FRID INGULSTAD
ZJEDNOCZENIE
Saga Wiatr Nadziei
część 14
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, grudzień 1906 roku
Elise, śmiertelnie przerażona widokiem obcego mężczyzny w swoim łóżku, chciała
wybiec z pokoju. Serce waliło jej jak oszalałe. Najpewniej to jakiś bezdomny, mógł być
niebezpieczny.
W tej samej chwili postać poruszyła się. Spod narzuty, uszytej ze skrawków
materiałów, wychyliła się głowa. Mimo że widziała go jedynie w smudze światła
dochodzącego przez uchylone drzwi od kuchni, poznała go od razu.
- Emanuel? - wydobyła z siebie, a kolana się pod nią ugięły. Dlaczego on był tutaj?
Mężczyzna usiadł. Wyglądał na oszołomionego. Najwyraźniej wyrwała go z
głębokiego snu. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, gdzie jest. Szybko jednak się
pozbierał, był ubrany i zawstydzony.
- Przepraszam, ja... chyba zasnąłem - powiedział. Zacinał się, wyraźnie skrępowany.
Stała i patrzyła na niego, czując, jak narasta w niej złość. Na szczęście Hugo spał
niewzruszony na jej ręku.
- Wielkie nieba, co się stało? Dlaczego tu jesteś? - spytała ostro.
- Ja... Nie wytrzymałem - powiedział, patrząc na nią bezradnie. - Musiałem odejść.
Matka, Signe, sam nie wiem, która z nich gorsza. Nie wyobrażasz sobie, jakie one są.
- I myślisz, że tak po prostu możesz tu wrócić? Nie masz za grosz wstydu?
Czuła, że serce jej wali, a policzki pałają. Jak można było być tak bezczelnym?
Najpierw zjawił się, żeby się upewnić, że jest w ciąży - z jego dzieckiem - żeby zaraz potem
wrócić do Signe. A teraz miał czelność wrócić tu, do jej domu, położyć się w jej łóżku, pod
nieobecność jej i chłopców? Naprawdę nie rozumiał, co jej zrobił? Nie było mu wstyd, że
zdradził ją zaledwie kilka miesięcy po ślubie? Że okłamał ją, zapewniając, że zdarzyło się to
tylko raz, a potem opuścił ją dla Signe? Na dodatek pozwolił, żeby syn Signe został uznany
za prawowitego dziedzica dworu w Ringstad. Nie miał żadnego zrozumienia dla uczuć
innych ludzi? Otworzyła usta, chcąc wyrzucić z siebie całą swoją złość, ale w tym właśnie
momencie usłyszała, że drzwi do kuchni się otworzyły i do mieszkania wpadli chłopcy.
- Elise? - dobiegł ją głos Kristiana. - Co to za walizka tu stoi? Walizka? Dziwne, że
nie zauważyła jej, wchodząc. Emanuel przyjechał tu z walizką?
- Mamy gościa - odpowiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to lekko. Nie chciała
psuć im radosnego świątecznego nastroju, ale sama słyszała, że się jej to nie udało.
Trzy zmarznięte chłopięce twarzyczki jednocześnie ukazały się w drzwiach.
- Emanuel?! - wykrzyknął Peder, wpadając do pokoju. - Wróciłeś?
Głos Pedera brzmiał radośnie. Najpierw dostał prezent, a teraz taka niespodzianka.
Nie codziennie działo się tyle ciekawych rzeczy, pomyślała Elise, wiedząc, jak się to
wszystko skończy. Peder chwycił Emanuela za rękę i pociągnął go za sobą do kuchni.
- Byliśmy u Asbjorna i mamy w Kjelsas i dostaliśmy prezenty. Patrz!
Zaciągnął go do stołu kuchennego, pokazując mu dumnie pudełko z cyną, z której
można było robić żołnierzyki.
- Evert też dostał takie pudełko. Prawda, że ładne? - spytał, a jego oczy błyszczały w
świetle świeczki. Policzki miał czerwone po długiej wędrówce w mroźnym powietrzu. Dwaj
pozostali chłopcy rozbierali się w milczeniu.
Elise stała w drzwiach i wodziła za nimi oczami. Pamiętała, jak Peder rozpaczał,
kiedy Emanuel pojawił się tu na krótko ostatnim razem. Rozpłakał się i wybiegł z domu.
Teraz znów czeka go zawód. I to w Wigilię.
Odwróciła się i spokojnie wróciła do pokoju położyć Hugo do łóżka. Spał twardo na
jej ręce i nawet nie zauważył, że go położyła. Zwlekała. Nie miała ochoty wracać do kuchni,
do pozostałych, tak długo jak Emanuel tam był. Ale przecież nie mogła wyrzucić go za drzwi
w wigilijny wieczór, poza tym do najbliższego hotelu było daleko. Nie mogła też pozwolić,
żeby spał w kuchni. Hilda i Reidar jeszcze nie wrócili. Byliby zaskoczeni, gdyby znaleźli
śpiącego mężczyznę na podłodze w kuchni. Olaf miał nocować u swoich rodziców, najlepiej
więc będzie, jeśli Emanuel przenocuje na stryszku, chociaż nie powinna korzystać z pokoju
wynajętego lokatorowi.
W całej historii było coś dziwnego. „Matka, Signe, nie wiem, która gorsza”. Co mógł
mieć na myśli? Nawet jeśli z jakiegoś powodu by się zdenerwował, nie wypadało zatrzasnąć
za sobą drzwi i wyjść, i to jeszcze w Wigilię. Jak obrażony dzieciak!
I jechać aż do Kristianii? Co on zamierzał tu robić?
Musiała położyć chłopców spać. Padali ze zmęczenia. Wstali rano, pilnowali Hugo,
kiedy ona obsługiwała klientów w sklepie wdowy Borresen, a potem pomagali jej ciągnąć
dziecięcy wózek całą drogę aż do Kjelsas i z powrotem w błocie i w padającym śniegu.
Pewnym krokiem weszła do kuchni.
- Marsz do łóżek, chłopcy! Jest późno, a za dwa dni musicie znów wcześnie wstać i
iść do pracy.
Nikt jej nie słuchał. Zarówno Emanuel, jak i chłopcy byli zajęci ustawianiem guzików
- żołnierzy w szereg i planowaniem, gdzie staną cynowe żołnierzyki, kiedy zostaną
wytopione. Szwedzi w dalszym ciągu byli wrogami, rozwiązanie unii nie zmieniło
nastawienia do wschodnich sąsiadów.
- Nie słyszeliście, co powiedziałam? Marsz do łóżek!
- Jeszcze chwilę, Elise! - odezwał się Kristian równie podniecony jak pozostali.
- Strzelaj! Zastrzel go! Padł, drań! - wołał Evert, tupiąc z podniecenia.
Miała wrażenie, jakby coś wybuchło w jej głowie. Emanuel i chłopcy bawili się w
wojnę w wigilijny wieczór! Czuła, jak wzbiera w niej złość. Kilka godzin wcześniej byli w
kościele, widzieli palące się na choince świeczki, słuchali opowieści o aniołach i pasterzach.
A teraz stali przy kuchennym stole i uśmiercali szwedzkich żołnierzy!
Podbiegła do nich, chwyciła Pedera, który był najbliżej, i przyciągnęła go do siebie.
- Macie być posłuszni! - powiedziała, a głos drżał jej ze wściekłości. - Kiedy mówię,
że macie iść spać, to nie żartuję!
Peder poszedł z nią, nie protestując, i zaczął się rozbierać. Słyszała, że płacze, i nie
mogła się uspokoić. Wiedziała, że źle postępuje. Nic by się nie stało, gdyby raz położyli się
trochę później. Zepsuła Pederowi Wigilię, a przecież nieczęsto miał okazję przeżyć coś
miłego. Cały dzień błyszczały mu oczy. Że też nie potrafiła nad sobą zapanować!
Po chwili przyszli Kristian i Evert. Poruszali się cicho, starając się nie wchodzić jej w
drogę. Wkrótce wszyscy trzej leżeli pod kołdrą, nie miała jednak siły zmówić z nimi
pacierza. Powiedziała tylko szybko „dobranoc” i wyszła z pokoju, mocno zamykając za sobą
drzwi.
Emanuel stał i patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. On też nie miał odwagi się
odezwać. Pewnie się nie spodziewał, że mogła się tak zezłościć z tak błahego powodu.
- Czego chcesz? - spytała, sprzątając ze stołu żołnierzyki i prezenty szybkimi
gniewnymi ruchami, nie patrząc na niego.
- Chciałem spytać, czy mogę tu przenocować? - odezwał się słabym głosem. - Poza
tym miałem nadzieję, że będziemy mogli porozmawiać.
- Możesz spać na stryszku. Nasz nowy lokator nocuje dzisiaj u swoich rodziców.
Hilda i Reidar jeszcze nie wrócili.
Odwróciła się do niego plecami, kierując się w stronę drzwi. Musiała wyjść na
podwórze, zanim się położy.
Uderzył ją chłód. Długotrwałe mrozy skuły lodem duże odcinki rzeki, tłumiąc szum
wody. Niebo było czarne i rozgwieżdżone jak rzadko. Wokół niej było cicho, w oknach nie
było świateł, ani w fabryce, ani w domach po drugiej stronie rzeki.
Stała tak i czuła, jak narasta w niej poczucie bezsilności. Jak mogła zepsuć chłopcom
ten radosny dzień? Tylko dlatego, że nie posłuchali jej od razu i bawili się Bogu ducha
winnymi żołnierzykami? Było jej tak przykro, że najchętniej położyłaby się na śniegu i
rozpłakała.
Dlaczego? Z powodu Emanuela? To on wzbudzał w niej taką złość? Czy
zareagowałaby tak samo, gdyby nie stał przy kuchennym stole i nie bawił się z chłopcami?
Odwróciła się szybko i pośpiesznie weszła do domu. Świeczka wciąż się paliła
wątłym płomieniem, ale Emanuela nie było, zapewne poszedł już na stryszek.
Ostrożnie uchyliła drzwi do pokoju, stała i nasłuchiwała. Z początku nic nie słyszała,
ale po chwili z jednego z łóżek dobiegło ją tłumione łkanie.
- Śpicie? - wyszeptała na wypadek, gdyby któryś z nich zdążył już zasnąć.
Ujrzała ciemną główkę.
- Jesteś zła, Elise?
Znów usłyszała pociągnięcie nosem. To z pewnością był Peder. Podeszła do niego
cicho, uklękła i objęła go.
- Przepraszam. Nie chciałam. Byłam zmęczona długą drogą do Kjelsas i z powrotem.
Z dziecięcym wózkiem i maleństwem, które w sobie noszę, na tej śliskiej drodze...
Pocałowała go w policzek.
- Przykro mi, że skrupiło się to na was.
- Nie szkodzi, Elise. Nie myślmy już o tym.
Mogła tylko się uśmiechnąć, tuląc się do jego ciepłej szyi. Zwykle to ona tak mówiła.
Pocałowała go jeszcze raz, zanim oderwała się od niego i pozwoliła mu się znów położyć.
- Dobranoc, Peder, śpij dobrze.
- Emanuel już poszedł?
- Nie, będzie spał na stryszku. Olaf wraca dopiero jutro.
- Dlaczego tu przyszedł?
- Chciał ze mną porozmawiać. Ale to musi poczekać do jutra. Jest już późno.
- Może jednak chce być z nami?
- Nie wiem, Peder. Spróbuj usnąć. Na pewno wszystkiego się dowiemy - powiedziała
i podniosła się.
- A ty się nie położysz?
- Muszę jeszcze coś zrobić. Niedługo wrócę.
Kiedy po jakimś czasie ponownie znalazła się w kuchni, była zbyt rozbudzona i
rozdarta, żeby móc spać. Usiadła przy stole i wpatrywała się w migoczące światło świeczki.
Niedługo się wypali, a na zapalenie kolejnej nie mogła sobie pozwolić.
Czyżby Peder miał rację? Czy Emanuel chciał wrócić?
ROZDZIAŁ DRUGI
Siedziała, rozmyślając, aż usłyszała za drzwiami śmiech Hildy i Reidara. Szybko
wstała, podeszła po cichu do drzwi i wślizgnęła się do pokoju, zanim zdążyli otworzyć drzwi
do przedsionka. Świeczka dawno się wypaliła.
Kiedy się rozbierała i kładła do łóżka, słyszała, że szepczą i cicho się śmieją.
Przyjęcie u rodziców Reidara było najwyraźniej suto zakrapiane. Dobrze, że przynajmniej
oni mogli iść spać z czystym sumieniem. Elise na pewno nie będzie w stanie zasnąć.
Peder oddychał spokojnie, najwyraźniej już spał. Myśl, że zepsuła radosny nastrój
jemu, Kristianowi i Evertowi, nie dawała jej spokoju.
Co zrobi, jeśli Emanuel rzeczywiście będzie chciał wrócić? Nadal byli małżeństwem,
oczekiwała jego dziecka, poza tym będzie jej bardzo trudno ich wszystkich wyżywić. Hilda i
Reidar dawali do zrozumienia, że chcieliby mieć trochę więcej dla siebie, a czynsz, który
płacił Olaf, cztery korony i pięćdziesiąt ore, ich nie uratuje. Po tym, jak zwrócono jej
opowiadanie, które wysłała do „Urd”, straciła nieco zapał. Przez pierwsze tygodnie co
prawda nadal pisała, zachęcona propozycją opublikowania powieści, ale ostatnio jakby coś ją
powstrzymywało. Miała wrażenie, że ostatnie jej opowiadanie o matce i ojcu, walczących o
dziecko, w którym ojciec wygrywa, bo stać go na adwokata, wyczerpało zarówno jej siły, jak
i chęć pisania. Mimo że z „Verdens Gang” jak i z „Nylaende” odpisano jej, że dobrze pisze -
podobnego zdania była Anna Boe z „Urd” - jak tylko siadała z ołówkiem i kartką papieru,
czuła pustkę w głowie. Może pisanie książek nie było jej przeznaczeniem? „Rób to, co
potrafisz robić”, mawiano. Matka bała się, że przyniesie wstyd rodzinie. Kobieta nie powinna
mieszać się do męskich spraw, tak jej powiedziała. Chyba że jest niezamężna. Będą ją
krytykować. Wielu uważało, że pisanie jest równie złe jak występowanie na scenie. Tylko
ludzie rozwiąźli wybierali takie zawody, słyszała. Ludzie, którym nie chciało się poszukać
porządnej pracy. Może matka miała rację?
Powinna raczej zadbać, żeby mieć więcej szycia. Nawet jeśli zabrakło pani Paulsen,
to na pewno były inne panie, którym przydałaby się zręczna krawcowa. To niezbyt opłacalna
praca, ale mogła ją wykonywać w domu, opiekując się jednocześnie Hugo i maleństwem.
O ile poród pójdzie dobrze... Przeszył ją dreszcz. Hilda straciła maleńką Jensine.
Agnes straciła swoje poprzednie dziecko, pani Paulsen także. Wcale nie było oczywiste, że
wszystko pójdzie dobrze. Ani że dziecku dane będzie dorosnąć.
Kiedy była w ciąży z Hugo, chciała się go pozbyć, a teraz go kochała, chociaż
wiedziała, że jego ojcem jest Ansgar. Dziecko, które nosiła w swoim łonie, było dzieckiem z
prawego łoża. Kiedy zaszła w ciążę, Emanuel jeszcze z nimi mieszkał. Pewnie pokocha je
równie silnie, jak kochała Hugo, Pedera, Kristiana i Everta.
Johan był chętny zaopiekować się całą gromadką. Na samą myśl ścisnęło się jej
gardło. Agnes miała oczywiście prawo kazać mu wrócić. Jak zawsze osiągnęła to, co sobie
postanowiła. Nie było wcale pewne, czy Johan był ojcem dziecka, którego się spodziewała,
ale sprawiła, że on w to uwierzył. Inaczej by odszedł. Magnus Hansen był żonaty, napisał jej
Johan, jakby to było dowodem na to, że Agnes była mu wierna! Przysięgała przed księdzem,
że to prawda, pisał, ale czy i księdzu nie mogła skłamać? Czy naprawdę mógł wierzyć w to,
co pisał mu jego przyjaciel?
Przewróciła się na drugi bok, zbyt niespokojna, żeby zasnąć. Skoro Johan wierzył
Agnes, to i ona powinna. Agnes miała nie tylko złe strony, w końcu się przecież przyjaźniły i
często świetnie się bawiły, kiedy jeszcze były dziewczynkami. Nie powinna być taka
podejrzliwa. Była po prostu zazdrosna, bo pragnęła Johana dla siebie, a Johan pragnął jej. Po
przeczytaniu jego ostatniego listu nie miała już wątpliwości. Pojawienie się Agnes było dla
niego wstrząsem. Wściekał się na Boga i los, miał wrażenie, że ktoś zamknął go w małym,
ciemnym pokoju bez wyjścia. Pod koniec listu prosił ją, żeby nie rozpaczała za bardzo. „Nic
nie zmieni moich uczuć do Ciebie. Moje serce należy do Ciebie na zawsze”. Czytała list tyle
razy, że znała go na pamięć. Szczególnie ostatnie zdania: „Bez Twojej miłości i marzeń o
Tobie nie mógłbym tworzyć. Jesteś moim natchnieniem, bez Ciebie nie byłbym tym, kim
jestem”.
Przełknęła łzy. No a teraz nagle zjawił się Emanuel. Może tylko na chwilę, a może
będzie prosił ją, żeby pozwoliła mu zostać. Nie chciała, żeby wracał. To, co się wydarzyło,
zabiło jej uczucie do niego, ale przecież nadal był jej mężem. Peder ucieszył się, kiedy go
zobaczył, nie miała wątpliwości, czego pragnął, mimo że jego prawdziwym bohaterem nadal
był Johan. Brakowało mu ojca; skoro nie mógł nim być Johan, to niech będzie Emanuel.
Kristian zapewne czuł podobnie, mimo że nie okazywał tego tak wyraźnie.
Odwróciła się na drugi bok. To chyba niemożliwe, żeby Emanuel chciał wrócić. A co
z Signe i ich synem? Co powiedzieliby rodzice? Tak zabiegali o rozwód, że zaświadczyła, że
była niewierna mężowi, mimo że tak nie było! Jednak nie słyszała, żeby coś zostało już
załatwione. Wiedziała, że w sądzie niewierność jest wystarczającym powodem do rozwodu,
ale nie dostała żadnych dokumentów, które by to potwierdziły. Gdyby orzeczono rozwód, z
pewnością dostałaby jakieś zawiadomienie.
Peder mówił przez sen. Brzmiał pogodnie, chyba śniło mu się coś przyjemnego. Nie
będzie już dłużej myślała o tych trudnych sprawach. Spędzili miłą Wigilię, najedli się do syta
dobrych rzeczy, było przyjemnie. Poza tym wciąż jeszcze nie wiedziała, dlaczego Emanuel
przyjechał.
Obudził ją płacz Hugo. W pokoju było zimno, chłopiec się rozkopał i był teraz zimny
jak lód. Światło dzienne zaczynało już przenikać przez okna. Musieli długo spać, a mimo to
chłopcy spali nadal. Przytuliła Hugo do siebie i otuliła szczelnie kołdrą. Westchnął, kiedy
poczuł ciepło, i po chwili zobaczyła, że znów zasnął. Ostrożnie wyszła spod kołdry, wstała,
przemknęła do kuchni i rozpaliła w piecu. Wkrótce żółte płomienie trzaskały radośnie w
palenisku.
Woda była porażająco zimna, tylko się trochę ochlapała i ubrała najszybciej, jak
mogła. Potem nakryła stół w kuchni, zapalając oprócz lampy naftowej także świeczkę, bo
przecież był pierwszy dzień świąt. Zmełła kawę w młynku i nalała wody do dzbanka, zamiast
gotować ją w garnku. Dzisiaj poda też masło, ser i melasę, stół przystroiła świątecznymi
dekoracjami, zrobionymi przez chłopców w szkole. Niech nie myślą, że tylko u mamy i
Asbjorna panuje świąteczny nastrój. Zaczęła gotować kaszkę dla Hugo, zastanawiając się,
czy Emanuel już się obudził i jaki był prawdziwy powód jego przyjazdu.
Otworzyły się drzwi od izby. Hilda, zaspana, wyszła, ziewając i kuląc się z zimna.
Wciągnęła pożądliwie zapach świeżo zmielonej kawy.
- Jak ładnie wszystko przygotowałaś - powiedziała, skinąwszy głową w kierunku
stołu, i ponownie ziewnęła. W tym momencie zauważyła walizkę. - Ktoś tu jest? - spytała ze
zdziwieniem w głosie.
Elise przytaknęła, nie patrząc na nią. - Emanuel przyjechał wczoraj wieczorem. Nie
miał gdzie przenocować, więc pozwoliłam mu położyć się na stryszku, skoro Olaf i tak miał
dzisiaj spać u swoich rodziców.
- Emanuel? - spytała Hilda z niedowierzaniem w głosie. - Nie powinien raczej iść do
Carlsenów?
Elise wzruszyła ramionami.
- Może nie było ich w domu. Niewiele z nim rozmawiałam. Zrobiło się późno, a ja
byłam zmęczona po powrocie z Kjelsas i pchaniu wózka po śliskiej drodze.
- Nie rozumiem, jak możesz być taka spokojna. Na twoim miejscu kopnęłabym go w
tyłek i wyrzuciła za drzwi.
Elise nic nie odpowiedziała.
W tej samej chwili usłyszała, jak chłopcy hałasują i się śmieją, otworzyły się drzwi i
cała trójka wpadła do kuchni. Zatrzymali się, widząc przybrany stół.
- Dzisiaj też jest Wigilia? - spytał Peder, który najwyraźniej zapomniał już o
wczorajszych smutkach, bo jego głos brzmiał raźnie i wesoło. - Gdzie jest Emanuel?
- Śpi na stryszku. Możesz iść go obudzić. Powiedz, że jest już śniadanie.
- Będzie z nami jadł? - spytała Hilda wyraźnie niezadowolona. Twarz miała
pochmurną.
- Matka nauczyła nas, że nie wolno odesłać nikogo głodnego, niezależnie od tego, ile
się ma samemu - odpowiedziała Elise, starając się mówić zdecydowanym głosem. Hildzie nic
do tego, co było między nią a Emanuelem.
Peder nie dał się prosić dwa razy. Wybiegł do przedsionka i po stromych schodkach
wspiął się na stryszek. Evert chciał już pójść za nim, ale nagle się zatrzymał, odwrócił i
pokazał na drzwi od pokoju.
- Patrzcie na Hugo! Wyszedł z łóżka i pędzi tutaj! - zawołał.
Elise nie widziała go, stała przy piecu, zasłaniał go garnek, jednak po chwili też go
spostrzegła. Biegł, chwiejąc się i piszcząc z radości. Nagle stanął, spojrzał na nich, a potem
na stół. - Am - powiedział.
- To znaczy jeść - wytłumaczył Evert dorosłym głosem. Podniósł go i posadził obok
siebie na skrzyni z drewnem. - Mogę go nakarmić? - spytał.
Elise przytaknęła i nalała kaszkę do blaszanego talerza.
- Jest gorąca, więc karm go ostrożnie. Prawdę mówiąc, trzeba było najpierw zmienić
mu pieluchę.
- Zaraz to zrobię - powiedział szybko Kristian. Zdjął suchą pieluchę ze sznura nad
piecykiem, wziął mokrą ściereczkę i zaniósł Hugo do pokoju, żeby położyć go na materacu i
zmienić pieluchę.
Reidar wszedł do kuchni na wpół ubrany.
- Co tu się dzieje? - spytał.
- Emanuel śpi na stryszku, Elise zaprosiła go na śniadanie - odpowiedziała Hilda,
odwracając się do niego.
Reidar posłał Elise zdziwione spojrzenie. Nalał zimnej wody do miski i zabrał ją ze
sobą do izby, nic nie mówiąc. Hilda pośpieszyła za nim.
- Powiedziałam, że powinna kopnąć go w tyłek i wyrzucić za drzwi. Nie rozumiem,
dlaczego chce mieć z nim jeszcze do czynienia po tym wszystkim, co jej zrobił.
Elise nie usłyszała, co Reidar odpowiedział, zamknęli za sobą drzwi.
Evert zszedł ze skrzyni na drewno i stanął obok niej.
- Mogę ci w czymś pomóc? - spytał.
- Dziękuję, ale wszystko jest już gotowe. Możesz nakarmić Hugo.
Wyglądało, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Może myślał o tym, co
się wydarzyło wieczorem?
- Nie powinnam się była wczoraj tak złościć - zaczęła ostrożnie. - Widziałam, że
dobrze się bawiliście z Emanuelem. Byłam bardzo zmęczona, rozumiesz?
Evert przytaknął z poważną miną. - Byłaś zła, bo Emanuel leżał w twoim łóżku,
prawda? Nie ma tu czego szukać po tym, jak uciekł.
Elise była zdziwiona. Dzieci rozumieją więcej, niż się wydaje dorosłym.
- Możliwe, że dlatego byłam zła, i skrupiło się to na was - powiedziała.
- Nie szkodzi, Elise. I tak uważam, że jesteś miła. Wiesz, co mówi Pingelen? - spytał,
uśmiechając się. - Że Emanuel to dziwkarz. Rogacz - roześmiał się i dodał: - Nie widziałem,
żeby miał rogi.
Elise czuła, że robi się czerwona. - Cicho - powiedziała. - Idą.
- Dzień dobry - odezwał się Emanuel łagodnym głosem. Musiał zauważyć, jak
zachwycony był Peder, kiedy go zobaczył.
- Jesteśmy pierwsi?
Elise czuła, że sztywnieje. Mówił, jakby tu mieszkał.
- Kristian przewija Hugo, a Hilda i Reidar się ubierają.
- Evert i ja możemy siedzieć na skrzyni z drewnem - rzucił Peder szybko. I dodał: -
Nie szkodzi, jeśli nie starczy dla nas miejsca.
Elise nic nie powiedziała. Nie ma mowy o świątecznym nastroju, skoro Hilda się
gniewała, a i ona sama była zdenerwowana. Reidar będzie pewno milczał niezadowolony,
zwykle myślał to, co myślała Hilda. Evert pośpieszył do małego.
- Mam go nakarmić. Tak powiedziała Elise. Ty nie musisz.
Kristian oddał niechętnie dziecko. Najwyraźniej też czuł, że sytuacja jest ciężka.
Łatwiej było ukryć swoje uczucia, kiedy miało się jakieś zajęcie. Evert pozwolił Pederowi
wziąć Hugo na ręce, podczas gdy on go karmił. Maluch otwierał usta i zajadał z apetytem.
Uśmiechał się zadowolony z buzią umazaną kaszą. Chłopcy rzadko mieli czas go karmić,
zwykle jak tylko się ubrali, zjadali kawałek chleba i biegli do szkoły albo do pracy. Hugo był
zawsze pogodny, kiedy byli w domu, szczególnie kiedy mieli trochę czasu, żeby się z nim
pobawić. Najbardziej lubił, kiedy gonili go na czworakach, a on uciekał im, piszcząc z
radości.
Przy stole nastrój był zupełnie inny. Hilda demonstracyjnie milczała, podobnie jak
Reidar. Kristian najwyraźniej nie był pewien, jak ma się zachować, i też raczej się nie
odzywał. Tylko Emanuel zachowywał się mniej więcej normalnie. Opowiadał o ostatnich
wydarzeniach w kraju, o spadku cen na świecie, który na szczęście nie wydawał się wpływać
na norweską gospodarkę, która na przekór wszystkiemu się rozwijała. Elise słuchała go jed-
nym uchem. Nie interesowało jej to specjalnie. Z doświadczenia wiedziała, że robotnicy
zwykle byli ostatnimi, którzy korzystali z rozwoju. Reidar sprawiał wrażenie bardziej
zainteresowanego, ale najwyraźniej postanowił się nie odzywać. Może Hilda zabroniła mu
mówić, żeby pokazać, co sądzi o bezczelności Emanuela, który nagle zjawił się tu jakby
nigdy nic.
Emanuel musiał zauważyć nikłe zainteresowanie tematem, wobec czego zaczął
opowiadać o Norwegach, którzy wyemigrowali do Ameryki.
- Wiecie, że w Stanach Zjednoczonych mieszka kilkaset tysięcy Norwegów? Jeśli
policzymy także ich dzieci, wyjdzie znacznie więcej.
Spojrzenie Hildy się ożywiło.
- Aż tyle? - zdziwiła się, zapominając najwyraźniej, że przecież postanowiła się w
ogóle nie odzywać.
Emanuel przytaknął, po czym ciągnął dalej: - Pierwsza fala emigracji miała miejsce
osiemdziesiąt lat temu. Wiecie, dlaczego ludzie wyjeżdżali?
- To się chyba zaczęło od norweskich marynarzy, którzy dostali się do angielskiej
niewoli w czasie wojen napoleońskich i których trzymano zamkniętych na jakimś statku?
- Nieźle, Kristian - skwitował Emanuel, posyłając mu zdziwione spojrzenie. -
Odrobiłeś lekcję, jak słyszę. Tak, to prawda. Ulegli wpływom kwakrów, sekty religijnej,
która zabrania swoim członkom brania udziału w wojnie. Wśród norweskich więźniów było
trzech mężczyzn ze Stavanger, którzy po powrocie do Norwegii dali początek miejscowej
społeczności kwakrów. Władzom się to nie podobało, ponieważ kwakrzy nie chcieli chodzić
do kościoła, jeden z nich został nawet ukarany wysoką grzywną, bo pochował swoje dwie
małe córeczki w niepoświęconej ziemi. To bardzo wzburzyło całą społeczność, a ponieważ
słyszeli o Ameryce, postanowili tam zbudować swój nowy dom. Pomógł im pewien męż-
czyzna, Cleng Peerson, który pojechał tam pierwszy. Kilka lat później doradził swoim
przyjaciołom, żeby kupili mały statek, który potem będą mogli sprzedać w Ameryce, wzięli
ze sobą szwedzkie żelazo i przyjeżdżali.
Hilda nagle okazała się tak zainteresowana, że Elise zaczęła podejrzewać, czy też nie
zamierza emigrować.
- Co się z nimi stało? Pojechali?
- Znaleźli jakąś starą łajbę, którą wyremontowali i nazwali „Restaurationen”, i
wypłynęli z czterdziestoma pięcioma osobami na pokładzie. Podczas trzymiesięcznej
przeprawy urodziło się nawet dziecko.
- Trzy miesiące - powtórzyła Hilda zdziwiona, a jej zapał nieco ostygł. Elise się
uśmiechnęła.
- Płynęli na południe, na Maderę. Tam wyłowili z morza beczkę z winem, resztę drogi
pili, a kiedy dotarli do Nowego Jorku, wpłynęli do porty, nie wywiesiwszy nawet flagi. Tam
czekał na nich Cleng Peerson, załatwił im pieniądze, żeby mogli ruszyć w głąb kraju.
Peder karmił Hugo, ale najwyraźniej uważnie słuchał.
- To tak jak nasz wujek! Pisał, że ma dom z werandą! Wyobrażacie sobie: z werandą!
- Naprawdę? Odezwał się do was? - Emanuel posłał Elise pytające spojrzenie.
Elise przytaknęła, ale nie miała ochoty się w to zagłębiać. Trudno jej było to wszystko
znieść.
- Kiedy Reidar i ja uzbieramy dość pieniędzy, pojedziemy go odwiedzić, prawda,
Reidar? - odezwała się Hilda z dumą w głosie.
- Czytałem o Clengu Peersonie - włączył się Reidar. - Przemierzył na piechotę
Pensylwanię, Ohio, Indianę i Michigan w poszukiwaniu ziemi. Chicago składało się wtedy z
paru biednych drewniany chatek, to była wieś. Przemierzał ogromne równiny Illinois, na
zachód od Chicago, nie widząc po drodze żadnych domów. Jednak pewnego ranka, kiedy się
obudził po nocy spędzonej pod gołym niebem, zobaczył w oddali zieleń. Dotarł do żyznej
ziemi, gdzie były lasy i potoki, podobne do tych w domu. Ziemia była na sprzedaż, i to po
korzystnej cenie! Dolina nazywała się Fox River Halley i tam właśnie założył norweską
osadę.
- To ja też mógłbym zaoszczędzić i kupić tam ziemię! - powiedział Kristian
podniecony.
Elise patrzyła to na jednego, to na drugiego. - Mam nadzieję, że nie zamierzacie
wszyscy emigrować? - spytała.
Ze skrzyni na drewno doszedł do niej silny głos: - Nie, Elise, ja i Evert zostaniemy i
zaopiekujemy się Hugo. Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć.
Emanuel uśmiechnął się.
- Masz rację, Peder. Wielu emigrantom było ciężko. Pewien syn pastora napisał
książkę o życiu pionierów w okolicach Beaver Creek. Książka wyszła parę lat temu, a on sam
umarł na malarię, zresztą większość ludzi w tej okolicy zmarła z chorób i wycieńczenia. Na
tyfus, na malarię, na suchoty i z wycieńczenia, tak słyszałem. Ktoś nawet zachorował na
cholerę. Wiele farm nawiedziła szarańcza, która zniszczyła wszystkie uprawy.
- Mówisz tak, żeby nas przestraszyć - odezwała się Hilda oburzona. - Poza tym to są
opowieści o pierwszych emigrantach. Teraz na pewno jest już dużo lepiej.
- Na ogół słyszy się o ciężkiej pracy, o tęsknocie i o bezkresnej prerii.
- To są opowieści o uczciwych ludziach, kobietach i mężczyznach, którzy legalnie
kupują ziemię, karczują ją, orzą i zaczynają uprawiać, żeby zapewnić swoim dzieciom lepsze
życie niż tutaj - podkreślił Reidar. - W przeciwieństwie do wikingów, którzy zabijali, grabili i
plądrowali, czy kolonizatorów, gnębiących ludzi i zdobywających ziemię w nieuczciwy
sposób. Na tym polega różnica.
Hilda przytaknęła i posłała mu dumne spojrzenie, po czym wstała od stołu.
- Dziękuję. Reidar i ja idziemy do kościoła.
Kristian skorzystał z okazji i też wstał, szykując się do wyjścia, a Evert i Peder
nareszcie mogli usiąść wygodnie przy stole i zjeść śniadanie. Posadzili Hugo na podłodze,
malec od razu ruszył pędem w kierunku uchylonych drzwi do pokoju.
Emanuel siedział nadal przy stole.
Elise zastanawiała się, co zrobić, żeby mogli porozmawiać sami, kiedy chłopcy byli w
domu, gdyż nie miała ochoty wciągać ich w rozmowę. Postanowiła, że będzie spokojna i
zdecydowana, nie da się ponieść emocjom. Nie chciała zepsuć Pederowi i Evertowi
kolejnego wolnego dnia. Wstała i zaczęła zbierać talerze, a kiedy skończyła, nastawiła garnek
z wodą, żeby pozmywać, i dołożyła kilka szczap do pieca. Na zewnątrz zrobiło się na tyle
jasno, że mogła zgasić lampę naftową i zdmuchnąć świeczkę. Za oknem wirowały w
powietrzu lekkie płatki śniegu, na niebie wisiały ciężkie chmury, w ciągu dnia na pewno
spadnie śnieg.
Miała ochotę pójść do kościoła, jak zwykle w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, ale
najpierw chciała usłyszeć, jaki był powód przyjazdu Emanuela.
Peder i Evert nie kwapili się, żeby wstać od stołu. Żartowali, śmiali się, opowiadali
Emanuelowi dowcipy, kazali rozwiązywać zagadki, zadając mu pytania typu: „Jakie zwierzę
w dżungli widzi najlepiej? Kobra - okularnik”.
Elise uśmiechnęła się do siebie i zaczęła zmywać, przysłuchując się rozmowie przy
stole. Dobrze było słyszeć wesołe głosy chłopców. Nawet Hugo musiał wyczuć pogodny
nastrój, bo wrócił, pełzając na czworakach, z powrotem do kuchni, mimo że zwykle uwielbiał
siedzieć na materacu, owinięty kołdrą, bawiąc się starą szmacianą lalką, zostawioną przez
Anne Sofie. Teraz pędem zbliżał się do stołu, chwycił się jednej nogi, próbując się
podciągnąć, lecz stracił równowagę i klapnął na pupę. Zrobił smutną minę, gotów zaraz się
rozpłakać, ale Peder dał mu sucharka i maluch ucichł.
Zauważyła, że Emanuel nie okazywał mu żadnego zainteresowania. Wcześniej też się
nim specjalnie nie zajmował, przynajmniej w ostatnim okresie, kiedy tu z nimi mieszkał.
Teraz ma własnego syna. Gdy wspominała piękne obietnice, które jej składał, kiedy się jej
oświadczał, coś ścisnęło ją za gardło. „Proponuję ci małżeństwo, żeby dziecko, którego się
spodziewasz, miało ojca, ale przede wszystkim dlatego, że cię kocham”. Miłość szybko
minęła, a on nigdy się nie stał ojcem dla Hugo. Gdyby nie pozwolił Signe zamieszkać u
Carlsenów, być może prawda o chłopcu nigdy nie wyszłaby na jaw. Dlaczego tak mu było
spieszno, żeby ochrzcić Hugo, tego nie rozumiała. Może dowiedziawszy się, że Signe jest w
ciąży, chciał w ten sposób zabezpieczyć przyszłość Hugo? Jeśli tak, to był to jego jedyny
szlachetny uczynek po tym, jak poznał Signe.
Spojrzała na Hugo i przypomniała sobie, jak w Ringstad zareagowano na jego widok.
Komentowano dziwny kształt głowy, zastanawiając się, czy coś z nim jest nie w porządku.
Prym wiodła tu pani Ringstad. „Nie można powiedzieć, żeby był ładny”, stwierdziła.
Od tamtej pory bardzo się zmienił. Kształt głowy miał normalny, włoski mu
ściemniały, do twarzy mu było z loczkami, uważała Elise. Prawie zawsze był pogodny, śmiał
się, cały czas był uśmiechnięty. Dziwne, że Emanuel nie zauważył zmiany.
W końcu chłopcy skończyli jeść.
Peder zeskoczył ze stołka. - Teraz możemy zacząć wytapiać żołnierzyki! - Twarz mu
promieniała. - Masz blaszane pudełko? - spytał.
Elise już miała zaprotestować: był pierwszy dzień świąt, powinni iść do kościoła, ale
nie chciała gasić jego zapału. Znalazła pudełko, do którego wkładali kawałki cyny. Kristian
dorobił nawet uchwyt z kawałka stalowego drutu, tak żeby mogli je trzymać, lejąc płynną
cynę do form. Przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, każdy z chłopców otworzył swoje
pudełko z cyną, po czym wyłożyli kawałki na pokrywkę, trzymając ją nad ogniem. Niedługo
cyna się roztopi i wtedy wleją ją do form.
Emanuel nadal siedział przy stole, śledząc wzrokiem ich poczynania z dużym
zainteresowaniem. Nie próbował nawet wstać, żeby wyjść z nią do pokoju albo na schodki,
żeby porozmawiać. Wydawał się zadowolony z sytuacji.
Uprzątnęła ze stołu, wstawiła ser i masło do szafki, powąchała mleko, które zostało w
bańce; było kwaśne. Będą musieli takie pić. Żałowała, że nie wystawiła go do zimnego
przedsionka.
Emanuel pomógł chłopcom ostrożnie otworzyć formy, kiedy cyna stężała. Na jego
twarzy malowało się takie samo podniecenie jak na twarzy Pedera czy Everta. Miał zamiar
zostać tu cały dzień?
- Chciałeś ze mną rozmawiać, Emanuelu? - odezwała się. Skinął głową, ale nie
odwrócił się do niej. - Zaraz, tylko to skończymy.
Peder nagle chyba sobie przypomniał, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru, bo
posłał jej zaniepokojone spojrzenie. - To nie zajmie nam dużo czasu. Możemy dokończyć,
Elise?
- Dobrze, sprzątnę najpierw pokój. Uważajcie tylko, żeby Hugo nie dotknął
rozgrzanego pudełka z cyną!
Jednak kiedy skończyła sprzątać, oni wciąż jeszcze byli zajęci. Zbliżała się pora
pójścia do kościoła, musiała wkroczyć bardziej stanowczo.
- Jeśli chcesz porozmawiać ze mną przed wyjazdem, musimy zrobić to teraz, bo zaraz
wychodzę do kościoła.
Odłożył to, co trzymał w ręku, podszedł pośpiesznie do wieszaka, zdjął palto i
kapelusz. - Idę z tobą - powiedział.
- Idziesz ze mną? Nie bierzesz walizki?
- Tak. To znaczy... - Sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Chciałbyś zostać na jeszcze jedną noc? - Elise czuła, że żołądek podchodzi jej do
gardła. - To niemożliwe. Olaf wraca wieczorem do domu.
Peder i Evert stali cicho, wodząc za nimi wzrokiem. W końcu Peder nie wytrzymał: -
Nie może się przespać w kuchni? Elise pokręciła głową.
- Nie mamy materaca. Poza tym.... - zaczęła i urwała.
- Rozumiem. - Emanuel pokiwał głową. - Mogę zostawić tu walizkę do powrotu z
kościoła? Porozmawiamy w drodze do Sagene.
Nie mogła zabronić mu pójścia do kościoła, ale nie podobało się jej to.
Co powiedzą ludzie, kiedy zobaczą ich razem? Wielu sąsiadów wiedziało, co się
wydarzyło.
Ostrym tonem nakazała chłopcom uważać na Hugo podczas jej nieobecności, po
czym wyszła w śnieżycę z Emanuelem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na moście leżał śnieg, droga była jak lustro. Elise pomyślała z przerażeniem o
chmarze dzieci mieszkających po drugiej stronie rzeki, które zawsze rozpędzone wbiegają na
most w drodze do szkoły. Wiedziała, jak rodzice się tego bali, wielu skarżyło się fabryce, ale
nic nie zrobiono. Nie trzeba było wiele, żeby któreś dziecko się poślizgnęło, przeleciało pod
rachityczną balustradą i albo zostało porwane przez wartki nurt rzeki, albo uderzyło o ostrą i
niebezpieczną krawędź lodu.
Szli, nie odzywając się do siebie. To Emanuel powiedział, że chce z nią rozmawiać,
więc on powinien zacząć. Krępował ją ten wspólny spacer, walczyły w niej sprzeczne
uczucia, wolałaby, żeby się tu nie zjawił. Myśl, że mieszka w Ringstad z Signe, jakby była
jego żoną, pozwalając, żeby sąsiedzi w to wierzyli, wywoływała w niej bunt. Mieli dziecko.
Jednocześnie jego obecność wydawała się naturalna, jakby miesiące po jego wyjeździe były
jedynie złym snem.
W końcu się odezwał.
- Jak sobie radzisz? - spytał ostrożnie.
- Chodzi ci o pieniądze?
- To też.
- Jakoś wiążę koniec z końcem. Trochę szyję, czasem stoję za ladą w sklepie pani
Borresen.
Postanowiła, że powie mu to teraz, chociaż wiedziała, że może się spodziewać ostrej
reakcji. Ale co miała do stracenia?
- Nie byłam wobec ciebie szczera, ale to dlatego, że obiecałam twojemu ojcu, że nic ci
nie powiem.
Odwrócił się do niej, wyraźnie zdziwiony. - Ojcu? - spytał.
Przytaknęła. - Dał mi trzysta koron, prosząc, żeby zostało to między nami. Te
pieniądze uratowały mnie w najtrudniejszym okresie. To było wtedy, kiedy jeszcze
mieszkałeś w domu.
Nic nie powiedział. Rozumiała, że jest mu wstyd i że jest zdziwiony.
- Ale nie on jeden dał mi pieniądze - ciągnęła. Pomyślała, że równie dobrze może
mieć to już za sobą. Prawda musi wyjść na jaw. - Teraz pewnie przeżyjesz wstrząs, będziesz
zły, ale trudno. Zasłużyłeś sobie na to. Dostałam też pieniądze od Ansgara Mathiesena.
Emanuel zatrzymał się gwałtownie. Najpierw zrobił się biały, potem jego twarz zalała
purpura. - Od tego gwałciciela? - spytał. Elise szła dalej.
- Tak, gwałciciela. Kiedyś podbiegł do mnie, wetknął mi do ręki jakieś zawiniątko i
uciekł, zanim zdążyłam sprawdzić, co w nim jest. To było pięćset koron, w podziękowaniu za
uratowanie mu życia. Najpierw chciałam mu je zwrócić, ale pomyślałam, że to matka i
Asbjorn pierwsi zauważyli, że chce się utopić. Dałam więc połowę matce, a połowę
zatrzymałam. Poza tym zarobiłam trochę, pisząc opowiadania i szyjąc dla pani Paulsen.
Emanuel znów zaczął iść, lecz nie odzywał się. Dopiero kiedy minęli posterunek na
Maridalsveien, powiedział wyraźnie oburzony: - Nie pojmuję, jak mogłaś przyjąć pieniądze
od mężczyzny, który cię zgwałcił.
- Komuś, kto nigdy nie musiał troszczyć się o to, by jego dziecko miało co jeść,
pewnie trudno to zrozumieć. Nie miałam wyboru.
Emanuel znów się zatrzymał. Chwycił ją za rękę, patrząc na nią z niedowierzaniem. -
Wziął cię siłą, Elise! Zniszczył ci życie. Chyba wolałbym umrzeć z głodu niż przyjąć
cokolwiek od takiego bandyty.
Zagryzła mocno wargi. Nie pozwoli, żeby sprawił, że zacznie się wstydzić albo mieć
wyrzuty sumienia. I to on, który zadał jej więcej bólu niż Ansgar.
- Nie stać mnie na dumę. Myślisz, że to, co ty zrobiłeś, jest lepsze?
Zaczerwienił się i przyśpieszył kroku.
- Nie musisz iść ze mną do kościoła. Sam tego chciałeś. Nie prosiłam cię o to. Nie
chciałam też, żebyś nocował, najchętniej w ogóle bym cię nie oglądała. Sprawiłeś mi więcej
bólu niż ktokolwiek, a mimo to masz czelność przyjść tu jakby nigdy nic. Bawisz się z
chłopcami, pozwalasz Pederowi łudzić się nadzieją, krytykujesz mnie, bo wzięłam pieniądze
od innych, a sam nie chciałeś łożyć na nasze utrzymanie. To ty chciałeś się ze mną ożenić i
wziąć odpowiedzialność za Hugo. Opierałam się, ale mnie przekonałeś. Wiedz, że Ansgar też
chce być dla niego ojcem. Jego rodzice wiedzą, że to dziecko Ansgara. Odwiedzili mnie,
prosili o wybaczenie w imieniu syna. Czują się dziadkami małego.
Emanuel znów się gwałtownie zatrzymał. Zrobił się czerwony, a jego oczy ciskały
błyskawice.
- I ty na to pozwalasz? Nie masz w ogóle wstydu? Elise czuła, jak wali jej serce.
- Ty mówisz o wstydzie? Zresztą nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz. Przyszedłeś,
bo chciałeś, żebyśmy porozmawiali. A wciąż nie powiedziałeś, o co chodzi. Masz jeszcze
szansę, zanim dojdziemy do kościoła.
Spotkała jego wzrok, gardziła nim. Nawet nie spytał, jak się czuje, a przecież nosi pod
sercem dziecko. Jego dziecko.
Boże, chyba nie zaczął płakać? Nie zamierzała się nad nim litować! Mimo że nic nie
zawiniła, czuła wyrzuty sumienia, że tak ostro go potraktowała.
- Powiedz, o co ci chodzi - odezwała się nieco łagodniej.
- W ten sposób tylko siebie ranimy. Najlepiej będzie, jeśli każde pójdzie swoją drogą.
Puścił jej dłoń, a kiedy na nią spojrzał, zauważyła, że ma wilgotne kąciki oczu.
