilka niezrozumiałych pomruków

odszedł od okna i usiadł przy biurku. Ciągle jeszcze

nie rozwijał planów. Gapił się na nie z kwaśną mina.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował lub chciał, było

wejście w związek z kobietą, wszystko jedno jaką.

W ciągu trzech lat, od kiedy został wdowcem, miał

dostatecznie dużo okazji, żeby się ponownie ożenić.

Joshua nie był jednak zainteresowany małżeństwem

i czuł się dumny z faktu, że pozostawał nie związany.

A przecież wyglądało na to, że póki Melissa była

w pobliżu, nie pamiętał o najprostszych rzeczach.

- To szaleństwo, Malone! - wykrzyknął do pustego

pokoju. - Jesteś szalony!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Melissa wjechała na parking, wyjęła kluczyk ze

stacyjki i przechyliła się przez siędzenie, biorąc z tyłu

wozu torebkę, płócienną torbę oraz teczkę.

Niedaleko drzwi Malone'ów stwierdziła, że próbuje

nieść za dużo na raz. Szczególnie przeszkadzała jej

wiatrówka, która ciągle zsuwała się z ramion. Przy­

stanęła, żeby przełożyć rzeczy, a przy okazji zaciągnęła

się ostrym porannym powietrzem. Wcześniej za­

chmurzone niebo wyglądało ponuro, teraz było całkiem

czyste. Melissa usłyszała w pobliżu świergot ptaka.

Pomyślała z uśmiechem, że to dobre wróżby, znak,

iż przyjmując tę pracę podjęła słuszną decyzję.

Ponieważ ręce miała zajęte, zapukała łokciem, kon­

centrując całą uwagę na utrzymaniu bagażu. Drzwi

otworzyły się do wewnątrz. Melissa straciła równowagę.

- Cholera! - krzyknęła, machając rękami w powiet­

rzu, ze świadomością, że pada prosto na twarz.

Teczka i wiatrówka upadły na ziemię. Do Melissy

dotarł jednak tylko potężny wstrząs. Jej ciało wylą­

dowało na twardej framudze. Na szczęście uratowały

ją muskularne ramiona. Silne, męskie palce wpiły się

w jej nagie ramię, podczas gdy druga ręka pod­

trzymywała ją za pośladki.

Melissa uczepiła się Joshui, czując uderzenie krwi

do głowy. Krępująco bliski kontakt sprawił, że

nabrzmiały jej brodawki piersi. Poczuła fale ciepła

w dole brzucha i w pachwinach.

- Nie przejmuj się - mruknął jej do ucha Joshua.

- Trzymam cię.

background image

Był tuż przy niej. Mogła dostrzec każdy por na

jego twarzy, policzyć rzęsy, przyjrzeć się delikatnej

pajęczynie linii na tęczówkach oczu.

- Nic ci się nie stało?

- Nic... wszystko w porządku - szepnęła, starając

się ze wszystkich sił oderwać od niego wzrok.

- Na pewno?

- Na pewno. - Ale wiedziała, że to nieprawda.

- Oczy ci błyszczą jak jeżyny w słońcu, wiesz

o tym? - spytał cichym, lekko ochrypłym głosem.

Widziała, jak zabawne ogniki w jego oczach ciemnieją,

bicie serca odbijało się dudniącym echem w jej uszach.

Z trudem udało jej się wydobyć z siębie słowo „nie".

- Ale tak właśnie jest.

Otworzyła usta i szybko je zamknęła. Joshua się

uśmiechnął, Melissa zrobiła to samo.

Nagle ich uśmiechy stopniały. Oboje wpatrywali

się w siębie oszołomieni i zadziwieni. Oczy każdego

z nich wyrażały co innego, ale w jednych i drugich

była moc i zaskoczenie.

- Nie ma to jak odpowiednie wejście - powiedział

lekko Joshua, chociaż nierówny oddech jawnie podawał

w wątpliwość ten zewnętrzny spokój.

- Chyba tak - odparła z uśmiechem zakłopotania.

Nagle zorientowała się, że Joshua wciąż trzyma ręce

na jej ramionach, więc cofnęła się o krok. Ręce

swobodnie opadły.

Przyglądał jej się jeszcze przez dłuższą chwilę.

- Może filiżankę kawy? - zaproponował.

- To brzmi zachęcająco. - Nie mogła powstrzymać

lekkiego drżenia w głosię.

- Dla mnie również. Chodź, resztę rzeczy z samo­

chodu wyjmiemy później.

Głos miał teraz zrównoważony i opanowany, jakby

nic się nie zdarzyło. Melissa mogła mu tylko zazdrościć,

bo każdy nerw jej ciała wciąż drgał.

background image

Kiedy weszli do kuchni, zdjęła z ramienia torebkę

i płócienną torbę. Położyła je na najbliższym krześle,

nadal zasłanym gazetami.

Joshua podszedł do kredensu, po czym wychylił się

zza drzwi.

- Chciałem zrobić trochę porządku przed twoim

przyjazdem - powiedział z przepraszającym uśmiechem

- ale ranek mi jakoś przeleciał, a bliźniaki...

- A skoro o bliźniakach mowa - przerwała Melissa,

podchwytując bezpieczny temat - to gdzie one są?

- Sąsiędzi wzięli je z sobą na urodzinowe przyjęcie.

I dobrze. Te dwie nie zamykające się buzie nie dałyby

nam nic omówić.

Melissa oblizała wargę.

- Ciągle jeszcze nie są zachwycone moim przyjaz­

dem, prawda? - W głosię, wbrew jej intencjom,

zabrzmiała nadzieja.

- Nie, ale jak mówiłem, dasz sobie z nimi radę

- stwierdził obracając się i otwierając drzwiczki

kredensu. - To tylko sprawa czasu. - Podniósł rękę

i sięgnął po puszkę kawy.

Melissa nie mogła nie zauważyć, jak jego bawełniana

koszulka opina się na napiętych mięśniach pleców,

jak włosy, zdecydowanie wymagające strzyżenia,

opadają na szyję.

- Może ja zaparzę kawę - zaproponowała nagle,

czując, że musi czymś zająć zarówno ręce, jak umysł.

- Bardzo proszę - powiedział, usuwając się. - Praw­

dę mówiąc, nigdy nie miałem drygu do takich rzeczy.

Gwen mawiała, że moja kawa smakuje gorzej niż

mydliny.

Melissa uśmiechnęła się, słysząc to porównanie.

- Pana żona miała na imię Gwen? - spytała

nieśmiało.

- Tak.

- Jak ona... - zaczęła Melissa i gwałtownie urwała

background image

resztę zdania. Zarumieniła się. Jakim prawem tak

wypytuje?

- Umarła - skończył za nią Joshua. - Wszystko

w porządku, nie bój się tego słowa.

Poczuła, że rumieniec na jej policzkach jeszcze się

wzmaga.

- Miała raka macicy - odparł, patrząc prosto na nią.

Melissa odetchnęła głęboko i powoli wypuściła

powietrze.

- Mój Boże, to straszne.

- Lekarze robili wszystko, żeby ją uratować, ale to

nie leżało w ich mocy.

Nie odezwała się, bo co mogła na to powiedzieć.

Patrzyła tylko, jak Joshua przechodzi przez kuchnię

do stołu i siada, prostując nogi.

- To teraz powiedz coś o sobie - poprosił, przeni­

kając ją niebieskimi oczami.

- Co chciałby pan wiedzieć?

- Wszystko, czego jeszcze nie mówiłaś.

- Powiedziałam panu...

- Wiem, co mi powiedziałaś, ale ja odparłem, że ci

nie wierzę. I to się nie zmieniło.

Spojrzała na niego twardo. Powtórka poprzedniej

rozmowy było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.

- Byłaś kiedyś mężatką?

- Nie. - Czuła, że jej cierpliwość wisi na włosku.

Odwróciła się i zajęła ekspresem, wkładając do filtra

pięć płaskich łyżeczek kawy.

- A miałaś zamiar? - naciskał.

- Nie - odparła powtórnie. Kierunek, jaki przy­

bierała rozmowa, zupełnie jej się nie podobał. Z na­

dzieją, że odsunie od siębie dalsze pytania, odkręciła

kran mocniej niż potrzeba, napełniając pojemik aż po

brzegi.

- Z pewnych powodów w to również nie wierzę

- wycedził.

background image

Odwróciła się szybko.

- Z pewnych powodów nie dbam o to, co pan myśli.

Ognik w jego oczach rozbłysnął.

- Jak to możliwe?

- Jak co możliwe? - Nie tylko traciła cierpliwość,

ale i nerwy zaczynały ją ponosić.

- Jak to możliwe, że nigdy nie wyszłaś za mąż?

Taka ładna dziewczyna.

- Nie pana interes - powiedziała sztywno.

- No cóż, przyznaję, ale mimo to jestem ciekaw.

- Powiedzmy, że byłam za bardzo zajęta karierą

zawodową.

Kąciki jego ust uniosły się.

- Karierą, którą teraz porzuciłaś dla innej.

Uwaga była celna.

- Już to panu wyjaśniałam.

- Rzeczywiście.

- A pan, panie Malone?

- Co ja? - Ton jego głosu stał się alarmująco

spokojny.

- Czy zdarzyło się panu, że był pan bliski powtór­

nego ożenku? - spytała bezwstydnie z błyskiem w oku,

chcąc odpłacić pięknym za nadobne.

Uśmiechnął się szeroko, jakby przejrzał ją na wylot.

- Nie. Nie interesuje mnie ożenek.

- O?

Spojrzał na nią z rozbawieniem czającym się

w oczach.

- Ale to nie znaczy, że nie interesują mnie kobiety.

- Jakoś mnie to nie dziwi - odparła głosem pełnym

sarkazmu.

- Mam nadzieję, pani Banning - powiedział prze­

ciągle, a w oczach znowu zamigotał mu diabelski ognik.

Do diabła z nim. Śmieje się z niej w żywe oczy,

upajając jej trudną sytuacją.

W końcu Melissa uniosła nieco brodę.

background image

- Niech pan posłucha. Przyznaję, że ma pan prawo

coś o mnie wiedzieć, ale są tego granice. Moje życie

seksualne jest na pewno poza nim. Nie powinno pana

interesować, tak jak pańskie nie interesuje mnie.

Więc jeżeli jest pan tego samego zdania, to lepiej

wróćmy do spraw zasadniczych, dobrze?

Jedynym dźwiękiem rozlegającym się teraz w pokoju

był miły bulgot kawy w ekspresię. Powietrze wypełnił

mocny aromat.

- Oczywiście, zgadzam się na wszystko. - Jego

usta wygięły się w półuśmiechu. - Wobec tego

opowiedz trochę o twojej rodzinie.

Melissa zebrała wszystkie siły.

- Rodzice i brat zginęli rok temu w katastrofie

łodzi. - Nawet jej wydało się, że głos zabrzmiał

dźwięcznie i lekko.

Usłyszała pełne przerażenia westchnienie Joshui.

Nie chcąc rozmawiać o tym dłużej, sama zadała

pytanie.

- A czy pan ma jakąś rodzinę oprócz siostry?

- Daj spokój z panem. Joshua wystarczy.

Przyłapana w chwili nieuwagi, mogła tylko skinąć

głową. Wiedziała, że jego imię niełatwo przejdzie jej

przez usta.

- Odpowiedź na twoje pytanie brzmi „nie". Nie

mam żadnej innej rodziny. W każdym razie bliskiej.

Matka umarła, kiedy byliśmy mali, a tata w kilka lat

później, na marskość wątroby. Zapił się na śmierć.

- Twarz mu posmutniała, jakby stare wspomnienia

go straszyły. - Teraz, kiedy Dee wyszła za mąż,

zostałem sam z bliźniakami.

- No cóż, ojciec z dziećmi to bardzo piękna rodzina.

- Melissa uśmiechnęła się, czując ulgę, że panujące

w pokoju napięcie nieco zelżało.

- Ja też tak myślę.

- A właściwie kiedy bliźniaki chodzą do szkoły,

background image

rano czy po południu? - Głos Melissy zabrzmiał

stanowczo i rzeczowo. Czekając na odpowiedź,

przyniosła z kredensu dwie fliliżanki i nalała do nich

kawy. Dopiero kiedy spróbowała, Joshua odezwał się:

- Chodzą rano. Odprowadza je Alice Sinclair,

a wracają autobusem.

- Czy mam się tym zająć?

- Nie, chyba że masz ochotę. Autobus załatwiałby

sprawę w obie strony, ale Alice lubi je wozić razem

ze swoimi dziewczynkami.

- A co z innymi zajęciami?

- Na przykład?

- No, gimnastyka, piłka nożna, taniec... - Podniosła

filiżankę do ust i powoli upiła łyk.

Zmarszczył brwi.

- Zupełnie jakbym słyszał Alice. Ona też bez

przerwy zawraca mi głowę czymś takim.

- Inaczej mówiąc, dzieci nie chodzą na żadne zajęcia.

Nie wystraszony pełnymi wyrzutu słowami, Joshua

pochylił się nad stołem i wbił w nią badawcze

spojrzenie, uśmiechając się kpiąco.

Przez dłuższą chwilę panowało ciężkie milczenie.

Joshua przyjrzał się tymczasem jej ustom, przesunął

spojrzenie po wysmukłej szyi i zatrzymał na piersiach

wznoszących się i opadających w nierównym rytmie.

Melissa poruszyła się niespokojnie. To śmiałe

spojrzenie znów wywołało przypływ gorąca, którego

doznała, kiedy wpadła na Joshuę. Co ją opanowało?

Na miłość boską, na Martina nigdy tak nie reagowała,

a przecież wydawało jej się, że go kocha.

Ciszę przerwał Joshua.

- Rób, co uważasz za najlepsze. Chociaż nie roszczę

sobie pretensji do tytułu ojca roku, to nie chcę, żeby

dzieciom brakowało czegoś wartościowego.

- Ja nie krytykuję... - zaczęła.

- Krytykujesz - przerwał krótko. W jego głosię

background image

pojawiła się surowa nuta. - I nie patrz na mnie

z góry. Szaleję za moimi dziećmi i zrobiłbym dla nich

wszystko.

Melissa zjeżyła się. Zanim jednak zdołała wymyślić

znośne wyjście z sytuacji, rozległ się równoczesny

trzask kilku par samochodowych drzwiczek. Joshua

niechętnie podniósł się z krzesła i wolno podszedł do

okna.

- To bliźniaki - powiedział, odwrócony tyłem do

Melissy. - Coś musiało się zdarzyć albo zmieniły im

się plany. - Kiedy znów stanął przodem do niej, jego

twarz wyrażała głębokie zaniepokojenie.

- Jest o wiele za wcześnie na powrót dzieci do domu.

Melissię udzielił się jego niepokój. Wstała i spojrzała

mu przez ramię. Zobaczyła kobietę, która stała przy

krawędzi chodnika i machała ręką.

W chwilę później frontowe drzwi otworzyły się,

a potem tym samym płynnym ruchem zamknęły

z hukiem.

- Tato, tato!

- Tutaj jestem, synku - odpowiedział Joshua,

kierując się wielkimi krokami do drzwi.

Sam i Sara wpadli do pokoju jak dwie małe bomby.

- Tato, tato! - zawołał jeszcze raz Sam, pędząc ku

Joshui z oczami pełnymi podniecenia. - Zgadnij, co

się stało! Sarze wypadł ząb i wszędzie było pełno

krwi. To było niesamowite!

Sara raptownie zatrzymała się za Samem. Broda jej

się trzęsła, a po policzkach ciurkiem płynące łzy.

- Ty małpo! - wykrzyknęła, uderzając brata małą

piąstką w środek pleców. - To ja chciałam powiedzieć

tacie!

Melissa starała się zachować powagę na twarzy, ale

nie było to łatwe, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak

skurczyły się wargi Joshui, który przyklęknął i przytulił

bliźniaki.

background image

- Już, już, kochanie, nie płacz - poprosił niskim,

czułym głosem, odgarniając z jej twarzy niesforne

kosmyki. - Czy właśnie dlatego nie poszliście na urodziny?

- Tak, tato. - Oddech dziewczynki mieszał się ze

szlochem.

- Pokaż, tata zobaczy.

Sary nie trzeba było prosić dwa razy. Otworzyła

buzię i wsunęła czubek języka w puste miejsce.

Melissa z zamyśleniem spoglądała na scenę między

ojcem i dzieckiem. Sara wyglądała prześlicznie, ubrana

w luźne dżinsy z zakładkami, bawełnianą koszulkę

z myszką Miki i tenisówki o zabawnie wysokich

noskach.

Joshua roześmiał się i objął córkę. Jego spojrzenie,

biegnące ponad ramieniem dziecka, spotkało wzrok

Melissy. Joshua mrugnął i uśmiechnął się, a jej serce

podeszło do gardła. Niech diabli wezmą ten seksowny

uśmiech.

- Ojej, mam nadzieję, że mnie się to nie przytrafi

- wtrącił się Sam, chcąc, by i na niego zwrócono

trochę uwagi.

Na chłopięcy sposób on również wyglądał prze­

ślicznie. Miał na sobie dżinsowy komplet i bawełnianą

koszulkę z krótkimi rękawami.

- Nie przytrafi - spokojnie poprawił go Joshua,

wstając.

- Dobrze, tato, szkoda że nie widziałeś, jak krwa­

wiła. Całą wargę miała czerwoną.

- A właśnie, że nie! - krzyknęła Sara.

- A właśnie, że tak! - zaprotestował Sam.

- Uspokójcie się oboje. Nie popisujcie się przed

panią Banning. - Przerwał i przywołał skinieniem

Melissę, która jeszcze się nie odezwała. W jej myślach

panował chaos. Musiała się jeszcze tak wiele dowiedzieć

o dzieciach. Wciąż zastanawiała się, czy jest w ogóle

w stanie sprostać wyzwaniu, jakie podjęła.

background image

- Saro, co zrobiłaś z zębem? - spytała w końcu

cicho.

Zamiast odpowiedzieć, Sara schowała buzię za

nogą Joshui.

- Nie wstydź się - próbował ośmielić ją Joshua.

- Chodź, pokaż pani Banning swój ząb. Ja też chcę

zobaczyć.

- I ja - dodał Sam. - Ciocia Alice zawinęła go

w serwetkę i włożyła Sarze do kieszeni.

Wolno i ostrożnie, jakby to był najrzadszy z klej­

notów, Sara wydobyła z kieszeni dżinsów papierowe

zawiniątko i położyła na wyciągniętej ręce.

- Odwiń teraz - popędzała Melissa. - Umieram

z ciekawości. - Uśmiechnęła się z nadzieją, że dziecko

się rozluźni.

- Dawaj, siostro. Chcę zobaczyć, czy jeszcze zostało

na nim trochę krwi.

- Sam - powiedział Joshua, kręcąc głową. - Czemu

jesteś taki krwiożerczy? Gdzie się tego nauczyłeś?

- Zwrócił się do Sary. - Odwiń, kochanie, czekamy.

W chwili gdy Sara odkryła swój skarb, w po­

wietrzu uniosły się okrzyki podziwu i brawa. Dzie­

wczynka zachichotała i znowu schowała się za

nogą ojca.

Joshua położył wielką dłoń na policzku Sary

i Melissa musiała przyznać w duchu, aczkolwiek

niechętnie, że ma naprawdę ładne ręce. Wprawdzie

oba kciuki były grube i nawet pocięte bliznami, ale

palce miał długie, opalone, z lekkim owłosięniem

dobrze widocznym w słonecznym świetle.

- Słyszeliście o czarach z zębami? - spytała Melissa,

pochylając się tak, żeby jej oczy znalazły się na

poziomie dzieci.

- Nie - Sara wyglądała na zaciekawioną.

- Nie, proszę pani - powiedział uprzejmym, lecz

nie znoszącym sprzeciwu tonem Joshua.

background image

- Nie, proszę pani - wybąkała Sara, wciąż podej­

rzliwie spoglądając na Melissę.

- Ja też nie - włączył się Sam, zbliżając się do

siostry. I on patrzył na Melissę z niedowierzaniem.

Melissa pomyślała, że dzieci przynajmniej nie

okazują jawnej wrogości. Uśmiechnęła się jeszcze-

szerzej.

- Za każdym razem, kiedy gubicie ząb, powinniście

go położyć pod poduszkę, a kiedy się zbudzicie rano,

pod zębem będzie leżał pieniążek.

- Kto go tam wkłada? - spytała ostrożnie Sara.

Wprawdzie Melissa już wstała, ale nie odrywała

oczu od dzieci.

- To są czary, tak jak powiedziałam.

Sara szybko przeniosła spojrzenie na Joshuę.

- Ile pieniędzy się znajduje?

Joshua potoczył wzrokiem.

- I co teraz, pani Banning? Mam jedno dziecko

krwiożercze, a drugie wyrachowane.

- Ten duet ma szanse wygrywać - odparła Melissa

z grymasem ust.

Joshua znów skierował uwagę na córkę.

- Mogę ci tylko powiedzieć, kochanie, żebyś zrobiła

tak, jak powiedziała pani Banning, i włożyła ząb pod

poduszkę. Zobaczymy, co się stanie. A teraz biegnijcie

szybko na górę do swoich pokoi i zajmijcie się

sprzątaniem. - Ignorując ich pomruki dokończył,

patrząc na Melissę: - Pani Banning sprawdzi.

- Nie chcemy, żeby ona to robiła. - W głosię Sama

znowu zabrzmiała wrogość.

- A może wam pomogę? - powiedziała szybko

Melissa, mając ochotę udusić Joshuę za zrobienie

z niej strażnika. - Kiedy skończymy, przeczytam

wam coś ciekawego.

Wbrew mało zachęcającym początkom reszta po-

background image

południa nie była nawet w połowie tak straszna, jak

przewidywała Melissa. Musiała jednak przyznać, że

sukces zawdzięczała przede wszystkim dobrym chęciom

Joshui, który włączył się i pomagał. Duże znaczenie

miało to, że zachowywał się wobec niej czysto oficjalnie.

Wszystko odbywało się tak, jakby nigdy nie

wylądowała w jego ramionach, nie czuła śmiałego

zetknięcia ich ciał ani gorącego spojrzenia, jakim ją

obdarzył. Chociaż dom, w którym były trzy sypialnie

i dwie łazienki, znajdował się w lepszym stanie niż

zaraz po jej przyjeździe, to w żadnym wypadku nie

można go było nazwać posprzątanym. Zanim Joshua

zamknął się w gabinecie, przynajmniej usunęli graty

z przejścia między kuchnią a służbówką.

Teraz spoglądała na szklany półmisek z parującym

kawałkiem mięsa i miskę z sałatką obok, nie mogąc

powstrzymać ogarniającego ją uczucia dumy. Jej

pierwszy posiłek. Jeżeli będzie smakował w połowie

tak dobrze, jak wygląda, obiad okaże się nieza­

przeczalnym sukcesem. Ten wyczyn nie przyszedł jej

jednak łatwo. Musiała wyciągnąć z szuflady książkę

kucharską i ściśle trzymać się wskazówek, krok po

kroku. Jednocześnie próbowała sobie przypomnieć,

jak jej matka radziła sobie w kuchni. To właśnie

mając w głowie przede wszystkim, dodała kilka

przypraw, których nie było w przepisach.

- Nie ma startu kucharka prezydenta - mruknęła,

rozstawiając talerze na stole.

- Bo jeśli wystartuje, to przegra, chwalipięta.

- Głęboki baryton Joshui wibrował od rozbawienia.

Melissa obróciła się gwałtownie z mocno bijącym

sercem. Joshua opierał się niedbale o farmugę. Włosy

miał wilgotne, jakby właśnie wyszedł spod prysznica.

Z miejsca, w którym stał, dochodził do niej świeży

zapach wody kolońskiej.

- Postaram się zapamiętać te mądre słowa - po-

background image

wiedziała w końcu, czerwieniąc się. Chcąc ukryć

zdenerwowanie, pochyliła się i spróbowała chleba,

zawiniętego w folię.

Joshua oderwał się od drzwi i powoli zbliżał do niej

z migoczącym w oczach lekkim uśmiechem, od którego

wokół kącików ust porobiły się drobne zmarszczki.

Wyglądał jednak na zmęczonego, a może lepiej byłoby

powiedzieć „sfrustrowanego". Uznała, że musi mu

bardzo ciążyć odpowiedzialność. Wiedziała przecież,

jakim stresem jest dla niego konieczność rozpoczęcia

budowy i oddania biurowca na czas.

- Aaa, coś ładnie pachnie.

Głos brzmiał chyba nieco kpiąco, ale pewności nie

miała. W żadnym wypadku Joshua nie mógł się

dowiedzieć, że nigdy przedtem nie przygotowywała

posiłku dla całej rodziny.

- Zawołaj dzieci i możemy zaczynać. - Melissa

starała się zachować lekki ton.

W chwilę później wszyscy siędzieli wokół stołu, przy

talerzach z jedzeniem. Zapadło kłopotliwe milczenie.

- Tato, czy muszę jeść? Nie jestem głodny - jęknął

w końcu Sam.

- Tak, synku, musisz - cierpliwie odpowiedział

Joshua, po czym odkroił spory kawałek mięsa i nabił

go na widelec.

Melissa wstrzymała dech, oczekując komplementu,

który, była tego pewna, musiał paść. Ku jej roz­

czarowaniu Joshua nie powiedział ani słowa, co więcej,

jeśli się nie myliła, unikał jej spojrzenia, biorąc do ust

drugi kęs.

Odwróciła się nieco i wbiła wzrok w Sama, który

przeżuwał pierwszy kawałek.

Zanim jeszcze go przełknął, z brzękiem odłożył

widelec na talerz.

- Tfu, to jest straszne.

- Dość, Sam. - Głos Joshui był stanowczy i zimny.

background image

Sam zwiesił głowę.

- Mnie też nie smakuje, tato - pisnęła Sara,

odsuwając talerz.

Krzywiąc się, Joshua rzucił swoją serwetkę na stół.

- Oboje marsz do siębie, i to szybko. Policzę się

z wami potem.

- Tak, tato - wybąkali, zsuwając się z krzesła.

Po wyjścu dzieci zaległa głucha cisza, zwiastująca

gromy. Melissa, cała drżąca, szybko wstała i zaczęła

wynosić naczynia do kredensu.

Bardziej czuła, niż widziała, że Joshua śledzi każdy

jej ruch.

- Wiesz - powiedział - przykro mi. To mięso... To

mięso nie było takie złe.

Odwróciła się z wściekłością.

- Jak możesz być takim hipokrytą! Widziałam

twoją minę. Tobie też nie smakowało. Dlaczego nie

powiesz po prostu, że jestem kucharką do niczego?

Upokorzona, że jej pierwszy posiłek okazał się

klęską, krzyczała, i nic nie wskazywało na to, żeby

miała przestać.

Nawet pod opalenizną było widać, że Joshua

poczerwieniał ze złości.

- Więc dobrze. Jesteś kucharką do niczego. Lepiej

ci teraz?

- Nie - warknęła. Gula w jej gardle rosła.

Joshua ściągnął usta.

- Cholera, nie myślałem, że dostanie mi się gos­

podyni, która nie umie gotować!

- Skąd wiesz, że nie umiem gotować?

- A umiesz?

Skrzyżowali spojrzenia.

Melissa oparła na biodrach zaciśnięte w pięści dłonie.

- Nie, prawdę mówiąc, nie umiem.

- Boże dopomóż - powiedział Joshua, wbijając

wzrok w sufit.

background image

- I co z tym zamierzasz zrobić? Wyrzucić mnie?

Joshua ściągnął brwi. Czoło pokryły mu głębokie

zmarszczki, które przy pierwszym słowie wyrównały

się tylko nieznacznie.

- Właściwie tak powinienem zrobić.

- No dobrze - powiedziała, koncentrując uwagę

na stosię brudnych talerzy i srebrnych sztućców

w zlewie. Miała jednak trudności z zobaczeniem ich,

bo łzy przesłaniały jej wzrok.

- Melissa, na miłość...

Przerwał, słysząc nagły jęk bólu.

- Melisso! - Znalazł się przy niej w czasię bliskim

rekordowi świata. - Co się, do licha, stało?

Melissa wpatrywała się we wskazujący palec, jakby

wpadła w trans. Palec był zakrwawiony.

