Frid Ingulslad
DZIEWCZYNA NA MOŚCIE
Saga część 10.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, luty 1906 roku
Elise odwróciła się do pieca plecami do chłopców, by ukryć targające
nią uczucia. Kim była kobieta, która przyszła po Emanuela? Co miał na
myśli, gdy oparty czołem o ścianę, mamrotał pod nosem: „Boże drogi,
stało się to, czego się obawiałem"? Chyba chodzi o coś poważnego, skoro
„wyglądał bardzo dziwnie", jak to określił Peder, a potem wyszedł.
Elise wzięła się w garść i nakazała chłopcom:
- Poskładajcie podręczniki i do spania!
- Już? - Kristian posłał jej zdumione spojrzenie. - Dopiero co zacząłem
rachunki.
- Trudno. Wstaniesz jutro wcześniej, gdy tylko cię obudzę, i do-
kończysz. Późno już. Jesteście zmęczeni, wszyscy trzej.
Wstali niechętnie, ale posłuchali polecenia Elise.
Ona tymczasem wyjęła z kołyski Hugo, który się właśnie obudził, a
ponieważ nie musiał się dopominać o uwagę głośnym krzykiem, gaworzył
sobie wesoło. Pośpiesznie weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
Usiadła na brzegu łóżka i przyłożywszy Hugo do piersi, popatrzyła w okno
zamyślona. Co się stało? Gdzie jest Emanuel i co go tak wytrąciło z
równowagi?
Zrobiło jej się niedobrze, bo nagle nabrała pewności, że ma to jakiś
związek z Signe. Czyżby pojawili się jej rodzice i dowiedzieli się, że
ojcem dziecka, którego oczekuje, jest Emanuel? Może zażądali, by poczuł
się do odpowiedzialności? Serce zabiło jej mocniej. Jak Emanuel temu
podoła? Póki ona nie zacznie dorabiać szyciem, musi
ze swej marnej pensji utrzymać ich sześcioro. Niepojęte, by dodatkowo
łożył jeszcze na Signe i jej dziecko.
Rozległo się pukanie i Peder wsunął głowę przez uchylone drzwi.
- Coś się stało, Elise? - zapytał i popatrzył na nią zatroskany swoimi
ufnymi niebieskimi oczami.
Zaprzeczyła, zmuszając się do uśmiechu.
- Jestem po prostu zmęczona, Peder. Chyba też się położę, chociaż
właściwie powinnam usiąść do szycia.
Tak bardzo pragnęłaby opowiedzieć mu o cudzie, jaki spotkał Annę, ale
przecież nie mogła przekazać takiej radosnej nowiny, gdy zbierało jej się
na płacz. Lepiej już udawać zmęczenie.
- Od jutra zacznę ci więcej pomagać, Elise. Słowo honoru. Jeśli tylko
obudzisz mnie trochę wcześniej, przyniosę wody i drewna.
- Bardzo ci dziękuję, Peder. Jesteś dobrym chłopcem. Idź już do łóżka, a
ja za chwilę, jak tylko nakarmię i przewinę Hugo, przyjdę odmówić z
wami pacierz.
Hugo wydawał się zadowolony i śpiący, kiedy go ułożyła z powrotem w
kołysce. Pewnie szybko zaśnie. Starając się ukryć zdenerwowanie,
uklęknęła przy łóżku chłopców. Ciasno im spać tu we trójkę, pomyślała.
Lepiej by było ich przenieść do sypialni. A ja z Emanuelem moglibyśmy
spać w salonie, tak jak wtedy, gdy jeszcze mieszkała z nami mama.
Złożywszy dłonie, modliła się głośno: „Zamykam już oczy, mój Ojcze w
niebiosach. Chroń mnie od grzechu, trosk i niebezpieczeństw. I niech mnie
nocą strzeże Anioł Stróż, który szedł za mną krok w krok za dnia. Amen".
Peder i Kristian odmówili modlitwę wraz z nią, ale Evert leżał milczący.
Nie był przyzwyczajony do wieczornego pacierza.
- Po co to właściwie mówisz, Elise? - zapytał zdziwiony.
- Żeby Bóg nas pilnował - wyprzedził ją z odpowiedzią Peder. Elise
potwierdziła skinięciem, pocałowała każdego z nich na dobranoc i zgasiła
lampę.
W sypialni jednak zostawiła zapaloną świecę i leżąc w łóżku,
wpatrywała się nieruchomo w sufit. Tak się martwiła o Emanuela, że
całkiem przygasła w niej radość z tego, co przydarzyło się Annie.
Godziny wlokły się niemiłosiernie, a on nie wracał. Dlaczego?
A może powinna wyjść go poszukać? Ale przecież skoro ktoś po niego
przyszedł, to znaczy, że nie był sam. Zapewne zasiedział się u Carlsenów.
Może razem z rodzicami Signe? Ojciec dziewczyny pewnie nie szczędził
mu pretensji.
Że też coś takiego przydarzyło się Emanuelowi, który tak się starał
postępować jak należy, pomagać ludziom w potrzebie i żyć jak przystało
na chrześcijanina! Na pewno odczuwał palący wstyd. Gdyby tylko
wierzyła, że zdradził ją jeden jedyny raz, szczerze by mu współczuła.
Wyobraziła sobie kłopotliwą sytuację, w jakiej się znalazł, gdy musiał
stanąć twarzą w twarz z ojcem Signe i przyznać się do swego występku.
Ale jeśli to prawda, że ich romans trwał przez dłuższy czas...
Pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. To wszystko zupełnie nie
pasowało do tego Emanuela, którego znała i pokochała. On nie mógłby
wielokrotnie sypiać z inną kobietą, nie odczuwając z tego powodu
wyrzutów sumienia.
Wydawało jej się, że minęła wieczność. Przewracała się niespokojnie z
boku na bok, gdy wreszcie usłyszała, że Emanuel wchodzi do domu. Po
chwili wśliznął się cicho do sypialni.
Usiadła i popatrzyła na niego w milczeniu.
Podszedł do niej, osunął się na krawędź łóżka i przytulił się do niej jak
dziecko szukające pociechy.
- Coś się stało, Elise - odezwał się nieszczęśliwym głosem. Kiwnęła i
pogłaskała go po głowie.
- Wiem - rzekła. - Chłopcy mi mówili, że przyszła po ciebie jakaś pani.
Słyszeli, jak wymamrotałeś, że stało się to, czego tak się obawiałeś.
Pokiwał głową, wciąż przytulony do niej.
- Przyjechali rodzice Signe?
- Nie - zaprzeczył. - Moi rodzice, mama i ojciec.
- Twoi rodzice? - powtórzyła Elise i jęknęła z niedowierzaniem.
- Karolinę wygadała wszystko Carlsenom, a ci posłali natychmiast
telegram do Ringstad i poprosili rodziców, by przyjechali. Sig-ne dała
Karolinę do zrozumienia, że wziąłem ją gwałtem, co dla Karolinę było
ciosem. Nie mogła znieść, że tak skutecznie opierałem się jej wdziękom, a
uległem urokowi innej. Zraniło ją to bardziej niż moje małżeństwo z tobą,
bo wciąż jest przekonana, że poślubiłem cię wyłącznie z powodu
szlachetnych ideałów, jakie we mnie zasiała Armia Zbawienia. Nie sądzę,
by Karolinę współczuła Signe, na to jest zbyt wielką egoistką. Gdy tylko
się dowiedziała prawdy, miała w głowie tylko jedno: zemstę. Czekała na
stosowny moment, by opowiedzieć rodzicom, jaki ze mnie potwór i jak
bardzo się pomylili co do mojej osoby. Carlsenowie są wściekli i nie chcą
mnie widzieć na oczy, a mama i ojciec oświadczyli, że mnie wydziedziczą.
Twierdzą, że przyniosłem wstyd całej rodzinie, skalałem jej dobre imię i
zbrukałem szanowane nazwisko Ringstad.
Elise pogłaskała go po włosach.
- Biedaku, to musiało być straszne. Jestem jednak pewna, że zmienią
zdanie, gdy tylko otrząsną się z szoku.
- Jeszcze nie słyszałaś najgorszego - wydobył z siebie z wyraźnym z
trudem.
- A jest coś jeszcze?
- Karolinę oznajmiła, że odnosi wrażenie, iż Hugo nie jest moim synem.
Elise wydała z siebie przeciągły jęk.
- A skąd ona może to wiedzieć?
- Powiedziała, że z wiarygodnego źródła. Podobno zaszłaś w ciążę z
pijanym bezrobotnym, gdy twój narzeczony siedział w więzieniu, a ja,
żeby wybawić cię z kłopotów, zaproponowałem ci małżeństwo. Ojciec,
patrząc mi prosto w oczy, zażądał szczerej odpowiedzi. Nie byłem w stanie
mu skłamać, Elise. Bardzo mi przykro z tego powodu.
Zapadła cisza.
- A więc teraz już wiedzą, że Hugo nie jest ich wnukiem - odezwała się
bezbarwnym głosem. Ogarnęła ją rezygnacja. Nie była ani zła, ani smutna,
czuła jedynie pustkę. Wszystkie ich zabiegi, by dać Hugo dobry dom,
chłopcom poczucie bezpieczeństwa, a mamie oszczędzić wstydu, okazały
się daremne. Wszystko to na nic.
To kara za to, że wszystkich oszukaliśmy, pomyślała nagle. Minęły
zaledwie dwa dni od chrzcin, które nigdy nie powinny się odbyć.
- Dlaczego tak bardzo się upierałeś, by pośpiesznie ochrzcić Hugo? -
odezwała się z wyrzutem, bo w głębi serca miała do niego o to żal.
- Właśnie dlatego. Obawiałem się, że dojdzie do takiej sytuacji.
Próbowałem cię uspokoić, udając, że ufam Karolinę, ale tak naprawdę
byłem bardzo niespokojny, bo dobrze ją znam i wiem, że nie jest ani
wyrozumiała, ani miła. To zwyczajna egoistka, która nie liczy się z nikim i
myśli wyłącznie o sobie. Postanowiłem dopilnować tego, by Hugo
otrzymał moje imię i nazwisko rodowe, zanim mama i ojciec dowiedzą się
o Signe. Pomyślałem też, że z czasem o niej zapomną. Nie miałem jednak
pojęcia, że Karolinę uknuła taki szatański plan. Do głowy też mi nie
wpadło, że zwęszyła naszą tajemnicę. W tej sytuacji tylko pogorszyłem
sprawę, nadając dziecku imię mojego ojca. Ojciec uznał to bowiem za
kpinę z jego osoby, a mama oświadczyła, że wolałaby umrzeć niż żyć z
takim wstydem.
Elise nie była w stanie się odezwać. Ogarnęła ją dziwna niemoc.
Myślała tylko, że teraz mama i Hvalstad dowiedzą się o jej hańbie, a z
czasem pewnie Anna, Torkild i pani Thoresen. A potem już się rozejdzie to
na całe Sagene, zwłaszcza gdy plotki zwietrzą pani Evertsen, pani
Albertsen i Magda ze sklepu kolonialnego na rogu. Usłyszą o tym koledzy
z klasy Kristiana i z klasy Pedera. Bracia popatrzą na nią wpierw z
wyrzutem, a potem posmutnieją. Wstyd przytłoczy ich wszystkich, ugną
się pod nim jak pod nosidłami na wodę. Tu, nad Aker, nie piętnowano
dziewczyny, która urodziła dziecko, nie będąc mężatką. Nie miano jednak
litości nad kimś, kto kłamie i usiłuje udawać lepszego, niż jest w
rzeczywistości. Tego tu nie wybaczano.
- Powiedz coś, Elise - odezwał się zdruzgotany.
- A cóż mam powiedzieć? Można było przewidzieć, że tak się stanie,
zwłaszcza gdy Signe zamieszkała u Carlsenów. - Poczuła znów, jak
ogarnia ją rozgoryczenie. Wszystko to wina Emanuela, pomyślała.
Dlaczego pozwolił na to, by Signe została tu, w pobliżu? Powinien ją
odesłać gdzieś na wieś. Tyle lat służył w Armii Zbawienia, więc na pewno
miał odpowiednie kontakty. Gdyby pozbył się jej od razu, nigdy by do
tego nie doszło.
- Nie wiedziałem, co mam z nią zrobić.
- Nie ma sensu teraz tego roztrząsać - westchnęła ciężko. - Co się stało,
to się nie odstanie. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Skoro
przyznałeś się swojemu ojcu, że nie jesteś ojcem Hugo, runęło wszystko,
co tak misternie budowaliśmy. Przyśpieszyłeś chrzest, by zapewnić Hugo
nazwisko rodowe, którego nie będzie się musiał wstydzić. Zapewne
myślałeś też o dworze. Wątpię jednak, by Hugo miał jakiekolwiek prawa
do dziedziczenia teraz, gdy twoi rodzice wiedzą, że nie jest on potomkiem
Ringstadów.
- Póki nie podpiszę odpowiednich dokumentów stwierdzających, że
Hugo nie jest moim synem, nikt nie może tego udowodnić. Hugo wpisany
jest w księgach kościelnych jako wnuk mojego ojca. Ja jestem dziedzicem,
a Hugo moim następcą. Właśnie to chciałem zabezpieczyć, przyśpieszając
termin chrztu. Czy pod względem prawnym to wystarczy, nie wiem, ale
gdybyśmy go nie ochrzcili minionej niedzieli, uroczystość ta wyglądałaby
całkiem inaczej, a moi rodzice na pewno nie wzięliby w niej udziału.
Zresztą rozmawiałem z ojcem bez świadków, więc nikt poza nim nie
słyszał, co powiedziałem. Jeśli zechcę, wszystkiemu zaprzeczę.
- Zdaje się, że powiedziałeś, iż rodzice chcą cię wydziedziczyć.
- Teraz tak mówią, ale wątpię, czy ojciec się na to zdobędzie i zdoła to
przeprowadzić. Na pewno nie zrobi tego, gdy usłyszy całą prawdę. Gdy
dowie się, że wcale nie zgwałciłem Signe, lecz ona sama była bardziej niż
chętna, a ty nie zdradziłaś swojego narzeczonego, tylko padłaś ofiarą
gwałtu.
Zapadła między nimi cisza.
Odetchnął głęboko i drżącym głosem dodał:
- Wszystko psuję. Przysparzam kłopotów wszystkim, których kocham,
nawet tobie. Pogardzam sobą, Elise. Sądziłem, że mam silny charakter i
jestem wierny zasadom, tymczasem nagle okazało się, że to nieprawda.
Bardzo boli, gdy człowiek traci szacunek dla samego siebie.
- Domyślam się. Też się tego po tobie nie spodziewałam. Powtarzam
jednak sobie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, w ten czy inny sposób.
Masz tyle wspaniałych cech, Emanuelu. Zaoferowałeś mi małżeństwo,
żeby ratować mnie, dziecko, mamę i chłopców przed życiem w hańbie i
ubóstwie. Mało kogo stać by było na taki gest. Zwłaszcza że pochodzisz z
zupełnie innego środowiska i stoisz o wiele wyżej w hierarchii społecznej.
Z naszego powodu porzuciłeś Armię Zbawienia i tym samym przestałeś na
co dzień odczuwać respekt, jakim darzono cię jako oficera Armii. Dla nas
zamieszkałeś tu, w domku nad rzeką wśród biedaków.
Znów zapadła między nimi cisza. Elise zmagała się z przykrymi
myślami, pewną, że Emanuel przeżywa podobne katusze. W końcu uznała,
że musi uzyskać od niego odpowiedź na to, co męczyło ją od początku,
gdy tylko dowiedziała się o zdradzie męża.
- Nie poprzestaliście na tym jednym razie, prawda? Wzdrygnął się, a
potem powoli pokręcił głową.
Zabolało ją to bardziej, niż zrazu sądziła. W tej sytuacji Emanuel nie
może się tłumaczyć tym, że nie był całkiem trzeźwy, a potem żałował
bardzo tego, co się stało.
Nagle ogarnęła ją wściekłość. Najchętniej cisnęłaby mu w twarz
najgorsze przekleństwa, wyrzuciła z siebie rozczarowanie i zazdrość.
Ugryzła się jednak w język. Taka już jest dola kobiet, pomyślała z goryczą.
Zawsze muszą zrozumieć, znieść w pokorze i cierpieć w milczeniu.
Emanuel zaproponował jej małżeństwo, by ją ratować, więc niejeden uzna,
że jest usprawiedliwiony.
- Z pewnością i ty mną gardzisz - odezwał się nieszczęśliwym głosem.
- Nie wiem, czy to właściwe słowo. Nazwałabym to raczej roz-
czarowaniem.
Emanuel nie tylko mnie zawiódł, ale i okłamał, pomyślała, czując, że nie
jest w stanie się z tym pogodzić.
- Jak myślisz, czy jeszcze kiedyś może być między nami tak, jak było?
- Mam nadzieję.
- Ale nie jesteś pewna?
- Można kierować swoją wolą w wielu sprawach, ale nie uczuciami.
Nadal jesteśmy jednak małżeństwem i wiąże nas przysięga aż po kres
naszych dni. Musimy się więc postarać. Czy twoi rodzice pojechali już z
powrotem do domu?
- Wydaje mi się, że wracają jutro wczesnym rankiem. Mieli
przenocować w tym znienawidzonym przez mamę hotelu.
- A Signe? Co z nią?
- Zamierzam udać się do tej Islandki jutro w czasie przerwy obiadowej i
poprosić ją o pomoc.
- Zdejmij ubranie i spróbuj zasnąć choć trochę. Za parę godzin rozlegną
się fabryczne syreny.
Posłusznie przebrał się w piżamę, żadne z nich jednak nie mogło zasnąć.
Emanuel przewracał się z boku na bok, a ona też nie zmrużyła oka.
Równie dobrze mogliby snuć na głos rozważania, zamiast samotnie bić się
ze swymi myślami.
- Opowiemy o tym chłopcom, zanim dowiedzą się tego od obcych? -
zapytała w końcu.
- Nie, bardzo cię proszę, Elise, nic im na razie nie mów! Musimy sobie
wszystko dokładnie przemyśleć! Karoline nie utrzymuje przecież
kontaktów z nikim, kto mieszka w pobliżu nas, więc może plotka się nie
rozejdzie.
Elise co prawda miała na ten temat swoje zdanie, ale nie wypowiedziała
go na glos. Nawet jeśli Karolinę nie wspomni o Hugo nikomu z
mieszkańców dzielnicy nad rzeką, to rozpowie o tym przyjaciołom i
znajomym. Służba zazwyczaj słucha, o czym rozmawiają chlebodawcy.
Jest tylko kwestią czasu, kiedy nowina dojdzie do uszu kogoś, kto nas zna,
pomyślała. A ten z pewnością powtórzy ją dalej. Najlepiej byłoby siąść z
chłopcami i porozmawiać z nimi na poważnie. Wyjaśnić im wszystko od
początku do końca. O Signe nie wspomni, ale powie im całą prawdę o
Hugo. Na pewno poczują się urażeni, z pewnością będą się wściekać i
pałać nienawiścią do gwałciciela, za to jeszcze większy szacunek w ich
oczach zyska Emanuel.
Pozostaje tylko pytanie, czy prawda o Signe także dojdzie z czasem do
ich uszu. Jeśli tak, to trudno będzie zachować miłą atmosferę, jaką udało
im się z Emanuelem stworzyć w domu nad rzeką. Chłopcy znienawidzą
Emanuela i będą nim gardzić, tak jak i on sobą gardzi. Może upłynąć wiele
czasu, nim zdołają się z tego otrząsnąć. Wszystko zależy od tego, gdzie
ostatecznie trafi Signe i czy całkiem zniknie z ich życia.
Żadne z nich nie zmrużyło nawet oka, gdy rozległo się denerwujące
wycie fabrycznych syren. Dopiero wówczas Elise obróciła się do
Emanuela i rzekła:
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość: Anna potrafi stać o własnych
siłach, a nawet nauczyła się chodzić.
- Tak, to niezwykłe.
- Wiedziałeś o tym? - zdziwiła się, marszcząc czoło.
- Tak, w drodze do domu spotkałem Torkilda, ale taki byłem
zdenerwowany, że nie byłem w stanie cieszyć się razem z nim.
- W takim razie na pewno poznał, że coś jest nie tak.
- Tak. Nie odzywałem się wiele, ale domyślił się, że mam poważne
kłopoty.
Elise westchnęła i pomyślała: Tu, nad rzeką, ludzie mieszkają zbyt
blisko siebie. Nie ma sensu niczego ukrywać. Równie dobrze można od
razu opowiedzieć chłopcom o wszystkim. Najbardziej się obawiała reakcji
Pedera. A co wymyślą jego koledzy z klasy, gdy się okaże, że mają jeszcze
jeden powód do drwin?
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego dnia Emanuel nie wrócił do domu w porze przerwy
obiadowej, ale Elise wiedziała dlaczego. Modliła się w duchu, żeby
Islándica z Vaterlandu przyjęła Signe, tak by przenieść dziewczynę jak
najdalej od Sagene albo najlepiej gdzieś poza Kristianię.
Akurat dziś Elise najchętniej zaszyłaby się w piwnicy i zrobiła pranie.
Wolałaby szorować brudne rzeczy na tarze niż siedzieć spokojnie przy
maszynie i szyć. W głowie wciąż kotłowały jej się te same myśli. Teraz na
pewno już Carlsenowie nie zechcą, by dla nich szyła, i nie polecą jej też
innym znajomym. Uznali ją za kobietę upadłą. Nie dość, że uległa
jakiemuś nędznikowi, gdy jej narzeczony siedział w więzieniu, to na
domiar złego oszukała wszystkich, udając, że urodziła dziecko Emanuela.
Chyba gorszej nieprawości nie można się dopuścić. Żeby okryć rodzinę
Ringstadów taką hańbą! Kto wie, czy Karolinę w ogóle zechce odebrać
suknię? Może zażąda od Elise, by zapłaciła za materiał i zatrzymała
suknię? W lombardzie pewnie dostanie za nią parę koron, chociaż nie
wiadomo, czy w ogóle przyjmą od niej taki fason, który tu, w okolicy,
trudno będzie sprzedać.
Hugo marudził i popłakiwał od śniadania, zupełnie jakby wyczuwał
napiętą atmosferę w domu. Kręciła korbką maszyny tak szybko, jak się
dało, w nadziei, że zagłuszy płacz dziecka, który przenikał ją do szpiku
kości.
Ledwie co usłyszała pukanie do drzwi. Czyżby już jakieś plotkary
zwietrzyły sensację? Podniosła się ciężko z krzesła i poszła otworzyć.
Ku swemu przerażeniu w drzwiach ujrzała pana Ringstada,
swojego teścia. Zrobiło jej się słabo, czuła, że nie zdoła stawić czoła
ostrej reprymendzie. Nie dziś. Musi zebrać w sobie siły.
- Emanuela nie ma w domu - wykrztusiła jedynie.
- Sądziłem, że zazwyczaj przychodzi do domu w przerwie obiadowej -
odezwał się teść z rezerwą. Zachowywał się w ogóle jakoś dziwnie, obco.
Wczorajsza wiadomość musiała być dla niego strasznym szokiem.
- Zamierzał odprowadzić Signe do Olafii Johannesdottir.
- A kto to jest?
- Islandka, bardzo religijna. Pomaga stanąć na nogi młodym
dziewczętom, które popadły w kłopoty.
Ringstad zmarszczył czoło, jakby ten temat wywoływał w nim niechęć.
- Mogę wejść do środka? - zapytał.
Poprowadziła go do salonu. Hugo na szczęście wreszcie usnął.
- Widzę, że szyjesz? - stwierdził zmęczonym głosem.
- Karolinę Carlsen prosiła, bym uszyła jej suknię. Nie wiadomo jednak,
czy w tej sytuacji w ogóle ją odbierze.
- Dlaczego tak uważasz? - posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Na pewno nie będzie chciała mieć do czynienia z kimś takim jak ja.
Westchnął ciężko i wyjawił cel swojej wizyty.
- Przyszedłem dowiedzieć się prawdy. Miałem nadzieję, że zastanę
Emanuela i usłyszę obie wersje zdarzeń. Jak się zapewne domyślasz, ani
moja żona, ani ja nie zmrużyliśmy oka tej nocy. Oboje jesteśmy głęboko
wstrząśnięci, czując na przemian przerażenie i niedowierzanie. Marie nie
chce w ogóle widzieć na oczy ani ciebie, ani Emanuela. Uważa, że nie
można wybaczyć takiego oszustwa, i obawiam się, że nie zmieni zdania.
Po trzydziestu latach małżeństwa wiem, że nie zapomina żadnej
niegodziwości, jakiej się ktoś wobec niej dopuścił. Ubolewam nad tym, ale
tak już jest.
- Biedny Emanuel - jęknęła Elise ze ściśniętym sercem. Popatrzył na nią
z niedowierzaniem.
- I ty to mówisz? Przecież on się zachował jak ostatni łajdak zarówno
wobec ciebie, jak i wobec tego dziewczęcia!
- Nikt z nas nie jest bez grzechu, panie Ringstad. Każdy ma na swym
sumieniu jakieś przewinienia. Przyznaję, że jestem głęboko zawiedziona,
bo nigdy bym nie sądziła, że Emanuel ulegnie takiej pokusie, i to tuż po
ślubie, gdy było nam ze sobą tak dobrze. Ale wojna zmienia ludzi. My,
którzy nie żyliśmy w atmosferze ciągłego strachu przed atakiem wroga,
nie umiemy być może wczuć się w taką sytuację. Niewykluczone jednak,
że właśnie wtedy znikają w człowieku bariery i dopuszcza się rzeczy,
których by nigdy nie zrobił w normalnych warunkach.
Ringstad stał w milczeniu i przyglądał jej się badawczo, jakby
sprawdzał, czy z niego nie drwi.
- Usprawiedliwiasz go? - zapytał z niedowierzaniem. Pokręciła powoli
głową.
- Nie, próbuję jedynie zrozumieć. Siedzieli tam wszyscy wieczorami
wokół ogniska, popijając alkohol z butelki, którą podawali sobie
ukradkiem z rąk do rąk. Odwiedzały ich tam wciąż dziewczęta z
okolicznych dworów i miasteczek, zafascynowane dzielnymi męż-
czyznami w mundurach. Emanuel nie przywykł do picia, bo przez wiele
lat spędzonych w Armii Zbawienia powstrzymywał się od alkoholu.
Zaprzyjaźnił się z Signe, polubił ją, pisywał nawet o niej w listach. A
równocześnie żył w nieustannym strachu, że nagle Szwedzi przypuszczą
szturm przez granicę i stanie przed wyborem: zabić czy samemu zginąć.
On, który poświęcił ostatnie osiem lat, ratując ludzi. '
Ringstad chwiejnym krokiem podszedł do najbliższego krzesła i usiadł
ciężko.
- Doprawdy nie mogę uwierzyć, że ty go usprawiedliwiasz! - Pokręcił
głową z niedowierzaniem. - On ją wziął gwałtem, Elise! Biedna
dziewczyna nie miała żadnej możliwości ucieczki.
- Nie sądzę.
- Nie wierzysz w to? - Posłał jej zdziwiony wzrok. Pokręciła głową.
- Rozmawiałam o tym z Emanuelem. Jestem przekonana, że Signe
zakochała się w nim i użyła wszelkich sztuczek, by go zdobyć. Pojawiła
się u nas w samą Wigilię. Pozwoliliśmy jej przenocować. Czy przyszłaby
tu, gdyby Emanuel ją zgwałcił? Poza tym zauważyłam, jak ona na niego
patrzy. Nie było to bynajmniej spojrzenie skrzywdzonej kobiety.
Przeciwnie.
Ringstad otworzył usta ze zdumienia i słuchał jej uważnie.
- Mówisz, że przyszła tutaj?
- Tak, wiele osób to może potwierdzić. Wtedy jeszcze mieszkała z nami
mama i Hvalstad. Poza tym była też Hilda. Zresztą ona jako jedyna
domyśliła się, dlaczego Signe tu przyszła.
Ukrył twarz w dłoniach. Wydawał się bezradny i udręczony. On, który
zawsze sprawiał wrażenie silnego i władczego mężczyzny.
- Może nastawię kawy?
- Tak, dziękuję.
Pośpiesznie udała się do kuchni i pomyślała, że ojcu Emanuela dobrze
zrobi chwila samotności, by mógł przetrawić w spokoju to wszystko, co
mu powiedziała.
Wydawało się, że jej wierzy. Chyba najgorsze dla niego było oskarżenie,
że jego syn dopuścił się gwałtu. Równocześnie zdziwiło ją, że przyszedł tu
do nich. Po tym wszystkim, czego się wczoraj o niej dowiedział, nie
sądziła, że go jeszcze zobaczy.
Jedną ręką chwyciła dzbanek z kawą, a drugą dzbanuszek z mlekiem.
Dla takiego gościa postanowiła wyjąć porcelanowe filiżanki.
Ojciec Emanuela nadal siedział w płaszczu. Zresztą w saloniku nie było
zbyt ciepło, mimo że od rana trzymała otwarte drzwi do kuchni.
- Zdumiewasz mnie, Elise - rzekł, gdy postawiła na stole filiżanki. -
Nigdy jeszcze nie spotkałem kobiety takiej jak ty. Nie chce mi się wierzyć,
byś mogła mi kłamać prosto w oczy, a równocześnie wiele wskazuje na to,
że oboje z Emanuelem nas oszukaliście.
Elise usiadła przy stole naprzeciwko teścia i popatrzyła mu w oczy z
powagą.
- To prawda, okłamaliśmy was. Bardzo mnie to boli. Kiedy Emanuel
wrócił w nocy do domu i opowiedział, co się stało, pomyślałam, że
spotkała nas kara za te kłamstwa. - Zamilkła na moment, po czym podjęła
na nowo: - Zostałam napadnięta i zgwałcona, kiedy wracałam z miasta do
domu pewnego wiosennego dnia. Gwałt miał swoje następstwa.
Zastanawiałam się, czy usunąć płód, ale wiedziałam, że związane jest z
tym duże ryzyko. Mój ojciec właśnie umarł, mama chorowała na suchoty,
Hilda, moja młodsza siostra, spodziewała się dziecka z majstrem z
przędzalni, więc na mnie spadło utrzymanie mamy i braci. Mimo że
pragnęłam umrzeć, nie mogłam ryzykować, że to się stanie, bo w ten
sposób odebrałabym najbliższym szansę na przeżycie. W tym samym
czasie zarządca czynszówki Andersengarden zagroził nam eksmisją, bo nie
miałam pieniędzy na komorne. Kompletnie zrozpaczona wybiegłam z
domu nad rzekę, nie widząc wyjścia z tych kłopotów. Wtedy pojawił się
Emanuel. Przyjaźniliśmy się od dawna. Dowiedział się o moim
nieszczęściu i zaproponował mi małżeństwo, by dziecko, które miałam
urodzić, miało ojca i by nas wszystkich uchronić od wstydu. W moich
oczach był to niemal bohaterski czyn. Uznałam jednak, że to zbyt wielkie
poświęcenie z jego strony, bym mogła je przyjąć. Emanuel zdołał mnie
jednak przekonać.
Ringstad siedział nieruchomo i słuchał jej z zapartym tchem. A kiedy
umilkła, odezwał się chrapliwym głosem wyraźnie poruszony:
- Dlaczego nie powiedzieliście o tym?
- Emanuel chciał, by wszyscy uważali, że to jego dziecko. Baliśmy się
zarówno waszej reakcji, jak i reakcji mojej mamy i chłopców.
Zatrzymaliśmy prawdę dla siebie, bo pragnęliśmy, by dziecko stało się
normalnym członkiem rodziny.
- Mimo to jednak prawda wyszła na jaw.
- O tym, co mi się przydarzyło tamtego strasznego dnia wiosną
ubiegłego roku, wiedziała tylko moja siostra i jedna z przyjaciółek. Kiedy
wzięliśmy pośpiesznie ślub z Emanuelem, domyśliły się chyba dlaczego.
Nie wiem, czy któraś z nich się wygadała, czy może ktoś inny domyślił się
prawdy.
- To znaczy, że pobraliście się z Emanuelem bez miłości? Pokręciła
głową.
- Emanuel był we mnie zakochany, a ja go bardzo lubiłam. Wzbraniałam
się przed uczuciem, ponieważ byłam zaręczona z innym i miałam nadzieję,
że wszystko się między nami jeszcze ułoży. Mój narzeczony popełnił
straszne głupstwo i został osadzony w więzieniu. Jego siostra jest
sparaliżowana po polio. Skończyły jej się niezbędne do życia leki, a on nie
miał pieniędzy, by kupić jej kolejne, i dał się namówić, by stać na czatach,
gdy inni okradali sklep. Z więzienia w Akershus napisał do mnie, że zrywa
zaręczyny.
Teść wpatrywał się w nią zaintrygowany. Historia ta musiała zrobić na
nim duże wrażenie.
- Jak rozumiem, Emanuel nie zaofiarował ci małżeństwa jedynie ze
szlachetnych pobudek! - Rozchylił usta w lekkim uśmiechu, zaraz jednak
znów spoważniał i westchnął głęboko. - Bardzo się cieszę, że
opowiedziałaś mi wszystko. Poznaję po twojej twarzy, że mówisz prawdę.
To okropna historia. Gdybym przeczytał coś takiego w książce,
posądziłbym autora o nadmiernie wybujałą wyobraźnię. Może powinnaś to
wszystko spisać, Elise? Przyszłe pokolenia mogłyby się z tego wiele
nauczyć. Ukryj swoje zapiski głęboko w szufladzie, a potem dasz do
przeczytania dzieciom, kiedy już dorosną. Że nie wspomnę o wnukach!
Kiedyś przecież musi wreszcie zapanować większa sprawiedliwość w
naszym społeczeństwie, a wówczas twoja historia przypomni wszystkim
losy robotników z nad Aker.
Wypił kawę, którą go poczęstowała, i wstał ciężko z krzesła. Wydawało
się, jakby przez parę dni postarzał się o kilka lat.
- Nie wiem, czy moja żona da się przekonać, czy to, co mi powiedziałaś,
zmieni jej nastawienie do ciebie i dziecka, mogę ci jednak obiecać, że
zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało.
Elise odprowadziła go do wyjścia.
Na ganku tuż przed odejściem odwrócił się do niej ze słowami:
- Jesteś bardzo silna, Elise. Nie pojmuję, jak zdołałaś to wszystko
wytrzymać.
- Nie miałam wyboru. Ani wtedy, ani teraz.
- Mogłaś przynajmniej wyrzucić tę Signe za drzwi tego dnia, gdy się tu
zjawiła.
- Gdybym tak zrobiła, wywołałoby to zdumienie wśród moich
najbliższych. Zamierzałam im tego oszczędzić.
Pokiwał głową z namysłem, uniósł lekko kapelusz i skierował się do
czekającego na niego powozu.
Z niecierpliwością oczekiwała popołudnia i powrotu Emanuela. Chłopcy
byli w pracy, a Hugo spał.
- Jak poszło? - zapytała.
- Dobrze. Ta Olafia to bardzo pobożna kobieta o wielkim sercu. Jest
córką pastora i jako pierwsza kobieta podjęła studia w Islandii. Po wielu
latach spędzonych za granicą trafiła do Kristianii. - Usiadł przy stole w
kuchni i sięgnął po kanapki, jakie dla niego przygotowała. - Mieszka w
małym drewnianym domu, trochę podobnym do naszego, lecz mniejszym,
w dość nieprzyjemnej okolicy w Vaterlandzie. Signe ledwie co miała
odwagę wejść ze mną do środka. Ale wewnątrz było czysto i schludnie. W
oknach kwiaty, dywanik na podłodze i ładne meble. Olafia przyjęła Signe
serdecznie i oddała jej jedyny pokoik na poddaszu. Obiecała już jutro
porozmawiać ze znajomymi i spróbować znaleźć dla niej jakieś miejsce na
wsi. Powiedziała, że miasto nie jest dla takiej dziewczyny jak Signe. Z
tego, co zrozumiałem, ona przede wszystkim pomaga prostytutkom.
Elise popiła łyk kawy i czekała, aż Emanuel skończy opowiadać.
Dopiero wówczas miała okazję zaskoczyć go, mówiąc o tym, co się
zdarzyło przed południem.
- Był tu twój ojciec.
Emanuel zamarł i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Ojciec? Pokiwała głową.
- Opowiedziałam mu wszystko, jak było. Wysłuchał mnie uważnie i
myślę, że uwierzył, iż mówię prawdę.
- A co mu właściwie opowiedziałaś?
- Nie ukrywałam niczego, ani tego, że ojciec był pijakiem, ani że Hilda
urodziła dziecko majstrowi. Wspomniałam też o Johanie, że trafił do
więzienia za kradzież i że zostałam zgwałcona. Powiedziałam, że z czasem
pokochaliśmy się, ale że oświadczyłeś mi się przede wszystkim dlatego,
by dać dziecku nazwisko i uchronić mnie i moją rodzinę przed wstydem.
Emanuel pokręcił głową zrezygnowany.
- Musiałaś mówić o wszystkim?
Elise domyśliła się, o co mu chodzi. Nie był zadowolony, że jego ojciec
dowiedział się o Johanie.
- Tak - odparła. - Uznałam, że nie należy dłużej nic ukrywać. Wystarczy
już kłamstw i przemilczeń. Twój ojciec musi znać całą prawdę, by móc się
wczuć w naszą sytuację.
- Jak on to przyjął? - zapytał na pozór spokojnie, ale po jego minie
poznała, że jest zdenerwowany. Uśmiechnęła się więc i wyjaśniła:
- Uwierzył mi. Do tego stopnia, że nawet stwierdził, iż powinnam spisać
historię mojego życia i ukryć gdzieś, by w przyszłości moje dzieci i wnuki
dowiedziały się, jak się kiedyś żyło robotnikom nad rzeką Aker.
Emanuel wpatrywał się w nią zdumiony.
- Kiedyś przecież w społeczeństwie musi zapanować większa
sprawiedliwość, powiedział. Uznał, że dla następnych pokoleń taka
historia byłaby bardzo pouczająca.
Emanuel pokręcił głową zdumiony.
- Zawsze czułem, że ojciec darzy cię wielkim szacunkiem, nigdy jednak
bym nie przypuszczał, że zdołasz go tak przekonać. Wspomniał coś o
mamie?
Spuściła wzrok.
- Obawia się, że z nią będzie trudniej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - pokiwał głową Emanuel. - Ale ona też
kiedyś da za wygraną.
Elise nic nie powiedziała. Z tego, co wspomniał pan Ringstad, nie
należało się spodziewać, by jego żona tak łatwo się poddała. Zresztą ona
od początku sprzeciwiała się ich małżeństwu. Nie podobało jej się, że jej
jedyny syn popełnia taki mezalians. Z pewnością więc wykorzysta ten
pretekst, by trzymać się od nich z daleka. Skoro Hugo nie jest jej
prawdziwym wnukiem, nie będzie się czuła w obowiązku kontaktować się
z nimi. Trudno pojąć, że można być tak twardym i bezwzględnym wobec
własnego syna, ale tacy ludzie się trafiają.
- Wspomniałeś kiedyś, że nie zawsze ci było lekko w dzieciństwie -
zaczęła ostrożnie. - Czy twoja mama miewa bardzo zmienne nastroje?
- Owszem, mówiąc delikatnie - przyznał Emanuel niechętnie. - Lekarze
nazywają to histerią. Nie lubię o tym mówić, ale skoro pytasz, odpowiem
tylko, że potrafi być bardzo trudna. Kiedyś ojciec wysłał ją nawet do
sanatorium na jakiś czas. Wtedy opiekowała się mną okropna niania. Żeby
mnie odzwyczaić od pieluch i nauczyć wołać, sadzała mnie na nocniku w
ciemnej komórce i zamykała drzwi. Pamiętam, że byłem śmiertelnie
przerażony.
- Biedaku, to okropne! - Elise popatrzyła na niego zdruzgotana. Machnął
ręką, najwyraźniej nie chcąc więcej na ten temat rozmawiać, i zmienił
temat:
- Może rzeczywiście powinnaś posłuchać rady ojca i wszystko spisać?
Wszystko, odkąd sięgasz pamięcią. Kiedy Peder i Kristian dorosną, dasz
im to do przeczytania i może lepiej cię zrozumieją. Teraz są za mali, by
pojąć, dlaczego dokonałaś takich a nie innych wyborów.
- A kiedy miałabym znaleźć na to czas? Ledwie mam kiedy odwiedzić
starych przyjaciół.
- Hugo rośnie, z dnia na dzień jest większy i wkrótce nie będzie
wymagał od ciebie tyle opieki. Z czasem wprawisz się też w szyciu i praca
posuwać się będzie szybciej.
- Jesteś pewien, że ktoś zechce korzystać z moich usług? Teraz, kiedy
Karolinę tak otwarcie wystąpiła przeciwko nam, może nawet nie zechce
odebrać tej aksamitnej sukni, którą dla niej kończę.
- Przecież ona nie jest zła na ciebie. Nie ma już sera? - dodał nagle. -
Mam wrażenie, że wciąż tylko jadamy chleb polany syropem.
- Nie mam śmiałości kupować więcej na zeszyt u Magdy. Jestem u niej
już strasznie zadłużona.
Emanuel zacisnął usta, nic nie mówiąc.
- Nie zapominaj, że właśnie mieliśmy chrzciny - próbowała się
usprawiedliwiać.
Nagle uświadomiła sobie, że teraz, gdy Carlsenowie nie zechcą u siebie
przyjmować Emanuela, może być im jeszcze trudniej. Elise podejrzewała,
że Emanuel częściej korzystał z ich gościnności, niż się do tego
przyznawał. Teraz będzie musiał zadowolić się tym samym, co jadali
pozostali członkowie rodziny.
- Mówiłaś chłopcom o Annie?
Pokiwała głową i opowiedziała z uśmiechem:
- Peder zerwał się ze stołka i tańczył z radości. Wszyscy trzej dociekali,
jak Torkildowi udało się tego dokonać. Tak samo jak ze wszystkim w
życiu, wyjaśniłam im: trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Mam
nadzieję, że Peder zrozumiał, o co mi chodzi. Jeśli będzie więcej ćwiczyć
się w czytaniu, to w końcu się nauczy.
Emanuel zmarszczył czoło i obrzucił ją surowym spojrzeniem.
- Nie możesz mu pozwolić, żeby sam decydował, ile ma ćwiczyć!
Musisz mu nakazać, by więcej czasu poświęcił lekcjom, a jeśli nie zechce,
to go ukarz! W Piśmie jest przecież napisane, że „Tego, którego się kocha,
karze się", a ty go kochasz, dobrze o tym wiem.
Elise nie odezwała się, Emanuel więc pośpiesznie zmienił temat.
- Ile czasu pozostało Hildzie do rozwiązania?
- Spodziewa się dziecka mniej więcej za miesiąc.
- Mówiła coś bliżej o tym, co zamierza?
- Jest całkowicie zdecydowana zatrzymać dziecko, niezależnie od
trudności, jakie będzie jej stwarzał Paulsen.
- Mam nadzieję, że nie zamierza przenieść się tu do nas.
- Oczywiście, że nie.
- Ale jeśli nie będzie miała ani pracy, ani dachu nad głową, to co
wówczas zrobi?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Hilda jest silna i na pewno sobie
poradzi.
- Przecież ona ma dopiero siedemnaście lat.
- My tu szybko dorastamy.
Popatrzył na nią jakoś dziwnie i wstał od stołu, mówiąc:
- Dziękuję. Pójdę się przejść.
Obserwowała go, gdy wkłada płaszcz i futrzaną czapkę i wychodzi.
Zastanawiała się, czy wybiera się tylko na przechadzkę, czy może w jakieś
konkretne miejsce. Carlsenowie nie chcą go widzieć na oczy, a innych
znajomych, z tego, co wiedziała, tu w okolicy nie miał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel wrócił dopiero, gdy chłopcy już się położyli spać. Elise
postanowiła poczekać na niego, ale po bezsennej nocy była tak zmęczona,
że oczy jej się same zamykały. Nie miała siły szyć, więc spróbowała
przeczytać gazetę. Gdy jednak stwierdziła, że to na nic, poszła się położyć,
z silnym postanowieniem, że będzie czuwać, póki Emanuel nie wróci.
Mimo to musiała jednak zasnąć, bo nagle obudziła się przestraszona. Z
początku słyszała tylko szum wodospadu, ale po chwili dotarły do niej
męskie głosy. Dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą tuż za ścianą domu.
Wytężyła słuch, zastanawiając się, czy to jacyś obcy, czy też Emanuel.
Zdarzało się bowiem nieraz, że nocną porą zataczali się tędy pijacy,
wracając do domu po popijawie u kompanów po wschodniej stronie rzeki.
Za każdym razem Elise czuła strach, że któryś poślizgnie się na moście i
wpadnie na poluzowaną barierkę.
Rozpoznała jednak głos Emanuela. Ściana była cienka, a oni rozmawiali
głośno, starając się przekrzyczeć huk spadającej wody. Tym drugim był
albo Carl Wilhelm Wang-Olafsen, albo Torkild. Chociaż nie, Torkild raczej
nie. Po tonie rozmowy poznała, że mężczyźni wracali z miasta w
rozbawionych nastrojach.
Teraz już rozróżniała pojedyncze słowa. Mówił ten drugi:
- Powinieneś częściej nas odwiedzać, Emanuelu. Jeśli masz wytrzymać
takie życie, to musisz znaleźć sobie przestrzeń wolności. Nie pojmuję, jak
mogłeś zdecydować się na to małżeństwo, mimo że przyznaję, iż dziewczę
jest słodkie.
Emanuel coś mu odpowiedział, ale nie dosłyszała wyraźnie i właściwie
cieszyła się z tego.
Wpatrywała się bezmyślnie w mrok, gdy Emanuel wszedł do kuchni,
robiąc więcej hałasu niż zwykle. Zdjął buty i co chwila się o coś
potykając, mamrotał pod nosem poirytowany. A kiedy wreszcie otworzył
drzwi do sypialni i wszedł do środka, zacisnęła powieki, udając, że śpi.
Ale w środku wszystko się w niej gotowało ze złości. Wyzywała go w
myślach od najgorszych. Prosto w twarz wygarnęła mu to wszystko, na co
zasługiwał, a czego tak naprawdę nie mogła mu powiedzieć. Ona, biedna
robotnica, której zaproponował małżeństwo, by ją uchronić od wstydu.
Która ma dziecko z innym mężczyzną i uczyniła życie Emanuela tak
beznadziejne, że potrzebna mu przestrzeń wolności, by to wytrzymać. W
uszach wciąż dźwięczały jej słowa wypowiedziane przez Carla Wilhelma:
„Nie pojmuję, jak mogłeś się zdecydować na to małżeństwo..." Poczuła, że
płacz dławi ją w gardle, zaraz jednak górę w niej wzięła złość. Nic go nie
usprawiedliwia, ani to, że ma matkę histeryczkę, ani to, że
przyzwyczajony do dobrobytu źle znosi biedę! Decyzję o małżeństwie
podjął świadomie. Nie prosiła go o pomoc, nigdy nie próbowała się mu
przypodobać. To on stawał na głowie, by się do niej zbliżyć.
A ja szanowałam go za dobroć, gotowość do ponoszenia ofiar i siłę
charakteru, szydziła w duchu. Wydawał się taki „porządny". Sądziłam, że
można na nim polegać. A tymczasem pomyliłam się co do niego. To
człowiek bez charakteru. Rozpustnik, który schlebia swoim żądzom, nie
myśląc o innych. Wychodzi sobie do miasta i wydaje pieniądze na wódkę,
mimo że jego rodzinie nie starcza na masło. Nie jest ani trochę lepszy od
innych, ani od mojego ojca, ani Ansgara Mathiesena!
Przez wiele dni nie mogła się pozbyć rozgoryczenia. Zauważyła, że
sytuacja między nimi stała się napięta, choć żadne z nich nie odezwało się
słowem na ten temat.
Kiedy któregoś dnia wyszła do komórki po drewno, zauważyła
śpieszącą przez most robotnicę. Zdziwiła się, bo do przerwy obiadowej
było jeszcze daleko. Wtedy poznała, że to Mathilde, siostra Oline. Musiało
stać się coś niedobrego, bo Mathilde płakała. Wyglądała na całkiem
zdesperowaną, szła, potykając się niemal o własne nogi.
- Mathilde?
Dziewczyna odwróciła się do niej i nie zatrzymując się, zawołała
zrozpaczonym głosem:
- Wyrzucili mnie!
Twarz miała spuchniętą od płaczu, a oczy przestraszone. Elise jeszcze
nie widziała człowieka tak zdruzgotanego.
- Dlaczego? - zapytała.
Ale Mathilde tylko pokręciła głową i poszła dalej. Chyba wcale nie
zauważyła turkoczącego wozu, który nadjeżdżał z naprzeciwka, bo
odskoczyła na bok w ostatniej chwili, gdy konie przemknęły pędem.
Elise stała nieruchomo, odprowadzając wzrokiem dziewczynę, póki nie
zniknęła jej z pola widzenia. Żałowała, że jej nie zatrzymała i nie
namówiła, by weszła z nią do domu. Może rozmowa przyniosłaby jej
ulgę?
Ale co pomoże rozmowa? Nie przywróci jej miejsca pracy ani nie
rozwiąże problemów. W pamięci mignął jej tamten styczniowy dzień,
kiedy nadzorca napadł na Oline, ponieważ spóźniła się do fabryki dwa
razy z rzędu, i zwolnił ją z pracy. Najmłodszy synek Oline był wtedy
ciężko chory i majaczył w gorączce, a ona bała się go zostawić, obawiając
się, że umiera.
Oline była wdową i sama wychowywała czworo dzieci. Nie miała
wyjścia, żeby je utrzymać, poszła zarabiać pieniądze na ulicy. Mathilde
była w pełni świadoma, jaki los spotkał jej siostrę. Sama miała wprawdzie
męża, ale ten tylko włóczył się z pijakami po Vaterlandzie. Elise dobrze
rozumiała, dlaczego Mathilde wyglądała na tak przerażoną. Na pewno
obawiała się, że podzieli los siostry. No bo jaką miała inną możliwość?
Pogrążona w rozmyślaniach, weszła do domu z naręczem drewna. Czy
mam prawo narzekać? - łajała siebie w myślach. Przecież mój mąż ani nie
pije, ani mnie nie katuje. Mieszkam w domu starego majstra z dala od
śmierdzących podwórzy ze szczurami, od cuchnących wychodków,
hałasów i awantur na klatce schodowej. Nie muszę dzielić izby z
sześcioma osobami, a kuchni z inną rodziną.
