Frid Ingulstad
Pożegnanie
1
Kristiania, wiosna 1915 roku
Elise wpatrywała się w sprzedawcę, czując, jak policzki płoną jej żywym ogniem, a serce
wali niczym młot.
- To musi być jakieś nieporozumienie - powtórzyła. - Nie włożyłam mięsa do swojej
torby!
Sprzedawca nie odpowiedział. Ujął ją mocno za ramię i wciągnął z powrotem do sklepu.
Elise rozejrzała się dookoła w nadziei, że Signe przyjdzie jej z pomocą, ale nie było jej
nigdzie widać. Za to wszyscy inni klienci odwrócili głowy w jej stronę, gapiąc się bez
najmniejszego skrępowania. Elise pragnęła zapaść się pod ziemię, to była najgorsza rzecz,
jaka jej się kiedykolwiek przydarzyła. Być podejrzaną o kradzież, co za wstyd!
W następnej chwili przyszło jej jednak do głowy, że wstyd był teraz jej najmniejszym
problemem. Jeśli nie dowiedzie swojej niewinności, mogą wsadzić ją do więzienia! Poczuła
strach porównywalny z tym, jakiego doświadczyła, gdy znalazła złotą broszkę; oblał ją zimny
pot, grube krople wystąpiły na jej czoło. Przełknęła głośno, by powstrzymać płacz, lecz w jej
oczach i tak pojawiły się łzy.
- Przysięgam - powiedziała cicho, próbując nie przejmować się ciekawskimi
spojrzeniami. - Wiem dokładnie, co kupiłam. W ogóle nie podchodziłam do lady z mięsem.
W tej samej chwili przed oczami Elise pojawił się obraz: Signe stojąca przy gadatliwym
sprzedawcy prosząca o duży kawałek mięsa. Czyżby jej zakup jakimś cudem znalazł się w
torbie Elise? Jednocześnie uderzyło ją straszne podejrzenie: czyżby Signe świadomie
wsadziła mięso do jej torby?
Elise potrząsnęła głową, przestraszona własnymi myślami. Signe miała swoje za uszami,
rzecz jasna, ale przecież właśnie wyjaśniła, że nie chciała zarobić na meblach pana
Ringstada, lecz jedynie pomóc posprzątać w starym domu.
Wydawała się taka przyjazna i godna zaufania, zwierzyła się Elise z problemów
małżeńskich, zapewniła, że nie interesuje jej dwór Ringstad, że kochała swój dom,
Stangerud, w którym spędziła dzieciństwo. To Sjur chciał, jak to ujęła, dostać Ringstad w
swoje łapy. Zmusił nawet Sebastiana, by ten pojechał samotnie do gospodarstwa po tym, jak
dziadek po niego posłał. Po wejściu w życie nowego prawa dotyczącego dzieci pan Ringstad
chciał, by Sebastian kształcił się wraz z Hugo. Elise nie otrzymała żadnego listu w tej
sprawie, ale z pewnością dostanie go niedługo.
O ile to była prawda...
Elise przypomniała sobie wszystkie złe rzeczy, jakich doświadczyła przez Signe w
przeszłości. Signe: niedobra dla pani Ringstad, brutalna dla Sebastiana i podła wobec niej
samej. Ostatnio na przyjęciu u pani Diriks, na którym szczegółowo opowiedziała innym
paniom o niemoralnych książkach, jakie pisze Elise.
Powróciły podejrzenia. Jeśli Signe świadomie podłożyła mięso do jej torby, kiedy
wychodziła ze sklepu, zrobiła to z jednego powodu: chciała, by Elise została aresztowana za
kradzież!
Czy można być aż tak złym? Dlaczego Signe tak jej nienawidziła? Ile to już razy Elise
zadawała sobie to pytanie, nie mogąc znaleźć na nie satysfakcjonującej odpowiedzi?
Sprzedawca wciąż trzymał ją mocno za ramię, podczas gdy jakiś inny ekspedient w
białym fartuchu poszedł zatelefonować po policję. Do sklepu weszli nowi klienci, nikt jednak
nie wychodził. Być może poproszono ich, by zostali do przyjazdu policji, a może po prostu
byli zbyt ciekawi, by odejść.
Elise długo stała ze spuszczoną głową, zbyt zawstydzona, by spojrzeć w ciekawskie oczy,
lecz teraz uniosła podbródek i zmusiła się do popatrzenia na każdego z osobna. Jeśli pokaże,
jak bardzo się wstydzi, z pewnością uwierzą w jej winę. Jeśli odważy się patrzeć im w oczy,
być może niektórzy zaczną mieć wątpliwości.
Patrzyli na nią z niechęcią i pogardą. Nie była jedną z nich, nie była tak dobrze ubrana, a
jej torba była stara i wysłużona. To tylko umocniło ich w przekonaniu, że jest złodziejką.
Kraść jedzenie w obecnych czasach, gdy w Europie trwa wojna i do portów nie dopływają
statki ze zbożem, było największym z grzechów, jaki mógł popełnić człowiek.
Elise już nie bała się ich spojrzeń.
- Nie zrobiłam tego - oświadczyła głośnym i pewnym głosem. - To nieporozumienie.
Nagle usłyszała: - Przypomina mi kobietę, którą widziałam na zdjęciu w gazecie.
Inni natychmiast odwrócili się w stronę, z której dobiegi głos.
- Czyje to było zdjęcie? - zapytał ktoś.
- Nie pamiętam teraz zbyt dobrze, ale to była chyba jakaś aktorka czy pisarka.
- A tak, teraz i ja sobie przypominam. To autorka opisująca życie ulicznic z Vaterland,
nieprawdaż?
Ku swej irytacji Elise poczuła, że znów się czerwieni. To chyba koniec jej kariery
pisarskiej - jeżeli Benedict Guldberg i szef wydawnictwa dowiedzą się, że aresztowano ją za
kradzież, raczej nie zechcą publikować więcej jej książek.
Sprzedawca zwrócił się do niej.
- Czy to prawda? Piszesz książki?
Zwrócił się do niej per ty, poza tym nie użył słowa pisarka. Nie wierzył, że naprawdę jest
pisarką.
Nie było sensu niczego ukrywać. Za chwilę przybędzie tu policja, a wtedy i tak będzie
musiała powiedzieć, kim jest. Zresztą jej kariera właśnie legła w gruzach. Elise skinęła
głową.
- Jak się nazywasz?
- Elise Thoresen. Piszę jako Elise Ringstad, to nazwisko mojego pierwszego męża.
- Właśnie! - wykrzyknął ktoś z tłumu. - Teraz sobie przypominam. Moja matka czytała
niedawno książkę pod tytułem Pomoc domowa, napisaną przez Elise Ringstad. Była
wstrząśnięta. Według tej książki wszystkie gospodynie traktują swoje biedne, ciężko tyrające,
służące jak niewolnice!
Spojrzenia stały się ostrzejsze, jeszcze mniej przyjazne.
- Gazety powinny się o tym dowiedzieć! - dobiegło z innej strony. - AUTORKA
ARESZTOWANA ZA KRADZIEŻ. Taki nagłówek z pewnością przyciągnie uwagę.
Kilka osób się roześmiało.
Elise pomyślała o Johanie i dzieciach. Przyniesie im wszystkim wstyd. Ludzie wierzyli w
to, w co chcieli wierzyć, i jeśli w gazetach pojawią się takie nagłówki, nic nie pomogą
protesty i zaklinanie się, że jest niewinna. Wielu mieszkających wzdłuż rzeki ludzi trak-
towało ją podejrzliwie, gdyż osiągnęła to, co nie udało się innym. Urodziła się jako jedna z
nich, lecz chciała być kimś więcej, wyrobić sobie nazwisko. W domyśle: inni nie są dość
dobrzy.
Kiedy tak stała, przytrzymywana przez sprzedawcę, pod ostrzałem pogardliwych
spojrzeń, dotarło do niej, że nigdy nie będzie swoja, czy to dla ludzi mieszkających po
wschodniej, czy też po zachodniej stronie rzeki Aker. Dla robotników stała się zbyt
wyrafinowana, zaś dla bogaczy z zachodniego brzegu wciąż była zwykłą robotnicą. Stała
jedną nogą na jednym, a drugą na drugim brzegu i tu chciała pozostać.
Zwróciła się do sprzedawcy: - Czy można skorzystać z telefonu? Opiekunka moich dzieci
wkrótce będzie musiała wyjść.
To ostatnie było niewinnym kłamstewkiem, lecz była to jej jedyna szansa. Klienci sklepu,
z których każdy z pewnością miał
zarówno służącą, jak i opiekunkę do dzieci, dobrze rozumieli, że Elise musi ją powiadomić,
iż być może nie wróci do domu.
Sprzedawca pomyślał chwilę, potem kiwnął głową.
- Tylko krótka wiadomość.
Nie przyszło mu do głowy, że nikt znad rzeki nie ma własnego telefonu w domu,
pomyślała Elise z ulgą, idąc za sprzedawcą do kantorka, gdzie na ścianie wisiał telefon.
Poprosiła telefonistkę o połączenie z adwokatem Wang-Olafsenem, zamieszkałym przy
Pilestredet, i wstrzymała oddech, czekając. A jeśli nie ma go w domu?
Wtedy usłyszała jego głęboki, dźwięczny głos i odetchnęła z ulgą.
- Pan Wang-Olafsen? Mówi Elise Thoresen.
- Pani Thoresen? Jakże mi miło! Nie widziałem pani już od bardzo dawna. Evert... - nie
dokończył zdania, Elise zmuszona była mu przerwać. Szybko nakreśliła sytuację, w jakiej się
znalazła. Z drugiej strony dał się słyszeć krótki okrzyk, po czym usłyszała zdecydowany
głos: - Będę tam najszybciej, jak się da - po czym dołożył słuchawkę.
Sprzedawca czekał tuż za drzwiami, Elise dostrzegła jego zdezorientowane spojrzenie,
kiedy wyszła z kantorka. Z pewnością usłyszał tytuł i nazwisko osoby, do której
telefonowała.
- Dziękuję - powiedziała i uśmiechnęła się. Nagle cała sytuacja zaczęła wyglądać lepiej.
Kiedy pan Wang-Olafsen przyjdzie, z pewnością zdoła przekonać sprzedawcę, że cała sprawa
była po prostu nieporozumieniem. Miała nadzieję, że pozostali klienci zostaną, by usłyszeć
zakończenie całej historii.
W następnej chwili znów poczuła niepokój. W jaki sposób pan Wang-Olafsen zdoła go
przekonać, że mięso znalazło się w jej torbie bez jej wiedzy? Signe dawno już sobie poszła,
dla Elise był to wystarczający dowód, ale jeśli gadatliwy sprzedawca był przyjacielem Signe,
raczej nie będzie chciał mieszać jej do tej sprawy. Elise nie przypuszczała, by witała się z
innymi klientami, było raczej mało prawdopodobne, by ją znali.
Odwaga ponownie opuściła Elise. Pan Wang-Olafsen nie jest przecież czarodziejem, nie
jest w stanie pokazać dowodu, którego nie ma. Jedyne, co mógł zrobić, to pojechać do domu
Signe przy Eckersbergsgate we Frogner - mieszkała w dużej willi, którą z pewnością łatwo
było odszukać. Mógł apelować do jej honoru albo zagrozić jej wniesieniem sprawy do sądu i
mieć nadzieję, że w końcu ulegnie. Ale Signe z pewnością wszystkiemu zaprzeczy i
przypuszczalnie będzie się naśmiewać i szydzić z Elise. Ale skoro pan Wang-Olafsen zdołał
zmienić opinię policjantów z Sagene, może podobna sztuka uda mu się też z Signe.
Ta myśl nie była zbyt pocieszająca. Po tylu latach powinna była wiedzieć, czego można
się spodziewać po Signe, nie przypuszczała jednak, że można być aż tak podłym. Elise
zaczęła się zastanawiać. Nie znajdowała innego wyjaśnienia. Poza tym Signe naprawdę
prosiła w sklepie o duży kawałek mięsa. Nie był to jednak żaden dowód.
Minuty dłużyły się w nieskończoność. Jeżeli Elise dobrze znała pana Wang-Olafsena, na
pewno wziął taksówkę. Jeśli jakąś znalazł... Teraz bardzo trudno było kupić benzynę. Na
dworze było zimno, Elise dobrze pamiętała północny wiatr hulający po ulicach, kiedy stała w
kolejce po jedzenie na Torvgaten. Większość lepiej sytuowanych mieszkańców próbowała
oczywiście znaleźć taksówkę, wracając z miasta do domu.
Oby tylko policja nie dotarła tu przed nim! Wciągną ją do czarnego policyjnego
samochodu, na co gapie będą chciwie patrzeć, zanim pospieszą do domu, by opowiedzieć
małżonkom i sąsiadom, co się wydarzyło. Wtedy już nie da się naprawić tego, co zaszło,
mleko się wyleje.
Sprzedawca nie przytrzymywał już jej ramienia, lecz jeden z pracowników w białym
fartuchu stanął przy drzwiach, by uniemożliwić jej wymknięcie się. Co chwilę zerkał przez
okno, z pewnością czekając niecierpliwie na koniec tej nieprzyjemnej historii i powrót do
interesów. Kilka kobiet kręciło się niespokojnie, one też zaczynały tracić cierpliwość.
Nagle do uszu Elise dobiegł hałas automobilu. Stojący przy drzwiach sprzedawca
pospiesznie je otworzył, na pewno spodziewał się policji.
Elise nigdy wcześniej nie cieszyła się tak bardzo na widok swojego dobrego przyjaciela,
pana Wang-Olafsena, jak teraz! Wszedł do środka szybkim, pewnym krokiem, z twarzy i
sylwetki promieniował autorytet.
Sprzedawca od dawna już nie wpuszczał do sklepu nowych klientów, w lokalu było zbyt
ciasno. Próbował więc zatrzymać adwokata, wyjaśniając przepraszającym tonem, że zaszło tu
coś nieprzyjemnego i czekają właśnie na policję, jednak adwokat nie dał się zbyć.
- Właśnie dlatego tu jestem - odparł suchym tonem.
- Moje nazwisko Wang-Olafsen, adwokat - wyciągnął swoją wizytówkę z kieszonki na
piersi. - Jestem tu, by pomóc przyjaciółce rodziny, do której żywię najgłębszy szacunek,
pisarce Elise Thoresen.
Elise spostrzegła bladość pokrywającą twarz sprzedawcy.
- Ale jak... To znaczy... Kto...
- Pani Thoresen telefonowała do mnie, by opowiedzieć mi, co zaszło. To może być
skandal dla pańskiego interesu, panie...
- Iversen - sprzedawca wyglądał na zaniepokojonego i wystraszonego.
- Panie Iversen, pańskie oskarżenia są bardzo poważne. Mam nadzieję, że jest pan
świadom, iż może pan zostać pozwany do sądu za naruszenie dobrego imienia?
- Panie adwokacie Wang-Olafsen, paczka z mięsem znajdowała się w jej torbie! Nie
zapłaciła za nie i opuściła już sklep, kiedy to zauważono. W jaki sposób pan to wyjaśni?
- W jaki sposób to odkryto?
- Mój pracownik, Larsen, spostrzegł, że pakunek zniknął. Nabrał podejrzeń i posłał za nią
innego pracownika.
- Jakiż to pakunek zniknął?
- Ten, który przygotował dla swojej klientki - sprzedawca zwrócił się do Larsena. - Czy
nie tak, Larsen?
Larsen skinął głową.
- Zapakowałem duży kawałek mięsa dla pani Bergeseth. To tę paczkę sobie
przywłaszczyła.
Elise zobaczyła, że policzki Wang-Olafsena pokryły się lekkim rumieńcem. Jednocześnie
wyglądał na nieco zbitego z tropu. Zwrócił się w jej stronę: - Bergeseth?
Elise potaknęła: - Signe.
- Ach tak. A co się stało z panią Signe Bergeseth?
- Wyszła chwilę temu, panie Wang-Olafsen.
- Przed czy po odkryciu kradzieży? - położył nacisk na słowie kradzież, jego wyraz
twarzy dobitnie wskazywał, co sądzi
o całej sprawie.
- Zdaje mi się, że tuż przed - sprzedawca posłał właścicielowi sklepu zdezorientowane
spojrzenie.
- I nie przyszło panu do głowy, że mięso mogło wylądować w niewłaściwej torbie przez
przypadek?
Larsen potrząsnął energicznie głową.
- Niby w jaki sposób?
- Albo że ktoś włożył je tam świadomie?
Larsen wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego.
Właściciel sklepu najwyraźniej poczuł się w obowiązku
przyjść mu z odsieczą.
- Wkrótce przybędzie tu policja, oni zajmą się tą sprawą.
Wang-Olafsen posłał mu oburzone spojrzenie.
- Ależ nie ma mowy! Nie wezwiemy policji, dopóki wszystkie strony nie zbiorą się tutaj!
- Nie rozumiem, co ma pan na myśli, panie Wang-Olafsen.
- Chcę porozmawiać ze wszystkimi, którzy byli na miejscu w chwili zniknięcia mięsa.
- Ależ są tutaj. Prosiliśmy, by zostali aż do przybycia policji.
- Powiedziałem ze wszystkimi! Dotyczy to także damy, która wyszła. Dlaczego pozwolili
jej panowie wyjść, a zatrzymali wszystkich innych? Przecież nie dostała swojego mięsa?
Czyż nie byłoby naturalne, gdyby została?
Larsen zaczerwienił się.
- Ja znam tę panią, spieszyła się. Jej najstarszy syn ma problemy z żołądkiem i chciała go
zabrać do lekarza.
Elise drgnęła, lecz się nie odezwała.
- Chce pan powiedzieć, że nie była świadoma, iż nie dostała swojego mięsa?
- Tak, nagle uświadomiłem sobie, że go nie dostała, ale kiedy chciałem je zabrać i pobiec
za nią, już jej nie było. W tej samej chwili dostrzegłem tę kobietę wychodzącą ze sklepu -
rzucił Elise pogardliwe spojrzenie - i zwróciłem uwagę, że jej torba jest podejrzanie
wypchana. Moje przypuszczenia były słuszne - dodał, unosząc podbródek. - Mięso
znajdowało się w jej torbie.
Wang-Olafsen spojrzał na niego przymrużonymi oczami.
- Zatem stwierdził pan, że je ukradła - odwrócił się w stronę właściciela. - A więc w taki
sposób traktujecie klientów?
Iversen zbladł, nie patrzył mu w oczy.
Pan Wang-Olafsen potoczył spojrzeniem po wszystkich klientach, stojących dookoła i
przysłuchujących się całej rozmowie.
- Czy nikt z państwa nie zauważył niczego niezwykłego?
Nikt się nie odezwał.
W tej samej chwili Elise zauważyła kobietę, kręcącą się niespokojnie. Wang-Olafsen też
musiał ją dostrzec, ponieważ zwrócił się wprost do niej: - Pani wydaje się mieć wątpliwości?
Wszyscy zwrócili się w stronę kobiety, która zaczerwieniła się, wyglądając, jakby chciała
znaleźć się daleko stąd.
- Wydaje mi się, że chodzi o osobę, która wprowadziła się do dużej willi przy
Eckersbergsgate.
- Zgadza się. A więc zwróciła pani na nią uwagę. Czy zauważyła pani coś jeszcze?
- Zauważyłam, że przyszła razem z panią Elise Thoresen.
Elise przytaknęła.
- Tak jest, przyszłyśmy tu razem.
Wang-Olafsen odwrócił się do niej, wyglądał na zdumionego.
- Czy mówiła pani, że spieszy się, gdyż wybiera się z najstarszym synem do lekarza?
Elise potrząsnęła głową.
- Mówiła, że jej syn, Sebastian, został wysłany do swojego dziadka do Ringstad w okręgu
Eidsvoll.
- To dziwne. - Wang-Olafsen ponownie zwrócił się do kobiety. - Powiedziała pani, że
pani Bergeseth przyszła tu razem z panią Thoresen. Czy to panią zastanowiło?
Kobieta znów się zaczerwieniła i spuściła wzrok.
- Tak. Słyszałam plotki, że pani Bergeseth wypowiada się bardzo nieładnie o niej i o jej
książkach.
- A więc z pewnością zdziwiła się pani, widząc je razem. Zapewne sprawiło to, że
przyglądała się im pani przez chwilę, czyż nie?
Kobieta skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
- I może zauważyła pani coś, co panią przestraszyło?
Zapadła cisza. Kobieta zacisnęła usta i wpatrywała się w podłogę bez słowa.
- Rozumiem, że pani się boi. Nie musi pani nic więcej mówić. Jeszcze nie teraz, ale
proszę o podanie pani nazwiska, zanim pani wyjdzie.
Zwrócił się do sprzedawcy: - A może by tak pozwolić tym zajętym paniom wrócić do
domu? Już i tak z pewnością straciły dużo swojego cennego czasu.
Iversen kiwnął głową i rozejrzał się dookoła.
- Mogą panie już iść. Przepraszam, że zajęliśmy paniom czas.
Kobiety wyglądały, jakby chciały zaprotestować, lecz nie miały już żadnego powodu, by
dłużej pozostawać w sklepie. Niechętnie opuściły lokal.
Gdy tylko wyszły, przed sklepem zatrzymał się czarny samochód policyjny. Do sklepu
weszło dwóch konstabli.
Pan Wang-Olafsen wysunął się przed właściciela sklepu, przedstawił się, wyjaśnił, że
całe zajście było nieporozumieniem i przeprosił za wezwanie policji.
Funkcjonariusze wyglądali na poirytowanych, lecz zawrócili na pięcie i wyszli ze sklepu.
Wang-Olafsen popatrzył na Elise.
- Myślę, że przejdziemy się razem na Eckersbergsgate, pani Thoresen - potem zwrócił się
do właściciela sklepu: - A pan ma sporo do zrobienia, panie Iversen, jeśli nie chce pan być
zamieszany w sprawę o zniesławienie. Pani Thoresen mieszka przy Maridalsveien 76.
Uchylił kapelusza i otworzył drzwi przed Elise.
2
Większość domów na ulicy Eckersbergsgate to były czterokondygnacyjne, wykwintne
kamienice. Pan Wang-Olafsen mówił, że wszystkie powstały w ciągu ostatnich piętnastu lat.
- Ulica zawdzięcza nazwę malarzowi, Johanowi Fredrikowi Eckerbergowi, który
namalował wiele pięknych pejzaży, między innymi widok w Valle w dolinie Setesdal. Mam
jeden jego obraz w domu.
Elise słuchała tylko jednym uchem. Ze strachem myślała, co mogłoby się stać, gdyby nie
miała przyjaciela adwokata. Myślała też, jak wielu ludzi nie zna nikogo, kto mógłby wybawić
ich z sytuacji, w której niedawno się znalazła. Cała ta historia była przeraźliwie
niesprawiedliwa, ale jednocześnie Elise czuła ulgę i szczęście, ponieważ otrzymała pomoc.
Gdyby pan Wang-Olafsen nie przyszedł, siedziałaby teraz pod numerem 19 na przesłuchaniu,
bez możliwości wyjaśnienia, w jaki sposób mięso znalazło się w jej torbie. Johan z
pewnością skontaktowałby się z panem Wang-Olafsenem, kiedy tylko dowiedziałby się, co
zaszło, i być może zostałby jej oszczędzony dłuższy pobyt w więzieniu, jednak w tym czasie
plotka mogłaby rozejść się po mieście.
Znaleźli taksówkę i pojechali na Eckersbergsgate. Ostatni kawałek drogi przeszli
piechotą. Wiatr się uspokoił, lecz nadal było zimno jak na początek lata.
Pan Wang-Olafsen zrozumiał, co trapi Elise, gdy nie doczekał się odpowiedzi.
- Proszę zostawić mi prowadzenie rozmowy - powiedział spokojnie i zdecydowanie. - Nie
uniknie kary.
- A jeśli się mylimy? Jeżeli jest niewinna?
Pan Wang-Olafsen zerknął na nią z ukosa.
- Jest pani zbyt mądra, by w to wierzyć, pani Thoresen. Poprosiła o duży kawałek mięsa,
a kiedy sprzedawca chciał jej podać pakunek, nagle zniknęła. Niedługo potem mięso znalazło
się w pani torbie, a pani Bergeseth dziwnym trafem zaczęła się bardzo spieszyć. Do tego
otwarcie skłamała.
- Na pewno wszystkiego się wyprze, a my nie mamy dowodów.
Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się.
- Proszę się nie martwić, wiem, co robię.
Szli dalej w milczeniu.
Przystanął przy furtce z kutego żelaza, za którą widać było wspaniałą willę z cegieł.
- Nie rozumiem, skąd mieli pieniądze na kupno takiego domu! - wybuchnęła Elise. - Sjur
Bergeseth nigdzie nie pracował, kiedy Signe go poznała, i nie słyszałam, żeby coś się zmieni-
ło w tej kwestii. Zawsze żył na koszt swojego ojca.
- Być może pani Signe Bergeseth i jej mąż mają coś więcej na sumieniu niż tylko mięso.
Ciężkie dębowe drzwi zostały otwarte przez pokojówkę w sztywno wykrochmalonym
fartuszku i czepku na głowie.
Pan Wang-Olafsen uchylił kapelusza.
- Dzień dobry. Nazywam się Wang-Olafsen i jestem adwokatem. Przyszliśmy do pani
Signe Bergeseth.
Pokojówka wyglądała na zdezorientowaną. Otworzyła szerzej drzwi i wprowadziła ich do
dużego holu, po czym odeszła, by powiadomić o wizycie swoją panią.
Wang-Olafsen uśmiechnął się do Elise.
- Przynajmniej wiemy, że jest w domu - powiedział cicho.
Po krótkiej chwili pokojówka wróciła.
- Bardzo mi przykro, panie Wang-Olafsen, ale pani Bergeseth źle się dziś czuje. Pyta,
jaką ma pan sprawę i czy może skontaktować się z panem innego dnia.
- To niestety niemożliwe. Jestem zmuszony bezzwłocznie z nią porozmawiać!
Jego głos dźwięczał tak władczo, że pokojówka odwróciła się i ponownie wybiegła z
holu.
Minęło sporo czasu i wreszcie usłyszeli kroki. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich
Signe.
Patrzyła to na pana Wang-Olafsena, to na Elise, nie będąc w stanie całkiem ukryć
przerażenia.
- Elise? Czy coś się stało?
Wang-Olafsen przedstawił się i pokazał Signe wizytówkę.
- Niestety, pani Bergeseth, coś się faktycznie stało. Coś wstrząsającego i skandalicznego.
Signe pobladła. Czyżby zrozumiała, że ma to coś wspólnego z zajściem w sklepie
kolonialnym?
- Czyżby zdarzył się wypadek? Ale to chyba nikt z twojej rodziny, Elise?
Wang-Olafsen odpowiedział za nią.
- Nikt z rodziny, ale pani Thoresen sama przeżyła bolesne i straszne zdarzenie.
Posądzono ją o kradzież.
Signe zakryła dłonią usta.
- O kradzież? Jakie to okropne! Jak to się stało?
Elise już miała odpowiedzieć, lecz Wang-Olafsen uprzedził ją.
- Posądzono ją o kradzież pakunku zawierającego mięso. Takiego samego jak ten, który
pani kupiła, pani Bergeseth. Nie przeraziła się pani, gdy po przyjściu do domu okazało się, że
wśród sprawunków nie ma mięsa?
- O tak, nic z tego nie rozumiałam. Myślałam, że zgubiłam je gdzieś po drodze albo ktoś
je ukradł w tramwaju.
- Ale przecież nie zapłaciła pani jeszcze za to mięso.
- Nie? - zaśmiała się zażenowana. - Widzi pan, jaka jestem zapominalska. Czyli
wszystko dobrze się skończyło, koniec końców nie poniosłam żadnej straty.
- Niestety wręcz przeciwnie, pani Bergeseth. Obawiam się, że utraciła pani coś znacznie
bardziej cennego niż kawałek mięsa. Utraciła pani swoje dobre imię.
Signe wlepiła w niego wzrok.
- Nie rozumiem, o czym pan mówi, panie Wang-Olafsen.
- A mnie się wydaje, że rozumie pani bardzo dobrze. Tej jednej rzeczy pani nie
przewidziała, myślała pani, że nikt pani nie widział. Prawdopodobnie sądziła też pani, że nikt
w sklepie pani nie zna, lecz tu się pani pomyliła.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi! Powiadomiłam pana, że nie czuję się najlepiej, a
mimo to wtargnął pan do mojego domu. To są rzeczy niesłychane! Mój mąż będzie wściekły,
gdy się o tym dowie! - odwróciła się na pięcie, by odejść.
- Tak łatwo się pani nie wywinie, pani Bergeseth. Widziano panią, jak wkładała pani
mięso do torby pani Thoresen, i jeśli się pani nie przyzna, będę zmuszony wezwać policję.
Spotkamy się w sądzie i wtedy zobaczymy, kto dysponuje lepszymi dowodami - z tymi sło-
wami Wang-Olafsen odwrócił się, kierując się do drzwi.
- Proszę poczekać! - twarz Signe była szara. - To był tylko żart, przyznaję, nie
najwyższych lotów, ale Elise po tylekroć zażartowała sobie ze mnie w przeszłości. Nie
przyszło mi do głowy, że ktokolwiek to odkryje, i że będzie to mieć poważne konsekwencje.
Pomyślałam po prostu, że nieźle się wystraszy, gdy po przyjściu do domu odkryje w torbie
coś, za co nie zapłaciła. To była moja mała, słodka zemsta za jej nieładne słowa o mnie do
gości pani Diriks.
Wang-Olafsen ponownie odwrócił się w jej stronę, mówiąc powoli i wyraźnie: - Mała,
słodka zemsta, tak? Nie pomyślała pani, że ktoś może wezwać policję?
- Ależ skąd! To sprawa wyłącznie między mną a Elise, nikim innym.
- Taka była pani pewna, że żaden ze sprzedawców nie odkryje zniknięcia pakunku?
- Tak, byłam tego absolutnie pewna - spojrzała na niego błagalnie. - Bardzo mi przykro,
panie Wang-Olafsen, teraz wiem, że było to z mojej strony szaleństwo. Mam nadzieję, że mi
pan wybaczy. Oczywiście zapłacę za mięso i opowiem panu Iversenowi i sprzedawcy
Arsenowi, że to ja to zrobiłam. Wyjaśnię też dlaczego. Larsen mnie zna, z pewnością uda mu
się przekonać właściciela sklepu. Kiedy opowiem, co Elise mi zrobiła, niewątpliwie
zrozumieją i wybaczą.
Wang-Olafsen wydawał się jej nie słyszeć.
- Czy pani mąż jest w domu, pani Bergeseth?
Potrząsnęła głową, robiąc przestraszoną minę.
- Chyba nie chciał mu pan wszystkiego wygadać?
- W moim zawodzie nie używa się pojęcia wygadać. Mam obowiązek przekazać mu te
informacje. Gdyby moja klientka zechciała wnieść przeciwko pani sprawę o zniesławienie,
pani mąż musi być świadomy dlaczego.
Signe zwróciła się gwałtownie ku Elise.
- Chyba nie jesteś taka podła? Wnieść sprawę przeciwko mnie? Czyżbyś zapomniała, że
nasze dzieci mają tego samego ojca? Że Sebastian i Hugo będą w przyszłości razem
prowadzić gospodarstwo Ringstad?
Elise zdołała w końcu wtrącić słowo.
- O tej ostatniej rzeczy nic mi nie wiadomo. Hugo ma prawo dziedziczenia, więc nie
rozumiem, czemu miałby dzielić majątek z twoim synem. Co do ewentualnej sprawy
sądowej, muszę to omówić z Johanem i moim adwokatem. Oskarżenie o kradzież to poważna
sprawa, mogło zaprzepaścić moje szanse na dalszą karierę pisarską i narazić zarówno Johana,
jak i moje dzieci.
- Ale przecież nikt się nie dowiedział! Skoro tu jesteś, chyba nie wmieszano w to policji.
- W sklepie było mnóstwo ludzi, którzy widzieli, co się stało. Nie wiem, co sobie myśleli,
gdy wrócili do domów, czy też co chcieli myśleć. Nie dowiem się tego, póki nie minie kilka
dni.
Signe machnęła lekceważąco ręką.
- Przecież na pewno nikt nie pomyślał, że ukradłaś to mięso, ty, która tak dobrze
zarabiasz na swoich książkach. Niby dlaczego miałabyś to zrobić, skoro masz pieniądze na
zakupy? Poza tym wielu zna twoje nazwisko i ma dla ciebie szacunek, bo jesteś pisarką.
Na zewnątrz dały się słyszeć kroki i po chwili dębowe drzwi się otworzyły. Na progu
stanął Sjur Bergeseth, wodząc zdumionym wzrokiem po wszystkich obecnych.
Signe pospieszyła do niego, uścisnęła go i ucałowała w policzek.
- Na świecie są ludzie, którym brak poczucia humoru, Sjur. Oskarżają mnie, że
podrzuciłam coś do torby Elise, by rzucić na nią podejrzenie kradzieży. Zrobiłam to tylko
dlatego, by się zemścić za to okropne przyjęcie u pani Diriks, nie przyszło mi do głowy, że
ktoś to odkryje. Przecież pamiętasz, w jakim byłam stanie po powrocie do domu,
powiedziałeś, że Elise zasługuje, by ktoś się jej wreszcie postawił.
Sjur skinął głową, posyłając Elise i panu Wang-Olafsenowi niechętne spojrzenie.
- Czy mogę prosić, by ktoś mi wyjaśnił, o co chodzi?
Wang-Olafsen odchrząknął, a następnie opowiedział pokrótce, co się wydarzyło.
Sjur odwrócił się do Elise. W jego głosie brzmiał sarkazm:
- A więc z powodu żarciku Signe zaraz pobiegłaś do adwokata, by wnieść przeciwko niej
sprawę do sądu? Oto, co nazywam dobrymi relacjami rodzinnymi.
- Jeden ze sprzedawców wezwał policję. Gdybym nie zdołała skontaktować się z panem
Wang-Olafsenem, siedziałabym teraz na posterunku, przesłuchiwana. Zapewne zostałabym
oskarżona o kradzież i zamknięta w areszcie.
Sjur prychnął.
- Taka głupia nie jesteś. Piszesz książki, jesteś synową bogatego gospodarza Hugo
Ringstada, żoną rzeźbiarza. Nie wsadziliby cię do więzienia.
Pan Wang-Olafsen podszedł do drzwi.
- Chodźmy, pani Thoresen. Nie mamy tu już nic więcej do roboty. - Po czym rzucił,
spoglądając przez ramię: - Skontaktuję się z panią, pani Bergeseth.
Zaczęli w milczeniu iść chodnikiem. Pan Wang-Olafsen wyglądał na zamyślonego.
- Co teraz zrobimy? - zapytała Elise ostrożnie po chwili.
- Nie wiem. Najchętniej zgłosiłbym całą sprawę policji i pozwał ją do sądu, ale zdaję
sobie sprawę, że wywoła to poruszenie, komentarze w gazetach i sprzeciw. Może to
zaszkodzić pani karierze pisarskiej i rzeźbiarskiej pani męża. Najlepiej byłoby, gdyby rzecz
nie została ujawniona, lecz by pani Bergeseth poniosła zasłużoną karę.
Elise westchnęła.
- Tak się cieszę, że pana znam, panie Wang-Olafsen. Zastanawiam się, który to już raz
wyratował mnie pan z opresji.
Adwokat uśmiechnął się.
- W ramach podziękowania może mnie pani zaprosić na naleśniki, lecz chciałbym
przyprowadzić ze sobą jeszcze jedną osobę.
Elise zerknęła na niego.
- Pańską nową przyjaciółkę?
Przytaknął.
- Bardzo chciałaby panią poznać. Mówiłem pani, że jest zagorzałą wielbicielką powieści.
- Ale przecież nie czyta książek, które ja piszę.
- Ależ tak! Obecnie jest w trakcie lektury Pomocy domowej.
Elise miała na ten temat swoje zdanie. Z pewnością przyjaciółka pana Wang-Olafsena
zareagowała na książkę tak, jak kobiety w sklepie: pomyślała, że według Elise wszystkie
gospodyni traktują swoje biedne, ciężko tyrające służące jak niewolnice!
-
Bardzo serdecznie zapraszam. Może w najbliższą niedzielę
3
Hilda zatrzymała się przed kamienicą wdowy Jacobsen.
Wzdrygnęła się, w gardle czaił się płacz. Mieszkanie na drugim piętrze było jedynym
wolnym w tej dzielnicy, a nie mogła mieć zbyt daleko do pracy.
Ładne, jasne, dwupokojowe mieszkanie w przyjemnej okolicy - tak napisano w
ogłoszeniu. Ani słowa o tym, że na parterze mieści się sklep kolonialny z koncesją na
sprzedaż alkoholu: wszyscy, którzy kupili wódkę, wypijali ją w przyległej do sklepu sieni. W
wódczanym kąciku, jak ją nazywano.
Hilda wiedziała, że wdowa Jacobsen była właścicielką zarówno tej, jak i dwóch
przyległych do niej kamienic. Miała wielu wynajmujących, w większości robotników
fabrycznych. Sama mieszkała na pierwszym piętrze w murowanym budynku.
Co wieczór na zewnątrz przechodzili chwiejnym krokiem pijacy. Nigdy nie zapomniała
tego razu, kiedy Kristian tak zezłościł się na matkę, że wrócił do domu nietrzeźwy. Nie miał
wtedy więcej niż dziesięć czy jedenaście lat! Na szczęście skończyło się na tym jednym
razie.
Nie może pozwolić, by mały Gabriel dorastał w takim miejscu! On, który mieszkał
kiedyś w pięknej willi na wzgórzu Aker, z pokojówką, kucharką, opiekunką i stangretem!
Za trzy czy cztery lata będzie w takim wieku, w jakim był wtedy Kristian. A jeśli ktoś
namówi go do picia?
Ale gdzie w takim razie mieli zamieszkać? Ole Gabriel chciał rozwodu. Nie zmienił
zdania i nie wykazywał żadnego żalu, chociaż się tego spodziewała.
Łzy ponownie naszły Hildzie do oczu. Co za wstyd! Jak spojrzy ludziom w twarz? Miała
wrażenie, że słyszy, jak kobiety szepczą między sobą: Tam idzie pani Paulsen, którą majster
w fabryce porzucił dla swojej starej, zgryźliwej sekretarki! Ciekawa jestem, co takiego
zrobiła, że ją wyrzucił za drzwi.
Nie opowiedziała o tym Elise. Nie opowiedziała nikomu. Nie mogła znieść myśli o
przerażonych spojrzeniach, współczuciu, krytyce. Elise i Johan powiedzieliby z pewnością,
że sama jest sobie winna, była przecież niewierna. Elise już raz ją złajała, gdy przyłapała ją
za szopą z panem Stenersenem. Natychmiast zaczęła ją podejrzewać o romans z nowym
mężczyzną i słychać było, że jest zła. Wydała wyrok, nie wiedząc, że tym razem to Ole Ga-
briel zawinił, a nie ona, choć Hilda powiedziała jej przecież, że to on nie był jej wierny.
Johan wziąłby stronę Elise, jak zawsze. Anna i Torkild byliby rozczarowani i zasmuceni,
mówiliby o szóstym przykazaniu i karach, jakie spadają na grzeszników. Ciotka Ulrikke i
wuj Kristian byliby wstrząśnięci i zawstydzeni, zaś pani Evertsen westchnęłaby z rezygnacją,
mamrocząc, że dobrze się stało, iż biedna Jensine Løvlien tego nie dożyła. Nikt by jej nie
zrozumiał, wszyscy byliby tak samo oburzeni.
Przełknęła głośno ślinę, próbując wziąć się w garść. Nie mogła przecież wejść do środka
z oczami pełnymi łez i płaczliwym głosem.
Nagle dotarło do niej, że jest całkiem sama. Nie miała żadnej przyjaciółki, u nikogo nie
mogła szukać pociechy. Mogła się zwierzyć jedynie panu Stenersenowi, ale on był
śmiertelnie przerażony, że jego żona odkryje ich romans. Poza tym borykał się z poczuciem
winy, przekonany, że Bóg ukarze go, pozwalając umrzeć ich dziecku. Tak się bał, że niemal
nie śmiał spotykać się z nią w szopie, choć wiedziała, że jej pożąda i tęskni za następnym
spotkaniem.
Spośród jej dawnych sąsiadów i przyjaciół Ole Gabriela nikt nie stanąłby po jej stronie,
wszyscy wspieraliby jego. Byliby wstrząśnięci, gdyby usłyszeli o rozwodzie, i nie chcieliby
mieć rozwodnika w kręgu najbliższych znajomych, ale mimo to wykorzystaliby z pewnością
okazję, by przypomnieć sobie nawzajem, że ciągnie swój do swego, i że Ole Gabriel nie
powinien był się nigdy żenić z młodą robotnicą z fabryki Graah. Nie była wykształcona, nie
umiała prowadzić konwersacji i nie wiedziała, jakich sztućców użyć na proszonym obiedzie.
Z pewnością myśleli, że to małżeństwo nie ma szans przetrwać, i okazało się, że mieli rację!
Hilda wyjęła chusteczkę z kieszeni płaszcza, wytarła oczy i nos. Potem wyprostowała się
i uniosła głowę. Jeszcze im pokaże! Jeszcze zobaczą, że poradzi sobie bez Ole Gabriela! Dała
sobie radę, gdy rzucił ją Reidar i mieszkała samotnie w domu majstra. Nie była z tych, co się
poddają.
Weszła do sklepu. Na szczęście w środku były jedynie dwie klientki. Wybrała dogodną,
wczesną porę dnia, dostała pół godziny wolnego na zakup lekarstw dla chorego męża.
W końcu obydwie kobiety uporały się z zakupami i wyszły ze sklepu. Zerknęły na nią z
ukosa, z pewnością zwróciły uwagę na jej drogi płaszcz i kapelusz i zastanawiały się, co
sprowadziło ją do tej dzielnicy miasta. Hilda zerknęła pospiesznie przez okno, by upewnić
się, że nikt nie nadchodzi, na szczęście nikogo nie dostrzegła.
- W czym mogę pani pomóc? - wdowa Jacobsen używała ładnego języka, z pewnością
dlatego, że Hilda była lepiej ubrana niż większość jej klientów.
- Ja w sprawie ogłoszenia w gazecie o wolnym mieszkaniu.
Wdowa wyglądała na zdziwioną.
- Dla dalekiego krewnego, a może dla dawnej kucharki lub służącej? Czy to duża
rodzina? Dużo dzieci?
Hilda poczuła, że się czerwieni. Najchętniej wyszłaby stąd, ale nie miała wyjścia.
-
Nie, dla mnie samej i mojego synka. Ma siedem lat. Wdowa Jacobsen zmierzyła ją
wzrokiem od stóp do głów,
cała jej twarz stała się jednym wielkim znakiem zapytania.
- Dla pani? - w jej głosie pobrzmiewały wątpliwości. - Nie pochodzi pani z Kristianii?
Pewnie nie zna pani tej dzielnicy.
Przez chwilę Hilda chciała powiedzieć, że nie jest stąd, ale zmieniła zdanie.
- Ależ tak, dorastałam po drugiej stronie rzeki. Przez wiele lat mieszkałam w domu
majstra przy moście Beierbrua.
Wdowa wytrzeszczyła na nią oczy.
- W domu majstra? Ale tam mieszka przecież Anna z mężem, żołnierzem Armii
Zbawienia, a przed nimi mieszkała tam Jensine Løvlien z córką, zięciem i dziećmi.
- To moja matka.
Wdowa ponownie zmierzyła ją wzrokiem, teraz pełnym podejrzeń. Było jasne, że jej nie
wierzy.
- Elise mieszka po numerem 76, zaś jej siostra wydała się dobrze za mąż i jest teraz
wielką panią, mieszka na wzgórzu Aker. Nie wydaje mi się, by Jensine miała więcej córek.
-
To ja jestem tą panią, co mieszka na wzgórzu. To znaczy byłam. Zapadła cisza. Wdowa
Jacobsen wydawała się być absolutnie
zbita z tropu.
- Co masz na myśli, paniusiu? - wydusiła w końcu. Nie mówiła już ładnie, po prostu
zapomniała o tym ze zdumienia.
Jeśli miała mieszkać w jednym domu z tą kobietą, mogła jej równie dobrze wyjaśnić, co
się stało.
-
Rozwodzę się i potrzebuję mieszkania dla siebie i synka. Wdowa gapiła się na nią z
wpółotwartymi ustami.
- Rozwodzisz się?
Równie dobrze mogła spytać, czy jestem trędowata, pomyślała Hilda. Skinęła głową i
popatrzyła kobiecie prosto w oczy.
- Tak, rozwodzę się.
Wdowa Jacobsen odwróciła się znienacka na pięcie i podeszła do drzwi zaplecza.
Przez moment Hilda była przekonana, że kobieta nie chce mieć z nią do czynienia i
okazuje to, odwracając się do niej plecami, lecz w tej samej chwili usłyszała: - Proszę za
mną, nie sądzę, by o tej porze przyszli jacyś klienci.
Hilda podążyła za nią z wahaniem, przeszła przez zaplecze i weszła do ciemnego
przedsionka. Strome schody kuchenne prowadziły na pierwsze piętro, i dalej na drugie.
Zatrzymały się przed drzwiami, do których pinezką przyczepiona była karteczka o treści: Ole
Olesen, robotnik. Wdowa Jacobsen otworzyła drzwi bez pukania i weszły do wąskiego
przedpokoju, prowadzącego do saloniku. W pomieszczeniu stała stara, wysłużona kanapa,
prosty stół, dwa krzesła i brązowa komoda.
- Olesen zmarł - wyjaśniła kobieta. - Został sam z gromadką dzieci, żona odeszła pięć lat
przed tym, jak on sam się zawinął. Nie odebrali jeszcze mebli, ale na pewno po nie przyjdą.
Hilda wzdrygnęła się na myśl, że miałaby mieszkać w otoczeniu tych brzydkich
sprzętów.
- Chciałabym wstawić tu własne rzeczy.
Wdowa Jacobsen posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Pozwoli ci na to?
Już nie była panią; Hilda ponownie stała się jedną z nich.
- Oczywiście. Należą do mnie.
Kobieta nie odpowiedziała. Przeszła do następnego pokoju, w którym stały dwa brązowe
łóżka i sfatygowane krzesło.
- To sypialnia, wysoko i daleko od wódczanego kącika i pijaków.
Hilda spojrzała na nią.
- Czy kręci się tu dużo pijaków?
Wdowa wzruszyła ramionami.
- Wiesz, jak tu jest, skoro się tu wychowałaś. Cztery korony tygodniowo. Jak bierzesz,
mów od razu, inaczej wynajmę komu innemu. Ludzie biją się o dwa pokoje, w dzielnicy
Grünerløkka są tylko mieszkania jednopokojowe. Jeśli nie dostaniesz dość pieniędzy od
męża, możesz wynająć kuchnię.
Hilda zrobiła się nagle niespokojna.
- Jacy ludzie mieszkają w pozostałych mieszkaniach?
- Spokojni, solidni robotnicy. Wszyscy pracują w fabrykach.
Hilda skinęła głową. Z pewnością nie mogli to być jacyś próżniacy czy inne niebieskie
ptaki, bo nie byłoby ich stać na tak przyzwoite warunki.
- Biorę to mieszkanie - powiedziała zdecydowanie, otwierając torbę. - Zapewne zechce
pani pobrać tygodniową zaliczkę?
- wyjęła dwa banknoty dwukoronowe.
