FRID INGULSLAD
DZIEWCZYNA NA MOŚCIE
Saga Wiatr Nadziei
część 10
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, luty 1906 roku
Elise odwróciła się do pieca plecami do chłopców, by ukryć targające nią
uczucia. Kim była kobieta, która przyszła po Emanuela? Co miał na myśli, gdy oparty
czołem o ścianę, mamrotał pod nosem: „Boże drogi, stało się to, czego się
obawiałem”? Chyba chodzi o coś poważnego, skoro „wyglądał bardzo dziwnie”, jak
to określił Peder, a potem wyszedł.
Elise wzięła się w garść i nakazała chłopcom:
- Poskładajcie podręczniki i do spania!
- Już? - Kristian posłał jej zdumione spojrzenie. - Dopiero co zacząłem
rachunki.
- Trudno. Wstaniesz jutro wcześniej, gdy tylko cię obudzę, i dokończysz.
Późno już. Jesteście zmęczeni, wszyscy trzej.
Wstali niechętnie, ale posłuchali polecenia Elise.
Ona tymczasem wyjęła z kołyski Hugo, który się właśnie obudził, a ponieważ
nie musiał się dopominać o uwagę głośnym krzykiem, gaworzył sobie wesoło.
Pośpiesznie weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na brzegu łóżka i
przyłożywszy Hugo do piersi, popatrzyła w okno zamyślona. Co się stało? Gdzie jest
Emanuel i co go tak wytrąciło z równowagi?
Zrobiło jej się niedobrze, bo nagle nabrała pewności, że ma to jakiś związek z
Signe. Czyżby pojawili się jej rodzice i dowiedzieli się, że ojcem dziecka, którego
oczekuje, jest Emanuel? Może zażądali, by poczuł się do odpowiedzialności? Serce
zabiło jej mocniej. Jak Emanuel temu podoła? Póki ona nie zacznie dorabiać szyciem,
musi ze swej marnej pensji utrzymać ich sześcioro. Niepojęte, by dodatkowo łożył
jeszcze na Signe i jej dziecko.
Rozległo się pukanie i Peder wsunął głowę przez uchylone drzwi.
- Coś się stało, Elise? - zapytał i popatrzył na nią zatroskany swoimi ufnymi
niebieskimi oczami.
Zaprzeczyła, zmuszając się do uśmiechu.
- Jestem po prostu zmęczona, Peder. Chyba też się położę, chociaż właściwie
powinnam usiąść do szycia.
Tak bardzo pragnęłaby opowiedzieć mu o cudzie, jaki spotkał Annę, ale
przecież nie mogła przekazać takiej radosnej nowiny, gdy zbierało jej się na płacz.
Lepiej już udawać zmęczenie.
- Od jutra zacznę ci więcej pomagać, Elise. Słowo honoru. Jeśli tylko obudzisz
mnie trochę wcześniej, przyniosę wody i drewna.
- Bardzo ci dziękuję, Peder. Jesteś dobrym chłopcem. Idź już do łóżka, a ja za
chwilę, jak tylko nakarmię i przewinę Hugo, przyjdę odmówić z wami pacierz.
Hugo wydawał się zadowolony i śpiący, kiedy go ułożyła z powrotem w
kołysce. Pewnie szybko zaśnie. Starając się ukryć zdenerwowanie, uklęknęła przy
łóżku chłopców. Ciasno im spać tu we trójkę, pomyślała. Lepiej by było ich przenieść
do sypialni. A ja z Emanuelem moglibyśmy spać w salonie, tak jak wtedy, gdy jeszcze
mieszkała z nami mama.
Złożywszy dłonie, modliła się głośno: „Zamykam już oczy, mój Ojcze w
niebiosach. Chroń mnie od grzechu, trosk i niebezpieczeństw. I niech mnie nocą
strzeże Anioł Stróż, który szedł za mną krok w krok za dnia. Amen”.
Peder i Kristian odmówili modlitwę wraz z nią, ale Evert leżał milczący. Nie
był przyzwyczajony do wieczornego pacierza.
- Po co to właściwie mówisz, Elise? - zapytał zdziwiony.
- Żeby Bóg nas pilnował - wyprzedził ją z odpowiedzią Peder. Elise
potwierdziła skinięciem, pocałowała każdego z nich na dobranoc i zgasiła lampę.
W sypialni jednak zostawiła zapaloną świecę i leżąc w łóżku, wpatrywała się
nieruchomo w sufit. Tak się martwiła o Emanuela, że całkiem przygasła w niej radość
z tego, co przydarzyło się Annie.
Godziny wlokły się niemiłosiernie, a on nie wracał. Dlaczego?
A może powinna wyjść go poszukać? Ale przecież skoro ktoś po niego
przyszedł, to znaczy, że nie był sam. Zapewne zasiedział się u Carlsenów. Może
razem z rodzicami Signe? Ojciec dziewczyny pewnie nie szczędził mu pretensji.
Ż
e też coś takiego przydarzyło się Emanuelowi, który tak się starał postępować
jak należy, pomagać ludziom w potrzebie i żyć jak przystało na chrześcijanina! Na
pewno odczuwał palący wstyd. Gdyby tylko wierzyła, że zdradził ją jeden jedyny raz,
szczerze by mu współczuła. Wyobraziła sobie kłopotliwą sytuację, w jakiej się
znalazł, gdy musiał stanąć twarzą w twarz z ojcem Signe i przyznać się do swego
występku.
Ale jeśli to prawda, że ich romans trwał przez dłuższy czas...
Pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. To wszystko zupełnie nie
pasowało do tego Emanuela, którego znała i pokochała. On nie mógłby wielokrotnie
sypiać z inną kobietą, nie odczuwając z tego powodu wyrzutów sumienia.
Wydawało jej się, że minęła wieczność. Przewracała się niespokojnie z boku
na bok, gdy wreszcie usłyszała, że Emanuel wchodzi do domu. Po chwili wśliznął się
cicho do sypialni.
Usiadła i popatrzyła na niego w milczeniu.
Podszedł do niej, osunął się na krawędź łóżka i przytulił się do niej jak
dziecko szukające pociechy.
- Coś się stało, Elise - odezwał się nieszczęśliwym głosem. Kiwnęła i
pogłaskała go po głowie.
- Wiem - rzekła. - Chłopcy mi mówili, że przyszła po ciebie jakaś pani.
Słyszeli, jak wymamrotałeś, że stało się to, czego tak się obawiałeś.
Pokiwał głową, wciąż przytulony do niej.
- Przyjechali rodzice Signe?
- Nie - zaprzeczył. - Moi rodzice, mama i ojciec.
- Twoi rodzice? - powtórzyła Elise i jęknęła z niedowierzaniem.
- Karolinę wygadała wszystko Carlsenom, a ci posłali natychmiast telegram do
Ringstad i poprosili rodziców, by przyjechali. Signe dała Karolinę do zrozumienia, że
wziąłem ją gwałtem, co dla Karolinę było ciosem. Nie mogła znieść, że tak skutecznie
opierałem się jej wdziękom, a uległem urokowi innej. Zraniło ją to bardziej niż moje
małżeństwo z tobą, bo wciąż jest przekonana, że poślubiłem cię wyłącznie z powodu
szlachetnych ideałów, jakie we mnie zasiała Armia Zbawienia. Nie sądzę, by Karolinę
współczuła Signe, na to jest zbyt wielką egoistką. Gdy tylko się dowiedziała prawdy,
miała w głowie tylko jedno: zemstę. Czekała na stosowny moment, by opowiedzieć
rodzicom, jaki ze mnie potwór i jak bardzo się pomylili co do mojej osoby.
Carlsenowie są wściekli i nie chcą mnie widzieć na oczy, a mama i ojciec
oświadczyli, że mnie wydziedziczą. Twierdzą, że przyniosłem wstyd całej rodzinie,
skalałem jej dobre imię i zbrukałem szanowane nazwisko Ringstad.
Elise pogłaskała go po włosach.
- Biedaku, to musiało być straszne. Jestem jednak pewna, że zmienią zdanie,
gdy tylko otrząsną się z szoku.
- Jeszcze nie słyszałaś najgorszego - wydobył z siebie z wyraźnym z trudem.
- A jest coś jeszcze?
- Karolinę oznajmiła, że odnosi wrażenie, iż Hugo nie jest moim synem.
Elise wydała z siebie przeciągły jęk.
- A skąd ona może to wiedzieć?
- Powiedziała, że z wiarygodnego źródła. Podobno zaszłaś w ciążę z pijanym
bezrobotnym, gdy twój narzeczony siedział w więzieniu, a ja, żeby wybawić cię z
kłopotów, zaproponowałem ci małżeństwo. Ojciec, patrząc mi prosto w oczy, zażądał
szczerej odpowiedzi. Nie byłem w stanie mu skłamać, Elise. Bardzo mi przykro z tego
powodu.
Zapadła cisza.
- A więc teraz już wiedzą, że Hugo nie jest ich wnukiem - odezwała się
bezbarwnym głosem. Ogarnęła ją rezygnacja. Nie była ani zła, ani smutna, czuła
jedynie pustkę. Wszystkie ich zabiegi, by dać Hugo dobry dom, chłopcom poczucie
bezpieczeństwa, a mamie oszczędzić wstydu, okazały się daremne. Wszystko to na
nic.
To kara za to, że wszystkich oszukaliśmy, pomyślała nagle. Minęły zaledwie
dwa dni od chrzcin, które nigdy nie powinny się odbyć.
- Dlaczego tak bardzo się upierałeś, by pośpiesznie ochrzcić Hugo? - odezwała
się z wyrzutem, bo w głębi serca miała do niego o to żal.
- Właśnie dlatego. Obawiałem się, że dojdzie do takiej sytuacji. Próbowałem
cię uspokoić, udając, że ufam Karolinę, ale tak naprawdę byłem bardzo niespokojny,
bo dobrze ją znam i wiem, że nie jest ani wyrozumiała, ani miła. To zwyczajna
egoistka, która nie liczy się z nikim i myśli wyłącznie o sobie. Postanowiłem
dopilnować tego, by Hugo otrzymał moje imię i nazwisko rodowe, zanim mama i
ojciec dowiedzą się o Signe. Pomyślałem też, że z czasem o niej zapomną. Nie
miałem jednak pojęcia, że Karolinę uknuła taki szatański plan. Do głowy też mi nie
wpadło, że zwęszyła naszą tajemnicę. W tej sytuacji tylko pogorszyłem sprawę,
nadając dziecku imię mojego ojca. Ojciec uznał to bowiem za kpinę z jego osoby, a
mama oświadczyła, że wolałaby umrzeć niż żyć z takim wstydem.
Elise nie była w stanie się odezwać. Ogarnęła ją dziwna niemoc. Myślała
tylko, że teraz mama i Hvalstad dowiedzą się o jej hańbie, a z czasem pewnie Anna,
Torkild i pani Thoresen. A potem już się rozejdzie to na całe Sagene, zwłaszcza gdy
plotki zwietrzą pani Evertsen, pani Albertsen i Magda ze sklepu kolonialnego na rogu.
Usłyszą o tym koledzy z klasy Kristiana i z klasy Pedera. Bracia popatrzą na nią
wpierw z wyrzutem, a potem posmutnieją. Wstyd przytłoczy ich wszystkich, ugną się
pod nim jak pod nosidłami na wodę. Tu, nad Aker, nie piętnowano dziewczyny, która
urodziła dziecko, nie będąc mężatką. Nie miano jednak litości nad kimś, kto kłamie i
usiłuje udawać lepszego, niż jest w rzeczywistości. Tego tu nie wybaczano.
- Powiedz coś, Elise - odezwał się zdruzgotany.
- A cóż mam powiedzieć? Można było przewidzieć, że tak się stanie,
zwłaszcza gdy Signe zamieszkała u Carlsenów. - Poczuła znów, jak ogarnia ją
rozgoryczenie. Wszystko to wina Emanuela, pomyślała. Dlaczego pozwolił na to, by
Signe została tu, w pobliżu? Powinien ją odesłać gdzieś na wieś. Tyle lat służył w
Armii Zbawienia, więc na pewno miał odpowiednie kontakty. Gdyby pozbył się jej od
razu, nigdy by do tego nie doszło.
- Nie wiedziałem, co mam z nią zrobić.
- Nie ma sensu teraz tego roztrząsać - westchnęła ciężko. - Co się stało, to się
nie odstanie. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Skoro przyznałeś się
swojemu ojcu, że nie jesteś ojcem Hugo, runęło wszystko, co tak misternie
budowaliśmy. Przyśpieszyłeś chrzest, by zapewnić Hugo nazwisko rodowe, którego
nie będzie się musiał wstydzić. Zapewne myślałeś też o dworze. Wątpię jednak, by
Hugo miał jakiekolwiek prawa do dziedziczenia teraz, gdy twoi rodzice wiedzą, że
nie jest on potomkiem Ringstadów.
- Póki nie podpiszę odpowiednich dokumentów stwierdzających, że Hugo nie
jest moim synem, nikt nie może tego udowodnić. Hugo wpisany jest w księgach
kościelnych jako wnuk mojego ojca. Ja jestem dziedzicem, a Hugo moim następcą.
Właśnie to chciałem zabezpieczyć, przyśpieszając termin chrztu. Czy pod względem
prawnym to wystarczy, nie wiem, ale gdybyśmy go nie ochrzcili minionej niedzieli,
uroczystość ta wyglądałaby całkiem inaczej, a moi rodzice na pewno nie wzięliby w
niej udziału. Zresztą rozmawiałem z ojcem bez świadków, więc nikt poza nim nie
słyszał, co powiedziałem. Jeśli zechcę, wszystkiemu zaprzeczę.
- Zdaje się, że powiedziałeś, iż rodzice chcą cię wydziedziczyć.
- Teraz tak mówią, ale wątpię, czy ojciec się na to zdobędzie i zdoła to
przeprowadzić. Na pewno nie zrobi tego, gdy usłyszy całą prawdę. Gdy dowie się, że
wcale nie zgwałciłem Signe, lecz ona sama była bardziej niż chętna, a ty nie
zdradziłaś swojego narzeczonego, tylko padłaś ofiarą gwałtu.
Zapadła między nimi cisza.
Odetchnął głęboko i drżącym głosem dodał:
- Wszystko psuję. Przysparzam kłopotów wszystkim, których kocham, nawet
tobie. Pogardzam sobą, Elise. Sądziłem, że mam silny charakter i jestem wierny
zasadom, tymczasem nagle okazało się, że to nieprawda. Bardzo boli, gdy człowiek
traci szacunek dla samego siebie.
- Domyślam się. Też się tego po tobie nie spodziewałam. Powtarzam jednak
sobie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, w ten czy inny sposób. Masz tyle
wspaniałych cech, Emanuelu. Zaoferowałeś mi małżeństwo, żeby ratować mnie,
dziecko, mamę i chłopców przed życiem w hańbie i ubóstwie. Mało kogo stać by było
na taki gest. Zwłaszcza że pochodzisz z zupełnie innego środowiska i stoisz o wiele
wyżej w hierarchii społecznej. Z naszego powodu porzuciłeś Armię Zbawienia i tym
samym przestałeś na co dzień odczuwać respekt, jakim darzono cię jako oficera
Armii. Dla nas zamieszkałeś tu, w domku nad rzeką wśród biedaków.
Znów zapadła między nimi cisza. Elise zmagała się z przykrymi myślami,
pewną, że Emanuel przeżywa podobne katusze. W końcu uznała, że musi uzyskać od
niego odpowiedź na to, co męczyło ją od początku, gdy tylko dowiedziała się o
zdradzie męża.
- Nie poprzestaliście na tym jednym razie, prawda? Wzdrygnął się, a potem
powoli pokręcił głową.
Zabolało ją to bardziej, niż zrazu sądziła. W tej sytuacji Emanuel nie może się
tłumaczyć tym, że nie był całkiem trzeźwy, a potem żałował bardzo tego, co się stało.
Nagle ogarnęła ją wściekłość. Najchętniej cisnęłaby mu w twarz najgorsze
przekleństwa, wyrzuciła z siebie rozczarowanie i zazdrość. Ugryzła się jednak w
język. Taka już jest dola kobiet, pomyślała z goryczą. Zawsze muszą zrozumieć,
znieść w pokorze i cierpieć w milczeniu. Emanuel zaproponował jej małżeństwo, by
ją ratować, więc niejeden uzna, że jest usprawiedliwiony.
- Z pewnością i ty mną gardzisz - odezwał się nieszczęśliwym głosem.
- Nie wiem, czy to właściwe słowo. Nazwałabym to raczej rozczarowaniem.
Emanuel nie tylko mnie zawiódł, ale i okłamał, pomyślała, czując, że nie jest
w stanie się z tym pogodzić.
- Jak myślisz, czy jeszcze kiedyś może być między nami tak, jak było?
- Mam nadzieję.
- Ale nie jesteś pewna?
- Można kierować swoją wolą w wielu sprawach, ale nie uczuciami. Nadal
jesteśmy jednak małżeństwem i wiąże nas przysięga aż po kres naszych dni. Musimy
się więc postarać. Czy twoi rodzice pojechali już z powrotem do domu?
- Wydaje mi się, że wracają jutro wczesnym rankiem. Mieli przenocować w
tym znienawidzonym przez mamę hotelu.
- A Signe? Co z nią?
- Zamierzam udać się do tej Islandki jutro w czasie przerwy obiadowej i
poprosić ją o pomoc.
- Zdejmij ubranie i spróbuj zasnąć choć trochę. Za parę godzin rozlegną się
fabryczne syreny.
Posłusznie przebrał się w piżamę, żadne z nich jednak nie mogło zasnąć.
Emanuel przewracał się z boku na bok, a ona też nie zmrużyła oka. Równie dobrze
mogliby snuć na głos rozważania, zamiast samotnie bić się ze swymi myślami.
- Opowiemy o tym chłopcom, zanim dowiedzą się tego od obcych? - zapytała
w końcu.
- Nie, bardzo cię proszę, Elise, nic im na razie nie mów! Musimy sobie
wszystko dokładnie przemyśleć! Karoline nie utrzymuje przecież kontaktów z nikim,
kto mieszka w pobliżu nas, więc może plotka się nie rozejdzie.
Elise co prawda miała na ten temat swoje zdanie, ale nie wypowiedziała go na
glos. Nawet jeśli Karolinę nie wspomni o Hugo nikomu z mieszkańców dzielnicy nad
rzeką, to rozpowie o tym przyjaciołom i znajomym. Służba zazwyczaj słucha, o czym
rozmawiają chlebodawcy. Jest tylko kwestią czasu, kiedy nowina dojdzie do uszu
kogoś, kto nas zna, pomyślała. A ten z pewnością powtórzy ją dalej. Najlepiej byłoby
siąść z chłopcami i porozmawiać z nimi na poważnie. Wyjaśnić im wszystko od
początku do końca. O Signe nie wspomni, ale powie im całą prawdę o Hugo. Na
pewno poczują się urażeni, z pewnością będą się wściekać i pałać nienawiścią do
gwałciciela, za to jeszcze większy szacunek w ich oczach zyska Emanuel.
Pozostaje tylko pytanie, czy prawda o Signe także dojdzie z czasem do ich
uszu. Jeśli tak, to trudno będzie zachować miłą atmosferę, jaką udało im się z
Emanuelem stworzyć w domu nad rzeką. Chłopcy znienawidzą Emanuela i będą nim
gardzić, tak jak i on sobą gardzi. Może upłynąć wiele czasu, nim zdołają się z tego
otrząsnąć. Wszystko zależy od tego, gdzie ostatecznie trafi Signe i czy całkiem
zniknie z ich życia.
Ż
adne z nich nie zmrużyło nawet oka, gdy rozległo się denerwujące wycie
fabrycznych syren. Dopiero wówczas Elise obróciła się do Emanuela i rzekła:
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość: Anna potrafi stać o własnych siłach, a
nawet nauczyła się chodzić.
- Tak, to niezwykłe.
- Wiedziałeś o tym? - zdziwiła się, marszcząc czoło.
- Tak, w drodze do domu spotkałem Torkilda, ale taki byłem zdenerwowany,
ż
e nie byłem w stanie cieszyć się razem z nim.
- W takim razie na pewno poznał, że coś jest nie tak.
- Tak. Nie odzywałem się wiele, ale domyślił się, że mam poważne kłopoty.
Elise westchnęła i pomyślała: Tu, nad rzeką, ludzie mieszkają zbyt blisko
siebie. Nie ma sensu niczego ukrywać. Równie dobrze można od razu opowiedzieć
chłopcom o wszystkim. Najbardziej się obawiała reakcji Pedera. A co wymyślą jego
koledzy z klasy, gdy się okaże, że mają jeszcze jeden powód do drwin?
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego dnia Emanuel nie wrócił do domu w porze przerwy obiadowej, ale
Elise wiedziała dlaczego. Modliła się w duchu, żeby Islándica z Vaterlandu przyjęła
Signe, tak by przenieść dziewczynę jak najdalej od Sagene albo najlepiej gdzieś poza
Kristianię.
Akurat dziś Elise najchętniej zaszyłaby się w piwnicy i zrobiła pranie.
Wolałaby szorować brudne rzeczy na tarze niż siedzieć spokojnie przy maszynie i
szyć. W głowie wciąż kotłowały jej się te same myśli. Teraz na pewno już
Carlsenowie nie zechcą, by dla nich szyła, i nie polecą jej też innym znajomym.
Uznali ją za kobietę upadłą. Nie dość, że uległa jakiemuś nędznikowi, gdy jej
narzeczony siedział w więzieniu, to na domiar złego oszukała wszystkich, udając, że
urodziła dziecko Emanuela. Chyba gorszej nieprawości nie można się dopuścić. Żeby
okryć rodzinę Ringstadów taką hańbą! Kto wie, czy Karolinę w ogóle zechce odebrać
suknię? Może zażąda od Elise, by zapłaciła za materiał i zatrzymała suknię? W
lombardzie pewnie dostanie za nią parę koron, chociaż nie wiadomo, czy w ogóle
przyjmą od niej taki fason, który tu, w okolicy, trudno będzie sprzedać.
Hugo marudził i popłakiwał od śniadania, zupełnie jakby wyczuwał napiętą
atmosferę w domu. Kręciła korbką maszyny tak szybko, jak się dało, w nadziei, że
zagłuszy płacz dziecka, który przenikał ją do szpiku kości.
Ledwie co usłyszała pukanie do drzwi. Czyżby już jakieś plotkary zwietrzyły
sensację? Podniosła się ciężko z krzesła i poszła otworzyć.
Ku swemu przerażeniu w drzwiach ujrzała pana Ringstada, swojego teścia.
Zrobiło jej się słabo, czuła, że nie zdoła stawić czoła ostrej reprymendzie. Nie dziś.
Musi zebrać w sobie siły.
- Emanuela nie ma w domu - wykrztusiła jedynie.
- Sądziłem, że zazwyczaj przychodzi do domu w przerwie obiadowej -
odezwał się teść z rezerwą. Zachowywał się w ogóle jakoś dziwnie, obco. Wczorajsza
wiadomość musiała być dla niego strasznym szokiem.
- Zamierzał odprowadzić Signe do Olafii Johannesdottir.
- A kto to jest?
- Islandka, bardzo religijna. Pomaga stanąć na nogi młodym dziewczętom,
które popadły w kłopoty.
Ringstad zmarszczył czoło, jakby ten temat wywoływał w nim niechęć.
- Mogę wejść do środka? - zapytał.
Poprowadziła go do salonu. Hugo na szczęście wreszcie usnął.
- Widzę, że szyjesz? - stwierdził zmęczonym głosem.
- Karolinę Carlsen prosiła, bym uszyła jej suknię. Nie wiadomo jednak, czy w
tej sytuacji w ogóle ją odbierze.
- Dlaczego tak uważasz? - posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Na pewno nie będzie chciała mieć do czynienia z kimś takim jak ja.
Westchnął ciężko i wyjawił cel swojej wizyty.
- Przyszedłem dowiedzieć się prawdy. Miałem nadzieję, że zastanę Emanuela i
usłyszę obie wersje zdarzeń. Jak się zapewne domyślasz, ani moja żona, ani ja nie
zmrużyliśmy oka tej nocy. Oboje jesteśmy głęboko wstrząśnięci, czując na przemian
przerażenie i niedowierzanie. Marie nie chce w ogóle widzieć na oczy ani ciebie, ani
Emanuela. Uważa, że nie można wybaczyć takiego oszustwa, i obawiam się, że nie
zmieni zdania. Po trzydziestu latach małżeństwa wiem, że nie zapomina żadnej
niegodziwości, jakiej się ktoś wobec niej dopuścił. Ubolewam nad tym, ale tak już
jest.
- Biedny Emanuel - jęknęła Elise ze ściśniętym sercem. Popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- I ty to mówisz? Przecież on się zachował jak ostatni łajdak zarówno wobec
ciebie, jak i wobec tego dziewczęcia!
- Nikt z nas nie jest bez grzechu, panie Ringstad. Każdy ma na swym sumieniu
jakieś przewinienia. Przyznaję, że jestem głęboko zawiedziona, bo nigdy bym nie
sądziła, że Emanuel ulegnie takiej pokusie, i to tuż po ślubie, gdy było nam ze sobą
tak dobrze. Ale wojna zmienia ludzi. My, którzy nie żyliśmy w atmosferze ciągłego
strachu przed atakiem wroga, nie umiemy być może wczuć się w taką sytuację.
Niewykluczone jednak, że właśnie wtedy znikają w człowieku bariery i dopuszcza się
rzeczy, których by nigdy nie zrobił w normalnych warunkach.
Ringstad stał w milczeniu i przyglądał jej się badawczo, jakby sprawdzał, czy
z niego nie drwi.
- Usprawiedliwiasz go? - zapytał z niedowierzaniem. Pokręciła powoli głową.
- Nie, próbuję jedynie zrozumieć. Siedzieli tam wszyscy wieczorami wokół
ogniska, popijając alkohol z butelki, którą podawali sobie ukradkiem z rąk do rąk.
Odwiedzały ich tam wciąż dziewczęta z okolicznych dworów i miasteczek,
zafascynowane dzielnymi mężczyznami w mundurach. Emanuel nie przywykł do
picia, bo przez wiele lat spędzonych w Armii Zbawienia powstrzymywał się od al-
koholu. Zaprzyjaźnił się z Signe, polubił ją, pisywał nawet o niej w listach. A
równocześnie żył w nieustannym strachu, że nagle Szwedzi przypuszczą szturm przez
granicę i stanie przed wyborem: zabić czy samemu zginąć. On, który poświęcił
ostatnie osiem lat, ratując ludzi. '
Ringstad chwiejnym krokiem podszedł do najbliższego krzesła i usiadł ciężko.
- Doprawdy nie mogę uwierzyć, że ty go usprawiedliwiasz! - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - On ją wziął gwałtem, Elise! Biedna dziewczyna nie miała żadnej
możliwości ucieczki.
- Nie sądzę.
- Nie wierzysz w to? - Posłał jej zdziwiony wzrok. Pokręciła głową.
- Rozmawiałam o tym z Emanuelem. Jestem przekonana, że Signe zakochała
się w nim i użyła wszelkich sztuczek, by go zdobyć. Pojawiła się u nas w samą
Wigilię. Pozwoliliśmy jej przenocować. Czy przyszłaby tu, gdyby Emanuel ją
zgwałcił? Poza tym zauważyłam, jak ona na niego patrzy. Nie było to bynajmniej
spojrzenie skrzywdzonej kobiety. Przeciwnie.
Ringstad otworzył usta ze zdumienia i słuchał jej uważnie.
- Mówisz, że przyszła tutaj?
- Tak, wiele osób to może potwierdzić. Wtedy jeszcze mieszkała z nami mama
i Hvalstad. Poza tym była też Hilda. Zresztą ona jako jedyna domyśliła się, dlaczego
Signe tu przyszła.