Postanowiła, że przestanie robić Emanuelowi wyrzuty i wypytywać,
gdzie znika wieczorami. Młody Wang-Olafsen ma rację, że Emanuel
potrzebuje odskoczni od takiej codzienności. Kiedyś miał Carlsenów, a
teraz pewnie odwiedza Carla Wilhelma. Może się tam także posila? Jeśli
ma wytrzymać ciasnotę i ubóstwo, musi mieć też jakieś inne przeżycia, do
których przywykł we dworze Ringstad i w eleganckiej willi na wzgórzu
Aker.
Elise zasiadła z powrotem do maszyny i zaciskając zęby, pilnie zajęła się
szyciem. Ja to dopiero mam szczęście, pomyślała. Dostałam na własność
maszynę do szycia!
Ale jakoś ta myśl nie przyniosła jej ulgi. Nadal czuła w sobie dziwną
pustkę.
W nocy z piątku na sobotę Elise w ogóle nie spała, bo wczesnym
rankiem następnego dnia miała dostarczyć gotową suknię. O ile Karolinę
zechce ją odebrać. Czuła się niepewnie, mimo iż Emanuel twierdził, że jej
obawy są nieuzasadnione. Jeszcze przed dwoma dniami w ogóle nie
wierzyła, że uda jej się dokończyć suknię, ale nieszczęście, które spadło na
Mathilde, otrzeźwiło ją i dodało sił.
Z Emanuelem nie rozmawiali więcej o Signe. Nie wiedziała nawet, czy
był w mieście i rozmawiał z nią po tym, jak przeniosła się do Olafii
Johannesdottir. Nie miała ochoty pytać.
Jeszcze nie opowiedzieli chłopcom o tym, co się stało. Zachowywali się
tak, jakby oboje chcieli zapomnieć na jakiś czas, zostawić to za sobą jak
zbędny bagaż i pójść do przodu.
W głębi serca miała cichą nadzieję, że zaoszczędzi wstydu Pederowi i
Kristianowi. Karolinę nie utrzymywała żadnych kontaktów z
mieszkańcami robotniczego osiedla nad rzeką, tak samo zresztą jak jej
rodzice. Agnes ani Hilda nie zdradzą sekretu, tego była pewna.
Ale skąd Karolinę dowiedziała się prawdy o Hugo? - nie przestawała się
zastanawiać. Nie chciało jej się wierzyć, by Hilda się wygadała. Nawet
gdyby się zaprzyjaźniła z innymi służącymi od Carlsenów, nigdy by nie
wyjawiła takiej poważnej tajemnicy.
Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby przypilnować
małego, a ona w tym czasie miała pójść do Carlsenów. Hugo spał, więc
Emanuel był zadowolony. Nagotowała ziemniaków i usmażyła śledzia,
nakryła do stołu, posprzątała i zatroszczyła się, by w kuchni było ciepło.
Na szczęście nie padało. Zapakowała suknię w szary papier, ale bała się,
że się pogniecie. Niosła ją przewieszoną przez ramię, ostrożnie, jakby to
była porcelana. Dobry Boże, modliła się w duchu. Spraw, by Karolinę
odebrała suknię. Spraw, by była zadowolona i łaskawie poleciła mnie
innym.
W nocy był mróz, a za dnia ociepliło się, więc Elise brnęła w rozmiękłej
brei i uważała, by się nie poślizgnąć. Roztopiony śnieg spływał strużkami
w dół wzgórza Aker. Jakieś dzieci zjeżdżały na sankach, a na samym
szczycie wzgórza dostrzegła konny zaprzęg, kierujący się w dół. Wozacy
nie zamienili póki co sań na wozy kołowe. Był dopiero początek marca,
więc można się było spodziewać jeszcze opadów śniegu.
Kiedy zaprzęg był już blisko, Elise cofnęła się na sam skraj ulicy, by
błoto rozbryzgujące się spod końskich kopyt i płóz nie ochlapało paczki.
Czuła, że nie zazna spokoju, póki nie dostarczy aksamitnej sukni na
miejsce.
Wreszcie dotarła na szczyt wzgórza. Zerknęła na dom Paulsena w
nadziei, że zobaczy Hildę, ale niestety. Zdenerwowana podeszła do bramy
prowadzącej na posesję Carlsenów.
Pośpiesznie minęła główne wejście w obawie, że natknie się na
rodziców Karolinę, i skierowała się do drzwi kuchennych. Wnet pojawiła
się jedna ze służących, a gdy usłyszała, o co chodzi, otworzyła szeroko
drzwi i ruszyła przodem na górę, by zaprowadzić Elise do córki
chlebodawców.
Wskazała Elise pokój narożny, którego okna wychodziły na cmentarz
Chrystusa Zbawiciela. Karolinę stała przy oknie zapatrzona w dal. Nie
odwróciła się nawet, mimo że musiała słyszeć, kto przyszedł.
- Dlaczego nie zażądasz rozwodu? - Pytanie padło tak nieoczekiwanie,
że Elise odebrało mowę.
Wreszcie Karolinę odwróciła się powoli. Twarz miała surową, a oczy
pociemniałe z gniewu.
- Jesteś taka głupia, że pozwolisz mu zostać pomimo tego, czego się
dopuścił? A może to bezradność z twojej strony? Boisz się stracić tego,
który cię utrzymuje? Może to dla ciebie bez znaczenia, że cię zdradza,
byleby zarobił na jedzenie i czynsz?
Elise zmusiła się, by nie umknąć spojrzeniem. Nie miała ochoty
dyskutować z nikim na temat swojego małżeństwa i uważała, że Karolinę,
podejmując taką rozmowę, daje świadectwo braku ogłady i kultury. ,
- Przyniosłam suknię, panno Carlsen.
- Widzę. Połóż na krześle.
Elise ostrożnie odpakowała suknię i przewiesiła przez oparcie krzesła.
Wiosenne słońce zaświeciło przez okno, a jego promienie padły na
niebieski aksamit, wydobywając cudowne niuanse odcieni. Elise
wydawało się, że tkanina w tym oświetleniu prezentowała się jeszcze
piękniej niż u nich w saloniku, gdzie okna były mniejsze i promienie
słoneczne wpadały pod innym kątem.
Była bardzo zadowolona ze swojego dzieła. Suknia kosztowała ją wiele
wysiłku, przesiedziała nad nią długie znojne wieczory, oczy ją piekły,
bolały plecy, ale kiedy teraz patrzyła na efekt, stwierdziła, że wysiłek nie
był daremny.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie! - Karolinę, zajęta sprawą
Emanuela, ledwie omiotła spojrzeniem suknię.
- Nie rozmawiam z obcymi na temat mojego małżeństwa.
- Z obcymi? - Karolinę zaśmiała się szyderczym, nieprzyjemnym
śmiechem. - Nazywasz mnie obcą? Mnie, która zna się z Emanuelem od
dzieciństwa? Zapominasz, że przez kilka lat mieszkaliśmy pod jednym
dachem jak rodzina.
- Dla mnie panienka jest obca.
- Ty chyba naprawdę jesteś niespełna rozumu. Wiesz, że Emanuel i
Signe mieli romans być może przez tych kilka miesięcy, gdy jego oddział
stacjonował na granicy? Zdarzyło się to krótko po waszym ślubie. Czy to
nic dla ciebie nie znaczy? Wyszłaś za niego wyłącznie po to, by cię
utrzymywał?
Słowa Karolinę ugodziły Elise jak ostrze noża. Czy to znaczy, że Signe
przyznała się Karolinę, że z własnej woli związała się z Emanuelem i że
wcale nie wziął jej siłą? - zastanawiała się w duchu. Na głos zaś rzekła:
- Wydaje mi się, że ta sprawa dotyczy wyłącznie Emanuela i mnie. Myli
się jednak panienka, sądząc, że nie kochałam i nie kocham Emanuela.
Karolinę znów się zaśmiała szyderczo.
- Tak go kochasz i taka jesteś mu oddana i wyrozumiała, że gotowa
jesteś godzić się na wszystko, byleby od ciebie nie odszedł? Zastanawiam
się, czy ty w ogóle rozumiesz, co się stało. Signe wyznała mi wszystko: od
pierwszej chwili, gdy go poznała i zakochała się w nim do szaleństwa, aż
do pierwszej schadzki, kiedy odwiedził ją w nocy w jej pokoju.
Powiedziała, że była to „święta chwila". Byli tak odurzeni miłosnym
aktem, że zdawało im się, iż świat wokół przestał istnieć, i kochali się aż
po świt. A potem wciąż im było mało. Wystarczyło, że go ujrzała, a jej
ciało fizycznie domagało się jego bliskości. Opisywała w najdrobniejszych
szczegółach, jak ją pieścił, jaką rozkosz sprawiało mu oglądanie jej nagiej,
jak jęczał podniecony, gładząc jej piersi. Wiesz, Signe ma takie krągłe
kształty.
Karolinę znów się zaśmiała, jakby czerpała przyjemność z tej sytuacji.
- Prawie upiłam Signe, by z niej wydobyć wszystkie szczegóły, bo
chciałam znać całą prawdę. Potwierdziło to tylko moje przypuszczenia na
temat mężczyzn. Oni nie potrafią kochać nikogo oprócz samych siebie!
Nie mają pojęcia, czym jest miłość! Są jak psy goniące za suką, która ma
cieczkę. Widziałam na wakacjach w Ringstad ogiera i klacz, psy i inne
kopulujące ze sobą zwierzęta. Żony niewiernych mężów przymykają oczy
i nie chcą znać prawdy, bo im się zdaje, że nic nie mogą na to poradzić.
Najwyraźniej jesteś taka sama jak one. Ale tolerując i wybaczając zdradę,
akceptujecie niemoralność! Nie czytałaś w gazecie o tych wszystkich
szanowanych obywatelach, którzy potajemnie chodzą do Vaterlandu, by
przeżyć przygodę z ulicznymi dziwkami? Te dziewczyny są dokładnie
badane przez lekarzy, by uchronić mężczyzn z wyższych sfer przed
chorobami wenerycznymi. Ludzie są wstrząśnięci podwójną moralnością,
nikt jednak nie mówi o żonach, które siedzą w domu i bez sprzeciwu go-
dzą się na taki los. Dlaczego nie uderzą pięścią w stół? Czemu nie
zażądają rozwodu? Właśnie takie kobiety jak ty ponoszą winę za to, że ten
proceder wciąż trwa. Wybaczając i puszczając w niepamięć, przyczyniasz
się do legalizacji zdrady!
Karolinę rozprawiała podniecona, a Elise aż skuliła się pod jej
bezwzględnymi oskarżeniami. Nie miała jednak zamiaru dać sobą
pomiatać i pozwolić na to, by ktokolwiek rozmawiał z nią w taki sposób.
Wyprostowała się i uniosła dumnie głowę.
- Nigdy nie akceptowałam niewierności, panno Carlsen. Zgadzam się, że
w społeczeństwie panuje podwójna moralność. Oburza mnie, że potępia
się dziewczyny, które zarabiają na ulicy, żeby przetrwać, a równocześnie
bada się je, by mężczyźni, którzy wykorzystują ich beznadziejną sytuację,
nie byli narażeni na choroby.
- Więc dlaczego się na to godzisz? Czy tylko pieniądze dla ciebie się
liczą?
- Jak już powiedziałam, nie mam ochoty rozmawiać o naszym
małżeństwie z innymi. Kiedy Emanuel poprosił mnie o rękę, sądziłam, że
kieruje się jedynie litością, i nie przyjęłam jego oświadczyn.
Równocześnie wiedziałam, że mnie kocha, a ja z czasem coraz bardziej go
ceniłam. W końcu dałam się przekonać. Nie ma powodu ukrywać, że to
małżeństwo uratowało mnie i moją rodzinę przed beznadziejną sytuacją.
Nie miałam pieniędzy na czynsz, zarządca wymówił nam mieszkanie i
mało brakowało, a znaleźlibyśmy się na ulicy. Moja mama ponad rok
chorowała na suchoty, ojciec dopiero co umarł, a moim młodszym braciom
było już wystarczająco ciężko. Emanuel zjawił się więc niczym wybawca.
I za to, co zrobił, należy mu się moim zdaniem szacunek.
Karolinę pokiwała głową, wyraźnie zadowolona.
- Wiedziałam - rzekła. - Ożenił się z tobą z litości. To Armia Zbawienia
karmiła go takimi obłąkanymi ideami. Wydaje mu się, że może uratować
świat, a tak naprawdę nie jest ani trochę lepszy od innych. A do kobiet ma
taką samą słabość jak każdy mężczyzna i też nie potrafi utrzymać swej
chuci na wodzy. Boleję z twojego powodu, Elise, ale równocześnie irytuje
mnie, że pozwalasz mu na to. Wyobrażasz sobie może, że on zrezygnował
z Signe, umieszczając ją u kogoś w mieście? Ogarnia go podniecenie, gdy
tylko na nią spojrzy. Wiem, bo obserwowałam ich za każdym razem, gdy
nas tu odwiedzał od świąt. Pożera ją wprost wzrokiem, mruga do niej, gdy
mu się zdaje, że nikt nie widzi, dotyka jej, gdy przechodzi obok. Kiedyś
zaskoczyłam ich u niej w pokoju. Całowali się niemal do utraty tchu, a on,
wsadziwszy jej rękę pod bluzkę, stękał i pojękiwał. Gdybym nie
chrząknęła, dając znak, że stoję w drzwiach, pewnie zadarłby jej spódnicę
i dobrał się do niej. Jestem tego pewna.
Elise odwróciła się i skierowała do wyjścia. Zemdliło ją, płacz ściskał ją
w gardle, nie miała siły dłużej tego słuchać. Nie obchodzi mnie zapłata,
nie chcę mieć nic wspólnego z Karolinę, pomyślała. Karolinę jest złym
człowiekiem i lubi sprawiać innym przykrość. To, co wygaduje, nie może
być prawdą.
- Wiesz, jakie Signe ma plany? - usłyszała za plecami wołanie Karolinę.
- Zamierza zostać gospodynią w Ringstad! Jeśli urodzi syna, on będzie
dziedzicem, a jeśli tym razem będzie to córeczka, chłopiec urodzi się
następny w kolejności. Ona uważa, że Emanuel nie wytrzyma długo w tym
kurniku! Kiedyś tam, na granicy, wypił za dużo i opowiedział jej, że nie
jest ojcem twojego dziecka. Zwierzył jej się też, że okolica, w której teraz
mieszka, jest obrzydliwa.
Elise pośpiesznie wyszła i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Jakże
nienawidziła Karolinę! Nienawidziła jej każdym skrawkiem swojego ciała.
Zasłużyła na to, by stracić wszystko, co posiada! Zasłużyła, by znaleźć się
wśród dziwek na Lakkegata, sprzedawać swoje ciało, by nie umrzeć z
głodu, żyć wśród szczurów, pluskiew i pijaków. Odżywiać się kaszą na
wodzie, śledziami i ziemniakami. Miałaby wówczas za swoje!
Ale wnet wściekłość opadła i zebrało jej się na płacz. Dlaczego Karolinę
mi to robi? - zastanawiała się. Czym ją uraziłam, że cieszy się teraz moim
nieszczęściem?
A więc to Emanuel sam zdradził ich tajemnicę! Wyjawił ją swojej
kochance, która powtórzyła wszystko Karolinę.
Jego ostatniego by o to posądzała. Czy po tym wszystkim mogę mu na
powrót zaufać? - zastanawiała się. Czy mogę kochać kogoś, kto mnie tak
zawiódł? Może i byłabym w stanie wybaczyć mu niewierność, ale nie
wybaczę nigdy, że wyjawił komuś naszą najpilniej strzeżoną tajemnicę.
Przecież umówiliśmy się, że nigdy nikomu o tym nie powiemy!
Miała wrażenie, że wszystko się wokół niej wali.
W pobliżu fabryki zwolniła nieco. Nie miała teraz siły rozmawiać o tym
wszystkim z Emanuelem. Musi najpierw dokładnie przemyśleć całą
sytuację. Tylko jak zdoła ukryć doznaną przykrość?
Zauważył ją chyba przez okno, bo gdy weszła na ganek, otworzył jej
drzwi.
- Jak poszło? - zapytał. - Wyglądasz na smutną.
- Jestem po prostu zmęczona. Szyłam przez całą noc - odparła, unikając
jego wzroku.
- Zapłaciła ci odpowiednio?
- Nic nie dostałam.
- Nic nie dostałaś? Przecież niemożliwe, by ci nie zapłaciła! - Emanuel
zmarszczył czoło i spojrzał gniewnie.
- Spodziewam się, że prześle pieniądze przez posłańca. Nie wiedziała
przecież, kiedy przyjdę. Pewnie nie miała przygotowanych pieniędzy.
- Ale suknia miała być gotowa na dzisiaj!
- Może oczekiwała mnie o późniejszej porze?
Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale naraz stracił pewność siebie i
zapytał:
- Była niemiła?
Elise pokiwała tylko głową, odwieszając szal i chustę, po czym
nachyliła się, by zdjąć zdarte, przemoczone buty.
- Powiedziała coś... To znaczy, jak...
Boi się, pomyślała Elise, czując przypływ pogardy. Boi się tego, co
Karolinę dowiedziała się od Signe i mi z lubością powtórzyła.
- Nie pytaj mnie proszę, Emanuelu - odparła drżącym głosem
1 westchnęła. - Może później, ale nie teraz. Nie musisz wracać do fa-
bryki? Chyba już się skończyła przerwa obiadowa?
Pokiwał głową i zdjął płaszcz z haka.
- Hugo spał przez cały czas. Przynajmniej raz miałem okazję przeczytać
ze spokojem gazetę.
- To dobrze. Chyba zacznę powoli wiosenne porządki. Może uda mi się
umyć okna, zanim się obudzi. Dobrze by było mieć to już zrobione, zanim
trafi mi się kolejne zamówienie.
- Karolinę nie wspomniała nic o następnych zleceniach?
W tym samym momencie Hugo zaczął płakać. Elise pokręciła więc
tylko głową, po czym wyjęła synka z kołyski i sięgnęła po czystą
pieluszkę.
Wieczorem tego samego dnia, kiedy dzieci już dawno zasnęły, Elise i
Emanuel ułożyli się do snu. W sypialni było zupełnie ciemno, bo zgasili
lampę. Nagle poczuła pod pierzyną, że zbiera mu się na pieszczoty.
- Proszę, Emanuelu, jestem śmiertelnie zmęczona. Chyba pamiętasz, że
szyłam przez całą noc.
Cofnął gwałtownie dłoń i rzucił urażony:
- Nie możesz mi tego zapomnieć.
A czy to takie dziwne, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
Wróciły do niej słowa Karolinę, które znów zapiekły ją jak żywy ogień:
„Wyobrażasz sobie może, że on zrezygnował z Signe, umieszczając ją u
kogoś w mieście? Ogarnia go podniecenie, gdy tylko na nią spojrzy".
- Mam rację, prawda? Nie możesz mi tego zapomnieć? Jego głos
brzmiał jak wyzwanie.
- Prawda, Emanuelu - odparła zmęczona. - Tak wiele nie potrafię
zapomnieć.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka napięcie między Elise a Emanuelem stało się nie do
zniesienia. Chłopcy paplali jeden przez drugiego i na szczęście nie
zauważyli, że coś jest inaczej niż zwykle. Do klasy Pedera i Everta
przyszedł nowy uczeń, który mieszkał „w tej czynszówce w dole" przy
zakręcie. Podobno w tym domu przez wszystkie piętra przechodziła wielka
szpara, a mieszkańcy mogli oglądać niebo, gdy położyli się w łóżku.
Wszystkie mamy bały się, że któreś z dzieci wpadnie kiedyś do tego
szybu. Chłopiec miał na imię Frans i szybko zyskał sobie szacunek wśród
chłopaków, bo znał mnóstwo dowcipów.
- Wiesz, Elise, dlaczego ludzie z Sagene mają tyle dzieci, mimo że
mieszkają na kupie? - zapytał Peder z łobuzerskim błyskiem w błękitnych
oczach.
- Nie - odparła i zmierzwiła jego sterczącą grzywkę, myślami błądząc
gdzie indziej.
- Płodzą dzieciaki w niedzielę, jak wyślą swoją gromadkę do szkółki
niedzielnej w Armii Zbawienia.
Elise mimowolnie się uśmiechnęła.
- On zna jeszcze jeden kawał - wszedł mu w słowo Evert z równym
zapałem. - Wiesz, Elise, dlaczego w Sagene jest tyle dzieciaków?
- Peder właśnie to powiedział - przerwał mu oschle Kristian.
- Nie, to inny kawał! Gdy węglarz woła: „Pali się most Beiebrua!"
wtedy wszystkie dzieciaki wybiegają na dwór, a rodzice mają chwilkę dla
siebie.
Elise nie mogła powstrzymać się od śmiechu, ale urwała gwałtownie,
napotkawszy spojrzenie Emanuela. Wyglądał jak chmura gradowa.
Kiedy Elise została w domu sama, zabrała się do mycia okien. Sięgnęła
po ług i podarła na paski starą gazetę. Przypomniała sobie znowu, co jej
powiedziała Karolinę, i ogarnął ją niepokój. Może ona to wszystko
wymyśliła? Poznała ją na tyle, by wiedzieć, że nie zawahałaby się uciec
nawet do kłamstwa, by jej dokuczyć. Emanuel też jej się obawiał i nawet
zwierzył się, że Karolinę „trzyma w zanadrzu więcej diabelstwa", jak się
wyraził. Może powinnam jednak porozmawiać z Emanuelem? -
zastanawiała się. Jeśli nawet poczuje się dotknięty, że dała wiarę takim
złośliwym kłamstwom, to już trudno. Lepsze to niż żyć pod jednym
dachem i patrzeć na siebie spode łba.
Weszła właśnie na stołek, by umyć okno od zewnątrz, gdy zauważyła
zbliżającego się posłańca.
- Elise Ringstad?
Zeszła na dół i pokiwała głową.
- Tak, to ja.
Podał jej kopertę ze słowami:
- Miałem przekazać od panny Carlsen.
Podziękowała i wziąwszy kopertę, weszła pośpiesznie do domu. W
środku znajdował się banknot pięciokoronowy i krótki liścik napisany
drobnym równym pismem Karolinę.
Mam do uszycia bluzkę z koronkami. Potrzebuję jej na następną
niedzielę. Materiał jest już kupiony. Możesz go odebrać w każdej chwili.
Karolinę Carlsen
Pięć koron! To mniej, niż wynosiła tygodniówka Elise w przędzalni. A
uszycie sukni zajęło jej dwa tygodnie. Ileż nocy nad nią przesiedziała! O
nie! Dla tego wstrętnego babsztyla nigdy więcej nic nie uszyję! Paskudna
plotkara, niewychowana prostaczka! Co z tego, że mieszka w pięknej willi
i ubiera się w eleganckie suknie z jedwabiu i aksamitu, skoro ma duszę
czarną jak węgiel!
Elise aż zgrzytała zębami ze złości.
Nagle ścisnęło ją w gardle i poczuła, że się za chwilę rozpłacze.
Postanowiła się jednak nie poddać. Na pewno uda jej się znaleźć jakąś
inną pracę. A jeśli nie, to trudno. Woli już prać dla ludzi niż mieć do
czynienia z takim babskiem. Magda pożyczyła wprawdzie tarę, ale
powiedziała, że jeśli Elise będzie potrzebować, odda natychmiast.
Wściekła, weszła na stołek i zamaszystymi ruchami oddała się myciu
okna, by wyładować całą złość.
Gdy chłopcy wrócili ze szkoły, Elise nadal była zła i podminowana,
choć starała się to ukryć. Emanuel nie przyszedł do domu w przerwie
obiadowej, z czego się bardzo ucieszyła. Z niechęcią myślała o tym, że
będą sami, choć zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później będzie
musiała spróbować z nim pomówić. Bo na dłuższą metę taka atmosfera
między nimi stanie się nie do zniesienia. Peder, zdyszany i zarumieniony,
oznajmił z zapałem:
- Jak odrobimy rachunki, wybieramy się z Evertem do Fransa do domu.
Możemy, prawda, Elise? - Popatrzył na nią błagalnie.
- Ale przecież wiesz, że zwykle gdy kończycie odrabiać lekcje, jest już
późno i trzeba się kłaść spać.
- No tak, ale tylko ten jeden raz. Proszę, Elise!
Nie potrafiła się oprzeć błagalnemu spojrzeniu brata. Poza tym uznała,
że może i dobrze się składa, bo dzięki temu będzie miała okazję
porozmawiać spokojnie z Emanuelem.
- No dobrze, ale tylko ten jeden raz - zgodziła się. Emanuel wrócił do
domu, gdy chłopcy byli już w pracy. Zauważyła, że spojrzenie ma
łagodniejsze, jakby zawstydzone.
- Umyłam wszystkie okna. Zobacz, jak błyszczą! - pokazała ręką.
Pokiwał głową zamyślony, nawet nie spojrzawszy w ich kierunku.
- Karolinę się odezwała? - zapytał.
Miała nadzieję, że o to nie zapyta, przynajmniej dopóki nie przejdzie jej
gniew.
- Posłaniec przyniósł pięć koron. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Tylko pięć koron?
Pokiwała głową i sięgnęła po dzbanek, by nalać Emanuelowi kawy.
- Napisała coś? Może to tylko zaliczka? Przecież niemożliwe, by to była
cała zapłata.
- Napisała, że potrzebuje bluzki na następną niedzielę.
- Ach tak. W takim razie na pewno zapłaci ci resztę, gdy przyjdziesz po
materiał.
- Nie zamierzam tam pójść. Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ty mówisz?
Spojrzała mu prosto w oczy z przekorą i powtórzyła głośno:
- Nie zamierzam tam pójść. Nie pozwolę się drugi raz upokorzyć temu
paskudnemu babsku.
Nie przestawał na nią patrzeć szeroko otwartymi oczami, zupełnie jakby
nie wierzył w to, co usłyszał.
- Odmawiasz przyjęcia zamówienia? Rezygnujesz z pracy zarobkowej?
- Uważasz, że to praca zarobkowa? Przecież otrzymałam tyle, co dostają
chłopcy, którzy zbierają węgiel na nabrzeżu, a pracowałam przez dwa
tygodnie dniem i nocą.
Pokręcił głową zupełnie zdruzgotany jej postawą.
- Przecież ona ci na pewno jeszcze dopłaci.
- Nie sądzę. Poza tym wyrażała się o tobie tak źle, że nie mam ochoty
tego więcej słuchać.
- Ależ, Elise! Chyba rozumiesz, że to wszystko z zazdrości. Najpierw
była zazdrosna o ciebie, a teraz jest zazdrosna o Signe. Nie może tego
znieść. Ale za jakiś czas nabierze dystansu do tej sprawy i znów będzie
sympatyczna i uśmiechnięta. Potrzebujesz jej. Ona ma mnóstwo
znajomych, którym się świetnie powodzi. Ustawią się w kolejce do ciebie,
zwłaszcza gdy zobaczą, jak pięknie szyjesz.
Elise poczuła, że serce bije jej mocno ze zdenerwowania.
- Gdybyś wiedział, co ona wygadywała, nie zachęcałbyś mnie, bym tam
poszła.
- Cokolwiek powiedziała, nie stać nas na to, by taka okazja zarobku
przeszła nam koło nosa. - Twarz Emanuela nabrała surowości. - Niestety,
będziesz zmuszona przełknąć tę gorzką pigułkę. Wyjaśniłem ci już, że
moja pensja nie wystarczy na utrzymanie całej rodziny. A przecież to ty
nalegałaś, by Peder i Kristian zamieszkali z nami, ty także wzięłaś pod
opiekę Everta. Nie możesz gromadzić w domu obcych dzieciaków i
oczekiwać, że będę ich wszystkich utrzymywał bez twojej pomocy.
Elise zrobiło się gorąco ze złości. Oprócz godzin spędzanych w biurze
Emanuel palcem nie tknął w domu. Wodę i drewno nosiła sama albo
pomagali jej chłopcy. Oni też robili zakupy. Ona zaś prała i gotowała,
czyściła lampy naftowe i nalewała naftę. Przewijała i karmiła Hugo,
cerowała skarpety i sprzątała dom. A do tego jeszcze szyła. I on śmie ją
upominać, by się włączyła do pomocy?!
Spiorunowała go wzrokiem i rzuciła gniewnie:
- Ośmielasz się mi to mówić? Ty, który zdradziłeś mnie z Signe i
łajdaczyłeś się z nią także po jej przyjeździe do Kristianii! Karolinę
zaskoczyła was kiedyś w pokoju, jak się całowaliście. Gdyby nie weszła,
nie wiadomo, czy nie posunęlibyście się dalej. A ty mnie błagałeś o
wybaczenie, mówiłeś, że żałujesz i zrobiłbyś wszystko, by móc cofnąć
czas. Co z ciebie za człowiek? Żądasz, żebym się zaharowywała, podczas
gdy ty za naszymi plecami najadasz się do syta, chodzisz do restauracji z
bogatymi przyjaciółmi i płodzisz dziecko innej kobiecie?
Emanuel pobladł, odwrócił się na pięcie i bez słowa wymaszerował. Nie
zdążył nawet zdjąć płaszcza i kapelusza.
Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, Elise pożałowała swoich słów. A
jeśli Karolinę to wszystko wymyśliła, w co coraz bardziej była skłonna
uwierzyć?
Jeśli to wszystko nieprawda, to znaczy, że zachowała się wobec
Emanuela głęboko niesprawiedliwie, oskarżając go o coś, czego nie zrobił.
Zraniła go być może tak bardzo, że się załamie i już nigdy nie zdoła się z
tego podźwignąć.
Jęknęła głośno, osunęła się zrozpaczona na stołek w kuchni i oparłszy
się o blat stołu, rozpłakała się z twarzą ukrytą w dłoniach.
Chłopcy wrócili do domu późno, ale ich nie strofowała, tylko posłała
wprost do łóżek. A kiedy już przewinęła i nakarmiła Hugo, wyszła na
ganek rozejrzeć się, czy nie wraca Emanuel.
Wieczór był piękny i ciepły, wiosenny i bezwietrzny. Na bezchmurnym
niebie migotały gwiazdy. W fabrycznych oknach, zarówno w tkalni Hjula,
jak i u Graaha, pogasły już światła, a robotnice i robotnicy wrócili do
swych domów. Poza samotną latarnią gazową roztaczającą mdłą poświatę,
na placu pomiędzy fabrykami panowały kompletne ciemności, a odgłosy z
ulicy całkiem ucichły. Nie było widać żywej duszy.
Chociaż... Zaraz, tam na moście stoi nieruchomo jakaś postać. Nie
dostrzegła jej od razu.
Ale... na miłość boską... czyżby ten ktoś przechodził przez barierkę? Co
zamierza zrobić?
Elise wstrzymała oddech i bezgłośnie zeszła z ganku. To chyba nie...
Mój Boże, czy ten człowiek nie widzi, jaka to licha barierka? Niewiele
brakuje, by się złamała, a tuż pod mostem opadają z hukiem potężne masy
wody!
Ostrożnie podeszła parę kroków. Nie może krzyknąć ostrzegawczo, żeby
nie przestraszyć nieszczęśnika. Z walącym ze strachu sercem zmrużyła
oczy, koncentrując całą swą uwagę na postaci w mroku. Panie Jezu,
przecież ona wygląda jak... Nie, musiałam się pomylić!
Pośpiesznie wspięła się na stromy brzeg, potem na ścieżkę i zbliżyła się
do mostu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tak, teraz już była pewna. Na moście stała z odkrytą głową Mathilde,
siostra Oline. Poznała ją po lnianych włosach. Elise wstrzymała oddech i
znieruchomiała w obawie, że jeśli zawoła albo wyda z siebie jakiś dźwięk,
Mathilde przestraszy się i zwali się w dół.
Zapewne ma zamiar rzucić się w odmęty. Jest tylko jeden sposób, by ją
od tego odwieść: trzeba z nią spokojnie porozmawiać i uświadomić jej, że
jest bliska popełnienia strasznego czynu. Ma przecież dwoje dzieci, są
młodsze od Pedera. Jak w ogóle mogło jej przyjść do głowy, żeby ze sobą
skończyć? Czy sądzi, że dzieciom będzie lepiej bez matki niż z ubogą
matką, nawet jeśli będzie zmuszona zarabiać na ulicy?
Podeszła parę kroków.
- Mathilde? - wyszeptała, zdając sobie sprawę, że w huku spadającej
wody dziewczyna nie usłyszy jej szeptu. Czuła jednak, że musi zachować
ostrożność. - Mathilde - powtórzyła nieco głośniej. - Nie rób tego,
Mathilde!
Mathilde nie zareagowała. Elise podeszła więc powoli jeszcze bliżej.
- Nie rób tego, Mathilde! Co się stanie z twoimi dziećmi? Chcesz, by
trafiły do sierocińca?
Nagle Mathilde odwróciła czujnie głowę, a gdy rozejrzała się
przerażona, zauważyła Elise.
Przez moment Elise zamarła i włosy stanęły jej dęba, bo bała się, że jej
obecność tak przerazi desperatkę, iż bez wahania rzuci się do wodospadu.
Wstrzymała oddech, bała się poruszyć, ale zawołała głośno:
- Nie rób tego, Mathilde!
Dziewczyna poznała ją i odkrzyknęła głosem zdradzającym panikę:
- Idź stąd! Idź, mówię ci! Nic ci do mnie!
- Oczywiście, że to nie moja sprawa. - Elise zmusiła się, by przybrać
spokojny ton. - Ale chcę ci pomóc, bo współczuję i tobie, i twoim
dzieciom.
- Idź stąd! - wykrzyknęła histerycznie Mathilde. - Nie możesz mi
pomóc! Zresztą i tak nie wierzę, że mi współczujesz. Tylko tak mówisz.
Jeśli zrobisz choć jeden krok, skoczę do wody.
Elise nie poruszyła się.
- Nie podejdę bliżej. Chcę tylko z tobą porozmawiać.
- Do diabła z twoim gadaniem! Do diabła z wami wszystkimi!
- Rozumiem, że jesteś zła. Pamiętam, jak się oburzałam, kiedy z fabryki
zwolniono Oline. Pomyślałam sobie wtedy, że któregoś dnia dostaną za
swoje ci wszyscy, którzy tak sobie z nami poczynają, jakbyśmy byli
zwierzętami, a nie takim samymi ludźmi jak oni.
Muszę do niej cały czas coś mówić, powtarzała sobie w duchu, czując
jednak, że ogarnia ją coraz większa panika. Muszę ją zmusić, by mnie
słuchała i zapomniała o sobie.
- Potem odwiedziłam Oline i zrozumiałam, czemu była taka przerażona
- ciągnęła z wymuszonym spokojem. - Ale uwierz mi, Mathilde, jest wiele
innych sposobów zarabiania pieniędzy. Możesz zostać praczką. Robić
ludziom pranie i prasować koszule. Możesz zostać służącą u jakichś
bogatych ludzi albo zacząć szyć tak jak ja. Może mogłybyśmy to robić
razem? Jedna by kroiła i fastrygowała, a druga zszywała na maszynie.
Dostałam nowiutką maszynę do szycia od mojego teścia.
- A ile można zarobić na szyciu? Wystarczy na wiaderko węgla
tygodniowo, trochę nafty i kromkę chleba, co? A co z czynszem? Twój
mąż opłaca czynsz czy może śpisz na klatce pod schodami?
- Wiem, że szycie jest słabo opłacane, ale może dodatkowo postarasz się
o zasiłek z gminy. Poza tym jadłodajnia rozdaje darmowe zupy dla
wszystkich potrzebujących.
Mathilde zaśmiała się szyderczo.
- Chyba straciłaś resztki dumy, skoro tak mówisz, Elise. Wiedz jednak,
że ja nie zamierzam przyjmować jałmużny!
- Nikt z nas nie lubi się przyznawać do biedy. Ale nie można się
poddawać. Któregoś dnia to się zmieni na lepsze. Jestem pewna. Związki
zawodowe walczą o nasze sprawy. Kiedyś wreszcie fabrykanci i
dyrektorzy zrozumieją, że bez nas nic nie wskórają. Jeśli robotnicy
gromadnie nie stawią się do fabryki, stanie produkcja, a właściciele nie
zarobią ani grosza. Oni są całkowicie zależni od robotników. Musimy
tylko trzymać się razem i być solidarni, a wówczas będziemy od nich
silniejsi. Zresztą my sobie poradzimy, nie pracując w fabryce,
przynajmniej przez jakiś czas, ale oni sobie bez nas nie poradzą.
- Bzdury! Ile razy już to słyszałam! Ale co z tego? Nic się nie zmienia.
Dostajemy głodowe wypłaty za kilkanaście godzin dziennie w fabryce, a
jeśli dzieci ci ciężko zachorują i nie możesz ich zostawić samych, z dnia
na dzień wyrzucają cię na bruk. Więc daruj sobie te mowy, Elise! Nie chcę
żyć w tym bagnie, nie mogę znieść takiego życia! Widziałaś kiedyś, by
ktoś się stąd wyrwał na drugą stronę rzeki? Nie! Jesteśmy skazani na to
piekło!
Elise zdawało się, że Mathilde oderwała stopę, zupełnie jakby chciała
skoczyć. Ze zdenerwowania zakręciło jej się w głowie. Życie Mathilde
było teraz w jej, Elise, rękach. Nie może przestać do niej mówić, cały czas
musi zajmować jej uwagę rozmową w nadziei, że uda się skierować jej
myśli na inny tor.
- Teraz jesteś zrozpaczona, ponieważ cię zwolnili z fabryki, Mathilde.
Każda z nas czułaby się tak samo. Znam jednak wiele kobiet, które były w
podobnej sytuacji i znalazły sobie inną pracę. Mówią teraz nawet, że się
cieszą, iż uwolniły się od huku maszyn. Możesz podjąć różne prace. Nie
musisz robić tego co Oline.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Przecież tego właśnie Mathilde
obawiała się najbardziej i z tego powodu wolała ze sobą skończyć.
- Pomogę ci - dodała pośpiesznie. - Chodźmy razem do mnie, poczęstuję
cię kawą i razem znajdziemy jakieś wyjście. A potem odprowadzę cię do
domu.
- Ja nie mam domu. Wyrzucili nas!
- A gdzie są twoje dzieci?
- Oddałam je.
- To pójdziemy je odebrać. Możesz zamieszkać razem z dziećmi u nas
na poddaszu, póki nie znajdziesz sobie pracy.
Dobry Boże, spraw, by Emanuel nie sprzeciwił się temu, pomodliła się
w duchu.
Może to złudzenie, a może pobożne życzenie, w każdym razie
wydawało jej się, że Mathilde się zawahała, jakby słowa Elise tchnęły w
nią nową odwagę.
- Twoje dzieci się ucieszą, gdy cię zobaczą. Może czuły, że dzieje się coś
niedobrego. Dzieci wyczuwają takie sprawy, mimo że ich nie rozumieją.
Zamierzaliśmy i tak wynająć poddasze, jest tam dość miejsca dla was
trojga. Nic nie szkodzi, jeśli z początku nie będziesz mogła zapłacić.
Poczekamy z tym, aż znajdziesz pracę. Pamiętasz Hildę, moją siostrę?
Była pomocnicą w przędzalni. Spodziewa się dziecka w kwietniu i nie ma
ani pracy, ani dachu nad głową, ale jest zdecydowana zatrzymać to dziecko
i sobie poradzić. Jest silna tak samo jak ty, Mathilde. Jestem pewna, że
wspólnie dacie sobie radę. Emanuel przynosi codziennie gazetę.
Sprawdzimy, czy nie ma tam jakichś ogłoszeń o wolnych posadach.
Możesz też porozmawiać z żołnierzami z Armii Zbawienia. Oni pomagają
wszystkim potrzebującym. Nam też pomogli. Gdy mama chorowała na
suchoty, przychodziła do niej samarytanka, by ją pielęgnować. Dali też
mojemu młodszemu bratu buty i ubranie.
- Przestań bajdurzyć, Elise. Doskonale wiem, dlaczego oficer wam
pomagał.
Elise cała się spociła z nerwów.
- To nieprawda. Pomogli nam, zanim poznałam Emanuela. - Kłamała,
ale uznała, że w takiej sytuacji cel uświęca środki. - Możesz się postarać o
miejsce w żłobku dla twoich dzieci i przyjąć posadę służącej w którejś z
tych eleganckich willi na wzgórzu Aker. Słyszałam, że Paulsen i
Carlsenowie szukają dodatkowej służby. Zawsze po skończonej pracy
odbierałabyś dzieci ze żłobka. Od nas jest tam niedaleko.
Mathilde z pochyloną głową wpatrywała się w odmęty rzeki.
- Mathilde, słyszysz?! - zawołała Elise z desperacją. - Zobaczysz, jak
będziesz miała dobrze, jak nigdy dotąd. Znam i pana Paulsena, i państwa
Carlsenów, to dobrzy ludzie i dobrze traktują swoją służbę.
Mathilde nie odzywała się. Stała bez ruchu wpatrzona w czarną czeluść,
zasłuchana w huk spadających mas wody.
Oczy Elise przywykły już do ciemności, poza tym docierało tu mdłe
światło latarni. Elise zauważyła, że dziewczyna trzyma się kurczowo
barierki, ale odrywa stopy.
- Słyszysz, Mathilde? Nie rób tego! Chyba kochasz swoje dzieci?
Chcesz je osierocić? Nie wystarczy już, że nie mają ojca?
Mathilde nie odpowiedziała, zupełnie jakby słowa Elise do niej nie
docierały.
Przestała mnie słuchać, pomyślała Elise, czując, jak przenika ją
lodowaty strach. Jeśli rzucę się, by ją powstrzymać, Mathilde zdąży
skoczyć, nim do niej dobiegnę, zwłaszcza że stoi po drugiej stronie
barierki. Poza tym sama nie dam rady jej przytrzymać, jeśli się będzie
wyrywać.
Pozostaje tylko rozmowa. Słowa są jedyną szansą.
- Proszę cię, Mathilde. Zrób to dla mnie. Przyrzekam, że cię nie
zawiodę. Od teraz będziesz moją przyjaciółką. Zrobię wszystko, by ci
pomóc. Porzuć te chore zamiary! Jesteś zdesperowana i zrozpaczona,
dlatego podjęłaś ten krok, ale zobaczysz, gdy ochłoniesz, zrozumiesz, że to
beznadziejna decyzja. Twoje życie jest tyle samo warte co życie innych. A
nawet więcej, ponieważ jesteś matką i odpowiadasz za dwoje małych
dzieci. Niezależnie od tego, gdzie je umieściłaś, one chcą być z tobą.
Wszystkie dzieci wolą mieć matkę, choćby biedną, niż nie mieć jej wcale.
Mathilde nie ruszała się, teraz chyba znów jej słuchała. Nie odrywała
jednak wzroku od ciemnej głębi.
Elise błagała w duchu: „Boże, nie pozwól jej tego zrobić! Powstrzymaj
ją ze względu na dzieci!"
Ostrożnie stawiając krok w jej kierunku, nie przestawała mówić:
- Proszę cię, Mathilde, posłuchaj mnie, nie rób tego!
Nagle rozległ się odgłos kroków, a od strony fabryki pojawiła się ciemna
postać. Elise od razu rozpoznała Emanuela. Wstrzymała oddech, myśląc
gorączkowo: Jeśli go zawołam, to może być koniec, a jeśli go nie
uprzedzę, krzyknie coś zdumiony na mój widok. Nie wiadomo, czy
zauważy od razu Mathilde, która stoi po zewnętrznej stronie barierki,
sztywna i nieruchoma.
Serce waliło jej w piersi.
- Cofnij się, Mathilde, chodź tu do mnie! - Starała się mówić spokojnie,
mimo że trzęsła się i szczękała zębami jak w mroźnym lutym. - Właśnie
nadchodzi Emanuel, on też ci pomoże. Wiesz przecież, że był oficerem w
Armii Zbawienia, wie, jakiej ci potrzeba pomocy.
W tym samym momencie Emanuel zauważył ją na moście.
- Elise?! - krzyknął, a w jego głosie zabrzmiała złość. - Co ty tu robisz,
na Boga?
Elise otworzyła usta, by mu odpowiedzieć i poprosić go o pomoc, ale w
tym samym momencie zobaczyła, jak Mathilde rzuca się w dół i znika w
głębinie. Wydała z siebie przeraźliwy krzyk, rzuciła się do barierki, gdzie
jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, ale w dole zauważyła jedynie
ciemną otchłań. Przebiegła więc na drugą stronę mostu, wpatrując się
desperacko w huczący wodospad.
- Mathilde! - krzyczała. - Na Boga, Mathilde"
Zanosiła się głośnym szlochem, nie przestając wołać dziewczyny.
Emanuel podbiegł do niej
- Co się stało?
- Mathilde rzuciła się do rzeki! - Pokazała w dół w spieniony huczący
wodospad, wołając rozpaczliwie: - Zrób coś! Ona leży tam gdzieś na dole!
Emanuel zbiegł na sam brzeg, Elise zaś pognała za nim, choć dobrze
wiedziała, że to na nic. Nurt był tu zbyt wartki. Mathilde nie miała szans,
chyba że zaczepiła się o potężne sople, które utworzyły się po bokach
wodospadu. Ale w ostatnich dniach ociepliło się i lód popękał, a sople
znacznie stopniały.
- Biegnij i przynieś lampę! - zarządził Emanuel zdecydowanym głosem.
Pognała więc w stronę domu, wbiegła do kuchni, drżącymi dłońmi
zapaliła lampę naftową i wybiegła z powrotem na dwór, rejestrując
podświadomie, że Hugo śpi spokojnie w kołysce, a z łóżka chłopców nie
dobiega żaden dźwięk.
Szukali i szukali, wypatrywali oczy, schodzili stromizną przy
wodospadzie w dół, ale nigdzie nie dostrzegli Mathilde.
- Biegnij na posterunek policji, a ja będę jej tu dalej szukał! Emanuel był
rzeczowy, jakby nie dał się zawładnąć emocjom, ale Elise domyśliła się po
tembrze jego głosu, że to, co się stało, bardzo nim poruszyło. Pobiegła, tak
jak jej kazał, mając nadzieję, że Hugo będzie spał spokojnie jeszcze przez
jakiś czas.
Niewielki posterunek policji mieścił się niedaleko, przy Maridalsveien.
Wspinała się stromą ulicą Sagveien, po prawej stronie mijając szare domy
czynszowe zamieszkane przez robotników. Zobaczyła mleczarnię na rogu i
dotarła wreszcie do Maridalsveien, skąd do celu było już niedaleko.
Przez okno niewielkiego drewnianego domu sączyło się słabe światło.
To był posterunek policji na osiedlu Sagene. Elise zastukała mocno do
drzwi. Zdawało jej się, że minęła cała wieczność, nim otworzył jej
konstabl.
- Dziewczyna rzuciła się do wodospadu! - zawołała zdyszana.
Konstabl westchnął ciężko, jakby już zmęczyło go przyjmowanie
zgłoszeń o wypadkach na moście. Włożył czapkę od munduru, zgasił
lampę naftową i zapalił latarnię. Następnie zamknął porządnie drzwi i
dopiero wtedy ruszył z Elise w dół do rzeki.
- Kto tym razem? - burknął po drodze.
- Jedna z prządek z Graaha. Zwolniono ją przed paroma dniami, a zaraz
potem wyrzucono z mieszkania. Mieszkam obok mostu Beierbrua i
przypadkowo ją zauważyłam. Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale
nic nie pomogło.
- Do takich szaleńców nic nie dociera. Jak już się zdecydowali, to nikt
im w tym nie przeszkodzi. Wbili sobie to do głowy i tyle.
- Mój mąż szuka jej na dole przy wodospadzie, ale lampa naftowa nie
daje dość światła.
- To na nic. Nurt zepchnie ją aż do fiordu. Elise nie mogła powstrzymać
szlochu.
- Znałaś ją? - głos konstabla zabrzmiał przyjaźniej.
- Pracowałyśmy razem ponad rok. Stała przy maszynie tuż przede mną.
Lepiej się jednak znam z jej siostrą.
- Hmm. Ma dzieci?
- Tak, dwoje. Jeszcze nie zaczęły chodzić do szkoły.
- A mąż pewnie zniknął? A może w ogóle nie miała męża?
- Ostatnio była sama. Miała męża, ale zdaje się, że nie widywała go
często.
- I na pewno każde dziecko ma z innym. Wciąż to samo. Czemu te
dziewczyny nie potrafią się upilnować? Możesz mi to powiedzieć?
- To jedyna ich radość - wyrwało się Elise, zanim zdążyła pomyśleć.
Chyba już komuś tak kiedyś odpowiedziała, ale nie pamiętała komu.
- Radość... - prychnął pogardliwie. - Skoro stać je, żeby utrzymać dzieci,
to chyba stać je też na ślub.
- A co pomoże ślub, jeśli mąż pójdzie swoją drogą? Na nie, tak czy
inaczej, spada cała odpowiedzialność!
Rozpacz Elise ustąpiła miejsca gniewu. Bo to b/ła jawna niespra-
wiedliwość. Mężczyźni mogli robić to, na co mieli ochotę, a potem wziąć
nogi za pas. Powinno być jakieś prawo, które zmuszałoby ich do płacenia
na dziecko. Zdaje się, że Hvalstad wspominał kiedyś coś o tym, że ojciec
ma obowiązek łożyć na nieślubne dziecko. Nie była pewna, czy dobrze
pamięta, była taka rozkojarzona. Wciąż wracała myślami do Mathilde.
- Co zrobiła z dziećmi?
- Powiedziała, że je oddała pod opiekę.
- Zdołałaś ją nakłonić do rozmowy? - Konstabl nie krył zdumienia.
- Tak, cały czas do niej mówiłam w nadziei, że odwrócę jej uwagę. Przez
moment zdawało mi się nawet, że mi się powiedzie, ale...
Znów zaszlochała rozdzierająco, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Zrobiłaś, co było w twojej mocy. Nie przejmuj się tym tak bardzo. I tak
nie mogłaś jej uratować. - W jego głosie Elise usłyszała nutę współczucia.
- Zaraz dojdziemy do mostu - dodał, jakby chciał ją podnieść na duchu. -
Idź się, dziewczyno, połóż! Zrobiłaś już swoje.
