INGULSTAD FRID
CHMURY NA HORYZONCIE
1
Kristiania, styczeń 1913 roku
Elise uniosła wzrok i spojrzała za okno. Śnieg nadal sypał. Czy to się nigdy nie skończy?
Była niedziela, przed chwilą wrócili z kościoła i teraz siedzieli na kanapie, ciesząc się
wolnym dniem. Przy stole kuchennym dzieci wycinały ilustracje ze starych magazynów dla kobiet.
Ściśle mówiąc, obrazki wycinali Hugo i Jensine, Elvira i Halfdan zaś mazali po tych, których tamci
nie chcieli.
- Co tak wzdychasz? - zapytał Johan, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Co tam takiego
przeczytałaś?
- Czytam o katastrofie morskiej, która zdarzyła się przed świętami. Pamiętasz? Okręt
„Gustawa" rozbił się podczas sztormu.
- Nie wiemy, czy Kristian był w tym czasie na morzu. Być może rodzice Eleonory pozwolili
mu jednak zostać w Spokane.
Uśmiechnęła się mimo woli. Johan od razu zgadł, że myśli o Kristianie, choć ani słowem o
tym nie wspomniała. Myślała o nim bez przerwy, zastanawiała się, czemu nie daje znaku życia. Po
chwili dodała: - Ludzie stali na brzegu, wszystko widzieli. - Przeszedł ją zimny dreszcz. - Kilka
razy wysyłano łodzie, ale musiały zawrócić. Patrzyli, jak kapitan Terjesen i sternik Haraldsen
walczą z falami, uczepieni fragmentu wraka. Dopiero następnego ranka można było do nich
podpłynąć, ale wtedy kapitan już nie żył.
- Tak, pamiętam, że o tym czytałem. Zdaje się, że sternika odznaczono złotym medalem?
- Owszem. Obiecał kapitanowi, że go nie zostawi, i dotrzymał słowa. Przywiązali się linami
do wraku, sternik klęczał, fale rozbijały się o jego pierś, o mało nie zmiotły kapitana do morza,
sternik uratował go niemal w ostatniej chwili. Rano okazało się, że kapitan jest umierający. Sternik
zdjął spodnie, zwinął je i podłożył kapitanowi pod głowę, by woda nie zalewała mu twarzy.
- To dopiero bohater. Rzeczywiście zasłużył na medal. Elise skinęła głową.
- Ale wiosną nie zdarzają się takie gwałtowne sztormy, prawda?
Sama słyszała, jak błagalnie brzmi jej głos.
Johan spojrzał na nią i z uśmiechem ucałował ją w policzek.
- Kristian na pewno ma się dobrze, jestem tego pewien, w innym wypadku na pewno
dostalibyśmy jakąś wiadomość. Znajdź coś weselszego.
Elise przez chwilę przerzucała stronice gazety. Zaśmiała się głośno i zaczęła czytać:
- „Korsarz" proponuje, by przedstawienia Jeppego ze Wzgórza, wystawianego w nynorsku,
przenieść z teatru do budynku szpitala, z powodu gwałtownych bójek między gimnazjalistami,
broniącymi riksmåla, i młodzieżą pochodzenia chłopskiego. Jedna z gazet wyraziła krytykę pod
adresem króla, ponieważ obejrzał sztukę. Niebawem może będziemy świadkami, jak zwiedza
Sagene, Kampen czy najciekawsze zakątki w Viki. Tam z pewnością mógłby zobaczyć niejedno
interesujące przedstawienie. Rozumiesz, o co chodzi?
Johan potrząsnął głową z roztargnieniem, pochłonięty lekturą własnej gazety.
- Wiesz, że z Norwegii wyjechało już siedemset tysięcy osób? To mniej więcej połowa
wszystkich mieszkańców naszego kraju. Tylko Irlandia wyprzedza nas pod względem liczby emi-
grantów. Koszt tego zjawiska to ponad sześćdziesiąt milionów koron w ciągu ostatnich dziesięciu
lat.
Hugo podszedł do nich i zapytał: - Mamo, dlaczego zawsze trzeba tak długo czekać na Boże
Narodzenie? Elise roześmiała się.
- Podobało ci się, jak byliśmy na święta w Ringstad? Skinął głową.
- Słyszałem, jak mówiłaś o tym statku, co zatonął przed świętami, i przypomniały mi się
prezenty i te wszystkie ciastka.
- Może pojedziemy tam latem, tak jak w zeszłym roku.
- Ale będziemy musieli zabrać Halfdana?
- Ależ, Hugo, chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy go zostawić samego w domu?
- Ja się nie boję zostawać sam w domu, jeśli tylko świeci słońce i jest jasno.
- Akurat! - Jensine zeskoczyła z taboretu, o mało go przy tym nie przewracając, i podeszła
do nich. - Dziś w nocy bałeś się spać sam w łóżku Pedera i przyszedłeś do mnie pod kołdrę!
- Przecież powiedziałem, że nie boję się tylko, kiedy świeci słońce i jest jasno. Dziś w nocy
było czarno jak w studni. Jakieś żółte oczy gapiły się na mnie w ciemności!
Jensine zaczęła się śmiać.
- To były moje oczy.
- Są żółte? - zdziwił się Hugo, przyglądając się jej uważnie.
- Owszem, ale w nocy, nie w dzień. Hugo wpatrywał się bacznie w siostrę.
W tej samej chwili Elise poczuła mocne kopnięcie. Położyła dłoń na brzuchu i szepnęła do
Johana:
- Tym razem chyba trafi nam się wyjątkowo energiczny egzemplarz.
Sądziła, że dzieci, pochłonięte kwestią koloru oczu Jensine, nie słyszały jej słów, ale
najwidoczniej musiała się pomylić, bo Hugo odwrócił się gwałtownie w jej stronę i zapytał: -
Bocian niedługo przyleci?
- Jeszcze nie teraz. Pewnie za parę tygodni.
Hugo zwrócił się teraz do Johana: - Mówiłeś, że teraz powinien odwiedzić Magdę?
- Zgadza się - odparł Johan z uśmiechem - ale nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że woli
przylecieć do nas.
Hugo nie był zachwycony.
- Mówiłeś, że nie mamy już miejsca?
- Nie, bo bym skłamał. Mamy mnóstwo miejsca w porównaniu z innymi rodzinami. Pomyśl
o Dagny, która mieszka z rodzicami i ze wszystkimi braćmi i siostrami w jednym pokoju, bo drugi
pokój wynajmują.
- Ale mogłeś powiedzieć, że mama musi pisać książki, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie.
- Nie tylko mama zarabia, wiesz? Przyjaciel fabrykanta Bergego kupił wczoraj rzeźbę ode
mnie.
Hugo stał przez chwilę w milczeniu, wyraźnie zamyślony. Nagle jego twarz pojaśniała.
- Możesz powiedzieć bocianowi, że Halfdan płacze w nocy i że wczoraj przewrócił nocnik.
Wtedy bocian zrozumie, że mama już i tak ma strasznie dużo pracy i przez to nie może pisać
książek.
- Obawiam się, że bocian przyleci do nas niezależnie od tego, co powiem. Musisz się z tym
pogodzić, Hugo.
Elise znów skierowała wzrok w stronę okna.
- Nareszcie przestało padać! Może ubierzemy się ciepło i pójdziemy na spacer? Moglibyśmy
wziąć Elvirę i Halfdana na sanki i pójść do Vøienvolden. Chciałabym zobaczyć twoją rzeźbę, zanim
zabierze ją przyjaciel pana Bergego.
Johan odłożył gazetę i podniósł się z kanapy.
- No, dzieciaki! Mama zarządziła, że wychodzimy! Żadne protesty na nic się nie zdadzą!
Hugo powiódł wzrokiem od Johana do Elise.
- To mama decyduje?
- Oczywiście, nie wiedziałeś o tym? Hugo potrząsnął głową.
- To mężczyźni decydują, nie kobiety. Johan roześmiał się.
- Słyszałaś, Elise?
Johan po powrocie z kościoła odśnieżył ścieżkę od drzwi do bramy, ale już zdążyło ją
zasypać. Szedł pierwszy, by utorować drogę pozostałym. Nie na wiele się to zdało. Gdy dotarli do
Maridal-sveien, okazało się, że ulicy w ogóle nikt nie odśnieżał. Brodzili w śniegu niemal po
kolana. Dobiegł ich dźwięk dzwonków. Być może zbliżał się pług, jednak musiał być jeszcze
bardzo daleko.
Dzieci szalały ze szczęścia. Johan i Elise nie byli tak zachwyceni. Ciężko ciągnęło się sanki,
szczególnie Elise. Zmęczyła się, nim dotarli do sklepiku Magdy na rogu ulicy.
Johan posłał jej zatroskane spojrzenie.
- Może zawrócimy? Potrząsnęła głową.
- Nie, jak już doszłam tutaj, to pójdę dalej. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś zabrał twoją
rzeźbę, zanim ją zobaczę. Poza tym teraz będzie już płasko, pod górkę jest dopiero za sklepikiem
Emanuela.
W domu dyrektora paliło się we wszystkich oknach. Elise zerknęła na wspaniały budynek.
- Pomyśl tylko, palić światło w tylu pomieszczeniach jednocześnie! W dodatku w środku
dnia.
Johan skinął głową z ponurą miną.
- Marnotrawstwo. Całe szczęście, że Venstre ma coraz więcej zwolenników. Po
zeszłorocznym zwycięstwie w wyborach Gunnar Knudsen mówił, że ci, którym się dobrze
powodzi, muszą dzielić się z tymi, dla których los nie był tak łaskawy. - Nagle prędko zmienił
temat. - Hjalmar Johansen nie żyje. Bardzo podziwiałem tego człowieka.
- Czy to ten, który kilka lat temu towarzyszył Nansenowi w wyprawie na biegun północny?
- Zgadza się. Do południowego jednak nie dotarł, choć i w tej wyprawie brał udział. Mówią,
że popełnił samobójstwo.
Elise spojrzała na męża.
- Wydawało mi się, że to silny i odważny człowiek.
- Bo taki był. Nansen opisał w artykule z wyprawy na północ, jak pewnego razu Hjalmara
Johansena zaatakował niedźwiedź polarny. To najniebezpieczniejszy ze wszystkich niedźwiedzi.
Johansen leży powalony na ziemi, Nansen gorączkowo szuka strzelby w kajaku i nagle Johansen
mówi: Chyba musi się pan pospieszyć, bo zaraz będzie za późno.
Hugo odwrócił głowę w ich stronę.
- Dlaczego za późno?
- Gdyby się nie pospieszył - wyjaśniła Elise - i nie zastrzelił niedźwiedzia, niedźwiedź
pożarłby Hjalmara Johansena.
- A tutaj są niedźwiedzie? - spytał Hugo, rozglądając się z przerażeniem.
Elise uśmiechnęła się.
- Najwyżej takie, co chodzą na dwóch nogach, a one nie są takie znowu niebezpieczne.
Dzięki tym pogaduszkom trochę lżej jej się szło po świeżym śniegu. Na chwilę zajęła myśli
czym innym. Z naprzeciwka nadjechały sanie.
- Teraz będziemy mogli iść po śladach płóz - zauważył z wyraźną ulgą Johan:
Wreszcie pokonali ostatnie wzniesienie i wkrótce znaleźli się na podwórzu V0ienvolden.
Elise przystanęła i rozejrzała się do koła. Dużo czasu minęło od jej ostatniej wizyty tu, dziwnie się
czuła. Przed głównym budynkiem stały sanie i zaprzężony do nich koń. Widocznie dyrektor miał
gości. W oknie domku dla służby paliło się słabe światło świecy, choć była dopiero trzecia po
południu. Ciężkie chmury wisiały nisko na niebie, było ciemno jak pod koniec grudnia.
Już miała ruszyć za Johanem i dziećmi, gdy nagle drzwi głównego budynku się otworzyły.
Wyszedł z nich jakiś mężczyzna ubrany w obszerne futro i futrzaną czapę.
Hugo zatrzymał się gwałtownie i wykrzyknął przerażony: - Mamo, to tak wyglądał ten
niedźwiedź, co chciał ich pożreć?
Elise wybuchła śmiechem.
- Nie wygłupiaj się, Hugo. W tej samej chwili usłyszała:
- Czy to rodzina Thoresenów wybrała się na spacer? Dopiero teraz zorientowała się, kim jest
mężczyzna w futrze.
- Pan Diriks? Całe wieki pana nie widziałam!
- Mogę powiedzieć to samo - odparł pan Diriks z uśmiechem. - Gdyby nie pani Jonsen, nie
wiedziałbym nawet, co u was wszystkich słychać.
- W takim razie całkiem możliwe, że wie pan więcej ode mnie. - Elise nie mogła sobie
darować.
Pan Diriks zaśmiał się głośno.
- Niewykluczone. Kristian wyjechał do Ameryki ze swoją ciężarną ukochaną, na święta cała
rodzina była w Ringstad, pani mąż złożył wymówienie u Mobjerga i znowu pracuje wyłącznie jako
rzeźbiarz. Poza tym ukazała się ostatnia pani książka, Julia.
Elise nie pozostawało nic innego, jak się uśmiechnąć, chociaż wcale jej się nie podobało, że
Diriks wie o Kristianie i Eleonore.
- A jak pan się miewa? Mam nadzieję, że już dobrze, minęło tyle czasu...
Skinął głową.
- Moja żona wróciła do domu. Czuje się lepiej, mimo że straciliśmy jedynego syna. A może
właśnie dlatego. Brzmi to dość brutalnie, ale to, niestety prawda.
- Bardzo wam obojgu współczuję. Cieszę się też, że pańska żona wróciła. Pewnie musiał
pan się czuć bardzo samotny, w tym wielkim domu i...
- To nie samotność jest najgorsza, pani Thoresen - przerwał jej. - Nawet utrata ukochanego
dziecka nie jest najgorszą rzeczą na świecie. To, co boli najbardziej, co naprawdę potrafi zniszczyć
całą radość życia, to widzieć, że syn czy córka nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. A nawet
gorzej: są po prostu niebezpieczni dla innych.
Skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Hugo pobiegł już za pozostałymi. Johan tak się
spieszył, że w ogóle nie zauważył, iż Elise spotkała znajomego. Hugo pewnie mu powie, że mama
rozmawia z niedźwiedziem,
- Powinna się pani cieszyć, pani Thoresen - ciągnął. - Rodzice, którym jest oszczędzone to,
co stało się naszym udziałem, nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są szczęśliwi. Owszem,
ukochana pani brata wpadła w kłopoty, jak to mówią, ale to nic takiego. W takich wypadkach po
jakimś czasie nikt nie pamięta o wstydzie, w każdym razie w rodzinach, dla których zachowanie
gładkiej fasady nie jest najważniejszą rzeczą na świecie.
Elise poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka gula. Pan Diriks był taki jak pan Wang-Olafsen,
równie miły i serdeczny. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Droga pani Thoresen, nie chciałem pani zasmucić - wykrzyknął przestraszony.
Potrząsnęła głową.
- To nie dlatego, po prostu wzruszyła mnie pańska troska. Przecież ma pan wystarczająco
dużo własnych zmartwień, panie Diriks.
Uśmiechnął się.
- Tak, mam za sobą ciężki czas. Ale nawet w takich chwilach może wydarzyć się coś
radosnego, czego człowiek zupełnie się nie spodziewa. Byłem pewien, że moja żona nie wróci do
domu, a tu proszę. Znalazła też przyjaciółkę, która pomogła jej odzyskać radość życia. To młoda
kobieta, ma dwoje małych dzieci. Wynajmuje piętro w jednym z domów przy naszej ulicy. Dama ta
i moja żona jeżdżą razem do miasta, co drugi dzień, chodzą na zakupy, piją kawę w Grand Café i
gawędzą na wszelkie tematy. Niepojęte. Rozumie pani, moja żona zawsze była nieśmiała i za-
mknięta w sobie, nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Teraz wraca rozpromieniona, opowiada
o wszystkim, co przeżyła. Odstawiła też część tych mocnych leków. Jej lekarz nie wierzył, że to
kiedykolwiek będzie możliwe.
Elise również się uśmiechnęła.
- Brzmi jak bajka.
- Ale to wszystko prawda. Wiele pani przeszła, pani Thoresen. Wiem, jak bardzo niepokoiła
się pani o brata, kiedy zaginął kilka lat temu, jestem jednak pewien, że i do pani rodziny los się w
końcu uśmiechnie. W życiu wszystko przychodzi falami, kiedy wydaje się, że ciemniej już być nie
może, nagle zaczyna się przejaśniać. Ale, ale, nie powinna pani tak stać na mrozie, w tych
okolicznościach... - Uchylił czapki. - Miłej niedzieli, pani Thoresen. I proszę pozdrowić męża. Do
zobaczenia.
Wsiadł do sań i pomachał na pożegnanie.
- Może któregoś dnia przyjdzie pani odwiedzić moją żonę i panią Bergeseth. Jestem pewien,
że obie bardzo by sobie tego życzyły. Pani Bergeseth znała Asle, ale ona różni się od innych jego
znajomych.
Elise patrzyła za saniami, aż znikły na drodze. Bergeseth? Potrząsnęła głową. Chyba nie ma
nic wspólnego z Signe? Bergeseth to na pewno całkiem zwyczajne nazwisko.
Tylko że ta kobieta znała Asle. Czy nie byłoby dziwnym zbiegiem okoliczności, gdyby Asle
miał wśród znajomych dwie młode kobiety nazwiskiem Bergeseth?
Przypomniało jej się, jak Signe oznajmiła, że spotkała pewnego czarującego pisarza, który
wiedział to i owo na temat Elise, coś, co mogłoby pewnie zainteresować prasę. Signe miała na my-
śli jej pochodzenie.
Przeszedł ją dreszcz. Czyżby Signe była aż tak podstępna, że zaprzyjaźniła się z panią
Diriks tylko po to, by zaszkodzić jej w taki czy inny sposób?
Zamyślona ruszyła w stronę kuźni, by obejrzeć najnowsze dzieło Johana.
2
Tydzień później Elise dostała list. Spojrzała na kopertę i ku swemu zdumieniu zobaczyła na
niej nazwisko dyrektorowej Josefine Amalie Diriks. Otworzyła list, zaciekawiona i nieco za-
niepokojona. Papier był bardzo elegancki, ozdobiony monogramem, a pismo staranne.
Do Elise Thoresen, pisarki.
Mój mąż, dyrektor Søren Jacob Diriks, mówił mi o Pani wiele dobrego, podobnie jak moja
przyjaciółka, pani Signe Bergeseth. Postanowiłam zatem zaprosić Panią na herbatę, w przyszłą
środę o godzinie 13.00. Adres jest Pani znany. Mój mąż przyjedzie po Panią.
Mam szczerą nadzieję, że skorzysta Pani z zaproszenia. Chciałabym również porozmawiać z
Panią na pewien temat. Chodzi mianowicie o mego nieszczęsnego syna.
Z wyrazami szacunku
Amalie Diriks
Elise podniosła wzrok. A więc jednak to Signe! Czuła, jak serce szybciej bije jej w piersi.
Pokazała list Johanowi, który właśnie przyszedł z pracowni na posiłek.
- Nie mam ochoty iść. Pospiesznie przeczytał list i oddał go jej.
- Czemu nie? Przecież uwielbiasz Diriksa seniora.
- Nie widzisz, co tu jest napisane? Signe Bergeseth. To musi być ta Signe Bergeseth, matka
Sebastiana, kochanka Emanuela.
Wcześniej mówiła Johanowi o spotkaniu z panem Diriksem zeszłej niedzieli w Vøienvolden
i o tym, że dyrektorowa ma nową przyjaciółkę, którą, jak Elise podejrzewa, może być Signe, lecz
Johan zareagował całkowitym spokojem. Początkowo w ogóle nie chciał w to wierzyć. Nawet
kiedy wyjaśniła mu, skąd te przypuszczenia, pozostał nieporuszony. Czasami miała wrażenie, że
mężczyźni nawet nie przypuszczają, do czego zdolne są kobiety. Naiwnie wierzą we wszystko, co
im się powie. Ona sama była przekonana, że Signe coś knuje.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Przecież sama mówiłaś, że Asle Diriks i Signe Bergeseth się znają, nie ma więc chyba nic
dziwnego w tym, że Signe próbuje pomóc jego matce. Z tego, co zrozumiałem, Signe musiała
pogodzić się z myślą, że niczego nie wyciągnie od Ringstada i zamieszkała w Kristianii. To miasto
nie jest takie znowu duże. Ludzie z zamożniejszych warstw znają się nawzajem.
Posłała mu zaskoczone spojrzenie.
- Chcesz powiedzieć, że Signe jest zamożna?
- Oczywiście, że tak. Jest dziedziczką rodzinnego majątku, jedynaczką. Państwo Stangerud
są właścicielami jednego z największych gospodarstw w okolicach Kongsvinger. Choć mąż Signe
nie potrafi zarobić na utrzymane rodziny, jest jeszcze bogaty teść. Przyjmij zaproszenie, Elise, i
zachowuj się jak gdyby nigdy nic! Jakbyś zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości.
Pani Diriks zapewne nie ma pojęcia, że twój pierwszy mąż był ojcem syna Signe. I nie musi
wiedzieć. Signe pewnie nie chce o tym mówić, w końcu nie jest to powód do dumy Musisz poznać
ludzi z innych warstw społecznych, z tamtej strony rzeki. Może pewnego dnia zostaną twoimi
czytelnikami.
Elise nic nie powiedziała. Johan chyba zapomniał, jaka okropna była Signe. A może to ona,
Elise, nie potrafiła mu uświadomić, do czego zdolna jest ta osoba.
Przypomniała sobie, że mówiła panu Diriksowi o Signe, wtedy kiedy opowiedziała mu, co
zrobił jego syn, ale to było tak dawno temu, w dodatku pan Diriks nie wiedział, że Signe wyszła za
Sjura Bergesetha. Nie pozwoliłby żonie zaprosić Elise, gdyby kojarzył te fakty, nie chciałby
narażać jej na spotkanie z tą koszmarną osobą, o której kiedyś mu mówiła.
Johan spojrzał na nią i powiedział: - Uważam, że powinnaś pójść. Signe nie odważy się nic
ci zrobić w obecności pani Diriks. Ludzie powinni o nas usłyszeć, jeśli chcemy, by kupowali nasze
dzieła. Szczególnie zamożni ludzie.
- Pójdę, ale obawiam się, że jeśli Signe będzie nieprzyjemna, mogę stracić panowanie nad
sobą.
Johan uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- W takim wypadku pani Diriks już cię więcej nie zaprosi, choć przypuszczam, że wcale by
cię to nie zmartwiło. Poza tym napisała, że zaprasza cię na herbatę, to na pewno będzie bardzo
skromne przyjęcie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie muszę iść? Roześmiał się.
- Przeciwnie, uważam, że powinnaś iść. Również po to, by pokazać Signe, że nie
przejmujesz się już tym, co zrobiła. Kiedy to zrozumie, będzie musiała przyznać, że przegrała i
ustąpi.
W tej samej chwili coś przyszło Elise do głowy. Poczuła ulgę.
- Może wcześniej urodzę. Spojrzał na nią z czułością.
- Mam nadzieję. Nie z powodu tego przyjęcia, tylko dlatego, że dobrze by było mieć to już
za sobą.
Zrozumiała, że Johan się niepokoi, i posłała mu pełen otuchy uśmiech.
- Wszystko będzie dobrze. To już czwarty raz, moje ciało jest przyzwyczajone. Pomyśl,
niektóre kobiety mają po dziesięcioro, dwanaścioro dzieci. Jesteśmy tak stworzone, nie ma nic
nienormalnego w ciąży i porodzie.
- I tak będę bardzo szczęśliwy, kiedy już będzie po wszystkim.
Każdego dnia kładła dłoń na brzuchu. Czy to już znak, że się zaczęło? Delikatne skurcze,
lekki niepokój w całym ciele? Dziecko było jednak bardzo spokojne. Może dlatego, że było już ta-
kie duże, nie miało chyba więcej miejsca, żeby ruszać się tam, W środku. O ile dobrze policzyła,
powinna urodzić kilka dni temu. Dzieciom tego nie powiedziała, nie chciała, żeby się nie-
cierpliwiły, czuła jednak całą sobą, że już najwyższy czas.
W nocy z wtorku na środę wyraźnie poczuła pierwsze skurcze. Leżała, rozbudzona i
wpatrywała się w sufit. Rano pośle Johana po Lagertę. Na razie nie było potrzeby go budzić.
Odetchnęła z ulgą. Nie będzie musiała iść z wizytą do pani Diriks. Odpowiedziała na jej list,
podziękowała za zaproszenie i obiecała, że się zjawi, jeśli tylko do tego czasu nie urodzi. W za-
proszeniu było napisane, że pan Diriks przyjedzie po nią automobilem. W razie czego usłyszy
nowiny i wróci sam.
Przez jakiś czas leżała, czekając, co będzie dalej, ale potem znowu zasnęła. Kiedy się
obudziła, zobaczyła ku swemu zaskoczeniu, że Johan zapalił świeczkę i właśnie się ubiera.
- Już jest rano? Uśmiechnął się.
- Spałaś jak suseł. Gdybyś nadal pracowała w fabryce, już dawno byłabyś na nogach.
Podniosła się przestraszona.
- To już tak późno?
Nagle przypomniała sobie, że w nocy zaczęły się skurcze. Teraz jednak nic nie czuła.
Czekała przez chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Postanowiła się ubrać i pochodzić trochę po
schodach, kilka razy w górę i w dół, może wtedy znowu się zacznie.
Szkoda, gdyby skurcze nie wróciły, wówczas nie wykręciłaby się od wizyty u pani Diriks.
Pomyślała, że musi coś zrobić. Przypomniała sobie, jak jakaś kobieta z Holsta skakała na skakance,
żeby przyspieszyć poród.
Johan spojrzał na nią.
- Coś się dzieje?
- Nie, nie. - Ziewnęła. - Tylko tak ciężko wstać, kiedy w domu zimno.
- Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało. Przeważnie pierwsza jesteś na dole, by rozpalić w
piecu.
Odpowiedziała uśmiechem. Nie chciała, by domyślił się prawdy.
- Nie zawsze ma się tyle energii.
Marszcząc czoło, zmierzył ją bacznym spojrzeniem.
- Chyba się nie zaczęło?
Czyta we mnie jak w książce, pomyślała.
- Niestety, nie. Miałam nadzieję, że uniknę spotkania z Signe, ale widać mi się nie uda.
Uśmiechnął się.
- Chyba nie. Dagny przyjdzie popilnować dzieci, tak? Skinęła głową. Po chwili wstała i
opryskała twarz zimną
wodą. Tyle będzie musiało wystarczyć, nie miała siły schodzić na dół i grzać wody.
- Tak, wcześnie kończy dziś szkołę. Właściwie najlepiej by było, gdybym została w domu -
dodała, ściągając koszulę przez głowę. - Wiem już, jak ma wyglądać następny rozdział, i boję się,
że do jutra zapomnę szczegóły.
W tej samej chwili usłyszeli głos Hugo dochodzący z sąsiedniego pokoju. Razem z Jensine
wprowadzili się do pokoju po Pederze i Evercie, Halfdan i Elvira zajmowali drugi. Johan chciał, by
wynajęli pokój na dole, Elise jednak się sprzeciwiała. Może Kristian nagle się zjawi i będzie
potrzebował miejsca do spania, może Peder poczuje tęsknotę za domem. Nie wiedziała też, jak
długo Evert będzie mógł mieszkać u pana Wang-Olafsena. Ale owszem, przydałby się dodatkowy,
stały dochód, nawet taki niewielki. Ani Johan, ani ona nigdy nie byli pewni, kiedy znowu dostaną
pieniądze.
Teraz i Jensine się obudziła. Nic dziwnego, skoro Hugo robił wszystko, by do tego
doprowadzić.
- Widzę twoje żółte oczy. - W jego głosie słychać było mieszaninę podziwu i przerażenia. -
Jesteś pewna, że ty to ty? Może to jakaś wiedźma albo duch zakradły się do nas w nocy.
Jensine zaczęła płakać.
- Duchów nie ma. Czarownic też nie.
- A właśnie, że tak. Dagny widziała taką małą wiedźmę w pralni, a w nocy, kiedy w fabryce
nikogo nie ma, w oknie pojawia się duch. Stoi i patrzy na nią.
Elise włożyła bieliznę i halkę i pospieszyła na korytarz. Gwałtownym ruchem otworzyła
drzwi do pokoju dzieci.
- Przestań straszyć Jensine, Hugo! Wszystko słyszałam. W przędzalni nie ma żadnych
duchów, to tylko nocny stróż robi obchód.
- Ale to coś miało całkiem białą gębę! - Hugo leżał pod kołdrą obok Jensine i to chyba
jednak on bał się bardziej od siostry.
- Pewnie marzł. W halach jest lodowato zimno.
- Ale Dagny widziała wiedźmę w pralni. Nie byłaś tam, to nie wiesz.
- Nie ma żadnych duchów ani wiedźm. Istnieją tylko w bajkach. No, a teraz wstawajcie!
Muszę wyjść przed południem, Dagny wcześnie kończy dzisiaj szkołę.
Dzieci wyskoczyły w łóżek. Uwielbiały, kiedy rodziców nie było w domu i Dagny
przychodziła się nimi opiekować.
Elise włożyła szeroką suknię, pożyczoną od Anny. Suknia była z czarnego materiału,
wykończona białym kołnierzykiem i bynajmniej nie dodawała Elise urody. Nawet Johan, który nie
miał zwyczaju jej krytykować, zasugerował, że bardzo cieszy się na chwilę, kiedy już nie będzie
musiała jej nosić.
Włosy też nie wyglądały najlepiej, tej zimy przerzedziły się i straciły blask. Kiedy zbierała
je w koczek na czubku głowy, stawała się podobna do pani Jonsen i pani Evertsen. Jak by tego było
mało, bolał ją ząb. Jeśli okaże się, że musi go wyrwać, zacznie wyglądać jak wszystkie te
szczerbate kobiety z tej strony rzeki. Dokładnie tak jak ostatnio zauważyła Hilda: po dwudziestych
piątych urodzinach trzeba się pożegnać z dawną urodą. Pani Evertsen powiedziała, że kobieta traci
ząb za każde dziecko, które wydaje na świat. Nie miała więc co narzekać, skoro do tej pory udało
jej się zachować wszystkie.
Spojrzała w lustro, ale w pokoju było za ciemno, by mogła się zobaczyć wyraźnie. Z lekkim
westchnieniem ruszyła na korytarz.
Nagle przypomniała sobie, że miała pochodzić po schodach, by wywołać poród. Nadal nic
się nie działo. Kiedy po raz trzeci wspinała się po stromych stopniach, nagle pojawił się Johan.
- Co ty wyprawiasz?
Aż podskoczyła. Zdjęła buty i chodziła w samych pończochach, żeby przypadkiem jej nie
usłyszał.
- Ja... musiałam wrócić po coś na górę.
Z kuchni sączyło się światło, lecz na zewnątrz nadal było ciemno. Na pewno nie widział
wyraźnie jej twarzy w mroku.
- Wydaje mi się, że chodzisz tak już któryś raz. Słyszałem kroki.
- Naprawdę? Zaraz przyjdę. Napaliłeś w piecu?
Stał bez ruchu przez chwilę, wpatrując się w nią w milczeniu.
- O co chodzi, Elise? Jesteś dzisiaj jakaś dziwna.
- To dlatego, że denerwuję się przed wizytą u pani Diriks. Nie jestem przyzwyczajona do
takich rzeczy. Hilda ciągle chodzi na przyjęcia, dla niej to byłaby pestka.
Nie odpowiedział. Domyśliła się, że jej nie wierzy.
- Jesteś pewna, że się nie zaczęło?
- Niestety. W nocy wydawało mi się, że tak, ale się pomyliłam.
- Obiecujesz, że poślesz po woźnicę, jeśli się zacznie? Nie powinnaś chodzić sama, teraz
kiedy drogi są zasypane.
- Nie stać nas na to.
- W takim razie zostań w domu. Po chwili wahania powiedziała:
- Nie, już się zdecydowałam. Jestem ciekawa, co pani Diriks powie o swoim synu, i
zastanawiam się, co tam knuje Signe. Kiedy pan Diriks po mnie przyjedzie, spytam go, czy ktoś
mógłby mnie odwieźć po przyjęciu. Wiem, że zatrzymał powóz i konia, choć kupił automobil.
- Obiecujesz, że powiesz, jeśli gorzej się poczujesz? Niechętnie skinęła głową. Co by
szkodziło, gdyby wróciła do domu na piechotę? Była przyzwyczajona. W dodatku z powrotem
prawie przez całą drogę miała z górki. Johan chyba znów czytał w jej myślach.
- Chyba pamiętasz, że w niedzielę, kiedy szliśmy do Vøienvolden, zdążyłaś się zmęczyć,
zanim doszliśmy do sklepiku?
- Prawie zapomniałam. Poza tym dzisiaj czuję się znacznie lepiej.
Posmarowała dzieciom kilka kromek chleba i wystawiła kankę z mlekiem.
- Mógłbyś przed wyjściem przynieść wody i drewna na opał?
Johan skinął głową.
- Żałuję, że namawiałem cię na tę wizytę.
- A ja się cieszę, że mnie przekonałeś - odparła z uśmiechem. - Jeśli się tam zjawię, pokażę
Signe, że już się jej nie boję.
Ale kiedy już przyszła Dagny i przed dom zajechały sanie, Elise straciła pewność siebie.
Johan miał rację. Wiedziała, że coś się wydarzy, choć nie czuła typowych sygnałów.
3
Peder zeskoczył z sań i pomógł panu Ringstadowi. Panował przejmujący mróz. Peder
siedział przez całą drogę na koźle obok Andreasa, podczas gdy pan Ringstad owinął się futrem.
Proponował Pederowi, by usiadł obok niego, lecz on nie chciał. Jeszcze by brakowało, żeby Marte
zobaczyła go przykrytego futerkiem po szyję!
Rozejrzał się dokoła. Na podwórzu panowała całkowita cisza, nawet krowy milczały w
oborze. Śnieg zawiał ślady płóz, śladów ludzkich stóp też nie było widać. Tego dnia chyba nikt nie
wytykał nosa na zewnątrz.
- Poczekasz na mnie, Pederze? Długo mi to nie zajmie.
Peder skinął głową w odpowiedzi, choć palce u nóg mrowiły z zimna i miał wrażenie, że
uszy zaraz mu odpadną. Ale nie mógł ryzykować. Gdyby Marte zjawiła się na podwórzu, podczas
gdy on będzie w środku... Może minąć nawet kilka tygodni, nim znów nadarzy się okazja. Zaczął
bić się ramionami i podskakiwać, lecz niewiele to pomogło. Trząsł się i szczękał zębami. Nos na
pewno zrobił mu się już płomiennie czerwony. Teraz żałował, że jednak nie wszedł do środka
razem z Ringstadem. Co, jeśli zamarznie na śmierć? Elise na pewno będzie smutno. Johanowi
również. Tak przypuszczał. Evert będzie się zastanawiał, jak doszło do takiego nieszczęścia, teraz,
kiedy Peder mieszkał w bogatym domu i miał pod dostatkiem jedzenia i ubrań. Nigdy się nie dowie,
że Peder zamarzł, czekając na pewną dziewczynę imieniem Marte.
Nie znał drugiej równie pięknej istoty jak ona. Miała grube jasne warkocze i piękny
uśmiech. Jej matka była służącą we dworze, ojciec nie żył. Tak powiedział pan Ringstad. Była
równie biedna jak dziewczyny z ubogich dzielnic Kristianii, lecz zupełnie od nich różna. Za
każdym razem, kiedy ją widział, na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a kiedy się śmiała, jej oczy
błyszczały jak gwiazdy. Gdyby Evert ją zobaczył, też byłby gotów odmrozić sobie uszy. A może
nawet zamarznąć na śmierć.
Tylko jak by tu się z nią zagadać? Co powiedzieć, jeśli nagle pojawi się na podwórzu?
Ledwo zdążył to pomyśleć, kiedy usłyszał jakiś dźwięk za plecami. Odwrócił się
gwałtownie. Na schodach jednego z budynków ukazała się dziewczęca postać. W ręku trzymała
dzieżę. Poczuł, że serce tłucze mu się w piersi tak mocno, jakby zaraz miało rozpaść się na kawałki.
W ustach mu zaschło, język zdawał się przeszkadzać. Chciał zrobić kilka kroków, by pomyślała, że
tylko przechodzi, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa, były jak skute lodem. Całe ciało było jak
skute lodem, nie mógł nawet odwrócić głowy i udawać, że jej nie widzi. Zeszła po schodach i
ruszyła przez podwórze, gdy nagle zobaczyła go i zatrzymała się raptownie.
- To ty, Peder?
Skinął głową. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Przyjechałeś do Syvera?
Zawsze mówiła w ten sposób o gospodarzu, dziwiło go to od samego początku. Elise uczyła
go, by zawsze mówić pan oraz nazwisko.
Ponownie skinął głową.
- Jest w domu.
Peder skinął głową po raz trzeci.
- Pewnie marzniesz?
Wzruszył ramionami i niedbale kopnął grudkę lodu.
- Nie bardzo.
- Może wejdziesz? Mama piecze chleb.
- Czemu nie - odpowiedział pozornie obojętnie, odsunął czapkę na tył głowy i, nie wyjmując
rąk z kieszeni, ruszył w jej stronę powolnym, długim krokiem.
Wstrząsnęła się.
- Dziś rano był lód w wiadrze z wodą, chociaż stało w środku - powiedziała. - Będziesz
mieszkał w Ringstad przez całą zimę?
- Tak. Chyba tak.
- To nie wiesz? Chyba Ringstad decyduje?
- Chyba tak.
- Nie wiesz? Myślałam, że cię wziął do siebie na służbę. Podskoczył lekko. Marte myślała,
że służy u Ringstada, nie
wiedziała, że Ringstad to jego dziadek. Może wtedy nie chciałaby mieć z nim do czynienia.
- Nnnnooo...
- To nie może cię odesłać, chyba że zrobisz coś złego. Weszli do sieni. Wodę w wiadrze
nadal ścinał lód.
W środku znajdowała się przytulna izba. Stała w niej kuchenna ława, dwa taborety,
niewielki stół i piec, w kącie znajdowało się szerokie łóżko. Na ścianie wisiało malowidło
przedstawiające Jezusa z pasterskim kijem w dłoni i stadko owiec, a nad łóżkiem makatka ze
starannie wyhaftowanym napisem: Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie. Przy stole
stała kobieta i zagniatała ciasto w wielkiej dzieży. Włosy miała przykryte białą chustką, rękawy
zawinięte do łokci, a fartuch obsypany mąką.
- Przyniosłaś więcej mąki, Marte?
Nie odwróciła się, na pewno nie usłyszała, że do środka wszedł ktoś jeszcze.
- Tak, i przyprowadziłam Pedera. Stał na podwórku i wyglądał, jakby zaraz miał zamarznąć
na śmierć.
Kobieta, nie przerywając pracy, zapytała:
- Peder? Ten chłopaczek, co go najął Ringstad?
- Ten sam. Biedak. Nawet nie pozwolili mu wejść do sieni.
- A to dopiero. Co się dzieje z tymi ludźmi? - Przerwała, wytarła ręce w fartuch i odwróciła
się. - Dobrze trafiłeś, Peder. Pierwsza partia w piecu, zaraz będą gotowe.
Peder ukłonił się i zdjął czapkę. Czuł się jak zdrajca. Nazwała go chłopaczkiem, na pewno
dawała mu mniej lat niż w rzeczywistości. W dodatku obie sądziły, że został oddany Ringstadowi
na służbę, pewnie myślały, że mu tam źle. Gdyby tylko wiedziały, że pan Ringstad kupił mu nowe
kamasze i ubranie, i że Olaug co drugi dzień piekła chleb i bułki. Przed wyjazdem najadł się do
syta. Ale skoro Marte uwierzyła, że trafił do Ringstad na służbę, nie mógł teraz powiedzieć, że to
nieprawda.
Matka Marte otworzyła drzwiczki pieca i wyjęła świeżo upieczone chleby. Marte postawiła
dzieżkę z mąką na stole.
- Posmaruję kromkę dla Pedera. I poleję syropem - oznajmiła i uśmiechnęła się do niego.
Peder poczuł, że na policzkach zapłonął mu rumieniec. Nie wiedział, gdzie podziać oczy i
co powiedzieć. Stał tak, międląc czapkę w rękach.
- Chodź, siadaj tu! - Marte znów się uśmiechnęła. - Ukroję ci grubą pajdę, takiej grubej
jeszcze nie widziałeś. Dziś wieczorem nie będziesz musiał kłaść się spać z pustym brzuchem.
Usiadł na brzeżku stołka, nie przestając obracać czapki w dłoniach. Może powinien był
zdjąć buty, zostawił ślady na podłodze. Marte miała na nogach chodaki, jej matka również.
Patrzył na piękne dłonie Marte, kiedy kroiła chleb. Nie były takie czerwone i popękane jak
dłonie kobiet i dziewczyn mieszkających nad rzeką, choć przecież z pewnością ona też pomagała i
przy praniu, i szorowaniu podłóg.
Miał ochotę na nią spojrzeć, ale się nie odważył.
- Straciłeś oboje rodziców, Peder? - spytała kobieta. Jej głos był pełen współczucia. A on
niemal zapomniał, jak wygląda ojciec, i od dawna nie uronił ani jednej łzy za matką. Skinął głową i
wbił wzrok w czapkę.
- Biedak. Niedobrze być sierotą.
Wzdrygnął się. Nikt wcześniej go tak nie nazywał, on sam tak o sobie nie myślał. Elise
opiekowała się nim przez cały ten czas, łatała mu spodnie i cerowała skarpety, gotowała, rano
pilnowała, by nie wyszedł do szkoły bez podręczników i dwóch kromek chleba zawiniętych
starannie w papier. Nie powodziło mu się gorzej od innych chłopców z tej samej ulicy.
A może nawet lepiej. Na przykład wtedy, gdy Emanuel kupił choinkę i wszyscy dostali
prezenty.
- Gruźlica?
Znowu przytaknął. Nie musiał chyba opowiadać, że ojciec utopił się po pijaku.
- Biedaczek. Pomyśl, jakie szczęście, że i ty nie złapałeś choroby. Nie powiedział, że ojciec
zmarł na gruźlicę, sama to wymyśliła. Czy, jeśli nie zaprotestuje, to znaczy, że skłamał?
- A teraz oddali cię na służbę Ringstadowi. Tak sobie myślałam, czemu nie wysłali chłopaka
w jakieś inne miejsce, gdzie jest gospodyni? Miałbyś jakąś opiekę. Nie wiem, czy się zbiorę na od-
wagę, czasem Syver jest taki trudny, ale może mu powiem, żeby porozmawiał z tym swoim kolegą
Ringstadem.
Peder przeraził się nie na żarty Nie mógł ryzykować. Nie chciał, by pan Ringstad dowiedział
się, że wprowadził Marte i jej matkę w błąd.
- Nie, nie! Nie rób tego! Bo... bo pan Ringstad będzie bardzo zły!
Kobieta wyglądała na oburzoną.
- To on taki jest? Udaje miłego, rozdaje biednym pieniądze i do wszystkich się uśmiecha, a
tak naprawdę wcale nie jest dobrym człowiekiem? Muszę powiedzieć Oldze. Tak się właśnie za-
stanawiała, jaki jest ten Ringstad.
Pederowi robiło się na przemian zimno i gorąco. Teraz matka Marte rozpowie po wsi, że
Ringstad to niedobry człowiek, że Pedera oddano do niego na służbę i wcale nie jest mu tam
dobrze. Co robić?
Marte rozsmarowała syrop na grubej pajdzie chleba i podała mu. Pewnie przypuszczała, że
Peder rzuci się na kromkę, jakby od wielu dni nie widział jedzenia, a on nie dość, że był najedzony,
to jeszcze czuł mdłości. Wziął chleb, nie patrząc na Marte, ale upuścił go niechcący i kromka
spadła na jego czapkę. Syropem do dołu. Policzki płonęły mu ze wstydu, było mu tak głupio, że
miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wymamrotał jakieś przeprosiny, podniósł kromkę i zlizał syrop
z czapki. Ugryzł chleb, ale jedzenie rosło mu w ustach.
Marte posłała matce zatroskane spojrzenie.
- Peder chyba źle się czuje. Taki był głodny, a teraz nie może jeść.
Matka podeszła i położyła dłoń na jego szyi.
- Boli?
Peder skinął głową, bo nie śmiał zaprzeczyć.
- Biedny chłopak. - Wzrok kobiety przepełniało tak szczere współczucie, że Peder poczuł,
jak gardło mu się ściska, a do oczu napływają łzy. Może faktycznie coś mu jest?
Marte ruszyła do drzwi:
- Pobiegnę im powiedzieć!