Ponure spojrzenie Joshui zatrzymało się na dłoni

Melissy i przesunęło z powrotem na twarz.

- Jak to zrobiłaś? - Zaczął mu pulsować mięsięń

na policzku.

- Tam... tam na talerzu był nóż... - Głos jej się

załamał.

- Nie zamierzasz tu chyba mdleć?

- Nie - jęknęła słabo. - Przynajmniej tak mi się

wydaje.

- Dobrze - powiedział ochryple. - Daj mi rękę.

-Joshua... - Była to prośba, choć Melissa nie

wiedziała, o co.

Czule, jakby trzymał naczynie z najcenniejszej

porcelany, Joshua włożył jej rękę pod kran. Zmył

krew pod bieżącą wodą, schylił się i przyjrzał ranie

z bliska. Niezgrabnymi palcami delikatnie zbadał

rozcięte, wrażliwe ciało.

Próbując złagodzić wrażenie, które znowu wywarł

na niej dotyk Joshui, Melissa postanowiła wyjaśnić

sytuację.

- Nigdy... nigdy w życiu nie miałam tylu wypadków.

background image

- Głos jej lekko drżał. - Dwa w ciągu jednego dnia

to mój rekord.

Joshua spojrzał jej w oczy.

- No cóż, pielęgniarko, zdaje się, że żadne poważne

zabiegi nie będą potrzebne.

- Jesteś pewien? - spytała, mając kłopoty z od­

dychaniem.

- Spójrzmy jeszcze raz, żeby się upewnić.

Zanim Melissa odgadła, do czego zmierza, podniósł

jej dłoń do ust i pocałował czubek palca.

Po raz drugi w ciągu niewielu godzin odebrało jej

mowę.

- Sarze pomaga, kiedy całuje się jej skaleczenia.

Utkwione w niej przeszywające spojrzenie sprawiło,

że nie mogła złapać tchu.

Poczuła, że tonie.

- Powinnam... powinnam pozmywać to wszystko

- szepnęła, nie poznając własnego głosu.

- Jesteś bardzo zmęczona - powiedział miękko.

- Zrobiło się późno. Załaduję zmywarkę i położę

dzieci spać.

Potrząsnęła głową.

- Nie... Nie mogę ci na to pozwolić.

Jeszcze raz spojrzał na nią z dziwnym światłem

w oczach.

- Myślę, że powinnaś iść spać.

Posłuchała jego rady.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Minęły trzy dni, od kiedy Melissa zacięła się w palec.

W tym czasię ich ścieżki z Joshuą krzyżowały się

rzadko. Melissa wstawała o zwykłej porze, szła do

kuchni, gdzie poza pustym kubkiem w zlewie nie było

już żadnych śladów pana domu.

Następnego ranka po wypadku znalazła nagryz­

moloną kartkę od Joshui, że otworzył specjalny

rachunek na prowadzenie domu, więc będzie mogła

z niego korzystać przy zakupie jedzenia i opłacaniu

innych koniecznych należności, na przykład za gim­

nastykę.

Usiadła wtedy przy stole, a na jej twarzy pojawił

się uśmiech. Nie tracąc czasu, sporządziła listę rzeczy

do zrobienia.

Od tej chwili bez przerwy coś robiła. Były to trzy

dni pełne zajęć, lecz pozbawione większych kłopotów.

Chociaż bliźniaki jeszcze jej nie zaakceptowały, to

również nie przeciwstawiały się otwarcie.

Miała jedno osiągnięcie w związku z Sarą. Sprawdził

się czar z zębem. Sara była zachwycona wynikiem.

Wpadła do pokoju Melissy, wymachując pięcio-

dolarowym banknotem, który Joshua wsunął jej pod

poduszkę, kiedy się kąpała.

- Pani Banning, proszę spojrzeć, co się wyczarowało.

- Dlaczego nie nazywasz mnie Melissa? Mówienie

„pani Banning" jest bardzo niewygodne.

- W porządku, Lisso - powiedziała, potrząsając

jedwabistymi lokami.

Na dźwięk skróconej wersji swojego imienia Melissa

background image

mogła się tylko uśmiechnąć. Zresztą nawet dobrze to

brzmiało.

- Powiedz teraz, co masz zamiar zrobić z tymi

pieniędzmi? - zapytała w końcu Melissa.

- Schować przed bratem.

Melissa uśmiechnęła się i objęła dziecko. Potem

pomogła Sarze i Samowi wyprawić się do szkoły.

Okazało się, że nie czuje niechęci nawet wobec

czynności, których wcześniej się obawiała. Szukając

w szufladach i szafie odpowiednich ubrań, stwierdziła,

jak skąpe jest wyposażenie dzieci. Przyrzekła sobie,

że to naprawi.

Większość czasu spędzała jednak na sprzątaniu.

Brała się za każde pomieszczenie po kolei, począwszy

od kuchni. Cały czas coś jej przerywało.

Zadzwoniła Laurie i gadały przez co najmniej pół

godziny. Potem dodzwoniły się dwie przyjaciółki

z Houston i przekazały jej najnowszą porcję plotek.

Melissię wydawało się wcześniej, że będzie ciężko

żałować, słuchając drobiazgowych sprawozdań ze

szpitala. Było jednak inaczej. Poczuła wyraźną ulgę,

że jej tam nie ma.

Mimo tych przerw zdołała zrobić więcej, niż

wydawało jej się możliwe w tak krótkim czasię. Nie

tylko doprowadziła kuchnię do połysku, ale również

kupiła jedzenie i całkowicie zapełniła spiżarnię. Zapisała

Sama na piłkę nożną, a Sarę na gimnastykę i taniec.

Najważniejsze, że starała się spędzać czas z bliź­

niakami, chociaż nie przychodziło jej to łatwo. Joshua

ukarał je za zachowanie przy stole; dzieci uważały, że

przez nią. Chcąc przełamać lody, Melissa zaplanowała

im popołudniowe zajęcia na wszystkie dni tygodnia i,

jak dotąd, była z wyników zadowolona.

Inaczej układały się sprawy z Joshuą. Powiedziała

sobie, że musi przestać o nim myśleć. Kiedy nie

mogła uniknąć spotkania, a zdarzało się to więczorami

background image

i

trwało krótko, bo Joshua zaraz zamykał się w gabi­

necie, starała się, podobnie zresztą jak i on, żeby

kontakty wypadały rzeczowo i oficjalnie.

Mimo wysiłków, ciągle nawiedzały ją nieproszone

myśli. Joshua był w nich jak żywioł, pojawiający się

w najbardziej nieoczekiwanych chwilach, jak choćby

teraz, gdy w pomieszczeniu gospodarczym ładowała

ubrania do pralki.

Wcisnęła do zimnej wody ostatnią parę dżinsów

Joshui, zatrzasnęła drzwiczki urządzenia i westchnęła.

- Co się z tobą dzieje? - mruknęła pod nosem,

bardzo sobą zaniepokojona.

I, zupełnie jakby zajęcie czymś rąk mogło odpędzić

myśli, zaczęła układać rzeczy na półce.

Nic z tego nie wyszło. Twarz Joshui jaśniała jej

przed oczami. Westchnęła jeszcze głębiej. Jakby

zachodziła między nimi reakcja chemiczna. Usiłowała

sobie powiedzieć, że nie ma to najmniejszego sensu.

Nie mogła zacząć myśleć na ten temat poważnie.

Niemniej jednak udawanie, że nic się nie dzieje,

również nie miało sensu. Czuła to za każdym razem,

kiedy na niego spoglądała.

Rozbudził ją. Tak naprawdę chodziło właśnie o to.

Dwa razy zdarzyło mu się jej dotknąć i dwa razy

wzniecił w jej ciele ogień. Sprawił, że znowu poczuła

swą kobiecość. Nie miała takiego doznania od lat

i myślała, że ono już nigdy nie wróci. Na tym właśnie

polegało niebezpieczeństwo.

Od czasu zdrady Martina i śmierci rodziny sądziła,

że wszelkie uczucia w niej zamarły, zostały pochowane

i nie zmartwychwstaną. Jak bardzo się myliła. Joshua

Malone, swymi niebieskimi oczami, zarozumiałym

uśmiechem i cudownym ciałem spowodował, iż miękła,

kiedy tylko stanął przy niej. Mimo pewności, że już

nigdy nie zdarzy mu się jej dotknąć, Melissa wiedziała,

że to wrażenie nie minie łatwo.

background image

- Skończyłaś?

Gwałtownie obróciła się, a serce podskoczyło jej

do gardła.

- Ojej, prawie umarłam przez ciebie ze strachu.

Joshua ściągnął brwi.

- Przepraszam, myślałem, że słyszysz, jak wchodzę.

Ale oczywiście nie słyszałaś, prawda?

- Nie - odparła zdyszana, cała zajęta wpatrywaniem

się w jego twarz i sylwetkę.

- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć.

- Przyszedłeś... wcześniej niż zwykle.

- Mhm.

Zmarszczyła brwi.

- Coś się stało?

- Czy musi coś się stać, żebym wcześniej skończył

pracę?

- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała sztywno

Melissa. - Po prostu...

- Nie mam takiego zwyczaju. Czy to chciałaś

powiedzieć?

- Tak - odparła, poruszając ramionami, zorien­

towała się bowiem, że jest przygarbiona.

- Miałem ci właśnie powiedzieć, z czym przy­

szedłem, kiedy skoczyłaś, jakby cię ktoś postrzelił.

Zawsze jesteś taka nerwowa, czy to tylko na moją

cześć?

Melissa spiorunowała go wzrokiem.

- Może i tak, i tak.

Ku jej zdziwieniu, odrzucił głowę do tyłu i zaczął

się śmiać.

Czerwona z irytacji, odwróciła spojrzenie. Za żadne

skarby nie chciała, żeby zorientował się, jakie wrażenie

zrobił na niej ten śmiech. Nie chciała też, by zdał

sobie sprawę, iż nie może odwrócić uwagi od wytartych

dżinsów, ściśle oblegających muskularne uda, i rozpiętej

do połowy koszuli, odsłaniającej owłosioną pierś.

background image

- A tak przy okazji, gdzie są bliźniaki? - spytał,

rozpraszając przeciągającą się ciszę.

- Dziewczynki Alice zabrały je na rower - odparła

szybko, wdzięczna za wyrwanie z niepokojących myśli.

- Aha, więc poznałaś Sinclairów?

- Alice przedstawiła się raniutko w poniedziałek,

kiedy przyszła po bliźniaki.

- Jest to postać, prawda?

Melissa uśmiechnęła się.

- Bez wątpienia. Ale polubiłam ją natychmiast.

- Cieszę się. Dobrze mieć takiego przyjaciela.

- Bliźniaki za nią szaleją.

- Nadchodzi twój czas - powiedział, jakby usłyszał

nutę przygnębienia w jej głosię.

- Też chciałabym w to wierzyć. Chociaż muszę

przyznać, że ostatnio układa mi się z nimi lepiej niż

na początku, zwłaszcza z Sarą.

Jego oczy nieco złagodniały.

- To dlatego, że się nimi opiekujesz, choćby tego

nie uznawały.

- Na pewno się staram.

- W każdym razie jedzą, co im dajesz - powiedział

z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. - I nie

narzekają.

Skrzywiła się nieco.

- Być może dlatego, że trzymam się książki kuchar­

skiej słowo w słowo i nie improwizuję. - Znowu

mogła spojrzeć na siębie z dystansu. Co za cudowne

uczucie!

Joshua zachichotał.

- Ty to powiedziałaś, nie ja. A skoro jesteśmy przy

jedzeniu, to jak się czuje twój palec?

Poczuła, że rumieniec występuje jej na twarz.

- Dobrze. Całkiem dobrze.

Przełożył kciuk przez klamrę pasa, na wargach

pojawił mu się szeroki uśmiech samozadowolenia.

background image

- Czyłi mój domowy środek pomaga?

- Pomaga. - Jej głos nie zdradzał żadnych uczuć,

choć była w nim niezwyczajna lekka chrypka.

Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, potem

zsunął kapelusz na tył głowy i otarł czoło grzbietem

ręki.

- Do diabla, ale gorąco. Zastanawiam się, gdzie ten

zimny wrzesięń, który zawsze mamy. Pocę się jak mysz.

Melissa uśmiechnęła się jeszcze raz.

- Nie ty jeden. Sprawdzałam przed chwilą, która

godzina i ile stopni. Było dwadzieścia dziewięć.

- Odchyliła głowę w bok. - Czy to z tego powodu tak

wcześnie wróciłeś?

- Raczej nie - powiedział, szukając swymi niebies­

kimi oczami jej twarzy. - Nie pamiętasz, o co spytałem

najpierw, prawda?

Myślała przez chwilę.

- Chyba nie.

- Pytałem, czy skończyłaś. Miałem na myśli pranie.

- Ale dlaczego? Potrzebujesz mnie do czegoś?

- Owszem. Pójdziecie na mecz baseballowy. Ty

i bliźniaki.

- Ja? - zamrugała.

- Tak, ty - odparł, małpując jej minę.

- Teraz?

Spojrzał na zegarek.

- No, powiedzmy za pół godziny.

- Ale... Ja się nie znam. To znaczy...

Wzruszył ramionami.

- Po prostu myślałem, że może będziesz miała

ochotę, i już.

- Grasz?

- Jasne.

- Na jakiej pozycji?

Spojrzał zaskoczony, a ton odpowiedzi był lekko

kpiący.

background image

- W polu, między drugą i trzecią bazą.

Odwróciła się, udając że chce sprawdzić, czy z pralką

wszystko w porządku i próbując jednocześnie upo­

rządkować myśli.

- No więc chcesz iść, czy nie?

Odwróciła się do niego.

- Pójdę, tylko muszę zmienić strój.

- Po co?

- Po prostu nie mogę wyjść, wyglądając tak, jak

w tej chwili, ot co.

Włosy miała zaczesane do góry i ściągnięte w węzeł,

tylko kilka kosmyków wyswobodziło się i wiło wokół

skroni i na kremowym karku. Ubrana była w dżinsowe

krótkie spodenki i zieloną bawełnianą koszulkę,

przeciętą na wysokości piersi napisem „Szpital Meto­

dystów". Przede wszystkim zaś była boso.

- Mnie się podobasz. - Głos zabrzmiał o oktawę

niżej niż zwykle.

Przełknęła ślinę.

- Nie... nie czułabym się dobrze.

- Wobec tego się przebierz.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł

powoli przez hol w kierunku sypialni. Melissa oparła

się o pralkę i spoglądała za nim. Ogarnęła ją taka

słabość, że nie mogła się ruszyć.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Widzę, że też się na to nabrałaś.

Melissa obróciła się i uśmiechnęła.

- Hej, Alice - powiedziała, a jej uśmiech stał się

szerszy. - Nie było cię dzisiaj z dziewczynkami, więc

myślałam, że nie przyjdziecie.

- Nic z tego - odparła Alice. - Travis byłby

wściekły, gdybym go nie obejrzała.

Joshua przywiózł Melissę z bliźniakami na plac

baseballowy, kiedy praktycznie nie było tam jeszcze

nikogo z wyjątkiem Sinclairów. Melissa usiadła osobno,

a bliźniaki poszły kilka rzędów dalej, razem z dziew­

czynkami, i bardzo dobrze się bawiły. Również Melissa

się nie nudziła. Kiedy spuszczała oko z bliźniaków,

przyglądała się rozgrzewce Joshui i Travisa.

Od czasu do czasu Joshua szukał jej spojrzeniem

i mrugał. Puls Melissy przyspieszał wtedy raptownie.

- Masz ochotę na towarzystwo?

- Jasne. - Melissa szybko przesunęła się. - Siadaj.

- I co o tym myślisz? - zagadnęła Alice.

- Sądząc po tym, jak twój mąż rzuca, to wygrają.

Alice podążyła spojrzeniem za wzrokiem Melissy.

- Owszem. Nawet jeżeli właśnie ja to mówię, Travis

jest i tak najlepszym graczem w lidze. - Uśmiechnęła

się szeroko. - Ale nie to miałam na myśli.

- Więc co? - Melissa szarpnęła białą nitkę, która

przyczepiła jej się do nogawki dżinsów.

- Myślałam o twojej pracy. A właściwie o Joshui

i bliźniakach.

Melissa westchnęła.

background image

- Prawdę mówiąc, nie wiem. Joshui nie widuję

często, a bliźniaki... no cóż, tolerują mnie, i to chyba

wszystko.

Alice pochyliła się i poklepała Melissę po kolanie.

- Nie poddawaj się, proszę. Te dzieci cię potrzebują.

Śmierć Gwen wywróciła im życie do góry nogami.

Joshua stara się, o Boże, jak się stara. Ale przy jego

pracy jest to diabła warte.

- Jaka ona była? Myślę o Gwen. - Nawet wypo­

wiedziawszy już te słowa, Melissa chciała móc je

cofnąć. Skrzywiła się z poczuciem winy. Nie wiedzieć

czemu, czuła się, jakby wścibiała nos w nie swoje

sprawy.

Dzienne światło słabło. Wkrótce miał zapaść

zmierzch. Ciemniejące liście szeleściły na drzewach

w oddali. Zbliżał się więczór.

- W twojej ciekawości nie ma nic złego - powie­

działa łagodnie Alice. - Jest zupełnie naturalna.

- Czuję, że z Sarą idzie mi coraz lepiej. Ale Sam to

zupełnie inna historia. - Melissa pokręciła głową.

- Zdaje się, że pamięta matkę lepiej niż Sara.

- No cóż, Gwen wariowała na punkcie obojga,

w to nie wątpię. Dzieci były jej życiem. - Alice

podsunęła okulary do góry. - Usposobienie miała

spokojne i raczej wstydliwe. Ale uwielbiała gotować

i utrzymywać dom w nieskazitelnym stanie.

- Z tego, co słyszę, trudno jej będzie dorównać.

- Melissa bardzo się starała, żeby w jej głosię nie było

słychać onieśmielenia.

Najwyraźniej jej się to nie udało, bo Alice obdarzyła

ją współczującym spojrzeniem.

- Zgadzam się, ale...

- Ale co? - Melissa przynagliła wahającą się

sąsiadkę.

Alice westchnęła.

- Nie powinnam tego mówić, czasami jednak myślę,

background image

że Gwen zaniedbywała Joshuę. - Przerwała i machnęła

ręką. - Zapomnij o tym, dobrze? Czasami mówię

trochę szybciej niż myślę.

Melissa chętnie usłyszałaby więcej, chociaż nie

powiedziała tego głośno. Zamiast tego spytała:

- A co z jego siostrą?

- O, zrobiła kawał roboty, zanim wyszła za mąż

i się wyniosła. Jak wiesz, od tego czasu przychodziła

jedna gosposia po drugiej. Za żadne skarby nie

chciały zostać. To przez bliźniaki, chociaż muszę

powiedzieć, że przy mnie i dziewczynkach zachowują

się jak anioły.

Melissa podniosła brodę.

- Nie zamierzam im pozwolić, żeby mnie wygryzły.

- Dzielna dziewczyna.

Zamilkły na chwilę i słuchały, jak spiker ogłasza

początek gry. Dopiero entuzjastyczny aplauz i roz­

dzierające powietrze głośne gwizdy zwróciły uwagę

Melissy, że trybuny są prawie pełne.

Drużyna Joshui i Travisa wyszła na pole jako

pierwsza. Gwizdy stały się głośniejsze.

Alice zerwała się na równe nogi, zwinęła dłonie

w trąbkę i wrzasnęła:

- Dawaj, Trav, rzucaj. Pokaż im, jak się to robi!

Melissa stanęła obok i zaczęła klaskać.

- Wygrają?

Alice rzuciła jej deprymujące spojrzenie.

- Nie waż się pytać o coś takiego przy Joshui. Ci

faceci, a twój boss szczególnie, myślą, że za każdym

razem zakładają strój klubowy po to, żeby wygrać.

- Ale czy wygrywają?

Alice roześmiała się znowu.

- Na pewno dadzą sobie radę, jeśli tylko Joshua

będzie w takiej formie jak zwykle.

Melissa nic nie powiedziała, tylko skupiła uwagę

na Joshui, który stał na swojej pozycji między drugą

background image

i trzecią bazą, i przygotowywał się do biegu ćwicząc

mięśnie. Ładnie na nim leży ten trykot, pomyślała.

Lepiej niż na mężczyznach, których widziała ostatnio

na okładkach magazynów.

Zmarszczyła brwi. W tej samej chwili Alice walnęła

ją w ramię.

- Sam czegoś chce od ciebie. Zdaje się, że będą

kłopoty.

- O do licha - mruknęła Melissa, schylając głowę

i chwytając spojrzenie Sama. - Co się stało, kochanie?

- spytała pogodnie, mimo rozdrażnionego wyrazu

twarzy chłopca.

- Sara mnie bije, pani Banning - jęknął. - Niech

pani jej powie, żeby przestała.

Alice uśmiechnęła się i skierowała oczy ku niebu.

- Dziwię się, że nie zrobiła tego wcześniej. Nie

przejmuj się.

- Dziękuję - powiedziała kwaśno Melissa, uśmie­

chając się blado. Zeszła niżej i usiadła za dziećmi.

- Saro, kochanie, czy to ty tak rozrabiasz?

Sara spojrzała szeroko rozwartymi oczami prosto

na Melissę.

- On mnie uderzył pierwszy.

- Ona kłamie - wyzywająco odpalił Sam.

- Sam, nie wolno mówić, że siostra kłamie - przywo­

łała go do porządku Melissa. - To nie jest ładne słowo.

- Ale... - zaczął.

- Pozwól, że najpierw ja skończę. Czy uderzyłeś ją

pierwszy?

Zwiesił głowę.

- Tak, proszę pani.

- Bo to on rozrabia. - Sara przesłała jej czuły

i szeroki uśmiech.

Mitzi i Jane brzydko zachichotały.

Melissa ostatkiem siły woli powstrzymała się od

zawtórowania.

background image

- Sam, myślę, że powinieneś przeprosić siostrę.

Sam spojrzał na nią szybko i przez minutę siędział

spokojnie.

- A muszę?

- A musisz - powiedziała Melissa łagodnie, lecz

z naciskiem. Wyciągnęła rękę, żeby poprawić mu

kołnierz bluzy treningowej. Nie próbował się wyrwać,

ale polecenie wypełnił z ociąganiem.

- Przepraszam - wybąkał.

- Dziękuję. - Melissa lekko klepnęła go po plecach,

a potem zwróciła się do Sary:

- Moja panno, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś

usiadła za Mitzi, z drugiej strony.

- Czy możemy dostać prażonej kukurydzy? - spytał

Sam, gdy Sara gramoląc się zeszła z siędzenia, żeby

zrobić, co jej kazano.

- Nie widzę przeszkód - odparła Melissa.

W chwilę później zobaczyła, jak córki Sinclairów

i bliźniaki znikają z pola widzenia za rogiem, przy

drugim końcu trybuny. Pokręciła głową, wspięła się

na górę i z powrotem usiadła przy Alice.

- Załatwiłaś to jak zawodowięc. - Alice uśmiechnęła

się, pokazując zęby.

- Nie jestem pewna - jęknęła Melissa. - Czasami

ogrom tej pracy wali się na mnie jak tona cegieł.

A czasami tak im współczuję braku matki, że po

prostu przytulałabym ich i zapewniała, że wszystko

będzie dobrze. Jest w tym jakiś sens?

- Owszem, mnie też się zdarza coś takiego. Bywa,

że mam ochotę objąć Joshuę i powiedzieć mu dokładnie

to samo. Ten człowiek przeszedł piekło.

- Zaskakuje mnie, że nie ożenił się powtórnie.

Wiem, że są kobiety, które... - Melissa przerwała.

Alice cmoknęła.

- Za słabo powiedziane. Kiedy Dee z nim mieszkała,

praktycznie co więczór spotykał się z inną, ale teraz

background image

chyba wychodzi rzadziej, chociaż jestem pewna, że

nie żyje w celibacie.

Melissa zrobiła wielki wysiłek, żeby zlekceważyć

ukłucie w sercu.

- Nie wątpię.

Alice spojrzała na nią dziwnie, ale nic nie po­

wiedziała. Potem rozmawiały już bardzo niewiele,

koncentrując się na grze. Za każdym razem, gdy

Joshua miał uderzyć lub złapać piłkę, Melissa stwie­

rdzała, że stoi, wrzeszcząc i dopingując razem z resztą

widzów.

- Nie chce mi się wierzyć, że jest taki dobry!

- wykrzyknęła Melissa po jednym z efektownych

zagrań Joshui.

- Tato, tato, tato! - podskakiwali Sara i Sam.

- Dobry jest, nie? - powiedziała Alice, podskakując

na ławce.

- Świetny - szepnęła do siębie Melissa.

Wciąż myślała tak samo, kiedy gra dobiegła końca

i wraz z Alice oraz dziećmi przeszła w pobliże,

miejsca dla rezerwowych graczy. Po niecałej minucie

pojawił się Joshua.

Sam i Sara wybiegli mu na spotkanie.

- Tato, byłeś fantastyczny! - wykrzyknął Sam,

który dopadł go pierwszy. - Dzięki tobie wygraliście!

- Tato, byłeś fantastyczny - jak echo powtórzyła

Sara. Loczki kręciły jej się wokół buzi w kształcie serca.

- Jesteście dumni ze starego ojca, co? - szeroko

uśmiechnął się Joshua, otaczając oboje ramionami.

Ale jego wzrok szukał Melissy. - W porządku?

- Co w porządku? - zapytała niewinnie.

- Wiesz przecież...

W tej chwili zza Joshuy wyłonił się Travis Sinclair

i klepnął go w plecy. Travis był potężnym, muskular­

nym mężczyzną z ciemnymi włosami i wąsikiem.

Mrugnął do Melissy.

background image

- Joshua chce, żeby mu powiedzieć, jaki był

wspaniały.

Alice skrzywiła się.

- Ech, wy mężczyźni i wasza samcza próżność.

Porozmawiajcie o kobietach.

- Grałeś kapitalnie - powiedziała Melissa, znów

krzyżując spojrzenia z Joshuą. Przez ułamek sekundy

zdawało się, że są sam na sam.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś - powiedział

w końcu ciepło.

- Cudownie.

- Tato, możemy jeszcze dostać prażonej kukurydzy?

- Nagłe odezwanie Sama spłoszyło tę chwilę.

Jakby chcąc dać płucom czas na wyrównanie

oddechu, Joshua powoli i metodycznie nałożył czapkę

i przetarł czoło. Dopiero potem odpowiedział:

- Nie, synku, jest już późno. Czas do domu.

Melissa nie mogła nie zauważyć sposobu, w jaki

patrzył na nią, wymawiając słowo „dom".

Zrobiło jej się gorąco i zimno jednocześnie.

Chichoty z łazienki słychać było we wszystkich

pomieszczeniach.

Melissa przygotowała wodę w wannie i dolała płynu

do kąpieli. Każde z bliźniaków miało własną myjkę, ale

mycie nie szło im zbyt szybko. Sara i Sam byli za

bardzo zajęci zabawą. Wielką atrakcją okazała się

łódka, kupiona przez Melissę tego dnia rano.

- Pospieszcie się - powiedziała Melissa, schylając

się nad wanną i odgarniając kędziory z czoła Sary.

- Robi się późno. Przecież jutro idziecie do szkoły.

Sam, z wypiekami na policzkach, spojrzał na nią

spomiędzy bąbli piany.

- Gdzie jest tata? Myślałem, że będzie nas kąpał.

- Lissa nas kąpie, ty głuptasię - oświęciła go Sara,

po czym uderzyła rączką o wodę.

background image

- Tata na pewno zaraz przyjdzie - szybko powie­

działa Melissa, ocierając mydliny z rękawa. - Bierze

prysznic. Saro, przestań chlapać, kochanie. Zamoczysz

mnie i zalejesz podłogę. Spójrz na moją bluzkę. Cały

przód mam zupełnie mokry.

Sara zachichotała.

Sam pociągnął nosem i wytarł go namydlonym

palcem.

- Chciałbym, żeby wróciła ciocia Dee. Tęsknię

za nią.

- Wiem - odpowiedziała Melissa łagodnie, usiłując

odsunąć od siębie niemiłe uczucie, że Sam wciąż ją

odrzuca.