- Przyszedłem spytać, czy zgodziłabyś się, żebym wrócił. Więc Peder miał rację...
Pokręciła głową, zdezorientowana.
- Jak możesz tak mówić, skoro zamieszkałeś z Signe, jakby była twoją żoną, i masz z
nią dziecko? Zamierzasz tak wędrować od jednej kobiety do drugiej przez całe życie?
- Nie wytrzymuję z nimi, Elise. Odsuwałem to od siebie, ale postanowiłem odejść od
nich wszystkich. Signe jest taka jak matka, przebiegła i złośliwa, chciwa i wyrachowana.
Ojciec jest pod pantoflem matki, nie odważy się nic zrobić. Dzieciak bez przerwy krzyczy.
Już wcześniej życie tam było okropne, teraz zamieniło się w koszmar.
- Twój ojciec nie jest pantoflarzem.
- Może nie powinienem był tak mówić, ale uważam, że dla świętego spokoju godzi się
na zbyt wiele. Bardzo cię szanuje, ale nie odważy się tego powiedzieć. Kiedy ma już dosyć
matki, idzie do stajni. Widzę, że coraz bardziej nie lubi Signe, ale zamiast uderzyć pięścią w
stół, po prostu wychodzi z domu. Nie do końca go rozumiem, matka zachowuje się niczym
wiedźma, ale w końcu to on jest panem domu.
- Nie sądziłam, że możesz tak mówić o swojej matce. Wiem, że robiła wszystko, żeby
nie dopuścić do naszego małżeństwa, ale to nie tak trudno zrozumieć. Jesteś spadkobiercą
dużego dworu, a ja tylko biedną robotnicą. Jeśli zaś chodzi o ciebie, to chyba w końcu masz
to, czego chciałeś.
Posłał jej bezsilne spojrzenie i westchnął głęboko.
- Nie masz pojęcia, jak tam jest, Elise. Nie lubię o tym mówić, nigdy nikomu o tym
nie wspomniałem, ale chyba pora, żebyś dowiedziała się czegoś więcej o moim dzieciństwie.
Może wtedy lepiej zrozumiesz, dlaczego wyjechałem do Kristianii i wstąpiłem do Armii
Zbawienia, zamiast zostać i pomagać we dworze. Nie wiem, co jest z matką. Czasem myślę,
że jest po prostu złym człowiekiem, a czasem, że to choroba. Przy obcych jest miła i
troskliwa, taką ją poznałaś, kiedy odwiedziłaś ją pierwszy raz z chłopcami. Nikt z jej
przyjaciół nie zdaje sobie sprawy z tego, jak się zmienia, kiedy zostajemy sami. Z wyjątkiem
służby, ale ludzie boją się cokolwiek powiedzieć, żeby nie trafić na bruk.
Elise stała cicho i słuchała. Słyszała bicie dzwonów, uznała jednak, że rozmowa jest
ważniejsza.
- Kiedy z jakiegoś powodu wpada w złość, nie jest w stanie się pohamować. Wtedy
bije na oślep, zdarzało się, że rzucała ciężkimi przedmiotami we mnie i w ojca, wykręcała mi
ręce, szczypała, gryzła. Widzę, że mi nie wierzysz, ale to wszystko prawda. Gdy
przyjechałem do Kristianii, opowiedziałem kiedyś o tym pewnemu lekarzowi. Twierdził, że
powinna pójść do szpitala na obserwację. Ponieważ kiedy jej na tym zależy, zachowuje się
normalnie, trudno byłoby dowieść, że coś jest nie w porządku. Kiedy porównywałem ją z
matkami moich kolegów ze szkoły, widziałem, jak bardzo się od nich różniła. Nie sądzę,
żeby była w stanie kochać kogoś innego niż samą siebie. Nie ma wyrzutów sumienia, nawet
kiedy zrobi coś złego, nie czuje się winna. Kiedyś, kiedy ojciec trochę wypił, zwierzył mi się,
że żałuje, że się z nią ożenił. Taka jest zła.
Elise była wstrząśnięta. Nie miała pojęcia, że jest aż tak źle.
- Jak to możliwe, że między nią a Signe tak się dobrze układa? Bo rozumiem, że
między nimi wszystko jest w porządku. Wczoraj wieczorem coś mówiłeś, ale tego nie
zrozumiałam - powiedziała Elise.
- Do tej pory stosunki układały się zadziwiająco dobrze. Matka chciała, żeby Signe
została jej synową, bo przecież była córką bogatego gospodarza, poza tym Signe robiła
wszystko, żeby jej się przypodobać. Nadejdzie jednak dzień, kiedy się jej przeciwstawi, i
wtedy... - urwał gwałtownie.
- Co jest z Signe? - spytała Elise.
- Pewno uznasz, że przesadzam, ale one są do siebie bardzo podobne. Początkowo
Signe też była miła, kochająca. Starała się wszystkim przypodobać, była łagodna, przyjazna,
ciepła... - zamilkł i zaczął kręcić głową. - Ale to tylko gra. W rzeczywistości nie potrafi być
dobra dla kogokolwiek, nawet dla własnego dziecka. Nic dziwnego, że mały ciągle płacze.
- Więc ty powinieneś dać mu to, czego ona nie potrafi.
- Nie pozwala mi - powiedział Emanuel, kręcąc głową. - Twierdzi, że dziecko jest jej i
ona będzie o nim decydować. Nie chce, żeby się do mnie przywiązał.
- I co zamierzasz z tym zrobić? Nie możesz pozwolić, żeby cię tak traktowała.
- Tęsknię za domkiem majstra. - Patrzył na nią z błaganiem z oczach. - Brakuje mi
towarzystwa miłych ludzi, brakuje mi ciepła, które jest między tobą a twoimi braćmi, brakuje
mi ludzi, którzy są dla siebie dobrzy, którzy potrafią się śmiać i żartować z siebie, dzielić się
tym, co mają, i cieszyć się także z drobiazgów. Brakuje mi tej wspólnoty, którą
obserwowałem wśród ludzi mieszkających wzdłuż rzeki. Gdybyś wiedziała, jak często o was
wszystkich myślałem, o dobrym sercu Anny, o sympatycznym Torkildzie, o pani Thoresen i
jej ciężkim losie. O pani Evertsen i sklepiku Magdy na rogu. Nawet jeśli ktoś o kimś coś
powiedział, to nie było to złośliwe, to raczej rodzaj spędzania wolnego czasu, rozrywka.
Kiedy córka Oline wparowała tu z dziećmi Mathilde po tym, jak ta rzuciła się do rzeki, nie
odesłałaś ich, mimo że sama ledwo wiązałaś koniec z końcem. Wyjęłaś to, co miałaś, i
nakarmiłaś ich. Sam zachowałem się jak egoista, zezłościłem się, wziąłem kapelusz i
wyszedłem. Potem było mi wstyd. I jest mi nadal. Pragnę, abyś o tym wiedziała.
- Chcesz, żebyśmy znów byli małżeństwem? - spytała Elise. Przytaknął, sprawiał
wrażenie poruszonego, ale nie śmiał spojrzeć jej w oczy.
- Nie czuję do ciebie tego, co kiedyś czułam. Zabiłeś wszystkie moje uczucia, kiedy
mnie opuściłeś.
- Wiem. Pamiętasz, co ci powiedziałem, kiedy ci się oświadczałem? Nie ukrywałaś,
że nie jesteś we mnie zakochana, ale uznałem, że jeśli mnie lubisz, to z czasem może się to
zamienić w miłość. Trzeba jednak się szanować... - nagle umilkł. Patrzył na nią bezradnie.
Elise kiwała głową.
- O to właśnie chodzi. Straciłam dla ciebie szacunek.
- Myślisz, że nie mogę go odzyskać? - Patrzył na nią nieszczęśliwy. - Wszystko było
takie dziwne. Była wojna. Na granicy cały czas się baliśmy, że zaraz napadną na nas
Szwedzi, wiedzieliśmy, że możemy nie dożyć następnego dnia. To zmienia człowieka. Nie
tylko ja tego doświadczałem. Chcieliśmy czuć, że żyjemy, chociaż przez chwilę. Nie sądzę,
żeby to się tak potoczyło, gdybym nie trafił do straży granicznej.
- Też tak próbowałam na to patrzeć, tym cię usprawiedliwiałam. Zanim się
dowiedziałam, że spotykasz się z Signe.
Zaczerwienił się i spuścił wzrok.
- To było jak gorączka. Nie mogłem się opanować i nienawidziłem siebie za to, co
robiłem. Ale kiedy gorączka minęła, robiłem to dalej, bo byłem pod silną presją.
- Więc rozumiesz, że trudno jest mi ciebie szanować?
- Wiem. Nie oczekuję, że wszystko będzie jak dawniej. Chodzi mi o to, że... nie
oczekuję, że... - urwał i rozłożył bezradnie ręce.
- Że będziemy żyć jak mąż i żona, o to ci chodzi?
- To chyba chciałem powiedzieć. - Wzruszył ramionami. - Jeśli pozwolisz mi zostać,
postaram się być dobrym ojcem dla dziecka, którego się spodziewasz, będę też próbował być
lepszym ojcem dla Hugo i zajmę się chłopcami.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć? Podczas śniadania nawet nie spojrzałeś na małego.
- Byłem zajęty, poza tym nie jestem przyzwyczajony do małych dzieci. Nie wiem, co
z nimi robić.
- Czym zamierzasz się zająć? Poza tym widziałeś, jak jest nas dużo. Nie wyrzucę
przecież Hildy i Reidara. A Olaf ma umowę do lata.
- Moglibyśmy spróbować znaleźć coś innego. Jeśli nie masz ochoty wrócić do
mieszkania, możemy poszukać jakiegoś małego domku nad rzeką, nieco z dala od fabryk,
tam gdzie woda jest czystsza. Spróbuję poszukać jakiejś pracy w biurze, z opinią, jaką
dostałem z tkalni płótna żaglowego, nie powinienem mieć z tym trudności.
Elise zastanawiała się. Emanuel nie byłby pierwszym mężem, który uciekł, a potem
wrócił. Tutaj nad rzeką takie rzeczy ciągle się zdarzały. Mężczyźni nie wytrzymywali życia
w ciasnych mieszkaniach, wrzasku dzieci, pieluch i znikali na jakiś czas, zwykle też wracali.
- A co z separacją i rozwodem? - spytała.
Emanuel odwrócił się. - Nigdy do niczego nie doszło. To znaczy w pewnym
momencie mieliśmy adwokata, pamiętasz, ale się rozchorował, a potem już do tego nie
wracaliśmy. Ojciec zaczął mieć zastrzeżenia, mama dostała ataku wściekłości, Signe bur-
czała, wszystko zamieniło się w jeden wielki chaos. Wciąż jesteś moją żoną - powiedział,
patrząc jej w oczy.
Elise odwróciła się i zaczęła iść.
- Muszę się zastanowić. Najpierw musisz się poważnie rozmówić z Signe i z
rodzicami, potem musisz znaleźć sobie pracę i miejsce, gdzie moglibyśmy mieszkać.
- Więc nie mówisz „nie”?
- Nie mogę sobie na to pozwolić ze względu na dzieci, ale nie robię tego z radością.
Najchętniej bym się nie zgodziła. To jest to, czego chcę. Zresztą jeszcze się nie zgodziłam,
powiedziałam tylko, że się zastanowię. Pamiętaj o tym!
Szli dalej w kierunku kościoła, mimo że wiedzieli, że są spóźnieni.
- Musimy jeszcze do tego wrócić, jeśli rzeczywiście się na to zdecydujemy -
powiedziała poważnym tonem. - Mówiłam ci, że napisałam kilka opowiadań.
- Tak, zaimponowałaś mi.
- Nie zamierzam przestać pisać. Zaczęłam pisać powieść i zbiór opowiadań. Kiedy
skończę, będę starała się je wydać.
- O czym są te opowiadania? - spytał, zerkając na nią z ukosa.
- O różnych losach kobiet. Między innymi o kobiecie, którą opuścił mąż i która musi
walczyć, żeby móc zatrzymać dziecko.
- Możesz pisać pod pseudonimem.
- Nie chcę. Nie mam nic na sumieniu i jestem gotowa ręczyć za to, co piszę.
- Możesz upokorzyć własne dzieci.
- Jestem gotowa zaryzykować. Nie sądzę jednak, żeby któreś z nich musiało się
wstydzić tego, co piszę. Szereg tych losów mogli śledzić z bliska. Wiedzą, że napisałam
prawdę. Prawda nikomu nie zaszkodziła.
Emanuel nic nie odpowiedział. Miała wrażenie, że skłonny jest przystać na wszystko,
byle tylko pozwoliła mu wrócić.
Dłuższy czas szli w milczeniu. Po chwili spytał ostrożnie: - Co z tym rudym...
Zamierzasz utrzymywać z nim jakieś kontakty?
Pokręciła głową.
- Jego narzeczona próbowała się ze mną zaprzyjaźnić, mając nadzieję, że pozwolę
Ansgarowi spotykać się z Hugo, ale w tej sprawie jestem niewzruszona.
Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.
- Jest zaręczony? - spytał.
- Tak, z pielęgniarką ze szpitala w Ulleval. Jedną z tych, co to chcą zbawiać świat. A
przynajmniej swojego narzeczonego.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedział Emanuel, uśmiechając się. Zatrzymał się
i spytał: - Chcesz iść dalej? Nabożeństwo już dawno się rozpoczęło, nie możemy teraz wejść,
będziemy przeszkadzać innym.
Elise zawahała się.
- Tak, wróćmy do domu. Muszę przygotować świąteczny obiad, a mięso będzie się
długo dusić. Pojedziesz popołudniowym pociągiem? - spytała.
- Muszę?
- Tak, musisz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zbliżał się do alei prowadzącej do domu. Walizka była ciężka. Nie przywykł iść ze
stacji na piechotę, ale nikt nie wiedział, że przyjeżdża, więc nie wysłano po niego Andreasa.
Zresztą i tak by tego nie zrobiono, skoro wyjechał w gniewie, i to w samą Wigilię. Miał przed
sobą ich twarze w chwili, kiedy stracił nad sobą panowanie. Starał się wyprzeć to
wspomnienie. Nie miał siły o tym myśleć.
Śnieg trzeszczał mu pod nogami, mróz szczypał w uszy. W nocy na pewno będzie
zimno.
Poczuł, jak ściska mu się żołądek na samą myśl o tym, co go czeka. Że też Elise
potrafiła być taka nieugięta, to nie było do niej podobne. Skoro już prawie zgodziła się na to,
żeby wrócił - liczył zresztą, że tak będzie - to nie musiała wysyłać go z powrotem do domu.
Zostawił im list, w którym tłumaczył, że nie jest w stanie tu dłużej wytrzymać, że woli
mieszkać razem z Elsie i dziećmi w biednym domku nad rzeką niż wysłuchiwać kłótni w
pokojach we dworze. Mógł znaleźć sobie jakiś materac i spać w kuchni w domku majstra, co
na pewno nie przeszkadzałoby Elise, przywykłej do jeszcze większej ciasnoty.
Nabrał powietrza i głęboko westchnął. Jak mógł być tak głupi, żeby zadać się z
dziewczyną taką jak Signe? Przecież pilnował się przez cały czas służby w wojsku. Był tak
zakochany w Elise, że nie wiedział, co robić ze szczęścia. Kiedy w końcu ją dostał, czuł się
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gdyby ktoś wtedy powiedział mu, że minie kilka
miesięcy, a on ją zdradzi, nie uwierzyłby.
Nawet teraz trudno mu było to zrozumieć. Signe była nikim, była głupia i miała pstro
w głowie. Zajmowało ją jedynie zagarnianie dla siebie, brała, nie dając nic w zamian.
Dlaczego od razu jej nie przejrzał? Co sprawiło, że uległ nagłemu i nieoczekiwanemu
pożądaniu, skoro tęsknił za Elise i tylko marzył o tym, żeby do niej wrócić? I jak to się stało,
że ciągnął dalej tę znajomość, mając cały czas wyrzuty sumienia i czując się winny?
Pokręcił głową. Jakby nagle przestał być sobą i stał się kimś innym. To było
możliwe? Czy inni też tego doświadczali?
Wtedy myślał, że Signe jest inna. Pamiętał, jaka była ciepła i serdeczna, pełna
temperamentu i zmysłowa. Czuł się, jakby był pijany, a im więcej dostawał, tym więcej
pragnął. Kiedy teraz o tym myślał, czuł w ustach przykry smak, tym bardziej że wiedział, że
z jej strony była to gra. Jakby podsycała albo wygaszała płomień w zależności od tego, co
chciała osiągnąć.
Nawet kiedy w zeszłym roku w Wigilię, gdy on już o wszystkim zapomniał, zjawiła
się cała zapłakana, jeszcze jej nie przejrzał, tylko jej współczuł.
A to Elise powinien był współczuć. To ona przeżywała jego zdradę, czuła zawód i
wstyd. To ona została sama z wszystkimi kłopotami, z biedą, odpowiedzialnością za braci i
za Hugo. I poczuciem goryczy, zła na niego, który ją zawiódł.
Wciąż była tak samo piękna, ciąża jej służyła. Była tak samo miła i dobra dla
chłopców, ale zauważył też coś nowego, jakąś większą stanowczość i wolę działania.
Imponowało mu, że przyjęto jej opowiadania, ale nie podobało mu się, że postanowiła iść
właśnie taką drogą. Od samego początku wiedział, że jest mądra, miał przeczucie, że może
zostać kimś. Ale pisarką...? Pokręcił głową. Niewiele kobiet się na to ważyło, a te, które
zdobyły się, by rzucić wyzwanie krytykom i pokonać opór, zwykle pochodziły z innej
warstwy społecznej i miały wsparcie swoich potężnych mężów. Elise nie mogła sobie
pozwolić, by szydzono z niej i ją poniżano, by ją potępiano. Nie miała sił, by znosić
upokorzenia. Jeśli zamierza nadal pisać, musi przekonać ją, żeby robiła to pod pseudonimem.
Poza tym niech znajdzie sobie inne tematy.
Kto zechce czytać o robotnicy, która rzuciła się do rzeki, bo nie chciała skończyć na
ulicy? Czy o dziewczynach, które sprzedawały swoje ciała pierwszemu lepszemu w
Vaterlandzie? O tym na pewno też pisała. Wzdrygnął się.
W oknach dostrzegł blask światła, jeszcze się nie położyli. Poza tym mieli gości, na
pewno będą starali się powstrzymać emocje przynajmniej do końca wieczoru. Poczuł, że ma
ściśnięty żołądek. Niewątpliwie dojdzie do awantury, gorszej niż wszystkie poprzednie, ale
nie miał wyboru. Elise postawiła mu warunek: jeśli chce do niej wrócić, musi się rozmówić z
Signe i ze swoimi rodzicami. Jakby tego nie było dość, kazała mu też znaleźć pracę i większe
mieszkanie. Stała się dziwnie stanowcza. A na dodatek wcale nie obiecała mu, że na pewno
zechce przyjąć go z powrotem.
Na pewno nie będzie łatwo znaleźć jakiś mały domek do wynajęcia czy pracę. Co
zrobi ze sobą do tego czasu? Signe i matka z pewnością zrobią taką awanturę, że będzie
chciał uciec od nich jak najszybciej.
Nie rozumiał, dlaczego nie mogli mieszkać w domku majstra do czasu, aż znajdą coś
lepszego. Chłopcy mieli blisko do szkoły, poza tym lubili domek, w pobliżu mieszkali ich
koledzy. Czyżby Elise obawiała się plotek? To nie było do niej podobne.
Ależ dom pięknie wyglądał, aż zachęcał do wejścia, w oknach paliły się świeczki,
śnieg leżał na dachu, biały i ciężki skrzył się w świetle księżyca, który wisiał blady nad
wierzchołkami drzew. Był to najpiękniejszy dwór w promieniu kilku mil, i należał do niego.
Przynajmniej kiedyś w przyszłości miał być jego.
Drzwi wejściowe nie były zamknięte, nigdy zresztą nie były. Tutaj nie trzeba było się
obawiać złodziei tak jak w Kristianii. Zanim wszedł, otrzepał ubranie ze śniegu, odstawił
walizkę i zmienił buty.
Z pokoju doszedł go dźwięk szybkich kroków, drzwi się otworzyły, w progu stanęła
matka.
- Tak myślałam, że to ty - w jej głosie nie było cienia ulgi, mogącej świadczyć o tym,
że się niepokoiła. Po prostu z zadowoleniem stwierdziła, że miała rację.
Odwiesił palto i kapelusz i ruszył w jej stronę, nic nie mówiąc. Najwyraźniej
spodziewała się skruszonego grzesznika i postanowiła na razie go nie gnębić. Poza tym nie
mogła nic zrobić, zanim goście się nie położą.
Świeczki na choince były zapalone. Drzewko sięgało do sufitu, stało pośrodku
pokoju. Uderzył go miły zapach kawy, cygar i ciepło bijące z pieca. Jak zwykle w pierwszy
dzień świąt przyjechała ciotka Ulrikke, byli też Oscar i Betzy Carlsenowie i Karolinę. Oczy
wszystkich skierowały się ku niemu, ktoś się uśmiechnął, inni patrzyli prosto przed siebie.
Signe siedziała na krześle przy kominku, ubrana w ładną niebieską jedwabną suknię, włosy
zebrała w luźny węzeł na karku, na piersi przypięła biały jedwabny kwiat. Miała ściągniętą
twarz.
- Nareszcie jesteś! - odezwała się ciotka Ulrikke, najwyraźniej zadowolona, że go
widzi. Zastanawiał się, jak matka wytłumaczyła jego nieobecność.
Podszedł do ciotki, objął ją „ciocinym uściskiem”, jak mówił, kiedy był mały. Potem
przywitał się uprzejmie z Carlsenami i skinął głową Signe, posyłając jej wymuszony
uśmiech. Nie odwzajemniła go.
- Że też musiałeś wyjechać akurat w pierwszy dzień świat. To już chyba przesada -
odezwał się Oscar Carlsen, lustrując go podejrzliwie przez swój lornion i zaciągając się
cygarem. Na pewno nie on jeden domyślał się, że coś jest nie w porządku.
Emanuel pokiwał głową, zastanawiając się, co powie, jeśli Carlsen zacznie zadawać
mu pytania. Betzy Carlsen przerwała milczenie: - Zjadłeś przynajmniej coś? My jedliśmy
pyszną pieczeń z jelenia z borówkami, do tego ziemniaki i warzywa. Twój ojciec podał
wyśmienite wina, a na deser był mus owocowy na kruchym spodzie według przepisu z
książki kucharskiej Maren Schonberg Erken.
- Nie napisała jej sama, tylko razem z Caroline Steen - zaprotestowała matka. - Znam
Caroline i jestem oburzona, kiedy ludzie sądzą, że Książka kucharska dla szkoły i domu
została napisana przez pannę Erken.
- Wszystko jedno, tak czy inaczej deser był wyśmienity - roześmiała się Betzy
Carlsen. - Usiądź z nami i napij się kawy, Emanuelu. Jak zwykle jest dwanaście rodzajów
ciast - powiedziała i odwracając się do Karolinę, dodała: - A może to byłoby coś dla ciebie?
Może poszłabyś do szkoły gospodarstwa domowego panny Erken w Dystingbo koło Hamar?
- Jaki byłby z tego pożytek? Nie zamierzam sama gotować - prychnęła Karolinę.
Betzy Carlsen znów się roześmiała, najwyraźniej wypiła o jeden kieliszek likieru za
dużo. Zwykle nie była taka wesoła.
- Jeśli nie zamierzasz gotować, to potem mogłabyś napisać książkę kucharską -
powiedziała ciotka Ulrikke, posyłając jej niby niewinne spojrzenie. Emanuel znał ją na tyle
dobrze, że wiedział, że za tą propozycją kryje się coś więcej. Pewnie uznała, że Karolinę to
niecierpliwa, rozpieszczona dziewczyna.
Ojciec milczał od chwili, kiedy Emanuel wszedł do pokoju, raz tylko spojrzał na
niego, próbując wybadać, w jakim jest nastroju. Teraz włączył się do rozmowy.
- Po co pisać książkę kucharską? Dlaczego nie od razu powieść? - rzucił.
Wszyscy się roześmiali. Nikt nie potraktował tego inaczej jak tylko żart.
Emanuel zerknął na niego. Co na Boga skłoniło ojca, żeby coś takiego powiedzieć?
Karolinę nigdy nie wykazywała takich skłonności. Czyżby ojciec domyślał się, gdzie spędził
noc? To przecież ojciec zaproponował, żeby Elise zaczęła pisać. Była to dziwna uwaga.
Usiadł na wolnym krześle, wypił łyk kawy i wziął kawałek ciasta. Potem odwrócił się
do Signe, aby nie sprawić wrażenia ostentacji.
- Myślałem, że będą dzisiaj twoi rodzice, Signe - powiedział.
- Przyjeżdżają jutro - odpowiedziała naburmuszona.
- Zaprosiłam i ich, i Carlsenów do nas na Wigilię, ale nikt nie mógł przyjechać -
dodała szybko matka, chcąc rozładować napiętą sytuację. - W zamian spędzimy razem resztę
świąt. Na jutro zaprosiłam też państwa Steen.
Zauważył, że Betzy Carlsen popatrzyła najpierw na Signe, potem na niego, po czym
spytała: - Jak się czujesz, Emanuelu? Jesteś nieco blady. Dziecko nie daje ci spać po nocach?
- Jemu nie daje spać? - prychnęła głośno Signe. - On nawet nie wie, co to znaczy mieć
dziecko w domu.
- Nie macie niańki? - zdziwiła się Karolinę.
- Oczywiście, że mamy niańkę, ale Emanuel mógłby okazać nieco więcej
zainteresowania. Jedyne, co robi, to czyta gazety, chodzi z ojcem do stajni, jeździ konno albo
wyprawia się na polowanie.
Matka roześmiała się dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- Ależ Signe, moja droga, mężczyźni już tacy są. Latem będzie miał więcej zajęć.
- Nie chcę, żeby miał więcej zajęć, tylko żeby spędzał więcej czasu ze mną.
Signe była nadąsana i zła, wszyscy musieli to zauważyć. Widział, że Karolinę i Betzy
wymieniły spojrzenia, myśląc sobie pewnie, że będą miały o czym rozmawiać, kiedy wrócą
do domu.
- Sądzicie, że to zabawne siedzieć tu tak samej cały dzień? Można się zanudzić na
śmierć - ciągnęła dalej Signe.
- Nie mogłabyś trochę zająć się domem? - spytała ciotka Ulrikke niewinnym głosem. -
Mogłabyś zetrzeć kurze, podlać kwiatki albo zacząć haftować. Kobieta znajdzie w domu
wiele zajęć, jeśli tylko chce.
Signe posłała jej drwiące spojrzenie i zacisnęła wargi tak, że wyglądały jak kreska.
Ojciec zaczął rozmawiać z Oscarem Carlsenem o sprawach związanych z rolnictwem.
- Ceny na nasze towary rosną, ale powoli w porównaniu z innymi dziedzinami
gospodarki. To samo dotyczy obszarów nieuprawnych. Ceny rosną, ale powoli. Podobnie jak
liczba hodowanych krów.
- Rosną też ceny nieruchomości, dla was to chyba korzystne - wtrącił Oscar Carlsen. -
Poza tym zreorganizowano szkołę rolniczą w As i powstał Norweski Związek Rolników. Nie
bez znaczenia jest też utworzenie przez Axela Heiberga Norweskiego Towarzystwa Leśnego,
będzie teraz można przeciwdziałać wyrębowi lasów i zająć się zaniedbanymi terenami
leśnymi.
Mimo że poruszane tematy go interesowały, nie był w stanie się skupić. Czuł na
plecach wzrok Signe, zauważył ciekawskie spojrzenia Karolinę, wyczuwał napiętą atmosferę
w pokoju. To było jak cisza przed burzą. Wiedział, że kiedy goście wyjdą, będzie musiał
spowiadać się ze swoich czynów. Będzie musiał powiedzieć, gdzie spędził noc, i zarówno
matka, jak i Signe zgotują mu awanturę, jakiej świat nie widział. Nawet nie chciał myśleć, co
się stanie, kiedy w końcu powie im, że zamierza wyprowadzić się z domu.
Matka poprosiła, żeby Karolinę coś zagrała. Dziewczyna niechętnie usiadła do
pianina. Z pewnością wolałaby siedzieć i obserwować jego i Signe. Zaczęła grać Preludium
Chopina, potem - jeśli się domyśli, co tu się zapowiada - powinna zagrać W grocie króla gór
Griega.
Myśli kołatały mu w głowie, ale wkrótce ciepło bijące od pieca i muzyka sprawiły, że
ogarnęła go senność. Niewiele spał na lodowato zimnym stryszku, a miał za sobą
wyczerpujący dzień. Żeby ten wieczór jak najszybciej się skończył, żeby mógł mieć już to
wszystko za sobą!
Nareszcie Karolinę skończyła grać. Ciotka Ulrikke podniosła się z mozołem z
głębokiego fotela.
- Ponieważ jestem najstarsza, jest moi obowiązkiem się pożegnać. Dziękuję i życzę
wszystkim dobrej nocy. Trochę za mało tańczyliśmy wokół drzewka, ale nadrobimy to jutro.
- Zgadzam się całkowicie, ciociu - powiedziała matka zadowolona, że przyjęcie się
kończy. - Zaśpiewaliśmy tylko te bardziej poważne kolędy, opuszczając te radosne, wiecie
więc, co macie przećwiczyć na jutro.
- To nie są pieśni na pierwszy dzień świąt - powiedziała surowo ciotka Ulrikke. -
Pamiętajcie, że Pan dopiero się narodził. Najpierw musimy to uczcić, okazując naszą radość,
dopiero potem możemy zacząć się bawić - dodała.
Goście zniknęli, udając się na drugie piętro, a służące zaczęły pośpiesznie roznosić do
pokoi butelki z ciepłą wodą.
Kiedy Emanuel usłyszał kroki w sypialni nad salonem, matka odwróciła się do niego.
- Teraz proszę o wytłumaczenie - powiedziała ostrym tonem. Patrzyła na niego
ponuro.
Signe nadal siedziała przy kominku, ojciec stał na środku pokoju.
Emanuel przypomniał sobie te wszystkie razy, kiedy musiał się jej tłumaczyć. Zrobiło
mu się niedobrze, czuł, że pokój zaczyna wirować, pot pokazał mu się na czole.
Ojciec podszedł szybko do drzwi, zamknął je, żeby goście nie słyszeli rozmowy.
Emanuel już w pociągu przygotował sobie swoje „wystąpienie”. Chciał zacząć
łagodnie, spróbować im wszystko wytłumaczyć, ale nagle zapomniał słów. Z przerażeniem
usłyszał, że mówi: „Wracam do Elise”.
Zrobiło się cicho. Usłyszał trzask drewna w kominku, ostatnie westchnienie płomieni,
zanim opadną i zgasną. Twarz ojca zrobiła się szara jak popiół, matka wyglądała, jakby za
chwilę miała eksplodować. Nie widział Signe, siedziała za nim, usłyszał jednak, że wstała i
powoli zaczęła iść w ich kierunku.
- Odważysz się powtórzyć to, co powiedziałeś? Odwrócił się do niej, zobaczył, że na
szczęście jest spokojna.
Być może wszystko skończy się tylko niewielką burzą.
- Powiedziałem, że wracam do Elise.
Zobaczył, jak jej ręka się zbliża, usłyszał uderzenie, zapiekł go policzek.
Wezbrała w nim złość.
- Zapominasz, że ona wciąż jest moją żoną. To ona powinna teraz siedzieć tutaj z
nami, nie ty. To był błąd, Signe, na pewno też to już dawno zrozumiałaś. Żyjemy jak pies z
kotem, warczymy na siebie, nie ma chwili spokoju. Dłużej tego nie wytrzymam. Wczorajsza
scena była kroplą, która przepełniła czarę. Pojechałem do Kristianii i przenocowałem w
domku majstra. Przed południem rozmawiałem z Elise, zgadza się dać mi jeszcze jedną
szansę. Najchętniej bym tam został, ale Elise przekonała mnie, że wysłanie jedynie listu
byłoby tchórzostwem.
Wiedział, że nie mówi całej prawdy, że Elise powiedziała, że się zastanowi, tego
jednak nie mógł powiedzieć. Niezależnie od tego, czy Elise się zgodzi, czy nie, nie chciał być
z Signe. Teraz już to wiedział.
- Niechbyś tylko spróbował - odezwała się matka. Zrobiła kilka kroków w jego
kierunku, była przerażająco spokojna, zimna jak lód, opanowana. - Nie wyobrażasz sobie
chyba, że pozwolę, żebyś przyniósł nam taki wstyd? Wystarczy to, co już zrobiłeś.
Ojciec zrozumiał, że zanosi się na kolejny wybuch, i próbował wkroczyć pomiędzy
nich.
- Masz syna, Emanuelu, który kiedyś przejmie Ringstad. Emanuel odwróci! się do
niego.
- To prawda, ojcze. Mam syna, który kiedyś przejmie Ringstad. Został ochrzczony w
styczniu ubiegłego roku, dostał imiona po tobie - Hugo Hagbart Rudolf Ringstad.
Nagle Signe zaczęła krzyczeć. Zatkała uszy rękami i zaczęła kręcić się w kółko na
podłodze, wydając dziwne, na wpół zduszone dźwięki, sprawiała wrażenie oszalałej.
Matka chwyciła ją za rękę. - Przestań - powiedziała ostro - myślisz, że pozwolę, żebyś
przyniosła nam wstyd?
Signe łkała, oczy miała szeroko otwarte, była w histerii.
- Widzę po nim, że nie żartuje. Widzę to od momentu, kiedy tu wszedł - mówiła,
patrząc na matkę. Jej oczy ciskały pioruny, policzki pałały. - To twoja wina! Ty sprawiłaś, że
znienawidził i dwór, i was. Byłaś jak wiedźma, od kiedy tylko się urodził, sam mi to mówił.
Tyranizujesz i jego, i ojca. Żaden z nich nie odważy się powiedzieć słowa, przemykają jak
zbite psy, boją się otworzyć ust. Chodzą na palcach, kiedy czują, że jesteś w wojowniczym
nastroju, obaj najchętniej wyjechaliby jak najdalej stąd. Jesteś diabłem! Nie miałam pojęcia,
że istnieją aż tak złośliwe, okrutne wiedźmy. Gdyby nie ty, wszystko byłoby dobrze, ale ty
wszystko zepsułaś! Odciągnęłaś ode mnie Emanuela, a teraz wpychasz go w ramiona tej
dziewki nad rzeką!
Emanuel spostrzegł, że matka nagle zrobiła się biała jak kreda, chwyciła się za głowę
i zachwiała. Podejrzewał, że udaje, i nie zareagował dostatecznie szybko. Dopiero po chwili
zrozumiał, że to nie jest gra. Podbiegł i chwycił ją, łagodząc nieco upadek.
Przestraszony zwołał ojca, który stał jak sparaliżowany, po czym szybko zaczął
rozpinać jej ubranie, podczas gdy ojciec pośpieszył do holu, żeby posłać któregoś z
chłopaków po lekarza.
Matka szybko odzyskała przytomność, ale Emanuel widział, że coś jest nie w
porządku. Miała przeraźliwie bladą twarz i sine wargi.
Kiedy przybył lekarz, powiedział, że prawdopodobnie przeszła niewielki zawał.
- Wygląda na to, że tym razem skończyło się dobrze - powiedział - ale musi się
oszczędzać, i fizycznie, i emocjonalnie.
Signe odwróciła się do nich plecami i zagniewana poszła do drugiego pokoju.
- Przykro mi, tato - powiedział Emanuel, patrząc na ojca. Ojciec westchnął ciężko.
- Mnie też, Emanuelu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dziesiąty stycznia. Elise nie przywiązywała wagi do dat, ale tę zapamiętała.
Dokładnie dwa lata temu znalazła złotą broszkę.
Nigdy nie zapomni chwili, kiedy nagle spostrzegła, że coś się błyszczy między
hałdami śniegu, kiedy pośpiesznie wracała do przędzalni po przerwie obiadowej. Wiele razy
zastanawiała się, czy jej życie ułożyłoby się inaczej, gdyby od razu poszła z nią na policję,
ale raczej wątpiła. Johan musiał ponieść karę, chociaż nigdy nie zrozumiała, dlaczego uległ
pokusie. Ansgar zgwałciłby ją niezależnie od tego, czy Johan był w więzieniu, czy nie.
Emanuel zaproponowałby jej małżeństwo, wszystko byłoby tak jak teraz.
Położyła rękę na dużym brzuchu. Czas porodu się zbliżał. Ubiegłej nocy znów czuła
pierwsze, delikatne oznaki. Za drugim razem wszystko może się odbyć szybciej, powiedziała
jej pani Borresen. Nie chciała, żeby pracowała w sklepie. Mogła wrócić dopiero po porodzie.
Elise protestowała i tłumaczyła, że zostało jeszcze sporo czasu, ale pani Borresen musiała już
kiedyś odebrać poród i nie chciała przeżywać tego jeszcze raz.
Nareszcie jednak coś w niej odpuściło i znów mogła pisać. Po wyjeździe Emanuela do
Ringstad pisała co wieczór, czasem nawet w nocy. Pomagało jej to zapomnieć o tym
wszystkim, co ją dręczyło, odsunąć na chwilę kłopoty. Może robiła to też trochę na przekór.
Emanuel był sceptyczny, proponował, żeby pisała pod pseudonimem, i dał jej wyraźnie do
zrozumienia, że powinna pisać o czymś innym.
Złościło ją to. Nie rozumiał, dlaczego to robiła? Nie było nikogo innego, kto mógłby
opowiedzieć historię Oline, Mathilde czy Othilie. Albo Hildy. Czuła, że cała
odpowiedzialność spoczywa na niej. Nic się nie zmieni, dopóki nie pokaże tej niespra-
wiedliwości, ciężkiego losu ludzi. W szkole pisała najlepiej ze wszystkich, często chwalono
jej zdolność wyrażania się na piśmie. Powinna zrobić jakiś pożytek z tych umiejętności.
Znów coś poczuła, jakby lekkie ciągnięcie w dole brzucha. Wyjrzała przez okno,
zastanawiając się, kiedy chłopcy wrócą ze szkoły do domu. Może któryś z nich zdąży pobiec
do Lagerty, zanim pójdą do pracy.
Słyszała gaworzenie Hugo, obudził się ze swojej przedpołudniowej drzemki. Kiedy
weszła do pokoju, zobaczyła, że wydostał się z łóżka, chwycił jedną z map Kristiana i
próbował ją podrzeć. Przestraszona podbiegła do niego i wyrwała mu ją w ostatniej chwili.
- Coś ty zrobił? Teraz Kristian będzie zły, bo był bardzo dumny z tych pięknych map,
które sam narysował - powiedziała.
- Au - odpowiedział Hugo. Patrzył na nią i się uśmiechał. Podniosła go i zabrała do
kuchni, żeby dać mu kaszkę.
- Możesz sobie mówić „au”. Biedny Kristian.
Już miała zacząć nakładać jedzenie, kiedy jej wzrok powędrował za okno; dostrzegła
listonosza. Zatrzymał się, pewnie miał coś dla nich. Swojego ostatniego opowiadania nikomu
nie wysłała, straciła nadzieję po tym, jak dostała odmowę z „Urd”. Może to był list z
Ameryki? Albo od Johana? Podniecona posadziła Hugo na podłodze i szybko wyszła na
zewnątrz.
List był do niej, ale nie z Ameryki czy Danii, tylko od Emanuela. Poczuła zawód.
Więc jednak nie był w stanie się wyswobodzić.
Codziennie od chwili, kiedy to nieoczekiwanie się u nich zjawił, zastanawiała się, czy
słusznie postąpiła. I za każdym razem dochodziła do wniosku, że nie miała wyboru. Wyszła
za niego z własnej woli i wciąż była jego żoną. Nie wyrzuca się męża z domu, nawet jeśli
okazał się niewierny. Nawet jeśli ma dziecko z tą drugą. Tutaj nad rzeką nie ona jedna tego
doświadczyła. Kobiety godziły się na powrót mężów, to była ich jedyna szansa na przyzwoite
życie.
Jednocześnie obawiała się jego powrotu. Nic do niego nie czuła, nie była nawet
zazdrosna o Signe. Współczuła mu, słuchając o jego smutnym dzieciństwie, ale wszelkie
uczucie zniknęło. Nadal uważała, że jest przystojny, wiedziała, że potrafi być miły i
sympatyczny, ale nie sądziła, żeby kiedykolwiek znów mógł ją pociągać. Za dużo się
wydarzyło.
Jednak kto w jej środowisku mógł mieć takie oczekiwania wobec życia?
Wzięła Hugo na rękę, wyjęła list i zaczęła czytać, jednocześnie karmiąc małego.
Kochana Elise!
Na pewno czekałaś na jakąś wiadomość ode mnie, ale wydarzyło się coś, co
przewróciło wszystko do góry nogami. Tak jak się spodziewałem, doszło do kłótni, kiedy
oświadczyłem, że chcę do Ciebie wrócić. Signe się wściekła, obwiniła o wszystko matkę, za-
chowała się wulgarnie i podle i matka nagle źle się poczuła. Musieliśmy wezwać lekarza,
który powiedział, że prawdopodobnie było to serce. Doszła do siebie, goście wrócili do domu
i wszystko wydawało się takie jak zawsze. Pomyślałem, że zostanę jeszcze jakiś czas. Powoli
zacząłem się szykować do wyjazdu, kiedy wydarzyło się coś jeszcze. Pewnego ranka matka się
nie obudziła. Żyła, ale jakby straciła przytomność. Pod koniec dnia otworzyła oczy, ale jedną
stronę miała sparaliżowaną. Coś się stało z jej mózgiem: mówi, ale nie jest w stanie chodzić.
Signe zareagowała kolejnym atakiem furii, tak potwornym, że ojciec odesłał ją i dziecko z po-
wrotem do jej rodziców, nie ma siły jej tu dłużej znosić.
Uznasz zapewne, że teraz powinienem zostać tu, w Ringstad, i zająć się matką, ale to
nie takie proste. Zachowała dar mowy i o ile wcześniej nie odczuwała wobec mnie
nienawiści, to teraz nie mam wątpliwości, że tak jest. Uważa, że ponoszę winę za to, co ją
dotknęło. Gdybym nie przyjechał z tą straszną wiadomością, Signe nie zachowałaby się tak,
jak się zachowała, a matka by nie zachorowała. Nawet ojciec uważa, że powinienem
wyjechać. Żal mi go, ale co mam robić?
Napisałem do Fabryki Gwoździ w Kristianii z zapytaniem o pracę urzędnika i teraz
czekam niecierpliwie na odpowiedź. Mam nadzieję, że u Ciebie i u dzieci wszystko jest w
porządku, i cieszę się, że wkrótce znów wszyscy będziemy razem. Mam nadzieję, że się
zgodzisz mimo krzywdy, jaką Ci wyrządziłem.
Twój Emanuel
Odłożyła list i dalej karmiła Hugo. W połowie listu pojawiła się iskierka nadziei, że
jednak nie przyjedzie, że nie będzie mógł opuścić matki. Jego plany były jednak inne. Trudno
jej było pogodzić się z myślą, że spędzi resztę życia u boku mężczyzny, którego nie chciała.
Peder na pewno bardzo się ucieszy, kiedy powie mu, że Emanuel wraca. Mówiła mu, że jest
taka możliwość, kiedy zamęczał ją pytaniami. Nie wspominała, że być może będę musieli
poszukać innego mieszkania, wszystko po kolei. Emanuel też chyba nie do końca rozumiał,
dlaczego muszą się przeprowadzić. Chyba już zapomniał, jaki był niezadowolony, kiedy tu
mieszkał. Już wtedy Elise postanowiła poszukać czegoś innego po drugiej stronie rzeki,
mając nadzieję, że to rozwiąże część ich problemów.
Kristian też sprawiał wrażenie zadowolonego z powrotu Emanuela. Próbowała im obu
tłumaczyć, że to ona musi podjąć decyzję. Słuchali jej pełni nadziei. Kristian nie należał do
tych, którzy dużą mówią, ale domyślała się, że był zły na Emanuela i oburzony jego zdradą,
poza tym cierpiał z powodu plotek po jego zniknięciu. Potrzebował mężczyzny w domu,
kogoś, z kim mógłby rozmawiać, poprosić o radę. Reidar był zajęty Hildą i sobą i raczej nie
zdradzał ochoty, żeby być ojcem dla chłopców. Na Olafa nie mogła liczyć, w każdej chwili
mógł zniknąć. Zrozumiała potrzebę Kristiana, kiedy zobaczyła, jak ochoczo dyskutuje z Ans
- garem. W domu nikt nie miał ani czasu, ani wiedzy koniecznej do rozmów na tematy, które
go interesowały.
Westchnęła. Wiedziała, że wybór należy do niej. Pewnego dnia Emanuel stanie w
drzwiach, a ona będzie musiała podjąć decyzję.
Nagle znów poczuła silne ciągnięcie w dole brzucha. Hugo skończył jeść kaszkę,
posadziła go na podłodze i znalazła mu coś do zabawy. Wzięła list i poszła z nim do izby,
schowała do szuflady komody. Przy okazji policzyła, ile zostało jeszcze pieniędzy. Jej zasoby
się kurczyły. Nagle pomyślała, że to bez sensu, że traci tyle czasu na pisanie, skoro nie wie,
czy książka zostanie przyjęta. Powinna raczej próbować więcej szyć.
Mimo to wzięła przybory do pisania i zaczęła pisać. Chciała wykorzystać moment,
kiedy w domu było cicho. Miała gotowych sześć opowiadań, być może wystarczy, jeśli
napisze dziesięć? Jeszcze cztery, o czym mają traktować? Tyle się wokół niej działo, tyle
losów należało pokazać, żeby zmusić rządzących do działania. Pomyślała o młodej
dziewczynie, stojącej za ladą w sklepie nabiałowym na Gmnerlokka. Ojciec musiał wyjechać
do Ameryki, żeby rodzina nie głodowała. Był zdolnym mistrzem krawieckim, ale stracił
klientów, bo był Szwedem. Jakie to uczucie: zostać wykluczonym? Czuć pogardę innych
tylko dlatego, że pochodziło się ze znienawidzonego kraju? Tamta rodzina ciężko pracowała,
żeby zarobić na chleb i nie być dla nikogo ciężarem. A mimo to zostali odtrąceni.
A może powinna napisać o rodzicach Ansgara? Mieszkali w ładnym, porządnym
domu po właściwej stronie rzeki, bywali wśród szanowanych ludzi, mieli pieniądze i
mądrego, grzecznego syna, z którego byli dumni. I nagle pewnego dnia dowiadują się, że ich
dobrze wychowany, grzeczny syn popełnił przestępstwo; że zgwałcił młodą dziewczynę,
która zaszła w ciążę. Uznali z pewnością, że cały ich świat się zawalił. Pamiętała, co powie-
działa jego matka, kiedy któregoś dnia pojawiła się u niej niespodziewanie razem ze swoim
mężem. „Nie jestem w stanie wyrazić mojej rozpaczy. Wstydzę się, że wydałam go na
świat”. Wychowywali go na szanowanego człowieka, powiedziała matka. Wy - buchnęła
płaczem i nie była już w stanie nic więcej powiedzieć. Wtedy zaczął mówić ojciec.
Powiedział, że nawet im się nie śniło, że ich syn może coś takiego zrobić. Ansgar był zawsze
bardzo ostrożny, był wstydliwy wobec dziewcząt, jednak koledzy, z którymi się zdał,
podjudzili go, twierdząc, że się nie odważy. Alkohol tylko pogorszył sprawę. Ojciec zdawał
sobie sprawę z tego, że wyrządzonego zła nie da się naprawić, ale kiedy dowiedzieli się od
rodziców Signe, że Emanuel opuścił Elise, zostawiając ją samą, odważyli się ją odwiedzić,
mając nadzieję, że będą mogli pomagać Hugo, niczym daleki wujek i ciocia. „W końcu
jesteśmy jego dziadkami”.
