Slayers Sorai SS7

W tym ficku zostały wykorzystane fragmenty "Władcy pierścieni" pióra dziadka Tolkiena. Mam nadzieję że wam się spodoba. miju7@o2.pl

Slayers Sorai

part seven

I czasem słyszy szelest stóp

Jak liście lip leciutki

To znów, jakby z podziemnych grot

Melodii cichej nutki.

Szaleju liść już dawno zwiądł,

A z bukowego drzewa

Czerwone liście lecą w krąg

I zimny wiatr je zwiewa

Szukał jej wszędzie, szukał wciąż

Gdzie leżał liść pokotem,

Gdy w mroźnym niebie księżyc lśnił

I gwiazdy przy nim złote

W miesięcznym blasku lśnił jej płaszcz,

Gdy na pagórku, w dali

Tańczyła, mając u swych stóp

Srebrzystą mgłę z opali.

Przerwała czytanie. Piękny wiersz... Nie sądziła że może istnieć coś takiego... Ludzie wymyślili tyle wspaniałych rzeczy i postawili je obok... Taak- ludzie są bardzo pomysłowi jeśli chodzi o robienie sobie nawzajem krzywdy. Ot- chociażby te ich średniowieczne zwyczaje... Nie wiedziała czy jako Neko może uważać się za lepszą od nich... Przecież... Jej rasa nigdy nie paliła na stosie, nie torturowała, nie rozpruwała na kawałki i nie nazywała tego moralnością.

Westchnęła i odłożyła książkę. Po co jej teraz takie myśli? Po co niszczyć wyobrażenie o ludziach- wielkich, potężnych i sprawiedliwych- skoro wśród nich miała teraz zamieszkać? Podeszła do ekranu w swojej kwaterze. Nie było okien- tylko te ekrany na których można było ustawić dowolny obraz... Płonąca stodoła? Proszę bardzo, morska plaża? Czemu nie, a może lodowa pustynia?!

Nie wiedziała czemu nagle ogarnęła ją taka złość. Przecież... Nic się nie stało. Nie chciała po prostu czuć się gorsza- ona, mała neko- od ludzi. Wiedziała, że są lepsi- zdobywcy kosmosu, dumni... Lina mówiła że za kilka tysięcy lat jej rasa też osiągnęłaby taki poziom... Nie mogła jednak znieść spojrzenia innych- patrzących na nią jak na ciekawy eksponat. To po prostu... Bolało- gdy wszyscy chcieli być mili, nie dlatego, że ją lubili, tylko dlatego, że była dla nich nowością... Zacisnęła palce na kieliszku z wodą.

Usłyszała, że ktoś wchodzi do jej pokoju- odwróciła się. To tylko Zelgadis- uczył ją języka...

Inżynier zerknął na książkę leżącą na stole. Przeczytał tytuł i uśmiechnął się do niej.

-Już nie czytasz?- Zezłościła się znowu. Oni potrafili stworzyć coś tak pięknego- a co potrafiła jej rasa? Nic nie znaczyli dla ludzi. Nie zasługiwali nawet na ich strach...

-A dlaczego...- Mówiła cicho, starannie dobierając słowa.- ...Dlaczego mam to czytać?

-Hmmm, to pomoże ci nauczyć się języka...- Zelgadis nie podejrzewał jaszcze niczego.

-A dlaczego... Ludzie, choć tak mądrzy i dumni... Nie mogą nauczyć się języka małych kotów? Dlaczego tacy zdobywcy wszechświata są zbyt pyszni by zniżyć się do poziomu prymitywnych Neko?!!- Niemal krzyczała... Zelgadis patrzył na nią szeroko otwartymi oczami... Milczeli oboje przez chwilę- w końcu informatyk zwalił się na jeden z foteli...

-A więc tu cię boli...- Zamilkł. Podparł głowę dłonią i wziął książkę do ręki.- Nie chcesz... Nie chcesz się już uczyć?- Spojrzał na nią... Tak jakoś dziwnie...

Ochłonęła... Odstawiła kieliszek i usiadła również. Zasłoniła twarz dłońmi... Właściwie po co jej to było? Po co ten krzyk? Po co te myśli? To przecież nie jego wina, że... Że ludzie są jacy są. A on nawet nie był człowiekiem. Kilku geniuszy i kilku psychopatów, którzy pchnęli cywilizację naprzód nie przesądza jeszcze o całej rasie... Tak jak jedna mała kotka nie może być przedstawicielką wszystkich Neko na Chikyu... Przez szparę między palcami popatrzyła na Zelgadisa... Wiedziała jak się czuje... Chciał nauczyć ją mowy ludzi- z dobrej woli, za darmo... A ona tą chęcią wzgardziła... Zrobiło jej się prawie tak samo przykro jak jemu. Teraz... Po tym wybuchu tak ciężko było się odezwać...