Nie odpowiedziała, ale gdy przeszli przez most, skierowała się wprost
do domu. Nie miała jednak zamiaru się kłaść. Upewniwszy się, że dzieci
spokojnie śpią, zapaliła jeszcze jedną lampę naftową i pośpiesznie ruszyła
za konstablem.
Zastała go w towarzystwie Emanuela. Stali na brzegu, zamieniając ze
sobą parę słów.
- To na nic, Elise - Emanuel odwrócił się do niej. - Chyba porwał ją nurt.
Zaglądałem do wodospadu i przeszukałem brzeg w pobliżu, ale nie
zauważyłem nic niezwykłego.
- Mówiłem,- że to na nic - oświadczył konstabl i pokręcił głową. - Ona
już dawno się utopiła, a jej ciało płynie z nurtem w stronę ujścia do fiordu.
Złożę meldunek na Mollergata, tak żeby zaczęli szukać jej ponownie, gdy
tylko zrobi się jasno.
Odwrócił się i zamierzał odejść, lecz Elise powstrzymała go
wstrząśnięta.
- Nie możemy się poddać! Może zaczepiła się gdzieś o krę albo
kamienie przy wodospadzie.
- Gdyby tak było, zauważyłbym ją, Elise. - Emanuel najwyraźniej
zgadzał się z konstablem.
Tego jednak ruszyło sumienie, bo rzekł:
- No to poszukajmy jeszcze trochę, nim zrezygnujemy. Przeszukiwali
brzegi rzeki w górę i w dół, ale snop światła nie docierał daleko, a rzeka w
ciemnościach wydawała się czarna i nieprzenikniona.
Wreszcie Elise zrozumiała, że muszą się poddać.
Podziękowała konstablowi i ruszyła przodem, wspinając się na stromy
brzeg, a po policzkach ciekły jej łzy. Rano muszę pójść do Oline, żeby się
dowiedzieć, gdzie są córeczki Mathilde, pomyślała. Czuła, że jej
obowiązkiem jest wyjaśnić im, co się stało.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Emanuel wszedł do sypialni, Elise leżała zapłakana. Podszedł do
łóżka i pogłaskał ją po włosach.
- Nie przeżywaj tego tak bardzo, Elise. Konstabl ma rację. Zrobiłaś, co
mogłaś. Ktoś, kto podjął taką decyzję, nie da się przekonać w ostatniej
chwili.
- Ale wydawało się, że ona mnie słucha - zaszlochała Elise. -
Przynajmniej przez chwilę.
- Póki ja się nie pojawiłem. To chciałaś powiedzieć? - W jego głosie
zabrzmiała niepewność.
- Nie widziałeś jej.
- Nie, widziałem tylko ciebie. Zdziwiłem się, dlaczego wyszłaś o tak
późnej porze. Zdenerwowałem się i dlatego Łak zareagowałem. Chyba nie
sądzisz, że rzuciła się do rzeki dlatego, że usłyszała mój głos?
Zaprzeczyła, mimo że w głębi serca takie właśnie żywiła obawy.
- Z początku mnie słuchała, ale potem nagle straciłam z nią kontakt.
Stała nieruchomo i wpatrywała się w mroczną głębię. A potem to zrobiła! -
Elise znów wybuchnęła płaczem.
Emanuel położył się obok niej w ubraniu. Głaskał ją po włosach i
plecach, mruczał słowa pociechy, ze wszystkich sił starając się ją
uspokoić.
- Tak cię kocham, Elise. Cokolwiek ci powiedziała Karolinę, pamiętaj,
że bardzo cię kocham. Z nikim innym prócz ciebie nie chcę dzielić życia.
Przyznaję, że narobiłem wiele głupstw, także po przyjeździe Signe do
Kristianii, ale to się działo wbrew mej woli. Zupełnie jakby mnie diabeł
opętał. Ale to już przeszłość. Teraz zajęła się nią ta Islandka i nigdy więcej
jej nie zobaczę. Obiecuję.
A więc Karolinę mówiła prawdę! Jakie to jednak ma znaczenie teraz,
gdy gdzieś w lodowatym nurcie rzeki płynie z prądem ciało Mathilde,
mijając wszystkie fabryki, opadając wraz z masami wody pomiędzy
potężnymi głazami i płatami lodu, które nie zdążyły od-marznąć. Była
martwa albo walczyła o życie, może próbowała wydostać się na ląd,
uświadomiwszy sobie nagle, jaki straszny grzech popełniła wobec swoich
dzieci? Może płacze albo woła o pomoc, a jej ciało powoli sztywnieje od
chłodu? Może traci czucie w palcach i nie ma już siły trzymać się niczego?
Może zdołaliby ją uratować, gdyby poszli dalej wzdłuż brzegu rzeki?
Nie powinnam była biec na posterunek, wyrzucała sobie. Trzeba było
raczej pójść w odwrotnym kierunku. Może Mathilde wcale nie
roztrzaskała się o głazy przy wodospadzie, ale nurt porwał ją w stronę
zakola przy tkalni płótna żaglowego? Tam rzeka płynie leniwie i na pewno
zdołałaby o własnych siłach dopłynąć do brzegu. Gdyby ktoś jej pomógł i
wyciągnął z wody...
- Jesteś pewien, że ona nie żyje? - odezwała się stłumionym głosem,
trzęsąc się wciąż jak w gorączce.
- Tak, Elise. - W jego głosie wyczuła ulgę, że nie przejęła się tym, co jej
właśnie wyznał. Ona jednak nie była w stanie myśleć o niczym poza
wypadkiem Mathilde. - Przestań się zadręczać! Nie miała szans przeżyć
upadku do wodospadu. Nie tkwi gdzieś przy brzegu i nie próbuje wydostać
się na ląd. Miała dość czasu, by zmienić swoją decyzję, gdyby tylko
chciała. Nie ulękła się lodowatej wody, nie przeraził jej nawet huczący
wodospad. Nic nie mogło jej uratować!
Wstał, szybko się rozebrał i wsunął się pod pierzynę. Był nagi, nie
włożył piżamy. Uniósł jej nocną koszulę i delikatnie ją pieszcząc,
ostrożnie w nią wszedł.
Otworzyła się przed nim i go przyjęła. Odwzajemniała pocałunki z
niezwykłą gwałtownością. Jakby namiętność mogła wymazać z pamięci
okropne przeżycie, jakiego doświadczyła.
Następnego dnia Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby
przypilnować Hugo, a Elise w tym czasie udała się do Oline. Nie było jej
lekko na sercu. Nie była pewna, czy policjanci zdążyli już przekazać
tragiczną wiadomość.
Dzień był pogodny, wiosenny. Ptaki śpiewały, topniał śnieg, kapało z
dachów. Rozejrzała się dokoła zdziwiona, że nic się nie zmieniło. Ludzie
zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, jakby nic się nie stało, nic
się nie zdarzyło. Tymczasem młoda matka odebrała sobie życie, rzucając
się do wodospadu, a dwoje małych dzieci gdzieś tu, w mieście, zostało
sierotami. Powinna szaleć wichura, lunąć rzęsisty deszcz. Wiosenne słońce
zaś zapowiadało nadejście kolejnego lata z ciepłem, optymizmem,
radością i nadziejami. Wyglądało to na szyderstwo.
Elise obawiała się spotkania z Oline. Nie widziała się z nią od tamtej
pory, kiedy się na nią natknęła w poczekalni u doktora. Była rozgoryczona
i niepocieszona po stracie najmłodszego synka. Teraz, po wielu miesiącach
wykonywania nowej pracy, z pewnością nie będzie usposobiona łagodniej.
Przypomniała sobie ten dzień, gdy przyszła odwiedzić Oline i zastała ją
śpiącą w łóżku. Dzieci musiały sobie radzić same. Ciasne podwórko przy
niewielkim drewnianym domu było ciemne i nieprzyjemne, podobnie jak
samo mieszkanie. Elise pomyślała, że będzie szczęśliwa, mając to już za
sobą.
Zapewne Oline nadal pracuje nocami i odsypia za dnia. Jeśli zaśnie
kamiennym snem, trzeba ją będzie obudzić, co z pewnością nie poprawi
jej humoru. Ale trudno, musi się dowiedzieć, co się stało z jej siostrą.
Może Oline o niczym nie wie? Może policja ustaliła, gdzie Mathilde
umieściła dzieci, i powiadomiła o jej śmierci tylko opiekunów?
Elise dotarła do celu. Odwiedziła to miejsce mniej więcej przed rokiem.
Powinna przychodzić tu częściej, mimo że Oline nie wyraziła takiego
życzenia. Na pewno nie chciała, by dawne koleżanki zobaczyły, czym się
teraz zajmuje.
Uderzył ją w nozdrza smród kocich sików i cuchnących ubikacji. Na
ponurym, opuszczonym podwórzu nie zauważyła żywej duszy. Zapukała
do drzwi, a ponieważ nikt nie odpowiadał, uchyliła je.
- Oline?
Pomimo jaskrawego wiosennego słońca na dworze, w izbie panował
mrok. Gdy wzrok Elise przywykł do ciemności, dostrzegła skuloną postać
na brzegu łóżka. Siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Oline? - powtórzyła.
Oline powoli uniosła głowę, ale nie odezwała się.
- To ja, Elise. - Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. W kącie
zauważyła gromadkę małych dzieci zajętych zabawą. Były blade,
wychudzone, ubrane w łachmany.
- Co? - zapytała Oline, posyłając jej wrogie spojrzenie.
- Tak mi przykro, ale przynoszę smutną nowinę.
- Myślisz, że ja nie wiem?
Elise zamilkła i popatrzyła na nią zdumiona.
- Była tu już u ciebie policja?
Oline pokiwała głową, umykając spojrzeniem. Elise usiadła obok niej na
brudnym łóżku i rzekła:
- Robiłam, co mogłam, by ją od tego odwieść.
Oline nie odezwała się, ale nie wydawała się też zdziwiona.
- Zauważyłam ją przypadkowo i próbowałam jej przemówić do
rozsądku.
Oline nadal milczała.
- Bałam się, że policja powiadomi o tym, co się stało, tylko tych, którzy
zaopiekowali się dziećmi. Uważałam jednak, że powinnaś się o tym
dowiedzieć jak najprędzej.
Oline posłała jej szydercze spojrzenie.
- A jak sądzisz, kto musi się zająć jej dziećmi? Może dyrektor? Elise
doznała nagle olśnienia i zerknęła w stronę kąta, gdzie bawiły się dzieci.
Przypuszczenie stało się pewnością.
- Ale jak ty sobie poradzisz? - zapytała wstrząśnięta.
- A czy ktoś mnie o to pytał?
Najmłodsze dziecko nagle wstało i chwiejąc się, niepewnie podeszło do
nich. Popatrzyło na Elise i zapytało:
- Mama? - Dziewczynka wyglądała tak, jakby się miała zaraz rozpłakać.
Usta wykrzywione w podkówkę zadrżały. Oczy miała duże, przestraszone.
Czaiła się w nich rezygnacja. Elise nie widziała nigdy takiego wzroku u
małego dziecka.
Oline odsunęła dziecko w odruchu irytacji.
- Wynocha! Ty też - dodała, zwracając się do Elise. - Muszę się wyspać.
Wiesz chyba, że pracuję całymi nocami!
Elise wstała i z ociąganiem skierowała się do drzwi.
- Pomyślałam, że może bym mogła ci w czymś pomóc.
- Idź, mówię! - warknęła Oline. Głos miała podobny do głosu Mathilde,
która tak samo wołała do niej poprzedniego dnia. Elise nie posłuchała jej i
teraz też zwlekała. - Czego jeszcze chcesz? Idź stąd, do diabła!
Jedno z dzieci rozpłakało się, Elise uznała więc, że lepiej zniknąć.
Biegła przez całą drogę do domu. Tłumiła w sobie płacz, ale gardło
miała całkiem ściśnięte. Zamiast pomóc, tylko pogorszyła sprawę,
odwiedzając Oline. Poczuła się całkiem bezradna. Nawet nie zdołała
wypowiedzieć słów pociechy. Jak jednak pocieszyć kogoś w tak
beznadziejnej sytuacji? Nie zdołała powstrzymać Mathilde i nie potrafi
pomóc Oline.
Płacz zamienił się w złość. Przeklęci fabrykanci! To oni powinni
odwiedzić Oline. Najpierw tego dnia, gdy została wyrzucona z pracy.
Stanąć twarzą w twarz z jej biedą, poczuć na własnej skórze rozpacz i
rozgoryczenie. Niechby zrozumieli, jak to jest być źle opłacaną robotnicą.
Potem powinni ją odwiedzić ponownie rok później, by zobaczyć, co się z
nią stało. By jej dzieci nie umarły z głodu, poszła sprzedawać się na ulicy.
Nagle w jej uszach zadźwięczały słowa teścia, Hugo Ringstada:
„Powinnaś to spisać, Elise. Może przyszłe pokolenia wyciągną z tego
jakąś naukę".
Zadrżała. Czemu właśnie teraz przypomniało jej się to, o czym mówił
teść? Przecież w ogóle nie wracała myślami do ich rozmowy i nie
roztrząsała tego, o czym mówili.
Spisać to... „Może powinnaś wziąć na poważnie słowa ojca" - mówił
Emanuel.
Ona ma pisać? Ona, która nie napisała nawet zdania, odkąd ukończyła
szkołę powszechną? W jaki sposób potrafiłaby wyrazić swoje myśli i
uczucia?
Kiedy weszła do domu, Emanuel potrząsał energicznie kołyską. Hugo
darł się wniebogłosy, a on wydawał się całkiem bezradny. Elise
pośpiesznie wzięła na ręce synka i zauważyła, że jest całkiem
przemoczony.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że zdążyłeś coś zjeść. Pokiwał głową i
zapytał:
- Jak poszło?
- Była już powiadomiona.
- Nie dowiedziałaś się, czy znaleziono ciało? Elise pokręciła głową.
- Oline jest całkiem zdruzgotana. Trudno z niej cokolwiek wyciągnąć.
Ściągnął z wieszaka płaszcz i kapelusz.
- Muszę iść, bo już jestem spóźniony.
Kiwnęła, nie patrząc na niego. Bała się, że wybuchnie płaczem, jeśli
jeszcze przez chwilę będzie o tym rozmawiać. Podszedł do niej i ją
pocałował.
- Tak się cieszę, Elise, że znów jest między nami dobrze. Zmusiła się do
uśmiechu, ale w duchu wzdrygnęła się. Dobrze, między nimi?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy kilka dni później Emanuel przyszedł na przerwę obiadową, Elise
od razu poznała, że coś jest nie tak. Dowiedzieli się, że ciało Mathilde
znaleziono u ujścia rzeki Aker do fiordu, ale chyba nie to było przyczyną
złego humoru męża. Nie spodziewała się go właściwie o tej porze.
Uprzedzał, że ma dużo pracy i zostanie w biurze do późnego wieczora.
- Co się stało?
- Czemu pytasz?
- Bo widzę, że coś cię gnębi.
Wydawał się zakłopotany, nie miał odwagi popatrzeć jej w oczy. Nagle
naszło ją niemiłe przeczucie, że ma to jakiś związek z Signe. Zapytała
więc wprost:
- Dowiedziałeś się, czy Islándica znalazła dla Signe jakieś miejsce?
Pokiwał głową.
- Tak. Nie... To znaczy... Ona nie musiała szukać. Signe otrzymała
pomoc z innej strony. - Odwrócił się do niej plecami, zdejmując płaszcz.
- Z innej strony?
- Przyjechał ojciec i ją zabrał.
Elise, która skierowała się w stronę pieca, stanęła jak wryta i odwróciła
się do Emanuela.
- Twój ojciec ją zabrał? Jak to rozumieć?
- Mama chce, żeby Signe osiadła w Ringstad, skoro spodziewa się
mojego dziecka.
Elise otworzyła usta ze zdumienia, a kiedy wreszcie odzyskała mowę,
krzyknęła z przyganą:
- Chyba nie mówisz tego poważnie! Podszedł do niej i objął ją
ramionami.
- Niech oni sobie robią, co chcą. Zresztą i tak odwrócili się ode mnie.
Tamtego wieczoru u Carlsenów ojciec zapowiedział, że pozbawi mnie
dziedzictwa. Może teraz przekażą dwór Signe? Nic mnie to nie obchodzi.
My mamy siebie, a nasza miłość jest o wiele więcej warta.
Oddychała z trudem, zupełnie jakby ktoś ją dusił. To nie może być
prawda! - myślała. Chyba rodzice Emanuela nie są aż tacy podli? Żeby
pominąć własnego syna i przekazać majątek dziewczynie, która uwiodła
żonatego mężczyznę? To wprost nie uchodzi!
- Nie chce mi się wierzyć, że to prawda - wydobyła wreszcie z siebie. -
Twój ojciec zachowywał się tak miło i uprzejmie wobec mnie, kiedy tu był
ostatnio. Zdawało mi się nawet, że jest po naszej rozmowie, kiedy
zobaczył to wszystko w innym świetle.
- Ale to nie on decyduje - oznajmił Emanuel, a w jego głosie pojawiła
się nuta goryczy.
- Przecież twoja mama też cię chyba kocha. Jedynego syna?
- No cóż, jeśli ów syn postępuje tak, jak mu mama każe. Ale najpierw
wstąpiłem wbrew jej woli do Armii Zbawienia, a potem ożeniłem się z
tobą. A teraz znów ściągnąłem na rodzinę jeszcze większy wstyd. Pewnie
zamierza kłamać przed znajomymi i przedstawiać Signe, córkę bogatego
gospodarza, jako moją żonę i opowiadać z dumą, że oczekuje pierwszego
wnuka.
Elise wyrwała mu się z objęć i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To znaczy, że nie opowiedziała znajomym i rodzinie o Hugo? O nas? O
ślubie?
- Tak mi się zdaje. Dla niej to straszny wstyd, że dziecko przyszło na
świat dwa miesiące za wcześnie. Nie otrzymaliśmy ani jednego listu z
gratulacjami od nikogo z rodziny. Ani prezentu, ani pozdrowień. Miałem
swoje podejrzenia, lecz nie chciałem cię ranić, opowiadając ci o tym.
- Ale ciotka Ulrikke domyśliła się wszystkiego już latem.
- Może mama wmówiła jej, że straciłaś dziecko. Inaczej
skontaktowałaby się z nami. Tego jestem pewien. Ciotka Ulrikke jest w
gruncie rzeczy bardzo poczciwa i zyskuje przy bliższym poznaniu. Ona
nie odwróciłaby się od nas, nawet gdyby okazało się, że dziecko urodziło
się przedwcześnie.
- W takim razie dziwne, że jej tak długo nie widzieliśmy. Ani na Boże
Narodzenie, ani później.
- Mnie to nie dziwi - stwierdził Emanuel. - Znam, niestety, swoją matkę.
Coś musiała ciotce powiedzieć, coś jej nakłamała.
Elise odwróciła się od niego i podeszła do pieca. Wszystko się w niej
buntowało.
- Chyba się mylisz, Emanuelu. Może twoi rodzice postanowili udzielić
Signe schronienia we dworze, póki nie znajdzie sobie pracy i porządnego
mieszkania, ale to niemożliwe, by zamierzali pozwolić pozostać jej na
dobre. A tym bardziej przejąć dwór. - Odwróciła się gwałtownie do niego i
dodała zdenerwowanym głosem: - Oni jej przecież nie znają! Nie mają
pojęcia, co z niej za człowiek. Na jakiej podstawie sądzisz, że mają wobec
niej takie plany? Napisali do ciebie? A może rozmawiałeś z nimi przez
telefon?
Emanuel skrzywił się i odpowiedział niechętnie:
- Signe mi powiedziała.
- A więc z nią rozmawiałeś?
- Musiałem sprawdzić, czy Olafia Johannesdottir znalazła dla niej jakieś
schronienie.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, mówiąc:
- No, a tymczasem Signe oznajmiła ci tę szokującą nowinę. Była dumna,
triumfowała, czy przymilała się do ciebie, tak jak zwykle?
Serce waliło jej z gniewu.
- Elise... proszę cię, nie zaczynajmy wszystkiego od nowa. Chyba
rozumiesz, że musiałem ją odwiedzić. Nie jestem tchórzem. Nie uciekam
od odpowiedzialności!
Rozdygotana, nabrała głębokiego oddechu i oświadczyła:
- Nie, chyba nie jesteś tchórzem, Emanuelu. Nie jesteś jednak także
szczególnie silny i stanowczy. Co ci jeszcze powiedziała? Prosiła z
płaczem, żebyś ją odwiedził?
Wił się jak piskorz, ale rzucił pośpiesznie:
- Jeśli już, to nie nazbyt często. Zresztą myślę, że mama nie zechce mnie
widzieć na oczy.
- Ale Signe nie ma nic przeciwko temu, by zamieszkać u twoich
rodziców? Nie wstyd jej?
- Nie zapominaj, że ona im wmówiła, że wziąłem ją gwałtem.
- Twój ojciec wie, że to nieprawda. Wzruszył ramionami.
- Twoje słowo przeciwko jej słowu. Ojciec już pewnie nie wie, komu
wierzyć.
Elise sięgnęła po talerze, kubki i nakryła do stołu. Ręce jej drżały.
- Próbowałeś kiedyś uderzyć w stół i sprzeciwić się swojej matce,
Emanuelu? Do czego ona się posuwa? Przecież ty i ja jesteśmy
prawowitym małżeństwem. Urodziło nam się dziecko. Ona nie ma
żadnego dowodu na to, że Hugo nie jest twoim synem. Karolinę, z tego, co
się domyślam, tylko insynuowała, że może być inaczej. Nie pojmuję, że
twój ojciec się na to godzi. Przecież dwór jest spuścizną po jego
przodkach, a ty jesteś jego jedynym synem. Jak więc może uczestniczyć w
tej farsie?
- Elise, uspokój się. Nie znasz mojej rodziny na tyle, by móc się
wypowiadać. Nie miałem siły ci o tym mówić. Kiedyś, kiedy będę w
lepszym nastroju, wyjaśnię ci wszystko, choć i wówczas, jak sądzę, będzie
ci trudno to pojąć. Ludzi pokroju mojej mamy trzeba samemu poznać i z
nimi pobyć, na własnej skórze odczuć ich charakter, bo posłuchać czy
poczytać o nich to za mało.
Nagle zrobiło jej się go żal. Emanuel zapewne miał całkiem inne życie,
niż to sobie wyobrażała, odwiedzając dwór Ringstad.
- Siadaj! Zjemy coś - rzekła przyjaźniejszym tonem. - Musisz mi dać
trochę czasu, bym się z tym oswoiła - dodała, nakładając mu na talerz
ziemniaki i śledzia. - Jeszcze nie słyszałam, by ktoś się zachowywał w
podobny sposób. Zaczynam sobie nawet myśleć, że to bardziej
przekleństwo niż błogosławieństwo urodzić się w dobrobycie.
- Nie dla wszystkich, ale dla niektórych i owszem.
- To ja już wolę być biedna i mieć wokół siebie troskliwych ludzi. W
Andersengarden dzieliliśmy ze sobą radości i smutki. Jeśli pani Thoresen
zabrakło mąki czy cukru, mama dawała jej, nie prosząc o zwrot, mimo że
każdy gram był dla niej cenny. A popatrz na pijaków! Piją po kolei z jednej
butelki, nawet najmniejszą zawartością dzieląc się z kompanami. Emanuel
pokiwał głową.
- Chyba więc zaczynasz rozumieć, dlaczego wybrałem życie w Armii
Zbawienia. Nie kierowały mną jedynie szlachetne pobudki. Pomimo biedy
i nędzy przeżyłem tam bowiem serdeczność i szczodrość, o jakiej w ogóle
nie miałem pojęcia. - Przez chwilę jadł w milczeniu. - Nie znaczy to
jednak, że wolę żyć w biedzie. Może to z mojej strony małostkowość,
jednak tęsknię za tym, by mieć więcej pieniędzy, spożywać smaczne
posiłki, od czasu do czasu móc sobie pozwolić na wyjście do restauracji,
do teatru, bywać na przyjęciach. Ale równocześnie znajduję u tutejszych
ludzi coś, czego próżno szukać u mieszkańców drugiego brzegu Aker. Nie
wiem dokładnie, co to jest, a sporo nad tym rozmyślałem. U bogaczy
dzieci nie sypiają razem z rodzicami. Często boją się ciemności i są
samotne, podczas gdy rodzice wychodzą i się bawią. U biedaków dzieci
leżą ciasno, tak że żadne nie ma nawet szansy zaznać samotności, i nie
boją się, że zostaną same. Rzadko porównują się do tych bogatych. Po
prostu akceptują, że świat już taki jest. Nieraz mnie to zdumiewało.
Elise zauważyła, że Emanuel jest bardziej rozmowny niż zwykle.
Domyślała się dlaczego. Dyskutując na temat stosunków społecznych,
unikał tego, co ich oboje oddzielało coraz szczelniejszym murem i
tworzyło między nimi coraz większy dystans. Elise nie zamierzała
dodatkowo komplikować sytuacji, nastawiając go wrogo do rodziców, ale
przecież wolno jej wypowiedzieć swoje zdanie.
Jeśli mama Emanuela zechce się z nim pogodzić i zaprosi go do domu,
nie zaakceptuje tego. Na samą myśl, że miałby odwiedzić dwór, gdy
przebywać tam będzie Signe traktowana przez gospodarzy niczym córka,
poczuła wściekłość.
Emanuel skończył posiłek i wstał od stołu. Wydawał się w lepszym
nastroju niż po powrocie do domu. Pocałował ją, a potem sięgnął po
płaszcz.
- Dziękuję za obiad, Elise. I dziękuję, że jesteś taka wyrozumiała.
Uśmiechnął się i wyszedł.
Elise stała przez chwilę na środku kuchni i kręciła głową. Jak to
możliwe, myślała z niedowierzaniem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy następnego dnia przed południem Elise wyszła do komórki po
drewno, ku swemu zdumieniu zauważyła w pobliżu małą bladą
dziewczynkę, biednie ubraną, która na rękach trzymała dziecko, a drugie
prowadziła za rękę. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło ją, gdy
dziewczynka otworzyła furtkę i skierowała się w jej kierunku. Kto to jest,
na Boga? - pomyślała, czekając z naręczem drewna. Dziewczynka
podeszła bliżej. Na jej szczupłej twarzy malowała się stanowczość.
- Mama prosiła, żeby przekazać pozdrowienia i odprowadzić dzieci.
Powiedziała, że będziesz wiedzieć dlaczego.
Oznajmiwszy to, dziewczynka postawiła dziecko na ziemi, uwolniła się
od drugiego, odwróciła się na pięcie i pobiegła.
Elise stała jak skamieniała, niezdolna do jakiegokolwiek działania.
Patrzyła na dwoje wychudzonych dzieci w łachmanach i ku swemu
przerażeniu odkryła, że je rozpoznaje. To były dzieci Mathilde. Młodsza
dziewczynka wpatrywała się w nią przez chwilę, ale nagle zadrżały jej usta
i wybuchnęła rozdzierającym płaczem, oglądając się za kuzynką, która
uciekała, jakby ją gonił sam diabeł.
- To córka Oline - wyjaśniła starsza z rodzeństwa z dziecinną
dorosłością. Miała może cztery, pięć lat, trudno było dokładnie ocenić, bo
była chuda i niedożywiona, a na jej twarzy malowało się dorosłe
zmęczenie. - Powiedziała, że będziemy tu mogły zostać.
Elise poczuła zawrót głowy. Dzieci myślą, że tu zamieszkają! Oline
przysłała je tutaj z premedytacją. Może po to, żeby swoim ciężarem
obarczyć innych, a może dlatego, że Elise jako jedyna okazała jej
współczucie. Boże drogi, co robić? - myślała gorączkowo. Ledwie jej
starczało pieniędzy na jedzenie. Mimo że pokój na poddaszu był wolny,
więc miejsca mieli dość, nie stać jej było, by wziąć na utrzymanie kolejne
dwie osoby. Poza tym młodsze z rodzeństwa wymagało jeszcze pełnej
opieki.
Zrzuciła drewno na ziemię i wzięła na ręce płaczące dziecko, drugie zaś
chwyciła za rękę i skierowała się do drzwi domu.
- Wejdźcie do środka. Zrobię wam coś do zjedzenia - odezwała się
głosem, który w jej uszach zabrzmiał obco.
Młodsze dziecko przestało płakać, kiedy usłyszało o jedzeniu. W tej
samej chwili przybiegł Puszek i zamiauczał, domagając się pieszczot.
Starsza dziewczynka przykucnęła, a gdy go pogłaskała i poklepała, zaczął
mruczeć zadowolony.
Elise wyjęła ostatnią kromkę chleba, resztkę masła i syrop, a w gardle
ścisnęło ją, jakby się miała za chwilę rozpłakać. Dlaczego Bóg jej to robi?
Emanuel uważał już chłopców za prawdziwy dopust Boży i nigdy się nie
zgodzi, by przygarnąć jeszcze dwoje dzieci.
Dziewczynki jadły łapczywie, jakby dawno nie miały nic w ustach. Elise
sięgnęła po ściereczkę, zmoczyła ją w zimnej wodzie i usiłowała umyć
brudne buzie. Popatrzyła na starszą z dziewczynek I zapytała zdziwiona:
- Jak dałyście radę przejść same taką długą drogę?
- Olga niosła Berntine na rękach, a ja szłam sama.
- Jak ty masz na imię?
- Petra. Wiesz, że nasza mama nie żyje?
Elise wzdrygnęła się, usłyszawszy beznamiętne stwierdzenie dziecka.
- Tak, wiem, utonęła w rzece.
- Oline powiedziała, że rzuciła się z mostu. Miała dość dzieciarów i
hałasu.
O Boże! Elise aż jęknęła w duchu. Jak Oline mogła powiedzieć coś
takiego? Teraz Petra pewnie myśli, że jest winna śmierci matki.
- To nie całkiem prawda - zaczęła ostrożnie. - Mama straciła pracę i nie
miała pieniędzy na jedzenie. Myślała, że lepiej wam będzie u Oline. Ona
zarabia więcej.
Wydawało się, że Petra jej nie słucha, bo zapytała:
- Znaleźli ją?
Elise pokiwała głową.
- Przepłynęła całą rzekę w dół?
- No, może nie całkiem płynęła, raczej unosił ją porywisty nurt.
Elise pomyślała, że skoro dziecko rozmawia o tym tak otwarcie, to
chyba ona też nie powinna unikać odpowiedzi.
- A kiedy mama wróci?
Elise poczuła na sercu żelazną obręcz. Takie małe dzieci nie rozumieją,
że jak ktoś umrze, to już nigdy nie wróci! Dziewczynka patrzyła na nią
uważnie, jakby prześwietlając ją wzrokiem, Elise nie była więc w stanie
jej okłamywać.
- Teraz mama jest w niebie - odpowiedziała spokojnie. - Kiedy będziesz
stara i umrzesz, spotkasz się z nią.
- Okropnie kłamiesz.
Elise popatrzyła na nią zdumiona i spytała:
- Nigdy nie słyszałaś o Bogu? Dziewczynka pokręciła głową.
- To ja ci opowiem, ale najpierw musicie się najeść.
Zjadły i wylizały talerze, nie pozostawiając nawet okruszyny. A potem
zeszły ze stołków i w kącie przy palenisku zauważyły rozstawione
żołnierzyki Pedera. Usiadły więc tam i zajęły się zabawą.
Elise przewinęła Hugo i przystawiła go do piersi, zastanawiając się
gorączkowo, co zrobić. Emanuel będzie musiał pójść do Armii Zbawienia i
poprosić o pomoc. Może Torkild Abrahamsen znajdzie jakąś radę?
Słyszała, że ostatnio Armia Zbawienia otworzyła w Kristianii nowy
sierociniec. Nie wiedziała jednak gdzie.
Kiedy skończyła karmić synka, dziewczynki nadal siedziały cichutko w
kącie i się bawiły. Jednak jest różnica pomiędzy chłopcami a
dziewczynkami, pomyślała. Chłopcy robią o wiele więcej hałasu.
Wyszła na dwór, by wnieść drewno, które rzuciła na ziemię. Zdziwiła
się, ujrzawszy przy furtce posłańca. Gdy ją dostrzegł, zapytał głośno:
- Elise Ringstad?
- To ja - odpowiedziała i zdziwiona wyszła mu na spotkanie. Czyżby
przyszedł do niej jakiś list?
Zaciekawiona odebrała kopertę i szybko wróciła do środka. Pismo
wydawało jej się znajome. Pośpiesznie, lecz ostrożnie, by nie zniszczyć
koperty, otworzyła list. Ze złożonej na pół kartki wypadły banknoty,
więcej, niż kiedykolwiek widziała naraz. Spadły na podłogę, a ona
wpatrywała się w nie oniemiała, nic nie pojmując.
Otrząsnąwszy się z głębokiego szoku, schyliła się pośpiesznie i
podniosła pieniądze. W sumie było trzysta koron!
Serce waliło jej w piersi. Poczuła się dokładnie tak samo jak tego dnia,
gdy dostała maszynę do szycia. Była przekonana, że to jakieś
nieporozumienie, nie miała odwagi nawet się łudzić, że to dla niej.
Dopiero gdy przeliczyła pieniądze i położyła ostrożnie na stole, sięgnęła
po załączony list:
Kochana Elise!
Mam nadzieję, że nie pogniewasz się na mnie za to skromne wsparcie,
które Ci przysyłam. Słyszałem, że zaopiekowaliście się małym chłopcem
sierotą i cieplej mi się zrobiło na sercu. Domyślam się jednak, że nie jest
Ci łatwo wykarmić sześć osób. Niech Bóg Cię błogosławi, moje dziecko!
Serdecznie pozdrawiam Teść
PS. Moglibyśmy się umówić, że pozostanie to między nami?
Łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem przełknęła ślinę. Wyjrzała przez
okno na błękitne niebo i pomyślała, że stoi za tym jakaś nadprzyrodzona
siła. Skąd pan Ringstad mógł wiedzieć, że właśnie dziś Elise znajdzie się
w tak rozpaczliwej sytuacji? Czy Bóg miał wobec niej jakieś plany, że
zesłał jej pieniądze krótko po tym, gdy na jej progu pozostawiono dzieci
Mathilde? Nie mogła się uwolnić od myśli, że za tym wszystkim kryje się
jakiś głębszy sens.
Zaniosła pieniądze do sypialni i schowała je w najwyższej szufladzie
komody. Córeczki Mathilde widziały pieniądze, ale nie sięgną tak wysoko.
Na szczęście Emanuel nie pojawił się w domu w przerwie obiadowej,
więc miała więcej czasu, by się zastanowić nad sytuacją, w jakiej się
znalazła. Nie mogła zaprowadzić dziewczynek z powrotem do Oline.
Widziała, jak ona je traktuje i jak nędznie wygląda w jej mieszkaniu. Nie,
powinna się raczej skontaktować z pastorem albo z Armią Zbawienia.
Hermansen otrzymywał zasiłek z gminy na sierotę, którym się
opiekował, ale pani Berg, której powodziło się trochę lepiej, nie dostawała
żadnego wsparcia. Póki Emanuel i ona wykonują pracę zarobkową, nie
mają chyba żadnych szans na jakąkolwiek pomoc, mimo że Evert nie jest
członkiem rodziny. Zresztą Emanuel nigdy by się nie zgodził, by ubiegać
się o jakikolwiek zasiłek. Chybaby się spalił ze wstydu.
Gdy tylko chłopcy wrócili ze szkoły, wyjaśniła im szybko sytuację i
poprosiła, by przypilnowali Hugo i dziewczynek, gdy ona pobiegnie do
Anny sprawdzić, czy czasem nie ma u niej Torkilda.
Dobiegała do bramy, gdy ze środka pośpiesznie wyłoniła się jakaś
postać i omal nie zderzyli się ze sobą.
- Elise? - Johan ucieszył się zaskoczony. - Tak dawno cię nie widziałem.
Jak wam się mieszka w domu starego majstra?
Opowiedziała mu, co się zdarzyło. Popatrzył na nią przerażony.
- Stałaś tam i widziałaś, jak ona rzuciła się do wodospadu?
- Usiłowałam jej przemówić do rozsądku i przez chwilę nawet
wydawało mi się, że mnie posłucha, ale ona nagle rozmyśliła się.
- Boże drogi! - Johan był wyraźnie wstrząśnięty. - A dziś jej siostra
podrzuciła ci osierocone dzieci?
- Pomyślałam, że zapytam Torkilda, gdzie by je można było umieścić.
- Nie ma go tu teraz. Podjął pracę sprzedawcy w sklepie mięsnym w
Ostern, a dla Armii pracuje wieczorami.
Nagle Elise uświadomiła sobie, że nie widziała Johana po tym, gdy
Anna nauczyła się chodzić.
- Wiesz, nigdy nie myślałam o tym, że życie składa się z takich
sprzeczności - odezwała się zamyślona. - Kiedy zobaczyłam Annę stojącą
na środku kuchni, ogarnęła mnie niewysłowiona radość. Zdawało mi się,
że nic nie może mnie już więcej zasmucić. Tymczasem krótko po tym
nieszczęścia jedno za drugim zwaliły mi się na głowę. - Próbowała się
uśmiechnąć.
- Zdarzyło się jeszcze coś złego?
- Nic, co by się mogło równać z tragedią Mathilde. Umilkli.
Johan przyglądał się jej z zadumą i zagadnął po chwili:
- Słyszałem, że przygarnęliście Everta. Jesteś dobrym człowiekiem,
Elise!
Pokręciła głową.
- Lubię Everta, więc nie było to dla mnie trudne. Gorzej z Emanuelem.
On nie jest przyzwyczajony do dzieci. Z początku narzekał, że jest ich za
dużo, ale w końcu jakoś przywykł.
Johan milczał zapatrzony i odezwał się nagle:
- Prawie zapomniałem, jaka jesteś śliczna, zwłaszcza gdy się
uśmiechasz.
- Bzdury - skwitowała, ale poczuła, że się rumieni, więc tylko machnęła
ręką zakłopotana. - Co słychać u Agnes?
- Nie wiem. Nie spotykam jej często. Każde z nas żyje własnym życiem.
Ja rzeźbię i rysuję, a ona udziela się towarzysko.
Elise zaśmiała się.
- Zawsze taka była. Uwielbia spotykać się z ludźmi, wychodzić i
rozmawiać z innymi. Łatwo nawiązuje znajomości.
- A ty? Masz okazję spotykać się ze znajomymi?
Elise znów się roześmiała, a Johanowi zdawało się, że słońce zaświeciło
jaśniej.
- Mam tyle pracy przy Hugo i chłopcach! Prowadzenie domu i
przygotowywanie posiłków też pochłania dużo czasu. Poza tym dostałam
od teścia maszynę do szycia i uszyłam suknię dla klientki.
- Postanowiłaś więc zostać krawcową? Wzruszyła ramionami.
- To zależy, czy dostanę jeszcze jakieś zamówienia.
- Czyżby klientka, dla której szyłaś, nie była zadowolona? Elise nie
miała ochoty o tym mówić, stwierdziła więc tylko:
- Owszem, w dodatku zapłata jest dość kiepska. Zastanawiam się, czy
nie poszukać innego zajęcia.
- Jesteś taka mądra, byłaś prymuską w szkole. Nie mogłabyś się zająć
czymś, co pozwoliłoby ci wykorzystać swoje zdolności?
- Nie mam pojęcia, o jakich zdolnościach mówisz?
- Mogłabyś się nauczyć pisać na maszynie i zostać sekretarką.
- Musiałabym mieć wyższe wykształcenie.
- Albo poszukać pracy w telegrafie.
- Obawiam się, że tam też nie wystarczy jedynie szkoła powszechna.
- Pisałaś bardzo dobre wypracowania - uśmiechnął się i dodał
żartobliwie: - Mogłabyś zostać pisarką, tak jak Camilla Collett i Marie
Michelet.
- Słyszałeś kiedyś o robotnicy znad Aker, która zostałaby pisarką? -
roześmiała się rozbawiona jego żartem.
- Byłabyś pierwsza.
Nagle Elise przypomniała sobie o dziewczynkach i pożegnała się
pośpiesznie.
- Skoro nie ma Torkilda, to wracam do domu. Annę odwiedzę innym
razem, kiedy będę miała więcej czasu.
- Może spróbuj poszukać rady w ośrodku pomocy w Sagene? Pokiwała
głową zamyślona i dodała:
- Zajdę też do Effata i popytam ludzi z parafii.
- A może zrobiłabyś to co Kajsa? - podpowiedział wesoło. - U niej w
domu aż roiło się od dzieciaków, bo pilnowała ich w tym czasie, gdy ich
mamy pracowały w fabryce.
Elise uśmiechnęła się i stwierdziła:
- To by się chyba u nas nie udało.
Ruszyli razem w kierunku mostu. Johan też wracał do domu.
- Byłoby miło, gdybyście z Emanuelem odwiedzili nas kiedyś. Ale może
to nie najlepszy pomysł?
- Raczej nie, Johanie.
- Nadal jest zazdrosny? Przecież chyba wie, że to, co nas łączyło, należy
do przeszłości.
Pokiwała głową i przypomniała sobie o Signe. Nie, to nie Emanuel miał
powody do zazdrości.
Johan chyba coś zauważył, bo zatrzymał się i położył jej dłonie na
ramionach.
- Wiem, że nie powinienem o tym mówić, ale wiem od Hildy o tej
dziewczynie.
Elise poczuła gniew. Ufała siostrze i nie sądziła, że właśnie ona się
komuś wygada.
- Ona nie plotkowała, Elise. Bardzo się o ciebie martwi, więc poprosiła
mnie o pomoc. Nie wspomniałem o tym nawet słowem ani Agnes, ani
nikomu innemu. Nigdy bym tego nie zrobił. Odpowiedziałem Hildzie, co
jest zgodne z prawdą, że trudno mi ci pomóc, jeśli nie mogę się nawet
pokazać w pobliżu domu starego majstra. Bardzo byłem jednak poruszony
z twojego powodu i nie mogę przestać o tym myśleć. Ona nadal mieszka u
Carlsenów?
Elise pokręciła głową i rzekła niechętnie:
- Wolałabym, żeby Hilda nie wspominała ci o tym. Co się stało, to się
nie odstanie. Muszę się nauczyć z tym żyć. Dziewczyna, o której mowa,
na szczęście nie mieszka już u Carlsenów, wyjechała z miasta i osiadła na
wsi. Staram się wymazać z pamięci całą tę historię.
Popatrzył na nią urażony.
- Nie musisz przede mną kłamać, Elise. Wiesz, jak cię kocham, i nigdy
nie uczyniłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. Jeśli chcesz z kimś
pogadać, możesz mi zaufać. Znasz Agnes, ona ma w okolicy samych
znajomych i przynosi do domu różne nowiny. Ostatnio spotkała jedną ze
służących od Carlsenów i dowiedziała się tego i owego.
Elise westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana.
- Czasami się zastanawiam, czy plotka nie jest naszym największym
wrogiem.
Potwierdził, przyglądając się jej z powagą.
- No to wiesz już wszystko - powiedziała.
- Może tak, może nie. Widzę jedynie, że nie jesteś szczęśliwa. Nie mogę
niczego zmienić, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i gdy
zajdzie taka potrzeba, wypłakać się na moim ramieniu.
Ścisnęło ją w gardle, ale przełknęła łzy.
- Dziękuję, Johanie. Ale to prawda, co powiedziałam. Signe wyjechała z
Kristianii. Muszę o wszystkim zapomnieć, żebym mogła żyć dalej.
- Czy masz możliwość zapomnieć?
Zrozumiała, co miał na myśli, ale nie chciała o tym rozmawiać. Na
szczęście nie wiedział wszystkiego. Wątpliwe, by służące Carlsenów
podsłuchały, co się wydarzyło po przeprowadzce Signe ze wzgórza Aker
do miasta. Zresztą nawet gdyby Johan znał całą prawdę, nic by to nie
pomogło. Nie zniosłaby jego współczucia i litości.
- Śpieszę się. Chłopcy muszą biec do pracy, a obiecali przypilnować
Hugo i dziewczynki do mojego powrotu.
- Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Kiedy rozstali się przy moście, przypomniało jej się jego żartobliwe
stwierdzenie, by zajęła się pisaniem.
Najpierw Ringstad, a teraz Johan. Może w tym jest jakiś sens?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Elise weszła do domu, od razu zauważyła, że chłopcy oczekiwali
jej niecierpliwie, obawiając się spóźnić do pracy. Dziewczynki nadal
siedziały w kąciku na podłodze i pogrążone w zabawie żołnierzykami,
zapomniały o bożym świecie. Hugo spał.
Elise wyprawiła chłopców i z lękiem myślała o powrocie Emanuela.
Będzie musiał popilnować Hugo i dziewczynek, żeby mogła pójść do
ośrodka pomocy i do Effata.
Zamyślona weszła do sypialni, otworzyła najwyższą szufladę komody i
jeszcze raz zajrzała do koperty. Nie mogła wprost uwierzyć, że to prawda.
Przypomniała sobie jednak dopisek w liście teścia: „Czy moglibyśmy się
umówić, że pozostanie to między nami?" Z jakiegoś powodu nie chciał, by
Emanuel się o tym dowiedział. Dlaczego? Nie ufał własnemu synowi?
Wsunęła kopertę z powrotem do szuflady pod bieliznę, a wyjęła notesik,
który kupiła w sklepie za 10 ore. Miała wyrzuty sumienia, że pozwala
sobie na taki zbytek, bo mogła za tę samą cenę dostać zeszyt
makulaturowy, spięte igłami stare gazety, i na nich zapisywać. Sięgnęła też
po ogryzek ołówka, siadła przy stole i zaczęła pisać.
W pierwszej chwili zamierzała zanotować jedynie dla siebie to, co się
zdarzyło Mathilde oraz jak ona sama to przeżyła. Chciała sprawdzić, czy
potrafi wyrazić słowami, jak bardzo poruszyło ją samobójstwo Mathilde,
która osierociła dwoje dzieci.
Z początku zastanawiała się nad każdym słowem, z trudem wyszukując
właściwego. Denerwowała się, wycierała gumką, poprawiała. Potem
doszła jednak do wniosku, że spisze po prostu swoje myśli, nie
zastanawiając się, czy zdania brzmią dobrze, czy nie. Później będzie
mogła je nieco upiększyć albo sformułować na nowo. Wytłumaczywszy
sobie, że pisze list do samej siebie, i nikt tego przecież nie będzie czytać,
poszło jej o wiele łatwiej.
W myślach znów przeniosła się do tamtej chwili, kiedy w ciemnościach
zauważyła jakąś postać na moście. Opisała swoje uczucia, paraliżujący
strach, panikę, która ją ogarnęła, gdy zrozumiała, że poza nią nie ma
nikogo, kto mógłby zapobiec nieszczęściu. Zanotowała, jak powoli
podchodziła do zdesperowanej młodej matki, ale bała się zanadto zbliżyć,
odezwać się czy wykonać jakiś ruch, który by ją sprowokował do skoku.
Odtworzyła rozmowę między nimi, zaznaczyła, jak desperacko próbowała
odwrócić uwagę dziewczyny, i odmalowała swój strach, gdy zauważyła, że
dziewczyna odrywa nogę od podłoża i przestaje jej słuchać.
A kiedy doszła do kulminacyjnego momentu, gdy Mathilde zniknęła w
czarnej głębi, wszystko ożyło w niej na nowo. Łzy popłynęły jej po
policzkach, a równocześnie nie po raz pierwszy poczuła bunt, wyjaśniając,
co popchnęło młodą matkę do podjęcia ostatecznego kroku. Wzburzona
opisała małą dziewczynkę, która dowiedziawszy się, że jej mama nie żyje,
popatrzyła z dorosłą powagą na szarej, apatycznej twarzy i zapytała, kiedy
mama wróci.
Ełise zapisała cały notesik, a gdy skończyła, czuła się kompletnie
wyczerpana. Wstała z trudem ze stołka i poszła do sypialni schować notes
razem z kopertą z pieniędzmi.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł ten
sam posłaniec, który wcześniej przyniósł pieniądze od Karolinę. Wręczył
jej kopertę i powiedział:
- Panienka prosiła, żeby przekazać.
Po czym odwrócił się i zniknął za węgłem domu.
Elise otworzyła kopertę, ale tym razem bez ciekawości. W środku leżał
banknot pięciokoronowy, a na karteczce znajomym równym pismem było
napisane:
Przepraszam, Elise, ale ostatnio nie miałam przy sobie dość pieniędzy,
by Ci zapłacić. Nie pamiętam, czy Cię powiadomiłam, że materiał na
bluzkę możesz odebrać, kiedy Ci będzie pasowało?
Elise uśmiechnęła się kwaśno. Ależ, Karolinę, nie kłam, z pewnością
miałaś dość pieniędzy. I nie zapomniałaś, co mi napisałaś, tyle że się boisz
stracić taką tanią krawcową.
Skoro nie przyszłam po materiał na bluzkę, Karolinę domyśliła się
pewnie, że w ogóle nie zamierzam się u niej więcej pojawić. Bo choć
krawcowe nie zarabiają kroci, Karolinę musiała zdawać sobie sprawę, że
zapłaciła stanowczo za mało za uszycie aksamitnej sukni, pomyślała Elise.
Z liściku wywnioskowała zaś, że panna Carlsen jest zadowolona i
chciałaby korzystać nadal z jej usług.
Elise odwróciła się do starszej z dziewczynek i zapytała:
- Zaopiekujesz się przez moment siostrą i małym Hugo, a ja pobiegnę
szybko do sklepu?
Petra pokiwała głową, nie przerywając zabawy.
Elise weszła pośpiesznie do sypialni, sięgnęła po dwa banknoty i
pobiegła do sklepu Magdy na rogu. Na szczęście była tylko jedna klientka,
większość okolicznych mieszkańców o tej porze pracowała w fabryce.
Elise zauważyła, że Magda przygląda jej się z zaciekawieniem, gdy jej
oznajmiła, że chce zapłacić wszystko, co jest jej winna, i dodatkowo
poprosiła o chleb, ser, kaszę, groch i marchew. Kupiła też cukier i kawę. W
drodze do domu zaszła jeszcze na chwilę do rzeźnika i kupiła mięso z
kością. Postanowiła ugotować kapustę na mięsie i zrobić niespodziankę
Emanuelowi i chłopcom, gdy wrócą wieczorem. Poza tym dziewczynki też
muszą się porządnie posilić, bo pewnie od dawna nie najadały się do syta.