Coraz gorzej. Chciał zaprotestować, ale usta miał pełne chleba, poza tym nie wiedział, co
miałby powiedzieć. Wreszcie udało mu się przełknąć jedzenie.
- Nic mi nie jest. Wziąłem za duży kęs. Kobieta pogładziła go po głowie.
- Oj, dziecko, dziecko, przecież widzę, że coś ci dolega. Poślemy po doktora, może da ci
jakieś lekarstwo. W dodatku płacze, biedaczek - dodała i znowu pogłaskała po głowie.
Teraz Peder naprawdę się przeraził. Doktor? Lekarstwo? Zerwał się z miejsca, ruszył
biegiem do drzwi, otworzył je gwałtownym ruchem i wypadł na mróz. W tej samej chwili zobaczył,
jak drzwi głównego budynku się otwierają. Pokazała się w nich Marte, pan Ringstad i gospodarz.
Ruszyli pospiesznym krokiem w kierunku domku, w którym mieszkała Marte z matką. W ostatniej
chwili udało mu się schować za rogiem.
Serce tłukło mu się w piersi, aż w uszach huczało. Dlaczego zawsze przydarzały mu się
jakieś dziwne sytuacje? Kristian nigdy nie miał takich problemów. Ani Evert. Zawsze on. Marte już
nigdy więcej nie zaprosi go na świeży chleb z syropem. Pewnie w ogóle nie będzie chciała z nim
rozmawiać. Wyszedł na durnia. Poczuł, jak w gardle rośnie mu wielka gula. Raz po raz przełykał
ślinę, by się jej pozbyć. Z wściekłością otarł łzy rękawem kurtki.
Po chwili Ringstad i gospodarz znów pojawili się na podwórzu i pospieszyli z powrotem do
głównego budynku. Właśnie planował przemknąć się do sań, kiedy drzwi znów się otworzyły.
Ukazał się w nich pan Ringstad, ubrany w futro, a za nim Andreas.
- Peder! - krzyknął głośno, rozglądając się po podwórzu. Peder biegł co sił w nogach. Już
lepiej dostać burę od pana
Ringstada, niż narazić się na to, że Marte go zobaczy.
- Siadaj koło mnie, przykryjesz się futrem, przecież stałeś na mrozie przez cały ten czas -
powiedział pan Ringstad. W tej samej chwili posłał mu z boku rozbawione spojrzenie i mrugnął
porozumiewawczo.
4
Elise nie powiedziała panu Diriksowi, że jest bliska porodu. Nie wypada mówić o takich
rzeczach mężczyźnie. Chyba że jest to absolutnie konieczne.
Pan Diriks przyjechał saniami, na ulicach leżało zbyt dużo śniegu, by jeździć automobilem.
Elise uznała za bardzo miły gest to, że zjawił się osobiście, przecież mógł kogoś po nią przysłać.
Pan Wang-Olafsen postąpiłby tak samo. Nie znała innych mężczyzn równie uprzejmych jak ci
dwaj.
- Moja żona bardzo się ucieszyła, że przyjęła pani zaproszenie. Nie wiem, co jej leży na
sercu, w każdym razie bardzo jej zależy, by z panią porozmawiać.
Sanie podskoczyły na wyboistej drodze. Ciało Elise przeszył gwałtowny ból.
- Jest mi bardzo miło - wymamrotała. W końcu nie mogła powiedzieć, co tak naprawdę nią
kierowało: czysta ciekawość oraz chęć pokazania Signe, że za nic ma jej intrygi.
Była ciekawa nie tylko tego, co pani Diriks ma jej do powiedzenia. Zastanawiała się też,
jaką rolę odegrała w tej całej sprawie Signe, czy to za jej namową pani Diriks postanowiła ją za-
prosić. Że maczała w tym palce, to pewne. Na pewno nie będzie to przyjemna wizyta.
Może powinna była jednak posłuchać Johana. Chciał dla niej jak najlepiej, martwił się o nią,
szczególnie teraz, kiedy poród mógł się zacząć w każdej chwili. Nierozsądnie z jej strony, że tak się
uparła. Ryzykowała, z przekory i czystej ciekawości.
Koń z trudem ciągnął sanie pod górę stromego wzniesienia. Kiedy wreszcie znaleźli się na
szczycie wzgórza Aker, jak zwykle spojrzała w stronę domu Hildy i Ole Gabriela. Od dawna się z
nimi nie widziała. Pani Jonsen, przeważnie świetnie zorientowana, twierdziła, że wymówili niemal
całej służbie, za wyjątkiem jednej dziewczyny i wynajmowali pokój gościnny jakiemuś studentowi.
Nie było wątpliwości, że byli w kłopotach finansowych. Elise miała nadzieję, że w tej sytuacji
Hilda przestała zamęczać męża kolejnymi żądaniami. Dziwne były te jej pretensje, przecież obie
wyrosły w zupełnie innych warunkach.
Pan Diriks spojrzał w tym samym kierunku.
- Jak się miewa pani szwagier? Słyszałem, że ciężko zachorował w czasie świąt.
- Niestety. Najgorsze, że musiał zrezygnować z pracy.
- Miejmy nadzieję, że zgromadził jakieś oszczędności. Ciężko, kiedy nagle kończą się
pieniądze.
Elise mogłaby sporo na ten temat powiedzieć, ale postanowiła milczeć. Robotnicy też nie
mieli żadnego zabezpieczenia W razie wypadku czy choroby. Tacy ludzie jak Ole Gabriel
przeważnie mieli oszczędności w banku i spory majątek, często, prócz willi, w której mieszkali,
byli też właścicielami domu letniego, który w razie czego mogli sprzedać.
Właśnie zbliżali się do jednego z talach domów na Bislet.
- Mają go rozebrać. - Pan Dirks nie wydawał się specjalnie zmartwiony. - Gmina kupiła
sześć hektarów. Zamierzają zbudować tu boisko, ale nie wiadomo jeszcze, czy coś z tego wyjdzie.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Myślałam, że działka to własność grupy zamożnych kupców? Skinął głową.
- Owszem, ale protesty nic nie dały. Trzeba iść z duchem czasu, potrzebujemy więcej
miejsca. Miasto się rozwija. Letniska będą musiały zniknąć. Wcześniej stała tu oberża. W
średniowieczu prowadziła tędy droga od kościoła Gamie Aker do Frogner.
Nagle do Elise przestały docierać jego słowa. Po prawej stronie szła jakaś stara kobieta,
podpierając się o mur kamienicy. Wyglądała, jakby zaraz miała upaść ze zmęczenia. Była ubogo
ubrana, za jedyną ochronę przed mrozem służył jej cienki szal. Na ramieniu niosła tobołek. Chustę
naciągnęła głęboko na czoło. Było w tej sylwetce coś znajomego. Po chwili Elise zrozumiała, kto
to. Julia!
Pan Diriks musiał zauważyć, co pochłonęło uwagę Elise, bo wykrzyknął z oburzeniem:
- To straszne, taki widok! Wrak człowieka! Wedle prawa ktoś taki nie powinien znajdować
się na drodze publicznej. Pewnie uciekła z więzienia albo jakiegoś przytułku czy szpitala dla
chorych psychicznie.
Elise skinęła głową bez słowa. Powinna wytłumaczyć mu, kim jest ta kobieta, poprosić, by
zatrzymał się na chwilę, podejść do niej i dać jej pieniądze, które zabrała ze sobą, gdyby musiała
wynająć woźnicę. Tak się jednak nie stało.
Wstyd jej było, że jest takim tchórzem. Choć Wang-Olafsen dowiódł, że Julia nie może być
jej ciotką, Elise i tak czuła się za nią odpowiedzialna. Była zapewne jedną z nielicznych osób, które
znały los starej kobiety. Julia przyszła na pogrzeb dziadka, znała go wcześniej i prawdopodobnie
wiedziała na temat rodziny ze strony ojca więcej, niż chciała powiedzieć. Elise jej współczuła. Los
zawsze postępował z nią w sposób bezlitosny, już od chwili narodzin. Ale po tym, jak pastor
odesłał Julię z powrotem do przytułku, niemal o niej zapomniała. Tylko raz przypomniała sobie o
niej tej zimy, gdy usłyszała, że pytała o nią jakaś stara Cyganka. Przeraziła się, widząc ją teraz w
takim strasznym stanie. Czyżby uciekła? Skąd się tu wzięła? Może kogoś szuka?
Nagle pomyślała o nieznanym wujku, mieszkającym na Damstredet, którego odnalazł
Wang-Olafsen, szukając informacji na temat jej dziadka. Jak on miał na nazwisko? Salomonsen?
Zapewne przybrał inne nazwisko, bo nie chciał, by kojarzono go z resztą rodziny. Pewnie nie byłby
zachwycony spotkaniem z którymś z jej członków i dlatego też Elise go nie odwiedziła. Czy to
możliwe, że Julia o nim wie?
Z Bislet do Damstredet był spory kawałek, więc mało prawdopodobne, by to właśnie jego
szukała. O ile w ogóle kogoś szukała. Może po prostu nie wytrzymała w przytułku i wolała włóczyć
się po mieście.
Elise usiłowała odgonić nieprzyjemne myśli, ale pan Diriks podjął temat. I
- Robimy wszystko, co w naszej mocy, by podobne indywidua nie pokazywały się w
miejscach uczęszczanych przez porządnych obywateli, a ja co i rusz widzę pijaków, ulicznice i
takie tragiczne postaci jak tamta kobieta. Policja powinna bardziej się starać.
Elise znów nie odpowiedziała. Sądziła, że pana Diriksa stać na większe zrozumienie, ale
widocznie wymagała zbyt wiele.
- Jak mówią przepisy, osoby, które nie nadają się do życia w społeczeństwie, powinno się
niezwłocznie umieszczać w więzieniu bądź przytułku - ciągnął - by swoją obecnością na ulicach
miasta nie krępowały porządnych obywateli.
Milczenie Elise chyba musiało go zastanowić, bo nagle odwrócił się i zapytał:
- Chyba zgodzi się pani ze mną, pani Thoresen?
- Tak. To znaczy... Może to... Ale, ale, czy to nie pan Wang-Olafsen tam idzie? - urwała na
widok mężczyzny, który właśnie wyłonił się zza rogu.
- Ależ oczywiście! Nie widziałem go już od dłuższego czasu. Słyszałem, że jego wnuczek
zginął tej zimy w wypadku. Musiał to być dla niego ciężki cios.
- Zginął w wypadku? - Spojrzała z przerażeniem na Diriksa. Od dawna nie widziała pana
Wang-Olafsena, mimo że Evert u niego mieszkał. Nawet z Evertem nie widywała się zbyt często.
Johan uspokajał ją, że chłopak na pewno jest bardzo obowiązkowy i przeznacza każdą wolną
chwilę na naukę. Ona jednak i tak była zdania, że to dziwne. Może pan Wang-Olafsen nie chciał, by
wiedzieli o wypadku, skoro mieli tyle własnych problemów? Serce jej się ścisnęło. Wang-Olafsen
zawsze okazywał im troskę i współczucie w trudnych chwilach. Teraz ona powinna się od-
wdzięczyć.
- Nie widzi nas - zauważył pan Diriks. - Proszę spojrzeć, jaki zgarbiony, a zawsze miał taką
dumną postawę. I przyjazny uśmiech na twarzy.
Muszę go odwiedzić któregoś dnia, pomyślała Elise. Zaciągnęła u niego ogromny dług. I
nadal żałowała, że Kristian nie okazał większej wdzięczności za wszystko, co pan Wang-Olafsen
dla niego zrobił.
Pan Diriks chyba czytał w jej myślach.
- Pani starszy brat mieszkał u niego w zeszłym roku, prawda? A jak mu się powodzi w
Ameryce?
Elise spodziewała się tego pytania. Wcale nie miała ochoty na nie odpowiadać.
- Od dawna nie dostaliśmy od niego żadnych wieści. Przypuszczam, że list zaginął po
drodze.
Skinął głową.
- Coś pisali na ten temat w gazecie. Pewnie wiele rodzin czeka na wieści od tych, którzy
wyemigrowali. Gdzie dokładnie mieszka Kristian?
- W Spokane, w stanie Waszyngton.
- Z teściami, tak?
Elise oblała się rumieńcem.
- Owszem. Rodzicom Eleonore dobrze się powodzi, mieszkają w domu z ogrodem i niczego
im nie brakuje.
Dobry Boże, wybacz mi te wszystkie kłamstwa, pomyślała.
- Nie musi się więc pani o niego martwić. Jeśli dojdzie do wojny, prawdopodobnie będzie
bardziej bezpieczny w Ameryce niż w Europie.
Znów ta wojna. Przebiegł ją dreszcz.
- Sądzi pan, że będzie wojna?
- Niestety, obawiam się, że to nieuniknione. Wiem, że premier mówi co innego, ale ja
bardziej wierzę Nansenowi.
- Słyszałam, że ci, którzy pracują na morzu, mogą się znaleźć w niebezpieczeństwie.
- Oczywiście. Będą narażeni na wybuchy bomb i ataki torped. To zapewne właśnie oni
najboleśniej odczują, że jest wojna. Tu, w kraju, zapewne będziemy cierpieć na braki żywności i
opału, ale, przy odpowiednich znajomościach, każdy jakoś da sobie radę.
Dotarli na miejsce. W bramie minęli jakieś sanie, które właśnie wyjeżdżały na drogę.
- Chyba jesteśmy nieco spóźnieni - zauważył pan Diriks przepraszającym tonem. - Powiem
żonie, że to moja wina. Powinienem był lepiej obliczyć czas, nie spodziewałem się jednak, że tak
ciężko będzie na Maridalsveien. Proszę mi powiedzieć, czy do was nie dociera pług śnieżny?
Elise uśmiechnęła się.
- Tylko na główną ulicę. Przed domem sami musimy odśnieżać.
Pomógł jej wysiąść z sań i dodał: - Mam nadzieję, że miło spędzą panie czas. Powiem, by
ktoś panią odwiózł, jeśli do tego czasu nie wrócę.
- Bardzo panu dziękuję, panie Diriks. I dziękuję, że pan po mnie przyjechał.
5
Służąca wzięła od niej płaszcz. Ku swemu przerażeniu Elise zobaczyła cały rządek
wierzchnich okryć wiszących na ścianie w holu - futra, ocieplane płaszcze z futrzanymi obszyciami,
a prócz tego zimowe kapelusze w różnych fasonach i rozmiarach. Chyba niemożliwe, by wszystko
to należało do pani Diriks?
Jej spojrzenie powędrowało w dół. Na podłodze stało kilka par kaloszy, większość była
mokra, widać, że dopiero co używana, na niektórych śnieg jeszcze nawet nie zdążył stopnieć. Na
wieszakach wisiały mufki, kapała z nich woda, tworząc kałuże na podłodze.
Obawy Elise potwierdziły się, kiedy służąca otworzyła przed nią drzwi. Salon był
zapełniony kobietami w różnym wieku. Wszystkie były bardzo elegancko ubrane, niektóre w suknie
przedpołudniowe najmodniejszego kroju, inne w kostiumy, wiele występowało w odważnych
kolorach i ogromnych, starannie upiętych fryzurach.
Elise miała ochotę odwrócić się i pobiec prosto do bramy, jak tego dnia, gdy Asle Diriks
próbował ją zgwałcić. Ale było za późno. Jakaś starsza pani podeszła do niej z uśmiechem, Elise
domyśliła się, że musi to być pani Amalie Josefine Diriks.
- Pani Thoresen, witamy serdecznie.
Wzrok kobiety prędko przesunął się po jej sylwetce. Elise była pewna, że to wystarczyło.
Wiedziała, co tamta sobie pomyślała: co za koszmarna, niemodna suknia! Może pani Diriks nie
wiedziała wcześniej, że Elise jest w tak zaawansowanej ciąży, i przestraszyła się? W każdym razie
niczego nie dała po sobie poznać. Odwróciła się do pozostałych pań i głośno oznajmiła:
- Oto nasz gość honorowy, pisarka Elise Thoresen. Wśród zebranych przeszedł cichy
pomruk, niestety, Elise nie zdołała rozpoznać słów. Po minach niektórych pań można się było
jednak zorientować, że bynajmniej nie są tak znowu zachwycone, jak by tego chciała pani Diriks.
Gość honorowy... Cóż to niby miało, do licha, znaczyć?
Dopiero teraz zauważyła Signe. Stała w grupce młodych kobiet, ubrana w białą koronkową
bluzkę z wysokim kołnierzykiem i wąskimi rękawami oraz obcisłą, długą do ziemi spódnicę. Na
szyi miała długi sznur białych pereł, kunsztowna fryzura z pewnością była dziełem jakiejś
wyjątkowo drogiej mistrzyni fryzjerstwa. Stała z uniesioną dumnie głową i zwycięskim
uśmieszkiem na ustach, który w tym momencie stał się jeszcze szerszy. Powolnym krokiem
podeszła do Elise.
- Jak miło cię widzieć! Nie masz pojęcia, jak niecierpliwie czekałam na to spotkanie.
Zbliżyła policzek do jej policzka, ledwo go dotykając i spojrzała Elise prosto w oczy.
- Mówiłam moim przyjaciółkom, że kiedyś byłyśmy szwagierkami, że nasi pierwsi mężowie
to bracia Ringstad. I że, niestety, rzadko się widujemy, od kiedy obie po raz drugi wyszłyśmy za
mąż.
Rozejrzała się dokoła. Wszystkie panie wpatrywały się w nie i uważnie słuchały słów Signe.
- Jestem taka dumna, że łączą mnie więzy rodzinne ze sławną pisarką, choć muszę przyznać,
że do tej pory nie miałam czasu przeczytać żadnej z jej książek. Obiecuję, że nadrobię te braki. Po
drodze tutaj wstąpiłam do księgarni i kupiłam ostatnią powieść autorstwa Elise pod tytułem Julia.
Pani Diriks wystąpiła naprzód i klasnąwszy w dłonie, powiedziała: - Proponuję, byśmy
najpierw zasiadły do stołu. Nasz gość z pewnością zechce później odpowiedzieć na przynajmniej
niektóre z tych wielu pytań, które, jak wiem, tak bardzo nas nurtują.
Panie przeszły do jadalni, gdzie czekał już długi stół przykryty sztywnym białym obrusem.
Świece paliły się w srebrnych świecznikach. Podano herbatę w cienkiej porcelanie, wytrawne
babeczki z rybnym puddingiem w białym sosie oraz przeróżne ciastka.
Elise czuła się bardzo źle. Nie była pewna, czy to z powodu bezczelnego kłamstwa, które
przed chwilą usłyszała: Nasi pierwsi mężowie to bracia Ringstad, czy tego eleganckiego
towarzystwa, w którym znalazła się tak niespodziewanie. A może jednak zbliżał się poród?
Ona, która tak uwielbiała ciastka, że potrafiła stać przed witryną cukierni i wpatrywać się w
wypieki, marząc, by kiedyś było ją stać na takie wspaniałości, teraz nie mogła przełknąć ani kęsa.
Brzuch jej przeszkadzał, nie mogła przysunąć się bliżej stołu i bała się, że pochlapie sosem czarną
suknię. Nie wiedziała też, o czym ma rozmawiać z tymi wszystkimi damami. Właśnie rozprawiały
na temat jazdy na nartach. Sport ten stawał się coraz bardziej popularny, i to nie tylko wśród
mężczyzn, ale i kobiet. Elise nie była w temacie. Słuchała w milczeniu. Dowiedziała się, że od
niedawna zaczęto używać dwóch kijków zamiast jednego. Poza tym coraz więcej kobiet uprawiało
tę dyscyplinę w spodniach.
- Wolę jeździć na sankach, odpychając się kijem - stwierdziła jedna z młodych dam. - Choć
to podobno bardzo zdrowe, nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym biegać po lesie w stroju
narciarskim, w dodatku bez gorsetu pod spodem. To takie niekobiece.
Kilka pań pokiwało zgodnie głowami.
- Nie rozumiem w takim razie, jak może pani znajdować przyjemność w jeździe z kijem na
sankach - wtrąciła jakaś starsza dama. - To przecież równie niekobiece.
Inna z pań westchnęła i stwierdziła: - Nic już nie jest takie jak kiedyś. Wcześniej młoda
kobieta nie musiała zajmować się sprzątaniem i gotowaniem. Teraz okazało się, że to takie nowo-
czesne! Nie rozumiem tego, przecież mamy kucharki i służące.
- Czymś trzeba się zająć, nie możemy całe dnie haftować - odparła jedna z młodych. - Ja na
przykład zapisałam się do klubu myśliwskiego. To bardzo zabawne i zdrowe.
- Strzelają państwo do lisów, jak Anglicy? - zapytała z przerażeniem któraś ze starszych
wiekiem.
Młoda kobieta potrząsnęła głową z uśmiechem.
- Nie, lis to taka specjalna gąbka, którą ciągnie za sobą stajenny. Starsza pani odetchnęła z
ulgą.
- Całe szczęście. - Nagle zmieniła temat. - Czy to nie okropne, że spłonęła posiadłość w
Ljan? W gazecie napisali, że był to jeden z najpiękniejszych starych domów w całym kraju.
Pozostałe panie pokiwały głowami.
- Słyszałam, że stu robotników pomagało strażakom gasić pożar. Udało się uratować część
cennych zbiorów malowideł, porcelany, sreber, starych mebli i innych wartościowych przed-
miotów.
Jedna ze starszych pań ze smutkiem pokręciła głową.
- Nie wiadomo, czy odbudują spalone budynki. Podobno nie były ubezpieczone.
Jej sąsiadka ciężko westchnęła.
- Tyle strasznych rzeczy ostatnio się dzieje. Lawina zniszczyła trzy gospodarstwa w Sjåk,
trzynaście osób straciło życie. Lawina przyszła w nocy, jakaś dziewczyna jeszcze nie spała i
ostrzegła ludzi. Ostatnich wygrzebano spod śniegu dopiero po dwunastu godzinach! Mieli na sobie
tylko koszule nocne!
Inna skinęła głową i dodała:
- To była najgorsza śnieżyca w dziejach! Zawiało tory, pasażerowie cały tydzień siedzieli
uwięzieni w pociągu, pisali w „Gazecie Porannej". Osiem metrów śniegu! Żołnierze pracowali bez
odpoczynku, w końcu popadali z wyczerpania! - Zwróciła się do Elise: - Pani, która pisze książki,
zapewne nie ma czasu śledzić aktualnych wydarzeń ani też jeździć na nartach czy brać udział w
polowaniach?
Elise potrząsnęła głową. Czuła wyraźny ucisk w dole brzucha, przypominający tamte nocne
skurcze.
- Nie, cały wolny czas muszę poświęcać na pisanie.
- Musi pani? Chyba nikt pani nie karze? Znów potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Nikt i nic, prócz wewnętrznej potrzeby oraz konieczności zarabiania pieniędzy.
Wolałabym nie wracać do mojej poprzedniej pracy, kiedy byłam sekretarką w przędzalni.
- Wydawało mi się, że byłaś zwykłą robotnicą? - wtrąciła Signe. Zaczyna się, pomyślała
Elise. Postanowiła się tym nie przejmować.
- Zgadza się, wcześniej.
- Pracowała pani w fabryce? - spytała ze zdumieniem jedna z młodych kobiet.
Inna odwróciła się w jej stronę.
- Pani Bergeseth nie wspominała pani o tym? Bo mnie owszem. Wokół stołu panowała
cisza, wszystkie panie wpatrywały się w nią, uważnie śledząc każde słowo. Przypomniała sobie, ile
nieprzyjemności spotykało Hildę po ślubie z Ole Gabrielem, z czasem jednak krytyka ucichła.
Zmusiła się, by trzymać głowę dumnie uniesioną i spokojnie odwzajemniać wszystkie
zaciekawione i oskarżycielskie spojrzenia, nie okazując, co czuje. Nie zrobiła nic złego, to nie jej
wina, że urodziła się w rodzinie robotniczej po wschodniej stronie rzeki, a nie w jednym z bogatych
domów po zachodniej.
Postanowiła ubiec Signe. Skinęła głową, i nie odwracając wzroku, powiedziała:
- Owszem, pracowałam w fabryce Graah, stałam przy maszynie po dwanaście godzin
każdego dnia. Praca była ciężka, w hali panowało przejmujące zimno, maszyny potwornie
hałasowały, a w powietrzu unosił się gęsty pył. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko znosiłyśmy.
- Ale dlaczego podjęła się pani takiej pracy? - spytała któraś z pań ze szczerym zdumieniem.
- Ponieważ nie miałam wyboru. Niełatwo było dostać pracę służącej, zresztą, nie wiem, czy
to dużo lepsze, trudzić się od świtu do nocy i mieć wychodne co drugą niedzielę.
Zapadła cisza. Panie wymieniły między sobą spojrzenia, wiele miało miny pełne
dezaprobaty.
Pani Diriks zaśmiała się cichym, nieszczerym śmiechem i zwróciła się do sąsiadki po prawej
stronie:
- Zbliża się nasz doroczny kiermasz. Czy mamy wystarczająco dużo fantów?
Tamta skinęła głową.
- Na pewno. Poza tym dostałyśmy mnóstwo drobiazgów, które można przeznaczyć na
tombolę.
Pani Diriks zwróciła się do Elise:
- Zbieramy pieniądze dla biednych dzieci w Afryce. To straszne, w jakich warunkach żyją ci
ludzie. Wielu jest na granicy śmierci głodowej, nie mają ubrań, dzieci często muszą pracować,
zamiast chodzić do szkoły. Wyrastają na analfabetów, bez szans na lepszy los, skazani na taką samą
harówkę jak ich rodzice.
Elise skinęła głową.
- W naszym kraju sytuacja jest niewiele lepsza. Czytałam niedawno w gazecie, że
siedemnaście procent dzieci mieszkających na Sagene nie chodzi do szkoły, ponieważ rodzice każą
im pracować. Uważają, że ich dzieci nie potrzebują zdobywać wiedzy, skoro i tak całe życie spędzą
przy maszynie w jakiejś fabryce.
Pani Diriks wywróciła oczami.
- Przecież to straszne. Co z nich za rodzice?
- Postępują tak nie z braku miłości do własnych dzieci, ale ponieważ nie mają innego
wyjścia. Nie są w stanie utrzymać rodziny jedynie z tego, co sami zarobią. W każdym razie nie
samotne matki czy rodziny, w których ojciec wszystko przepija.
- Otóż to, właśnie! - wtrąciła jedna ze starszych dam. – Sami są sobie winni. Mówi pani o
samotnych matkach, pani Thoresen. Czemu te kobiety rodzą dzieci, skoro są niezamężne? A
alkohol? Jak ojciec rodziny może wydawać całą pensję na wódkę, kiedy rodzina nie ma na chleb?
Wszyscy oni muszą być potwornie zepsuci.
Panie zgodnie pokiwały głowami. Elise nie zamierzała się poddać. Nareszcie nadarzyła się
okazja, by otworzyć tym ludziom oczy.
- Mieszkania robotników są lodowato zimne i pełne przeciągów, ludzie marzną przez całą
zimę, nie mają pieniędzy na węgiel czy drewno. Kupują najtańsze wino i maczają w nim chleb, by
choć trochę się rozgrzać. Poza tym robotnicy pochodzą ze wsi, z ubogich rodzin. Nie mogąc dłużej
znieść biedy postanowili odmienić swój los. Jak panie wiedzą, setki tysięcy takich ludzi
wyemigrowało do Ameryki, inni postanowili poszukać pracy w fabryce. Mimo trudnych warunków,
na wsi mogli jednak cieszyć się swobodą, którą utracili, przenosząc się do Kristianii. Wcześniej
pracowali w polu, w lesie, teraz muszą każdego dnia po dwanaście godzin stać przy maszynie, w tej
samej pozycji, na lodowato zimnej podłodze, w hałasie, wdychając unoszący się w powietrzu kurz.
Potem wracają zmęczeni do mieszkania składającego się z jednego pokoiku, wypełnionego
krzykami dzieci. Na wsi dzieci mogły bawić się na zewnątrz, w mieście nie mają takiej możliwości,
jedyny plac zabaw to podwórka, na których stoją ubikacje i śmietniki, biegają szczury. Życie w
takich warunkach jest nie do wytrzymania. Dlatego wielu zaczyna pić - aby jakoś przetrwać.
Na policzki Elise wystąpił gorący rumieniec. Żadna z dam nie przerwała jej ani jednym
słowem, wszystkie słuchały uważnie. Elise miała uczucie dobrze spełnionej misji. Może teraz ina-
czej będą patrzeć na pewne sprawy.
- Zapewne teraz panie rozumieją, dlaczego pani Diriks i mnie tak zależało na tym, by pani
Thoresen przyjęła nasze zaproszenie - oznajmiła Signe i powiodła dokoła zwycięskim wzrokiem.
Niektóre z pań pokiwały głowami, inne zasznurowały wargi, jeszcze inne przybrały wyraz
twarzy pełen rezerwy.
Signe, upiwszy łyk herbaty, ciągnęła z tym samym uśmieszkiem na ustach:
- Jak panie wiedzą, pani Thoresen jest autorką kilku książek, których akcja rozgrywa się w
środowisku robotniczym. Pierwsza z jej książek nosi tytuł Podcięte skrzydła i została wydaną w
Kopenhadze, gdyż odrzuciły ją wszystkie norweskie wydawnictwa. Pani Thoresen, wiedząc, że
książka może wzbudzić spore wzburzenie, posłużyła się pseudonimem Elias Aas. Jest to zbiór opo-
wiadań, ich temat to prostytucja, zepsucie moralne i bunt robotników wobec zastanego porządku.
Propaganda socjalistyczna, a tym samym zagrożenie dla naszego społeczeństwa, tak ja to widzę.
Jak wiemy, Partia Pracy i związki zawodowe zdobywają coraz więcej zwolenników. Książki pani
Thoresen są niebezpieczne. Pani Thoresen potrafi posługiwać się piórem, jej pisarstwo może mieć
zgubny wpływ na ludzi naiwnych i łatwowiernych. Nie ma wątpliwości co do tego, że jest jedną z
tych, którzy marzą o rewolucji, by odebrać pieniądze nam, bogatym, i rozdać je ubogim
robotnikom.
Zwróciła się do Elise:
- Właśnie dlatego, Elise, zaprosiłyśmy cię na dzisiejsze spotkanie. Wiele z nas jest bardzo
zaniepokojonych. Chciałybyśmy się dowiedzieć, co tak naprawdę zamierzacie, ty i twoi towarzysze
broni.
W tym samym momencie Elise poczuła ostry ból w dole brzucha. Musiała poczekać, aż
minie i dopiero wtedy odparła:
- Chcę tylko, by ludzie zrozumieli, jak ciężki jest los robotników fabrycznych. Nie zajmuję
się polityką i nie mam najmniejszego zamiaru się nią zajmować. Orientuję się mniej więcej w
aktualnych wydarzeniach, ale nie mam czasu czytać regularnie gazet. Nie należę do żadnej
organizacji. Chcę tylko opisać życie tych, których znam, na których mi zależy i...
Tu musiała przerwać, bo chwycił ją kolejny skurcz. Zagryzła wargi, by zdusić jęk.
- Same panie widzą - triumfowała Signe - nie ma nawet odwagi przyznać, czym się zajmuje.
Nie tylko ulicznice, pijacy i ubodzy robotnicy zdobyli sympatię pani Thoresen. Trzyma ona
również z Cyganami. Jak wspominałam, nie zdążyłam jeszcze przeczytać jej ostatniej książki pod
tytułem Julia, słyszałam jednak, że opowiada ona o cygańskiej dziewczynie, która poszła na ulicę w
wieku trzynastu lat!
Wśród zebranych nastąpiło poruszenie.
- W wieku trzynastu lat? A cóż to za ludzie?
- Bardzo biedni ludzie - odparła Elise, uprzedzając Signe.
- Tak biedni, że muszą wybierać miedzy prostytucją a śmiercią głodową.
- Ja bym wolała umrzeć z głodu - oznajmiła stanowczo jedna z pań.
Kilka innych zgodnie pokiwało głowami.
Pani Diriks postukała srebrną łyżeczką w cienką porcelanę.
- Chciałabym wreszcie zdradzić pani Thoresen, w jakim celu ją tu dzisiaj gościmy. Otóż
zapraszałyśmy już wcześniej inne pisarki, by rozmawiać z nimi na temat ich twórczości. Mam na-
dzieję, że pani Thoresen również zechce odpowiedzieć na kilka naszych pytań.
Znów przeszył ją ból, tym razem silniejszy niż poprzednio. Elise poczuła na czole zimne
krople. Muszę czym prędzej dostać się do domu, pomyślała. Czy odważy się powiedzieć tym
eleganckim damom, że właśnie zaczęła rodzić? Gdy ból w końcu ustąpił, wzięła do ręki sztywną
białą serwetkę i otarła pot z czoła.
- Rozumiem, że nie czujesz się zbyt dobrze w tej sytuacji
- zauważyła Signe słodkim głosem. - Myślałaś, że zarobisz pieniądze, pisząc o rzeczach,
które budzą zaciekawienie ubogich duchem, lecz zamiast tego dostała ci się tylko miażdżąca
krytyka na łamach prasy. Z pewnością nie było to zbyt przyjemne. Dlatego nie rozumiem, dlaczego
bohaterką kolejnej książki uczyniłaś tę całą Julię. Na koniec dostaje pomieszania zmysłów wywoła-
nego chorobą weneryczną i trafia do szpitala psychiatrycznego. Kto miałby ochotę czytać podobne
historie? Co cię skłoniło do napisania tej powieści? Chciałaś, żeby nasi dorastający synowie czytali
ją po kryjomu? Chciałaś zaspokoić ich ciekawość i zbrukać młode umysły?
Do Elise ledwo docierały jej słowa. Czuła, że zbliża się kolejny skurcz, wiedziała, że musi
jak najprędzej znaleźć się w domu. Chciała podnieść się z miejsca, ale musiała poczekać, aż ból
minie.
Teraz przyszła kolej pani Diriks:
- Mój syn czytał pani książki, wszystkie tu zgromadzone wiedzą, do czego to doprowadziło.
Przekonała go pani, by odwiedził prostytutkę i napisał o jej życiu. To był początek końca dla
mojego biednego Asle. Zawsze był wyjątkowo wrażliwy, pełen współczucia dla bliźnich, a do tego
taki łatwowierny. Nigdy pani nie wybaczę, że opisała pani nasz dom w jednej z książek i że przez
panią ludzie uwierzyli, jakoby mój syn był winny gwałtu.
Wreszcie bóle ustąpiły. Odchrząknąwszy, powiedziała: - Jedyny cel, jaki przyświeca memu
pisarstwu, to pokazać ludziom niesprawiedliwość panującą w naszym społeczeństwie i rozbudzić w
nich współczucie dla cierpiących. Bohaterką ostatniej powieści uczyniłam kobietę, którą naprawdę
kiedyś spotkałam. Jej ojciec pił, matka była chora, brat zaś zmarł na gruźlicę. Kiedy miała osiem
lat, oddano ją obcym. Była wykorzystywana i w końcu postanowiła wyjechać do stolicy i poszukać
pracy jako pomoc domowa. Nie udało jej się. By nie umrzeć z głodu, poszła na ulicę. Nie napisałam
tej książki po to, by rozbudzać niezdrowe sensacje czy zachęcać młodych ludzi do rozwiązłości,
wręcz przeciwnie - chciałam sprawić, by zrozumieli, że ci, którzy korzystają z usług tych biednych
dziewczyn, przyczyniają się do ich nieszczęścia. Kiedy lekarze badają prostytutki, to bynajmniej
nie z troski o nie, lecz ich klientów. Ta podwójna moralność budzi we mnie bunt i wściekłość.
Christian Krogh miał na tę sprawę podobne zapatrywania jak ja. Napisał powieść Albertine i nama-
lował obraz o tym samym tytule. On też znał Julię, właśnie ona posłużyła mu za model do tych
dwóch dzieł. Zwróciwszy się do pani Diriks, dodała:
- Przykro mi było, kiedy dowiedziałam się o śmierci pani syna, lecz nie wierzę, by miały z
nią coś wspólnego prostytutki. Pani mąż też w to nie wierzy. A jeśli chodzi o moją powieść Córka
przekupki i historię zgwałconej dziewczyny, to nie chciałabym komentować tego tu i teraz. Powiem
tylko, że to, o czym piszę, w większości oparte jest na prawdzie.
Ciemne rumieńce wystąpiły na policzki pani Diriks.
- Chyba nie chce mnie pani obrazić, twierdząc, że mój syn przyczynił się do powstania tej
książki?
- Książka nie opowiada o nim, lecz o młodzieńcu z tej samej warstwy społecznej co on.
Wykorzystałam do opisu ten dom, ponieważ jest to jeden z nielicznych bogatych domów, w jakich
w ogóle byłam. Jeśli chce się pani dowiedzieć więcej na ten temat, może pani spytać męża, on zna
całą historię.
Chwyciła za brzeg stołu, by nie stracić równowagi i dodała: - Nie rozumiałam, dlaczego
mnie pani zaprosiła. Jak wszystkie panie się domyślacie, pochodzę z zupełnie innego środowiska i
nie jestem przyzwyczajona do tego typu spotkań. Teraz mam wrażenie, że zaproszono mnie tylko
po to, by pani Signe Bergeseth mogła się na mnie zemścić. Signe urodziła nieślubne dziecko
mojemu pierwszemu mężowi i próbowała wywalczyć prawa do spadku po jego śmierci. Nie była
żoną jego brata, to wierutne kłamstwo. W Ringstad był tylko jeden gospodarz. Teraz wreszcie
zrozumiała, że jej plan nie może się powieść, i robi wszystko, by mnie oczernić.
Po tych słowach Elise odwróciła się i wymaszerowała z jadalni. Usłyszała jeszcze wściekły
syk:
- Co za bezczelność! Czegoś podobnego jeszcze nie słyszałam! Kłamie w żywe oczy! Same
panie widzą! To bezczelna, niewykształcona prostaczka. Musimy zrobić wszystko, co w naszej
mocy, by władze wstrzymały sprzedaż jej książek. Wczoraj obywatele naszego miasta przeszli w
marszu pod dom misyjny na Calmeyera, by zaprotestować przeciwko zepsuciu obyczajów i
współczesnej literatury. Naszym obowiązkiem jest sprawić, by najgorsza z tych książek zniknęła z
półek księgarskich.
Elise zamknęła za sobą drzwi i pospieszyła do holu po płaszcz.
Znów chwycił ją skurcz, tym razem znacznie gorszy od poprzednich. Skuliła się pod ścianą,
przymknęła oczy i zacisnęła zęby. Nagle usłyszała męski głos:
- Ależ droga pani Thoresen, czy wszystko w porządku? Pan Diriks wybiegł z gabinetu.
- Chyba to nie... Czy pani...? O, mój Boże!
Odwrócił się gwałtownie na pięcie i już miał biec do salonu, gdy w drzwiach kuchni
pokazała się służąca.
- Helene, idź do mojego gabinetu i zatelefonuj po akuszerkę! Prędko!
Nowy skurcz obezwładnił ciało Elise. Widziała pana Diriksa jak przez mgłę. W następnej
chwili zacisnęła mocno powieki i zagryzła usta do krwi, by stłumić krzyk.
6
Kiedy zjawiła się akuszerka, bóle na chwilę ustąpiły. Pan Di-riks postanowił odesłać Elise
do domu. Panie nadal siedziały w jadalni i nie miały pojęcia, co się dzieje, a on nie zamierzał im o
tym mówić. Bał się, by jego żona, taka słabowita, nie zemdlała na wieść, że Elise zaczęła rodzić u
nich w domu.
- Powinna była pani powiedzieć, że zbliża się termin - stwierdził, posyłając jej pełne
wyrzutu spojrzenie. - Istnieje ryzyko, że urodzi pani w saniach, a jest bardzo zimno.
Elise skinęła głową. Zgadzała się z nim całkowicie, wykazała się głupotą i brakiem
odpowiedzialności. Przeczuwała przed przyjazdem, że Signe coś knuje, i jej obawy się sprawdziły.
Czemu była taką idiotką i mimo to przyjęła zaproszenie?
Służące okryły ją wełnianymi pledami i futrem baranim. Pan Diriks poprosił akuszerkę, by
jej towarzyszyła. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odwieźć ich automobilem, ale było to zbyt
ryzykowne, na ulicach leżało tyle śniegu. Ze zmartwioną miną pomachał jej na pożegnanie.
Byli już na Maridalsveien, gdy nagle skurcze wróciły, tym razem na dobre. Jednocześnie
koń przystanął. Drogę zagrodziła im wielka góra śniegu, który mieszkańcy wymietli sprzed domów
na ulicę. Mężczyźni zaczęli krzyczeć, że mają zawrócić i pojechać inną drogą. Woźnica tłumaczył,
że wiezie rodzącą kobietę. W końcu dotarło do nich, że to nie żarty, chwycili za łopaty i zgodnie
zaatakowali przeszkodę.
Elise widziała, że akuszerka bynajmniej nie jest zachwycona. Nie przypominała Lagerty, na
pewno nie była przyzwyczajona do odbierania porodów w ciasnych robotniczych mieszkankach,
gdzie wszystkie dzieciaki siedziały na łóżku czy pod stołem i śledziły przebieg wydarzeń. Dziwne,
że wierzą w bociana, pomyślała, kiedy tyle z nich widziało poród.
Wreszcie sanie ruszyły dalej. Elise przez całą drogę zagryzała wargi. Czuła, że to będzie
ciężki poród, znacznie gorszy od tego trzy lata temu, kiedy rodziła Elvirę. Była wtedy sama, Dagny
pobiegła po Lagertę, a pani Børresen próbowała odszukać pokojówkę pani Berge.
Na szczęście wszystko wcześniej przygotowała, czyste ręczniki, szmatki, pieluchy. Dagny
obiecała palić w piecu pod jej nieobecność. W tym wieku można było powierzać jej już takie
obowiązki.
Dzieci na pewno się przestraszą, kiedy zrozumieją, co się dzieje, ale Dagny jakoś je
uspokoi, może odwróci ich uwagę za pomocą garści rodzynek. Może Hugo mógłby pobiec po
Johana. Był już dużym chłopcem, ale przez tę swoją bogatą wyobraźnię wszystkiego się bał, tak jak
kiedyś Peder. Peder opowiedział mu o wodniku, grającym na skrzypcach, i o draugu - wodnym
upiorze, który czasami niespodziewanie wychyla z wody swój ohydny łeb. I o zmarłych, którzy
wstają z grobów przy pełni księżyca. Elise nie miała pojęcia, skąd Peder bierze te wszystkie
historie, ale sama słyszała, jak opowiadał Jensine i Hugo o różnych tajemniczych stworach, a Hugo
we wszystko wierzył. Nieważne, że Elise próbowała mu tłumaczyć, słowo Pedera było święte.
Znów poczuła silny skurcz, zacisnęła zęby i zwinęła dłonie w pięści, nie udało jej się jednak
stłumić jęku.
Akuszerka odwróciła się do niej, wyraźnie zaniepokojona.
- Nie rozumiem, czemu nie mogła pani urodzić w domu pana Diriksa. To szaleństwo
wysyłać rodzącą kobietę na taki mróz.
- Niedługo będziemy na miejscu - zdołała wydusić przez zęby. - To ten mały domek.
Woźnica zeskoczył z kozła, otworzył bramę i podjechał pod drzwi.
Akuszerka wysiadła i poprosiła, by zapukał i sprawdził, czy jest w domu ktoś dorosły.
Elise już miała powiedzieć, że w domu jest tylko dziewczyna, która pilnuje dzieci, lecz w
tym samym momencie przyszła kolejna fala bólu, najgorsza z dotychczasowych. Krzyk wyrwał się
z jej ust. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Jak przez mgłę zobaczyła Dagny i dzieci, wpatrzone w
nią przerażonym wzrokiem.
Akuszerka pospieszyła w ich stronę.
- Jest w domu ktoś dorosły? Służąca, niania?
- My nie jesteśmy zamożni - powiedziała Dagny. Najgorszy ból powoli ustępował.
- Potrzebna nam pomoc. Musimy położyć waszą mamę do łóżka. Zaczęła rodzić.
- Ja mogę pomóc - zaofiarowała się Dagny. - Hugo, zabierz dzieci do kuchni. Zaraz przyleci
bocian, a jest dzisiaj bardzo zły.
Hugo chwycił za ręce Halfdana i Elvirę i wpadł do środka, Jensine za nimi. Słowa Dagny
wyraźnie ich przeraziły.
Dagny otworzyła drzwi do pokoju na dole, zrozumiała, że w takim stanie Elise nie zdoła
wejść na górę. Pokój był wyziębiony, ale przez otwarte drzwi wkrótce napłynęło ciepło z kuchni i
saloniku.
Akuszerka kazała woźnicy wziąć Elise pod drugie ramię. Razem zaprowadzili ją do pokoju i
położyli do łóżka. Akuszerka prędko zdjęła płaszcz i kapelusz i pospieszyła do kuchni, by za-
gotować wodę.