Ukrył twarz w dłoniach. Wydawał się bezradny i udręczony. On, który zawsze
sprawiał wrażenie silnego i władczego mężczyzny.
- Może nastawię kawy?
- Tak, dziękuję.
Pośpiesznie udała się do kuchni i pomyślała, że ojcu Emanuela dobrze zrobi
chwila samotności, by mógł przetrawić w spokoju to wszystko, co mu powiedziała.
Wydawało się, że jej wierzy. Chyba najgorsze dla niego było oskarżenie, że
jego syn dopuścił się gwałtu. Równocześnie zdziwiło ją, że przyszedł tu do nich. Po
tym wszystkim, czego się wczoraj o niej dowiedział, nie sądziła, że go jeszcze
zobaczy.
Jedną ręką chwyciła dzbanek z kawą, a drugą dzbanuszek z mlekiem. Dla
takiego gościa postanowiła wyjąć porcelanowe filiżanki.
Ojciec Emanuela nadal siedział w płaszczu. Zresztą w saloniku nie było zbyt
ciepło, mimo że od rana trzymała otwarte drzwi do kuchni.
- Zdumiewasz mnie, Elise - rzekł, gdy postawiła na stole filiżanki. - Nigdy
jeszcze nie spotkałem kobiety takiej jak ty. Nie chce mi się wierzyć, byś mogła mi
kłamać prosto w oczy, a równocześnie wiele wskazuje na to, że oboje z Emanuelem
nas oszukaliście.
Elise usiadła przy stole naprzeciwko teścia i popatrzyła mu w oczy z powagą.
- To prawda, okłamaliśmy was. Bardzo mnie to boli. Kiedy Emanuel wrócił w
nocy do domu i opowiedział, co się stało, pomyślałam, że spotkała nas kara za te
kłamstwa. - Zamilkła na moment, po czym podjęła na nowo: - Zostałam napadnięta i
zgwałcona, kiedy wracałam z miasta do domu pewnego wiosennego dnia. Gwałt miał
swoje następstwa. Zastanawiałam się, czy usunąć płód, ale wiedziałam, że związane
jest z tym duże ryzyko. Mój ojciec właśnie umarł, mama chorowała na suchoty, Hilda,
moja młodsza siostra, spodziewała się dziecka z majstrem z przędzalni, więc na mnie
spadło utrzymanie mamy i braci. Mimo że pragnęłam umrzeć, nie mogłam
ryzykować, że to się stanie, bo w ten sposób odebrałabym najbliższym szansę na
przeżycie. W tym samym czasie zarządca czynszówki Andersengarden zagroził nam
eksmisją, bo nie miałam pieniędzy na komorne. Kompletnie zrozpaczona wybiegłam
z domu nad rzekę, nie widząc wyjścia z tych kłopotów. Wtedy pojawił się Emanuel.
Przyjaźniliśmy się od dawna. Dowiedział się o moim nieszczęściu i zaproponował mi
małżeństwo, by dziecko, które miałam urodzić, miało ojca i by nas wszystkich
uchronić od wstydu. W moich oczach był to niemal bohaterski czyn. Uznałam jednak,
ż
e to zbyt wielkie poświęcenie z jego strony, bym mogła je przyjąć. Emanuel zdołał
mnie jednak przekonać.
Ringstad siedział nieruchomo i słuchał jej z zapartym tchem. A kiedy umilkła,
odezwał się chrapliwym głosem wyraźnie poruszony:
- Dlaczego nie powiedzieliście o tym?
- Emanuel chciał, by wszyscy uważali, że to jego dziecko. Baliśmy się
zarówno waszej reakcji, jak i reakcji mojej mamy i chłopców. Zatrzymaliśmy prawdę
dla siebie, bo pragnęliśmy, by dziecko stało się normalnym członkiem rodziny.
- Mimo to jednak prawda wyszła na jaw.
- O tym, co mi się przydarzyło tamtego strasznego dnia wiosną ubiegłego roku,
wiedziała tylko moja siostra i jedna z przyjaciółek. Kiedy wzięliśmy pośpiesznie ślub
z Emanuelem, domyśliły się chyba dlaczego. Nie wiem, czy któraś z nich się
wygadała, czy może ktoś inny domyślił się prawdy.
- To znaczy, że pobraliście się z Emanuelem bez miłości? Pokręciła głową.
- Emanuel był we mnie zakochany, a ja go bardzo lubiłam. Wzbraniałam się
przed uczuciem, ponieważ byłam zaręczona z innym i miałam nadzieję, że wszystko
się między nami jeszcze ułoży. Mój narzeczony popełnił straszne głupstwo i został
osadzony w więzieniu. Jego siostra jest sparaliżowana po polio. Skończyły jej się nie-
zbędne do życia leki, a on nie miał pieniędzy, by kupić jej kolejne, i dał się namówić,
by stać na czatach, gdy inni okradali sklep. Z więzienia w Akershus napisał do mnie,
ż
e zrywa zaręczyny.
Teść wpatrywał się w nią zaintrygowany. Historia ta musiała zrobić na nim
duże wrażenie.
- Jak rozumiem, Emanuel nie zaofiarował ci małżeństwa jedynie ze
szlachetnych pobudek! - Rozchylił usta w lekkim uśmiechu, zaraz jednak znów
spoważniał i westchnął głęboko. - Bardzo się cieszę, że opowiedziałaś mi wszystko.
Poznaję po twojej twarzy, że mówisz prawdę. To okropna historia. Gdybym
przeczytał coś takiego w książce, posądziłbym autora o nadmiernie wybujałą
wyobraźnię. Może powinnaś to wszystko spisać, Elise? Przyszłe pokolenia mogłyby
się z tego wiele nauczyć. Ukryj swoje zapiski głęboko w szufladzie, a potem dasz do
przeczytania dzieciom, kiedy już dorosną. Że nie wspomnę o wnukach! Kiedyś
przecież musi wreszcie zapanować większa sprawiedliwość w naszym
społeczeństwie, a wówczas twoja historia przypomni wszystkim losy robotników z
nad Aker.
Wypił kawę, którą go poczęstowała, i wstał ciężko z krzesła. Wydawało się,
jakby przez parę dni postarzał się o kilka lat.
- Nie wiem, czy moja żona da się przekonać, czy to, co mi powiedziałaś,
zmieni jej nastawienie do ciebie i dziecka, mogę ci jednak obiecać, że zrobię
wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało.
Elise odprowadziła go do wyjścia.
Na ganku tuż przed odejściem odwrócił się do niej ze słowami:
- Jesteś bardzo silna, Elise. Nie pojmuję, jak zdołałaś to wszystko wytrzymać.
- Nie miałam wyboru. Ani wtedy, ani teraz.
- Mogłaś przynajmniej wyrzucić tę Signe za drzwi tego dnia, gdy się tu
zjawiła.
- Gdybym tak zrobiła, wywołałoby to zdumienie wśród moich najbliższych.
Zamierzałam im tego oszczędzić.
Pokiwał głową z namysłem, uniósł lekko kapelusz i skierował się do
czekającego na niego powozu.
Z niecierpliwością oczekiwała popołudnia i powrotu Emanuela. Chłopcy byli
w pracy, a Hugo spał.
- Jak poszło? - zapytała.
- Dobrze. Ta Olafia to bardzo pobożna kobieta o wielkim sercu. Jest córką
pastora i jako pierwsza kobieta podjęła studia w Islandii. Po wielu latach spędzonych
za granicą trafiła do Kristianii. - Usiadł przy stole w kuchni i sięgnął po kanapki, jakie
dla niego przygotowała. - Mieszka w małym drewnianym domu, trochę podobnym do
naszego, lecz mniejszym, w dość nieprzyjemnej okolicy w Vaterlandzie. Signe ledwie
co miała odwagę wejść ze mną do środka. Ale wewnątrz było czysto i schludnie. W
oknach kwiaty, dywanik na podłodze i ładne meble. Olafia przyjęła Signe serdecznie i
oddała jej jedyny pokoik na poddaszu. Obiecała już jutro porozmawiać ze znajomymi
i spróbować znaleźć dla niej jakieś miejsce na wsi. Powiedziała, że miasto nie jest dla
takiej dziewczyny jak Signe. Z tego, co zrozumiałem, ona przede wszystkim pomaga
prostytutkom.
Elise popiła łyk kawy i czekała, aż Emanuel skończy opowiadać. Dopiero
wówczas miała okazję zaskoczyć go, mówiąc o tym, co się zdarzyło przed południem.
- Był tu twój ojciec.
Emanuel zamarł i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Ojciec? Pokiwała głową.
- Opowiedziałam mu wszystko, jak było. Wysłuchał mnie uważnie i myślę, że
uwierzył, iż mówię prawdę.
- A co mu właściwie opowiedziałaś?
- Nie ukrywałam niczego, ani tego, że ojciec był pijakiem, ani że Hilda
urodziła dziecko majstrowi. Wspomniałam też o Johanie, że trafił do więzienia za
kradzież i że zostałam zgwałcona. Powiedziałam, że z czasem pokochaliśmy się, ale
ż
e oświadczyłeś mi się przede wszystkim dlatego, by dać dziecku nazwisko i uchronić
mnie i moją rodzinę przed wstydem.
Emanuel pokręcił głową zrezygnowany.
- Musiałaś mówić o wszystkim?
Elise domyśliła się, o co mu chodzi. Nie był zadowolony, że jego ojciec
dowiedział się o Johanie.
- Tak - odparła. - Uznałam, że nie należy dłużej nic ukrywać. Wystarczy już
kłamstw i przemilczeń. Twój ojciec musi znać całą prawdę, by móc się wczuć w
naszą sytuację.
- Jak on to przyjął? - zapytał na pozór spokojnie, ale po jego minie poznała, że
jest zdenerwowany. Uśmiechnęła się więc i wyjaśniła:
- Uwierzył mi. Do tego stopnia, że nawet stwierdził, iż powinnam spisać
historię mojego życia i ukryć gdzieś, by w przyszłości moje dzieci i wnuki
dowiedziały się, jak się kiedyś żyło robotnikom nad rzeką Aker.
Emanuel wpatrywał się w nią zdumiony.
- Kiedyś przecież w społeczeństwie musi zapanować większa sprawiedliwość,
powiedział. Uznał, że dla następnych pokoleń taka historia byłaby bardzo pouczająca.
Emanuel pokręcił głową zdumiony.
- Zawsze czułem, że ojciec darzy cię wielkim szacunkiem, nigdy jednak bym
nie przypuszczał, że zdołasz go tak przekonać. Wspomniał coś o mamie?
Spuściła wzrok.
- Obawia się, że z nią będzie trudniej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - pokiwał głową Emanuel. - Ale ona też kiedyś da
za wygraną.
Elise nic nie powiedziała. Z tego, co wspomniał pan Ringstad, nie należało się
spodziewać, by jego żona tak łatwo się poddała. Zresztą ona od początku sprzeciwiała
się ich małżeństwu. Nie podobało jej się, że jej jedyny syn popełnia taki mezalians. Z
pewnością więc wykorzysta ten pretekst, by trzymać się od nich z daleka. Skoro Hugo
nie jest jej prawdziwym wnukiem, nie będzie się czuła w obowiązku kontaktować się
z nimi. Trudno pojąć, że można być tak twardym i bezwzględnym wobec własnego
syna, ale tacy ludzie się trafiają.
- Wspomniałeś kiedyś, że nie zawsze ci było lekko w dzieciństwie - zaczęła
ostrożnie. - Czy twoja mama miewa bardzo zmienne nastroje?
- Owszem, mówiąc delikatnie - przyznał Emanuel niechętnie. - Lekarze
nazywają to histerią. Nie lubię o tym mówić, ale skoro pytasz, odpowiem tylko, że
potrafi być bardzo trudna. Kiedyś ojciec wysłał ją nawet do sanatorium na jakiś czas.
Wtedy opiekowała się mną okropna niania. Żeby mnie odzwyczaić od pieluch i
nauczyć wołać, sadzała mnie na nocniku w ciemnej komórce i zamykała drzwi.
Pamiętam, że byłem śmiertelnie przerażony.
- Biedaku, to okropne! - Elise popatrzyła na niego zdruzgotana. Machnął ręką,
najwyraźniej nie chcąc więcej na ten temat rozmawiać, i zmienił temat:
- Może rzeczywiście powinnaś posłuchać rady ojca i wszystko spisać?
Wszystko, odkąd sięgasz pamięcią. Kiedy Peder i Kristian dorosną, dasz im to do
przeczytania i może lepiej cię zrozumieją. Teraz są za mali, by pojąć, dlaczego
dokonałaś takich a nie innych wyborów.
- A kiedy miałabym znaleźć na to czas? Ledwie mam kiedy odwiedzić starych
przyjaciół.
- Hugo rośnie, z dnia na dzień jest większy i wkrótce nie będzie wymagał od
ciebie tyle opieki. Z czasem wprawisz się też w szyciu i praca posuwać się będzie
szybciej.
- Jesteś pewien, że ktoś zechce korzystać z moich usług? Teraz, kiedy
Karolinę tak otwarcie wystąpiła przeciwko nam, może nawet nie zechce odebrać tej
aksamitnej sukni, którą dla niej kończę.
- Przecież ona nie jest zła na ciebie. Nie ma już sera? - dodał nagle. - Mam
wrażenie, że wciąż tylko jadamy chleb polany syropem.
- Nie mam śmiałości kupować więcej na zeszyt u Magdy. Jestem u niej już
strasznie zadłużona.
Emanuel zacisnął usta, nic nie mówiąc.
- Nie zapominaj, że właśnie mieliśmy chrzciny - próbowała się
usprawiedliwiać.
Nagle uświadomiła sobie, że teraz, gdy Carlsenowie nie zechcą u siebie
przyjmować Emanuela, może być im jeszcze trudniej. Elise podejrzewała, że Emanuel
częściej korzystał z ich gościnności, niż się do tego przyznawał. Teraz będzie musiał
zadowolić się tym samym, co jadali pozostali członkowie rodziny.
- Mówiłaś chłopcom o Annie?
Pokiwała głową i opowiedziała z uśmiechem:
- Peder zerwał się ze stołka i tańczył z radości. Wszyscy trzej dociekali, jak
Torkildowi udało się tego dokonać. Tak samo jak ze wszystkim w życiu, wyjaśniłam
im: trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Mam nadzieję, że Peder zrozumiał,
o co mi chodzi. Jeśli będzie więcej ćwiczyć się w czytaniu, to w końcu się nauczy.
Emanuel zmarszczył czoło i obrzucił ją surowym spojrzeniem.
- Nie możesz mu pozwolić, żeby sam decydował, ile ma ćwiczyć! Musisz mu
nakazać, by więcej czasu poświęcił lekcjom, a jeśli nie zechce, to go ukarz! W Piśmie
jest przecież napisane, że „Tego, którego się kocha, karze się”, a ty go kochasz,
dobrze o tym wiem.
Elise nie odezwała się, Emanuel więc pośpiesznie zmienił temat.
- Ile czasu pozostało Hildzie do rozwiązania?
- Spodziewa się dziecka mniej więcej za miesiąc.
- Mówiła coś bliżej o tym, co zamierza?
- Jest całkowicie zdecydowana zatrzymać dziecko, niezależnie od trudności,
jakie będzie jej stwarzał Paulsen.
- Mam nadzieję, że nie zamierza przenieść się tu do nas.
- Oczywiście, że nie.
- Ale jeśli nie będzie miała ani pracy, ani dachu nad głową, to co wówczas
zrobi?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Hilda jest silna i na pewno sobie poradzi.
- Przecież ona ma dopiero siedemnaście lat.
- My tu szybko dorastamy.
Popatrzył na nią jakoś dziwnie i wstał od stołu, mówiąc:
- Dziękuję. Pójdę się przejść.
Obserwowała go, gdy wkłada płaszcz i futrzaną czapkę i wychodzi.
Zastanawiała się, czy wybiera się tylko na przechadzkę, czy może w jakieś konkretne
miejsce. Carlsenowie nie chcą go widzieć na oczy, a innych znajomych, z tego, co
wiedziała, tu w okolicy nie miał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel wrócił dopiero, gdy chłopcy już się położyli spać. Elise postanowiła
poczekać na niego, ale po bezsennej nocy była tak zmęczona, że oczy jej się same
zamykały. Nie miała siły szyć, więc spróbowała przeczytać gazetę. Gdy jednak
stwierdziła, że to na nic, poszła się położyć, z silnym postanowieniem, że będzie
czuwać, póki Emanuel nie wróci.
Mimo to musiała jednak zasnąć, bo nagle obudziła się przestraszona. Z
początku słyszała tylko szum wodospadu, ale po chwili dotarły do niej męskie głosy.
Dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą tuż za ścianą domu. Wytężyła słuch,
zastanawiając się, czy to jacyś obcy, czy też Emanuel. Zdarzało się bowiem nieraz, że
nocną porą zataczali się tędy pijacy, wracając do domu po popijawie u kompanów po
wschodniej stronie rzeki. Za każdym razem Elise czuła strach, że któryś poślizgnie się
na moście i wpadnie na poluzowaną barierkę.
Rozpoznała jednak głos Emanuela. Ściana była cienka, a oni rozmawiali
głośno, starając się przekrzyczeć huk spadającej wody. Tym drugim był albo Carl
Wilhelm Wang - Olafsen, albo Torkild. Chociaż nie, Torkild raczej nie. Po tonie
rozmowy poznała, że mężczyźni wracali z miasta w rozbawionych nastrojach.
Teraz już rozróżniała pojedyncze słowa. Mówił ten drugi:
- Powinieneś częściej nas odwiedzać, Emanuelu. Jeśli masz wytrzymać takie
ż
ycie, to musisz znaleźć sobie przestrzeń wolności. Nie pojmuję, jak mogłeś
zdecydować się na to małżeństwo, mimo że przyznaję, iż dziewczę jest słodkie.
Emanuel coś mu odpowiedział, ale nie dosłyszała wyraźnie i właściwie
cieszyła się z tego.
Wpatrywała się bezmyślnie w mrok, gdy Emanuel wszedł do kuchni, robiąc
więcej hałasu niż zwykle. Zdjął buty i co chwila się o coś potykając, mamrotał pod
nosem poirytowany. A kiedy wreszcie otworzył drzwi do sypialni i wszedł do środka,
zacisnęła powieki, udając, że śpi.
Ale w środku wszystko się w niej gotowało ze złości. Wyzywała go w myślach
od najgorszych. Prosto w twarz wygarnęła mu to wszystko, na co zasługiwał, a czego
tak naprawdę nie mogła mu powiedzieć. Ona, biedna robotnica, której zaproponował
małżeństwo, by ją uchronić od wstydu. Która ma dziecko z innym mężczyzną i
uczyniła życie Emanuela tak beznadziejne, że potrzebna mu przestrzeń wolności, by
to wytrzymać. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa wypowiedziane przez Carla
Wilhelma: „Nie pojmuję, jak mogłeś się zdecydować na to małżeństwo...” Poczuła, że
płacz dławi ją w gardle, zaraz jednak górę w niej wzięła złość. Nic go nie uspra-
wiedliwia, ani to, że ma matkę histeryczkę, ani to, że przyzwyczajony do dobrobytu
ź
le znosi biedę! Decyzję o małżeństwie podjął świadomie. Nie prosiła go o pomoc,
nigdy nie próbowała się mu przypodobać. To on stawał na głowie, by się do niej
zbliżyć.
A ja szanowałam go za dobroć, gotowość do ponoszenia ofiar i siłę charakteru,
szydziła w duchu. Wydawał się taki „porządny”. Sądziłam, że można na nim polegać.
A tymczasem pomyliłam się co do niego. To człowiek bez charakteru. Rozpustnik,
który schlebia swoim żądzom, nie myśląc o innych. Wychodzi sobie do miasta i
wydaje pieniądze na wódkę, mimo że jego rodzinie nie starcza na masło. Nie jest ani
trochę lepszy od innych, ani od mojego ojca, ani Ansgara Mathiesena!
Przez wiele dni nie mogła się pozbyć rozgoryczenia. Zauważyła, że sytuacja
między nimi stała się napięta, choć żadne z nich nie odezwało się słowem na ten
temat.
Kiedy któregoś dnia wyszła do komórki po drewno, zauważyła śpieszącą przez
most robotnicę. Zdziwiła się, bo do przerwy obiadowej było jeszcze daleko. Wtedy
poznała, że to Mathilde, siostra Oline. Musiało stać się coś niedobrego, bo Mathilde
płakała. Wyglądała na całkiem zdesperowaną, szła, potykając się niemal o własne
nogi.
- Mathilde?
Dziewczyna odwróciła się do niej i nie zatrzymując się, zawołała
zrozpaczonym głosem:
- Wyrzucili mnie!
Twarz miała spuchniętą od płaczu, a oczy przestraszone. Elise jeszcze nie
widziała człowieka tak zdruzgotanego.
- Dlaczego? - zapytała.
Ale Mathilde tylko pokręciła głową i poszła dalej. Chyba wcale nie zauważyła
turkoczącego wozu, który nadjeżdżał z naprzeciwka, bo odskoczyła na bok w
ostatniej chwili, gdy konie przemknęły pędem.
Elise stała nieruchomo, odprowadzając wzrokiem dziewczynę, póki nie
zniknęła jej z pola widzenia. Żałowała, że jej nie zatrzymała i nie namówiła, by
weszła z nią do domu. Może rozmowa przyniosłaby jej ulgę?
Ale co pomoże rozmowa? Nie przywróci jej miejsca pracy ani nie rozwiąże
problemów. W pamięci mignął jej tamten styczniowy dzień, kiedy nadzorca napadł na
Oline, ponieważ spóźniła się do fabryki dwa razy z rzędu, i zwolnił ją z pracy.
Najmłodszy synek Oline był wtedy ciężko chory i majaczył w gorączce, a ona bała się
go zostawić, obawiając się, że umiera.
Oline była wdową i sama wychowywała czworo dzieci. Nie miała wyjścia,
ż
eby je utrzymać, poszła zarabiać pieniądze na ulicy. Mathilde była w pełni
ś
wiadoma, jaki los spotkał jej siostrę. Sama miała wprawdzie męża, ale ten tylko
włóczył się z pijakami po Vaterlandzie. Elise dobrze rozumiała, dlaczego Mathilde
wyglądała na tak przerażoną. Na pewno obawiała się, że podzieli los siostry. No bo
jaką miała inną możliwość?
Pogrążona w rozmyślaniach, weszła do domu z naręczem drewna. Czy mam
prawo narzekać? - łajała siebie w myślach. Przecież mój mąż ani nie pije, ani mnie nie
katuje. Mieszkam w domu starego majstra z dala od śmierdzących podwórzy ze
szczurami, od cuchnących wychodków, hałasów i awantur na klatce schodowej. Nie
muszę dzielić izby z sześcioma osobami, a kuchni z inną rodziną.
Postanowiła, że przestanie robić Emanuelowi wyrzuty i wypytywać, gdzie
znika wieczorami. Młody Wang - Olafsen ma rację, że Emanuel potrzebuje odskoczni
od takiej codzienności. Kiedyś miał Carlsenów, a teraz pewnie odwiedza Carla
Wilhelma. Może się tam także posila? Jeśli ma wytrzymać ciasnotę i ubóstwo, musi
mieć też jakieś inne przeżycia, do których przywykł we dworze Ringstad i w
eleganckiej willi na wzgórzu Aker.
Elise zasiadła z powrotem do maszyny i zaciskając zęby, pilnie zajęła się
szyciem. Ja to dopiero mam szczęście, pomyślała. Dostałam na własność maszynę do
szycia!
Ale jakoś ta myśl nie przyniosła jej ulgi. Nadal czuła w sobie dziwną pustkę.
W nocy z piątku na sobotę Elise w ogóle nie spała, bo wczesnym rankiem
następnego dnia miała dostarczyć gotową suknię. O ile Karolinę zechce ją odebrać.
Czuła się niepewnie, mimo iż Emanuel twierdził, że jej obawy są nieuzasadnione.
Jeszcze przed dwoma dniami w ogóle nie wierzyła, że uda jej się dokończyć suknię,
ale nieszczęście, które spadło na Mathilde, otrzeźwiło ją i dodało sił.
Z Emanuelem nie rozmawiali więcej o Signe. Nie wiedziała nawet, czy był w
mieście i rozmawiał z nią po tym, jak przeniosła się do Olafii Johannesdottir. Nie
miała ochoty pytać.
Jeszcze nie opowiedzieli chłopcom o tym, co się stało. Zachowywali się tak,
jakby oboje chcieli zapomnieć na jakiś czas, zostawić to za sobą jak zbędny bagaż i
pójść do przodu.
W głębi serca miała cichą nadzieję, że zaoszczędzi wstydu Pederowi i
Kristianowi. Karolinę nie utrzymywała żadnych kontaktów z mieszkańcami
robotniczego osiedla nad rzeką, tak samo zresztą jak jej rodzice. Agnes ani Hilda nie
zdradzą sekretu, tego była pewna.
Ale skąd Karolinę dowiedziała się prawdy o Hugo? - nie przestawała się
zastanawiać. Nie chciało jej się wierzyć, by Hilda się wygadała. Nawet gdyby się
zaprzyjaźniła z innymi służącymi od Carlsenów, nigdy by nie wyjawiła takiej
poważnej tajemnicy.
Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby przypilnować małego, a
ona w tym czasie miała pójść do Carlsenów. Hugo spał, więc Emanuel był
zadowolony. Nagotowała ziemniaków i usmażyła śledzia, nakryła do stołu,
posprzątała i zatroszczyła się, by w kuchni było ciepło.
Na szczęście nie padało. Zapakowała suknię w szary papier, ale bała się, że się
pogniecie. Niosła ją przewieszoną przez ramię, ostrożnie, jakby to była porcelana.
Dobry Boże, modliła się w duchu. Spraw, by Karolinę odebrała suknię. Spraw, by
była zadowolona i łaskawie poleciła mnie innym.
W nocy był mróz, a za dnia ociepliło się, więc Elise brnęła w rozmiękłej brei i
uważała, by się nie poślizgnąć. Roztopiony śnieg spływał strużkami w dół wzgórza
Aker. Jakieś dzieci zjeżdżały na sankach, a na samym szczycie wzgórza dostrzegła
konny zaprzęg, kierujący się w dół. Wozacy nie zamienili póki co sań na wozy ko-
łowe. Był dopiero początek marca, więc można się było spodziewać jeszcze opadów
ś
niegu.
Kiedy zaprzęg był już blisko, Elise cofnęła się na sam skraj ulicy, by błoto
rozbryzgujące się spod końskich kopyt i płóz nie ochlapało paczki. Czuła, że nie
zazna spokoju, póki nie dostarczy aksamitnej sukni na miejsce.
Wreszcie dotarła na szczyt wzgórza. Zerknęła na dom Paulsena w nadziei, że
zobaczy Hildę, ale niestety. Zdenerwowana podeszła do bramy prowadzącej na
posesję Carlsenów.
Pośpiesznie minęła główne wejście w obawie, że natknie się na rodziców
Karolinę, i skierowała się do drzwi kuchennych. Wnet pojawiła się jedna ze
służących, a gdy usłyszała, o co chodzi, otworzyła szeroko drzwi i ruszyła przodem na
górę, by zaprowadzić Elise do córki chlebodawców.
Wskazała Elise pokój narożny, którego okna wychodziły na cmentarz
Chrystusa Zbawiciela. Karolinę stała przy oknie zapatrzona w dal. Nie odwróciła się
nawet, mimo że musiała słyszeć, kto przyszedł.
- Dlaczego nie zażądasz rozwodu? - Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że
Elise odebrało mowę.
Wreszcie Karolinę odwróciła się powoli. Twarz miała surową, a oczy
pociemniałe z gniewu.
- Jesteś taka głupia, że pozwolisz mu zostać pomimo tego, czego się dopuścił?
