Rozdział 25: Ametyst! Fuzja światła i ciemności?!
Lina, widząc ametyst na szyi Xella mało go nie udusiła. Miała szczerze dość błądzenia i poszukiwań, dlatego nazajutrz postanowili od razu uruchomić kamień. Rano okazało się, że mają nieoczekiwanych gości. Przy wolny, stoliku czekali na nich Raven i Amelia. Ruda z uśmiechem powitała przyjaciół. Lubiła Nieśmiertelnego, mimo że kiedyś próbował ją zabić. Teraz nie było to ważne. Gdy wysłuchali wyjaśnień Kariny uzupełnianych czasem przez resztę drużyny, czarnowłosy zrobił minę znawcy.
-Rozumiem…Oczywiście nie wiecie JAK dokładnie się przenieść?- zapytał.
-Zawsze musisz zawracać nam głowę szczegółami?!-wrzasnęła Lina.
-Spokojnie, Płomyczku, już chyba wystarczająco dużo straciłaś na dziurę w dachu-powstrzymał ją Shuki.
-Nie wiesz jak się uruchamia coś takiego?- Xellos podsunął Ravenowi ametyst.
-Zwykle jest potrzebne jakieś zaklęcie, umieszczenie gadżetu w odpowiednim miejscu, albo fuzja magii boskiej i demonicznej.
-No to wio! Xell, Filia, do roboty!- zawołała Lina z radością. Chcąc, nie chcąc powlekli się za miasto na jakąś polanę. Ruda ustawiła Mazoku i smoka. Trzymali kamień między dłońmi. Zamknęli oczy skupiając swa naturalną moc na ametyście. Zaczął świecić fioletowym światłem, wiążąc ich ręce jasnymi promieniami. Poczuli jak szybko wypływa z nich energia. Opuszczała ich ciała w niebywałym tempie. Z każdą sekundą trudniej było im utrzymać się na nogach.
-To jest to!- zawołał do nich Raven. Ledwo go słyszeli. Szumiało im w uszach, powtarzali sobie, ze to dla dobra sprawy, ale wyciek mocy zapierał im dech w piersiach. Z każdą sekundą malała szansa na dociągnięcie tego do końca. Spod ich nóg wystrzeliły białe promienie, które zaczęły układać się w pentagram. Zabrakł im sił i niesamowita moc odrzuciła ich parę metrów. Pojechali po ziemi. Pentagram zniknął. To by było na tyle. Nie mieli nawet energii by się podnieść. Jak z oddali słyszeli głosy pozostałych członków drużyny, ale byli w stanie zareagować. Nawet oddychanie sprawiało im wielki trud. Nigdy nie czuli się tak słabi i bezbronni. Powoli zaczynali oddychać normalnie, zmysły się wyostrzały. Leżeli chyba z dwadzieścia minut zanim zdołali podnieść głowę. Drużyna czekała aż odzyskają siły. W końcu po godzinie udało im się usiąść. Ametyst wypalił mały krąg w trawie. Trafili w sedno, tak trzeba go uruchomić, ale jak skoro nie mają siły by utrzymać się na nogach po kilku minutach? Potrzebowali olbrzymiej mocy. Xell spojrzał na Filię. Była trupio blada, jej oczy zmatowiały. Po jakimś czasie uniosła głowę i starał się wstać, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Po za tym Lina kategorycznie zabroniła jej się ruszać.
-S-spróbujemy jutro-wydukał. Jak trudno było wydobyć z siebie słowa. Opadł z powrotem na trawę, czując się jak by przebiegł kilka kilometrów, a przecież tylko powiedział dwa słowa.
-Nie ma mowy!- ruda spojrzała na niego jak na wariata.-Jeszcze sekunda i byłoby po was! To świństwo zużywa niewyobrażalne ilości energii! Żeby go użyć potrzeba potęgi! POTĘGI, rozumiesz?!
Ledwo zauważalnie skinął głową. Zamknął oczy i zasnął. Lina przeniosła spojrzenie na złotą. Też spała.
-No, do roboty! Co tak siedzicie?- popędziła przyjaciół.
-A nie wracamy do karczmy?- zapytał Zel.
-Niby jak? Przecież zapłaciłam już i obiecałam właścicielowi, że więcej nie wrócimy! No ruchy, rozkładać obóz!
