Slayers Sorai
part fourteen
Pokój. Zacieki na ścianach. Jedna żarówka na gołych kablach pod sufitem. Stół. Okrągły. Dwanaścioro ludzi wokół. Krzesła z niklowanego metalu. Popielniczki. Dym unosi się pod sufit kreśląc zawiłe znaki. Szklanki. Czysta woda.
Wszyscy milczą. Jeszcze nie czas na słowa. Za chwilę. Jedno krzesło jest puste. Ja powinnam tam siedzieć... Jestem w czyichś ramionach... Jasny kosmyk łaskocze mnie w szyję... To... To nie on...
Trzymał małą na kolanach. Wciąż nie była przytomna. Straciła zbyt wiele krwi- tak myślał. Filia powiedziała, że to przemęczenie. Co mógł poradzić? Czół się odpowiedzialny za tę małą- przecież uratował ją z Chikyu, potem ona uratowała ich... Na tej pustyni. Rozumiał ją- sam by pewnie zemdlał. Ale ona spała już drugi dzień...
Wiedział dlaczego to zrobiła. Dlaczego zabiuła z zimną krwią pięciu ludzi. Czuła coś do tego... Nie- nie będzie przeklinał. Uważał po prostu, że zielonowłosy nie zasłużył na to uczucie. Spojrzał na rudą- tak jak on nie zasłużył na jej uczucie... Westchnął.
Poczuł, że mała poruszyła się w jego ramionach- otworzyła oczy i ziewnęła rozdzierająco. Patrzyła trochę nieprzytomnie- chyba po tych antybiotykach, które dostała od Ul Copt.
-No, to jesteśmy w komplecie.- Uśmiechnął się i posadził zaspaną na pustym krześle. Rozejrzała się i prawie od razu wypiła całą wodę ze szklanki.
Wysoki, chudy mężczyzna- jedyny nieznajomy- wdusił papierosa w szklaną popielniczkę.
-Pasowałoby zacząć.- Val podniósł na niego złote oczy. Mężczyzna zdjął okulary- brązowe tęczówki ocienione rzęsami. Wciągnął powietrze i zaczął.
-Dynast mówił prawdę- Gaaw zniknął jakieś trzy tygodnie temu. Zostawił wiadomość. Adres i datę. Ale coś w tym jest dziwnego- nie jego pismo, nie ten styl... no to pomyśleliśmy z chłopakami- poczekamy zobaczymy. No i pojawiłeś się ty.- Spojrzał na Vala. Podniósł szklankę do ust i pociągnął spory łyk. Jego napój to chyba nie była tylko woda... Podjął znowu.- Data... Pojutrze. Miejsce... Kawalerka przy Dawn Street 674/40/9... Nigdy tam nie byliśmy... W ogóle rzadko bywamy w tamtej cząści miasta... To podejrzane, że nasz przyjaciel od butelki wyznacza spotkanie w takim miejscu... Jeśli chcesz- idź tam. Ale nie licz na wiele- to nie od Gaawa ta wiadomość. Może od Guashangera, może od kogoś innego... To pułapka. Jeśli tam pójdziesz... Licz tylko na siebie- ja bym odradzał...
Kapitan odstawił szklankę. Cicho i spokojnie. Oczy miał puste- bez wyrazu... Mężczyzna zmieszał się i również odstawił wodę.
-Ja wiem, że Gaaw to był dla ciebie jak ojciec. Dla nas jak brat. Ale nie możesz tak ryzykować. Pogódź się z tym, że smok odszedł i już nie wróci. Naprawdę.
-Znaleźliście ciało?- Złotooki zapytał zimno. Głos miał ostry jak żyletka. Obcy pokręcił głową.- Dopóki nie dostanę dowodu, nie spocznę.