A może to bezradność z twojej strony? Boisz się stracić tego, który cię utrzymuje?
Może to dla ciebie bez znaczenia, że cię zdradza, byleby zarobił na jedzenie i czynsz?
Elise zmusiła się, by nie umknąć spojrzeniem. Nie miała ochoty dyskutować z
nikim na temat swojego małżeństwa i uważała, że Karolinę, podejmując taką
rozmowę, daje świadectwo braku ogłady i kultury.
- Przyniosłam suknię, panno Carlsen.
- Widzę. Połóż na krześle.
Elise ostrożnie odpakowała suknię i przewiesiła przez oparcie krzesła.
Wiosenne słońce zaświeciło przez okno, a jego promienie padły na niebieski aksamit,
wydobywając cudowne niuanse odcieni. Elise wydawało się, że tkanina w tym
oświetleniu prezentowała się jeszcze piękniej niż u nich w saloniku, gdzie okna były
mniejsze i promienie słoneczne wpadały pod innym kątem.
Była bardzo zadowolona ze swojego dzieła. Suknia kosztowała ją wiele
wysiłku, przesiedziała nad nią długie znojne wieczory, oczy ją piekły, bolały plecy,
ale kiedy teraz patrzyła na efekt, stwierdziła, że wysiłek nie był daremny.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie! - Karolinę, zajęta sprawą Emanuela,
ledwie omiotła spojrzeniem suknię.
- Nie rozmawiam z obcymi na temat mojego małżeństwa.
- Z obcymi? - Karolinę zaśmiała się szyderczym, nieprzyjemnym śmiechem. -
Nazywasz mnie obcą? Mnie, która zna się z Emanuelem od dzieciństwa?
Zapominasz, że przez kilka lat mieszkaliśmy pod jednym dachem jak rodzina.
- Dla mnie panienka jest obca.
- Ty chyba naprawdę jesteś niespełna rozumu. Wiesz, że Emanuel i Signe
mieli romans być może przez tych kilka miesięcy, gdy jego oddział stacjonował na
granicy? Zdarzyło się to krótko po waszym ślubie. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Wyszłaś za niego wyłącznie po to, by cię utrzymywał?
Słowa Karolinę ugodziły Elise jak ostrze noża. Czy to znaczy, że Signe
przyznała się Karolinę, że z własnej woli związała się z Emanuelem i że wcale nie
wziął jej siłą? - zastanawiała się w duchu. Na głos zaś rzekła:
- Wydaje mi się, że ta sprawa dotyczy wyłącznie Emanuela i mnie. Myli się
jednak panienka, sądząc, że nie kochałam i nie kocham Emanuela.
Karolinę znów się zaśmiała szyderczo.
- Tak go kochasz i taka jesteś mu oddana i wyrozumiała, że gotowa jesteś
godzić się na wszystko, byleby od ciebie nie odszedł? Zastanawiam się, czy ty w
ogóle rozumiesz, co się stało. Signe wyznała mi wszystko: od pierwszej chwili, gdy
go poznała i zakochała się w nim do szaleństwa, aż do pierwszej schadzki, kiedy
odwiedził ją w nocy w jej pokoju. Powiedziała, że była to „święta chwila”. Byli tak
odurzeni miłosnym aktem, że zdawało im się, iż świat wokół przestał istnieć, i
kochali się aż po świt. A potem wciąż im było mało. Wystarczyło, że go ujrzała, a jej
ciało fizycznie domagało się jego bliskości. Opisywała w najdrobniejszych
szczegółach, jak ją pieścił, jaką rozkosz sprawiało mu oglądanie jej nagiej, jak jęczał
podniecony, gładząc jej piersi. Wiesz, Signe ma takie krągłe kształty.
Karolinę znów się zaśmiała, jakby czerpała przyjemność z tej sytuacji.
- Prawie upiłam Signe, by z niej wydobyć wszystkie szczegóły, bo chciałam
znać całą prawdę. Potwierdziło to tylko moje przypuszczenia na temat mężczyzn. Oni
nie potrafią kochać nikogo oprócz samych siebie! Nie mają pojęcia, czym jest miłość!
Są jak psy goniące za suką, która ma cieczkę. Widziałam na wakacjach w Ringstad
ogiera i klacz, psy i inne kopulujące ze sobą zwierzęta. Żony niewiernych mężów
przymykają oczy i nie chcą znać prawdy, bo im się zdaje, że nic nie mogą na to
poradzić. Najwyraźniej jesteś taka sama jak one. Ale tolerując i wybaczając zdradę,
akceptujecie niemoralność! Nie czytałaś w gazecie o tych wszystkich szanowanych
obywatelach, którzy potajemnie chodzą do Vaterlandu, by przeżyć przygodę z
ulicznymi dziwkami? Te dziewczyny są dokładnie badane przez lekarzy, by uchronić
mężczyzn z wyższych sfer przed chorobami wenerycznymi. Ludzie są wstrząśnięci
podwójną moralnością, nikt jednak nie mówi o żonach, które siedzą w domu i bez
sprzeciwu godzą się na taki los. Dlaczego nie uderzą pięścią w stół? Czemu nie
zażądają rozwodu? Właśnie takie kobiety jak ty ponoszą winę za to, że ten proceder
wciąż trwa. Wybaczając i puszczając w niepamięć, przyczyniasz się do legalizacji
zdrady!
Karolinę rozprawiała podniecona, a Elise aż skuliła się pod jej bezwzględnymi
oskarżeniami. Nie miała jednak zamiaru dać sobą pomiatać i pozwolić na to, by
ktokolwiek rozmawiał z nią w taki sposób. Wyprostowała się i uniosła dumnie głowę.
- Nigdy nie akceptowałam niewierności, panno Carlsen. Zgadzam się, że w
społeczeństwie panuje podwójna moralność. Oburza mnie, że potępia się dziewczyny,
które zarabiają na ulicy, żeby przetrwać, a równocześnie bada się je, by mężczyźni,
którzy wykorzystują ich beznadziejną sytuację, nie byli narażeni na choroby.
- Więc dlaczego się na to godzisz? Czy tylko pieniądze dla ciebie się liczą?
- Jak już powiedziałam, nie mam ochoty rozmawiać o naszym małżeństwie z
innymi. Kiedy Emanuel poprosił mnie o rękę, sądziłam, że kieruje się jedynie litością,
i nie przyjęłam jego oświadczyn. Równocześnie wiedziałam, że mnie kocha, a ja z
czasem coraz bardziej go ceniłam. W końcu dałam się przekonać. Nie ma powodu
ukrywać, że to małżeństwo uratowało mnie i moją rodzinę przed beznadziejną
sytuacją. Nie miałam pieniędzy na czynsz, zarządca wymówił nam mieszkanie i mało
brakowało, a znaleźlibyśmy się na ulicy. Moja mama ponad rok chorowała na
suchoty, ojciec dopiero co umarł, a moim młodszym braciom było już wystarczająco
ciężko. Emanuel zjawił się więc niczym wybawca. I za to, co zrobił, należy mu się
moim zdaniem szacunek.
Karolinę pokiwała głową, wyraźnie zadowolona.
- Wiedziałam - rzekła. - Ożenił się z tobą z litości. To Armia Zbawienia
karmiła go takimi obłąkanymi ideami. Wydaje mu się, że może uratować świat, a tak
naprawdę nie jest ani trochę lepszy od innych. A do kobiet ma taką samą słabość jak
każdy mężczyzna i też nie potrafi utrzymać swej chuci na wodzy. Boleję z twojego
powodu, Elise, ale równocześnie irytuje mnie, że pozwalasz mu na to. Wyobrażasz
sobie może, że on zrezygnował z Signe, umieszczając ją u kogoś w mieście? Ogarnia
go podniecenie, gdy tylko na nią spojrzy. Wiem, bo obserwowałam ich za każdym
razem, gdy nas tu odwiedzał od świąt. Pożera ją wprost wzrokiem, mruga do niej, gdy
mu się zdaje, że nikt nie widzi, dotyka jej, gdy przechodzi obok. Kiedyś zaskoczyłam
ich u niej w pokoju. Całowali się niemal do utraty tchu, a on, wsadziwszy jej rękę pod
bluzkę, stękał i pojękiwał. Gdybym nie chrząknęła, dając znak, że stoję w drzwiach,
pewnie zadarłby jej spódnicę i dobrał się do niej. Jestem tego pewna.
Elise odwróciła się i skierowała do wyjścia. Zemdliło ją, płacz ściskał ją w
gardle, nie miała siły dłużej tego słuchać. Nie obchodzi mnie zapłata, nie chcę mieć
nic wspólnego z Karolinę, pomyślała. Karolinę jest złym człowiekiem i lubi sprawiać
innym przykrość. To, co wygaduje, nie może być prawdą.
- Wiesz, jakie Signe ma plany? - usłyszała za plecami wołanie Karolinę. -
Zamierza zostać gospodynią w Ringstad! Jeśli urodzi syna, on będzie dziedzicem, a
jeśli tym razem będzie to córeczka, chłopiec urodzi się następny w kolejności. Ona
uważa, że Emanuel nie wytrzyma długo w tym kurniku! Kiedyś tam, na granicy, wypił
za dużo i opowiedział jej, że nie jest ojcem twojego dziecka. Zwierzył jej się też, że
okolica, w której teraz mieszka, jest obrzydliwa.
Elise pośpiesznie wyszła i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Jakże
nienawidziła Karolinę! Nienawidziła jej każdym skrawkiem swojego ciała. Zasłużyła
na to, by stracić wszystko, co posiada! Zasłużyła, by znaleźć się wśród dziwek na
Lakkegata, sprzedawać swoje ciało, by nie umrzeć z głodu, żyć wśród szczurów,
pluskiew i pijaków. Odżywiać się kaszą na wodzie, śledziami i ziemniakami. Miałaby
wówczas za swoje!
Ale wnet wściekłość opadła i zebrało jej się na płacz. Dlaczego Karolinę mi to
robi? - zastanawiała się. Czym ją uraziłam, że cieszy się teraz moim nieszczęściem?
A więc to Emanuel sam zdradził ich tajemnicę! Wyjawił ją swojej kochance,
która powtórzyła wszystko Karolinę.
Jego ostatniego by o to posądzała. Czy po tym wszystkim mogę mu na powrót
zaufać? - zastanawiała się. Czy mogę kochać kogoś, kto mnie tak zawiódł? Może i
byłabym w stanie wybaczyć mu niewierność, ale nie wybaczę nigdy, że wyjawił
komuś naszą najpilniej strzeżoną tajemnicę. Przecież umówiliśmy się, że nigdy
nikomu o tym nie powiemy!
Miała wrażenie, że wszystko się wokół niej wali.
W pobliżu fabryki zwolniła nieco. Nie miała teraz siły rozmawiać o tym
wszystkim z Emanuelem. Musi najpierw dokładnie przemyśleć całą sytuację. Tylko
jak zdoła ukryć doznaną przykrość?
Zauważył ją chyba przez okno, bo gdy weszła na ganek, otworzył jej drzwi.
- Jak poszło? - zapytał. - Wyglądasz na smutną.
- Jestem po prostu zmęczona. Szyłam przez całą noc - odparła, unikając jego
wzroku.
- Zapłaciła ci odpowiednio?
- Nic nie dostałam.
- Nic nie dostałaś? Przecież niemożliwe, by ci nie zapłaciła! - Emanuel
zmarszczył czoło i spojrzał gniewnie.
- Spodziewam się, że prześle pieniądze przez posłańca. Nie wiedziała
przecież, kiedy przyjdę. Pewnie nie miała przygotowanych pieniędzy.
- Ale suknia miała być gotowa na dzisiaj!
- Może oczekiwała mnie o późniejszej porze?
Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale naraz stracił pewność siebie i zapytał:
- Była niemiła?
Elise pokiwała tylko głową, odwieszając szal i chustę, po czym nachyliła się,
by zdjąć zdarte, przemoczone buty.
- Powiedziała coś... To znaczy, jak...
Boi się, pomyślała Elise, czując przypływ pogardy. Boi się tego, co Karolinę
dowiedziała się od Signe i mi z lubością powtórzyła.
- Nie pytaj mnie proszę, Emanuelu - odparła drżącym głosem i westchnęła. -
Może później, ale nie teraz. Nie musisz wracać do fabryki? Chyba już się skończyła
przerwa obiadowa?
Pokiwał głową i zdjął płaszcz z haka.
- Hugo spał przez cały czas. Przynajmniej raz miałem okazję przeczytać ze
spokojem gazetę.
- To dobrze. Chyba zacznę powoli wiosenne porządki. Może uda mi się umyć
okna, zanim się obudzi. Dobrze by było mieć to już zrobione, zanim trafi mi się
kolejne zamówienie.
- Karolinę nie wspomniała nic o następnych zleceniach?
W tym samym momencie Hugo zaczął płakać. Elise pokręciła więc tylko
głową, po czym wyjęła synka z kołyski i sięgnęła po czystą pieluszkę.
Wieczorem tego samego dnia, kiedy dzieci już dawno zasnęły, Elise i Emanuel
ułożyli się do snu. W sypialni było zupełnie ciemno, bo zgasili lampę. Nagle poczuła
pod pierzyną, że zbiera mu się na pieszczoty.
- Proszę, Emanuelu, jestem śmiertelnie zmęczona. Chyba pamiętasz, że szyłam
przez całą noc.
Cofnął gwałtownie dłoń i rzucił urażony:
- Nie możesz mi tego zapomnieć.
A czy to takie dziwne, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. Wróciły do
niej słowa Karolinę, które znów zapiekły ją jak żywy ogień: „Wyobrażasz sobie
może, że on zrezygnował z Signe, umieszczając ją u kogoś w mieście? Ogarnia go
podniecenie, gdy tylko na nią spojrzy”.
- Mam rację, prawda? Nie możesz mi tego zapomnieć? Jego głos brzmiał jak
wyzwanie.
- Prawda, Emanuelu - odparła zmęczona. - Tak wiele nie potrafię zapomnieć.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka napięcie między Elise a Emanuelem stało się nie do
zniesienia. Chłopcy paplali jeden przez drugiego i na szczęście nie zauważyli, że coś
jest inaczej niż zwykle. Do klasy Pedera i Everta przyszedł nowy uczeń, który
mieszkał „w tej czynszówce w dole” przy zakręcie. Podobno w tym domu przez
wszystkie piętra przechodziła wielka szpara, a mieszkańcy mogli oglądać niebo, gdy
położyli się w łóżku. Wszystkie mamy bały się, że któreś z dzieci wpadnie kiedyś do
tego szybu. Chłopiec miał na imię Frans i szybko zyskał sobie szacunek wśród
chłopaków, bo znał mnóstwo dowcipów.
- Wiesz, Elise, dlaczego ludzie z Sagene mają tyle dzieci, mimo że mieszkają
na kupie? - zapytał Peder z łobuzerskim błyskiem w błękitnych oczach.
- Nie - odparła i zmierzwiła jego sterczącą grzywkę, myślami błądząc gdzie
indziej.
- Płodzą dzieciaki w niedzielę, jak wyślą swoją gromadkę do szkółki
niedzielnej w Armii Zbawienia.
Elise mimowolnie się uśmiechnęła.
- On zna jeszcze jeden kawał - wszedł mu w słowo Evert z równym zapałem. -
Wiesz, Elise, dlaczego w Sagene jest tyle dzieciaków?
- Peder właśnie to powiedział - przerwał mu oschle Kristian.
- Nie, to inny kawał! Gdy węglarz woła: „Pali się most Beiebrua!” wtedy
wszystkie dzieciaki wybiegają na dwór, a rodzice mają chwilkę dla siebie.
Elise nie mogła powstrzymać się od śmiechu, ale urwała gwałtownie,
napotkawszy spojrzenie Emanuela. Wyglądał jak chmura gradowa.
Kiedy Elise została w domu sama, zabrała się do mycia okien. Sięgnęła po ług
i podarła na paski starą gazetę. Przypomniała sobie znowu, co jej powiedziała
Karolinę, i ogarnął ją niepokój. Może ona to wszystko wymyśliła? Poznała ją na tyle,
by wiedzieć, że nie zawahałaby się uciec nawet do kłamstwa, by jej dokuczyć.
Emanuel też jej się obawiał i nawet zwierzył się, że Karolinę „trzyma w zanadrzu
więcej diabelstwa”, jak się wyraził. Może powinnam jednak porozmawiać z
Emanuelem? - zastanawiała się. Jeśli nawet poczuje się dotknięty, że dała wiarę takim
złośliwym kłamstwom, to już trudno. Lepsze to niż żyć pod jednym dachem i patrzeć
na siebie spode łba.
Weszła właśnie na stołek, by umyć okno od zewnątrz, gdy zauważyła
zbliżającego się posłańca.
- Elise Ringstad?
Zeszła na dół i pokiwała głową.
- Tak, to ja.
Podał jej kopertę ze słowami:
- Miałem przekazać od panny Carlsen.
Podziękowała i wziąwszy kopertę, weszła pośpiesznie do domu. W środku
znajdował się banknot pięciokoronowy i krótki liścik napisany drobnym równym
pismem Karoline.
Mam do uszycia bluzkę z koronkami. Potrzebuję jej na następną niedzielę.
Materiał jest już kupiony. Możesz go odebrać w każdej chwili.
Karoline Carlsen
Pięć koron! To mniej, niż wynosiła tygodniówka Elise w przędzalni. A uszycie
sukni zajęło jej dwa tygodnie. Ileż nocy nad nią przesiedziała! O nie! Dla tego
wstrętnego babsztyla nigdy więcej nic nie uszyję! Paskudna plotkara, niewychowana
prostaczka! Co z tego, że mieszka w pięknej willi i ubiera się w eleganckie suknie z
jedwabiu i aksamitu, skoro ma duszę czarną jak węgiel!
Elise aż zgrzytała zębami ze złości.
Nagle ścisnęło ją w gardle i poczuła, że się za chwilę rozpłacze. Postanowiła
się jednak nie poddać. Na pewno uda jej się znaleźć jakąś inną pracę. A jeśli nie, to
trudno. Woli już prać dla ludzi niż mieć do czynienia z takim babskiem. Magda
pożyczyła wprawdzie tarę, ale powiedziała, że jeśli Elise będzie potrzebować, odda
natychmiast. Wściekła, weszła na stołek i zamaszystymi ruchami oddała się myciu
okna, by wyładować całą złość.
Gdy chłopcy wrócili ze szkoły, Elise nadal była zła i podminowana, choć
starała się to ukryć. Emanuel nie przyszedł do domu w przerwie obiadowej, z czego
się bardzo ucieszyła. Z niechęcią myślała o tym, że będą sami, choć zdawała sobie
sprawę, że prędzej czy później będzie musiała spróbować z nim pomówić. Bo na
dłuższą metę taka atmosfera między nimi stanie się nie do zniesienia. Peder, zdyszany
i zarumieniony, oznajmił z zapałem:
- Jak odrobimy rachunki, wybieramy się z Evertem do Fransa do domu.
Możemy, prawda, Elise? - Popatrzył na nią błagalnie.
- Ale przecież wiesz, że zwykle gdy kończycie odrabiać lekcje, jest już późno i
trzeba się kłaść spać.
- No tak, ale tylko ten jeden raz. Proszę, Elise!
Nie potrafiła się oprzeć błagalnemu spojrzeniu brata. Poza tym uznała, że
może i dobrze się składa, bo dzięki temu będzie miała okazję porozmawiać spokojnie
z Emanuelem.
- No dobrze, ale tylko ten jeden raz - zgodziła się. Emanuel wrócił do domu,
gdy chłopcy byli już w pracy. Zauważyła, że spojrzenie ma łagodniejsze, jakby
zawstydzone.
- Umyłam wszystkie okna. Zobacz, jak błyszczą! - pokazała ręką.
Pokiwał głową zamyślony, nawet nie spojrzawszy w ich kierunku.
- Karolinę się odezwała? - zapytał.
Miała nadzieję, że o to nie zapyta, przynajmniej dopóki nie przejdzie jej
gniew.
- Posłaniec przyniósł pięć koron. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Tylko pięć koron?
Pokiwała głową i sięgnęła po dzbanek, by nalać Emanuelowi kawy.
- Napisała coś? Może to tylko zaliczka? Przecież niemożliwe, by to była cała
zapłata.
- Napisała, że potrzebuje bluzki na następną niedzielę.
- Ach tak. W takim razie na pewno zapłaci ci resztę, gdy przyjdziesz po
materiał.
- Nie zamierzam tam pójść. Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ty mówisz?
Spojrzała mu prosto w oczy z przekorą i powtórzyła głośno:
- Nie zamierzam tam pójść. Nie pozwolę się drugi raz upokorzyć temu
paskudnemu babsku.
Nie przestawał na nią patrzeć szeroko otwartymi oczami, zupełnie jakby nie
wierzył w to, co usłyszał.
- Odmawiasz przyjęcia zamówienia? Rezygnujesz z pracy zarobkowej?
- Uważasz, że to praca zarobkowa? Przecież otrzymałam tyle, co dostają
chłopcy, którzy zbierają węgiel na nabrzeżu, a pracowałam przez dwa tygodnie dniem
i nocą.
Pokręcił głową zupełnie zdruzgotany jej postawą.
- Przecież ona ci na pewno jeszcze dopłaci.
- Nie sądzę. Poza tym wyrażała się o tobie tak źle, że nie mam ochoty tego
więcej słuchać.
- Ależ, Elise! Chyba rozumiesz, że to wszystko z zazdrości. Najpierw była
zazdrosna o ciebie, a teraz jest zazdrosna o Signe. Nie może tego znieść. Ale za jakiś
czas nabierze dystansu do tej sprawy i znów będzie sympatyczna i uśmiechnięta.
Potrzebujesz jej. Ona ma mnóstwo znajomych, którym się świetnie powodzi. Ustawią
się w kolejce do ciebie, zwłaszcza gdy zobaczą, jak pięknie szyjesz.
Elise poczuła, że serce bije jej mocno ze zdenerwowania.
- Gdybyś wiedział, co ona wygadywała, nie zachęcałbyś mnie, bym tam
poszła.
- Cokolwiek powiedziała, nie stać nas na to, by taka okazja zarobku przeszła
nam koło nosa. - Twarz Emanuela nabrała surowości. - Niestety, będziesz zmuszona
przełknąć tę gorzką pigułkę. Wyjaśniłem ci już, że moja pensja nie wystarczy na
utrzymanie całej rodziny. A przecież to ty nalegałaś, by Peder i Kristian zamieszkali z
nami, ty także wzięłaś pod opiekę Everta. Nie możesz gromadzić w domu obcych
dzieciaków i oczekiwać, że będę ich wszystkich utrzymywał bez twojej pomocy.
Elise zrobiło się gorąco ze złości. Oprócz godzin spędzanych w biurze
Emanuel palcem nie tknął w domu. Wodę i drewno nosiła sama albo pomagali jej
chłopcy. Oni też robili zakupy. Ona zaś prała i gotowała, czyściła lampy naftowe i
nalewała naftę. Przewijała i karmiła Hugo, cerowała skarpety i sprzątała dom. A do
tego jeszcze szyła. I on śmie ją upominać, by się włączyła do pomocy?!
Spiorunowała go wzrokiem i rzuciła gniewnie:
- Ośmielasz się mi to mówić? Ty, który zdradziłeś mnie z Signe i łajdaczyłeś
się z nią także po jej przyjeździe do Kristianii! Karolinę zaskoczyła was kiedyś w
pokoju, jak się całowaliście. Gdyby nie weszła, nie wiadomo, czy nie posunęlibyście
się dalej. A ty mnie błagałeś o wybaczenie, mówiłeś, że żałujesz i zrobiłbyś wszystko,
by móc cofnąć czas. Co z ciebie za człowiek? Żądasz, żebym się zaharowywała,
podczas gdy ty za naszymi plecami najadasz się do syta, chodzisz do restauracji z
bogatymi przyjaciółmi i płodzisz dziecko innej kobiecie?
Emanuel pobladł, odwrócił się na pięcie i bez słowa wymaszerował. Nie
zdążył nawet zdjąć płaszcza i kapelusza.
Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, Elise pożałowała swoich słów. A jeśli
Karolinę to wszystko wymyśliła, w co coraz bardziej była skłonna uwierzyć?
Jeśli to wszystko nieprawda, to znaczy, że zachowała się wobec Emanuela
głęboko niesprawiedliwie, oskarżając go o coś, czego nie zrobił. Zraniła go być może
tak bardzo, że się załamie i już nigdy nie zdoła się z tego podźwignąć.
Jęknęła głośno, osunęła się zrozpaczona na stołek w kuchni i oparłszy się o
blat stołu, rozpłakała się z twarzą ukrytą w dłoniach.
Chłopcy wrócili do domu późno, ale ich nie strofowała, tylko posłała wprost
do łóżek. A kiedy już przewinęła i nakarmiła Hugo, wyszła na ganek rozejrzeć się,
czy nie wraca Emanuel.
Wieczór był piękny i ciepły, wiosenny i bezwietrzny. Na bezchmurnym niebie
migotały gwiazdy. W fabrycznych oknach, zarówno w tkalni Hjula, jak i u Graaha,
pogasły już światła, a robotnice i robotnicy wrócili do swych domów. Poza samotną
latarnią gazową roztaczającą mdłą poświatę, na placu pomiędzy fabrykami panowały
kompletne ciemności, a odgłosy z ulicy całkiem ucichły. Nie było widać żywej duszy.
Chociaż... Zaraz, tam na moście stoi nieruchomo jakaś postać. Nie dostrzegła
jej od razu.
Ale... na miłość boską... czyżby ten ktoś przechodził przez barierkę? Co
zamierza zrobić?
Elise wstrzymała oddech i bezgłośnie zeszła z ganku. To chyba nie... Mój
Boże, czy ten człowiek nie widzi, jaka to licha barierka? Niewiele brakuje, by się
złamała, a tuż pod mostem opadają z hukiem potężne masy wody!
Ostrożnie podeszła parę kroków. Nie może krzyknąć ostrzegawczo, żeby nie
przestraszyć nieszczęśnika. Z walącym ze strachu sercem zmrużyła oczy,
koncentrując całą swą uwagę na postaci w mroku. Panie Jezu, przecież ona wygląda
jak... Nie, musiałam się pomylić!
Pośpiesznie wspięła się na stromy brzeg, potem na ścieżkę i zbliżyła się do
mostu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tak, teraz już była pewna. Na moście stała z odkrytą głową Mathilde, siostra
Oline. Poznała ją po lnianych włosach. Elise wstrzymała oddech i znieruchomiała w
obawie, że jeśli zawoła albo wyda z siebie jakiś dźwięk, Mathilde przestraszy się i
zwali się w dół.
Zapewne ma zamiar rzucić się w odmęty. Jest tylko jeden sposób, by ją od
tego odwieść: trzeba z nią spokojnie porozmawiać i uświadomić jej, że jest bliska
popełnienia strasznego czynu. Ma przecież dwoje dzieci, są młodsze od Pedera. Jak w
ogóle mogło jej przyjść do głowy, żeby ze sobą skończyć? Czy sądzi, że dzieciom
będzie lepiej bez matki niż z ubogą matką, nawet jeśli będzie zmuszona zarabiać na
ulicy?
Podeszła parę kroków.
- Mathilde? - wyszeptała, zdając sobie sprawę, że w huku spadającej wody
dziewczyna nie usłyszy jej szeptu. Czuła jednak, że musi zachować ostrożność. -
Mathilde - powtórzyła nieco głośniej. - Nie rób tego, Mathilde!
Mathilde nie zareagowała. Elise podeszła więc powoli jeszcze bliżej.
- Nie rób tego, Mathilde! Co się stanie z twoimi dziećmi? Chcesz, by trafiły do
sierocińca?
Nagle Mathilde odwróciła czujnie głowę, a gdy rozejrzała się przerażona,
zauważyła Elise.