Narzekając i jęcząc drużyna wyprawiła się do „pobliskiego” lasku po chrust(Karina, Amelia, Zel i Raven) lub do Seyruune po jedzenie(Gourry, Diana, Shuki). Lasek bowiem był tak przetrzebiony, że mieszkały tam jedynie wiewiórki. Lina przypomniała sobie, że dziś jest najkrótszy dzień w roku. Z westchnieniem usiadła obok Filii, czując, że dla niej będzie jednym z najdłuższych. Jej towarzysze powrócili krótko po zachodzie słońca. Rozpalili ognisko, susząc wcześniej mokre od wczorajszego deszczu drewno i upiekli dwa wielkie kawały mięsa przyniesione przez Gourry'ego, ryby i chleb. Na deser wsunęli pięć jabłek i sernik. Dopiero wtedy Mazoku i smoczyca się obudzili. Byli dalej zmęczeni, ale mogli już normalnie się poruszać i mówić. Wypili po dwie filiżanki herbaty i zapadli w sen wraz z pozostałą drużyną. Następnego ranka Raven, żeby było szybciej teleportował się z Shukim po jedzenie i po śniadaniu zaczęli się zastanawiać co dalej. Musieli znaleźć kogoś, kto miałby dość siły by przenieść ich do drugiego wymiaru. Nie było sposobu na dostanie się tam. Lordowie nie żyją a bez Mazoku guzik z teleportacji wyjdzie.
-Może poprosimy Miss Chaos-zaproponował ponuro Xellos.
Raven nastawił spiczaste uszy.
-Spotkaliście Miss Chaos?
-Tak, nie mówiliśmy?- zdziwiła się Karina.
-Nie. Ale skoro była materialna to bardzo źle. Widzicie, ona jest duchem. L-sama stworzyła ją do walki z Dream Queen, ale ten jakby wirus wymknął się jej i zagnieździł na waszym filarze. Szukała ciała, które mogłaby posiąść, ale nikt się nie nadawał. Dopóki go nie miała wszystko było w porządku, nie robiła nikomu krzywdy. Ale widać pogłoski były prawdziwe. Podobno Miss Chaos opanowała Mirace, księżniczkę z królestwa Serii.
Karina zadrżała. Zel objął ją ramieniem i zapytał czy w takim razie Mirace nie jest Mazoku.
-W żadnym wypadku. Zresztą Shabranigdo byłby głupcem, tworząc istotę silniejszą od siebie.
-Hej, Karina-zagadnęła Lina.-Przecież ty pochodzisz ze Serii. Nie znałaś tej Mirace?
Księżniczka załkała. Dopiero teraz zauważyli, że płacze. Zelgadiss przytulił ją do siebie, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia przyjaciół.
-To moja siostra. Zaginęła dwa lata temu w niewyjaśnionych okolicznościach i byliśmy pewni, że nie żyje. No to teraz już wiem co się z nią stało-wyjąkała.
-I nie poznałaś jej?- Xellos poderwał się na równe nogi. Chciał zabić Miss Chaos bez skrupułów, ale teraz wszystko się zmieniło. Skoro była siostrą Kariny…W takich chwilach żałował, że pamięć wyssana przez Mirace powróciła. Nie żeby nie był zadowolony, ale wtedy mógł nie mieć litości, bo po prostu jej nie znał. Jakby nie spotkał Liny i spółki, to nic by się nie zmieniło, ale tak…Właściwie zrozumiał, że ludziom jest bardzo trudno żyć. A on myślał, że ma problemy.
-Była blondynką, miała krótkie kręcone włosy i szarozielone oczy. Człowiek opętany przez tego typu demona zmienia wygląd. Przez myśl mi nie przyszło, że to ona-westchnęła głęboko.