Wdowa Jacobsen chętnie wzięła pieniądze.
- Skoro będziesz tu mieszkać, mogę wypisać twoje nazwisko i adres.
W drodze z pracy do domu tego samego popołudnia Hilda zaczęła żałować.
Niepotrzebnie wpłaciła zaliczkę, wdowa tego nie żądała. Poza tym, Hilda wcale nie była
pewna, czy chce mieszkać w tym domu, ze wszystkimi pijakami tuż za drzwiami.
Mały Gabriel był zmęczony i marudny, wieszał się u jej ręki.
- Już nie mogę, mamo! Bolą mie nogi!
- Nie mówi się mie, tylko mnie.
Chłopiec przystanął i usiadł w przydrożnym rowie.
- Mówiłem, że mnie boli!
- Dosyć tych wygłupów! Wstawaj natychmiast i idziemy. Muszę iść do domu, do ojca.
Skoro nie możesz dalej iść, to sobie siedź.
Mały Gabriel wstał szybko i podążył za nią.
W głowie Hildy wciąż kłębiły się myśli. Co teraz zrobi? Ostatnią rzeczą, której by
chciała, to proszenie Elise lub kogokolwiek innego o pomoc. Nie mogła też znieść myśli o
wynajęciu facjatki na poddaszu u Anny i Torkilda, choć słyszała, że od niedawna stoi pusta.
Po pierwsze pokoik był za mały, po drugie nie mogłaby znieść tych wszystkich
wzburzonych, oskarżycielskich ludzi. Chciała poradzić sobie sama. Ole Gabriel wciąż
narzekał, że popadł w ogromną biedę, z pewnością więc nie było go stać, by mogła
zamieszkać w lepszej dzielnicy. Co prawda Hilda nie była wcale taka pewna, że on jest
naprawdę tak biedny, jak chciał, by sądzili inni. Kiedyś zakradła się, by zajrzeć w jego
dokumenty, i stwierdziła, że ma dużo pieniędzy odłożonych w banku.
Najgorsza będzie wyprowadzka od pana Stenersena. Jakoś nie zdołała polubić mieszkania
na ulicy Antona Schiøtza. Było co prawda większe i znacznie bardziej wykwintne niż to u
wdowy Jacobsen, ale nie miała stamtąd zbyt wielu dobrych wspomnień. Często się kłócili,
zwłaszcza gdy stan Ole Gabriela poprawił się i gdy mąż bezustannie czynił jej wyrzuty z
powodu pana Stenersena. Z pewnością myślał, że to zrobili. Gdyby wiedział, że zaledwie się
całowali...
Ostatnimi czasy pan Stenersen zaczął ją obmacywać, ilekroć znaleźli jakąś kryjówkę.
Kiedyś nawet wsadził rękę pod jej ubranie. Hilda czuła ciarki na całym ciele, gdy tylko o tym
pomyślała. Gdyby tylko mogli choć raz zostać całkiem sami! Myśl, że mogłaby przeżyć z
nim to samo, co z Christofferem Clausenem sprawiała, że kręciło jej się w głowie.
Znów dopadło ją poczucie beznadziei. Gdy się wyprowadzi, z pewnością nie będzie go
często widywać.
A może będzie im obojgu łatwiej? Mógłby ją przecież odwiedzać, gdy mały Gabriel już
zaśnie. Humor trochę się jej poprawił. Być może przeprowadzka nie będzie wcale taka zła?
Ole Gabriel musi ją utrzymywać, w końcu nadal jest jego żoną. Przeprowadzenie rozwodu
zajmowało dużo czasu. Poza tym była matką jego syna, a Ole Gabriel z pewnością nie chciał,
by chłopiec cierpiał nędzę. Jeśli to, co widziała w książeczce bankowej, było prawdą, to Ole
Gabriel był całkiem zamożny. Był jednak chciwy i nie chciał się przyznać, że ma pieniądze.
Z tego powodu nie chciał też fundować jej drogiego mieszkania, tego była pewna.
Hilda zastanowiła się, czy panna Johannessen będzie nadal przychodzić do niego z
wizytą, kiedy zostanie sam i będzie potrzebował pomocy w domowych obowiązkach. Ktoś
przecież będzie musiał przygotowywać mu posiłki, a skoro udaje, że nie stać go na służącą, z
pewnością poprosi smoczycę, by gotowała mu obiady, parzyła kawę i biegała po sprawunki,
zanim pójdzie do domu, do swojej córki. Panna Johannessen nie miała innych obowiązków
poza dotrzymywaniem mu towarzystwa, a może raczej wolałaby, by nazywać ją jego
kochanką? Stara sekretarka nie była raczej przygotowana do tego, by nagle przeistoczyć się
w pomoc domową.
Humor Hildy poprawił się jeszcze bardziej, uśmiechnęła się do siebie. Teraz dopiero
zobaczy! Zainteresowanie panny Johannessen może się nagle ulotnić, kiedy zrozumie, że Ole
Gabriel poszukuje darmowej służącej!
4
Ole Gabriel był sam, kiedy wrócili do domu. Mały Gabriel pobiegł do niego do salonu,
nie odezwał się przez resztę drogi do domu, wyraźnie obrażony i naburmuszony z powodu jej
nieczułych słów.
Hilda powoli zdejmowała płaszcz i kapelusz, jednocześnie ciesząc się i bojąc przekazać
mężowi nowinę o mieszkaniu. Choć chciał się jej pozbyć, z pewnością będzie głośno
protestował. Po pierwsze dlatego, że to on był od podejmowania decyzji. Nie mieściło mu się
w głowie, by kobieta mogła sobie pozwolić na coś takiego. Po drugie, bez wątpienia nie
spodoba mu się myśl, że jego była żona będzie mieszkać wśród robotników fabrycznych nad
rzeką Aker.
Kiedy weszła do salonu, Ole Gabriel siedział w bujanym fotelu z małym Gabrielem na
kolanach, słuchając narzekań chłopca, że bardzo bolą go nogi oraz że mama była dla niego
taka niedobra i zmusiła go, by szedł dalej. Hilda już miała go ostro zbesztać, gdy postanowiła
jednak bez wstępów oznajmić swoją nowinę.
- Znalazłam dla nas mieszkanie i już wpłaciłam zaliczkę.
Ole Gabriel odwrócił głowę i popatrzył na nią, jakby była jakimś rzadkim okazem
zwierzęcia.
- Byłaś obejrzeć mieszkanie bez uzgodnienia tego ze mną?
- To ja będę w nim mieszkać, więc decyzja należy do mnie.
Zsadził chłopca z kolan i gwałtownie wstał z fotela.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim! Nie dość już hańby na nas sprowadziłaś? Nadal
chcesz zachowywać się jak zepsute, rozpieszczone dziecko? Myślisz może, że będę płacił
niebotyczny czynsz, żebyś mogła dalej prowadzić niemoralne życie?
- Czynsz nie jest niebotyczny, tylko cztery korony tygodniowo.
Ole Gabriel patrzył na nią podejrzliwie.
- Cztery korony tygodniowo? A gdzież to znalazłaś to cudo?
- Na Maridalsveien, niedaleko kamienicy Vøienvolden. Mieszkanie jest na drugim
piętrze, ma dwa pokoje i kuchnię. Po południu jest w nim słonecznie, a w budynku mieszkają
sami przyzwoici, ciężko pracujący ludzie.
Ściągnął brwi, nad nosem utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Maridalsveien? Wracasz tam, skąd przyszłaś? - w jego głosie pobrzmiewało
niedowierzanie.
- Tak, podoba mi się tam. Ludzie są przyjaźni i nie traktują innych z góry. Poza tym nie
mogę mieć zbyt daleko do pracy.
- A któż to wynajmuje słoneczne apartamenty za cztery korony tygodniowo?
Hilda liczyła, że Ole Gabriel nie wie, kim jest wdowa Jacobsen.
- Pewna wdowa. Jest bogata, ma trzy kamienice stojące koło siebie. Nazywa się Jacobsen.
Zerknął na nią podejrzliwie.
- Kto ci w tym wszystkim pomógł?
- Nikt. Zauważyłam ogłoszenie w gazecie. To jedyne dwupokojowe mieszkanie, które
znajduje się tak blisko gospodarstwa Biermanna. Mogę dojść do pracy na piechotę w
kwadrans.
- Chyba nie knujesz żadnego diabelstwa, Hildo? A może pan Stenersen też się tam
wprowadzi?
Hilda poczuła, jak wzbiera w niej złość.
- Oszalałeś? Pan Stenersen jest szczęśliwym mężem! Jak możesz zadawać mi takie
pytania, skoro codziennie przychodzi do ciebie kochanka, z którą migdalisz się na sofie!
- Hildo, ostrzegam cię! - w jego głosie brzmiała groźba.
- Chyba nie sądzisz, że się ciebie boję! Nie mam nic do stracenia, mówiąc prawdę!
Uważam, że jesteś podły. Obwiniasz mnie
o niewierność, choć ja i pan Stenersen nie zrobiliśmy nic ponad to, że poszliśmy kiedyś
razem na spacer! Ty tymczasem robisz, co ci się żywnie podoba, i to w naszym salonie!
Czyżbyś już zapomniał, że przyłapałam cię, jak dotykasz jej piersi? To było tuż przed tym,
jak zadarłeś jej spódnicę, zdarłeś gorset i bieliznę i...
Nie dokończyła. Ole Gabriel doskoczył do niej i uderzył ją w twarz, aż huknęło.
- Jesteś tak samo ordynarna jak ludzie, wśród których przebywałaś od małego. Nie
rozumiem, co ja w tobie widziałem, jak mogłem być tak ślepy i głupi, by sądzić, że chwast
może zmienić się w cieplarniany kwiat. Twój język jest wulgarny jak u ulicznicy, a twój syn
tego słucha! Koniec z tym. Pakuj manatki i wynoś się! Nie chcę cię widzieć na oczy! Możesz
się wprowadzić do swojego dwupokojowego mieszkania! Mój adwokat się z tobą skontaktu-
je. Ponieważ przyznałaś się, że nie byłaś mi wierna, że zdradzałaś mnie z tym łajdakiem,
Christofferem Clausenem, będziesz mogła złożyć swój podpis na dokumentach. Pocieszę cię:
zamierzam uzyskać rozwód w sądzie, a to załatwia się dosyć szybko. Potem będziesz mogła
włazić pod kołdrę pana Stenersena albo kogokolwiek innego, ile dusza zapragnie!
Po tych słowach obrócił się na pięcie, pomaszerował do swojej sypialni i zatrzasnął za
sobą drzwi.
Hilda była tak zła, że nie mogła złapać tchu.
- Chodź, Gabrielu, musimy już iść! Ojciec nie chce nas tutaj.
Mały Gabriel zaczął płakać, lecz Hilda ujęła go stanowczo za
ramię i wyprowadziła do przedpokoju.
W tej samej chwili drzwi od pokoju Ole Gabriela otworzyły się.
- Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz zabrać Gabriela?
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Przed chwilą powiedziałeś, że mam się wynosić.
- Ty tak, ale nie on. Mój syn zostanie ze mną, chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci go
zabrać? Nie masz do niego żadnych praw.
Hilda najpierw poczuła, jak robi się jej gorąco, po chwili oblało ją lodowate zimno.
- Nie mówisz poważnie, Ole Gabrielu. Nie możesz odebrać mi syna.
- Czyżby? Naprawdę nie mogę? Jak myślisz, kto ci pozwoli go zabrać? Myślisz, że żona,
która była niewierna mężowi, ma prawo zatrzymać dzieci? Chyba musisz zmienić zdanie! To
nie nadrzeczne osiedle, kochana! Nie zapominaj, kim jestem!
- Nie jestem ci niewierna. Nie w sposób, o jakim myślisz.
Złość nagle minęła, Hilda poczuła strach. Nie znała Ole Gabriela z tej strony, był jak ktoś
całkowicie obcy.
- Pamiętasz chyba, do czego się przyznałaś? Czyżbyś była tak bezczelna, by kłamać mi
prosto w oczy?
- Prosiłam o wybaczenie, a ty mi go udzieliłeś.
- To prawda, ale od tego czasu wiele się wydarzyło. Stałaś się rozwiązła, a ja chcę
rozwodu i dlatego wykorzystam twoje zeznania. Nie chcę z tobą być, Hildo. Nie kocham cię
już i jest to twoja wina.
- Ole Gabrielu, błagam cię, nie zabieraj mi syna! Nie zniosę tego! Straciłam już moją
małą córeczkę, Isaka też! Nie możesz być tak nieczuły, by zabrać mi jedyne dziecko, które
mi pozostało!
- Mówisz, jakby to był tylko twój syn. Nie przyszło ci do głowy, że ja też go kocham? A
poza tym to nie jest kwestia uczuć, przecież to oczywiste, że to ojciec zatrzymuje dziecko,
gdy matka zdradza!
W Hildzie ponownie zawrzała złość.
- Jesteś potworem! Wcześniej jakoś cię nie obchodził! Nawet nie zajrzałeś do pokoju
dziecinnego, by sprawdzić, co u niego, zawsze byłeś zajęty fabryką, obiadami, teatrem,
wystawami i automobilami! Do niedawna wcale nie brałeś go na kolana, nigdy się z nim nie
bawiłeś! Zawsze mówiłeś, że dziecko to nie człowiek, póki nie podrośnie!
- Ach tak? A co z tobą? Ile czasu spędzałaś, bawiąc się z nim i biorąc go na kolana? O ile
dobrze pamiętam, zostawiałaś i jego, i Isaka pod opieką niani! Zamiast zajmować się
dziećmi, spędzałaś czas w kawiarni z kochankiem!
Hilda trzęsła się ze złości. Jej oczy wypełniły się łzami, serce waliło tak mocno, jakby
miało rozpaść się na kawałki. Odwróciła się do niego plecami i wybiegła z domu. Wiedziała,
że nie powinna dzwonić do pana Stenersena, ale nie zdołała się powstrzymać. Tylko on jej
pozostał, tylko on potrafi ją zrozumieć i pocieszyć.
Ku jej rozczarowaniu drzwi otworzyła jego żona.
- Pani Paulsen, czy coś się stało? - kobieta gapiła się na nią wystraszonym wzrokiem.
Hilda skinęła głową, czknęła.
- Tak, stało się coś strasznego - ledwo dała radę wymówić te słowa.
- Proszę wejść, zobaczymy, czy można pani jakoś pomóc
- wprowadziła ją życzliwie do środka i zamknęła za nią drzwi.
Z salonu wyszedł pan Stenersen. Wyglądał na zdumionego i przerażonego jednocześnie.
Jego żona wprowadziła Hildę do salonu, gdzie najwyraźniej siedzieli, pijąc kawę. Ich
córeczka już spała.
Pani Stenersen usadziła ją troskliwie w jednym z foteli i pospieszyła, by przynieść jeszcze
jedną filiżankę. Hilda otarła oczy, patrząc na Stenersena desperackim wzrokiem.
- Mój mąż wyrzucił mnie z domu. Nie pozwolił mi zabrać małego Gabriela - jej głos
załamał się, znów musiała wyjąć chusteczkę.
Pani Stenersen słyszała jej słowa.
- Co też pani mówi? Wyrzucił panią z domu? Na poważnie?
Hilda przytaknęła z twarzą schowaną w chusteczce.
- I co pani teraz zrobi?
- Wynajęłam dwa pokoje z kuchnią na Maridalsveien, ale miałam nadzieję, że zmieni
zdanie. Tak się nie stało. Powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć na oczy.
Schowała chusteczkę do kieszeni i sięgnęła po ciepłą kawę. Pachniała cudownie. Hilda
zastanawiała się, jak pani Stenersen udało się zdobyć porządną kawę w obecnej sytuacji.
W tej samej chwili dostrzegła bladość na twarzy Stenersena. Mężczyzna otarł czoło
serwetką. Z pewnością myśli, że Ole Gabriel mnie wyrzucił, bo się o nas dowiedział,
pomyślała i zrobiło się jej przykro. Być może bał się, że Ole Gabriel zaraz stanie w drzwiach
i opowie jego żonie, co odkrył.
- Biedactwo - dobiegł ją współczujący głos pani Stenersen.
- To straszne, zostać wyrzuconą z własnego domu! Czy nie da się przemówić mu do
rozsądku? Czy to z powodu tej kobiety która wciąż u niego przesiaduje?
Hilda skinęła głową.
- Byłą jego sekretarką w przędzalni Graah, ale zrezygnowała z pracy. To znaczy nadal
tam czasem przychodzi, gdy potrzebują pomocy.
- Dlaczego przychodzi tutaj codziennie?
- Ponieważ od dawna chciała zdobyć mojego męża i wygląda na to, że wreszcie jej się
udało.
- Co za okropna kobieta! Uganiać się za żonatym mężczyzną! Powinni za to wsadzać do
więzienia. Bóg ją pokarze, pani Paulsen. Niech pani będzie pewna!
Hilda nie miała odwagi zerknąć na pana Stenersena, ale poczuła, że się wzdrygnął.
- Gdzie spędzi pani noc? Czy pójdzie pani do siostry?
Hilda potrząsnęła głową.
- Nie, nie mogę jej o tym powiedzieć, będzie potwornie wstrząśnięta.
Pani Stenersen osłupiała.
- Ale przecież musi pani gdzieś przenocować, nie może pani przecież całą noc błąkać się
po ulicy!
Hilda czknęła.
- Nie myślałam o tym. Byłam pewna, że pozwoli mi tu mieszkać, póki nie znajdę sobie
czegoś innego.
- Ale przecież mówiła pani, że właśnie wynajęła mieszkanie na Maridalsveien?
- Tak, dzisiaj - westchnęła zrezygnowana. - Jestem taka impulsywna. Poszłam tam tylko
po to, by je obejrzeć, i zanim się spostrzegłam, wpłaciłam już zaliczkę za tydzień.
- Ale ma pani jakieś meble?
- Uznałam, że Ole Gabriel pozwoli mi coś wziąć, ale po jego wybuchu nie jestem już
tego taka pewna. W mieszkaniu były jakieś stare, sfatygowane meble po poprzednim
najemcy, ale gospodyni twierdzi, że jego krewni zgłoszą się po nie.
- Biedactwo. - Pani Stenersen poklepała Hildę współczująco po ramieniu. - Chyba nie ma
pani innego wyjścia, jak tylko wprowadzić się tam już dziś wieczorem, chyba że ma pani ja-
kichś innych krewnych, u których może pani zamieszkać. Chętnie zaoferowałabym pani
nocleg, ale nie mamy pokoju gościnnego - spojrzała na męża. - Musisz odprowadzić panią
Paulsen, Ivarze. Jeśli jej mąż nie pozwolił jej wziąć najpotrzebniejszych rzeczy, dostanie od
nas trochę pościeli.
Ponownie zwróciła się do Hildy: - Nie przypuszczałam, że pan Paulsen okaże się taki
podły. Nie miałam wielu okazji, by z nim porozmawiać, ale kiedy spotykaliśmy się przy
drzwiach wejściowych, zawsze był miły i przyjazny.
Hilda wytarła nos.
- Ja też tego nie przypuszczałam. Jakby go ktoś zaczarował.
- Być może coś mu dolega? Czy to możliwe, by z jego głową było coś nie tak?
Hilda dostrzegła promyczek nadziei. Jeśli ludzie usłyszą, że umysł Ole Gabriela
szwankuje, jej wstyd nie będzie taki wielki. Zwłaszcza gdy dowiedzą się, że wyrzucił ją z
domu, wtedy będą jej współczuć. Skinęła głową.
- Też się nad tym zastanawiałam.
Pani Stenersen westchnęła ciężko.
- To okropna choroba. Moja przyjaciółka z dawnych lat wylądowała w Dikemark. Nie
zauważyłyśmy nic niepokojącego, kiedy chodziła z nami do szkoły, choroba zaatakowała
podstępnie, kiedy miała 19 lat. Była anielsko dobra, niemal zbyt dobra, ale potem stała się
nerwowa, przestraszona i niepewna, zaś wobec rodziców była zła i gwałtowna. Teraz niemal
nie ośmielam się jej odwiedzać.
Hilda słuchała jej uważnie.
- Chyba powinnam wspomnieć o tym lekarzowi.
- Tak, proszę to zrobić. Są przecież leki uspokajające. Jeśli go nie wyleczą, może chociaż
sprawią, że będzie nad sobą panować.
Pan Stenersen wstał z fotela.
- Jeśli mam odprowadzić panią Paulsen, lepiej zrobię to, nim się położysz, najdroższa.
Nie możesz zbyt długo przesiadywać wieczorami, a wiem, że boisz się iść do łóżka, gdy nie
ma mnie w domu.
- Nie jest jeszcze tak późno! Pani Paulsen z pewnością potrzebuje kogoś, komu mogłaby
się zwierzyć z tego, co przeżyła.
Hilda wstała pospiesznie.
- Bardzo pani dziękuję, ale nie chcę sprawiać kłopotu. Nie chciałabym być przyczyną
pani lęku, pani Stenersen.
Pani Stenersen podjęła jeszcze jedną próbę zatrzymania jej. Wydawała się samotna. Hilda
nieczęsto widziała, by ktoś ją odwiedzał, prawdopodobnie nie miała licznej rodziny i znajo-
mych.
Zaskoczyło ją, że to pan Stenersen przygotował dla niej pościel, a nie jego żona. Dziwne,
że mężczyzna zna się na czymś takim. To on zawsze chodził po sprawunki i wyrzucał śmieci.
Kiedyś powiedział jej też, że to on zawsze podlewa kwiaty i ściera kurze. Raz w tygodniu
przychodziła do nich praczka, która robiła w piwnicy wielkie pranie, ale to on rozwieszał je
potem na poddaszu. Hilda wielokrotnie się zastanawiała, co właściwie było nie tak z panią
Stenersen. Czyżby uważała za normalne, że mężczyzna wykonuje kobiece obowiązki?
Po wyjściu od Stenersenów Hilda spojrzała ukradkiem na drzwi wejściowe do swojego
mieszkania. Ole Gabriel z pewnością myślał, że będzie się dobijać i błagać, by pozwolił jej
zostać. Teraz mógł żyć, jak chciał.
Miała nadzieję, że nie wygląda akurat przez okno. Wtedy pomyślałby, że mieszkanie u
wdowy ma być miłosnym gniazdkiem dla pana Stenersena. Nie podobało jej się to, co
powiedział o rozwodzie w sądzie, i to, że musi podpisać dokument potwierdzający jej
niewierność. Przecież nie mógł na serio uważać, że nie powinna mieć przy sobie dziecka!
Mały Gabriel leżał teraz z pewnością w swoim pokoju i płakał przerażony kłótnią
rodziców, nie rozumiejąc, dlaczego mama nie wraca. Znów zebrało się jej na płacz. Ruszyła
ulicą, tłumiąc łkanie, a pan Stenersen pospieszył za nią.
5
- Nie podobało mi się, że okłamałaś moją żonę, Hildo.
Zwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Okłamałam? Co masz na myśli?
Stenersen unikał jej wzroku.
- Pozwoliłaś jej wierzyć, że powodem waszego rozstania jest sekretarka twojego męża,
choć dobrze wiesz, że chodzi o mnie i o ciebie.
- Wcale tego nie wiem. Wściekł się, bo wynajęłam mieszkanie, nie pytając go o radę, nie
pozwalając mu zadecydować
o miejscu mojego zamieszkania. Powiedział, że chce rozwodu, bo mnie już nie kocha.
Mówiłam mu, że nic między tobą a mną nie zaszło, poza jednym spacerem, gdy tymczasem
na własne oczy widziałam, jak całują się z panną Johannessen w moim salonie. Tak
właściwie widziałam ich, jak...
Przerwał jej.
- Nie mów nic więcej, proszę. Nie chcę tego słuchać.
- Ale czy nie rozumiesz, że mój mąż nie ma nic na nas? To, co on robi, jest znacznie
gorsze.
- Wszystko jedno, nie powinnaś była okłamywać mojej żony. Ona o każdym myśli dobrze
i nawet jej się nie śni, że coś mogłoby być między nami. Przykro było słuchać, jak
opowiadasz
o swoim mężu, jakbyś nie miała nic wspólnego z jego gniewem.
Hilda zacisnęła usta. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu.
W końcu pan Stenersen westchnął.
- Najwyraźniej mnie nie rozumiesz. Czuję, jak rozpadam się na kawałki. Z jednej strony
chciałbym być dobrym mężem, wiernym żonie. Jest taka bezradna i dobroduszna, całkowicie
nieświadoma uczuć, z jakimi ty i ja się borykamy. Z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić
życia bez ciebie. Jesteś pierwszą rzeczą, o jakiej myślę, gdy budzę się rano. W pracy nie
mogę się skupić, bo moje myśli cały czas krążą wokół ciebie.
- A więc wiesz, jak się czuję. Ja też o tobie myślę. Bez przerwy.
- Być może taki był boski zamysł, żebyśmy zamieszkali dalej od siebie.
- A może wręcz przeciwnie? Może chodziło mu o to, byśmy nareszcie mogli być sami?
Spojrzał na nią przerażony.
- Chyba nie myślisz...?
- Nie myślę o jakimś szaleństwie, ale nigdy nie mieliśmy okazji po prostu spokojnie
usiąść i poważnie porozmawiać. Zawsze musimy uważać, by nikt nas nie zobaczył, a gdy
kogoś usłyszymy, musimy oboje udawać.
Wyglądało na to, że jej słowa dały mu do myślenia.
- Być może masz rację, możemy zachowywać się bardziej naturalnie. To może nam
pomóc zagłuszyć... coś innego.
- Właśnie. Odkryjesz wtedy, że nie jestem taka, za jaką mnie uważasz.
Zaśmiał się, wziął ją za rękę i uścisnął ją.
- Jesteś piękna, Hildo. Mówiłem ci to już nieskończoną ilość razy, ale ty mi nadal nie
wierzysz. Jesteś najbardziej pociągającą kobietą, jaką spotkałem w swoim życiu. Jeszcze
nigdy nie odczuwałem tak ogromnej pokusy.
- Gdybyśmy widywali się częściej i wreszcie porządnie się zaznajomili, odkryłbyś, że
nie jestem wcale taka niezwykła.
- Taką miałem nadzieję.
Hilda odetchnęła z ulgą. Przez chwilę obawiała się, że nie odważy się więcej przebywać z
nią sam na sam, ale dając mu do zrozumienia, że nie jest to tak niebezpieczne, jak mu się
wydaje, sprawiła, że na pewno ją odwiedzi.
Sklep był już zamknięty, lecz wdowa Jacobsen powiedziała wcześniej, gdzie jej szukać.
Hilda zostawiła pana Stenersena przed wejściem, obeszła budynek i zastukała do tylnych
drzwi.
Otworzyły się niemal natychmiast. Obfite kształty wypełniały prawie całą przestrzeń.
Ona raczej nie głoduje w tych wojennych czasach, pomyślała Hilda.
- Na litość boską, co się stało? Rozmyśliłaś się?
- Nie, nie rozmyśliłam się. Musiałam tylko pójść po krewnego, by pomógł mi przynieść
najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogę przecież wnieść własnych mebli, póki tamte nie zostaną
zabrane.
- A co z dzieciakiem? Nie będzie tu z tobą?
- Nie, mój mąż się nie zgodził. - W jej oczach ponownie pojawiły się łzy. - Nie
rozumiem, jak można być tak niegodziwym.
Wdowa Jacobsen prychnęła pogardliwie.
- Mężczyźni! Nie należy się po nich spodziewać niczego innego. Czy twój krewniak
został przed sklepem?
Hilda skinęła głową i wytarła nos. Jej chusteczka była już całkiem mokra.
- Idź do niego, zaraz przyjdę, tylko zamknę drzwi.
Wdowa weszła z nimi na drugie piętro i otworzyła drzwi. Zmierzyła pana Stenersena
krytycznym spojrzeniem.
- Szkoda jej. Takiego łajdaka sobie znaleźć za męża!
Hilda widziała, że pan Stenersen prawie podskoczył z przerażenia. Po pierwsze dlatego,
że wdowa przeklinała, a po drugie, bo mówiła, jak mówiła. Skinął głową zdezorientowany,
nie wiedząc, gdzie podziać oczy ani co odpowiedzieć.
- Dziękuję za pomoc, pani Jacobsen. Teraz poradzę już sobie sama. Mój krewny pomoże
mi tylko trochę poprzesuwać meble, potem będzie musiał iść, jego żona na niego czeka. Ale
obiecał, że pomoże mi innym razem.
Wdowa ponownie popatrzyła na Stenersena. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do
widoku takich dżentelmenów jak on.
- Co pan sądzi o sytuacji za granicą, panie...?
- Stenersen. Ivar Laurentius Stenersen.
Nie musiał przecież podawać jej obu swoich imion, pomyślała Hilda z rezygnacją. W
mieście było wielu Stenersenów, ale raczej żaden z nich nie miał tak samo na imię.
- To straszne! Kanał La Manche jest pełen min, statki nie ośmielają się tam pływać. Moja
żona boi się, że umrzemy z głodu, jeśli nie otrzymamy żywności z zewnątrz.
Wdowa położyła dłonie na szerokich biodrach i pokiwała głową.
- Przed mleczarnią stoją długie kolejki ludzi z pustymi bańkami, stoją tak godzinami.
Tacy jak ja, sprzedający jedzenie i wynajmujący mieszkania, przez cały dzień zbierają cięgi.
Ludzie są wściekli, że chleb podrożał i wzrosły czynsze, ale jesteśmy do tego zmuszeni.
Pańska kuzynka, bo to pańska kuzynka przecież, ma szczęście. Gdyby nie wódczany kącik,
mogłabym wziąć za wynajem dwa razy tyle.
Pan Stenersen wyglądał na całkowicie zbitego z tropu.
- Przepraszam, ale nie znam tej okolicy. Co to jest wódczany kącik?
- To sień, gdzie chłopy wlewają w siebie to, czego nie wolno im wypić w sklepie.
Pan Stenersen zdołał ukryć swoje przerażenie.
- Teraz tylko czekać do jesieni, na wybory do parlamentu. Zobaczymy, co będzie, ale
myślę, że prawica sobie poradzi. Słyszeli państwo o cudownym dziecku, Ronaldzie Pangenie,
który napisał książkę, choć ma dopiero osiemnaście lat? Wydaje jakąś gazetę tu, w Kristianii
i chce, jak to mówi, pobudzić życie duchowe na Północy. Nic z tego nie rozumiem, ale pan,
taki dżentelmen, co pracuje gdzieś w jakimś biurze czy coś, na pewno wie więcej niż ja.
Gzy ona nigdy nie skończy? Hilda jęknęła w duchu, po czym spróbowała przywołać na
twarz uśmiech.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc, pani Jacobsen. Jestem pewna, że będę zadowolona z
mieszkania. Zajrzę jutro do pani, by porozmawiać na temat mebli i innych spraw.
Wdowa zrozumiała aluzję i niechętnie ruszyła w stronę drzwi.
Kiedy wreszcie sobie poszła, pan Stenersen odwrócił się gwałtownie do Hildy.
- Hildo, nie możesz tu mieszkać! Na parterze sprzedają wódkę, a w sieni pełno jest
pijaków!
Hilda przytaknęła.
- Wiem o tym. To dlatego czynsz jest tak niski. Jesteś w stanie znaleźć mi inne
dwupokojowe mieszkanie za cztery korony tygodniowo? W tych zbójeckich czasach, gdy
skąpcy spekulują na przewozach, sprawiając, że reszta ludzi głoduje i marznie?
Pan Stenersen potrząsnął głową. Wyglądał na nieszczęśliwego.
- Uważam, że powinnaś się pokajać i prosić swojego męża
o wybaczenie. - Jego oczy zaszkliły się.
Otoczyła jego szyję ramionami.
- Wcale tak nie myślisz. Pijacy na rogu nie powinni nas w ogóle obchodzić, przecież nie
mogą tu wejść - poszukała jego ust. Szybko przestał się opierać i przywarli do siebie na długą
chwilę.
- Kocham cię - wyszeptała mu do ucha. - Tęsknota odbiera mi zmysły. Dotknij mnie!
Proszę cię, dotknij mnie!
- Nie, Hildo, nie mogę. Nie tutaj. Jesteśmy sami, to zbyt niebezpieczne.
- Pokaż mi, że mnie kochasz, że nie odwrócisz się do mnie plecami teraz, gdy cię
potrzebuję. Jesteś jedyną osobą, która mnie nie potępia.
- Nikt nie ma prawa cię potępiać, Hildo. Powinni raczej potępić mnie, to ja jestem winien
tej beznadziejnej sytuacji. Jestem pewien, że twój mąż ci nie wierzy. Jego igraszki z panną
Johannessen to z pewnością rodzaj zemsty.
Potrząsnęła głową.
- Nie proszę cię o nic innego, tylko o to, żebyś czasem mnie odwiedził. Kończysz pracę w
biurze później niż ja swoją, możesz więc wpadać tu po drodze do domu i mówić, że musiałeś
zostać dłużej w pracy.
- To by było kłamstwo, Hildo.
Ujęła jego dłoń i położyła ją na swojej piersi.
- Myślisz, że Bóg pokarze cię za jedno maleńkie kłamstewko, które nikomu nie czyni
krzywdy? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Mówiłeś, że lubisz ze mną przebywać.
Masz potem więcej cierpliwości dla swojej żony.
- To dlatego, że mam wyrzuty sumienia.
Ponownie przycisnęła swoje usta do jego i wyszeptała: - Więc czyń tak nadal! Przynosi to
korzyści zarówno twojej żonie, jak i mnie!
Westchnął ciężko, pieszcząc jej piersi.
- Sprawiasz, że wszystko wydaje się takie proste i nieszkodliwe.
- Bo to jest nieszkodliwe, kochany. To coś najbardziej naturalnego i najlepszego, co
człowiek może uczynić dla drugiego człowieka.
Zauważyła, że chciał się jej poddać, kiedy nagle wyrwał się z jej objęć.
- Zbyt długo już mnie nie ma, może nabrać podejrzeń. Wtedy wszystko przepadnie.
Ruszył pospiesznie do wyjścia.
- Wpadnę któregoś ranka. Spróbuj mnie zrozumieć, Hildo.
Z tymi słowami otworzył drzwi i wyszedł, zostawiając ją samą
w obcym, biednym mieszkaniu.
Hilda podniosła dużą torbę i wyjęła z niej porządnie złożone prześcieradło, haftowaną
poszewkę na poduszkę i poszwę na kołdrę z szydełkowym wzorem. Ruszyła do sypialni,
pościeliła łóżko i przykryła je wełnianą kapą, która niewątpliwie została po poprzednim
najemcy. Kapa miała nieprzyjemny zapach, może nawet były w niej wszy albo pchły.
Następnie położyła się do łóżka w ubraniu, chowając zapłakaną twarz w poszewce od
pana Stenersena.
6
- Spotkałem po drodze Hildę, akurat wracała od Biermanna.
Elise odwróciła się do niego.
- Czy coś się stało? Wyglądasz na zmartwionego.
Johan podszedł powoli do kuchni, na której gotowała kaszę. Niełatwo było w tych
czasach zdobyć chleb i mleko.
- Przeprowadziła się.
Elise opuściła drewnianą łyżkę i spojrzała na męża.
- Przeprowadziła się? Co masz na myśli?
- Ole Gabriel wyrzucił ją z domu. Wynajmuje teraz dwa pokoje u wdowy Jacobsen.
- Co? Ole Gabriel wyrzucił ją z domu? To niemożliwe!
- Miała łzy w oczach, gdy mi o tym mówiła. Poza tym zabronił jej wziąć ze sobą małego
Gabriela. Powiedział, że matka, która zdradziła, nie ma prawa zatrzymać dzieci.
- W życiu nie słyszałam czegoś tak okropnego! Nie sądziłam, że Ole Gabriel mógłby być
tak okrutny!
W tej samej chwili Elise przypomniała sobie, co widziała podczas swojej ostatniej wizyty
na ulicy Antona Schiøtza. Poczuła ucisk w piersi.
- Czyżby Hilda znów zrobiła jakieś głupstwo? Myślałam, że dostała nauczkę.
- Nie, tym razem nie wydaje się, by to było problemem. Wręcz przeciwnie. Ole Gabriel
powiedział, że już jej nie kocha. Woli swoją byłą sekretarkę, pannę Johannessen.
Elise nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
- Przecież nie może na serio rozważać małżeństwa z humorzastą starą panną! Nie jest
szczególnie piękna i nie sądzę, by nadawała się na panią domu. Nie w jej wieku i nie z tym
nastawieniem! Poza tym ma córkę. Co z nią? Jesteś pewien, że Hilda nie powiedziała tego,
by ukryć coś głupiego, co sama zrobiła?
Johan wzruszył ramionami.
- To twoja siostra, znasz ją lepiej niż ja.
Elise westchnęła ciężko.
- Tak, niestety dobrze ją znam i podejrzewam, że znowu się zakochała. Mimo że jest
mężatką.
Johan pokręcił głową.
- Musisz z nią porozmawiać, Elise. Zbyt wcześnie straciła ojca, zresztą nawet wcześniej
niezbyt dobrze wypełniał swoje obowiązki. Potem twoja matka zachorowała i nie mogła się
zająć ani nią, ani chłopcami. Jesteś jedyną osobą, która może wyprowadzić Hildę na
właściwą drogę, choć jest już dorosła i wyszła za człowieka na wysokim stanowisku.
Wygląda jednak na to, że wciąż potrzebuje twojej pomocy.
Elise skinęła głową.
- Naprawdę mieszka w kamienicy wdowy Jacobsen? Tam, gdzie włóczą się ci wszyscy
pijacy?
- Tak mi powiedziała.
- A więc pójdę do niej dziś wieczorem, choć tak właściwie nie mam na to czasu. Pan
Wang-Olafsen wraz z przyjaciółką przychodzą jutro z wizytą i chciałabym, żeby nasz dom
prezentował się tak dobrze, jak to tylko możliwe.
- Pomogę ci. Mogę przynajmniej nanieść drewna i wody i nieco posprzątać. Mogę też
zmyć podłogi, jeśli chcesz.
Elise spojrzała na niego z wdzięcznością. Ilu mężczyzn zaoferowałoby swoją pomoc w
sprzątaniu? Inni nie zniżali się nawet do tego, by przynieść ciężkie wiadra z wodą, to była
babska robota.
Było lato i Elise cieszyła się długimi, jasnymi dniami. Marzyła, by lato trwało co
najmniej pół roku. W blasku słońca łatwiej było o nadzieję i optymizm, a tego właśnie
wszyscy potrzebowali w tych ciężkich czasach. Wczoraj stała w długiej kolejce do mleczarni,
by w końcu nie dostać ani kropli. Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, mleko właśnie się
skończyło. Na szczęście dziś udało się jej kupić dwa litry w sklepiku u Magdy, więc jutro
będą naleśniki.
Dzisiejsza gazeta informowała, że trzy norweskie parowce zostały zatopione. Dwunastu
Norwegów uważanych było za zaginionych. Jeden ze statków wiózł ładunek węgla do
Kirkenes, drugi płynął do Anglii ze stemplami górniczymi, zaś trzeci zmierzał do
Archangielska z różnymi towarami. Przerażająca była myśl o zatopionym zbożu i węglu, gdy
tu, w kraju brakowało niemal wszystkiego. Ale najgorsze było to, że zginęli norwescy ma-
rynarze. Elise cieszyła się, że Kristian ciągle przebywa w Nowym Jorku, i miała nadzieję, że
pozostanie tam aż do końca wojny.
Gdy spieszyła w górę Maridalsveien, w głowie kłębiły jej się myśli o Hildzie i o tym, co
zrobiła. Zaraz jednak przywołała się do porządku. Może to jednak nie była wina Hildy, tylko
Ole Gabriel naprawdę zakochał się w pannie Johannessen?
Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Jak to możliwe? Hilda była urocza, ładna i wesoła,
tymczasem smoczyca, jak ją nazywały między sobą w biurze, zawsze była skwaszona i
ponura. Była dość stara, ale majster też nie był już młodzieniaszkiem, być może tęsknił za
towarzyszką w tym samym wieku, z którą mógłby porozmawiać, wykształconą tak jak on
sam.
Elise zerknęła na Vøienvolden, przechodząc obok. Johan powiedział jej, że właściciel
fabryki, pan Berge, ponownie wspominał, że potrzebna mu stara kuźnia. Gdzie zatem Johan
będzie miał swój warsztat? Stara stajnia na tyłach ich ogródka była mała i zrujnowana.
Wykonano ją z muru pruskiego i być może dałoby się z niej korzystać, gdyby została
naprawiona, ale niemożliwe było jej powiększenie.
Już z daleka Elise widziała mężczyzn kręcących się przy kamienicy wdowy Jacobsen.
Albo czekali na swoją kolej, albo nie mieli pieniędzy i łudzili się, że pożyczy im jakiś
kamrat. Wzdrygnęła się. I pomyśleć, że Hilda tu mieszka! Czy nie mogła wynająć poddasza
w którymś ze starych, drewnianych domów? Na całej Maridalsveien mieszkali porządni
ludzie, jedynie przed domem wdowy Jacobsen gromadzili się pijacy.
Obawiała się wejść do sklepu. Przez wszystkie przeszłe lata unikała go, robiąc zakupy u
Magdy na rogu albo w innych sklepach. Nie miała nic przeciwko wdowie Jacobsen, ale nie
pochwalała tego, czym kobieta się zajmowała. Wzdłuż rzeki było dość pijaków, nie trzeba
było ich kusić tanią wódką.
W środku było pełno ludzi. Przez chwilę Elise stała w miejscu, zastanawiając się, jak
zapytać wdowę, gdzie mieszka Hilda. W kolejce stało wielu klientów i z pewnością by się im
nie spodobało, gdyby wcisnęła się przed nich. Z drugiej strony nie chciała przecież nic
kupować, a jedynie zapytać o Hildę.
Zebrała się na odwagę i zaczęła torować sobie drogę wśród tłumu. Kilku mężczyzn
zaczęło mamrotać coś o bezczelnych babach, ale Elise udawała, że tego nie słyszy. W końcu
stanęła przed ladą.
- Przepraszam, chciałam zobaczyć się z moją siostrą, Hildą Paulsen. Wynajmuje od pani
mieszkanie.
Wdowa Jacobsen spojrzała na nią.
- Czyż to nie Elise? Poznałam cię od razu, choć minęło już tyle lat. Pamiętam, jak
przychodziłaś tu z mamą, Jensine, i kupowałaś cukierki, gdy byłaś mała. Wiem, że mieszkasz
na Maridalsveien, ale pewnie robisz zakupy u Magdy, co?
Elise poczuła się nieswojo. Być może od czasu do czasu powinna przychodzić po
sprawunki tutaj, zwłaszcza że matka tu kupowała. Uśmiechnęła się.
- Tak, sklep Magdy jest niedaleko mojego domu.
- Ale gdy mieszkałaś w Vøienvolden, miałaś bliżej do mnie.
- To prawda, ale przyzwyczaiłam się chodzić do Magdy w czasach, gdy mieszkałam w
domku majstra przy moście Beierbrua.
- Mnie to wszystko jedno, dość mam klientów. - Wdowa omiotła spojrzeniem pełen sklep
ludzi i zachichotała. Miała potrójny podbródek, z przodu brakowało jej jednego zęba. Duże,
obwisłe piersi sięgały jej aż do pasa.
- Czy mogę iść do Hildy? Mieszka na drugim piętrze, czy tak?
- Możesz przejść przez zaplecze, tam są schody. Ale nie jestem pewna, czy czasem nie
ma gościa. Jakiś wasz krewniak odwiedza ją niemal codziennie.
Elise przystanęła, zaskoczona.
- Krewniak?
- Chyba ma na imię Ivar.
Elise poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Ivar Stenersen! To nie mógł być nikt inny.
A więc Hilda znów zrobiła coś głupiego! To nie Ole Gabriel ją zdradzał, sama była sobie
winna, że wyrzucił ją z domu. Hilda, której niczego nie brakowało!
Dobry mąż, posłuszny, śliczny i dobrze wychowany synek i do tego wszystko, co tylko
da się kupić za pieniądze. Choć musieli wyprowadzić się z willi, mieszkanie przy ulicy
Antona Schiøtza było wielkie i wspaniałe. Hilda miała szafy pełne pięknych ubrań, jeździła
na wczasy nad kanał La Manche, chodziła do teatru, na wystawy sztuki i wspaniałe przyjęcia,
obracała się wśród zamożnych ludzi. Mieli nawet automobil!
Z pewnością bogactwo uderzyło jej do głowy. Nie umiała sobie poradzić z taką ilością
wszelkiego dobra i zrobiła się nadmiernie roszczeniowa. Nie na darmo mówią, że
bezczynność to przyczyna wszelkiego zła. Krzątanie się po pięknym domu bez żadnych
obowiązków było niewątpliwie bardziej szkodliwe niż spędzanie dwunastu godzin przy
maszynie w przędzalni. Poczucie, że nie robi się nic pożytecznego, z pewnością nie dawało
szczęścia. Hilda nie zajmowała się nawet swoimi dziećmi, powierzając je opiekunce. Teraz
co prawda pracowała, ale najwidoczniej zło już się stało.
Musi z nią porozmawiać. Byłoby to łatwiejsze, gdyby Hilda była sama, ale jeżeli pan
Stenersen bawi tu co wieczór, raczej trudno będzie zastać ją samą. Być może Stenersen sobie
pójdzie, gdy ją zobaczy.
W końcu weszła na drugie piętro. To muszą być te drzwi na wprost, bez karteczki z
nazwiskiem. Żadne inne. Elise zapukała.
Nikt jej nie otworzył. Spróbowała podsłuchać, czy ze środka dobiegają jakieś głosy, ale
było zupełnie cicho. Jedynym odgłosem, jaki do niej dochodził, był rechot bywalców
wódczanego kącika oraz rżenie konia i skrzypienie powozu, który przejechał ulicą. Elise
ponownie zapukała do drzwi, ale i tym razem nikt nie otwierał.
Uchyliła je nieco.
- Hildo?
W małym przedpokoju panowały ciemności, ale zdołała dostrzec męski płaszcz i
kapelusz. Znów zawołała, tym razem głośniej: - Hildo, jesteś tam? To ja, Elise!
W końcu usłyszała jakiś dźwięk: szepty i odgłos kroków.
Za chwilę drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich Hilda. W szlafroku!
- Czego chcesz?
- Chcę z tobą porozmawiać. - Elise próbowała zdusić w sobie narastający sprzeciw. Hilda
przyjmowała pana Stenersena w samym szlafroku! Boże drogi, a więc naprawdę była jego
kochanką!
- Nie czuję się najlepiej. Nie powinnaś się zbliżać, to może być zaraźliwe. - Hilda
spróbowała zakasłać.
- Hildo, wiem, że jest u ciebie pan Stenersen. Wdowa Jacobsen wspomniała mi o tym,
poza tym w przedpokoju wisi męski płaszcz i kapelusz.
- I co z tego? Przyszedł mi pomóc. To jedyny człowiek, który rozumie moją sytuację.
Szlafrok Hildy sięgał niemal do ziemi, lecz Elise dostrzegła jej gołe stopy i łydki. A więc
nie miała nic pod spodem.
- Nie mówiłaś mi, że potrzebujesz pomocy. Gdybym o tym wiedziała, natychmiast bym
do ciebie przyszła, dobrze o tym wiesz.
- Nie mogłabym znieść twoich potępiających spojrzeń. Gdy się ostatnio widziałyśmy,
byłaś na mnie zła, nawet nie próbujesz mnie zrozumieć.
