FRID INGULSTAD
U TWEGO BOKU
Saga Wiatr Nadziei
część 19
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, Boże Narodzenie 1907 roku
- Johan? - szepnęła Elise, nie wierząc własnym oczom. Już miała rzucić się mu w
ramiona, ale coś ją powstrzymywało.
Na twarzy Johana pojawił się znajomy serdeczny uśmiech, który tak kochała.
- Nie obejmiesz mnie? - spytał.
Elise spojrzała na Hugo i Isaca. Chłopcy w milczeniu wodzili za nimi wzrokiem.
Żaden z nich się nie poruszył.
Oczywiście, że go przytuli. Nikt nie miał prawa czynić jej wyrzutów z tego powodu,
oto stary przyjaciel powraca do domu z wielkiego świata. Nogi wciąż jednak nie chciały jej
słuchać.
- Więc twój pobyt w Paryżu dobiegł końca? Uśmiech na twarzy Johana zgasł. Nie
zrozumiał?
Nie słyszał o chorobie Emanuela? Johan potrząsnął głową.
- Nie, przyjechałem na święta.
Święta... Tu nad rzeką to słowo miało dziwny wydźwięk. Poza dziatwą szkolną nikt w
tym czasie nie wypoczywał.
- Miałem nadzieję, że napiszesz. - W jego wzroku pojawił się cień urazy, a w słowach
kryła się nutka zdziwienia i rozczarowania.
- Przecież pisałam - zdziwiła się. - Nie dostałeś mojego listu?
Pokręcił głową.
- Pierwszy list spaliłam.
Johan nie poruszył się. Patrzył jej prosto w oczy, czekając na wyjaśnienia.
- Kiedy dostałam list od ciebie, postanowiłam rozmówić się z Emanuelem.
Zamierzałam odejść od niego, ale los chciał inaczej.
Johan słuchał z napięciem.
- Emanuel zachorował. Choroba przykuła go do łóżka. Nie mam pojęcia, czy
kiedykolwiek wydobrzeje.
Obserwowała, jak zmienia się jego twarz, zrazu przestraszona i zaskoczona, potem
pojawił się na niej wyraz zastanowienia.
W końcu pokiwał głową, dając znak, że pojął.
- Usiłujesz mi powiedzieć, że nic się nie zmieni, póki twój mąż jest chory.
Znów chciała podbiec, zarzucić mu ramiona na szyję i powiedzieć, że jest mężczyzną
jej życia, ale nie uczyniła tego. Targały nią uczucia tak potężne, że lękała się dopuścić je do
głosu.
- Tak mi przykro, Johan - szepnęła.
- Mnie też jest przykro.
- Więc potrafisz mnie zrozumieć?
- Potrafię, choć nie ukrywam, że jestem rozczarowany. Sam nie wiem, czego się
spodziewałem. Brak odpowiedzi tłumaczyłem sobie dwojako: że wciąż się wahasz lub że
chcesz sprawić mi niespodziankę. Gdybyś nie miała nadziei na wspólną przyszłość,
odpisałabyś od razu.
Elise pokiwała głową.
- Szkoda, że list do ciebie nie dotarł. W tym pierwszym, tym, który spaliłam,
napisałam, że Emanuel zachorował ze zgryzoty. Miałam zamiar zaproponować mu, byśmy
rozstali się w przyjaźni, więc poniekąd poczułam ulgę. Na wargach Johana pojawił się
zabłąkany uśmiech.
- Nie dane nam jest być ze sobą, Elise. A ja sądziłem, że to właśnie jest nam pisane.
- Ja też tak sądziłam.
Głos się jej załamał, nie była już dłużej w stanie panować nad sobą. W jednej chwili
znalazła się przy Johanie i przytuliła się do niego. Z twarzą przyciśniętą do jego ciepłego, sil-
nego ciała wypłakiwała z siebie cały ten żal, który ściskał jej serce od chwili, kiedy Emanuel
trafił do szpitala.
Johan trzymał ją mocno, głaskał po włosach i plecach, dawał pociechę, sam szukając
pocieszenia.
- Rozumiem cię, Elise, nie sądź, że jest inaczej. Nie możesz opuścić człowieka
przykutego do łóżka. Przeżywasz rozczarowanie równie mocno jak ja, ale jednocześnie czu-
jesz ciężar odpowiedzialności za dom, chorego męża i dzieci.
Pokręciła głową, łkając.
- Nie żałuj mnie. Chłopcy bardzo mi pomagają, nie są już dziećmi. Pracują nawet jako
subiekci w sklepie Emanuela.
Johan odsunął Elise od siebie, spojrzał na nią tkliwie i pogładził delikatnie po
policzku. Po raz kolejny zdumiała się, że ta silna spracowana dłoń ma w sobie taką miękkość
i czułość. Ta sama myśl przyszła jej do głowy dawno temu, kiedy siedziała na kolanach
Johana w kuchni pani Thoresen.
- Moja mała, dzielna Elise. Dlaczego musisz znosić tyle przeciwności losu? - Przytulił
ją mocno, zanurzył twarz w jej włosach i westchnął głęboko. - Nie bój się, kochana. Będę
czekać na ciebie. Choćby miały upłynąć lata, zawsze będę czekać na ciebie.
Elise pokręciła głową.
- Nie, Johan. Nie możesz złamać sobie życia z mojego powodu.
- Robię to dla siebie. Nie ma zresztą mowy o złamanym życiu. Uznaję siebie za
szczęściarza, bo mam o kim marzyć. Poza tym do mnie należy twoja miłość, a to jest
najważniejsze.
- Zasługujesz jednak na to, by mieć rodzinę. Dzieci...
- Przyjdzie jeszcze na to czas, wciąż jestem młody. Elise podniosła głowę i patrząc
mu w oczy, pokręciła nią powoli.
- Emanuel może spędzić w łóżku całe lata. Lekarze nie znają całej prawdy. Długi czas
łudziliśmy się, że się mylą, ale teraz przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Jeśli nigdy
nie odzyska władzy w członkach, to... - Urwała.
- To nie odejdziesz od niego - dokończył Johan. - To niczego nie zmieni, Elise,
zawsze będę czekać. Los był dla mnie łaskawy. Pomyśl tylko, zostałem obdarowany mocą
tworzenia! I dzięki niej mogę zarabiać na życie.
Znowu wybuchnęła płaczem i przytuliła się do niego.
- Ale potrzebujesz kobiety. Pogłaskał ją po włosach.
- Mam kobietę. To, o czym myślisz, nie jest takie ważne. Mężczyzna może żyć we
wstrzemięźliwości, zwłaszcza jeśli potrafi wypełnić dzień wartościową pracą. A kiedy kocha
i jest kochany, cała reszta schodzi na plan dalszy. Nie wątpię, że wolę żyć w taki sposób niż
spędzać dni w małżeńskim stadle, w którym brak miłości. To doświadczenie mam już za
sobą.
- Możesz jednak kogoś pokochać. W Paryżu nie brakuje ślicznotek.
Johan roześmiał się cicho.
- A na co mi Francuzka? Kobieta, która nie zna szumu wodospadu, która nigdy nie
śpieszyła do fabryki w zimnym świetle księżyca? Która nie słyszała wycia syren nad rzeką
Aker i nie widziała licho odzianych dziewcząt pędzących przez most do pracy? Podobieństwa
się przyciągają, jak to mówią. Pasujemy do siebie, Elise. Pamiętamy smród w sieni
Andersengarden, szczury rojące się w śmietniku, ulicznych grajków, rok po roku
śpiewających te same pieśni, Wiemy, jak trudno usnąć, kiedy ciało trzęsie się z zimna, a
żołądek kurczy się z głodu, lecz jednocześnie potrafimy cieszyć się pierwszymi płatkami
śniegu. Umieliśmy płakać ze szczęścia, znalazłszy miedziaka na ulicy, i cieszyć się, kiedy
siostry z misji przynosiły kawałek wyschniętego ciasta przed świętami. Kto tego nie
doświadczył, nie potrafi myśleć ani czuć jak my.
Stała nieruchomo w jego ramionach, wsłuchując się w jego słowa. A kiedy skończył,
dodała cicho: - I każde z nas otrzymało boży dar. Ty potrafisz rzeźbić w glinie, a ja słowami.
Skinął głową.
- Właśnie. Nie wiedzieliśmy tego, kiedy byliśmy dziećmi, a jednak czuliśmy, że łączy
nas coś więcej niż wspólny adres zamieszkania i kłopoty rodzinne. - Znów odsunął ją od
siebie. - Opowiedz mi o książce! Już się ukazała w Norwegii?
Elise otarła łzy i potaknęła z uśmiechem.
- Panna Johannessen, która pracuje w kantorze razem ze mną, twierdzi, że mówi o
niej całe miasto. Nie ma pojęcia, iż ja ją napisałam, i z irytacją nazywa autora wichrzycielem
i socjalistą. W jej ustach to chyba najgorsze obelgi. Twierdzi poza tym, że te historie są
zmyślone. Kiedyś stojąc w kolejce u Magdy na rogu, podsłuchałam, jak o książce rozmawiają
dziewczęta z fabryk. Mówiły, że Magda postanowiła kupić egzemplarz i wypożyczać go za
parę ore. Namawiały się, by ją przeczytać i dowiedzieć się, o kim mowa i kto ją napisał.
- Nie bój się, Elise. Nigdy nie zgadną, że ty jesteś autorką.
- Mam nadzieję.
- Wspomniałaś, że chłopcy pracują w sklepie Emanuela.
- Tak, Emanuel zajął się drobnym handlem. Wynajął w tym celu mały domek na
Maridalsveien. Pewnego wieczora wysłał chłopców, by pilnowali interesu, i Peder sprawił się
najlepiej ze wszystkich.
Johan roześmiał się.
- Wcale mnie to nie dziwi. Nie musisz niepokoić się o jego przyszłość, Elise. Chłopak
da sobie radę.
Elise uśmiechnęła się. Poczuła przypływ radości. Wrócił Johan, wciąż ją kochał,
czegóż mogła chcieć więcej? Oznajmił, że może czekać na nią całe lata, póki Emanuel nie
wydobrzeje. Skoro Anna wróciła do sił, Emanuel też może kiedyś odzyskać zdrowie.
- Co jeszcze napisałaś w liście?
- Że cię kocham, że moje uczucie pozostaje silne i nigdy nie przeminie. Ale także i to,
byś żył własnym życiem i korzystał z szans, które podsuwa ci los.
- To piękne słowa.
- I szczere. Napisałam też, że zaliczam się do tych szczęśliwych ludzi, którym dane
było poznać smak miłości niezostawiającej miejsca na zwątpienie.
Dostrzegła, że jego oczy zwilgotniały.
- Jaka szkoda, że nie dostałem tego listu - powiedział, nie odrywając wzroku od Elise,
ale zaraz potem się poprawił: - Gdybym go jednak dostał, nie przyjechałbym na święta. Więc
może dobrze się stało.
Elise poczuła ucisk w gardle i ogarnęła ją słabość.
- Pomóż mi, Johan! Starałam się być silna i odpychać marzenia, ale kiedy cię widzę i
słyszę twój głos, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Chcę jedynie być z tobą. Na
zawsze.
Jęknął głośno, przyciągnął ją do siebie i pocałował, z początku delikatnie, potem
mocno i namiętnie. Przywarli do siebie z taką mocą, jakby świat miał się zaraz skończyć, jak-
by kolejne pożegnanie przerastało ich siły.
Elise opamiętała się, kiedy usłyszała głosy chłopców. Gwałtownie uwolniła się z
objęć Johana i odwróciła głowę. Zupełnie o nich zapomniała, Hugo i Isac stali wciąż w tym
samym miejscu, przyglądając się im ze zdziwieniem i lekkim zawstydzeniem.
Chyba nigdy dotąd nie widzieli całujących się dorosłych. Hilda i majster zapewne nie
robili tego na oczach Isaca, a ona dawno już nie przytulała się do Emanuela w obecności
Hugo. Zresztą jakby się dobrze zastanowić, to w ogóle rzadko to robiła, jedynie wtedy, gdy w
łóżku Emanuel domagał się swoich praw. Taki był jej wybór, czułości z mężem przestały
sprawiać jej przyjemność.
Kucnęła przed chłopcami i każdemu dała buziaka w policzek.
- Wesołych świąt, Isac. Wesołych świąt, Hugo. Zaczęli chichotać i hasać po kuchni,
krzycząc: - Wesołych świąt, wesołych świąt!
Elise uśmiechnęła się do Johana przez łzy.
- Myślę, że się przestraszyli. Zobaczyli, że płaczę, i nie wiedzieli, co jest tego
przyczyną.
- Powinniśmy byli panować nad sobą w obecności dzieci.
Pokiwała głową.
- Spędzisz święta z Anną i Torkildem? - spytała, żeby zmienić temat rozmowy.
- Tak, przyjechałem wczoraj i zatrzymałem się u nich. Na mój widok Anna rozpłakała
się jak dziecko. Nie wspomniała ani słowem o Emanuelu. O niczym nie wie?
- Nie sądzę. Nie widziałam się z nimi od dnia, w którym spotkałam się z moim
wydawcą. Wtedy przyszli zapytać, jak mi poszło, i bardzo się radowali moim sukcesem.
Powiedzieli też, że dostali list od ciebie. Anna bardzo się martwiła, mówiła, że przeżywasz
trudne chwile.
- Mam to już za sobą.
Nic więcej nie powiedział, a Elise bała się pytać. To irracjonalne, ale opowieści o
zabawach w towarzystwie kobiet wzbudziłyby w niej zazdrość. Nasłuchała się plotek z szalo-
nego życia cyganerii w Kristianii, a paryscy artyści zapewne w niczym jej nie ustępowali.
- Nad czym teraz pracujesz? Masz pomysł na nową książkę?
- Pan Wang - Olafsen, „dżentelmen”, jak nazywa go Peder, zaproponował, bym
napisała książkę o nim właśnie. Może pomogłaby zrozumieć dzieciom z lepszych sfer, że nie
z każdym los obchodzi się łaskawie. I nauczyć dorosłych, iż rzeczy materialne nie są
najważniejsze.
Johan spojrzał na nią zaskoczony.
- Zaproponował, byś napisała książkę o Pederze?
- Pan Wang - Olafsen nie jest taki jak inni - uśmiechnęła się Elise. - Bardzo go bawią
spontaniczne komentarze Pedera i wyraźnie daje do zrozumienia, że darzy chłopca wielką
sympatią. Odwiedziłam go pewnego wieczora.
Zdała mu krótką relację z wizyty, podczas której pan Wang - Olafsen zachęcał ją do
dalszych prób pisarskich.
- Mogę ją przeczytać?
Skinęła głową. Zastanawiała się, jak długo zamierza zostać, ale lękała się zapytać
wprost. Odpowiedź, że wraca za parę dni, wprawiłaby ją w przygnębienie.
- Wpadnę jutro rano do Anny i Torkilda i ci ją przyniosę. Boże Narodzenie to dzień
wolny?
I wtedy przypomniała sobie o rodzicach Emanuela.
- W każdym razie spróbuję. Państwo Ringstadowie pewnie już przyjechali.
- Postaraj się! - Johan spojrzał na nią błagalnie. Drzwi otworzyły się gwałtownie, choć
wcześniej nie słychać było kroków.
- Przepraszam - Hilda była zasapana. - Idzie Paulsen. Elise złapała sweterek i czapkę i
zaczęła pośpiesznie ubierać Hugo.
Hilda roześmiała się.
- Nie macie się czego wstydzić. On wie, że jesteś przyjacielem rodziny, Johan. Nic w
tym dziwnego, że przychodzisz złożyć nam życzenia świąteczne.
Elise kończyła właśnie ubierać chłopca, kiedy majster zapukał do drzwi.
- Przychodzę za wcześnie? - spytał trochę spłoszony. Hilda uśmiechnęła się.
- Ależ nie. Będziesz miał okazję, poznać Johana Thoresena. Właśnie przyjechał z
Paryża na święta. Pamiętasz, opowiadałam ci, że tam studiuje. Zostanie rzeźbiarzem.
Pan Paulsen przywitał się serdecznie z Johanem.
- To ciekawe. Otrzymał pan stypendium państwowe?
Johan skinął głową i wyjaśnił pokrótce, że dzięki pomocy pewnego profesora
przebywał w Kopenhadze, a teraz kontynuuje naukę w Paryżu.
Majster był pod wrażeniem.
- Ten profesor musi pokładać wielką nadzieję w pański talent. Zapewne od dawna
ćwiczy się pan w rysunku?
Johan przytaknął ponownie. Elise dostrzegła, że teraz już odzyskał pewność siebie w
głosie i postawie. Zawsze podziwiała tę jego umiejętność, która pozwalała mu ukrywać
pochodzenie. Miała nadzieję, że majster nie będzie pytał o szczegóły. Kariera Johana zaczęła
się wszak w więzieniu.
- Wystawiał już pan swoje prace?
- Tak, jedną, w Kopenhadze. Wykonaną na podstawie szkicu, który zrobiłem,
pracując u pewnego snycerza w Kristianii.
- Chętnie bym ją zobaczył. Zechciałby pan pokazać mi swoje rysunki któregoś dnia?
Bardzo interesuję się sztuką.
- Z przyjemnością. Wyjeżdżam dopiero po Nowym Roku.
Elise odetchnęła z ulgą. A więc zostanie choć tydzień. W następnej chwili
przypomniała sobie o bolesnej rzeczywistości. Nie mogła spotkać się z Johanem na osobno-
ści, to było zbyt niebezpieczne. Wstydziła się swojej słabości, ale wiedziała, że nie zdołałaby
zapanować nad sobą. Gdyby nie miała przy sobie dzieci, gdyby nie wiedziała, że Hilda wróci
lada moment, już dałaby upust dławionej od dawna namiętności. Johan też by się nie
powstrzymał. Nie ośmieliła się nawet pomyśleć, czym by się to skończyło.
- Będę tutaj jutro. Może dotrzyma nam pan towarzystwa?
Majster tryskał życzliwością. Może dlatego, że rozmawiał z przyszłą sławą
artystyczną?
- Dziękuję za zaproszenie, ale umówiłem się już z Elise, że jutro przyjdzie z wizytą do
mnie i mojej siostry.
Pan Paulsen odwrócił się do Elise.
- Panią też zapraszam, pani Lovlien - powiedział z ożywieniem. - Siostrę pana
Thoresena może pani odwiedzić innego dnia.
- Proszę, Elise! - dołączyła się Hilda. - Musisz korzystać z okazji, póki twoi teściowie
są u ciebie. To jedyna możliwość.
- Zgadzam się - pokiwał głową majster. - Hilda opowiadała mi o sytuacji w pani
domu. Jest nadzwyczaj niezręczna, pani Ringstad. Miałem zamiar pomówić o tym z panią,
ale dotąd nie nadarzyła się sposobność. Jeśli nie zadba pani o siebie, sama wpędzi się pani w
chorobę.
Elise podniosła Hugo i otworzyła drzwi. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Porozmawiam z Emanuelem.
- To na nic! - rzuciła zdecydowanie Hilda. - Wcześniej nie miał pojęcia, ile masz na
głowie, a teraz rozumie jeszcze mniej. Znajdź jakąś wymówkę. Powiedz, że jestem chora.
Elise spodziewała się, że majster się oburzy, ale ku jej zdumieniu przytaknął Hildzie.
- To dobry pomysł. A więc spotykamy się tu w czwórkę jutro przed południem.
Zapraszam na porządne świąteczne śniadanie.
Elise zerknęła na Johana. Wyglądał na zadowolonego.
Czyjej odpowiedzialność ograniczała się tylko do Emanuela? Czy nie powinna okazać
troski Johanowi? To nie jego wina, że dał się kiedyś zwieść Lortowi - Andersowi i uwierzył
w jego zapewnienia, że go zdradziła. Nie mógł nic poradzić na to, że Ansgar Mathiesen ją
zgwałcił, a z tego aktu przemocy zrodziło się dziecko. Nie był winien żadnych krzywd,
których doznała. Dlaczego miałaby mieć wyrzuty sumienia wobec Emanuela? Johanowi
pierwszemu obiecała, że będzie dzielić z nim życie, tyle że los zdecydował inaczej.
Zapadł zmrok. Elise nie spojrzała na zegar przed wyjściem. Emanuel wiedział, że
skończyła pracę o trzeciej, i zapewne zastanawiał się teraz, dlaczego jeszcze nie wróciła do
domu.
Ile czasu spędziła z Johanem w kuchni? Nie liczyła upływających minut, ujrzawszy
Johana, zapomniała o całym świecie.
Wielki Boże, jak się teraz wytłumaczy? Miała okłamywać Emanuela i jego rodziców?
ROZDZIAŁ DRUGI
We wszystkich oknach przy Maridalsveien paliły się światła. Zaglądając do niskich
izb, Elise widziała ludzi zajętych przygotowaniami do świątecznego wieczoru. Jedni deko-
rowali choinki wstążkami i koszykami z błyszczącego papieru, inni stawiali na stołach
odświętną zastawę. Po tej stronie rzeki bieda nie była tak dotkliwa, niektórzy mieli nawet
prawdziwe talerze. Pomysł Emanuela nie trafił jej do przekonania, ale może rzeczywiście uda
mu się zdobyć klientów w tej części miasta? Kiedy chłopcy byli w sklepie, interes szedł
całkiem nieźle.
Jej myśli pobiegły do Johana i poczuła, jak serce zaczyna bić przyśpieszonym
rytmem. Spotkanie u Hildy nie było najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale Elise zamierzała z
nie - , go skorzystać. W obecności majstra i siostry nie zdobędą się na nic niestosownego.
Zresztą zachowałaby się nieładnie wobec Johana, odmawiając przyjścia. Majster niczego by
nie zrozumiał, a Hilda uznałaby ją za tchórza. Anna też życzyłaby sobie, by spotkała się z jej
bratem, mimo że była osobą z gruntu uczciwą i pobożną. Torkild to co innego, ale on brał
Pismo zbyt dosłownie. Poza tym zostając w domu, Elise nie przestałaby kochać Johana.
Emanuel nie ma nic do gadania, w końcu porzucił ją dla Signe i miał z nią dziecko.
Zeszła ze wzgórza i znalazła się przed sklepem Emanuela, jedynym budynkiem
pogrążonym w ciemności.
W tej samej chwili rozkołysały się dzwony kościoła w Sagene, wzywające na
bożonarodzeniowe nabożeństwo. Zamiast grzeszyć, powinna była zabrać chłopców na mszę.
A ona całowała się z Johanem i nie ukrywała pożądania. Czy za taki występek przysługuje
rozgrzeszenie?
Na szczycie wzgórza pojawił się powóz, dzwony brzmiały miękko i łagodnie w gęsto
padającym śniegu. Z kuchennego okna sączyły się smakowite zapachy. Elise obróciła głowę i
zobaczyła jakiegoś człowieka, ciągnącego ogromną choinę na sankach. Czytała w piśmie
kobiecym, że w domach mieszczan dekorowano drzewka pod nieobecność dzieci. Niektóre
choinki sięgały aż pod sufit, a do gałązek przyczepiano mnóstwo świeczek. Kiedy wreszcie
otwierano drzwi do salonu, dzieci zatrzymywały się w progu zachwycone niezwykłym
widokiem.
W domach, które znała, nie było miejsca na takie ekstrawagancje. Ludziom nie
starczało pieniędzy na drzewko i ozdoby świąteczne, ale to nie umniejszało radości z Bożego
Narodzenia. Przynajmniej w tych rodzinach, w których ojcowie nie przepijali każdego
grosza. Elise przypomniała sobie historię, którą kiedyś opowiedziała jej Jenny. W Wigilię
Marta pojechała do miasta szukać siostry, która gdzieś zniknęła. Późnym wieczorem znalazła
ją na Lakkegata. Matka oznajmiła, że wolałaby ujrzeć córkę w grobie niż w tamtym miejscu,
ale Jenny nie zrozumiała, o co jej chodziło. Siostra zachowywała się dziwnie od chwili, kiedy
jakiś podstarzały mężczyzna podglądał ją podczas kąpieli. Elise podejrzewała, że nie
poprzestał na podglądaniu, bo dziewczyna po tamtym zdarzeniu zmieniła się nie do poznania.
Ojciec jak zwykle się upił i wrócił do domu, niosąc klatkę z dwiema papużkami. Matka
rozpłakała się, wyrzucając mu, że nie kupił nic do jedzenia. Nie mieli nic poza owsianką, a
cukier dawno się skończył.
Elise westchnęła. Radość wieczoru wigilijnego nie była pisana każdemu.
Wreszcie dotarła do Arendalsgaten. Szła szybko, zastanawiając się, jak wytłumaczyć
spóźnienie. Emanuelowi i teściom mogła powiedzieć cokolwiek, ale Pedera nie sposób było
oszukać. Patrząc w jego duże niebieskie oczy, nie potrafiła kłamać. Może zdoła szepnąć mu
na ucho, że spotkała Johana, ale nie chce mówić o tym głośno, by nie irytować Emanuela?
Czy jednak w ten sposób nie uczyła go kłamać?
W oknach jaśniały światła, pani Ringstad musiała zapalić wszystkie lampy i świece. A
może nie będzie musiała niczego tłumaczyć? Może uznają za oczywiste, że dzień pracy się
przedłużył?
W kuchni nie było nikogo, przez uchylone drzwi do pokoju dobiegały jakieś głosy.
Piec buzował, na fajerkach stały garnki, część z nich nie należała do niej. Zrzuciła
szal i rozebrała Hugo. Chłopiec pobiegł do pokoju, a Elise zajrzała ciekawie pod pokrywki.
Żeberka, kiełbasy, mielone kotlety i kapusta. Wszystko wyglądało przepysznie. Sos
był gotowy, ziemniaki obrane. Dziwne, że pani Ringstad nie zaczęła ich gotować.
Nabrała tchu, wyprostowała się i ruszyła do pokoju.
Zdziwiona ujrzała, że Emanuel siedzi na wózku inwalidzkim. Pan Ringstad znalazł
sobie miejsce w fotelu bujanym. Obaj palili cygara, obaj trzymali kieliszki z jakimś złocistym
płynem.
Teść wstał na jej widok.
- A oto Elise! Wesołych świąt, moje dziecko. Biedactwo, musiałaś pracować w takim
dniu? Dzielna z ciebie dziewczyna.
Elise zaczerwieniła się lekko i spojrzała na Emanuela.
- Pożyczyłeś wózek?
- Nie, ojciec mi go kupił. Co za ulga, teraz mogę przemieścić się do kuchni i napalić
w piecu.
- Zamówiłem go przez telefon - wtrącił pan Ringstad - i odebrałem przesyłkę na
Dworcu Wschodnim. Dostaniemy też łóżko od Carlsenów - dodał. - Wozak przywiezie je w
najbliższych dniach. Wstawimy je do pokoju, Emanuel będzie mógł prosto z łóżka przesiadać
się na wózek. Łóżko odsprzeda się, kiedy wróci mu władza w nogach.
Elise rozejrzała się wokół.
- Nie będzie miejsca na inne meble.
- Tak, trzeba je będzie usunąć na jakiś czas. Sofa i stół zostaną, ale fotele, łącznie z
tym bujanym, muszą zniknąć. A tak przy okazji, ten stolik na przybory do palenia jest
przepiękny. Gratuluję.
Elise uśmiechnęła się grzecznie.
- A gdzie pozostali? Na górze?
- Matka zabrała chłopców do kościoła - wyjaśnił Emanuel. - Sądziłem, że skończysz o
trzeciej i do nich dołączysz.
- Przykro mi, nie zdążyłam. To miło ze strony twojej matki, że ich zabrała.
- Ojciec sprowadził dorożkę. Matka nie lubi chodzić po zapadnięciu zmroku i miała
nadzieję, że dotrzymasz jej towarzystwa. Powiedziałem jej, że w Wigilię chętnie chodzisz do
kościoła.
Elise zawstydziła się.
- Jensine jest u pani Jonsen? Emanuel skinął głową.
- Matka od przyjazdu krzątała się w kuchni. Obiad jest prawie gotowy, trzeba jedynie
ugotować ziemniaki.
- Zajmę się tym, przebiorę się i przyprowadzę Jensine.
Ruszyła ku drzwiom rada, że ominą ją kolejne pytania.
Pozostali wrócili, kiedy naciągała na siebie niedzielną suknię. Przez chwilę miała
ochotę włożyć tę piękną z niebieskiej wełny, którą dostała od pani Stangerud, ale się opa-
miętała. Jeśli Signe miała ją na sobie podczas poprzednich świąt, pani Ringstad mogłaby ją
poznać. A to przypomniałoby jej tamten przykry epizod, kiedy Signe obrzuciła ją
wyzwiskami. Elise nie zamierzała psuć świątecznego nastroju niewłaściwym strojem.
Pani Ringstad przywitała się z nią serdecznie. Elise dostrzegła z miejsca, że Peder jest
nie w sosie. Wysłała Kristiana po Jensine i zwróciła się do chłopca.
- Co się stało, Peder? Nie cieszysz się, że mamy święta?
- Tak.
Evert pośpieszył mu z pomocą.
- W kościele nie było skrzata.
Elise zamyśliła się. Peder źle znosił brak zaufania. Może koledzy szkolni nabijali się z
niego, bo twierdził, że widział w kościele skrzata? W tej samej chwili przypomniała sobie
coś.
- Wiesz, co gdzieś wyczytałam, Peder? Że kościelne skrzaty mają dobry słuch i nie
tolerują dźwięku dzwonów. Kiedy rozpoczyna się nabożeństwo, wchodzą do swoich
kryjówek. Gdybyś jednak znalazł się sam w kościele dzień przed Wigilią, zobaczyłbyś, jak
pracowicie odkurzają ławki i robią porządki.
Peder patrzył na siostrę sceptycznym wzrokiem.
- Nie kłamiesz?
- Jakżebym mogła! Przeczytałam to w piśmie, które pani Johannessen przyniosła do
kantoru. Jeśli mi nie wierzysz, poproszę ją, by pożyczyła mi to pismo. Sam będziesz mógł
przeczytać.
Twarz Pedera rozjaśniła się. Chłopiec odwrócił się na pięcie.
- Słyszałeś, Evert? Jeśli mi nie uwierzą, zaświadczysz, że to prawda.
Evert skinął głową z powagą.
- Zaświadczę, że skrzat siedzi za kamieniem i trzyma się za uszy, kiedy biją dzwony.
Peder zdziwił się.
- Skąd wiesz, że trzyma się za uszy i siedzi za kamieniem? Elise tego nie powiedziała.
- Nie, ale ja tak uważam. Sam bym tak zrobił.
- Rozbierzcie się i idźcie do Emanuela i pana Ringstada. My w tym czasie nakryjemy
do wieczerzy.
- Pomysłowa jesteś, Elise! - powiedziała z uśmiechem teściowa, kiedy chłopcy
zniknęli w pokoju.
- Niczego nie wymyśliłam - odrzekła Elise. - Przeczytałam artykuł o dawnych
wierzeniach.
- Te przesądy wciąż są żywe. My też wystawiamy skrzatom miskę kaszy. Co dziwne,
w Boże Narodzenie zawsze jest pusta.
- Więc skrzaty istnieją.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo zjawił się Kristian z Jensine.
- Pani Jonsen jest sama - oznajmił.
- Sama? Sądziłam, że wybiera się do siostry.
- Nic z tego nie wyszło. Siostra wyjechała do swojej przyjaciółki w Kampen.
Elise spojrzała na teściową.
- Miałabyś coś przeciw temu, byśmy ją zaprosili? To bardzo miła i uczynna kobieta.
Bez niej nie dałabym sobie rady.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciw temu. Nie mamy jednak dość taboretów, a stół
kuchenny jest za krótki.
- Pożyczymy stół i taborety od pani Jonsen. Kristian, weź Pedera i Everta i biegnijcie
do niej!
Kiedy chwilę później zasiedli do posiłku, Elise potoczyła wokół radosnym wzrokiem.
Było ciasno, ale nie miało to żadnego znaczenia. Oczy Pedera, Everta, Kristiana i Hugo
błyszczały jak świece stojące na stole. Nawet Emanuel zdawał się być zadowolony,
samodzielnie przetoczył wózek do kuchni i zajął miejsce u szczytu. Pani Ringstad ude-
korowała biały obrus gałązkami świerku, przez uchylone drzwi widać było drzewko na
stoliku, ozdobione aniołkami i koszykami z błyszczącego papieru, które Emanuel zrobił w
dzieciństwie.
- Jak dobrze! - westchnął Peder zachwycony. - Czy dla każdego jest kawałek mięsa,
pani Ringstad?
Matka Emanuela roześmiała się.
- Oczywiście. Możesz jeść, ile chcesz. Przypomnij sobie jednak, co się stało, kiedy
przejadłeś się u nas bułeczkami! Zaczniemy modlitwą.
Złożyła dłonie, skłoniła głowę i zaczęła się modlić wyraźnym, podniosłym głosem: -
Boże, dzięki Ci składamy za to, co pożywać mamy Ty nas żywić nie przestajesz, bądź
pochwalon za to, co nam dajesz. Amen.
Peder patrzył na nią ze zdziwieniem.
- On nam daje jedzenie? A ja myślałem, że ty je przygotowałaś?
Emanuel uśmiechnął się z rezygnacją.
- Ależ Peder! Nie pierwszy raz słyszysz modlitwę przed jedzeniem. Poza tym dzieci
nie powinny zabierać głosu przy stole.
Zapadła cisza. Wszyscy jedli w milczeniu, nawet Jensine siedząca na kolanach Elise
bez słowa otwierała usta, by przełknąć zawartość podsuwanej jej łyżeczki.
Elise myślała o Johanie. Siedział teraz w towarzystwie Anny i Torkilda i na pewno
dobrze się bawił. Ta myśl sprawiła Elise przyjemność. Współczuła mu, z pewnością źle
znosił samotność w obcym kraju. Im też nie było łatwo, ale przynajmniej mieli z kim dzielić
przeciwności losu. Teraz zaś powrócił do domu rodzinnego, słyszał szum wodospadu, śpiew
ulicznych grajków, czuł swojski zapach sieni w Andersengàrden; wszystko to wiązało go z
przeszłością i ukształtowało na człowieka, którym był.
Na deser był krem ryżowy z dwoma migdałami. Nagrody za znalezienie migdała,
dwie marcepanowe świnki, stały na tacy. Elise pomodliła się w duchu, by świnki trafiły do
Pedera i Everta, ale szansa na to była niewielka.
Jej teść miał wyraźnie nadzieję na inne rozwiązanie. - Spojrzał na Hugo.
- To dopiero zabawa, prawda, mój mały? - powiedział. - Może znajdziesz coś w
swojej miseczce?
- Małe dzieci nie powinny jeść migdałów - sprzeciwiła się jego żona. - Mogą się
zadławić.
- W takim razie dajcie mu ciasta, wyjdzie na to samo - zgodził się dobrodusznie pan
Ringstad i ponownie zwrócił się do Hugo. - Jak ci było u cioci Hildy? Bawiłeś się z jej
synkiem, twoim kuzynem? - Spojrzał na Elise. - Jak on ma na imię? Isac?
Elise skinęła głową.
- Isac boi. Isac płakać - oznajmił nagle Hugo. - Mama też - dodał beztrosko,
wpychając do buzi kolejny kęs jedzenia.
Pan Ringstad zdziwił się.
- Wygłupiasz się, Hugo. Mama płakała?
Hugo pokiwał głową, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Wszyscy odwrócili się ku Elise, a ta miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Zmusiła się do uśmiechu. Lekki rumieniec wystąpił jej na policzki. Wszyscy
spodziewali się jakiegoś wyjaśnienia.
- Przyszedł majster Paulsen. Powiedział coś śmiesznego i wszystkich nas rozbawił.
- Mama też - powtórzył Hugo.
Elise poczuła, jak krople potu występują jej na czoło.
- Hugo jest za mały, by zrozumieć. Popłakałam się ze śmiechu.
- . No to musisz nam powtórzyć tę zabawną historyjkę. - Emanuel wyrzekł to zdanie
takim głosem, jakby ją przejrzał.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam jej. Może śmiałam się ze zmęczenia. - Elise
rozgniotła kawałek ziemniaka w sosie.
Jej teść ożywił się.
- Z tego majstra taki zabawny człowiek? Emanuel zaśmiał się sucho.
- Ten epitet w ogóle do niego nie pasuje. Oboje z Elise nie mamy pojęcia, co Hilda w
nim widzi. Po pierwsze mógłby być jej ojcem, a po drugie jest przeraźliwie nudny.
- Może święta wprawiły go w dobry humor - wtrąciła się pani Ringstad. - Może
wychylił świąteczną szklaneczkę trochę wcześniej niż zwykle. Co ty na to, Hugo? Wszak
zrobiliście to samo z Emanuelem? Widziałam dwa puste kieliszki na stole.
- Uznałem, że Emanuel zasłużył sobie na coś mocniejszego po tym, co przeszedł.
Ton jego głosu kazał pani Ringstad zmienić temat.
- Jesteście dzisiaj bardzo eleganccy. Mama kupiła wam nowe ubrania?
Elise chciała kopnąć Pedera pod stołem, ale nie zdążyła.
- Dostaliśmy je od matki Signe. Przyszła do nas z wielką paczką! Właściwie
zamierzała zanieść ją do Armii Zbawienia, ale zostawiła u nas. - Peder obrócił się do siostry.
- Dlaczego nie włożyłaś tej niebieskiej sukni, Elise?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Rodzice Emanuela wymienili się spojrzeniami.
- To miło ze strony pani Stangerud - stwierdziła chłodno pani Ringstad i spojrzała na
syna. - A co ty na to?
- Nie miałem nic do powiedzenia. Nie było mnie wtedy w domu.
Pani Ringstad odwróciła się do Elise.
- Nie uważasz, że to wstyd przyjmować rzeczy przeznaczone dla ubogich?
- Tak, w pewnym sensie. Pani Stangerud zostawiła mi wolną rękę, a mnie nie stać na
zakup nowej odzieży. Te rzeczy bardzo się nam przydały.
Pan Ringstad patrzył na nią zdumiony.
- Emanuel opowiadał, że twoja książka ukazała się w Norwegii. Gratuluję! Od czasu
waszej wizyty u nas nie miałem okazji z tobą porozmawiać. Uważam, że książka jest dobra,
ale obawiam się też, że wzbudzi nieprzychylne komentarze.
- Już wzbudziła - przyznała Elise. - Na szczęście ludzie nie wiedzą, że to ja ją
napisałem.
W tej samej chwili przypomniała sobie o pani Jonsen i posłała jej przestraszone
spojrzenie. Pani Jonsen nie usłyszała jednak tej wymiany zdań, siedziała na drugim końcu
stołu pogrążona w rozmowie z Kristianem. Wymieniali uwagi na temat portów we
wschodniej Afryce. Brat pani Jonsen był marynarzem i często przysyłał jej listy z podróży.
Kristian, zafascynowany obcymi krajami i miastami, z ciekawością słuchał jej wywodów.
- Ile kosztuje książka? - wtrąciła się pani Ringstad.
- Pięć koron.
- Dostałaś zaliczkę?
- Tak, sto czterdzieści siedem koron. Niepokoję się jednak stanem zdrowia Emanuela,
więc jestem ostrożna z wydatkami.
Zapadła cisza. Sytuację uratował Peder.
- Słyszał pan, że zostałem subiektem, panie Ringstad? Ojciec Emanuela roześmiał się.
- Doprawdy? A co sprzedajesz? Stoisz koło bramy i wciskasz ludziom obwarzanki?
Peder pokręcił głową oburzony.
- Nie sprzedaję na ulicy, tylko w prawdziwym sklepie. W sklepie Emanuela. W
ostatnim tygodniu sprzedałem więcej niż Schwencke. Sam to przyznał. Na wiosnę będę taki
bogaty jak on. I wtedy rzucę szkołę.
Pan Ringstad spojrzał na syna.
- Wpuszczasz dzieciaki za ladę, Emanuelu? Emanuel skinął głową.
- Tak. Świetnie dają sobie radę. Kristian twierdzi, że Peder potrafi zagadać klientów
na śmierć. Czasami kupują coś tylko po to, by wreszcie wyjść ze sklepu. - Roześmiał się ser-
decznie, najwyraźniej zapomniał już o słowach Hugo.
Peder pokraśniał z dumy.
- Wdowa po Jacobie kupiła wczoraj dzbanek do kawy, chociaż przyszła po linijkę do
mierzenia ciastek.
- I jeszcze warząchew, choć ma dwie w domu - dodał ochoczo Evert.
Pani Ringstad ściągnęła brwi.
- Dlaczego kupiła coś, czego nie potrzebowała?
- Bo mnie pożałowała.
- Pożałowała? - zainteresowała się Elise. - Co masz na myśli?
- Powiedziałem jej, że matka mnie porzuciła - zaczął Peder ze skruszoną miną. - I że
ojciec utopił się w rzece, a właściciel sklepu stracił władzę w nogach. No i że matka Everta
umarła i nikt nie wie, kto jest jego ojcem.
Elise zaczerwieniła się ze złości.
- Jak możesz mówić takie rzeczy, skoro mieszkasz w porządnym domu? Opiekujemy
się tobą z Emanuelem, masz co jeść i gdzie spać. A mama była niedawno, przyniosła jabłka,
dwa słoiki dżemu i trzy butelki soku z czerwonej porzeczki. Przecież wiesz.
Peder zrobił nieszczęśliwą minę.
- Nie kłamałem! - Łzy trysnęły mu z oczu. - Przecież to prawda, że tata się Utopił! A
mama nas zostawiła! Mama Everta nie żyje i nikt nie wie, kto jest jego ojcem.
Elise westchnęła z rezygnacją.