Przez moment Elise zamarła i włosy stanęły jej dęba, bo bała się, że jej
obecność tak przerazi desperatkę, iż bez wahania rzuci się do wodospadu. Wstrzymała
oddech, bała się poruszyć, ale zawołała głośno:
- Nie rób tego, Mathilde!
Dziewczyna poznała ją i odkrzyknęła głosem zdradzającym panikę:
- Idź stąd! Idź, mówię ci! Nic ci do mnie!
- Oczywiście, że to nie moja sprawa. - Elise zmusiła się, by przybrać spokojny
ton. - Ale chcę ci pomóc, bo współczuję i tobie, i twoim dzieciom.
- Idź stąd! - wykrzyknęła histerycznie Mathilde. - Nie możesz mi pomóc!
Zresztą i tak nie wierzę, że mi współczujesz. Tylko tak mówisz. Jeśli zrobisz choć
jeden krok, skoczę do wody.
Elise nie poruszyła się.
- Nie podejdę bliżej. Chcę tylko z tobą porozmawiać.
- Do diabła z twoim gadaniem! Do diabła z wami wszystkimi!
- Rozumiem, że jesteś zła. Pamiętam, jak się oburzałam, kiedy z fabryki
zwolniono Oline. Pomyślałam sobie wtedy, że któregoś dnia dostaną za swoje ci
wszyscy, którzy tak sobie z nami poczynają, jakbyśmy byli zwierzętami, a nie takim
samymi ludźmi jak oni.
Muszę do niej cały czas coś mówić, powtarzała sobie w duchu, czując jednak,
ż
e ogarnia ją coraz większa panika. Muszę ją zmusić, by mnie słuchała i zapomniała o
sobie.
- Potem odwiedziłam Oline i zrozumiałam, czemu była taka przerażona -
ciągnęła z wymuszonym spokojem. - Ale uwierz mi, Mathilde, jest wiele innych
sposobów zarabiania pieniędzy. Możesz zostać praczką. Robić ludziom pranie i
prasować koszule. Możesz zostać służącą u jakichś bogatych ludzi albo zacząć szyć
tak jak ja. Może mogłybyśmy to robić razem? Jedna by kroiła i fastrygowała, a druga
zszywała na maszynie. Dostałam nowiutką maszynę do szycia od mojego teścia.
- A ile można zarobić na szyciu? Wystarczy na wiaderko węgla tygodniowo,
trochę nafty i kromkę chleba, co? A co z czynszem? Twój mąż opłaca czynsz czy
może śpisz na klatce pod schodami?
- Wiem, że szycie jest słabo opłacane, ale może dodatkowo postarasz się o
zasiłek z gminy. Poza tym jadłodajnia rozdaje darmowe zupy dla wszystkich
potrzebujących.
Mathilde zaśmiała się szyderczo.
- Chyba straciłaś resztki dumy, skoro tak mówisz, Elise. Wiedz jednak, że ja
nie zamierzam przyjmować jałmużny!
- Nikt z nas nie lubi się przyznawać do biedy. Ale nie można się poddawać.
Któregoś dnia to się zmieni na lepsze. Jestem pewna. Związki zawodowe walczą o
nasze sprawy. Kiedyś wreszcie fabrykanci i dyrektorzy zrozumieją, że bez nas nic nie
wskórają. Jeśli robotnicy gromadnie nie stawią się do fabryki, stanie produkcja, a
właściciele nie zarobią ani grosza. Oni są całkowicie zależni od robotników. Musimy
tylko trzymać się razem i być solidarni, a wówczas będziemy od nich silniejsi. Zresztą
my sobie poradzimy, nie pracując w fabryce, przynajmniej przez jakiś czas, ale oni
sobie bez nas nie poradzą.
- Bzdury! Ile razy już to słyszałam! Ale co z tego? Nic się nie zmienia.
Dostajemy głodowe wypłaty za kilkanaście godzin dziennie w fabryce, a jeśli dzieci ci
ciężko zachorują i nie możesz ich zostawić samych, z dnia na dzień wyrzucają cię na
bruk. Więc daruj sobie te mowy, Elise! Nie chcę żyć w tym bagnie, nie mogę znieść
takiego życia! Widziałaś kiedyś, by ktoś się stąd wyrwał na drugą stronę rzeki? Nie!
Jesteśmy skazani na to piekło!
Elise zdawało się, że Mathilde oderwała stopę, zupełnie jakby chciała skoczyć.
Ze zdenerwowania zakręciło jej się w głowie. Życie Mathilde było teraz w jej, Elise,
rękach. Nie może przestać do niej mówić, cały czas musi zajmować jej uwagę
rozmową w nadziei, że uda się skierować jej myśli na inny tor.
- Teraz jesteś zrozpaczona, ponieważ cię zwolnili z fabryki, Mathilde. Każda z
nas czułaby się tak samo. Znam jednak wiele kobiet, które były w podobnej sytuacji i
znalazły sobie inną pracę. Mówią teraz nawet, że się cieszą, iż uwolniły się od huku
maszyn. Możesz podjąć różne prace. Nie musisz robić tego co Oline.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Przecież tego właśnie Mathilde
obawiała się najbardziej i z tego powodu wolała ze sobą skończyć.
- Pomogę ci - dodała pośpiesznie. - Chodźmy razem do mnie, poczęstuję cię
kawą i razem znajdziemy jakieś wyjście. A potem odprowadzę cię do domu.
- Ja nie mam domu. Wyrzucili nas!
- A gdzie są twoje dzieci?
- Oddałam je.
- To pójdziemy je odebrać. Możesz zamieszkać razem z dziećmi u nas na
poddaszu, póki nie znajdziesz sobie pracy.
Dobry Boże, spraw, by Emanuel nie sprzeciwił się temu, pomodliła się w
duchu.
Może to złudzenie, a może pobożne życzenie, w każdym razie wydawało jej
się, że Mathilde się zawahała, jakby słowa Elise tchnęły w nią nową odwagę.
- Twoje dzieci się ucieszą, gdy cię zobaczą. Może czuły, że dzieje się coś
niedobrego. Dzieci wyczuwają takie sprawy, mimo że ich nie rozumieją.
Zamierzaliśmy i tak wynająć poddasze, jest tam dość miejsca dla was trojga. Nic nie
szkodzi, jeśli z początku nie będziesz mogła zapłacić. Poczekamy z tym, aż
znajdziesz pracę. Pamiętasz Hildę, moją siostrę? Była pomocnicą w przędzalni.
Spodziewa się dziecka w kwietniu i nie ma ani pracy, ani dachu nad głową, ale jest
zdecydowana zatrzymać to dziecko i sobie poradzić. Jest silna tak samo jak ty,
Mathilde. Jestem pewna, że wspólnie dacie sobie radę. Emanuel przynosi codziennie
gazetę. Sprawdzimy, czy nie ma tam jakichś ogłoszeń o wolnych posadach. Możesz
też porozmawiać z żołnierzami z Armii Zbawienia. Oni pomagają wszystkim potrze-
bującym. Nam też pomogli. Gdy mama chorowała na suchoty, przychodziła do niej
samarytanka, by ją pielęgnować. Dali też mojemu młodszemu bratu buty i ubranie.
- Przestań bajdurzyć, Elise. Doskonale wiem, dlaczego oficer wam pomagał.
Elise cała się spociła z nerwów.
- To nieprawda. Pomogli nam, zanim poznałam Emanuela. - Kłamała, ale
uznała, że w takiej sytuacji cel uświęca środki. - Możesz się postarać o miejsce w
ż
łobku dla twoich dzieci i przyjąć posadę służącej w którejś z tych eleganckich willi
na wzgórzu Aker. Słyszałam, że Paulsen i Carlsenowie szukają dodatkowej służby.
Zawsze po skończonej pracy odbierałabyś dzieci ze żłobka. Od nas jest tam niedaleko.
Mathilde z pochyloną głową wpatrywała się w odmęty rzeki.
- Mathilde, słyszysz?! - zawołała Elise z desperacją. - Zobaczysz, jak będziesz
miała dobrze, jak nigdy dotąd. Znam i pana Paulsena, i państwa Carlsenów, to dobrzy
ludzie i dobrze traktują swoją służbę.
Mathilde nie odzywała się. Stała bez ruchu wpatrzona w czarną czeluść,
zasłuchana w huk spadających mas wody.
Oczy Elise przywykły już do ciemności, poza tym docierało tu mdłe światło
latarni. Elise zauważyła, że dziewczyna trzyma się kurczowo barierki, ale odrywa
stopy.
- Słyszysz, Mathilde? Nie rób tego! Chyba kochasz swoje dzieci? Chcesz je
osierocić? Nie wystarczy już, że nie mają ojca?
Mathilde nie odpowiedziała, zupełnie jakby słowa Elise do niej nie docierały.
Przestała mnie słuchać, pomyślała Elise, czując, jak przenika ją lodowaty
strach. Jeśli rzucę się, by ją powstrzymać, Mathilde zdąży skoczyć, nim do niej
dobiegnę, zwłaszcza że stoi po drugiej stronie barierki. Poza tym sama nie dam rady
jej przytrzymać, jeśli się będzie wyrywać.
Pozostaje tylko rozmowa. Słowa są jedyną szansą.
- Proszę cię, Mathilde. Zrób to dla mnie. Przyrzekam, że cię nie zawiodę. Od
teraz będziesz moją przyjaciółką. Zrobię wszystko, by ci pomóc. Porzuć te chore
zamiary! Jesteś zdesperowana i zrozpaczona, dlatego podjęłaś ten krok, ale
zobaczysz, gdy ochłoniesz, zrozumiesz, że to beznadziejna decyzja. Twoje życie jest
tyle samo warte co życie innych. A nawet więcej, ponieważ jesteś matką i od-
powiadasz za dwoje małych dzieci. Niezależnie od tego, gdzie je umieściłaś, one chcą
być z tobą. Wszystkie dzieci wolą mieć matkę, choćby biedną, niż nie mieć jej wcale.
Mathilde nie ruszała się, teraz chyba znów jej słuchała. Nie odrywała jednak
wzroku od ciemnej głębi.
Elise błagała w duchu: „Boże, nie pozwól jej tego zrobić! Powstrzymaj ją ze
względu na dzieci!”
Ostrożnie stawiając krok w jej kierunku, nie przestawała mówić:
- Proszę cię, Mathilde, posłuchaj mnie, nie rób tego!
Nagle rozległ się odgłos kroków, a od strony fabryki pojawiła się ciemna
postać. Elise od razu rozpoznała Emanuela. Wstrzymała oddech, myśląc gorączkowo:
Jeśli go zawołam, to może być koniec, a jeśli go nie uprzedzę, krzyknie coś zdumiony
na mój widok. Nie wiadomo, czy zauważy od razu Mathilde, która stoi po ze-
wnętrznej stronie barierki, sztywna i nieruchoma.
Serce waliło jej w piersi.
- Cofnij się, Mathilde, chodź tu do mnie! - Starała się mówić spokojnie, mimo
ż
e trzęsła się i szczękała zębami jak w mroźnym lutym. - Właśnie nadchodzi
Emanuel, on też ci pomoże. Wiesz przecież, że był oficerem w Armii Zbawienia, wie,
jakiej ci potrzeba pomocy.
W tym samym momencie Emanuel zauważył ją na moście.
- Elise?! - krzyknął, a w jego głosie zabrzmiała złość. - Co ty tu robisz, na
Boga?
Elise otworzyła usta, by mu odpowiedzieć i poprosić go o pomoc, ale w tym
samym momencie zobaczyła, jak Mathilde rzuca się w dół i znika w głębinie. Wydała
z siebie przeraźliwy krzyk, rzuciła się do barierki, gdzie jeszcze przed chwilą stała
dziewczyna, ale w dole zauważyła jedynie ciemną otchłań. Przebiegła więc na drugą
stronę mostu, wpatrując się desperacko w huczący wodospad.
- Mathilde! - krzyczała. - Na Boga, Mathilde”
Zanosiła się głośnym szlochem, nie przestając wołać dziewczyny. Emanuel
podbiegł do niej.
- Co się stało?
- Mathilde rzuciła się do rzeki! - Pokazała w dół w spieniony huczący
wodospad, wołając rozpaczliwie: - Zrób coś! Ona leży tam gdzieś na dole!
Emanuel zbiegł na sam brzeg, Elise zaś pognała za nim, choć dobrze
wiedziała, że to na nic. Nurt był tu zbyt wartki. Mathilde nie miała szans, chyba że
zaczepiła się o potężne sople, które utworzyły się po bokach wodospadu. Ale w
ostatnich dniach ociepliło się i lód popękał, a sople znacznie stopniały.
- Biegnij i przynieś lampę! - zarządził Emanuel zdecydowanym głosem.
Pognała więc w stronę domu, wbiegła do kuchni, drżącymi dłońmi zapaliła
lampę naftową i wybiegła z powrotem na dwór, rejestrując podświadomie, że Hugo
ś
pi spokojnie w kołysce, a z łóżka chłopców nie dobiega żaden dźwięk.
Szukali i szukali, wypatrywali oczy, schodzili stromizną przy wodospadzie w
dół, ale nigdzie nie dostrzegli Mathilde.
- Biegnij na posterunek policji, a ja będę jej tu dalej szukał! Emanuel był
rzeczowy, jakby nie dał się zawładnąć emocjom, ale Elise domyśliła się po tembrze
jego głosu, że to, co się stało, bardzo nim poruszyło. Pobiegła, tak jak jej kazał, mając
nadzieję, że Hugo będzie spał spokojnie jeszcze przez jakiś czas.
Niewielki posterunek policji mieścił się niedaleko, przy Maridalsveien.
Wspinała się stromą ulicą Sagveien, po prawej stronie mijając szare domy czynszowe
zamieszkane przez robotników. Zobaczyła mleczarnię na rogu i dotarła wreszcie do
Maridalsveien, skąd do celu było już niedaleko.
Przez okno niewielkiego drewnianego domu sączyło się słabe światło. To był
posterunek policji na osiedlu Sagene. Elise zastukała mocno do drzwi. Zdawało jej
się, że minęła cała wieczność, nim otworzył jej konstabl.
- Dziewczyna rzuciła się do wodospadu! - zawołała zdyszana.
Konstabl westchnął ciężko, jakby już zmęczyło go przyjmowanie zgłoszeń o
wypadkach na moście. Włożył czapkę od munduru, zgasił lampę naftową i zapalił
latarnię. Następnie zamknął porządnie drzwi i dopiero wtedy ruszył z Elise w dół do
rzeki.
- Kto tym razem? - burknął po drodze.
- Jedna z prządek z Graaha. Zwolniono ją przed paroma dniami, a zaraz potem
wyrzucono z mieszkania. Mieszkam obok mostu Beierbrua i przypadkowo ją
zauważyłam. Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale nic nie pomogło.
- Do takich szaleńców nic nie dociera. Jak już się zdecydowali, to nikt im w
tym nie przeszkodzi. Wbili sobie to do głowy i tyle.
- Mój mąż szuka jej na dole przy wodospadzie, ale lampa naftowa nie daje
dość światła.
- To na nic. Nurt zepchnie ją aż do fiordu. Elise nie mogła powstrzymać
szlochu.
- Znałaś ją? - głos konstabla zabrzmiał przyjaźniej.
- Pracowałyśmy razem ponad rok. Stała przy maszynie tuż przede mną. Lepiej
się jednak znam z jej siostrą.
- Hmm. Ma dzieci?
- Tak, dwoje. Jeszcze nie zaczęły chodzić do szkoły.
- A mąż pewnie zniknął? A może w ogóle nie miała męża?
- Ostatnio była sama. Miała męża, ale zdaje się, że nie widywała go często.
- I na pewno każde dziecko ma z innym. Wciąż to samo. Czemu te dziewczyny
nie potrafią się upilnować? Możesz mi to powiedzieć?
- To jedyna ich radość - wyrwało się Elise, zanim zdążyła pomyśleć. Chyba już
komuś tak kiedyś odpowiedziała, ale nie pamiętała komu.
- Radość... - prychnął pogardliwie. - Skoro stać je, żeby utrzymać dzieci, to
chyba stać je też na ślub.
- A co pomoże ślub, jeśli mąż pójdzie swoją drogą? Na nie, tak czy inaczej,
spada cała odpowiedzialność!
Rozpacz Elise ustąpiła miejsca gniewu. Bo to była jawna niesprawiedliwość.
Mężczyźni mogli robić to, na co mieli ochotę, a potem wziąć nogi za pas. Powinno
być jakieś prawo, które zmuszałoby ich do płacenia na dziecko. Zdaje się, że Hvalstad
wspominał kiedyś coś o tym, że ojciec ma obowiązek łożyć na nieślubne dziecko. Nie
była pewna, czy dobrze pamięta, była taka rozkojarzona. Wciąż wracała myślami do
Mathilde.
- Co zrobiła z dziećmi?
- Powiedziała, że je oddała pod opiekę.
- Zdołałaś ją nakłonić do rozmowy? - Konstabl nie krył zdumienia.
- Tak, cały czas do niej mówiłam w nadziei, że odwrócę jej uwagę. Przez
moment zdawało mi się nawet, że mi się powiedzie, ale...
Znów zaszlochała rozdzierająco, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Zrobiłaś, co było w twojej mocy. Nie przejmuj się tym tak bardzo. I tak nie
mogłaś jej uratować. - W jego głosie Elise usłyszała nutę współczucia. - Zaraz
dojdziemy do mostu - dodał, jakby chciał ją podnieść na duchu. - Idź się, dziewczyno,
połóż! Zrobiłaś już swoje.
Nie odpowiedziała, ale gdy przeszli przez most, skierowała się wprost do
domu. Nie miała jednak zamiaru się kłaść. Upewniwszy się, że dzieci spokojnie śpią,
zapaliła jeszcze jedną lampę naftową i pośpiesznie ruszyła za konstablem.
Zastała go w towarzystwie Emanuela. Stali na brzegu, zamieniając ze sobą
parę słów.
- To na nic, Elise - Emanuel odwrócił się do niej. - Chyba porwał ją nurt.
Zaglądałem do wodospadu i przeszukałem brzeg w pobliżu, ale nie zauważyłem nic
niezwykłego.
- Mówiłem, - że to na nic - oświadczył konstabl i pokręcił głową. - Ona już
dawno się utopiła, a jej ciało płynie z nurtem w stronę ujścia do fiordu. Złożę
meldunek na Mollergata, tak żeby zaczęli szukać jej ponownie, gdy tylko zrobi się
jasno.
Odwrócił się i zamierzał odejść, lecz Elise powstrzymała go wstrząśnięta.
- Nie możemy się poddać! Może zaczepiła się gdzieś o krę albo kamienie przy
wodospadzie.
- Gdyby tak było, zauważyłbym ją, Elise. - Emanuel najwyraźniej zgadzał się z
konstablem.
Tego jednak ruszyło sumienie, bo rzekł:
- No to poszukajmy jeszcze trochę, nim zrezygnujemy. Przeszukiwali brzegi
rzeki w górę i w dół, ale snop światła nie docierał daleko, a rzeka w ciemnościach
wydawała się czarna i nieprzenikniona.
Wreszcie Elise zrozumiała, że muszą się poddać.
Podziękowała konstablowi i ruszyła przodem, wspinając się na stromy brzeg, a
po policzkach ciekły jej łzy. Rano muszę pójść do Oline, żeby się dowiedzieć, gdzie
są córeczki Mathilde, pomyślała. Czuła, że jej obowiązkiem jest wyjaśnić im, co się
stało.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Emanuel wszedł do sypialni, Elise leżała zapłakana. Podszedł do łóżka i
pogłaskał ją po włosach.
- Nie przeżywaj tego tak bardzo, Elise. Konstabl ma rację. Zrobiłaś, co
mogłaś. Ktoś, kto podjął taką decyzję, nie da się przekonać w ostatniej chwili.
- Ale wydawało się, że ona mnie słucha - zaszlochała Elise. - Przynajmniej
przez chwilę.
- Póki ja się nie pojawiłem. To chciałaś powiedzieć? - W jego głosie
zabrzmiała niepewność.
- Nie widziałeś jej.
- Nie, widziałem tylko ciebie. Zdziwiłem się, dlaczego wyszłaś o tak późnej
porze. Zdenerwowałem się i dlatego tak zareagowałem. Chyba nie sądzisz, że rzuciła
się do rzeki dlatego, że usłyszała mój głos?
Zaprzeczyła, mimo że w głębi serca takie właśnie żywiła obawy.
- Z początku mnie słuchała, ale potem nagle straciłam z nią kontakt. Stała
nieruchomo i wpatrywała się w mroczną głębię. A potem to zrobiła! - Elise znów
wybuchnęła płaczem.
Emanuel położył się obok niej w ubraniu. Głaskał ją po włosach i plecach,
mruczał słowa pociechy, ze wszystkich sił starając się ją uspokoić.
- Tak cię kocham, Elise. Cokolwiek ci powiedziała Karolinę, pamiętaj, że
bardzo cię kocham. Z nikim innym prócz ciebie nie chcę dzielić życia. Przyznaję, że
narobiłem wiele głupstw, także po przyjeździe Signe do Kristianii, ale to się działo
wbrew mej woli. Zupełnie jakby mnie diabeł opętał. Ale to już przeszłość. Teraz
zajęła się nią ta Islandka i nigdy więcej jej nie zobaczę. Obiecuję.
A więc Karolinę mówiła prawdę! Jakie to jednak ma znaczenie teraz, gdy
gdzieś w lodowatym nurcie rzeki płynie z prądem ciało Mathilde, mijając wszystkie
fabryki, opadając wraz z masami wody pomiędzy potężnymi głazami i płatami lodu,
które nie zdążyły od - marznąć. Była martwa albo walczyła o życie, może próbowała
wydostać się na ląd, uświadomiwszy sobie nagle, jaki straszny grzech popełniła
wobec swoich dzieci? Może płacze albo woła o pomoc, a jej ciało powoli sztywnieje
od chłodu? Może traci czucie w palcach i nie ma już siły trzymać się niczego?
Może zdołaliby ją uratować, gdyby poszli dalej wzdłuż brzegu rzeki? Nie
powinnam była biec na posterunek, wyrzucała sobie. Trzeba było raczej pójść w
odwrotnym kierunku. Może Mathilde wcale nie roztrzaskała się o głazy przy
wodospadzie, ale nurt porwał ją w stronę zakola przy tkalni płótna żaglowego? Tam
rzeka płynie leniwie i na pewno zdołałaby o własnych siłach dopłynąć do brzegu.
Gdyby ktoś jej pomógł i wyciągnął z wody...
- Jesteś pewien, że ona nie żyje? - odezwała się stłumionym głosem, trzęsąc
się wciąż jak w gorączce.
- Tak, Elise. - W jego głosie wyczuła ulgę, że nie przejęła się tym, co jej
właśnie wyznał. Ona jednak nie była w stanie myśleć o niczym poza wypadkiem
Mathilde. - Przestań się zadręczać! Nie miała szans przeżyć upadku do wodospadu.
Nie tkwi gdzieś przy brzegu i nie próbuje wydostać się na ląd. Miała dość czasu, by
zmienić swoją decyzję, gdyby tylko chciała. Nie ulękła się lodowatej wody, nie
przeraził jej nawet huczący wodospad. Nic nie mogło jej uratować!
Wstał, szybko się rozebrał i wsunął się pod pierzynę. Był nagi, nie włożył
piżamy. Uniósł jej nocną koszulę i delikatnie ją pieszcząc, ostrożnie w nią wszedł.
Otworzyła się przed nim i go przyjęła. Odwzajemniała pocałunki z niezwykłą
gwałtownością. Jakby namiętność mogła wymazać z pamięci okropne przeżycie,
jakiego doświadczyła.
Następnego dnia Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby
przypilnować Hugo, a Elise w tym czasie udała się do Oline. Nie było jej lekko na
sercu. Nie była pewna, czy policjanci zdążyli już przekazać tragiczną wiadomość.
Dzień był pogodny, wiosenny. Ptaki śpiewały, topniał śnieg, kapało z dachów.
Rozejrzała się dokoła zdziwiona, że nic się nie zmieniło. Ludzie zajmowali się
swoimi codziennymi sprawami, jakby nic się nie stało, nic się nie zdarzyło.
Tymczasem młoda matka odebrała sobie życie, rzucając się do wodospadu, a dwoje
małych dzieci gdzieś tu, w mieście, zostało sierotami. Powinna szaleć wichura, lunąć
rzęsisty deszcz. Wiosenne słońce zaś zapowiadało nadejście kolejnego lata z ciepłem,
optymizmem, radością i nadziejami. Wyglądało to na szyderstwo.
Elise obawiała się spotkania z Oline. Nie widziała się z nią od tamtej pory,
kiedy się na nią natknęła w poczekalni u doktora. Była rozgoryczona i niepocieszona
po stracie najmłodszego synka. Teraz, po wielu miesiącach wykonywania nowej
pracy, z pewnością nie będzie usposobiona łagodniej.
Przypomniała sobie ten dzień, gdy przyszła odwiedzić Oline i zastała ją śpiącą
w łóżku. Dzieci musiały sobie radzić same. Ciasne podwórko przy niewielkim
drewnianym domu było ciemne i nieprzyjemne, podobnie jak samo mieszkanie. Elise
pomyślała, że będzie szczęśliwa, mając to już za sobą.
Zapewne Oline nadal pracuje nocami i odsypia za dnia. Jeśli zaśnie
kamiennym snem, trzeba ją będzie obudzić, co z pewnością nie poprawi jej humoru.
Ale trudno, musi się dowiedzieć, co się stało z jej siostrą. Może Oline o niczym nie
wie? Może policja ustaliła, gdzie Mathilde umieściła dzieci, i powiadomiła o jej
ś
mierci tylko opiekunów?
Elise dotarła do celu. Odwiedziła to miejsce mniej więcej przed rokiem.
Powinna przychodzić tu częściej, mimo że Oline nie wyraziła takiego życzenia. Na
pewno nie chciała, by dawne koleżanki zobaczyły, czym się teraz zajmuje.
Uderzył ją w nozdrza smród kocich sików i cuchnących ubikacji. Na ponurym,
opuszczonym podwórzu nie zauważyła żywej duszy. Zapukała do drzwi, a ponieważ
nikt nie odpowiadał, uchyliła je.
- Oline?
Pomimo jaskrawego wiosennego słońca na dworze, w izbie panował mrok.
Gdy wzrok Elise przywykł do ciemności, dostrzegła skuloną postać na brzegu łóżka.
Siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Oline? - powtórzyła.
Oline powoli uniosła głowę, ale nie odezwała się.
- To ja, Elise. - Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. W kącie
zauważyła gromadkę małych dzieci zajętych zabawą. Były blade, wychudzone, ubrane
w łachmany.
- Co? - zapytała Oline, posyłając jej wrogie spojrzenie.
- Tak mi przykro, ale przynoszę smutną nowinę.
- Myślisz, że ja nie wiem?
Elise zamilkła i popatrzyła na nią zdumiona.
- Była tu już u ciebie policja?
Oline pokiwała głową, umykając spojrzeniem. Elise usiadła obok niej na
brudnym łóżku i rzekła:
- Robiłam, co mogłam, by ją od tego odwieść.
Oline nie odezwała się, ale nie wydawała się też zdziwiona.
- Zauważyłam ją przypadkowo i próbowałam jej przemówić do rozsądku.
Oline nadal milczała.
- Bałam się, że policja powiadomi o tym, co się stało, tylko tych, którzy
zaopiekowali się dziećmi. Uważałam jednak, że powinnaś się o tym dowiedzieć jak
najprędzej.
Oline posłała jej szydercze spojrzenie.
- A jak sądzisz, kto musi się zająć jej dziećmi? Może dyrektor? Elise doznała
nagle olśnienia i zerknęła w stronę kąta, gdzie bawiły się dzieci. Przypuszczenie stało
się pewnością.
