FRID INGULSTAD
TĘSKNOTA
Saga Wiatr Nadziei
część 15
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, marzec 1907 roku
Elise otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale ze ściśniętego gardła nie mogła
wydobyć słowa. Patrzyła oniemiała na nowego przyjaciela Emanuela i nogi się pod
nią ugięły. Chwycił ją przeraźliwy strach, serce łomotało jej w piersi, a w głowie
kłębiły się najkoszmarniejsze myśli.
- Ale... Może się nie zrozumieliście? - wykrztusiła wreszcie z siebie. - Może
czeka na ciebie w innym miejscu?
Paul Schwencke pokręcił głową.
- Umówiliśmy się przed wejściem. Gdy go tam nie zastałem, wszedłem na
wszelki wypadek do środka, a potem przeszukałem całą restaurację. Wydało mi się w
najwyższym stopniu dziwne, że Emanuel nie przyszedł, bo odniosłem wrażenie, że
bardzo się ucieszył z mojej propozycji, by napić się kawy w Hasselbakken, a potem
odbyć przechadzkę na Wzgórze Świętego Jana. Dziś wieczorem miał się odbyć
ciekawy koncert w muszli koncertowej.
Elise gorączkowo doszukiwała się jakiegoś wyjaśnienia, nie dopuszczając
nawet do siebie myśli, że Emanuel znów uciekł po kryjomu.
- Może coś się wydarzyło w jego rodzinie? Może pogorszył się nagle stan
zdrowia jego mamy?
- Pomyślałem sobie dokładnie to samo, bo wspominał mi o chorobie matki.
Zapytałem więc pannę Carlsen, czy Emanuel otrzymał z domu jakiś telegram.
Niestety, Carlsenowie nic nie wiedzą, choć pogorszenie zdrowia pani Ringstad
uważają' za mało prawdopodobne. „Wiedzielibyśmy wówczas coś o tym, bo przecież
Ringstadowie są naszymi bliskimi przyjaciółmi”, oświadczyła mi panna Carlsen.
Nagle Elise przypomniała sobie wyraz twarzy Emanuela, gdy zobaczył list od
Johana. Czy to możliwe, aby wywołał w nim taką złość i zazdrość? Przecież
powiedziała mu, że może sobie przeczytać! Tyle że jemu nie pozwalała na to duma.
Może pomyślał, że w liście jest coś więcej niż tylko informacje dotyczące rękopisu. A
może w ogóle mu się nie spodobało, że to Johan załatwiał jej sprawy, a nie on.
Odgoniła jednak tę myśl. Nawet gdyby obudziła się w nim zazdrość, to z tego
powodu z pewnością nie zawiódłby Schwenckego. Nie! Musi być jakaś inna
przyczyna. I to ważna, skoro Emanuel nie dotrzymał umowy.
- Nic z tego nie rozumiem, panie Schwencke. Coś się musiało zdarzyć -
odezwała się wreszcie Elise. W ustach jej zaschło i z trudem poruszyła językiem. -
Bardzo mi przykro, że zmarnował pan sobie wieczór, jestem jednak pewna, że da się
to jakoś wyjaśnić. Gdy tylko Emanuel się pojawi, przekażę mu, że pan tu był. A może
wolałby pan wejść i poczekać?
Schwencke pokręcił głową.
- Dziękuję za zaproszenie, ale chyba wrócę do domu. Emanuel wie, gdzie
mieszkam.
Uchylił kapelusza, odwrócił się i wyszedł.
Wróciły z Hildą do środka, a Reidar spojrzał na nie zdziwiony. Zapewne
słyszał całą rozmowę.
- To dziwne - odezwał się z namysłem. - Niemożliwe, by Emanuel nie
dotrzymał umowy bez jakiegoś ważnego powodu.
Hilda była wyraźnie zdenerwowana.
- Tam, gdzie dziś sprzątałam, słyszałam, że jakiś mężczyzna został pobity przy
moście Bentsebrua. Nieprzytomnego odwieziono go do szpitala.
Elise popatrzyła na nią przerażona i osunęła się na stołek. Nie była w stanie
składać dalej wysuszonego prania.
- Dlaczego od razu wyobrażać sobie najgorsze? - próbował je uspokoić Reidar.
- Może po prostu nieoczekiwanie zjawił się z wizytą jego ojciec?
- Gdyby tak było, Emanuel poszedłby do restauracji Hasselbakken, by
powiadomić Schwenckego o zmianie planów - sprzeciwiła się Elise, a Hilda ją
poparła.
- Ale zdaje się, że zaglądał tu w drodze z biura? - zapytała.
- Tak, rozmawialiśmy przez chwilę. Był ożywiony, miał dobry humor i cieszył
się na spotkanie ze Schwenckem.
- Tymczasem Carlsenowie utrzymują, że do nich nie dotarł. Coś się więc
musiało wydarzyć w drodze pomiędzy domem nad rzeką a szczytem wzgórza Aker.
- To niemożliwe - pokręcił głową Reidar.
- Ale kiedyś już Emanuela napadli, i to na parę dni przed ich ślubem! Ktoś go
zaatakował od tyłu tak, że stracił przytomność.
Elise zaprotestowała.
- To całkiem inna sprawa. Wtedy zapewne stała za tym banda Lorta - Andersa,
teraz natomiast nie wydaje mi się, by Emanuel miał jakichś wrogów.
Reidar posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
- A kim jest Lort - Anders i co on ma do Emanuela?
- Lort - Anders to stary znajomy Johana. Nie wiem na pewno, podejrzewam
jedynie, że to jego kompani napadli na Emanuela. Wściekli się, że zamierzam
poślubić Emanuela, skoro byłam zaręczona z Johanem, nim trafił do więzienia. Johan
i Lort - Anders razem odsiadywali karę w twierdzy Akershus i żaden z nich nie miał
pojęcia, że zostałam zgwałcona i w wyniku tego zaszłam w ciążę.
- Czyli że ani Johan, ani ty nie mieliście już później z nimi do czynienia?
Pokręciła głową.
- Johan odwrócił się od nich, kiedy zrozumiał, jakie to bandziory. Ja też nie
spotkałam później nikogo z bandy. Nie licząc Ansgara Mathiesena, który też nie chce
mieć z nimi nic wspólnego. To te oprychy podjudziły go, by na mnie napadł, mimo że
wiedzieli, iż jestem narzeczoną Johana, co tylko dowodzi, jacy to ludzie.
- Nie sądzę, by coś usprawiedliwiało tego, który dał się podjudzić -
skomentował sucho Reidar.
- Zgadzam się z tobą, tyle że Ansgar przynajmniej okazał żal i bardzo cierpiał
z tego powodu. Pamiętaj, że dwukrotnie próbował odebrać sobie życie.
- A po co my w ogóle rozmawiamy teraz o Ansgarze? - Hilda najwyraźniej
miała dość wysłuchiwania tej historii. - Zastanówmy się raczej, gdzie jest Emanuel!
Elise wstała i oznajmiła:
- Zajrzę do Anny i Torkilda. Jeśli Emanuel potrzebował jakiejś pomocy,
niewykluczone, że zwrócił się do nich.
- A może jeszcze trochę poczekać? Kto wie, czy lada chwila się nie zjawi? -
zastanawiała się Hilda, ale Elise pokręciła głową.
- Mam przeczucie, że coś się stało.
Nie miała siły wyjawić, co jej się tłucze po głowie. Zastanawiała się, czy
Emanuel nagle nie pożałował swojej decyzji, przekonawszy się po raz kolejny, że nie
jest urodzony do życia nad rzeką.
Co ja teraz zrobię? - myślała gorączkowo. Nie mam pracy, nie wiadomo, czy
moja książka zostanie wydana, a bez dochodów Emanuela nie dam rady wynająć
domu na Hammergaten. Tymczasem Hilda i Reidar liczą na to, że będą mieli cały
dom dla siebie, kiedy wprowadzi się Isac.
- Podejrzewasz, co się mogło stać? - Hilda posłała jej pytające spojrzenie.
- Nie, mam jedynie przeczucie, że coś niedobrego.
W powietrzu czuło się wiosnę. Powiewał łagodny wiaterek, a krzaki bzu
obsiadła gromada świergoczących ptaków. Normalnie cieszyłaby ją każda
najmniejsza oznaka nadchodzącej wiosny, dziś jednak była zbyt zdenerwowana, by to
zauważyć. Co się stało? - zastanawiała się wciąż na nowo. Uciekł? Przydarzyło mu
się jakieś nieszczęście? Może Hilda ma rację, że padł ofiarą jakichś zbirów? W
okolicy nierzadko dochodziło do pobić, kręciło się tu tylu różnych pijaków. Zresztą
trudno się dziwić, że niektórzy, żyjąc w biedzie i nędzy, zdesperowani uciekają się do
przemocy.
Strach ją paraliżował. Żałowała, że była dla Emanuela taka surowa. Które
kobiety stać na to, by stawiać mężowi warunki, nim pozwolą mu wrócić do domu?
Może tego właśnie nie mógł znieść i dlatego odszedł?
Jenny opowiadała, że jej matka i kobiety z sąsiedztwa cieszyły się, gdy ich
mężowie znaleźli sobie inną, bo na jakiś czas miały spokój i nie musiały bez przerwy
rodzić dzieci. Tak wyglądało życie nad rzeką.
Czemu nie potrafi spojrzeć w oczy prawdzie, że dla niej i Johana nie ma
przyszłości? Pomimo tego, że ją zdradził, Emanuel nie jest złym człowiekiem. Gdyby
nie naciski matki i Signe, nigdy nie wyjechałby do Ringstad, nie potrafił się im jednak
przeciwstawić. Potem bardzo żałował, że tak postąpił, i odkąd wrócił do Kristianii,
starał się na wszelkie sposoby, żeby wszystko naprawić. Ilu mężów zaofiarowałoby
się pilnować dzieci, gdy żona szła pomagać innej rodzinie? A Emanuel wielokrotnie
ostatnio zastępował ją przy maluchach. I chociaż nie jest tym jedynym mężczyzną,
którego kocha nad życie i z którym pragnęłaby dzielić dni, miesiące i lata, to jednak
nie da się zaprzeczyć, że to dobry człowiek. Przeżyli wspólnie wiele miłych chwil,
przy nim czuje się bezpiecznie, a chłopcy go lubią. Powinna była mu okazać więcej
przyjaźni i bardziej docenić to, że wrócił. Teraz być może jest już za późno.
Na samą myśl o tym przeszły ją dreszcze.
Zawszę ogarniało ją dziwne uczucie, gdy wchodziła do Andersen - garden.
Nachodziła ją tęsknota przemieszana ze smutkiem. Przecież tu razem z Johanem
przeżywali radość pierwszego zakochania, tu ukrywali się na ciemnej klatce
schodowej, by pobyć przez chwilę we dwoje. Ale to także tu dygotała ze strachu, że
ojciec znów wróci pijany, tu zmęczona wchodziła na górę po długim i ciężkim dniu
pracy, z lękiem w sercu, czy zastanie mamę przy życiu. Z tym miejscem łączyło się
tyle wspomnień! Dobre i wesołe przeplatały się z przykrymi.
Usłyszawszy za drzwiami głosy, domyśliła się, że Torkild i Anna są w domu.
Gdy tylko zapukała do drzwi, rozległo się wesołe wołanie Anny: „Proszę!”
Siedzieli przy stole kuchennym przy zapalonej lampie naftowej. Na stole stały
filiżanki z kawą, a obok talerzyk z ciastkami. Torkild czytał na głos książkę, a Anna
coś dziergała. Tych dwoje potrafiło ze sobą spędzać mile czas.
Twarz Anny rozpromieniła się.
- Elise? Ależ miła niespodzianka! Usiądź z nami i napij się kawy!
- Widzieliście może Emanuela? - zapytała.
- Emanuela? - popatrzyli na nią zdumieni. - A wybierał się do nas?
Elise siadła na stołku, który podsunął jej Torkild, i oznajmiła:
- Zaginął bez śladu.
- Jak to zaginął? - Anna zmarszczyła czoło, nic nie rozumiejąc.
Elise pośpiesznie opowiedziała, co się zdarzyło.
- Pomyślałam, że może Emanuel był tutaj, żeby z tobą pomówić, Torkild. To
znaczy, jeśli miał jakiś kłopot.
Sama słyszała, jak głupio to zabrzmiało. Przecież gdyby Emanuel miał jakieś
zmartwienie poza tymi, których nabawił się wcześniej, na pewno by zauważyła. A
jeśli obraził się o ten list od Johana, siostra Johana byłaby ostatnią osobą, do której by
się z tym zwrócił. Zresztą jakiego kłopotu mógłby się nabawić po drodze od niej do
Carlsenów? Nie, musiało się wydarzyć jakieś nieszczęście.
Torkild pokręcił głową, a u nasady nosa utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Dziwne - powiedział. - Gdyby coś stanęło na przeszkodzie, Emanuel
zatroszczyłby się, by powiadomić o tym pana Schwencke. Ale skoro Carlsenowie go
nie widzieli, to znaczy, że zmienił plany po wyjściu od ciebie. Nie zauważyłaś
czasem, że coś go dręczy?
- Nie, przeciwnie, od dawna nie widziałam go w tak dobrym humorze. Cieszył
się na spotkanie ze Schwenckem i radowało go, że wkrótce się przeprowadzimy.
Powiedział, że spakował już walizkę i powiadomił ojca, że chce zabrać swoje meble.
Proponował, żebyśmy się wybrali w niedzielę na spacer na Hammergaten - urwała i
dodała z ociąganiem: - Jedyne...
- Jedyne... co? - pomógł jej Torkild.
- Zauważył, że dostałam list od Johana. Wydawało mi się, że dostrzegłam w
jego oczach lęk. Proponowałam, że może sobie przeczytać, bo Johan pisał mi jedynie
o rękopisie, ale on nie chciał...
- Jest zbyt dumny. Pokiwała głową.
- Mimo to nie wydaje mi się, żeby przejął się tym listem do tego stopnia, iż nie
poszedł na spotkanie ze Schwenckem.
- Emanuel dotrzymuje umów. Na pewno powiadomiłby Schwenckego o
zmianie planów.
Elise zauważyła, że Anna nie bierze udziału w rozmowie. W przeciwieństwie
do Torkilda nie miała najlepszego zdania o Emanuelu. Zresztą trudno się dziwić,
skoro wolałaby widzieć u boku Elise Johana.
- Nie pojmuję, co się mogło stać - kręciła głową Elise. - Pierwsze, co przyszło
mi do głowy, to że miał wypadek, ale przecież do tej pory doszłaby do nas już jakaś
wiadomość. Hilda obawia się, że został napadnięty, podobnie jak niedawno jakiś
mężczyzna przy Bentsebrua.
- Ale wówczas zjawiłaby się u was policja i powiadomiła o wszystkim. W
końcu jesteś jego żoną.
Zapadło milczenie.
Anna chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. Po chwili jednak rzekła mimo
wszystko:
- Jesteś pewna, że i tym razem nie wymyślił jakiegoś głupstwa? Sama wiesz,
jak to jest: „Złodziej na zawsze pozostanie złodziejem, a kłamca kłamcą”.
Elise poczuła, jak oblewa się rumieńcem.
- Nie mogę przysiąc, że Emanuel już nigdy nie zrobi niczego głupiego, nie
sądzę jednak, by po raz kolejny mnie zawiódł. Był taki skruszony i bardzo żałował
tego, co się wydarzyło. Stara się, jak może, by wszystko naprawić - oświadczyła.
Takie słowa wydawały się jej właściwe w danym momencie. Za nic w świecie
nie przyznałaby się do tego, że i ją dręczą podobne wątpliwości.
Torkild przyznał jej rację.
- Zgadzam się z tobą, Elise. Emanuel dostał sromotną nauczkę za to, że tak cię
zawiódł. Bardzo cierpiał z tego powodu. Znam go lepiej niż kogokolwiek. Przyznaję,
ż
e nie spodziewałbym się po nim, że jest zdolny do takiego postępku, ale jestem
przekonany, że już nigdy nie popełni tego samego błędu.
Anna nie odezwała się.
- Muszę popytać naokoło - oświadczyła Elise, podnosząc się ze stołka. -
Przecież ktoś go musiał widzieć idącego z domu majstra na wzgórze Aker. Gdzieś na
tym odcinku musiało się zdarzyć coś, co skłoniło go do zmiany planów.
Anna popatrzyła na nią z troską.
- Może nie warto się tak denerwować? Poczekaj do jutra! Zobaczysz, zjawi się
i wszystko ci wyjaśni. Na pewno okaże się, że nie było powodu do zmartwień!
Elise spojrzała na przyjaciółkę, która najwyraźniej nie dała się przekonać, że
Emanuelowi można do końca zaufać.
- Zobaczę jeszcze - uśmiechnęła się do obojga. - Jak miło tu u was. Co
czytacie?
- Związek młodzieży Henryka Ibsena.
- Mam nadzieję, że kiedyś opowiecie mi treść. Ja, niestety, nie mam już czasu
na czytanie i bardzo mi tego brakuje.
- Oczywiście, że ci opowiemy, Elise! - uśmiechnęła się Anna. - Powodzenia w
poszukiwaniach! Emanuel na pewno się odnajdzie.
Dziwne, z jakim spokojem przyjęła to Anna - rozmyślała Elise, schodząc po
schodach. Jest przecież z natury takim dobrym człowiekiem. Wprawdzie nie była
zadowolona, że Emanuel znów zamieszka z Elise, jednak nie pasowało do niej, by się
całkiem nie przejąć jego zniknięciem. Torkild zareagował całkiem inaczej. Anna
zapewne sądzi, że Emanuel znów uciekł do Signe albo wymyślił coś innego. Całkiem
straciła w niego wiarę.
W napięciu Elise weszła do domu, ale natychmiast doznała zawodu. Hilda,
spojrzawszy na nią, pokręciła tylko głową, a po chwili rzekła zmartwiona:
- Nie było go.
Chłopcy wrócili do domu po pracy i usiedli do lekcji. Kristian posłał siostrze
pytające spojrzenie:
- Jak myślisz, Elise, co mu się mogło stać?
- Nie wiem. To zupełnie niezrozumiałe. Niemożliwe, by Emanuel tak bez
powodu nie przyszedł na umówione spotkanie.
- Evert myśli, że Lort - Anders go zabił - wtrącił Peder przestraszony.
Evert głośno zaprotestował:
- Kłamiesz! Powiedziałem tylko, że można by go o to podejrzewać, gdyby nie
siedział w więzieniu.
- Na jedno wychodzi. Skąd wiesz, może uciekł z twierdzy Akershus i zaczaił
się gdzieś w pobliżu? - rzucił Peder i popatrzył ze strachem w ciemne okno.
- Dajcie już spokój! - upomniała ich Elise i dorzuciła drewno do pieca, po
czym zabrała się do gotowania owsianki.
Hugo położyła już na noc, a Jensine dopiero za jakiś czas będzie musiała
przewinąć i nakarmić.
- Jeśli do jutra rana nic się nie wyjaśni, pójdę na posterunek policji na
Maridalsveien i spróbuję się tam czegoś dowiedzieć. Na pewno jest jakieś rozsądne
wyjaśnienie tej sytuacji. Emanuel byłby zażenowany, gdybym wzywała policję bez
powodu.
Reidar przysiadł na skrzynce do drewna, by na stole zrobić chłopcom miejsce
do odrabiania lekcji.
- Zgadzam się. Gdyby doszło do jakiegoś przestępstwa, na pewno byśmy już o
tym usłyszeli. Podobnie by było, gdyby Emanuel miał jakiś wypadek. Może po prostu
gwałtownie źle się poczuł i odwieziono go do doktora albo dostał nieoczekiwanie
jakąś wiadomość i musiał pośpiesznie wyjechać, ze zdenerwowania zapominając o
umówionym spotkaniu.
Elise zerknęła na niego i zapytała:
- A cóż to mogłaby być za wiadomość, na Boga? Reidar wzruszył ramionami.
- Nie wiem, próbuję jedynie znaleźć jakieś wyjaśnienie.
- Może Signe z żalu, że Emanuel jej nie chce, utopiła się w rzece? - wtrącił
Peder, patrząc na nich niewinnie.
Hilda zdenerwowała się.
- Przestań już, Peder! Dosyć już różnych ludzi tu, w okolicy, wybrała taki
koniec. Nie trzeba, by jeszcze jacyś obcy szli ich śladem. Poza tym wydaje mi się, że
Signe wcale go nie kocha. Jej zależało tylko na jego pieniądzach.
- Pieniądzach? - Evert podniósł zdziwiony wzrok znad rachunków. -
Myślałem, że Emanuel nie zarabia zbyt dużo. Przecież pracuje dopiero od paru dni.
- Głupi jesteś? Nie rozumiesz, że chodzi o jego dwór? - Peder popatrzył na
niego z wyższością. - Wystarczy, że oni tam sprzedadzą krowę, a przez pięć lat mogą
jeść codziennie lapskaus z ziemniakami i warzywami.
Na samą myśl zabłysły mu oczy.
Elise słuchała ich jednym uchem, zastanawiając się na głos:
- Może powinnam najpierw pójść do zakładów Myren i tam zapytać?
Reidar ją poparł.
- Najlepiej pójdź tam wcześnie rano! Sprawdzisz, czy o zwykłej porze pojawi
się w biurze, a jeśli nie, to na pewno dowiesz się, czemu go nie ma.
- A może powinnam pójść do Carlsenów i dowiedzieć się, czy nie wrócił.
Trochę mi niezręcznie iść do niego do biura i się przyznać, że nie wiem, gdzie jest
Emanuel. Wciąż mimo wszystko jesteśmy małżeństwem!
Hilda pokręciła gwałtownie głową.
- Moim zdaniem nie ma sensu, byś tam szła. Przecież to przyjaciele jego
rodziców i na pewno też ich oburzyło, że Emanuel postanowił do ciebie wrócić.
Zapewne już sam dźwięk twojego imienia działa na nich jak płachta na byka. A jeśli
odniosą wrażenie, że nie do końca mu ufasz i obawiasz się, że znów uciekł, będą
mieli powód do triumfu.
Peder podniósł znad zeszytu przerażony wzrok.
- Znów uciekł? Naprawdę myślisz, Elise, że to zrobił?
- Nie, Peder, oczywiście, że nie. Przecież mamy się razem przeprowadzić do
domu na Hammergaten. Emanuel cieszył się bardzo, gdy udało mu się go wynająć.
Ale Peder nie był do końca przekonany.
- Może Signe znów spodziewa się dziecka?
Elise poczuła, że się czerwieni, i rzuciła ostrzej, niż zamierzała:
- Przestań opowiadać głupoty! To, co się stało w zeszłym roku, nigdy nie
miałoby miejsca, gdyby nie mobilizacja, pilnowanie granicy i strach przed wybuchem
wojny. Jestem pewna, że więcej się to nie powtórzy.
- Niech diabli porwą tych Szwedów! - rzucił Evert impulsywnie i przerażony
swoimi słowami zasłonił usta. - Przepraszam, Elise.
Posłała mu surowe spojrzenie, ale nie zrugała go. By jednak odwrócić uwagę
chłopców, zagadnęła Reidara:
- Było dziś coś ciekawego w „Svaerta”?
- Umarł Georg Stang.
- A kto to taki? - zdziwiła się Hilda.
- Ależ Hildo - westchnęła Elise i popatrzyła na siostrę zrezygnowana. - Nie
pamiętasz, że to nasz minister obrony? A poza tym najzagorzalszy przeciwnik
zlikwidowania fortyfikacji granicznych podczas rokowań w Karlstad, które
doprowadziły do ugody i pokojowego rozwiązania unii ze Szwedami. - A zwróciwszy
się ponownie do Reidara, zapytała: - Przeczytałeś coś jeszcze ciekawego?
- Tak, podobno Norwegowie wkrótce przeboleją likwidację fortyfikacji.
Dzięki odzyskaniu państwowości przejawiamy większą inicjatywę i nabraliśmy
pewności siebie także w dziedzinie ekonomicznej.
- Zastanawiam się, o jakich Norwegach mowa - rzuciła oschle Hilda. - Ja,
niestety, nie zauważyłam wokół żadnej poprawy ekonomicznej, wzrostu pewności
siebie ani inicjatywy.
- No i jeszcze było tu coś o Cyganach - ciągnął Reidar, nie przejmując się
uwagami Hildy. - Przewodniczący Związku do spraw Przeciwdziałania
Włóczęgostwu, pastor Jacob Walnum, napisał, w jaki sposób z włóczęgów uczynić
pożytecznych obywateli. - Rozłożył gazetę i przeczytał na głos: - Praca jest
obowiązkiem każdego człowieka, a kto żyje jak pasożyt, popełnia przestępstwo.
Uprawianie ziemi, w przeciwieństwie do rzemiosła, ma działanie edukacyjne, uczy i
wychowuje.
Elise i Hilda wymieniły spojrzenia. Elise wiedziała, że siostra, podobnie jak
ona sama, za każdym razem, gdy ktoś wypowiadał słowo „Cygan”, czuła przenikający
ją lęk. Wprawdzie mało kto wiedział, że w żyłach ich ojca płynęła cygańska krew, ale
czy dużo trzeba, by ktoś to zwęszył i rozdmuchał?
- Co tam jeszcze ciekawego? - zapytała, nie chcąc, by chłopcy podjęli ten
temat. Słyszała wystarczająco wiele historii o cygańskich dzieciach siłą odbieranych
rodzicom i rozłączonych z nimi na zawsze.
- Jest też wyjaśnienie Ministerstwa Opieki Społecznej na temat pracy
zarobkowej dzieci. Chcecie posłuchać?
Hilda prychnęła.
- Nam to dobrze znany temat. Nie ma nic ciekawszego?
- Ja chętnie posłucham - wtrąciła się Elise. Reidar zaczął czytać:
- Nie da się zaprzeczyć, że przy obecnej sytuacji ekonomicznej niektórych
grup społecznych praca dzieci jest koniecznością. W rodzinach wielodzietnych ojciec
czy oboje rodzice nie zawsze są w stanie zarobić na utrzymanie całej gromady. W
takich rodzinach dzieci muszą, na ile im siły pozwalają, wstąpić w szeregi
pracujących i podjąć walkę o byt. Zarabiają na własne utrzymanie albo na jedzenie dla
młodszego rodzeństwa lub niezdolnych do pracy matki lub ojca. Innymi słowy do
podejmowania pracy w bardzo młodym wieku zmusza dzieci bez względu na skutki
smutna konieczność.
Kristian, choć pochylony nad lekcjami, chłonął uważnie chyba każde słowo,
bo wtrącił się:
- Spotkałem wczoraj Olę na Maridalsveien. Już od paru lat nie chodzi do
szkoły. Jego ojciec postarał się, by go zwolnili z obowiązkowej nauki, ponieważ
chłopak musi pracować.
Elise pokręciła z dezaprobatą głową.
- To wstyd. Przecież oboje jego rodzice mają pracę, a w domu jest ich tylko
pięcioro rodzeństwa. Jestem pewna, że daliby radę tak samo jak my, gdyby tylko żyli
skromniej. Bez szkoły chłopak daleko nie zajdzie.
Evert głośno odsunął stołek i wstał, oznajmiając:
- Gotowe!
Peder zerknął na niego z zazdrością, bo jemu jak zwykle zostało jeszcze dużo
do odrobienia.
Hilda podeszła do okna i wyjrzała w wieczorny mrok.
- Co z tym Emanuelem? Domyślacie się, gdzie on może być?
Elise poczuła znowu, jak łapie ją strach. O tak późnej porze trudno
spodziewać się jakichś wieści. Schwencke wie, że się denerwuję, pomyślała. Gdyby
tylko dowiedział się czegoś, na pewno by zajrzał.
Co się mogło stać?
ROZDZIAŁ DRUGI
W nocy było zimno i rankiem, kiedy Elise otulała Jensine w wózku grubą
kołderką, a ciepło ubranego Hugo sadzała na twardej deseczce wózka, wciąż unosiły
się nad rzeką mroźne opary.
Prawie nie spała w nocy, myślała jedynie o tym, co mogło się przytrafić
Emanuelowi i co zrobi, jeśli mąż się nie pojawi. Nie stać jej na wynajęcie domu na
Hammergaten bez jego pensji. Czy jednak Reidar wytrzyma z nimi wszystkimi, kiedy
w domu dodatkowo pojawi się Braciszek? Muszę pójść do pani Borresen i poprosić,
bym mogła wrócić do pracy za ladą, postanowiła w duchu. Tylko czy ta posada jest
jeszcze wolna? Tego nie była bynajmniej pewna. Może uda mi się umieścić Hugo w
ż
łobku, a Jensine zabierać będę do pracy? Wózek z dzieckiem postawię pod wiatą
przed sklepem.
Boże drogi, zakładam, że Emanuel znów uciekł. To oczywiście niemożliwe.
Torkild także w to nie wierzy, a on zna go lepiej niż ktokolwiek. Co więc mogło się
stać? Przecież ludzie nie znikają tak ni z tego, ni z owego.
Pójdę do zakładów Myren i tam na pewno się czegoś dowiem, zadecydowała.
Może zastanę Emanuela, który mi wszystko dokładnie wyjaśni, a jeśli go tam nie
będzie, wówczas na pewno jego przełożeni będą powiadomieni, jaki jest powód jego
nieobecności.
W fabrykach już dawno zaczął się dzień pracy, kupcy i kanceliści zaś dopiero
udawali się do swych zajęć. Miała nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego, na
przykład Valborg czy pani Evertsen, które z pewnością nie omieszkałyby jej
zatrzymać i zacząć wypytywać z ciekawością, co na Boga robi o tak wczesnej porze z
dwojgiem maleńkich dzieci, skoro nie musi iść do pracy. Co by im odpowiedziała?
Jej buty miały tak starte zelówki, że co chwila się ślizgała i gdyby nie
przytrzymywała się wózka, dawno już by upadła. A droga była nierówna, pełna
wybojów i lodowych pryzm. Ciężko było jej pchać wózek, zwłaszcza że dodatkowo
na deseczce siedział Hugo. Wilgotny chłód przenikał przez wełniany szal i szczypał ją
w policzki. Pomyślała sobie, że nim dojdzie do celu, zmarznie na kość. Pewnie będą
na nią zerkać z ciekawością i zastanawiać się, co też Emanuelowi przyszło do głowy,
by się ożenić z ubogą robotnicą, która na dodatek nawet nie jest ładna.
Na szczęście do zakładów nie było tak daleko. Latem razem z Johanem często
spacerowali ulicą Sandakerveien aż do Bentsebrua, skręcali na most, a potem szli w
dół do Myralokka, a stamtąd aż do Voyenbrua i dalej do domu. Obudziło to w niej
miłe wspomnienia, które jednak natychmiast od siebie odsunęła. Teraz nie może
myśleć o Johanie, tylko o Emanuelu.
Emanuel opowiadał o dwóch braciach, którzy w zeszłym stuleciu zakupili
dwór Myren z młynem i tartakiem, i rozpoczęli budowę zakładów mechanicznych,
które w krótkim czasie stały się najważniejszymi w Norwegii. Tartaki nad rzeką
przyciągnęły tu ludzi, a dzięki energii z wody powstały fabryki. W zakładach Myren
wykorzystywano siłę wodospadu, która napędzała młyńskie koła, wyposażenie
elektrowni wodnej i maszyny przemysłowe.
Elise słyszała, że młody Oskar Braaten, który mieszka na Sandakerveien tuż za
szkołą i pracuje w księgarni, powiedział, że rzeka Aker jest najużyteczniejszą i
najpracowitszą rzeką w całej Norwegii. Dziwne! Ktoś inny natomiast stwierdził, że
rzeka rozdzieliła społeczeństwo na bogatych i biednych. Ta myśl wydała jej się
niezbyt miła.
Była już niedaleko. Hugo popłakiwał zmarznięty, a Jensine kręciła się
niespokojnie. Elise czekało niełatwe zadanie. Wyobraziła sobie, jak wchodzi do biura
z dwojgiem wrzeszczących dzieci w poszukiwaniu męża.
Emanuel na pewno się nie domyśla, że niepokoję się o niego. Może nie
pojawił się wczoraj na spotkaniu z całkiem prozaicznego powodu i nie będzie w
stanie pojąć mojego zmartwienia. Może nawet wcale nie wie, że był u mnie
Schwencke.
W oknach zakładów paliło się światło i dolatywały stamtąd dźwięczne
uderzenia młotów o stal i świdrujące odgłosy wiercenia. Elise minął pośpiesznie
młody mężczyzna w wyglansowanych butach i z wystającym z prawej kieszeni
płaszcza drugim śniadaniem. Już go miała zapytać, w którą stronę powinna się udać,
ale zrezygnowała, widząc, że bardzo się śpieszy. Skierowała się więc ku drzwiom
budynku, w którym, jak jej się zdawało, znajdowały się biura.
Na szczęście Jensine się jeszcze nie obudziła, Elise wzięła więc na ręce Hugo i
zostawiła wózek na zewnątrz. Nabrała głęboko powietrza w płuca i podniosła dumnie
głowę. Sama przecież przekonywała kiedyś Jenny, że nie są niczemu winne, iż miały
ojców pijaków. Nie jest też jej winą, że Emanuel się ulotnił.
W kantorze, do którego weszła, unosił się dym z fajki. Za biurkiem siedział
mężczyzna w zarękawkach i przeglądał jakieś dokumenty. Na podłodze obok niego
leżał rozsypany tytoń i nadpalone zapałki, ale w ogóle podłoga była wyszorowana i
pachniała szarym mydłem.
Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi.
Chrząknęła więc i zaczęła niepewnie:
- Przepraszam...
Zmęczyła się drogą, a Hugo ciążył jej na rękach. Ostrożnie rozejrzała się na
boki za jakimś wolnym krzesłem, na którym mogłaby przysiąść.
Mężczyzna, nie podnosząc głowy znad papierów, rzucił tylko:
- Proszę usiąść na chwilę na skrzynce z drewnem.
Kiwnęła głową z wdzięcznością i usiadła przy piecu, w którym buzował
wesoło ogień i biło od niego ciepło. Pewnie napalono w nim wcześnie rano.
Otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł pośpiesznie młody kancelista
w ciemnym, za ciasnym ubraniu. Rękawy surduta były za krótkie, tak samo jak
nogawki spodni. Na pewno w tym ubraniu przystępował do konfirmacji. Zanim usiadł
przy drugim biurku, zerknął na Elise zaciekawiony. Na niskim stoliku stała czarna
maszyna do pisania. Widziała kiedyś taką na wystawie w sklepie i domyśliła się, do
czego służy. Przez chwilę przyglądała się jej uważnie. Pomyśleć, gdyby miała taką...
Do pomieszczenia wdarł się chłodny powiew. Listonosz położył stertę listów
na kontuarze, po czym wyszedł bez słowa. Wkrótce drzwi znów się otworzyły i
pojawił się starszy pan w kaloszach, w wykrochmalonej koszuli, czarnym krawacie i z
posiwiałymi wąsami. Po uprzejmym „dzień dobry” nie odezwał się więcej, póki nie
zdjął płaszcza i nie włożył biurowej marynarki. Wszystkie czynności wykonywał
powoli i z pedanterią. Następnie oparł się mankietami o blat biurka, odwrócił się do
Elise i zapytał:
- Czym mogę służyć?
Wstała i podeszła parę kroków bliżej, zażenowana, że będzie musiała wyłożyć
swoją sprawę na głos przy wszystkich.
- Nazywam się Elise Ringstad. jestem żoną nowego kancelisty Emanuela
Ringstada.
- Ach tak - uśmiechnął się zachęcająco, choć nie mógł nie zauważyć jej
chustki i skromnego ubrania. - Wydaje mi się, że to porządny człowiek i bardzo
zdolny.
- Dziękuję. Nie wiem, czy... Czy byłaby możliwość, by zamienić z nim parę
słów?
Starszy pan odwrócił się do zapracowanego kancelisty i zapytał:
- Czy pan Ringstad już przyszedł?
Mężczyzna oderwał się od papierów i podniósł wzrok.
- Ringstad? Nie, nie widziałem go.
Elise poczuła ukłucie w sercu. A więc to prawda. Emanuel zniknął.
Starszy pan wyjął zegarek z kieszonki kamizelki.
- Dziwne. Powinien tu już być od pół godziny. - Zdziwiony popatrzył na Elise.
- Wyszedł z domu o zwykłej porze?
Elise poczuła, jak palą ją policzki.
- Mąż... nocował u przyjaciół rodziny.
Urzędnik nie spuszczał jej z oczu, jakby domagając się dalszych wyjaśnień.
- Zamierzamy się przeprowadzić na Hammergaten - dodała pośpiesznie. -
Będziemy mieć tam więcej miejsca. Tymczasem mąż zamieszkuje u państwa Carlsen
na wzgórzu Aker.
Miała nadzieję, że wymieniając tę elegancką dzielnicę, poprawi nieco niezbyt
korzystne wrażenie.
- To znaczy, że pani nie wie, czy wyszedł do pracy o zwykłej porze?
Pokręciła głową. Starszy pan wydawał się przyjazny i wyrozumiały, zdobyła
się więc na odwagę, by opowiedzieć, jak było.
- Wczoraj po pracy przyszedł do domu, a potem udał się do restauracji
Hasselbakken, gdzie był umówiony z przyjacielem. Tymczasem nieoczekiwanie
zjawił się u mnie wieczorem ów przyjaciel i powiedział, że mąż nie zjawił się w
umówionym miejscu. Zaniepokoiłam się.
Kancelista zmarszczył czoło zdezorientowany.
- Ale sprawdzała pani u jego gospodarzy? Może oni coś wiedzą? /
- Tak, to znaczy nie ja, tylko pan Schwencke, przyjaciel, z którym był
umówiony. Nikt tam nie widział wczoraj mojego męża.
Zauważyła, że pozostali kanceliści przestali przeglądać papiery i spojrzeli w
jej stronę.
- A nie pytała pani może później wieczorem albo dziś rano?
Czuła, że jeszcze bardziej poczerwieniała.
- Ja... Nie mogłam tam pójść ze względu na dzieci. Na zewnątrz zostawiłam
niemowlę, które karmię piersią.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i popatrzywszy na nią zamyślony, zwrócił się
do pochylonego nad papierami kancelisty.
- Mortensen? Zostałeś może powiadomiony, że pan Ring - stad dziś się nie
stawi w pracy?
Mortensen pokręcił głową.
- Nie, nie widziałem go ani z nim nie rozmawiałem.
- Czy ci państwo Carlsenowie mają telefon, pani Ringstad? Przytaknęła.
Starszy pan ponownie zwrócił się do zapracowanego kancelisty.
- Mortensen, może pan zadzwonić na centralę i poprosić o połączenie z
Carlsenami ze wzgórza Aker?
Kancelista, nieco poirytowany, wykonał polecenie. Najwyraźniej uważał, że
ma zbyt dużo pracy, by mu przerywać takimi sprawami.
Przez chwilę czekali w milczeniu. Nawet młody mężczyzna w garniturze od
konfirmacji wydawał się zaciekawiony. Wreszcie Mortensen uzyskał połączenie.
- Dzwonię z zakładów Myren. Czy mógłbym rozmawiać z panem Emanuelem
Ringstadem?
Nastąpiła cisza i wszyscy w napięciu czekali na odpowiedź.
- Ach nie. Dziękuję bardzo.
Odłożył słuchawkę i podniósłszy wzrok, oznajmił:
- Ringstad nie wrócił na noc, a państwo jeszcze śpią.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy. Nie wrócił na noc... To znaczy,
ż
e stało się coś poważnego.
Starszy pan za kontuarem posłał jej współczujące spojrzenie, ale nie wydawał
się zmartwiony. Zapewne sądził, że Emanuel po prostu gdzieś się zawieruszył.
Wymamrotawszy podziękowanie, odwróciła się i skierowała do wyjścia. Płacz
dławił ją w gardle.
Gdy wyszła z budynku, usłyszała dolatujący z wózka płacz Jensine. Hugo,
który niechętnie opuścił ciepłe biuro, szarpał się i wyrywał jej z rąk. Gdy mu jednak
nie pozwoliła zejść, on także uderzył w płacz. W tej samej chwili otworzyły się
sąsiednie drzwi i dwóch robotników wyniosło duże koło zębate. Zerknęli na nią i
zażartowali:
- Co tam, złotko? Stoisz tu i czekasz na wypłatę? Wybrałaś zły dzień. Przyjdź
w piątek!
Odeszli, zanosząc się od śmiechu.
Elise stanowczo posadziła Hugo na deseczce na wózku i ruszyła szybkim
krokiem. Dobrze wiedziała, że wiele żon wyczekuje przed fabrykami i zakładami w
dniu wypłaty, w nadziei, że uda im się uratować choć parę koron, nim mężowie je
przepiją. Nie dość, że kanceliści nabrali podejrzeń, iż Emanuel hulał gdzieś w nocy, to
jeszcze robotnicy byli przekonani, że przyszła wyżebrać od męża parę koron. Wstyd
palił ją w policzki.
Z naprzeciwka wprost na nią jechała bryczka. Woźnica krzyknął głośno
„Prrr...” i wstrzymał konia, nim zeskoczył z kozła, by pomóc wysiąść jakiemuś jaśnie
panu. Elise przyśpieszyła kroku, więc tylko mignął jej mężczyzna z bródką, w
cylindrze i w śnieżnobiałej wykrochmalonej koszuli, na pewno dyrektor. Jego jednak
nie zamierzała już o nic pytać.
Zziajana, ale i rozgrzana szybkim spacerem dotarła wreszcie do domu. Na
ganku stała Hilda gotowa do wyjścia do Paulsena Juniora, od którego miała zabrać
Braciszka. Zgodnie z umową dziecko przywiezione zostanie bryczką, ale Hilda miała
z nim jechać, żeby się nie przestraszyło.
Dla siostry był to wielki dzień, może najbardziej uroczysty w całym jej życiu.
Oczy jej błyszczały, na policzkach malowały się rumieńce, a buzia jej się nie
zamykała.
- No to ja idę, Elise. Życz mi powodzenia. Boże, tak się denerwuję! Pomyśl
tylko, jeśli on zacznie płakać i będzie chciał wracać do domu? Mam nadzieję, że
będziesz czekać z Hugo, tak żeby Braciszek, przepraszam Isac, zobaczy! go od razu,
gdy wejdzie do środka. Zrobiłam ciasto na naleśniki z tych jajek, które znalazłam w
szafce. Chyba nie masz mi tego za złe? Musimy mieć dla niego coś smacznego, żeby
nie zraził się do naszego domu od pierwszej chwili. Kupię świeże jajka, jak tylko
dostanę wypłatę. A właściwie to jak ci poszło?
- Emanuel nie stawił się do pracy.
- E, na pewno wkrótce przyjdzie. Poprosiłaś, by go powiadomili, że się o niego
niepokoisz?
Elise pokiwała głową i upomniała siostrę:
- Pośpiesz się, żeby nie musieli na ciebie czekać.
Ale gdy Hilda oddaliła się pośpiesznie przez most, poddała się i z oczu
popłynęły jej łzy.
Hugo uspokoił się, gdy tylko znalazł się w ciepłym pomieszczeniu. Zapewne
ubrała go za cienko. Posadziła go na podłodze, dała mu do zabawy chochlę, tłuczek i
pokrywkę od garnka. Nastawiła wodę do podgrzania, by umyć Jensine, i dorzuciła
drewna do pieca, po czym wniosła do środka córeczkę.
Przy karmieniu nie przestawała rozmyślać, szukając wyjaśnienia zniknięcia
Emanuela. Nie ma wyjścia, uznała. Trzeba porozmawiać z Carlsenami. Na pewno
wydało im się dziwne, czemu Emanuel nie wrócił do domu na noc. Może zmartwieni
zatelefonowali do jego rodziców, by sprawdzić, czy nie pojechał czasem do domu.
Może Peder miał rację, mówiąc, że Signe spodziewa się kolejnego dziecka? Zaraz
jednak odgoniła od siebie tę myśl, uznając ją za absurdalną.
Ale ona wciąż uparcie powracała. Bo niby dlaczego nie? Przecież żyli ze sobą
jak mąż z żoną, póki Emanuel, rozgniewany, nie opuścił w Boże Narodzenie
rodzinnego domu. Teraz był początek marca. Nie, takiej ewentualności nie da się
wykluczyć.
Zrobiło jej się gorąco. Przecież Emanuel brzydził się Signe, nie dopuszczał
nawet możliwości, by z nią żyć. Pragnął jedynie wrócić do Elise i chłopców.
Doprawdy byłaby to ironia losu, gdyby teraz wydarzyło się coś takiego.
Ale gdzie on się w takim razie podział? Prędzej czy później będzie musiał
podać w biurze powód swojej nieobecności, a wówczas kanceliści przekażą mu, że
była i o niego pytała. Jeśli nie pojawi się sam, to pewnie z kantoru zatelefonują
jeszcze raz do Carlsenów. Wyczuła, że zaintrygowała ich ta sprawa. Jej wizyta z
pewnością nie przeszła niezauważona.
Zdążyła właśnie nakarmić Jensine i włożyć ją do kołyski, gdy na moście
usłyszała turkot kół, a po chwili prychanie konia za oknami. Pośpiesznie uprzątnęła
mokre pieluszki i wylała wodę z miski do wiadra.
- Przyjechał Isac, Hugo - powiedziała do synka. Popatrzył na nią, a potem
skierował wzrok na drzwi. Była pewna, że zrozumiał jej słowa. W ostatnim czasie
często słyszał imię Isaca.
- Elise?! - usłyszała wołanie Hildy.
Otworzyła pośpiesznie. Siostra trzymała na ręce Isaca, a w drugiej duży kosz.
Obok niej stał woźnica z dużym pudłem.
- Będzie tego więcej! - zawołała Hilda radośnie podnieconym głosem. - Isac
dostanie swoje łóżeczko, mebelki i wszystkie zabawki, a ponadto całą walizkę ubrań.
- Zaśmiała się. - Nie mam pojęcia, co my z tym wszystkim zrobimy. Pomyśl jednak,
Hugo będzie mógł się bawić tym wszystkim.
Wniosła Isaca do kuchni i posadziła obok Hugo.
- Popatrz, tu jest Hugo, Isac - zwróciła się do synka. - Teraz możecie się razem
bawić.
Mali chłopcy patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Hugo podał Isacowi
chochlę.
- To - powiedział. Tego słowa używał najczęściej i miało ono w jego ustach
najróżniejsze znaczenia.
Elise stała obok Hildy i obserwowała tę scenę w napięciu. Ciekawe, czy Isac
weźmie chochlę od Hugo?
Odetchnęła z ulgą, gdy malec wyciągnął rączki po chochlę, a potem podszedł
do skrzynki na drewno, obok której leżały szyszki i patyki, którymi Hugo przez całą
zimę bawił się w gospodarstwo. Przez chwilę przyglądał się z uwagą, po czym wziął
dwie szyszki, podreptał z powrotem do Hugo i położył jedną na podłodze obok niego.
Zaraz też zaczęli się bawić, każdy swoimi zabawkami, ale mimo wszystko razem.
Elise uśmiechnęła się do Hildy i stwierdziła ze spokojem:
- Będzie dobrze.
Hilda przytaknęła, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu.
- Też tak myślę - powiedziała i popatrzyła na Elise ze łzami wzruszenia w
oczach. - Jakie to niezwykłe. Wciąż nie pojmuję, że to prawda.
Elise objęła siostrę.
- Tak się cieszę, Hildo, ze względu na ciebie, ale i na nas wszystkich. Musimy
wysłać chłopców do mamy, by jej opowiedzieli tę wspaniałą nowinę. Pamiętam, jaka
była nieszczęśliwa, gdy się dowiedziała, że nie ma już u nas Braciszka.
- Isaca - poprawiła ją Hilda. - Nie miałam odwagi o niczym mówić mamie, na
wypadek gdyby pan Paulsen się rozmyślił. Ale teraz mój synek jest już u nas i nikt go
stąd nie zabierze.
- Nie, nikt go nie zabierze - uśmiechnęła się Elise. Dziwiło ją, że Hilda wciąż
nazywa majstra panem Paulsenem, mimo że żyła z nim niemal jak żona. - Musimy to
uczcić, Hildo. Jak dobrze, że przygotowałaś ciasto na naleśniki.
W głębi serca przeraziła się, gdy zobaczyła, że Hilda zużyła ostatnie jajka.
Smażyli naleśniki tego dnia, gdy odbył się pogrzeb pani Einarsen, czyli całkiem
niedawno. Elise odnosiła wrażenie, że zaczęli żyć nieco ponad stan, a to z pewnością
się zemści. Ale równocześnie nie mogła przecież psuć Hildzie tego radosnego dnia,
robiąc jej wyrzuty. Trudno, najwyżej w kolejne dni będą się musieli zadowolić kaszą
na wodzie.
Nagle Hilda ocknęła się i zapytała nagle:
- Emanuel się pokazał?
- Nie, ale pomyślałam sobie, że pójdę do Carlsenów. Może tam się czegoś
dowiem.
Hilda popatrzyła na nią z powątpiewaniem.
- Pamiętasz, co ci mówiłam wczoraj wieczorem? Elise pokiwała głową.
- Trudno, nieważne, że są przeciwko mnie. Muszę się dowiedzieć, co się stało.