- To prawda, Peder, ale powiedziałeś to wszystko, by wzbudzić współczucie klientki i
coś jej sprzedać, a tak się nie godzi. Nie jesteś biedakiem godnym pożałowania.
- Ale wczoraj trochę byłem, bo o tym wszystkim nie wiedziałem! - Peder rozłożył
ręce, wskazując na stół. - Nie wiedziałem, że pani Jonsen będzie tutaj. Poza tym pociąg mógł
spaść z mostu i rodzice Emanuela mogli się utopić razem z żeberkami i kapustą i jeszcze...
Emanuel powstrzymał go ruchem dłoni.
- Wystarczy, Peder! Mówiłem już, że dzieciom nie przystoi paplać, kiedy dorośli
jedzą.
- Twoja matka zaczęła. Spytała o nasze nowe ubrania. Pani Ringstad pośpiesznie
zmieniła temat.
- Kto to jest ten Schwencke? Jakiś twój nowy znajomy, Emanuelu?
- Znam go od jakiegoś czasu. Kiedyś pomógł Elise uratować chłopca przed
utonięciem i od tego czasu widujemy się. To on pomógł mi znaleźć pomieszczenie sklepowe
przy Maridalsveien i zdobyć towar. Nawet pożyczył mi trochę pieniędzy i nie nalega na
szybką spłatę.
- To musi być bardzo miły człowiek! I na dodatek bardzo zdolny, skoro tak dobrze
zarabia.
- O tak, to znakomity sprzedawca. Prawie tak dobry jak Peder - dodał Emanuel,
mrugając do chłopca.
Peder otarł oczy i uśmiechnął się.
- Znalazłem migdał! - oznajmił pan Ringstad, podnosząc łyżkę.
- A ja drugi! - krzyknął Emanuel. - Od lat mi się to nie zdarzało.
Pani Ringstad roześmiała się.
- Zawsze było nam ciebie żal z tego powodu. Któreś z nas zazwyczaj podkładało
migdał na twój talerzyk.
Emanuel uśmiechnął się.
Obaj otrzymali swoje nagrody i spałaszowali je ze smakiem.
Elise dostrzegła zawiedzione miny Pedera i Everta.
- Zdaje mi się, że pod drzewkiem czekają na was niespodzianki - powiedziała
pośpiesznie. - Najpierw jednak obejdziemy je wkoło, śpiewając kolędy.
- Zmieścimy się wszyscy w pokoju? - powątpiewała matka Emanuela. - Choinka jest
malutka.
- Oczywiście, że się zmieścimy - odrzekł zdecydowanie jej mąż. - Postawimy
drzewko na podłodze i zepchniemy stół do kąta.
Dziwnie wyglądali, tłocząc się wokół małej choinki, ale nie to było najważniejsze.
Oczy chłopców lśniły, Jensine gaworzyła rozkosznie, a Hugo usiłował powtarzać słowa
kolęd.
Tylko szkoda, że nie było Johana. Dzień się jednak kończył i za parę godzin znów go
zobaczy.
Jeśli zdoła się wyrwać z domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zdecydowano, że tę noc Emanuel spędzi na sofie. Przeniesienie go na piętro po
stromych schodach byłoby bardzo uciążliwe, a zresztą za parę dni pokój i tak miał się stać
jego sypialnią. Rodzice Emanuela zamierzali przenocować u Carlsenów, dokąd przewieźć ich
miała dorożka zamówiona na godzinę dziesiątą. Pierwszy dzień świąt zamierzali znów
spędzić wspólnie.
- Nie spodziewaj się nas zbyt wcześnie. - Matka Emanuela zmarszczyła czoło w
zamyśleniu. - Carlsenowie przeżywają ciężkie chwile. Karolinę nie przyjechała na święta,
wciąż gniewa się, że ojciec ją odprawił. Dzisiejszy wieczór mieli spędzić w towarzystwie
siostry i szwagra, ale obawiam się, że jutro zostaną sami.
- Nie możesz przyprowadzić ich tutaj? - spytał Emanuel.
- Tutaj? - Matka nie ukrywała zaskoczenia. - Nie sądzisz, że i tak jest nas za dużo?
- Lepsze to niż święta w samotności.
- Sądzę, że Betzy i Oscar mają inne zdanie na ten temat, Emanuelu.
Elise przestraszyła się, że teściowie zmienią zdanie i spędzą dzień Bożego Narodzenia
z przyjaciółmi. W takim wypadku nie mogłaby wyjść z domu. Emanuel nie był w stanie zająć
się Hugo i Jensine, a chłopcy wybierali się na sanki. Pani Jonsen nie opiekowała się Jensine
w dni świąteczne.
- Byłoby nam miło, gdyby nas odwiedzili. Jestem im to winna, bo przecież byłam u
nich z wizytą.
- Dziękuję, Elise, to miło z twojej strony, ale nie sądzę, by to był dobry pomysł. Betzy
najlepiej czuje się u siebie. Trudno ją wyciągnąć z domu, zwłaszcza w święta.
Elise znała tok jej myśli. Betzy Carlsen nie przyszłoby do głowy, by spędzić
świąteczny dzień w malutkim domku przy Hammergaten u byłej robotnicy i dzieci
mówiących miejską gwarą. A zresztą nie wiedziała, czym mogłaby ich ugościć. Teściowa nie
wspomniała ani słowem o jedzeniu na kolejny dzień, a Elise nie miała nic poza pieczywem i
kośćmi na wywar.
Pani Ringstad przywiozła ze sobą duże pudło wypieków, ale w ciągu wieczora
zniknęła prawie cała jego zawartość. W tej kwestii możliwości chłopców były
nieograniczone. Teraz Pedera bolał brzuch, a Evert słaniał się ze zmęczenia. Kristian już się
położył, a Hugo i Jensine od dawna byli w łóżkach.
Wszyscy szaleli ze szczęścia, rozpakowując prezenty. Kristian dostał książkę
Cudowna podróż i zaraz z nią gdzieś przepadł. Evert otrzymał harmonijkę, a Peder samocho-
dzik. Cała trójka patrzyła na Elise z radością i zaskoczeniem, spodziewali się raczej jakichś
praktycznych podarków.
Rodzice Emanuela sprezentowali im rękawice i szale zrobione na drutach przez ciotkę
Ulrikke. Jensine dostała piękną sukienkę, a Hugo kolejkę. Elise podejrzewała, że Peder
będzie się nią bawił równie chętnie jak Hugo. Od dawna marzył o kolejce, z zazdrością
spoglądał na tę, którą miał Isac.
Pani Jonsen niewiele mówiła tego wieczora, zapewne speszona obecnością „tych
państwa z Eidsvoll”, jak się wyraziła, kiedy Elise odprowadzała ją do drzwi. Kłaniała się jed-
nak w pas i dziękowała po wielekroć, podkreślając, że była to najpiękniejsza Wigilia w jej
życiu.
Kiedy wszyscy wyszli, w pokoju zrobiło się pusto i cicho. Elise pościeliła
Emanuelowi na sofie, usunęła popielniczkę, sprzątnęła skórki pomarańczy i wyniosła
kieliszki do kuchni, zostawiając sobie zmywanie na następny ranek. Nogi miała ciężkie jak z
ołowiu, w uszach jej szumiało i tętniło w skroniach. Nie wiedziała właściwie, skąd wzięło się
to zmęczenie, zwykły dzień pracy bywał bardziej wyczerpujący.
- Boli mnie głowa - powiedziała zwrócona plecami do Emanuela. - Jeśli do jutra ból
nie minie, wybiorę się na spacer. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
- Nie dziwota, że jesteś zmęczona. Najpierw długi dzień w kantorze, potem długi
wieczór w domu. Dzisiaj zresztą wstałaś wcześniej niż zazwyczaj.
Zaśmiała się nieco sztucznie.
- Trudno, żebym była zmęczona w dzień świąteczny. Mam nadzieję, że nie
przyplątała się mi jakaś choroba. Może przejdę się do Anny po tabletkę przeciwbólową, ona
zwykle trzyma je w domu.
- Do jutra poczujesz się lepiej. Pewnie denerwowałaś się wizytą moich rodziców i
bałaś się, że wieczór źle wypadnie. Pomóż mi dostać się na sofę i połóż się. Możesz pogasić
świece, będę przyglądał się Hammergaten w świetle latarni. Ten widok działa usypiająco:
płatki śniegu tańczące w powietrzu i opadające w migotliwym świetle.
- Nie jesteś śpiący?
- Trudno zasnąć, kiedy w głowie kłębią się złe myśli.
- Myślisz o chorobie? - spytała, odwracając się do niego.
- O tym też. Zapadła cisza.
Może powziął jakieś podejrzenia. Elise nie odważyła się zapytać.
- Myślę również o tobie, o nas i o dzieciach. Jak dasz sobie radę, kiedy zostaniesz
sama?
- Nie mów tak, Emanuelu. Lekarz nie twierdził, że to śmiertelna choroba.
- Ale zapewne i tobie przyszła taka myśl do głowy. Widziałaś, jak postępuje. Zaczęło
się od zawrotów, bólu głowy, potem zacząłem tracić czucie w nogach, a teraz jestem
sparaliżowany. Co mnie dalej czeka?
- Pomyśl o Annie. Wiele lat leżała przykuta do łóżka, a teraz już chodzi nieomal
samodzielnie.
- To co innego. Anna zachorowała, będąc dzieckiem. Mój stan wciąż się pogarsza.
- Lekarz w szpitalu nie wiedział, co ci dolega. Twierdził, że wiele chorób ma podobne
objawy.
- Usiłujesz mnie pocieszyć i powinienem być ci wdzięczny, ale nie tego od ciebie
oczekuję. Bądź szczera i porozmawiaj ze mną o przyszłości. Jeśli w ogóle czeka mnie jakaś
przyszłość.
Elise wyszła do kuchni, zastanawiając się nad jego słowami. Nie mogła mu
powiedzieć, że nie lęka się o przyszłość. Nigdy nie będzie sama, ma przecież Johana. Może
nie zejdą się od razu, może minie rok lub dwa, lecz nigdy nie będzie sama. Kto wie, może
Emanuel znalazłby w tym wyznaniu jakąś pociechę, ale Elise wolała nie ryzykować. Równie
dobrze mogła go zranić, wzbudzić gniew i zazdrość. Mógłby zacząć podejrzewać ją o zdradę,
zacząć śledzić jej kroki. Kiedy leżała w Ulleval, wyznał jej, że kocha ją nad wszystko i nie
może bez niej żyć. Uwierzyła mu, lecz jednocześnie nie potrafiła zrozumieć, iż ktoś, kto
miłuje, może tak bardzo uprzykrzać życie ukochanej. Nie spytał jej o zdanie, kiedy rzucił
pracę i kiedy kupował towar do sklepu. Nie przyznał się, iż wydał miesięczną pensję na
stolik, i nie dawał jej pieniędzy na jedzenie i ubranie. Więc jakże mógł ją kochać?
Kiedy weszła z powrotem do pokoju, Emanuel zdążył się już rozebrać, naciągnąć
koszulę nocną przez głowę i położyć się na sofie.
- Wspaniale! - pochwaliła go. - Nie pojmuję, jak dajesz sobie radę z tym wszystkim.
Emanuel uśmiechnął się.
- Nie codziennie spotykają mnie wyrazy uznania. Warto się było trudzić. Usiądź przy
mnie, Elise. Pomasuję cię, może ból głowy ustąpi.
Przycupnęła na stołku koło sofy. Emanuel ostrożnie rozpuścił włosy, które upięła w
kok na czubku głowy.
- Masz takie piękne włosy - powiedział. - Powinnaś nosić je rozpuszczone.
Elise roześmiała się.
- To coś dla młodych dziewcząt.
- Przecież jesteś młoda. Masz tylko dwadzieścia jeden lat.
- Tylko? - zaśmiała się ponownie.
Nic nie odrzekł, wplótł palce w jej włosy i zaczął masować jej kark. To było miłe
uczucie. Elise rzeczywiście bolała głowa. Nie potrafiła się jednak odprężyć z obawy, że sta-
nie się zbyt natarczywy.
Ale przecież nie może tego zrobić, bo ma sparaliżowane nogi, powiedziała w duchu.
Usiłował wsunąć palce pod kant sukni, ale kołnierzyk był zbyt wąski. Zaczął wolno
odpinać guziki.
- Gorąco tutaj. Zdejmij suknię.
- Jestem zmęczona, Emanuelu. Za chwilę kładę się do łóżka.
- Zaraz sobie pójdziesz, pozwól mi tylko na odrobinę pieszczoty. Nie mogę zrobić
tego, czego pragnę najbardziej, ale i tak dobrze nam z sobą.
Zaczął szarpać materiał.
- Pomóż mi. Mam tyle złych myśli. Może uda mi się o nich zapomnieć choć na
chwilę.
Nie miała serca się sprzeciwiać. Niechętnie ściągnęła suknię przez głowę i powiesiła
ją na oparciu krzesła. W pokoju paliła się jedna świeca, na krześle obok sofy. Ich cienie
poruszały się na ścianie, płomień świecy chybotał się w przeciągu od okna i drzwi. Śnieg
padał gęsto, dom i ulica pogrążone były w ciszy.
Znów zaczął masować jej kark, po czym zsunął dłoń w dół na plecy pod rąbek
bielizny. Westchnął cicho i przesunął ją w przód, usiłując sięgnąć jej piersi.
- Możesz zdjąć resztę? - spytał chrapliwie.
- Zimno mi, poza tym jestem zmęczona.
- Zrób to dla mnie.
- Któryś z chłopców może wejść.
- Przecież śpią. Zrób to dla mnie, Elise! Spraw mi tę przyjemność.
Posłuchała go niechętnie, zsunęła bieliznę, obnażając się do pasa.
Emanuel uniósł się nieco, przekręcił na bok i dotknął jej piersi.
- Masz piękne ciało. Jędrne i zdrowe, mimo że urodziłaś dwójkę dzieci. - Połaskotał
jej sutki, które stwardniały, raczej z zimna niż z podniecenia. Przeszył ją słodki dreszcz. Jak
to możliwe, skoro pożądała Johana? - Ty też masz ochotę, Elise. Proszę cię, połóż się na
mnie.
I znów posłuchała go z niechęcią. Myśl, że będzie musiała mu pomóc, napełniła ją
wstrętem. Dlaczego? Nie wystarczało mu, że z nim została, opiekowała się nim, była jego
pomocą domową i pielęgniarką, że go utrzymywała? Czego jeszcze od niej zażąda? Czy
prawo naprawdę stanowiło, że kobieta musi być we wszystkim posłuszna swemu mężowi?
- Tak, dobrze. Unieś się nieco, bym mógł pieścić twoje piersi.
Elise odwróciła twarz, by ukryć wyraz odrazy.
- Jeszcze chwilkę. Może się uda. Jeśli mi pomożesz.
Elise gwałtownie zsunęła się na podłogę i pozbierała ubranie.
- Dobranoc, Emanuelu. Przykro mi, ale nie mogę. To niewłaściwe. Boję się, że
mogłabym ci zaszkodzić. Nic nie powiedział. I nie życzył jej dobrej nocy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Obudziła się z uczuciem niepokoju. Nie wiedziała, czy teściowie zjawią się z wizytą,
a nie chciała zawieść chłopców prośbą o opiekę nad najmłodszymi dziećmi. Obiecała im
wszak, że będą mogli pójść na sanki. Rzadko mieli okazję do zabawy, praca i nauka
wypełniały im całe dni.
Niepokój zamienił się w irytację, choć Elise starała się jej nie okazywać. W końcu
było Boże Narodzenie, a poprzedniego dnia wszyscy przeżyli jedną z najpiękniejszych
Wigilii w ich życiu. Chłopcy wciąż byli radośnie podekscytowani. Poczuła ulgę, kiedy
zamknęły się za nimi drzwi.
Napaliła w pokoju i zapaliła lampy dla Emanuela. Przewinęła Jensine, posadziła Hugo
na nocniczku, a potem zamierzała zająć się mężem.
Żeby tylko niczego się nie domyślił! Choć powtarzała sobie, że nie robi niczego
złego, to poczucie winy jej nie opuszczało. Było jej żal Emanuela. Świadomość, że może
nigdy nie podniesie się z wózka inwalidzkiego, musiała być straszna. Emanuel zdradził ją i
zachowywał się podle wobec niej, ale nie darzyła go nienawiścią. Nie miała ochoty się mścić,
odpłacać pięknym za nadobne. Mimo jego przewin darzyła go szacunkiem i chciała być mu
przyjacielem. Ale nie żoną.
Kiedy skończyła zajmować się dziećmi, wzięła ich zabawki i zaniosła do pokoju.
Emanuel śledził ją wzrokiem.
- Jak się dzisiaj czujesz? Wciąż boli cię głowa? Przytaknęła, nie patrząc na niego.
- A jak ty się czujesz?
- Tak samo. Szkoda, że nie możesz wyjść na powietrze. Bardzo bym chciał, ale boję
się wziąć na siebie odpowiedzialność za Hugo i Jensine.
- Dobrze to rozumiem. Przejdę się, jak zjawią się twoi rodzice.
- Zapewne nie zjawią się tak szybko. Boją się urazić panią Carlsen.
- Może przekonają ją do wizyty u nas?
- Nie sądzę. Słyszałaś, co powiedziała matka. Pani Carlsen najlepiej czuje się u siebie.
- Ale przecież wychodzi? Do teatru, na spotkania towarzyskie.
Emanuel nic nie odrzekł, ale Elise znała jego myśli.
- Pomasuję cię, kiedy skończymy z toaletą. Zwykle ból głowy nie trzyma się ciebie
tak długo.
- Dzisiaj masaż mi nie pomoże. Mam wrażenie, że głowa mi pęknie.
- Coś innego ci dolega? - Emanuel spojrzał na nią badawczo. - Jesteś taka
niespokojna.
Elise schyliła się po zabawkę, by uniknąć jego wzroku. Jej policzki płonęły.
- Ostatnio mieliśmy sporo pracy w kantorze.
- Ktoś jeszcze komentował twoją książkę? Ktoś cię uraził?
Elise pokręciła głową.
- Panna Johannessen wspomniała, że w którejś z gazet ukazała się recenzja. Nie
miałam okazji zapytać, w której.
- Może Torkild coś wie na ten temat, zazwyczaj jest dobrze zorientowany. Jeśli zjawią
się rodzice, możesz zajść do nich i zapytać. Przy okazji się przewietrzysz.
Emanuel ożywił się, wzmianka o recenzji wyraźnie go zainteresowała. Sam o tym nie
wiedząc, dał jej pretekst, którego potrzebowała.
Dobry Boże, niech teściowie się zjawią, pomodliła się w duchu. Emanuel nie będzie
miał żadnych podejrzeń, kiedy wyjdzie. Elise poczuła ulgę.
Posmarowała jego kromki chleba grubszą warstwą masła i zaparzyła świeżą kawę. Te
gesty pomagały jej stłumić wyrzuty sumienia.
- A ty nic nie zjesz? - spytał zatroskany.
- Nie jestem głodna. Wypiłam kubek kawy, kiedy chłopcy jedli śniadanie.
- Kawy z fusów, jak się domyślam - uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech,
sprzątając ze stołu. - Zawsze myślisz o innych, nigdy o sobie. Musisz zacząć dbać o siebie,
Elise. Jesteś taka chuda. I blada.
Podeszła do okna. Rozjaśniło się, ale niebo wciąż zaciągnięte było chmurami.
Zapowiadała się śnieżyca. Poprzedniego dnia chłopcy pracowicie odśnieżali ulicę. To była
ciężka praca i Elise miała nadzieję, że pogoda oszczędzi im powtórki.
Ziąb ciągnął od okien, wyraźnie się ochłodziło.
- Prognozy się sprawdzają, zapowiada się mroźna i śnieżna zima.
Emanuel westchnął ciężko.
- W gazecie pisali, że pokrywa na Sarabraten wynosi siedemdziesiąt pięć
centymetrów. To dużo, zima ledwie się zaczęła.
- Mam nadzieję, że pogoda się odmieni. Kiedy idę do pracy, śnieg zalega na ulicach, a
Hugo krzyczy, kiedy płatki opadają mu na twarz.
Emanuel westchnął raz jeszcze.
- Chciałbym móc się nim zająć. Byłbym jednak bezradny, gdyby coś się stało.
- Nie myśl o tym. Hugo dobrze się czuje u Hildy. Może bawić się z rówieśnikiem.
- Usiądź przy mnie. Nie musisz tak się krzątać w świąteczny dzień. Dawnymi czasy
nie wolno było wykonywać żadnych prac w Boże Narodzenie poza tym, co absolutnie
niezbędne.
Elise obróciła się i spojrzała na męża.
- Pewnie brak ci kościoła? Emanuel pokiwał głową.
- W domu chodziliśmy na nabożeństwo w Wigilię i Boże Narodzenie. To były wielkie
uroczystości, ludzie przyjeżdżali saniami, na pagórku przed kościołem szpilki nie można było
wcisnąć.
Jego twarz ożywiła się. Wspomnienia z dzieciństwa nie zawsze są złe, pomyślała.
- Zawsze pragnęłam przeżyć Gwiazdkę na wsi. Uśmiechnął się, ostatnio rzadko się
uśmiechał.
- Powinnaś. Chłopcy też. Nastrój jest wyjątkowy, kiedy sanie suną szeregiem, a z
oddali dobiega głos dzwonów. Śnieg skrzypi pod płozami, a światło pochodni jest jak sznur
pereł. A u góry kruczoczarne niebo upstrzone gwiazdami. Za każdym razem miałem łzy w
oczach.
Elise zrobiło się go żal. Tak wyglądały kiedyś jego święta. Wyobraziła sobie duże
pokoje w domu Ringstadów rozświetlone lampami, z choinką sięgającą sufitu. Stół uginający
się pod ciężarem jedzenia, zapach pieczonego ciasta i ogień strzelający wesoło w piecach i
kominkach. Do wieczerzy zasiadali odświętnie ubrani ludzie, panowie we frakach, panie w
jedwabnych i aksamitnych sukniach, usługiwały im pokojówki.
A teraz leżał na sofie, nie mogąc się poruszyć, w pokoju tak małym, że trzeba było
usunąć większość mebli, by wstawić łóżko. Gdyby nie jego rodzice, nie mieliby
świątecznych wypieków, a wieczerza wyglądałaby znacznie skromniej. Pomyślała, że ich
związek nie ma najmniejszego sensu. Powinien zostać w Ringstad i prowadzić życie, do
którego przywykł. Po dolegliwościach sercowych jego matka bardzo złagodniała. Gwałtowne
scysje z dzieciństwa zapewne już nigdy się nie powtórzą. Siedział spokojnie i przyglądał się
jej.
- O czym myślisz?
- Wyobrażam sobie wasz dom w świąteczny czas. Oczy Emanuela rozbłysły.
- Matka miała smykałkę do urządzania przyjęć. Dalecy i bliscy krewni przyjeżdżali do
nas i mieszkali u nas przez wiele dni. Dom wypełniał śmiech i gwar, wszędzie były ozdoby
świąteczne i udekorowane stoły. Póki mieliśmy gości, matka nie traciła humoru. Bawiliśmy
się w gry towarzyskie, chodziliśmy wokół choinki, śpiewając kolędy, jadaliśmy obficie i
jeździliśmy z wizytami do sąsiadów, zabierając ze sobą wszystkich przyjezdnych - dodał z
uśmiechem. - Czasami wokół stołu zasiadało trzydzieści, nawet czterdzieści osób.
- Pewnie ci tego brak.
- Czasami, nie za często. Rzadko wracam do tamtych chwil. Co było, to było. Życie w
Ringstad należy do przeszłości. Świąteczne wspomnienia też.
- Przecież nie musi tak być - stwierdziła. Uśmiech zgasł na jego wargach.
- Uważasz, że wydobrzeję?
- Tak. Nikt nie twierdzi, że to niemożliwe. Wbił w nią wzrok.
- Wierzysz w to?
Emanuel nie chwytał się nadziei, nie błagał o litość. Żądał szczerej odpowiedzi.
- Nie przestanę wierzyć, póki nie mamy pewności.
Te słowa odniosły właściwy skutek. Emanuel pokiwał powoli głową.
- Może masz rację, może zbyt ponuro patrzę w przyszłość.
- Musisz wierzyć, Emanuelu. Wiara przenosi góry. Cuda się zdarzają.
Ta myśl i jej dodała otuchy. Wstała i podeszła do drzwi kuchennych.
- Chyba jednak zjem kawałek chleba.
Przedpołudnie wlokło się niemiłosiernie. Elise co rusz zerkała na zegar z kukułką. Z
każdą upływającą godziną jej nadzieja topniała.
Nie była w stanie usiedzieć spokojnie. Nie mogła zająć się cerowaniem czy naprawą
odzieży, bo był dzień świąteczny i Emanuelowi by się to nie spodobało. Do czytania nie
miała nastroju. Hugo bawił się grzecznie w kąciku, ale Jensine zaczęła marudzić. Elise wzięła
dziewczynkę na ręce i podeszła do okna, by wypatrywać Ringstadów. Spotkało ją
rozczarowanie.
Emanuel podniósł oczy znad książki, którą pożyczył od Schwenckego.
- Co z tobą, Elise? Jesteś dziś bardzo niespokojna.
- Wciąż boli mnie głowa, chciałabym już, żeby twoi rodzice się zjawili.
- Nie powinnaś była puszczać chłopców na sanki. Mogliby ci pomóc.
- Nie miałam serca im odmówić. Tak rzadko mają okazję się pobawić.
- Zazwyczaj im nie odmawiasz. Bardzo ich rozpieszczasz - dodał z naganą w głosie.
Elise poczuła przypływ irytacji.
- Nie uważam, by byli rozpieszczeni. Właśnie opowiadałeś mi o swoim dzieciństwie,
porównaj je z dzieciństwem chłopców. Już przecież przykazałeś im, żeby całe wakacje
spędzili za ladą sklepu.
- W takim razie idź na spacer, póki Jensine śpi. Jakoś zajmę się Hugo.
Elise wyczuła napięcie w jego głosie. Pokręciła głową.
- Nie mogę. Co zrobisz, jeśli Hugo złapie coś, czego nie powinien dotykać, przewróci
się, uderzy lub oparzy przy piecu?
Nic nie odpowiedział.
Elise westchnęła ciężko i zaczęła przewijać Jensine. Rozczarowanie sprawiło, że
czuła się poirytowana, ale uznała, że nie powinna dać tego poznać po sobie. Emanuel na to
nie zasłużył.
Johan z pewnością też był rozczarowany. Przecież cieszył się, że przyjdzie, że pobędą
chwilę razem. Z przyjemnością wysłuchałaby opowieści o Paryżu, o jego pracy, chciała
zapytać go, jak długo zamierza zostać na obczyźnie. Teraz to już nieważne, Johan stracił
zapewne nadzieję na spotkanie. Skoro nie udało się dzisiaj, nie uda się w kolejne dni. Johan
nie wiedział wprawdzie, że Evert i Peder obiecali pomóc Emanuelowi w sklepie przez całe
świąteczne wakacje, a Kristian zamierzał do nich dołączyć, jak tylko skończy pracę u
wozaka, ale rozumiał przecież, że coś jej przeszkodziło w przyjściu. Zdawał sobie wszak
sprawę, że zrobi wszystko, by się z nim zobaczyć.
Coś dławiło ją w gardle. Johan miał rację: nie było im pisane, by być razem. Nié mieli
nawet prawa darzyć się miłością.
Było już po dwunastej i Elise straciła wszelką nadzieję, kiedy usłyszała jakieś głosy
na zewnątrz. Emanuel podniósł wzrok znad książki.
- Idą rodzice.
- Jesteś pewien, że to oni?
- Głosu matki nie sposób pomylić z innym. Idź na spacer, Elise. Zajrzyj do Anny i
Torkilda i zapytaj o tę recenzję.
- Może powinnam najpierw podać im kawę?
- Wyjaśnię im, że musisz się przewietrzyć. Matka potrafi przyrządzać kawę.
Z reakcji pani Ringstad Elise domyśliła się, że jej zamiar nie przypadł teściowej do
gustu.
- Wychodzisz? Przecież właśnie się zjawiliśmy! Emanuel pośpieszył jej z odsieczą.
- Elise idzie do Anny i Torkilda, żeby pożyczyć gazetę, w której zamieszczono
recenzję książki. Nie mogła uczynić tego wcześniej, bo nie chciała zostawiać mnie samego z
dziećmi.
- Mieliśmy wypić razem kawę. Jest Boże Narodzenie. Pan Ringstad odwrócił się do
syna.
- Recenzja, mówisz? To bardzo ekscytujące! - I zwracając się do Elise, dodał: - Idź,
Elise! Damy sobie radę. Marie zaparzy kawę, a my wypijemy po szklaneczce z Emanuelem.
Pani Ringstad wciąż była niezadowolona, ale nie powiedziała ani słowa.
W chwilę potem Elise zamykała za sobą furtkę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ruszyła w dół Sandakerveien, by uniknąć spotkania z chłopcami lub znajomymi.
Mogła pójść lewym lub prawym brzegiem rzeki, dystans był ten sam, ale chłopcy mieli
zwyczaj bawić się na wzgórzu przy Maridalsveien.
Kiedy zbliżała się do Andersengarden, serce zabiło jej mocniej. Może Johan wciąż
tam był? A może, znużony oczekiwaniem, podziękował gospodarzom i poszedł do domu?
Rzuciła spojrzenie ku oknom. Powinna wejść i zapytać o recenzję, ale nie było na to czasu.
Zresztą nie wypadało tak po prostu wpaść jak po ogień i ruszyć dalej.
W oknie kuchennym domku majstra paliło się światło. Cała Hilda, jak można palić
lampę za dnia? Co się z nią stanie, kiedy majster zniknie z jej życia? Takie nawyki są
kosztowne.
Serce biło jej w piersi. Skąd brały się te emocje? Znała Johana na wylot, byli wszak
nie tylko parą, całe dzieciństwo spędzili na wspólnych zabawach. Jeśli nie zdoła zapanować
nad sobą, pan Paulsen gotów powziąć podejrzenie, że coś jest między nimi. To by mu się nie
spodobało, Elise miała przecież męża. Kto wie, może nawet zwolniłby ją z pracy.
Nabrała tchu, by się uspokoić. Posiedzę tylko z Hildą, majstrem i Johanem i wypiję
kawę, powtarzała sobie w duchu. Niewiele to pomogło, uczucie niepokoju nie chciało
ustąpić.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać, i w progu ukazała się Hilda.
- Widziałam cię z okna. Późno się zjawiasz!
- Nie mogłam wyjść, zanim rodzice Emanuela się nie zjawili. Niemal już straciłam
nadzieję.
Hilda spojrzała na siostrę ze współczuciem.
- Mogłaś wziąć dzieci ze sobą.
- Bałam się, że to ci się nie spodoba, skoro on tu jest.
- Siedzą w pokoju. Johan pokazał Paulsenowi swoje rysunki i Paulsen jest pod
wrażeniem. Powiedział, że zademonstruje je swoim wpływowym znajomym.
Elise zrobiło się ciepło z radości. Hilda nie ruszyła się z miejsca, studiując ją
krytycznym wzrokiem.
- Nie stać cię, by kupić sobie płaszcz i kapelusz? Ubierasz się jak, nie przymierzając,
robotnica czy przekupka z targu.
- Dostałam piękną niebieską suknię od pani Stangerud, ale nie odważyłam się jej
włożyć, bo należała do Signe.
Hilda spojrzała na nią przerażona.
- Zamierzasz chodzić w rzeczach kochanki twego męża?
Elise uniosła podbródek.
- Suknia jest piękna.
- Nie masz za grosz honoru?
- Nie stać mnie na honor, ledwie opędzam cotygodniowe wydatki. - Elise podeszła do
drzwi do pokoju. - Jedliście już?
- Nie, czekaliśmy na ciebie.
Na jej widok majster i Johan unieśli się z krzeseł. Elise podała dłoń panu Paulsenowi i
złożyła mu życzenia świąteczne. Potem odwróciła się do Johana.
Jego niebieskie oczy jaśniały radością. Długo przytrzymał jej rękę w swojej ciepłej
dłoni.
- Jak dobrze, że przyszłaś.
- Ledwie mi się udało. Rodzice Emanuela przyszli niedawno, a nie mogłam zostawić
go samego z małymi dziećmi - powiedziała, trochę zbyt głośno i za szybko.
- Jest aż tak bezradny? - wtrącił się majster, głęboko poruszony.
- Tak, niestety - odrzekła Elise. - Obie nogi ma bezwładne i porusza się na wózku.
Gdyby dzieciom przydarzył się jakiś wypadek, nie byłby w stanie zareagować.
Pan Paulsen pokręcił głową.
- Co za los! Dobrze, że ma panią, pani Ringstad. Co on robi całymi dniami? Czy ktoś
dotrzymuje mu towarzystwa?
- Teraz są u nas jego rodzice, ale na co dzień musi radzić sobie sam. Dużo czyta,
pożycza książki od przyjaciela.
Hilda postawiła na stole półmisek z kanapkami, kiełbasą i żeberkami na zimno. Na
osobnym talerzu podała stopki wieprzowe w marynacie. Elise poczuła ssanie w żołądku.
- Mówisz o Schwenckem? - spytała Hilda. Elise przytaknęła.
Ku jej zdziwieniu Hilda zmarszczyła czoło.
- Co wy właściwie o nim wiecie?
- Że jest bardzo zdolnym kupcem. Emanuel mówi, że Schwencke zdąży sprzedać
towar, zanim trafi na półki - roześmiała się Elise.
Hilda była poważna.
- To dziwne. Sklep leży na uboczu. Chodzę tamtędy przedpołudniami i jeszcze nie
widziałam w środku klientów.
Tym razem roześmiał się pan Paulsen.
- To miałaś pecha, Hildo. Czym on handluje, pani Ringstad?
- Drobnym towarem, głównie sprzętem kuchennym. Ma też droższe rzeczy,
świeczniki, filiżanki z porcelany, ozdoby. Jego dom jest pełen pięknych przedmiotów.
- Hm. I nazywa się Schwencke?
-
Paul Georg Schwencke. Sklep mieści się na Maridalsveien, niedaleko
Arendalsgaten. Trudno nie trafić.
- Z pewnością zajrzę w to miejsce.
Zasiedli do stołu i Hilda nalała wszystkim kawy.
Elise znalazła się na - sofie obok Johana. Johan sięgnął po jej dłoń pod stołem.
Strumień gorąca przepłynął przez jej ciało i była gotowa siedzieć tak całą wieczność. W
pokoju panowało przyjemne ciepło. Hilda i pan Paulsen tryskali uprzejmością, stół uginał się
pod ciężarem pysznego jedzenia, a zapach świeżo parzonej kawy łaskotał nozdrza. Było jak
w bajce, nie mogłoby być lepiej nawet, gdyby zostali sami. Wtedy bowiem musieliby
walczyć z pożądaniem lub dać upust żądzom, a potem cierpieć z powodu wyrzutów
sumienia. A teraz było cudownie. Rozkosznie i wbrew pozorom niewinnie.
Musieli puścić dłonie, by zabrać się do jedzenia, ale Johan wykorzystał ten moment i
przysunął się do Elise. Oparł się udem o jej udo, sprawiając, że znów poczuła falę gorąca.
Nie wiedziała, co je i czego dotyczy rozmowa. Pokój spowijała mgła, w świadomości
Elise istniał tylko Johan. I jej własna tęsknota.
Słowa majstra przywołały ją do rzeczywistości.
- Żal mi autora, to chyba najostrzejsza krytyka, jaką zdarzyło mi się przeczytać. W
pełni zasłużona, ale i tak uważam, że taka recenzja to cios. Samson tłumaczy autora,
twierdząc, że historie nie są zmyślone, ale ten człowiek nie ma chyba piątej klepki. W
każdym razie nie zachowuje się i nie mówi jak inni.
Hilda i Elise wymieniły się spojrzeniami.
Johan też się ożywił.
- O jakiej książce mowa?
- Ukazała się niedawno pod tytułem Podcięte skrzydła. Jakiś młodzieniaszek,
zapewne zbuntowany syn z dobrego domu, spisał kilka opowieści, które mają przedstawiać
życie ubogich ludzi znad rzeki Aker. Biedak nie ma pojęcia, o czym pisze. Twierdzi na
przykład, że dziewczęta wyrzuca się z pracy w fabryce za spóźnienia i że wiele z nich idzie
na ulicę, by zarobić na życie. Słyszał kto podobne bzdury? Ten, kto spóźni się dwukrotnie z
rzędu, nie zostaje wpuszczony do fabryki przed godziną dwunastą i potrąca mu się resztę
tygodniówki, ale przecież nie traci zatrudnienia! Autor wspomina o robotnicy, która rzuca się
do wodospadu, utraciwszy robotę. Poczułem się dotknięty, bo przędzalnia leży koło mostu i
czytelnicy mogą powziąć podejrzenie, że rzecz cała nas dotyczy. Całkiem niedawno gazeta
„Verdens Gang” wydrukowała podobną historię. Podejrzewam, że autorem jest ten sam
człowiek. Wiem, że pewna młoda niezamężna kobieta odebrała sobie życie w ten sposób, ale
powód był zupełnie inny. Właściwie powinienem wytoczyć sprawę autorowi, ale jeszcze się
wstrzymam. Recenzent dał mu stosowną reprymendę, informując czytelników, że opowieść
jest zmyślona. Z pewnością pojawią się inne oburzone głosy, ale ja mogę spać spokojnie.
Nikt nie ma prawa oskarżać fabryki Graaha o przyczynienie się do śmierci młodej osoby.
Johan zakręcił się niespokojnie.
- Czy można się dowiedzieć nazwiska autora?
- To oczywiste, że wydawnictwo Grondahl & Son będzie musiało je ujawnić.
Zwłaszcza jeśli ktoś zażąda zadośćuczynienia w sądzie. Zamierzam się do nich wybrać.
Mam prawo poznać nazwisko autora, uważam bowiem, że oskarżenie skierowane jest
przeciwko mnie. Nie pogodzę się z tym, że mam anonimowego wroga. Hilda nie zdołała
ukryć zdenerwowania.
- Nie uważam, by chodziło o ciebie. Może majster w innej fabryce zwolnił jakąś
dziewczynę za niestosowne zachowanie, a ona okłamała wszystkich, twierdząc, iż wyrzucono
ją za spóźnienie spowodowane chorobą dziecka?
Pan Paulsen spojrzał na nią zdumiony.
- Czytałaś tę książkę?
Ku przerażeniu Elise Hilda zaczerwieniła się.
- Ja? - roześmiała się sztucznie. - A skąd miałabym ją wziąć? Książki kosztują
majątek.
- To skąd wiedziałaś, że opowiada ona o matce, która zostawia chore dziecko?
- Słyszałam w kolejce w sklepie u Magdy. Magda kupiła książkę i wypożycza ją za
parę ore.
Majster wpatrywał się w nią z napięciem. Wyraz jego twarzy zmieniał się, w końcu
pokiwał głową powoli i powiedział zadowolony: - Ach tak! To bardzo interesujące. W takim
razie przejdę się po fabryce i zapytam robotnice, co sądzą o tym dziele.
Elise była pewna, że żadna nie powie prawdy. Nawet jeśli rozpoznały się w książce,
nie zaryzykują zwolnienia. Będą wiedzieć, jakiej odpowiedzi majster oczekuje.
Myśli Johana biegły tym samym torem.
- Ludzie są różni, panie Paulsen. W tych historiach może tkwić ziarenko prawdy.
Niewiele fabryk może pochwalić się tak dobrymi relacjami między kierownictwem a
robotnikami jak przędzalnia Nedre Voien.
Majster gładko przełknął pochlebstwo.
- Tak, to możliwe. Nie mam pewności, że autor ma na myśli wodospad przy
Beierbrua. Na naszej rzece jest sporo wodospadów. I ma pan rację, ludzie są różni.
- Wiemy wszak, że w Yaterlandzie i Fjerdingen dzieją się straszne rzeczy - ciągnął
Johan. - Wielu przymyka oko na ten wrzód na ciele naszego miasta, ale mało kto gotów
byłby twierdzić, że powieść Albertine Christiana Krohga nie ma oparcia w rzeczywistości.
Niewielu twórców podejmuje wątki społeczne. W zeszłym roku ukazała się książka Lill -
Anna i inne pisarki Nini Roli Anker, w której przedstawiono los kobiet pracujących w
fabrykach, ale poza tym kilku jedynie artystów ma odwagę krytykować nierówności
społeczne.
Elise zerknęła na majstra i dostrzegła, że wywód Johana zrobił na nim wrażenie, choć
pan Paulsen z pewnością nie należał do zwolenników ruchu robotniczego. Sporo ludzi
uważało, że kraj zmierza w złym kierunku i należy coś przedsięwziąć. Kapitalizm panoszył
się, industrializacja przekraczała granice rozsądku.
Paulsen pokiwał głową z zamyśleniem.
- Uważa więc pan, że ten Elias Aas ma trochę racji?
- Nie czytałem książki, panie Paulsen, ale obracam się w kręgach artystycznych i
wiem, że wielu ludzi niepokoi się rozwojem wydarzeń. Rozdźwięk między biednymi i bo-
gatymi to prosta droga do rewolucji. Może Elias Aas pragnął uświadomić ludziom to
niebezpieczeństwo, ale zrobił to niezdarnie.
Majster roześmiał się.
- Niezdarnie, trafił pan w samo sedno! Na zdrowie, panie Thoresen! Rozmowa z
panem to czysta przyjemność.
Johan opróżnił kieliszek. Elise nie wiedziała, co zawierał, ani ona, ani Hilda nie
zostały poczęstowane trunkiem. Miała jedynie nadzieję, że to nie było nic mocnego, bo Johan
nie nawykł do picia.