Elise słyszała, jak woźnica wychodzi z pokoju. Po chwili rozległy się dzwonki u sań.
Żałowała, że nie ma przy niej Lagerty. Jej obecność zawsze działała kojąco, mimo że zachowywała
się tak szorstko i po męsku. Tak jakby nic złego nie mogło się wydarzyć, kiedy Lagerta obejmowała
dowodzenie.
Bóle mijały i powracały, czasem silne, czasem jakieś dziwne, niepodobne do niczego. Ten
poród był zupełnie inny od poprzednich. Chwilami Elise miała wrażenie, że niknie w nieznanym
mroku, chwilami zaś wszystko rozjarzał blask tak jaskrawy, że niemal marzyła, by znowu zanurzyć
się w litościwych ciemnościach, gdzie nie było bólu. Kiedy w końcu ustępował jeden z tych
potwornych skurczów, już szykowała się na kolejny.
Słyszała, jak Elvira płacze, Dagny krzyczy na dzieci, a Hugo mówi coś podnieconym
głosem, ale wszystkie te dźwięki zdawały się pochodzić z tak daleka, jakby wcale nie należały do
tego samego świata, co ona. Rzeczywisty był tylko ból, nie do zniesienia, który nie chciał dać jej
spokoju, lecz wciąż powracał, choć błagała Boga, by wreszcie to zatrzymał. Ból zapowiadał swój
powrót w postaci narastającego niepokoju, potem rósł w siłę, by zmienić się w prawdziwe tortury,
które za każdym razem zdawały się nie do wytrzymania. Musiała krzyczeć, bo akuszerka
próbowała ją uciszyć. Czasami przez ból przedzierał się głos tej obcej kobiety w białym fartuchu,
głos mówił, żeby przestała, że dzieci się boją, lecz Elise nie mogła spełnić jej próśb. Krzyk sam
wydzierał się z gardła, pot spływał po niej strumieniami, serce waliło w piersi, oddech przyspieszał.
- Coś chyba jest nie tak - wyszeptała ochrypłym głosem.
Akuszerka potrząsnęła głową, Elise widziała jednak po jej oczach, że to ona ma rację.
Dagny przyniosła garnek z wrzącą wodą. Elise usłyszała głos akuszerki, coś o lekarzu i coś
o mężu, ale nie była pewna, czy się nie pomyliła. Dagny zniknęła za drzwiami. Akuszerka
szykowała się na przyjęcie dziecka, nalała wody do miednicy, przygotowała ręczniki i szmatki.
W następnej chwili - przynajmniej tak jej się wydawało, ale możliwe, że straciła na jakiś
czas przytomność - ujrzała nad sobą przestraszoną twarz Johana. Już chciała otworzyć usta, by coś
powiedzieć, ale teraz zamiast Johana zobaczyła doktora. Wydawało się, że wszyscy strasznie się
spieszą, nie rozumiała, dlaczego, przecież to nie pora wyjścia do fabryki. Słyszała stłumione głosy,
szepty pełne przerażenia. Ból nieco zelżał. Nie rozumiała, czemu dziecko nie wychodzi, nie miała
jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo nagle chwycił ją kolejny, potworny skurcz. Położna stała
teraz między jej nogami. Twarz kobiety była purpurowa, spod chustki wymknęło się kilka
kosmyków. To Lagerta powinna tu teraz być, nie ona. Z pewnością nie zachowywałaby się w ten
sposób, nie byłaby taka nerwowa i spocona.
Nareszcie nastąpił przełom, ból ustąpił, coś wyśliznęło się z jej ciała, ale chyba nie mogło to
być dziecko, bo przecież akuszerka podniosłaby je i klepnęła w pośladki, żeby zaczerpnęło
powietrza. Gwiazdy migotały jej przed oczami, w pokoju było tak cicho i spokojnie. Nikt nie
zadręczał jej pytaniami, nie patrzył na nią przestraszonym wzrokiem. Powoli zapadła w miękką
ciemność. Jak dobrze wreszcie nie czuć bólu.
7
Pod koniec marca nadeszła cudowna wiosenna pogoda. Słońce świeciło, z oblodzonych
dachów kapała woda. W kieliszku do jajek zwieszały główki pierwsze kwiaty podbiału, zebrane
przez Jensine. Trzeba umyć okna, pomyślała Elise i upiła gorącej kawy. Teraz kiedy zaczęło
świecić słońce, widać było, jakie są brudne i szare.
- Coś ciekawego piszą dziś w gazetach? Johan mruknął coś w odpowiedzi.
- Wiesz, że po śniadaniu muszę siąść do pisania, nie mam czasu czytać gazet. Na przyjęciu u
pani Diriks było mi strasznie wstyd, że o tylu rzeczach nie mam pojęcia. Nawet mi nie
powiedziałeś, że narciarze używają teraz dwóch kijków zamiast jednego.
- Czy to takie ważne?
- Dla nas nie, ale dla wielu ludzi najwyraźniej tak. Jedna z pań wyznała nawet, że jest
członkinią klubu myśliwskiego.
Johan prychnął.
- Wszystko przez to, że nie mają nic lepszego do roboty. Następnym razem, kiedy cię
zaproszą, możesz opowiedzieć, jak ci było żal Scotta, który, dotarłszy do bieguna południowego,
zastał tam namiot Amundsena, list do króla Håkona i norweską flagę. Zachorował podczas ciężkiej
drogi powrotnej i umarł w poczuciu klęski.
- Amundsen raczej nie mógł nic na to poradzić.
- Amundsen powiedział, że wybiera się na biegun północny. Scott musiał przeżyć
prawdziwy wstrząs, kiedy okazało się, że jednak wybrał się na południowy. Elise westchnęła z
rezygnacją.
- Mężczyźni zawsze muszą się ścigać. Nieustannie miedzy sobą konkurują.
Johan uśmiechnął się i odłożył gazetę.
- Kobiety podobnie. W twojej nowej powieści matka walczy z ojcem o dziecko, czyż nie
tak? - Pocałował ją w czoło i podniósł się z miejsca.- Jeśli chcesz zaimponować tym swoim
eleganckim damom, możesz udawać, że bardzo cię wzburzyły wyczyny Nordisku. Wytwórnia ta,
która w szybkim czasie osiągnęła milionowe zyski, wyprodukowała niedawno Córki komandora,
adaptację sławnej powieści Jonasa Lie. Film okazał się skandalem. Sigurd Ibsen mówi, że
nielegalnie nakręcono filmy na podstawie kilku sztuk jego ojca. Może powinnaś się cieszyć, że nikt
nie robi filmów na podstawie twoich powieści.
Elise uśmiechnęła się blado.
- Chyba powinnam się cieszyć, że w ogóle ktoś chce je kupować. Kiedy wychodziłam od
państwa Diriksów, słyszałam jeszcze, jak Signe opowiada o protestach mieszkańców stolicy
przeciwko niemoralnej literaturze. Stwierdziła, że moje książki również powinny zniknąć z
księgarń.
Pogłaskał ją po głowie.
- To był dla ciebie ciężki dzień, pod wieloma względami. Ale musimy patrzeć w przyszłość
i wierzyć, że więcej nam się to nie przytrafi i że następnym razem będzie nam dane zachować
dziecko.
Poczuła, jak gardło jej się zaciska. Z trudem przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, ile łez
przelała przez ostatni miesiąc. Starała się jednak, by nikt tego nie widział. Hugo z ulgą przyjął wia-
domość, że bocian zabrał dziecko ze sobą i oddał je innej rodzinie. Johan okazywał jej wzruszającą
czułość i troskę. Dzieci nie uczestniczyły w pogrzebie, nawet nie wiedziały, że się odbył. Pan
Diriks przyszedł z kondolencjami. Powiedział też, że żonie jest bardzo przykro. Elise była pewna,
że pan Diriks powiedział to tylko z uprzejmości. Może wstydził się, że jego żona wykazała się
brakiem współczucia i potraktowała Elise z taką pogardą. Uznała, że to bardzo wzruszające, iż
przyszedł się z nią zobaczyć mimo tych wszystkich negatywnych rzeczy, które zapewne usłyszał na
jej temat z ust pani Diriks i pozostałych pań, nie wspominając o Signe.
To był trudny miesiąc. Nie przypuszczała, że utrata dziecka, którego przecież nie zdążyła
nawet poznać, będzie tak bolesna. Miała już przecież trójkę własnych, do tego Halfdana. Na Pedera,
Everta i Kristiana też patrzyła właściwie jak na swoje. Myślała o pani Jonsen, która straciła jedyne
dziecko, o Hildzie, której Isak zmarł na tyfus, a mała Jensine odeszła zaraz po urodzeniu. To
niesłuszne, by matka traciła dziecko, skoro nosiła je przez całe dziewięć miesięcy. Wydawało się to
wbrew naturze.
Kiedy po śniadaniu Johan udał się do Vøienvolden, Elise usiadła do pracy Zdążyła napisać
zaledwie kilka stron, gdy usłyszała listonosza. Pospieszyła na dół, zarzuciła szal na ramiona i otwo-
rzyła drzwi. Wiedziała, że spotka ją rozczarowanie. Już od kilku miesięcy czekała na list od
Kristiana, każdego dnia przeżywała to samo i właściwie powinna się już do tego przyzwyczaić, a
mimo to zawsze niecierpliwie wybiegała listonoszowi na spotkanie.
Tym razem uśmiechał się od ucha do ucha.
- Nareszcie, pani Thoresen! Dotarły listy, na które pani tak długo czekała. - Podał jej dwie
cienkie jasnoniebieskie koperty z zagranicznymi znaczkami.
- Dwa? - wykrzyknęła zaskoczona i czym prędzej odwróciła listy, by sprawdzić nadawcę. W
tej samej chwili radość zgasła. Na kopercie widniało nazwisko Eleonore Aas, a nie Kristiana
Løvliena. Jeszcze raz obróciła koperty w dłoniach i odkryła, że to nie ona jest adresatką tych listów.
Było na nich napisane: Do Kristiana Løvliena, c/o Elise Thoresen, Maridalsveien 76, Kristiania,
Norway.
Na chwilę zamarła. Dlaczego Eleonore wysłała te listy do Norwegii?
- Coś nie tak? - Listonosz przyglądał jej się z uwagą.
- Nie, nie. Serdeczne dziękuję. -Uśmiechnęła się. - Tak długo czekałam na te listy. Chyba
musiały się zgubić po drodze.
Skinął głową.
- Pewnikiem tak. Przecie w tej Ameryce to nie wiedzą, gdzie leży Kristiania.
- Jeszcze raz dziękuję. Zaraz je przeczytam, jeśli będzie w nich coś ciekawego, jutro ci
opowiem.
Nie chciała zdradzić się przy nim, jak bardzo się przestraszyła. Na stemplach widniały
bardzo stare daty. Skoro Eleonore wysłała te listy do Norwegii, na pewno sądziła, że Kristian wrócił
do domu. Gdzie on może być? Co się stało? Przez cały rok, kiedy przebywał w zachodniej części
kraju, bała się o niego, teraz znowu miała przeżywać to samo?
Na szczęście dzieci były pochłonięte nową zabawą, wymyśloną przez Hugo, nie zauważyły
nawet, że wychodziła. Kilka razy obróciła listy w dłoniach. Otworzyć? Nie były adresowane do
niej, ale w takim wypadku chyba miała do tego prawo. Może Kristianowi coś się stało, może dzięki
tym listom czegoś się dowie.
Drżącymi rękami otworzyła list, na którym widniała wcześniejsza data.
Drogi Kristianie. Kiedy wróciłam do domu i usłyszałam, co się stało, bardzo się przeraziłam
i zdenerwowałam. Nigdy nie wybaczę tacie, że wyrzucił cię za drzwi i że w dodatku powiadomił
mnie o tym dopiero po tak długim czasie. Powiedział, że dał ci pieniądze na pociąg oraz statek do
Europy i chyba uważał, że powinnam mu być wdzięczna, ale ja się wściekłam. Tamtego dnia
wróciłam do domu późnym wieczorem, pamiętasz, że miałam się spotkać z koleżankami ze szkoły.
Tata skorzystał z mojej nieobecności.
Wyrzucam sobie, że cię nie posłuchałam i nie napisałam do nich przed naszym przyjazdem,
by dać im trochę czasu na przetrawienie wiadomości. W domu panuje teraz bardzo nieprzyjemna
atmosfera. Mama ciągle jęczy i narzeka, że wstyd, skandal, tata jest jak chmura gradowa.
Najchętniej bym uciekła, lecz nie mam odwagi. Jest mi tak źle, że wolałabym chyba wrócić z tobą
do Norwegii, choć to taki nudny i prymitywny kraj. Tęsknię za tobą.
Całusy, Eleonore.
Elise uniosła wzrok znad listu. Powiedział, że dał ci pieniądze na pociąg oraz statek do
Europy. Kristian nie wrócił, pewnie wydał pieniądze na coś innego!
Z bijącym sercem otworzyła drugą kopertę.
Drogi Kristianie. Ponieważ nie odpowiedziałeś na mój list, przypuszczam, że nadal jesteś
wściekły na moich rodziców. Najlepiej będzie, jeśli o mnie zapomnisz.
Zaledwie trzy tygodnie po tym, jak wysłałam do ciebie tamten list, mama i tata wydali mnie
za mąż. Syn jednego ze wspólników taty zechciał się ze mną ożenić, choć wiedział, że jestem w
ciąży. Zachowaliśmy mój stan w tajemnicy przed resztą rodziny i znajomymi. George jest bardzo
miły, chyba będzie dobrym ojcem. Poza tym jest majętny. Niedługo urodzę. Powiadomię cię, czy to
chłopiec, czy dziewczynka.
Pozdrawiam serdecznie
Eleonore.
List wypadł z dłoni Elise na kolana. Teraz Eleonore była już na pewno po porodzie, wysłała
ten list kilka miesięcy temu. Kristian znów został ojcem. Gdzie on może być? Czy żyje? Cieszyła
się, że ich matka nie musi tego wszystkiego przeżywać, tamto dziecko to przecież jej wnuk lub
wnuczka. Chociaż, stwierdziła po namyśle, matce pewnie byłoby to zupełnie obojętne. Wszyscy oni
stali się jej obojętni, od kiedy została żoną Asbjørna i matką Anne Sofie. W każdym razie dzieci
Eleonory pewnie w ogóle by jej nie interesowały.
Eleonore nie wiedziała więc, że Kristian został w Ameryce. Wziął pieniądze na bilet
powrotny i na pewno wydał je na coś innego. Może wyrzuty sumienia nie pozwalały mu pisać.
Patrzyła w zamyśleniu za okno. Przypomniała sobie, jak kiedyś zamartwiała się o Kristiana.
Od kiedy ojciec zaczął pić, Kristian zamknął się w sobie, stał się uparty, opryskliwy i odpowiadał
monosylabami. Teraz chyba znów odezwał się w nim trudny charakter. Był taki nieprzyjemny,
kiedy powiedział jej o ciąży Eleonore, a teraz zniknął gdzieś z pieniędzmi, które dostał od jej ojca.
Ciekawe, co powie na to wuj Kristian. Chodzi przecież o jego brata. Może lepiej, że Kristian nie
wrócił. Pan Wang-Olafsen byłby nim pewnie bardzo rozczarowany. Johan i pan Ringstad również.
A gdyby Kristian zaczął się nieodpowiednio zachowywać, mogłoby to mieć negatywny wpływ na
Halfdana, Everta i Pedera.
Znów poczuła, jak ściska ją w gardle. W głębi serca wiedziała, że tak to sobie tylko
tłumaczy, a tak naprawdę strasznie się boi. W takim kraju jak Ameryka, gdzie mieszkają
gangsterzy, Indianie i różne inne niebezpieczne typy, wszystko może się zdarzyć.
8
Peder wreszcie zebrał się na odwagę.
- Dziadku, jak myślisz, mógłbym pożyczyć śnieżną hulajnogę? Mam ochotę wybrać się na
spacer. Słońce świeci, to ostatni moment.
- Ależ oczywiście. Już od dawna miałem ci to zaproponować, ale jakoś wyleciało mi z
głowy Starzeję się, wiesz, pamięć zaczyna mi szwankować.
Peder zachichotał.
- Jeszcze nie jesteś taki stary. Masz trochę zmarszczek i powieki ci opadają, ale to chyba
raczej przez te zakrapiane spotkania z doktorem.
Ringstad roześmiał się.
- Całkiem możliwe. Chyba powinieneś się pospieszyć, póki śnieg całkiem nie stopniał.
Pewnie masz coś ważnego do załatwienia. - Spojrzał na Pedera z błyskiem w oku i uśmiechnął się
porozumiewawczo. Czyżby domyślał się, o co chodzi?
Peder wyruszył, nie zwlekając.
Przez kilka ostatnich nocy niemal nie zmrużył oka. To jego wina, jeśli ludzie zaczęli gadać,
że pan Rinstad jest złośliwym skąpcem. Musi wytłumaczyć Marte i jej matce, że wcale nie oddano
go na służbę, że Hugo Ringstad jest jego dziadkiem, a przynajmniej kimś w tym rodzaju, i że to
miły i hojny człowiek.
Ze zdenerwowania aż go mdliło. Jak tu się teraz przyznać do kłamstwa? W dodatku przed
Marte, najcudowniejszą dziewczyną w całej wsi. Jak mógł być tak głupi?
Tam gdzie drogę ocieniały drzewa, jechało się doskonale, później jednak drzewa się
kończyły. W miejscach gdzie docierało słońce, śnieg zdążył już stopnieć. W końcu płozy zaszurały
na piasku i Peder zatrzymał się gwałtownie. Próbował jechać poboczem, ale i tak miejscami musiał
zsiadać i nieść hulajnogę w ręku. Do gospodarstwa Syvera był spory kawałek, ale Pederowi
wydawało się, że pamięta drogę, w każdym razie tak mniej więcej. Zawsze mógł kogoś zapytać.
We wsi wszyscy wszystkich znali. Będzie to bardzo krępujące, szczególnie jeśli zapytany zacznie
dociekać, co Peder ma tam do roboty. Może coś wymyśli. Chyba nie skłamie, jeśli powie, że ma
wiadomość do przekazania. Przecież nie musi mówić komu, ani o co dokładnie chodzi. To jego
sprawa.
Oby tylko nie spotkał chłopaków z Ødegård. Pan Ringstad opowiadał Pederowi o zarazie,
która szalała po kraju kilkaset lat temu. Zmarło wówczas wielu ludzi. Ødegård było jednym z tych
gospodarstw, w którym zmarli wszyscy mieszkańcy. Chyba trochę dziwnie będzie przejść koło
takiego domu.
Nagle droga się rozwidliła. Nie pamiętał, w którą stronę powinien skręcić. Przez chwilę stał
bezradnie, w końcu zdecydował się pojechać w prawo. Znajdował się teraz w środku lasu, wysokie
drzewa zatrzymywały promienie słoneczne. Śnieżna hulajnoga znów gładko ślizgała się po
ośnieżonej drodze.
W pewnym momencie Peder zahamował. Nie wiedział, gdzie jest. Na pewno nie jechał tędy
z panem Ringstadem. Zawrócił.
Jacyś ludzie zmierzali w jego stronę. Wyglądali na dorosłych mężczyzn. Zapyta ich o drogę.
Z ulgą pospieszył naprzód.
Teraz widział ich wyraźniej, nie byli to dorośli, lecz kilku wyrośniętych chłopaków. Zwolnił
nieco. Było ich czterech. Gdyby tylko nie szli tak całą szerokością drogi, mógłby przejechać bo-
kiem. Jeśli się nie przesuną, będzie musiał się zatrzymać.
I chyba właśnie o to im chodziło. Usłyszał, jak mówią coś do siebie i śmieją się. To byli
bracia z Ødegård. Drogi Boże, nie pozwól, żeby mi coś zrobili, modlił się w duchu. Nie wyglądali
zbyt sympatycznie. Specjalnie szli tak, żeby nie mógł ich wyminąć.
- Ojoj, kogo to widzimy! Bękart od Ringstada! Dokąd to szanowny pan się wybiera?
- Do Syvera, ale chyba pomyliłem drogę. Zaśmiali się hałaśliwie.
- Do Syvera? A po co?
- Ja... ja mam wiadomość do przekazania.
- Łżesz! Ringstad nie wysłałby kogoś takiego jak ty z ważną wiadomością.
- Nie... nie jest taka znowu ważna.
Zrobili kilka kroków w jego stronę. Byli teraz tuż obok. Jeden chwycił hulajnogę, inny
złapał Pedera za ramię, a drugą ręką odciągnął mu głowę do tyłu, aż czapka spadła na ziemię. Ból
przeszył kark i szyję Pedera.
- Co to za wiadomość? Gadaj!
- Nic takiego. To tylko... dla... dla Marte i jej matki. Znów zarechotali. Ten, który zabrał
hulajnogę, wsiadł na nią i zaczął jeździć. Pozostali patrzyli na Pedera, chichocząc złośliwie.
- Marte? Ta z tymi jasnymi włosami? Czego Ringstad od niej chce?
- Niczego. To ja muszę coś jej powiedzieć.
Jeden z chłopaków kopnął go kolanem w brzuch. Peder jęknął z bólu. Jednocześnie poczuł,
jak gardło mu się ściska, a do oczu napływają łzy. Zagryzł zęby, mówiąc sobie w duchu, że nie
może płakać, bo będzie jeszcze gorzej. Ze strachu cały się trząsł.
- A co niby chcesz powiedzieć słodkiej Marte? Że się w niej bujasz? Odpowiadaj.
Peder potrząsnął głową. Kiedy mieszkał na Sagene, też się bał tamtejszych chłopaków, ale
przeważnie w krytycznym momencie pojawiał się ktoś dorosły, a tutaj był sam, w środku gęstego
lasu. Nikt nie przyjdzie mu na pomoc.
Chłopak zwiększył uścisk wokół jego szyi.
- No, mów!
Zaraz mnie udusi, pomyślał Peder i zaczął szczękać zębami ze strachu.
- Ja... ja chciałem tylko powiedzieć, że ją okłamałem.
- Okłamałeś Marte? Co jej powiedziałeś?
- Że... że oddali mnie na służbę do Ringstada, a to nieprawda, bo on jest moim dziadkiem.
Teraz dosłownie ryczeli ze śmiechu.
- Twoim dziadkiem? To jak się nazywają twoi rodzice?
- Oj... ojciec miał na imię Matthias, a matka Jensine. Oboje nie żyją.
- Nigdy nie słyszałem, żeby Ringstad miał córkę Jensine czy syna Matthiasa. Łżesz jak z
nut, smarkaczu!
Po tych słowach chłopak znowu kopnął Pedera w brzuch. Peder krzyknął. Następnie
napastnicy przewrócili go na ziemię, wepchnęli mu głowę w zaspę śnieżną, tak że ledwo mógł
oddychać, dali kopniaka i poszli sobie.
Peder próbował się podnieść, ale udo, kopnięte ciężkim buciorem, strasznie go bolało. Z
trudem trzymał się na nogach. Otrzepał się ze śniegu i zrobił kilka kroków, ale ból był nie do
wytrzymania. W końcu poddał się i usiadł w rowie. Równie dobrze mógł umrzeć. Matka Marte już
zdążyła rozgłosić, że został oddany do Ringstada na służbę. Pewnie przy okazji opowiedziała też,
że Ringstad jest złym, skąpym człowiekiem. Nie mógł przecież chodzić od domu do domu i
tłumaczyć wszystkim, że to nieprawda. A gdyby nawet tak zrobił, i tak wierzyliby matce Marte, a
nie jemu. Z jego winy dobre imię pana Ringstada zostało zszargane.
Nie wiedział, jak długo już tak siedzi, w stopach stracił czucie z zimna, spodnie przemokły,
całe ciało zdawało się jednym wielkim soplem lodu. Nagle usłyszał jakiś dźwięk. Najpierw myślał,
że to wracają jego dręczyciele, wstał, by schować się między drzewami, kiedy zobaczył, że jakaś
kobieta nadjeżdża na śnieżnej hulajnodze. Z przodu ktoś siedział. Peder stał nieruchomo. Miał
nadzieję, że go zobaczą, a jednocześnie tego nie chciał. Kobieta zahamowała.
- To ty, Peder?
To były Marte i jej matka!
Peder schylił głowę. Nie mógł wydusić słowa.
- Co się stało? Całe ubranie masz w śniegu, jesteś jeszcze bardziej siny niż ostatnim razem,
kiedy cię widziałam.
Peder skinął głową, nie podnosząc wzroku.
- Jacyś chłopacy zabrali mi hulajnogę, który pożyczyłem od pana Ringstada, a potem
skopali mnie i zepchnęli do rowu.
Kątem oka widział, jak matka Marte potrząsa głową z przerażeniem.
- Chłopaki z Ødegård? Skinął głową.
- Tak mi się wydaje, ale nie wiem. Nie przedstawili się.
- No tak. Chodź z nami, dostaniesz coś ciepłego do picia. Dobrze, że sobie uszu nie
odmroziłeś.
Peder zrobił na próbę jeden krok, ale nie mógł iść.
- Co z twoją nogą? Uderzyłeś się?
- Kopnęli mnie, strasznie boli.
- Siadaj, Marte stanie na drugiej płozie.
Nie śmiał protestować. Już lepsze to, niż umrzeć w rowie.
Okazało się, że gospodarstwo Syvera leży za następnym zakrętem. Gdyby pojechał wtedy
prosto, od dawna byłby na miejscu i nie spotkałby tych wstrętnych łobuzów.
- Jesteś pewna, że tu ich nie ma? - spytał ostrożnie.
- Skąd. Syver nie ma z nimi nic wspólnego. Pewnie szli do Ole. Z niego takie samo ziółko.
Peder odetchnął z ulgą.
Wkrótce siedział w ciepłej kuchni. Kiedy matka Marte podała mu kubek pełen ciepłej kaszy,
pomyślał, że życie może jednak nie jest takie najgorsze. Gdyby jeszcze nie musiał potem w domu
tłumaczyć, jak to się wszystko stało.
- Chciałeś rozmawiać z Syverem? - kobieta spojrzała na niego z zaciekawieniem.
Potrząsnął głową i upił gorącej kaszy.
- Nie, z wami - odparł, nie podnosząc wzroku. Może najlepiej mieć to od razu za sobą. -
Poprosiłem pana Ringstada, żeby pożyczył mi śnieżną hulajnogę, ale nie mówiłem, dokąd się wy-
bieram. Teraz, kiedy tamci ukradli spark, chyba będę musiał mu o wszystkim opowiedzieć.
- Z nami? A o co chodzi?
- Chciałem prosić o wybaczenie. Okłamałem was. Wcale nie oddano mnie do Ringstada na
służbę, on jest moim dziadkiem. No, niezupełnie, ale w pewien sposób tak. Jest dziadkiem Hugo,
mojego brata, ale też nie takim prawdziwym. Jest prawdziwym dziadkiem Jensine, ale to tylko
dziewczyna. Po śmierci pani Ringstad, która była taka zła na Emmanuela, że ożenił się z Elise,
która jest moją siostrą, ale jakby bardziej mamą, pan Ringstad czuł się bardzo samotny i zapytał,
czy nie chciałbym pracować u niego jako stajenny. Ale tak naprawdę to rzadko pracuję, tylko
czasami. Pan Ringstad często zabiera mnie do Eidsvoll i kupuje mi ubrania i buty, i daje mi różne
rzeczy, chociaż nie jest tak naprawdę moim dziadkiem. Chciałem, żebyście wiedziały, że on jest
strasznie miły i wcale nie skąpy, i że bardzo go lubię, i Elise, i wszyscy inni też go lubią.
Marte i jej matka słuchały go uważnie, w milczeniu, ale miny miały trochę dziwne, więc nie
był pewien, czy wszystko zrozumiały.
- Musiałem wrócić i poprosić o przebaczenie. Nie chcę, żeby cała wieś myślała, że pan
Ringstad jest wstrętną kutwą, bo to nieprawda. To najmilszy człowiek, jakiego znam, on i pan
Wang-Olafsen.
Matka Marte powoli pokiwała głową.
- To Signe jest twoją siostrą czy matką? Peder gwałtownie potrząsnął głową.
- O, nie, takiej matki to na pewno bym nie chciał! To prawdziwa wiedźma! Chciała, żeby to
Sebastian wszystko odziedziczył, ale Ringstad się na to nie zgadza. Moi rodzice nie żyją, ale wcale
nie czuję się jak biedny sierota. Mam Elise i Johana, Kristiana, Everta, Hugo, Jensine, Elvirę i
Halfdana, i może jeszcze coś się urodzi. Pastor powiedział, że jestem bogaty, chociaż miałem tylko
sześćdziesiąt øre w kieszeni. Powiedział, że to nie pieniądze są najważniejsze, ale czy ma się wokół
siebie kochających ludzi.
Matka Marte znów skinęła głową.
- Całkowicie się z nim zgadzam. Ale wydaje mi się, że pan Ringstad się o ciebie niepokoi,
tak długo cię nie było. Możesz pożyczyć od nas spark, oddasz jutro rano. Nie bój się łobuzów z
Ødegår. Jak już jadą do Ole, to wracają dopiero ciemną nocą.
- I nie rozpowiesz, że pan Ringstad jest skąpy, prawda? Potrząsnęła głową.
- Niczego takiego nigdy nie powiedziałam i na pewno tego nie zrobię.
Przez cały ten czas Peder nie śmiał odezwać się do Marte ani nawet na nią spojrzeć. Teraz
też nie miał na to odwagi. Wychodząc, czuł, jak pierś rozpiera mu jakieś dziwne, miłe uczucie.
Wreszcie miał czyste sumienie, a do tego udało mu się spotkać z Marte.
Noga nadal go bolała, ale kiedy postawił ją na jednej płozie i odpychał się drugą nogą, nie
było problemu. Kiedy wróci do domu, opowie o wszystkim panu Ringstadowi. Powie mu nawet,
jaki był cel jego dzisiejszej wyprawy.
9
Kristian przeciął plac. Dziwnie było patrzeć na te wszystkie budynki, kiedy wiedziało się, że
zaledwie dwadzieścia lat temu duża część Seattle padła ofiarą pożaru.
Zostało jeszcze sporo czasu. Dopiero za trzy kwadranse miał się spotkać z Peterem na
rynku.
To musiało być niezwykłe przeżycie, być w tym mieście szesnaście lat temu. Seattle
zmieniło się, jak powiadano, niby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pogrążone w głębokim
kryzysie, nagle stało się złotym miastem. W 1896 roku odkryto złoto w Klondike, a zaledwie rok
później parowiec „Portland" przybył do tutejszego portu z ładunkiem bezcennego kruszcu. Zaczęła
się gorączka złota, przez Seattle przechodziły wszystkie transporty. Zjechało wielu imigrantów z
Europy, miasto rozrosło się na wszystkie strony.
Cieszył się, że nie przyszło mu mieszkać tutaj w poprzednim stuleciu. Przed przemianami
było to miasto bezprawia, nierzadko praktykowano w nim lincz, a w czasie przypływu ścieki
zalewały ulice. Odnotowano nawet przypadki utonięć! Pijaństwo, hałas, awantury - tego też nie
brakowało. Za to przemysł leśny wydawał się Kristianowi całkiem interesujący. Słyszał, że teren,
na którym leżało Seattle, porastały niegdyś drzewa, które miały po tysiąc, a nawet dwa tysiące lat,
wysokie na sto metrów. Podobno tak starych lasów nie ma już nigdzie na świecie. To właśnie
rozwój przemysłu leśnego i transportu drewna były przyczyną powstania miasta w połowie
ubiegłego stulecia.
Uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak w szkole lubił geografię. Już wtedy wiedział trochę
o Seattle, a teraz naprawdę tu był! Nigdy nawet o czymś podobnym nie marzył. Owszem, taka myśl
przyszła mu do głowy, kiedy po raz pierwszy dostał list od wuja Kristiana, szybko jednak ją
odrzucił. Wtedy gdy się wściekł na Emanuela i chciał się zaciągnąć na jeden ze statków pływają-
cych do Ameryki, kierowała nim raczej przekora i chęć zemsty.
Nagle zobaczył jasnowłosego młodzieńca, przewyższającego o głowę większość
przechodniów. Przecież to Peter! Czyżby zapomniał, że mieli się spotkać na rynku? Pomachał i
pospieszył w jego stronę.
Niedawno się poznali. Peter pochodził z Anglii, był starszy od Kristiana o jedenaście lat,
kilka lat wcześniej pracował w kopalniach Klondike. Opowiadał mrożące krew w żyłach historie, o
szlaku, na którym padło trzy tysiące koni, o obozie nad rzeką, u stóp wysokiej góry, gdzie mało nie
zamarzli na śmierć. Ofiarami gorączki złota padły setki tysięcy mężczyzn, między innymi pisarz
nazwiskiem Jack London.
Kristian raczej nie miał o czym opowiadać. Kiedy rodzice Eleonore wyrzucili go za drzwi,
ruszył drogą na zachód, bez pieniędzy, nieszczęśliwy. Została mu tylko niewielka sumka z
pieniędzy, które wuj Kristian dał mu na drogę. Nie na długo ona starczyła.
Mijało już pół roku, odkąd opuścił Spokane. Miał wrażenie, jakby przez ten czas przybyło
mu z dziesięć lat. Próbował znaleźć pracę, ale nigdzie nie udało mu się zostać na dłużej. Albo były
to prace sezonowe, albo wchodził z kimś w konflikt i musiał znikać. Pewnego razu spotkał rodzinę
emigrantów z Norwegii. Rodacy zlitowali się nad nim. Przyjechali z zachodniej części kraju do
Nowego Jorku i padli ofiarą oszustów, którzy zarobili spore pieniądze na ich naiwności.
Zaproponowali im transport w głąb lądu, a tak naprawdę byli tak zwanymi naganiaczami,
pracującymi dla różnych zajazdów i firm transportowych, mieli za zadanie zapewnić im jak
największą liczbę klientów.
Po kilku miesiącach wyczerpującej wędrówki i głodowania Norwegowie dotarli w okolice
Spokane, tam kupili tanią działkę i zbudowali dom. Byli bardzo biedni i Kristian nie miał serca
długo korzystać z ich dobroci.
- Hej, Peter. Myślałem, że umawialiśmy się na rynku? Peter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Ja też, ale zapomniałem, o której godzinie. Chodź, tam jest pub. - Wskazał budynek po
drugiej stronie ulicy. - Mam ci coś ciekawego do powiedzenia.
Kristian poczuł, że humor mu się poprawia. Gdyby nie spotkał Petera, to nie wiadomo, jak
by się to wszystko potoczyło. Tamtego dnia był strasznie przybity, czuł się tak koszmarnie, że
zaczął poważnie rozważać, czy nie byłoby najlepiej skończyć z tym beznadziejnym życiem. Peter
pomógł mu zmienić perspektywę.
Znaleźli wolny stolik w głębi i usiedli.
Kristian spojrzał na towarzysza.
- Umieram z ciekawości.
- Musisz uzbroić się w cierpliwość. Najpierw chcę się czegoś dowiedzieć o tobie.
Kristian dzięki znajomości z Eleonore już całkiem nieźle posługiwał się angielskim. Peter
mówił trochę inaczej niż Amerykanie, ale porozumiewali się bez problemu.
- Chyba już wszystko ci opowiedziałem.
- Opowiedziałeś mi o rodzinie w Norwegii, o synku, którym opiekuje się twoja siostra. I że
teraz prawdopodobnie znowu zostałeś ojcem. Wytłumacz mi jedną rzecz, czy wszyscy Norwegowie
tak szybko dorastają i zostają rodzicami przed ukończeniem piętnastego roku życia?
Kristian zaśmiał się, nieco zawstydzony.
- Nie, to raczej rzadkość. Nie mogę powiedzieć, żebym był z tego dumny.
Zamówili po dużym kuflu piwa. Przy sąsiednim stoliku siedziało kilku mężczyzn,
rozmawiających w jakimś obcym języku, za barem stał Indianin. Kiedy Kristian wchodził,
wydawało mu się też, że słyszy norweski. Seattle było tyglem, w którym mieszali się ludzie ze
wszystkich zakątków świata.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jak sobie tak długo dałeś radę bez pieniędzy. Kristian zmarszczył brwi.
- Chyba nie posądzasz mnie o nieuczciwe czyny? Peter potrząsnął głową.
- Mam pewną propozycję, ale najpierw muszę zdobyć pewność, że można na tobie polegać.
Nie obraź się, wypełniam tylko czyjeś polecenie. Mówiłeś, że nie miałeś z czego żyć, że zostało ci
tylko trochę pieniędzy z podróży i że wuj ze Spokane wyrzucił cię za drzwi i nie dał nawet
złamanego centa na drogę.
- To wszystko prawda. Gdyby był równie hojny jak jego brat, wsiadłbym w pierwszy pociąg
na wybrzeże i wrócił do domu.
- Jak ci się udało przeżyć? Szczególnie, że w tym roku zima była wyjątkowo ciężka.
- Najpierw znalazłem pracę na obrzeżach Spokane. Ścinałem drzewa, korowałem,
spławiałem, pomagałem wyławiać bale z rzeki. Pewnego dnia mignął mi gdzieś wuj i uznałem, że
czas ruszać dalej.
- I?
- I poszedłem na zachód. Dotarłem do farmy, gdzie pracowałem w zamian za nocleg i
wyżywienie. Zostałem tam tylko tydzień i powędrowałem dalej. Spotkałem norweską rodzinę.
Przyjęli mnie do siebie. Byli bardzo biedni, a ja nie miałem czym zapłacić, nie chciałem nadużywać
ich uprzejmości i znów udałem się w drogę.
- I wtedy znalazłeś pracę w warsztacie? Kristian skinął głową.
- Miałeś o tym wcześniej jakieś pojęcie? Kristian roześmiał się.
- Ja? Nawet nigdy nie jechałem automobilem. W Kristianii mogą sobie na nie pozwolić
tylko najbogatsi. Taksówki nadal są ciągnięte przez konie, pługi śnieżne też, nawet wozy strażackie.
- To skąd wiedziałeś, co robić?
- Szybko się nauczyłem. Początkowo tylko naprawiałem dętki, potem nauczyłem się
wymieniać resory. Czasami trzeba było zreperować układ sterowniczy. Poza tym często zdarzały
się zniszczenia wywołane rdzą i problemy z gaźnikiem.
- Brzmi to tak, jakbyś w końcu wyrobił się na pełnokrwistego mechanika. Czemu nie
chciałeś tam zostać?
Kristian spuścił wzrok.
- Pokłóciłem się z właścicielem. Zerknął na Petera.
- Często tak się z kimś kłócisz? Kristian zagryzł wargę.
- Czasami.
- Zawsze taki byłeś?
Odparł po chwili zastanowienia:
- Pamiętam, że Elise, moja siostra, skarżyła się kiedyś na moje zachowanie, ale potem się
uspokoiłem. Ale po śmierci Svanhild, po wyjeździe z kraju, gdzie musiałem zostawić chłopca, po
historii z Eleonorą, która potrafiła doprowadzić mnie do szału, znów zrobiłem się trochę nerwowy.
- Potrafisz nad tym panować?
- Wydaje mi się, że tak.
- Podobało ci się na statku?
- Jasne. Gdyby Eleonore nie zmuszała mnie, żebym siedział w tej okropnej kajucie i trzymał
ją za rękę, w ogóle nie schodziłbym z pokładu i rozkoszowałbym się każdą spędzoną tam sekundą.
Mój ojciec był przez pewien czas marynarzem. Chyba musiałem odziedziczyć po nim upodobania.
- Myślałeś kiedyś, żeby zaciągnąć się na statek?
- Pewnie, nieraz. Tylko jak to zrobić? Wszyscy biją się o miejsca, siedemnastoletni chłopak
z Norwegii ma niewielkie szanse, tak powiedział mi jeden Amerykanin.
Zagadkowy uśmiech przemknął po twarzy Petera.
- A gdybyś miał taką możliwość, skorzystałbyś z niej?
- Oczywiście.
- No, to mam dla ciebie pracę. Na angielskiej łajbie.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Peter podniósł się z miejsca.
- Skoro mi nie wierzysz, proponuję drobną wycieczkę do portu. Ale biada ci, jeśli wejdziesz
w konflikt z kapitanem. Jest człowiekiem starej daty, nie toleruje nieposłuszeństwa.
Kristian wpatrywał się w niego, niepewny, czy wierzyć, czy nie, wyglądało jednak na to, że
to Peter mówi całkiem poważnie. Kristian powoli podniósł się z miejsca i ruszył za nim do wyjścia.
Czuł, jak zaczyna w nim buzować nieokiełznana radość.
Na ulicy Peter odwrócił się i powiedział:
- Napisałeś do siostry? Powiadomiłeś ją, gdzie jesteś? Kristian potrząsnął głową.
- Nie, jeszcze nie.
- Jeszcze nie?! - Peter był szczerze poruszony. - Wuj wyrzucił cię z domu pół roku temu, na
pewno wszyscy się zastanawiają, gdzie się podziewasz.
- Pewnie myślą, że dalej mieszkam z Eleonore. Gdybym napisał prawdę, Elise zaczęłaby się
zamartwiać.
- Ale mówiłeś, że twój drugi wuj wrócił do Norwegii i mieszka w stolicy. Nie sądzisz, że
jego brat czasem do niego pisze?
- Nie byłbym taki pewien. Do mojej matki nigdy nie pisał. Gdyby Elise nie poprosiła
przyjaciela, by odnalazł naszą rodzinę w Ameryce, pewnie nawet byśmy nie wiedzieli, czy żyją.
- Uważam, że powinieneś napisać kilka słów. Szczególnie teraz, kiedy lada chwila masz
wyruszyć na morze.
Kristian spojrzał na niego.
- Mówisz, jakby to już było postanowione.
- Bo jest. Wypływamy za cztery dni.
10
Elise otworzyła nogą bramę i weszła do środka. Pot ściekał z niej strumieniami. Choć był
dopiero kwiecień, nagle zrobiło się niesamowicie gorąco. Słońce świeciło, powietrze stało nieporu-
szone. W dodatku niosła ciężkie pakunki. Właściwie miała kupić tylko kalkę do maszyny, włóczkę
i puszkę farby, ale przed sklepem rybnym stała długa kolejka. Okazało się, że w sprzedaży są tanie
śledzie, postanowiła więc kupić całe wiaderko.
Kiedy była już prawie przy drzwiach, zobaczyła Hugo i Jensine. Biegli, aż błoto pryskało im
spod nóg.
- Mamo, mamo, wiesz, co się stało? Dostaliśmy list od Kristiana! Jest na morzu!
- Aha - odparła, zbyt zmęczona, żeby się ucieszyć. Poza tym uważała, że Kristian brzydko
postąpił, nie pisząc przez tak długi czas, choć musiał wiedzieć, że siostra się o niego niepokoi.
W tej samej chwili w drzwiach pokazał się Johan. Z uśmiechem pomachał listem.
- Nareszcie, Elise! Już nie musisz się zamartwiać!
- Skąd został wysłany?
- Z Ameryki. Na stemplu widnieje Seattle.
- Gdzie to jest?
- Na zachodnim wybrzeżu, spory kawałek na zachód od Spokane.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- A co on tam robił?
- Przeczytaj list.
- Co się urodziło?
- O tym nie pisze, wydaje mi się, że sam może nie wiedzieć.
- Nie miał żadnych wieści od Eleonore?
- Przecież wiesz, że wysłała listy pod nasz adres.
- Owszem, ale to było dawno temu. Potem pewnie się dowiedziała o nowym miejscu pobytu
Kristiana i napisała do niego, jak przebiegł poród i czy dziecko żyje.
- Nie sądzę. Teraz, kiedy wyszła za innego mężczyznę? Najprawdopodobniej nadal nie wie,
gdzie jest teraz Kristian.
Elise postawiła sprawunki na podłodze w sieni i wzięła list do ręki. Ku jej rozczarowaniu
składał się on zaledwie z kilku słów. Kiedy go przeczytała, przeraziła się nie na żarty.
- A więc przez cały ten czas, odkąd rodzice Eleonore wyrzucili go z domu, był w Ameryce?
- Na to wygląda.
- Biedak! Musiało mu być naprawdę ciężko! Pomyśl, nawet nie pożyczyli mu pieniędzy na
drogę, wbrew temu, co pisała Eleonore! Wuj Kristian na pewno bardzo się zdenerwuje, kiedy o tym
usłyszy. Ale powinien się dowiedzieć. Pewnie sądzi, że Kristian przepuścił te pieniądze.
Prędko przeczytała list jeszcze raz.
- Mechanik samochodowy! Jak on sobie poradził? Przecież nigdy nawet nie siedział w
automobilu!
Johan uśmiechnął się.
- Kristian szybko się uczy. Ze wszystkim by sobie poradził, trzeba mu tylko pokazać co i
jak.
- Zdaje się, że wysłał list, zanim wyruszył w morze. Nie pisze, dokąd mają płynąć.
- Na pewno wkrótce znów się do nas odezwie. Przypuszczam, że wcześniej nie chciał cię
niepokoić. Teraz się zaciągnął i nareszcie może dostarczyć ci radośniejszych wieści.