Elise nie odpowiedziała.
- Ole Gabriel wyrzucił mnie z domu. Nie pozwolił mi wziąć ze sobą małego Gabriela, bo,
jak powiedział, zdradziłam go. Po tej historii z Christofferem Clausenem prosiłam go o
wybaczenie i uzyskałam je, a teraz wykorzystuje to przeciw mnie.
- Pewnie dlatego, że znów go zdradziłaś.
Hilda zrobiła się czerwona, z oczu sypały się iskry.
- Nieprawda! Pan Stenersen i ja wybraliśmy się kilka razy na spacer, to wszystko!
- Ja widziałam coś innego.
- Widziałaś, jak się obejmujemy, kiedy chciał mnie pocieszyć. Czy to powód, by się
rozwodzić?
Elise westchnęła ciężko.
- Przyszłam, żeby ci pomóc, Hildo, nie żeby się z tobą kłócić. Lepiej opowiedz mi, co się
stało.
- Wróciłam po pracy do domu i powiedziałam, że udało mi się znaleźć tanie
dwupokojowe mieszkanie. Przecież sam chciał, żebym się wyprowadziła. Ole Gabriel
wściekł się, przecież to on powinien decydować, gdzie mieszkam! Powiedział, że mnie już
nie kocha. W osobie panny Johannessen znalazł wszystko to, czego brakowało mu we mnie.
Z wnętrza mieszkania dały się słyszeć kroki i pojawił się pan Stenersen. Jego koszula
wyglądała, jakby pospiesznie wepchnął ją w spodnie, marynarka była pognieciona. Nietrudno
było zgadnąć, że ubierał się w pośpiechu, pełen niepokoju na myśl o niespodziewanym
gościu. Dziwne, że w ogóle się pokazał.
- Pani Thoresen? Jak dobrze, że pani przyszła. Hilda... to znaczy pani Paulsen, nie czuje
się dobrze. Bałem się zostawić ją samą.
Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Mogę już pana zastąpić, panie Stenersen. Proszę iść. Pańska żona z pewnością się
niepokoi.
Hilda posłała jej mordercze spojrzenie, ale Elise udała, że tego nie widzi.
Pan Stenersen zaczerwienił się jak piwonia, szybko złapał swój płaszcz i kapelusz,
wymamrotał jakieś pożegnanie i wypadł z mieszkania jak błyskawica.
- Jesteś teraz zadowolona? - zapytała Hilda kąśliwie.
- Nie mogłam z tobą rozmawiać w jego obecności.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
- Ależ mamy, Hildo. - Elise wmaszerowała do pokoju, nie przejmując się protestami
siostry.
Doznała wstrząsu, gdy zobaczyła, jak ubogie jest to mieszkanie.
- Czy Ole Gabriel nie pozwolił ci wziąć części mebli?
- Ani ubrań. Nie widziałam go do czasu, gdy wyrzucił mnie za drzwi. Pani Stenersen była
tak miła i pożyczyła mi bieliznę pościelową.
- Pani Stenersen? - Elise otworzyła usta ze zdumienia. - Pożyczyła ci pościel, a ty
zaczęłaś jej używać do spółki z jej mężem?
Hilda zrobiła się czerwona.
- Nie bądź bezczelna. Mieszkam tu sama.
- Wyraźnie było widać, że dopiero co się ubrał, zresztą ty sama też nie masz nic pod
szlafrokiem.
- Nie twoja sprawa. Mówiłam, że źle się czuję. Przyszedł do mnie, nie wiedząc, że jestem
chora.
- Nie musisz mnie okłamywać, Hildo, nie jestem głupia. Nawet dziecko domyśliłoby się,
co tu wyrabialiście.
- Nic między nami nie zaszło. Nie to, co myślisz. To prawda, że leżałam w łóżku, kiedy
przyszedł. Było mi gorąco, więc się rozebrałam. Drzwi nie mają zamka, więc wszedł prosto
do środka.
- A dlaczego wystawała mu koszula ze spodni, a jego marynarka była pognieciona?
Hilda znów się zaczerwieniła.
- Skoro koniecznie chcesz wszystko wiedzieć, to ci opowiem. Zdjął z siebie część
ubrania, oprócz spodni i położył, się koło mnie. Pieściliśmy się, być może pamiętasz, jak to
jest? - uśmiechnęła się kwaśno. - On jest głęboko wierzący i obawia się kary boskiej, a poza
tym śmiertelnie się boi, że zajdę w ciążę, jeżeli ulegniemy pokusie. Nie czuję wyrzutów
sumienia, jeśli chcesz wiedzieć. Ole Gabriel nalega na rozwód, więc nie mam już wobec
niego żadnych zobowiązań. Nie możesz nazwać tego zdradą.
- Nie wyglądasz, jakby ci coś dolegało, zakładam więc, że rozebrałaś się, by go wodzić
na pokuszenie. Wiesz, że jest żonaty. Pomyślałaś o jego żonie? O tej, która była tak miła, że
nawet pożyczyła ci pościel? A na wypadek, gdybyś o tym nie wiedziała, to zdrada męża w
okresie separacji jest niewiernością. Podpisałaś jakieś dokumenty? Od kiedy to trwa?
Hilda potrząsnęła głową.
- Masz problemy ze słuchem? Mówiłam ci już, że nie robiliśmy niczego złego. Czy to
dziwne, że ma ochotę poczuć nagie kobiece ciało, skoro nie wolno mu zbliżać się do własnej
żony? Nie dotknął jej od czasu, gdy zaszła w ciążę. Ona nie chce mieć więcej dzieci, bo
poród był według niej okropny. Ja daję mu jedynie to, za czym tęskni.
- Jak myślisz, co powiedziałaby na to matka?
Hilda prychnęła.
- Matka? A co ona mogłaby powiedzieć? Czy nie pamiętasz, jak wprosiła się na poddasze
do Asbjørna i jakie podejrzane odgłosy stamtąd dochodziły? To tylko ty jesteś taka
pryncypialna, Elise. Jesteś taka święta, że aż rzygać się chce. Pewnie nie pożądałaś nikogo
innego oprócz Johan od czasu, gdy byłaś już dość duża, by się zorientować, że twoje ciało
potrzebuje czegoś więcej niż tylko jedzenia i picia. To ty jesteś nienormalna, a nie ja. Jak
myślisz, dlaczego wśród robotnic jest tak wiele niezamężnych matek? Myślisz, że wszystkie
zostały zgwałcone? Akurat! Po prostu były posłuszne prawom natury i podążyły za swoimi
pragnieniami. Co w tym złego? Czy rodzilibyśmy się z takimi pragnieniami, gdybyśmy nie
mieli robić z nich użytku? Czy Bóg nie powiedział: Bądźcie płodni i napełniajcie ziemię?
Elise westchnęła ciężko, zrezygnowana.
- Dobrze wiesz, że nie to miał na myśli. Bóg ustanowił małżeństwo, byśmy nie uprawiali
cudzołóstwa.
- Ja nie uprawiam cudzołóstwa. Kocham pana Stenersena i pożądam go. Cóż mogę na to
poradzić? A ty chcesz zabrać mi jedyną moją radość, po tym, jak Ole Gabriel wyrzucił mnie
z domu. - Hilda ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
- Rozejrzyj się! Spójrz, jak mieszkam! Wszystko mi odebrano: wspaniały dom, męża, syna,
wszystkie moje piękne ubrania i przyjaciół! Znów nic nie mam. Jedynie pan Stenersen
pozostał mi wierny i rozumie, jak mi źle!
Elise poczuła, że ściska ją w gardle. Wyciągnęła rękę, chcąc pocieszyć siostrę, lecz Hilda
ją odepchnęła.
- Idź sobie! Idź do swojego cudownego męża i przytulnego domu! Będziesz mogła tam
siedzieć w całej swojej wspaniałości i myśleć o mnie i o tym starym, robotniczym
mieszkaniu, ze zniszczonymi meblami po poprzednim najemcy, które są tak rozklekotane, że
spadkobiercom nie chce się po nie fatygować! Z pełną brudu narzutą i tak małą ilością
jedzenia, że gdyby nie pan Stenersen, pewnie umarłabym z głodu!
Odepchnęła Elise od siebie.
- Powiedziałam, żebyś sobie poszła! Nie chcę cię tutaj! Ni tylko mnie krytykujesz! Nie
chcę widzieć ani ciebie, ani nikogo z twojej rodziny! Pisz sobie o biednych ulicznicach z
Vaterland, wyczerpanych matkach, urabiających ręce po łokcie w fabrykach i biednych
służących, wykorzystywanych przez bezlitosne panie z zachodniego brzegu rzeki. Możesz też
napisać o mnie, twojej rozwiązłej siostrze, rozkładającej nogi przed byłe kim, żebyś mogła
sobie ulżyć i wyrazić całą swoją pogardę i dezaprobatę.
- Hildo, proszę cię.
- Powiedziałam, żebyś sobie stąd poszła! Masz kłopoty ze słuchem? Nie chcę cię tu! -
Zachwiała się, niemal tracąc równowagę.
Zrozpaczona Elise wyszła, czując, jak ściska ją w gardle płacz. Miała nieprzyjemne
uczucie, że zrobiła coś nie tak.
7
Z oddali dochodził dźwięk dzwonów kościelnych, na niebie nie było widać żadnej
chmurki. W koronach drzew świergotały głośno ptaki, w ogrodach kwitły bzy. Elise pragnęła
iść na długi spacer, by podziwiać piękno otaczającej ją przyrody, ale czekała ją jeszcze jedna
nieprzyjemna wizyta. Johan zaoferował się, że za nią pójdzie, ale Elise sądziła, że to nie
byłoby właściwe.
Nie miała też czasu pójść do kościoła. Właściwie rzadko kiedy mogła sobie na to
pozwolić i miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Za każdym razem, kiedy spotkała na ulicy
pastorową, miała ochotę udawać, że jej nie widzi, i obejść ją szerokim łukiem. Pastorowa
zawsze była dla niej miła, pożyczała jej książki, bo wiedziała, że Elise lubi czytać, a nie stać
jej, by je kupić. Pożyczyła jej nawet większość numerów „Pani Domu”, choć wiele pań miało
ochotę je przeczytać.
Ciasto na naleśniki było już na szczęście gotowe. Stało teraz w dużej misce. Anna
pożyczyła jej słoiczek dżemu jagodowego, który jakoś udało jej się zachować aż do teraz.
Elise obiecała, że odda jej pierwszy słoik dżemu, jaki zrobi, gdy jagody już dojrzeją. Dom
był posprzątany, okna umyte. Nakryła już nawet stół białym obrusem, który Emanuel dostał
kiedyś od matki, i postawiła na nim elegancki serwis, który zabrał z domu.
Elise jednocześnie cieszyła się i bała odwiedzin pana Wang- Olafsena i jego przyjaciółki.
Próbowała odpędzić od siebie myśl, że ta obca kobieta pochodziła z zamożnego rodu, a jej
noga z pewnością nigdy nie postała w żadnym z drewnianych domków nad rzeką Aker. Ale
jeśli pan Wang-Olafsen chciał ją przyprowadzić, to nie mogła być jakąś straszną snobką.
Evert i Gudrun także mieli przyjść, Evert z pewnością wielokrotni spotykał tę kobietę.
Ale najpierw Elise musiała odwiedzić Ole Gabriela, by po ważnie z nim porozmawiać.
W nocy niemal nie zmrużyła oka, myśl o Hildzie nie dawała jej spokoju. Wzburzyło ją
życie, jakie wiodła Hilda, i jej poglądy na zdradę małżeńską, ale kochała siostrę i życzyła jej
jak najlepiej. Teraz, kiedy o tym myślała, Hilda zawsze taka była. Od czasu, gdy w wieku
zaledwie piętnastu czy szesnastu lat poznała Loranga, aż do ujawnienia swojego romansu z
majstrem. Być może różni ludzie różnie zostali stworzeni. Niektórzy przez całe życie
trzymali się tej jednej osoby, inni co chwilę zakochiwali się w kimś nowym. Ksiądz
powiedziałby z pewnością, że tacy ludzie powinni walczyć ze swoimi uczuciami i nie ulegać
pokusom, ale zapewne łatwiej było mówić, niż robić.
Być może potrzeby Hildy miały coś wspólnego z utratą Isaka? Hilda rzadko o nim
wspominała, ale tych kilka razy, gdy Elise odważyła się zapytać, Hilda milkła, zaś w jej
oczach widać było ból. Najwyraźniej przejmowała się bardziej, niż chciała się do tego
przyznać.
W jednej kwestii Hilda miała rację: to nie w porządku ze strony Ole Gabriela, że pozwolił
pannie Johannessen przychodzić każdego przedpołudnia. Powinien był zrozumieć, że Hilda
nie mogła czuć się dobrze ze świadomością, że gdy ona jest w pracy, u niego gości kobieta.
Takie zdarzenia rodziły plotki, sąsiedzi mogli szybko wysnuć wnioski, że chodzi o coś więcej
niż
o odwiedziny u chorego. Najwyraźniej też tak rzeczywiście było. Być może Hilda nie
rzuciłaby się w ramiona pana Stenersena, gdyby nie częste wizyty panny Johannessen.
A może i tak by to zrobiła? Mieszkali na ulicy Schiøtza od niedawna, kiedy Elise
zauważyła, że Hilda wciąż prosiła sąsiada
o pomoc w tej czy innej sprawie.
Żeby tylko Ole Gabriel wpuścił ją do domu! Być może i dziś gościła u niego panna
Johannessen, choć była niedziela i Jorund miała wolne od szkoły. Wtedy nie będzie łatwo z
nim porozmawiać. Zresztą ta rozmowa tak czy siak nie będzie prosta, w Elise wciąż tkwiło
bowiem dawne poczucie onieśmielenia. Zawsze bała się ludzi piastujących ważne
stanowiska, zwłaszcza tych, którzy mieli coś wspólnego z fabryką. Łatwiej było rozmawiać z
takimi jak ona: robotnikami, służącymi, zamiataczami ulic i woźnicami.
Kiedy Elise dotarła do celu, brakowało jej tchu. Szła szybko, by zdążyć jeszcze nasmażyć
naleśników po powrocie do domu.
Nie czekała długo na otwarcie drzwi.
- Elise? Co za niespodzianka. Wejdź, proszę.
Nie zauważyła u niego wyrzutów sumienia i znów się przestraszyła, że cała wina leżała
po stronie Hildy.
- Przychodzisz zapewne w obronie swojej siostry, czyż nie tak? Czy mogę zaproponować
ci filiżankę kawy?
- Nie, dziękuję, mam mało czasu. Pan Wang-Olafsen przychodzi dziś z przyjaciółką na
obiad.
Ole Gabriel uniósł brwi.
- Proszę, proszę! Czyżby stary adwokat znalazł sobie towarzyszkę?
Elise przytaknęła, jednocześnie taksując go wzrokiem.
Schudł, był elegancko ubrany w białą koszulę z wykrochmalo- nym kołnierzykiem i
wykwintny garnitur; jego twarz nie była już też tak opuchnięta jak wcześniej. Tak właściwie
był całkiem przystojnym mężczyzną, choć gdy zachorował, przestał się przejmować swoim
wyglądem. Hilda też nie przejmowała się jego garderobą. Jak zwykle najbardziej zajęta była
sobą.
- Powinnam była zaprosić także ciebie, ale zrobię to jakiejś innej niedzieli - dodała
pospiesznie. - Nie wiedziałam, że czujesz się już tak dobrze, by pojechać w odwiedziny.
Wprowadził ją do salonu. Na szczęście nie było w nim panny Johannessen. Ani małego
Gabriela.
Usiadła na krześle, które jej wskazał. Ole Gabriel usiadł obok niej i zapalił cygaro.
- Na pewno słyszałaś, co zaszło, i niewątpliwie przyszła mnie przekonywać, bym przyjął
ją z powrotem.
- Nie, nie sądzę, by to się na coś zdało, skoro sprawy zaszły tak daleko. Martwię się o nią,
Ole Gabrielu. To moja siostra i ko cham ją mimo jej wad i słabości.
Wydmuchnął kółka dymu w powietrze i odparł: - Masz dobre serce.
Wydawał się taki twardy, niemal go nie poznawała. Kiedy g ostatnio widziała, znać było
jeszcze na nim ślady choroby, teraz był zdrowy i pełen energii.
- Gdy byłam tu poprzednim razem, szukałeś dla niej usprawiedliwienia i przyrównałeś ją
do motyla. Powiedziałeś, że gdyby ją uwięzić, umarłaby.
- Zgadza się. Dlatego pozwoliłem jej lecieć w swoją stronę, ale nie pobiegnę za nią,
próbując ją znowu złapać, jeśli na to liczyłaś.
- Mam tylko nadzieję, że nie chciałeś jej skrzywdzić, zanim ją wypuściłeś.
- Czyżbym to zrobił?
- Tak. Odmawiając jej bycia z dzieckiem i pozwalając żyć w biedzie. Hilda mieszka w
ubogim robotniczym mieszkaniu z meblami, które pozostały tam po poprzednim najemcy.
Prędzej czy później ktoś się po nie zgłosi. Możesz sobie wyobrazić, w jakim są stanie. Nie
ma też swoich ubrań ani dość jedzenia... Musiała nawet pożyczyć bieliznę pościelową!
- Hilda pracuje w ochronce dla biednych dzieci i ma stałą, choć niewysoką pensję.
Czynsz wynosi zaledwie cztery korony tygodniowo, powinno więc być ją stać na jedzenie.
Poza tym czynsz opłacam ja - na razie.
Elise nie odpowiedziała. Siedziała w milczeniu, patrząc na niego.
- Nie zabroniłem jej zabrać ubrań. Więcej rzeczy raczej nie posiada.
- Wciąż jesteście małżeństwem, Ole Gabrielu. Nie możesz traktować wszystkiego, jakby
było wyłącznie twoją własnością.
- Nie sądzisz chyba, że powinienem jej oddać meble odziedziczone po rodzicach?
Elise rozejrzała się wokół.
- Musi tu być coś, co należy do Hildy. O ile pamiętam, dostawała wiele prezentów na
urodziny, poza tym wasze ślubne prezenty są w równym stopniu jej, jak i twoje. Uważam, że
to wstyd, iż pozwalasz, by twoja żona żyła w ubóstwie, gdy ty sam posiadasz więcej, niż
potrzebujesz.
Zauważyła, że na jego twarzy rozlewa się delikatny rumieniec, i zastanowiła się, czy nie
posunęła się przypadkiem zbyt daleko. W końcu był jej dawnym szefem i powinna okazać
mu nieco więcej szacunku.
Ole Gabriel wstał z miejsca.
- Rozczarowałem się co do ciebie, Elise. Byłem pewien, że weźmiesz moją stronę. Wiesz
lepiej niż ktokolwiek inny, jaka jest twoja siostra, musisz więc zrozumieć, że nie mogę żyć z
dziwką.
Elise zrobiło się gorąco ze złości.
- A co z tobą? Czyż ostatnio nie odwiedza cię codziennie przyjaciółka? Sądziłam, że
przychodzi kierowana współczuciem, zresztą sama zasugerowałam jej, by cię odwiedziła, ale
teraz wiem, że między wami jest coś więcej. A może Hilda kłamie? Czy to prawda?
Ole Gabriel zdawał się martwić tylko o jedno.
- Nie rozstawajmy się w nieprzyjaźni, Elise, mam do ciebie ogromny szacunek. Jesteś
solidna i godna zaufania, należy cię podziwiać. No i umiesz pisać książki. Proponuję, byśmy
przywołali taksówkę, a potem pomożesz mi spakować rzeczy Hildy i odwieziesz je do jej
mieszkania na Maridalsveien.
Wstał i poszedł do pokoju Hildy, Elise pospieszyła za nim.
Napełnili dwa duże pudła ubraniami i butami Hildy, do tego doszły jeszcze cztery pudła
na kapelusze. Elise nawet się nie śniło, że siostra ma tyle wspaniałych ubrań. Jedwabne trze-
wiczki i pończochy, koronkowa bielizna, cienkie, eleganckie rękawiczki, suknie, bluzki,
gorsety, jedwabny szal i pięć sztywnych halek, a nawet boa ze strusich piór. Ponadto jej
kuferek na biżuterię wypełniony był sznurami pereł oraz złotą i srebrną biżuterią.
Ole Gabriel popatrzył na wszystkie te rzeczy.
- Zimowe płaszcze i kapelusze wyślę jej później, najpierw musimy sprawdzić, czy nadal
będzie mieszkać przy Maridalsveien.
- Gdzie jest mały Gabriel?
- Na spacerze z panną Johannessen.
Elise spojrzała mu prosto w oczy.
- Chyba nie zamierzasz naprawdę go zatrzymać? Nie pozwolisz Hildzie mieć przy sobie
dziecka?
Na jego twarzy pojawił się cień irytacji.
- Jak możesz zadawać mi takie pytanie? Myślałem, że jesteś mądrzejsza niż twoja siostra.
Hilda przyznała się do zdrady. Powinna była wiedzieć, że może stracić dziecko, już w chwili,
gdy oddawała się innemu mężczyźnie.
- Ole Gabrielu, bardzo cię proszę. Jeśli Hilda straci małego Gabriela, boję się, że tego nie
zniesie. Tylko dzieci pozwalały jej wziąć się w garść.
- Czyżby? Jakoś sobie nie przypominam. Możesz oszczędzić sobie kłopotu, Elise, Hilda
sama jest sobie winna, że wylądowała w takich tarapatach. Każdy ponosi odpowiedzialność
za swoje życie. Ona wybrała namiętność przed odpowiedzialnością i miłością do dziecka. I
teraz za to płaci.
Elise zrozumiała, że dalsza rozmowa na ten temat nie ma sensu. Miała tylko nadzieję, że
Ole Gabriel zmieni zdanie.
Z ciężkim sercem wyszła na ulicę, rozglądając się za taksówką, którą zamówił.
Gdy tak stała, czekając, otworzyły się drzwi sąsiedniego domu i wyszła przez nie pani
Stenersen.
- Pani Thoresen? Jak dobrze, że panią spotykam. Taka jestem przejęta, co tam słychać u
pani siostry. Nie spałam całą noc po tym, jak do nas przyszła i opowiedziała, co się stało. -
Rzuciła niespokojne spojrzenie w okna Ole Gabriela i ściszyła głos. - To naprawdę okropne.
Zabrać jej dziecko! To takie niemęskie! Mój mąż mówił mi, że Hilda wynajmuje zwykłe
robotnicze mieszkanie przy rzece. Prosiłam, by ją odprowadził tego pierwszego wieczoru,
myśl o tym, że sama wejdzie do pustego, obcego mieszkania, była po prostu nie do
zniesienia! Nawet nie miała własnej pościeli! Nie miała nic!
Elise wzdrygnęła się. Gdyby tak pani Stenersen wiedziała, co dzieje się w tym
mieszkaniu!
- Właśnie byłam u szwagra, zapakowaliśmy rzeczy Hildy. Czekam na taksówkę, żeby jej
zawieźć te wszystkie ciężkie kufry.
- To dobrze! Cieszę się, że Hilda ma w pani oparcie. Powinna też dostać trochę tych
ładnych mebli, w końcu są małżeństwem.
- Większość z nich to meble odziedziczone przez mojego szwagra po rodzicach.
- A co to ma za znaczenie? Proszę chwilkę poczekać, przyniosę kilka wafli, właśnie je
upiekłam. Może je pani zabrać do siostry. Proszę ją gorąco ode mnie pozdrowić i powiedzieć,
że zawsze będzie tu miłe widziana, jeśli tylko zechce nas odwiedzić. To było z jej strony
takie wzruszające, takie ufne, przyjść do nas, kiedy była zrozpaczona i potrzebowała pomocy.
Elise poczuła, jak ściska jej się żołądek.
- Przekażę jej to, pani Stenersen. Jest pani dobrą kobietą.
- A jakże inaczej? Jesteśmy przecież bliskimi sąsiadami, a Hilda była wobec mnie zawsze
miła i przyjazna. Jak pani idzie pisanie książek? Pracuje pani nad czymś w tej chwili?
- Akurat teraz zrobiłam sobie trochę przerwy. Napisałam jedynie kilka krótkich artykułów
do „Pani Domu” i „Osuwiska”.
- Musi pani znów zacząć pisać książki. Potrzebujemy autorki, która opisuje los
robotników. Jeśli dobrze zrozumiałam, sama go pani doświadczyła. To coś zupełnie innego,
niż gdyby pisała
o tym jakaś kobieta z wyższych sfer.
W tej samej chwili nadjechała taksówka. Pani Stenersen pospieszyła do domu, by
przynieść wafle. Szofer przywiązywał kufry z tyłu samochodu, zaś Elise czekała
niecierpliwie. W końcu pani Stenersen pojawiła się ponownie, niosąc talerz pełen wafli.
- Oddanie talerzyka to nic pilnego - uśmiechnęła się serdecznie do Elise. - Proszę
pozdrowić siostrę ode mnie i powiedzieć, że bardzo jej współczuję.
Elise skinęła głową, czując się jak zdrajczyni. Nie powinna była przyjąć wafli. Zamiast
tego powinna jej powiedzieć, żeby zabroniła swojemu mężowi odwiedzać Hildę. Jeśli to, co
mówiła Hilda, było prawdą, to istniał jeszcze cień szansy, że pan Stenersen przez krótki czas
zdoła oprzeć się pokusie. Ale przecież był tylko człowiekiem i istniało niebezpieczeństwo, że
prędzej czy później ulegnie. Mężczyźni tacy już są.
Ponieważ była to niedziela, sklep wdowy Jacobsen był zamknięty. Elise pospieszyła na
tył kamienicy, wbiegła po schodach na drugie piętro i zapukała do drzwi. Tak jak się
spodziewała, był tu pan Stenersen. Na pewno powiedział żonie, że idzie do kościoła!
- Na ulicy stoi taksówka z kuframi Hildy. Czy może pan zejść i pomóc szoferowi je tu
wnieść?
Bez słowa ruszył w dół po schodach. Wyraźnie ulżyło mu, że może zniknąć jej z oczu.
Hilda spojrzała na nią zdumiona.
- Jak zdołałaś przekonać Ole Gabriela, by mi je oddał?
- Przypomniałam mu, że nadal jesteście małżeństwem i że to wasz wspólny dom.
Protestował, że meble to rodzinny spadek, ale nie dałam się zbyć. Powiedziałam, że prezenty
ślubne są waszą wspólną własnością, że dostałaś wiele prezentów na urodziny i Gwiazdkę,
no i że potrzebne ci są twoje ubrania i inne rzeczy. Myślę, że z czasem zmięknie, musisz więc
uzbroić się w cierpliwość.
- Bardzo ci dziękuję, Elise. Mówił coś jeszcze?
- Zmienił się. Jest twardszy i bardziej nieugięty.
- Też to zauważyłam. Rozmawialiście o małym Gabrielu?
- Tak. Błagałam go, by pozwolił ci go zatrzymać, ale był niczym skała. Powiedział, że
wiedziałaś, że ryzykujesz utratę dzieci w chwili, gdy oddałaś się innemu mężczyźnie.
W oczach Hildy pojawiły się łzy.
- Powiedział, że mi wybacza. Ze strachu przed utratą małego Gabriela próbowałam
trzymać się z daleka od pana Stenersena. Nie zrobiliśmy nic złego, Elise, przysięgam.
- Jeszcze nie, ale ile czasu minie, zanim zdołasz go nakłonić do tego, czego pragniesz? Te
wafle przysyła ci jego żona. Mam cię od niej serdecznie pozdrowić i przekazać ci wyrazy
najszczerszego współczucia. Powiedziała, że nie musisz się spieszyć z oddaniem talerzyka.
Twarz Hildy powlekła się czerwienią. Zawstydzona wzięła talerz ze świeżo upieczonymi
waflami.
- Jak to miło z jej strony.
- Tak, wydaje się, że to dobra kobieta. Miła, hojna i o łagodnym sercu. W dzisiejszych
czasach niełatwo o mleko, masło i jajka.
Hilda nie odpowiedziała.
Słyszały, jak pan Stenersen i szofer mocują się z ciężkimi kuframi, wnosząc je po
schodach.
Elise odwróciła się.
- Muszę już pędzić. Pan Wang-Olafsen przychodzi dziś do nas na obiad ze swoją
przyjaciółką.
- Elise...
Elise odwróciła się ku siostrze.
Tak?
- Przyrzekam, że nie zabiorę go jego żonie. I przepraszam, że byłam taka okropna wobec
ciebie.
- Jak zdołasz dotrzymać przyrzeczenia, skoro jesteście w sobie tacy zakochani?
- Udowodnię ci, że potrafię.
Coś w jej głosie sprawiło, że Elise jej uwierzyła.
- Jeśli ci się uda, ponownie odwiedzę Ole Gabriela i nie dam się zbyć, póki nie pozwoli ci
wziąć do siebie małego Gabriela. I kilku mebli.
Elise poczuła się podniesiona na duchu, kiedy spieszyła w dół wzgórza. Nawet myśl o
przyjaciółce pana Wang-Olafsena nie była już taka straszna.
Jak zwykle zerknęła na numer 104, kiedy przechodziła obok. Czasy, gdy chłopcy
pomagali Emanuelowi prowadzić sklepik, wydawały się teraz tak odległe. Peder był zdolnym
sprzedawcą, lecz teraz, gdy pracował na gospodarstwie, umiejętności te nie były mu zbytnio
przydatne. Ponieważ w swoim czasie gospodarstwo miało przejść na Hugo, nie było pewne,
czy znajdzie się tam miejsce dla Pedera. Czy dobrze zrobiła, pozwalając mu zostać tak długo
w Ringstad, zamiast spróbować zapewnić mu wykształcenie handlowe? Rzecz jasna,
podobało mu się tam, zwłaszcza teraz, gdy poznał Marte, ale jeśli jest tam wyłącznie po to,
by dotrzymywać towarzystwa panu Ringstadowi, to ona, Elise, musi coś z tym zrobić.
Któregoś wieczoru musi porozmawiać na ten temat z Johanem.
Nagle Elise dostrzegła sporą grupę ludzi, najwyraźniej powracających do domu z
kościoła. Czyżby było już tak późno? Przyspieszyła kroku.
8
Akurat usmażyła ostatni naleśnik, gdy usłyszała przed domem głosy.
- Już są! Elvira, Halfdan, zanieście swoje zabawki na górę! A ty, Jensine, musisz
sprzątnąć swoje rzeczy! Hugo, obiecałeś, że przyniesiesz drewno, skrzynia jest niemal pusta!
Hugo spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
- Ależ ty dziś marudzisz!
Jensine popatrzyła najpierw na nią, potem na brata.
- To dlatego, że się denerwuje. Dziś przychodzi jakaś pani z drugiej strony rzeki.
- Nie gadaj głupstw, Jensine! Wcale nie jestem zdenerwowana. Bardzo się cieszę, że pan
Wang-Olafsen nas odwiedzi, i nie mogę się doczekać spotkania z jego przyjaciółką.
Hugo podszedł do drzwi.
- Jak ona się nazywa?
- Panna Josefine Sjøberg. Jej przodkowie pochodzą ze Szwecji. Bądźcie grzeczni, bardzo
was proszę!
Jensine i Elvira zabrały się spiesznie za sprzątanie, ale Hugo wyglądał ponuro.
- Będę taki, jak zawsze - usłyszała, jak mamrocze, wychodząc.
Johan był w stajni, dokąd zaniósł starą torbę na zakupy, jej
znoszone buty i sfatygowany płaszcz przeciwdeszczowy. Elise nie zniosłaby myśli, że
przyjaciółka pana Wang-Olafsena mogłaby zobaczyć te wszystkie zniszczone rzeczy w sieni.
Dzieci miały na sobie najlepsze ubrania. Sama Elise ubrana była w letnią sukienkę, którą
dostała od pani Jonsen, ona z kolei odziedziczyła ją po swojej siostrze. Pani Jonsen
stwierdziła, że suknia jest dla niej zbyt młodzieńcza, w przeciwnym razie chętnie by ją
zatrzymała. Wydawała się nieco przybita, kiedy Elise rozmawiała z nią ostatnio. Elise miała
wrażenie, że pani Jonsen była rozczarowana, iż nie widuje już pana Diriksa.
Wyraz twarzy Johana wyraźnie wskazywał, że nie podoba mu się ta sukienka. Z
pewnością uważał, że jest zbyt staroświecka, jednak taktownie nie wspomniał o tym ani
słowem.
Kiedy Elise ujrzała pannę Sjøberg, poczuła, że płoną jej policzki. Dama ta ubrana była w
elegancką, nową suknię z grubego jedwabiu, której wąska spódnica sięgała kostek, oraz
przylegający ciasno do głowy kapelusz ozdobiony jednym dużym piórem. Elise widziała
podobne stroje w gazecie i czytała, że to najnowsza paryska moda. Poczuła się źle w swojej
staromodnej sukience i zawstydziła się, co też panna Sj0berg o niej pomyśli. I tak na pewno
jest zdumiona, że pan Wang-Olafsen ma takich przyjaciół. Co z tego, że Elise pisze książki, a
Johan jest rzeźbiarzem, skoro ich praca nie przynosiła dużych dochodów? Przecież wszystko
ocenia się ze względu na kryterium pieniężne, myślała. Jeśli człowiek nic nie posiadał, nie
odziedziczył nic po przodkach ani też sam dużo nie zarabiał, w oczach innych był nikim.
- Witamy w naszym domu, panno Sjøberg, bardzo się cieszę, że mogę panią poznać.
Wszyscy bardzo cenimy pana Wang-Olafsena, wielokrotnie pomógł nam w różnych
kłopotach. Nie jesteśmy w stanie mu się odwdzięczyć za to, co dla nas zrobił.
Panna Sjøberg uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Sympatia jest z pewnością obopólna. Tak ciepło mówił
o pani rodzinie i wesołych chwilach spędzonych w pani domu. On lubi dzieci i radują go
wszystkie śmieszne rzeczy, jakie dzieci mówią. Nie mogę się doczekać, by dzielić tę radość
wraz z nim.
Elise pomyślała, że panna Sjøberg może się rozczarować.
Hugo nie był taki jak Peder; Jensine, Elvira i Halfdan także nie, a Sigurd był jeszcze zbyt
mały. Pamiętała dobrze, jak pan Wang- Olafsen śmiał się z różnych dziwactw, które mówił
Peder.
Przebrawszy się, Johan zszedł na dół i przywitał grzecznie gości. Tuż potem przyszli
Evert i Gudrun. Gudrun przywitała się serdecznie z panną Sjøberg i skinęła głową Elise i
Johanowi.
- Proponuję, byśmy usiedli do stołu, póki naleśniki nie wystygły - powiedziała Elise
szybko. - Panno Sjøberg, z pewnością słyszała pani, co pan Wang-Olafsen zażyczył sobie na
obiad?
Panna Sjøberg roześmiała się.
- Tak, pierwszy raz w życiu słyszę, żeby ktoś zażyczył sobie naleśniki na niedzielny
obiad!
Gdyby miał ochotę na jakieś inne danie, nie mogłabym ich zaprosić, pomyślała Elise.
Mięso było zbyt drogie, o ile w ogóle było dostępne.
Dzieci stały z boku, onieśmielone, patrząc na obcych. Złość Hugo chyba już minęła,
rzadko kiedy bywał naburmuszony przez dłuższy czas.
Kiedy usiedli do stołu, Elise zauważyła, że jej syn cały czas zerka uważnie to na pana
Wang-Olafsena, to na pannę Sj0berg. Poczuła ulgę. W końcu dotarło do niego to, co
powiedziała,
i zdecydował się zachowywać przyzwoicie.
Sterta naleśników znacząco się zmniejszyła. Widać było, że gościom smakuje. A jeśli
naleśników zabraknie? Powinna była usmażyć więcej.
Nagle usłyszała głos Hugo: - W mące były chyba robaki.
Wzdrygnęła się i spojrzała na niego przestraszona.
- Nie opowiadaj głupstw, Hugo.
- Kiedy to prawda. Widziałem, jak coś się rusza, gdy wsypywałaś mąkę do jajek. Ale
teraz są już usmażone, więc to chyba nie szkodzi?
Elise zaczerwieniła się ze wstydu. Zapomniała uważnie sprawdzić mąkę, choć coś
takiego już się jej zdarzyło zaledwie kilka tygodni temu. Tamta mąka została już jednak
dawno zużyta. Posłała panu Wang-Olafsenowi i pannie Sjøberg przepraszające spojrzenie.
- Jeśli rzeczywiście tak było, to przepraszam państwa stokrotnie. Nie zwróciłam na to
uwagi.
Pan Wang-Olafsen otarł usta i powiedział pogodnie: - Czego oczy nie widzą, tego sercu
nie żal. Według mnie naleśniki były przepyszne.
- Też tak uważam - dodała panna Sjøberg, pozostawiając ostatni kawałek naleśnika na
talerzu.
Elise wstała, by zaparzyć kawę. Była tak zażenowana, że chciała zapaść się pod ziemię.
Goście przenieśli się do salonu, Jensine pomogła jej wyjąć filiżanki.
Kiedy Elise wróciła do kuchni, zobaczyła Hugo zajadającego się pozostałymi
naleśnikami, których nagle nikt nie chciał już jeść.
Posłała synowi podejrzliwe spojrzenie.
- Nie najadłem się jeszcze. Nie przeszkadzają mi robaki, przecież nie żyją.
- Hugo, spójrz mi w oczy! - Niechętnie spełnił jej polecenie.
- Zmyśliłeś sobie to wszystko, prawda?
- Zmyśliłem? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie kłam. Wymyśliłeś historyjkę o robakach, żeby goście nie zjedli wszystkich
naleśników.
Hugo wlepił wzrok w podłogę, poczucie winy miał wypisane na twarzy.
- Pójdziesz teraz do salonu i opowiesz gościom, co zrobiłeś.
Spojrzał na nią przerażony.
- Nie mogę tego zrobić!
- Musisz!
Hugo musiał zorientować się po jej tonie, że nie ma innego wyjścia. Ze spuszczoną głową
powlókł się do salonu. Ani na chwilę nie odważył się podnieść wzroku i gdyby pan Wang-
Olafsen nie zauważył go i nie spytał, o co chodzi, nikt by go nie usłyszał.
- Przepraszam, ja to wszystko wymyśliłem. - Po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł po
schodach na poddasze.
Pan Wang-Olafsen rozejrzał się zdumiony.
- O co mu chodziło?
Elise westchnęła zawstydzona.
- O te robaki w naleśnikach. Wymyślił to, żebyśmy nie zjedli wszystkiego.
Pan Wang-Olafsen wybuchnął śmiechem, dołączyła do niego panna Sjøberg. W końcu
także Johan, Elise i Evert także zaczęli się śmiać. Jedynie Gudrun zachowała powagę, usta
miała zaciśnięte.
Kiedy śmiech w końcu ustał, pan Wang-Olafsen zwrócił się do Jensine.
- Czy mogłabyś pójść po Hugo, Jensine? Powiedz mu, że mam coś dla niego.
Jensine nie dała się dwa razy prosić. Wkrótce wróciła z zawstydzonym, ale i
zaciekawionym Hugo. Pan Wang-Olafsen wyjął z kieszeni papierowy rożek pełen cukierków.
- Musicie podzielić się z Elvirą. Sigurd jest jeszcze za mały.
Hugo spojrzał na Elise błyszczącymi oczami.
- A jednak się nie gniewa.
- Wątpię, czy pan Wang-Olafsen w ogóle potrafi się gniewać, przynajmniej nie na was.
Jensine, Hugo, Halfdan i Elvira usiedli przy kuchennym stole i rozpoczęli budowę
gospodarstwa ze zużytych zapałek. Sigurd siedział na podłodze, bawiąc się kawałkiem
drewna. Dorośli siedzieli, pijąc kawę
i rozmawiając o różnych rzeczach. Panna Sj0berg wydawała się być najbardziej
zainteresowana książkami. Opowiedziała, że Norweg Sven Elvestad napisał aż
siedemdziesiąt powieści detektywistycznych pod pseudonimem Stein Riverton. Jedna ze
szwedzkich gazet opisała go jako najchętniej czytanego autora w Szwecji, tuż po Selmie
Lagerløf.
- Najdziwniejsze jest to - ciągnęła panna Sjøberg - że on nigdy nie pracuje. Spędza czas w
kawiarniach, od rana do wieczora rozmawiając z ludźmi. To tajemnica, jak powstają jego
książki.
Elise spojrzała na nią zdziwiona.
- Ronald Fangen przesiaduje w kawiarniach razem z nim
- wtrącił się pan Wang-Olafsen.
Johana najbardziej interesowała jednak wojna.
- Co sądzi pan o wydarzeniach w Europie, panie Wang-Olafsen? Myśli pan, że Niemcy
odważą się zaatakować norweską flagę, czy też oszczędzą statki oznakowane jako neutralne?
- Według Anglików niemieckie groźby to blef, lecz minister Niemiec ostrzegł Norwegię,
Danię i Szwecję przed ignorowaniem niemieckiej blokady. Mówi, że w tak poważnej
sytuacji, w jakiej obecnie znajdują się Niemcy, są oni zmuszeni, by zweryfikować swoje
zasady.
Panna Sjøberg wzdrygnęła się.
- Według mnie to straszne. Cieszę się, że nie znam nikogo, kto jest na morzu.
- Norwegia ma niedługo otrzymać elektryczną lokomotywę - powiedział żarliwie Evert. -
Już jesienią ma ona kursować na trasie Fredrikstad-Sarpsborg-Skjeberg. Lokomotywa wypo-
sażona jest w akumulatory, których ładowanie trwa trzy, cztery godziny. Będą to robić w
nocy.
Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się.
- To coś dla ciebie. Może powinieneś zostać inżynierem, Evercie?
Evert uśmiechnął się z dumą.
Gudrun zadarła głowę.
- Tatuś uważa, że Evert powinien zostać lekarzem. Mówi, że potrzebujemy doktora w
rodzinie.
Elise uśmiechnęła się.
- Pamiętam dobrze, jak Evert mówił, że będzie lekarzem. Miał tylko osiem czy dziewięć
lat i był przerażony, że tak wiele osób zmarło na gruźlicę.
Gudrun potrząsnęła głową.
- Według mnie Evert powinien zostać lotnikiem. Pomyślcie tylko, jak przyjmowano
Tryggve Grana, po tym jak przeleciał nad Morzem Północnym!
Elise zadrżała.
- To takie niebezpieczne. Nigdy nie odważyłabym się wznieść się w powietrze w
aeroplanie!
Gudrun uśmiechnęła się protekcjonalnie, po czym zwróciła się do Everta: - Musimy już
iść. Mama i tata oczekują nas dziś po południu.
Panna Sjøberg zerknęła na pana Wang-Olafsena.
- My chyba też powinniśmy niedługo się zbierać?
Kiedy wszyscy czworo wyszli, Elvira spojrzała z rozczarowaniem na Elise.
- Dlaczego poszli tak szybko?
- Wcale nie szybko, byli u nas kilka godzin.
- Myślę, że sobie poszli, bo w naleśnikach były robaki - odezwała się zdecydowanie
Jensine.
- Nie było żadnych robaków w naleśnikach, Jensine. To historyjka, którą wymyślił Hugo.
Jensine potrząsnęła z determinacją głową.
- To nie historyjka, widziałam je na własne oczy, tylko nic nie mówiłam.
9
Kristian ponownie spojrzał na pomiętą karteczkę. Zgadza się, to musi być ta ulica. Z
wahaniem szedł chodnikiem.
Znajdował się w eleganckiej okolicy, w której królowały wille z dużymi ogrodami wokół.
Mężowi Eleonore widać dobrze się powodzi, skoro stać ich na mieszkanie tutaj. Może
pochodził z bogatej rodziny? Ojciec Eleonore raczej nie pomagał im finansowo, stary
skąpiec.
W uszach Kristiana znów rozbrzmiało echo słów, które usłyszał od nieznajomego w
Norweskim Kościele: W takim razie wiem, kim pan jest, ale proszę mnie w to nie mieszać.
Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Kiedy opowiedział o całym zajściu Dzięciołowi, ten
zdecydowanie odradzał mu odnalezienie Eleonore. To śmierdzi z daleka, powiedział.
Kristian go nie słyszał. Przez pół nocy leżał, nie śpiąc. Wahał się między rozsądkiem a
pokusą. Rozsądek podpowiadał mu, że Dzięcioł ma rację i że będzie tego żałował.
Jednocześnie miał nieodpartą chęć zobaczyć swoją małą córeczkę.
Zapytał sam siebie, czy rzeczywiście tak ciągnęło go do dziecka, czy też chciał znów
zobaczyć Eleonore, jednak nie znalazł odpowiedzi. Może w głębi duszy, pokazując się
Eleonore, pragnął się zemścić? Potem zawsze mógł uciec. Ona na pewno będzie zdziwiona i
przerażona. Może się przestraszy, że Kristian zabierze jej córkę?
Myślał też, że pełna namiętności Eleonore mogła zachować jeszcze jakiś sentyment
wobec niego. Jeśli go zobaczy, może dawne uczucie ponownie rozbłyśnie. To go przekonało.
Nie będzie się przejmował ostrzeżeniami Dzięcioła, tylko spotka się z Eleonore na osobności.
A więc był tu teraz, ciekawy i podekscytowany, a jednocześnie pełen chęci, by odwrócić
się na pięcie i uciec.
Nie było jeszcze południa, jej mąż najprawdopodobniej był w pracy. Dyrektor mający
biuro w jednym z wieżowców na Manhattanie raczej nie ma czasu na przesiadywanie w
domu w środku dnia.
Znów usłyszał echo słów nieznajomego: Jeśli powie pan coś jeszcze, zawołam pastora i
obsługę i opowiem, czym pan się zajmuje.
Co też mógł mieć na myśli?
Mógł mówić tylko o Eleonore i jej mężu, raczej nikt inny z mieszkańców tej ulicy nie
pochodził ze Spokane. Czym się trudnili, że mężczyzna sądził, że Kristian też w tym
uczestniczy?
W jego stronę zmierzyły spacerowym krokiem rozchichotane dwie młode dziewczyny.
Kiedy go dostrzegły, nagle zamilkły i zerkały na niego na wpół łobuzersko, na wpół
nieśmiało. Uśmiechnął się do nich i zauważył, że się zarumieniły. Spojrzeń, jakie mu posłały,
nie można było nie zrozumieć.
Kristian wyprostował się i ruszył dalej, nieco bardziej odważny i mniej zdenerwowany.
W końcu znalazł właściwy numer. Stał i gapił się na jeden z najwspanialszych domów
przy tej ulicy. Pomalowana na srebrno brama z kutego żelaza była wysoka i ozdobiona
licznymi zawijasami. Prowadziła na szeroki podjazd, który kończył się sporym placem.
Murowany, dwupiętrowy dom pomalowany był na biało, wejście obramowane było czterema
kolumnami. Dom musiał kosztować majątek. Nawet jeśli tylko go wynajmowali, czynsz
niewątpliwie był tak wysoki, że mało kogo było na to stać.
Przed domem pojawiła się puszysta kobieta prowadząca za rączkę małą dziewczynkę.
Skierowały się ku bramie, prosto do niego. Kobieta miała ciemną skórę, może to niewolnica
z Afryki, pomyślał. Przypomniała mu się książka, którą przerabiali w szkole, Chata wuja
Toma.