- Ciocia wyszła za mąż - powiedziała Sara do

brata. - Już nigdy nie wróci.

Melissa wzięła myjkę Sary i natarła zaróżowioną

skórę.

- Mieszkać już tu nie będzie, ale wkrótce przyjedzie

was odwiedzić. Jestem pewna. - Melissa spojrzała na

Sama. - Nie zapomnij domyć się za uszami.

- Lisso, przeczytasz nam coś, kiedy będziemy

w łóżku? - spytała nagle Sara.

- No, może, ale musicie się pospieszyć i zaraz

wyjść z wanny.

Sam spojrzał na nią, mimo woli zaciekawiony.

- Poczytasz nam o lokomotywie?

Melissa uśmiechnęła się.

- Dobrze. Ja też bardzo lubię tę książkę. A teraz

wyłazić z wanny, wycieramy się!

W parę minut później Sam, ubrany w piżamę ze

scenami z „Gwiezdnych wojen", bawił się łódką na

dywaniku. Po drugiej stronie łazienki Sara stała

w koszuli nocnej przed lustrem, mocno trzymając

przytulankę, a Melissa rozczesywała tymczasem jej

śliczną kitkę na czubku głowy.

- Wiesz, że moja mamusia jest w niebie z Bozią?

background image

Dłoń Melissy zawisła w powietrzu. W tej samej

chwili w drzwiach ukazał się Joshua. Czy usłyszał?

Na pewno tak, pomyślała Melissa, czując, jak łomocze

jej serce. Bo jeżeli nie, to skąd się wziął u niego ten

gorączkowy, nieprzytomny wyraz twarzy?

- Tak, kochanie - cicho odpowiedziała Melissa,

spuszczając oczy. - Wiem.

- Hej, dzieciaki! Czy jesteście gotowe do łóżek?

- spytał łagodnie Joshua, wielkimi krokami wchodząc

do środka.

Zapominając o mamie, Sara obróciła się.

- Najpierw Lissa ma nam poczytać.

- Lissa? - Joshua uniósł brew.

- Pomysł twojej córki - powiedziała Melissa, czując

się niezbyt zręcznie.

- Tak, tato, to ja ją tak nazwałam - oznajmiła

dumnie Sara, podbiegała do Joshui z wyciągniętymi

ramionami i pocałowała go w usta.

- Ale nieprzyzwoicie - powiedział Sam, kręcąc

głową.

Melissa zaśmiała się.

Joshua też się uśmiechnął i kiwnął na Sama, żeby

podszedł.

- Ja ci dam myśleć o nieprzyzwoitych rzeczach,

młody człowieku. - I wciąż przytulając Sarę, nachylił

się, żeby pocałować Sama w sam czubek kędzierzawej

czupryny.

Melissa, stojąca obok w milczeniu, doznała nagłego

przypływu wzruszenia. Postawa Joshui, zachwycone

oczy spoglądających na niego dzieci ścisnęły jej serce,

sprawiły bardzo dziwny ból. Nie umiałaby opisać

tego uczucia, wiedziała tylko, że poruszona więzią

między nimi, zapragnęła stać się jej częścią.

- Lissa nam poczyta - przerwała krótkie milczenie

Sara.

Melissa skinęła głową.

background image

- Właźcie na moje łóżko, oboje.

- Czy tatuś też może? - spytała niewinnie Sara.

Na chwilę w pokoju znowu zapadła cisza, tym

razem odmienna od poprzedniej, głębsza i dłuższa.

Surową twarz Joshui powoli ozdobił uśmiech.

- Zdaje mi się, że łóżko Lissy jest za małe na nas

czworo. - Przerwał, uśmiechając się jeszcze szerzej na

myśl o niezręcznej sytuacji Melissy. - Ale przyjdę was

pocałować na dobranoc.

Zadowolone bliźniaki popędziły przez hol, trzymając

się za ręce.

Melissa, której każdy nerw uświadamiał obecność

Joshui, sztywno podeszła do wanny i wyciągnęła korek.

Kiedy w chwilę później wyprostowała się i obróciła,

okazało się, że Joshua stoi z utkwionym w niej

spojrzeniem. Zauważyła, że jego wzrok zatrzymał się

w okolicy piersi, okrytych tylko symbolicznie wilgotną,

bawełnianą bluzką.

Milczenie przeciągało się, a wraz z nim rosło napięcie.

Spojrzenie Joshui obezwładniało ją, czuła, że ręce

i nogi ma jak sparaliżowane.

- Zostało ci trochę piany na twarzy - powiedział

Z lekką chrypką.

Przełknęła ślinę.

- Naprawdę?

Nie odpowiedział, tylko zbliżył się i starł jej resztki

piany z nosa.

Drgnęła, jakby niebacznie dotknęła drutu, przez

który płynie prąd.

Oczy Joshui pociemniały.

- Czyżbyś się mnie bała? - Dźwięk jego oddechu

rozbrzmiewał niczym dodatkowy puls. - A może

boisz się samej siębie?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Melissa ziewnęła i przeciągnęła się. Nadal nie

wyglądało na to, żeby się budziła, chociaż umyła zęby

i wzięła szybki prysznic.

Naga, wślizgnęła się w szlafrok wiszący na drzwiach

i zawiązała pasek. Potem odwróciła się wbijając wzrok

we własne odbicie w lustrze. Szarawe powieki pod­

kreślały ciemną barwę oczu, na policzkach czerwieniły

się rumieńce, a ciemne włosy, sczesane do tyłu, opadały

tworząc tu i ówdzie pukle.

Nie tak źle jak na kogoś, kto zasnął nad ranem,

pomyślała cynicznie. Ale w jej przypadku wygląd kłamał.

Być może nie sprawiała wrażenia zmęczonej, ale była.

Poczytawszy bliźniakom o lokomotywie, położyła

je spać. Sama jednak nie mogła zasnąć. Nie była

w stanie wymazać z myśli łagodnie wypowiedzianych

uwag Joshui: „Czyżbyś się mnie bała? A może boisz

się samej siębie?". Na żadne z tych pytań nie próbowała

odpowiedzieć.

Nagle zdegustowana sobą i tym, że pozwoliła, by

Joshua opanował jej myśli, zgasiła światło i szybko

wyszła z łazienki.

Było jeszcze za wcześnie na budzenie bliźniaków,

a Joshua już od dawna powinien być w pracy. Melissa

skierowała się więc do kuchni, rozpaczliwie pragnąc

filiżanki kawy.

Zaledwie zrobiła krok do środka, stanęła zmrożona.

Przy stole siędział Joshua i pił kawę.

- Dzień dobry - powiedział przeciągle, przyglądając

się jej z uwagą.

background image

Melissa zacisnęła pasek szlafroka.

- Myślałam, że od dawna jesteś w pracy. - Słowa

zabrzmiały pospiesznie, jakby nie miała nad nimi kontroli.

- Powinienem być.

Nastąpiła cisza.

Wpatrywał się w nią uważnie, na chwilę ich

spojrzenia się spotkały.

Przerażona Melissa westchnęła i rozchyliła wargi.

Opanowała się jednak pierwsza. Odwracając wzrok,

powiedziała beznamiętnie:

- Chciałam napić się trochę kawy, zanim zbudzę

bliźniaki.

- Melisso...

Mróz przeszedł jej po plecach, sygnalizując niebez­

pieczeństwo. Poczuła się naga, pozbawiona osłony

przed potęgą jego męskości.

Na niepewnych nogach podeszła do kredensu,

postawiła filiżankę i sięgnęła po ekspres. Pochyliła

się, nieświadoma, że górna część szlafroka rozchyliła

się, odsłaniając jej prawą pierś.

Słysząc gwałtowny wdech Joshui, wyprostowała się

i spojrzała na niego. Zauważyła, że wpatruje się w jej

kremową pierś. Czerwona na twarzy, poprawiła

natychmiast szlafrok.

W okamgnieniu Joshua zerwał się z krzesła i znalazł

przy niej.

Zrobiła szaleńczy, niezgrabny krok do tyłu.

- Joshua, nie.

- Tak, Melisso - sprzeciwił się miękko Joshua,

przysuwając się jeszcze bliżej.

Doleciał do niej jego zapach. Nie wody kolońskiej,

lecz męskiego ciała. Wypełnił jej podświadomość.

Joshua był świeżo ogolony. Znikły ślady czarnego

zarostu, które więczorem pokrywały brodę. Wilgotne

włosy wiły mu się na karku. Całe ramiona pokrywały

skręcone brunatne kosmyki.

background image

Przesunął ręce po jej ramionach i dalej ku połom

szlafroka. W sposobie, jakim na nią patrzył i jej

dotykał, było coś, co nie pozwalało się Melissię

ruszyć. Poczuła znane ciepło, w jednej chwili tracąc

panowanie nad sobą. Wszystko działo się tak, jakby

Joshua rzucił czar na otaczające ich nieruchome

cienie, zupełnie jak we śnie. Bardzo możliwe, że

Melissa naprawdę nie do końca się przebudziła.

- Proszę, nie - jęknęła, bliska omdlenia.

Joshua miał rację. Rzeczywiście, bała się, że znowu

będzie jej dotykał, bała się doznania, które narastało,

żeby ją pochłonąć.

- Muszę albo zginę - powiedział cicho Joshua,

koncentrując wzrok na swoich dłoniach, które chwyciły

za materiał i bez trudu rozchyliły górną część szlafroka

Melissy, zakrywającą piersi.

- Nie! - powtórzyła raz jeszcze, drżąc, ale protest

wypadł bardzo nieprzekonywająco w zestawieniu

z odzewem ciała. Brodawki jej piersi zamieniły się

pod palcami Joshui w dwie twarde grudki.

Joshua czuł intensywne, narastające ciepło. Wes­

tchnął.

- Chcesz tego tak samo jak ja. - Pochylił się ku

Melissię i znalazł ustami jej wargi, mocno przyciskając

ją do siębie i obejmując dłonią pierś.

Nagle wszystko prócz jego dotyku straciło jakiekol­

wiek znaczenie. Jej obawy stopniały, pozostało jedynie

wszechogarniające pragnienie czegoś więcej.

Instynktownie rozchyliła usta, przyjęła jego język

i bezwiednie odpowiedziała na pieszczotę. Straciła

zdolność myślenia, docierały do niej tylko spragnione

odzewu dotknięcia i pocałunki. Jej zmysły szalały,

kończyny stały się nieważkie, jakby unosiła się

w zawrotnym tempie ku fantastycznej krainie ciepła

i spełnienia, w której jego ręce i usta powinny wprawiać

ją w ekstazę.

background image

- Och, Melisso - szepnął Joshua - tak bardzo cię

pragnę.

Przeniósł rękę z piersi na plecy i zaczął ją zsuwać

w dół. Objął jej pośladki. Poczuła miażdżącą twardość

jego ciała.

Może sprawiła to obłąkana nuta w głosię Joshui

lub sposób, w jaki jej dotykał, a może po prostu w tej

właśnie chwili zabulgotał ekspres do kawy, w każdym

razie Melissa wróciła do rzeczywistości.

Wydała z siębie zduszony okrzyk, wyrwała się

z jego ramion, cofnęła niezgrabnie i w niemym

osłupieniu wbiła w niego wzrok.

Przez chwilę również Joshua zdawał się nie znaj­

dować słów, odwzajemniając jej zdziwione spojrzenie.

Wyglądał, jakby dostał w głowę kijem od baseballu.

Melissa zaczęła drżeć, odwracając oczy i gasząc

językiem rozognione wargi. Nie mogła uwierzyć w to,

co się wydarzyło, chociaż zachowanie Joshui nie było

dla niej zaskoczeniem. Oszołomiła i przeraziła ją za

to własna reakcja. Nic podobnego nigdy przedtem jej

się nie zdarzyło. Kiedy całował ją Martin, pozostawała

właściwie obojętna.

W swoim czasię martwiła się, czy przypadkiem nie

jest oziębła. Jeśli nawet, to, ku jej przerażeniu, Joshua

Malone ją rozpalił.

- No, no - powiedział w końcu Joshua, uśmie­

chając się szeroko, co pomogło mu usunąć z twarzy

napięcie.

Ale Melissa nie dała się oszukać, uśmiech nie objął

oczu, a oddech Joshui wciąż był nierówny.

- Joshua... Może ja lepiej...

- Do diabła! Za drzwiami czeka na mnie istne

piekło - przerwał jej, jakby wyczuł, co ma zamiar

powiedzieć.

Roztrzęsioną ręką Melissa odgarnęła włosy z twarzy,

w pełni świadoma czerwieni i wilgoci na swych

background image

policzkach, a także ciepłego, miętowego smaku jego

warg.

Nie odzywała się, więc Joshua pochylił się, wziął

z kredensu kapelusz i nałożył go.

- Bądź... bądź tu, kiedy wrócę. - Jego oczy, ledwie

widoczne spod brzegu kapelusza, były ciemne i zagad­

kowe.

- Dobrze - powiedziała z ulgą, że głos brzmi

pewnie. Chwila uniesięnia minęła.

- To na razie.

Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, która wyda­

wała się trwać wieki. Widziała pulsującą arterię na

jego szyi. W końcu odwrócił się i wyszedł.

Zapadła już ciemność, ale Joshua jeszcze nie poszedł

do domu. Przyświęcając sobie lampą, zaczął wbijać

gwóźdź, który po pewnym czasię całkowicie zapadł

się w drewno.

- Przecież musiałeś to zrobić, no nie? - rzucił do

siębie, wyławiając z kieszeni następny gwóźdź i trak­

tując go tak samo bez szacunku. - Po prostu musiałeś

ją pocałować!

Kiedy drugi gwóźdź zniknął w ślad za pierwszym,

Joshua odłożył młotek i stanął wyprostowany. Dzięki

Bogu, nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć, pomyślał

smutno, rozglądając się wokół. Jego ludzie, z nadzorcą

robót włącznie, już poszli. Joshua powinien był zrobić

to samo, ale nie chciał spotkać się z Melissą.

W jeszcze jednym przypływie jałowej energii ze­

skoczył z drabiny i ruszył powoli w stronę baraku.

Boże, ależ był w paskudnym nastroju.

Na wilgotne, zimne pomieszczenie w ogóle nie

zwrócił uwagi. Usiadł, odchylił się do tyłu, a nogi

oparł o róg biurka. Nie zadał sobie trudu, by zapalić

górne światło. Spoglądał tępo na cienie, które w świetle

księżyca malowały się na ścianach.

background image

Nie byłby wcale zaskoczony, gdyby wróciwszy do

domu zobaczył, że Melissa spakowała się i wyjechała.

I mógłby mieć o to pretensję wyłącznie do siębie.

Do diabła, miał zamiar tylko się z nią podrażnić,

trochę poflirtować, spróbować, czy można przebić się

przez jej pancerz. Zawsze wyglądała na bardzo spiętą

i opanowaną.

Ale kiedy poły szlafroka rozchyliły się i jego oczom

ukazały się pełne piersi... No cóż, to jeszcze nie

usprawiedliwia jego zachowania. Nie tylko się wygłupił,

lecz w dodatku mogło go to kosztować stratę najlepszej

gospodyni, jaką kiedykolwiek miał.

Przeczesując dłonią włosy, podniósł oczy ku niebu

i głośno odetchnął. Mimo to obraz prześlicznej twarzy

i ciała Melissy pozostał w jego umyśle.

Jej skóra przypominała mu aksamit i płatki róży,

a kiedy Melissa spojrzała na niego tak, że mógłby

w jej oczach utonąć, zapragnął jej z nieziemską siłą.

I nic w tamtej chwili nie mogło go powstrzymać

przed posmakowaniem jej drżących ust i pieszczeniem

kremowych piersi.

Nawet teraz słyszał w myślach jej ciche, łagodne

błaganie, które rozpaliło w nim żarliwą tęsknotę. To

śmieszne, ale żadna inna kobieta nie budziła w nim

takich uczuć. A już na pewno nie żona.

Dotknięcie ciała, widok, zapach Melissy, wszystko

razem przyprawiało go o szaleństwo.

Na ile zamierzał angażować się w związek z tą

kobietą? Zastanawiał się. Pytanie nie miało jednak

sensu, skoro odpowiedź była już zupełnie jasna.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Zobaczysz, poskarżę tatusiowi, że byłeś nie­

grzeczny.

Sam wlepił wzrok w siostrę.

- Nie byłem.

- Właśnie że byłeś. Stałeś w kącie.

- I co z tego?

Sara uśmiechnęła się szeroko. Szpara pośrodku

zębów odcinała się niczym znak graficzny na reklamie

świetlnej.

- To z tego, że pani cię nie lubi, bo powiedziałeś

coś, czego nie miałeś mówić.

Wargi Sama wykrzywiły się posępnie.

- Ja też jej nie lubię.

- Tata zbije cię po pupie.

Sam zakrył ręką usta.

- Hm, ty też powiedziałaś brzydkie słowo. Jak

naskarżysz tacie na mnie, to ja naskarżę na ciebie.

- Ale tobie dostanie się więcej, bo powiedziałeś, że

tata...

Melissa nie zwracała szczególnej uwagi na rozmowę

bliźniaków dobiegającą spoza sypialni Joshui, aż do

chwili gdy Sara powiedziała, że Sam był niegrzeczny.

Natychmiast przestała układać bieliznę Joshui w szuf­

ladzie i zamieniła się w słuch. W miłe, pogodne

popołudnie drzwi na patio, gdzie bawiły się dzieci,

były otwarte.

Sara powtórzyła głośno słowa Sama i Melissa

instynktownie chwyciła się ręką za usta, żeby po­

wstrzymać okrzyk przerażenia. Właściwie nie powinna

background image

być zaskoczona, oczekiwała tego już wcześniej. Może

niedokładnie tego, ale czegoś w tym rodzaju. Wpraw­

dzie Sara stopniowo przyzwyczajała się do niej, ale

z Samem było inaczej. Wciąż zachowywał się jak

nieszczęśliwy mały chłopczyk. Melissa mogła stawać

na głowie, ale i tak nie była akceptowana.

Szybko skończyła swoją robotę, zdecydowana

przerwać szermierkę słowną, zanim pójdą w ruch

pięści. Poza tym nadchodził czas zajęć, dzieci szły na

gimnastykę i piłkę nożną.

Melissa podeszła do drzwi i najspokojniejszym

tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, powiedziała:

- Uwaga, dzieci. Czas umyć ręce i buzie. Przygotuj­

cie się do wyjścia.

- Hurrra! - krzyknęli jednocześnie Sam i Sara,

i pędem przebiegli obok niej, z miejsca zapominając

o sprzeczce.

Za to Melissa nie zapomniała. Prawdę mówiąc,

miała już za dużo na głowie, dlatego postanowiła

skorzystać z nieobecności dzieci i złożyć Joshui krótką

wizytę w pracy, żeby z nim porozmawiać.

Teraz, kiedy skręciła z podjazdu na parking przy

budowie i zatrzymała samochód, nie wstała zza

kierownicy, lecz pozostała w samochodzie, owładnięta

nagłymi wątpliwościami, niepewna, jakie przyjęcie ją

spotka.

Nie miała jednak wyboru. Jeśli chciała z nim

porozmawiać o czymś ważnym, rozmowa musiała się

odbyć tutaj, bo w zeszłym tygodniu Joshua bardzo

uważał, żeby nie wracać z pracy przed zaśnięciem

domowników.

Unikał jej, co było dla niej wygodne. Nie chciała

go oglądać ani nawet o nim myśleć. Natychmiast po

tej pełnej zakłopotania chwili, kiedy ją całował, Melissa

uczciwie wszystko przemyślała. Przekonała samą siębie,

że to Joshua sprawił, iż nie mogła mu się oprzeć.

background image

Chociaż obraz tamtego poranka wciąż żył w jej

myślach, niemniej jednak jego kontury trochę się

zmieniły.

Udało jej się wbić sobie do głowy, że winę ponosi

Joshua. Bo jakie inne wyjaśnienie można by znaleźć

dla jej zachowania?

Potem jednak, pozwoliwszy ożyć szczegółom tego

wydarzenia, Melissa przestała się oszukiwać. Zwalanie

wszystkiego na Joshuę było z jej strony poniżające

i dwulicowe. Przecież i ona zawiniła w tym samym

stopniu, a niewykluczone, że bardziej.

Wysiadła w końcu z samochodu, ściągnęła pasek

na turkusowym kombinezonie i rozejrzała się dokoła.

Cały teren pełen był buldożerów, dźwigów, wie­

lkich ciężarówek i ludzi w kaskach ochronnych.

Zawahała się. Wiedziała, że byłoby nierozsądnie

chodzić samej po budowie. Naraziłoby ją to na

wypadek.

Stanęła i zaczęła rozglądać się za Joshuą. Zapar­

kowała w pobliżu jego furgonu, więc domyślała się,

że i właściciel gdzieś tu powinien być. Dostrzegła

barak i skierowała się w tamtą stronę, upewniając się,

że zachowuje bezpieczną odległość od robotników.

Zauważyła jednak, że niektórzy z nich przerwali

pracę i gapią się na nią. Jeden nawet gwizdnął.

Ignorując to, Melissa powlokła się dalej, robiąc

wszystko, żeby nie zabrudzić białych tenisówek.

Dotarła już blisko miejsca przeznaczenia, kiedy pojawił

się przed nią mężczyzna.

- W czym mogę pani pomóc? - zapytał szorstko,

lecz uprzejmie. Miał ciemne oczy, czarne włosy i kruczą

brodę, która pomagała ukryć zygzakowatą bliznę na

prawym policzku.

- Szukam Joshui Malone'a.

- A pani nazywa się...

- Melissa Banning. Jestem jego gospodynią.

background image

- Aha - uśmiechnął się szeroko. - Ja nazywam się

Tom Wingate. Jestem tu nadzorcą robót.

- Bardzo mi miło, panie Wingate - powiedziała

Melissa ze szczerym uśmiechem.

- Wybaczy mi pani, że nie podaję ręki? Mam

okropnie brudną.

- Nie szkodzi. Przecież jest pan w pracy. - Uśmiech

Melissy stał się szerszy. Od razu spodobał jej się ten

krzepki, ciemny mężczyzna.

Tom Wingate ściągnął zabrudzoną niebieską cza­

peczkę baseballową, przeciągnął muskularną dłonią

po gęstej czuprynie i wcisnął czapeczkę z powrotem

na miejsce, tak że daszek prawie zakrył mu oczy.

- Może pani tam poczeka - skinął w stronę baraku

- a ja sprowadzę szefa. Gdyby pani miała ochotę, to

jest świeża kawa.

- Dziękuję - powiedziała, nadal stojąc bez ruchu.

- Czy szef jest zajęty? - W jej głosię było słychać

wahanie. - Chcę powiedzieć... że to nie jest takie

ważne. Może poczekać - dodała pospiesznie, stwier­

dzając, że większość mężczyzn oderwała się od zajęć

i spogląda na nią i Wingate'a.

Wingate uśmiechnął się szeroko.

- No, zajęty jest. Proszę spojrzeć tam, na szczyt tej

stalowej konstrukcji.

Wzrok Melissy podążył za wyciągniętym palcem

Wingate'a.

- Dlaczego on tam siędzi? Nie ma do tego ludzi?

Myślałam, że on jest tu szefem.

Wingate przechylił głowę.

- Jest, ale pracuje tak samo ciężko, jak wszyscy,

a może nawet ciężej. - Znowu zdjął czapeczkę

i podrapał się po głowie. - Nigdy nie każe robić tego,

czego sam nie spróbował.

Melissa pokręciła głową.

- Jest to godne podziwu, ale i bardzo niebezpieczne.

background image

- Rzeczywiście. Prawdę mówiąc, kiedyś przy po­

dobnej robocie Josh zleciał. Solidnie rozwalił sobie

głowę.

- O Boże! - Serce jej podskoczyło.

- Miał dużo szczęścia. - Wingate gadał jak na­

kręcony. - Od tej pory zdarzają mu się przykre bóle

głowy, ale poza tym jest okay. - Nagle, jakby

stwierdziwszy, że za dużo mówi, Wingate przestąpił

z nogi na nogę i dodał szybko: - Przepraszam,

zabrałem pani tyle czasu. Sprowadzę Josha. Miło

było panią poznać.

Patrzyła, jak nadzorca wielkimi krokami dochodzi

do samego budynku, zwija dłonie w trąbkę i krzyczy

do Joshui:

- Hej, szefie, jest tu ktoś do pana!

Melissa nie weszła do baraku, jak radził Wingate.

Wolała zostać na zewnątrz, dokładnie przyglądając

się Joshui, który schodził ż piętra stalowej konstrukcji

budynku i zbliżał się do niej.

Dopiero będąc niedaleko niej, podniósł głowę.

Przystanął na chwilę z wyrazem zdziwienia na twarzy.

Zaraz jednak zdziwienie ustąpiło miejsca zaintereso­

waniu i Joshua ruszył dalej.

- Hej, szefie, to twoja ostatnia?

Rozległ się ryk śmiechu, potem kilka gwizdów.

Joshua zachował się, jakby nic nie słyszał, ale

Melissa nie była w stanie. Zrobiła się szkarłatna na

twarzy. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

Ludzie myśleli, że jest jedną z... jego k o b i e t . Na

miłość boską!

- Chłopie, wygląda dużo lepiej niż ta blondynka,

nawet...

Joshua zatrzymał się i obrócił. Wzrok i głos miał

zimne jak kawałki lodu.

- Zamknij się, Townsend. Jeśli chcesz dopracować

do końca godziny, to wracaj do roboty.

background image

Kiedy stanął przed Melissą, jej oddech jeszcze się

nie uspokoił.

- Przepraszam za ten incydent - powiedział głosem

ciągle jeszcze pasującym do zaciętych rysów twarzy.

- Nie przejmuj się. - Zachowywała się sztywno,

nadal wściekła, że wzięto ją za kogoś z jego haremu.

- Nie musisz przepraszać za sprowadzanie tu swoich

kobiet.

Jego wargi rozchyliły się nagle w kpiącym uśmiechu

i Melissa zorientowała się, że znowu nieopatrzne

słowa obróciły się przeciwko niej.

W jego oczach zabłysnął ognik.

- Zdaje się, że jesteś zazdrosna. - Zawadiacki

uśmiech pogłębił jego rysy.

- Nie bądź śmieszny! Wcale nie jestem zazdrosna.

- Oczywiście, że jesteś - powtórzył miękko.

- Teraz już wiem, że przychodzenie tutaj było

błędem.

- Chodźmy do biura - zaproponował gwałtownie.

- Mam ochotę na filiżankę kawy.

Pewien reakcji Melissy, wszedł na schody, pchnię­

ciem otworzył drzwi i odsunął się na bok, żeby ją

przepuścić. Ściągając usta w cienką linię, z ociąganiem

ruszyła za nim.

Do wyposażenia pokoju należały porznięte biurko,

krzesło, mała kanapa i namiastka stolika. Okno za

biurkiem było otwarte. Wpadało przez nie świeże

powietrze i promienie słońca.

Melissa zdjęła okulary przeciwsłoneczne, przysiadła

na krawędzi kanapy i patrzyła, jak Joshua nalewa do

dwóch filiżanek kawę.

Wygląda na zmęczonego, pomyślała ni w pięć, ni

w dziewięć. Zmarszczki przy oczach i ustach zdawały

się głębsze, bardziej widoczne niż zwykle. Żadna

z tych niedoskonałości nie ujmowała jednak nic z jego

zdrowej, krzepkiej urody. Miał na sobie zwykły strój

background image

roboczy, składający się ze znoszonych dżinsów i baweł­

nianej koszuli. Promieniująca od niego aura męskości

stanowiła siłę, z którą należało się liczyć. Mimo woli

Melissa poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.

- Przyszłaś w związku z bliźniakami. - Głos Joshui

przerwał ciężkie milczenie, które wypełniło pokój.

- Mam rację?

Podał jej filiżankę i oparł się o biurko, powoli

taksując Melissę wzrokiem. Znów zapanowała męcząca

cisza. Ich oczy spotkały się i trwali tak przez chwilę.

Pod wpływem nieruchomego spojrzenia Joshui Melissa

poczuła dreszcze, biegnące jeden po drugim przez

całe ciało. Zainteresowanie Joshui przeniosło się z jej

ust na dekolt, i to w sposób, który bardzo ją zmieszał.