Więcej już ich nie widziała, ale od czasu do czasu o nich myślała. Byli sympatyczni,
zdruzgotani wyczynem syna i mieli szczerą chęć „naprawić choć część krzywdy, jaką jej
wyrządził”. Elise wierzyła im, było jej ich żal, ale nie chciała mieć nic do czynienia z
Ansgarem. Kontakty z jego rodzicami też nie były łatwe.
Nie, nie miała siły o tym pisać. Jeszcze nie. Może kiedyś, później. Takie opowiadanie
wzbudziłoby uwagę, wątpliwe jednak, czy ktoś odważyłby się je opublikować. Jeszcze gorzej
byłoby, gdyby próbowała postawić się w sytuacji Ansgara i opisać jego rozpacz po tym, co
zrobił, próbę samobójstwa, kiedy chciał utopić się w rzece, jego chęć zobaczenia kobiety,
którą zgwałcił, a potem dziecka, które przyszło na świat. Jak mogła myśleć, że zdołałaby o
tym pisać? Ciężko było jej nawet o tym myśleć.
Znów to poczuła, teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Tym razem ból był
silniejszy, wstrzymała oddech. Jej wzrok ponownie powędrował do okna. Czy chłopcy nie
powinni już wrócić?
W tej samej chwili usłyszała kroki na zewnątrz i odetchnęła z ulgą. Ale nie na długo.
Drzwi do kuchni pozostały zamknięte, to tylko Olaf wszedł do przedsionka i poszedł na
stryszek. Chciała go zawołać, ale powstrzymała się. Wcale nie była pewna, czy to
rzeczywiście już, a nie paliła się prosić go o sprowadzenie Lagerty.
Biała kartka papieru wciąż leżała przed nią nietknięta. Wciąż nie udało się jej napisać
nawet jednego zdania. Czas mijał, nie mogła pozwolić sobie tak siedzieć i nic nie robić.
Musiała znaleźć jakąś inną pracę.
Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. Napisze o matce. Opisze młodą dziewczynę z
Ulefoss, która przyjechała do Kristianii, gdzie miała objąć swoją pierwszą posadę jako
służąca. W pociągu spotkała jednak czarującego młodego marynarza, zakochała się w nim do
szaleństwa, dała mu się uwieść. Nie podjęła pracy.
Wujostwo, u których mieszkała przez pierwsze tygodnie, odkryli jej tajemnicę,
posłano po ojca. Doszło do awantury, może nieco podobnej do tej, której świadkiem był
Emanuel w Ringstad. Na dodatek młody marynarz był Cyganem, trudno o większy skandal.
Dziewczyna została odesłana do domu, nie zarobiła nawet korony. Dopiero kiedy jej rodzice
odkryli, że jej ukochany to zdolny młody człowiek, wybaczyli jej i pozwolili za niego wyjść.
Młodzi przeprowadzili się do Kristianii, znaleźli pracę w fabryce, wszystko zapowiadało się
dobrze. Aż nagle w młodzieńcu odezwała się jego cygańska krew: monotonna praca w
fabryce zaczęła go nudzić, zaczął pić.
Elise pisała. Wystarczyło zacząć, potem wszystko szło samo. Wkrótce miała już
zapisanych kilka stron.
Wtedy poczuła kolejny skurcz, tak silny, że głośno westchnęła. Wielkie nieba, to
może pójść szybko, a przecież była sama z Hugo. Będzie zmuszona poprosić Olafa o pomoc.
Podeszła do drzwi, otworzyła je i zawołała do niego, zdziwiona, że jeszcze nie zaczął
grać. Zwykle dźwięk skrzypiec rozlegał się, gdy tylko Olaf znalazł się na stryszku.
- Olaf?
Na górze panowała cisza. Znów spróbowała, tym razem głośniej, ale nie dostała
odpowiedzi. Leżał i spał? W środku dnia?
Nie było to niemożliwe, często przecież grywał do późnej nocy. Wahała się chwilę,
schody na górę były wąskie i strome, wchodzenie po nich z dużym brzuchem było
ryzykowne, a szczególnie teraz, kiedy poród właściwie już się zaczął. Spróbowała zawołać
jeszcze raz, ale w tym samym momencie Hugo zaczął wrzeszczeć. Boże drogi, a jeśli
doczołgał się do pieca i się poparzył?! Odwróciła się i szybko weszła do kuchni.
W jakiś sposób Hugo zdołał wczołgać się pod piecyk, zbliżył się do niego na tyle, że
poczuł, jaki jest gorący, i się przeraził. Pośpieszyła do niego, wyciągnęła go i z ulgą
stwierdziła, że nic mu się nie stało. Ostatnio dokładała do pieca, kiedy gotowała kaszkę, więc
ogień prawie już zgasł. Na myśl o tym, co mogło się stać, cała zesztywniała. Kiedy siedziała i
pisała, zapominała o bożym świecie. To było niebezpieczne, bo Hugo był już na tyle duży, że
potrafił wszędzie wejść.
Podniosła go i posadziła sobie na kolanach, żeby go pocieszyć. Poczuła kolejny
skurcz, silniejszy od poprzednich. Chwyciła się brzegu stołu i zagryzła zęby, czekając, aż ból
ustąpi. Hugo musiał zrozumieć, że coś się dzieje, płacz nagle ustał, patrzył na nią
zdziwionym wzrokiem.
- Au - powiedział jedyne, co potrafił.
Próbowała się do niego uśmiechnąć, ale zdobyła się jedynie na grymas.
- Mamę bardzo boli. Co my zrobimy, Hugo?
Znów posadziła go na podłodze, chwyciła szczotkę i mocno uderzyła nią w sufit.
Potem wyszła na korytarz i jeszcze raz zawołała: - Olaf?! Jesteś tam?!
Wreszcie usłyszała jego senny głos: - Coś się stało?
- Musisz mi pomóc! Zaczął się poród, a ja jestem sama z Hugo.
Usłyszała, że nagle zaczął się śpieszyć, a niedługo potem zbiegł ze schodów z butami
w ręku.
- Mówisz, że zaczął się poród? Boże, co mam robić?
- Biegnij i sprowadź akuszerkę. To Lagerta, mieszka w jednym z tych małych
drewnianych domków na Sandakerveien. Jej domek nazywa się Labakken, a sąsiada -
Nestingen. Nie rezygnuj, jeśli nie odpowie od razu. Często pracuje w nocy, wtedy rodzi się
najwięcej dzieci, a potem śpi w dzień. Nie przeraź się jej wyglądem, ma gruby głos, silne
ręce, a włosy ściągnięte do tyłu, ale to dobra kobieta.
Olaf kiwał głową, wyraźnie zdenerwowany, i wodził wzrokiem po jej dużym brzuchu.
- Możesz zostać tu sama do naszego przyjścia? To kawał drogi, trochę mi to zajmie, a
co się stanie, jeśli nie będzie jej w domu?
- Poród trochę trwa - powiedziała Elise, starając się brzmieć, jakby się nie bała.
Wiedziała jednak, że nie wypadło to zbyt przekonująco. W tej samej chwili znów poczuła
skurcz, przywarła do ściany i jęknęła.
Olaf niemal jednym ruchem włożył buty, kurtkę i czapkę i zniknął za drzwiami.
Elise złożyła dłonie: - Dobry Boże, nie pozwól, żeby dziecko zaczęło się rodzić,
zanim przyjdzie Lagerta!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Minęła wieczność, zanim usłyszała kogoś za drzwiami. Zdołała jeszcze rozpalić w
piecu, dołożyć drew i nastawić wielki kocioł z wodą. Naszykowała czyste zniszczone
prześcieradła, a sama położyła się na czystym prześcieradle na łóżku chłopców. Drzwi do
pokoju zostawiła otwarte, żeby od razu ją zobaczyli. W ręce trzymała sznur, którym
przepasała Hugo w talii. Nie chciała, żeby znów się wczołgał pod piec bądź poparzył się
kipiącym wrzątkiem. Młodszy brat jednej z dziewcząt w przędzalni wylał na siebie garnek z
gotującą się wodą, kiedy był mniej więcej w wieku Hugo. Zmarł w wyniku poparzenia.
Wielkie nieba, ile to trwa! Całe wieki minęły od czasu, kiedy Olaf wybiegł z domu.
Co się z nim działo? A może Lagerta zajęta była przy innym porodzie? Powinna była mu
powiedzieć, że na Maridalsveien mieszka jeszcze jedna akuszerka. Żeby tylko wpadł na
pomysł, aby kogoś spytać!
Znów pojawił się ból. Z początku niewielki, ale wiedziała, że z czasem będzie coraz
gorzej, aż niemal nie do wytrzymania. Bała się. Bała się, że nie wytrzyma, bała się, że
dziecko uwięźnie i nigdy nie ujrzy światła dziennego. Nagle przypomniała sobie wszystkie
straszne historie, które słyszała. Usiłowała je odgonić, ale bez skutku. Chwyciła mocno
kołdrę chłopców i z całej siły zacisnęła powieki, próbując powstrzymać krzyk. Hugo będzie
przerażony, a nie miała siły słuchać jego płaczu, kiedy sama walczyła z bólem.
Poczuła, że z kuchni dochodzi para. Wody w garnku było coraz mniej, mimo że
położyła prawie wszystkie krążki fajerki i użyła największego garnka. Może dołożyła za
dużo drew, ale miała wrażenie, że są wilgotne, i bała się, że nie będą się chciały palić. Woda
się wygotuje i kiedy przyjdzie Lagerta, nic już nie zostanie. Powinna spróbować wstać i pójść
do kuchni, ale nie miała siły. Ból sprawiał, że było jej niedobrze, kręciło się jej w głowie.
Hugo czołgał się przy łóżku, chciał do niego wejść, złościł się, że mu się to nie
udawało. Gładziła jego rude loki.
- Nie, Hugo, nie wolno. Mamę boli. Gdzie jest twoja laleczka? - spytała.
Malec rozejrzał się, dostrzegł zniszczoną szmacianą lalkę na materacu i zadowolony
powędrował dalej.
Przypomniała sobie poprzedni poród, rok temu. Wtedy też się bała i też ją bolało, ale
Lagerta była jak opoka, spokojna jak zawsze. „To jest normalne”, mówiła, kiedy jej się
wydawało, że już umiera. „Matka myśli, że umiera, ale jak tylko dziecko wyjdzie i błogo
rozchyli usteczka, zapomina o wszystkim”. Musiała się uśmiechnąć. Lagerta zawsze tak
mówiła i to było pocieszające. Zresztą miała rację, jak tylko było po wszystkim, ból szedł w
zapomnienie.
Znów się zaczęło, nie była w stanie się powstrzymać. Słyszała, jak jej krzyk odbija się
od ścian, i bardziej czuła, niż widziała, jak Hugo pędzi do niej na czworakach, cały
przerażony.
Kiedy ból w końcu ustąpił, była cała zlana potem. Odsunęła na bok kołdrę, odpięła
wełniane pończochy i zdjęła je. Kiedy była taka spocona, drapały bardziej niż zwykle.
Pomogła Hugo wdrapać się na łóżko, pomyślała, że spróbuje go uspokoić, zanim nadejdzie
następny skurcz. - Niedługo przyjdzie Olaf i Lagerta. - Głos był słaby, wargi miała suche i
popękane.
Wreszcie usłyszała, że otwierają się drzwi, natychmiast jednak zrozumiała, że to byli
chłopcy, a nie Olaf i Lagerta. Ale mogli przynajmniej pomóc: zająć się Hugo, dolać wody do
garnka.
Kristian stanął w drzwiach, na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Co się stało? - spytał.
- Zaczął się poród - odpowiedziała z trudem, cedząc słowa. - Olaf poszedł po Lagertę.
Zdejmijcie wodę z ognia. Zaraz się wygotuje!
Nie musiała dwa razy powtarzać. Po chwili pojawili się Peder i Evert.
- Dziecko się rodzi? - spytał Peder ze strachem w głosie. Nadszedł kolejny skurcz.
Boże, jak często się powtarzały!
- Zabierzcie stąd Hugo! - zawołała, zatykając usta kołdrą, żeby stłumić krzyk.
Widziała, jak Peder i Evert podchodzą do niej i patrzą na nią przerażeni. Nachylili się nad
nią, bojąc się jednak podejść zbyt blisko do łóżka. Odwiązali sznur i zabrali Hugo do kuchni.
Teraz już na pewno spóźnią się do pracy, mogą zostać zwolnieni, pomyślała. Nie wytrzymała
i wydała z siebie kolejny krzyk.
Kiedy bóle w końcu ustały i otworzyła oczy, zobaczyła białą postać stojącą przy
łóżku. Kobieta położyła jej na czole mokrą szmatkę, rozpostarła ręce i nacisnęła brzuch.
Duża i potężna, napawała strachem, ale Elise nie pamiętała, żeby czyjś widok sprawił jej
więcej radości. Głośno westchnęła: - Dzięki Bogu, że byłaś w domu!
- Jeśli chciałabym odbierać wszystkie porody w okolicy, to w ogóle nie miałabym
kiedy spać - odezwała się Lagerta surowym głosem, ale spojrzenie miała łagodne. - Nie
pamiętasz, co ci mówiłam, Elise? „W bólach będziesz rodzić dzieci”. Tak jest napisane w
Biblii.
Elise przytaknęła i zamknęła oczy.
- Oby jak najszybciej było już po wszystkim.
- Zaraz będzie. Jezu, dlaczego wcześniej po mnie nie posłałaś? - spytała Lagerta,
której nagle zaczęło się śpieszyć. Nadszedł kolejny skurcz, już ostatni. - Przyj, przyj z całej
siły!
Elise odchyliła głowę do tyłu, zagryzła usta aż do krwi i parła, ile tylko mogła,
trzymając się z całych sił materaca.
- Wychodzi. Widzę główkę! Przyj!
I już było po wszystkim. Coś śliskiego i ciepłego wyślizgnęło się z jej ciała i ból ustał.
Lagerta podniosła małe sinoczerwone ciałko do góry: - To dziewczynka!
-
Dziewczynka? - spytała Elise. Uniosła głowę, przyglądając się małemu
zakrwawionemu ciałku w rękach Lagerty. Pomarszczona twarzyczka bynajmniej nie była
ładna. Usta złożyły się do płaczu, czoło było pomarszczone jak u starca, a małe nóżki
wierzgały, jakby dziecko chciało skopać akuszerkę. Był to jednak najpiękniejszy widok, jaki
kiedykolwiek mogła zobaczyć. Opadła na poduszki, posłała wdzięczne westchnięcie
niebiosom i miała wrażenie, że świat się do niej uśmiecha. Już po wszystkim! I ona, i dziecko
żyją, ból zniknął, wszystko było dobrze. Na chwilę zamknęła oczy, czuła się radosna i lekka,
jakby już nigdy w życiu nie musiała się niczego bać.
Kiedy Lagerta zajmowała się maleństwem, Elise zobaczyła, że drzwi od kuchni się
uchylają i do izby zaglądają trzy spięte buzie chłopców. Uśmiechnęła się do nich.
- Macie siostrę - powiedziała.
Rozległ się ogłuszający radosny wrzask, po czym drzwi zostały zamknięte, ale radość
w kuchni trwała nadal. Lagerta nakazała im surowo, że mają nie wchodzić, zanim Elise nie
doprowadzi się do porządku i nie zostaną usunięte zakrwawione rzeczy, a nie było chyba
nikogo wzdłuż rzeki, kto by nie żywił szacunku dla władczej akuszerki z Sandakerveien. Tak
więc pozostali w kuchni, czekając, aż wszystko będzie gotowe.
Już następnego popołudnia przyszli Anna i Torkild z gratulacjami. Torkild spotkał na
drodze Kristiana i od niego usłyszał szczęśliwą wiadomość.
Anna miała łzy w oczach, kiedy odstawiła kulę, żeby wziąć na ręce maleńkie
zawiniątko. Usiadła na łóżku chłopców i patrzyła na małą twarzyczkę, która już się
wygładziła. Oznajmiła, że to najładniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziała.
- Jak będzie miała na imię? - spytała Anna, podnosząc wzrok na Elise.
- Odbyłam długą rozmowę z Hildą i zgodziłyśmy się, że nazwiemy ją Jensine, po
mamie. Bałam się, że Hildzie będzie przykro, ale zgodziła się ze mną - odpowiedziała Elise.
Chwilę milczała. Spojrzała w stronę drzwi i powiedziała cichym głosem: - Hilda obawia się,
że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Reidar przeszedł kiedyś chorobę, która sprawiła, że
nie będzie mógł zostać ojcem.
- Bardzo mi jej żal. To okropne, że oddała swoje pierwsze dziecko, szczególnie teraz,
kiedy pani Paulsen umarła - powiedziała Anna.
Elise przytaknęła.
Anna przyglądała się jej przez chwilę, po czym spytała ostrożnie: - Kristian
powiedział Torkildowi, że Emanuel być może do was wróci, to prawda?
- Zjawił się tu nagle wieczorem w Wigilię. Między nim a Signe się nie układa, więc
chciał do nas wrócić.
- A ty jesteś tak wielkoduszna, że wybaczysz mu i go przyjmiesz?
- Muszę teraz wyżywić piątkę dzieci, a nie mam nawet pracy. Pani Borresen nie
chciała, żebym pracowała tuż przed porodem. Ale jeszcze się nie zgodziłam. Powiedziałam
tylko, że muszę się zastanowić.
Anna milczała.
- Zrezygnowałaś z Johana? - spytała po chwili.
- Pisał, że jest u niego Agnes. Twierdzi, że dziecko, którego się spodziewa, jest jego, a
on nie z tych, którzy uciekają od odpowiedzialności - powiedziała i zamilkła. Po chwili
dodała: - Było mi przykro. I mnie, i jemu. Planowaliśmy, że przeżyjemy życie razem. Chciał
być ojcem dla moich dzieci. To jego pragnę, nie Emanuela.
Anna miała łzy w oczach. Nagle odezwała się gwałtownie: - Wcale nie jestem pewna,
że Agnes mówi prawdę. Podczas naszego ślubu mówiła, że jest w ciąży. Może pamiętasz, że
była to pierwsza niedziela maja, osiem miesięcy temu. Jeśli już wtedy wiedziała, że jest w
ciąży, to dziecko powinno się już urodzić, a gdyby tak było, tobym o tym wiedziała.
Elise patrzyła na nią uważnie.
- Może to było wtedy, kiedy pierwszy raz spóźnił się jej okres - powiedziała.
- To możliwe, jednak mało prawdopodobne, żeby zaraz pomyślała, że jest w ciąży.
Ale zaczekajmy, to się przekonamy. Jeśli w najbliższych dniach nic się nie wydarzy, nie
uwierzę, że ojcem jest Johan. Agnes dopiero po naszym ślubie zaczęła chodzić do Magnusa
Hansena - ciągnęła dalej Anna.
- On jest żonaty.
- Był żonaty. Jego żona i dziecko zmarli podczas porodu. Elise patrzyła na nią z
niedowierzaniem. - Kiedy to się stało? - spytała.
- Zeszłej wiosny.
- Zanim Agnes zaczęła u niego pracować?
- Tak mi się wydaje, ale nie jestem pewna.
- Napisałaś o tym Johanowi?
- Tak, ale mi nie odpowiedział. Zastanawiam się, czy Agnes nie przeczytała listu i nie
spaliła go przed powrotem Johana. Może niesłusznie podejrzewam ją o takie rzeczy, ale
wiesz, że mam złe doświadczenia, jeśli chodzi o jej osobę.
Elise przytaknęła, zamyślona.
- Wysłałaś telegram z nowiną do Emanuela? Elise pokręciła głową przecząco.
- Powiem mu dopiero, kiedy przyjedzie. Jego matka miała udar i jest częściowo
sparaliżowana. Obwinia go o swoją chorobę, bo stało się to wtedy, kiedy powiedział jej, że
chce do mnie wrócić. Więc póki co ma dość problemów.
- Jak to się wszystko pomieszało! - westchnęła głęboko Anna. - Ty powinnaś była
wyjść za Johana. Signe powinna była zostać z rodzicami, a Emanuel powinien przejąć
Ringstad. A tak mamy teraz pięcioro nieszczęśliwych ludzi.
- Agnes też do nich zaliczasz? Nie sądzę, by była nieszczęśliwa. Ma to, czego chciała.
- Myślisz, że można budować życie na kłamstwie? Kradnąc szczęście innym?
Elise nie odpowiedziała. Anna miała rację, co za nieszczęsna kolej losów.
Czy Johan kiedykolwiek dowie się prawdy? Czy poświęci się i będzie żył z Agnes,
nie wiedząc, że dziecko nie jest jego?
- Na pewno można sprawdzić, kiedy Agnes mieszkała u Magnusa Hansena i czy
właśnie wtedy został wdowcem - powiedziała Elise.
- Dokładnie o tym samym pomyślałam - przytaknęła Anna.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Emanuel zjawił się, kiedy Jensine miała już trzy tygodnie. Ledwo zdążył wejść, kiedy
rozległo się pukanie i na progu stanęła Anna, zmarznięta i drżąca. Było przeraźliwie zimno.
Rzeka zamarzła, długie sople zwisały z dachu, miejscami lodową taflę pokrywała
szaroniebieska szadź.
- Przepraszam - powiedziała, najwyraźniej speszona widokiem Emanuela.
- Bardzo się cieszę, kochanie - powiedział Emanuel i uśmiechając się szeroko,
wyciągnął do niej rękę. - Dawno cię nie widziałem, Anno. Co u ciebie i u Torkilda?
Elise stała przy piecu i mieszała w garnku z kaszą. Przed chwilą powiedziała mu, że
ma córeczkę. Wzruszył się, w kącikach oczu pokazały się nawet łzy. Nie spodziewała się
tego. Dlaczego przyszła Anna? Zapewne nie dowie się, dopóki Emanuel tu był.
- U nas wszystko w porządku. Byłam w aptece i pomyślałam, że wpadnę dowiedzieć
się, co z Elise i z małą. Gratuluję - dodała pośpiesznie nieco zakłopotana, jakby nie była
pewna, czy to odpowiednie słowa w tej sytuacji. - Zaraz wychodzę - dodała.
- Zostań i ogrzej się - przerwała jej Elise. - Gotuję kaszę, może zjesz trochę, zanim
znów wyjdziesz na mróz?
Anna wahała się, ale była zmarznięta, a gorący posiłek nęcił. Zgodziła się, odłożyła
kulę, zdjęła szal i czapkę i utykając, podeszła do stołu. Cudownie było patrzeć, jak porusza
się o własnych siłach. To, co się z nią stało, to istny cud.
Elise odetchnęła z ulgą. Spotkanie z Emanuelem było dla niej trudne. Nie potrafiła się
zmusić, żeby udawać, że się cieszy, że go widzi, kiedy naprawdę wolałaby, żeby pozostał w
Ringstad. Jednocześnie wiedziała, że pieniądze, które zdołała zaoszczędzić, wkrótce się
skończą, no i wciąż przecież była jego żoną, była żoną ojca Jensine. Kiedy wszedł, sprawiał
wrażenie pewnego siebie, jakby był przekonany, że przyjmie go z otwartymi rękami. Za-
pewne trudno będzie mu zrozumieć, że nie jest to takie proste.
Wciąż jeszcze miała trochę pieniędzy, do lata jej wystarczy, poza tym od urodzenia
Jensine codziennie pisała. Skończyła opowiadanie o matce i o szwedzkim krawcu, który
musiał wyemigrować do Ameryki. Jeśli napisze jeszcze dwa opowiadania, będzie mogła
wysłać całość do wydawnictwa. Jeśli zostaną przyjęte, na pewno zarobi więcej niż prządka w
fabryce. Czekając na odpowiedź, mogła próbować wrócić do szycia.
Słyszała, jak Emanuel opowiada Annie o matce, o tym, jak nagle i niespodziewanie
wszystko się stało, matka nie była przecież stara. Nie wspomniał jednak nic o przyczynach.
Anna okazała głębokie współczucie dla pani Ringstad. Najlepiej z nich wszystkich wiedziała,
co to znaczy być niepełnosprawnym. Nie zdradziła, że Elise opowiedziała jej, co się stało tuż
przed wypadkiem. Elise przyniosła kaszę, lecz pozwoliła im dalej rozmawiać. Cieszyła się,
że zyskała trochę czasu, gdyż musiała dokładnie przemyśleć, co ma mu powiedzieć.
Kiedy Anna wstała i zaczęła się zbierać do wyjścia, przyniosła jej kulę i szal i
odprowadziła do schodków. Były oblodzone i śliskie.
- Nie wychodź tak lekko ubrana - zaprotestowała Anna. - Poza tym wypuścisz ciepłe
powietrze.
- Chcę mieć pewność, że bezpiecznie zejdziesz po oblodzonych schodkach -
powiedziała Elise, zamykając za sobą drzwi, i szybko dodała: - Masz jakieś wiadomości?
- Dlatego przyszłam - odpowiedziała cicho Anna. - Dostaliśmy wczoraj telegram.
Dwa dni temu Agnes urodziła syna.
- Dziewięć miesięcy po tym, kiedy powiedziała wam, że jest w ciąży.
Anna przytaknęła.
- Na pewno powie mu, że ciąża była przenoszona o kilka tygodni.
- Chętnie porozmawiałabym z akuszerką, która przyjmowała poród.
- Ja też - westchnęła Elise. - Dziękuję, że mi powiedziałaś. Wciąż nie wiem, co mam
odpowiedzieć Emanuelowi - dodała szeptem. - Przyszedł tu z walizką, przekonany, że
pozwolę mu się od razu wprowadzić, ale przecież już wcześniej mówiłam mu, że musimy
znaleźć jakieś inne mieszkanie, a on musi znaleźć sobie pracę. Mam wrażenie, że nie załatwił
ani jednego, ani drugie.
- Dlaczego nie chcesz tu zostać? Byłaś taka zadowolona z tego domku.
- Wtedy na pewno nam się nie uda. Emanuel zapomniał już, jak kiedyś narzekał.
Mama zawsze radziła mi przenieść się na drugą stronę rzeki, według niej wtedy wszystko się
zmieni. Nigdy jednak do tego nie doszło - powiedziała, drżąc z zimna. - Ale zimno. Wracam,
zanim zmarznę i zafunduję sobie zapalenie piersi.
Emanuel spojrzał na nią dziwnie, kiedy wróciła.
- O czym rozmawiałyście z takim podnieceniem? - spytał. Elise się uśmiechnęła.
- O sprawach, o których wy nie macie zielonego pojęcia. Chcesz jeszcze kaszy?
- Nie, dziękuję. Szkoda, że przerwała nam rozmowę, niewiele zdążyliśmy sobie
powiedzieć.
- Właściwie to nie mam ci wiele więcej do powiedzenia. Umawialiśmy się, że
najpierw znajdziesz pracę, no i jakieś inne mieszkanie.
- Nie rozumiem, dlaczego nie możemy dalej mieszkać tutaj? Domek ci się podobał, a
Peder nie ma najmniejszej ochoty się wyprowadzać.
- Pamiętasz, jak narzekałeś, kiedy tu mieszkałeś? Narzekałeś na szum wody, na smród
idący od rzeki i ogromne szczury, które kręcą się wokół fabryki. Mówiłeś, że jest tu wilgoć i
że niezdrowo mieszkać tak blisko brzegu. Bardzo szybko znów będziesz niezadowolony, a ja
nie dam rady wysłuchiwać tego ponownie.
Emanuel nic nie odpowiedział, patrzył tylko na nią dziwnym wzrokiem.
- Musiałeś opuścić dom? - spytała Elise. Przytaknął.
- Matka nie może znieść mojego widoku. Ojciec bardzo cierpi z tego powodu.
- Jak przyjęli to rodzice Signe?
- Wyobrażam sobie, że dla nich to też było trzęsienie ziemi. Znam ich i wiem, że
obwiniają mnie o wszystko. Nie są w stanie dostrzec wad Signe. Przykro patrzeć, jak
niektórzy rodzice idealizują swoje dzieci.
- Może to pozwala dzieciom uwierzyć w siebie?
- Co z tego, jeśli nikt inny nie jest potem w stanie z nimi wytrzymać?
Jensine zaczęła płakać i Elise pośpieszyła do izby, żeby ją przynieść. Emanuel zdążył
zaledwie rzucić na nią okiem, kiedy zjawiła się Anna. Dopiero teraz mógł się jej porządnie
przyjrzeć.
Płacz ustał, jak tylko wyjęła ją z kołyski. Elise pokazała mu dziewczynkę.
- Czyż nie jest słodka? Jest do ciebie podobna, ma twój kolor oczu, takie same silnie
zarysowane brwi i gęste rzęsy.
Emanuel stał nieruchomo i patrzył na nią.
- Jest tak niewiarygodnie mała. Spójrz na te maleńkie paluszki! - powiedział
rozweselony. - Chyba się do mnie uśmiecha - dodał.
- Na to jeszcze za wcześnie. Jeszcze nie potrafi skupić wzroku, nie śmieje się ani się
nie uśmiecha, ale już niedługo zacznie.
- Mam nadzieję, że będzie podobna do ciebie, że będzie miała twoje dołeczki w
policzkach, piegi i twój zadarty nosek. I będzie równie miła i dobra dla wszystkich jak ty.
- Przesadzasz - uśmiechnęła się speszona.
- Nie, to prawda. Wszyscy cię lubią, jesteś zawsze pogodna i skora do pomocy. Nigdy
nie słyszałem, żebyś mówiła o kimś coś złego.
- Chyba już zapomniałeś, jaka jestem. Nie pamiętasz, co mówiłam o pani Evertsen i o
pani Albertsen, o Valborg i panu Paulsenie?
- Widziałaś się może z majstrem?
- Podwiózł mnie kiedyś, kiedy wracałam od matki i Asbjorna. Mówiłam ci, że
przeprowadzili się do Kjelsas? Byłam zmęczona długą drogą, brzuch mi już ciążył i dałam
się namówić. Prosił, żebym kiedyś go odwiedziła. Mówił, że chce ze mną o czymś po-
rozmawiać. Nie chciał tu przychodzić z obawy, że może natknąć się na Reidara, tak
przypuszczam. Powiedziałam, że przed Bożym Narodzeniem nie dam rady. Potem o tym
zapomniałam, a po porodzie nie miałam jeszcze okazji.
- Czego on może od ciebie chcieć?
- Nie wiem. Domyślam się, że to może mieć coś wspólnego z Braciszkiem. Na pewno
słyszałeś od Carlsenów, że pani Paulsen umarła.
Emanuel spojrzał na nią przerażony.
- Myślisz, że chce, żebyśmy i nim się zaopiekowali? Elise nie spodobał się sposób, w
jaki to powiedział.
- Oczywiście, że nie. Młody Paulsen nie ma dzieci, dlaczego miałby chcieć go oddać?
Poza tym majster świetnie wie, ile nas tu jest.
- Dziwne - powiedział zamyślony. - Może to ma coś wspólnego z Hildą?
Elise wzruszyła ramionami.
- Nie ma sensu spekulować. Kiedy mróz zelżeje i znajdę kogoś, kto popilnuje Jensine,
przejdę się do niego.
Chwilę milczała, zanim znów zaczęła mówić.
- Pytanie, co teraz z tobą zrobimy, skoro naprawdę nie możesz zostać dłużej w
Ringstad. Nie wiesz, czy Carlsenowie wynajęli pokój na stryszku?
- Naprawdę chcesz, żebym się do nich wprowadził i żeby Karolinę znów we wszystko
wściubiała swój nos?
- Nie stać cię, żeby wybrzydzać. Wtedy wynajęli ci tanio pokój, bo przyjaźnią się z
twoją rodziną. Poza tym to niedaleko stąd. Będziesz mógł codziennie przychodzić, żeby
przekonać się, jak znosisz marudzenie dzieci.
- Widzę, że już mi nie ufasz - powiedział urażonym głosem. Odwrócił wzrok.
- Mam wrażenie, że już zapomniałeś, jak to było, a ja nie mam ochoty przeżywać tego
ponownie. Tego wstydu i zawodu.
- Nie było mi tu niedobrze. Cała sytuacja mnie załamała i dlatego zachowywałem się
nieznośnie.
- Możliwe - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Ale chcę, żebyśmy dali sobie trochę
czasu, zanim znów ewentualnie zamieszkamy razem. Musisz dowieść, że naprawdę chcesz
dzielić życie ze mną i z dziećmi, że chcesz być ojcem także dla Hugo, pomagać mi
wychowywać chłopców, aż dorosną i będą w stanie troszczyć się o siebie.
- Uważasz, że nie byłem dobrym ojcem dla Hugo? Zajmowałem się nim, raz nawet
zostałem z nim sam, kiedy ty poszłaś do pani Paulsen.
Elise odwróciła wzrok i westchnęła.
- Bycie ojcem w rodzinie robotniczej to nie to samo co bycie ojcem w domu, gdzie są
służące i opiekunki do dzieci. Jeśli ja mam zarabiać pieniądze, to ty będziesz musiał
opiekować się dziećmi i przejąć część domowych obowiązków. Sama ze wszystkim sobie nie
poradzę.
- Oczywiście, że będę ci pomagał. Oczywiście, Elise. Spytam Carlsenów. Nie
zdążyłem ci jeszcze powiedzieć, że słyszałem o domu, który być może zwolni się do lata. W
Sagene, na Hammergaten, tuż obok Maridalsveien. W pobliżu jest kilka drewnianych
domków, poza tym są tam same gospodarstwa. Dzieciom będzie tam dobrze. Z tylu jest
nawet mały ogródek, tak mi powiedziano, z jabłonką i grządkami warzywnymi.
Patrzyła na niego zdziwiona.
- Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś? Sprawiał wrażenie zatroskanego.
- Nie wiem jeszcze, jaki jest czynsz i czy będzie nas na niego stać. Miałem nadzieję,
że ojciec mi pomoże, ale matka zabroniła mu dawać mi cokolwiek tak długo jak... - zamilkł.
- Tak długo jak będziesz miał cokolwiek wspólnego ze mną? - przyszła mu z pomocą
Elise.
Nie odpowiedział, nie miał siły spotkać jej wzroku.
- Kto ci powiedział o domku na Hammergaten? - spytała.
- Carl Wilhelm. Odwiedził mnie w Ringstad w czasie świąt. Obiecał pomóc mi
załatwić pracę i mieszkanie. Pracy jeszcze nie mam, ale przysłał mi list, w którym napisał mi
o tym domku. Jeśli chodzi o pracę, to pomyślałem, że poszukam czegoś w Zakładach Myren.
- Jak duży jest dom?
- Mniej więcej taki jak ten - powiedział i uśmiechnął się podniecony. - Pomyśl, Elise,
jak dobrze może nam tam być! Tak wysoko, dookoła zieleń, bez tej brudnej rzeki!
To prawda, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno.
- Najpierw musisz się dowiedzieć, jaki jest czynsz. Przytaknął i coraz bardziej
podniecony spytał: - Zgodzisz się tam przeprowadzić, jeśli dom się zwolni, a czynsz nie
będzie zbyt wysoki?
- Jeśli przekonasz mnie, że możemy mieszkać razem i że nie będziesz się zachowywał
tak jak wtedy.
Trudno jej było to mówić, ale jeśli mają być razem, musi być zdecydowana.
Emanuel się zaczerwienił.
- Przepraszam, że byłem taki niecierpliwy, to nie miało nic wspólnego ani z tobą, ani
z dziećmi. To z powodu Signe.
- Nie boisz się, że znów się zjawi i będzie żądać, żebyś był ojcem dla jej syna?
- Nie może tego żądać - powiedział zdecydowanym głosem.
Elise jednak wiedziała swoje. Ostatnim razem jej uległ.
- Idź od razu do Carlsenów. Tutaj nie ma dla ciebie miejsca. Jensine śpi w nocy w
kołysce w kuchni, zostawiam uchylone drzwi do pokoju. Dobrze wiesz, że na podłodze
materac się nie zmieści, a nawet gdyby, to nie byłoby to dobre rozwiązanie.
- Wiele osób mieszka nawet ciaśniej, przekonałem się o tym, kiedy byłem w Armii
Zbawienia.
- Ale ty do tego nie przywykłeś. To zbyt duża różnica w porównaniu z salonami w
Ringstad.
- Zapominasz, że wiele lat mieszkałem w Kristianii.
- Tak, u Carlsenów, którzy traktowali cię jak syna: jadałeś w ich jadalni i miałeś
służącą do pomocy. Nie mówię tego ze złośliwości, tylko dlatego że zapomniałeś, jak to
wygląda.
Trzymając Jensine na ręce, postawiła na ogniu garnek z wodą do mycia dziecka.
- Jeśli okaże się, że Carlsenowie wynajęli pokój, myślisz, że mógłbyś przez jakiś czas
pomieszkać u Carla Wilhelma? O ile wiem, mają duże mieszkanie.
Emanuel przytaknął, aczkolwiek niechętnie.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to muszę się poddać. Mogę przynajmniej zostawić tu
walizkę?
- Oczywiście. Chłopcy wpadną w zachwyt, kiedy wrócą ze szkoły i zobaczą, że tu
stoi. Powiem im, że najprawdopodobniej zamieszkasz w pobliżu i że będziesz nas odwiedzał,
jak tylko nadarzy się okazja. Będą musieli wykazać się cierpliwością.
Nic nie odpowiedział, włożył kapelusz i palto. Widziała, że uznał, że jest wobec niego
surowa. Właściwie mógł zażądać, żeby go przyjęła, byli przecież małżeństwem. Większość
mężczyzn wykorzystałaby ten fakt. Po chwili zniknął za drzwiami, nawet się nie
pożegnawszy.
Naprawdę była surowa? Wyjrzała przez kuchenne okno. Na szybach osiadł szron,
niewiele widziała. Sople zwisały z dachu, drzewa też były oszronione. Zanosiło się na
kolejną srogą zimę. Przeszedł ją dreszcz. Mimo że powkładała do butów gazety, marzły jej
palce. Miała wrażenie, że już nigdy nie zdoła się ogrzać. W nocy trudno jej było zasnąć
między karmieniami. Cała drżała z zimna, ale nie mogła sobie pozwolić zużywać więcej
drewna, stos przy drewutni malał z każdym dniem. Sądziła, że Emanuel bez problemu
znajdzie jakąś pracę, miał przecież znakomitą opinię z tkalni płótna żaglowego, poprawnie
się wyrażał i dobrze się prezentował. Skoro jego ojciec nie chciał im pomóc, będzie im
trudno, jeśli on nic nie znajdzie.
Położyła Jensine na kuchennym stole i zdjęła jej pieluchę. Mała leżała spokojnie,
zadowolona. Miała gładką skórę, był silna, dobrze zbudowana i piękna. Elise czuła, jak
wzbiera w niej duma i radość. Czasem czuła ukłucie litości wobec Hildy, której odebrano
dziecko, zanim zdążyła doświadczyć podobnego doznania. Przeszedł ją dreszcz i cicho
pomodliła się, żeby jej dziecka nie spotkał podobny los.
W kuchni panował chłód, mimo że paliło się w piecyku. Zimno wdzierało się przez
spaczone okno i przez podłogę. Ściany były cienkie, mróz wdzierał się wszystkimi szparami.
Szybko umyła dziecko, założyła pieluchę, zwinęła w becik i znów przystawiła do piersi.
W rogu przy piecyku siedział Hugo na nocniku, nie śpieszył się. Cały czas, kiedy
Emanuel tu był, bawił się szmacianą lalką, nie interesując się obcym mężczyzną. Roczne
dziecko nie pamiętało wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Emanuel kilka razy próbował coś do
niego powiedzieć, ale Hugo tylko patrzył na niego wielkimi, zdziwionymi oczami. A
Emanuel był głównie zajęty rozmową z Elise. Starał się ją przekonać, żeby pozwoliła mu zo-
stać. Nie zauważył, że dziecko nie obdarzyło go swoim uśmiechem, którym obdarzało
innych.
Następnym razem będzie lepiej. Miała taką nadzieję.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise naciągnęła czapkę na czoło, otuliła się mocniej szalem i cała drżąca opuściła
pośpiesznie sklep. Oblepiły ją płatki śniegu, a zimno przenikało przez ubranie, mrożąc ją
całą. Czy ten mróz nigdy się nie skończy? Nie pamiętała, żeby ubiegłej zimy aż tak marzła.
Może wynikało to z tego, że za mało sypiała? Jensine płakała w nocy częściej, niż robił to
Hugo.
Anna przyszła i zajęła się dziećmi, ostatnio często to robiła. Elise miała wrażenie, że
boi się, że Emanuel się wprowadzi, zanim będzie pewne, czy małżeństwo Johana i Agnes
przetrwa. Na razie nic nie wskazywało na to, żeby chciał ją odesłać z powrotem. Anna
dostała od niego list, który dała Elise do przeczytania. Było w nim dużo o dziecku, nie miała
wątpliwości, że był z niego dumny i uznał je za swoje. Elise zwróciła na to uwagę Annie, ale
Anna najwyraźniej wyczytała między wierszami coś, czego ona nie zauważyła. Twierdziła,
że Johan jest nieszczęśliwy i wcale nie jest zadowolony z tego, co się stało.
Pośpiesznie schodziła po schodach z ciężkim koszykiem, musiała kupić ziemniaki,
naftę, chleb i mleko. Śnieg oblepiał jej twarz, prawie nic nie widziała. Niewiele brakowało, a
wpadłaby na starsze małżeństwo, które szło w jej kierunku.
W tym momencie usłyszała głos: - Czy to nie pani Ringstad?
Zatrzymała się gwałtownie, unosząc nieco głowę. Przed nią stali państwo Mathiesen.
Pan Mathiesen uniósł lekko kapelusz.
- Wszystkiego dobrego w nowym roku, pani Ringstad, no i gratulacje. Słyszeliśmy, że
urodziła pani córeczkę - powiedział mężczyzna, a jego głos brzmiał miło i sympatycznie. -
Wiadomości szybko się rozchodzą - dodał, śmiejąc się.
- Cieszę się, że tym razem to dziewczynka - powiedziała pani Mathiesen, równie
sympatycznie i przyjaźnie jak jej mąż. - Chodzi mi o to, że tylu u was chłopców - dodała i
uśmiechnęła się speszona.
- Może pani pracować, mając takie maleństwo, pani Ringstad?
- Nie, jeszcze nie pracuję. Pracowałam u pani Borresen na Maridalsveien do samych
świąt, ale jeszcze przed porodem musiałam przestać. Teraz zaczekam, aż będę mogła wyjść z
małą na dwór, na razie jest za zimno.
Pani Mathiesen patrzyła na nią wyraźnie przerażona.
- Zamierza pani pracować w sklepie, mając dwójkę takich małych dzieci? - spytała.
- Tego jeszcze nie wiem. Mam też kilka innych możliwości. Zauważyła, że
małżonkowie wymienili spojrzenia. Pan Mathiesen odchrząknął.
- Mam nadzieję, że potraktowała pani poważnie naszą propozycję pomocy i nie
poczuła się urażona. Nie zamierzaliśmy pani obrazić, po prostu chcielibyśmy być przydatni.
Jak już mówiłem podczas naszej wizyty u pani, też przeszliśmy trudne chwile. Jedyny
sposób, w jaki możemy choć trochę zrekompensować to, co zrobił nasz syn, to zadbać, żeby
pani i pani rodzina nie cierpiała ponad miarę. Wiem, że jest pani dumna i nie chce niczyjej
pomocy, i szanuję to. Wręcz podziwiamy panią za to. Tym niemniej proszę odłożyć dumę na
bok i posłuchać, co mamy pani do powiedzenia, chociażby przez wzgląd na dziecko. Jeśli
trudno pani przyjąć od nas pieniądze, proszę pozwolić, że od czasu do czasu zostawię pani
przed drzwiami coś do jedzenia.
Elise poczuła, że się zarumieniła. Mierziła ją myśl, że miałaby cokolwiek od nich
przyjąć, ale kiedy zobaczyła proszące spojrzenie mężczyzny, zrozumiała, ile to dla nich
znaczy, i nie miała serca odmówić. Nie mogła obwiniać ich o to, co zrobił Ansgar, rozumiała,
że ich to też dużo kosztowało. Rodzice Emanuela nie chcieli mieć nic wspólnego z Hugo, nie
mogła też liczyć na jakąś większą pomoc ze strony matki i Asbjorna. Mieli dosyć własnych
spraw, szczególnie teraz, kiedy matka spodziewała się dziecka. To, co mogli im dać, powinno
przypaść chłopcom. Wszystko to oznaczało, że Hugo pozbawiony był wsparcia dziadków.
Skoro Mathiesen tak bardzo pragnął coś dla niego zrobić, nie mogła się sprzeciwiać i ze
względu na Hugo, i ze względu na nich samych.
Przytaknęła, aczkolwiek niechętnie.
- Dziękuję. Nie będę kryła, że w tej chwili jest mi dość ciężko, ale być może mój mąż
wróci do domu i wtedy będzie nam lżej.
Zauważyła, że oboje się zdziwili. A więc nie słyszeli nic o tym, że Signe została
odesłana do domu.
- To byłoby dobrze dla was wszystkich - odezwał się Mathiesen z wyraźną ulgą.
Martwił się, że cała odpowiedzialność spadła na nią.
Pani Mathiesen sprawiała wrażenie, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie była
pewna, czy powinna. W końcu jednak nie wytrzymała: - Słyszała pani, że Ansgar się
zaręczył?
Elise przytaknęła.
- Helenę Fryksten odwiedziła mnie - powiedziała.
Oboje otworzyli szeroko oczy, pierwszy odezwał się pan Mathiesen.
- Panna Fryksten panią odwiedziła? Dlaczego?
- Miała nadzieję, że pozwolę Ansgarowi spotykać się z Hugo. Pan Mathiesen sprawiał
wrażenie oszołomionego.
- Ale czy ona wie... To znaczy... Czy Ansgar...
Elise pomogła mu: - Ansgar powiedział jej, co się zdarzyło. Panna Fryksten jest osobą
głęboko wierzącą. Uważa, że Ansgar został już dostatecznie ukarany i że ma prawo widywać
własne dziecko.
Zauważyła, że jej głos brzmi ostro. Na samo wspomnienie Helenę Fryksten przeszły
ją ciarki.
- Wielkie nieba! - wykrzyknął pan Mathiesen, najwyraźniej nie wiedząc, co ma
powiedzieć. To był dla niego wstrząs. Odchrząknął. - Na pewno była pani zakłopotana. To
zrozumiałe.
Elise poczuła nagle, że ma łzy w oczach. Nie chciała pokazać im, jak silnie przeżywa
tę sytuację, ale nie była w stanie powstrzymać łez.
- Ona nic nie rozumie - głos odmówił jej posłuszeństwa. - Uważa, że jestem
bezwzględna, bo mu tego zabroniłam, ja, która już wtedy opiekowałam się trójką i byłam w
ciąży z następnym dzieckiem.
Rozpłakała się, szybko się od nich odwróciła i zaczęła biec.
Kiedy dotarła do mostu, zobaczyła, jak jakiś mężczyzna wchodzi i znika w domu
majstra. Nie zdążyła zobaczyć, kto to był. Emanuel zamieszkał u Carlsenów i spędzał
przedpołudnia na pisaniu podań i odwiedzaniu biur. Może to był Torkild? Może powinna mu
się zwierzyć i spytać, czy ma przyjąć pomoc, którą zaoferowali jej rodzice Ansgara? Nie
tylko teraz, ale i w przyszłości. Torkild wciąż był w Armii Zbawienia i miał do czynienia z
różnymi ludzkimi losami, na pewno mógł jej coś doradzić.