- Jeśli przewinęłaś już i nakarmiłaś Jensine, to możesz iść, a ja przypilnuję
dzieci. Hugo i Isac sobie radzą, a ja zacznę wszystko wypakowywać. Woźnica zaraz
przywiezie resztę rzeczy.
Elise popatrzyła na nią zdziwiona.
- To jeszcze nie wszystko?
- Nie, jest tego cały ładunek - zaśmiała się Hilda. - Póki co część rzeczy
wstawimy do komórki na drewno.
Póki co... Dopiero po drodze na wzgórze Aker Elise zaczęła rozważać słowa
Hildy. Czyżby siostra z mężem zamierzali się stąd wyprowadzić? A może miała na
myśli raczej wyprowadzkę Elise i chłopców na Hammergaten?
Jeśli Emanuel nie wróci, nie będzie żadnej przeprowadzki! Nie stać mnie
będzie też, by mieszkać samej w domu majstra, gdyby Hilda z Reidarem znaleźli
sobie inne mieszkanie. Nie utrzymam rodziny marzeniami, że kiedyś zostanę pisarką.
Zresztą nie mam pojęcia, czy jakaś kobieta utrzymuje się z pisarstwa. Byłam naiwna i
zadufana w sobie, sądząc, że mogę być tą pierwszą. Gdy tylko się dowiem, gdzie jest
Emanuel, pójdę pośpiesznie do sklepiku przy Telthusbakken i zapytam wdowę
Borresen, czy mogę wrócić na swoją starą posadę. Niezależnie od tego, co postanowi
Emanuel.
Otworzyły się drzwi do przędzalni i wybiegła stamtąd jakaś prządka. Narzuciła
szal na ramiona, ale szła z gołą głową. Gdy się mijały, Elise zauważyła, że
dziewczyna ma twarz spuchniętą od płaczu. Nie znała jej, pewnie jakaś nowa.
Dziewczyna szlochała, nie zważając na to, co dzieje się wokół niej. Wydawała się cał-
kiem zdruzgotana.
Elise westchnęła. Pewnie kolejna, którą wyrzucono z pracy. Kolejna osoba bez
ś
rodków do życia, zależna jedynie od dobrodziejstwa gminy.
Gdy była już w połowie wzgórza, zwolniła nieco kroku. Obawiała się
spotkania z Carlsenami. Hilda z pewnością miała rację, mówiąc, że już sam dźwięk
jej imienia podziała na nich jak płachta na byka. Może wcale nie zechcą jej nic
odpowiedzieć, tylko zatrzasną drzwi przed nosem?
Mimo to uznała, że musi się przemóc. Odetchnęła głęboko i wyprostowała się,
po czym znów przyśpieszyła kroku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Chwilę trwało, nim usłyszała kroki dobiegające ze środka. Otworzyła jej
znajoma służąca, która jednak udawała, że jej nie poznaje. Pewnie słyszała, jak
Karolinę i Betzy Carlsen rozmawiały o niej niepochlebnie.
- Przepraszam, czy zastałam pana Ringstada?
- Nie, nie ma go w domu - pokręciła głową służąca.
- Nazywam się Elise Ringstad i jestem jego żoną. Czy mogłabym
porozmawiać z panią albo panną Carlsen?
Służąca skinęła głową niechętnie, ale nie poprosiła jej do środka, tylko
zostawiła ją na schodach. Gdyby z wizytą przyszedł ktoś równy stanem gospodarzom,
z pewnością zostałby poproszony przynajmniej do holu.
Elise czekała dość długo, czując rosnące zdenerwowanie. Wolałaby
porozmawiać z panią Carlsen, której nie miała tak wiele do zarzucenia, w
przeciwieństwie do tej wstrętnej Karolinę.
Usłyszała wreszcie głosy i zbliżające się kroki. Drzwi się otworzyły, a w
drzwiach do salonu stanęła panna Carlsen i zapytała z ironią:
- Elise Lovlien? Co za niespodzianka! Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?
Elise poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy. Jak można być tak bezczelnym?
Karolinę zwraca się do niej panieńskim nazwiskiem, choć doskonale wie, że jest
mężatką! Nie wspominając już o szyderczym tonie, z jakim wypowiedziała słowo
„zaszczyt”!
- Przyszłam się dowiedzieć, czy nie wiedzą państwo czegoś o Emanuelu?
- O Emanuelu? - zaśmiała się Karolinę. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że
znów uciekł? A fe! Powinien się wstydzić, brzydki chłopiec! Wczoraj wieczorem był
tu jakiś jego przyjaciel i też o niego pytał. Czy to znaczy, że przez całą noc szukał
przygód?
Elise ugryzła się w język, by się nie odciąć, ale czuła, jak z gniewu mocniej
zabiło jej serce. Dobrze wiedziała, że Karolinę jest rozpieszczona i nieznośna, a
czasami potrafi być bardzo złośliwa, teraz jednak ją przejrzała. Gdyby Emanuel
naprawdę zniknął, zarówno ona, jak i jej rodzice martwiliby się, jeśli nie ze względu
na niego, to ze względu na jego rodziców, a swoich przyjaciół. Karolinę, przybierając
ironiczny ton, zdradziła się, że wie, gdzie jest Emanuel.
Elise zmusiła się, by zachować spokój.
- Byłam w zakładach Myren. Jeśli Emanuel nie przedstawi uzasadnionego
powodu swojej nieobecności, straci posadę. Mało tego, otrzyma niepochlebne
referencje i będzie miał duże kłopoty, by znaleźć sobie nową pracę.
W spojrzeniu Karolinę zauważyła cień niepokoju, ale dziewczyna szybko się
opanowała.
- To bardzo smutne dla niego. W tej sytuacji mam nadzieję, że niebawem się
pojawi.
- Więc panienka nie wie, gdzie on jest? - Elise popatrzyła Karolinę prosto w
oczy, ale ta uciekła spojrzeniem.
- A skąd mam to wiedzieć? To poniżej mojej godności być niańką niewiernych
mężów cudzych żon.
Elise odwróciła się i powoli skierowała ku drzwiom, rzucając na odchodnym:
- W tej sytuacji nie widzę innej rady, jak tylko zgłosić zaginięcie Emanuela na
policji. Bo oznacza to, że albo uległ wypadkowi, albo padł ofiarą przestępstwa. Niech
policja ogłosi w gazetach, że jest poszukiwany. Na pewno państwu Ringstad będzie
bardzo przykro, ale nie mam wyboru. Żegnam, panno Carlsen.
Za plecami Elise zrobiło się całkiem cicho. Na pewno Karolinę w panice
zastanawiała się, co robić. Jeśli wiadomość o zaginięciu Emanuela ukaże się w
gazecie, przyniesie to wstyd nie tylko rodzinie Emanuela, ale i jej rodzinie,
równocześnie jednak nie chciała wyjawić Elise, co wie.
O ile w ogóle coś wie... Bo przecież istnieje też możliwość, że Karolinę nie ma
o niczym pojęcia i że właściwie też się niepokoi, tyle że nie chce dzielić się tym
zmartwieniem z Elise, którą uważa za swego odwiecznego wroga.
Miała kruchą nadzieję, że Karolinę zawoła ją i przyzna się, iż Emanuelowi nie
stało się nic złego, ale na pożegnanie usłyszała jedynie krótkie: „Żegnam!”
A więc niczego się nie dowiedziałam, myślała. Być może wczoraj wieczorem
wydarzyło się coś, co zmusiło Emanuela do pośpiesznego wyjazdu do domu, tak że
nawet nie zdążył powiadomić Schwenckego, pracowników biura ani jej, a Karolinę
ś
wiadomie o tym nie informuje. Chyba że naprawdę stało się coś złego.
Dotarłszy do bramy, odwróciła się i zerknęła w okno na poddaszu. Właściwie
zrobiła to bezwiednie, bo przecież niemożliwe, by tam był. Oczywiście nikogo tam
nie zobaczyła, za to w salonie poniżej mignęła jej blada twarz i żółta suknia Karolinę.
A więc była na tyle zaciekawiona, że podeszła do okna, by popatrzeć, jak odchodzę,
rozgniewała się w duchu Elise. Ciekawe! Czy to możliwe, że milczała na temat
Emanuela, kierowana czystą złośliwością?
Zachowała się osobliwie. Jeśli Emanuel nie wrócił wczoraj wieczorem do
domu, a teraz dowiedziała się od Elise, że nie było go u niej ani nie stawił się w pracy,
powinna się zaniepokoić. Kochała się w Emanuelu od paru lat, odkąd u nich
zamieszkał. Szalała z wściekłości, gdy zamiast niej wybrał sobie na żonę ubogą
robotnicę. Wciąż nie był jej obojętny. Dlaczego więc tak się zachowała? Albo coś
wie, albo tak jak Anna uważa, że kto raz ukradł, na zawsze pozostanie złodziejem.
Pokręciła głową, zdezorientowana i zrezygnowana. Teraz już była niemal
pewna, że Emanuel nie uciekł tak po prostu. Przecież okazał taką skruchę i z takim
zapałem starał się wszystko naprawić. Gdzie on na Boga się podział?
Gdy doszła do Maridalsveien, skręciła od razu na prawo i skierowała się w
stronę Telthusbakken. Modliła się w duchu, by wdowa Borresen nie przyjęła jeszcze
nikogo innego na wolną posadę. Musi mieć jakąś konkretną pracę, mimo że z
Hammergaten jest do sklepu dość daleko.
Trafiła właśnie na przerwę obiadową w fabrykach, bo przed sklepem ustawiła
się długa kolejka. Jaki pech! Będzie musiała przyjść ponownie innego dnia. Nie może
zostawiać Hildy samej z dziećmi na tak długo. Przynajmniej nie w pierwszym dniu
przeprowadzki Isaca. Już miała zawrócić, gdy nagle cała kolejka rozluźniła się i
wszyscy pobiegli z powrotem do fabryk. Widocznie skończyła się przerwa, a biada
temu, kto się spóźnił.
Z ulgą skierowała się więc po schodkach do sklepu.
W środku zostały tylko dwie starsze panie. Wdowa Borresen właśnie sięgała
chochlą po syrop z beczki. Z dużą wprawą nabierała syropu i wlewała do bańki
klientki. Trwało to dość długo, bo syrop był gęsty. Potem chwyciła drewnianymi
szczypcami śledzia z beczki i położyła na papierze pergaminowym. Starsza pani
zażyczyła sobie jeszcze mąki. Elise przestępowała nerwowo z nogi na nogę, gdy
wdowa Borresen dużą łopatką nasypywała mąki. Wydawało jej się, że wszystko
dzieje się dziś tak powoli.
Wreszcie przyszła kolej na nią.
- Dzień dobry, pani Berresen.
- A, to ty, Elise! - W głosie wdowy zabrzmiała radość. - Myślałam, że
wcześniej do mnie wrócisz. Wiele osób pytało o pracę w sklepie, ale odpowiadałam,
ż
e już komuś obiecałam.
Elise uśmiechnęła się z ulgą.
- Czy to znaczy, że mogę zacząć?
- Choćby od jutra. Chyba że wolisz od razu?
- Nie, niestety nie mogę. Hilda została z dziećmi. Słyszała chyba pani, że
urodziłam córeczkę?
- No pewnie, a jakżeby inaczej. Lagerta zachodzi tu czasem, a wtedy
dowiaduję się większości nowin. I jak tam to twoje dzieciątko? Myślisz, że przeżyje?
Elise popatrzyła na nią przerażona i wykrztusiła:
- Mam taką nadzieję.
- Zdajesz chyba sobie sprawę, Elise, że to wcale nie jest takie oczywiste?
Doktorzy mówią, że przeżywa tylko połowa z urodzonych dzieci. Córka mojej
kuzynki napiła się ługu i skończyło się to tragicznie. Mój siostrzeniec włożył rękę w
koło, a jego brat chciał się pobawić ogniem w piecu. Możesz sobie wyobrazić, jak to
się skończyło. Tak, tak, dzieci trzeba dobrze pilnować! Grozi im tyle
niebezpieczeństw! Elise przyznała jej rację.
- Skoro już tu jestem, to poproszę kawałek sera. Resztę zakupów zrobię jutro,
jak tu przyjdę.
Wdowa Borresen zajęła się ważeniem i pytała dalej:
- A jak tam ta twoja córeczka, spokojna?
- Trochę popłakuje nocami, niestety.
- To daj jej do possania namoczoną skórkę od chleba zawiniętą w szmatkę
albo pokrop pierś kilkoma kropelkami wódki. To pomaga.
To ostatnie, co bym zrobiła, pomyślała Elise, nic nie odpowiadając. W naszej
rodzinie dość już było alkoholu.
- Widziałaś zdjęcia z koronacji, Elise? Pożyczyłam „Nowiny ze Świata”
sprzed pół roku, więc są już podniszczone, ale można popatrzeć, jak pięknie
wyglądała nasza królowa w gronostajach i w koronie na głowie. Zupełnie jak z bajki.
Na Boga, jakaż ona szczupła w pasie! Rosa i Ammalie stały przy płocie parku zamko-
wego i podglądały w nadziei, że zobaczą księcia. Pomyśl tylko, najprawdziwszy
książę! Czy to nie dziwne? A słyszałaś, że za dnia jechał tu, Maridalsveien,
automobil? Wybiegłam ze sklepu razem ze wszystkimi klientkami. Nie ciągnęły go
ż
adne konie, a on podjechał w naszą stronę. Z przodu błyszczały dwie wielkie
mosiężne latarnie. Akurat koń ciągnął wóz z browaru. Przestraszył się, zarżał i stanął
dęba. Mało brakowało, a źle by się to skończyło.
Elise słuchała uprzejmie, ale chciała czym prędzej wyjść ze sklepu i pobiec do
domu. Pani Borresen miała zawsze coś do opowiedzenia i zabawnie było słuchać jej
powiastek. Teraz myślała jedynie o tym, że Hilda z pewnością już się niecierpliwi i
zastanawia się, gdzie przepadła.
Zapłaciła za ser i odwróciła się do wyjścia, mówiąc:
- W takim razie przyjdę jutro rano, o tej samej porze co zwykle, tak?
- Tak, och, dobrze będzie mieć znów kogoś do pomocy. Zresztą ty pewnie też
potrzebujesz trochę zarobić, Elise. A właśnie! Widziałam twojego męża. Jechał tędy
wczoraj wieczorem. Nie znam go, ale jedna z dziewcząt z fabryki była akurat w skle-
pie i pokazała mi go, wyjaśniając, że ten w dorożce to oficer Armii Zbawienia,
którego poślubiłaś.
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Jechał dorożką?
- Tak, z Hansenem. Był z nim jeszcze jakiś jaśnie pan. Nie wiedziałaś o tym? -
zdziwiła się wdowa, posyłając Elise podejrzliwe spojrzenie.
- Ależ wiedziałam, oczywiście, że tak. Sądziłam jedynie, że poszli pieszo.
Wczoraj nie było przecież tak zimno.
Pani Borresen przybrała nagle surowy ton.
- Nie powinnaś go tak rozpieszczać, Elise. Do czego to podobne, żebyś ty
nosiła stare buty z dziurami w zelówkach, a twój mąż jeździł sobie dorożką. Z jakiej
racji? Co to, oni są lepsi? My też jesteśmy ludźmi.
Elise uśmiechnęła się.
- Zgadzam się z panią, pani Borresen. Do widzenia.
Tymczasem w głowie miała plątaninę myśli. Emanuel pojechał w stronę
miasta razem z jakimś jaśnie panem... Nie mógł to być nikt inny jak jego ojciec. Pan
Ringstad pewnie natknął się na Emanuela, gdy ten szedł w stronę wzgórza Aker.
Zabrał go więc od razu i pojechali, nie mając możliwości jej powiadomić. Może
matka Emanuela jest umierająca?...
Kiedy Elise weszła do kuchni, oniemiała. Cóż to był za widok! Całe
pomieszczenie tonęło w zabawkach. Oprócz małego stolika z krzesełkami, które stały
na środku, zagradzając dostęp do pieca, stał też drewniany koń na kółkach. Miał
sztywne nogi i ogon z juty. Hilda posadziła Hugo na końskim grzbiecie, a Isac trzymał
za lejce i wołał: „Prr!” „Wio!”, i cmokał. Hilda zaś ciągnęła. Hugo trzymał się mocno,
jak tylko potrafił, ale gdy zobaczył Elise, zapomniał się i spadł na podłogę, uderzając
w płacz.
Elise rzuciła się mu na pomoc i podniosła synka, posyłając Hildzie pełne
wyrzutu spojrzenie.
- Chyba powinnaś wiedzieć, Hildo, że Hugo jest jeszcze za mały, by potrafił
się sam trzymać.
- Przepraszam, ale tak nam było wesoło.
Hugo nie uderzył się na szczęście groźnie i szybko się uspokoił, po czym znów
chciał, by go posadzić na końskim grzbiecie. Tym razem jednak Elise trzymała go tak,
by nie upadł.
- Dowiedziałaś się czegoś? - Hilda popatrzyła na nią w napięciu.
- Nie od Carlsenów, lecz od pani Borresen. Wczoraj razem z jakąś dziewczyną
z przędzalni widziały Emanuela, jak w towarzystwie jakiegoś jaśnie pana jechał
dorożką Hansena w stronę miasta.
Hilda zrobiła wielkie oczy.
- W stronę miasta? Przecież on się wybierał do restauracji Hasselbakken?
- Przypuszczam, że przyjechał jego ojciec i go zabrał. Musiało się wydarzyć
coś poważnego, skoro nie mieli czasu mnie powiadomić. Może śpieszyli się na
pociąg?
Hilda zmarszczyła czoło.
- Ale w takim razie zatelefonowałby rano do kantoru.
- Może zatelefonował już po moim wyjściu. Hilda wciąż nie była do końca
przekonana.
- Co powiedzieli Carlsenowie? Nie wydaje im się dziwne, że nic nie wiedzą,
co się dzieje z Emanuelem?
- Pani i pana Carlsenów nie zastałam w domu, rozmawiałam jedynie z
Karolinę, która zachowywała się jak zwykle nieznośnie. Ośmieszała mnie i
sugerowała, że Emanuel miał jakąś nocną przygodę. Wydało mi się dziwne, że nie
wykazała najmniejszego zmartwienia. Bo przecież skoro najpierw pytał o niego
Schwencke, a ode mnie dowiedziała się, że Emanuel nie stawił się w pracy, powinna
się przynajmniej zdziwić i przestraszyć o niego, ona także. Mimo wszystko są
zaprzyjaźnieni od wielu lat. Mało tego, Karolinę była w nim zakochana, o ile jej już
przeszło.
- Niczemu się nie dziwiła?
- Nie, w ogóle. Dlatego zastanawiam się, czy czasami nie wie czegoś, ale nie
chce mi o tym powiedzieć.
- Jak to? Myślisz, że ona wie, gdzie jest Emanuel, i ukrywa to przed tobą?
Elise pokiwała głową.
- Po tej złośliwej jędzy można się spodziewać wszystkiego. Stać ją na to, by
mnie zwodzić w taki sposób.
- Może pan Ringstad zabrał Emanuela ze wzgórza, a on poprosił Carlsenów,
by powiadomili ciebie i Schwenckego.
Elise zastanawiała się przez chwilę, po czym przyznała siostrze rację.
- To brzmi całkiem prawdopodobnie. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego o
niczym nie wiemy, a Karolinę zachowała się tak, jak się zachowała. Nie pojmuję
jedynie, dlaczego Carlsenowie nie przekazali tej wiadomości w zakładach Myren.
Przecież Emanuel ryzykuje utratę posady. - Zamyśliła się ponownie. - Zbiłam
Karolinę z tropu, gdy zwróciłam uwagę, że Emanuel może stracić pracę. Może
ruszyło ją sumienie?
- Moim zdaniem powinnaś pójść jeszcze raz do zakładów. Może oni
dowiedzieli się czegoś już po twoim wyjściu.
Elise wzdrygnęła się.
- Nie, nie zdobędę się na to. Gdybyś widziała te spojrzenia, jakimi mnie
obrzucali, nie proponowałabyś mi tego. Najwyraźniej byli przekonani, że Emanuel
zrobił sobie skok w bok na jedną noc. Najstarszy kancelista popatrzył na mnie ze
współczuciem, a jacyś robotnicy sądzili, że przyszłam odebrać wypłatę, zanim mąż ją
przepije. Mało się nie spaliłam ze wstydu.
- Skoro Emanuel tak się śpieszył, to znaczy, że coś się stało z jego matką.
Może umarła?
- Albo jest umierająca. To by wyjaśniało całe zamieszanie. Może w ciągu dnia
dowiem się czegoś więcej. Co ty, na Boga, zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi
zabawkami? Trudno nawet dojść do pieca.
Hilda roześmiała się.
- Czy to nie wspaniałe? Chłopcom starczy zabawek na parę lat. Dostałam też
nawet pudło z jedzeniem, pierzynkę i poduszkę do łóżeczka Isaca, i mnóstwo ubrań. Z
niektórych niebawem wyrośnie, za to będą dobre dla Hugo.
Elise ożywiła się.
- Mogę zobaczyć?
- Leżą w sypialni na naszym łóżku.
Elise weszła pośpiesznie do sypialni. Na brązowym małżeńskim łożu leżał
stos ubrań dziecinnych, malutkie ubranka i koszulki, które wyglądały jak miniaturki
ubrań dla dorosłych, do tego buciki, niskie i wysokie, sweterki, czapeczki i
pończoszki. Tych ubranek wystarczyłoby dla gromadki dziesięciorga rodzeństwa.
Wzięła do ręki jasnoniebieski sweterek z mięciutkiej wełny i czapeczkę do kompletu.
Nie widziała jeszcze czegoś równie ślicznego.
Odłożyła ubranko i powiodła spojrzeniem za okno. Znów naszły ją
niespokojne myśli związane ze zniknięciem Emanuela. Jeśli jego mama umrze, zanim
zdąży porozmawiać i pogodzić się z synem, Emanuel będzie bardzo cierpiał. Może
nawet obarczy się winą za to, że mama doznała zawału serca i ją sparaliżowało. Kto
wie, czy nie będzie żałował, że opuścił dom znienacka, pod wpływem impulsu.
Przypomniała sobie jednak także, jaki był rozgoryczony i pełen nienawiści,
gdy opowiadał o tym, do czego dopuszczała się matka przez wszystkie te lata. Może
wcale nie będzie rozpaczał po jej śmierci?
Usłyszała tupanie na ganku, a potem chłopcy otworzyli drzwi do kuchni i
zatrzymali się w progu, wydając z siebie okrzyki zdziwienia. Pośpiesznie wróciła do
kuchni, by zobaczyć ich reakcję na spotkanie z Braciszkiem, pierwsze od czasu, gdy
ich opuścił.
Stanęła w drzwiach. Peder rozpromienił się, Evert zachowywał rezerwę, a
Kristian nie krył radości. Isac patrzył na nich bez słowa. Wydawał się trochę
przestraszony, ale i zaciekawiony dużymi chłopakami. Chłopcy zachowali się
rozsądnie i na początku stanęli z boku. Po chwili jednak Peder nie zdołał się opano-
wać, uklęknął i podszedł na czworakach do malucha.
- Cześć, Braciszku! Pamiętasz mnie? Jestem twoim wujkiem! - Spojrzał
zdziwiony na Hildę i dodał: - Myślałem, że on będzie mniejszy. Czyżby jadł za dużo?
Hilda zaśmiała się.
- Ma już ponad półtora roczku. Gdy byłeś w jego wieku, byłeś równie duży.
Peder przyglądał się Isacowi uważnie.
- Naprawdę? Też miałem takie wielkie oczy i maleńki nosek?
- Miałeś jeszcze większe oczy i dużo mniejszy nos - drażniła się z nim Hilda.
Ale Peder się tym nie przejął. Podniósł dłoń i ostrożnie pogłaskał Isaca po
policzku, mówiąc:
- Moim zdaniem on jest słodki!
W tej samej chwili Isac uśmiechnął się od ucha do ucha. Peder odwzajemnił
się mu równie promiennym uśmiechem.
- Widzieliście? Uśmiechnął się do mnie. Zdaje się, że mnie polubił.
Elise wtrąciła się do rozmowy.
- Oczywiście, że cię polubił. Dlaczego miałby cię nie lubić? Przecież ty
zawsze jesteś bardzo miły dla młodszych dzieci.
Hugo wyciągnął ręce do Kristiana, uważając najwyraźniej, że jego towarzysz
zabawy skupił na sobie zbyt wiele uwagi. Kristian podniósł go i wziął na ręce.
- Nie przejmuj się, Hugo. Za chwilę Peder zapomni o twoim nowym koledze i
znów będziesz jego pieszczochem.
Elise patrzyła to na jednego, to na drugiego brata i czuła, jak ze wzruszenia
ś
ciska ją w gardle. Jakie to życie jest dziwne! Człowiek nie ma nawet pojęcia, ile
może się zdarzyć.
Nagle przypomniał jej się wiersz, którego uczyła się w szkole:
Chcąc pokonać smutek, krocz po cichu.
Wnet minie, wnet otoczy cię i wnet go przezwyciężysz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tymczasem we dworze Stangerud niedaleko Kongsvinger Emanuel stał przy
oknie na piętrze i wpatrywał się w oszronione pola. Bolała go głowa, miał mdłości i w
ogóle czuł się okropnie. Zupełnie jakby znalazł się w pułapce, z której nie było
ucieczki.
Co pomyślała sobie Elise, gdy otrzymała wiadomość od Carlsenów? Elise nie
jest małostkowa, zrozumie, że musiał pojechać z ojcem Signe, gdy się dowiedział, że
Signe umiera. Tylko że Elise nie wie jeszcze wszystkiego...
Westchnął rozdygotany. Jak to możliwe, żeby mieć takiego pecha?
Ojciec Signe zażądał od niego, by zajął się dzieckiem, jeśli córka umrze.
Oznajmił, że wraz z żoną są za starzy, by brać na siebie odpowiedzialność za
wychowanie małego dziecka. Poza tym naturalne jest, by opiekę w takim wypadku
przejął ojciec dziecka, czyli Emanuel.
Jak zareaguje Elise, gdy wrócę do domu z dzieckiem Signe? Nie dość, że ją
zdradziłem, a potem porzuciłem i przeniosłem się z Signe do Ringstad, to teraz na
dodatek sprowadzę do domu dziecko tamtej?
Z dużym trudem udało mu się przekonać Elise, że naprawdę chce do niej
powrócić. Była twardsza, niż przypuszczał, i postawiła swoje warunki. Pięcioro dzieci
w domu wystarczy z nawiązką. Trudno oczekiwać, że Elise zaopiekuje się jeszcze
jednym, zwłaszcza że to dziecko kobiety, z którą ją zdradził.
Czuł się tak, jakby przygniotło go ciężkie brzemię. I to teraz, kiedy wydawało
mu się, że wreszcie wychodzi z mroku i zaczyna widzieć świat w jaśniejszych
barwach. Awantura z mamą wiele go kosztowała, ale nie żałował. Powinien
przywołać ją do porządku już przed wielu laty. Ubolewał, że skutki tej kłótni okazały
się dla niej tak dotkliwe. Nie czuł się jednak winny, że mama nie mogła znieść
sprzeciwu z jego strony i rozchorowała się, gdy postawił na swoim. Właściwie poczuł
się wreszcie wolny i lżej mu się zrobiło na sercu po powrocie do Kristianii. Jego
miejsce było przy Elise, kochał ją i z nią chciał dzielić życie. Romans z Signe opierał
się wyłącznie na cielesnym pożądaniu, nie miał nic wspólnego z miłością. Wstydził
się tego i na samo wspomnienie ogarniał go wstręt. Gdyby nie choroba Signe,
najchętniej wyrzuciłby z pamięci ten epizod ze swojego życia, pozwoliłby jej
zatrzymać syna, licząc na to, że będzie dorastać bezpiecznie i w dostatku we dworze
Stangerud pod opieką babci i dziadka.
Teraz poczuł się tak, jakby jego przyszłość legła w gruzach. Nie może pojawić
się u Elise z jeszcze jednym dzieckiem, skoro ona ma już ich tyle pod opieką. Jensine
ma dopiero dwa miesiące, a synek Signe siedem miesięcy, Hugo zaś niewiele ponad
rok. Do tego Peder, który kuleje z nauką, Evert, sierota, którym się zaopiekowali.
Marna pociecha, że Kristian jest w miarę samodzielny, bo przecież on też nadal
potrzebuje jedzenia i ubrań. Poza tym gdy wróci na dobre do Elise, trzeba się liczyć,
ż
e urodzą im się kolejne dzieci. Słyszał od kolegów o sposobach, by temu zapobiec,
ale po pierwsze były zabronione, a po drugie niebezpieczne dla kobiety.
Mimo że nad rzeką wiele rodzin miało gromadkę dziesięciorga i dwanaściorga
dzieci, dla Elise byłoby to za duże obciążenie. Aż taka silna nie jest. Zresztą on też
nie. Żadne z nich nie zniosłoby, gdyby ich dzieci głodowały albo musiały siedzieć w
domu z powodu braku ubrań i butów, nie mogąc nawet uczestniczyć w
obowiązkowym nauczaniu szkolnym.
Pamiętał dobrze te rodziny, które odwiedzał jako oficer Armii Zbawienia.
Małą dziewczynkę, którą uszczęśliwiła sukienka ofiarowana jej przez samarytankę.
Kiedy dumna dziewczynka przyszła następnego dnia do szkoły, jedna z jej koleżanek
z klasy rozpoznała swoją sukienkę, którą matka przekazała Armii Zbawienia, nic jej o
tym nie mówiąc. Rozgniewana rzuciła się na ubogą koleżankę i podarła sukienkę na
strzępy. Odwiedził tę biedną rodzinę właśnie tamtego feralnego dnia i nigdy nie zapo-
mni wyrazu twarzy tej małej dziewczynki.
Podobne historie można by mnożyć: o dzieciach jadających jedynie kaszę na
wodzie, które szły do szkoły w pożyczonych butach, o bladych, posiniałych z zimna
dzieciach, które miały bose nogi nawet w najgorsze mrozy. Na samą myśl
przechodziły go ciarki. Ryzykuje, że też popadnie w taką nędzę, jeśli ojciec nadal nie
zechce udzielić mu pomocy, a będzie musiał wziąć ze sobą Sebastiana i Elise okaże
wspaniałomyślność, mimo wszystko przyjmując go z powrotem. Pensja kancelisty jest
skromna. Przy sześciorgu dzieciach i czynszu za dom na Hammergaten nie zdołają
związać końca z końcem. Chyba że Elise podejmie stałą pracę, ale kto wówczas
przypilnuje dzieci? Mało kto miał naraz dwoje niemowląt.
Dziwny pomysł z tym pisaniem książek. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że uda
się jej z tego utrzymać? Poza tym tylko się narazi na śmieszność, o ile w ogóle ktoś
przyjmie jej opowiadania do druku. Ale że się ośmieszy, to jedna sprawa, gorzej, że
narazi się na wyzwiska i pogardę. Niewiele kobiet zdołało wydać książkę, a te, którym
się to udało, pochodziły z wyższych sfer, były bardzo wykształcone i wspierali je
mężczyźni.
Biedna Elise, oby tylko okazała się dość silna, by znieść krytykę. Najlepiej by
było, gdyby jej zwrócono rękopis, a ona zrozumiała raz na zawsze, że pisanie nie jest
zajęciem dla niej. Może dostanie pracę w mleczarni w Sagene, a może zatrudni się
jako pomoc domowa w jakimś domu u bogatych ludzi, gdzie pracuje sporo
pokojówek. Musi w każdym razie zdobyć jakąś płatną pracę, jeśli mają nakarmić tyle
osób. Jego pensja nie wystarczy.
Pokręcił głową zrezygnowany. Jak sobie poradzimy z tym wszystkim? -
zastanawiał się. Elise wykazała się wspaniałomyślnością, zgadzając się, by wrócił.
Ale trudno sobie wyobrażać, że przyjmie też Sebastiana.
Jeśli jednak się nie zgodzi, nie będzie miał innego wyjścia jak powrót do
Ringstad. Sam nie da rady zaopiekować się niemowlęciem. Mama na pewno zapomni
o wszystkim i wyzdrowieje, jeśli wróci z dzieckiem Signe, „dziedzicem”, jak go
nazywała. Ojciec poczuje ulgę, a życie we dworze potoczy się po dawnemu. Ucierpi
na tym jedynie on sam.
Zresztą pewnie nie zasłużył na nic lepszego za swoje postępki. Może najlepiej
od razu zwolnić się z posady w biurze zakładów Myren. Kiedy zatelefonował tam, by
się usprawiedliwić, że nie przyjdzie dziś do pracy, nikt nie podniósł słuchawki.
Spróbuje zatelefonować później.
Pocieszała go jednak myśl, że Karolinę obiecała powiadomić Schwenckego i
Elise. Szkoda, że tak się złożyło, że zawiódł Schwenckego. To taki porządny i
sympatyczny człowiek, z którym miał nadzieję spotykać się częściej.
Nie żałuje jedynie, że będzie się musiał wyprowadzić od Carlsenów. Ostatnio
było mu tam coraz gorzej. Nie dość, że Karolinę otwarcie okazywała mu
zainteresowanie, to jeszcze Oscar Carlsen zaczął wyraźnie zabiegać, by został jego
zięciem. Doprawdy dziwne. Można by sądzić, że mężczyzna, który ma dziecko z
ubogą robotnicą i drugie z kochanką, a do tego piętno rozwodnika, jest ostatnim
kandydatem, którego Carlsenowie mogliby sobie życzyć na męża dla swej jedynaczki.
Widocznie jednak silniejsze było pragnienie, by kiedyś w przyszłości ich córka
została gospodynią we dworze. Karolinę zawsze uwielbiała przyjeżdżać do Ringstad i
wcale tego nie kryła. Nauczyła się jeździć konno i dobrze się czuła na wsi.
Na schodach rozległy się kroki. Odwrócił się, kiedy usłyszał pukanie i odgłos
otwieranych drzwi.
Wszedł ojciec Signe. Emanuel go nie lubił. Od początku nie czuł do niego
sympatii, a niechęć do tego człowieka tylko się w nim pogłębiła, gdy poprzedniego
dnia zażądał, by Emanuel wsiadł natychmiast do dorożki. Zdążyłby spokojnie po-
wiadomić Elise, bo jak się okazało, do odjazdu pociągu pozostało sporo czasu.
Domyślał się, że to Signe kazała ojcu go przywieźć. Zapewne jego własna matka
postąpiłaby tak samo.
- Signe pyta o ciebie - oznajmił, posyłając Emanuelowi oskarżycielskie
spojrzenie. - Posłaliśmy po doktora, bo znów mocniej gorączkuje.
Emanuel podszedł do drzwi, zmuszając się do zachowania uprzejmości.
- Nie macie państwo żadnych podejrzeń, co jej dolega?
- Moja żona przypuszcza, że to tyfus. Jedna z naszych służących umarła na to
w ubiegłym roku. Też miała wysoką gorączkę, i to przez wiele tygodni, była
nieprzytomna i krwawiła z... no wiesz, z odbytu.
Emanuel zamilkł. Obawiał się kolejnego spotkania z Signe. Wczoraj
wieczorem powitała go bowiem bardzo nieprzyjemnie. Mimo wysokiej gorączki
wylała na niego całą złość i zarzuciła niewierność. Nadal uważała się za panią
Ringstad, synową z dworu Ringstad, matkę młodego dziedzica. Miała prawo oskarżać
go o zdradę. Nie dochodziło do niej nawet, że sama przyczyniła się do tego, iż został
wygnany z rodzinnego domu, a już w ogóle nie dopuszczała do siebie myśli, że
odebrała męża innej kobiecie.
Idąc długim korytarzem, ojciec Signe nie przestawał przemawiać do niego z
pretensją w głosie.
- Moja żona uważa, że to właśnie smutek i rozpacz wywołały u Signe chorobę.
Zdrada pozostawia głęboki ślad w sercu młodej kobiety.
Zatrzymał się i stanąwszy naprzeciwko Emanuela, zapytał:
- Czy kiedykolwiek się zastanowiłeś, co ona przeżyła? Naiwna i niewinna
poszła na tańce z żołnierzami pełniącymi straż na granicy, a tam została uwiedziona
przez urodziwego żołnierza, który nawet słowem się nie zająknął, iż jest żonaty.
Opierała mu się stanowczo, ale w końcu uległa jego nagabywaniom. Wiele młodych
dziewcząt postąpiło podobnie, mało która jednak miała takiego pecha jak moja Signe.
Emanuel otworzył już usta, by zaprotestować, bo gdyby Signe nie użyła
wszelkich sposobów, aby go zwabić, nigdy by się nie posunął tak daleko. Pamiętał
dobrze, jak go kusiła, podciągając spódnicę i pokazując mu nagie łydki, a nawet uda.
Kładła się na trawie i zdejmowała sweter, pozostając jedynie w cieniuteńkiej bluzce.
Doprawdy nie była ani naiwna, ani niewinna, przeciwnie, Emanuel wnet się
przekonał, że nie był tym pierwszym.
Powstrzymał się jednak od protestów. Co to pomoże? Pozostaną jej słowa
przeciwko jego słowom. A ojciec Signe, wiadomo, uwierzy swojej córce.
- Doprawdy, Emanuelu, ubolewam - ciągnął. - Od pierwszej chwili bardzo cię
polubiliśmy i uważaliśmy, że jesteście z Signe dla siebie stworzeni. Gotowi byliśmy
puścić w niepamięć to, że byłeś żonaty, oddzielić grubą kreską twoją przeszłość. Za-
chwyciliśmy się dworem w Ringstad, a twoi rodzice wydali się nam mili i
sympatyczni. Wszystko ułożyłoby się dobrze, gdybyś nie dał się na powrót zwabić tej
nędznej kobiecie z robotniczej dzielnicy w Kristianii.
Emanuel poczuł, jak ze złości oblewa się purpurą.
- Ona mnie nie zwabiła, wróciłem do niej z własnej woli. Prawdę mówiąc, ona
w ogóle nie chciała się na to zgodzić. To ja nie mogłem już dłużej wytrzymać z moją
matką i Signe pod jednym dachem. Zrozumiałem, że popełniłem błąd. Życie stało się
dla mnie nie do zniesienia, zrobiłem się nieprzyjemny, a każdy dzień był dla mnie
torturą. Odbiło się to na nas wszystkich i sądzę, że z czasem stosunki między nami
tylko by się pogorszyły. Signe i ja zbyt mocno się różnimy, właściwie w ogóle do
siebie nie pasujemy.
Na te słowa ojciec Signe poczerwieniał ze złości.
- A jak sądzisz, kto może sobie pozwolić na to, by się ożenić z kimś, kto do
niego pasuje? Skoro się dokonało wyboru, trzeba przy nim trwać na dobre i na złe.
Dostosować się - dodał, po czym odwrócił się do niego plecami i ruszył dalej koryta-
rzem.
Właśnie, pomyślał Emanuel, nie mówiąc jednak tego na głos. Rodzice Signe
byli świadomi, że Elise nadal jest jego żoną, zachowywali się jednak tak, jakby w
ogóle nie mieli o tym pojęcia.
W niewietrzonym pewnie od wielu dni pokoju panował zaduch. Emanuel
poczuł, że się dusi. Signe była przeraźliwie blada, pod oczami miała sińce, a oczy
błyszczały jej w gorączce. Pociła się, włosy przykleiły się jej do czoła. Kiedy był tu
poprzedniego wieczoru, paliła się tylko jedna lampa naftowa, teraz zaś przez duże
okno wpadało ostre wiosenne słońce, wydobywając na wierzch wszystkie szczegóły.
Na widok ojca Signe rozpłakała się.
- Pomóż mi, tato! Nie chcę umierać! - Głos jej się łamał i za - szlochała w
pierzynę.
- Dobrze już, dobrze, Signe, kochanie. Oczywiście, że nie umrzesz. Posłaliśmy
już po doktora Fladeby. Zaraz tu będzie i przywiezie dla ciebie nowe lekarstwa. Nie
widzisz, kogo ci tu przyprowadziłem? Wrócił Emanuel i bardzo ubolewa nad tym, co
się stało. Zaglądał tu do ciebie już wczoraj wieczorem, ale wtedy majaczyłaś coś w
gorączce i nawet go nie poznałaś. Emanuel nie jest już w Kristianii, Signe. Jest tu, u
ciebie.
Signe ukryła twarz w poduszce.
- Nie chcę go widzieć na oczy, tato. On jest zły. Każ mii wyjść! On mnie
zawiódł i zostawił dla tej dziwki znad Aker. Jak mogłeś pomyśleć, że chciałabym, aby
wrócił?
- Kochana Signe, maleńka, znów nie wiesz, co mówisz. Przecież tu stoi twój
mąż, ojciec małego Sebastiana. Nie poznajesz Emanuela? To ta choroba tak cię
otumaniła!
Signe pokręciła głową wtulona w poduszki i słychać było jedynie zduszony
szloch.
Ojciec Signe odwrócił się do Emanuela.
- Zostawię was na chwilę samych, ale biada ci, jeśli ją zdenerwujesz.
Posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i skierował się w stronę drzwi.
Emanuel usiadł na stojącym przy łóżku krześle. Nie wiedział, co powiedzieć,
czuł się tu obco i nieporadnie. Powinien jej współczuć, ale padło między nimi zbyt
wiele ostrych słów. Słów, które ciskała mu w złości za każdym razem, gdy nie dostała
tego, czego chciała, a które z czasem zabiły pozytywne uczucia, jakie żywił wobec
niej.
- Za chwilę przyjedzie doktor, Signe. Na pewno ci jakoś pomoże.
Odwróciła lekko twarz w jego stronę i popatrzyła oczami ziejącymi
nienawiścią.
- Idź sobie! Nie chcę cię widzieć! Jesteś nędznym tchórzem! Wracaj do tej
twojej dziwki do Kristianii, na nic więcej nie zasługujesz. Możesz sobie tam mieszkać
wśród pijaków i włóczęgów! Twoje miejsce jest na śmietniku.
Wybuchnęła płaczem i wyczerpana opadła na poduszki.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i do sypialni weszła matka
Signe. Zapewne stała na zewnątrz i podsłuchiwała, bo była bardzo wzburzona. Jej
zwykle blada twarz pokryła się czerwonymi plamami. Piskliwym głosem zawołała:
- Co ty robisz, Emanuelu? Nie widzisz, że jest ciężko chora? Przecież surowo
ci zakazaliśmy jej denerwować. To może ją zabić.
Wstał.
- Powiedziałem jedynie, że zaraz przyjedzie doktor.
- Słyszałam jej wzburzony głos. Płakała i kazała ci stąd odejść.
- Zgadza się.
Matka Signe obrzuciła go piorunującym spojrzeniem.
- Dziwi cię to, że nie może znieść twojego widoku po tym, co jej zrobiłeś?
- Nie, ale nie przyjechałem tu z własnej woli. Sprowadził mnie tu jej ojciec.
- Co z ciebie za człowiek? Wpędzasz w kłopoty młodą niewinną dziewczynę,
a potem uciekasz, jakby się nic nie stało? Wstydu nie masz? Sumienia? Jesteś
odpowiedzialny za małego Sebastiana i przyjmij to do wiadomości! Jeśli sam tego nie
zrozumiesz, zawiozę go do Kristianii i zostawię ci go przed drzwiami.
- Sebastian jest mój - zaszlochała Signe.
- Tak, kochanie, oczywiście, że twój.
Matka usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała Signe po głowie.
- Chyba rozumiesz, że zdenerwowałam się na Emanuela. Nie uchodzi się tak
zachowywać. Kto to widział?
- Dlaczego mówisz, że Sebastian... - Głos jej osłabł i nie dokończyła zdania.
Wydawała się całkiem wyczerpana. - Chcę go tu mieć przy sobie - wydusiła z siebie
szeptem.
- Powiedziałam tak tylko dlatego, że straciłam panowanie nad sobą, Signe.
Naturalnie, że Sebastian tutaj zostanie. - Odwróciła twarz do Emanuela i dodała z
wyrzutem: - Sam widzisz, do czego doprowadziłeś. Tylko jej się pogorszyło. Niechby
doktor przyjechał czym prędzej!
Matka wyjęła chusteczkę i wytarła nos.
- Chyba będzie lepiej, jeśli stąd wyjdę - odezwał się Emanuel i poruszył się
niespokojnie. - Signe nie jest zadowolona z mojej obecności.
Matka przytaknęła.
- Idź i porozmawiaj z ojcem. Ma ci coś do powiedzenia.
Powoli skierował się ku drzwiom. Zanim opuścił pokój, odwrócił się raz
jeszcze w stronę łóżka, na którym leżała chora, i rzekł:
- Gdybyś czegoś ode mnie chciała, Signe, będę w pobliżu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przed wyjściem Elise zarzuciła szal na ramiona. Chłopcy byli w pracy, a Hilda
z Reidarem pilnowali najmłodszych. Musiała, niestety, jeszcze raz udać się do
zakładów Myren, mimo że zdecydowanie wolałaby tego uniknąć. Od jutra jednak
zaczyna pracę u wdowy Borresen, a wówczas zupełnie nie będzie miała możliwości,
by tam pójść w ciągu dnia. Nie obawiała się już wprawdzie, że Emanuelowi
przytrafiło się jakieś nieszczęście, musiała się jednak upewnić, czy w biurze zostali o
tym powiadomieni.
Jeśli nie, to trochę podkoloryzuje rzeczywistość i uda, że dostała wiadomość
od męża. Powie, że coś się stało w jego rodzinie i nie zdążył uprzedzić o swoim
wyjeździe, bo śpieszył się na ostatni pociąg. Nie może ryzykować, że Emanuel straci
posadę, którą dostał z takim trudem.
Bez wózka szybko pokonała drogę do zakładów. Ociepliło się trochę i w
powietrzu nie czuło się wilgoci. Jak dobrze, że słońce coraz później zachodzi! Od
ś
wiąt Bożego Narodzenia dzień się znacznie wydłużył.
Na pewno wszystko się jakoś poukłada. Emanuel z jakiegoś ważnego powodu
musiał wyjechać, ale bez wątpienia niebawem wróci. Za niewiele ponad miesiąc
przeprowadzą się do domu na Hammergaten, a od jutra ona zacznie pracować. Nie ma
co się martwić na zapas, bo na ogół wszystko się jakoś w końcu układa. Z daleka
dostrzegła budynki. W zakładach Myren dzień pracy jeszcze nie dobiegł końca. Miała
nadzieję, że kanceliści nie poszli jeszcze do domu. Najlepiej byłoby zastać tylko tego
miłego starszego pana. Z niechęcią myślała o wścibskich spojrzeniach Mortensena i
kancelisty w za ciasnym garniturze.
Stała chwilę, nim zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi. Usłyszała głos
starszego pana, więc odważniej wkroczyła do środka.
W biurze siedzieli wszyscy trzej.
Najstarszy kancelista uśmiechnął się na jej widok.
- O, pani Ringstad! Gdyby miała pani telefon, zadzwonilibyśmy do pani.
Rozmawialiśmy z pani mężem.
Dzięki Bogu, nie będę się musiała o nic dopytywać, pomyślała.
- Ja także już się dowiedziałam wszystkiego - odpowiedziała pośpiesznie. -
Nie byłam tylko pewna, czy mąż miał sposobność skontaktowania się z panami.
- Dzwonił do nas wcześnie rano, ale nas nie zastał. Potem jednak zadzwonił
ponownie. Doprawdy smutna sprawa, że tak to wszystko wyszło. Z tego, co
zrozumiałem, śpieszył się na ostatni pociąg i nawet pani nie zdążył powiadomić o
wyjeździe.
Elise przytaknęła, zastanawiając się, czy pani Ringstad leży na łożu śmierci,
czy już umarła. Nie może przecież o to zapytać, skoro udawała, że o wszystkim wie.
Powinna była wstrzymać się nieco z tym kłamstwem.
- Przykro mi, że to się stało teraz, kiedy dopiero co zaczął u państwa
pracować.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
- Bardziej należy współczuć panu Ringstadowi, ale cóż, takie jest życie.
Podobno koniec jest bliski, pewnie więc będzie musiał zostać na miejscu aż do
pogrzebu.
Elise znów pokiwała głową, zadowolona, że mimo wszystko uzyskała
odpowiedź. Odwróciwszy się w stronę drzwi, uśmiechnęła się przepraszająco i rzuciła
na odchodnym:
- Przepraszam w imieniu mojego męża. Do widzenia.
W drodze do domu zastanawiała się, jak powinna się zachować. Ojciec
Emanuela zawsze był dla niej dobry i miły. Podarował jej całe trzysta koron, kiedy
było jej najciężej, no i kupił jej maszynę do szycia. Myśląc o pani Ringstad, czuła
jedynie rozgoryczenie. Natomiast wobec ojca Emanuela pragnęła być uprzejma i miła
i okazać mu swoją wdzięczność. Przecież on nie ponosi winy za to, że Emanuel
związał się z Signe, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Nie jest także winny
temu, że jego żona okazała jej tyle pogardy. Nie był takim snobem jak ona.
Nie mogę jechać na pogrzeb w sytuacji, gdy przyjaciele i krewni są
przekonani, że to ja wywołałam konflikt w rodzinie. Nie mogę też wysłać telegramu,
bo przecież nie wiem, czy pani Ringstad wydała już z siebie ostatnie tchnienie. Może
będzie dogorywać jeszcze przez parę dni. Jedyne, co mi pozostaje, to napisać
przyjazny, pełen współczucia list. Dla ojca Emanuela będzie wielkim ciosem, gdy
zostanie wdowcem. Bo chociaż jego żona była trudna we współżyciu, z pewnością
przywykł do niej i po jej odejściu poczuje pustkę i samotność.