Pan Paulsen obrócił się do Hildy.
- Możesz przynieść kawy, moja droga? Proszę jeść, pani Ringstad i panie Thoresen.
W kuchni jest mnóstwo jedzenia.
Elise pomyślała o chłopcach. Zastanawiała się, czy matka Emanuela przygotowała im
jakiś posiłek, kiedy wrócili do domu. Ona siedziała tutaj, zajadając smakołyki, a im musiała
wystarczyć kromka chleba. Nic innego nie miała w szafce kuchennej.
Johan znów chwycił jej dłoń, ścisnął i splótł z nią palce. Zrobiło się jej gorąco.
Hilda wróciła z dzbankiem i spojrzała na siostrę.
- Za ciepło tutaj dla ciebie, Elise? Masz czerwone policzki. My z Paulsenem lubimy
ciepło, ale u was na Hammergaten jest zapewne dużo chłodniej.
Elise skinęła głową, nie patrząc na Johana.
- Tak, u nas jest dużo chłodniej.
Johan znów ścisnął jej dłoń. Czuła jego bliskość, zdawało się jej, że tworzą jedną
całość. Te same myśli, ta sama tęsknota, ten sam pogląd na większość spraw.
- Jak pani daje sobie radę, pani Ringstad? - Majster spojrzał na nią z ciekawością,
jakby ujrzał ją po raz pierwszy. - Najpierw praca w moim kantorze, potem odbiera pani synka
od Hildy i biegnie do domu, gdzie czeka niemowlę, kaleki mąż i trzech rozbrykanych
chłopców. Jak pani daje sobie radę? - powtórzył.
- Chłopcy mi pomagają. Noszą drwa i wodę, usuwają śnieg i kładą maleństwa
wieczorami. Rano pomagają mi je ubrać.
Majster pokręcił głową zdumiony.
- Mają raptem kilkanaście lat.
- Peder i Evert mają po jedenaście lat, Kristian dwanaście.
- I potrafią zająć się niemowlęciem?
- Nie mają wyboru. Sama bym sobie nie poradziła. Pan Paulsen zamyślił się.
- Tak się zastanawiam... Może wyświadcza im pani przysługę? Może trzeba żałować
tych, którzy nie mają żadnych obowiązków? Ci chłopcy wyrosną na pracowitych obywateli.
Tak sobie myślę, że dzieci wyrastające na wsi i nawykłe do pracy mają coś, czego ludziom z
miasta brak.
Elise uśmiechnęła się w duchu. Majster mówił o dzieciach z dobrych domów, gdzie
pełno było służby. Dzieci wzrastające nad rzeką Aker potrafiły zadbać o siebie i swoje
młodsze rodzeństwo.
Pan Paulsen stuknął się w czoło.
- Skoro pani mąż nie pracuje, z czego będziecie żyć? Elise poczuła, że robi się jej
gorąco. Musiała starannie dobierać słowa.
- Emanuel niedawno rzucił pracę w zakładach Myren i zajął się handlem drobnym
towarem w małym sklepiku przy Maridalsveien. Tak jak Paul Georg Schwencke. Kiedy
zachorował, moi dwaj bracia i Evert stanęli za ladą. Będą tam pracować do końca wakacji.
- Droga pani, nastoletni chłopcy nie mogą zajmować się handlem.
- Nie, rzecz jasna, że nie. To dorywcza pomoc. Mam nadzieję, że po świętach
Emanuel nauczy się dojeżdżać do sklepu na wózku.
- Jeśli nie będzie śnieżyć - wtrąciła się Hilda.
- Jeśli nie będzie śnieżyć - powtórzyła ze strachem Elise.
Johan ścisnął jej dłoń. W tym uścisku było wszystko: współczucie, wsparcie, podziw.
Mając miłość Johana, dam sobie radę ze wszystkim, pomyślała.
Zegar Hildy wybił godzinę drugą. Wielki Boże, czas pędził jak opętany! Elise miała
wrażenie, że ledwo co przyszła. Zerwała się z miejsca.
- Nie wiedziałam, że już tak późno.
- Przecież państwo Ringstadowie są z Emanuelem - zaprotestowała Hilda.
- Nie zamierzali zostać długo, a ja obiecałam, że zaraz wrócę.
Johan też się podniósł.
- Ja też już pójdę. Przyrzekłem siostrze, że wybiorę się z nią na cmentarz. Już zdążyła
mnie zbesztać, że nie towarzyszyłem jej na porannym nabożeństwie - dodał, uśmiechając się.
Elise pożegnała się pośpiesznie z majstrem i wybiegła z pokoju. W kuchni zatrzymała
się.
- Powiedziałam w domu, że idę do Anny po gazetę - szepnęła do Hildy.
Hilda pokiwała głową z rezygnacją.
- Po co zachowujesz pozory? On na to nie zasługuje.
- Co byś powiedziała, gdybyś siedziała przykuta do wózka?
- Pomyślałabym, że to kara za moje grzechy. On powinien tak myśleć.
Elise pożałowała, że zadała to pytanie. W tej kwestii miały całkowicie odmienne
zdanie. Johan wyszedł z pokoju i podziękował za gościnę. Elise odwlekała czas pożegnania.
Razem ruszyli do Andersengarden.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Majster zamierza pokazać moje rysunki swoim wpływowym znajomym - powiedział
Johan zadowolonym głosem.
- Hilda wspomniała mi o tym. Jestem z ciebie dumna.
- Mam nadzieję, że nie spotkają cię nieprzyjemności, kiedy wrócisz do domu?
- Matka Emanuela była obrażona, że wychodzę, ale jego ojciec mnie poparł.
Wyjaśniłam, że idę do Torkilda, by pożyczyć gazetę, w której jest recenzja mojej książki.
Majster ją czytał, ale bałam się spytać, o którą gazetę chodzi.
- Torkild ją ma. Ja też czytałem tę recenzję. Elise odwróciła się ku niemu.
- Naprawdę? Jest aż tak zła?
- Na twoim miejscu bym do niej nie zaglądał.
Elise posmutniała. W głębi duszy była przygotowana na ostre słowa krytyki, ale
liczyła też na pozytywne komentarze.
Johan rozejrzał się wokół, a potem otoczył ją ramieniem.
- Nie przejmuj się, Elise. Jestem z ciebie dumny. Dobrze wiem, że recenzja zrodziła
się z przesądów dziennikarza i ze strachu o własną pozycję. To konserwatywna gazeta, a on
dobrze zna oczekiwania swoich czytelników. Nawet jeśli miałby inne zdanie, nie odważyłby
się go przelać na papier.
Pocałował ją, długo i gorąco. Elise na chwilę poddała się uczuciom, ale zaraz
odsunęła się od niego i rozejrzała wokół.
- Ktoś nas może zobaczyć.
- Nikogo tu nie ma. Robotnicy śpią, zbierając siły przed kolejnym dniem harówki, a
ich szefowie siadają właśnie do obiadu. - Uśmiechnął się. - Tak się ucieszyłem, kiedy przy-
szłaś. Zdążyłem już zwątpić, że się zjawisz.
Elise odwzajemniła uśmiech.
- Ja też się raduję, że przeżyłam z tobą tę chwilę. Pragnęłam, by trwała wiecznie.
Johan westchnął głośno i pogłaskał ją czule po policzku.
- Elise, tak bardzo cię kocham! Nie spałem pół nocy, myśląc o tobie. Los ciężko cię
doświadczył, ale dzielnie znosisz wszystkie przeciwności. Anna też tak uważa i pociesza się
słowami z Biblii. „Jak dni twoje moc twoja trwała”. Anna mówi, że dostajemy tyle, ile
jesteśmy w stanie unieść na swoich barkach. - Znów się uśmiechnął. - Ona wierzy głęboko, a
mimo to wyganiała mnie z domu, bym się z tobą spotkał.
Elise roześmiała się.
- W oczach Anny należymy do siebie. Johan spoważniał.
- Bo tak właśnie jest. Oboje popełniliśmy błędy, Agnes i Emanuel nie powinni
pojawić się w naszym życiu.' Związałem się z Agnes, bo straciłem ciebie, a ona twierdziła, że
spodziewa się mojego potomka. Ty wyszłaś za Emanuela z powodu dziecka, które zmuszona
byłaś urodzić. Oboje przeżyliśmy tragedię. Współczułbym Agnes i Emanuelowi, gdyby byli
szczęśliwi w tych związkach, ale tak wszak nie jest. Mówiłaś przecież, że Emanuel męczy się
i że zamierzałaś się z nim rozstać. Elise przytaknęła.
- Zrobiłabym to, ale jego choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba.
- Pozostaje mieć nadzieję, że lekarz się pomylił i Emanuel wróci do zdrowia.
Pocałował ją jeszcze raz i ruszyli dalej. Chciał złapać ją za rękę, ale Elise wzbraniała
się.
- Możemy przypadkiem trafić na chłopców. Mogli wybrać się do Hildy po jedzenie,
tak jak to mają w zwyczaju w dni szkolne.
- Sądzisz, że mieliby coś przeciw temu, byśmy trzymali się za ręce?
- Sądzę, że byliby zachwyceni na twój widok, ale z pewnością zdumieliby się,
zrozumiawszy, że wciąż się kochamy. Zwłaszcza Kristian.
Johan nic nie odrzekł i dłuższą chwilę szli w milczeniu.
- Zobaczę cię jeszcze przed wyjazdem? - spytał cicho i ostrożnie. W jego głosie
brzmiała nadzieja, ale starał się jej nie naciskać.
- Mam taką nadzieję. Codziennie po pracy odbieram Hugo od Hildy. Po szóstej.
- Będę tam na ciebie czekał. Hilda nie będzie chyba miała nic przeciw temu.
Elise roześmiała się.
- Wręcz przeciwnie. Jest takiego zdania jak Anna.
- Co za szczęście, Anna i Hilda gotowe są wziąć udział w naszym spisku. - Johan nie
ukrywał rozbawienia.
- Jak znam Hildę, to pewnie - znajdzie jakiś pretekst, by zostawić nas samych.
- Nie wiem, czy to rozsądne - droczył się z nią Johan. Elise poczuła w sobie tę samą
tęsknotę. .
- Jestem rada, że ostatnim razem do niczego nie doszło. Johan spoważniał.
- Ja też, Elise. To mogło mieć poważne konsekwencje. Elise spłoniła się.
- To byłaby katastrofa.
- Zgadzam się.
Przeszli w milczeniu parę kroków.
- Ale miałaś ochotę?
Nie odważyła się spojrzeć na niego, serce jej dudniło, a w ciele szalał pożar.
- Muszę odpowiadać na to pytanie?
- Nie, nie musisz. Wtedy to poczułem, a dzisiaj zrozumiałem. Masz te same
pragnienia co ja. Byłoby nam cudownie razem.
- Wiem. Marzę o tobie przed zaśnięciem. Czasami... - urwała.
Johan odwrócił się ku niej i chwycił ją za rękę.
- Czasami aż za bardzo, to chcesz powiedzieć? Przytaknęła i schyliła głowę,
zagryzając wargę ze wstydu.
- Tak bardzo za bardzo, że w końcu doznajesz ukojenia?
Jej policzki płonęły, nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Doszli do Andersengarden.
- Wejdziesz na górę po gazetę?
- Powinnam. Emanuel był bardzo podekscytowany. Znów chwycił ją za rękę i
wciągnął do środka.
- Chodź, Elise, odświeżymy dawne wspomnienia. Zamiast ruszyć na schody na piętro,
pociągnął ją do wejścia do piwnicy, gdzie tak często całowali się w ciemności.
- Pani Ringstad nie wybaczy mi tak długiej nieobecności.
- Jesteś z Emanuelem czternaście godzin na dobę. Ja proszę o kilka minut.
Objął ją ramionami.
- Kocham cię, Elise. Będę czekać na ciebie, choćby to miało trwać całe życie.
- A ja na ciebie, Johan.
Czas zniknął, rzeczywistość przestała istnieć. W jednej chwili znaleźli się tam, gdzie
byli, zanim zło wkradło się do ich świata. I on był tym, kim kiedyś: wielkim i silnym
bohaterem jej życia. Z nim miała dzielić wszystkie radości i smutki, sukcesy i przeciwności
losu. A przede wszystkim miłość. Pani Thoresen zaoferowała im kuchnię, mogli wprowadzić
się w każdej chwili. Co za radość! Jakże szczęśliwi byli, mogąc dzielić niewielkie łóżko w
malutkiej, ubogiej kuchni. Chłód i przeciąg, cóż to miało za znaczenie, skoro mieli siebie?
Zamknęła oczy i przyciągnęła go do siebie, przyjmowała pocałunki i pieszczoty,
odwzajemniała je z całą mocą. Zakręciło się jej w głowie, to uczucie było potężne i domi-
nujące. Czy tak właśnie czuła się wtedy, taka lekka i radosna, tak bezgranicznie szczęśliwa?
Nie musiała odpowiadać na to pytanie, znała odpowiedź od zawsze. Przez cały ten
czas w głębi serca skrywała miłość do Johana, niezmienną, trwałą, silną jak skała. Była tam
nawet wtedy, gdy stawała z Emanuelem przed ołtarzem i gdy nocami oddawała mu swoje
ciało.
- Kocham cię, Johan. Zawsze cię kochałam i zawsze będę kochać.
Jęknął w odpowiedzi, ale niczego więcej nie potrzebowała. Znała jego myśli i
uczucia. Tworzyli jedność.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Elise nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek dręczyły ją większe wyrzuty
sumienia niż teraz, gdy zbliżała się do Hammergaten. Dochodziła trzecia, spędziła poza
domem prawie trzy godziny. A przecież miała tylko zaczerpnąć świeżego powietrza i
pożyczyć gazetę od Torkilda. A teraz pewnie na zawsze zniszczyła swą relację z teściową,
ledwie co odbudowaną. A przecież pomoc rodziców Emanuela była im potrzebna. Teraz, lecz
przede wszystkim w przyszłości.
Obawiała się, że wyrzuty sumienia i gorące doznania zostawią ślad na jej obliczu.
Policzki wciąż jej płonęły na wspomnienie pieszczot Johana, a kiedy ciało i duszę wypełnia
moc uczuć, trudno ukryć je wobec świata.
Zbliżając się do drzwi kuchennych, usłyszała ożywione chłopięce głosy. Bogu dzięki,
że wrócili już do domu! A państwo Ringstad może już poszli, może uznali, że powrót
Kristiana, Pedera i Everta zwalnia Emanuela z konieczności opiekowania się najmłodszymi
dziećmi. Pchnęła drzwi i weszła do środka.
Jensine leżała na chodniku, a Kristian zmieniał jej pieluszkę.
Peder z Evertem karmili Hugo.
- Tak długo cię nie było! - Peder spojrzał na siostrę z wyrzutem.
- Odwiedziłam Hildę. Wpadłam też do Anny i Torkilda.
- Wiem, ale dlaczego byłaś u nich cały dzień?
- U Hildy zastałam majstra, który koniecznie chciał coś ze mną przedyskutować.
Poczęstował mnie kawą i kanapkami, więc nie wypadało odmówić.
W tej samej chwili usłyszała głosy z pokoju.
- Rodzice Emanuela są jeszcze? Peder i Evert pokiwali głowami.
Evert podsunął łyżkę kaszy pod buzię Hugo.
- Matka Emanuela chciała iść na policję - oznajmił, nie podnosząc głowy. - Uznała, że
coś ci się stało.
Elise przeraziła się.
- Ale chyba tego nie zrobiła?
Obaj zaprzeczyli. Elise dostrzegła z ulgą, że nie dali się przestraszyć. Peder
uśmiechnął się nawet z pobłażliwością.
- Powiedziała, że mieszkamy w niebezpiecznym miejscu. A my wiemy, że tu nad
rzeką żyją sami mili ludzie. No, może poza Pingelenem, ale on jest groźny tylko dla mnie, nie
dla dorosłych.
Kristian skończył przewijać Jensine i podniósł ją z podłogi.
- Nie musiałaś jednak iść do Hildy i Anny, kiedy oni przyszli z wizytą - stwierdził i
zniżył głos. - Matka Emanuela ma kwaśną minę.
Elise zaczerpnęła tchu i ruszyła do pokoju. Cała trójka spojrzała na nią, ale nikt nic
nie powiedział.
- Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Wpadłam do Hildy, nie chciałam, by w
taki dzień czuła się samotna. I natknęłam się na majstra Paulsena, który siedział tam,
popijając kawę. Bardzo nalegał, bym coś z nimi przekąsiła.
Pan Ringstad posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Majster? Dziś znów u niej był? Emanuel odwrócił się do ojca.
- Mówiłem ci, że coś jest między nimi.
- Tak się nie godzi! - oburzyła się pani Ringstad. - Hilda wciąż jest mężatką,
nieprawdaż?
- Tak - przytaknęła Elise - ale zamierza rozstać się z Reidarem.
- Rozstać? - Pani Ringstad poczerwieniała na twarzy. - I znów wstyd spadnie na
waszą rodzinę. Jakbyście nie mieli dość.
Elise czuła na sobie badawczy wzrok Emanuela.
- Długo cię nie było.
- Przykro mi. Wywiązała się nieprzyjemna rozmowa. Pan Paulsen wspomniał o mojej
książce. - Zwróciła się do teścia. - Oczywiście nie ma pojęcia, że ja ją napisałam, ale złościł
się strasznie, twierdząc, że rzecz jego dotyczy. Był w bojowym nastroju i uznał, że recenzent
wsparł jego pogląd. Domyślam się, że recenzja jest bardzo nieprzychylna. Paulsen zamierza
wytoczyć sprawę autorowi.
Emanuel ożywił się.
- Torkild miał gazetę?
- Tak, ale nie przeczytałam jeszcze tego tekstu. Po wywodach Paulsena nie
odważyłam się. Boję się, że mnie zniechęci do pisania.
- Przyniosłaś gazetę ze sobą?
- Tak - potwierdziła. - Leży w kuchni.
- Przynieś ją, proszę.
Pani Ringstad nie odzywała się od dłuższego czasu, ale teraz wtrąciła się, przybierając
oskarżycielską pozę.
- Uważam, że nie powinnaś spędzać świątecznego przedpołudnia u innych, skoro w
domu czeka na ciebie chory mąż, Elise.
Elise posłała jej zawstydzone spojrzenie.
- Przykro mi z tego powodu. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrobiło się tak późno.
- Nie było cię trzy godziny.
- Daj już spokój, mamo! - zirytował się Emanuel. - Chcę przeczytać recenzję.
Elise wybiegła do kuchni.
Kiedy wracała, dobiegły jej słowa teściowej.
- Młode kobiety nie rozumieją już wagi odpowiedzialności i zobowiązań. Wystarczy
dać im palec, a zabiorą całą dłoń.
Elise nie miała pojęcia, czy pije do niej, czy do Signe. Pani Ringstad zamilkła, gdy
dziewczyna pojawiła się w progu.
Elise podała gazetę Emanuelowi, lekceważąc słowa teściowej.
- Nie mów mi, co tam jest napisane. Nie chcę tego słuchać.
- Taki z ciebie tchórz, Elise? - roześmiał się pan Ringstad. - Miałem inne zdanie o
tobie.
- Jeśli usłyszę, że nie potrafię pisać, stracę cały entuzjazm i rzucę to wszystko. Jestem
tego pewna.
- Zajmij się domem, Elise - powiedziała teściowa łagodniejszym głosem. - Opieka nad
dziećmi i Emanuelem i tak zabiera ci mnóstwo czasu. Kobiety w dzisiejszych czasach
uważają, że powinny pracować zawodowo, ale ja sądzę, iż miejsce kobiety jest w domu. I nie
powinny mieć prawa wydawania książek, książki mają zły wpływ na młodzież. Weźmy
Magnhild Bjornstjerne Bjornsona. Jak taki dobry pisarz, na dodatek mężczyzna, mógł napisać
takie bzdury? Główna bohaterka zrywa małżeństwo, bo nie ma w nim miłości. A pisarz
nazywa ten związek nieobyczajnym! Pytam się więc: co nas teraz czeka? Czy ludzie
spodziewają się, że małżeństwo to wieczne upojenie i namiętność?
Pan Ringstad nie słuchał żony.
- Przeczytaj nam recenzję, Emanuelu! Emanuel spojrzał na Elise.
- Możesz wyjść do kuchni, jeśli nie życzysz sobie tego słuchać.
Elise pokręciła głową. Poczuła się urażona uwagą teścia o tchórzostwie.
- Zmieniłam zdanie. Czytaj na głos, Emanuelu. Emanuel przerzucił kilka stron,
rozłożył gazetę i zaczął czytać:
Wydawnictwo Grondahl & Son powinno działać rozważnie! Czy wykazało się
rozwagę, wypuszczając na rynek tom opowiadań „Podcięte skrzydła”? A może to zwykła
prowokacja? Jeśli tak, to udana. Nie ma czytelnika, który nie poczułby się sprowokowany
tym tandetnym dziełkiem. Ta książka to kpina z podstaw naszej egzystencji, naszej wiary,
moralności i z wartości, które pragniemy przekazać dzieciom. Autor bierze w obronę
prostytucję, pijaństwo i niesumienność w pracy, sympatyzuje z młodymi, bezwstydnymi
kobietami, które poszukują przygód i łatwego zarobku w przybytkach rozpusty, sprzedają się
byle komu, zostawiając swoje potomstwo o głodzie i chłodzie. A dzieci u nich pod
dostatkiem, te wykolejone indywidua mają ich zwykle całą gromadkę! Pytanie ciśnie się na
usta: gdzie podziewa się ojciec tych dzieci? Udzielę odpowiedzi: w ogóle go nie mają!
Te kobiety bowiem trudnią się nierządem, rodzą dzieci włóczęgom i pijakom, a w
końcu trafiają do szpitala Ullevdl, gdzie wydzielono specjalny oddział, by leczyć choroby,
których same się nabawiły! A kto za to płaci? Ty, drogi Czytelniku, i ja. Tym celom, między
innymi, służą pieniądze z naszych podatków. Ladacznice wychodzą wyleczone i wracają do
swego grzesznego procederu.
Jaki wpływ mieć będzie ta książka na nasze córki? Zapewne nigdy się z nią nie zetkną
ani nie przeczytają z własnej woli. Powtarzam jednak pytanie: jaki wpływ będzie mieć na
nasza młodzież? Ukazując się nakładem renomowanego wydawnictwa, książka daje młodym
ludziom asumpt do wiary, że historie w niej zawarte opierają się na prawdzie. Że młoda
robotnica zostaje „zmuszona” do prostytucji, bo zwolniono ją z pracy w fabryce. Na rany
boskie, istnieje chyba jakieś inne zajęcie? Mogła zatrudnić się jako pomoc domowa, wolnych
posad jest bez liku. Sam nie znalazłem jeszcze właściwej opiekunki dla moich dzieci, ale
Boże broń, bym wpuścił taką ulicznicę za mój próg. Autor wspomina o szesnastoletniej
tkaczce, która zachodzi w ciążę z dyrektorem fabryki i zmuszona jest oddać własne dziecko.
Elias Aas wyraźnie współczuje tej pannie. Nie powinien raczej spytać, dlaczego była na tyle
głupia i lekkomyślna, by inicjować związek z dyrektorem? Dyrektor na pewno miał żonę, o
tym też ta biedaczka nie pomyślała? Gdzie była matka tego dziewczęcia, jak mogła pozwolić
nieletniej na tak bezwstydne zachowanie? Proponuję, by wnieść sprawę przeciwko autorowi.
Ten człowiek nie powinien mieć prawa drukować swoich wypocin ani wypowiadać się
publicznie. Stanowi zagrożenie dla naszych norm społecznych.
Emanuel powoli odłożył gazetę. Był śmiertelnie blady. Kiedy czytał, nikt nie odezwał
się słowem. Elise wstrzymała oddech.
Zrobiło jej się ciemno przed oczyma, czuła, że zaraz zemdleje, i wsparła się o stół.
Pan Ringstad chrząknął.
- Mocna rzecz - powiedział, niezdarnie ukrywając, jak bardzo poruszył go ten tekst.
Pani Ringstad wstała z krzesła i zatoczyła się. Wbiła wzrok w Elise.
- Ty napisałaś tę książkę? - spytała z niedowierzaniem.
Pan Ringstad usiłował się wtrącić.
- Nie irytuj się, Marie. Czytałem ją i muszę przyznać, że siebie tam nie rozpoznaję.
Też musisz ją przeczytać. Zrozumiesz, że recenzent nie wykazał się obiektywizmem. Kieruje
ten tekst do czytelników własnej gazety i wątpię, by naprawdę tak uważał. Miejmy nadzieję,
że recenzje ukażą się w innych gazetach, mniej jednostronnych w swoich opiniach.
Pani Ringstad nie dała się uspokoić.
- Nie wiem, czy odważę się teraz wyjść na ulicę - powiedziała, załamując nerwowo
dłonie i posyłając Emanuelowi zrozpaczone spojrzenie. - Jak mogłeś mi to zrobić? Nie dość
się nacierpieliśmy? Wiele zrobiłam, by zaakceptować twoją sytuację, Emanuelu, i nie myślę
wyłącznie o chorobie. Starałam się być dobrą babcią dla twoich i nie twoich dzieci.
Przygotowałam wieczerzę wigilijną, przyniosłam jedzenie i podarki, spędziłam z tobą całe
przedpołudnie. Teraz zaś czuję, że to wszystko na próżno. Co bym nie zrobiła, twoje życie
legło w gruzach i moje też.
Zaczęła płakać i gwałtownym ruchem sięgnęła po chusteczkę.
- Co powiem ludziom? Jak spojrzę w oczy rodzinie i przyjaciołom?
- Ależ mamo! - Emanuel wreszcie odzyskał głos. - Nikt nie wie, że tę książkę napisała
Elise. Musisz po prostu udawać, że o niczym nie wiesz.
- Mam więc kłamać? - załkała. Pan Ringstad ruszył ku drzwiom.
- Chodź, Marie. Betzy i Oscar czekają na nas. Zasiedzieliśmy się.
Mijając Elise, poklepał ją po ramieniu.
- Nie przejmuj się. Jestem przekonany, że pozostałe gazety napiszą w innym tonie.
Sprawdzę u Oscara.
Elise pomogła teściowej nałożyć płaszcz i pożegnała ich u drzwi.
Kiedy wróciła do pokoju, Emanuel siedział z ponurą miną. Uznała, że powinna się
bronić.
- Powiedziałam, że recenzja jest bardzo krytyczna. To wy nalegaliście, by ją
przeczytać.
Emanuel nie odezwał się. Elise łzy napłynęły do oczu.
- Mówiłeś, że książka jest dobra, że jesteś ze mnie dumny.
- Tak uważałem. Nie spodziewałem się jednak, że wzbudzi tak gwałtowne reakcje.
Byłem przygotowany na krytykę, ale nie aż tak druzgocącą.
- Nie powinnam była prosić Torkilda o tę gazetę.
- Nie powinnaś była. A on powinien był podrzeć ją na strzępy lub przynajmniej cię
ostrzec.
Johan też uważał, że nie powinnam jej czytać, pomyślała. Czuła się strasznie.
- Jadłeś coś? - spytała cienkim głosem.
- Tak. Matka przygotowała smaczny posiłek.
- Twoja matka ma rację, Emanuelu. Zniszczyłam ci życie.
Spodziewała się, że zaprotestuje, ale Emanuel nie powiedział ani słowa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Cały następny dzień Elise spędziła w domu. Drugi dzień świąt, dzień wolny od pracy.
Wiedziała, że powód, dla którego go ustanowiono, był prosty: dać możliwość uczestnictwa w
nabożeństwie wiernym w parafiach, w których pastor dzielił obowiązki między dwie
świątynie. Dla robotników był to jeden z niewielu dni odpoczynku, nie licząc niedziel.
Miażdżąca recenzja książki bardzo ją dotknęła, rozczarowanie Emanuela i rozpacz
teściowej też bardzo ją zabolały. Wczesnym rankiem Emanuel stwierdził, że jeśli Elias Aas
zostanie pozwany, może się to dla niej skończyć surową karą pieniężną. Po wyjściu rodziców
siedział w wózku z ponurą miną i na wszystkie jej pytania odpowiadał półsłówkami. No i nie
zmrużył oka w nocy, tak przynajmniej oświadczył. Gdyby się rozzłościł, mogłaby dać mu
odpór, ale teraz rozumiała jego zaniepokojenie. W ich sytuacji finansowej nic gorszego niż
grzywna nie mogło ich spotkać.
Bała się myśleć o Johanie. To chyba nie przypadek, że wszystko zdarzyło się tego
samego dnia, kiedy porzuciła swoje obowiązki, by oddać się przyjemnościom.
Johan też pewnie był rozczarowany. Otworzyła przed nim serce, spodziewał się więc,
że uczyni wszystko, by się z nim zobaczyć. Hilda pewnie też się jej spodziewała.
Chłopcy śledzili ją zdziwionym wzrokiem. Dowiedzieli się, że jakiś dziennikarz
wyraził się pogardliwie o jej książce, ale Elise nie pokazała im recenzji.
Peder otoczył ją ramieniem.
- Nie przejmuj się, Elise. Jeśli on uważa, że kłamiesz, to ma nierówno pod sufitem.
Elise otarła łzę z kącika oka.
Twarz Pedera pociemniała z gniewu.
- Pójdę do tej gazety i walnę go w gębę! - krzyknął wzburzony. - I jeszcze mu
powiem, że moja siostra to najmilsza istota w całej Kristianii. Jak nie poprosi cię o prze-
baczenie, to mu utnę głowę!
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Nic nie jest straszne, jak się ma takiego obrońcę. Pamiętaj tylko, Peder, że to Elias
napisał tę książkę.
W tej samej chwili usłyszeli jakieś głosy na dworze. Twarz Pedera pojaśniała.
- Ktoś idzie! Może goście?
Elise otrząsnęła się. Rozczarowanie recenzją sprawiło, że zapomniała o chłopcach.
Był to ich ostatni dzień wakacji. Powinna im go jakoś uprzyjemnić, tym bardziej że zostawiła
ich samych w Boże Narodzenie.
Wstała z taboretu kuchennego, by otworzyć drzwi. Ku jej zdumieniu zza narożnika
domu wyłonili się teściowie. Po tym, co zaszło poprzedniego dnia, nie spodziewała się, że
jeszcze ich odwiedzą przed wyjazdem do Ringstad.
Teść wymachiwał jakąś gazetą.
- Nie smuć się, Elise! Niosę ci coś zupełnie innego. „Socjaldemokrata” zna się na
rzeczy!
Otrzepał śnieg z butów, wszedł pośpiesznie do środka i przerzucił strony gazety.
- Czytaj!
Jego twarz błyszczała. Za nim, ku jeszcze większemu zdumieniu Elise, postępowała
pani Ringstad, rozpromieniona i uśmiechnięta. Zdawało się jej, że widzi ducha.
Z drżeniem serca zaczęła czytać.
Wreszcie ktoś odważył się powiedzieć prawdę!
W wydawnictwie Grondahl & Son ukazał się właśnie skromny zbiór nowel pióra
nieznanego autora Eliasa Aasa. Tytuły tych opowiadań nie zapowiadają nic szczególnego, są
nawet dość nieporadne. Podajmy przykład: „Kiedy wróci mama?” Z dużym sceptycyzmem
zaczęliśmy przewracać strony.
I co się stało? Ujrzeliśmy słowa płynące za słowami, zdania płynące za zdaniami, jak
ożywczy strumień wiosną. Ciche i spokojne, lecz podszyte emocją, wizjonerskie i pełne
mocy, które, dzięki swej skromnej formie, poruszają serca i napełniają najwyższym
podziwem.
Pojęliśmy wkrótce, że to, co trzymamy w rękach, nie jest iskierką talentu, ale
prawdziwą pochodnią. Elias Aas w mistrzowski sposób maluje obraz ponurych relacji
między bogatymi a biednymi, między robotnikiem a pracodawcą i opisuje morze
niesprawiedliwości, które sprawiło, że ludzie znad rzeki Aker noszą to piętno, które tak
dobrze znamy. Pisarz nie patrzy na nich z zewnątrz, do czego przecież zdążyliśmy się
przyzwyczaić. Wręcz przeciwnie, potrafi wczuć się w los dziewcząt z fabryk, dać wyraz ich
radościom i troskom dnia codziennego. Książka nie jest manifestem, ale z pewnością stanie
się kamieniem milowym walki klasowej, przełomem w batalii o sprawiedliwość. Nie można
czytać „Podciętych skrzydeł” bez uczucia wzruszenia. Książka opowiada o zwykłych, ciężko
pracujących ludziach. O młodych matkach pędzących do fabryk bladym świtem i
wracających na ołowianych nogach do domu po dwunastu godzinach harówki tylko po to, by
znów pracować: przy mężu, dzieciach, w kuchni. Mówi o tysiącach kobiet i mężczyzn,
którzy przyczynili się do uprzemysłowienia tego kraju i polepszenia naszego losu. Za jaką
cenę? Wysoką, czasami za cenę własnego życia! Elias Aas nie czuje wzgardy, pisząc o
pijakach z Fjerdingen i Vaterlandu, raczej tłumaczy, skąd się wzięli. Nie potępia dziewek
ulicznych z Lakkegata, tylko pozwala nam zrozumieć, co każe im uprawiać ten wstydliwy
proceder. Nie obwinia matki, która odbiera sobie życie, zostawiając małe, niewinne dzieci na
pastwę losu, ale wyjaśnia przyczyny jej desperackiej decyzji. Jedno z opowiadań autor
zatytułował „Bliźni”. Może powinniśmy zapytać samych siebie: okazaliśmy im współczucie
czy jesteśmy współwinni ich losu?
Elise przełknęła ślinę, usiłując zapanować nad łzami, ale nie zdołała. Poczuła, jak
otaczają ją ramiona teścia, i łkając, wsparła się na nim.
- Już dobrze, moje dziecko. Masz prawo wylewać łzy radości. Jestem z ciebie dumny.
Mam pewność, że wielu ludzi odczuwa podziw dla ciebie, nawet ci, którzy mają inne
poglądy polityczne. Wierzę też, że mnóstwo osób sięgnie po książkę, przeczytawszy tę
recenzję.
- Oscar przeczytał tę drugą - wtrąciła się teściowa i wzdrygnęła się. - Udawaliśmy, że
nie wiemy, czego dotyczy. Nie bój się, Elise, nie zdradzimy, że to ty napisałaś tę książkę.
Teść puścił ją i ruszył do pokoju.
- Musimy powiedzieć Emanuelowi o wszystkim. Widziałem, jak bardzo był
wzburzony. To go uspokoi.
Chłopcy obserwowali tę scenę w milczeniu, ale Peder nie mógł się dłużej opanować.
- Zabili go? - spytał.
Pani Ringstad nie zrozumiała.
- Kogo, Peder?
- Tego bandytę, który źle napisał o Elise?
- Ależ Peder! Nie można się tak wyrażać o człowieku z wyższym wykształceniem,
który pracuje w poważanej gazecie.
Peder umilkł.
Elise weszła za teściem do pokoju. Zauważyła, że Emanuel był jeszcze bledszy.
- ' Spójrz, Emanuelu, to coś zupełnie innego! - Głos teścia zabrzmiał potężnie w małej
izbie. - Najwyższy czas, by ludzie przestali mamić się romantycznymi kłamstwami. Trzeba
nam realistycznych opisów życia mieszczan i robotników. Twoja żona idzie przodem,
wydeptując ścieżkę, która wkrótce przemieni się w szeroki trakt.
Wręczył synowi gazetę.
Pani Ringstad roześmiała się.
- Nie przesadzaj, Hugo. Wielu twórców podążało tą drogą przed nią. Pomyśl o
Bjornsonie i Garborgu.
Pan Ringstad nie słuchał jej.
- Drogę do lepszego społeczeństwa wytyczają pisarze. Twórcy muszą dać nam
prawdziwy obraz rzeczywistości poprzez powieści, w których czytelnicy mogą przejrzeć się
jak w lustrze.
Zamilkł i patrzył na Emanuela, przestępując z nogi na nogę.
Kiedy Emanuel skończył, opuścił gazetę na kolana, odwrócił się do Elise i uśmiechnął
się.
Blade kolory pojawiły się na jego policzkach.
- Gratuluję, Elise. Zasłużyłaś na to. Za dużo szczęścia naraz, pomyślała.
- Niewiele osób czyta „Socjaldemokratę”. W kręgach mieszczańskich to nie jest
popularna gazeta.
- Nie, ale książka i recenzje wzbudzą z pewnością ożywioną dyskusję. Konserwatyści
będą wściekli, robotnicy poczują się pewniej. Mimo pozytywnej recenzji uważam, że dobrze
się stało, iż wydałaś książkę pod pseudonimem.
Ojciec Emanuela odwrócił się do Elise.
- Napisz jeszcze jedną! Spisz więcej historii o ciężkim losie robotników!
- Nie zgadzam się z tobą - zaprotestował Emanuel. - Nie wiemy jeszcze, co będzie
dalej. Pamiętaj o karze, która spotkała Christiana Krohga za wydanie Albertine.
- Drogi chłopcze, to było dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory wiele się wydarzyło.
Ukazały się Strajk Pera Sivle i Ponad siły Bjornsona.
Emanuel pokręcił gwałtownie głową.
- Wielcy zniosą grzywny i ostre słowa krytyki. Nas na to nie stać, nie mamy sił, by
podjąć walkę. Nie zmrużyłem oka w nocy, zamartwiając się, do czego to wszystko może
doprowadzić.
- Zgadzam się z Emanuelem - wtrąciła się matka. - To nie są sprawy dla takich
łagodnych istot jak on. Tym bardziej dla kobiet.
Elise uznała, że musi się bronić.
- Nie napisałam tej książki, by wzbudzić debatę czy uczestniczyć w walce klasowej.
Napisałam ją po to, by opowiedzieć historię Oline, Mathilde i Hildy. Pragnęłam, oczywiście,
by ludzie pojęli ten ogrom niesprawiedliwości, ale nie zamierzałam drażnić ludzi z drugiej
strony rzeki. Oni żyją w swoim świecie, my w swoim. Nigdy nie zazdrościliśmy „państwu”,
jak zwykliśmy ich nazywać. Różnice między nami są tak wielkie, że wszelkie porównania
nie mają sensu. W dzieciństwie zdawaliśmy sobie sprawę, że pójdziemy w ślady naszych
rodziców i czeka nas takie samo życie. Tak jest i tak zawsze było. Wiedzieliśmy również, że
wielu ludzi po naszej stronie rzeki cierpi większy niedostatek. My przynajmniej mieliśmy
pracę.
Jej teść uśmiechnął się.
- Otworzyłaś mi oczy, Elise, i wierzę, że inni też to pojmą. Gdyby ktoś powiedział mi
parę lat temu, że będę wymachiwał „Socjaldemokratą” i występował przeciwko prawicy, nie
uwierzyłbym. Pozwoliłaś mi zrozumieć, że ten kraj utknął w ślepym zaułku. Cóż z tego, że
mamy elektryczne tramwaje, króla, turbiny i maszyny parowe, jeśli przepaść między biedą i
bogactwem wciąż się pogłębia? To się może skończyć rewolucją. Wraz z postępem tech-
nicznym trzeba usuwać różnice klasowe i finansowe. Emanuel spojrzał na ojca ze
zdumieniem.
- Nigdy nie mówiłeś w ten sposób.
- Najwyższy czas, bym zaczął.
Zdjął płaszcz i kapelusz i podał żonie, po czym zasiadł w fotelu bujanym i zapalił
cygaro.
- Przeczytawszy książkę Elise, zacząłem studiować stosunki społeczne w Kristianii i
to, co wykryłem, mną wstrząsnęło. - Pociągnął cygaro i mówił dalej: - Nasza stolica
podzieliła się. W pewnym artykule przeczytałem następujące zdania: „Wschodnia część
Kristianii leży z dala od tego, co zwykliśmy nazywać miastem. Kamienice wyglądają inaczej
niż po zachodniej stronie, zwłaszcza jeśli zajrzy się do środka”. We wschodniej części
mieszkania składają się z jednego, dwóch pokojów, twierdził dziennikarz, w których mieszka
czasem siedemnaścioro lokatorów. Na podwórkach roi się od karaluchów i szczurów, a te
wstrętne gryzonie dostają się nawet do siedzib ludzkich. Jakaś matka opowiadała mu, że jej
trzyletnia córka nazywała je kotkami.
Elise przysłuchiwała się uprzejmie. Pan Ringstad opowiadał o jej świecie, jakby
dopiero go odkrył.
- Słyszałem o człowieku, który odwiedził pewną rodzinę na Torvgaten 26 - ciągnął. -
W malutkiej izbie pełno było dziur wygryzionych przez szczury, a ścianę zasłonięto workami
i papierem, by odgrodzić się od przeciągu. Ten sam człowiek opowiadał o innej rodzinie z
Toyen, najbiedniejszej okolicy naszego miasta. Z ośmiu dzieci czworo zmarło z
niedożywienia. Ojciec miał wypadek w pracy i został kaleką, a matka utrzymywała rodzinę,
sprzątając u ludzi.
Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie.
- Takich historii znamy z Elise na pęczki, dla nas to nic nowego. Odwiedzałem takie
domy, będąc żołnierzem w Armii Zbawienia, a Elise wychowała się w podobnych
warunkach. Pytanie brzmi, co władza zamierza zrobić z tym problemem. Buduje się domy,
lecz robotników nie stać na ich utrzymanie. W ostateczności trafiają do schronisk
salwacjonistów, gdzie śpią na żelaznych łóżkach ustawionych w rzędy i przykrytych
twardymi materacami. Ludzie wybijają szyby lub popełniają inny występek, by trafić do
aresztu dla bezdomnych. Inni wkradają się do cegielni i kładą się na piecach, by zaznać
odrobiny ciepła.