Gruba kobieta wraz z dziewczynką były już blisko bramy. Dziecko miało jakieś dwa lata,
jasne, kręcone włosy i dołeczki w policzkach. Ubrana była w białą sukienkę z falbankami i
riuszkami, jej kapelusik udekorowany był kwiatami. Coś w jej twarzy sprawiło, że serce
Kristiana zaczęło bić mocniej, nie miał pojęcia dlaczego. Być może to przez te dołeczki,
przypomniały mu Elise.
Schował się za jednym z filarów bramy tak, by mieć dobry widok na podjazd. Chyba go
jeszcze nie zauważyły.
Murzynka otworzyła bramę i zobaczyła go. Jej twarz przybrała podejrzliwy wyraz.
- Przepraszam - powiedział pospiesznie po angielsku. - Szukam tego adresu - pokazał jej
zmięty kawałek papieru. - Pani Eleonore, z domu Aas, ze Spokane.
Twarz kobiety rozjaśniła się, kiwnęła szybko głową.
- Tak, to tutaj. Pani jest w domu, proszę wejść i zadzwonić do drzwi.
Na pewno myślała, że on też jest ze Spokane i przybywa z pozdrowieniami od rodziców
Eleonore. Kristian ukłonił się, podziękował za pomoc i ruszył przez bramę. W tej samej
chwili dostrzegł wzrok dziewczynki, patrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- Czy ty też jesteś wujkiem? - zapytała. Nie sepleniła, mimo że była jeszcze taka mała.
Przytaknął.
- Tak, jestem wujkiem. Jak masz na imię?
- Evelyn.
- Cóż za piękne imię! Ile masz lat, Evelyn?
Dziewczynka pokazała dwa palce.
Murzynka najwyraźniej myślała, że dość już tej rozmowy, gdyż powiedziała, że się
spieszą, i pociągnęła dziecko za sobą.
Dziewczynka wciąż odwracał ku niemu głowę, uśmiechnęła się i zawołała Good bye
jasnym, dźwięcznym głosikiem.
Kristian przystanął jeszcze na chwilę i pomachał do niej, odprowadzając ją wzrokiem.
Czuł się dziwnie. To musi być córka Eleonore. Jego córka, siostra Halfdana. Przez chwilę
żałował, że tu przyszedł. Do tej pory nie odczuwał w związku z tym nic szczególnego, fakt,
że miał córkę w Ameryce był absolutnie nierzeczywisty. Teraz, kiedy zobaczył dziewczynkę
z tak bliska, wszystko się zmieniło.
Powoli, niemal niechętnie zmierzał ku drzwiom wielkiego domu. Po co to robił? Czy nie
mógł zostawić Eleonore w spokoju? Była mężatką i najwyraźniej powodziło jej się lepiej niż
innym. Pewnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Przyspieszył kroku. Zobaczył dziecko i jej dom i przekonał się, że niczego jej nie brakuje.
Mógłby przywitać się z Eleonore, powiedzieć, że chciał się tylko upewnić, że dobrze się mie-
wa, i znów odejść. Bez gorzkich wspomnień, pragnienia zemsty czy złości. Wiedział, że się
zmienił. Od pracy na pokładzie statku wyrobiły mu się mięśnie, ponadto przybrał nieco na
wadze. Już nie był chudy niczym fasolowa tyczka. Pochlebiłoby mu, gdyby dostrzegł choć
iskierkę zainteresowania w jej oczach!
Do drzwi prowadziły szerokie schody. Zadzwonił i za chwilę otworzyła mu pokojówka w
białym fartuszku. Ona też pochodziła z Afryki, na pewno miała wuja Toma za przodka,
pomyślał. Powiedział o co chodzi i pokojówka zniknęła w głębi holu, pozostawiając go na
zewnątrz. Kristianowi wydało się to raczej nieuprzejme.
Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, serce zaczęło walić mu jak młot. Powtarzał sobie, że
nic do Eleonore nie czuje, że rozczarowała go, jednak nie udało mu się zmniejszyć niepokoju
i oczekiwania.
Podskoczył, gdy ją ujrzał. To była Eleonore, ale jednocześnie jakby nie ona. Jak to
możliwe, by człowiek tak się zmienił w tak krótkim czasie? Była blada, chuda i wyniszczona,
ani w połowie taka piękna, jak ją zapamiętał.
- Eleonore? - sam słyszał zdumienie w swoim głosie, ale ni mógł ukryć przerażenia.
- Kristian? - wpatrywała się w niego zdumionym wzrokiem, z otwartymi ustami. Za
chwilę rozejrzała się niespokojnie wokół, jak gdyby spodziewała się zobaczyć kogoś jeszcze.
- Chryste Panie, nie możesz tu przychodzić! A gdyby zobaczył cię mój mąż? Jesteś sam?
- Przyjechałem na kilka dni do Nowego Jorku, więc pomyślałem, że wpadnę. Zaraz sobie
pójdę.
Ponownie rozejrzała się nerwowo dookoła.
- Widziałeś kogoś przy bramie?
- Tak, uroczą małą dziewczyneczkę z dołeczkami w policzkach, prowadzoną przez
potężną opiekunkę.
Zarumieniła się.
- To Evelyn, moja córka. - Znów rozejrzała się na boki i dodała cicho: - Nasza córka.
- Czyżby twój mąż był zazdrosny, że nie ośmielasz się powiedzieć tego na głos?
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie dlatego jestem zdenerwowana. Chodzi o coś innego, nie mogę ci powiedzieć. -
Nagle jej twarz przybrała wyraz desperacji. - Co zamierzasz? To znaczy, co robisz w
Ameryce i gdzie mieszkasz?
- Wyruszam do Norwegii, czekam tylko na miejsce na statku.
- Wracasz do Norwegii? - W jej głosie dał się słyszeć entuzjazm. - Teraz? Dzisiaj?
- Lepiej powiedz mi, czemu pytasz. Rozumiem, że coś się stało.
- Możesz ją ze sobą zabrać? Posłałam ją do sklepu z Clare, żeby nie było jej w domu, gdy
tu przyjdą, ale tak się boję, co się z nią stanie. To znaczy później, gdy mnie zabraknie. Nie
mogę nikomu ufać. Służbie też nie, oni nic nie wiedzą. Gdybym tylko mogła odesłać ją do
rodziców, ale nie mam nikogo, kto mógłby ją zawieźć.
Kristian z każdą chwilą był coraz bardziej zdezorientowany.
- O czym tym mówisz? Kto ma tu przyjść i dlaczego?
- Niebo mi cię zesłało, Kristianie! - przerwała mu. - To prawdziwy cud, że pojawiłeś się
tu akurat dziś. Ty, spośród wszystkich ludzi.
Wyszła z domu, zbiegła nagle po schodach i zerknęła w stronę bramy.
- Jeszcze ich nie ma, pójdę spakować jej rzeczy.
- Powiedz mi, czy coś ci dolega? Nie rozumiem nic z tego, co mówisz! - Kristian czuł, że
zaraz straci cierpliwość, był zły.
- Przepraszam cię, Kristianie. Nic dziwnego, że nie rozumiesz. Zaraz przyjdzie tu policja,
a ja... - nagle zamilkła.
Z pewnością pomieszało jej się w głowie. Dlaczego miałaby bać się policji, ona, żona
ważnego dyrektora, mająca wszystko, czego tylko można zapragnąć?
- To mój mąż jest winien, ale zmusił mnie, bym to podpisała
- załamywała ręce w rozpaczy. - A teraz wszystko się wydało. Dzwoniła do mnie jego
sekretarka: został aresztowany przez policję, najprawdopodobniej przyjdą teraz po mnie.
Myślałam o ucieczce, ale nie wiem, co dalej. Prędzej czy później i tak mnie znajdą, równie
dobrze mogę to mieć za sobą. Najbardziej martwię się o Evelyn, nie mam rodziny w Nowym
Jorku, wszyscy mieszkają w Spokane albo w Seattle. Nie mam też żadnych przyjaciół. Robię
się chora na samą myśl o tym, że Evelyn wyląduje w sierocińcu, razem z dziećmi prostytutek
i przestępców. Proszę, wejdź do środka i zaczekaj, aż spakuję jej rzeczy.
- Chyba oszalałaś! Jak ty to sobie wyobrażasz? Że wezmę ze sobą do Norwegii małe
dziecko? Zabronią mi Wnieść ją na pokład! Pewnie pomyślą, że ją porwałem. Poza tym
będziemy płynąć przez niebezpieczne wody, gdzie aż roi się od min. Wiesz chyba, że w
Europie trwa wojna?
Eleonore zamyśliła się na chwilę, następnie skinęła głową.
- Pojedziemy razem na Manhattan i poszukamy norweskiego konsulatu. Tam podpiszę
dokument, że jesteś ojcem mojego dziecka i że pozwalam ci wywieźć ją do twojej rodziny.
Boże drogi, po
myśl tylko: a jeśli policja zjawi się tu, zanim stąd wyruszymy? I tak nie mogę zapakować
wiele, będzie lepiej, jeśli już pójdziemy.
Wbiegła po schodach na piętro, nie czekając na jego odpowiedź.
Kristian zastanawiał się przez chwilę, by się stąd wymknąć, ale nie zrobił tego. Musi być
jakieś wyjście! Już nie myślał, że z głową Eleonore jest coś nie tak, rozumiał, dlaczego jest
taka zdesperowana. Ale co, do diabła, powinni zrobić? Jeśli zarówno Eleonore, jak i jej mąż
trafią do więzienia, nikt nie zajmie się małą Evelyn. Na służbie nie można było polegać,
powiedziała Eleonore. Nie miała rodziny ani przyjaciół. Może będą w stanie im pomóc w
norweskim konsulacie?
Musi tu zaczekać, Eleonore go potrzebuje. Evelyn go potrzebuje - jego mała córeczka.
Niedługo potem Eleonore zbiegła po wyłożonych dywanem schodach, trzymając walizkę
w każdej ręce.
- Zabrałam tylko to, co najpotrzebniejsze - wydyszała. - Słyszałeś coś na zewnątrz?
Potrząsnął głową.
- Zatelefonowałam po taksówkę, zawiezie nas na prom.
- A co z Evelyn?
- Zabierzemy ją po drodze. Jest w pobliskim sklepie.
Westchnęła ciężko.
- Oby tylko nie zatrzymali nas po drodze!
Kristian wziął walizki i wyszedł pospiesznie na zewnątrz.
Eleonore zdołała tylko włożyć kapelusz, gdy przed domem
zatrzymał się samochód. Jęknęła, myśląc zapewne, że to policja, lecz odetchnęła z ulgą, gdy
okazało się, że to taksówka.
Wkrótce jechali ulicą, nie mówiąc do siebie ani słowa.
- To tutaj! - zapukała w szybę oddzielającą ich od kierowcy, a on natychmiast się
zatrzymał. Wyjaśniła mu, że zabiorą jeszcze dziecko.
Eleonore zniknęła w sklepie. Kristian został w taksówce, rozmyślając nad dziwaczną
sytuacją, w jakiej się znalazł. Żaden szyper nie wpuści go na pokład z dzieckiem. Może
podczas pokoju, ale z pewnością nie teraz, kiedy mogli wpłynąć na minę albo dostać torpedą
od jednej z nieprzyjacielskich łodzi podwodnych.
Poza tym i tak nie miał pewności, że w ogóle dostanie jakąś pracę na statku. Co miałby
zrobić z dzieckiem do tego czasu? Co prawda zajmował się całkiem sam Halfdanem, dopóki
nie zastąpiła go Elise. Wiedział więcej o opiece nad dziećmi niż większość mężczyzn, ale w
jaki sposób wyjaśni fakt, że w jego pokoju znienacka pojawiło się dziecko? I co powie
Dzięcioł?
Nagle dostrzegł czarny wóz policyjny nadjeżdżający z naprzeciwka. Serce podeszło mu
do gardła. Samochód zwolnił, mijając go, dwóch funkcjonariuszy zmierzyło go ostrym
wzrokiem. Kristian modlił się w myślach, by pojechali dalej i by służba Eleonore nie
zdradziła im, że wyjechali z domu taksówką. Nie był pewien, czy zostało to zauważone.
Samochód policyjny pojechał dalej. Zaledwie kilka sekund później ze sklepu wyszła
Eleonore, prowadząc za rączkę Evelyn.
- Widziałeś policję? - wyszeptała przerażona.
Kristian skinął głową.
- Zajrzeli do taksówki, ale nie zauważyli nic podejrzanego
i pojechali dalej.
- Z pewnością jechali mnie zaaresztować.
Pospiesznie kazała szoferowi ruszać. Kristian obejrzał się, by sprawdzić, czy nie ściga ich
przypadkiem policja. Gdyby ich zatrzymano, on także mógłby zostać podejrzany o udział w
tym, czym zajmował się mąż Eleonore.
Dlaczego byłem na tyle głupi, by tu przyjeżdżać? Kristian po raz kolejny zadał sobie to
pytanie. Powinien był posłuchać Dzięcioła, wtedy uniknąłby uwikłania w tę całą sytuację.
10
Kiedy goście już sobie poszli, a starsze dzieci zabrały Elvirę na górę, by położyć ją spać,
Johan zwrócił się do Elise: - Czy pytałaś pana Wang-Olafsena o Signe?
Elise potrząsnęła głową.
- Nie. Miałam nadzieję odprowadzić ich do furtki i wtedy zamienić z nim kilka słów na
osobności, ale wyszło inaczej. Nie mogłam o to pytać przy pannie Sjøberg.
- Właściciel sklepu też się z tobą nie kontaktował, prawda? Ta cała sprawa nie może ujść
Signe na sucho. Gdyby nie wstawiennictwo pana Wang-Olafsena, mogliby wsadzić cię do
więzienia.
- Powiedział, że Signe powinna ponieść karę, na jaką zasłużyła. Jestem przekonana, że
zamierza podjąć jakieś kroki. Poza tym minęło dopiero kilka dni.
- Trzeba natychmiast coś zrobić. Im więcej czasu minie, tym trudniej będzie udowodnić,
co zrobiła.
- Nie mamy żadnych dowodów.
- Signe przyznała się wam, że to zrobiła.
- Mówiła, że zrobiła to dla żartu, z zemsty za to, że oczerniłam ją przed gośćmi pani
Diriks. Wygląda na to, że jeżeli Signe postanowi się komuś przypodobać, jest w stanie
całkowicie zawrócić mu w głowie. Nie powinno mnie to zaskoczyć, że sprzedawca także
uczestniczył w tym żarcie.
- Mnie nie zdoła zawrócić w głowie i jeśli pan Wang-Olafsen nic z tym nie zrobi, to ja
zrobię coś z pewnością!
- Daj mu szansę, Johanie. Jestem pewna, że ma jakiś plan.
- Musimy położyć kres jej złym uczynkom. Gdyby coś takiego zdarzyło się po raz
pierwszy, byłbym skłonny przypuszczać, że faktycznie był to kiepski żart, niezręczna zemsta,
tak jednak nie jest. Czyżbyś zapomniała, co Signe zrobiła panu Ringstadowi? Sprzedała jego
piękne, stare meble po przodkach, a pieniądze schowała do własnej kieszeni!
Elise nie odpowiedziała. Nie miała ochoty się przyznać, że uwierzyła Signe, gdy ta
opowiedziała jej, że zrobiła to, by pomóc państwu Ringstad.
- Zapomniałaś, jak uwięziła Emanuela w sienniku i przyjechała do was, żeby ci oznajmić,
że jest w ciąży? Jak przyszła razem ze Sjurem Bergesethem do mieszkania w Vøienvolden,
grożąc, że pójdą do gazet opowiedzieć, że twój przodek był włóczęgą? Sprzymierzyła się z
Asle Diriksem wyłącznie po to, by ci zaszkodzić, jestem tego pewien! Nie pozwolę, by znów
cię skrzywdziła! Jeśli i tym razem się wywinie, gotowa jeszcze pomyśleć, że nie jesteśmy w
stanie jej nic zrobić, i nadal będzie narażać cię na takie okropne sytuacje.
Elise westchnęła.
- Możesz coś dla mnie zrobić, Johanie? Możesz pójść jutro do pana Wang-Olafsena i
zapytać go, czy ma jakiś plan? Signe powiedziała, że przyzna się temu znajomemu
sprzedawcy, co zrobiła, i poprosi go, by opowiedział o tym właścicielowi sklepu, ale na
pewno tego nie zrobiła i zapewne wcale nie zamierza. Trzeba ją zmusić.
- Już ja ją zmuszę, żeby poszła ze mną do tego sklepu, i zostanę tam tak długo, aż usłyszę
jej wyznanie. Pan Wang-Olafsen powinien był to zrobić od razu.
- Pan Wang-Olafsen jest dyplomatą, z pewnością ma jakiś plan. To, że nic nam nie
powiedział, nie znaczy przecież, iż nic w ciągu tych kilku dni nie zrobił.
- Może masz rację. Dopóki z nim nie porozmawiam, muszę uzbroić się w cierpliwość.
Johan wyruszył już następnego ranka. Pan Wang-Olafsen przestał już pracować i
przeszedł na emeryturę. Mówił, że wstaje dość późno, zatem najłatwiej było go zastać w
domu wczesnym przedpołudniem.
Adwokat przyjął Johana w szlafroku i kapciach, uśmiechają się przepraszająco.
- Zechce mi pan wybaczyć, ale tak to już jest na starość. Jest mi coraz trudniej wstać rano
z łóżka.
Johan uśmiechnął się.
- Bardzo panu dziękuję za wczorajszą gościnę, panie Thoresen, to była naprawdę
przyjemna niedziela, zwłaszcza dzięki uwagom Hugo na temat naleśników! - zaśmiał się.
Johan znów się uśmiechnął, tym razem wstydliwie, bo przypomniały mu się słowa
Jensine.
- Mam nadzieję, że nie przychodzę nie w porę, panie Wang-Olafsen, ale zarówno Elise,
jak i ja jesteśmy bardzo ciekawi, czy podjął pan już jakieś kroki w związku ze zdarzeniem w
sklepie kolonialnym, które miało miejsce kilka dni temu?
- Ma pan na myśli panią Signe Bergeseth?
Johan przytaknął.
- Chciałem wspomnieć o tym wczoraj, ale nie miałem okazji porozmawiać z wami sam
na sam.
- Tak też myśleliśmy, dlatego tu dziś przyszedłem. Nie chciałem narażać pana na
ponowne pokonywanie dalekiej drogi do naszego domu.
- Proszę, niech pan usiądzie. Służąca za chwilkę poda kawę.
Johan usiadł na brzegu krzesła, czuł się niezgrabny w takich domach. Było w nich tyle
mebli, roślin doniczkowych, podnóżków i stoliczków z mnóstwem bibelotów, że niemal nie
miał odwagi się poruszyć. Zastanawiał się, w jaki sposób wszystkie te rzeczy nie zostają
zniszczone przez małe dzieci, w końcu dzieci są niecierpliwe i nie potrafią usiedzieć w
jednym miejscu. Być może nie wolno im było wchodzić do salonu, tylko musiały przebywać
w pokoju dziecinnym?
Pan Wang-Olafsen zapalił cygaro i zaproponował Johanowi to samo, lecz ten oparł się
pokusie.
- To paskudna historia! - głos pana Wang-Olafsena dźwięczał oburzeniem. - Widziałem
różne rzeczy podczas mojej praktyki adwokackiej, ale rzadko miałem do czynienia z takim
złem. Ani przez chwilę nie wierzyłem, że chciała jedynie nastraszyć pańską żonę. Myślę, że
spodziewała się, iż właściciel sklepu wezwie policję. Z całą świadomością zaplanowała całą
sprawę tak, by pańska żona została aresztowana, a potem wylądowała w więzieniu. Wprost
nie mam słów na taką podłość. Zastanawiałem się, co zrobić, ale nie znalazłem jeszcze
żadnego rozwiązania. Wniesienie sprawy do sądu może zaszkodzić całej waszej rodzinie,
najgorzej byłoby, gdyby o całej historii dowiedziały się gazety. Pani Bergeseth powiedziała,
że przyzna się do wszystkiego swojemu znajomemu sprzedawcy i poprosi go, by przekazał to
właścicielowi sklepu, ale z pewnością rzucała tylko słowa na wiatr. Jestem niemal pewien, że
tego nie zrobiła. Oczywiście minęło zaledwie kilka dni, ale nie zrobi tego, póki jej ktoś nie
zmusi. Na szczęście zanotowałem nazwisko tej kobiety, która widziała całe zajście, ale
wydawała się przestraszona i zdenerwowana, więc nie wiadomo, czy odważy się
opowiedzieć, czego była świadkiem, jeżeli mieszka niedaleko pani Bergeseth, jej życie może
stać się nie do wytrzymania. Na pewno zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju człowiekiem jest
pani Bergeseth.
Johan pokiwał głową, trzęsąc się ze złości.
- Signe nie może ujść to płazem! Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałem pójść do
niej dziś po południu i zażądać, by poszła ze mną do tego sklepu. Gdyby odmówiła, będę
zmuszony powtórzyć pańską groźbę o wniesieniu przeciwko niej sprawy o zniesławienie.
Pan Wang-Olafsen zastanowił się przez chwilę, po czym kiwnął głową.
- Może rzeczywiście tak będzie lepiej. Chciałem zrobić to sam, ale pan jest młody i silny,
a mam przeczucie, że pani Bergeseth może stawiać opór albo robić sceny. W takiej sytuacji
byłbym bezsilny - dodał, uśmiechając się lekko.
Johan już chciał wstać, lecz adwokat go zatrzymał.
- Nigdzie pan nie pójdzie, póki nie napije się pan kawy. Rzadko mam okazję
porozmawiać z innym mężczyzną, a jest pewna kwestia, którą chciałbym z panem poruszyć.
Z pewnością wie pan, że Gustav Vigeland realizuje swój zamiar budowy dużego założenia
parkowego z rzeźbami i fontannami tutaj, w Kristianii. Jego pierwszy projekt, przygotowany
już piętnaście lat temu, który miał być zrealizowany w Eidsvoll, został odrzucony. W 1906
roku przygotował nowy projekt z myślą o parku Studenterlunden. Został on przyjęty z
podziwem, gromadzono niezbędne środki finansowe i Vigeland rozpoczął prace nad
modelowaniem centralnego posągu, pozostałych rzeźb oraz sześćdziesięciu płaskorzeźb. Ta
praca zajmie mu z pewnością wiele lat. W zeszłym roku przestawił on plan przeniesienia
całego założenia na Abelhaugen i zaczął je rozbudowywać, dodając duże rzeźby z granitu.
Zrobi ich zresztą znacznie więcej. Dowiedziałem się, że Vigeland chciałby zawrzeć z
miastem umowę, by dostać atelier we Frogner, w którym mógłby wykonać fontannę. W tej
chwili zajmuje się popiersiem Bjørnstjerne Bjørnsona, które zostanie ustawione w Bergen.
Spotkałem go niedawno na przyjęciu i pozwoliłem sobie wspomnieć mu o panu i pańskich
pracach. Vigeland był bardzo zainteresowany i chciałby się z panem spotkać.
Johan poczuł, że mu gorąco. Sam wielki Gustav Vigeland chciałby poznać jego!
- On jest niezmiernie płodny - ciągnął pan Wang-Olafsen.
- Poza tą fontanną, a to gigantyczne przedsięwzięcie, robi też niezliczone szkice, rysunki i
drzeworyty, a do tego duże rzeźby
i rzeźby do katedry Nidarosdomen. To nie do pojęcia, jak sobie z tym wszystkim radzi.
Johan przytaknął.
- Czytałem o nim wszystko w gazetach i też nie rozumiem, jak można tak dużo pracować.
Te wszystkie pomniki i popiersia, które wykonał w ciągu ostatnich kilku lat, niesamowite.
Osobiście najbardziej lubię jego wczesne dzieła, jak na przykład Dawid czy Dziewczyna, nie
wspominając już o jego pierwszej dużej grupie, Przeklętych.
-
Być może przydałby mu się ktoś taki jak pan? Musi mieć przecież wielu
współpracowników, by zrealizować tak wielkie dzieło.
Johan opuścił wstydliwie wzrok.
- Nie jestem dość zdolny.
Do salonu weszła służąca. Na srebrnej tacy niosła filiżanki z cieniutkiej porcelany,
cukiernicę i dzbanuszek śmietanki.
- Kawa gotowa. Czy mam postawić tacę na stole?
Pan Wang-Olafsen kiwnął głową.
- Tak, dziękuję. I poprosimy o ciastka. Chyba daruję sobie dziś śniadanie.
Posłał Johanowi przepraszające spojrzenie.
- Mam rozległe kontakty, ale przyjmowanie jedzenia sprawia, że mam wyrzuty sumienia.
W tych ciężkich czasach nikt nie powinien mieć więcej niż inni. Chyba brak mi silnej woli -
roześmiał się.
Johan uśmiechnął się do niego.
- Któż nie wziąłby żywności, gdyby miał do niej dostęp? Od czasu do czasu dostajemy
mleko od Biermanna albo w Vøienvolden, ale oni mają wielu ludzi, którym trzeba pomóc.
- A co z panem Ringstadem? Nie pomaga wam?
- Niełatwo jest przewieźć żywność. Zresztą nie wydaje mi się, by był świadomy, jak
trudno w mieście o jedzenie.
- To dziwne, że pani Bergeseth wysłała syna do dziadka. Chętnie dowiedziałbym się,
dlaczego to zrobiła.
- Od jakiegoś czasu nie mieliśmy stamtąd wiadomości, ale Peder z pewnością niedługo
napisze. Często pisze do domu.
Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się.
- Nadal trzyma się z Marte?
Johan roześmiał się.
- Tak, to zapewne wielka miłość i cieszę się ze względu na niego. Peder nieraz miał w
życiu pod górkę i zasługuje na miłą dziewczynę, która pomoże mu, gdy będzie tego
potrzebował.
- Zgadzam się. Jeżeli ktokolwiek zasługuje na dobrą i miłą towarzyszkę życia, to z
pewnością jest to Peder.
- Nie jest jeszcze całkiem dorosły, ale zobaczymy, co z tego będzie.
- Ma dziewiętnaście lat, więc z pewnością traktowany jest jak dorosły, ale potrzebuje
nieco więcej czasu niż inni, by wziąć odpowiedzialność za żonę i dzieci. Zmężniał od czasu,
gdy ostatnio go widziałem. Wygląda teraz niczym godzien zaufania, solidny rolnik. Kiedy
sobie przypomnę tego małego chudzinę, którego spotkałem na ulicy Karla Johana w 1905
roku, aż trudno mi uwierzyć, że to ten sam chłopak.
- Dostałem list od Kristiana - dodał. - Zdumiało mnie, że w tych czasach list może
bezpiecznie przebyć Atlantyk. Myślę, że postąpił rozsądnie, czekając na możliwość
zamustrowania się na statku płynącym bezpośrednio do Norwegii tak, by uniknąć przeprawy
przez najbardziej niebezpieczne wody w okolicy kanału La Manche. Dopóki ma pieniądze na
pokój w Nowym Jorku, dobrze wiedzieć, że jest bezpieczny. Muszę się przyznać, że bałem
się o niego. To takie smutne, gdy pomyśli się o tych wszystkich młodych norweskich
chłopakach, narażających życie na wojnie, z której mało co rozumieją. To takie bezsensowne.
Johan przytaknął.
- My też odczuwamy ulgę, że na razie jest bezpieczny. Ale Kristian wybrał pracę na
morzu, więc nie zawsze uda mu się uniknąć niebezpieczeństwa. Życie marynarza jest pełne
zagrożeń, inni żeglarze muszą wypłynąć z portu bez względu na liczbę min, na które mogą
wpaść.
- Zgadzam się, nie powinien był w ogóle stąd wyjeżdżać.
Poza tym ma malutkiego synka, który potrzebuje ojca. Kristian ma głowę na karku i mógł
zostać kimś więcej. Zaproponowałem mu, by u mnie zamieszkał, a ja zapłacę za jego
wykształcenie.
- To bardzo hojne z pańskiej strony, panie Wang-Olafsen. Powtórzę za Elise: winniśmy
panu dozgonną wdzięczność.
Pan Wang-Olafsen machnął niedbale ręką.
- Jestem szczęśliwy, że mogłem pomóc. Pańska żona przygarnęła Everta, choć się u niej
nie przelewało. Tego by jeszcze brakowało, gdybym ja, mając więcej, niż mi potrzeba, nie
zrobił tego samego. Evert jest dla mnie wielką pomocą, od kiedy tu zamieszkał, choć niestety
niezbyt lubię jego narzeczoną, ma na niego niekorzystny wpływ. Ostatnio bardzo się zmienił,
niektóre jego poglądy budzą mój sprzeciw. Mam pewne podejrzenie, gdzie je nabył.
- Też zwróciliśmy na to uwagę, ale niełatwo przekonać zakochanego młodzieńca, by
posłuchał rad dorosłych. Musi uczyć się na własnych błędach. Można jedynie mieć nadzieję,
że przyswoi tę naukę, zanim będzie za późno. - Wstał z krzesła. - Myślę, że czas już na mnie.
Bardzo dziękuję za kawę.
- Odprowadzę pana do drzwi. Proszę pozdrowić ode mnie swoją żonę i powiedzieć, że
niezwykle ucieszyły mnie zarówno naleśniki, jak i miłe towarzystwo. Panna Sjøberg była
zachwycona całą waszą rodziną i chce zaprosić państwa do siebie któregoś dnia.
- Będzie nam bardzo miło - wymamrotał Johan, myśląc jednocześnie, że Elise raczej nie
ucieszy się z zaproszenia. Z wyjątkiem pana Wang-Olafsena najlepiej czuła się w
towarzystwie podobnych sobie ludzi. Wśród mieszkańców nadrzecznych okolic Elise nie
była w tym uczuciu osamotniona. Musiała długo przyzwyczajać się do domu Hildy oraz do
przyjaciół i rodziny Ole Gabriela. Wolała towarzystwo prostych łudzi. Z nim było tak samo -
też najlepiej czuł się wśród swoich.
Idąc w kierunku Frogner, rozmyślał nad słowami pana Wang-Olafsena o Evercie i
Kristianie. Przykro było słyszeć, że Evert bardziej słucha Gudrun i jej ojca niż swojego
dobroczyńcy Być może powinien z nim porozmawiać i uświadomić mu, jak wiele
zawdzięcza panu Wang-Olafsenowi. Powinno to być dla niego oczywiste, tymczasem
wyglądało na to, że Evert zapomniał już, jak ciężkie było jego życie, gdy był dzieckiem.
Kristian też powinien był okazać większą wdzięczność: pan Wang-Olafsen lubił go i
martwił się o niego. Zaoferował mu możliwość lepszego życia, lecz Kristian zmarnował tę
wyjątkową szansę tylko z powodu zakochania, które wkrótce minęło, a którego
konsekwencją było małe dziecko dorastające teraz bez kontaktu z rodzonym ojcem! Johan
pokręcił głową: życie było czasem niepojęte.
Gdy był już blisko Eckersbergsgate, poczuł narastający niepokój. Signe miała
wybuchowy temperament. Pan Wang-Olafsen z wyraźną ulgą scedował na niego to zadanie,
on też nie lubił scen. Zgodnie z tym, co Elise mu opowiedziała po wizycie u Signe, zarówno
ona, jak i Sjur Bergeseth byli szyderczy, bezczelni i niemili. Johan miał nadzieję, że Sjura nie
będzie w domu. Z samą Signe chyba sobie poradzi, ale z obydwojgiem?
Jak to możliwe, że stać ich na mieszkanie w pięknej willi, w tak eleganckiej okolicy? O
ile wiedział, Sjur nigdzie nie pracował, pan Ringstad też im raczej nie pomagał. Czyżby pan
Stangerud naprawdę był tak bogaty, że stać go, by podarować córce dom w najdroższej
dzielnicy Kristianii? Choć gospodarstwo Stangerud było rozległe, rzadko który gospodarz
miał tak dużo gotówki. Cała sprawa była bardzo podejrzana, zwłaszcza gdy zestawić ją ze
sprzedażą przez Signe zabytkowych mebli pana Ringstada i przywłaszczeniem sobie przez
nią pieniędzy. Pan Stangerud musiał zapewne sięgnąć po pieniądze i oddać panu Ringstadowi
jego własność, tym trudniej było przypuszczać, że miał coś wspólnego z kupnem willi.
Johan zawahał się przez chwilę, gdy stanął przed wspaniałą bramą z kutego żelaza.
Musiał wziąć się w garść i pozbyć się uczucia niepokoju. To w końcu nie on zrobił coś złego!
Jeżeli ktoś tu miał powód, by odczuwać strach, to była to Signe.
Zdecydowanie popchnął bramę i energicznie pomaszerował ku drzwiom.
Niemal natychmiast otworzyła mu pokojówka. Można było pomyśleć, że stała o oknie i
widziała, jak nadchodzi.
- Chciałbym zobaczyć się z panią Signe Bergeseth.
- Bardzo mi przykro, ale nie ma jej w domu.
Co za pech! Zatem będzie musiał przyjść tu ponownie!
- Kiedy wróci?
- Nie wiem, panie...
- Nazywam się Johan Thoresen, pani Bergeseth jest moją krewną - to nie była do końca
prawda, ale Jensine i Sebastian byli w końcu przyrodnim rodzeństwem.
- Wyjechała w sobotę, powiedziała, że nie będzie jej przez kilka dni. Nic więcej nie wiem.
Johan poczuł wzbierającą w nim złość.
- Dokąd wyjechała?
- Wydaje mi się, że pojechała do rodziców do Kongsvinger albo do teścia, który mieszka
niedaleko Eidsvoll.
- Ale jej mąż jest chyba w domu? A może jest w pracy?
- sam słyszał, jak ironicznie zabrzmiał jego głos.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Nie wiem, gdzie jest. Przez ostatnich kilka dni nie było go w domu. Jest tylko ich
malutki synek.
Johan podał jej kopertę.
- Czy będzie pani tak miła i odda to pani Bergeseth, gdy tylko wróci do domu? To ważna
wiadomość.
Pokojówka dygnęła, wzięła od niego list i przyrzekła go przekazać.
Johan odwrócił się do niej plecami. Całe szczęście, że napisał tych kilka słów na wypadek,
gdyby nie zastał Signe w domu. Miał poczucie, że Signe może się jednak wywinąć od kary.
Poza datą i jego podpisem w liście napisane było jedynie: O ile nie skontaktujesz się z nami
do następnego czwartku, pójdziemy do sądu.
A więc Signe tak się bała, że aż wyjechała z domu. Raczej nie pojechała do Ringstad,
dobrze wiedziała, że nie jest tam mile widziana. Może pojechała do Stangerud, choć i to
wydawało się Johanowi dziwne.
Ale z drugiej strony matka i ojciec nie mogą przecież odwrócić się plecami do swojej
jedynej córki, jeżeli znalazła się w poważnych kłopotach. Przynajmniej nie wtedy, gdy Signe
opowiedziała im, że Elise udała się do adwokata i grozi jej sprawą w sądzie. Być może Signe
odwróciła kota ogonem, rozprawiając obszernie, jakie to wstrętne rzeczy Elise o niej mówiła.
To było do niej podobne.
Zagryzł zęby w złości, po czym ponownie skierował się ku Pilestredet, by zdać relację
panu Wang-Olafsenowi, jak mu poszło.
11
Elise stała w bramie, obserwując ulicę. Kiedy wreszcie wróci Johan? Przecież pójście z
Signe do sklepu nie mogło trwać aż tak długo!
Na dworze było ładnie i ciepło. Kilka dziewczynek bawiło się niedaleko w klasy, jedna
miała na nogach szmaciane buciki, dwie pozostałe były boso. Jak cudownie, że nadchodzi
lato!
W domu obok wszystkie okna otwarte były na oścież. Na parapecie siedziała kobieta,
pucując szyby do połysku starą gazetą. Przed chwilą przejechał wóz konny, na środku ulicy
leżały dymiące końskie placki. Niżej, koło Sæbegården stało kilku mężczyzn, do Elise
dobiegł ich śmiech.
Hugo właśnie dostał swoją pierwszą pracę jako chłopiec na posyłki panny Braathen,
wykonywał ją po szkole. Gdy zaczną się wakacje, miał pracować każdego dnia, oprócz tego
tygodnia, w którym wybierali się do Ringstad. Gdyby okazało się, że nie daje sobie ze
wszystkim rady, Jensine miała na pół dnia przejąć od niego wózek jeden lub dwa razy w
tygodniu. Byli młodzi i mieli na to siłę. Na pewno sobie poradzą, a pieniądze były potrzebne.
Wreszcie dostrzegła Johana, spieszącego Maridalsveien. Z niecierpliwością czekała, co
powie na jej słowa. Pomachała mu ręką, a on odmachał w odpowiedzi. Tak dobrze się
trzymał! Mimo spotkania z Signe nie kulił się ani nie garbił, nie dał się złamać. Miał
charakterystyczny sposób poruszania, Elise nie zdołała rozszyfrować dlaczego, ale wyglądał
godnie, choć wciąż zachował w sobie chłopięcy urok. Czuła się dumna z męża.
- Czekałaś na mnie? - uśmiechnął się zaskoczony.
- Tak, mam ci coś do powiedzenia. Poza tym chcę jak najszybciej dowiedzieć się, jak ci
poszło. Czy Signe już wróciła?
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Wiedziałaś, że wyjechała z miasta?
- Nie, ale zaraz po twoim wyjściu przyniesiono telegram od pana Ringstada. Prosił mnie,
bym do niego zadzwoniła, więc pobiegłam do Magdy, by skorzystać z jej telefonu. Sebastian
uciekł z domu, pojechał do Ringstad sam! A Signe mówiła, że to Sjur zmusił go do wyjazdu
po tym, jak dziadek go wezwał! Kłamała!
Johan zacisnął usta i pokręcił powoli głową.
- Signe pojawiła się w sobotę w gospodarstwie, by zabrać Sebastiana z powrotem -
kontynuowała Elise podekscytowana - ale pan Ringstad nie pozwolił jej na to. Była wściekła:
tupała nogami i wrzeszczała, jak to ma w zwyczaju, ale pan Ringstad pozostał niewzruszony.
Powiedział, że jeśli się stąd natychmiast nie wyniesie, to on wezwie lensmana i pokaże mu
blizny na plecach Sebastiana. Wtedy się przestraszyła i wybiegła z domu. Pan Ringstad
zapytał dyrektora szkoły, czy Sebastian może rozpocząć naukę w tamtejszej szkole, musi się
przecież uczyć.
- Czy wie, dokąd pojechała Signe?
Elise potrząsnęła głową.
- Pytałam go o to. Nie sądził, by jej rodzice ją przygarnęli. Oni też mają jej dość.
- Czy możliwe jest, by pojechała do rodziców Sjura?
- Wątpię. Z tego, co wiem, mają serdecznie dosyć zamieszania, jakie zawsze powoduje.
Czy to nie dziwne, że Signe nie potrafi zrozumieć, dlaczego nikt jej nie lubi?
- Chyba jednak nie nikt. Niektórzy jej znajomi wydają się być nią zachwyceni. Na
przykład ten sprzedawca, o którym opowiadałaś.
Elise przytaknęła i odwróciła się, by wejść do domu.
- Na pewno jesteś głodny, ugotowałam owsiankę. Co powiedział pan Wang-Olafsen?
- Z ulgą przyjął moją propozycję, że pójdę do Signe zamiast niego. Nie lubi scen i
rozhisteryzowanych kobiet. Wstąpiłem do niego w drodze powrotnej i opowiedziałem, że
nasz ptaszek - psotna sroka - się wymknął. Postanowił, że napisze list do Sjura Bergesetha i
powtórzy ostrzeżenie o wniesieniu sprawy do sądu.
- Ale jeśli Signe nie wróci do domu, to rozprawa chyba nie może się odbyć?
- Jestem przekonany, że wróci. Co niby ma ze sobą zrobić, jeśli nawet najbliższa rodzina
nie chce jej przyjąć pod swój dach? Być może przez kilka dni zamieszka u przyjaciółki, ale z
pewnością szybko się tym znudzi i wróci do domu. Zapewne myśli, że już jej wybaczyłaś i że
cała historia jakoś w końcu przyschnie. Tu się jednak grubo myli. Tym razem nie ujdzie jej to
na sucho.
- Biedny Sebastian, musiało mu być bardzo źle, skoro uciekł do Ringstad. Cieszę się, że
Peder tam jest. Ma dobre serce i na pewno się nim zajmie. Pan Ringstad się starzeje i zbyt
ciężko byłoby mu zajmować się dziewięciolatkiem samemu.
Johan skinął głową.
- Peder zrobi wszystko, by mu pomóc. Masz jakieś wieści, jak mu się powodzi?
- Pan Ringstad wydawał się zakłopotany, kiedy go o to spytałam. Wyczułam, że coś jest
nie tak, ale nie chce o tym mówić. W końcu okazało się, że od dłuższego czasu jakieś
chłopaki dręczą Pedera. Sprawy przybrały już tak zły obrót, że musiał nawet wzywać
doktora. Peder prosił go, by nic nam nie mówił. Teraz już wszystko jest w porządku, a tymi
chłopakami zajął się lensman.
Johan spojrzał na nią przestraszony.
- Było aż tak źle, że musiał wezwać doktora? Cóż takiego zrobił Peder, że tak się
zachowali?
- Najprawdopodobniej chcieli się zemścić, bo Peder powiedział panu Ringstadowi, że to
oni ukradli mu rower.
- To łajdaki! Mam nadzieję, że lensman się z nimi rozprawi!
- Na to wygląda. Biedny Peder.
Johan obejrzał się nagle za siebie.
- Któż to idzie do furtki?
Elise przystanęła i wytężyła słuch.
- Hugo i Jensine są jeszcze w szkole. Może to pani Jonsen
- ściszyła głos. - Była tu kilka dni temu i chyba się obraziła, bo nie miałam czasu, żeby
zaprosić ją do środka.
W tej samej chwili spostrzegli Torkilda wychodzącego pospiesznie zza węgła domu.
- Czy któreś z was może do nas przyjść? Z Anną jest źle.
- Torkild był mokry od potu i przerażony.
Elise i Johan wymienili spojrzenia. Elise skinęła głową.
- Ja pójdę - odwróciła się do Johana. - Halfdan i Elvira bawią się w stajni, Sigurd jest w
domu. Możesz ich nakarmić?
- Oczywiście. Jesteś pewna, że nie powinienem iść zamiast ciebie?
- Gdy przyjdzie Dagny, możesz do nas dołączyć - z tymi słowami wyszła pospiesznie za
Torkildem.
Choć zmęczony i zdyszany, Torkild parł do przodu tak, że musiała niemal za nim biec. -
Co się stało?
- Nagle zaczęła mieć trudności z oddychaniem. Poszedłem po doktora, zostawiając przy
niej panią Evertsen. Kiedy wróciłem, pani Evertsen zdołała już położyć ją do łóżka. Leżała z
zamkniętymi oczami, bardzo dziwnie oddychając. Czasem wydawało się, że w ogóle nie
oddycha, potem znów zaczynała wciągać powietrze krótkimi, urywanymi wdechami. Jej
wargi zrobiły się sine, ale była przytomna i pytała o was. Doktor chciał ją zabrać do Ullevål,
ale się nie zgodziła.
Elise zerknęła na niego.
- Dlaczego nie chce iść do szpitala?
- Nie uważa, by było to konieczne. Już tak miałam, to przejdzie, powiedziała, ale nie
pamiętam, żeby jej stan kiedykolwiek był tak poważny, jak dziś.
- Czy Aslaug jest w domu?
- Tak, bardzo się wystraszyła, biedactwo. Pani Evertsen akurat miała ją zabrać na krótki
spacer, kiedy Anna źle się poczuła. Przypadkiem przyszedłem do domu, by wziąć
dokumenty, których zapomniałem. Mało brakowało, a nikogo by przy niej nie było, gdy to
się stało.
Doszli już do mostu Beierbrua i przeszli spiesznie na drugą stronę. Na szczęście nie było
na nim dużo ludzi: przerwa obiadowa w fabrykach już się skończyła i roznoszący zupę
chłopcy powrócili już do domu z pustymi naczyniami.
W drzwiach stała pani Evertsen, musiała wypatrzyć ich przez okno. Gdy tylko Elise na
nią spojrzała, poczuła potworny ucisk w piersiach. Poważna, nieruchoma twarz zdradzała, co
się stało, wszelkie słowa były zbędne.
- Poszło bardzo szybko, doktor wciąż tam jest.
Torkild stanął jak wryty.
- Przecież chyba nie...?
Pani Evertsen skinęła poważnie głową.
- Tak. Teraz jest pewnie w drodze do nieba.
Torkild odepchnął ją gwałtownie na bok, wpadł do kuchni
i dalej do pokoju.
Elise wciąż stała w miejscu, łapiąc gwałtownie oddech, starając się pojąć to, co usłyszała.
Anna nie żyje? Przyjazna, odważna, cierpliwa Anna? Anna, która chorowała niemal przez
całe swoje życie, ale wychodziła z każdej opresji? Wielokrotnie była poważnie chora, lecz
zawsze dochodziła do siebie. Zdołała nawet urodzić dziecko, mimo że zanim Torkild
postawił ją na nogi, była przecież kaleką. Ostatnio czuła się zadziwiająco dobrze po tym, jak
jesienią zeszłego roku wciąż dochodziły ich wieści, że jest słaba i zmęczona. Dlaczego to się
stało tak nagle i co jej dolegało, że nie mogła oddychać?
- Gdzie jest Aslaug? - wciąż przełykała ślinę, by nie dać się rozpaczy. Mówiła głośno, by
przekrzyczeć wodospad. Rzeka niosła więcej wody niż kiedykolwiek, potężna kaskada
spływała obok ściany fabryki.
- W salonie.
- Czy już wie?
Pani Evertsen potrząsnęła głową.
- Powiedziałam jej, że musi być grzeczna, bo mama jest chora. Jest do tego tak
przyzwyczajona, że zaraz usiadła i zaczęła rysować po gazecie.
Biedna, pozbawiona matki Aslaug!
Elise weszła wolno do kuchni. Chciała zaczekać na doktora, który z pewnością wyjdzie,
by Torkild mógł zostać z Anną sam na sam.
Najpierw Sebastian, a teraz Aslaug. Co za okropny dzień, pomyślała. Sebastian też w
jakiś sposób stracił matkę. Może nawet gorzej było stracić ją w ten sposób, niż wiedzieć, że
poszła do nieba. Elise często myślała, że najgorsze, co może spotkać dziecko, to dowiedzieć
się, że matka albo ojciec go nie kocha. Taka myśl powodowała rany, które nigdy się nie
zabliźnią.
W tej samej chwili dobiegł ją z salonu gorzki płacz. Ruszyła do drzwi.
- Nie możesz jej powiedzieć! - krzyknęła przerażona pani Evertsen.
Elise odwróciła się do niej.
- Nie, to musi zrobić Torkild - odpowiedziała szeptem.
- To tylko mała dziewczynka, nie zrozumie. Nie wie, co to śmierć. Myślę, że powinniśmy
jej powiedzieć, że mama pojechała do To ten, do wuja.
- Wtedy będzie na nią czekać i dziwić się, że nie wraca.
- Dzieci szybko zapominają. Za jakiś czas będzie jej można powiedzieć, że mama umarła
w Toten.
- Myślę, że Torkild się z panią nie zgodzi.
Rysy pani Evertsen się wyostrzyły.
- Zrobicie, jak zechcecie, ale ja uważam, że powiedzenie jej byłoby brutalne.
- Życie jest brutalne, pani Evertsen. Niektórzy tracą matkę w wieku sześciu lat, a inni
dopiero wtedy, gdy sami są już starzy.
Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszedł doktor, wyglądał na załamanego. Często bywał
u Anny i podziwiał jej siłę i odwagę.
- Tak, teraz w końcu zazna spokoju - powiedział, wzdychając.
- A mnie się wydaje, że jednak wolałaby żyć - odpowiedziała surowo pani Evertsen.
Doktor spojrzał na nią, lecz nic nie powiedział. Pozdrowił Elise przyjaźnie, a następnie
wziął swój kapelusz i wyszedł.
Elise wahała się przez moment, a potem podeszła powoli do drzwi od pokoju, zapukała i
weszła do środka.
Anna wyglądała, jakby spała. Torkild złożył jej ręce i zamknął oczy. Jej skóra nie miała
tej charakterystycznej, żółtawej barwy, którą Elise widziała u innych niedawno zmarłych.
Torkild siedział na brzegu łóżka, jego twarz wyglądała, jakby była z kamienia. Wyglądał
tak nieszczęśliwie, że aż ściskało się jej serce. Poklepała go niezdarnie po ramieniu. Tak
bardzo chciała mu pokazać, jak szczerze mu współczuje, lecz nie miała śmiałości. Był
mężczyzną, a oni chcieli zachować twarz.
Jednocześnie Elise walczyła z własnym smutkiem. Znała Annę od dziecka i zawsze
bardzo ją lubiła. Była niczym promyk słońca w kamienicy Andersengården, dotknięta
najcięższym losem, a jednak najbardziej pogodna.
Przez myśli przepływały jej dobre wspomnienia: Anna leżąca w łóżku przy otwartym
oknie, z błyszczącymi oczami. Popatrz, Elise, czyż to nie piękne? To Anna nauczyła ją cenić
piękno przyrody, cenić wszystko to, co cieszyło oko, a było dostępne za darmo: świeży
deszcz po upalnym, pełnym kurzu dniu, pierwsze płatki śniegu wirujące w powietrzu,
jasnożółte pąki drzew na wiosnę. Przez okno swojego pokoju Anna widziała jedynie duży
klon, ale jej to wystarczało.
Elise poczuła, jak po policzkach spływają jej łzy i kapią na bluzkę, lecz nie hamowała
ich. W Annie było coś pięknego
i przynoszącego ukojenie, gdy tak leżała, z ciemnymi włosami na tle białej poduszki.
Wyrzeźbione przez ból zmarszczki zniknęły. Niemal można było dostrzec lekki uśmiech na
jej wargach, może doświadczyła czegoś dobrego przed śmiercią? Twarz osoby, którą
straciła? Może swojej matki, którą tak bardzo kochała?
- Doktor miał rację - wyszeptała. - Anna wreszcie zaznała spokoju.
Torkild skinął głową, otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nie zdołał wydobyć głosu.
Elise wiedziała, że Anna była jego jedyną, wielką miłością. Pewnie nigdy nie zwiąże się już z
żadną kobietą, nawet gdy czas złagodzi ból. Elise rozumiała go dobrze. Anna była zbyt dobra
dla tego świata.
Wymknęła się cicho z pokoju. Chciała, by jeszcze przez chwilę miał Annę tylko dla
siebie.
Pani Evertsen zaczęła myć kuchenne okno.
- Muszą być czyste na stypę. Nie mam już ługu, ale Magda na pewno jest na górze.
- Pomyślałam, że na jakiś czas zabiorę Aslaug do nas. Wkrótce z pewnością przyjdzie tu
pastor i zanim się obejrzymy, zaczną przychodzić ludzie, by się z nią pożegnać. Pomyślałam,
że pani i ja mogłybyśmy ją trochę przygotować. Wrócę, gdy tylko odprowadzę Aslaug do
domu. Kiedy skończymy, Johan będzie mógł tu przyjść.
Pani Evertsen kiwnęła głową.
Aslaug siedziała na podłodze, rysując. Gdy tylko drzwi się otworzyły, popatrzyła w górę
przestraszonymi oczami.
-
Chcesz iść ze mną, Aslaug, i pobawić się z Hugo, Jensine
i Elvirą?
Aslaug natychmiast wstała i poszła za nią bez słowa.
Elise zerknęła na dziewczynkę. Czyżby rozumiała, co się stało? Zachowywała się niemal
tak, jakby była wszystkiego świadoma.
W drodze do domu Elise próbowała z nią rozmawiać o najróżniejszych rzeczach, ale
dziewczynka była milcząca.
- Dzieci bawią się teraz w starej stajni, ale niedługo Hugo będzie musiał iść do panny
Braathen, przywieźć jej sprawunki. Wtedy ty, Jensine, Elvira i Halfdan możecie zająć się
Sigurdem.
Wciąż ani słowa, jedynie nieznaczne kiwnięcie głową.
- Zrobili sobie w stajni sklep - ciągnęła Elise. - Dagny im pomogła. Pozbierała puste
pudełka, ma ich pełny koszyk. Pudełka po tytoniu, wanilii i kakao, pudełeczka po tabletkach i
blaszane pudełka, w których sprzedaje się szpilki. Zobaczysz, jaki to ładny sklep. Na pewno
pozwolą ci być panią sklepową i stać za ladą, a potem możesz być klientką i kupić swoim
dzieciom jedzenie.
Aslaug wciąż była cicho.
- Zanim wyszłam, ugotowałam owsiankę, jestem pewna, że jeszcze trochę zostało.
Miałam szczęście, że udało mi się dziś rano kupić mleko u Biermanna. Widziałam też, że ich
kotka znowu ma małe. Dopiero co się urodziły, nawet oczka mają jeszcze zamknięte. Jensine
może cię do nich zaprowadzić, na pewno będziecie mogły na nie popatrzeć.
Aslaug nadal nie powiedziała ani słowa.
- Zobacz, te dziewczynki zdjęły buty i biegają boso. Wkrótce będzie lato, Aslaug. Wtedy
możesz pojechać z nami do Sankthanshaugen i pooglądać zwierzęta.
Spojrzała na nią.
- Nie masz ochoty?
Aslaug potrząsnęła głową.
- Chcę tam pojechać z mamą.
Elise nie odpowiedziała. Łzy napłynęły jej do oczu i musiała mocno się wysilić, by
zatrzymać płacz, zanim Aslaug to zauważy.
Wzdrygała się przed przekazaniem wieści Johanowi. Nie sądziła, by ktoś inny mógł bardziej
kochać swoją siostrę niż on. Tak długo, jak mieszkał w Andersengården, znosił ją po
schodach, by mogła zobaczyć wiosnę albo piękny letni dzień. Jeśli pani Thoresen nie mogła
przyjść do domu podczas przerwy obiadowej w fabryce, Johan przybiegał z Seilduken, by
nakarmić Annę
i upewnić się, że u niej wszystko w porządku. Nigdy nie słyszała, by powiedział na nią choć
jedno złe słowo. Nigdy się na nią nie denerwował ani nie miał jej dość, choć kaleka siostra
mogła stanowić przeszkodę także w jego własnym życiu. W zeszłym roku, kiedy wciąż
dochodziły do nich wiadomości o jej złym stanie, Elise widziała niepokój na twarzy Johana,
ale nigdy nic nie mówił: dźwigał swój strach w samotności.
Elise zwolniła tempo, gdy znalazły się koło numeru 76. Aslaug nie odezwała się więcej,
Elise też miała kłopot z rozmową, ponieważ jej myśli wciąż krążyły wokół Anny. Trudno
było pojąć, że już jej nie ma.
Kiedy tylko przeszły przez furtkę, zobaczyły Hugo, Jensine, Halfdana i Elvirę bawiących
się przed stajnią. Elise zauważyła z ulgą, że przyszła Dagny, Johan będzie więc mógł wyjść.
Gdy tylko dzieci je dostrzegły, Dagny podbiegła do niej.
- Elise, nie możesz pozwalać Johanowi jednocześnie opiekować się dziećmi i gotować
owsianki! Gdyby ktoś to zobaczył, mógłby pomyśleć, że całkiem zgłupiał!
Elise zignorowała jej słowa.
- Bardzo się cieszę, że przyszłaś, Dagny. Ja muszę znów wyjść, Johan także. Dasz sobie
radę z całą piątką?
Jensine przybiegła za nią i usłyszała, co mówi Elise.
- Nie jestem już małym dzieckiem! Hugo też nie! Sami możemy się sobą zająć.
- Wiem, Jensine. Ktoś jednak musi być szefem, a Dagny ma trzynaście lat, o pięć więcej
niż ty. Do tego Aslaug zostanie tu na trochę, czyli dochodzi jeszcze jedna osoba do
pilnowania. Obiecałam jej, że będzie mogła zobaczyć kotki u Biermanna. Możesz ją tam
zaprowadzić?
Jensine natychmiast się rozchmurzyła. Wzięła Aslaug za rękę i powiedziała, uśmiechając
się: - Chodź, Aslaug! Są maciupeńkie i nawet nie otwarły im się jeszcze oczy!
Aslaug poszła z nią chętnie, wyglądało to niemal tak, jakby na chwilę opuścił ją smutek.
To błogosławieństwo, że w dzisiejszych czasach dzieci nie były wszystkiego świadome,
pomyślała Elise.
Dagny pospieszyła z powrotem do Hugo, Halfdana i Sigurda, by kontynuować zabawę.
- Hugo, nie zapomnij, że wkrótce masz iść do panny Braathen! - krzyknęła Elise do
niego, zanim weszła do domu. - Musisz umyć ręce, zanim wyjdziesz.
Johan stał przy balii i zmywał. Zrobiło jej się ciepło na sercu: ilu mężów zrobiłoby coś
takiego?
Odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał, że przyszła.
- I co z nią?
Elise podeszła do niego w milczeniu i objęła go ramionami za szyję.
- Anna nie żyje, Johanie - załkała. - Przyszłam zbyt późno, już odeszła.
Johan stał jakby skamieniały. Nie zdołał odwzajemnić uścisku, nie wypowiedział ani
słowa. Nie mogła go pocieszyć, zdawała sobie z tego sprawę, musiał przejść przez to sam.
Powoli rozluźniła uścisk i usiadła przy kuchennym stole.
- Zachowałem dla ciebie trochę owsianki - powiedział po chwili. Jego głos był
zachrypnięty od tłumionych emocji.
- Przyprowadziłam Aslaug, obiecałam jej, że dostanie owsianki, jeśli coś zostało.
- Czy Torkild jej już powiedział?
- Nie, jeszcze nie. Siedział na łóżku Anny, całkowicie zdruzgotany. Pani Evertsen jest
przeciwna powiedzeniu Aslaug prawdy, ale Torkild nie będzie się nią przejmował, nie
sądzisz?
- Oczywiście, że musi się dowiedzieć.
- Wydaje mi się, że sama się domyśliła. Po drodze tutaj nie powiedziała może dwa słowa.
Próbowałam zająć jej myśli czymś innym, zaproponowałam, by pojechała z nami do
Sankthanshaugen zobaczyć zwierzęta. Powiedziała, że chce tam pojechać z mamą. Nie dałam
rady jej powiedzieć, że jej mama nie żyje.
- To musi zrobić Torkild. Dagny tu jest, więc możemy iść. Może dać Aslaug owsiankę.
Elise wstała.
- Zaproponowałam, że ja i pani Evertsen umyjemy i ubierzemy Annę.
- To dla mnie dużo znaczy Wolę, byście to były wy niż ktoś obcy.
Johan opuścił rękawy koszuli i wyszedł do sieni, by włożyć kaszkiet.
- Chcę tam zaraz pójść.
Elise powiedziała Dagny, by ta nakarmiła Aslaug pozostałą owsianką. Sama nie miała
ochoty na jedzenie. Niedługo potem byli w drodze do domku majstra.
12
Kiedy Johan wszedł do domu, Torkild pozwolił mu zostać sam na sam z Anną. Sam
usiadł przy kuchennym stole, z zastygłą twarzą i pustym spojrzeniem.
Elise poprosiła panią Evertsen, by wstrzymała się z myciem reszty okien, sądziła, że
Torkild potrzebuje teraz spokoju.
Pani Evertsen zgodziła się, choć nie bez zastrzeżeń.
- A jak jutro będzie padać? To nie będzie moja wina, jeśli się nie wyrobię na czas.
- Ależ oczywiście, pani Evertsen, ale najważniejsze, by dziś w domu panował spokój.
Chcesz filiżankę kawy, Torkildzie?
Potrząsnął głową.
Pani Evertsen wylała mydlaną wodę za ganek, wytarła ręce i założyła kapelusz.
Elise spojrzała na nią zdziwiona.
- Chce pani już iść?
- Nie mam tu nic do roboty, skoro nie mogę myć okien. Aslaug jest u ciebie, a ja nie
umiem robić kawy.
- Ale przecież miałyśmy zająć się Anną!
Torkild po raz pierwszy otworzył usta. Potrząsnął głową w kierunku Elise.
- Nie musi tego robić, jeśli nie chce. Mogę poprosić jedną z samarytanek, znała Annę i
często bywała u nas w domu.
- Masz na myśli Maren Sørby?
Przytaknął.
- Dzisiaj roznosi jedzenie ubogim rodzinom przy Sagveien. Mogę pójść i ją zapytać.
Elise poczuła ulgę. Pani Evertsen nie była osobą najłatwiejszą w kontaktach, a poza tym
Elise wyraźnie widziała, że boi się czekającego ją zadania. Maren Sørby była zaś
przyzwyczajona do takiej pracy. Elise pamiętała, jaka była miła i pomocna podczas choroby
matki, kiedy przychodziła jej doglądać, gdy ona i Hilda były w fabryce. Ponadto bardzo
pomogła podczas pierwszego wesela Elise, kiedy to krzątała się po kuchni, gotując jedzenie
dla wszystkich gości.
To wspomnienie znów przywiodło jej myśli do Anny. Nigdy nie zapomni jej twarzy,
kiedy wszyscy wyszli z kościoła. To był pierwszy raz, gdy Anna mogła im towarzyszyć.
Siedziała na wózku inwalidzkim, który Torkild pożyczył od Armii Zbawienia.
Anna miała łzy w oczach, gdy powiedziała: - Dziękuję ci, Elise. Gdyby nie ty, nigdy bym
czegoś takiego nie doświadczyła: muzyka organowa, śpiewanie psalmów i słowa pastora.
Zachowam to wspomnienie niczym najcenniejszy klejnot.
Potem okazało się, że tego dnia Anna otrzymała coś więcej niż tylko z dawna
wytęsknioną wizytę w kościele. Wtedy bowiem poznała Torkilda.
To był dziwny, nierzeczywisty dzień. Wydawało się, że nigdy się nie skończy.
Niesłychane, jak szybko ludzie dowiedzieli się o tym, co się stało, pomyślała Elise, lecz
po chwili wyjaśnienie nasunęło się jej samo
- pani Evertsen nie bez powodu tak się spieszyła, by stąd wyjść.
Nie minęło wiele czasu, gdy zaczęli pojawiać się sąsiedzi, chcący zobaczyć Annę i
pożegnać się z nią. Jakieś dzieci zerwały świerkowe gałązki i przystroiły nimi róg domu,
zerwały też polne kwiaty, wstawiły je do słoików i porozstawiały w kuchni i salonie.
Torkild załatwił już także trumnę z zakładu pogrzebowego. Wybrał najtańszą, za osiem
koron.
Umycie i ubranie Anny było trudnym zadaniem, ale Elise cieszyła się, że temu podołała i
nie zostawiła tego obowiązku obcym. Anna leżała teraz w prostej trumnie z niemalowanej so-
sny, ubrana w białą szatę pogrzebową przyniesioną przez Maren Sørby. W złożone dłonie
wetknięto jej polne kwiaty, przystrojono nimi także poduszkę. Wyglądała jak anioł.
Stojące wokół trumny sąsiadki płakały i zawodziły tak, że żal było ich słuchać. Z twarzy
Torkilda Elise mogła wyraźnie wyczytać, że chce, by kobiety jak najszybciej sobie poszły,
ale wiedział przecież, że Anna była kochana przez wielu, nie tylko przez niego, i że każdy
przeżywał smutek na swój sposób.
Johan pochylał się w stronę paleniska, z opuszczoną głową i bolesnym skurczem na
twarzy. Tylko jeden jedyny raz podniósł wzrok, by poprosić jedną z kobiet, stojącą nad
trumną już od dłuższego czasu, by ustąpiła miejsca innym, czekającym w kolejce na
zewnątrz, by się pożegnać.
Elise cieszyła się, że Aslaug była u nich w domu, i ominęło ją patrzenie na cały ten ból i
smutek. Nic by z tego nie zrozumiała, a te wszystkie płaczące kobiety byłyby dla niej
niewątpliwie tak samo straszne, jak widok nieżywej matki w trumnie, z zamkniętymi oczami
i sztywnymi, złożonymi rękami.
Strumień ludzi w końcu ustał. Johan został u Torkilda, Elise zaś wróciła do domu.
Postanowili, że Aslaug u nich zanocuje. Nikt nie chciał, by dziewczynka zobaczyła mamę w
trumnie. Jutro z pewnością przyjdzie jeszcze więcej ludzi, by pożegnać się z Anną. Torkild
chciał zaczekać z powiedzeniem córce o tym, co się stało, do czasu zakrycia trumny.
Kiedy Elise weszła do domu, zauważyła, że dzieci ucichły, gdy tylko zdały sobie sprawę
z jej obecności. Był już wieczór, dawno powinny leżeć w łóżkach. Miała nadzieję, że Dagny
nadal tu jest.
Siedziały wokół stołu kuchennego, zwracając ku niej pytające twarze.
- Dlaczego tak długo cię nie było? - Hugo patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem.
- Byłam u Torkilda. Dziękuję ci, Dagny, że zostałaś z dziećmi do tej pory.
- Wiem, czemu cię tak długo nie było, ale dzieciaki myślą, że kłamię. Anna nie żyje,
prawda?
Elise podskoczyła.
- Skąd wiesz?
- Byłam u mamy, żeby wziąć rożek z cukierkami, które kupiłam w sklepie i schowałam
pod łóżkiem, żeby wymienić się z Hugo, ale ich zapomniałam. Na ulicy zobaczyłam panią
Evert- sen, jak rozmawia z moją mamą i innymi, i słyszałam, co mówi. Myślę, że to dlatego
Aslaug jest tutaj.
- Dała Hugo cukierki za scyzoryk, który dostał od Pedera przed wyjazdem - odezwała się
znienacka Jensine.
Elise spojrzała przerażona na Hugo.
- Oddałeś swój wspaniały scyzoryk za rożek cukierków? Wiesz, ile kosztuje taki
scyzoryk? - odwróciła się do Dagny.
- Nie możesz ich tak oszukiwać, Dagny. Jesteś już duża i wiesz, że nóż jest o wiele więcej
wart niż cukierki, które z pewnością dostałaś za darmo od jednego z pracowników w fabryce
słodyczy.
Zawstydzona Dagny spuściła wzrok.
Elise nagle zrobiło się jej żal. W porównaniu z nimi miała tak niewiele, pokusa okazała
się zbyt silna. Wszystkie pieniądze, jakie zarabiała jako opiekunka do dzieci albo
pomywaczka, musiała oddawać rodzicom, nie zostawało jej nawet marne dziesięć øre. Nigdy
nie zapomni tego razu, gdy Dagny dostała lalkę od wuja Kristiana, a jej ojciec zaraz ją
zastawił w lombardzie, by mieć pieniądze na wódkę.
- Mam pomysł - dodała. - Oddasz Hugo scyzoryk, który wiele dla niego znaczy, bo dostał
go od Pedera. Za to w piątek, kiedy masz dostać wypłatę, dostaniesz scyzoryk zamiast pienię-
dzy. Wybieram się do Stampen, więc być może uda mi się znaleźć tam jakiś niedrogi nożyk.
Tylko musisz go dobrze schować, gdy wrócisz do domu.
- Ale wtedy mama i ojciec będą źli, bo potrzebują pieniędzy na jedzenie.
- Dostaniesz też trochę pieniędzy, ale mniej niż zazwyczaj. Wymyślę jakieś
usprawiedliwienie dla twoich rodziców.
Ku swojej uldze Elise zauważyła, że dzieci tak zainteresowały się sprawą scyzoryka, iż
zapomniały o Annie. Nawet Aslaug uważnie przysłuchiwała się całej dyskusji.
- A teraz powinnaś już biec do domu, Dagny, już późno i twoja mama na pewno
zastanawia się, gdzie się podziewasz. Odprowadzę cię do bramy, by upewnić się, że po ulicy
nie kręcą się żadni pijacy czy inni chuligani.
Dagny spojrzała na nią zaskoczona. Nie bała się ani pijaków, ani łobuzów. Miała cięty
język i nie wahała się go użyć, zasypując chuliganów słownictwem, od którego włos jeżył się
na głowie.
Gdy tylko wyszły z domu, Elise wyjaśniła jej swoje postępowanie: - Dagny, Anna
rzeczywiście nie żyje, ale nie możesz tego rozpowiadać, dopóki Torkild nie powie o tym
Aslaug. Nie powinna dowiedzieć się o tym od obcych.
Dagny spojrzała na nią zdezorientowana.
- Dlaczego nie?
- Bo będzie się bać.
- Znam wiele dzieciaków, którym umarła matka. Moja mama mówi, że umarli są równie
zwyczajni jak żywi. W poniedziałek zmarł Karlsen spod czwórki, a jego żona wcale nie wy-
gląda na smutną.
- Są różni ludzie. Wiesz, jaka Anna była miła i dobra. Wszyscy ją kochali, a Aslaug jest
przecież tylko małą dziewczynką.
Dagny kiwnęła głową i zamyśliła się.
- A może panu żołnierzowi przydałaby się opiekunka do Aslaug, kiedy pani Evertsen nie
może przyjść? Jest już stara, a poza tym i tak nie może spędzać tam dużo czasu.
Elise pomyślała sobie, że Torkild z pewnością wolałby opiekunkę o nieco innym zasobie
słów i zachowaniu niż Dagny, ale Dagny była miła, a sama Elise właściwie nie potrzebowała
już jej usług. Jensine i Hugo byli dość duzi, by zająć się Sigurdem, kiedy ona siedziała przy
maszynie do pisania. Kiwnęła głową.
- Bardzo możliwe. Możesz zaoferować mu swoje usługi.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się.
- Na pewno może zapłacić więcej niż ty, w końcu robi zbiórki i co roku zbiera też
pieniądze w święta.
Elise posłała jej przerażone spojrzenie.
- Chyba nie sądzisz, że Torkild zachowuje te pieniądze dla siebie? One idą na biednych,
nie dostaje z nich ani jednego øre!
- Ojciec myśli inaczej. Mówi, że Torkild na pewno zgarnia ich trochę do własnej
kieszeni.
Elise poczuła, jak robi się jej gorąco ze złości.
- Twój ojciec się myli! Możesz przekazać mu moje pozdrowienia i powiedzieć, że
Torkild jest kryształowo uczciwy! Nigdy nie przywłaszczyłby sobie czegoś, co do niego nie
należy!
Dagny nie odpowiedziała i Elise nie była pewna, czy uwierzyła jej, czy swojemu ojcu.
Kiedy wróciła do domu, reszta dzieci spojrzała na nią przestraszona.
Hugo odezwał się pierwszy: - I co, był tam ktoś? - w jego głosie pobrzmiewał niepokój.
Powinna była wymyślić inną wymówkę, by odprowadzić Dagny. Teraz dzieci były
przekonane, że na ulicy roi się od rzezimieszków.
- Nie, nikogo nie widziałyśmy. Powiedziałam to tylko, żeby Dagny poszła szybko do
domu. Czasem się grzebie i kładzie się spać bardzo późno. Słyszałam, jak jej nauczycielka
się skarży, że Dagny przysypia na lekcjach.
Chociaż ojciec Dagny dał się w końcu przekonać, że jego córka powinna chodzić do
szkoły, Elise podejrzewała, że dziewczyna często wagarowała i szkoła musiała posyłać kogoś
do jej rodziców, by przekonali ich, że Dagny powinna pracować po zajęciach, a nie w ich
trakcie.
- Dlaczego nie śpi? - pytanie zadała Jensine, ale wyglądało na to, że wszyscy są zajęci
myślami o Dagny, pijakach i łobuzach. Nie wyłączając Aslaug. Elise zastanawiała się, czy do
dziewczynki dotarło to, co mówiła Dagny. Była już duża, więc powinna to zrozumieć, ale
najwyraźniej jednak tak nie było.
- Dagny nie ma najłatwiejszej sytuacji w domu. Tam jest ciasno i słychać dużo wrzasków.
- To tak jak tu, ale my przecież śpimy.
Elise uśmiechnęła się do niej.
- Czy u nas w domu jest hałas, gdy już się położycie do łóżek?
- Tak, kiedy Sigurda boli brzuszek i płacze, kiedy tato dźwiga drewno do skrzyni i kiedy
ty hałasujesz na maszynie.
- Rozumiem, że może przeszkadzać ci płacz Sigurda, ale nie wierzę, że nie możesz spać
przez maszynę do pisania. Myślę, że czujecie się dobrze i bezpiecznie, słysząc mnie i tatę z
dołu. A teraz czas spać, kochani! Kto będzie pierwszy w łóżku? Masz ochotę zostać u nas na
noc, Aslaug, prawda? Możesz spać razem z Jensine, wielokrotnie już o to prosiła.
Jensine posłała jej zdumione spojrzenie, ale na szczęście nic nie powiedziała.
Elise wyjęła Sigurda z krzesełka, by go przebrać, reszta dzieci wybiegła na dwór do
wygódki.
Cieszyła się, że Johan został u Torkilda. Torkildowi na pewno byłoby straszliwie ciężko
zostać samemu na noc. Samemu ze zmarłą.
Pokoik na poddaszu stał pusty, od kiedy wyprowadził się jego lokator. Torkild do tej pory
nie postanowił, komu chciałby go wynająć. Wiedziała, że wielu pytało go o to, ale on szukał
kogoś, kto zechciałby pomagać Annie, gdy on jest w pracy. Dobrze wiedział, że pani
Evertsen wystawiałaby na próbę ich cierpliwość, a poza tym Dagny miała rację: starzała się.
Nie nadawała się opieki nad Aslaug i nie mogła spędzać u nich wiele czasu.
Jakie to dziwne, że Hilda nie poprosiła ich, by mogła s wprowadzić na ich poddasze.
Przecież bardzo lubiła ten dom kiedy jeszcze w nim mieszkała. Prawdopodobnie zrobiła się n
to zbyt elegancka i uważała, że będzie jej tam zbyt ciasno. Mieszkanie u wdowy Jacobsen
składało się mino wszystko z dwóch dość dużych pokoi i kuchni.
A może prawda leżała gdzie indziej? Hilda zapewne wstydziła się rozwodu i nie chciała,
by Torkild się o tym dowiedział. Najważniejszym powodem był jednak niewątpliwie Ivar
Stenersen. Hilda nigdy nie odważyłaby się go przyjmować, gdyby mieszkała u Anny i
Torkilda.
Elise westchnęła. Hilda mogłaby się wiele od Anny nauczyć. Byłaby wtedy radośniejsza i
miała mniej kłopotów w życiu. Elise westchnęła ponownie.
13
Prom wypłynął z przystani i Kristian odetchnął z ulgą. W oddali widział jakiś samochód,
ale nie był w stanie dostrzec, czy jest to wóz policyjny.
- Chyba nam się udało.
Eleonore wyglądała na spiętą i zdenerwowaną. Wpatrywała się w dal, rozglądała dookoła
i wciąż nie mogła złapać tchu, chociaż nie zrobiła nic więcej poza wyjściem z taksówki i
wejściem na prom.
Jej niepokój najwyraźniej udzielił się małej Evelyn. Wciąż spoglądała na matkę, a
następnie za jej przykładem zaczęła patrzeć w stronę brzegu.
- Dogonią nas, mamo? - jej cieniutki głosik drżał ze strachu.
- Cicho! - krzyknęła Eleonore. Złapała dziewczynkę za ramię i potrząsnęła nią. -
Słyszysz? Nie wolno ci nawet pisnąć, że ściga nas policja, rozumiesz? Jeśli ktoś na pokładzie
to usłyszy, mogą nas wsadzić do więzienia! Nie dostaniesz wtedy nic do jedzenia i będziesz
musiała spać sama w ciemności!
Podbródek Evelyn zaczął drgać, patrzyła na matkę dużymi, przerażonymi oczami.
- Nic nie powiem - wyszeptała zdławionym głosem.
Kristian czuł, jak narasta w nim złość. Jak Eleonore mogła
straszyć swoje dziecko w ten sposób! Nie można przecież obwiniać dziecka za to, co zrobili
ona i jej mąż! Poza tym małe dzieci nie trafiały do więzienia.
Spróbował uśmiechnąć się do dziewczynki, mimo nieprzyjemnej sytuacji.
-
Nie bój się, nikt nie zamyka małych dziewczynek w więzieniu.
Spojrzała na niego. Znów stwierdził, że w jej twarzy jest co bardzo mu bliskiego.
Zapewne przypominała mu Elise, nikt inny w jego rodzinie nie miał oczu tego koloru i takich
dołeczków w policzkach. Ani w rodzinie Eleonore. Przynajmniej nikt, kogo znał.
Odwrócił się do Eleonore, mówiąc tak cicho, że nikt inny ni mógł go usłyszeć: - Nie
mogę jej zabrać, Eleonore. Jestem marynarzem, a w Europie trwa wojna. Nie wolno nam
zabierać ze sobą żon ani dzieci. Poza tym nie zamustrowałem się jeszcze na żaden statek, a
tam gdzie mieszkam nie wolno mi przyjmować nikogo na nocleg.
Oczekiwał gwałtownych protestów, lecz ku jego zdziwieniu Eleonore kiwnęła głową.
- Myślałam o tym, gdy jechaliśmy taksówką. Nie możesz płynąć jako marynarz, musisz
popłynąć jako pasażer.
Kristian otworzył usta ze zdumienia.
- Chyba oszalałaś! Wiesz, ile to kosztuje? Masz jakieś pojęcie o zarobkach marynarza?
Ledwo wystarcza mi na opłacenie pokoju! Wkrótce będę zmuszony znaleźć posadę na statku,
nawet jeśli oznacza to podróż na niebezpieczne wody. Nie mogę przecież mieszkać na ulicy!
Ponownie skinęła głową.
- Przypuszczałam, że nie masz zbyt wiele pieniędzy, dlatego zabrałam rezerwę mojego
męża. - Spojrzała na niego z desperacją. - Czy nie rozumiesz, w jak beznadziejnej sytuacji się
znajduję? To tylko kwestia czasu, zanim policja mnie znajdzie, a wtedy zawiozą mnie prosto
do więzienia. Nikogo nie będzie obchodzić, że mam małe dziecko, powiedzą, że służba może
się nią zająć. Nie wiedzą jednak i nie ma sensu im tego wyjaśniać, że Evelyn
boi się zarówno Clare, jak i reszty. Mój mąż zatrudnił ich wszystkich dzięki swoim
znajomościom. Wiem, że coś jest nie tak, ale nie mam pojęcia co. Nie mogę pozwolić, by
Evelyn mieszkała z nimi sama! Nie ufam im!
Kristian potrząsnął głową, zrezygnowany.
- Dlaczego na to pozwoliłaś? Dlaczego to nie ty wybrałaś opiekunkę dla Evelyn?
Sądziłem, że to matka zazwyczaj się tym zajmuje.
- Nie mogę ci teraz tego wyjaśnić, Kristianie. Proszę cię tylko, byś zrozumiał, że jestem w
rozpaczliwej sytuacji. Gdyby tak nie było, nigdy nie zdecydowałabym się na rozłąkę z moim
jedynym dzieckiem. Do tego ta podróż przez Atlantyk, gdzie statek może zatonąć. Mogę albo
pozwolić jej żyć w okropnym sierocińcu, zostawić ją ze służbą, której nie ufam za grosz, albo
wysłać ją do Norwegii z tobą, jej ojcem, któremu mimo wszystko ufam. Wybieram
najmniejsze zło. To twoja córka i na pewno byś jej nigdy nie skrzywdził. Nie zapomniałam,
jak lubisz dzieci i jak rozpaczałeś, że musisz się rozstać z synkiem. Zażądałam, żebyś
zostawił go w Norwegii, i myślę, że mój los jest karą za to, że cię do tego zmusiłam.
- Ale ja nie mogę jej zabrać, Eleonore. A jeśli statek zostanie trafiony torpedą? Jedziemy
teraz do norweskiego konsulatu: wymyślimy jakąś historyjkę i poprosimy o pomoc. Z
pewnością znajdą jakąś godną zaufania rodzinę, u której Evelyn będzie mogła zostać, dopóki
nie wyjdziesz z więzienia. Zresztą na pewno nie dostaniesz surowego wyroku i niedługo
wyjdziesz na wolność.
Eleonore nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. Potem powiedziała zamyślona: - Masz
rację, Kristianie. Chyba oszalałam, że wymyśliłam coś takiego. Spanikowałam, kiedy
sekretarka mojego męża zadzwoniła i powiedziała, że go aresztowali.
Kristian odetchnął z ulgą. W końcu do niej dotarło, jak wariacki jest jej plan.
Przed zejściem na ląd na Manhattanie nie zamienili już ani słowa. Wzięli taksówkę i
pojechali prosto do norweskiego konsulatu, mieszczącego się pod numerem 825 przy
Trzeciej Alei, Kristian wiedział, że konsulat znajduje się na trzydziestym siódmym piętrze.
Kiedy taksówka przedzierała się przez uliczne korki, próbował myśleć o czymś innym.
Górujące nad miejskim zgiełkiem wieżowce nigdy nie przestawały go zadziwiać. Tak samo
zachwycało go podziemne metro, kina, kawiarnie i lodziarnie. Gdyby opowiedział o tym w
domu, z pewnością pomyśleliby że fantazjuje.
Dziwiło go także, że tak wielu jest tu Norwegów. Dzień wcześniej usiadł sobie na ławce
w parku, a po chwili dosiadł się do niego facet z Bergen!
Eleonore nadal nic nie mówiła. Zastanawiał się, dlaczego tak nagle umilkła, kiedyś
wyrzucała z siebie potoki słów. Nie wyglądała też już na zdenerwowaną, wydawało się, że po
prostu zapomniała o strachu przed samochodami policyjnymi. Choć umknęli przed tymi,
którzy przyjechali po nią do domu, to przecież nagle mogli pojawić się inni. Policjanci mogli
zatelefonował do komisariatu, że uciekła i najprawdopodobniej udała się promem na
Manhattan. Wtedy należałoby się spodziewać, że inni policjanci będą próbowali ją odszukać.
Zapewne nareszcie zaczęła zdawać sobie sprawę, że wkrótce będzie musiała się rozstać
ze swoją córeczką. Być może ściskał ją za gardło płacz i nie chciała, by to zauważył? Nie do
wiary, że chciała wysłać z nim swoją córkę przez Atlantyk, ale przypuszczalnie nie
przemyślała tego dokładnie. Była w szoku i nie wiedziała, co mówi i robi. Teraz zaczęła
zdawać sobie z tego sprawę.
Jak mógł ją potępiać, skoro postąpił tak samo? Zostawił Halfdana, nie wiedząc, kiedy
znów go zobaczy. Oczywiście przed wyjazdem zapewnił mu dobry dom - Halfdanowi ni-
gdzie nie mogłoby być lepiej niż u Elise i Johana, ale odciął się od własnych uczuć. Eleonore
oczekiwała jego dziecka, a on był w niej zakochany. Jak udało jej się go przekonać? Miał
wszelkie szanse, by dojść do czegoś w życiu, mógł zamieszkać u pana Wang-Olafsena i
otrzymać porządne wykształcenie! Zamiast tego pozwolił, by Eleonore przejęła kontrolę nad
jego życiem. Rzuciła go zaraz po przybyciu do rodzinnego domu w Spokane. Ależ był głupi!
Kretyn, który dawał się wodzić za nos, jakby nie miał własnego zdania.
Kiedy tak siedział teraz obok niej, nie mógł zrozumieć, co w niej kiedyś widział. Ani nie
była piękna, ani zajmująca.
Ale to była jego córka, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Nie mógł tak po prostu
odejść, musiał jej pomóc znaleźć dobry dom dla Evelyn, w którym poczeka, aż Eleonore
wyjdzie z więzienia.
Chętnie dowiedziałby się, co też takiego zrobił mąż Eleonore, w czym uczestniczyła.
Może był defraudantem? Ukradł firmowe pieniądze i namówił Eleonore, by mu w tym
pomogła? Ale w jaki sposób dowiedział się o tym ten obcy z Kościoła Norweskiego? Nie
mieszaj mnie do tej sprawy! Brzmiało to tak, jakby zamieszanych było więcej osób, to musi
być jakaś grubsza sprawa, taka,
o której pisze się na pierwszych stronach gazet, dużymi, tłustymi nagłówkami.
Jeśli tak, wcale nie było pewne, czy zdołają się z tego wykręcić jedynie kilkoma
tygodniami czy miesiącami w więzieniu. Raczej czekało ich wiele lat za kratkami!
A może zajmowali się handlem niewolnikami, jak w Chacie wuja Toma? To było
zabronione. Ale wtedy ich dom nie byłby pełen służby pochodzącej z Afryki, czyż nie?
Kristian zerknął na małą Evelyn, wyglądała na smutną. Czy zawsze taka była: smutna i
przestraszona? Pomimo pięknego domu, służby i wspaniałego ogrodu, dziewczynka nie była
szczęśliwa. Eleonore nie była raczej dobrą matką, myślała zazwyczaj tylko o sobie. Tak samo
było, kiedy jeszcze byli razem. Był wtedy jednak tak zaślepiony miłością, że tego nie
dostrzegał. Nie chciał dostrzec.
W końcu dotarli na miejsce. Kristian miał już wysiąść z tak sówki, kiedy Eleonore
zatrzymała go.
- Kristian! Zaczekaj chwilę!
Ku swemu zdumieniu zobaczył łzy spływające po jej policzkach. Wydawała się
śmiertelnie przerażona.
- Czy wiesz, jak wyglądają w tym kraju więzienia?
Potrząsnął głową i spojrzał na szofera, który z pewnością niecierpliwie oczekiwał na
zapłatę.
- Są straszne! Nie przeżyję tego. Proszę, zabierz mnie ze sobą do Norwegii! Przyrzekam,
że nie będę się od ciebie niczego domagać ani w jakikolwiek sposób ci zawadzać. Wuj
Kristian i ciotka Ulrikke z pewnością pozwolą mi u nich zamieszkać do czasu, gdy znajdę
pracę i będę mogła poradzić sobie sama!
- Ale w jaki sposób...?
- Możemy udawać, że jesteśmy rodziną, wtedy na pewno nie będzie żadnych problemów
z kupnem biletów. Będziemy musieli dzielić kajutę, ale jakoś to zniesiemy - uśmiechnęła się
leciutko.
- Ale przecież masz inne nazwisko niż ja. Nie uwierzą nam.
Zamyśliła się. Widział, jak wzmaga się jej strach. Jej oczy rzucały szybkie spojrzenia na
boki, rozejrzała się dookoła, przerażona, że dostrzeże policyjny samochód albo
funkcjonariusza. Następnie ponownie zwróciła się do niego.
- Możemy powiedzieć prawdę: że jestem twoją kuzynką i jadę w odwiedziny do wuja w
Kristianii. Możemy udawać, że niedawno straciłam męża i chcę stąd wyjechać.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Eleonore wychyliła się i stuknęła szofera w plecy.
- Proszę jechać do siedziby Linii Skandynawsko-Amerykańskich!
Szofer odwrócił się.
- Jadą państwo do Skandynawii?
Eleonore potwierdziła.
- Co za pytanie! - wymamrotała poirytowana.
- Zdają sobie państwo sprawę, że w Europie jest wojna i w morzu aż roi się od min?
Eleonore ponownie kiwnęła głową.
- Oczywiście, że o tym wiemy, ale tak czy siak jesteśmy zmuszeni podjąć tę podróż. Nasz
bliski krewny bardzo poważnie zachorował.
- Jeśli chcą państwo kupić bilety, muszą państwo udać się do agencji na Broadway 1.
Nazywa się A. E. Johnson & Co., a bilety trzeba zamawiać z dwutygodniowym
wyprzedzeniem. Jeśli chcą państwo zarezerwować koje, muszą państwo zapłacić pięć dola-
rów gotówką. Podróż trwa dziewięć i pół doby.
Eleonore jęknęła.
- Trzeba zamawiać z dwutygodniowym wyprzedzeniem? Nie mamy na to czasu!
Kristian bił się z myślami. W końcu powiedział niechętnie:
- Widziałem, że w porcie zacumował parowiec „Kristianiafjord”. Być może pozwolą nam
wsiąść, jeśli zostały im jeszcze jakieś wolne miejsca.
Szofer prychnął.
- Ten statek zabiera na pokład 1800 osób, a większość z nich płynie w tę stronę, nie na
odwrót. Myślę, że będą wdzięczni, jeśli ktoś w ogóle popłynie z nimi z powrotem.
- Proszę więc tam jechać! - rozkazała Eleonore.
Szofer zawrócił spod budynku konsulatu i zwiększył prędkość.
Eleonore wydawała się spokojniejsza.
- Czytałam w gazecie, że do portu przybił duży statek norweski, ale nie wiedziałam, że
pokonał on już kiedyś trasę między Nowym Jorkiem a Kristianią.
- Wkrótce miną dwa lata. Spółka jest też właścicielem parowca „Bergensfjord”. Oba
statki pływają obładowane norweskimi emigrantami.
- Nawet teraz, kiedy w Europie trwa wojna?
- Tak mi się wydaje.
- Więc taka podróż nie może być gorsza dla nas niż dla nich.
Kristian przyglądał się z podziwem temu, w jaki sposób Eleonore zdołała załatwić im
miejsca na statku, choć miał on odpłynąć dopiero jutro rano. Było to wbrew wszelkim
regułom, ale Eleonore, ocierając łzy i nos, łamiącym się głosem opowiedziała wzruszającą
historię o cioci, którą kocha nawet bardziej niż rodzoną matkę, a która leżała teraz na łożu
śmierci. Mieli nadzieję zdążyć się z nią pożegnać, jeśli znajdzie się dla nich miejsce na
„Kristianiafjord”. To była sprawa życia i śmierci.
Zapłaciła agentowi znacznie więcej, niż było to konieczne, i załatwiła kajutę w drugiej
klasie, choć kajuty klasy trzeciej były niemal tak samo wygodne.
Na szczęście Kristian zawsze miał przy sobie swoje dokumenty, nie miał jednak bagażu.
Przepełniało go dziwne uczucie, jakby znajdował się poza własnym ciałem. Zaledwie
kilka godzin temu szedł sobie spokojną ulicą na Brooklynie, mając nadzieję ujrzeć swoją
córeczkę. Wkrótce zaś znajdzie się na pokładzie ogromnego statku pasażerskiego, płynącego
do Kristianii! Mimo problemów Eleonore musiał przyznać, że miał sporo szczęścia. Za kilka
dni skończyłyby mu się pieniądze i musiałby zamustrować się na jakikolwiek statek, choćby
jednostkę przewożącą broń, która mogłaby w każdej chwili wylecieć w powietrze.
O to, co powiedzą ciotka Ulrikke, wuj Kristian, Elise i Johan, kiedy wkroczy do domu
razem z Eleonore i ich małą córeczką, nie zamierzał się martwić jeszcze przez jakiś czas.
Ponieważ Eleonore nagle zmieniła zdanie i postanowiła pojechać razem z nimi, Kristian
nie musiał zmagać się z wyrzutami sumienia, że zostawia Evelyn u obcych ludzi. Nie musiał
się też zastanawiać, jak przeszmugluje małą na pokład statku towarowego.
- Czy możemy zaraz udać się na statek? - zapytała Eleonore.
Agent wyglądał na zdziwionego, rozejrzał się dookoła, a następnie skinął na nich, by
poszli za nim. Ani razu nie wyraził zdziwienia małą ilością bagażu. Mieli tylko dwie walizki
ubrań Evelyn, które Eleonore pospiesznie spakowała. Kristian zaczynał rozumieć, dlaczego
tak łatwo dał sobą dyrygować, skoro Eleonore mogła skłonić do tego zupełnie obcego
człowieka.
Po drodze Kristian znalazł budkę telefoniczną. Zadzwonił do Dzięcioła, wyjaśnił
pokrótce, co się stało, i poprosił go, by przesłał jego rzeczy na adres Elise w Kristianii.
Obiecał, że zwróci mu pieniądze, jak tylko dotrze do domu.
Słyszał, że Dzięcioł jest wstrząśnięty. Kristian nie mógł sobie jednak wyobrazić, by
policja dowiedziała się, że Eleonore znalazła się teraz w towarzystwie obcego marynarza z
Norwegii. Nie odważył się powiedzieć Dzięciołowi, dlaczego jego dawna ukochana tak nagle
zapragnęła wrócić do Norwegii. Nie sądził, by Dzięcioł, porządny w gruncie rzeczy chłop,
rozpowiadał o tym na prawo i lewo, ale lepiej niech myśli, że Eleonore wciąż kocha
Kristiana, że jej małżeństwo jest nieszczęśliwe i po prostu skorzystała z szansy, by uciec.
Miał zresztą trochę racji. Kristian czuł niemal współczucie dla Dzięcioła. Z pewnością
oddałby rok życia, by znów zobaczyć swoją ukochaną żonę i dzieci.
Kiedy weszli na pokład ogromnego statku, Kristian poczuł przemożną potrzebę, by
uszczypnąć się w ramię. Chciał się upewnić, że nie śni.
W następnej chwili opadły go wątpliwości. Parowiec „America”, należący do Linii
Meksykańskich, poszedł na dno, płynąc z Filadelfii do Bergen. Łódź podwodna nie wysłała
mu ostrzegawczego sygnału. Słyszał też, że „Balduin” i „Laila” także zatonęły, trafione
niemieckimi torpedami, na pokładzie „Evy” i „Oscara” wybuchł pożar po trafieniu, a w
kierunku Sterling” odpalono dwie torpedy.
Jaką mieli szansę, by szczęśliwie dopłynąć do domu?
14
Hugo Ringstad podniósł wzrok znad papierów, które trzymał w ręku.
- To powołanie do wojska, Pederze.
Siedzieli właśnie przy śniadaniu. Za oknem świeciło letnie słońce, z obory wyszło stado
krów prowadzonych na pastwisko. Prace wiosenne były zakończone i pan Ringstad wiedział,
że Peder cieszy się na odpoczynek, zanim znów zacznie się jesienna praca. On i Marte już
postanowili, że wykąpią się w rzece, o ile pogoda się utrzyma, choć pan Ringstad zapewniał
ich, że woda z pewnością jest lodowata.
Peder spojrzał na niego i uśmiechnął się, na pewno myślał, że to żart.
- Uśmiechasz się, ale to poważna sprawa. Skończyłeś dziewiętnaście lat, a w Norwegii
mamy obowiązek służby wojskowej. Każdy mężczyzna w wieku od dziewiętnastu do
czterdziestu czterech lat. Albo do pięćdziesięciu pięciu w razie wojny.
- Ale ja muszę zostać, żeby pracować na gospodarstwie. Nie poradzisz sobie ze
wszystkim sam, przecież jesteś coraz starszy.
- Władz to nic nie obchodzi. Jeśli odmówisz, nałożą na ciebie karę. Jedynym sposobem,
by uniknąć poboru, jest przynależność do takiej grupy religijnej, która jest przeciwko wojnie,
jak na przykład kwakrzy, ale i im rzadko udaje się wywinąć. To dlatego wyjeżdżają do
Ameryki.
