Slayers Sorai
part sixteen
Siedziała w samochodzie- tylko ona i kotka śpiąca z tyłu. Czekała spokojnie z komurką w dłoni i kluczukiem w stacyjce- przy zgaszonych światłach. Reszta weszła do Royal- zajazdu z listu... Khe- zajazdu- to za dużo powiedziane. Zwykły mały bar, shody na górę- na piętrach mieszkania do wynajęcia...
Ona została- tłumaczyli jej, że potrzebny jest ktoś, kto będzie czekał w aucie- żeby w razie czego mogli szybko zniknąć. Odetchnęła i spojrzała na pustą ulicę. Kilka samocodów na poboczu, od czasu do czasu przeleciał jakiś ponad nimi- na górnym pasie...
Miała takie niejasne przeczucie... Jakby... Jakby była nieużyteczna... Jakby jej nie potrzebowali- dlatego znaleźli jej takie nudne zajęcie. Przynajmniej niczego nie zepsuje- pomyslała kwaśno.
Przynajmniej miała czas by wszystko sobie przemyśleć... Wszystko? Tę jedną rzecz właściwie- tę, o której myślała już jakis czas...Jakiś czas? Wydawało jej się, że myślała zawsze- w karzdej chwili, w karzdym momencie- odkąd pamietała. Nie wyobrażała już sobie życie bez...
Bez jego obojętności. Bo taka była prawda- nie zwracał na nia żadnej uwagi. Tak samo patrzył na nią, gdy spotkali się po raz pierwszy- kiedy była jeszcze świeżo po studiach. Patrzył jak na młodszą, roztrzepaną siostrzyczkę którą starszy i z pewnością stateczniejszy brat będzie musiał się zaopiekować. Tylko, że... Ona nie chciała być dla niego siostrzyczką. chciała żeby patrzył na nią jak na dziewczynę- bądź co bądź od tamtej chwili minęło już dwa i pół roku... Może nawet kobietę... Swoją? Spłoniła się gdy kilka obrazów przemknęło jej przez myśl.
-Głupia jesteś.- Szepnęła do siebie i przyłożyła dłonie do gorących policzków. Włączyła cichuteńko radio- niech gra...
Zajęła się jakimiś bezpieczniejszymi myślami... Na przykład... Dlaczego Valg potrzebował ich pomocy skoro ma swoją załogę na statku? Hmmm... Może dlatego, że potrzebował kogoś z rozumem, a na statku am tylko bezmyślne klony. Lina jej tłumaczyła... Zaczęła się nudzić... Zastanawiała się szukając tematy do rozmyslań. Na tym zastanawianiu czas jej szybko mijał.
Weszli. Tak jak się spodziewali- nieduże pomieszczenie- krzesła na stołach- już zamykali... Jakaś kobieta ze zbyt mocnym makijażem stała za barem wycierając blat. Po chwili odłożyła ścierkę i zdjęła z wieszaka płaszcz.
-Wy do szefa?- Zapytała siódemkę. Skinęli głowami. zlustrowała ich jeszcze zapinając guziki.- Idźcie na zaplecze... Po prawej za schodami.- Minęła ich i wyszła. Drzwi zasunęły się za nią cicho. Po chwili jednak zajrzała znowu- I nie nanieście mi błota! A szef... Pytajcie o Białego.- Wyszła- tym razem już ostatecznie.
Popatrzyli na siebie bez słowa. Filia wsruszyła ramionami- jeden kosmyk złotych włosów wymknął się spod kaptura- lśnił pięknie w nikłym świetle.
-Raz kozie gamp. W koncu po to ty przyszliśmy.
Lina skinęła jej i podeszła do drzwi. Zanim się przed nia rozsunęły sprawdziła jeszcze czy jej kochane magnum jest na swoim miejscu.
Patrzyła na nich gdy wchodzili do bydynku. Wszyscy w długich płaszczach koloru carry... Pod płaszczami mieli swoje piasto.. pesto... Coś czym zabijali się nawzjem. Niektóre słowa wciąż były dla niej nie do wymówienia... W każdym razie wzięli te rzeczy- mieli zamiar zabić tych innych? Gourry powiedział, że to dla ochrony- ale nie mogła uwierzyć. Na jaj planecie przyjście z bronią do innego plemienia równało się wypowedzeniy wojny...