Pomyślała ze smutkiem o tym, że Emanuel przez resztę życia będzie musiał
dźwigać brzemię kłótni z matką. Jacy ludzie są żałośni, że tak uprzykrzają sobie
nawzajem życie. I to nawet ci, którzy nie mają żadnych powodów do zmartwień. A
może właśnie dlatego są tacy? Im lepiej się ludziom powodzi, tym bardziej są
skoncentrowani na sobie.
Zaraz jak wrócę do domu, siądę i napiszę miły list do pana Ringstada,
postanowiła. Wspomnę o maleńkiej Jensine, która rośnie jak na drożdżach i z dnia na
dzień jest coraz bardziej podobna do swojego taty. Ma takie same niebieskie oczy i
ładne rysy twarzy. Opiszę też wzruszające spotkanie Hugo i Isaca, napomknę o
Pederze i o jego nowych pomysłach, jak się nauczyć czytać, pochwalę Kristiana, który
stał się bardzo dojrzały, a także przytoczę niektóre opinie Everta wypowiadającego się
z dziecinną dorosłością.
Każde z dzieci jest inne, myślała, ale każde daje mi jakiś powód do dumy, nie
mając często o tym pojęcia.
Poprawił jej się humor, gdy tak sobie o tym rozmyślała. Uświadomiła sobie
nagle, że podśpiewuje pod nosem Odważ się i bądź jak Daniel, piosenkę, której
nauczyła się na nabożeństwach Armii Zbawienia.
Kiedy weszła do kuchni, Jensine popłakiwała, natomiast Isac i Hugo jedli
kolację. Hilda, która znów przygotowała im coś smacznego, popatrzyła na nią z
poczuciem winy.
- Wiesz, to pierwszy dzień - usprawiedliwiła się i uśmiechnęła do niej ciepło.
Reidar wydawał się nieco oszołomiony tym, że w kuchni roi się od dzieci, ale
starał się nie dawać tego po sobie poznać i pomagał, na ile potrafił.
- Dowiedziałaś się czegoś? - zapytała Hilda z napięciem w głosie, wkładając
Braciszkowi do buzi kawałeczek chleba z dużą ilością masła.
- Tak. Słusznie się domyślałyśmy, że śpieszył się na ostatni pociąg do domu.
Jego matka leży na łożu śmierci, o ile już nie umarła.
- Dziwne, że tak się szybko zawinęła. Przecież już było z nią lepiej.
- Przy chorobach serca nigdy nie wiadomo - wtrącił się Reidar.
Hilda ożywiła się nagle.
- Emanuelowi i tobie, Elise, będzie teraz znacznie łatwiej - rzekła. - Jego
ojciec nigdy nie miał nic przeciwko tobie, prawda? Na pewno wesprze was trochę
finansowo. Wreszcie będzie mógł robić to, co zechce. Może nawet przeprowadzicie
się do Ringstad i z czasem zostaniesz gospodynią w okazałym dworze? - roześmiała
się.
Elise popatrzyła na nią przerażona.
- Jak możesz mówić takie rzeczy? Przecież ja nawet nie wiem, czy ona
naprawdę umarła, a ty już rozważasz kwestię spadku.
- Emanuel nie wyjechałby w takim pośpiechu, gdyby sytuacja nie była
poważna. Równie dobrze możesz więc od razu spojrzeć prawdzie w oczy, Elise. Jeśli
stanie się tak, jak wspomniałam, będziemy was odwiedzać w Boże Narodzenie i
latem. Dzieci będą skakać na sianie, przyglądać się dojeniu krów, a może nawet
nauczą się jeździć konno. Zapomniałaś, jacy wróciliście zachwyceni, gdy
odwiedziliście Ringstad po raz pierwszy? Pamiętam, jak wam wtedy zazdrościłam.
- Emanuel nigdy nawet słowem nie wspomniał, żebyśmy mieli kiedykolwiek
przeprowadzić się do Ringstad. Zresztą wydaje mi się, że on wcale nie ma na to
ochoty i pewnie nie jest to możliwe. Mimo że jego ojciec odnosi się do mnie
przyjaźnie, to nie wystarczy, by uznać ubogą robotnicę za synową. Uważam zresztą
takie rozmowy za niestosowne. W obliczu śmierci należy zachować szacunek.
Hilda zamilkła, Elise zaś wyjęła Jensine z kołyski, żeby ją przewinąć i
nakarmić.
A kiedy już ułożyła wszystkie dzieci do snu, a Reidar z Hildą zamknęli się w
sypialni, Elise siadła przy stole w kuchni nad kartką papieru z ogryzkiem ołówka w
ręku.
Niełatwo było zacząć. Wydawało jej się, że nie powinna poruszać tematu
konfliktu Emanuela z matką, skoro ojciec ma teraz dość kłopotów, a równocześnie
trudno było tego uniknąć.
W jaki sposób ma się do niego zwracać? Słowo „teść” nie chciało jej przejść
przez gardło, przecież rodzice Emanuela nie zaakceptowali jej jako synowej.
Równocześnie odnosiła wrażenie, że ojciec miał nieco inne zdanie na ten temat niż
jego małżonka. Emanuel wspomniał parokrotnie, że ojciec darzy ją wielkim
szacunkiem, a gdy parę razy miała okazję z nim rozmawiać, zauważyła, że traktuje ją
przyjaźnie i z sympatią. Gdyby nie presja środowiska, snobizm i uprzedzenia, wciąż
tak silne w czasach, w których żyli, nie wiadomo, jak by się ułożyły stosunki między
nimi. Ojciec Emanuela nie był dość silny, by się przeciwstawić konwenansom i
swojej chimerycznej żonie, i przedstawić Elise przyjaciołom, rodzinie i sąsiadom. Bał
się, że we wsi zacznie huczeć od plotek, a on straci szacunek i pozycję wielkiego
gospodarza. Ludzie wzięliby ich na języki. Potępiliby Emanuela za to, że wybrał sobie
taką żonę, a jego rodziców za to, że na to pozwolili.
Drogi panie Ringstad!
Dopiero dziś doszła do mnie ta smutna wiadomość. Bardzo mi przykro
zarówno ze względu na pana, jak i na Emanuela. Zrazu bardzo się zaniepokoiłam,
ponieważ Emanuel nie zdążył mnie powiadomić, nim wyjechał, i bałam się, że stało
mu się jakieś nieszczęście. Kiedy rano zjawiłam się w zakładach Myren, nic tam
jeszcze nie wiedzieli o Emanuelu, ale gdy poszłam tam znów po południu,
dowiedziałam się, co się stało. Tak mi przykro, że Emanuel przez resztę życia będzie
musiał dźwigać taki ciężar. Chyba najgorsze, co może spotkać człowieka, to stracić
możliwość naprawienia swoich błędów i wyrządzonych krzywd.
Nikt z nas nie jest bez grzechu. Emanuel popełnił błąd i później bardzo tego
ż
ałował. Przyznaję, że jego postępek oburzył mnie i rozgniewał, ale już mi przeszło i
jest mi go żal. Domyślam się, że nie zawsze było Wam obu łatwo. Nie usprawiedliwia
to niczego, ale wiele wyjaśnia. Emanuel chciał uciec z domu, nie mógł już tam dłużej
mieszkać, i tym sposobem znalazł się w Armii Zbawienia, mimo że nie był aż takim
idealistą. Potem został wcielony do wojska i wysłany wraz ze swym oddziałem do
obrony granic. Stanęli w obliczu niebezpieczeństwa. W każdej chwili obawiali się
ataku wroga i utraty życia. Emanuel nie jest zbyt silny. Strach osłabił jego zdolność
dokonywania właściwych wyborów. Zapragnął przeżyć jak najpełniej te ostatnie
chwile, jakie mu pozostały, a kusicielka czyhała już, gotowa uczynić wszystko, by go
dostać. Nagle stracił kompletnie kontrolę i został wciągnięty w grę, z której nie
potrafił się wyplątać. I tak doszedł do punktu, gdy musiał wybierać: albo się
zbuntować, albo się zatracić.
Nie chciałam go odzyskać. Nie pozwalała mi na to duma. Poza tym głębokie
rozczarowanie zabiło uczucia, jakie do niego żywiłam. Postawiłam więc mu twarde
warunki: po pierwsze miał znaleźć pracę, a także nowe mieszkanie. Nie chodziło o
mnie, bo mnie się dobrze mieszka nad rzeką, ale o niego, ponieważ wiem, że on się tu
nie czuł najlepiej.
Emanuel uczynił wszystko, by naprawić to, co zepsuł, zrozumiałam więc, że
naprawdę mu zależy. Dlatego będziemy oboje walczyć o to, by na nowo stworzyć jak
najlepszy dom dla dzieci i dla nas samych. Jensine przyszła na świat dziesiątego
stycznia. Jest śliczna, ma niebieskie oczy Emanuela i piękne rysy twarzy. Myślę, że
ucieszyłby się Pan, mogąc ją zobaczyć. Hugo rozwija się tak, jak należy, jest radosny i
sympatyczny. Ma temperament, ale to miłe dziecko. Teraz ma się z kim bawić, bo
zamieszkał z nami synek mojej siostry, Isac, zabrany jej jako niemowlę, a teraz na
powrót przez nią odzyskany. Kristian dorasta, szybko spoważniał i jest mi wielką
pomocą. Gdyby Pan widział, jak potrafi zaopiekować się Hugo, byłby pan wzruszony.
Peder i Evert nadal są wesołymi „bliźniakami”, które potrafią postawić dom na
głowie i nas wszystkich serdecznie rozbawić. Peder opowiada niestworzone rzeczy.
Czasami się nawet zastanawiam, czy nie zacząć spisywać jego opowieści, bo na
pewno powstałaby ciekawa książka, ale ciągle nic z tego nie wychodzi, niestety.
Dziś uzgodniłam, że wrócę do pracy w sklepie wdowy Berresen. To niedaleko
Telthusbakken, gdzie pracowałam, nim urodziłam Jensine. Dzieci mogę zabierać ze
sobą. Jensine będzie leżała w wózku, a Hugo będzie się bawił za ladą. Na szczęście
wdowa Berresen jest bardzo miła i na to przystała.
Dzięki Panu mogłam poświęcić dzieciom więcej czasu, niż normalnie
miałabym możliwość. Słyszałam kiedyś wyznanie jednej z matek, która twierdziła, że
największym problemem dzieci nad rzeką nie jest brak pożywienia i ubrań, ale to, że
zbyt rzadko widują swoich rodziców. Kiedy w przyszłym miesiącu przeprowadzimy się
na Hammergaten, gdzie Emanuel znalazł niewielki domek do wynajęcia, spróbuję
umieścić Hugo w żłobku na Maridalsveien. Właściwie służy on przede wszystkim
niezamężnym matkom, ale znam wiele mężatek,, które też zaprowadzają tam swoje
dzieci na czas, gdy idą do pracy.
Elise przestała na moment pisać i zamyśliła się. Zastanawiała się, czy zdradzić
mu tajemnicę, że za jego radą zaczęła pisać. Na pewno ucieszy się, że go posłuchała.
Czy Emanuel wspomniał Panu, że zostało wydrukowanych kilka moich
opowiadań? Zrobiłam tak, jak Pan radził: spisałam historie oparte na prawdziwych
losach ludzi, których spotkałam. Jedno opowiadanie przyjęło do druku Verdens
Gang”, a drugie czasopismo „Nylaende”. Obecnie przygotowałam cały zbiór opo-
wiadań i wysłałam do wydawnictwa, ale wątpię, czy mój rękopis zostanie przyjęty.
Tak czy inaczej cieszę się, że podpowiedział mi Pan, bym zaczęła pisać. Kiedy moje
opowiadanie ukazało się w gazecie, bardzo mi to dodało otuchy. W ciężkich chwilach
było mi to pomocą, że mogłam oderwać myśli od własnych kłopotów i skupić się na
czymś innym.
W przyszłym miesiącu odbędzie się chrzest Jensine. Moim największym
pragnieniem byłoby, aby w uroczystości uczestniczył jej dziadek, ale zdaję sobie
sprawę, że to może zbyt wygórowane życzenie. Rozumiem, że obowiązują Pana pewne
zasady. Nikt z nas nie ma wpływu na to, w jakiej rodzinie i w jakim środowisku się
urodził. Niektórzy uważają, że człowiek powinien pogodzić się ze swym losem i
pozostać tam, gdzie jego miejsce. Związki dwojga ludzi z różnych warstw społecznych
prowadzą podobno jedynie do rozczarowań, trudności i kłopotów. Nie wiem, czy to
prawda. Chcę jedynie, by Pan pamiętał o tym, że ma Pan rodzinę, która bardzo Pana
ceni, i synową, która czuje głęboką wdzięczność za to wszystko, co Pan dla nas
uczynił. Mam nadzieję, że znajdzie Pan w sobie dość siły, by unieść ciężar smutku.
Z poważaniem Elise
Siedziała przez chwilę zapatrzona przed siebie, zastanawiając się nad tym
wszystkim, co napisała. Nie wymieniła nawet słowem matki Emanuela, ale była
pewna, że jego ojciec zrozumie dlaczego.
Poczuła ulgę, że skończyła najtrudniejszy list w swoim życiu, złożyła kartkę i
umieściła w kopercie, którą zaadresowała równiutkim pismem i zakleiła. Jutro
wcześnie rano przed pójściem do sklepu wdowy Borresen nada list na poczcie.
Dopiero kiedy się położyła, wróciły do niej słowa Hildy.
Czy to możliwe, by pan Ringstad pozwolił im przyjechać do dworu, kiedy już
zostanie sam?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Marie Ringstad zatrzymała się na schodach i chwyciła za klatkę piersiową. O
Boże, znów te bolesne ukłucia. Zagryzła wargi i oparła się o ścianę. Dobry Boże, nie
pozwól mi umrzeć, błagała w duchu przerażona. Powstrzymując się od płaczu,
wyprostowała się i z ogromnym wysiłkiem pokonała ostatni odcinek drogi do
sypialni.
Bez rozbierania położyła się na łóżku. Nie zdjęła nawet butów. Strach wciąż
ś
ciskał ją za gardło, serce biło nierówno. Może to kolejny atak? Olaug dostała dziś
wolne, by pojechać do domu na pogrzeb ojca, dwie służące były w oborze, a zarówno
stajenny, jak i nowy pomocnik pojechali razem z Hugo do Eidsvold.
Jak ten Hugo w ogóle mógł gdzieś jechać, skoro wiedział, że jej stan w każdej
chwili może się pogorszyć? Olaug mówiła, że często po jednym zawale serca
przychodzi kolejny i nigdy nie wiadomo, czy następnym razem chory odzyska
przytomność.
Zacisnęła mocno powieki i zagryzła zęby. Nie chciała umierać.
I to na dodatek teraz, tuż przed nadejściem wiosny. Niebawem w koronach
drzew rozbrzmiewać będzie śpiew ptaków, zazielenia się pola, a na brzozach pojawią
się świeże listki. Wybiera się przecież na wesele do Stange, a potem na przyjęcie z
okazji pięćdziesiątych urodzin do Ovre Berg. Czy zdąży jeszcze wziąć w tym udział?
A może życie potoczy się dalej zwykłym rytmem dla wszystkich oprócz niej?
Jak to możliwe, że świat będzie nadal istniał, kiedy jej zabraknie, a w Ringstad
wszystko pozostanie jak dawniej, jakby nic się nie stało? Krowy będą dojone, pola się
zazielenia, a potem dojrzeją zboża i odbędą się żniwa, mimo że ona nie będzie już w
tym uczestniczyć? Jak to możliwe, że po domu kręcić się będą nadal ludzie,
przesiadywać w jej kuchni i jeść, mimo że jej tam nie będzie?
To niesprawiedliwe! Nie jest przecież jeszcze taka stara. Wiele osób dożywa
szacownego wieku, bywają starsi od niej o trzydzieści, czterdzieści lat, nim odejdą na
zawsze. Oline na przykład miała dziewięćdziesiąt dwa lata. I nawet jednego dnia nie
chorowała.
Marie odczuwała żal, ale i strach. Strach przed śmiercią. Co po niej nastąpi?
Czy prawdą jest, co mówi stary pastor, który ją wczoraj odwiedził, że tylko ludzie o
czystych sercach zostaną wpuszczeni do raju? A co stanie się z innymi? Czy piekło
naprawdę istnieje?
Zaszlochała, po czym wstrzymała oddech i wsłuchała się w rytm serca. Jakoś
wolniej bije. Czyżby miało się zatrzymać na dobre? Może będzie biło coraz słabiej, a
potem całkiem ucichnie i kiedy Hugo wróci do domu, znajdzie ją w łóżku martwą?
Gryzła kłykcie, by powstrzymać płacz. Gdzie on się podział? Przecież już
dawno powinien wrócić.
Wtedy poczuła znów ten ból, który zaczynał się w żołądku, po czym
promieniował ku górze. To na pewno serce. Poczuła się gorzej od razu po wyjeździe
Hugo, a potem ból się nasilał i słabł. A jeśli tym razem całkiem ją sparaliżuje? Może
nie będzie mogła nic mówić i nie zdoła wytłumaczyć Hugo, co ją dręczy.
Znów powróciły do niej słowa starego pastora. „Każdemu z nas przyjdzie
złożyć rachunek przed Bogiem”, mówił. „I choć Bóg jest miłosierny, ci, którzy
lekceważą Jego przykazania, trafią do piekła”. Dalej mówił o grzesznikach i o
karzącym Boskim ramieniu. Kiedyś nie przejmowała się zbytnio kazaniami pastora.
Ludzie twierdzili, że jest purytaninem, który wciąż grzmi o piekle, i że nie powinien
pełnić swej posługi, skoro wywołuje lęk i przerażenie u parafian.
Wczoraj wieczorem jednak uważnie wsłuchiwała się w jego słowa. I to
zupełnie inaczej niż zwykle. Kiedyś śmierć wydawała jej się taka odległa. Sądziła, że
dotyczy innych, nie jej samej. Teraz, odkąd zachorowała w Wigilię, wszystko się
zmieniło.
Złożyć rachunek... Przecież nie popełniła chyba żadnych ciężkich grzechów?
Może była czasami zbyt gwałtowna wobec Emanuela, ale czy to dziwne, skoro syn się
tak zachowywał?
Możliwe też, że nie zawsze była sprawiedliwa wobec Hugo, ale on potrafi
człowieka strasznie zirytować. Ale... tak całkiem szczerze od czasu do czasu
posuwała się zbyt daleko. Tak jak wtedy... Odgoniła pośpiesznie natrętne
wspomnienie, bo było dla niej zbyt niemiłe.
Na schodach rozległy się lekkie kroki, ale to nie wchodził Hugo. On poruszał
się ciężej. Może Olaug zdążyła już wrócić?
Usłyszała pukanie i uchyliły się drzwi. Weszła Stine.
- Przyszedł list do pana Ringstada. Mam położyć na komodzie w korytarzu?
- Nie, ja wezmę, Stine. - Marie wyciągnęła rękę i chwyciła grubą kopertę. -
Jeszcze nie wrócili z Eidsvold?
Stine pokręciła głową.
- Nie. Nie widziałam ich.
- Nie czuję się dobrze. Pobiegnij do doktora i sprawdź, czy jest w domu.
Stine zniknęła, a Marie tymczasem spojrzała na kopertę. Nie było nadawcy, za
to adres napisany był niezwykle starannym, równym pismem. Nie widziała jeszcze tak
pięknego charakteru pisma. Nie ulegało wątpliwości, że napisała to kobieta. Ale kto
na Boga przysyła list wyłącznie do Hugo, bez dopisku „z małżonką”?
Zdenerwowała się i pośpiesznie otworzyła kopertę. A gdy zobaczyła, że to list
od Elise, poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy i palą ją policzki. Jak ona śmie?
Wzburzona zaczęła czytać.
Już przy pierwszym zdaniu otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. „Smutna
wiadomość”? O co jej chodzi? „Przykro mi zarówno ze względu na Pana, jak i
Emanuela”. Boże święty, czyżby chodziło o mnie? - pomyślała przerażona. Może
Hugo napisał do niej, że jestem umierająca? Poczuła na nowo, jak oblewa ją lodowaty
strach. Nie bez powodu tak się bała. Doktor musiał powiedzieć Hugo prawdę, jej zaś
nie chciał przerazić i nie wyjawił w pełni diagnozy. A więc rzeczywiście umieram,
pomyślała, wstrzymując oddech i wsłuchując się znowu w uderzenia serca,
nienormalnie powolne.
Musiała się mocno wziąć w garść, nim zdołała wrócić do czytania listu.
Emanuel pojechał. Może dlatego Hugo wybrał się do Eidsvold? Żeby go odebrać?
Pokręciła głową, nic nie rozumiejąc. List został wysłany co najmniej parę dni
temu, więc gdyby Emanuel wyjechał do Ringstad, już od dawna byłby na miejscu.
Niemożliwe, by podróż trwała tak długo.
„Tak mi przykro, że Emanuel przez resztę życia będzie musiał dźwigać taki
ciężar. Chyba najgorsze, co może spotkać człowieka, to stracić możliwość
naprawienia swoich błędów i wyrządzonych krzywd”.
Opadła głową na poduszkę i zamknęła oczy. „Naprawienia swoich błędów i
popełnionych krzywd...” Nagle przypomniała sobie zdarzenie, które usiłowała
wyrzucić z pamięci. Mieli właśnie jechać z wizytą do rejenta, a Emanuel wdrapał się
na jabłonkę, zahaczył ubraniem i podarł pończochy. Miał pewnie z pięć, może sześć
lat. Ubrany był w nowiutkie ubranko marynarskie, białe pończoszki i nową
dwurzędową kurteczkę. W przypływie wściekłości straciła panowanie nad sobą. Biła
go na oślep po głowie, a potem szarpnęła za ramię i zaciągnęła do starej spiżarni.
Pchnąwszy go do środka, zamknęła drzwi od zewnątrz, mimo że doskonale wiedziała,
jak bardzo się bał tam wchodzić, odkąd służąca powiedziała mu, że w spiżarni
straszy.
Wypuściła go dopiero, jak wrócili do domu po przyjęciu. Zsiusiał się w majtki
i zesztywniał ze strachu.
Wspomnienie przeraziło ją, czym prędzej więc starała się pomyśleć o czymś
innym. Jak na złość przychodziły jej do głowy zdarzenia, kiedy w podobny sposób
straciła panowanie nad sobą i zachowała się wobec synka równie okropnie. Strach
dławił ją w gardle, utrudniając oddychanie. „Bo choć Bóg jest miłosierny, ci, którzy
lekceważą Jego przykazania, skończą w piekle”.
Wróciła do czytania listu, by przestać myśleć. Tym razem doczytała list do
końca i dopiero wówczas podniosła wzrok. Właściwie nie rozumiała, czemu nie
wpadła w złość. List ten przecież ją obrażał. Elise wprawdzie nie wymieniła jej nawet
słowem, ale sugerowała, że Emanuelowi i Hugo nie było lekko. Pragnęła zobaczyć
teścia na chrzcie małej córeczki, ale o jej obecności nawet nie wspomniała.
Poczuła przygniatający ją ciężar, zastanawiając się, czy Elise ma rację. Czy
Emanuelowi i Hugo naprawdę nie było lekko w życiu z jej powodu? Może Emanuel
opowiedział Elise o tym, jak go mama zamknęła w starej spiżarni? Czy ktoś
powiadomił Elise, że Hugo wnet zostanie wdowcem, skoro tylko jego zaprasza na
chrzest?
Znów strach chwycił ją w swe szpony. Wnet umrze, a nie naprawiła błędów,
jakie popełniła. Emanuel ją znienawidził, a Hugo po wyjeździe syna zamknął się w
sobie i stał się milczący. Signe okazała się rozpuszczona, nieznośna i bezczelna. Nie
powinna była nigdy otrzymać pozwolenia na przyjazd do Ringstad. Kto ponosi winę
za to, że tak się stało? Ona sama walczyła o to, by sprowadzić Signe jako synową, a
syna tej dziewczyny uznać za przyszłego dziedzica dworu. To ona ją wychwalała pod
niebiosa, wykorzystując równocześnie każdą okazję, by skrytykować „dziwkę znad
Aker”.
Powtórnie przeczytała list. Napisała go dorosła kobieta, na tyle
wspaniałomyślna, by wybaczyć i zapomnieć, a także okazać wdzięczność za tak
niewiele, ile otrzymała.
W głębi serca Marie wiedziała przez cały czas, że Elise jest najlepsza.
Postępowała jednak wbrew temu przekonaniu, bo było jej wstyd, że dziedzic Ringstad
wybrał sobie na żonę ubogą robotnicę, biedną jak mysz kościelna, do której nie
należał nawet ten „kurnik”, w którym zamieszkali.
Jak to możliwe, by dziewczyna urodzona po niewłaściwej stronie rzeki, która
miała ojca pijaka i przez długi czas obłożnie chorą matkę, nauczyła się tak dobrze
pisać, że jej opowiadania wydrukowano w „Verdens Gang” i „Nylaende”?
Posługiwała się językiem ludzi wykształconych, miała piękny charakter pisma i
nienaganną ortografię. Posiadała też wiedzę. Jak to możliwe?
Hugo ją podziwiał. Powiedział wprost, że bardzo ją lubi i ma dla niej wiele
szacunku. Strasznie się wtedy zdenerwowała, od tamtej pory nigdy więcej nie
rozmawiał z nią o Elise.
Zapiekły ją policzki, gdy sobie przypomniała gwałtowny wybuch Signe
podczas Wigilii. Jej słowa tak bardzo ugodziły Marie, że poważnie się rozchorowała.
Później winą za atak serca obarczyła Emanuela, ponieważ to on rozpętał całą tę
awanturę. Ale czy nie należałoby raczej pomyśleć, że Signe, choć głupia i
nierozsądna, miała jednak trochę racji?
„To twoja wina” - wykrzykiwała. „To przez ciebie on znienawidził i dwór, i
was oboje. Sam mi powiedział, jaka byłaś dla niego okropna już w dzieciństwie”.
Ciężko jej było przełknąć te słowa, łzy piekły ją pod powiekami. Czy to
prawda? Rzeczywiście zachowywała się jak wiedźma wobec Emanuela, gdy był
jeszcze dzieckiem? „Ani Emanuel, ani Hugo nie mieli śmiałości się odezwać”,
twierdziła Signe. „Chodzili na palcach, gdy nie miałaś humoru”.
Do tej pory tłumaczyła sobie wybuch Signe tym, że dziewczyna była
bezczelna, rozpuszczona i przekorna. Nie mogła znieść porażki. Teraz nagle naszła ją
nieprzyjemna myśl, że może w tym, co powiedziała Signe, tkwi odrobina racji?
- Nie mogę umrzeć - wyszeptała do siebie. - Nie mogę opuścić tego świata,
zanim nie naprawię zła, które wyrządziłam.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Elise wniosła Hugo do kuchni, a Jensine póki co zostawiła leżącą w wózku.
Była śmiertelnie zmęczona i najchętniej siadłaby i się rozpłakała. Bolały ją plecy,
skręcało ją z głodu. To był okropny dzień. Jeden z klientów sklepu wyzwał ją za zbyt
wysokie ceny. Pani Borresen źle się poczuła i musiała się położyć na ławie na
zapleczu. Hugo marudził, a Jensine płakała częściej niż zwykle. Elise nie miała
pojęcia, jak sobie poradzi, jeśli kolejne dni będą podobne do tego.
Hilda siedziała z Isakiem na rękach i pokazywała mu coś w jego książeczce z
obrazkami. Siostra była w domu przez cały dzień. Razem z Reidarem ustalili, że póki
co nie będzie ciągała Isaca za sobą do pracy przy szorowaniu podłóg.
- Jest do ciebie list, Elise. Od Emanuela. Elise popatrzyła na nią zaskoczona.
- Jak miło, że poświęcił czas, by do mnie napisać.
- Jeszcze by tego brakowało! Przecież nawet cię nie powiadomił, że wyjeżdża.
Elise nie odpowiedziała. Rozebrała Hugo ze swetra i czapki i posadziła synka
na podłodze.
- Nastawiłaś ziemniaki? Hilda przytaknęła.
- Wydaje mi się, że Isac nie lubi śledzi.
- Musi się przyzwyczaić - odparła Elise i sięgnąwszy po list, siadła na stołku w
kuchni. W tej samej chwili jej uwagę przykuł stempel na kopercie. Kongsvinger...
Pociemniało jej w oczach. Czyżby był u Signe?
Zerknęła na Hildę, ale siostra była zbyt zajęta Isakiem i książeczką, by zwrócić
uwagę na reakcję siostry.
Nie chciała jednak otwierać listu przy niej. Wstała więc i oznajmiła:
- Pójdę po Jensine!
Zamknąwszy za sobą drzwi, stanęła na ganku i rozerwała kopertę.
Serce jej waliło. Czyżby została oszukana? Jednak nie jest w Ringstad? W
głowie kotłowały jej się najróżniejsze myśli. Może jego matka nie jest ani chora, ani
umierająca. Może to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Przebiegła wzrokiem list.
Kochana Elise!
Sądzę, że Karolinę przekazała Ci wiadomość ode mnie. Bardzo mi przykro, że
nie zdążyłem Cię zawiadomić osobiście, ale ojciec Signe twierdził, że mamy mało
czasu do odjazdu ostatniego pociągu. Zażądał ode mnie, bym z nim natychmiast
pojechał, choć właściwie nie wiem, po co. Mimo że Signe jest bardzo chora, to zieje
wprost nienawiścią do mnie i nie chce mnie nawet oglądać. Jej rodzice upierają się,
bym pozostał, aż ich córka wyzdrowieje. Doktor sądzi, że to tyfus. Co będzie z
dzieckiem, nie mam nawet odwagi myśleć. Nie oczekuję, że dasz radę zaopiekować się
jeszcze jednym maluchem przy i tak już licznej gromadce. Rodzice Signe uważają
jednak, że są za starzy na wychowywanie dziecka. W tej sytuacji nie widzę innego
wyjścia, jak wracać do Ringstad, choć na samą myśl wszystko mi się przewraca w
ż
ołądku. Nie proszę Cię o radę. Sam sobie jestem wszystkiemu winien.
I to teraz, kiedy wreszcie zacząłem dostrzegać nadzieję wyjścia z beznadziejnej
sytuacji, w której się pogrążyłem... Cieszyłem się jak dziecko, że wprowadzimy się
razem na Hammergaten, czułem, że wreszcie znów uśmiechnęło się do mnie szczęście,
gdy w końcu się zgodziłaś mnie przyjąć z powrotem. A tu taka ironia losu.
W tej chwili jestem zdruzgotany i nie potrafię skierować do Ciebie żadnych
pocieszających słów. A wiem, że i Tobie nie jest lekko.
Potrzebujesz dodatkowego dochodu, by dać radę pokryć wszystkie wydatki. A
teraz, gdy Hilda odzyska Braciszka, w domu majstra zrobi się stanowczo za ciasno.
Ciekawe, czy Reidar da radę podołać takim warunkom.
Powinienem Ci wysłać milszy list, ale jestem tak załamany, że nie potrafię
napisać nic radosnego. Pewnie jedyną osobą zadowoloną z tej tragedii będzie moja
mama. Bo choć wstrząsnęło nią zachowanie Signe i wątpię, czy jej wybaczyła, na
pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by we dworze zamieszkał jej wnuk,
zwłaszcza że to dziedzic dworu w Kongsvinger.
Bardzo mi przykro, Elise. Byłaś moim marzeniem, moją nadzieją i moją
tęsknotą. Teraz pozostaną mi tylko wspomnienia.
Twój Emanuel
Elise opuściła rękę, w której trzymała list, i zapatrzyła się w spieniony nurt.
Nastąpiło nieporozumienie. Sądziła, że to pani Ringstad jest umierająca, tymczasem
to Signe leży na łożu śmierci.
A ja wysłałam list z kondolencjami do pana Ringstada, taka kompromitacja! -
pomyślała z przerażeniem.
Rodzice Signe zażądali od Emanuela, by zaopiekował się chłopcem. Boże, co
za zamieszanie. Emanuel ma rację. Ona opiekuje się już wystarczająco liczną
gromadą, nie da rady przyjąć dodatkowo jeszcze jednego dziecka. Zwłaszcza że to
nieślubne dziecko Emanuela. Są granice tego, co jest w stanie zaakceptować.
Ale nagle odezwał się w jej duszy jakiś głos: A co z tobą? Czy Emanuel nie
zaopiekował się twoim dzieckiem, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowałaś pomocy?
Nie wiadomo, jak by sobie bez niego poradziła.
Odsunęła tę myśl. Są wszak granice...
Złożyła list i włożyła go do kieszeni fartucha, po czym wyjęła z wózka śpiącą
jeszcze twardo Jensine.
- Co tak długo robiłaś na dworze? - Hilda posłała jej pytające spojrzenie.
- Czytałam list od Emanuela. Nastąpiło nieporozumienie. To nie jego matka
leży umierająca, lecz Signe.
Hilda otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Signe? Ale co... To znaczy jak?
- Ma tyfus. Jej ojciec zażądał, żeby Emanuel natychmiast z nim pojechał.
Emanuel prosił Karolinę, żeby mi przekazała wiadomość.
Hilda otworzyła usta ze zdumienia.
- A ona nie napomknęła tobie o tym nawet słowem? Elise pokręciła głową i
dodała:
- Słusznie się domyślałam, że ona coś wie, ale z czystej złośliwości nie chce
mi tego powiedzieć.
- To obrzydliwe! Nie powinnaś tego tak zostawić, Elise. Idź do Carlsenów i
powiedz, co o tym myślisz! Rodzice Karolinę powinni się dowiedzieć, jak ona się
zachowuje. Już dawno zasłużyła na solidne lanie!
Elise popatrzyła na Hildę zamyślona. Siostra ma rację. Karolinę nie powinno
to ujść na sucho. Przecież gdyby od razu powiedziała prawdę, oszczędziłaby mi wielu
zmartwień! Nie wysłałabym tego żenującego listu do pana Ringstada. Nie
musiałabym też chodzić do zakładów Myren. Jak można się zachować tak
skandalicznie i bezwzględnie!
Kiedy się najadły, Jensine przewinięta i nakarmiona leżała w kołysce, a
chłopcy siedzieli na podłodze i zgodnie się bawili, Elise postanowiła uczynić użytek
ze słów Hildy.
- Jeśli popilnujesz dzieci, to ja się przejdę do Carlsenów - oznajmiła siostrze.
Hilda wyglądała na zdziwioną, ale uśmiechnęła się.
- Brawo, Elise! Jesteś odważna! Ja bym się chyba na to nie zdobyła.
Elise zdumiała się.
- Jak to? Przecież sama mnie do tego namawiałaś!
- Powiedziałam tylko, że rodzice Karolinę powinni się dowiedzieć, jak ona się
zachowuje, nie sądziłam jednak, że starczy ci odwagi, by im o tym powiedzieć.
Na dworze ociepliło się. Śnieg powoli topniał, ulicami spływały niewielkie
strumyki. Na podwórzach małe dziewczynki skakały w klasy. Gdzie indziej trzej
chłopcy bawili się w podbijanie kraju. Szczęśliwe dzieci, które mają czas na zabawę.
Hilda zachęciła ją do działania, ale zdaje się, że tak naprawdę miała ją za
tchórza. Udowodnię jej, że starczy mi odwagi, postanowiła. Nie lubiła się z nikim
kłócić, ale pewne sprawy należy wyjaśnić do końca.
Przed nią szła ulicą pod górę para zakochanych. Całowali się ukradkiem i
wydawali się tak bezgranicznie pochłonięci sobą, że nie zauważyli wcale, iż ktoś za
nimi idzie.
Jakie to musi być cudowne uczucie kochać i świata poza sobą nie widzieć.
Sama coś takiego przeżyła, ale wydawało się jej, jakby to się wydarzyło wieki temu.
Daleko jej było wówczas do dorosłości. Gdy skończyła siedemnaście lat, wszystko się
skończyło. Uczucie wprawdzie się nie wypaliło, ale stracili możliwość, by być razem.
Znów myślami powędrowała do Johana. Musi z tym skończyć. On miał
Agnes, a ona Emanuela, tak się ułożyło i tak już pozostanie.
Co odpowiem Emanuelowi, gdy mnie zapyta wprost, czy może przywieźć ze
sobą dziecko? Ciarki ją przechodziły na myśl o płaczu kolejnego niemowlęcia, stercie
dodatkowych pieluch do prania i nieprzespanych nocach. Czy jednak wolno jej
zabronić mu wziąć synka, skoro sam podjął się opieki nad Hugo?
Emanuel nie ma wyboru. Jeśli Signe umrze, będzie musiał przejąć opiekę nad
synkiem. Sama nie dam rady utrzymać całej gromady, nie mówiąc już o opłaceniu
czynszu na Hammergaten. Poza tym byłabym bez serca, zmuszając Emanuela i jego
syna do przeprowadzki do Ringstad, teraz gdy jego stosunki z matką stały się nie do
zniesienia.
Nie, ja też nie mam wyboru. Muszę się zgodzić.
Wieczorne słońce odbijało się w szybach, barwiąc je na złoto. Na grządce pod
ś
cianą domu wykiełkowały krokusy, a na żywopłocie nabrzmiałe pączki lada moment
pękną i wypuszczą listki.
Elise ścisnęło w dołku i poczuła lekki niepokój. Karolinę będzie wściekła, jej
matka także, a ojciec być może wyrzuci mnie za drzwi. Jej rodzice zapewne nie
uwierzą, że mówię prawdę. Pozostanie moje słowo przeciwko słowu Karolinę. Nawet
jeśli wcześniej nie stracili do mnie sympatii, to teraz pewnie do reszty mnie
znienawidzą.
Służąca tym razem poznała ją od razu, ale potraktowała równie lekceważąco i
nie poprosiła do środka. Elise jednak, nie zważając na to, weszła za nią. Nie
zamierzała stać na schodach i oskarżać Karolinę o kłamstwo, narażając się na to, że
wszystko usłyszą sąsiedzi.
Stanęła tuż przy drzwiach wejściowych i czekała pełna nadziei, że tym razem
Carlsenowie są w domu. Inaczej sprawa spali na panewce.
Z salonu wyszła Karolinę. Smakowity zapach pieczeni rozszedł się w holu, a
Elise poczuła, jak jej cieknie ślinka.
- O, czyżby to znowu Elise Lovlien? Jaki zaszczyt!
- Otrzymałam list od Emanuela. Pisze, że obiecała panienka przekazać mi
wiadomość, dokąd pojechał.
- Tak napisał? Coś podobnego? Nic takiego nie pamiętam! - Karolinę
uśmiechnęła się słodko. - Ale w takim razie bardzo przepraszam. Poprzedniego
wieczoru byłam w teatrze i wróciłam zmęczona. W czym mogę pomóc?
Elise rozgniewała się i poczuła, jak jej wali serce.
- Wątpię, czy panienka zapomniała, że Emanuel wpadł na chwilę i powiedział,
ż
e wyjeżdża.
- Ależ oczywiście, że nie. Wyleciało mi jedynie z głowy, że miałam przekazać
wiadomość.
- Mimo że byłam tu i pytałam, czy panienka wie, gdzie on jest?
Karolinę zaśmiała się.
- Trudno, bym się orientowała we wszystkich jego znajomościach.
- Doskonale panienka wie, że Emanuel i ja jesteśmy nadal małżeństwem. I
jestem pewna, że słyszała panienka także, iż zamierzamy się przeprowadzić i znów
zamieszkać razem.
Karolinę poczerwieniała gwałtownie, a głos zabrzmiał ostrzej:
- O co w ogóle chodzi, Elise Lovlien? Jemy właśnie obiad. Byłam zmuszona
odejść od stołu.
- Chcę, żeby panienka przyznała się i przeprosiła mnie za to, że specjalnie nie
przekazała mi wiadomości od Emanuela.
- A cóż to za bezczelność! Żeby robotnica z fabryki nachodziła mnie w moim
domu i udzielała mi reprymendy?! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Kim ty jesteś?
Nie zamierzam tego tolerować!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi jadalni i ukazał się w nich Oscar
Carlsen.
- Co tu się dzieje? Karolinę odwróciła się do ojca.
- To była żona Emanuela. Oskarża mnie, że ją oszukałam, i żąda przeprosin.
Carlsen zmarszczył czoło i posłał Elise badawcze spojrzenie.
- Co to ma znaczyć?
- Odwiedziłam państwa tego wieczora, gdy Emanuel wyjechał. Zapytałam
pannę Carlsen, czy nie wie, gdzie jest mój mąż. Obawiałam się bowiem, że stało się
mu coś złego.
- A co ty odpowiedziałaś? - zwrócił się z pytaniem do swojej córki Carlsen.
- Powiedziałam, że śpieszył się, żeby zdążyć na ostatni pociąg.
Elise poczuła, jak zapiekły ją policzki.
- Właśnie tego panienka nie powiedziała. Zaprzeczyła panienka, by cokolwiek
wiedziała, sugerowała jedynie obraźliwie, iż pewnie wybrał się na nocną hulankę.
Karolinę zaśmiała się dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałam. Czemu miałabym przemilczeć
coś, co wiedziałam?
- By wylać na mnie całą nienawiść za to, że Emanuel postanowił do mnie
wrócić. Nie może tego panienka ścierpieć.
Karolinę odwróciła się do ojca.
- Nie możesz jej wyrzucić, papo? Chyba nie pozwolisz na to, by mnie obrażała
w taki sposób?
Ku wielkiemu zdumieniu Elise pan Carlsen zwrócił się do niej przyjaznym
tonem:
- Bardzo proszę, pani Ringstad, niech pani będzie tak miła i mi dokładnie
opowie, co się wydarzyło.
Elise krótko streściła mu przebieg swojej rozmowy z Karolinę owego
feralnego wieczoru, a także wspomniała, że następnego ranka musiała udać się do
zakładów Myren.
Zauważyła, że twarz Carlsena pociemniała, gdy zwrócił się do córki:
- Czy to prawda, Karolinę? Karolinę gwałtownie pokręciła głową.
- Chyba nie wierzysz bardziej tej kobiecie niż mnie, swojej własnej córce?
Chwycił ją mocno za ramię i zażądał kategorycznie:
- Odpowiedz mi. Czy to prawda, że nie powiedziałaś, gdzie jest Emanuel?
- A co ja na to poradzę, że ona nie potrafi upilnować własnego męża. Czy ja
mam obowiązek pośredniczyć między nimi?
- Pytam, czy utrzymałaś panią Ringstad w przekonaniu, że nie wiesz, gdzie
jest Emanuel?
Pan Carlsen patrzył córce prosto w oczy, a w jego głosie pobrzmiewała złość.
Karolinę umknęła spojrzeniem i zacisnęła usta, nic nie odpowiadając.
Ojciec puścił jej ramię i nakazał:
- Idź do swojego pokoju. Porozmawiamy później. Karolinę pobiegła
korytarzem.
Gdy tylko zniknęła, pan Carlsen odwrócił się do Elise ze słowami:
- Bardzo przepraszam panią za moją córkę, pani Ringstad.
Elise skinęła głową i wyjaśniła na odchodnym:
- Uważałam, że powinniście państwo wiedzieć o tym, co się stało. Bo,
niestety, państwa córka sama sobie szkodzi.
- Zgadzam się z panią. Niestety, za bardzo ją rozpieściliśmy. Ma pani jakieś
wieści od Emanuela?
- Tak, dziś dostałam od niego list. Stan chorej jest poważny. Doktor obawia
się, że to tyfus.
Carlsen pokręcił głową, wstrząśnięty.
- To straszne, jedyne dziecko. Znam jej rodziców. Bardzo porządni ludzie.
Zmieszał się nagle, przypomniawszy sobie zapewne, w co wplątał się
Emanuel.
- Chyba... pani też chyba nie jest lekko.
- Emanuel i ja zamierzamy wynająć wspólnie niewielki domek na
Hammergaten i razem tam zamieszać.
- Tak, słyszałem. W tej sytuacji to chyba najlepsze rozwiązanie.
- Mam nadzieję. Żegnam, panie Carlsen.
Kiedy wyszła przez bramę, zauważyła nadjeżdżającą od strony Ullevalsveien
dorożkę. Zamierzała pośpiesznie ruszyć dalej, gdy usłyszała, że ktoś ją woła po
imieniu. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę kiwającego do niej. Przystanęła
niepewnie. Okazało się, że to majster.
- Witam, pani Ringstad! Tak mi się właśnie zdawało, że to pani:
Dorożka się zatrzymała i woźnica pomógł panu Paulsenowi wysiąść.
- Bardzo jestem ciekaw, jak się u was wszystko ułożyło? Uśmiechnęła się.
- Bardzo dobrze. Isac i Hugo wspaniale się razem bawią. Starsi chłopcy są dla
nich bardzo mili, a Hilda jest po prostu przeszczęśliwa. Wygląda na to, że Isac dobrze
się u nas czuje. Wydaje mi się, panie Paulsen, że to najlepsze, co mogło się zdarzyć.
- Bogu dzięki - odetchnął z ulgą. - Tak się bałem, że popełniłem błąd.
Elise spojrzała na niego. Musiał mimo wszystko bardzo kochać swojego
synka, skoro tak głęboko to przeżywał.
- Moim zdaniem to była jedyna słuszna decyzja, panie Paul - sen. Między
matką a dzieckiem istnieje bardzo silna więź. Może wybrałby się pan do nas, żeby
przekonać się o tym na własne oczy? Najlepiej przed południem - dodała pośpiesznie.
- Od fabryki to ledwie parę kroków.
Skinął głową z uśmiechem.
- Przyjdę, gdy mąż Hildy będzie w pracy. Tak będzie najlepiej! On pewnie nie
lubi, by mu przypominać o przeszłości Hildy. Tak, to dobry pomysł. O ile pani
zdaniem Hilda nie będzie temu przeciwna.
- Tego jestem całkiem pewna. Póki co przestała sprzątać u ludzi. Mają
nadzieję, że dadzą radę się utrzymać z jednej pensji, skoro pan tak wspaniałomyślnie
zobowiązał się łożyć na Isaca - dodała pośpiesznie.
Machnął ręką.
- A jakże mógłbym postąpić inaczej, przecież to mój syn. - Gdy to mówił, na
jego twarzy odmalowała się nieskrywana duma. - A więc między tymi dwoma
maluchami wszystko się dobrze ułożyło. Jak miło usłyszeć. Obawiałem się, że będą
ze sobą rywalizować.
Pokręciła głową.
- Nic takiego nie zauważyłyśmy. Obaj się cieszą, że mają się z kim bawić.
Uśmiechnął się ponownie.
- Nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Ringstad. Bez pani pomocy nigdy
by do tego nie doszło. Ma pani taki naturalny sposób bycia i potrafi rozmawiać z
ludźmi bez względu na to, z jakich środowisk się wywodzą. W oczach innych widzę
jedynie pogardę i zawiść, pani zaś potraktowała mnie bardzo przyjaźnie. Bardzo to
doceniam. Gdyby nie miała pani tylu maleństw pod opieką, zaproponowałbym pani
posadę u mnie w biurze. Jest pani mądra, rozsądna i pracowita. Wydaje mi się, że
łatwo by się pani przyuczyła.
Elise aż się zarumieniła z radości.
- Mówi pan majster poważnie?
- Jak najbardziej.
- To może kiedyś wrócimy do tej rozmowy? Zamierzam umieścić Hugo w
ż
łobku, jest już na to dość duży, no i zastanowię się, co zrobić z Jensine.
- W takim razie umówmy się, że odwiedzi mnie pani w biurze, gdy będzie
pani miała sposobność wrócić do pracy zawodowej. Żegnam - rzekł i uchylił
kapelusza.
Kiedy biegła drogą w dół wzgórza w stronę Maridalsveien, zdawało jej się, że
frunie.
Pomyśleć tylko, gdyby dostała posadę w biurze! Siedziałaby przy maszynie do
pisania w ciepłym pomieszczeniu przez cały dzień. Nie musiałaby stać przy
przędzarce, nie zważając na ból w plecach i spierzchnięte dłonie.
Nagle spojrzała na świat z większym optymizmem. Niech sobie Karolinę
będzie złośliwa, a co jej tam! Emanuel niech przywiezie ze sobą syna. Kiedy
przeniosą się na Hammergaten i będą mieli więcej miejsca, poradzą sobie ż jeszcze
jednym dzieckiem. Większość robotniczych rodzin zmaga się ze znacznie trudniej-
szymi warunkami, zarówno finansowymi, jak i mieszkaniowymi.
Kanceliści w biurze zaczynają pracę nie o szóstej rano jak robotnicy, lecz o
godzinie ósmej. Dla niej byłoby to wymarzone życie. Emanuel zarabia trzydzieści
koron miesięcznie, o dwie korony więcej niż. ona w fabryce, ale za to o wiele więcej,
niż wynosi jej pensja w sklepie. Urzędnicy mają półtoragodzinną przerwę obiadową
od godziny drugiej. Kończą pracę co prawda koło szóstej po południu, ale przecież ile
by mogła zrobić w przerwie obiadowej!