- A co z Kristianem? Jest ode mnie o rok starszy.
- Od trzech lat nie ma go w kraju, zresztą może go nie wezmą, bo służy we flocie
handlowej - zamyślił się na chwilę. - Nie sądzę, by tak było, ale Elise i tak nie wie, gdzie on
przebywa. Przez długi czas sądzili, że jest w Ameryce, ale gdy tylko postawi stopę na
norweskim brzegu, dostanie wezwanie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Ale ja nie chcę! Poza tym nie mogę zostawić Marte, będzie zrozpaczona.
Hugo uśmiechnął się protekcjonalnie.
- To nie jest coś, na co można nie mieć ochoty. Musisz, czy tego chcesz, czy nie.
Peder patrzył na niego, wyraźnie przerażony.
Siedzieli w milczeniu przez długą chwilę, Hugo przeglądał papiery, a Peder pił kawę.
Marte wyszła już wcześniej, by pomóc wyganiać krowy na pastwisko.
Nagle Peder uśmiechnął się. Wydawało się, że przyszedł mu do głowy jakiś pomysł.
- W szkole czytaliśmy o jednym facecie, który uciął sobie palce, żeby nie iść do wojska.
Hugo zaśmiał się.
- Masz pewnie na myśli Peera Gynta Henrika Ibsena? T prawda, odciął sobie palec
wskazujący u prawej ręki, by nie móc strzelać, ale to tylko wymyślona historia, Peder.
- Ten cały Ibsen z pewnością słyszał o takim zdarzeniu, sam by tego przecież nie
wymyślił.
Hugo popatrzył na niego poważnie.
- Peder, obiecaj mi, że nigdy nie zrobisz niczego podobne go. Będziesz tego żałował do
końca życia. Czas w wojsku płynie szybko i zanim się spostrzeżesz, znów wrócisz do domu.
- Ale jest wojna. Nie chcę nikogo zabijać.
- W Norwegii nie ma wojny i nie sądzę, byśmy wzięli w niej udział. Jesteśmy neutralnym
państwem.
Peder wstał ciężko.
- Muszę porozmawiać z Marte, równie dobrze może się dowiedzieć od razu.
- Zgadzam się. Równie dobrze może się o tym dowiedzieć teraz. Czy Evert czasem także
nie skończył dziewiętnastu lat? Może traficie do wojska razem?
- Evert nie wie, kiedy się urodził, tylko myśli, że w tym samym roku, co ja.
- Elise zawsze powtarzała, że jesteście rówieśnikami. Jeśli traficie w to samo miejsce, nie
będzie tak źle. Wiem, że za nim tęsknisz.
Peder przytaknął.
- To mój brat, choć tak naprawdę wcale nim nie jest.
- A może napiszesz do niego i zapytasz, czy też dostał powołanie?
- Napisać list do Everta? Umrze ze śmiechu, gdy zobaczy moje błędy A nawet jeśli nie, to
Gudrun na pewno będzie się śmiała. Nie pamiętasz, co mówiła Elise? Mówiła, że wolałaby,
by Evert znalazł sobie inną dziewczynę. Powiedziała, że ta Gudrun wcale nie jest dla niego
dobra.
- Mogę ci pomóc i poprawić błędy. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Nawet Marte.
Peder zawahał się, a potem kiwnął głową.
- W takim razie dziękuję bardzo.
Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich zaspany Sebastian.
- Czy to już ranek?
Hugo zaśmiał się.
- Oczywiście, że to już ranek! Od dawna. Marte już wyszła wygnać krowy na pastwisko,
a Peder i ja właśnie skończyliśmy śniadanie.
- Miałem straszny sen. Śniło mi się, że leżę w łóżku u mnie w domu.
Hugo i Peder wymienili spojrzenia, zanim Hugo ponownie skierował wzrok na
Sebastiana.
- To rzeczywiście był zły sen, ale teraz już nie śpisz i wiesz, że jesteś w Ringstad. I tu
zostaniesz, już ja i Peder o to zadbamy.
Peder przytaknął.
- A jeśli ktoś tu przyjdzie i będzie twierdzić inaczej, to walnę go głową w brzuch -
podwinął rękawy koszuli, pokazując Sebastianowi, jakie ma duże mięśnie.
Sebastian uśmiechnął się.
- W takim razie Sjur nie odważy się tu przyjść. Ani moja matka.
Hugo spoważniał.
- Twoja matka tu była, Sebastianie. Nie pozwoliłem jej się z tobą zobaczyć. Chciała
zabrać cię z powrotem do miasta, ale się nie zgodziłem. Kiedy zagroziłem, że wezwę
lensmana, przestraszyła się i poszła sobie.
Sebastian stał nieruchomo, wpatrując się w niego.
- Przyjechała tu aż z Kristianii, by mnie zabrać?
Hugo zawahał się. Nie wiedział, dlaczego Signe się tu pojawi ła, ale miał przeczucie, że
coś ją gnębi. Był niemal pewien, że nie chciała powrotu Sebastiana do domu, ale odpowiedź
na swoje pytania poznał dopiero po rozmowie telefonicznej z Elise. Nie mógł tego
powiedzieć Sebastianowi, ale nie mógł go też okłamywać i pozwolić mu wierzyć, że jego
matka przyjechała tu, bo go kocha. Signe nie kochała nikogo poza sobą.
- Wydaje mi się, że twoja matka wstąpiła tu po drodze do swoich rodziców w Stangerud.
Wyglądała na bardzo bladą, być może najlepiej będzie, jeśli odpocznie przez jakiś czas.
Sebastian kiwnął głową.
- Też tak uważam - powiedział prawie dorośle. - Co najmniej rok lub dwa.
Hugo i Peder ponownie wymienili spojrzenia.
Przez kuchenne drzwi weszła Olaug.
- Coś takiego! Śpioch już wstał! Co chcesz na śniadanie, chleb z syropem czy dżemem
malinowym?
- Z dżemem.
Olaug odwróciła się do Hugo.
- Kiedy doktor był tu wczoraj, mówił, że w gazecie pisali, że ludzie w Kristianii nie mają
prawie nic do jedzenia. Stoją w długich kolejkach, żeby kupić mleko.
Hugo przytaknął.
- Dobrze, że Elise i Johan mają blisko gospodarstwo Biermanna i Vøienvolden. Raczej
nie cierpią biedy.
Peder wyglądał na zatroskanego.
- Jesteś tego pewien?
Hugo kiwnął głową.
- Najbardziej cierpi biedota, jak zawsze. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
- Pójdę po papier i ołówek. Pomożesz mi napisać list, zanim pójdę i powiem Marte?
Sebastian popatrzył na Pedera.
- Dlaczego dziadek będzie pomagał ci pisać list?
- Bo mam taką wadę wzroku, że nie widzę, kiedy robię błędy.
- Ja mogę ci pomóc. Moim oczom nic nie dolega.
Hugo spojrzał na Pedera i kiwnął głową.
- To dobry pomysł, nie sądzisz, Pederze? Sebastian będzie miał szansę trochę ci się
odwdzięczyć za wszystko, co dla niego zrobiłeś.
Peder zachichotał.
- To będzie paradne! Sebastian, który ma dopiero dziewięć lat, i ja, co mam
dziewiętnaście!
Sebastian roześmiał się głośno.
- Możemy pobawić się w szkołę! Ja będę nauczycielem, a ty uczniem! Ale będzie
zabawa!
Hugo poczuł, jak robi mu się ciepło z radości. Sebastian był wcześniej przestraszony i
nieszczęśliwy, teraz zaś znów był wesoły.
Wyszedł na podwórko i skierował się do stajni, myśląc o tym, co mówiła Elise. Że też
Signe mogła włożyć mięso do torby Elise, by rzucić na nią podejrzenie o kradzież! Po tym,
co sam przeżył, nie powinno go to dziwić, ale nie mógł się opędzić od myśli, że Signe trzeba
powstrzymać raz na zawsze. Jeśli jej złe uczynki nie sprowadzą na nią poważnych
konsekwencji, dalej będzie się tak zachowywać. Ktoś albo coś musi otworzyć jej oczy.
Pytanie tylko czy to możliwe.
15
Hilda otworzyła kuchenne drzwi i zeszła ciężko po schodach. Wybierała się do Ole
Gabriela, by porozmawiać o rozwodzie i ustalić, co może ewentualnie zabrać. Bała się tego
spotkania. Ole Gabriel przysłał jej liścik, w którym prosił ją o przyjście. Pismo było zupełnie
bezosobowe. Ten Ole Gabriel tak różnił się od tego, którego wcześniej znała, że Hilda
zastanawiała się, czy to możliwe, by był to ten sam człowiek. Co prawda dołączył do listu
kilka banknotów, by mogła zapłacić czynsz i kupić jedzenie, ale mimo wszystko.
Tęsknota za małym Gabrielem była niemal nie do wytrzymania. Śnił jej się po nocach,
budziła się, słysząc jego gorzki płacz. Jak Ole Gabriel mógł być tak pozbawiony uczuć, by
zabronić jej bycia z własnym dzieckiem?
Krewni Ole Olesena zjawili się wczoraj po meble. Mieszkanie było teraz zupełnie puste,
ale Hilda miała nadzieję, że Ole Gabriel pozwoli jej w końcu wziąć część tych mebli, które
ustawili na strychu, bo mieszkanie przy ulicy Schiøtza było zbyt małe, by je pomieścić.
Większość tych mebli Ole Gabriel dostał w spadku po rodzicach, ale kilka sztuk kupili
wspólnie.
Tym razem nie będzie prosić pana Stenersena o pomoc. Nie widziała go do czasu, kiedy
Elise ich nakryła. Tchórz! Im więcej myślała o tym, jak się zachował po jej przeprowadzce
tutaj, tym bardziej rosła jej złość. Jak długo mógł wymykać się wieczorami z domu, by
spacerować z nią za rękę po parku, tak długo był czuły i kochający. Kiedy tylko jednak
pojawiła się sposobność, by spędzili trochę czasu sam na sam, zaczął trząść portkami. To nie
był porządny mężczyzna, ale tchórz, strachajło i cykor! Co też ona w nim widziała? Cieszyła
się, że będą mogli pobyć tu sami wieczorami, mieć czas na czułość i miłość. Pani Stenersen
nie musi o niczym wiedzieć, więc nie będzie cierpieć. To on ponosił winę za to, że jego
przekonania nie pozwalały mu kochać się z inną, ale miała przeczucie, że jest to tylko
wymówka. Prawda była taka, że wciąż kochał swoją żonę, choć pociągała go inna kobieta.
Hilda nie mogła pojąć, w jaki sposób zdołał się powstrzymać, kiedy sprawy zaszły już tak
daleko, mężczyźni tak nie postępowali. Przynajmniej nie ci, których poznała w swoim życiu.
Był już na pierwszym piętrze, kiedy otworzyły się drzwi i odezwał się jakiś głos: - Pani
Paulsen?
Odwróciła się, zdziwiona, nie sądziła, że ktoś z sąsiadów wiedział o nowym lokatorze w
mieszkaniu Ole Olesena.
- Tak, to ja.
W jej kierunku szedł jakiś ogromny mężczyzna. Było ciemno i widziała jedynie jego
sylwetkę.
- Słyszałem od wdowy Jacobsen, że wprowadziła się pani na drugie piętro. Jesteśmy
sąsiadami, więc pomyślałem, że się przywitam.
- Minęło zaledwie kilka dni i nie miałam jeszcze okazji zaznajomić się z nikim. -
Podeszła powoli do mężczyzny, wyciągając rękę. Została ona pochwycona przez ogromną
dłoń, która potrząsnęła ją silnie. Hilda bała się, że wyrwie jej rękę z barku.
- Anders Kråkestien, cieśla.
- Hilda Paulsen.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, duże, białe zęby błysnęły w półmroku. Nie widziała,
jak wygląda, ale wydawał się miły. Nie zalatywało od niego alkoholem, więc albo było
jeszcze zbyt wcześnie, albo nie pił.
- Proszę dać znać, jeśli będzie pani potrzebować pomocy. Jeśli trzeba, mogę nawet
podnieść pianino jedną ręką.
Hilda uśmiechnęła się.
- Wygląda pan na siłacza, ale nie może pan być przecież aż tak silny.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Tak tylko powiedziałem, wie pani. Zresztą nie ma pani zapewne pianina, jest pani sama
i była pani kiedyś pomocnicą w fabryce Graah.
- Skąd pan wie?
- Wdowa mi powiedziała. Dlaczego nie gada pani tak jak my?
- Moja matka chciała, żebyśmy mówiły tak jak ona. Nie pochodziła stąd.
- A pani była małą, posłuszną dziewczynką i zawsze robiła to, co kazała jej mama. Nie
szkodzi, ja też mogę się przestawić. Zależy, z kim rozmawiam.
- Wspomniał pan o pomocy. Rzeczywiście przydałaby mi się pomoc, i to już dziś
wieczorem. Za kilka godzin przyjedzie tu prawdopodobnie wóz z meblami. Będzie pan wtedy
w domu?
Stuknął obcasami i zasalutował.
- Oczywiście, że będę w domu. Do usług!
- Bardzo panu dziękuję. - Hilda odwróciła się i skierowała się w kierunku schodów,
uśmiechnięta i w lepszym nastroju.
Kiedy zadzwoniła do drzwi mieszkania przy ulicy Antona Schiøtza, otworzyła jej obca
pokojówka w białym fartuszku i wykrochmalonym, białym czepeczku.
- Nazywam się Hilda Paulsen, czy mój mąż jest w domu?
Na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec.
- Bardzo panią przepraszam, pani Paulsen, nie wiedziałam, kim pani jest.
- Nic dziwnego, skoro nigdy wcześniej mnie nie widziałaś. Mój mąż zapewne dopiero co
cię zatrudnił?
- Tak, zaczęłam wczoraj.
- Czy jest sam, czy też ma gości?
- Jest sam. Właśnie podałam mu kawę. Czy mam przynieść drugą filiżankę?
- Nie, dziękuję. - Hilda zdjęła płaszcz i kapelusz i zapukała do drzwi salonu, zanim
weszła.
Ole Gabriel siedział w fotelu bujanym z cygarem w jednej ręce i filiżanką kawy na
małym japońskim stoliczku o blacie z mosiądzu. Popatrzył na nią zdumiony.
- Przyszłaś?
Hilda posłała mu zdezorientowane spojrzenie.
- Przecież sam mnie wezwałeś, czyżbyś zapomniał?
Pogładził się po rzadkich, siwych włosach i westchnął.
- Byłem tak zajęty niewesołymi myślami, że na chwilę wyleciało mi to z głowy.
Zatrudniłem pokojówkę, mogę ją wezwać, by przyniosła ci kawy.
- Zaproponowała to, ale podziękowałam. - Hilda usiadła na krześle naprzeciwko niego.
- Gdzie jest mały Gabriel?
- U Rakel. Jorund się nim zajmuje. Ma dobrą rękę do dzieci, chce zostać opiekunką,
kiedy dorośnie.
Hilda poczuła, jak robi się jej gorąco. Jak on mógł! Czyżby był zupełnie wyzuty z
wszelkich uczuć? Nie rozumiał, jaki ból jej sprawił?
Tak się cieszyła, że znów zobaczy małego Gabriela, marzyła, że przybiegnie do niej z
otwartymi ramionami i rzuci się jej na szyję. To nie panna Johannessen była jego matką!
Jednocześnie obawiała się utracić nad sobą panowanie tak, jak ostatnio. Jeśli chce
cokolwiek osiągnąć, musi pozostać spokojna. Nie mogę się denerwować, powiedziała sobie
ostro. Jeśli chcę go przekonać, muszę być spokojna, spróbować odzyskać jego zaufanie.
- Nie wiedziałam, że stać cię, by zatrudnić pokojówkę. Czyżby interesy szły lepiej?
- Tak, miałem szczęście z akcjami, które nabyłem - odchrząknął. - Hildo, przemyślałem
wszystko i oczywiście dostaniesz nieco mebli. Chciałbym, żebyś przeprowadziła się do
lepszej dzielnicy, ale na razie musimy z tym nieco poczekać. Jeśli interesy będą szły dobrze,
znajdę ci coś lepszego. Jak pamiętasz, trochę mebli wstawiliśmy na strych, wydaje mi się, że
jest tam sofa, mahoniowy stolik i dwa krzesła. Poza tym jakieś meble są jeszcze na strychu w
domu na wzgórzu, nowy właściciel pozwolił mi je zabrać, powiedział, że nie potrzebuje
wszystkiego. O ile mnie pamięć nie myli, jest tam lustro do powieszenia nad kominkiem,
żyrandol i wiklinowy fotel. Jest też kilka dywanów i wydaje mi się, że stoi tam też łóżko i ko-
moda. Możesz wziąć, co chcesz. Zamówiłem już woźnicę, niedługo się tu zjawi i zabierze
rzeczy stąd i ze wzgórza.
Hilda nie wierzyła własnym uszom. Co się stało, że nagle znów zaczął być dla niej miły,
choć ostatnio zachowywał się tak okropnie?
- Dostałaś pieniądze, które ci wysłałem? - zapytał, zaciągając się cygarem. - Nie
odważyłem się wysłać więcej w liście, ale oczywiście zapłacę twój czynsz i dam ci pieniądze
na ubrania i jedzenie.
Hilda nie odpowiedziała. Czyżby Ole Gabriel był chory? Zerknęła ostrożnie na niego, ale
wyglądał na zdrowego. Więc chodzi
o coś innego, może ma wyrzuty sumienia?
- Jak ci się układa z panną Johannessen? - odważyła się.
- Za kilka dni się tu przeprowadza.
Hilda ponownie poczuła, jak płoną jej policzki. A więc o to chodziło! Pozwala
wprowadzić się tutaj swojej kochance i zająć jej miejsce, choć wciąż jeszcze nie uzyskał
rozwodu! Była załamana.
- A więc pozwoliłeś się tu wprowadzić starej pannie Johannessen - powiedziała słodkim
głosikiem. - Jak miło z twojej strony! Muszę powiadomić o tym twoich wpływowych
przyjaciół. Zapewne będą nieco zdziwieni, bo póki co nadal jesteś moim mężem, ale być
może wielu z nich żyje w niewierności?
Ole Gabriel poczerwieniał.
- Mów za siebie!
- Ja nie żyję z nikim. Pan Stenersen pomógł mi przy przeprowadzce, ale od tamtej pory
się z nim nie widziałam.
- I sądzisz, że w to uwierzę?
Hilda wstała z krzesła, opanowana wściekłością. Była tak zła, że aż się trzęsła.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz! Nie widziałam się więcej z panem Stenersenem i nie
mam na to ochoty! Jeśli ty chcesz żyć w grzechu i przynosić wstyd samemu sobie i swojej
rodzinie, to proszę bardzo! Nie podpisywałam żadnego papieru z oświadczeniem o mojej
niewierności, więc w sądzie będzie tylko twoje słowo przeciwko mojemu! Nie masz żadnych
dowodów!
Po tych słowach odwróciła się gwałtownie, chcąc wybiec z pokoju, kiedy ku swemu
zdziwieniu usłyszała jego spokojny głos:
- Hildo, bardzo cię proszę, usiądź i porozmawiajmy spokojnie.
Nie chciała go słuchać, była tak wściekła, że nie mogła złapać tchu, ale coś w jego głosie
sprawiło, że straciła pewność siebie. Przyznawanie się do błędu nie leżało w naturze Ole Ga-
briela.
Odwróciła się powoli, podeszła do krzesła i usiadła, patrząc na niego ze zdziwieniem.
Może doktor coś mu powiedział? Czyżby jednak był chory?
Ole Gabriel westchnął głęboko.
- Nie mówiłem tych wszystkich paskudnych rzeczy na serio. Bardzo cię kochałem, Hildo,
i byłem dumny z tego, że mam taką piękną żonę. Twoje impulsywne uwagi bawiły mnie,
podziwiałem twoją naturalność. Nauczyłaś mnie cenić dobre serce, a odrzucać pochlebstwa i
snobizm. Dziś nie jestem już tym samym człowiekiem, którym byłem, zanim cię poznałem.
Bardzo żałuję, że oddaliliśmy się od siebie, ale niestety uważam, że nie da się już tego
naprawić. Kiedy zrozumiałem, że uległaś pokusie skoku w bok, dotarło do mnie, że mamy
odmienne zdanie na temat
lego, co dobre, a co złe. Jesteśmy tak od siebie różni, że w naszym małżeństwie wciąż
napotykalibyśmy na różne przeszkody.
Hilda nic z tego nie rozumiała. Jak mógł ją krytykować za zdradę, skoro sam nie był jej
wierny?
- Wiem, co sobie myślisz - ciągnął. - Ale nigdy nie dopuściłbym do tego, by sprawy z
Rakel zaszły tak daleko, gdybym nie był tak rozczarowany i zraniony, może też chciałem się
zemścić.
Wciąż nie rozumiała, do czego zmierza. W jednej chwili mówił, że różnie postrzegają to,
co złe i dobre, i dlatego ich małżeństwo skazane jest na porażkę, a za chwilę przyznawał, że
zrobił to samo, co ona, ale usprawiedliwiał się tym, że był zraniony, rozczarowany i chciał
się zemścić. Nie przyszło mu do głowy, że i ona mogła mieć swoje powody, dla których go
zdradziła?
- Zdaję sobie sprawy, że powrót jest niemożliwy - odparła spokojnie. - Może masz rację,
że nie zdołalibyśmy kochać się i szanować, póki śmierć nas nie rozłączy, ale ja także czuję
się zraniona, Ole Gabrielu. Nie tylko dlatego, że pozwalasz pannie Johannessen tak szybko
się tu wprowadzić, ale także dlatego, że podrzucasz jej naszego syna. Uważasz, że jest dla
niego lepszą matką niż ja? Ja go nosiłam w łonie, wydałam na świat i dałam mu całą miłość,
jaką matka może dać dziecku.
Wyglądało, że zrobiło mu się nieswojo. Zdusił cygaro w popielniczce i wyprostował się.
- Nie miałem zamiaru go podrzucać, to przypadek, że jest tam dzisiaj. Jorund wspaniale
się z nim bawi, a Rakel powiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by być dla niego
dobrą macochą.
W Hildzie niemal się gotowało.
- Po co mu macocha, skoro ma matkę? Nie zamierzam pogodzić się z tym, że mieszka z
wami. Powiedziałeś, że matka traci prawa do dziecka, jeśli jest niewierna, a co z ojcem? Czy
tu nie obowiązuje ta sama reguła?
- Oczywiście, że nie! Jak chcesz go utrzymać, zarabiając takie grosze? Każdy przyzna, że
nie jesteś w stanie zapewnić mu takiego dobrobytu jak ja.
- Czyżby chodziło tylko o dobra materialne? Widziałam tyle samo szczęśliwych dzieci w
rodzinach robotników i rzemieślników, co w bogatych domach. Dzieci twoich przyjaciół
niemal nie widzą rodziców, cały czas przebywają z opiekunką. Matki nad rzeką robią dla
swoich dzieci wszystko, choć są zmęczone po całym dniu roboty w fabryce.
- Pracy, nie roboty, Hildo. Musisz wyrugować ze swojego słownika sformułowania, które
zostały ci z dzieciństwa spędzonego wśród biedoty.
Kolana drżały, całe ciało trzęsło się od powstrzymywanej złości. Hilda powoli podniosła
się z krzesła.
- Wydaje mi się, że słyszałam, jak przed domem zatrzymał się wóz. To na pewno
zamówiony woźnica.
Ole Gabriel odprowadził ją.
- Pójdę z nim na strych, dopilnuję, by nie wziął czegoś, czego nie powinien.
- Tak, z pewnością myślisz, że cię oszukam, bo nie potrafię odróżnić dobra od zła.
- Nie bądź sarkastyczna, moja droga. Nie do twarzy ci z tym.
Hilda wyszła przed dom, zaś Ole Gabriel wraz z woźnicą i jego pomocnikiem poszli na
strych. Nie chciała ryzykować spotkania z panem Stenersenem na schodach.
Wciąż dygotała ze złości. Płacz dusił ją w gardle, ale nie da mu tej satysfakcji, by
zobaczył, jak płacze! Będzie walczyć o syna i nigdy się nie podda. Musi porozmawiać z
kimś, kto zna się na przepisach, żeby dowiedzieć się, czy prawo rzeczywiście stoi po stronie
Ole Gabriela. Może pan Wang-Olafsen jej pomoże? Nigdy nie miała z nim do czynienia, to
Elise pomagał. Podziwiał ją, Hilda dobrze o tym wiedziała, ale może i jej pomoże, jeśli go
poprosi?
Ileż czasu to trwało! To typowe dla Ole Gabriela - iść na górę, by upewnić się, że nie
wzięła więcej, niż się jej należy! Mógł przecież wyjaśnić woźnicy, co ma zabrać, nie musiał
sam włazić na strych. Przynajmniej naprawdę już wyzdrowiał, skoro sprostał takiemu
wysiłkowi. Niesamowite, jak szybko doszedł do siebie.
Czy to dzięki pannie Johannessen? Czy to dlatego, że dotrzymywała mu towarzystwa,
okazywała troskę i czułość? Pokazywała, że jej na nim zależy?
Odsunęła od siebie nieprzyjemną myśl.
Ulicą szedł jakiś człowiek. Hilda odwróciła się do niego tyłem i zaczęła chodzić w tę i z
powrotem, jakby na kogoś czekała.
Kroki były coraz bliższe, zobaczyła, że przechodzień był mężczyzną. To mógł być pan
Stenersen.
- Hilda? To znaczy... pani Paulsen?
Nie było możliwości ucieczki. Odwróciła się, udając równie zaskoczoną jak on.
- Pan Stenersen, jak miło! Jak się pan miewa?
Zobaczyła zmianę w jego twarzy, był zaskoczony. Rzucił szybkie spojrzenie ku drzwiom,
by sprawdzić, czy nikt ich nie widzi. Kiedy upewnił się, że są zamknięte, jego zdumienie
jeszcze się pogłębiło. Odezwał się cicho: - Przykro mi, że nie mogłem ostatnio przychodzić
do ciebie, ale moja żona nie czuje się najlepiej.
- Ależ wcale tego nie oczekiwałam, mój drogi. To oczywiste, że musi pan mieć wzgląd na
słabe zdrowie żony.
- Hildo, proszę cię! Jutro przyjdę. Powiem, że muszę zostać dłużej w pracy, i przyjdę do
ciebie prosto z biura.
- Ależ proszę nie robić sobie kłopotu, panie Stenersen. Mój mąż jest właśnie na strychu,
wybiera meble, które mogę sobie wziąć, zaś sympatyczny sąsiad zaoferował mi pomoc w ich
wniesieniu na drugie piętro. Jest silny niczym niedźwiedź - zaśmiała się. Sama słyszała, że
brzmi to jak śmiech przez łzy.
- Sąsiad? Z kamienicy, w której mieszkasz?
Czyżby był zazdrosny? Hildzie wrócił dobry humor.
- Tak, mieszka piętro niżej, jest cieślą i chyba nie jest żonaty.
- Bądź ostrożna, nigdy nie można być pewnym, co takiemu może strzelić do głowy.
Zadbaj, by w pobliżu był ktoś jeszcze, kiedy ten sąsiad będzie wnosił meble. Może mogłabyś
poprosić panią Jacobsen, żeby dotrzymała ci towarzystwa?
- Pewnie bym mogła, jeśli zechcę. Ale mam ochotę pozna się z nim bliżej. Wydaje się
bardzo miły i szarmancki, prawdziwy mężczyzna.
- Ma ci pomóc dziś wieczorem?
- Tak, kiedy zabiorę już wszystkie meble. Mam dostać kilka rzeczy, które stoją na strychu
w willi na wzgórzu Aker.
- Być może zdołam do ciebie przyjść. Powiem, że zapomniałem czegoś w biurze.
- Nie sądzę, by to było właściwe teraz, kiedy pani Stenersen jest chora. Proszę poczekać,
aż wyzdrowieje, wtedy zobaczymy
- ściszyła głos. - Chyba miałeś rację, Ivarze. Może Bóg chciał, żebyśmy mieszkali daleko od
siebie.
Wyglądał, jakby mu ulżyło.
- Naprawdę tak myślisz? To była pierwsza myśl, jaka przy szła mi do głowy.
Zabolało. Więc tak naprawdę wcale jej nie kochał, nie tęsknił za nią tak, jak ona za nim.
Nie zostawi swojej żony, najwyraźniej to ją kocha.
Drzwi się otworzyły, woźnica i jego pomocnik przeszli przez nie, niosąc niewielką sofę.
Za nimi dostrzegła Ole Gabriela. Zapewne znów nabierze podejrzeń, widząc ją rozmawiającą
z panem Stenersenem.
Poczekała, aż sofa zostanie przeniesiona przez podwórko i wsadzona na wóz, po czym
weszła do środka. Ole Gabriel stał tuż za drzwiami.
- Spotkałam przed domem pana Stenersena, jego żona znów źle się czuje. Być może
twoja nowa pokojówka mogłaby robić jej zakupy przy okazji twoich sprawunków?
Pan Stenersen wszedł tuż za nią, uchylił kapelusza.
-
To nie był mój pomysł, panie Paulsen. Uważam, że to byłoby zbyt wiele.
-
To dobry pomysł - powiedział przyjaźnie Ole Gabriel. Kiedy panna Johannessen się tu
wprowadzi, na pewno będzie
mi pomagać w domowych obowiązkach. Pokojówka nie będzie
mieć wtedy zbyt dużo pracy.
Hilda spostrzegła, że pan Stenersen drgnął. Zareagował tak, jak z pewnością zareagują inni:
zwątpieniem i niedowierzaniem. Odwróciła się do nich tyłem.
- Muszę już iść, do widzenia.
Żegnajcie obaj, dodała w duchu. Zakończył się zarówno długi, jak i krótki rozdział jej życia.
16
Kristian stał na pokładzie, patrząc, jak Statua Wolności niknie w oddali. W końcu
odważył się odetchnąć. Od chwili, kiedy weszli na statek, aż do momentu gdy
„Kristianiafjord” odcumował od nabrzeża i wypłynął spokojnie z portu, Kristian miał serce w
gardle.
Nie wiedział, gdzie w tej chwili znajdują się Eleonore i Evelyn, zapewne były w kajucie.
Kiedy do Eleonore w końcu dotarło, że może uda się jej uciec i wydostać się z Nowego
Jorku, zanim złapie ją policja, zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa. Pocieszała się, że policja
nie wie, iż ojcem jej dziecka jest Norweg, ani też że ma w Norwegii rodzinę. Raczej mało
prawdopodobne było, by poszukiwano jej w porcie, o ile ktoś nie doniósł o tych
powiązaniach. Ale kto niby miałby to zrobić? Jedyną prawdopodobną osobą był jej mąż, ale i
on raczej nie spodziewał się, że Eleonore znajdzie w sobie tyle odwagi, by w obecnych
czasach wsiąść na statek, który miał przepłynąć Atlantyk. Poza tym nie wiedział, że ma
pieniądze na bilet, nie miał też pojęcia, że pojawił się Kristian.
Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste. Nie tylko fakt, że stał tu, na pokładzie,
statku zbudowanego zaledwie dwa lata temu, ale także to, że wracał do domu, i to w
towarzystwie Eleonore - tej Eleonore, z którą przyrzekł, że nie będzie miał więcej nic do
czynienia! - oraz z jej małą córeczką, która była też jego dzieckiem. Cała sytuacja była tak
zawikłana, że Kristian nie wiedział, czy ma się śmiać, czy złościć.
Gdyby nie Eleonore, być może jeszcze miesiące albo nawet lata nie nadarzyłaby się
okazja powrotu do domu, a już na pewno nie na pokładzie luksusowego parowca!
Jednocześnie Kristian miał świadomość, że po powrocie do Kristianii wynikną z tego
wyłącznie kłopoty. Wcale nie był pewien, czy ciotka Ulrikke i wuj Kristian pozwolą
Eleonore zamieszkać u nich, i to z małym dzieckiem. Poza tym Eleonore nalegała, by
podróżować drugą klasą, więc raczej nie zostało jej już zbyt wiele pieniędzy. Z czego będzie
żyła, jak sobie da radę? Dom Elise był i tak przepełniony, przygarnęła Halfdana, jakby był jej
rodzonym synem. Nie mógł obciążyć jej jeszcze jednym dzieckiem.
Podszedł do niego jakiś starszy mężczyzna, powłócząc nogami.
- Do ojczystej Norwegii? - zapytał z wyraźnym norwesko-angielskim akcentem.
Kristian kiwnął głową. Nie miał ochoty na pogawędki. Nie, dopóki nie wypłyną daleko w
morze i nie będzie możliwości, by doścignęła ich policyjna łódź.
- Taki młodziak z ciebie, chyba nie byłeś zbyt długo w Ameryce?
Kristian potrząsnął głową.
- Ja przyjechałem w 1888 roku. Wiesz, głód i bieda w Norwegii. Od tamtej pory nie
widziałem ojczystego kraju. Długo, dwadzieścia siedem lat - dodał i uśmiechnął się. - Teraz
płynę do domu. Mój brat jest biedny, prawie nie starcza mu na chleb i mleko. Ma słabe plecy,
muszę mu pomóc.
Kristian słuchał z zainteresowaniem.
- Gdzie się osiedliłeś? - skoro mężczyzna mówił do niego per ty, uznał, że także może się
tak do niego zwracać. Zresztą w Ameryce wszyscy mówili do siebie per ty.
- W Dakocie. Pracowałem przy żniwach na kombajnie tu i tam w Minnesocie. To były
wielkie maszyny, napędzane silnikami parowymi. Łatwo było się dorobić. Kupiłem ziemię i
założyłem gospodarstwo. Moja żona zmarła na cholerę, ale moi dwaj synowie przejęli po
mnie farmę. Jestem teraz wolnym człowiekiem - dodał i roześmiał się.
Kristian uśmiechnął się.
- A więc szczęściarz z ciebie. Z tego, co wiem, nie wszystkim powodzi się tak dobrze.
- Ależ tak, większości się udało. Wszystkim, których znam. Nigdy nie zapomnę, jak tu
przybyłem. Mnóstwo pszenicy, mnóstwo syropu klonowego, wielkie pola i łąki. No i
wolność! Mogłeś żyć tak dobrze, jak pastor albo sędzia! Nasze dzieci nie musiały cierpieć
nędzy i głodu. Nigdy nie żałowałem, że wyjechałem z Norwegii, ale teraz muszę wrócić, by
pomóc bratu.
Kristian usłyszał nagle jakiś hałas. Kiedy odwrócił się, by sprawdzić, o co chodzi, ujrzał
ku swemu przerażeniu czterech mężczyzn w mundurach. Wyglądali na policjantów. Kristian
poczuł, że blednie. Musieli odkryć, że Eleonore ma zamiar uciec statkiem i pospiesznie
weszli na pokład. Dlaczego był tak głupi i wziął ją ze sobą, teraz będą go podejrzewać o
udział w jakimś nielegalnym przedsięwzięciu, może nawet wyląduje w amerykańskim
więzieniu!
Odwrócił się w drugą stronę, udając, że wpatruje się w przepływający w oddali statek.
Jego norwesko-amerykański towarzysz musiał zwrócić uwagę na jego strach, gdyż
zapytał zdziwiony: - Czy coś się stało?
Kristian nie patrzył na niego.
- Ależ nie, zobaczyłem tylko statek, być może zdołam go rozpoznać - wskazał go w
oddali. - Myślę, że to norweski statek towarowy, niedługo wpłynie do portu. Zatem zdołał
przebyć Atlantyk i nie wpaść na minę.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Oczywiście, że zdołał przepłynąć Atlantyk! Tylko nieliczne statki mają pecha.
Kristian nie odpowiedział. Mógłby mu opowiedzieć, ile statków zatonęło w ostatnich
tygodniach, ale nie chciał go straszyć.
- Głupia ta wojna - ciągnął nieznajomy. - Nie rozumiem,
o co oni walczą. Zabijają się nawzajem, obie strony ponoszą ogromne straty. Po co to
wszystko?
- Walczą o władzę. Rosjanie zmobilizowali swoje wojska, więc Niemcy musieli zrobić to
samo. Nikt nikomu nie ufa.
Mężczyzna najwyraźniej nie lubił rozmawiać o wojnie, zmienił nagle temat.
- Moja siostra gościła na pokładzie tego statku, kiedy po raz pierwszy przypłynął do
Nowego Jorku pierwszego lipca dwa lata temu.
Kristian usiłował zerknąć przez jego ramię, by zobaczyć, co się stało z umundurowanymi
mężczyznami, ale nie było ich nigdzie widać.
- Została zaproszona wraz z innymi przedstawicielami amerykańskich Norwegów -
kontynuował nieznajomy. - Nie mogła przestać opowiadać o wielkim statku z dwoma
wysokimi kominami, dwoma masztami i kajutami dla ogromnej liczby ludzi.
„Kristianiafjord” ma jeszcze siostrzany statek, „Bergensfjord”, który jest identyczny jak ten.
A może to jednak nie była policja? Może to celnicy albo wysocy rangą wojskowi?
Kristian nie miał okazji dobrze się im przyjrzeć.
- Denerwujesz się - powiedział nagle mężczyzna. - Chyba nie zrobiłeś czegoś głupiego?
Nie jesteś chyba pasażerem na gapę?
Kristian potrząsnął energicznie głową.
- Nie, nie zrobiłem nic głupiego i nie jestem pasażerem na gapę - wyjął z kieszeni bilety i
pokazał je nieznajomemu.
- Masz ze sobą żonę i dziecko?
Kristian chciał zaprzeczyć, ale zmienił zdanie. Inni pasażerowie mogli równie dobrze
sądzić, że są rodziną, wzbudzi to mniej podejrzeń. Przytaknął.
- Widziałem was, jak wchodziliście na pokład. Masz śliczną córeczkę, ale ty i twoja żona
wyglądaliście na zdenerwowanych. Można ci jakoś pomóc?
Kristian zaprzeczył pospiesznie.
-
Denerwujemy się, bo trwa wojna. Boimy się tych wszystkich min i torped.
Mężczyzna poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
- Spokojnie, te wszystkie wiadomości są grubo przesadzone. Gazety nas straszą. Duże
nagłówki, gdy tylko coś się wydarzy, sprawiają, że więcej ludzi kupuje prasę. Biznes - dodał,
pocierając kciuk o palec wskazujący, by zaznaczyć, że chodzi tylko
o pieniądze. - Dlaczego nie piszą o czymś przyjemnym? Mój brat pisał mi w liście, że w
kinematografach pokazują teraz zabawne obrazki. To zdjęcia pływaków i ludzi jeżdżących na
sankach. Gdy puścić je od tyłu, można boki zrywać, widać na przykład ludzi wjeżdżających
na sankach pod górkę! - wybuchnął śmiechem, aż zatrząsł mu się duży brzuch. - Albo można
zobaczyć kobietę, która wyskakuje z wody i wskakuje na trampolinę! I premiera, idącego
tyłem ulicą Cesarza Wilhelma! Ludzie śmiali się do łez!
Kristian uśmiechnął się. Rzeczywiście brzmiało to zabawnie, ale wstrząsnęło nim, jak
niewiele ten mężczyzna wiedział
o wojnie w Europie i o tym, jak niebezpieczne było żeglowanie po Atlantyku. Może to i
dobrze, przynajmniej ktoś na pokładzie mógł cieszyć się rejsem bez strachu.
W tej samej chwili Kristian ponownie dostrzegł mężczyzn w mundurach. Zmierzali w
jego stronę. Przez chwilę rozważał, czy nie przeprosić swojego towarzysza i nie odejść, ale
ku swojemu przerażeniu usłyszał, jak tamten mówi: - To nie policjanci, nie musisz się bać.
Kristian poczuł, że się czerwieni. Nie mógł spojrzeć nieznajomemu w oczy.
- Więc kim oni są? - zapytał, nie odwracając się.
- Wojskowi. - Nieznajomy stał się nagle poważny. - Możesz mi zaufać. Jeśli powiesz, o
co chodzi, być może będę w stanie ci pomóc. Wiele w życiu widziałem, wiele sam
przeżyłem, nikogo nie osądzam. To już robota dla Pana Boga, gdy nadejdzie nasz czas. A
poza tym nie wyglądasz na przestępcę, gdyby tak było, nie zagadałbym do ciebie.
- Nie zrobiłem nic złego, ale boję się, że mogę zostać wciągnięty w brudną sprawę.
Zanim się zorientował, zaczął opowiadać nieznajomemu całą historię. Było już za późno,
by żałować. A gdyby ten mężczyzna okazał się niegodny zaufania i opowiedział o wszystkim
znajdującym się na pokładzie oficerom, a ci wysłali telegram do policjantów w Nowym
Jorku? A jednak Kristian opowiadał dalej, bo przynosiło mu to ulgę.
Nieznajomy słuchał, nie przerywając.
- Czy wiesz, co takiego zrobił jej mąż, że go aresztowali?
- zapytał, gdy Kristian skończył.
Kristian potrząsnął głową.
- Faktycznie wpadłeś jak śliwka w kompot, ale na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
Myślę, że to Bóg chciał, żebyś zjawił się u niegdysiejszej ukochanej w tym właśnie
momencie. Dziecko jest najważniejsze. To, że matka uniknie kary, na którą być może
zasługuje, to sprawa drugorzędna.
- Dziękuję. - Kristian spojrzał na niego z wdzięcznością.
- Nie byłem pewien, czy w ogóle powinienem ci o tym opowiedzieć.
- Po człowieku zaraz widać, czy można mu ufać, czy nie. Od razu wiedziałem, że jesteś
uczciwy. Widziałem też, że się boisz. Nazywam się Sam Lindvig, na chrzcie dali mi Samuel,
pochodzę z Romerike - wyciągnął rękę.
- Nazywam się Kristian Løvlien i pochodzę z Kristianii.
- Kristian uścisnął podaną mu dłoń.
- A więc od teraz jesteśmy przyjaciółmi, choć jestem już dość stary, by być twoim ojcem
- zaśmiał się Sam. - Masz kajutę w drugiej klasie? Spotkamy się na lunchu?
Kristian pokiwał gorliwie głową. Tym razem uniknie rozmowy z Eleonore.
Odnalazł Eleonore i Evelyn w kajucie, którą dzieliły z dwie ma innymi pasażerkami.
Eleonore chciała, by mieli wspólną kajutę, ale ponieważ mieli inne nazwiska, okazało się to
niemożliwe. Kristian czuł ulgę. Obie pasażerki weszły tu jedynie by zostawić bagaż, a potem
znów zniknęły, wyjaśniła Eleonore. Evelyn spała.
- Zawarłem na pokładzie znajomość z Norwegiem mieszkającym w Ameryce.
Wyemigrował z kraju dwadzieścia siedem lat temu, a teraz wraca do ojczyzny, by
zaopiekować się bratem.
Eleonore spojrzała na niego podejrzliwie.
- Mam nadzieję, że nic mu o nas nie mówiłeś?
Ku swemu poirytowaniu Kristian poczuł, że się czerwieni.
- Nie, zanim nie upewniłem się, że można mu zaufać.
Eleonore otworzyła usta.
- Opowiedziałeś obcemu mężczyźnie, że uciekamy prze policją? - w jej głosie słychać
było zarówno niedowierzanie, ja i strach.
Kristian zezłościł się.
-
Ja nie uciekam przed policją, nie zrobiłem nic złego. Potrzebowałem komuś o tym
opowiedzieć.
- W życiu nie słyszałam nic bardziej głupiego! Najpierw załapałeś się na darmowy bilet
do domu, a teraz wypaplałeś wszystko zupełnie obcemu człowiekowi! Co mam według cie-
bie zrobić, skoczyć do morza? Nie da się uciekać, będąc na morzu!
- On nic nikomu nie powie, chce nam pomóc.
- I ty mu uwierzyłeś? Że też można być tak łatwowiernym! Od razu widać, że jesteś
Norwegiem, Amerykanin nigdy nie dałby się tak okpić. Pewnie zaraz zapuka do drzwi jakiś
oficer, żeby nam oznajmić, że wysłali telegram na policję i że statek musi się zatrzymać i
czekać, aż po mnie przypłyną.
Kristian potrząsnął głową.
- Tak się z pewnością nie stanie, to człowiek honoru, od razu widać. Zwrócił na nas
uwagę, zobaczył, że się boimy, i dlatego postanowił podejść do mnie i zagadać, żeby spytać,
czy można nam jakoś pomóc.
- Zwrócił uwagę na to, że się boimy? I według mnie postanowił się dowiedzieć dlaczego.
W Nowym Jorku aż roi się od łajdaków, niektórzy żyją z tropienia przestępców, dostają na-
grody za ich odnalezienie! Idą na policję, gdy tylko dostrzegą coś podejrzanego.
- On nic nikomu nie powie, jestem tego pewien. Być może nie najlepiej znam się na
ludziach, skoro najpierw zadałem się ze Svanhild, a później z tobą, ale od tamtej pory
nabrałem doświadczenia i jestem przekonany, że w tym przypadku mam rację. Umówiłem się
z nim na lunch, więc sama będziesz mogła go ocenić.
Eleonore nie odpowiedziała, ale wciąż wyglądała na złą. Zapewne za to, co powiedział o
Svanhild i o niej. Kristian odwrócił się, by wyjść z kajuty.
- Kristianie? - jej głos brzmiał teraz łagodniej. - Nie walczmy ze sobą. Wiem, że
zachowywałam się wobec ciebie skandalicznie, ale naprawdę nie wiedziałam, że mój ojciec
wyrzucił się z domu. Dowiedziałam się dopiero później. Wyszłam za Rogera, żeby Evelyn
miała ojca, nie dlatego, że go kochałam. Zresztą gorzko tego pożałowałam. Byłam pod
ogromną presją, matka i ojciec robili wszystko, by uniknąć wstydu.
Ponownie odwrócił się do niej i kiwnął głową.
- Wiem o tym. Już dawno to odżałowałem, zresztą i tak do siebie nie pasowaliśmy. Nie
mam pojęcia, co zrobimy, gdy dopłyniemy do Norwegii, ale miejmy nadzieję, że rodzina ci
pomoże. Kiedy wojna się skończy, a twoi rodzice dowiedzą się, co się stało, z pewnością
będą chcieli, byś do nich wróciła.
- To zależy, czy kiedykolwiek będę mogła przekroczyć granicę Ameryki. Na pewno nie
mogę tam wrócić, póki jestem poszukiwana.
Przestraszył się.
- Nawet gdy twój mąż odsiedzi wyrok?
- Wątpię.
- Czy to znaczy, że tkwiłaś w tym głębiej, niż chcesz się przyznać?
Spuściła wzrok i nie odpowiedziała.
- Prędzej czy później będziesz musiała mi o tym opowiedzieć. Ponieważ mnie w to
wplątałaś, to wszystko dotyczy również mnie. Nie mówiąc o tym, że dotyczy twojej córki.
Naszej córki - poprawił się.
- Powiem ci wszystko, ale proszę, może nie teraz. Jestem straszliwie zmęczona.
Znaleźli Sama Lindviga w jadalni. Zajął im miejsce przy małym stoliku. Gdy tylko ujrzał
Eleonore, wstał i przywitał się z nią serdecznie.
Kristian zauważył, że Eleonore nastawiona była sceptycznie i niechętnie podała mu rękę,
ale Sam zachowywał się, jakby tego nie zauważył. Mówił o swojej farmie i nie zadawał
żadnych pytań. Zachowywał się, jakby nie był ciekawy ich losów i ani jednym grymasem nie
zdradził się, że Kristian opowiedział mu, dlaczego Eleonore zmierza do Norwegii. W końcu
Eleonore rozluźniła się i lunch upłynął im w przyjemnej atmosferze.