Jednak to nie był Torkild, tylko Emanuel. Stał i rozmawiał z Anną. Jensine spała w
kołysce, a Hugo siedział na podłodze i się bawił.
Emanuel odwrócił się do niej i się uśmiechnął, natychmiast jednak spoważniał.
- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś płakała. Pokręciła przecząco głową.
- To przez ten śnieg. Wcześnie dzisiaj przyszedłeś - powiedziała.
- Mam dobre wiadomości. Dostałem pracę w Zakładach Myren.
- Gratuluję - powiedziała, starając się pozbierać i okazać trochę radości, ale nie była w
stanie.
- Nie cieszysz się? - spytał, patrząc na nią zawiedziony.
- Oczywiście, tylko że strasznie zmarzłam. Przewiało mnie do szpiku kości, poza tym
wrasta mi paznokieć.
Emanuel dalej się jej przyglądał.
- Coś się stało. Widzę to po tobie - powiedział.
Jaki sens ma trzymanie tej historii w tajemnicy? Jeśli mieli znów mieszkać razem, nie
może mieć przed nim tajemnic. Nic dobrego by z tego nie wynikło.
- Natknęłam się na państwa Mathiesen, rodziców Ansgara. Oczy mu pociemniały.
- Tak? Czego chcieli? - spytał.
- Chcą mi pomóc. Jeśli nie przyjmę pieniędzy, pragną zadośćuczynić za występek
syna, przynosząc mi od czasu do czasu jedzenie i inne rzeczy.
Emanuel zrobił się purpurowy na twarzy.
- Miałabyś brać jałmużnę od rodziców gwałciciela? W życiu nie słyszałem czegoś
równie szalonego.
- Co im odpowiedziałaś? - spytała Anna łagodnie. Mimo że chciała, żeby Elise
zaczekała na Johana, nie podobało się jej to, co przed chwilą usłyszała. Nie lubiła, kiedy
ludzie się kłócili. Wiele razy to powtarzała.
- Zgodziłam się - odpowiedziała Elise, podnosząc głowę. Emanuel otworzył usta,
gotów protestować, ale się powstrzymał.
Może przypomniał sobie, co kiedyś mówił, a może zobaczył jej stanowczy wyraz
twarzy. Elise nie była przekonana, że dobrze robi, godząc się na ich propozycję, ale nie
chciała, żeby Emanuel o tym decydował. To przede wszystkim ona odpowiadała za Hugo.
- Uważam, że słusznie postąpiłaś - powiedziała Anna cicho i spokojnie. - Jego rodzice
nie są winni tego, co się stało, a skoro chcą pomóc wnukowi, to powinnaś dać im szansę.
Sama mówiłaś, że mu wybaczyłaś, mimo że nigdy tego nie zapomnisz. Twoje wybaczenie
musi też obejmować jego dziadków.
Emanuel odwiesił kapelusz i palto i usiadł przy kuchennym stole.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Opowiedzieć ci o mojej nowej posadzie? Jest tak
dobrze płatna, że sądzę, że będzie nas stać na domek na Hammergaten.
Najwyraźniej chciał zmienić temat.
Elise i Anna wymieniły spojrzenia. Oczy Anny były smutne, Elise domyślała się, o
czym myśli: ostatnia nadzieja na to, że Johan i ona będą razem, się rozwiała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nagle pogoda się zmieniła i zrobiło się ciepło. Elise posłała Pedera z wiadomością do
Kjelsas i zapytaniem, czy matka i Asbjorn nie odwiedziliby ich któregoś dnia, żeby poznać
Jensine. Nie widzieli jej jeszcze, gdyż utrzymywała się zbyt niska temperatura. Matka była
już w siódmym miesiącu ciąży i podróż mogła się okazać dla niej zbyt męcząca. Brakowało
jej sił i większość czasu spędzała, siedząc na kanapie. Elise zaproponowała, żeby przyjechali
pociągiem. I tak będą musieli przejść kawałek do stacji, a potem ze stacji, ale lepsze to niż iść
całą drogę.
Ku radości wszystkich matka się zgodziła. Mieli przyjechać w najbliższą niedzielę, o
ile odwilż się utrzyma.
Chłopcy często odwiedzali ich w willi „ Almsdorf”, a po szczerej rozmowie, podczas
której Elise powiedziała matce prawdę o Hugo, sytuacja się zmieniła. Jedynym
zmartwieniem pozostawał brak postępów Pedera w czytaniu, mimo że ćwiczył z matką
przynajmniej raz w tygodniu. Twierdził, że była bardzo surowa. Musiał w kółko powtarzać te
same słowa, a jeśli coś źle przeczytał, matka się złościła. W końcu zaczynał się tak
denerwować, że cały się pocił. Doszło do tego, że bał się tych spotkań, mimo że do tej pory
chętnie ich odwiedzał.
Elise przyglądała mu się zamyślona. . - Trzeba będzie znaleźć jakiś inny sposób. Nie
wierzę, że można się nauczyć czegoś pod przymusem i pod groźbą kary, chociaż jestem też
przekonana, że ćwiczenie jest konieczne. Zauważyłam, że mylisz literkę d z literką b i literkę
p z literką g. I że masz problem z zapamiętaniem, która strona jest prawa, a która lewa. Może
między tym jest jakiś związek. Gdyby tak udało się nam wymyślić jakąś zabawę, gdzie
mógłbyś to wszystko ćwiczyć. Coś, co by cię bawiło, ale żebyś przy okazji też mógł ćwiczyć.
Tego samego dnia wieczorem usłyszała jakieś dziwne dźwięki dobiegające z
przedsionka. Najpierw pomyślała, że to Olaf coś robi, ale po chwili rozpoznała głos Pedera.
Wyjrzała ostrożnie. Peder zrobił piłkę ze skrawków materiału, zszył je i całość obwiązał
sznurkiem. Teraz stał i albo kopał piłkę, albo nią rzucał o ścianę, wydobywając z siebie na
wpół zduszone dźwięki. Był tak zajęty, że nie jej zauważył. Elise stała w drzwiach i patrzyła
na niego, próbując się domyślić, co on robi.
Na ścianie powiesił kartkę papieru, na której napisał duże literki b, d, g i p. Rzucał
piłkę prawą ręką, wołając przy tym wściekle: „Masz swoje b, ty bandyto!” Następnym razem
wołał: „Masz swoje d, ty draniu!” Potem zamiast rzucać, zaczął kopać piłkę, cedząc przez
zęby: „Masz swoje p, ty pasożycie!”, kiedy kopał prawą nogą, i „Masz swoje g, ty
gówniarzu!”, kiedy kopał lewą.
Elise zaniemówiła ze zdumienia. Peder posłuchał jej i sam wymyślił sobie zabawę,
podczas której ćwiczył sprawiające mu trudności litery! Czyżby naprawdę sam na to wpadł?
W takim razie z jego głową na pewno wszystko było w porządku. Miał w sobie tyle
samozaparcia, że na pewno sobie poradzi. Musi go tylko zachęcać, żeby chciał dalej
pracować.
Zamknęła za sobą drzwi, nie chciała mu przeszkadzać. Poszła do kuchni, wyjęła
mąkę, cukier, jajka i mleko, żeby usmażyć placki. Taka siła woli wymagała nagrody.
Przygotuje im dobrą kolację.
Na szczęście odwilż się utrzymała. W niedzielę można było wyjść na dwór, było
nawet kilka stopni ciepła, jakby to był marzec albo kwiecień. Śnieg stopniał, kapało z
dachów, ten dźwięk napawał nadzieją. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się cieszyła na nadej-
ście wiosny jak w tym roku.
Zdążyła ułożyć Jensine do snu po tym, jak ją umyła i nakarmiła, kiedy za drzwiami
dały się słyszeć głosy. Wzięła Hugo na rękę i pośpieszyła otworzyć, mając nadzieję, że to
matka, Asbjorn i Anne Sofie.
- Witaj! - powiedziała matka, a jej głos brzmiał lekko i wyraźnie. Uśmiechała się. -
Tak się cieszę, że zobaczę małą Jensine!
Przeniosła wzrok na Hugo.
- Witaj, Hugo! Ale wyrosłeś od świąt.
Zaczęła ostrożnie wchodzić po schodkach, Asbjorn ją podtrzymywał. Miejscami
wciąż jeszcze leżał śnieg, na pewno bała się przewrócić.
Gdy tylko weszła, od razu zbliżyła się do kołyski, ale Elise dobrze otuliła małą
kocykami, więc widać było tylko kawałek noska i jej zamknięte oczka.
- Na pewno zaraz się obudzi, wtedy przyjrzysz się jej lepiej - pocieszała Elise.
- Anne Sofie bardzo podobała się jazda pociągiem. Jechała nim wcześniej tylko raz.
Peder i Evert przyszli z pokoju, gdzie bawili się żołnierzykami. Kristian siedział
zatopiony w lekturze jakiejś książki geograficznej, którą pożyczył od Reidara.
Peder najwyraźniej usłyszał, co matka mówiła, i zawołał: - My też kiedyś jechaliśmy
pociągiem! Cały dzień! Do Ringstad!
Matka się roześmiała.
- Podróż nie trwała cały dzień, ale pamiętam, jak o niej opowiadaliście.
Odwiedziliście wtedy rodziców Emanuela - powiedziała i uśmiechnęła się do Elise. - Tak się
ucieszyłam, kiedy Peder powiedział mi, że Emanuel wrócił. Mówiłam ci, że jak tylko się
przeprowadzicie na drugą stronę rzeki, to na pewno wróci. To prawda, że chcecie wynająć
dom w Sagene? Tak się cieszę, że wreszcie zachowujesz się rozsądnie. To miejsce nie nadaje
się dla kogoś, kto przywykł do lepszych warunków.
Elise uśmiechnęła się. Nie podjęła dyskusji, nie chcąc psuć rzadkiej chwili, kiedy
wszyscy byli razem. Poza tym matka miała rację. To po rozmowie z nią Elise postanowiła się
przeprowadzić.
- Jeszcze nie wiem, czy będzie nas na to stać. Właściciel jeszcze nam nie powiedział,
ile za niego zażąda.
- Emanuel dostał przecież pracę, będzie go stać na opłacenie czynszu. Kiedy się
przeprowadzacie?
- Dom się zwolni dopiero latem.
- Szkoda. Emanuelowi pewnie trudno spać, kiedy wszyscy leżą jeden obok drugiego.
Chłopcy pomogli powiesić ubrania na wieszakach, ale najwyraźniej też pilnie śledzili
przebieg rozmowy.
- Emanuel nocuje u Carlsenów - wpadł w słowo Peder. Matka stanęła i z
niedowierzaniem patrzyła na Elise.
- Nocuje w Carlsenów? - spytała.
- Sama powiedziałaś, że trudno tu spać, kiedy wszyscy leżą jeden obok drugiego. Olaf
Henricksen ma umowę do lata, a kiedy się stąd wyprowadzimy, domek przejmą Hilda i
Reidar. Cieszę się z tego, bo chłopcy będą mogli przychodzić w odwiedziny i nie muszą
żegnać się z domkiem. Hilda zaproponowała nawet, żeby przychodzili tu po szkole i jedli,
zanim pójdą do pracy, żeby nie musieli się tak bardzo śpieszyć. To znaczy jeśli w ogóle coś z
tego wyjdzie.
- Coś jest nie w porządku? Masz jakieś wątpliwości? - spytała matka, marszcząc
czoło.
Elise nie miała ochoty rozmawiać o warunkach, które postawiła Emanuelowi, matka i
tak by jej nie zrozumiała.
- Po prostu nie chcę, żeby chłopcy czuli się zawiedzeni, jeśli się okaże, że nie
możemy wynająć domu.
Zaczęła pośpiesznie sprzątać ze stołu.
- Usiądźcie. Zaraz nastawię kawę. Miałam nadzieję, że przyjedziecie, więc kupiłam
dla wszystkich po ciastku, a potem podam zupę.
- Już mi ślinka leci. Z masłem i z żółtkiem?
- My też dostaniemy? - spytał Peder, patrząc na nią głodnym wzrokiem.
- Oczywiście, zawsze jecie to samo co my.
- W domu u Pingelena dzieci jedzą ziemniaki, kiedy dorośli dostają mięso - wtrącił się
do rozmowy Evert.
Kristian stał w drzwiach i najwyraźniej czekał, aż będzie mógł coś powiedzieć, ale nie
mógł się przebić. Elise pomogła mu.
- Asbjorn, Kristian chce ci coś pokazać. Narysował mapę Stanów Zjednoczonych,
pokolorował stan Waszyngton i zaznaczył miejsce, gdzie mieszkają nasi wujkowie.
Asbjorn poszedł za Kristianem do pokoju. Rozmowa toczyła się dalej, Elise była
zadowolona. Skoro matka poświęcała tyle uwagi Pederowi, ćwicząc z nim czytanie, dobrze,
że Asbjorn poświęci trochę czasu Kristianowi.
Ledwo zdążyli usiąść do stołu, kiedy zjawili się Emanuel, Hilda i Reidar. Wszyscy
troje byli w kościele: Hilda i Reidar w Sagene, a Emanuel w Gamie Aker. Elise wiedziała, że
był tam z Carlsenami.
Jak tylko podał rękę matce i Asbjornowi, zaczął podniecony opowiadać.
- Widziałem Paulsena Juniora w kościele. Razem z młodą kobietą. Miałem wrażenie,
że byli bardzo sobą zajęci.
- Niedawno został wdowcem! - powiedziała z oburzeniem Hilda.
- Minęło od tego czasu kilka miesięcy, a już wtedy Torkild mówił, że ma wrażenie, że
Paulsen wkrótce znów się ożeni - powiedziała Elise, patrząc na siostrę.
- Nie sądzę, żeby bardzo kochał żonę, skoro tak szybko się pocieszył.
Elise pomyślała, że Hilda martwi się o Braciszka. Powinna się chyba cieszyć, że
będzie miał nową matkę, chociaż z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jak to będzie. W
bajkach macochy zawsze były złe.
- Spotkałem wielu znajomych - powiedział Emanuel, który był w dobrym humorze i
w ogóle nie zastanawiał się, co powiedzą matka i Asbjorn na to, że nagle znów się pojawił w
domku majstra. - Wychodząc z kościoła, wpadłem na Wang - Olafsena. Powiedział mi, że
Carl Wilhelm i Olga Katrine mają syna, urodził się w zeszłym tygodniu. Aż promieniał z
zadowolenia. Nie ma nikogo poza Carlem Wilhelmem i chyba czuł się bardzo samotny po
tym, jak zmarła mu żona. Pewnie dlatego jest taki miły dla Pedera.
- Nie będzie już nas odwiedzał? - spytał Peder zawiedzionym głosem. Razem z
Evertem i Anne Sofie siedzieli na skrzyni z drewnem, machając nogami i jedząc każde swoje
ciastko za dwa ore.
Elise nalała z wiadra trochę mleka do dzbanuszka na śmietankę i podała matce.
- Na pewno będzie nas odwiedzał - powiedziała. - Był tu jesienią, nie chce się
narzucać. Na pewno jest ciekaw, czy dostaliśmy jakieś wiadomości od wujków w Ameryce,
to przecież on namówił nas, żeby spróbować ich odszukać.
Matka też się zainteresowała.
- Miałaś jakieś wiadomości od wuja Kristiana po wysłaniu listu?
Elise pokręciła głową.
- Nie, i trochę mnie to dziwi. Odniosłam wrażenie, że ucieszyły go wiadomości od
nas.
- Z pewnością są zapracowani, jak większość z nas. Na pewno przyjdzie jakaś
odpowiedź - powiedziała matka i zwróciła się do Emanuela: - Ucieszyłam się, kiedy
usłyszałam, że wróciłeś do domu.
Emanuel zaczerwienił się, chyba nie spodziewał się, że matka będzie mówić o tym tak
otwarcie. Elise miała czasem wrażenie, że Emanuel traktuje swoje zniknięcie, jakby to była
podróż, a jego powrót był czymś oczywistym.
Matka zrozumiała, że sytuacja jest dla niego krępująca. Poklepała go po ręce.
- Zapomnijmy o tym, co się wydarzyło, i cieszmy się, że znów jesteśmy wszyscy
razem.
Pogładziła swój brzuch. Nie był tak duży jak brzuch Elise, kiedy ta była w siódmym
miesiącu.
- Mam nadzieję, że kiedy następnym razem tu przyjedziemy, będzie nas już czworo.
Peder patrzył na jej brzuch.
- To chłopiec czy dziewczynka? - spytał. Matka się roześmiała.
- Tego nikt nie wie. Dlatego czekamy w takim napięciu. Asbjorn kupił już niebieskie
ubranka. Ma nadzieję, że to jednak chłopak.
- A co, jeśli urodzi się dziewczynka? Będzie chodziła w ubrankach chłopca? - spytał
Peder, najwyraźniej przestraszony.
- Podobnie jak ty, kiedy byłeś mały - szybko wtrąciła Hilda. - Nosiłeś ubranka po
mnie i po Elise. Pamiętam, jak słodko wyglądałeś w tej sukience z koronkami i różowymi
wstążkami.
Peder zrobił się pąsowy na twarzy i Elise uznała, że musi interweniować.
- Hilda sobie z ciebie żartuje. Żadna z nas nie miała sukienki z koronkami i z
różowymi wstążkami. Jedyne, co po nas nosiłeś, to pończochy, swetry, czapki i rękawiczki.
- I białe majtki - dodała szybko Hilda. Matka znów się zwróciła do Emanuela.
- Co słychać u Carlsenów? - spytała.
- Wszystko w porządku. Bez zmian. Carlsen jest zajęty swoją pracą, a pani Betzy i
Karolinę spędzają czas, chodząc do teatru i na herbatki.
- Córka jeszcze nie znalazła sobie męża? Ma już przecież dwadzieścia parę lat.
Emanuel uśmiechnął się.
- Na pewno upatrzyła sobie już niejednego, problem w tym, żeby któryś dał się
złapać.
- Stanowi dobrą partię. I jest ładna.
- Ja bym się nie skusił.
Jak zwykle Peder nie był w stanie się powstrzymać, chociaż wiedział, że dzieci nie
powinny się wtrącać do rozmów dorosłych. Uśmiechnął się szeroko i powiedział: - Jasne, bo
ty kochasz Elise.
Emanuel spojrzał na niego poważnie.
- Masz rację, Peder. Nikt lepszy niż Elise nie mógł mi się trafić.
Rozległo się pukanie i wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi.
- Jeszcze ktoś idzie? - spytała Hilda. - Nie ma już więcej kawy ani ciastek. Może to
Olaf?
Elise pokręciła głową.
- On nie puka do drzwi. Zawsze najpierw idzie do siebie, potem schodzi i wtedy puka
- powiedziała. Wytarła ręce w fartuch i ruszyła w kierunku drzwi. Może to Anna i Torkild.
Zrobiło jej się przykro, że nie będzie mogła ich niczym poczęstować.
Uchyliła drzwi, żeby nie wypuścić zbyt dużo ciepła. Na schodkach stał Johan.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Czuła, jak zaczynają płonąć jej policzki, a serce wali jak młot.
- Johan? Co za niespodzianka! Wejdziesz?
Otworzyła drzwi, odwracając się do pozostałych: - Mamy odwiedziny z zagranicy.
Przyjechał Johan Thoresen.
Sama słyszała, że mówi nienaturalnie głośno. Na litość boską, po co powiedziała jego
nazwisko, przecież wszyscy znali Johana.
Przy kuchennym stole zapadła cisza, tylko Peder i Evert zeskoczyli ze skrzyni na
drewno i ruszyli biegiem w jego stronę.
- Johan?! - zawołał Peder, a w jego głosie słychać było niekłamaną radość. - Wróciłeś
do domu? Jaki jesteś elegancki! Masz nową czapkę?
Johan roześmiał się i zaczął czochrać mu włosy.
- Zgadłeś, Peder. Mam nową czapkę i nowe palto, ale poza tym jestem taki jak
zawsze.
Nagle chyba odkrył, kto siedzi przy stole. Emanuel był odwrócony do niego plecami.
Uśmiech znikł z jego ust.
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam - powiedział. Hilda pośpieszyła mu z pomocą.
- Wejdź, Johan, jest tu tylko nasza rodzina. Mama nie widziała jeszcze córeczki Elise,
jest tu pierwszy raz od jesieni.
- Dziękuję, ale ja... Pomyślałem, że zajrzę do was w drodze do Anny i Torkilda.
Elise wpadła mu w słowo: - Gratuluję ci syna. Anna nam powiedziała.
- Dziękuję. Ja też ci gratuluję córki.
Uśmiechał się, ale Elise czuła, że był skrępowany. Wyciągnął coś z kieszeni.
- Mam jakieś drobiazgi dla chłopców. Podał Evertowi i Pederowi po zawiniątku.
- Kristian jest już za duży na takie rzeczy, więc przywiozłem mu scyzoryk.
- Kristian podszedł, skłonił się i podziękował, cały czerwony ze szczęścia, podczas
gdy Peder i Evert niecierpliwie odpakowywali swoje zawiniątka. Nagle dał się słyszeć
podwójny okrzyk radości. „Diabolo!” Peder odwrócił się do Elise: - Elise, dostałem diabolo!
Prawdziwe diabelskie diabolo, dokładnie takie, o jakim marzyłem!
Nagle Elise przypomniała sobie, że przecież dostała pieniądze od Emanuela, żeby
kupić Pederowi diabolo. Jak mogła o tym zapomnieć i dlaczego Peder jej nie przypomniał?
Czyżby uznał, że pieniądze były jej potrzebne na jedzenie?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła na sobie oskarżycielski wzrok Emanuela.
Wiedziała, że Johan był zdziwiony jej reakcją.
- Bardzo ładne - wymamrotała.
Peder chyba o wszystkim zapomniał. To dziwne, bo był bardzo podniecony, kiedy
Emanuel powiedział, że mu je kupi. Pewnie nie potraktował poważnie tej obietnicy, skoro nic
nie dostał.
Teraz pośpiesznie podszedł do stołu, żeby pokazać wszystkim swój prezent.
Emanuel nic nie powiedział, nawet nie przywitał się z Johanem. Matka miała
ściągniętą twarz i najwyraźniej nie wiedziała, co sądzić o tej niespodziewanej wizycie.
Dla Elise sytuacja stawała się nie do wytrzymania.
- Przykro mi, że nie mamy cię czym poczęstować, ale właśnie opróżniliśmy półmisek
- powiedziała, uśmiechając się z zażenowaniem. - Gdybym wiedziała, że przyjdziesz...
- Nic nie szkodzi... Jak już mówiłem, wpadłem tylko, żeby dać chłopcom te drobiazgi.
Anna i Torkild czekają na mnie.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Wiedzą, że przyjechałeś? - spytała.
- Tak, wysłałem im telegram.
- Agnes i dziecko przyjechali z tobą?
- Nie, dla małego to za daleka podróż, poza tym to sporo kosztuje. Przyjechałem z
profesorem. Chce obejrzeć tu kilka prac. To on płaci.
- Zostaniesz chyba kilka dni?
- Około tygodnia - powiedział, zerkając na Emanuela. - Muszę iść, żeby nie zaczęli
się martwić i zastanawiać, co się ze mną stało.
Odprowadziła go do wyjścia. Mimo że wiedziała, jaka będzie reakcja pozostałych,
poszła z nim do samych schodków, zamykając za sobą drzwi.
Patrzyła na niego i czuła, jak przeszywa ją ból.
- Powinnam była odpisać na twój ostatni list.
Johan próbował się uśmiechnąć, ale jego oczy zdradzały ten sam smutek.
- Co mogłaś mi odpowiedzieć? Tak po prostu jest - oznajmił z wahaniem. - A co z
tobą? - spytał. - To przypadek, że on tu dzisiaj jest?
Chciałaby, żeby nie zadał tego pytania, ale przecież wcześniej czy później i tak
wyszłoby to na jaw. Pokręciła głową.
- Prosił, żebym pozwoliła mu wrócić. Postawiłam kilka warunków. Póki co mieszka u
Carlsenów.
- Naprawdę chcesz pozwolić mu wrócić?
- Nie ty jeden o to pytasz. Hilda była wstrząśnięta, Anna zatroskana. Ciągle ma
nadzieję, że... - umilkła.
- Że w końcu ty i ja będziemy razem - powiedział i westchnął głęboko. Odwrócił się,
żeby wyjść. - Muszę z tobą porozmawiać. Wpadnę któregoś przedpołudnia, kiedy będziesz
sama. Wtedy chyba go tu nie ma?
- Przychodzi dopiero po południu. Jeden z warunków mówi o tym, że musi więcej
zajmować się dziećmi. Ale jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji.
Serce jej waliło. Jaka będzie jego odpowiedź?
- Więc pewnie się stara - rzekł i pokiwał głową.
W pierwszej chwili uznała to za złośliwość, ale zaraz zrozumiała, że się pomyliła.
Podniósł rękę w geście pożegnania i wyszedł.
Jak tylko weszła do kuchni, poczuła, że nastrój zrobił się ciężki. Matka nie potrafiła
się powstrzymać.
- Czego on chciał? - spytała.
- Dowiedzieć się, co u nas - odpowiedziała Elise, starając się na nich nie patrzeć.
Dołożyła drew do ognia i nastawiła wodę na zmywanie.
- Nie mógł cię spytać, kiedy był tu w pokoju, zamiast trzymać cię na tym zimnie,
żebyś jeszcze się przeziębiła?
- Już nie jest zimno.
Wtedy Hilda powiedziała to, o czym wszyscy myśleli: - Pewnie chciał się dowiedzieć,
dlaczego jest tu Emanuel. Nic dziwnego, że ludzie się zastanawiają.
Matka posłała jej surowe spojrzenie.
- Nic nikomu do tego, a już najmniej Johanowi Thoresenowi - powiedziała i
odwróciła się do Emanuela. - Nie przejmuj się. Za chwilę wszyscy zapomną o tym, co się
stało. Tak to już jest tu nad rzeką. Kiedy coś się dzieje, ludzie się tym podniecają i o niczym
innym nie mówią, ale zaraz pojawia się coś nowego i sprawa idzie w zapomnienie.
- Wcale się tym nie przejmuję, pani Lovlien. Przepraszam, pani Hvalstad. Uważam
jedynie, że Johan Thoresen powinien mieć na tyle wstydu, żeby trzymać się stąd z daleka.
Trudno mi uwierzyć, że ludzie w okolicy zapomnieli już, co on wyczyniał.
Elise czuła, jak wzbiera w niej złość. A on postąpił lepiej? Otworzyła usta, żeby
zaprotestować, ale w tym momencie Hilda szybko wstała od stołu i podeszła do pieca.
- Pozmywam - powiedziała i szturchnęła ją w bok, wykrzywiając twarz.
Elise zrozumiała. Nie tak należało to rozwiązać. Jeśli Emanuel jeszcze nie zrozumiał,
co sam zrobił, potrzebne były inne metody. Poza tym dziś jest niedziela, a chłopcy są
wniebowzięci prezentami, nie może zepsuć im dnia kłótnią.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise miała wrażenie, że słyszy głosy na schodkach. Podniosła głowę z na wpół
zapisanej kartki i zaczęła nasłuchiwać. Jensine i Hugo spali. Był to jeden z tych rzadkich
momentów, kiedy mogła pisać, ale dzisiaj nie była w stanie się skupić. Cały czas czekała, aż
zjawi się Johan. Była przekonana, że przyjdzie, jak tylko nadarzy się taka sposobność.
Przyjechał do Kristianii w konkretnej sprawie, praca miała oczywiście pierwszeństwo.
Ktoś był na zewnątrz, dobrze słyszała. Dlaczego jednak nikt się nie odzywał? Wstała
od stołu. Johan byłby zapukał i wszedł, wiedział, że do południa jest sama. Nie uznałby tego
za coś niewłaściwego, ona zresztą też nie. Był przyjacielem z dawnych lat, jej i rodziny,
wolno było mu przyjść z wizytą. Tylko Anna, Hilda i chłopcy zdawali sobie sprawę z tego,
że wciąż się kochają, i liczyli na pojednanie. Pozostali wiedzieli, że jest mężem Agnes i że
właśnie urodziło się mu dziecko.
Uchyliła drzwi. Nikogo nie było, ale na schodkach stało wiadro węgla, worek drewna
i karton po margarynie, pełen paczuszek zawiniętych w gazety albo brunatny papier pakowy.
Schyliła się i otworzyła pierwszą z brzegu, był w niej ser. I wtedy zrozumiała. To z
pewnością był goniec z jedzeniem zamówionym i opłaconym przez pana Mathiesena!
Najpierw wniosła wiadro z węglem i worek z drewnem, potem karton zjedzeniem.
Niecierpliwie zaczęła otwierać pozostałe paczuszki. Był w nich ser, masło, mały pojemnik z
melasą, serek topiony, chleb, margaryna, ziemniaki i marchewka, kapusta i kiełbasa, mięso i
śledzie zawinięte w pergamin. Była też torba kaszy, jajka, mąka pszenna, pasztet i kaszanka.
W życiu nie widziała tyle dobrych rzeczy naraz. Odkryła nawet małą torebkę cukierków, na
pewno dołożoną z myślą o chłopcach.
Poczuła, jak ze szczęścia ściska się jej gardło. Nawet gdyby dostała zimowe palto
lamowane futrem i do tego mufkę, taką, jaką miała córka dyrektora przędzalni i której jej tak
zazdrościła, nie byłaby szczęśliwsza. Chciałaby, żeby w odpakowywaniu uczestniczyła Hilda
i chłopcy. Jakby na nowo przeżywała Wigilię, którą sprawił im w zeszłym roku Emanuel,
kiedy to po raz pierwszy dostali prezenty. Miała teraz dość jedzenia na dłuższy czas: mogła
smażyć placki i naleśniki, a tłuczone ziemniaki z masłem i kaszanka były bardziej pożywne
niż kasza na wodzie, tego nauczyła się w szkole. Chłopcy powinni się porządnie odżywiać,
żeby mieć siłę i w szkole, i w pracy. Zawsze robiło się jej przykro, kiedy widziała, jak
siedzieli z opuszczonymi głowami, bladzi i śmiertelnie zmęczeni po skończonym dniu pracy.
Nagle podskoczyła, słysząc za sobą jakiś dźwięk. Odwróciła się przestraszona. W
drzwiach stał Johan.
Uśmiechał się przepraszająco.
- Pukałem co najmniej trzy razy. Ponieważ nie było żadnej odpowiedzi, to wszedłem.
Czuła, jak się rumieni. Jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. Paczuszki leżały
porozrzucane po całym stole, można było odnieść wrażenie, że zrobiła zakupy na kilka
tygodni.
Spostrzegła, że Johan przygląda się wszystkiemu, nie będąc w stanie ukryć swojego
zdziwienia.
- Usłyszałam kogoś na schodkach, a kiedy otworzyłam drzwi, znalazłam to wszystko -
tłumaczyła mu, rozkładając ręce, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że nie wie, skąd to
wszystko się tu wzięło.
- Nie widziałaś, kto to przyniósł? Pokręciła przecząco głową.
- Na schodach nikogo nie było. Pewnie przyniósł to goniec, który od razu odszedł.
Nie słyszałam, żeby ktoś pukał - powiedziała, uśmiechając się do niego.
- To z pewnością od Emanuela. Najwyraźniej stara się zaskarbić sobie twoje względy
- powiedział, a Elise zauważyła nutkę pogardy w jego głosie. Czyżby był zazdrosny?
Pokręciła głową, nie chciała go okłamywać.
- Nie sądzę - powiedziała. - To znaczy jestem pewna, że to nie on. Ktoś to wszystko
bardzo dokładnie przemyślał, nie zależało mu na zrobieniu wrażenia. Uczynił to ktoś, kto zna
naszą sytuację i chce nam pomóc.
Posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Więc jednak wiesz, kto to zrobił?
- Myślę, że tak. Ojciec Ansgara Mathiesena. Któregoś dnia spotkałam jego i jego żonę
przed sklepem. Prosił, żebym pozwoliła im coś dla nas zrobić. Chcieli nam zadośćuczynić za
krzywdę, którą wyrządził nam ich syn. I on, i jego żona są głęboko nieszczęśliwi z powodu
tego, co się stało. Jest im wstyd.
Johan nic nie powiedział. Widziała, że jest zdziwiony i nie wie, jak to potraktować.
Podobnie jak Emanuel nie chciał w ogóle słyszeć tego imienia, jednak z drugiej strony życie
nauczyło go, że jeśli dziecko się stoczy, to rzadko można winić o to rodziców. Wśród
rodzeństwa zdarzały się i czarne owce, i aniołki, mimo że dzieci miały tych samych rodziców
i zostały tak samo wychowane.
- Było mi ich żal. Jego matka powiedziała mi kiedyś, że wstyd jej, że wydała go na
świat. Nie mają żadnych wnuków. Chcieliby być dziadkami dla Hugo.
Johan otworzył szeroko oczy.
- Masz z nim jakiś kontakt? Elise pokręciła głową.
- Z nim nie. Nie miałabym siły. Jego narzeczona próbowała mi się przypodobać w
nadziei, że pozwolę Ansgarowi spotykać się z synem, ale tylko mnie rozzłościła.
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Przyszła do ciebie z taką prośbą? - spytał.
- Tak, przyszła, kiedy nie było mnie w domu. Olaf, nasz lokator, myślał, że to ktoś z
naszych przyjaciół. Innym razem była do tego stopnia bezczelna, że wzięła małego i zabrała
go na spacer w wózku, dając Hildzie do zrozumienia, że ja się na to zgodziłam. Wtedy
wygarnęłam jej, co o niej myślę. Wyszła stąd z płaczem. Uznała, że jestem twarda i
egoistyczna, a przecież oprócz własnych opiekuję się jeszcze trzema chłopcami, ja - nie
Ansgar.
Johan kręcił głową. Właściwie nic dziwnego, że trudno mu było w to uwierzyć.
- W życiu nie słyszałem czegoś podobnego. Czy ona wie, że Hugo urodził się w
wyniku gwałtu?
- Tak. Jest bardzo religijna, z tych, co to chcą zbawiać świat. Wie, że Ansgar
dwukrotnie próbował odebrać sobie życie, i bardziej współczuje jemu niż mnie. Najwyraźniej
w ogóle nie rozumie, że takie przeżycie może zniszczyć dziewczynie życie.
Johan westchnął głęboko.
- Ile będziesz jeszcze musiała znieść? Do tego jeszcze Emanuel, który chce wrócić.
Pewnie liczy, że się zgodzisz?
- Przeżyłam wstrząs, kiedy zobaczyłam go w drzwiach, ale wciąż jesteśmy
małżeństwem, no i jest ojcem Jensine - powiedziała Elise.
- Myślałem, że jego ojciec załatwił szybki rozwód?
- Nigdy do tego nie doszło. Adwokat się rozchorował, poza tym Emanuel od razu
zaczął żałować swojej decyzji. Odkrył, że Signe wcale nie była taka, jak myślał. To wiedźma,
tak jak jego matka.
- On tak mówi - wtrącił Johan sucho.
- Ja mu wierzę. Też tak pomyślałam, kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz. Należy do
ludzi, co to się uśmiechają i są mili, kiedy mogą na tym zyskać, a pokazują swoje prawdziwe
oblicze, kiedy coś zaczyna dziać się wbrew ich woli. Gdy Emanuel powiedział, że chce do
mnie wrócić, straciła nad sobą panowanie i obwiniła o wszystko panią Ringstad. Zrobiła się
straszna awantura, matka dostała zawału i została sparaliżowana. Ojciec tak się zdenerwował,
że odesłał Signe do jej rodziców i poprosił Emanuela, żeby wyjechał. Matka obwinia go o
swoją chorobę.
- Boże, co za historia! Elise przytaknęła.
- Nie ty jeden tak uważasz. Jak ci mówiłam, postawiłam pewne warunki.
Powiedziałam, że najpierw musi znaleźć sobie pracę i jakieś miejsce, gdzie będzie mógł
zamieszkać. Wygląda na to, że uda się nam wynająć dom na Sagene, no i znalazł pracę jako
urzędnik u Myrena. Zobaczymy. Nie mam wyboru. Nie mogę sama za wszystko odpowiadać.
Poza tym nie starczy mi pieniędzy - tłumaczyła.
- Więc niedługo się przeprowadzicie? - spytał Johan.
- Dom zwolni się dopiero latem. Zapadło milczenie.
W końcu Johan się odezwał: - Postąpiłabyś tak samo, gdybym był wolny?
Patrzyła na niego bezradnie, czując, jak łzy napływają jej do oczu.
- Myślałam, że między mną a Emanuelem wszystko jest już skończone, i pogodziłam
się z tym. Rozmawialiśmy przecież... - zamilkła, przełykając ślinę. - A potem przyszedł twój
list i sytuacja się zmieniła.
Johan przytaknął.
- Dla mnie też. Los nie był wobec nas łaskawy, Elise.
Elise wahała się, nie wiedząc, czy powinna to mówić, ale czuła, że jednak musi.
- Anna powiedziała, że Magnus Hansen ubiegłej wiosny stracił żonę i dziecko.
- To prawda - odparł Johan.
- Agnes mieszkała tam jeszcze przed tą tragedią?
- Wiem, do czego zmierzasz, Elise. Dziwisz się, że urodziła tak długo po terminie,
około czterech tygodni, tak twierdził lekarz.
- Rozmawiałeś z nim?
Johan uśmiechnął się i pogładził ją po policzku.
- Rozumiem, że straciłaś do niej zaufanie po tym wszystkim, co robiła, ale Agnes nie
jest już taka jak dawniej. To moje dziecko, a Agnes bardzo się stara naprawić wszelkie zło,
które wyrządziła. Gdybyś ją teraz zobaczyła, nie poznałabyś jej.
- Postąpiłeś bardzo wielkodusznie, przyjmując ją z powrotem.
- Nie miałem wyboru - powiedział i dodał: - Postąpiłaś bardzo wielkodusznie,
przyjmując Emanuela z powrotem.
- Też nie miałam wyboru. Dobrze o tym wiesz.
Johan spojrzał jej w oczy: - Naprawdę tak myślisz? - spytał. - Mogliśmy się nie
przejmować: ja Agnes, a ty Emanuelem, no i dziećmi, i korzystać z przyjemności, które
niesie życie. Przecież tego chcieliśmy.
- Nie jesteśmy tacy. I ciebie, i mnie dręczyłyby wyrzuty sumienia. W końcu
zniszczyłyby naszą miłość.
Johan przytaknął.
- Wiem - powiedział - ale przyszło nam zapłacić wysoką cenę za to, że zachowaliśmy
się jak przyzwoici ludzie. Być może zbyt wysoką.
- Też o tym myślałam. Nie wiem, czy będę mogła być dobrą żoną dla Emanuela. Nic
już wobec niego nie czuję. Nie byłam w nim zakochana, kiedy się pobieraliśmy, ale miałam
dużo dobrych chęci, co bardzo mi pomogło. Teraz nie mam ani dobrych chęci, ani szacunku
dla niego.
- Ale jednak mu ustąpisz? Pokręciła głową.
- Postawiłam mu te warunki, żebym miała czas dojść do ładu z własnymi uczuciami.
Miałam wątpliwości. Gdybym usłyszała, że między tobą a Agnes nie układa się dobrze,
pewnie bym się nie zgodziła.
- Obiecałem Agnes, że pozwolę jej zostać i będę się starał być dobrym ojcem dla
naszego dziecka.
Elise przytaknęła, ale nie była w stanie na niego spojrzeć. To było zbyt bolesne.
- Przypominają mi się te wspaniałe chwile, które spędziliśmy razem, zanim to
wszystko się wydarzyło. Tego, co razem przeżyliśmy, nikt nam nie odbierze. Cieszę się, że
było nam dane przeżyć prawdziwą miłość, wielu ludzi nigdy się nie dowie, co to znaczy.
Mam przed oczami wspólnie spędzone chwile w Andersengarden, nasze wyprawy na
wzgórza, spacery wzdłuż rzeki, w której wtedy nawet w szary powszedni dzień odbijały się
promienie słońca. Te wspomnienia są jak drogocenne kamienie, które wyjmuję, żeby się nimi
nacieszyć, kiedy wszystko wokół mnie uwiera, kiedy tęsknota staje się zbyt duża. To jest
bogactwo cenniejsze niż wszystko inne. Mając je, zniosę wszystko: niepowodzenia w pracy i
zawód w życiu rodzinnym. Johan zamilkł.
Elise czuła, że łzy płyną jej po policzkach, ale nie miała odwagi na niego spojrzeć.
Stał zbyt blisko niej.
- Najważniejsze ze wszystkiego - dodał cicho - jest to, że wiem, że wciąż ciebie mam.
Znów przytaknęła; chciała zarzucić mu ręce na szyję, ale sięgnęła po chusteczkę.
- Nikogo nie będę kochała tak jak ciebie - powiedziała. Głos jej się łamał, targał nią
ból. - W ostatnim opowiadaniu piszę o matce, która boi się, że ktoś odbierze jej dzieci. Teraz
chyba napiszę o tym, jak kobieta i mężczyzna poświęcają swoją miłość dla dzieci.
- Napisz o tym i daj mi przeczytać. Czy ostatnio przyjęto jakieś twoje teksty?
Elise pokręciła głową.
- Redakcja „Urd” odesłała mi opowiadanie. Czasopismo wydają siostry Boe, Anna i
Cecilie. Wyznają wartości chrześcijańskie, wierzą w postęp i edukację. W tej chwili nie
potrzebują nowych materiałów, ale uznały, że dobrze piszę, a nawet zaproponowały, żebym
napisała książkę. Posłuchałam się ich. Brakuje mi dwóch opowiadań, abym miała cały zbiór,
chociaż nie wiem, czy zostanie przyjęty. Ludzie nie lubią czytać smutnych historii, a już na
pewno nie o biednych robotnicach, ulicznicach czy młodych matkach, które popełniają
samobójstwo.
Johan patrzył na nią, marszcząc czoło nad nosem.
- Mogłabyś dać mi je do przeczytania? - spytał.
Zawahała się. To tak, jakby miała się podzielić z kimś swoimi najskrytszymi
myślami, ale jeśli ktoś miał je przeczytać, to na pewno Johan. Przytaknęła i spytała: - Teraz,
kiedy jesteś w Kristianii?
- Tak, nie odważyłbym się brać ich ze sobą. Pomyśl, gdyby Agnes je znalazła? Może
spróbuję wysłać je do jakiegoś wydawnictwa w Kopenhadze? Wielu pisarzy najpierw wysyła
swoje książki do Danii, a dopiero potem wydaje je w Norwegii.
Słuchała z zainteresowaniem. Nagle się odwróciła i poszła do pokoju przynieść
gotowe już opowiadania.
Kiedy wróciła, zobaczyła, że Johan stoi i wygląda przez kuchenne okno, na jego
twarzy malował się smutek.
- Kiedy jestem u ciebie, zaczynam mieć wątpliwości - powiedział, odwracając się do
niej. - Jesteś pewna, że postępujemy słusznie?
- Jestem pewna, że postępujemy słusznie, ale czy nam się to uda i czy nie poranimy
naszych dusz, tego nie wiem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Boję się, że zrobię się harda, zgorzkniała i nieczuła na nieszczęścia innych. Trudno
mi będzie patrzeć na ich szczęście, skoro sama go nie doznałam.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- A co z tobą?
. - Boję się, że będę miał żal do Agnes, większy niż teraz, i jeszcze częściej niż teraz
będę szukał pretekstu, żeby wyjść z domu. Będę uciekał w pracę, zamiast poświęcać czas jej i
chłopcu.
- To znaczy, że i sobie, i naszym najbliższym wyświadczamy niedźwiedzią przysługę.
- Dokładnie o tym pomyślałem.
- Oboje będziemy musieli się starać, żeby tak się nie stało. Jeśli będziemy zdawać
sobie sprawę z zagrożeń, to może zdołamy im zaradzić. Jak sądzisz?
- Musimy sobie pomagać. Będę mógł do ciebie pisać?
- Jeśli miałabym już nigdy od ciebie nic nie usłyszeć, nie wiem, jak bym to
wytrzymała.
- Elise!... - powiedział Johan i zabrzmiało to jak westchnięcie. Podszedł do niej
pośpiesznie i objął ją. - Kocham cię. Jesteś tym najlepszym i najcenniejszym, co mogło mnie
w życiu spotkać. Będę o tobie śnił, będzie mi cię brakowało. Będę za tobą tęsknił, jak długo
będę żył.
Przywarli do siebie, dając upust swoim uczuciom przez krótką, cenną chwilę. Odeszli
od siebie, Johan wziął rękopis i ruszył do drzwi.
Elise stała na schodkach, śledziła go wzrokiem, z oczu leciały jej łzy. Dopiero kiedy
zniknął za budynkami fabryki, odwróciła się, weszła do środka i z płaczem rzuciła się na
kuchenny stół.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy trzy dni później stała i wieszała pranie na sznurze do suszenia bielizny,
zobaczyła mężczyznę ubranego w długie palto. Na głowie miał kapelusz, w ręku trzymał
laskę ze srebrnym okuciem. Zmierzał do nich od strony mostu. Od razu się domyśliła, kto to
jest, tym razem nie czuła już jednak do niego niechęci. Majster był bardzo uprzejmy, kiedy
podwoził ją ostatnim razem. Nie sądziła, żeby gniewał się na nią z powodu opowiadania o
Mathilde czy chciał się zemścić na Hildzie, dlatego że wyprowadziła się wbrew jego woli.
Znów się ochłodziło, wiał silny wiatr. Jej ręce były czerwone i spękane od lodowato
zimnej wody.
Zapewne chciał się dowiedzieć, dlaczego nie przyszła, tak jak obiecała, ale kiedy się
dowie, że niedawno urodziła dziecko, bez wątpienia ją zrozumie. Powiesiła ostatnią sztukę,
wzięła balię i wyszła mu naprzeciw.
- Dzień dobry, pani Ringstad. - Majster uchylił kapelusza. - Wszystko dzisiaj szybko
schnie, prawda?
Nie mogła się nie uśmiechnąć. Podejrzewała, że niewiele go to obchodziło.
- Tak - powiedziała - nareszcie mogłam rozwiesić pranie na dworze. Niewygodnie,
kiedy wisi w kuchni nad naszymi głowami.
- Wyobrażam sobie - roześmiał się. - Przydałby się pani taki strych, jaki my mamy.
Słyszałem od mojego bratanka, że urodziła pani córeczkę. Gratuluję.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że rozumie pan, dlaczego nie dotrzymałam obietnicy i
pana nie odwiedziłam?
- Dlatego tu dzisiaj przyszedłem. Jest pani sama w domu?
- Jestem tu sama z dziećmi.
- Pani siostra nadal najmuje się do sprzątania?
- Praca w Nydalen Compagnie okazała się dla niej zbyt męcząca. Dwanaście godzin
pracy i do tego jeszcze długa droga to za dużo. Po kilku porodach nie ma już tyle siły.
- Szorowanie podłóg na pewno jest męczące - powiedział przejęty.
- Podejmuje się tylko takich prac, którym jest w stanie podołać. Jej mąż nie lubi,
kiedy wychodzi sprzątać. Wolałby, żeby znalazła jakieś inne zajęcie, ale jeśli ktoś skończył
zaledwie szkołę powszechną, nie ma zbyt wielu możliwości.
- Mogę zostać tu chwilę? Nie ma pani nic przeciwko temu? Chciałbym o czymś
porozmawiać.
- Proszę. I proszę nie zwracać uwagi na bałagan. Na stole leży stos czystych pieluch,
właśnie miałam je poskładać.
- Nie przyszedłem tu patrzeć na pani bałagan - powiedział i machnął ręką.
Elise wyniosła kosz z pieluchami i szmatkami do pokoju i spytała, czy napije się
kawy, ale pokręcił głową.