Nigdy nie spotkała mężczyzny, który koncentrował­

by się na kobiecie z taką intensywnością, jakby inni

ludzie nagle przestali dla niego istnieć. Melissa znowu

poczuła osobliwe połączenie zakłopotania i pod­

niecenia.

Wzruszyła ramionami z dobrze udaną nonszalancją,

powoli wypuściła powietrze z płuc i wyrwała się spod

władzy jego spojrzenia.

- Rzeczywiście, przyszłam w sprawie bliźniaków,

a szczególnie Sama.

- Bo?

- Podsłuchałam rozmowę Sary i Sama - przerwała

i patrzyła, jak schyla głowę i przytyka wargi do brzegu

filiżanki. Przez chwilę zafascynowały ją usta Joshui.

- I co? - przynaglił ją.

Zimnym uśmiechem zamaskowała szalejącą w niej

burzę uczuć.

- Mówiąc krótko, Sam miał kłopoty, siędział w oślej

ławce.

Joshua zaśmiał się cicho.

- Co takiego zmalował tym razem?

- Nie będzie ci tak do śmiechu, kiedy powiem.

background image

- Dlaczego więc trzymasz mnie w niepewności?

- Uśmiech dawno znikł mu z twarzy. - Zobaczmy,

o co chodzi.

Melissa nie wahała się ani chwili.

- Twój syn powiedział dzieciom w czasię zabawy,

że jego tata śpi bez ubrania.

- Co?!

Chociaż naprawdę nie było to zabawne, Melissa

musiała zmobilizować wolę, żeby się nie roześmiać.

Nie udało jej się jednak powstrzymać grymasu ust.

- To, co słyszałeś.

- Czyli krótko mówiąc, walnął, że śpię z gołą dupą?

Nie odpowiedziała od razu. Joshua odrzucił głowę

do tyłu i roześmiał się.

- A to mały skubaniec. Zleję mu...

- Sara dokładnie mu przepowiedziała, co zrobisz.

- Bystre dziecko z tej mojej córki.

- A co z synem? Czy nie sądzisz, że powinieneś

z nim porozmawiać?

- Dobrze, porozmawiam z nim.

- To oczywiste, że wyraził się w ten sposób, żeby

ściągnąć na siębie uwagę.

Przez sekundę panowała absolutna cisza.

- Moją? - W jego głosię pojawiła się twarda nuta.

Nie ustąpiła.

- A czyją?

- Czyżbyś chciała powiedzieć, że nie poświęcam

mu dostatecznej uwagi?

- Myślę, że sam znasz odpowiedź. - Joshua nie

odezwał się, więc Melissa ciągnęła, szybko tracąc

nerwy: - Wiem, że ta praca jest dla ciebie ważna...

- Masz całkowitą rację - wpadł jej w słowa. - Jest

ważna, ale nie ważniejsza niż Sam i Sara. Już ci to

mówiłem - dodał krótko.

- Czemu więc nie wracasz do domu wcześniej i nie

spędzasz czasu z dziećmi?

background image

- Sądzę, że znasz odpowiedź.

W jednej chwili stężała.

- Jeśli tak, to może powinnam...

- Nie, do diabła, nie powinnaś. - Przeczesał dłonią

włosy. - Dzieci mają się dużo lepiej niż przedtem i,

wbrew temu, co myślisz, nie chcę cię stracić.

„Nie chcę cię stracić". Te słowa przez moment

zajęły jej uwagę. Czyżby chciał przez to powiedzieć...

Nie, na pewno nie. Boże, co się ze mną dzieje,

pomyślała. Przecież to tylko takie mówienie, nic więcej.

- Melissa? - Spojrzał na nią dziwnie.

Kiedy serce zaczęło jej bić normalnym rytmem,

wyjąkała:

- Więc... proszę, nie rób ze mnie przeszkody. Wracaj

do domu tak, żeby pobyć trochę z bliźniakami.

Przeciągle spojrzał jej w oczy i chrząknął.

- Jeśli chodzi o tamten ranek, jestem winien...

- Zapomnij o tym.

- A ty zapomniałaś?

- Tak - powiedziała, patrząc w ziemię. - Wiem, że

masz całą stajnię kobiet do wyboru i nie interesujesz

się mną.

Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.

- Hmm... stajnię kobiet. To dla mnie coś nowego.

- A może to nieprawda? - Lekko uniosła głowę.

- Posłuchaj, wiem, co myślisz...

- Nie wiesz.

- Uważasz, że od kiedy wpadłaś w moje ramiona

pierwszego dnia, przez cały czas staram się jedynie

złapać cię w sidła. Czy tak?

- Nie!

- Myślisz jeszcze, że dbam tylko o pracę i kobiety,

a na dłuższą metę nie jestem wart splunięcia.

- Powiedziałam, że nie!

- Okay, więc się mylę. - Zawiesił głos. - Ale jeśli

nie, to chcę, żebyś wiedziała, że nie dotknąłem...

background image

Przerwał z głośnym, nieartykułowanym okrzykiem,

jakby nagle dotarło do niego, co chciał powiedzieć.

Mimo to nie mógł oderwać oczu od Melissy.

Pożądanie tlące się w tym błękitnym spojrzeniu

sprawiło, że odezwała się jeszcze ostrzejszym tonem.

- Do diabła z tobą, Joshua. Przestań na mnie tak

patrzeć.

- Jak patrzeć? - Głos zabrzmiał niczym z oddali.

- Wiesz przecież - wyrzuciła z siębie, po raz kolejny

oszołomiona.

Jakby nagle wyczerpany ich grą, Joshua zmienił

temat.

- Wyglądasz na zmęczoną - powiedział. - Za

ciężko pracujesz. Ale muszę przyznać, że dom błyszczy.

- Dziękuję. - Pochwała była równie nieoczekiwana,

jak przyjemna. Czyżby ten człowiek wraz ze swymi

zmiennymi nastrojami miał dla niej na zawsze pozostać

zagadką? - Staram się.

- To widać.

- Przyjdziesz do domu na obiad? - spytała, odzys­

kując panowanie nad głosem, w którym jednak

pozostało trochę chrypki.

Zdawało się, że na chwilę powstrzymał oddech.

- Tak, przyjdę.

Wstała.

- Muszę iść. Czas odebrać bliźniaki.

- Zajmę się Samem. Nie martw się.

Skinęła głową, odwróciła się i podeszła do drzwi.

Trzymała już rękę na klamce, gdy zawołał ją po

imieniu.

Okręciła się znowu.

- Tak?

- Masz piegi, wiesz?

- Wiem.

- Uwielbiam piegi.

Powietrze zgęstniało. Melissa stała w milczeniu,

background image

szarpana wewnętrzną walką. Pożądanie zmagało się

w niej z lękiem: pragnęła Joshui i lękała się tego.

Przygryzła wilgotną, czerwoną wargę.

- Dziękuję... jeszcze raz.

- Cieszę się, że przyszłaś. - Uśmiech objawił się

także w tonie głosu.

Jeszcze zdolna zapanować nad sobą, Melissa

otworzyła drzwi, i dopiero kiedy zimne, świeże

powietrze uderzyło ją w twarz, uspokajając zmysły,

odetchnęła z ulgą.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Melissa zakręciła wodę i wyszła spod prysznica.

W wielkim lustrze za drzwiami przyjrzała się uważnie

swemu ciału. Była z niego dumna.

Patrzyła na grę mięśni i wycierała grubym ręcznikiem

mokre brodawki piersi. Potem zamknęła oczy i wyob­

raziła sobie, co byłoby, gdyby jej sutków dotykały

wargi Joshui.

Uświadomiwszy sobie nagle, co robi, o czym

myśli, Melissa, całkowicie rozbita, odrzuciła rę­

cznik na bok i poczłapała do sypialni, gdzie wśli­

zgnęła się w szlafrok.

Zanim wyszła z pokoju, rzuciła spojrzenie na zegar.

Było po dziesiątej. Wiedząc jednak na pewno, że sen

jest luksusem, który jej unika, skierowała się do holu,

żeby zajrzeć do bliźniaków. Miała nadzieję zobaczyć,

jak smacznie śpią.

Ostrożnie otworzyła drzwi do pokoju Sama. Mimo

skąpego nocnego oświetlenia udało jej się podejść do

łóżka, na którym rysował się mały, ciemny kształt.

Okazało się, że obok Sama leży Sara z przytulanką

w objęciach.

Twarz złagodniała jej w uśmiechu. Nie wiedząc

czemu, Melissa poczuła łzy cisnące się do oczu. Kiedy

była pod prysznicem, Sara musiała znowu przewęd­

rować do pokoju brata. Melissy to nie zdziwiło. Sara

robiła to często i zawsze mówiła, że gonił ją wstrętny

niedźwiedź.

Ale jej uwagę natychmiast przykuł Sam. Rzucał się

i kręcił, jak w gorączce. Kiedy podchodziła, dywan

background image

głuszył jej kroki. Gdy jednak dotknęła kolanem ramy

łóżka, oczy Sama otworzyły się.

Przetarł jedno oko i spojrzał na Melissę.

- Co się stało, króliczku? - szeptem spytała Melissa,

przysiadając na krawędzi łóżka. - Miałeś zły sen?

Odwrócił głowę, ale Melissa i tak zauważyła, że

zaczęła mu drżeć broda.

Tłumiąc westchnienie, spróbowała jeszcze raz.

- Chcesz, żebym z tobą przez chwilę posiędziała?

Z powrotem przekręcił głowę w jej stronę.

- Tata... Tata powiedział, że da mi w skórę, jeżeli

jeszcze raz będę niegrzeczny.

Melissa bez namysłu wyciągnęła rękę i łagodnie

odgarnęła mu włosy z czoła. Nagle chwyciła ją panika,

że chłopiec się odsunie. Nie uczynił jednak najmniej­

szego ruchu, wciąż spoglądał na nią z wyrazem boleści,

szeroko rozwartymi oczami.

Melissię pękało serce. Z trudem pohamowała się

przed objęciem Sama i przytuleniem go. Zamiast tego

spytała:

- Czy to właśnie mówił ci tata?

Pokiwał głową.

- Sara na mnie doniosła. Sara jest skarżypyta.

- Nie, Sam, to nie Sara powiedziała tacie, lecz ja.

Kopnął w prześcieradło i odwrócił głowę, chowając

ją w poduszkę.

- Usłyszałam, jak opowiadasz siostrze o kłopotach

w szkole. Powiedziałam tacie, bo w czasię zabawy

z dziećmi nie należy mówić takich rzeczy o rodzinie.

- Właśnie tak mówił tata - wybąkał, mnąc w dłoni

brzeg prześcieradła.

- Tata ma rację, wiesz o tym - powiedziała Melissa

łagodnie, lecz z naciskiem. - I nawet gdyby musiał cię

ukarać, to bardzo cię kocha.

- Wiem, ale...

- Ale co? - zachęciła go przyjaźnie.

background image

- Chciałbym mieć mamę, jak wszyscy moi ko­

ledzy.

Melissa przygryzła wargę i wbiła wzrok w sufit,

starając się zachować równowagę. Było to jednak

trudne, bo serce jej krwawiło. W końcu poczuła, że

może odpowiedzieć i nie rozpłakać się:

- Ja też chciałabym, króliczku, ale ty masz tatusia.

I masz mnie - dodała na próbę. - Ja też cię kocham...

Nie odezwał się, więc ciągnęła:

- A gdybyśmy tak jutro po południu poszukali

czegoś odpowiedniego, o czym mógłbyś opowiedzieć

w klasię?

- Czego? - zapytał pociągając nosem.

- Na przykład złapiemy parę niedużych ropuch.

Widziałam je któregoś dnia na grządce z kwiatami.

- Uśmiechnęła się. - Prawdę mówiąc, te małe stwory

przeszkadzały mi wyrywać chwasty.

Sam zrobił wielkie oczy.

- I Sara też będzie mogła kilka złapać?

- Oczywiście.

Chłopiec uśmiechnął się. Stanowił w tej chwili

replikę Joshui. Melissa pomyślała o tym i przeszył ją

ostry ból.

- Okay.

- Już ci lepiej?

- Mhm.

- To teraz zamknij oczy i spróbuj znowu zasnąć.

Dobranoc.

- Dobranoc - szepnął, powieki zaczęły mu opadać.

Melissa nie wiedziała, jak długo jeszcze walczyła

z napływającymi łzami. Dopiero kiedy zaczęła jej

drętwieć prawa noga, zmusiła się do wstania. Ostrożnie,

żeby nie zbudzić żadnego z dzieci, wyszła z pokoju,

zamykając za sobą drzwi.

W chwilę później siędziała na tapczanie w służbówce

z filiżanką ziołowej herbaty w dłoni. Upiła kilka

background image

łyków, odstawiła naczynie na stolik obok i oparła

głowę o miękką poduszkę.

Joshua miał rację: była zmęczona. Wyczerpana do

cna. Po odwiezieniu dzieci na gimnastykę i piłkę

nożną zabrała się za podłogę w kuchni. Szorowała ją

na kolanach, póki nie osiągnęła idealnego połysku.

Wmówiła sobie, że taka harówka pomoże jej

odzyskać jasność i racjonalność myślenia. Pomysł się

nie sprawdził. Nadal myślała o Joshui, szczególnie po

wymianie zdań w biurze. Co gorsza, w czasię obiadu,

który jadł z Samem, ciągle czuła na sobie jego

spojrzenie. Potem poszedł do biura, a przynajmniej

tak powiedział.

Przerywając dumanie, Melissa sięgnęła po filiżankę

herbaty i przytknęła ją do ust. Jaka różnica dla niej,

czy Joshua poszedł do biura, czy też nie? Nawet

gdyby odwiedzał jakąś blondynkę, to co z tego? Nie

powinna się tym ani trochę interesować.

Tyle że prawda wyglądała nieco inaczej.

Większość życia Melissa spędziła walcząc o własne

osiągnięcia zawodowe, dążąc do wytkniętego celu.

Właśnie kiedy nadszedł sukces, wszystko, co najważ­

niejsze, zaczęło się sypać. Najpierw porzucił ją Martin,

potem straciła rodzinę, w końcu rozczarowała ją praca.

A kiedy miała nadzieję, że się wreszcie pozbiera,

wpadła na Joshuę Malone'a. Jeżeli po jej powrocie do

Houston uczucia, które w niej budzi, będą wracać, to

nie ma dla niej ratunku. Grozi jej pustka większa niż

kiedy przeżywała śmierć rodziny i zdradę Martina.

Musi więc zapomnieć pasję płonącą w oczach Joshui,

zapomnieć uścisk jego krzepkich ramion.

Joshua nic miał zamiaru ponownie się żenić, a ona

nie chciała pozwolić, by on ani jakikolwiek inny

mężczyzna znowu ją zranił.

Jeszcze przez chwilę myśli Melissy biegły tą samą

drogą, zawsze wracając do podobnego wniosku.

background image

Ponieważ nie mogła nakazać mu, żeby przestał na nią

patrzeć gorącymi, niebieskimi oczami, w których

intencje odbijały się całkiem jasno, a nie chciała

jednak zostawić bliźniaków, musiała wszystkimi siłami

trzymać go na dystans. Pożądanie wkrótce minie, to

tylko sprawa czasu.

Zmęczona rozmyślaniem, zmusiła się do chwili

odprężenia. Szybko ogarnęła ją senność. Przyszło jej

jeszcze do głowy, że jeżeli nie pozwoli, by Joshua ją

zranił, to on tego nie zrobi, i była to ostatnia myśl na

jawie.

- A może zauważysz wreszcie, że jest więczór

i skoczymy na piwo?

Na dźwięk głosu swojego nadzorcy robót Joshua

okręcił się na obrotowym krześle.

- Tom, do diabła, gdzie ty się włóczysz po nocach?

- Joshua pokazał zęby w uśmiechu. - Co się stało?

Hazel wykopała cię z domu?

- Nie - odparł Tom z równie szerokim uśmiechem,

wciąż trzymając za klamkę uchylone drzwi. - Nie

chciało nam się jeszcze spać, więc wysłała mnie do

sklepu po mleko. Wpadła na szaleńczy pomysł zrobie­

nia czekoladowych ciasteczek. Kiedy przejeżdżałem

tędy, zobaczyłem światło i twój furgon. Zastanowiło

mnie, co, do diabła, robisz tu o tak późnej porze.

Joshua wstał i rozprostował plecy.

- Dziękuję za propozycję, ale lepiej będzie, jak

zawieziesz mleko Hazel. W każdym razie ja wybierałem

się już do domu.

- Rozwiązałeś problem podwykonawcy?

- Mam nadzieję, ale okaże się dopiero jutro.

- Domyślam się więc, że będziesz z samego rana.

- Och, słuchaj. Powiedz Hazel, że jeżeli przyśle mi

jutro trochę ciasteczek, to zatańczę na jej następnym

weselu.

background image

Tom zdjął kapelusz i podrapał się po uchu.

- A co z twoją gosposią?

- Jak to: co z moją gosposią? - ostrożnie spytał

Joshua.

- Czyżby to słodkie stworzenie nie piekło ci

ciasteczek?

- Żarty sobie stroisz? Ledwie potrafi zagotować

wodę.

Wingate zachichotał.

- Przy takich nogach kto zwracałby na to uwagę.

- No właśnie, kto?

Tym razem Wingate zaśmiał się pełną piersią.

- Powiem starej o ciasteczkach.

- Dziękuję. Dobranoc.

Kiedy po kilkunastu minutach Joshua wrócił do

siębie, zastał w domu grobową ciszę. Nie wiedzieć

czemu, nie odniósł jednak wrażenia pustki, jak

w pierwszych miesiącach po śmierci Gwen.

Po cichu, nie chcąc nikogo zbudzić, wszedł do

służbówki. Zobaczywszy Melissę, śpiącą na tapczanie,

stanął jak wryty.

Boże, jaka ona jest ładna, pomyślał oszołomiony,

nie mogąc się ruszyć. Zresztą wcale nie miał ochoty.

Mógłby tak stać i gapić się na nią przez całą więczność.

Ale przecież podziwiał w niej coś więcej niż fizyczne

piękno. Serdeczność, ale także niezwykłą inteligencję

i kompetencję.

Starając się nie przeszkodzić, podszedł bliżej, przez

cały czas zastanawiając się, czy nie powinien jej

zbudzić, żeby mogła położyć się do łóżka. Uznał to

jednak za bardzo zły pomysł. Melissa wyglądała na

taką spokojną i odprężoną. A jeśli komuś odprężenie

było potrzebne, to właśnie jej.

Zwrócił na to uwagę w biurze tego popołudnia,

kiedy powiedział jej, że za ciężko pracuje. Nie sądził

zresztą, że weźmie sobie jego słowa do serca. Od

background image

początku rozszalała się w domu jak burza i do tej

pory nie zwolniła tempa.

Spojrzenie Joshui przebiegło po służbówce, po­

grążonej w łagodnym świetle lampy. Wszystko było

do czysta wysprzątane, a wokół unosił się ładny

zapach. Chociaż Joshua nie potrafiłby powiedzieć, co

tak drażni mu powonienie, to z przyjemnością

pociągnął nosem.

Jego spojrzenie znów powędrowało ku Melissię.

Jakże odmieniło się ich życie dzięki niej, i to zaledwie

w ciągu kilku tygodni. Melissa była największym

szczęściem, jakie kiedykolwiek ich spotkało. Myśl

o jej odejściu...

Boże w niebie, myśli, które go nachodzą, są

szaleńcze, nie powinny mu w ogóle przychodzić do

głowy. A jednak nie mógł oderwać od niej oczu ani

zahamować gonitwy tych myśli. Nieświadomie prze­

sunął wzrok po jej wspaniałym ciele, ku nogom.

Wyobraził sobie, jak Melissa leży pod nim naga na

łóżku, i poczuł gwałtowny przypływ gorąca.

Do diabła, wiedział, że to błąd zostawiać ją tutaj,

może nawet najgłupsza rzecz, jaką zrobił w życiu,

zwłaszcza że wkrótce pójdzie do łóżka i będzie sobie

wyobrażał, że Melissa leży obok niego.

Ale Melissy nie interesowała przelotna przygoda,

Joshua zaś nawet nie chciał myśleć o jakimś trwałym

związku. Poza tym nie był naiwny. Prędzej czy później

Melissa wróci do zawodu, znowu zajmie się pielęg­

niarstwem, a on i bliźniaki staną się jedynie wspo­

mnieniem.

Joshua wydał gwałtowny pomruk i zbliżył się,

zdecydowany ją zbudzić, żeby złagodzić ból, który

narastał nie do wytrzymania.

Kiedy jednak pochylił się nad Melissa, która ani

drgnęła, nie miał serca wyrywać jej ze snu. Tłumiąc

głębokie westchnienie, z wielką czułością wsunął jedną

background image

rękę pod jej ramiona, a drugą pod kolana i podniósł

ją do góry.

Starał się nie zauważać, jak Melissa z cicha pojękuje

i przytula się do niego, próbował nie czuć różanego

aromatu ciała, ale było to niemożliwe. Zanim położył

ją na łóżku, spocił się, jakby biegiem pokonał pięć mil.

Zamiast jednak przykryć ją kocem i wynieść się

z pokoju, na chwilę przystanął. Pomyślał, że będzie

jej bardzo niewygodnie spać na zmiętym szlafroku.

Niepewnie zdjął z niej ten strój. Dopiero kiedy

skończył, stwierdził, że Melissa nie ma na sobie nic

więcej. Była przepięknie, cudownie naga.

Głęboko wciągnął powietrze. Krew uderzyła mu

do głowy. Język jakby podwoił swą objętość. Joshua,

nawet gdyby chciał, nie był w stanie się poruszyć. Stał

dostatecznie blisko, żeby widzieć końce jej długich

rzęs i piegi rozrzucone wokół nosa. Część włosów,

luźno związanych na czubku głowy, wyswobodziła

się i kosmyki wiły się wokół twarzy jak aureola.

Do tego jeszcze jej skóra. Boże, cóż za nieskazitelna

gładkość. I szyja, długa i wysmukła. I ramiona,

delikatne jak u chińskiej lalki.

Piersi były pełne i jędrne, z małymi różowymi

brodawkami. Wąska talia łagodnie przechodziła

w okrągłe biodra. Ale najdoskonalej prezentowały się

nogi, długie, giętkie i muskularne, wąskie w kostkach,

zakończone niedużymi stopami.

Krew uderzała mu do głowy coraz mocniej. Pochylił

się ku niej i znieruchomiał. Do diabła, nie mógł tego

zrobić. Wszystko było i tak wystarczająco skom­

plikowane.

Po omacku chwycił koc i naciągnął go na Melissę,

po czym nie oglądając się godnie opuścił pokój.

Nie zmienił kroku aż do samego kredensu, skąd

wyciągnął butelkę whisky.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Melissa otworzyła nagle oczy i spojrzała na oświet­

lony zegar kwarcowy przy łóżku. Kompletnie ją to

zdezorientowało. Szósty zmysł podpowiedział jej, że

coś jest nie tak. Wychyliwszy się zapaliła lampę, kilka

razy mrugnęła i stwierdziła, że wyobraźnia podsuwa

jej omamy: leżała we własnym łóżku.

Natychmiast rozluźniła się, ale w sekundę potem,

odrzuciwszy przykrycie, zamarła. Była całkowicie naga.

Zaskoczenie połączone z szokiem sprawiły, że krew

odpłynęła jej z twarzy. Serce zaczęło walić. Przez

ciało przeszła fala gorąca, a potem zimna.

Jak...? Nagle wszystko powróciło do niej z wielką

wyrazistością. Wyczerpana zasnęła na kanapie. Było

więc tylko jedno sensowne wyjaśnienie sposobu, w jaki

dostała się do łóżka. Do diabła z nim! Tym razem

posunął się za daleko.

Sądząc, że złapie Joshuę, zanim ten wyjdzie do

pracy, Melissa wyskoczyła z łóżka i narzuciła szlafrok,

który leżał strącony na podłogę. Szybko umyła zęby

i ochlapała twarz, po czym wypadła z pokoju.

Upokorzenie rozgorączkowało ją. Nigdy nie lubiła

gwałtownych starć i nie znosiła ich łatwo, ale tym

razem z góry cieszyła się smakiem konfrontacji.

Wściekła, przeszła przez hol do kuchni. Szczęście

jej sprzyjało. Zastała Joshuę w ostatniej chwili. Miał

już kapelusz na głowie i trzymał dłoń na klamce.

Obrócił się, jakby poczuł jej obecność.

- O, dzień dobry - powiedział z ciepłą swobodą.

- Wcześnie dziś wstałaś.

background image

Melissa sztywno przeszła przez kuchnię z wysoko

podniesioną głową, wyprostowanymi ramionami

i lodem w oczach.

- Jak śmiałeś? - spytała trzęsącym się głosem.

Nie odwrócił spojrzenia ani o cal. Z rozwścieczają­

cym spokojem zdjął kapelusz, cisnął go na krzesło

i uśmiechnął się.

- Powiedzmy, że nie mogłem oprzeć się pokusię.

- Jesteś podły!

- No wiesz... - Uśmiech zgasł.

- Nie graj przede mną niewiniątka.

- A co właściwie, twoim zdaniem, się stało? - Ton

jego głosu obniżył temperaturę o pięć stopni i był

teraz niemal równie zimny, jak Melissy.

- Myślę, że... myślę, że wykorzystałeś mnie, to

wszystko.

Oboje zamilkli na chwilę. Czuli, że jest to cisza

przed burzą.

- Nic się nie stało - powiedział obojętnie Joshua.

- Nic się nie stało! - Melissa usłyszała w swoim

głosię nutę histerii, nad którą znowu nie potrafiła

zapanować.

- Na miłość boską, uspokój się. Zbudzisz bliźniaki.

Zreflektowała się i zaczęła mówić ciszej, ale histeria

nie ustąpiła.

- Jak... jak możesz mówić, że nic się nie stało,

skoro... skoro zbudziłam się... - przerwała, bo słowo

nie chciało przejść jej przez gardło.

- Naga. Chcesz powiedzieć naga.

- No więc, skoro zbudziłam się n a g a ! Już z tego

tylko widać, że coś się jednak stało.

Oparł się niedbale o drzwi. Na twarz wystąpił mu

diabelski uśmiech, który Melissa widywała tylko

u niego. Rysy Joshui złagodniały.

- Jesteś piękna, gdy się złościsz. Bardzo mi się

podobają rozwiane włosy i wzrok miotający płomienie.

background image

- Idź do diabła, Joshua. Ja mówię poważnie. - Jej

głos brzmiał lodowato jak nigdy.

- Jesteś zbyt poważna i na tym polega cały kłopot.

- Nie rozmawiamy o m o i c h problemach. Mówimy

o tobie i o tym, co zaszło między nami ostatniej nocy.

- Powiedziałem ci, że nic się nie stało.

- Przecież... przecież rozebrałeś mnie.

- Ale to wszystko.

Powinna była zwrócić uwagę na dźwięk jego głosu,

który znowu niebezpiecznie ostygł, ale tego nie zrobiła.

Irytacja wzięła górę.

- Nie wierzę ci.

- Ależ uwierz mi, najmilsza - powiedział przeciągle.

- Zapewniam cię, że wiedziałabyś, gdybyśmy się

kochali. Nie miałabyś nawet cienia wątpliwości.

Czerwień na jej policzkach stała się jeszcze jask­

rawszą.

- Masz moralność piwnicznego kota - wyrzuciła

z siębie.

Zanim zdołała przewidzieć jego zamiary, zacisnął

mocną dłoń na jej kibici i pociągnął Melissę ku sobie.

- A ty? Jesteś, zdaje się, dorosłą kobietą, a za­

chowujesz się jak zgwałcona dziewica.

- Odczep się ode mnie! - wrzasnęła, patrząc prosto

w jego oczy, całkiem bez wyrazu. - Nie chcę, żebyś

mnie jeszcze kiedykolwiek dotykał.

- To nie jest prawda, i sama o tym wiesz. Przecież

bardzo chcesz, żebym cię dotykał. W tej chwili chcesz,

żebym cię dotykał, równie mocno, jak ja chciałem

dotykać c i e b i e w nocy. Pragnąłem cię aż do bólu

- powiedział szorstko - ale nie wziąłem cię.