Czuła się tak radosna, że postanowiła od razu napisać list do Emanuela.
Napisze, że rozumie jego kłopoty i że lepiej, jeśli wszyscy razem przeprowadzą się na
Hammergaten, niż miałby wracać do Ringstad, a ona musiała radzić sobie ze
wszystkim sama. Zresztą to jedyne słuszne i sprawiedliwe rozwiązanie. Skoro on
zaopiekował się jej dzieckiem, to i ona może zaopiekować się jego. Gdy weszła do
kuchni, Hilda popatrzyła na nią zdziwiona.
- Tak łatwo ci poszło? Wyglądasz na zadowoloną.
- Spotkałam majstra. Zaproponował mi posadę w biurze. Muszę jedynie
znaleźć jakąś opiekę do dzieci.
Hilda aż otworzyła oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? Mnie nigdy nie złożył takiej propozycji. Elise nie odezwała się.
Hilda nie wyróżniała się zdolnościami w szkole. Nie uczyła się z równą łatwością co
Elise. Pewnie majster już dawno się o tym przekonał.
W tej samej chwili z sypialni wyszedł Reidar. Późno wrócił ze szkoły, bo było
zebranie nauczycieli i dopiero co się przebrał. Zmieniły więc pośpiesznie temat
rozmowy.
Nadeszła pora, by położyć Hugo i Isaca do łóżek, więc obie z Hildą miały
pełne ręce roboty. A gdy kończyły swoje zajęcia, do domu wpadli z hałasem chłopcy.
Byli głodni, zmęczeni i ledwie mieli siły zasiąść do odrabiania lekcji. Elise było ich
ż
al i aż serce jej pękało, gdy na nich patrzyła.
Peder posłał jej błagalne spojrzenie.
- Myślisz, że zamiast odrabiać lekcje, mógłbym poćwiczyć z piłką i literami?
Elise pokręciła głową.
- Wszyscy muszą odrabiać lekcje, Peder. Reidar wprawdzie wie, że próbujesz
się nauczyć rozróżniać litery także innymi sposobami, ale nie może ci pozwolić na to,
byś z tego powodu zaniedbywał się w odrabianiu lekcji. Tak naprawdę nikt poza tobą
i mną nie wyznaje się w tych twoich ćwiczeniach, wiesz przecież. - Uśmiechnęła się
do brata, by go podnieść na duchu, i dodała po cichu: - To będzie nasza tajemnica. A
jak już nauczysz się czytać tak jak inni, wtedy zdradzimy wszystkim, jak tego do-
konałeś.
Reidar zerknął na nich z boku, a jego spojrzenie wyrażało niezadowolenie. Nie
uznawał dziwnych ćwiczeń Pedera i wcale tego nie ukrywał. Nie mówił tego na głos,
ale Elise odnosiła wrażenie, że już dawno stracił wiarę w Pedera i uznał, że brakuje
mu zdolności.
Zrobiło się ciasno, gdy chłopcy zasiedli do stołu, by odrobić lekcje. Reidar
wziął gazetę i siadł na skrzynce na drewno. Musiał schylić głowę, by nie zahaczać o
suszące się na sznurku skarpety i pieluszki. Hilda stała przy piecu i gotowała
owsiankę na kolację, na ręku trzymając Isaca. Elise uznała, że lepiej będzie wejść z
Jen - sine i Hugo do saloniku i tam przewinąć dzieci, mimo panującego w tym
pomieszczeniu chłodu. Gdy zamykała za sobą drzwi, usłyszała głos Reidara:
- Jak dobrze będzie niebawem mieć cały dom dla siebie. Mam wrażenie, że
toniemy w bałaganie i w pieluchach.
- Już niedługo, Reidarze - usłyszała odpowiedź Hildy. - Za kilka tygodni się
wyprowadzą.
Nie mam wyjścia, pomyślała Elise. Muszę pozwolić Emanuelowi przywieźć
dziecko.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy następnego dnia Elise wracała z pracy do domu, już na moście
zauważyła, że Hilda stoi na ganku i czymś macha.
- Elise, przyszedł do ciebie list. Od Johana! - doleciało do niej wołanie siostry.
Przyśpieszyła kroku. Od Johana... Może pisze coś w sprawie rękopisu?
Pośpiesznie pchała po schodach na ganek wózek z Jensine, zdjąwszy
uprzednio z deseczki Hugo. Hilda przebierała nogami z niecierpliwości, tak samo
ciekawa wiadomości z Kopenhagi jak Elise.
- Może napisał coś o twojej książce? - zastanawiała się na głos, gdy Elise
rozdarła kopertę i przebiegła wzrokiem treść listu.
Kochana Elise!
Gratuluję. Twoja pierwsza książka została przyjęta do druku, jestem z Ciebie
bardzo dumny i cieszę się w Twoim imieniu. W wydawnictwie chcieliby najchętniej,
ż
ebyś przyjechała do Kopenhagi, tak by mogli omówić z Tobą wysokość honorarium i
ewentualne poprawki. Powiedziałem im jednak, że to niemożliwe, bo dopiero co
urodziłaś dziecko. Gdyby jednak jakimś sposobem Ci się udało, to możesz zatrzymać
się u nas. Zdaję sobie jednak sprawę, że będzie Ci trudno zgromadzić pieniądze na
podróż, która nie jest tania. Przypuszczam, że aż tak dużo nie zarobisz na książce, ale
zawsze wpadnie Ci trochę koron. Wydawnictwo jest niewielkie. Zacząłem wprawdzie
od Gyldendala, ale tam mi zwrócono rękopis. Tłumaczyli się, że nie mają odwagi
wydawać czegoś tak kontrowersyjnego. Próbowałem ich przekonać, ale wówczas ja-
kiś redaktor nie wytrzymał i oświadczył: „Jak pan sądzi, co powiedziałaby moja
rodzina, gdyby przeczytała coś takiego?” Twoje opowiadania poruszają ludzkie
sumienia, a poczucie winy bywa niemiłe. W najbliższych dniach otrzymasz list z
wydawnictwa, podałem im bowiem Twój adres. Mam nadzieję, że u Ciebie i Twoich
najbliższych wszystko w porządku.
Pozdrowienia dla wszystkich
Johan
Elise podniosła wzrok znad listu, a po policzkach płynęły jej łzy, gdy mówiła:
- Przyjęli moją książkę.
Hilda wydała z siebie okrzyk radości i rzuciła się siostrze na szyję.
. - Och, Elise, to wspaniale! Byłam pewna, że tego dokonasz. Teraz będziesz
bogata i sławna. Będziesz mogła się ubierać w eleganckie suknie i co drugi dzień jeść
mięso. Jestem dumna, że mam taką siostrę!
Elise śmiała się, ale łzy nie przestawały jej płynąć.
- Ty masz jeszcze bujniejszą fantazję niż ja. Nie będę bogata ani sławna. Johan
pisze, że nie należy się spodziewać wysokiego zarobku, ale na pewno wpadnie trochę
koron. Największe wydawnictwo nie zgodziło się przyjąć mojego rękopisu w obawie
przed reakcją czytelników. Uważają, że moje opowiadania są zbyt kontrowersyjne.
- Co to znaczy?
- Sporne. Dyskusyjne. Ludzi ogarniają wyrzuty sumienia i denerwują się z tego
powodu. Może nieliczni odniosą się do tego inaczej i zechcą coś zrobić, by znieść
niesprawiedliwość, większość jednak woli przymknąć oczy, bo inaczej musieliby po-
ś
więcić coś ze swych wygód i podzielić się luksusem. A politycy musieliby się
podzielić władzą.
Hilda prychnęła.
- W takim razie mam wielką nadzieję, że twoje opowiadania przeczyta
naprawdę dużo ludzi i poruszy to ich sumieniami! - W tym samym momencie
przypomniała sobie o czymś i zmarszczywszy czoło, zapytała: - Wysłałaś dziś Ust do
Emanuela?
Elise potwierdziła. Wcześniej opowiedziała Hildzie o synku Signe i wyjawiła,
jaką zamierza dać odpowiedź Emanuelowi. Hilda wpadła w złość, uważając, że to
przechodzi wszelkie pojęcie i Elise w żadnym razie nie powinna się na to godzić. Nic
nie pomogły wyjaśnienia Elise, że nie ma wyboru, bo albo się z tym pogodzi, albo
zostanie sama.
- Teraz nie musiałabyś tego robić. Będziesz miała dość pieniędzy, by sobie
poradzić.
- Nie słyszysz, co mówię? - pokręciła głową Elise. - Nie zarobię dużo na
książce. Poza tym żal mi Emanuela.
- Właśnie tego się domyślałam. Ty masz stanowczo zbyt miękkie serce, Elise.
Człowiek nie zajdzie daleko w życiu, jeśli wciąż będzie współczuł innym.
Hugo, kołysząc się z nóżki na nóżkę, podszedł do Elise. Przez moment
całkiem o nim zapomniała. Hilda wieszała mokre pranie na sznurku, a ciepło ubrany
Isac bawił się koło ganku. Ziemia odtajała i zostały już tylko resztki śniegu na tyłach
domu.
- Mogę zostawić Hugo razem z Isakiem, a ja w tym czasie przewinę i
nakarmię Jensine?
- Oczywiście. Ale obiecaj mi, że przemyślisz to, co ci powiedziałam. Nawet
jeśli już napisałaś Emanuelowi, że zaopiekujesz się jego dzieckiem, zawsze jeszcze
możesz się wycofać. Z jakiej racji masz się dla niego poświęcać, po tym wszystkim,
co ci zrobił? Nie wiadomo, czy Johan długo wytrzyma z Agnes. Kto wie, może
któregoś dnia stanie tu w drzwiach z nadzieją w oczach...
Elise pokręciła głową.
- Johan nie zostawi Agnes ani swojego syna. Widocznie nie było nam pisane
być razem.
- Ale przyznajesz, że kochasz Johana, prawda? Elise nie odpowiedziała, bo i
cóż miała rzec?
Następnego dnia wypadała sobota, a ponieważ wszyscy wcześniej skończyli
pracę, postanowili wybrać się z wózkami do Kjelsas i pokazać mamie odzyskanego
Braciszka. Przy okazji Elise chciała powiedzieć mamie o książce i przygotować ją na
to, że gdy się przeprowadzą na Hammergaten, przybędzie w ich rodzinie synek
Emanuela. Mama na pewno nie przyjmie tego łaskawie, ale lepiej już mieć to za sobą,
ż
eby zdążyła się oswoić z tą myślą przed powrotem Emanuela.
Ulice tętniły życiem. Ludzie pootwierali okna, by wpuścić do domów
wiosenne słońce. Wychylali się przez okna i nawoływali się radośniej niż zwykle.
Dzieci grały w piłkę, skakały na skakance i w klasy i niechętnie się odsuwały na bok,
kiedy raz po raz nadjeżdżał turkoczący wóz. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie,
a w powietrzu czuło się wiosnę.
Elise myślała o liście Johana. Mimo że miała odłożone pieniądze, które
mogłaby przeznaczyć na podróż, raczej wzbraniałaby się przed wyjazdem. Nie tylko
dlatego, że wstydziłaby się pójść do wydawnictwa. Czułaby się zażenowana, gdyby
wydawcy przekonali się na własne oczy, że jest zwykłą robotnicą, co im pewnie nawet
nie przyszło do głowy. Obawiałaby się też nocować u Agnes i Johana. Pilnowała się
bardzo, by nit rozmyślać o tym, jak układa się tym dwojgu, a gdyby była zmuszona to
zobaczyć, sprawiłoby jej to tylko ból. W listach Johana starała się wyczytać coś
między wierszami, ale nie znajdowała nawet jednego słowa, którym by zdradził, co do
niej czuje. Zapewne kierowała nim przezorność, bo obawiał się, że listy mogą wpaść
w ręce Emanuela, ale mimo wszystko... Gdyby napisał choć jedno słowo, jedno
jedyne, które tylko ona by zrozumiała.
Peder i Evert podskakiwali i tańczyli po drodze, rozbrykani i radośni jak
cielęta na wiosnę. Kristian pchał wózek z Jensine i Hugo, nie przejmując się wcale
tym, że mogą go zobaczyć jacyś koledzy ze szkoły i wyśmiewać się z niego. Hilda zaś
sama pchała sportowy wózeczek z Isakiem. Reidar wystroił się na tę okoliczność.
Włożył kapelusz i wziął laseczkę. Miał nieskazitelnie białą koszulę, a w kieszonce
kamizelki zegarek na łańcuszku. Elise rozejrzała się wokół. Razem z Jensine było ich
dziewięcioro, a kiedy wróci Emanuel, będzie ich jedenaścioro. Mama zblednie, gdy
naraz przyjdzie tyle gości. Do rozwiązania pozostało już tylko parę tygodni. Elise
przenikał dreszcz, gdy o tym myślała. Poród nawet dla młodych był groźny, a co
dopiero dla kobiety w wieku mamy. Tym bardziej, że przecież przeszła ciężką
chorobę. Ryzyko w jej przypadku było znacznie większe.
Gdy tylko przeprowadzimy się na Hammergaten, trzeba będzie wyprawić
chrzciny, postanowiła Elise. Poczuję się bezpieczna dopiero, gdy będę to miała za
sobą. Skóra jej cierpła na myśl o tym, że Jensine mogłoby się coś stać, zanim zostanie
dzieckiem Bożym.
Po wysłaniu listu nie miała żadnych wieści od Ringstada. Za każdym razem,
gdy to sobie przypominała, policzki paliły ją ze wstydu. Miała tylko nadzieję, że
ojciec Emanuela okaże się wyrozumiały. Emanuel na pewno wyjaśnił mu, jak doszło
do takiego nieporozumienia, tyle że dopiero po paru dniach. Co Ringstadowie myśleli
sobie o niej przez ten czas?
Minęli wystawę sklepową, na której znajdował się napis „Tytoń & Cygara.
Wina”. Na innym oknie wystawowym było napisane „Sklep z wędlinami”.
- Peder, teraz możesz poćwiczyć czytanie - zachęciła brata. Peder stanął przed
wystawą i sylabizował. Udało mu się przeczytać wszystkie słowa prawidłowo, ale
trwało to bardzo długo.
Elise zauważyła, że Hilda i Reidar wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
Poznała po ich minach, że nie wierzą, by dla Pedera była jakaś nadzieja.
- Pięknie, Peder - pochwaliła brata, chcąc mu dodać otuchy. - Ostatnio gdy
próbowałeś, szło ci gorzej. Za każdym razem jest poprawa.
Evert posłał jej zdumione spojrzenie.
- To on ostatnio czytał jeszcze gorzej? Nie wiadomo, czy ta złość mu pomaga.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie chodzi o złość, ale o rozróżnianie liter. Jedne mają brzuszki z prawej
strony, inne z lewej.
Evert pokręcił głową.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
- Nie ma znaczenia, czy rozumiesz - wtrącił się do rozmowy Kristian. -
Najważniejsze, by w końcu Peder nauczył się czytać. Elise nie chce, żeby opróżniał
wychodki, gdy dorośnie.
- Na pewno nie będzie - oświadczyła Elise i chwyciła Pedera za rękę. - W
końcu nauczy się czytać tak jak wszyscy. Po prostu potrzebuje więcej czasu.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, w ogrodzie zauważyli Asbjorna, który
zagrabił stare liście na kupkę i je podpalił. Przyjemny zapach rozchodzący się wokół
stanowił przedsmak wiosny i nadziei na ciepłe dni.
Asbjorn podniósł zdziwiony wzrok, gdy go zawołali po imieniu, a na ich
widok na jego twarzy odmalowało się przerażenie.
- Wszyscy przyszliście? Elise uspokoiła go pośpiesznie.
- Nie zostaniemy długo. Taka dziś piękna pogoda, że postanowiliśmy wyjść na
spacer. Jest mama?
- Siedzi z tyłu domu.
Znaleźli ją na leżaku okrytą pledem. Obok niej Anne Sofie bawiła się swoimi
lalkami.
- Kochani, przyszliście z wizytą? Jak miło. - Zaśmiała się, gdy Peder rzucił się
jej na szyję. - Nie tak gwałtownie, Peder. Nie zapominaj, że mam w brzuchu dziecko.
Cofnął się przestraszony.
- Ale już niedługo je wypuścisz? Hilda zaśmiała się.
- To nie cielę, które wypuszcza się wiosną na pastwisko, Peder.
Mama, udając, że nie słyszy słów Hildy, pokiwała głową i odpowiedziała
Pederowi ze spokojem:
- Tak, już niebawem nastąpi rozwiązanie. Dziś rano nawet czułam drobne
skurcze. - Spojrzała na Kristiana i rzekła: - Ależ urosłeś, Kristian. I jaki jesteś
grzeczny, że pomagasz pchać wózek. - Nagle mama zmarszczyła czoło
zdezorientowana. - A kto siedzi w tym drugim wózku?
Hilda podjechała całkiem naprzód.
- No, zgadnij!
Mama posłała jej zdziwione spój rżenie i jeszcze raz popatrzyła na Isaca.
- Nie widziałam go jeszcze. Opiekujesz się czyimś dzieckiem?
- Nie, to moje!
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Ależ to prawda, mamo. To mój synek, Braciszek! - zawołała jasnym i
radosnym głosem. - Majster oddał mi go z powrotem, bo jego bratanek zamierza się
powtórnie ożenić, a jego młoda wybranka chce mieć własne dzieci.
Mama patrzyła to na Hildę, to na Elise, i znów powtórzyła:
- Żartujesz sobie.
- Nie, mamo, to prawda! - wtrąciła się Elise. - Właśnie dlatego przyszliśmy.
Tak się cieszyliśmy, że ci o tym opowiemy.
Mama patrzyła na wózek, wciąż domagając się potwierdzenia.
- To naprawdę Braciszek? Synek Hildy?
Nagle ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Emocje były dla niej zbyt
silne.
Elise pośpiesznie pochyliła się nad nią i objęła ją ramieniem.
- Na pewno słyszałaś, mamo, o tym, że umarła młoda pani Paulsen.
Braciszkowi nie było dobrze w ostatnich miesiącach. Majster uznał, że dla dziecka
będzie najlepiej, jeśli wróci do swej prawdziwej mamy. Mógł o tym sam
zadecydować, ponieważ to on ma prawa rodzicielskie.
- No i maluch nie jest już Braciszkiem, tylko nazywa się Isac - wtrącił się
Peder. - Tak samo jak ten w Biblii. Pewnie słyszałaś o nim. Jego mama nazywała się
Sara i urodziła go w wieku dziewięćdziesięciu lat. Więc się nie przejmuj, mamo, że ty
też, chociaż jesteś stara, będziesz mieć małe dziecko.
- Rzeczywiście, co z tego, że wnet skończę czterdzieści lat! - Mama
uśmiechnęła się przez łzy i skierowała wzrok na Elise. - To prawda, że majster
Paulsen oddał Hildzie Braciszka? Tak sam z siebie?
Elise pokiwała głową.
- Spotkałam go wczoraj. Był bardzo ciekawy, jak się u nas wszystko układa.
Kiedy mu opowiedziałam, że Hugo ładnie się bawi z Isakiem, a starsi chłopcy bardzo
go polubili, rozpromienił się. Choć może zabrzmi to dziwnie, wydaje mi się jednak,
ż
e on bardzo kocha swojego syna.
Hilda wyjęła Isaca z wózka i pokazała mamie.
- Zobacz, jaki on już duży. Ani przez chwilę nie tęsknił za domem. Zasypia od
razu, gdy go kładę, i przez prawie całą noc się nie budzi.
Reidar wykrzywił twarz w grymasie i rzucił z przekąsem:
- Dobrze, że powiedziałaś „prawie”. Przecież co noc przekładasz go do nas do
łóżka.
- Ależ Hildo! - Mama popatrzyła na córkę z wyrzutem. - Nie wolno ci go
rozpieszczać. - Uważnie przyglądając się twarzy dziecka, dodała: - Podobny jest do
ciebie, gdy byłaś mała. Myślę, że bardziej przypomina moją rodzinę, nie odziedziczył
w każdym razie ciemnych oczu i włosów po waszym tacie.
- To dla niego dobrze, bo inaczej by go przezywali od Cyganów - wyrwało się
Pederowi, ale zaraz zasłonił usta. - Przepraszam, Kristian, nie miałem nic złego na
myśli.
Kristian zacisnął mocniej wargi, ale się nie odezwał.
- Ktoś cię przezywał? - Elise zerknęła na niego uważnie. W milczeniu pokręcił
głową.
- Teraz to kłamiesz! - Tym razem wtrącił się Evert. - Słyszeliśmy z Pederem,
jak chłopaki z siódmej klasy wołali za nim „Cygan”. Udawał, jakby nigdy nic, ale
naszym zdaniem powinien był ich sprać.
Mama przybrała surowe oblicze.
- Kristian postąpił bardzo mądrze, nie zwracając uwagi na zaczepki. Gdyby dał
się sprowokować, byłoby dużo gorzej.
Peder uznał najwyraźniej, że lepiej zmienić temat, zagadnął więc mamę z innej
beczki:
- Słyszałaś, mamo, że Elise napisała książkę? Hilda mówi, że będzie teraz
bogata i sławna. Może nawet kupi Kristianowi diabolo, Anne Sofie też - dodał
pośpiesznie i uśmiechnął się radośnie.
- Zdaje się, że znów się przechwala? - zapytała mama, spoglądając na Elise.
- Nie, to prawda. Niebawem zostanie wydany zbiór moich opowiadań. Ale nie
tu, tylko w Danii.
- W Danii? Czemu na Boga wysłałaś tam rękopis?
- Johan uważał, że tam łatwiej mi będzie wydać książkę. Twarz mamy nabrała
surowości.
- A co Johan ma wspólnego z twoją książką?
- Nic poza tym, że kiedy ostatnio nas odwiedził, dowiedziawszy się, że ją
napisałam, zaofiarował się, że zabierze rękopis do Kopenhagi. Jedno z dużych
wydawnictw nie zgodziło się go przyjąć, ale inne, mniejsze, wyraziło zgodę.
- Wydaje mi się, że powinniśmy się cieszyć, że ta książka nie ukaże się w
Norwegii. Zarówno nam, jak i tobie bardzo by to utrudniło życie. Przecież to nie
uchodzi. Mówiłam ci już wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze stare powiedzenie:
„Zostań szewcu przy swoim kowadle”. Nie jesteśmy wykształceni, artyści z nas żadni,
pochodzimy ze zwyczajnych rodzin robotniczych. I chociaż Asbjorn i Emanuel
pracują jako urzędnicy, a Reidar jest obecnie nauczycielem, nie wolno nam
zapominać, gdzie jest nasze miejsce. Dotyczy to zwłaszcza ciebie, Elise.
Elise boleśnie ugodziły słowa mamy, ale nie miała ochoty z nią dyskutować.
- Nie musisz się obawiać, mamo - powiedziała tylko. - Nikt tu się nie dowie o
tej książce, a Johan pisał, że jej nakład nie będzie wysoki. Opisałam losy różnych
ludzi mieszkających nad Aker, zarówno ulicznic, jak i samotnych matek, napisałam o
biedzie i pijaństwie. Ludzie nie lubią czytać o takich sprawach.
- To prawda, zresztą dobrze ich rozumiem. Każdy woli poczytać o czymś
przyjemnym i budującym, a od takich historii człowieka ogarnia smutek.
Peder przebierał niecierpliwie nogami, najwyraźniej miał więcej do
powiedzenia.
- To nie wszystko, mamo. Mamy dla ciebie jeszcze jedną nowinę.
- Jeszcze coś? - zaśmiała się mama. - Już i tak jestem oszołomiona tym, co
usłyszałam.
Peder aż pokraśniał z zapału.
- Będziemy mieć jeszcze jedno dziecko.
Mama popatrzyła badawczo to na Elise, to na Hildę.
- Która z was tym razem? - zapytała bez entuzjazmu. Elise wyprostowała się.
Miała wątpliwości, czy mówić o tym chłopcom, ale uznała, że lepiej będzie ich
przygotować, zwłaszcza że planowała powiedzieć o tym mamie.
- Żadna z nas. To dziecko Emanuela. Zapadła cisza.
Mama wydawała się przerażona.
- Co masz na myśli?
- Signe zachorowała na tyfus i jest umierająca. Jej rodzice zażądali, by
Emanuel zaopiekował się swoim, synem.
W ciszy rozległo się głośne westchnienie.
- Najwyraźniej nie ma końca nieszczęść, które na nas spadają.
Gdyby jeszcze powiedziała „na was”, pomyślała Elise i ogarnęła ją złość. Od
czasu, gdy mama poznała Asbjorna, nie dosięgło jej żadne nieszczęście. Swoich
synów zostawiła pod opieką Elise, a biedy bynajmniej nie cierpiała.
Równocześnie poczuła dziwną przekorę. Mama mówi tak, jakby każde
dziecko było plagą, choć sama spodziewa się piątego i wyraźnie jest z tego
zadowolona. Wszystkim ulżyło, gdy Hilda odzyskała synka, którego ojcem jest
majster, i nikt nie ważyłby się uznać Hugo za jakiegoś obcego. Synek Emanuela jest
im tak samo bliski, skoro Emanuel ma się z powrotem wprowadzić do nich i pełnić
rolę ojca dla całej gromadki.
Peder był wyraźnie zdumiony.
- Dlaczego tak mówisz, mamo? Nie cieszysz się? Nie wiesz, że to chłopiec?
Niebawem będziemy mogli grać w piłkę nożną z Isakiem i Hugo, Evertem i
Kristianem. Nie będziemy musieli brać do drużyny tego głupiego Pingelena,
będziemy mieć własną. - Napotkawszy spojrzenie Anne Sofie, która siedziała na ko-
cyku rozłożonym na ziemi i bawiła się lalkami, dodał: - Anne Sofie może oczywiście
grać z nami, mimo że nie jest chłopcem, prawda, Evert?
Evert pokiwał głową uroczyście.
Mama popatrzyła na Elise ze łzami w oczach.
- Musisz się na to zgadzać, Elise? Czy jej rodzice nie mogą się zająć tym
dzieckiem?
- Mówią, że są na to za starzy.
- A ile oni mają lat?
- Nie poznałam ich, ale wydaje mi się, że są mniej więcej w twoim wieku.
- I co, nie potrafią się zaopiekować małym dzieckiem? Ja mam Anne Sofie i
oczekuję jeszcze jednego dziecka.
Elise zerknęła na Pedera i Kristiana, by sprawdzić, jak zareagowali na słowa
mamy, ale ich to najwyraźniej nie obeszło. W każdym razie Pedera, bo co myślał
sobie Kristian, trudno dociec. Jest bardzo zamknięty w sobie.
Wolnym krokiem nadszedł Asbjorn, pchając taczkę i niosąc grabie.
- Usiądę sobie na chwilę i odpocznę, a przy okazji posłucham, co u was.
Peder otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Hilda go powstrzymała.
- Nie musisz koniecznie opowiadać ze szczegółami o naszym życiu, Peder.
Ktoś siedzi obok w ogródku i słucha całej naszej rozmowy.
- Ale co szkodzi, jeżeli powiem, że Emanuel wprowadzi się do nas z
powrotem i przywiezie jeszcze jedno dziecko? Magda mówi, że gdyby nie szkółka
niedzielna Armii Zbawienia, to nad rzeką nie rodziłoby się tyle dzieci.
Asbjorn popatrzył na niego, nie rozumiejąc sensu jego słów. Evert włączył się
natychmiast, jak zwykłe, gdy Peder miał jakieś kłopoty.
- Bo kiedy dzieciaki są w szkółce niedzielnej, ich rodzice mają dwie godziny
na figle w łóżku. Przy dzieciach się krępują.
Elise i Hilda skręcały się ze śmiechu, mama zaś poczerwieniała i posłała
Evertowi karcące spojrzenie.
- Jak możesz opowiadać takie rzeczy, Evert? Bardzo brzydko!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Marie Ringstad ścięła czubek jajka ugotowanego na twardo i posypała solą.
Myślami jednak błądziła gdzie indziej.
- Hugo...
Jej mąż podniósł gwałtownie wzrok znad gazety, bo głos Marie zabrzmiał
jakoś obco. Domyślił się więc, że chodzi o coś szczególnego.
- Co takiego, kochanie?
- Tak sobie siedzę i myślę - urwała i zapatrzyła się w talerz. Hugo postanowił
okazać jej cierpliwość. Marie w ostatnim czasie bardzo się zmieniła, była niemal nie
do poznania. Kiedyś szybka i gwałtowna, teraz wszystko robiła bardzo powoli. Poza
tym dziwnie złagodniała. Rzadko kiedy na niego krzyczała, wydawała się jakaś
przybita. Pytał doktora, czy takie reakcje są normalne u chorych, którzy przebyli
poważny zawał serca, i otrzymał odpowiedź, że u takich pacjentów często pojawia się
strach przed śmiercią. Przy paraliżu chorzy są bardziej skorzy do łez. Zresztą sam to
zauważył. Marie bała się. Tego dnia, kiedy wrócił z Eidsvold, myślała, że nie dożyje
jego powrotu. Pojawił się jednak doktor i nie zauważył nic niepokojącego.
- Powiedziałeś, że Elise wysłała ten list, bo doszło do nieporozumienia -
podjęła przerwany wątek Marie. - Myślała, że to ja jestem umierająca, a nie Signe.
- Owszem. Emanuel wyjechał do Kongsvinger w wielkim pośpiechu i nie
zdążył jej uprzedzić. Prosił jednak Karolinę, by przekazała wiadomość, znajomemu, z
którym był umówiony, i przede wszystkim Elise. Karolinę jednak nic nie powiedziała.
Marie posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Dlaczego nie powiedziała?
Hugo poczuł, że znów ogarnia go gniew.
- Ponieważ to nieznośne i rozpieszczone dziewuszysko!
Kiedyś nie odważyłby się powiedzieć tak o córce przyjaciół. Żona bowiem
darzyła wielkim szacunkiem Oscara i Betzy Carlsenów i marzyła o tym, by między
Karolinę a Emanuelem narodziło się uczucie.
- Sądzisz, że specjalnie nic nie powiedziała, ponieważ bawiło ją to, że Elise
martwi się o Emanuela? - zapytała z niedowierzaniem.
Przytaknął.
- Wiele na to wskazuje. Rozmawiałem przez telefon zarówno z Emanuelem,
jak i z Oscarem. Oscar przepraszał w imieniu swojej córki i obiecał, że spotkają za to
kara. Jak ci już mówiłem, nieporozumienie wynikło stąd, że kancelista w zakładach
My - ren powiedział Elise, że Emanuel dzwonił i usprawiedliwił się ze swojej
nieobecności. Kancelista nie wyjaśnił jej, kto jest umierający. Z jego słów domyśliła
się, że chodzi o kobietę, a ponieważ Elise wiedziała o tym, jak ciężko zachorowałaś w
ś
więta, sądziła, że chodzi o ciebie.
Zerknął na żonę zaniepokojony. Przecież już jej to wszystko tłumaczył.
Czyżby zapomniała?
- Co sądzisz o liście Elise? - zapytała Marie, patrząc na niego niewinnie.
Gdyby taka sytuacja miała miejsce wcześniej, wpadłaby we wściekłość. Zdziwił się
znowu.
- Uważam, że to bardzo miły list. Po tym, jak została przez nas potraktowana,
wykazała niezwykłą wspaniałomyślność, pisząc do mnie. Z wiadomych względów nie
wymieniła w tym liście ciebie. Sądziła, że jesteś umierająca.
Marie odłożyła łyżeczkę, odeszła jej ochota na jajko. Przez chwilę siedziała
milcząca, a potem zagadnęła nieśmiało:
- Czy to prawda, że przeze mnie nie mieliście łatwego życia? Patrzyła na niego
spokojnie. Trudno było uwierzyć, że tylko udaje, by za chwilę wybuchnąć gniewem.
Westchnął głęboko.
- Po co rozdrapywać stare rany, Marie. Zawsze miałaś bardzo gwałtowny
temperament, więc czasami bywało nieprzyjemnie. Ale... Było, minęło. Nie żywię do
ciebie urazy z tego powodu.
- W przeciwieństwie do Emanuela - odezwała się cicho. Hugo nie
odpowiedział. Nie potrafił kłamać, a obawiał się, że żona ma rację.
Jej oczy napełniły się łzami.
- Sądzisz, że jest już za późno, by to naprawić?
- Nigdy nie jest za późno, by naprawić swoje błędy, póki osoba, którą się
skrzywdziło, jeszcze żyje.
- Zamierzasz pojechać na chrzest Jensine? Popatrzył na nią zdumiony.
- Dlaczego o to pytasz? Przecież wiesz, że nie mogę cię zostawić samej na tak
długo, by pojechać aż do Kristianii.
- A gdybym pojechała z tobą?
Patrzył na nią bez słowa, doszukując się czegoś w jej spojrzeniu, czegoś, co
zwykle tam znajdował, ale tym razem daremnie.
- Naprawdę byłabyś skłonna pojechać?
- Ona pisze, że córeczka ma piękne niebieskie oczy Emanuela i ładne rysy
twarzy. - Łzy popłynęły po policzkach Marie. - A skoro wygoniłeś z Ringstad Signe,
nie mamy innych wnuków, Hugo. I nie jest takie pewne, czy będziemy mieć więcej.
Hugo zebrał się na odwagę i odpowiedział:
- Po pierwsze mamy już jednego. Nie zapominaj o małym Hugo, który został
ochrzczony moim imieniem. Po drugie nie powinnaś mi robić wymówek, że
pokazałem Signe drzwi. Sama byłaś rozgniewana i wykrzykiwałaś, że nie chcesz jej
widzieć na oczy. Uważam, że Emanuel postąpił słusznie, odchodząc od niej, ona nie
jest nic warta. W przeciwieństwie do Elise, która jest dorosła, odpowiedzialna,
pracowita i troskliwa. Jeśli naprawdę chciałabyś pojechać ze mną na chrzest, to sądzę,
ż
e sprawisz tym wielką radość Elise. Ona pewnie nie miała nawet odwagi, by mieć
taką nadzieję.
- A chrzest odbędzie się już w nowym domu? Nie nad tą śmierdzącą rzeką?
- Z tego, co zrozumiałem, mają się przeprowadzić za miesiąc, i gdy tylko się
tam jakoś urządzą, wyprawią chrzciny.
- W takim razie miałabym ochotę pojechać z tobą.
Hugo zerknął na żonę, po czym sięgnął po kromkę chleba i posmarował
masłem. Nie chciał, by Marie zauważyła, jak bardzo jest zdziwiony.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy tylko wyszli przez bramę „Almsgard”, Hilda odwróciła się do Elise i
odezwała się zawiedzionym głosem:
- Wydaje mi się, że mama nie wyglądała na zbyt zachwyconą.
- Ależ skąd! Bardzo się ucieszyła z powrotu Braciszka!
- W pierwszej chwili tak, ale szybko przeszła nad tym do porządku dziennego.
- Tylko dlatego, że nałożyło się tyle innych spraw.
- Obawiam się, że ona nie przyjdzie was odwiedzić na Hammergaten, jeśli
Emanuel przywiezie ze sobą swoje dziecko - ciągnęła Hilda z niezadowoleniem w
głosie.
- Nic dziwnego, że się przeraziła, ale jestem pewna, że oswoi się z tą myślą.
- Ty zawsze wszystkich usprawiedliwiasz! Nie pojmuję, że tak ci się chce.
Uważam, że mama jest okropną egoistką, myśli wyłącznie o sobie. Słyszałaś, co ona
powiedziała? „Ja mam Anne Sofie i oczekuję kolejnego dziecka”. A co z nami?
Zapomniała już, że wcześniej urodziła czworo własnych dzieci?
Elise odwróciła się, by sprawdzić, czy czasami Peder i Kristian nie słyszeli, co
powiedziała Hilda. Na szczęście jednak zajęci byli głaskaniem kota, którego znaleźli
przy płocie.
- Chciała tylko powiedzieć, że potrafi zająć się małymi dziećmi, mimo że jest
już stara. Nie zapominaj o tym, jak często Peder bywał u niej tej zimy. Kristian także.
Ostatnio wprawdzie nie odwiedzali jej zbyt często, ale dlatego, że nie chcieli. Peder
uważa, że mama jest surowa i zbyt nerwowa, a przez to trudniej mu się uczyć czytać.
Hilda nic nie odpowiedziała. Wzięła Reidara pod rękę i przyśpieszyła kroku.
Isac zasnął w wózku.
Elise westchnęła zasmucona, że Hilda odbiera zachowanie mamy w taki
sposób. Mama przecież się szczerze uradowała tym, co się wydarzyło z Isakiem, ale
kolejne wiadomości o książce i o dziecku Emanuela już ją przytłoczyły. Elise
odwróciła się i zawołała chłopców:
- Chodźcie już! Zdaje się, że się kłóciliście, kto będzie pchał wózek z Jensine i
Hugo?
Szła z tyłu sama. Przed nią wszyscy trzej pchali zgodnie wózek, paplając z
ożywieniem, a przodem szybkim krokiem szli Hilda z Reidarem. Droga, która w tę
stronę prowadziła w dół, upłynęła im więc bardzo szybko.
Przyjemnie było tak iść w wiosennym słońcu. W niewielkich ogródkach ludzie
grabili stare liście, po czym palili je razem z gałęziami. Słońce błyszczało w
wymytych szybach, drzwi domów były pootwierane, żeby wpuścić do środka ciepło.
Wszędzie bawiły się dzieciaki. Dwie małe dziewczynki woziły lalki w małych
wózeczkach. Jedna miała śliczny wiklinowy wózek z budką, a druga wózek a Wikliny
na drewnianych kółkach. Woziły lalki z porcelany ubrane, niczym dorosłe damy, w
koronki, zakładki i fałdki. Za nimi przyszła inna dziewczynka, ciągnąc zaczepiony na
sznurku, odwrócony do góry nogami stołeczek, w którym wiozła szmacianą lalkę w
codziennym ubraniu.
Dwaj mali chłopcy bawili się w konia i woźnicę. „Koń” miał zaczepione lejce
z dwoma dzwonkami, stawał dęba i rżał, gdy tymczasem woźnica krzyczał „Wio,
wio!” W dole wzgórza minęli paru chłopców, którzy grali w kamyki. Do ręki brało się
pięć równej wielkości kamyków, podrzucało się i usiłowało złapać jak najwięcej,
zanim spadną na ziemię. Później podrzucało się i łapało jeden, dwa, trzy i cztery.
Dwaj starsi chłopcy chodzili na szczudłach.
Wyraźnie dawało się odczuć atmosferę sobotniego popołudnia. Gdy doszli do
Maridalsveien, aż się kłębiło od ludzi, którzy wyszli pospacerować w pięknej
pogodzie. Na głowach dam i panów jaśniały słomkowe kapelusze, damy unosiły dół
sukni, by go nie pobrudzić, odsłaniając łydki i długie pantalony z koronkami. Niektóre
rozłożyły parasolki, ale na przykład jedna miała nadal na sobie boa. Rudy lis
wpatrywał się we właścicielkę szklistymi oczyma. Jaśnie panów poznać było można
po łańcuszku przy kamizelce, wykrochmalonych koszulach i laseczkach, natomiast
robotnicy mieli na głowach czapki z daszkiem i ubrani byli w niebieskie drelichowe
bluzy, mimo że nie szli do pracy. Zabawnie było obserwować ten barwny tłum. Elise
na moment całkiem się zapomniała i nagle zorientowała się, że chłopcy znaleźli się
daleko z przodu. Miała jednak zaufanie do Kristiana, który wiedział, jak postępować z
Hugo, gdyby był niegrzeczny.
Zbliżała się do domu „U Blacharza”. Dziwne, że tak dawno nie widziała
Jenny. Sądziła, że dziewczynka będzie się pokazywać częściej. Choć z drugiej strony
była trochę z tego zadowolona, bo zaniepokoiło ją, gdy Jenny zaczęła mówić o
przeprowadzce do domu majstra. Gorąco współczuła dziewczynce. Było jej żal Jenny,
ale są granice tego, czemu może podołać i za ile osób wziąć odpowiedzialność.
Zerknęła na dom. Na pierwszym i drugim piętrze okna były pootwierane, na
parterze natomiast nie. Przed domem panowała kompletna cisza, jakby nie było tu
ż
ywej duszy. Nie widać było żadnych bawiących się dzieci, kobiety nie kłóciły się i
nie pokrzykiwały, a pod ścianą nie siedzieli staruszkowie, pykając z fajki.
Sklepy już były pozamykane. O tej porze Jenny na pewno nie pracowała ani
nie załatwiała żadnych sprawunków starszym paniom, co pozwalało jej uciułać parę
dziesięcioorówek.
Elise zatrzymała się i rozejrzała wokół. Zdawało jej się, że za zakurzonymi
oknami zamajaczyła blada twarzyczka. Jeśli to Jenny, czemu nie wyjdzie się z nią
przywitać? Przecież na pewno ją poznała. Tak samo jak i Marta. Hjalmar by raczej nie
wyszedł. Ale to nie twarz chłopca mignęła jej za szybą, widziała wyraźnie długie
włosy.
Elise podjęła szybką decyzję. Jeśli Jenny celowo siedzi zamknięta w domu, to
znaczy, że dzieje się coś niedobrego. Ojciec, o ile wrócił, na pewno odsypia pijany, bo
inaczej byłoby go słychać. Weszła do bramy i zastukała do drzwi.
Nikt się nie odezwał, nikt nie otworzył. Coś się musiało stać! Albo Hjalmar
znów uległ pokusie, by coś ukraść, albo może Jenny coś przeskrobała. Elise otworzyła
ostrożnie drzwi.
- Jenny? Hjalmar? To tylko ja, Elise.
Cisza. Jeśli nawet ktoś jest w domu, to próbuje udawać nieobecność, co
oznacza, że ma coś na sumieniu.
- Chciałam się tylko dowiedzieć, czy nie potrzebujecie pomocy. Zajrzyjcie do
nas któregoś dnia, to ugotuję słodką zupę.
Nagle usłyszała wyraźne chlipnięcie z izby, w której kiedyś leżała mama
rodzeństwa.
Powoli skierowała się w stronę uchylonych drzwi i ostrożnie je popchnęła. Na
łóżku zobaczyła małą skuloną postać, którą wstrząsał płacz.
- Jenny? Kochanie, co z tobą? - Podeszła pośpiesznie do dziewczynki, usiadła
przy niej na brzegu łóżka i objęła ją.
- Mój tata nie żyje. Zatłukli go na śmierć - chlipnęła. Elise westchnęła z
drżeniem. Biedne dziecko, w tak krótkim czasie straciło oboje rodziców! Dlaczego
jednak tak rozpacza nad ojcem, skoro się go panicznie bała?
Jenny podniosła głowę i popatrzyła na Elise. Twarzyczkę miała mokrą od łez.
- Kłócili się po pijanemu i tatę ugodzili w brzuch. Marta była na pogotowiu,
ż
eby go zinfikować.
- Zidentyfikować - poprawiła ją Elise. - Też musiałam, gdy umarł mój tata. Jak
Marta to przyjęła?
- Powiedziała tylko: „Dzięki Bogu to on”.
Elise przeszły ciarki, bo w głębi duszy pomyślała dokładnie to samo. Ale nie
od razu. Przez moment przypomniał jej się własny ojciec przykryty białym
prześcieradłem. Leżał na stole w chłodnym pomieszczeniu, a kiedy konstabl odsłonił
prześcieradło, przeraziła się. Ojciec był żółty i spuchnięty, z dziwnym grymasem na
twarzy. Poza tym zrobił się jakiś taki mały. Zapamiętała go jako przystojnego i
postawnego mężczyznę, zanim pogrążył się w pijaństwie. „Najprzystojniejszy
mężczyzna na całej ulicy”, mawiała mama. W drodze do domu Elise złościła się na
konstabla, który jej powiedział, że czas leczy rany. Jak gdyby czas mógł wymazać z
pamięci wszystkie okropne sceny, wyzywającego na matkę ojca z przekrwionymi
oczami, bez zębów, któremu z ust ciekła ślina, czy widok martwego ciała leżącego na
gołym stole. Te wspomnienia wryły się na zawsze w pamięć.
- Ale ty płaczesz - zagadnęła delikatnie dziewczynkę.
- Dlatego, że to był mój tata. Dzieci na podwórku wyśmiewają się ze mnie i
nazywają mnie sierotą. Nie wiem, co to znaczy, ale myślę, że coś brzydkiego.
- To słowo oznacza, że nie masz rodziców, a na to nic nie możesz poradzić. To
oni powinni się wstydzić, że cię teraz przedrzeźniają. Powinni raczej starać się być dla
ciebie milsi. Wiesz co, pójdziesz teraz ze mną do domu, a ja ugotuję coś smacznego
na kolację. Gdzie jest Hjalmar i Marta?
- Nie wiem. - Dziewczynka pokręciła głową.
- Pewnie wrócą do domu późnym wieczorem?
- Tego też nie wiem, ale myślę, że przynajmniej Marta wróci. Elise wstała.
- Chodź, Jenny. Napiszemy na kartce wiadomość dla Marty, a potem pójdziesz
ze mną. Mamy w rodzinie jeszcze jednego małego chłopczyka, który ma na imię Isac i
jest troszkę starszy od Hugo. Potrzebujemy pilnie opiekunki.
Jenny wstała i brudnym rękawem sukienki wytarła łzy.
- A skąd go dostaliście? Sam do was przyszedł?
- Hilda, moja siostra, jest jego mamą. Była za młoda, gdy go urodziła, by się
nim wtedy zająć. Teraz go odzyskała.
- A to miał szczęście. Ja to bym chciała, gdyby się pojawiła nagle jakaś miła
pani i powiedziała, że jest moją mamą. Moja prawdziwa mama była miła - dodała
pośpiesznie. - Ale wciąż chorowała. Nie chciała, byśmy wchodzili do izby. Mówiła,
ż
e tam straszny smród, no i bała się, że nas zarazi.
Elise wzięła ją za rękę i pozwoliła jej mówić, gdy szły Maridalsveien. Raz po
raz tylko jej przerywała.
- Posłuchaj ptaków, Jenny! Już przyleciały szpaki, pliszki i zięby. I popatrz na
kwiaty, które wzeszły tam w zaciszu pod ścianą domu! Tam najszybciej stopniał
ś
nieg.
Ale Jenny słuchała jej tylko jednym uchem, bo tyle jej miała do powiedzenia o
tym, co się zdarzyło od ich ostatniego spotkania.
Kiedy wreszcie dotarły do Beierbrua, wybiegli im na spotkanie Peder i Evert.
- Co tak długo cię nie było, Elise? - zawołał Peder, ale w tej samej chwili
zauważył Jenny i zwolnił. - W skrzynce leżał list bez znaczka.
Elise popatrzyła na niego zdziwiona.
- Do mnie? - zapytała i serce zabiło jej mocniej. Czy to możliwe, by wrócił
Johan i zostawił jej wiadomość? - Może byście wymyślili coś, w co byście się mogli
pobawić z Jenny. Obiecałam jej, że ugotuję coś smacznego na kolację.
Peder i Evert wymienili spojrzenia, zastanawiając się, w co się można bawić z
dziewczyną. Dziewczyny bawiły się lalkami albo skakały na skakance. Domyślili się
jednak, że jeśli nie okażą gotowości do współpracy, ominie ich smaczna kolacja.
Nagle Peder rozpromienił się i zawołał:
- Możemy pobawić się w sklep! Urządzimy go w komórce na drewno. Jenny
stanie za ladą, a ja z Evenem będziemy kupować karmelki i syrop.
- Świetny pomysł! - pochwaliła go Elise. - Dostałam trochę pustych butelek i
puszek ze sklepu od Magdy, które przydadzą się latem, gdy się wybierzemy na
jagody. Na razie możecie sobie pożyczyć.
Otworzyła drzwi komórki i pokazała im dużą okrągłą czerwoną puszkę ze
złotym napisem: „Kakao. Kraft, Kristiania”, i z obrazkiem chłopca w marynarskim
ubranku, który trzymał proporczyk z napisem „Napój czekoladowy”.
Peder popatrzył na piękną puszką z obrazkiem i zapytał:
- Czy od czekolady jest się silnym? Elise posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Tak szybko udało ci się to przeczytać? Brawo, Peder!
W tej samej chwili Evert zawołał zachwycony:
- Spójrzcie na to. Na tym obrazku jest cały dom. „Kupuj zawsze paloną kawę
u Knudsena i Spółki, Pilestraedet i Theatergaten!”
- A zobacz tę butelkę! - zawołał Peder ożywiony.
Elise przyglądała mu się w napięciu. Czy uda mu się przeczytać napis?
- Barnangen, pasta do tekstyliów, do czyszczenia białych butów tekstylnych i z
płótna żaglowego, rękawiczek itp. Fabryka techniczna, Barnangen, Kristiania.
Wszystkie słowa przeczytał bezbłędnie. Elise poczuła, że zalewa ją fala
radości.
- Ale jesteś dzielny, Peder! Zrobiłeś duże postępy. Pewnie mama i Reidar też
to zauważyli?
Z dumą pokiwał głową.
- Masz też ochotę spróbować, Jenny?
Jenny spuściła głowę zawstydzona, ale Elise poznała, że ma chęć. Podała jej
więc czarną kwadratową puszkę firmy Freia z obrazkiem złotego ptaka ze spiczastym
dziobem.
Jenny sylabizowała powoli:
- Cze - ko...