Ojciec posłał mu przerażone spojrzenie.
- Jest aż tak źle?
- Gorzej, niż myślisz.
Pani Ringstad zdjęła płaszcz i kapelusz.
- Dosyć tych ponurych rozmów. Są święta, będziemy jeść i się radować. Elise
zasłużyła na to, by uczcić recenzję jej książki.
Wieczór upłynął w miłej atmosferze. Rodzice Emanuela przynieśli jedzenie, które, jak
się domyśliła Elise, pochodziło z kuchni państwa Carlsenów: kotlety mielone i gotowane
ziemniaki. Na deser był krem ryżowy.
- W Wigilię jadają kaszkę z ryżu. Polecają kucharce, by zrobiła zapas, i potem
przecierają ją na krem - świergotała matka Emanuela. - W tym roku nie mieli gości, więc
mnóstwo zostało.
Peder otworzył oczy ze zdziwienia.
- Tyle mają jedzenia?
Pani Ringstad pokiwała głową.
- Niewiele jedzą, a w domu nie ma dzieci. Peder zwrócił się do siostry.
- Pomyśl tylko, Elise. Jak Kristian, Evert, Hugo, Jensine i ja dorośniemy, będziesz
codziennie najadała się do syta.
- Sądzisz, że wolę jedzenie od was? Peder zamyślił się, a potem pokręcił głową.
- Nie, pewnie się popłaczesz, kiedy przeprowadzę się do Ringstad. - Odwrócił się do
ojca Emanuela. - Nie zapomniałeś, że zostanę u ciebie stajennym?
- Nie, nie zapomniałem, Peder - roześmiał się pan Ringstad.
- Nie wiem jednak, czy się nie rozczarujesz. Może się okazać, że nie będę miał czasu,
jeśli zostanę kupcem. Chyba że w wakacje kartoflane, bo wtedy zamykamy sklep. Ludzie nie
mogą zbierać ziemniaków i chodzić na zakupy w tym samym czasie.
- To się okaże, Peder - stwierdził pan Ringstad. - Minie jeszcze parę lat, zanim
skończysz szkołę.
Peder otworzył usta, by zaprotestować, ale się powstrzymał.
- Dobry z ciebie człowiek, panie Ringstad - powiedział. - Jeśli nie znajdziesz innego
pomocnika, to zamknę sklep na jakiś czas.
Najmłodsze dzieci leżały już w łóżkach, rodzice Emanuela wyjechali do Carlsenów, a
chłopcy właśnie się kładli, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Zjawiła się Hilda w płaszczu
i kapeluszu przysypanym białym puchem, znacząc podłogę mokrymi plamami śniegu.
- Hilda? - zdziwiła się Elise. - Coś się stało? Hilda rozejrzała się wokół, jakby kogoś
szukała.
- Możesz pójść ze mną? - spytała zdyszana. - Coś dziwnego dzieje się z Isakiem.
Elise nie zdążyła zapytać ją o nic, kiedy wtrącił się Peder.
- Może ma dyfteryt? Jak siostra mojego kolegi z klasy. Jej ojciec zbił dla niej trumnę.
- Umarła? - przeraziła się Hilda.
- Nie, ale niedługo umrze.
Elise weszła pośpiesznie do pokoju.
- Emanuelu, przyszła Hilda i prosi, bym z nią poszła. Isac zachorował, Hilda obawia
się, że to coś poważnego.
- Mam nadzieję, że to nic zaraźliwego - przestraszył się Emanuel.
Hilda usłyszała jego słowa.
- Nie, nie sądzę - powiedziała. - Chyba się przeziębił. Ma jednak wysoką temperaturę
i to mnie niepokoi.
Emanuel pokiwał głową.
- Idź, Elise. Chłopcy mi pomogą.
Po chwili obie znalazły się przy furtce. Szły jakiś czas ulicą Maridalsveien, kiedy
Hilda zwróciła się do siostry.
- Okłamałam cię, Elise. Johan czeka na ciebie w domku majstra.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Okłamałaś mnie?
- Daj spokój! Przeszłam kawał drogi w ciemności i na mrozie, by wam pomóc, a ty
nawet się nie ucieszyłaś! Musiałam coś wymyślić, by Emanuel cię puścił. Chyba nie
przypuszczasz, że kłamstwo sprawia mi przyjemność? Dla was jednak gotowa jestem
kłamać.
- Dziękuję, Hildo, ale to wszystko nie jest takie proste. Wczoraj wiele przeżyłam. Pani
Ringstad chciała wezwać policję, uznała, że coś mi się stało. Chłopcy też byli niespokojni.
Teściowa patrzyła na mnie z wyrzutem i stwierdziła, że nie powinnam zostawiać chorego
męża w najważniejszy dzień świąt. Potem zaś perorowała o obowiązkach kobiet i
odpowiedzialności. To nie było zabawne.
Hilda szturchnęła siostrę w ramię.
- Dla chwili szczęścia trzeba trochę pocierpieć. Pośpiesz się, Johan czekał na ciebie
cały dzień.
- Cały dzień?
- Przyszedł przed południem, pytając, czy coś wiem. Powiedziałam, że zapewne
trudno ci będzie wyrwać się z domu dwa dni z rzędu. Nie uwierzył, był pewien, że znajdziesz
jakiś sposób. Przecież wie, że niedługo wyjeżdżam, zrobi, co w jej mocy, tak się wyraził.
Obiecałam zawiadomić go, kiedy się zjawisz, ale parę godzin później znów przyszedł. Serce
mi pękało na widok jego znękanej twarzy. Kiedy pojawił się po raz trzeci, postanowiłam cię
sprowadzić.
Elise westchnęła. Johan chyba nie do końca rozumiał, w jakiej znalazła się sytuacji.
Wiedział, że zanim Emanuel zachorował, ona zdecydowała podjąć z nim kwestię rozwodu, i
to zapewne dało mu nadzieję. Jeśli diagnoza lekarska nie była trafna, droga do wspólnego
szczęścia leżała otworem, uważał Johan. Tryskał optymizmem, ale on patrzył na to z
zewnątrz, ona tkwiła w związku po uszy.
- Paulsen był u ciebie dzisiaj?
- Tak, ale zamierzał wyjść wieczorem. Ja wejdę tylko, by włożyć cieplejsze
pończochy, potem wybieram się do przyjaciółki. Będziecie sami, musicie tylko zajrzeć do
Isaca raz na jakiś czas.
- Nie musisz wychodzić, Hildo.
- Ale z ciebie świętoszka. Przecież zżera cię ochota.
- Co nie znaczy, że zdradzę Emanuela i zrobię coś, co może mieć przykre
konsekwencje.
- Wielki Boże, co się z tobą dzieje? Wszystkie dziewczęta znad rzeki Aker zjadłyby
cię z zazdrości. Kto ma tyle szczęścia, by trafić na takiego mężczyznę jak Johan? Który
kocha cię nad życie i zrobi wszystko, by cię zdobyć? Który, na dodatek, ma przed sobą
przyszłość? Jeśli będą konsekwencje, to się nimi zajmiesz. Masz raptem dwójkę dzieci.
Chłopcy są już prawie dorośli, zresztą to twoi bracia. Cały czas o tym zapominasz.
- A jeśli Emanuel nie wydobrzeje?
- To jego rodzice się nim zajmą. Mają mnóstwo miejsca i pełną spiżarnię.
- On jest ojcem Jensine.
- I Sebastiana. Nie może mieszkać z wszystkimi pannami, którym zrobił dziecko.
- Jesteś złośliwa.
- Być może, z ciebie zaś wielki tchórz. Myślisz, że Emanuelowi podoba się związek z
kobietą, która tęskni za innym? A co z Johanem? On się nie liczy? Wiemy przecież, że to, co
się stało w styczniu trzy lata temu, to był wypadek, nie przestępstwo. Johan zaś był ofiarą, a
nie przestępcą. Odbył karę i nie zasługuje na to, by cierpieć przez resztę życia. Przyjęłaś jego
oświadczyny i mieliście zamieszkać w kuchni pani Thoresen. Zapomniałaś już o tym?
Obróciła się ku siostrze w ciemności. Z brzmienia jej głosu Elise wnosiła, że Hilda
jest wzburzona.
- Nie, Hildo, nie zapomniałam. Wciąż o tym myślę i powtarzam sobie, że oprócz
Emanuela w moim życiu liczą się inni. Masz rację, jestem tchórzem. Jednak kiedy widzę, jak
Emanuel cierpi i dzielnie znosi swój los, coś we mnie pęka. Nie mogę mu przysparzać
większego bólu.
- Mówisz, jakby wciąż ci na nim zależało.
- W jakimś sensie tak jest. Lubię go jak przyjaciela. Nie chcę jednak być jego żoną.
- W takim razie sprawa jasna. Powinniście się rozstać i pozostać przyjaciółmi. Nie
bądź taka staroświecka! Nie zostaniesz jedyną rozwódką w Norwegii. Słyszałam o aktorkach
i pisarkach, które rozwiązywały małżeństwo.
- Kto taki?
- Nazwisk nie pamiętam, ale jestem pewna, że gdzieś o tym czytałam.
- Nie wszyscy dostają rozwód, a poza tym Kościół nie daje zgody na powtórny
ożenek.
- A po co mielibyście się żenić? Nie wystarczy wam, że się kochacie?
Elise nie odpowiedziała. Hilda miała rację we wszystkim. Mogła żyć z Johanem na
kocią łapę, tak jak wielu ludzi nad rzeką. Johan zasługiwał na współczucie w równym stopniu
co Emanuel. Chłopcy go lubili, nawet bardziej niż Emanuela. Hugo i Jensine byli zbyt mali,
by zrozumieć cokolwiek, Hugo zresztą nie miał z Emanuelem nic wspólnego. A państwo
Ringstadowie mogli zająć się synem.
W Ringstad byłoby mu znacznie lepiej niż w domku na Hammergaten. Mógłby z
łatwością przemieszczać się wózkiem z pokoju do pokoju, dobrze się odżywiać, spotykać z
ludźmi, uczestniczyć w przyjęciach organizowanych przez rodziców, a latem przesiadywać w
ogrodzie.
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Zamknięty w czterech ścianach małego
domku, Emanuel jeszcze bardziej podupadał na zdrowiu. Żałował za grzechy i chciał je
naprawić, dochowując jej wierności; gdyby jednak miał możliwość wyboru, pewnie
przeprowadziłby się z powrotem do rodzinnego domu. Twierdził, że ją kocha, ale miłość w
takich warunkach szybko wietrzeje. Zwłaszcza jeśli ktoś przywykł do wygodniejszego życia.
Poczuła się lepiej. Dotąd oskarżała Hildę o lekkomyślność i brak rozsądku, ale jej
młodsza siostra wyraźnie dojrzała przez ostatnie lata.
Czuła, jak bije jej serce, kiedy zbliżały się do domku przy Beierbrua. Światła w
kuchennym oknie zapraszały do środka. Zakręciło się jej w głowie na myśl, że Johan na nią
czeka.
- Do kogo się wybierasz?
- Nie znasz jej, poznałam ją niedawno.
- Mieszka gdzieś w pobliżu?
- Nie, wynajmuje poddasze przy Maridalsveien 70.
- W starej mydlarni?
- Pani Olsen wciąż produkuje mydło, chociaż jej mąż już nie żyje.
- Jak się nazywa twoja przyjaciółka?
- Johanna Ruud. Pracuje w Hjula, nie ma męża ani dzieci i pochodzi z Hedemarken.
- Co to za dziewczyna?
- Ależ Elise! - jęknęła Hilda. - Nie jesteś moją matką. Od dwóch i pół roku.
Elise roześmiała się.
- A więc przyznajesz, że kiedyś ci ją zastępowałam?
- Tak, bo nie miałam innego wyjścia. Męczyłam się z tym, a ty byłaś bardzo surowa.
- I nic to nie dało - wytknęła jej Elise.
- To dobrze. Gdybym cię słuchała, nie miałabym dziś Isaka. Ani Paulsena.
Wybuchnęły śmiechem i uściskały się serdecznie.
- Dziękuję, Hildo - szepnęła Elise siostrze na ucho. Podeszły do drzwi.
- Myślisz, że Isac śpi?
- Tak, nie będzie wam przeszkadzał. Olaf jest u swoich rodziców. Uważaj tylko, by
Johan nie zgubił guzika od koszuli na sofie. Paulsen mógłby uznać, że ja spałam na sofie. Z
kimś innym - roześmiała się.
- Nie masz za grosz wstydu.
- A z ciebie niezła hipokrytka. Udajesz porządną, a wcale nie jesteś lepsza ode mnie.
- Może i nie, Hildo, ale nie prosiliśmy, byś zostawiała nas samych...
- Znaleźlibyście sobie inny sposób, żeby to zrobić.
- Nie zrobiliśmy „tego”, jak się wyraziłaś, i nie zamierzamy zrobić.
- Nie opowiadaj bajek! Oczywiście, że to zrobicie. Prędzej czy później. Johan jest
przecież normalny. Ty zresztą też.
Elise nie zdążyła odpowiedzieć, bo Hilda pchnęła drzwi.
Obie otworzyły szeroko oczy ze zdziwienia. Johan tkwił za stołem kuchennym, ale
nie był sam. Obok siedziała Mimmi Tynees, narzeczona Schwenckego.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Hilda była równie zaskoczona jak Elise.
- Mamy gościa?
Mimmi Tynaes wstała z krzesła.
- Przepraszam, pani Jensen. Przyszłam porozmawiać z panią w pewnej sprawie. -
Przeniosła wzrok na Elise. - Właściwie to chciałam rozmówić się z panią, pani Ringstad, ale
nie mogłam przyjść z tym do pani domu.
Elise patrzyła na nią ze zdziwieniem, oczekując wyjaśnień.
Panna Tynass zaśmiała się nerwowo.
- Wszystko wytłumaczę, ale wolałabym uczynić to w cztery oczy.
Hilda spoglądała to na jedną, to na drugą i wyraźnie miała ochotę zaprotestować.
Elise nie ukrywała zaskoczenia.
- To coś ważnego? Muszę zaraz wracać do domu, mój mąż jest chory.
- To coś bardzo ważnego. I dotyczy również pani męża. Elise spojrzała na Johana, a
ten wzruszył ramionami.
- Nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. Elise podjęła kolejną próbę.
- Może spotkamy się któregoś dnia po pracy, panno Tynaes? Wiem, gdzie pani
mieszka, i mogę wpaść do pani któregoś wieczoru.
Mimmi Tynaes pokręciła głową.
- To bardzo pilne. Jeśli przychodzę w nieodpowiednim momencie, to poczekam za
drzwiami i odprowadzę panią do domu.
Elise i Johan wymienili się spojrzeniami.
- Możecie pójść do pokoju i porozmawiać na osobności - wtrąciła się Hilda. - Ja
potowarzyszę Johanowi. Przecież do mnie przyszedłeś, Johan? Przepraszam, że musiałeś tak
długo czekać. - Hilda puściła do niego oko.
Elise przystała na to niechętnie. Razem z narzeczoną Schwenckego ruszyły do
pokoju.
Kiedy przekroczyły próg i zamknęły drzwi za sobą, Mimmi Tynaes odwróciła się do
niej i szepnęła:
- Jestem bardzo zaniepokojona, pani Ringstad! Podejrzewam, że Paul Georg wplątał
się w jakieś lewe interesy.
Elise zmarszczyła czoło.
- Co ma pani na myśli?
- Kiedy jestem u niego, ktoś bez przerwy puka do drzwi, a potem z korytarza
dochodzą mnie jakieś tajemnicze rozmowy. Słyszę też dziwne odgłosy na podwórzu, raz
wydawało mi się, że przewracają się kanki na mleko. Paul Georg śmieje się ze mnie i
twierdzi, że mam bujną wyobraźnię. Jestem taka zdenerwowana, że musiałam z panią
porozmawiać.
- Co to ma ze mną wspólnego?
- Nic pani nie rozumie? Jeśli Paul Georg zajmuje się nielegalnym procederem, to pani
mąż też może zostać w to wmieszany. Nigdy nie dziwiło pani, skąd Paul Georg ma tyle
pieniędzy i skąd bierze taki drogi towar? I dlaczego klienci tak rzadko przychodzą do jego
sklepu? Czas jakiś było mi to obojętne, bo korzystałam z jego bogactwa. Płaci za mnie
czynsz i co rusz wtyka mi parę koron. Sądziłam, że sklep tak dobrze prosperuje, ale kilka
razy przespacerowałam się koło niego i powiem pani, że nawet w święta rzadko kto tam
zaglądał. Wiem także, że Paul Georg opłacił czynsz za sklepik pani męża i wyłożył gotówkę
na towar. Co będzie, jeśli policja zacznie coś podejrzewać? Boję się nawet o tym myśleć.
Elise zadrżała. Razem z Emanuelem wielokrotnie zastanawiali się, skąd bierze się
bogactwo Schwenckego i jego wysokie dochody. Ich podejrzenia właśnie znalazły po-
twierdzenie.
Emanuel był niewinny. W dobrej wierze przyjął pożyczkę na czynsz i towar i nikt nie
może oskarżać go o przestępstwo.
Pytanie tylko, czy policja w to uwierzy.
- Jestem wdzięczna, że opowiedziała mi pani o tym wszystkim, panno Tynaes.
Porozmawiam z mężem. Emanuel uważa pani narzeczonego za przyjaciela, więc na pewno
potrafi przemówić mu do rozumu.
- Dziękuję, pani Ringstad - odrzekła panna Tynaes i zawahała się. - Jest pani pewna,
że mąż o niczym nie wie?
Elise zaczerwieniła się.
- Sugeruje pani, że bierze w tym udział? To nie do pomyślenia. Emanuel był oficerem
Armii Zbawienia i nie jest zdolny do popełnienia przestępstwa.
Panna Tynass nic nie powiedziała, tylko ruszyła do drzwi.
- Jeśli nic pani nie zrobi, będę musiała przedsięwziąć odpowiednie kroki.
- Co pani przez to rozumie?
- Nie chcę zostać wciągnięta w jakieś nielegalne interesy, bo mogę stracić mieszkanie
i cały dobytek. Moja miłość do Paula Georga nie jest aż tak wielka, bym była gotowa go
kryć.
Wypowiedziawszy tę kwestię, otworzyła drzwi i wyszła. Elise nie ruszyła się z
miejsca, zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. Czy panna Tynass zamierza udać się
na policję? Przestraszona wyszła do kuchni.
Johan i Hilda spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
- Czego ona chciała? - spytała Hilda.
- Przyszła, by mnie ostrzec. To narzeczona Paula Georga Schwenckego. Powzięła
podejrzenie, że Schwencke jest zamieszany w jakąś nielegalną działalność.
Szybko zdała relację z kontaktów Emanuela ze Schwenckem i z wątpliwości, które
oboje z Emanuelem mieli. Johan zmarszczył czoło.
- To niepokojące. Mam nadzieję, że Emanuel nie zostanie wplątany w coś, co wam
wszystkim może zaszkodzić.
Hilda wstała.
- Idę się przebrać.
- Może powinnam pójść do domu - zawahała się Elise - i porozmawiać z Emanuelem?
Hilda posłała jej zdziwione spojrzenie.
- A co on zdziała w wieczór drugiego dnia świąt? Po chwili wybiegła z domu.
- Tylko się nie zasiedź! - krzyknęła za nią Elise. - Nie mogę wracać zbyt późno.
Hilda nie odpowiedziała, zeskoczyła ze stopnia i zniknęła za rogiem.
Johan uśmiechnął się.
- Ona nam dobrze życzy.
Elise też się uśmiechnęła, choć targał nią niepokój.
- Usiądź i napij się kawy. Hilda wszystko przygotowała. Kiedy nalewał kawę do
kubków, Elise śledziła ruchy jego rąk. To dziwne, że obserwacja takich zwyczajnych
czynności przyprawiała ją o dreszcze. Jego silne dłonie nie były stworzone do pracy w
fabryce, tylko do modelowania, rysowania, wycinania w drewnie. I do pieszczot. Zrobiło się
jej gorąco.
- Próbowałem się jej pozbyć - ciągnął. - Też nie zrobiła na mnie zbyt dobrego
wrażenia. Może sama tkwi w tym po uszy i usiłuje się jakoś wywinąć?
- Nie wiem - pokręciła głową Elise. - Prawie jej nie znam, ale zawsze się dziwiłam, że
zwykłą robotnicę stać na dwupokojowe mieszkanie i ładne meble. Chwaliła się czasami, że
jeździ do Fredrikstad tylko po to, by obejrzeć przedstawienie cyrkowe.
Johan siedział przez chwilę zamyślony, po czym uśmiechnął się i przesunął taboret w
jej stronę.
- Zostawmy to. Dlaczego nie przyszłaś przed południem?
- Nie odważyłam się. Emanuelowi i jego rodzicom nie spodobało się, że wczoraj tak
długo mnie nie było. Jego matka uznała, że stało mi się coś złego, i chciała iść na policję.
- Emanuel coś podejrzewa?
- Chwilami mam takie wrażenie, ale to pewnie dlatego, że targają mną wyrzuty
sumienia. On nie wie, że przyjechałeś na święta. Anna i Torkild nas ostatnio nie odwiedzali,
więc skąd miałby wiedzieć? Całe dni spędza w domu. Chłopcy też jeszcze tego nie odkryli,
ale pewnie prędzej czy później się dowiedzą.
- Mam nadzieję, że zobaczę się z nimi przed wyjazdem. Wiesz, że ich los leży mi
bardzo na sercu. Traktuję ich jak młodszych braci.
- Peder bardzo cię lubi. Kristian też, ale on nie jest tak wylewny.
- Mam ochotę przejść się do tego sklepu przy Maridalsveien i przywitać się z nimi, ale
to utrudni nam spotkania.
- Zrób to! Bardzo ich ucieszysz. A ja udam, że o niczym nie wiem.
- A potrafisz? - droczył się z nią. Przysunął się i przyciągnął ją do siebie. - Tak
strasznie za tobą tęskniłem, Elise. O niczym innym nie potrafię myśleć, gubię wątek, roz-
mawiając z ludźmi, nie mogę skupić się na pracy.
Elise pochyliła się i wtuliła twarz w jego ciepłe ciało. Płonął w niej ogień, ale jeszcze
nad nim panowała.
- Jakie masz plany? Będziesz rysować?
- Majster Paulsen dał mi sporo do myślenia. Wybieram się do niego jutro ze szkicami,
choć niektóre wymagają jeszcze poprawek.
- Anna i Torkild wiedzą, że jesteś tutaj?
- Anna wie, że cały dzień czekałem na ciebie, ale kiedy zjawia się Torkild, staramy się
nie rozmawiać o tobie. Torkilda często nie ma w domu, w święta zajmuje się najbardziej
potrzebującymi.
- Na pewno uważa, że póki jestem żoną Emanuela, nie powinniśmy się spotykać.
- Ja też nie rozwiodłem się z Agnes. Rozumiem go, kieruje się zasadami moralności
chrześcijańskiej.
- Też go rozumiem i dlatego łatwiej mi się z tym pogodzić. Dowiedziałeś się czegoś o
Agnes?
- Siostra Magnusa twierdzi, że wyjechali do Ameryki.
- Więc już pewnie nigdy nie zobaczysz Larsa?
- Zaczynam przyzwyczajać się do tej myśli. Od chwili gdy dowiedziałem się, że nie
jest moim synem, starałem się to zaakceptować, choć to nie takie proste. Lubię dzieci i byłem
z niego dumny. Mam nadzieję, że Magnus potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za jego
wychowanie. Agnes nie jest dobrą matką.
- Może Magnus zdoła ją utemperować? Wydał mi się człowiekiem zdecydowanym.
- Agnes kogoś takiego właśnie trzeba. Kogoś, kto by budził w niej respekt.
Zapadła cisza. Isac spał w pokoju obok, Olafa nie było w domu.
- Myślisz o tym samym co ja? - spytał cicho i ostrożnie.
- Chyba tak.
- Ale boisz się powiedzieć na głos? - Jeszcze mocniej przyciągnął ją do siebie. - Że
siedzimy, gawędzimy i tracimy czas...
- Nie możemy, Johan - odrzekła, choć cała płonęła z pożądania.
- Nie posuniemy się za daleko, tylko położymy się na sofie.
Nic nie odrzekła.
- Przecież też tego chcesz, prawda? Skinęła lekko głową.
Puścił ją z objęć, wstał ze stołka i pociągnął ją w górę.
- Chodź, Elise! Zasługujemy na to. Od chwili gdy wyszłaś za Emanuela, poświęcasz
się dla innych. Pomyśl wreszcie o sobie.
Weszła za nim do pokoju. Johan zdmuchnął lampę.
- Wystarczy, że światło pada od otwartych drzwi, nie możemy ryzykować. Gdyby
ktoś nas śledził, widziałby nas przez okna jak na dłoni.
Elise odwróciła się. Dwa okna wychodziły na południe i jedno na zachód, we
wszystkich wisiały szydełkowe białe firanki, które nie chroniły przed wzrokiem obcych.
Kwitnące kaktusy Hildy też zresztą nie. Kto jednak mógłby ich podglądać? O szóstej
godzinie następnego poranka zawyją syreny fabryczne, wzywające do pracy. Robotnicy już
spali, dzieci pewnie też, bo większość z nich zwykła pracować w wakacje świąteczne.
Zresztą nikt nie mógł podejrzewać, że zostali sami. Nawet Mimmi Tynaes sądziła, iż Hilda
dotrzymuje im towarzystwa.
Położyli się na sofie i przytulili do siebie.
- Hilda mnie nie rozumie. Uważa, że powinnam się cieszyć, iż mam ciebie, i
wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję.
- Znasz Hildę. Ona tak robiła trzy lata temu i już pogodziła się z konsekwencjami.
- A dzisiaj jest zadowolona, tak przynajmniej twierdzi. Bo nie miałaby ani Isaca, ani
majstra.
- No i widzisz - pocałował ją w szyję. - Czasami warto korzystać z okazji - zaśmiał się
cicho i dodał: - Nie wszyscy mają takie szczęście jak Hilda.
- Ale też rzadko która dziewiętnastolatka zgodziłaby się żyć z podstarzałym
mężczyzną. Na dodatek tak nieatrakcyjnym jak pan Paulsen.
- Dla niej dobrobyt jest ważniejszy od uczucia. Elise pokręciła głową ze zdumieniem.
- Tak bardzo się różnimy.
- To prawda. - Usiłował wsunąć rękę pod jej ubranie. - Pomóż mi, wszystko masz tak
ciasno pozapinane.
Elise posłuchała. Serce tłukło się jej w piersi, policzki pałały. Płonąc z pożądania,
pozwoliła jego dłoni wślizgnąć się pod koszulkę. Zamknęła oczy, chłonąc rozkosz całą sobą.
Johan podciągnął koszulkę w górę i zaczął całować jej obnażone piersi. Dreszcz przeszedł
przez jej ciało.
- Elise! - jęknął. - Pozwól mi, choć przez chwilę. Potrafię się powstrzymać.
Nic nie odrzekła, nie miała siły odmówić, a jednocześnie bała się wyrazić zgodę.
Uniósł jej suknię, zaczął walczyć z bielizną.
- Tyle masz na sobie, nie mogę poradzić sobie z zapinkami u pończoch.
Znów mu pomogła. Poczuła jego męskość, kiedy znów przycisnął ją do siebie, i
zakręciło się jej w głowie.
- Choć przez chwilę - powtórzył. - Chcę cię posmakować choć przez parę sekund.
Przesunął dłonią po jej pośladkach, rozchylił nogi i wsunął rękę między uda.
- To nie jest grzech, Elise - szepnął, wstrzymując oddech. - Bóg chce, byśmy byli
razem. Na zawsze.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Dwie przeciwstawne siły walczyły w jej duszy:
żądza ścierała się z poczuciem winy. W nagłym przebłysku ujrzała ciężki wzrok Emanuela
siedzącego w wózku inwalidzkim, wzrok bezradnego, zrozpaczonego człowieka. Byłoby
inaczej, gdyby zdradziła go wtedy, gdy ją okłamał, a potem porzucił i wyjechał z Signe do
Ringstad. Teraz zaś oszukiwała chorego męża, grzeszyła wobec Boga i postępowała wbrew
zasadom, których przestrzegania domagała się od innych.
Łza spłynęła jej po twarzy i spadła na jego dłoń.
Podniósł głowę i objął ją z całej siły.
- Elise, kochanie. Nie zrobię niczego wbrew twej woli.
- Przecież wiesz, że tego chcę - powiedziała ledwie słyszalnym głosem.
- Tak, wiem. Czuję to, słyszę, jak ci bije twoje serce. Chcesz tak samo mocno jak ja,
ale sumienie ci nie pozwala. Nie dlatego, że kochasz Emanuela bardziej ode mnie, lecz
dlatego, że w ten sposób sprzeniewierzasz się swoim obowiązkom.
- Nie kocham go. To okropne, ale poczułam ulgę, kiedy stracił zdolność, by domagać
się swoich praw małżeńskich.
Johan poprawił jej koszulkę i suknię, przysłaniając nagie ciało.
- Będę czekał na ciebie, Elise. Skoro zakonnicy i mniszki mogą żyć w celibacie, my
też damy radę. Podziwiam cię za twą stanowczość i siłę woli i wiem, że powstrzymuje cię
jedynie sumienie. Nie będę cię naciskać, w dniu, w którym przyjdziesz do mnie bez poczucia
wstydu i zahamowań, przyjmę cię z otwartymi ramionami i razem wzniesiemy się na szczyty
rozkoszy. A potem będziemy leżeć przytuleni, wiedząc, że nie mamy czego się bać ani czego
żałować.
- Jesteś najlepszym człowiekiem na ziemi - powiedziała zdławionym głosem.
- Nie, Elise, nie jestem lepszy od innych, ale może kocham bardziej niż inni. Mam
szczęście, że trafiłem na dziewczynę moich marzeń, kiedy byłem chłopcem, i nie zamierzam
wypuścić jej z rąk. Ani z myśli, snów i tęsknot.
W zestawieniu z miłością nic się nie liczy. I nie zapominaj, że lepiej jest marzyć i
tęsknić niż posiadać. Pocałował ją, długo i namiętnie.
- Teraz łatwiej znajdziesz pretekst, by spędzić ze mną trochę czasu przed moim
wyjazdem. Nie musisz sobie niczego wyrzucać, nie masz się czego wstydzić. A na drobne
grzeszki możesz sobie pozwolić, bo życie cię nie oszczędzało.
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Wątpię, czy pastor i ludzie z Armii Zbawienia by się z tobą zgodzili.
- Gdyby znali całą historię, zrozumieliby.
Dłuższą chwilę leżeli w milczeniu przytuleni, policzek przy policzku.
- Ta sytuacja nie może trwać wiecznie, Elise. Kiedyś przyjdzie nasza kolej. A póki co
musimy wypełniać nasze obowiązki, ciężko pracować i nie tracić z oczu celu naszych dążeń.
- Ty zostaniesz rzeźbiarzem, a ja pisarką.
- Już jesteś pisarką. Zapomnij o recenzji. Ona nic nie mówi o twoich zdolnościach,
jest jedynie dowodem politycznych tarć w tym kraju.
- Czytałeś recenzję w „Socjaldemokracie”? - spytała z uśmiechem.
- Nie - odrzekł zaintrygowany. - Oni też zrecenzowali książkę?
Skinęła głową.
- Tak, i to na tyle pozytywnie, że moja teściowa zapomniała o pierwszej recenzji.
Johan westchnął z ulgą.
- Bogu dzięki! Ale mnie ucieszyłaś! Zasłużyłaś na to, Elise. Masz ją przy sobie?
- Nie, nie pomyślałam, by ją zabrać.
- Przeczytam ją innego dnia. Może Torkild ma egzemplarz. Pamiętasz, co w niej
napisali?
- Nazwali książkę pochodnią. Twierdzą, że udało mi się odmalować ponury obraz
relacji między biednymi a bogatymi, robotnikami i pracodawcami. I że ludziom nad rzeką
Aker niezasłużenie przylepiono złą etykietkę. Że każda tragedia ma swoje przyczyny.
- Wiedziałem, że ci się uda - pokiwał głową Johan. - Jestem z ciebie dumny - dodał i
znów ją pocałował. - Nie przyniosłaś rękopisu książki o Pederze. Będę mógł ją przeczytać?
- Oczywiście. Nie zrobiłam tego celowo. Wczoraj udałam, że idę pożyczyć gazetę od
Torkilda, a dzisiaj Hilda mnie tutaj ściągnęła. Dziwnie by to wyglądało, gdybym zabrała ze
sobą rękopis.
- Rozumiem - odrzekł, zamyślił się na chwilę i dodał: - Może powinnaś odłożyć na
bok pisanie o Pederze i ciągnąć dalej poprzedni temat? Mam na myśli życie nad rzeką. Teraz
zacznie się ożywiona debata i powinnaś wziąć w niej udział.
- Nie rozsądniej byłoby poczekać na rozwój wydarzeń? Emanuel obawia się oskarżeń
i grzywny, tak jak było w przypadku Christiana Krohga, kiedy wydał Albertine.
Johan pokręcił głową.
- Nie sądzę, by do tego doszło. W końcu mamy już dwudziesty wiek i wiele wody
upłynęło od czasu, kiedy Krohg spisał historię szwaczki uwiedzionej przez policjanta i
oddającej się nierządowi. Nie zapominaj, że choć autora książki skazano na grzywnę, to efekt
został osiągnięty: rok później prostytucję zdelegalizowano. Zresztą waszych książek nie da
się porównać.
- Myślę jednak, że najpierw skończę książkę o Pederze. Myśli same pchają mi się do
głowy, kiedy kładę się wieczorami, nie mogę zasnąć, bo słowa układają się w zdania i nie
dają mi spokoju. Jest w tym jakiś głęboki sens. To pomysł pana Wang - Olafsena, ale myślę,
że prędzej czy później sama bym na to wpadła. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby z
komentarzy Pedera ułożyć książkę, ale często czułam ochotę, by zapisać gdzieś te jego
zabawne powiedzonka. I kiedy pan Wang - Olafsen podsunął mi ten pomysł, słowa same
zaczęły spływać na papier. A teraz odczuwam potrzebę, by ją skończyć. Chcę pokazać, ile
dobrego tkwi w naszych dzieciach, trzeba tylko zacząć słuchać. Nie należy spisywać ich na
straty, bo mają kłopoty z nauką czytania. Może ta książka sprawi, że spojrzę na własne życie
z innej perspektywy i zrozumiem sens tego, co mi się przytrafiło? Pamiętasz, jak bardzo
gnębiło mnie poczucie winy po śmierci ojca. Gdybym nie przegnała go wtedy z kuchni, może
wciąż by żył.
- Kochana, nie myśl w ten sposób. Ojciec oddalił się od was na długo przed śmiercią.
Byłoby dla was najlepiej, gdybyście nie musieli go oglądać, kiedy alkohol zmienił go w
strzęp człowieka. Pamiętam, że matka opowiadała historie o nim z czasów, kiedy jeszcze
pracował w tkalni płótna żaglowego. Ledwie go takim pamiętam, ale dzieci nie oceniają
dorosłych. Mama mówiła, że miał ciemną karnację i był przystojny. Inne dziewczęta z
fabryki zazdrościły twojej matce.
Elise pokiwała głową.
- Też słyszałam te opowieści. Mama twierdziła, że kochała go bardzo, póki nie zaczął
pić. Wtedy życie z nim stało się nie do zniesienia. Wiesz, jak się poznali? - Elise uśmiechnęła
się w półmroku.
- W drodze z Ulefoss do Kristianii?
- Tak - roześmiała się. - Nigdy nie mogłam pojąć, że moja matka, porządna i skromna
panna, zawarła znajomość w takich okolicznościach. I jeszcze oszukiwała wuja i ciotkę i
wymykała się na potajemne schadzki. To mi do niej nie pasuje.
Johan też się roześmiał.
- Kiedyś twoje dzieci usłyszą opowieści o twoim życiu i powiedzą to samo.
Elise spoważniała.
- Myślę, że Kristian zdaje sobie sprawę, że nie zapomniałam o tobie. Kiedy czasami
twoje imię pada w rozmowach, wbija we mnie wzrok. Miał dość lat, by zrozumieć, jak
bardzo byliśmy w sobie zakochani i jak cierpiałam, kiedy zamknięto cię w twierdzy. Nigdy
nie zapomnę wyrazu jego twarzy, gdy się dowiedział, że wychodzę za mąż za Emanuela.
- To twój brat, Elise. Zna cię lepiej, niż sądzisz. Choć ma ledwie dwanaście lat, nie
potępiałby twojego wyboru.
I znów ją pocałował, długo i namiętnie.
- Nie rozumiem, dlaczego Hilda nie wraca - zaniepokoiła się Elise. - Co powiem po
powrocie do domu? Przecież gdyby Isac naprawdę miał jakąś poważną dolegliwość, Hilda
posłałaby po lekarza.
- Ubierz się, żebyśmy mogli wyjść, jak tylko zjawi się twoja siostra.
Elise podniosła się i zaczęła zbierać bieliznę z podłogi.
- Pewnie cię zawiodłam.
- Uważasz, że tak źle cię rozumiem? To mój błąd, powinni byliśmy zostać w kuchni.
Mamy sobie tyle do powiedzenia, a tak rzadko nadarza się okazja bycia we dwoje na
osobności. Byłoby nam dobrze, nawet gdybyśmy nie ulegli pokusie.
- To też moja wina. Mogłam protestować. Johan też wstał i przyciągnął ją do siebie.
- Ale też mnie pragnęłaś. Niby dlaczego miałabyś wykazać się większą siłą
charakteru? - zażartował.
- Bo jestem kobietą. Mężczyźni są inaczej stworzeni. Roześmiał się.
- Uważasz, że miałem większą ochotę niż ty? Odniosłem inne wrażenie.
- To jesteśmy kwita. Ja przynajmniej odczuwam większy lęk.
- Bo masz ku temu powody. Ty poniosłabyś większe konsekwencje, gdyby coś poszło
nie tak.
Wypuścił ją z objęć i chwycił za rękę.
- Chodź do kuchni, przekąsimy coś. Nic chyba nie jadłaś.
Podgrzał czajniczek kawy i wystawił resztki świątecznego jedzenia z szafy.
- Hilda powiedziała, że możemy się czuć jak u siebie w domu, więc trzymam ją za
słowo. Zresztą chyba niczego jej nie brakuje.
- Nie, majster jest bardzo szczodry. W przeciwieństwie do Reidara, który skąpi jej
pieniędzy.
- Powinni wystąpić o rozwód. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie służy nikomu. Jeśli
jest tak, jak mówisz, że Hilda żyje z majstrem, to znów może zajść w ciążę.
- Sama nie wiem, co mam sądzić. Nie rozumiem, skąd biorą się jej uczucia do
Paulsena, ale już przecież urodziła mu dwójkę dzieci.
- Może wcale tak bardzo się nie różnicie, może obie odziedziczyłyście pełną pasji
naturę waszej matki? Pomyśl tylko, związała się z obcym marynarzem, na dodatek czło-
wiekiem z domieszką cygańskiej krwi. Była, zdaje się, w zaawansowanej ciąży, kiedy stanęła
przed ołtarzem? Moja matka słyszała to od pani Evertsen.
Elise zaczerwieniła się.
- To prawda, w końcu zdobyła sobie szacunek dziadków, ale bracia nigdy jej nie
wybaczyli. Może teraz coś się zmieni.
- Miałaś od nich jakieś wieści?
- Niedawno przyszedł list. Wygląda na to, że zależy im na utrzymywaniu kontaktu.
- Na pewno żałują, że odwrócili się do niej plecami. I może bali się o jej przyszłość.
Wiesz przecież, że Cyganie przeszli wiele prześladowań w zeszłym stuleciu. W niektórych
wioskach stawiano straże, które nie wpuszczały włóczęgów.
Przytaknęła.
- Teraz nie jest im wcale łatwiej, przynajmniej od kiedy uchwalono prawo
zabraniające wędrować osobom nie - mającym stałego adresu zamieszkania.
- Niektórzy ludzie twierdzą, że wszystko się zmieni, jeśli zapewni się obywatelom
odpowiednie wychowanie i wykształcenie.
- Ty też tak uważasz?
- Nie jestem pewien. Te zadrażnienia sięgają głębiej, zwłaszcza w przypadku
Cyganów. To jest lud, który żył w ten sposób od stuleci. Wędrówkę mają we krwi i nie bę-
dzie łatwo to zmienić.
- Peder i Kristian czasami się boją. Ukrywają fakt, że w żyłach ojca płynęła cygańska
krew, bo to oznacza, że w naszych też. Przypominam sobie, jak Peder się przeraził, kiedy
usłyszał o cygańskich dzieciach odbieranych siłą rodzicom i oddawanych do sierocińców. I
to tylko dlatego, że rodzice nie chcieli podporządkować się nowemu prawu.
Johan westchnął.
- W naszym kraju dzieje się wiele złego. Musisz pisać o tych sprawach, Elise.
Niczego nie da się zmienić od razu, ale w dłuższej perspektywie wszystko ma znaczenie. Tak
też myślę o swojej pracy. Nie mam ochoty rzeźbić popiersi znanych mężczyzn, których sława
bierze się stąd, że są członkami wpływowych rodzin. Wolę stawiać pomniki zwykłych ludzi,
kobiet i mężczyzn, którzy pracują dla dobra innych. Ich się nie zauważa i o nich nie pisze się
w gazetach.