- Mój bratanek znalazł sobie już inną kobietę.
- Mąż mi to mówił. Widział ich w kościele.
- Pani mąż wrócił? - majster spojrzał na nią zdziwiony.
- I tak, i nie. Zatrzymał się u Carlsenów, u których mieszkał, kiedy był w Armii
Zbawienia. Gdy zacznie pracować, znajdziemy jakieś inne mieszkanie i pewnie się stąd
wyprowadzimy.
- Hmm. Jestem zaskoczony. Naprawdę jest pani skłonna przyjąć go z powrotem,
mimo że panią zdradził i ma dziecko z inną kobietą?
Elise czuła, że się czerwieni.
- Jest moim mężem, panie Paulsen.
Najwyraźniej uznał, że bezpieczniej będzie zmienić temat.
- Nie wiem, jak mały Isac się czuje. Strata matki jest dla dziecka na pewno ciężkim
przeżyciem. Ojciec nie zna się na wielu sprawach, wszystko zależy od opiekunki. Niestety
zmienili opiekunkę, nie bardzo wiem dlaczego. Kiedy odwiedziłem go kilka dni temu,
odniosłem wrażenie, że chłopiec wyraźnie się zmienił. Dawniej był radosny i bardzo żywy,
uśmiechał się, śmiał, bez przerwy coś mówił. Teraz nie mogłem słowa z niego wydobyć.
Była tam też nowa przyjaciółka mojego bratanka. Jest bardzo młoda, ma zaledwie
dziewiętnaście lat. Niestety odniosłem wrażenie, że nie bardzo interesuje się chłopcem.
Elise ścisnęło się gardło na myśl, że Braciszkowi nie było dobrze.
- Nie sądzi pan, że kiedy lepiej się poznają, sytuacja się poprawi?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Próbowałem rozmawiać o tym z moim bratankiem. Jest bardzo zajęty swoją nową
przyjaciółką. Zdradził mi, że planują się pobrać, jak tylko minie roczna żałoba. Ona chce
mieć dużo dzieci, tak mi powiedział, ale kiedy spytałem, czy nie uważa, że Isac jest ślicznym
małym chłopcem, zrobił dziwną minę. Zanim wyszedłem, rzucił też tajemniczo: „Być może
wtedy się pośpieszyliśmy, ale nie mogliśmy wiedzieć, że sprawy tak się potoczą”. Już
miałem spytać, co ma na myśli, ale właśnie wtedy przyszedł do niego ktoś w służbowej
sprawie. Potem jednak dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że najpewniej
chodziło mu o decyzję w kwestii małego Isaca.
Elise siedziała na taborecie naprzeciwko niego i uważnie słuchała tego, co mówił.
- Chce pan powiedzieć, że żałuje swojej decyzji?
Pan Paulsen przejechał ręką po swoich rzadkich włosach.
- Może to zbyt mocno powiedziane, ale odnoszę wrażenie, że chłopiec stał się dla
niego zbyt dużym obciążeniem.
- To byłoby straszne.
- Zgadzam się z panią. Dlatego tu jestem. Isac nie został adoptowany przez mojego
bratanka. Nie zgodziłem się na to. Powiedziałem, że może traktować go jak własnego syna i
nawet nie musi mówić mu prawdy, ale ja chcę móc decydować o jego losie.
- To znaczy, że w dalszym ciągu jest pana prawowitym synem i spadkobiercą i pan
ma prawo decydować o jego losie? To pan figuruje w dokumentach jako ojciec?
- Zgadza się. Zapadła cisza.
Mężczyzna odchrząknął. Spoglądał w dół, nie patrząc na nią.
- Jak naprawdę czuje się pani siostra? Mówiła pani, że porody odbiły się na jej
zdrowiu i że nie ma dużo siły - powiedział, podnosząc wzrok. - Wyszła za mąż już wiele
miesięcy temu. Przepraszam, jeśli jestem niedyskretny, ale wie pani, czy może znów jest przy
nadziei?
- Na pewno bym wiedziała. - Elise pokręciła głową. - Nie, niestety nie zanosi się na
to. Miałam nadzieję, że będzie mogła mieć więcej dzieci, wtedy lżej byłoby jej znosić brak
tych, które straciła.
- Sugeruje pani, że być może nie będzie mogła mieć już dzieci?
- Nic o tym nie wiem. Jest mi jej żal i życzę jej, żeby znów mogła zajść w ciążę.
- Zrobi się tu ciasno, już jest tu piątka.
- Jak mówiłam, mój mąż i ja najprawdopodobniej się wyprowadzimy. Słyszeliśmy o
domku w Sagene, który ma się zwolnić latem. Jeszcze go nie widziałam, ale mąż mówił, że
to spokojna okolica, dookoła prawie same wzgórza. Ciężko znosi surowe powietrze tu nad
samą rzeką.
- Czy to znaczy, że pani siostra i jej mąż zostaną tu sami?
- Zakładam, że będą musieli wynająć stryszek, żeby stać ich było na czynsz, ale i tak
będzie im lepiej, niż jest teraz. Mój szwagier przywykł do większej przestrzeni. Na pewno
było mu trudno przystosować się do tutejszych warunków, ale nie narzeka.
- Nic mu nie dolega? To znaczy jest zdrowy?
- Nic na ten temat nie wiem. Dlaczego pan pyta?
- Na pewno dawno pani się już domyślała, dlaczego zadaję te wszystkie pytania, pani
Ringstad. Dobro mojego syna leży mi bardzo na sercu. To, co się z nim obecnie dzieje, nie
daje mi spać po nocach. Leżę i martwię się malcem, który płacze za swoją matką, a nie wie,
że przecież ma matkę. Matkę, która za nim tęskni i żałuje, że go kiedyś oddała, i która nigdy
by tego nie zrobiła, gdyby nie została do tego namówiona w momencie, kiedy była na to
najbardziej podatna. Przyznaję to.
Elise miała pewne przeczucie, dokąd zmierza rozmowa, ale nie śmiała w to uwierzyć.
Poczuła, że serce zaczyna bić jej coraz szybciej. Jej głos brzmiał donośnie, kiedy w końcu
odważyła się zadać mu pytanie.
- Czy mam rozumieć, panie Paulsen, że Hilda mogłaby odzyskać swojego synka?
Znów przeciągnął ręką po swoich rzadkich włosach.
- Myślałem o tym ostatnio - powiedział i dodał: - Jeśli mam być szczery, to coraz
częściej o tym myślę. Tylko proszę, żeby na razie zostało to między nami. Bardzo sobie cenię
pani zdanie. To, że mogę się z panią podzielić moimi myślami, przynosi mi ulgę, ale
ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem. Mały Isac zaznał w życiu wiele niepokoju, nie chcę
ryzykować i jeszcze pogarszać sprawy. Muszę otrzymać gwarancję, że mąż Hildy zgodzi się
zaopiekować małym dzieckiem, poza tym nie mam pewności,' czy ona sama jest w stanie się
nim zająć. Ona - znów odchrząknął - była dość dziecinna i niedojrzała. Mam nadzieję, że nic
jej nie dolega i jest zdrowa. Martwię się jednak, że po tak długim okresie małżeństwa nie jest
jeszcze w ciąży.
- Nie wiem, czy dobrze robię, mówiąc to panu, ale nie sądzę, żeby to była wina Hildy.
Mój szwagier przebył chorobę, która prawdopodobnie sprawiła, że nie będzie mógł zostać
ojcem. Domyśliłam się tego, kiedy usłyszałam, jak ktoś znajomy opowiadał o podobnym
przypadku. Proszę zapomnieć, że panu o tym powiedziałam. Obawiam się, że ciężko by
przeżył, jeśli sprawa wyszłaby na jaw.
Mężczyzna gwałtownie wstał od stołu.
- To bardzo uprzejmie z pani strony, że mi pani to wszystko mówi, pani Ringstad.
Odnoszę wrażenie, że oboje jesteśmy zainteresowani tym samym. Pani kocha siostrę i życzy
jej jak najlepiej. Ja kocham syna i życzę jemu jak najlepiej. Jeśli nasze życzenia mogłyby się
połączyć, powinniśmy ławo dojść do porozumienia.
Włożył kapelusz, prawą ręką chwycił laskę i ruszył w stronę drzwi.
- Oboje musimy się nad tym zastanowić. Mam nadzieję, że doradzi mi pani
rozwiązanie, co do którego będzie pani przekonana, że jest najlepsze także dla małego Isaca.
Oczywiście zadbam o jego utrzymanie, to pani chyba wie, pani Ringstad.
Elise przytaknęła.
- Przede wszystkim chodzi o dobro Braciszka. Postaram się dowiedzieć, jak mój
szwagier zareagowałby na taki pomysł. Jest bardzo dobry dla chłopców, ale przypuszczam,
że ich problemy czasem go nieco przerastają. Zaofiarował się, że będzie czytał z Pederem, i
przez dłuższy czas to robił, niestety w końcu chyba stracił cierpliwość, a Peder poczuł się
nieszczęśliwy.
Paulsen patrzył na nią ze zmarszczonym czołem.
- Czemu musiał czytać z Pederem?
- Peder ma chyba coś ze wzrokiem. Był nawet u okulisty, ale podobno nie potrzebuje
okularów. Teraz zaczął sam ćwiczyć.
- Jest pani pewna, że to nie ma związku z jego... głową?
- Z jego głową wszystko jest w porządku - odpowiedziała, słysząc, jak ostro to
zabrzmiało. Zrobiło się jej przykro, że w ogóle o tym wspomniała. Zależało jej przecież, żeby
Paulsen się nie rozmyślił. Naprawdę aż tak kochał swojego syna? Mogła mu wierzyć?
- Miejmy nadzieję, że się pani nie myli. Do widzenia, pani Ringstad. Bardzo pani
dziękuję. Odezwę się - powiedział i znów uchylił kapelusza. Trzymając przed sobą laskę,
zszedł ostrożnie po schodkach.
Kiedy zniknął, złożyła dłonie, oparła o nie brodę i zaczęła wyglądać przez małe
okienko w przedsionku. Jej ciało przenikały fale radości. Hilda być może odzyska Braciszka!
Miała ochotę i śmiać się, i płakać, ale nie chciała zapeszyć szczęścia. Wiele jeszcze mogło się
wydarzyć. Majster mógł zmienić zdanie, a Reidar wyrazić sprzeciw.
A jednak czuła, jakby nagle ktoś przychylił jej nieba. - Dziękuję - wyszeptała, nie
bardzo wiedząc, komu dziękuje: Bogu, panu Paulsenowi czy losowi.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Dwa dni później, kiedy Elise siedziała i karmiła piersią swoją małą córeczkę, rozległo
się pukanie do drzwi.
- Kto tam?
- To ja. Johan.
- Siedzę i karmię piersią.
- To mi nie przeszkadza. Przywykłem.
Nie odpowiedziała, próbując okryć się na tyle, na ile to było możliwe. Drzwi się
otworzyły i wszedł Johan. Patrzył na nie obie.
- Szczęśliwa mała Jensine - odezwał się radośnie. Czuła, że rumieniec oblewa jej
twarz.
- Nie sądzę, żeby smakowało ci letnie mleko matki - zażartowała Elise skrępowana,
lecz tylko pogorszyła sprawę.
- Mleko nie, ale... - reszta zdania zawisła w powietrzu, a ona, ku swojemu
przerażeniu, zauważyła, że słowa wywołały w niej falę wspomnień. Nagle znów znalazła się
w pełnym spokoju cienistym miejscu na wzgórzach w jasny letni wieczór. Johan leżał i
obejmował ją, całował, pieścił, odważył się nawet włożyć swoją dużą dłoń pod jej bluzkę,
gładząc jej gołe ciało. Poczuła znane drżenie i jednocześnie i wstyd, i radość. Wtedy myślała,
że tak będzie już zawsze. Że jak tylko matka wydobrzeje, wezmą ślub i zamieszkają w
kuchni pani Thoresen, gdzie będą mieli własne duże łóżko. Co noc będą obsypywać się
pieszczotami, serce będzie jej bić tak, że aż zabraknie tchu, a ciało będzie płonęło.
- Pamiętasz, Elise?... - spytał schrypniętym głosem, myśląc zapewne o tym samym.
- Nie wolno nam o tym myśleć - odpowiedziała.
- Dałem Agnes wszystko, tylko nie moje myśli.
Jensine zaczęła się niepokoić, opróżniła jedną pierś i domagała się więcej mleka. Elise
położyła ją na drugiej ręce i podciągnęła bluzkę. Przez krótką chwilę pierś była obnażona.
Johan nie odwrócił wzroku, stał przed nią i przyglądał się im obu.
- Masz ładne ciało. Zawsze miałaś. Porody nie zaszkodziły twojej urodzie.
- Nie mów takich rzeczy, Johan - poprosiła, spuszczając wzrok.
- Nie lubisz, kiedy tak mówię?
- Lubię, ale...
- Ale co? Uważasz, że to grzech, czy może czujesz coś zupełnie innego?
Elise nic nie odparła.
- Proszę, odpowiedz, to bardzo wiele dla mnie znaczy. Co do mnie czujesz? To, co
kiedyś?
Elise przytaknęła, nie podnosząc wzroku.
- Czujesz pożądanie, kiedy patrzę na twoje piersi? Nie odpowiedziała.
- Tak, Elise?
Znów przytaknęła, tym razem jednak patrząc na niego.
- Gdybyś była wolna, pozwoliłabyś mi teraz wziąć cię tu na tym łóżku?
- Nie mów tak, Johan, proszę - wyrzuciła z siebie, a łzy paliły jej powieki. Trudno
było jej znieść tęsknotę, którą słyszała w jego głosie, tym bardziej że jej ciało też go
pożądało.
- Prosisz, bo uważasz, że to nie w porządku, czy dlatego że czujesz to co ja?
- Dlatego, że czuję to co ty.
Nareszcie to wyznała, ale przecież wcale nie musiała tego mówić, on to wiedział.
- Nie utrudniajmy sobie wszystkiego - dodała prosząco. - Jesteś jedynym mężczyzną,
którego pożądam. Nigdy nie będę pragnęła żadnego innego mężczyzny.
Podniosła głowę. Łzy płynęły jej po policzkach, spływały na szyję i kapały na bluzkę.
Johan westchnął głęboko.
- Wybacz mi, to było podłe - powiedział i cofnął się kilka kroków. - Przeczytałem
twoje opowiadania. Być może nie przeczytałem dość książek, żebym mógł się wypowiadać,
ale na mnie zrobiły bardzo duże wrażenie. Czułem złość, ale i wzruszenie, ze ściśniętym
gardłem przeżywałem wszystko aż do bólu razem z twoimi bohaterami. Ten, kogo one nie
poruszą, jest chyba zrobiony z kamienia. Jeśli mi pozwolisz, zabiorę je do Kopenhagi.
Elise poczuła radość.
- Naprawdę? Nie mówisz tego po to, żeby mnie pocieszyć? Johan uśmiechnął się.
- Myślisz, że mógłbym tak podle postąpić? Dając ci fałszywe nadzieje? Oczywiście,
że tak uważam. Zresztą nawet bardzo się nie zdziwiłem, ale byłem pod wrażeniem. Nie jesteś
taka jak inni, nigdy nie byłaś. I ty, i ja mamy w sobie coś, czego nie potrafimy nazwać i
czego nie rozumiemy. Ja wyrażam to, tworząc w kamieniu. Twoim środkiem wyrazu są
słowa. To jest coś, co nas łączy. Mamy szczęście, ale jednocześnie ciąży na nas odpowie-
dzialność. Nie wolno nam zaprzepaścić takiego daru. Być może będzie to od nas wymagać
wiele trudu, pracy i nieprzespanych nocy. Być może będziemy chcieli się poddać, ale
powinniśmy potraktować to jako dar łaski. To coś, co nas wiąże i sprawia, że zawsze
będziemy blisko siebie, mimo że żyjemy każde w swoim związku i każde w innym kraju.
Jego słowa zrobiły na niej wrażenie; bolały, ale i sprawiały radość.
- Zostaniesz w Kopenhadze? - odważyła się spytać. Myśl, że Johan już nigdy nie
będzie przy niej, sprawiała jej ból. Była jak wieczny smutek.
- Nie na zawsze. Marzę, żeby dostać pracę u pewnego profesora tutaj, w Kristianii,
gdzie też mógłbym się czegoś nauczyć.
- I mieszkałbyś w Kristianii? Johan uśmiechnął się.
- Tak czy inaczej przyjadę tu. Nie mógłbym mieszkać tak daleko od ciebie -
powiedział, odwracając się w stronę drzwi. - Muszę iść, dzisiaj wyjeżdżamy. Niech miłość
będzie dla ciebie źródłem inspiracji i siły, nie smutku. Mamy szczęście, że mamy siebie,
mimo wszystko.
Elise przytaknęła.
- Też się cieszę, że mam ciebie. Dobrze, że przyszedłeś. Byłam niespokojna, nie
mogłam się zdecydować, jak mam się zachować wobec Emanuela. Zastanawiałam się, czy ty
i Agnes zostaniecie razem, niekiedy nawet wątpiłam, czy... - nagle zamilkła, przestraszona
tym, co chciała powiedzieć.
- Czy dziecko Agnes rzeczywiście jest moje? - pomógł jej. - Też mam swoje
wątpliwości, ale Agnes dała mi słowo honoru, że mówi prawdę. Muszę jej wierzyć, nie mogę
żyć w niepewności i braku zaufania do kobiety, którą poślubiłem. To byłoby nie do
zniesienia. - Wyjął rękopis, jakby chcąc pomóc jej zmienić temat. - Wyślę go do
wydawnictwa, nawet jeśli brakuje ci jeszcze dwóch opowiadań. Niech się przynajmniej
wypowiedzą, czy jest sens, żebyś dalej nad tym pracowała. Uważam jednak, że tak czy
inaczej powinnaś napisać o tych dwojgu, którzy dla dobra dzieci poświęcili swoją miłość.
Spróbuj się zastanowić, jak dalej ułoży się ich życie? Czy będą tego żałować? Czy może
uznają, że postąpili słusznie? Czy mamy prawo myśleć przede wszystkim o sobie? Czy dzieci
cierpią, gdy ich matka lub ojciec żyją w ciągłej tęsknocie? Na pewno będziesz musiała
odpowiedzieć na wiele trudnych pytań. Ciekaw jestem, do jakich dojdziesz wniosków. Mam
nadzieję, że przyślesz mi je, kiedy je skończysz.
Elise przytaknęła, zastanawiając się, ile będzie ją kosztowało wysłanie tylu kartek
papieru do Danii.
- Zastanów się też, o czym ma być twoje ostatnie opowiadanie. Piszesz o rzeczach
smutnych, ale mogłabyś wpleść kilka bardziej zabawnych epizodów czy uwag. Wykorzystaj
to, co niekiedy mówi Peder. Jeśli czytelnicy od czasu do czasu się uśmiechną, lepiej zniosą te
wszystkie smutne rzeczy.
Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
- Kiedy do ciebie piszę, nie mogę przelać na papier tego, co naprawdę leży mi na
sercu, więc musisz czytać między wierszami. Emanuel na pewno nie będzie miał mi za złe,
że będę się starał, żeby wydawnictwo przyjęło twoje opowiadania, bo przecież to też i w jego
interesie. W ten sposób twoje pisanie da nam możliwość odezwania się do siebie od czasu do
czasu. Żegnaj, Elise. Odjeżdżam, ale zostaniesz w moich myślach. Jesteś w nich w dzień i w
nocy.
Johan uśmiechnął się smutno, po czym otworzył drzwi i zniknął, a ona została,
milcząca, z Jensine na ręku. Nie płakała. Pewnie nie miała już więcej łez.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Zaczęła pisać jeszcze tego samego dnia. Miała w uszach słowa Johana. Pisanie szło
jej lekko. Pisała i pisała, zarówno kiedy dzieci spały, jak i później, gdy Jensine płakała, a
Hugo pełzał po podłodze, sięgając po wszystko, co był w stanie chwycić. Nauczył się
wstawać, chwytając się różnych rzeczy, a potem próbował iść, starając się utrzymać
równowagę. Od czasu do czasu upadał na pupę i zaczynał marudzić, ale po chwili podnosił
się i kontynuował swój śmiały eksperyment. Był spokojnym dzieckiem, ale bystrym. Kiedy
Kristian dał mu mały flakonik po perfumach, który znalazł w przydrożnym rowie, malec
siedział nad nim długo, usiłując włożyć korek, aż mu się to w końcu udało.
.Tak było ze wszystkimi nowymi rzeczami, które trafiały w jego ręce. Spędzał długie
godziny, badając jakąś rzecz, aż w końcu pojmował, jak działa. Całkiem nieźle jak na roczne
dziecko, pomyślała Elise.
Jego spokój umożliwiał jej pisanie. Pierwsze strony były najłatwiejsze, pisała o ich
miłości, swojej i Johana. Potem było gorzej. „Spróbuj się zastanowić, jak dalej ułoży się ich
życie”, powiedział jej Johan. Początkowo uznała, że źle, przynajmniej dla jednego z nich.
Może mężczyzna zacznie pić albo kobieta wstąpi do jakiejś fanatycznej sekty religijnej, co
pochłonie ją do tego stopnia, że przestanie się interesować mężem i dziećmi.
W końcu znalazła wiarygodne zakończenie. Postanowiła, że każde z nich będzie
trwało w swoim uczuciowo kalekim związku. Byli przecież odpowiedzialnymi ludźmi,
sumiennie wykonującymi swoje codzienne obowiązki, ciężko pracującymi, żeby zarobić na
chleb i zapewnić dzieciom to co niezbędne. Tyle że w domu nieczęsto się uśmiechano,
rzadko gościła tu radość. Dzieci szybko wyfrunęły z gniazda, dwoje wyemigrowało do
Ameryki, pozostałe niezbyt często odwiedzały swoich starych rodziców. Mąż umarł, kobieta
została sama, wpatrując się w jesienną szarugę, rozmyślała nad swoim życiem. Czy postąpiła
słusznie?
Opowiadanie musiało zakończyć się znakiem zapytania. Odpowiedzi nie było.
Kiedy skończyła, było jej ciężko na duszy. Jensine płakała już od dłuższego czasu,
podłoga w kuchni zasłana była kawałkami podartej gazety, którą Hugo gdzieś znalazł,
naczynia były niepozmywane, ziemniaki nieobrane, pieluchy nieuprane, nikt nie dołożył do
ognia.
Cała sztywna, zmarznięta, zmęczona i wcale niezadowolona ze swojego opowiadania,
zaczęła pośpiesznie nadrabiać zaległości. Coś jednak osiągnęła, nie siedziała i nie smuciła się
wyjazdem Johana.
Była w trakcie sprzątania, kiedy zjawił się Emanuel. Zatrzymał się na progu, patrząc z
niedowierzaniem.
- Na litość boską, co tu się dzieje?
- Byłam tak zajęta pisaniem, że zapomniałam o bożym świecie.
Posłał jej badawcze spojrzenie, ale nic nie powiedział. Wzdrygnęła się. Ile minie
czasu, zanim zacznie protestować?
- Natknąłem się na Johana. Wyjeżdża dzisiaj do Danii. Elise przytaknęła.
- Wpadł tu i wziął mój rękopis, żeby zanieść go do wydawnictwa w Kopenhadze.
Uważa, że jest większa szansa, że przyjmą mi go tam niż tutaj.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Trudno mi w to uwierzyć. Jesteś Norweżką, piszesz po norwesku i opisujesz
norweskie warunki. Duńczycy nie rozpoznają się w tym, co opisujesz. Dla nich będzie to
zbyt obce.
- Tam też są biedni robotnicy. Nawet jeśli przez ich stolicę nie płynie rzeka i nie ma
tam wodospadów, to na pewno mają wiele podobnych problemów: nadużywanie alkoholu,
problem dziewcząt, które wychodzą na ulicę, żeby zarobić na życie, samotne matki, które
pracują w fabrykach po dwanaście godzin dziennie, zostawiając dzieci same w domu,
pomocnice w fabrykach, wykorzystywane przez swoich szefów.
Emanuel nie odpowiadał. Widziała po nim, że nie podoba mu się to, co ona robi,
mimo że obiecał, że nie będzie jej tego zabraniał, przynajmniej póki co.
- Jak się układa Johanowi i Agnes? - spytał w zamian.
- Mam wrażenie, że dobrze. Pewnie ani lepiej, ani gorzej niż w większości małżeństw.
Emanuel spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie masz zbyt wysokiego mniemania o małżeństwie. Tym razem ona szybko zaczęła
rozmawiać o czymś innym.
- Powiedz, jak ci się mieszka u Carlsenów? Wieczory spędzasz razem z nimi?
- W zasadzie tak. Raz byłem u Carla Wilhelma, innym razem poszedłem do Grand
Cafe z kolegą ze straży granicznej.
- Miałeś jakieś wiadomości od ojca po swoim wyjeździe?
- Wczoraj dostałem od niego list. Matka ma się nieco lepiej, lekarz mówi, że być
może za jakiś czas odzyska dawną formę. Prawdopodobnie będzie lekko szurała nogą, ale
będzie mogła chodzić o lasce.
- Cieszę się. Rozumiem, że ojciec też jest już w lepszym nastroju?
- Tak, radzi sobie. Pytał o ciebie. Przesyła ci pozdrowienia.
- To miło z jego strony. Nie chciałabym, żeby miał coś przeciwko mnie.
- Nigdy nie był przeciwko tobie. Przeciwnie. Podziwia cię za wszystko, co osiągnęłaś,
i za to, że nigdy nie narzekasz. Jutro zaczynam w Zakładach Myren, więc nie będziemy się
już tak często widywać. Z początku na pewno nie będzie łatwo. Czeka mnie dużo pracy.
- Dobrze, że znów będziesz miał zajęcie. Chyba ciężko tak chodzić i czekać na pracę?
- Trochę wolnego mi się przydało.
Zdziwiła się, ale nic nie powiedziała. Sama chyba nigdy nie miała wolnego. W czasie
szkolnych wakacji zawsze musiała pracować, a w fabryce urlopy nie istniały. Tylko ludzie
mieszkający po drugiej stronie rzeki mogli sobie na coś takiego pozwolić.
Sprzątnęła ze stołu, żeby mógł usiąść, przejrzeć gazetę i wypić filiżankę kawy.
- Co sądzisz o Reidarze? Myślisz, że dobrze się tu czuje? Sądzisz, że on i Hilda będą
razem szczęśliwi? - spytała Elise, stawiając dzbanek z kawą przed Emanuelem. Nikomu nie
wspomniała o wizycie majstra, ale cały czas myślała o tej rozmowie.
Emanuel posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Dlaczego nie mieliby być szczęśliwi?
- Miałam na myśli... - zawahała się. - Mimo że nie jest tak dobrze sytuowany jak ty, to
jednak jest różnica między ładnym mieszkaniem na Josefinegate a mieszkaniem tutaj.
- Mam wrażenie, że jest mu tu dobrze. Kiedy się wyprowadzimy, a jemu i Hildzie
urodzą się dzieci, będzie im jeszcze lepiej.
- Jeśli będą mieli dzieci. Na razie się na to nie zanosi.
- Pobrali się niedawno.
- Minęło pięć miesięcy. Myślisz, że Reidar będzie dobrym ojcem?
- Co ty mówisz, przecież jest nauczycielem i w ogóle. Nie wybiera się takiego
zawodu, jeśli nie lubi się dzieci.
Elise poczuła ulgę. Emanuel miał rację: nie zostaje się nauczycielem, jeśli nie lubi się
dzieci.
- Potrafisz dotrzymać tajemnicy? - spytała.
- Dobrze wiesz, że tak.
- Majster był tu dzisiaj. Martwi się o Braciszka. Przyjaciółka Paulsena Juniora
najwyraźniej go nie lubi, podobno chce mieć własne dzieci. Braciszek, czy Isac, jak
powinniśmy go nazywać, nie został adoptowany, jak myślałam, więc to majster decyduje,
gdzie ma mieszkać. Teraz zaczął się zastanawiać, czy Hilda nie powinna odzyskać synka,
najpierw jednak chciał poznać moje zdanie.
Emanuel patrzył na nią z wyraźnym niedowierzaniem.
- Pozwoli Hildzie odzyskać dziecko?
- Chłopiec bardzo się zmienił po śmierci matki. Dawniej był żywy, teraz nie można
słowa z niego wydobyć. Paulsen twierdzi, że brakuje mu matczynej miłości.
- To byłaby niesamowita wiadomość dla Hildy. Elise przytaknęła uśmiechnięta.
- Aż boję się o tym myśleć. Na pewno słowem jej o tym nie wspomnę, dopóki nie
będę miała pewności, że majster myśli o tym poważnie.
- Mówisz, że przyszedł, bo chciał usłyszeć twoje zdanie?
- Tak. Zaproponował, żebyśmy oboje poważnie to przemyśleli.
- Dlaczego darzy cię takim szacunkiem? Przecież prawie cię nie zna.
Elise wzruszyła ramionami.
- Uważa, że matka dobrze nas wychowała, poza tym wie, że opiekowałam się Hildą i
chłopcami, kiedy matka była chora.
- Tak, ale tym niemniej... - Emanuel kręcił głową, nic nie rozumiejąc.
- Uważasz, że powinnam zrobić co w mojej mocy, żeby Hilda odzyskała synka?
- Dlaczego byś nie miała? Żałowała, że go oddała, bardzo przeżyła śmierć córeczki, a
teraz twierdzisz, że najpewniej nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Poza tym jest matką
chłopca, jego najbliższą rodziną. Majster go nie weźmie, nie wypada mu jako starszemu już
wdowcowi. Poza tym nie przywykł do dzieci. Co więc ma zrobić?
Nie wszystko, co mówił, było prawdą. Hilda aż tak bardzo nie przeżyła śmierci małej
Jensine, bo wkrótce zakochała się w Reidarze i zapomniała o wszystkim dookoła. Oddała
Braciszka, bo chciała, żeby było jej lżej, poza tym dalej z własnej woli chodziła do łóżka z
majstrem, chociaż musiała przecież wiedzieć, jak bardzo jest wyrachowany. Nie świadczyło
to o jej odpowiedzialności. Ale była wtedy jeszcze młoda i niedojrzała.
- Nie rozumiem, dlaczego masz wątpliwości. Na twoim miejscu od razu bym się
zgodził i zrobił wszystko, żeby matka i dziecko mogli być razem. Kiwała głową, zamyślona.
- Chyba zrobię tak, jak mówisz. Popilnujesz dzieci, a ja wybiorę się na wzgórze Aker?
Nie miał chyba zbytniej ochoty, ale nie protestował.
Na szczęście okazało się, że majster jest w domu. Było już dosyć późno, a wiedziała,
że po południu nie bywał w fabryce. Służąca zaprowadziła ją do biblioteki, gdzie majster
siedział w bujanym fotelu, palił cygaro i czytał gazetę.
Natychmiast wstał i uprzejmie się z nią przywitał. Był najwyraźniej nieco zdziwiony
jej wizytą, ale też ciekaw poznać jej powód.
- Zapewne zastanawiała się pani nad tym, co jej powiedziałem, pani Ringstad?
- Nie było to trudne. Właściwie mogłam panu odpowiedzieć jeszcze tego samego
dnia, ale nie miałam sposobności tu przyjść.
- A pani odpowiedź brzmi...? - spytał, przyglądając się jej niecierpliwie i mrużąc
swoje drobne oczy.
- Jeśli małemu Isacowi nie jest dobrze u pana Paulsena Juniora, to na pewno nie ma
miejsca, gdzie byłoby mu lepiej niż u jego matki.
Widziała, że Paulsen robi się czerwony na twarzy, co ją zdziwiło. Miał wysokie
stanowisko, wysoką pozycję społeczną. Miał dziecko z nic nieznaczącą pomocnicą w
fabryce, ale stać go było na zatrudnienie dobrej opiekunki i mógł zatrzymać syna u siebie,
skoro bratanek już go nie chciał. Mógł też znaleźć inną rodzinę dla dziecka. Naprawdę tak
zależało mu na chłopcu?
- Cieszę się, że pani to mówi. Doszedłem do takiego samego wniosku i miałem
nadzieję, że pani się ze mną zgodzi. Będzie pani tak miła i przedłoży w moim imieniu tę
propozycję swojemu szwagrowi i siostrze?
- Chętnie. Nie mogę się doczekać reakcji Hildy.
- Sądzi pani, że się ucieszy? Uśmiechnęła się z wyższością.
- Gdyby miała już dwanaścioro, to może by się zawahała, ale nie widziałam jeszcze,
żeby matka nie ucieszyła się z odzyskania swojego jedynego dziecka.
- Była wtedy tak młoda, biedaczka.
Elise nic nie powiedziała, nie było sensu tłumaczyć mu, co właściwie Hilda wtedy
zrobiła i co ona sama o tym sądziła.
- Mogę porozmawiać z nimi o tym jeszcze dzisiaj? Na pewno nie zmieni pan zdania?
- Na pewno nie.
- A co na to pański bratanek? Nie okaże się to dla niego ciosem?
- Jeśli mam być szczery, to podejrzewam, że odczuje ulgę. Dawno już odkrył, że jego
przyjaciółka nie jest zachwycona dzieckiem.
Biedny Braciszek... I biedny pan Paulsen Junior, pomyślała Elise. Dygnęła na
pożegnanie i ruszyła w stronę drzwi.
Znów zrobiło się zimniej. Otuliła się szczelniej chustą, ciesząc się, że nie musi jeszcze
wychodzić z Jensine. Emanuel zacznie wkrótce zarabiać, więc pewnie da jej jakieś pieniądze.
Po powrocie nie zaproponował jej żadnej pomocy, ale przecież nie mieszkał razem z nimi, a
musiał płacić Carlsenowi za pokój na stryszku i za jedzenie. Wciąż jeszcze miała parę koron
w szufladzie komody, ale wkrótce ich już nie będzie. Jeśli pensja Emanuela nie wystarczy,
będzie musiała znów zacząć pracować u pani Borresen. Chłopcy wyrośli zimą ze swoich
ubrań, wszyscy trzej, poza tym nie można było już dalej łatać spodni, i tak była tam łata na
łacie. Myślała nawet, żeby zwrócić się o pomoc do Armii Zbawienia, ale nie zrobiła tego.
Wielu potrzebowało pomocy bardziej niż oni.
Właśnie zamknęła za sobą bramę i już miała ruszyć dalej, kiedy usłyszała na drodze
jakieś dziwne dźwięki. Zwolniła i obejrzała się za siebie. Za nią szła biedna młoda
dziewczyna, ciągnęła sanki pełne różnych towarów. Nie był to rzadki widok, zatrzymała się
jednak, ponieważ dziewczynka szła i płakała. Twarz miała zalaną łzami, tak że nie bardzo
wiedziała, gdzie idzie. Minął ją rozpędzony wóz, woźnica wołał, żeby uważała, ale chyba w
ogóle go nie słyszała. Cudem boskim uniknęła przejechania, koła minęły ją o parę
centymetrów. Elise podeszła do niej.
- Czy mogę ci pomóc?
Dziewczynka wzdrygnęła się i spojrzała na nią przestraszona. Miała twarz spuchniętą
od płaczu, na policzku widać było dwie czerwone pręgi, jak po uderzeniu. Pokręciła
gwałtownie głową i chciała wyminąć Elise, ale ta chwyciła ją grzecznie, lecz stanowczo za
rękę.
- Widzę, że jesteś zrozpaczona. Czasem dobrze jest się komuś zwierzyć.
Dziewczynka znów pokręciła głową i zaczęła się wyrywać. Wtedy na drodze rozległy
się krzyki, dziewczynka szybko się odwróciła, jej oczy zrobiły się duże ze strachu: - Pomóż
mi! - wyszeptała.
Elise chwyciła mocniej jej rękę i zaczęła iść.
- Trzymaj się mnie, wtedy nie odważą ci się nic zrobić. Co dziwne, dziewczynka
posłuchała.
Szybkim krokiem zeszły ze wzgórza. Krzyki za nimi jakby nieco ucichły, ale żadna
się nie odwróciła, żeby sprawdzić. Kiedy doszły do Maridalsveien, dziewczynka znów
spróbowała się uwolnić, ale Elise była silniejsza. Nie chciała zostawiać nieszczęsnego
dziecka samego, zanim nie dowie się, co się stało.
- Chodź ze mną do domu, mieszkam po drugiej stronie, za mostem.
- Nie mogę - wykrztusiła dziewczyna. - Muszę zawieźć rzeczy Andersenowi.
- Poproszę jednego z moich braci, żeby zrobił to za ciebie. Chodzi o Andersena na
Sagveien?
Dziewczynka przytaknęła.
- Mój dwunastoletni brat jest gońcem w Ostern. Też dostarcza towary Andersenowi,
na pewno zawiezie i twoje.
Ku zdziwieniu Elise dziewczynka nie zaprotestowała, ale posłusznie ruszyła za nią.
Minęły fabrykę i przeszły przez most.
Elise wiedziała, że Emanuela to nie zachwyci, będzie jednak miał okazję udowodnić,
że naprawdę żałuje, że nie pomógł dziewczynkom Mathilde.
Dotarł do nich płacz dzieci. Słyszała, że płacze nie tylko Jensine, ale i Hugo. Na
Boga, co się stało?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Zaniepokojona podbiegła do drzwi i je otworzyła.
Hugo siedział na podłodze i wył jak opętany, a Jensine wrzeszczała w kołysce.
Emanuela nie było nigdzie widać.
Po chwili usłyszała hałas na schodach prowadzących na stryszek i Emanuel stanął w
drzwiach.
- Już wróciłaś? - spytał zawstydzony. - Poszedłem na chwilę na górę do Olafa. Ma
grać dla króla! Wiedziałaś, że twój lokator jest tak utalentowany? Nie pojmuję, dlaczego chce
tu mieszkać, skoro pewnie bez problemu mógłby znaleźć sobie coś innego.
W tym momencie musiał zauważyć, że Elise nie jest sama. Obca dziewczyna
schowała się za nią.
- Kogo przyprowadziłaś?
Elise podniosła Hugo z podłogi i przytuliła do siebie.
- To dziewczynka, którą spotkałam przy bramie domu majstra. Musimy porozmawiać.
Co się stało małemu?
- Próbował ściągnąć gazetę ze stołu. Musiałem powiedzieć mu coś do słuchu.
- Jest za mały, żeby to zrozumieć. To my powinniśmy uważać, żeby nie mógł jej
ściągnąć.
Elise wzięła dziewczynkę za rękę i podeszła z nią do stołu.
- Usiądź, podgrzeję ci trochę kaszy, jesteś zmarznięta. Emanuel stał i przyglądał się
im, nic jednak nie powiedział.
Elise nie wiedziała, co myśli.
- Weźmiesz Jensine? Może ma mokro - powiedziała, nie patrząc na niego i udając, że
to oczywiste, że ma wyjąć małą z kołyski, chociaż nigdy dotąd tego nie robił.
Ku jej zdziwieniu Emanuel uczynił to, o co go poprosiła. Jen - sine natychmiast
ucichła.
Ruszył do drzwi, ale Elise go zatrzymała.
- Nie zmieniaj jej pieluchy w pokoju, tam jest za zimno. Połóż ją tutaj, na kocu na
podłodze przy piecu.
Podgrzanie kaszy, która została po posiłku Emanuela, nie zajęło dużo czasu. Wlała ją
do kubka i postawiła przed dziewczynką. Nastawiła garnek z wodą do umycia Jensine i
usiadła przy stole.
- Ktoś cię skrzywdził? - spytała. Dziewczynka pokręciła głową.
- Jedz, porozmawiamy później.
W tym momencie usłyszała głosy z zewnątrz. Miała wrażenie, że to Kristian.
Podbiegła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz.
Kristian stał na moście, rozmawiając z innym gońcem, zapewne byli w drodze do
klientów po drugiej stronie rzeki.
- Kristian, możesz podejść?! - zawołała.
Kristian zrobił to, o co go prosiła. To właśnie było w nim takie niezwykłe, nigdy nie
protestował, jeśli go wołała, zawsze od razu przychodził.
- Mógłbyś zawieźć te rzeczy Andersenowi na Sagveien, a potem odwieźć tu sanki?
Posłał jej zdziwione spojrzenie. Wiedział, że nie prosiłaby go o to, gdyby nie miała
ważnego powodu, chwycił więc sznurek od sanek.
- Na wzgórzu Aker, na samym szczycie, spotkałam płaczącą małą dziewczynkę i
zabrałam ją ze sobą do domu. Miała odwieźć te rzeczy. Obiecałam, że spytam, czy możesz
zrobić to za nią.
Pokiwał głową i zaczął ciągnąć sanki.
- Dobry z ciebie chłopiec, Kristian. Jestem z ciebie dumna.
Kiedy wróciła do domku, odkryła ku swojej radości, że dziewczynka zjadła owsiankę.
Była straszliwie chuda, może dawno już nic nie jadła.
Emanuelowi udało się w końcu zdjąć Jensine pieluchę i teraz mył dziecko. Miał
zawzięty wyraz twarzy. Kiedy skończył, spojrzał na nią triumfująco: - Myślałaś, że sobie nie
poradzę? Zaśmiała się i pokręciła głową.
- Gdybym tak myślała, nie poprosiłabym cię o to. Zaraz dam jej pierś, więc jeśli
chcesz, to idź na górę do Olafa i dowiedz się czegoś więcej.
Emanuel nie dał sobie powtarzać tego dwa razy, wyszedł z ulgą. Elise uznała jednak,
że przeszedł próbę. Jedną z wielu.
Kiedy już Jensine ułożyła się wygodnie na jej ręku i ssała, Elise ponownie zwróciła
się do dziewczynki.
- Jak masz na imię?
- Jenny Berntine Einarsen.
- Gdzie mieszkasz, Jenny?
- Na Maridalsveien. Obok...
Elise przeszedł dreszcz. Wiedziała, jaka to rodzina, poznała kiedyś jedną z sióstr.
Było tam czternaścioro dzieci, matka chorowała, a ojciec pił.
- Wiem, kim jesteś. Chodziłam do jednej klasy z twoją starszą siostrą.
Dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona. Właściwie nie była brzydka, miała
wyraziste rysy twarzy i duże niebieskie oczy. Była jednak zdecydowanie zbyt chuda i miała
zapuchnięte, podkrążone oczy.
- Z Martą? - spytała. Elise przytaknęła.
- Mam na imię Elise. Pamiętasz, może mówiła coś o mnie?
- Twoja mama chorowała na suchoty, a twój tata był Cyganem?
Elise roześmiała się.
- To prawda, mama miała suchoty, ale nie umarła, wyzdrowiała.
Jenny siedziała z otwartą buzią i patrzyła na nią.
- Nie umarła? Jak to?
- Ktoś miły pomógł jej i wysłano ją do sanatorium. Twoja mama też choruje, prawda?
Ale nie na suchoty?
Jenny pokręciła głową.
- Nie, bolą ją nogi. Wyzdrowieje, jeśli pojedzie do sanatorium?
- Niestety, chyba nie, ale być może będzie mogła wstać z łóżka i usiąść na krześle. To
dobrze, że pomagasz i roznosisz towary.
- Wszystkie pieniądze mamy oddawać mamie. Tata by je przepił.
- Marta wciąż mieszka w domu?
- Nie ma wyboru. Rano roznosi gazety, potem najmuje się do sprzątania. Wstaje o
trzeciej w nocy.
- Rozumiem, że to ona was utrzymuje?
- Mama zawsze błaga mnie, żebym została w domu, boi się być sama z tatą. Czasem
zostaję, ale wtedy tracę pracę.
- A twoje rodzeństwo? Nie pomaga?
- Został tylko Hjalmar i ja, reszta uciekła. Czasem wpada Olga, jeśli Marcie uda się
znaleźć ją gdzieś na Sorenga czy w Vaterlandzie. Mama mówi, że wolałaby widzieć ją w
grobie niż wystającą na ulicy. Stała się taka po tym, jak rzucił ją taki jeden facet.
Elise zrobiło się ciężko na duszy. Tej rodzinie było jeszcze trudniej niż im w czasie,
kiedy to ona musiała utrzymywać wszystkich, bo matka leżała w łóżku, a ojciec pił. Żadne z
rodzeństwa nie uciekło z domu, nie mogąc tam już dłużej wytrzymać, i chociaż Hilda straciła
dziecko i swoją cnotę zbyt wcześnie, to jednak nie trafiła do Vaterlandu.
Elise patrzyła na przestraszoną dziewczynkę i serce się jej krajało.
- Masz dość jedzenia, Jenny? - spytała.
- Czasem coś dostaję. Mama boi się, że wyrzucą nas z mieszkania. Sprzedała stół i
jedno łóżko sąsiadce. Teraz jemy na skrzynce przykrytej obrusem, a śpimy na podłodze.
Elise pozwalała jej mówić. Może w ten sposób dowie się, dlaczego mała była taka
przerażona, kiedy spotkała ją na wzgórzu Aker.
- Marta trafiła do szpitala. Miała dyfteryt i świerzb, takie małe żyjątka pod skórą. Na
jej ciele wszędzie pojawiły się rany, a wszystko dlatego, że pożyczyła wełniany koc od nowej
sąsiadki z podwórza. Były na nim wszy i miliony małych jajeczek, tak mówiła Marta.
- Dyfteryt? - powtórzyła Elise przestraszona. - Wciąż jeszcze jest w szpitalu?
- Nie, już wróciła do domu, ale ma na szyi bliznę, bo wstawili jej rurkę, żeby mogła
oddychać. No i jej rany między palcami i pod kolanami wciąż jeszcze się nie zagoiły. Straciła
też włosy, tutaj - powiedziała dziewczynka, pokazując na swoje brwi. - Teraz już nikt się z
nią nie ożeni. Ja i Hjalmar się z tego cieszymy. Nie wiem, jak byśmy sobie bez niej poradzili.
- Świerzb można wyleczyć, ale zgadzam się, że lepiej będzie, jeśli zostanie w domu,
póki jeszcze jesteście mali. Ja też musiałam utrzymywać braci, kiedy moja mama chorowała,
a ojciec pił. Teraz i ja, i siostra wyszłyśmy za mąż i jest nam lepiej.
- Co się stało z twoim tatą?
Elise wzdrygnęła się. Pamiętała tę straszną chwilę, kiedy w kuchni, w mieszkaniu w
Andersengarden, zjawili się dwaj policjanci z wiadomością, że ojciec się utopił. Widziała go
przed sobą, leżącego z rozpostartymi rękami w lodowato zimnej wodzie. Nikt nie pośpieszył
mu na ratunek. Własna córka wypędziła go z domu, pijanego, na mróz. To był koszmar, który
długo ją prześladował.
- Poślizgnął się i spadł z mostu. Była zima, ślisko... - umilkła, nie będąc w stanie nic
więcej powiedzieć.
- Ucieszyłaś się?
Elise nie odpowiedziała.
- Ja i Hjalmar modlimy się co wieczór, żeby Bóg wziął do siebie naszego tatę, ale nic
nie pomaga. Kiedyś mieliśmy na obiad gulasz z porządnymi kawałkami mięsa. Marta dostała
go od Armii Zbawienia. Tata wziął wtedy garnek i wyrzucił wszystko przez okno. Wszyscy
płakaliśmy. Czasem przyprowadza do domu swoich kompanów. Biją się, niekiedy nawet
wybijają sobie zęby. Jeśli Hjalmar przyniesie z portu trochę węgla, palimy w piecu, ale
zdarza się, że nie przynosi nic. Wtedy marzniemy i wszystkim nam szczękają zęby, trzęsiemy
się całą noc. Elise położyła swoją dłoń na jej ręku.
- We wszystkim, co mówisz, rozpoznaję siebie. Zaraz dam ci kawałek chleba z
masłem, ale musisz mi powiedzieć, dlaczego tak okropnie płakałaś, kiedy spotkałam cię na
wzgórzu?