- Ale jak ty sobie poradzisz? - zapytała wstrząśnięta.
- A czy ktoś mnie o to pytał?
Najmłodsze dziecko nagle wstało i chwiejąc się, niepewnie podeszło do nich.
Popatrzyło na Elise i zapytało:
- Mama? - Dziewczynka wyglądała tak, jakby się miała zaraz rozpłakać. Usta
wykrzywione w podkówkę zadrżały. Oczy miała duże, przestraszone. Czaiła się w
nich rezygnacja. Elise nie widziała nigdy takiego wzroku u małego dziecka.
Oline odsunęła dziecko w odruchu irytacji.
- Wynocha! Ty też - dodała, zwracając się do Elise. - Muszę się wyspać. Wiesz
chyba, że pracuję całymi nocami!
Elise wstała i z ociąganiem skierowała się do drzwi.
- Pomyślałam, że może bym mogła ci w czymś pomóc.
- Idź, mówię! - warknęła Oline. Głos miała podobny do głosu Mathilde, która
tak samo wołała do niej poprzedniego dnia. Elise nie posłuchała jej i teraz też
zwlekała. - Czego jeszcze chcesz? Idź stąd, do diabła!
Jedno z dzieci rozpłakało się, Elise uznała więc, że lepiej zniknąć.
Biegła przez całą drogę do domu. Tłumiła w sobie płacz, ale gardło miała
całkiem ściśnięte. Zamiast pomóc, tylko pogorszyła sprawę, odwiedzając Oline.
Poczuła się całkiem bezradna. Nawet nie zdołała wypowiedzieć słów pociechy. Jak
jednak pocieszyć kogoś w tak beznadziejnej sytuacji? Nie zdołała powstrzymać
Mathilde i nie potrafi pomóc Oline.
Płacz zamienił się w złość. Przeklęci fabrykanci! To oni powinni odwiedzić
Oline. Najpierw tego dnia, gdy została wyrzucona z pracy. Stanąć twarzą w twarz z jej
biedą, poczuć na własnej skórze rozpacz i rozgoryczenie. Niechby zrozumieli, jak to
jest być źle opłacaną robotnicą. Potem powinni ją odwiedzić ponownie rok później,
by zobaczyć, co się z nią stało. By jej dzieci nie umarły z głodu, poszła sprzedawać
się na ulicy.
Nagle w jej uszach zadźwięczały słowa teścia, Hugo Ringstada: „Powinnaś to
spisać, Elise. Może przyszłe pokolenia wyciągną z tego jakąś naukę”.
Zadrżała. Czemu właśnie teraz przypomniało jej się to, o czym mówił teść?
Przecież w ogóle nie wracała myślami do ich rozmowy i nie roztrząsała tego, o czym
mówili.
Spisać to... „Może powinnaś wziąć na poważnie słowa ojca” - mówił
Emanuel.
Ona ma pisać? Ona, która nie napisała nawet zdania, odkąd ukończyła szkołę
powszechną? W jaki sposób potrafiłaby wyrazić swoje myśli i uczucia?
Kiedy weszła do domu, Emanuel potrząsał energicznie kołyską. Hugo darł się
wniebogłosy, a on wydawał się całkiem bezradny. Elise pośpiesznie wzięła na ręce
synka i zauważyła, że jest całkiem przemoczony.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że zdążyłeś coś zjeść. Pokiwał głową i zapytał:
- Jak poszło?
- Była już powiadomiona.
- Nie dowiedziałaś się, czy znaleziono ciało? Elise pokręciła głową.
- Oline jest całkiem zdruzgotana. Trudno z niej cokolwiek wyciągnąć.
Ś
ciągnął z wieszaka płaszcz i kapelusz.
- Muszę iść, bo już jestem spóźniony.
Kiwnęła, nie patrząc na niego. Bała się, że wybuchnie płaczem, jeśli jeszcze
przez chwilę będzie o tym rozmawiać. Podszedł do niej i ją pocałował.
- Tak się cieszę, Elise, że znów jest między nami dobrze. Zmusiła się do
uśmiechu, ale w duchu wzdrygnęła się. Dobrze, między nimi?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy kilka dni później Emanuel przyszedł na przerwę obiadową, Elise od
razu poznała, że coś jest nie tak. Dowiedzieli się, że ciało Mathilde znaleziono u
ujścia rzeki Aker do fiordu, ale chyba nie to było przyczyną złego humoru męża. Nie
spodziewała się go właściwie o tej porze. Uprzedzał, że ma dużo pracy i zostanie w
biurze do późnego wieczora.
- Co się stało?
- Czemu pytasz?
- Bo widzę, że coś cię gnębi.
Wydawał się zakłopotany, nie miał odwagi popatrzeć jej w oczy. Nagle naszło
ją niemiłe przeczucie, że ma to jakiś związek z Signe. Zapytała więc wprost:
- Dowiedziałeś się, czy Islándica znalazła dla Signe jakieś miejsce? Pokiwał
głową.
- Tak. Nie... To znaczy... Ona nie musiała szukać. Signe otrzymała pomoc z
innej strony. - Odwrócił się do niej plecami, zdejmując płaszcz.
- Z innej strony?
- Przyjechał ojciec i ją zabrał.
Elise, która skierowała się w stronę pieca, stanęła jak wryta i odwróciła się do
Emanuela.
- Twój ojciec ją zabrał? Jak to rozumieć?
- Mama chce, żeby Signe osiadła w Ringstad, skoro spodziewa się mojego
dziecka.
Elise otworzyła usta ze zdumienia, a kiedy wreszcie odzyskała mowę,
krzyknęła z przyganą:
- Chyba nie mówisz tego poważnie! Podszedł do niej i objął ją ramionami.
- Niech oni sobie robią, co chcą. Zresztą i tak odwrócili się ode mnie. Tamtego
wieczoru u Carlsenów ojciec zapowiedział, że pozbawi mnie dziedzictwa. Może teraz
przekażą dwór Signe? Nic mnie to nie obchodzi. My mamy siebie, a nasza miłość jest
o wiele więcej warta.
Oddychała z trudem, zupełnie jakby ktoś ją dusił. To nie może być prawda! -
myślała. Chyba rodzice Emanuela nie są aż tacy podli? Żeby pominąć własnego syna i
przekazać majątek dziewczynie, która uwiodła żonatego mężczyznę? To wprost nie
uchodzi!
- Nie chce mi się wierzyć, że to prawda - wydobyła wreszcie z siebie. - Twój
ojciec zachowywał się tak miło i uprzejmie wobec mnie, kiedy tu był ostatnio.
Zdawało mi się nawet, że jest po naszej rozmowie, kiedy zobaczył to wszystko w
innym świetle.
- Ale to nie on decyduje - oznajmił Emanuel, a w jego głosie pojawiła się nuta
goryczy.
- Przecież twoja mama też cię chyba kocha. Jedynego syna?
- No cóż, jeśli ów syn postępuje tak, jak mu mama każe. Ale najpierw
wstąpiłem wbrew jej woli do Armii Zbawienia, a potem ożeniłem się z tobą. A teraz
znów ściągnąłem na rodzinę jeszcze większy wstyd. Pewnie zamierza kłamać przed
znajomymi i przedstawiać Signe, córkę bogatego gospodarza, jako moją żonę i
opowiadać z dumą, że oczekuje pierwszego wnuka.
Elise wyrwała mu się z objęć i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To znaczy, że nie opowiedziała znajomym i rodzinie o Hugo? O nas? O
ś
lubie?
- Tak mi się zdaje. Dla niej to straszny wstyd, że dziecko przyszło na świat
dwa miesiące za wcześnie. Nie otrzymaliśmy ani jednego listu z gratulacjami od
nikogo z rodziny. Ani prezentu, ani pozdrowień. Miałem swoje podejrzenia, lecz nie
chciałem cię ranić, opowiadając ci o tym.
- Ale ciotka Ulrikke domyśliła się wszystkiego już latem.
- Może mama wmówiła jej, że straciłaś dziecko. Inaczej skontaktowałaby się z
nami. Tego jestem pewien. Ciotka Ulrikke jest w gruncie rzeczy bardzo poczciwa i
zyskuje przy bliższym poznaniu. Ona nie odwróciłaby się od nas, nawet gdyby
okazało się, że dziecko urodziło się przedwcześnie.
- W takim razie dziwne, że jej tak długo nie widzieliśmy. Ani na Boże
Narodzenie, ani później.
- Mnie to nie dziwi - stwierdził Emanuel. - Znam, niestety, swoją matkę. Coś
musiała ciotce powiedzieć, coś jej nakłamała.
Elise odwróciła się od niego i podeszła do pieca. Wszystko się w niej
buntowało.
- Chyba się mylisz, Emanuelu. Może twoi rodzice postanowili udzielić Signe
schronienia we dworze, póki nie znajdzie sobie pracy i porządnego mieszkania, ale to
niemożliwe, by zamierzali pozwolić pozostać jej na dobre. A tym bardziej przejąć
dwór. - Odwróciła się gwałtownie do niego i dodała zdenerwowanym głosem: - Oni
jej przecież nie znają! Nie mają pojęcia, co z niej za człowiek. Na jakiej podstawie
sądzisz, że mają wobec niej takie plany? Napisali do ciebie? A może rozmawiałeś z
nimi przez telefon?
Emanuel skrzywił się i odpowiedział niechętnie:
- Signe mi powiedziała.
- A więc z nią rozmawiałeś?
- Musiałem sprawdzić, czy Olafia Johannesdottir znalazła dla niej jakieś
schronienie.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, mówiąc:
- No, a tymczasem Signe oznajmiła ci tę szokującą nowinę. Była dumna,
triumfowała, czy przymilała się do ciebie, tak jak zwykle?
Serce waliło jej z gniewu.
- Elise... proszę cię, nie zaczynajmy wszystkiego od nowa. Chyba rozumiesz,
ż
e musiałem ją odwiedzić. Nie jestem tchórzem. Nie uciekam od odpowiedzialności!
Rozdygotana, nabrała głębokiego oddechu i oświadczyła:
- Nie, chyba nie jesteś tchórzem, Emanuelu. Nie jesteś jednak także
szczególnie silny i stanowczy. Co ci jeszcze powiedziała? Prosiła z płaczem, żebyś ją
odwiedził?
Wił się jak piskorz, ale rzucił pośpiesznie:
- Jeśli już, to nie nazbyt często. Zresztą myślę, że mama nie zechce mnie
widzieć na oczy.
- Ale Signe nie ma nic przeciwko temu, by zamieszkać u twoich rodziców?
Nie wstyd jej?
- Nie zapominaj, że ona im wmówiła, że wziąłem ją gwałtem.
- Twój ojciec wie, że to nieprawda. Wzruszył ramionami.
- Twoje słowo przeciwko jej słowu. Ojciec już pewnie nie wie, komu wierzyć.
Elise sięgnęła po talerze, kubki i nakryła do stołu. Ręce jej drżały.
- Próbowałeś kiedyś uderzyć w stół i sprzeciwić się swojej matce, Emanuelu?
Do czego ona się posuwa? Przecież ty i ja jesteśmy prawowitym małżeństwem.
Urodziło nam się dziecko. Ona nie ma żadnego dowodu na to, że Hugo nie jest twoim
synem. Karolinę, z tego, co się domyślam, tylko insynuowała, że może być inaczej.
Nie pojmuję, że twój ojciec się na to godzi. Przecież dwór jest spuścizną po jego
przodkach, a ty jesteś jego jedynym synem. Jak więc może uczestniczyć w tej farsie?
- Elise, uspokój się. Nie znasz mojej rodziny na tyle, by móc się wypowiadać.
Nie miałem siły ci o tym mówić. Kiedyś, kiedy będę w lepszym nastroju, wyjaśnię ci
wszystko, choć i wówczas, jak sądzę, będzie ci trudno to pojąć. Ludzi pokroju mojej
mamy trzeba samemu poznać i z nimi pobyć, na własnej skórze odczuć ich charakter,
bo posłuchać czy poczytać o nich to za mało.
Nagle zrobiło jej się go żal. Emanuel zapewne miał całkiem inne życie, niż to
sobie wyobrażała, odwiedzając dwór Ringstad.
- Siadaj! Zjemy coś - rzekła przyjaźniejszym tonem. - Musisz mi dać trochę
czasu, bym się z tym oswoiła - dodała, nakładając mu na talerz ziemniaki i śledzia. -
Jeszcze nie słyszałam, by ktoś się zachowywał w podobny sposób. Zaczynam sobie
nawet myśleć, że to bardziej przekleństwo niż błogosławieństwo urodzić się w dobro-
bycie.
- Nie dla wszystkich, ale dla niektórych i owszem.
- To ja już wolę być biedna i mieć wokół siebie troskliwych ludzi. W
Andersengarden dzieliliśmy ze sobą radości i smutki. Jeśli pani Thoresen zabrakło
mąki czy cukru, mama dawała jej, nie prosząc o zwrot, mimo że każdy gram był dla
niej cenny. A popatrz na pijaków! Piją po kolei z jednej butelki, nawet najmniejszą
zawartością dzieląc się z kompanami. Emanuel pokiwał głową.
- Chyba więc zaczynasz rozumieć, dlaczego wybrałem życie w Armii
Zbawienia. Nie kierowały mną jedynie szlachetne pobudki. Pomimo biedy i nędzy
przeżyłem tam bowiem serdeczność i szczodrość, o jakiej w ogóle nie miałem
pojęcia. - Przez chwilę jadł w milczeniu. - Nie znaczy to jednak, że wolę żyć w
biedzie. Może to z mojej strony małostkowość, jednak tęsknię za tym, by mieć więcej
pieniędzy, spożywać smaczne posiłki, od czasu do czasu móc sobie pozwolić na
wyjście do restauracji, do teatru, bywać na przyjęciach. Ale równocześnie znajduję u
tutejszych ludzi coś, czego próżno szukać u mieszkańców drugiego brzegu Aker. Nie
wiem dokładnie, co to jest, a sporo nad tym rozmyślałem. U bogaczy dzieci nie sy-
piają razem z rodzicami. Często boją się ciemności i są samotne, podczas gdy rodzice
wychodzą i się bawią. U biedaków dzieci leżą ciasno, tak że żadne nie ma nawet
szansy zaznać samotności, i nie boją się, że zostaną same. Rzadko porównują się do
tych bogatych. Po prostu akceptują, że świat już taki jest. Nieraz mnie to zdumiewało.
Elise zauważyła, że Emanuel jest bardziej rozmowny niż zwykle. Domyślała
się dlaczego. Dyskutując na temat stosunków społecznych, unikał tego, co ich oboje
oddzielało coraz szczelniejszym murem i tworzyło między nimi coraz większy
dystans. Elise nie zamierzała dodatkowo komplikować sytuacji, nastawiając go wrogo
do rodziców, ale przecież wolno jej wypowiedzieć swoje zdanie.
Jeśli mama Emanuela zechce się z nim pogodzić i zaprosi go do domu, nie
zaakceptuje tego. Na samą myśl, że miałby odwiedzić dwór, gdy przebywać tam
będzie Signe traktowana przez gospodarzy niczym córka, poczuła wściekłość.
Emanuel skończył posiłek i wstał od stołu. Wydawał się w lepszym nastroju
niż po powrocie do domu. Pocałował ją, a potem sięgnął po płaszcz.
- Dziękuję za obiad, Elise. I dziękuję, że jesteś taka wyrozumiała. Uśmiechnął
się i wyszedł.
Elise stała przez chwilę na środku kuchni i kręciła głową. Jak to możliwe,
myślała z niedowierzaniem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy następnego dnia przed południem Elise wyszła do komórki po drewno,
ku swemu zdumieniu zauważyła w pobliżu małą bladą dziewczynkę, biednie ubraną,
która na rękach trzymała dziecko, a drugie prowadziła za rękę. Jeszcze większe
zdziwienie ogarnęło ją, gdy dziewczynka otworzyła furtkę i skierowała się w jej
kierunku. Kto to jest, na Boga? - pomyślała, czekając z naręczem drewna.
Dziewczynka podeszła bliżej. Na jej szczupłej twarzy malowała się stanowczość.
- Mama prosiła, żeby przekazać pozdrowienia i odprowadzić dzieci.
Powiedziała, że będziesz wiedzieć dlaczego.
Oznajmiwszy to, dziewczynka postawiła dziecko na ziemi, uwolniła się od
drugiego, odwróciła się na pięcie i pobiegła.
Elise stała jak skamieniała, niezdolna do jakiegokolwiek działania. Patrzyła na
dwoje wychudzonych dzieci w łachmanach i ku swemu przerażeniu odkryła, że je
rozpoznaje. To były dzieci Mathilde. Młodsza dziewczynka wpatrywała się w nią
przez chwilę, ale nagle zadrżały jej usta i wybuchnęła rozdzierającym płaczem,
oglądając się za kuzynką, która uciekała, jakby ją gonił sam diabeł.
- To córka Oline - wyjaśniła starsza z rodzeństwa z dziecinną dorosłością.
Miała może cztery, pięć lat, trudno było dokładnie ocenić, bo była chuda i
niedożywiona, a na jej twarzy malowało się dorosłe zmęczenie. - Powiedziała, że
będziemy tu mogły zostać.
Elise poczuła zawrót głowy. Dzieci myślą, że tu zamieszkają! Oline przysłała
je tutaj z premedytacją. Może po to, żeby swoim ciężarem obarczyć innych, a może
dlatego, że Elise jako jedyna okazała jej współczucie. Boże drogi, co robić? - myślała
gorączkowo. Ledwie jej starczało pieniędzy na jedzenie. Mimo że pokój na poddaszu
był wolny, więc miejsca mieli dość, nie stać jej było, by wziąć na utrzymanie kolejne
dwie osoby. Poza tym młodsze z rodzeństwa wymagało jeszcze pełnej opieki.
Zrzuciła drewno na ziemię i wzięła na ręce płaczące dziecko, drugie zaś
chwyciła za rękę i skierowała się do drzwi domu.
- Wejdźcie do środka. Zrobię wam coś do zjedzenia - odezwała się głosem,
który w jej uszach zabrzmiał obco.
Młodsze dziecko przestało płakać, kiedy usłyszało o jedzeniu. W tej samej
chwili przybiegł Puszek i zamiauczał, domagając się pieszczot. Starsza dziewczynka
przykucnęła, a gdy go pogłaskała i poklepała, zaczął mruczeć zadowolony.
Elise wyjęła ostatnią kromkę chleba, resztkę masła i syrop, a w gardle ścisnęło
ją, jakby się miała za chwilę rozpłakać. Dlaczego Bóg jej to robi? Emanuel uważał już
chłopców za prawdziwy dopust Boży i nigdy się nie zgodzi, by przygarnąć jeszcze
dwoje dzieci.
Dziewczynki jadły łapczywie, jakby dawno nie miały nic w ustach. Elise
sięgnęła po ściereczkę, zmoczyła ją w zimnej wodzie i usiłowała umyć brudne buzie.
Popatrzyła na starszą z dziewczynek I zapytała zdziwiona:
- Jak dałyście radę przejść same taką długą drogę?
- Olga niosła Berntine na rękach, a ja szłam sama.
- Jak ty masz na imię?
- Petra. Wiesz, że nasza mama nie żyje?
Elise wzdrygnęła się, usłyszawszy beznamiętne stwierdzenie dziecka.
- Tak, wiem, utonęła w rzece.
- Oline powiedziała, że rzuciła się z mostu. Miała dość dzieciarów i hałasu.
O Boże! Elise aż jęknęła w duchu. Jak Oline mogła powiedzieć coś takiego?
Teraz Petra pewnie myśli, że jest winna śmierci matki.
- To nie całkiem prawda - zaczęła ostrożnie. - Mama straciła pracę i nie miała
pieniędzy na jedzenie. Myślała, że lepiej wam będzie u Oline. Ona zarabia więcej.
Wydawało się, że Petra jej nie słucha, bo zapytała:
- Znaleźli ją?
Elise pokiwała głową.
- Przepłynęła całą rzekę w dół?
- No, może nie całkiem płynęła, raczej unosił ją porywisty nurt.
Elise pomyślała, że skoro dziecko rozmawia o tym tak otwarcie, to chyba ona
też nie powinna unikać odpowiedzi.
- A kiedy mama wróci?
Elise poczuła na sercu żelazną obręcz. Takie małe dzieci nie rozumieją, że jak
ktoś umrze, to już nigdy nie wróci! Dziewczynka patrzyła na nią uważnie, jakby
prześwietlając ją wzrokiem, Elise nie była więc w stanie jej okłamywać.
- Teraz mama jest w niebie - odpowiedziała spokojnie. - Kiedy będziesz stara i
umrzesz, spotkasz się z nią.
- Okropnie kłamiesz.
Elise popatrzyła na nią zdumiona i spytała:
- Nigdy nie słyszałaś o Bogu? Dziewczynka pokręciła głową.
- To ja ci opowiem, ale najpierw musicie się najeść.
Zjadły i wylizały talerze, nie pozostawiając nawet okruszyny. A potem zeszły
ze stołków i w kącie przy palenisku zauważyły rozstawione żołnierzyki Pedera.
Usiadły więc tam i zajęły się zabawą.
Elise przewinęła Hugo i przystawiła go do piersi, zastanawiając się
gorączkowo, co zrobić. Emanuel będzie musiał pójść do Armii Zbawienia i poprosić o
pomoc. Może Torkild Abrahamsen znajdzie jakąś radę? Słyszała, że ostatnio Armia
Zbawienia otworzyła w Kristianii nowy sierociniec. Nie wiedziała jednak gdzie.
Kiedy skończyła karmić synka, dziewczynki nadal siedziały cichutko w kącie i
się bawiły. Jednak jest różnica pomiędzy chłopcami a dziewczynkami, pomyślała.
Chłopcy robią o wiele więcej hałasu.
Wyszła na dwór, by wnieść drewno, które rzuciła na ziemię. Zdziwiła się,
ujrzawszy przy furtce posłańca. Gdy ją dostrzegł, zapytał głośno:
- Elise Ringstad?
- To ja - odpowiedziała i zdziwiona wyszła mu na spotkanie. Czyżby przyszedł
do niej jakiś list?
Zaciekawiona odebrała kopertę i szybko wróciła do środka. Pismo wydawało
jej się znajome. Pośpiesznie, lecz ostrożnie, by nie zniszczyć koperty, otworzyła list.
Ze złożonej na pół kartki wypadły banknoty, więcej, niż kiedykolwiek widziała naraz.
Spadły na podłogę, a ona wpatrywała się w nie oniemiała, nic nie pojmując.
Otrząsnąwszy się z głębokiego szoku, schyliła się pośpiesznie i podniosła
pieniądze. W sumie było trzysta koron!
Serce waliło jej w piersi. Poczuła się dokładnie tak samo jak tego dnia, gdy
dostała maszynę do szycia. Była przekonana, że to jakieś nieporozumienie, nie miała
odwagi nawet się łudzić, że to dla niej. Dopiero gdy przeliczyła pieniądze i położyła
ostrożnie na stole, sięgnęła po załączony list:
Kochana Elise!
Mam nadzieję, że nie pogniewasz się na mnie za to skromne wsparcie, które Ci
przysyłam. Słyszałem, że zaopiekowaliście się małym chłopcem sierotą i cieplej mi się
zrobiło na sercu. Domyślam się jednak, że nie jest Ci łatwo wykarmić sześć osób.
Niech Bóg Cię błogosławi, moje dziecko!
Serdecznie pozdrawiam Teść
PS. Moglibyśmy się umówić, że pozostanie to między nami?
Łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem przełknęła ślinę. Wyjrzała przez okno na
błękitne niebo i pomyślała, że stoi za tym jakaś nadprzyrodzona siła. Skąd pan
Ringstad mógł wiedzieć, że właśnie dziś Elise znajdzie się w tak rozpaczliwej
sytuacji? Czy Bóg miał wobec niej jakieś plany, że zesłał jej pieniądze krótko po tym,
gdy na jej progu pozostawiono dzieci Mathilde? Nie mogła się uwolnić od myśli, że
za tym wszystkim kryje się jakiś głębszy sens.
Zaniosła pieniądze do sypialni i schowała je w najwyższej szufladzie komody.
Córeczki Mathilde widziały pieniądze, ale nie sięgną tak wysoko.
Na szczęście Emanuel nie pojawił się w domu w przerwie obiadowej, więc
miała więcej czasu, by się zastanowić nad sytuacją, w jakiej się znalazła. Nie mogła
zaprowadzić dziewczynek z powrotem do Oline. Widziała, jak ona je traktuje i jak
nędznie wygląda w jej mieszkaniu. Nie, powinna się raczej skontaktować z pastorem
albo z Armią Zbawienia.
Hermansen otrzymywał zasiłek z gminy na sierotę, którym się opiekował, ale
pani Berg, której powodziło się trochę lepiej, nie dostawała żadnego wsparcia. Póki
Emanuel i ona wykonują pracę zarobkową, nie mają chyba żadnych szans na
jakąkolwiek pomoc, mimo że Evert nie jest członkiem rodziny. Zresztą Emanuel
nigdy by się nie zgodził, by ubiegać się o jakikolwiek zasiłek. Chybaby się spalił ze
wstydu.
Gdy tylko chłopcy wrócili ze szkoły, wyjaśniła im szybko sytuację i poprosiła,
by przypilnowali Hugo i dziewczynek, gdy ona pobiegnie do Anny sprawdzić, czy
czasem nie ma u niej Torkilda.
Dobiegała do bramy, gdy ze środka pośpiesznie wyłoniła się jakaś postać i
omal nie zderzyli się ze sobą.
- Elise? - Johan ucieszył się zaskoczony. - Tak dawno cię nie widziałem. Jak
wam się mieszka w domu starego majstra?
Opowiedziała mu, co się zdarzyło. Popatrzył na nią przerażony.
- Stałaś tam i widziałaś, jak ona rzuciła się do wodospadu?
- Usiłowałam jej przemówić do rozsądku i przez chwilę nawet wydawało mi
się, że mnie posłucha, ale ona nagle rozmyśliła się.
- Boże drogi! - Johan był wyraźnie wstrząśnięty. - A dziś jej siostra podrzuciła
ci osierocone dzieci?
- Pomyślałam, że zapytam Torkilda, gdzie by je można było umieścić.
- Nie ma go tu teraz. Podjął pracę sprzedawcy w sklepie mięsnym w Ostern, a
dla Armii pracuje wieczorami.
Nagle Elise uświadomiła sobie, że nie widziała Johana po tym, gdy Anna
nauczyła się chodzić.
- Wiesz, nigdy nie myślałam o tym, że życie składa się z takich sprzeczności -
odezwała się zamyślona. - Kiedy zobaczyłam Annę stojącą na środku kuchni,
ogarnęła mnie niewysłowiona radość. Zdawało mi się, że nic nie może mnie już
więcej zasmucić. Tymczasem krótko po tym nieszczęścia jedno za drugim zwaliły mi
się na głowę. - Próbowała się uśmiechnąć.
- Zdarzyło się jeszcze coś złego?
- Nic, co by się mogło równać z tragedią Mathilde. Umilkli.
Johan przyglądał się jej z zadumą i zagadnął po chwili:
- Słyszałem, że przygarnęliście Everta. Jesteś dobrym człowiekiem, Elise!
Pokręciła głową.
- Lubię Everta, więc nie było to dla mnie trudne. Gorzej z Emanuelem. On nie
jest przyzwyczajony do dzieci. Z początku narzekał, że jest ich za dużo, ale w końcu
jakoś przywykł.
Johan milczał zapatrzony i odezwał się nagle:
- Prawie zapomniałem, jaka jesteś śliczna, zwłaszcza gdy się uśmiechasz.
- Bzdury - skwitowała, ale poczuła, że się rumieni, więc tylko machnęła ręką
zakłopotana. - Co słychać u Agnes?