Na dworze rozległy się szybkie kroki.
- Wraca Hilda. - Elise zerwała się z miejsca. - Pójdziemy razem do Andersengarden
czy każde w swoją stronę?
Johan też wstał i przygarnął ją raz jeszcze do siebie.
- Oczywiście, że pójdziemy razem. Nic złego nie zrobiliśmy. No, może troszeczkę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Hilda spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Cały czas siedzieliście tutaj i piliście kawę? Johan uśmiechnął się wesoło.
- Prawie cały czas. Hilda roześmiała się.
- Więc dzisiaj też znajdę na sofie guzik od koszuli?
- Kto wie? Może znajdziesz zapinkę od pasa do pończoch?
Elise spojrzała na niego z zażenowaniem i zaczerwieniła się.
Hilda zaniosła się śmiechem.
- Gdyby tak było, nie siedzielibyście tutaj. Bylibyście w pokoju i gorączkowo
narzucalibyście na siebie ubranie. Przepraszam, że tak szybko wróciłam, ale do Joanny przy-
jechał z wizytą jakiś krewny.
Elise spojrzała na zegar ścienny i ku swemu przerażeniu stwierdziła, że od wyjścia z
domu minęły dwie godziny.
- Mówisz, że szybko wróciłaś?
- Chciałam was zostawić na całą noc, ale mam nadzieję, że dobrze wykorzystaliście
ten czas, który mieliście dla siebie.
- Tak, Hildo. - Johan skinął poważnie głową. - Dzielnie wspierasz nasz spisek.
- Jutro też możecie przyjść. Paulsen się nie zapowiadał, a Olaf wraca dopiero za
cztery dni.
- Zapominasz, że ja pracuję - pokręciła głową Elise.
- Johan będzie czekał na ciebie na poddaszu, kiedy przyjdziesz po Hugo. Możesz
wejść niepostrzeżenie i Hugo cię nie zauważy. Emanuelowi powiesz, że panna Johannes - sen
kazała ci zaadresować całą stertę kopert. Napalę, żeby było wam ciepło na górze. Olaf ma
dobre łóżko z prawdziwym materacem.
- Jesteś szalona, Hildo - przerwała jej siostra. - Nie pojmuję, skąd ci się to bierze,
przecież mama była bardzo surowa w sprawach moralności.
- Nie jestem lepsza ani gorsza od innych. Jedyna różnica polega na tym, że mówię
głośno o tym, o czym inni nieustannie myślą. Wszystkie zakochane pary, które znałam,
prędzej czy później znajdowały sobie jakieś ustronne miejsce, magazyn w fabryce, strych w
Biermannsgarden czy stajnię Węglarza. Ja oferuję wam mieszkanie na poddaszu, a w
podzięce słyszę, że jestem bezwstydnicą.
Johan roześmiał się i wstał od stołu.
- Myślę, że masz dobre serce, Hildo - powiedział. - Tylko że świat nie jest taki prosty,
jakim go malujesz.
Zdjął kurtkę i czapkę z wieszaka.
- Przyjdziecie jutro? - nie poddawała się Hilda. Johan skinął głową.
- Tak, przyjdziemy, ale nie musisz palić na poddaszu. Hilda miała zawiedzioną minę.
- Nie pojmuję, co się z wami dzieje.
- Musisz zrozumieć, że oboje pozostajemy w związkach małżeńskich - westchnęła
Elise z rezygnacją - i nie możemy robić, co nam się żywnie podoba. Jeśli Emanuel nie wróci
do pracy, będę miała siedem osób na utrzymaniu.
- Nie zamierzasz więc odesłać Emanuela do rodziców?
- Też byś tego nie zrobiła na moim miejscu. Łatwo ci mówić. Dobranoc, Hildo, i
dziękuję ci za wszystko.
Johan śmiał się, kiedy zbliżali się do furtki.
- Twoja młodsza siostra ma obrotny języczek.
- Tak, natomiast nie ma żadnych zahamowań. Gdyby mama ją słyszała, doznałaby
szoku.
- Matki nie powinny wiedzieć o wszystkich poczynaniach swoich córek. Zresztą twoja
matka nie jest znów takim niewiniątkiem?
Elise musiała się roześmiać.
- Zobaczymy się jutro?
- Oczywiście. Nie obiecuję jednak, że będę czekał na ciebie na poddaszu, choć brzmi
to dość kusząco. - Chwycił ją za rękę. - Nie bój się, Elise, nikt nas nie zobaczy. O tej porze w
drugi dzień świąt na ulicy nie ma żywej duszy. Poza pijakami, ci jednak zajęci są sobą.
Elise rzuciła okiem w kierunku zabudowań robotniczych, wszystkie okna były
ciemne.
-
Gdybyśmy szli ulicą Oscarsgate, otaczałyby nas światła. Przez firanki
widzielibyśmy choinki sięgające sufitu i rozjaśnione świeczkami, panie w eleganckich
sukniach i dzieci w strojach identycznych jak ubrania dorosłych. Gdyby ktoś otworzył okno,
usłyszelibyśmy śpiewy i muzykę, poczulibyśmy zapach cygar i świeżego ciasta. U nas zaś
panują ciemności. Za parę godzin rozlegną się syreny fabryczne.
Johan ścisnął jej dłoń.
- Kiedyś, Elise... Kiedyś w przyszłości ty i ja będziemy chodzić wokół choinki z
naszymi dziećmi w jednym z tych pięknych domów przy Oscarsgate lub na Frogner.
Pokojówka sprzątnie filiżanki, włoży nam do pościeli butle z ciepłą wodą i przyniesie gorące
kakao przed snem. Następnego ranka wyśpisz się do woli, potem przejdziesz do gabinetu i
zapiszesz parę stronic swej nowej książki. Ja zejdę do pracowni, by przyjrzeć się świeżo
zaczętej rzeźbie przedstawiającej kobietę, którą kocham. Na obiad zaprosimy Annę i
Torkilda, Hildę i pana Paulsena, panią Evertsen, jeśli wciąż będzie żyła, i może panią
Albertsen. Nie zapomnimy o profesorze, twoim redaktorze z wydawnictwa, twojej matce,
Asbjornie i Anne Sofie. Ani o siostrze Maren Sorby z Armii Zbawienia, o której opowiadałaś
mi tyle dobrego. Kiedy skończymy śpiewać kolędy, każdy dostanie podarek: twoją nową
książkę.
Elise wyobraziła sobie tę scenę: jasne pokoje, stół jadalny zastawiony piękną
porcelaną, świece w wypucowanych kandelabrach, ona, Johan, gromadka dzieci i wszyscy,
których kocha, zgromadzeni wokół wielkiego świątecznego drzewka.
Obraz rozpłynął się i Elise uśmiechnęła się.
- Co za zestawienie! Wyobrażam sobie redaktora Guldberga w towarzystwie pani
Albertsen!
W tej samej chwili zamilkła. Jakiś chłopiec szedł w ich kierunku, a w jego sposobie
poruszania się było coś dziwnego. Elise usiłowała go rozpoznać, ale w półmroku nie widziała
szczegółów. Na wszelki wypadek puściła dłoń Johana.
Chłopiec zbliżył się do latarni i Elise zadrżała. To był Hjalmar, brat Jenny!
Johan dostrzegł jej zaskoczenie.
- Znasz go? - spytał cicho.
- To jest Hjalmar! - szepnęła przerażona. Chłopak zataczał się, jakby był pijany, ale
przecież to niemożliwe, żeby zaczął pić. W jego wieku?
- Kto to jest Hjalmar? - spytał Johan.
- Brat Jenny. Poznałam ich wiosną, kiedy ich matka leżała na łożu śmierci. Jakiś czas
później ojciec zginął w wypadku. Dziadkowie Anne Sofie pozwolili im mieszkać u siebie, ale
Hjalmar wkrótce zniknął. Chodziłam z najstarszą siostrą do szkoły, to ona utrzymywała
rodzinę przy życiu w ostatnich latach. Ojciec pił, a matka leżała w łóżku, jak daleko Jenny
sięgała pamięcią.
- Ta historia przypomina twoje doświadczenia.
- Dlatego właśnie zrobiło mi się ich żal i starałam się pomóc. Niepomiernie się
ucieszyłam, kiedy dziadkowie Anne Sofie postanowili przyjąć do siebie dwójkę naj-
młodszych. Bardzo tęsknią za własną wnuczką. Uważam, że matka i Asbjorn powinni
częściej ich odwiedzać.
Johan ścisnął jej dłoń.
- Nie jesteś w stanie pomóc wszystkim. W tej okolicy znajdziesz setki takich rodzin.
Hjalmar dostrzegł ich i kołysząc się, przeszedł na drugą stronę ulicy.
Elise dogoniła go.
- Hjalmar?
Przystanął i kiwając się, spojrzał na nią mętnym wzrokiem.
- Czego chcesz?
- Dowiedzieć się, co u ciebie słychać. Spotkałam niedawno Jenny, była radosna i
zadowolona. Dlaczego nie mieszkasz u państwa Tollefsenów?
- Bo nie mam ochoty. A zresztą co ci do tego? Twarz miał spiętą, był brudny,
wychudzony, ubrany w łachmany.
- Gdzie teraz mieszkasz?
- Nie twoja sprawa.
- Całe święta spędziłeś na ulicy?
- A nie wolno?
Johan zbliżył się do nich i Elise odwróciła się do niego.
- Całe święta spędził na ulicy! Zobacz, jak jest żałośnie ubrany! I chyba ostatnio
niedojadał. - Znów zwróciła się do chłopca. - Siostry z Armii Zbawienia pomogą ci znaleźć
jakiś kąt.
- Nie sądzisz, że dziadkowie Anne Sofie przyjmą go z powrotem? - zdziwił się Johan.
Elise była innego zdania. Hjalmar z pewnością zrobił coś sprzecznego z prawem,
może zaczął znów kraść i bał się wracać do dziadków Anne Sofie z obawy przed policją.
Dlaczego popełniał kolejne głupstwo, kiedy wreszcie znalazł prawdziwy dom?
- Myślę, że Hjalmar obawia się, iż oddadzą go w ręce policji, i dlatego nie chce tam
wracać.
W tej samej chwili Hjalmar rzucił się do ucieczki, ale Johan złapał go za ramię.
- Tak łatwo się nie wywiniesz, mały spryciarzu. Pójdziesz ze mną do domu i sobie
pogadamy.
Odwrócił się do Elise.
- Będziesz musiała dalej iść sama.
- Tak zamierzałam zrobić. Chciałam tylko odprowadzić cię do Andersengarden.
Uśmiechnęła się, wzruszona tym, że Johan zamierzał pomóc Hjalmarowi, a
jednocześnie ucieszona, iż nie doszedł z nią aż do bramy. Emanuel mógł zobaczyć ich z
okna.
- Spotkamy się jutro.
Johan pociągnął Hjalmara za sobą. Chłopak kopał i machał pięściami, ale nie miał
żadnych szans. Znikali już z jej oczu, kiedy Johan złapał go i wniósł do sieni.
Elise przebiegła ostatni odcinek drogi, myśląc z lękiem o spotkaniu z Emanuelem.
Wchodząc do domu, dostrzegła, że mimo późnej pory w pokoju pali się światło. W
kuchni panował ziąb, przez ostatnich parę godzin nikt nie dokładał do pieca. Przemieściwszy
się na wózku, Emanuel mógł napalić w pokoju, ale nie była pewna, czy to zrobił. Pełna
najgorszych przeczuć pchnęła drzwi.
Emanuel siedział przy oknie i wpatrywał się w mrok. Bogu dzięki, że rozstała się z
Johanem wcześniej!
- Emanuelu?
Nie odwrócił się i nic nie powiedział. Podeszła bliżej.
- Przepraszam, że wracam tak późno. Zdarzyło się coś nieprzewidzianego.
- Jak się ma Isac? - spytał głuchym głosem, nie patrząc na nią.
- Hilda przesadziła. Nie jest chory, tylko trochę się spocił. - Kłamstwo miało gorzki
smak. - Co innego miałam na myśli. Zjawiła się Mimmi Tynass, by rozmówić się ze mną.
- Z tobą? - W końcu się odwrócił. - A skąd mogła wiedzieć, że tam jesteś?
- Nie wiedziała. Przyszła przekazać Hildzie wiadomość, że zależy jej na spotkaniu ze
mną.
Zdała Emanuelowi relację ze spotkania z narzeczoną Schwenckego.
Emanuel pobladł.
- To nie może być prawda! - powiedział wstrząśnięty. Elise wyczuła, że pierwszy raz
słyszy o tych rewelacjach.
- Ja też się przeraziłam. Są jednak rzeczy, nad którymi razem się zastanawialiśmy.
Skąd on bierze pieniądze? I dlaczego w jego sklepie prawie nie widuje się klientów, skoro
według jego słów interes idzie dobrze? Nic się nie zgadza.
Emanuel pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Paul Georg nie jest łobuzem. Zna się na rzeczy,
wie, skąd zdobyć dobry towar, i ma niezwykły talent kupiecki. Pewnie najwięcej sprzedaje w
domu. Opowiadał mi o klientach, którzy przyjeżdżają z daleka i spotykają się z nim
prywatnie. To wszystko tłumaczy.
Elise przypomniała sobie nagle mężczyznę, którego spotkała na ulicy, wychodząc z
domu Schwenckego. On też go szukał, tyle że wymienił inne nazwisko. Orvar Olstad, Elise
dobrze je zapamiętała, bo wydało się jej podejrzane.
- Pamiętasz, że odwiedziłam kiedyś Schwenckego, prosząc go, by cię przekonał do
wizyty u lekarza?
- I cóż z tego?
- W drodze powrotnej natknęłam się na mężczyznę, który też się do niego wybierał.
Schwencke bardzo się ucieszył, kiedy go zobaczył, i poprosił go do środka. Ten mężczyzna
nazywał się Ole Westerlund.
- To nazwisko nic mi nie mówi.
- Najdziwniejsze jest to, że ten człowiek nie pamiętał nazwiska Schwenckego, lecz
pytał o kupca Orvara Olstada.
- Pewnie zna wielu kupców i pomyliły mu się nazwiska.
- Może. Lecz jeśli Mimmi Tynaes ma rację, Schwencke używa fałszywego nazwiska.
Emanuel spojrzał na nią ponuro.
- Uważasz go za oszusta?
- Ze względu na ciebie, na nas, wolałabym, by nim nie był. Panna Tynaes bardzo się
rozgniewała i powiedziała, że pójdzie na policję, jeśli wykryje, że Schwencke zajmuje się
jakimś przestępczym procederem. Uważa też, że i ty możesz zostać w to wmieszany, bo
Schwencke pożyczył ci pieniądze na czynsz i zakup towaru.
- Nie zrobiłem nic złego.
- Wiem. Pytanie tylko, czy policja ci uwierzy. Twarz Emanuela skurczyła się.
- Nie chcę cię straszyć, ale uważam, że powinniśmy zbadać sprawę. Mogę pójść do
niego jutro rano i poprosić, by cię odwiedził.
Emanuel kiwnął głową. Minę miał ponurą. Wcale nie jest pewien niewinności
Schwenckego, pomyślała Elise i ją też ogarnął niepokój.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
W kantorze przywitała ją uśmiechnięta panna Johannessen.
- Mam nadzieję, że miło spędziła pani święta, pani Ringstad?
Elise zmieszała się. Czy to pytanie było podszyte ironią? Czyżby panna Johannessen
widziała, jak spaceruje z Johanem ręka w rękę? Pokiwała głową, zmuszając się do uśmiechu.
- Tak, dziękuję. A pani?
- Byłam u siostry i szwagra. Ich dzieci są tak nieznośne, że powrót do domu sprawił
mi ulgę.
Elise uśmiechnęła się i ruszyła do swojego biurka.
Samson był już na miejscu i wydawał się bardzo zajęty, ale kiedy panna Johannessen
wyszła do majstra po instrukcje, podniósł głowę i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Gratuluję!
Elise nie zrozumiała.
- Czego?
- Recenzji w „Socjaldemokracie”. Elise pokraśniała.
- Dziękuję, bardzo podniosła mnie na duchu.
- Przeczytała pani tę drugą?
- Niestety tak. I się załamałam, myślałam, że nigdy już nie usiądę do pisania. Trochę
się też przestraszyłam.
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie ma najmniejszego powodu się bać. Nie zrobiła pani niczego złego, jedynie dała
prawdziwy opis tego, co się u nas dzieje.
- Niektórzy twierdzą, że to zmyślenia.
- Proszę się nimi nie przejmować. Ci ludzie dbają jedynie o własną pozycję, dobre
samopoczucie i mają taki pogląd na świat, jaki im najbardziej odpowiada. Mimo wszystko na
pani miejscu wciąż pisałbym pod pseudonimem.
- Taki mam zamiar - Elise zniżyła głos. - Co się stało z naszym „Potworem”? Bardzo
dziś milutka.
- Nie dla mnie - zaśmiał się Samson. - Rozpromieniła się dopiero na pani widok.
Elise poczuła ścisk w żołądku. Panna Johannessen na pewno trzymała w zanadrzu
jakąś nieprzyjemną niespodziankę, nigdy bowiem wobec nikogo nie była uprzejma. O co
chodziło tym razem, o Ansgara Mathiesena i Hugo, sklep Emanuela czy książkę? Może
panna Johannessen odkryła, że Emanuel zajął się handlem, może nawet wiedziała coś o
Schwenckem? Albo może dowiedziała się, kto się kryje za pseudonimem Elias Aas? Gdyby
poleciała z taką plotką do majstra, sytuacja zmieniłaby się diametralnie. Elise straciłaby
pracę. Hildzie też by się dostało. I Johanowi. Dzisiaj właśnie wybierał się do Paulsena ze
swoimi rysunkami.
Ktoś zapukał i w tej samej chwili panna Johannessen wyszła z gabinetu majstra.
Podeszła do drzwi i otworzyła je. W progu stał Johan!
Elise usłyszała, że coś mówi, i na dźwięk jego głosu serce zabiło jej mocniej.
Panna Johannessen wpuściła go do środka, choć nie okazała mu większego
zainteresowania. Zapewne wydał się jej zbyt zwyczajny. Johan miał na sobie to co zawsze:
wytartą kurtkę i czapkę z daszkiem. Całkiem możliwe, że stać go było na lepsze ubranie, ale
nigdy nie przywiązywał wagi do ubioru. Elise zresztą nie wiedziała, czy Johan zaczął zara-
biać na sprzedaży swoich prac, nie wątpiła jednak, że z czasem tak się stanie.
Ściskał pod pachą duży pakunek, zapewne rysunki. Elise pomodliła się w duchu, by
szkice spodobały się majstrowi i by panna Johannessen nie zepsuła niczego złym słowem.
Johan posłał jej długie spojrzenie, ale udał, że jej nie zna.
- A co to za łazęga? - zażartował Samson. Panna Johannessen wzruszyła ramionami.
- Tak bym go nie nazwała, ale to chyba nie jest ważny klient. Całkiem przystojny
młodzieniec, tylko mógłby się lepiej ubierać.
- Ale co za interes ma do naszego majstra? Co miał w tej paczce? Wyglądało to na
obrazy. Może to jeden z tych współczesnych malarzy usiłujących wcisnąć ludziom swoje
dzieła, które niczego nie przedstawiają?
Panna Johannessen roześmiała się.
- Jeśli to jeden z nich, to u pana Paulsena nic nie wskóra. Pan majster ma dobry gust.
Ten młodzieniec twierdził zresztą, że był z nim umówiony.
- Tajemnicza sprawa. Musimy być czujni, panno Johannessen, żeby ktoś naszego
miłego majstra nie wyprowadził w pole. Zostańmy jego strażnikami.
Panna Johannessen znów się zaśmiała. Nieczęsto to się jej zdarza, pomyślała Elise,
przysłuchując się wymianie zdań z lekkim niepokojem. Wiedziała, że Samson nie miał nic
złego na myśli, ale nazwanie Johana „łazęgą” nie przypadło jej do gustu.
- Ale z pana żartowniś, panie Samson - zachichotała panna Johannessen. - Zgaduję, że
wesoło spędził pan święta. Może jakieś słodkie dziewczątko jest przyczyną pańskiego
dobrego humoru?
Elise rzuciła okiem na Samsona i dostrzegła, że się zaczerwienił. Zapewne żadne
„słodkie dziewczątko”, tylko miły młody mężczyzna, pomyślała. Biedny Samson, niełatwo
żyć z taką tajemnicą i ze świadomością, że jej wykrycie skończyłoby się katastrofą.
Czekałaby go kara więzienia... Elise zadrżała.
Czas jakiś pracowali w milczeniu.
- Bardzo długo tam siedzi - powiedziała w końcu panna Johannessen głosem
zabarwionym niepokojem. Żartobliwe komentarze Samsona zrobiły chyba na niej pewne
wrażenie.
W końcu drzwi się otworzyły i ukazał się Johan. Nie miał pakunku, skinął głową i
wymruczał słowa pożegnania.
Samson i panna Johannessen wymienili się spojrzeniami. Panna Johannessen
odprowadziła Johana wzrokiem aż do chwili, gdy ten wyszedł w zimowy chłód. Dopiero wte-
dy odwróciła się w stronę Samsona.
- Widział pan? Wyszedł z pustymi rękami! Więc udało mu się wcisnąć panu
Paulsenowi te swoje malowidła! A pan Paulsen wspominał ostatnio często, że ma ochotę
kupić obrazy Gudego lub Johana Christiana Dahla. Tyle że są trochę za drogie, nawet dla
niego.
Samson roześmiał się.
- Przecież nie wiemy, czy to był malarz, panno Johannessen.
- Wyglądał na malarza - pokiwała stanowczo głową panna Johannessen. - Wiedział
pan, że Johan Christian Dahl dostał za jeden ze swoich obrazów kilkaset srebrnych talarów?
To było wprawdzie parędziesiąt lat temu, ale chyba opłaca się być malarzem.
- Nie wszyscy mogą liczyć na podobne honorarium - stwierdził Samson. - Większość
malarzy klepie biedę. Konkurencja fotografii nie ułatwia im zadania. Rzeźbiarze mają
większe szanse. Elise nastawiła uszu.
- Nie słyszał pan, co powiedział Edvard Munch? - roześmiała się ponownie panna
Johannessen. - „Aparat fotograficzny nie będzie stanowić konkurencji dla pędzla i palety tak
długo, jak nie będzie można go używać w piekle ani w niebie”.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i pojawił się pan Paul - sen. Wyraźnie się gdzieś
śpieszył, ale mijając biurko Elise, zatrzymał się na chwilę.
- Bardzo sympatyczny młody człowiek, pani Ringstad. A szkice są zadziwiająco
dobre.
Wypowiedziawszy te słowa, ruszył dalej. Elise poczuła na sobie spojrzenia Samsona i
panny Johannessen, ale nie podniosła głowy.
Samson nie zdołał powściągnąć ciekawości.
- Zna go pani, pani Ringstad?
Elise podniosła wzrok i spojrzała na niego z pozorną obojętnością.
- Nie.
Sama nie wiedziała, jak mogła udzielić takiej odpowiedzi na pytanie o człowieka,
którego znała całe życie. Znów zadziałało poczucie winy.
Samson zaśmiał się cicho.
- Majster pewnie wciąż jest w świątecznym nastroju. Zwracał się do pani takim
tonem, jakbyście mieli wspólnych znajomych.
Elise uśmiechnęła się i opuściła głowę, wracając do swoich zajęć.
Wspólni znajomi! Żeby znal choć cząstkę prawdy!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise zastanawiała się, czy Johan będzie na nią czekał w przerwie obiadowej, i tak się
stało. Ujrzała go w oknie korytarza, zanim jeszcze weszła na most. Pomachał do niej, ale
Elise nie odwzajemniła tego gestu. Obróciła się, by sprawdzić, czy Samson zmierza w tę
stronę, lecz go nie spostrzegła.
Zdyszana dotarła do drzwi, jednak to nie spacer ją zmęczył, tylko serce trzepoczące
się w piersi.
Johan otworzył jej, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Elise... - zaczął z tęsknotą w głosie i wciągnął ją za próg. - Hilda poszła do
blacharza, a ja pilnuję Isaca i Hugo.
- Chłopcy spali już po obiedzie? Skinął głową.
Szukała znaków rozczarowania na jego twarzy, ale nie dostrzegła ich. Może nawet mu
ulżyło, że nie będzie okazji, by ulec pokusie.
Hugo i Isac siedzieli na skrzyni na drewno i bawili się cynowymi żołnierzykami, które
Isac dostał od majstra. Hugo ledwie na nią spojrzał, kiedy weszła do kuchni, zabawa
pochłaniała go bez reszty.
- Jak ci poszło wczoraj wieczorem? - spytał zatroskany.
Elise odwiesiła szal.
- Opowiedziałam Emanuelowi o wizycie panny Tynaes. To mu dało do myślenia.
- Uwierzył w jej historię?
- Z początku nie, ale wyraźnie się zaniepokoił. W głębi serca zawsze podejrzewał, że
co jest nie tak.
Johan pokiwał głową.
- Też tak sądzę. Emanuel nie jest głupcem, musiał się zastanawiać, w jaki sposób ten
drobny handlarz osiągnął taki sukces w interesach. Zwłaszcza że, jak twierdzicie, niewielu
klientów zagląda do jego sklepu.
- Zaproponowałam mu, że przejdę się do Schwenckego wieczorem i zaproszę go do
nas. To nie powinno go zdziwić, przecież wie, że Emanuel nie rusza się z domu.
Usiadła przy stole i zauważyła, że ktoś nakrył go do posiłku. Johan usiadł koło niej.
- Jak on się czuje? Jego stan się poprawia? Pokręciła głową.
- Sądzę, że zaczyna sobie zdawać sprawę, że nigdy nie odzyska władzy w nogach.
Mam nadzieję znaleźć kogoś, kto by pomagał mu dostać się do sklepu. Myślę, że możliwość
pracy dodałaby mu otuchy. Każdy chce czuć się potrzebny, a chłopcy przecież nie mogą stać
za ladą, kiedy zacznie się szkoła.
- Powinniście więc zatrudnić ekspedienta. Jeśli sprzedaż idzie dobrze, to takie
posunięcie się opłaci.
Zerwał się na równe nogi.
- Na śmierć zapomniałem, że Hilda prosiła, bym cię nakarmił. Wciąż ma resztki
świątecznego jedzenia.
Elise przewróciła oczyma.
- Resztki świątecznego jedzenia? Aż tyle jej zostało?
- Hilda żyje sobie jak pączek w maśle. - Johan przyniósł garnek z pieca i nałożył
jedzenie na jej talerz. - Lubi swojego podstarzałego kawalera i nie ma żadnych skrupułów
wobec Reidara. Zresztą już go nie kocha.
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- Tak właśnie myślałam. Wygląda na to, że już wyrzuciła własnego męża z pamięci.
- Torkilda bardzo to irytuje, natomiast Anna jakoś to zaakceptowała. Ona tak bardzo
lubi was obie, że zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie.
Roześmiał się, odsłaniając białe zęby. Dzień był ponury, Johan zapalił świecę i
postawił ją na stole. Elise zaczęła jeść.
- A ty nic nie przekąsisz? Pokręcił głową.
- Za godzinę mam być u Anny na obiedzie.
- Zgłodniejesz, patrząc na mnie.
- Jedz na zdrowie. Nie zapomnę, jak źle ci było parę lat temu. Kiedyś spotkałem cię
dzień przed Wigilią, wracałaś z pracy w przędzalni. Musieliście brać nadgodziny bez żadnej
zapłaty, twoja twarz pod chustką była tak blada i zmęczona, że serce ścisnęło mi się z żalu.
W Andersengarden czekało na ciebie dwóch głodnych chłopców, chora matka i ojciec, który
zataczając się i przeklinając, wdrapywał się na schody. Hilda też miała swoje problemy, tylko
że wtedy jeszcze o nich nie wiedzieliśmy.
Johan urwał, a po chwili znów zaczął mówić.
- Siedząc w moim pokoiku w Paryżu nad rysunkiem lub rzeźbą, myślę często o
tamtych czasach. Przed oczyma stają mi zmęczone twarze i zgarbione sylwetki ludzi suną-
cych mostem w drodze do domu po dniu harówki. Pamiętam hałasy w sieni: tupot podkutych
butów, kaszel i chrząkanie robotników, wypluwających z siebie pył fabryczny. Okna na
podwórze otwierały się i smród wychodka mieszał się z zapachem gotowanego mleka i
kapusty. Dzieciaki czekały w bramie i wieszały się powracającym dorosłym u ramion, głodne
i spragnione opieki. Rzadko ich widywały, ledwie zjadły kolację, zaraz musiały kłaść się
spać. Dzień zaczynał się o bladym świcie. Elise potakiwała.
- To było ciężkie, ale dobre życie. Byliśmy razem, czuliśmy się jedną wielką rodziną.
Nie tylko my w Andersengarden, ale ludzie z naszej ulicy, właściwie z całej okolicy mostu i
znad rzeki. Inni nie są w stanie tego zrozumieć, nasza egzystencja wydaje im się szara i
smutna, ale w naszej pamięci wygląda ona zupełnie inaczej. Nie odczuwaliśmy ciężaru losu,
przynajmniej wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Nie znaliśmy innego życia. Jeśli nigdy nie miało
się choinki na święta, to nie odczuwa się jej braku.
Johan uśmiechnął się.
- Aż dziw, jak podobne są nasze myśli. Wielu ludzi krytykowało twoją matkę za to, że
porzuciła rodzinę, powróciwszy do zdrowia. Uważają, że nie powinnaś była brać
odpowiedzialności za swoich braci, a ja wiem, iż nie mogłaś postąpić inaczej. Taka po prostu
jesteś.
Elise spojrzała na niego z ukosa.
- Życzyłbyś sobie, żebym była inna? Żebym wczoraj postąpiła inaczej?
Pokręcił głową.
- Nie, to byłoby wbrew twojej naturze. Gdybyś zrobiła to dla mnie, nie czulibyśmy się
szczęśliwi. Wiedziałbym, że gnębią cię wyrzuty sumienia, a ty byś jeszcze bardziej
zmizerniała. - Pogłaskał ją po ramieniu. - Życie się jeszcze nie skończyło, Elise, jesteśmy
dopiero u początku drogi. Wiem, że ludzie znad rzeki nie dożywają sędziwego wieku, ale
miłość doda nam sił. Poza tym mamy szansę na lepszą przyszłość. Zostań z Emanuelem i
opiekuj się nim, a zapewnisz sobie spokój duszy. Nasz czas przyjdzie, jestem tego pewien.
Poczuła łzy pod powiekami, ale nic nie powiedziała.
Johan tryskał optymizmem, miał niezachwianą pewność, że kiedyś będą razem.
Nie życzyła Emanuelowi śmierci. Nie, ta myśl nie postała w jej głowie. Nie darzyła
go nienawiścią i wiedziała, że nigdy nie zostawi go na pastwę losu. Mimo choroby mógł żyć
jeszcze wiele lat, może nawet dłużej niż ona sama, bo nie musiał ciężko pracować. Ona
będzie się starzeć, Johan i Emanuel pozostaną młodzi. Znała dobrze ten proces, powtarzał się
u większości kobiet mieszkających nad rzeką. Zaczynały się garbić, zapadały się im policzki,
a ciało marniało od godzin przestanych przy maszynie, bezsennych nocy przesiedzianych
przy chorym dziecku, dni spędzonych na praniu pieluch i szorowaniu podłóg. Pracowała te-
raz krócej o dwie godziny, siedząc za biurkiem, ale musiała zajmować się piątką dzieci i
chorym mężem. Nie była silniejsza od innych kobiet, właściwie nawet wątlejsza od
większości z nich. Czekał ją ten sam los i nie było na to rady.
Johan pogładził ją po włosach.
- O czym myślisz?
- O niczym - pokręciła głową.
- Posmutniałaś.
Obróciła twarz ku niemu, łzy spłynęły po jej policzkach.
- A ty nie jesteś smutny? Przytulił ją mocno.
- Nie płacz, Elise. Jestem dzielny tylko dlatego, że ty dodajesz mi sił. Jeśli stracisz
wiarę, załamię się. Stracę cel w życiu.
Potrząsnęła głową i schowała twarz na jego piersi.
- Nie możemy się poddawać, Johan. Będę odważna. Wytrzymam, póki wiem, że mnie
kochasz. Natchnij mnie optymizmem, pomóż mi być wdzięczną za to, co mam. Zawsze
powtarzasz, że tego nikt nam nie odbierze. Umiesz cieszyć się dniem dzisiejszym, nie dbając
o to, co przyniesie przyszłość. A ja wciąż chcę więcej. Ale to ty masz rację. Można być
szczęśliwym, radując się chwilą. Pogłaskał ją po włosach.
- Nie wiem, czy jestem taki w istocie, ale staram się odsiewać złe myśli. Mam w sobie
tę przedziwną pewność, że w końcu będziesz należeć do mnie. Wielu powie, że to
niemożliwe. Nie zrozum mnie opacznie, nie życzę źle Emanuelowi. Popełnił sporo błędów,
ale to idealista, który zrobił wiele dobrego dla innych. Ciebie też uratował z beznadziejnej
opresji. Może powinienem mu podziękować za to, że żyjesz.
- Wiem, co masz na myśli, Johan. Mam podobne zdanie i dlatego nie mogę od niego
odejść.
Na głos Hugo oderwała się od Johana, odwróciła głowę i oblała się rumieńcem
wstydu. Zupełnie zapomniała o dzieciach, uznała, że zajęte zabawą, nie zwracają na nich
uwagi. A teraz zobaczyła, że obaj chłopcy śledzili ich zadowolonym wzrokiem. Hugo
zawołał ją, domagał się zainteresowania.
- I co, łobuziaki? Może przyjdziecie do nas i coś zjecie?
Nie miała pojęcia, czy ktoś wcześniej nakarmił chłopców, ale chciała skierować ich
uwagę na inne tory. Ześlizgnęli się ze skrzyni i podreptali do stołu.
- Mniam, mniam - powiedział Hugo, gramoląc się na kolana Elise.
Johan podniósł Isaca. Z łatwością nawiązywał kontakt z dziećmi, miał niezwykły u
mężczyzny dar zajmowania się nimi w naturalny sposób. Dzieci wyczuwały to w lot i darzyły
go zaufaniem.
Johan i Elise sięgnęli po kawałek mięsa z talerza i zaczęli karmić chłopców. Johan
puścił do niej oko.
- Masz swoje sposoby - zażartował. Elise zaczerwieniła się.
- Na szczęście dzieci żyją chwilą. W tym wieku nie pamiętają zazwyczaj tego, co
zdarzyło się wcześniej tego samego dnia.
- My i tak nie mamy nic do ukrycia. Uśmiechnęła się do niego i szybko otarła łzy,
które napłynęły jej do oczu.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że majster jest zachwycony twoimi rysunkami. Jak
zniknąłeś, wyszedł z gabinetu i przechodząc koło mojego biurka, powiedział: „Bardzo
sympatyczny młody człowiek, pani Ringstad. A szkice są zadziwiająco dobre”.
- Tak się wyraził? - roześmiał się Johan.
- Tak. Ucieszyłam się, choć sytuacja była dość niezręczna; udawaliśmy wszak, że się
nie znamy. Kiedy wszedłeś do gabinetu majstra, panna Johannessen i Sam - son długo
dywagowali na twój temat. Uznali w końcu, że jesteś nieznanym artystą, który przyszedł
wcisnąć panu Paulsenowi swoje prace. Usłyszawszy opinię majstra, zaczęli się mi bacznie
przyglądać - roześmiała się. - W końcu Samson nie mógł pohamować ciekawości i spytał,
czy cię znam.
- I co odpowiedziałaś?
- Musiałam zaprzeczyć, wszak udałam wcześniej, że nie wiem, kim jesteś. Samson
uznał, że majster wciąż nie ochłonął po świątecznej przerwie.
Oboje wybuchnęli śmiechem, a widząc to, chłopcy też się roześmiali.
Johan pogładził Isaca po głowie.
- Inteligentne bestie. Mają raptem po dwa lata i rozumieją wszystko, co mówią
dorośli.
Elise obserwowała tę scenę ze wzruszeniem.
- Gdybyśmy wiedzieli to wszystko wtedy, kiedy opłakiwaliśmy Braciszka! - wyznała.
Johan uśmiechnął się.
- Czasami dobrze żyć w niewiedzy, czasami zaś lepiej byłoby znać prawdę.
Na dworze rozległy się szybkie kroki i do kuchni wpadła Hilda.
- Twój kolega z pracy czeka na zewnątrz.
- Samson? - zdziwiła się Elise.
- Chyba spodziewa się, że zaraz wyjdziesz.
Elise posadziła Hugo na podłodze i wstała z krzesła.
- Przerwa obiadowa się skończyła? Ale ten czas leci!
- Czas szybko leci w miłym towarzystwie. Dzieci były grzeczne?
Elise spojrzała na Johana rozbawiona.
- Prawie zapomnieliśmy, że są tutaj z nami.
- Szkoda, że tak wcześnie się obudziły.
Ani Elise, ani Johan nie skomentowali słów Hildy. Elise ruszyła do drzwi.
- Wracam do kantoru.
Johan posłał jej ciepłe spojrzenie.
- Będę tutaj, kiedy przyjdziesz odebrać Hugo.
Samson stał na moście.
- Byłem pewien, że jest pani u siostry! - krzyknął z ożywieniem na jej widok. - Muszę
z panią o czymś porozmawiać, pani Ringstad. Spotkałem się wczoraj z moimi szkolnymi
kolegami. Rozmawialiśmy o pani książce. Żona jednego z nich należy do koła młodzieży
socjaldemokratycznej. W tamtym gronie też dyskutowano o książce i wszyscy byli nią
zachwyceni. Uznali, że nareszcie znalazł się ktoś, kto rozumie położenie robotników. Wątpią,
że autor wywodzi się z kręgów mieszczańskich. Ktoś z nich słyszał o młodym pisarzu z tych
stron, inni uważają, że Elias Aas pracuje jako brygadzista w którejś z fabryk i pisze pod
pseudonimem z lęku przed utratą pracy. Są nawet tacy, którzy są przekonani, że to ktoś z
redakcji „Ny Tid”, z którą współpracował Martin Tranmael po powrocie z Ameryki.
Ruszyli na drugą stronę rzeki.
- Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę, ale kim jest Martin Tranmasl?
- Nie słyszała pani o nim? - zdziwił się Samson. - Nie interesuje się pani ruchem
robotniczym?
- Nie jestem politykiem. Piszę o ludzkich losach, chcę innym opisać życie nad rzeką.
Nie skomentował jej słów.
- Martin Tranmael ma ledwie dwadzieścia osiem lat, pracował jako czeladnik
malarski w Ameryce. Tam zainteresował się amerykańskim ruchem robotniczym. Wrócił
dwa lata temu i zaczął działalność w Trondelag, skąd pochodzi. Jest bardzo zdolny, wielu
ludzi twierdzi, że to nasz przyszły premier.
Elise słuchała jednym uchem. Nie interesowała się polityką, uważała, że politycy
myślą wyłącznie o sobie. Poglądów robotników w ogóle nie brano pod uwagę i nikt się z
nimi nie liczył.
- A czy ktoś zasugerował, że autor jest kobietą? Samson pokręcił głową.
- Chyba nie, choć niektórzy uważają, że to ktoś bardzo szczególny, kto potrafi wczuć
się w naturę kobiety. Myślę, że kryje się za tym jakiś podtekst, sugestia, że to ktoś taki jak ja
- uśmiechnął się zażenowany.
Zrozumiała i nie ciągnęła dłużej tego tematu.
- W kręgach burżuazyjnych nastroje są zapewne inne i trudno oczekiwać słów
pochwały.
- Tak, tego proszę się nie spodziewać, ważne jest jednak i to, że ludzie reagują. To
zdrowy objaw. Johan Falkberget też spotkał się z krytyką, kiedy wydał Czarne góry wcześ-
niej tego roku. I proszę sobie przypomnieć, co przeszedł Bjornson po opublikowaniu Króla i
Magnhildl Wszyscy pisarze, którzy odważyli się tworzyć powieści w duchu realizmu,
spotykają się z niechęcią krytyki i czytelników. Jak się wyjmuje głowę z piasku, trzeba być
przygotowanym na burzę - zakończył sentencjonalnie.
Doszli do bramy fabryki i Samson przepuścił ją przodem. Panna Johannessen
siedziała już przy biurku, wyglądało na to, że w ogóle go nie opuściła w przerwie obiadowej.
Elise rzuciła okiem na zegar ścienny. Spóźnili się dwie minuty. Panna Johannessen za
chwilę dostanie ataku wściekłości. A jednak, ku zdziwieniu obojga, uśmiechnęła się
przyjaźnie.
- Nie byłam głodna, więc przepracowałam całą przerwę. Ustaliliśmy z panem
Paulsenem, że możecie dzisiaj skończyć pół godziny wcześniej.
Elise nie wierzyła własnym uszom. Najpierw spojrzała na pannę Johannessen, by się
upewnić, że nie kpi, a potem pokraśniała z zadowolenia. Będzie mogła dłużej posiedzieć z
Johanem.
- Dziękujemy, panno Johannessen, to miło z pani strony.
- Chciałabym jednak zamienić z panią parę słów przed wyjściem, pani Ringstad. To
zajmie chwilkę - uśmiechnęła się słodko panna Johannessen.
Radość Elise stopniała. Może uśmiech panny Johannessen jedynie wydał się jej
niewinny? Może czeka ją wyjaśnienie tej niezwyczajnej uprzejmości, którą jej dzisiaj oka-
zywała?