-Przepraszam... Ostatnio nie wiem co się ze mną dzieje...- Szepnęła. Zelg nie odzywał się.- Może... Poczytalibyśmy coś razem?...- Spojrzał na nią wreszcie. Wiedziała, że nie da się cofnąć już słów, że nie da się wymazać ich z pamięci... Uśmiechnął się lekko i poczochrał jej grzywkę.

-A może... Może masz rację. Może ludzie są zbyt dumni, by zniżać się do poziomu innych ras? Może masz rację?

-Nie. Wy... Ludzie mają prawo być dumni. Osiągnęli tak wiele... Osiągnęli więcej niż my osiągniemy za tysiąc lat. I wciąż idą na przód.

Podniósł strzykawkę- światło tak pięknie błyszczało w jasno niebieskim płynie... Właściwie to całe ćpanie nie sprawiało mu już takiej przyjemności jak kiedyś. Na początku... Teraz przez krótką chwilą czół się tylko panem świata... Potem tracił świadomość. Z drugiej strony, gdy próbował przestać brać, wszystko wydawało się takie szare... Pozbawione sensu. Bolała głowa, ciążyły ręce, nawet myśleć się nie chciało. Jeszcze jakieś pół godziny i nie wytrzyma- organizm tego chciał- świadome zatruwanie... Przymknął oczy i westchnął... Czy już zawsze tak będzie? Czy zawsze będzie zależny od strzykawki? Wszystkie jego myśli krążyły wokół niej...

I dobrze.

Pokój pani doktor był uporządkowany i schludny. Pod prawą ścianą koja, nad nią ekran z błękitnym niebem. Blat antygrawitacyjnego biurka lewitujący w powietrzu, granatowy fotel... Szafa wbudowana w ścianę- jedyne miejsce gdzie panował- delikatnie mówiąc- straszny bajzel. Właścicielka małego apartamentu wyszła spod prysznica dokładnie wycierając włosy. Powiesiła ręcznik na wieszaku i włączyła "suszenie". Po chwili ze wszystkich stron łazienki zaczął wiać ciepły wiatr. Gdy poczuła że włosy nie są już wilgotne, wyłączyła opcję i ubrała się. Nie założyła munduru tylko jeansowe, obcisłe spodnie- z modnymi ostatnio metalowymi blaszkami- i luźną, białą bluzkę prawie do kolan. Spięła włosy wysoko i przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze szafy. Nie było tak źle... Oczywiście za chwile jej włosy pewnie i tak wymkną się spod kontroli ale co tam...

Wychodząc omal nie wpadła na Xellosa...

-Hej, mógłbyś uważać trochę ty...- Zamilkła. Chemik był blady, miał podkrążone oczy i trochę się chwiał.- Xell... Kiedy ty ostatnio spałeś?- Uśmiechnął się na to tylko.

-Dwa dni temu? Ostatnio jakoś nie mogę zasnąć- daj mi jakieś pigułki, co? Albo lepiej- zaśnij razem ze mną, hmmm?- Sztucznie wesoły- widać było, że jest zmęczony do granic możliwości.

-Muszę ci pobrać krew.- Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę ambucamu. Nie ruszył się jednak z miejsca.

-Daj spokój- za poważnie to traktujesz...- Odwrócił się i odszedł w kierunku relaxroom.

Wzruszyła ramionami- nie to nie... Idąc na mostek martwiła się jednak o niego... Wbrew sobie. Przecież prawie się nienawidzili- przezywali przy każdej okazji, szydzili... Przecież jestem lekarzem- to naturalne, że martwię się o chorego.- Próbowała sobie to wytłumaczyć, jednak niepokój jej nie opuścił. Niepokój o to że... Że może ten przeklęty... Westchnęła i przyspieszyła kroku- musiała z kimś pogadać.

Idąc natknął się na Filię- włosy trochę jej sterczały ale i tak wyglądała nieźle... W przeciwieństwie do niego- czół się krańcowo padnięty i wykończony.

No bo co miał powiedzieć tej wścibskiej blondi? Że... Zresztą nieważne- po co on się tym przejmuje? Teraz potrzebował tylko jednego... Kawy. O tak- dużo mocnej, czarnej kawy. Westchnął- tak naprawdę potrzebował się przespać- nie miał na nic sił. Dowlókł się wreszcie do relaxroom. Drzwi odsunęły się z cichym sykiem. W środku jak zwykle- powitała go cicha, uspokajająca muzyczka. Przeciągnął się i podszedł do dozownika. Po chwili w jego dłoni pojawiła się filiżanka gorącego napoju.

Stół przed kanapą zawalony był książkami z biblioteki. Wziął jedną z nich do ręki i przeczytał na głos tytuł: "Makbet". Podniósł brew- cóż, nie czytał. Usiadł przy szklanym blacie. Potarł skroń dłońmi.