Wszyscy udawali, że są tacy spokojni... Nic nie mówili- tylko zerkali na siebie ukradkiem. chyba tylko Valgaaw był naprawdę spokojny i opanowany. Zimny jak lód- posmutniała... Skuliła się udając, że śpi.
Drzwi odsunęły się cicho... W pomieszczeniu siedziała piątka ludzi i dwóch rixich. Ich owadzie skrzydła załamywały dziwnie światło. Wszyastkie oczy skierowały się na wchodzących.
-Szukamy szefa- Białego.- Lina wystąpiła na przód i zmierzyła ich wzrokiem. Od stołu podniósł się nieco łasicowaty, chudy facet.
-Ja jestem Biały.- Jakby na dowód zdjął okulary i pokazał całkowicie białe prawe oko. Valgaaw skinął i zdjął kaptór. Widząc jego twarz, mężczyzna nabrał cicho powietyrza- opanował się jednak szybko i dała reszcie znać. Bez słowa wstali od stołu i wyszli szybko- oglądając się nerwowo.
Długo stali jeszcze sami. Mieżyli się wzrokiem.
-Powiedziano mi... Że możesz się tu pojawić Valgaawie...
-Pozwoliłem mówić do siebie po imieniu?- Głos miał zimny i twardy. Znów założył kaptór zasłaniając górną cząść tważy- wydawał się jeszcze groźniejszy.
-Ekhm... Nie Panie Valgaw... Przejdźmy może do konkretów... Co powiecie na szklankę czegoś...
-Nie.- Facet wił się pod ich spojrzeniami. Nie tak wyobrażał sobie ta rozmowę. Mieli przyjsć i prosić- nie żądać... Miał przecież nad sobą tylko Dynasta... Powinni się bać.
-Po co więc prz- przyszliście?- Nie podobali mu się. Nie widział tważy. Nie podobał mu się ich ton- powinni być milsi. Znacznie milsi... Źle skończą jeśli nie będą...
-Powiedzano ci, że przyjdziemy. Wiesz pewnie po co.
-Tak... Wiem.- Uśmiechnął się wrednie i z całej siły wcisnął klawisz z konsoli na ścianie.
W radiu leciała jakaś smętna melodia... Autor śpiewał o niespełnionej miłości, dziewczynie która odeszła i innych banalnych bzdetach. Rozmarzyła się mimowolnie... Jak to miło byłoby gdyby on tak o niej...
Z rozmyślań wyrwały ją przytłumione odgłosy strzałów. Na parterze nie było okien- prócz witryny w barze- teraz i tak zasłoniętej roletą... Zadrżała gdy kolejny wystrzał odbił się echem- zapaliła silnik przygotowana by natychmiast ruszyć...
Do pomieszczenia wpadło z dziesięciu grawitantów uzbrojonych po zęby... Karzdy z wielkim TG16- trzymanym jak zabawka...
Valg kopnął stół- przewracając go blatem na bok. Wszyscy wyjęli broń- zapanowała krutka chwila bezruchu...
Strzały słychać już było pewnie na całej ulicy... Lina wymierzyła- skryta za filarem- i trafiła jednego z nich dokładnie w lewe oko- szatkując jego mózg ołowiem. Uchyliła się w ostatniej chwili- róg w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była jej głowa rozprysł się w pył. Przeładowała magnum- zerknęła jeszcze w bok- za betonowym kontuarem Valgaaw, Gourry i Zelg. Po drugiej stronie- za kolejnym filarem- Filia. Xellos za drzwiami. Dobrze- przynajmniej nie musiała się o niego martwić.
Grawitanci i Biały po drugiej stronie rozległej sali- za przewróconymi stołami... A ile się oriętowała zostało ich pięciu... Może i byli silni i wytrzymali, ale z pewnością o wiele za wolni.
Na krutki moment wysunęła się zza kolumny- padł kolejny. Uśmiechnęła się z satyswakcją. Huk TG500- delikatne palce pani doktor pewnie pociągały za spust...