Filia spojrzała w zachmurzone niebo. Piękna pogoda nie zostawiła po sobie śladu. Brak słońca najczęściej wprawiał ją w przygnębienie, teraz jednak było to coś innego. Martwiła się o Xellosa. Wiedziała, że za wszelką cenę chce zabić Miss Chaos, widziała to w jego oczach. Ale czy jemu się wydaje, że wbije jej kołek w serce i będzie po wszystkim? Nie zdawał sobie sprawy z jej siły? A co jak zginie? Co będzie z nią? Tego bała się najbardziej. Że zginie i zostawi ją samą. Samą z Liną i resztą. I nie zobaczy go nigdy więcej. Coraz częściej spoglądał w niebo z przerażającą determinacją. Za każdym razem wydawało jej się, że zniknie jak zwykł znikać przed pokonaniem DarkStara. I po co to wszystko? Czemu zawraca sobie głowę akurat nim? Głupim, bezmyślnym Mazoku, który jej nienawidzi i który nie jest wart nawet jej jednego spojrzenia? Tak, dalej była pewna tego, że jej nienawidzi, a te wszystkie miłe słówka, które czasami rzucał w jej stronę mają później wycisnąć z niej łzy. Robił wszystko, żeby ją zranić, prawda? Prawda? Ale ona o tym wie! Czemu się daje? Dlaczego jest taka naiwna? O Cephiedzie, daj jej siłę! Zakochać się w najgorszym wrogu swej rasy? Jak nisko jeszcze upadnie? Teraz była pewna: kocha Xellosa i nijak nie może się z tego wyplątać. Spojrzała na niego. Znowu wpatrywał się w niebo otwartymi oczyma, ale teraz dojrzała w nich coś jakby…obawę? Poczuła ukłucie nadziei. Może się wystraszy i nie będzie walczyć z Mirace?
-Co zrobisz, Xell?- nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała te słowa na głos.
Odwrócił się. Przez chwilę patrzył na nią, aż w końcu przyłożył palec do ust.
-Sore wa himitsu desu!- standardowa formułka wbiła się w jej serce jak rozpalony nóż. Dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Zanim zorientowała się co robi, stanęła przed nim, uniosła rękę i z całej siły uderzyła go w policzek, po czym odwróciła się na pięcie i uciekła. W oddali widać było niewysokie wzgórze. Ukryła się pośród drzew porastających je. Opadła na obalony pień. Łzy płynęły po jej policzkach strumieniami. Głupi Namagomi! Czy on nie ma za grosz litości? Te jego wieczne tajemnice! Właściwie nie była pewna co ją tak zdenerwowało. Nie było to ważne. Powoli zaczynała ja boleć ręka, którą go uderzyła. Pewnie i tak nie poczuł. Wyczula za sobą czyjąś aurę. Nie rozpoznała jej. Należała do człowieka, ale była jakaś inna…Przypomniała sobie, ze to samo czuła w świątyni, ale nie tak wyraźnie, bo koło niej stał Xellos, a z tyłu jeszcze Lina i paczka.
-Nie proś mnie o siłę, Filio-usłyszała szept. Odwróciła się gwałtownie. Stała za nią kobieta, którą widziała w Seyruune. Białe włosy okrywały ramiona, wtapiając się w kolor letniej sukienki, która miała na sobie. Błękitne oczy swą uroda zapierały dech w piersiach.
-Kim pani jest?- zapytała. Jej głos mimowolnie nakazał jej szacunek.
-A czy to ważne? Wiedz tylko, że nigdy nie jesteś sama. Twoja siła bierze się z twoich przyjaciół.
-Kocham kogoś, kto wybił połowę mojej rasy! I nic na to nie poradzę!- czuła, że może być z nią szczera.-To mój najgorszy wróg!
-Nie ty jedna, Filio-roześmiała się kobieta. Wstała i kiedy smoczyca odwróciła się by o coś zapytać, już jej nie było. Lekko przestraszona złota ruszyła niepewnym krokiem w stronę obozu. Zaczęła się bać. Była sama i wydawało jej się, że ktoś za nią idzie. Nie zdołałaby przemienić się w smoka po wczorajszym, a gdyby krzyczała, nikt by jej nie usłyszał. Przyspieszyła kroku. Wiatr zaczął hulać w koronach drzew, szepcząc ostrzeżenie. Teraz już biegła. Znikąd pojawił się przed nią lis. Przeskoczył jej drogę, nie zdążyła wyhamować. Miała upaść, kiedy wpadła w czyjeś ramiona.
-Fi, w porządku?- zapytał znajomy miękki głos. Uniosła głowę. Ametystowe oczy Xella patrzyły na nią z troską. Pokręciła głową. Nie, nic nie było w porządku. Lekko musnęła palcami policzek, w który go uderzyła. To miejsce było niemalże sine, ale zdawał się na to nie zważać. Zapomniała jaką ma krzepę…
-Nic mi nie jest-mruknęła, spuszczając wzrok.