Nie doszła dalej, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Nie przejmuj się, Jenny - pocieszył ją Peder. - Jak byłem taki mały jak ty, też
nie umiałem jeszcze czytać. Chcesz, żebym ci pomógł?
Jenny skinęła głową, a Peder przeczytał:
- Fabryka czekolady Freia, Kristiania. Kakao Regia powstało ze szlachetnych
ziaren kakaowych według najnowszej receptury. Jest lekkostrawne i wyróżnia się
dużą wartością odżywczą, co czyni zeń zdrowy napój zarówno dla dzieci, jak i
dorosłych. Kakao to kawa przyszłości.
- Peder, poradziłeś sobie!
Elise nigdy nie sądziła, że brat kiedyś przeczyta tyle słów naraz, i to na
dodatek wcale niełatwych. Doprawdy, to wspaniała wiadomość!
- Teraz możecie tu urządzić sobie sklep. Bawcie się dobrze, a ja tymczasem
pójdę szybko zrobić ciasto na racuchy.
Kierując się w stronę wejścia, przypomniała sobie o liście bez znaczka. Kto go
napisał?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ku jej wielkiemu zdumieniu nadawcą listu okazał się Ole Gabriel Paulsen,
majster przędzalni Nedre Voien. Nigdy wcześniej nie słyszała imienia majstra.
Zastanawiała się, czego może od niej chcieć, skoro dopiero co rozmawiała z nim na
ulicy. „ Hilda zajrzała jej przez ramię i zapytała:
- Od kogo to?
Elise opędziła się od niej:
- Czy ja nie mogę przeczytać żadnego listu w spokoju? Zawsze musisz od razu
wiedzieć, kto go napisał?
Weszła pośpiesznie do saloniku, by uniknąć dalszych pytań. Wcale nie jest
pewne, że Hilda byłaby zadowolona z treści listu, wolała więc najpierw sama go
przeczytać.
Droga Pani Ringstad!
Myślałem nad tym, o czym rozmawialiśmy. Pilnie potrzebuję urzędniczki w
biurze. Czy nie mogłaby Pani zacząć karmić dziecko z butelki? Wiele kobiet tak teraz
robi. Obiecuję zapłacić więcej, niż wynosiła Pani pensja w fabryce, a z całą
pewnością więcej, niż zarabia Pani, stojąc w sklepie za ladą. Zauważyłem, że jest
Pani bardzo zdolna, bystra i rozumna. Może Hilda mogłaby przejąć po Pani pracę w
sklepie u wdowy Borresen. To chyba lepsze niż sprzątanie u ludzi. Skoro Pani mogła
brać ze sobą do pracy synka, Hilda pewnie też będzie mogła. Bardzo proszę
przemyśleć moją propozycję. Sądzę, że okaże się ona korzystna dla wszystkich.
Z poważaniem Ole Gabriel Paulsen
Podniosła wzrok znad listu. Pomyśleć, że tak mu zależy, by podjęła pracę u
niego w biurze! I na dodatek zaproponował jej płacę wyższą, niż kiedykolwiek
dostawała.
Oczywiście, że mogłaby zacząć karmić Jensine z butelki, a w przerwie
obiadowej przychodzić do domu i karmić ją piersią. Może gdzieś w pobliżu
Hammergaten znalazłaby jakąś młodą dziewczynę, która zgodziłaby się zaopiekować
dzieckiem. Takie opiekunki nie brały wysokiej zapłaty za swoją pracę. Policzki paliły
ją na samą myśl, że pracowałaby w biurze. Marzyła o tym jeszcze w szkole, rozumiała
jednak, że nie ma najmniejszych szans, skoro ukończyła jedynie szkołę powszechną.
Teraz majster zaproponował jej posadę w biurze, mimo że dobrze wiedział, iż nie ma
odpowiedniego wykształcenia. Dlaczego? Może im współczuł i było mu ich żal? A
może miał wyrzuty sumienia?
Spokojnie weszła do kuchni i oznajmiła:
- Dostałam list od majstra. Pilnie potrzebuje urzędniczki w swoim biurze i
pyta, czy nie mogłabym zacząć już karmić Jensine mlekiem z butelki. Poza tym
proponuje, żebyś ty, Hilda, przejęła po mnie pracę u wdowy Borresen.
Hilda i Reidar odwrócili się do niej, oboje najwyraźniej zdumieni.
Reidar odezwał się pierwszy:
- Przecież masz ukończoną tylko szkołę powszechną.
- On o tym wie. Może jednak się dowiedział, że wydrukowano moje
opowiadanie, i stąd wnioskuje, że potrafię pisać?
Hilda zaprotestowała.
- Gdyby się domyślił, że to ty napisałaś opowiadanie o robotnicy, która się
utopiła w rzece, raczej wściekłby się na ciebie, a nie zaproponował posadę w swoim
biurze.
- A może ktoś mu opowiedział o moim drugim opowiadaniu, które się ukazało
w „Nylaende”
- A któż, na Boga, miałby mu o tym opowiedzieć? Przecież nikt poza nami nie
zna twojego pseudonimu. Oprócz Johana, Anny i Torkilda, ale wątpię, by majster
miał z nimi jakiś kontakt.
Elise uśmiechnęła się.
- W takim razie nie widzę innego wytłumaczenia jak to, że uznał, iż jestem
bystra i łatwo się uczę.
Hilda prychnęła:
- Taki głupi to on nie jest, by zatrudnić w biurze robotnicę, nie wiedząc, co ta
potrafi. Nie... za tym coś się kryje. Może on się w tobie zakochał? - zerknęła na
siostrę badawczo.
Elise roześmiała się głośno.
- Przestań! Myślę, że znajomość z jedną z sióstr Lovlien w zupełności mu
wystarczyła.
Ujrzawszy jednak pociemniałą twarz Reidara, natychmiast pożałowała swoich
słów.
- Przepraszam cię, Reidar, nie miałam nic złego na myśli. Hilda zacisnęła usta.
- Wydaje mi się, że to mnie raczej powinnaś przeprosić. Zabrzmiało to tak,
jakby znajomość ze mną była dla kogoś dopustem Bożym.
- Wiesz dobrze, że nic takiego nie pomyślałam. Ale powiedz, co o tym sądzisz,
Hildo? Powinnam się zgodzić?
- Jeszcze się pytasz? Przecież takiej propozycji nie można odrzucić.
Zastanawiałam się jedynie, co się za tym kryje.
- Chcesz, żebym zapytała panią Borresen, czy mogłabyś pracować u niej
zamiast mnie? Skoro ja przychodziłam z Hugo, ty na pewno też mogłabyś zabierać ze
sobą Isaca.
- Oczywiście, że o wiele bardziej wolałabym pracować w sklepie niż sprzątać
u ludzi. Odkąd zamieszkał u nas Isac, jakoś dajemy radę się utrzymać z wypłaty
Reidara, ale na dłuższą metę sobie nie poradzimy, prawda? - zwróciła się do męża.
Ten tylko skinął głową, z wyraźną niechęcią. Zapewne wolałby, żeby jego
ż
ona zajmowała się tylko domem. Przywykł do tego w środowisku, w którym
dorastał. Zresztą u wszystkich jego znajomych też obowiązywał ten model.
- W takim razie zajrzę do pana Paulsena i powiem mu, że się zgadzam.
Wyszła odpowiednio wcześnie, by zastać go w domu, zanim uda się do
kościoła.
Wyraźnie się ucieszył z jej przyjścia, widocznie nie spodziewał się tak
szybkiej odpowiedzi.
- W takim razie jesteśmy umówieni, pani Ringstad. Powiedzmy, że za tydzień
stawi się pani w pracy.
Ociągała się przez chwilę, bo obawiała się, że Jensine nie od razu przywyknie
do karmienia z butelki, ale uznała w końcu, że jakoś się to ułoży.
Chyba nie spodobało się mu, że zwleka z odpowiedzią, bo wyłożył jej
pośpiesznie:
- Uważam, że powinna pani przyjąć tę wyjątkową, jak się pani zapewne
domyśla, propozycję. Gdybym nie wiedział, że potrafi pani pisać i ma piękny
charakter pisma, a także że wszystko, czego się pani dotknie, robi szybko i sprawnie,
nigdy nie odważyłbym się zatrudnić kogoś, kto ma ukończoną tylko szkołę
powszechną.
Poczuła przekorę, ale zdawała sobie sprawę, że majster ma rację. Bez
odpowiedniego wykształcenia trudno zajść daleko, nawet gdyby się było nie wiem jak
szybkim i kaligrafowało najpiękniej. Skąd majster jednak wie o tym, że ona potrafi
pisać? Czyżby się domyślił, kto się kryje za pseudonimem umieszczonym pod
opowiadaniem wydrukowanym w „Verdens Gang”? Nie... Hilda ma rację, że gdyby
pan Paulsen odkrył, że to ona odważyła się skrytykować właścicieli przędzalni, nigdy
by nie zaproponował jej posady. Zebrała się na odwagę i żartobliwym tonem zapytała:
- A skąd pan, majstrze Paulsen, wie, że potrafię pisać? Uśmiechnął się
szeroko.
- Ptaszki ćwierkają, że jest pani utalentowana w tym kierunku. A nawet że coś
już pani wydrukowała.
Poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy, ale na jego twarzy nie dostrzegła
gniewu.
- W takim razie umówmy się na poniedziałek, za tydzień, panie Paulsen.
- Bardzo rozsądna odpowiedź, pani Ringstad. Na początku otrzyma pani
wynagrodzenie w wysokości dwudziestu pięciu koron miesięcznie. To więcej, niż
otrzymują nowi pracownicy, i więcej, niż wynosi zarobek prządki. Ponadto dzień
pracy kancelistki jest krótszy o dwie godziny i do tego dochodzi półtoragodzinna
przerwa na obiad. W tym czasie zdąży pani wrócić do domu i nakarmić dziecko.
Skinęła głową.
- To brzmi bardzo zachęcająco, panie Paulsen.
- No i jeszcze pracować pani będzie w ciepłym biurze i uwolni się od tego
hałasu w fabrycznej hali. Nie będzie też pani narażona na wypadek przy maszynie, a
przecież robotnicom zdarza się włożyć rękę między tryby albo zaplątać się włosami.
Pani zaś będzie siedziała przy maszynie do pisania przez większość dnia, od czego
raczej nie bolą plecy. Zatroszczę się, by została pani przyuczona. Bo, jak się
domyślam, nigdy nie pisała pani na maszynie?
Pokręciła głową.
Ż
egnając się, zastanawiała się, czy kancelistka powinna dygać przed majstrem,
ale uznała, że wystarczy lekkie skinięcie głową. Pan Paulsen zamknął za sobą drzwi, a
ona stała jeszcze przez chwilę oszołomiona. Pomyśleć tylko, maszyna do pisania...
Dzwony kościelne rozdzwoniły się, gdy wolnym krokiem wracała do domu.
Poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Wieczność całą już nie była na niedzielnej mszy
ś
więtej, a pastor nie krył, co sądzi o zaniedbywaniu przykazań.
Dotarła do fabryk, gdy nagle z daleka ujrzała jakąś postać, która wydała jej się
znajoma. Emanuel...
Szedł przed nią, zmierzając najwyraźniej w stronę domu nad rzeką, ale nie
pchał żadnego wózka, nie niósł też dziecka na rękach. Może będzie musiał wrócić z
powrotem po synka, gdy już się przeprowadzą na Hammergaten?
- Emanuel! - zawołała.
Odwrócił się gwałtownie, usłyszawszy jej głos, a gdy ją ujrzał, twarz mu się
rozpromieniła. Pośpiesznie ruszył jej naprzeciw.
Spodziewał się chyba, iż mu się rzuci na szyję, ale ona jakoś nie mogła się
przełamać. Był jej mężem, przyrzekła kochać go i szanować, póki śmierć ich nie
rozdzieli, a tymczasem darzyła go jedynie przyjaźnią. Nie chciała poza tym dawać mu
fałszywych złudzeń.
- Gdzie byłaś? - zapytał zdziwiony i uśmiechnął się. Nieczęsto Elise ruszała
się z domu sama, nie ciągnąc ze sobą dwojga małych dzieci.
- U majstra Paulsena. Zaproponował mi posadę urzędniczki w swoim biurze.
Zauważyła, że jest zaskoczony, nie była jednak pewna, czy mile.
- Posadę w biurze? Jak to możliwe? Elise zaśmiała się.
- Najwyraźniej jesteś równie sceptyczny co Hilda i Reidar. Paulsen potrzebuje
urzędniczki. Domyślił się, że potrafię pisać, ładnie kaligrafuję i jestem szybka. Innego
powodu nie ma.
Patrzył na nią z powątpiewaniem.
- Jesteś pewna, że nic innego się za tym nie kryje?
- Nie mam pojęcia, co by to mogło być - odparła, ale gdy uświadomiła sobie, o
czym pomyślał, uśmiechnęła się uspokajająco. - Nie jestem naiwną szesnastoletnią
pomocnicą z przędzalni, Emanuelu. Potrafię się upilnować. Poza tym nie sądzę, że za-
interesowałaby go mężatka odpowiedzialna za pięcioro dzieci.
Odwzajemnił uśmiech, nachylił się i pocałował ją pośpiesznie w policzek.
- No, nie jestem tego taki pewien. W każdym razie w przypadku tej mężatki.
Spoważniała nagle i zapytała:
- No i jak się tam wszystko ułożyło? Czy Signe...? Pokręcił głową i przerwał
jej w połowie zdania.
- Wyszła z tego - wyjaśnił z lekkim uśmiechem i wyraźną ulgą. - Nie muszę
więc zabierać dziecka.
Mimo że powinna odczuć taką samą ulgę, to jednak nie spodobał jej się ton,
jakim to powiedział. Przecież chodzi w końcu o jego syna.
- Naprawdę Signe odzyskała zdrowie po tyfusie?
- Nie ma pewności, czy naprawdę był to tyfus. Było z nią naprawdę ciężko, ale
nawet w tych najgorszych chwilach wylewała na mnie całą swoją złość. Ona mi nigdy
nie wybaczy, że odszedłem.
Elise nie wiedziała, co na to powiedzieć. Signe nie zasługiwała na nic
lepszego. Nie było jednak sensu rozdrapywać starych ran.
- Chodźmy do domu. Jeszcze nie widziałeś u nas Isaca.
- Isaca? - posłał jej niezrozumiałe spojrzenie. - Macie nowego lokatora?
Roześmiała się.
- Chodzi o Braciszka, synka Hildy. Opowiadałam ci przecież, że ma go
odzyskać. Nauczyliśmy się wszyscy nazywać go tym imieniem, jakie otrzymał na
chrzcie.
Wydawał się zaskoczony, jakby nie dowierzał, że rzeczywiście tak się to
skończy.
- A jak on to zniósł? Dla niego była to chyba duża zmiana?
- . Jeśli masz na myśli gorsze warunki życia, to wątpię, iż półtoraroczne
dziecko dostrzega w ogóle takie sprawy. Jemu wystarczy, że jest najedzony i nie
marznie. Nie ma dla niego żadnego znaczenia, czy mieszka w szałasie, czy też w
pałacu.
Odniosła wrażenie, że Emanuel się zawstydził.
- Już niewiele czasu pozostało do naszej przeprowadzki na Hammergaten,
Elise. Zamierzam się tam przejść jeszcze dziś. Nie miałabyś ochoty mi towarzyszyć?
Ucieszyła się.
- Oczywiście. Przechodziliśmy tamtędy w drodze do mamy do Kjelsas.
Miałam wówczas straszną chęć, by zobaczyć, który to dom, ale nie zrobiłam tego, bo
nie chciałam ci odbierać tej przyjemności, byś mi go sam pokazał.
- To bardzo miłe z twojej strony - uśmiechnął się, ale nagle jakby coś mu się
przypomniało i zapytał: - Czy naprawdę Karolinę udawała, że nie wie, gdzie jestem?
- Owszem, ani Schwencke, ani ja nie dowiedzieliśmy się tego od niej.
Przestraszyłam się i następnego dnia poszłam do zakładów Myren, ale zanim jeszcze
zatelefonowałeś do biura. Obawiałam się pytać Carlsenów, ale nie widziałam innego
wyjścia. Rodziców nie było w domu, a Karolinę sugerowała, że wybrałeś się na jakąś
hulankę. Mimo wszystko rozmowa z nią mnie w pewien sposób uspokoiła.
Pomyślałam bowiem, że gdybyś naprawdę zaginął bez wieści, byłaby tym poruszona.
A skoro zachowywała taki spokój, znaczyło, że kłamie. W tej sytuacji wykluczyłam
nieszczęśliwy wypadek i przestępstwo. Popatrzył na nią przerażony.
- Naprawdę się tego obawiałaś?
- A cóż miałam myśleć? Wyszedłeś od nas spacerem na wzgórze Aker.
Wiedziałam, że bardzo się cieszyłeś na wieczorne spotkanie z Schwenckem. Trudno
się dziwić, że obawiałam się najgorszego. Przyjechałeś dzisiaj?
Skinął głową.
- Zostawiłem walizkę u Carlsenów i opowiedziałem o wszystkim Oscarowi
Carlsenowi. Jest zdruzgotany zachowaniem Karolinę. Zastanawia się nawet, czy nie
wysłać jej na pensję dla młodych panien, gdzie nauczą ją nie tylko dobrych manier,
ale i zwyczajnej przyzwoitości.
- Zamierzasz mieszkać u nich, póki nie wynajmiemy domu?
- Jeśli nie będę mógł zamieszkać u was, nie mam innego wyjścia.
- A chciałbyś spać na podłodze razem z Pederem, Evertem, Kristianem, Hugo i
ze mną, budzony co chwila przez płacz Jensine?
- Jeśli będę mógł leżeć przy tobie, to owszem.
Poczuła, że się czerwieni, i uciekła spojrzeniem. Jakie to smutne, że nie mam
wobec niego tych samych oczekiwań, pomyślała. Bo chociaż cieszyła się z
przeprowadzki na Hammergaten, to jednak obawiała się wspólnych nocy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy położyła Jensine do wózka, a Hugo posadziła na deseczce, ruszyli ulicą
Sandakerveien pod górę. Reidar i Hilda byli na spacerze z Isakiem, a chłopcy pobiegli
na błonia pograć w piłkę nożną.
Kiedy minęli łaźnię w Sagene, zobaczyli młodego mężczyznę wychodzącego z
podwórza na rogu Sandakerveien i Holstgate. Emanuel trącił ją łokciem i rzucił
półgłosem:
- Widzisz tego mężczyznę? Podobno zaczął pisać książki. Schwencke mi o
tym opowiadał. Zamierza przedstawić dolę robotników nad rzeką Aker i życie toczące
się w czynszówkach. Obecnie pracuje w księgarni.
Elise pokiwała głową.
- Wiem. Nazywa się Oscar Braaten. W dzieciństwie mieszkał pod numerem
dwunastym, w maleńkim domu tu, w pobliżu. Jego mama jest niezamężna i pracuje w
przędzalni. Wychowała dwoje dzieci, syna i córkę.
- Byłoby ciekawie, gdyby udało mu się wydać książkę. Przydałoby się, żeby
mieszkańcy z drugiego brzegu rzeki dowiedzieli się o losie robotników.
Elise nie odezwała się. Dziwne, że Emanuel nie dostrzegał, że ona właśnie
próbuje tego samego. Nie wierzył, że jej się powiedzie. Powątpiewał w jej zdolności,
może dlatego, że jest kobietą. Zabolało ją to. Jeszcze nie zdążyła mu opowiedzieć, że
wydawnictwo w Danii zamierza wydać jej książkę. Czekała na odpowiedni moment.
Teraz jednak wcale nie była pewna, czy mu w ogóle o tym opowie.
Zachowujesz się jak dziecko, zganiła siebie w duchu.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Popatrzył zaintrygowany.
- Jeszcze jedną? Czyżby twoja mama urodziła dziecko?
- Nie, zbiór moich opowiadań został przyjęty przez wydawnictwo w Danii.
Zaśmiał się cicho dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- A jak to się stało?
- Johan powiedział, że w Kopenhadze łatwiej coś wydać niż w Kristianii.
Wysłałam mu więc rękopis, a w piątek otrzymałam list, że pewne nieduże
wydawnictwo wyraziło zgodę na wydanie książki.
Widziała, jak Emanuel walczy ze sobą, ale się nie odezwał. Nie była pewna,
co dla niego jest gorsze, czy to, że Johan jej pomógł, czy to, że ukaże się jej książka.
- Johan pisał, że nie liczą na dużą sprzedaż, ale na pewno trochę zarobię.
Emanuel uśmiechnął się jakby z wyższością.
- Więc po co wydawać książkę, skoro nie będzie z tego żadnego zarobku?
- Aby zwrócić uwagę ludzi na niesprawiedliwość. Przed chwilą sam tak
powiedziałeś, gdy rozmawialiśmy o Oscarze Braatenie.
- No tak, ale on jest mężczyzną. To zmienia postać rzeczy. Na twoim miejscu
pozostawiłbym jemu to zadanie. Być może gniewają cię moje słowa, ale prawda jest
taka, że ludzie nie przejmują się poglądami kobiet.
- No teraz, Emanuelu, przesadzasz! Przecież już wiele lat temu Camilla Collett
opublikowała artykuł o kobiecie w literaturze pod tytułem Z obozu niemych. A
później jeszcze Asta Hansen napisała Kobietę stworzoną na podobieństwo Boże.
Nawet Henryk Ibsen w swoim dramacie Dom lalki poruszył temat ucisku kobiet. -
Elise czuła, jak wszystko w niej buzuje ze złości.
- Nie sądzę jednak, by zmieniło to postawę zwykłych ludzi. Społeczeństwo nie
jest czymś poza nami, to siła w nas samych. Normy, uprzedzenia, konwenanse
wniknęły głęboko w podświadomość i trudno je zmienić. Na wszelkie próby nie tylko
konserwatyści reagują negatywnie, lecz także ci z lewicy. Ludzie, którzy uważają się
za liberałów, zapominają o swych poglądach, gdy coś zagraża ich interesom.
- Tego akurat mam świadomość. Jestem przygotowana na krytykę, ale po
cichu się łudzę, że przyczynię się do zasiania ziarna wątpliwości. Kiedy Jonas Lie
wydał Lodsena i jego małżonkę, Camilla Collett określiła go mianem pierwszego
rycerza w naszej literaturze stojącego na straży budzącej się ludzkiej godności w
kobiecie.
Emanuel uścisnął jej rękę i uśmiechnął się tak, jakby się z nią drażnił:
- Nie wiedziałem, że moja żona jest feministką. Jak myślisz, ile ci zapłacą za
tę książkę?
- Nie wiem. - Nie podobało jej się to, że znów mówi o pieniądzach. Miała
nadzieję, że zdoła go przekonać, jak ważne jest dla niej przesłanie tych opowiadań.
- A ile będziesz zarabiać jako urzędniczka u Graaha?
- Na początek mam dostać trzydzieści pięć koron miesięcznie.
Gwizdnął przeciągle.
- To więcej niż ja. Zdajesz sobie sprawę, że nauczycielka zarabia miesięcznie
czterdzieści koron? A jak długo musiała się kształcić! - Zmarszczył z namysłem
czoło. - Dziwne, że Paulsen chce ci zapłacić tak dużo.
- Nie zaczynaj znów od nowa. Potrzebuje kogoś w biurze i uważa, że będzie
mnie łatwo przyuczyć. Nie doszukuj się niczego więcej.
- Przepraszam - odezwał się skruszony. - Nie chodzi o to, bym cię o cokolwiek
podejrzewał, po prostu jestem zaskoczony. Tam w dole widać zakłady Myren. Byłaś
w biurze u Mortensena?
Skinęła głową.
- Spotkałam tam miłego starszego pana i młodego kancelistę w przyciasnym
ubraniu, ale Mortensen wydawał się zirytowany, że mu się przeszkadza.
- Domyślam się. On zawsze jest taki zapracowany, tylko że jakoś nie posuwa
się zbytnio naprzód z robotą. Kancelistom pewnie wydało się dziwne, że przychodzisz
się pytać o mnie, i nie pojmowali, czemu cię nie powiadomiłem o wyjeździe.
- To wszystko było żenujące. Obawiam się, że podejrzewali cię o skok w bok.
Kiedy zaś wyszłam z budynku, w którym mieści się biuro, natknęłam się na dwóch
robotników. Żartowali sobie i śmiali się, że przyszłam uratować wypłatę męża, zanim
całą przepije. - Zauważyła, jak Emanuel poczerwieniał, więc dodała pośpiesznie: -
Ale kiedy przyszłam tam po raz drugi, ci panowie w biurze byli bardzo mili, bo
tymczasem dowiedzieli się, co się stało. Co ty im właściwie powiedziałeś? Chyba nie
mówiłeś, kim jest Signe?
- Nie, no coś ty, zwariowałaś? Skłamałem, że chodzi o moją siostrę. Mogą być
kłopoty, gdy wyjdzie na jaw, że jestem jedynakiem.
- Wątpliwe, by to wyszło na jaw. A jak się czuje twoja mama?
- Dużo lepiej. Doktor uważa, że być może całkiem wróci do zdrowia.
- Zastanawiam się tylko, co sobie pomyślał twój ojciec, gdy dostał od mnie
list. Źle zrozumiałam i sądziłam, że twojej mamie się pogorszyło. Skoro wyjechałeś
tak nagle, nie uprzedziwszy ani mnie, ani Schwenckego, było dla mnie oczywiste, że
nie miałeś chwili do stracenia. Twój ojciec zawsze był dla mnie miły, przysłał mi
nawet trzysta koron i podarował maszynę do szycia. Choć obecnie nie szyję dla
nikogo na zamówienie, cieszę się z niej za każdym razem, gdy łatam chłopcom
spodnie albo przerabiam ubrania. Bardzo współczułam twojemu, ojcu. Niełatwo
zostać samemu, zwłaszcza gospodarzowi w okazałym dworze. Nie złożyłam mu
kondolencji, ale okazałam współczucie i napisałam, że bardzo bym pragnęła gościć go
na chrzcie Jensine, choć rozumiem, że w tej sytuacji nie będzie to łatwe.
- Opowiadał mi o tym przez telefon. Wydaje mi się, że był wzruszony.
- Mam tylko nadzieję, że listu nie przeczytała twoja mama, bo bardzo by ją to
uraziło.
- Ojciec nic o tym nie nadmienił.
- Pewnie nie ma nadziei, że przyjadą na chrzciny?
- Nie wiem. Mama jest uparta, choć tata wspominał, że choroba bardzo ją
odmieniła. Mówił też, że po awanturze z Signe nie może znieść najmniejszej
wzmianki na jej temat. Może dzięki temu zmieni zdanie o tobie.
Nie odpowiedziała. Niełatwo będzie im wszystkim zapomnieć. Postanowiła
jednak, że bardzo się postara, jeśli rodzice Emanuela zdecydują się przyjechać.
Choćby ze względu na dzieci.
- Powinniśmy pójść w najbliższych dniach do pastora. Denerwuję się, że
fensine będzie ochrzczona dopiero w czwartym miesiącu życia.
- Ale przecież wydaje się zdrowa i silna.
- Na szczęście tak, ale z dziećmi nigdy nie wiadomo. Nieoczekiwanie znów
wybuchnie epidemia odry albo innej dziecięcej choroby, a gdy w domu jest taka duża
gromadka dzieci, łatwo się zarazić.
- Pójdźmy więc do pastora jutro po południu, kiedy wrócę z biura.
Kiedy doszli do Maridalsveien, zobaczyli ludzi wychodzących z kościoła w
Sagene. Wiosenna pogoda utrzymała się od poprzedniego dnia, a na ulicach było
równie tłoczno. Z racji niedzieli nie widać było nigdzie suszącego się na sznurkach
prania, nikt też nie grabił liści ani nie palił suchych gałęzi w ogródkach, za to wszyscy
wyszli pospacerować. Dosłownie zaroiło się od bawiących się dzieci.
Emanuel uśmiechnął się, kiedy zobaczył dwóch chłopców na szczudłach.
- Też miałem takie w dzieciństwie i bawiłem się z dzieciakami zarządcy. Ileż
było uciechy! Miał syna i dwie córki. Pamiętam, jak straszyliśmy dziewczyny
myszami. Ale ogólnie bardzo byliśmy wszyscy zaprzyjaźnieni. Pamiętam, że
dziewczyny miały serwis dla lalek kupiony w Anglii i urządzaliśmy przyjęcia,
podczas których piliśmy herbatę z maleńkich, kruchych filiżanek. - Zawahał się przez
chwilę, nim podjął opowieść: - Nie byłem taki jak inne chłopaki. Opowiadałem ci, że
miałem kukiełkę? Głowę miała z porcelany, a resztę z wełnianej rękawicy.
Nazywałem ją Tomciem Paluchem. To był mój najlepszy przyjaciel. Zwierzałem mu
się ze swoich najskrytszych myśli, opowiadałem o troskach i radościach. Był mi
wielką pociechą, zwłaszcza w tym czasie, gdy mama zrobiła się taka nieznośna.
Kiedyś jednak mama zobaczyła kukiełkę pod moją poduszką i zrugała mnie w złości:
„A czymże ty się zajmujesz?” - wykrzykiwała. „Co to za fanaberie? Chłopcy nie
bawią się lalkami!” I tak zniknął mój Tomcio Paluch. Nie mam pojęcia, gdzie mama
go wyrzuciła. Wkrótce też wyprowadził się nasz zarządca. Myślę, że i on nie mógł
wytrzymać z mamą. I w jednej chwili zostałem sam jak palec.
Doszli do Hammergaten. Elise cisnęło się na usta wiele pytań, nie zdążyła
jednak ich zadać, bo Emanuel zawołał:
- To ten dom! - I wskazał na jeden z domków stojących przy samej ulicy.
W sumie stały trzy domy. Dwa zewnętrzne były podzielone na dwa
mieszkania, a środkowy na cztery. Wszystkie były zbudowane z czerwonej cegły.
Schludne i zadbane, aż zachęcały, by wejść do środka.
- My zajmiemy ten ostatni dom, z wejściem z lewej strony - wyjaśniał
Emanuel ożywionym głosem.
Elise była zaskoczona. Sądziła, że będą mieć mały dom, ale tylko dla siebie,
drewniany jak wszystkie domy przy Maridalsveien. Tam robotnicy, którzy przybyli do
pracy do miasta, zaczynali od zbudowania prostej chaty składającej się z jednej izby, a
potem, gdy ich było na to stać, dostawiali kolejne.
- Jak urokliwie wygląda ta czerwona cegła - powiedziała, wpatrując się
podekscytowana w uroczy domek ze świeżo pomalowanym płotem i niedużym
ogródkiem. Krzaki obsiadła chmara ptaków. Już sobie wyobraziła ogródek w pełnym
rozkwicie, krzewy i drzewa owocowe obsypane kwiatami. Trudno jej było wprost
uwierzyć, że to wkrótce będzie ich dom.
- Nie warto, żebyśmy wchodzili do środka, skoro poprzedni lokatorzy jeszcze
się nie wyprowadzili, ale przynajmniej zobaczyłaś, jak to wygląda z zewnątrz.
W głosie Emanuela pobrzmiewała radość. Pokiwała głową z taką samą
radością.
- Wprost nie mieści mi się to w głowie! Kiedy przeprowadzaliśmy się do
domu majstra, po szarym i ponurym Andersengarden zdawało mi się, jakbyśmy trafili
do raju. A teraz się cieszę, że przeniesiemy się dalej od smrodu rzeki, chłodu i
przenikliwej wilgoci w porze zimy. Tęsknić będę jedynie za szumem wodospadu.
Popatrzył na nią zdziwiony.
- Będziesz tęsknić za szumem wodospadu? Nie denerwuje cię ten hałas?
Przecież na zewnątrz nie da się nawet porozmawiać.
Roześmiała się.
- Nie, bardzo go lubię. Ten szum mnie uspokaja, zwłaszcza przed zaśnięciem.
Czasem nawet mi się zdaje, jakby wodospad ze mną rozmawiał. Pociesza mnie, gdy
jestem smutna, karci, gdy się złoszczę, raduje się, gdy się cieszę.
- Kiedy zatęsknisz, by z kimś porozmawiać, zawsze będziesz mogła odwiedzić
Hildę i Reidara - zażartował. - Choć oczywiście służę swoją osobą - dodał, posyłając
jej badawcze spojrzenie.
Uśmiechnęła się, ale się nie odezwała. Emanuel wciąż czuł się niepewnie,
zresztą trudno się dziwić, skoro zachowywała się tak powściągliwie. Nie miała
pojęcia, czy kiedykolwiek zdoła sprawić, by jej mąż odzyskał poczucie
bezpieczeństwa. Czas pokaże.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy Elise stanęła przed drzwiami biura majstra Paulsena w dniu, gdy miała
podjąć pracę, zaschło jej w ustach i czuła ucisk w klatce piersiowej. Już przed dwoma
godzinami fabryczne syreny ogłosiły początek dnia pracy. Prządki i pomocnice
uwijały się w najlepsze w fabrycznej hali. Dziwne jej się wydało, gdy pomyślała, że
nie stanie razem z nimi przy maszynie, tylko przejdzie do „wrogiego obozu” i razem z
uprzywilejowanymi migać się będzie od ciężkiej pracy. Tak zawsze myślała,
podobnie jak inne robotnice, o tych, którzy siedzieli w biurze.
Włożyła niedzielną sukienkę, umyła włosy, porządnie je wy - szczotkowała i
uczesała w luźny węzeł na karku. Pożyczyła też od Hildy buty i szal. Tak ubrana
poczuła się dość wytwornie, ale serce waliło jej młotem ze zdenerwowania. Co
będzie, jeśli sobie nie poradzi? Chyba nie jest tak łatwo pisać na maszynie? Tyle
innych rzeczy też nie potrafi. Właściwie zupełnie nie mogła zrozumieć, że majster
Paulsen odważył się ją zatrudnić. Przecież bez trudu mógł znaleźć osoby z wyższymi
kwalifikacjami.
Równocześnie jednak czuła, że rozsadza ją osobliwe poczucie dumy, bo mimo
wszystko zaszła trochę dalej, niż się to udawało robotnicom.
Zapukała, a kiedy nikt nie odpowiedział, weszła do środka. W biurze właśnie
kończyło się sprzątanie. Podłogi lśniły i pachniało szarym mydłem. Stanęła z boku i
omiotła spojrzeniem wnętrze. Chyba ktoś powinien w końcu się tu zjawić?
Pomieszczenie było dość duże. Stały w nim trzy podwójne biurka z trzema
okrągłymi stołkami obrotowymi. Wzdłuż ściany pod oknami znajdował się długi
ukośny blat, a pod nim umieszczone były półki. Na niskim stoliku zauważyła
maszynę do pisania. Elise wpatrywała się w nią, czując, jak oblewa się zimnym
potem. Następnie uchwyciła spojrzeniem jakieś urządzenie, którego nie widziała
nigdy na oczy. Zastanawiała się, czy powinna mieć o nim jakieś pojęcie, i na samą tę
myśl strasznie się zdenerwowała. W rogu pokoju stał wielki sejf. Mogło się tam
zmieścić mnóstwo pieniędzy.
Dolatywały ją odgłosy rozmowy i pogwizdywanie. Na pewno z magazynu.
Pomalowane na biało podwójne drzwi na końcu biura były uchylone, ale Elise nie
miała odwagi skierować się tam i zajrzeć do środka. Przypuszczała, że tam mieści się
gabinet dyrektora. Dawno już go nie widziała, właściwie od tej pory, gdy przestała
pracować w przędzalni. Pamiętała jednak, jak codziennie przed południem
przemierzał halę, kołysząc się jak kaczka, i cmokał niezadowolony sinymi wargami.
Drugie podwójne drzwi prowadziły zapewne do gabinetu majstra.
Nagle do środka weszła kobieta w średnim wieku ubrana w czarną sukienkę z
wysoką stójką i bufiastymi rękawami, które zwężały się od łokcia po nadgarstek. Buty
miała wyglansowane. Posiwiałe włosy zaczesała do tyłu i związała ciasno w kok.
- Kim pani jest? - zapytała, mierząc Elise krytycznym spojrzeniem.
- Nazywam się Elise Ringstad. Otrzymałam posadę urzędniczki w biurze i
mam zacząć od dzisiaj. Nikogo jednak nie zastałam, gdy przyszłam.
Kobieta wyjęła z kieszonki zegarek.
- Nie ma jeszcze ósmej. Zjawiła się pani za wcześnie. Nazywam się Rakel
Johannessen i mam panią przyuczyć. Nie zorientowałam się, że to pani jest nową
pracownicą.
Elise poczuła się nieswojo.
- Po jakiej jest pani szkole? Borgerskolen? Elise poczuła, jak oblewa się
rumieńcem.
- Ukończyłam tylko szkołę powszechną w Sagene.
Brwi Rakel Johannessen uniosły się ze zdziwienia.
- Jak to możliwe więc, że otrzymała pani tę posadę?
- Ja... Mówiono mi, że mam ładny charakter pisma, a poza tym wydałam kilka
opowiadań. Majster Paulsen zna mnie i wie, co potrafię.
- Ach tak... - Słowa kobiety zabrzmiały dwuznacznie. Rakel Johannessen
zmierzyła ją uważnie raz jeszcze. - Pracowała pani wcześniej tu, w fabryce?
Elise wyprostowała się i odrzekła:
- Tak, byłam prządką.
Rakel Johannessen podeszła do jednego z pulpitów i odłożyła torebkę.
- Będzie pani sporządzać listy płac, a także kopertować wypłaty, to znaczy
pisać imię i nazwisko pracownika oraz należną kwotę na kopercie. Tu są
podstemplowane karty, żółte oznaczają zwykły dzień roboczy, a czerwone
nadgodziny. Na ich podstawie wyliczy pani, ile się należy każdemu robotnikowi i
robotnicy. - Odwróciła się do Elise i dodała: - Zakładam, że nigdy pani nie pisała na
maszynie?
Elise pokręciła głową.
- Właściwie nie jest konieczne, by się pani nauczyła tego od razu. Dyrektor
woli, by wszystko odbywało się po staremu i dlatego używamy hektografu. -
Wskazała ręką na dziwne urządzenie, które wcześniej zaintrygowało Elise. - Z
pewnością niebawem wyjdzie z użytku, bo coraz powszechniej używa się maszyny do
pisania, ale my nadal z niego korzystamy. Jako formy do wykonania odbitek używa
się specjalnej woskowanej kalki, na którą wcześniej przeniesiony został tekst pisma
lub faktury napisany tuszem hektograficznym. Dociskamy prasą, kładziemy kolejną
kartkę i powtarzamy cztery do pięciu razy. Należy pamiętać, by na początku nie
przyciskać za mocno.
Elise oblała się zimnym potem. Zupełnie nic z tego nie zrozumiała, a nie miała
odwagi prosić, by urzędniczka powtórzyła. Czyżby miała zacząć od powielania,
zanim jeszcze sporządzi listy płac?
- Może pani siąść przy tym biurku - ciągnęła Rakel Johannessen, wskazując
Elise biurko obok swojego. - Ja tylko na chwilę zajrzę do majstra.
Wyszedłszy, zostawiła uchylone białe drzwi. Po chwili Elise usłyszała jej głos.
- Nie rozumiem, jak to możliwe, panie Paulsen. Otrzymaliśmy przecież cały
plik podań od kobiet, które ukończyły Borgerskolen, a dodatkowo jeszcze roczną
szkołę handlową. Kobiet z dobrych domów, elokwentnych, piszących bezbłędnie, z
nienagannymi manierami. Niektóre z nich nawet potrafiły już trochę pisać na
maszynie. A pan tymczasem przyjmuje prostą robotnicę, która zakończyła edukację
na szkole powszechnej?
Elise nie zdołała pochwycić odpowiedzi majstra, bo mówił cicho, ale jego głos
brzmiał spokojnie i stanowczo.
Pani Johannessen wróciła po chwili z plamami na policzkach. Posłała Elise
surowe spojrzenie i zganiła ją:
- Jeszcze pani nie zaczęła, panno Ringstad? Tu, w biurze, nie marnujemy
czasu.
- Nie dowiedziałam się jeszcze, od czego mam zacząć, panno Johannessen. A
przy okazji chciałam zwrócić uwagę, że jestem mężatką.
Elise zreflektowała się, że tę ostatnią uwagę powinna sobie darować, bo panna
Johannessen spurpurowiała i ze złością cisnęła na jej biurko plik podstemplowanych
kart. Elise natychmiast sięgnęła po kartę z wierzchu i naniosła na liście płac liczbę
przepracowanych godzin danego pracownika. Zdziwiło ją, że robotnicy mieli płatne
nadgodziny, a prządki nie.
Ku jej zdumieniu w biurze nie pojawiło się więcej urzędniczek ani
kancelistów i nikt nie zajął miejsc przy wolnych biurkach. Wprawdzie nie sądziła, by
w jednym biurze pracowali i mężczyźni, i kobiety, ale dziwiły ją te puste biurka.
Starała się pisać bardzo starannie, ale szybko. Panna Johannessen nie
zamieniła z nią więcej słów, ale gdy Elise odważyła się zerknąć w jej stronę,
zauważyła, że na twarzy urzędniczki wciąż maluje się gniew.
Kiedy wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej, Elise czuła większe
zmęczenie, niż gdy odchodziła od maszyny jako prządka. Nie przywykła do siedzenia
w bezruchu tyle godzin w tej samej pozycji. Poza tym męczyła ją dodatkowo jawna
niechęć do jej osoby. Wstała i zamierzała pośpiesznie wyjść, zanim panna Johannes -
sen zdąży coś powiedzieć, ale została zatrzymana w pół drogi.
- Wie pani o tym, że należy wrócić do biura punktualnie o .wpół do czwartej,
pani Ringstad?
Elise skinęła głową i wyszła.
Za parę dni mieli się przeprowadzić na Hammergaten, skąd będzie miała dalej
do pracy, ale trudno. Jensine nie chciała pić z butelki, gdy spróbowała ją nakarmić w
ten sposób pierwszy raz, ale na szczęście już w ostatnich dwóch dniach się
przyzwyczaiła. Ciekawe, czy teraz z kolei zechce jeszcze ssać pierś, skoro się
przekonała, że z butelki mleko łatwiej leci.
Póki co dziećmi opiekowała się Hilda. Pracę u pani Borresen miała podjąć
dopiero od przyszłego tygodnia. Wszystko powoli się ułoży. Hugo pójdzie do żłobka.
Jedyny kłopot to opiekunka dla Jensine. Jedna z sąsiadek na Hammergaten
zaofiarowała się, że popilnuje dziecka, póki Elise nie wróci do domu na przerwę
obiadową tuż po godzinie drugiej. Pozostawało pytanie, kto się nią zajmie po godzinie
czwartej. Chłopcy szli przecież do pracy, a zarówno Emanuel, jak i ona kończyli
pracę w biurze dopiero o szóstej. Wczoraj ją w końcu olśniło: zapyta Jenny. W ten
sposób pomoże i sobie, i dziewczynce. O wiele łatwiej spacerować z wózkiem niż
roznosić gazety czy załatwiać sprawunki. Przez dwie godziny Jenny na pewno sobie
poradzi. Co prawda dziewczynka miała dopiero osiem lat, ale opiekunki, które
wyprowadzały dzieci na spacer, z reguły nie były starsze.
Postanowiła więc wybrać się do domu „U Blacharza”, jak tylko się naje i
sprawdzi, co w domu.
Z zapałem popchnęła drzwi kuchenne, ciesząc się na drogocenne chwile, które
spędzi razem z dziećmi.
Zatrzymała się gwałtownie. Hilda stała zaczytana, nie zauważywszy wcale
przyjścia siostry. Wydawała się bardzo poruszona.
- Coś się stało?
Hilda przytaknęła i wyciągnęła rękę:
- Przyszedł telegram.
- Jensine urodziła nazajutrz po waszej wizycie stop dziecko umarło stop
pozdrowienia Asbjorn Hvalstad - przeczytała na głos Elise i podniosła wzrok znad
telegramu. - To straszne. Biedna mama. Pewnie jest głęboko nieszczęśliwa.
- Nie widzisz, co tu jest napisane? - W głosie Hildy nie pobrzmiewała
najmniejsza nutka współczucia. - Nazajutrz po waszej wizycie. On pewnie uważa, że
poród zaczął się wcześniej, ponieważ mama zdenerwowała się tym wszystkim, co jej
opowiedzieliśmy. Teraz pewnie nas także obarczą winą za śmierć dziecka.
- Jak możesz tak mówić, Hildo. Nie sądzę, by Asbjorn tak myślał.
Hilda zacisnęła zęby w cienką kreskę, nie mówiąc nic więcej.
- Musimy pójść do mamy. Może uda się ją jakoś pocieszyć, gdy jej opowiesz,
jak przeżywałaś żałobę po stracie córeczki.
- Nie możemy zostawić Reidarowi tyle dzieci pod opieką. A jeśli pójdziemy
tam wszyscy, znów wytrącimy mamę z równowagi i Asbjorn się wścieknie.
- Poproszę Emanuela, żeby przyszedł.
- Dwaj mężczyźni popilnują trójki małych dzieci? Oni nawet nie wiedzą, jak
wygląda pieluszka, nie mówiąc o tym, że nie mają pojęcia, czym się karmi takie
dzieci.
- Raz dwa im to wyjaśnimy. Musimy pójść do niej, Hildo. Nie możemy jej
zostawić całkiem samej w żałobie. Na pewno miała ciężki poród. Niedobrze rodzić w
tym wieku.
- To powinna się pilnować, by nie znaleźć się w takiej sytuacji.
Elise popatrzyła na nią zdziwiona.
- A jak niby to zrobić? Przecież ma męża, są świeżo po ślubie.
- Jeśli jest za stara na rodzenie dzieci, powinna też być za stara, aby się
zakochać. Uważam, że to żenujące.
Elise nie odezwała się. Miała wrażenie, że między Hildą a Rei - darem nie
układa się najlepiej. Okres pierwszej fascynacji chyba minął. Może Hilda zazdrościła
mamie, że przeżywa takie gwałtowne uczucia w późnym już wieku.
Hugo pociągnął Elise za spódnicę.
- Mam - odezwał się i popatrzył na nią z nadzieją. Uśmiechnęła się do niego,
wzięła go na ręce i wycałowała.
- Teraz kiedy masz Reidara i odzyskałaś Braciszka, nie powinnaś żałować
mamie Asbjorna, Hildo. Mama w ostatnim czasie była dla nas dużo milsza. A skoro
Asbjorn przysłał telegram, to pewnie chce, byśmy przyszły. Zresztą wszystko jedno,
jakie masz zdanie na temat małżeństwa mamy, i tak musimy do niej pójść.
- No dobrze - wymamrotała Hilda niechętnie. Zaraz jednak wzięła się w garść i
zapytała: - A jak ci poszło w biurze?
- Siedzenie przez tak długi czas w jednej pozycji strasznie mnie zmęczyło, ale
wydaje mi się, że dobrze wykonałam pracę, którą mi zlecono.
Nie chciała wspominać o pannie Johannessen w obawie, że Hilda może coś
wypaplać majstrowi, gdy go przypadkiem spotka. A gdyby „potwór” się dowiedział,
ż
e się poskarżyła, tylko by pogorszyła swoją sytuację. Zresztą w każdym raju znajdzie
się zawsze jakiś wąż. U Carlsenów była nim Karolinę, u Ringstadów mama
Emanuela, a we dworze w Kongsvinger Signe, w rodzinie Johana Agnes, a w
przędzalni Valborg. Może taki jest sens, żeby nie wszystko było proste i łatwe. Trzeba
nauczyć się pokonywać trudności.
- W takim razie pójdziemy tam, gdy tylko skończę dziś pracę, a Emanuel i
Reidar wrócą do domu - dodała, by zmienić temat, bo nie chciała, by Hilda
wypytywała ją o biuro. - Emanuel zazwyczaj wstępuje do nas po drodze.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
To była dziewczynka z główką porcelanowej lalki i ciałkiem drobnym jak u
pisklęcia. Woskowobiałe sztywne paluszki przywodziły Elise na myśl pazurki
martwego ptaszka. Leżała ubrana w szatkę do chrztu, którą mama sprawiła już
wcześniej, przykryta kocykiem wydzierganym z białej włóczki. Widok był przejmu-
jący, cudowny i smutny zarazem. Elise poczuła ukłucie w piersi, uświadamiając sobie,
ile miała szczęścia, urodziwszy dwoje zdrowych dzieci.
Mama była niepocieszona. Opowiedziała im szczegółowo o towarzyszących
jej przed porodem obawach, mimo że w nogach łóżka stała blada i przerażona Anne
Sofie i przysłuchiwała się wszystkiemu. Mama żaliła się, że gdy tylko odeszły jej
wody, wiedziała już, że coś jest nie tak. Tyle miała zmartwień w ostatnim czasie, źle
sypiała po nocach, miała bóle w krzyżu. Uznała za głęboką niesprawiedliwość, że
Emanuel sprowadzi swojego bękarta, a jej własnej córeczce nie dane było żyć. Nie
mogła się z tym pogodzić i miała żal do Boga.
- Przecież macie tyle dzieci! - wyszlochała w końcu.
Elise z Hildą wymieniły spojrzenia. Kto niby ma tak dużo dzieci? Hilda jedno,
Elise dwoje. Mama sama miała pięcioro, wliczając Anne Sofie.