Dostrzegła zatroskany wzrok Samsona i jeszcze bardziej się zaniepokoiła. Samson
zdawał się potwierdzać jej przeczucia: czeka ją niemiła niespodzianka.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Majster i Samson wyszli, zostały same w kantorze.
Panna Johannessen podeszła bliżej, wolno i z wahaniem. Co takiego zrobiłam? -
pomyślała Elise, czując zimny dreszcz na plecach. W ostatnich dniach zdała sobie sprawę, że
nie starcza jej czasu na pisanie, bo opieka nad Emanuelem i inne obowiązki pochłaniają ją
bez reszty. Gdyby straciła pracę w kantorze, nie mieliby z czego żyć. W zaliczce za książkę
powstał znaczny wyłom, kiedy kupiła choinkę i podarki świąteczne. Choć uważała z wy-
datkami, pensji nie starczało na wszystko. Pieniądze zarobione przez chłopców w sklepie szły
na spłatę pożyczki od Schwenckego. Emanuel dał jej do zrozumienia, że suma była znaczna i
pomimo przyzwoitych obrotów w sklepie trzeba ją będzie oddawać przez cały rok.
- Chcę z panią o czymś pomówić, pani Ringstad - powtórzyła panna Johannessen. Co
do niej zupełnie niepodobne, wydawała się zdenerwowana. - Pamięta pani, jak trafiłyśmy na
siebie kiedyś w drodze do kantoru? Miała wtedy pani taką drobną... hm... scysję z
młodzieńcem, który ciągnął pani sanki.
Elise poczuła zimny pot na plecach, lecz zaraz otrzeźwiała. Chodzi więc o Ansgara i
Hugo. Majster nie wiedział, że Hugo nie jest synem Emanuela; Hilda gadała, co jej ślina na
język przyniesie, ale nigdy nie powiedziała mu o gwałcie. Nawet Hilda zdawała sobie sprawę
z konsekwencji. Elise pochodziła z robotniczej rodziny, skończyła ledwie szkołę
powszechną, a teraz okazałoby się jeszcze, że ma bękarta! To, że Hilda była w identycznej
sytuacji, pewnie w ogóle by Paulsena nie obeszło, tę sprawę trzymał w tajemnicy. Gdyby
jednak podobny problem tyczył jego własnej urzędniczki, poczułby się w obowiązku zwolnić
ją z pracy ze względu na renomę firmy.
Pokiwała głową, nie patrząc na nią. Kłamstwo nic nie da, prawda i tak wyjdzie na
jaw.
Ku jej zdziwieniu panna Johannessen przyciągnęła krzesło i usiadła obok niej.
Wydawała się zażenowana. Sytuacja była niezręczna i Elise poczuła jeszcze większy nie-
pokój. Panna Johannessen nie zamierzała prawić jej kazań, w takim wypadku nie usiadłaby.
Może chciała ją ostrzec, pogrozić jej palcem? Cóż by jednak dała taka reprymenda, skoro
dotyczyła przeszłości? Oboje z majstrem musieli zaakceptować ją taką, jaka jest.
Panna Johannessen chrząknęła i przysunęła się bliżej. Otworzyła usta i powiedziała
przyjaznym tonem: - Usłyszałam coś, co chyba nie było przeznaczone dla moich uszu...
Elise zjeżyła się. Dobrze, więc wie o wszystkim, i co z tego? Gwałt to straszne
doświadczenie, chyba nawet ona potrafi to zrozumieć?
- Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać cudzych rozmów - ciągnęła panna Johannessen
tym samym przyjaznym, nieomal przepraszającym tonem. - Zwróciłam jednak wtedy uwagę,
że była pani zdenerwowana, i przestraszyłam się o panią. Zapadał zmrok, w pobliżu nie było
nikogo innego, więc uznałam za swój obowiązek dopilnować, by nie zrobił pani krzywdy.
Zawsze mogłam zacząć krzyczeć i wzywać pomocy. - Umilkła i spuściła głowę. - Dopiero
później zdałam sobie sprawę z wagi pani słów.
Elise milczała. Co miała powiedzieć? Nie pamiętała słów, które rzuciła wtedy w twarz
Ansgarowi, chyba coś o tym, by nie zmuszał dziewcząt do rodzenia dzieci. Nie trzeba
wielkiej wyobraźni, by dopowiedzieć sobie resztę, choć przecież mogła mieć na myśli kogoś
innego. Jakąś przyjaciółkę.
Panna Johannessen podniosła głowę i spojrzała na nią z niezwyczajną dla siebie
łagodnością.
- Nie musi pani nic mówić, pani Ringstad, wiem, jak się pani czuje. Jeśli dziwi pani
otwartość, z jaką rozmawiam z panią, to przyznam, że sama jestem nią zaskoczona. To do
mnie niepodobne, zwykle ukrywam uczucia. Jestem jednak starsza od pani, mam większe
doświadczenie życiowe i czuję się odpowiedzialna za panią, w końcu pełnię funkcję pani
zwierzchniczki w kantorze. To zdarzenie prześladowało mnie przez wiele dni i wciąż nie
mogę się otrząsnąć.
Wielkie rzeczy, pomyślała Elise, chyba nie pierwszy raz usłyszała historię zgwałconej
dziewczyny? Wynosiła się nad robotnice, ale przecież znała wiele z nich. Miała już dość tej
rozmowy, z każdą upływającą minutą skracał się czas, który będzie mogła poświęcić
Johanowi. Nie potrafiła jednak zdobyć się na nieuprzejmość i przerwać konwersację.
Panna Johannessen spojrzała na nią z ukosa, oczekując jakiegoś komentarza, ale Elise
nie miała najmniejszej ochoty dzielić się z nią bolesnymi wspomnieniami. Minęły już trzy
lata i chciała wyrzucić wszystko z pamięci. Zresztą nikt nie miał prawa mieszać się do jej
spraw.
- Dobrze odgadłam? - Panna Johannessen wyraźnie przestraszyła się, że powiedziała
coś niewłaściwego. - Chodziło o panią?
Dlaczego jest taka uparta? Co to ma z nią wspólnego? Dlaczego nie zostawi mnie w
spokoju?
I nagle Elise zdecydowała się na szczerość. Panna Johannessen i tak dowiedziałaby
się wszystkiego, skoro tamto zdarzenie prześladowało ją dzień i noc. Przypomniała sobie
słowa, które kiedyś wyrzekła do Jenny: To nie twoja wina, ty nie zrobiłaś niczego złego.
Kochała Hugo i nie wstydziła się go, choć został poczęty w haniebny sposób.
Wolno pokiwała głową.
- Tak, dobrze pani odgadła, pani Johannessen. Chodziło o mnie.
Panna Johannessen wbiła w nią wzrok, czerwone plamy wystąpiły jej na policzki.
- Pani syn jest więc... ?
Elise uniosła podbródek i mężnie spojrzała jej prosto w oczy.
- Nie jest dzieckiem mego męża. Zostałam zmuszona, by go urodzić, ale i tak kocham
go bezgranicznie.
- Oczywiście, że go pani kocha, to pani ciało i krew. Nic nie może pani poradzić na
to, co się stało. Zyskała sobie pani mój szacunek, pani Ringstad. Przyznaję, że z początku nie
byłam pani przychylna. Nie rozumiałam, dlaczego pan Paulsen zatrudnił panią, chociaż miał
do wyboru urzędniczki z porządnym wykształceniem. Teraz inaczej patrzę na wszystko.
Podziwiam pani odwagę i siłę woli, bo bez tych przymiotów charakteru nie zdecydowałaby
się pani urodzić tego dziecka. I zazdroszczę pani...
Ostatnie słowa wypowiedziała tak cicho, że Elise ledwie je usłyszała. Czego może
zazdrościć jej panna Johannessen? Czuła się samotna? Chciała mieć dzieci?
- Ma pani rodzinę? - odważyła się spytać i w tej samej chwili przypomniała sobie, że
pani Johannessen wspomniała o świętach spędzonych w towarzystwie siostrzeńców i sio-
strzenic, które tak ją zmęczyły, że z ulgą wróciła do domu.
Pani Johannessen. uśmiechnęła się smutno.
- Tak, mam rodzinę, ale nie mam dzieci, z którymi mogłabym być.
To oczywiste, skoro nie jest zamężna, pomyślała Elise, a na dodatek ma
mieszczańskie pochodzenie. W następnej sekundzie zrozumiała sens tej wypowiedzi, bo
panna Johannessen położyła nacisk na ostatnie słowa. Zdumiała się niepomiernie.
Panna Johannessen pokiwała głową powoli, nie odrywając od niej wzroku.
- Tym razem pani odgadła prawidłowo, pani Ringstad. Mam dziecko, dwunastoletnią
córkę, ale nie mogę się z nią widywać. Została adoptowana zaraz po urodzeniu.
W pokoju zapadła cisza. Elise wstrzymała oddech. Nie do wiary! I to, że miała
dziecko, i to, że zdecydowała się jej zwierzyć!
Uznała, że musi coś powiedzieć, ale nie znajdowała właściwych słów.
- Współczuję pani... - wydusiła z siebie. Pani Johannessen pokiwała głową.
- Oddałabym rok życia, by móc cofnąć tę decyzję. Byłabym gotowa wyjść za mąż za
byle kogo tylko po to, by zatrzymać dziecko. Nawet pani nie wie, jakie miała pani szczęście,
pani Ringstad, bo umiała pani przeciwstawić się przesądom i podszeptom złych ludzi.
Elise pokręciła głową.
- Nikt mnie nie namawiał, bym oddała dziecko. Chciałam je usunąć, ale nie miałam
pieniędzy ani odwagi, by pójść do osoby, która zajmuje się tym procederem. Mój obecny
mąż uratował mnie, proponując mi małżeństwo, choć znał całą prawdę.
- Więc przyjęła go pani z potrzeby, a nie z miłości? Elise zamyśliła się.
- Lubiłam go i mnie pociągał. Był oficerem Armii Zbawienia, podziwiałam go za jego
oddanie dla ludzi ubogich.
- Ale komuś innemu oddała pani serce?
Elise zaczerwieniła się. Co pani Johannessen wiedziała na ten temat? Znowu coś
zobaczyła czy usłyszała?
Nieoczekiwanie panna Johannessen położyła chłodną dłoń na jej dłoni.
- Nie chciałam być niedyskretna. Pomyślałam jedynie, że znalazła się pani w takiej
samej sytuacji jak ja trzynaście lat temu. Potajemnie zaręczyłam się z pewnym wykształco-
nym młodzieńcem z dobrego domu, kiedy tutaj niedaleko miało miejsce podobne
przestępstwo. To się zdarzyło po zmroku, gdy wracałam z kantoru.
Elise patrzyła na nią jak sparaliżowana.
- Więc pani też... ? - nie dokończyła. Panna Johannessen pokiwała głową.
- Tak, ja też. Nikomu o tym nie powiedziałam, póki konsekwencje nie stały się
widoczne. Moi rodzice zatuszowali sprawę, zostałam wysłana do krewnych na zapadłą wieś i
wróciłam, kiedy było po wszystkim. Nie wiem, gdzie trafiło dziecko, ale na widok
dwunastoletniej dziewczynki podobnej do mnie serce zaczyna mi bić i jestem bliska
omdlenia.
Skończyła i spuściła wzrok. Chwilę siedziały w milczeniu.
- Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek opowiem komuś o tym, zwłaszcza koleżance
z pracy. Przekonał mnie pani ciepły, przyjazny stosunek do innych, pani Ringstad. Nie jest
pani zdolna, by wyrządzić komukolwiek krzywdę.
Elise zawstydziła się. Przypomniała sobie wszystkie te chwile, kiedy z Samsonem
nazywali ją „Potworem” i natrząsali się z niej za jej plecami.
- Może pani mi zaufać, panno Johannessen. Zachowam tę wiadomość dla siebie.
Schlebia mi, że okazała mi pani zaufanie i opowiedziała o wszystkim. Czuję, że zbliżyłyśmy
się do siebie. Nie będę się już pani bała - powiedziała i ugryzła się w język. - Przepraszam,
nie chciałam...
Panna Johannessen uśmiechnęła się smutno.
- Zdaję sobie sprawę, że odstraszam ludzi. Wcale nie chcę taka być, po prostu łatwo
się irytuję. Może z zazdrości, a może dlatego, że zdaję sobie sprawę z własnej niedo-
skonałości.
Elise zdziwiła się.
- Niedoskonałości? Przecież jest pani bardzo kompetentna.
- Jak to mówią, co z tego, że zdobędziesz świat, jeśli zmącisz duszę.
- Nie doznała pani uszczerbku na duszy, panno Johannessen. W innym wypadku nie
przeżyłaby pani takich silnych wzruszeń, poznawszy moją tajemnicę. Znienawidziłaby mnie
pani i otoczyła wzgardą.
Panna Johannessen wstała i westchnęła ciężko.
- Czasami czuję, że przepełnia mnie gorycz. Wiem, że ranie ludzi słowami, a i tak to
robię.
- Pewnie dlatego, że nie ma w pani radości - odrzekła Elise i nagle przyszła jej do
głowy pewna myśl. - Może powinna pani zająć się jakimś dzieckiem?
Panna Johannessen przeraziła się.
- Obcym dzieckiem?
Elise pokiwała głową energicznie.
- Ja przyjęłam Everta i teraz kocham go jak własne dzieci. Państwo Tollefsenowie
zaopiekowali się dziewczynką, która straciła rodziców i żyła w krańcowym ubóstwie. Jenny
odzyskała radość życia, przytyła i jest szczęśliwa, że ma prawdziwy dom.
Wzrok panny Johannessen ożywił się, ale zaraz zgasł.
- Wymienia pani pary małżeńskie. Samotna kobieta nie może zająć się dzieckiem.
- Dlaczego nie? Gmina ma mnóstwo bezdomnych na utrzymaniu. Ucieszą się, jeśli
ktoś im ulży w obowiązkach. Przyjmą panią z otwartymi ramionami.
Panna Johannessen wahała się.
- Zna pani dzieci, które potrzebują pomocy?
- Nie będzie trudno takie znaleźć - uśmiechnęła się Elise. - Porozmawiam z Maren
Sorby, siostrą Armii Zbawienia. Ona zna je najlepiej.
- Proszę dać mi czas do namysłu, pani Ringstad.
Elise odprowadziła ją wzrokiem, kiedy panna Johannessen ruszyła do swojego biurka,
by zrobić porządek w papierach. Zauważyła, że na jej ustach błąka się nikły uśmiech, nie
ironiczny ani złośliwy, lecz pełen nadziei.
Już się zdecydowała, pomyślała z radością.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Elise stwierdziła z żalem, że straciła te dodatkowe trzydzieści minut, które miała
spędzić z Johanem. Nawet myśl o cudownej przemianie panny Johannessen nie pomogła.
Ku jej zdziwieniu Hilda była już w domu. Był też majster, siedział w pokoju i
rozmawiał z Johanem, co rusz dobiegały stamtąd salwy śmiechu.
Hilda uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie mogłam go powstrzymać - szepnęła. - Paulsen jest zafascynowany pracami
Johana, skontaktował się już ze swoimi wpływowymi znajomymi i wychwala go pod
niebiosa. Jakiś pan ma się pojawić tutaj wieczorem, on ponoć ma stosowne kontakty we
właściwych kręgach.
Elise zawahała się, nie wiedziała, czy wejść do pokoju. Rozmowa z majstrem miała
duże znaczenie dla Johana, a ona i tak musiała wkrótce wracać do domu. Johan chyba nie
zauważył jej przyjścia, więc mogła niepostrzeżenie udać się w drogę.
W tej samej chwili usłyszała głos majstra.
- Inni rzeźbiarze nie mają lepszego wykształcenia od pana, panie Thoresen. Bergslien,
Budal, Skeibrok zaczynali jako snycerze na wsi. Kiedy odkryto ich talent, przenosili się do
stolicy, a potem ktoś pomagał im ruszyć w wielki świat, tak jak było w pańskim przypadku.
Tylko malarze pochodzą z domów wyższych urzędników i z kręgów burżuazji.
Elise i Hilda zaczęły słuchać z zainteresowaniem. Na szczęście Isac i Hugo zajęci byli
zabawą.
- Najważniejsze są dzieła - mówił z ożywieniem pan Paulsen. - Nie wszystkim się to
udaje, ale jestem głęboko przekonany, że nazwisko Johan Thoresen za parę lat będzie na
ustach wszystkich. Wiem, że wielu artystów przeżyło szok, przenosząc się z Norwegii do
Paryża, ze względu na język, inne otoczenie i rozmach artystyczny. Niektórzy poddawali się,
zanim doszli do czegoś, ale pan nie należy do tej kategorii! Proszę trzymać się motywów
narodowych i ludowych, by zbudować solidną podstawę dla dalszego rozwoju.
Z izby dobiegł je przeraźliwy krzyk. Elise i Hilda wpadły do środka. Chłopcy zderzyli
się głowami i spadli z łóżka. Leżeli na podłodze posiniaczeni i wrzeszczeli wniebogłosy.
Podniosły ich z ziemi i Elise zaczęła ubierać Hugo w wierzchnią odzież.
- Idę do domu - powiedziała. - Pozdrów ode mnie Johana.
- Jeśli jutro Paulsen zjawi się o tej samej porze, znajdę sposób, by się go pozbyć -
szepnęła Hilda.
Elise spojrzała z przestrachem na drzwi, jakby chciała się upewnić, że majster ich nie
słyszy.
- Zdaje mi się, że zrobisz wszystko, by nas połączyć - stwierdziła z uśmiechem.
Głos Paulsena brzmiał donośnie, kiedy wymykała się przez drzwi kuchenne z Hugo
na ręku. Bardzo chciała zobaczyć się z Johanem, ale jego praca była teraz ważniejsza.
Ciągnąc sanki stromą ulicą Sagveien, rozmyślała nad słowami majstra. Radził
Johanowi tworzyć rzeźby realistyczne, przedstawiające codzienność zwykłych ludzi. Ona też
to robiła, opisywała rzeczywistość, przynajmniej tę, którą znała.
Kiedy zbliżała się do sklepiku Emanuela, usłyszała za sobą pośpieszne kroki.
Odwróciła się z nadzieją.
- Elise! - Johan dyszał ciężko, chyba biegł całą drogę. - Wyszłaś bez pożegnania!
Serce zadrżało jej z radości na jego widok.
- Nie chciałam wam przeszkadzać. Johan z trudem łapał powietrze.
- A jak myślisz, kto jest dla mnie ważniejszy: ty czy pan Paulsen?
- Najważniejsza jest twoja przyszłość. Johan pokręcił głową.
- Niewiele jest warta, jeśli ciebie w niej nie będzie.
- Nie mów tak, Johan. Praca znaczy dla ciebie wiele. Stałam pod drzwiami i słyszałam
słowa pana Paulsena. Nie starałby się ci pomóc, gdyby nie miał pewności, że górujesz
talentem nad innymi.
Johan chwycił za rzemyk i razem pociągnęli sanki.
- Nie można mieć jednego i drugiego? Twojej miłości i wsparcia pana Paulsena? -
spytał żartobliwie.
Elise zachowała powagę.
- Masz moją miłość - powiedziała.
Odwróciła wzrok na budynek o numerze sto cztery. W oknach było ciemno, chłopcy
pewnie poszli już do domu.
- Wiem, Elise. - Johan też spoważniał. - Dlatego nie pojmuję, że miałaś serce pójść do
domu, nie pożegnawszy się ze mną.
Elise usłyszała jakieś głosy, a po chwili na zapleczu sklepu Emanuela pokazały się
jakieś postaci, jeden mężczyzna i trzech chłopców. Dobiegł jej głos Pedera, zawsze odrobinę
jaśniejszy i bardziej ożywiony niż głos pozostałej dwójki.
- Sądziłam, że już poszli do domu - powiedziała. Peder i Evert dostrzegli ich i ruszyli
ku nim pędem.
- Wiesz co, Elise! - zaczął Peder, ale zaraz zamilkł i zwolnił, starając się odgadnąć,
kim jest jej towarzysz. Elise nie miała wątpliwości, że czegoś się domyśla.
- To jest Johan! - pomogła mu. - Przyjechał do domu na święta.
Peder zawył z radości i ruszył z kopyta.
- Czy to prawda? To ty, Johan?
Pędził z taką szybkością, że ledwo przed nimi wyhamował.
- Przyjechałeś na święta, Johan? Dlaczego nas nie odwiedziłeś?
Johan roześmiał się.
- Nie mogłem zostawić Anny i Torkilda, ale oczywiście zamierzałem was odwiedzić.
Jak się macie, chłopcy? Dobrze wam tu w Sagene?
- Tęsknię za mostem i wodospadem - stwierdził Peder.
- Ale nie za smrodem wychodka w Andersengarden - dodał Evert.
- Za tym też. Nie pamiętasz, o czym rozmawialiśmy, Evert? Żeby sobie posiedzieć na
kuble do śmieci i pobawić się żołnierzami z guzików?
Podszedł Kristian. Ukłonił się z zażenowaniem, jakby spotkał kogoś obcego.
- Wesołych świąt. Nie wiedziałem, że jesteś w domu. Johan wyjaśnił, kiedy
przyjechał i kiedy wybiera się z powrotem.
Mężczyzna, który dotąd towarzyszył chłopcom, trzymał się na uboczu. Elise rzuciła
na niego okiem, ale nie rozpoznała go w ciemności, choć sylwetka wydała się jej znajoma.
- To Schwencke - wyjaśnił Kristian.
- Doprawdy? - zdziwiła się Elise, przypomniawszy sobie rozmowę z panną Tynaes.
Nie będzie więc musiała odwiedzać go wieczorem. Puściła sanki i postąpiła parę kroków. -
Pan Schwencke?
- Wesołych świąt, pani Ringstad. Nie chciałem przeszkadzać, bo nie jest pani sama.
- To nasz dawny sąsiad, Johan Thoresen. Wychowaliśmy się w tym samym domu.
Johan kształci się na rzeźbiarza. Mieszka w Paryżu, ale przyjechał do domu na święta.
Zamierzałam odwiedzić pana dziś wieczorem, panie Schwencke. Emanuel źle się czuje i nie
wychodzi z domu, a bardzo zależy mu na rozmowie z panem.
- Chłopcy opowiedzieli mi wszystko. Bardzo mi przykro. Pamięta pani, co mówiłem,
pani Ringstad? Potrzebna mu odmiana, musi zamieszkać w lepszych warunkach, bez
gromady marudzących dzieci wokół siebie.
- Najlepiej będzie, jak sam mu pan to powie, panie Schwencke. Pana chętniej
posłucha niż mnie. - Odwróciła się, by dołączyć do chłopców i Johana. - Może pan zjawić się
dziś wieczorem?
- Nie wiem, czy zdążę. Właśnie przywiozłem nowy towar do waszego sklepu:
skrzynię bardzo pięknych przedmiotów. Chłopcy wstawili ją do piwnicy.
- Bardzo dziękujemy, panie Schwencke. O tym też powinien pan porozmawiać z
Emanuelem, ja jeszcze niewiele wiem o prowadzeniu sklepu.
Dostrzegła w mroku, że uchylił kapelusza i ruszył w przeciwnym kierunku.
- Wszystkiego dobrego - powiedział na odchodnym. Elise zwróciła się do Kristiana.
- Schwencke przywiózł nowy towar?
- Tak, skrzynię pełną obrazów w złotych ramach, lalek porcelanowych, fajek ze
srebrnym kapturkiem zdobionych sznurem pereł, gipsowych popiersi i fikuśnych półmisków.
Nie rozumiem, po co to przytargał, bo tutaj nikt takich rzeczy nie kupuje.
- A więc na tym polega talent kupiecki - zażartował Johan.
- Powinnam była was sobie przedstawić, ale okazja wydała mi się niezręczna -
powiedziała Elise.
- Nic nie szkodzi.
- Przywiózł towar, pełno ozdobnych przedmiotów. Kristian obawia się, że nie da się
ich sprzedać.
Chłopcy śledzili ich rozmowę i Peder uznał za stosowne zaprotestować.
- Nie ma się czego obawiać. Zobaczycie, ja sprzedam to wszystko.
Johan roześmiał się.
- Tak trzymaj, Peder. Nie poddawaj się! - Odwrócił się do Elise. - Słyszałaś? Nie
poddawaj się!
Fala ciepła przeszyła jej ciało. Nie, nie możemy się poddać. Chwyciła rzemyk sań,
dotyk jego ręki znów przyprawił ją o dreszcze.
- Sądziłam, że macie sprzedawać artykuły gospodarstwa domowego - zwróciła się do
Kristiana - rzeczy, którym ludziom potrzeba. Schwencke o tym nie wie?
- Myślę, że dostaje te przedmioty od kogoś i nie musi wiele za nie płacić. Nie wiem,
skąd je bierze, ale chyba nie ma wyboru.
Elise nic nie odrzekła, tylko spojrzała znacząco na Johana.
Zrobiło się znacznie chłodniej. W świetle latarni Elise widziała zaczerwienione
twarze Pedera i Everta, obaj chłopcy naciągnęli czapki głęboko na uszy. Evert szczękał
zębami. Byli zbyt lekko ubrani jak na tę pogodę, a w gazecie zapowiadano tęgie mrozy.
Pisano o zimie stulecia. Elise zatrzęsła się na samą myśl o tym.
Minął ich powóz, w którym siedzieli dorośli i dzieci w futrzanych czapach i kaftanach
ze skóry renifera. Głośno rozmawiali i śmiali się, śpiewali kolędy do wtóru kościelnych
dzwonów.
- Takim to dobrze - stwierdził z zazdrością Peder. - Z okien domu koło sklepu
pachniało kapustą i świąteczną kiełbasą, chociaż od Bożego Narodzenia minęły już trzy dni.
Elise nic nie powiedziała, ale pomyślała z lekkim wstydem o wszystkich tych
przysmakach, które jadła u Hildy.
- Słyszeliście bajkę o dziewczynce, która musiała tańczyć ze skrzatem? - spytał Johan,
wyraźnie po to, by zmienić temat rozmowy.
- Opowiadaj! - krzyknęli Peder i Evert jednocześnie.
- Zdarzyło się to w Hallingdal w wigilię świąt. Pewna dziewczynka miała zanieść
skrzatowi kaszy na śmietanie, ale pożałowała mu smacznej strawy i sama ją zjadła. Potem
nalała do świńskiego koryta kwaśnego mleka, dodała owsianki i wyniosła do stodoły. Masz
tu swoje koryto, brzydalu! - powiedziała. Ledwie wymówiła te słowa, zjawił się skrzat, złapał
ją w objęcia i zaczął z nią tańcować. Tańcował tak z nią do białego rana, aż miała dość, i cały
czas śpiewał: Kaszy mi pożałowała, będzie ze skrzatem tańcowała! Kiedy ludzie znaleźli ją
nad ranem, była ledwie żywa. Uważajcie więc, bo ze skrzatem nie ma żartów.
Peder złapał Elise za rękę i rozejrzał się wokół.
- Jest gdzieś tutaj? - spytał przestraszony. Elise uśmiechnęła się.
- Jeszcze całkiem niedawno byłeś zawiedziony, bo nie zobaczyłeś go w kościele.
- Tak, ale to nie to samo, co spotkać go w ciemności. Poza tym to inny skrzat. Ten z
kościoła jest miły. Inaczej Jezus by go wygonił.
Kristian prychnął.
- Tylko małe dzieci wierzą w skrzaty.
- Przecież muszę w niego wierzyć, bo go widziałem - oburzył się Peder.
Zbliżali się do Hammergaten i Johan puścił rzemyk sanek.
- Pójdę już do Anny i Torkilda, na pewno zastanawiają się, czemu mnie tak długo nie
ma.
Peder stanął jak wryty.
- Nie wejdziesz do środka? - powiedział z takim smutkiem, że Elise żal ścisnął serce. -
Mamy prawdziwe drzewko i ozdoby, które zrobił Emanuel, jak był małym chłopcem - dodał
na zachętę. - Siedzi tam cały dzień i nie ma do kogo ust otworzyć. Schwencke mówi, że
krzyki dzieci mu szkodzą i powinien mieć jakieś męskie towarzystwo. A jego rodzice będą
dzisiaj u Carlsena.
Johan spojrzał na Elise, która lekko skinęła głową.
- W takim razie wejdę na chwilkę - odrzekł spokojnie.
Otrzepali buty ze śniegu na kamiennym progu i ustawili je w rzędzie za kuchennymi
drzwiami. Chłopcy nauczyli się, że należy usuwać kulki lodu, które czepiają się skarpet z
koziej wełny, i oczyścić kurtki i czapki, zanim odwieszą je na kołku. Evert i Peder złapali
Johana za ręce i pociągnęli do pokoju. Kristian pobiegł po Jensine.
Elise zaczęła rozbierać Hugo. Jak zareaguje Emanuel na widok Johana? Wolała
trzymać się z daleka.
Usłyszała głos Johana, który przywitał się uprzejmie. Wyjaśnił, że przyjechał na
święta i uznał za stosowne odwiedzić ich przed wyjazdem do Paryża. Emanuel odpowiadał
monosylabami, ledwie słyszała jego głos.
Może źle się poczuł? Zaniepokojona podeszła do progu.
- Witaj, Emanuelu. Przyszliśmy całą gromadką. Natknęłam się na chłopców koło
sklepu, tam też spotkałam Johana i Schwenckego. Schwencke może odwiedzi cię dzisiaj
wieczorem.
Emanuel spojrzał na nią ponuro.
- To nie będzie miłe spotkanie.
Zdziwiła się, że zdecydował się na takie wyznanie w obecności Johana, ale
powstrzymała się od komentarza.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Niezbyt dobrze. Mam zawroty głowy.
- Cieszę się, że udało ci się napalić w kuchni i pokoju. Miło jest wrócić do ciepłego
domu.
Zauważyła wcześniej, że pokrywa skrzyni była odsunięta, a w środku leżało ledwie
parę polan. Zużywali za dużo opału. W niedzielę trzeba będzie pójść do lasu w Grefsen i
nałamać suchych gałęzi z drzew. Chłopcy mogli pojechać do portu i poszukać kawałków
węgla lub przeczesać okolicę składu Węglarza. Emanuel nie musiał palić w kuchni, przecież
cały dzień spędzał w pokoju, ale Elise nie zamierzała czynić mu z tego wyrzutu w święta.
Zresztą może odwiedzili go rodzice, choć wcześniej nie zapowiadali się z wizytą.
Czajniczek był ciepły, ale w puszce na kawę zostało tylko parę ziaren. Więc jednak
państwo Ringstadowie odwiedzili syna, Emanuel nie sięgnąłby do młynka ani nie wypiłby
sam takiej ilości. Poza tym poprzedniego dnia zaparzyli świeżej kawy, a mieli w zwyczaju
przez parę dni pić napar na fusach.
Elise otworzyła drzwiczki szafki i ku swemu przerażeniu nie znalazła mleka dla
Jensine i Hugo. Skończyło się też jedzenie, które przyniosła teściowa, a dzbanek na syrop był
pusty. Została połówka chleba upieczonego przez kucharkę pani Ringstad.
Wzięła Hugo na ręce i przeszła do pokoju.
- A więc rodzice cię jednak odwiedzili?
Emanuel podjechał wózkiem do kredensu i wyjął dwa małe kieliszki i butelkę, którą
dostał od ojca.
- Tak, wpadli, by się pożegnać. Wyjechali popołudniowym pociągiem.
Elise zdziwiła się.
- Sądziłam, że mają zamiar zostać parę dni w Kristianii.
- Mają zaproszenia na świąteczne przyjęcia przez kolejne dwadzieścia dni.
- Matka pomogła ci zemleć kawę? Posłał jej zdumione spojrzenie.
- Oczywiście. Chyba nie przypuszczasz, że sam wdrapałem się po młynek?
Elise usiłowała się uśmiechnąć. Pani Ringstad nie mogła nie zauważyć, że mają
niewiele jedzenia, kawy i opału, a mimo to skorzystała ze wszystkiego.
Zaraz jednak odtrąciła od siebie to oskarżenie. Matka Emanuela prawdopodobnie w
ogóle o tym nie pomyślała, w jej domu zaopatrzeniem zajmowały się służące.
Johan usiadł na sofie, ale wyraźnie czuł się nieswojo. Na szczęście jeszcze nie
przywieziono łóżka dla Emanuela, pan Ringstad wyjaśniał, że zaszło pewne nieporozumienie
i wozak zjawi się za parę dni. Wtedy trzeba będzie wynieść z pokoju fotele, by zrobić miejsce
na nowy mebel.
Peder pokazał Johanowi Cudowne podróż z taką dumą, jakby książka należała do
niego.
Evert opowiadał z zapałem, ile skrobaków do garnków zdołał sprzedać Peder tego
dnia.
Emanuel spojrzał na Elise z rezygnacją.
- Czy dzieci muszą siedzieć z nami? Chętnie posłuchałbym opowieści o Paryżu.
Peder i Evert bez słowa wyszli z pokoju. Elise dostrzegła ich rozczarowanie, bo
wizyta rzadkiego gościa bardzo ich ucieszyła.
Wyniosła Hugo do kuchni, zostawiając uchylone drzwi.
Peder spojrzał na siostrę spłoszonym wzrokiem.
- To niesprawiedliwe! - szepnął, bojąc się, że Emanuel go usłyszy.
- Pamiętasz, co powiedziałeś Johanowi? - odszepnęła Elise. - Że Emanuel spędza całe
dnie w samotności i potrzebuje towarzystwa dorosłych.
- Powiedziałem tak, bo chciałem go przekonać, by do nas zajrzał.
- Stańcie przy drzwiach, to usłyszycie, o czym mówi Johan.
Nie dali się dwa razy prosić, a kiedy zjawił się Kristian z Jensine, gestami pokazali
im, by byli cicho. O dziwo, Hugo też zamilkł, naśladując pozostałych. Kiedy Elise zaczęła
smarować kromki chleba, cała piątka stała w bezruchu koło drzwi, słuchając opowieści z
wielkiego świata.
Oczy Kristiana błyszczały z zachwytu. Kiedy Johan skończył i wstał, by pożegnać się
z Emanuelem, Kristian odwrócił się do siostry i powiedział: - Ja też tam kiedyś pojadę, Elise!
Kiedy skończę szkołę powszechną, będę pracować dzień i noc, by dostać się do gimnazjum.
Z czasem może nawet zdam maturę.
Evert spojrzał na niego z zazdrością. Był równie uzdolniony, ale brakowało mu
determinacji Kristiana. Wątpił, że znajdzie siły, by pracować bez ustanku i zarobić pieniądze
na wykształcenie. Pamiętał, co obiecał lekarzowi, u którego był, kiedy podejrzewano u niego
gruźlicę. Powiedział mu, że też zostanie doktorem i pomoże wszystkim chorym na suchoty.
Johan wyszedł do kuchni.
Chłopcy patrzyli na niego z zachwytem. Pierwszy odezwał się Evert.
- Naprawdę jest tam ten wielki pałac, muzea i szerokie ulice?
- Słyszeliście, co opowiadałem Emanuelowi? - roześmiał się Johan.
Wszyscy pokiwali głowami.
- Opowiem wam więcej innym razem, ale teraz muszę wracać do Anny i Torkilda.
Posłał Elise szybkie spojrzenie, włożył czapkę i zniknął za drzwiami.
- Szczęściarz z niego - stwierdził Peder. - Jak już raz zamieszkał w pałacu, nigdy nie
wróci do Andersengarden.
- Johan nie mieszka w pałacu, głupku. Opowiadał tylko, jak wyglądają pałace.
Elise skarciła Kristiana spojrzeniem. Nie miał prawa nazywać Pedera głupkiem.
- A ja i tak myślę, że nie wróci. Albo wprowadzi się do Agnes, albo znajdzie sobie
damę z wielkim kapeluszem, białymi rękawiczkami i parasolką. Kiedy już będzie bogaty i
sławny, dojdzie do wniosku, że rzeka śmierdzi, a domy tutaj są małe. Tak jak Emanuel. -
Peder spojrzał ze strachem w kierunku drzwi, jakby się przestraszył, że Emanuel słyszy jego
słowa.
Kristian pokręcił głową.
- Ja tak nie myślę - powiedział i posłał Elise przeciągłe spojrzenie.
Elise udała, że szuka kubków do kawy. Dlaczego Kristian spojrzał na nią w ten
sposób? Czyżby się czegoś domyślał?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Hugo i Jensine leżeli już w łóżkach, a chłopcy poszli na górę, kiedy rozległo się
pukanie do drzwi i pojawił się Schwencke.
Elise liczyła się z jego przyjściem. Miała nadzieję na szybkie rozwiązanie sprawy, ale
jednocześnie lękała się tej wizyty. Jeśli Mimmi Tynaes się nie myliła, ich sytuacja mogła ulec
gwałtownemu pogorszeniu.
Schwencke przywitał się z nią serdecznie, wręczył jej torbę ciasteczek i przeprosił za
późną porę. Wskazując mu drogę do pokoju, zobaczyła głowy chłopców nad poręczą
schodów. Dała im znak, żeby zeszli do kuchni. Kiedy Schwencke witał się z Emanuelem,
dała każdemu z nich po dwa ciastka. Zdziwili się niepomiernie.
- Aż dwa? Pokiwała głową.
- Wiem, że się nie najedliście, i przykro mi, iż nie miałam więcej jedzenia. Te ciastka
spadły nam z nieba.
- To chyba tata włożył je do torby - stwierdził Peder. Kiedy pobiegli na górę,
postanowiła schować resztę ciastek na następny dzień. Schwencke spodziewał się być może
poczęstunku, ale uznała, że on najada się do syta codziennie, a Emanuel zjadł dość podczas
wizyty rodziców.
Miała zamiar zająć się cerowaniem, ale kosz stał w pokoju. Nie chciała przeszkadzać
w rozmowie, bo ta zapowiadała się nieprzyjemnie.
Był to jej pierwszy wolny wieczór od wielu dni. Może powinna wykorzystać go na
dopisanie kilku stronic do książki o Pederze? Papier i ołówek trzymała w kuchennej
szufladzie. Nie czuła też zmęczenia, pewnie spotkanie z Johanem dodało jej sił.
Podkręciła lampę i dorzuciła jedno polano do pieca, zapominając, że wcześniej
zarzucała Emanuelowi marnotrawstwo opału.
Dawne wspomnienia powróciły, nagle przypomniała sobie zwroty i wydarzenia, które
wyrzuciła już z pamięci: dobre i złe chwile wymieszane ze sobą. Ujrzała ojca z najgorszych
czasów. Kristian i Peder chowali się przed nim w piwnicy lub na strychu, a ona z Hildą
błagały go, by ich oszczędził.
Słyszała słowa Pedera, który zwracał się później do matki cienkim przestraszonym
głosem: „Dlaczego nie powiesz mu, że go wyrzucisz, jeśli nie będzie dla nas miły?” Matka
odpowiadała, że ojciec jest miły, ale pije truciznę, która zupełnie go odmienia. Peder nieraz
potem zaglądał do kubków, sprawdzając, czy kawa też jest zatruta.
Z uśmiechem przypomniała sobie, jak Peder rozładował atmosferę, kiedy w trakcie
ślubu z Emanuelem zjawiła się Agnes i wygłosiła swoje rewelacje o jej dziecku. W głuchej
ciszy, która zapadła przy stole, zabrzmiał jego głos: „Patrzcie, znalazłem kawałek mięsa w
gulaszu!”
I jeszcze te słowa, z którymi zwrócił się do surowej ciotki Emanuela: „Zdrówko,
cioteczko. Zawsze chciałem mieć ciotkę, ale moje wszystkie leżą już w grobie”.
Zaśmiała się w duchu, przypomniawszy sobie epizod z deserem. Pani Evertsen
złożyła dłonie zachwycona i krzyknęła: „Jest i deser?”, po czym nałożyła sobie ogromną
porcję. Peder nie omieszkał tego skomentować we właściwy sobie sposób: „Niech pani
zostawi trochę dla nas, pani Evertsen”.
Wesołe wspomnienia mieszały się ze smutnymi. Pamiętała, jak Peder dostał od pani
Berg starą, zniszczoną książkę z obrazkami i dumny wrócił z nią do domu. Obie z matką
ucieszyły się, mając nadzieję, że może wreszcie chłopiec nabierze ochoty do czytania.
Właśnie wtedy napatoczył się pijany ojciec. Wyrwał Pederowi książkę z rąk, krzycząc: „W
moim domu nie będzie żadnych książek!” Drąc ją na kawałki kartka po kartce, wrzeszczał:
„Zostaniesz marynarzem, Peder, jak twój ojciec. Nie masz głowy do czytania”. Potem
wybuchnął drwiącym śmiechem.
Peder rozpłakał się. Chodził wtedy do drugiej klasy i wszyscy koledzy zdążyli już
opanować podstawy czytania. Poza tym nie chciał zostać marynarzem, bo nasłuchał się
strasznych historii o wypadkach na morzu i o statkach przewożących niewolników.
Najstraszniejsze było jednak to, że ojciec podarł książkę na jego oczach. Jedyną książkę, jaką
kiedykolwiek posiadał.
Tamtego wieczoru zasypiał zalany łzami. Leżał w łóżku razem z Kristianem, ostatnie
słowa, które usłyszała, zanim zapadł w sen, brzmiały tak: „Dobry Boże. Jeśli jesteś w niebie,
zabierz truciznę z butelki ojca, bo moja mama nie ma odwagi tego zrobić. Amen”.
Podniosła wzrok znad kartki i spojrzała w przestrzeń. Czy ludzie, którzy nigdy tego
nie przeżyli, mogą zrozumieć, co to znaczy, kiedy leży się w łóżku, nasłuchując kroków
pijanego ojca na schodach? Wstrzymując oddech ze strachu, że znów wymyśli jakąś podłość?