-Mówisz jak ci bezsensowni bohaterowie poświęcający się dla honoru. Ale tu już nie ma miejsca na honor- kto się zawaha, kto ma sumienie ten jest praktycznie trupem. Zresztą sam wiesz- wychowałeś się tu. Jak byłeś mały to obrabiałeś kieszenie klientów konkurencji- pamiętam jak dziś... Teraz dorosłeś ale wygląda na to, że w ogóle nie zmądrzałeś. Po co ci to bohaterstwo? Jeśli nawet Gaaw jeszcze żyje to jest tak bliski śmierci, że nie do odratowania... Cokolwiek chcieli z niego wyciągnąć, nie przebierali w środkach. Sam wiesz. A po czymś takim to człowiek jest rośliną. Jak go z litości zarżną to ma chłop szczęście.- Val milczał. Przez chwilę panowała cisza. Mężczyzna powiódł zmęczonym wzrokiem po zebranych. Załoga tego statku plus Henry i Susan. Dziewczyna patrzyła ciekawie, jak na film albo co... Henry był spokojny-znał tę historię i był jego- Waltera- przyjacielem. Wśród nich nie było zdrajców. -Posłuchaj młody. Jesteś dla mnie jak syn, jak brat. I jeśli teraz zejdziesz, to tylko przez własną głupotę. My wypiliśmy już za Gaawa- ostatni toast przyjaciół. Ale po tobie pić nie chcemy. Nie chcemy by twoje zdjęcie zawisło nad barem obok jego. Rozumiesz?
Val wciąż milczał. Walter zdenerwował się- ten szczeniak nie będzie się tak wywyższał! Nie tu- gdzie wszyscy wyszli z jednego bagna, wszyscy mają przeszłość- bródną- prawda- ale wspólną. Jeśli on chce, to nie będzie miał już żadnej przyszłości- ostrzegał go. Wstał i wyszedł bez słowa. Drzwi zatrzasnęły się głośno. Długo jeszcze nikt nic nie mówił.
-Valgaaw?- Amelia zapukała do otwartych drzwi. Zajrzała ostrożnie do pokoju. Kapitan siedział przy stole i czyścił pistolet. Wszystkie części rozłożone na lewitującym nad podłogą blacie. Zapach oliwy unosił się w powietrzu. Mężczyzna metodycznie smarował każdy element a potem przecierał czystą ścierką.
Kiedy nie odpowiedział weszła ostrożnie. Nie zrobił żadnego ruchu by zasygnalizować, że drażni go jej obecność. Wyglądał prawdę mówiąc jakby jej nie zauważył. Odchrząknęła cicho ale nie przyniosło to żadnych efektów- wciąż zajmował się wyłącznie trzymaną w ręku częścią. Odważyła się mówić- choć przypominało to mówienie do ściany. Cóż jednak...
-Panie Valgaawie... Bo wie pan... Może pan Walter ma rację...- Specjalnie używała formy grzecznościowej, by go przypadkiem nie urazić. Trochę się go bała- był nieobliczalny, zdecydowany na wszystko... Nieprzewidywalne jak bezpański kundel- nie wiadomo, czy za kromkę chleba zamerda ogonem czy odgryzie rękę.- Może powinniśmy... No... Nie żeby pan Gaaw był nie ważny... Po prostu... Po prostu może nie powinniśmy się poświęcać dla trupa.- Wyrzuciła wreszcie z siebie spodziewając się wybuchu. Zaraz wstanie, podejdzie i mnie uderzy- myślała. Czekała ale nic się nie stało. Otworzyła oczy.
Kadai siedział wciąż na krześle. Nie bawił się już pistoletem. Po prostu siedział i patrzył prosto na nią. Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie gdy zobaczyła jego oczy.
Wybiegła bez słowa zatrzaskując za sobą drzwi. Po co w ogóle próbowała, skoro i wiedziała jak to się skończy... Przecież to takie oczywiste, że aż banalne...
Vala nie interesowało czy jego opiekun żyje czy nie. On już pożegnał się z nadzieją. Pogodził się, że ciało Gaawa pewnie gnije gdzieś na pustkowiu. Po prostu chce się zemścić. Po prostu.
Stali przed meliną. Osiem osób przy dużym aucie. Mieli plan. A raczej Val miał plan. Wyjaśnił im wszystko, pokazał dokumentację budynku przy Down Street. Mogło się udać- szansa jedna na milion. Niby szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć ale...
Ani Lina ani tym bardziej cała reszta nie ukrywali co sądzą o pomyśle Valgaawa. Ale komandor Inwerse obiecała. A Inwerse dotrzymuje słowa...
Czuła się teraz tak jakby wydała wyrok na swoich przyjaciół. Z głupoty. Z ciekawości. Ciekawość to ponoć pierwszy stopień do piekła...
A więc niech Mefisto przygotuje dla niej miejsce na samym dnie.
miju7 shizukesa shi
miju7@o2.pl
www.kazoku.prv.pl