Nie skomentowała tego. Czy to aby na pewno takie radosne wiedzieć, że Kristian pływa
gdzieś po oceanach, kiedy świat szykuje się do wojny?
- Po obiedzie odwiedzę wuja Kristiana i ciotkę Ulrikke. Powinni dowiedzieć się, że ojciec
Eleonore wyrzucił chłopaka na ulicę bez grosza przy duszy. Mam nadzieję, że Kristian napisze do
brata i da mu wyraźnie do zrozumienia, co o tym sądzi.
Johan rzucił jej pełne powagi spojrzenie.
- Jesteś pewna? Już się dzisiaj nachodziłaś. Uśmiechnęła się uspokajająco.
- Jestem w doskonałej formie, mój drogi.
Wuj i ciotka siedzieli w ogródku, korzystając z wiosennej pogody.
- Elise? Jak miło cię widzieć! - Wuj Kristian poderwał się z krzesła. - Tak dawno u nas nie
byłaś. Taka jesteś zajęta, że nie 1 masz czasu nawet odwiedzić rodziny?
Elise skinęła głową z uśmiechem i przywitała się z ciotką.
- Nie mam pojęcia, jak kobiety, które pracują w fabryce i mają dzieci, godzą to wszystko.
- Nie piszą książek - zauważyła ciotka - i pewnie nieczęsto pomagają dzieciom w lekcjach.
Warzyw też raczej nie uprawiają. Zapewne mało która ma kawałek ziemi koło domu.
Elise z powagą skinęła głową.
- Szkoda mi ich. Ciężko pracują każdego dnia, po wiele godzin, a potem wracają do domu,
gdzie czekają je kolejne obowiązki: pranie, cerowanie, noszenie wody i drewna na opał, gotowanie
i tak dalej.
Usiadła na wolnym krześle.
- W końcu dostaliśmy list od Kristiana. Wyjęła kopertę z torby i podała wujowi.
- List od Kristiana? - Nie wyglądał na szczególnie zachwyconego, najwidoczniej jeszcze mu
nie wybaczył.
- Eleonore się pomyliła. Twój brat nie dał mu pieniędzy na podróż. Kristian musiał sam
sobie radzić.
Wuj spojrzał na nią przerażony.
- To niemożliwe!
Prędko przeczytał list, po czym podał go żonie, zaciskając wargi w cienką kreskę.
Ciotka potrząsnęła głową.
- Rozumiem jego gwałtowną reakcję na wiadomość, że Eleonore będzie miała dziecko. Ona
sama jest jeszcze dzieckiem. Kristian także. Ale wygonić go na ulicę, nie troszcząc się, czy ma jak
wrócić do domu, nie, to było zbyt okrutne.
Wuj Kristian powiedział po chwili namysłu:
- Setki, może tysiące takich chłopaków wyjeżdżają do Ameryki i muszą sobie radzić bez
niczyjej pomocy Skoro Kristian uznał, że jest na tyle dorosły, by zostać ojcem, powinien też umieć
sam sobie dawać radę w życiu. Jedyne, czego nie rozumiem, to że Eleonore napisała, jakoby jej
ojciec dał mu pieniądze na podróż.
Ciotka prychnęła.
- Twój brat z pewnością tak jej powiedział. Pewnie bał się, że wściekła wyjedzie. Wyraźnie
miał w stosunku do niej konkretne plany, skoro tak szybko wydał ją za mąż.
- Ulrikke i ja właśnie wybieramy się na cmentarz Zbawiciela - powiedział wuj, któremu
najwidoczniej nie bardzo odpowiadał temat rozmowy. - Tak tam teraz pięknie, zielono, na drze-
wach już są liście, co najmniej dwa tygodnie wcześniej niż zwykle. Masz ochotę nam towarzyszyć?
Elise nie miała serca odmówić, choć tak naprawdę powinna wrócić do domu i siąść do
pisania. Tak rzadko zaglądała do wujostwa, a widać było, że ta wizyta sprawiła im ogromną
przyjemność.
- Chętnie. Przy okazji odwiedzę grób Isaka. I młodszej pani Paulsen.
- Znałaś ją? - zdziwił się wuj.
- Nie słyszałeś, że siostrzeniec Paulsena wziął do siebie najstarszego syna Hildy?
Wuj potrząsnął głową.
- Nie, nie słyszałem. Dlaczego? Elise wytłumaczyła mu i dodała:
- Ale potem pani Paulsen zmarła, a jej mąż prędko znalazł pocieszenie w ramionach nowej
kobiety. Chłopca oddał z powrotem Hildzie.
- Niedługo było jej dane się nim nacieszyć - zauważył wuj ze smutkiem. - Chętnie pójdę z
tobą na grób.
Kiedy wspięli się na wzniesienie, rozległy się dzwony w kościele Gamle Aker. Pewnie
kogoś chowano. Wuj Kristian przystanął.
- Czytałem niedawno, że we wschodnia część cmentarza Gamie Aker powstała w zeszłym
stuleciu z przeznaczeniem dla ofiar cholery.
Powoli ruszyli dalej.
- Wczoraj na spacerze spotkaliśmy Hildę. Wyglądała na bardzo zatroskaną.
Elise poczuła bolesne ukłucie. Już tak dawno jej nie widziała. To zły znak, że Hilda
przestała ich odwiedzać. Wcześniej często przychodziła, czy to z pomyślnymi, czy niepomyślnymi
nowinami.
- Pan Paulsen rozważa sprzedaż domu - wtrąciła ciotka. Elise spojrzała na nią ze
zdumieniem.
- Sprzedaż domu? I gdzie oni się podzieją?
- Wynajmą mieszkanie, jak wielu innych ludzi. Elise potrząsnęła głową.
- Ole Gabriel, taki przyzwyczajony do luksusu?
- Nie tylko on musi się pogodzić z utratą wysokiego standardu życia. To tylko dowodzi, że
jest jednak jakaś sprawiedliwość na tym świecie.
Elise znów potrząsnęła głową.
- To zupełnie co innego, niż urodzić się w ubogiej rodzinie. Pamiętam, że my nigdy nie
zazdrościliśmy tym z drugiej strony rzeki. To był inny świat, daleki i obcy, właściwie nie
przychodziło nam do głowy, że świat jest niesprawiedliwy. Jako dzieci wyśmiewaliśmy się z
tamtych, mówiliśmy na przykład, że mają po trzy głowy, ale nigdy nie czuliśmy do nich żalu.
Myślę, że znacznie gorzej znosi się biedę, kiedy wcześniej żyło się w luksusie i mam nadzieję, że to
nigdy nie spotka Hildy i Ole Gabriela.
Przekroczyli bramę cmentarną. Nie tylko oni wpadli na pomysł, by tak spędzić ten piękny
wiosenny wieczór, wokół roiło się od spacerowiczów.
Nagle Elise usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się i zobaczyła młodą damę w eleganckim
wiosennym kostiumie i kapeluszu, podobnym do tego, który niedawno widziała w gazecie. W
kobiecie było coś znajomego, Elise nie mogła sobie jednak przypomnieć, gdzie ją wcześniej
spotkała.
Dama podeszła do nich i powiedziała:
- Chyba mnie pani nie poznaje, pani Thoresen. Poznałyśmy się tej zimy u pani Diriks. Było
mi strasznie przykro, kiedy się dowiedziałam, że straciła pani dziecko. Nie miałyśmy pojęcia, że
jest pani bliska rozwiązania.
- Ja też nie - skłamała Elise. - Nagle źle się poczułam. Pan Diriks próbował mnie przekonać,
bym odpoczęła w pokoju gościnnym, ale ja koniecznie chciałam czym prędzej wrócić do domu.
Czemu ich usprawiedliwiam?, spytała się w myślach. Tak naprawdę znała przecież
odpowiedź: pan Diriks zawsze był dla niej miły i serdeczny, ale bał się o żonę. Spędziła jakiś czas
w sanatorium dla nerwowo chorych, wiedział, że wydarzenie tak poruszające jak poród w jej
własnym domu mogłoby źle na nią wpłynąć.
- Pragnę pani przedstawić mojego wuja i jego żonę - powiedziała prędko Elise. - Większość
życia spędził w Ameryce, a teraz mieszka w jednym z tych uroczych domów na Telthusbakken.
Dama przedstawiła się jako pani Tobiassen i pozdrowiła uprzejmie ciotkę i wuja. Potem
znów zwróciła się do Elise:
- Jest coś, o czym chętnie bym z panią porozmawiała, pani Thoresen. Czy mogłybyśmy się
spotkać któregoś dnia?
Wuj Kristian szybko pochwycił aluzję.
- Nami proszę się nie przejmować. Pójdziemy na grób. Chyba pamiętam, gdzie się znajduje.
Potem jeszcze przejdziemy się kawałek. Porozmawiamy innego dnia.
Uniósł kapelusz i podał ciotce ramię.
- Wpadnę któregoś dnia - krzyknęła za nimi Elise.
Kiedy tamci nie mogli ich już usłyszeć, pani Tobiassen powiedziała z przejęciem:
- Byłyśmy zaszokowane zachowaniem pani Signe Bergeseth tamtego dnia. Wyrzucam
sobie, że nie wzięłam pani w obronę, ale po prostu odebrało mi mowę. Nie rozumiem, jak pani
Diriks może nie dostrzegać, co to za osoba. Za to nam wszystkim, zapewniam panią, otworzyły się
oczy po tym, co pani powiedziała. Niektóre starsze panie nie miały ochoty wchodzić w konflikt z
panią Diriks, znają ją od tak dawna. Próbowały ją usprawiedliwić, mówiąc, że niedomaga i przez to
nie jest zdolna do trzeźwej oceny sytuacji, ale w każdym razie my, młode, nie chcemy mieć z panią
Bergeseth do czynienia.
Elise słuchała z rosnącym zdumieniem. Od nieszczęsnego przyjęcia i koszmarnego porodu
minęły dwa miesiące. Nie przypuszczała, że będzie miała jakikolwiek kontakt z panią Diriks czy jej
przyjaciółkami.
- Może ja też posunęłam się za daleko, ale nie mogłam pozwolić, by dano wiarę wszystkim
jej kłamstwom i oskarżeniom - odparła Elise cichym głosem. - Być może nie powinnam była też
opisywać domu państwa Diriks w swojej powieści.
- Ależ droga pani Thoresen, przecież nie użyła pani ich nazwiska ani nie podała adresu.
- Ale ci, którzy ich znają, z łatwością mogli się zorientować.
- Tak. I cóż z tego? Inni nie muszą o tym wiedzieć. Mnie bardzo się pani powieść podobała.
Sprawiła, że zaczęłam zastanawiać się nad niesprawiedliwością panującą w naszym społeczeństwie.
- Pochyliła się ku Elise i dodała, tłumiąc głos: - Wątpię, by scena w willi zrodziła się w pani
wyobraźni. Nie tylko pani zdążyła się zorientować, jakim człowiekiem był Asle Diriks. Tak mi żal
jego ojca. Domyślał się postępków syna i robił wszystko, by im zapobiec, lecz na próżno. Wysłał
go nawet za granicę, ale i to nie pomogło. Elise milczała.
- Nie musi pani nic mówić. Wiem, że jest pani szlachetną osobą i ma na względzie dobro
innych. Ktoś inny ogłosiłby to w prasie i zawiadomił policję. Muszę już niestety iść, mój mąż czeka
na mnie na Ullevålsveien. - Dodała i obejrzała się za siebie. - Od dawna chciałam pani o tym
wszystkim powiedzieć. Powodzenia. Potrzebujemy takich osób jak pani, które nie boją się mówić
prawdy.
Elise patrzyła za nią. Rozpierała ją duma i radość. Pomyliła się. Po drugiej stronie rzeki nie
mieszkały jedynie puste istoty, zajęte wyłącznie sobą i swoimi rozrywkami. Coś zrozumiały z jej
przesłania. Nagle okazało się, że nieszczęsne przyjęcie u pani Diriks miało jakiś sens.
Postanowiła wstąpić po drodze do Hildy i opowiedzieć jej o spotkaniu z panią Tobiassen.
Ciotka i wuj dadzą sobie radę bez niej. Najpierw chciała jednak pójść na grób małego Isaka. Wi-
działa, rozmawiając z panią Tobiassen, że ciotka i wuj również zatrzymali się tam na chwilę.
Stała, wpatrzona w napis na nagrobku, łzy płynęły po jej twarzy. Cieszyła się, że jest sama.
Nie smuć się, że odszedłem, raduj się, że żyłem.
Pomyślała o chłopcu, którego wydała na świat dwa miesiące temu. Nie zdążyła się nim
nacieszyć, mimo to był w jej myślach każdego dnia. Teraz leżał w małym ciemnym grobie obok jej
ojca, niedaleko swojej babci, pani Thoresen. Jeszcze nie dostał nagrobku, ale Elise już wiedziała,
jaki napis ma na nim widnieć: To światło zgasło tak nagle, ale w naszych sercach zawsze będzie
płonąć. Przez dziewięć miesięcy nosiła go w sobie, był częścią jej ciała. Matka nie może zapomnieć
swojego dziecka, nawet jeśli nie dane mu było żyć na tym świecie.
Przypomniała sobie, jak pastor podczas jakiegoś pogrzebu porównał zmarłego do okrętu.
Okręt wyrusza w drogę, ci, co stoją na nabrzeżu i machają mu na pożegnanie, są pogrążeni w
smutku. Ale potem okręt przybije do nowego portu i ci, którzy tam nań czekają, radują się. To
właśnie jest śmierć. Miała nadzieję, że jej synka też przyjęto z radością, wtedy nie musiałaby się
martwić, że tyle stracił tu, na ziemi.
11
Od domu Hildy i Ole Gabriela wiało dziwną ciszą i pustką. Kiedy przekroczyła bramę,
zrozumiała, skąd to wrażenie. W tym domu brakowało służby. Nie widać było woźnicy ani szofera,
kucharka nie brzękała garnkami w otwartym oknie. Może nawet pokojówki już nie mieli.
Elise zastukała mosiężną kołatką. Po długiej chwili usłyszała czyjeś kroki. Drzwi się
otworzyły. W progu stanęła Hilda, ubrana w szlafrok i kapcie, mimo późnej przecież godziny.
Włosy miała w nieładzie, wzrok zamglony, twarz bladą i ściągniętą.
- Ależ, Hildo, co się stało?
Hilda zaśmiała się, dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- Pytasz, co się stało? A jak myślisz? - Zmierzyła ją wzrokiem. - Gdzie byłaś? Wydajesz się
taka podekscytowana.
- Byłam na grobie Isaka. - W tej samej chwili pożałowała, że nie ugryzła się w język. Jak
mogła być tak bezmyślna? - To znaczy, najpierw poszłam w odwiedziny do wujostwa, ale namówili
mnie na spacer po cmentarzu.
- Widzę, że lepiej ci się powodzi. Nowy kapelusz, czas na życie towarzyskie... Wcześniej
tak nie było.
- Chciałam ci tylko przekazać, że dostaliśmy list od Kristiana. Zaciągnął się na statek.
- Po co mi to mówisz? Przecież wiemy o tym co najmniej od roku.
Elise poczuła nieokreślony niepokój.
- Mogę wejść na chwilę?
- Jeśli koniecznie musisz. - Hilda niechętnie otworzyła drzwi i zaprowadziła ją do salonu.
Był pusty.
- Gdzie mały Gabriel?
- W swoim pokoju.
- Myślałam, że wymówiłaś niani.
- Zgadza się.
Spojrzenie Elise padło na stolik przy kominku. Stała na nim opróżniona do połowy butelka
złotobrązowego płynu i pusty kieliszek. Podejrzenie zmieniło się w pewność.
- Ole Gabriel zachorował?
- Tak, dziś rano zabrali go do szpitala.
- Jesteś sama z chłopcem?
Hilda nie odpowiedziała, opadła na fotel, napełniła kieliszek i wychyliła go.
- W ten sposób nie rozwiążesz problemów. Wykazałaś się taką siłą i dojrzałością, kiedy
musiałaś oddać Isaka, zaimponowałaś mi również swoim zachowaniem po jego śmierci. Z tym też
sobie poradzisz. Wiem, że macie kłopoty finansowe, ale wychowałaś się w pokoiku z kuchnią,
jesteś przyzwyczajona do chłodu, skąpego jedzenia i kiepskich ubrań. Z takimi doświadczeniami
poradzisz sobie lepiej niż ci, którzy urodzili się w dobrobycie.
Hilda prychnęła.
- Nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy sąsiedzi ślą ci spojrzenia pełne
pogardy, niektórzy nawet przestają ci się kłaniać. Jedyne, co się liczy na tym świecie, to pieniądze.
Kiedy je tracisz, tracisz też przyjaciół, szacunek do samej siebie i chęć do życia.
Elise powoli pokręciła głową. Usiadła w fotelu.
- Jeśli przyjaciele odwracają się od ciebie z takiego powodu, to znaczy, że nie są
prawdziwymi przyjaciółmi. Sąsiadami, którzy zachowują się w taki sposób, też nie należy się
przejmować. Zapomniałaś, jak to było w Andersengården? Czy ktoś patrzył na nas z góry tylko
dlatego, że byliśmy biedni? Wręcz przeciwnie. Wszyscy dzielili się z innymi tym, co mieli, i
pomagali najbardziej potrzebującym. Opowiem ci pewną historię na potwierdzenie, że mam rację.
Opowiedziała o przyjęciu u pani Diriks i spotkaniu na cmentarzu.
Hilda słuchała z wyraźnym zdumieniem. Jej wzrok nie był już tak otępiały.
- Naprawdę powiedziała, że społeczeństwo potrzebuje takich jak ty, którzy nie boją się
mówić prawdy?
- Tak, i jestem przekonana, że mówiła to szczerze. Przecież w ogóle nie musiała do mnie
podchodzić. Przeszłabym obok i nawet bym jej nie poznała. Nieważne, czy pani Diriks się z nią
zgadza, zapewne nie, ale teraz wiem, że większość tych dam była po mojej stronie, a nie po stronie
Signe.
- Signe przydałoby się lanie na goły tyłek! Powinni wsadzić ją do ciemnicy, niech myje
więzienne ubikacje, dzieli posłanie z mordercami, pijakami i zarażonymi dziwkami! Wszystkie ga-
zety powinny wydrukować jej fotografię ku przestrodze!
Elise roześmiała się. Hilda z pewnością nie straciła temperamentu!
- Myślałam, że dała sobie spokój, że postanowiła trzymać się z dala ode mnie, ale wygląda
na to, że wręcz przeciwnie, wykorzystała ten czas, by obmyślić kolejne intrygi.
- Nie pozwól jej na to, Elise! Czy pan Diriks słyszał, co powiedziała?
- Wątpię. Najpierw nie było go w domu, a kiedy wychodziłam, siedział w gabinecie. Bez
jego pomocy pewnie umarłabym przy porodzie. Nie mogę mu się naprzykrzać.
Hilda znowu prychnęła.
- Wysłał cię na mróz, chociaż wiedział, że zaczęłaś rodzić. Uważasz, że to czyn godzien
podziwu? Gdyby udostępnił ci jeden ze swych licznych pokoi gościnnych, może dziecko by żyło.
- Nie sądzę. Od początku czułam, że coś jest nie tak.
- Powinnam była przyjść z kondolencjami - powiedziała nagle Hilda, wyraźnie
zawstydzona. - Nawet nie poszłam na pogrzeb.
- Nie myśl o tym. To nie był normalny pogrzeb. Dzieci nie wiedzą nawet, że urodziłam,
wierzą, że bocian zabrał dziecko i dał je innej rodzinie. - Uśmiechnęła się przez łzy. - Teraz lepiej
rozumiem, przez co przeszłaś, Hildo. Tylko ten, kto sam to przeżył, wie, co znaczy stracić dziecko.
A ty straciłaś dwoje. Ja nawet nie zdążyłam nacieszyć się tym chłopaczkiem, a i tak strata była
potwornie bolesna.
Hilda odwróciła wzrok.
- Byłam pijana tego dnia, kiedy rodziłaś. Ole Gabriel miał fatalny nastrój i zaczął się na
mnie wyżywać. W końcu nie wytrzymałam. Żałuję, że później do ciebie nie zajrzałam. Teraz
rozumiem ojca. Nie mógł znieść monotonnej pracy w fabryce, tęsknił za morzem i lasem. Sama
mam wrażenie, jakbym znajdowała się na statku, zagubionym gdzieś pośrodku oceanu, nie wia-
domo gdzie. Nie chcę wrócić do cuchnących podwórek pełnych szczurów i brudnych ubikacji, ale
nie chcę też, by moje życie polegało na pokazywaniu się w eleganckich strojach, chodzeniu na
nudne wystawy czy sztuki, których wcale nie mam ochoty oglądać. Znajduję się w zawieszeniu, w
pustce.
- Musisz znaleźć sobie jakieś zajęcie, coś, co wypełni ci dzień i nada znaczenie twojemu
życiu. Uważam, że powinnaś poszukać pracy i nie dbać o to, co powiedzą sąsiedzi. Masz zręczne
ręce. Kiedy mieszkaliśmy w Andersengården, potrafiłaś wyczarować niewiarygodne rzeczy niemal
z niczego. Pamiętam, jakie zabawki robiłaś - laleczki i maleńkie tancerki z żołędzi. A potem
wystawiałaś przedstawienie dla wszystkich dzieci. Siedziały cichutko jak myszki i patrzyły
wielkimi oczami, tak zafascynowane, że każdy aktor mógłby ci pozazdrościć.
Po chwili zastanowienia dodała:
- Może mogłabyś pracować w ochronce dla dzieci z ubogich rodzin? Zarobisz pewnie
niewiele, ale przynajmniej miałabyś jakiś cel w życiu. Poza tym mogłabyś zabierać ze sobą małego
Gabriela. Jesienią skończy pięć lat, może to trochę mało, ale jestem pewna, że ci pozwolą.
Hilda słuchała uważnie. Siedziała w fotelu dumnie wyprostowana, jakby wróciła jej dawna
wola walki. Elise ciągnęła, zachęcona tym widokiem:
- Tylko ty sama możesz sobie pomóc. Ole Gabriel za bardzo cię rozpuścił, zrobił ci tylko
niedźwiedzią przysługę.
Hilda spojrzała na nią. Wzrok miała już znacznie bardziej przytomny.
- Wiesz, skąd się wzięło to wyrażenie? Pszczoła chciała usiąść niedźwiedziowi na nosie.
Pewien człowiek, widząc to, próbował ją odgonić, a wtedy nadleciał cały rój i zaatakował
niedźwiedzia. Ole Gabriel myślał, że dając ci piękny dom, eleganckie stroje, służące i przeróżne
rozrywki, uczyni twoje życie lepszym. Nie rozumiał, że się nudzisz, że tęsknisz za jakimś zajęciem
i z bezczynności ulegasz niebezpiecznym pokusom.
Twarz Hildy pokrył rumieniec, na pewno było jej wstyd. Nagle rozległ się płacz dziecka.
Elise podniosła się z miejsca.
- Mogę do niego zajrzeć?
- Jak chcesz, tylko przygotuj się na bałagan. Nie miałam siły tam posprzątać.
Elise pomyślała, że chyba w ogóle na nic jej siostra nie miała siły, bo wszędzie leżał kurz,
rośliny na parapecie smętnie zwieszały pożółkłe liście, na stole stały brudne talerze, sądząc na oko,
co najmniej od poprzedniego dnia. Pokój wypełniała woń starego dymu, smażonej ryby i
niezmienianej wody w wazonach.
Kiedy otworzyła drzwi do pokoju dziecinnego, zatrzymała się raptownie. Mały Gabriel
siedział w kącie, w samej koszulce i majteczkach, przyciskając do siebie mokrego misia. Łzy
płynęły po bladych policzkach. Był przerażająco chudy, rączki i nóżki wyglądały jak cienkie pa-
tyczki. Pokój, wychodzący na północ, był wychłodzony, wiosenne ciepło nie zdążyło dotrzeć do
środka.
Elise zebrała się w sobie i podeszła do dziecka.
- Hej, Gabrielu! Tak dawno cię nie widziałam. Chciałbyś któregoś dnia odwiedzić Hugo i
Jensine?
Chłopiec przełknął łzy, otarł rączką twarz i przytaknął.
- Mogę iść teraz z tobą?
- Zapytam mamy. Podeszła do komody, w nadziei, że znajdzie dla niego coś do ubrania, ale
w szufladach panował jeden wielki chaos. Czyste i brudne ubranka leżały skłębione, wymieszane
razem. Wróciła do salonu, wściekła.
- O coś takiego nigdy bym cię nie podejrzewała, Hildo! Jak tak można! W pokoju
dziecięcym bałagan, mały Gabriel płacze w kącie zmarznięty i przestraszony. Wygląda, jakby od
dawna nie jadł. Że też ci nie wstyd!
Spodziewała się, że Hilda zaraz skoczy jej do gardła, jak dawniej, lecz ona siedziała w
milczeniu. Spojrzenie zdradzało, że dręczą ją wyrzuty sumienia.
- Wstawaj! - zarządziła Elise. - Umyj się i przebierz, a ja spróbuję znaleźć jakieś czyste
ubranie dla małego Gabriela. Potem posprzątamy razem jego pokój, wyniesiemy brudne talerze z
salonu, zmienimy wodę w wazonach, wyrzucimy zwiędłe kwiaty i umyjemy podłogę. Wolę nawet
nie myśleć, jak musi wyglądać kuchnia. Johan jest w domu, poza tym Dagny już wróciła ze szkoły.
Pewnie się zastanawiają, gdzie jestem, ale to nic. Nie wyjdę stąd, póki znów nie zapanuje tu
porządek.
Dziwne, ale Hilda posłuchała bez protestów. Kiedy zniknęła w swoim pokoju, Elise
podeszła do stolika, wzięła butelkę, zaniosła ją do kuchni i wylała całą jej zawartość. Potem wróciła
do pokoju małego Gabriela, znalazła jakieś ubranie i pomogła mu je włożyć, jednocześnie
przemawiając do niego uspokajająco.
Po jakimś czasie przyszła do nich Hilda. Teraz wyglądała jak na elegancką dyrektorową
przystało, no, może pomijając worki pod oczami i niezbyt świeżą fryzurę.
Elise uśmiechnęła się do niej.
- Teraz lepiej. Mogę zabrać do siebie małego Gabriela? Od tak dawna nie bawił się z moimi
dziećmi. A ty tymczasem mogłabyś przejść się Biermannsgården i zapytać, czy nie potrzebują
pomocy w ochronce. Pewnie przyjmą cię tylko pod warunkiem, że zgodzisz się pracować za darmo,
ale za jakiś czas, kiedy zobaczą, jak dobrze sobie radzisz, na pewno zaproponują ci wynagrodzenie.
Najważniejsze w tym momencie, byś znalazła coś, co przywróci ci chęć do życia. Wtedy będziesz
miała też siłę podlewać kwiaty, dbać o porządek i zajmować się małym Gabrielem.
- Przez ciebie mi wstyd.
- To nie było moim zamiarem. Chcę tylko pomóc. Jest ci teraz trudno, inni pewnie tego nie
rozumieją. Patrzą na ciebie jak na szczęściarę, nie wiedzą, co to znaczy być wróblem w stadzie
pawi.
Przez chwilę na twarzy Hildy było widać wahanie. Elise przeraziła się, że siostra zacznie
protestować, ale ta odwróciła się i powiedziała:
- Pójdę tylko włożyć tamten stary płaszcz. Lepiej, żebym nie wyglądała zbyt elegancko,
kiedy będę prosić o pomoc.
Elise uśmiechnęła się z ulgą.
- Ale najpierw musimy trochę posprzątać. Teraz tylko najgorszy brud, resztę wieczorem.
Przyjdę ci pomóc. Gabriel już się nie może doczekać, kiedy wyjdziemy. Tobie też dobrze zrobi
trochę świeżego powietrza. A przede wszystkim chłopcu trzeba dać jeść.
12
Gabriel biegł przed nimi, widać było, że cieszy się na spotkanie z Hugo, Jensine, Elvirą i
Halfdanem.
Elise zauważyła, że Hilda coraz bardziej zwalnia kroku. Może bała się, że widać po niej
wypity alkohol, a może po namyśle stwierdziła, że wcale nie ma ochoty opiekować się dziećmi bie-
daków. W końcu od tylu lat żyła życiem wyższych warstw, może odczuwała powrót do środowiska
robotniczego jako porażkę.
- Czytasz regularnie prasę? - zapytała w nadziei, że sprowadzi jej myśli na inne tory.
Hilda potrząsnęła głową.
- Ostatnio nie. Przedtem Ole Gabriel czytał głośno, samej mi się nie chce.
- Miał wylew?
- Chyba tak. Stwierdzili, że to nic poważnego, ale że potrzebny mu spokój. Powiedzieli
nawet, bym lepiej go dziś nie odwiedzała. Chyba uważają, że go niepotrzebnie denerwuję. Czemu
pytasz o gazety?
- Ostatnio tyle się dzieje. Niedawno jakaś obca flota, prawdopodobnie niemiecka, odbywała
manewry koło Kristiansand. I to tuż obok wejścia do portu. Zniszczyli sieci. Rybacy wysyłali
sygnały ostrzegawcze, lecz tamci nic sobie z tego nie robili.
- Nie jestem pewna, czy obchodzą mnie zniszczone sieci - odparła sucho Hilda.
Elise spojrzała na nią.
- Nie rozumiesz? Tu nie chodzi o sieci, ale o to, że Niemcy szykują się do wojny!
- Tym nie musimy się przejmować. Cesarz Wilhelm kocha Norwegię. Niedawno stwierdził
w przemówieniu, że wszystkie germańskie plemiona tworzą jedność. Malarz Hans Dahl jest jego
bliskim przyjacielem. Cesarz kupił wiele jego obrazów, a wkrótce odwiedzi Bergen, gdzie ma
wręczyć dar narodowi norweskiemu. Król Haakon też tam będzie.
Elise nic nie powiedziała. Wcale nie czuła się spokojniejsza. Co z tego, że cesarz kocha
Norwegię, skoro wyraźnie szykuje się do wojny? Słyszała, że cesarzowi nie podoba się sytuacja w
Europie.
- Kiedy czytasz gazety, musisz wybierać weselsze tematy - ciągnęła Hilda. - Na przykład
Ole Gabriel i ja bardzo się ubawiliśmy, czytając, jak wszystkie taksówki wyjechały na ulicę Karla
Johana w ramach protestu przeciw przepisowi zabraniającemu jazdy szybszej niż piętnaście
kilometrów na godzinę. Jeden z kierowców zawiesił na dachu transparent, na którym nazwał Nor-
wegię ciemnogrodem.
Elise spojrzała na siostrę ze zdumieniem.
- To w Kristianii są taksówki? Hilda roześmiała się.
- Chyba nie jesteś na bieżąco. Już chyba ponad trzydzieści. Pewnie nie wiesz też, że
Norwegia ma swój pierwszy statek kursujący do Ameryki. Nazwano go „Kristianiafjord". Było
wielkie poruszenie, kiedy wpłynął do portu. A gdy przybył do Nowego Jorku, grupa
przebywających w Ameryce Norwegów została zaproszona na pokład.
Elise pomyślała nagle o bracie.
- Ciekawe, na jaki statek zaciągnął się Kristian.
- Daj spokój, Elise! Kristian jest dorosły. Już nie musisz się o niego martwić.
- Nie muszę podejmować za niego decyzji, a to coś zupełnie innego. Nie było mu lekko w
Ameryce. Rodzice Eleonore wyrzucili go za drzwi, musiał sam sobie radzić, nie miał pieniędzy,
pracy ani dachu nad głową.
- Nie on jeden.
- Ależ ty jesteś nieczuła! A gdybyś to ty znalazła się w obcym kraju, sama jak palec, bez
środków do życia, nie znając języka?
- Sam sobie winien. Nie miałby kłopotów, gdyby potrafił zapanować nad tym, co nosi w
spodniach.
Elise już otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Z naprzeciwka
chwiejnym krokiem nadchodziło dwóch pijaczków. Miała wrażenie, że poznaje jednego i z nich.
- Hildo - wyszeptała - widzisz tego tam?
Wzrok Hildy pobiegł za jej spojrzeniem. Z gardła wyrwa jej się stłumiony okrzyk.
- Czy to nie Lort-Anders?
- Tak mi się wydaje.
- Udawaj, że go nie poznajesz. Patrzymy w inną stronę. Są tak pijani, że nie zwrócą na nas
uwagi.
- Już nas zobaczyli.
- W każdym razie nie pokazuj po sobie, że się boisz. Lort-Anders przystanął.
- No nieee! Kogo ja widzę! Dziewczyna Johana! Jak leci, Elise? Nie wpadło ci ostatnio
jakieś dziecko do wody?
Elise poczuła, jak przechodzą ją na przemian fale gorąca i zimna. Miała na końcu języka
ciętą odpowiedź, ale zdołała się opanować.
Hilda, która jeszcze przed chwilą proponowała, by całkowicie zignorować mężczyzn,
zatrzymała się i chyba chciała odpowiedzieć, ale Elise pociągnęła ją za rękaw.
- Nic nie mów! - syknęła. - Możesz tylko pogorszyć sytuację. Lort-Anders zagrodził im
drogę.
- Boisz się mnie, Elise? Gdzie twoja buta? Słyszałem, że wyszłaś za Johana. Że macie
dzieci. Zajdę do was któregoś razu i sprawdzę, czy dziewczynka podobna do taty. Różnie to bywa,
co, Hilda?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Hilda była czerwona ze złości.
- Nie, no sama wiesz. Podobno bogaci lubią sobie poskakać z kwiatka na kwiatek. A co
słychać u Christoffera Clausena, czy jak on tam się nazywa?
Elise znów pociągnęła Hildę za rękaw.
- Chodź, Hildo! Nie rozumiesz, że on próbuje nas sprowokować? Zapraszam - zwróciła się
do Lorta-Andersa. - Johan z pewnością ucieszy się z twojej wizyty. Wie, co się stało wtedy na
moście i od dawna chciałby się z tobą spotkać.
Lort-Anders zarechotał.
- Grozisz mi czy jak? Myślisz, że boję się tego mięczaka?
- Może powinieneś - odparła Elise i wyminęła go, pociągając za sobą Hildę. Jeszcze długo
słyszały ohydny śmiech mężczyzny.
- Mówiłaś, że mamy przejść koło nich i nie reagować - powiedziała Elise oskarżycielsko.
- Chciałam zapytać, skąd zna nazwisko Christoffera - usprawiedliwiła się Hilda.
- Ma mnóstwo znajomych w całym mieście i chętnie łowi wszystko, co pachnie plotką i
skandalem. Przypuszczam, że z tego żyje. Gdybyś wciąż spotykała się z Christofferem Clausenem,
a Ole Gabriel nadal o niczym by nie wiedział, istniałoby duże ryzyko, że Lort-Anders zacznie cię
szantażować.
- Co za szmata!
- Zawsze taki był i będzie. Teraz, kiedy Johan jest przy mnie, już się go nie boję. Gorzej
było, kiedy Johan wyjechał do Paryża.
- Na twoim miejscu nie czułabym się taka bezpieczna. Lort-Anders ma wielu znajomków,
którym wcale się nie podobało, kiedy Johan wyrwał się z ich towarzystwa.
- Wtedy to były tylko dzieciaki. Johan od dawna nie ma z nimi nic do czynienia.
- W każdym razie uważają, że ich zdradził. Szczególnie kiedy ich zatrzymano, według nich,
z twojej winy.
Elise skinęła głową.
- Nie sądzę, by Lort-Anders ryzykował po tym, co się wydarzyło na moście. Na pewno nie
ma ochoty wrócić do więzienia.
Dotarły do numeru 76.
- Zabieram małego Gabriela ze sobą, a ty zajdziesz do nas w drodze z Biermannsgården.
Hilda skinęła głową. Widać było, że czuje się nieswojo.
- Pamiętaj, co ci mówiłam, Hildo. Nadajesz się do pracy z dziećmi. Będą zachwycone, a ty
odzyskasz radość życia.
Hugo i Jensine bardzo się ucieszyli na widok małego Gabriela. Wkrótce zabawa trwała w
najlepsze. Elise wygoniła ich do ogródka, była taka piękna pogoda. Jakiś czas temu wysprzątała w
starej stajni, a Dagny urządziła tam sklepik. Od wielu lat zbierała przeróżne puszki, pudełka po
kakao i po tytoniu. Od pana Ringstada wyżebrała pudełeczka po lekach i metalowe pojemniki
Marie, których Olaug nie miała serca wyrzucić. Teraz wszystko pięknie stało na półkach, które
Johan zrobił ze starych desek. Dagny była w siódmym niebie, ledwo znajdowała czas, by wracać do
domu na posiłki. Kazała dzieciom odgrywać różne role, sama była Magdą ze sklepiku na rogu,
Hugo jej posłańcem, Jensine grała panią Jonsen, która przynosiła plotki o wszystkich okolicznych
mieszkańcach, a mały Gabriel panią Evertsen, która nigdy nie mogła się zdecydować, co kupić.
Elvira i Halfdan byli notorycznie zaniedbywanymi dziećmi pary pijaków, mieszkających dalej na
Sagveien. Elise podejrzewała, że za wzorzec posłużyli Dagny jej rodzice. Elvira i Halfdan niewiele
z tego rozumieli, ale posłusznie spełniali wszystkie polecenia.
Elise usiadła do pisania, ale nie mogła się skupić. W pamięci wciąż miała obraz Hildy. Nie
będzie mogła dalej mieszkać w tym wielkim domu, jeśli Ole Gabriel zostanie w szpitalu. Poza tym,
tak czy inaczej, pewnie nie będzie ich stać na to, by zatrzymać dom. Ole Gabriel na pewno mógłby
go korzystnie sprzedać, przynajmniej mieliby z czego żyć. Powinni kupić mieszkanie, gdzieś
niedaleko Biermannsgården, o ile Hildzie dopisze szczęście i dostanie pracę.
Usłyszała nucenie siostry, nim ta zdążyła dojść do bramy. Pospieszyła jej na spotkanie.
- Chyba dobrze ci poszło - zauważyła z uśmiechem.
- Tak, przyjęli mnie, na razie na próbę. - Oczy Hildy lśniły. - Znają mnie, wiedzą, czyją
jestem żoną, ale nie ukrywałam, że mamy poważne kłopoty, powiedziałam, że Ole Gabriel leży w
szpitalu i nie może pracować, że będziemy zmuszeni sprzedać dom i że muszę zarobić chociaż te
kilka koron. Spojrzeli na siebie, byli wyraźnie zaskoczeni. Pewnie nie przypuszczali, że jesteśmy w
tak złej sytuacji, ale w końcu zrozumieli, że mówię prawdę. Powiedzieli, że jedna z pracownic
niedawno wypowiedziała pracę i że właśnie szukają kogoś na jej miejsce. Nie wymagają żadnego
specjalnego przygotowania, po prostu trzeba znaleźć dzieciom jakieś zajęcie. Poszłam za twoją
radą, Elise, i opowiedziałam im o ludzikach z żołędzi i jak świetnie można się nimi bawić. Albo co
można zrobić z szyszek i kamieni. I że chcę nauczyć dzieci szyć, robić na drutach i cerować.
Zaczynam już w tym tygodniu.
Elise uścisnęła siostrę.
- Gratulacje. Widać był w tym jakiś wyższy zamysł, że akurat dzisiaj do ciebie zajrzałam. -
Uśmiechnęła się, czuła ulgę i radość. - Mówisz, że będziecie musieli sprzedać dom. Myślałaś już,
gdzie chciałabyś zamieszkać?
- Na ulicy Antona Schiøtza jest mieszkanie na sprzedaż, niedaleko dziadków Anne Sofie.
Na twarzy Elise pojawił się uśmiech.
- I niedaleko Jenny. Byłoby wspaniale. Może i jej mogłabyś czasem pomóc.
- Potrzebuje pomocy? Przecież miała szczęście trafić do babki Anne Sofie.
- Dzieci w szkole ją prześladują, bo jej ojciec pil i byli bardzo biedni.
- Okropność! Dzieci są bezlitosne.
- Co zamierzasz zrobić? Chyba powinnaś jak najszybciej obejrzeć to mieszkanie.
- Jest dość drogie, nie sądzę, by prędko znalazł się kupiec. - Zmarszczyła czoło. - Jeśli tam
zamieszkamy, każdego ranka będę musiała pokonywać z małym Gabrielem całą tę długą drogę, a
wieczorem z powrotem, w dodatku pod górkę.
- Raczej ci to nie zaszkodzi. Kiedy pracowałaś w Nydalen Compagnie, codziennie miałaś
pod górkę. Ale chyba musicie poczekać ze sprzedażą domu, aż Ole Gabriel wróci ze szpitala.
Mówiłaś mu już o tym mieszkaniu?
- Tam, wczoraj rozmawialiśmy na ten temat. Zdaje sobie sprawę, że dom trzeba sprzedać,
ale myśli o tym z ciężkim sercem. Mieszkał tam całe życie, trudno mu będzie teraz przyzwyczaić
się do nowych warunków, do mieszkania tak blisko innych ludzi.
- Na ulicy Antona Schiøtza jest tak spokojnie, prawie jak na wsi. Szerokie ulice, drzewa,
balkon przy każdym mieszkaniu. Będziecie mogli sobie na nim siedzieć i podziwiać zachód słońca.
- Ale nie będziemy mieć ogrodu. I ciągle będziemy natykać się na obcych ludzi na
korytarzu.
Elise westchnęła.
- Nigdy nie przypuszczałam, że usłyszę coś takiego z twoich słów. Przecież w porównaniu z
kamienicą, w której mieszkałyśmy, i innymi miejscami na Grünerløkka i Sagene to prawdziwy raj.
Jej słowa chyba wywarły odpowiedni skutek, bo Hilda skinęła głową i powiedziała:
- Może przejdę się tam teraz, a mały Gabriel niech jeszcze u was zostanie.
- Dobry pomysł. Nie musisz się spieszyć. Dzieci są pochłonięte zabawą.
Hilda wróciła zadowolona. Mieszkanie okazało się o wiele ładniejsze, niż się spodziewała.
- Jest salon, jadalnia i trzy sypialnie, a przy kuchni pokoik służącej. Może stać nas będzie na
pomoc, kiedy sprzedamy dom. I, dokładnie tak jak mówiłaś: wieczorem balkon tonie w słońcu. Jest
markiza, która chroni przed skwarem, można więc bez przeszkód rozkoszować się pięknym
widokiem. Kuchnia jest duża, a w salonie widziałam wspaniały kominek. Okna wychodzą na dwie
strony. To mieszkanie narożne. Przez cały czas, kiedy tam byłam, nie słyszałam, żeby przejeżdżał
choćby jeden wóz czy automobil, tak więc miałaś też rację, że jest tam cicho i spokojnie. Trochę
dalej od centrum, ale do tramwaju blisko.
- Są jacyś inni chętni?
- Na razie nie. Myślę, że jeśli tylko szybko się zdecydujemy, będzie nasze. Jutro przed
południem odwiedzę Ole Gabriela i porozmawiam z nim. Może mogłabym zostawić tu małego
Gabriela?
- Oczywiście. Sama jestem podekscytowana! Hilda westchnęła.
- To będzie zupełnie nowe życie. Nie jestem pewna, czy lepsze, ale na pewno inne.
- Dlaczego miałoby być gorsze? Przecież zupełnie się nie odnalazłaś w towarzystwie
eleganckich dam.
Po chwili wahania Hilda odparła:
- Zaczęłam się jednak jakoś do nich przyzwyczajać. W każdym razie, wolę mieć do
czynienia z nimi niż z biednymi robotnikami.
Elise nie skomentowała tego. Hilda chyba już zapomniała, że zaledwie kilka godzin
wcześniej siedziała w fotelu, całkowicie otępiała, wlewając w siebie alkohol. To nie z powodu
choroby Ole Gabriela nie miała siły się ubierać, sprzątać i zajmować się dzieckiem, tylko dlatego,
że była niezadowolona z życia.
- Poczekaj tylko - powiedziała w końcu Elise. - Myślę, że niedługo zaskoczysz samą siebie.
13
Peder obudził się z uczuciem mrowienia w całym ciele. Była niedziela, na pewno zobaczy
dziś Marte w kościele. Prawie jej nie widywał od tamtego okropnego dnia, kiedy chłopaki z
Ødegård wrzucili go do rowu i kiedy myślał, że umrze. Podczas sianokosów Marte musiała cały
dzień pracować na łące, w niedziele zaś pomagać matce w domu. Mówiła, że Syver jest bardzo
surowy i jeśli będzie niezadowolony z ich pracy, nie pozwoli im dłużej mieszkać u siebie.
Za tydzień mieli przyjechać z wizytą Evert oraz Elise i Johan z dziećmi. Pan Ringstad już od
dawna ich zapraszał, Elise musiała jednak pisać, a Johan skończyć rzeźbę. Poza tym Ole Gabriel
był w szpitalu, Hilda potrzebowała pomocy przy przeprowadzce.