Stłucze matkę, poprzewraca stołki w kuchni, rąbnie kubkami o podłogę i wyleje posiłek
przygotowany na kolejny dzień?
Pokręciła wolno głową. Może nie powinna pisać o tych smutnych zdarzeniach.
Dorosły czytelnik odłoży książkę i powie, że nie nadaje się dla dzieci. Winna ograniczyć się
do miłych wspomnień, przetykając je smutnymi epizodami, by zachować ciągłość opowieści.
I przede wszystkim musi opisać walkę Pedera z opornymi literkami. , Usłyszała kroki i głos
Schwenckego.
- W takim razie zobaczymy się za parę dni, Emanuelu. Przyniosę ci więcej tego wina
agrestowego. Dla wzmocnienia.
Emanuel spodziewał się zapewne, że wejdzie i odprowadzi gościa do drzwi, ale Elise
udała, że nie słyszy. Serce biło jej mocno, czyżby Schwencke zamierzał zrobić z jej męża
pijaczynę? I dlaczego zdawał się tryskać zadowoleniem, skoro Emanuel przedstawił mu
swoje zastrzeżenia?
Poczekała, aż drzwi się za nim zamkną, po czym złożyła papiery i weszła do pokoju.
- Schwencke już sobie poszedł? - spytała.
- Tak, przed chwilą - odrzekł Emanuel z ożywieniem. Na stole przed nim stała pusta
butelka i dwie szklanki. Na szczęście to nie była wódka. Emanuel się nie upił, tylko wprawił
się w dobry humor.
- Jak ci poszło? - spytała z napięciem.
- Pokłócił się z panną Tynaes, więc wcale go to nie dziwi, że ona wymyśla te
niestworzone historie. Opowiadał mi, że ta Tynass ma trudny charakter. Raz jest miła i
grzeczna jak aniołek, a w chwilę potem robi mu sceny, wyzywa i krzyczy wniebogłosy.
Kiedy dowiedziała się, że Schwencke zamierza zerwać zaręczyny, wpadła w histerię. Zrobi
wszystko, by go oczernić.
Elise stała w milczeniu, słuchając tego, co miał do powiedzenia. A więc Mimmi
Tynaes wszystko zmyśliła? Nie wydawało się to prawdopodobne, zresztą oboje z Emanuelem
mieli podobne podejrzenia.
- A więc mu wierzysz?
- Dał mi słowo. Przysiągł, że zdobył towar w uczciwy sposób. Rozmawiałem z nim
dość oględnie, ale mam wrażenie, że i tak poczuł się urażony. To było bardzo nieprzyjemne.
Elise nic nie odrzekła. Nie chciała odbierać mu radości, ale też nie potrafiła dać wiary
słowom Schwenckego.
- On jest bardzo kompetentny - ciągnął Emanuel, wyczuwając jej sceptycyzm. - Zna
wielu ludzi, umie z nimi rozmawiać i negocjować dobre ceny. Potem sprzedaje z dużym
zyskiem. Starzy ludzie, którzy mieszkają koło jego sklepu, kupują u niego, bo nie mają siły
chodzić w inne miejsce, gdzie towar jest dużo tańszy.
- To niegodziwe z jego strony, nie sądzisz? Pomyśl o tych biedakach i bezrobotnych,
którzy z niewiedzy płacą za dużo.
- Nie można myśleć w ten sposób. Bezrobotni mają sporo wolnego czasu, mogą pójść
do innego sklepu, jeśli taka ich wola. Dość już tego, Elise. Jest trzeci dzień świąt.
Korzystajmy z tego, że zostaliśmy sami. Schwencke przyniósł dwie butelki wina. Jedną już
wypiliśmy, ale chętnie otworzę drugą. - Uśmiechnął się. - Chodź, usiądź mi na kolanach.
- Lepiej nie. Pomyśl o swoich nogach.
- Daj już spokój. Nogi mnie nie słuchają, ale cała reszta działa jak należy. - Znów się
uśmiechnął. - Powiem więcej, działa wyśmienicie. - Roześmiał się i Elise zrozumiała, że
wino, które wypił, zaczęło działać. - No, chodźże tutaj!
Niechętnie zbliżyła się, modląc się w duchu, by któryś z chłopców zeszedł na dół lub
by Jensine się obudziła. Nic takiego się nie stało.
- Pomóż mi dostać się na sofę.
Posłuchała. Emanuel z miejsca posadził ją sobie na kolanach.
- Dzisiaj mi się uda - stwierdził zdyszany. - Czuję, że dzisiaj mi się uda.
- Z tego mogą być dzieci - odrzekła z drżeniem. - Nie stać nas na więcej dzieci.
W ogóle jej nie słuchał. Wsunął dłoń za dekolt jej sukni.
- Siedziałem sam' w półmroku, kiedy rodzice wyszli, i marzyłem, byś się zjawiła. W
książce, którą czytam, jest piękny akapit o miłości, bardzo podniecający. Przypomniałem
sobie tamte letnie noce po naszym ślubie. Byłaś taka ciepła i taka chętna, a ja nigdy nie
miałem dość. - Zaśmiał się, pieszcząc jej pierś.
„Źle to zapamiętał. Tylko przez krótką chwilę byłam ciepła i chętna. Szybko
odgadłam, że ma większe potrzeby ode mnie. Tylko jedno się zgadza: nigdy nie miał dość”.
- Rozbierz się. Zdmuchnij świecę, jeśli obawiasz się, że któryś z chłopców zejdzie na
dół.
Znów go posłuchała, zgasiła świecę i rozebrała się. W pokoju zrobiło się chłodno,
Elise zadygotała i szybko przykryła się cienkim pledem, który pani Ringstad zrobiła na
drutach.
Emanuel walczył z własnym ubraniem.
- Musisz mi pomóc.
Zdołał zdjąć marynarkę, kamizelkę i koszulę i siedział nagi od pasa w górę.
- Rozepnij guziki - szepnął.
Ociągała się. Przecież sam mógł to zrobić.
- Rozporek.
Oznaki podniecenia były aż nadto widoczne. Emanuel jęknął.
- Elise... Jesteś cudowna. Połóż się na mnie. Bez twojej pomocy nie dam rady.
Gdyby miała po prostu leżeć i czekać, aż skończy, pewnie by to jakoś wytrzymała.
Teraz jednak musiałaby przejąć inicjatywę... A jej ciało wciąż przepełniała tęsknota za
Johanem...
Nabrała tchu, dodając sobie odwagi.
- Nie dam rady, Emanuelu. Nie w ten sposób. To znaczy.
- O co ci chodzi? Kochaliśmy się tak wcześniej.
- Coś... tkwi we mnie i mi nie pozwala. Emanuel zesztywniał.
- Nie masz ochoty.
- Nie wiem... nie wiem, co to jest. Może zmęczenie. Wyprostował się i odtrącił ją od
siebie.
- W takim razie idź na górę i się połóż! Dobrze wiem, o co chodzi.
- Nie wiesz. Nie chciałam cię zranić, tylko to wszystko jest... takie trudne.
- Nie musisz przepraszać, Elise. Nie chodzi o moje ciało, po prostu pożądasz innego.
Naprawdę nie zamierzała go zranić, i tak dość już cierpiał.
- Kocham cię, Emanuelu.
- Być może, ale to nie wystarczy. Jeśli kobieta nie chce dzielić łoża z mężem, to
znaczy, że jest ktoś trzeci.
- To nieprawda. Nigdy cię nie zdradziłam.
- Nie okłamuj mnie, Elise.
- Nie kłamię. Jesteś jedynym mężczyzną, który mnie miał. Nie licząc tego, który
wziął mnie gwałtem.
Zapadła cisza. Emanuel zamyślił się.
- Więc może tu tkwi przyczyna? - powiedział. - Może złe wspomnienie odbiera ci
ochotę?
- Nie wiem.
- Usiądź koło mnie, nie zrobię niczego wbrew twej woli. Chyba wreszcie zaczynam
rozumieć.
Elise poczuła ulgę, ale i zawstydziła się. To dobrze, że Emanuel nie odgadł prawdy,
ale to drobne zwycięstwo miało gorzki smak. Rzadko myślała o tamtym strasznym zdarzeniu
sprzed trzech lat i nie przestała być kobietą.
Drżąc na całym ciele, usiadła przy nim.
- Jesteś zmarznięta. Chcesz się położyć?
- Tak. Jutro muszę wcześnie wstać.
Spróbował pocałować ją w usta, ale Elise odwróciła twarz, czując, jak łzy spływają jej
po policzkach.
- Ty płaczesz? Najdroższa, nie frasuj się tak. To nie była twoja wina. Powinni go
powiesić! - dodał z mocą. - Tych, którzy podnoszą rękę na kobietę, powinno się karać śmier-
cią.
- On ma syna, który jest podobny do Hugo. - Zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się.
Od tamtego dnia, kiedy Ansgar pomógł jej ciągnąć sanki i opowiedział o synu, odpychała tę
myśl od siebie, ale teraz nie panowała już nad sobą. - Są braćmi - dodała, łkając. - Jeden
zrodzony z przemocy, drugi z miłości.
- Biedna, mała Elise. - Emanuel pogłaskał ją po włosach. - Dlaczego nie powiedziałaś
mi o tym wcześniej? Chciałaś mnie oszczędzić?
- Nie wiem. - Otarła łzy pledem. - Któregoś dnia wypatrzył mnie, jak szłam do
kantoru, i nalegał, bym pozwoliła mu ciągnąć sanki. Powiedział, że chce pomóc własnemu
synowi. Niczego gorszego nie mógł powiedzieć. I dodał jeszcze, że urodził mu się chłopiec
podobny do Hugo. Też ma rude włosy. - Głos się jej załamał i zakryła twarz.
- Kochana moja, uspokój się. Skoro urodził się im syn, dadzą ci teraz spokój.
Zmarzłaś, jeszcze mi się rozchorujesz. Idź na górę i wskocz pod kołdrę. Jutro porozmawia-
my.
Uścisnęła go szybko i poszła na górę, potykając się w ciemności. Kiedy leżała już w
lodowatej pościeli, naszły ją wyrzuty sumienia, ale zdusiła je w sobie. Zdarzenie sprzed
trzech lat nie było przyczyną niechęci do Emanuela i wcale nie zamierzała użyć go jako
pretekstu. On sam to wymyślił.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Następnego dnia nie spotkała Johana i uznała to za dobry znak. Zapewne któryś ze
znajomych majstra posłał po niego, by porozmawiać o rysunkach. Do powrotu Johana do
Paryża zostało jeszcze parę dni i nie warto się było martwić na zapas.
W drodze z kantoru natknęła się na Jenny w towarzystwie innej dziewczynki.
- Witaj, Jenny. Nie miałam okazji złożyć ci życzeń świątecznych, taka byłam
zapracowana. Jak ci minęły święta?
- Cudownie. Państwo Tollefsenowie są dla mnie bardzo mili. Wiesz, że Hjalmar ma
nową mamę? Ten żołnierz Armii Zbawienia, który mieszka w Andersengarden, znalazł
miejsce dla niego.
- To dobrze, Jenny. Spotkałam go któregoś wieczora i bardzo się zaniepokoiłam. Mój
znajomy zaprowadził go do Anny i Torkilda. A kto to? Twoja koleżanka z klasy?
- Tak. Ma na imię Jorund i mieszkała w Enerhaugen. Jej dziadek przegrał cały
majątek w karty, w trzy rodziny dzielili pokój z kuchnią. Ten, kto pierwszy wstał, brał buty i
wychodził, reszta musiała siedzieć w domu. Ona chodzi z gołymi nogami, chociaż jest mróz.
Elise była wstrząśnięta.
- Nie masz na sobie pończoch, Jorund?
- To nic - dobiegł jej ostrożny głosik spod ogromnej czapki.
- Jej brat się kiedyś zsikał. Matka się rozzłościła i zagroziła, że następnym razem
obetnie mu siusiaka. I jednego dnia przyszła jej siostra i powiedziała: „Już to zrobiłam”.
- Żartujesz sobie, Jenny - powiedziała Elise z niedowierzaniem.
- Nie, to prawda. Brat zmarł, wykrwawił się na śmierć. Siostra się przestraszyła i
schowała w gorzelni. Wylali na nią wrzątek i też umarła. Wtedy przyszła policja i zabrała
rodziców. Jorund trafiła do sierocińca, ale uciekła stamtąd. Mówi, że to straszne miejsce,
dorośli biją dzieci, a dzieciaki wrzeszczą. Już tam nie wróci.
Elise wstrzymała oddech, ze wszystkich opowieści, które słyszała, ta była najgorsza.
- I co teraz zamierzacie zrobić? - spytała słabym głosem.
- Zapytam panią Tollefsen, czy Jorund może z nami zamieszkać.
Elise zamyśliła się. Pani Tollefsen nie dała sobie rady z Hjalmarem i nie wiadomo,
czy ma ochotę zająć się kolejnym dzieckiem. Była stara, miała wprawdzie złote serce, ale sił
już jej nie starczało. Powodziło im się lepiej niż większości ludzi nad rzeką, ale nie na tyle
dobrze, by zatrudnić pomoc domową.
- A co zrobicie, jeśli pani Tollefsen się nie zgodzi? - spytała ostrożnie.
I w tej samej chwili przyszła jej pewna myśl do głowy. Panna Johannessen...!
Poznawszy przeszłość tej małej i bezradnej istoty, panna Johannessen nie będzie się
wahać. Dziewczynka była we właściwym wieku, ani zbyt mała, by sprawiać kłopot, ani zbyt
duża, by już się buntować. Biedna uciekinierka z sierocińca o bosych i sinych z zimna
nogach.
Panna Johannessen straciła własną córkę, ale wciąż o niej śniła. Nie miała wielkich
szans na małżeństwo i własne dzieci ze względu na wiek, żyła samotnie, a na propozycję
Elise, by zająć się kimś potrzebującym pomocy, na jej wargach zagościł pełen nadziei
uśmiech.
Im bardziej o tym myślała, tym bardziej była pewna swego.
- Posłuchaj mnie, Jenny. Zdaje się, że znam kogoś, kto może zająć się Jorund, ale
najpierw muszę z nią porozmawiać. Poproś panią Tollefsen, by zatrzymała ją do jutra, a ja
dowiem się wszystkiego, dobrze?
Jenny pokiwała głową.
- Mówiłam już Jorund, że Elise to anioł. Nie przypuszczam, by pani Tollefsen mogła
ją wziąć do siebie. Tak tylko powiedziałam, żeby ją pocieszyć.
Nie działaj pod wpływem impulsu, pomyślała Elsie i niemal pożałowała swoich słów.
Lepiej nie dawać dziewczynce złudnych nadziei.
- Zrobię, co w mojej mocy, ale niczego nie obiecuję - dodała szybko. - Przejdźmy się
razem kawałek, opowiesz mi więcej o Jorund i jej rodzinie.
Kiedy wróciła do domu, zastała Emanuela w dobrym humorze. Przeraziła się dopiero,
ujrzawszy, że opróżnił drugą butelkę wina. Trunek był mocny, a kurs, który obrał Emanuel,
niebezpieczny. Alkohol to podstępny kompan, Elise znała tę prawdę z własnego
doświadczenia.
Chłopcy jeszcze nie skończyli pracy, a Jensine wciąż znajdowała się pod opieką pani
Jonsen. Hugo zasnął na sankach, Elise wniosła go i położyła na sofie. Hilda przyznała, że
Hugo nie odbył przedpołudniowej drzemki, obaj z Isakiem cały dzień oddawali się dzikim
zabawom. Teraz chłopiec był wykończony.
- Myślałem o tym, co mi wczoraj powiedziałaś, Elise - zaczął łagodnie Emanuel. -
Jeśliby to miało ci pomóc, jestem gotów przeprowadzić poważną rozmowę z Ansgarem
Mathiesenem.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Powiedziałeś przecież, że teraz da mi już spokój. Nie
przypuszczam, by znów usiłował mnie zaczepiać. Tamtym razem strasznie się wściekł.
- Ale to on jest winien twojej oziębłości. Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
- I co to pomoże, że go zwymyślasz? Co się stało, to się nie odstanie.
- Nigdy nie został ukarany.
- Został. Miał wyrzuty sumienia i usiłował się zabić.
- Gdyby miał wyrzuty sumienia, nie naprzykrzałby ci się na ulicy i nie opowiadał o
własnym dziecku.
- Wiele się zdarzyło przez te trzy lata, Emanuelu. Z początku byłam wzburzona, ale
kiedy zobaczyłam, jak cierpi, wybaczyłam mu. Jego rodzice okazali mi wsparcie, byli głę-
boko nieszczęśliwi, dowiedziawszy się o postępku syna. Dawali mi podarki i starali się to
jakoś naprawić. Helenę Fryksten, narzeczona Ansgara, rozdrapała starą ranę. Życzyła sobie,
by Ansgar poczuł się ojcem Hugo, oskarżała mnie o bezduszność, a nawet zjawiła się tutaj z
Ansgarem, by popatrzeć na chłopca. Dopiero kiedy spotkałyśmy się na Wzgórzu Świętego
Jana w sobótki, pojęła, że źle postępuje. Odniosłam nawet wrażenie, że zwróciła się wtedy
przeciw niemu.
Emanuel słuchał z uwagą.
- Uważasz więc, że nie powinienem nic robić, bo jego żona każe mu cierpieć za
grzechy?
Pokiwała głową.
- Uważam, że oboje powinniśmy o tym zapomnieć. Wszyscy troje - poprawiła się. -
Mieszkają daleko stąd, mam nadzieję, że nigdy ich już nie zobaczę.
Spojrzał na nią ponuro.
- Pytanie tylko, czy twoje ciało zdoła zapomnieć...
W końcu chłopcy wrócili do domu. Hugo zdążył się obudzić, siedzieli wszyscy przy
kolacji, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Kristian wstał i otworzył.
Zamienił kilka słów z kimś na zewnątrz i odwrócił się do siostry.
- To jakaś mała dziewczynka. Przesyła pozdrowienia od Jenny.
- Ma na imię Jorund? - Elise wstrzymała oddech.
- Nie wiem.
Elise zerwała się ze stołka i podbiegła do drzwi. Za progiem stała Jorund w za dużej
czapce. Nogi miała gołe i sine, a temperatura na dworze spadła do dziesięciu stopni poniżej
zera.
- Wchodź do środka! - zakomenderowała i pociągnęła ją za rękę. Mała drżała jak
osika, szczękała zębami, nie mogąc wymówić słowa. Elise podprowadziła ją do taboretu,
posadziła i nałożyła gorącej kaszy do miski. - Jedz, to się rozgrzejesz.
Chłopcy śledzili jej poczynania ze zdumieniem, ale żaden się nie odezwał. Jensine
siedziała na kolanach Everta. Hugo skończył jeść i przeniósł się z zabawkami na podłogę.
- To jest Jorund - wyjaśniła Elise. - To koleżanka szkolna Jenny. Właśnie straciła
rodziców i uciekła z sierocińca, gdzie było jej bardzo źle. Mam zamiar zapytać pewną panią,
czy zgodzi się przyjąć ją do siebie.
Chłopcy wciąż milczeli, spoglądając na dziewczynkę ze zgrozą. W ich oczach
ucieczka z sierocińca była zapewne czynem bohaterskim.
Jorund podniosła łyżkę drżącą ręką i niechcący pobrudziła obrus kaszą. Zaczerwieniła
się i rozejrzała przerażona wokół, spodziewając się połajanek.
- Nic się nie stało - oznajmił Peder. - Nam się to nieustannie zdarza, ale nikt nas nie
bije. Elise, nasza siostra, jest inna.
Jorund odetchnęła z ulgą i zabrała się do jedzenia.
- Nogi ci nie marzną? - rozpędził się Peder. - Możesz pożyczyć moje rajtuzy. W
jednym palcu jest dziura, ale nie śmierdzą. No, może troszkę.
Evert zachichotał.
- Dziewczyny nie chodzą w takich rajtuzach jak my. Peder posłał mu oburzone
spojrzenie.
- Przecież tutaj jej nikt nie zobaczy. A co, ma zamarznąć na śmierć? Spójrz na jej
nogi. Dostanie zapalenia płuc i umrze.
Jorund przeraziła się nie na żarty. Elise poklepała ją po policzku.
- Pójdę na górę i znajdę coś dla ciebie. W święta dostaliśmy ubranie od dobrych ludzi.
- Mieliśmy zanieść je do Armii Zbawienia, ale sobie zatrzymaliśmy - dodał Peder.
Elise skarciła go spojrzeniem. Nie musiał tego mówić, bo wyszło na to, że są chciwi.
Zwróciła się do dziewczynki.
- Co powiedziała pani Tollefsen? Nie miała dla ciebie miejsca?
Jorund pokręciła głową.
- Powiedziała, że jest za stara - pisnęła. - I jeszcze żebym przyszła do ciebie, bo ty
zawsze coś umiesz poradzić.
Elise westchnęła. Pani Tollefsen z pewnością nie miała pojęcia, w jakich warunkach
żyli.
- Możesz zostać na noc, a jutro rano porozmawiam z pewną panią. Mój mąż jest chory
i siedzi w wózku inwalidzkim. Ja pracuję w kantorze przędzalni Graaha, a chłopcy w sklepie,
przynajmniej wtedy, kiedy nie chodzą do szkoły. Sąsiadka opiekuje się Jensine, a Hugo jest u
mojej siostry. Mąż zostaje w domu, kiedy my wychodzimy.
Zakładała, że Jorund nie zechce być sama z obcym mężczyzną.
- Możesz spać w moim łóżku! - oznajmił Peder. - A ja będę spał z tobą, Elise.
Pomysł Pedera wydawał się rozsądny.
- Najpierw porozmawiam z Emanuelem.
Emanuel spojrzał na nią pytająco, kiedy wsadziła głowę w drzwi.
- Mamy gości? Słyszałem jakieś głosy.
Elise opowiedziała mu całą historię. Emanuel nie był zachwycony.
- Nie możemy zajmować się wszystkimi cierpiącymi tego świata.
- Chodzi o jedną noc.
- Pewnie ma wszy i pchły.
- Umyję ją i upiorę jej rzeczy.
- Więc po co pytasz, skoro podjęłaś już decyzję? Co zrobisz, jeśli panna Johannessen
się nie zgodzi?
- Wtedy porozmawiam z Torkildem lub z Maren Sorby. Torkild znalazł dom
Hjalmarowi. Bratu Jenny - wyjaśniła.
Emanuel nie odpowiedział, ale też się nie sprzeciwił.
Wróciła do kuchni i obrzuciła dziewczynkę badawczym spojrzeniem. Była brudna,
miała pozlepiane włosy, a ubranie wydzielało przykry kwaśny zapach. W takim stanie nie
mogła pokazać jej pannie Johannessen. Podeszła do pieca, przelała resztę wody z wiadra do
balii i postawiła ją na ogniu.
- Kiedy skończycie jeść, przyniesiecie więcej wody i drew.
Perspektywa wyjścia na mróz nie spodobała się Pederowi.
- Woda w studni zamarzła.
- Nie sądzę. Studnia jest głęboka. A jeśli to prawda, pójdziecie pod pompę na
Arendalsgaten lub stopicie śnieg. Jorund musi się wykąpać.
Peder spojrzał na dziewczynkę z zazdrością.
- A ja mogę wykąpać się po niej?
Elise zastanowiła się. Peder był dość czysty, kąpał się przecież dzień przed Wigilią.
- Możesz wykąpać się przed nią - zdecydowała. - A potem wszyscy posiedzicie u
Emanuela.
Kiedy woda się nagrzała i rozkoszna para buchnęła z balii, Kristian i Evert też nabrali
ochoty na kąpiel. Rzadko stać ją było na to, by wysłać chłopców do łaźni w Sagene, a w balii
też nie kąpali się co sobotę. Zwłaszcza w tęgie mrozy, kiedy woda w studni zamarzała na
kość.
Zabrała Jorund na poddasze, przykazując chłopcom, by nie siedzieli w kąpieli za
długo. Dziewczynka musiała się porządnie wygrzać.
Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że woda po kąpieli chłopców nie była tak bardzo brudna.
Wszyscy ubrali się w piżamy i usiedli na sofie w pokoju, przykrywając się pledem pani
Ringstad.
Serce jej się ścisnęło na widok wymizerowanego ciała dziecka. Tu i ówdzie miała
siniaki, więc bicia też jej nie oszczędzono. Była blada i cierpiała na anemię. A Emanuel się
nie mylił: miała wszy.
Wsadziła ją do ciepłej wody, wtarła mnóstwo szarego mydła w głowę i zostawiła na
dłuższą chwilę, po czym spłukała starannie i rozczesała włosy drobnym grzebieniem. Włosy
były cienkie i rzadkie, więc nie sprawiło to jej kłopotu.
- Jest ci cieplej, Jorund?
- Chyba jestem w niebie - uśmiechnęła się dziewczynka. - Ostatni raz kąpałam się
latem. W rzece.
- Wypiorę twoje rzeczy, więc jutro do południa zostaniesz w domu. Pożyczę ci
niedzielne ubranie Pedera. Peder nie jest wysoki, ale i tak będzie na ciebie za duże.
- Mogę zostać w kuchni i ci pomóc - powiedziała ochoczo dziewczynka. Elise
zrozumiała, Jorund bała się zostać z Emanuelem.
- To dobrze. Napalisz w piecu, upierzesz pieluszki i zamieciesz podłogę.
- Umiem też gotować. Smażyć śledzie i obierać ziemniaki.
- No to zyskałam pomoc domową. Obie się roześmiały.
Peder czuł się wspaniałe, kładąc się na noc do małżeńskiego łóżka.
- Pamiętasz, jak spałem z tobą w Andersengarden, Elise? Wtedy nie marzłem. Byłaś
ciepła jak kminek.
- Chyba kominek. Pamiętam, że miałeś lodowate stopy i przytulałeś się do mnie.
- A teraz też mogę?
- Bardzo proszę.
Peder przysunął się do siostry.
- Gdyby zobaczył mnie Pingelen, toby się ze mnie nabijał i nazwał dzidziusiem.
- Pingelena tu nie ma, a Kristian i Evert nikomu nie powiedzą. Jorund też nie, była
szczęśliwa, kiedy oddałeś jej swoje łóżko.
- Myślisz, że ta pani weźmie ją do siebie?
- Nie wiem. W każdym razem bardzo ją o to poproszę.
- Powinnaś pozwolić jej zostać u nas. Ona straciła mamę i tatę i ma zupełnie sine
nogi. Miałabyś dobrze, Elise! Ona umie smażyć śledzie i obierać ziemniaki! Miałabyś
służącą jak państwo z drugiej strony rzeki!
- A ty mógłbyś spać ze mną co noc;'
- No właśnie. Przytuliła go.
- Ty spryciarzu. Musimy już spać, bo nie wstanę. Rano przyjedzie wozak z łóżkiem
dla Emanuela, a mama, Asbjorn i Anne Sofie zapowiedzieli się z wizytą na wieczór. Muszę
coś dla nich przygotować.
- Dlaczego nie przyszli w święta?
- Mama nie czuła się dobrze. Poza tym czekali, aż państwo Ringstadowie wyjadą.
Zapadła cisza.
- Elise...? Elise ziewnęła.
- Śpij już, Peder.
- Myślisz, że Johan ożeni się z jakąś bogatą damą z Rzymu lub Grecji?
Zdziwiona obróciła ku niemu twarz.
- Dlaczego miałby to zrobić?
- Kristian mówi, że najwięksi artyści stamtąd pochodzą, więc Johan musi tam
pojechać, jeśli chce być sławny.
Elise prychnęła pogardliwie.
- Bzdura! Johan jest Norwegiem i zawsze nim będzie. Zbyt kocha swoją ojczyznę, by
mieszkać za granicą.
- A ty się cieszysz z tego powodu?
Elise była wdzięczna, że w pokoju jest ciemno.
- Tak, byłoby mi przykro, gdybyśmy mieli stracić go z oczu. On jest dla nas jak
starszy brat.
- I jeszcze był twoim ukochanym. Gdybyś nie wyszła za Emanuela, wyszłabyś za
Johana?
- Daj już spokój, Peder! Jeśli masz zamiar gadać całą noc, to drugi raz nie wpuszczę
cię do sypialni. Dobranoc.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Zjawiła się w kantorze dziesięć minut przed czasem w nadziei, że spotka pannę
Johannessen. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że lampy już się palą.
Panna Johannessen wychodziła właśnie z gabinetu pana Paulsena. Policzki miała
zaróżowione, jej oczy błyszczały.
- Już pani jest, pani Ringstad? Wzór pilności!
- Chciałam z panią zamienić kilka słów. Uśmiech na twarzy panny Johannessen zgasł.
- Co za poważny ton, czy coś się stało?
- I tak, i nie. To znaczy z moją rodziną nie dzieje się nic złego, ale wczoraj mieliśmy
niespodziewanego gościa.
Opowiedziała pannie Johannessen całą historię, ale ku jej rozczarowaniu opowieść nie
wzbudziła entuzjazmu urzędniczki.
- Obawiam się, że źle mnie pani zrozumiała, pani Ringstad. Choć pani propozycja jest
godna uwagi, nie mogę podejmować pochopnych decyzji. Jeszcze nie zgodziłam się zająć
obcym dzieckiem. Muszę mieć czas, by o tym pomyśleć. Poza tym... coś się zdarzyło -
zaczerwieniła się i odwróciła wzrok - coś, co może odmienić moją przyszłość. - Podniosła
głowę i posłała Elise promienny uśmiech. - Myślę, że... - Zamilkła i zagryzła wargi. - Zresztą
niedługo się pani dowie. - Pośpieszyła do swego biurka, zabrała jakieś papiery i ruszyła z
powrotem do gabinetu majstra.
Zostawiła Elise z dręczącym poczuciem, że to, co się zdarzyło, ma coś wspólnego z tą
dwójką przebywającą teraz w gabinecie. A to oznaczało katastrofę dla Hildy. Może dla nich
wszystkich.
Czy Hilda mogła pomylić się co do zamiarów majstra? Może traktował ją jak
zabawkę, czekając chwili, kiedy znajdzie sobie bardziej odpowiednią towarzyszkę życia?
Panna Johannessen pochodziła z dobrej rodziny, jej ojciec był pastorem, a matka
wychowała się w dużym gospodarstwie w Hedemarken. Adorowała majstra, zawsze kiedy
wychodziła z jego gabinetu, miała rumieńce na twarzy. Nawet Samson to zauważył i uznał,
że sekretarka jest w panu Paulsenie zakochana.
Co za nieszczęście! Hilda zdążyła się już przyzwyczaić do dobrobytu. Cały dzień
paliła w obu piecach, używała wszystkich lamp naraz i mnóstwa świec. Jej pokój wyglądał
jak rozświetlona sala balowa. Codziennie jadała kanapki, kupowała ciastka do kawy i
pozwalała sobie na mięso w dni powszednie! Jak da sobie radę, kiedy strumyk pieniędzy od
majstra wyschnie? Majster nigdy nie przyznał się do ojcostwa, nie podpisał żadnych
papierów. Tylko ten, kto ujawnił fakt współżycia z matką dziecka, był zobowiązany wspierać
je finansowo. Tak stanowiło prawo!
Elise zbladła ze strachu. Hilda straci domek, nie będzie mogła dawać chłopcom
posiłków po szkole. A gdzie podzieje się Isac, kiedy Hilda pójdzie do pracy?
Jeśli między panną Johannessen a majstrem coś iskrzyło, Hilda mogła pożegnać się z
jego wsparciem. Paulsen zapewne nie odważy się wyznać prawdy o swojej przeszłości.
Elise nie była w stanie skupić się na pracy. Usiadła na krześle, wpatrując się w
przestrzeń. Tysiące myśli przemykało jej przez głowę.
Hilda o niczym nie wiedziała, w każdym razie zachowywała się zupełnie normalnie,
kiedy rankiem Elise przyprowadziła do niej synka. Może panna Johannessen miała coś
innego na myśli? W takim razie co? Coś, z czego zwierzyła się szefowi. Dlatego wyglądała
tak promiennie?
Wkręciła arkusz papieru w maszynę i zaczęła pisać nazwisko i adres odbiorcy listu,
którego treść podyktowano jej wczoraj. Zrobiła kilka błędów i musiała je wymazywać.
A co się stanie z Jorund? Emanuel nie zgodzi się jej przyjąć. Torkild i Maren Sorby
też mogą nie znaleźć odpowiedniej osoby i będą rozgoryczeni, że dziewczynka odrzuciła
szansę zamieszkania w sierocińcu. Może zdołają umieścić ją u kogoś, kto połasi się na
pieniądze od gminy, tak jak to kiedyś zrobił Hermansen. W każdym razie na myśl, że będzie
musiała porozmawiać z Jorund, serce jej krwawiło.
Emanuel miał rację: działa zbyt impulsywnie. Jorund spotka jeszcze jedno
rozczarowanie. Zamiast obiecywać jej złote góry, mogła siedzieć cicho. Kto wie, może pani
Tollefsen przyjęłaby dziewczynkę do siebie.
Drzwi wejściowe otworzyły się i pojawił się Samson. Przywitał ją uśmiechem i
rozejrzał się.
- Gdzie jest „Potwór”?
Elise pokazała na drzwi do gabinetu majstra i gestem przywołała go do siebie. Kiedy
podszedł bliżej, szepnęła: - Jest w wyśmienitym humorze. Co się jej przytrafiło, tak się
przynajmniej wyraziła. I obiecała, że niedługo się dowiem.
Samson uniósł brwi.
- Sądzi pani, że zostanie zaproszona na wesele? - zażartował.
Elise nie było do śmiechu.
- Naprawdę pan uważa, że majster chce się z nią ożenić?
- A dlaczego nie? Ona, jak słyszałem, odziedziczy znaczny majątek, poza tym jest w
odpowiednim wieku, niezamężna i bezdzietna. Może trochę za stara, by dać mu potomka, ale
przecież zdarza się, że rodzą kobiety czterdziestoletnie.
Musiał chyba dostrzec zaniepokojenie w jej wzroku.
- Czyżby snuła pani inne plany wobec naszego majstra, pani Ringstad?
- Dlaczego miałabym snuć jakieś plany?
- Może nie plany, ale spodziewała się pani czegoś innego.
Elise nie odpowiedziała.
- Przecież obiecaliśmy sobie, że nie będziemy mieć przed sobą żadnych tajemnic?
Myślę, że wiem, kto odwiedza pani siostrę w niedziele, pani Ringstad. I nie tylko ja to wiem,
ale wszyscy siedzimy cicho. - Rzucił okiem w kierunku gabinetu i ciągnął: - Właściwie
uważam, że to haniebne, zwłaszcza jeśli ma poważne zamiary wobec panny Johannessen.
Sądzę, że ona nic nie wie o małym czerwonym domku po drugiej strony mostu. Ktoś
powinien jej o tym powiedzieć, skoro majstrowi brakuje odwagi.
Elise pokręciła głową z przerażeniem.
- Proszę tego nie robić, panie Samson.
- Najwyższy czas, byśmy zaczęli sobie mówić po imieniu. Mam na imię Sigvart, a
pani Elise. Dlaczego nie miałbym tego robić?
- Bo nie godzi się szerzyć plotek. Poza tym mógłby pan zniszczyć komuś życie.
- Czy nie stajemy przed wyborem: pani siostra lub panna Johannessen? Szlachetność
ma swoje granice.
- Dysponujemy jedynie domysłami. Powiedziała wprawdzie, że coś się stało, coś
miłego, jak się domyślam, ale nie znaczy to wcale, że chodzi o ich związek.
- Wie pani, co ja myślę, Elise? Myślę, że nasza łaskawa stara panna niczego nie
zrozumiała. Przypisuje panu Paulsenowi zamiary, których on w ogóle wobec niej nie żywi.
Znam go dobrze, jest tchórzem i czuje przed nią wielki respekt. Aby uniknąć nieprzyjemnych
sytuacji, okazuje jej przesadną uprzejmość, a ona źle ją odczytuje. Trzeba powiedzieć jej
prawdę, to byłby akt miłosierdzia. Przestałaby marnować wdzięki na kogoś, kto i tak jej nie
zechce.
Usłyszeli kroki i Elise pośpiesznie usiadła za biurkiem. W drzwiach pokazała się
panna Johannessen, przywitała Samsona uśmiechem i ruszyła na swoje miejsce.
Elise wzięła się do pracy, rozmyślając nad słowami, które powiedział Samson. Może
miał rację? Może panna Johannessen odmówiła jej prośbie, bo spodziewała się złapać majstra
na haczyk?
Ku jej rozczarowaniu Johan tego dnia też nie zjawił się u Hildy. To dziwne.
Poprzedniego dnia miał pokazać rysunki znajomym pana Paulsena. Co zatrzymało go dzisiaj?
Jedząc, opowiedziała Hildzie o Jorund.
Siostra spojrzała na nią z przerażeniem.
- Chyba nie zamierzasz przyjąć jej do siebie?
- Nie, Emanuel się na to nie zgodzi. Spróbuję znaleźć jej jakiś dom. Zaproponowałam
pannie Johannessen, by wzięła jakieś dziecko pod opiekę. Jest samotna i brakuje jej
towarzystwa. Kiedy jednak wspomniałam o Jorund, nie zgodziła się. Sądzisz, że pan Paulsen
wie, dlaczego ona jest taka obcesowa? Rozmawialiście o niej?
- Paulsen się jej boi. Jest od niej zależny, bo to bardzo kompetentna osoba, ale w
gruncie rzeczy jej nie lubi.
Elise odetchnęła z ulgą.
- Myślisz, że ona wie o was?
- Chyba oszalałaś! Doznałaby szoku. Ona uważa go za świętego, takie przynajmniej
mam wrażenie. Ubóstwia go, a on udaje, że jest niewinny, czysty i potulny. - Roześmiała się.
- To by dopiero było, gdyby poznała prawdę!
- Co by się stało, gdyby dowiedziała się o was? I o Isacu? Hilda wzruszyła
ramionami.
- Paulsen ma nadzieję utrzymać wszystko w tajemnicy jak najdłużej. Bez niej nie da
sobie rady.
Elise zjadła jeszcze łyżkę kaszy. Zrobiło jej się żal panny Johannessen. To ją ktoś
zamierzał wystawić do wiatru.
- Paulsen zostawił tu swoje binokle. Możesz mu je oddać? Zapomniałam poprosić cię
o to rano.
- A jak panna Johannessen zauważy?
- To jej ich nie pokazuj. Schowaj do kieszeni. Dziwne, że Johan nie przychodzi. Nie
wiesz, co się z nim dzieje?
- Sądziłam, że jest u któregoś ze znajomych Paulsena ze swoimi szkicami.
- Miał być u niego wczoraj, chyba że spotkanie się odwlekło.
- A może pomaga Annie i Torkildowi?
- Cały dzień? To mało prawdopodobne. Elise zaniepokoiła się.
- Więc co się stało?
- Pewnie uznał, że nie ma już żadnej nadziei. Elise podniosła wzrok.
- Dla nas? - spytała.
- A dla kogo?
Elise pokręciła głową.
- Rozmawialiśmy o tym. Johan jest zdecydowany czekać. Przedwczoraj nas nawet
odwiedził i gawędził z Emanuelem.
- Więc może w tym tkwi przyczyna?
- Co masz na myśli?
- Może zrobiło mu się żal Emanuela. Trudno mu nie współczuć: przykuty do wózka
mężczyzna, którego żona kocha innego. Johan ma wielkie serce. Kto wie, czy nie zmienił
zdania.
- Dlaczego to mówisz? - Elise spojrzała na siostrę przeciągle. - Przecież to podłe.
- Znasz mnie. Co w sercu, to na języku. Jeśli trafiłam, to znaczy, że sama coś
podejrzewasz.
Elise pokręciła głową z rezygnacją.
- Coraz mniej cię rozumiem. Od kilku dni usiłujesz mnie przekonać, bym
wyprowadziła się od Emanuela, a teraz odwracasz kota ogonem.
- Wcale nie. Dokonałaś wyboru, zostałaś z Emanuelem, chociaż kochasz Johana.
Zachowałabyś się uczciwiej wobec Emanuela, wyznając mu prawdę. Sądzę, że Johan też tak
myśli i to może być przyczyną jego zniknięcia.
- Droczysz się ze mną? - spytała Elise z niepokojem.
- W życiu nie byłam tak poważna. Idź już, masz tylko pięć minut. I nie zapomnij
binokli.
Śpiesząc przez most, powtarzała sobie słowa Hildy. Może siostra miała rację? Może
Johan naprawdę pożałował Emanuela i usunął się na bok?
To całkiem prawdopodobne. Johan był dobrym człowiekiem. Póki odpychał od siebie
myśli o Emanuelu, póki skupiał się na jego przewinach wobec Elise, miał pewność, że
postępuje właściwie. Stając z nim twarzą w twarz, widząc na własne oczy rozmiary jego
nieszczęścia, miał prawo zwątpić.
Szła ociężale, jakby nagle straciła wszystkie siły. Mając miłość Johana, mogła znieść
wszystko. Przypomniała sobie swoją rozpacz, gdy dostała od niego list, w którym nieomal
domagał się, by dokonała wyboru między nim a Emanuelem. Wtedy zdecydowała się
zaproponować Emanuelowi, by się rozstali.
Ale to się zdarzyło, zanim został sparaliżowany. Johan nie mógł wymagać od niej, by
opuściła człowieka przykutego do wózka inwalidzkiego. Jakiż byłby jego dalszy los?
A może tak właśnie jest? Może Johan zrozumiał zobowiązania Elise wobec męża?
Może podjął za nią decyzję i odszedł w swoją stronę?