- Nie wiem. Nie spotykam jej często. Każde z nas żyje własnym życiem. Ja
rzeźbię i rysuję, a ona udziela się towarzysko.
Elise zaśmiała się.
- Zawsze taka była. Uwielbia spotykać się z ludźmi, wychodzić i rozmawiać z
innymi. Łatwo nawiązuje znajomości.
- A ty? Masz okazję spotykać się ze znajomymi?
Elise znów się roześmiała, a Johanowi zdawało się, że słońce zaświeciło
jaśniej.
- Mam tyle pracy przy Hugo i chłopcach! Prowadzenie domu i
przygotowywanie posiłków też pochłania dużo czasu. Poza tym dostałam od teścia
maszynę do szycia i uszyłam suknię dla klientki.
- Postanowiłaś więc zostać krawcową? Wzruszyła ramionami.
- To zależy, czy dostanę jeszcze jakieś zamówienia.
- Czyżby klientka, dla której szyłaś, nie była zadowolona? Elise nie miała
ochoty o tym mówić, stwierdziła więc tylko:
- Owszem, w dodatku zapłata jest dość kiepska. Zastanawiam się, czy nie
poszukać innego zajęcia.
- Jesteś taka mądra, byłaś prymuską w szkole. Nie mogłabyś się zająć czymś,
co pozwoliłoby ci wykorzystać swoje zdolności?
- Nie mam pojęcia, o jakich zdolnościach mówisz?
- Mogłabyś się nauczyć pisać na maszynie i zostać sekretarką.
- Musiałabym mieć wyższe wykształcenie.
- Albo poszukać pracy w telegrafie.
- Obawiam się, że tam też nie wystarczy jedynie szkoła powszechna.
- Pisałaś bardzo dobre wypracowania - uśmiechnął się i dodał żartobliwie: -
Mogłabyś zostać pisarką, tak jak Camilla Collett i Marie Michelet.
- Słyszałeś kiedyś o robotnicy znad Aker, która zostałaby pisarką? - roześmiała
się rozbawiona jego żartem.
- Byłabyś pierwsza.
Nagle Elise przypomniała sobie o dziewczynkach i pożegnała się pośpiesznie.
- Skoro nie ma Torkilda, to wracam do domu. Annę odwiedzę innym razem,
kiedy będę miała więcej czasu.
- Może spróbuj poszukać rady w ośrodku pomocy w Sagene? Pokiwała głową
zamyślona i dodała:
- Zajdę też do Effata i popytam ludzi z parafii.
- A może zrobiłabyś to co Kajsa? - podpowiedział wesoło. - U niej w domu aż
roiło się od dzieciaków, bo pilnowała ich w tym czasie, gdy ich mamy pracowały w
fabryce.
Elise uśmiechnęła się i stwierdziła:
- To by się chyba u nas nie udało.
Ruszyli razem w kierunku mostu. Johan też wracał do domu.
- Byłoby miło, gdybyście z Emanuelem odwiedzili nas kiedyś. Ale może to nie
najlepszy pomysł?
- Raczej nie, Johanie.
- Nadal jest zazdrosny? Przecież chyba wie, że to, co nas łączyło, należy do
przeszłości.
Pokiwała głową i przypomniała sobie o Signe. Nie, to nie Emanuel miał
powody do zazdrości.
Johan chyba coś zauważył, bo zatrzymał się i położył jej dłonie na ramionach.
- Wiem, że nie powinienem o tym mówić, ale wiem od Hildy o tej
dziewczynie.
Elise poczuła gniew. Ufała siostrze i nie sądziła, że właśnie ona się komuś
wygada.
- Ona nie plotkowała, Elise. Bardzo się o ciebie martwi, więc poprosiła mnie o
pomoc. Nie wspomniałem o tym nawet słowem ani Agnes, ani nikomu innemu. Nigdy
bym tego nie zrobił. Odpowiedziałem Hildzie, co jest zgodne z prawdą, że trudno mi
ci pomóc, jeśli nie mogę się nawet pokazać w pobliżu domu starego majstra. Bardzo
byłem jednak poruszony z twojego powodu i nie mogę przestać o tym myśleć. Ona
nadal mieszka u Carlsenów?
Elise pokręciła głową i rzekła niechętnie:
- Wolałabym, żeby Hilda nie wspominała ci o tym. Co się stało, to się nie
odstanie. Muszę się nauczyć z tym żyć. Dziewczyna, o której mowa, na szczęście nie
mieszka już u Carlsenów, wyjechała z miasta i osiadła na wsi. Staram się wymazać z
pamięci całą tę historię.
Popatrzył na nią urażony.
- Nie musisz przede mną kłamać, Elise. Wiesz, jak cię kocham, i nigdy nie
uczyniłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. Jeśli chcesz z kimś pogadać, możesz
mi zaufać. Znasz Agnes, ona ma w okolicy samych znajomych i przynosi do domu
różne nowiny. Ostatnio spotkała jedną ze służących od Carlsenów i dowiedziała się
tego i owego.
Elise westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana.
- Czasami się zastanawiam, czy plotka nie jest naszym największym wrogiem.
Potwierdził, przyglądając się jej z powagą.
- No to wiesz już wszystko - powiedziała.
- Może tak, może nie. Widzę jedynie, że nie jesteś szczęśliwa. Nie mogę
niczego zmienić, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i gdy zajdzie taka
potrzeba, wypłakać się na moim ramieniu.
Ś
cisnęło ją w gardle, ale przełknęła łzy.
- Dziękuję, Johanie. Ale to prawda, co powiedziałam. Signe wyjechała z
Kristianii. Muszę o wszystkim zapomnieć, żebym mogła żyć dalej.
- Czy masz możliwość zapomnieć?
Zrozumiała, co miał na myśli, ale nie chciała o tym rozmawiać. Na szczęście
nie wiedział wszystkiego. Wątpliwe, by służące Carlsenów podsłuchały, co się
wydarzyło po przeprowadzce Signe ze wzgórza Aker do miasta. Zresztą nawet gdyby
Johan znał całą prawdę, nic by to nie pomogło. Nie zniosłaby jego współczucia i
litości.
- Śpieszę się. Chłopcy muszą biec do pracy, a obiecali przypilnować Hugo i
dziewczynki do mojego powrotu.
- Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Kiedy rozstali się przy moście, przypomniało jej się jego żartobliwe
stwierdzenie, by zajęła się pisaniem.
Najpierw Ringstad, a teraz Johan. Może w tym jest jakiś sens?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Elise weszła do domu, od razu zauważyła, że chłopcy oczekiwali jej
niecierpliwie, obawiając się spóźnić do pracy. Dziewczynki nadal siedziały w kąciku
na podłodze i pogrążone w zabawie żołnierzykami, zapomniały o bożym świecie.
Hugo spał.
Elise wyprawiła chłopców i z lękiem myślała o powrocie Emanuela. Będzie
musiał popilnować Hugo i dziewczynek, żeby mogła pójść do ośrodka pomocy i do
Effata.
Zamyślona weszła do sypialni, otworzyła najwyższą szufladę komody i jeszcze
raz zajrzała do koperty. Nie mogła wprost uwierzyć, że to prawda. Przypomniała
sobie jednak dopisek w liście teścia: „Czy moglibyśmy się umówić, że pozostanie to
między nami?” Z jakiegoś powodu nie chciał, by Emanuel się o tym dowiedział.
Dlaczego? Nie ufał własnemu synowi?
Wsunęła kopertę z powrotem do szuflady pod bieliznę, a wyjęła notesik, który
kupiła w sklepie za 10 ore. Miała wyrzuty sumienia, że pozwala sobie na taki zbytek,
bo mogła za tę samą cenę dostać zeszyt makulaturowy, spięte igłami stare gazety, i na
nich zapisywać. Sięgnęła też po ogryzek ołówka, siadła przy stole i zaczęła pisać.
W pierwszej chwili zamierzała zanotować jedynie dla siebie to, co się zdarzyło
Mathilde oraz jak ona sama to przeżyła. Chciała sprawdzić, czy potrafi wyrazić
słowami, jak bardzo poruszyło ją samobójstwo Mathilde, która osierociła dwoje
dzieci.
Z początku zastanawiała się nad każdym słowem, z trudem wyszukując
właściwego. Denerwowała się, wycierała gumką, poprawiała. Potem doszła jednak do
wniosku, że spisze po prostu swoje myśli, nie zastanawiając się, czy zdania brzmią
dobrze, czy nie. Później będzie mogła je nieco upiększyć albo sformułować na nowo.
Wytłumaczywszy sobie, że pisze list do samej siebie, i nikt tego przecież nie będzie
czytać, poszło jej o wiele łatwiej.
W myślach znów przeniosła się do tamtej chwili, kiedy w ciemnościach
zauważyła jakąś postać na moście. Opisała swoje uczucia, paraliżujący strach, panikę,
która ją ogarnęła, gdy zrozumiała, że poza nią nie ma nikogo, kto mógłby zapobiec
nieszczęściu. Zanotowała, jak powoli podchodziła do zdesperowanej młodej matki,
ale bała się zanadto zbliżyć, odezwać się czy wykonać jakiś ruch, który by ją
sprowokował do skoku. Odtworzyła rozmowę między nimi, zaznaczyła, jak
desperacko próbowała odwrócić uwagę dziewczyny, i odmalowała swój strach, gdy
zauważyła, że dziewczyna odrywa nogę od podłoża i przestaje jej słuchać.
A kiedy doszła do kulminacyjnego momentu, gdy Mathilde zniknęła w czarnej
głębi, wszystko ożyło w niej na nowo. Łzy popłynęły jej po policzkach, a
równocześnie nie po raz pierwszy poczuła bunt, wyjaśniając, co popchnęło młodą
matkę do podjęcia ostatecznego kroku. Wzburzona opisała małą dziewczynkę, która
dowiedziawszy się, że jej mama nie żyje, popatrzyła z dorosłą powagą na szarej,
apatycznej twarzy i zapytała, kiedy mama wróci.
Elise zapisała cały notesik, a gdy skończyła, czuła się kompletnie wyczerpana.
Wstała z trudem ze stołka i poszła do sypialni schować notes razem z kopertą z
pieniędzmi.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł ten sam
posłaniec, który wcześniej przyniósł pieniądze od Karolinę. Wręczył jej kopertę i
powiedział:
- Panienka prosiła, żeby przekazać.
Po czym odwrócił się i zniknął za węgłem domu.
Elise otworzyła kopertę, ale tym razem bez ciekawości. W środku leżał
banknot pięciokoronowy, a na karteczce znajomym równym pismem było napisane:
Przepraszam, Elise, ale ostatnio nie miałam przy sobie dość pieniędzy, by Ci
zapłacić. Nie pamiętam, czy Cię powiadomiłam, że materiał na bluzkę możesz
odebrać, kiedy Ci będzie pasowało?
Elise uśmiechnęła się kwaśno. Ależ, Karolinę, nie kłam, z pewnością miałaś
dość pieniędzy. I nie zapomniałaś, co mi napisałaś, tyle że się boisz stracić taką tanią
krawcową.
Skoro nie przyszłam po materiał na bluzkę, Karolinę domyśliła się pewnie, że
w ogóle nie zamierzam się u niej więcej pojawić. Bo choć krawcowe nie zarabiają
kroci, Karolinę musiała zdawać sobie sprawę, że zapłaciła stanowczo za mało za
uszycie aksamitnej sukni, pomyślała Elise. Z liściku wywnioskowała zaś, że panna
Carlsen jest zadowolona i chciałaby korzystać nadal z jej usług.
Elise odwróciła się do starszej z dziewczynek i zapytała:
- Zaopiekujesz się przez moment siostrą i małym Hugo, a ja pobiegnę szybko
do sklepu?
Petra pokiwała głową, nie przerywając zabawy.
Elise weszła pośpiesznie do sypialni, sięgnęła po dwa banknoty i pobiegła do
sklepu Magdy na rogu. Na szczęście była tylko jedna klientka, większość okolicznych
mieszkańców o tej porze pracowała w fabryce. Elise zauważyła, że Magda przygląda
jej się z zaciekawieniem, gdy jej oznajmiła, że chce zapłacić wszystko, co jest jej
winna, i dodatkowo poprosiła o chleb, ser, kaszę, groch i marchew. Kupiła też cukier i
kawę. W drodze do domu zaszła jeszcze na chwilę do rzeźnika i kupiła mięso z
kością. Postanowiła ugotować kapustę na mięsie i zrobić niespodziankę Emanuelowi i
chłopcom, gdy wrócą wieczorem. Poza tym dziewczynki też muszą się porządnie
posilić, bo pewnie od dawna nie najadały się do syta. Poprzedniego wieczoru, gdy
wsypywała do wody resztki kaszy, nawet nie marzyła o tym, że dziś stać ją będzie,
ż
eby ugotować kapustę na mięsie.
Biegła do domu zdenerwowana. Właściwie postąpiła zupełnie nierozważnie,
zostawiając Hugo pod opieką małej, obcej dziewczynki. Ale jak inaczej zrobiłaby
zakupy, skoro nikogo innego nie było w domu?
Na szczęście Hugo wciąż spał. Po raz pierwszy przespał tyle godzin! Petra i
Berntine zaś bawiły się wciąż w tym samym miejscu. Zapewne nigdy dotąd jeszcze
nie miały w rękach żołnierzyków.
- Ale jesteś dzielna, Petro - pochwaliła zdyszana dziewczynkę i wyłożyła
zakupy na stół, po czym nastawiła garnek z wodą, by na - gotować wywar mięsny i
kaszę.
Zupa była prawie gotowa, gdy do domu przyszedł Emanuel.
- Ale ładnie pachnie! - zawołał od progu. Nagle zatrzymał się gwałtownie. -
Kto to jest, na Boga?
- To dzieci Mathilde. Obiecałam znaleźć im dom. Popatrzył na nią, nic nie
pojmując.
- Jak to, obiecałaś to jej siostrze?
- No, niezupełnie. To znaczy... najstarsza córka Oline przyszła tu z nimi przed
południem. Oline chyba źle mnie zrozumiała, gdy powiedziałam, że chętnie pomogę.
- A więc obiecałaś jej pomoc, mimo że przygarnęłaś już trójkę dzieciaków i
ledwie nam starczy na masło! - oburzył się, a wciągając w nozdrza zapach zupy,
zapytał: - Skąd wzięłaś pieniądze na to, by ugotować zupę na mięsie?
- Posłaniec od Karolinę przyniósł pieniądze.
- A widzisz! Nie jest taka zła, za jaką ją uważasz. - Uśmiechnął się i zasiadłszy
do stołu, oznajmił: - Chętnie zjem jeszcze jeden obiad. Zupa z jadłodajni była
niesmaczna.
Petra wstała z podłogi i z ociąganiem podszedłszy do stołu, głodnym
wzrokiem wpatrywała się w jego talerz. Emanuel posłał Elise gniewne spojrzenie,
mówiąc:
- Możesz być tak miła i zabrać ją stąd?
Elise chwyciła Petrę za rękę i odprowadziła ją z powrotem do siostry,
tłumacząc:
- Wy dostaniecie obiad później, Petro. Najpierw musi zjeść pan Ringstad.
Kiedy Emanuel wreszcie skończył, nalała dziewczynkom po talerzu zupy.
Emanuel popatrzył na nią, marszcząc brwi.
- Nie możesz im raczej dać chleba?
Elise umknęła spojrzeniem, ale oświadczyła stanowczo:
- Tutaj, nad rzeką, dzielimy się tym, co mamy. Mimo że nam się nie
przelewało, mama nigdy nie odmawiała jałmużny żebrakom. A kiedy nasi rodzice byli
w pracy, pakowaliśmy kromki chleba w gazetę i rzucaliśmy biedakom, którzy
przychodzili na podwórze, mając nadzieję na jakiś kęs. Tak robiły wszystkie dzieciaki
i nie słyszałam, by kiedykolwiek jakaś matka czy ojciec strofowali je z tego powodu.
Emanuel nie odezwał się. Po chwili zapytał:
- Dokąd zamierzasz pójść? Do Armii Zbawienia czy do misji? Popatrzyła na
niego zdumiona.
- Powinieneś chyba wiedzieć lepiej. Zdaje się, że Armia otworzyła tu w
mieście sierociniec.
- Nawet nie masz co próbować. Jest już przepełniony i wiele dzieci czeka w
kolejce na miejsce - odparł, a posyłając jej zrezygnowane spojrzenie, dodał: - Sama
więc widzisz, co narobiłaś. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Jak powiedziałem,
jest nas tu już wystarczająco dużo.
Wyrzekłszy te słowa, włożył płaszcz i wyszedł, zapewne po to, by uniknąć
kłótni.
Petra posłała Elise dziwne spojrzenie, nie błagalne ani przestraszone, raczej
puste. Elise nie wiedziała, czy dziewczynka, przysłuchując się rozmowie, zrozumiała,
co zaszło. Zapewne przywykła do ciągłych przykrości i straciła już wszelką nadzieję.
Przyjmowała wszystko, co się zdarzało, nie okazując żadnych emocji. Może dziew-
czynki zostawały w domu same na całe dnie, gdy Mathilde szła do fabryki,
zastanawiała się Elise. Wiedziały, że muszą sobie same poradzić.
Co ja mam robić, na Boga? Tak czy inaczej muszę czekać, aż chłopcy wrócą z
pracy. Dopiero wtedy będę mogła pójść do ośrodka i zapytać, czy nie znają kogoś, kto
zaopiekowałby się dziećmi. Tyle że to będzie już bardzo późno, w porze, kiedy małe
dzieci powinny już spać.
Petra i Berntine bawiły się dalej po cichutku w kącie przy piecu. Hugo był
przewinięty i nakarmiony. Leżał sobie w kołysce, gaworząc wesoło i obserwując
uważnie smugę światła wpadającą przez drzwi wejściowe.
Elise przyniosła notes z szuflady komody i przeczytała to, co napisała
wcześniej w czasie dnia. Ogarnęło ją zdumienie, bo opowiadanie wydało jej się
naprawdę dobre. Do tego stopnia, że nie miała ochoty niczego poprawiać. Udało jej
się wyrazić dokładnie to, co czuła, kiedy stała przerażona na moście i próbowała
przekonać Mathilde, by nie rzuciła się do rzeki.
Napisała o czymś, co sama przeżyła, dlatego ta historia jest taka dobra. Może
ci wielcy panowie w gazetach będą kręcić nosem, nie mając ochoty czytać o tragedii
Mathilde? A może ogarną ich wyrzuty sumienia i poczują się nieswojo po takiej
lekturze?
Nieważne, postanowiła. Tak czy inaczej przepiszę to na czysto i wyślę do
redakcji. Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
Berntine zaczęła ziewać i przecierać oczki. Na dworze zapadł zmierzch. Za
chwilę będzie już za późno, by znaleźć dla nich miejsce na noc.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od wyjścia Emanuela, gdy nagle usłyszała
kroki i jakieś głosy na zewnątrz. Do środka wszedł Emanuel, a za nim Torkild.
- Torkild słyszał o jakiejś kobiecie na Maridalsveien. Mieszkało u niej dwoje
dzieci, które przed miesiącem wróciły do rodziców.
Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Myślisz, że zechce znów wziąć do siebie dwoje dzieci? Pokiwał głową,
unikając jej wzroku.
- Prowadzi sklep z kapeluszami i interes chyba dobrze jej idzie, bo inaczej,
starałaby się o zasiłek z gminy.
- Nie sądzę, by to uczyniła - zaprotestował Torkild. - Mało kto dobrowolnie
naraża się na taki wstyd i upokorzenie. Najpierw trzeba ze szczegółami opowiedzieć
wszystko urzędnikowi, a przesłuchanie to jest bardzo nieprzyjemne. I jeśli w rodzinie
są problemy alkoholowe, na przykład ojciec przepija wypłatę, to rodzina nigdy więcej
nie dostanie zasiłku.
- Dziwne, a Hermansen dostawał - wtrąciła Elise.
- Tak, on zgarniał pieniądze bez żenady, pewnie kłamał na tych
przesłuchaniach jak najęty.
- Zabierzecie dziewczynki od razu dzisiaj?
- A mamy jakieś wyjście? - Emanuel popatrzył na nią dziwnie.
- Berntine, ta młodsza, jest bardzo śpiąca.
- Do Syverine nie jest daleko - Torkild uśmiechnął się uspokajająco do Elise,
najwyraźniej rozumiejąc ją lepiej niż Emanuel, i dodał przyjaźnie: - Nie martw się.
Syverine to bardzo serdeczna kobieta i kocha dzieci. Dziewczynki nie mogłyby trafić
lepiej. Powiedziała nam, że spadliśmy jej z nieba, bo bardzo tęskni za dziećmi, które
od niej wyjechały.
Elise odetchnęła z ulgą, a potem odwróciła się do Petry ze słowami:
- Słyszałaś, Petro? Zamieszkacie u bardzo miłej pani. Ucieszyła się, kiedy się
dowiedziała, że do niej przyjdziecie.
Petra popatrzyła na nią tym swoim pustym spojrzeniem, które wyrażało tak
wiele.
- A dlaczego nie możemy zostać tutaj?
- Ponieważ ja mam już czworo dzieci i nie mam pracy.
- Tak jak moja mama?
- Tak, to znaczy... - Elise zerknęła bezradnie na Torkilda, a potem znów
spojrzała na Petrę. - Mój mąż zarabia pieniądze, ale to nie wystarczy, żeby utrzymać
tyle dzieci. Teraz musicie się pośpieszyć. Jest już późno Już dawno powinnyście być
w łóżkach. Jutro postaram się was tam odwiedzić.
Torkild wziął Berntine na rękę, a drugą podał Petrze. A kiedy już zbierał się
do wyjścia, nagle coś mu się przypomniało.
- Emanuel mówił, że potrafisz dobrze pisać, Elise. Znam redaktora z gazety
„Verdens Gang”, nazywa się Ola Thommessen. Jeśli chcesz, mogę mu pokazać to, co
napisałaś. O ile coś już napisałaś. Łatwiej zamieścić jakieś teksty, gdy ma się
znajomości. Domyślam się, że napisałaś coś, co dotyczy stosunków społecznych tu,
nad Aker, tak?
Elise oblała się gorącem i z tłukącym się sercem wyjaśniła:
- Mój teść zachęcił mnie, bym spróbowała coś napisać. Naprawdę znasz
redaktora z „Verdens Gang”?
- Tak, on pochodzi z Borre, tak samo jak ja. Byliśmy sąsiadami. Podobno to
dzięki niemu ta gazeta stała się najpopularniejszym dziennikiem politycznym.
Słyszałem, że współpracują z nią najlepsi publicyści podejmujący tematy polityczne,
literackie i naukowe. Gazeta jest bardzo wpływowa i prezentuje liberalne poglądy.
Jeśli jest coś, co cię zajmuje, i chcesz zwrócić na to uwagę innych ludzi, to „Verdens
Gang” jest właściwą dla ciebie gazetą.
- Torkild, musimy już iść! - Emanuel tracił cierpliwość.
Na pewno obawia się, żebyśmy nie musieli zatrzymać dziewczynek do jutra,
pomyślała Elise.
Gdy tylko wyszli z domu, Elise pośpieszyła do sypialni, wyjęła notes i jeszcze
raz przeczytała swoje opowiadanie.
- Tak, chcę! - powiedziała do siebie stanowczo. Ale na samą myśl, że
przeczyta to ktoś obcy, pociła się z nerwów. Mimo to wiedziała, że nie ma odwrotu.
Przecież doradzili jej to zarówno pan Ringstad, jak i Johan.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była tak podekscytowana, że w nocy nie mogła zasnąć. Następnego ranka
postanowiła pójść do sklepu Magdy i kupić papier, żeby przepisać na czysto całe
opowiadanie. A jeśli Torkild wstąpi, żeby opowiedzieć, co z dziewczynkami, da mu
dyskretnie kopertę, tak aby Emanuel nie zauważył.
Właściwie nie rozumiała, dlaczego nie chce w to wtajemniczać Emanuela.
Zapewne lękała się, że go rozczaruje, jeśli opowiadanie zostanie odesłane. Nie do
końca też była przekonana, czy jemu spodobałoby się to, co napisała.
Zdecydowała ostatecznie, że zaciśnie zęby i pójdzie do Karolinę po materiał
na bluzkę. Gdyby zaczęła wydawać pieniądze, które przysłał jej pan Ringstad,
Emanuel nabrałby podejrzeń. Przecież pięć koron od Karolinę nie starczy na długo.
Może następnym razem zapłaci więcej, skoro już się przekonała, że Elise nie da sobą
pomiatać.
Pod pretekstem konieczności sprawdzenia, jak się czują dzieci Mathilde,
poprosiła Emanuela, by przyszedł do domu w przerwie obiadowej.
Po drodze do niewielkiego domku Syverine na Maridalsveien wciąż wracała
myślami do spisanej przez siebie historii i dała się ponieść marzeniom. Gdyby tak jej
opowiadanie zostało przyjęte do druku!
Zaraz jednak sprowadziła siebie samą na ziemię. Przecież to nie takie proste!
Pamiętała, jak w szkole nauczycielka opowiadała o pisarzach, którym po wielekroć
odsyłano rękopisy, nim w końcu ktoś zgodził się wydrukować ich dzieło. Tak już jest,
dlatego wszyscy muszą wciąż ćwiczyć i się doskonalić. To samo zresztą Elise
powiedziała Pederowi. Jeśli chce się nauczyć czytać, musi ćwiczyć więcej, najlepiej
kilka razy dziennie, zaraz po powrocie ze szkoły, potem po powrocie z pracy, zanim
położy się spać, i kiedy wstanie rano. Ona też musi pisać więcej, by sprostać
oczekiwaniom redaktorów gazet. Jedno opowiadanie to za mało.
Pomalowany na czerwono dom Syverine, zadbany i schludny, przypominał
nieco dom majstra, tyle że był jeszcze mniejszy. Obok wejścia rósł krzak bzu. Gdy
nadejdzie pora, obsypie się na pewno bujnym kwieciem i roztoczy cudną woń.
Wzdłuż rabatki, na której teraz jeszcze nic nie rosło, leżały równiutko obok siebie
kamienie. Zapewne niebawem wraz z wiosną wzejdą tu tulipany, prymulki i fiołki,
pomyślała Elise i ta myśl bardzo podniosła ją na duchu. W oknie ze szprosami wisiały
białe, wykrochmalone firanki wykończone zrobioną na szydełku koronką, a na
parapecie stała doniczka z kwitnącym obficie na różowo kaktusem. Nie miała
najmniejszej wątpliwości, że w tym domu mieszka bardzo skrupulatna i pedantyczna
osoba.
Zapukała i po chwili usłyszała odgłos kroków. Drzwi otwarły się szeroko i
gościnnie, a w nich ukazała się dobroduszna właścicielka. Elise ukłoniła się i
przedstawiła:
- Nazywam się Elise Ringstad.
- O, żona tego ładnego pana? Proszę bardzo, zapraszam do środka! Dzieci
właśnie jedzą, ale zaraz wyjdziemy na słoneczko i będziemy zbierać na ulicy koński
nawóz. Kiedy jestem zajęta, w sklepie pomaga mi młoda dziewczyna. Wiosna
niebawem zawita tu do nas i musimy zadbać, by kwiaty i rośliny miały odpowiednie
pożywienie. Mieszam koński nawóz z ziemią i dodaję też do doniczek. Proszę
spojrzeć, jak ładnie rosną te na parapecie.
- Od razu na nie zwróciłam uwagę. Musi pani mieć rękę do kwiatów.
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- A skąd ty kochanieńka pochodzisz? Z zachodniej części miasta?
Elise uśmiechnęła się. Kobieta sama mieszkała po zachodniej stronie rzeki, ale
widocznie nie zaliczała siebie do kogoś z tej okolicy. Pochodzić z zachodniej strony
oznaczało być dobrze sytuowanym i należeć do uprzywilejowanej warstwy.