Poprzedniego wieczoru, gdy wsypywała do wody resztki kaszy, nawet nie
marzyła o tym, że dziś stać ją będzie, żeby ugotować kapustę na mięsie.
Biegła do domu zdenerwowana. Właściwie postąpiła zupełnie
nierozważnie, zostawiając Hugo pod opieką małej, obcej dziewczynki. Ale
jak inaczej zrobiłaby zakupy, skoro nikogo innego nie było w domu?
Na szczęście Hugo wciąż spał. Po raz pierwszy przespał tyle godzin!
Petra i Berntine zaś bawiły się wciąż w tym samym miejscu. Zapewne
nigdy dotąd jeszcze nie miały w rękach żołnierzyków.
- Ale jesteś dzielna, Petro - pochwaliła zdyszana dziewczynkę i
wyłożyła zakupy na stół, po czym nastawiła garnek z wodą, by na-
gotować wywar mięsny i kaszę.
Zupa była prawie gotowa, gdy do domu przyszedł Emanuel.
- Ale ładnie pachnie! - zawołał od progu. Nagle zatrzymał się
gwałtownie. - Kto to jest, na Boga?
- To dzieci Mathilde. Obiecałam znaleźć im dom. Popatrzył na nią, nic
nie pojmując.
- Jak to, obiecałaś to jej siostrze?
- No, niezupełnie. To znaczy... najstarsza córka Oline przyszła tu z nimi
przed południem. Oline chyba źle mnie zrozumiała, gdy powiedziałam, że
chętnie pomogę.
- A więc obiecałaś jej pomoc, mimo że przygarnęłaś już trójkę
dzieciaków i ledwie nam starczy na masło! - oburzył się, a wciągając w
nozdrza zapach zupy, zapytał: - Skąd wzięłaś pieniądze na to, by ugotować
zupę na mięsie?
- Posłaniec od Karolinę przyniósł pieniądze.
- A widzisz! Nie jest taka zła, za jaką ją uważasz. - Uśmiechnął się i
zasiadłszy do stołu, oznajmił: - Chętnie zjem jeszcze jeden obiad. Zupa z
jadłodajni była niesmaczna.
Petra wstała z podłogi i z ociąganiem podszedłszy do stołu, głodnym
wzrokiem wpatrywała się w jego talerz. Emanuel posłał Elise gniewne
spojrzenie, mówiąc:
- Możesz być tak miła i zabrać ją stąd?
Elise chwyciła Petrę za rękę i odprowadziła ją z powrotem do siostry,
tłumacząc:
- Wy dostaniecie obiad później, Petro. Najpierw musi zjeść pan
Ringstad.
Kiedy Emanuel wreszcie skończył, nalała dziewczynkom po talerzu
zupy.
Emanuel popatrzył na nią, marszcząc brwi.
- Nie możesz im raczej dać chleba?
Elise umknęła spojrzeniem, ale oświadczyła stanowczo:
- Tutaj, nad rzeką, dzielimy się tym, co mamy. Mimo że nam się nie
przelewało, mama nigdy nie odmawiała jałmużny żebrakom. A kiedy nasi
rodzice byli w pracy, pakowaliśmy kromki chleba w gazetę i rzucaliśmy
biedakom, którzy przychodzili na podwórze, mając nadzieję na jakiś kęs.
Tak robiły wszystkie dzieciaki i nie słyszałam, by kiedykolwiek jakaś
matka czy ojciec strofowali je z tego powodu. Emanuel nie odezwał się.
Po chwili zapytał:
- Dokąd zamierzasz pójść? Do Armii Zbawienia czy do misji?
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Powinieneś chyba wiedzieć lepiej. Zdaje się, że Armia otworzyła tu w
mieście sierociniec.
- Nawet nie masz co próbować. Jest już przepełniony i wiele dzieci
czeka w kolejce na miejsce - odparł, a posyłając jej zrezygnowane
spojrzenie, dodał: - Sama więc widzisz, co narobiłaś. Przykro mi, ale nie
mogę ci pomóc. Jak powiedziałem, jest nas tu już wystarczająco dużo.
Wyrzekłszy te słowa, włożył płaszcz i wyszedł, zapewne po to, by
uniknąć kłótni.
Petra posłała Elise dziwne spojrzenie, nie błagalne ani przestraszone,
raczej puste. Elise nie wiedziała, czy dziewczynka, przysłuchując się
rozmowie, zrozumiała, co zaszło. Zapewne przywykła do ciągłych
przykrości i straciła już wszelką nadzieję. Przyjmowała wszystko, co się
zdarzało, nie okazując żadnych emocji. Może dziewczynki zostawały w
domu same na całe dnie, gdy Mathilde szła do fabryki, zastanawiała się
Elise. Wiedziały, że muszą sobie same poradzić.
Co ja mam robić, na Boga? Tak czy inaczej muszę czekać, aż chłopcy
wrócą z pracy. Dopiero wtedy będę mogła pójść do ośrodka i zapytać, czy
nie znają kogoś, kto zaopiekowałby się dziećmi. Tyle że to będzie już
bardzo późno, w porze, kiedy małe dzieci powinny już spać.
Petra i Berntine bawiły się dalej po cichutku w kącie przy piecu. Hugo
był przewinięty i nakarmiony. Leżał sobie w kołysce, gaworząc wesoło i
obserwując uważnie smugę światła wpadającą przez drzwi wejściowe.
Elise przyniosła notes z szuflady komody i przeczytała to, co napisała
wcześniej w czasie dnia. Ogarnęło ją zdumienie, bo opowiadanie wydało
jej się naprawdę dobre. Do tego stopnia, że nie miała ochoty niczego
poprawiać. Udało jej się wyrazić dokładnie to, co czuła, kiedy stała
przerażona na moście i próbowała przekonać Mathilde, by nie rzuciła się
do rzeki.
Napisała o czymś, co sama przeżyła, dlatego ta historia jest taka dobra.
Może ci wielcy panowie w gazetach będą kręcić nosem, nie mając ochoty
czytać o tragedii Mathilde? A może ogarną ich wyrzuty sumienia i poczują
się nieswojo po takiej lekturze?
Nieważne, postanowiła. Tak czy inaczej przepiszę to na czysto i wyślę
do redakcji. Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
Berntine zaczęła ziewać i przecierać oczki. Na dworze zapadł zmierzch.
Za chwilę będzie już za późno, by znaleźć dla nich miejsce na noc.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od wyjścia Emanuela, gdy nagle
usłyszała kroki i jakieś głosy na zewnątrz. Do środka wszedł Emanuel, a
za nim Torkild.
- Torkild słyszał o jakiejś kobiecie na Maridalsveien. Mieszkało u niej
dwoje dzieci, które przed miesiącem wróciły do rodziców.
Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Myślisz, że zechce znów wziąć do siebie dwoje dzieci? Pokiwał głową,
unikając jej wzroku.
- Prowadzi sklep z kapeluszami i interes chyba dobrze jej idzie, bo
inaczej, starałaby się o zasiłek z gminy.
- Nie sądzę, by to uczyniła - zaprotestował Torkild. - Mało kto
dobrowolnie naraża się na taki wstyd i upokorzenie. Najpierw trzeba ze
szczegółami opowiedzieć wszystko urzędnikowi, a przesłuchanie to jest
bardzo nieprzyjemne. I jeśli w rodzinie są problemy alkoholowe, na
przykład ojciec przepija wypłatę, to rodzina nigdy więcej nie dostanie
zasiłku.
- Dziwne, a Hermansen dostawał - wtrąciła Elise.
- Tak, on zgarniał pieniądze bez żenady, pewnie kłamał na tych
przesłuchaniach jak najęty.
- Zabierzecie dziewczynki od razu dzisiaj?
- A mamy jakieś wyjście? - Emanuel popatrzył na nią dziwnie.
- Berntine, ta młodsza, jest bardzo śpiąca.
- Do Syverine nie jest daleko - Torkild uśmiechnął się uspokajająco do
Elise, najwyraźniej rozumiejąc ją lepiej niż Emanuel, i dodał przyjaźnie: -
Nie martw się. Syverine to bardzo serdeczna kobieta i kocha dzieci.
Dziewczynki nie mogłyby trafić lepiej. Powiedziała nam, że spadliśmy jej
z nieba, bo bardzo tęskni za dziećmi, które od niej wyjechały.
Elise odetchnęła z ulgą, a potem odwróciła się do Petry ze słowami:
- Słyszałaś, Petro? Zamieszkacie u bardzo miłej pani. Ucieszyła się,
kiedy się dowiedziała, że do niej przyjdziecie.
Petra popatrzyła na nią tym swoim pustym spojrzeniem, które wyrażało
tak wiele.
- A dlaczego nie możemy zostać tutaj?
- Ponieważ ja mam już czworo dzieci i nie mam pracy.
- Tak jak moja mama?
- Tak, to znaczy... - Elise zerknęła bezradnie na Torkilda, a potem znów
spojrzała na Petrę. - Mój mąż zarabia pieniądze, ale to nie wystarczy, żeby
utrzymać tyle dzieci. Teraz musicie się pośpieszyć. Jest już późno Już
dawno powinnyście być w łóżkach. Jutro postaram się was tam odwiedzić.
Torkild wziął Berntine na rękę, a drugą podał Petrze. A kiedy już zbierał
się do wyjścia, nagle coś mu się przypomniało.
- Emanuel mówił, że potrafisz dobrze pisać, Elise. Znam redaktora z
gazety „Verdens Gang", nazywa się Ola Thommessen. Jeśli chcesz, mogę
mu pokazać to, co napisałaś. O ile coś już napisałaś. Łatwiej zamieścić
jakieś teksty, gdy ma się znajomości. Domyślam się, że napisałaś coś, co
dotyczy stosunków społecznych tu, nad Aker, tak?
Elise oblała się gorącem i z tłukącym się sercem wyjaśniła:
- Mój teść zachęcił mnie, bym spróbowała coś napisać. Naprawdę znasz
redaktora z „Verdens Gang"?
- Tak, on pochodzi z Borre, tak samo jak ja. Byliśmy sąsiadami.
Podobno to dzięki niemu ta gazeta stała się najpopularniejszym
dziennikiem politycznym. Słyszałem, że współpracują z nią najlepsi
publicyści podejmujący tematy polityczne, literackie i naukowe. Gazeta
jest bardzo wpływowa i prezentuje liberalne poglądy. Jeśli jest coś, co cię
zajmuje, i chcesz zwrócić na to uwagę innych ludzi, to „Verdens Gang"
jest właściwą dla ciebie gazetą.
- Torkild, musimy już iść! - Emanuel tracił cierpliwość.
Na pewno obawia się, żebyśmy nie musieli zatrzymać dziewczynek do
jutra, pomyślała Elise.
Gdy tylko wyszli z domu, Elise pośpieszyła do sypialni, wyjęła notes i
jeszcze raz przeczytała swoje opowiadanie.
- Tak, chcę! - powiedziała do siebie stanowczo. Ale na samą myśl, że
przeczyta to ktoś obcy, pociła się z nerwów. Mimo to wiedziała, że nie ma
odwrotu. Przecież doradzili jej to zarówno pan Ringstad, jak i Johan.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była tak podekscytowana, że w nocy nie mogła zasnąć. Następnego
ranka postanowiła pójść do sklepu Magdy i kupić papier, żeby przepisać
na czysto całe opowiadanie. A jeśli Torkild wstąpi, żeby opowiedzieć, co z
dziewczynkami, da mu dyskretnie kopertę, tak aby Emanuel nie zauważył.
Właściwie nie rozumiała, dlaczego nie chce w to wtajemniczać
Emanuela. Zapewne lękała się, że go rozczaruje, jeśli opowiadanie
zostanie odesłane. Nie do końca też była przekonana, czy jemu spo-
dobałoby się to, co napisała.
Zdecydowała ostatecznie, że zaciśnie zęby i pójdzie do Karolinę po
materiał na bluzkę. Gdyby zaczęła wydawać pieniądze, które przysłał jej
pan Ringstad, Emanuel nabrałby podejrzeń. Przecież pięć koron od
Karolinę nie starczy na długo. Może następnym razem zapłaci więcej,
skoro już się przekonała, że Elise nie da sobą pomiatać.
Pod pretekstem konieczności sprawdzenia, jak się czują dzieci Mathilde,
poprosiła Emanuela, by przyszedł do domu w przerwie obiadowej.
Po drodze do niewielkiego domku Syverine na Maridalsveien wciąż
wracała myślami do spisanej przez siebie historii i dała się ponieść
marzeniom. Gdyby tak jej opowiadanie zostało przyjęte do druku!
Zaraz jednak sprowadziła siebie samą na ziemię. Przecież to nie takie
proste! Pamiętała, jak w szkole nauczycielka opowiadała o pisarzach,
którym po wielekroć odsyłano rękopisy, nim w końcu ktoś zgodził się
wydrukować ich dzieło. Tak już jest, dlatego wszyscy muszą wciąż
ćwiczyć i się doskonalić. To samo zresztą Elise powiedziała Pederowi.
Jeśli chce się nauczyć czytać, musi ćwiczyć więcej, najlepiej kilka razy
dziennie, zaraz po powrocie ze szkoły, potem po powrocie z pracy, zanim
położy się spać, i kiedy wstanie rano. Ona też musi pisać więcej, by
sprostać oczekiwaniom redaktorów gazet. Jedno opowiadanie to za mało.
Pomalowany na czerwono dom Syverine, zadbany i schludny, przy-
pominał nieco dom majstra, tyle że był jeszcze mniejszy. Obok wejścia
rósł krzak bzu. Gdy nadejdzie pora, obsypie się na pewno bujnym
kwieciem i roztoczy cudną woń. Wzdłuż rabatki, na której teraz jeszcze
nic nie rosło, leżały równiutko obok siebie kamienie. Zapewne niebawem
wraz z wiosną wzejdą tu tulipany, prymulki i fiołki, pomyślała Elise i ta
myśl bardzo podniosła ją na duchu. W oknie ze szprosami wisiały białe,
wykrochmalone firanki wykończone zrobioną na szydełku koronką, a na
parapecie stała doniczka z kwitnącym obficie na różowo kaktusem. Nie
miała najmniejszej wątpliwości, że w tym domu mieszka bardzo
skrupulatna i pedantyczna osoba.
Zapukała i po chwili usłyszała odgłos kroków. Drzwi otwarły się
szeroko i gościnnie, a w nich ukazała się dobroduszna właścicielka. Elise
ukłoniła się i przedstawiła:
- Nazywam się Elise Ringstad.
- O, żona tego ładnego pana? Proszę bardzo, zapraszam do środka!
Dzieci właśnie jedzą, ale zaraz wyjdziemy na słoneczko i będziemy
zbierać na ulicy koński nawóz. Kiedy jestem zajęta, w sklepie pomaga mi
młoda dziewczyna. Wiosna niebawem zawita tu do nas i musimy zadbać,
by kwiaty i rośliny miały odpowiednie pożywienie. Mieszam koński
nawóz z ziemią i dodaję też do doniczek. Proszę spojrzeć, jak ładnie rosną
te na parapecie.
- Od razu na nie zwróciłam uwagę. Musi pani mieć rękę do kwiatów.
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- A skąd ty kochanieńka pochodzisz? Z zachodniej części miasta?
Elise uśmiechnęła się. Kobieta sama mieszkała po zachodniej stronie
rzeki, ale widocznie nie zaliczała siebie do kogoś z tej okolicy. Pochodzić
z zachodniej strony oznaczało być dobrze sytuowanym i należeć do
uprzywilejowanej warstwy.
- Nie, dorastałam w Andersengarden przy Sandakerveien, niedaleko
mostu Beierbrua, ale mama pilnowała, żebyśmy z siostrą wyrażały się
starannie, sądząc, że w ten sposób łatwiej znajdziemy w przyszłości pracę.
- A co to za wymysły? Przecież możesz pracować w fabryce tak jak
wszyscy.
Elise skinęła głową.
- Tak, przez wiele lat pracowałam w fabryce Graaha.
- Skończ więc te fanaberie i mów zwyczajnie, bo jeszcze ktoś pomyśli,
że jesteś jedną z tych - kiwnęła głową w kierunku zachodnim. - Nie wiesz,
jak my tu ich nazywamy? Trzygłowi - zaśmiała się, odsłaniając bezzębne
dziąsła. A potem dała Elise znak dłonią, by poszła za nią, i poczłapała w
stronę kuchennych drzwi.
Elise jeszcze nie widziała tak przytulnej kuchni. Nad piecem wisiały
rzędem wypolerowane rondle z miedzi. Ściany były pomalowane na
niebiesko, a w obu oknach wisiały identyczne bielusieńkie firanki z
koronką. Jedną ze ścian zdobił portret króla Oskara, a drugą równie duży
obraz Chrystusa w koronie cierniowej. Na podłodze leżał czysty kolorowy
dywanik utkany ze szmatek. A nad kuchenną ławą znajdowała się półka,
na której stały pionowo biało-niebieskie porcelanowe talerze.
Pomieszczenie lśniło czystością, a w nozdrza wdzierała się smakowita
woń smażonego mięsa.
Przy stole siedziały Petra i Berntine. Elise ledwie je poznała. Ubrane w
bielutkie fartuszki, były wykąpane, a świeżo umyte włosy miały
zaplecione w warkoczyki i związane czerwonymi wstążkami.
Elise aż ścisnęło w gardle ze wzruszenia. Takie miała wyrzuty sumienia,
że odesłała dziewczynki, a tymczasem trafiły lepiej, niż się spodziewała.
- Witaj, Petro, witaj, Berntine, jak pięknie dziś wyglądacie! Popatrzyły
na nią wrogo i żadna z nich się nie odezwała.
- Nie ma co się tym przejmować - skwitowała rezolutnie Syverine. - Nie
należy się spodziewać, że dzieci, które urodziły się w cienistej dolinie,
zaczną się śmiać, gdy tylko ujrzą słońce. One nawet nie wiedzą, co to
słońce, przecież go nigdy nie widziały! Elise w myśli przyznała Syverine
rację.
- I na dodatek dostałyście na obiad smażone mięsko. Jak pięknie
pachnie!
- Chcesz też kawałek? - ożywiła się Syverine i popatrzyła na nią. -
Dzieci więcej już nie zjedzą, a ja jestem za gruba. - Roześmiała się i
poklepała się po brzuchu.
Nie miała racji. Wcale nie była gruba, tylko nieco bardziej zaokrąglona
niż większość okolicznych mieszkańców.
Elise nie mogła się oprzeć pokusie. Starała się opanować i jadła po
kawałeczku, była jednak taka głodna, że najchętniej pochłonęłaby
wszystko od razu.
- Tak bardzo się cieszę, że Torkild Abrahamsen dowiedział się o pani -
zagadnęła Elise, skończywszy jeść. - Muszę przyznać, że nie wiedziałam,
co mam robić. Chętnie sama bym się zajęła Petrą i Berntine, ale mój mąż...
- zamilkła i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Który to, ten ładny czy ten miły?
Co za dziwne pytanie, pomyślała Elise zdumiona.
- Chyba ten ładny - odpowiedziała sobie sama Syverine. Kiedy Elise
podziękowała i pożegnawszy się, ruszyła w drogę powrotną do domu,
zastanowiła się nad pytaniem Syverine. Sama zawsze uważała, że
Emanuel jest miły. Dlaczego Syverine odniosła inne wrażenie?
Cieszyła się, że będzie mogła opowiedzieć mężowi, jak dobrze trafiły
dziewczynki, najpierw jednak zamierzała wstąpić do sklepu kolonialnego i
kupić papier listowy.
Pośpiesznie skręciła za róg i w chwili gdy już miała nacisnąć na klamkę,
drzwi się otworzyły, a ze sklepu wyszedł mężczyzna. Był to Ansgar
Mathiesen.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise chciała go wyminąć i jak najszybciej wejść do sklepu. Była pewna,
że dla niego ta sytuacja jest równie kłopotliwa, i spodziewała się, że
odwróci głowę i zbiegnie po schodkach. Ku jej przerażeniu jednak Ansgar
zatrzymał się i wyraźnie speszony wyjąkał:
- I... jak poszło? Wtedy... w mieście - dodał pośpiesznie. Popatrzyła na
niego, nic nie rozumiejąc, a on zaczerwienił się po cebulki włosów i
nerwowo uciekł spojrzeniem. Najchętniej zignorowałaby go, ale widząc
jego bezradną minę, nie potrafiła odwrócić się do niego plecami.
- Ale o co ci chodzi? - zapytała.
- O bandę, tych, co cię dręczyli.
Powinna odburknąć mu pogardliwie, bo to z jego strony doświadczyła
największej krzywdy, znów ją coś jednak powstrzymało.
- Chyba oberwałeś od nich gorzej - rzekła.
- Zasłużyłem na to. - Wykrzywił twarz w lekkim uśmiechu i spojrzał w
bok.
Nie mogła wyjść ze zdumienia. Trudno było pojąć, że to ten sam
człowiek, który dopuścił się na niej gwałtu i upokorzył w najgorszy
sposób. Zrobił to wprawdzie podjudzony przez bandę, by nie stracić w
oczach kompanów, ale i tak wydawało jej się to niezrozumiałe. Nagle
straciła pewność siebie. Czyżby się pomyliła? Może przyznał się do winy
tylko dlatego, że przeraził się gróźb Johana? Kierując się impulsem,
zapytała:
- Dlaczego przynosiłeś mi ubranka dla dziecka? Spurpurowiał, spuścił
głowę i zakłopotany wiercił czubkiem buta w dziurze na schodach.
W tej samej chwili Elise usłyszała damski głos wołający go po imieniu.
A gdy oboje się odwrócili, ujrzała kobietę w średnim wieku zbliżającą się
w ich kierunku. Elise od razu poznała, że to jego matka. Kobieta posłała
Elise zdumione spojrzenie, ale zaraz się uśmiechnęła, rozpoznawszy ją.
- Czy to nie pani pomogła wtedy uratować Ansgara? - zapytała, a w jej
głosie pobrzmiewała radość i zdumienie.
- O, ja niewiele zrobiłam - wymamrotała Elise pod nosem,
zapragnąwszy nagle znaleźć się jak najdalej stąd.
- Ansgar był tak oszołomiony po tym nieprzyjemnym wypadku, że nie
był w stanie w ogóle nic opowiedzieć. Nie mieliśmy pojęcia, kto mu
pomógł i do jakiego domu trafił, zrozumieliśmy tylko tyle, że zajęli się
nim mili ludzie. A kiedy pani przyniosła jego ubrania, jechałam akurat na
przyjęcie i dopiero później domyśliłam się, kim pani jest. Tak mi było
wówczas przykro, że nie podziękowałam pani tak, jak zamierzałam.
- Nic nie szkodzi - wymamrotała Elise, unikając jej spojrzenia.
- Ależ tak. Państwo uratowali życie mojemu synowi. Mój mąż także
pragnął złożyć podziękowanie. Teraz jednak, gdy już w końcu panią
znalazłam, nie puszczę pani, póki się nie dowiem, jak się pani nazywa i
gdzie mieszka, tak bym mogła panią nagrodzić.
Elise zastanawiała się, jak się z tego wykręcić. Nawet przez moment
rozważała, czy nie rzucić się do ucieczki w dół ulicy, ale uznała, że
wyglądałoby to bardzo dziwnie, i nie zdobyła się na to.
- Dziękuję bardzo, ale nie przyjmę żadnej nagrody. To nie ja
wyciągnęłam pani syna z wody, tylko moja mama i jej mąż.
Matka Ansgara roześmiała się.
- Cóż za skromność. Gdzie mieszkasz, panienko...
- Jestem mężatką - sprostowała Elise. - Naprawdę nic nie chcę, pani
Mathiesen. Należy pomóc człowiekowi w niebezpieczeństwie. To nasz
chrześcijański obowiązek. A skoro mieszkamy tak blisko rzeki, zdarza się
nam widzieć to i owo.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale stanowczo i ukłoniwszy się, weszła do
sklepu.
Przez chwilę obawiała się, że matka Ansgara wejdzie za nią, ale z ulgą
zobaczyła przez okno, że odeszła razem z synem.
Zastanawiała się, co też Ansgar opowiedział rodzicom. Z pewnością nie
mieli pojęcia, jakiego podłego występku się dopuścił, napadając na nią, nie
wiedzieli także, że próbował odebrać sobie życie. Jego matka dziwiła się,
że Elise nie chce przyjąć zapłaty w podzięce za pomoc. Sądziła pewnie, że
Ansgar wpadł do rzeki przez przypadek, a uderzywszy się, stracił pamięć.
Gdyby usłyszała prawdę, przeżyłaby szok. Była wykształcona i kulturalna,
takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Wyrażała się z ogładą, miała na
sobie kosztowny strój, a w jakim mieszkali domu, Elise widziała na
własne oczy.
Czekając w kolejce, nie przestawała o tym myśleć. Nawet gdy już kupiła
papier listowy i skierowała się w stronę domu, wciąż się zastanawiała nad
tą sprawą. Rodzinę Mathiesenów dotknął podobny problem co rodzinę
Ringstadów. Ich synowie, jedynacy, namieszali w swoim życiu i gdyby to
wyszło na jaw, okryliby hańbą swoją rodzinę. Zapewne pani Mathiesen
byłaby równie wstrząśnięta jak pani Ringstad i także obawiałaby się
plotek. Może nawet obarczyłaby winą Elise.
Czemu nie przyjęłaś zapłaty? - słyszała zdradzieckie podszeptywanie do
ucha. Może dostałabyś tyle, że nie musiałabyś szyć przez pół roku i ten
czas poświęciłabyś raczej Hugo i chłopcom? Przypilnowałabyś Pedera z
czytaniem, pocerowała skarpety Evertowi i połatała kurtkę Kristiana.
Zrobiłabyś wreszcie to wszystko, co zawsze odkładasz na później z braku
czasu i przez co wciąż masz wyrzuty sumienia.
Mogłabym pożyczyć stary wózek i jeździć z Hugo na spacery, kiedy
przyjdzie wiosna, zamiast siedzieć w czterech ścianach i szyć dla tej
rozkapryszonej i złośliwej Karolinę.
Znała jednak powód swej odmowy. Może inni nie zrozumieliby,
dlaczego biedna robotnica odmawia przyjęcia paru koron, ona jednak nie
mogła nawet znieść myśli, że zawdzięczałaby cokolwiek Ansgarowi i jego
rodzinie. Przyjmując pieniądze, przyznałaby niejako, że przyczyniła się do
jego uratowania, a przecież tak nie było. Nie! Nie zamierza mieć z nim nic
wspólnego, koniec i kropka. Poza tym Emanuel też ma swój honor, a on w
każdym razie nigdy by nie przyjął pieniędzy od mężczyzny, który ją
zhańbił.
Mogłabyś przekazać pieniądze mamie i Hvalstadowi. Przecież to oni
zauważyli Ansgara w rzece i przybiegli do domu po pomoc - protestował
jej wewnętrzny głos. Oni nie wiedzą, kim jest Ansgar, i miejmy nadzieję,
że nigdy się nie dowiedzą.
Rzeczywiście tak powinna była postąpić, nie zniosłaby jednak dłuższej
rozmowy z Ansgarem i z jego matką. Nie miała też ochoty podawać
swojego nazwiska i adresu. Najlepiej, jeśli pani Mathiesen zapomni, że ją
w ogóle spotkała, i przestanie myśleć o tym, co wydarzyło się w ubiegłym
roku.
Zeszła całkiem w dół ulicy i już miała przejść na ukos pomiędzy
fabrykami, gdy nagle usłyszała za plecami szybkie kroki. Odwróciła się i
ku swemu przerażeniu ujrzała nadbiegającego Ansgara. Nim zdążyła się
zdziwić, on zrównał się z nią, wetknął jej do ręki niewielką paczuszkę i
odwróciwszy się pośpiesznie, odbiegł parę kroków, jakby chciał jak
najszybciej uciec.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale on zatrzymał się i rzucił zdyszany,
z trudem wydobywając z siebie słowa:
- Proszę, weź! Jeśli nie przyjmiesz, mama zacznie coś podejrzewać. Od
dawna miała to dla ciebie przygotowane i uciekł.
Elise wsunęła paczuszkę pod ubranie i pośpiesznie skierowała się na
most.
Gdy tylko otworzyła drzwi, Emanuel zderzył się z nią ubrany w płaszcz
i kapelusz.
- Ale cię długo nie było - odezwał się, posyłając jej pełne wyrzutu
spojrzenie.
Całkiem zapomniała, że Emanuel musi wracać do fabryki, nim skończy
się przerwa obiadowa.
- Przepraszam - powiedziała, usiłując ukryć papier listowy - ale
Syverine poczęstowała mnie obiadem i dałam się skusić.
Uśmiechnął się i pogłaskał ją pośpiesznie po policzku.
- To dobrze, że zjadłaś coś pożywnego. Muszę już biec - rzucił na
odchodnym.
Pełna sprzecznych uczuć wyjęła zza pazuchy niewielką paczuszkę. Z
tego, co powiedział Ansgar, domyśliła się, że są w niej pieniądze.
Mimowolnie obudziło to jej ciekawość, mimo że cała sytuacja wydawała
jej się bardzo niezręczna. To nie są moje pieniądze, powtarzała sobie
stanowczo. Należą się one mamie i Hvalstadowi.
Gdy jednak otworzyła zawiniątko, oniemiała. W środku leżało pięćset
koron! Więcej, niż była w stanie zarobić przez dwa lata w przędzalni.
Razem z pieniędzmi otrzymanymi od teścia miała osiemset koron!
Posiadając taką sumę, nie musiałaby podejmować pracy przez wiele lat.
Mogłaby zajmować się domem i dziećmi, gotować smaczne i pożywne
posiłki dla wszystkich i kupić porządne ubranie dla chłopców. Co za
szczęście!
Zaraz jednak pokręciła gwałtownie głową. To nie jej pieniądze! Nawet
jeśli mama zgodziłaby się z nią podzielić tą sumą, jak na to zareagowałby
Emanuel? Wystarczająco trudno będzie ukryć przed nim te trzysta koron
otrzymane od jego ojca. Emanuel miał przecież świadomość, że tamtego
pamiętnego dnia uratowali od utonięcia mężczyznę, który ją zgwałcił.
Wścieknie się, gdy usłyszy, że w domu są przechowywane „zbrukane
pieniądze".
Pośpiesznie weszła do sypialni i ukryła je wraz z pozostałymi w
najwyższej szufladzie komody. Miała wrażenie, że ją parzą, z ulgą więc
zamknęła szufladę.
Hugo popłakiwał, nadeszła pora przewijania i karmienia. Położyła synka
na stole w kuchni i zdjęła z niego przemoczone pieluszki, a on zaczął
machać rączkami i fikać nóżkami, uśmiechając się i gaworząc przy tym
wesoło. Zapewne od razu zrobiło mu się przyjemniej. A gdy już
przewiniętego przyłożyła do piersi i usiadła na stołku w kuchni, malec ssał
i cmokał zadowolony. Uwielbiała słuchać tych jego odgłosów. Traktowała
je jako dowód tego, że jest mu dobrze, w każdym razie póki co. Co mu
życie przyniesie później, nie miała nawet odwagi myśleć. Zwłaszcza jeśli
jego włosy nabiorą przyciągającej uwagę rudej barwy, kręcąc się w loki
tak jak Ansgarowi...
Znów stanął jej przed oczami Ansgar, gdy jąkał się purpurowy na
twarzy. Współczuła mu, nie umiała w sobie wzbudzić innego uczucia.
Czasem zastanawiała się, że chyba z nią jest coś nie tak, skoro myśli w
taki sposób. Inne dziewczęta na pewno byłyby wściekłe, pełne nienawiści i
chęci odwetu. No cóż, ona odczuwała podobnie przez wiele miesięcy.
Teraz jednak od tamtego okropnego zdarzenia minęło już sporo czasu, a
poza tym nie pojmowała, że jego sprawcą był ktoś taki jak Ansgar.
Wydawał się miły.
W każdym razie widać było, że bardzo żałuje swego czynu. Czytała to z
jego twarzy, świadczyły też o tym prezenty, jakie zostawiał. Torkild
powiedział, że to samotny i nieszczęśliwy chłopak, zresztą widać to było
gołym okiem.
Nie potrafi żywić do niego nienawiści przez resztę życia za to, że ją
skrzywdził. Tym bardziej, że uczynił to pod presją kompanów, a potem
okazał skruchę. Nie wolno jej też zapomnieć, że ją uratował, gdy
ponownie znalazła się w tarapatach, wracając z miasta. Gdyby go tam
wtedy nie było i gdyby nie jego ingerencja, zostałaby ponownie
zgwałcona. Narażał dla niej wówczas własne życie.
Westchnęła głęboko i pomyślała: Może jednak zatrzymam część
pieniędzy? Jeśli mama mi to zaproponuje...
Ku jej zdumieniu Kristian wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle.
Oznajmił, że nauczyciel zachorował i zostali zwolnieni.
- Jak dobrze - wyrwało się Elise. - Potrzebuję kogoś, kto by
przypilnował Hugo, bo muszę pilnie pójść do mamy i załatwić pewną
sprawę.
- To może ja pobiegnę? - rzekł Kristian, posyłając jej błagalne
spojrzenie. Elise wiedziała, że brat nie lubi zostawać sam z Hugo, bo czuje
się bezsilny i nie wie, co robić, gdy ten płacze.
- Nie tym razem, Kristian. Muszę sama porozmawiać z mamą. Hugo śpi
i na pewno będzie spokojny, póki nie wrócę. Usmażyłam wam racuchy -
dorzuciła wesoło, chcąc mu dodać otuchy. - Możesz zjeść trzy.
Jego twarz rozpromieniła się, ale zapytał:
- Stać cię na to, Elise?
- Tak - pokiwała głową. - Dostałam zapłatę za suknię, którą uszyłam.
Uśmiechnął się, a w jego oczach zalśniła radość.
- Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
Elise roześmiała się, serce napełniło jej się radością i poczuła się lekka
jak piórko.
- A ty jesteś najlepszym bratem - dodała pośpiesznie.
- Zaraz po Pederze - oznajmił, ale w jego głosie nie wyczuła zazdrości.
Po prostu stwierdził fakt.
Elise natychmiast spoważniała. Pogłaskała go po ciemnej grzywce i
wyjaśniła:
- Kocham was obu tak samo, Kristian. Ale Peder potrzebuje więcej
pomocy niż ty, dlatego może ci się czasem zdawać, że poświęcam mu
więcej uwagi.
- Mnie to nie przeszkadza, Elise. Pederowi nie jest lekko. Elise
zmarszczyła czoło zmartwiona.
- Słyszałeś coś może? Coś się stało?
- Pingelen strasznie mu dokucza. Strzela do niego z procy prosto w
głowę, zabiera mu czapkę i wyzywa od Cyganów, chociaż Peder nie jest
żadnym Cyganem.
Elise poczuła ukłucie w sercu.
- Dlaczego wyzywa go od Cyganów?
- Nie wiem. Pewnie tylko po to, by go zdenerwować. Bo nie ma
gorszego przezwiska. Nie wiedziałaś?
Elise pokiwała głową i poczuła ciarki na plecach. Kristian najwyraźniej
nie pamiętał, że ich ojciec pochodził z cygańskiej rodziny.
Wprawdzie nigdy nie wędrował z taborem, przeciwnie, był marynarzem
i robotnikiem w fabryce, ale w jego żyłach płynęła cygańska krew. A to
oznacza, że oni, wszystkie jego dzieci, też są po trosze Cyganami. Nigdy o
tym nie rozmawiali i mało kto w ogóle o tym wiedział. Mama jednak
bardzo się bała, że prawda wyjdzie na jaw. Elise czytała w gazetach
wszystko, co zamieszczano na temat Cyganów. Wiedziała więc, że
Christian Michelsen wspierał pokaźnymi datkami stowarzyszenie do
spraw przeciwdziałania włóczęgostwu. Organizacja ta w ostatnich latach
zbudowała wiele sierocińców. Cyganom, którzy nie chcieli się
podporządkować nowym zarządzeniom, siłą odbierano dzieci i
umieszczano je w takich sierocińcach. Przeszły ją dreszcze, gdy o tym
myślała.
Przypomniało jej się, że przed kilkoma laty czytała w gazecie o dwojgu
dzieci w wieku dwóch i czterech lat, które odebrano rodzicom i
umieszczono w sierocińcu. Rodzice zdołali wykraść dzieci i zabrać je ze
sobą, potem jednak dzieci zwabiono z powrotem do sierocińca słodyczami
i różnymi obiecankami, a rodziców aresztowano. Na nic się zdały
późniejsze próby odzyskania dzieci. Nie pomógł ani płacz, ani błaganie.
Sierociniec zaś ogrodzono wysokim płotem, by rodzice nie mogli dostać
się do środka.
Historia ta zrobiła na niej ogromne wrażenie. Wyobrażała sobie te dwa
maluchy siłą odrywane od mamy i taty i rozszlochane zamykane pośród
obcych. Pomyśleć tylko, że mógłby to być Peder. On by się tam całkiem
zmarnował.
- Co ci jest? - Kristian popatrzył na nią pytająco. - Dlaczego masz taką
dziwną minę?
- Coś mi się przypomniało. Zastanawiam się też, co można zrobić, żeby
nakłonić Pingelena, aby zostawił Pedera w spokoju.
- Mogę go stłuc, jeśli chcesz.
- To nic nie pomoże, Kristian. Przeciwnie, będzie jeszcze gorzej. Ale
teraz muszę już lecieć. Jeśli Hugo się obudzi, możesz go trochę pokołysać,
wtedy się na pewno uspokoi.
Idąc pod górę na Wzgórze Świętego Jana, wciąż zastanawiała się nad
sprawą Cyganów.
Przypomniała sobie, jak raz zapytała tatę, kiedy jeszcze nie pił, dlaczego
Cyganie cieszą się taką złą sławą. Wyjaśnił jej wówczas, że zawsze tak
było, choć w ostatnich latach ich sytuacja znacznie się pogorszyła. Ludzie
nie potrzebowali już korzystać z usług, jakie wykonywali dla nich
Cyganie, na przykład kupować wyrobów z metalu i blachy. Nie
potrzebowali mioteł, guzików, ram do tkania i ozdób. Wszystko to mogli
kupić teraz w sklepach. Dlatego częściej niż kiedyś odprawiano ich z
kwitkiem, kiedy zajeżdżali do dworu, by coś sprzedać, zabić konia,
przepchać komin, naprawić miedziane garnki i rynny. Poza tym
społeczeństwo nie życzyło sobie włóczących się po drogach ludzi,
niemających stałego miejsca zamieszkania.
- To dlaczego inni Cyganie nie zrobią tak jak ty? - zapytała. - Nie znajdą
sobie domu i pracy?
Wtedy popatrzył na nią przeciągle i odparł:
- Jesteś pewna, Elise, że wszystkich ludzi można zmienić?
- Tobie się udało - upierała się.
- Tak sądzisz? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie. Kiedy z rzeki
wyłowiono zwłoki ojca, przypomniała sobie tę rozmowę.
Odsunęła pośpiesznie to wspomnienie, bo wciąż było dla niej zbyt
bolesne. Denerwowała się tym, co powiedział jej Kristian. W szkole nikt
nie wiedział, że ich ojciec był Cyganem. Peder nawet nie był do niego
podobny. To Kristian odziedziczył urodę po ojcu, jego jednak nikt nie
przezywał.
Tego roku wiosna nadeszła szybciej niż zazwyczaj. Śpiewały ptaki, a w
zaciszu przy ścianach domów powschodziły krokusy, tworząc wśród mchu
i ziemi żółte i fioletowe plamki. Elise zatrzymała się i rozejrzała dokoła.
Gdzieś w pobliżu pogwizdywał kos. Zasłuchała się przez chwilę w te
cudowne trele, nim ruszyła dalej. Jej serce napełniło się radością. Wnet
nadejdzie lato i niczym ocean zaleje ich słońcem i ciepłem. W domu w
szufladzie ma dość pieniędzy, by nie musieli cierpieć biedy przez długi
czas. Jutro przepisze na czysto opowiadanie i poprosi Torkilda, by zaniósł
je redaktorowi z „Verdens Gang". Podniosła wysoko głowę, popatrzyła w
niebo i odetchnęła świeżym, łagodnym wiosennym powietrzem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tymczasem Ansgar wrócił do domu. Po cichu wszedł do holu w nadziei,
że matka go nie usłyszy. Odwiesiwszy na wieszaku płaszcz i czapkę z
daszkiem, ruszył ukradkiem przez korytarz, by wejść po schodach na
piętro. Nie miał siły rozmawiać teraz z mamą. Nie zniesie więcej tych
wszystkich jej pytań.
Zdążył wejść na trzeci stopień, gdy w salonie rozległo się wołanie:
- Ansgar? To ty?
Nie było wyjścia, jeśli z nią nie porozmawia, nie da mu spokoju.
- Tak - odpowiedział. - Idę do mojego pokoju.
- Chodź tu na chwilę, proszę. Odwrócił się niechętnie, ale posłuchał.
- O co chodzi? - zapytał.
- Zaniosłeś pieniądze? Pokiwał głową.
- Co powiedziała?
- Nie zdążyła nic powiedzieć. Wcisnąłem jej paczuszkę do ręki i
uciekłem.
Matka zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- A cóż to za dziwne zachowanie? Dlaczego nie chciała wziąć
pieniędzy? Przecież nietrudno zauważyć, że jest biedna. Wydawać by się
mogło, że powinna się ucieszyć.
Kiwnął głową i zmusił się, by wytrzymać spojrzenie matki. Nie powinna
za nic w świecie nabrać podejrzeń, że coś przed nią ukrywa.
- Zauważyłeś, czy sprawdziła, ile pieniędzy jest w środku?
- Nie, pobiegłem.
- Gdyby to ktoś inny uratował ci życie, dalibyśmy o wiele więcej
pieniędzy. Ale nie byłoby to właściwe wobec ubogiej robotnicy. To
środowisko kieruje się innymi zasadami moralnymi. Pewnie by od razu
wszystko wydała.
Skinął głową w nadziei, że się uwolni od tej rozmowy, ale w głębi serca
poczuł się urażony z powodu Elise. Wiedział, że ta dziewczyna z
pewnością nie zmarnotrawiłaby nawet jednego ore. Tak się troszczyła o
swoich braci, zaopiekowała się też obcym chłopcem, sierotą, i uwijała się
od świtu do nocy. Nigdy nie widział, by miała na sobie jakąś nową suknię.
Sobie odmawiała wszystkiego.
- O czym rozmawialiście? - pytała dalej matka. - Bo widziałam, że
rozmawialiście, kiedy doszłam do sklepu.
Oblał się rumieńcem, co go tylko dodatkowo rozzłościło.
- Ona... zapytała mnie, jak się czuję po tej nieprzewidzianej kąpieli w
rzece.
Mama siedziała w fotelu i obserwowała go z uwagą.
- Czerwienisz się, Ansgar - uśmiechnęła się. - Już wtedy latem to
zauważyłam. Jaka szkoda, że ona jest mężatką. Czemu ten świat jest taki
zagmatwany? Gdy już wreszcie zainteresowałeś się dziewczyną, okazuje
się, że nie jest wolna. Wiesz coś o niej? Ma dzieci?
Ansgar poczuł, że pot perli mu się na czole. Pokój zawirował mu przed
oczami, oparł się więc o framugę. Mama poderwała się przerażona.
- Ależ kochanie, chyba nie jesteś chory?
- Nie wiem, ostatnio coś gorzej się czuję. Mama załamała dłonie.
- Trzeba wezwać doktora.
- Nie - machnął lekceważąco ręką. - To zwyczajne przeziębienie, trochę
boli mnie gardło.
- Nic nie mówiłeś.
- Nie chciałem cię niepokoić. Pójdę na górę i się trochę położę. Mama
zatrzymała go. Miał wrażenie, że przejrzała go na wylot.
- To chyba nie z nerwów, Ansgar? Wiem, że obawiasz się pierwszych
dni w pracy, ale musisz pamiętać, że miałeś wiele szczęścia, otrzymując
posadę w największej i najbardziej wpływowej gazecie. Gdyby nie ojciec,
na pewno byś jej nie dostał. Idź już na górę i trochę odpocznij! Jeśli
rzeczywiście coś ci dolega, musimy cię postawić na nogi, zanim zaczniesz
nową pracę.
Zamierzała się już odwrócić i usiąść z powrotem w swoim fotelu, ale
jeszcze raz rzuciła mu badawcze spojrzenie.
- Nie mogę uwolnić się od wrażenia, że jest coś dziwnego w tej ubogiej
robotnicy. Pamiętam, kiedy wtedy latem przyniosła twoje ubrania i
zobaczyła mnie, na jej twarzy odmalował się strach. Albo nie przepada z
ludźmi, albo coś ją dręczy.
Ansgarowi znów zakręciło się w głowie.
- Chyba położę się do łóżka, mamo.
- Dobrze, biedaku, całkiem pobladłeś. Wejdę z tobą na górę, synku.
Chwyciła go pod rękę, by mu pomóc wejść po schodach.
- Mamo, proszę! Nie jestem dzieckiem. Zaśmiała się cicho.
- Nie, właśnie to dzisiaj zrozumiałam, kiedy cię zobaczyłam razem z tą
ładną robotnicą. Patrzyłeś na nią tak, jak młody mężczyzna patrzy na
młodą kobietę. Nagle uświadomiłam sobie, że mój syn wnet będzie
dorosły.
Ansgar poczuł, jak wzbiera w nim irytacja i że lada moment wybuchnie.
- Wnet? Nie dochodzi do ciebie, mamo, że mam już osiemnaście lat?
- Ależ tak. Tylko że zawsze byłeś trochę bardziej dziecinny niż twoi
rówieśnicy. Przynajmniej zanim poznałeś tych swoich okropnych kolegów.
- To nie są już moi koledzy.
- No i całe szczęście. Mówiłam ci, co o nich sądzę. Zwłaszcza o tym
Gustavie, czy jak on tam się nazywa. Z daleka widać, co to za gagatek.
Poza tym ma takie chytre spojrzenie. Nie zdziwi mnie, jeśli któregoś dnia
się okaże, że jest w coś zamieszany. Nie zapomniałam tamtego wieczoru w
zeszłym roku latem, gdy wróciłeś z miasta, gdzie byliście razem. Wypiłeś
za dużo i alkohol ci zaszkodził. Byłeś całkiem wytrącony z równowagi.
Wiem, że nie lubisz, gdy o tym mówię, Ansgar, ale po tym dniu zmieniłeś
się nie do poznania. Jestem całkowicie pewna, że ci koledzy mieli na
ciebie zły wpływ. Mam tylko nadzieję, że w redakcji poznasz nowych
przyjaciół. Takich, na których można polegać.
Dotarli do pokoju Ansgara. Matka weszła przodem, strzepnęła poduszki
i pomogła mu się ułożyć w łóżku.
- O, tak, synku. Na pewno niebawem poczujesz się lepiej, zobaczysz.
Poproszę Olaug, żeby przyniosła ci gorące mleko z miodem.
W końcu matka wyszła i Ansgar odetchnął rozdygotany. Muszę opuścić
ten dom, pomyślał. Mama działa mi na nerwy. Tylko dokąd miałby się
przeprowadzić? Od ukończenia szkoły handlowej nie zarobił jeszcze
nawet jednego ore. Nie udało mu się dostać żadnej posady, o którą się
ubiegał.
Zamknął oczy i jak zwykle pogrążył się w świecie marzeń. Wyobraził
sobie, że jest razem z Elise w Tivoli. Ona ma na sobie śliczną niebieską
sukienkę, a na głowie kapelusz ozdobiony kwiatami w tym samym
kolorze. Tańczą razem, ona uśmiecha się do niego, a w jej policzkach
pojawiają się głębokie dołeczki. Przyciska ją mocno do siebie.
W tym samym momencie sielski obrazek znika i zastępuje go inny.
Widzi siebie biegnącego przez ciemny las i goniącego przerażoną jak
zaszczute zwierzę Elise. Dopada jej, przewraca na ziemię i podciąga jej
spódnicę. Ona się broni zaciekle. Jej opór wywołuje w nim nieznane
uczucia, chęć dręczenia i bezgraniczne pożądanie. Z wysiłkiem wdziera się
w nią i po kilku ostrych pchnięciach eksploduje z jękiem, doznając błogiej
rozkoszy. Dokonał tego! Zrobił to, mimo że tamci byli przekonani, iż się
nie odważy.
Jak zawsze, gdy nachodziło go to wspomnienie, poczuł gwałtowny
przypływ pożądania zmieszany ze wstydem i smutkiem. Usiłował wyprzeć
tę myśl, tymczasem wciąż na nowo przeżywał krótkotrwałą rozkosz i
euforię zwycięstwa. Przewracał się w łóżku z boku na bok. Miał wrażenie,
że zwariuje z tęsknoty za tą dziewczyną.
Ale wtedy pojawiało się kolejne wspomnienie. Stoi na ganku domu
majstra. Elise otwiera drzwi, ale na jego widok wstrzymuje oddech i
usiłuje zatrzasnąć mu je przed nosem. Zdążył jednak wsunąć stopę.
„Czego chcesz ode mnie?" - pyta, patrząc na niego z wściekłością. W jej
spojrzeniu mieści się wszystko, od nienawiści po rozgoryczenie, nie ma
jednak nawet cienia zainteresowania ani ciekawości, jak przekonywał go
Gustav i jego kompani. Twierdzili oni, że dziewczyna wzięta gwałtem
odczuwa przyjemność, a napastnik wzbudza potem w niej żądzę. Nie
bardzo chciało mu się w to wierzyć, mimo to pragnął mieć taką nadzieję.
Kiedy zrozumiał, że jest dokładnie na odwrót, stracił ochotę do życia.
Przewracał się na łóżku z boku na bok. Cholerne dranie!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise zadzwoniła do drzwi. Otworzyła mama i rozpromieniła się na jej
widok.
- Elise? Jak miło! Chyba ściągnęłam cię myślami, bo właśnie
zastanawiałam się, co u was.
- Nie mam dużo czasu, bo Kristian pilnuje Hugo, a on nie lubi z nim
zostawać sam. Boi się, że zacznie mu płakać.
- Trudno, musi się do tego przyzwyczaić! Ty też musiałaś się nim
opiekować, gdy szłam do fabryki, a miałaś zaledwie sześć lat, gdy się
urodził.