- Byłam przemęczona. Asbjorn uważa, że wyczerpały mnie odwiedziny tak
licznej gromady zaledwie dwa dni przed porodem - ciągnęła z płaczem.
Elise i Hilda znów popatrzyły na siebie. Elise wiedziała, co siostra o tym
myśli. Jakby słyszała jej słowa: „Widzisz! Nie mówiłam?”
Mimo że mama pogrążyła się w głębokiej rozpaczy, Elise uznała, że nie
można pozostawić jej słów bez komentarza.
- Nie sądzę, mamo, by taka była przyczyna - odezwała się, starając się nadać
swojemu głosowi spokojne brzmienie. - Wątpię, czy matka może się rozchorować z
powodu wizyty własnych dzieci. W każdym razie nie wówczas, gdy przynoszą
radosną wieść, że powrócił wnuczek, nad którego stratą tak bolała.
Mama przestała płakać i popatrzyła na nią podpuchniętymi, zaczerwienionymi
oczami.
- Ale was było tak dużo.
- Siedziałaś sobie spokojnie na leżaku, a my wyszliśmy natychmiast, gdy
poczułaś zmęczenie. Zawsze powtarzam chłopcom, żeby nie zrzucali winy na innych,
gdy zdarzy im się coś przykrego, a teraz powtórzę to samo tobie, mimo że jesteś moją
mamą. Niedobrze, że Asbjorn buntuje cię przeciwko twoim własnym dzieciom. I to
teraz, gdy już wszystko zaczęło się jakoś układać. Peder często cię odwiedzał i
ć
wiczył czytanie, a Kristian i Asbjorn dzielili zainteresowania geografią. Czas
najwyższy, by Asbjorn w końcu zrozumiał, jaka jest prawdziwa przyczyna tego, że
bywasz czasem taka przygnębiona. Nie chodzi o to, że twoje dzieci cię niepokoją, ale
o to, że dokucza ci sumienie.
Mama znów wybuchnęła płaczem, więc Elise pośpiesznie otoczyła ją
ramieniem.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić teraz, gdy jesteś taka zrozpaczona.
Wydaje mi się jednak, mamo, że może być ci pociechą, iż choć zmarło ci dziecko, to
masz czworo własnych i jeszcze Anne Sofie, czyli razem pięcioro dzieci, a do tego
troje wnucząt. Gdy to sobie uświadomisz, powinnaś poczuć się bogata. Rozumiem, że
miałaś ciężki poród. Nie zapomniałam też, jak Hilda rozpaczała po śmierci swojej
córeczki. Okropnie jest patrzeć, gdy umiera dziecko. Żadnej matki nie stać na stratę
nawet jednego dziecka, choćby tego, którego nie zdążyła jeszcze dobrze poznać.
Teraz połóż się i odpocznij, a gdy odzyskasz siły, przemyśl to, co ci powiedziałam.
Skończywszy, wstała i dała Hildzie znak do odejścia. Wetknęła Anne Sofie
tutkę karmelków, które kupiła w sklepie po drodze z biura, i zagadnęła dziewczynkę:
- Może przyszłabyś nas odwiedzić, Anne Sofie? Za dwa dni przeprowadzimy
się trochę bliżej Kjelsas. Spytaj tatę, czyby cię do nas nie zaprowadził.
Poważna twarzyczka rozpromieniła się w uśmiechu. Anne Sofie też nie było
teraz łatwo.
Wracały do domu milczące i zamyślone. Widok martwego dziecka obudził u
Hildy przykre wspomnienia, Elise zastanawiała się tymczasem, Czy nie była dla
mamy zbyt ostra. Nie był to może najodpowiedniejszy moment, by ją przywołać do
porządku, ale obawiała się, że mama pogrąży się w kompletnej rozpaczy, zbyt mocno
litując się nad sobą. Potrzebowała pomocy, by się wyrwać z tego stanu.
Gdy zbliżyły się do domu „U Blacharza”, poprosiła Hildę, by wróciła do
dzieci, sama zaś wstąpiła do Jenny, by się dowiedzieć, czy zechce zostać opiekunką
Jensine.
Natknęła się na Jenny przy samym wejściu. Dziewczynka na kolanach
szorowała schody na klatce. Dłonie miała czerwone od ługu, a z oczu kapały jej łzy.
- Podjęłaś się sprzątania, Jenny? - zagadnęła ją, starając się nadać swemu
głosowi wesołe brzmienie, choć serce jej krwawiło, gdy patrzyła na pracującą ponad
siły małą dziewczynkę.
- Nie mamy pieniędzy na czynsz, bo wszystko poszło na papier do trumny dla
taty. Przynajmniej tak mi się zdaje.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Chciałabyś zmienić pracę? Myślę, że ci
się spodoba.
Jenny podniosła się i stanęła z mokrą ścierką, z której kapało na bose nogi.
Pewnie za chwilę zrobią się jeszcze bardziej czerwone. Elise poznała po zapachu, że
do wody wlano za dużo ługu.
- Jaką pracę?
- Masz ochotę zostać opiekunką mojej małej córeczki? Codziennie po
południu od godziny czwartej do szóstej.
Jenny zalśniły oczy.
- Ale jak zarobię na czynsz?
- Otrzymasz ode mnie tyle samo, ile ci płacą za szorowanie schodów.
Jenny wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
- Stać cię na to?
- Opowiadałam ci, że zamierzamy się przeprowadzić na Hammergaten? To
niedaleko stąd. Mój mąż zamieszka z nami. No i gdy oboje będziemy pracować, stać
nas będzie na opłacenie opiekunki. Dostałam posadę w biurze przędzalni Graaha i
zarobię tam więcej, niż stojąc za ladą w sklepie wdowy Borresen.
Jenny nie przestawała się w nią wpatrywać.
- To ty jesteś z takich, Elise?
Nie była pewna, czy w ustach Jenny oznaczało to komplement, ale
mimowolnie się uśmiechnęła.
- Dostałam tę posadę, chociaż skończyłam tylko szkołę powszechną. Ale jeśli
ktoś jest pilny i ciężko pracuje, może zajść w życiu daleko, nawet bez wyższego
wykształcenia. Rozumiesz?
Nie całkiem zgadzało się to z tym, co zwykła powtarzać chłopcom, ale
wątpliwe, by Jenny miała możliwość skończyć więcej klas niż w szkole powszechnej.
Lepiej więc, by zrozumiała, że warto się starać. Chociaż czy trzeba ją do tego
zachęcać, skoro i tak pracuje ponad siły, by pomóc starszej siostrze zarobić na
wydatki?
- Porozmawiaj o tym z Martą i spytaj, czy się zgodzi. Wiesz, gdzie jest
Hammergaten?
Jenny przytaknęła.
- To tam, gdzie stoją takie ładne domy z czerwonej cegły z ogródkami.
- Zamieszkamy w tym domu na samym końcu po lewej stronie. Gdy będzie
padał deszcz, popilnujesz Jensine w domu, a przy ładnej pogodzie powozisz ją w
wózeczku.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać Wang -
Olafsena, czy nie czekają na zwrot wózka. Skoro jednak się nie odzywali, to znaczy,
ż
e Carl Wilhelm i Olga Katrine dostali nowy wózek dla swego pierworodnego. Może
jednak wydać im się dziwne, że Elise nie oddała pożyczonego wózka.
- Kończę pracę w biurze o szóstej, kiedy wyją fabryczne syreny, i idąc
szybkim krokiem, raz - dwa będę w domu.
- Ale dlaczego Peder ani Evert nie mogą opiekować się dzieckiem?
- Bo obaj łącznie z Kristianem pracują po szkole i wracają później.
Na schodach rozległy się kroki, więc Jenny nerwowo uklęknęła, by dalej
szorować. Z piętra zeszła rozgniewana kobieta.
- A co ty się tak grzebiesz, Jenny? Już dawno powinnaś to skończyć! Za to, że
się lenisz, dostaniesz tylko połowę zarobku. Będziesz miała nauczkę.
W tym samym momencie kobieta zauważyła Elise i mrużąc oczy, spojrzała na
nią.
- A co tu robią obcy ludzie?
- Właśnie zaproponowałam Jenny inną, lepiej płatną pracę. Na pewno nikt nie
potrąci jej z wypłaty za to, że nie potrafi pracować tak szybko jak dorośli.
- Przecież to były żarty, chyba się łatwo domyślić! Jenny dostanie swoją
wypłatę. A teraz pośpiesz się już, Jenny, bo musisz jeszcze pójść do sklepu.
Jenny wymyła ostatnie stopnie, wyniosła wiadro na zewnątrz i opróżniła je na
podwórzu.
Elise oddaliła się wzburzona, że ta starsza kobieta tak perfidnie wykorzystuje
dziecko. Nie zdziwiłaby się, dowiedziawszy, że dziewczynce każe się robić to i tamto
tylko dlatego, że nie ma rodziców, którzy by ją wzięli w obronę. A do tego płacono jej
na pewno marne grosze.
Gdy wróciła do domu, Emanuel i Reidar siedzieli na ganku i palili fajkę, z
kuchni tymczasem dolatywały głośne krzyki.
Emanuel chyba dostrzegł w jej spojrzeniu przyganę, bo pośpiesznie wyjaśnił,
ż
e Hilda przejęła opiekę nad dziećmi.
- Do jej przyjścia wszystko było dobrze - dodał na koniec. - Słyszałem o twojej
mamie. Przykra sprawa. Jak ona to zniosła?
- Jest załamana, to zrozumiałe. Ale przecież ma już czworo dzieci, nie licząc
Anne Sofie.
Reidar przytaknął:
- Hilda jest oburzona zachowaniem mamy.
- Na pewno jej przejdzie. Ale na razie to świeży ból. Dziecko umarło przecież
ledwie przed dwoma dniami.
- A jak ci poszło w biurze, Elise? - Emanuel popatrzył na nią zaciekawiony.
Elise zdecydowała się mimo wszystko podzielić swymi wrażeniami.
- Poza tym, że w biurze siedzi potwór, i to tuż przy mnie, wszystko dobrze.
Przeraziłam się, gdy mi wyłożyła, jak używać hektografu, ale coś mi się zdaje, że
celowo chciała mnie przestraszyć, bo potem dostałam do wypełnienia na podstawie
podstemplowanych kart listy płac.
Emanuel zaśmiał się.
- W takim razie rozumiem, czemu ją nazywasz potworem. Jesteście tam tylko
we dwie?
- W biurze stoi kilka wolnych biurek, ale nie wiem, do kogo należą. Może
jutro pojawi się więcej pracownic.
- Albo przystojny młody kancelista z przylizanymi włosami i czarnym
wąsikiem - zażartował sobie Reidar.
Przez twarz Emanuela przemknął cień. Reidar zreflektował się, że powiedział
coś nieodpowiedniego, bo dodał pośpiesznie:
- Czy coś ci jeszcze powiedziała?
- Zapytała mnie, jakiej szkoły średniej jestem absolwentką, czy aby nie
Borgerskolen. Pewnie po moim ubraniu poznała, że nie stać mnie by było na prywatną
szkołę - Reidar pokręcił głową wyraźnie zagniewany. - A potem poszła do majstra,
lecz specjalnie zostawiła uchylone drzwi, żebym usłyszała, co mówi na temat podań,
które wpłynęły od starających się o tę posadę kobiet, które ukończyły nie tylko
Borgerskolen, ale i roczną szkołę handlową, kobiet z porządnych domów,
elokwentnych, które piszą bezbłędnie i mają nienaganne maniery.
Reidar popatrzył na nią porażony.
- Tak powiedziała?
Emanuel słuchał zamyślony, ale rzekł w końcu:
- Ale czy nie miała trochę racji? To dość dziwne, że majster zatrudnił ciebie,
mimo że o posadę starało się wiele kobiet lepiej wykształconych.
- Kiedy go o to samo zapytałam, powiedział mi, że wróble ćwierkają, iż
wydrukowano jakieś moje opowiadania. Chciałabym wiedzieć, o którym z opowiadań
słyszał. Niemożliwe, by czytał to, które ukazało się w „Verdens Gang”, o prządce od-
bierającej sobie życie, bo za spóźnienie wyrzucono ją z pracy. Bo przecież była to
bezpośrednia krytyka kierownictwa i właścicieli fabryki.
Ku jej zdumieniu Reidar był bardziej pozytywnie nastawiony do majstra niż
Emanuel.
- Może skłoniło go to do zastanowienia i stwierdził, że miałaś rację.
Zaśmiała się.
- To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W pięć dni później w sobotę, gdy wszyscy wcześniej skończyli pracę, urządzili
przeprowadzkę na Hammergaten. Pogoda im dopisała.
Elise przeżyła miłe zaskoczenie, gdy dokładnie obejrzała dom. Z zewnątrz
wydawał się dość mały, ale gdy się weszło do środka, sprawiał wrażenie bardzo
przestronnego. Wcześniej poddasze zajmowała druga rodzina, ale teraz urządzone
tam były trzy niewielkie sypialnie. Na parterze mieściła się kuchnia z wyjściem do
ogródka znajdującego się z tyłu domu, a okna salonu wychodziły na ulicę.
Wszystkie pomieszczenia były zadbane, ze ścian nie łuszczyła się farba, a
podłogi też nie nosiły śladów zniszczenia. Framugi okien były świeżo pomalowane, a
meble Emanuela, wcześniej przewiezione z Ringstad, stały już na swoich miejscach.
Pluszowa sofa zmieściła się akurat na dłuższej ścianie i razem ze stołem i krzesłami
stanowiła prawie kompletne wyposażenie salonu. Kiedy jednak Elise spojrzała na
przeciwległą ścianę, odkryła ze zdumieniem czarny bufet z mosiężnymi okuciami
przykryty białą szydełkową serwetą, a na półce powyżej piękne porcelanowe filiżanki.
Posłała Emanuelowi zdumione spojrzenie.
- Czy poprzedni lokatorzy nie zabrali jeszcze wszystkich mebli?
Emanuel uśmiechnął się tajemniczo.
- Podoba ci się ten bufet?
- Oczywiście. Przypomina mi trochę ten, co stał u Carlsenów w jadalni.
- Jest mój.
- Twój? - otworzyła usta zdumiona. - Żartujesz. Emanuel zaśmiał się i
pocałował ją w policzek.
- Poczekaj tylko, mam dla ciebie więcej niespodzianek! Wóz z meblami
przyjechał z Ringstad wczoraj, ale nie chciałem ci nic mówić.
Podszedł do dużej skrzyni stojącej w rogu salonu i wyjął lampę naftową do
zawieszenia nad stołem. Miała biały szklany klosz, misterne kute ornamenty w
kształcie „bukietów” z ozdobnymi szlifowanymi szkiełkami. Równie pięknej lampy
Elise jeszcze nie widziała. Emanuel tymczasem otworzył kolejne pudło i wyjął trzy
białe obrusy, wszystkie pięknie haftowane, porcelanowy imbryk do herbaty, srebrne
pojemniki na przyprawy, dzbanuszek na śmietankę i cukierniczkę, fotografie w
ramkach do powieszenia na ścianie, zielony, aksamitny obrus do nakrycia stołu na co
dzień, a także kompletny serwis do kawy i trzy wazony na kwiaty.
Elise oniemiała.
- To wszystko twoje? - wykrztusiła wreszcie. Przytaknął.
- Mam jeszcze fotel bujany! Na razie stoi w komórce na drewno. Nie zdążyłem
go wnieść, bo jechałem po was. No i jeszcze haftowany obraz na ścianę i zielone
aksamitne portiery.
Na zewnątrz usłyszeli hałas. Pojawili się chłopcy. Zatrzymali się jednak w
progu i popatrzyli oniemiali na piękny salon. Pierwszy odezwał się Peder:
- Poprzedni lokatorzy się jeszcze nie wyprowadzili? Elise popatrzyła na niego
z uśmiechem.
- Wyprowadzili się, te meble są własnością Emanuela.
- Nie moją, tylko naszą - poprawił ją.
- A można wejść do środka? - zapytał Peder, stąpając na palcach. Kristian i
Evert weszli ostrożnie za nim. Skierowali się prosto w stronę bufetu, by popatrzeć na
stojące na nim ozdoby.
Emanuel tymczasem zwrócił się do Elise ze słowami:
- A teraz największa niespodzianka!
- Jeszcze jedna? - Elise popatrzyła na niego przytłoczona nadmiarem wrażeń.
- Mama i ojciec przyjadą na chrzciny!
Zmusiła się do uśmiechu, bo w głębi serca miała nadzieję, że uniknie
spotkania z teściową. Nie chciała mu jednak psuć radości.
- To wspaniale, Emanuelu! Nie miałam nawet odwagi na to liczyć.
Objął ją i przytulił.
- Wszystko dzięki temu pięknemu listowi, który wysłałaś do ojca. Tak cię
kocham, Elise. Sprawiłaś, że znów chce mi się żyć. Czuję się, jakby znów zaświeciło
nam słońce, niemal tak samo jak przed dwoma laty.
Mogło nam świecić przez cały czas, gdyby nie... - pomyślała, ale szybko
odsunęła od siebie tę myśl.
Woźnica, który przyjechał z Ringstad, miał pozostać w Kristianii przez sobotę
i niedzielę, żeby im pomóc przy przeprowadzce. Zatrzymał się u swojego brata na
Arendalsgaten. Elise przypomniała się przeprowadzka z Andersengarden do domu
majstra, kiedy przewozili meble wózkiem i po trochu nosili swój dobytek. Najgorzej
było znieść po schodach, a potem wnieść na poddasze łóżko mamy. Wszyscy
podtrzymywali i pomagali. Teraz Elise mogła pozostawić noszenie mężczyznom i
chłopcom, a sama zajęła się dziećmi i powoli układała wszystko na miejsce.
Jensine spała w wózku, który Elise postawiła w ogródku na tyłach domu.
Kiedy pozostali udali się z powrotem w stronę Beierbrua, Elise wzięła Hugo za rękę i
zerknąwszy na Jensine, dokładniej obejrzała ogród. Czuła, jak rozpiera ją radość.
Wyobraziła sobie, jak pięknie będzie tu latem, gdy wszystko się zazieleni, a krzewy
zakwitną. W ciepłe letnie dni usiądą sobie pod rzucającymi cień drzewami i popijając
kawę przy małym okrągłym stoliku, zerkać będą na Hugo, który będzie sobie
wędrował, i na śpiącą na świeżym powietrzu Jensine.
Przeleciał z bzykiem trzmiel, a żółty motyl zatańczył bezgłośnie między
drzewami. Wiosna nadeszła w pełnym rozkwicie, niebawem nastanie lato, a widmo
mroźnej zimy, chłodnych nocy i odmrożeń wydawało się bardzo odległe. Elise
rozejrzała się wokół i westchnęła zadowolona, przekonana, że tu, na Hammergaten,
czeka ich wszystkich dobre życie.
Postawiła Hugo na ziemi.
- Chodź! Chodź! - zawołał ożywiony malec, który wciąż trzymał się jeszcze za
rękę, ale spodziewali się, że lada moment zacznie chodzić sam. Pozwoliła mu
prowadzić i wnet obeszli dom i skierowali się w stronę rabatek.
- A dokąd ty idziesz, Hugo? Chcesz wyjść na ulicę i popatrzeć, czy nie jedzie
wóz? Chcesz zobaczyć konika?
- Prr, prr! - odpowiedział zadowolony wesołym głosem.
Uliczka była cicha i spokojna. Rzadko tędy jeździły jakieś pojazdy. Pozwoliła
synkowi iść tam, gdzie chce. Trzymała go za obie rączki, a on kroczył, kołysząc się
zabawnie.
Słońce przygrzewało przyjemnie, a w koronach drzew uwijały się ptaki, które
przyleciały z ciepłych krajów. Mignęła jej pliszka, usłyszała pogwizdywanie kosa i
ś
piewne nawoływanie zięby. Zauważyła też rudzika, jak również sikorki bogatki i
sikorki modre.
Na gałęzi tuż obok nich usiadł jakiś duży ptak.
- Popatrz, Hugo, wrona!
- Szroka - stwierdził stanowczo malec.
Elise przyjrzała się dokładniej i rozpromieniła się. Hugo miał rację,
rzeczywiście to sroka.
Ulicą nadchodziła jakaś para. Elise popatrzyła na nich, bo wydali jej się tacy
szczęśliwi. Szli pod rękę, rozmawiali i śmiali się, całkowicie pochłonięci sobą. Nagle
poczuła ukłucie w sercu na widok mężczyzny, bo trudno się było pomylić co do
koloru jego włosów, mimo że na głowie miał czapkę. Elise pośpiesznie nachyliła się,
by wziąć Hugo na ręce i odejść, ale było już za późno.
- Pani Ringstad?! - zawołała Helene Fryksten zaskoczona, bo skąd mogła
wiedzieć, że się tu przeprowadzili.
Elise nie potrafiła zdobyć się na nieuprzejmość, odwróciła się więc niechętnie
w stronę Ansgara i Helenę, którzy pośpiesznie zbliżyli się do niej.
- To naprawdę Hugo? - szczebiotała Helenę. - Och, jak on urósł! Już się
nauczył chodzić?
- Ma piętnaście miesięcy, więc to nie tak wcześnie. - Elise słyszała, jak
odpychająco zabrzmiał jej głos.
Helenę zerknęła na dom i zapytała:
- Czyżbyście się tu przeprowadzili?
Nie było sensu zaprzeczać. W każdej chwili spodziewała się Emanuela i
chłopców, którzy mieli przywieźć resztę dobytku.
- Tak, właśnie się wprowadzamy. Helenę nachyliła się nad Hugo.
- Witaj, maleńki. Pamiętasz mnie? Jakiś ty duży i jaki mądry! A jakie masz
piękne loki. Spacerujesz tu sobie z mamą?
Hugo stał nieruchomo i przyglądał się jej, a potem popatrzył na drzewo i
pokazał palcem, mówiąc:
- Szroka.
Helenę posłała Elise pytające spojrzenie.
- Właśnie zobaczył na drzewie srokę.
- Coś takiego! Rozpoznaje już różne gatunki ptaków. Mówiłam ci, Ansgar, że
masz bardzo inteligentnego syna.
Ansgar poczerwieniał i wyraźnie skonfundowany, przestępował z nogi na
nogę. Przyglądał się jednak Hugo z ciekawością.
Elise poczuła gniew i serce mocno zabiło jej w piersi. Czy ta kobieta musi jej
wciąż przypominać, że to syn Ansgara? Niebawem Hugo będzie na tyle duży, że już
będzie rozumiał, o czym się rozmawia, a ona nie ma najmniejszego zamiaru
opowiadać mu, kto naprawdę jest jego ojcem. Wzięła synka na ręce i odwróciwszy
się, rzuciła:
- Do widzenia.
- Ależ droga pani Ringstad, proszę nam pozwolić przywitać się porządnie z
chłopcem - napierała Helenę Fryksten. - Wiem, że rozmawiała pani z rodzicami
Ansgara. Słyszałam, że się zaprzyjaźniliście i ucieszyła panią ich pomoc. W tej
sytuacji musi pani pozwolić nam też kontaktować się raz po raz z dzieckiem. Przecież
to w końcu syn Ansgara. Elise poczuła, że palą ją policzki.
- O tym już raz rozmawiałyśmy, panno Fryksten. Mój mąż, Emanuel,
zaopiekował się Hugo jak własnym dzieckiem i nadał mu nawet imię po swoim ojcu.
O niczym więc innym nie chcemy nawet słyszeć! - rzuciła i skierowała się do furtki.
Helenę Fryksten chwyciła ją mocno za ramię.
- Doprawdy, jest pani bezwzględna, pani Ringstad. Proszę popatrzeć na
Ansgara, jak mu błyszczą oczy. Czy nie potrafi pani zrozumieć, przez co on
przeszedł? Nie jest pani w stanie wczuć się w jego sytuację? Jak to jest być ojcem
dziecka, którego nie wolno mu widywać. Powinna się pani wstydzić! Nie rozumiem,
jak może być pani taka nieprzejednana. Czy takim się człowiek staje, kiedy los go
zbyt hojnie obdarza? Urodziła pani przecież niedawno drugie dziecko. Słyszałam, że
dostała pani posadę urzędniczki w biurze majstra Paulsena, a pani mąż jest kancelistą
w zakładach Myren. A teraz jeszcze na dodatek przeprowadza się pani do tego
uroczego domu wraz z mężem, który do pani wrócił. Można by sądzić, że człowiek
obdarzony tyloma łaskami ma w sobie więcej pokory. Pani tymczasem stała się
bardziej bezwzględna. Proszę popatrzeć, jak żyją inne robotnice tu, nad rzeką Aker.
Rodziny dwunasto - , a nawet czternastoosobowe zajmują jednoizbowe mieszkania z
małą kuchnią. Wiele kobiet ma mężów pijaków, inne owdowiały i same utrzymują
gromadkę dzieci. Wokół pełno jest biedy i nędzy, cierpiących dzieci, które nie
wychodzą z domu, bo nie mają butów albo ubrań. Które nie uczą się, bo muszą
zarabiać na utrzymanie, które chorują od gęstego kurzu w fabrycznych halach. Brak
pani współczucia?
Elise poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios w pierś. Dławiło ją w gardle, za
nic w świecie jednak nie zamierzała pokazać tej Helenę, że przejęła się jej
oskarżeniami. Wyrwała się i bez słowa pobiegła za róg domu do kuchennych drzwi.
Wpadła do salonu, posadziła Hugo na podłodze i osunęła się na miękkie krzesło.
Ukrywszy twarz w dłoniach, wybuchnęła płaczem.
Uspokoiła się dopiero, gdy usłyszała szybkie kroki na zewnątrz. Zerwała się
gwałtownie, wytarła nos i oczy. Pochylona nad bufetem, udawała, że coś układa, gdy
do środka wszedł Emanuel.
- Spotkałem kogoś na ulicy - odezwał się wzburzonym głosem.
- Tak? - rzuciła, nie odwracając się.
- Nie udawaj, Elise. Mówili, że z tobą rozmawiali. Odwróciła się do niego, z
trudem hamując gniew. Czy on sądzi, że z własnej woli ucięła sobie z nimi
pogawędkę?
- Rozmawiali? To niezbyt trafne słowo. Pojawili się nagle, gdy wyszłam z
Hugo przed furtkę. Gdy ich zauważyłam, chciałam szybko wrócić do domu, ale mnie
zatrzymali. A potem ona zasypała mnie oskarżeniami, że jestem bezwzględna i
nieprzejednana, nie pozwalając Ansgarowi widywać się z Hugo. Wiedziała o mnie
wszystko, nawet to, że podjęłam pracę w biurze majstra Paulsena. Zarzuciła mi, że
brak mi współczucia dla innych robotnic, bo dostaję od losu wszystko, czego chcę.
Zatrzęsłam się z gniewu, a kiedy wreszcie uwolniłam ramię z jej uścisku, przybiegłam
do środka.
Twarz Emanuela złagodniała.
- Biedna Elise! Płakałaś? - Objął ją i przytulił. - Nie miałem pojęcia, że tak to
wyglądało. Ta kobieta pogratulowała mi nowego domu i powiedziała, że odbyłyście
długą rozmowę. Sądziłem więc, że dobrowolnie ucięłaś sobie z nimi pogawędkę i
pozwoliłaś im przywitać się z Hugo.
Chciała go spytać, jak mógł sobie w ogóle coś takiego pomyśleć, ale
zrezygnowała. To miał być radosny dzień, nie pozwoli więc, by go zepsuły jakieś
upiory z przeszłości. Uwolniła się z objęć Emanuela i oświadczyła:
- Zapomnijmy o tym, Emanuelu! Ta kobieta ma nie po kolei w głowie. Jeśli
ośmieli się mnie nadal nagabywać, zagrozimy, że zgłosimy to na policji. Nie możemy
ryzykować, że zdradzi Hugo, kim dla niego jest Ansgar. Na szczęście na razie jeszcze
nic z tego nie rozumie. Nie pozwolę, by się dowiedział, że jego ojcem jest gwałciciel.
To by mu zniszczyło życie.
- Ale przyjęłaś pomoc od jego rodziców.
- To co innego. Ci mądrzy i rozsądni ludzie pragną jedynie naszego dobra.
Jestem pewna, że rozumieją sytuację i nie chcieliby, aby Hugo dowiedział się prawdy.
W tym samym momencie usłyszała głosy chłopców, więc pośpiesznie
zmieniła temat.
- No, jak poszło? Wszystko już ze sobą zabraliście? Przytaknął.
- Nie było tego tak dużo. Najwięcej miejsca zajęło składane łóżko chłopców i
sienniki. Ubrań nie macie wiele, a stół kuchenny i stołki zostawiliśmy Hildzie i
Reidarowi, zresztą wszystkie naczynia kuchenne także. Carlsenowie mają zbędny stół,
który możemy od nich wziąć. Ustawimy go w kuchni. Mają też krzesła kuchenne.
Poza tym pani Carlsen zapakowała całe pudło filiżanek i naczyń, które zamierzała
oddać do Armii Zbawienia, ale powiedziała, że jeśli chcemy, możemy sobie zabrać.
Carlsenowie starają się, jak mogą, by nam zadośćuczynić za to, co się stało. Czują się
winni.
- A co na to wszystko mówi Karolinę?
- Nie ma odwagi odzywać się za wiele. Przestraszyła się ojca, który zagroził,
ż
e ją odeśle na pensję dla panien.
Kiedy nadszedł wieczór, prawie wszystko znajdowało się już na swoim
miejscu.
- Czasami skromny dobytek bywa zaletą - uśmiechnął się Emanuel. - Kiedy
sobie pomyślę, co by było, gdyby mama z ojcem kiedyś musieli wyprowadzić się z
Ringstad, ogarnia mnie przerażenie. Na samym strychu i w piwnicy nagromadziło się
tam przez pokolenia tyle różnych gratów.
- Myślisz, że ciotka Ulrikke też przyjedzie na chrzciny?
- Tak, wydaje mi się to oczywiste, skoro będą oboje rodzice.
- Ta uroczystość będzie dla mojej mamy ciężkim przeżyciem. Opowiadałam
ci, że z wyprzedzeniem sprawiła swemu dziecku szatkę do chrztu i w nią ubrała
malutką do trumny?
Pokiwał głową z powagą.
- Obawiam się tego pogrzebu. We wtorek, tak?
- Tak, zastanawiam się, czy zwolnią mnie z pracy.
- Oczywiście, że muszą cię zwolnić na pogrzeb twojej przyrodniej siostry.
Podniosła na niego zdumiony wzrok.
- Przyrodnia siostra? Nie myślałam o niej w ten sposób.
- Jak to? - popatrzył na nią zdziwiony. - Przecież to dziecko twojej mamy.
Pokręciła głową nad własną bezmyślnością.
- Dziwne, ale często nie myślę o mamie, że to moja mama. Teraz traktuję ją
jak mamę Anne Sofie. A kiedy zobaczyłam to martwe maleństwo, nawet nie przyszło
mi do głowy, że to moja siostra.
Siedzieli na sofie, zmęczeni przeprowadzką. Za oknami słońce chyliło się ku
zachodowi, w pomieszczeniu zrobiło się chłodniej. Chłopcy pobiegli na błonia,
Jensine już spała przewinięta i nakarmiona na noc, a Hugo też już leżał. Najmłodsze
dzieci Elise i Emanuel umieścili u siebie w sypialni, drugą sypialnię zajęli Peder i
Evert, a Kristian dostał najmniejszy pokoik tylko dla siebie. Na razie nie mieli jeszcze
łóżka dla Hugo, bo w domu majstra spał w jednym łóżku z nią, póki co więc złączyli
dwa stare wiklinowe fotele, które zostały po poprzednich lokatorach. Emanuel miał
jednak nadzieję, że dostaną łóżeczko dziecinne schowane na strychu u Carlsenów.
Elise z niechęcią myślała o nocy. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci, że
Emanuel żył z Signe. Odnosiła wrażenie, jakby miała pójść do łóżka z mężem innej
kobiety. Wiedziała, że to głupie, a nad Aker wiele kobiet musiało przejść do porządku
dziennego nad tym, że ich mąż je zdradził. Tylko że raczej żadna z nich nie przeżyła
sytuacji podobnej do tej, że mąż wziął sobie inną kobietę jak swoją żonę, a kiedy ten
związek się rozpadł, wrócił z powrotem na łono rodziny.
- Jesteś zmęczona? - odezwał się ze współczuciem.
- Tak, okropnie. Nie pojmuję, dlaczego całkiem opadłam z sił, skoro to wy
dźwigaliście najcięższe rzeczy.
- Z pewnością przeprowadzka do innego domu stanowi dużą zmianę w życiu.
Kobiety odczuwają to silniej niż mężczyźni. W końcu to one przecież spędzają w
domu całe dnie, podczas gdy mężczyźni idą do pracy.
Uśmiechnęła się.
- Kto spędza w domu całe dnie?
- Rzeczywiście, opowiadam bzdury - zreflektował się i roześmiał. - Nie
miałem na myśli rodzin robotniczych. A słyszałaś, że kobiety mają niebawem uzyskać
prawo głosu na takich samych warunkach jak mężczyźni? To znaczy te wszystkie,
które zarabiają minimum czterysta koron rocznie.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- W takim razie ja też będę mogła głosować, bo przy pensji wynoszącej
trzydzieści pięć koron miesięcznie, rocznie zarobię czterysta dwadzieścia koron.
- Idą zmiany, Elise. Kobieta może już zostać nawet sędzią. Słyszałem, że
wkrótce do egzaminu adwokackiego przystąpi pierwsza kobieta. Ale są i tacy, którzy
domagają się dostępu kobiet także do innych urzędów państwowych. Naturalnie prócz
takich jak: minister, pastor, dyplomata, konsul i oficer. Dopiero by to było, gdyby
jakaś kobieta zasiadła w rządzie! - Zaśmiał się.
Zamilkli. Przypomniało jej się, jak zostali z Emanuelem uwięzieni na noc w
komórce. Mimo że wciąż kochała Johana, czuła coś, gdy leżała wtulona w Emanuela
pod jego zimowym płaszczem. Może mogłaby przywołać z powrotem tamte
doznania?
- Słyszałaś, że został wprowadzony pisemny egzamin maturalny w Umdsma.
Spojrzała na niego i pokręciła głową.
- Wymaga się, by maturzyści znali obie obowiązujące odmiany języka
norweskiego. Równocześnie w riksmal wprowadzono zmiany w ortografii,
zmierzające w kierunku odejścia od duńskich form zarówno w pisowni, jak i w
gramatyce. Są nawet tacy, którzy chcą, by te dwa języki, landsmal i riksmdl,
stopniowo zbliżyły się do siebie, choć pojęcia nie mam, jak oni zamierzają tego
dokonać - zaśmiał się.
Elise wiedziała, że powinna słuchać uważnie tego, co mówi, bo może to jej się
przydać w pracy w biurze, ale po pierwsze była zbyt zmęczona, a po drugie myślami
krążyła wciąż wokół tego, co ją czekało w nocy.
- Debaty językowe wywołują wiele emocji - ciągnął, choć niemożliwe, by nie
zauważył roztargnienia Elise. - Powiada się, że zwolennicy landsmal chcą
zmonopolizować nastroje narodowe, natomiast zwolennicy riksmdl uważają, że im
przysługuje wyłączne prawo do kultury.
Znów zamilkli. Emanuel chyba zastanawiał się, czemu jest taka cicha.
- Rozmyślałem trochę nad tym twoim pisaniem, Elise. Byłem może nieco
niesprawiedliwy, odnosząc się niechętnie do tego, co sprawia ci wyraźną radość. W
druku ukazało się więcej utworów kobiet, niż przypuszczasz, ale one wszystkie
publikują pod pseudonimami. Na przykład Dikken Zwilgmeyer, Ragnhild Jolsen i
Ahzilde Prydz.
- Ja też używam pseudonimu.
- To znaczy, że książka wyjdzie pod innym nazwiskiem? - zapytał z wyraźną
ulgą.
- Tak myślę. Na razie jeszcze nikt z wydawnictwa się do mnie nie odezwał, ale
Johan pisał, że niebawem skierują do mnie list.
- Dobra wiadomość. Obawiam się, że inaczej spotkałabyś się z ostrą krytyką i
sprzeciwem. Ostatnio wyszła powieść pisarki Nini Roli Anker pod tytułem Lill -
Anna i inne, w której autorka zaatakowała zakłamanie, w jakim wychowywane są
dziewczęta z wyższych sfer, a równocześnie przedstawiła z dużym zrozumieniem
warunki życia robotnic. Różnica polega na tym, że te pisarki mają zupełnie inne
korzenie niż ty i dlatego są traktowane poważnie.
Przytaknęła, nie mając ochoty dyskutować z nim na ten temat. Nie tylko
pisarki miały inne korzenie, Emanuel także pochodził z innego świata. Łatwiej
rozmawiało jej się z Johanem. On ją rozumiał.
Emanuel zerknął przez okno.
- Czy chłopcy nie powinni już wrócić? Za chwilę mają iść spać.
W tej samej chwili w korytarzu rozległy się szybkie kroki i radosne chłopięce
głosy.
- Wiesz co, Elise? - Peder wpadł z impetem do salonu czerwony na twarzy i
spocony, z czapką na bakier, cały powalany piachem i trawą. - Wygrałem! Bawiliśmy
się w podbijanie kraju i ja wygrałem, chociaż bawili się z nami też starsi chłopcy.
- Gratuluję, Peder - uśmiechnęła się Elise. - Ale teraz już szybko jedzcie
kolację i kładźcie się spać. Jest późno.
Emanuel popatrzył na Pedera z głęboką zmarszczką u nasady nosa.
- Nie wiesz, Peder, że wchodząc do salonu, należy zawsze zdejmować czapkę?
- Przepraszam - Peder pośpiesznie ściągnął nakrycie głowy.
Z piętra doleciał płacz dziecka. Elise zerwała się, ale Kristian zajrzał przez
drzwi i rzucił:
- Pójdę do nich na górę.
Elise siadła z powrotem na sofie ze słowami:
- Ten Kristian to naprawdę dobry chłopak! Co rusz oferuje mi pomoc przy
dzieciach.
Emanuel uśmiechnął się.
- Należy ci się chwila odpoczynku. Dobrze go wychowałaś, Elise. Ale
powinnaś być nieco surowsza wobec Pedera.
Chłopcy zjedli posmarowane kanapki i zniknęli na piętrze. Jak to przyjemnie
brzmiało: „na piętrze”. Co prawda nie widziała specjalnej różnicy pomiędzy
poddaszem w domu majstra a tym, ale skoro Emanuel mówił „piętro”, to i ona może.
W domu majstra mieli tylko jedno duże pomieszczenie na poddaszu, a tu góra była
podzielona na trzy izby, może więc dlatego pasowało tu inne określenie.
Słysząc, jak chłopcy rozmawiają i chichoczą, cieszyła się razem z nimi. Byli
tacy dumni, że mają osobne sypialnie, zwłaszcza Kristian.
- Ale im tam wesoło! - Uśmiechnęła się do Emanuela. Objął ją ramieniem i
szepnął:
- Może i my byśmy też wnet zasmakowali trochę radości? Elise przytaknęła,
ale nie potrafiła udawać, że nie może się doczekać tej chwili.
- Najlepiej poczekajmy, aż usną. Pocałował ją w policzek.
- Masz rację. Nie mam ochoty, by nas zaskoczyli w pierwszą noc po moim
powrocie do domu. To będzie taka nasza noc poślubna - dodał szeptem.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
U chłopców było już całkiem cicho, gdy przemknęli się na górę. Jensine i
Hugo spali mocno.
Elise rozebrała się pośpiesznie, włożyła cieniutką poprzecie - raną koszulę
nocną i wsunęła się do łóżka. Emanuel potrzebował więcej czasu, by zdjąć ubrania,
wyjąć zegarek na łańcuszku z kieszeni kamizelki i odpiąć w niej wszystkie guziki,
zsunąć szelki i gumki podciągające rękawy koszuli. Na dworze było już całkiem
ciemno, ale dzięki lekkiej poświacie od ulicznej latarni gazowej w sypialni nie
panował kompletny mrok i dało się rozróżnić kontury.
Elise zamknęła oczy, starając się rozluźnić. Chyba nie będzie tak źle,
przekonywała siebie. Przecież wcześniej nie odczuwałam niechęci. Nagle
przypomniało jej się zdarzenie, o którym całkiem zapomniała. Emanuel zdenerwował
się o coś, a może coś go wzburzyło, i był wobec niej gwałtowny i brutalny. Na co
dzień zazwyczaj miły i troskliwy, w łóżku czasami zachowywał się zupełnie jak obcy
człowiek.
Może byłoby łatwiej, gdybym spróbowała przywołać nastrój tamtej nocy,
kiedy zostaliśmy zamknięci w komórce? Nie znałam go wtedy jeszcze dobrze. Byłam
strasznie speszona, gdy musiałam się na nim położyć, ale gdyby nie to, kto wie, czy
nie zamarzlibyśmy na śmierć.
Powróciły we wspomnieniach urywki rozmowy.
„Jutro chyba się spalę ze wstydu, że spędziłam noc otulona twoim płaszczem”.
On odpowiedział: „Zwłaszcza że leżysz na mnie”.
Pamięta, że z początku sobie żartowali, ale potem pojawiło się coś innego.
Wyczuła narastające między nimi napięcie i zawstydziła się, że z jej powodu on,
oficer Armii Zbawienia, któremu nie wolno czuć pożądania, bo ślubował
wstrzemięźliwość seksualną, narażony jest na pokusy. Przez długi czas leżała na
wznak, ale ścierpła i musiała zmienić pozycję i wtedy przylgnęła przodem ciała do
jego brzucha. Wydawało jej się, że wciąż słyszy jego przerażony głos: „Co ty robisz?”
Poczerwieniała ze wstydu i usiłowała się podnieść, ale on ją przytrzymał. Później ich
rozmowa wciąż kierowała się na zakazane tory, mimo że bardzo się pilnowali.
Nagle w jej wspomnieniach pojawiła się inna twarz, twarz Johana, gdy żegnał
się z nią podczas ostatniego pobytu w domu. Nigdy nie zapomni jego słów:
„Wyjeżdżam, ale zostaniesz w moich myślach. Jesteś w nich w dzień i w nocy”.
Nie, nie wolno jej teraz myśleć o Johanie, to niewłaściwe. Teraz musi uczynić
wszystko, co w jej mocy, by między Emanuelem a nią ułożyło się jak najlepiej.
Przypomniała sobie znów noc w komórce i poczuła mrowienie w ciele.
Emanuel rozebrał się i wszedł pod kołdrę.
- Och, Elise, nie mogłem się doczekać tej chwili - jęknął. Miał na sobie
koszulę do spania, najwyraźniej nie do końca pewien jej reakcji. - Pozwolisz, bym
wziął cię w ramiona?
Gdy szeptem wyraziła zgodę, przywarł do niej tak gwałtownie, że z trudem
oddychała. Całując ją w czoło, szyję i w usta, zapewniał gorąco:
- Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem. Nie mogłem spać, moje ciało
płonęło żarem, którego nie dało się ugasić.
Obłudą z jej strony byłoby powtarzanie takich samych wyznań, leżała więc, w
milczeniu przyjmując jego pieszczoty i pocałunki, i wstydziła się tego, że nie może
doczekać się ich końca. Może gdyby się nieco włączyła, nie zdołałby się dłużej
powstrzymywać i poszłoby szybciej. Zadarł jej wysoko koszulę nocną, gładził nogi,
biodra i brzuch, powoli wsunął dłoń między uda, a potem jego ruchy nabrały
gwałtowności. Zaraz zauważy, że coś jest nie tak, jak powinno być, że nie jestem
gotowa go przyjąć, myślała w panice. Daremnie usiłowała przywołać obrazy, które
mogłyby jej pomóc obudzić pożądanie.
- Nie dam rady się dłużej powstrzymać - jęknął i wszedł w nią ostrymi i
gwałtownymi ruchami. Z początku sprawił jej ból, zacisnęła jednak zęby, dziękując w
duchu, że w ciemnościach nie widać jej twarzy. Po chwili jednak poczuła przebłysk
namiętności, ale na nic więcej nie starczyło czasu, bo nagle było po wszystkim. Ema-
nuel, dysząc ciężko, osunął się na nią i jęknął: - Jesteś najcudowniejsza na świecie,
Elise.
Dzięki Bogu nic nie zauważył.
Obudziła się w nocy, bo ktoś ją obrócił na brzuch. W pierwszej chwili się
przeraziła, zaraz jednak przypomniało jej się, że wprowadzili się do domu na
Hammergaten, a ona śpi z Emanuelem. Gładził jej ciało, szepcząc:
- Muszę, Elise. Muszę cię znów posiąść.
Zacisnęła mocno powieki. Chciała krzyknąć: „Nie!”, ale powstrzymała się z
trudem. Są przecież małżeństwem, nie wolno jej odmawiać mu tego, do czego ma
mężowskie prawo.
Pamiętała lato przed dwoma laty tuż po ślubie, gdy budził w niej coraz
silniejsze uczucia. Nawet wówczas odczuwała przesyt jego pieszczot. Zauważyła
jednak, że gdy przestaje myśleć i koncentruje się wyłącznie na nim, w krótkim czasie
i ją ogarnia pożądanie. Może teraz też jej się to uda.
Tylko że on zachowywał się jakoś inaczej, nie pamiętała go takiego. Nagle
przyszło jej do głowy, że pewnie nauczyła go tego Signe, z nią się tak kotłował.
Wywołało to w niej zrazu wstręt, ale mimowolnie ją to nieco podnieciło. Ze
zdumieniem zarejestrowała, jak zalewa ją fala pożądania.
- Mmm... czułem, że tym razem też było ci dobrze - wyszeptał już po
wszystkim. - Jesteś najcudowniejsza.
W tej samej chwili obudziła się Jensine, bo nadeszła pora nocnego karmienia.
Niedzielę spędzili na porządkach. Piękna pogoda utrzymała się, więc drugie
ś
niadanie zjedli w ogródku za domem przy okrągłym stole pozostawionym przez
poprzednich lokatorów. Emanuel uśmiechnął się zadowolony.
- Ale nam dobrze, Elise. Pomyśl tylko, tak będziemy spędzać wszystkie
niedziele przez całe lato. A jak nadejdą ciepłe wieczory, sięgnę po gitarę, a ty
będziesz śpiewać. Nie zapomniałem twojego czystego i dźwięcznego głosu.
Elise zaśmiała się.
- Wydaje mi się, że od tamtej pory, gdy chodziłam z tobą do Świątyni, prawie
nie śpiewałam, no poza Wigilią i pogrzebami.
- To ja dopilnuję, byś znów zaczęła śpiewać. Masz zbyt piękny głos, by się
marnował. - Rozejrzał się wokół. - Jutro wieczorem skopię grządki, zgrabię suche
liście i poprzycinam gałęzie jabłoni. Cudownie będzie znów popracować trochę w
ogrodzie. Lubię to zajęcie.
- A ja uszyję firanki w salonie. Widziałam w sklepie tkaninę z koronki. Chyba
ją kupię.
- Będzie ładnie. Jestem pewien, że mama też coś ze sobą przywiezie.
Opowiadałem im, jak wygląda nasz dom, i wiedzą, że brakuje jeszcze tego i owego.
Do chrzcin został tydzień. Mam nadzieję, że zdążymy doprowadzić tu wszystko do
porządku.
- Najpierw będzie pogrzeb w Kjelsas. Uff, myślę o tym z wielkim niepokojem.
- To, co się stało, jest bardzo przykre, ale może mimo wszystko tak będzie
lepiej dla twojej mamy? Jest już zbyt stara, by pielęgnować niemowlę. Wydaje się, że
już opieka nad córką Asbjorna wystarczająco ją męczy. A może dzięki temu pomyśli
częściej o dzieciach, które są u nas? Mówiłaś, że zmieniła się na lepsze, gdy
wytknęłaś jej zaniedbania. Wygląda jednak na to, że jest jej potrzebna kolejna lekcja.
- Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Hilda znosi to gorzej niż ja. Jest
rozgoryczona i twierdzi, że mama nas zawiodła. Ja natomiast o tym nie rozmyślam.
Straciłam matkę wtedy, gdy zachorowała na suchoty i gdy musiałam przejąć opiekę
nad rodzeństwem. Potem właściwie już nigdy nie oczekiwałam od niej niczego.
- Jesteś mądra, Elise.
- To nie ma nic wspólnego z mądrością. Po prostu nie chcę się zadręczać.
Człowiek zgorzkniały szkodzi przede wszystkim samemu sobie.
Obawiała się, ale i cieszyła, że w poniedziałek rano znów pójdzie do biura.
Polubiła tę pracę, nie mogła znieść jedynie towarzystwa panny Johannessen, która
przez cały tydzień była równie odpychająca i naburmuszona. Może z czasem się to
zmieni? „Potwór” przecież prędzej czy później oswoi się z myślą, że jej koleżanką z
pracy jest prosta robotnica. Niemożliwe, by ją to gniewało bez końca.
Przed głównymi drzwiami natknęła się na majstra Paulsena. Ukłoniła się, a on
uchylił kapelusza.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Ciekaw jestem usłyszeć, jak się pani u nas
podoba.
Nie widziała się z nim, odkąd podjęła pracę, i była z tego powodu
zadowolona, bo właśnie tego pytania obawiała się najbardziej.