- Nie, dorastałam w Andersengarden przy Sandakerveien, niedaleko mostu
Beierbrua, ale mama pilnowała, żebyśmy z siostrą wyrażały się starannie, sądząc, że
w ten sposób łatwiej znajdziemy w przyszłości pracę.
- A co to za wymysły? Przecież możesz pracować w fabryce tak jak wszyscy.
Elise skinęła głową.
- Tak, przez wiele lat pracowałam w fabryce Graaha.
- Skończ więc te fanaberie i mów zwyczajnie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że
jesteś jedną z tych - kiwnęła głową w kierunku zachodnim. - Nie wiesz, jak my tu ich
nazywamy? Trzygłowi - zaśmiała się, odsłaniając bezzębne dziąsła. A potem dała
Elise znak dłonią, by poszła za nią, i poczłapała w stronę kuchennych drzwi.
Elise jeszcze nie widziała tak przytulnej kuchni. Nad piecem wisiały rzędem
wypolerowane rondle z miedzi. Ściany były pomalowane na niebiesko, a w obu
oknach wisiały identyczne bielusieńkie firanki z koronką. Jedną ze ścian zdobił
portret króla Oskara, a drugą równie duży obraz Chrystusa w koronie cierniowej. Na
podłodze leżał czysty kolorowy dywanik utkany ze szmatek. A nad kuchenną ławą
znajdowała się półka, na której stały pionowo biało - niebieskie porcelanowe talerze.
Pomieszczenie lśniło czystością, a w nozdrza wdzierała się smakowita woń
smażonego mięsa.
Przy stole siedziały Petra i Berntine. Elise ledwie je poznała. Ubrane w
bielutkie fartuszki, były wykąpane, a świeżo umyte włosy miały zaplecione w
warkoczyki i związane czerwonymi wstążkami.
Elise aż ścisnęło w gardle ze wzruszenia. Takie miała wyrzuty sumienia, że
odesłała dziewczynki, a tymczasem trafiły lepiej, niż się spodziewała.
- Witaj, Petro, witaj, Berntine, jak pięknie dziś wyglądacie! Popatrzyły na nią
wrogo i żadna z nich się nie odezwała.
- Nie ma co się tym przejmować - skwitowała rezolutnie Syverine. - Nie
należy się spodziewać, że dzieci, które urodziły się w cienistej dolinie, zaczną się
ś
miać, gdy tylko ujrzą słońce. One nawet nie wiedzą, co to słońce, przecież go nigdy
nie widziały! Elise w myśli przyznała Syverine rację.
- I na dodatek dostałyście na obiad smażone mięsko. Jak pięknie pachnie!
- Chcesz też kawałek? - ożywiła się Syverine i popatrzyła na nią. - Dzieci
więcej już nie zjedzą, a ja jestem za gruba. - Roześmiała się i poklepała się po
brzuchu.
Nie miała racji. Wcale nie była gruba, tylko nieco bardziej zaokrąglona niż
większość okolicznych mieszkańców.
Elise nie mogła się oprzeć pokusie. Starała się opanować i jadła po
kawałeczku, była jednak taka głodna, że najchętniej pochłonęłaby wszystko od razu.
- Tak bardzo się cieszę, że Torkild Abrahamsen dowiedział się o pani -
zagadnęła Elise, skończywszy jeść. - Muszę przyznać, że nie wiedziałam, co mam
robić. Chętnie sama bym się zajęła Petrą i Berntine, ale mój mąż... - zamilkła i
uśmiechnęła się przepraszająco.
- Który to, ten ładny czy ten miły?
Co za dziwne pytanie, pomyślała Elise zdumiona.
- Chyba ten ładny - odpowiedziała sobie sama Syverine. Kiedy Elise
podziękowała i pożegnawszy się, ruszyła w drogę powrotną do domu, zastanowiła się
nad pytaniem Syverine. Sama zawsze uważała, że Emanuel jest miły. Dlaczego
Syverine odniosła inne wrażenie?
Cieszyła się, że będzie mogła opowiedzieć mężowi, jak dobrze trafiły
dziewczynki, najpierw jednak zamierzała wstąpić do sklepu kolonialnego i kupić
papier listowy.
Pośpiesznie skręciła za róg i w chwili gdy już miała nacisnąć na klamkę, drzwi
się otworzyły, a ze sklepu wyszedł mężczyzna. Był to Ansgar Mathiesen.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise chciała go wyminąć i jak najszybciej wejść do sklepu. Była pewna, że dla
niego ta sytuacja jest równie kłopotliwa, i spodziewała się, że odwróci głowę i
zbiegnie po schodkach. Ku jej przerażeniu jednak Ansgar zatrzymał się i wyraźnie
speszony wyjąkał:
- I... jak poszło? Wtedy... w mieście - dodał pośpiesznie. Popatrzyła na niego,
nic nie rozumiejąc, a on zaczerwienił się po cebulki włosów i nerwowo uciekł
spojrzeniem. Najchętniej zignorowałaby go, ale widząc jego bezradną minę, nie
potrafiła odwrócić się do niego plecami.
- Ale o co ci chodzi? - zapytała.
- O bandę, tych, co cię dręczyli.
Powinna odburknąć mu pogardliwie, bo to z jego strony doświadczyła
największej krzywdy, znów ją coś jednak powstrzymało.
- Chyba oberwałeś od nich gorzej - rzekła.
- Zasłużyłem na to. - Wykrzywił twarz w lekkim uśmiechu i spojrzał w bok.
Nie mogła wyjść ze zdumienia. Trudno było pojąć, że to ten sam człowiek,
który dopuścił się na niej gwałtu i upokorzył w najgorszy sposób. Zrobił to wprawdzie
podjudzony przez bandę, by nie stracić w oczach kompanów, ale i tak wydawało jej
się to niezrozumiałe. Nagle straciła pewność siebie. Czyżby się pomyliła? Może
przyznał się do winy tylko dlatego, że przeraził się gróźb Johana? Kierując się
impulsem, zapytała:
- Dlaczego przynosiłeś mi ubranka dla dziecka? Spurpurowiał, spuścił głowę i
zakłopotany wiercił czubkiem buta w dziurze na schodach.
W tej samej chwili Elise usłyszała damski głos wołający go po imieniu. A gdy
oboje się odwrócili, ujrzała kobietę w średnim wieku zbliżającą się w ich kierunku.
Elise od razu poznała, że to jego matka. Kobieta posłała Elise zdumione spojrzenie,
ale zaraz się uśmiechnęła, rozpoznawszy ją.
- Czy to nie pani pomogła wtedy uratować Ansgara? - zapytała, a w jej głosie
pobrzmiewała radość i zdumienie.
- O, ja niewiele zrobiłam - wymamrotała Elise pod nosem, zapragnąwszy nagle
znaleźć się jak najdalej stąd.
- Ansgar był tak oszołomiony po tym nieprzyjemnym wypadku, że nie był w
stanie w ogóle nic opowiedzieć. Nie mieliśmy pojęcia, kto mu pomógł i do jakiego
domu trafił, zrozumieliśmy tylko tyle, że zajęli się nim mili ludzie. A kiedy pani
przyniosła jego ubrania, jechałam akurat na przyjęcie i dopiero później domyśliłam
się, kim pani jest. Tak mi było wówczas przykro, że nie podziękowałam pani tak, jak
zamierzałam.
- Nic nie szkodzi - wymamrotała Elise, unikając jej spojrzenia.
- Ależ tak. Państwo uratowali życie mojemu synowi. Mój mąż także pragnął
złożyć podziękowanie. Teraz jednak, gdy już w końcu panią znalazłam, nie puszczę
pani, póki się nie dowiem, jak się pani nazywa i gdzie mieszka, tak bym mogła panią
nagrodzić.
Elise zastanawiała się, jak się z tego wykręcić. Nawet przez moment
rozważała, czy nie rzucić się do ucieczki w dół ulicy, ale uznała, że wyglądałoby to
bardzo dziwnie, i nie zdobyła się na to.
- Dziękuję bardzo, ale nie przyjmę żadnej nagrody. To nie ja wyciągnęłam
pani syna z wody, tylko moja mama i jej mąż.
Matka Ansgara roześmiała się.
- Cóż za skromność. Gdzie mieszkasz, panienko...
- Jestem mężatką - sprostowała Elise. - Naprawdę nic nie chcę, pani
Mathiesen. Należy pomóc człowiekowi w niebezpieczeństwie. To nasz chrześcijański
obowiązek. A skoro mieszkamy tak blisko rzeki, zdarza się nam widzieć to i owo.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale stanowczo i ukłoniwszy się, weszła do sklepu.
Przez chwilę obawiała się, że matka Ansgara wejdzie za nią, ale z ulgą
zobaczyła przez okno, że odeszła razem z synem.
Zastanawiała się, co też Ansgar opowiedział rodzicom. Z pewnością nie mieli
pojęcia, jakiego podłego występku się dopuścił, napadając na nią, nie wiedzieli także,
ż
e próbował odebrać sobie życie. Jego matka dziwiła się, że Elise nie chce przyjąć
zapłaty w podzięce za pomoc. Sądziła pewnie, że Ansgar wpadł do rzeki przez przy-
padek, a uderzywszy się, stracił pamięć. Gdyby usłyszała prawdę, przeżyłaby szok.
Była wykształcona i kulturalna, takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Wyrażała się z
ogładą, miała na sobie kosztowny strój, a w jakim mieszkali domu, Elise widziała na
własne oczy.
Czekając w kolejce, nie przestawała o tym myśleć. Nawet gdy już kupiła
papier listowy i skierowała się w stronę domu, wciąż się zastanawiała nad tą sprawą.
Rodzinę Mathiesenów dotknął podobny problem co rodzinę Ringstadów. Ich synowie,
jedynacy, namieszali w swoim życiu i gdyby to wyszło na jaw, okryliby hańbą swoją
rodzinę. Zapewne pani Mathiesen byłaby równie wstrząśnięta jak pani Ringstad i
także obawiałaby się plotek. Może nawet obarczyłaby winą Elise.
Czemu nie przyjęłaś zapłaty? - słyszała zdradzieckie podszeptywanie do ucha.
Może dostałabyś tyle, że nie musiałabyś szyć przez pół roku i ten czas poświęciłabyś
raczej Hugo i chłopcom? Przypilnowałabyś Pedera z czytaniem, pocerowała skarpety
Evertowi i połatała kurtkę Kristiana. Zrobiłabyś wreszcie to wszystko, co zawsze
odkładasz na później z braku czasu i przez co wciąż masz wyrzuty sumienia.
Mogłabym pożyczyć stary wózek i jeździć z Hugo na spacery, kiedy przyjdzie
wiosna, zamiast siedzieć w czterech ścianach i szyć dla tej rozkapryszonej i złośliwej
Karolinę.
Znała jednak powód swej odmowy. Może inni nie zrozumieliby, dlaczego
biedna robotnica odmawia przyjęcia paru koron, ona jednak nie mogła nawet znieść
myśli, że zawdzięczałaby cokolwiek Ansgarowi i jego rodzinie. Przyjmując pieniądze,
przyznałaby niejako, że przyczyniła się do jego uratowania, a przecież tak nie było.
Nie! Nie zamierza mieć z nim nic wspólnego, koniec i kropka. Poza tym Emanuel też
ma swój honor, a on w każdym razie nigdy by nie przyjął pieniędzy od mężczyzny,
który ją zhańbił.
Mogłabyś przekazać pieniądze mamie i Hvalstadowi. Przecież to oni
zauważyli Ansgara w rzece i przybiegli do domu po pomoc - protestował jej
wewnętrzny głos. Oni nie wiedzą, kim jest Ansgar, i miejmy nadzieję, że nigdy się nie
dowiedzą.
Rzeczywiście tak powinna była postąpić, nie zniosłaby jednak dłuższej
rozmowy z Ansgarem i z jego matką. Nie miała też ochoty podawać swojego
nazwiska i adresu. Najlepiej, jeśli pani Mathiesen zapomni, że ją w ogóle spotkała, i
przestanie myśleć o tym, co wydarzyło się w ubiegłym roku.
Zeszła całkiem w dół ulicy i już miała przejść na ukos pomiędzy fabrykami,
gdy nagle usłyszała za plecami szybkie kroki. Odwróciła się i ku swemu przerażeniu
ujrzała nadbiegającego Ansgara. Nim zdążyła się zdziwić, on zrównał się z nią,
wetknął jej do ręki niewielką paczuszkę i odwróciwszy się pośpiesznie, odbiegł parę
kroków, jakby chciał jak najszybciej uciec.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale on zatrzymał się i rzucił zdyszany, z
trudem wydobywając z siebie słowa:
- Proszę, weź! Jeśli nie przyjmiesz, mama zacznie coś podejrzewać. Od dawna
miała to dla ciebie przygotowane i uciekł.
Elise wsunęła paczuszkę pod ubranie i pośpiesznie skierowała się na most.
Gdy tylko otworzyła drzwi, Emanuel zderzył się z nią ubrany w płaszcz i
kapelusz.
- Ale cię długo nie było - odezwał się, posyłając jej pełne wyrzutu spojrzenie.
Całkiem zapomniała, że Emanuel musi wracać do fabryki, nim skończy się
przerwa obiadowa.
- Przepraszam - powiedziała, usiłując ukryć papier listowy - ale Syverine
poczęstowała mnie obiadem i dałam się skusić.
Uśmiechnął się i pogłaskał ją pośpiesznie po policzku.
- To dobrze, że zjadłaś coś pożywnego. Muszę już biec - rzucił na odchodnym.
Pełna sprzecznych uczuć wyjęła zza pazuchy niewielką paczuszkę. Z tego, co
powiedział Ansgar, domyśliła się, że są w niej pieniądze. Mimowolnie obudziło to jej
ciekawość, mimo że cała sytuacja wydawała jej się bardzo niezręczna. To nie są moje
pieniądze, powtarzała sobie stanowczo. Należą się one mamie i Hvalstadowi.
Gdy jednak otworzyła zawiniątko, oniemiała. W środku leżało pięćset koron!
Więcej, niż była w stanie zarobić przez dwa lata w przędzalni. Razem z pieniędzmi
otrzymanymi od teścia miała osiemset koron! Posiadając taką sumę, nie musiałaby
podejmować pracy przez wiele lat. Mogłaby zajmować się domem i dziećmi, gotować
smaczne i pożywne posiłki dla wszystkich i kupić porządne ubranie dla chłopców. Co
za szczęście!
Zaraz jednak pokręciła gwałtownie głową. To nie jej pieniądze! Nawet jeśli
mama zgodziłaby się z nią podzielić tą sumą, jak na to zareagowałby Emanuel?
Wystarczająco trudno będzie ukryć przed nim te trzysta koron otrzymane od jego
ojca. Emanuel miał przecież świadomość, że tamtego pamiętnego dnia uratowali od
utonięcia mężczyznę, który ją zgwałcił. Wścieknie się, gdy usłyszy, że w domu są
przechowywane „zbrukane pieniądze”.
Pośpiesznie weszła do sypialni i ukryła je wraz z pozostałymi w najwyższej
szufladzie komody. Miała wrażenie, że ją parzą, z ulgą więc zamknęła szufladę.
Hugo popłakiwał, nadeszła pora przewijania i karmienia. Położyła synka na
stole w kuchni i zdjęła z niego przemoczone pieluszki, a on zaczął machać rączkami i
fikać nóżkami, uśmiechając się i gaworząc przy tym wesoło. Zapewne od razu zrobiło
mu się przyjemniej. A gdy już przewiniętego przyłożyła do piersi i usiadła na stołku w
kuchni, malec ssał i cmokał zadowolony. Uwielbiała słuchać tych jego odgłosów.
Traktowała je jako dowód tego, że jest mu dobrze, w każdym razie póki co. Co mu
ż
ycie przyniesie później, nie miała nawet odwagi myśleć. Zwłaszcza jeśli jego włosy
nabiorą przyciągającej uwagę rudej barwy, kręcąc się w loki tak jak Ansgarowi...
Znów stanął jej przed oczami Ansgar, gdy jąkał się purpurowy na twarzy.
Współczuła mu, nie umiała w sobie wzbudzić innego uczucia. Czasem zastanawiała
się, że chyba z nią jest coś nie tak, skoro myśli w taki sposób. Inne dziewczęta na
pewno byłyby wściekłe, pełne nienawiści i chęci odwetu. No cóż, ona odczuwała
podobnie przez wiele miesięcy. Teraz jednak od tamtego okropnego zdarzenia minęło
już sporo czasu, a poza tym nie pojmowała, że jego sprawcą był ktoś taki jak Ansgar.
Wydawał się miły.
W każdym razie widać było, że bardzo żałuje swego czynu. Czytała to z jego
twarzy, świadczyły też o tym prezenty, jakie zostawiał. Torkild powiedział, że to
samotny i nieszczęśliwy chłopak, zresztą widać to było gołym okiem.
Nie potrafi żywić do niego nienawiści przez resztę życia za to, że ją
skrzywdził. Tym bardziej, że uczynił to pod presją kompanów, a potem okazał
skruchę. Nie wolno jej też zapomnieć, że ją uratował, gdy ponownie znalazła się w
tarapatach, wracając z miasta. Gdyby go tam wtedy nie było i gdyby nie jego
ingerencja, zostałaby ponownie zgwałcona. Narażał dla niej wówczas własne życie.
Westchnęła głęboko i pomyślała: Może jednak zatrzymam część pieniędzy?
Jeśli mama mi to zaproponuje...
Ku jej zdumieniu Kristian wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle. Oznajmił, że
nauczyciel zachorował i zostali zwolnieni.
- Jak dobrze - wyrwało się Elise. - Potrzebuję kogoś, kto by przypilnował
Hugo, bo muszę pilnie pójść do mamy i załatwić pewną sprawę.
- To może ja pobiegnę? - rzekł Kristian, posyłając jej błagalne spojrzenie.
Elise wiedziała, że brat nie lubi zostawać sam z Hugo, bo czuje się bezsilny i nie wie,
co robić, gdy ten płacze.
- Nie tym razem, Kristian. Muszę sama porozmawiać z mamą. Hugo śpi i na
pewno będzie spokojny, póki nie wrócę. Usmażyłam wam racuchy - dorzuciła wesoło,
chcąc mu dodać otuchy. - Możesz zjeść trzy.
Jego twarz rozpromieniła się, ale zapytał:
- Stać cię na to, Elise?
- Tak - pokiwała głową. - Dostałam zapłatę za suknię, którą uszyłam.
Uśmiechnął się, a w jego oczach zalśniła radość.
- Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
Elise roześmiała się, serce napełniło jej się radością i poczuła się lekka jak
piórko.
- A ty jesteś najlepszym bratem - dodała pośpiesznie.
- Zaraz po Pederze - oznajmił, ale w jego głosie nie wyczuła zazdrości. Po
prostu stwierdził fakt.
Elise natychmiast spoważniała. Pogłaskała go po ciemnej grzywce i wyjaśniła:
- Kocham was obu tak samo, Kristian. Ale Peder potrzebuje więcej pomocy
niż ty, dlatego może ci się czasem zdawać, że poświęcam mu więcej uwagi.
- Mnie to nie przeszkadza, Elise. Pederowi nie jest lekko. Elise zmarszczyła
czoło zmartwiona.
- Słyszałeś coś może? Coś się stało?
- Pingelen strasznie mu dokucza. Strzela do niego z procy prosto w głowę,
zabiera mu czapkę i wyzywa od Cyganów, chociaż Peder nie jest żadnym Cyganem.
Elise poczuła ukłucie w sercu.
- Dlaczego wyzywa go od Cyganów?
- Nie wiem. Pewnie tylko po to, by go zdenerwować. Bo nie ma gorszego
przezwiska. Nie wiedziałaś?
Elise pokiwała głową i poczuła ciarki na plecach. Kristian najwyraźniej nie
pamiętał, że ich ojciec pochodził z cygańskiej rodziny.
Wprawdzie nigdy nie wędrował z taborem, przeciwnie, był marynarzem i
robotnikiem w fabryce, ale w jego żyłach płynęła cygańska krew. A to oznacza, że
oni, wszystkie jego dzieci, też są po trosze Cyganami. Nigdy o tym nie rozmawiali i
mało kto w ogóle o tym wiedział. Mama jednak bardzo się bała, że prawda wyjdzie na
jaw. Elise czytała w gazetach wszystko, co zamieszczano na temat Cyganów.
Wiedziała więc, że Christian Michelsen wspierał pokaźnymi datkami stowarzyszenie
do spraw przeciwdziałania włóczęgostwu. Organizacja ta w ostatnich latach
zbudowała wiele sierocińców. Cyganom, którzy nie chcieli się podporządkować
nowym zarządzeniom, siłą odbierano dzieci i umieszczano je w takich sierocińcach.
Przeszły ją dreszcze, gdy o tym myślała.
Przypomniało jej się, że przed kilkoma laty czytała w gazecie o dwojgu dzieci
w wieku dwóch i czterech lat, które odebrano rodzicom i umieszczono w sierocińcu.
Rodzice zdołali wykraść dzieci i zabrać je ze sobą, potem jednak dzieci zwabiono z
powrotem do sierocińca słodyczami i różnymi obiecankami, a rodziców aresztowano.
Na nic się zdały późniejsze próby odzyskania dzieci. Nie pomógł ani płacz, ani
błaganie. Sierociniec zaś ogrodzono wysokim płotem, by rodzice nie mogli dostać się
do środka.
Historia ta zrobiła na niej ogromne wrażenie. Wyobrażała sobie te dwa
maluchy siłą odrywane od mamy i taty i rozszlochane zamykane pośród obcych.
Pomyśleć tylko, że mógłby to być Peder. On by się tam całkiem zmarnował.
- Co ci jest? - Kristian popatrzył na nią pytająco. - Dlaczego masz taką dziwną
minę?
- Coś mi się przypomniało. Zastanawiam się też, co można zrobić, żeby
nakłonić Pingelena, aby zostawił Pedera w spokoju.
- Mogę go stłuc, jeśli chcesz.
- To nic nie pomoże, Kristian. Przeciwnie, będzie jeszcze gorzej. Ale teraz
muszę już lecieć. Jeśli Hugo się obudzi, możesz go trochę pokołysać, wtedy się na
pewno uspokoi.
Idąc pod górę na Wzgórze Świętego Jana, wciąż zastanawiała się nad sprawą
Cyganów.
Przypomniała sobie, jak raz zapytała tatę, kiedy jeszcze nie pił, dlaczego
Cyganie cieszą się taką złą sławą. Wyjaśnił jej wówczas, że zawsze tak było, choć w
ostatnich latach ich sytuacja znacznie się pogorszyła. Ludzie nie potrzebowali już
korzystać z usług, jakie wykonywali dla nich Cyganie, na przykład kupować wyrobów
z metalu i blachy. Nie potrzebowali mioteł, guzików, ram do tkania i ozdób.
Wszystko to mogli kupić teraz w sklepach. Dlatego częściej niż kiedyś odprawiano
ich z kwitkiem, kiedy zajeżdżali do dworu, by coś sprzedać, zabić konia, przepchać
komin, naprawić miedziane garnki i rynny. Poza tym społeczeństwo nie życzyło sobie
włóczących się po drogach ludzi, niemających stałego miejsca zamieszkania.
- To dlaczego inni Cyganie nie zrobią tak jak ty? - zapytała. - Nie znajdą sobie
domu i pracy?
Wtedy popatrzył na nią przeciągle i odparł:
- Jesteś pewna, Elise, że wszystkich ludzi można zmienić?
- Tobie się udało - upierała się.
- Tak sądzisz? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie. Kiedy z rzeki
wyłowiono zwłoki ojca, przypomniała sobie tę rozmowę.
Odsunęła pośpiesznie to wspomnienie, bo wciąż było dla niej zbyt bolesne.
Denerwowała się tym, co powiedział jej Kristian. W szkole nikt nie wiedział, że ich
ojciec był Cyganem. Peder nawet nie był do niego podobny. To Kristian odziedziczył
urodę po ojcu, jego jednak nikt nie przezywał.
Tego roku wiosna nadeszła szybciej niż zazwyczaj. Śpiewały ptaki, a w
zaciszu przy ścianach domów powschodziły krokusy, tworząc wśród mchu i ziemi
ż
ółte i fioletowe plamki. Elise zatrzymała się i rozejrzała dokoła. Gdzieś w pobliżu
pogwizdywał kos. Zasłuchała się przez chwilę w te cudowne trele, nim ruszyła dalej.
Jej serce napełniło się radością. Wnet nadejdzie lato i niczym ocean zaleje ich
słońcem i ciepłem. W domu w szufladzie ma dość pieniędzy, by nie musieli cierpieć
biedy przez długi czas. Jutro przepisze na czysto opowiadanie i poprosi Torkilda, by
zaniósł je redaktorowi z „Verdens Gang”. Podniosła wysoko głowę, popatrzyła w
niebo i odetchnęła świeżym, łagodnym wiosennym powietrzem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tymczasem Ansgar wrócił do domu. Po cichu wszedł do holu w nadziei, że
matka go nie usłyszy. Odwiesiwszy na wieszaku płaszcz i czapkę z daszkiem, ruszył
ukradkiem przez korytarz, by wejść po schodach na piętro. Nie miał siły rozmawiać
teraz z mamą. Nie zniesie więcej tych wszystkich jej pytań.
Zdążył wejść na trzeci stopień, gdy w salonie rozległo się wołanie:
- Ansgar? To ty?
Nie było wyjścia, jeśli z nią nie porozmawia, nie da mu spokoju.
- Tak - odpowiedział. - Idę do mojego pokoju.
- Chodź tu na chwilę, proszę. Odwrócił się niechętnie, ale posłuchał.
- O co chodzi? - zapytał.
- Zaniosłeś pieniądze? Pokiwał głową.
- Co powiedziała?
- Nie zdążyła nic powiedzieć. Wcisnąłem jej paczuszkę do ręki i uciekłem.
Matka zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- A cóż to za dziwne zachowanie? Dlaczego nie chciała wziąć pieniędzy?
Przecież nietrudno zauważyć, że jest biedna. Wydawać by się mogło, że powinna się
ucieszyć.
Kiwnął głową i zmusił się, by wytrzymać spojrzenie matki. Nie powinna za
nic w świecie nabrać podejrzeń, że coś przed nią ukrywa.
- Zauważyłeś, czy sprawdziła, ile pieniędzy jest w środku?
- Nie, pobiegłem.
- Gdyby to ktoś inny uratował ci życie, dalibyśmy o wiele więcej pieniędzy.
Ale nie byłoby to właściwe wobec ubogiej robotnicy. To środowisko kieruje się
innymi zasadami moralnymi. Pewnie by od razu wszystko wydała.
Skinął głową w nadziei, że się uwolni od tej rozmowy, ale w głębi serca
poczuł się urażony z powodu Elise. Wiedział, że ta dziewczyna z pewnością nie
zmarnotrawiłaby nawet jednego ore. Tak się troszczyła o swoich braci, zaopiekowała
się też obcym chłopcem, sierotą, i uwijała się od świtu do nocy. Nigdy nie widział, by
miała na sobie jakąś nową suknię. Sobie odmawiała wszystkiego.
- O czym rozmawialiście? - pytała dalej matka. - Bo widziałam, że
rozmawialiście, kiedy doszłam do sklepu.
Oblał się rumieńcem, co go tylko dodatkowo rozzłościło.
- Ona... zapytała mnie, jak się czuję po tej nieprzewidzianej kąpieli w rzece.
Mama siedziała w fotelu i obserwowała go z uwagą.
- Czerwienisz się, Ansgar - uśmiechnęła się. - Już wtedy latem to zauważyłam.
Jaka szkoda, że ona jest mężatką. Czemu ten świat jest taki zagmatwany? Gdy już
wreszcie zainteresowałeś się dziewczyną, okazuje się, że nie jest wolna. Wiesz coś o
niej? Ma dzieci?