Elise nie odpowiedziała, wyciągnęła natomiast z kieszeni niewielką
brązową paczuszkę i podała mamie.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Spotkałam matkę tego mężczyzny,
którego uratowaliśmy w rzece zeszłego lata. Powiedziała, że nie może
sobie darować, że nie odwdzięczyła się nam, jak należy, i żeby to
nadrobić, wręczyła mi to.
Mama, zdziwiona nieoczekiwanym podarunkiem, odpakowała
paczuszkę i zrobiła wielkie oczy.
- Pieniądze?
- Tak, pięćset koron - potwierdziła Elise.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem, wpatrzona w majątek, który
trzymała w dłoniach.
- Jesteś pewna, że to nie żadne nieporozumienie?
- Tak. Pieniądze są podziękowaniem za to, że uratowaliśmy jej syna. To
ty i Hvalstad zauważyliście go w wodzie i podnieśliście alarm. Gdybyście
go wtedy nie dostrzegli, dziś już by nie żył.
- Nigdy byśmy nie zdołali go uratować bez twojej i Emanuela pomocy -
zaoponowała mama. - Nie mogę przyjąć takiej sumy od obcych ludzi,
Elise.
- Powiedziałam dokładnie to samo, ale jej syn przybiegł za mną i
wcisnął mi do ręki tę paczuszkę i uciekł, nim zdołałam zaprotestować.
Dopiero jak przyszłam do domu, zobaczyłam, ile to pieniędzy.
Mama wahała się. Elise widziała, jak walczy ze sobą, targana
sprzecznymi uczuciami. Nagle jej twarz rozpromieniła się.
- Podzielmy się - zaproponowała. - Będzie po dwieście pięćdziesiąt
koron dla każdej z nas. Nie pamiętasz, jak pan Ringstad stwierdził, że sto
koron to stanowczo za mało?
- Pewnie dlatego, że przywykł do większych sum. Nie tak jak my.
- Jeśli matkę tego chłopaka męczy to, że nie odwdzięczyła się nam, jak
należy, to uważam, że możemy przyjąć te pieniądze z czystym sumieniem.
Mama przeliczyła banknoty z zapałem i włożyła Elise do rąk połowę
sumy.
- Chodź, Elise, usiądź na chwilę. Ja w każdym razie muszę usiąść.
Jestem całkiem oszołomiona. Poza tym tak dawno cię nie widziałam.
Ciekawa jestem, co tam u was w domu.
Kiedy tak rozmawiały, ze swojego pokoju wyszła zawstydzona Anne
Sofie. Zobaczywszy, kto ich odwiedził, uśmiechnęła się, szybko podbiegła
do mamy i wdrapała się jej na kolana. Mama pogłaskała ją po włosach i
przytuliła do siebie.
- Znasz przecież Elise, Anne Sofie. Nie musisz się wstydzić.
Elise przyjrzała się im uważnie. Mama traktowała dziewczynkę jak
własną córkę i zdawała się nie pamiętać, że w domu majstra mieszkają jej
synowie, którym daleko jeszcze do dorosłości. Minęły dwa i pół miesiąca
od wyprowadzki i przez cały ten czas ani razu ich nie odwiedziła. Jak
matka może opuścić własne dzieci? Hilda i ja jesteśmy już dorosłe, ale
przecież chłopcy są jeszcze w wieku szkolnym!
Czy to ta długa choroba i tygodnie spędzone w sanatorium tak ją
odmieniły? Nie niepokoiła się, bo ufała Elise, która przejęła od-
powiedzialność za młodszych braci. Może poczuła się zbędna, gdy wróciła
do domu z sanatorium, i dlatego tak się wszystko ułożyło?
- Dobrze się tu czujesz czy może tęsknisz do domu nad rzeką? - zapytała
ostrożnie, starając się nie okazać emocji. W głębi serca pragnęła usłyszeć,
że mama tęskni za nimi, zwłaszcza za chłopcami. Mama tymczasem
roześmiała się.
- Jest mi tu wspaniale. Przed południem spędzamy sobie miło czas w
domu razem z Anne Sofìe, a kiedy Asbjorn wraca z pracy, po wspólnym
obiedzie idziemy na spacer na Wzgórze Świętego Jana. Jest tam karuzela
dla dzieci, no i niedźwiedzie. - Pokręciła głową i dodała: - Wciąż nie mogę
uwierzyć, że dostaliśmy tyle pieniędzy. Teraz będzie nas stać, żeby pójść
do restauracji Hasselbakken, wypić kawę i zjeść ciastko, kiedy nas najdzie
ochota. Słyszysz, Anne Sofie? - dodała ożywiona i pocałowała
dziewczynkę w policzek. - Pomyśl tylko, pójdziemy do restauracji na
ciastko!
Anne Sofie uśmiechnęła się uszczęśliwiona i wtuliła się w nią. Elise
wstała.
- Muszę już wracać. Peder nie zdążył jeszcze przyjść ze szkoły, gdy
wychodziłam, a obaj idą po południu do pracy, wiesz. Muszą koniecznie
coś zjeść przed wyjściem.
W oczach mamy przemknął cień. Może jednak nie całkiem o nich
zapomniała? - pomyślała sobie Elise, całując mamę na pożegnanie i
kierując się do drzwi wyjściowych.
Zastała Kristiana chodzącego po kuchni od ściany do ściany. Na rękach
trzymał wrzeszczącego Hugo. Spocony i czerwony na twarzy, na widok
Elise odetchnął z ulgą.
- Zaczął płakać niemal zaraz po twoim wyjściu. Robię, co mogę, ale to
nic nie pomaga. Ma mokro.
- Biedaku, pewnie nawet nie zdążyłeś się najeść.
- To akurat nic nie szkodzi. Wezmę placki w rękę i zjem po drodze.
- A Peder jeszcze nie wrócił?
Kristian pokręcił głową i posyłając jej zaciekawione spojrzenie, zapytał:
- Co u mamy? Odwiedzi nas niebawem?
Elise ścisnęło w żołądku. Unikając wzroku brata, odpowiedziała:
- Mama miała mnóstwo pracy w związku z przeprowadzką.
Zresztą wiesz, jak to jest. Pamiętasz, jak się przeprowadziliśmy tutaj z
Andersengàrden.
- Zajęło nam to dwa dni.
- Ale Hvalstad ma dużo więcej dobytku niż my. Poza tym mama nie
odzyskała jeszcze w pełni sił i robi wszystko powoli. Musiała uszyć
firanki, zrobić na szydełku ręczniki i ścierki do kuchni, posadzić kwiaty w
doniczkach i ustawić je na oknach. No i miała jeszcze wiele innej roboty.
Ale wypytała mnie o was dokładnie, była ciekawa, jak się czujecie, i
prosiła, bym koniecznie was pozdrowiła. Ma nadzieję, że niebawem
będziecie ją mogli odwiedzić, a kiedy odchodziłam, zauważyłam, że
posmutniała.
- Dlaczego? - Kristian spojrzał na nią, zdradzając się, że mama obchodzi
go bardziej, niż Elise to sobie uświadamiała.
- Bo tęskni na wami. Niełatwo jest matce opuścić swoje dzieci.
Kristian uciekł spojrzeniem. Sięgnął po racuchy polane syropem, włożył
czapkę z daszkiem i skierował się ku drzwiom. Gdy już miał wychodzić,
odwrócił się i uśmiechnął do Elise, zupełnie jakby chciał ją pocieszyć.
- Nic nie szkodzi, Elise - rzekł i zniknął.
O co mu chodziło? - zastanawiała się. Czyżby rozumiał, że mama ich
zostawiła?
Przyłożyła Hugo do piersi, choć według tego, co mama nauczyła ją o
regularnych posiłkach, było jeszcze za wcześnie na karmienie. Nie mogła
jednak znieść płaczu synka. Poza tym chciała to mieć jak najszybciej za
sobą, by przepisać na czysto opowiadanie, zanim Emanuel wróci z pracy.
Wreszcie usłyszała za oknem głosy Pedera i Everta. Zawsze odczuwała
niepokój, gdy Peder wracał później niż zwykle. Na szczęście teraz, gdy
Evert mieszkał z nimi, nie chodził sam. We dwójkę było im raźniej.
Wprawdzie Evert był niewysoki i równie cherlawy jak Peder, ale za to
potrafił odpyskować, gdy było trzeba.
- Jak pachnie! - Peder wpadł do kuchni i podbiegł prosto do pieca. -
Usmażyłaś racuchy, Elise? Skąd wzięłaś pieniądze?
Wyłgała się tak samo jak Kristianowi, że dostała zapłatę od Karolinę.
- Będziesz szyć więcej sukien? - zapytał Peder ożywiony.
- Teraz mam zamówienie na bluzkę. Gdy tylko znajdę wolną chwilę,
pójdę do panny Carlsen po materiał.
- My możemy ci pomóc!
- Dziękuję, ale muszę pójść sama, żeby omówić krój i jeszcze raz ją
wymierzyć. Wstąpię tam, kiedy Emanuel wróci do domu. Teraz jednak
musicie szybko zjeść i biec do pracy.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Dopiero co skończyły się lekcje.
- Pamiętajcie, żeby nie dawać woźnemu powodu, aby się na was skarżył.
Zjedzcie racuchy i biegnijcie!
Zrobili, jak im kazała, mimo że poznała po ich minach, że mieli ochotę
się sprzeciwić.
Wreszcie została sama. Z zapałem sięgnęła po notes i papier, usiadła
przy stole w kuchni i zaczęła kaligrafować równiutko i tak pięknie, jak
tylko potrafiła.
Nie była do tego przyzwyczajona, więc zajęło jej to sporo czasu. Inni
pewnie piszą piórem i atramentem, pomyślała. Może tam w redakcji nawet
im się nie będzie chciało przeczytać opowiadania napisanego ołówkiem?
Ale za to gdy się pomylę, mogę wytrzeć gumką, pocieszała się.
Skończywszy, przeczytała całość jeszcze raz, po czym zawstydzona
odłożyła kartki na stole. Opowiadanie wcale nie wydawało jej się dobre.
Nie zdołała wyrazić ani strachu, ani napięcia, ani przejmującej rozpaczy,
jaka ją ogarnęła, gdy próba powstrzymania Mathilde spełzła na niczym i
dziewczyna zniknęła w odmętach rzeki. Pod powiekami zapiekły ją łzy.
Nie pojmowała, dlaczego była taka zadowolona wczoraj, gdy to napisała.
Wszystko przez teścia i Johana! Nabili jej głowę takimi głupstwami, a
przecież ona nie potrafi w ogóle pisać. Uwierzyła w swej pysze, że sobie z
tym poradzi.
Przez moment miała ochotę zgnieść kartki z opowiadaniem i wrzucić do
pieca, ale wiedziała, że się na to nie zdobędzie. Sięgnęła więc po gumkę,
by wszystko wymazać. Papier kosztuje, może się jeszcze na coś przydać.
W tej samej chwili za oknem rozległy się kroki. Nie spodziewała się, że
Emanuel wróci tak wcześnie. Wspominał coś, że po pracy zamierza
wybrać się do Carla Wilhelma, i uprzedził, że nie musi szykować dla niego
jedzenia. Przerażona zgarnęła wszystko.
Zdziwiła się, słysząc pukanie, a w uchylonych drzwiach ujrzała głowę
Torkilda.
- Mogę przeszkodzić? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do
środka. - Przychodzę zaprosić was na ślub.
Jego twarz wprost promieniała.
Elise poderwała się ze stołka i z radości rzuciła mu się na szyję. Zaraz
jednak zawstydziła się nieco swojej spontanicznej reakcji i cofnęła się
pośpiesznie.
- Przepraszam, ale tak się ucieszyłam! Roześmiał się.
- To tak samo jak ja. Nie mogę wprost uwierzyć, że to prawda. Anna
uważa, że teraz już da radę, przy odrobinie wsparcia, przejść o własnych
siłach do ołtarza.
Głos mu się załamał, pośpiesznie otarł ręką łzy, wyraźnie zawstydzony
tym, że zdradził swoje uczucia. Elise ścisnęło w gardle.
- Gdyby ktoś powiedział mi to przed rokiem... Pokiwał głową.
- To wszystko dzięki tobie, Elise. Ty w nią wierzyłaś i jej zaufałaś,
dlatego odważyła się przyjść na twój ślub. Gdyby tego nie zrobiła, pewnie
nigdy bym jej nie spotkał.
- E, spotkalibyście się. To nie był przypadek. Myślę, że byliście sobie
przeznaczeni. Jestem o tym wręcz przekonana. Bóg nie pozwoliłby byle
komu zaopiekować się Anną. Już dawno wybrał ciebie.
Torkild uśmiechnął się.
- Nie mów tak, Elise. Nie jestem lepszy od innych.
W tej samej chwili spojrzał na stół i rozszerzywszy oczy ze zdumienia,
zapytał:
- Piszesz?
- To tylko nieudana próba - pokręciła głową Elise.
- Jak możesz mówić o nieudanej próbie, skoro widzę tu kilka zapisanych
kartek.
- To nie dość dobre. Nie udało mi się wyrazić słowami tego, co czułam.
Spisałam wszystko bez zastanowienia, zamierzając poprawić później, ale
teraz nie potrafię tego zrobić.
- O czym napisałaś?
- OMathilde.
- Pozwolisz mi przeczytać? Ociągała się.
- Nie wyniesiesz z tego żadnej nauki, jeśli nikt ci nie powie, co możesz
poprawić i ulepszyć.
- Ale obiecasz, że nikomu o tym nie powiesz?
- Oczywiście.
Podszedł do stołu i sięgnął po pierwszą kartkę.
Elise nie miała siły stać bezczynnie i czekać na wyrok, udała więc, że
musi coś zrobić w sypialni. Poukładała i uporządkowała wszystko,
zastanawiając się, czym jeszcze mogłaby się zająć. Czuła jednak, jak serce
kołacze jej ze zdenerwowania. Torkild jest zbyt taktowny, by powiedzieć
jej wprost, że to do niczego, ale pozna po jego twarzy, czy kłamie.
Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, nim go usłyszała. Zawołał
ją tak głośno, że przestraszyła się, iż obudzi Hugo. Pośpieszyła więc do
kuchni.
- Mogę to wziąć ze sobą? - zapytał. Daremnie usiłowała odczytać wyraz
jego twarzy.
- Chcesz pokazać Annie?
- Nie, Oli Thommessenowi.
Stała oniemiała, wpatrując się w niego, wreszcie wykrztusiła:
- Myślisz, że go to zainteresuje?
- Nie jestem ani dziennikarzem, ani redaktorem, ale gdybym wydawał
gazetę, nie wahałbym się ani chwili, Elise, bo to jest znakomite. Paru
pisarzy opisywało już w książkach życie nad Aker, nie słyszałem jednak,
by wśród nich była jakaś kobieta. A przynajmniej żadna nie wywodziła się
z tego środowiska. Nigdy nie czytałem jeszcze opowiadania o młodej
matce, która odbiera sobie życie, by nie skończyć na ulicy. Nigdy też nie
czytałem, by jakiś świadek zdarzenia próbował odwieść samobójczynię od
rzucenia się w odmęty rzeki. - Był tak ożywiony, że aż się zapowietrzył,
musiał więc przerwać na moment. Zaraz jednak dodał: - I nie chodzi tu
tylko o samą historię, ale o sposób, w jaki została opowiedziana. Muszę
przyznać, że się wzruszyłem, mimo że służąc w Armii Zbawienia,
spotykam się na co dzień z nędzą i rozpaczą. Być może wielu czytelników
oburzy się po przeczytaniu tego opowiadania. Wyrzuty sumienia mogą z
nich uczynić bezwzględnych krytyków. Szanowani obywatele nie lubią, by
im uświadamiać takie tragedie. Wolą żyć w błogiej niewiedzy i bawić się
beztrosko w swej bezpiecznej rzeczywistości. - Odetchnął głęboko i dodał:
- Ale znajdą się tacy, którzy wreszcie zaczną myśleć, Elise. Zrozumieją w
końcu, że musi nadejść kres takiej okrutnej niesprawiedliwości.
Elise poczuła, że się rumieni. Po minie Torkilda poznawała, że mówi
szczerze to, co myśli. Nie użyłby takich słów, gdyby chciał ją jedynie
pocieszyć i podtrzymać na duchu.
Nie czekając na odpowiedź, złożył kartki i schował do przygotowanej
koperty.
- Może lepiej będzie, jeśli podpiszesz się pseudonimem, żeby uniknąć
nieprzyjemności. Poza tym lepiej, żeby nikt się nie domyślił, gdzie
konkretnie wydarzyła się tragedia. Siostrze Mathilde może być przykro,
jeśli czytelnicy się zorientują, o kogo chodzi. O ile ktoś z jej znajomych w
ogóle czytuje „Verdens Gang". Elise wreszcie odzyskała mowę.
- Mówisz tak, jakby opowiadanie już zostało przyjęte do druku. Torkild
uśmiechnął się i nie odpowiadając bezpośrednio na jej wątpliwości,
oznajmił:
- Zawiadomię cię, gdy tylko będę coś wiedział. Powiedziałem ci, kiedy
odbędzie się ślub? W pierwszą sobotę maja, w kościele w Sagene. Anna
chciała cię prosić, byś została jej druhną.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
Kiedy Torkild wyszedł, nie była w stanie niczym się zająć. Nastawiła
kociołek z wodą, by wyprać ubranka niemowlęce, ale całkiem o tym
zapomniała. Zapatrzyła się w okno. Pomyśleć tylko... Nie, nie wolno mi
się za wcześnie cieszyć, bo wówczas zawód będzie większy, upominała się
w duchu.
Mimo to nie mogła przestać o tym myśleć. Zastanawiała się też nad
następną historią, którą by chciała spisać. Opisze spotkanie z Othilie,
wyniszczoną przez chorobę uliczną prostytutką, która się wstydzi życia,
jakie prowadzi. Powitała ją wrogo, a mimo to pobiegła za nią, by ją
przeprowadzić przez okrytą złą sławą dzielnicę miasta.
Odetchnęła głęboko. Jeśli czytelników rozgniewa historia Mathilde, to
można się spodziewać, że kiedy przeczytają o Othilie, wpadną we
wściekłość. Ale może ktoś wreszcie zacznie myśleć, powiedział Torkild.
W ten sposób przyczyniłaby się do ważnych zmian, mimo że to tylko
kropla w morzu.
Odwróciła się gwałtownie od okna i nalała gorącej wody do wiadra, w
którym moczyły się brudne pieluszki. Dość już tych rojeń! Trzeba zrobić
coś pożytecznego!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Dopiero następnego dnia, w sobotę, Elise liczyła na to, że wreszcie
będzie miała czas pójść do Carlsenów po materiał na bluzkę.
W duchu była zadowolona, że nie pobiegła do Karolinę od razu, gdy
dostała od niej zapłatę i list. Niech ta dziewucha zobaczy, że Elise nie jest
od niej zależna. Mając w zanadrzu pieniądze otrzymane od teścia i od
Ansgara Mathiesena, nie musiała się pośpiesznie rozglądać za nowymi
klientkami.
Emanuel wcześniej kończył pracę i obiecał się zaopiekować Hugo pod
jej nieobecność. Przed wyjściem nakarmi tylko synka. Chłopcy też tego
dnia pracują krócej i wreszcie będą mieć parę godzin na zabawę. Śnieg już
niemal całkiem stopniał, tylko w zacienionych zakamarkach leżały jeszcze
białe płaty. Dziewczynki skakały w klasy, a chłopcy bawili się w noża. W
rzece nadal piętrzyły się kry i tworzyły zatory, jakby chciały jeszcze na
jakiś czas zatrzymać zimę.
Elise nuciła sobie pod nosem, wyciągając z szafy talerze i sztućce. Na
środku stołu postawiła w szklance bukiecik żółtych kwiatków podbiału.
- Jak miło znów usłyszeć twój śpiew - odezwał się z uśmiechem
Emanuel. - Masz śliczny głos, Elise. Pamiętasz, że zachęcałem cię, byś
zaczęła śpiewać w chórze Armii Zbawienia?
Uśmiechnęła się.
- Lubię śpiewać, ale łatwiej mi to przychodzi wiosną niż zimą. Gdy
marznę, jakoś mi się to nie udaje.
- Ale dobry obiad dzisiaj ugotowałaś - pochwalił, wciągając w nozdrza
smakowitą woń, i spojrzał w stronę pieca. - Usmażyłaś mięso?
Roześmiała się.
- Nie, to smażona kalarepa pokrojona w krążki i przyprawiona solą i
pieprzem. Smakuje jak mięso.
- Już się zacząłem zastanawiać. Miejmy nadzieję, że Karolinę ma dla
ciebie kolejne zamówienia, tak żebyś codziennie przynajmniej coś zrobiła.
Kiwnęła głową, ale zdenerwowało ją stwierdzenie: „żebyś codziennie
przynajmniej coś zrobiła". Czy on w ogóle ma pojęcie, co to znaczy opieka
nad niemowlęciem i trzema chłopcami w wieku dziewięciu i dziesięciu
lat? A do tego jeszcze dochodzi pranie, sprzątanie, noszenie wody i
drewna, cerowanie i łatanie! Pomyślała o pięciuset pięćdziesięciu
koronach schowanych w szufladzie komody. Jak zareagowałby Emanuel,
gdyby je znalazł? Przede wszystkim poczułby się dotknięty, że mają z
ojcem przed nim jakieś tajemnice, i uniósłby się gniewem, że przyjęła
pieniądze od rudzielca. Do głowy by mu nie przyszło, że postąpiła tak, bo
brakuje im pieniędzy. Nie, lepiej nic mu nie mówić!
- A co słychać u Wang-Olafsena? - zapytała, żeby zmienić temat.
- Dobrze. Ojciec wreszcie zaakceptował narzeczoną Carla Wilhelma.
Być może niebawem dostaniemy zaproszenie na ich ślub.
Elise spojrzała na niego przerażona.
Przyjaciel Emanuela należał do wyższych sfer, nie to co oni. Goście na
pewno będą ubrani zgodnie z najnowszą modą. Kobiety do białych sukni z
mereżkami i koronkami założą złotą biżuterię albo ozdobne kwiaty i
eleganckie buciki. Do tego torebki wyszywane perełkami. Wchodząc do
takiego domu w czarnej odświętnej sukni po mamie, czułaby się jak na
cenzurowanym.
- Mnie chyba nie zaproszą?
- Jak to? Oczywiście, że ty też będziesz zaproszona, jeśli zaproszą mnie
- zaśmiał się Emanuel.
- Ale co ja na siebie włożę? Nie mogę się pokazać wśród takich ludzi w
starej czarnej sukni.
Zmarszczył czoło, najwyraźniej w ogóle o tym nie pomyślał.
- Może uda się pożyczyć jakąś suknię dla ciebie? Albo kupimy coś tanio
przez Armię. Zapytam Torkilda.
- Wróciłeś wczoraj do domu tak późno, że nie zdążyłam ci powiedzieć,
że Torkild zajrzał tu pod twoją nieobecność i zaprosił nas na swój ślub.
Odbędzie się w pierwszą sobotę maja w kościele w Sagene.
Emanuel uśmiechnął się, a jego oczy zalśniły radością.
- Doprawdy trudno w to uwierzyć. Anna to ma szczęście, że trafił jej się
taki Torkild, no i na odwrót.
- Powiedziałam dokładnie to samo. Jeśli to prawda, że ludzie bywają dla
siebie stworzeni, to na pewno dotyczy to tych dwojga. Torkild miał łzy w
oczach, gdy mówił, że Anna oświadczyła, iż da już radę przejść na
własnych nogach aż do ołtarza.
- Wspomniał coś, gdzie będą mieszkać?
- Nie, nie pomyślałam nawet, żeby zapytać. Wydało mi się oczywiste, że
zamieszkają razem z panią Thoresen. Nie stać ich przecież, by wynająć coś
wyłącznie dla siebie, a pewnie też trudno byłoby znaleźć coś
odpowiedniego.
- Biedny Torkild! Współczuję, że będzie musiał mieszkać pod jednym
dachem z tą plotkarą.
Elise posłała mu urażone spojrzenie.
- Pani Thoresen nie jest wcale taka zła. Johan i ja... - urwała gwałtownie,
widząc, jak tężeje mu twarz.
- Co takiego Johan i ty?
- Nie zamierzałam o tym rozmawiać, tak mi się tylko wyrwało.
- Rozumiem. Zapytałem tylko, co z wami.
- Kiedy planowaliśmy się pobrać w zeszłym roku latem, mieliśmy
wprowadzić się do kuchni pani Thoresen.
Elise spojrzała mu odważnie w oczy, nie mając nic do ukrycia. Emanuel
przecież wiedział od początku, że była zaręczona z Johanem. Poderwał się
gwałtownie od stołu i rzucił chłodno:
- Dziękuję za obiad. Chyba będzie najlepiej, jeśli od razu pójdziesz do
Carlsenów. Cierpliwość nie jest mocną stroną Karolinę.
Westchnęła ciężko, wychodząc z domu. Doprawdy trudno było
zrozumieć Emanuela. Przecież to nie ona go zdradziła.
Zasiedzieli się trochę przy obiedzie i zrobiło się późno. Elise miała
nadzieję, że Karolinę pojechała na jakieś przyjęcie i uda się jej uniknąć
rozmowy. Na pewno materiał wraz z krojem bluzki leży przygotowany do
odebrania.
Tak jak ostatnio zerknęła w stronę willi Paulsena, ale nie zauważyła
Hildy. Pozostał już tylko miesiąc do rozwiązania, a siostra na pewno
jeszcze nie wymyśliła, jak się urządzi.
Emanuel zdecydował, że wkrótce wywieszą ogłoszenie o wynajęciu
poddasza. Robiło się coraz cieplej i niebawem nie trzeba już będzie palić
w piecu. Lokatorzy będą mogli korzystać z ich kuchni, pod warunkiem że
zgodzą się gotować obiady o innej porze, oznajmił Emanuel, nie
rozmawiając z nią wcześniej na ten temat. Obawiała się tych zmian.
Wszystko zależy od tego, jacy ludzie się trafią, a nie zawsze udaje się
właściwie ocenić człowieka przy pierwszym spotkaniu. W głębi serca
marzyło jej się, by na poddaszu zamieszkała Hilda, ale wiedziała, iż
Emanuel nigdy się na to nie zgodzi. Nie miał o siostrze Elise najlepszego
zdania. Uważał, że jest pyskata i bezczelna, i oburzało go lekceważenie
przez nią zasad moralnych. Tego, że i jego zasady moralne pozostawiały
wiele do życzenia, najwyraźniej nie dostrzegał.
Elise zauważyła idącą chodnikiem z naprzeciwka nianię, która pchała
elegancki nowoczesny wózek dziecinny na dużych kołach. Dziecko
siedziało w wózeczku i po czapeczce można było poznać, że to chłopiec.
Niania uśmiechała się do niego i bawiła się z nim po drodze. Gdy byli już
blisko, chłopiec rzucił na ziemię zabawkę, która potoczyła się wprost pod
nogi Elise. Pośpiesznie schyliła się i podniosła zabawkę i z uśmiechem
podeszła, żeby ją oddać.
- Co ty robisz, Isac! - zrezygnowana niania strofowała chłopca. - Teraz
misio jest brudny i nie będziesz się mógł nim więcej bawić.
Isac... O Boże, czy to naprawdę Braciszek? - Elise zwolniła gwałtownie
kroku.
- Bardzo dziękuję - rzekła niania, gdy Elise podała jej mięciutką
maskotkę. - On jest całkiem niemożliwy, rzuca wszystko, co mu się trafi w
ręce.
- To ten wiek - wymamrotała Elise, wpatrując się w synka Hildy. Nie
miała żadnych wątpliwości, że to Braciszek. - Ile ma miesięcy?
- Za dwa miesiące skończy roczek.
Elise pokiwała głową. Wszystko się zgadzało. Braciszek urodził się trzy
dni po tym, jak wraz z chłopcami i Emanuelem odwiedziła po raz
pierwszy Ringstad. To było pod koniec maja, brzozy okryły się właśnie
świeżą zielenią, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów.
- Ależ jest słodki!
- Tak, to takie dobre dziecko, może troszeczkę rozpieszczone, ale trudno
się dziwić. Rodzice długo czekali na potomka. - Niania była z gatunku
gadulskich. - Ale teraz spodziewają się kolejnego dziecka - ciągnęła z
zapałem. - Ciekawe, czy Isac skupi na sobie tyle uwagi co teraz, gdy
będzie miał brata albo siostrę.
- Tak? - Elise zapytała niewinnie, udając szczere zainteresowanie. -
Mama Isaca będzie miała kolejne dziecko? Tak szybko?
Niania pokiwała głową i konspiracyjnym tonem odparła:
- Za dwa miesiące. - Nachyliwszy się bliżej Elise, dodała cicho: - Ona
sama nie może mieć więcej dzieci, więc weźmie dziecko z sierocińca.
Uważam, że to straszne. Nie potrafię zrozumieć, że matka oddaje własne
dziecko!
- Może rodzice są chorzy albo nie są w stanie zapewnić dziecku
utrzymania? - próbowała tłumaczyć Elise. - A może...
- A może to dziecko jakiejś prostytutki - przerwała jej niania. - One
wciąż pozbywają się potomstwa.
Elise pokiwała głową. A więc Hilda nie odważyła się jeszcze wyjawić
swych zamiarów. To będzie dopiero afera!
- Proszę popatrzeć! Prawda, że jest śliczny, gdy się uśmiecha? Ma takie
dołeczki w policzkach.
Niania najwyraźniej była bardzo przywiązana do Braciszka, choć
uważała, że jest rozpieszczony.
Elise nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać:
- A skąd ci państwo mogą wiedzieć, że za dwa miesiące będą mieć
następne dziecko?
- Prawdziwa mama spodziewa się dziecka w kwietniu.
- I już się zdecydowała je oddać? Niania posłała jej zdziwione
spojrzenie.
- A co ma innego zrobić? Nie jest pewne, czy w sierocińcu mogą się
zaopiekować wszystkimi nieślubnymi dziećmi, które przychodzą na świat.
Na pewno jest szczęśliwa, że może oddać dziecko bogatym ludziom.
Nagle zreflektowała się, że powiedziała za dużo, i zakryła dłonią usta.
- Nie wiem, po co w ogóle o tym mówię. Przyrzekłam, że zachowam
dyskrecję. Ale przecież my się nie znamy, więc chyba nic nie szkodzi?
Chyba nie mieszkasz na wzgórzu Aker, prawda?
Elise pokręciła głową.
- Przyszłam tylko po materiał, żeby uszyć bluzkę pannie Carlsen.
- Jesteś krawcową? Elise przytaknęła.
- Wiem, że pani Paulsen poszukuje nowej krawcowej. Mieszkamy tam -
Pokazała na willę. - Może mogłabyś zajrzeć któregoś dnia i się
dowiedzieć? - Dodała jednak z namysłem: - Ale musisz mi obiecać, że
zapomnisz o tym, co ci powiedziałam.
- Oczywiście.
- Pani Paulsen mówiła, że potrzebuje nowych ubrań dla siebie i dla
Isaca. Jest zrozpaczona, ponieważ jej stara krawcowa przestała szyć. Od
reumatyzmu powykręcało jej palce.
W tej samej chwili rozległo się wołanie, a gdy się obie odwróciły,
ujrzały służącą w białym wykrochmalonym fartuchu i w białej chustce na
głowie, która kiwała na nianię.
- Już idę! - zawołała niania. - Znalazłam krawcową dla pani!
Odwróciwszy się do Elise, pośpiesznie poprosiła:
- Obiecaj, że wstąpisz, skoro już o tobie powiedziałam. Oni mają dużo
pieniędzy i jestem pewna, że zapłacą ci więcej niż inni.
To powiedziawszy, szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. Elise
zamyślona udała się do willi Carlsenów. Żeby tylko Karolinę nie było w
domu, marzyła w duchu, czując, jak ściska ją w żołądku.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Służąca, która otworzyła drzwi, zlustrowała Elise krytycznie, nim
wpuściła ją do środka, i oznajmiła:
- Panna Carlsen jest w salonie na górze.
- Miałam tylko odebrać materiał, nie muszę z nią rozmawiać.
- Przykazała mi, by skierować cię prosto do niej. Była przekonana, że
przyjdziesz już kilka dni temu.
Nie było wyjścia. Elise weszła za służącą po wąskich schodach
kuchennych na górę, starając się uodpornić na to, co ją czeka.
Na piętrze służąca odwróciła się i patrząc się na nią błagalnie, poprosiła:
- Nie bądź długo, proszę. Pracowałyśmy w pocie czoła od szóstej rano,
żeby wyprosić parę godzin wolnego na wieczór. Dziś sobota, a my nie
miałyśmy wolnego od dwóch tygodni.
Elise spojrzała na nią ze współczuciem. Od dwóch tygodni nie miały
nawet jednej godziny wolnego, pomyślała wstrząśnięta. Czy Hilda też tak
haruje? Jeśli tak, to nic dziwnego, że chce się stamtąd wyrwać.
Karolinę stała przy oknie wychodzącym na cmentarz Chrystusa
Zbawiciela.
- Panno Carlsen, przyszła krawcowa.
Karolinę nie ruszyła się z miejsca i nawet się nie obejrzała, mówiąc:
- Możesz odejść, Jenny.
Służąca zniknęła, a Elise została przy drzwiach.
- Nie dostałaś mojego listu?
- Owszem, otrzymałam list i zapłatę.
- Dlaczego więc nie zjawiłaś się wcześniej?
- Ponieważ nie miałam możliwości.
A co to Karolinę obchodzi? - pomyślała zdecydowana, że nie da sobą
tym razem pomiatać.
- Jak możesz oczekiwać, że będziesz szyć dla ludzi, jeśli nie
przestrzegasz umówionych terminów?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy miały jakąś umowę w sprawie
terminu, panno Carlsen.
- Napisałam w liście, że możesz odebrać materiał w każdej chwili. -
Odwróciła się gwałtownie, patrząc na Elise wrogo. - To jest umowa!
- Trudno to nazwać umową, skoro nie odpowiedziałam na zgłoszenie.
Stracę za chwilę klientkę i Emanuel się wścieknie. Ale trudno,
pomyślała. Świadomość, że w szufladzie komody ma schowane pieniądze,
dodała jej odwagi.
Karolinę uniosła brew.
- Śmiesz mi tak odpowiadać?
- Po prostu wyjaśniłam swój punkt widzenia. Karolinę roześmiała się
szyderczo.
- Wyjaśniłaś swój punkt widzenia? A od kiedy biedacy mają takie
możliwości?
- Nie uważam siebie za biedaczkę, panno Carlsen. Ktoś, kto potrafi
zarobić na swoje utrzymanie, nigdy nie będzie nędzarzem.
Karolinę oblała się rumieńcem, uznając zapewne te słowa za zniewagę.
- No proszę, taka jesteś zręczna, że potrafisz utrzymać zarówno siebie,
jak i bękarty męża.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Przeklinała własną
głupotę.
Karolinę szukała zemsty, a to nie wróżyło dobrze. Nie powinna była w
ogóle zwracać uwagi na to, co mówi, i wyjść stąd jak najprędzej.
- Słyszałam, że Signe przebywa w Ringstad. - Karolinę najwyraźniej
bawiła się jej kosztem. - Twoja teściowa jest nią zachwycona.
Signe pochodzi z równie okazałego dworu jak Ringstad i nauczyła się
wszystkiego, co powinna umieć żona gospodarza. W następną sobotę
jesteśmy zaproszeni tam na przyjęcie. Zdaje się, że Ringstadowie
zamierzają przedstawić Signe swoim przyjaciołom i najbliższym
sąsiadom.
Elise poczuła, jak serce łomoce jej w piersi.
- Sądzi panienka, że mnie rani, opowiadając to wszystko, ale mnie jest
to najzupełniej obojętne. Razem z Emanuelem postanowiliśmy się tym nie
przejmować. Mój mąż wybrał życie w mieście na długo, zanim poznał
mnie. Więc nie jest to z jego strony żadne poświęcenie.
- Ha! I ty w to wierzysz, Elise? Założymy się? Stawiam pięćset koron,
że jeszcze przed świętym Janem Emanuel pojedzie do Ringstad. Odważysz
się przyjąć zakład?
- Nie mam tyle pieniędzy. Poza tym nie mówiłam, że Emanuel w ogóle
nie pojedzie do Ringstad. Owszem, pojedzie, jeśli będzie chciał
porozmawiać o czymś ważnym ze swoimi rodzicami. Chociaż to mało
prawdopodobne. On wie, że rodzice odwrócili się od niego.
- Pani Ringstad odwracała się od niego już niezliczone razy wcześniej,
ale zawsze w końcu zmienia zdanie. A skoro jest tak zachwycona Signe, a
nie może zaakceptować, że jej syn ożenił się z kimś takim jak ty, na pewno
uczyni wszystko, by go zwabić, przypodobać mu się i nakłonić do zmiany
zdania. Ona zawsze stawia na swoim! Chyba domyślasz się, o co mi
chodzi, gdy mówię o zmianie zdania, prawda? Jego matka namówi go,
żeby pozbył się ciebie i twojego bękarta, a w zamian poślubił Signe. Signe
spodziewa się przecież jego dziecka, nie zapominaj o tym! Rodzonego
wnuka pani Ringstad.
Elise nie wiedziała, skąd wzięła w sobie tyle sił, zdołała się jednak
odwrócić i ze spokojem rzekła:
- Sądzę, że nie mamy o czym dłużej mówić, panno Carlsen. Żegnam.
Otworzyła drzwi i wyszła powoli, z godnością. Zdążyła przejść kawałek
długim korytarzem, gdy Karolinę szarpnęła drzwiami i zawołała ją:
- O co ci chodzi? Nie możesz znieść prawdy, co? Zapomniałaś zabrać
materiał na bluzkę. Ma być gotowa przed moi wyjazdem do Ringstad.
Elise, nie odwracając się nawet, oznajmiła:
- Nie zamierzam szyć żadnej bluzki, panno Carlsen. Żegnam.
Trzęsła się cała, gdy schodziła pośpiesznie kuchennymi schodami.
Równocześnie czuła oszałamiającą euforię zwycięstwa. Wreszcie
odważyła się sprzeciwić tej rozpieszczonej, złośliwej Karolinę Carlsen! -
Dzięki, panie Ringstad, i dzięki, pani Mathiesen - rzuciła półgłosem do
siebie. - Bez waszych pieniędzy nigdy bym sobie nie mogła pozwolić na
takie zachowanie.
Wiedziała, że czeka ją nieprzyjemna rozmowa z Emanuelem, ale miała
nadzieję, że ją zrozumie, gdy mu powtórzy to, co powiedziała Karolinę.
Doszła już do przedostatniego schodka, gdy usłyszała wzburzone głosy
dwóch służących rozmawiających za kuchennym wejściem. Jedna z nich
była wyraźnie rozgniewana, więc Elise mimowolnie zwolniła kroku,
zastanawiając się, czy nie odczekać chwili.
- To podłość - mówiła jedna ze służących. - Od czternastu dni nie
byłyśmy poza domem. Pracujemy od szóstej rano do nocy, a teraz
zrobiłyśmy wszystko, o co nas prosiła. Ona nas traktuje jak niewolników!
Gdy myłam schody, stała nade mną i sprawdzała, czy wymieniam wodę co
trzeci stopień! A teraz nie ma już co wymyślić, więc każe nam opróżnić
szafki w kuchni i wyłożyć świeżym papierem, byleby tylko czymś nas
zająć! Mimo że pani powiedziała wczoraj, że dostaniemy wolne dziś
wieczór, w końcu to sobota. Reidar stoi na rogu i na mnie czeka. Chyba
pęknę ze złości!
Zanim ta druga zdążyła jej odpowiedzieć, Elise otworzyła drzwi.
Dziewczęta odwróciły się, a w ich oczach pojawiło się przerażenie. Gdy
jednak zobaczyły, że to ona, rozluźniły się. Elise poznała Jenny, która ją
wpuściła do środka, i pokiwała jej przyjaźnie głową.
Gdy skierowała kroki w stronę bramy, usłyszała, jak Jenny woła za nią
zdziwiona:
- Zapomniałaś paczki z materiałem! Elise odwróciła się i odpowiedziała:
- Nie zapomniałam. Ja też nie mam ochoty pracować dla takich ludzi!
Po czym wyprostowała się dumnie i odeszła. Była pewna, że dla tych
dziewcząt pociechą było usłyszeć, że inni myślą podobnie jak one.
Usłyszawszy ciche, zdumione szepty za plecami, domyśliła się, że miała
rację.
Dopiero gdy wyszła na ulicę i skierowała się w stronę rzeki, ogarnął ją
niepokój. Odmówiła przyjęcia jedynego zamówienia, jakie miała.
Zachowała się tak, jakby mogła przebierać i grymasić. Karolinę mogła ją
polecić wielu swoim dobrze sytuowanym znajomym. Teraz Elise straciła
tę szansę. Ci najmniejsi w społeczeństwie powinni zapomnieć o dumie.
Westchnęła głęboko, zrezygnowana. Czy nie byłoby rozsądniej z jej
strony pozwolić, aby Karolinę dała upust swej zazdrości? Trzeba było
wpuszczać jej złośliwości jednym uchem, a wypuszczać drugim.
Pokręciła jednak głową. Nie, takiej złośliwości nie można było tak po
prostu zignorować. Gdyby nie położyła kresu temu, Karolinę pozwalałaby
sobie dalej. Teraz przynajmniej można się łudzić, że dało jej to trochę do
myślenia.
W tym samym momencie spojrzała na willę Paulsena Juniora i wpadła
jej do głowy pewna myśl. Niania wspomniała, że jej pani szuka
krawcowej. Elise nie zamierzała z tego korzystać, przede wszystkim, by
nie sprawiać przykrości Hildzie. Teraz jednak spojrzała na to z innej
strony. Może to nie taki głupi pomysł, by zapewnić sobie wstęp do domu
Braciszka?
Pośpiesznie skierowała swe kroki do furtki prowadzącej do ogrodu.
Drzwi otworzyła jej służąca. Elise przedstawiła się i wyjaśniła, w jakiej
przychodzi sprawie.
Służąca zaprowadziła ją do kuchni, po czym szybko udała się do salonu,
by zaanonsować pani jej przybycie. Wkrótce wróciła i kazała jej pójść za
sobą.
W drodze do salonu Elise ogarnął strach. W ubiegłym roku latem
państwo Paulsenowie proponowali jej i Emanuelowi, by ich odwiedzili,
ale Elise nie była nawet w stanie znieść myśli o tym. Robiła, co mogła, by
unikać nowych rodziców Braciszka. Przypomniała sobie okropną chwilę,
gdy razem z Emanuelem natknęli się na nich podczas spaceru wzdłuż rzeki
i musieli chwilę z nimi porozmawiać. Serce jej pękało, ponieważ
wiedziała, że w wózku leży synek Hildy. Boleśnie przeżyła także tamtą
niedzielę, gdy poszli na mszę do starego kościoła w Aker i okazało się, że
trafili na chrzest Braciszka. Wkrótce upłynie rok od tamtych zdarzeń, a
Hilda spodziewa się kolejnego dziecka. Wiele się wydarzyło przez ten czas
i rany się nieco zabliźniły.
Pani Paulsen nie miała pojęcia, w jakich warunkach żyje Emanuel,
ożeniwszy się z robotnicą. Na pewno zwróciła uwagę na strój Elise, ale
trudno powiedzieć, by wiedziała o nich coś więcej. Gdy zobaczy Elise w
roli ubogiej krawcowej, będzie z pewnością bardzo zaskoczona.
Skierowano ją do przestronnego jasnego salonu oświetlonego lampami
elektrycznymi. Paliły się już, mimo że na dworze nie zapadły jeszcze
ciemności. W pomieszczeniu panowała jasność, jakby to było
przedpołudnie. Tak to zdziwiło Elise, że na moment zapomniała o
wszystkim.
Pani Paulsen wstała i wyszła jej na spotkanie. W salonie nie było nikogo
poza nią. Nagle zrobiła wielkie oczy i popatrzyła na nią zaskoczona:
- Zwróciłam uwagę na nazwisko, lecz sądziłam, że to zbieg oko-
liczności. Ale to pani jest żoną pana Ringstada, prawda?
Elise skinęła głową, gorzko żałując w duchu swojej decyzji.
- Spotkałam po drodze nianię od państwa i zgadałyśmy się, że szuka
pani krawcowej.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Niania jest u nas od niedawna, ale rozmawia na ulicy ze wszystkimi i
wkrótce znać będzie więcej ludzi w okolicy niż my, którzy tu mieszkamy
od wielu lat. Spadła mi pani z nieba, pani Ringstad - dodała z ulgą w
głosie. - Wybieram się na premierę nowej sztuki Henryka Ibsena Dom
lalki do Teatru Narodowego i muszę mieć nową kreację. Jak szybko może
pani uszyć suknię?
- To zależy, z jakiej tkaniny. Z aksamitu szyje się trudniej i potrzeba
więcej czasu.
- Nie myślałam o sukni z aksamitu na tę porę roku. Mam ochotę na coś
jasnego i zwiewnego.
- W takim razie jestem pewna, że zdążę uszyć przez tydzień.
- To bardzo miło z pani strony, pani Ringstad!
- Pani Paulsen uśmiechnęła się przyjaźnie. W jej zachowaniu ani w tonie
nie czuło się lekceważenia. - Jakoś nie udało się nam spotkać, nie
odwiedzili nas państwo. Ale słyszałam, że urodziło się państwu dziecko, to
prawda?
- Tak, w styczniu urodził się nam syn. - Elise skinęła głową. Pani
Paulsen była tak sympatyczna, że nie można jej było nie polubić.
- Jakie to szczęście. Wie pani, ja nie mogę mieć więcej dzieci, więc
zdecydowaliśmy się na adopcję. Uważam, że dla dziecka to niedobrze,
żeby było jedynakiem. Jedynacy są nazbyt rozpieszczeni.
Rozmawiały o dziecku Hildy, dziecku, które jej siostra wciąż jeszcze
nosiła pod sercem. Elise była poruszona, ale odważyła się zapytać:
- Chyba nie jest tak trudno zaadoptować dziecko?
- Ależ przeciwnie! I to jest najdziwniejsze. Mimo że wiele ubogich
niezamężnych robotnic popada w nieszczęście, jak one to nazywają, nie
chcą oddać swoich dzieci. Ale my mieliśmy szczęście! - Uśmiechnęła się,
a jej oczy zalśniły radością. - Isac, nasz synek, za miesiąc będzie miał
braciszka albo siostrzyczkę.
- A mama dziecka?
- Podobno z ulgą przyjęła, że jej dziecko trafi do dobrego domu. To
poczciwa dziewczyna, zdrowa i silna i bardzo mądra, ale los nie był dla
niej łaskawy. Jej narzeczony uległ wypadkowi w pracy i umarł, nim
zdążyli się pobrać. Nie ma więc innej rady, jak oddać dziecko. Bardzo jej
współczuję.
- Spotkała ją pani?
Pani Paulsen pokręciła głową.
- Nie, nie wolno mi. Ona nie może wiedzieć, kim jesteśmy, na wypadek
gdyby pożałowała swojej decyzji i chciała potem robić jakieś trudności.
Otworzyła szufladę w komodzie i wyjęła z niej kremową tkaninę.
- Kupiłam już materiał. Suknię miała mi uszyć moja stara krawcowa, ale
tak dokucza jej reumatyzm, że nie może już pracować. Krój i moje
wymiary leżą w środku. - Uśmiechnęła się. - A to się mój mąż ucieszy. Był
zawiedziony, że będę musiała włożyć na siebie tę samą suknię, którą
miałam ostatnio w teatrze. Ile pani sobie policzy za szycie, pani Ringstad?
Musi mi pani przyrzec, że weźmie pani tyle, co ma pani w zwyczaju.
Proszę nie zważać na łączącą nas znajomość!
Elise zebrała się na odwagę i rzekła:
Panna Karolinę Carlsen zapłaciła mi za suknię z aksamitu dziesięć
koron. Ale jak wspomniałam, z aksamitu szyje się trudniej.
- Dziesięć koron? - Pani Paulsen popatrzyła na nią wyraźnie zaskoczona.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot, a potem zrobiło jej się na
przemian zimno i gorąco. Czyżby była zbyt pazerna?
- A nie więcej? - dodała zdumiona pani Paulsen. - Moja stara krawcowa
brała dwadzieścia koron i tyle też zamierzam zapłacić pani. Pewnie nie
chciała pani wziąć więcej od panny Karolinę, skoro pani mąż mieszkał
kiedyś u państwa Carlsenów.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała ochoty plotkować, nie
zamierzała jednak także przedstawiać Karolinę w lepszym świetle, niż na
to zasługiwała. Uśmiechnęła się więc tylko, wzięła paczkę z tkaniną i
skierowała się ku drzwiom.
- Muszę wracać do mojego najmłodszego.
- Najmłodszego? - zdziwiła się pani Paulsen, nic nie rozumiejąc. -
Chyba nie ma pani więcej dzieci?
- Nie, ale przejęliśmy opiekę nad moimi dwoma młodszymi braćmi, w
wieku dziewięciu i dziesięciu lat, a także dziewięcioletnim chłopcem,
sierotą.
Pani Paulsen popatrzyła na nią dziwnie.
- Sądziłam, że pan Ringstad ma skromne dochody, skoro brak mu
doświadczenia w pracy biurowej.
- Zgadza się. Dlatego ja też muszę pracować. Poza tym chłopcy
podejmują się różnych zajęć po szkole. Kristian, ten najstarszy, roznosi
gazety, a pozostali dwaj noszą drewno do klas w budynku szkoły. Teraz
jednak muszę już iść, do widzenia, pani Paulsen.
Zdążyła wyjść przez furtkę i pośpiesznie skierowała się w stronę domu,
gdy usłyszała za plecami zdziwiony okrzyk.
- Elise?
Odwróciła się gwałtownie. Zaczęło się ściemniać, ale w mdłym świetle
palącej się w pobliżu latarni gazowej ujrzała nadchodzącą Hildę. Bardzo
przytyła przez ostatnie dwa miesiące. Wcześniej prawie nie znać było po
niej ciąży, teraz każdy mógł się łatwo domyślić, że lada moment urodzi
dziecko.
- Co ty tu robisz? - w głosie Hildy wyczuła podejrzliwość, uznała więc,
że najlepiej będzie powiedzieć o wszystkim prosto z mostu.
- Byłam u młodej pani Paulsen, zamówiła u mnie suknię. Zapadła cisza.