Ubrał się prędko i zbiegł po schodach.
Pan Ringstad już siedział przy stole, racząc się filiżanką kawy.
- Jesteś, śpiochu!
Peder spojrzał na niego z przerażeniem.
- To już tak późno?
Pan Ringstad roześmiał się.
- Nie, mój chłopcze, jest dopiero kwadrans po ósmej. W moim wieku nie potrzeba już tak
wiele snu. Przestraszyłeś się, że nie zdążysz na mszę? Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz chodzić
do kościoła. Może zostaniesz pastorem?
Peder poczuł, że jego twarz oblewa gorący rumieniec. Spuścił wzrok.
- Nie, pastorem to raczej nie, ale niedziela to taki wyjątkowy dzień. Wszyscy mają wolne,
wkłada się odświętne ubranie, Olaug wyciąga czysty obrus...
Pan Ringstad skinął głową.
- To prawda. Niedziela to rzeczywiście wyjątkowy dzień. Szczególnie że w kościele można
spotkać znajomych, prawda?
Peder poczuł, że jeszcze mocniej się rumieni.
- Nie mam zbyt wielu znajomych - wymamrotał, po czym dodał, zadowolony, że coś udało
mu się wymyślić: - Ale może spotkamy twojego kuzyna z żoną.
- Szkoda, że nie ma tu w pobliżu chłopców w twoim wieku. Tylko chłopaki z Ødegård, ale z
nimi raczej nie chcesz mieć nic do czynienia po tym, co się stało.
Peder potrząsnął głową zdecydowanie.
- A co z Marte, tą, co mieszka z matką u Syvera?
Peder usiadł przy stole i udawał, że jest ogromnie zajęty odcinaniem czubka jajka.
- Ale że niby co? - wydusił w końcu.
- Jesteście chyba w jednym wieku? Poza tym, o ile mi wiadomo, dorastała na Grünerløkken,
niedaleko Sagene. Może macie wspólnych znajomych?
- Nie sądzę.
- Mógłbyś ją zapytać.
- Nie, chyba nie.
Żeby tylko panu Ringstadowi nie przyszło do głowy wypytywanie Marte w jego imieniu. To
dopiero byłby wstyd!
- Jeśli zobaczymy ją po mszy, moglibyśmy podejść i porozmawiać.
- Nie, lepiej nie.
Pan Ringstad rzucił mu baczne spojrzenie.
- Chyba nie boisz się rozmawiać z dziewczynami?
- Nie. Dziewczyny to raczej nic strasznego.
Czemu dorośli zawsze muszą się we wszystko mieszać? Czasami pan Ringstad zachowywał
się tak głupio. Jak ten Emanuel to wytrzymywał? Co za pomysł, pytać go, czy boi się rozmawiać z
dziewczynami!
- Pewnie się cieszysz, że znowu zobaczysz Everta. Nie widzieliście się od świąt. Mam
nadzieję, że Kristian wreszcie się do nas odezwie. Skoro napisał do Elise, to mógłby chyba i do nas.
Peder skinął głową.
- Zdziwiłem się, że się zaciągnął na statek, kiedy już dotarł do Ameryki, ale trochę mu
zazdroszczę. - Nagle przeraził się, że pan Ringstad może się poczuć urażony i dodał czym prędzej: -
To znaczy, skoro już musiał wyjechać z powodu dziecka i w ogóle...
Coraz gorzej.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Nie tłumacz się, Pederze. Niczym mnie nie uraziłeś. W pewnym wieku wszyscy chłopcy
marzą o morskich podróżach. Emanuel też tego pragnął, ale nie śmiał głośno o tym mówić ze
względu na Marie. Nigdy by się na to nie zgodziła. - Nagle jego twarz spoważniała. - Miejmy
nadzieję, że statek, na który się zaciągnął, będzie się trzymał z dala od szykującej się do wojny w
Europie. Nawet nie wiem, jaki to statek - amerykański, angielski czy norweski.
- W każdym razie dobrze, moim zdaniem, że nie ożenił się z Eleonore.
Pan Ringstad spojrzał na niego, zaskoczony.
- Dlaczego? Nie lubiłeś jej? Peder potrząsnął głową.
- Jest taka sama jak Signe i pani Ri... - urwał i zmieszany wziął wielki łyk mleka.
- Aha, tak powiadasz. W takim razie miał szczęście. - Z namysłem dodał: - Musi być jednak
dziwne mieć dziecko i nie wiedzieć nawet, jak wygląda, jakie jest. Pewnie Eleonore więcej się do
niego nie odezwie, teraz, kiedy jest żoną innego.
- Kristianowi chyba niespecjalnie na tym zależy. W liście nawet nie spytał o Halfdana. -
Zawahał się, w końcu zebrał się na odwagę: - Hugo... - zaczął, pamiętając, że ten nie lubi, kiedy
zwraca się do niego per pan. Chciał, by nazywać go dziadkiem, ale Peder jakoś nie potrafił się na to
zdobyć. - Chyba pójdę na piechotę do kościoła. Wiesz, ostatnio za dużo jem. - Zaśmiał się
wymuszenie. - Sam wspomniałeś coś o tłuszczyku. Muszę się poruszać.
- Chcesz iść na piechotę? To daleko. Poza tym mamy nową, lekką bryczkę. Wszyscy we wsi
pootwierają szeroko oczy, kiedy nas zobaczą.
Peder przełknął ślinę. Myślał o tym już od kilku dni. Hugo Ringstad nic nie rozumiał. Nie
rozumiał, że Peder wstydzi się zajechać przed kościół w jego towarzystwie. I jeszcze ta błyszcząca
nowością bryczka! Chłopaki z Ødegård będą ryczeć ze śmiechu, a Marte pomyśli, że struga
ważniaka. Tak bardzo nie chciał, by myślała, że uważa się za kogoś lepszego od niej, mimo że pan
Ringstad jest dla niego kimś w rodzaju dziadka. Ona była z Grünerløkka, on z Sagene. Ona nie
miała ojca, on nie miał obojga rodziców. Ona pracowała dla Syvera, on dla Ringstada. W ten
sposób byli sobie równi. Jeśli nagle zajedzie do kościoła jak jakieś panisko, w cylindrze i białej
koszuli, na pewno nie będzie chciała mieć z nim nic do czynienia.
- Jak będziesz sam siedział w bryczce, to chyba też pootwierają oczy. Ja mogę iść obok.
Pan Ringstad zaczął się śmiać.
- Żeby myśleli, że traktuję cię jak parobka? O nie, nie zamierzam narażać się na taki wstyd.
Peder nie był w stanie dokończyć kanapki, choć posmarował ją świeżo usmażonym dżemem
truskawkowym. Jak tu wydostać się z tej pułapki?
Czas do wyjazdu minął błyskawicznie. Peder nadal nie wiedział, jak by tu się wykręcić od
jazdy z towarzystwie Ringstada. Tłuszczyk najwyraźniej nie był skutecznym argumentem. Gorąco
mu się robiło na samą myśl. W najgorszym wypadku mógłby symulować chorobę, ale wtedy nie
zobaczy Marte, a cieszył się na to od wielu dni.
Długo czesał włosy przed lustrem. Zmoczył je lekko, żeby się układały, ale kiedy tylko
wyschły, znów zaczęły sterczeć na wszystkie strony. Do tego miał mnóstwo piegów, więcej niż
zwykle. Uniósł koszulę i obejrzał brzuch. Pan Ringstad miał rację, było go jakby więcej.
Dziadek już siedział w bryczce i czekał na niego. Chyba się nie wykręci. Musi zapomnieć o
Marte, najsłodszej dziewczynie w całej wsi.
W tym samym momencie na progu pojawiła się Olaug, elegancka jak dama z miasta, w
płaszczu i kapeluszu. Ledwo ją rozpoznał.
- Jednak pojadę do kościoła - oznajmiła. - Peder może chyba biec obok, prawda? Nie
zaszkodzi, mu trochę ruchu, nawet jeśli pracował ostatnio przy sianokosach.
Nim pan Ringstad zdążył odpowiedzieć, wgramoliła się na bryczkę i usiadła obok niego.
Peder otworzył usta ze zdumienia. Jeszcze nie słyszał, żeby Olaug tak się zachowywała
wobec pana Ringstada, zwykle była skromna i nieśmiała, jak przystało na dobrze ułożoną służącą.
Andreas zaciął konia i ruszyli. W ostatniej chwili Olaug mrugnęła porozumiewawczo do
Pedera.
- Przebieraj żwawo nogami, chłopcze, żebyś przypadkiem nie stracił nic z kazania! -
wykrzyknęła.
Biegł jak nigdy przedtem. Kiedy w końcu na szczycie wzniesienia ukazał się kościół, Peder
zobaczył ku swemu przerażeniu, że ostatnia osoba właśnie weszła do środka, zamykając za sobą
ciężkie drzwi.
Kiedy dotarł na miejsce, był mokry od potu i dyszał jak parowiec. Nacisnął klamkę, tak
delikatnie, jak tylko potrafił. Dzwonnik, który stał tuż przy wejściu, posłał mu piorunujące
spojrzenie.
Przemknął do ostatniej ławki. Wzrokiem przebiegł po zebranych. Widział Syvera i
wszystkich z Ødegård, Bergesetha i jego żonę, kuzyna pana Ringstada, ale... gdzie jest Marte. W
ławce dalej siedziała tylko jej matka. Peder poczuł się strasznie rozczarowany. Nie przyszła. Ten
drań Syver pewnie kazał jej pracować, mimo niedzieli. Kiedy już dorośnie i będzie miał takie silne
ramiona jak Johan, dopadnie tego tyrana! Był wściekły, czul, jak jego twarz robi się jeszcze
bardziej czerwona.
Nagle poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Zerknął w kierunku przejścia. Patrzył prosto w
twarz Marte!
Uśmiechała się do niego. W odpowiedzi posłał jej jakiś niewyraźny grymas. Cały się spocił.
Szybko skierował wzrok prosto przed siebie.
Przez długą chwilę niemal nie śmiał oddychać. Jest! Żywa, prawdziwa, tak niedaleko, też w
ostatniej ławce! Dlaczego siedzi tutaj, a nie obok matki?
Miał wrażenie, że minęło pół dnia, nim zebrał się na odwagę, by jeszcze raz zerknąć w jej
stronę. Spojrzała na niego i znów się uśmiechnęła. Pierś wypełniało mu jakieś wspaniałe uczucie,
zdawało mu się, że unosi się w powietrzu. Nie miał pojęcia, o czym mówi pastor. Nawet nie
zauważył, które pieśni śpiewają zebrani, choć nauczyciel chwalił go, że zna wiele na pamięć.
Marzył, by nabożeństwo nigdy się nie skończyło, by mógł siedzieć tak do końca życia,
wiedząc, że Marte siedzi tuż obok i że kiedy na nią spojrzy, zobaczy jej uśmiech. Tutaj nie mogli
ich dostrzec chłopaki z Ødegård, nikt nie mógł zrobić im krzywdy i wyśmiewać się z nich.
Znajdowali się w swoim własnym świecie, przeznaczonym tylko dla nich dwojga, chronieni przez
pieśni, modlitwy i słowa pastora. Nawet pan Ringstad nie mógł go tu zobaczyć i zmusić, żeby
przesiadł się do jego ławki.
Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, Peder został na swoim miejscu. Na szczęście jego
sąsiadom też się nie spieszyło. Widział, że Marte też została na miejscu. Kiedy zobaczył chłopaków
z Ødegård, odwrócił się w drugą stronę, by go nie zauważyli. Dopiero kiedy kościół był całkiem
pusty, ruszył do wyjścia. Pan Ringstad nie zauważył go, przechodząc obok, za to Olaug tak.
Znów mrugnęła do niego i poszła dalej, nic nie mówiąc Ringstadowi. Czyżby wszystkiego
się domyśliła?
Przed kościołem stali ludzie w grupkach, gawędząc. Słońce świeciło, było lato, niedziela.
Sianokosy mieli za sobą, w tym roku były udane. Peder słyszał, jak jeden z gospodarzy tak po-
wiedział.
Nie wiedział, co robić. Nie chciał iść od razu do domu, ale jeśli będzie tak stał, zaraz
podejdzie do niego pan Ringstad albo znów zaczną go zaczepiać chłopaki z Ødegård. Może nic mu
nie zrobią, ale na pewno będą nieprzyjemni.
Nagle usłyszał jasny dziewczęcy głos.
- Dawno cię nie widziałam. Już zaczęłam się bać, że wróciłeś do siostry.
Odwrócił się i zobaczył twarz Marte.
- Nie było cię ostatnio w kościele. Ale głupek z niego. Teraz Marte się domyśli, że jej
szukał.
- Nie miałam czasu, ale mama mówi, że niedługo uporamy się z najgorszym. Masz ochotę
wybrać się jutro na jagody? Jeśli dziadek ci pozwoli?
Tłumaczył jej przecież, że Ringstad nie jest tak naprawdę jego dziadkiem, ale widocznie
Marte w to nie wierzyła. Zresztą nie grało to żadnej roli. Skoro i tak chciała iść z nim na jagody...
Skinął głową, po czym pogrzebał czubkiem buta w piasku i dodał.
- Mógłbym pójść. A dojrzałe już?
- Dojrzałe, przynamniej te, które rosną na słońcu. Może spotkamy się tutaj o ósmej? Muszę
być wcześnie z powrotem i pomóc mamie myć podłogi u Syvera.
- Ja też muszę wcześnie wracać - zapewnił pospiesznie. - Też muszę pomagać.
Uśmiechnęła się, skinęła głową i pobiegła z swoją stronę. Zobaczył, że jeden z chłopaków z
Ødegård patrzy na nich, ale w tym samym momencie nadeszli Olaug i pan Ringstad.
- Może z powrotem pojedziesz ze mną? - zapytał Ringstad trochę niepewnie.
- Chętnie, dziękuję - odparł Peder i ruszyli w kierunku nowej bryczki.
14
- List od Pedera! - oznajmiła Elise, machając białą kopertą.
- Przecież za tydzień tam jedziemy - zdziwił się Johan. Uśmiech zamarł na jej wargach.
- O tym nie pomyślałam. Mam nadzieję, że nic się nie stało. - Rozdarła kopertę i prędko
przebiegła wzrokiem list. Z uśmiechem podała go Johanowi. - Nie ma powodu do zmartwienia. Nie
zwracaj uwagi na błędy, tym razem pan Ringstad nie zrobił korekty. List jest właściwie do mnie,
ale sądzę, że Peder nie miałby nic przeciwko temu, byś go przeczytał.
Droga Elise. Chciał bym żeby to lato nigdy się nie skończyło i żeby jagody nigdy się nie
skończyły. Teraz wiem jusz co to znaczy się zakohać. Marte to najpiękniejsza dziewczyna w całej
wsi i to ona mnie zaprosiła a nie ja ją. Zebraliśmy całą kanke a potem mnie pocałowała w policzek
i powiedziała że jestem najmilszym chłopcem jakiego zna. Strasznie się zarómieniłem. W nocy
uważałem żeby nie spać na tym boku bo bałem się że pocałónek zniknie i że sobie to wszystko tylko
wymyśliłem. Pozdrawiam Peder
Johan pokręcił głową z uśmiechem.
- Że też bracia mogą się tak różnić od siebie! Kristian zdążył już zrobić brzuch dwóm
dziewczynom, a Peder jest w siódmym niebie z powodu całusa w policzek.
Elise zaśmiała się.
- Cieszę się na tę wizytę. Hugo o niczym innym nie mówił przez całe lato. - Westchnęła. -
Gdyby tylko Hilda i mały Gabriel mogli z nami pojechać. Ale w tym roku muszą zapomnieć o wa-
kacjach, Hilda nie dostanie wolnego.
- A mało to razy jeździła na wakacje, podczas gdy ty musiałaś pracować? Miała tyle
wolnych dni, że ty możesz o tylu tylko pomarzyć. Zapomniałaś, jak byli nad kanałem la Manche?
Wynajmowali willę na Bekkelaget? Byli na wyspie z Carlsenami? Hilda przez wiele lat prowadziła
życie damy z wyższych sfer, a ty harowałaś, żeby związać koniec z końcem. Nie musisz się nad nią
rozczulać. Poza tym podoba jej się w ochronce, a teraz, kiedy znalazła pielęgniarkę, która opiekuje
się Ole Gabrielem pod jej nieobecność, nie ma powodów do narzekania. Gdyby musiała sama
siedzieć z nim w domu, pewnie zaraz znowu wymyśliłaby coś dziwnego.
Odwrócił się i ruszył do drzwi.
- Przejdę się do Anny i Torkilda. Anna ostatnio niedomaga, Torkild chyba się martwi.
- Gorzej się czuje? Ostatnio, kiedy ją widziałam, już wyglądała bardzo źle.
- Cieszę się, że pani Evertsen zagląda do nich codziennie. Przy okazji, słyszałaś, że Anna
dostała list od ojca? Napisał, że przy najbliższej wypłacie przyśle pieniądze, które jest jej winien,
Anna jednak nie bardzo w to wierzy. Ja też nie. Gdyby tylko udało mi się sprzedać tę rzeźbę, nad
którą teraz pracuję, chętnie oddałbym jej ten dług za niego. Niepotrzebnie mu pożyczała.
Oszczędzała całe życie, żeby mieć na starość, i teraz ma to wszystko stracić? To niesprawiedliwe.
Elise całkowicie się z nim zgadzała, tylko nie bardzo wiedziała, jak sobie poradzą bez tych
pieniędzy. Sporo czasu upłynie, nim Johan ukończy kolejną rzeźbę, nie mówiąc już o znalezieniu
kupca.
- Rób, jak chcesz, ale chyba moglibyśmy poczekać, może twój ojciec dotrzyma obietnicy.
Może jest lepszy, niż sądzisz.
Johan nie odpowiedział.
- Gdzie on pracuje? Wiesz coś?
- Zdaje się, że w jakimś zakładzie produkcyjnym. Robią tam turbiny i różne takie. Ale
możliwe, że tylko się przechwalał i tak naprawdę wcale nie ma pracy.
- Z czegoś musi żyć, od wyjazdu upłynęło już sporo czasu.
- Pewnie pracuje to tu, to tam. Przy sianokosach, może w jakiejś knajpie obiera kartofle.
Już miał wychodzić, ale jeszcze przystanął i po chwili wahania powiedział: - Miałem ci o
tym mnie mówić, ale chyba jednak powinienem.
Spojrzała na niego. Serce waliło jej w piersi.
- Wczoraj spotkałem Lort-Andersa i jego koleżków. Elise zesztywniała.
- Gdzie?
- Zaraz niedaleko. Było późno, nie chciałem cię na noc niepokoić, szczególnie teraz, kiedy
może znowu jesteś w ciąży.
- Czego chcieli?
- Byli pijani i nieprzyjemni, ale udało mi się ich przegonić.
- Tym razem. Pytanie, kiedy wrócą. Nawet się dziwiłam, że nie widziałam go od tamtego
dnia, kiedy spotkałyśmy go z Hildą na ulicy.
- Nie możemy ciągle zastanawiać się nad tym, co wymyśli Lort-Anders, ale zdaję sobie
sprawę, że może być niebezpieczny, dlatego ci o tym mówię. Ktoś musi zawsze mieć oko na dzieci,
kiedy bawią się w ogrodzie. Pod nieobecność Dagny powinnaś brać maszynę i pisać na zewnątrz.
Rzuciła mu przestraszone spojrzenie.
- Myślisz, że może coś zrobić dzieciom?
- Zapomniałaś, co się wydarzyło na moście?
- Oczywiście, że nie, ale jestem pewna, że chciał nas tylko nastraszyć. Nie ważyłby się
wrzucić go do wody.
- Lort-Anders nie zachowuje się jak normalny człowiek. Z jego głową zdecydowanie coś
jest nie w porządku. Nienawidzi nas. Nieważne, że to nie z twojej winy go aresztowano.
- W pewien sposób z mojej, tylko że nie byłam tego świadoma.
- Właśnie, ale on tego nie rozumie.
Otworzył drzwi i wyszedł, a ona stanęła, myśląc o tym, co przed chwilą powiedział.
Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Gnana niepokojem podeszła do okna i wyjrzała. Na ulicy pano-
wała cisza i spokój, robotnicy jeszcze nie wyszli z fabryki.
Nagle zobaczyła coś, co kazało jej zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych sprawach.
Wybiegła przed dom, do bramy i otworzyła ją.
- Panno Johannessen? Jorund?
Przystanęły i odwróciły się. Ich twarze nagle pojaśniały
- Pani Thoresen? To tu pani mieszka?
- Może wejdziecie? Tak dawno się nie widziałyśmy.
Po chwili siedziały przy kuchennym stole. Dzieciom Elise kazała pobawić się na górze. Po
rozmowie z Johanem nie chciała, by biegały po podwórku bez opieki.
Zaparzyła kawę, postawiła na stole kubki, cukier i mleko. Z uśmiechem powiodła wzrokiem
od panny Johannessen do Jorund.
- Aleś ty wyrosła, Jorund! Niedługo będziesz wyższa ode mnie. I jak ładnie wyglądasz,
chyba bym cię nie poznała, gdybym spotkała cię samą na ulicy.
Jorund uśmiechnęła się i zerknęła nieśmiało na pannę Johannessen.
- To dlatego, że dobrze mi się wiedzie. Elise skinęła głową.
- Oczywiście.
Nagle przypomniało jej się, co jej mówiła Jenny, kiedy Elise widziała Jorund po raz
pierwszy Dziewczynka uciekła z sierocińca, bo źle ją traktowali, wcześniej jednak miała jeszcze
gorzej. Jej brat wykrwawił się na śmierć, kiedy starsza siostra obcięła mu nożyczkami siusiaka, jak
to określiła Jenny. Potem i ona zmarła, w wyniku poparzenia wrzątkiem. Rodziców aresztowano.
Z wysiłkiem przegoniła ponure myśli i zwróciła się z uśmiechem do panny Johannessen: -
Jak to dobrze, że na siebie trafiłyście.
Panna Johannessen zaśmiała się.
- Już niemal zapomniałam, jak to wszystko się stało. Mam wrażenie, jakby Jorund była u
mnie od zawsze, jest dla mnie jak córka. Ale proszę powiedzieć, skąd się tu wzięliście. Myślałam,
że mieszkacie w Vøienvolden.
Elise opowiedziała o wszystkim. Pannę Johannessen najbardziej interesowało, co się dzieje
u Hildy. Chyba nadal nie mogła przeżyć, że zwinęła jej kierownika Paulsena sprzed nosa. Teraz,
kiedy usłyszała, jaki jest chory, szczerze się wystraszyła.
- Nie miałam o tym wszystkim pojęcia! Oczywiście, zauważyłam, że nie przychodzi do
biura i ktoś go zastępuje, ale byłam pewna, że zamierza wrócić. Nikt też mi nie powiedział, że
sprzedali swoją piękną willę.
- Nie było ich na nią stać, kiedy stracił dochody.
- Nie ma żadnych oszczędności? Myślałam, że pochodzi z zamożnej rodziny.
- Ja też, ale widocznie tak nie jest. Pochodzi z rodziny, w której wielu mężczyzn zajmowało
korzystne stanowiska, ale widocznie nie potrafią oni zadbać o majątek.
- I teraz mieszkają w zwykłym mieszkaniu? Jak on to znosi?
- Chyba niczego im tam nie brakuje. Mają balkon od zachodniej strony, trzy sypialnie, salon
i jadalnię.
- No tak, ale on, przyzwyczajony do luksusu! Mają służbę? Dostaje odpowiednią opiekę?
- Hilda się nim zajmuje, a kiedy jest w pracy, przychodzi pielęgniarka.
Panna Johannessen wpatrywała się w Elise, wyraźnie poruszona.
- Nie mają gosposi ani pokojówki? Elise się uśmiechnęła.
- Ja też nie mam, panno Johannessen. I pani chyba również nie, jak przypuszczam.
Panna Johannessen ściągnęła usta.
- Jest pewna różnica. Pan Paulsen należy do elity tego miasta. Elise uznała, że najrozsądniej
będzie zmienić temat.
- Jak się miewają państwo Samson? Od dawna nie miałam od nich wieści.
- Pani Karoline urodziła drugie dziecko. Raczej nikt się tego nie spodziewał.
Po tych słowach panna Johannessen zerknęła z przestrachem na Jorund.
- Idź do dzieci, Jorund. Na pewno się ucieszą, że będą mogli pobawić się ze starszą
koleżanką.
Jorund posłusznie poszła na górę.
Kiedy zostały same, panna Johannessen pochyliła się ku Elise i powiedziała stłumionym
głosem:
- Zdaje się, że nie jest to udane małżeństwo. Pan Samson nie wygląda na szczęśliwego,
odkąd się ożenił. Dlatego wszystkich zdziwiła ta druga ciąża.
Elise miała na ten temat swoje zdanie, ale postanowiła milczeć.
- Sama pani wie, jaki on jest - ciągnęła panna Johannessen. - A ona też nie ma łatwego
charakteru. Rozpieszczona przez ojca, kapryśna, z pretensjami. Dzieci nie powinny dorastać w ta-
kim domu. Gdyby byli artystami, na pewno by się rozwiedli.
Elise przypomniała sobie słowa Hildy. Może ojcem dziecka numer dwa był Christoffer
Clausen, a nie Sigvart Samson?
- Poza tym niewiele się u nas dzieje - podjęła panna Johannessen. - W zeszłym tygodniu
jedna z przędzarek, niezamężna, utopiła w rzece swoje nowo narodzone dziecko. Została
zatrzymana i teraz siedzi w więzieniu. Dobrze jej tak! Co ona sobie w ogóle myślała? Dziewięć
miesięcy chodzi w ciąży, znosi wszystkie związane z tym niedogodności, a potem nagle, ot tak,
pozbywa się dziecka!
Elise spojrzała na nią ze zdumieniem. Czyżby zapomniała, jak to było z nią samą? Kiedyś
zwierzyła się Elise, że jako moda dziewczyna zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. Rodzice wysłali ją
do dalekich krewnych na wsi, a dziecko po urodzeniu oddali. Panna Johannessen powiedziała
wtedy, że zazdrości jej siły i odwagi, którą wykazała się, zatrzymując swoje. Elise odparła, że to nie
miało nic wspólnego z odwagą, po prostu nie stać jej było na spędzenie płodu. Jak panna Johan-
nessen może teraz krytykować inną kobietę? Przecież ona też pozbyła się dziecka, co z tego, że w
mniej brutalny sposób? Widocznie tamta nie miała rodziców, którzy wysłaliby ją na wieś do
dalekich krewnych.
Nie mogła sobie darować.
- Mam nadzieję, że teraz, kiedy ma pani Jorund, łatwiej się pani pogodzić z przeszłością.
Panna Johannessen przez chwilę patrzyła na nią zdezorientowana, po czym oblała się
rumieńcem.
- Rozumiem, do czego pani zmierza, pani Thoresen. Ma pani rację. Nie mam nic na swoją
obronę. - Po jej twarzy przebiegł skurcz smutku. - Miałaby teraz osiemnaście lat.
- Czemu mówi pani miałaby?
- A jak pani myśli, ile dzieci, oddanych do obcych na służbę, dożywa takiego wieku?
- Na pewno wiele. Trudno czasem uwierzyć, jakie dzieci są wytrzymałe.
Panna Johannessen potrząsnęła głową.
- Sądzę, że nie żyje - powiedziała zdecydowanym tonem. Elise zrozumiała, że panna
Johannessen chce w to wierzyć. Nie zamierzała z nią dyskutować.
- Dziękuję za kawę. - Podniosła się z miejsca. - Miło było panią spotkać, pani Thoresen, ale
musimy już chyba iść. - Z wahaniem dodała: - Czy byłaby pani tak miła i pozdrowiła ode mnie
pana Paulsena?
- Przecież mogłaby go pani odwiedzić któregoś dnia. Wydaje mi się, że pani wizyta
sprawiłaby mu wielką radość. Za towarzystwo ma jedynie pielęgniarkę, całe dnie siedzi sam, aż do
przyjścia Hildy. Czas mu się dłuży.
Powiedziała to zupełnie bez zastanowienia. Dopiero po wyjściu gości zdała sobie sprawę, że
Hilda nie byłaby zachwycona. Wstydziła się, że nie należą już do elity. Na pewno nie życzyłaby
sobie, by byli pracownicy jej męża znali ich obecną sytuację.
Pewnego popołudnia drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wpadła Hilda, wściekła
jak osa.
Miałam rację, pomyślała Elise.
- Jak mogłaś powiedzieć pannie Johannessen, gdzie mieszkamy? Pewnie już wszyscy w
przędzalni wiedzą, że kierownik jest skończony, że to chory, zniedołężniały bankrut! Nie pomy-
ślałaś, że taki plociuch jak ta stara klępa zaraz wszystkim o nas rozpaple? W dodatku któregoś dnia
przylazła i siedziała u niego całe popołudnie, a Jorund wysłała do Jenny. Kiedy wróciłam, Ole
Gabriel był radosny jak skowronek. Zdał mi dokładną relację z przebiegu ich fascynującej
rozmowy. Już to sobie wyobrażam, pewnie wyciągnęła od niego wszystkie co bardziej smakowite
kąski, z których da się upichcić sensacyjną plotkę! Nie zdziwiłabym się, gdyby powiedział jej też o
mnie i Christofferze Clausenie! To twoja wina! Nie waż się nikomu więcej mówić, gdzie
mieszkamy!
Oczy Hildy krzesały iskry gniewu. Była tak wściekła, że zapomniała o dzieciach.
Hugo wpatrywał się w nią ze sprytnym uśmieszkiem.
- Stara klępa - powtórzył. - Powiem jej to, kiedy przyjdzie do nas następnym razem.
Hilda podbiegła do chłopca i trzepnęła go w ucho.
- Tylko spróbuj, niewychowany gówniarzu!
Kąciki jego ust drgnęły, po czym wybuchł płaczem, zerwał się z miejsca i ruszył biegiem na
górę.
- Jak mogłaś, Hildo! Jakim prawem wyżywasz się na Hugo? I żeby było jasne: w tym domu
nie bije się dzieci.
- Nie słyszałaś, co powiedział? - wysyczała. - Przedrzeźniał mnie! Może nie powinnaś
powoływać na świat kolejnych dzieci, skoro nawet tych nie potrafisz wychować!
Słowa siostry zapiekły Elise. Wiedziała, że Hilda zazdrości jej kolejnej ciąży, sama miała
tylko jedno dziecko. Czuła jednak, że za tym wybuchem kryje się coś jeszcze. Hilda nie nadawała
się na pielęgniarkę starzejącego się, zniedołężniałego męża. Dopóki był w pełni sił, różnica wielu
lat nie grała roli. Pewnie w ogóle nie myślała o tym, że pewnego dnia Ole Gabriel zacznie wymagać
opieki, podczas gdy ona nadal będzie młodą, żądną życia kobietą.
Zapewne historia z Christofferem Clausenem również zrobiła swoje. Teraz Hilda wiedziała
już, jak to może być między kobietą i mężczyzną. W dodatku Karoline prawdopodobnie oczekiwała
dziecka jej kochanka. Prawdy pewnie Hilda nigdy nie pozna, ale samo przypuszczenie wystarczyło,
by wzbudzić w niej zazdrość i gniew.
Hilda odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi.
Elise westchnęła. Cieszę się, że jutro jedziemy do Ringstad, pomyślała. Cudowny, beztroski
tydzień. A jak miło będzie spotkać szczęśliwego, zakochanego Pedera!
15
Kristian stanął przy relingu i otarł pot z czoła.
W porównaniu z pracą na poprzednim statku, praca na S/S „Mita" wydawała się lekka i
przyjemna. Dreszcze go przechodziły na samo wspomnienie. Kotłownia to było prawdziwe piekło,
nie tylko z powodu ciemności, pyłu i brudu, lecz również potwornie wysokiej temperatury. Gdy
statek znajdował się na morzu, trzeba było porządnie się uwijać. Kiedy kołysało, musieli nieźle się
natrudzić, by utrzymać siebie i taczki w równowadze, trzeba było wciąż pilnować, by kółko nie
wypadło z szyn. Prawdziwa mordęga. Czasem w powietrzu unosiło się tyle pyłu, że płomień
paleniska wydawał się bladym światłem majaczącym gdzieś w oddali.
Aż niedobrze mu się robiło, kiedy wspominał najgorsze - wygarnianie popiołu i szlaki.
Kiedy wylewali wodę na żar, uderzała ich w twarze chmura pary i sadzy. Jeszcze gorzej było przy
wzburzonym morzu. Wstrząsnął się. Całe szczęście, że to już przeszłość!
Jakie to dziwne, rok wcześniej przybył z Eleonore do Ameryki. Pewnie już dawno urodziła,
zapewne na przełomie roku. Jego już to nie dotyczyło. Napisał do niej po tym, jak się zaciągnął na
pierwszy statek, ale skoro do tej pory mu nie odpowiedziała, widocznie nie chciała mieć z nim nic
do czynienia. W takim razie najlepiej zapomnieć o niej i dziecku.
Gorzej było z Halfdanem, o nim często myślał. List, który wysłał do Elise, wrócił z
adnotacją adresat nieznany. Co to, u licha, miało znaczyć? Znowu się przeprowadzili?
Zebrał się wreszcie, żeby napisać nowy list, ale wiedział, że potrwa wieki, nim dotrze do
Norwegii i jeszcze dłużej, zanim przyjdzie odpowiedź. Kotwicę zarzucić mieli dopiero w Port Said,
w dodatku gdzieś poza miastem. Raczej nie będzie okazji odebrać poczty, stwierdził trzeci oficer.
- Co tam, Szczota, pauzujemy? - Bosman poklepał go po ramieniu i zaśmiał się dobrotliwie.
Był to starszy mężczyzna, przygarbiony nieco i kulawy. Miał dość osobliwą twarz i wyjątkowo
wielki nos, ale był przemiły.
- Łyknij trochę świeżego powietrza. Zasłużyłeś - dodał i pokuśtykał dalej.
Kristian patrzył pogrążony w myślach na połyskującą w słońcu taflę Morza Śródziemnego.
Czy życiem kieruje przypadek, czy może wszystko ma swój sens? Gdyby nie spotkał Petera, nie za-
ciągnąłby się na tamtą angielską łajbę. I nie byłoby go teraz tutaj, I na tym statku w drodze ku
wybrzeżom Afryki!
Statek, na którym wcześniej pracował, początkowo przewoził bloki granitu z Bohuslen w
Szwecji do Simon's Bay w południowej Afryce - bloków tych używano przy budowie domów i
przystani - a potem bale drewna z Zatoki Meksykańskiej do Ameryki Południowej. Była mowa o
kolejnych kursach do Europy i Kristian miał nadzieję, że odwiedzi rodzinne miasto, ale nic z tego
nie wyszło.
Kolejna okazja nie prędko się pojawi, może za sześć miesięcy roku. Halfdan będzie miał
trzy i pół roku. Na pewno go nie pozna, może będzie się go bał. Pewnie traktował Johana jak ojca, a
Elise jak matkę. Kristian wstrząsnął się. Lepszych rodziców nie mógłby sobie dla niego wymarzyć.
Poza tym chłopiec był jeszcze za mały, aby poznać prawdę. Kiedyś dowie się, że jego matka nie
żyje. A co sobie pomyśli, kiedy usłyszy, że ojciec uciekł na morze i prawie nie daje znaku życia?
Usłyszał pospieszne kroki na deskach pokładu. Odwrócił się. Od strony fordeku zbliżał się
steward. Był człowiekiem zupełnie innego rodzaju niż bosman. Kristian uznał, że najrozsądniej bę-
dzie czym prędzej zniknąć mu z oczu. Ale steward zatrzymał go i rozpoczął reprymendę.
- Coś z tobą nie tak?
Kristian posłał mu zdezorientowane spojrzenie.
- Ze mną?
- Widziałem, jak stałeś taki przewieszony przez reling. Cierpisz na chorobę morską?
Kristian zrozumiał, że steward próbuje być sarkastyczny. Przy tak spokojnym morzu nie
można dostać choroby morskiej. Wymamrotał „przepraszam", zabrał wiadro i szczotkę, i
pospiesznie wdrapał się na drabinkę prowadzącą do pomieszczenia telegrafisty.
Oficer radiowy, zwany przez wszystkich Dzięciołem, właśnie wystukiwał sygnał, jego dłoń
gorączkowo przyciskała dźwignię klucza. Kristian zawsze specjalnie się guzdrał, kiedy mył podło-
gę w tym pomieszczeniu czy w sąsiadującej z nim kajucie oficera. Uwielbiał patrzeć na urządzenia
nadawcze, były takie fascynujące. Niesamowite, że Dzięcioł mógł rozmawiać z ludźmi na całym
świecie, wysyłając krótkie i długie sygnały w alfabecie Morse'a.
Pewnego dnia oficer poświęcił mu chwilę i wytłumaczył, jak działają nadajnik, odbiornik i
nadajnik sygnału alarmowego. Kiedy nie wysyłał wiadomości, siedział i nasłuchiwał, czy przypad-
kiem żaden statek w pobliżu nie wysyła sygnału SOS. Miał czterogodzinne dyżury, a kiedy spał,
autoalarm zawsze był włączony, by obudzić go w razie gdyby coś się działo. Kilka dni wcześniej
autoalarm się zepsuł i Dzięcioł musiał rozłożyć całe urządzenie na części. Kristian zastał go
siedzącego na podłodze pośród rozsypanych wokół diod i uważnie studiującego układ połączeń.
Od pierwszej chwili, kiedy Kristian znalazł się na statku i zobaczył z bliska pomieszczenie
telegrafisty, zaczął marzyć, by kiedyś też wykonywać ten zawód. Chodzić w mundurze, rozmawiać
z agentami i spotykać się z nimi, kiedy statek zawijał do portu, wypełniać papiery. To było coś
zupełnie innego niż harówka w kotłowni czy mycie pokładu!
Kiedy oficer nadał wiadomość, odwrócił się do niego i powiedział:
- Zgrzałeś się, Szczota. Ciepło, co?
Kristian skinął głową z uśmiechem. Czuł się onieśmielony w towarzystwie oficerów i nie
potrafił z nimi rozmawiać.
- Poczekaj tylko, aż dopłyniemy do Morza Czerwonego, wtedy posmakujesz prawdziwego
ciepełka!
Kristian pomyślał o tych, którzy trudzą się w kotłowni. Nie miał co narzekać. Nie zamierzał
jednak opowiadać, że pracował tak na poprzednim statku. Wykręcił szmatę, owinął ją wokół
szczotki i starannie umył podłogę pod biurkiem, na którym stała aparatura.
- Karaluchy lubią tu sobie siedzieć - roześmiał się oficer. - Wczoraj widziałem naprawdę
ogromnego. Zmierzyłem go linijką i okazało się, że ma sześć centymetrów! Będzie o czym opo-
wiadać w domu! - Spojrzał na Kristiana i dodał: - Może uda nam się nadać listy w Port Said,
odebrać raczej nie. Jeśli chcesz wysłać kilka słów do rodziców, musisz mieć list gotowy, nim za-
winiemy do portu.
Kristian skinął głową. Dzięcioł zakładał, że jest kawalerem. Gdyby tylko wiedział, że już
dwa razy zdążył zostać ojcem! Sam był zapewne grubo po czterdziestce, może nawet po pięćdzie-
siątce, miał żonę i ośmioro dzieci. Pochodził z Tønsberg i cieszył się za każdym razem, kiedy miał
wracać do domu. Nikt na statku nie dostawał tylu listów, co on. Nadal byli z żoną w sobie
zakochani, jak wyznał ze śmiechem. Po każdej jego wizycie przybywało im kolejne dziecko, chyba
że w jej trakcie żona już była w ciąży albo świeżo po porodzie.
Kristian marzył, by pewnego dnia też znaleźć dziewczynę, którą mógłby tak mocno
pokochać. Ani Svanhild, ani Eleonore nie obudziły w nim takich uczuć.
Kiedy skończył i miał już wychodzić, Dzięcioł znów odwrócił się i powiedział:
- Palacz ci przypadkiem nie dokucza?
Potrząsnął głową. Zaraz na samym początku ostrzeżono go, że palacz ma trudny charakter i
najlepiej trzymać się od niego z daleka. Na szczęście spotykali się tylko podczas posiłków, cały
dzień każdy z nich był zajęty swoimi obowiązkami, jeden na górze, drugi na dole. Kristian
zauważył, że młodszy marynarz i jeden z pomocników maszynisty boją się palacza i zastanawiał
się, co jest tego przyczyną. Nie śmiał jednak spytać.
- Pewnie słyszałeś, że jest trochę dziwny? Kristian znów skinął głową.
Dzięcioł zawahał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedział, czy powinien.
Odchrząknął.
- Podczas poprzedniego rejsu musieliśmy zamknąć go w izolatce. Nie rozumiem, czemu
kapitan jeszcze nie odesłał go do domu.
- Co z nim nie tak? Tamten wzruszył ramionami.
- Ma nie po kolei w głowie. Przeważnie zachowuje się zwyczajnie, ale czasami zupełnie mu
odbija. Wtedy lepiej schodzić mu z drogi. Niedaleko Jeddah u wybrzeży Morza Śródziemnego
wrzucił cieślę do wody. Wokół kłębiły się śmiertelnie niebezpieczne barakudy, mogło się to
naprawdę źle skończyć, na szczęście znalazł się jakiś przytomny marynarz, który czym prędzej
rzucił biedakowi linę i ten wdrapał się na pokład.
Kristiana przeszedł dreszcz.
- Dziękuję za ostrzeżenie. Inni też mi o nim wspominali, ale na razie nie zauważyłem
niczego niepokojącego.
- Ciesz się i omijaj go z daleka.
Uśmiechnął się w taki sposób, jakby chciał złagodzić wydźwięk swoich słów, a
jednocześnie czuł się w obowiązku ostrzec go przed niebezpieczeństwem.
- Zresztą są większe zmartwienia - dodał. - W Europie robi się niespokojnie, na szczęście na
razie się tam nie wybieramy. Bardzo się z tego cieszę.
Po chwili wahania Kristian zapytał:
- Myśli pan, że będzie wojna? Tamten skinął głową.
- Tak, tak sądzę, ale my będziemy już wtedy daleko w Afryce albo na Madagaskarze.
Kristian ruszył dalej, miał jeszcze posprzątać kajutę kapitana, zetrzeć kurze i umyć podłogę.
Dobrze mu zrobiła ta rozmowa. Odkąd opuścili Hawr, przez cały czas bał się, że natkną się
na wrogi statek wojenny albo wpłyną na minę. Teraz nie musiał już się martwić. Nikt nie wierzył,
że wojna może dotrzeć do Norwegii, a on sam właśnie płynął ku wybrzeżom Afryki!
16
Zima w tym roku chyba znowu będzie wyjątkowo długa, pomyślała Elise na początku lutego.
Lato było piękne, jesień łagodna, z niewielkimi opadami. Zima przyszła późno, ale tuż przed
świętami spadło mnóstwo śniegu, a od Nowego Roku mróz nie puszczał.
Drżąc z zimna, pospieszyła do środka, zdjęła płaszcz, trzewiki i kapelusz i poszła do kuchni,
by ogrzać się przy piecu. Palce u nóg mrowiły, twarz szczypała, dłonie całkiem zesztywniały.
- Jak to dobrze, że pilnowałaś ognia, kiedy mnie nie było - pochwaliła Dagny.
Po świętach Dagny nie wróciła do szkoły. Jej ojciec stwierdził, że musi pracować. Elise i
Johan uważali, że to wielka szkoda, dziewczyna była taka zdolna. Johan próbował przemówić ojcu
Dagny do rozsądku, ale na nic się to nie zdało. Najgorsze, że ten od razu przepił wszystko, co
dziewczynka zarobiła. Elise i Johan mogli ją zatrudnić tylko na kilka godzin dziennie, na więcej nie
było ich stać, Dagny myła więc podłogi i schody, a popołudniami pracowała u Magdy jako
dziewczyna na posyłki.
- Hugo jeszcze nie przyszedł ze szkoły? - zdziwiła się Elise.
- Nie. I pewnie prędko nie przyjdzie. Wczoraj pracował u węglarza. Kiedy wrócił, sam
wyglądał jak węglarz. Jak tam twoja książka?
Elise westchnęła z rezygnacją.
- Co najmniej trzy rozdziały muszę napisać na nowo. Redaktor uważa, że są nieprzyzwoite,
bo występuje w nich małżeństwo, które chce się rozwieść.
Dagny spojrzała na nią z przestrachem.
- To pewnie nieprędko dostaniesz pieniądze?
Elsie potrząsnęła głową. W dodatku Johan dał pani Evertsen pieniądze, które dostał za
ostatnią rzeźbę, by spłacić dług ojca, pomyślała.
- Przyszedł list od Kristiana.
Elise odwróciła się gwałtownie w jej stronę.
- I dopiero teraz mi mówisz? Gdzie go położyłaś? Dagny podała jej kopertę.
