Slayers Sorai
part eleven
Filia siedziała na łóżku spoglądając w okno. Hotelowy pokój był urządzony bardzo skromnie- łóżko przykryte cienką kołdrą, komoda, blat, trzy krzesła... Przynajmniej była osobna łazienka- maluteńka, ledwie mieściła się tam toaleta, prysznic i umywalka. Na drzwiach szlafrok, na podłodze wytarty dywan... Żadnych obrazów- ściany "przyozdabiał" tylko zbiór przycisków różnych funkcji i gniazdko. Westchnęła... W komodzie pozostało kilka starych swetrów- może po poprzednich właścicielach i butelka porto... Zastanawiała się czy nie otworzyć... Była taka przygnębiona- nie wiedzieć czemu...
Została wysłana w misję z Xellosem- zamówił pokój w hotelu, zapłacił za jej kolację i gdzieś znikł. Przecież razem mieli wykonywać tę misję! No właśnie- inni poszli przynajmniej w trójkę (chociaż Wittali wepchnęła się na siłę) a ona tylko z tym... Nie- nie będzie przeklinać...
Wstała i podeszła do okna- było przynajmniej czyste. Otworzyła je i odetchnęła świeżym powietrzem. Tak na prawdę to się martwiła... O Xellosa. Po co?! Dlaczego? Przecież nic dla niej nie znaczył. To oczywiste. Ale... Ale dziwnie się czuła wiedząc, że on szwenda się sam w tym obcym mieście. Była jednak inna- dużo gorsza możliwość- którą odrzuciła prawie od razu... Może nie jest sam? Widziała przecież kobiety na ulicy- trudniące się pewną profesją...
Zatrzasnęła okno i podeszła do komody. Wyciągnęła butelkę i pociągnęła zdrowo prosto z gwinta.
-Mam nadzieję popaprańcu, że wrócisz zanim się upiję.
Xellos faktycznie wracał już do hotelu. Było zimno- ręce wepchnął głęboko w kieszenie i skulił się. Jacyś żebracy czy bezdomni grzali się przy starej beczce. Minął ich bez słowa. Poczuł nagle wibrowanie komórki w wewnętrznej kieszeni kurtki. Ehh- więc jednak będzie musiał wyjąć ręce z kieszeni...
Wcisnął zielony guzik na urządzeniu wielkości paczki zapałek- trochę staroświeckie, mógł sobie kupić model wszczepiony w skórę za uchem- nie bardzo jednak chciał, żeby ktoś grzebał mu w głowie.
-Słucham...
-Xellos? Tu Lina- nic nie znaleźliśmy- a raczej znaleźliśmy, ale oni chyba nam nic nie pomogą...
-Nam poszło lepiej- mam informacje o tym Guashangerze- czy jak mu tam... Spróbuję się z nim jutro skontaktować...
-OK. Val mówi, że będziemy u was po jutrze... Damy wam znać. Gdzie jesteś- strasznie szumi.- Chemik rozejrzał się- fakt, sam nie bardzo wiedział- jako punkt orientacyjny służył mu wielki billboard.
-Na ulicy- to samochody. Idę do hotelu- a u was co?
-Już w domku... No muszę kończyć- wołają na kolację...- Rozłączyła się. Ruszył dalej szybkim krokiem- po chwili znalazł się na głównej ulicy- już widział szyld ich hotelu...
W recepcji siedziała tylko zmęczona kobieta czytająca jakiś brukowiec. Skinął jej uprzejmie i zajrzał do baru- był pusty, krzesła stały na stołach, paliła się tylko jedna lampa... Szkoda- miał ochotę na jeszcze jednego drinka...
Wszedł po schodach na piętro, wyjął klucz od pokoju... Przejechał kartą po czujniku- drzwi odsunęły się. Wszedł i rzucił kurtkę na fotel. Na łóżku spała Filia. Włosy miała rozrzucone na wszystkie strony... Wyglądała naprawdę ładnie- nie rzeczywiście... Na stole stała opróżniona w jednej czwartej butelka- na tak... Pani doktor nigdy nie miała mocnej głowy...
Apropo głowy- własna bolała jak sto diabłów... Sięgnął do swojej torby i wyciągnął małe zawiniątko. W środku pięć działek... Wziął jedną, wziął i strzykawkę... Odwrócił się na wszelki wypadek plecami do śpiącej- choć nie sądził by się obudziła. Po chwili było po wszystkim- uśmiechnął się. Zanim narkotyk zacznie działać wstał i zgasił światło. Potem usiadł i położył głowę na stole obejmując ją dłońmi- Fi zajęła całe łóżko... Po chwili napłynął spokój.
Amelia siedziała w relaxroom. Tu było inaczej niż na ich statku... Zaparkowali go na orbicie tej planety.
Znajdowali się teraz na Accuse. Czytała książkę- jakieś romansidło nieznanej autorki... Bardzo sentymentalne, zero akcji, tylko skomplikowane opisy uczuć... Jej się podobało- lubiła wyobrażać sobie, że jakiś mężczyzna wzdycha do niej po nocach, rozdarty przez uczucia... Ha- jakiś mężczyzna- ten konkretny mężczyzna. Ten jeden jedyny... Szkoda, że życie to nie opowieść... Szkoda, że nie jest autorką- już dawno napisałaby szczęśliwe zakończenie... A tak- pozostały jej tylko marzenia...
Przerzuciła ostatnią kartkę książki- tylko kilka zdań tekstu i ogromny napis "KONIEC"...
"-Oh, ja też cię kocham Thor!!!
Teraz wiedziała już na pewno, że w Valdres czeka na nich wielkie szczęście. W pogodne letnie ranki, trzymając się za ręce, będą wychodzić na łąkę, by poczuć na bosych stopach chłód porannej rosy- łez odchodzącej nocy."
Westchnęła jeszcze i odłożyła książkę... Jaka szkoda, że nie jest autorką tej opowieści...
Gourry skończył jeść i odchylił się do tyłu... Lina również wytarła usta chustką. Wittali wciąż męczyła się ze swoim homarem a Valgaaw... Cóż- nie tknął nawet kolacji. Myślał- i Gourry chyba wiedział o czym... I na samo wspomnienie robiło mu się niedobrze. Postanowił wypowiedzieć na głos myśli kapitana.
-Kto mógł ich zabić?
-Ehhh... Mam tylko domysły... Może któryś z popychów Dynasta... Sam nie wiem.
-Gościu nie chce, żebyś go znalazł?- Wittali podniosła głowę. Niesamowite oczy wpatrywały się w Vala... Odsunęła talerz- skapitulowała- skorupiak nie był najlepszym wyborem. Wskoczyła na stół i sięgnęła po filiżankę...
-Wi, mówiłem ci, żebyś nie chodziła po stole...- Przeciągnął się blondyn... Kotka musiała się jeszcze wiele nauczyć o ludziach. Valgaaw przetarł oczy i wstał od stołu.
-Idę spać. Pojutrze musimy być u Xella- jemu poszło lepiej niż nam...
-Co będziemy robić jutro?- Wittali dopiła herbatę i zeskoczyła na podłogą. Kapitan tylko spojrzał na nią pustym wzrokiem i odszedł do swojego pokoju.
Z jakiegoś powodu to milczenie zraniło ją bardziej niż gdyby ją wyśmiał, zelżył i odrzucił. To by przynajmniej znaczyło, że chociaż ją zauważył, a tak...