- Hilda, musiałam to zrobić. Pokłóciłam się z Karolinę i opuściłam w
złości dom Carlsenów, nie wziąwszy tkaniny, z której miałam uszyć jej
bluzkę. Nie mam innej pracy. Obawiam się, że Emanuel nie będzie ze
mnie zadowolony. W drodze do Carlsenów natknęłam się na nianię
Braciszka. Powiedziała mi, że pani Paulsen pilnie poszukuje krawcowej.
Hilda nadal się nie odzywała. Stała milcząca w migoczącej poświacie
latarni ulicznej, nie dając po sobie poznać, co o tym myśli.
Elise rozumiała, że siostrze jest przykro, ale nie czuła się winna temu, że
Hilda oddała własne dziecko.
- Musisz wkrótce powiedzieć, co zamierzasz, Hildo! Pani Paulsen
opowiadała, że niebawem zaadoptują noworodka. Dała mi do zrozumienia,
że Isac jest jej dzieckiem, ale nie może urodzić ich więcej. Podobno mają
dostać dziecko od młodej niezamężnej matki, która straciła narzeczonego
w wypadku w pracy i która nie jest w stanie zapewnić utrzymania temu
dziecku i go wychować.
Hilda wreszcie zareagowała.
- Mają dostać dziecko? - prychnęła z pogardą. - Jeśli im się zdaje, że
oddam swoje, to bardzo się mylą.
- Nie powiedziałaś więc jeszcze majstrowi o niczym?
- Nie mam ochoty znaleźć się na ulicy.
- Ale tym sposobem ryzykujesz, że odbiorą ci dziecko zaraz po
porodzie. Kto wie, czy nie załatwili już mamki.
Hilda pokręciła głową.
- Mam jeszcze miesiąc.
- Tego nigdy nie wiadomo. Niektóre kobiety rodzą przed terminem,
mimo że to ich kolejny poród. Pomyśl, jeśli nagle chwycą cię bóle, nie
zdążysz stamtąd uciec. Gdzie w ogóle zamierzasz rodzić? Myślałaś o tym,
co będziesz robić po porodzie? Gdzie zamieszkasz? Z czego będziesz żyć?
- Jakoś sobie poradzę. W każdym razie nie sprawię wam kłopotu. Nie
bój się, Elise - dodała.
Elise stała cicho i patrzyła na siostrę.
- Co z tobą, Hildo? Kiedy widziałyśmy się ostatnio, wybiegłaś, żeby ze
mną porozmawiać. Nie rozstałyśmy się w niezgodzie. Jesteś na mnie zła,
że będę szyć dla młodej pani Paulsen?
Hilda wzruszyła ramionami.
- To nie moja sprawa.
- A więc o co chodzi?
- O nic.
- Kłamiesz. Znam cię, Hildo. Poznaję po tobie, że coś cię dręczy.
- Mówię, że nic mi nie jest.
Nagle Elise ogarnęło nieprzyjemne uczucie. Zwlekała przez chwilę, ale
powiedziała wreszcie:
- Słyszałaś, że Mathilde rzuciła się do wodospadu? Zauważyła, że Hilda
wzdrygnęła się. Nic nie rzekła, stała sztywno, jedynie lekkim skinięciem
potwierdziła, że wie o tym.
- Potrafisz zrozumieć, jak ona mogła tak postąpić? Przecież nie
musiałaby się sprzedawać na ulicy, mogłaby sobie znaleźć inną pracę.
Można sprzątać u ludzi. Słyszałam poza tym, że w mleczarni szukają
ekspedientki, Magda na rogu też mówiła, że wkrótce potrzebna jej będzie
pomoc. Wystarczy zapytać w Ostem albo u pani Grorud czy Krabberod.
Proponowałam jej nawet, żeby pomagała mi w szyciu.
Hilda odwróciła się powoli.
- Muszę wracać. Paulsen nie wie, że wyszłam.
- Przyjdę do ciebie porozmawiać któregoś dnia! - zawołała za nią Elise.
Hilda nie odpowiedziała. Zniknęła w mroku za furtką do ogrodu majstra.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Elise nie mogła się oprzeć nieprzyjemnemu wrażeniu, że coś niedobrego
dzieje się z Hildą. Była dziwnie cicha. To do niej zupełnie niepodobne.
Raz tylko zareagowała po swojemu, wybuchając gniewnie, że nikt nie
dostanie jej dziecka, ale poza tym było w niej coś obcego, jakby
rezygnacja, zupełnie niepasująca do jej sposobu bycia.
Kiedy Elise doszła do mostu i usłyszała huk opadających wód rzeki,
ogarnęła ją jeszcze większa groza. Chyba już nigdy nie będzie w stanie
przejść przez most, nie myśląc o Mathilde. A teraz dodatkowo się bała, że
decyzja Mathilde może zainspirować innych.
Wprawdzie nie było to pierwsze samobójstwo popełnione w tym
miejscu, po raz pierwszy jednak w otchłań rzeki rzuciła się młoda matka.
Musi porozmawiać o tym z Emanuelem, nie da rady samotnie zmagać
się z tym lękiem. Najpierw wyzna mu, co zrobiła u Carlsenów, potem
opowie, że poszła do willi Paulsena Juniora. To ostatnie pewnie go
ucieszy, natomiast nie spodoba mu się to, co się wydarzyło u Karolinę. W
głębi serca bardzo cierpiał bowiem z powodu gwałtownego zerwania
stosunków z rodziną Carlsenów i miał nadzieję, że z czasem sytuacja się
poprawi. Tymczasem ona tylko zaogniła konflikt.
Gdy zbliżyła się do ganku, usłyszała ku swemu zdumieniu męskie głosy
dochodzące ze środka. Z ociąganiem nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Drzwi do salonu stały otworem, a przy stole siedzieli pogrążeni w
ożywionej rozmowie Emanuel i Carl Wilhelm Wang-Olafsen.
- Witaj, Elise - odezwał się Emanuel z radością w głosie. - Jak widzisz,
mam gościa. Hugo był spokojny przez cały czas, a chłopcy poprosili mnie,
bym im pozwolił pójść odwiedzić nowego kolegę z klasy Pedera, tego, co
mieszka w tej czynszówce w dole.
Elise weszła do salonu i przywitała się z Carlem Wilhelmem.
- Widzę, że przyniosłaś materiał - zauważył Emanuel z wyraźną ulgą.
Zapewne obawiał się jej wizyty u Carlsenów.
- Napijecie się pewnie kawy - odezwała się Elise zakłopotana, bo nie
bardzo wiedziała, co sądzić o Carlu Wilhelmie i jak z nim rozmawiać.
- Chętnie. Carl Wilhelm przyniósł w torebce ciasteczka.
Elise pośpiesznie wyszła do kuchni i postawiła czajnik na piecu,
sięgnęła po mleko i cukier, po czym wróciła do salonu, by wyjąć
porcelanowe filiżanki Emanuela.
Emanuel i Carl Wilhelm kontynuowali ożywioną dyskusję na temat
polityki. Carl Wilhelm stwierdził, że finanse Kristianii są opłakane i należy
przedsięwziąć radykalne środki. Przede wszystkim należy zapewnić
ludziom mieszkania, bo nie uchodzi, by w jednej izbie z kuchnią
mieszkało po piętnaście osób. Ponadto w niektórych mieszkaniach
robotniczych szczury powygryzały w podłogach dziury, które ludzie
zatykają szmatami i gazetami, by nie ciągnęło tamtędy zimno.
- Mam zaufanie do Johana Castberga i Lewacy - rzekł Carl Wilhelm. -
Lewica dojrzewa do utworzenia partii, która podejmie się
przeprowadzenia reform socjalnych. Sam Castberg od młodości aktywnie
działał w ruchu robotniczym. Teraz walczy o to, by wprowadzić prawo do
ubezpieczeń zdrowotnych i by państwo wsparło kasy dla bezrobotnych.
Elise pomyślała, jak by to było dobrze, gdyby bezrobotni otrzymywali
pomoc finansową od państwa. Wówczas Mathilde nie musiałaby odebrać
sobie życia, a Hilda mogłaby odejść od majstra bez obaw)' o przyszłość.
- Tak, jest mnóstwo rzecz)', do których należy się wziąć - usłyszała
odpowiedź Emanuela, gdy poszła do kuchni sprawdzić, co z kawą. - Rów-
nież co się tyczy uznania prawa dziecka do nazwiska ojca i prawa do
dziedziczenia po nim.
Elise zatrzymała się gwałtownie i wstrzymała oddech. Czemu Emanuela
tak zajmuje ta kwestia? Myśli o dziecku Signe? Chyba niemożliwe, by
chciał, aby jej dziecko miało większe prawa niż Hugo? Powiedział, że nie
chce mieć więcej do czynienia ze swoimi rodzicami po tym, jak wzięli do
siebie Signe na prawach synowej. „Poradzimy sobie bez nich, Elise" -
powiedział. Ale jeśli tak myśli, to po co się angażuje w popieranie prawa
gwarantującego zabezpieczenie dzieci z nieprawego łoża?
Odsunęła to od siebie. Przecież to tylko dyskusja, tłumaczyła sobie.
Emanuel chciał z pewnością pokazać Carlowi Wilhelmowi, że śledzi
wszystko, co się dzieje, i ma własne opinie na różne tematy.
Wniosła dzbanek do salonu.
- Elise, Carl Wilhelm chciałby, żebyś poznała jego narzeczoną, Olgę
Katrine Aby. Wyjaśniłem mu, że trudno nam wychodzić, póki karmisz
piersią, ale zaproponowałem, by przyszli do nas. Może umówimy się na
jutro wieczór?
- Będzie nam bardzo miło - odpowiedziała, choć w głębi serca
pomyślała z niechęcią o czekającej ją wizycie. Wiedziała, że ojciec Carla
Wilhelma początkowo nie akceptował narzeczonej syna, twierdząc, że
oboje pochodzą ze zbyt różnych środowisk. Nie dlatego jednak obawiała
się tego spotkania. Nie mogła uwolnić się od myśli, że narzeczona Carla
Wilhelma zna Signe, może się nawet ze sobą przyjaźnią. A jeśli tak, to z
pewnością jej nie polubi.
Był późny wieczór, gdy wreszcie Carl Wilhelm zaczął zbierać się do
wyjścia. Elise padała już z nóg, a chłopcom trudno było zasnąć. Nie
przywykli, że ktoś rozmawia głośno w salonie i co chwila wybucha
śmiechem. Emanuel sięgnął po koniak i poczęstował gościa, a po wypiciu
trunku obaj panowie jeszcze bardziej się ożywili.
Dopiero gdy położyli się z Emanuelem do łóżka, opowiedziała mu o
swojej wizycie na wzgórzu Aker. Równie dobrze mogła poczekać z tym do
następnego dnia, bo Emanuel najwyraźniej całkiem o tym zapomniał,
postanowiła jednak wykorzystać jego dobry nastrój.
- Poszłaś i tak po prostu zadzwoniłaś do drzwi Paulsena Juniora? -
zapytał z niedowierzaniem w głosie. Dziwne, ale bardziej był przejęty tym
niż zajściem w willi Carlsenów.
- Nie mogłam wrócić do domu z pustymi rękami, a nie znam nikogo
innego, komu mogłabym zaproponować szycie. Zrządzeniem losu
natknęłam się na nianię Paulsenów, która wspomniała, że jej pani straciła
właśnie swoją krawcową.
- Hilda pewnie nie będzie zadowolona, gdy się o tym dowie - stwierdził
Emanuel, przytulając się do niej i podnosząc koszulę nocną. Z ust
cuchnęło mu alkoholem, dyszał ciężko i nagle stał się równie skory do
igraszek jak latem, kiedy odczuwała już przesyt jego pieszczot.
Niecierpliwymi, gwałtownymi ruchami pieścił jej ciało, sprawiając jej ból.
- Spotkałam ją, ale zareagowała jakoś dziwnie.
- Tak? - spytał bez zainteresowania, pochłonięty całkiem czymś innym.
- Boję się o nią. Sprawiała wrażenie zrezygnowanej.
- Zrezygnowanej? Rozsunął jej uda i wszedł w nią.
- Tak jakby zrezygnowała z życia.
Elise zagryzła wargi, by nie jęknąć głośno. Zupełnie nie pojmowała,
czemu odczuwa taki ból. Przecież nie po raz pierwszy po porodzie kochali
się ze sobą.
Starała się odprężyć w nadziei, że ból ustąpi, Emanuel tymczasem brał
ją w posiadanie ostrymi sztosami. Dopiero gdy zdyszany zakończył dzikie
ujeżdżanie, jęknął z ulgą i wydobył z siebie westchnienie rezygnacji.
- Nie powinnaś się zamartwiać całym światem, Elise. To nie twoje życie.
Po krótkiej chwili zaś zorientowała się, że zasnął.
Następnego ranka spał tak ciężko, że postanowiła go nie budzić, póki
chłopcy nie pobiegną się bawić. Świeciło wiosenne słońce, była niedziela.
Tak cenny dzień należało wykorzystać od pierwszej chwili. Emanuel nie
słyszał ani szurania stołków i przesuwanego stołu, który chłopcy ustawili
na miejscu, złożywszy łóżko, ani płaczu Hugo. Kiedy wreszcie pojawił się
zaspany w drzwiach kuchni, zapytał:
- Czemu mnie nie obudziłaś?
- Spałeś tak mocno, późno się położyłeś wczoraj wieczorem.
- Śniło mi się czy naprawdę odmówiłaś szycia Karolinę?
- Gdybyś słyszał, co ona opowiadała, nie zadawałbyś mi tego pytania.
- Gdybym słyszał, co opowiadała? Przecież nie możesz odmawiać
szycia tylko dlatego, że nie przepadasz za osobą, która ci to zleca. Jak
myślisz, co by było, gdybym ja tak robił?
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Nie lubisz swojego przełożonego?
- Nie cierpię go jak zarazy! - w przypływie szczerości powiedział to z
takim zacięciem, że domyśliła się, iż mówi na poważnie. - Co powiedziała
Karolinę? - dopytywał się, patrząc na nią ponuro.
Pośpiesznie przytoczyła mu słowa panny Carlsen.
- A na koniec powiedziała jeszcze, że gotowa jest się założyć o
wszystko, co ma, że twoja matka zdoła cię nakłonić, byś zostawił mnie i
„bękarta", a związał się z Signe.
Emanuel pokręcił głową.
- Chyba powinnaś rozumieć, że to tylko jej chore wymysły. Nie możesz
się obrażać o to, co ta histeryczka wykrzykuje w przypływie zazdrości.
Doprawdy zasmuciłaś mnie swoim zachowaniem, które uniemożliwi mi
pogodzenie się z Carlsenami. Mieszkałem u nich przez wiele lat i traktuję
ich jak rodzinę. Teraz, kiedy mama i ojciec odwrócili się ode mnie, miałem
nadzieję, że przynajmniej ich przyjaźń uda mi się zachować.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu, ale wcześniej czy później i tak bym
tego nie wytrzymała. Wątpię, czy ty musisz znosić takie obraźliwe uwagi
ze strony swojego przełożonego.
Emanuel zamierzał wybrać się do miasta, by popatrzeć, jak toczy się
życie na głównej ulicy Karla Johana, a poza tym ciekaw był nowin o
Henryku Ibsenie. Postanowili, że obiad zjedzą o wcześniejszej porze niż
zwykle, skoro po południu umówieni są z Carlem Wilhelmem i jego
narzeczoną.
- Tylko proszę, nie smaż śledzia! - zawołał Emanuel, wkładając płaszcz i
kapelusz przed wyjściem. - Bo będzie śmierdziało w całym domu.
Elise nie odezwała się. Była poprzedniego dnia u rzeźnika i za
pięćdziesiąt ore udało jej się kupić resztki mięsa. Do tego ugotuje
ziemniaki i wszyscy się najedzą. Nie była jednak pewna, czy zdaniem
Emanuela zapach smażonego mięsa jest lepszy niż smażonej ryby.
Sięgnęła po kankę na mleko i wlała cenny napój do miski z mąką i
cukrem, po czym zamieszała ciasto na racuchy. Nie miała czasu upiec
ciasta, a ciasto w sklepie było za drogie. Czymś jednak trzeba poczęstować
gości, gdy przyjdą z wizytą.
Nie mogła się powstrzymać i otworzyła paczkę, żeby zerknąć na
materiał od pani Paulsen. Aż ją świerzbiły palce, by zacząć szyć, ale
przecież nie powinno się pracować w niedzielę. Krój sukni nie był
skomplikowany, a i tkanina łatwa w szyciu, Elise była więc pewna, że
upora się z pracą w ciągu paru dni.
Żeby tylko nie odbiło się to za bardzo na jej stosunkach z Hildą. Elise
obawiała się, że siostra uznała za zdradę z jej strony, że dobrowolnie
odwiedziła nowych rodziców Braciszka. Postanowiła więc jak najszybciej
wybrać się do Hildy, by sprawdzić, co tak naprawdę się roi w jej głowie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Chłopcy wrócili na obiad punktualnie, spoceni, zdyszani, z wypiekami
na twarzy. Bawili się w „Gąski, gąski do domu", grali w noża. Poza tym
kręcili bączka, którego zrobił Evertowi stolarz z Sagveien, kiedy usłyszał o
śmierci pani Berg.
- Elise, pozwolisz nam wyjść na dwór jeszcze raz? - Peder popatrzył na
nią błagalnie.
Wiedziała, że powinien odrobić lekcje i uzupełnić to wszystko, czego
nie zdążył w tygodniu, ale ustąpiła pod wpływem wpatrujących się w nią
błagalnie niebieskich oczu. Był to pierwszy naprawdę ciepły wiosenny
dzień. Nie wiadomo, kiedy znów będzie tak ładnie. Niekiedy deszcz padał
przez całą wiosnę. Poza tym uznała, że jeśli chłopcy wyjdą, ze spokojem
przygotuje wszystko na przyjęcie gości. A musi jeszcze usmażyć racuchy,
posprzątać, nakryć stół w salonie, nie wspominając o nakarmieniu i
przewinięciu Hugo.
Emanuel przyszedł dopiero, gdy się ze wszystkim uporała. Jedzenie
wystygło, a zapach mięsa zmieszał się z zapachem smażonych racuchów.
- W całym domu czuć kuchenne zapachy - odezwał się z wyrzutem. - A
za godzinę przychodzi Carl Wilhelm z Olgą Katrine.
Odwróciła się do niego poirytowana.
- Umówiliśmy się, że zjemy wcześniej obiad, skoro spodziewamy się
gości. Chłopcy przyszli punktualnie, mimo że nie mają zegarka, ty zaś
pojawiasz się spóźniony o dwie godziny i jeszcze narzekasz.
Posłał jej ponure spojrzenie, ale więcej się nie odezwał. Nabuzowany
zasiadł do stołu w kuchni i zjadł w milczeniu. Dopiero gdy kończył,
zapytał:
- Uszyłaś coś przed południem?
- Nie szyję w niedzielę. W Piśmie Świętym jest napisane: „Pamiętaj, aby
dzień święty święcić". Sądziłam, że wiesz o tym.
- Skoro gotujesz obiad i pierzesz pieluszki, to chyba możesz też szyć.
Nie sądzę, by dla Boga była to jakaś różnica.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- I ty to mówisz? Ty, który służyłeś w Armii Zbawienia? Uciekł
spojrzeniem, wyraźnie zakłopotany. Zapewne trafiła w jego czuły punkt.
Jak on się zmienił, pomyślała zdziwiona. Przecież niemożliwe, by tak
się co do niego pomyliła, kiedy w ubiegłym roku nawiązała z nim
znajomość. A jednak prawie go nie poznawała. Coraz rzadziej dostrzegała
w nim przebłyski dawnego, dobrego Emanuela. W czym tkwi przyczyna?
Czy to, czego doświadczył podczas mobilizacji, tak go zmieniło, czy też ta
cała historia z Signe całkiem wytrąciła go z równowagi? Może dręczyły go
wyrzuty sumienia, co objawiało się irytacją i gwałtownymi wybuchami
gniewu?
- Jak było w mieście? - zapytała lżejszym tonem.
- Dobrze. Wiele radosnych twarzy, pulsujące życie, wiosenny nastrój.
Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie krytykę. Zapewne jego
zdaniem w tym domu brakuje radosnych twarzy, jest nudno i nie czuje się
wiosennego nastroju.
- Spotkałeś kogoś?
- Owszem - odparł tylko, domyśliła się więc, że nie ma ochoty
opowiedzieć, kogo spotkał. Zresztą jakie to miało znaczenie? I tak nie
znała żadnych jego przyjaciół, poza Carlem Wilhelmem, który miał ich za
chwilę odwiedzić.
Emanuel podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Śmierdzi dziś od rzeki - stwierdził.
- Naprawdę? - zdziwiła się i zerknęła na niego. Właśnie sprzątała ze
stołu w kuchni.
- No, chyba musiałaś zauważyć.
- W takim razie nie będziemy otwierać okien i drzwi. Słyszała, jak
westchnął ciężko, a po chwili rzekł:
- W zeszłym roku latem nie wydawało mi się tu tak źle. Może raczej
powinniśmy wynająć mieszkanie gdzieś dalej od rzeki? Płacilibyśmy też
niższy czynsz. Teraz właściwie ledwie jestem w stanie pokryć wszystkie
wydatki.
- Sądziłam, że wolisz mieć trawę wokół domu, a nie wstrętne podwórze.
Nie odpowiedział.
Podeszła do niego i pogłaskała po plecach.
- Co się z tobą dzieje, Emanuelu? Jesteś jakiś osowiały. Czyżby coś się
stało?
- Stało się! - powtórzył podniesionym głosem. - Nie potrafię tak żyć,
Elise! Wiem, że powinienem już dawno wynająć poddasze, ale chory
jestem na samą myśl, że będzie mi się tu kręcił jeszcze ktoś obcy! Jakaś
rodzina będzie gotować i jeść w naszej kuchni, hałasować na schodach, a
nad głowami słyszeć będziemy ich rozmowy. Potrzebuję trochę przestrzeni
wokół siebie, od czasu do czasu pobyć sam, zamknąć się w pokoju nie
niepokojony przez nikogo. Wiem, że brzmi to trochę jak narzekanie
rozpieszczonego jedynaka, nie zapominaj jednak, że wychowałem się w
okazałym dworze z wieloma pomieszczeniami, własną sypialnią, dużym
ogrodem i rozległym widokiem. Duszę się w tym kurniku! A ty tu ciągle
jeszcze kogoś sprowadzasz!
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że w mieszkaniu w czynszówce byłoby
jeszcze gorzej? Bywałeś w Andersengarden i widziałeś, jakie panowały
tam warunki. Jeśli chcemy płacić niższy czynsz niż tutaj, to stać nas
jedynie na mieszkanie jednoizbowe. A wcale niełatwo je dostać. Ludzie
stoją w kolejce, by je zdobyć. Wiele z tych mieszkań jest jeszcze
mniejszych niż nasze w Andersengarden. W czynszówce za fabryką Hjula
są takie jednoizbowe mieszkania po sześć, siedem metrów kwadratowych
z maleńkimi kuchniami. W pięcioro nawet byśmy się tam nie zmieścili. W
kuchni mogą przebywać jednorazowo nie więcej niż dwie osoby. I mimo
że używamy sienników i składanych łóżek, to miejsca tam starczyłoby
najwyżej dla czworga.
Z zewnątrz doleciały ich głosy i Elise umilkła gwałtownie.
- Już idą?
- Najwyraźniej. Zdejmij fartuch, Elise.
Emanuel otworzył drzwi, a ona pośpiesznie zawiesiła fartuch na
gwoździu wbitym w ścianę. Do środka wszedł Carl Wilhelm, prowadząc
młodą jasnowłosą dziewczynę. Była wysoka, niemal dorównywała mu
wzrostem, ubrana w suknię na szelkach w biało-niebieskie paski, spod
której widać było białą koronkową bluzkę z wysoką stójką. Na głowę
włożyła jasny kapelusz z szerokim rondem, ozdobiony jedwabną wstążką
w tym samym niebieskim kolorze co paski na sukience. Na piersi zaś
przypięła duży niebieski kwiat z jedwabiu. Jasne, gęste włosy związała w
duży węzeł nad karkiem. Usta miała pełne, czerwone, a oczy duże i
niebieskie.
Elise skuliła się w swojej starej szarej bluzce i brzydkiej spódnicy. Nie
zdążyła włożyć na siebie odświętnej sukienki, bo nie chciała, by przesiąkła
zapachami kuchennymi, nie chciała się też poplamić przy karmieniu.
Włosy miała potargane, bo nie spodziewała się gości wcześniej i sądziła,
że zdąży się jeszcze ze spokojem przygotować.
- Przepraszam, że przychodzimy za wcześnie! - odezwał się Carl
Wilhelm, jak zwykle uśmiechnięty i niefrasobliwy, po czym dokonał
prezentacji: - To jest Olga Katrine, a to Elise.
Elise nie mogła nie zauważyć, jakim spojrzeniem obrzuciła jej strój
Olga Katrine.
- Nie zdążyłam się przebrać, przepraszam - rzuciła pośpiesznie. - Ale
trudno nadążyć ze wszystkim, gdy w domu jest niemowlę.
Usiłowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko usta w grymasie.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się Olga Katrine przyjaźnie. - To nasza
wina, przyszliśmy za wcześnie.
Emanuel poprowadził gości do salonu, Elise zaś pośpiesznie przeszła do
sypialni, by włożyć czarną odświętną sukienkę. Czuła, że ten wieczór
będzie dla niej koszmarem. Za chwilę Hugo zacznie płakać, jak zwykle o
tej porze, a gdy go wreszcie zdoła uspokoić, do domu wrócą chłopcy.
Nawet jeśli Carl Wilhelm nie ubolewał wcześniej nad losem Emanuela, to
z pewnością po tej wizycie będzie pełen współczucia. Olga Katrine,
zaprzyjaźniona z Signe, uważnie się wszystkiemu przyjrzy i przekaże co
trzeba dalej. Przede wszystkim to, że Emanuel jest podenerwowany i
niezadowolony, i nie wygląda na szczęśliwego małżonka.
Elise usiłowała się przejrzeć w lusterku, ale w sypialni panował mrok i
nie dostrzegła swojego odbicia. Zresztą co mogę zrobić ze swym
wyglądem, pomyślała zrezygnowana. Suknia jest staromodna i mocno
znoszona, powinnam umyć włosy, a buty najchętniej bym ukryła.
Usłyszała w salonie głośny śmiech i ożywioną rozmowę. Emanuelowi
najwyraźniej poprawił się humor. Pośpiesznie nastawiła czajnik z wodą na
kawę, ułożyła racuchy na porcelanowym półmisku Emanuela i wyjęła z
szafy dzbanuszek na mleko, modląc się w duchu, by Hugo jeszcze nie
zaczął płakać.
Gdy weszła do salonu z racuchami i mlekiem, rozmowa ucichła.
Zauważyła, że Olga Katrine zmierzyła ją zaciekawionym wzrokiem, ale w
jej spojrzeniu nie dostrzegła lekceważenia, raczej współczucie. To było
jeszcze gorsze. Przed szyderstwem i pogardą potrafi się bronić, ale nie
przed litością.
- Racuchy? - odezwał się Carl Wilhelm zachwycony. - Nie jadłem ich od
dzieciństwa. Nasza gosposia zwykle robiła mi je, gdy mamy z ojcem nie
było w domu. Mama nie lubiła tego, bo uważała, że są niezdrowe - zaśmiał
się.
Olga Katrine pośpiesznie zagadnęła Elise:
- Jaką ma pani śliczną suknię, pani Ringstad. Należy pani do nielicznych
kobiet, którym do twarzy jest w czarnym kolorze. Uważam, że czerń jest
bardzo elegancka, ale do mojej cery zupełnie nie pasuje.
- O, Elise we wszystkim jest do twarzy - dodał Carl Wilhelm
zawstydzony. Zapewne zorientował się, że jego uwagi na temat racuchów
były dość niezręczne. - Ojciec prosił, bym przekazał serdeczne
pozdrowienia. Zawsze się wypytuje o panią i chłopców. O dziwo, choć
spotyka bardzo wielu ludzi w pracy i prywatnie, mało kto zrobił na nim
takie wrażenie.
Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto mieszka nad
rzeką, pomyślała Elise i uśmiechnęła się speszona. Poza tym pewnie by na
nich nie zwrócił uwagi, gdyby Peder nie był taką gadułą. Ich warunki
życia zrobiły na nim największe wrażenie.
Mimowolnie pomyślała o swoim opowiadaniu. Skoro pan Wang--
Olafsen senior był wstrząśnięty, zobaczywszy, jak żyją, a przecież nie
należą do tych najuboższych w dzielnicy, to może jest nadzieja, że historia
Mathilde też zwróci uwagę uprzywilejowanej warstwy w społeczeństwie.
- Pewnie bardziej niż na Elise zwrócił uwagę na Pedera - odezwał się
Emanuel.
Elise popatrzyła na niego zdumiona. Odniosła wrażenie, jakby mu się
nie spodobały te pochwały wypowiedziane pod jej adresem. Olga Katrine
roześmiała się.
- O tak, opowiadał o Pederze. Mam nadzieję, że pani młodszy brat
pojawi się w domu, nim wyjdziemy - dodała, zwracając się do Elise. -
Zabawnie byłoby go poznać. Pan Wang-Olafsen uważa, że jest bardzo
bystry i ma bardzo trafne obserwacje.
Elise zarumieniła się. Bystry? Trafne obserwacje? To chyba niewłaściwe
określenia. Peder po prostu plecie wszystko, co mu wpadnie do głowy.
Pośpiesznie wyszła do kuchni po dzbanek z kawą. Wracając, usłyszała
Emanuela:
- Niestety, chłopakowi brakuje zdolności. Szczerze mówiąc, obawiam
się, że prędzej czy później zostanie skierowany do szkoły dla
upośledzonych. Niebawem skończy dziewięć lat, a nie potrafi jeszcze
czytać. Ćwiczy dużo, ale to nic nie pomaga. Zwykle czyta słowa od końca.
Carl Wilhelm roześmiał się.
- Od końca? To musi brzmieć dość zabawnie. Nic dziwnego, że zrobił
wrażenie na moim ojcu.
Elise zatrzymała się gwałtownie. Wypowiedź Emanuela była dla niej jak
policzek. Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież doskonale wie, że
Peder nie jest upośledzony! Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, i
pośpiesznie odstawiła dzbanek na skrzynkę od drewna. Szkoła dla
upośledzonych? Boże! Jak Emanuel w ogóle mógł coś takiego pomyśleć?
- Ale mam szczerą nadzieję, że chłopiec nie trafi do szkoły dla
upośledzonych - odezwał się przerażony Carl Wilhelm. - Byłem raz w
takiej szkole i nigdy tego nie zapomnę. Syn mojej niani został
umieszczony w takim ośrodku, gdy ona nie miała już dłużej siły się nim
zajmować. Było to jej jedyne dziecko i urodziła je już po czterdziestce.
Chłopiec przyszedł na świat z porażeniem mózgowym. Odwiedzała go w
każdą niedzielę i kiedyś zabrała mnie tam ze sobą. W jednej sali leżało
pięćdziesięciu chłopców w różnym wieku. Jedni naznaczeni byli
głębokimi upośledzeniami, inni mieli jedynie trudności z
przystosowaniem. Jedni kradli, inni przejawiali chore skłonności
seksualne. A niektórzy byli na wskroś zdemoralizowani. Synek niani
płakał za każdym razem, gdy go odwiedzała, i błagał, by zabrała go do
domu. Był przerażony i zrozpaczony. Nigdy nie zapomnę jego oczu. A
niania nic nie mogła zrobić. Przebywał tam przez cztery lata, po czym
umarł.
Elise zadrżała i musiała się oprzeć o ścianę, by się nie przewrócić.
Nigdy, poprzysięgła sobie w duchu. Żadna siła na ziemi nie skłoni mnie,
żebym umieściła Pedera w takim miejscu!
W salonie zapadła cisza. Zapewne historia opowiedziana przez Carla
Wilhelma i na Emanuelu zrobiła wrażenie.
- Nie możecie opłacić mu guwernantki, która by pomagała mu w
lekcjach? - zapytała niewinnie Olga Katrine. - Może on po prostu jest
trochę leniwy i powinien poświęcić więcej czasu na odrabianie lekcji?
- Właśnie. Też to wciąż powtarzam - wtrącił się Emanuel. - Tylko że
Elise zbytnio mu pobłaża.
Elise wyprostowała się jak struna, chwyciła dzbanek z kawą i weszła do
salonu ze słowami:
- Peder musi pracować po szkole, żebyśmy dali radę związać koniec z
końcem - wyjaśniła ze spokojem, choć w środku dygotała. - Wraca do
domu późno i jest zmęczony. Zaciska jednak zęby i stara się, jak może.
Takich ludzi jak my nie stać na guwernantkę.
Przy stole zapadła cisza. Emanuel posłał jej ponure spojrzenie, a goście
wyglądali na wyraźnie zakłopotanych. O tak, zapowiada się wspaniały
wieczór, pomyślała Elise. Emanuel mnie obarczy winą za nieudane
spotkanie. Nie mogła jednak udawać, że nie słyszy, gdy mówią o Pederze
jak o upośledzonym dziecku!
W tej samej chwili rozległ się płacz Hugo. Elise nalała pośpiesznie kawy
do filiżanek i poczęstowała gości racuchami, po czym, burknąwszy coś na
swoje usprawiedliwienie, wyszła z salonu. Zamierzała nakarmić Hugo w
sypialni, ale było tam za zimno, dlatego usiadła z dzieckiem w kuchni, tak
jak zwykle, i zmuszona była słuchać rozmowy w salonie, czego wolałaby
uniknąć. Drzwi musiały być otwarte, by do salonu wpadało ciepło, bo
Emanuel nie zgadzał się palić w tamtym pomieszczeniu.
Domyśliła się, że rozmawiają o okresie, kiedy pełnili służbę wojskową
niedaleko Kongsvinger. Olga Katrine co chwila wtrącała się do rozmowy i
choć Elise nie słyszała każdego jej słowa, zorientowała się, że spędzili ze
sobą wówczas wiele czasu. Wciąż wspominali orkiestrę wojskową, tańce,
ogniska i rozrywki. Można by odnieść wrażenie, że cała ta służba polegała
na zabawie, pomyślała Elise, przypominając sobie równocześnie, jak
bardzo się bała o Emanuela i jak szczerze mu współczuła.
Teraz to już jesteś niesprawiedliwa, upomniała się w duchu surowo. Oni
po prostu chcą pamiętać tylko te wesołe chwile, a strach i napięcie ukryli
gdzieś głęboko. To oczywiste, że się bali. Spodziewali się przecież lada
chwila szwedzkiego natarcia.
- Pamiętam, jak szukaliśmy ciebie i Signe i znaleźliśmy was w piwnicy
na ziemniaki! - usłyszała nagle wybuchającą śmiechem Olgę Katrine,
która zaraz jednak została uciszona.
A więc chowali się nie tylko w stodole, pomyślała Elise z niesmakiem.
Nagle usłyszała pośpieszne kroki i ożywione chłopięce głosy, po czym
do domu wpadli z impetem Peder, Kristian i Evert.
- Wiesz co, Elise? - Peder z trudem łapał oddech. - Pamiętasz, jak ci
opowiadałem o kocie pani Olsen z Lofotgata, o tym, co jada kotlety?
- Peder! - zawołał Emanuel tonem przywołującym chłopca do porządku.
- Chodź tu i przywitaj się z gośćmi!
Peder pośpiesznie zdjął czapkę i wszedł do salonu, a za nim Kristian i
Evert.
- Ale umyj najpierw ręce! Jak ty wyglądasz!
Chłopcy pobiegli z powrotem do kuchni, nalali zimnej wody do
miednicy, szybko opłukali ręce, resztki brudu wytarli w ręcznik i czym
prędzej wrócili do salonu. Zapewne zdążyli zauważyć na stole półmisek z
racuchami.
- Co ty mówiłeś o tym kocie pani Olsen z Lofotgata?
- Że dostaje kotlety! Zupełnie jak jakiś hrabia. Ale dziś pani Olsen
tłumaczyła się kotu i przepraszała go, że nie został dla niego żaden kotlet.
Wtedy kot tak się zezłościł, że rzucił się na nią i podrapał ją w łydkę.
Emanuel, Carl Wilhelm i Olga Katrine wybuchnęli śmiechem.
- Myślisz, że kot rozumiał, co do niego powiedziała pani Olsen? -
zapytał Carl Wilhelm rozbawiony.
. - Pewnie! Koty nie są głupie, ten jest tylko rozpieszczony. Troje
dorosłych znów parsknęło śmiechem.
- Koty nie rozumieją, co mówią ludzie, Peder. - Carl Wilhelm zwracał
się do chłopca jak do małego dziecka. - Ten się po prostu rozzłościł z
innego powodu.
- O nie! Sami to widzieliśmy. On rzucił się na panią Olsen. Tylko że ona
nie jest taka jak inni ludzie, ona jest bogata.
- Gdyby była bogata, nie mieszkałaby tu, w pobliżu - rzucił oschle
Emanuel.
- A gdzie jest Lofotgata? - zainteresowała się Olga Katrine.
- Właściwie to nie jest żadna ulica, tylko nazwa domu: Lofotgata jeden -
wyjaśnił Emanuel.
- Spotkaliśmy też dziś Węglarza - ciągnął Peder niespeszony, wciąż
sapiąc od szybkiego biegu. - Zamachnął się, żeby nas przegonić, ale wtedy
pojawił się Szmaciarz i pogroził mu pustą butelką. Potem widzieliśmy też
pana „Obróć się". Nie widziałem go, odkąd wyprowadziliśmy się z
Andersengarden, ale nic się nie zmienił.
Olga Katrine zaśmiała się.
- Nazywacie go panem „Obróć się"?
- Tak, bo on obraca się z czapką i śpiewa: „Obróć się, obróć się, obróć
się tak jak na gałązce ptak", i wtedy zawsze ktoś mu wrzuca do torebki z
gazety dziesięcioorówkę. On na to dziękuje i mówi: „Niech Bóg cię
błogosławi", i odchodzi.
- W takiej okolicy z pewnością roi się od dziwaków - odezwał się Carl
Wilhelm. Elise nie podejrzewała go o złośliwość, ale dotknęło ją
określenie „w takiej okolicy".
- Mamy nawet jednego głupka, który ściąga spodnie przed
dziewczynami i śpiewa: „ Agnes, mój cudny motylku, złapię cię żywą i
zamknę w drewutni i..."
- Peder, dość! - ostrym głosem odezwał się Emanuel. - Jest późno.
Kładźcie się już! Do spania!
Chłopcy natychmiast go posłuchali. Kristian i Evert nie odezwali się ani
słowem.
Peder wszedł do kuchni i popatrzył nieszczęśliwy na Elise.
- Nie chciałem powiedzieć nic złego.
- Wiem, Peder. Ale przecież pamiętasz chyba, że nie opowiadamy
obcym o Nicolaisenie. Bo to, co robi, jest nieładne.
- Ale oni pytali o różnych dziwaków.
Elise skinęła głową i by skończyć już ten temat, oznajmiła:
- Na piecu zostawiłam dla was racuchy, po dwa dla każdego. Potem
rozłożycie łóżko i położycie się.
- Dlaczego nie możemy spać na poddaszu, skoro nikt inny tam nie
mieszka?
- Będziemy musieli wynająć poddasze, ale na razie jeszcze nie
zdążyliśmy tego zrobić.
Bezwiednie pomyślała znów o Hildzie. Wcześniej zdawało jej się, że
siostra marzyłaby o tym, by wprowadzić się na poddasze ich domu, ale
gdy widziały się ostatnio, nie odniosła takiego wrażenia. Znów ogarnął ją
głęboki niepokój. Dlaczego Hilda była taka zgaszona?
Skończyła właśnie przewijać Hugo na noc i ułożyła go w kołysce. Malec
uśmiechnął się do niej zaspany, nim zamknął oczka. Właśnie zamierzała
pójść do salonu do pozostałych, gdy usłyszała Carla Wilhelma:
- Nie sądzę, by Peder był upośledzony, Emanuelu. Jego kłopoty w
szkole wynikają zapewne z innego powodu.
- Nie wiem już sam, co o tym myśleć - usłyszała odpowiedź Emanuela. -
Ale gdy dziewięcioletni chłopak opowiada obcym o jakimś zboczeńcu, to
moim zdaniem świadczy to o braku inteligencji.
Elise zerknęła na chłopców. Wszyscy trzej leżeli cicho z szeroko
otwartymi oczami, nasłuchując rozmowy w salonie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy następnego ranka chłopcy zbierali się do szkoły, Peder stanął w
drzwiach i posłał Elise przestraszone spojrzenie.
- Co to znaczy być upośledzonym, Elise?
Wzdrygnęła się i popatrzyła na niego przerażona. Dopiero teraz
zauważyła, że brat ma czerwone i spuchnięte od płaczu oczy.
- Dlaczego pytasz?
- Słyszałem ich rozmowę.
- Chyba się tym nie przejmujesz? Przecież oni pili alkohol, a wtedy
ludzie opowiadają różne głupstwa.
- Ale ja się pytałem, co to znaczy upośledzony?
- Ee, to tylko taki żart - usiłowała się wywinąć od odpowiedzi Elise.
- Dlatego, że nie potrafię czytać?
- Emanuel uważa, że powinieneś poświęcić więcej czasu na lekcje. Jego
zdaniem za bardzo ci pobłażam.
- Ale przecież ja odrabiam lekcje co wieczór! - chlipnął i pośpiesznie
wytarł rękawem łzy.
- Wiem o tym, Peder. Ale może powinniśmy jeszcze bardziej się
przyłożyć?
- To nic nie pomoże, Elise - odparł łamiącym się głosem. - Obojętnie,
jak długo ćwiczę, litery i tak tańczą mi przed oczami.
Elise poklepała go po policzku.
- Pomogę ci, Peder. Od jutra będziemy siedzieć dłużej nad lekcjami.
Teraz jednak już biegnij, żebyś się nie spóźnił.
Stała w oknie i patrzyła za nim zatroskana jeszcze długo po tym, jak
zniknął jej z oczu.
- Coś się stało? - Emanuel, który dopiero co wstał, podszedł do niej.
- Peder słyszał waszą wczorajszą rozmowę.
- A co takiego usłyszał?
- Że zastanawialiście się, czy nie jest upośledzony.
- Nie powiedziałem, że jest upośledzony, tylko że świadczy o braku
inteligencji, jeśli ktoś opowiada nieznajomym gościom o zboczeńcu. A
może raczej powinienem stwierdzić, że to dowód braku wychowania?
Odwróciła się i popatrzyła mu w oczy.
- Uważasz, że ja go źle wychowałam?
- Tak, ty i twoja mama. Poprosiłem go, by przyszedł i grzecznie
przywitał się z gośćmi, on tymczasem zaczął paplać o kocie sąsiadki,
Węglarzu i Szmaciarzu, o pijanym śpiewaku ulicznym i co mu tam jeszcze
ślina na język przyniosła. Jak sądzisz, co Carl Wilhelm i Olga Katrine
sobie o nas pomyślą? Pewnie wydaje im się, że zadajemy się z najgorszym
dziadostwem! Myślałem, że się spalę ze wstydu.
- Zaczynam się zastanawiać, czym ty się właściwie zajmowałeś przez te
osiem lat w Armii Zbawienia. Myślałam, że właśnie w dzielnicach na
wschód od rzeki mieliście najwięcej pracy.
- Co innego jest pomagać biedakom, a co innego mieszkać razem z nimi.
- Sam tak wybrałeś.
- Nie wiedziałem, na co się decyduję.
- To znaczy, że żałujesz?
Poruszył się niespokojnie, najwyraźniej nie miał ochoty odpowiadać
wprost na jej pytanie.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu. Pamiętasz, co ci mówiłam tamtego
wieczoru, gdy mi się oświadczyłeś? Stwierdziłam, że miłość cię zaślepiła,
skoro oświadczasz się ubogiej robotnicy. Innego wytłumaczenia nie ma.
„Nie jestem ślepy" - odpowiedziałeś. „Jeszcze nigdy w życiu nie
widziałem tak wyraźnie". Może teraz wreszcie zrozumiałeś, o co mi wtedy
chodziło. Twój dramat jednak polega na tym, że jest już za późno. W
naszej dzielnicy nikt się nie rozwodzi, bo to kosztuje. Poza tym tylko
okrylibyśmy wstydem twoją i moją rodzinę.
- Nie wspomniałem o rozwodzie. Nigdy o tym nie myślałem. Nie
rozumiem, dlaczego w ogóle o tym mówisz.
- Bo dajesz mi do zrozumienia, że żałujesz, że się ze mną ożeniłeś. Co
według ciebie powinniśmy zrobić?
Pokręcił głową bezradny i zagubiony.
- Nie wiem. Pewnie będę musiał jakoś wytrzymać.
- Zabrzmiało to niezbyt miło.
- I to jest właśnie najgorsze. Żyjąc w takich warunkach, staję się
gorszym człowiekiem. Takie życie mnie wykańcza, targa mi nerwy i
zakłóca nocny sen. Trudno wówczas być miłym. Ożeniłem się z tobą,
Elise, a nie z trzema hałaśliwymi dorastającymi chłopaczyskami i z... -
umilkł gwałtownie.
- Z rudym bękartem, to chciałeś powiedzieć? - odparowała gniewnie i
poczuła ogromne rozczarowanie. Przecież Emanuel zaproponował jej
małżeństwo, wiedząc, że urodzi dziecko będące owocem gwałtu.
- Właśnie. Wiedziałem, że spodziewasz się dziecka, nie przyszło mi
jednak do głowy, że będzie ono wierną kopią swojego ojca. Nie miałem
zresztą pojęcia, kto jest jego ojcem. Pierwsze, na co zwrócił uwagę Carl
Wilhelm u Hugo, to jego rude włosy, które zaczynają się kręcić. Olga
Katrine zdziwiła się, że mały nie jest w ogóle podobny ani do ciebie, ani
do mnie. Wiesz, co powiedziała niby żartem? „Jesteś pewien, Emanuelu,
że jesteś ojcem tego dziecka?" Z każdym miesiącem będzie coraz gorzej.
Któregoś pięknego dnia ktoś wreszcie zauważy, do kogo jest podobny
Hugo. Zwłaszcza jeśli twój wielbiciel będzie się bez przerwy kręcił w
okolicach mostu, by popatrzeć na ciebie i swojego bękarta.
Elise zapłonęła z gniewu i niewiele się namyślając, wymierzyła
Emanuelowi siarczysty policzek.
- Jak śmiesz mówić coś takiego? Nazywasz swojego syna bękartem?
Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała, Emanuelu. Przyrzekłeś
zaopiekować się nim jak własnym synem, mieliśmy żyć jak normalna
rodzina, nikt oprócz nas nie miał poznać prawdy. Tymczasem ty, po
pijanemu, wygadałeś się swojej kochance, która z kolei powtórzyła to
Karolinę, a ona twoim rodzicom. To twoja wina, że nasza tajemnica nie
jest już dla nikogo tajemnicą! To ty wszystko zepsułeś! Sam jesteś winny
temu, że twoje życie stało się nie do wytrzymania, a ty czujesz się
nieszczęśliwy. To wyrzuty sumienia czynią z ciebie gorszego człowieka, a
nie bieda! Sobie samemu podziękuj za to, co się stało!
Wyrzuciwszy z siebie cały gniew, przecisnęła się obok niego i pobiegła
do sypialni. Rzuciwszy się na łóżko, wybuchnęła płaczem.
Sądziła, że przyjdzie za nią i będzie próbował się pogodzić, ale się nie
doczekała. Uspokoiwszy się w końcu, zastanowiła się nad słowami, jakie
między nimi padły. Czy Emanuel słyszał plotki o tym, że Ansgar nadal
krąży w okolicy i że domyśla się, iż Hugo jest jego dzieckiem? Skąd mógł
się o tym dowiedzieć?
A więc Emanuel żałuje... Czy rzeczywiście tylko dlatego, że dom jest za
mały, od rzeki ciągnie wilgoć i nie stać ich na lepsze jedzenie? A może
żałuje z powodu Signe?
Zabolało ją to. Sądziła, że jakoś dadzą temu radę. Czuła, że ich miłość
jest silna na tyle, że zniesie zarówno głód, jak i tęsknotę. Mimo że nie była
zakochana w Emanuelu tak jak w Johanie, zauważyła, że z czasem darzyła
go coraz większym uczuciem. Myślała, że przeszłość powoli zatrze się w
pamięci, a to, co łączyło ją z Johanem, w końcu stanie się bladym
wspomnieniem i Emanuel zdobędzie całą jej miłość.
Otarła łzy i podniosła się z łóżka. Co za dziecinada! Które małżeństwa
tu, nad Aker, mają czas i siły, by zastanawiać się nad miłością. Ludzie się
zakochują, pobierają i mają dzieci, a życie jest, jakie jest. Albo płynie
spokojnie, albo pędzi niczym rwący nurt. Co się stało, to się nie odstanie i
nic więcej nie da się zrobić.
Żony robotników rodziły dzieci rok po roku i gdyby je zapytać, ile
radości miały, płodząc je, rodząc i wychowując, zaśmiałyby się szyderczo.
Życie to życie, trzeba się starać jedynie dawać sobie w nim radę. Kobiety
płaczą odrobinę, gdy najstarsze dziecko opuszcza gniazdo rodzinne,
niektóre z oczami pełnymi łez stoją na nabrzeżu i patrzą na tego, który
wybiera się za ocean szukać szczęścia w osławionej Ameryce. Poza tym
jednak ich codzienność składa się jedynie z pracy i znoju.
Z nią i z Emanuelem będzie podobnie. Oby tylko Emanuelowi urodziły
się jego własne dzieci i przestał myśleć o Ansgarze rudzielcu. A jak
chłopcy ukończą szkołę i znajdą porządną pracę, wszystko będzie lepiej. Z
czasem Emanuel przywyknie zarówno do cuchnącej rzeki, hałasu
dzieciaków, jak i smażonej ryby na obiad. Przestanie wspominać
przestronne izby we dworze w Ringstad i mięsne klopsy swojej mamy.
Gdyby tylko Signe i jej dziecko zniknęli z ich życia...
Nagle Elise zauważyła, że drzwi się powoli uchylają, i usłyszała
niepewny głos Emanuela:
- Wychodzę.
Elise wstała z łóżka i zapytała:
- Zapakowałeś drugie śniadanie i termos z kawą?
- Tak, dziękuję.
- Wrócisz późno?