- Nie wiem, czemu to dla ciebie takie ważne. Lars i Olai zaciągnęli się rok temu, od tej pory
matka nie miała od nich wiadomości: A to przecież matka. A ty jesteś tylko siostrą Kristiana, a tak
się przejmujesz.
Elise w ogóle jej nie słuchała. Oparła stopy w przemoczonych pończochach o drzwiczki
pieca i rozdarła kopertę.
Marsylia, 10 listopada 1913
Podniosła wzrok znad kartki. Dziesiąty listopada? A teraz już luty! List szedł trzy miesiące!
Niecierpliwie czytała dalej:
Moi drodzy. Od dawna nie mieliście żadnych wieści ode mnie. Dziękuję za list od was,
odebrałem go w Nosy Be na Madagaskarze. Przykro mi, że straciłaś dziecko, Elise. Mam nadzieję,
że ty czujesz się dobrze. Tak dziwnie było przeczytać o tym wszystkim: że Peder nadal mieszka w
Ringstad i ma narzeczoną, że Everto-wi tak świetnie idzie w szkole i że wybiera się do gimnazjum, i
to w Szkole Katedralnej, i zamierza zostać lekarzem! I że Hugo chodzi już do szkoły, a Jensine
pójdzie w przyszłym roku. Ale najbardziej zdziwiłem się, że z Halfdana już taki duży chłopiec! Kiedy
to przeczytałem, dotarło do mnie, jak długo nie byłem w domu. Miałem nadzieję, że na święta
popłyniemy do Kristianii, ale zawróciliśmy w Gøteborgu, z powrotem ku wybrzeżom Afryki. Może
zobaczymy się latem.
Od chwili kiedy z Port Said wysłałem na początku września tamten poprzedni list, wydarzyło
się tyle, że starczyłoby ci za materiał na kilka książek, Elise. Odwiedziliśmy sześć portów we
wschodniej Afryce: Mombasę, Tangę, Zanzibar, Dar-es-Salaam, Quelimane i Beirę oraz trzy na
Madagaskarze: Fort Dauphin, Majungę i Nosy Be. Sprzątanie to zupełnie inna praca niż w kotłow-
ni. Gdy stoimy w porcie, zawsze mam dużo wolnego czasu. Kiedy myślę o wszystkim, co widziałem i
przeżyłem przez te kilka miesięcy, wydaje mi się, że to sen. Karawany na pustyni nad Kanałem
Sueskim, stada wielbłądów i bosi Egipcjanie w turbanach, przedziwna Jeddah i łodzie dau,
Arabowie ubrani w szerokie tuniki we wszystkich możliwych kolorach. Piękne hinduskie kobiety w
sari na ulicach Mombasy, kryte słomą chatki murzyńskie, uliczni handlarze, sprzedający owoce, o
jakich pewnie nigdy nawet nie słyszeliście: mandarynki, brzoskwinie, winogrona i ananasy.
Gdybyście tylko mogli ich spróbować! Zanzibar to bardzo zabawne miasto, najstarsze we
wschodniej Afryce. Uliczki są tam tak wąskie, że można jednocześnie dotknąć ścian domów po obu
stronach, stare budynki zbudowane z koralowca, woły na ulicach, ludzie w łachmanach, jeszcze
biedniejsi od biedoty w naszym mieście. Tyle że tu przynajmniej nie marzną. Quelimane to jedno z
najpiękniejszych miejsc, jakie widziałem. Lśniące czystością miasteczko z kredowobiałą zabudową,
alejami palmowymi i ogrodami pełnymi czerwonych kwiatów tropikalnych. Pojechałem z oficerem
radiowym, którego nazywamy Dzięciołem, i miejscowym agentem na wycieczkę automobilem,
zwiedzaliśmy pobliskie miejscowości i plantacje palm kokosowych. Bardzo się zaprzyjaźniłem z
Dzięciołem, traktuje mnie niemal jak syna i użala się nade mną, że jestem tak daleko od rodziców.
Nie śmiem powiedzieć mu prawdy.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy Aden, Marsylię, Algier, Hawr i Dunkierkę. Johan,
musisz pokazać wszystkim na mapie, gdzie leżą te miasta. Dajcie ten list do przeczytania również
Annie i Torkildowi oraz Hildzie i kierownikowi.
Mamy na pokładzie prawdziwego szaleńca. Jest palaczem, pracuje na dole, w maszynowni.
Kupił sobie małpkę, oswoił ją, nauczył różnych sztuczek. Wszyscy bardzo ją polubiliśmy. Pewnego
dnia zniknęła. Okazało się, że palacz ją zabił. Kiedy młodszy marynarz zaczął płakać, ten tylko się
śmiał. Młodszy marynarz ma czternaście lat (żeby się zaciągnąć, skłamał, że jest starszy), w
dodatku jest bardzo dziecinny jak na swój wiek i trzyma pluszowego misia pod poduszką. Pewnego
razu palacz wyrzucił jednego człowieka za burtę, a w wodzie kłębiły się śmiertelnie niebezpieczne
barakudy (są równie groźne jak rekiny). Wczoraj podszedł do mnie i powiedział, że już najwyższy
czas, bym zaczął się go bać tak samo jak pozostali. Obiecał, że wymyśli coś takiego, że na sam jego
widok będę trząsł się ze strachu.
Oficerowie często rozmawiają o nadchodzącej wojnie. Myśleliśmy, że wojna skończy się,
zanim dopłyniemy do Europy, a tymczasem jeszcze się nie zaczęła. Mam nadzieję, że zdążymy
dotrzeć do G0teborgu i opuścić wody europejskie przed jej wybuchem Mam nadzieję, że was
ominie. Dzięcioł niepokoi się o żonę i dzieci. Ja też myślę o was wszystkich, szczególnie o
Halfdanie. Bardzo się cieszę, że jest pod twoją opieką, Elise, lepszej matki nie mógłby sobie dla
niego wymarzyć. Napisz wkrótce, co u was słychać. Pozdrawiam serdecznie. Kristian.
Elise uniosła wzrok znad kartki. Była pewna, że po tym rejsie Kristian wróci do domu, on
tymczasem znajdował się w drodze do Afryki! Gazety były pełne ponurych przepowiedni.
Większość ludzi zgadzała się co do tego, że wojna jest nieunikniona i że wybuchnie jeszcze w tym
roku. Czy Kristian nie mógłby wrócić na trochę do domu? Potem na pewno udałoby mu się za-
ciągnąć na jakiś inny statek, w końcu miał już doświadczenie, pracował i w kotłowni, i przy
sprzątaniu. Przysłał jej kilka koron, ale włożyła je na książeczkę bankową. Kiedyś będą Halfdanowi
bardziej potrzebne. Poza tym Kristian też musi z czegoś żyć po powrocie.
Mamy na pokładzie prawdziwego szaleńca. Jeszcze jeden argument, by wrócić. List szedł
trzy miesiące. Co wydarzyło się przez ten czas? Palacz zapowiedział, że wymyśli coś, by Kristian
zaczął się go bać.
Z trudem podniosła się z miejsca. Do porodu zostało kilka
tygodni.
- Dagny, muszę skoczyć do Anny i Torkilda. Pilnuj, żeby Halfdan i Elvira nie podchodzili
do pieca i nie dotykali lampy!
- Jesteś w ciąży, w dodatku przemarzłaś! Pończochy jeszcze ci nie wyschły!
- Muszę iść.
- Kristian utonął?
- Czy utonął? Czemu o to pytasz?
- Nagle zrobiłaś taką dziwną minę. I widzę, że się boisz. Chodzi o wojnę? Mój ojciec
powiedział, że cały rząd powinni rozstrzelać, jeśli ogłosi mobilizację. Mówi, że jedyna wojna, jakiej
nam potrzeba, to rewolucja społeczna.
- Możesz mu powiedzieć, że Szwedzi mają inne zdanie na ten temat. Uważają, że słaba
Norwegia stanowi dla nich zagrożenie, ponieważ jakieś wielkie mocarstwo może zmusić nas do
walki przeciw Szwecji.
Czemu właściwie dyskutuję z nią o polityce? To jeszcze dziecko, pomyślała, znów
wkładając płaszcz, buty i kapelusz.
Otworzyła drzwi i szybkim krokiem ruszyła do bramy. Uderzyła w nią fala zimna, mróz
szczypał w twarz i wdzierał się pod ubranie. Przypomniała sobie, jak w pierwszym liście Kristian
pisał jej o ciepłych krajach, o Morzu Śródziemnym i Morzu Czerwonym, gdzie było tak gorąco, że
ledwo mógł oddychać.
Ojciec Dagny chyba musi być komunistą, skoro jest przeciwny mobilizacji. Na pewno to
jeden z tych, co uważają, że za wojskowym humbugiem, jak to nazywają, kryje się niesprawiedli-
wość i pogarda dla robotników.
Johan obawiał się czegoś wręcz przeciwnego, mimo że w swoich pracach pokazywał lud
pracujący, by otworzyć ludziom oczy na jego krzywdę. Jego zdaniem premier Gunnar Knudsen po
stępował bardzo naiwnie, przekładając inne zadania nad kwestię obronności kraju, kiedy wszystkie
mocarstwa szykowały się do wojny. Johan zgadzał się z Fridtjofem Nansenem, który twierdził, że
siedzą na wulkanie, który lada chwila może wybuchnąć. Niech Bóg ma w opiece tych, którzy się na
ten wybuch nie przygotują, powiedział podobno. Premiera najbardziej interesowało, jakie będą
koszty zbudowania nowych baraków na placach ćwiczebnych.
Potrząsnęła głową. Bardziej polegała na opinii Johana i Fridtjofa Nansena, choć wolałaby
wierzyć, że ponure przepowiednie są mocno przesadzone.
Właściwie wystarczyło skupić się na rodzinie, by zapomnieć o wielkiej polityce. Ole
Gabriel jeszcze bardziej podupadł na zdrowiu, teraz potrzebował opieki pielęgniarki przez całą
dobę. Hilda zaczęła więcej zarabiać w ochronce, ale i tak nie starczało tego na pokrycie wszystkich
wydatków. Liczyła się z tym, że będzie zmuszona wrócić do przędzalni. W szkole nigdy nie szło jej
równie dobrze jak Elise, z tak kiepskimi stopniami nie miała szans na pracę w biurze. Gdyby trochę
się przyłożyła, może moi głaby zostać telegrafistką czy wykształcić się na guwernantkę, ale za
każdym razem, kiedy Elise o tym wspomniała, Hilda wpadała we wściekłość. Ona, żona dyrektora,
przyzwyczajona do życia w luksusie, zawsze otoczona służbą, miałaby zajmować się czymś tak
deprecjonującym, uczyć cudze dzieci albo przez cały dzień siedzieć i odbierać telegramy?!
Nie, Hilda powinna brać przykład z Anny. Była zdrowa, w pełni sił, zawsze jednak
narzekała, Anna zaś coraz bardziej podupadała na zdrowiu, lecz nie słyszało się od niej słowa
skargi. Nie mogła już chodzić, cały czas siedziała w wózku inwalidzkim, często wcale nie wstawała
z łóżka, gdyż ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Torkild bardzo się martwił, lekarz również. Joha-
na, który bardzo kochał siostrę, tak bardzo przygnębiały wizyty u nich, że potem do samego
wieczora siedział osowiały, pogrążony w ponurych rozmyślaniach.
Dzięki Bogu, że Torkild ma małą Aslaug, pomyślała, choć tak naprawdę niewielka to była
pociecha. Torkild kochał Annę ponad wszystko, gdyby tylko nie musiał chodzić do pracy, nosiłby
ją na rękach, również dosłownie. Ciotka Ulrikke zaglądała do nich czasem, by odciążyć panią
Evertsen, ale zaczynała się starzeć i jej też brakowało sił. Wuj Kristian pomógł Torkildowi przy
rąbaniu drew i naprawie dachu, by miał więcej czasu dla Anny. Elise starała się zaglądać do nich
przynajmniej raz w tygodniu, robiła zakupy i przynosiła mleko z Biermannsgården.
Nad rzeką unosił się mroźny opar. Wodę częściowo skuwał lód, wzdłuż brzegu i wokół
głazów koło wodospadu wisiały sople. Powietrze było tu jeszcze ostrzejsze niż na Maridalsveien.
Elise trzęsła się z zimna i szczękała zębami. Biedne te wszystkie dziewczyny z fabryki, które za
jedyną ochronę przed mrozem mają dziany szal.
Kiedy była już prawie na miejscu, wydało jej się, że słyszy jakiś męski głos. Może Torkild
znalazł chwilę czasu i wpadł z wizytą. Miała nadzieję, że nie stało się nic złego.
Było bardzo ślisko, musiała uważać na każdy krok. Upadek teraz, w ostatnim miesiącu,
mógłby zakończyć się katastrofą.
Przy stole w kuchni siedział jakiś obcy mężczyzna. Twarz Anny była tak wychudzona i
blada, że sprawiała wrażenie niemal przezroczystej. Pani Evertsen podała kawę.
- Akurat o tobie rozmawialiśmy, Elise. Elise rzuciła jej zdziwione spojrzenie.
- Przyszłam pokazać wam list od Kristiana.
- Wreszcie napisał? Jak to dobrze!
- List został wysłany z Marsylii, to miasto na południu Francji. Szedł prawie trzy miesiące.
Zerknęła na obcego mężczyznę. Nigdy wcześniej go nie widziała. Anna powiedziała z
uśmiechem:
- Chętnie przeczytam list, ale najpierw muszę ci przedstawić naszego gościa. To Olaf
Salomonsen.
Elsie wydawało się, że już słyszała to nazwisko, ale nie mogła sobie przypomnieć, w jakich
okolicznościach. Mężczyzna podniósł się z miejsca i podał jej rękę. Elsie przedstawiła się.
Anna się zaśmiała.
- Nie pamiętasz, co ci mówił pan Wang-Olafsen? Torkild postanowił przejść się na
Damstredet i go odwiedzić, bo domyślił się, że ty nie masz odwagi.
Elise wreszcie zrozumiała. To był jej stryj, brat ojca, który zmienił nazwisko, by nikt nie
wiedział, że jest synem Cygana Mathiasa Løvliena!
Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
- Naprawdę jest pan bratem mojego ojca?
Przytaknął i również się uśmiechnął. Był bardzo przystojnym mężczyzną, o ciemnych
włosach i oczach.
- A pani to Elise Ringstad, pisarka. Nie wiedziałem, że mój brat mieszkał w tym mieście, że
miał rodzinę. Już dorosłe dzieci.
Pani Evertsen postawiła taboret koło pieca i powiedziała:
- Siadaj w cieple, Elise. Musisz dbać o siebie w tym stanie. I wypij gorącej kawy, aż sina
jesteś z zimna.
Elise podziękowała, usiadła posłusznie i wzięła kubek w obie dłonie, by ogrzać sztywne od
mrozu palce.
- Ojciec nigdy nie opowiadał o sobie i swojej rodzinie, wszystko, co wiem, a nie ma tego
dużo, przekazała mi matka - zaczęła. - Ale nieco ponad cztery lata temu pojawił się u nas
niespodziewanie pewien starszy mężczyzna. Powiedział, że jest moim dziadkiem. Okazało się, że
uciekł z więzienia. Policja zjawiła się zaraz potem. Ukryłam go, a policjantom skłamałam.
Twarz Salomonsena przybrała ponury wyraz.
Właśnie dlatego zmieniłem nazwisko i postanowiłem trzymać się od tych ludzi z daleka. Nie
chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Poznała pani jeszcze kogoś z rodziny?
- Tak mi się wydawało, ale najprawdopodobniej się pomyliłam. - Opowiedziała o Julii, o
tym, ile miała z nią kłopotu. - Nasz przyjaciel, adwokat, pan Wang-Olafsen, przejrzał papiery doty-
czące rodziny ze strony ojca oraz zdobył informacje na temat Julii. Owszem, pochodziła z Eidsberg,
ale jej ojciec nie nazywał się Mathias Løvlien, lecz Anders Mathisen. Pan Wang-Olafsen i ja
uznaliśmy za prawdopodobne, że dziadek przybrał inne nazwisko, by nie wiązano go z niesławną
osobą Andersa Mathisena, pozostało to jednak w sferze naszych domysłów.
Skinął głową.
- Mój ojciec nazywał się Mathias L0vlien, a mój brat nosił jego imię. Ojciec był Cyganem i
żył jak włóczęga. Bardzo mi dokuczano z tego powodu i wcześnie postanowiłem, że chcę żyć wła-
snym życiem. Nim poznałem Torkilda Abrahamsena, nie znałem nikogo z tej części rodziny i
bynajmniej mi to nie przeszkadzało. - Uśmiechnął się przepraszająco do Anny i podjął: - Obawiam
się, że nie wykazałem się gościnnością, kiedy pan Abrahamsen niespodziewanie zapukał do moich
drzwi. Po rozmowie z nim zmieniłem zdanie, a kiedy w dodatku dowiedziałem się, że starsza córka
mojego brata jest pisarką, poczułem dumę i zaciekawienie. Zapomniałem, jak się pani nazywa,
dlatego tu dziś przyjechałem.
Anna uśmiechnęła się do Elise.
- Rozumiesz, tak naprawdę zjawił się tu dla ciebie. Elise się zmieszała.
- Czy Anna wspominała, że moja siostra jest żoną pana Ole Gabriela Paulsena, byłego
kierownika w przędzalni Graaha?
Potrząsnął głową, chyba niespecjalnie zainteresowany.
- Ludzie na wyższych stanowiskach nie potrafią mi zaimponować. Uważam, że znacznie
bardziej warta uwagi jest postać pisarki, która próbuje pokazać światu los robotników.
Elise jeszcze bardziej się zmieszała.
- Mój mąż jest rzeźbiarzem - powiedziała prędko, by odwrócić uwagę od własnej osoby. -
Za modeli do prac służą mu ubodzy. Ma nadzieję, że w ten sposób uwrażliwi ludzi na
niesprawiedliwość panującą w naszym społeczeństwie. Ole Salomonsen skinął głową.
- Jak brzmią tytuły pani książek?
- Chyba nie będzie pan zwracał się w tak oficjalny sposób do Elise, przecież to pańska
bratanica - zauważyła Anna ze śmiechem.
Salomonsen zarumienił się.
- Ma pani rację, ale nie wiem, czy śmiem mówić ty do takiej wybitnej osoby.
- Jestem tylko średniej klasy, nikomu nieznaną pisarką, panie Salomonsen. Moja pierwsza
książka nosiła tytuł Podcięte skrzydła. Miała bardzo złe recenzje w prasie, wiele osób było
oburzonych, bo mówiła o pijakach i dziewczynach ulicznych. Ale sprzedawała się całkiem dobrze.
- Jesteś stanowczo zbyt skromna - zaprotestowała Anna. - Wydałaś więcej książek i dostałaś
dobre recenzje. Wiele osób mówiło mi, że są zachwycone twoim pisarstwem. Bardzo chwaliły cię
za to, że mówisz o niesprawiedliwości społecznej.
Salomonsen uśmiechnął się z uznaniem.
- Kiedy pan Abrahamsen powiedział mi o pani, też rozmawiałem z różnymi ludźmi i
twierdzili to samo. Ja sam nie czytam książek, tylko gazety - usprawiedliwił się - ale teraz nabrałem
ochoty, by sięgnąć po którąś pani autorstwa.
- Mogę panu pożyczyć - zaproponowała Anna. - Elise dostała kilka darmowych
egzemplarzy i dała je nam.
- Dziękuję, chętnie - odparł, wstając. - Ale czas już na mnie, mam dużo pracy. Dziękuję za
kawę, pani Abrahamsen.
Założył zniszczoną kurtkę i czapkę i skłonił się uprzejmie na pożegnanie.
- Serdecznie zapraszam do nas. Mieszkamy na Maridalsve-ien 76.
- Dziękuję, z przyjemnością, ale to dopiero latem. Teraz jestem bardzo zajęty. Miło było
panią poznać, pani Thoresen.
Gdy tylko zniknął za drzwiami, Anna spojrzała z uśmiechem na Elise.
- Czy nie jest sympatyczny? A jaki wykształcony. Kto by pomyślał, że jest synem tego
starego Cygana, który uciekł z więzienia i ukradł ci pieniądze!
- Oddał je. Ale zgadzam się z tobą. Przypomina mi ojca z czasów, kiedy jeszcze nie pił. Też
był taki uprzejmy i czarujący. Matka nie bez przyczyny się w nim zakochała. Czy Torkild mówił
panu Salomonsenowi, że jego ojciec nie żyje od niemal trzech lat?
Anna przytaknęła.
- Nie powiedział jednak, że cię okradł po tym, jak udzieliłaś mu kryjówki przed policją.
- To dobrze. Chociaż dziadek żałował i zwrócił mi pieniądze, jego syn raczej nie byłby
zachwycony, słysząc o czymś takim.
Z kieszeni płaszcza wyjęła list od Kristiana.
- Pomyślałam sobie, że może chciałabyś wiedzieć, co u niego słychać.
- Ależ oczywiście! Bądź tak miła i przeczytaj list na głos. Zmęczyła mnie ta niespodziewana
wizyta.
Elise rzuciła spojrzenie pani Evertsen.
- Może lepiej przyjdę jutro? Pani Evertsen skinęła głową.
- Uważam, że Anna powinna się położyć. Popatrz, jaka jest blada. Pomóż mi, to położymy
ją do łóżka.
Elise myślała, że Anna zacznie protestować, ale tak się nie stało.
Musi być z nią gorzej, niż mi się wydaje, pomyślała.
17
- Wstawajcie, dzieci! Jest 17 maja! Najpierw idziemy na pochód, a potem na wystawę
jubileuszową!
Bardzo się na to cieszyła, szczególnie, że przyjechali Peder i pan Ringstad. Nie mogła się
nadziwić, jak Peder wyrósł i zmężniał. Gdzie się podział jej młodszy braciszek, który wygadywał t
wszystkie dziwne rzeczy?
Evert też miał się z nimi wybrać. Poprosiła, by zapytał, czy i pan Wang-Olafsen nie ma
ochoty im towarzyszyć, ale okazało się, że woli zostać w domu, ponieważ syn do niego przyjechał.
Pan Ringstad zafundował wszystkim bilety na wystawę. Stwierdził, że koniecznie muszą ją
zobaczyć, gdyż podobnego wydarzenia w Norwegii jeszcze nie było. Wystawę otwarto cztery dni
wcześniej, przez ten czas zdążyło ją zwiedzić prawie cztery tysiące osób. Wszyscy byli, jak
napisano w gazecie, przytłoczeni jej wspaniałością. Przy wejściu do parku Frogner ustawiono wie-
życzki oświetlone elektrycznym światłem. Wieczorem na zwiedzających czekały liczne rozrywki:
wesołe miasteczko, muzyka i pokaz sztucznych ogni.
Przewidywano, że w tym dniu wystawę może odwiedzić nawet ponad trzydzieści tysięcy
osób! Atrakcji nie brakowało - największa wystawa bydła w dziejach Norwegii oraz prawdziwa
murzyńska wioska, stu pięćdziesięciu Murzynów z Kongo! To dopiero sensacja!
Elise wyjęła z kołyski małego Sigurda i zeszła do kuchni. Co wieczór zmawiała dodatkową
modlitwę, dziękując za to, że poród tak dobrze przebiegł i że dziecko dobrze się rozwija. Sigurd
miał ponad dwa miesiące, był pogodnym, wesołym chłopczykiem, jadł i przybierał na wadze jak
należy.
Pani Jonsen obiecała się nim zająć pod ich nieobecność. Elise nie miała odwagi przepychać
się z wózkiem przez taki tłum. Do stolicy zjechali ludzie z całego kraju, wszystkie pociągi były
przepełnione.
Peder jako pierwszy zbiegł na dół.
- Już niedługo idziemy? Elise roześmiała się.
- Chyba najpierw wszyscy powinni się ubrać i zjeść śniadanie. A ja muszę nakarmić
Sigurda. Potem idziemy po pana Ringstada i razem pójdziemy do miasta.
- Ale się cieszę! Pomyśl tylko, zobaczymy prawdziwych Hotentotów! Kristian nie będzie
miał się czym przed nami pochwalić!
Następnie pojawił się Hugo, ziewając.
- Co to za wystawa i po co ona jest?
- Norwegia świętuje stuletnią rocznicę zerwania unii z Danią. Wystawa ma pokazać, jacy
Norwegowie są zdolni i pomysłowi, pełni przeróżnych talentów, jakie piękne rzeczy potrafią
wyprodukować. A także to, że nie zapominają o innych ludziach i są zawsze gotowi służyć im
pomocą. - Elise przeczytała to w którejś z gazet. Wiedziała doskonale, że Hugo nie rozumie ani
słowa. O jakich innych ludzi chodziło? Uważała, że całe to zdanie brzmi strasznie chełpliwie.
Niedawno z kolei czytała, że profesor Gerhard Gran w mowie na uroczystości immatrykulacyjnej
nazwał Norwegów narodem opieszalców. Henrik Ibsen powiedział podobno, że najbardziej brakuje
mu u rodaków dyscypliny. Gran zastanawiał się dalej w swojej mowie, czy aby wszystkie narody
nie powinny uczyć się od Niemców. Bez względu na osobiste sympatie i antypatie należy
podziwiać ich energię i determinację. Tragicznym szaleństwem jest, że owa siła służy unicestwianiu
ludzi, lecz wiele można się nauczyć z samego sposobu, w jaki to przedsięwzięcie zorganizowano.
Szczególnie my, najbardziej opieszały naród pośród narodów Europy, moglibyśmy na tym
skorzystać.
Rozmyślania te przerwał Hugo, który stanął przed nią z rękami założonymi do tyłu i
zapytał:
- Ale jacy są ci inni ludzie? Tacy jak kierownik czy jak ci, co pracują w fabryce?
Elise spojrzała na niego ze zdumieniem. Hugo często zaskakiwał ją tego typu uwagami.
Przecież nie miał pojęcia o polityce.
- Nie wiem - odparła. - W końcu wszyscy pracują, i ci, co siedzą w biurze, i ci, co stoją przy
maszynach.
Dzień był cudowny, tak piękny, jak może być tylko dzień majowy: brzozy zieleniły się
świeżym listowiem, w rowach kwitły polne kwiaty, czerwono-biało-niebieskie flagi powiewały na
wysokich masztach, niebo było bezchmurne i błękitne.
Pan Ringstad kupił po chorągiewce dla każdego dziecka. Wszyscy mieli na sobie odświętne
ubranie. Elise odwróciła się i spojrzała na swój prywatny pochód siedemnastomajowy i poczuła, jak
duma przepełnia jej serce. Jakie słodkie były te dzieci, kiedy tak maszerowały, pełne oczekiwania,
uroczyste. Na przedzie Peder i Evert, wreszcie razem po półrocznym rozstaniu, dalej Dagny w
sukience, którą uszyła dla niej Elise, Jensine w bieli, kapeluszu słomkowym i czarnych
pończochach. Hugo wcisnął na rude loki nową czapkę z daszkiem i włożył odświętne ubranie po
Pederze i Evercie. Za nim kroczyła Elvira, dumna w sukience odziedziczonej po Jensine, a na
końcu dreptał Halfdan w niedzielnym ubranku, z którego wyrósł Hugo, a które jeszcze wcześniej
służyło Pederowi.
- Ósme jest w drodze do Afryki, a dziewiąte leży w domu, w kołysce - stwierdziła wesoło.
- Doliczyłaś się dziewięciorga? - Johan spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Tak. Czyż nie jesteśmy bogaci?
- Policzyłaś też Halfdana i Dagny? Skinęła głową.
- Tak długo, jak Halfdan pozostaje pod naszą opieką, jest naszym dzieckiem, i tak długo, jak
rodzice Dagny nie potrafią się nią zająć, zaliczam i ją do tego grona.
- To może powinnaś jeszcze dorzucić Jorund i Jenny? - zaczął się przekomarzać.
- I Aslaug - powiedziała nagle Jensine, która najwidoczniej słyszała całą rozmowę.
Uśmiech zamarł na wargach Johana. Elise nic nie powiedziała.
Od miesiąca Anna nie wstawała z łóżka. Doktor twierdził, że zbliża się koniec.
Przez chwilę szli w milczeniu. W końcu Elise westchnęła i postanowiła wziąć się w garść.
Ten dzień to święto dzieci, smutki należy odłożyć na później.
Kiedy dotarli na szczyt wzgórza Aker, Elise mimowolnie zerknęła w stronę dawnego domu
Hildy i Ole Gabriela. Nie wybierali się na wystawę, jego stan bardzo się pogorszył. Dziwnie było
myśleć, że mieszka tam teraz obca rodzina, z chłopcem w wieku małego Gabriela.
Pan Ringstad czekał przy bramie. Towarzyszył mu, ku zaskoczeniu Elise, pan Carlsen.
Uchylił kapelusza i uśmiechnął się szeroko.
- Oto nadchodzi prywatny pochód rodziny Thoresenów! - Zaśmiał się dobrotliwie na widok
dzieci kroczących rządkiem z chorągiewkami w rękach.
Elise też się roześmiała.
- To samo sobie pomyślałam. Wybiera się pan z nami do miasta, panie Carlsen?
- Owszem. Popatrzę na pochód, a potem mam się spotkać z Karoline i pozostałymi przed
wejściem do parku.
Elise jakoś udało się nie zdradzić z niechęcią, którą poczuła na dźwięk tego imienia.
Oczywiście, Karoline daleko było do Signe, ale Elise i tak nie przepadała za jej towarzystwem.
Na ulicy Karla Johana roiło się od ludzi. Była nawet grupka dziewczyn w szerokich jasnych
sukniach i czerwonych czapkach na głowach, co wskazywało, że są tegorocznymi maturzystkami.
Wcześniej Elise widywała w takich czapkach wyłącznie chłopców. Niosły plakat, przedstawiający,
jak objaśnił pan Carlsen, jednego z członków parlamentu jako Celsiusa, bohatera komedii Nilsa
Kjæra pod tytułem „Trafny wybór". Dziewczęta miały wziąć udział w pochodzie maturzystów,
który miał wyruszyć po tym, jak przejdzie pochód dzieci.
- To bardzo zabawna sztuka - tłumaczył pan Carlsen. - Celsius wciąż gra jakąś rolę i udaje
kogoś innego. - Zerknął w stronę dziewcząt i dodał: - Coraz więcej kobiet przystępuje do matury!
Mamy już kobiety lekarzy, kobietę kontrolera fabrycznego, kobietę dyrektora szkoły, a w zeszłym
roku kobiety dostały prawo wyborcze! Dokąd to wszystko doprowadzi? - wykrzyknął i zaśmiał się.
- W dodatku kobiety pływają i jeżdżą na nartach - dorzucił pan Ringstad. - Często nawet
wkładają spodnie na takie okazje!
Elise skinęła głową z zapałem.
- Widziałam reklamę tego eleganckiego sklepu Molstad. Zdjęcie przedstawiało kobietę w
stroju złożonym z żakietu i obcisłych spodni!
W tym momencie minęła ich para młodych ludzi. Kobieta miała na sobie piękną suknię do
kostek z białego brokatu, obsypanego jasnoczerwonymi pączkami róży i płaski kapelusz ozdobiony
pośrodku takimi samymi różyczkami zebranymi w bukiecik. Jej szyję otaczał potrójny sznur pereł,
a ramiona okrywał szal z tego materiału, co suknia.
- Zdecydowanie wolę kobiety w tego typu strojach - powiedział pan Ringstad, zniżając głos
i pokazując skinieniem głowy młodą damę.
Pan Carlsen zaśmiał się.
- Zawsze byłeś konserwatywny. Poczekaj, aż zobaczysz Karoline. Uwielbia szokować
nowoczesną garderobą. Sprawiła sobie obcisły kostium kąpielowy i zapisała się do szkoły
pływania! Zagroziła, że latem będzie wchodziła do wody prosto z plaży, bo kabiny kąpielowe to
przeżytek! Nawet nie śmiem myśleć, co ludzie na to powiedzą.
Elise gardło się ścisnęło, jak zwykle, kiedy patrzyła na pochód dziecięcy. Nieczęsto miała
ku temu okazję. W największych uroczystościach, takich, o których gazety pisały, że zjawiło się
całe miasto, w rzeczywistości brali udział głównie mieszkańcy lewego brzegu rzeki. Rzeka Aker
przynależała do prawej strony. Ta część naszego miasta, która leży z dala od tego, co nazywamy
jego sercem, napisano w gazecie. Sagene nazywano miastem robotników. Robotnicy nie chodzili na
ulicę Karla Johana, by oglądać pochód.
Pan Carlsen chyba czytał w jej myślach, bo nagle zwrócił się do pana Ringstada:
- Słyszałeś, że na Sagene wybudowano piętnaście nowych kamienic? Nazywa się to Kolonia
Rivertza, popularnie Ri-vertz, na cześć architekta. Muszę powiedzieć, że człowiek ten ma bardzo
dziwne pomysły, jeśli chodzi o mieszkania przeznaczone dla robotników. Stwierdził, że powinny
zniknąć ciemne i śmierdzące podwórka, na których dzieci muszą bawić się wśród śmietników i
biegających wokół szczurów. Zaprojektowane przez niego kamienice leżą na osi północ-południe,
na otwartym terenie, tak by każda rodzina miała słońce w mieszkaniu i widok na zielone drzewa.
Nie pomyślał jednak o tym, że gdzieś te śmietniki muszą stać i teraz wszędzie walają się odpadki i
wszelkiego rodzaju paskudztwa! W dodatku między budynkami są straszne przeciągi!
- Jakiej wielkości są mieszkania? - zainteresował się pan Ringstad.
- Jeden pokój z kuchnią. Więcej rodzina robotnicza nie może wymagać. Mają własną
kuchnię! Toalety są w korytarzu jedna na dwie rodziny.
- Brzmi całkiem interesująco. Zawsze uważałem, że do tak dużego alkoholizmu w
środowisku robotniczym w znacznym stopniu mogą przyczyniać się fatalne warunki mieszkaniowe.
Twarz pana Carlsena skamieniała. Nic więcej nie powiedział - Słyszę muzykę! - wykrzyknął
Hugo.
Dzieci ledwo mogły ustać w miejscu, niecierpliwie spoglądały w kierunku, z którego miał
nadejść pochód. Chwilę później ich oczom ukazało się morze flag i chorągiewek. Hugo i Jensine
zaczęli podskakiwać z radości, Elvira i Halfdan usiłowali ich naśladować.
Kiedy pochód przeszedł, orkiestra przestała grać i dzieci zaśpiewały hymn. Machały
chorągiewkami, a wszyscy zgromadzeni krzyczeli Hura! Dzieci w pochodzie były odświętnie
ubrane, dziewczynki w białe sukienki i kapelusze słomkowe, chłopcy w spodnie do kolan i
marynarki.
Elise rozejrzała się dokoła. Panie miały na sobie wytworne kreacje z jedwabiu, na głowach
kapelusze ze strusimi piórami, a w dłoniach trzymały parasolki, niektóre wykończone koronką,
niektóre w prążki czy inny wzór, dziewczynki - przeważnie różowe. Natomiast na elegancki strój
każdego z panów składał się frak, kamizelka, rękawiczki, cylinder i laseczka. Johan spojrzał z
uśmiechem na swoje stadko.
- No, dzieci, teraz ruszamy do parku obejrzeć wystawę.
Zaniemówili na widok pięknie ozdobionego wejścia. Elise odwróciła się do pana Ringstada
i stwierdziła: - Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna, że możemy to oglądać!
Chętnie zabierałabym czasem dzieci tu i tam, ale wszystko kosztuje. W lutym Oscar Mathisen po
raz piąty zdobył mistrzostwo świata w biegu na łyżwach, a w zeszłym roku wystawiono na pokaz
pierwszą wyprodukowaną w Norwegii maszynę latającą.
Później odbył się pokaz akrobacji powietrznych w wykonaniu tego francuskiego lotnika -
nie pamiętam jego nazwiska. Evert miał straszą ochotę to zobaczyć.
- Czy coś złego dzieje się z panem Wang-Olafsenem? Kiedy pytam Everta, udziela
wymijających odpowiedzi. Wydawałoby się to zupełnie naturalne, gdyby Wang-Olafsen zabrał
Everta na pokazy lotnicze.
- Nie widziałam go od wieków. Mam wyrzuty sumienia, że przez cały ten czas go nie
odwiedziłam. Słyszałam, że stracił wnuka w wypadku i że bardzo to przeżył. Mnie też Evert
niewiele mówi, tyle tylko że pan Wang-Olafsen jest smutny i zniechęcony.
- Tak to już jest. Kiedy ktoś cierpi, omija się go szerokim łukiem. W obliczu tragedii
czujemy się niezręcznie, nie wiemy, co powiedzieć, co zrobić, by ukoić czyjś ból. Sam się
przekonałem, że tak naprawdę nie trzeba nic mówić, że wystarczy okazać współczucie i
zrozumienie. Powinniśmy starać się częściej ze sobą rozmawiać, być bardziej otwartymi i umieć
uczestniczyć w cudzym cierpieniu.
Nagle Hugo pociągnął ją za rękaw.
- Patrz, mamo! Ile zwierząt!
- A ile serów! - dodał Johan z uśmiechem. - Czytałem, że jury musiało posmakować aż
trzystu rodzajów. Przypuszczam, że pod koniec mieli trochę dosyć.
Hugo spojrzał na niego okrągłymi ze zdumienia oczami.
- Mogli jeść tyle, ile tylko chcieli?
Elise odwróciła się, szukając wzrokiem pana Carlsena. Stał niedaleko, w towarzystwie
młodej damy, ubranej zgodnie z najnowszą paryską modą. Była to moda znacznie prostsza od tej,
która panowała przez ostatnie lata. Dama miała na sobie elegancki kostium do kostek z grubego
żółtawego jedwabiu i prosty kapelusik z tej samej tkaniny. Obok niej stał młody mężczyzna,
również modnie ubrany. W dłoni dzierżył laseczkę ozdobioną błyszczącą srebrną gałką. Jego
postawa zdradzała pewne zniecierpliwienie.
Elise zupełnie wyleciało z głowy, że pan Carlsen był umówiony z Karoline. Teraz i ona nie
uniknie spotkania z nią. Przy Karoline zawsze czuła się mała i nic nieznacząca, nie potrafiła zacho-
wywać się naturalnie w jej towarzystwie. Pan Carlsen powiedział z Karoline i resztą, Elise była
pewna, że chodzi o rodzinę. Elise nawet by się ucieszyła, gdyby mogła zobaczyć najmłodsze dziec-
ko, ale wyglądało na to, że dzieci zostały w domu.
- Oto i Karoline! - wykrzyknął pan Ringstad, uradowany - Od dawna jej nie widziałem,
dokładnie od czasu, kiedy wyszła za mąż i przeprowadziła się na Frogner. Pomyśleć tylko, ma już
dwoje dzieci. Znasz chyba jej męża, Elise?
- Owszem, pracował ze mną w biurze w przędzalni. Bardzo go lubiłam.
- Oscar nie wygląda na zachwyconego. Zresztą Karoline też nie - powiedział, ściszając głos,
by dzieci nie słyszały.
- Być może nie jest to wcale takie proste i oczywiste. Spojrzał na nią uważnie.
- Słyszałaś, że zachowuje się wobec niego nielojalnie? Pamiętam ją, kiedy była młodsza.
Zawsze coś knuła razem z Signe.
Elise skinęła głową.
- Panna Johannessen, która pracuje razem z nim i zastępuje sekretarkę podczas choroby,
stwierdziła, że nie wygląda na zbyt szczęśliwego. Mówi że nie widziała go w dobrym humorze od
dnia ślubu. Tylko tyle mi wiadomo.
- To mnie nie dziwi. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek może się tak zmienić. Oscar mówił,
że twoja siostra i jej mąż byli razem z Carlsenami w ich letnim domu na Sjursøen. Mówiła coś
potem o Samsonach?
Elise zaprzeczyła.
- Byli tam zaledwie kilka dni, dwa lata temu. Hildzie się nie podobało. Pewnie nie odnalazła
się w towarzystwie tylu wytwornych dam - stwierdziła z uśmiechem.
Pan Ringstad również się uśmiechnął.
- Pewnie nie było jej łatwo dostosować się do nowych warunków.
- Chyba jeszcze trudniej jest jej teraz wrócić do dawnych. Posłał jej pytające spojrzenie. W
skrócie opowiedziała mu o ochronce i mieszkaniu na ulicy Antona Schiøtza oraz o tym, jak
niechętnie Hilda opiekuje się chorym mężem, przyzwyczajona do służby, która wykonywała za nią
tego typu obowiązki.
Pan Ringstad zmarszczył czoło.
- Oscar wspominał, że sprzedali willę, ale nie wiedziałem, że jest aż tak źle. Myślałem, że
Ole Gabriel odłożył jakieś oszczędności. Dziwne.
- Obawiam się, że Hilda wszystko wydała. Nie radziła sobie z nagłą zmianą. Jakby dobrobyt
uderzył jej do głowy. Kupowała luksusowe stroje bez opamiętania, była stałą klientką u Molstada,
nosiła tylko najdroższe ubrania. Chyba to również za jej namową Ole Gabriel kupił automobil.
- Biedaczka. Nie będzie jej teraz łatwo. Mam nadzieję, że Ole Gabriel coś jej zostawi. O ile
dobrze zrozumiałem, lekarz nie daje mu zbyt wielkich szans.
W tym momencie podeszli do nich Karoline, Sigvart Samson i pan Carlsen.
Elise przywitała się z taką serdecznością, na jaką tylko było ją stać. Karoline trzymała głowę
dumnie uniesioną, wyglądała na wyniosłą i władczą, za to Samson mrugnął ukradkiem do Elise.
Zrozumiała tajemny znak. Chciał w ten sposób przypomnieć jej o obietnicy, którą sobie złożyli - że
nie zdradzą wzajemnie swoich sekretów. Dla niej nie miało to już znaczenia, wiele osób wiedziało,
że to ona ukrywa się za pseudonimem Elias Aas. Gorzej było w jego przypadku. Takie skłonności
uznawano za czyn przestępczy.
Przypomniał jej się rysunek satyryczny, który niedawno widziała w gazecie. Dwie
eleganckie damy patrzą na dwie inne panie, na nartach, ubrane w spodnie i czule objęte. Jedna
mówi:
Kiedy robią to kobiety, jest to jeszcze do zaakceptowania, ale mężczyźni? Fuj!
Elise uznała, że powinna złożyć gratulacje, nie widziała Karoline od dwóch lat.
- Gratuluję potomka numer dwa.
- Dziękuję. - Karoline spuściła wzrok, wyraźnie zakłopotana. Twarz Samsona pokrył
rumieniec.
Oscar Carlsen zaśmiał się i wtrącił:
- Ty też powinnaś pogratulować pani Thoresen, Karoline. Dwa miesiące temu urodziła
chłopca.
- Myślałam, że to było rok temu - zauważyła Karoline kąśliwie.
- Wtedy dziecko urodziło się martwe.
- Na Boga! - wykrzyknęła Karoline z oburzeniem. - Czy wy tam po drugiej stronie rzeki nie
macie nic lepszego do roboty, jak bez opamiętania wydawać dzieci na świat?
Po tych słowach zapadła krępująca cisza, którą w końcu postanowił przerwać Oscar Carlsen.
Zaśmiał się niepewnie i powiedział:
- Po prawej stronie rzeki miłość ma wartość najwyższą.
- To nie ma nic wspólnego z miłością - prychnęła Karoline. - To tylko zwierzęcy popęd.
Elise zauważyła, jak pan Ringstad podskoczył w miejscu. Nie był przyzwyczajony do takiej
bezpośredniości.
- Signe kazała cię pozdrowić, Elise. - Karoline skierowała na nią baczne, prowokujące
spojrzenie. - Pewnie słyszałaś, że kupili willę na Eckersbergsgate? Jest przepiękna, mnóstwo pokoi
i kominek w ogromnym holu. Wszyscy sąsiedzi się znają. Ten, którzy mieszka najbliżej, ma konia
pod siodło. - Odwróciła się w stronę ojca. - Ja też o tym marzę. Ten mężczyzna wygląda naprawdę
wspaniale, kiedy z pomocą stajennego wsiada na swego rumaka, po czym dystyngowanym kłusem
wyjeżdża za bramę. Nie mógłbyś kupić mi wierzchowca, papo? Chris... pewien mój znajomy
uważa, że powinnam zapisać się do Klubu Myśliwskiego.
Pan Carlsen znów się roześmiał, tym razem nieco bardziej naturalnie.
- Jesteś pewna, że to dla ciebie? Przecież ty panicznie boisz się koni.
- Wydawało mi się, że kawaleria przejęła klub - wtrącił pan Ringstad.
Przez chwilę na twarzy Karoline malowało się zmieszanie. Potem zaśmiała się i pospiesznie
stwierdziła:
- Może pomyliłam nazwę. Nigdy nie udaje mi się zapamiętać takich rzeczy.