Torkild mógł go łajać, wytykać niestosowność potajemnych schadzek za plecami
Emanuela. Mógł prawić mu długie kazania o grzechu i rozwiązłości, o karze, która czeka go
w tym i następnym życiu. I w końcu go przekonał.
Nogi nie chciały jej nieść, godziny, które miała spędzić w kantorze, wydały się jej
nieskończonością. Jak zdoła łączyć pracę i obowiązki domowe, jeśli zabraknie jej wsparcia i
miłości Johana?
Poczuła ścisk w gardle, oczy zaszkliły się łzami. Szła jak pijana, wpadła na jakąś
dziewczynę śpieszącą do przędzalni. Miała chęć zawrócić, pobiec do Andersengarden, rzucić
się w ramiona Johana i błagać go, by ją przyjął do siebie.
Ktoś szedł za nią, ale nie odwróciła głowy.
- Pani Ringstad?
To był głos majstra. Elise otarła łzy rąbkiem szala i odwróciła się.
- Czy coś się stało? - spojrzał na nią, mrużąc oczy. Pokręciła głową.
- Nie czuję się najlepiej, ale to zaraz przejdzie.
- Droga pani, nie może nam się pani rozchorować. Proszę iść do domu, napić się
czegoś ciepłego i położyć do łóżka.
Elise zdziwiła się. Drobna dolegliwość nie była wystarczającym powodem, by nie
pójść do pracy.
- Nie mogę, panie Paulsen. Mam stertę papierów na biurku.
Machnął ręką.
- Panna Johannessen lub Samson się nimi zajmą. Nie życzę sobie, by zapracowywała
się pani na śmierć. Proszę mnie posłuchać! To polecenie służbowe.
Chciała zaprotestować jeszcze raz, ale wyczytała z jego twarzy, że to nie ma sensu.
Będzie musiała zawrócić do domu, choć nic jej nie dolegało. Nic poza sercem krwawiącym z
żalu.
Zawracała już, kiedy przypomniała sobie o binoklach.
- Mam pańskie okulary, panie Paulsen! - Wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła etui. -
Zostawił je pan u Hildy wczoraj wieczorem.
- A więc znalazły się! Całe przedpołudnie ich szukałem. - Roześmiał się, biorąc
futeralik. - A jak się czuje moja droga Hilda?
- Dobrze. Isac i Hugo bawili się grzecznie cały dzień.
- Tak się cieszę, że Isac ma towarzysza zabaw. Wydaje mi się, że się zmienił od
czasu, kiedy Hugo zaczął z nim przebywać. Jest znacznie grzeczniejszy i już tak łatwo nie
wpada w złość.
Elise uśmiechnęła się, ale w następnym ułamku sekundy uśmiech zamarł jej na
wargach. Jej wzrok padł na postać ukrytą za dorożką.
Panna Johannessen...
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
W drodze do domu drżała jak osika. Nie było wątpliwości, że panna Johannessen
podsłuchała rozmowę. I musiała doznać szoku, jej twarz stężała, jakby z tej wymiany zdań
wyciągnęła właściwe wnioski. Nie domyśliła się, być może, że Isac jest synem majstra, ale na
pewno odgadła naturę relacji między Paulsenem a Hildą.
Elise pokręciła głową z rezygnacją. To wyłącznie jej wina. Gdyby nie była tak bardzo
zajęta sobą, majster nie zauważyłby niczego niepokojącego w jej zachowaniu. Nie odesłałby
jej do domu i mogłaby wręczyć mu binokle w dyskretniejszy sposób. Teraz wszystko
stracone. Panna Johannessen, powodowana rozpaczą, zwolni się z pracy, a Paulsen nie da
sobie bez niej rady. Całą winę zwali na Elise, a Hildzie też się dostanie. I była jeszcze Jorund.
Ta biedna mała czekała na nią w domu z nadzieją, że Elise znajdzie dla niej jakiś dom! Łzy
płynęły jej po policzkach. Jeszcze skończy się tym, że sama straci posadę.
Rankiem słupek rtęci spadł do czternastu stopni poniżej zera, teraz było chyba jeszcze
zimniej. Zaczął padać śnieg, ciął ją po twarzy, przenikał przez szal, pod ubranie. Elise trzęsła
się, szczękała zębami, ręce w wytartych rękawicach jej zgrabiały, nie czuła palców u stóp. Na
dodatek zapomniała o Hugo, ale nie mogła zawrócić, by nie wzbudzać podejrzeń majstra.
Kristian pójdzie po niego po powrocie ze sklepu.
Otworzyła drzwi do kuchni i fala ciepła buchnęła jej w twarz. Jorund dokładała drew,
choć przez otwarte drzwiczki widać było buzujące płomienie. W skrzyni zostało ledwie kilka
polan.
- Nie dokładaj tyle, Jorund! - krzyknęła mimowolnie Elise.
Jorund spojrzała na nią spłoszona. Myślała, że sprawi jej radość, utrzymując ciepło w
kuchni.
- Nie stać nas na opał - dodała i przywołała uśmiech na twarz, chociaż wcale nie było
jej do śmiechu.
Jorund stanęła bezradnie i wbiła wzrok w podłogę. Wyglądała komicznie w
spodenkach do kolan i odświętnej koszuli Pedera. Włosy zwisały jej cienkimi strąkami, nogi
nie były już sine, tylko szkarłatnoczerwone. Pewnie je odmroziła, a z przyzwyczajenia
zapomniała włożyć pończochy, które Elise dla niej wyszukała.
Elise pożałowała swojej porywczości, podeszła bliżej i uściskała dziewczynkę.
- Dziękuję, że tak pięknie napaliłaś. Mam popękane paznokcie i potwornie zmarzłam
w drodze do domu.
Jorund pociągnęła nosem.
- Ugotowałam kaszę, ale pan nie chciał jeść.
- Pewnie nie jest jeszcze głodny. Mogę dostać troszkę? Wciąż nie mogę się rozgrzać.
Odwiesiła szal, sztywny od mrozu, zdjęła buty i przysunęła stopy do pieca.
- Dawno tak nie zmarzłam.
- Pomasować ci stopy?
- A masz ochotę? - Elise spojrzała na Jorund zaskoczona.
Jorund pokiwała głową, usiadła na stołku Hugo i zaczęła sprawnie ugniatać jej palce.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do pokoju i Emanuel wtoczył swój wózek do
środka.
- Zdawało mi się, że słyszę twój głos. Coś się stało? Nie mogła opowiedzieć mu
szczegółów w obecności Jorund.
- Źle się poczułam - powiedziała jedynie. - Majster nalegał, bym poszła do domu. Już
jest mi lepiej.
- Rano się nie skarżyłaś - zdziwił się Emanuel.
- Bo nic mi nie dolegało. To przez ten mróz.
- Co powiedziała panna Johannessen? - spytał z napięciem.
- Później ci powiem, teraz posmakuję kaszy, którą zrobiła Jorund. Przemarzłam tak,
że zaraz dusza ze mnie uleci.
Wypowiedziała te słowa odruchowo, ale tak właśnie się czuła. Tyle że chłód w jej
sercu nie miał nic wspólnego z mrozem na dworze.
Jorund zabrała się do masowania drugiej stopy. Elise poczuła nieprzyjemne
szczypanie, kiedy krew zaczęła żywiej płynąć.
- Niezła z niej pomocnica, prawda? - dodała z uśmiechem. - Miło jest wracać do
ciepłego domu.
Emanuel spojrzał w kierunku skrzyni na opał, ale się nie odezwał. Odwrócił wózek.
- Nic nie zjesz?
- Dziękuję, nie jestem głodny. Ja też nie najlepiej się czuję.
- Zajrzę zaraz do ciebie.
W kaszy były kluchy, a smak był jakiś nieszczególny. Elise najadła się u Hildy, ale
spróbowała trochę, by nie sprawiać dziewczynce przykrości.
- Dziękuję, Jorund. Obierz teraz ziemniaki, a ja w tym czasie porozmawiam z mężem.
Opowiedziała mu wszystko, co się zdarzyło od chwili, kiedy weszła do kantoru i
trafiła na pannę Johannessen, aż do feralnej rozmowy z majstrem Paulsenem. Pod koniec
relacji Emanuel zachmurzył się.
- Jak mogłaś podać mu okulary, nie rozejrzawszy się wokół?
- Sądziłam, że jesteśmy sami. Widziałam dorożkę, ale na koźle nie było nikogo. Nie
przypuszczałam, że ktoś może skrywać się w cieniu.
- I co teraz będzie?
- Nie wiem, może panna Johannessen zwolni się z pracy. W najgorszym razie powie o
wszystkim dyrektorowi.
- A wtedy pan Paulsen pozbędzie się Hildy. Elise zrobiła nieszczęśliwą minę.
- Tego właśnie się obawiam. To moja wina. Emanuel westchnął ciężko.
- A jak zareagowała panna Johannessen na twoją propozycję?
- Powiedziała, że nie składała mi żadnych obietnic i potrzebuje czasu na
zastanowienie. Odniosłam wrażenie, że zmieniła się od naszej poprzedniej rozmowy. Może
majster coś powiedział, a może go źle zrozumiała? To, co jej proponowałam, miało być
lekarstwem na samotność.
- Uważasz, że pan Paulsen oszukuje Hildę? Pokręciła głową.
- Obawiałam się tego przez chwilę, ale po rozmowie z Hildą zrozumiałam, że to
panna Johannessen czyni sobie złudne nadzieje.
Emanuel westchnął ponownie.
- Wszystko się strasznie skomplikowało. Przygarnęłaś dziecko, którego nie mamy
możliwości ani ochoty zatrzymać. Musisz porozmawiać z Torkildem. Armia Zbawienia
pomaga bezdomnym dzieciom.
- Boję się jego reakcji, kiedy się dowie, że Jorund uciekła z sierocińca.
- Pomyśli, że to trudne i niewdzięczne dziecko, i znów ją tam umieści.
- A Jorund ucieknie. Myślę, że źle ją tam traktują. Ma siniaki na całym ciele.
- Może rodzice ją bili. Opowiadałaś, że policja obwinia ich o śmierć dwójki
potomstwa.
- Przede wszystkim powiem Torkildowi, że mała jest przestraszona i zrozpaczona.
Może znajdzie inne rozwiązanie. Potrafił znaleźć nowy dom dla Hjalmara, brata Jenny.
Hjalmar uciekł od pani Tollefsen, włóczył się całe święta i zaczął pić, choć nie jest dużo
starszy od Pedera i Everta.
- Skąd to wszystko wiesz? Spotkałaś go? Zaczerwieniła się i schyliła, aby podnieść
coś z podłogi i ukryć zmieszanie.
- Hilda mi powiedziała. Wie wszystko od Torkilda. Mogła wprawdzie przyznać się do
spotkania z Hjalmarem, ale wtedy musiałaby wyjaśnić, skąd zna pozostałe szczegóły.
- .Widziałaś się z Johanem?
- Nie - zaprzeczyła uradowana, że nie musi kłamać. - Zdaje mi się, że majster
zamierzał umówić go z ludźmi zainteresowanymi jego rysunkami.
- Opowiadał mi o tym - pokiwał głową Emanuel. - Całkiem możliwe, że zostanie za
granicą. W tym naszym zaścianku niewiele może zdziałać.
Zapadło milczenie, Elise nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Emanuel zamyślił się.
- Trochę mi go żal. To bez wątpienia utalentowany człowiek, ale bez wsparcia
zamożnych krewnych jego możliwości są bardzo ograniczone. Powinien zdobyć wykształ-
cenie, a to kosztuje. Potrzebowałby pomocy ludzi wpływowych, którzy wprowadziliby go w
lepsze kręgi towarzyskie, ale na razie nikogo takiego nie znalazł poza profesorem i panem
Paulsenem, a to nie wystarczy. Zresztą obawiam się, że majstrowi szybko przejdzie ochota.
Po co miałby go wspierać? Tylko dlatego, że kiedyś mieszkał po sąsiedzku z Hildą?
Elise posprzątała ze stołu.
- Mieli ci dzisiaj przysłać łóżko.
- Tak, jeszcze jest czas.
- Co zrobimy z meblami?
- Carlsen obiecał, że przechowa je u siebie na strychu. Wozacy je zabiorą.
- Może zatrzymamy stół i postawimy go w rogu?
- Wszystko zmierzyłem - pokręcił głową. - Nie zmieści się. Trzeba wynieść stół i
fotele. Cieszę się, że znów będę spał w łóżku. Sofa jest za wąska i za krótka.
W tej samej chwili w kuchni rozległy się jakieś głosy.
- To dziwne, nie słyszałam skrzypienia wozu.
- To nie oni. Jakiś kobiecy głos.
Elise otworzyła drzwi. Na środku kuchni stała panna Johannessen.
- To pani? - spytała z przerażeniem. Szybko przekroczyła próg i zamknęła drzwi za
sobą. Lęk chwycił ją za gardło. - Proszę usiąść. A może woli pani wejść do pokoju?
Panna Johannessen pokręciła głową energicznie.
- Nie, dziękuję. Muszę z panią porozmawiać, pani Ringstad. Na osobności.
- Mogę zaparzyć kawę - zaofiarowała się Jorund.
- Dobrze - zgodziła się Elise. - A potem idź na poddasze, posprzątaj i pościel łóżka.
- Już to zrobiłam.
Elise zawahała się przez chwilę, po czym uchyliła drzwi do pokoju.
- Emanuelu, czy Jorund może z tobą chwilę posiedzieć? Panna Johannessen przyszła z
wizytą.
Pojął, o co chodzi, i kiwnął głową.
- Niech pościera kurze, najwyższy czas, by to zrobić. Potem możemy sobie razem
poczytać.
Elise wyczuła niechęć Jorund i poklepała ją delikatnie po policzku.
- On nie gryzie - powiedziała. - Spytaj, czy może czegoś potrzebuje.
- Więc nie mam parzyć kawy?
- Dam sobie z tym radę. Później mi pomożesz. Popchnęła ją w kierunku drzwi i
podeszła do pieca, by postawić czajniczek na ogniu.
Panna Johannessen usiadła przy stole i wsparła głowę na dłoniach.
Elise pobiegła do pokoju po porcelanowe filiżanki, wyjęła cukier z szafy i z ulgą
odkryła, że w bańce jest jeszcze parę kropel mleka.
Panna Johannessen podniosła na nią zaczerwienione oczy.
- Wiedziała pani o wszystkim cały ten czas, pani Ring - stad?
- Co ma pani na myśli?
- Proszę nie udawać! Mówię o panu Paulsenie i pani siostrze.
Jej głos zabrzmiał ostro, ale po ułamku sekundy załamał się i przeszedł w żałosny
pisk.
- Proszę mnie nie okłamywać! Błagam! Od dawna coś podejrzewałam, ale dzisiaj
rano powiedział coś, co dało mi nową nadzieję. Uwierzyłam, że jest dla mnie miejsce w jego
sercu.
Elise nie przerywała jej.
- Byłam taka szczęśliwa. Miałam wrażenie, że unoszę się nad podłogą, tyle lat... od
tak dawna go kocham i... - Znów głos się jej załamał, wyjęła chusteczkę i otarła łzy. -
Otworzyły mi się oczy, kiedy podsłuchałam waszą rozmowę. Poszłam za nim do kantoru i
zażądałam wyjaśnień, ale wywijał się jak piskorz. Mówił, że ma dobre serce, które każe mu
zajmować się ludźmi w potrzebie, i mnóstwo podobnych bzdur, ale nie odważył się spojrzeć
mi w oczy. Czy nie rozumie pani, że lepiej znać prawdę niż łudzić się fałszywą nadzieją?
Jeśli dowiem się, że kocha inną, wyrzucę go z własnych myśli. Jestem silna. Lubię panią,
pani Ringstad, a jeśli pani siostra jest choć trochę do pani podobna, to nawet zaczynam go
rozumieć. Liczę na pani szczerość! - dodała błagalnie.
Elise podjęła decyzję. Nie miała pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi, ale nie była w
stanie kłamać jej prosto w twarz.
- O uczucia do mojej siostry trzeba by spytać pana Paulsena, ale to prawda, że coś jest
między nimi. Nie mam jednak prawa o tym mówić. Pochodzimy z biednej robotniczej
rodziny. Mój ojciec był alkoholikiem, po pijanemu wpadł do wodospadu i się utopił. Obie z
siostrą skończyłyśmy edukację na szkole powszechnej. Hilda nie jest właściwą towarzyszką
życia dla takiego mężczyzny jak majster. Ich związek wzbudziłby oburzenie, gdyby prawda
wyszła na jaw, co nie zmienia faktu, że siostra go kocha. Kiedy spytała pani, kto ją odwiedza
w niedziele, musiałam panią okłamać, ale nie miałam zamiaru drwić z pani. Wiem, że pan
Paulsen wysoko panią ceni i nigdzie nie znajdzie lepszej sekretarki. Przykro mi widzieć pani
rozczarowanie, bo nie zdawałam sobie sprawy, że żywi pani do niego tak silne uczucie.
Panna Johannessen pokręciła głową.
- Gdybym dowiedziała się wcześniej, oszczędziłabym sobie niepotrzebnych wzruszeń
i nieprzespanych nocy. Wolę prawdę, choćby była nie wiem jak gorzka.
Elise dotknęła jej dłoni.
- Jest pani odważna. Ja też przeżyłam utratę ukochanej osoby i wiem, jak to boli.
Panna Johannessen wytarła nos.
- Dziękuję za pomoc. Dobra z pani istota. Nie zachowywałam się najlepiej wobec
pani, ale wyjaśniłam już wcześniej, co było tego przyczyną. Kiedy wróciłam do domu tam-
tego dnia, poczułam, jakbym zrzuciła wielki ciężar z serca.
Czasami warto zwierzyć się komuś z najintymniejszych tajemnic. Dziwne tylko, że
wybrałam panią, wcześniej w ogóle myśl taka nie postałaby w mojej głowie. Z początku trak-
towałam panią podle i bardzo się tego wstydzę. I to tylko dlatego, że pochodzi pani z biednej
rodziny i ubiera się jak zwykła robotnica. Bałam się też trochę, że pan Paulsen polubi panią
bardziej niż mnie. - Próbowała się uśmiechnąć.
- Dawno już wszystko pani wybaczyłam, panno Johannessen. Życzę pani jak
najlepiej. Boleję nad pani samotnością. Pytałam samą siebie, dlaczego ja mam tak dużo, a
pani tak mało. Nie zasługuję na to szczęście.
Panna Johannessen rozejrzała się po małej kuchni.
- A więc pani mąż jest sparaliżowany? - szepnęła ostrożnie.
- Tak - skinęła głową Elise. - Siedzi na wózku w pokoju obok. W każdej chwili
spodziewamy się wozaków z łóżkiem dla niego. Pokój jest niewielki, trzeba będzie wynieść
większość mebli, ale mąż nie może już korzystać z sypialni na piętrze.
- I ma pani pięcioro dzieci: dwoje własnych, dwóch młodszych braci i chłopca,
którego pani przygarnęła. Haruje pani ponad siły i jednocześnie twierdzi pani, że dostała
więcej ode mnie. Nie pojmuję tego.
- Właśnie ze względu na dzieci czuję się bogata, bo tysiąckrotnie odpłacają mi za mój
wysiłek. Za każdą godzinę harówki czekają mnie niezliczone radości. Proszę tylko pomyśleć,
kocha mnie piątka dzieci, dzielę ich smutki i szczęście, dzień powszedni i myśli, czuję, że
jestem im potrzebna, że jestem najważniejszą osobą w ich życiu. Bogatszym być nie można.
Wystarczy słuchać dzieci, dają tyle okazji do wesołości i przemyśleń. Śmieję się częściej, niż
płaczę.
Panna Johannessen słuchała jej w milczeniu.
- Naprawdę tak jest?
Elise pokiwała energicznie głową.
- Spisuję wszystkie zabawne komentarze mojego najmłodszego brata, potem
odczytuję je na głos i śmieję się do rozpuku. Kiedy jestem smutna, wystarczy mi rzucić
okiem na te kartki.
- W takim razie inni ludzie powinni też mieć okazję je przeczytać. Ich też mogłaby
pani ucieszyć.
Elise zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
- Skoro o tym pani mówi, to coś sobie przypomniałam. Pan Paulsen bardzo się
rozzłościł, kiedy ukazała się ta książka o dziewczętach z fabryki. Ktoś mu powiedział, że
Magda ze sklepu na rogu kupiła ją i wypożycza za parę ore. Zdaje się, że ma zamiar się
wzbogacić na robotnicach z Graaha i Hjula - prychnęła wzgardliwie. - Poszedł do hali
fabrycznej przed przerwą obiadową i zażądał, by te, które czytały książkę, potwierdziły, iż
opiera się na prawdzie.
Elise poczuła, że serce bije jej mocniej, ale udała obojętność.
- I co powiedziały?
- Większość bała się odezwać, myślę nawet, że część tych biedaczek nie potrafi
czytać. Ale jedna podniosła hardo głowę i powiedziała, że wszystko w tej książce to fakty!
Słyszała pani kiedyś podobną bezczelność! Pan Paulsen wpadł w gniew i spytał, czy chodzi o
jego fabrykę. Tamta odpowiedziała, że znała tę młodą matkę, która straciła pracę i rzuciła się
do wodospadu, by uniknąć losu dziewki ulicznej. Mogła nawet zdradzić jej nazwisko, jeśliby
mu na tym zależało.
Elise wstrzymała oddech.
- Jak to przyjął?
- Pobladł z wściekłości. Słyszałam, że kazał brygadziście zwolnić tę robotnicę. Nie
może jej trzymać, bo gotowa podburzyć pozostałe.
Ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Młoda dziewczyna miałaby
stracić pracę z powodu jej książki! Co za nieszczęście!
- Zbladła pani, pani Ringstad. Coś się stało?
- Nie, tylko żal mi tej dziewczyny. Los bezrobotnych jest nie do pozazdroszczenia,
zwłaszcza los bezrobotnych matek.
- Uważa pani, że miała prawo odpowiedzieć majstrowi w ten sposób?
- O ile dobrze panią zrozumiałam, żądał szczerej odpowiedzi. Mógł w ogóle nie pytać.
Panna Johannessen nic nie odrzekła, ale spojrzała na nią dziwnie.
Zapadła nieprzyjemna cisza.
Drzwi do pokoju otworzyły się i w szparze pokazała się główka Jorund.
- Pani Ringstad? Przed furtką stoi wóz. Pani mąż mówi, że przywieźli łóżko.
Elise wstała.
- Jorund, dotrzymaj towarzystwa pannie Johannessen, a ja zajmę się wszystkim.
Po wstawieniu łóżka i wyniesieniu foteli pokój zamienił się w sypialnię. Łóżko było
duże i szerokie, z ciemnobrązowego mahoniu, przykryte prawdziwym materacem i zdobione
kuliście zakończonymi słupkami. Dołączono do niego szafkę nocną z szufladą i
marmurowym blatem. W szafce stał nocnik. Z dawnego umeblowania w pokoju ostał się
stolik na przybory do palenia i czarny kredens.
Dobrze, że mamy kuchnię, pomyślała Elise, tęsknie wspominając domek majstra, z
osobną izbą, obszernym pokojem dziennym z trzema oknami i kuchnią z dużym paleniskiem.
Kiedy wróciła do kuchni, panna Johannessen i Jorund pogrążone były w rozmowie.
Panna Johannessen podniosła na nią wzrok, a oczy się jej zaszkliły.
- Mała Jorund opowiedziała mi swoją smutną historię. To wszystko prawda?
Elise pokiwała głową.
- Tak, niestety. Ludzi spotykają takie straszne rzeczy.
- I nikt nie interweniuje?
- Policja w końcu wkroczyła.
- Co innego mam na myśli. Nikt im nie pomaga? Matka wracała zmęczona z pracy i
nie miała sił zajmować się dziećmi, zwłaszcza tym, które siusiało pod siebie.
- To właśnie Elias Aas chciał nam przekazać. Żebyśmy ustanowili jakiś fundusz, kasę
zapomogową dla wdów, chorych i bezrobotnych. Pomoc gminy nie wystarcza, większość
ludzi zresztą wstydzi się o nią prosić.
Panna Johannessen spojrzała na nią bezradnym wzrokiem.
- Ale kto się zajmie takimi dziećmi jak Jorund? Sierotami z tragiczną przeszłością?
- Jorund trafiła do sierocińca, ale chyba opowiedziała pani, jak ją tam traktowano?
- Tak, ale mam wrażenie, że zmyśla.
- To proszę obejrzeć jej plecy.
Pół godziny później panna Johannessen i Jorund zbierały się do wyjścia. Jorund miała
na sobie swoje stare ubranie, które Elise wyprała i wysuszyła nad piecem. Pożyczyła też
dziewczynce własne pończochy i szal.
- Zadbam o to, by posłaniec oddał pani rzeczy jutro rano - oznajmiła panna
Johannessen. - A potem pójdziemy do sklepu i kupimy jej nowe ubranie - uśmiechnęła się. -
Tak się cieszę, pani Ringstad. Chyba bardziej nadaję się na matkę niż na żonę. Rozumiem już
chyba, co miała pani na myśli, mówiąc o bogactwie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
- Jesteś pewna, że panna Johannessen ją zatrzyma? - Emanuel wydawał się
sceptyczny.
- Tak sądzę, ale nie wiemy, co się zdarzy. Nie ma własnych dzieci i zapewne nie wie,
jak się zachować, kiedy pojawią się kłopoty Jorund jednak wydaje się być miłą dziewczynką.
- Czy ktoś zawiadomił sierociniec, że się odnalazła?
- Nie pomyślałam o tym! - przeraziła się Elise.
- Ależ, moja droga, to powinnaś była zrobić w pierwszej kolejności. Z pewnością
powiadomią policję. Niepotrzebnie będą jej szukać, a policja ma przecież dość innych
obowiązków.
- Nie znam adresu sierocińca.
- Idź do Torkilda i opowiedz mu o wszystkim. W Armii Zbawienia na pewno znają
adres i zawiadomią kogo trzeba. Myślę, że to dziecko może zostać u panny Johannessen, ale
rzecz całą należy załatwić formalnie.
- Spodziewam się dziś wizyty matki i Asbjorna.
- Więc pójdziesz do Torkilda wieczorem. Twoja matka nie ma w zwyczaju siedzieć
długo.
Elise nie mogła zdradzić się przed Emanuelem, że boi się iść do Anny i Torkilda. Jeśli
Hilda miała rację i Johan celowo trzymał się na dystans, nie chciała zakłócać mu spokoju,
zmuszać go do wyznań, których by żałował, obietnic, których nie mógłby dotrzymać. Sama
też nie chciała wystawiać się na pokusy. Nie potrafiłaby patrzeć na niego ze świadomością,
że wszystko skończone. Pozostawały listy. W liście mógłby wyjawić powody, dla których
odsunął się od niej, a ona oblałaby te karteluszki łzami.
Matka, Asbjorn i Anne Sofie przyszli o tej porze, kiedy Elise zazwyczaj wracała z
kantoru, a w chwilę potem zjawił się Kristian, niosąc Hugo. Peder z Evertem pobiegli po
Jensine.
- Już jesteś w domu? - zdziwiła się matka.
- Wcześniej wróciłam. Jak wam minęły święta?
- Były miłe i spokojne. Mam nadzieję, że smakowały wam moje wyroby? Mieliście
chleb z dżemem dla odmiany, a sok z czerwonych porzeczek pasuje do świątecznej kaszy.
- Państwo Ringstadowie spędzili u nas parę dni. Przywieźli mnóstwo smakołyków.
- Liczyłam się z tym, ale nie przypuszczałam, że wyjadą tak szybko. Mogliby ci
pomóc, zostając z Emanuelem, kiedy wychodzisz do kantoru. Kristian opowiedział nam o
wszystkim, kiedy przyszedł z życzeniami. Przywiozłam świąteczne wypieki. Pani Muus je
zrobiła, odłożyłam je specjalnie dla was.
- Bardzo dziękujemy. Posiedzimy w kuchni. Emanuel pożyczył łóżko od państwa
Carlsenów i w związku z tym musieliśmy wynieść stół i fotele z pokoju, by zrobić na nie
miejsce.
- Będzie tam spał? - zdumiała się matka.
- A jak ma się dostać na poddasze, skoro nogi odmówiły mu posłuszeństwa? - Elise
mimowolnie podniosła głos. Matka nie rozumiała najprostszych rzeczy.
- Ale... nie moglibyście raczej... - Matka wzruszyła bezradnie ramionami. - Co
zrobiliście z meblami? - zmieniła nieco temat.
- Pan Carlsen zgodził się przechować je na strychu. Przykryła stół kuchenny białym
obrusem i wyszła do pokoju po serwis kawowy.
Przyszli chłopcy z Jensine i ucieszyli się na widok matki i Anne Sofie. Asbjorn
wszedł do Emanuela, usiadł na skraju łóżka i wypytywał go o zdrowie.
Chłopcy zabrali Anne Sofie na poddasze, by pokazać jej harmonijkę Everta,
samochodzik Pedera i Cudowną podróż, książkę, z której Kristian był bardzo dumny.
- Możesz teraz grać razem z Pederem - Elise słyszała ożywiony głos dziewczynki. -
Nie słyszałam wprawdzie, jak Peder gra na piszczałce, ale przecież możesz mu pokazać.
- Najpierw sam muszę się nauczyć - dobiegł jej zadowolony głos Everta. Elise
uśmiechnęła się w duchu.
- Ale wyrosłaś! - Matka wyciągnęła ręce do Jensine, ale mała przylgnęła do Elise i
wykrzywiła usta, jakby miała się rozpłakać. - A jej co się stało? - spytała matka nieco
urażona.
- Nie spodziewaj się, że cię pozna, skoro tak rzadko ją odwiedzasz - stwierdziła
cierpko Elise. Matka zasłużyła sobie na tę delikatną reprymendę.
Kilka minut później Elise zawołała chłopców na kawę. Matka zdążyła już zapomnieć
o reakcji wnuczki.
- Opowiedzcie mi o świętach - powiedziała pogodnie. - Chodziliście wokół drzewka,
śpiewając kolędy?
- Emanuel i pan Ringstad znaleźli migdały - Peder spochmurniał na to wspomnienie.
Matka roześmiała się.
- W przyszłym roku przyjdzie twoja kolej.
- Pan Ringstad sądził, że sprzedaję ciastka na ulicy.
- O czym on mówi? - Matka spojrzała na Elise ze zdziwieniem.
- Chłopcy pomagają Emanuelowi w prowadzeniu sklepu. Pan Ringstad źle go
zrozumiał i myślał, że sprzedaje ciastka przechodniom.
- Wynająłem domek na Maridalsveien i zająłem się handlem - wtrącił się Emanuel. -
W wakacje chłopcy stają za ladą.
Matka spojrzała na niego, jej wzrok wyrażał troskę.
- Jak będziesz prowadził sklep, skoro... - nie dokończyła.
- Skoro jestem niesprawny? Wiosną będę dojeżdżał na wózku. Do tego czasu chłopcy
będą mi pomagać po powrocie ze szkoły. Może też zdecyduję się zatrudnić ekspedienta. Mój
dobry przyjaciel, pan Paul Georg Schwencke, znalazł dla mnie ten lokal, sprowadza towar i
chętnie wesprze mnie w przyszłości.
- To musi być bardzo uczynny człowiek. I pomyśleć, że mój zięć został człowiekiem
interesu!
Asbjorn był bardziej sceptyczny.
- Handel to niełatwa sprawa. Przy Maridalsveien jest mnóstwo sklepików.
Emanuel pokręcił głową.
- Sprzedaż idzie znakomicie. Chłopcy sprzedają wszystko, od młynków do kawy po
świeczniki.
Elise obrzuciła go spojrzeniem. Z tego, co mówili chłopcy, najchętniej kupowano
ubijaczki, chochle i druciaki. Nie słyszała o żadnych świecznikach.
Jak zwykłe Peder nie mógł utrzymać języka na wodzy.
- Wdowa po Jacobie kupiła dzbanek do kawy, chociaż przyszła po linijkę.
Elise spojrzała na niego srogo. Peder zrozumiał i zamilkł. Matka byłaby wstrząśnięta,
gdyby dowiedziała się o jego strategii handlowej polegającej na wzbudzaniu współczucia
klientów opowieściami o rodzinnych tragediach.
- Powiedz nam, jak wy spędziliście święta. Poszliście do kościoła w Wigilię?
Matka pokiwała głową z uśmiechem.
- Tak, nabożeństwo było wspaniałe, mnóstwo świateł i muzyka organowa. Panował
taki ścisk, że ledwie znaleźliśmy miejsce.
- A widziałaś skrzata? - Peder otworzył szeroko oczy.
- Nie, chyba nie - roześmiała się matka. - A ty, Anne Sofie?
Anne Sofie skinęła głową z powagą.
- Widziałam. Schował się za nagrobkiem, jak szliśmy przez cmentarz.
Peder obrócił się żywo do przyjaciela.
- Słyszysz, Evert? Elise miała rację! Skrzaty nie lubią dzwonów kościelnych i
chowają się na cmentarzu, kiedy na nich grają.
- Na dzwonach się nie gra, Peder - poprawiła go matka. - Dzwonnik ciągnie za sznur
na wieży.
- Na to samo wychodzi.
Matka pokręciła głową z rezygnacją i ciągnęła opowieść o świętach. Elise ucieszyła
się na wieść, że jednego dnia przyjęli na kawie dziadków Anne Sofie i Jenny.
Rósł w niej niepokój, kiedy matka i Asbjorn zaczęli zbierać się do wyjścia. Emanuel
spodziewał się, że pójdzie do Torkilda, by opowiedzieć mu o Jorund, i chyba nie miała
innego wyjścia. Zresztą Anna i Torkild gotowi byli się obrazić, bo przez całe święta nie
znalazła czasu, by ich odwiedzić. Jeśli jednak natknie się na Johana, wizyta zamieni się w
cierpienie. Ledwie wyszli za drzwi, odezwał się Emanuel.
- Nie spodziewałem się, że zostaną tak długo. Musisz rozmówić się z Torkildem
jeszcze dziś wieczorem, Elise. Jesteś odpowiedzialna za to dziecko. Nie życzę sobie najścia
policji na mój dom.
Spojrzała na niego z ukosa. Przecież nie zrobili niczego złego. Jeśli zjawią się
policjanci, wystarczy wyjaśnić im całą sprawę.
- Pójdę, tylko najpierw posprzątam.
- Zostaw to chłopcom. Kristian położy Hugo, Evert i Peder posprzątają ze stołu, a ja
nakarmię Jensine.
Elise przeniosła wzrok na dzieci.
- Dacie sobie radę? .
- Oczywiście - odrzekł spokojnie Kristian.
- Dlaczego policja chce złapać Jorund? - przestraszył się Peder. - Bo uciekła z
sierocińca?
- Nie chcą jej złapać, tylko się dowiedzieć, gdzie przebywa. Kiedy powiemy im, że
Jorund trafiła pod opiekę panny Johannessen, zapomną o całej sprawie.
- A panna Johannessen będzie dla niej dobra? Będzie jej dawać ciasteczka na
śniadanie?
- Nie sądzę. Dostanie to co wy. No, może poza kawą z cukrem do kaszy.
- To ja wolę zostać z tobą, Elise.
Noc była gwiaździsta, świecił księżyc. Śnieg skrzypiał pod butami, mróz szczypał w
policzki, ale Elise nie czuła zimna. Serce biło szybko, a krew krążyła szybciej w żyłach. Nie
dlatego, że bała się poznać prawdę, lecz dlatego, iż znów go zobaczy.
„Kocham cię, Johan. Nieważne, co się stanie, nieważne, jaką podjąłeś decyzję. Jeśli
zmieniłeś zdanie, powodując się współczuciem dla Emanuela, zrozumiem”.
Te właśnie słowa zamierzała do niego napisać. Jeśli nie zobaczy się z nim przed jego
wyjazdem.
Zapewne jednak spotka go u Anny i Torkilda. Przecież nie odwiedzał miłośników
sztuki wieczorami, a straciwszy kontakt z Lortem - Andersem i jego paczką, nie miał innych
przyjaciół.
Zwolniła, zbliżając się do Andersengarden. To nie było takie proste. Będzie siedział
naprzeciw niej na kuchennym stołku pani Thoresen, z podwiniętymi rękawami koszuli,
zaciśnie silne dłonie na kubku z kawą. Ujrzy go takim, jakim widziała go już setki razy. I nie
będzie miała szacunku dla jego postanowień, będzie marzyć tylko o jednym: by przytulić się
do niego i błagać, by z nią został. I może nawet tak zrobi, nie bacząc na obecność Anny i
Torkilda.
Jeszcze bardziej zwolniła kroku. Może jednak wyszedł, może poszedł odwiedzić
rodziców Agnes? Chodziły pogłoski, że bardzo oburzyli się postępkiem córki i chcieli mieć
Johana za zięcia. Cóż w tym dziwnego? Dawno ich nie widziała, ale pamiętała, jak pęcznieli
z dumy na ich weselu.
Doszła do bramy, już nie mogła się cofnąć. Zaczerpnęła powietrza i przyśpieszyła
kroku.
W tej samej chwili w bramie pojawiła się jakaś postać. Serce jej podskoczyło, może to
Johan? Wpatrywała się w ciemność, ale nie rozpoznała idącego. Ociągając się, podeszła
bliżej i zobaczyła mężczyznę w mundurze. To musiał być Torkild.
- Torkild? Stanął jak wryty.
- Kto tam?
- Elise. Mam ci coś do powiedzenia.
- Dobrze, że przyszłaś, Elise. Też zamierzałem z tobą porozmawiać.
Ton jego głosu kazał się jej zatrzymać. Torkild zbliżył się.
- Przychodzisz do Johana?
- Nie, do ciebie. Wczoraj wieczorem odwiedziła nas pewna dziewczynka. Uciekła z
sierocińca. Emanuel uznał, że powinnam cię o tym powiadomić. Armia może dać znać
zarządczyni, że dziewczynka jest w dobrych rękach.
- U was w domu?
- Nie, zaopiekowała się nią sekretarka majstra Paulsena, panna Johannessen. Jest
samotna i pragnie zająć się jakimś dzieckiem. Mam nadzieję, że będzie mogła ją zatrzymać.
Bałam się pójść na policję, by nie odesłali jej z powrotem do sierocińca.
- Ta dziewczynka ma na imię Jorund?
- Tak. To koleżanka szkolna Jenny. Torkild westchnął.
- Słyszałem o tym nieszczęściu. To dobrze, że jej pomogłaś, Elise. Wiem, że cierpiała
w sierocińcu, i bardzo pragnąłem znaleźć jej dobry dom.
Elise uśmiechnęła się z ulgą.
- Mam więc przekazać pannie Johannessen, że może ją zatrzymać?
- Myślę, że to da się załatwić - powiedział Torkild i urwał. - Wiem, że Anna chce się z
tobą spotkać, ale przyjdź lepiej innego dnia.
- Przyszłam tylko po to, by powiedzieć ci o Jorund. Torkild znów milczał przez
chwilę.
- Rozumiem, że jest wam ciężko, Elise, ale musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Jesteś
żoną Emanuela i ślubowałaś mu miłość aż do śmierci. To, co robicie z Johanem, jest
grzechem przeciwko Bogu. Wyjaśniłem Johanowi, że nie ma do ciebie żadnych praw. Ty nie
masz żadnych praw do niego. Rozwód to występek i kpina z nakazów Kościoła. Co Bóg
złączył, człowiek niechaj nie rozłącza, mówi Pismo. Wasze wcześniejsze zaręczyny nie są
żadnym usprawiedliwieniem. Stanęłaś z Emanuelem przed ołtarzem i pozwoliłaś mu wziąć
odpowiedzialność za dziecko w twoim łonie, więc teraz nie możesz go opuścić. Trzeba było
wtedy podjąć inną decyzję.
Odwrócił się, by odejść.
- I nie utrudniaj życia Johanowi - dodał na odchodnym. - Musisz zaakceptować swój
los, bo sama go wybrałaś. Krew się we mnie burzy, gdy widzę, że nadużywasz zaufania
Emanuela i go oszukujesz. Wracaj do domu i przelej swą miłość na tych, którzy jej
potrzebują i za których jesteś odpowiedzialna. Przede wszystkim na męża. Przypomnij sobie
słowa Modlitwy Pańskiej: I nie wódź nas na pokuszenie.
Policzki Elise płonęły ze wstydu. Płacz zdławił jej gardło, odwróciła się i szybkim
krokiem ruszyła do domu. Zgrzeszyła z Johanem, nie tylko wobec Emanuela, ale wobec
Boga. Torkild miał rację. Ulegli pokusie.
Zwolniła dopiero wtedy, kiedy doszła do Arendalsgaten. Nagle przypomniała sobie
jakieś słowa, lecz nie pamiętała, kto je wypowiedział:
„Zginie ten, kto sprzeniewierzy się miłości”.
Stanęła w miejscu, wyprostowała się, czując, że wracają jej siły. Nie zrobili z
Johanem niczego złego. Złe było życie, które wiodła z Emanuelem, życie oparte na
kłamstwie i zdradzie. Emanuel da sobie radę bez niej, ma wielki dom i zamożnych rodziców.
Da sobie radę. Bez niej.
W tej samej chwili dostrzegła małą postać podążającą szybko ulicą Maridalsveien.
Zbliżała się do latarni, to było dziecko, mały chłopiec, cienko ubrany, bez czapki na głowie.
W taki mróz to szaleństwo.
I nagle zaparło jej dech. Rozpoznała sylwetkę i serce zamarło jej z przerażenia.
Wielki Boże, to Peder!
Dostrzegł ją i zaczął krzyczeć z oddali: - Elise! Elise!
Był zdyszany, pewnie wypadł na mróz i biegł całą drogę.
- Wracaj do domu! Stało się coś strasznego!