- Nie, wrócę prosto do domu - odparł i dodał po cichu z ociąganiem: -
Przepraszam.
- To ja chciałam cię przeprosić.
- W takim razie zgoda?
Pokiwała głową i zdobyła się na uśmiech.
- Jakoś sobie z tym poradzimy, Emanuelu. Po prostu musimy tylko dać
sobie więcej czasu.
Odwzajemnił się jej uśmiechem.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Elise. Nie zasługuję na ciebie.
- Bzdura. Poraniliśmy sobie głowy, waląc w mur, na jaki trafiliśmy, ale
kiedy rany się zagoją, będziemy pewnie silniejsi i ruszymy dalej.
- Miejmy nadzieję.
Poznała po nim, że nie jest co do tego do końca przekonany. Sprawiło jej
to przykrość. A kiedy wyszedł i wróciła do własnych zajęć, uświadomiła
sobie, że i ona ma wątpliwości. Co jednak pozostaje im innego?
Nie mają wyboru. Kłótnie i wypominanie niczego nie rozwiążą.
- Musimy sobie jakoś poradzić - mruknęła półgłosem do siebie.
Rozłożyła tkaninę od pani Paulsen na stole w salonie i przyczepiła
szpilkami poszczególne części wykroju.
Tego samego wieczoru, gdy chłopcy już się położyli, udała się po-
śpiesznie na wzgórze Aker. Miała nadzieję, że Hilda skończyła pracę i
będzie miała chwilę czasu, by z nią spokojnie porozmawiać. Tymczasem
otworzyła jej kucharka i oznajmiła, że Hilda nie czuje się dobrze i nie
przyjmuje gości.
Elise wróciła zmartwiona do domu. Kiedy spotkała Hildę w sobotę,
siostra nic nie wspomniała, że czuje się gorzej. Dlaczego nie przyjmuje
odwiedzin? Kucharka przecież mogła jej powiedzieć, że przyszła siostra.
Hilda ma własny pokój z wejściem od kuchni, więc Elise nikomu by nie
przeszkadzała, wchodząc tamtędy.
A może siostra powiedziała o wszystkim majstrowi, jak jej radziła, a on,
zdenerwowany, zamknął ją w jej pokoju i zamierza trzymać pod kluczem
aż do porodu, by mieć pewność, że nie ucieknie z dzieckiem?
Poczekała do czwartku i ponownie udała się na wzgórze. Tym razem ku
swemu przerażeniu natknęła się na samego majstra. Wyglądało na to, że
właśnie wrócił do domu i zamierzał zamknąć za sobą drzwi wejściowe,
gdy ją zauważył.
- O co chodzi? - zapytał, zatrzymując się gwałtownie.
- Chciałam tylko coś przekazać Hildzie.
- Ona nie czuje się dobrze i nie przyjmuje gości.
Był rzeczowy i odpychający, tak że Elise zorientowała się natychmiast,
że niczego nie wskóra, podjęła jednak ostatnią próbę:
- Może mogłabym zajrzeć do niej na dwie minuty i przekazać jej ważną
wiadomość?
- Proszę powiedzieć, o co chodzi, a ja jej przekażę - rzekł, odwracając
się plecami i wchodząc do środka.
- Muszę z nią porozmawiać, panie Paulsen! Ktoś z rodziny ciężko
zachorował - rzekła, wstrzymując oddech. Kłamstwo z łatwością przeszło
jej przez gardło, bo coś w postawie majstra tylko utwierdziło ją w
przekonaniu, że dzieje się coś niedobrego. Majster zawsze traktował ją
przyjaźnie, zwłaszcza odkąd związał się z Hildą. Zapłacił za pobyt mamy
w sanatorium i zadbał o to, by odwieziono Elise do domu, gdy upadła na
lodzie i o mało złamała sobie nogę. Musi być jakiś powód, dla którego
teraz zachowuje się tak nieuprzejmie.
- Hilda i tak nic nie pomoże, bo leży w łóżku. Nie chcę jej niepokoić
tym, że w rodzinie są jakieś kłopoty - dodał i zatrzasnął jej przed nosem
drzwi.
Elise stała na schodach, a serce waliło jej ze strachu i gniewu. Jak
można traktować kogoś w taki sposób?! A gdyby to była prawda? Gdyby
na przykład mama leżała na łożu śmierci albo któryś z chłopców ciężko
zachorował? Majster nawet nie zapytał, o kogo chodzi!
Wzburzona, z gardłem ściśniętym od płaczu zeszła pośpiesznie ' po
schodach i ruszyła w stronę bramy. Jeśli „Verdens Gang" przyjmie jej
opowiadanie do druku, to w kolejnym opisze majstra! Będzie miał się z
pyszna, gdy przeczyta je w gazecie i rozpozna siebie w głównym
bohaterze. Napisze o Hildzie, zaledwie szesnastoletniej dziewczynie, która
została wykorzystana przez majstra w fabryce, a potem podstępnie
nakłoniona przez niego do oddania dziecka. Opisze zachwyt Hildy nad
pięknym szalem, a także wspomni, że sprzedawała swe ciało za tego typu
drobne radości, ponieważ sama nic nigdy nie miała. Przedstawi dziecinną
naiwność Hildy, która wierzyła każdemu jego słowu, gdy ją zapewniał, że
zajmie się nią i dzieckiem. On zaś tymczasem planował oddać dziecko
swojemu bratankowi, który wraz z żoną nie mógł mieć własnych dzieci.
Gdy taka historia ukaże się drukiem, wywoła prawdziwe poruszenie.
Matki ogarnie gniew i wściekłość na majstra. Zapanuje atmosfera odwetu.
Zażądają, by oddał Hildzie syna, a także pozwolił, by dziecko, które ma
urodzić, pozostało przy niej. Rozgorzeje dyskusja wśród polityków, którzy
stwierdzą, że istnieją granice wykorzystywania ubogich robotnic, że
należy pobudować więcej mieszkań dla robotników i znacznie
podwyższyć ich wynagrodzenia.
Poczuła, jak serce bije jej mocno na samą tylko myśl o tym. W słowach
tkwi ogromna siła, pomyślała. Ktoś, kto potrafi się wypowiadać, kto
potrafi bronić swojego zdania i skłonić innych, by go słuchali, ma w swym
ręku potężną moc i możliwości dokonywania przemian w społeczeństwie!
Rozważania te tak ją podniosły na duchu, że zniknął gniew. Miała
wrażenie, że unosi się nad ziemią. W wyobraźni widziała już swoje zdjęcie
w gazecie pod wielkim nagłówkiem:
HISTORIA, KTÓRA WSTRZĄSNĘŁA CAŁYM NARODEM
NORWESKIM, a dalej długi artykuł o ustawach i przedsięwzięciach,
jakich dokonano dzięki ubogiej robotnicy mieszkającej przy Beierbrua.
Pogrążona w rozmyślaniach, ocknęła się nagle, gdy ktoś zawołał ją po
imieniu. Podniosła wzrok i zauważyła zbliżającą się ku niej ciemną postać.
Nawet w mdłym świetle samotnej latarni gazowej poznała od razu, że to
Johan.
- Sama chodzisz o tak późnej porze? - zagadnął ją wesoło.
- Chciałam porozmawiać z Hildą, ale majster mi nie pozwolił.
- Może jeszcze miała coś do zrobienia? Służące często kończą dopiero o
dziesiątej, a nawet jedenastej.
- Powiedział, że jest chora i nie przyjmuje gości. Johan patrzył na nią w
milczeniu.
- Czy coś jest nie tak? - zapytał wreszcie.
- Nie wiem - odparła i głos jej się załamał. - Boję się o nią, Johanie.
- Ależ Elise, kochana, co ci jest? Próbowała wziąć się w garść.
- Spotkałam ją w sobotę. Była jakaś dziwna.
- Jak to dziwna?
- Prawie się nie odzywała, ona, której zwykle buzia się nie zamyka.
Gdyby jeszcze się złościła i była rozgoryczona, jak to z nią często bywa!
Ale nie, ona milczała. Przez moment, co prawda, jej twarz wykrzywiła się
ze złości, zaraz jednak znowu przygasła. Kiedy ją zapytałam, co zamierza
zrobić po porodzie, odpowiedziała tylko, że poradzi sobie, nas nie
niepokojąc. Bałam się, że zdenerwuje się na mnie, że przyjęłam szycie od
młodej pani Paulsen, ale nawet to nie zrobiło na niej wrażenia.
- Czy to po tej historii z Mathilde jesteś taka przewrażliwiona?
Elise drgnęła. Bała się przyznać przed sobą, że tak jest, ale teraz, gdy
Johan powiedział o tym wprost, jej strach tylko się nasilił. Pokiwała
głową.
- Hilda jest zupełnie innym typem człowieka, Elise - próbował uspokoić
ją Johan. - Z Mathilde było inaczej. Ona zrezygnowała, zanim podjęła
jakąkolwiek próbę. Hilda postanowiła zatrzymać dziecko dla siebie,
znaleźć jakiś kąt, pracę i poradzić sobie bez pomocy innych. I to jest
godne podziwu! Ona ma w sobie zarówno przekorę, jak i siłę przebicia,
które są niezbędne, by dać sobie radę w życiu.
- Mnie się też tak zdawało, ale po naszym spotkaniu w sobotę zaczęłam
powątpiewać. Było w niej coś takiego obcego. Trudno mi to wyjaśnić,
wiem tylko, że nie była sobą. Teraz nabrałam podejrzeń, że Paulsen
przejrzał jej plany i trzyma ją pod kluczem.
- Coś ty? Sądzisz, ze przetrzymuje ją wbrew jej woli? - W głosie Johana
zabrzmiało przerażenie.
- Pan Paulsen Junior i jego żona sądzą, że za miesiąc zaadoptują
dziecko, i bardzo się z tego cieszą. Opowiedziała mi historię młodej matki,
której narzeczony zginął w wypadku w fabryce, nim zdążyli się pobrać,
wyjaśniając, że ta dziewczyna nie ma innego wyjścia, jak tylko oddać
dziecko do adopcji. Jeśli majster domyślił się, że Hilda ma inne plany... -
urwała, zagryzając wargi. - To wszystko moja wina, Johan - dodała
zduszonym głosem, z trudem powstrzymując się od płaczu. -
Powiedziałam Hildzie, że powinna powiedzieć majstrowi prawdę, by nie
narazić się na to, że zaraz po porodzie odbiorą jej dziecko. Może mu więc
powiedziała, a on w odpowiedzi zamknął ją na klucz?
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mógłby tak zrobić. Ryzykowałby utratę reputacji, gdyby to wyszło
na jaw. Okryłby hańbą siebie i całą rodzinę. Straciłby stanowisko i
zniszczyłby życie zarówno sobie, jak i swojemu bratankowi.
Elise patrzyła na niego w milczeniu, wreszcie odparła cicho:
- Mówisz tak tylko po to, by mnie pocieszyć, ale sam w to nie wierzysz.
Doskonale wiesz, że młode, biedne dziewczęta są wykorzystywane przez
szacownych obywateli. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o powieści
Albertine Christiana Krohga, w której autor zaatakował podwójną
moralność panującą w Kristianii? Gdy tylko książka ukazała się drukiem,
została zatrzymana przez cenzurę i zakazano jej sprzedaży. Stwierdzono,
że jest nieprzyzwoita i zagraża moralności, mimo że opisana historia była
prawdziwa. Johan pokiwał głową.
- Już minęło parę lat, ale pamiętam, że z tego powodu tysiące
robotników wyszło wtedy na ulicę w proteście przeciwko rządowi.
- Ale Sverdrup się nawet nie pokazał demonstrującym, całkiem
zignorował protest. Myślę, że ani powieść, ani marsze protestacyjne nie
doprowadziły do żadnych zmian. Na Lakkegata i Vika nadal roi się od
dziewcząt, które zarabiają na ulicy na swe utrzymanie, oferując dobrze
sytuowanym mężczyznom chwile cielesnych uciech, a ci, którzy rządzą w
mieście, chronią przedstawicieli własnej warstwy społecznej.
Johan nic nie powiedział, ale była pewna, że się z nią zgadza.
- Skłamałam majstrowi, że w rodzinie ktoś jest ciężko chory, ale i to go
nie obchodziło. Oświadczył, że Hilda leży w łóżku, więc i tak w niczym
nie pomoże. Nawet nie zapytał, kto jest chory i na co. Pomyśl tylko, gdyby
tak na przykład mama zaniemogła? Albo któryś z chłopców?
Johan pokręcił głową wyraźnie wstrząśnięty tym, co mu opowiedziała.
- Musisz porozmawiać z Emanuelem, on na pewno zna wielu ludzi,
którzy mają wpływy. Po sąsiedzku mieszkają Carlsenowie, może oni
przemówią majstrowi do rozsądku? W najgorszym wypadku można
poinformować o wszystkim Paulsena Juniora. Wątpię, czy zdecydują się
wziąć dziecko siłą odebrane matce.
Elise przytaknęła. Nie miała odwagi nawet o tym pomyśleć, ale teraz
uznała, że jest to jedna z możliwości.
- Dziękuję ci, Johanie. Dobrze mi zrobiła rozmowa z tobą. Byłam
wzburzona i zła, gdy się rozstałam z majstrem, i nie widziałam żadnego
wyjścia z tej sytuacji. Szłam więc i wymyślałam sobie, że napiszę artykuł
do gazety, który wywoła burzę i wstrząśnie całą
Kristiania - zaśmiała się. - Znasz mnie, kiedy życie staje się nie do
zniesienia, uciekam w świat fantazji.
- Nie pamiętasz, co ci mówiłem? Powinnaś zacząć pisać.
- Posłuchałam twojej rady. Zaśmiał się cicho.
- Naprawdę? Spróbowałaś swoich sił?
- Napisałam o Mathilde i o swojej desperackiej próbie uratowania jej od
śmierci, o tym, co ją pchnęło do takiej decyzji, i o tym, jak zareagowała jej
mała córeczka. Dziewczynka dowiedziała się, że jej mama nie żyje, ale nie
rozumiała, że już nigdy do nich nie wróci.
- I co zrobiłaś z tym opowiadaniem? Wysłałaś gdzieś?
- Torkild zajrzał do mnie któregoś dnia i zobaczył na stole w kuchni
zapisane kartki. Musiałam więc mu się przyznać do swoich literackich
prób. Poprosił, bym pozwoliła mu przeczytać. Przeraziłam się. Byłam
pewna, że zacznie mnie pocieszać, bym się nie zniechęcała, on tymczasem
wpadł w zachwyt. Zna jakiegoś redaktora z „Verdens Gang" i obiecał
pokazać mu to opowiadanie, ale od tamtej pory nie widziałam się z nim,
nie mam więc żadnych wiadomości.
Johan zaśmiał się swoim radosnym basem.
- Jakże żałuję, że tego nie czytałem.
- Poproś Torkilda! Gdy mu zwrócą opowiadanie, to je sobie przeczytasz.
- Jesteś pewna, że dostanie je z powrotem? - spytał pogodnym głosem.
Popatrzyła na niego przestraszona.
- A co, sądzisz, że oni wyrzucają nieprzyjęte materiały? Johan zaśmiał
się głośno.
- A może wydrukują je, a wówczas nie zwrócą ci rękopisu. Chyba że
każą ci coś poprawić albo coś dopisać, wtedy otrzymasz go z powrotem.
- Wyśmiewasz się ze mnie.
Wyciągnął rękę i w przypływie impulsu pogłaskał Elise po policzku.
- Nie, Elise. Nigdy bym się z ciebie nie śmiał. Trochę tylko zazdroszczę
Torkildowi, że był twoim pierwszym czytelnikiem. Wszystko jedno, czy
przyjmą to opowiadanie, czy nie, jestem przekonany, że napisałaś je ze
swadą. Na pewno jest poruszające i chętnie je przeczytam.
- Tylko dlatego że... - umilkła nagle.
- Dlatego że?
- Nie, tak tylko sobie pomyślałam...
- Dlatego że cię kocham, tak pomyślałaś?
Pokręciła głową, przerażona kierunkiem, w jakim potoczyła się ich
rozmowa.
- Ale to prawda! Kocham cię tak samo jak przedtem, zanim moje życie
tak się skomplikowało. Niestety jestem też w pełni świadomy, że los chciał
inaczej i że nigdy nie będziemy razem. Ale przecież możemy pozostać
przyjaciółmi, prawda? Być jak brat i siostra.
Nie odpowiedziała, zdając sobie sprawę, jak trudno przyjaźnić się z
kimś, kogo się kocha.
- Myślisz, że nic z tego nie wyjdzie? - zapytał smutnym głosem.
- Nie wiem, Johan. Wydaje mi się, że my oboje poradzilibyśmy sobie z
tym. Może... Ale pozostali...
- Agnes i Emanuel? Pokiwała głową.
- O Agnes nie musisz się martwić. Dostała, czego chciała, i czuje się
bezpieczna. Teraz zmieniła zainteresowania.
- Jak to? - Elise popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie warto o tym mówić. Ma męża, który ją utrzymuje, a może nawet z
czasem zapewni jej lepszą pozycję, no i da jej dziecko. Dlatego może
skoncentrować całą swoją energię na czymś innym.
- Masz na myśli innych?
- To też.
- Nie wyglądała na zmartwioną, kiedy straciła dziecko.
- Bo i nie była zmartwiona. Ale to nie znaczy, że nie chce mieć dzieci.
Owszem, chce, ale później.
Elise ku swemu zdumieniu poczuła ukłucie w sercu. Przez moment stali
w milczeniu.
- Emanuel nadal jest o ciebie zazdrosny i przestałam już się łudzić, że z
czasem mu to minie - odezwała się wreszcie. - Jestem zaproszona na ślub
Anny i Torkilda i już zaczęłam się bać. Trudno bez przerwy mieć się na
baczności. Nie mogę zachowywać się swobodnie, mówić ani robić tego,
co chcę, bo wszystkiemu przypisywane są najgorsze intencje.
- Nie mogę tego pojąć. Przecież on nie ma żadnych powodów do
zazdrości, Na pewno nigdy nawet nie spojrzałaś na innego mężczyznę i
nigdy byś nie zdradziła Emanuela.
- On jest zazdrosny o moją przeszłość.
- Masz na myśli ciebie i mnie, naszą wspólną przeszłość? Potwierdziła.
- Kiedyś z rozpędu opowiedziałam, że mieliśmy po ślubie zamieszkać u
twojej mamy w kuchni. Nie mógł tego w ogóle słuchać.
- Dlaczego o tym opowiedziałaś?
- Nie kierowałam się jakimś konkretnym powodem, chciałam mu tylko
wyjaśnić, że my, którzy pochodzimy stąd, znad rzeki, przywykliśmy do
ciasnoty.
Zapadła cisza.
- Często o tym myślisz, Elise? - zapytał ostrożnie. - Wiesz, o tym, co
mogłoby być?
- Nie, nie mam odwagi. To znaczy... - plątała się w odpowiedzi.
- Dlaczego nie masz odwagi?
- Ja... wydaje mi się, że najlepiej o tym nie myśleć. Skoro złożyłam
komuś innemu przysięgę małżeńską, z nim związałam się na resztę życia.
Nie ma sensu więc rozmyślać o tym, co by mogło być, bo to tylko boli.
- Dlaczego boli? Nie masz żadnych dobrych wspomnień z tamtego
czasu?
- Ależ mam, oczywiście. Mam wyłącznie dobre wspomnienia aż do
tamtego dnia, gdy zniknąłeś z mojego życia.
- Dlaczego więc tak cię to boli? Uważasz to za pewnego rodzaju zdradę?
Spuściła głowę i przytaknęła.
- Czy to znaczy, że nadal coś do mnie czujesz?
- Nie mów tak, Johanie. Co to pomoże? Zresztą tak nie wolno.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Nie możesz zdobyć się na
szczerość? Jeśli całkiem skończyłaś ze mną i zostawiłaś za sobą, wówczas
nie będę cię więcej niepokoił. Jeśli jednak czujesz to samo co ja, że to my
dwoje powinniśmy byli stanąć razem przed ołtarzem, to pomoże nam
obojgu, gdy będziemy wobec siebie szczerzy.
Westchnęła ciężko.
- Oboje wiemy, co się stało. Gdyby nie plotki i ludzkie gadanie, nie
zerwałbyś zaręczyn, a ja czekałabym na ciebie, póki byś nie wyszedł z
więzienia. Emanuel dał mi szansę, której nie mogłam odrzucić. Byłam
jednak zdecydowana dołożyć starań w nadziei, że pokocham go tak, jak
kochałam ciebie. Okazało się to trudniejsze, niż sądziłam. Ciągle jednak
nie przestaję się łudzić, że nam się to uda. On po prostu potrzebuje więcej
czasu, by przywyknąć do życia tu, nad rzeką. Do hałasu dzieci i
skromnych posiłków. To nie takie łatwe dla kogoś, kto wyrósł w
dobrobycie.
- Zdaje się, że przez parę lat służył w Armii Zbawienia.
- Co innego pomagać biednym, a co innego żyć tak jak oni - powtórzyła
słowa Emanuela.
- Nie chcę, by ci było tak ciężko, Elise. Pytam cię po to, by wiedzieć, a
tym samym służyć ci pomocą. Jeśli nie pozostaje już nic innego, to dobrze
jest chociaż mieć kogoś, komu można się zwierzyć. Z tego, co słyszę,
przypuszczam, że nie zawsze jest ci łatwo.
- A komu jest wyłącznie łatwo?
- Masz rację. Czy słusznie się domyślam, że nadal mnie trochę kochasz?
- Nie mam prawa mówić takich rzeczy! Nawet myśleć nie mam prawa.
- A czy szczerość jest grzechem?
- Mowa raczej o zakazanych uczuciach.
- Myślisz, że można kierować uczuciami? Jeśli są zakazane, to
oznaczałoby, że da się nimi rządzić. A ja nie sądzę, by to było możliwe. -
Podniósł dłoń i pogładził ją delikatnie po policzku. - Kocham cię, Elise.
Nie chcę tego i nie wydaje mi się to właściwe, ale tak już jest. Miłości,
która trwała tak długo, nie da się wyrwać z korzeniami. Wolę się sam do
tego przyznać i wiedzieć, że ty o tym wiesz, niż udawać obojętność. Nie
zamierzam cię namawiać do popełnienia grzechu, zbyt dobrze cię znam.
Ale nie chcę pozbawiać się twojej obecności w moim sercu, mimo że
wiąże się to także z cierpieniem. Jeśli myślisz tak samo jak ja, możemy
sobie nawzajem pomóc, razem dźwigając kłopoty i radości. Pokręciła
głową.
- Nie proś mnie o to, Johanie. Nie żądaj ode mnie odpowiedzi.
Przyrzekłam Emanuelowi, że będę go kochać i szanować, dopóki śmierć
nas nie rozdzieli. Nie mogę więc ci teraz wyznawać miłości.
- To zbędne, Elise. Już mi odpowiedziałaś.
Zdawało się jej, że pochyla się ku niej, i cofnęła się o krok prze-
straszona.
- Muszę się śpieszyć. Już dawno powinnam być w domu.
W mroku nie widziała dokładnie jego twarzy, ale miała wrażenie, że
Johan się uśmiecha.
- Kłamczucha! Przecież zamierzałaś porozmawiać z Hildą, więc nikt się
ciebie nie spodziewa wcześnie w domu. Ale rozumiem cię, Elise. Nie będę
cię kusił. Jest późno, a nad rzeką po ciemku bywa czasem niebezpiecznie.
Może cię odprowadzę?
- Nie, dziękuję. Chyba nie warto.
- Postaraj się nie martwić o Hildę. Ona jest silna i odważna. Zresztą obie
jesteście takie. Hilda nigdy nie zdecydowałaby się na podobny krok co
Mathilde.
Kiwnęła głową i skierowała się w stronę domu. Gdyby ktoś zapytał ją o
to przed tygodniem, odpowiedziałaby mu to samo. Ale jeśli majster więzi
ją i chce jej siłą odebrać dziecko, to nie jest już tego taka pewna.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Gdy wróciła do domu, Emanuel już leżał, a dzieci spały. Po cichu
przemknęła się do sypialni, gdzie paliła się lampa naftowa, i zaczęła się
rozbierać.
- Późno wróciłaś. - W głosie Emanuela zabrzmiał niemy wyrzut.
- Na wzgórze Aker i z powrotem nie jest przecież tak blisko.
- Co powiedziała?
- Nie udało mi się z nią porozmawiać. - Elise ściągnęła suknię przez
głowę. - Akurat wrócił do domu majster i powiedział, że Hilda źle się
czuje i nie może przyjmować gości. - Siadła na brzegu łóżka, poluzowała
podwiązki, ściągnęła pończochy i rozpięła pas. - Wtedy zmartwiłam się na
dobre i w desperacji skłamałam, że muszę przekazać Hildzie ważną
wiadomość o tym, że ktoś z rodziny ciężko zachorował.
- Skłamałaś majstrowi? Elise!
- Tak, nie miałam wyjścia. Musiałam coś wymyślić. Ściągnęła bluzkę i
halkę i naga sięgnęła po koszulę nocną. Emanuel podniósł się gwałtownie,
chwycił ją i pociągnął za sobą.
- Wciąż masz takie piękne ciało, Elise. Mimo że urodziłaś dziecko.
Pogładził dłonią jej piersi i brzuch.
Elise przypomniała sobie, jak bardzo ją bolało, gdy się kochali ostatnio,
ale choć wolałaby uniknąć zbliżenia, wiedziała, że nie zdoła się od tego
wymówić. Powszechnie wiadomo, że obowiązkiem żony jest zaspokajać
potrzeby męża.
Emanuel stał się nagle gwałtowny i równie niepohamowany jak ostatnio.
Pojękiwała z bólu, ale on w ogóle na to nie zważał. Łóżko strasznie
trzeszczało. Oby tylko chłopcy nic nie usłyszeli przez cienką drewnianą
ścianę, pomyślała z obawą. Gdy Emanuel dawał upust swojej żądzy,
przypomniała sobie nagle słoneczną, porośniętą trawą polanę. Pod osłoną
zarośli i listowia leżeli razem z Johanem, obdarzając się nawzajem
pieszczotami. Johan był czuły i delikatny, a jej serce biło gwałtownie z
pożądania. Gdy odchylił poły jej bluzki i odsłonił piersi, brodawki skuliły
się owiane chłodniejszym podmuchem wiatru. Nigdy nie czuła równie
silnej tęsknoty, by stopić się z nim w jedno, jak właśnie wtedy.
Emanuel skończył tymczasem i obrócił się na bok, mówiąc:
- Dobranoc, Elise.
- Dobranoc, Emanuelu - odpowiedziała, ale w wyobraźni wciąż leżała w
ramionach Johana na słonecznej polanie.
Z wolna jej ciało obudziło się, w podbrzuszu odczuła mrowienie i
rosnące pożądanie. Johan uniósł jej powoli spódnicę i gorącą dłonią
pogładził w najintymniejszym miejscu.
- Tak, Johanie - wyszeptała w duchu. - Chcę!
Kiedy następnego przedpołudnia usiadła do szycia, rozmyślała zrazu o
Hildzie i dziwnym zachowaniu majstra, a potem przypomniała sobie
rozmowę z Johanem. „Kocham cię, Elise..."
Z przerażeniem skonstatowała, że jej ciało znów reaguje, i zawstydziła
się.
Nie wolno im rozmawiać ze sobą w taki sposób. Następnym razem
gawędzić z nim będzie wyłącznie o codziennych sprawach i natychmiast
mu przerwie, gdy znów skieruje rozmowę na uczucia. Bo to przypominało
igranie z ogniem. Może Johan ma rację, powinna być szczera,
przynajmniej wobec siebie, i przyznać się, że nadal żywi wobec niego
gorące uczucia. Jeśli jest się świadomym niebezpieczeństw, łatwiej z nimi
walczyć.
Ale co to pomoże, nawet jeśli w nich obojgu miłość nie wygasła, skoro
wiedzą, że i tak nigdy nie będą razem. „Możemy sobie nawzajem pomóc,
razem dźwigając kłopoty i radości", powiedział, ale czy tęsknota za kimś
nieosiągalnym nie przyniesie więcej smutku niż radości?
Przypomniały jej się broszury, które Agnes pożyczyła od innych
dziewcząt, kiedy jeszcze chodziły do szkoły, i które czytywały po
kryjomu. Broszury nieprzeznaczone dla młodych dziewcząt. Gdyby mama
to zobaczyła, wybuchnęłaby gniewem. Z szeroko otwartymi oczami
chłonęły ich treść, nic nie pojmując, oszołomione tajemnicą miłości.
Dziwiła się, że jej mama i tata naprawdę to robili, i to przynajmniej cztery
razy, skoro urodziło im się czworo dzieci.
Uśmiechnęła się pod nosem do swych wspomnień.
Nie minęło wiele lat, gdy dowiedziała się prawdy o życiu i doświadczyła
więcej niż potrzeba. Słyszała opowieści o dziewczętach, które sprzedawały
się na ulicy, aby przetrwać, lecz w tych historiach brakowało miłości. A
potem przeczytała Constanse Ring Amalie Skram. Mama pożyczyła tę
książkę od jakiejś znajomej, a Elise ukradkiem ją podczytywała.
Pisarka odważyła się napisać wprost o seksualności kobiet i opisała, jak
zdolność do kochania została stłumiona u Constanse poprzez obłudę
ówczesnego systemu wychowawczego opierającego się na przemilczaniu i
tłumieniu zmysłów. Elise uważała, że życie miłosne kobiet zależy od
wychowania i sytuacji finansowej. W przeciwieństwie do swobody, w
jakiej żyły inne robotnice z fabryk Hjula i Graaha, mama wychowała je
obie bardzo surowo i kładła duży nacisk na przestrzeganie zasad
moralnych. W ich środowisku ludzie są jednak tak pochłonięci
zdobywaniem codziennego chleba, że nie mają czasu rozmyślać o
uczuciach.
Pomyślała o mamie, która wyszła za mąż z wielkiej miłości i kochała
ojca do końca, mimo tylu cierpień, jakie przeżyła, gdy stracił pracę i
popadł w pijaństwo. A kiedy spotkała Asbjorna Hvalstada, zakochała się
po raz drugi. Elise była pewna, że mama potrafi jednorazowo kochać tylko
jednego mężczyznę i gdy żyła u boku ojca, nigdy przez jej głowę nie
przemknęły grzeszne myśli o innych mężczyznach. Teraz zaś zapewne
przestała wspominać przeszłość.
Dlaczego ja nie jestem taka? - zastanawiała się. Oczywiście, bardzo się
starała i niemal zdołała przekonać siebie, że Johan jest w jej życiu
zamkniętym rozdziałem, ale wczorajsze wieczorne z nim spotkanie
uświadomiło jej coś innego. Wiedziała, że to niewłaściwe i że powinna
walczyć z takimi niebezpiecznymi uczuciami, zanim zyskają nad nią
władzę. Dlatego nie mogę spotykać się z Johanem, postanowiła. A już
zwłaszcza przebywać z nim sam na sam.
Ku jej zdumieniu w porze przerwy obiadowej zjawił się w domu
Emanuel, mimo że wcześniej uprzedzał, że nie przyjdzie, bo musi
pracować. Uśmiechał się i był najwyraźniej w doskonałym humorze.
- Mam coś dla ciebie - oświadczył zadowolony. - To znaczy właściwie to
nie jest całkiem nasze, tylko pożyczone.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Elise, po czym wstała od stołu w
salonie, na którym leżała już prawie gotowa suknia, resztki materiałów,
szpulki z nićmi, nożyczki i miara krawiecka, i skierowała się do niego do
kuchni.
- Wyjrzyj na dwór! - rzucił z młodzieńczym zapałem, przypominając
znów tego Emanuela sprzed wielu miesięcy.
Otworzyła drzwi zaciekawiona. Na zewnątrz stał wózek dziecięcy!
Piękny wózek z dużymi kołami i budką ozdobioną koronką, a w środku
leżała biała poduszka i kołderka z mereżką.
Elise zrobiła wielkie oczy.
- A od kogo pożyczyłeś ten wózek, na Boga?
- Od mamy Olgi Katrine. Zadzwoniły do mnie i zaprosiły w przerwie
obiadowej. Ojciec Olgi Katrine przyjechał po mnie swoim powozem.
Kiedy się dowiedzieli, że Hugo nie wychodzi na spacery, bo nie ma w
czym, mama Olgi Katrine wysłała służącą na strych i kazała przynieść ten
wózek.
- To będziemy mogli pójść w niedzielę na spacer! - Elise posłała mu
zachwycony uśmiech. - I pojedziemy do Anny, żeby zobaczyła Hugo, bo
przecież go jeszcze nie widziała.
Emanuel zaśmiał się.
- Tylko się zbytnio nie zapalaj, bo nie będziesz miała czasu szyć. A w
ogóle jak ci idzie? Zdążysz skończyć w ciągu tygodnia?
- Myślę, że tak. Muszę się jeszcze raz wybrać na wzgórze, żeby zrobić
przymiarkę. Trochę się jednak obawiam tam iść. Serce mi się ściska, gdy
widzę, jak młoda pani Paulsen się cieszy na dziecko, a wiem, że Hilda
wcale nie zamierza go oddać. Równocześnie zdaję sobie sprawę, że to
Hildzie należy się współczucie, a nie pani Paulsen. - Gwałtownie
spoważniała. - Myślisz, że majster może więzić Hildę aż do porodu, żeby
odebrać jej dziecko?
Popatrzył na nią wstrząśnięty.
- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego? Majster mimo wszystko jest
porządnym człowiekiem. Hilda sama dokonała wyboru, godząc się żyć z
nim bez ślubu. Musi więc ponieść konsekwencje.
Popatrzyła na niego przerażona.
- Twoim zdaniem musi się zgodzić na to, że i to dziecko zostanie jej
odebrane?
Odwrócił się do niej plecami i położył na stole w kuchni gazetę.
- Wracam, bo zaraz się skończy przerwa obiadowa.
Brak odpowiedzi jest także odpowiedzią, pomyślała, czując ciężar na
piersi. Nie spodziewała się, że w tej sprawie Emanuel stanie po stronie
majstra.
Czy to dlatego, że obawia się, iż Hilda z dzieckiem wprowadzi się tu do
nich do domu? Niełatwo byłoby odmówić jej schronienia, gdyby któregoś
dnia stanęła w drzwiach z niemowlęciem i oznajmiła, że nie ma dachu nad
głową i środków do życia. Może o to chodziło Emanuelowi.
- Czy nie można pozbyć się tych kuchennych zapachów z domu? - rzucił
poirytowany. - Za każdym razem, gdy otwieram drzwi wejściowe, uderza
mnie w nozdrza zapach smażonej ryby.
- Nie lubisz też smrodu rzeki.
- Nie mogłabyś wietrzyć przez okno nad kuchenną ławą?
- W ten sposób uciekałoby ciepło. Westchnął ciężko.
- Niewiele przyjemności czeka człowieka w domu. Ja tu przynoszę
piękny wózek dziecięcy, a wysłuchuję jedynie o problemach.
- Wybacz, ale po prostu boję się o Hildę. Dziwne, że majster nie chciał
mnie do niej wpuścić.
- Nie jest normalne, by służąca przyjmowała gości.
- A w jaki sposób w takim razie mogę jej przekazać wiadomość?
Wzruszył ramionami.
- Zazwyczaj służące mają wychodne co drugą niedzielę. Sprawdź, kiedy
wypada jej wolny dzień.
Elise rozpogodziła się na tę myśl. Do porodu zostało jeszcze ponad trzy
tygodnie. O ile wszystko odbędzie się normalnie. Często rozwiązanie
następuje jednak po wyznaczonym terminie. Kiedy ostatnio, w sobotę,
widziała Hildę, jej brzuch nie był aż taki duży, więc może jest jeszcze
trochę czasu.
Być może poniosła ją wyobraźnia, przecież Paulsen nie jest potworem,
niemożliwe, by trzymał Hildę pod kluczem.
Emanuel skierował się ku wyjściu.
- Zapewne wrócę późno dziś wieczór. Muszę coś załatwić. Zerknęła na
niego, ale o nic nie spytała.
Wiedziała, że i tak nie zechce jej odpowiedzieć.
Kiedy chłopcy przyszli ze szkoły i najadłszy się, pobiegli do pracy, Elise
postanowiła zrobić sobie przerwę w szyciu i wypróbować wózek.
Rano było chłodno, a ziemię pokrywał szron, teraz jednak słońce
świeciło zachęcająco, a w powietrzu czuło się niemal powiew lata. Kos
wyśpiewywał gdzieś w pobliżu, i nawet szum wodospadu nie zagłuszył
jego treli. Pod ścianami domu zakwitły krokusy i przebiśniegi, a na
pochyłym brzegu rzeki żółciły się kwiatki podbiału.
Gdy ułożyła Hugo w wózku, popatrzył zdziwiony w niebo, rozejrzał się
na boki, mimo że raziło go słońce, a potem spojrzał na Elise.
Uśmiechnąwszy się szeroko, pomachał rączkami, jakby chciał jej
podziękować za takie atrakcje. Odwzajemniła mu się uśmiechem, czując,
jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.
- Jak to z tobą będzie, malutki? - zagadnęła, poklepując synka po
policzku.
Słyszała, że mężczyźni rzadko interesują się dziećmi, póki nie urosną na
tyle, że można z nimi porozmawiać. Emanuel też nie wykazywał zbytniej
ciekawości i jak podejrzewała, nie należy się spodziewać większych
zmian. Po wizycie Carla Wilhelma i Olgi Katrine powiedział, że Hugo z
każdym miesiącem coraz bardziej upodabnia się do rudzielca. Skoro nie
potrafi pogodzić się z tą myślą, to wątpliwe, czy zdoła w przyszłości
wykrzesać z siebie ojcowskie uczucia.
Odsunęła na bok tę przykrą myśl i postanowiła rozkoszować się wiosną
i zapomnieć o tym wszystkim, co ją zasmuca.
Było tak ciepło, że zrezygnowała z szala, włożyła jedynie kapelusz.
Zamierzała przejść przez most i dalej skierować się w stronę Maridalen, a
stamtąd skręcić na południe i minąć gospodarstwo Biermannsgarden.
Przyjemnie posłuchać dolatującego z obory ryczenia krów, które wkrótce
będą się paść na pastwisku.
Zobaczyła dwie dziewczynki wychodzące z budynku gospodarstwa. W
rękach trzymały kanki na mleko. Miały czarne skarpetki, jasne sukienki z
fartuszkami i białe wstążki w zaplecionych warkoczykach, a na głowach
słomkowe kapelusiki. Panienki z dobrego domu.
Uwielbiała spacerować tędy pomiędzy niskimi drewnianymi domkami.
Tutejsze gospodynie były bardzo pracowite i czyste, na parapetach stały
kwiaty, a śnieżnobiałe firanki, starannie wykrochmalone, wisiały w
lśniących, świeżo umytych oknach. Lubiła zaglądać do środka i podziwiać
niewielkie izby wypełnione meblami i różnymi ozdobnymi przedmiotami.
Na stołach leżały aksamitne obrusy, a na ścianach gęsto wisiały obrazy.
Tutaj mieszkali urzędnicy, rzemieślnicy i kupcy, a ich żony zajmowały się
wyłącznie domem. Wszędzie było schludnie i porządnie. W niedużych
ogródkach zagrabiono już stare liście, które palono wraz z połamanymi
gałęźmi. Elise chciwie nabrała w nozdrza tej charakterystycznej woni
spalenizny, która kojarzyła jej się z wiosną.
Nie miała sumienia zbyt długo spacerować, w domu czekała ją robota.
W powrotnej drodze, gdy przechodziła przez most, z naprzeciwka nadeszła
jakaś kobieta. Elise nie od razu zorientowała się, kto to jest, dopiero po
chwili poznała, że to matka jednej z prządek z fabryki Graaha.
- Proszę, proszę, jaśniepani na spacerze! - Kobieta zatrzymała się
zdyszana i zmierzyła Elise od stóp do głów.
Elise uśmiechnęła się niepewnie, speszona słowami kobiety, a także jej
spojrzeniem.
- Taka piękna pogoda, że nie mogłam sobie odmówić spaceru, mimo że
właściwie nie mam czasu - tłumaczyła się, uśmiechając się przyjaźnie.
- Jak to, ty nie masz czasu? Ty, która nie musisz pracować w fabryce?
- Zarabiam, szyjąc dla ludzi. Nie mam z kim zostawić dziecka, a
nadzorca nie pozwala już przynosić niemowląt do fabryki i kłaść ich w
korytarzu.
- Myślałam, że wyszłaś za mąż za kogoś po drugiej stronie rzeki.
Elise zająknęła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Tutejsi ludzie nie lubią
tych, którym się lepiej powodzi. Nie należy się wyróżniać, tak brzmi
podstawowe prawo dzielnicy nad rzeką.
- Mój mąż służył przez wiele lat w Armii Zbawienia, ale pochodzi ze
dworu. Teraz pracuje w tkalni płótna żaglowego.
Kobieta prychnęła.
- W tkalni płótna żaglowego? - powtórzyła pogardliwie. - Nigdy go nie
widziałam ubranego w drelichową bluzę!
Odeszła, najwyraźniej nie mając ochoty z nią dłużej rozmawiać.
Elise zamyśliła się i ruszyła dalej wolnym krokiem. A więc to tak
wygląda. Emanuel nigdy nie stanie się jednym z nich, mieszkańców
dzielnicy robotniczej. W oczach tutejszych był obcy i nie miał tu czego
szukać. Mimo że był wykształcony i dobrze urodzony, nie cieszył się
szacunkiem. Przeciwnie, spoglądano na niego z pogardą.
Zapewne czuł to, może nawet cierpiał z tego powodu, ale nie dzielił się
z nią swoimi myślami.
Zdaje się, że i ją teraz zaszufladkowano podobnie. Kobieta nie miała
ochoty na dłuższą pogawędkę, ponieważ uznała, że Elise wyróżnią się.
Mogła sobie pozwolić na spacer w wiosennym słońcu, podczas gdy inne
kobiety stały przy maszynach w fabryce. A do tego mówiła inaczej niż
one. Agnes i większość prządek przyzwyczaiły się do tego, ale nie
wszyscy to tolerowali. Na przykład Valborg i jej przyjaciółki. I tej kobiecie
najwyraźniej też to przeszkadzało.
Elise zastanawiała się, czy mama postąpiła słusznie, ucząc je wysławiać
się starannie i rugując z ich słownika potoczne określenia. Może najlepiej
jest być takim jak wszyscy? Poruszać się w stadzie i nie wyróżniać się?
Pomyślała sobie o Pederze, którego koledzy zapędzili na sam brzeg, tuż
przy wodospadzie, a w szkole wciąż z niego drwili i mu dokuczali. Nie
dlatego, że wyrażał się starannie, bo po prawdzie wcale tak nie było, ale
ponieważ był inny: nie potrafił czytać, był grzeczny, nigdy nikogo nie
krzywdził i nie potrafił oddać, nie był łobuzem.
Zauważywszy dwie kobiety idące w dół ulicą Sandakerveien, Elise
pośpiesznie przeszła przez most i skręciła w stronę domu majstra,
otworzyła furtkę do swojego ogrodu, by zaraz zniknąć za węgłem. Wolała,
by kobiety jej nie zauważyły, choć nie zdołała rozpoznać, kto to taki.
Ten wózek jest zbyt ładny, pomyślała. Nie pasuje tu.
Emanuel wrócił do domu dopiero późnym wieczorem. Elise dawno
zdążyła się położyć, pogasiła lampy i już zasypiała, gdy nagle usłyszała
jakieś hałasy w kuchni. W jednej chwili otrząsnęła się ze snu i na leżąco
nasłuchiwała uważnie w ciemności. Co on się tak tłucze? - zastanawiała
się. Żeby tylko nie obudził chłopców! Przypomniały jej się wszystkie te
okropne wieczory, kiedy ojciec wracał do domu pijany i urządzał
karczemne awantury. Próbowała udawać, że śpi, ale serce waliło jej ze
strachu. Nie bała się o siebie, bo ojciec jej nigdy nie tknął. Bała się o
mamę. Bo gdy mama nie zdołała się powstrzymać i robiła mu wymówki,
stawał się agresywny, kopał i bił, klął i wrzeszczał.
Ale Emanuel nie upijał się. Co najwyżej wychylał kieliszek lub dwa ze
starymi przyjaciółmi. Żeby wytrzymać. Myśl ta zapiekła ją.
Wreszcie dotarł do sypialni. Po ciemku uderzył się o łóżko i zaklął
siarczyście. Elise nie poruszyła się. Nie mogła nawet znieść myśli, że tego
wieczoru znów będzie chciał ją posiąść. Jedyne, co się w nim nie zmieniło,
to niepohamowany apetyt na cielesne rozkosze.
Rozebrał się pośpiesznie i zwalił na łóżko. Nie, chyba nie jest pijany,
pomyślała, bo nie zdołałby tak sprawnie zdjąć ubrania. Ale jednak coś pił,
bo nie był do końca sobą. Skąd wraca, tego się nigdy nie dowie. Słyszała,
że dyszy ciężko i niespokojnie przewraca się z boku na bok. Coś go
męczyło. Może powinna przestać udawać, że śpi, i spróbować mu pomóc?
Gdyby udało się jej nakłonić go do mówienia, może by mu to pomogło.
Albo gdyby pogłaskała go po plecach i spróbowała go rozluźnić czułymi
pieszczotami. Wiedziała jednak, że to nic nie pomoże. Co najwyżej
odczytałby to jako zachętę do czegoś innego.
Leżała więc cicho.
Wreszcie się uspokoił, a słysząc jego równy oddech, zrozumiała, że
zasnął.
Sama leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się w mrok. Czy coś
pomoże przeprowadzka do innego mieszkania?
Gdyby sięgnęła po pieniądze z szuflady w komodzie, stać by ich było na
wynajęcie dwupokojowego mieszkania, póki Hugo nie urośnie i nie
pójdzie do żłobka, a ona będzie mogła wrócić do pracy w fabryce. W
żłobku może go przyjmą, gdy skończy roczek. Mogliby spróbować
wynająć mieszkanie przy Wzgórzu Świętego Jana, uciekliby przed tym
wszystkim, co tak denerwowało Emanuela, od smrodu rzeki i
przyfabrycznych osiedli.
Problem jednak polega na tym, że Emanuel nie wie o tych pięciuset
pięćdziesięciu koronach, a ona nie może mu powiedzieć o tych
pieniądzach. Nagle poczuła coś na kształt strachu, jak tamtego dnia, gdy
znalazła złotą broszkę. Pieniądze nie są jej. Dostała je, bo ofiarodawcy
chcieli uciszyć własne wyrzuty sumienia. To brudne pieniądze, nie
zarobiła ich uczciwie.
Powoli pokręciła głową. Nie, nie mogę powiedzieć Emanuelowi, że
przyjęłam pieniądze od jego ojca, a także od rudzielca.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Następnego dnia poszła na wzgórze Aker, by zrobić przymiarkę pani
Paulsen.
. Służąca wprowadziła ją do środka. Był wieczór, ale paliły się lampy
elektryczne. Świeciła się zarówno lampa wisząca na suficie, jak i kinkiety,
lampy stojące i lampki nocne. Paulsenowie musieli być nieprzyzwoicie
bogaci, skoro stać ich było na to.
Poprowadzono ją przez pokoje do niedużego pomieszczenia narożnego,
gdzie od podłogi do sufitu stały na półkach książki. Elise poczuła ukłucie
w sercu, gdy zobaczyła panią Paulsen trzymającą na kolanach Braciszka.
Bawiła się z nim w „Jedzie, jedzie pan...", a malec aż piszczał z radości, a
oczy mu się świeciły. Miał rumieńce, był zdrowy i pulchny. Zapewne
karmiono go odpowiednio, dostawał zdrowe i pożywne jedzenie, co go
uodporniało na choroby.
- Czyż nie jest słodki? - roześmiała się pani Paulsen. - Może matka nie
powinna tak mówić o własnym dziecku, ale ja nie mogę się powstrzymać.
Mój mąż twierdzi, że malec odziedziczył po mnie dobry humor i zaraźliwy
śmiech, a moja mama mówi, że w dzieciństwie wyglądałam tak samo jak
on.
Elise przenikał ból, gdy wpatrywała się w chłopca. Był wierną kopią
Hildy i gdyby ktoś zobaczył ich razem, nie miałby żadnych wątpliwości,
kto jest jego matką. Jakie to straszne dla Hildy mieszkać tak blisko i
widywać ich raz po raz na ulicy, zaglądać w rozświetlone okna w pokoju
dziecinnym. Może widzi, kiedy gaśnie światło w pokoju dziecka i kiedy
układane jest do snu. Poznaje rano, że synek się obudził, gdy odsłaniane są
zasłonki w oknach. Widuje nianię, popychającą wózek na codziennych
spacerach, a potem wyjmuje dziecko z wózka i wnosi je do domu.
A gdyby tak było z Hugo? Elise nawet nie miała siły o tym myśleć.
- Przychodzi pani zrobić przymiarkę sukni, pani Ringstad? - za-
szczebiotała pani Paulsen. Miała stanowczo za wysoki i zbyt dziecinny
głos jak na damę. - Zadzwonię po nianię i poproszę, żeby położyła Isaca w
łóżeczku. - Przytuliła malca i pocałowała go w policzek. - Tak się
cieszymy, że wkrótce będziemy mieć maleństwo, prawda, Isac? Pomyśl
tylko, już niedługo będziesz miał malutkiego braciszka albo siostrzyczkę.
Będziesz się miał z kim bawić, jak urośniesz. To całkiem co innego niż
być samemu.
Nagle odwróciła się do Elise i zapytała:
- Mogłaby go pani potrzymać przez chwilę? Muszę zadzwonić po
nianię.
Czyż mogła się sprzeciwić? Z łomoczącym z przejęcia sercem wzięła
Braciszka na ręce. Popatrzył na nią zdumiony oczami Hildy, otworzył usta,
takie jak Hildy, a dołeczki w policzkach, takie jak u Hildy, widoczne były
nawet, gdy był poważny. Nagle uśmiechnął się od ucha do ucha.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Ależ ma pani rękę do dzieci, pani Ringstad. Isac nigdy się nie śmieje
do obcych.
Nie jestem obca, jestem jego ciocią, pragnęła wykrzyczeć Elise.