W miarę, jak intensywność głosu rosła, Joshua

zbliżał się do niej.

- Zamierzam jednak teraz wyrównać ten błąd.

Zanim Melissa zdążyła odpowiedzieć, jego usta

wpiły się w jej wargi. W chwili gdy je rozchylił

background image

i chciwie wniknął językiem do środka, Melissa

cicho jęknęła, czując, że traci grunt pod nogami,

a wraz z krwią rozpływa się po jej ciele nieziemska

rozkosz.

Kiedy jednak, sięgnąwszy dłonią piersi, zaczął ją

przyciskać i ugniatać, Melissię wróciła świadomość.

Z okrzykiem wyrwała się z ramion Joshui.

- Przestań! - zażądała dysząc.

- Czemu wreszcie nie dorośniesz? - warknął.

- Czemu wreszcie nie pójdziesz do diabła?!

Zbladł. Chwycił go tik, widoczny na obu policzkach.

- Myślę, że cię w końcu rozgryzłem.

- Wątpię.

- Dochodzisz do pewnego momentu i lodowaciejesz

jak sopel.

- To jest nie tylko śmieszne, lecz także bezpod­

stawne.

- Naprawdę? Nie wydaje mi się.

Jego oczy, rozpalone pasją zaledwie sekundy temu,

patrzyły teraz twardo i potępiająco.

- Co jest z tobą, Melisso? Ktoś cię zostawił przy

ołtarzu?

Jej twarz wyraźnie poszarzała.

- Nie twój interes.

Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę z napięciem.

Ściągnięte pod kątem brwi wyrażały groźbę, a usta

zwęziły się w prawie niewidzialną linię.

- Tym razem dam ci spokój, ale nie zawsze będzie

ci się tak udawać. Pamiętaj o tym.

Zgromadziwszy razem dziurawą bieliznę, Melissa

wsadziła wszystko do koszyka z szyciem i wróciła do

kuchni.

- Kończycie już? - Pytanie było skierowane do

Sama i Sary, którzy siędzieli przy stole, jedząc ciastka

i popijając mlekiem.

background image

Minęła właśnie trzecia, dzieci zbudziły się niedawno

z drzemki.

Sara podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko.

Wzdłuż górnej wargi ciągnął jej się biały wąs.

- Ja chcę jeszcze, Lisso.

- Poproszę.

- Poproszę jeszcze.

Melissa pochyliła się i pocałowała dziewczynkę

w miękki jak płatek kwiatu policzek.

- A ile zjadłaś?

- Zjadła pięć - włączył się Sam.

Melisa przeniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła

się.

- A pan ile zjadł, panie Malone?

- Sześć.

- Tak myślałam - powiedziała z lekką ironią.

- Dobrze, Saro, możesz zjeść jeszcze jedno, a potem

oboje pójdziecie umyć ręce i buzie.

- Pójdę na rower - oznajmił z entuzjazmem Sam.

- Ja też - dodała Sara, gramoląc się z krzesła

i biegnąc za bratem.

- Hej, wy - zawołała za nimi Melissa - nie

wychodźcie poza podwórze!

Skończywszy sprzątanie, Melissa zrobiła jeszcze

parę rzeczy przy obiedzie, wzięła koszyk z szyciem

i poszła do służbówki.

Nie mam dzisiaj najlepszego dnia, pomyślała,

siadając na krześle przy drzwiach do ogrodu, przez

które dobrze było widać bliźniaki. Bawiły się teraz

hałaśliwie w głębi podwórza.

Scena z Joshuą zirytowała ją. W rezultacie poczuła

zniechęcenie do wszystkiego. Gryzły ją niepokój

i rozdrażnienie. Martwiło ją, że każdy atak Joshui na

jej zmysły napotyka coraz słabszy opór. Co będzie,

jeśli w końcu ulegnie jego pożądaniu? Koniec zabawy?

Wyzwanie straci aktualność?

background image

Nagle stwierdziła, że popołudnie jest o wiele za

ładne, żeby siędzieć w czterech ścianach, i podjęła

szybką decyzję. Weźmie dzieci i pójdą do dzielnicy

handlowej. Bielizny nie da się pocerować, więc czemu

nie kupić trochę nowej?

Niedługo potem otworzyła drzwi do ogrodu, po

raz pierwszy w tym dniu zdobywając się na szczyptę

optymizmu.

- Sam, Sara! - zawołała.

Cisza.

Zmarszczyła brwi, wyszła na patio i rozejrzała się

po podwórzu. Bliźniaków nigdzie nie było.

- W porządku, dzieciaki, możecie już się nie chować.

Wygrałyście.

Żadnej odpowiedzi.

Mówiąc sobie, że nie ma powodu do robienia

alarmu, Melissa doszła do rogu budynku i stanęła.

Przyłożywszy rękę do czoła, żeby osłonić oczy przed

słońcem, lustrowała okolicę tak daleko, jak tylko

sięgała wzrokiem. Wciąż ani śladu dzieci.

- Sam, Sara! - zawołała jeszcze raz, głośniej.

I znów cisza.

Powtarzała sobie, żeby nie wpadać w panikę.

W ciągu kilku minut nie mogły odejść daleko. Ale

żadne próby przekonywania się nie mogły rozproszyć

lęku, który narastał w niej jak plama na materiale.

Odwróciła się i pobiegła na dziedziniec przed domem.

Rozejrzała się dokładnie. Niestety, bez powodzenia.

- Sam, Sam! Gdzie jesteś! Odezwij się! - Głos

zaczął jej się łamać.

Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, wróciła na po­

dwórze od tyłu i stanęła pośrodku z opuszczonymi

rękami, zupełnie nie wiedząc, co robić dalej, gdzie

teraz szukać.

Z góry dolatywał cichy szelest liści na drzewach,

poruszanych lekkim wiatrem. Melissa nie zdawała

background image

sobie jednak sprawy z niczego poza łomotem własnego

serca i paniką, której coraz bardziej zaczynała ulegać.

G d z i e s ą d z i e c i ?

Nagle wpadło jej coś do głowy. Strumień! O Boże,

strumień! Na myśl o tym zaparło jej dech. Nie

musiała spoglądać w lustro, żeby wiedzieć, że zbielała

jak kreda. Otworzyła usta, chcąc krzyczeć, ale język

przyrósł jej do podniebienia, nie mogła wydobyć

z siębie ani słowa.

W końcu odzyskała zdolność ruchu. Popędziła

przez podwórze w stronę zbocza, którym schodziło

się do strumienia ograniczającego posiadłość Joshui.

Przez cały czas odpierała ataki mdłości. Czuła, że za

chwilę będzie całkiem do niczego.

Z pewnością nie mogli... czego nie mogli? krzyczało

coś w niej.

U t o n ę l i ! Nie! Niemożliwe. Trudno sobie wyob­

razić, żeby zbliżyli się do strumienia, a tym bardziej

w nim się bawili. Tyle razy słyszała, jak Joshua mówił

im o tym. Ale dzieci są dziećmi, wszystko jest możliwe.

Pod wpływem silnego lęku zaczęła się jeszcze bardziej

spieszyć. Jej sapanie słychać było chyba na sąsiędniej

parceli. Próbowała opanować je trochę, oddychając

głęboko. Nie pomagało. Zanim dobiegła do strumienia,

w płucach miała ogień.

- Sara, Sara! - wrzeszczała, biegnąc wzdłuż brzegu

z prędkością łasicy. Serce waliło jej teraz jak młotem.

Znów nic. Było oczywiste, że bliźniaków tu nie ma.

Wspinając się na wzgórze, powstrzymywała krzyk.

Zupełnie jakby coś unieruchomiło jej struny głosowe.

Była prawie w połowie podwórza za domem, kiedy

usłyszała dzwonek telefonu.

Przebrzmiało z dziesięć dzwonków, zanim odzyskała

panowanie nad sobą i pobiegła do domu.

Z sercem podchodzącym do gardła podniosła

słuchawkę.

background image

- Halo.

- Melissa? Tu Alice. Czy przypadkiem nie brakuje

ci pary ładnych dzieci?

Melissa uczepiła się oparcia krzesła, żeby się nie

przewrócić. W żołądku czuła wielki ciężar.

- Czy one... są u ciebie? - spytała zdrętwiałymi

wargami.

- Tak, są tutaj.

- Dzięki Bogu - odsapnęła Melissa. - Odwróciłam

się od nich na pół sekundy i już ich nie było.

Alice westchnęła.

- Coś mi się tak wydawało. Kiedy dopytywałam

się, czy wiesz, że są tutaj, podejrzanie zwieszali głowy.

- Zaraz do ciebie przyjdę, Alice. I dziękuję.

Ale zamiast skierować się zgodnie z planem do

drzwi, Melissa udała się do łazienki, gdzie, zwiesiwszy

głowę nad ustępem, pozbyła się zawartości żołądka.

Co za dzień! A przecież jeszcze się nie skończył.

- Dziękuję jeszcze raz, Alice. Uważasz na pewno...

- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Przecież nie

zaniedbujesz Sama i Sary. Bóg jeden wie, ile razy

moje dziewczynki zrobiły to samo; po prostu znikły

z podwórza bez żadnej wyraźnej przyczyny.

Melissa i Alice stały na ganku, podczas gdy bliźniaki

czekały przy końcu chodnika, spoglądając szeroko

rozwartymi, niepewnymi oczami.

- Wiem, ale to nie jest usprawiedliwienie - powie­

działa Melissa. - A gdyby się stało coś strasznego?

- Ale się nie stało, więc zapomnij o tym. Po prostu

rób tak, żebyś miała pewność, że to się nie powtórzy.

- Bez wątpienia tak zrobię. Możesz na to liczyć.

Alice ukryła uśmiech.

- Zdaję sobie sprawę, że nie ma w tym nic

śmiesznego, ale kiedy maszerowałaś tutaj kilka minut

temu, to twój humor był widoczny jak na dłoni.

background image

- No cóż, bliźniaki dostaną za swoje, nie ma

dwóch zdań.

- Aha, zanim jeszcze pójdziecie, zaznacz sobie

w kalendarzu piątek więczorem. Zapraszamy na

smażenie ryb nad jeziorem. I nie zapomnij powiedzieć

także Joshui.

Melissa uśmiechnęła się.

- To brzmi zachęcająco.

- Zbijesz nas, Lisso? - wyszeptała Sara między

szlochnięciami.

Cała trójka siędziała w służbówce, bliźniaki na

tapczanie, a Melisa w fotelu, na wprost nich.

- Nie, Saro, nie zbiję was - powiedziała Melissa

wzdychając - ale zostaniecie ukarani.

- My... my nie chcieliśmy być niegrzeczni - dodała

Sara, a po policzkach płynęły jej wielkie łzy.

- Ale byliście bardzo niegrzeczni. Przecież mówiłam,

że nie wolno wychodzić poza podwórze. Pamiętasz,

że tak było?

- Tak, proszę pani - wyszeptała.

Melissa oderwała na chwilę wzrok od Sary i zwróciła

się do Sama, który siędział ze zwieszoną głową i nie

odezwał się dotąd ani jednym słowem.

- Sam, spójrz na mnie - powiedziała spokojnie.

Wprawdzie chłopiec wykonał polecenie, ale wyzywa­

jąco przekrzywił ramiona, a w oczach czaił mu się bunt.

- Czy to był twój pomysł, czy Sary, żeby iść do

Alice?

Cisza.

Melissa wzięła oddech, modląc się w milczeniu

o wsparcie. Dobry Boże, to wszystko było dla niej

takie nowe, takie przerażające. Jak mogła kiedykolwiek

myśleć, że będzie miała łatwą pracę bez żadnej

odpowiedzialności?

- Odpowiedz, Sam.

background image

- Oboje chcieliśmy iść - wyrzucił z siębie w końcu.

- Mitzi dostała nową rybkę do akwarium, mieliśmy

ochotę ją zobaczyć.

- Wystarczyło, żebyście do mnie przyszli i poprosili,

to zaprowadziłabym was.

- Nie chcieliśmy, żebyś szła - odparł Sam posępnie.

- Nieładnie, Sam - skarciła go Sara, zanim Melissa

zdążyła coś powiedzieć. Melissa nie była zresztą pewna,

czy jest w stanie się odezwać. Sam wciąż ją odrzucał,

i było to jak nie gojąca się rana.

- Co mnie to obchodzi - odszczeknął siostrze.

- Oboje spokój! - powiedziała Melissa cicho, lecz

stanowczo. - Jak dla mnie, winne jest i jedno, i drugie,

bo nie posłuchaliście mnie bez żadnej przyczyny.

Dlatego nie zamierzam was puścić pojutrze na urodziny

do Bena.

Sam zeskoczył z tapczanu z wykrzywioną twarzą.

- Nie jesteś moją mamusią! - krzyknął. - Nie

muszę cię słuchać!

Melissa, jak ogłuszona, nie mogła wydobyć z siębie

ani słowa. Po chwili opanowała się.

- Saro, króliczku - poprosiła - idź do swojego

pokoju. Chcę porozmawiać tylko z twoim bratem.

Przez chwilę Sara się wahała, po jej delikatnej buzi

popłynął nowy strumień łez.

- Szybciutko - popędziła ją Melissa, mając nadzieję,

że udało jej się przywołać na twarz dodający otuchy

uśmiech. - Wszystko jest w porządku.

Kiedy tylko usłyszała, że drzwi do pokoju Sary

zamknęły się, znowu odwróciła twarz do Sama, przez

cały czas czując, że chciałaby wynieść się z tego domu

i nigdy tu nie wracać.

- Oczywiście, Sam, że nie jestem twoją mamusią

- powiedziała łagodnie, starając się mimo napływają­

cych łez zachować spokój w głosię. - Ale kocham cię

tak samo mocno. A ponieważ cię kocham, więc

background image

muszę dobrze wykonywać pracę, którą zlecił mi twój

tata, czyli opiekować się tobą i Sarą. A to znaczy, że

musisz mnie słuchać. Rozumiesz?

- Tak, proszę pani - wymamrotał, przestępując

z nogi na nogę. Broda znowu zaczęła mu się trząść.

- Wiesz przecież, że chcę być twoim przyjacielem

- powiedziała cicho z bolącym sercem.

Sam myślał przez chwilę, po czym spojrzał na nią

zaniepokojonymi oczami.

- Powiesz tacie?

Melissa głośno odetchnęła.

- Nie, Sam, nie powiem. To będzie nasza tajemnica.

Potrząsnął głową, rzucił jej jeszcze jedno przeciągłe

spojrzenie i zapytał:

- Lisso, chcesz przyjść do mojego pokoju, obejrzeć

kolekcję muszli?

Droga prowadząca z autostrady nad jezioro była

bardzo piękna. Rosły wzdłuż niej rzędami wysokie

sosny, drzewa gumowe i dęby, wszystkie ustrojone

w pstre barwy jesięni.

Do biwaku dojechali niespodziewanie. W jednej

chwili samochód wyjechał spomiędzy drzew i rozpostarł

się przed nimi niczym nie zakłócony widok na jezioro.

Za ciemnoniebieską wodą widać było drewniany

domek na krawędzi lasu, sprawiający przytulne

i zachęcające wrażenie.

- Co za śliczne miejsce - powiedziała Melissa,

patrząc na Joshuę oczami pełnymi podniecenia.

Czekała na ten wypad, od kiedy tylko Alice o nim

wspomniała. Potrzebowali go wszyscy, wszystkim nale­

żał się odpoczynek i trochę oddechu. Joshua nadal

pracował za ciężko, ale Melissa musiała przyznać, że

zaczął wracać do domu wcześniej i starał się spędzać

więcej czasu z Samem i Sarą. Pod jego pieczą dzieci

rozkwitały, toteż praca Melissy stała się łatwiejsza.

background image

Decyzja, by nie mówić Joshui o wyskoku bliźniaków,

bardzo jej pomogła. Melissa wiele zyskała, szczególnie

w oczach Sama. Jego małe serce jakby odtajało, co

niezmiernie ją ucieszyło.

Zupełnie inaczej przedstawiały się sprawy z Joshuą.

Chociaż ani razu nie próbował wracać do ich namiętnej

porannej rozmowy ani znowu zbliżać się do niej,

Melissa czuła się w jego pobliżu niezręcznie.

Ten dzień nie był wyjątkiem. Czerwieniła się pod

badawczym spojrzeniem Joshui. Wiedziała, że jej

pożąda. Widziała to w jego rozpalonych spojrzeniach,

rzucanych, jak mu się zdawało, ukradkiem. Rosnące

w niej podniecenie wprawiało ją w zakłopotanie.

Joshua Malone rozbijał po kawałku jej barykadę,

każąc z coraz większą determinacją bronić się przed

poddaniem. Jednocześnie martwiło ją, że nie mogła

dopuścić do tego, by odrodziło się w niej zaufanie.

- To prawda, niezły widok - zgodził się Joshua.

- Zazdroszczę Travisowi. Szkoda, że nie byłem taki

mądry, żeby zainwestować tutaj. W tym samym czasię,

co on.

- Czy już za późno? Mam na myśli kupno - spytała

Melissa, z wysiłkiem zawracając umysł na właściwe

tory.

- No właśnie, tato, dlaczego nie kupisz nam tutaj

domu? - zapiała Sara, podskakując na tylnym

siędzeniu. - Nam się tutaj podoba, chcemy tu

przyjeżdżać, prawda, Sam?

- Jasne - powiedział Sam. - Tu jest naprawdę

w porządku.

- Zobaczymy - przeciągle odparł Joshua, zatrzy­

mując furgonetkę koło kilku innych pojazdów. - Może

jak skończę tą robotę, będę miał trochę czasu na

rachunki.

- Ojejku! - wykrzyknął Sam, dla zabawy waląc

Sarę po ramieniu.

background image

- Przestań! - jęknęła i oddała mu.

Joshua spojrzał na Melissę z szerokim uśmiechem.

- Może zostawimy tę dwójkę w samochodzie i miło

spędzimy czas bez nich?

- Będziemy grzeczni, tato - krzyknęli, otwierając

drzwi i wydostając się z samochodu właśnie wtedy,

gdy pojawili się Sinclairowie.

W chwilę później wysiędli Melissa i Joshua. Travis

otarł olbrzymią chustką pot z twarzy i uśmiechnął się

do nich szeroko.

- Witajcie. Trochę późno dotarliście. Już myśleliśmy,

że zmieniliście zdanie.

Joshua złapał Alice w ramiona, mrugając jedno­

cześnie do Melissy.

- Ech, Sinclair, już dawno cię rozpracowałem.

Chciałeś, żebym przyjechał tak wcześnie, bo po­

trzebowałeś człowieka do roboty.

- Hej, wy dwaj - powiedziała Alice. - Tylko nie

zaczynajcie. Jesteście gorsi niż dzieci. - 1 zwracając

się do Melissy, dodała: - Chodź, przedstawię cię

reszcie gości.

Były jeszcze dwie inne pary. Po wzajemnej prezentacji

mężczyźni zgromadzili się na jednym końcu obszernego

wycementowanego placu, przy stole z dwoma kom­

pletami przyborów do gotowania i dwiema stertami

surowych ryb na półmiskach, a kobiety czuwały

w pobliżu, gotowe do pomocy.

Chociaż Alice i dwie inne panie wciągnęły ją do

kółka rozmawiających, to Melissa, poprzestała na

przysłuchiwaniu się lekkiej wymianie zdań. Odchyliw­

szy głowę, spoglądała na parasol olbrzymich sosen.

W to wspaniałe jesięnne popołudnie było tak ciepło,

że mogli pozostawać na zewnątrz jeszcze długo po

zachodzie słońca.

- Hej, przestań na chwilę dumać z nosem w chmu­

rach i pomóż mi przy robieniu sałatki.

background image

Melissa szybko odwróciła głowę. Alice patrzyła

wprost na nią i pokazywała zęby w uśmiechu.

Przez chwilę zgodnie pracowały w ciszy, wkrótce

jednak Alice rzuciła Melissię filuterne spojrzenie.

- Zadowolona jesteś z pracy u Joshui?

Melissa nie odpowiedziała natychmiast.

- Chyba tak, ale zdarzają się trudne chwile.

- Jak wtedy, kiedy uciekły ci te dwa czorty. - Alice

zachichotała.

- Właśnie.

- Prawdę mówiąc, trudno mi zrozumieć, dlaczego

pielęgniarka rzuca wszystko, żeby zostać gospodynią

i opiekunką do dzieci. - Wyglądała na zakłopotaną.

- Chciałam o to zapytać wcześniej, umieram z ciekawo­

ści, ale nie miałam odwagi.

- To długa historia, Alice. Może któregoś dnia ci

opowiem. Na razie powiedzmy, że potrzebowałam

jakiejś zmiany.

- Dobrze, a tymczasem cieszę cię, że jesteś tutaj.

I wiem, że Joshua też, chociaż na pewno niezbyt

łatwo dla niego pracować.

Melissa dostrzegła w oczach Alice dziwny błysk

i odwróciła spojrzenie.

- Możesz to powtórzyć?

- Po prostu nie pozwól mu wycisnąć z siębie

wszystkich soków.

Melissa uśmiechnęła się niepewnie.

- Próbuję, Alice. Wierz mi, że próbuję.

Wkrótce potem zebrali się wokół ogrodowych stołów

i zajadali się wspaniałymi rybami, usmażonymi na

złotobrązowo frytkami i sałatką.

Po zjedzeniu obiadu i sprzątnięciu stołów oraz kuchni,

dorośli rozsiędli się na ganku. Mężczyźni popijali piwo,

a kobiety kawę. Melissa, ledwie mogąc się ruszyć

z przejedzenia, spoglądała na dzieci, bawiące się w pobliżu.

background image

- Dam centa za twoje myśli.

Melissa gwałtownie odwróciła się i jej spojrzenie

zderzyło się ze wzrokiem Joshui.

- Niestety, nie są warte nawet tyle - odparła, nagle

bez tchu.

- Czyżby - powiedział, sadowiąc się na krześle

koło niej, ale zaraz skoczył na równe nogi, bo pędem

zbliżał się ku nim Sam.

- Tato, tato!

Zatrzymał się raptownie tuż przed Joshuą. Jego

mała pierś ciężko falowała.

Joshua wciągnął go między kolana i odgarnął mu

włosy z oczu.

- Hej, najpierw złap oddech, a potem próbuj mówić.

- Co się stało, młody przyjacielu? - spytał je­

den z mężczyzn. - Dziewczyny dały ci wycisk?

- Sam był jedynym chłopcem wśród pięciu dziew­

czynek.

W końcu, kiedy oddech Sama wrócił do normy,

a wszystkie oczy były skierowane na niego, chłopiec

spojrzał na Joshuę i spytał:

- Tato, co pszczółki robią z ptaszkami?

Przez moment nikt się nie odezwał. Potem wszyscy

zaczęli się śmiać, z wyjątkiem Joshui, który wlepił

zdumiony wzrok w syna.

- Co?

Śmiech się nasilił.

Delektując się zainteresowaniem, które wywołał.

Sam zwrócił niewinne oczy ku Melissię.

- A ty wiesz, Lisso?

Spowodowało to następny wybuch śmiechu. Na

twarz Melissy wystąpił rumieniec.

- Myślę, że powinieneś raczej poprosić o wyjaśnienie

tatę.

- Czy to dziewczynki cię podpuściły? - spytała Alice.

- Śmiały się z tego - powiedział Sam.

background image

Joshua, który już zupełnie doszedł do siębie, posadził

go na kolanach.

- Porozmawiamy o tym później, synku - powiedział

pospiesznie, chociaż uśmiech igrał mu w kąciku ust.

- A teraz wracaj i baw się... i powiedz dziewczynkom,

że mają się nie wygłupiać.

- Dobrze - zgodził się Sam, wyraźnie usatysfakc­

jonowany, i pogonił z powrotem tak szybko, jak

tylko niosły go nogi.

- Hej, Malone, daj nam posłuchać, co masz mu

zamiar powiedzieć.

- O tak, Malone - przyłączył się do chóru mąż

Lucy. - Daj nam posłuchać.

- A idźcie obaj do diabła - mruknął dobrotliwie

Joshua.

Rozmowa dawno już zeszła na bardziej przyziemne

tematy. Znudzony Joshua pochylił się do Melissy.

- Chodź, pokażę ci okolicę.

- Czemu nie?

Przeprosili towarzystwo i w milczeniu poszli space­

rem w kierunku jeziora. Chociaż słońce już prawie

zaszło, więczór wciąż był pogodny.

- Naprawdę ci się tu podoba? - spytał Joshua,

przerywając ciszę.

Spojrzała na niego.

- Wydaje mi się, że trudno ci w to uwierzyć.

Wzruszył ramionami.

- No cóż, urodziłaś się i wychowałaś w mieście.

Sama tak mówiłaś.

- Rzeczywiście, ale mimo to jeszcze umiem docenić

te wspaniałe drzewa i czyste powietrze.

- Sądzisz, że powinienem kupić tu działkę?

Nie spieszyła się z odpowiedzią.

- Dzieciakom spodobałoby się, i to bardzo.

- Nie o to pytałem.

background image

Niepewnie wciągnęła powietrze.

- To całkiem bez znaczenia, co ja myślę, nie sądzisz?

Przede wszystkim...

- Przede wszystkim nie zamierzasz być u nas

więcznie - dokończył za nią, a jego ton wyraźnie ostygł.

- Nic nie trwa więcznie, Joshua - powiedziała

spokojnie, zerkając na niego spod oka.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Zatrzymali się tuż przy wodzie. Joshua dyskretnie

się jej przyjrzał. Uroda Melissy prawie pozbawiła go

tchu. Dziewczyna nosiła luźną, złotą bluzkę, związaną

w talii, i dżinsy. Zatrzymał wzrok na zgrabnej krągłości

jej pośladków, które zarysowały się jeszcze wyraźniej,

kiedy Melissa schyliła się, podniosła kamień i cisnęła

go do wody.

Zanim zdążył zrobić coś głupiego, zanim złapał ją

i pociągnął w ramiona, odwrócił spojrzenie.

- Chcę jeszcze raz ci powiedzieć, jak wielką wartość

ma to, co dla nas zrobiłaś, szczególnie dla bliźniaków.

Melissa przyglądała mu się niepewnie, jakby kom­

plement trafił na chwilę jej słabości.

- Mówisz, jakbym już odchodziła - stwierdziła

blednąc.

- Może powinnaś. - Joshua potarł skroń.

Melissa żachnęła się.

- Wyrzucasz mnie, Joshua? Czy po to jest ta cała

rozmowa?

- Oczywiście, że nie. - Twarz mu pociemniała.

- Tylko... - przerwał zmieszany, wiedząc, że nie

powinien był zaczynać.

- Tylko co? - spytała Melissa głosem ściśniętym

niczym gumą.

- Zapomnij o tym - powiedział krótko. - Zapomnij,

że cokolwiek mówiłem. Potem wziął ją za ramię

i dodał: - Chodź, lepiej wrócimy. Robi się późno.

Droga powrotna minęła w całkowitym milczeniu.

background image

Joshua zdawał sobie sprawę, że zranił Melissę. Na jej

twarzy wciąż był obecny wyraz znużenia. Joshua klął

w duchu prawie bez przerwy. Co go podkusiło, żeby

znowu zaczynać rozmowę o jej odejściu.

Nie mógł dłużej zaprzeczać, że ta kobieta ma nad

nim władzę. Była u nich od kilku tygodni, i jej

obecność całkowicie rozproszyła uczucie bezradności

i samotności, które ogarniało go wcześniej. Wiedział

teraz, że z własnej woli nigdy nie pozwoli jej odejść.

Idąc obok niego, Melissa sprawiała wrażenie

opuszczonej i pogrążonej w rozpaczy. Miał wielką

ochotę otoczyć ją ramieniem. Nie zrobił tego.

Dopiero kiedy doszli do miejsca, gdzie wciąż bawiły

się dzieci, milczenie zostało przerwane.

- Tato, Lisso! - wołała Sara. - Patrzcie na Sama!

Udaje supermana.

- Gdzie, króliczku? - spytała Melissa.

- Tam - odpowiedziała Sara, wskazując palcem.

Melissa i Joshua spojrzeli w tym kierunki i zamarli.