Do czasu, gdy do ich stolika dosiadł się jakiś Norweg.
- Nie boją się państwo płynąć do Europy w tych czasach? Myślałem, że decydują się na
to tylko ci, którzy muszą uciekać ze Stanów.
-
Albo muszą wrócić do starego kraju, by pomóc krewnym
- dodał Sam Lindvig.
Kristian poczuł się nieswojo. Dlaczego ten obcy przysiadł się do ich stolika i w dodatku
mówił o ludziach, którzy są zmuszeni uciekać z Ameryki? Czy to tylko przypadek? A może
coś wiedział? Czyżby Sam Lindvig jednak się wygadał?
Obcy wyglądał na poirytowanego.
- Norwegowie mogą jeszcze polepszyć swoją sytuację. Powinni byli trzymać się cesarza
Wilhelma i dbać o dobre stosunki, jakie od zawsze łączyły Norwegię z Niemcami. Niemcy
wygrają z Anglią, a Norwegia powinna z tego zwycięstwa skorzystać, tymczasem ogłaszają
neutralność, zaprzepaszczając swoje szanse!
Kristian poczuł, jak ze złości oblewa go fala gorąca. Już otwierał usta, by coś powiedzieć,
ale powstrzymał się. Jaki sens ma dyskutowanie z kimś o takich poglądach politycznych?
Mogła z tego wyniknąć jedynie kłótnia, a w dzisiejszych czasach już dość jest na świecie
zamętu.
Mężczyzna zwrócił się do Eleonore.
- Wydaje mi się, że już gdzieś panią widziałem. Czy nie mieszka pani czasem na
Brooklynie?
Eleonore zaprzeczyła, nie zdołała jednak powstrzymać delikatnego rumieńca, który oblał
jej policzki.
- Nie, musiał mnie pan pomylić z kimś innym.
- Dziwne... Czy ma pani córkę? W wieku około dwóch lat, z dołeczkami w policzkach i
pięknymi, niebieskimi oczami?
Kristian wstrzymał oddech. Jeśli Eleonore zaprzeczy, ryzykuje, że mężczyzna natknie się
na nią z Evelyn przypadkiem na pokładzie lub w jadalni. Jeśli potwierdzi, mężczyzna jeszcze
bardziej upewni się w przekonaniu, że skądś ją zna.
- Owszem, mamy małą córeczkę, ale nie jest takim aniołkiem, jak dziecko z pańskiego
opisu. Dlaczego pan pyta?
- Ponieważ jest pani niezwykle podobna do żony dyrektora firmy, w której kiedyś
pracowałem. Firma ma siedzibę w jednym z wieżowców na Manhattanie i w ostatnim czasie
doskonale radziła sobie na rynku. Miesiąc temu zostałem zwolniony, do tej pory nie wiem za
co. Na szczęście zdołałem odłożyć tyle pieniędzy, że mogę zacząć od nowa w Kristianii.
Eleonore roześmiała się.
- Pomyśleć tylko, że mam sobowtóra! Nie wiedziałam. I to żonę dyrektora! - zwróciła się
do Kristiana. - Nie wyglądasz na dyrektora, mój drogi.
- Całe szczęście - odezwał się Sam Lindvig. - Z pewnością niełatwo jest utrzymać
wszystkich pracowników w ryzach. Czy nie mieli państwo trudności z poruszaniem się po
Nowym Jorku, skoro nigdy wcześniej tam państwo nie byli?
Eleonore błyskawicznie podchwyciła temat.
- Ależ tak, wciąż kręciliśmy się w kółko. Kristian koniecznie chciał wszędzie chodzić na
piechotę, by popatrzeć na wystawy sklepowe.
Sam Lindvig zaśmiał się.
- Jest takie zjawisko, które określa się mianem wieśniaka w mieście. My, mieszkańcy
wsi, jesteśmy całkowicie oszołomieni miejskim ruchem i gwarem, trąbieniem klaksonów,
krzykami i śmiechem dobiegającym z kawiarni. Ulżyło mi, gdy wszedłem na pokład statku.
Obcy spojrzał na Kristiana.
- Więc wy także osiedliliście się w Minnesocie?
Kristian przytaknął.
- Czyż nie nazywa się Minnesoty ziemią obiecaną? Usłyszeliśmy o nieskończonych
polach pszenicy i żyznej ziemi i daliśmy się skusić.
Mężczyzna zwrócił się do Eleonore.
- Mówi pani po norwesku w specyficzny sposób, z czego to wynika?
- Dorastałam w Ameryce, ale moja rodzina wróciła do Norwegii, kiedy byłam
podlotkiem.
- Dorastała pani w Minnesocie?
- Nie, na zachodnim wybrzeżu, w Seattle.
- Czy zna pani może Spokane?
Kristian znów wstrzymał oddech. On z pewnością coś wie!
Albo podejrzewa. W przeciwnym razie dlaczego wspominałby
o Spokane?
- Nie, nigdy tam nie byłam - odpowiedziała Eleonore.
W tej samej chwili do ich stolika podeszła jakaś kobieta.
- Przepraszam, że przeszkadzam, mam kajutę obok pani
i akurat wychodziłam, kiedy usłyszałam, że pani dziecko płacze. Zapukałam do drzwi i
otworzyła mi jedna z pani współlokatorek. Wyglądała na nieco przestraszoną. Obiecałam, że
panią zawiadomię.
Eleonore wstała pospiesznie od stołu.
- Tak mocno spała, że byłam pewna, iż nie obudzi się do mojego powrotu.
Gdy tylko kobiety odeszły, obcy popatrzył badawczo na Kristiana.
- Czyżby nie dostali państwo rodzinnej kajuty, że pańska żona musi dzielić swoją z
obcymi?
- Nie, nie było już wolnych miejsc.
- Dziwne, kiedy ja kupowałem bilet, niemal połowa miejsc była jeszcze wolna.
- A więc wielu ludzi musiało kupować bilet na ostatnią chwilę - wtrącił się Sam Lindvig.
Kristian zrozumiał, że stara się mu pomóc, i przekonało go to, że może mu ufać.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Byłem jednym z ostatnich wchodzących na pokład.
Podniósł się z krzesła.
- Dziwne rzeczy się dzieją ostatnio. Najpierw zwalniają mnie z pracy, a potem spotykam
na pokładzie żonę szefa. Zastanawiam się, czy te dwie rzeczy jakoś się łączą.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł.
Kristian i Sam Lindvig wymienili spojrzenia.
- Mam nadzieję, że nie narobi wam kłopotów - powiedział Lindvig, wzdychając.
Kristian nie odpowiedział. Zastanawiał się, czy nieznajomy nie poszedł czasem do kabiny
radiowej i czy nie powinien pójść za nim.
17
W kaplicy było pełno ludzi.
Elise siedziała w pierwszej ławce pomiędzy Torkildem i Johanem, który nie odrywał
wzroku od trumny Anny, niemal całkowicie przykrytej bukietami polnych kwiatów. Jak to
dobrze, że kwitną już margerytki i dzwonki, pomyślała, Anna tak je lubiła.
Poczuła, że ściska ją w gardle i trudno jej przełykać. Anna nie zobaczy już tegorocznego
lata, nie usiądzie na ławce w słońcu, z Aslaug na kolanach, nie nauczy córki, jak nazywają się
różne kwiatki, nie nacieszy się ciepłem, nie zobaczy, jak maleje ilość wody w wodospadzie,
jak zasłaniają go zielone liście.
Zauważyła, że Torkild drży, i zapragnęła chwycić go za rękę i mocno ją uścisnąć,
pokazać mu, że nie jest sam, że oni też dzielą z nim smutek. Przypomniał jej się cytat,
którego nauczyła się w szkole, napisał go jakiś angielski autor, nie pamiętała nazwiska: Tam,
gdzie jest dwoje, jest mniej miejsca na smutek.
Ale Torkild był teraz sam.
Pastor przeczytał wiersz wybrany przez Torkilda:
W tym cała ma pociecha, że wierzę wciąż niezłomnie,
Iż to, co dziś straciłem, kiedyś powróci do mnie.
Bóg, dobry Ojciec w niebie, o swoje dzieci dba.
Umiera tylko ciało, zaś dusza nadal trwa.
Elise ścisnęła ramię Torkild i wyszeptała: - To prawda, Torkildzie. Nie widzimy jej, ale
ona jest wśród nas.
Pokiwał głową.
Elise usłyszała, jak ktoś z siedzących za nią wyciera nos, Choć Anna nie mogła poruszać
się tak szybko i zwinnie, jak inni, każdy ją znał i podziwiał za jej dobroć. Wydawała się
promieniować jakimś ciepłem, które ogrzewało każdego człowieka. Niejeden kierował się do
domku majstra, by usłyszeć słowa pociechy, kiedy życie stawało się nieznośne. Wielu
pamiętało wesoły uśmiech, który witał ich, gdy spieszyli mostem do domu albo do fabryki.
Całe Sagene znało Annę. Zapewne wielu nie znało jej nazwiska, dla nich była tylko Anną
przy moście, miłą i przyjazną żoną żołnierza Armii Zbawienia, która została uleczona z
kalectwa. Ludzie uważali, że uzdrowiła ją miłość. Historia ta zmieniała się z biegiem lat,
dodawano do niej nowe szczegóły, by uczynić ją jeszcze bar dziej niezwykłą. Elise słyszała
kiedyś, jak jakaś starsza kobieta opowiadała innej, że Anna doświadczyła cudu: kiedy Torkild
po raz pierwszy stanął w jej drzwiach, Anna wstała z łóżka, choć wcześniej nie mogła się
ruszyć z powodu polio, na które zachorowała jako dziecko. Cała opowieść była niczym
wzięta żywcem z Biblii.
W pewnym sensie ta kobieta miała rację, choć nie nastąpiło to tak szybko, jak w jej
opowieści. W każdym razie nie było żadnych wątpliwości co do tego, że miłość do Torkilda
dała Annie siłę i chęć do walki. Jego miłość stopniowo podniosła ją z wózka inwalidzkiego.
Johan też był załamany. Przez kilka nocy po śmierci siostry nie mógł spać, chodził tylko
bezustannie w tę i z powrotem po pokoju. Anna była dla niego nie tylko ukochaną
siostrzyczką, którą się opiekował, lecz w pewnym sensie zastępowała mu też matkę, którą
stracił i ojca, którego odejście przyjął z ulgą. Była jego całą rodziną w jednej osobie.
Elise zerknęła na niego i zobaczyła bladą, skurczoną twarz. Ujęła jego dłoń i
przytrzymała ją w swojej.
Na czas pogrzebu pani Evertsen zabrała Aslaug do Dagny i reszty dzieci, żeby
dziewczynka zajęła się czymś innym i nie myślała, gdzie jest tata.
Aslaug nie spała w noc po śmierci Anny, choć leżała w łóżku Jensine. Gdy tylko wstali
rano, zaczęła błagać, by pozwolono jej wrócić do domu, lecz Elise nie odważyła się jej tam
zabrać, trumna była wciąż otwarta i wielu ludzi przychodziło, by pożegnać Annę. Zamiast
tego zabrała dziewczynkę do pani Jonsen na Hammergaten, gdzie Hugo i Jensine chodzili do
szkoły. Pani Jonsen przestraszyła się, gdy zobaczyła Elise przed domem z Sigurdem w
wózku, otoczoną przez Halfdana, Elvirę i Aslaug, ale kiedy Elise wyjaśniła jej całą sytuację,
pani Jonsen klasnęła wstrząśnięta w dłonie, zbiegła po schodach, objęła Aslaug i po-
wiedziała: - Moja ty mała, biedna sierotko! Chodź do mnie, dostaniesz kawałek ciasta!
Zaczęłam gromadzić mąkę i cukier na długo przed innymi, zaś jajka i masło dostałam w
gospodarstwie w Maridarn w zamian za buty po mojej siostrze.
Dzieci od dawna już nie jadły ciasta, więc dla nich był to świąteczny dzień.
Za chwilę trumna zostanie wyniesiona. Wszyscy powstali z miejsca.
Elise dostrzegła, że Torkild się zachwiał, i przeraziła się, że zemdleje. Ujęła go pod
ramię, Johan wsparł go z drugiej strony i tak ruszyli we troje za trumną.
Długi kondukt ciemno ubranych ludzi odprowadzał Annę na ostatnie miejsce spoczynku.
Świeżo wykopany grób tuż przy nagrobku pani Thoresen. Wielu płakało, gdy pastor rzucił
garść ziemi na trumnę, wypowiadając zwyczajową formułę: Z prochu powstałeś, w proch się
obrócisz i z prochu zmartwychwstaniesz.
Elise patrzyła na przybraną kwiatami trumnę przez zasłonę łez, lecz akurat gdy pastor
skończył mówić i mieli zaśpiewać Ujmij mnie za rękę, na krzyżu z wypisanym imieniem
Anny przysiadł mały ptaszek. Nie był to zwykły ptak, Elise nie pamięta ła, by kiedykolwiek
widziała tak ładnego ptaszka. Zamrugała, by odpędzić łzy, i wpatrywała się w niego
zdumiona. Dlaczego się nie bał, dlaczego usiadł akurat tu, gdzie było tyłu ludzi, gdy mógł
wybierać spośród wielu innych nagrobków z dala od czarno ubranego tłumu?
Usłyszała szmer zdziwienia, jaki przeszedł przez tłum. Nawet pastor miał trudności z
rozpoczęciem śpiewu.
W drodze do domu nie mówili zbyt wiele. Torkild nie miał siły na uczestnictwo w stypie.
Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu i zostać w samotności.
Hilda szła razem z nimi, ale i ona niemal się nie odzywała. Elise nie wiedziała, czy to z
powodu smutku po stracie Anny, czy też dlatego, że wciąż była na nią zła. Elise nie odważyła
się juz ponownie jej odwiedzić, by okazać jej nieco więcej zrozumienia niż ostatnim razem.
Kiedy dotarli do gospodarstwa Biermanna, Hilda pożegnała się z nimi chłodno i weszła
do bramy.
Elise zwróciła się do Torkilda.
- Chcesz, żebym przyprowadziła niedługo Aslaug?
Spojrzał na nią wzrokiem, od którego ze strachu przeszły ją
ciarki.
- Lepiej jeszcze nie.
- Pójdę z tobą do domu - powiedział Johan pospiesznie.
Torkild pokręcił głową, ale Johan się tym nie przejął.
- Nie zostawię cię teraz samego, choć tego właśnie byś chciał.
Na szczęście Torkild nie protestował dłużej.
Elise cieszyła się, że Johan nie ustąpił. Poza tym on także potrzebował kogoś do
rozmowy, a dom pełen był hałaśliwych dzieciaków.
Co prawda nie była taka pewna, czy Torkild i Johan zdołają sobie coś opowiedzieć, w
każdym razie na pewno nie pisną ani słowa o bólu, jaki ich przepełnia. Mężczyźni już tacy
byli, ukrywali swoje uczucia, ale dobrze im zrobi, jeśli będą wiedzieć, że łączy ich ten sam
smutek.
Nie podobało jej się to, co dostrzegła w oczach Torkilda. Chyba nie chciał podążyć za
Anną? Nie myślał o tym, by odebrać sobie życie, skoro miał małą córeczkę, która go
potrzebuje?
Przypomniała sobie Karla Ole Karlsena, który powiesił się, gdy się dowiedział, że jego
żona i czworo dzieci zachorowały na gruźlicę. Zamiast wspierać ich, gdy leżeli w łóżkach,
gorączkujący i bezradni, on uciekł od tego wszystkiego, uciekł także od strachu przed tym, że
sam się zarazi.
Ale Torkild nie należał przecież do tych, którzy uchylają się od odpowiedzialności. Teraz
był przygnieciony bólem, zdruzgotany, lecz za jakiś czas weźmie się w garść i poświęci
wszystkie swoje siły i myśli Aslaug, dziecku, które Anna kochała bardziej niż własne życie.
Kiedy Elise weszła do ogródka, Dagny odwróciła się w jej stronę, mierząc ją swoim nad
wiek dojrzałym spojrzeniem. To dziewczynka, która powinna beztrosko się bawić,
korzystając ze słońca i ciepła, tymczasem dorosła zbyt wcześnie, bo jej rodzice zawiedli.
- Dużo było kwiatów na trumnie? - zapytała Dagny cicho, rzucając jednocześnie
spojrzenie w stronę dzieci bawiących się koło starej stajni.
Elise kiwnęła głową.
- Całe mnóstwo polnych kwiatów. Jakby wszystkie dzieci z całego Sagene przyniosły jej
bukiet.
- Położyłaś te, które ja zerwałam?
- Jako pierwsze. Leżały tak, że wszyscy je widzieli.
- A teraz leży w trumnie pod ziemią, z zamkniętymi oczami i kwiatami w dłoniach, ale
tak naprawdę to jej tam nie ma.
Elise znów kiwnęła głową.
- Tak, jest teraz u Boga.
- Może jutro albo za dwa tygodnie. Nie sadzę, żeby już tam dotarła. Wydaje mi się, że
przemieniła się w ptaka i siedzi na dachu domu majstra. Pilnuje Torkilda, żeby zajął się
Aslaug.
Elise zamarła. Przypomniała sobie ładnego ptaszka, który usiadł na grobie. Czyżby
Dagny miała rację?
18
Hilda szła ciężko w górę stromego zbocza. Pogrzeby były dla niej czymś strasznym, a ten
był najgorszy ze wszystkich. Niemożliwe, by Bóg istniał, jeżeli pozwolił, by najlepszy
człowiek, jakiego znała, umarł, zanim Aslaug dorosła.
Hilda czuła pustkę i smutek nie tylko z powodu śmierci Anny. Do jej nastroju w równym
stopniu przyczyniła się Elise. Hilda spodziewała się, że siostra wróci do niej następnego dnia
i przeprosi za swoje słowa, ale tak się nie stało. Nie miała dla niej ani odrobiny współczucia,
nie rozumiała, jak Hildzie jest teraz ciężko. Nawet posądziła ją, że zrobiła to z panem
Stenersenem, choć przecież do niczego nie doszło! A nawet jeśli, to Elise nic do tego. Nie
była przecież jej matką.
W kaplicy Elise siedziała w pierwszej ławce, razem z Torkildem i Johanem, wyglądając,
jakby to ona straciła najbliższą osobę. Anna nie była jej siostrą, zaledwie szwagierką przez
małżeństwo, a to nie to samo. Pastor ujął dłoń Elise i popatrzył na nią ze współczuciem, choć
przecież nie mogła przeżywać tego bardziej niż Hilda. Obie dorastały w Andersengården
razem z Anną, Johanem i panią Thoresen, nie było żadnej różnicy.
Czuła się taka samotna. Sama jedna na świecie. Wszyscy się od niej odwrócili. Ole
Gabriel i pan Stenersen, Elise i Johan, Torkild i pani Evertsen, sąsiedzi ze wzgórza Aker.
Nawet ciotka Ulrikke i wuj Kristian. Skinęli jej jedynie głowami, kiedy stali wokół grobu na
cmentarzu, wyraźnie wstrząśnięci plotkami o jej rozwodzie i przeprowadzce do kamienicy
wdowy Jacobsen.
Równie dobrze mogła skoczyć do wodospadu, nikt by za nią nie tęsknił. Nawet Gabbi, jej
mały synek, który ma teraz inną matkę. Było to tak okropne i niesprawiedliwe, że pragnęła
umrzeć.
W końcu dotarła do szczytu wzgórza. Jeszcze nigdy nie było jej tak ciężko tu wejść.
Słyszała, jak w Vøienvolden ryczą krowy, które właśnie wróciły z pastwiska i czekały na
wydojenie.
Nagle otworzyły się drzwi piekarza van Deura na parterze domu wdowy Madsen i
pojawiła się w nich jakaś rosła postać.
Hilda się wyprostowała. To był Anders Kråkestien, cieśla mieszkający u wdowy
Jakobsen!
- Dzień dobry - zmusiła się do uśmiechu. - Pracuje pan u wdowy Madsen?
Odwzajemnił uśmiech, aż błysnęły białe zęby.
- Tak, prosiła mnie, żebym naprawił jej drzwi. Wypaczyły się, tak samo jak schody z tyłu
domu, które prowadzą z sieni na pierwsze piętro. Stopnie przegniły.
- Bardzo dziękuję za pomoc.
- Dziękowała mi już pani wiele razy. Jest pani zadowolona?
- Oczywiście, teraz moje mieszkanie wygląda przyzwoicie, nie sądzi pan?
- Jasne! Plusz i takie tam. Porządny dywan na podłodze i zegar na ścianie. Brakuje tylko
stojaka na pnące rośliny i białych firanek, żeby wyglądało jak u pastora - zaśmiał się głośno.
- Pomyślałam sobie, żeby zaprosić pana kiedyś na kawę w ramach podziękowania za
pomoc.
- Ma pani kawę w tych czasach?
- Mój mąż dostał trochę dzięki znajomemu. - Hilda cieszyła się, że powiedziała mu
prawdę o Ole Gabrielu i zbliżającym się rozwodzie. Tamtego wieczora, kiedy pomógł jej
wnosić meble, nie rozmawiali zbyt dużo, ale zdołała poinformować go o najważniejszym.
- A więc nie odmówię. Ma pani cukier?
Hilda uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
- Zachomikowałam trochę, zanim zaczęli go racjonować. Ole Gabriel, mój mąż, dał mi
połowę. Kiedy panu pasuje przyjść?
- Jak dla mnie może być dziś wieczorem, nie mam nic specjalnego do roboty. Pracuję dziś
od szóstej rano i chyba nie skończę przed ósmą.
- A więc umówmy się, że przyjdzie pan, kiedy pan skończy.
Kiwnął głową i uśmiechnął się, po czym zniknął za rogiem.
Że też taka krótka rozmowa może wszystko zmienić! Hilda zobaczyła nagle, że na niebie
nie ma ani jednej chmurki, że świeci słońce, a na zboczu nieopodal Vøienvolden rośnie pełno
polnych kwiatów.
Musi się pospieszyć, by posprzątać mieszkanie, zetrzeć kurze i przygotować kanapki. Ole
Gabriel zachował się naprawdę przyzwoicie. Kiedy dotarła wieczorem do domu, odkryła, że
zapakował jej kawę, cukier, pół bochenka chleba, paczkę sucharów, masło oraz małą bańkę
syropu. Nie ruszyła niczego oprócz chleba. Od razu pomyślała, że zaprosi sąsiada, i przez te
dni, które minęły od przywiezienia mebli, zadowalała się kawopodobną lurą oraz chlebem
posmarowanym niemal niewidoczną warstwą masła. Śmierć Anny była dla niej szokiem i
niemal zapomniała
o swoim nowym sąsiedzie. Całe szczęście, że wczoraj rano udało jej się kupić chleb u
Magdy.
Stół był już nakryty, a kanapki zrobione, gdy Hilda usłyszała kroki Andersa na schodach.
Przygładziła obrus i potknęła się
o dywan, gdy biegła do kuchni po cukiernicę, której zapomniała przynieść wcześniej.
Dlaczego była tak zdenerwowana? To tylko zwykły cieśla, wielki chłop, który mówił tak, jak
robotnicy znad rzeki i na pewno nie mógł wykazać się wykwintnymi manierami. Powiedział,
że może się przestawić i mówić ładnie, ale Hilda jakoś w to nie wierzyła.
Nie był też specjalnie przystojny, wyglądał tak, jak wielu innych mężczyzn kręcących się
koło kamienicy wieczorami. Co prawda do tej pory jeszcze nie widziała go z butelką w ręce,
gotowego, by opróżnić ją zaraz po przyjściu do wódczanego kącika. Nie widziała go też
nigdy pijanego, ale w końcu mieszkała tu od niedawna.
Zaprosiła go na kawę wyłącznie dlatego, że pomógł jej wnieść meble, powiedziała sobie.
W przeciwnym razie na pewno nie wpadłaby na taki pomysł. Tak bardzo różnił się od pana
Stenersena i Christoffera Clausena, jak to tylko możliwe. Tamci dwaj byli eleganccy,
wykształceni i pochodzili z mieszczaństwa, zaś Anders Kråkestien całym swoim wyglądem
zdradzał przynależność do klasy robotniczej.
Usłyszała pukanie do drzwi. Za chwilę nacisnął klamkę
i wszedł do środka. Zanim zdążyła się odezwać!
- Pomyślałem sobie, że być może nie usłyszała pani mojego pukania - powiedział i
wmaszerował do pokoju, nie zdejmując zakurzonych butów. Rozejrzał się dookoła. - Ależ tu
teraz ładnie! Prawie jak u aptekarza w domu. Kładłem kiedyś u niego podłogę
i wiem, jak wygląda jego dom w środku.
Hilda uśmiechnęła się.
- Proszę usiąść, zaraz przyniosę kawę.
Kiedy wróciła z kuchni, Anders siedział na środku sofy ze
skrzyżowanymi ramionami, rękawy koszuli miał podwinięte. Takich muskułów Hilda jeszcze
w życiu nie widziała. Nie był otyły, cała jego masa to były mięśnie. Być może sprawiła to
ciężka fizyczna praca.
Robiło się późno i na dworze zaczęło zmierzchać. Hilda zapaliła lampę naftową wiszącą
nad stołem, światło padło na twarz Andersa. Miał gęste, kędzierzawe włosy o rudobrązowej
barwie, intensywnie niebieskie oczy, niemal takiego koloru, jak pasy na norweskiej fladze,
masywny podbródek i zdrowe, białe zęby
- nieczęsto zdarzało się widzieć tak zdrowe zęby u dorosłego. Pomyślała, że nie jest
przystojny, ale ma w sobie coś, co sprawia, że wydaje się niezwykle pociągający, zwłaszcza
gdy się uśmiecha, a robił to często.
Upił łyk gorącej kawy.
- Och, wspaniała! - zawołał. - Od dawna już nie piłem porządnej kawy. Kiedy będę mógł
pani jeszcze w czymś pomóc, żeby znów zaprosiła mnie pani na kawę? - powiedział i roze-
śmiał się.
Hilda także się zaśmiała.
- Na razie nic nie przychodzi mi do głowy, ale nie musi pan mi pomagać, by dostać
filiżankę kawy. Miło jest mieć towarzystwo, zwłaszcza że zostałam sama tak nagle.
Natychmiast spoważniał.
- Pierwszy raz spotykam kogoś, kto się rozwiódł. Co takiego pani zrobiła, że mąż panią
wyrzucił?
Poczuła, że się czerwieni, nie sądziła, że mógłby zadać jej tak bezpośrednie pytanie.
Chciała się wymigać, odpowiedzieć, że ich drogi się rozeszły, bo pochodzili z różnych
środowisk. Zresztą może była to prawda. Zamiast tego odparła: - Oboje zakochaliśmy się w
kimś innym. Ta druga kobieta ma się wkrótce do niego wprowadzić.
- A pani ukochany przeniesie się tutaj?
Potrząsnęła głową.
- To już skończone.
- Czy to on był u pani tego wieczoru, gdy się pani wprowadzała?
Przytaknęła.
- Jest szczęśliwie żonaty, niedawno urodziło im się pierwsze dziecko. Chyba tylko
dlatego tak mi się spodobał, że sama byłam nieszczęśliwa.
- A jemu pochlebiało, że taka piękna i elegancka dama tęsknie na niego patrzy.
Hilda nie mogła zrobić nic innego, jak tylko się roześmiać.
- Pierwszy raz zostałam nazwana elegancką damą.
- Pytałem tu i ówdzie i dowiedziałem się, że jest pani żoną majstra z przędzalni Graah,
czy to prawda?
-
Tak. Mieliśmy dwójkę dzieci, ale starsze umarło na tyfus. Młodszy syn mieszka u
ojca, ale będę o niego walczyć.
Anders spojrzał na nią ze szczerym współczuciem widocznym w jego niebieskich oczach.
- Nie można zabierać małego dziecka od matki, zwłaszcza że już jedno pani straciła. Pani
mąż zasługuje na to, żeby go wsadzić do więzienia Botsen!
Nie odpowiedziała. Nie chciała z nim rozmawiać o Ole Gabrielu i dzieciach. Nie
wydawało jej się to właściwe, był przecież obcym człowiekiem.
-
A co z panem? - zapytała zamiast tego. - Ma pan żonę
i dzieci?
Pokręcił głową.
- Nie miałem na to czasu. Moja matka aż do kwietnia leżała złożona gruźlicą i nikt poza
mną nie mógł się nią zająć.
- Czy zmarła?
Przytaknął.
- Moja matka także chorowała na gruźlicę. Była jedną z tych szczęśliwców, którzy
wyzdrowieli, ale nigdy już nie była tak silna jak wcześniej. Po urodzeniu piątego dziecka
zmarła. Czy pański ojciec także umarł na gruźlicę?
Potrząsnął głową, rysy mu stwardniały.
- Umarł przez pijaństwo. To dlatego nie tykam alkoholu.
- To tak jak mój ojciec. Utopił się w rzece, tuż przy moście Beierbrua.
Drgnął.
- Rany, nasze życie jest bardzo podobne.
- Czy ma pan rodzeństwo?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Moja matka nie mogła mieć więcej dzieci, ale ojciec z
pewnością zrobił dziecko tej czy innej ulicznicy z Vaterland. Nie wiem, co się z nimi dzieje.
- A więc był pan sam z matką?
- Tak i mieliśmy się najlepiej, kiedy ojca nie było w domu.
Było nam dobrze, matka robiła mi kakao, piekła ciastka i czytała mi głośno jedną książkę po
drugiej. Nigdy nie miałem dosyć
- znów się roześmiał. - Pastorowa pożyczała jej książki. Kiedy zacząłem chodzić do szkoły,
czytałem już sam. Nauczycielka powiedziała, że mam głowę na karku i mogę daleko zajść,
ale moja matka uważała, że to bzdury
- A co pan sam o tym sądzi?
Pokazał jej umięśnione prawe ramię.
- Chyba widać, że nadaję się do ciężkiej pracy? - zamyślił się. - Ale chętnie spędziłbym
więcej czasu w szkole. To były najlepsze lata mojego życia. Chłopaki naśmiewały się ze
mnie, ale miałem to w nosie.
- Jaki przedmiot lubił pan najbardziej?
- Rachunki. Lubię liczby. Poza tym czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce o
maszynach, i przychodziłem do warsztatu Myrens, żeby przyglądać się wszystkim
urządzeniom, jakie tam mieli: turbinom, maszynom przemysłowym, młynom i urządzeniom
do elektrowni wodnych. Oczy niemal wyłaziły mi z głowy, zadawałem nieskończoną ilość
pytań. Ludzie, którzy tam pracowali, byli dla mnie mili i pozwalali mi się tam kręcić.
- Mógłby pan zostać inżynierem, gdyby miał pan taką możliwość.
Pokręcił głową i roześmiał się.
- To nie dla takich jak ja.
Hilda podsunęła mu tacę z kanapkami. Sama nie jadła, bo zorientowała się, jak bardzo
jest głodny. Taca wkrótce została opróżniona.
- Do której szkoły pan chodził?
- Bjølsen. Uczęszczało do niej tyle dzieciaków, że część z nich przychodziła na rano, a
część na popołudnie, ale to była dobra szkoła. Przypomina pałac, nie sądzi pani?
- Tak, pamiętam, jak wam zazdrościliśmy, że wasza szkoła tak wspaniale wygląda.
- A my zazdrościliśmy Sagene łaźni - zaśmiał się. - Mojej matki nie było stać, żeby mnie
tam puszczać, musiałem zadowolić się balią w kuchni.
- To tak jak my. Nasza matka chorowała, a ojciec pił, więc to ja i Elise, moja siostra,
musiałyśmy zarabiać, żeby móc kupić jedzenie, węgiel i opłacić czynsz. Pracowała głównie
Elise - dodała. - Ona była najstarsza. Moi bracia, Peder i Kristian, pracowali po szkole.
Kristian był pomocnikiem woźnicy, a Peder znosił węgiel do szkolnej komórki. Do tego
przygarnęliśmy chłopca
o imieniu Evert, w tym samym wieku, co Peder.
- Więc nigdy nie musiała pani być sama. Pamiętam, jak się bałem zimą, kiedy matka była
w fabryce, a na zewnątrz panowała ciemność. Chowałem się pod łóżkiem, wierzyłem, że na
strychu
i w piwnicy są duchy - znów się zaśmiał.
Hilda przytaknęła poważnie.
- Wielokrotnie o tym myślałam. Wiele dzieci w bogatych domach leży samotnie w
swoich pokojach i boi się ciemności. W robotniczych rodzinach leżą obok siebie na
materacach rozłożonych na podłodze albo w jednym łóżku. Jest ich tak dużo, że nie boją się
duchów czy groźnych ludzi.
Drgnął.
- Ale chyba nie tylko to było nie tak. Zamieniłaby się pani?
- Ależ zamieniłam się i doświadczyłam życia po drugiej stronie rzeki, jak zwykliśmy ją
nazywać. Tam, gdzie dzieci mają po dwie głowy. Tak też mówiliśmy.
- A teraz zrozumiała pani, że najlepiej jednak jest mieć jedną głowę i wróciła z
powrotem. Moje gratulacje!
Hilda roześmiała się.
- W każdym razie jednego jestem pewna. Dużo łatwiej rozmawia się z ludźmi tutaj, niż
tam, gdzie mieszkałam przedtem.
- Czyżby miała pani mnie na myśli?
- Między innymi. Siedzimy tu i rozmawiamy, jakbyśmy się znali od dawna. Po drugiej
stronie rzeki taka sytuacja nie byłaby możliwa. Tam rozmawialibyśmy jedynie o pogodzie,
giełdzie albo wojnie.
Przygryzł wargi i zamyślił się.
- Cieszę się, że mam już za sobą wojsko. Lubię broń i takie tam, ale nie sądzę, żeby mi się
podobało zabijanie. To tacy sami ludzie jak my.
- Mój brat jest marynarzem i okropnie się boję, że jego statek wpłynie na minę.
Pokiwał głową.
- Ma pani powód, żeby się bać. Zapewnie słyszała pani, że niedawno zostały zatopione
trzy norweskie parowce? Dwunastu ludzi zginęło.
- Proszę już nic nie mówić! Nie mogę znieść myśli, że Kristian mógłby doświadczyć
wojny na własnej skórze.
- Musi się pani z tym liczyć, jeśli w dalszym ciągu będzie pływał. Przynajmniej jeśli jego
statek pływa na trasach blisko Anglii.
Hilda nie odpowiedziała. Czuła, jak przenika ją strach. Kiedy jeszcze żyła beztrosko w
pięknej willi, myślała, że już nie potrzebuje swojej rodziny. Należeli do jej dzieciństwa, do
przeszłości. Dopiero niedawno zdała sobie sprawę, że kocha ich mocniej, niż chce się do tego
przyznać. Tęskniła za Pederem, Evertem i Kristianem. Być może była taka zła na Elise, bo
też za nią tęskniła. Dziś pochowano Annę. Jeśli straci także Kristiana... Hilda nie sądziła, by
mogła to znieść.
Anders musiał zauważyć jej strach.
- Proszę już o tym nie myśleć. Pomogę pani tak, jak będę umiał. Potrafię grać na gitarze,
mogę dla pani zagrać, jeśli ma pani ochotę. Gdybym chodził do szkoły w dzisiejszych
czasach, zapisałbym się do szkolnej orkiestry, ale kiedy byłem uczniem, nie mieliśmy jeszcze
czegoś takiego. Takie orkiestry istnieją dopiero od kilku lat.
- Naprawdę umie pan grać na gitarze?
Zerwał się z sofy.
- Mogę ją zaraz przynieść, chce pani?
Ole Gabriel często zabierał Hildę na koncerty, ale niespecjalnie to lubiła. Tęskniła
natomiast za piosenkami, które matka śpiewała im, gdy byli dziećmi oraz za muzyką z
potańcówek. Oczywiście już dawno nie była na takiej zabawie, ale pamiętała, jakie były
podekscytowane, ona i inne dziewczyny pracujące w fabryce Graah, kiedy mogły wyrwać się
z domów i pójść na sobotnią potańcówkę. Nie pozwolono im na to, dopóki nie poszły do
konfirmacji. Nieczęsto zdarzało się, by mogła pójść, ale te nieliczne tańce, na których była,
zapamiętała jako coś najwspanialszego w życiu. Podczas jednej z zabaw spotkała Loranca.
Dziewczyny zebrały się w domu siostry jednej z nich, Valborg. Kupiły wtedy swoje pierwsze
w życiu gorsety po półtora korony sztuka. Elise była zła, że Hilda wydała pieniądze na
gorset, zamiast na czynsz i jedzenie. Ona i koleżanki pomogły sobie wzajemnie zasznurować
ciasno gorsety, aż czuły, że zaraz popękają im żebra. Potem założyły swoje najlepsze
sukienki i uczesały jedna drugą po dorosłemu, upinając włosy do góry i kręcąc grzywki
lokówką. Kiedy zbliżały się do sali, gdzie odbywały się tańce, Hilda czuła łaskotanie w
brzuchu. Pamiętała, że z radości zrobiło jej się ciepło.
A teraz cieśla Kråkestien zagra dla niej na gitarze. Może nawet zna jakieś stare melodie!
Zaczęła pospiesznie sprzątać ze stołu, poprawiła poduszki na sofie i zapaliła świecę. Miło
było mieć gości.
Za chwilę wrócił, miał czerwone policzki i był podekscytowany niczym młody chłopak.
- Na pewno lubi pani dźwięk gitary? Nie powiedziała pani tak tylko dlatego, żeby być
miłą?
Rozśmiała się.
- Żeby pan tylko wiedział, jak bardzo lubię słuchać gry na gitarze! Przypominają mi się
wtedy piosenki, które śpiewała mi mama, i sobotnie potańcówki.
- Chodziła pani na potańcówki w soboty? Ile lat temu?
- Niedługo po mojej konfirmacji. Teraz mam dwadzieścia sześć lat.
- Bywała tam pani też później?
- Nie, nie mogłam, bo mama zachorowała.
Tylko tego brakowało, by się dowiedział, że dała się wtedy skusić podarkom od majstra i
w końcu wylądowała w jego łóżku.
- Szkoda. Gdyby pani chodziła tam nadal, może byśmy się spotkali.
Zauważyła, że jego sposób mówienia trochę się zmienił. Widocznie faktycznie umiał się
przestawić, jeśli chciał. No, prawie.
- Często tam pan chodził?
- Niemal co sobotę, dopóki matka nie zaczęła chorować. Potem musiałem siedzieć w
domu i się nią zajmować.
- Zabraniała panu wychodzić?
- Nie musiała, straciłem całą ochotę. Nie byłem w nastroju do zabawy, gdy ona leżała w
łóżku, blada niczym trup. Bałem się, że umrze, a poza nią nie miałem nikogo.
- Niewielu chłopców w tym wieku poświęciłoby się dla matki.
Anders usiadł na sofie i zaczął grać. Hilda natychmiast rozpoznała melodię, to było W
szpitalnej sali, piosenka, którą matka często śpiewała. Przełknęła ślinę i poczuła ściskanie w
gardle, ale nie chciała się rozpłakać, póki on tu był.
Śpiewał głębokim, czystym głosem. Kiedy skończył W szpitalnej sali, zaczął grać Jak
zimny jest północny wiatr, Bądź dzielny jak Daniel, a na koniec Alpejską różę. Hilda niemal
nie wierzyła własnym uszom: że też obcy człowiek przyszedł tu i grał wszystkie matczyne
piosenki, jedną po drugiej. Nie zdołała już dłużej powstrzymać łez i zaczęła pospiesznie
ocierać oczy rękawem.
- Przepraszam, ale minęło tyle czasu, od kiedy ostatnio słyszałam te piosenki, a tak je
lubiłam, będąc dzieckiem.
Anders przestał grać i popatrzył na nią.
- Chyba nie jest ci dobrze, Hildo. Chciałaś księcia i pół królestwa, ale chyba i tak trafiłaś
lepiej niż Kopciuszek.
Hilda zaczęła się śmiać, ale śmiech przeszedł nagle w płacz. Zawstydzona zerwała się z
miejsca i uciekła, łkając do kuchni.
Powoli poszedł tam za nią.
- Nie musisz się mnie wstydzić. Widziałem już płaczące dziewczyny i matki stojące przy
maleńkich grobach na cmentarzu Nordre Gravlund, wpatrujące się w ziemię i rozmyślające
o tych, którzy leżą przykryci kwiatami i świerkowymi gałązkami. Ale sądzę, że jeszcze
straszniejsze jest zostać rozdzielonym ze swoim dzieckiem, jak przydarzyło się tobie.
Hilda wytarła oczy i wydmuchała nos.
- Nie wiem, co się stało, zazwyczaj się tak nie zachowuję.
- Może właśnie dlatego? Próbowałaś być kimś innym, niż jesteś. Już czas, byś na powrót
stała się sobą. Chodź, zagram ci skocznego walczyka, to przestaniesz być taka smutna.
Po tych słowach znów poszedł do pokoju i zaczął grać jedną wesołą melodię po drugiej,
muzykę do tańca, jaką pamiętała z dawnych zabaw, od której nogi aż same rwały się do
tańca.
Nagle usłyszeli głośne walenie do drzwi. Za chwilę otworzyły się na oścież i stanęła w
nich wdowa Jacobsen.
- A co to za brewerie! Nie wiesz, że po godzinie dziesiątej ma być cicho?
W tej samej chwili dostrzegła cieślę Kråkestiena i zmrużyła podejrzliwie oczy.
- Ach tak! Czyżbym wynajęła mieszkanie jakiejś latawicy?
Anders Kråkestien szybko podniósł się z sofy.
- Zaraz to wyjaśnię, pani Jacobsen. Pani Paulsen była taka przygnębiona, że musiałem ją
rozweselić odrobiną muzyki.
Twarz wdowy wygładziła się, kobieta spojrzała współczująco na Hildę.
- Smutno ci z powodu Anny?
Hilda przytaknęła.
- Tak, była z nas wszystkich najlepsza.
Wdowa Jacobsen odwróciła się do nich plecami i ruszyła do drzwi, kręcąc głową i
mamrocząc: - Zawsze powtarzam, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
19
„Kristianiafjord” obrał kurs wzdłuż wybrzeża Ameryki Północnej w nadziei ominięcia
najbardziej niebezpiecznych wód. Jeśli dotrzemy do Cap Sabie w Nowej Szkocji, reszta
podróży powinna pójść już gładko, myślał Kristian. W ostatnim czasie Anglia ustanowiła
potężną blokadę Morza Północnego i chodziły plotki, że Brytyjczycy zmuszali statki do
płynięcia przez Halifax w Nowej Szkocji lub Kirkwall na Orkadach celem kontroli ładunku
i pasażerów, ale nie mogło to przecież dotyczyć statków pasażerskich należących do
Norweskich Linii. Na pokładzie dowiedzieli się, że gazety określiły to mianem napaści, zaś
USA ostro zareagowały zarówno na działania Anglików, jak i Niemców, przypominając im o
nienaruszalnym prawie własności na pokładach neutralnych statków.
Sam Lindvig przysunął się do Kristiana.
- Ale słyszałem, że tak „Kristianiafjord”, jak i „Bergensfjord” często prześlizgują się
przez angielską blokadę - wyszeptał.
Kristian zmusił się do uśmiechu, odmawiając jednocześnie milczącą modlitwę, by nie
musieli płynąć przez Halifax ani Kirkwall. Jeśli zaczną sprawdzać wszystkich pasażerów po
kolei, Eleonore może mieć kłopoty, policja mogła rozesłać za nią telegraficznie list gończy.
Mieli teraz czas, żeby rozważyć wszystkie możliwości. Opiekunka Evelyn mogła im
powiedzieć, że jakiś obcy człowiek przyszedł w odwiedziny, że pani domu zabrała dziecko,
wsiadła do taksówki i pojechała na przystań promową na Manhattanie. Eleonore nie pojawiła
się w biurze męża, zatem na pewno zastanawiali się, czy czasem nie wzięła nóg za pas. Może
przycisnęli sekretarkę, a ta przyznała się, że zadzwoniła do niej, by ją ostrzec.
Jeżeli Eleonore była tak głupia i dała się wciągnąć w jakąś nielegalną aferę, mogła za to
winić jedynie siebie, ale mimo wszystko nie był tak podły, by życzyć jej pojmania. To
zemściłoby się przede wszystkim na małej Evelyn, ale i na nim, ponieważ jej pomagał.
Jak do tej pory podróż przebiegała bez żadnych problemów. Eleonore przebywała
głównie w kajucie wraz z córką, skarżąc się to na chorobę morską, to na jakieś inne
dolegliwości. W niczym nie przypominała tej rozpieszczonej, skwaszonej i humorzastej
dziewczyny, z którą opuścił Norwegię, by udać się do jej rodziców w Spokane. Kristian
zrozumiał, że Eleonore się boi, zarówno odkrycia, kim jest, jak i min, ale ukrywała strach i
demonstrowała odwagę, o jaką nigdy by jej nie podejrzewał. Evelyn była spokojnym
dzieckiem, lecz chciała, by Kristian zabierał ją na pokład. Była ufna i radosna, a Kristian
coraz bardziej się do niej przywiązywał.
W dniu, w którym mieli minąć Halifax, Kristian od samego rana odczuwał niepokój.
Wcale nie był pewien, czy Brytyjczycy pozwalają pasażerskim statkom Norweskich Linii
przepływać obok blokady bez kontroli. Powiedział Evelyn, że dziś musi zostać w kajucie
razem z mamą.
Około południa nad wodą zaczęła gromadzić się mgła. Po kilku godzinach mgła była już
tak gęsta, że syrena statku wyła niemal bez ustanku, a prędkość zmniejszono o połowę.
Później mgła zaczęła się stopniowo przerzedzać, lecz statek nadal utrzymywał wolniejsze
tempo dla bezpieczeństwa.
Kristian stał na pokładzie wraz z Samem Lindvigiem, obaj najbardziej lubili przebywać
na powietrzu. Kristian nie wiedział, czy to czasem nie podświadomy lęk przed jakimś
niespodziewanym wydarzeniem, który każe trzymać mu się na pokładzie, by mógł szybko
opuścić statek. A może po prostu żaden z nich nie czuł się dobrze w eleganckich salach,
wśród bogatych Amerykanów i wyszczekanych Norwegów.
Nagle do ich uszu dobiegł głuchy, trzaskający dźwięk. W tej samej chwili minął ich
biegnący marynarz.
- Zderzyliśmy się z czymś! - krzyknął. Gdy Kristian wyjrzał za poręcz, zobaczył łódź
patrolową, płynącą równolegle do nich. Na pokład wybiegli pasażerowie, by zobaczyć, co się
stało. Musieli poczuć uderzenie mimo przebywania w pomieszczeniach pod pokładem.
Załoga biegała w tę i we w tę, ktoś przygotowywał szalupę ratunkową, podczas gdy oficer
wrzeszczał na kogo popadnie.
Łódź patrolowa była zrobiona z drewna, „Kristianiafjord” oderwał jej całą rufę aż do luku
i zejścia do silnika. Przez luk wyglądała przerażona twarz. Do zniszczonej łodzi z impetem
wlewała się woda, załoga ledwo zdążyła się przenieść na szalupę ratunkową należącą do
„Kristianiafjord”. Wkrótce wciągnięto ich na pokład, a niedługo potem pasażerowie mogli na
własne oczy zobaczyć, jak łódź tonie, pogrążając się w wirze piany i bąbelków powietrza.