Niania wkrótce się pojawiła i wzięła dziecko, a pani Paulsen zaczęła się
rozbierać, by przymierzyć suknię. Elise przyjrzała się jej. Miała idealną
kobiecą figurę, na kształt klepsydry. Była szczupła w talii, a szersza w
biuście i w biodrach. Dodatkowo idealną sylwetkę kształtował mocno
zasznurowany gorset. Mężczyznom podobały się takie kobiety. Na pewno
Signe wyglądała podobnie, gdy Emanuel uległ jej wdziękom.
- A co słychać u pani męża, pani Ringstad? Dawno go nie widzieliśmy.
Wcześniej zaglądał często do Carlsenów.
- Ma dużo pracy w biurze.
- Myślałam sobie o nim. Praca w Armii miała z pewnością całkiem inny
charakter. Potrzeba trochę czasu, by się przyzwyczaić do nowych zajęć.
Elise pokiwała głową, przesuwając parę szpilek, by suknia była jeszcze
bardziej obcisła.
- Może pani zwęzić jeszcze więcej, najwyżej mocniej zasznuruję gorset.
Trochę trzeba pocierpieć dla urody, prawda? Przestanę się objadać kremem
na deser i zacznę odkrajać tłuszcz z kotletów. Najważniejsza jest talia.
Panna Carlsen też pewnie tak mówiła, gdy pani dla niej szyła?
- Jej suknia miała zupełnie inny fason. Nawet nie musiałam robić
przymiarki. To znaczy... nie było na to czasu.
- A co teraz będzie pani jej szyła? Może letnią sukienkę?
- Nie wiem. Na razie nie podjęłam się innych zleceń. Mój mąż nie lubi,
gdy za dużo pracuję.
- Dobrze to rozumiem. Mojemu by się to pewnie też nie podobało.
Czasami jednak dobrze jest zająć się czymś innym niż domem, mężem i
dziećmi, prawda?
Elise pokiwała głową. Pani Paulsen nie miała pojęcia, co to znaczy
zarabiać ciężko na utrzymanie, pomyślała. Nie ma sensu jej tego
tłumaczyć.
- Czasami już nudzą mnie te przyjęcia i wyjścia do teatru. Chciałabym
umieć coś konkretnego, coś, czym mogłabym się zająć. Szycie pięknych
sukien z pewnością przynosi wiele zadowolenia. Myślę, że ma pani
poczucie, iż pani coś tworzy.
Elise potwierdziła skinieniem głowy. W ustach miała pełno szpilek i nie
mogła nic powiedzieć, nawet gdyby chciała.
- Znam pewną pisarkę - ciągnęła pani Paulsen. - Mówi, że woli siedzieć
w domu i pisać niż wychodzić i się bawić. - Zaśmiała się. - Czyż nie brzmi
to dziwnie?
Elise pokręciła głową, wydobywając z siebie jakieś pomruki. Ani trochę
mnie to nie dziwi, pomyślała. Ale chyba o tym także nie warto rozmawiać.
- A co państwo robicie wieczorami? Mój mąż jest taki pochłonięty
czytaniem gazet, że nie mam niemal odwagi odzywać się do niego. Siedzę
więc sama i haftuję. Mam przyjaciółkę, dla której mąż czyta codziennie na
głos, a ona haftuje. Prawda, że musi to być przyjemne? Czytała pani coś
Camilli Collett albo powieści innych pisarek?
Elise wyjęła szpilki z ust i odpowiedziała:
- Nie, ale moja przyjaciółka czytała Constanse Ring Amalie Skram i
opowiedziała mi treść.
Pani Paulsen odwróciła się do niej z uśmiechem, mówiąc:
- Moja mama nie pozwoliła mi przeczytać ani tej powieści, ani Lucie
czy Pani Ines. Czytałam więc po kryjomu. Pisarka piętnuje podwójną
moralność mężczyzn i ucisk kobiet. Mężczyźni moralizują i oczekują, że
będziemy uczciwe i wierne, sami zaś zabawiają się z panienkami do
towarzystwa. Na szczęście mój mąż jest inny, ale słyszałam, że wielu tak
postępuje.
Elise pomyślała o Emanuelu, ale nic nie powiedziała.
- Pewnie tam, gdzie państwo mieszkają, jest trochę inaczej - ciągnęła
pani Paulsen, posyłając jej pytające spojrzenie. - Zdaje się, że w okolicach
Beierbrua mieszkają w większości robotnicy?
Elise przytaknęła.
- Robotnicy pracują w znoju, by jakoś przetrwać. Nie mają czasu,
pieniędzy ani siły na takie uciechy.
- Ciekawe. Opowiem to mojemu mężowi. Na pewno w dzielnicach
robotniczych spotkać można więcej szczęśliwych małżeństw niż w naszym
środowisku. Zawsze powtarzam, że pieniądze szczęścia nie dają.
- Ale ułatwiają życie - nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia tej
uwagi Elise. - Bieda może zabić miłość.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zamyślona.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy mijam te słodkie niskie
domki na Maridalsveien z oknami tuż nad ulicą i patrzę na
wykrochmalone firanki i nieduże pokoiki, wydaje mi się, że musi być tam
bardzo miło. Zastanawiam się niekiedy, czy czasem nie posiadamy zbyt
wiele. W takich małych pomieszczeniach jest o wiele przytulniej i bardziej
intymnie. Zgodzi się pani ze mną?
Elise pomyślała, że pani Paulsen z pewnością nigdy nie widziała
przyfabrycznej czynszówki. Uśmiechnęła się i rzekła:
- Nie wiem, nigdy nie miałam dużego salonu. Pani Paulsen zaśmiała się.
- Ale za to przeżyła pani wielką miłość! Obojgu nam z mężem było
bardzo miło spotkać państwa wtedy na spacerze. Wydawaliście się tacy
zakochani! A tak niewielu ludzi pobiera się z miłości. Zazwyczaj rodzice
rozglądają się za odpowiednią partią i starają się przekonać do niej syna
lub córkę. Mało kto przeżywa namiętność, o tym co najwyżej czytamy w
książkach. - Znów się zaśmiała.
Elise zdziwiła się. Pani Paulsen musiała przecież zauważyć jej ubrania i
domyśliła się zapewne, że nie jest bogata, tymczasem traktuje ją jak równą
sobie. Albo jest naiwna, albo całkowicie pozbawiona snobizmu. Wydaje
się niewiarygodne, by osoba, która mieszka w eleganckiej willi i należy do
bogatej mieszczańskiej klasy, była całkowicie pozbawiona uprzedzeń.
- Ma pani wiele przyjaciółek, pani Ringstad?
- Miałam, kiedy pracowałam w przędzalni, teraz jednak rzadko się z
nimi widuję.
- A jaka była pani najlepsza przyjaciółka?
- Nieokiełznana, żywotna i bardzo łatwo się zakochiwała.
To wyjątkowo miły opis Agnes, uznała Elise w duchu, ale przecież nie
można wszystkiego opowiedzieć takiej damie jak pani Paulsen.
Pani Paulsen uśmiechnęła się.
- To znaczy, że stanowiła pani przeciwieństwo. Pani jest poważniejsza i
porządniejsza, jak sądzę. Widuje ją pani nadal?
- Czasami. Byłam jej druhną, gdy w ubiegłym roku wychodziła za mąż.
- Kogo poślubiła?
A cóż to za ciekawość, zdziwiła się Elise, ale wydawało jej się, że
powinna odpowiedzieć.
- Byłego robotnika z tkalni płótna żaglowego, który obecnie kształci się
na rzeźbiarza.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zaskoczona.
- Chyba nie mówi pani o Johanie Thoresenie? Elise okryła się pąsem, co
ją trochę zdenerwowało.
- Owszem.
- Ożenił się z byłą służącą Carlsenów?
- Tak, zgadza się.
- Co za dziwny zbieg okoliczności, że zgadałyśmy się na jego temat.
Przed południem spotkałyśmy się w damskim gronie na herbatce i
rozmowa zeszła właśnie na jego temat. Jedna z pań zna profesora, który
wziął go pod swoje skrzydła, bo jest przekonany o jego wielkim talencie.
Bardzo go chwali! Tymczasem inna z pań słyszała plotki, że siedział on w
więzieniu. Podobno brał udział w tym okropnym napadzie na sklep
jubilera na ulicy Karla Johana, podczas którego skradziono tyle biżuterii.
Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Bo jak to? Żeby taki utalentowany
człowiek trwonił swoje zdolności i dopuszczał się przestępstwa? Zgodziła
się pani zostać świadkiem na ślubie przyjaciółki, wiedząc, czego dopuścił
się jej przyszły małżonek?
Elise zwlekała przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować. Uznała
jednak, że skoro znajomi pani Paulsen wiedzą o przeszłości Johana, nie
zdoła jej przekonać, że to nieprawda. Lepiej będzie wytłumaczyć,
dlaczego tak się stało.
- Znam Johana Thoresena od dzieciństwa. Mieszkaliśmy w tej samej
czynszówce. Jego ojciec był marynarzem, wypłynął w rejs i słuch po nim
zaginął. Matka pracowała w fabryce, a siostra zachorowała na polio i
częściowo ją sparaliżowało. Któregoś dnia skończyły jej się niezbędne do
życia lekarstwa, a oni nie mieli pieniędzy na nowe. Johan bardzo kocha
swoją siostrę i był zrozpaczony. Zdesperowany, dał się namówić, by stanąć
na czatach, podczas gdy jacyś jego znajomi dokonywali kradzieży. Został
aresztowany i osadzony w więzieniu w twierdzy Akershus. Po kilku
miesiącach odsiadywania kary wypuszczono go na wolność. Myślę, że
tam, w więzieniu, zorientowali się, że żaden z niego przestępca, ale że
bieda popchnęła go do takiego czynu. Poza tym wyróżnił się w warsztacie
kamieniarskim i wyrzeźbił nagrobki, które wywołały wielki podziw.
Jestem przekonana, że on bardzo żałuje tego, co się stało, i nigdy więcej
nie dopuści się takiego przestępstwa.
Pani Paulsen siedziała nieruchomo i słuchała z uwagą. Kręcąc głową,
odezwała się wzburzona:
- Jakże się cieszę, pani Ringstad, że mi pani o tym opowiedziała. Jestem
pewna, że mówi pani prawdę. A skoro wypowiada się pani o nim tak
ciepło, rozumiem, że ten człowiek zasłużył na lepsze życie. Wyjaśnię to
moim znajomym, z którymi się dziś spotkałam. I uczynię wszystko, co w
mojej mocy, by mu pomóc. Może kupię jakieś jego prace, gdy będą
wystawione na sprzedaż? - Uśmiechnęła się promiennie i dodała: - Tak się
cieszę, że panią poznałam, pani Ringstad. Odnoszę wrażenie, jakbym
znała panią od dawna, i co może wydawać się dziwne, łatwiej mi się z
panią rozmawia niż z wieloma damami z mojego otoczenia. Mam
nadzieję, że będziemy się mogły widywać, nawet jeśli pani nie będzie nic
dla mnie akurat szyła. Chciałabym mieć w pani przyjaciółkę.
Elise poczuła się nieswojo. Tak ciekawie się rozmawiało z panią
Paulsen, że całkiem zapomniała o Hildzie. Wymamrotała więc po-
dziękowanie i rzekła:
- Sądzę, że na dziś możemy już skończyć, pani Paulsen. Myślę, że za
parę dni suknia będzie gotowa.
Dwa dni później Emanuel nie wrócił do domu ani na przerwę obiadową,
ani po pracy. Był zaproszony do Carla Wilhelma razem z innymi
przyjaciółmi, z którymi był w Kongsvinger.
Elise udała się pośpiesznie do pani Paulsen, żeby zanieść gotową suknię,
a Kristian przed wyjściem do pracy miał przypilnować Hugo. Elise
wyjaśniła pani Paulsen, jaka jest sytuacja, żeby nie zagadywała jej zbytnio,
zakłopotana przyjęła pochwałę za swoją pracę i całe dwadzieścia koron
zapłaty. Czuła się bogata, gdy zbiegała ze wzgórza w drodze powrotnej do
domu.
Z dumą opowiedziała Kristianowi, ile zarobiła, a on zrobił wielkie oczy.
- Dwadzieścia koron? - zdziwił się. - Jesteś taka bogata? Elise pokiwała
głową uszczęśliwiona.
- I ta pani chce, żebym jej uszyła jeszcze nową sukienkę na lato, żakiet i
pelerynę.
Kristian skierował się do drzwi i nie odwracając się, rzekł:
- W takim razie przestań już myśleć, że ona ukradła nam Braciszka,
Elise.
Po czym włożył czapkę i zniknął.
Elise stała nieruchomo i patrzyła za nim przez okno.
Może jednak nie powinna się zadawać z panią Paulsen?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Elise leżała, nie mogąc zmrużyć oka. Było już późno w nocy, a Emanuel
jeszcze nie wrócił. Niepokoiła się coraz bardziej. Prześladowały ją jakieś
koszmarne wspomnienia. A to przypominali się jej ci dwaj bandyci, którzy
tamtego wieczoru w ubiegłym roku szli za nią i Emanuelem aż od Tivoli,
to znowu miała przed oczami bandę, z którą grasował w mieście Ansgar
Mathiesen tamtego dnia, gdy odnosiła uprasowaną bieliznę do Fundacji
Księcia Christiana Augusta.
Niebezpiecznie było chodzić wieczorami po ciemnych zaułkach i
uliczkach, gdzie roiło się od pijaków i chuliganów. A może Emanuel wypił
za dużo? Łatwiej się wówczas denerwuje i gotów wdać się w jakąś bójkę!
Gdzie on przepadł? Przecież jutro rano musi się stawić w biurze. Nie
wolno mu się spóźnić. Udało mu się otrzymać tę posadę dzięki
znajomościom pana Carlsena, wcale jednak nie jest takie pewne, że
Carlsen nadal zechce pociągać za sznurki. Zwłaszcza po tym, co się
ostatnio wydarzyło. Jeśli więc Emanuel nie będzie się odpowiednio
zachowywał, nie może Uczyć na utrzymanie posady. Wysokie bezrobocie
panowało także wśród wykwalifikowanych urzędników. Wielu czekało w
kolejce, gotowi z pocałowaniem ręki przejąć po nim posadę.
Chyba jednak będę musiała mu powiedzieć o pieniądzach, pomyślała,
wzdychając ciężko. Nawet jeśli będzie się złościł na swojego ojca i na
mnie. A jeśli zażąda, by zwróciła te pieniądze? Nie... Gdy się zastanowi,
zrozumie, że ten prezent jest błogosławieństwem od losu i że nie stać ich
na dumę. Będą się mogli wyprowadzić stąd gdzieś na drugi brzeg rzeki,
gdzie Emanuel będzie spotykał ludzi mówiących takim samym językiem
jak on i ubierających się podobnie. Trudno, trzeba spojrzeć prawdzie w
oczy i przyjąć do wiadomości, że Emanuel nie zdołał się przystosować do
nowych warunków, pomyślała.
Wreszcie go usłyszała. Tym razem nie miała zamiaru udawać, że śpi.
Nawet jeśli zażąda od niej wypełnienia małżeńskich powinności, które
wywoływały w niej ból.
Najważniejsze, by udało im się znaleźć jakieś wyjście z kłopotów, by
porozmawiali szczerze i zrobili, co w ich mocy, aby ulżyć sobie nawzajem.
A wtedy może odnajdą w sobie uczucia, które do siebie żywili, i wrócą
gorące noce, jakie przeżywali ubiegłego lata.
Emanuel zachowywał się dziwnie cicho. Nie miała racji, nic nie pił.
Przecież podchmielony nie zdołałby się przemknąć tak cicho przez
kuchnię do sypialni.
- I co, spędziłeś miło czas? - zapytała przyjaźnie.
- Nie śpisz?
- Nie, niepokoiłam się i nie mogłam zasnąć. Nagle przypomniały mi się
te bandziory, które szły za nami aż od Tivoli zeszłego lata. Gdy popuszczę
wodze fantazji, nie mogę się zatrzymać - zaśmiała się trochę zakłopotana.
- Kochanie, przecież uważam na siebie. Zresztą wiesz, że często
chodziłem ulicami po nocach, kiedy służyłem w Armii Zbawienia.
- Ale wtedy miałeś na sobie mundur, a ludzie darzą szacunkiem Armię
Zbawienia.
- A z tym to różnie. Często się zdarzało, że ludzie rzucali w nas
kamieniami i wyzywali od najgorszych. Chyba słyszałaś, jak traktowano
pierwszych salwacjonistów, gdy przybyli do Norwegii.
- Opowiadałeś mi o tym, gdy wracaliśmy ze Świątyni. Pamiętasz, jak
spotkaliśmy się po raz pierwszy, Emanuelu? Jak odprowadziłeś mnie do
domu?
- Oczywiście, że nie zapomniałem. - W jego głosie wyczuła coś
nieuchwytnego. Urazę, irytację? Postanowiła powstrzymać się od robienia
mu wyrzutów, że wrócił za późno.
- Pamiętam, jaki wydałeś mi się wtedy przystojny. Pomyśl, gdybyśmy
mogli wtedy zajrzeć w przyszłość, ale bylibyśmy zdziwieni.
Nie odpowiedział.
- Poszłam do pani Paulsen zanieść suknię. Była dla mnie bardzo miła,
kiedy dwa dni temu robiłam jej przymiarkę. Ma nadzieję, że mogłybyśmy
się spotykać, nawet jeśli nie będę dla niej szyła.
- Co ty powiesz? - rzucił tonem niezdradzającym zainteresowania,
zupełnie jakby jej nie słuchał, i pośpiesznie się rozebrał. W sypialni było
ciemno, widziała jedynie jego cień w słabej księżycowej poświacie
sączącej się przez okno od wschodu. Położył się cicho do łóżka i nawet nie
podjął próby, by ją przytulić.
- Powiedziała, że chciałaby, abyśmy zostały przyjaciółkami. Nie
odezwał się.
- Słyszysz, co mówię? Ona chce się ze mną przyjaźnić, ale ja przecież
nie mogę.
Nadal milczał.
- Kiedy przyszłam, trzymała na kolanach Braciszka. Poprosiła, bym go
wzięła na chwilę na ręce, bo chciała zadzwonić po nianię. Tak się
zdenerwowałam, gdy go od niej wzięłam. Jest tak podobny do Hildy, że aż
serce ściska. Ten sam kolor oczu, te same usta i głębokie dołeczki w
policzkach. Najpierw popatrzył na mnie zdziwiony, a potem się
uśmiechnął. A już się bałam, że zacznie płakać.
- Elise, jest już późno. Proszę, ucisz się!
Zamilkła. Nie słyszał ani jednego słowa z tego, co do niego mówiła. W
ogóle go to nie interesowało.
Odwróciła się do niego, podniosła dłoń i pogładziła go po włosach.
- Dobranoc, Emanuelu.
Bez słowa odsunął się od niej.
Następnego ranka siedział przy śniadaniu milczący, nie tknął jedzenia i
wypił jedynie pół filiżanki kawy. Może przyzwyczaił się do mocniejszej,
bywając w innych miejscach, i nie miał ochoty na taką lurę, zastanawiała
się Elise, posyłając mu zatroskane spojrzenie.
- Coś się stało, Emanuelu? - zapytała.
Siedział z opuszczoną głową, nic nie odpowiadając. Za chłopcami
właśnie zamknęły się drzwi, Hugo spał przewinięty i nakarmiony.
- Domyślam się, że coś cię dręczy. Nie możesz mi powiedzieć, o co
chodzi?
Podeszła do niego i objęła go ramieniem, ale on się uwolnił.
- Możesz mnie zostawić w spokoju? Bardzo cię proszę. Cofnęła się,
jakby się poparzyła.
- Przepraszam, chciałam ci tylko pomóc.
Wstał gwałtownie, sięgnął po płaszcz i kapelusz i skierował się w stronę
wyjścia.
- Przyjdziesz do domu w przerwie obiadowej? Pokręcił głową i bez
słowa wyszedł.
Elise osunęła się na stołek. Coś się musiało stać, myślała intensywnie.
Może w biurze? Kiedy wróci wieczorem do domu, powiem mu o
pieniądzach, postanowiła, po czym zacisnęła zęby, wyprostowała plecy i
wstała. Nie można się poddawać tylko dlatego, że Emanuel nie ma
humoru! Nastała wiosna, na dworze świeci słońce, a ona zarobiła właśnie
dwadzieścia koron! Szkoda, że mu o tym nie powiedziała, może to by
pomogło.
Teraz przez parę godzin poszyje, potem włoży Hugo do wózka i pójdzie
z nim na spacer do mamy. Może mama będzie wiedziała o jakimś wolnym
mieszkaniu? Byłoby łatwiej coś znaleźć, gdyby mogli zapłacić nieco
więcej.
Wyszła pośpiesznie przynieść wodę i drewno. Chłopcy dziś zaspali i nie
zdążyli tego zrobić przed wyjściem do szkoły, bo zwykle należało to do
ich obowiązków. Tak się umówili.
Na dworze było tak pięknie, że aż zatrzymała się na chwilę, by rozejrzeć
się wokół. Poranne słońce odbijało się w szybach okien sypialni i kuchni,
krzak bzu na tyłach domu obsiadła gromada drobnych ptaków, a niebo nad
jej głową było pogodne, bez jednej chmurki. Już o tak wczesnej porze w
powietrzu nie czuło się chłodu. Zapowiadał się bardzo ciepły dzień.
Westchnęła z ulgą. Wreszcie koniec zimy! Upłynie wiele miesięcy, nim
chłód znów ciągnąć będzie od podłogi, a nad rzeką unosić się będą mroźne
opary.
Żeby tylko nie musieli przeprowadzać się od razu. Rozejrzała się wokół
raz jeszcze, jakby patrzyła na to miejsce po raz ostatni. Dziwne, że
Emanuel nie potrafi dostrzec jego urody! Prawda, zimą było tu mniej
przyjemnie, zbierały się gęste mgły, a od rzeki ciągnęła chłodna wilgoć,
bardziej dokuczliwa niż po drugiej stronie. Ale gdy nadchodziła wiosna,
nie było piękniejszego miejsca. Kochała szum wodospadu, wiosenne
kwiaty zakwitające przy ścianie domu, ganek, który nagrzewał się w
popołudniowym słońcu. Tak przyjemnie siedziało się tam w letnie
wieczory. Uwielbiała chodzić po zielonej trawie, obserwować pękające
pąki na drzewach okrywających się drobnymi listkami, by nagle przybrać
soczystą zieloną szatę.
Odkąd mama wyszła za mąż, marzyła o tym, by zamieszkać w małym
drewnianym domku z niewielkim ogródkiem, jaki zapamiętała z własnego
dzieciństwa. Tę tęsknotę przekazała swoim dzieciom. Dla nich dom
majstra był ucieleśnieniem raju. Emanuel pomógł im przemienić to
marzenie w rzeczywistość. A teraz mieliby opuścić to miejsce? Pokręciła
głową zasmucona.
Mama się wyprowadziła, i to bez żalu. Dla niej miłość Hvalstada była
ważniejsza niż mieszkanie w małym domku nad rzeką. Ale co ze mną?
-zastanawiała się Elise. Czy moja miłość do Emanuela jest ważniejsza niż
radość z bycia tutaj?
Porzuciła natychmiast te pytania, uznając je za głupie. Skoro Emanuel
popadł w przygnębienie, nie mogąc przywyknąć do nowych warunków,
nie ma wyboru. Trzeba coś zrobić! To nie jest sytuacja bez wyjścia! W
najwyższej szufladzie komody w sypialni leży ratunek. Nagle pożałowała,
że nie opowiedziała mu o tych pieniądzach wcześniej, uniknęliby w ten
sposób wielu przykrych dni.
Pośpiesznie wróciła do środka, by zabrać się do szycia.
Siedziała i szyła aż do przerwy obiadowej w fabryce, pracę odłożyła
jedynie na czas karmienia. Hugo zrobił się znacznie spokojniejszy i nawet
jak się budził, leżał sobie grzecznie w kołysce, gaworzył i się śmiał.
Wodził oczyma za słonecznymi promieniami i zdawał się nasłuchiwać
terkotu maszyny do szycia. Stawiała kołyskę blisko krzesła, na którym
siedziała, tak by ją widział, a kiedy na niego patrzyła, uśmiechał się do niej
promiennie.
Włoski miał coraz gęstsze i kręciły mu się w pierścionki. Nie było
najmniejszych wątpliwości, że będą rude. Może Hugo nie grzeszył urodą,
ale za to był bardzo słodki, gdy tak leżał i obserwował wszystko i
wszystkich bystrym spojrzeniem. Wydawał się być pogodny z natury,
skłonny do śmiechu i łatwo go było rozbawić. Peder, Kristian i Evert
poświęcali mu coraz więcej uwagi. Lubili zaglądać do kołyski i
„gawędzić" z nim, gdy wracali ze szkoły do domu. Uwielbiali rozśmieszać
go, wydobywając z siebie różne dziwne odgłosy.
Zdążyła nastawić polewkę, by się najeść, gdy za oknem usłyszała
pośpieszne kroki.
Jednak Emanuel przyszedł do domu? Zdziwiła się, ale z ulgą spojrzała w
stronę drzwi wejściowych.
Teraz mu wszystko opowie. Są sami, chłopcy nie będą podsłuchiwać ani
im przeszkadzać. Zapewne w pierwszej chwili Emanuel się rozgniewa,
należy się z tym liczyć, ale powinna okazać mu zrozumienie. Na pewno
będzie mu przykro, że ojciec, który się od niego odwrócił, trzymał jej
stronę. I na pewno wybuchnie gniewem, że przyjęła pieniądze od Ansgara,
a także że w ogóle z nim rozmawiała bez jego wiedzy.
Dlaczego on nie wchodzi?
Pośpiesznie otworzyła drzwi na oścież. Na zewnątrz stał sobie spokojnie
Torkild Abrahamsen i rozglądał się wokół.
- Witam!
Odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął się.
- Ten wodospad za każdym razem mnie zachwyca i nie mogę przez
długą chwilę oderwać od niego wzroku.
- Przychodzisz o tej porze?
- Mam do załatwienia pewną sprawę dla kupca i pomyślałem, że zajrzę
do ciebie. Emanuel przyszedł na przerwę obiadową?
- Nie - odparła. - Ale wejdź, proszę, do środka. Właśnie gotuję polewkę.
Szybciutko wstawię kawę.
- Chętnie się napiję. A gdzie Hugo? - zapytał nagle, gdy tylko wszedł do
kuchni.
- Ustawiłam kołyskę przy maszynie, tak żeby mnie widział, gdy leży.
Wydaje mi się, że dzieci lubią towarzystwo, nawet gdy są jeszcze małe.
Roześmiał się.
- Ty zawsze byłaś jedyna w swoim rodzaju. Mogę tam zajrzeć trochę do
niego?
- Oczywiście. Ja w tym czasie ugotuję kawę.
Opowiedzieć Torkildowi o przygnębieniu Emanuela? - zastanawiała się,
gdy tylko Torkild zniknął w salonie. Przecież to jeden z najlepszych
przyjaciół Emanuela, jest mądry i można mu naprawdę zaufać. Uznała, że
z nim porozmawia.
- Proszę, Torkild, jest kawa.
- Ależ macie ślicznego brzdąca! - rzekł z uśmiechem. - Widać, że lubi
ludzi. Najpierw popatrzył na mnie zdziwiony, zrobił wielkie oczy, a potem
twarz mu się rozpromieniła w uśmiechu. Buzię układał tak, jakby coś
chciał powiedzieć.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Z początku często płakał, ale teraz jest już spokojniejszy. Mogę szyć
nawet przez kilka godzin, a on mi nie przeszkadza.
- To dobrze, bo na pewno potrzebne wam są pieniądze. Pokiwała głową.
- Tak, wydaje mi się, że Emanuelowi bardzo doskwiera brak pieniędzy.
Przeprowadzka ze wzgórza Aker do domku nad rzeką okazała się dla
niego trudniejsza, niż sądził.
Popatrzył na nią badawczo, milczał przez chwilę, a wreszcie powiedział:
- No, mów!
- On jest nieszczęśliwy, Torkildzie. Martwię się bardzo o niego, bo jest
kompletnie wytrącony z równowagi. Mimo że oboje jesteśmy z natury
spokojni, teraz kłócimy się z byle powodu. Znika wieczorami, nie mówiąc
mi, dokąd chodzi, a kiedy wraca, jest milczący i zamyka się w sobie.
Torkild zmarszczył czoło.
- A jak myślisz, co mu tak ciąży?
- Ale zostanie to między nami, dobrze?
- Oczywiście.
- Jego rodzice odwrócili się od niego. Bardzo im się nie podobało, że
ożenił się ze mną i... A potem coś się wydarzyło... Pokłócili się i teraz ani
ojciec, ani matka nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Najgorsze jednak, że
on czuje się obco tu, w środowisku robotników. Nie lubi ani tego domu,
ani dzielnicy. Zdawało mu się, że sobie poradzi, bo przecież wcześniej
pracował wśród ubogich, ale nagle uświadomił sobie, że to coś innego niż
żyć tutaj w skromnych warunkach. - Rozłożyła ręce.
- Hmm... Brzmi to niezbyt obiecująco. Może spróbuję z nim
porozmawiać, chcesz?
- Tak, bardzo by się przydało. Mogę cię spytać o radę? Uśmiechnął się.
- Mów, Elise, po to tu jestem.
- Ojciec Emanuela dał mi trzysta koron, ale prosił, aby to pozostało
między nami. Jeśli opowiem o tym Emanuelowi, będzie nas stać na
wynajęcie mieszkania po drugiej stronie rzeki. Wystarczy na lepsze
jedzenie i czynsz na wiele miesięcy. A kiedy pieniądze się skończą,
umieszczę Hugo w żłobku i postaram się o lepiej płatną pracę.
Zastanawiam się jednak, czy to słuszne, by wyznać wszystko Emanuelowi,
skoro jego ojciec prosił mnie o zachowanie tajemnicy.
- Dlaczego cię o to prosił?
- Dlatego, że jego opinia różni się od opinii matki. A ona jest zbyt
surowa i zaciekła, by wesprzeć finansowo Emanuela. Poza tym chce mu
udowodnić, że postąpił głupio. Zresztą okazuje się teraz, że miała rację.
Emanuel nie potrafi się przystosować do nowego życia. Pani Ringstad
byłaby pewnie zła, gdyby się dowiedziała, że mąż za jej plecami daje mi
pieniądze.
- Hm, trudne pytanie. Ryzykujesz, że Emanuel rozgniewa się, iż masz z
jego ojcem jakieś tajemnice. Może w złości wykrzyczeć to ojcu, co z kolei
wywoła kłótnię między rodzicami. Mimo to uważam, że lepiej będzie, jeśli
mu o wszystkim powiesz. Najważniejsze bowiem, żebyście wy wobec
siebie byli szczerzy. Trudno, niech nawet jego mama będzie z tego powodu
zła przez jakiś czas, a ojciec nigdy więcej nie pomoże ci finansowo!
Zresztą znam Emanuela na tyle, by wiedzieć, że jest zbyt dumny, aby
przyjąć jakieś pieniądze. Teraz najważniejsze, by Emanuel znów stał się
taki jak dawniej. Trudno uwierzyć, że zamyka się w sobie i nic ci nie
mówi. To zupełnie do niego niepodobne. Przecież on naprawdę bardzo cię
kocha, Elise. Nie widziałem jeszcze tak szczęśliwego człowieka jak on,
kiedy zgodziłaś się go poślubić.
Elise uśmiechnęła się ze smutkiem. Wydawało jej się to takie odległe.
Torkild znał prawdę jedynie połowicznie, bo przecież nie mogła mu
opowiedzieć o Signe.
Nagle uśmiechnął się do niej tajemniczo i rzekł:
- Nie wyjawiłem ci jeszcze prawdziwego powodu mojej wizyty.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Sądziłam, że chciałeś się spotkać z Emanuelem? Pokręcił głową.
- Nie, chciałem się spotkać z tobą. Nie myślałaś o tym?
- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona.
- Sądziłem, że nie możesz się doczekać, kiedy nadejdzie odpowiedź z
redakcji.
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło.
- A co, dowiedziałeś się czegoś? Pokiwał głową.
- Redaktor był zachwycony, ale równocześnie trochę się obawia, że ta
historia wywoła oburzenie wśród szacownych obywateli. Chciałby, żebyś
trochę stonowała niektóre zdania.
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Tak, tak - roześmiał się Torkild. - Twoje opowiadanie zostało przyjęte i
ukaże się drukiem.
Elise poczuła się tak, jakby uniosła się nad podłogę.
- To prawda, Torkild? Nie żartujesz sobie ze mnie?
- Jak mógłbym sobie stroić takie żarty? Przecież byłabyś potem jeszcze
bardziej zawiedziona. Nie, nie, mówię prawdę. Twoje opowiadanie zostało
przyjęte i zapewne ukaże się w gazecie za parę dni. Ale redaktor uważa, że
koniecznie musisz podpisać się pseudonimem. Najlepiej męskim
imieniem, bo wówczas łatwiej zostanie to przyjęte. Poza tym musimy być
ostrożni, tak by nikt się nie zorientował, o kogo chodzi. Możesz na
przykład wybrać imię Elias zamiast Elise i wymyślić do tego jakieś
nazwisko. Jak brzmiało nazwisko panieńskie twojej mamy?
- Aas.
- Świetnie. Elias Aas.
Torkild wyjął z kieszeni parę kartek, które Elise od razu rozpoznała.
- Pokażę ci, co redaktor chciał, żebyś poprawiła. Nie jest tego dużo.
Uważa, że piszesz znakomicie, styl jest żywy, a historia bardzo mocna.
Kto wie, czy dla wielu nie za mocna.
- Ale to przecież zdarzyło się naprawdę.
- Tak, ja to wiem, ale inni nie będą chcieli w to uwierzyć. Moim
zdaniem dobrze, że ten tekst się ukaże. Czas najwyższy, by szacowni
obywatele miasta przestali przymykać oczy na to, co się dzieje po tej
stronie rzeki. Bo póki ci bogaci trwać będą pogrążeni w błogiej niewiedzy,
nie nastąpią żadne zmiany. A trzeba wreszcie coś zrobić. Możesz być
dumna, Elise. Jestem pewien, że ludzie obudzą się z letargu, gdy
przeczytają twoje opowiadanie. Oczywiście żadne dramatyczne zmiany
nie nastąpią z dnia na dzień. Bo to wymaga czasu. Tak samo jak walka o
prawa kobiet. Ile już lat minęło od chwili, gdy zaczęto dyskutować o tym,
że kobiety powinny mieć prawo głosu, a wciąż jeszcze nie uchwalono
odpowiednich ustaw. I wygląda na to, że jeszcze nieprędko to nastąpi.
Najważniejsze jednak, że ziarno zostało posiane, a z czasem coś z tego
urośnie. O to samo walczą też inni. Być może razem odniesiecie
zwycięstwo.
Elise była oszołomiona. W głowie kręciło jej się z radości. Udało się! Jej
tekst zostanie wydrukowany, i to w największej gazecie w kraju!
Równocześnie przestraszyła się. Niebezpiecznie jest się za bardzo
wyróżniać. Ojciec zawsze to powtarzał, gdy jeszcze nie pił. Wymaga to
dużej odwagi i odpowiedzialności.
Elise zerknęła na zdania podkreślone przez redaktora i od razu
zorientowała się, o co mu chodzi. Wystarczy, że złagodzi niektóre słowa, a
tekst nic na tym nie straci.
Poderwała się ze stołka, pobiegła do sypialni po ogryzek ołówka i na
marginesie wpisała zaproponowane przez siebie poprawki.
Torkild pokiwał głową z uśmiechem.
- No widzisz, jak niewiele było trzeba. Imponujesz mi, Elise. Na pewno
w najbliższych dniach dostaniesz honorarium. Mam nadzieję, że to
pomoże Emanuelowi z większym optymizmem spojrzeć na życie.
Zmarszczyła czoło z powątpiewaniem.
- Nie wiem, czy mu się to w ogóle spodoba. Może będzie się bal, że
zdradzę kulisy naszego życia.
- Nie sądzę. Będzie z ciebie dumny, Elise. I chociaż zapłata za ten
niewielki artykuł nie będzie pewnie wysoka, jestem pewien, że to dopiero
początek. Napiszesz jeszcze wiele opowiadań. Kto wie? Może potem
będzie je można zebrać i wydać w formie książki? Może zostaniesz
prawdziwą pisarką? Dopiero przed dwudziestu laty kobiety odważyły się
pisać powieści. Oczywiście pod pseudonimem. Wcześniej było co prawda
parę kobiet w literaturze, ale w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego
wieku pojawiło się ich więcej, zaczęły wydawać zarówno pamiętniki, jak i
nowele, opowiadania i powieści. Piszą wiele na temat sytuacji kobiet,
zwłaszcza kobiet z wyższych sfer, skąd większość z nich się wywodzi. Ty
zaś jako pierwsza opiszesz los robotnic z ich własnej perspektywy.
Skierował się w stronę drzwi i odwrócił się jeszcze z uśmiechem.
- Wiem, że Emanuel będzie z ciebie dumny, Elise. Zobaczysz, że ten
dzień zmieni zarówno twoje, jak i jego życie. Nie będzie musiał już
odchodzić głodny od stołu. Zarówno Anna, jak i ja z całego serca wam
tego życzymy. Kiedy wróci dziś do domu, będziesz miała dla niego dwie
dobre wiadomości.
Po jego wyjściu Elise siedziała niczym porażona. Pisarka? Czy to na-
prawdę możliwe, by mogła nią zostać?
Redaktor gazety „Verdens Gang" był zachwycony, mówił Torkild.
Podobno podobał mu się jej styl. Czuła, jak zalewa ją fala radości, a
policzki aż ją paliły z gorąca. Zupełnie nie mogła się skupić na szyciu,
myślami wciąż wracała do tej wielkiej nowiny. Nie mogła usiedzieć na
miejscu, chodziła więc po kuchni w tę i z powrotem, wreszcie otworzyła
drzwi i wyszła na dwór. Przeszła się wokół domu, usiadła na ławeczce pod
ścianą od strony południowej. Przechyliła twarz do słońca i przymknęła
oczy.
Myśli niczym motyle fruwały jej w głowie. Miała już pomysł na na-
stępne opowiadanie. Zacznie się tak Idzie na Lakkegata, by odszukać
prostytutkę, z którą jej ojciec spędził poprzedni wieczór. Patrzy na stojące
w co drugiej bramie i przechadzające się tam i z powrotem uliczne dziwki
o zamglonych spojrzeniach. Podchmielone, zaniedbane, w brudnych
ubraniach. Nagle pojawia się jakiś włóczęga, ciągnie jedną z nich za sobą i
znikają w ciemnej bramie. Idzie dalej na poddasze i na łóżku wśród
brudnych szmat widzi skuloną postać. To Othilie, zalękniona,
nieszczęśliwa Othilie, która myśli, że zachorowała na straszną chorobę.
Dziewczyna przyjmuje ją niechętnie, z pogardą, ale potem biegnie za nią,
by przeprowadzić ją przez ponurą dzielnicę. Pomimo życia w upokorzeniu
i poniżeniu zachowała serdeczność i troskę o innych.
Elise pośpiesznie wstała z ławki. Przyjemnie było poczuć słońce na
twarzy, ale nie miała czasu na leniuchowanie. Musi iść do środka i pisać.
Nie zerknąwszy nawet w kierunku maszyny do szycia, wyjęła kartki
papieru. Tym razem nie zastanawiała się długo, tylko spisała całą historię.
Raz po raz wycierała coś gumką, ale większość zdań miała gotowych w
głowie, wystarczyło jedynie przelać je na papier.
Kiedy chłopcy biegiem wpadli do domu po szkole, zdążyła skończyć i
siedziała, trzymając Hugo na kolanach. Uśmiechnęła się do nich, czując,
że mogłaby się tak uśmiechać do końca życia. Przelawszy na papier nową
historię, czuła się tak, jakby zdjęto jej ciężar z ramion.
- Dokończę przewijać Hugo i zaraz wam zrobię jedzenie. Może któryś z
was pobiegnie do Magdy po ciasteczka na deser, a ja tymczasem podgrzeję
polewkę i nakryję do stołu.
Trzy pary chłopięcych oczu popatrzyły na nią ze zdumieniem.
- Czyżby Hilda urodziła nowego Braciszka, a może córka Carlse-nów
coś ci jednak dopłaciła? - Peder pierwszy odzyskał mowę.
Elise pokręciła głową ze śmiechem.
- Zarobiłam dwadzieścia koron za suknię, którą uszyłam pani Paulsen, i
jeszcze za coś, ale powiem dopiero, jak wróci Emanuel. To niespodzianka.
- To ja pobiegnę! - zawołał Kristian z zapałem.
Elise pośpiesznie weszła do sypialni i sięgnęła po pieniądze.
Wrócił, nim polewka się zagotowała, chyba jeszcze nigdy nie biegł do
sklepu i z powrotem tak szybko. Spałaszowali z apetytem polewkę, bez
przerwy zerkając na talerz z ciastkami.
Najedzeni i rozpromienieni włożyli na głowy czapki i wyszli do pracy.
Elise słyszała, jak śmieją się i plotą, nim zniknęli za węgłem domu. Miała
wrażenie, że swoją radością zaraziła innych. Była pewna, że to samo stanie
się, kiedy do domu wróci Emanuel.
Wreszcie odzyskała jako taki spokój, by zabrać się znów do szycia.
Radość w niej buzowała i praca szła jej z łatwością. Wciąż nie mieściło jej
się w głowie, że naprawdę jej opowiadanie przyjęto do gazety. Valborg i
inne dziewczyny z przędzalni powinny to zobaczyć! Johan na pewno by
się cieszył, a Agnes ciekawiłoby jedynie, ile jej zapłacili. Mama będzie z
niej dumna, a i Hvalstadowi zaimponuje. Pani Thoresen i pani Evertsen
raczej nie powinny się o tym dowiedzieć, bo uznałyby, że Elise udaje
kogoś lepszego, niż jest. Zresztą podobnie jak większość ludzi. Musi
uważać, by nie rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Lepiej zachować to w
tajemnicy.
Popołudnie minęło szybciej niż zwykle i zanim się obejrzała, chłopcy
wrócili z pracy i zasiedli do lekcji.
Wreszcie usłyszała kroki na zewnątrz. Wstała od maszyny i wyszła
Emanuelowi na spotkanie.
Był ponury i milczący.
- Wiesz co, Emanuelu? - odezwał się Peder radośnie. - Elise ma dla nas
niespodziankę. Zarobiła dwadzieścia koron za suknię, którą uszyła pani
Paulsen, i dostaliśmy na deser ciastka.
Emanuel nic nie odpowiedział.
W tej samej chwili Hugo się rozpłakał. Elise pośpiesznie wyjęła synka z
kołyski, by go nakarmić. Nie mogła wyjawić takiej radosnej nowiny, póki
w domu panuje zamieszanie. Kiedy chłopcy skończą odrabiać lekcje,
wyjdą pobawić się na dworze, wykorzystując piękną pogodę. Wtedy
opowie o wszystkim Emanuelowi.
Usiadła w salonie, a on poszedł do sypialni, żeby się przebrać. Grzebał
się, pewnie nie miał ochoty wracać do kuchni, póki siedzieli tam chłopcy.
Usłyszała szuranie stołków, znak, że chłopcy skończyli. Peder z pewnością
powinien więcej czasu poświęcić lekcjom, ale nie miała dziś siły go
upominać.
Wreszcie w domu ucichło.
Usłyszała, że Emanuel wychodzi z sypialni, ale nie siadł przy ku-
chennym stole.
- Jest gorąca kawa! - zawołała do niego. - A w szafce znajdziesz ciastka i
posmarowane kanapki.
Nic nie mówiąc, podszedł powoli do otwartych drzwi. Twarz miał
zamkniętą i ponurą. Ze zdziwieniem stwierdziła, że się nie przebrał. Nadal
miał na sobie ubranie, w którym chodził do biura.
- Wychodzisz? - zapytała. Pokręcił głową.
- Strasznie boli mnie głowa i pomyślałem, że położę się na sofie, jak
skończysz. Na dworze jest ciepło. Może wyjdziesz z Hugo na spacer,
żebym nie musiał słuchać jego płaczu.
Elise skinęła głową. Hugo był najedzony. Wstała i włożyła synkowi
czapeczkę. Może lepiej poczekać? Opowiem Emanuelowi wszystko, jak
trochę odpocznie, postanowiła. Gdy kogoś boli głowa, trudno o dobry
nastrój. Może nawet zirytuje go, że jej się powiodło, gdy on z trudem radzi
sobie, by ich utrzymać.
Na dworze zrobiło się jeszcze cieplej. Wiatr całkiem ucichł, a słońce
wciąż jasno świeciło. Postanowiła przejść się w górę w stronę kościoła w
Sagene i popatrzeć, jak właściciele ogródków przydomowych robią
wiosenne porządki. Poczuć w nozdrzach zapach palonych gałęzi i liści,
rozejrzeć się w przydrożnych rowach, czy nie kwitnie podbiał. Chłopcom
pozwoliła zostać na dworze do zmroku, więc ona też może pospacerować
aż do tej pory. Emanuel przynajmniej sobie odpocznie. Mamę odwiedzę
kiedy indziej, postanowiła.
Nic dziwnego, że boli go głowa, skoro wczoraj pił alkohol i poszedł
spać dopiero późno w nocy. Ale od dzisiejszego wieczoru wszystko się
zmieni. Gdy Emanuel tylko trochę otrząśnie się z szoku, usłyszawszy o
pieniądzach, które dostała, i oswoi się z wiadomością o przyjęciu jej
opowiadania do druku, przekona się, że czeka ich świetlana przyszłość.
Cieszyła się, ale i obawiała tej rozmowy. Może Emanuel wpadnie we
wściekłość z powodu pieniędzy, a jej odejdzie ochota, by powiedzieć o
opowiadaniu, które napisała?
Torkild doradzał jej, by wyznała Emanuelowi prawdę, a on przecież znał
Emanuela lepiej niż ktokolwiek. Przez tyle lat służyli razem w Armii
Zbawienia.
Oddaliwszy się od rzeki, gdzie szum wodospadu zagłuszał inne odgłosy,
usłyszała ptasi świergot. Przyleciały już szpaki, kosy i zięby. Wysoko na
niebie nad dachami domów ujrzała klucz dzikich gęsi.
Mimo że miało się ku wieczorowi, na dworze kręciło się jeszcze wielu
ludzi. Wszyscy pootwierali okna i drzwi, by wpuścić do środka wiosenne
ciepło. W małych ogródkach ludzie grabili stare liście i palili je razem z
gałęziami i suchą trawą. Dziewczynki skakały w klasy na środku drogi, a
chłopcy grali w noża. Jakaś starsza kobieta szła z wiadrem i łopatą,
zbierając z jezdni koński nawóz do użyźnienia ziemi. Gdy podjeżdżały
furmanki, wszyscy odskakiwali na bok, ale ruch w tych okolicach na
skraju miasta nie był zbyt duży.
Tuż za pomalowanym na biało płotem ogradzającym dom blacharza, do
którego przychodzili, gdy trzeba było załatać chochlę, zobaczyła całą
rabatkę fiołków i zatrzymała się, by nacieszyć oczy tym widokiem. Razem
z Johanem chodzili zazwyczaj aż do Grefsen, by nazrywać przebiśniegów.
Opowiadał jej wtedy, jak razem z kolegami wchodzili na drewniane bale
na jeziorku Maridalsvannet i usiłowali się na nich utrzymać, ale wciąż
wpadali do wody.
Zaczęło zmierzchać, więc Elise zawróciła. Teraz już Emanuel na pewno
odpoczął i jest w lepszym humorze. Serce zabiło jej mocniej, gdy zbliżała
się do domu. Radość podzielenia się z nim wielką nowiną była większa niż
strach przed awanturą. Oczywiście, że Emanuel się ucieszy, przekonywała
siebie w duchu. Przecież jesteśmy bogaci! Mamy pięćset pięćdziesiąt
koron plus dwadzieścia za suknię plus to, co zapłacą mi za opowiadanie.
Od jutra możemy zacząć się rozglądać za jakimś mieszkaniem.
Kiedy doszła do mostu, przyśpieszyła kroku. Hugo zasnął wreszcie,
więc zostawiła go w wózku na ganku, sama zaś, stąpając ostrożnie,
otworzyła drzwi i weszła do środka.
W domu panowała kompletna cisza. Pewnie Emanuel zasnął i jeszcze
się nie obudził.
- Emanuel? Żadnej odpowiedzi.
Ostrożnie otworzyła drzwi do salonu. Jeśli śpi, to może lepiej go nie
budzić, nawet jeśliby miał przespać tak całą noc?
Na progu jednak zatrzymała się gwałtownie. Co tu się stało, na Boga?
Pomieszczenie było puste. Zniknęły wszystkie meble: pluszowa sofa i
krzesła Emanuela, piękny stół, serwantka z porcelanowym serwisem,
obrazy ze ścian.
- Panie Jezu - wyszeptała porażona.
Ktoś ich okradł, gdy była na spacerze. Może Emanuel nie mógł zasnąć i
wyszedł się przejść, a gdy potem wrócił i zobaczył, co się stało, pobiegł
prosto na posterunek policji, żeby zgłosić kradzież?
Odwróciła się powoli, zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się o
framugę, by nie upaść. Kradzież! Zginęły wszystkie cenne przedmioty
Emanuela, warte z pewnością więcej niż wszystkie pieniądze w szufladzie
komody plus honorarium z gazety. O Boże! Co my teraz zrobimy?
Pieniądze! - przypomniało jej się nagle. Rzuciła się do sypialni, a kiedy
zobaczyła, że komoda stoi, otworzyła najwyższą szufladę i sięgnęła po
kopertę z pięciuset pięćdziesięcioma koronami. Zamknęła oczy i
odetchnęła głęboko z ulgą.
Usłyszała na zewnątrz szybkie kroki i pośpiesznie wyszła. Może policja
zdołała już złapać złodziei!
Tymczasem to nadbiegał Kristian z zarumienioną buzią, zdyszany i
spocony.
- Elise, co się stało?
- Ktoś ukradł meble Emanuela - wydobyła z siebie szeptem.
- Ukradł? - Kristian popatrzył na nią zdezorientowany. - Widziałem, że
Emanuel siedział na wozie.
- Jak to? - Elise zmarszczyła czoło, nic nie pojmując.
- Siedział na wozie, na którym były załadowane wszystkie meble, i
jechał drogą w dół, w stronę miasta.