Sam stał z zawiązanym na ramionach ręcznikiem

na krawędzi ceglanego pieca, używanego do pieczenia

mięsa. Wyciągnął przed siębie ręce.

- O Boże, Joshua. - Palce Melissy wczepiły się

w jego ramię.

- Sam, nie! Złaź! - Krzyknął Joshua.

Za późno. Ich krzyki trafiły w próżnię. Zanim

dopadli Sama, chłopiec leżał nieprzytomny na betonie.

Z boku twarzy lała się krew.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Lisso, czy mój brat umrze tak, jak mamusia?

- Ależ kochanie - powiedziała Melissa, tuląc dziew­

czynkę do siębie. - Oczywiście, że nie. Ta rana nie jest

aż tak groźna, jak na to wygląda, to tylko dużo krwi.

Sara odwróciła wypełnione łzami oczy ku Joshui.

- Lissa się nim opiekuje, prawda, tato? Bo ona jest

pielęgniarką.

- Tak, córeczko - odparł Joshua, przyklękając na

jedno kolano, tak że zrównał się wzrostem z Sarą.

- Opiekuje się nim bardzo dobrze.

W chwili gdy Melissa zobaczyła, że Sam skacze

z ceglanego muru, rzuciła się biegiem pod górę, mając

za sobą Joshuę.

Rozdzierający krzyk Joshui zaalarmował resztę

dorosłych, którzy również pospieszyli w stronę Sama.

Ale tylko dzięki postawie i umiejętnościom Melissy

nie wybuchła panika. Chłopiec otrzymał fachową

pierwszą pomoc.

Sam miał długą, ciętą ranę głowy, ale prawdziwy

kłopot stanowiła ręka; była złamana, a kość przebiła

skórę.

Owinęli go kocem i wsadzili do furgonetki, po

czym Joshua jak szalony popędził do szpitala. Sin-

clairowie zaopiekowali się Sarą, więc Melissię pozostało

jedynie kołysanie w ramionach przytomnego, lecz

szlochającego chłopca, który na szczęście nie doznał

szoku.

- Boli mnie ręka, i druga też - skarżył się Melissię

przez łzy.

background image

Melissa sama usilnie broniła się przed płaczem, ale

ułożyła Sama najwygodniej, jak tylko mogła.

- Wiem, kochanie. Zaraz dojedziemy do szpitala

i pan doktór ci pomoże.

- Będzie jeszcze bardziej bolało - zawodził.

- Nie, kochanie. Przyrzekam ci, że nie. Tatuś i ja

będziemy przez cały czas z tobą. Nie zostawimy cię.

Rana na głowie nie wymagała szycia, a złamanie,

mimo że poważne, okazało się łatwe do złożenia.

Zgodnie z obietnicą, Melissa i Joshua nie odstępowali

chłopca ani na krok. Lekarz nie stwierdził śladów

wstrząsu mózgu, więc pozwolił im zabrać Sama do

domu, tym bardziej że Melissa była pielęgniarką.

Joshua pomógł Melissię położyć Sama do łóżka,

po czym, zamiast zostawić Sarę u Sinclairów, poszedł

po nią, wiedząc, że jest bardzo niespokojna.

Teraz Joshua pocałował Sarę w miękki policzek

i powoli wstał, ale zanim to zrobił, przez dłuższą

chwilę zatrzymał spojrzenie na Melissię.

Szybko odwróciła wzrok, nie mogąc wytrzymać

głębokiej boleści, widocznej na jego twarzy. Miało się

wrażenie, iż wypadek postarzył go dziesięć lat.

- Saro, króliczku, chcesz zobaczyć brata, zanim

położę cię do łóżka? - spytała Melissa po dłuższej

chwili.

Oczy Sary zapłonęły.

- Obiecuję, że go nie zbudzę.

- Nie musisz się o to martwić, córeczko - powiedział

Joshua. - Pan doktór dał mu coś na sen.

W chwilę później wszyscy troje stanęli obok łóżka

w pokoju Sama.

Sam leżał na plecach, śmiertelną bladość twarzy

pogłębiała jeszcze biel poduszki. Głowę miał oban­

dażowaną, a złamana ręka, usztywniona opatrunkiem

ze szklanego włókna, leżała na brzuchu.

Melissa spojrzała z bliska na Sama i znowu musiała

background image

walczyć z napływającymi łzami. Leżał taki bezbronny,

kruchy, słodki...

Wyrwał się jej zdławiony okrzyk. Nie patrzyła na

Joshue, wiedziała, że szarpią nim te sam uczucia, te

same myśli. Przyciągnęła bliżej Sarę, która stała

pomiędzy nimi.

- Czy jesteś pewna, że on... nie jest w niebie?

- szepnęła Sara, miękko układając głowę na jej udzie.

Joshua odchrząknął.

- Spójrz na jego klatkę piersiową, córeczko. Zo­

bacz, jak wznosi się i opada. To znaczy, że Sam

oddycha.

Oczy Sary zrobiły się wielkie.

- Widzę tatusiu, widzę.

- Niedługo wydobrzeje - powiedział Joshua.

Mimo że słowa zabrzmiały stanowczo, Melissa

usłyszała w nich nutę niepewności. Właśnie otworzyła

usta, żeby dodać mu otuchy, kiedy odezwał się znowu,

tym razem wprost do niej.

- Czy nie mam racji, Lisso?

Słysząc skróconą wersję swojego imienia, poczuła,

że serce jej zadrżało. Nie odważyła się odwzajemnić

spojrzenia.

- Na pewno masz. Za kilka dni Sam będzie zdrów

jak rydz - odparła, wciąż patrząc na chłopca.

- Tato, czy ty go zbijesz za to, że próbował latać?

Pytanie było poważne, mimo to Joshua nagle się

uśmiechnął.

- Nie, ale zamierzam z nim porozmawiać.

- To dobrze, że nie - powiedziała. Loczki rozsypały

jej się w smutnym nieładzie. - Próbowałam mu

wytłumaczyć, że tylko ptaszki latają, ale mnie nie

słuchał.

- Jestem pewien, że tak właśnie było, córeczko.

Oboje wiemy jednak, że twój brat jest uparciuchem.

- Chcę go pocałować na dobranoc. Można?

background image

Joshua spojrzał na Melissę, w milczeniu pytając

o pozwolenie. Tym razem ona odpowiedziała.

- Oczywiście.

- Tylko delikatnie, córeczko - ostrzegł Joshua,

kiedy Sara pochyliła się nad bratem i musnęła wargami

jego policzek.

- Kocham cię, Sammy - szepnęła.

Właśnie gdy Sara uniosła głowę i cofnęła się, znów

stając przy Joshui, Sam zamrugał i otworzył oczy.

Jego spojrzenie padło prosto na Melissę.

- Lissa.

Wątły okrzyk pełen ulgi ugodził Melissę w serce.

Pomyślała, że chyba nie wytrzyma.

- Jestem tu, kochanie - powiedziała, przytulając

wierzch dłoni do policzka chłopca i delikatnie go

gładząc. - Jestem przy tobie.

Jeszcze zanim cofnęła rękę, malec znowu zapadł

w sen.

- Jest taki... taki mały... taki bezradny... - Joshua

przerwał, jakby nie był w stanie mówić dalej.

Melissa odwróciła się i spojrzała w niebieskie oczy,

teraz ciemne od łez. O Boże, pomyślała, szybko

spuszczając głowę. Nie wytrzymam. Nie wytrzymam

tego widoku. Skoncentrowała wszystkie siły, żeby nie

zarzucić mu ramion na szyję i nie ukołysać na piersi,

tak jak przed chwilą pieściła Sarę i jak pragnęła

pieścić Sama.

Joshua kaszlnął i powiedział szorstko:

- Chciałbym położyć Sarę do łóżka.

- Dobrze. Ja posiędzę z Samem jeszcze chwilę.

- Melissa odwróciła się do Sary, chowającej się

w objęciach taty, i lekko dotknęła wargami czerwonego

policzka dziecka, wciąż mając świadomość, z jakim

trudem oddycha Joshua. - Dobranoc, króliczku.

Kocham cię.

- Ja też cię kocham, Lisso.

background image

Po kwadransię, przekonawszy się, że Sam śpi całkiem

spokojnie i na pewno nie grozi mu rozbudzenie,

Melissa zamknęła za sobą drzwi i poszła do służbówki.

Chociaż światło nie było zapalone, dostrzegła

mężczyznę, który stał na tle drzwi do ogrodu, z rękami

w kieszeniach. Księżyc zalewał pokój swoim blaskiem,

otaczając Joshuę eteryczną auerolą.

Zatrzymała się w drzwiach i przez chwilę przyglądała

się jego sztywno wyprostowanym plecom.

Joshua, jakby czując, że nie jest sam, odwrócił się.

- Śpi?

Podeszła do niego, śmiejąc się.

- Jak dziecko.

- To smutne, ale zupełnie się nie nadaję do

pielęgnowania chorych.

- Nie ma się czego wstydzić. Większość mężczyzn

się nie nadaje.

- Przy Gwen robiłem, co mogłem - dodał gwał­

townie, jakby chciał zrzucić ten ciężar z piersi.

- Nigdy w to nie wątpiłam.

- Gdyby nie ty...

Przerwała mu ruchem ręki.

- Na pewno poradziłbyś sobie. Również co do

tego nie mam wątpliwości. - Mówiła cicho i pewnie.

- Ale mimo wszystko cieszę się, że tam byłam.

- Jesteś urodzoną pielęgniarką, wiesz o tym.

- Tak mi mówiono.

- Brakuje ci tego, prawda?

- Dlaczego to mówisz? - spytała ostrożnie.

- Widziałem w twoich oczach - odparł tępo. - Kiedy

byliśmy w szpitalu.

Poczuła, jakby ktoś nagle położył jej zimną rękę na

brzuchu. Znowu, pomyślała. Joshua znowu poruszał

temat jej odejścia.

Chociaż w gardle miała bolesną suchość, udało jej

się zapytać:

background image

- Czy... to jest dalszy ciąg rozmowy z popołudnia?

Wiem, że sugerowałeś mi, żebym odeszła, ale... - Tym

razem jej załamał się głos.

Joshua błyskawicznie pokonał szerokość pokoju.

Stanął tuż przy niej. Wpatrywali się w siębie przez

nieskończenie długą chwilę. Wydawało się, że powietrze

między nimi drga.

Nagle Joshua wyciągnął rękę i zaczął trzeć głowę.

Nastrój chwili prysł.

- Dobrze się czujesz? - spytała, przypominając

sobie, co mówił Tom Wingate o jego napadach bólu

głowy.

- Nie - powiedział, zachłannie nabierając powietrza.

- Sam dojdzie do siębie, na pewno.

- Wiem - powiedział słabo. - I niech Bóg mi

wybaczy, ale nie przez to teraz odchodzę od zmysłów.

- Więc... więc przez co?

Głodne spojrzenie Joshui śledziło jej twarz.

- Myślałem, że wiesz.

- Joshua. - W jej głosię zabrzmiał obcy, wzniosły

ton.

- Jeśli chcesz dzisiaj spać sama, to radzę ci

natychmiast iść do łóżka.

Nie poruszyła się. Wiedziała, że go pragnie, bez

względu na to, co przyniesię jutro, bez względu na

następstwa.

- Przysięgam, Melisso, że jeśli nie przestaniesz na

mnie patrzeć w ten sposób...

Pochyliła się ku niemu.

- Kiedy miałam dziesięć lat, brat rozhuśtał mnie

w hamaku i wypadłam. Pamiętam, jak otworzyłam

oczy, zobaczyłam gwiazdy i usiłowałam odetchnąć,

a w głowie wyły mi syreny.

Stał jak przykuty.

- Właśnie w ten sposób czuję się teraz. I zawsze,

gdy podchodzisz blisko mnie, gdy mnie dotykasz...

background image

- Nagły skurcz w gardle odebrał jej mowę. Stała

drżąca, ogłuszona przez własne uczucia.

- Co ty mówisz? - rzucił Joshua zmienionym,

gardłowym głosem. - Chcę to wiedzieć.

- Czy muszę mówić? - spytała z lekką chrypką.

Odległość między nimi zmniejszyła się, choć żadne

z nich nie zauważyło, kto zrobił pierwszy ruch.

- Powiedz - szepnął. - Powiedz to.

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie była dobra

w takich rzeczach. Oszołomienie sprawiło, że o mało

nie* zemdlała, ale rozpalona w niej żądza kazała jej

wyciągnąć rękę ku Joshui i dotknąć go.

- Chcę, żebyś się ze mną kochał - wyszeptała

z trudem, patrząc wprost na niego.

Z bolesnym okrzykiem pociągnął ją do siębie

i zamknął w ramionach.

- Jesteś pewna? - szepnął w końcu, chowając

wargi w aromatycznej słodyczy jej szyi.

Odsunęła się na wyciągnięcie ręki i ogarnęła go

wzrokiem, zupełnie jakby spoglądała nie oczami, lecz

sercem.

- Tak. Jestem pewna.

Joshua wahał się może przez sekundę, jakby toczył

z sobą wewnętrzną walkę, potem z namiętnym

westchnieniem znów pociągnął ją w ramiona.

- Melisso - szepnął nieswoim głosem - co ty ze

mną wyprawiasz?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją na ręce i bez

chwili zastanowienia zaniósł do swojej sypialni.

Delikatnie posadził Melissę na brzegu łóżka. Usiadł

przy niej, nie spuszczając wzroku z jej oczu i ust.

Pozdrowił ich okrągły księżyc, zsyłając pomarań­

czowe światło, migotliwie układające się na twarzy

Joshui, twarzy wyrażającej niewiarygodną czułość.

Czując namiętność, rozdzierającą ją od środka

niczym rozpalony do czerwoności nóż, Melissa przy-

background image

lgnęła do niego, pragnąc poczuć jego ręce na swym

ciele, a usta na wargach. Pasmo włosów zsunęło mu

się na czoło. Sięgnęła, żeby je odgarnąć. Pożądała

tego mężczyzny, tęskniła do niego z siłą, która ją

zaszokowała.

- Chcę dotykać cię wszędzie - powiedział w końcu.

- Chcę dotknąć każdej cząstki twego doskonałego ciała.

Melissa poczuła, że sztywnieje.

- Melisso - lekko pogłaskał jej brodę. - Nie bój się

mnie. Nie zrobię ci krzywdy.

- Wiem - szepnęła. - Ale jeżeli...

- Jeżeli co?

- Jeżeli... - znów urwała, starając się wydusić

z siębie słowa.

- Powiedz - dodawał jej otuchy. - Nie bój się.

- Ale jeżeli nie będę mogła dać ci przyjemności?

Możliwe... Możliwe, że nie jestem do tego zdolna.

Zaśmiał się cicho.

- Najdroższa, uwierz mi, że jesteś zdolna. O wiele

bardziej niż ci się wydaje. I mam zamiar zaraz ci to

udowodnić.

Pocałował ją i Melissa poczuła, że wznosi się

w bezkresną, płynną przestrzeń. Ręce Joshui szarpnęły

jej bluzkę, a wargi i język pieściły z wielką namiętnością

ucho.

Palce Melissy wpiły się w jego ramiona.

- Och, proszę... - szepnęła.

- O co prosisz?

- Nnnnie wiem, ale proszę.

- Co tylko chcesz. - Głos miał namiętny i seksowny.

Jednym wprawnym ruchem uwolnił jej ramiona,

bluzka wraz ze stanikiem poleciały na bok. Zaczął

pieścić jej plecy, palce biegły w górę i w dół wzdłuż

wąskiej, falistej linii kręgosłupa.

Melissę przebiegły ciarki. Jęknęła. Usta Joshui

przeniosły się na jej szyję i delikatnie ją kąsały, potem

background image

powędrowały ku pełnym piersiom, na spotkanie

sterczącym już, twardym jak kamień sutkom.

Sięgnęła, chcąc rozpiąć jego dżinsy, ale był od niej

szybszy. Przytrzymał jej rękę, wstał i gwałtownym

szarpnięciem ściągnął z siębie ubranie. Znów usiadł,

znalazł ustami wzgórza jej piersi i zaczął pieścić ich

zbocza powyżej .brodawek.

- Proszę - szepnęła znowu, wyginając się tak, by

poczuć, jak Joshua sztywnieje, jak jego usta pochłaniają

jej sutki, a sztywność zamienia się w pulsującą

twardość.

Opadli na łóżko, jakby stopieni w jedno, wstrzą­

sały nimi dreszcze oczekiwania. Dokładnie w tej

chwili Melissa uświadomiła sobie, że nie ma już

odwrotu. Znikły wątpliwości i lęki, straciła władzę

nad sobą.

Joshua pochylił głowę nad jej wyciągniętymi,

cudownie zgrabnymi nogami i zaczął całować kolana,

jednocześnie przesuwając dłońmi po łydkach. Potem

delikatnie prześlizgnął się ku piersiom, dotykał jej,

poznawał smak skóry, jakby była pierwszą kobietą,

z którą się kocha.

- Och, Joshua - jęknęła cicho, kiedy wielka dłoń

otoczyła jej pierś, a muśnięcia ust sprawiły, że

brodawka stała się lśniąca. Joshua powtórzył pieszczotę

z drugą piersią.

Pod wpływem napięcia i gorąca, które w niej

narastało, Melissa znów zamknęła oczy. Czuła się,

jakby za chwilę cała miała się rozsypać na kawałeczki.

Poprowadziła ręce po ciele Joshui. Nagi był jeszcze

doskonalszy niż widziany w marzeniach. Wargi, język,

czubki palców... wszystko napełniało ją zachwytem,

oczekiwanie ją spalało. Była gotowa. Wilgotna i drżąca.

Chciała zrzucić z siębie jedwabne majteczki, ale

i tym razem Joshua powstrzymał jej dłoń. Schylił

głowę i wsunął się między rozchylone nogi, szukając

background image

wargami miękkości, powoli zbliżając się ku ukrytej

w jedwabnym schronieniu wilgoci.

- Och, Joshua... proszę! - Jej palce, sztywne i białe

jak kawałki kredy, ścisnęły brzegi poduszki, a prężne

mięśnie silnym skurczem dały znać, że język dotarł do

jedwabistego celu. Melissa przeciągle jęknęła, wy­

prężając ciało w łuk. Joshua szybko usunął jednym

palcem przeszkodę i wniknął językiem poza nią.

W końcu Melissa poczuła, że jej rozedrgane, pulsujące

ciało nie może dłużej czekać.

- Chodź - wyszeptała, przytulając się mocniej do

niego, szukając go palcami i przyciskając rozpalone

wargi do ust Joshui. - Teraz! - krzyknęła, oplatając

go gorącymi udami.

- Tak - jęknął ochryple. - O, tak.

Znów szukał ustami jej warg. Melissa, dzika i czuła

zarazem, zatopiła palce w jego ramionach, przynag­

lając, by posiadł ją nareszcie. Wszedł w nią głęboko,

początkowo ledwie się poruszając, potem przyspieszając

tempo tylko po to, by znowu prawie znieruchomieć.

Melissa odpowiadała na każde pchniecie. Czuła

jego witalność, jego moc, żądzę, nad którą zdawał się

już nie panować. Nie była pewna, czy zduszone

krzyki, które się rozległy, wyrwały się z jej czy jego

ust. Orgazm szarpnął nią nagle, z wściekłą siłą, całe

jej ciało zamieniło się w słup ognia.

Kiedy Joshua wrócił, zajrzawszy do Sama, zorien­

tował się, że Melissa się zbudziła. W tej samej

sekundzie, w której położył się obok niej, poczuł jak

drży, niepokojona myślami, których treści nie mógł

odgadnąć. Nagle poruszyło się w nim coś, czego

istnienia nie uświadamiał sobie wcześniej. Właśnie to

coś sprawiło, iż spojrzał na Melissę wzrokiem pełnym

absolutnego zachwytu. Pierś i zgięta noga, widziane

z profilu, wyglądały prześlicznie.

background image

Wydał z siębie ni to pomruk, ni westchnienie

i objął ją. Jej włosy zwieszały mu się nad ramieniem

niczym jedwabna zasłona. Znowu poczuł miedzy udami

przypływ żądzy i zaczął ją głaskać.

Po śmierci Gwen Joshua nie stronił bynajmniej od

kobiet. Niewiele jednak wzbudziło jego zainteresowa­

nie, a jeszcze mniej skłoniło go do myślenia o trwałym

związku.

Ale ta dziewczyna, zatrważająco rozkoszna ze swymi

odmowami i sprzecznymi uczuciami, szarpnęła w nim

całkiem nową strunę, obudziła coś o wiele głębszego

niż pożądanie.

Trzymając ją, czuł, że Melissa powoli uspokaja się.

Zsunął kosmyk włosów z jej ucha i szepnął:

- Dlaczego tak się martwiłaś, że nie dasz mi

przyjemności?

- Proszę cię, nie chcę o tym mówić.

Spostrzegł, jak tężeją jej mięśnie pleców i ramion.

- Dawno już się z nikim nie kochałaś - powiedział

łagodnie. - Prawda?

Wysunęła się z jego ramion i ukryła twarz w po­

duszce.

- Tak - powiedziała w końcu.

- Właśnie tak myślałem. Jak to możliwe, że kobieta

tak zdolna do miłości spędziła tyle czasu nie pieszcząc

nikogo, nie będąc przez nikogo pieszczona? Opowiedz

mi o mężczyźnie, który cię zranił, który sprawił, że

twoje serce otacza lodowy pierścień.

- Nie chcę mówić, o nim też. - Jej głos był łagodny

jak nocne powietrze.

- Może gdybyś opowiedziała... - bezradnie zawiesił

głos, kiedy odwróciła się do niego z rozgorącz­

kowanymi oczami.

- Po co? Co to dla ciebie za różnica?

Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Joshua

patrzył na nią, zastanawiając się, czego, u diabła,

background image

próbuje dowieść. Ale nie mógł się wycofać, nie teraz,

kiedy znalazł jedyną kobietę, której pragnie.

- Spotykałam się z nim dosyć długo - powiedziała

w końcu, gdy Joshua stracił już nadzieję, że Melissa

kiedykolwiek się odezwie. - Był wysoki, śniady

i przystojny. Marzenie każdej kobiety. - W jej tonie

brzmiała gorycz. - Do tego wszystkiego miał wzięcie

jako adwokat.

- Ale był żonaty.

- Skąd wiesz?

- Nietrudno się domyślić.

- Nie tylko był żonaty, ale miał trzyletniego synka.

- I powiedziałaś mu, że z wami koniec, a on

próbował ci to wybić z głowy

- 1 powiedziałam mu, że z nami koniec, a on

próbował mnie zgwałcić.

Jej słowa rozerwały ciszę jak strzał z bicza. Joshua

szukał nerwowo jakiejś odpowiedzi, a tymczasem

Melissa ciągnęła martwym, metodycznym głosem:

- Kiedy w końcu przyznał się do żony i dziecka,

powiedziałam mu, żeby wynosił się do diabła. Za­

częliśmy się kłócić. Nie można mu było przemówić

do rozumu. Zanim się zorientowałam, co się dzieje,

przygniótł mnie do tapczanu i chciał się ze mną

kochać. Uważał, że to wszystko załatwi. Odmówiłam,

więc próbował mnie zmusić. Podniósł rękę i chciał

uderzyć. Właśnie wtedy odepchnęłam go. Stracił

równowagę, a ja uciekłam.

Spojrzenie Joshui zamieniło się nagle w dwie

stalowoniebieskie błyskawice, mięśnie naprężyły się,

a usta wyciągnęły w złowrogą linię. Robił wrażenie,

jakby chciał kogoś lub coś uderzyć. Ale przede

wszystkim chciał dopaść tego drania, który ją zranił.

Pragnął dać mu solidną nauczkę.

- To teraz już wiesz - powiedziała zmienionym

tonem, z twarzą całkowicie zbielałą.

background image

- Zabije go, jeśli kiedyś znajdę.

- Nie jest tego wart. W każdym razie działo się to

dawno.

Przez chwilę oboje milczeli, pogrążeni w walce

z własnymi dręczącymi myślami.

- Opowiedz mi o sobie - powiedziała Melissa.

- Co chcesz wiedzieć?

- Czy... czy bardzo ją kochałeś?

- Tak, na początku. Ale potem, kiedy urodziły się

bliźniaki, stały się całym jej życiem. Ja czułem się,

jakbym podglądał z zewnątrz.

- Jak sobie dawałeś z tym radę?

- Wciąż jakoś próbowałem. - Mówił teraz bardzo

cicho. - Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem, bo

nie chciałem ponieść porażki.

- To zrozumiałe - powiedziała prawie niesłyszalnie.

- Ale mimo to poniosłem porażkę. Może gdybym

nie przestał jej kochać...

- Nie mów - poprosiła łagodnie. - Gra w „co by

było" sprawi ci tylko więcej cierpień i rozdrapie serce.

Oczy Melissy błyszczały w ciemności. Przenikało

go ciepło jej ciała, istota tego ciepła.

- Wiem. I wiem też, że ty i ja mamy coś wspólnego.

Jesteśmy parą życiowych rozbitków.

Zadrżała i skrzyżowała ręce na piersiach, zasłaniając

sutki przed jego wzrokiem.

- Och, Lisso - szepnął. - Chodź, pozwól, że cię

przytulę. - Rozłożywszy jej ręce, przyciągnął ją do

siębie, obejmując za pośladki, tak że ich ciała się

zetknęły całą powierzchnią Joshua przesuwał dłońmi

po jej skórze, a Melissą wstrząsały dreszcze. Kiedy

odchylił jej głowę i ich spojrzenia spotkały się,

rozchyliła wargi.

- Masz śliczne usta - szepnął, leciutko dotykając

ich wargami. - Prawdę mówiąc, wszystko w tobie jest

śliczne; sposób, w jaki całujesz, to, że jesteś taka

background image

ciaśniutka w środku, twój smak... Ech, czy mężczyzna

może wymagać czegoś więcej?

- Przestań - powiedziała zduszonym głosem.

- Przestań mówić takie rzeczy. O co chodzi?

- Uśmiechnął się. Ich usta były tuż koło siębie.

Z trudem złapała oddech.

- Nie masz prawa...

Znów się uśmiechnął.

- Dlaczego cię to krępuje? Nie czerwienisz się,

kiedy cię dotykam, tylko wtedy, kiedy o tym mówię.

- To jest... - spojrzała na niego szklistymi oczami

i głos jej się załamał. - To jest chorobliwe.

- Wiem, ale czy nie cudowne? - powiedział,

przyciskając wargi do jej ust.

W gorączce, choć powoli, zaczęli znowu badać

swoje ciała, jak dwoje niewidomych, którzy nagle

odzyskali wzrok. Całowali się jak młodzi kochankowie,

przepełnieni niezmierzoną rozkoszą i najrozmaitszymi

uczuciami, zbyt wieloma, żeby można je było nazwać.

Chwila należała do niego. Czuł, że odżył. I czuł się

wolny. Gdyby przyszło mu umrzeć dokładnie w tej

chwili, umierałby w spełnieniu i szczęściu.

Było wcześnie rano, kiedy Melissa zbudziła się po

raz drugi. Podwórze przykrywała wilgotna warstewka

rosy. A Melissa leżała, nierozerwalnie spleciona

z Joshuą.

Dobry Boże, Joshua był przy niej. Nagi. Ostrożnie

odwróciła głowę na bok, żeby na niego popatrzeć.

W głębi poczuła pulsujący ból, nie mający jednak nic

wspólnego z żalem. Joshua leżał na boku, twarzą do

niej, i spał. Włosy miał potargane, a na policzkach

pokazał mu się jednodniowy zarost. Wyglądał wspa­

niale, niewiarygodnie ponętnie.

Ale co ona właściwie robi w jego łóżku? Nie

wiedziała, nie miała jednak poczucia winy. Zżerał ją

niepokój, ale nie żałowała.

background image

Słysząc łomot własnego serca, chłonąc dotyk

muskularnych rąk i nóg Joshui, wiedziała, że go

kocha. Kochała go całym sercem, całą duszą i całym

umysłem.

O Boże, i co teraz? pomyślała. Zaczęła w niej

wzbierać panika. Bardzo ostrożnie spróbowała się

wyplątać. Najpierw zdjęła rękę Joshui ze swej talii.