Nagle Kristian dostrzegł wystającą z wody głowę oraz rękę machającą gorączkowo, by
przywołać pomoc. Z ruchów postaci od razu wywnioskował, że człowiek ten nie umie
pływać. Myśli pędziły w jego głowie jak szalone: zanim poinformuje o tym załogę
„Kristianiafjord”, zanim przyniosą linę, ten człowiek z pewnością utonie. Kristian zrzucił
kurtkę, wspiął się na poręcz i skoczył do morza.
Było wyżej, niż przypuszczał. Wydawało mu się, że nigdy nie dotknie wody. Usłyszał
krzyk kobiety i wołanie Sama Lindviga
o pomoc, po czym wpadł do morza z pluskiem i zaczął opadać w dół, w dół, zanim w końcu
zdołał się skierować ku górze i wy
płynąć na powierzchnię. Niemal natychmiast dostrzegł tonącego, na szczęście był niedaleko.
Kilka ruchów ramion i Kristian dopłynął do mężczyzny, złapał go w chwili, gdy ten szedł już
na dno, po czym zaczął go z wysiłkiem holować w stronę statku. Z pokładu słyszał wiwaty i
brawa. Wkrótce opuszczono ku nim linę z pętlą na końcu.
Mężczyzna był ciężki. Przez moment Kristian pomyślał panicznie, że nie da rady i obaj
się utopią, ale wtedy poczuł nagle przypływ nowych sił, zupełnie jakby ktoś pomógł mu
przełożyć pętlę liny przez głowę i ramiona mężczyzny tak, by mógł zostać wciągnięty na
pokład. Uratowany był przytomny i pomagał w miarę możliwości, ale jego siły były już na
wyczerpaniu.
Kiedy w końcu wciągnięto na pokład Kristiana, otoczyli go pasażerowie i załoga,
wiwatując na jego cześć, klaszcząc w dłonie
i krzycząc. Tłoczyli się przy nim, pełni podziwu, potem dwóch mężczyzn zrobiło krzesełko z
rąk i nosili go po całym pokładzie, podczas gdy ludzie podążali za nimi, na przemian śmiejąc
się i płacząc. Wydawało się, że ten bohaterski czyn wyzwolił w nich uczucia, które ukrywali,
a których nie chcieli pokazywać na zewnątrz.
Trzej mężczyźni, z którymi Kristian dzielił kajutę, pomogli mu zdjąć przemoczone
ubrania i wytrzeć się do sucha. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak lodowato zimna była
woda. Trząsł się tak, że aż szczękały mu zęby, a palce miał tak sztywne, że niemal nie był w
stanie założyć skarpet.
- Jest pan najodważniejszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem - powiedział jeden
z jego współlokatorów, starszy Norweg mieszkający w Ameryce, który wyemigrował
zaledwie osiem lat temu, lecz tak tęsknił za ojczyzną, że nie był w stanie już dłużej tego
znosić. Kristian nie zawarł z nimi bliższej znajomości, ponieważ większość czasu spędzał z
Samem Lindvigiem.
- Czy zdawał pan sobie sprawę, że z pokładu do powierzchni wody jest tak daleko? -
zapytał drugi z nich, Norweg, który odwiedzał krewnych w Minnesocie.
Kristian pokręcił głową, trzęsąc się z zimna.
- Nie myślałem o tym, po prostu skoczyłem.
- Oto, co nazywam bohaterstwem. Nikt inny na tym statku nie zrobiłby tego, co pan,
jestem tego pewien.
Kristian nie odpowiedział. Słowa towarzyszy powinny mu schlebiać, tymczasem
wszystko wydawało się nierzeczywiste, jakby przydarzyło się komuś innemu.
Kristian wyszedł z kajuty, by pójść do jadalni i coś zjeść, kiedy usłyszał najnowszą
wiadomość: statek otrzymał rozkaz wejścia do portu w Halifaksie.
Odwrócił się i skierował się ku kajucie Eleonore.
Siedziała na koi, były same z Evelyn.
- Słyszałam - powiedziała szybko. - Słyszałam, że uratowałeś tonącego człowieka. Jesteś
bohaterem.
Kristian machnął lekceważąco ręką.
- Rozkazano nam płynąć do Halifaksu.
Eleonore pobladła.
- Czy to znaczy, że sprawdzą wszystkie kajuty i przesłuchają pasażerów?
Kristian kiwnął głową.
- Myślisz, że policja przesłała telegram do kapitana?
- Nie wiem. To nic pewnego, ale istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że dowiedzieli
się o wizycie w twoim domu mężczyzny mówiącego łamaną angielszczyzną. Jeśli sprawdzą,
kim są twoi rodzice, mogli odkryć, że twój ojciec jest Norwegiem.
Przytaknęła.
- Też o tym pomyślałam. Czy możesz zaopiekować się Evelyn, podczas gdy ja spróbuję
się ukryć gdzieś na statku?
Spojrzał na nią przestraszony.
- Jak chcesz to zrobić? Przeszukają tu każdy kąt.
Nie odpowiedziała. Wstała z koi, podeszła spiesznie do drzwi
i wyszła z kajuty.
20
Peder jechał polną ścieżką na rowerze z Sebastianem siedzącym na bagażniku.
- Trzymaj się, teraz będzie wielki garb! - zawołał.
Sebastian roześmiał się na cały głos.
- Nie hamuj! Ale frajda!
O mało co nie zleciał z roweru. Wrzasnął głośno, lecz prawdopodobnie był to w
równym stopniu okrzyk zachwytu, co oznaka obolałego siedzenia.
Zbliżali się do starego, opuszczonego domu Ovego, który dzierżawił do niedawna
kawałek ziemi Ringstad. Ove trafił kilka tygodni temu do domu starców i maleńka chatka
stała teraz pusta.
- Może się zatrzymamy i zajrzymy przez okno? - zawołał Peder.
- Boję się, tam mogą być włóczędzy.
Peder prychnął.
- Phi, nie boję się włóczęgów, wcale nie są niebezpieczni. A poza tym oni nie sypiają w
domach, tylko na dworze.
- Skąd wiesz? Znasz jakichś włóczęgów?
- Nie, po prostu wiem. Włóczędzy sprzedają brzozowe witki, drewniane łyżki i takie tam,
mają wózki zaprzężone w konie. Co w tym dziwnego?
- Powiem o tym mamie. Ona zawsze mówi brzydko o włóczęgach.
- Nie słuchaj jej. Twoja matka opowiada różne dziwne rzeczy.
Sebastian nie odpowiedział, Peder żałował swoich słów. Nie powinien mówić do
Sebastiana źle o Signe, była w końcu jego matką.
Zatrzymał się, pomógł Sebastianowi zsiąść i oparł rower
o drzewo. Następnie rozejrzał się dokładnie dookoła. Do tej pory nie zapomniał, jak chłopaki
ukradły mu rower. Podobno nadal siedzieli w więzieniu w Kristianii, ale nigdy nic nie
wiadomo.
- Biedny stary Ove - powiedział Peder, gdy szli ku opuszczonej chatce. - Dziwnie musi
być wyprowadzić się z własnego domu i wiedzieć, że już nigdy nie będzie się w nim
mieszkać.
- Dlaczego nie mógł mieszkać tu dłużej?
- Był za stary, nie dawał już rady przynosić wody ze studni ani rąbać drewna. Nie da się
mieszkać samemu.
- Mogliśmy mu byli pomóc. Ja mógłbym przynosić wodę, a ty rąbać drewno, prawda,
Pederze?
Peder kiwnął głową, zamyślony.
- Ale wtedy nie mógłbym przez cały dzień pomagać dziadkowi.
- Dziadek ma do pomocy stajennego i Olaug, i służbę, no
i Marte i jej mamę, Andreasa, ciebie i mnie.
Peder znów kiwnął głową i spojrzał na Sebastiana.
- Czy będzie ci się chciało tu przychodzić każdego dnia, choćby padał deszcz, jeśli
powiem mu, że będziemy mu pomagać?
- Tak, tylko że na jesieni zacznę pewnie chodzić do szkoły Ale mogę tu przychodzić po
lekcjach, szkoła nie trwa przecież cały dzień.
Peder uśmiechnął się.
- Nie rozumiem, jak Signe może być twoją matką.
- Co masz na myśli?
- Nic takiego.
Podchodzili ostrożnie do chatki, Peder czuł, że jego serce zaczęło bić szybciej. Tak
naprawdę bał się włóczęgów, ale nie mógł się do tego przyznać przed Sebastianem. Nie
wtedy, kiedy jego rodzony dziadek był włóczęgą. Kiedy był mały, Elise zabroniła mu o tym
komukolwiek wspominać. Włóczęgostwo było zabronione.
Nagle stanął. W nocy padał deszcz i na zabłoconej ścieżce widać było wyraźne ślady
butów.
- Ciekawe, kto tu był - mruknął.
Twarz Sebastiana rozjaśniła się.
- Może jeszcze ktoś oprócz nas chciałby pomóc staremu Ove?
- Może - Peder nie powiedział nic więcej. Nie chciał straszyć Sebastiana. Gdyby ktoś
chciał pomóc Ove, nie przychodziłby tu kilka tygodni po tym, jak starego wywieziono do
domu starców.
Poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Czyżby wypuszczono chłopaków z więzienia?
Nie zabili go, tylko zbili tak mocno, że aż stracił przytomność. Może kara za pobicie nie była
bardzo surowa?
Powoli ruszył dalej.
- Dlaczego idziesz tak wolno? - zniecierpliwił się Sebastian.
- Jeśli ktoś tam jest, nie chcę go przestraszyć.
- Gdyby ktoś przyszedł pomóc staremu Ove, to stałby przed drewutnią i rąbał drzewo
albo wyciągał wodę ze studni. A ponadto drzwi są zamknięte.
Peder kiwnął głową. Sebastian nie był głupi. I mówił jak dorosły. Ponadto, powiedział.
Dzieci nie używały takich słów.
Przystanął i odwrócił głowę.
- A może wspiąłbyś się na ten stołek pod oknem i zajrzał do środka?
Sebastian pokiwał głową i podszedł szybko do rozklekotanego stołka. Trawa i pokrzywy
urosły, widać, że dawno nikt ich nie ścinał. To pewnie zrobiliby najpierw, gdyby mieli
pomóc staremu Ove wrócić z powrotem do domu.
Peder czuł się jak tchórz, który wysłał Sebastiana, zamiast samemu tam pójść. On nie
musiałby wspinać się na stołek, dosięgnąłby okna bez problemu. Ale chłopaki nic by
Sebastianowi nie zrobili, chcieli dopaść Pedera. Obejrzał się za siebie, by zobaczyć, czy
rower wciąż stoi tam, gdzie go zostawił.
W szybach odbijało się słońce, Sebastian musiał przysłonić oczy obiema rękami, by móc
zajrzeć do środka.
- Nikogo nie widzę! - krzyknął. - Chociaż teraz widzę, jak coś się rusza! - zeskoczył
szybko ze stołka. - Może im się nie podoba, że ich szpieguję - wyszeptał. - Możemy zapukać
i powiedzieć, że przyszliśmy pomóc staremu Ove. - Nagle twarz mu się rozpromieniła. - A
może to Ove! Może uciekł z domu starców, bo tęsknił za domem? Wtedy moglibyśmy zacząć
mu pomagać od razu! - zawołał, pełen entuzjazmu.
Peder nie odpowiedział. Ove nigdy nie zdołałby wymknąć się z domu starców. Niemal
nie mógł już chodzić, a nikt nie byłby na tyle głupi, żeby go tu przywieźć, a potem zostawić
samego.
Ci w środku musieli ich słyszeć już od dawna, Sebastian krzyczał naprawdę głośno.
Dziwne, że nie wyszli, by z nimi porozmawiać.
To chyba nie mogli być włóczędzy? Peder poczuł, jak robi mu się zimno i gorąco
jednocześnie. Dlaczego był tak głupi i tu przyjechał? Jeśli włóczędzy przestraszą się, że on i
Sebastian wygadają się lensmanowi, będą próbowali ich zatrzymać. Może nawet zamkną ich
w drewutni. Jeśli nikt ich nie znajdzie i nie wypuści,
i jeśli nie zdołają wyłamać drzwi, mogą tu umrzeć z głodu.
- Chodź, Sebastianie, musimy już jechać. To nie Ove. On nie może już chodzić, a
przecież nikt by go tu nie przywiózł. Ktoś na pewno kupił jego chatkę - Peder odwrócił się i
zaczął iść w stronę roweru.
Wtedy usłyszał zgrzyt zawiasów. Kiedy odwrócił głowę, zobaczył ku swemu przerażeniu,
że drzwi wolno się otwierają.
21
Za chwilę strach przeszedł w zdumienie. W drzwiach stała Signe!
- Sebastian? - w jej głosie brzmiała radość. - Że też przyszedłeś tu, by mnie odwiedzić! -
wyciągnęła ku niemu ręce i Peder ku swemu zdziwieniu ujrzał, jak chłopiec biegnie do niej i
rzuca się w jej ramiona. Potem zwróciła się do niego.
- Miło cię widzieć, Pederze, wiele czasu minęło od ostatniego naszego spotkania.
Wejdźcie do środka, dostaniecie coś dobrego - dodała.
Zupełnie skołowany, ruszył za nią. Przez te wszystkie lata dowiedział się co nieco o
Signe: trochę od Olaug, a trochę przypadkiem, w słowach, które nie były przewidziane dla
jego uszu. Raz słyszał, jak pan Ringstad mówi, że Signe jest na wskroś zła. Kiedy pani
Ringstad leżała na łożu śmierci, Signe klęła i brzydko się do niej odzywała. Do tego
sprzedała meble pana Ringstada bez jego wiedzy. Peder pamiętał też, że Signe zachowywała
się podle wobec Elise. To dlatego powiedział do Sebastiana, że nie rozumie, jak Signe może
być jego matką. Sebastian był zawsze miły i dobry.
Powiedziała, że dostaną coś dobrego. Czyżby miała cukierki, teraz, kiedy w Europie
trwała wojna i trudno było o cukier? I dlaczego była tutaj, w chatce starego Ovego? Minęło
już sporo czasu, od kiedy przyjechała do Ringstad, chcąc zabrać Sebastiana. Pan Ringstad
wpadł wtedy w okropną złość - Peder nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie - i
wygonił ją z dworu. Na szczęście Sebastian tego nie widział, był wtedy z Olaug na targu.
Dlaczego Signe wróciła do wioski? Czyżby myślała, że panu Ringstadowi minęła już
złość i pozwoli jej jednak zabrać Sebastiana?
Poczuł, że ta myśl sprawia mu ból. Bardzo lubił Sebastiana, zawsze tak było. Będzie za
nim tęsknił. A jeśli Signe naprawdę była niedobra, to nie można jej pozwolić go zabrać,
mimo że jest jego matką.
Sebastian wyglądał na szczęśliwego, być może nie podzielał zdania Olaug, Elise i pana
Ringstada? Może nie uważał swojej matki za złą?
Weszli do starego, ciemnego pokoju. Peder był tu wcześniej wielokrotnie, kiedy jeszcze
mieszkał tu Ove. Czasem przyjeżdżał tu na rowerze z jedzeniem dla niego, a kiedyś
przywiózł na bagażniku cały worek dobrych rzeczy. Ove tak się ucieszył, że w jego oczach
pojawiły się łzy. Potem usiedli przy małym stoliku koło okna i rozmawiali. Ove opowiadał
mu o dawnych czasach, kiedy był mały i tułał się od dworu do dworu. Nie znał swojego ojca,
a jego matka umarła, gdy miał trzy lata. Nigdy się nie ożenił, bo jak mówił, szkoda mu było
wszystkich dzieci, które nie mają ojca, a przecież nie mógł być pewien, że dziewczyna, którą
wybierze, zostanie u niego na zawsze.
Peder uważał, że to dziwny pogląd. Johan nigdy nie opuściłby Elise, tego był pewien. Ani
Torkild Anny. Nawet pan Ringstad nie zostawił swojej żony, choć wcale nie była miła ani dla
niego, ani dla Emanuela.
Marte też by od niego nie odeszła, zapewniała go o tym wiele razy. Kiedy Peder uzbiera
dość pieniędzy na pierścionek, zaręczą się. Być może potrwa to dużo czasu, ale na pewno tak
się stanie.
Jego oczy wkrótce przyzwyczaiły się do panującego w środku półmroku. Signe otworzyła
starą narożną szafkę z wypaczonymi drzwiczkami i wyjęła stamtąd papierowy rożek.
Wysypała jego zawartość do miseczki. Peder zauważył, że była to ta sama miska, do której
Ove wlewał kawę, którą następnie siorbał. Zastanawiał się, czy Signe ją wcześniej umyła,
czy też nadal czuć było z niej kawę.
I on, i Sebastian zrobili wielkie oczy, gdy zobaczyli zawartość rożka. Były tam cukrzone
owoce, cukierki i karmelki.
- Siadajcie i częstujcie się. Domyślałam się, że wkrótce mnie odwiedzicie, bo dzwoniłam
do dziadka i prosiłam go, żeby przekazał wam wiadomość.
Peder spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Nic nam o tym nie mówił!
Signe roześmiała się.
- Nie? A jednak tu przyszliście? W takim razie chyba sam Bóg skierował tutaj wasze
nogi.
- Nie przyszliśmy na nogach - zaprotestował Sebastian.
- Przyjechaliśmy na rowerze.
- A więc skierował tu wasz rower. Dziadek mówił, że możesz wrócić ze mną do domu,
Sebastianie. Tata kupił ci coś wspaniałego. To prezent, ale obiecałam, że nie powiem ci, co to
jest.
Sebastian popatrzył na Pedera.
- Ale wtedy będę musiał opuścić Pedera - w głosie słychać było żal. Potem znów spojrzał
na Signe. - Czy Sjur już się na mnie nie gniewa?
- Nie mów na niego Sjur, tylko tata. Nie, nie gniewa się na ciebie. Płakał, gdy się
dowiedział, że tu dotarłeś.
Sebastian wpatrywał się w nią dużymi, przestraszonymi oczami.
- Płakał?
- Tak. Biedak czuł się fatalnie, od kiedy wyjechałeś. Wcale nie chciał się na ciebie tak
bardzo rozzłościć, zresztą ja też tego nie chciałam, ale przytrafiło się nam coś złego, a wtedy
człowiek nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, co robi.
- Ktoś był dla ciebie niedobry?
- Tak. Pewna kobieta w mieście oskarżyła mnie, że ukradłam mięso w sklepie. Wiesz
chyba, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła.
Sebastian kiwnął głową.
- Dlaczego to zrobiła?
-
Z zazdrości o to, że mieszkamy w pięknym domu we Frogner, gdy tymczasem ona
mieszka w nędznej chacie, takiej jak ta.
Sebastian rozejrzał się dookoła. W pokoju unosił się nieprzyjemny, stęchły odór, jedno z
okien było pęknięte, a kąty zasnute były pajęczynami.
Peder poczuł złość w związku z tym, co spotkało Signe. Choć pan Ringstad i Elise
gniewali się na nią, to oskarżenie kogoś
o kradzież było podłe!
- Czemu nie protestowałaś?
Signe spojrzała na niego z łzami w oczach.
- Ależ protestowałam, ale ona poszła na policję, a oni grozili, że wsadzą mnie do
więzienia! Tak się przestraszyłam, że wyjechałam z miasta. Na szczęście wyjaśniono już tę
sprawę, a ja mogę spokojnie wrócić do domu.
- Co za bzdury! To ją powinni byli wsadzić do więzienia!
Signe przytaknęła.
- Tak, Sjur też tak uważa - zwróciła się do Sebastiana. - Na szczęście nasze kłopoty się
już skończyły i możemy wrócić do domu. Twój braciszek tak się ucieszy, gdy cię zobaczy -
spojrzała na swój złoty zegarek, wiszący na łańcuszku. - Pociąg odchodzi za trzy kwadranse,
jeśli się pospieszymy, zdążymy.
Odwróciła się do Pedera.
- Czy możesz wziąć moją walizkę na bagażnik? Sebastian
i ja pójdziemy obok tak szybko, jak się da.
- Ale Sebastian nie ma tu swoich ubrań, szczoteczki do zębów ani piżamy, które kupił mu
pan Ringstad!
- Dziadek przywiezie mu je, gdy będzie w Kristianii. Czy mam pozdrowić od ciebie
Elise? Myślałam, żeby się do nich dzisiaj wybrać.
Peder miał zamęt w głowie. Czyżby pan Ringstad naprawdę zgodził się na to, żeby
Sebastian wyjechał do Kristianii bez pożegnania?
Signe zaśmiała się i poklepała go po policzku. Nie spodobało mu się to, nie był już
dzieckiem!
- Wyglądasz na zdziwionego, Pederze. Przecież nic w tym dziwnego, że Sebastian
pojedzie ze mną, jestem w końcu jego matką. Być może słyszałeś, że dziadek i ja
pokłóciliśmy się troszeczkę jakiś czas temu, ale teraz znowu jesteśmy przyjaciółmi. Prosił
mnie przez telefon o wybaczenie i powiedział, że źle postąpił, przetrzymując Sebastiana u
siebie tak długo bez zgody jego rodziców.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego jesteś tutaj, w chacie Ovego.
Znów się zaśmiała.
- Nie wiedziałeś, że Ove to mój krewny? Powiedział, że mogę korzystać z jego chaty,
kiedy tylko zechcę. Rodzice Sjura to nieprzyjemni ludzie, zabronili mi mieszkać u siebie, bo
mam pozamałżeńskie dziecko. Bękarta, jak go nazywają. Mówią, że mogę do nich
przyjeżdżać jedynie wtedy, gdy przywożę ze sobą ich dziedzica. Młodszego brata Sebastiana.
Peder poczuł, jak robi mu się gorąco ze złości. Jak można nazwać Sebastiana bękartem!
Nie chciał mieć nic do czynienia z takimi ludźmi.
Sebastian niemal nigdy nie mówił o swoim bracie. Zarówno Peder, jak i pan Ringstad
dziwili się temu, ale zdecydowali, że nie będą o nim wspominać, by nie wywołać tęsknoty
Sebastiana. Peder myślał, że być może Sebastiana nie obchodził jego młodszy braciszek.
Wielu chłopaków w jego klasie było wściekłych, kiedy dowiadywali się, że będą mieć
jeszcze jednego brata lub siostrę. Sebastian nie miał co prawda więcej rodzeństwa, ale może
czuł podobnie.
Sebastian patrzył to na niego, to na Signe. Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy Peder
zauważył go idącego od strony stacji kolejowej, kiedy wyjechał bez pozwolenia z domu:
duże, poważne oczy i twarz niczym u staruszka.
Peder czuł, że musi do niego zagadać: - Nie chcesz jechać, Sebastianie?
Chłopiec rzucił Signe szybkie spojrzenie, zanim odpowiedział.
- Ależ chcę.
Jego głos nie był ani trochę tak radosny, jak wtedy, gdy przyjechali tu rowerem, ale z
pewnością rozchmurzy się, kiedy znajdzie się w pociągu.
- Musimy się pospieszyć - powiedziała Signe, wkładając coś do swojej dużej torby
podróżnej.
- Weź to, Pederze, a ja i Sebastian pójdziemy przodem - podała mu torbę, wzięła
Sebastiana za rękę i wyszła pospiesznie na zewnątrz.
Peder czuł, jak dusi go w gardle, gdy przymocowywał torbę do bagażnika. Tak się cieszył
na wszystko, co będą robić wspólnie: on, Marte i Sebastian, kiedy będzie przyjeżdżać na
przepustki! Mieli się kąpać w rzece i chciał nauczyć Sebastiana łowić ryby. Marte też będzie
tęsknić za Sebastianem, tak samo pan Ringstad. Na pewno się nie ucieszył, kiedy Signe do
niego zadzwoniła, ale zapewne myślał, że nie może jej tego zabronić. W końcu była matką
Sebastiana.
- Jezu Chryste! - wybuchnął Peder; wskoczył na rower i ruszył najszybciej jak umiał.
Dopiero gdy ujechał już spory kawałek drogi, zorientował się, że nie pożegnał się porządnie z
Sebastianem. No cóż, trudno. Musi jechać, by trzymać drabinę, w przeciwnym wypadku pan
Ringstad może spaść i złamać nogę.
Kiedy dotarli na stację, do przyjazdu pociągu pozostało jeszcze sporo czasu. Signe wzięła
swoją torbę i podała mu rękę.
- Dziękuję za pomoc, Pederze. Nie musisz czekać, aż przyjedzie pociąg. Zapomniałam ci
powiedzieć, że dziadek prosił, byś szybko wracał do domu. Potrzebuje twojej pomocy,
chciał, żebyś przytrzymał mu drabinę.
Peder spojrzał na nią przerażony.
- Chyba nie zamierza sam czyścić rynny?
- Obawiam się, że taki ma plan.
22
Gdy tylko skręcił w alejkę prowadzącą do domu, zobaczył pana Ringstada stojącego na
progu i czekającego na niego. Całe szczęście, że nie zaczął się wspinać na drabinę przed jego
powrotem!
Spocony, zdyszany, pospieszył przez podwórze i stanął przed panem Ringstadem.
- Przepraszam, że tak długo mnie nie było, mam nadzieję, że nie czekałeś. Czy mogę
najpierw odstawić rower, czy też od razu mam trzymać drabinę?
Pan Ringstad spojrzał na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- O czym ty mówisz? Jaką drabinę?
- Mówiłeś, że zamierzasz przeczyścić rynnę, a ja mam przytrzymywać drabinę, żebyś nie
spadł.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Któregoś dnia, owszem, ale nie zamierzam robić tego dzisiaj. Gdzie Sebastian? Wolał
biec, niż siedzieć na bagażniku?
Peder spojrzał na niego.
- Czemu pytasz, przecież pozwoliłeś mu wrócić z Signe do miasta.
Ku swojemu zdumieniu zobaczył, że pan Ringstad poczerwieniał.
-
O czym ty mówisz, Pederze? Czy Signe tu była? I nic mi
o tym nie powiedziałeś?
- Nie, była w chatce Ovego, mówiła, że to jej krewny.
- W chatce Ovego? Ovego z domu starców?
- Tak. Pojechaliśmy tam z Sebastianem dla zabawy i zauważyliśmy, że ktoś jest w
środku. Sebastian się wystraszył, myślał, że to włóczędzy, ale to była jego matka.
Pan Ringstad wyglądał, jakby nic nie rozumiał.
- Powiedziała, że rozmawiała z tobą przez telefon i pozwoliłeś jej zabrać Sebastiana.
- To po prostu straszne! - Twarz pana Ringstada nie była już czerwona, teraz przybrała
barwę szarości.
Peder zaczynał powoli rozumieć, że coś jest nie tak, ale nie chciał w to wierzyć.
- To nieprawda? Okłamała mnie?
Pan Ringstad nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie
i wbiegł do domu. Peder słyszał, jak trzaska drzwiami.
W tym momencie z obory wyszła Marte. Zobaczyła Pedera
i podbiegła do niego.
- Co się stało? Czemu jesteś taki wystraszony?
Peder opuścił wzrok, nie odpowiadając.
- Powiedz mi, Pederze! To przecież ja!
- Jestem idiotą. Najgłupszym kretynem, jaki kiedykolwiek chodził po świecie!
- Wcale nie, nie wolno ci tak mówić.
- Uwierzyłem w każde jej słowo! Przeklęta baba! - Kopnął nogą w schody, aż poczuł ból
w palcach.
- Kto? O kim ty mówisz? Jaka baba? Znam ją?
Spojrzał na nią. Był tak zrozpaczony, że chciało mu się płakać.
- Signe, matka Sebastiana - po czym, nim zdołał się powstrzymać, zaczął wylewać z
siebie całą historię.
Marte milczała, słuchając, dopóki nie skończył. Spojrzała na niego w ten
charakterystyczny, ciepły sposób. Też wyglądała, jakby chciało jej się płakać.
- To nie twoja wina. Skąd miałeś wiedzieć, że kłamie? Porządni ludzie nie kłamią. Ona
musi być jakimś odmieńcem, co to o nich piszą w baśniach. Pan Ringstad na pewno
zadzwonił już do lensmana, zatrzymają ich na następnej stacji.
Peder poczuł, że jest jeszcze jakaś nadzieja.
- Nie martw się już, Pederze. Ona jest w końcu jego matką, ma chyba prawo zabrać go
do domu.
- Ona nie jest dobra. Słyszałem to od Olaug, Elise i pana Ringstada. Bardzo możliwe, że
Sebastian dostanie lanie, gdy przyjadą do domu, od niej albo od Sjura. Signe powiedziała, że
Sjur płakał, bo Sebastian uciekł z domu, ale teraz myślę, że to też było kłamstwo.
Peder podniósł rower i zaczął go prowadzić do szopy, by zamknąć go na noc.
Marte poszła za nim.
- Kocham cię, Pederze, i nawet cieszę się, że jej uwierzyłeś. To znaczy, że myślisz
dobrze o wszystkich i sam jesteś dobrym człowiekiem.
Usłyszeli kroki w sieni. Odwrócili się jednocześnie. Na schodach pojawił się pan
Ringstad.
- Pederze, pozwól tu, proszę.
Marte wzięła od niego kierownicę roweru.
- Odprowadzę go, a ty biegnij.
Peder zrobił, jak mówiła.
Pan Ringstad wpatrywał się w niego z głęboką zmarszczką na czole.
- Powiedziałeś, że odjechali pociągiem?
- Nie. Signe powiedziała, że nie muszę czekać z nimi, aż pociąg przyjedzie. Mówiła, że
czekasz na mnie, żebym przytrzymał ci drabinę. Wystraszyłem się, że spadniesz, więc
wskoczyłem na rower i przyjechałem tu najszybciej jak umiałem.
Pan Ringstad zacisnął pięści.
- Diabelska kobieta!
Peder spojrzał na niego wystraszony. Po raz pierwszy słyszał go przeklinającego.
- Czy lensman ją złapał? Dopadł ją na następnej stacji?
Pan Ringstad odwrócił się, by wejść do środka.
- Nawet nie wiemy, czy pojechała tym pociągiem - odparł pełen złości.
Następnego dnia pan Ringstad wszedł do kuchni, gdzie Peder właśnie jadł śniadanie.
Marte i reszta już skończyli i wyszli do swoich zajęć.
- Pederze, rozmawiałem przed chwilą z panem WangOlafsenem, który dowiedział się
tego od Johana. Miał smutne wieści: Anna Abrahamsen nie żyje.
Peder przestał jeść, gapiąc się na niego z otwartymi ustami.
- Anna?
Pan Ringstad skinął głową.
- Niestety. Elise napisała do ciebie list, ale jeszcze nie doszedł.
Peder odłożył kromkę chleba z powrotem na talerz. Ledwie zdołał przełknąć to, co miał
w ustach.
Czuł taki ból, że najchętniej położyłby się na ławie i zaczął płakać, ale duzi chłopcy nie
płaczą. A już zwłaszcza wtedy, gdy mają dziewiętnaście lat i dostali powołanie do wojska.
Pan Ringstad usiadł na krześle i ciężko westchnął.
- Za dużo zmartwień jednocześnie, Pederze. Najpierw Sebastian, a teraz to. Wiem, że
wszyscy bardzo kochaliście Annę. Gdybym dowiedział się wcześniej, pojechałbym na
pogrzeb, ale list Elise idzie wolniej niż zwykle. Pewnie miała tyle na głowie, że zapomniała o
istnieniu czegoś takiego jak telegram.
Peder nie odpowiedział. Nie mógł mówić, wtedy na pewno nie zdołałby powstrzymać łez.
- Co do Signe - ciągnął pan Ringstad - to pan Wang-Olafsen zaraz do niej zadzwonił.
Dowiedział się, że wróciła do domu, ale pokojówka mówiła, że przebywa teraz u swoich ro-
dziców w Kongsvinger i przez jakiś czas jej nie będzie. Sjura też nie było w domu,
pokojówka powiedziała, że wpadł tylko przelotnie i zabrał ze sobą najmłodsze dziecko.
Myślała, że pojechali do Signe, do Kongsvinger. Zadzwoniłem do pana Stangeruda, choć z
góry wiedziałem, że to nic nie da. Ani Signe, ani Sjura już dawno u nich nie było i jej ojciec
wcale nie ma ochoty na ich odwiedziny.
Peder słuchał jednym uchem. Akurat teraz nie miał siły, by myśleć o Sebastianie.
- Dzwonił do mnie lensman - mówił dalej pan Ringstad.
- Żaden z konduktorów nie zauważył kobiety z dziewięcioletnim synem. Zacząłem wątpić,
czy rzeczywiście miała zamiar pojechać pociągiem do Kristianii, czy też powiedziała to
jedynie po to, by nas zmylić. Lensman i jego ludzie szukali jej przez cały wczorajszy dzień,
ale bez skutku. Ktoś mógł jej pomagać, mogli nawet mieć samochód i odjechać, ale Signe nie
wiedziała przecież, że ty i Sebastian przyjdziecie do chatki Ove, więc to nie jest bardzo
prawdopodobne. Domyślam się, że planowała dorwać Sebastiana, kiedy wyjdzie się pobawić
poza podwórze, a tymczasem sam wpadł w jej szpony.
Peder nie odpowiedział, myślał o Annie. Myślał też o wodospadzie i moście Beierbrua, o
przytulnej kuchni w domu majstra, z dużym paleniskiem i stromymi schodami prowadzącymi
na poddasze. Widział Annę na wózku, Annę z kulami i Annę, która nagle mogła
samodzielnie chodzić. Najwyraźniej widział jej twarz, promieniejącą tak jak twarz Jezusa na
obrazku u pani Jonsen, z aureolą wokół głowy. Otarł oczy dłonią, po czym zerwał się z
krzesła i wybiegł z kuchni.
23
Kristian stał na pokładzie, trzymając Evelyn na rękach. Patrzył na to, co się działo wokół
niego, próbując jednocześnie odpędzić myśli o tym, co stanie się z Eleonore. No i z nim, jeśli
już o tym mowa. Powtarzanie sobie, że jest niewinny, nie na wiele się zdawało. Od chwili,
gdy się z nią spotkał i razem weszli na pokład statku, był zamieszany w całą tę historię, czy
mu się to podobało, czy też nie. Uznają go współwinnym, bo pomagał jej w ucieczce. Nikt
nie uwierzy, że nie wiedział, dlaczego Eleonore tak nagle zapragnęła wyjechać do Norwegii.
Zarzucono kotwice i przygotowano trap, po którym za chwilę weszło kilku
umundurowanych typów, ogłaszając, że statek został aresztowany. Na maszcie powieszono
plakat z dużym napisem Arrested. Choć to łódź patrolowa przecięła kurs „Kristianiafjord”
statek pasażerski został zatrzymany wraz z całym ładunkiem, wszystkimi pasażerami i
załogą.
Na pokład weszło jeszcze więcej umundurowanych mężczyzn, rozproszyli się po całym
statku i rozpoczęli systematyczną inspekcję. To niemożliwe, by Eleonore zdołała się
wymknąć, pomyślał i poczuł, jak oblewa go zimny pot. Wkrótce każą im wsiąść na pokład
łodzi patrolowej i przewiozą ich na ląd, gdzie zostaną przesłuchani przez policję. Być może
odeślą ich do Nowego Jorku, gdzie zostaną wtrąceni do więzienia. O tym, co się stanie z
małą Evelyn, Kristian nie ośmielał się myśleć. W przeciągu tych kilku dni zdążył się do niej
bardzo przywiązać. Była miła, grzeczna i miała cudowny uśmiech, którym potrafiła zjednać
sobie każdego. Wielu pasażerów uległo jej czarowi: uśmiechali się do niej i zagadywali,
kiedy przychodziła do jadalni.
Kristian powtarzał sobie, że zatrzymanie nie będzie dla niego żadną katastrofą. Kiedy
policja stwierdzi, że Kristian nie ma pojęcia, co zrobił mąż Eleonore i w czym ona sama brała
udział, będą zmuszeni prędzej czy później go wypuścić. Nikt na niego nie czekał. Gdyby nie
ta cała historia, z pewnością dalej mieszkałby w Nowym Jorku. Kończyły mu się pieniądze,
które dostał w Bordeaux,
i wkrótce byłby zmuszony zamustrować się na jakikolwiek statek, choćby i na taki, który
zmierza prosto na pole minowe w kanale La Manche. W przeciwnym razie czekałaby go
nędza.
A jednak Kristian odczuwał niepokój. A jeśli policja odrzuci jego wyjaśnienia i skaże go
na taką samą karę, jak Eleonore i jej męża? Słyszał co nieco o amerykańskich więzieniach i
obraz, jaki wyłaniał się z tych opowieści, był mało zachęcający.
Nagle stanęła mu przed oczami twarz Halfdana w dniu, w którym widział go po raz
ostatni przed odjazdem. Powiedział, że nie będzie go tylko przez kró tki czas, lecz oczy
Halfdana zdradzały, że chłopczyk się boi. Choć był taki mały, tylko trochę starszy niż Evelyn
teraz, wydawało się, że rozumie znacznie więcej niż Kristian chciał.
Jak to się stało, że porzucił własne dziecko i zdecydował na stałe osiedlić się w Ameryce?
Próbował przekonać siebie samego
i innych, że zabierze Halfdana do siebie, kiedy przekona do tego pomysłu Eleonore, ale w
głębi duszy wiedział, że to się nigdy nie zdarzy. Jasno mu o tym powiedziała.
Jakim właściwie był człowiekiem? Kiedy myślał o tym teraz, wydawał się sobie nieczuły
i bez serca. Choć Elise i Johan byli dla dziecka bardzo dobrzy, Halfdan miał przecież ojca. Po
śmierci Svanhild zostali tylko we dwóch. Gdyby ktoś powiedział mu wtedy, co zrobi potem,
nigdy by w to nie uwierzył.
Eleonore zaślepiła go i wciągnęła w coś, czego nigdy nie chciał. Teraz zrobiła to znowu.
Czyżby naprawdę był taki słaby? Dlaczego tak łatwo dał się przekonać? Nie kochał jej już,
ani trochę, a jednak zdołała go omotać.
Być może policja wcale nie rozesłała za nią listów gończych do Halifaksu, ale nie można
było tego wykluczyć. Eleonore mówiła mu, że jej małżeństwo jest nieudane i że już od
dawna planowała opuścić męża i wrócić do rodziców, ale bała się, że zareagują złością. Jeśli
jej mąż był z niej równie niezadowolony, co ona z niego, mógł powiedzieć policji, że nie jest
ojcem jej dziecka, że Eleonore była kiedyś zaręczona z Norwegiem. Jeśli niańka zezna, że
odwiedził ich nieznajomy, który następnie odjechał wraz z Eleonore
i Evelyn taksówką, zapewne policja domyśli się, że Eleonore próbuje uciec z kraju do
Norwegii. „Kristianiafjord” były jedynym statkiem w porcie, który zmierzał w tym kierunku.
Co zrobi Eleonore, jeżeli policja portowa ją znajdzie i zorientuje się, że to ona jest
poszukiwaną kobietą z Brooklynu? Czy będą próbowali pojmać i jego?
Najprawdopodobniej. Eleonore pewnie śmiertelnie się wystraszy, zacznie płakać i błagać,
by pozwolono jej z nim porozmawiać. I wtedy przyjdzie kolej na niego.
Podszedł do niego Sam Lindvig; wyglądał na zmartwionego.
- Wie o tym? - szepnął.
Kristian kiwnął głową.
- Próbowała się gdzieś schować, nie wiem gdzie.
- Policja z Halifaksu nie musi wiedzieć, że jest poszukiwana.
Kristian nie odpowiedział. Sam Lindvig wiedział równie dobrze
jak on sam, że policja mogła otrzymać telegram z Nowego Jorku.
- Gdyby coś podejrzewali, wysłaliby telegram do kapitana statku.
- Niekoniecznie. Być może wiedzieli, że musimy płynąć przez Halifax. Łatwiej
aresztować ją tutaj i przewieźć do miasta, niż próbować tego na otwartym morzu.
Sam Lindvig pokiwał głową w zamyśleniu.
- A więc miejmy nadzieję, że znalazła jakąś dobrą kryjówkę.
- Wszystko zależy od tego, czego szukają. To nie musi mieć związku z nami. Jeśli
szukają jakiegoś człowieka, zapewne poprosiliby o wszystkie paszporty.
- Miejmy nadzieję, że szukają niemieckich szpiegów, a nie młodej matki ze Spokane.
Czas wlókł się niemiłosiernie, pasażerowie byli zniecierpliwieni i skarżyli się załodze.
Nie pozwolono im też zejść na ląd, choć kusiło ich miasto ze swoimi zielonymi pagórkami i
przepiękną scenerią.
Nagle Kristian poczuł, jak Sam Lindvig łapie go mocno za ramię.
- Nie odwracaj się! - usłyszał jego gwałtowny głos. - Nie pozwól, by mała popatrzyła w
tamtą stronę!
- Znaleźli ją?
- Tak, prowadzi ją dwóch mundurowych. Jest blada, ale nie stawia oporu.
- Powinienem coś zrobić?
- Nie, na litość boską, stój tu, gdzie stoisz, i pod żadnym pozorem nie pozwól, by mała
zobaczyła matkę!
- Ale...
Sam Lindvig przerwał mu, zanim zdołał powiedzieć coś więcej.
- Nie bądź głupi. Ona chciała ocalić swoje dziecko, chciała, żebyś zabrał córkę do
Norwegii. Jej życzenie się spełni, jeśli zachowasz spokój i nie piśniesz ani słowa.
Kristian wiedział, że Sam Lindvig ma rację. Eleonore na pewno nie przyznała się, że
płyną razem i że jej córka także znajduje się na pokładzie. Gdyby było inaczej, nie szłaby
dobrowolnie z policjantami, lecz rozglądała się dookoła, mając nadzieję go zobaczyć.
Nie miał odwagi odwrócić głowy, próbował zająć Evelyn, pokazując jej mewy krążące
wokół statku. Jednocześnie przeżywał katusze. Coś w nim nakazywało mu się odwrócić,
pobiec za Eleonore i pozwolić jej zabrać ze sobą Evelyn, jednak zdołał się jakoś
powstrzymać.
- Pomogli jej zejść do łodzi patrolowej - powiedział cicho Sam Lindvig. - Zachowaj
spokój jeszcze przez chwilę, nie wiemy, czy czasem nie szukają i ciebie.
Ale nic więcej się nie stało. Wkrótce Sam powiedział mu, że wszyscy umundurowani
mężczyźni opuścili statek.
Wypłynęli już na otwarte morze, kiedy Evelyn zadała pytanie, którego Kristian
oczekiwał.
- Mama śpi?
- Nie, mama musiała zostać w mieście. Teraz pójdziemy do jadalni, żeby coś zjeść.
Wydawało się, że odpowiedź zadowoliła dziewczynkę. Na razie, pomyślał Kristian
ponuro, drżąc na myśl o chwili, w której dziewczynka zatęskni na mamą na serio.
Załatwił osobną kajutę dla siebie i Evelyn. Kapitan nie miał ochoty, by z jego statkiem
związany był jakiś skandal. Tym z pasażerów, którzy widzieli, jak prowadzono Eleonore na
ląd i zastanawiali się dlaczego, powiedział, że policja, szukająca na statku niemieckich
szpiegów, była tak miła, że zgodziła się eskortować jego żonę do szpitala. Była w ciąży i
zaczęła bardzo źle się czuć. Wszyscy, którzy usłyszeli tę historyjkę, współczuli Krystianowi
i Evelyn, i robili wszystko, by umilić im podróż.
Dni płynęły jeden za drugim. Krystianowi wydawało się, że jako jedyny odczuwa strach
przed minami i torpedami, zupełnie jakby inni pasażerowie zapomnieli, że wojna może
dotknąć także ich. Rozmowy przy stole koncentrowały się wokół spekulacji akcjami albo
misji pokojowej Henry'ego Forda do Europy, podczas której miał po raz pierwszy w życiu
odwiedzić Kristianię. Stolica Norwegii w końcu miała przyciągnąć uwagę całego świata!
Wszyscy mieli wobec tej wizyty ogromne oczekiwania.
Kristian zastanawiał się, czy wszyscy naprawdę wierzą, że Fordowi uda się zakończyć
wojnę. Niektóre gazety opisywały go jako nowe wcielenie Lwa Tołstoja, z pewnością jego
obecność przyciągnie tłumy.
Pasażerów interesowała także pogoda: cieszyli się, budząc się rano i widząc bezchmurne
niebo. Kristian tymczasem myślał swoje. Jeśli będą mieć pecha i dostrzeże ich niemiecka
łódź podwodna, Niemcy raczej nie będą się przejmować, że „Kristianiafjord” jest statkiem
pasażerskim. Ładna pogoda sprawiała jedynie, że Niemcy nie będą mieli trudności z ich
zauważeniem. Był tego pewien od chwili, gdy usłyszał o zatopieniu statku
„Trondheimsfjord” niedaleko portu Kirkwall. „Trondheimsfjord” został zakupiony w Anglii
23 grudnia.
Kristian dzielił się czasem swoim niepokojem z Samem Lindvigiem, ale ten najchętniej
zapomniałby, że w Europie trwa wojna.
Dni mijały w ślimaczym tempie. Czasem w oddali przepływał jakiś parowiec lub
żaglowiec, ale poza tym wydawało się, że mają dla siebie cały ocean.
Evelyn była niezwykle spokojna, dziwne, że nie pytała więcej o Eleonore. Być może była
przyzwyczajona, że spędzają ze sobą mało czasu, pewnie przebywała głównie z opiekunką
lub resztą służby.
Któregoś późnego wieczoru, gdy Evelyn poszła już spać, Kristian stał na pokładzie z
Samem Lindvigiem i kilkorgiem innych pasażerów. Jedna z kobiet, która dzieliła wcześniej
kajutę z Eleonore, zgodziła się posiedzieć z dzieckiem.
Słońce zachodziło już do morza. Jeden z pasażerów miał lunetę, obserwowali właśnie
stado delfinów wyskakujących z wody niedaleko nich. Luneta została puszczona w obieg i
właśnie nadeszła kolej Kristiana, kiedy zauważył, że w oddali coś się błyszczy. To nie były
delfiny ani słońce odbijające się w wodzie. To było coś zupełnie innego. Kristian oddał
lunetę Samowi Lindvigowi, a sam puścił się biegiem, jak tylko umiał najszybciej.
Za chwilę stał już zdyszany na mostku.
- Zauważyłem peryskop! Tam jest łódź podwodna! - wskazał palcem w kierunku, gdzie
dostrzegł dziwny błysk.
Kapitan z początku popatrzył na niego sceptycznie, ale podniósł lunetę i spojrzał we
wskazanym mu kierunku.
W następnej chwili wszystko zaczęło się dziać jednocześnie. Przygotowano szalupy
ratunkowe, zwiększono prędkość i zmieniono kurs. Pasażerowie zostali ostrzeżeni o
znajdującej się w pobliżu łodzi podwodnej, ale powiedziano im, żeby nie wpadali w panikę.
- Niemcy zapewne pozwolą wszystkim zejść do szalup, zanim podejmą jakiekolwiek
działania!
Kristian ruszył do kajuty, by zabrać Evelyn. Po drodze natknął się na Sama Lindviga i
pasażerów, z którymi obserwował delfiny.
- Co kapitan miał na myśli, mówiąc, zanim Niemcy podejmę jakiekolwiek działania? -
zapytał jeden z nich.
Kristian spojrzał na niego zrezygnowany.
- To znaczy, zanim zatopią nasz statek.
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89