Zauważyła, że zmieniła się na twarzy, a w jej oczach pojawił się strach. Coś musiało
się wydarzyć, coś, co nie miało nic wspólnego ani z biedą, ani z pijaństwem ojca. Czyżby nie
była w stanie o tym mówić? Mogło tak być.
Jensine usnęła jej na ręku, więc ostrożnie położyła ją do kołyski. Hugo bawił się
spokojnie na podłodze kawałkami drewna, które wkładał do blaszanego pudełka, potem
wyjmował je i znów wkładał. Od czasu do czasu wstawał, podchodził do skrzyni z drewnem,
wyjmował nowe kawałki, znów siadał i bawił się dalej, równie cierpliwie i spokojnie. Nie
przypominała sobie, czy kiedyś widziała równie grzeczne dziecko.
Na pewno zapomniał już, że Emanuel był na niego zły. Roczne dziecko nie wiedziało,
co jest dobre, a co złe. Musiała porozmawiać o tym z Emanuelem, nie chciała, żeby Hugo
zaczął się go bać.
Posmarowała chleb grubo masłem i polała melasą. Jenny szeroko otworzyła oczy.
- Jesteście bogaci? - spytała.
Elise uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie, ledwo nam wszystkiego starcza.
- To dlaczego mi to dajesz?
- Bo zrobiło mi się ciebie żal. Nie jest lekko, kiedy ojciec ciągle jest pijany, ale
pamiętaj, że to nie ty powinnaś się wstydzić. Trzymaj głowę wysoko i mów sobie, że to nie ty
pijesz. Może twój ojciec ma coś nie tak z głową, a może przydarzyło mu się coś, z czym nie
potrafił sobie poradzić. Mój tata zaczął pić, bo nie był w stanie ustać cały dzień przy
maszynie. Był marynarzem i lubił pływać na statkach.
Na schodach dały się słyszeć ciężkie kroki, pewnie wracał Emanuel.
Elise spostrzegła, że oczy Jenny zrobiły się jeszcze większe. Przestała jeść,
nasłuchiwała.
- To tylko mój mąż, Emanuel, był na stryszku. Nie masz się czego bać.
Jednak Jenny nie dawała się uspokoić. Przywarła do ściany, jakby chciała się stać
niewidoczna. Kiedy Elise przyjrzała się jej bliżej, zauważyła, że drży.
Była już pewna.
- Przestraszyłaś się jakiegoś mężczyzny? Jenny nie odpowiadała.
Elise nie miała wątpliwości, że zgadła. Jenny nie płakała dlatego, że gonili ją
rozbrykani chłopcy, to było coś poważniejszego. Coś musiało się wydarzyć, zanim oni się
pojawili.
- Czy to był mężczyzna, któremu zaniosłaś towary? Może jakiś elegancki pan? Dawał
ci cukierki albo czekoladę?
Jenny patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
- Znasz go? - spytała.
- Nie, ale słyszałam o nim od innych, których spotkało to samo. Zrobił ci jakąś
krzywdę?
Jenny pokręciła głową, ale Elise nie była pewna, czy może jej wierzyć.
Wszedł Emanuel.
- Mam wrażenie, że mówiłaś, że poczęstujesz mnie dzisiaj obiadem? - powiedział i
uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, że może być tu, razem z nimi.
- Zaraz ugotuję ziemniaki. Jenny wstała.
- Muszę wracać do domu - powiedziała, nie patrząc na nich, a jej drobne ciałko całe
drżało.
Elise posłała Emanuelowi błagalne spojrzenie.
- Jenny przeżyła straszną rzecz. Mogę odprowadzić ją do domu?
Emanuel spojrzał zatroskany na dziewczynkę.
- Rób to, co uznasz za słuszne - powiedział, co zapewne miało znaczyć: „Zajmij się
tym, kto jest dla ciebie ważniejszy”. Elise westchnęła. Czy mężczyźni nigdy nie dorośleją?
Kiedy wyszły, chwyciła Jenny za rękę.
Ścisnęła jej dłoń i powiedziała: - Teraz już wiesz, gdzie możesz przyjść, kiedy znów
się czegoś przestraszysz.
- Twój mąż chyba nie chce, żebym tu zachodziła.
- On tu nie mieszka, tylko odwiedza nas od czasu do czasu. Jenny odwróciła się do
niej, nic nie rozumiejąc.
- Jak to, nie jesteście małżeństwem?
- Jesteśmy, ale pogniewaliśmy się na siebie, a teraz na powrót się przyjaźnimy. Może
nawet znów razem zamieszkamy, jeśli znajdziemy jakieś większe mieszkanie.
- Więc jednak jesteś bogata - powiedziała Jenny stanowczo. - Mama mówi, że dawno
już by się wyprowadziła, gdyby było ją na to stać. Jeśli kobieta i mężczyzna przestają się
kochać, to lepiej, jeśli się rozstaną, tak mówi.
Elise pomyślała o swoim opowiadaniu. Może jej bohaterka powinna powiedzieć to
samo?
Do jakiego wniosku dojdzie, kiedy zostanie sama i będzie się wpatrywać w jesienną
szarugę za oknem? Że postąpiła słusznie?
W tym momencie wrócił Kristian z pustymi sankami i trzydziestoma ore dla Jenny.
- Dziękuję, ładnie się zachowałeś - powiedziała Elise, uśmiechając się do niego.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Były już blisko domu. Elise zwolniła.
- Chcesz iść ostatni kawałek sama? - spytała.
Jenny pokręciła gwałtownie głową. - Nie, chodź ze mną.
- Nie wiem, czy twoja mama się ucieszy, że przyprowadzasz kogoś obcego do domu?
Myślisz, że ojciec już wrócił?
Jenny trzymała mocno jej dłoń, drugą ręką ciągnęła sanki.
- Proszę, chodź ze mną. Może wtedy nic mi nie zrobi.
- Bije cię? - spytała Elise.
- Kiedyś chwycił siekierę i porąbał wszystkie drzwi, naprawdę szalał. Baliśmy się
wejść na schody. Czekaliśmy, aż zrobi się zupełnie cicho. Sprawdzisz, czy nic nie słychać?
Elise przytaknęła i przypomniała sobie, jak sama bała się w domu wchodzić na górę.
- Może jeszcze bardziej się zezłości, kiedy zobaczy, że przyprowadziłaś kogoś ze
sobą?
- Nie odważy się nic zrobić. Boi się obcych, lęka się, że doniosą na niego policji.
Na klatce było cicho. Mieszkali na pierwszym piętrze, tak powiedziała jej Jenny, więc
gdyby coś się działo, na pewno byłoby słychać.
Jenny uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Dała znać Elise i wyszeptała: - Nie ma go
tu.
Drzwi do izby po lewej stronie były otwarte. Na podłodze leżały trzy materace.
- Teraz jest nas tylko troje, dawniej było nas czternaścioro.
- Czternaścioro? - powtórzyła Elise, zaglądając do izby. W żaden sposób nie mogło
się tu zmieścić czternaścioro dzieci. Może mała Jenny miała bujną wyobraźnię? Może nie
wszystko, co opowiadała, wydarzyło się w rzeczywistości? Chociaż nie, to akurat chyba była
prawda. Marta mówiła jej kiedyś, że jest ich czternaścioro, przypomniała sobie nagle Elise.
Kuchnia znajdowała się po prawej stronie. Wielkością przypominała kuchnię w
domku majstra, ale nie było piecyka, lecz tylko zwykłe palenisko, poza tym stała tu kuchenna
ława, skrzynia na drewno, dwie skrzynki po margarynie, na których można było siedzieć, i
jedna większa, która służyła za stół. Ta ostatnia przykryta była ceratą, na której stały trzy
blaszane kubki i talerze. W tym przypadku Jenny nie kłamała.
Przeszły przez trzecie drzwi i weszły do mrocznego pokoju.
- Nie mamy pieniędzy na naftę, zimą prawie zawsze jest tu ciemno, ale wiosną
wynajmujemy pokoik.
- To ty, Jenny? - Od strony łóżka dał się słyszeć słaby głos.
- Tak, to ja, mamo. Przyprowadziłam panią. Była miła i pomogła mi ciągnąć sanki.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, pani Einarsen - wtrąciła się do rozmowy Elise.
- Spotkałam Jenny na wzgórzu Aker, szłyśmy w tę samą stronę i zaczęłyśmy rozmawiać.
Chodziłam do klasy z Martą. Może mnie pani pamięta? Elise Lovlien, po mężu Ringstad.
- To ty, Elise? Oczywiście, że cię pamiętam. Twój ojciec był złym człowiekiem.
Marta mówiła, że wszystkie dzieci na ulicy się go bały.
Elise poczuła się dotknięta. Tak ją ludzie pamiętali? Jako córkę tego okropnego ojca z
Andersengarden? Podniosła głowę. Co przed chwilą mówiła małej Jenny? „To nie ty masz
się wstydzić, to nie ty pijesz”.
- Ojciec nie żyje. Poślizgnął się i wpadł do rzeki.
- Tak, pamiętam, Marta mi o tym opowiadała. Mieliście szczęście.
Elise nie była w stanie nic powiedzieć.
Nagle usłyszała, że pani Einarsen zaczyna płakać. Pośpiesznie podeszła do łóżka.
- Mogę pani w czymś pomóc?
- Nam nikt nie może pomóc. Została nam tylko rozpacz. Marta zaharowuje się na
śmierć, a i tak nie starcza mi pieniędzy na lekarstwa, zaraz mi się skończą. To jakaś choroba
brzucha - powiedziała, kładąc rękę na kocu.
- Nikt się wami nie interesuje?
- Raz ktoś tu był, ale teraz nie mam odwagi nikogo prosić. Mój mąż robi straszne
rzeczy, kiedy jest pijany. - Wytarła oczy skrawkiem zniszczonej flanelowej koszuli nocnej. -
Pytałam Boga, co takiego złego zrobiłam, że mamy gorzej niż wszyscy, ale już przestałam
pytać. On najwyraźniej woli słuchać innych - powiedziała i znów zaczęła płakać.
- Kiedy była tu siostra z Armii Zbawienia?
- Nie pamiętam. Dawno temu.
- Byli tu przed Bożym Narodzeniem - odezwała się cienkim głosem Jenny, która stała
obok Elise. - Przynieśli buty i ubrania. Marta mówi, że to szczęście, że do nas przychodzą,
inaczej w ogóle nie mielibyśmy w czym chodzić. Masz pieniądze, mamo.
Na taborecie przy łóżku Jenny położyła trzydzieści ore, które przyniósł Kristian,
kiedy wrócił z sankami, a które Jenny zarobiła, rozwożąc towary.
- Schowaj je u Magnhild, inaczej ojciec ci je zabierze. Jenny wzięła pieniądze i
pośpiesznie wyszła.
Elise dziwnie się tu czuła. W każdej chwili mógł wrócić ojciec, a nawet siostry z
Armii Zbawienia się go bały. Nie przypuszczała, żeby wobec niej zachował się lepiej.
Uznała, że powinna coś powiedzieć.
- Jest pani głodna? - spytała. - Przynieść pani coś z kuchni?
- Cały dzień nic nie jadłam. Przyrządziłabyś mi coś ciepłego?
Elise pokiwała głową i poszła do kuchni. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno, ale
Jenny zapaliła świeczkę i postawiła ją na skrzyni, która służyła za stół. Ktoś musiał też
rozpalić w piecu, bo tlił się w nim ogień. Elise dołożyła kilka szczap i rozejrzała się po
pomieszczeniu. Czuć było wilgoć, uderzył ją też zapach brudnych mokrych skarpet. Wisiały
na sznurze nad piecem i okropnie cuchnęły.
Elise nalała z wiadra wody do dzbanka i postawiła na ogniu. W pojemniku na chleb
znalazła kawałek suchej piętki, obok stała miseczka z cukrem.
Pokruszyła chleb na blaszanym talerzyku, posypała cukrem i polała słabą kawą,
najwyraźniej parzoną już kilka razy, bo nie miała prawie żadnego koloru.
Ktoś szarpnął za drzwi, Elise wstrzymała oddech. Czy to ojciec wracał?
Na szczęście to była Jenny. Sprawiała wrażenie zdziwionej.
- Robisz mamie jedzenie?
- Tak, poprosiła mnie. Nie jadła cały dzień.
- Jesteś tak samo dobra jak Marta.
- Powiem siostrom z Armii Zbawienia, jak jest wam trudno.
- Marta mówi, że są tacy, którzy mają jeszcze gorzej. Mój dziadek miał suchoty, a
mimo to musiał iść z krowami z Grorud do rzeźni w Gronland. Miał osiem lat, chodził boso i
sypiał w szopie. Potem trafił do dobrych ludzi, trzy rodziny mieszkały w jednej kuchni. Ten,
kto wstał pierwszy, brał najlepsze buty, ostatni musiał chodzić boso. Jeśli buty były za duże,
wkładano do nich gazety, jeśli za małe, trzeba było podwinąć palce. Ja noszę buty, które
dostałam od sióstr z Armii Zbawienia - dodała dumnie i podniosła jedną nogę. - Też mam w
nich gazety.
Elise patrzyła na nią.
- Twój dziadek miał suchoty, ale wyzdrowiał - powiedziała. Jenny przytaknęła.
- Mama pochodzi ze wsi. Dziadek przegrał wszystko, co miał, w pokera i rodzina
musiała wyjechać. Osiedlili się w Enerhaugen.
- Domyślam się, że nie było im łatwo, ani twojej matce, ani twojemu ojcu. Pewnie
dlatego zaczął pić.
Jenny zamyśliła się.
- Mamie wszystko jedno, czy tata ugania się za innymi kobietami. Nie ona jedna tak
myśli. Mówią, że przynajmniej mają spokój i nie muszą na okrągło rodzić dzieci. Mój wujek
włożył mojej cioci drut, żeby się pozbyć dzieciaka. O tu - dodała, pokazując na swoje krocze.
- Mówił, że ma dosyć ich wrzasku. Ciocia umarła.
Elise była wstrząśnięta, ale starała się tego nie okazywać. To był świat, w którym ta
mała dziewczynka żyła, nie chciała jej dodatkowo obciążać. Podała jej talerzyk.
- Zaniesiesz to mamie? Niestety muszę już wracać, ale wpadnę tu jeszcze, może uda
mi się wam pomóc.
Jenny pokiwała smutno głową. Chciała, żeby Elise została jeszcze chwilę.
- Myślisz, że Marta zaraz wróci?
Elise widziała, że Jenny się boi, ale trudno było odmienić jej los. Nikt nie mógł
spędzać tu całych dni, żeby chronić dzieci przed pijanym ojcem.
Całą drogę do domu myślała tylko o tym. Była świadkiem wielu smutnych ludzkich
losów, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Może wszędzie tam, gdzie ojciec pije, jest
równie strasznie, tylko ona nic o tym nie wie? Ludzie dobrze skrywali swoje tajemnice.
Kiedy wróciła do domu, od razu spostrzegła, że Emanuel jest wzburzony i
roztrzęsiony. Jensine znów zaczęła płakać, Hugo siedział naburmuszony, ale jak tylko ją
zobaczył, szybko się podniósł, a buzia mu się rozpromieniła.
- Nie wiedziałem, co robić - oznajmił Emanuel, bezradnie rozkładając ręce. -
Wyjąłem ją z kołyski, ale nic nie pomogło, dalej płakała. Małego też nie udało mi się
udobruchać.
Elise nic nie powiedziała. Hugo go nie znał, a Jensine z pewnością miała kolkę. Nic
niezwykłego u małego dziecka. Zaczęła mu opowiadać o wizycie u Jenny.
- Nie mogłam tak od razu wyjść i ją tam zostawić. Bała się ojca. Kiedy pije, potrafi
być gwałtowny. Matka leżała w łóżku.
Jenny mówiła mi, że ma chore nogi, ale chyba nie bardzo wie, co jej dolega. Matka
twierdzi, że ma chory brzuch. Tak czy inaczej jest mi ich żal. Starsza siostra Jenny chodziła
ze mną do klasy, lecz od tamtej pory jej nie widziałam. Teraz też nie było jej w domu. To ona
ich wszystkich utrzymuje: roznosi gazety, sprząta u ludzi. Chowają pieniądze u sąsiadki,
inaczej ojciec wszystko by im zabrał.
Emanuel westchnął ciężko.
- Nie zbawisz całego świata, Elise. Takich rodzin są tysiące i zwykle ludzie są sobie
sami winni. Gdyby ojciec nie przepijał pieniędzy, nie musieliby głodować.
- Wiem o tym, ale nie pomogę małej Jenny, jeśli powiem jej, że inne dzieci żyją w
podobnych warunkach. To nie jej wina, że ojciec pije. W tym kraju dzieje się coś bardzo
złego. Robotnicy pracują więcej niż ci, którzy nimi kierują, mają dłuższy czas pracy, nie mają
wolnego, całe dnie spędzają w pełnych kurzu fabrycznych halach, w ogłuszającym hałasie.
Dlaczego tak mało zarabiają? Czy ich praca jest tak mało warta? Co zrobiliby właściciele
fabryk, gdyby nie robotnicy? Możesz mi powiedzieć?
Emanuel się uśmiechnął.
- Widzę, że masz w sobie coś z polityka. Nie wiedziałem tego. Zapominasz jednak o
czymś bardzo istotnym. Robotnicy wracają do domu i ich praca się kończy, mogą o niej
zapomnieć aż do następnego ranka. Natomiast na ich szefach spoczywa odpowiedzialność za
los fabryki. Mają różne obowiązki, martwią się o ceny surowców, o to, czy będą w stanie
utrzymać produkcję i modernizować fabrykę, czy też zostaną zmuszeni ją zamknąć. Często
nie śpią po nocach. Przypuszczam, że wielu z nich chętnie zrzuciłoby z siebie tę
odpowiedzialność.
Elise nic nie mówiła. Dyskusja z nim nie miała sensu. Johan na pewno zapaliłby się
do rozmowy, siedzieliby i dyskutowali do późnej nocy. Kiedy wróci, na pewno zaangażuje
się w ruch robotniczy. Jemu nie wystarczało samo mówienie o niesprawiedliwościach, które
się działy, on chciał działać.
Z nią było podobnie. Chciała pomóc Jenny, Marcie i ich matce. Opisując prawdziwe
historie, pragnęła otworzyć ludziom oczy. Może wreszcie zrozumieją, że nie może być tak,
że robotnicy, którzy harują w fabryce, żeby zarobić na chleb, muszą żyć w tak okropnych
warunkach, znacznie gorszych niż ci po drugiej stronie rzeki. Opowiadanie o Oline wywołało
reakcję. Pewien mężczyzna, który je przeczytał, załatwił Oline pracę w restauracji, a nawet
maleńkie mieszkanie. Może znajdą się inni, którzy postąpią podobnie?
Siedziała, trzymając Hugo na kolanach. Jej myśli krążyły jednak wokół biednej Jenny.
Nagle przyszedł jej na myśl pewien pomysł. Wiedziała już, o czym będzie jej dziesiąte
opowiadanie!
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Wciąż miała jeszcze spory zapas jedzenia z paczki, którą dostała od pana Mathiesena.
Większość schowała - część zaniosła do piwnicy, część schowała głęboko w spiżarni, żeby
uniknąć pytań ze strony chłopców i Emanuela. Przykazała chłopcom surowo, żeby nikomu o
tym nie mówili, jednak łatwo mogli się zapomnieć. Wystarczyło słowo i plotka mogła
roznieść się po całej szkole: Elise dostała całą skrzynkę jedzenia od kogoś obcego.
Ciekawość rozprzestrzeni się jak pożar, ludzie zaczną snuć domysły. Pingelen i inni, którzy
widzieli rudego mężczyznę wystającego na moście i przyglądającego się jej, szybko się
domyśla, w czym rzecz. Hugo ostatnio bardzo wyrósł, na wiosnę zacznie więcej wychodzić
na dwór i ludzie zwrócą uwagę na jego rudoblond loki.
Dla kogoś, kto szuka sensacji, sytuacja będzie jasna.
Elise słyszała, jak z dachu kapie woda, jak szumi w rynnach. Nagle pogoda znów się
zmieniła, można by sądzić, że to już kwiecień. Wzięła trochę jedzenia i włożyła do koszyka,
otuliła dobrze Jensine, położyła ją do wózka i okryła kołderką Hugo. Chłopca natomiast
posadziła na desce na wózku, trzymał się mocno i śmiał się zadowolony.
Im była bliżej, tym większy ogarniał ją niepokój.
Jeśli ojciec Jenny jest w domu, w dodatku pijany, nie będzie mogła wejść. Potrafił
przecież wyrzucić garnek z jedzeniem przez okno i porąbać drzwi siekierą!
W domu zdawała się panować cisza i spokój. Może leży i śpi? Jeśli odsypia kaca,
może nie zauważy, że ktoś przyszedł. Jej ojciec dzień po pijaństwie nie zwracał na nic uwagi.
Wzięła Hugo na rękę, wózek zostawiła przed drzwiami i zapukała.
Nikt nie odpowiedział. Ostrożnie uchyliła drzwi i zawołała: - Pani Einarsen? To ja,
Elise. Mogę wejść?
- Jest tam ktoś? Dzięki Bogu!
Elise weszła z wahaniem. W pokoiku było równie ciemno jak poprzedniego dnia.
Brudne firanki wisiały w oknie, pewnie po to, żeby nikt tu nie zaglądał. Na stołku stał
blaszany kubek z jasną kawą. Obok leżała na wpół zjedzona piętka chleba.
- Dzień dobry, pani Einarsen. Przyniosłam trochę jedzenia. Mogę zostawić je w
kuchni?
- Musisz je gdzieś schować. Jeśli on to zobaczy, zabierze i wymieni na samogon.
- Schowam je głęboko w spiżarce.
- Jak to dobrze, że przyszłaś. Zaczynam wierzyć, że Bóg jednak istnieje. Modliłam
się, żeby ktoś przyszedł, i zjawiłaś się.
- Potrzebuje pani pomocy?
- Tak strasznie mnie boli, tutaj w środku - powiedziała kobieta i pokazała na swoją
pierś.
Elise przestraszyła się. To mogło być serce.
- Pójdę po lekarza - powiedziała.
- Nie, nie chodź, bierze trzy korony tylko za to, że włoży głowę przez drzwi.
- Proszę o tym nie myśleć, pani Einarsen. Stać mnie, żeby zapłacić.
- Masz tyle pieniędzy, Elise?
- Mój mąż właśnie dostał pracę w Zakładach Myren, a ja szyję.
- No to musi być u was bogactwo. Boże drogi, znów mnie boli - powiedziała kobieta,
zamknęła oczy i westchnęła.
- Zaraz sprowadzę lekarza.
W poczekalni było pełno. Elise zostawiła Jensine w wózku na zewnątrz, nie mogła
czekać. Zdecydowanym krokiem przeszła przez poczekalnię i zapukała do drzwi. Z ulgą
usłyszała, że lekarz od razu odpowiedział. Szybko wyjaśniła mu całą sytuację.
- Zadzwonię do Ulleval, może znajdzie się jakiś wóz, żeby ją zabrać. Jest pani pewna,
że stan jest aż tak poważny?
Elise przytaknęła.
- Wydaje mi się, że to coś z sercem. Bardzo cierpiała. Jej mąż pije, córka i syn są w
szkole, a potem od razu idą do pracy. Najstarsza córka roznosi rano gazety, a potem sprząta u
ludzi do późna. Tylko dzieci utrzymują matkę przy życiu.
Poczuła ulgę, kiedy w końcu mogła ruszyć do domu. Jensine zaczęła płakać, zbliżała
się pora karmienia, poza tym na pewno miała mokro. Hugo marudził, pewnie też był już
głodny.
Jak tylko każde z nich dostało to, czego potrzebowało, położyła ich spać. To była pora
ich porannej drzemki. Szybko wyciągnęła papier i ołówek i zaczęła pisać.
Ołówek frunął po papierze, słowa same przychodziły jej do głowy. Zatrzymywała się
tylko, żeby odwrócić kartkę albo sięgnąć po nową, słowa płynęły dalej. Znów była na
wzgórzu Aker, gdzie pierwszy raz usłyszała płacz małej Jenny. Kiedy odtworzyła swoją
drugą rozmowę z dziewczynką już tutaj, w domku majstra, zdała sobie sprawę, że w dalszym
ciągu nie wie, co właściwie przydarzyło się Jenny, zanim ją spotkała. Napomykała o jakimś
mężczyźnie, któremu dostarczała towary ze sklepu, ale twierdziła, że nic jej nie zrobił. Czy
rozmawiałaby z nią tak otwarcie i szczerze, gdyby mężczyzna naprawdę ją wykorzystał?
Pisała, aż Hugo się obudził. Kiedy wszedł swoim chwiejnym krokiem do kuchni,
usłyszała, że chłopcy wracają ze szkoły. Wstała pośpiesznie i zaczęła szykować im jedzenie.
Nie mieli wiele czasu, zaraz musieli iść do pracy.
- Teodor wpadł do rzeki! - krzyczał Evert tak przerażony, że ledwo mogła zrozumieć,
co mówi.
- Co takiego? - spytała, odwracając się do niego. Peder przyszedł mu z pomocą.
- Teodor wpadł do rzeki, tutaj niedaleko. Poślizgnął się i przeleciał pod balustradą.
Elise poprosiła, żeby popilnowali Hugo, i wybiegła. Na brzegu zobaczyła dwie
kobiety, które stały, machały rękoma i wołały coś do mężczyzny, który wyszedł na lód.
Podbiegła do nich. Zobaczyła, że mężczyźnie udało się chwycić rączki chłopca, które
wystawały znad pokrytej krą brudnej żółtobrązowej wody. Po chwili zaczął mozolnie
zmierzać w kierunku brzegu z dzieckiem na ręku, walcząc z krą i silnym prądem.
Tuż pod nią rzeka była bardzo głęboka. Elise chwyciła złamany palik balustrady i
podała mężczyźnie, który się go złapał. W końcu udało mu się dotrzeć do brzegu. Elise
wzięła chłopca w ramiona i pobiegła z nim do domu. Za nią biegł mężczyzna, słyszała jego
głośny oddech, z trudem łapał powietrze.
W jednej chwili w kuchni zapanował chaos. Wszyscy chcieli pomagać, w różnych
miejscach leżały porozrzucane ubrania, słychać było płacz i przerażone krzyki. Mężczyzna
wszedł i zaraz za progiem upadł na podłogę, całkowicie wyczerpany. Hugo wrzeszczał,
przerażony obecnością tylu obcych ludzi. Udzieliło mu się ich zdenerwowanie. Jensine się
obudziła i też zaczęła płakać. Peder i Evert płakali ze strachu, myśleli, że Teodor nie żyje.
Tylko Kristian jak zwykle był spokojny.
Dołożył do pieca, nastawił kocioł z wodą, przyniósł wełniane koce z pokoju i ze
stryszku, znalazł nawet małą flaszkę wódki, którą zostawił tu Emanuel, kiedy się od nich
wyprowadził i której później już nikt nie ruszał. Nalał trochę do kubka i wlał parę kropel do
ust Teodorowi i mężczyźnie.
Teodor nareszcie się poruszył, zaczął kręcić głową i wypluł mnóstwo wody. Elise
masowała jego lodowato zimne ciałko. Ubrała go w piżamę Pedera, jakiś stary sweter,
wełniane pończochy i spodnie Everta, które właśnie miała zacząć łatać. W końcu otuliła go
wełnianym kocem i posadziła na kolanach innej kobiety, każąc jej dalej go masować. Sama
natomiast postanowiła spróbować nakarmić go gorącą kaszą. To był cud, ale kiedy podsunęła
mu łyżkę, chłopiec się ocknął, zamrugał i otworzył usta. Patrzył na nią wielkimi ze
zdziwienia niebieskimi oczami.
- Wpadłeś do rzeki - wytłumaczyła mu. - Ten pan wskoczył i cię uratował. Na
szczęście lód w tym miejscu jest kruchy, inaczej mógłbyś się zabić.
Mężczyzna zaczął dochodzić do siebie. Wyglądało na to, że ucierpiał bardziej od
chłopca. Wyglądał na trzydzieści, może czterdzieści lat. Miał na sobie roboczą bluzę, jak
większość robotników, ale Elise nie przypominała sobie, żeby go kiedyś widziała. Próbował
się podnieść, ale zaraz znów upadł. Jedna z kobiet ubrała go w piżamę, sweter i spodnie
Reidara i owinęła wełnianym kocem. Elise pomogła posadzić go na taborecie i dała mu
trochę gorącej kaszy. W końcu wreszcie chyba udało się im trochę go rozgrzać.
Peder zajął się Hugo, a Kristian wziął na ręce Jensine. Nareszcie w przepełnionej
kuchni zapanował spokój.
Wtedy rozległy się kroki i Emanuel wsunął głowę przez drzwi. Przez moment miała
wrażenie, że najchętniej by się wycofał, ale wziął się w garść i szybko wszedł do środka,
żeby nie wypuścić za dużo ciepła. Spojrzał na Elise pytającym wzrokiem.
Peder ją jednak uprzedził.
- Teodor wpadł do rzeki! Ten staruszek go uratował.
- Ależ Peder! - zawołała Elise oburzona. - To nie jest staruszek, chyba sam widzisz.
Pewnie nie jest wiele starszy od Emanuela.
Ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że mężczyzna się uśmiechnął.
- Chłopak ma rację. Mam czterdzieści pięć lat - powiedział, po czym zwrócił się do
Emanuela: - Pana żona uratowała mi życie. Bez jej pomocy nie udałoby mi się wyciągnąć
chłopca na brzeg. Już traciłem przytomność, zaczęło brakować mi sił.
Elise zauważyła, że wysławia się podobnie jak ludzie po drugiej stronie rzeki.
Wiedziała, że Emanuel z trudem znosi całe zamieszanie, ale dzielnie się trzymał.
Wczoraj zajmowała się obcą dziewczynką, zostawiając go z Hugo i z Josefine, a dzisiaj
wrócił do zaparowanej kuchni, pełnej mokrych ubrań i obcych ludzi. Wcześniej chciała
poddać go próbie, żeby przekonać się, czy naprawdę się zmienił, ale wiedziała też, że nie
może przesadzić.
Odwiesił palto i kapelusz i stanął w drzwiach. Zabrakło dla niego miejsca przy stole w
kuchni, a w pokoju było za zimno.
- Czy mógłbym coś zrobić?
Jedna z kobiet zaczęła szykować się do wyjścia.
- Chyba nie jestem wam już potrzebna - powiedziała, patrząc na Elise. - Poślij jednego
z chłopców do jego matki, niech powie jej, co się stało.
Elise pokiwała głową.
- Dobrze, i dziękuję za pomoc. Bez was trudno byłoby mi dać sobie z tym wszystkim
radę.
Kobieta była speszona, ale najwyraźniej zadowolona z pochwały; szybko wyszła.
Kristian ułożył Jensine w kołysce i włożył czapkę.
- Pójdę zawiadomić matkę Teodora.
- Dziękuję, Kristian.
Przy stole zwolnił się stołek, Emanuel usiadł obok obcego mężczyzny.
- Co właściwie się wydarzyło? - spytał. Mężczyzna kręcił z niedowierzaniem głową.
- Wracałem z przędzalni, miałem jakąś sprawę do załatwienia u znajomych na
Sandakerveien. Na moście zobaczyłem, jak z przeciwka biegną jacyś chłopcy. Zawołałem,
żeby uważali, balustrada wyglądała niepewnie, między najniższymi szczeblami była duża
przerwa. Nie posłuchali mnie. Zanim zdążyłem się obejrzeć, jeden z nich się potknął, upadł
jak długi i ześlizgnął się z mostu. Nawet nie zdążyłem zareagować, po prostu zniknął. Na
szczęście w tym miejscu w lodzie była dziura, inaczej zabiłby się na miejscu, lód jest jeszcze
twardy.
Elise słuchała go, szykując kanapki dla chłopców, którzy zaraz musieli wychodzić do
pracy. Miała nadzieję, że nie będą mieli nieprzyjemności z powodu spóźnienia, kiedy
rozniesie się, co się wydarzyło.
- Pan chyba nie jest stąd? - spytała kobieta, która trzymała Teodora na kolanach.
Przysłuchiwała się rozmowie i była ciekawa, kim jest obcy mężczyzna.
- Mieszkam w Kristianii, ale pochodzę z Drammen. Nazywam się Paul Georg
Schwencke.
- Z rodziny tych Schwencke? - spytał Emanuel. Elise słyszała po jego głosie, że jest
pod wrażeniem. - Jak to się stało, że trafił pan w te strony?
Wymówił z naciskiem „w te strony”. Sam pewnie niechętnie by się do tego przyznał,
ale nadal miał nie najlepsze zdanie o mieszkańcach okolic po tej stronie rzeki.
- Mieszka tu pewna rodzina, której usiłuję pomóc.
Słychać było, że niechętnie o tym mówi, może chodziło o kogoś z jego własnej
rodziny? Dziwne, że był ubrany jak robotnik, skoro najwyraźniej przywykł do nieco innych
warunków, pomyślała Elise.
Wzięła Hugo od Pedera, dała chłopcom po kawałku chleba, prosząc, żeby się
pośpieszyli.
Wkrótce potem zza drzwi doszły ich podniecone głosy. Weszła matka Teodora, jego
ojciec i czterech braci. Matka łkała, ojciec przeklinał, bracia natomiast byli podnieceni,
zaśmiewali się z dziwnego ubrania Teodora, ale jednak najwyraźniej był bohaterem dnia.
Schwencke musiał jeszcze raz opowiedzieć, jak idąc przez most, zauważył nadbiegających
chłopców, którzy nie pomyśleli, że na moście może być ślisko. Kiedy opowiadał, jak Teodor
nagle zniknął pod balustradą, matka krzyknęła z przerażenia i zakryła usta ręką; bracia
zamilkli. Ojciec, kawał chłopa, wziął syna z kolan kobiety, przełożył go sobie przez ramię i
ruszył w stronę drzwi.
Matka dygnęła, podziękowała i obiecała przysłać któregoś z synów z ubraniem, jak
tylko przebierze Teodora. Druga kobieta też wstała i wyszła razem z nimi, w końcu do
kuchni powrócił jaki taki spokój.
- Zrobiło się straszne zamieszanie - powiedział Schwencke, uśmiechając się blado.
Wciąż jeszcze nie czuł się najlepiej po kąpieli w lodowatej wodzie.
Emanuel nalał wódki jemu i sobie.
- Trzeba się do tego przyzwyczaić, kiedy się mieszka tak blisko rzeki. W każdym
razie jeśli jest się mężem takiej kobiety jak Elise - powiedział, patrząc na nią i uśmiechając
się.
Elise nie była pewna, czy w jego głosie brzmi podziw czy rezygnacja.
Schwencke zaczął zbierać się do wyjścia, ale Emanuel go powstrzymał.
- Proszę jeszcze zostać! Zaraz zrobi się tu spokojnie, chłopcy są w pracy, Hugo
pójdzie spać, a żonie na pewno zaraz też uda się uspokoić najmłodszą córeczkę.
Mężczyźni zaczęli rozmawiać o polityce, okazało się, że Schwencke dużo wie.
Elise położyła Jensine na kuchennej ławie, po chwili podniosła ją i zaczęła karmić,
odwrócona plecami do mężczyzn, a Hugo dostał do gryzienia kawałek chleba. Myślami Elise
znów była przy małej Jenny, przy jej siostrze, jej bracie i ich matce. Czy ktoś zawiadomił
dzieci, że matkę zabrano do szpitala? Jeśli nie, to pewnie się przestraszą, gdy wrócą ze szkoły
do domu. Kiedy ułoży Hugo i Jensine do snu, pójdzie zobaczyć, co się u nich dzieje. Mozę
ojciec wytrzeźwieje, kiedy dowie się, że jego żona jest poważnie chora.
Hilda i Reidar wrócili dzisiaj późno. Reidar musiał zostać po lekcjach i pomóc
dyrektorowi szkoły, a Hilda wzięła dodatkową pracę.
Nareszcie usłyszała ich kroki za drzwiami. Weszła Hilda, trzęsąc się z zimna.
Zatrzymała się, widząc obcego mężczyznę. Elise szybko wyjaśniła jej, co się stało.
- Te dzieciaki nikogo nie słuchają! - wybuchła oburzona. - Wiedzą, jakie to
niebezpieczne, a i tak biegną przez most jak szalone, w ogóle nie myśląc, że w dole płynie
rzeka. Ciekawe, ile ludzi w niej utonęło od czasu, kiedy zbudowano fabrykę i ludzie zaczęli
się osiedlać wzdłuż brzegów.
Usiadła na taborecie najbliżej Elise.
- Masz coś do jedzenia? - spytała. - Jestem wykończona, nie jadłam od rana.
Elise skończyła karmić Jensine, ułożyła ją w kołysce i poprosiła Emanuela, żeby
pomógł jej zanieść ją do pokoju. Potem zaczęła podgrzewać kolejną porcję kaszy.
- Przypilnujesz dzieci? Muszę jeszcze wyjść coś załatwić. Hilda spojrzała na nią
zdziwiona.
- Wychodzisz? Tak po ciemku?
- Muszę powiedzieć Marcie Einarsen, że jej matkę zabrano do szpitala.
Widziała, że Emanuel zmarszczył czoło, ale nie odezwał się, więc udała, że niczego
nie zauważyła. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie lubi, kiedy wychodzi po zmroku. Dobrze
wiedział, co może się stać, jeśli spotka się kogoś, kto ma złe zamiary.
- Zaraz wracam. Pomyślałam, że dzieci powinny wiedzieć, co się stało z ich matką.
Hilda przytaknęła. Poprzedniego wieczora Elise opowiedziała jej o spotkaniu z Jenny.
Po chwili była już w drodze. Zostawiła Emanuela rozmawiającego ze Schwencke.
Przekonał go, żeby zaczekał, aż wyschnie mu ubranie. Nie była pewna, jak Reidar zareaguje
na to, że obcy mężczyzna ma na sobie jego piżamę.
Martwiła się całą drogę. Co zrobi, jeśli się okaże, że w domu jest tylko sam ojciec?
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Na ulicy panowały całkowite ciemności, gazowe latarnie nie świeciły się. Nikogo nie
widziała i nie słyszała. Było tak cicho, że można by sądzić, że w promieniu mili nie
mieszkają tu żadni ludzie, jedynie w niektórych oknach na pierwszym piętrze tliły się
świeczki, w jednym z okien na którymś z wyższych pięter paliła się lampa naftowa.
Wewnątrz też było cicho. Nie płakało żadne dziecko, nie przeklinał żaden pijak, nikt
niczym nie rzucał. Zaczerpnęła powietrza i zapukała.
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Ostrożnie uchyliła drzwi.
- Jenny? Marta? Czy ktoś jest w domu?
Nikt nie odpowiedział. Weszła do środka. Drzwi do kuchni i do pokoju pozostawiono
otwarte. Zdziwiona odkryła, że w blaszanym pudełku na skrzynce, która służyła im za stół,
stoi zapalona świeczka. Nie wyszliby chyba z mieszkania, zostawiając palącą się świeczkę?
Nie było co prawda niebezpieczeństwa pożaru, bo świeczka stała w pudełku, ale mimo
wszystko. Ojciec bywał , nieobliczalny, wszystko mogło się wydarzyć.
Z pewnym wahaniem ruszyła w kierunku drzwi do pokoju, w którym leżała matka. A
jeśli wciąż tam jest? A jeśli umarła?
Zapukała, ale i tym razem nikt się nie odezwał. Gdyby leżał tam ojciec, odsypiając
kaca, słyszałaby chrapanie, pijacy zawsze chrapią.
Serce podchodziło jej do gardła, kiedy otworzyła drzwi. W środku było ciemno i
cicho.
- Pani Einarsen?
Żadnej odpowiedzi. Niezwłocznie wróciła do kuchni, wzięła pudełko z palącą się
świeczką i znów weszła do pokoju. Zobaczyła puste, niezasłane łóżko. Był to jedyny
porządny mebel w całym mieszkaniu, z wysokim zagłówkiem z ciemnego mahoniowego
drewna. Zniszczona, poprzecierana pościel cuchnęła.
Szybko stamtąd wyszła.
Miała ze sobą ołówek i kartkę papieru, na której napisała dużymi literami: MAMA
JEST W SZPITALU W ULLEVAL. POZDROWIENIA, ELISE.
Jeśli będą chcieli się czegoś dowiedzieć, wiedzą, gdzie mieszka, mogą przyjść i
spytać.
Poczuła ulgę; pani Einarsen jest w szpitalu, a ojca nie ma w domu. Pośpiesznie wyszła
z budynku i ruszyła do domu.
Emanuel i Schwencke wyszli. Hilda siedziała i cerowała pończochy, ubrania
Schwenckego zniknęły ze sznura. - Emanuel się obraził dlatego, że wyszłam? Hilda spojrzała
na nią oburzona.
- Miałby się obrażać dlatego, że pomagasz ludziom?
- Mam wrażenie, że ostatnio wszystko go nieco przytłoczyło. Wczoraj była tu Jenny,
dzisiaj Teodor. Zanim przyszłaś, w kuchni kłębiło się pełno ludzi, zaszli tu rodzice Teodora,
jego czterej bracia i jeszcze dwie kobiety, które pomogły mi zanieść Teodora do domu.
Razem z chłopcami, z Emanuelem, Hugo i Jensine znajdowało się tu siedemnaście osób, a
nawet gdy jest nas pięcioro, to robi się ciasno. Mokre ubrania cuchnęły brudną wodą z rzeki,
podłoga się zalała. Rozumiem, że Emanuel mógł się przestraszyć.
- A ja odniosłam wrażenie, że Emanuel jest łagodniejszy niż zwykle. Znał tego
obcego mężczyznę?
- Nie, lecz najwyraźniej dobrze się rozumieli. Chyba pochodzi z jakiejś znanej
rodziny. Emanuel się zdziwił, kiedy usłyszał jego nazwisko. Ale z kolei był ubrany w
roboczą bluzę, więc coś mi się tu nie zgadza.
Hilda się uśmiechnęła.
- Masz bujną wyobraźnię, od razu podejrzewasz, że coś jest nie tak. Może to szwedzki
szpieg?
- Wojna ze Szwecją się już skończyła. Dzięki Bogu.
- Ludzie mówią, że w Norwegii nadal węszą szwedzcy szpiedzy. Wielu okazuje
niezadowolenie z tego, że Szwecja musiała oddać Norwegię. Tak twierdzi Reidar. Co u
Einarsenów?
- Nie zastałam nikogo w domu. Dziwne, bo w kuchni paliła się świeczka.
- Weszłaś do środka? - spytała Hilda przestraszona. - Do obcego mieszkania?
- Musiałam zobaczyć, czy matka tam jeszcze leży. Widziałam, jak cierpiała. To ja
przekonałam lekarza, żeby zadzwonił do szpitala. Moim obowiązkiem było zawiadomić
rodzinę o tym, co się stało.
- Za dużo na siebie bierzesz. Jeśli myślisz, że uratujesz wszystkich nieszczęśliwych
biedaków mieszkających wzdłuż rzeki, to się mylisz.
W tym momencie Elise spostrzegła kopertę z wypłatą, na wpół ukrytą za gazetą na
stole w kuchni.
- To Reidar zostawił tu wypłatę? - spytała.
- Nie, Emanuel położył tu tę kopertę. Mam ci przekazać, że to dla ciebie.
Elise czuła, że aż się czerwieni z radości. Emanuel dostał swoją pierwszą wypłatę i
oddał ją jej. Nie miała wątpliwości, że robi wszystko, aby naprawić swoje błędy.
Hilda wstała.
- Jestem zmęczona, chyba pójdę się położyć - powiedziała. Elise otworzyła usta, żeby
coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Powinna porozmawiać z Hildą o Braciszku, lecz
zawsze ktoś znajdował się w pobliżu, nigdy nie zostawały same. Teraz nadarzyła się okazja,
ale nie chciała zaczynać rozmowy, skoro Hilda była zmęczona.
Następnego dnia dokończyła swoje opowiadanie. Zakończyła je pytaniem: „Co stanie
się z dziećmi, jeśli matka umrze i zostawi je na pastwę ojca alkoholika? Czy starsza córka
nadal będzie wstawać o trzeciej w nocy, żeby zdążyć roznieść gazety, zanim zacznie swoją
pracę? Czy poświęci swoją młodość, chcąc utrzymać młodsze rodzeństwo i stworzyć im
dom, bo ojciec pije?”
To opowiadanie oraz historię swoich rodziców włożyła do dużej koperty, na wierzchu
napisała imię i nazwisko oraz adres Johana, wzięła ze sobą dzieci i poszła na pocztę nadać
przesyłkę.
Odczuła ulgę, ale nie żywiła większej nadziei. Że też uwierzyła, że jakieś duńskie
wydawnictwo zechce wydrukować jej ponure historie o robotnikach mieszkających wzdłuż
rzeki Aker. W Danii było tak samo jak w Norwegii: i tu, i tam o wszystkim decydowali
bogaci. I chcieli wiedzieć jak najmniej o ludziach, którzy nie mieli tyle szczęścia co oni.
Wracając przez most do domu, zobaczyła listonosza. Zatrzymał się przy domku
majstra i przyglądał się listowi, który trzymał w ręku.
- Jestem tutaj! - wykrzyknęła i pomachała mu. Podniecona ruszyła mu na spotkanie,
ciekawa, czy list był od Johana.
Znaczek na kopercie nie był duński, tylko amerykański, ze stemplem głoszącym
„Spokane, Washington”. Chwyciła list i pośpiesznie weszła do domu. Jensine spała, Hugo też
lada moment powinien zasnąć. Wzięła go na ręce i położyła na łóżku. Jensine zostawiła póki
co w wózku. W nocy temperatura znów spadła, było kilka stopni mrozu, ale mała miała
ciepło, szczelnie otulona wełnianym kocem.
Dołożyła drewna do pieca, przyniosła śpiącą Jensine do pokoju, po czym usiadła przy
stole i ostrożnie otworzyła kopertę. Wypadły z niej dwie fotografie. Jedna przedstawiała
kobietę w jedwabnej białej sukni i dużym słomkowym kapeluszu z kwiatami. Obok niej stała
dziewczynka, która sięgała jej do ramienia, ona także ubrana była na biało, poza tym miała
ciemne, kręcone włosy, które sięgały jej niemal do pasa, a na głowie wielką kokardę.
Dziewczynka sprawiała wrażenie zawstydzonej, ale kobieta miała w sobie jakąś dumę i
godność. I pomyśleć, że to byli jej krewni!
Drugie zdjęcie przedstawiało rodzinę, siedzącą przed dużym, pięknym domem z
werandą. Wyglądali, jakby mieli gości, na zdjęciu widać było dwie kobiety i dwóch
mężczyzn oraz kilkoro dzieci, wszystkie wystrojone i poważne.
Zaczęła niecierpliwie czytać.
Spokane, Wash, January 1907
Kochana siostrzenico, dziękuję Tobie i wszystkim innym za list, który od Was
dostaliśmy. Było nam nice to hear from you. Jak rozumiem, macie się dobrze, i to nas cieszy
very much. Często myślałem, żeby do Was napisać, ale nie zawsze mam czas, kiedy jestem in
the forest i pracuję przy timber. Nie rozumiem, jak wytrzymuję tyle czasu w lesie, ja, który w
Ulefoss zawsze mieszkałem nad wodą. Na zdjęciu you can see my wife z naszą córką,
wystroiły się, bo idą na dinner. Podobał mi się Twój list. The boys zdają się być dobrymi
chłopcami, szkoda, że Twoja siostra nie czuje się dobrze, przykro nam. Może nas tu
odwiedzicie, miejsca mamy dużo. Teraz spodziewamy się gości z Valley, gdzie my brother i
his wife mieszkają w lasach, ale ona się tam źle czuje i chciałaby wrócić do miasta.