-Dobrze. Wracamy?- położył ręce na jej ramionach. Nie chciał wracać, czuła to. Ona też nie chciała. Po co? Po kolejne pytania i niepewność? Byli tu razem i tylko to się liczyło. Bała się podnieść głowę, bo wiedziała, że on na to czeka. A co jeśli znów ujrzy tą upartą determinację w jego oczach? Spojrzała a niego, ale ujrzała tylko troskę i…smutek? W krzakach rozległ się szelest i Filia odruchowo przytuliła się do kapłana. Potem, zawstydzona tą reakcją chciała się odsunąć, ale jej nie puścił.
-Xellos…-szepnęła.
Ujął jej twarz w dłonie i podniósł tak, by patrzyła mu w oczy. Mimowolnie uśmiechnęła się. Stali tak blisko siebie. Dotknęli się nosami i po raz czwarty już mieli się pocałować, kiedy ktoś im przerwał. Bardzo niedaleko tego miejsca Cephied z irytacji mało nie złamała gałęzi, którą trzymała.
-Hej-głos Shukiego przerwał ciszę. Filia odwróciła gwałtownie głowę, ręce Xellosa ześlizgnęły się z jej twarzy, ale jedna niepostrzeżenie zatrzymała się na jej dłoni i ścisnęła ją mocno. Serce złotej zabiło szybciej.
-Co ty tu robisz?- warknął Mazoku na przybysza.-Mówiłem, że sam się tym zajmę!
-Lina kazała mi sprawdzić co z wami-Nieśmiertelny nie wiedział, gdzie ma podziać oczy.
-Super. Podziękuj jej ode mnie- fioletowowłosy przewrócił otwartymi oczami.-Nieważne, wracamy.
Smoczyca skinęła głową. Po chwili pojawili się w obozie. Xell rzucił rudej mordercze spojrzenie, a ona natychmiast zwymyślała Shukiego, że miał sprawdzić co z nimi, a nie przyciągać ich z powrotem. Resztę dnia spędzili jedząc, rozmawiając i nudząc się.
-Jesteś rozczarowana?- Shabranigdo spojrzał na kobietę siedząc na łóżku. Cephied skinęła głową.
-Wynagrodzę ci to-uśmiechnął się i spróbował pocałować ja w czoło, ale się nie dała. Wzruszył ramionami i usiadł na parapecie okna. Wiatr zmierzwił jego czarne włosy. Na jego twarzy widniał uśmiech. Wyglądał jak z obrazu: niezwykle przystojny mężczyzna siedzący w otwartym oknie i patrzący w niebo rozmarzonym spojrzeniem. Płomienny Smok spuścił głowę. Nie mogła się w niego wpatrywać, bo pokazałaby swą słabość. Ale nie mogła się powstrzymać od zerkania spod grzywki. Każde takie zerknięcie utwierdzało ją w przekonaniu, że nie mogą być razem. Po prostu za bardzo by cierpieli. Mimo to wbrew wszystkiemu i wszystkim, chciała! Tak bardzo chciała, żeby ją przytulił, żeby mogli normalnie żyć razem. Te myśli wyciskały łzy z jej oczu. Wstała i podeszła do niego. Po chwili wahania usiadła mu na kolanach. Objął ja w pasie, by nie wypadła. Oparła głowę na jego piersi. Po prostu nie mogła się powstrzymać.
-Wiesz, Shabby- zaczęła cichym głosem.-Myślałam i chyba już wiem do czego jesteśmy stworzeni.
Poczuła, że zaciska palce wokół jej nadgarstka, ale rozluźniony uśmiech nie zniknął.
-No, do czego? -zapytał.
-By cierpieć. Cierpieć i umrzeć. I by walczyć.
Zacisnął zęby. Jego palce wbiły się w jej skórę.
-Wystraszyłam cię?
Znów się uśmiechnął. Nie, podejrzewał to już od dawna, ale nigdy nie odważył się ująć tego tak prosto, a zarazem dokładnie. Wyjaśnienie plątało mu się wokół tych słów, wciąż je omijając. A ona ujęła to tak logicznie i prosto. Zauważył, że zasnęła. To dobrze, na jutro potrzeba jej wiele energii. Zaczął bawić się jej włosami. Spojrzał na jej twarz. Podczas snu wydawała się taka bezbronna i niewinna. I piękna. Ale piękna się nie wydawała, bo była taka.
-Kocham cię, Cephied- wyszeptał jej do ucha. Uśmiechnęła się przez sen.
________________________________________________________________