W pewnej chwili zorietowała się, że oni już nie strzelają... Odważyła się wyjrzeć... Po podłodze toczyła się mała, metalowa kulka... Czerwona dioda mrugła szyderczo...
-Neutralizer...- Szepnęła przerażona. Wszystkie możliwe rachunki prawdopodobieństwa przemknęły jej przez głowę- krzyknęła do Ul Copt- Filia!!! Pod ścienę!!!
Kulka dotoczyła się spokojnie do filaru. Nikt nic nie robił... Lampka przełączyła się na światło ciągłe... Na chwilę pomieszczenie wypełniło koszmarnie jasne światło.
Kiedy zgasło- filar Filii był już tylko przeźroczystą mgłą... Doktor popatrzyła przerażonymi oczami w rząd wymierzonych w nią luf... Nie wiedziała kto pierwszy wystrzelił.
Przez chwilę wydawało mu się, że czas się zatrzymał. Widział jej tważ- maskę strachu- i wiedział że jeśli czegoś nie zrobi to... To będzie po niej. Nie myślał- po prostu skoczył.
Wciągnęła cicho powietrze- gotowa na najgorsze- zacisnęła powieki... Ale zamiast bulu poczuła silne pchnięcie- ktoś złapał ją w pasie i rzucił się z nią na podłogę, ślizgając po posadzce... Przez chwilę leżała bez ruchu- nie wiedziała czy jeszcze żyje, czy już nie... Otwożyła oczy...
Leżała za ladą, obok pilot, inżynier i Valgaaw... Czyje ramiona więc ją obejmowały?
Popatrzyła w ametystowe oczy...
-Xellos, co ty wyprawiasz?!!!
-Khe... Zdaje się, ratuję ci życie... Może jakby dziękuję?- Skrzywił się rozcierając obolały po upadku bark. Gourry przeładował pistolet.
-Miałaś, Filia, niemożliwe szczęście.- Uśmiechnął się lekko i skierował wzrok na chemika.- Ale on już mniej- Wskazał na krwawiący bok zwiadowcy.
-Argh... Nie, nic... Ześlizgnęła się po żebrach.
Valgaaw nie zwracał najmniejszej uwagi na ich gadanie. Wyciągnął spod płaszcza podobną kulkę- przekręcił jedną jaj połowę- lampka zamrugała szaleńczo. Uśmiechnął się mściwie...
-Koledzy grają nieczysto. To i my zagramy.- Wychylił się i rzucił przedmiotem- prosto za stoły...
Szaleńczy krzyk przerażenia- kolejny rozbłysk światła i... Cisza.
Wyjrzeli powoli- kilka ciał przewieszonych przez blaty- zastygłych na wieki. Podnieśli sę z zakurzonej podłogi.
Powoli- wciąż z odbezpieczonymi pistoletami zbliżyli się do makabrycznej barykady... Wbrew pozorom widok za nią nia był zbyt straszny- ot- pustka. Tylko kilka sprzączek od paska- nic więcej. Wszyscy rozpadli się na pojedyńcze molekuły czy co tam.
Usłyszeli ciche skamlenie. Valgaw z łatwościa odnalazł źródło dźwięku, odrzucając stół. Kulił sie za nim ich łasicowaty "przyjaciel". Lina spojrzała na niego z pogardą. Zelgadis podtrzymując chemika splunął tylko.
Valgaw podniósł go brutalnie za kołnież i przyparł do ściany.
-Gdzie Gaaw?
-Nie... N... Ni... Nie.- Zaskomlał Biały. Kapitan opuścił go- odetchnął, ale okazało się, że przedwcześnie. Valg wpakował mu kciuk w zdrowe oko.- Nie! Nie- moje ostatnie...
-Gdzie Gaaw?
-Nie wiem! Nie mówili... Póść- proszę...
-Gdzie jest Gaaw?- Docisnął mocniej- Facet wił się z bulu.
-Grau... Grau od Guashangera... Był z nim jak go zabierali... Nie widziałem... Więcej... Póść...- Kapitan póścił wycierając ręce w płaszcz. Spojrzał zimno na resztę.
-Spadamy.