Niedawno dostała konia, który nazywa się Haroke, mój brat kupił jej go, żeby czasem mogła
gdzieś pojechać. Co tam u Was w Norwegii? Planujecie więcej dzieci? Rozumiem, że Jensine
to dopiero początek. My też chcemy mieć jeszcze jedną córeczkę, ale dopiero kiedy moja żona
nabierze sił, but she is not very well. Edward i Rainard rosną, Edward już od roku chodzi do
szkoły która leży across the street. Mam nadzieję, że u Was wszystko is good. Czekam na list
od Ciebie.
Twój wuj Kristian
Elise musiała przeczytać list jeszcze raz, żeby wszystko zrozumieć, nie znała jednak
angielskiego i musiała zaczekać, aż Reidar wróci do domu. Sporo rozumiała, ale nie
wszystko. Było jej przykro, że współczuli Hildzie. Nie wiedzieli, że straciła dwójkę dzieci,
żałowali jej tylko dlatego, że uskarżała się w liście.
Wciąż jeszcze nie znalazła okazji, żeby opowiedzieć Hildzie o wizycie u majstra i o
jego propozycji zwrócenia jej Braciszka. Dzisiaj rano też jej nie powie, bo o tak ważnej
sprawie nie mogła rozmawiać, kiedy wszyscy dookoła słuchali. Może uda się jej zrobić to
wieczorem.
Odłożyła list, nalała zimnej wody do blaszanej miski i zaczęła obierać ziemniaki.
Chłopcy i Hilda byli zachwyceni, kiedy dowiedzieli się, że przyszedł list z Ameryki.
Reidar przetłumaczył angielskie słowa i musiał czytać im list trzy razy. Hildzie podobało się
zdanie, które dotyczyło jej osoby, a wszyscy zrobili wielkie oczy, kiedy usłyszeli, że wujek
chętnie widziałby ich u siebie.
- Pisze, że jest tam koń? - spytał Peder, patrząc z niedowierzaniem na Reidara. -
Myślisz, że będziemy mogli na nim jeździć?
- Nie mamy pieniędzy, żeby pojechać do Ameryki. Może pojedziesz, kiedy
dorośniesz.
- Ale Emanuel mówił, że wyjechało już wiele tysięcy osób. Dlaczego oni mają więcej
pieniędzy od nas?
- Sprzedali wszystko, co mieli, i nie mogą już tu wrócić. Nie byłoby ci smutno,
gdybyś już nigdy nie miał się spotkać ze swoimi kolegami i nigdy już nie zobaczyć domku
majstra nad rzeką?
Peder wyglądał na przestraszonego.
- Oni tu już nigdy nie wrócą? - spytał. Elise pokręciła głową.
- Wrócą, jeśli wszystko się dobrze ułoży i będą mogli odłożyć trochę pieniędzy na
podróż, ale takich bogatych nie jest wielu.
- Nasz wujek chyba jest bogaty, inaczej nie byłoby go stać na konia.
Wieczorem przygotowała Hugo i Jensine do snu, chłopcy siedzieli nad lekcjami, a
Reidar poprawiał wypracowania. Elise odwróciła się do Hildy.
- Boli mnie głowa, może wybrałabyś się ze mną na spacer? Świeci księżyc, a na
niebie jest pełno gwiazd.
Hilda przyszła przed chwilą z pokoiku, niosąc stertę rzeczy, które trzeba było
pocerować i pozszywać.
- Na spacer? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że cały
dzień szorowałam schody i podłogi? Skoro wieczorem masz jeszcze tyle energii, to chyba
mogłabyś już wrócić do pracy. Emanuel też tak uważa. Nie rozumie, dlaczego jeszcze nie
zgłosiłaś się do pani Borresen.
- Skończyłam pisać książkę.
- Tak? - spytała Hilda, a jej twarz się rozpromieniła. - To dobrze. Wysłałaś ją do
wydawnictwa?
Elise przytaknęła, ale nie chciała powiedzieć nic więcej.
- Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać, tutaj będziemy przeszkadzać
chłopcom w lekcjach.
- No dobrze, chodźmy, ale nie na długo.
Jak tylko wyszły na zewnątrz, Hilda odwróciła się do niej.
- To ma związek z książką? - spytała.
Elise pokręciła głową. Świecił księżyc, było jasno. Wiał wschodni wiatr, kierując
rzeczny fetor na zachód. Dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem.
- Nie, to zupełnie coś innego. Coś, co pewnie tak cię zdziwi, że aż boję się o tym
myśleć.
- Mów!
- Odwiedziłam majstra.
- Majstra? Paulsena, tak?
- Tak. Spotkałam go przed świętami, zaproponował, że mnie podwiezie, kiedy
wracałam z Kjelsas. Wtedy właśnie poprosił, żebym wpadła do niego któregoś dnia, bo chce
ze mną o czymś porozmawiać. Przed świętami nie miałam czasu, a potem tyle się działo, że
niemal o tym zapomniałam.
Zamilkła. Ruszyły w stronę Sandakerveien.
- I co? - spytała Hilda, wyraźnie spięta. Czyżby się domyślała, że chodzi o Braciszka?
- Spotkałam na wzgórzu Jenny tuż po tym, jak od niego wyszłam. Tak byłam zajęta
tragedią jej rodziny, a potem historią z Teodorem, który o mały włos byłby się utopił, że nie
miałam okazji z tobą porozmawiać.
- Co ci powiedział? Dlaczego chciał, żebyś przyszła?
- Martwi się o Braciszka. Nowa przyjaciółka Paulsena Juniora nie polubiła dziecka.
Majster mówił mi, że Braciszek bardzo się zmienił po śmierci pani Paulsen. Dawniej był
żywy i ufny, a teraz ledwo można wydobyć z niego słowo.
Zaległa cisza. Elise rozumiała, że Hildzie jest przykro tego słuchać.
- Dlaczego powiedział o tym tobie? Nie powinien powiedzieć tego mnie? To ja jestem
matką Braciszka.
- To nie takie proste. Wie, że wyszłaś za mąż. Może wręcz boi się Reidara? Z
pewnością zakłada, że powiedziałaś swojemu mężowi o wszystkim, a pan Paulsen jest
boleśnie świadom tego, że to, co zrobił, jest złe.
- Co ci powiedział?
- Chciał usłyszeć moje zdanie przed rozmową z tobą. Wypytywał mnie o Reidara.
Chciał wiedzieć, czy lubi dzieci i jak według mnie zachowa się wobec obcego dziecka.
Hilda zatrzymała się.
- Co próbujesz mi powiedzieć, Elise? Nie możesz oznajmić wprost, o co chodzi?
- Chce, żeby Braciszek wrócił do ciebie.
Zrobiło się cicho. Elise słyszała, jak Hilda głośno oddycha, bardzo poruszona.
- Nie żartuj sobie ze mnie!
- Dobrze wiesz, że nie żartuję. Braciszek nie został adoptowany, o jego losie nadal
decyduje majster. Jeśli zażyczy sobie, żebyś ty się nim zajęła, nikt go nie powstrzyma.
- Ale... ja nic nie rozumiem... Co na to Paulsen Junior? Czuje się przecież jego ojcem.
- Majster podejrzewa, że przyjmie to z ulgą. Nie należy do ojców, którzy zachwycają
się małymi dziećmi, i niewiele zajmował się Braciszkiem. Poza tym nie jest to jego własne
dziecko i trudno było mu wejść w rolę ojca. Kiedy zrozumie, że jego narzeczona nie
interesuje się Braciszkiem, będzie miał problem.
Hilda była coraz bardziej poruszona.
- Co z niego za człowiek? Jak można wziąć dziecko, ochrzcić je i zachowywać się
wobec niego jak ojciec, a potem oddać jak rzecz, którą na chwilę się pożyczyło?
- O tym samym pomyślałam. Biedny Braciszek i biedny pan Paulsen.
- Biedny pan Paulsen? - powtórzyła Hilda. - Współczujesz takiej gnidzie?
- Tak, żal mi ludzi, którzy nie są w stanie cieszyć się małym, niewinnym dzieckiem -
odpowiedziała jej Elise.
Hilda złapała ją mocno za rękę.
- Elise, mówisz prawdę? Nie okłamujesz mnie? - mówiła łamiącym się, proszącym
głosem.
- Oczywiście, że nie. Wiesz, że cię kocham i nigdy nie pozwoliłabym sobie na żarty w
tak poważnej sprawie.
- Nie boisz się, że majster zmieni zdanie?
- Nie, oznajmiłam mu wyraźnie, że nie powiem ci o niczym, dopóki nie będę pewna,
że taka jest jego wola. To on prosił, żebym ci o tym powiedziała.
Hilda zaczęła płakać. Rzuciła się Elise na szyję i głośno łkała.
- Boże, naprawdę? - szlochała. - Mój synek do mnie wróci. Elise poczuła gulę w
gardle. Próbowała powstrzymać łzy, ale nie była w stanie. Skończyło się na tym, że stały,
obejmując się i płacząc.
- Mogę jutro iść do Paulsena i powiedzieć, że się zgadzasz? - spytała Elise drżącym
głosem. - A może chcesz iść sama? W końcu to ojciec twojego dziecka.
- Nie sądzę, żeby Reidarowi się to spodobało - powiedziała Hilda, płacząc. - Idź ty,
tak będzie najlepiej. Paulsen cię szanuje. Skoro ci to obiecał, na pewno nie odważy się
zmienić zdania. Poza tym muszę najpierw porozmawiać z Reidarem. Jak myślisz, co on
powie?
- Myślę - i mam nadzieję - że się ucieszy. Nie udało ci się jeszcze zajść w ciążę.
Mówiłaś mi, że Reidar kiedyś zachorował i wtedy spuchła mu szyja, a ja słyszałam, że
mężczyźni, którzy przechodzili tę chorobę, nie mogą potem mieć dzieci. Sądzisz, że Reidar
nie będzie mógł zostać ojcem?
- Też się nad tym zastanawiałam. On sam nic mi nie mówił.
- Nie wiadomo, czy wie, jakie skutki wywołuje ta choroba. Jeśli jednak tak jest, może
się tylko ucieszyć z tego, że odzyskasz swojego synka.
Siostry zawróciły i objęte zaczęły iść w stronę domu. Nie odzywały się do siebie,
słowa były zbędne. Elise czuła, jak dużo to dla Hildy znaczyło, i cieszyła się z całego serca.
Kiedy weszły do kuchni, Evert i Kristian skończyli już odrabiać lekcje, a Reidar
sprawdził wszystkie prace domowe. Tylko Peder wciąż ślęczał nad zeszytem. Spojrzał na
Elise zrozpaczony.
- Cały tydzień walczę z tymi literkami i nic mi nie wychodzi.
- Nie poddawaj się, Peder! Złość się na nie dalej. Pokaż im, że się nie poddajesz!
Jestem pewna, że w końcu wygrasz. Wtedy dostaniesz ode mnie nagrodę. Idź na korytarz i
dokop im: literce p prawą nogą, a literce g lewą. Boksuj się z nimi: dołóż literce b prawą
ręką, a literce d lewą! Pokaż, że jesteś od nich silniejszy!
Reidar właśnie wychodził z pokoju, ale zatrzymał się i spojrzał na nią zdziwiony.
- O czym ty mówisz?
- To taka mała tajemnica między mną a Pederem - uśmiechnęła się Elise.
Pokręcił głową, nic nie rozumiejąc, i wyszedł z pokoju.
Później Elise słyszała, jak Hilda i Reidar rozmawiają w swoim pokoiku. Hilda była
wyraźnie podniecona, w głosie Reidara pobrzmiewało zdziwienie i niedowierzanie.
- Elise musiała coś źle zrozumieć. Ktoś taki jak majster nie odda własnego syna.
- Elise się nie pomyliła - powiedziała Hilda, bliska płaczu. - Nie mówiłaby mi tego,
jeśli to nie byłaby prawda.
- W takim razie idź z nią do niego i dowiedz się, o co chodzi.
- Nie masz nic przeciwko temu, Reidar? Zgodzisz się?
- Oczywiście, że się zgodzę, ale nie ma sensu o tym rozmawiać, dopóki się
wszystkiego dokładnie nie dowiesz. Wydaje mi się, że Elise coś źle zrozumiała.
Zapadła cisza. Elise domyślała się, jak Hilda musiała się czuć zawiedziona.
Niewątpliwie zakładała, że Reidar będzie równie podekscytowany jak ona.
Ale mężczyzna to mężczyzna, pomyślała sobie. Mężczyźni podchodzą do dzieci
inaczej niż kobiety.
Wyjęła z szafki część produktów, które podarował im pan Mathiesen. Mieli powód,
żeby świętować! Nawet jeśli Reidar w to wątpił, była pewna, że majster podszedł do sprawy
poważnie. Jutro udadzą się obie na wzgórze Aker i porozmawiają z nim. Wtedy Hilda
przekona się, że mówiła prawdę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Musiała zaczekać, aż Hilda skończy pracę, na szczęście dzisiaj nie miała jej tak dużo.
Pogoda była łagodna. Czuło się wyraźnie, że wiosna w tym roku najpewniej nadejdzie
wcześniej. Jednak przed wyjściem Elise ubrała ciepło Jensine i Hugo. Wciąż mógł jeszcze
spaść śnieg, w ostatnim czasie pogoda często się zmieniała.
Hilda nie kryła zdenerwowania.
- Myślisz, że zdołamy się z nim spotkać już dzisiaj? A może Paulsen Junior jest
niezadowolony?
- Powiedziałam ci wszystko, co wiem. Majster nie rozmawiałby o tym ze mną, gdyby
nie miał pewności, że wszystko odbędzie się bez problemów. Spróbuj się uspokoić, pokaż
mu, że jesteś dorosła i odpowiedzialna. Masz osiemnaście lat i urodziłaś dwójkę dzieci.
Pokaż, że żałujesz tego, co zrobiłaś, i chcesz odzyskać swoje dziecko, że uczynisz wszystko,
żeby stworzyć mu dobry dom. Pamiętaj, że majster robi to dla małego Isaca, nie dla ciebie.
Jeśli spotka cię zawód, jeśli na przykład postanowił odroczyć sprawę, nie złość się, nie
zachowuj się jak kapryśne dziecko. Przyjmij to spokojnie, udowodnij, że dojrzałaś i że jesteś
pewna, że potrafisz dobrze wychować Braciszka.
- Mówisz, jakbyś była moją matką - odezwała się Hilda poirytowana.
- Próbuję ci tylko pomóc, robię to zresztą cały czas od momentu choroby matki. Taka
jest rola starszej siostry.
- Przepraszam, wiem. Nie jestem sobą. Powiedz, co z rodziną Einarsenów? Masz
jakieś wiadomości?
Elise pokręciła głową.
- Nie, ja też chciałabym wiedzieć, co się stało z matką. Marta jest w takiej samej
sytuacji, w jakiej ja byłam, kiedy nasza matka zachorowała, a ojciec przychodził pijany do
domu. Też ma dwoje młodszego rodzeństwa, którym musi się zająć.
- Ale nie ma tak beznadziejnej siostry, która przysparza jej samych kłopotów.
- Ja tego nie powiedziałam.
- Ale to prawda. Żałuję tego.
- Byłaś wtedy taka młoda, poza tym sama ucierpiałaś najbardziej.
- Zastanawiam się, jak by się wszystko ułożyło, gdyby ojciec nie wpadł do rzeki.
- Mała Jenny powiedziała mi, że ona i brat modlą się do Boga, żeby ojciec umarł.
Powinno się zakazać sprzedaży wódki. Niszczy tyle rodzin. To straszne, że dzieci modlą się o
śmierć ojca! Jeśli ojcowie zdawaliby sobie z tego sprawę, pewnie w ogóle nie zaczęliby pić.
Chwilę szły w milczeniu.
- Widziałaś ostatnio Braciszka? - spytała Hilda. Elise pokręciła głową.
- Ostatnio miałam okazję go zobaczyć, kiedy żyła pani Paulsen. Widać po nim duże
podobieństwo do ciebie.
- Tak? Ciekawe, czy dużo urósł?
- Jest parę miesięcy starszy od Hugo.
- Więc pewnie już mówi.
Znów zapadła cisza. Elise pozwoliła Hildzie zagłębić się we własnych myślach.
Nareszcie dotarły na miejsce.
- Zwykle o tej porze wracał do domu - odezwała się Hilda. Elise przytaknęła.
- Jak sobie z tym radzisz? Ze wspomnieniami. Jak to wytrzymywałaś? Mam na
myśli... - urwała Elise.
- Jak mogłam iść z nim do łóżka, o to ci chodzi? Nie było tak strasznie, jak sądzisz.
Po prostu zamykałam oczy i myślałam o czymś innym. Sprawy przyjmowały zły obrót, kiedy
mu nie wychodziło. Wtedy się niecierpliwił i chciał, żebym mu pomogła. - Hilda wzdrygnęła
się. - Zdarza się, że budzę się w nocy, kiedy mi się śni, że znów go dotykam. To było
obrzydliwe.
- Więc dlaczego to robiłaś?
- Nigdy nie marzyłaś o lepszym życiu? Żeby móc się najeść do syta, mieć pieniądze
na ładne ubrania, nie marznąć w nocy?
- Oczywiście, ale chyba nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Żeby iść do łóżka z
mężczyzną, muszę go kochać.
- .Kochałaś Emanuela, kiedy za niego wyszłaś?
- Może i nie kochałam, ale go lubiłam. Poza tym... on jest przystojny... i...
- Ja też lubiłam Paulsena, chociaż przystojny to on akurat nie jest. Czułam wobec
niego wdzięczność za to, co dla mnie zrobił.
- Porównujesz nasze związki? - spytała Elise, patrząc na siostrę.
- Tak, a dlaczego nie? Zastanawiasz się, czy znów nie zamieszkać razem z
Emanuelem, mimo że tak naprawdę pożądasz Johana. To jest lepsze?
- Pozostajemy małżeństwem, no i Jensine to córka Emanuela.
- Ale odszedł od ciebie dla innej. I nawet ma z nią dziecko. Nikt by cię nie winił,
gdybyś nie przyjęła go z powrotem.
- Uważasz, że postąpię niesłusznie, jeśli pozwolę Emanuelowi wrócić? - spytała Elise.
- W pewnym sensie tak. Nie kochasz go. Widzę, że się starasz, że postanowiłaś dać z
siebie wszystko, ale w waszym związku czegoś brakuje. On cię chyba kocha, ale ty do niego
nic nie czujesz.
- To nieprawda.
- Oszukujesz sama siebie. Dlaczego nie zaczekasz, nie zobaczysz, jak się będzie
układało między Johanem i Agnes? Trudno mi uwierzyć, żeby ich związek długo przetrwał.
Albo ona odejdzie od niego z innym, albo on z nią nie wytrzyma.
- Johan nie zostawi syna.
- A jeśli odkryje, że to nie jest jego syn?
- To nie ma znaczenia, jeśli chłopiec będzie traktował go jak ojca.
Hilda milczała.
Służąca otworzyła drzwi. Poznała Hildę i się speszyła.
- Zawiadomię pana - oznajmiła, odwróciła się i szybko odeszła. Po chwili wróciła i
zaprosiła je obie do środka. Jensine spała. Elise zostawiła ją w wózku, wzięła Hugo na ręce.
Także tym razem majster siedział w bujanym fotelu w swojej bibliotece i palił fajkę.
Wyraźnie zdziwił się na widok Hildy. Sądził zapewne, że Elise przyjdzie sama. Sprawiał
wrażenie speszonego. Hilda była teraz zamężną kobietą. Jej mąż pochodził z dobrej rodziny,
majster nie mógł już traktować jej jak kiedyś, pomyślała Elise. Mężczyzna wstał z fotela,
podał im rękę, wskazał na kanapę i poprosił, żeby usiadły. Był skrępowany, co nieco dziwiło,
biorąc pod uwagę jego wysoką pozycję.
- To niespodziewana wizyta. Co u ciebie, Hildo? Słyszałem, że wyszłaś za mąż.
Gratuluję.
- Dziękuję - odpowiedziała Hilda i zawstydzona schyliła głowę. Może przypomniała
sobie spędzony razem czas? Elise zerknęła na nią.
Majster zaczął chodzić po pokoju, zatrzymał się przy oknie. Ręce miał splecione na
plecach, stał i kiwał się na obcasach.
- Rozumiem, że wszyscy wiemy, dlaczego się tu spotkaliśmy - zaczął. Zwracał się do
Hildy, ale nie patrzył na nią. - Podniosłem tę sprawę z moim bratankiem.
Podniósł sprawę...? Elise się zaniepokoiła. Sądziła, że nie będzie żadnych problemów,
a teraz wyglądało na to, że bratanek jednak też miał coś do powiedzenia. Spojrzała na Hildę,
która siedziała z dłońmi splecionymi na kolanach, blada i niespokojna.
Niepotrzebnie mówiła jej cokolwiek, skoro sprawa pozostawała jeszcze nie do końca
załatwiona. Jeśli majster zmienił zdanie, Hilda przeżyje ogromny zawód.
- Bardzo się zdziwił - ciągnął majster, wciąż stojąc do nich tyłem. - Prawdę mówiąc,
nie odniósł się do mojej propozycji ze zrozumieniem. Miałby pozwolić przenieść malca z
warunków, do których przywykł, do tych, które wy możecie mu tam u was zapewnić... -
Słowa „tam u was” wypowiedział ze szczególnym naciskiem. - Musicie wiedzieć, że mój
bratanek nie wiedział, kto jest prawdziwą matką Isaca. Jego żona nie wiedziała też, kto jest
jego ojcem. Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko temu, żeby chłopiec wrócił do swojej matki.
Podkreślał, że w obecnej sytuacji, kiedy zamierza ponownie się ożenić, dziecko stanowi dla
niego obciążenie. Miał oczywiście na myśli nie jego dziecko. Uważa jednak, że nie należy
zabierać dziecka z dobrze sytuowanej rodziny i oddawać biednej.
Elise czuła, że serce zaczyna jej bić coraz szybciej. Czuła też, że palą ją policzki.
Weszła mu w słowo.
- Chciałabym przypomnieć panu majstrowi, co pan mi obiecywał. Kiedy ostatnio tu
byłam, zgodziliśmy się, że tak będzie dla chłopca najlepiej. Przekazałam wiadomość Hildzie,
która aż się popłakała z radości. Jej mąż nie chciał uwierzyć, że to prawda, ale zgodził się być
ojcem dla syna Hildy. Przyszłyśmy tu, żeby powiedzieć, że wszystko załatwiłyśmy.
Oczekiwałam, że pan również wywiąże się ze swojej obietnicy.
Majster odwrócił się. Elise zauważyła, że poczerwieniał na twarzy. Miała nadzieję, że
nie obraziła go ostrym tonem swojej wypowiedzi.
- Mam więc rozumieć, że z waszej strony wszystko jest w porządku? Mąż Hildy nie
ma nic przeciwko temu? Pani się wyprowadza razem z chłopcami, więc Hilda i jej mąż będą
mieli więcej miejsca?
- Zgadza się. Dostaną cały domek dla siebie, chociaż zakładam, że nadal zdecydują
się wynajmować stryszek. Do swojej dyspozycji będą jednak mieli pokój, kuchnię i jeszcze
mały pokoik. Niewiele rodzin w Kristianii dysponuje takimi warunkami.
Mój szwagier pracuje jako nauczyciel w szkole w Sagene, a Hilda trochę dorabia
praniem. Z czasem pewnie będzie mogła starać się o pracę w jakimś sklepie, tak aby mogła
brać małego ze sobą, podobnie jak ja jesienią zabierałam ze sobą Hugo. Matka wyszła dobrze
za mąż, za urzędnika, mają ładny dom w Kjelsas. Mój mąż dostał pracę w zakładach Myren i
latem przeniesiemy się do bardzo ładnego domku w Sagene. Rodzice męża mają duży dwór
na południe od Eidsvoll, więc w sumie naszej rodzinie nie wiedzie się najgorzej.
Majster kiwał głową, chyba się zawstydził.
- Nie chciałem pani obrazić, pani Ringstad, proszę jednak zrozumieć, że musiałem
wszystko dokładnie sprawdzić przed podjęciem tak ważnej decyzji.
- Rozumiem.
Majster uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Powiedzmy więc, że sprawa jest załatwiona. Przekonała mnie pani, pani Ringstad. -
Odwrócił się do Hildy. - Możemy uznać, że wyrównaliśmy rachunki? Jeśli cię kiedyś
skrzywdziłem, to chyba już to naprawiłem?
Hilda przytaknęła i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Łzy płynęły jej po policzkach.
- Może od razu pójdziemy do mojego bratanka? Niestety nie ma go w domu, ale
niania na pewno nas wpuści.
Elise pozostawała spięta. Żołądek jej się ścisnął, kiedy wychodzili z bramy, kierując
się na drugą stronę ulicy, do Paulsena Juniora.
Czuła się dziwnie, wchodząc do tego domu i wiedząc, że nie ma tam już pani Paulsen.
Ciągle jeszcze nie docierało do niej, że kobieta nie żyje. Była taka młoda, taka radosna i
szczęśliwa, cieszyła się życiem. Biedny Braciszek stracił swoją mamę, na pewno mu jej
brakowało. Nie rozumiał przecież, co się z nią stało, małe dziecko nie pojmuje, co oznacza
śmierć. Dorosłym też nie łatwo to pojąć.
Zerknęła na Hildę, która była blada i wyraźnie znajdowała się pod wpływem powagi
chwili. Braciszek nie wiedział, kim była. Możliwe, że zacznie płakać i tulić się do opiekunki.
To byłoby bolesne dla matki. Chwyciła jej dłoń i ścisnęła.
- Musisz dać mu czas, żeby cię lepiej poznał. Póki co jesteś dla niego obcą osobą.
Hilda pokiwała głową, nic nie mówiąc.
Pokojówka otworzyła drzwi i dygnęła na widok majstra.
- Pana Paulsena nie ma w domu - powiedziała.
- Wiem, Olaug. Przyszliśmy odwiedzić małego Isaca. Jensine wciąż spała, ale Hugo
musieli wziąć ze sobą. Elise zastanawiała się, jak malcy na siebie zareagują.
Pokojówka wskazała im drogę. Weszli do dużego dziecięcego pokoju. Słońce
wpadało przez dwa duże okna, w jednym rogu stało wysokie, białe dziecięce łóżeczko,
przyozdobione zabawnymi figurkami. Obok znajdowało się kilka mebli: mały fotel bujany,
koń na biegunach i regał pełen zabawek. Na podłodze leżał dywanik, miękki jak mech, a z
sufitu zwisał duży żyrandol z elektrycznymi żarówkami.
Elise naszły wątpliwości. Może jednak popełniła błąd? Może nie miała racji, radząc
majstrowi, żeby oddał Braciszka Hildzie? Mały, skromny domek majstra nad rzeką wydał się
jej nędzny w porównaniu z tym pięknym domem. Na zewnątrz rozciągał się duży ogród z
jabłonkami i szerokim trawnikiem, otoczonym wysokim ogrodzeniem, które chroniło
ciekawskiego malca. Tutaj mógł się bawić, tutaj było mu zawsze ciepło, dostawał pożywne
jedzenie i wszystko, na co wskazał palcem.
Opiekunka podeszła do łóżeczka, w którym spał Isac. Elise trochę się zdziwiła, bo
było dość późno jak na przedpołudniową drzemkę. Dziewczyna wyjęła gwałtownie dziecko z
łóżeczka. Malec mrugał zaspanymi oczkami, przestraszył się i zaczął machać nóżkami,
domagając się, żeby postawić go na ziemi. Dziewczyna puściła go, natychmiast podbiegł do
kanapy, wdrapał się na nią, położył na brzuszku i ukrył twarz w poduszkach.
- Ależ Isac, przecież mnie znasz - roześmiał się majster. Hugo też chciał stanąć na
podłodze. Rzadko miał okazję bawić się z innymi dziećmi, ale zawsze bardzo go interesowa-
ły. Teraz z wielkim zapałem podreptał do kanapy, pokazał na Braciszka i powiedział
„dzidzia”. Patrzył na Elise zachwyconym wzrokiem.
- Tak, to mały chłopiec. Ma na imię Isac - odparła Elise i się uśmiechnęła.
Hugo poklepał Braciszka po ręku.
- Dzidzia pi? - spytał.
- Nie, już nie śpi, tylko jeszcze się dobrze nie obudził - powiedziała opiekunka i
podniosła go z kanapy. - No, obudź się!
Zwracała się do niego ostro, szczypała go w policzek, potrząsała, a końcu postawiła
na podłodze.
Elise przyglądała się temu ze zmarszczonym czołem. Zupełnie niepotrzebnie tak
brutalnie go budziła. Co dziwniejsze, Braciszek wcale się nie rozpłakał, natomiast Hugo był
lekko przestraszony. Patrzył na opiekunkę i zanim Elise zdążyła cokolwiek zrobić, chwycił
jej rękę i ugryzł ją. Dziewczyna zawyła, zła zaczęła targać malca za ucho. Elise nie zdążyła
nawet zareagować.
Hugo zaczął się drzeć wniebogłosy. Dziewczyna wybiegła z pokoju, trzaskając
drzwiami. Braciszek stał nieruchomo, patrząc na Hugo szeroko otwartymi oczami.
Majster nie bardzo wiedział, czy ma zbesztać Hugo, czy też przeprosić za zachowanie
opiekunki. Kręcił bezradnie głową, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
Hilda zrobiła się jeszcze bledsza niż wcześniej. Zabolało ją to, jak opiekunka
potraktowała Braciszka. Wzięła Hugo na ręce i przytuliła do siebie: - Dzielny chłopiec,
dzielny Hugo - powiedziała. Elise słuchała tego z przerażeniem, a Hilda dodała jeszcze: - Ta
wstrętna kobieta zasłużyła sobie na to.
Nagle majster zaczął się śmiać. Śmiał się tak, że aż mu się brzuch trząsł.
- Masz rację! Zasłużyła sobie na to. Nie można budzić takiego małego dziecka,
szczypiąc go w policzek i potrząsając nim.
Elise przykucnęła obok Braciszka.
- Hugo płacze, bo boli go ucho, ale ty nie płaczesz, prawda?
Pamiętasz, jak kiedyś przychodziłam do twojej mamy? Szyłam jej suknię.
Braciszek nie reagował, stał nieruchomo i patrzył na Hugo. Nagle w jego oczach
pojawiły się łzy, ale nadal nic nie mówił. Elise podniosła go delikatnie i przytuliła.
- Nie bój się, Hugo jest teraz smutny, ale zaraz się rozpogodzi. Chętnie się z tobą
pobawi. Chciałbyś się z nim pobawić?
Z ulgą stwierdziła, że malec nie wyrywa się jej, chociaż nadal pozostawał sztywny i
spięty, i nie odzywał się.
- Miałbyś ochotę przyjść kiedyś do nas i pobawić się z Hugo? Może jutro?
W dalszym ciągu nie odpowiadał, ale też nie okazywał żadnej niechęci.
- Jakie masz ładne zabawki. Pokażesz mi je? Masz prawdziwą kolejkę? - Zaniosła go
do regału z zabawkami i postawiła na podłodze. Natychmiast wziął z półki kolejkę.
Hugo przestał płakać, śledził ich wzrokiem z dużym zainteresowaniem. Kiedy
zobaczył kolejkę, oszalał z radości, zaczął machać nóżkami i domagać się, żeby Hilda puściła
go na podłogę. Elise pomyślała, że chłopcy zaraz zaczną się bić. Braciszek na pewno nie
będzie chciał pożyczyć mu swoich zabawek, a Hugo, który w życiu nie widział tylu pięknych
rzeczy, na pewno się nie podda, zanim nie weźmie ich do ręki. Chwiejąc się na nóżkach,
szybko zmierzał w kierunku Braciszka, pokrzykując z zachwytu.
Ku jej zdziwieniu Braciszek wziął z podłogi kolejkę i podał ją Hugo. Albo się go bał,
albo naprawdę chciał mu ją pożyczyć. Hugo nigdy nie widział pociągu, ani prawdziwego, ani
zabawki, widział jednak, jak w domu na podłodze w kuchni Peder i Evert bawili się
kawałkami drewna, udającymi samochodziki i wagoniki. Wziął kolejkę, zaczął ciągnąć ją po
podłodze i wołać: tut - tut!
Elise, Hilda i majster obserwowali scenkę w napięciu. Czy Braciszek dołączy do
zabawy?
Dłuższą chwilę stał nieruchomo, śledząc Hugo wzrokiem, i nagle jakby się zapomniał
i ruszył na czworakach za Hugo.
Elise spojrzała najpierw na Hildę, potem na majstra. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Ostrożnie odeszła od dzieci, zostawiając je same. Hilda i majster też się odsunęli.
- Niech się pobawią chwilę. Co pan o tym sądzi, panie Paul - sen?
- Oczywiście wszystko poszło nadspodziewanie dobrze. Ma pani świetny kontakt z
dziećmi, pani Ringstad - powiedział majster.
- Dzieci łatwiej nawiązują ze sobą kontakt niż my dorośli. Muszę wyjść na chwilę
sprawdzić, co z Jensine, ale zaraz wrócę.
Próbowała wyjść tak, żeby Hugo tego nie zauważył, ale nie musiała się bardzo starać,
gdyż Hugo w ogóle nie patrzył w jej stronę.
Ku swojemu przerażeniu odkryła, że Jensine się obudziła i teraz leżała i płakała.
Jedna z dziewcząt stała i bujała wózek, na szczęście nie była to ta surowa opiekunka.
- Mogę chwilę pochodzić z wózkiem, jeśli pani jest jeszcze zajęta - zaproponowała
dziewczyna. Najwyraźniej chciała jej pomóc.
- Dziękuję, ale mała pewnie zaczyna robić się głodna, więc musimy już iść. Proszę
jeszcze chwilę się nią zająć, muszę przekazać coś panu Paulsenowi.
Szybko wróciła do pokoju. Ze zdziwieniem zobaczyła, że Hilda i majster siedzą obok
siebie na kanapie i w najlepsze ze sobą rozmawiają, nawet się śmiali. Kiedy ją zobaczyli,
jakby oboje nieco się zawstydzili.
- Jensine płacze, muszę wracać.
- Może pani pójdzie, a Hilda i Hugo jeszcze trochę zostaną? Szkoda byłoby teraz
rozdzielać chłopców, kiedy tak ładnie się bawią. Za chwilę odprowadzę ich do domu -
powiedział majster.
Elise posłała Hildzie pytające spojrzenie. Nie sądziła, że Hilda będzie chciała zostać z
nim sama, ale ku jej zdziwieniu Hilda przytaknęła.
- Zgadzam się z panem Paulsenem. Hugo i Braciszek ładnie się ze sobą bawią. Wrócę,
kiedy znudzi im się zabawa.
- No dobrze, więc idę. Powiem Reidarowi, gdzie jesteś.
- Reidar wraca dzisiaj późno. Ma zebranie rodziców.
Elise pokiwała głową. Pamiętała rozpacz Hildy, kiedy uciekła od niego przed
porodem. Elise odniosła wrażenie, że go wtedy nienawidziła, że wręcz się go bała. Kiedy
indziej jednak mówiła, że uległa mu nie tylko ze względu na prezenty, ale również dlatego,
że jednak coś do niego czuła.
Teraz najwyraźniej wszystkie krzywdy poszły w zapomnienie, znów nie miała nic
przeciwko jego towarzystwu. Ciekawe, co powiedziałby Reidar, gdyby teraz zobaczył ich
razem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Chłopcy już wrócili i najwyraźniej się zdziwili, że w domu nikogo nie zastali.
Kristian patrzył na nią zaskoczony.
- Gdzie jest Hugo?
- Został razem z Hildą, a ja mam dla was ważną wiadomość.
Posłała im tajemnicze spojrzenie, zdejmując jednocześnie szal i palto i kładąc Jensine
na stole. Kristian nastawił wodę na mycie.
Peder rozpromienił się.
- Dostałaś nowy list od wujka Kristiana z Ameryki? Elise pokręciła głową.
- Nie, mam dla was coś lepszego. Nigdy nie zgadniecie, kto do nas przyjdzie, ale na
pewno się ucieszycie.
Cała trójka przyglądała się jej w napięciu, a ona postanowiła potrzymać ich jeszcze
trochę w niepewności. Pierwszy odezwał się Evert.
- Wydadzą twoją książkę?
Elise znów pokręciła przecząco głową.
- Mimo że nawet boję się o tym marzyć i oczywiście bardzo bym się z tego ucieszyła,
to jest to coś jeszcze lepszego.
Peder zaczynał się niecierpliwić, próbował dalej zgadywać.
- Dostałaś pracę w fabryce?
Kiedy kolejny raz pokręciła głową, nagle aż podskoczył z radości.
- Wiem, Johan wrócił i teraz się z tobą ożeni!
W tej samej chwili Elise poczuła, że otwierają się drzwi, i odwróciła się. W progu stał
Emanuel, musiał usłyszeć słowa Pedera. Chcąc ratować przykrą sytuację, powiedziała
szybko: - Braciszek do nas wraca!
Chłopcy odwrócili się jak na komendę. Wiadomość sprawiła, że zapomniano o
niefortunnych słowach Pedera.
- To prawda? - spytał Kristian, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Nie oszukujesz?
Elise uśmiechnęła się.
- Majster zaproponował, żeby oddać Hildzie jej synka. Jego bratanek wkrótce się żeni,
a jego narzeczona chce mieć własne dzieci. Majster martwi się o Braciszka, sądzi, że lepiej
będzie mu u nas.
Chłopcy wykonali dziki taniec radości, krzyczeli, śmiali się, podskakiwali,
wrzeszcząc z całych sił. Tylko Emanuel nie okazywał cienia radości. Na jego twarzy
malował się smutek.
Elise odwróciła się do niego.
- Hilda została u nich. Hugo i Braciszek bawią się razem, nie miałam serca ich
rozdzielać.
Emanuel przytaknął, ale wyglądało na to, że myślami pozostaje gdzie indziej. Słów
Pedera nie można było cofnąć, nie mogła nic zrobić. Peder dał wyraźnie do zrozumienia, że
chciałby, żeby Johan wrócił, a Emanuel domyślał się, że takie jest też życzenie Elise.
Cokolwiek by powiedziała, sprawiłaby mu tylko większy ból.
- Jesteś głodny? - spytała po to, żeby coś powiedzieć. Pokręcił głową.
- Nie wiesz, co się dzieje u Einarsenów?
- Skąd miałbym wiedzieć? Właściwie to ich w ogóle nie znam.
Zmieniła Jensine mokrą pieluchę, umyła dziecko i przebrała, cały czas mówiąc
nerwowo.
- Jak było dzisiaj w pracy? Podoba ci się twoja nowa praca? Wzruszył ramionami.
- Ani tam lepiej, ani gorzej niż gdzie indziej.
- Dowiedziałeś się czegoś o domku w Sagene?
- Możliwe, że zwolni się wcześniej, może już w maju. Nie wiem tylko, czy będziesz
chciała w nim ze mną zamieszkać.
Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Będę chciała. Przyznaję, że poddałam cię próbie, ale poradziłeś sobie na piątkę z
plusem.
Emanuel uśmiechnął się blado.
Usiadła na stołku i zaczęła karmić Jensine.
- Chłopcy, zróbcie sobie kanapki przed wyjściem do pracy. Nie miałam dzisiaj czasu
wam coś przygotować.
Chłopcy posłusznie przygotowali kanapki i szybko je zjedli, czując chyba, że coś jest
nie w porządku. Nie była pewna, czy zdawali sobie sprawę z tego, jak bolesne dla Emanuela
musiały być słowa Pedera. Zrobiło się jej go żal. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi,
zwróciła się do niego: - Nie przejmuj się tym, co Peder powiedział. Nie miał nic złego na
myśli, rzucił to ot tak.
- Nie wątpię, że chciał powiedzieć coś, co sprawiłoby ci radość.
- Na pewno w ogóle się nad tym nie zastanowił. Tak mu się po prostu wyrwało.
- Nie próbuj go tłumaczyć - poprosił Emanuel zmęczonym głosem. - Dobrze wiem, że
Johan był najważniejszy w twoim życiu, dla Pedera był bohaterem. Nigdy nie będę mógł się
z nim mierzyć.
- To nieprawda. Peder bardzo się ucieszył, kiedy się dowiedział, że do nas wracasz.
Emanuel nie odpowiedział. Elise rozumiała, że dalsze tłumaczenia nie mają sensu,
zaczęła więc opowiadać mu przebieg wizyty u Paulsena i jak potem razem poszli do domu
jego bratanka, żeby zobaczyć się z Braciszkiem. Czuła, że nie słucha jej uważnie, po chwili
zauważyła jednak, że udało się jej go zainteresować. Kiedy opowiadała o tym, jak Braciszek
dał Hugo swój pociąg i jak chłopcy zaczęli się razem bawić, zobaczyła w jego oczach błysk
zadowolenia. - Wydaje mi się, że wszystko będzie dobrze - zakończyła. - Tak się cieszę ze
względu na Hildę. To niemal cud, nie wierzyłam, że to się kiedykolwiek stanie.
W tym samym momencie za drzwiami dały się słyszeć dziecięce kroki.
- Czyżby chłopcy już wrócili? - spytała, spoglądając na Emanuela.
Rozległo się pukanie do drzwi, więc jednak to nie byli oni.
- Proszę! - powiedziała.
W progu stanęła mała Jenny. Nic nie mówiła, stała nieruchomo i patrzyła na nich.
Od rzeki ciągnął chłód. Emanuel zadrżał z zimna: - Zamknij drzwi, wypuszczasz
ciepło!
Zamiast wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi, Jenny najwyraźniej się
przestraszyła. Wybiegła, trzaskając drzwiami.
Elise skończyła już karmić Jensine. Szybko włożyła ją do kołyski i pobiegła za Jenny.
Dogoniła ją zaraz za rogiem.
- Nie odchodź, Jenny! Chcę z tobą porozmawiać - powiedziała i wzięła ją za rękę, ale
Jenny stawiała opór.
- Nie myśl, że Emanuel jest na ciebie zły. Zmarzł i chciał, żebyś weszła i zamknęła za
sobą drzwi.
- Moja mama nie żyje - powiedziała nagle dziewczynka pustym, bezbarwnym głosem.
Elise poczuła ukłucie w piersi. Objęła małą i przytuliła.
- Moje biedne maleństwo, tak mi ciebie żal.
Jenny nie ruszyła się. Stała sztywna, ze spuszczoną głową, oczy miała suche.
- Chodź, wejdziemy do środka, zaraz zrobię ci coś dobrego do jedzenia. Zmarzniesz,
jeśli będziesz tu tak stała.
Pociągnęła ją łagodnie, ale stanowczo, i tym razem Jenny już się nie opierała.
Jak tylko, weszły, Elise spojrzała na Emanuela.
- Jenny straciła matkę. Pani Einarsen nie żyje. Emanuel wstał.
- Przykro mi. Wyjdę Hildzie na spotkanie, pomogę jej nieść Hugo. To długa droga, na
pewno będzie jej ciężko. Poza tym zaczyna się robić zimno - zauważył.
- Dziękuję, to miło z twojej strony, nie pomyślałam o tym.
W tamtą stronę Hugo siedział na desce położonej na wózku - powiedziała Elise i
uśmiechnęła się do niego.
- Dziękujesz mi za to, że zajmuję się własnym dzieckiem? Emanuel patrzył jej w oczy
i na chwilę wróciło wspomnienie dawnego Emanuela. Tego Emanuela, który troszczył się o
innych i myślał nie tylko o sobie. Kiedy wyszedł, pomogła Jenny zdjąć czapkę i mokre
rękawice. Ręce dziewczynki były czerwone i lodowato zimne.
- Stopy też masz mokre? - spytała Elise. Jenny przytaknęła.
Elise pomogła zdjąć jej przemoczone, dziurawe pończochy. Cuchnęły, pewnie dawno
nie były prane. Jak Marta sobie teraz ze wszystkim poradzi, skoro pracowała od świtu do
późnego wieczora?
- Jak twój brat to przyjął? Jenny wzruszyła ramionami.
- Nie ma go w domu, zniknął.
- A Marta? Co z nią?
- Ona cały czas płacze. Mówi, że powinna była się lepiej opiekować mamą.
- Marta jest bardzo dzielna i dobrze sobie radzi. Nawet gdyby się nią bardziej
opiekowała, i tak by jej nie pomogła. Twoja mama była chora. Nawet lekarz nie mógł jej
pomóc.
- Siostra z Armii Zbawienia mówi, że mama poszła do Boga. Tam nie ma pijaków,
nikt nikogo nie bije ani nie kopie.
- Tak, tam jest jej dobrze. Mój tata też tam jest. Ja też nie płakałam, kiedy umarł.
Cieszyłam się, że nie musi już dłużej cierpieć.
- Mój tata śpiewa. „Nie mam już matki, nie mam już ojca” - nuci. Dzieci na podwórku
się go boją, a sąsiadka spod trójki lęka się zejść do piwnicy, kiedy on jest w domu.
Elise znalazła parę suchych pończoch w szufladzie Hildy. Były za duże, ale trudno.
- Chcesz gorącej zupy?
- Owocowej? - spytała Jenny, patrząc na nią wielkimi oczami.
Elise nie myślała akurat o zupie owocowej, ale miała butelkę soku porzeczkowego w
szafce i kaszę, więc skinęła głową.
- Pobaw się żołnierzykami Pedera i Everta, a ja zaraz ci coś przygotuję.
Wkrótce potem Jenny siedziała przy stole w kuchni, bawiąc się żołnierzykami. Ta
czynność tak ją pochłonęła, że mogło się zdawać, że zapomniała o swoim smutku. Zresztą
trudno było powiedzieć, jak bardzo przeżyła śmierć matki. Matka chorowała od dawna,
zawsze leżała w łóżku, małą opiekowała się Marta.
Siedziała teraz przy stole, ostrożnie brała do ręki żołnierzyki i nuciła. Elise rozpoznała
pieśń, śpiewano ją podczas spotkań Armii Zbawienia: „Odrzuciłam wszystkie moje grzechy,
odeszły w przeszłość, zostawiłam je daleko, daleko za sobą i nigdy już do nich nie powrócę”.
Nagle Jenny przestała nucić i przestraszona spojrzała na Elise.
- A jeśli tata będzie pijany, kiedy wrócę do domu? Hjalmara nie ma, Marta roznosi
gazety, a mama jest u Jezusa, więc będę tam sama.
- Was chyba nigdy nie skrzywdził? Wyżywał się głównie na mamie, prawda?
- Tak, ale skoro jej już nie ma...?
- Nie sądzę, żeby cię uderzył. Mój ojciec nigdy nas nie bił, a też pił, tak jak twój tata.
Jenny nie wyglądała na przekonaną.
- Odprowadzisz mnie do domu? Pamiętasz, mówiłam ci, że przy obcych nie odważy
się mi nic zrobić.
- Zobaczymy. Nie mogę teraz odejść od dziecka. Może któryś z chłopców cię
odprowadzi, kiedy wróci z pracy.
- Będzie mógł popilnować małej, a ty pójdziesz ze mną.
- Zobaczymy. Jak mój mąż wróci do domu, spytamy go. Chłopcy muszą jeszcze
odrobić lekcje. A ty już odrobiłaś swoje?
- Ja nie odrabiam lekcji. Zresztą często w ogóle nie ma mnie w szkole. Roznoszę
towary. Wszystkie pieniądze oddawałam mamie. Czasem prosiła panią Syversen z czwartego
piętra, żeby kupiła jakieś pismo i cukierki dla mnie, ale wtedy Marta była niezadowolona.
Mówi, że wszystkie pieniądze są na jedzenie i na ubranie. No i musimy też płacić czynsz, bo
inaczej wyrzucą nas z mieszkania.