- Bardzo lubię sporządzać listy płac. Zabawnie jest rozpoznawać tak różne
nazwiska. Wiele z nich brzmi dla mnie znajomo.
Roześmiał się.
- Po raz pierwszy słyszę, że ktoś lubi sporządzać listę płac. Większość uważa,
ż
e to strasznie nudne zajęcie. Czy panna Johannessen uczyła już panią pisać na
maszynie?
- Nie, jeszcze nie. Pierwszego dnia wyjaśniła mi natomiast, jak się używa
hektografu, tyle że dość pośpiesznie i niewiele z tego zrozumiałam.
Popatrzył na nią zdziwiony i zmarszczył czoło.
- Hektografu? Przecież pani nie będzie go używać.
- Nie? Zaśmiał się.
- Myślę, że nasza panna Johannessen chciała sobie z pani trochę zażartować.
Ale tak już jest, gdy przychodzi nowy pracownik, pani Ringstad. Wszyscy uwielbiają
dokuczać nowym. - Zaraz jednak spoważniał i się zamyślił. - Nie miałem jednak
pojęcia, że panna Johannessen ma takie poczucie humoru... - Uchylił raz jeszcze
kapelusza. - Do zobaczenia, pani Ringstad - oświadczył i pomaszerował dalej w
stronę schodów.
Rozmowa wcale nie podniosła jej na duchu. Zyskała natomiast dowód na to,
co podejrzewała przez cały tydzień. Panna Johannessen celowo jej wyłożyła zasadę
działania powielacza, żeby ją nastraszyć. Nie wróżyło to dobrze ich dalszej współpra-
cy.
Ku swemu zdumieniu zauważyła przy jednym z wolnych do tej pory biurek
młodego mężczyznę. Zarówno Reidar, jak i Emanuel twierdzili, że mężczyźni i
kobiety nie pracują w biurach w jednym pomieszczeniu. Mało tego, słyszała, że
kobieta nie może usiąść na fotelu, na którym chwilę wcześniej siedział mężczyzna.
Przyszła panna Johannessen i pośpiesznie zerknęła na swój kieszonkowy
zegarek, żeby skontrolować, czy Elise pojawiła się punktualnie, a następnie zwróciła
się do nieznajomego.
- To nasza nowa urzędniczka, o której panu opowiadałam, panie Samson.
Uśmiechnęła się do niego i Elise po raz pierwszy miała okazję zobaczyć
pogodne oblicze swojej przełożonej. Mężczyzna wstał i podał Elise rękę:
- Sigvart Samson, bardzo mi miło.
- Elise Ringstad - ukłoniła się.
Nie odezwał się więcej. Ogarnęła ją niepewność, czy powinna jakoś nawiązać
rozmowę. Nie pytał o to, jaką szkołę ukończyła, ale pewnie panna Johannessen już
mu wszystko opowiedziała. Zapadło kłopotliwe milczenie, w końcu Elise skierowała
kroki do swojego biurka i usiadła. W tym samym momencie zauważyła, jak panna
Johannessen mrugnęła do Samsona i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Elise
zdawało się, że słyszy jej myśli: „Sam pan widzi! Pochodzi z robotniczej rodziny i
pracowała jako prządka w fabryce. I co pan o tym sądzi?”
Postanowiła udać, że się niczego nie domyśla. Zyskać szacunek może tylko
sumienną pracą.
Panna Johannessen podeszła do niej wolnym krokiem.
- Pomyślałam sobie, pani Ringstad, że zacznie pani się dziś uczyć pisać na
maszynie. Właściwie powinna pani posiadać już tę umiejętność, przychodząc do nas.
Tego uczą w szkole handlowej. Mamy tu tyle pracy, że nie ma czasu na przyuczanie,
ale skoro majster Paulsen tak postanowił, to... - skrzywiła się. - Najpierw jednak
proszę wyczyścić lampy naftowe.
Odwróciła się i już miała wracać do swojego biurka, gdy coś jej się jeszcze
przypomniało.
- Poza tym teraz, gdy w naszym towarzystwie mamy też mężczyznę, do pani
obowiązków należeć będzie opróżnianie spluwaczki. No i straszny tu kurz. Proszę
najpierw powycierać kurze szczotką z piór.
Choć pracowała w pocie czoła, dopiero przed przerwą obiadową zdążyła
uporać się ze wszystkim, co jej zleciła panna Johannessen poza sporządzaniem list
płac.
Spoglądając na maszynę do pisania o nazwie „Liliput”, czuła, jak jej się pocą
dłonie. Panna Johannessen objaśniła jej wszystko tak szybko, że trudno było za nią
nadążyć, a sytuację dodatkowo komplikowało zdenerwowanie.
Odnajdywanie odpowiednich liter na klawiaturze zajmowało jej tyle czasu, że
w końcu panna Johannessen przyniosła wielką księgę opatrzoną tytułem „Formularze
i pisma” i poprosiła, by zamiast tego wprowadziła do tej księgi odręcznie umowy za-
kupu. I gdy wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej, Elise była wykończona i
przygnębiona.
Musiała jeszcze zapytać majstra, czy mogłaby się nazajutrz zwolnić na
pogrzeb. Ociągała się w nadziei, że panna Johannessen wyjdzie, bo nie chciała przy
niej pukać do gabinetu majstra. Ponieważ jednak przełożona nie zamierzała
najwyraźniej opuszczać biura, a Elise nie mogła dłużej zwlekać, bo sąsiadka, która
opiekowała się Jensine, już na nią czekała, nie miała innego wyboru.
Majster siedział za wielkim biurkiem z ciemnego drewna. Na środku blatu
znajdował się piękny komplet do pisania z dwoma kałamarzami, a obok srebrne
pudełko na cygara. Na ścianie za plecami majstra wisiały piękne dyplomy.
Podniósł wzrok znad papierów, a na widok Elise jego twarz rozjaśniła się w
uśmiechu. Dodało to jej odwagi.
- Przepraszam, że przeszkadzam, majstrze Paulsen, ale chciałam się
dowiedzieć, czy będę się mogła jutro zwolnić na pogrzeb. - Zauważyła, że przez jego
twarz przemknął cień przerażenia, dodała więc pośpiesznie: - Umarła córeczka mojej
mamy, żyła tylko parę dni.
Strach ustąpił miejsca uldze. Czyżby się przeraził, że coś się stało Hildzie albo
Isacowi?
- To smutne. Jak przyjęła to pani mama?
- Bardzo ciężko. Tyle przeszła w ostatnim czasie, najpierw choroba, potem
ś
mierć ojca.
Pokiwał głową.
- Pamiętam. Pociechą może być to, że ma was czworo. Mam nadzieję, że
potrafi to docenić.
- Owszem. Poza tym jej obecny mąż ma córeczkę z pierwszego małżeństwa.
- W takim razie mama powinna się cieszyć. Nie widzę powodu, by kobiety
rodziły zbyt wiele dzieci. Przeludnienie sprzyja biedzie i nędzy.
- Jest więc możliwe, bym zwolniła się jutro na kilka godzin?
- Oczywiście. Jak nauka? Liliput to podobno maszyna szybko pisząca, tak ją
przynajmniej reklamują. To niezwykłe, że od razu uzyskuje się gotowe pismo bez
sporządzania matrycy, prawda?
Elise przytaknęła, dodała jednak:
- Nie zdążyłam jeszcze zbyt wiele poćwiczyć, bo wcześniej musiałam
wykonać mnóstwo innych rzeczy.
Majster popatrzył na nią, a u nasady nosa utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Chyba nic nie jest pilniejsze od nauki pisania na maszynie?
Elise wpadła w zakłopotanie. Nie zamknęła za sobą porządnie drzwi, więc
panna Johannessen na pewno słyszy, o czym rozmawiają. W każdym razie jeśli
uważnie nasłuchuje.
- Zaraz po przerwie obiadowej będę dalej ćwiczyć, panie Paulsen - dygnęła i
wyszła.
Jak się słusznie domyślała, panna Johannessen stała tuż przy drzwiach zła jak
furia.
- Musiała pani opowiadać majstrowi, że zajmowała się czymś innym niż
pisanie na maszynie? Nic na to nie poradzę, że jest pani taka powolna i codzienne
czynności zajmują pani tyle czasu, że nie nadąża pani wykonać zleconej pani pracy.
Elise nie odpowiedziała. Szybkim krokiem opuściła biuro - i odetchnęła
głęboko dopiero, gdy znalazła się na schodach. Co za jędza!
Po powrocie do domu zastała list z duńskim znaczkiem pocztowym. Od razu
się domyśliła, że to nie od Johana, bo adres napisany był na maszynie.
Podziękowawszy za pomoc pani Jonsen, sąsiadce, która opiekowała się Jensine,
podekscytowana rozerwała kopertę. Pisali z wydawnictwa. Pogratulowali jej książki i
zaoferowali dwadzieścia pięć koron zaliczki. Elise zrobiła wielkie oczy: dwadzieścia
pięć koron! To tyle, ile zarabiała w trzy tygodnie, stojąc przy maszynie po dwanaście
godzin dziennie. A na dodatek otrzyma więcej, kiedy książka trafi do sprzedaży.
Wydawcy pisali także, że z wielką radością oczekiwaliby jej wizyty w Kopenhadze,
ale od Johana Thoresena dowiedzieli się, że niedawno urodziła dziecko i z tego
powodu nie może przybyć. Elise była wdzięczna Johanowi, że znalazł wiarygodną
wymówkę. Gdyby stać ją było na podróż i opłacenie niańki, wyjechałaby w jednej
chwili.
Oderwała spojrzenie od kartki i rozmarzonym wzrokiem popatrzyła przez
okno. Gdyby tak pojechać do Kopenhagi, poznać ludzi w wydawnictwie, a potem
spotkać się z Johanem...
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Pogrzeb dziecka mamy i Asbjorna był dla wszystkich ciężkim przeżyciem.
Widok maleńkiej trumny obłożonej kwiatami i rozdzierający płacz mamy zdawał się
niemal nie do wytrzymania. Wprawdzie Elise widziała już w swoim życiu niejeden
karawan z trumienką niknącą wśród czarnych draperii, bo ludzie nad rzeką przywykli
do takich obrazków, ale w Kjelsas, gdzie ludziom powodziło się lepiej, pogrzeb
maleństwa wywołał spore poruszenie. I chociaż mama z Asbjornem nie zdążyli
jeszcze poznać wielu sąsiadów w okolicy, kościół był wypełniony po brzegi, a Elise
jeszcze na żadnym pogrzebie nie widziała tylu kwiatów. Mama była niepocieszona, a
twarz Asbjorna wykrzywił grymas bólu i rozgoryczenia, Anne Sofie zaś, blada i
poważna, siedziała sztywno w pierwszej ławce i nawet się nie poruszyła.
Elise znów uderzyło, że dziewczynce nie jest chyba lekko, i pomyślała, że
mama, zamiast rozmyślać bez przerwy o utraconym niemowlęciu, powinna się raczej
skupić na Anne Sofie. Ale zdawała sobie sprawę, że łatwo doradzać, gdy się samemu
nie było nigdy w takiej sytuacji.
Gdy w kazaniu pastor nawiązał do słów Pana Jezusa: „Pozwólcie dzieciom
przychodzić do mnie. Nie zabraniajcie im, bo do nich należy Królestwo Niebieskie”,
mama rozszlochała się jeszcze bardziej. Widząc to, głęboko nieszczęśliwy Peder też
uderzył w płacz, a wówczas i Evertowi trudno było powstrzymać łzy. Hilda na pewno
myślała o krótkim życiu swojej córeczki, bo też wciąż podnosiła do oczu chusteczkę.
Na ławce tuż przed nimi siedziała jakaś kobieta, która zapewne również kogoś
straciła, bo łkała niemal tak głośno jak mama. Elise nie uczestniczyła nigdy w
pogrzebie, na którym popłynęłoby tyle łez. Ludzie znad rzeki przywykli do śmierci i
traktowali ją jak naturalny element życia. Kiedy matka sporej gromadki dzieci traciła
w wypadku męża, sąsiadki pocieszały ją, że przynajmniej nie ma dziesięciorga albo
dwanaściorga gąb do wyżywienia. A kiedy matce umiera małe dziecko, nie ma ona
ani siły, ani czasu na zbyt długą żałobę, bo całą swoją energię poświęcić musi na to,
by utrzymać przy życiu te, co pozostały.
Na kawę po pogrzebie zaproszono tylko ich i panią Evertsen. Rodzice
Asbjorna nie żyli, a inni krewni z Bekkelaget nie mieli możliwości przybyć. Może
ś
mierć noworodka nie poruszyła ich na tyle, by zadać sobie trud przyjazdu.
- Kiedy już kondukt żałobny odprowadził trumnę do grobu i została zasypana
ziemią, Elise ponownie zwróciła uwagę na starszą kobietę, która wyglądała na
głęboko nieszczęśliwą. Zerkała bez przerwy na mamę, Asbjorna i Anne Sofie. Elise
nie widziała jej nigdy wcześniej, więc uznała, że to pewnie jakaś nowa sąsiadka.
Asbjorn nie odstępował swojej bolejącej żony na krok i podtrzymując ją opiekuńczym
ramieniem, prowadził w stronę cmentarnej bramy. Anne Sofie została na chwilę sama.
Elise chciała do niej podejść, ale wówczas zauważyła, jak ta obca kobieta pochyla się
nad dziewczynką i coś do niej mówi. Anne Sofie spojrzała na nią zawstydzona i
pokiwała lekko głową. Kobieta pochyliła się jeszcze niżej i pocałowała ją w policzek.
Na pewno to jakaś wrażliwa osoba. Możliwe, że też zauważyła, iż dziewczynka
ostatnio pozostawiona była samej sobie.
Elise zwlekała przez chwilę, po czym podeszła do nich powoli.
Kobieta podniosła gwałtownie wzrok, a na jej twarzy odmalowało się
przerażenie. Chciała odejść pośpiesznie, ale Elise ją zatrzymała.
- Proszę nie odchodzić! Pomyślałam, że jest pani pewnie jakąś nową sąsiadką
mojej mamy, i miałam ochotę się przywitać.
Kobieta odwróciła głowę i popatrzyła w kierunku mamy i Asbjorna, którzy
zdążyli już odejść spory kawałek.
- Jestem babcią Anne Sofie - odezwała się kobieta po chwili z oczami pełnymi
łez: - Proszę mi wybaczyć, ale tak strasznie się stęskniłam za Anne Sofie. To moja
jedyna wnuczka, córka była jedynaczką.
- Pewnie jest pani bardzo ciężko. - Elise ogarnęło współczucie dla tej kobiety.
- Mieszka pani daleko stąd?
Kobieta pokręciła głową.
- Mieszkamy przy Anton Schjoths gate. Niedaleko Wzgórza Świętego Jana -
dodała, sądząc zapewne, że Elise nie zna okolicy.
Elise ogarnęło dziwne uczucie. Przypomniało jej się, że Asbjorn opowiadał im
kiedyś, że mieszkał przy Anton Schjoths gate razem ze swoją pierwszą żoną. Pewnie
razem z teściami? Ale przecież przed przeprowadzką do Kjelsas mieszkał z mamą i
córeczką właśnie w tamtej okolicy. Dlaczego nie pozwalał dziewczynce spotykać się z
dziadkami?
- Wolno mi zapytać, czy zna pani nową żonę Asbjorna? - zapytała kobieta
bardzo ostrożnie.
Elise poczuła się nieswojo. Czyżby to mama zabraniała Asbjornowi
utrzymywać kontakty z rodzicami pierwszej żony? Może nie należy się dziwić?
Pewnie jest zazdrosna o przeszłość męża, ale czy pomyślała o dziecku? Dlaczego
miałaby z tego powodu cierpieć Anne Sofie?
- Jestem jej najstarszą córką. Kobieta poczerwieniała gwałtownie.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Skąd miała pani wiedzieć. Czy to moja mama robi pani trudności?
Kobieta pośpiesznie pokręciła głową.
- Nie, nic takiego nie powiedziałam. Bardzo się cieszę, że Asbjorn ożenił się
ponownie. Był taki samotny i nieszczęśliwy po śmierci mojej córki. Cieszyłam się też,
ż
e Anne Sofie ma nową rodzinę. Spotkałam się z wnuczką raz już po przeprowadzce
do domu przy Beierbrua. Była taka radosna i zadowolona, opowiadała o starszych
chłopcach, z którymi się bawi, i o pluszowym misiu, pożyczonym od jednego z nich.
Zdaje się, że od Pedera?
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- Chłopcy bardzo polubili Anne Sofie. Ostatnio nie bywali tu, w Kjelsàs, bo
mama nie czuła się najlepiej, ale zimą często tu zaglądali. Za każdym razem cieszą się
na spotkanie z Anne Sofie.
- Jak to dobrze dla niej. Cieszę się, że udało mi się z panią porozmawiać, bo
bardzo się niepokoiłam. Kiedy dowiedziałam się, że pani mama jest przy nadziei,
trochę się lękałam. Bałam się, że Anne Sofie przeżyje kolejną tragedię, po raz drugi
straci matkę. Tymczasem straciła siostrzyczkę, choć na szczęście nie zdążyła jej
jeszcze pokochać.
Elise korciło zapytać kobietę o coś, ale nie była pewna, czy powinna. W końcu
nie wytrzymała.
- Czy to moja mama, czy Asbjorn sprzeciwia się pani spotkaniom z wnuczką?
Na smutną twarz wypłynął rumieniec.
- Nic dziwnego, że nie chcą, bym ich niepokoiła, w końcu jestem matką
pierwszej żony Asbjorna.
Elise skinęła głową ze zrozumieniem i wyjaśniła:
- Umówiłam się z Anne Sofie, że będzie mogła do nas przychodzić i bawić się
z dziećmi. Przeprowadziliśmy się niedawno na Hammergaten. Jeśli mi pani powie,
pod jakim numerem na Anton Schjoths gate pani mieszka, wyślę któregoś z
chłopców, by panią powiadomił, kiedy Anne Sofie nas odwiedzi. Może się pani
spotykać z nią u nas. Uważam, że nie powinno się uniemożliwiać dziadkom
kontaktów z wnukami.
Zauważyła, że oczy ciężko doświadczonej babci rozbłysły radością, zaraz
jednak radość w nich przygasła.
- Nie jestem pewna, czy Asbjornowi się to spodoba. W każdym razie najpierw
trzeba go zapytać.
- Porozmawiam o tym z mamą. Oczy babci Anne Sofie znowu zalśniły.
- To naprawdę wyjątkowo miło z pani strony, nie chciałabym jednak, by z tego
powodu powstały w rodzinie jakieś niesnaski.
- Moja mama ciężko chorowała na suchoty i przez długi czas leżała w łóżku, a
jej stan wciąż się pogarszał. Byliśmy pewni, że ją stracimy. Jednak dzięki pewnemu
wspaniałomyślnemu człowiekowi mama została umieszczona w sanatorium Grefsen i
cudem ozdrawiała. Długa choroba jednak bardzo ją zmieniła. Wcześniej była
nadzwyczaj pracowita i zręczna, pracowała w fabryce po dwanaście godzin dziennie i
miała czworo dzieci, którymi się opiekowała po powrocie do domu. Gdy zachoro-
wała, jako najstarsza przejęłam odpowiedzialność za braci. Siostra miała wtedy
szesnaście lat. Od tamtej pory matkuję im i ich utrzymuję. Nie potrafię właściwie
stwierdzić, czy to wina mamy, czy moja, że taki stan rzeczy się utrzymuje.
Dobrowolnie wzięłam na siebie odpowiedzialność za braci, a mama nie miała nic
przeciwko temu, by tej odpowiedzialności uniknąć. Może powinnam była ją zmusić,
by zdała sobie sprawę, że chłopcy są jej dziećmi, nie moimi. Po ślubie wraz z mężem
przeprowadziliśmy się do domu majstra, a mama i bracia razem z nami. Nadal przez
cały ten czas tylko ja się nimi zajmowałam. No a kiedy mama i Asbjorn się pobrali i
przeprowadzili, nawet nie rozważali możliwości zabrania chłopców ze sobą.
Mówiła z przejęciem, zdumiona własną szczerością wobec całkiem obcej
kobiety, ale czuła, że babci Anne Sofie należy się wyjaśnienie.
Zauważyła, jak twarz kobiety złagodniała i uleciał z niej smutek.
- Tak się cieszę, że mi pani o tym opowiedziała, pani...
- Ringstad, Elise Ringstad.
- Przyznaję, że trudno mi było pojąć, jak matka mogła się wyprowadzić od
swoich dzieci. Teraz jednak rozumiem wszystko o wiele lepiej. - Uśmiechnęła się
zakłopotana. - Jeśli się pozna przyczyny, łatwiej kogoś zrozumieć. Bardzo się bałam,
ż
e nowa żona Asbjorńa jest... - zamilkła, zagryzając usta.
- Rozkapryszoną egoistką - pomogła jej dokończyć Elise. - Mama kiedyś taka
nie była. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu dzieci. Gdy brakowało nam jedzenia,
mówiła, że nie jest głodna, a jeśli rzadko trafiało się coś smacznego, udawała, że nie
ma ochoty albo że ją mdli, by dla nas było więcej. Byliśmy dla niej najważniejsi.
Nigdy jednak nie wiadomo, jak poważna choroba wpłynie na człowieka. Jedni
nabierają pokory i wdzięczności, że przeżyli, inni wciąż lękają się, że mogą na nowo
zachorować, i zaczynają przesadnie dbać o siebie.
- Przemawia przez panią prawdziwa mądrość, pani Ringstad. Tak się cieszę, że
panią spotkałam. Ale widzę, że już wszyscy poszli, za chwilę zostaniemy tu same. -
Rozejrzała się wokół i dodała: - Niewiele tu grobów. Słyszałam, że kaplicę i cmentarz
otwarto tu dopiero przed paru laty. - Zerknęła znów na Elise i spytała: - Czy oni
mieszkają daleko stąd?
Elise pokręciła głową. - Nie, niedaleko, w willi „ Almsdorf „ poniżej hotelu.
Nie byłam tam wiele razy, ale to niedaleko stacji kolejowej Kjelsàs.
- To chyba duża i elegancka willa?
- Tak, ale oni wynajmują tylko jedno skrzydło na tyłach. Willa ma duży ogród,
jest tam też obora i stajnia. Wydaje mi się, że Anne Sofìe dobrze się tam czuje.
- Ale jak ona się dostanie stamtąd do państwa? To daleko.
- Mam nadzieję, że Asbjorn zgodzi się ją do nas przyprowadzać.
- Jeśli mu żona pozwoli.
Elise zrobiło się wstyd za mamę.
- Jeśli nie, to poproszę Kristiana, starszego z braci. On nigdy nie odmawia, gdy
go proszę o pomoc.
- Do widzenia, pani Ringstad. Nie potrafię wyrazić, jaką ulgę przyniosła mi
rozmowa z panią. Myślę o Anne Sofie dniem i nocą i bardzo za nią tęsknię. Rozumie
pani, ona jest taka podobna do swojej mamy! Zupełnie jakbym widziała swoją córkę
w dzieciństwie. - Jej oczy znów napełniły się łzami.
Elise patrzyła na nią z głębokim współczuciem.
- Czyż życie nie jest dziwne? - odezwała się. - W ubogich rodzinach
robotniczych dzieci rodzą się prawie co roku i rodzice dwoją się i troją, a i tak nie
dają rady, by zapewnić im byt. Gdzie indziej tymczasem rodzi się tylko jedno dziecko,
i jeszcze na dodatek umiera. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
- Święta racja! Nie ma sprawiedliwości. Jedyną pociechą jest to, że wszyscy
po śmierci trafimy do tego samego nieba. - Obie skierowały wzrok na niewielki
kopczyk obłożony kwiatami. - Tylko że niektórzy odchodzą za wcześnie - dodała z
westchnieniem.
Elise szła powoli za innymi w stronę willi „ Almsdorf”, a w głowie kłębiły jej
się najrozmaitsze myśli. Postanowiła odbyć poważną rozmowę z mamą, gdy minie
trochę czasu od śmierci i pogrzebu córeczki.
Miło było znów spotkać panią Evertsen, bo choć dom majstra stał nie tak
daleko od Andersengarden, to jednak rzadko się spotykały. Pani Evertsen zwykle
spacerowała w górę Sandakerveien po drodze do Sagene albo do mleczarni. Rzadko
kiedy wybierała drogę przez most Beierbrua i Maridalsveien. Minionej zimy ponadto
trochę niedomagała i w ogóle rzadko wychodziła.
- O, a co u ciebie, Elise? - zagadnęła dawna sąsiadka. - Słyszałam, że
zmieniłaś pracę. Czyżby hala fabryczna wydawała ci się nie dość dobra?
Elise uśmiechnęła się. Przygotowała się na to, że wiele osób przyjmie z
niechęcią, a nawet gniewem wiadomość o tym, że została urzędniczką. „Niech ci się
nie zdaje, że jesteś kimś”, brzmi znane powszechnie powiedzenie i takimi kategoriami
się tu myślało.
- Wie pani przecież, że kiedy wyszłam za mąż i urodziłam dzieci, nie mogłam
pracować dłużej jako prządka. W zeszłym roku na jesieni stałam za ladą w sklepie
wdowy Borresen w dole przy Telthusbakken, a jeszcze wcześniej byłam krawcową.
Kiedy jednak zaoferowano mi posadę w biurze, nie mogłam oczywiście odmówić.
- Ale dlaczego właśnie tobie? Może się mu spodobałaś? Elise usiłowała się
opanować, bo w końcu przyszli na stypę.
Nie wolno jej wpadać w gniew i złość, gdy mama jest taka zdruzgotana.
- A jakżeby inaczej? Przecież w innym przypadku nie zatrudniłby prostej
robotnicy.
Pani Evertsen popatrzyła na nią z zachłanną ciekawością i zapytała:
- Zauważyłaś to czy może powiedział ci o tym wprost? Elise uśmiechnęła się.
- Przecież ja tylko żartuję, nie domyśliła się pani? Majster potrzebował kogoś
do biura i zauważył, że potrafię ładnie kaligrafować. A może zapytał mojej
nauczycielki w szkole w Sagene i dowiedział się, że byłam najlepszą uczennicą w
klasie?
Nie wyglądało na to, by pani Evertsen dała się przekonać. Elise znała ją na
tyle, by wiedzieć, że sąsiadka wolałaby, aby było coś na rzeczy. Skupiłaby na sobie
uwagę, gdyby przyniosła taką nowinę.
Elise westchnęła. Prawie już zapomniała, jaka z tej pani Evertsen wścibska
plotkara. W pierwszej chwili, gdy ją ujrzała, naszły ją wyłącznie miłe wspomnienia z
Andersengarden. Pamięta, jak pani Evertsen siadała przy stole nad kubkiem kawy i
opowiadała nowiny z okolicy, zabawne i czasami ważne. Informowała na przykład,
komu potrzebna jest pomoc, a od kogo lepiej się trzymać z daleka.
Mama siedziała w fotelu, zdając się na córki, które częstowały gości kawą i
ciasteczkami. Gospodyni domu, którą Elise widziała tylko raz, gdy tu przyszła po raz
pierwszy, wydawała się cicha i dobroduszna. Okazała ogromne współczucie mamie i
Asbjornowi. Na stypę użyczyła im nawet swojego dużego salonu. Pomieszczenie było
piękne, na postumentach umieszczono wielkie paprocie w mosiężnych donicach, na
ś
cianach wisiały gęsto obrazy w owalnych czarnych ramach, a oprócz tego duży
haftowany obraz przedstawiający dom i ogród. Uśmiechając się skromnie, gospodyni
wyznała, że sama go wyhaftowała. W salonie stało dużo mebli, więc trudno było się
poruszać. Podłogę przykrywał gruby piękny dywan. Do ściany był przymocowany
stół, na którym leżały fajki, a między oknami wisiało duże lustro w złoconej ramie.
Gdy Elise nalała już wszystkim kawy, usiadła obok gospodyni, bo bardzo
chciała usłyszeć historię tej okolicy. Pani Muus, bo tak się nazywała gospodyni,
urodziła się i wychowała we dworze Nordre Äsen. Rozgadała się i już po chwili
dowiedzieli się, że to jej dziadek pomógł policji złapać złodzieja wszech czasów Ole
Pedersena Hoilanda po napadzie na Norges Bank, którego dokonał w 1836 roku.
Peder i Evert, którzy siedzieli w pobliżu, wyostrzyli słuch i rozszerzonymi
oczami wpatrywali się w panią Muus, która zachęcona skupioną na niej uwagą
chętnie opowiedziała, co się wtedy wydarzyło.
- Mój dziadek wybrał się na wzgórze niedaleko Disen, żeby zajrzeć do letniej
stodoły, z której podobno ukradziona siano. Kiedy tam dotarł, ze stodoły wybiegł
jakiś mężczyzna. Na parceli Bekkestua od poprzedniej jesieni mieszkał jeden z jego
komorników. Dziadek i towarzyszący mu pomocnik znaleźli w stodole ukryte
banknoty. Okazało się, że komornik był wcześniej strażnikiem w więzieniu w
Akershus i tam poznał Ole Pedersena Hoilanda, gdy ten odsiadywał swój wyrok.
Zrobiło mu się go żal, kiedy złodziej opowiedział mu, że tak naprawdę jest uczciwym
człowiekiem, a kraść zaczął tylko dlatego, że matka błagała go z płaczem, by zdobył
chleb dla rodziny, kiedy w domu zabrakło pożywienia. Od tego się zaczęło, żalił się
Ole Pedersen Heiland. Gdy już raz uznano mnie za złodzieja, niełatwo mi było się
uwolnić od tego piętna, więc równie dobrze mogłem kraść dalej.
Peder, choć dobrze wiedział, że nie należy przerywać dorosłym, jak zwykle się
zapomniał.
- I co było potem? Udało mu się uciec? Pani Muus uśmiechnęła się.
- Ole Pedersen Hoiland był nie tylko mistrzem we włamywaniu się, ale także
jak mało kto potrafił wydostać się z więzienia. Komornik pozwolił mu przenocować
w stodole, ale po kilku dniach złodziej został złapany i osadzony znów w areszcie,
skąd uciekł ponownie. Ukrył się wówczas w grocie tu, przy wzgórzu Grefsen. Jeśli
chcecie, pokażę wam kiedyś, w którym miejscu. Podobno nadal są tam ukryte
pieniądze. Wielu chłopców już próbowało je odnaleźć.
Peder i Evert wydali z siebie okrzyk radości.
Elise uciszyła pośpiesznie chłopców, widząc zagniewane spojrzenie mamy. Na
stypie nie należy się śmiać i bawić.
- No i co było dalej? - dopytywał się szeptem Peder. - Złapali go jeszcze raz?
Pani Muus przytaknęła, tym razem z powagą.
- Tak, ale za każdym razem udawało mu się uciec. To był miły i serdeczny
człowiek. Ojciec jednego mojego znajomego był w młodości woźnicą. Którejś
jesiennej nocy, gdy wracał do domu, zatrzymał go sympatyczny mężczyzna i poprosił,
by go kawałek podwiózł. Kiedy podróżny wychodził, podarował woźnicy srebrnego
talara i rzekł:
- To zapłata za podwózkę. Możesz teraz wszystkim przekazać pozdrowienia i
pochwalić się, że wiozłeś Ole Pedersena Hoilanda.
Peder miał oczy jak guziki i pytał z zapałem:
- Myśli pani, że on nadal siedzi tam w tej grocie? Pani Muus pokręciła z
uśmiechem głową.
- Nie, umarł ponad pięćdziesiąt lat temu. Zamknięto go w solidnej klatce w
lochach Akershus. Mieszkańcy Kristianii ciągnęli tłumnie, by zobaczyć więźnia za
kratkami. Ale choć wydawało się, że stamtąd nie ma szans ucieczki, zdołał się jakoś
podkopać i uciec raz jeszcze. Doniósł na niego krawiec. Ludzie, głęboko współczując
Ole Pedersenowi Hoilandowi, tak strasznie się wściekli na krawca, że omal go nie
zlinczowali. Tym razem więzień nie zdołał już wydostać się na wolność i odebrał
sobie życie. Tak więc, jak sami rozumiecie, chłopcy, przestępstwo nigdy nie popłaca.
Chłopcy jednak zdawali się nie słyszeć ostatnich słów pani Muus. Evert
zwrócił się do Pedera:
- Jak on zdołał zrobić dziurę w podłodze?
- Może miał w kieszeni nóż?
- Nie dałby rady się podkopać i uwolnić z celi, posługując się jedynie nożem,
to chyba jasne.
- To może skradł siekierę?
Twarz Everta rozpromieniła się, gdy dodał:
- A może jakiemuś innemu strażnikowi zrobiło się go żal i mu pomógł w
ucieczce?
Asbjorn podszedł do nich i rzucił półgłosem:
- Wydaje mi się, że wasza mama czuje się zmęczona. Chyba będzie lepiej, gdy
już sobie pójdziecie.
Elise podniosła się szybko i zagoniła braci:
- Chodźcie, chłopcy! - A zwracając się do gospodyni, dodała: - Żegnam, pani
Muus! Bardzo było mi miło panią poznać, szkoda, że w tak przykrych
okolicznościach.
- Dziękuję i nawzajem, pani Ringstad. Słyszałam o pani od mojej ukochanej
siostrzenicy, Helenę Fryksten. Jest panią zachwycona.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Tego dnia, gdy miał się odbyć chrzest Jensine, obudził ich rzęsisty deszcz.
Elise wyskoczyła z łóżka i wyjrzała przez okno.
- A ja miałam taką nadzieję, że usiądziemy sobie w ogrodzie. Emanuel
zagrzebał się w poduszkach i wyciągając leniwie ramię, rzekł:
- Poleź ze mną jeszcze trochę, Elise.
- Nie ma czasu, Emanuelu. Twoi rodzice przyjadą porannym pociągiem.
- Ale znajdziesz chyba chwilę, by mnie chociaż pocałować?
Pochyliła się nad nim, a on w tym samym momencie chwycił ją i pociągnął do
siebie na łóżko, zadzierając jej nocną koszulę. Leżała na brzuchu, kopiąc nogami, by
się uwolnić. Bała się, że usłyszą ich chłopcy. A jeśli Peder wpadnie z impetem do
ś
rodka, żeby podzielić się jakąś ważną nowiną?
Emanuel, przytrzymując jej ramiona, obrócił się tak, że znalazł się na
wierzchu, a ona pod nim.
- Emanuelu, proszę. Przecież w każdej chwili może pojawić się Peder.
Słyszałam, że chłopcy już się obudzili.
Zaśmiał się cicho.
- Ty kłamczucho, przecież jest całkiem cicho.
- Ale ja nie zdążę ze wszystkim. Nie nakryłam jeszcze do stołu.
- Czy stół jest ważniejszy ode mnie? Usiłowała się roześmiać.
- Owszem, akurat w tej chwili jest ważniejszy. Chwycił ją mocniej i podniósł.
- Niech pani tylko spróbuje mi uciec, pani Ringstad. - Obrócił ją i całując w
usta, sunął dłońmi po jej piersiach i dalej w dół ciała. - Muszę cię po prostu mieć,
cudna kobieto.
Zaczynała się powoli przyzwyczajać do tych jego powiedzeń. Musiał ją mieć
nieustannie. Czy on nigdy nie ma dość?
Czy z Signe też tak było? Ta myśl ją zabolała. Bo przecież Signe odchodziła
od zmysłów, gdy ją zostawił. Może ona też musiała go mieć? Może tylko ze mną coś
jest nie tak, zastanawiała się Elise.
Gdyby to był Johan... Z wysiłkiem powstrzymała się, by nie myśleć o tym. Nie
wolno jej o tym myśleć.
Kiedy Emanuel już postawił na swoim, Elise pośpiesznie umyła się zimną
wodą i włożyła odświętną sukienkę.
Emanuel leżał w łóżku i się jej przyglądał.
- Chyba niebawem będziesz sobie mogła wreszcie pozwolić na nową suknię -
stwierdził.
- Na razie dostałam dwie tygodniówki i chociaż bywają w sklepach eleganckie
suknie za jakieś siedemnaście koron, to gdybym sobie taką kupiła, nie starczyłoby na
jedzenie, opał i czynsz.
- Chyba zapominasz, że masz męża, który też zarabia.
- Owszem, ale prawie cała twoja ostatnia wypłata poszła na filcowy kapelusz i
kalosze. Poza tym palenie cygar też pochłania sporo pieniędzy.
- Przecież Basma nie kosztuje więcej niż dwa ore, gdy się kupuje na sztuki.
- Zdaje się, że wspominałeś, iż palisz Dubec, a one kosztują cztery ore.
- Wypominasz mi cztery ore - uśmiechnął się, jakby się z nią droczył.
Odwzajemniając mu uśmiech, odpowiedziała:
- Nie będę ci wypominać, jeśli natychmiast wstaniesz z łóżka i ubierzesz się,
nim zjawią się tu twoi rodzice.
W tym samym momencie wpadł Peder, jak zwykle zapominając zapukać, i
zawołał od progu:
- Elise! Emanuel! Już są! Emanuel wyskoczył z łóżka.
- Mówisz o moich rodzicach? Już przyjechali?
Elise pośpiesznie zeszła po schodach i otworzyła drzwi, zanim rozległo się
stukanie mosiężnej kołatki.
- Państwo Ringstad! Witamy serdecznie.
Rzucało się w oczy, jak bardzo mama Emanuela zmieniła się od ich ostatniego
spotkania. Wychudła i pobladła i zupełnie nie przypominała tej zarozumiałej osoby,
jaką Elise zapamiętała. Ale oczywiście nie omieszkała rozejrzeć się po salonie i
wyrazić zdziwienia, że dom nie jest większy, tyle że powiedziała to jakoś inaczej,
ciszej i bez pogardy w głosie.
Elise poprosiła, by usiedli, tłumacząc, że Emanuel będzie za chwilę gotowy.
Następnie wbiegła po schodach i poprosiła chłopców, by zeszli na dół i zabawiali
gości, gdy ona tymczasem ubierze Hugo. Przewinęła i nakarmiła Jensine piersią o
ś
wicie, ale potem córeczka zasnęła. Teraz wystarczyło więc owinąć ją tylko w kocyk,
który dostała w prezencie od sąsiadki, pani Jonsen.
Kiedy zmieniła pieluszkę Hugo i ubrała go, Kristian zniósł go na dół, a ona
sama wzięła na ręce Jensine. Zauważyła, że pani Ringstad zalśniły oczy, gdy
zobaczyła wnuczkę. Zachwiała się, wstając z krzesła, i przytrzymawszy się oparcia,
powiedziała:
- To naprawdę córeczka Emanuela...
Ku radości Elise pan Ringstad bardziej zainteresował się Hugo.
- A niech to! Tu jest nasz mały berbeć! Jak on wyrósł! Hugo podreptał do
niego i przytrzymując się kolana dziadka, by nie upaść, popatrzył na niego swoimi
wielkimi oczyskami.
- Pan?
Pan Ringstad roześmiał się.
- Oczywiście, że pan, a kto inny, mały rozbójniku. Chodź tu do mnie!
Siądziesz mi na kolanach?
Poklepał ręką po udzie, a Hugo natychmiast wyraził ochotę, by się wdrapać.
Gdy Ringstad mu pomagał usiąść, Hugo pociągnął go za łańcuszek przy kamizelce.
- Ostrożnie, to mój zegarek.
- Tik - tak - oświadczył Hugo, uśmiechając się od ucha do ucha. Zaraz też
dźwignął się na nóżki i chwycił Ringstada za nos. - Nos duzi.
Ringstad wybuchnął serdecznym śmiechem, aż mu się zatrząsł brzuch.
- Tak, tak, wiem, że jest duży. Słyszę to od dzieciństwa. Co jeszcze
zauważyłeś?
Na schodach pojawił się Emanuel, kończąc zapinać kamizelkę.
- Nie wiedziałem, że pociąg przyjeżdża tak wcześnie - tłumaczył się.
- A my nie wiedzieliśmy, że ty sypiasz tak długo - odparła z uśmiechem pani
Ringstad. - Ale należy ci się to, chłopcze. Tak ciężko pracujesz.
Elise pośpiesznie wyjęła filiżanki.
- Nic dla nas nie rób, Elise. Najedliśmy się przed samym wyjazdem z domu.
Ale biedaczek Emanuel z pewnością jest głodny.
Peder popatrzył na Emanuela przestraszony.
- Uderzyłeś się?
Emanuel popatrzył na niego, nic nie rozumiejąc.
- Dlaczego o to pytasz?
- No bo twoja mama mówi do ciebie „biedaczek”. Emanuel uśmiechnął się.
- Mamy już takie są, rozumiesz, Peder? Często powtarzają głosem pełnym
troski: „Biedaczku, mój kochany”. Zresztą wystarczy posłuchać Elise, jak z wami
rozmawia.
Peder nic nie odpowiedział, ale Elise domyśliła się, co sobie pomyślał.
Elise była bardzo ciekawa, czy mama zdoła się przemóc i przyjść na chrzciny
wnuczki zaledwie w parę dni po pogrzebie swojej maleńkiej córeczki. W kościele nie
zauważyła mamy ani Asbjorna, ale gdy wrócili do domu, stali przed domem i na nich
czekali.
Podobnie jak ciotka Ulrikke, która nocowała w hotelu, by nie zrywać się tak
wcześnie na pociąg. Na chrzestną matkę Elise poprosiła Annę, a Emanuel zapytał
Schwenckego, czy nie zechciałby zostać ojcem chrzestnym. Elise wyraziła
zdziwienie, że nie zapytał o to Carla Wilhelma, tłumaczył jednak, że Olga Katrine jest
przy nadziei i byłoby jej ciężko przyjść, a poza tym zapraszając Schwenckego, chciał
załagodzić nieporozumienie, jakie wynikło wówczas, gdy wyjechał bez uprzedzenia z
ojcem Signe.
I tym sposobem na uroczystości nazbierało się ni mniej, ni więcej, tylko
dziewiętnaścioro osób. Hugo i Isac siedzieli przy dziecinnym stoliku, który na tę
okazję Elise pożyczyła od Hildy. Jensine zasnęła w wózeczku, wyczerpana płaczem w
kościele, a ponieważ chłopcy i Anne Sofie mieli siedzieć razem z dorosłymi, do stołu
nakryto dla szesnastu osób. W salonie stał duży stół kuchenny, a od pani Jonsen Elise
pożyczyła kilka drewnianych krzeseł z oparciem. Trzy osoby siedziały na sofie i tym
sposobem miejsca starczyło dla wszystkich.
Tym razem w kuchni brakowało samarytanki mieszającej w garze lapskaus z
warzywami i z mięsem, tak jak na przyjęciu weselnym. Przez cały sobotni wieczór
Elise stała przy piecu i smażyła panierowane klopsy. Od powrotu z pracy, póki nie za-
snął, Peder marudził, że cieknie mu ślinka. Elise miała nadzieję, że wszyscy się
najedzą, bo do tego przygotowała dużo sosu, ziemniaków i kapusty. Na deser
zaplanowała mus jabłkowy polany zasmażką z tartej bułki, masła i cukru, a do tego
krem. Pani Jonsen okazała się aniołem. Upiekła ciasto do kawy i nawet nie chciała
zwrotu pieniędzy za składniki, mimo że wcale jej się nie przelewało.
Mama zachowywała się dzielnie aż do chwili, gdy podczas obiadu obudziła się
Jensine. Elise przyniosła dziecko do salonu ubrane w rodową szatkę do chrztu
Ringstadów. Na jej widok mama wybuchnęła płaczem i Asbjorn musiał ją
wyprowadzić na zewnątrz. A kiedy wreszcie wróciła, blada i zapłakana, nie tknęła
jedzenia i nie posmakowała nawet deseru. Wkrótce Asbjorn podniósł się od stołu i
oznajmił, że w związku ze złym samopoczuciem żony muszą już wracać do domu.
Zapytał Kristiana, czy nie sprowadziłby Karlsena, by ich odwiózł do domu konną
dorożką.
Elise nie pojmowała, dlaczego mama nie poczeka do końca obiadu.
Zauważyła, jak Kristian spogląda przeciągle na półmisek z klopsami, obawiając się z
pewnością, że zabraknie dla niego, gdy wróci, więc pośpiesznie uspokoiła go, że
zatroszczy się o to, by mu coś zostawić.
Kiedy podjechała dorożka, Anne Sofie nie chciała wstać od stołu, ale
upomniana surowo przez ojca nie miała odwagi dłużej protestować. Wybiegła z
salonu ze łzami w oczach. Tak rzadko miała okazję przebywać w towarzystwie innych
dzieci i Elise widziała, jak jej było wesoło, gdy siedziała pomiędzy Pederem a
Evertem. Szybko wyszła do kuchni, zapakowała dwa kawałki ciasta i wetknęła
dziewczynce do rączki, nim wyszła.
Wróciwszy do salonu, zauważyła zmianę nastroju wśród gości.
- Wydaje mi się, że twoja mama źle wygląda, Elise - odezwała się pani
Ringstad szczerze zatroskana.
Ciotka Ulrikke przybrała surowy wyraz twarzy.
- Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że mogłaby wytrzymać do końca obiadu.
Ku radości Elise Emanuel stanął w obronie swojej teściowej.
- Nie zapominaj, ciociu, że ona właśnie straciła dziecko. Ale ciotka Ulrikke
była bezlitosna.
- Przecież ona ma już czworo własnych dzieci i jedną pasierbicę. Ja nie mam
ż
adnego.
Peder popatrzył na nią swoimi oczami wielkimi jak spodki.
- Jak to, ani razu się pani z nikim nie gziła?
Ciotka Ulrikke zrobiła się purpurowa na twarzy, pani Ringstad była zaś
wyraźnie wstrząśnięta. Anna, Torkild i Schwencke nie wiedzieli, gdzie podziać oczy,
a Hilda wpadła we wściekłość. Wstała gwałtownie od stołu, szarpnęła Pedera i za
ucho wyprowadziła go do kuchni, gdzie go złajała tak, że aż było słychać w salonie.
Elise rozejrzała się wokół zawstydzona i wymamrotała:
- Bardzo przepraszam za Pedera, ale słyszy i uczy się takich rzeczy od
dzieciaków z ulicy.
Wtedy do jej uszu dobiegł dziwny odgłos i gdy spojrzała w kierunku, skąd
dochodził, zobaczyła pana Ringstada, usiłującego stłumić śmiech. Sięgnął po dużą
chustkę i udając, że czyści nos, wstał, wymamrotawszy „przepraszam”, i wyszedł.
Elise pośpieszyła do kuchni, by przynieść deser.
Przez okno widziała, jak Hilda tłumaczy Pederowi, jak powinny się
zachowywać grzeczne dzieci. Okno było uchylone, by na szybach nie osiadała para,
więc dolatywały do niej pojedyncze słowa.
- Nie wolno mówić na głos o takich sprawach, chyba rozumiesz.
- A dlaczego nie? - Peder nie był bezczelny, lecz po prostu był nieświadomy.
- Bo to brzydko.
- A czemu ludzie to robią, skoro tak jest brzydko?
- Bo... bo... - Hilda zająknęła się. Elise domyśliła się, że ma kłopoty z
wiarygodnym wyjaśnieniem. - Bo musimy. Inaczej nie rodziłyby się dzieci - wydusiła
wreszcie z siebie.
- A dlaczego ty i Elise musicie, a ciocia Ulrikke nie?
- Bo ona nie ma męża.
- To po co wychodziłaś za mąż? Jakbyś nie wyszła, to nie musiałabyś tego
robić.
- Ponieważ chciałam mieć dzieci, rozumiesz, głupku?
- Ale tobie się jakoś udało i nie musisz tego robić, prawda? - W głosie Pedera
pobrzmiewała radość.
Zapadła cisza. Peder ugodził Hildę w czułe miejsce. Bo siostra póki co nie
zaszła w ciążę z Reidarem.
Nagle Elise usłyszała konspiracyjny szept Pedera.
- Ty to masz szczęście, Hilda. Bo Elise się nie udało.
- A skąd ty o tym wiesz?
- Widziałem przez szparę w drzwiach.
Elise poczuła, jak oblewa się gorącym rumieńcem. Czyżby Peder zaglądał do
ich sypialni dziś rano, gdy Emanuel zdarł z niej koszulę nocną? Było już jasno.
Kiedy wniosła do salonu deser, pan Ringstad zdążył już wrócić i opowiadał
właśnie o tomiku Ogniowa orkiestra Hermana Wildenveya, a także o powodzeniu
poety u kobiet.
- Podobno kiedy Wildenvey wychodzi na scenę, omiatając swym
nieprzeniknionym spojrzeniem salę, wśród zgromadzonej tłumnie publiczności
przeważają rozmarzone damy - powiedział i zaśmiał się.
Elise domyśliła się, że stara się odwieść myśli gości od szokującego pytania
Pedera do ciotki Ulrikke. O dziwo, ciotka Ulrikke pierwsza podjęła temat i wyrecyto-
wała wiersz Wildenveya:
A oto mała Selma, doprawdy warta pieśni. To Selma, którą kocham, to Selma
tym razem.
I wnet potoczyła się ożywiona rozmowa o książkach i sztukach teatralnych,
które ostatnio zyskały popularność.
Schwencke widział sztukę Elias Kremmer Anthona B. Nilsena, a ciotka
Ulrikke podziwiała na scenie Hauka Aabela.