Usłyszał nagle dziwny dźwięk... Coś jakby- rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu- mruczenie? No tak- na kanapie zwinięta drzemała ta... Jak jej tam... Wittali? Chyba tak się zwała... Neko otworzyła powoli oczu i ziewnęła rozdzierająco. Przeciągnęła się zupełnie jak kot i spojrzała na niego przytomniej.

-C... sz... cz... tsześć Xell...- uśmiechnął się. Jej język nie był przystosowany do wydawania takich dźwięków.

-Zelg uczy cię? Jak ci idzie?- Zapytał by zacząć rozmowę. Mała pociągnęła nosem.

-Dobrze. Przeszytałam już Szekspira, Tolkiena...- Znów pociągnęła nosem.- So to za zapach?

Wzruszył ramionami.

-Może kawa?

-Kawa?- Wskazał na filiżankę. Podeszła i ciekawie zaczęła oglądać napój. Wreszcie ujęła naczynie w łapki i spróbowała malutki łyczek. Chemik patrzył rozbawiony- zachowywała się zupełnie jak ziemskie kociaki, ciekawe świata, wylegujące się po całych dniach i mruczące jak... Wittali odstawiła filiżankę i skrzywiła się śmiesznie. Roześmiał się i on.

Filia szła szybko- myśli kłębiły jej się w głowie. Cały dobry humor znikł w jednej chwili zastąpiony zmartwieniami. To nie-mo-żli-we aby ten debil przemycił na statek jakieś prochy. Po prostu nie-mo-żli-we. Powiedzieć o tym komuś? Ale zostały im jeszcze... Ile? Dwa miechy lotu razem. Nie może teraz podejść do pani kapitan chociażby i powiedzieć że Xell mógł... A z resztą. Co ona- jego niańką?! Niech sam rozwiązuje swoje problemy!

Może gdyby Filia podjęła wtedy inną decyzję, to wszystko potoczyłoby się inaczej... A może nie?...

-Do wszystkich członków załogi! Macie się natychmiast stawić na mostku! Powtarzam- natychmiast!

Głośny głos z intercomu przerwał ich miłą konwersację. Kotka popatrzyła na niego pytająco. Wzruszył ramionami i dał jej znak by szła za nim.

-Co się stało?- Zelgadis wpadł na mostek dopinając koszulę, z mokrymi włosami i paskiem na jednej szlufce. Jednak nikt nie zwrócił mu żadnej kąśliwej uwagi- znaczy- jest źle. Kiedy indziej nie omieszkaliby tego skomentować. Co więcej nikt tego nie zauważył- znaczy jest gorzej niż myślał... Wszyscy wpatrzeni byli w główny ekran.

-Co tam?- Nikt mu nie odpowiedział. Sam zerknął więc w monitor. Nieomal zwaliło go z nóg...

-Obcy okręt bojowy... Uzbrojony... Nie nadaje komunikatów na żadnej częstotliwości...- Głos pilota był cichy, ale równie dobrze Gourry mógłby krzyczeć.- Nie ma oznakowań GTSZ za to jakieś inne... Czarny ptak na czerwonym tle...

-Kadai... Takie symbole nosili Kadai...

-Ale teraz już nie ma Kadai.- Xellos znacząco spojrzał na Filię. Ta nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.- Nie ma już Kadai, odkąd wykończyli ich Kin czyż nie Fi, złotko?- Sarkastyczny ton głosu... A ona chciała mu pomóc... Już nigdy więcej nawet o tym nie pomyśli! O nie!!! Wittali spoglądała zdezorientowana to na jedno, to na drugie.

-Xellos skończ z tym. Kiedy werbowałam cię na pokład, obiecałeś nie wywlekać starych spraw.

-Myślałem, że chodzi o co innego pani kapitan...- Lina spojrzała na niego tak jakoś... Tylko oni znali treść tamtej rozmowy...

-Nie zdążymy wejść w podprzestrzeń, obronić się też nie ma jak... Ale jeśli będziemy walczyć może...- Gourry mówił dalej. Kapitan pokręciła głową.

-Zbyt duże ryzyko. Możemy...- Jej głos załamał się.- Możemy tylko czekać...

Patrzyli w milczeniu na powoli zbliżający się statek piracki. Patrzyli oczami bez wyrazu... Nagle Lina z rozmachem uderzyła w konsolę aż coś brzęknęło w środku.

-Nienawidzę takich sytuacji bez wyjścia!!!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Slayers Sorai SS1
Slayers Sorai ~$SS19
Slayers Sorai SS13
Slayers Sorai SS16
Slayers Sorai SS9
Slayers Sorai SS18
Slayers Sorai SS11
Slayers Sorai SS8
Slayers Sorai SS19
Slayers Sorai SS5
Slayers Sorai SS4
Slayers Sorai SS3
Slayers Sorai SS17
Slayers Sorai SS6
Slayers Sorai SS2
Slayers Sorai SS12
Slayers Sorai SS10
Slayers Sorai SS14

więcej podobnych podstron