- Dobrze, że macie Martę. Chętnie bym z nią kiedyś porozmawiała. Ze mną było
podobnie. Może poczułaby się lepiej, gdyby zobaczyła, że wiele może się zmienić, nawet
jeśli w tej chwili trudno jej pewnie będzie w to uwierzyć.
- Ona nie ma czasu. Też wyłożyliście trumnę papierem?
- Chodzi ci o trumnę, w której pochowaliśmy ojca?
- Nie stać nas na materiał, więc wyłożymy trumnę papierem, tak mówi Marta. Pani
Olsen spod trójki to dopiero była wstrętna baba. Raz zrzuciła nasze pranie ze sznurka na
strychu i Marta musiała prać wszystko jeszcze raz. Kiedyś zraniła się sama nożem, mówiła,
że będzie się smażyć w piekle. Kiedy umarła, Marta musiała zamknąć jej oczy. Jej trumnę też
wyłożono tylko papierem.
Elise pozwoliła małej mówić, ale przeszył ją dreszcz. Nie sądziła, że Jenny zmyśla, na
własne oczy widziała dom, w którym mieszkali.
Zupa była już gotowa, wlała ją do miseczki.
- Jedz, żebyś się rozgrzała. Niedługo wróci mój mąż. Poproszę, żeby położył Hugo
spać, a ja odprowadzę cię do domu.
Twarz Jenny rozpromieniła się.
- Jesteś taka dobra jak Marta.
Elise nic nie powiedziała. Zastanawiała się, co się stanie z Jenny i jej bratem, jeśli
ojciec nadal będzie pił. Za wcześnie dopisała zakończenie tej historii, nikt nie potrafił
przewidzieć, jak się skończy.
Jenny jadła, nie śpiesząc się, chociaż widać było, że jest głodna i że zupa jej smakuje.
Elise odniosła wrażenie, że specjalnie się ociąga, żeby nie musieć jeszcze wracać do domu.
- Właściwie to niewiele się zmieniło - próbowała tłumaczyć jej Elise. - Kiedy twoja
mama leżała, też nie mogła ci pomóc.
- Krzyczała i prosiła tatę, żeby zostawił nas w spokoju. Teraz już nikt się za nami nie
ujmie. Jak tam jest w górze, u Jezusa? Myślisz, że mama też dostanie coś ciepłego do
jedzenia? - spytała i się roześmiała.
Elise pierwszy raz widziała, jak Jenny się śmieje.
- Nie wiem, tego dowiemy się dopiero po śmierci.
- Kiedyś tata wrócił do domu z klatką z dwoma dziwnymi ptakami. Mama i Marta
były okropnie złe. Mama powiedziała, że zamiast ptaków powinien przynieść do domu
pieniądze, ale tata się tym nie przejął.
- Uważam podobnie jak twoja mama i Marta. Kiedy nie ma się na jedzenie i na
ubranie, nie powinno się kupować ani tygodników, ani cukierków, a tym bardziej ptaków w
klatce.
- Kiedy urosnę, wstąpię do Armii Zbawienia. Będę stała i śpiewała na ulicy, a ludzie
będą wrzucali mi pieniądze do puszki.
- To nie są pieniądze dla tych, którzy je zbierają, tylko dla biednych, którym pomaga
Armia Zbawienia - powiedziała Elise i uśmiechnęła się.
- Jesteśmy biedni, tak mówi mama.'
- Kiedy dorośniesz, nie będziesz już biedna. Świetnie sobie ' radzisz z roznoszeniem
towarów. Na pewno jesteś równie zdolna jak Marta. Może znajdziesz pracę w fabryce? Tam
można zarobić nawet siedem koron tygodniowo.
Jenny patrzyła na nią wniebowzięta.
- Siedem koron tygodniowo? Poważnie?
- Tak - odpowiedziała Elise. - Tyle zarabiałam, kiedy pracowałam w przędzalni
Graaha. Musiałam za to utrzymać całą rodzinę, ale jeśli jest się samotnym i nie trzeba się
troszczyć o innych, starcza i na ładne ubrania, i na dobre jedzenie.
Jenny aż się zarumieniła z podniecenia.
- Jak dostaje się taką pracę w fabryce?
- Musisz zaczekać, aż dorośniesz. Najpierw jest się pomocnicą, potem można zostać
prządką albo tkaczką. Moja siostra, Hilda, była pomocnicą. Jak wróci, możesz z nią
porozmawiać.
Na zewnątrz dały się słyszeć głosy. Hilda, Emanuel i Hugo wracali do domu.
Hilda była cała rozpromieniona.
- Wiesz, że uściskał mnie przed wyjściem?! - zawołała, odwieszając chustę oraz palto
i zdejmując zdarte botki. - Umówiłam się z Paulsenem, że jutro też wpadnę. Będę tam
przychodziła przez jakiś czas, żeby się do mnie przyzwyczaił.
- Zastanawiałam się, kto cię uściskał: Braciszek czy majster - zażartowała Elise, ale
zauważyła, że Hilda się zaczerwieniła.
- Reidar już wrócił? - spytała siostra. Elise pokręciła głową przecząco.
- Nie słyszałam go jeszcze. To jest Jenny, o której ci opowiadałam.
- Domyśliłam się. Witaj, Jenny. Widzę, że Peder i Evert pozwolili ci się bawić
żołnierzykami. Masz szczęście.
- Ja jej pozwoliłam. Straciła właśnie matkę. Hilda nagle stanęła, patrzyła na nie z
przestrachem.
- Nie żyje? - spytała.
Jenny nie odpowiadała, wbiła wzrok w stół i milczała, podobnie jak kiedy tu przyszła.
- Biedna maleńka Jenny. Pewnie jest ci smutno. A ja właśnie odwiedziłam swojego
synka. On też niedawno stracił swoją mamę.
Jenny spojrzała na nią, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Elise zaczęła jej
tłumaczyć.
- Kiedy Hilda urodziła swojego synka, była bardzo młoda, więc dzieckiem
opiekowała się inna mama, a teraz synek Hildy znów do niej wróci.
Jenny milczała i przyglądała się Hildzie badawczo. Hilda wyglądała bardzo młodo,
ale wiele matek było młodszych od niej.
Emanuel oswobodził Hugo z grubego swetra, zdjął mu czapkę i rękawice.
- Masz coś do jedzenia dla dużych i małych? Ja i Hugo zgłodnieliśmy.
Elise pośpiesznie postawiła na stole chleb, masło i melasę. Jenny patrzyła, jakby to
były jakieś smakołyki, i nawet zapomniała, że nie chce z nikim rozmawiać: - Smarujecie
chleb masłem, chociaż to nie święta?
- Nie zawsze, ale dzisiaj chcemy uczcić powrót synka Hildy.
- I to, że moja mama poszła do nieba, do Jezusa - dodała Jenny.
Elise i Hilda wymieniły spojrzenia.
- Masz rację, i to, że twoja mama jest już u Jezusa - dodała Elise. Spojrzała na
Emanuela. - Możesz zostać tu wieczorem? - spytała.
- Tak, muszę przecież zająć się Hugo, bo pewnie będziesz chciała odprowadzić Jenny
do domu - przytaknął Emanuel. - Nie możemy puścić dziecka samego, prawda?
Elise objęła go za szyję.
- Jesteś taki dobry. Jenny na pewno się ucieszy. Jenny z powagą pokiwała głową.
- Sama bałabym się wrócić. Może mogłabym tu zostać? Elise przyglądała się jej ze
współczuciem.
- Musisz wrócić do domu. Marta nie wie, gdzie jesteś. Ale możesz mnie od czasu do
czasu odwiedzić, zaproszę cię na zupę. - Odwróciła się do Emanuela i uśmiechnęła się: -
Możemy sobie na to pozwolić, skoro mamy teraz twoją pensję.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Kiedy przyszły, w domu zastały tylko Martę. Oczy miała spuchnięte od płaczu, była
blada i przeraźliwie chuda. Elise prawie jej nie poznała.
Wytarła oczy i spojrzała bezradnie na Jenny.
- Zostawiaj mi wiadomość, gdzie jesteś. Hjalmara też nie ma, nawet nie wiedziałam,
gdzie was szukać.
- Przecież mówiłam ci, że idę do mojej nowej przyjaciółki. Marta posłała Elise
przepraszające spojrzenie.
- Jenny czasem opowiada różne dziwne rzeczy, nie zawsze można jej wierzyć.
Dziękuję, że nam pomogłaś. Mama mówiła, że wezwałaś do niej lekarza i zapłaciłaś za
wizytę. Wszystko ci zwrócę, jak opłacę czynsz.
Elise pokręciła głową.
- Powiedziałam twojej mamie, że nie chcę, żeby mi zwracała. Prosiła, żebym go nie
wzywała, to ja nalegałam.
- Gdyby nie trafiła do szpitala, leżałaby tu sama i... - urwała i znów zaczęła płakać.
Elise czuła się niezręcznie, nie potrafiła jej pomóc. Łatwiej było pomóc dziecku
takiemu jak Jenny niż komuś w jej wieku. Marta i ona były rówieśnicami. Kiedy słyszała o
jej niedoli, zaczynała rozumieć, jakie sama miała szczęście, mimo że nie była z Johanem.
Emanuel okazywał jej dobroć, gotów był zrobić niemal wszystko, żeby wynagrodzić jej
krzywdę, jaką jej wyrządził, no i prawie nie pił. Powinna się cieszyć, że trafił się jej taki mąż.
Niedługo przeprowadzą się do ładnego domku z ogródkiem, w którym rosły jabłonki, gdzie
nie będzie cuchnącej rzeki w pobliżu, wilgoci i rzecznych oparów. Emanuel zgodził się, żeby
zabrała ze sobą braci i Everta, no i oczywiście Hugo. Ilu mężczyzn by tak postąpiło?
- Mogę wam jakoś pomóc? - spytała ostrożnie. Marta pokręciła głową, wydmuchała
nos, wytarła oczy.
- I tak już dużo dla nas zrobiłaś. Nikt inny się o nas nie troszczy. Gdyby tylko ojciec
potrafił trzymać się z daleka od flaszki, byłoby nam tu dobrze. A ja nie wiem, czy nawet na
pogrzebie utrzyma się na nogach. Sama muszę wszystko załatwić. Nawet nie mamy czym
wyścielić trumny, musimy wyłożyć ją papierem.
- Jenny mi mówiła. Pochowacie matkę na Nordre Gravlund?
Marta przytaknęła.
- Tam grzebią wszystkich biedaków.
- Tego nie wiem. Może po prostu to nasz cmentarz parafialny? Mój ojciec też tam
leży. Też nie było nas stać na więcej. Dostaliśmy pomoc z gminy. Na grobie położyliśmy
gałązki świerku, wyglądały równie ładnie jak kwiaty. Nie stać nas było na chór, mój mąż
śpiewał. Wybraliśmy psalm Więc weź mą dłoń i poprowadź mnie, wszyscy mieli łzy w
oczach. Poproszę go, żeby coś zaśpiewał na pogrzebie waszej matki.
Powiedziała to, nie zastanowiwszy się. Twarz Marty rozpromieniła się.
- Myślisz, że zechce? Byłybyśmy bardzo szczęśliwe, prawda, Jenny?
Jenny przytaknęła.
- Elise jest tak samo dobra jak ty. Wiesz, jak ludzie nazywają Martę? Mówią, że jest
Aniołem od Blacharza; tak w okolicy nazywają nasz dom, bo mieszka tu blacharz.
Elise uśmiechnęła się.
- Jak to dobrze, że masz taką siostrę. Niestety muszę już iść. Dajcie mi znać, jeśli będę
mogła wam jakoś pomóc. Kiedy jest pogrzeb?
- W sobotę o drugiej. Mam nadzieję, że twój mąż kończy pracę wcześniej?
Elise nie odpowiedziała. Żałowała, że tak nieroztropnie to zaproponowała. Emanuel
pewnie nie będzie zachwycony.
Jednak ku jej wielkiemu zdziwieniu Emanuel od razu się zgodził.
- Nie jesteś zły, że cię nie spytałam?
- Zły? Czuję się zaszczycony. Nie sądziłem, że masz tak wysokie mniemanie o moim
głosie.
- Drażnisz się ze mną. Dobrze wiesz, że lubię, kiedy śpiewasz.
Emanuel zaczął się zbierać do wyjścia.
- Jensine była spokojna, Hugo też nie marudził. Cały czas mówi „dzidzia” i „tuf - tuf”.
Elise się roześmiała.
- Braciszek ma kolejkę, którą Hugo się zachwycił. Emanuel stał i patrzył na nią.
- Jesteś taka ładna, kiedy się śmiejesz - oznajmił i westchnął głęboko. - Myślisz, że z
czasem polubisz mnie trochę?
- Ależ ja cię lubię, Emanuelu - zapewniła Elise poważnie.
- Będziesz w stanie mnie pokochać, tak jak panna młoda kocha swojego oblubieńca?
Nie chciała kłamać.
- Miejmy nadzieję, że tak się stanie - odparła. - Życzę tego nam obojgu i zrobię
wszystko, żeby nam się to udało.
Emanuel się uśmiechnął.
- Dziękuję - powiedział. - Więcej nie mogę od ciebie żądać po tym, co się stało.
Wszyscy poszli na pogrzeb pani Einarsen. Chłopcy nie do końca rozumieli, dlaczego
mają iść na pogrzeb pani, której nie znali, ale Elise wytłumaczyła im, że to mama jej
koleżanki z klasy, a poza tym powinni to zrobić ze względu na Jenny, na Hjalmara i Martę.
Im więcej osób przyjdzie, tym będzie im lżej. Szczególnie jeśli ojciec pojawi się pijany i z
tego powodu sąsiedzi nie będą chcieli im towarzyszyć.
Jensine leżała w wózeczku i spała, Emanuel trzymał Hugo na ręku.
Kiedy zebrali się wokół otwartego grobu, Jenny stała sztywna jak kij i wpatrywała się
w czarną dziurę, w której miała leżeć jej matka. Elise próbowała wziąć ją za rękę, ale
wyrwała się jej. Dzisiaj nie chciała pociechy.
Elise słusznie się domyślała. Przyszło niewielu sąsiadów. Marta szlochała, ojca nie
było nigdzie widać.
Kiedy pastor skończył mówić, Emanuel zaczął śpiewać. Elise uważała, że śpiewa
równie wzruszająco i pięknie jak dwa lata temu podczas pogrzebu jej ojca. Wtedy była
zaskoczona. Nie znała Emanuela tak dobrze i nie wiedziała, że ma taki ładny głos. Teraz
zauważyła, że ci sąsiedzi, którzy jednak przyszli, spoglądali na niego z ciekawością i ze
zdziwieniem. Pewnie zastanawiali się, kto to jest i dlaczego śpiewa na pogrzebie żony tego
pijaczyny Einarsena. Nie miał przecież na sobie munduru Armii Zbawienia.
Kiedy było już po wszystkim, zaprosili do siebie Martę, Jenny i Hjalmara. Jeszcze
przed wyjściem Elise nakryła stół w kuchni białym obrusem, postawiła też serwis kawowy,
który Emanuel niespodziewanie przyniósł poprzedniego dnia. Dostał go od Carlsena. Kilka
filiżanek było lekko wyszczerbionych, dlatego Betzy Carlsen postanowiła się ich pozbyć.
Przyniósł też pudełko kruchych ciasteczek, które upiekła gosposia Carlsenów. Elise
przygotowała ciasto na naleśniki; połowę zdążyła usmażyć przed wyjściem, resztę usmaży,
jak wrócą. Peder i Evert musieli siedzieć na skrzyni z drewnem, jak zwykle, kiedy zebrało się
więcej osób i brakowało miejsca przy stole. Wszyscy ścieśnili się nieco, żeby Hjalmar miał
gdzie usiąść. Był od nich o rok młodszy, w ich oczach był dzieciakiem.
Mimo że dzień był smutny i sprowadziła ich tu tragedia, czas upłynął im
sympatycznie. Marta nieco się rozpogodziła. Razem z Elise wspominały dawne szkolne
czasy i nawet się śmiały.
Hilda uśmiechała się, bo Braciszek był coraz bardziej zadowolony z jej odwiedzin.
Reidar i Emanuel zajęci byli rozmową o jakichś nowych elektrycznych wynalazkach, a Jenny
mizdrzyła się do chłopców, którzy siedzieli za nią.
Elise miała uczucie, że zrobiła dobry uczynek. Marta, wychodząc, bardzo jej
dziękowała. Zabrała ze sobą Jenny i Hjalmara, ale Elise wciąż martwiła się, co się z nimi
teraz stanie. Czy ojciec nadal będzie się tak zachowywał, czy może się zmieni? Co czeka
dzieci, kiedy wrócą do domu?
Stała w drzwiach i odprowadzała ich wzrokiem, patrzyła, jak znikają na moście.
Kiedy tu byli, wszystko wydawało się łatwiejsze, teraz widziała ich zgarbione plecy i
spuszczone głowy, brutalna rzeczywistość znów dała o sobie znać. Miała ochotę pobiec za
nimi, żeby chociaż odprowadzić ich do domu, ale Marta była dorosła, nie mogła się wtrącać
w ich życie. Nie była też w stanie ochronić ich przed rzeczywistością, obojętne jak bardzo by
tego pragnęła.
Było jej ciężko, kiedy wróciła do kuchni i zamknęła za sobą drzwi.
- Jak myślicie, jak sobie poradzą? - spytała, patrząc to na Emanuela, to na Hildę i
Reidara.
Hilda zachowywała powagę.
- Myślę, że będzie im ciężej, niż nam było. My mieliśmy mamę, a po śmierci ojca
skończyły się awantury. U nich jest odwrotnie.
Reidar spojrzał na nią oburzony.
- Mówisz tak o własnym ojcu? Hilda przytaknęła.
- Ty tego nie rozumiesz. Nikt, kto tego sam nie doświadczył, nie potrafi sobie
wyobrazić, jak to jest. Wyobraź sobie, że ciągle się boisz, że nie śpisz w nocy ze strachu, a
potem drżysz, żeby matce się nic nie stało.
Kristian wstał od stołu.
- Wychodzę - oznajmił. Wziął wiszącą na gwoździu czapkę i szybko wyszedł, nawet
na nich nie spojrzawszy.
Kiedy drzwi się zamknęły, Elise westchnęła głęboko.
- Nie powinniśmy byli zaczynać tej rozmowy. Hilda parsknęła.
- Czyżby już zapomniał, jak było?
- Mam wrażenie, że nie chce tego pamiętać.
- Musi wiedzieć, jak było naprawdę.
Peder i Evert siedzieli na skrzyni cicho jak myszki i przysłuchiwali się rozmowie.
Dobrze wiedzieli, że w zasadzie nie jest ona przeznaczona dla ich uszu.
Elise wzięła się w garść i uśmiechnęła się do nich.
- Zapomnijmy o wszystkich przykrych sprawach i cieszmy się, że Braciszek niedługo
znów będzie z nami. Pomyślcie, że za tydzień będzie siedział tu razem z nami! Kto by się
spodziewał, że tego doczekamy.
Peder szybko zszedł ze skrzyni.
- To prawda? Będzie tu już za tydzień? Hilda roześmiała się.
- Przestawimy nasze łóżko pod ścianę i zrobimy dla niego miejsce. Weźmie ze sobą
swoje łóżeczko i zabawki.
Peder podskoczył z radości, ale po chwili spoważniał.
- Co powie Hugo na to, że Braciszek będzie miał zabawki, a on nie?
Elise pogładziła go po włosach.
- Można się dzielić swoimi rzeczami. Odniosłam wrażenie, że Braciszek chętnie to
robi.
- A co będzie, kiedy wyprowadzimy się do Sagene?
- Będziecie mogli przychodzić tu codziennie po szkole, przed pójściem do pracy. Poza
tym Hilda na pewno będzie nas często odwiedzała, a my będziemy przychodzić tu w każdą
niedzielę, żeby Hugo i Braciszek mogli się pobawić.
Peder zrobił zatroskaną minę.
- Uważam, że moglibyśmy tu wszyscy zostać. Skoro Braciszek będzie spał w
pokoiku, to co to za różnica?
- Zapominasz, że Emanuel też będzie z nami mieszkał. Dziesięć osób to trochę za
dużo. Poza tym Olaf też jada tu od czasu do czasu.
- U Jenny i Hjalmara było ich czternaścioro. Nas, razem z Braciszkiem, jest dopiero
szóstka.
Evert do tej pory milczał, teraz jednak wtrącił się do rozmowy.
- Kiedy Elise i Emanuel zamieszkają razem, to może wkrótce nas też będzie więcej.
Gdy małżeństwo sypia w jednym łóżku, zwykle co rok rodzi się dziecko.
Wszyscy zaczęli się śmiać, Elise czuła, że się rumieni. Ta kwestia męczyła ją od
momentu, kiedy to Emanuel zjawił się tak nieoczekiwanie, prosząc, żeby go przyjęła. Elise
nie wiedziała, czy będzie w stanie z nim współżyć jak dawniej. Czuła, że nie jest to w
porządku, skoro kochała Johana. Teraz jednak, kiedy Johan dał jej wyraźnie do zrozumienia,
że nie zamierza odsyłać Agnes, każde z nich musiało trwać w swoim małżeństwie. Pomyślała
o beznadziejnej sytuacji Marty i doszła do wniosku, że jednak jej los jest znacznie lepszy. A
skoro zgodziła się przyjąć Emanuela, to miał on też jakieś prawa, poza tym obiecała, że zrobi
wszystko, żeby między nimi było jak dawniej.
Czyli niewykluczone, że Evert ma rację: co roku mogło rodzić się kolejne dziecko!
Emanuel wstał.
- Muszę wracać do Carlsenów. Obiecałem pomóc Karolinę napisać podanie.
Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Zamierza szukać pracy?
- Wątpię - roześmiał się Emanuel. Więcej nie chciał jednak powiedzieć, a ona też nie
zamierzała pytać.
- Popilnujcie Hugo i Jensine - poprosiła. - Pójdę poszukać Kristiana. Żal mi go, że
chodzi tam sam i się zamartwia.
Hilda przytaknęła.
- Dobrze, idź, poszukaj go. Zajmę się dziećmi.
Znalazła go siedzącego na kamieniu przy moście. Wcześniej pożegnała się z
Emanuelem. Cicho usiadła obok niego, nic nie mówiąc. Siedzieli tak dłuższą chwilę.
Lód na rzece zaczynał puszczać, trzeszczał i pękał, kra ustępowała. W powietrzu
czuło się nadchodzącą wiosnę.
- Martwisz się z powodu przeprowadzki? Kristian pokręcił głową.
- Zrobiło ci się przykro, bo rozmawialiśmy o tacie? Przytaknął.
- Lubiłeś go mimo wszystko - mówiła dalej łagodnym głosem. - Rozumiem cię. Tak
łatwo zapominamy o tym, co w życiu spotkało nas dobrego, bo takich chwil było mało i
pozostają w cieniu tego złego, co się wydarzyło. - Milczała chwilę, po czym znów zaczęła
mówić. - Jestem najstarsza z was i pewnie najlepiej pamiętam, jaki ojciec był, zanim
zniszczył go alkohol. Mama opowiadała, jaki w młodości był odważny i radosny, jak tryskał
energią i potrafił się cieszyć. Wykazywał szczególną muzykalność i ładnie śpiewał. I gwizdał
bosko, mówiła mama. Nie brakowało mu też zapału do pracy, harował jak koń, nigdy się nie
poddawał. Sama pamiętam, jak czasem śpiewał mi wieczorami. Leżałam cicho w łóżku, a on
śpiewał najpiękniej na świecie, tak wtedy uważałam. Pamiętam też błyszczące oczy matki,
często się wtedy śmiała. Była w nim bardzo zakochana, mimo że pozostawali małżeństwem
już od kilku lat.
Elise zrobiła przerwę; siedziała bez ruchu, śledząc wzrokiem nurt rzeki.
- Powinno się zakazać sprzedaży alkoholu. Przynajmniej w miejscach takich jak to,
gdzie pokusa ucieczki od rzeczywistości jest taka duża. Poza tym nie powinien być taki tani,
żeby ludzie nie kupowali go zamiast jedzenia. Nie wszyscy mężczyźni są silni, nie wszyscy
radzą sobie z życiem. Wielu przyjechało tu ze wsi, gdzie byli przyzwyczajeni do tego, że
mogą się wszędzie swobodnie poruszać, gdzie jest świeże powietrze i dużo miejsca. Tutaj
muszą cały dzień stać w ciasnej fabrycznej hali, potem wracają do przeludnionych mieszkań i
nawet nie mają nadziei, że kiedyś los się odmieni. Zrozpaczeni sięgają po butelkę, a kiedy już
raz zaczną, to alkohol szybko przejmuje nad nimi władzę. Czasami chcą skończyć, lecz nie są
już w stanie.
Kristian nawet nie próbował się odezwać, Elise widziała jednak, że słucha jej
uważnie. Dlatego mówiła dalej.
- Nie powinniśmy nikogo osądzać. Jedyne, co można mieć im za złe, to że w ogóle
zaczęli pić. Ten pierwszy krok jest niebezpieczny. Kiedy trucizna już w nich krąży, nie mają
wyboru. Jestem wściekła, kiedy słyszę, co wyprawia ojciec Marty, Jenny i Hjalmara.
Gdybym była świadkiem, jak wyrzuca jedzenie przez okno albo rąbie siekierą drzwi, o czym
opowiadała mi Jenny, wściekłabym się tak, że pewnie bym się na niego rzuciła. Myślę
jednak, że należy traktować to jako chorobę. Nie ma sensu mówić komuś, kto jest poważnie
chory, żeby się wziął w garść. Kiedy pomyślę o tym, jak alkohol zniszczył życie ojca, to chce
mi się płakać. Nam było z nim źle, ale jemu było jeszcze gorzej.
Pogładziła brata po włosach i wstała.
- Na pewno nie powinniśmy się go wstydzić. Spadł na nas ciężar, który musieliśmy
dźwigać, ale pokazaliśmy całemu światu, że potrafimy sobie z tym poradzić.
Zobaczyła, że Kristian też wstaje, i poczuła ulgę.
- Wracasz do domu? - spytał schrypniętym głosem.
- Tak, a ty? Przytaknął.
- To chodźmy razem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Kiedy kilka dni później Emanuel zajrzał do nich w drodze z biura do domu, był
podniecony i w znakomitym nastroju.
- Wiesz, kogo spotkałem, kiedy rano szedłem do pracy? - spytał podniecony.
Elise patrzyła na niego i uśmiechała się. Cieszyła się, że odzyskał swój dawny humor.
- Spotkałeś znajomego tak wcześnie rano? - spytała.
- Wpadłem na Schwencke. Tego, który wskoczył do rzeki, żeby ratować chłopca.
Elise zdziwiła się.
- Myślałam, że mieszka gdzieś dalej. Emanuel pokręcił głową.
- Wynajmuje pokój u rodziny na Ullevalsveien. Obiecaliśmy sobie, że kiedyś się
spotkamy.
Uśmiechnęła się zaskoczona.
- To miło. Martwiłam się, że nie masz tu przecież nikogo znajomego. Z Carlem
Wilhelmem nie widujesz się zbyt często, a z przyjaciółmi z Armii Zbawienia dawno straciłeś
kontakt, z wyjątkiem Torkilda, ale on rzadko rusza się gdzieś bez Anny. Potrzebujesz kogoś,
z kim mógłbyś porozmawiać, kogoś ze swojego środowiska.
Emanuel przytaknął.
- Z Carlsenami coraz trudniej mi wytrzymać. Są strasznymi snobami. Z robotnikami,
którzy mieszkają nad rzeką, mam niewiele wspólnego. Schwencke natomiast jest
wykształcony i kulturalny, lubię go.
- Zaproś go do nas na kawę, chyba że wolicie iść gdzieś, gdzie będziecie sami.
- Raczej tak. Kiedy przeprowadzimy się do Sagene, wtedy go do nas zaproszę. Póki
co lepiej będzie, jeśli umówimy się w jakiejś niezbyt drogiej restauracji.
Emanuel powiesił palto i kapelusz i usiadł przy stole w kuchni.
- Nie mam dzisiaj zbyt dużo czasu, ale pomyślałem, że jednak wpadnę. Widziałaś się
z Einarsenami?
Elise pokręciła głową.
- Nie, ale cały czas o nich myślę. Sądziłam, że Jenny zajrzy tu już następnego dnia,
ale myliłam się. Trochę mnie to martwi.
- Jeśli nie zostaniesz tam długo, to mogę chwilę posiedzieć tu z dziećmi.
- Mógłbyś? - spytała zdziwiona. - Dobrze, skoro sam zaproponowałeś.
Elise szybko zdjęła fartuch.
- Właśnie skończyłam karmić Jensine, a Hugo zjadł już kaszkę. Tylko się upewnię,
czy wszystko jest w porządku, i zaraz wracam - powiedziała Elise i zaczęła wkładać swoje
zniszczone buty.
- Potrzebne ci nowe buty. Masz zdarte podeszwy.
- Wiem, ale tyle mieliśmy ostatnio wydatków. Peder też musi kurczyć palce w
swoich, a wszyscy trzej wracają z mokrymi nogami.
- Spróbuję przynajmniej podkleić ci podeszwę, nauczyłem się tego w Armii
Zbawienia.
- Dobrze - odpowiedziała Elise i uśmiechnęła się. - Jeśli chcesz kawy, to wczoraj
zmieliłam świeżą, była parzona dopiero dwa razy.
- Dziękuję, dostanę kawę u Carlsenów, kiedy wrócę do domu. Posiedzę sobie i
poczytam gazetę. Hugo ładnie się bawi.
- Ciekawa jestem, jak się wszystko ułoży, kiedy się zjawi Braciszek. Mam nadzieję,
że będą potrafili się razem bawić. Dla obu będzie to spora zmiana.
- Niedługo będą tu razem. Być może domek zwolni się już w kwietniu.
Elsie spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego termin wciąż się zmienia? Uśmiechnął się tajemniczo.
- Idź już, bo nie zdążysz.
Lekcje dawno się już skończyły, ale Jenny i Hjalmar szli po szkole do pracy, a nie
wiedziała, kiedy wracali do domu. Najwyżej zostawi im kartkę z prośbą, żeby się odezwali.
Wzięła też ze sobą pół chleba i pudełko sera z zapasów w piwnicy. Napisała do Mathiesena
list z podziękowaniem za jedzenie, za drewno i za węgiel. Kristian wrzucił go do ich
skrzynki; roznosił towary i bywał czasem w ich okolicy.
Temperatura utrzymywała się na poziomie kilku stopni ciepła, ulicą płynęła woda,
Elise słyszała już gruchanie gołębi i śpiew sikorek. Wiosna nadeszła. Cudownie, że wkrótce
zrobi się cieplej i będzie coraz jaśniej. W domku majstra ciągnęło od podłogi. Hugo był
ciągle zasmarkany, a chłopcy często się przeziębiali. Jeśli tylko przestaną marznąć w nocy i
nie będą mieli mokrych i zimnych nóg, na pewno będą zdrowsi.
Była już prawie na miejscu, U Blacharza, jak Jenny mówiła o ich domu, kiedy
zobaczyła, jak z budynku po drugiej stronie ulicy wychodzi młoda kobieta. Natychmiast ją
rozpoznała i od razu odwróciła wzrok. To była Helenę Fryksten, narzeczona Ansgara. Nie
czuła się na siłach z nią rozmawiać, nie po ostatnim spotkaniu.
I w tej chwili usłyszała wołanie: - Pani Ringstad? Halo? Nie mogła się nie odwrócić.
- Jak to miło, że się spotkałyśmy! - wykrzyknęła panna Fryksten radośnie przez całą
ulicę. - Dużo o pani myślałam, ale nie chciałam się pani narzucać, skoro ostatnio tak się pani
źle czuła.
„Źle się czuła”... Pewnie można było to tak określić. Wyglądało na to, że narzeczona
Ansgara niewiele z tego wszystkiego zrozumiała. Elise przywitała się z nią bez entuzjazmu.
- Tak się cieszę, że mój przyszły teść się wami zaopiekował. W waszej trudnej
sytuacji jedzenie na pewno się przydało.
Elise nie odezwała się. Nie sądziła, że Mathiesen będzie o tym rozpowiadał. Być
może Helenę Fryksten przypadkiem gdzieś o tym usłyszała.
- Jak się ma maleńki, śliczny Hugo? Prawie codziennie o nim myślę. Jest tak
niewiarygodnie podobny do swojego taty, te same piękne loki i to samo dobre spojrzenie. Był
taki miły i spokojny, to też ma po ojcu. Mam nadzieję, że da się pani w końcu przekonać,
kiedy się pani trochę lepiej poczuje. Człowiek nieszczęśliwy nie myśli o innych. Często to
widzę w swojej pracy jestem pielęgniarką. Teraz, kiedy pani mąż do pani wróci, na pewno
wszystko zacznie się lepiej układać. Znalazła się pani w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Podziwiam panią, pani Ringstad. Jest pani bardzo wielkoduszna, skoro chce pani przyjąć go z
powrotem, mimo że panią zdradził i ma dziecko z inną.
Elise zaniemówiła. Jak można okazać taką niedelikatność? Przecież jej się nie
zwierzała, wszystko to musiała usłyszeć od innych, a jednak nie miała oporów, żeby o tym
mówić! Elise odwróciła się i oznajmiła: - Nie mam czasu, panno Fryksten. Do widzenia.
Przyśpieszyła kroku.
Kiedy pukała do drzwi Einarsenów, była cała czerwona ze złości.
Miała wrażenie, że ktoś jest w domu, ale nikt się nie odezwał, nikt też nie otworzył
drzwi.
Może w środku znajdował się ojciec? Czuła, że zaczyna się denerwować. Jeśli znowu
się upił, trudno przewidzieć, jak się zachowa, mimo że odwiedza go obca osoba. Jednak
gdyby to był on, zapewne z wnętrza dobiegałyby jakieś hałasy i krzyki.
Zapukała ponownie. Nadal słyszała zza drzwi jakieś nieokreślone dźwięki. Jeśli ktoś
tam rzeczywiście był, musiał słyszeć jej pukanie, więc albo nie chciał, albo nie mógł jej
otworzyć.
Nagle poczuła strach. A jeśli ojciec coś im zrobił? Przypomniała sobie wszystkie
straszne historie, o których słyszała. Może ich do czegoś przywiązał albo pobił do
nieprzytomności?
Nie mogła odejść, nie sprawdziwszy, co się stało. Ostrożnie nacisnęła klamkę i
uchyliła drzwi.
W przedpokoju stał Hjalmar. W jego oczach czaił się strach, odniosła wrażenie, że coś
go gnębi. Patrzył na nią, nic nie mówiąc, ręce schował za plecami.
- Coś się stało?
Hjalmar gwałtownie pokręcił głową.
- Przyszłam, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzicie. Przyniosłam wam połówkę
chleba i trochę sera.
Hjalmar nie odpowiadał i nadal trzymał ręce na plecach. Była pewna, że nie chce,
żeby zobaczyła, co w nich ma.
- Jak się czujecie?
- Dobrze.
- Marta bardzo się denerwowała, Jenny też się bała reakcji ojca. To, że nie przyszedł
na pogrzeb, źle wróżyło. Wiesz, że kiedyś znalazłam się w podobnej sytuacji. Jeśli jest
naprawdę źle, poproście o pomoc Armię Zbawienia. Ojciec sam sobie z tym wszystkim nie
da rady. Jest uzależniony od tej trucizny. To rodzaj choroby.
Hjalmar patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Widziała, że nie chce, żeby
usprawiedliwiała ojca, nic jednak nie mówił.
- Jadłeś dzisiaj coś?
Przytaknął, ale chciwie spoglądał na torbę z jedzeniem, którą trzymała w ręku.
Podejrzewała, że jednak nie jadł, chciał tylko, żeby jak najszybciej sobie stąd poszła.
- Marta i Jenny są w pracy? - spytała.
Znów przytaknął. Patrzył na nią coraz bardziej ponuro, zaczynał się niecierpliwić.
Miała wrażenie, że czyta w jego myślach: „Kiedy wreszcie sobie pójdziesz?!”
Stanęła przed nim.
- O co chodzi, Hjalmar? Rozumiem, że masz coś, czego nie chcesz mi pokazać, i
zapewne uważasz, że to nie moja sprawa.
Ale to nieprawda, bo ty jesteś dzieckiem, a ja jestem dorosła i jeśli zrobiłeś coś złego,
to muszę o tym wiedzieć. Podniósł wzrok, przestraszony.
- Nie powiesz o tym Marcie?
- To zależy. Jeśli ukradłeś jedzenie, bo byłeś głodny, mogę ci obiecać, że nikomu nic
nie powiem.
Nagle w jego oczach pojawiły się łzy. Zawstydzony wyciągnął ręce i pokazał jej
zawiniątko zapakowane w gazetę. Odwinęła papier i zobaczyła dwie kromki chleba z
topionym serem.
- Zabrałeś to jakiemuś koledze?
- Schował je pod pulpitem - powiedział Hjalmar i spuścił głowę.
- Weź je jutro ze sobą do szkoły i odłóż na miejsce, zanim ktoś to zauważy, a ja ci
teraz przygotuję dwie kanapki z serem.
Hjalmar patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
- Tylko obiecaj mi, że kiedy następnym razem będziesz głodny, to przyjdziesz do
mnie, zamiast kraść innym jedzenie. Wkrótce przeprowadzę się do Sagene, ale tam czy do
domku majstra to dla ciebie równie daleko. Będziemy mieszkać w jednym z drewnianych
domków na Hammergaten. Nie w tych murowanych. Poznasz je z daleka.
Weszła do kuchni, znalazła nóż i ukroiła trzy grube kawałki chleba. Położyła na nich
ser i podała mu na blaszanym talerzyku: - Siadaj i jedz. Muszę wracać do dzieci. Czy ojciec
był w domu po pogrzebie?
Hjalmar pokręcił głową.
- Nie wiemy, gdzie jest.
- Może to i lepiej. Pewnie się zjawi, kiedy wytrzeźwieje.
Następnego dnia przyszła Jenny.
- Marta prosiła cię pozdrowić i podziękować. Elise uśmiechnęła się.
- Wejdź, Jenny. Jeśli możesz chwilę zostać, Hugo się ucieszy. Zawsze się cieszy,
kiedy widzi jakieś dziecko.
Jenny weszła do mieszkania, rozglądając się niepewnie. Może bała się, że jest tu
Emanuel albo jakiś inny mężczyzna.
Hugo stał obok skrzyni na drewno, podnosił z podłogi jakieś patyki i układał je w stos
na skrzyni. Wzdychał za każdym razem, kiedy się schylał, potem sięgał do wieka skrzyni.
Bywało, że tracił równowagę i upadał na pupę. Elise zastanawiała się, jak to będzie, kiedy
zjawi się tu Braciszek ze swoimi zabawkami, wtedy patyczki i kawałki drewna zapewne
przestaną być już tak zajmujące.
Elise podeszła do szafki, żeby wyjąć butelkę z sokiem i kaszkę oraz przygotować
Jenny zupę, tak jak jej obiecała. W tym momencie dostrzegła przez okno listonosza,
zobaczyła, że zatrzymał się przy furtce.
- Popilnuj Hugo, a ja pójdę i odbiorę pocztę.
Mówiła szybko, serce jej waliło, czuła, że ma czerwone policzki. Może to list od
Johana? Nie odpowiedział jej, czy dostał jej dwa ostatnie opowiadania.
Nadawcą listu w istocie okazał się Johan. Gdy przejrzała pierwsze linijki, zrozumiała,
że Johan zakładał, że list trafi w ręce Emanuela. Ani słowem nie zdradził, co ich łączyło.
Kochana Elise!
Dostałem Twoje dwa ostatnie opowiadania i całość dostarczyłem wydawnictwu.
Musisz się liczyć z tym, że to trochę potrwa, tak mówi profesor. Opowiadałem mu o Tobie i
teraz czeka równie niecierpliwie jak ja. Zanim wysłałem opowiadania do wydawnictwa,
przeczytałem je. Wywarły na mnie duże wrażenie. Ostatnie dwa dałem też do przeczytania
profesorowi. Był wstrząśnięty losem tej małej dziewczynki, którą ostatnio poznałaś, a przecież
oboje, i ty, i ja, znaliśmy wiele podobnych przypadków. W Kopenhadze też jest wielu
alkoholików, ale profesor dorastał w zupełnie innym środowisku. Był wstrząśnięty. Obawiam
się, że wydawnictwo odpowie, że Twoje teksty są zbyt drastyczne. Ludzie, którzy kupują
książki, niewiele wiedzą o tym, co się dzieje wśród ludzi biednych. Profesor był pod
wrażeniem Twojego języka, twierdzi, że ładnie piszesz. Być może wydawnictwo zażąda, żebyś
coś zmieniła, żeby opowiadania nie były aż tak ponure. O ile cię znam, pewnie się na to nie
zgodzisz. Powiesz, że to byłoby zaprzeczeniem tego, że zło istnieje. Mam rację? U nas
wszystko w porządku. Mam nadzieję, że u Was też. Pozdrów Emanuela, Hildę i chłopców.
Pozdrowienia od Agnes
Johan
Nie skomentował opowiadania o kobiecie i mężczyźnie, którzy poświęcili swoją
miłość ze względu na dzieci. Postąpił rozsądnie, ale chętnie poznałaby jego zdanie.
Odłożyła list i poszła dokończyć zupę. Jenny siedziała na podłodze i bawiła się z
Hugo.
- Nie roznosisz dzisiaj towarów? Jenny pokręciła głową.
- Hjalmar zrobi to za mnie. Strasznie bolą mnie plecy. „Bolą ją plecy”... Dziecko
miało osiem lat, a już odczuwało skutki pracy ponad siły.
- To ładnie z jego strony. Ugotuję większą porcję, żebyś mogła mu też zanieść. Ojca
wciąż nie ma?
Jenny ponownie pokręciła głową.
- Marta mówi, że Bóg nas wysłuchał. Modliła się, żeby nie wrócił.
Elise nic nie odpowiedziała. Pewnego dnia nagle się zjawi jakby nigdy nic. A potem
znów urządzi im piekło.
Kończyła gotować zupę, kiedy do mieszkania wbiegli chłopcy. Zrobili wielkie oczy,
kiedy zobaczyli, co gotuje. Musiała dać każdemu po talerzu i do tego bułkę. Dla Hjalmara już
nie starczyło, na szczęścia zostało jej jeszcze trochę soku i będzie mogła ugotować nową
porcję.
Kiedy zjawił się Emanuel, Jenny już wyszła, a chłopcy jeszcze nie wrócili z pracy.
- Umówiłem się wieczorem ze Schwencke - powiedział zadowolony. - Spotkamy się
przed Hasselbakken. Może najpierw wstąpimy tam na kawę, a potem pójdziemy na plac
posłuchać koncertu w muszli koncertowej.
- To miło. A potem opowiesz mi coś więcej o Schwencke. Sprawia sympatyczne
wrażenie, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego wtedy miał na sobie robocze ubranie.
Emanuel roześmiał się.
- Może dlatego, że szedł na spacer wzdłuż rzeki.
- I nie chciał się wyróżniać, o to ci chodzi?
- Właśnie, ja też tak robiłem. Natychmiast spoważniała.
- Tak się czujesz? Że się wyróżniasz?
- Oczywiście, ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Cieszę się na dzisiejszy wieczór i
cieszę się, że się przeprowadzimy do Sagene. Już nawet spakowałem walizkę. Zawiadomiłem
też ojca, że chcę zwrotu moich mebli. Podałem mu adres, ma wszystko przesłać na
Hammergaten.
Elise uśmiechała się zadowolona.
- Kto by się spodziewał, że znów będziemy mieli ładne meble! Myślisz, że znajdzie
się na nie miejsce w pokoju?
Przytaknął.
- Pomyślałem, że moglibyśmy się przejść tam w niedzielę. Obecni lokatorzy jeszcze
się nie wyprowadzili, ale sądzę, że zgodzą się pokazać nam dom.
Elise roześmiała się i aż klasnęła w dłonie.
- Już zaczynam się cieszyć. Może do niedzieli śnieg stopnieje na tyle, że będzie
można zobaczyć rabaty kwiatowe i ogród warzywny? A może już pokażą się przebiśniegi i
pierwiosnki?
Emanuel objął ją.
- Będzie nam tam dobrze. Przekreślmy wszystko to, co było złe, i zacznijmy nasze
życie od nowa - powiedział i zanim ją puścił, szybko pocałował Elise w usta. W tym
momencie zauważył list, który leżał na stole. - Dostałaś list od Johana? - spytał z obawą.
- Tak, wysłał moje opowiadania do wydawnictwa. Profesor przeczytał dwa ostatnie i
uznał, że mam szansę, ale być może wydawnictwo będzie chciało, żebym nieco zmieniła to
smutne zakończenie. Przeczytaj, jeśli chcesz. Przesyła pozdrowienia dla ciebie i dla
chłopców.
- Dziękuję, ale w tej chwili nie mam czasu. Wpadłem tylko, żeby powiedzieć ci o
Schwencke i spytać, czy masz ochotę wybrać się w niedzielę na Hammergaten?
Elise przytaknęła. Rozumiała go. Zmusiła się, żeby się do niego uśmiechnąć.
- Pozdrów ode mnie Schwencke i baw się dobrze.
Wieczorem Hilda była podniecona, ale i zdenerwowana. Następnego dnia miała
przyprowadzić Braciszka.
- Mamy mówić na niego Isac czy Braciszek? - spytała, patrząc to na Elise, to na
Reidara.
- Używajmy jego imienia. Przyzwyczaił się do Isaca, tak ma na imię. Nie będzie
rozumiał, dlaczego mówimy na niego inaczej - powiedział Reidar zdecydowanym głosem.
Elise przytaknęła.
- Zgadzam się z Reidarem. Musimy się przyzwyczaić do Isaca.
- Tak się denerwuję! A jeśli przepłacze całą noc i będzie chciał wracać?
- Nie sądzę, żeby płakał, ale może tęsknić za domem. Musimy zrobić wszystko, żeby
było mu łatwiej.
- Cieszę się, że miał czas się do mnie przyzwyczaić. Poza tym dobrze, że w domu są
inne dzieci.
Elise składała pieluchy.
- Pamiętasz, jak ładnie bawił się z Hugo? Jestem przekonana, że wszystko się ułoży.
Rozległo się pukanie do drzwi, wszyscy troje spojrzeli po sobie.
- Kto to może być? O tak późnej porze? Elise zaniepokoiła się.
- Może to Jenny wraca? Coś musiało się wydarzyć - powiedziała. Odłożyła pieluchę,
którą trzymała w ręku, i poszła otworzyć drzwi.
Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyła w progu Paula Schwencke.
- Jest tu Emanuel? Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie, miał się spotkać z panem wieczorem. Schwencke przytaknął.
- Tak, umówiliśmy się przed restauracją Hasselbakken, ale się nie pojawił.
- Nie pojawił się? - powtórzyła Elise z niedowierzaniem. - Wpadł tu po drodze z biura
i podniecony opowiadał o dzisiejszym wieczorze. Bardzo się cieszył. - Elise zmarszczyła
czoło. - Powinien pan chyba zajść do Carlsenów na wzgórze Aker, może nagle się
rozchorował? To byłoby co prawda dziwne, bo kilka godzin temu był zupełnie zdrowy.
- Już tam zaszedłem. Nie widzieli go od rana. Elise kiwała głową.
- Nie widzieli go do rana? Wyszedł stąd i miał tam iść. Schwencke pokręcił głową.
- Nie było go tam. Jakby zapadł się pod ziemię.
- Czyżby zdarzył się wypadek? Elise ledwie mogła mówić.
Hilda musiała usłyszeć ich rozmowę, bo nagle pojawiła się obok niej.
- Emanuel zaginął w drodze do Carlsenów? Boże, musiało dojść do jakiegoś
przestępstwa.