- Słyszeliście, co powiedział Hauk Aabel, gdy zobaczył rosyjski okręt w porcie
w Kristianii? - rzucił rozbawiony Ringstad. - Nie mógł pojąć, czemu litery napisane są
odwrotnie, i uznał, że Rosjanie zapewne pływają statkami, których kadłuby są
przewrócone na lewą stronę.
Schwencke pokiwał głową i też się roześmiał.
- Z niego to naprawdę wielki żartowniś. Podobno kiedyś ze sceny upatrzył
sobie pewnego zmęczonego gościa na widowni i zawołał: „Pan ma papier na twarzy”.
Publiczność zaśmiała się, a facet uśmiechnął się łaskawie w stronę sceny, kręcąc
energicznie głową, „Ależ tak!” - upierał się Aabel. „Na pewno ma pan papier na
twarzy. Przecież widzę worki pod oczami”. A następnie musnął palcami swoje
podkrążone oczy, przez co publiczność zaczęła się śmiać z niego, a nie z tamtego
mężczyzny.
Do rozmowy włączył się Torkild.
- A słyszeliście, że wynaleziono urządzenie, które zastąpi fonograf? Nazywa
się patefon i odtwarza z płyt przemówienia, pieśni i muzykę. Podobno jakość dźwięku
jest dużo lepsza niż z fonografu.
Pani Ringstad popatrzyła na niego zdumiona.
- A czy to nie jest to samo co gramofon? Torkild pokręcił głową.
- Strasznie hałasują te wszystkie urządzenia - odezwała się z przekąsem ciotka
Ulrikke. - Ja zdecydowanie wolę posłuchać koncertu fortepianowego.
- Ale gdy masz gramofon, możesz posłuchać śpiewającej Sary Bernhardt -
sprzeciwiła się pani Ringstad. - To najwspanialsza śpiewaczka na całym świecie.
Słyszeliśmy ją przed pięciu laty podczas jej światowego turnée. Wystąpiła wówczas w
Teatrze Narodowym. Ma cudownie czysty głos i znakomicie gra.
Schwencke potwierdził i dodał:
- Właśnie ukazały się w sprzedaży jej pamiętniki.
- Ale ona nie jest Norweżką - oznajmiła stanowczo ciotka Ulrikke.
Do salonu weszła Hilda, a za nią zawstydzony Peder ze zwieszoną głową.
- No, Peder - odezwał się dobrodusznie pan Ringstad. - Opowiesz nam trochę
o tym, co teraz robicie w szkole?
Peder nie miał odwagi podnieść wzroku. Najwyraźniej dotarło do niego, jak
strasznie się wygłupił, mówiąc coś tak niewybaczalnie brzydkiego. Zerknął błagalnie
w kierunku Everta, który jak zwykle w kłopotliwych sytuacjach przyszedł
przyjacielowi z pomocą.
- Wczoraj liniał przyłapał Krewetkę, jak czytał pod ławką Orle Oko podczas
lekcji religii. Liniał tak się zdenerwował, że wrzucił książeczkę do pieca i spalił. A
Krewetka kupił ją za dziesięć ore.
- Hmm... - mruknął pan Ringstad, przybierając surową minę. - Uważasz,
młody człowieku, że wolno czytać książeczki o Dzikim Zachodzie podczas lekcji
religii?
Evert pokręcił głową zawstydzony, ale dodał:
- Ale po co od razu je palić?
- Ten Liniał jest taki surowy?
- Rwie zarost z brody i wykrzykuje bez przerwy: „Wkujcie to! Wbijcie sobie
do głowy! Myśleć będziecie później!” Zgrywus mówi, że wkuliśmy na pamięć już tyle
wersetów psalmów, że jeszcze trochę, to wyjdą nam uszami.
Ringstad pochylił się nad nim i obejrzał uważnie jego lewe ucho.
- Rzeczywiście, chyba widzę, jak wystaje ci jeden krótki werset.
Evert przerażony złapał się za ucho.
Kristian nachylił się i coś mu szepnął, a wówczas na twarzy Everta pojawił się
wyraz ulgi.
Elise odetchnęła, gdy wszystkie dzieci były już w łóżkach, a ona też mogła się
wreszcie położyć tego wieczora. Emanuel poszedł wcześniej do sypialni i zapaliwszy
stearynową świecę, czekał na nią.
- Poszło nadspodziewanie dobrze, prawda? - zagadnęła. Pokiwał głową.
- Uważam, że było bardzo dobrze. Mama i ojciec wyglądali na zadowolonych,
z ust mamy nie usłyszałem nawet jednej krytycznej uwagi.
- Przeraziłam się, kiedy Peder zadał to okropne pytanie, ale widziałam, że twój
ojciec dusił się ze śmiechu.
Emanuel uśmiechnął się.
- To prawda, na samą myśl, że ciotka Ulrikke... - urwał i zaśmiał się cicho, po
czym wyciągnął do niej ramiona ze słowami: - Chodź tu, Elise. Czekam na ciebie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Johan stanął przed jedną z rzeźb w samym kącie pomieszczenia i zapatrzył się
na piękny posąg. Wyszedł pod pretekstem odwiedzenia Nowej Gliptoteki Carlsberga,
muzeum rzeźby antycznej obok Tivoli, ale tak naprawdę pragnął wyrwać się na
chwilę z domu. Nie żałował jednak, że tu przyszedł, bo rzeźba bardzo go
zainspirowała i podsunęła mu pomysł na własną. Przypominała mu nieco inną
pokazaną na fotografii i objaśnioną niedawno przez profesora rzeźbę Augusta Rodina
Metamorfozy Owidiusza, przywodzącą na myśl gorący akt miłosny. Profesor streścił
mu kilka poematów rzymskiego poety Owidiusza. Poematy, które przede wszystkim
wzbudziły zainteresowanie Johana, to Ars Amatoria - sztuka kochania i zdobywania
miłości, i Remedia amoris - lekarstwo na miłość, sposób, by się od miłości uwolnić.
Lekarstwo na miłość... Westchnął ciężko. Czy istnieje takowe i gdzie go
szukać? Zdawało mu się, że z każdym dniem jest coraz ciężej. Tęsknota za Elise
paliła go niczym otwarta rana i nie sądził, by cokolwiek mogło ją zaleczyć. Kiedy był
w domu sam, co zdarzało się rzadko, wyjmował kopię jej opowiadań, a czytając je,
miał wrażenie, że słyszy jej głos. Jeden znajomy kopista zrobił mu kopie na
powielaczu w swoim biurze, zanim Johan złożył rękopis w wydawnictwie.
Kosztowało go to majątek, ale było warto. Gdy czytał jej słowa i przyglądał się jej
starannemu pismu, odnosił wrażenie, że ma przy sobie jej cząstkę, może nawet tę
najważniejszą, jej myśli. Każde słowo przypominało mu o tym, jaka jest, bo
pokazywało jej sposób myślenia, dowodziło, co ją zajmuje i co ma dla niej znaczenie.
Każde opowiadanie utwierdzało go tylko w przekonaniu, co dotarło do niego już
wcześniej, że Elise jest kobietą stworzoną dla niego.
Wiedział dobrze, że bohema podważa sens tego, co dla niego było jedynie
słuszne, monogamię i wierność w miłości. Ale on różnił się od nich. Kiedy spotykał
się w kawiarni z artystami i pisarzami, a rozmowy schodziły na temat miłości między
kobietą a mężczyzną, nie zabierał głosu. Wyśmialiby jego poglądy, uznaliby za
staroświeckie i konserwatywne.
W dziedzinie sztuki natomiast w dużym stopniu zgadzał się Z tymi, którzy
chcieli, by sztuka odzwierciedlała rzeczywistość. To właśnie robiła Elise. Hans Jaeger
twierdził, że każdy człowiek powinien napisać powieść, w której zawarłby
szczegółowo wszystkie swoje przeżycia. Dopiero wówczas literatura nabrałaby
pełnego znaczenia dla społeczeństwa.
Nie zgadzał się jedynie z wolną miłością. Protestował, gdy rząd skonfiskował
powieść Albertine Christiana Krogha, natomiast nie miał odwagi uczynić tego samego
z Mężczyznami Garborga. Oburzyła go podwójna moralność i popierał walkę
studentów o swobodę wypowiedzi. Czuł się jednak podobnie jak Henryk Ibsen,
zniechęcał go brutalny ton, jakim się posługiwali.
Rozumiał Bjornsona, który walczył o swoje ideały, czystość życia rodzinnego,
wychowanie dzieci, a także zachowanie kontynuacji we wszelkim rozwoju, a
równocześnie rozumiał Jonasa Lie, który choć sprzeciwiał się bohemie, protestował
gorąco przeciwko konfiskacie książek.
Podeszła grupa, która chciała popatrzeć na rzeźbę, uznał więc, że powinien
ustąpić miejsca. Była niedziela, Agnes czekała na niego z obiadem, ale jego mdliło na
samą myśl, że będzie musiał z nią spędzić resztę dnia. Odkąd zaprzyjaźniła się z tymi
prymitywnymi przyjaciółkami, Karen Kristensen i Reginę Frederiksen, upodobniła się
do nich i stała się zupełnie nie do zniesienia. Miały pusto w głowach i interesowała je
jedynie moda, ilustrowane czasopisma dla kobiet i idiotyczne filmy w kinematografie.
Paliły cygara i piły wino, nosiły kolczyki, kręciły włosy i malowały usta na czerwono.
W ostatnim miesiącu Agnes wydała na kinematograf tyle pieniędzy, że zabrakło im na
czynsz i musiał poprosić o przesunięcie terminu zapłaty. Wcale się nie pytała go o
pieniądze, tylko brała z szuflady w komodzie i wychodziła, podrzucając małego Larsa
wdowie z pierwszego piętra, która chętnie zajmowała się dzieckiem. Kiedy ją pytał,
na czym była, z początku nie chciała się przyznać, dopiero po długich naleganiach
wyznała, że obejrzała komedię Uprowadzona w podróży poślubnej, a także Rywala i
pannę młodą. Z tego, co słyszał, niemoralne paszkwile. Oglądanie ich nie wychodziło
Agnes na dobre, bo ona i tak już dość swobodnie traktowała zasady moralne.
Próbował ją zainteresować czymś wartościowszym, dał jej nawet pieniądze na sztukę
Matczyna miłość z Ragną Wettergreen w roli głównej, ona jednak tylko prychnęła.
Wyszedł z muzeum równie przygnębiony, jak tu przyszedł. Wiosenne słońce
raziło w oczy po wyjściu z mrocznego wnętrza i przez chwilę musiał się
przyzwyczaić, by cokolwiek widzieć. Od strony Tivoli doleciały go głośne wybuchy
ś
miechu i wesołe głosy. Minęła go para młodych ludzi pod wielkim parasolem, którzy
uśmiechali się do siebie zakochani. Poczuł w ciele wiosenną słodycz niczym palącą
tęsknotę i pragnienie nie do ugaszenia.
Odruchowo skierował kroki w stronę kafejki, do której przychodzili studenci
rzeźby. Nie miał pieniędzy, ale liczył na to, że spotka kogoś znajomego, kto mu
pożyczy na kufel piwa. Potrzebował czegoś na wzmocnienie przed powrotem do
domu.
Nie zauważył jednak żadnej znajomej twarzy, więc zrezygnował. Ciężko
wzdychając, skierował swe kroki w stronę domu. Jeśli wykrzesze z siebie odrobinę
dobrej woli, na pewno nie będzie tak źle, próbował się pocieszać. Może Agnes
dotrzyma obietnicy i w niedzielę ugotuje coś smacznego na obiad? Była wyraźnie za-
wstydzona, że wydała na siebie tyle pieniędzy.
Nie mam wyboru, myślał. Agnes jest moją żoną, póki śmierć nas nie rozdzieli,
jest też matką Larsa, którego ubóstwiam. Zaszkodzę tylko Larsowi, Agnes i sobie
samemu, jeśli będę tak chodził skwaszony i naburmuszony niczym chmura gradowa.
Muszę się bardziej postarać, żeby rozwinąć w niej inne zainteresowania, opowiadać
jej więcej o swojej pracy, pozwolić jej uczestniczyć w tym, co mnie tak zajmuje. Co
ona poradzi, że jest taka? Całkiem podobna do swojej matki. To ja powinienem
skierować ją na inną drogę.
Ta myśl podniosła go nieco na duchu. Następnym razem, gdy będzie mu
marudzić, że chce iść do kinematografu, zaproponuje, że pójdą razem i wybierze coś
wartościowszego. A może w wolne wieczory poczyta jej na głos. Jest tyle
wartościowej literatury. Może z początku będzie ją to nieco nudzić, niewykluczone
jednak, że z czasem pogłębi swoje zainteresowania.
Dochodził do podwórza, szarego i smutnego, bez śpiewu ptaków i słońca. Z
ciemnymi oficynami, równie szarymi i brudnymi jak większość robotniczych
czynszówek. Kiedy zacznę więcej zarabiać, znajdziemy coś lepszego. Może jakiś
domek z kawałkiem zielonego ogródka?
Z bramy wyszedł młody mężczyzna, który spuścił nisko kapelusz i pośpiesznie
odszedł w przeciwnym kierunku, nawet nie zerknąwszy w stronę Johana. Mężczyzna
przypominał trochę Magnusa Hansena, ale niemożliwe, by to był on. Skąd wziąłby
pieniądze na podróż do Kopenhagi?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Wbiegał po schodach po dwa stopnie. Myśl, że przeprowadzą się, gdy zacznie
więcej zarabiać, poprawiła mu humor. Podobnie jak pomysł, by wieczorami czytać
Agnes na głos. Przecież powinni dzielić ze sobą wszelkie radości. Może z czasem
nawet skłoni ją do' zrozumienia, że pracuje się nie tylko po to, by zdobyć pieniądze na
utrzymanie, ale że to radość sama w sobie.
Agnes marzyła o tym, by być wielką damą i należeć do warstwy
mieszczańskiej. Chciała, by ją było stać na służbę i sama nie musiała nic robić.
Zazdrościła kobietom z zamożnych domów, które wydają polecenia służącym, same
zaś spędzają czas na przyjęciach towarzyskich, konwersacjach, w teatrze i na wy-
cieczkach. Nigdy nie rozumiała go, gdy opowiadał o radości i satysfakcji, jaką
odczuwał, gdy mu się udało czegoś dokonać, gdy widział rezultat swojej ciężkiej
pracy. Zdawał sobie sprawę, że ma szczęście, iż odkrył w sobie talent i ma okazję go
wykorzystywać. Ale przecież każdy potrafi robić coś dobrze: szyć, piłować, rysować,
pisać, śpiewać albo grać. Nikt nie urodził się po to, by siedzieć z założonymi rękami.
„Ale też ktoś musi oglądać to, co wykonali inni, słuchać tego, co grają, albo
cieszyć się tym, co stworzyli”, mawiała Agnes. Jaki byłby sens komponowania pieśni,
gdyby inni nie chcieli ich śpiewać, malowania obrazów, których nikt nie chce wieszać
na ścianie, albo pisania książek, gdyby nikt nie chciał ich czytać.
Trzeba przyznać, że w pewnym sensie miała rację, gdyby jeszcze należała do
tych, którzy chodzą po muzeach, by oglądać wartościową sztukę, wypożyczała i
czytała dobre książki lub chodziła do pawilonu muzycznego, by posłuchać
wartościowej muzyki. Nie, Agnes nie zwracała na to uwagi. Jej największym
pragnieniem było wybrać się do cyrku, zobaczyć człowieka zamkniętego w klatce z
czternastoma wygłodzonymi tygrysami albo zobaczyć człowieka - muchę
wspinającego po rurze wysoko pod kopułą cyrku. Marzyła o tym, by było ją stać na
pójście do kabaretu albo na tańce w słynnych tanecznych piwnicach w pobliżu ich
miejsca zamieszkania. W tych lokalach grano muzykę na żywo, śpiewano szlagiery,
opowiadano ciężkie dowcipy i wystawiano też rewię, w której występowały skąpo
odziane tancerki wymachujące nogami. Oczywiście można by tam kiedyś pójść, ale
nie miał najmniejszej ochoty bywać często w takim środowisku.
Nagle przypomniało mu się, jak raz wybrali się z Elise na tańce do „Perły”. W
ich dzielnicy nie było lepszych miejsc. Może wina Agnes polega na tym, że nie jest
Elise? Może nie wymagałby od Elise, by czytała książki Ibsena zamiast czasopism dla
kobiet albo chodziła do pawilonu muzycznego zamiast na tańce. Może to raczej z nim
coś jest nie tak? Chce uczynić z Agnes kogoś innego, bo tak naprawdę jej nie kocha.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Przecież Agnes nic nie poradzi na to, że jest
sobą. Właściwie nic się nie zmieniła, a jednak kiedyś go pociągała i ożenił się z nią.
Nie może mieć pretensji do nikogo, tylko do samego siebie.
Wreszcie dotarł na górę.
Stała przy oknie i na odgłos otwieranych drzwi odwróciła się gwałtownie.
- Już jesteś? Uśmiechnął się.
- Nie cieszysz się?
Nie odpowiedziała. Zerknął na nią. Twarz miała zarumienioną, włosy
potargane, zmięte ubranie. Czy nie mogłaby się chociaż trochę ogarnąć przynajmniej
w niedzielę?
Podszedł do niej, by ją pocałować, pamiętając, że po drodze obiecał sobie
wykazać więcej dobrej woli. Ku jego zdumieniu Agnes odwróciła się do niego
plecami i podeszła do kołyski.
- Zapomniałaś zapiąć sukienkę.
Do tej pory nie zdążyła się nawet porządnie ubrać. A może po prostu przed
chwilą karmiła piersią dziecko?
- Jakiś tu dziwny zapach. Chyba nie zaczęłaś palić cygar? - zażartował,
spodziewając się, że Agnes się roześmieje. Ona tymczasem speszyła się i pośpiesznie
wyjaśniła:
- Była u mnie Reginę. Jej ubrania całkiem przesiąkły dymem.
- To co, siadamy do obiadu?
Szybko przeszła do narożnika kuchni i zaczęła wyjmować z brzękiem garnki i
kuchenne sztućce. Domyślił się, że całkiem zapomniała o obiedzie.
- Jest taka ładna pogoda. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy później wyjść z
Larsem na spacer, skoro udało ci się pożyczyć wózek dla dziecka.
Rozpromieniła się.
- Myślałam, że musisz iść do tego muzeum?
- Właśnie stamtąd wracam. Musiałem tam być przed południem.
- Ja... Właściwie nie wiem. Boli mnie głowa. Chyba lepiej będzie, jeśli zostanę
dziś w domu.
- Skoro boli cię głowa, to spacer na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi. Za
mało wychodzisz, Agnes. A Lars też powinien się trochę przewietrzyć. Pewnie
nudzisz się, siedząc bez przerwy w domu.
Agnes nic nie odpowiedziała. Zaczęła obierać ziemniaki.
- Może rozpalę w piecu? Pokiwała głową.
- Był tu jakiś mężczyzna i pytał o ciebie, ale powiedziałam mu, że wrócisz
później.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Kto taki?
- Nie znam go. Przedstawił się co prawda, ale Lars płakał i dokładnie nie
usłyszałam.
- Jak wyglądał?
- Wysoki, ciemne włosy, miał kapelusz opuszczony nisko na czoło.
Johan zastanowił się.
- Był tu tuż przed moim powrotem?
- Tak, dziwne, że się nie spotkaliście, gdy schodził po schodach.
Pewnie chodzi o tego mężczyznę podobnego do Magnusa Hansena, którego
widział oddalającego się pośpiesznie.
- Nie mam pojęcia, kto to mógł być. Nie powiedział, po co przyszedł?
Pokręciła głową, nie patrząc na niego.
- Mówił tylko, że musi się z tobą spotkać.
Johan zmarszczył czoło zamyślony. Pewnie to jakiś student, przecież
wszystkich nie zna. A jeśli to profesor chce im coś pokazać? Jest taki roztargniony,
może zapomniał, że dziś niedziela.
- Przejdę się do profesora, jak zjemy. Sprawdzę, czy nie chodzi o coś
ważnego.
Agnes pokiwała głową.
Johan dorzucił drewna do pieca i wstał.
- W takim razie wybierzemy się na spacer w jakieś inne popołudnie, Agnes -
oświadczył i pocałował ją w policzek.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Nadszedł wieczór świętojański, więc całą rodziną udali się na Wzgórze
.Świętego Jana. Emanuel niósł Hugo na rękach, Jensine leżała w wózeczku, ale nie
spała, tylko zdumiona przyglądała się drzewom. Peder z Evertem biegli tanecznym
krokiem i podskakiwali na przodzie, rozpierani niespożytą energią.
Kristian przyprowadził z Kjelsas Anne Sofie. Elise słyszała za plecami ich
głosy i ciepło jej się zrobiło na sercu. Jak ten Kristian wydoroślał i jak potrafił się
zaopiekować dziewczynką! Właśnie opowiadał jej o różnych miejscach na świecie, o
czarnoskórych mieszkańcach Afryki, o Indianach w Ameryce i pięknych Hinduskach
w Indiach, które ubierają się w sari, a także o mężczyznach, którzy ujeżdżają
wielbłądy. Brat wykazywał wielką ciekawość świata i głód wiedzy i pożyczał książki,
od kogo tylko mógł. Peder i Evert nie mogli nigdy usiedzieć na miejscu i trudno ich
było dłużej czymś zainteresować, natomiast Anne Sofie potrafiła słuchać z uwagą.
Było ciepło, mimo że słońce zniknęło za chmurą. Wdychali zapach kwiatów i
ś
wieżej, zielonej trawy. Korony liściastych drzew rzucały miły cień.
Elise westchnęła z zadowoleniem. Dobrze im, mimo wszystko.
Martwiła się jedynie, że mama znów zachorowała. Gdy odwiedziła ją przed
trzema dniami, leżała w łóżku blada z podkrążonymi oczami, bez sił, z przygaszonym
spojrzeniem. Na szczęście nie kaszlała i nic jej nie bolało, więc doktor wykluczył
nawrót suchot, ale nie potrafił postawić jednoznacznej diagnozy.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po raz pierwszy Elise
zdobyła się na odwagę, by opowiedzieć mamie o spotkaniu z babcią Anne Sofìe. Już
parę razy próbowała, ale wciąż nie miały okazji znaleźć się z mamą sam na sam. Nie
chciała, by Asbjorn słyszał, o czym rozmawiają, bo spodziewała się, że zarzuci jej, iż
tylko denerwuje mamę, i może zabronić jej przychodzić przez jakiś czas.
O dziwo, mama przyjęła to ze spokojem, nie wydawała się zazdrosna i nawet
chętnie podjęła rozmowę. Wyjaśniła, że Asbjorn z nieznanych jej powodów nie chce
utrzymywać żadnych kontaktów z rodzicami swojej pierwszej żony. Elise
zasugerowała, że podjął taką decyzję ze względu na nią. Skończyło się na tym, że
zawołały Asbjorna i poruszyły ten temat razem z nim. W rezultacie Elise otrzymała
pozwolenie, by zabrać Anne Sofie na spotkanie z babcią i z dziadkiem. Umówili się
przy klatce z niedźwiedziem.
Emanuel zwrócił się do niej:
- Co tak zamilkłaś? O czym myślisz?
- O babci i dziadku Anne Sofìe. Uśmiechnął się.
- Elise, co godzi zwaśnione strony. Kto będzie następny? A przy okazji,
widziałaś dziś Jenny?
- Pilnowała Jensine po południu, jak zwykle. Umówiłam się z nią przy
niedźwiedziach.
Zaśmiał się.
- Spotkamy się jeszcze z kimś?
- Tak, z Hildą, Reidarem i Isakiem.
- To będzie prawdziwe rodzinne spotkanie. Zerknęła na niego niepewnie.
- Masz coś przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się ciepło. - Skoro nie mogę cię mieć tylko
dla siebie, to wolę dzielić się tobą z rodziną niż z obcymi.
Znów to samo. Usiłowała zmusić się do uśmiechu, ale bez powodzenia.
Czemu wciąż do tego wraca, nawet w takim miłym dniu? Rankiem znów był bardzo
natarczywy, mimo że wiedział, iż nie ma czasu, bo śpieszy się do biura. Próbowała się
jakoś wykręcić, ale w końcu musiała ulec i przez to ledwie zdążyła do pracy.
Co się z nim dzieje? Czy wszyscy mężczyźni są tacy? Nigdy nie mają dość?
Ż
ałowała, że nie zna nikogo, komu by się mogła zwierzyć, ale kto rozmawia o takich
sprawach?
Właściwie jedyną osobą, z którą odważyłaby się o tym pomówić, jest Agnes.
Agnes zna się na mężczyznach. Wcześnie zaczęła, dużo wcześniej niż inne
dziewczęta z klasy, i cechuje ją ten sam niepohamowany apetyt co Emanuela. Może
ona potrafiłaby jej coś doradzić?
Ale czyby ją zrozumiała? Pewnie nie. Uznałaby zapewne, że Elise
poszczęściło się, bo trafił jej się mąż, który ma nieustannie na nią ochotę. Nie wszyscy
mężowie są tacy. Wielu woli inne kobiety, wciąż goniąc za nowymi, ekscytującymi
przeżyciami. Tak przynajmniej zdarza się w kręgach, w których obraca się Agnes.
- Nie jest ci ciężko nieść Hugo? Może wolałbyś go posadzić na wózku?
- Nie, nie trzeba. Dobrze mi zrobi odrobina wysiłku. Jak się trochę zmęczę, to
nie będę miał siły męczyć ciebie - zażartował, ale w jego głosie pobrzmiewała
urażona duma.
Nic nie odpowiedziała, ale trochę jej zepsuł radość z wieczoru
ś
więtojańskiego.
Gdy doszli do dużej klatki z dwoma niedźwiedziami, Emanuel na szczęście
zdążył zapomnieć o jej niechęci.
- Popatrz, Hugo! Popatrz na tego dużego misia!
- Miś - odparł ze spokojem Hugo, jakby było czymś najnormalniejszym na
ś
wiecie zobaczyć żywego niedźwiedzia.
Za to Peder i Evert byli wprost zachwyceni. Biegali dookoła klatki, żeby
obejrzeć zwierzęta ze wszystkich stron.
Kristian nadal prowadził Anne Sofie za rękę i wyjaśniał jej:
- Jeden niedźwiedź jest norweski, a drugi szwedzki. Podobno ich opiekunowie
mają kłopoty, by nastarczyć im jedzenia.
Peder popatrzył na niego przerażony.
- A co one jedzą? Krowy, byki?
- I ludzi - dodał Evert złowieszczo. Elise zaśmiała się.
- Niedźwiedzie jedzą jagody, korzonki, mrówki i miód.
- Mrówki? - Peder popatrzył na nią rozbawiony. - Fuj! Biedne misie!
- Powiedziałabym raczej biedne mrówki.
Kristian okazał się tym, który o niedźwiedziach wiedział najwięcej.
- Odżywiają się też myszami polnymi i nornicami, ale jeśli , są głodne, potrafią
rzucić się także na owce, krowy i konie. Bywają groźne dla ludzi, ponieważ bardzo
szybko biegają i potrafią się nawet wdrapać na drzewo. Stają na tylnych nogach i
powalają ciężką łapą.
Peder wpatrywał się przerażony w potężne drapieżniki.
- Czy na pewno ta klatka jest solidna? - zastanawiał się na głos. - Chodź,
Evert, chyba wolę popatrzeć sobie na inne zwierzęta.
Emanuel mrugnął do Elise.
- Możemy pójść w dół do klatek z małpami i obejrzeć pawie w pawilonie przy
Gjetemyrsveien.
- Ale przecież ja się umówiłam tutaj z innymi - zaoponowała Elise.
- W takim razie zostań tu i poczekaj, a ja zabiorę chłopców do menażerii.
Oddalili się, a ona została sama z małą Jensine w wózeczku.
Rozejrzała się wokół. Jenny już powinna tu być. Zresztą Hilda, Reidar i Isac
także. Wyjdzie niezręcznie, jeśli dziadkowie Anne Sofie pojawią się na umówionym
miejscu, a dziewczynka tymczasem będzie gdzie indziej.
Rozejrzała się wokół raz jeszcze i pochwyciła wzrokiem dwie spacerujące
pary. Pośpiesznie spojrzała w inną stronę, modląc się w duchu, by jej nie zauważyli.
Może zdąży jeszcze stąd odejść? Zawróciła wózek i już miała skierować się w
przeciwną stronę, gdy usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Za późno. Niechętnie
odwróciła się.
Pani Mathiesen podążała ku niej, rozpływając się w uśmiechu, choć jej mąż
najwyraźniej starał się ją powstrzymać. Ansgar wyglądał na zakłopotanego, natomiast
panna Fryksten nie wykazywała ochoty na rozmowę.
- Co za miłe spotkanie, pani Ringstad - odezwała się radośnie pani Mathiesen.
- Moja synowa opowiedziała mi ostatnio, że jej ciocia, pani Muus, wynajmuje część
willi pani mamie. Doprawdy świat jest mały. Słyszeliśmy także, że pani mama straciła
dziecko. Tak nam przykro.
Elise skinęła głową i potwierdziła:
- Owszem, bardzo ciężko to przeżyła.
Pani Mathiesen wydawała się odrobinę zdziwiona.
- Naprawdę? W jej wieku? Zresztą ma już czworo dzieci.
- Żadnej matki nie stać na stratę choćby jednego dziecka, pani Mathiesen.
Pani Mathiesen spoważniała.
- To prawda. Ani matki, ani babci. Elise poruszyła się niespokojnie.
- A gdzie ma pani dziś małego Hugo?
- Jest razem z moim mężem i pozostałymi dziećmi jest na dole przy menażerii
i oglądają małpy.
Pani Mathiesen zwróciła się do młodych. Pewnie się pobrali, skoro o Helenę
Fryksten mówiła „moja synowa”.
- Możecie sobie pójść w dół. Tam są i małpy, i pawie. Ku zdumieniu Elise
synowa powstrzymała ją.
- Nie, mamo! Lepiej pójdźmy do fontanny na górę. Stamtąd roztacza się taki
piękny widok.
Skinęła głową w kierunku Elise, pociągnęła Ansgara i odeszli.
Pani Mathiesen odprowadziła ich zdumionym spojrzeniem.
- A co jej się stało?
Pan Mathiesen tymczasem podjął rozmowę.
- A co u pani słychać, pani Ringstad?
- Dziękuję, dobrze.
- Może mógłbym pani w czymś pomóc?
- Naprawdę dziękuję. Bardzo dobrze radzimy sobie teraz, kiedy oboje
zarabiamy. Otrzymałam posadę w biurze u majstra Paulsena w przędzalni Graaha.
Popatrzył na nią zdumiony.
- No, no, znakomicie. Gratuluję. Ma pani coś przeciwko temu, że przejdziemy
się spacerkiem w stronę menażerii i zerkniemy na małego Hugo?
Pokręciła głową.
- Oczywiście nie zdradzimy się, kim jesteśmy. Może pani na nas polegać.
- Dziękuję za wyrozumiałość, panie Mathiesen.
- Nie powiemy nic nawet pani mężowi. Udamy starych znajomych pani mamy
czy coś w tym stylu.
Elise uśmiechnęła się z ulgą, ale gdy tylko zniknęli jej z oczu, zastanowiła się
nad zachowaniem panny Fryksten. Nie tak dawno nakrzyczała na nią, zarzucając jej
bezwzględność. Mówiła, że jest rozpieszczona i bez serca, a dziś wydawała się niemal
zawstydzona i zakłopotana, jakby krępowała się spojrzeć jej w oczy. Czy wreszcie coś
zrozumiała?
Elise pokręciła głową zdezorientowana. Nieważne, jaki był powód, ulżyło jej,
ż
e uniknęła z nią rozmowy.
W tej samej chwili nadbiegła Jenny, a za nią mignęła Elise Hilda z Reidarem
pchającym wózek.
Jenny wydawała się radośniejsza niż kiedykolwiek. Świetnie radziła sobie z
dziećmi, a ostatnio Elise pozwoliła jej nawet pomagać przy przewijaniu Jensine.
Dziewczynka pochyliła się nad wózeczkiem z zapałem.
- O, obudziłaś się, maleńka? Jaka ty jesteś dziś śliczna! Masz nową
czapeczkę? - Odwróciła się do Elise i zapytała: - A gdzie Hugo? Poszli wszyscy na
dół popatrzeć na inne zwierzęta? Zdaje mi się, że ich tam widziałam.
Elise pokiwała głową z uśmiechem.
- My też tam zaraz pójdziemy, to sobie popatrzysz na małpy. Teraz jednak
muszę poczekać na znajomych.
- Mogę popchać wózek?
- Możesz, ale tu blisko, tam i z powrotem. A gdzie jest dziś Hjalmar?
- Nie wiem. Zniknął zaraz po pracy.
- A Marta?
- Też nie wiem. Już dawno jej nie widziałam.
- Dawno? Jak to?
- Nie spała dziś w nocy w swoim łóżku. Nie kupiła też mleka i syropu. Ze
starych fusów ugotowałam kawę i znalazłam suchą kromkę chleba, ale niezbyt mi
smakowało.
Elise sięgnęła ręką do kieszeni.
- Masz tu ode mnie dziesięć ore. Biegnij kupić cztery ciastka. Tam w kiosku
sprzedają dwa za pięć ore.
Jenny zrobiła wielkie oczy.
- Po jednym dla każdego?
- Nie, wszystkie cztery dla ciebie. Pozostali jedli obiad. Jenny ruszyła biegiem,
a tymczasem Hilda i Reidar dotarli na miejsce.
- A dokąd pobiegła Jenny?
- Kupić ciastka w kiosku. Nic nie jadła przez cały dzień. Hilda pokręciła
głową.
- No tak, i ty jej zafundowałaś! Nie możesz uratować całego świata, Elise.
Lepiej idź do gminy i przedstaw tam sytuację Jenny. Spróbuj umieścić ją w tej nowej
ochronce dla dzieci czy jak to się nazywa.
Elise nie odezwała się. Widziała, jak dziewczynka rozkwitła, odkąd zaczęła
się opiekować Jensine i przestała dźwigać ciężkie paczki. Jeśli to prawda, że nie
będzie można dłużej polegać na Marcie, zatroszczę się o to, by dziewczynka zjadała
porządny posiłek przed odejściem, postanowiła.
- Pozostali poszli na dół do menażerii. A co z wami?
- Nie chce mi się tam iść. Widziałam małpy już tyle razy. Może pójdźmy,
Reidar, na górę do fontanny?
Reidar przytaknął.
- Chętnie pójdę na górę, żeby zobaczyć „laterna magica”. Hilda popatrzyła na
niego pytającym wzrokiem.
- A co to jest?
- Taki aparat, rodzaj peryskopu, który rzutuje, to znaczy wyświetla obrazy na
biały ekran.
- Idziesz z nami? - zwróciła się do Elise Hilda.
- Muszę tu poczekać na wszystkich - wyjaśniła. - Może umówmy się już przy
ognisku, zanim zapłonie.
Nic nie opowiedziała Hildzie o babci Anne Sofie i póki co wolała się z tym
wstrzymać. Zobaczy, jak to się ułoży.
Hilda i Reidar zdążyli odejść, a Jenny nadbiegła z buzią pełną ciastek, gdy
Elise zauważyła kobietę, którą poznała na cmentarzu. Wzięła Jenny za rękę i podeszła
do pary starszych ludzi.
Babcia rozpromieniła się, gdy rozpoznała Elise, ale radość w jej oczach zgasła,
gdy zamiast Anne Sofie ujrzała Jenny.
- Anne Sofie jest przy menażerii i ogląda małpy - uspokoiła ją pośpiesznie
Elise i wyciągnąwszy rękę do starszego pana, przedstawiła się: - Elise Ringstad. A
pan, jak się domyślam, jest dziadkiem Anne Sofie.
Przywitał się uprzejmie. Sprawiał wrażenie skromnego i przyjaznego
człowieka.
- Żona opowiadała mi o pani. Tak się cieszyła, że spotkała panią na cmentarzu.
Elise uśmiechnęła się i zwróciła się do babci dziewczynki:
- Rozmawiałam z mamą. Nie ma nic przeciwko temu, by Anne Sofie spotykała
się z państwem. Asbjorn chyba lękał się, że może to jej sprawiać przykrość, ale kiedy
zrozumiał, że tak będzie lepiej dla córeczki, przestał się sprzeciwiać.
W oczach babci zalśniły łzy.
- Dobry z pani człowiek, pani Ringstad.
- Chodźmy im naprzeciw! A to jest moja pomocnica, Jenny Einarsen. Po
skończonych lekcjach opiekuje się moim najmłodszym dzieckiem.
Jenny ukłoniła się i ruszyła przodem. Ścieżka była wąska, więc dziadek
znalazł się obok Elise pchającej wózek, a babcia szła obok Jenny. Dziewczynka była
w dobrym humorze, najadłszy się ciastkami, i opowiedziała otwarcie o przykrych
przeżyciach, jakie ją dotknęły w ostatnich miesiącach. Elise słuchała jej i trochę się
obawiała, że swoją szczerością przerazi babcię Anne Sofie. Tych, którzy nie
przywykli do ciężkich warunków życia w dzielnicy nad rzeką, mogły zaszokować
opowiadania o nędzy pijaków i ich rodzin, o małych dzieciach, które muszą sobie
radzić same, pracować na codzienną strawę, które nie mają butów ani nie najadają się
do syta. Może babcia pomyśli nawet, że dziewczynka fantazjuje, i odniesie się do niej
z niechęcią.
Dziadek nie był zbyt rozmowny, odzywał się półsłówkami, ale pomagał jej
przepchnąć wózek przez gałąź tarasującą ścieżkę i wyraził opinię, że koła wózka są
zbyt duże. Elise nie narzucała mu się z rozmową, zresztą chciała słyszeć, co mówi
Jenny.
Gdy już pokonali stromy odcinek w dół i zbliżyli się do menażerii, zauważyli z
daleka Emanuela, Anne Sofie i chłopców. Jenny wybiegła im na spotkanie, a Elise
odwróciła się do babci.
- Mam nadzieję, że Jenny nie zmęczyła pani swoimi opowieściami.
Babcia powoli pokręciła głową.
- Czy to prawda, że jej ojciec został zabity podczas bójki, a ona musiała
szorować schody, żeby dorobić na czynsz?
Elise potwierdziła.
- Wszystko, co mówiła, jest prawdą. Jej mama przez wiele lat chorowała i nie
wstawała z łóżka. Dzieci pawie nie wchodziły do niej do izby, bo bała się, że je
zarazi. Było ich czternaścioro rodzeństwa, teraz zostało troje. Najstarsza jest w moim
wieku i pocieszałam się, że przejęła odpowiedzialność za najmłodszych. Tymczasem
dziś Jenny opowiedziała mi, że już od jakiegoś czasu nie widziała siostry. Tak mi jej
ż
al.
- Biedne dziecko! - Babcia była wyraźnie wstrząśnięta. - I nikt nie reaguje?
Kościół albo Armia Zbawienia?
- Zamierzałam sprowadzić samarytankę do chorej mamy Jenny, ale nie
zdążyłam. Któregoś dnia, gdy ich odwiedziłam, zastałam mamę bardzo cierpiącą.
Miała bóle w klatce piersiowej. Nakłoniłam doktora, by ją zabrał do szpitala, lecz
wkrótce zmarła.
- Ale czy nikt nie może się zająć tymi biednymi dziećmi?
- Armia Zbawienia prowadzi żłobek dla małych dzieci, lecz dla trochę
starszych, takich jak Jenny, nie ma tam miejsca. Ale jeśli starsza siostra naprawdę
zniknęła, będę musiała pójść do gminy, by postarać się o jakiś zasiłek dla Jenny i jej
brata, przynajmniej na opłacenie czynszu i najpilniejsze potrzeby. Jednak trudno mi
uwierzyć, że starsza siostra ich porzuciła. Nazywali ją Aniołem od Blacharza,
ponieważ opiekuje się starymi i chorymi. Mam tylko nadzieję, że nic jej się nie stało.
- A ile ta dziewczynka ma właściwie lat?
- Osiem.
Babcia pokręciła głową wstrząśnięta.
- Przecież ona jest za mała, by mogła sobie sama poradzić w życiu.
- Tak, dlatego staram się jej jakoś pomóc. Przestała biegać na posyłki, bo za
ciężko było jej dźwigać paczki. Zabrałam ją stamtąd i zamiast tego opiekuje się moją
córeczką. Dziś się dowiedziałam, że w domu nie dostaje jedzenia. Postanowiłam
więc, że codziennie, zanim ode mnie wyjdzie, zje solidny posiłek.
- Czy sądzi pani, że mogłabym jakoś pomóc?
Elise spojrzała na nią zdumiona. Babcia jakby zapomniała o własnej wnuczce,
tak się przejęła losem Jenny.
- Jestem pewna, że tak. Pomocników nigdy za dużo. O, jest i Anne Sofie -
dodała z uśmiechem i pomachała dziewczynce. - Anne Sofie, chodź do babci i do
dziadka!
Anne Sofie podeszła niepewnym krokiem i zawstydzona ukłoniła się ze
spuszczoną głową. Chyba dawno nie widziała się z dziadkami, skoro wykazywała
taką rezerwę. Elise uświadomiła sobie, że powinna jakoś przygotować małą na to
spotkanie. Nie miała jednak odwagi nic wcześniej mówić z obawy, że do niego z
jakichś powodów nie dojdzie.
- Anne Sofie - odezwała się do niej. - Rozmawiałam z moją mamą i twoim
tatą. Oni wiedzą, że dziś masz się spotkać z babcią i dziadkiem tu na Wzgórzu
Ś
więtego Jana. Cieszyli się z tego.
Anne Sofie podniosła wzrok i wyszeptała zaskoczona:
- Naprawdę?
- Tak - uśmiechnęła się do niej Elise. - Możesz mi zaufać. Podszedł Emanuel i
przywitał się uprzejmie ze starszymi ludźmi.
- Żona mi opowiadała. Tak się cieszę w imieniu Anne Sofìe i państwa.
- Wiesz co, Anne Sofie? - dodała Elise. - Ty sobie teraz pospacerujesz z
dziadkami, a potem spotkamy się przy ognisku. Zanim je rozpalą. Czy to nie dobry
pomysł?
Anne Sofìe pokiwała głową. Była zbyt dobrze wychowana, by się sprzeciwiać,
ale Elise zauważyła przeciągłe spojrzenie, jakie posłała chłopcom, którzy już ruszyli
biegiem po porośniętym trawą zboczu.
Gdy i oni skierowali się pod górę, Elise opowiedziała Emanuelowi o
przerażeniu babci, która dowiedziała się o losie Jenny i pytała nawet, czy może jakoś
pomóc.
- Wygląda to na początek optymistycznej opowieści. Może dziadkowie
zaopiekują się Jenny i jej bratem? Nie smuciliby się wówczas, że zbyt rzadko widują
Anne Sofìe, a Jenny i jej brat wreszcie mieliby dom.
Elise zamyśliła się.
- Nie sądzisz, że są już na to zbyt leciwi?
- Oczywiście, że nie. Zresztą wiek w tym przypadku nie jest taki ważny. Liczy
się tylko to, czy są zdrowi i mają chęć zaopiekować się dziećmi.
- Jak o tym myślę, serce mi zaczyna mocniej bić. To zbyt piękne, by mogło
być prawdziwe.
Objął ją ramieniem i zapytał:
- A czy nie bije ci mocniej, gdy myślisz o mnie, Elise? - Pocałował ją w
policzek. - Bo ja już się cieszę na powrót do domu.
Doszli na plac, gdzie leżał już ułożony stos chrustu na ognisko. Ze wszystkich
stron nadciągali ludzie. Wzgórze Świętego Jana było ulubionym miejscem spotkań
mieszkańców stolicy. Zwłaszcza w wieczór świętojański. Elise spodziewała się
zobaczyć tu wielu znajomych. Właśnie tu spotykała takich, których nie widywała
przez wiele lat, koleżanki z klasy, prządki i pomocnice z przędzalni. Po drugiej
stronie ułożonego stosu zauważyła Oline.
- Tam stoi Oline - zwróciła się do Emanuela. - Możesz przez chwilę
przypilnować wózka, a ja podejdę do niej i się przywitam? Taka jestem ciekawa, jak
jej się ułożyło. Wiem, że się przeprowadziła i otrzymała posadę w restauracji na
Ostbanen.
Emanuel skinął głową. Nie protestował, choć nie był tym zbyt zachwycony.
W tłumie musiała się przepychać.
Nagle poczuła, że ktoś ścisnął ją mocno za ramię. Gdy się odwróciła, spojrzała
prosto w oczy Helenę Fryksten.
- Pani Ringstad, muszę z panią pomówić. To ważne! - Jej spojrzenie
pociemniało i kryła się w nim niemal desperacja.
Elise pokiwała głową i odeszła na bok w cień pod drzewami.
- Chciałam tylko prosić panią o wybaczenie - odezwała się Helenę, wpatrując
się w Elise z rozpaczą malującą się na twarzy. - Nie miałam pojęcia, przez co pani
przeszła. Strasznie mi wstyd za to wszystko, co mówiłam, i za to, że byłam taka
natrętna. Nie pojmuję, że nie wymierzyła mi pani policzka.
Elise popatrzyła na nią zdumiona i zapytała:
- Coś się stało?
Helenę Fryksten pokręciła gwałtownie głową.
- Nie, broń Boże. Mnie nic, ale jednej z moich pacjentek. To młoda
piętnastoletnia dziewczyna. Koło Wielkanocy została zgwałcona, a teraz chce odebrać
sobie życie. Opowiadała mi ze szczegółami, co przeżyła. Powtarza, że woli umrzeć
niż żyć w cieniu tego koszmaru. I nie chodzi jedynie o samo zdarzenie, ale głównie o
to, co przeżywała po tym wszystkim. Czuła się taka zbrukana. Szorowała się do krwi
twardą szczotką, a wciąż czuła się brudna. Równocześnie dręczyło ją ogromne
poczucie winy. Wydawało jej się, że jest winna temu, co się stało. Tego dnia, gdy mi
to wszystko opowiedziała, nie mogłam spać. Byłam ślepa i głucha, pani Ringstad, i
bardzo się z tego powodu wstydzę. Najgorsze jest to, że nagle ujrzałam Ansgara w
nowym świetle. I to teraz, kiedy się pobraliśmy i... - Ukryła twarz w dłoniach i wy -
buchnęła płaczem.
Elise nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Zrozumiała, że panna Fryksten jest
szczera, i żal jej się zrobiło tej młodej kobiety. Jak ją jednak miała pocieszyć?
- Jeśli chodzi o mnie, to nie musi się pani wstydzić. Jak już powiedziałam,
uporałam się z tym koszmarem - wykrztusiła jedynie. - Przepraszam, mój mąż na
mnie czeka, niestety, muszę już wracać.
Kiedy wreszcie odnalazła Oline, rozmawiały z nią dwie robotnice z
przędzalni. Przyłączyła się do nich, ale zaraz musiała wracać do Emanuela. Z
rozmowy jednak wynikało, że Oline ma się dobrze i lubi pracę w restauracji. Więcej
spróbuję się dowiedzieć innym razem, postanowiła.
Musiała okrążyć plac szerokim łukiem, bo wszyscy się tłoczyli przy stosie,
który wnet miał zapłonąć.
Nagle zauważyła Kristiana. Stał kawałek dalej z kilkoma chłopakami, których
Elise nie znała. Chciała pośpiesznie przejść, by nie wprawiać brata w zażenowanie, że
starsza siostra go pilnuje, ale w tym samym momencie dostrzegła, jak na twarzy brata
ląduje zaciśnięta pięść. Jęknęła i zatrzymała się gwałtownie. Co jest, na Boga...
I nagle rozpętała się regularna bójka. Chłopaki rzucili się na siebie. Nadbiegli
też inni, niektórzy z pałkami i kijami. Elise uniosła dół spódnicy i pobiegła co sił w
tamtą stronę. Gdy była już blisko, zorientowała się, że w ciżbie wielu jest pijanych,
jeden chwiał się, drugi tłukł na oślep pustą butelką. Ciosy przecinały powietrze,
dolatywały przekleństwa i wściekłe wyzwiska. Bójka przyjęła gwałtowny obrót,
wzięły górę emocje, poszły w ruch kamienie i kępki trawy. Usłyszała, że ktoś woła:
„Policja!”, ale nie spodziewała się tu szybko stróżów prawa. Jak w sennym koszmarze
ujrzała nagle, jak jakaś szumowina ciska Kristiana na ziemię i zaczyna go kopać.
Rzuciła się w ciżbę i nie bacząc na niebezpieczeństwo, rozpychała na boki
walczących, mając w głowie tylko jedno: ratować Kristiana. Mignął jej wielki kij
przecinający powietrze, ale nie domyśliła się, co się dzieje. Nagle poczuła ból, jakby
głowa jej pękała, i w następnej chwili wszystko pociemniało.
Obudziła się, gdyż coś białego poraziło ją w oczy. Usiłowała się rozejrzeć, ale
powieki opadły jej, mimo że starała się je pozostawić otwarte. Mignęły jej jedynie
białe ściany i ubrana na biało postać. Usłyszała cichy miły kobiecy głos:
- Jest pani w szpitalu, pani Ringstad. Niestety, doznała pani poważnych
obrażeń.