Pan Carlsen spojrzał na zięcia.
- Jak nazywa się ten znajomy?
- To znajomy Karoline, mąż jednej z jej przyjaciółek. Gdzie ich poznałaś, Karoline? -
zapytał z uśmiechem.
Elise była pewna, że chodzi o Christoffera Clausena. Mało brakowało, a Karoline
zdradziłaby jego imię. Na pewno nie umknęło to uwadze Sigvarta Samsona, może jednak było mu
obojętne, że flirtuje z innymi, byle nie posuwała się za daleko. Poza tym na pewno nie chciał, by
pan Ringstad i jego teść nabrali podejrzeń, i dlatego starał się zachowywać jak gdyby nigdy nic.
- U Signe i Sjura. Wiesz, że głównie u nich bywam. - Karoline zwróciła się do Elise: - Ten
znajomy mówi, że zna twoją siostrę. I to dość dobrze, o ile zrozumiałam.
Oscar Carlsen zrobił nagle przerażoną minę.
- To chyba nie ten, który... - urwał.
- Ten, który tak się w niej zakochał? - podpowiedziała Karoline ze słodkim uśmiechem.
Pan Carlsen poczerwieniał.
- Proszę wybaczyć, pani Thoresen, niestety, dowiedziałem się czegoś, co nie było
przeznaczone dla moich uszu. Czułem się zobligowany powiadomić o tym mojego przyjaciela, Ole
Gabriela Paulsena. Okazał się on na tyle wspaniałomyślny, by zapomnieć o całej sprawie.
Podziwiam go za to.
- Wiem, o czym pan mówi. Słyszałam, że ów mężczyzna to niepoprawny uwodziciel. Moja
siostra uległa jego urokowi, czego potem szczerze żałowała. Poprosiła męża o wybaczenie. Nie
każda kobieta śmiałaby przyznać, że spodobał jej się inny mężczyzna, uważam, że Hilda wykazała
się wielką odwagą. Zdarza się nawet, jak słyszałam, że kobieta zachodzi w ciążę z takim
donżuanem i pozwala mężowi wierzyć, że dziecko jest jego. To musi być potworne, żyć w takim
zakłamaniu.
Widziała, jak twarz Karoline nagle zbladła. Dobrze jej tak, sama zaczęła.
Johan pociągnął ją za ramię.
- Może pójdziemy już obejrzeć wystawę? Jeśli chcemy wszystko zobaczyć, musimy się
pospieszyć.
Pospiesznie pożegnali się z Karoline i resztą, zebrali dzieci i zaczęli przedzierać się przez
tłum. Pan Ringstad dogonił ją i stwierdził:
- Mam nadzieję, że nie bierzesz sobie do serca tego, co ona wygaduje? Mówiłem, że to
jędza.
Uśmiechnęła się.
- I chyba jędzą pozostanie. Nie, nie przejmuję się takimi i rzeczami, poza tym chyba
oddałam pięknym za nadobne. Hilda musi liczyć się z tym, że ludzie gadają. Nie zachowywała się
jak aniołek, ale wydaje mi się, że czegoś się nauczyła. Jak mówiłam, nie jest szczęśliwa, że musi się
opiekować starym schorowanym mężem, ale nie ucieka od odpowiedzialności i od czasu, kiedy się
pogodzili, zachowuje się bardzo poprawnie.
- Trochę w życiu przeszła. Najpierw straciła córeczkę, potem synka. Chyba szybko dorosła.
- To prawda. Bieda doskwierała jej bardziej, niż nam wszystkim. Była gotowa niemal na
wszystko, żeby tylko się wyrwać.
- Spójrz, wioska murzyńska! Potrafisz mi wytłumaczyć, co to ma wspólnego z norweską
kulturą? Wystawa jubileuszowa ma ponoć stanowić obraz życia naszego narodu, pokazać
osiągnięcia Norwegii w dziedzinie handlu morskiego, uprawy roli i przemysłu, a także sztuki,
sportu i turystyki. Ale co tu robią ci mieszkańcy Czarnego Lądu, tego nie rozumiem.
- Słyszałam, że mają nas zabarwiać tańcami i muzyką.
- Ale ich muzyka zbyt różni się od tej, którą znamy. Wszyscy mówią, że to zwykły hałas.
- Nigdy wcześniej nie widzieliśmy w Norwegii Murzynów, dlatego ludzie są ciekawi.
Muszę przyznać, że mnie też intryguje, jak wyglądają ludzie o czarnej skórze.
- W takim razie chodźmy na nich popatrzeć, a potem zabierzemy dzieci na wesołe
miasteczko. Słyszałem, że czeka tam moc atrakcji: kolejka, karuzela i pantomima. Ja cieszę się
najbardziej na ogrody urządzone w pawilonach. Jest tam mnóstwo kwiatów, oczka wodne i
wodospady. Podobno człowiek ma wrażenie, że znalazł się w krainie czarów.
- Musicie jechać już jutro rano?
- Tak, chyba nie mam wyjścia. Na wsi zaczął się najbardziej pracowity okres w całym roku.
Ale jeśli Peder chce zostać, to nie mam nic przeciwko.
- Wątpię. Towarzystwo Marte jest na pewno znacznie bardziej interesujące. - Roześmiała
się. Johan i dzieci szli daleko z przodu, Peder nie mógł ich usłyszeć.
Pan Ringstad uśmiechnął się.
- To wzruszające, jacy są zakochani, a jednocześnie tacy niewinni. Mam nadzieję, że się nie
obrazisz, jeśli powiem, że Peder różni się od chłopców w jego wieku? Jest bardzo dziecinny jak na
swoje siedemnaście lat, ale za to pełen niespotykanego ciepła, szczery i otwarty.
- Zawsze wiedziałam, że jest wyjątkowy. Nigdy nie zapomnę, jak się wystraszyłam, kiedy
Emanuel i syn Wang-Olafsena stwierdzili, że Pedera trzeba posłać do szkoły dla opóźnionych
umysłowo.
- Przesada! Peder nie jest głupi czy niedorozwinięty, jedynie trochę naiwny - oburzył się pan
Ringstad.
- Oczywiście. Skończył szkołę, nawet nigdy nie powtarzał klasy. Może nie był szczególnie
bystrym uczniem, ale ma wiele innych zalet.
- Tego nie musisz mi mówić. Peder zawsze zajmował wyjątkowe miejsce w moim sercu.
- W moim również. Tak się cieszę, że może mieszkać na wsi. Lubi zajęcia na gospodarstwie
i zwierzęta... Kiedy pracował w sklepie, zawsze wracał do domu taki zmęczony, jakby ta praca
wysysała z niego wszystkie siły.
- Ale Emanuel twierdził, że Peder ma talent w tym kierunku, pamiętam.
- Zgadza się, tylko najpierw musi dojrzeć. Poza tym bałam się, że koledzy namówią go, by
się zaciągnął na statek. Wystarczy jeden taki w rodzinie, szczególnie w tych niespokojnych czasach.
Między brwiami Ringstada pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Muszę się z tobą zgodzić, niestety Przyszłość Europy maluje się w czarnych barwach.
18
Elise opadła na ławkę przed wejściem.
- Umieram z gorąca! - jęknęła. - Wiesz, że w cieniu są trzydzieści dwa stopnie i że na
maszcie na Wzgórzu św. Jana ciągle wisi trójkąt?
Johan skinął głową.
- Kristiania chyba jeszcze nigdy przedtem nie przeżyła takiej fali upałów. Ludzie uciekają z
miasta, kwiaty na wystawie jubileuszowej powiędły i do tego wszystkiego tramwajarze ogłosili
strajk! Akurat teraz, kiedy otworzono nową linię z Frogner na Majorstuen!
- W takim razie pewnie za wiele nie zarobią na tej wystawie - stwierdził Johan, wzruszył
ramionami i wrócił do lektury gazety. Wcześniej nie miał na to czasu, pilnował dzieci pod nieobec-
ność Elise, która poszła odwiedzić Annę. Dagny musiała wrócić do domu, miała umyć schody
sąsiadce.
- Martwi mnie coś zupełnie innego - powiedział poważnym głosem.
Elise poczuła, że żołądek jej się zaciska, jak za każdym razem, kiedy słyszała o mobilizacji.
- Co się stało?
- Piszą, że rozbił się jakiś duży statek pasażerski, tysiąc osób poniosło śmierć.
- Został storpedowany? - spytała Elise ze ściśniętym gardłem. Johan odwrócił się i pogłaskał
ją po policzku.
- Wojna jeszcze się nie zaczęła, Elise. To był amerykański parowiec, zderzył się ze statkiem
norweskim. Zatonął w ciąg dziesięciu minut. - Uśmiechnął się do niej uspokajająco. - T się
wydarzyło tysiące mil od wschodniego wybrzeża Afryki i ni miało nic wspólnego z sytuacją w
Europie.
- Jak do tego doszło? - spytała Elise, wstrząsając się.
- Była gęsta mgła. Poza tym podobno statek norweski zmienił kurs. Sprawa ma trafić do
sądu.
- Ostatnio nic, tylko nieszczęścia. Jeszcze nie otrząsnęłam się po tym, jak zastrzelono tego
sławnego adwokata na środku ulic Karla Johana! Sprawca, znany kupiec, twierdził, że tamten był
winien jego bankructwa. Trzeba być szalonym, żeby zabić człowieka!
Usłyszeli, jak ktoś otwiera bramę. Zza rogu wyłonił się ich nowy lokator, pan Tryggve
Moe-Jørgensen. Uchylił kapelusza.
- Dobry wieczór. Straszny upał, prawda? - zagadnęła Elise.
- Owszem, nie przypominam sobie podobnego skwaru W każdym razie nie tak wczesnym
latem.
- Niech pan otworzy okno i drzwi w pokoju, jak zrobi się nieco chłodniej. Proszę usiąść tu,
koło nas, w cieniu jest całkiem przyjemnie.
Podziękował skinieniem głowy i usiadł na samym brzegu ławki. Zdaniem Elise mężczyzna
był małomówny i dość trudny w kontaktach. Długo nie chciała wynajmować wolnego pokoju, ale w
końcu się poddała. Zawsze to kilka dodatkowych koron. Nie mogła jednak na razie się
przyzwyczaić, że jakiś obcy robi sobie kawę i gotuje obiad w jej kuchni, że w szafce leży jego ser i
stoi kanka z mlekiem. Nie wspominając już o tym, że potwornie siorbał, kiedy jadł kaszę i rzadko
zmieniał bieliznę i skarpety. Często unosiła się wokół niego dość mocna woń, szczególnie teraz, w
upały.
- W parlamencie świętowano stulecie konstytucji - wymamrotał, jakby mówił do siebie. -
Wszyscy byli poważni, wręcz przygnębieni. Dawało się wyczuć nastrój niepewności i zagrożenia. -
Zerknął z boku na Johana. - Jakby obawiali się, że nikt z nas już dłużej nie może czuć się
bezpiecznie. Ani pan, ani ja, ani w ogóle nikt w tym kraju. Johan skinął głową.
- Stale słychać głosy, które pytają, czy Norwegia jest przygotowana na wypadek wojny.
Różne organizacje i sławne osoby podpisały petycję, w której domagają się wzmocnienia obronno-
ści kraju. Każdy musi przygotować się na to, że być może przyjdzie mu ofiarować życie w służbie
Norwegii. Ci, którzy mają odpowiednie środki, muszą ponieść ofiary finansowe.
Pan Moe-Jørgensen pokiwał głową.
- Zna pan wiersz, który napisał Nils Collett Vogt?
Johan nie znał, więc pan Moe-Jørgensen zaczął recytować uroczystym głosem poemat
wzywający do patriotycznego zrywu w imię obrony ojczyzny.
Elise zaklaskała w dłonie.
- Jaki pan zdolny, nauczył się pan całego wiersza na pamięć! Wstał z miejsca, popatrzył na
nią w milczeniu, po czym ruszył do wejścia.
- Duszno. Chyba zbiera się na burzę. A potem zniknął za drzwiami.
Elise spojrzała na Johana.
- Co za dziwak - szepnęła.
Na niebie, aż po horyzont, nie widać było ani jednej chmurki, a na Wzgórzu św. Jana trójkąt
dalej obwieszczał piękną pogodę.
Obudziła się w środku nocy. Po niebie przetaczały się gromy, błyskawice waliły jedna po
drugiej. Dzieci przyszły do nich z płaczem, nawet Hugo, który twierdził, że niczego się nie boi.
Następnego dnia na pierwszych stronach gazet obwieszczono tłustym drukiem: Hotel na
Holmenkollen spłonął doszczętnie. W wyniku uderzenia pioruna budynek zapalił się w kilku miej-
scach równocześnie. Piękne pokoje artystów, Gerharda Munthego i Theodora Kittelsena, również
padły pastwą płomieni.
Elise spojrzała na Johana.
- Ci ze Wzgórza św. Jana się pomylili, za to nasz lokator miał rację. Kiedy stwierdził, że jest
duszno, myślałam, że ma na myśli sytuację w Europie.
- Ja też - odparł Johan z lekkim uśmieszkiem.
Tego samego dnia przyszła z wizytą pani Jonsen. Była tak podekscytowana, że wpadła do
kuchni i od razu zaczęła paplać, nie zwracając uwagi na siedzące przy stole dzieci.
- Cesarz wyjechał! Powiedziałam wczoraj Magdzie, jak byłam u niej w sklepie: Nie zdziwię
się, jak teraz cesarz spakuje manatki, podwinie ogon pod siebie i tyle go będą widzieć, mówię do
niej. Miał zostać w Bergen cały tydzień, ale nagle zaczęło mu się, spieszyć! Jak myślisz, dlaczego?
Opadła zdyszana na najbliższy stołek i ciągnęła, nie dając Elise dojść do słowa.
- Nie dość, że cesarz dał drapaka, to jeszcze razem z nim odpłynęła cała jego flota!
Dwadzieścia osiem wielkich statków wojennych! A wiesz, po co one tu przypłynęły? Mieli
rozstawić je w różnych miejscach wzdłuż wybrzeża Norwegii! Rozumiesz, co to znaczy, Elise?
Wojna! Zabiorą nam ojczyznę, zbombardują, ostrzelają, przywalą kamieniem i odetną od świata!
Wszyscy jak nic pomrzemy!
Elise powiodła wzrokiem po dzieciach siedzących przy stole. Hugo i Jensine wyraźnie
drżały kąciki ust.
- Nie przesadzajmy! - odparła ostro. - Wyjazd cesarza nie oznacza wybuchu wojny. Poza
tym Norwegia nie zamierza się mieszać w rozgrywki między państwami Europy. Zachowamy
neutralność.
- Aha, akurat! Chcesz powiedzieć, że wiesz więcej ode mnie? Nawet nie masz czasu czytać
gazet!
- Owszem, czytałam o regatach żaglowców, które odbyły się w zeszłym tygodniu.
Żaglowiec cesarza Wilhelma również brał w nich udział. Kiedy wszystkie zawinęły do portu w
Kristianii, czterystu żeglarzy zaproszono na obiad do willi Eydego na Bygdø. Wydarzyło się to
zaledwie sześć dni temu. Sądzi pani, że żeglarze z całej Europy zjechaliby się do Norwegii, gdyby
w każdej chwili groził nam wybuch wojny? Pani Jonsen prychnęła.
- Bogacze to o niczym innym nie myślą, tylko na co głupiego jeszcze by wydać te swoje
pieniądze. Pomysły! Czterysta osób na obiedzie! Koniec świata! - Ostatnie słowa wypowiedziała
tak pogardliwie, jak tylko potrafiła.
Hugo wyraźnie odetchnął, wizja wojny odpłynęła daleko. Zwrócił na nią zdumione
spojrzenie.
- Jak oni się zmieścili przy stole?
- Z pewnością nakryto w ogrodzie kilka długich stołów. Pewnie ogród mają tam duży,
jeszcze większy niż ten u dyrektora z Hjuli.
- Mają służbę? - spytała z zaciekawieniem Jensine.
- Pewnie tak, inaczej gospodyni miałaby strasznie dużo pracy. - Uśmiechnęła się. - Tak,
Jensine, z pewnością mają ochmistrzynię i pokojówkę, i nianię, i dziewczyny kuchenne, i kilka ku-
charek.
- A skąd wzięli tyle talerzy? Hugo pospieszył z odpowiedzią:
- Pożyczyli od króla. On ma mnóstwo talerzy w domu. - Pokazał aż pod sufit.
Jensine ze zdumieniem spojrzała na jego rękę.
- I jedzenie dla stu osób?
- Dla tysiąca! Dwudziestu tysięcy! Rozstawia stoły wokół pałacu, nakrywa i mówi:
Zapraszam wszystkich, proszę się częstować.
Pani Jonsen słuchała uważnie, na chwilę chyba i ona zapomniała o wojnie.
- Teraz to zmyślasz, chłopcze. Byłam na ulicy Karla Johana i nigdy żadnych stołów koło
pałacu nie widziałam.
- Nie? Pewnie weszli do środka, bo bali się burzy. Po namyśle pani Jonsen stwierdziła:
- Albo może król miał przemawiać, a było za głośno przez te wszystkie okropne automobile
i tramwaje.
- A ja myślę, że weszli do środka zjeść lody, żeby się nie rozpuściły - oznajmiła Jensine i
posłała Elise tęskne spojrzenie. - Wczoraj Dagny widziała lodziarza. Miał dwie wielkie beki pełne
lodów. Dagny mówiła, że jeden kosztuje pięć øre. A na wierzchu i pod spodem jest herbatnik.
- Pięć øre... - Elise szybko policzyła w myślach i westchnęła. - Jeśli dzisiaj też przyjdzie,
możecie iść z Hugo i kupić dla wszystkich dzieci. Nie co dzień mamy takie upały. - Z metalowego
pudełka wyjęła dwadzieścia øre i wręczyła dziewczynce.
- Dla Sigurda też?
- Nie, on chyba jest jeszcze za mały.
- To kiedy będzie duży? Pojutrze? - wtrąciła się Elvira. Pani Jonsen roześmiała się.
- Myślisz, że dzieci rosną w takim tempie? Może za dwa lata będzie jadł lody.
Elvira popatrzyła na nią uważnie.
- To długo. Wtedy będziesz już stara, będziesz leżeć na cmentarzu. Mój dziadek tam leży.
Elise aż podskoczyła, przez moment myślała o swoim dziadku, ale zaraz dotarło do niej,
kogo Elvira ma na myśli. Elise niewiele o nim opowiadała, ale dzieci wiedziały, że leży na cmenta-
rzu Nordre Gravlund.
Twarz pani Jonsen ściągnęła się.
- Wcale nie jestem taka stara - powiedziała i rzuciła Elise oskarżycielskie spojrzenie. -
Musisz zadbać trochę o wychowanie dzieci, strasznie są impertynenckie!
- Mamo, co to znaczy? - zaniepokoiła się Elvira.
- Później ci wytłumaczę. Może kawy, pani Jonsen? Zaparzyłam świeżej dziś rano.
Pani Jonsen od razu się rozpromieniła.
- Chętnie, dziękuję. Tylko dużo mleka i cukru, to pomaga na upał.
Kiedy Johan wrócił, Elise od razu zauważyła, że coś jest nie tak, ale nie chciała go
wypytywać przy dzieciach. Siedziały w domu, w ogrodzie było za gorąco.
- Jak tam starsza pani? - spytała zamiast tego. - Pewnie cierpi w tym skwarze. W jej wieku
źle się znosi wysokie temperatury.
- Nie widziałem jej, ale słyszałem, że miewa się dobrze. Pan Berge wspominał, że
przeczytała Córkę przekupki i bardzo jej się podobała.
Elise aż ciepło się zrobiło na sercu.
- Nie tylko jej zresztą, panu Bergemu również. A pamiętaj, że uważają go za mola
książkowego.
- Z ust takich osób to prawdziwy komplement. Większego nie mogłabym sobie wymarzyć.
Johan skinął głową.
- Masz dla mnie coś do jedzenia? Głodny jestem jak wilk. Nałożyła mu kaszy i posypała
obficie cukrem.
- Możesz zjeść na zewnątrz. Jest już cień pod śliwą. W środku nie ma czym oddychać, ale
dzieci i tak wolały bawić się w domu.
Wyszła za nim na zewnątrz.
- Chyba coś cię trapi - zaczęła, kiedy usiedli. Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Przecież nic nie powiedziałem.
- Nie, ale widzę to po tobie. Po ruchach, po zamyślonej minie.
- Ludzie zaczynają się bać. Okazało się, że Norwegia ma zbyt małe zapasy zboża. Jeśli nie
dotrą do nas dostawy jęczmienia znad Morza Czarnego i żyta z Niemiec i południowej Rosji,
czekają nas ciężkie czasy. Wczoraj ogłoszono, że Niemcy wstrzymują eksport zboża. Rosja pewnie
wkrótce zrobi to samo, jeśli już nie zrobiła.
Zapadła cisza. Elise znów poczuła ten niepokojący ścisk w żołądku.
- Ile uzyskujemy z własnych upraw, a ile musimy sprowadzać? - spytała w końcu.
- Nasze własne zbiory równają się mniej więcej połowie tego, co sprowadzamy. Niebo NIE
jest bezchmurne, napisał niedawno minister rolnictwa w odpowiedzi na niedawne przemówienie
premiera.
Elise pokiwała głową.
- Byłam pewna, że masz rację i że premier Gunnar Knudsen jest po prostu naiwny. Jak mógł
powiedzieć, że niebo jest bezchmurne, kiedy cała Europa szykuje się do wojny! - oburzyła się, - Na
co nam premier, który ma klapki na oczach?
Johan milczał, pogrążony w rozmyślaniach.
- Ludzie zaczęli robić zapasy? Przytaknął.
- Ci, których stać, kupują całe worki mąki. Rynek odczuł skutki kryzysu. - Westchnął
głęboko. - Od dziś wzrosły ceny węgla. Kilka statków z ładunkiem jest w drodze, ale nie wiadomo,
czy dotrą do celu.
Spojrzała na niego. Serce waliło jej w piersi.
- Chcesz powiedzieć, że mogą zatrzymać statki po drodze?
- Sama wiesz, Elise, nie muszę ci tłumaczyć.
- Jak myślisz, gdzie jest teraz Kristian? - Sama słyszała, jak cienko zabrzmiał jej głos.
- Około świąt opuścili wybrzeża Skandynawii, prawda? Przytaknęła. Sama doszła do tego
wniosku, ale chciała usłyszeć to z ust Johana.
- Jeśli płyną tą samą trasą co poprzednio, podróż zajmie mniej więcej pół roku. W takim
razie teraz powinni być w drodze do Skandynawii.
- Chcesz przez to powiedzieć, że płyną wzdłuż wybrzeży europejskich? Teraz, kiedy zbliża
się wojna?!
- Elise, wojna jeszcze się nie zaczęła! Niestety, już odczuwamy jej skutki. Przyjaciel pana
Diriksa miał kupić ode mnie dwie niewielkie rzeźby, ale dzisiaj zawiadomił mnie, że w tak niepew-
nych czasach wolałby wstrzymać się z kupnem. - W głosie Johana pobrzmiewała rezygnacja. Elise
zrozumiała, że martwi się tak samo, jak ona.
Odwróciła się i weszła do środka. Pospieszyła na górę, do pokoiku naprzeciw schodów,
siadła na łóżku Hugo i złożyła dłonie do modlitwy. Dobry Jezu, spraw, by Kristian nie zginął! By
nie ostrzelano jego statku, by skończyła się wojna, by niewinni ludzie nie musieli umierać. I jeszcze
żeby Johanowi udało się sprzedać swoje prace. Amen.
19
Peder wpatrywał się w Ringstada.
- Wojna? Jak to?
- To długa historia. Nie chciałem cię niepotrzebnie straszyć ale teraz chyba muszę ci
wyjaśnić sytuację w Europie.
- Ale my w Norwegii jesteśmy bezpieczni, prawda?
- Mam nadzieję, ale nigdy nie wiadomo. Pytasz, jak do tego doszło. To dobre pytanie. Od
początku obecnego stulecia narasta napięcie w stosunkach między mocarstwami. Spierają się one o
granice, kolonie, monopol na różne towary i rynki eksportowe. W pewnym momencie utworzyły się
dwa obozy: do jednego, silniejszego, należą Niemcy i Austro-Węgry, do drugiego – Francja i Rosja.
Do nich chciałaby dołączyć Wielka Brytania.
Peder ziewnął i spojrzał przez okno.
- Chyba będzie padać. Pan Ringstad kiwnął głową.
- Dobrze, że zdążyliśmy zwieść siano. Po tych upałach deszcz dobrze by nam zrobił.
Peder milczał. Pan Ringstad nic nie rozumiał. Peder umówił się z Marte nad rzeką, mieli się
kąpać, ale jeśli zacznie padać, nic, z tego nie będzie.
- Nie chcesz się dowiedzieć, jaka jest przyczyna obecnych niepokojów w Europie?
- Noo, przecież właśnie mi wytłumaczyłeś.
- Dopiero zacząłem.
- Jak dla mnie wystarczy. Już wiem, że chodzi o pieniądze. Mocarstwa kłócą się tak samo
jak bogaci ludzie.
- Sądzę jednak, że powinieneś wiedzieć, co spowodowało tak poważny kryzys. Jak
mówiłem, niepokoje trwają od początku wieku, ale ostatnio wydarzyło się coś, co doprowadziło
sytuację do wrzenia.
Peder zerknął na zegar na kredensie. Mieli się spotkać za kwadrans.
- Co takiego?
Miał nadzieję, że pan Ringstad za bardzo się nie rozgada. Polityka go nudziła, ale skoro
idzie wojna, pewnie należałoby się orientować. Choćby ze względu na Marte.
- Miesiąc temu w mieście o nazwie Sarajewo, w stolicy Bośni, zamordowano austriackiego
następcę tronu i jego żonę.
- Zamordowano? - Peder spojrzał na niego z przestrachem. - Jak to?
- Zrobił to pewien serbski student, członek organizacji terrorystycznej Czarna Ręka. Wiedeń
twierdzi, że odpowiedzialność za zamach ponosi serbski rząd. Wczoraj Austro-Węgry wy-
powiedziały Serbii wojnę.
- Chyba nie uczyliśmy się w szkole o tych krajach. Leżą gdzieś daleko od Norwegii,
prawda? Wiesz, chyba jednak nie będzie padać. Chmury przesuwają się na północ.
Pan Ringstad odwrócił się w stronę okna.
- Masz rację, chyba jednak nie będzie deszczu. Peder zeskoczył z krzesła.
- Przejdę się nad rzekę, póki jest ładna pogoda. Nigdy nie wiadomo, jak długo będzie można
cieszyć się słońcem. Może już w przyszłym tygodniu zrobi się zimno.
- Słusznie. Wskocz do wody, póki można. Sam bym to zrobił, gdybym był kilka lat
młodszy.
Peder roześmiał się. Wyobraził sobie pana Ringstada w stroju kąpielowym. To dopiero
byłby widok!
Marte siedziała już w umówionym miejscu na łące. Widać było, że jej gorąco, miała na
sobie szeroką spódnicę i bluzkę z długimi rękawami, a na głowie chustkę.
- Długo czekałaś?
Potrząsnęła głową, wyraźnie zakłopotana.
- Musiałem porozmawiać z panem Ringstadem. Zawsze musi się czymś zamartwić. Ostatnio
tym, że idzie wojna.
Rozłożył się obok niej na trawie, zerwał źdźbło i, żując je, wpatrywał się w spokojnie
płynącą wodę.
- Pan Ringstad mówi, że będzie wojna? Peder przytaknął.
- Ale nie masz czego się bać. Ludzie z Sarajewa raczej tu nie przyjadą, za daleko.
- Z Sarajewa? A gdzie to jest?
- Gdzieś na południu Europy. Następca tronu i jego żona zostali zamordowani i teraz tamci
ludzie chcą się zemścić.
Marte spojrzała na niego z podziwem.
- Ale ty jesteś mądry. Peder niedbale wzruszył ramionami.
- No, wiesz, czytam gazety, no i dyskutuję z panem Ringstadem.
- Mama też mówiła mi o wojnie. Powiedziała, że będzie brakować węgla i zboża, bo
Niemcy wszystko zabiorą. Ale co oni właściwie mają wspólnego z tym Sarajewem?
Peder usiłował sobie przypomnieć wywód pana Ringstada, ale bezskutecznie. Zresztą nie
słuchał zbyt uważnie.
- Chyba są wrogami tamtych - wymamrotał. Spojrzawszy na niebo, dodał: - Myślałem, że
będzie deszcz. Przez chwilę czarne chmury kłębiły się nad dachem stodoły.
- Syver mówi, że będzie. W kościach go łamie.
- No to musimy szybko wskoczyć do wody.
- My? Ale przecież dziewczyny się nie kąpią.
- Nikt cię tu nie zobaczy. W środku lasu?
- A ty?
- Ja się odwrócę i będę patrzeć w drugą stronę.
- A jak mnie oszukasz?
- Nie słyszałaś, że eleganckie damy ze stolicy chodzą na plażę? Elise opowiadała, że
Karoline Carlsen postanowiła nie używać w tym roku kabiny Zamierza wchodzić do wody prosto z
plaży, wszyscy będą ją widzieć! W dodatku ma nowoczesny strój kąpielowy, taki bez spódniczki,
butów i bluzy!
- Naprawdę? - Marte zrobiła wielkie oczy. - Taka jest odważna?
- Jasne! To najodważniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem. W ogóle nie dba o
to, co ludzie powiedzą.
Marte przez chwilę myślała intensywnie. W końcu powiedziała:
- No dobrze, jeśli obiecasz, że nie będziesz patrzeć, to też się wykąpię.
- Słowo honoru.
Peder pierwszy wbiegł do wody tam, gdzie była najgłębsza i gdzie chłopcy ze wsi zawsze
kąpali się w ciepłe letnie dni. Rzeka spokojnie toczyła swe fale, nie musieli obawiać się prądów.
- Możesz wskakiwać! Nie patrzę! - krzyknął, odwracając się zgodnie z obietnicą.
Po chwili usłyszał plusk i zrozumiał, że Marte jest już w wodzie. Odwrócił się. Nad
powierzchnią widać było tylko jej głowę. Rozplotła warkocze, mokre włosy opadały na jej ramiona.
Dokładnie tak wyobrażał sobie zawsze huldrę w kąpieli.
- Wyglądasz jak huldra.
- A ty jak wodnik.
- Jeśli jesteś huldrą, pewnie zechcesz zwabić mnie do swego podziemnego królestwa.
- A jeśli ty jesteś wodnikiem, pewnie wciągniesz mnie pod wodę albo zamienisz się w ścięte
drzewo lub białego konia.
Peder znów się roześmiał.
- W takim razie niech to będzie piękny biały ogier, usiądziesz mi na grzbiecie i będziesz
sobie jeździć.
W tym momencie przypomniał sobie pewną rozmowę chłopaków w szkole na przerwie i
poczuł, że się czerwieni. Aby ukryć zakłopotanie, ochlapał Marte wodą. Natychmiast oddała.
W miejscu gdzie teraz stali, nie było już tak głęboko, woda sięgała Pederowi do pasa. Marte
kucnęła.
Nagle usłyszeli dziwny dźwięk, oboje wstrzymali oddech i zaczęli nasłuchiwać.
Marte podniosła się i pospieszyła do brzegu. Przestraszona, że ktoś ją może zobaczyć,
zupełnie zapomniała o jego obecności.
Zerknął i poczuł gorący rumieniec na policzkach. Nie przypuszczał, że jej piersi są takie
duże, miała dopiero szesnaście łat. Próbował oderwać od niej wzrok, ale nie potrafił. Śledził każdy
jej ruch. Kiedy wdrapała się na brzeg i ujrzał jej ciało z boku, uznał, że nigdy jeszcze nie widział
czegoś równie pięknego.
Pobiegła w stronę drzewa, pod którym zostawiła ubranie. Szczupłe jasne ciało świeciło na
tle zieleni. Z długimi włosami opadającymi na plecy naprawdę wyglądała jak huldra. Powoli i on
zawrócił. Nie złamał obietnicy, to nie jego wina, że nagle spanikowała. Wyszedłszy na brzeg, nagle
przestraszył się, że teraz ona może jego zobaczyć i ruszył biegiem w kierunku swojego drzewa.
Gdy oboje się ubrali i siedli na brzegu, Peder nie miał pojęcia, co powiedzieć. Wciąż miał
przed oczami obraz jej nagiego białego ciała.
- Chyba dotrzymałeś słowa? - spojrzała na niego wielkimi błękitnymi oczami.
Skinął głową.
- Nie patrzyłem, kiedy wchodziłaś do wody. Nie widziałaś, że stałem odwrócony?
- Dzięki.
Przemknął spojrzeniem po jej twarzy, potem przesunął je niżej. Mokra bluzka kleiła się do
jej ciała. Próbował oderwać spojrzenie, lecz i tym razem mu się nie udało.
Musiała zrozumieć, co się dzieje, bo nagle odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
- Chodź, Peder, muszę wracać. Mama na mnie czeka.
- Chciałabyś jeszcze kiedyś się wykąpać? Skinęła głową.
- Tylko będę musiała tak zrobić, żeby mieć więcej czasu. Peder cieszył się na wieczór, kiedy
będzie mógł położyć się do łóżka i oddać marzeniom.
Marzeniom o pięknej huldrze.
20
Hilda położyła wilgotny kompres na czole Ole Gabriela.
- Lepiej?
- Tak, dziękuję ci. - Zmusił się do uśmiechu. - Jesteś dla mnie taka dobra.
- Nie żartuj - żachnęła się. Nie lubiła, kiedy mówił takie rzeczy. Sama wcale nie czuła się
dobra.
Przypomniała sobie, jak kiedyś przeczytała historyjkę o dwóch pielęgniarkach. Jedna miała
na imię Obowiązek, a druga Miłość. Obowiązek była zręczna i profesjonalna, nigdy o niczym nie
zapominała i skrupulatnie wykonywała wszystkie zadania. Miłości czasem zdarzało się zapomnieć
o mniej ważnych sprawach, na przykład zmienić wodę w wazonie, czasami przychodziła spóźniona,
bo zagadała się z jakimś pacjentem. Ale jej uśmiech i ciepłe słowa działały na chorych w cudowny
sposób. Współczuła im, rozumiała ich lęki i odczuwała je całą sobą.
Hilda westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że opiekuje się Ole Gabrielem z obowiązku, nie z
miłości. Nie lubiła go karmić, ocierać mu zaślinionych ust, czesać cienkich siwych włosów, kiedy
ktoś miał przyjść z wizytą. Nie lubiła tego i bała się śmiertelnie, że pewnego dnia może będą
musieli zrezygnować z pielęgniarki.
- Jakieś wieści? - zapytał obcym cienkim głosem, którym mówił od jakiegoś czasu.
- O ile mi wiadomo, to nie.
- Nie czytałaś gazet?
- Już ich nie kupuję. Mamy ważniejsze wydatki.
- Ależ droga Hildo, przecież musimy wiedzieć, co się dzieje w kraju i na świecie.
- Naprawdę musimy? Piszą o samych smutnych rzeczach. Doszłam do wniosku, że gazety
są niezdrowe. Każą nam raczyć się czytaniem o cudzych nieszczęściach. Co mi to da, kiedy się
dowiem, że ludzie głodują w Afryce albo że jacyś górnicy zginęli w kopalni na północy Norwegii?
I tak nie mogę pomóc tym biedakom.
Ole Gabriel westchnął, zrezygnowany.
- Na pewno im nie pomożesz, jeśli nawet nie będziesz wiedziała, że dotknęło ich
nieszczęście.
Przymknął oczy. Wyglądał na wyczerpanego. Po chwili jednak znów je otworzył i
powiedział:
- I nie wiesz, jaka jest teraz sytuacja w Europie? Hilda zawstydziła się.
- Słyszałam, jak któryś z sąsiadów wspominał, że Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji.
Ole Gabriel uniósł się gwałtownie i utkwił w niej wzrok, jakby nie mógł uwierzyć w to, co
słyszy.
- Co ty mówisz? Wojna wybuchła? Na Boga, Hildo, musisz zdobyć jakąś gazetę! Nie mogę
tak leżeć nieświadomy, co się dzieje na świecie! - Opadł z powrotem na poduszki.
Na schodach spotkała nowego sąsiada. Był przystojnym mężczyzną po trzydziestce.
Niedawno się ożenił, wkrótce na świata miało przyjść ich pierwsze dziecko.
- Przepraszam, panie Stenersen, nie ma pan przypadkiem gazety? Wylałam kawę na nasz
egzemplarz, nie zdążyłam nawet przeczytać mężowi wiadomości.
Spojrzał na nią z powagą.
- Wieści są przerażające, pani Paulsen. Sytuacja jest bardzo poważna. Niemcy
wypowiedziały dzisiaj wojnę.
Hilda poczuła ukłucie lęku, postanowiła jednak, że nie będzie się mu poddawać.
- Członkowie niemieckiej orkiestry, zaproszonej na wystawę jubileuszową, spakowali się w
pośpiechu i ruszyli na front. W mieście wybuchła panika - ciągnął. - W bankach tłum, wszyscy
próbują wydostać oszczędności i, ze strachu, że pieniądze mogą stracić wartość, wymieniają je na
srebro i złoto. Szturmują sklepy, by zgromadzić zapasy. Podjęto decyzję o racjonowaniu żywności,
ale półki opustoszały w ciągu kilku godzin.
- Ale pewnie tylko sklepy w centrum, nie te koło nas? - przerwała mu Hilda.
- Wszystkie. Prawie wszystkie świecą pustkami. Nagle Hilda zdała sobie sprawę z powagi
sytuacji.
- Ale przecież musimy coś jeść! Mam małe dziecko, nie pozwolę mu umrzeć z głodu!
Spojrzał na nią ze współczuciem.
- Cieszę się, że sam jeszcze nie mam dzieci. Moja żona jest w ciąży, ale do rozwiązania
zostało dużo czasu.
Z gardła Hildy dobył się stłumiony okrzyk. Przycisnęła dłonie do ust.
- Mój Boże! - jęknęła. - Co my teraz zrobimy? Niespodziewanie otoczył ją ramionami.
- Módlmy się, pani Paulsen. To jedyne, co nam pozostało.
Skinęła głową, zawstydzona własną słabością. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że
obejmują ją silne młode męskie ramiona i że jest to bardzo przyjemne. Uwolniła się, podziękowała
za pomoc i już chciała uciec do mieszkania, gdy pan Stenersen zapytał zdumiony:
- Nie chce pani gazety?
- No tak, zapomniałabym.
Uśmiechnął się, zniknął na chwilę u siebie i wrócił z egzemplarzem „Gazety Porannej".
- Niech pani nie wpada w panikę, pani Paulsen. Może wcale nie odczujemy wojny w
Norwegii.
Skinęła głową, jeszcze raz podziękowała, uśmiechnęła się zawstydzona i pospieszyła z
powrotem do Ole Gabriela.
- Udało ci się zdobyć gazetę? - usłyszała cienki niecierpliwy głos.
- Pożyczyłam „Gazetę Poranną" od nowego sąsiada.
- Pożyczyłaś? To nie stać nas już nawet na gazetę?
- Ależ mój drogi, do najbliższego sklepu jest spory kawałek, nie śmiałabym zostawić cię
samego na tak długo. Pójdę, kiedy przyjdzie pielęgniarka.
Jej głos brzmiał teraz znacznie weselej. Usiadła i zaczęła czytać.
Cztery dni później spotkała pana Stenersena na schodach.
- Jak się pani miewa, pani Paulsen? Bardzo mi było pani żal, nie powinienem był mówić
tego wszystkiego. To spadło na panią tak niespodziewanie.
Potrząsnęła głową.
- Powiedział pan prawdę, przecież nie mogę żyć w nieświadomości. Już się uspokoiłam.
Kupiłam trochę jedzenia w Biermannsgården, tam, gdzie prowadzę świetlicę dla dzieci. Mogę też
robić zakupy w Vøienvolden. Mój szwagier ma tam pracownię rzeźbiarską w starej kuźni.
- Dobrze to słyszeć. Zapewne wie pani, że nasz rząd postanowił zachować całkowitą
neutralność. Musimy ufać naszym politykom.
Skinęła głową. Znów zaczęła kupować gazety i czytała je teraz od deski do deski.
- Czytałam, że rząd obsadził wojskiem twierdze nadmorskie i planuje pełną mobilizację
marynarki wojennej.
- Zaimponowała mi pani - stwierdził z uśmiechem. - Ma pani starego chorego męża pod
opieką, a mimo to znajduje pani czas na czytanie gazet.
Nie podobało jej się, że użył słowa starego. Pewnie zastanawia się, czemu wyszła za
mężczyznę o tyle starszego od siebie. Może myśli, że innego nie mogła sobie znaleźć. Aby mu
uświadomić, że bynajmniej nie należy do najniższej klasy społecznej, powiedziała:
- Wiem, że wiele osób zaofiarowało się w razie mobilizacji oddać swoje automobile do
dyspozycji armii. Zamierzam namówić męża, by też tak zrobił.
Otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Państwo mają automobil?
- Tak, ale odkąd mój mąż zaniemógł, trzymamy go w garażu u jego przyjaciela, pana
Kalleviga na Munkedamsveien.
Spojrzał na nią, był wyraźnie pod wrażeniem.
- Naprawdę jest pani gotowa oddać automobil do dyspozycji armii?
- Oczywiście. W tej sytuacji wszyscy musimy być gotowi do poświęceń.
- Młodzież ze stolicy zaczęła się organizować. Wczoraj przewieziono do twierdzy sprzęt
wojskowy.
Hilda skinęła głową.
- Czytałam o tym. Wprowadzono też zakaz spożywania oraz produkcji wódki i wina.
- Dzięki Bogu. To powinno być już dawno temu zrobione.
- Jest pan abstynentem, panie Stenersen?
- Tak, od zawsze. Jestem zwolennikiem profesora Hallesby'ego z Wydziału Teologicznego.
Innymi słowy, należę do ortodoksyjnego odłamu kościoła norweskiego.
Hilda nic z tego nie rozumiała, ale z przyjemnością słuchała jego głosu i patrzyła na piękną
twarz. Nie zamierzała z nim flirtować, zresztą chyba byłoby to niemożliwe. Nie wyglądał na tego
typu mężczyznę. Hilda dostała niezłą nauczkę, była pewna, że wszystkie nieszczęścia, które ją
potem spotkały, były karą boską za historię z Christofferem Clausenem. Ale chyba nikt nie pokarze
jej tylko za to, że lubi patrzeć na piękną męską twarz i słuchać głębokiego, melodyjnego głosu.
- Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę dać znać. Jestem w biurze do czwartej. Na
szczęście znieśli już przerywany czas pracy. To było jedyne rozsądne rozwiązanie.
- Zgadzam się. Pewnie pan słyszał, że mój mąż jest kierownikiem w przędzalni Graaha.
Przedtem bywało, że siedział w biurze do późnych godzin.
Przyglądał jej się w milczeniu.
- Wygląda pani tak młodo, a rozumiem, że już od wielu lat jest mężatką. Trudno uwierzyć,
że obchodziła już pani dwudzieste urodziny.
- Mam dwadzieścia cztery lata - zaśmiała się Hilda.
- Doskonale pani wygląda. A jak tam pani synek? Prawie go nie widuję, ale moja żona
ciągle się nim zachwyca.
- Gabriel to miły, pogodny chłopiec. Znacznie spokojniejszy niż... - już miała powiedzieć
Isak, ale się powstrzymała. Lepiej nie mówić, że urodziła dziecko w wieku szesnastu lat. Nie panu
Stenersenowi, takiemu religijnemu człowiekowi. - ...jego kuzyn - dokończyła. - Syn mojej siostry.
Elise jest pisarką. Mieszka na Maridalsveien, pragnie żyć w pobliżu ludzi, o jakich pisze książki.
- Jest pisarką? Jak się nazywa?
- Elise Ringstad. To znaczy, tak naprawdę ma na nazwisko Thøresen. Jej mąż to rzeźbiarz
Johan Thøresen. Może słyszał pan o powieściach jej autorstwa, Córka przekupki albo Julia. Elise
opisuje w swoich książkach los zwykłych ludzi, tych najuboższych, którzy zarabiają mało albo
wcale. Julia opowiada o nieszczęśliwej dziewczynce, którą rodzice muszą oddać, bo nie starcza im
na utrzymanie. W miejscu, do którego trafia, jest jej bardzo źle, w końcu ucieka i dociera do
Kristianii, gdzie pada ofiarą pozbawionych skrupułów mężczyzn. - Zaśmiała się, jakby
przepraszająco. - Jak pan widzi, nie jest to lektura dla młodych panienek z dobrych rodzin. Sądzę
jednak, że dorośli powinni ją przeczytać, by zrozumieć los takich nieszczęśliwych dziewcząt.
Słuchał z zainteresowaniem.