Ale kiedy chciała odsunąć nogi, Joshua zmienił rytm

oddechu i otworzył oczy.

- Nie ma potrzeby tak się spieszyć - mruknął.

Gorąco zalało jej twarz.

- Muszę zajrzeć do Sama.

- To dobry pomysł - zgodził się łagodnie.

Przez cały czas na ślepo szukała bluzki, ale nawet

gdy przykryła nią nagość, domyślała się, że Joshua

wciąż przypatruje jej się w skupieniu. Na całej

powierzchni skóry czuła mrowienie, zupełnie jakby

wszystkie nerwy wyszły jej na wierzch.

Dotarła właśnie do drzwi, kiedy Joshua ją zatrzymał.

- Melisso...

Obróciła się.

- Słucham.

- Żałujesz?

Energicznie wciągnęła powietrze.

- Nie... nie żałuję.

Usta wykrzywiły mu się w leciutkim, uwodzicielskim

uśmiechu.

- Gdybyś odpowiedziała „tak", to myślę, że udusił­

bym cię z wielką ochotą.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kochała go. Jeszcze w tydzień później z oporami

przyjmowała do wiadomości tę szokującą rewelację.

Trwała przez nią w zmieszaniu i zagubieniu, nie

miała bowiem pojęcia, dokąd to wszystko prowadzi.

Poczucie zagrożenia, jak sądziła, brało się trochę

stąd, że od tamtej pory Joshua nawet jej nie dotknął.

Inna część jej „ja" wiedziała jednak, iż jest to tylko

kwestia czasu. Żarliwe spojrzenia pełne nie ukrywanej

tęsknoty śledziły każdy jej ruch.

Mogła jedynie przypuszczać, że utrzymując dystans

Joshua chce jej dać czas, czas na przyzwyczajenie się

do nagłej zmiany w ich wzajemnym stosunku. Zamiast

robić z tego problem, powinna być mu wdzięczna.

Wbrew poczuciu zagrożenia i wszystkim pytaniom

bez odpowiedzi, które kłębiły się w jej wnętrzu,

Melissa była szczęśliwa, szczęśliwsza niż kiedykolwiek

w ostatnich latach. Odniosła sukces w pracy i nocne

mary zniknęły, ustąpiwszy miejsca pogodnym marze­

niom sennym. Miała większy apetyt i, prawdę mówiąc,

przybrała na wadze. Ale najważniejsze, że znowu

stała się częścią rodziny. To właśnie rozniecało w niej

wewnętrzny żar.

Bliźniaki ją zaakceptowały. Wyglądało na to, że

uznały jej obecność za rzecz całkiem naturalną. Sama

myśl o opuszczeniu ich łamała Melissię serce.

Tymczasem jednak nie rozwodziła się nad tym, co

smutne. Zajmowała ją chwila obecna, a co będzie, to

będzie.

- Dam centa za twoje myśli.

background image

Melissa wzdrygnęła się, zaskoczona nieoczekiwanym

pojawieniem się Joshui.

- Naprawdę mógłbyś wymyślić coś nowego - po­

wiedziała z ciepłym uśmiechem, patrząc, jak siada

koło niej na ręczniku.

Był cudowny poniedziałkowy poranek. Rozłożyli

się na plaży w Galveston i praktycznie mieli ją dla

siębie. Z okazji ostatniego dnia wizyty cioci Dee

Joshua pozwolił bliźniakom nie iść do szkoły. Sam

wziął urlop z pracy i wszyscy razem postanowili

spędzić dzień na plaży. Mimo października wciąż

było ciepło, tak piękna pogoda zdarzała się rzadko,

nawet we wschodnim Teksasię.

- Wspaniale, że twoja siostra przyjechała - powie­

działa Melissa.

- To prawda, jest cudownie. Szkoda, że nie może

zostać do jutra.

- Dzieci za nią szaleją.

Joshua pochylił się i pocałował ją w nos.

- Ale nie tak, jak za tobą.

Jego bliskość sprawiła, że puls Melissy przyspieszył.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- Za to mnie wiadomo. Szczególnie Sam ma bzika

na twoim punkcie. Od kiedy złamał rękę, ciągle krzątasz

się przy nim. Jesteś już dla niego prawie boginią.

Zdjęła okulary i spojrzała mu w oczy.

- Naprawdę tak myślisz?

- Ja to wiem. - Zbliżył się do jej warg. - A ty jesteś

śliczna. - Joshua słabo jęknął. - Weszło ci to w zwyczaj.

- Co? - spytała.

- Patrzenie na mnie w ten sposób.

Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.

- I co zamierzasz z tym zrobić?

- A co powiedziałabyś na to?

Nagle wycisnął na jej otwarty ustach gorący

pocałunek, potem cofnął się i spoglądał na nią, oparłszy

background image

łokcie ojej ramiona. Przekorny ognik znikł mu z oczu.

Melissa nie umiałaby nazwać tego, co go zastąpiło, ale

po całym jej ciele rozeszły się ciarki.

Mrugnęła. Kiedy spojrzała znowu, Joshua właśnie

schylał głowę, chcąc dokończyć zaczętego dzieła.

- Lisso, tato, spójrzcie, co ciocia Dee znalazła!

Joshua zaklął pod nosem. Z marsem na czole

oderwał wzrok od Melissy i patrzył, jak w ich stronę

biegnie Sara, ile tylko sił w grubych nóżkach.

Melissa zachichotała i dała mu kuksańca w żebra.

- Rozchmurz się, bo twoja córka pomyśli, że coś

się stało.

- Coś się stało. Pragnę cię bardziej...

- Joshua, zachowuj się!

Z miejsca uśmiechnął się przepraszająco.

- Tak, proszę pani.

- Teraz lepiej.

- Więc później? - W jego oczach pełno było obietnic.

- Później - szepnęła.

- Miło było cię widzieć, Dee. Wszyscy bardzo się

cieszymy z twojej wizyty.

Dee Johnson zmarszczyła delikatną twarz w uśmie­

chu i odwzajemniła wylewny uścisk Melissy. Stały na

ganku, podczas gdy dzieci i Joshua ładowali rzeczy

Dee do samochodu.

Zbliżał się zmierzch i Dee niepokoiła się, jak dojedzie

do autostrady.

- Chyba lepiej już pojadę - powiedziała, odrywając

się od Melissy - chociaż wcale nie mam na to ochoty.

Było tak przyjemnie.

- Nie daj na siębie znowu tak długo czekać.

Dee zaczerwieniła się.

- Przyjechałabym wcześniej, ale nie chciałam zo­

stawiać Tommy'ego nawet na dzień.

- Nie musisz się usprawiedliwiać. - Melissa przesłała

background image

jej porozumiewawcze spojrzenie. - Wiadomo, że jesteś

młodą mężatką.

- Dobrze, od tej pory nie będę się usprawiedliwiać.

To zupełnie oczywiste, że nie muszę już się martwić

o Joshuę i dzieci. Jesteś tu panią. Dom, podwórze

i cała reszta wygląda wspaniale.

- No cóż, powiedzmy, że się staram.

- Co więcej, zdziałałaś cuda z moim bratem. Bardzo

się zmienił... - Wzruszyła ramionami i pozwoliła

ostatniemu zdaniu zawisnąć w próżni. Przez cały czas

badawczo przyglądała się Melissię. - Nie wiem jeszcze,

na czym zamiana polega, ale jest niewątpliwa. Może

Joshua ma w sobie więcej swobody, wydaje się mniej

spięty.

Tym razem zaczerwieniła się Melissa.

- Może dlatego, że dostaje dwa uczciwe posiłki

dziennie - powiedziała bez chwili namysłu i dopiero

potem spłonęła jeszcze głębszym rumieńcem.

Dee uśmiechnęła się, jakby czytała w jej myślach:

- Wcale się nie obraziłam. Nigdy nie aspirowałam

do roli kucharki doskonałej. - Uśmiechnęła się szerzej.

- Ale z tego, co słyszę, ty również nie. Nie sądzę, żeby

chodziło o jedzenie, na pewno nie. A ty wciąż

wyglądasz tak samo ładnie. Czy dzieje się może coś,

o czym powinnam wiedzieć?

- Czy on naprawdę powiedział, że nie umiem

gotować? - spytała Melissa, udając wściekłość, która

miała zamaskować jej zmieszanie. Dobry Boże, czyżby

było takie oczywiste, że szaleje za Joshuą?

- Owszem - przytaknęła Dee ze szczyptą złośliwości,

wyraźnie zdecydowana nie oddawać pola. - Ale na

twoim miejscu nie martwiłabym się tym.

Chwila niezręczności minęła i Melissa odprężyła

się. Wydęła wargi.

- Nie martwię się. Między nami mówiąc, nie cierpię

gotowania.

background image

Śmiech Dee wciąż dźwięczał w uszach Melissy,

kiedy w kilka minut później stała w jednym rzędzie

z Joshuą i bliźniakami, patrząc, jak samochód znika

w chmurze pyłu.

- Byłeś u bliźniaków?

Joshua nie odpowiedział natychmiast. Zamiast tego

rozpiął dżinsy, pozwolił im opaść na ziemię i wyszedł

z nogawek.

- Nie ma problemu. Smacznie śpią.

Melissię zaparło dech. Kiedy pieściła i całowała

każdą część jego ciała w nocy, która stała się ich

maratonem miłości, wszystko działo się niemal po

ciemku, przewodnikiem była tylko przyćmiona po­

świata księżyca. Melissa nie widziała jego nagości

w pełnym świetle. Teraz przesuwała po nim spojrzenie

i czuła, że w środku topnieje.

- Masz piękne ciało - szepnęła w końcu. Światło

lampy otaczało go aureolą, w której wyglądał jak

nietykalny grecki bóg.

Zachichotał, odrzucił przykrycie łóżka i bez wysiłku

uniósł jej ciało, obleczone jedynie w przezroczystą

koronkową koszulę.

- Zdaje się, że to moja rola.

- Tylko jeśli nie wierzysz w wyzwolenie kobiet

- odparła frywolnie, przyglądając się, jak Joshua

układa się koło niej.

Przytulił ją do siębie, potem zgasił lampę.

- Wszystko w porządku, wierzę. Możesz robić

ze mną wszystko, czego zapragnie twoje ser­

duszko.

- Wszystko - powiedziała, przesuwając usta po

jego piersi.

- Wszystko - mruknął ochryple.

- Mmm. - Pochłonięta zamachem na jego zmysły,

nic więcej nie potrafiła z siębie wydobyć.

background image

W kilka sekund później Joshua szepnął wprost

w jej usta:

- Wybacz mi, ale nie mogę czekać.

Zaczął pieścić jej uda. Upewnił się, czy jest gotowa.

Melissa z równą gwałtownością objęła go za szyję,

domagając się, by w nią wszedł. Kiedy poczuła,

jak napiera na nią jego twardość, zaczęła pieścić

go dłońmi.

- Och, Melisso!

Ten zduszony okrzyk dodał jej tak potrzebnej

odwagi. Niesamowicie podniecona, wprowadziła go

w siębie, czując, że rozchyla się przed nim w radosnym

oczekiwaniu.

Zbudził ją apetyczny zapach smażonego bekonu.

Uśmiechając się leniwie, prostowała obolałe kończyny.

Raptem obróciła się na bok i spojrzała na zegarek.

Siódma trzydzieści!

W chwilę potem, założywszy kremowy dres, pojawiła

się w drzwiach kuchni. Zwróciły się ku niej trzy pary

oczu.

- Dzień dobry - powiedział lekko Joshua, stojący

przed kuchenką z długim widelcem w ręce.

Bliźniaki siędziały przy stole, ubrane do szkoły,

i spokojnie przeżuwały jajka z grzanką.

- Przepraszam... Zaspałam - powiedziała.

- Czy jesteś chora, Lisso? - spytał Sam, wycierając

usta wierzchem dłoni.

Melissa drgnęła.

- Sam, króliczku, proszę używać serwetki.

- Okay - odparł chłopiec. - Ale czy jesteś chora?

Melissa oblała się rumieńcem.

- Nie, króliczku, nie jestem chora. Tylko... mało

spałam w nocy.

- Dlaczego? - niewinnie spytała Sara.

- Wystarczy, dzieci. - W tonie Joshui było słychać

background image

ponaglenie, choć w oczach tańczyła mu uciecha.

- Kończcie śniadanie.

- Dziękuję, że pomogłeś dzieciom wstać - powie­

działa Melissa, patrząc w ciepłe, niebieskie oczy,

które dokładnie ją lustrowały.

Pokazał zęby w uśmiechu.

- Proszę uprzejmie. Może kawy?

Właśnie wzięła do ręki podaną filiżankę, kiedy

zadzwonił telefon.

- Siedź, ja odbiorę - powiedział Joshua.

Po chwili wyciągnął do niej dłoń ze słuchawką.

- Mężczyzna. Chce rozmawiać z tobą. - Twarz

Melissy wyrażała zdziwienie.

Wstała i podeszła do aparatu.

- Halo.

- Mówi doktor Broughton - oświadczył szorstki

głos. - Pani mnie pamięta?

Serce jej zamarło.

- Oczywiście, doktorze. Co słychać? - Zobaczyła

unoszące się brwi Joshui.

- U mnie wszystko w porządku. A u pani?

- Dziękuję, również - wymamrotała.

Zaśmiał się cicho.

- No, to wymianę uprzejmości mamy za sobą.

Przejdę więc od razu do sprawy.

- Proszę bardzo.

Słuchała przez chwilę, w końcu powiedziała:

- Dobrze, doktorze. Tak. Bardzo dziękuję.

Gdy tylko odłożyła słuchawkę, napotkała wzrok

Joshui.

- O co chodziło? - zapytał.

Spojrzała na niego z naganą. Na zewnątrz wydawał

się spokojny, głos miał beznamiętny, ale rysy twarzy

przybrały nagle wygląd, jakby wykuto je z granitu.

Nie, w rzeczywistości wiele mu do spokoju brakowało.

Z westchnieniem splotła przed sobą dłonie.

background image

- Dzwonił doktor Broughton, administrator szpi­

tala.

- Czego chciał?

Melissa spojrzała szybko na bliźniaki, które chciwie

łapały każde słowo, jakby wyczuły nagłą i radykalną

zmianę w atmosferze.

- Czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym później?

- spytała.

- Dzieci, myjcie zęby i zbierajcie się do szkoły

- powiedział Joshua, nie odrywając od niej wzroku.

- Zaraz, tato - próbował dąsać się Sam.

- Już.

Bliźniaki natychmiast zeskoczyły z krzeseł i wypadły

z kuchni.

- Melisso - Joshua uśmiechnął się, ale w jego

oczach nie było tego uśmiechu.

Krew odpłynęła jej z twarzy.

- Chciał... chciał wiedzieć, czy jestem zainteresowana

rozmową na temat powrotu do szpitala na instruk­

torskie stanowisko. Praca nie byłaby tak wyczerpująca,

jak na intensywnej terapii, ale równie odpowiedzialna

i za te same pieniądze.

W pokoju zapadło ciężkie milczenie.

Kącik ust Joshui lekko się uniósł.

- I co masz zamiar zrobić?

Melissa czuła wewnętrzne rozdarcie. Wkrótce po

przyjęciu posady gospodyni upewniła się, że ta decyzja

była omyłką, że nie jest domatorką i nigdy nią nie

zostanie, nigdy również nie da sobie rady z bliźniakami,

a już bez wątpienia się z nimi nie dogada. Jeszcze

bardziej dręczyło ją przekonanie, że będzie jej brakować

gwaru i krzątaniny wielkomiejskiego szpitala, że

wkrótce zatęskni i do stresów z nimi związanych.

Teraz była mądrzejsza. Miłość do Joshui zmieniła

jej cele i ją samą. Wiedziała, że może tu z nim zostać

na zawsze i będzie zadowolona. Ale jak mogła

background image

zrezygnować ze szpitala bez żadnych zobowiązań

z jego strony? Nigdy przecież nie powiedział, że ją

kocha, mówił tylko, że jej pożąda. Chcąc zabezpieczyć

siębie i swą przyszłość, nie miała innego wyboru, jak

jechać do Houston i przynajmniej wysłuchać oferty

doktora.

- Doktor Broughton chce, żebym w najbliższych

dniach go odwiedziła. - Urwała, szukając spojrzeniem

twarzy Joshui z nadzieją, że coś z niej odczyta. Twarz

była jednak jak nie zapisana kartka.

- I co dalej?

Melissa zaczęła oddychać jak w czasię biegu.

- Zgodziłam się.

Krew odpłynęła mu z twarzy i przez ułamek sekundy

Melissa zobaczyła w jego oczach obraz straszliwej męki.

- Czemu nie dzisiaj? - rzucił Joshua arogancko,

z tężejącą miną.

- Proszę?

- Zapytałem, czemu nie dzisiaj.

Melissa zadrżała, jakby przeniknął ją dreszcz.

- Co...? Nie rozumiem.

- Myślę, że wyraziłem się zupełnie jasno. - Głos

zabrzmiał lodowato i szyderczo.

Usiłując zrozumieć, co Joshua stara się powiedzieć,

Melissa zaczęła się jąkać.

- A... a co z bliźniakami, z domem? - Rozłożyła

ręce.

- Jak to, co z nimi?

- No, przecież nie mogę wyjść teraz zaraz, tak po

prostu, bez...

- Ależ możesz. Poradzimy sobie.

Oblizała nagle wysuszone wargi.

- Czy chcesz powiedzieć, że już mnie nie po­

trzebujesz, że mam sobie iść?

- Tak, właśnie o to chodzi. - Słowa wypowiedziane

przez zaciśnięte usta były zimne.

background image

Westchnęła głośno, mając uczucie, że Joshua wbił

jej nóż prosto w serce.

- Nie możesz chyba...

- Och, właśnie że mogę. Tutaj nie jest twoje miejsce,

i oboje o tym wiemy.

- Jak śmiesz! - krzyknęła. Poczuła się, jakby

umierała, jakby krew kapała jej z otwartej rany.

- Włożyłam w tę pracę całą duszę!

- A teraz masz ochotę wrócić do cywilizacji, podjąć

nowe wyzwanie.

Słowa ugodziły Melissę w serce, zachwiała się,

jakby Joshua ją uderzył. Bez trudności odcyfrowała

uczucie bijące z jego stężałych rysów: wściekłość,

zimna wściekłość.

Kiedy wydało jej się, że ani sekundy dłużej nie

wytrzyma milczenia, Joshua odezwał się znowu.

- Po prostu idź sobie. Zabierz rzeczy i nie...

- ... próbuj tutaj wracać.

- Właśnie. Nie możesz tak sobie raz po raz

wchodzić w nasze życie i odchodzić z niego dla

zwykłego kaprysu.

Zrobiła się sztywna z wściekłości i upokorzenia.

- Tak, myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziesz

- dodał z zaciętą twarzą; usta mu zbielały. - I dla

twojego dobra, i dla mojego.

Zanim Melissa zdołała odpowiedzieć, usłyszała jakiś

dźwięk, a zaraz potem cichy głosik.

- Chcesz odejść, Lisso?

Melissa i Joshua odwrócili się. W drzwiach stały,

trzymając się za ręce, bliźniaki. Wpatrywały się w nich

ze zmieszaniem i przestrachem w oczach.

Melissa podbiegła do nich ze zduszonym okrzykiem,

uklękła, tak że ich oczy znalazły się na jednym

poziomie, i objęła oboje wpół.

- Tak, odchodzę - powiedziała łamiącym się głosem.

- Ale my nie chcemy, żebyś sobie szła - pisnął

background image

Sam. Usta miał ściśnięte w wąską, prostą linię.

- Dlaczego musisz?

Jej odpowiedź uprzedziła Sara, wyciągając ku niej

rękę i kładąc miękką dłoń na policzku Melissy.

- Nie chcemy, żebyś sobie poszła, Lisso. Nigdy.

Bo my cię bardzo kochamy.

- Właśnie - dodał Sam. - Dlaczego nie możesz

zostać na zawsze i być naszą nową mamusią?

Jedynym dźwiękiem, jaki rozległ się w odpowiedzi,

było stłumione przekleństwo Joshui.

- Oboje zmykać. Do samochodu - nakazał bliź­

niakom.

- Ale, tato... - zaczęła Sara.

- Za chwilę przyjdę - powiedział łagodnie. - Bieg­

nijcie.

Oczy Melissy wypełniły się piekącymi łzami, twarzy­

czki bliźniaków zafalowały. Przytrzymała oboje jeszcze

przez chwilę i chwiejnie wstała.

- Idźcie, tak jak tatuś mówi. - Uśmiechnęła się

przez łzy. - Zobaczymy się później, dobrze?

Przytaknęli ze zwieszonymi głowami.

Melissa mocno przygryzła dolną wargę, żeby

powstrzymać się od płaczu. Stała bezradna i patrzyła,

jak dwie małe postaci odchodzą przygnębione, ze

skulonymi ramionami.

W chwili gdy znaleźli się poza zasięgiem ich uszu,

Melissa odwróciła się z powrotem.

- Joshua... Niech cię szlag trafi.

Ostentacyjnie ją ignorując, ruszył wolno do drzwi,

nieprzejednany w swej postawie.

- Odwiozę dzieci do szkoły. Żeby cię tu nie było,

kiedy wrócę.

Zamknął za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.

Wściekłość Melissy nagle odpłynęła. Jej miejsce

zajęło całkowite otępienie. Łzy płynęły teraz swobod­

nym strumieniem, parząc policzki. Zrób coś, powie-

background image

działa do siębie, czując, że jej wnętrze obumiera. Cóż

jednak mogła zrobić? Stwierdzono wyraźnie, że nie

jest osobą mile widzianą, w naturze Melissy zaś nie

leżało pozostawanie tam, gdzie jej nie chcą. Co więcej,

Joshua dowiódł, że miała rację, on jej nie kocha.

A ponieważ nie kocha, to łatwo pozwolił jej odejść.

Pod zaciśniętymi powiekami wciąż obficie groma­

dziły się piekące łzy. Przycisnęła rękę do serca; biło

tak szybko, że aż boleśnie.

Nie wiedziała, jak długo tam stoi. Przychodziło jej

na myśl, że powinna się ruszyć. Ale wtedy zaczynała

się zastanawiać, jak to zrobić, skoro roztrzaskano jej

serce na milion kawałeczków.

Przez następne tygodnie Melissa znalazła zapo­

mnienie w pracy. Mimo to czuła się, jakby żyła

w próżni. Wszystko wydawało się nieprawdziwe,

chociaż z obowiązków wywiązywała się perfekcyjnie,

tak w każdym razie twierdzili zwierzchnicy.

Nigdy przedtem nie pracowała równie ciężko. Kiedy

nie musiała być w klasię ani w biurze, siędziała

w bibliotece. W mieszkaniu spędzała jak najmniej

czasu, poza szpitalem nie prowadziła żadnego życia

towarzyskiego, tłumacząc sobie, że uczucie pustki

i tępoty minie szybciej, jeśli będzie nieustannie zajęta.

Wbrew wysiłkom, myśli o Joshui i bliźniakach

wciąż zajmowały jej umysł. Machinalnie starała się

pracować jeszcze intensywniej.

Metoda dawała wyniki, póki Melissy nie zawiodło

zdrowie. Przez dwa dni siędziała w domu, przeziębiona.

W dodatku miała kłopoty z żołądkiem.

Drugiego dnia po lunchu leżała na tapczanie, kiedy

ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła. Pojawiła się

przed nią roześmiana twarz Laurie.

Uśmiech przyjaciółki szybko jednak ustąpił miejsca

ponurej minie.

background image

- Boże, wyglądasz jak z tamtego świata.

Melissa uśmiechnęła się do niej krzywo.

- Dzięki, droga przyjaciółko, zdaje się, że dobrze

wiesz, jak kogoś pocieszyć. Ale w każdym razie wejdź

- powiedziała. - Chętnie bym cię uścisnęła, ale nie

chciałabym, żeby spotkało cię to, co mnie.

Laurie weszła, powiesiła torebkę na oparciu i roz­

siadła się na krześle.

- Chyba nie zapracowałaś się na śmierć? Jesteś

naprawdę chora?

- Podłapałam jakiegoś wirusa.

Laurie przyjrzała jej się uważnie.

- Na miłość boską, usiądź, zanim się przewrócisz.

Melissa znów się uśmiechnęła, ale posłuchała.

- Och, jak dobrze, że przyszłaś - powiedziała

ciepło. - Co, do licha, sprowadza cię do Houston?

- Dwie sprawy - odparła Laurie z szerokim

uśmiechem, beztrosko wzruszając ramionami. - Ty

i chłopak, z którym mam randkę. Przyjechał na

seminarium na temat ubezpieczeń i chciał, żebym do

niego dołączyła. A ponieważ jest sobota... - zawiesiła

głos.

- Cieszę się, że cię widzę.

- Skoro tak, to czemu nie reagowałaś na moje

wiadomości? Bóg wie, ile ich nagrałam.

- Dzwoniłam do ciebie i zostawiłam informację, że

wracam do Houston.

- Zamiast dzwonić, mogłaś przecież przed wyjazdem

z Nacogdoches wpaść do mnie, do domu albo do biura.

Melissa wytarła o szlafrok ręce, które nagle zrobiły

się lepkie, i odwróciła spojrzenie.

- Za bardzo mnie trzepnęło, ot co.

- Co się stało? - spytała miękko Laurie.

- Joshua mnie wylał - Melissa nawet nie usiłowała

ukryć goryczy.

Brew Laurie szybko się uniosła.

background image

- Po co, u licha, miałby to robić? Zdawało mi się,

że wszystko idzie jak najlepiej.

- Szło, dopóki nie zadzwonił doktor Broughton.

- I chciał, żebyś wróciła do pracy, tak?

- Tak.

- A co Joshua na to?

Melissa opowiedziała. Kiedy skończyła, w pokoju

zapadła cisza.

Laurie wyciągnęła rękę i uścisnęła dłonie Melissy.

- Kochasz go, prawda?

Melissa z trudem przełknęła ślinę, ale odpowiedziała

spokojnie i wyraźnie.

- Tak. Bóg świadkiem, że tak. Tyle że Joshua tego

nie odwzajemnia.

- Skąd wiesz? Mogłaś go spłoszyć. Myślałaś kiedyś

o tym? Może pomyślał, że jak już pojedziesz do

Houston, to nie wrócisz do niego i dzieci.

Melissa wstała i natychmiast chwyciła za bok

tapczanu, żeby utrzymać równowagę.

- Hej, nie przejmuj się - powiedziała Laurie.

- Wszystko w porządku. - Melissa uśmiechnęła

się z przymusem. - Przeziębienie mam prawie z gło­

wy. Tylko jeszcze te paskudne mdłości i zawroty

głowy.

- Co powiedział lekarz?

- Pójdę jutro, to się czegoś dowiem.

- Chcesz coli?

Melissa znowu usiadła, opierając głowę o poduszkę.

- Dobry pomysł. Cola jest w lodówce, zimna.

Zanim Laura wróciła z dwiema szklaneczkami coli,

Melissię przeszedł kolejny atak mdłości, choć uczucie

obezwładniającej słabości pozostało.

Dziękując uśmiechem, Melissa wzięła szklaneczkę

z rąk przyjaciółki i pociągnęła spory łyk.

- Mmm. Trafiłaś.

- Zdawało mi się, że to ci dobrze zrobi.

background image

Przez chwilę sączyły colę w milczeniu. Potem Laurie

odezwała się.

- Nie miałaś od niego wiadomości. - Było to

stwierdzenie, nie pytanie.

Z wielkim wysiłkiem Melissa odstawiła szklaneczkę

na stolik obok.

- Nie - odparła tępo. - Ani od niego, ani od

kogokolwiek z jego otoczenia.

Skrzyżowały spojrzenia. W oczach Laurie widoczne

było zakłopotanie.

- Tak myślałam. Nie chciałam, żeby to na mnie

wypadło, ale wyraźnie nie mam wyboru.

Serce podskoczyło Melissię do gardła.

- Mów, o co chodzi.

- Joshua miał wypadek w pracy. Jest ranny.

Melissa poczuła duszność, potem krzyk rozchylił

jej wargi.

