Slayers Sorai
part seventeen
-I znów do Guashangera...- Zelgadis skończył opowiadać Amelii co zdarzyło się kiedy była w samochodzie. Milczała długo, próbując poukładać to sobie w głowie...
A więc mieli na usługach grawitantów... Grawitanci... Rasa stworzona sztucznie- w laboratoriach na początku tego stulecia... Kiedy ludzie zaczęli kolonizować planety- niektóre z nich miały grawitację odmienną w znacznym stopniu niż ziemska... Aby nie "marnować" bogactw mineralnych powstała więc humanoidalna rasa, całkowicie podparządkowana - zdolna jednak przetrwać na planetach na których "prawdziwi" ludzie nie mogli... Jakieś dwadzieścia lat temu był bunt, dzięki któremu planety na których żyli grawitanci stały się całkowicie ich własnością, nie podległą GTSZ.
Odetchnęła i zerknęła kątem oka na Filię łatającą chemika. Nic nie mówili... To właściwie dziwne- przecież zawsze się ze sobą droczyli, sypali docinkami- a teraz taka cisza...
Wszyscy inni również milczeli- drzemali albo zwyczajnie nic nie robili.
Drzwi odsunęły się cicho i weszła Sue. Za nią podpłynął wózek z tacą herbaty.
-Wszystko... W porządku?- Zapytała niepewnie. Skinęli tylko głowami. Bez słowa. Postawiła tacę na stole i wyszła. Zatrzymała się jeszcze przy drzwiach.- Henry mówił, żebyście zeszli na dół...
Zniknęła szybko- nie mogła znieść tego nienaturalnego milczenia...
Każde z nich myślało o czymś innym- każde trapiło coś innego.
Kończyła zszywać Xellosa. Zwiadowca nawet nie jęknął gdy to robiła... Heh- żeby chociaż jęknął! Nic nie mówił- nie była pewna czy w ogóle na nią spojrzał...
-Idę na dół. Idziecie ze mną?- Valg wstał. Wstała też reszta.
-Muszę go zacerować- już niedługo.- Uśmiechnęła się niepewnie... Wyszli cicho- zostawiając ją samą z Metallium. Milczenie przedłużało się... Jednostajnym ruchem wbijała igłę i przeciągała przez skórę... Nie zwracała na to uwagi- pracowała mechanicznie jak dziesiątki razy wcześniej...
Jeśli czegoś nie powie to zwariuje!
-Xellos...- Spojrzał na nią wreszcie- tymi swoimi oczami... Zdziwiła się gdy usłyszała jak jego imię brzmi w jej ustach.- Xellos...- Powtórzyła smakując każdą głoskę...
-Hmm?- Wzdrygnęła się zmieszana. O czym ona do cholery myśli?!!!
-Bo wiesz... Ja... chciałam ci podziękować... Wiesz- gdyby nie ty...- Te słowa tak trudno było wypowiedzieć... Przecież nigdy nie miała oporów przed wrzeszczeniem na niego- wtedy w powietrzu dryfowały epitety ciężkie jak... A teraz miała po prostu podziękować. I to było takie beznadziejne- że dziękowała najgorszemu wrogowi... Wrogowi?- Odezwał się cichy głosik gdzieś w niej... Może sumienie? Stłumiła go szybko...
-Nie ma... Nie ma sprawy.- Odpowiedział i znów wrócił wzrokiem do jednego punktu w ścianie. Sięgnęła po nożyczki i przecięła żyłkę.
-Ehm... Skończyłam... Ale nie ruszaj się za bardzo- świeży szef lubi pękać...- Odchrząknęła i wstała. Odwróciła się do drzwi i nienaturalnie wolno odeszła... Coś w niej krzyczało, żeby ją zatrzymał- powiedział chociaż cokolwiek... A druga połowa chciała jak najszybciej uwolnić się od towarzystwa tego namagomi... Drzwi zamknęły się za nią- poczuła się dziwnie zawiedziona...
Wmówiła sobie, że nie wie dlaczego.
Drzwi zamknęły się za nią. Westchnął i przetarł twarz dłońmi. Cholera! Niech by to wzięła ciężka cholera!
Wstał ostrożnie i sięgnął po swoją torbę... Cholera jasna! Co się działo w jego głowie? Wha- w głowie! W... Sercu?
Nieee...
Cholera...
Henry starł stół przy którym siedzieli... Postawił na nim popielniczkę... Właściwie to nie chciał im powiedzieć nic specjalnego- po prostu posłuchać co maja zamiar zrobić, może coś poradzić... Pierwszy niech zacznie Val...
-Wejdziemy przez kanały wentylacyjne- ja, Lina, Filia i Xellos. Greywords z Gabrievem w tym czasie rozpracują zabezpieczenia- w kanałach są bezpieczniki. Niech korki wywalą na 15 minut- wystarczy żeby przejść. Amelia i kotka zostaną na zewnątrz... A potem... To się zobaczy...
-Znowu co? Aż takiego szczęścia to nie będziesz miał- nie miej nawet nadziei.- Henry popatrzył na niego spod oka. Znowu wymyślił plan którego powodzenie w 80% zależy od Pani Fortuny... Znowu...
Wzruszył tylko ramionami. Inwerse zacisnęła pięści.
-Valgaaw!- Spojrzał na nią, zdziwiony krzykiem.- Może tobie wisi, czy przeżyjesz czy nie- ale nam bynajmniej!
-Obiecałaś, że będziecie wykonywać co wam powiem, czyż nie?
-Taak... Ale to co mówisz to... Idiotyczne!
-Masz lepszy pomysł?- Zapytał z szyderczym uśmiechem... No tak... Nie miała oczywiście. Oczywiście- on przecież miał wszystko poukładane od dawna- cały plan, pomysły itd... Jasssne.
-No właśnie.
Wstali i rozeszli się w podłych humorach. Patrzyła jak kapitan wchodzi po schodach... Dlaczego musiał być taki? Dlaczego?... Zastrzygła uszami- wydawało jej się, że coś usłyszała... Westchnienie? Odwróciła się- Amelia stała przy oknie i patrzyła na łzy deszczu spływające po szkle.
Może ostatni deszcz jaki ogląda.
miju7 schizukesa schi