- Muszę ze wstydem przyznać, że nie czytałem żadnej z tych książek, ale postaram się
nadrobić zaległości. Niedawno skończyłem Jenny Sigrid Undset oraz zbiór opowiadań tejże i
jestem, muszę powiedzieć, pełen podziwu, że kobieta potrafi tak dobrze pisać.
Hilda zawahała się. A jeśli pan Stenersen zgorszył się faktem, że Elise pisze o ulicznicach?
Hilda nie była też pewna, czy Elise to dobra pisarka. Pewnie nie jest łatwo wydać książkę, ale z
drugiej strony nie ma zbyt wielu piszących kobiet. Być może wydawca postanowił opublikować jej
książki tylko ze względu na to, że jest kobietą i że pochodzi ze środowiska robotniczego? To na
pewno dodawało wartości jej pisarstwu, bo czytelnik wiedział, że niczego nie wymyśla, tylko
przedstawia prawdę.
- Chętnie pożyczyłabym panu swoje egzemplarze, panie Stenersen, ale akurat czytają je nasi
bliscy przyjaciele. Panie wyrywają sobie te powieści z rąk.
- Musi być pani bardzo dumna z siostry. Jeśli któregoś dnia wpadnie z wizytą, mam
nadzieję, że będę mógł poprosić o autograf? Jak już nabędę książki jej autorstwa.
- Oczywiście, tylko że przeważnie jest zajęta pisaniem i nie ma czasu wychodzić.
Na szczęście Elise przychodzi przed południem, a jego wtedy nie ma, myślała gorączkowo.
To by dopiero było, gdyby zobaczył Elise w tej starej bawełnianej sukience i całym stadem dziecia-
ków u boku! Na pewno wziąłby ją za robotnicę z fabryki.
- A jak się miewa pańska żona? - zapytała pospiesznie, na wszelki wypadek, gdyby chciał
dalej wypytywać ją o Elise.
- Niestety, nieszczególnie. Te upały bardzo ją osłabiły. Mam nadzieję, że wkrótce się
ochłodzi. Może ma pani ochotę do nas zajrzeć i ją poznać? Będzie bardzo dumna, kiedy jej
powiem, że nasza najbliższa sąsiadka ma za siostrę prawdziwą pisarkę, szwagier jej zaś jest
rzeźbiarzem.
- Dziękuję, chętnie, tylko zawiadomię męża.
Dumna, że nasza najbliższa sąsiadka ma za siostrę prawdziwą pisarkę... Też coś! Tak jakby
pisanie książek było lepsze niż praca w ochronce. Gdyby opowiedziała mu, jaki skandal wybuchł
po wydaniu Podciętych skrzydeł, pewnie zmieniłby zdanie.
Ciekawe, jak mają w domu. I jaka jest ta jego żona.
Ole Gabriel drzemał. Nie powinien spać zbyt długo, potem w nocy nie będzie mógł zasnąć.
Postanowiła go obudzić.
- Halo, już jestem. Spotkałam na schodach nowego sąsiada, kazał cię pozdrowić. Interesuje
się literaturą i kiedy powiedziałam mu, że Elise jest pisarką, chciał natychmiast jechać do księgarni
i kupić jej książki. Elise powinna mi płacić procenty!
Ole Gabriel nie ruszał się, nawet nie poruszył powieką.
Podeszła do kanapy. Jaki on blady! Ostrożnie położyła dłoń na czole męża i natychmiast
cofnęła ją jak oparzona. Czoło było lodowate! O Boże, Ole Gabriel nie żyje!
Odwróciła się na pięcie, wybiegła z mieszkania i zapukała do drzwi państwa Stenersenów.
Otworzyły się niemal natychmiast.
- Wydaje mi się, że mój mąż umarł. Czy mógłby pan pójść ze mną? - wydusiła drżącym
głosem.
Obejrzał się, jakby nasłuchiwał dźwięków z głębi mieszkania, po czym pospiesznie wyszedł
na korytarz.
- Proszę wybaczyć, ale bałem się, że żona usłyszy. Nie powinna się denerwować.
Podeszli do kanapy. Ole Gabriel leżał w tej samej pozycji, blady i nieruchomy, nie
oddychał. Z gardła Hildy wyrwał się szloch. Od dawna była na to przygotowana, ale i tak przeżyła
wstrząs.
Stenersen troskliwie otoczył ramieniem plecy Hildy i przyciągnął ją ku sobie.
- No już dobrze - zaczął ją pocieszać miękkim głosem, jakby mówił do dziecka. - Był stary i
schorowany, może lepiej, że jego cierpienia się skończyły.
Skinęła głową. Pozwoliła łzom płynąć. Jak przyjemnie było czuć silne męskie ramię,
przytulić się do ciepłego ciała.
- Wiem. Tak długo cierpiał. Tylko że... że...
Nie dokończyła, bo nagle Ole Gabriel otworzył oczy i rozejrzał się, lekko zdezorientowany.
Jego wzrok powędrował od niej do pana Stenersena i z powrotem.
Hilda uwolniła się z objęć sąsiada.
- Ole Gabriel? - Pochyliła się i przesunęła dłonią po czole męża. - Mój kochany. Tak się
przestraszyłam. Wydawało mi się, że przestałeś oddychać, leżałeś taki blady, z zamkniętymi ocza-
mi. Pobiegłam do naszego nowego sąsiada i poprosiłam, by tu ze mną przyszedł. Nie miałam
odwagi zostać sama w mieszkaniu.
Ole Gabriel spojrzał na pana Stenersena.
- Dziękuję, mody człowieku - powiedział słabym, piskliwym głosem. - Moja żona jest nieco
nerwowa.
Pan Stenersen skinął głową. Wyglądał na mocno zakłopotanego. Podał dłoń chøremu.
- Nazywam się Ivar Laurentius Stenersen. Życzy pan sobie, by zadzwonić po doktora?
Ole Gabriel potrząsnął głową.
- Zdrzemnąłem się po prostu. Moja żona tak się o mnie boi, biedaczka.
Czy to miało być sarkastyczne? Hilda nie była pewna. Pan Stenersen odwrócił się w stronę
wyjścia.
- Gdyby coś się działo, proszę dać znać - powiedział i wyszedł pospiesznym krokiem.
- Jest żonaty? - Ole Gabriel spojrzał na nią podejrzliwie.
- Tak, niedawno się ożenił, oczekują dziecka. Jest tak wzruszająco opiekuńczy dla swojej
żony. Zaprosiła mnie, żebym zobaczyła, jak się urządzili, ale nie wiem, czy mogę cię zostawić sa-
mego. Może dopiero jak pielęgniarka wróci z małym Gabrielem. Jak myślisz, ucieszyła się, że
może wyjść na chwilę?
- A po co miałaby tu siedzieć? Nie jestem umierający.
- Wybacz mi, mój drogi. To chyba normalne, że się przestraszyłam, kiedy tak leżałeś, blady
jak kreda i z zamkniętymi oczami?
Nie odpowiedziałeś, gdy próbowałam cię obudzić, a kiedy położyłam ci rękę na czole, było
lodowato zimne. I nie oddychałeś.
- Na pewno oddychałem, inaczej bym teraz z tobą nie rozmawiał - zauważył sucho Ole
Gabriel.
Uśmiechnęła się.
- Dobrze widzieć, że nie straciłeś humoru. Wesołe usposobienie może przedłużyć życie, tak
mówi doktor.
- Kupiłaś gazetę? Podała mu ją.
- Chcesz sam przeczytać?
- Oczywiście - odparł, odganiając ją niecierpliwym ruchem.
- W takim razie może nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zajrzę do sąsiadki?
- Idź, idź, tylko nie wymyśl czegoś głupiego!
- I znowu żartujesz. - Zaśmiała się, wybiegła z mieszkania i zapukała do drzwi państwa
Stenersenów.
21
Przejście po pokładzie okazało się nie lada wyzwaniem. Znajdowali się na środku Zatoki
Biskajskiej. Prognoza pogody przewidywała silny wiatr, może nawet burzę. Statek okropnie
kołysał, wiatr wył, hulał i zawodził. Kristian z trudem trzymał się na nogach, miał wrażenie, że
zaraz zmiecie go za burtę. Fale ogromne niczym góry ciskały statkiem na wszystkie strony, woda
przelewała się przez pokład, dotarła nawet do pomieszczenia telegrafisty. Podłoga mesy była usiana
potłuczonym szkłem i skorupami naczyń. Zasłony wisiały pod kątem czterdziestu pięciu stopni, a
kiedy nalało się wody do umywalki, zaraz wylewała się bokiem.
Kiedy Kristian mył podłogę w kajucie kapitana, zauważył, jaki ten jest zdenerwowany.
Podobno nie spał przez całą noc. Stał na mostku i śledził fale bacznym spojrzeniem, rzadko
opuszczał posterunek, najwyżej kiedy schodził na chwilę do kajuty czy do salonu coś zjeść.
Kristian miał wrażenie, jakby morze cały czas rosło. Fale przewalały się przez pokład,
wałem piany przebiegały od dziobu po rufę. Nie pierwszy raz doświadczał niepogody na morzu,
zdążył się przyzwyczaić do bałwanów i kołysania, tym razem jednak było inaczej. Do tej pory
darzył kapitana niezachwianym zaufaniem. Pozostali zawsze go chwalili, powtarzali, że to jeden z
najlepszych ludzi w tym fachu. Ale niedawno doszły ich wieści, że dwadzieścia dwa norweskie
statki rozbiły się w ciągu jednej nocy u wybrzeży Ameryki Południowej. Zatoka Biskajska też
zbierała śmiertelny plon, każdego roku, jak słyszał Kristian. Słynęła z kapryśnej aury i
gwałtownych burz. Kiedy szalał sztorm czy orkan, człowiek był praktycznie bezbronny.
Burza nadeszła z północnego wschodu. Wiatr zawył w olinowaniu. Zaszumiała nadciągająca
ulewa. Szaroczarna ściana deszczu, na linii wody rozjaśniona pasmem białej piany, zbliżała się
nieuchronnie. Strzępy chmur przemknęły nad czubkami masztów. W następnej chwili ogromna fala
chlusnęła na pokład, zatapiając go w masach wody.
Kristian dopadł drzwi, otworzył je z trudem i w ostatniej chwili schronił się do środka.
Odetchnął z ulgą. Na zewnątrz rozpętało się piekło.
W messie siedzieli bosman, cieśla, chłopiec pokładowy i jeden z młodszych marynarzy.
Miny mieli poważne. Na obiad była zupa mięsna, nikt jednak nie miał apetytu. Na stole położono
mokrą serwetę, by talerze nie spadały, ale na nic się to nie zdało. Statek przechylał się mocno,
Kristian za każdym razem był pewien, że już nie wróci do normalnej pozycji.
- Widziałeś palacza? - zapytał chłopiec okrętowy cienkim, przestraszonym głosem.
Kristian potrząsnął głową.
- Czemu pytasz?
Chłopiec nie odpowiedział. Wpatrywał się wielkimi oczami w gródź.
Kristian poszedł za jego spojrzeniem.
- O co chodzi? Na co się gapisz?
- Statek się rozpada - odparł tamten, tak cicho, że ledwo go było słychać.
Cieśla wybuchł śmiechem.
- Rozpada się! A to dopiero! Nie, no, nie tak prędko. Nie tylko kadłub żaglowca potrafi się
wyginać. Nawet klinkierowy może się odchylić o całą stopę w stronę bakburty. A rufa w prze-
ciwnym kierunku.
Kristian spojrzał na niego zaskoczony. O tym nie wiedział. Nagle przypomniało mu się, że
chłopak pytał o palacza. Ciekawe, czemu był taki przestraszony.
- Czemu o niego pytasz?
Nie chciał odpowiedzieć, ale bosman zrobił to za niego.
- Palacz znowu zaczął swoje.
Niczego więcej Kristian się nie dowiedział. Próbował zjeść trochę zupy, lecz nic z tego nie
wyszło, kiedy tylko nałożył sobie na talerz, zaraz z niego wyciekała.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Żywioły szalały, morze i niebo zmieniły się w jedną wielką
wściekłą kipiel. Koja bujała się w rytm uderzeń fal. Kristianowi było niedobrze, ale na szczęście nie
zachorował. W przeciwieństwie do leżącego obok marynarza. Smród wymiocin wypełniał kajutę.
Następnego dnia morze się uspokoiło.
Właśnie zmierzał na fordek, gdy podszedł do niego bosman.
- Przedziwne, jak Zatoka Biskajska potrafi zmienić się w ciągu zaledwie paru godzin.
Wygląda na to, że dziś będzie piękna pogoda. Może uda nam się nawet podmalować naszą łajbę tu i
tam, żeby pięknie się prezentowała, kiedy wpłyniemy do portu. Widziałeś w nocy te wszystkie
błyskawice? Albo poświatę w kilwaterze?
Kristian potrząsnął głową.
- Nic nie może się równać z życiem na morzu - dodał bosman z zachwytem. - Potrafisz
wyobrazić sobie coś lepszego niż leżenie w nocy i słuchanie miarowego postukiwania maszyn?
Albo czyjegoś brzdąkania na gitarze, któremu wtóruje szum przecinanej dziobem fali? Mieć cały
ocean tylko dla siebie, nie widzieć nawet jednego komina czy skrawka żagla na horyzoncie...
Kristian uśmiechnął się. Bosman był naprawdę wyjątkowy. O mało nie zginęli podczas
nocnej nawałnicy, a on rozprawia o urokach życia na morzu!
Wszyscy, którzy akurat nie mieli wachty, stali przy relingu, wpatrzeni w zbliżający się ląd.
Za chwilę mieli zawinąć do portu w Hawrze.
Kristian zerknął na Młodziaka i chłopca okrętowego. Najpierw umówił się z nimi, że zejdą
razem na ląd, ale teraz zaczął się zastanawiać. Wiedział, jak to się skończy. Historia powtarzała się
w każdym porcie. Czesali się starannie, wkładali białe koszule i odprasowane elegancko spodnie.
Najpierw chodzili po ulicach, oglądali wystawy sklepowe, próbowali przywyknąć do wszystkich
tak obcych im dźwięków, których nie słyszeli od ostatniej wizyty na lądzie: nawoływania
sprzedawców ulicznych i roznosicieli gazet, pokrzykiwania policjantów, stukotu obcasów na
chodnikach, nieznanych języków, wycia syren portowych i muzyki dochodzącej zza otwartych
drzwi sklepików.
Zawsze chodzili grupkami. Dzięki temu mieli odwagę zaczepiać dziewczyny i wchodzić do
barów. Przeważnie tylko siedzieli i rozmawiali, choć zdarzało się, że ten czy ów znikał za drzwiami
w głębi lokalu.
Kristian do tej pory nie miał na to ochoty. Coś go powstrzymywało, mimo że chwile
spędzone ze Svanhild i Eleonøre pozwoliły mu poznać smak jednej z największych ziemskich rozko-
szy, jak mawiał podoficer. Drugiej zaraz po gorzałce, dodawał zawsze ze śmiechem.
Zamierzał zrobić to tego wieczoru. Ciemnoskóre dziwki jakoś go nie pociągały, ale teraz
mieli przybyć do europejskiego portu, te na pewno niczym nie różniły się od dziewczyn w
Norwegii.
Myślał o tym jednocześnie z radością i przerażeniem.
Niby czemu miałby sobie odmawiać? Przecież nie miał żadnych zobowiązań. Eleonøre
nawet nie raczyła odpowiedzieć na jego listy.
Statek zarzucił kotwicę. Na pokładzie pojawił się agent portowy. Nie patrząc na nikogo,
pospiesznym krokiem podszedł do kapitana.
- Co się z nim dzieje? - zdziwił się trzeci kapitan. - Nigdy nie zapomina się przywitać.
Odpowiedź poznali pół godziny później. Wybuchła wojna! To, czego wszyscy tak się
obawiali, stało się rzeczywistością.
Powiadomił ich o tym sam kapitan. Stał sztywno wyprostowany, spojrzenie miał ostre i
spokojne, powieka nawet mu nie drgnęła, ale jego twarz była blada, dłonie drżały.
- Oznacza to, że musimy liczyć się z zupełnie innymi zagrożeniami niż te, do których
przywykliśmy - podjął. - Wojna wybuchła zaledwie dziewięć dni temu. Wczoraj zatonął norweski
statek. Wpłynął na minę. Trzej palacze stracili życie.
Wśród zebranych, stojących w półkolu, przeszedł stłumiony pomruk.
- To była „Tysla", pływająca na trasie Afryka-Australia - ciągnął kapitan. - Wydarzenie
miało miejsce u wybrzeży Holandii. Za dwa dni ruszamy na północ. Wpłyniemy na niebezpieczne
wody, nie mamy jednak wyjścia. W Anglii czeka na nas ładunek węgla, którego Norwegia bardzo
potrzebuje. Anglicy nie oddadzą go jednak ot tak, żądają czegoś w zamian. Najpierw musimy
przewieźć dla nich ładunek do wyznaczonego portu we Francji lub Hiszpanii. Oznacza to, że
możemy stać się celem niemieckich torpedowców.
Zapadła cisza.
Kristian rozejrzał się ukradkiem. Na wszystkich twarzach malował się ten sam strach. Ten i
ów próbował dodać sobie animuszu, z buńczuczną miną szeptał coś do ucha najbliższemu
towarzyszowi, większość jednak stała nieruchomo, każdy z kamienną twarzą i sam ze swymi
przerażającymi myślami. Czy te dwa dni w Hawrze miały się okazać ich ostatnimi?
Kristian poczuł mdłości na myśl, że ostatni wieczór swego życia ma spędzić w burdelu.
Chciał zejść na ląd, przynajmniej po to, by poczuć ziemię pod nogami, ale chyba powinien dobrać
sobie inne towarzystwo. Może bosmana? On nie pił i nie chodził do burdelu. Jeśli w ogóle schodził
na ląd, to z reguły sam. Reszta załogi miała go za dziwaka, Kristian jednak prędko zrozumiał, że
bosman to postać wyjątkowa. Czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, i znał wiele wierszy na
pamięć. Kristian odkrył, że pod poduszką trzyma Biblię.
Żałował, że nie ma tu Petera, tego angielskiego marynarza, który pomógł mu zaciągnąć się
na statek. Po pierwszym rejsie ich drogi się rozeszły, Peter chciał nadal pływać na trasach między
Ameryką Północną i Środkową, Kristiana zaś ciągnęło do Europy.
Co za ironia losu. Peter próbował go namówić, żeby został, ale on się uparł.
Właściwie sam nie wiedział, czemu tak bardzo zależało mu na tym, by znaleźć się bliżej
Norwegii. Rzadko tęsknił za domem, wiedział, że Halfdanowi jest dobrze u Elise i Johana. Teraz
Peter był bezpieczny, podczas gdy on zmierzał prosto w środek piekła wrogich statków
podwodnych, min i torpedowców. Szczęście, jeśli uda im się dotrzeć cało do Anglii. Stamtąd muszą
jednak zaraz wyruszyć do innego portu i znów narażać życie. Perspektywa kolejnych dni, tygodni i
miesięcy rysowała się ponuro. Jeśli uda im się ocaleć, to chyba tylko dzięki szczęściu lub opiece
wyższych mocy.
Nie modlił się od czasów, gdy mieli z Elise zwyczaj odmawiać razem wieczorny pacierz.
Było to tak dawno, jakby w innym życiu. Nie zamierzał tego zmieniać. Niby czemu Bóg, o ile w
ogóle istnieje, miałby pomagać akurat jemu? Czemu miałby wyróżnić go spośród innych
marynarzy? Zajmować się jakimś osiemnastolatkiem, który miał tyle możliwości, ale wszystkie
zmarnował.
Kapitan nie miał nic więcej do powiedzenia. Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, poważni
i milczący.
Kristian zaś postanowił porozmawiać z bosmanem.
22
Elise pchała wózek w stronę ulicy Antona Schjøtha. Było dopiero wpół do ósmej, ale wokół
panował mrok, jakby był późny wieczór. Ochłodziło się. Elise pomyślała z tęsknotą o letnich
upałach. Owszem, były nie do wytrzymania, ale wolała już się pocić, niż marznąć.
W tym roku również planowali odwiedzić Ringstad, ale zmienili plany w związku z
wybuchem wojny. Nie chcieli teraz wyjeżdżać, wszyscy panikowali, różne słuchy chodziły na
temat tego, co się może wydarzyć. Sama ustawiła się w nieskończenie długiej kolejce do banku,
mając nadzieję, że uda jej się wypłacić pieniądze z konta Halfana. Nic jednak z tego nie wyszło.
Gdy już przyszła jej kolej, zrobiło się późno i bank zamknęli. Teraz banki zdecydowały, że nie będą
wypłacać pieniędzy.
Ludzie odchodzili od zmysłów. Próbowali wszystkiego, by wymienić banknoty, ich
zdaniem bezwartościowe, na monety. Podobno wielu chodziło od sklepu do sklepu, niektórzy mieli
już całe wiaderka pełne srebrnych i miedzianych monet!
Jednocześnie sklepikarze podnieśli ceny jedzenia. Podobno gdzieś sprzedano wørek mąki za
pięćdziesiąt trzy korony, czyli więcej, niż wynosiła miesięczna pensja robotnika fabrycznego!
Ludzie się wściekli, zaczęli rzucać kamieniami w okna sklepu, interweniowała policja, jeden z
funkcjonariuszy został ranny. Podobne incydenty zdarzyły się w wielu miejscach. Brakowało po-
licjantów, bo część została oddelegowana do innych zadań. We
Fredrikstad ponad tysięczny tłum zaczął plądrować sklepy, na pomoc trzeba było wezwać
wojsko.
Nie była w odwiedzinach u Ole Gabriela od dnia wybuchu wojny. Hilda wpadła raz na
chwilę po drodze z ochronki, opowiadała, jak któregoś dnia już myślała, że to koniec, ale na szczę-
ście Ole Gabriel wydobrzał.
Z Anną było podobnie. Johan każdego dnia czekał z lękiem na smutne wieści, ale nic
takiego się nie wydarzyło. Torkild przyszedł do nich poprzedniego dnia i z radością poinformował,
że Anna ma się lepiej.
Elise otworzyła bramę wejściową, wtoczyła wózek do środka i wzięła Sigurda na ręce.
Może Ole Gabriel ucieszy się, widząc takiego małego chłopczyka, o krągłych rumianych
policzkach i niewinnym błękitnym spojrzeniu. Gazety wciąż dostarczały samych smutnych
wiadomości, dobrze, jeśli chociaż na chwilę oderwie myśli od przykrych spraw.
Ku jej zdziwieniu drzwi otworzyła panna Johannessen. Zarumieniła się i zmieszała na
widok Elise.
- Pani Thøresen? Jak miło!
Brzmienie jej głosu przeczyło treści słów. Elise miała wrażenie, że tylko dla przyzwoitości
zdecydowała się zaprosić ją do środka.
- Mojej siostry nie ma w domu?
- Poszła na chwilkę do sąsiadów, potrzebowała pomocy przy rachunkach z ochronki. Pan
Paulsen nie ma już sił na takie rzeczy, sama pani rozumie.
- Oczywiście.
Dziwne! Przecież Hilda nie zajmuje się rachunkami, pomyślała.
- Może mogłaby pani potrzymać Sigurda, żebym mogła się rozebrać?
Panna Johannessen niechętnie spełniła jej prośbę, trzymała jednak dziecko jak najdalej od
siebie, jakby obawiała się zabrudzić. Sigurd zaczął płakać, Elise zdążyła tylko zdjąć kapelusz i
prędko wzięła synka z powrotem na ręce, by nie przeszkadzał chøremu.
Spodziewała się, że Ole Gabriel będzie leżał w łóżku, blady i bez sił, tymczasem on siedział
w fotelu, okryty miękkim pledem, racząc się kawą i ciastkami.
- Witaj, Ole Gabrielu. Widzę, że ci się polepszyło. To wspaniale. Skinął głową.
- Panna Johannessen doskonale się mną opiekuje. - Jego głos stał się cieńszy, piskliwy, ale
poza tym widać było, że jest w znacznie lepszej kondycji. - Dziś przyniosła mi świeże ciastka
własnej roboty - ciągnął - a wczoraj moje ulubione karmelki. Bóg jeden wie, gdzie jej się udało je
zdobyć w tym kryzysie.
Elise spojrzała na pannę Johannessen z uśmiechem.
- Jak miło z pani strony. Liczy się każdy gest, który może poprawić stan zdrowia mojego
szwagra. - Znów zwróciła się do Ole Gabriela: - Kiedy ostatnio widział cię doktor?
- Wczoraj. To mój stary przyjaciel, wpada czasem, kiedy ma chwilę. Jest zdumiony moją
szybką poprawą. Nie powiedział tego wprost, ale jestem pewien, że spodziewał się czegoś zupełnie
innego.
- Na mnie już chyba czas - oświadczyła panna Johannessen. - Przyjdę jutro rano, panie
Paulsen.
- Dziękuję, panno Johannessen.
Po jej wyjściu Elise usiadła w fotelu z Sigurdem na kolanach.
- Hilda zajrzała do nas któregoś dnia po drodze z pracy. Była bardzo zmartwiona. Mówiła,
że było z tobą naprawdę źle.
Ole Gabriel uśmiechnął się krzywo.
- Zależy, jak to interpretować. Czasem widzimy to, co chcemy zobaczyć, prawda?
Nie zrozumiała, co chciał przez to powiedzieć. Chyba nie wierzy, że Hilda pragnie jego
śmierci?
Ole Gabriel zauważył jej zmieszanie. Uśmiechnął się.
- Znasz swoją siostrę, Elise. To piękny motyl. Takich stworzeń nie należy trzymać w
niewoli, bo umierają.
Elise zrobiło się wstyd za Hildę.
- Ona się zmieniła.
- Nie można przemienić motyla w złotą rybkę ani założyć obroży dzikiemu zwierzęciu.
Może na chwilę się uspokoi, ale wkrótce potrzeba wolności każe mu szukać drogi ucieczki. Hilda
samą siebie zamknęła w więzieniu - ze strachu. Uznała, że śmierć Isaka była karą za grzechy. Ale ja
widzę, ile ją kosztuje walka z własną naturą. Koszty te rosną z dnia na dzień.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Miała nadzieję, wierzyła, że Hilda dojrzała i
zaakceptowała swój los. Spojrzała na Ole Gabriela pytająco.
- Chyba nie zrobiła nic głupiego? Potrząsnął głową.
- Nie, nie zrobiła nic głupiego i może wcale nie zrobi. Tym razem byłoby to nieco
trudniejsze. Ten mężczyzna żyje zgodnie z nakazami swojej wiary, poza tym oczekują z żoną
pierwszego dziecka. Wszystko zależy od siły jego charakteru.
Elise zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Hilda nic ci nie mówiła? Myślałem, że zwierzacie się sobie z różnych rzeczy.
Potrząsnęła głową.
- Kocham Hildę i sądzę, że i ona kocha mnie, ale nie jestem pewna, czy coś by mi
powiedziała, gdyby znowu zaplątała się w pajęczą sieć.
- Nie wtajemniczyła cię poprzednim razem kiedy spotykała się potajemnie z Christofferem
Clausenem?
Elise poczuła, że oblewa się rumieńcem.
- Z początku, niechętnie co prawda, przystałam, by używała mnie jako alibi, bo ona robiła to
samo dla mnie, kiedy byłam żoną Emanuela i spotykałam się z Johanem. Przykro mi z tego
powodu. Później próbowałam ją od tego odwieść. Machnął ręką.
- Tym się nie przejmuj, co było, to było. Ta sprawa miała również pozytywne skutki.
Między Hildą i mną nigdy nie było lepiej jak od chwili, gdy zerwała z Clausenem. Zrozumiała, że
to nie zabawa, i szczerze żałowała.
- I dlatego trudno mi sobie wyobrazić, że miałaby powtórzyć ten błąd.
- I nie powtórzy. Hilda ma niemal chorobliwą potrzebę bycia podziwianą, wielbioną i
pożądaną. Najlepiej przez młodych czarujących mężczyzn, będących obiektem westchnień innych
kobiet. W ten sposób spełnia swój sen, jest tą najpiękniejszą, najbardziej fascynującą, niezrównaną.
Mam wrażenie, że wcale nie chodzi o namiętność, ale osiągnięcie zamierzonego celu.
- Jeśli rzeczywiście tak jest, to wstyd mi za nią.
- Niepotrzebnie. Ludzie są różni. Ty jesteś obowiązkowa, odpowiedzialna, jesteś wspaniałą
żoną i matką. Hilda dostała od losu motyle skrzydła i pewnie nigdy nie przestanie nimi trzepotać.
Elise nie odpowiedziała, myślała o tym, co właśnie usłyszała.
- Co to za mężczyzna?
- Nasz nowy sąsiad. Mieszka naprzeciwko.
- Co za pech, że akurat na tym samym piętrze musiał zamieszkać jakiś kawaler.
- Nie jest kawalerem, mówiłem ci. Niedawno się ożenił, wkrótce urodzi mu się pierwsze
dziecko.
Elise spojrzała na niego, poruszona.
- Hilda nie zamierza chyba uwieść żonatego mężczyzny?
- Wcale nie próbuje. Po prostu jest szczęśliwa, kiedy go widzi, słyszy jego głos, widzi
podziw w jego oczach.
W tym samym momencie usłyszeli, jak otwierają się drzwi. Hilda rozmawiała z kimś
radosnym tonem.
Elise spojrzała na Ole Gabriela. Skinął głową i wyszeptał: - Chyba to on.
Elise zaczerpnęła tchu. Jak ta Hilda tak może!
- Witaj, Elise - zaćwierkała Hilda. - Spotkałam na schodach pannę Johannessen, mówiła, że
przyszłaś. Jest tu ze mną ktoś, kto bardzo chciałby dostać twój autograf. Kupił wszystkie twoje
książki!
Elise była kompletnie zaskoczona. Jeszcze nigdy nie spotkała nikogo, kto kupiłby wszystkie
książki jej autorstwa. Odwróciła się zaciekawiona i zobaczyła młodego uśmiechniętego mężczyznę,
który właśnie wchodził do środka.
Hilda, która do tej pory zazdrościła jej małego Sigurda i zawsze zachowywała się z
chłodnym dystansem, teraz wzięła chłopca na ręce, podniosła go wysoko do góry a następnie przy-
cisnęła mocno do siebie.
- Hej, malutki! Jak miło, że przyszedłeś z wizytą do cioci i wujka!
Elise wstała i podała mężczyźnie rękę. Hilda przedstawiła ich sobie.
- Wreszcie dostanie pan wymarzony autograf, panie Stenersen! - wykrzyknęła Hilda
radośnie, po czym zwróciła się z uśmiechem do Elise: - Udało mu się zdobyć nawet egzemplarz
Podciętych skrzydeł, chociaż mnie się wydawało, że nakład wycofano z powodu złych recenzji. -
Ponownie zwróciła się do pana Stenersena: - Może pańska żona również miałaby ochotę poznać
Elise?
Potrząsnął głową.
- Obawiam się, że jest zbyt słaba. Sama pani wiedziała, że nie najlepiej się dzisiaj czuje.
Moja żona - wyjaśnił Elise - oczekuje dziecka. Bardzo źle znosi ciążę. Pani Paulsen jest tak miła, że
zagląda do niej każdego dnia po powrocie z pracy. Moja żona bardzo to docenia. Czas jej się dłuży,
a ja kończę pracę później niż pani Paulsen. Cieszę się, kiedy po powrocie zastaję ją u nas.
Wspaniale, że dotrzymuje mojej żonie towarzystwa.
- Rzeczywiście, wspaniale - wymamrotała Elise. W myślach wciąż słyszała słowa Ole
Gabriela. Zerknęła na Hildę, ale ta patrzyła w drugą stronę.
- Bardzo się dzisiaj ucieszyłam, że Ole Gabriel miewa się lepiej - ciągnęła. - Myślałam, że
zastanę go leżącego w łóżku, a tymczasem w tak świetnej formie nie widziałam go od dawna.
Hilda roześmiała się.
- Wszystko dzięki pannie Johannessen. Nie pamiętasz, co ci mówiłam? Ole Gabriel aż
promienieje, kiedy jego była pracownica przychodzi z wizytą. Rozpieszcza go ciastkami i
słodyczami. Nie mam pojęcia, gdzie jej się udaje dostać takie towary.
- Coś nowego w gazetach? - przerwał jej Ole Gabriel.
- Akurat w sprawie wojny nic - odparł pan Stenersen. - Na granicy ze Szwecją, niedaleko
Charlottenberg, wzniesiono pomnik pokoju. Podobno całe pielgrzymki chodzą go oglądać.
Hilda skinęła głową.
- Na kamieniu wyryto słowa Oskara I: Wojna między braćmi Skandynawami nigdy zdarzyć
się nie może.
- Szwecja i Norwegia - dodał pan Stenersen - są zgodne, że niezależnie od wszystkiego, nie
mogą znaleźć się w przeciwnych obozach.
- Zawsze to jakaś pociecha - stwierdził Ole Gabriel cierpko. Pan Stenersen nie skomentował
tego, ale chyba trochę go zdziwił ton głosu rozmówcy.
- Parlament zadecydował, że wdowa po Theodorze Kittelsenie ma prawo zatrzymać
stypendium w wysokości tysiąca sześciuset koron. - Hilda pospiesznie zmieniła temat. - Przed
śmiercią Kittelsen poprosił o to w liście skierowanym do króla i całego narodu norweskiego.
Napisał, że odegrała ona nieocenioną rolę w jego życiu i twórczości.
- Tak, ja też o tym czytałam - potwierdziła Elise. - To straszne, że tak zdolny człowiek
musiał walczyć z problemami finansowymi. Biedna kobieta, ma dziewięcioro dzieci na utrzymaniu.
Hilda nie lubiła słuchać o wielodzietnych kobietach. Przez chwilę siedziała w milczeniu.
Nagle wykrzyknęła z zapałem, rozpromieniona: - W całym kraju organizuje się kursy strzelania z
broni ostrej dla kobiet! W Kristianii również. Zgłosiło się wiele pań, podobno osiągają bardzo dobre
wyniki, tak napisano w gazecie. Też bym chętnie spróbowała.
Ole Gabriel spojrzał na nią zaskoczony.
- To doskonały pomysł, Hildo! Myślę, że świetnie byś sobie radziła.
- Ale przecież nie mogę! Muszę chodzić do pracy!
- Niewiele tam zarobisz, na strzelnicy byłby z ciebie większy pożytek.
- Te pieniądze nie są nam potrzebne? - zdziwiła się. Ole Gabriel potrząsnął głową.
- Nie tak znowu bardzo. Po prostu uważałem, że powinnaś mieć jakieś zajęcie.
Elise też była zaskoczona. Sądziła, że te kilka koron, które zarabiała Hilda, to prawdziwy
ratunek w ich sytuacji. Zerknęła z boku na szwagra. Czyżby ich oszukał? Czyżby ukrywał przed
nimi oszczędności? I czemu nagle chciał wysłać Hildę na kurs strzelania? Jej siostra nigdy nie
przejawiała zainteresowania tą dziedziną.
Elise chyba znała odpowiedź. Ole Gabriel chciał odciągnąć Hildę od pana Stenersena.
Może to nie takie głupie? Ole Gabriel najlepiej znał swoją żonę, to oczywiste. Imponował
Elise. Najpierw puścił w niepamięć historię z Christofferem Clausenem, teraz robił wszystko, by
Hilda nie popełniła po raz drugi tego samego błędu.
- Pójdę po książki - powiedział pan Stenersen.
Nie wyglądał na zachwyconego pomysłem Hildy. Może nie lubił wojska, może był jednym
z tych, którzy od początku byli przeciwko mobilizacji i uważali, że Norwegia powinna raczej zająć
się rozwiązywaniem problemów wewnętrznych, takich jak walka z niesprawiedliwością społeczną,
zamiast tracić pieniądze na organizowanie obrony.
A może patrzył na tę sprawę z moralnej, chrześcijańskiej perspektywy. Niektórzy duchowni
twierdzili, że wojna to kara za grzechy, na którą Norwegowie zasłużyli bardziej niż inne narody.
Któryś powiedział, że jedynie dzięki Bożej łasce byli do tej pory oszczędzeni. Wielu norweskich
pisarzy odwróciło się od Boga, dziewięciu na dziesięciu propagowało zepsucie i brak moralności.
Zaraz po francuskim nasz świat literacki jest najbardziej zdemoralizowanym w Europie, tak
brzmiały jego słowa. Kristiania uchodzi za najbardziej zepsutą spośród europejskich stolic. Jeśli
dotknie nas wojna, będzie to tylko sprawiedliwe. Nikt nie zasłużył na nią tak jak my.
Elise bardzo poruszyły te słowa, często o nich myślała. Szkoda, że nie może porozmawiać z
tym człowiekiem. Spytałaby, które konkretnie książki miał na myśli.
Pan Stenersen wrócił po krótkiej chwili. Rzeczywiście zdobył wszystkie książki jej
autorstwa. Przez chwilę Elise rozpierała duma, zaraz jednak pomyślała sobie, że może zrobił to
tylko z powodu Hildy i radość nieco przygasła. Jak on może? Przecież niedawno wziął ślub, mówił
o żonie z taką wzruszającą czułością. W dodatku oczekiwali dziecka.
Starannie kaligrafowała w książkach swoje nazwisko, a Hilda, Ole Gabriel i pan Stenersen
przyglądali się temu uważnie.
Skończyła i wstała z miejsca.
- Niestety, nie mogę dłużej zostać, rodzina na mnie czeka. - Spojrzała na szwagra. - Tak się
cieszę, że z tobą lepiej. Zaraz opowiem o tym Johanowi.
Skinęła na pożegnanie panu Stenersenowi, wzięła od Hildy Sigurda i ruszyła do wyjścia.
Hilda pospieszyła za nią.
- Co cię napadło? Musisz wychodzić akurat wtedy, gdy pan Stenersen przyszedł? Na pewno
poczuł się urażony.
Elise spojrzała na nią, unosząc brwi.
- Przyszłam zobaczyć się z twoim mężem, a nie z twoim nowym przyjacielem.
- Moim nowym przyjacielem? - wybuchła Hilda. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? To
nasz najbliższy sąsiad, jest dla nas bardzo miły i pomocny. Nigdy nie musiałaś opiekować się scho-
rowanym mężem, nie wiesz, jakie to ważne mieć w takiej sytuacji kogoś, kto potrafi ci okazać
odrobinę zrozumienia.
Elise już miała przypomnieć jej o Emanuelu, ale nie udało jej się dojść do głosu.
- Jesteś równie podejrzliwa jak Ole Gabriel! Czy nie można kogoś po prostu lubić, nie
wzbudzając przy tym najgorszych podejrzeń? Macie chorą, brudną wyobraźnię i nie macie do mnie
krzty zaufania. - Jej oczy zaszkliły się łzami. - Nie zapomniałam, że zrobiłam coś bardzo złego, ale
poniosłam ciężką karę. Najpierw spotkała mnie śmierć synka, potem choroba męża, utrata majątku i
wyprowadzka z naszego pięknego domu. Okropna jesteś! Jak możesz podejrzewać mnie o wszystko
co najgorsze, tylko dlatego, że przyjaźnię się z sąsiadami!
Hilda odwróciła się na pięcie i znikła w swoim pokoju.
Elise natychmiast pożałowała. Miała ochotę pobiec za siostrą, ale Sigurd zaczął marudzić.
Uznała, że powinna jak najszybciej znaleźć się w domu.
Na zewnątrz było teraz jeszcze ciemniej, a kiedy spojrzała w niebo, zobaczyła kłębiące się
na nim czarne chmury. Nie wyglądało to zbyt optymistycznie, nie przygotowała się na niepogodę.
Nawet nie wzięła nic do przykrycia wózka. Trzeba się pospieszyć i mieć nadzieję, że dotrze do
domu przed deszczem.
Na ulicy było pusto. Zresztą, rzadko spotykała kogoś po drodze w tej okolicy. Jej mieszańcy
w większości pracowali jako kanceliści, urzędnicy i nauczyciele. Wszędzie panował porządek,
żadnych śmierdzących przepełnionych śmietników.
Poczuła pierwsze krople deszczu i przyspieszyła. Nagle na końcu ulicy zobaczyła trzy
ciemne sylwetki. Pewnie jacyś ludzie, którzy, tak jak ona, chcieli zdążyć do domu przed deszczem.
Ależ była głupia, że nie spojrzała w niebo przed wyjściem. Wprawdzie wózek miał solidną budkę,
ale raczej niewiele to pomoże, jeśli rozpada się na dobre.
Teraz wyraźnie widziała zbliżających się ludzi. Nie wyglądali, jakby im się spieszyło.
Dziwne, chyba widzieli te ciemne chmury.
Znów spadła kropla. I kolejna.
W tym momencie jeden z mężczyzn się zaśmiał. Złym, nieprzyjemnym śmiechem.
Zerknąwszy na nich, stwierdziła, że nie mogą mieszkać w tej dzielnicy. Przypominali raczej ob-
dartusów z Lakkegata i Vaterland. Dziwne, takie osoby w tym miejscu.
Deszcz padał już równo, na razie na szczęście niewielki. Schyliła głowę i zaczęła biec.
Nagle usłyszała znany sobie głos.
- O wilku mowa... Jak na zamówienie! Ciarki przeszły ją po plecach. Lort-Anders!
Przez ułamek sekundy rozważała, czy nie zawrócić, ale pomyślała, że Johan pewnie zaczął
się niepokoić. Powiedziała, że wpadnie tylko na chwilę i zaraz będzie wracała. Była pewna, że Ole
Gabriel źle się czuje i że wizyty go męczą, jednak się pomyliła.
Chyba zobaczyli, że się waha, bo nagle przyspieszyli. Chyba nie byli pijani, skoro potrafili
rozwinąć takie tempo.
Po chwili znaleźli się tuż obok niej.
- Co, Elise, myślałaś, że się wykręcisz? He? Czekałem na taką okazję od chwili, kiedy nas
zakapowałaś i wylądowaliśmy w pudle.
Lort-Anders ujął Elise pod brodę i odchylił jej głowę. Próbowała się uwolnić, ale drugi
mężczyzna brutalnie odgiął jej ręce do tyłu. Zrozumiała, że jest bez szans. Było ich trzech, wokół
pusto, żadnych domów, na nic by się nie zdało wołanie o pomoc.
- Mylisz się - próbowała protestować, ale Lort-Anders ścisnął jej szyję, z gardła dobyło się
tylko dziwne bulgotanie.
Sigurd zaczął płakać, pewnie czuł, że dzieje się coś złego, w każdym razie na pewno
zauważył, że wózek się zatrzymał.
- Przymknij się, cholerny gówniarzu! - ryknął jeden z mężczyzn, wyrwał rączkę wózka z
dłoni Elise i pchnął go. Wózek potoczył się ulicą.
Elise poczuła łzy napływające jej do oczu. Oby tylko nie zrobili krzywdy Sigurdowi!
Lort-Anders miał nie po kolei w głowie, na pewno było go stać na wszystko. Nawet Johan bał się,
że może coś zrobić dzieciom. Stojący za Elise mężczyzna kopnął ją mocno w pośladki. Lort-Anders
zacisnął ręce wokół jej szyi.
- Ja... - zdołała wydusić. Lort-Anders zwolnił nieco uścisk. - ...nie mogę oddychać - udało
jej się dokończyć.
Wszyscy trzej zarechotali.
- I bardzo dobrze. Kiedy sobie pójdziemy, już nie będziesz oddychała. Johanowi pewnie
będzie smutno! - Znów zaczął ją dusić.
Elise pociemniało w oczach. Jeszcze próbowała się bronić, ale zrozumiała, że to nie ma
sensu.
Nagle, oszołomiona i półprzytomna ze strachu, zobaczyła, jak z deszczu wynurza się jakaś
ciemna postać. Ucisk wokół szyi zelżał. Sekundę później Lort-Anders leżał na ziemi. Dwaj pozo-
stali rzucili się na intruza, przez jakiś czas widziała tylko latające w powietrzu pięści, słyszała jęki,
uderzenia i przekleństwa. Naraz dotarło do niej, że jej wybawcą jest Johan!
Już po chwili wydawało się, że kompani Lort-Andersa mają dosyć. Wzięli nogi za pas i
zniknęli w deszczu. W tym samym momencie zobaczyła, że Lort-Anders podnosi się z ziemi, tuż za
plecami Johana.
- Uważaj! - krzyknęła, było jednak za późno. Tym razem Johan padł na ziemię, zaraz jednak
wstał. Znów zaczęła się walka. Elise podbiegła do wózka, który na szczęście nie odjechał daleko.
Kiedy się obejrzała, zobaczyła skłębione na ziemi, zwarte w uścisku sylwetki. Wiedziała, że Johan
jest silniejszy. Pokonanie Lort-Andersa było tylko kwestią czasu.
Powoli podeszła do nich, ciągnąc za sobą wózek. Prawie nie czuła deszczu, który teraz lał
się z nieba równym strumieniem.
Nagle coś błysnęło. Serce na chwilę przestało bić. Usłyszała swój własny krzyk. W piersi
Johana tkwił nóż.
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89