- Nie zamierzasz chyba zemdleć? - spytała zanie­

pokojona Laurie, z oczami utkwionymi w bladej,

udręczonej twarzy przyjaciółki.

Melissa siadła sztywno i nieruchomo. Joshua ranny.

Nie mogła znieść tej myśli.

- Wiem jeszcze coś, kochanie, ale tym razem to

dobra nowina - powiedziała Laurie pospiesznie. - Już

wyszedł ze szpitala i jest w domu. Przynajmniej tak

napisali w artykule.

Słoneczne światło sączyło się przez okno, ożywiając

w pokoju tajemnicze cienie. Żadna z nich nie zwróciła

na nie uwagi.

Melissa zamrugała, zbita z tropu.

- Artykuł?

- Masz, przeczytaj sama - powiedziała Laurie,

sięgając do kieszeni po złożony kawałek papieru.

Melissa potrząsnęła głową.

- Powiedz mi, proszę, co tam piszą.

- Na budowie pękła lina od windy i kabina runęła

background image

na ziemie. Joshua był w środku. Doznał wstrząsu

mózgu i ogólnych potłuczeń.

Melissa chwyciła ręką za gardło.

- Kiedy... kiedy to się stało?

- W zeszłym tygodniu.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Próbowałam, ale nie reagowałaś na moje wiado­

mości. Nie chciałam czegoś takiego nagrywać na

taśmę. Zresztą sądziłam, że może jego siostra do

ciebie dzwoniła.

- Och, Laurie - wykrzyknęła Melissa - co ja mam

zrobić?

- A co chcesz zrobić?

Melissa znowu wstała i podeszła do okna.

Nie odezwała się, więc Laurie mówiła dalej.

- Nie mogę ci powiedzieć, kochanie, co masz zrobić.

To ty wiesz. Ale wyraźnie cierpisz, i to nie z powodu

choroby. A może właśnie z powodu choroby. Sercowej.

Melissa odwróciła się właśnie, w chwili gdy łzy

trysnęły jej z oczu.

- Och, kochanie, nie chcę cię oglądać w takim

stanie. Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?

Melissa splotła przed sobą ręce i uśmiechnęła się

przez łzy, ale kiedy się odezwała, głos brzmiał

niepewnie.

- Zdaje się, że potrzebuję trochę czasu do namysłu.

Nie ma o czym myśleć. Kocham go. Nic się nie

zmieniło i nie zmieni.

Laurie westchnęła.

- Będę na tym seminarium. Masz tu numer i w razie

potrzeby dzwoń.

- Obiecuję.

Zamknąwszy drzwi za Laurie, Melissa oparła się

o twarde drewno, robiąc coś, czego nie robiła, od

kiedy spakowana opuszczała dom Joshui. Pochyliła

się i zaczęła szlochać.

background image

Płakała, póki nie zabrakło jej łez, ale nie poczuła

ulgi. Laurie miała rację. Melissa cierpiała i musiała to

przyznać.

Brakowało jej bliźniaków. Brakowało jej wiejskiego

życia. Brakowało jej drzew. Brakowało chłodnego,

rześkiego powietrza. Brakowało jej poczucia, że jest

częścią rodziny.

Ale najbardziej ze wszystkiego brakowało jej Joshui,

jego uśmiechu, lekko ochrypłego głosu, jego rąk i ust

na jej ciele. Pragnęła go zobaczyć, chciała się upewnić,

że nic mu się nie stało. Z bólem przypomniała sobie

jednak, że Joshua nie chce jej oglądać. Wyrzucił ją.

Mimo słabości, zaczęła się przechadzać wielkimi

krokami po pokoju. Myśli biegły w rytmie kroków.

Dostrzegła nagle z uderzającą jasnością, że bez

bliźniaków i Joshui jej życie nie ma sensu. A jeśli

znaczą dla niej tak wiele, to jest o kogo walczyć.

Warto spróbować, nawet jeśli ma zaryzykować

i przegrać.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Tato, kiedy Lissa wróci? - spytała Sara z ustami

wygiętymi w podkówkę.

Joshua westchnął. Leżał, stłoczony z bliźniakami,

na środku własnego łóżka, mając po jednej stronie

Sarę, a po drugiej Sama. Przez ostatnie pół godziny

czytał im opowiadania z ich ulubionych książeczek.

Zanim bliźniaki przywędrowały do jego pokoju

i wlazły mu do łóżka, Joshua dopilnował, żeby się

umyły. W różowej koszulce, z rumianymi policzkami

i lokami wijącymi się na głowie, Sara wyglądała

prześlicznie, podobnie jak Sam, którego koszulka

była dla odmiany niebieska.

Przez chwilę Joshua bał się, że duma i miłość

rozsadzą mu serce. Aż trudno mu było uwierzyć, że

jest ojcem takiej dwójki. Ale wraz z dumą poczuł

także ogromny ciężar. Chciał im zapewnić najlepsze,

co można w życiu. Chciał im dać Melissę.

- Mmm, Saro, córeczko, pachniesz tak smakowicie,

że można by cię zjeść - powiedział w końcu Joshua,

starając się zapanować nad myślami, a jednocześnie

próbując odwrócić uwagę dziewczynki.

Sara zachichotała i wtuliła się w niego jeszcze

bardziej. Machinalnie otoczył ją ramieniem.

- Lissa dała mi trochę swojego pudru. Powiedziała,

że na mnie pachnie ładniej niż na niej.

- Tak powiedziała, aha - powtórzył słabo. Za

każdym razem, kiedy padało imię Melissy, a zdarzało

się to przynajmniej sto razy dziennie, czuł, jakby ktoś

dał mu pięścią w brzuch. Ten więczór nie stanowił

background image

wyjątku. Był nawet gorszy. Lekarz nie pozwolił mu

wrócić do pracy i dlatego Joshua miał mnóstwo czasu

na rozmyślanie, rozmyślanie o Melissię i o tym, co

mogło się zdarzyć.

- Boli cię głowa, tato? - Tym razem Sam spojrzał

na niego dociekliwie.

Joshua zmierzwił jego loki.

- Nie, synku. Dlaczego tak myślisz?

- Bo masz dziwną minę.

Joshua głęboko odetchnął.

- Nic się nie martw. Niedługo będę jak nowy. Tak

mówił doktor Ramsey. Powiedział też, że za parę dni

mogę wrócić do pracy. A jeśli o pracy mowa, to czas,

żebyście zmykali do łóżek. Jutro idziecie do szkoły.

- Występuję w szkolnym przedstawieniu - powie­

działa entuzjastycznie Sara.

- I co z tego - warknął Sam.

- Hej, synku, tak się nie mówi do siostry. Powinieneś

być z niej dumny.

- Nic mnie to nie obchodzi. Nie lubię szkoły.

- Oj, Sam, lepiej nie zaczynaj znowu.

- Tato, on od tamtej pory nie miał żadnego kłopota

- wtrąciła Sara cichym i słodkim głosem.

- Mówi się „kłopotu", młoda damo. Twój język

pozostawia ostatnio wiele do życzenia. - Odwrócił się

do Sama. - Pracuj tak dalej. Jestem z ciebie dumny.

- Ja jeszcze nie chcę iść - mruknął, próbując

naciągnąć na siębie kołdrę. - Chcę, żeby była tu Lissa.

Joshua westchnął ciężko. Ogarnęło go przerażające

poczucie zagubienia i beznadziejności.

Chociaż obojgu, i Samowi, i Sarze, brakowało

Melissy, oboje byli zagubieni, to Sam przeżywał

stratę bardziej. Od kiedy Melissa odeszła, dwa razy

były z nim problemy w szkole. Za drugim razem

wychowawczyni wezwała Joshuę.

- Niech pan usiądzie, panie Malone - powiedziała,

background image

kiedy w oznaczonym czasię zjawił się u niej w pokoju,

trzymając kapelusz w dłoni.

Usiadł, a nauczycielka przeszła natychmiast do

rzeczy.

- Wczoraj, bawiąc się klockami, Sam powiedział

słowo na eh.

Joshua zamrugał.

- Słowo na eh? Przykro mi, ale nie...

- Pański syn powiedział „cholera", panie Malone.

A my nie pozwalamy używać w klasię takich wyrażeń.

Joshua poświęcił wszystkie siły, żeby zachować

powagę na twarzy, i jakoś mu się udało.

- Bezwzględnie ma pani rację, panno Clayton.

- Zamiast uderzyć w klocek, Sam trafił się w palec.

Wtedy to powiedział. Kiedy nauczyciel przyprowadził

go do mnie, skarciłam go, że używa takich wyrażeń

w szkole. - Przerwała i z dezaprobatą spojrzała na

Joshuę. - Chce pan się dowiedzieć, co usłyszałam

w odpowiedzi?

Joshua poruszył się niespokojnie.

- Domyślam się.

- No cóż, by zacytować pańskiego syna: „Kiedy

mój tata trafi się w palec, to mówi cholera."

Zdarzyło się to w dwa dni po wyjeździe Melissy.

Joshua usiłował wypełnić lukę, którą stworzyła jej

nieobecność, ale poniósł całkowite fiasko, chociaż

starał się bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

Nigdy nie przeżywał swojej porażki tak mocno, jak

w chwili gdy patrzył na twarz syna, po której ciurkiem

lały się łzy.

Nie mogąc znieść cierpienia, widocznego w oczach

synka, Joshua wtulił brodę między jego loki i przycisnął
go-

- Ja też chciałbym, żeby Lissa tu była, synku.

- Dlaczego nie możemy po nią pojechać? - spytała

naiwnie Sara.

background image

Joshua wyprostował się.

- Chciałbym, słoneczko, żeby to było takie proste.

- Dlaczego ona się na nas gniewa?

- Nie na ciebie, słoneczko - powiedział, czując, że

coś ściska mu gardło. - Ale są rzeczy, których ty

i Sam nie rozumiecie, bo jesteście za mali.

Nagle Sara wygramoliła się i uklękła przed nim,

kładąc mu dłonie na policzkach. Wyraźnie sprawiło

jej to przyjemność. Jej podniecony oddech był ciepły,

Joshua poczuł go na twarzy.

- Tato, czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby

wróciła do domu?

„Czy możemy do niej jechać i poprosić, żeby

wróciła do domu?" Jeszcze długo po położeniu

bliźniaków do łóżka Joshua miał w głowie to pytanie.

Odpowiedzi nie znał ani wtedy, ani teraz. Wiedział

tylko, że jest potwornie zmęczony, głowa mu pęka

i już od dawna powinien leżeć w łóżku. Tymczasem

powlókł się do gabinetu, usiadł i schował twarz

w dłoniach, pozwalając Melissię opanować jego

myśli.

O tym, że ją kocha, wiedział już od dawna, na

wiele dni przed porankiem z fatalnym telefonem,

choć nie chciał się do tego przed sobą przyznać.

Niewiele brakowało, by wyrzucił to z siębie. Kiedy

odłożyła słuchawkę, było już jednak za późno.

Jej spojrzenie, zainteresowanie w głosię nie umknęły

jego uwadze. Pragnęła wrócić do Houston, był tego

pewien. A kiedy spytał ją, co zamierza, i powiedziała

mu, chciał ją pochwycić i nigdy nie puścić.

Dlaczego więc tego nie zrobił? Dlaczego nie poprosił

jej, żeby została? Czemu jej nie błagał? Przez dumę.

Przez nadmiar cholernej dumy i strach, że się nie

zgodzi.

Poza tym Melissa nigdy nie traktowała pracy u niego

background image

jako zajęcia na całe życie. Wiedział o tym, kiedy ją

przyjmował. Nie mógł więc w żaden sposób usprawied­

liwiać swojej słabości, zakochania się.

Powinien się z tego śmiać, gdyby nie było to tak

bolesne. Ale cóż on znaczy? Jest tylko zwykłym

chłopakiem, który miał pod górkę do szkoły, dostał

w życiu parę kopniaków i wciąż jeszcze brakuje mu

ogłady, wykształcenia.

Melissa stanowiła jego przeciwieństwo. Taka piękna

i wykształcona. Wygrała życie. Mój Boże, była

pielęgniarką, czekała ją obiecująca kariera. Dlaczego

miałaby mieć ochotę na życie w mieścinie i obarczanie

się mężczyzną z dwojgiem dzieci?

Do diabła, wiedział, że się nad sobą rozczula,

upaja żalem nad sobą, ale nie mógł przestać.

Zbliżał się świt. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zaraz

nie weźmie się w garść, będzie do niczego. A jeśli

przyznałby się do błędu, to czy mógłby się z nią

spotkać, tak jak błagała go Sara? Czy umiałby pokonać

własną dumę, pojechać do Melissy?

Nie wiedział. Uczciwie mówiąc, nie wiedział.

Dom wyglądał na opuszczony, ale była pewna, że

tak nie jest. W garażu stał samochód, obok także

furgonetka. W każdym razie przejeżdżała koło budowy

i tam Joshui nie było.

Co właściwie miała mu zamiar powiedzieć?

Czując, że zaczyna się pocić pod pachami, otworzyła

drzwiczki i wysiadła.

Powietrze było ostre, pełne zapachu palonych liści.

Bzykały owady. Śpiewały ptaki. Melissa nie zdawała

sobie jednak sprawy z otaczających ją widoków

i dźwięków, tak bardzo skupiła się na swej misji. Ale

im bardziej zbliżała się do frontowych drzwi, tym

częściej się potykała.

Boże, to jest chorobliwe. Przecież ich życia splotły

background image

się na krótko. W rzeczywistości byli jak dwa statki

mijające się w nocy.

Drżącymi palcami odsunęła z oczu kosmyk wło­

sów i zmusiła się do ruszenia. Nogi miała całkiem

sztywne. Postanowiła jednak doprowadzić sprawę

do końca, a skoro zaszła już tak daleko, nie mogła

się wycofać.

Musiała przynajmniej upewnić się, że nic mu nie

jest. O tym, że nic groźnego się nie stało, wiedziała

tylko z gazety. Jako pielęgniarka miała pełną świado­

mość, że często uderzenie w głowę może spowodować

trwały uraz.

Dobry Boże, a co będzie, jeśli nie zgodzi się z nią

porozmawiać?

W końcu zebrała odwagę i nacisnęła guzik dzwonka.

Rozległ się dźwięk, jak zwykle głośny, przyzywający.

Melissa czuła się potulna, spięta i zagrożona.

Drzwi otworzyły się.

Na jego widok chciała się zapaść pod ziemię. Ale

stała, jakby wpadła w potrzask.

- Melissa?

W tym słowie było tyle niedowierzania, że musiała

się przytrzymać framugi.

- Witaj, Joshua - powiedziała cicho. - Mogę wejść?

Bez słowa odsunął się i wpuścił ja do domu.

Melissa czuła silny ucisk w żołądku. Bała się przedtem,

że Joshui nie ucieszy jej widok. Boże, jak teraz

bolało, że rzeczywiście się nie ucieszył.

Nie zatrzymała się, aż w służbówce. Ogień syczał

wesoło w kominku, ale był zasłonięty metalową płytą,

jakby Joshua właśnie miał wyjść. Przez chwilę wdychała

mocny aromat drewna, starając się opanować. Ocze­

kiwało ją o wiele trudniejsze zadanie, niż sobie

wyobrażała.

Położyła torebkę na tapczanie i odwróciła się, żeby

spojrzeć na Joshuę. Stał w zasięgu ręki. Wychudzoną

background image

twarz z szaroniebieskimi cieniami znaczyło piętno

cierpienia.

- Pewnie cię dziwi, dlaczego tu jestem - powiedziała

w końcu. Wzruszenie ścisnęło jej gardło, z trudem

wydobywała z siębie słowa.

Nie odezwał się, tylko żyły pulsowały mu na szyi.

- Jak... jak się czują bliźniaki?

- Dobrze.

- Cieszę się.

Zawisło między nimi milczenie.

- Czy to dlatego przyjechałaś, żeby zobaczyć

bliźniaki?

- Nie.

Utkwił w niej wzrok, jakby oczekiwał, że będzie

mówiła dalej. Przyjrzała się dokładnie jego oczom,

ale niczego nie zdradzały.

- Laurie powiedziała mi, że miałeś wypadek.

- Czuję się dobrze - powiedział szorstko.

- Nie wyglądasz na to - szepnęła.

- Ale tak się czuję - odparł beznamiętnie.

Ogarniające ją pragnienie natychmiastowej ucieczki

było niezwykle silne, ale stała w miejscu. Musiała mu

powiedzieć, z czym przyszła, nawet gdyby miało ją to

zabić.

- I dlatego wróciłaś? Chciałaś spytać o moje

zdrowie? - Powiedział to głosem zmęczonego czło­

wieka, w oczach miał cierpienie, ale Melissa nic z tego

nie dostrzegła. Ze spuszczoną głową, desperacko

próbowała wydusić z siębie słowa, które wyraziłyby,

co dzieje się w jej sercu.

- Melisso - ochrypły szept rozdarł jej duszę.

- Odpowiedz mi.

Postanowienie w niej słabło. Szukając oparcia,

przytrzymała się ramy tapczanu. Kto byłby w stanie

odgadnąć, co myśli i czuje Joshua? Jest więcej niż

prawdopodobne, iż odkrycie tego zajęłoby więczność.

background image

Melissa wiedziała tylko, że chce być częścią tej

więczności.

Co powinna teraz zrobić? Przeżywała najważniejszą

chwilę w życiu, lecz jednocześnie zwlekała, pewna, iż

słowa potrzebne do przekonania go, że są dla siębie

stworzeni, spoczywają w niej jak bezcenny skarb.

Nagle słowa, jakby nabrały własnej mocy, popłynęły

z jej ust.

- Kocham cię, Joshua. Przez całe życie tak nie

kochałam, chociaż... chociaż widzę wyraźnie, że nie

odwzajemniasz moich uczuć... - Głos jej zadrżał

i załamał się. Łzy stanęły w oczach. Odwróciła się

i po omacku ruszyła do drzwi.

Ale nie zdążyła do nich dojść.

Joshua szarpnął ją ku sobie i mocno przycisnął. To

było niebo. Melissa wcale nie chciała, by Joshua

pozwolił jej odejść, ale odepchnęła go.

- Joshua, ja...

- O Boże, Melisso, ja też cię kocham... Tak bardzo.

- To dlaczego... dlaczego byłeś taki zimny, taki...?

- Balem się... - powiedział cicho. - Bałem się, że

naprawdę wróciłaś przez ten wypadek, a nie z miłości

do mnie. - Przerwał i wziął głęboki oddech. - Kiedy

przeszłaś przez próg, wiedziałem już, że tym razem

nie mogę cię wypuścić, wszystko jedno jakim sposobem.

- Och Joshua... - Tylko tyle zdążyła powiedzieć,

bo silna dłoń ujęła jej brodę, odchyliła głowę i Joshua

spojrzał jej głęboko w oczy. W jego wzroku płonęła

namiętność i było w nim coś jeszcze. Miłość. Melissa

zobaczyła tam miłość.

Czuła, jak po twarzy powoli spływają jej piekące

łzy. Joshua gwałtownie ją pocałował. Przez dłuższą

chwilę nie mogli oderwać się od siębie. W końcu

Joshua odsunął się nieco i spojrzał na nią.

- Właśnie wyjeżdżałem do Houston, wiesz?

- Naprawdę?

background image

- Przekonaj się. Na tapczanie leży moja kurtka,

a kominek jest zasłonięty. Przed chwilą skończyłem

rozmawiać z Alice na temat bliźniaków.

Wpatrywała się w niego z zatroskaną twarzą.

- Przecież miałeś wstrząs mózgu. Chyba jeszcze

nie powinieneś prowadzić samochodu.

- W każdym razie miałem zamiar jechać. Uznałem,

że nie mogę dłużej czekać, muszę powiedzieć ci, co

czuję.

- To tak jak ja - szepnęła. - Właśnie dlatego

jestem tutaj.

- Och Melisso, straciliśmy tak wiele drogocennego

czasu.

- Miesiąc - powiedziała drżąc. - Ale wydawało mi

się, że to całe życie.

- Czy wybaczysz mi kiedykolwiek, że byłem takim

niewdzięcznikiem?

- Tylko jeśli ty wybaczysz mnie.

Cały zadrżał i delikatnie pocałował ją w policzek.

- Od kiedy tylko cię ujrzałem, pragnąłem cię tak

trzymać, całować. - Zaśmiał się, pełen skruchy. - Nie

mogłem przestać myśleć, że jesteś najwspanialszą,

najśliczniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem

i w żaden sposób nie mogłem sobie odebrać przyjem­

ności poflirtowania z tobą.

- Ty diable.

- Ha - uśmiechnął się szeroko. - Tak było. Ale

gdy postawiłaś się wtedy w kuchni i...

- Muszę ci powiedzieć, że nie...

Pocałował ją nagle, nie dając jej sprostować. Przez

kilka chwil w pokoju panowała cisza.

- Właśnie, że tak.

- No cóż, przyznaję, że na żadnego mężczyznę nie

reagowałam tak, jak na ciebie. Kiedy mnie dotknąłeś,

czułam się, jakby poraził mnie prąd.

Joshua nagle spoważniał.

background image

- Ale nigdy nie myślałem, że będzie z tego coś

więcej. Nawet przed sobą nie przyznałbym się do

swoich uczuć, gdyby nie ten telefon.

- Och, Joshua, mój najdroższy, ja też nie. Nie

chciałam sobie komplikować życia przez mężczyznę.

Dość miałam problemów po stracie rodziny i kłopotach

z karierą zawodową.

- Jeśli już mowa o twojej karierze... - zaczął Joshua

udręczonym głosem.

- Pst, nie mów o tym, nawet nie myśl. Kariera

przestała być dla mnie najważniejsza. Liczysz się

tylko ty i bliźniaki, chociaż jestem pewna, że któregoś

dnia wrócę do zawodu.

- Ale tutaj, w Nacogdoches.

- To się rozumie samo przez się. Teraz interesuje

mnie tylko bycie z wami, chcę znowu stać się częścią

domu i rodziny.

- Ja też tego pragnę - powiedział, pociągając ją na

miękki dywanik przed kominkiem.

- A co z bliźniakami? Czy będą chciały...

Nie pozwolił jej skończyć zdania.

- Oczywiście, że tak. Nie masz pojęcia, jak bardzo

im ciebie brakuje. Prawdę mówiąc, od czasu gdy

wyjechałaś, słyszę wyłącznie, że Lissa to, Lissa tamto

i kiedy Lissa wróci.

Melissa uśmiechnęła się przez łzy.

- Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć.

- Zrobimy im niespodziankę, pójdziemy po nie do

szkoły. Ale najpierw mamy jeszcze coś do skończenia.

Wyszeptała jego imię, on zaś przyciągnął ją bliżej

i ukrył twarz w jej włosach. Potem lekko kąsając

szyję zaczął zbliżać się do ust. Jej ciało natychmiast

poczuło bijące od niego ciepło. Tuląc się, Melissa

chciwie odwzajemniała pocałunki.

- Najdroższy, nie powinniśmy - szepnęła.

Zaśmiał się cicho.

background image

- Kochanie, wierz mi, że ranę miałem na głowie.

Z tą częścią ciała wszystko jest w porządku. - Położył

jej dłoń na twardniejącej męskości.

Oczy Melissy szeroko się rozwarły.

- Masz rację.

Znów cicho się zaśmiał.

- Uwielbiam, kiedy się czerwienisz.

- Jesteś okropny!

- Ale tobie się to podoba.

- Wiem o tym. - Zmarszczyła nos.

Położył głowę na jej piersiach i mimo bluzki sprawił,

że brodawki jej stwardniały.

- Wyjdziesz za mnie?

W odpowiedzi na ten słodki atak Melissa wyprężyła

się pod nim.

- O, tak.

- Kiedy? - Rozpiął jej bluzkę, dotykając wargami

aksamitnej, pachnącej skóry.

Melissa lekko pociągnęła go za włosy do góry, tak

że uniósł głowę.

- Dzisiaj, jutro, zawsze.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Kocham cię nad życie, ale jeszcze pozostaje

druga strona medalu. Nie chcę niczego udawać. Jestem

brutal, grubianin i narwaniec. Może jeszcze gorzej.

Delikatnie przesunęła palcami po jego twarzy,

zatrzymując je na brodzie, jakby jeszcze raz chciała

się zapoznać z każdą płaszczyzną, każdym zagłębie­

niem.

- Ale ja bardzo chcę spróbować - powiedziała,

uśmiechając się z zadowoleniem. - Cokolwiek by

mówić, nie jesteś nawet w połowie taki nieokrzesany,

jak myślisz.

Potarł nosem o jej kark.

- Jesteś pewna?

- Absolutnie.

background image

- Pomyśl, czy będziesz mogła ze mną mieszkać?

- Spróbuj tylko mnie od tego odwieść.

Pokazał zęby w uśmiechu.

- Kiedy zrealizuję ten kontrakt, mogę stać się

bogaty.

- Mmm, moja mama zawsze mówiła, że bogacza

kocha się równie łatwo jak biedaka.

- Sprytna kobieta była z twojej mamy.

Potem ogłuchli i oślepli na wszystko dookoła,

szybko pozbywając się strojów. Klęczeli na dywaniku

twarzą w twarz, nadzy. Joshua jęknął i pochylił się.

Najpierw znalazł wargami usta Melissy, potem objął

nimi brodawkę piersi.

W końcu podniósł spojrzenie i wyszeptał:

- Tak się martwiłem, że już nigdy cię nie dotknę,

nie poczuję twojego smaku.

Gorąco oddechu wypełniło jej ucho. Schyliła się

i zaczęła całować brzuch Joshui. Ogarnęła ją taka

namiętność, że nie była pewna, czy w ogóle jest

w stanie oderwać wargi od jego ciała.

- Jeszcze! - krzyczał. - Jeszcze!

Przetoczył się na plecy i uniósł ją. Otoczyła go

nogami i przyjęła całego do środka. Potem leżeli

obok siębie, nasyceni i wyczerpani, rozpaleni, z ciałami

spływającymi potem.

- Kocham cię - powiedziała, wiodąc palcem po

jego wardze.

- Ja też cię kocham.

Znów go pocałowała i drgnęła, jakby chciała wstać.

Chwycił ją za przegub.

- Dokąd idziesz?

- Donikąd - wymruczała. - Jest... Jest coś, o czym

powinnam ci powiedzieć.

Oczy Joshui zachmurzyły się.

- Nie jesteś chyba chora?

- Skąd ci to przyszło do głowy?

background image

Przyjrzał jej się badawczo oczami pełnymi troski.

- Kiedy zobaczyłem cię w drzwiach, miałem wra­

żenie, że wychudłaś. - Wzruszył ramionami. - Chciałem

nawet zapytać, czy się dobrze czujesz, ale... - Urwał.

- Nie martw się. Nie jestem chora. - Uśmiechnęła

się do niego lekko. - Jestem w ciąży.

Joshua zmartwiał.

- W ciąży?

Skinęła głową, patrząc na niego niespokojnie.

- Kiedy... kiedy się o tym dowiedziałaś?

- Wczoraj. Myślałam, że to jakiś wirus, ale okazało

się, że nie.

- Czy jesteś szczęśliwa? - zapytał uspokojony.

- A ty?

- Oczywiście, że tak. - Uśmiechnął się tak szeroko,

jak nigdy dotąd. - Jesteś wspaniała, wiesz? - Głos

Joshui brzmiał cicho, ciepło i był przepełniony miłością.

Kiedy wstali i ubrali się, otoczył ją ramionami,

a ona ukryła twarz na jego piersi.

- Kocham cię, Joshua - powiedziała jeszcze raz.

- I tak się cieszę, że uradowała cię wiadomość

o dziecku.

- Och, kochanie, czyżbyś wątpiła? Nasza rozkosz

jeszcze się zwiększy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
089 Baxter Mary Lynn Płomień miłości
Baxter Mary Lynn Pewnego lata w Lufkin
Baxter Mary Lynn Prezent dla Joni
Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
345 Baxter Mary Lynn Dziewczyna z miasta
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
122 Baxter Mary Lynn Moje maleństwo
078 Baxter Mary Lynn Nie bój się ryzyka
36 Mary Lynn Baxter Melisso, wróć
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
45 Mary Lynn Baxter Mezalians
01 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
1996 15 Wakacyjna miłość 2 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin

więcej podobnych podstron