Ansgar poczuł, że pot perli mu się na czole. Pokój zawirował mu przed
oczami, oparł się więc o framugę. Mama poderwała się przerażona.
- Ależ kochanie, chyba nie jesteś chory?
- Nie wiem, ostatnio coś gorzej się czuję. Mama załamała dłonie.
- Trzeba wezwać doktora.
- Nie - machnął lekceważąco ręką. - To zwyczajne przeziębienie, trochę boli
mnie gardło.
- Nic nie mówiłeś.
- Nie chciałem cię niepokoić. Pójdę na górę i się trochę położę. Mama
zatrzymała go. Miał wrażenie, że przejrzała go na wylot.
- To chyba nie z nerwów, Ansgar? Wiem, że obawiasz się pierwszych dni w
pracy, ale musisz pamiętać, że miałeś wiele szczęścia, otrzymując posadę w
największej i najbardziej wpływowej gazecie. Gdyby nie ojciec, na pewno byś jej nie
dostał. Idź już na górę i trochę odpocznij! Jeśli rzeczywiście coś ci dolega, musimy
cię postawić na nogi, zanim zaczniesz nową pracę.
Zamierzała się już odwrócić i usiąść z powrotem w swoim fotelu, ale jeszcze
raz rzuciła mu badawcze spojrzenie.
- Nie mogę uwolnić się od wrażenia, że jest coś dziwnego w tej ubogiej
robotnicy. Pamiętam, kiedy wtedy latem przyniosła twoje ubrania i zobaczyła mnie,
na jej twarzy odmalował się strach. Albo nie przepada z ludźmi, albo coś ją dręczy.
Ansgarowi znów zakręciło się w głowie.
- Chyba położę się do łóżka, mamo.
- Dobrze, biedaku, całkiem pobladłeś. Wejdę z tobą na górę, synku.
Chwyciła go pod rękę, by mu pomóc wejść po schodach.
- Mamo, proszę! Nie jestem dzieckiem. Zaśmiała się cicho.
- Nie, właśnie to dzisiaj zrozumiałam, kiedy cię zobaczyłam razem z tą ładną
robotnicą. Patrzyłeś na nią tak, jak młody mężczyzna patrzy na młodą kobietę. Nagle
uświadomiłam sobie, że mój syn wnet będzie dorosły.
Ansgar poczuł, jak wzbiera w nim irytacja i że lada moment wybuchnie.
- Wnet? Nie dochodzi do ciebie, mamo, że mam już osiemnaście lat?
- Ależ tak. Tylko że zawsze byłeś trochę bardziej dziecinny niż twoi
rówieśnicy. Przynajmniej zanim poznałeś tych swoich okropnych kolegów.
- To nie są już moi koledzy.
- No i całe szczęście. Mówiłam ci, co o nich sądzę. Zwłaszcza o tym Gustavie,
czy jak on tam się nazywa. Z daleka widać, co to za gagatek. Poza tym ma takie chytre
spojrzenie. Nie zdziwi mnie, jeśli któregoś dnia się okaże, że jest w coś zamieszany.
Nie zapomniałam tamtego wieczoru w zeszłym roku latem, gdy wróciłeś z miasta,
gdzie byliście razem. Wypiłeś za dużo i alkohol ci zaszkodził. Byłeś całkiem
wytrącony z równowagi. Wiem, że nie lubisz, gdy o tym mówię, Ansgar, ale po tym
dniu zmieniłeś się nie do poznania. Jestem całkowicie pewna, że ci koledzy mieli na
ciebie zły wpływ. Mam tylko nadzieję, że w redakcji poznasz nowych przyjaciół. Ta-
kich, na których można polegać.
Dotarli do pokoju Ansgara. Matka weszła przodem, strzepnęła poduszki i
pomogła mu się ułożyć w łóżku.
- O, tak, synku. Na pewno niebawem poczujesz się lepiej, zobaczysz. Poproszę
Olaug, żeby przyniosła ci gorące mleko z miodem.
W końcu matka wyszła i Ansgar odetchnął rozdygotany. Muszę opuścić ten
dom, pomyślał. Mama działa mi na nerwy. Tylko dokąd miałby się przeprowadzić?
Od ukończenia szkoły handlowej nie zarobił jeszcze nawet jednego ore. Nie udało mu
się dostać żadnej posady, o którą się ubiegał.
Zamknął oczy i jak zwykle pogrążył się w świecie marzeń. Wyobraził sobie,
ż
e jest razem z Elise w Tivoli. Ona ma na sobie śliczną niebieską sukienkę, a na
głowie kapelusz ozdobiony kwiatami w tym samym kolorze. Tańczą razem, ona
uśmiecha się do niego, a w jej policzkach pojawiają się głębokie dołeczki. Przyciska
ją mocno do siebie.
W tym samym momencie sielski obrazek znika i zastępuje go inny. Widzi
siebie biegnącego przez ciemny las i goniącego przerażoną jak zaszczute zwierzę
Elise. Dopada jej, przewraca na ziemię i podciąga jej spódnicę. Ona się broni
zaciekle. Jej opór wywołuje w nim nieznane uczucia, chęć dręczenia i bezgraniczne
pożądanie. Z wysiłkiem wdziera się w nią i po kilku ostrych pchnięciach eksploduje z
jękiem, doznając błogiej rozkoszy. Dokonał tego! Zrobił to, mimo że tamci byli
przekonani, iż się nie odważy.
Jak zawsze, gdy nachodziło go to wspomnienie, poczuł gwałtowny przypływ
pożądania zmieszany ze wstydem i smutkiem. Usiłował wyprzeć tę myśl, tymczasem
wciąż na nowo przeżywał krótkotrwałą rozkosz i euforię zwycięstwa. Przewracał się
w łóżku z boku na bok. Miał wrażenie, że zwariuje z tęsknoty za tą dziewczyną.
Ale wtedy pojawiało się kolejne wspomnienie. Stoi na ganku domu majstra.
Elise otwiera drzwi, ale na jego widok wstrzymuje oddech i usiłuje zatrzasnąć mu je
przed nosem. Zdążył jednak wsunąć stopę.
„Czego chcesz ode mnie?” - pyta, patrząc na niego z wściekłością. W jej
spojrzeniu mieści się wszystko, od nienawiści po rozgoryczenie, nie ma jednak nawet
cienia zainteresowania ani ciekawości, jak przekonywał go Gustav i jego kompani.
Twierdzili oni, że dziewczyna wzięta gwałtem odczuwa przyjemność, a napastnik
wzbudza potem w niej żądzę. Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć, mimo to
pragnął mieć taką nadzieję. Kiedy zrozumiał, że jest dokładnie na odwrót, stracił
ochotę do życia.
Przewracał się na łóżku z boku na bok. Cholerne dranie!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise zadzwoniła do drzwi. Otworzyła mama i rozpromieniła się na jej widok.
- Elise? Jak miło! Chyba ściągnęłam cię myślami, bo właśnie zastanawiałam
się, co u was.
- Nie mam dużo czasu, bo Kristian pilnuje Hugo, a on nie lubi z nim zostawać
sam. Boi się, że zacznie mu płakać.
- Trudno, musi się do tego przyzwyczaić! Ty też musiałaś się nim opiekować,
gdy szłam do fabryki, a miałaś zaledwie sześć lat, gdy się urodził.
Elise nie odpowiedziała, wyciągnęła natomiast z kieszeni niewielką brązową
paczuszkę i podała mamie.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Spotkałam matkę tego mężczyzny, którego
uratowaliśmy w rzece zeszłego lata. Powiedziała, że nie może sobie darować, że nie
odwdzięczyła się nam, jak należy, i żeby to nadrobić, wręczyła mi to.
Mama, zdziwiona nieoczekiwanym podarunkiem, odpakowała paczuszkę i
zrobiła wielkie oczy.
- Pieniądze?
- Tak, pięćset koron - potwierdziła Elise.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem, wpatrzona w majątek, który
trzymała w dłoniach.
- Jesteś pewna, że to nie żadne nieporozumienie?
- Tak. Pieniądze są podziękowaniem za to, że uratowaliśmy jej syna. To ty i
Hvalstad zauważyliście go w wodzie i podnieśliście alarm. Gdybyście go wtedy nie
dostrzegli, dziś już by nie żył.
- Nigdy byśmy nie zdołali go uratować bez twojej i Emanuela pomocy -
zaoponowała mama. - Nie mogę przyjąć takiej sumy od obcych ludzi, Elise.
- Powiedziałam dokładnie to samo, ale jej syn przybiegł za mną i wcisnął mi
do ręki tę paczuszkę i uciekł, nim zdołałam zaprotestować. Dopiero jak przyszłam do
domu, zobaczyłam, ile to pieniędzy.
Mama wahała się. Elise widziała, jak walczy ze sobą, targana sprzecznymi
uczuciami. Nagle jej twarz rozpromieniła się.
- Podzielmy się - zaproponowała. - Będzie po dwieście pięćdziesiąt koron dla
każdej z nas. Nie pamiętasz, jak pan Ringstad stwierdził, że sto koron to stanowczo za
mało?
- Pewnie dlatego, że przywykł do większych sum. Nie tak jak my.
- Jeśli matkę tego chłopaka męczy to, że nie odwdzięczyła się nam, jak należy,
to uważam, że możemy przyjąć te pieniądze z czystym sumieniem.
Mama przeliczyła banknoty z zapałem i włożyła Elise do rąk połowę sumy.
- Chodź, Elise, usiądź na chwilę. Ja w każdym razie muszę usiąść. Jestem
całkiem oszołomiona. Poza tym tak dawno cię nie widziałam. Ciekawa jestem, co tam
u was w domu.
Kiedy tak rozmawiały, ze swojego pokoju wyszła zawstydzona Anne Sofie.
Zobaczywszy, kto ich odwiedził, uśmiechnęła się, szybko podbiegła do mamy i
wdrapała się jej na kolana. Mama pogłaskała ją po włosach i przytuliła do siebie.
- Znasz przecież Elise, Anne Sofie. Nie musisz się wstydzić.
Elise przyjrzała się im uważnie. Mama traktowała dziewczynkę jak własną
córkę i zdawała się nie pamiętać, że w domu majstra mieszkają jej synowie, którym
daleko jeszcze do dorosłości. Minęły dwa i pół miesiąca od wyprowadzki i przez cały
ten czas ani razu ich nie odwiedziła. Jak matka może opuścić własne dzieci? Hilda i ja
jesteśmy już dorosłe, ale przecież chłopcy są jeszcze w wieku szkolnym!
Czy to ta długa choroba i tygodnie spędzone w sanatorium tak ją odmieniły?
Nie niepokoiła się, bo ufała Elise, która przejęła odpowiedzialność za młodszych
braci. Może poczuła się zbędna, gdy wróciła do domu z sanatorium, i dlatego tak się
wszystko ułożyło?
- Dobrze się tu czujesz czy może tęsknisz do domu nad rzeką? - zapytała
ostrożnie, starając się nie okazać emocji. W głębi serca pragnęła usłyszeć, że mama
tęskni za nimi, zwłaszcza za chłopcami. Mama tymczasem roześmiała się.
- Jest mi tu wspaniale. Przed południem spędzamy sobie miło czas w domu
razem z Anne Sofìe, a kiedy Asbjorn wraca z pracy, po wspólnym obiedzie idziemy
na spacer na Wzgórze Świętego Jana. Jest tam karuzela dla dzieci, no i niedźwiedzie.
- Pokręciła głową i dodała: - Wciąż nie mogę uwierzyć, że dostaliśmy tyle pieniędzy.
Teraz będzie nas stać, żeby pójść do restauracji Hasselbakken, wypić kawę i zjeść
ciastko, kiedy nas najdzie ochota. Słyszysz, Anne Sofie? - dodała ożywiona i
pocałowała dziewczynkę w policzek. - Pomyśl tylko, pójdziemy do restauracji na
ciastko!
Anne Sofie uśmiechnęła się uszczęśliwiona i wtuliła się w nią. Elise wstała.
- Muszę już wracać. Peder nie zdążył jeszcze przyjść ze szkoły, gdy
wychodziłam, a obaj idą po południu do pracy, wiesz. Muszą koniecznie coś zjeść
przed wyjściem.
W oczach mamy przemknął cień. Może jednak nie całkiem o nich
zapomniała? - pomyślała sobie Elise, całując mamę na pożegnanie i kierując się do
drzwi wyjściowych.
Zastała Kristiana chodzącego po kuchni od ściany do ściany. Na rękach
trzymał wrzeszczącego Hugo. Spocony i czerwony na twarzy, na widok Elise
odetchnął z ulgą.
- Zaczął płakać niemal zaraz po twoim wyjściu. Robię, co mogę, ale to nic nie
pomaga. Ma mokro.
- Biedaku, pewnie nawet nie zdążyłeś się najeść.
- To akurat nic nie szkodzi. Wezmę placki w rękę i zjem po drodze.
- A Peder jeszcze nie wrócił?
Kristian pokręcił głową i posyłając jej zaciekawione spojrzenie, zapytał:
- Co u mamy? Odwiedzi nas niebawem?
Elise ścisnęło w żołądku. Unikając wzroku brata, odpowiedziała:
- Mama miała mnóstwo pracy w związku z przeprowadzką.
Zresztą wiesz, jak to jest. Pamiętasz, jak się przeprowadziliśmy tutaj z
Andersengàrden.
- Zajęło nam to dwa dni.
- Ale Hvalstad ma dużo więcej dobytku niż my. Poza tym mama nie odzyskała
jeszcze w pełni sił i robi wszystko powoli. Musiała uszyć firanki, zrobić na szydełku
ręczniki i ścierki do kuchni, posadzić kwiaty w doniczkach i ustawić je na oknach. No
i miała jeszcze wiele innej roboty. Ale wypytała mnie o was dokładnie, była ciekawa,
jak się czujecie, i prosiła, bym koniecznie was pozdrowiła. Ma nadzieję, że niebawem
będziecie ją mogli odwiedzić, a kiedy odchodziłam, zauważyłam, że posmutniała.
- Dlaczego? - Kristian spojrzał na nią, zdradzając się, że mama obchodzi go
bardziej, niż Elise to sobie uświadamiała.
- Bo tęskni na wami. Niełatwo jest matce opuścić swoje dzieci.
Kristian uciekł spojrzeniem. Sięgnął po racuchy polane syropem, włożył
czapkę z daszkiem i skierował się ku drzwiom. Gdy już miał wychodzić, odwrócił się
i uśmiechnął do Elise, zupełnie jakby chciał ją pocieszyć.
- Nic nie szkodzi, Elise - rzekł i zniknął.
O co mu chodziło? - zastanawiała się. Czyżby rozumiał, że mama ich
zostawiła?
Przyłożyła Hugo do piersi, choć według tego, co mama nauczyła ją o
regularnych posiłkach, było jeszcze za wcześnie na karmienie. Nie mogła jednak
znieść płaczu synka. Poza tym chciała to mieć jak najszybciej za sobą, by przepisać na
czysto opowiadanie, zanim Emanuel wróci z pracy.
Wreszcie usłyszała za oknem głosy Pedera i Everta. Zawsze odczuwała
niepokój, gdy Peder wracał później niż zwykle. Na szczęście teraz, gdy Evert
mieszkał z nimi, nie chodził sam. We dwójkę było im raźniej. Wprawdzie Evert był
niewysoki i równie cherlawy jak Peder, ale za to potrafił odpyskować, gdy było
trzeba.
- Jak pachnie! - Peder wpadł do kuchni i podbiegł prosto do pieca. -
Usmażyłaś racuchy, Elise? Skąd wzięłaś pieniądze?
Wyłgała się tak samo jak Kristianowi, że dostała zapłatę od Karolinę.
- Będziesz szyć więcej sukien? - zapytał Peder ożywiony.
- Teraz mam zamówienie na bluzkę. Gdy tylko znajdę wolną chwilę, pójdę do
panny Carlsen po materiał.
- My możemy ci pomóc!
- Dziękuję, ale muszę pójść sama, żeby omówić krój i jeszcze raz ją
wymierzyć. Wstąpię tam, kiedy Emanuel wróci do domu. Teraz jednak musicie
szybko zjeść i biec do pracy.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Dopiero co skończyły się lekcje.
- Pamiętajcie, żeby nie dawać woźnemu powodu, aby się na was skarżył.
Zjedzcie racuchy i biegnijcie!
Zrobili, jak im kazała, mimo że poznała po ich minach, że mieli ochotę się
sprzeciwić.
Wreszcie została sama. Z zapałem sięgnęła po notes i papier, usiadła przy stole
w kuchni i zaczęła kaligrafować równiutko i tak pięknie, jak tylko potrafiła.
Nie była do tego przyzwyczajona, więc zajęło jej to sporo czasu. Inni pewnie
piszą piórem i atramentem, pomyślała. Może tam w redakcji nawet im się nie będzie
chciało przeczytać opowiadania napisanego ołówkiem? Ale za to gdy się pomylę,
mogę wytrzeć gumką, pocieszała się.
Skończywszy, przeczytała całość jeszcze raz, po czym zawstydzona odłożyła
kartki na stole. Opowiadanie wcale nie wydawało jej się dobre. Nie zdołała wyrazić
ani strachu, ani napięcia, ani przejmującej rozpaczy, jaka ją ogarnęła, gdy próba
powstrzymania Mathilde spełzła na niczym i dziewczyna zniknęła w odmętach rzeki.
Pod powiekami zapiekły ją łzy. Nie pojmowała, dlaczego była taka zadowolona
wczoraj, gdy to napisała.
Wszystko przez teścia i Johana! Nabili jej głowę takimi głupstwami, a
przecież ona nie potrafi w ogóle pisać. Uwierzyła w swej pysze, że sobie z tym
poradzi.
Przez moment miała ochotę zgnieść kartki z opowiadaniem i wrzucić do pieca,
ale wiedziała, że się na to nie zdobędzie. Sięgnęła więc po gumkę, by wszystko
wymazać. Papier kosztuje, może się jeszcze na coś przydać.
W tej samej chwili za oknem rozległy się kroki. Nie spodziewała się, że
Emanuel wróci tak wcześnie. Wspominał coś, że po pracy zamierza wybrać się do
Carla Wilhelma, i uprzedził, że nie musi szykować dla niego jedzenia. Przerażona
zgarnęła wszystko.
Zdziwiła się, słysząc pukanie, a w uchylonych drzwiach ujrzała głowę
Torkilda.
- Mogę przeszkodzić? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do
ś
rodka. - Przychodzę zaprosić was na ślub.
Jego twarz wprost promieniała.
Elise poderwała się ze stołka i z radości rzuciła mu się na szyję. Zaraz jednak
zawstydziła się nieco swojej spontanicznej reakcji i cofnęła się pośpiesznie.
- Przepraszam, ale tak się ucieszyłam! Roześmiał się.
- To tak samo jak ja. Nie mogę wprost uwierzyć, że to prawda. Anna uważa,
ż
e teraz już da radę, przy odrobinie wsparcia, przejść o własnych siłach do ołtarza.
Głos mu się załamał, pośpiesznie otarł ręką łzy, wyraźnie zawstydzony tym, że
zdradził swoje uczucia. Elise ścisnęło w gardle.
- Gdyby ktoś powiedział mi to przed rokiem... Pokiwał głową.
- To wszystko dzięki tobie, Elise. Ty w nią wierzyłaś i jej zaufałaś, dlatego
odważyła się przyjść na twój ślub. Gdyby tego nie zrobiła, pewnie nigdy bym jej nie
spotkał.
- E, spotkalibyście się. To nie był przypadek. Myślę, że byliście sobie
przeznaczeni. Jestem o tym wręcz przekonana. Bóg nie pozwoliłby byle komu
zaopiekować się Anną. Już dawno wybrał ciebie.
Torkild uśmiechnął się.
- Nie mów tak, Elise. Nie jestem lepszy od innych.
W tej samej chwili spojrzał na stół i rozszerzywszy oczy ze zdumienia,
zapytał:
- Piszesz?
- To tylko nieudana próba - pokręciła głową Elise.
- Jak możesz mówić o nieudanej próbie, skoro widzę tu kilka zapisanych
kartek.
- To nie dość dobre. Nie udało mi się wyrazić słowami tego, co czułam.
Spisałam wszystko bez zastanowienia, zamierzając poprawić później, ale teraz nie
potrafię tego zrobić.
- O czym napisałaś?
- O Mathilde.
- Pozwolisz mi przeczytać? Ociągała się.
- Nie wyniesiesz z tego żadnej nauki, jeśli nikt ci nie powie, co możesz
poprawić i ulepszyć.
- Ale obiecasz, że nikomu o tym nie powiesz?
- Oczywiście.
Podszedł do stołu i sięgnął po pierwszą kartkę.
Elise nie miała siły stać bezczynnie i czekać na wyrok, udała więc, że musi coś
zrobić w sypialni. Poukładała i uporządkowała wszystko, zastanawiając się, czym
jeszcze mogłaby się zająć. Czuła jednak, jak serce kołacze jej ze zdenerwowania.
Torkild jest zbyt taktowny, by powiedzieć jej wprost, że to do niczego, ale pozna po
jego twarzy, czy kłamie.
Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, nim go usłyszała. Zawołał ją tak
głośno, że przestraszyła się, iż obudzi Hugo. Pośpieszyła więc do kuchni.
- Mogę to wziąć ze sobą? - zapytał. Daremnie usiłowała odczytać wyraz jego
twarzy.
- Chcesz pokazać Annie?
- Nie, Oli Thommessenowi.
Stała oniemiała, wpatrując się w niego, wreszcie wykrztusiła:
- Myślisz, że go to zainteresuje?
- Nie jestem ani dziennikarzem, ani redaktorem, ale gdybym wydawał gazetę,
nie wahałbym się ani chwili, Elise, bo to jest znakomite. Paru pisarzy opisywało już w
książkach życie nad Aker, nie słyszałem jednak, by wśród nich była jakaś kobieta. A
przynajmniej żadna nie wywodziła się z tego środowiska. Nigdy nie czytałem jeszcze
opowiadania o młodej matce, która odbiera sobie życie, by nie skończyć na ulicy.
Nigdy też nie czytałem, by jakiś świadek zdarzenia próbował odwieść samobójczynię
od rzucenia się w odmęty rzeki. - Był tak ożywiony, że aż się zapowietrzył, musiał
więc przerwać na moment. Zaraz jednak dodał: - I nie chodzi tu tylko o samą historię,
ale o sposób, w jaki została opowiedziana. Muszę przyznać, że się wzruszyłem, mimo
ż
e służąc w Armii Zbawienia, spotykam się na co dzień z nędzą i rozpaczą. Być może
wielu czytelników oburzy się po przeczytaniu tego opowiadania. Wyrzuty sumienia
mogą z nich uczynić bezwzględnych krytyków. Szanowani obywatele nie lubią, by im
uświadamiać takie tragedie. Wolą żyć w błogiej niewiedzy i bawić się beztrosko w
swej bezpiecznej rzeczywistości. - Odetchnął głęboko i dodał: - Ale znajdą się tacy,
którzy wreszcie zaczną myśleć, Elise. Zrozumieją w końcu, że musi nadejść kres
takiej okrutnej niesprawiedliwości.
Elise poczuła, że się rumieni. Po minie Torkilda poznawała, że mówi szczerze
to, co myśli. Nie użyłby takich słów, gdyby chciał ją jedynie pocieszyć i podtrzymać
na duchu.
Nie czekając na odpowiedź, złożył kartki i schował do przygotowanej koperty.
- Może lepiej będzie, jeśli podpiszesz się pseudonimem, żeby uniknąć
nieprzyjemności. Poza tym lepiej, żeby nikt się nie domyślił, gdzie konkretnie
wydarzyła się tragedia. Siostrze Mathilde może być przykro, jeśli czytelnicy się
zorientują, o kogo chodzi. O ile ktoś z jej znajomych w ogóle czytuje „Verdens
Gang”. Elise wreszcie odzyskała mowę.
- Mówisz tak, jakby opowiadanie już zostało przyjęte do druku. Torkild
uśmiechnął się i nie odpowiadając bezpośrednio na jej wątpliwości, oznajmił:
- Zawiadomię cię, gdy tylko będę coś wiedział. Powiedziałem ci, kiedy
odbędzie się ślub? W pierwszą sobotę maja, w kościele w Sagene. Anna chciała cię
prosić, byś została jej druhną.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
Kiedy Torkild wyszedł, nie była w stanie niczym się zająć. Nastawiła kociołek
z wodą, by wyprać ubranka niemowlęce, ale całkiem o tym zapomniała. Zapatrzyła się
w okno. Pomyśleć tylko... Nie, nie wolno mi się za wcześnie cieszyć, bo wówczas
zawód będzie większy, upominała się w duchu.
Mimo to nie mogła przestać o tym myśleć. Zastanawiała się też nad następną
historią, którą by chciała spisać. Opisze spotkanie z Othilie, wyniszczoną przez
chorobę uliczną prostytutką, która się wstydzi życia, jakie prowadzi. Powitała ją
wrogo, a mimo to pobiegła za nią, by ją przeprowadzić przez okrytą złą sławą
dzielnicę miasta.
Odetchnęła głęboko. Jeśli czytelników rozgniewa historia Mathilde, to można
się spodziewać, że kiedy przeczytają o Othilie, wpadną we wściekłość. Ale może ktoś
wreszcie zacznie myśleć, powiedział Torkild. W ten sposób przyczyniłaby się do
ważnych zmian, mimo że to tylko kropla w morzu.
Odwróciła się gwałtownie od okna i nalała gorącej wody do wiadra, w którym
moczyły się brudne pieluszki. Dość już tych rojeń! Trzeba zrobić coś pożytecznego!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Dopiero następnego dnia, w sobotę, Elise liczyła na to, że wreszcie będzie
miała czas pójść do Carlsenów po materiał na bluzkę.
W duchu była zadowolona, że nie pobiegła do Karolinę od razu, gdy dostała
od niej zapłatę i list. Niech ta dziewucha zobaczy, że Elise nie jest od niej zależna.
Mając w zanadrzu pieniądze otrzymane od teścia i od Ansgara Mathiesena, nie
musiała się pośpiesznie rozglądać za nowymi klientkami.
Emanuel wcześniej kończył pracę i obiecał się zaopiekować Hugo pod jej
nieobecność. Przed wyjściem nakarmi tylko synka. Chłopcy też tego dnia pracują
krócej i wreszcie będą mieć parę godzin na zabawę. Śnieg już niemal całkiem
stopniał, tylko w zacienionych zakamarkach leżały jeszcze białe płaty. Dziewczynki
skakały w klasy, a chłopcy bawili się w noża. W rzece nadal piętrzyły się kry i
tworzyły zatory, jakby chciały jeszcze na jakiś czas zatrzymać zimę.
Elise nuciła sobie pod nosem, wyciągając z szafy talerze i sztućce. Na środku
stołu postawiła w szklance bukiecik żółtych kwiatków podbiału.
- Jak miło znów usłyszeć twój śpiew - odezwał się z uśmiechem Emanuel. -
Masz śliczny głos, Elise. Pamiętasz, że zachęcałem cię, byś zaczęła śpiewać w chórze
Armii Zbawienia?
Uśmiechnęła się.
- Lubię śpiewać, ale łatwiej mi to przychodzi wiosną niż zimą. Gdy marznę,
jakoś mi się to nie udaje.
- Ale dobry obiad dzisiaj ugotowałaś - pochwalił, wciągając w nozdrza
smakowitą woń, i spojrzał w stronę pieca. - Usmażyłaś mięso?
Roześmiała się.
- Nie, to smażona kalarepa pokrojona w krążki i przyprawiona solą i pieprzem.
Smakuje jak mięso.
- Już się zacząłem zastanawiać. Miejmy nadzieję, że Karolinę ma dla ciebie
kolejne zamówienia, tak żebyś codziennie przynajmniej coś zrobiła.
Kiwnęła głową, ale zdenerwowało ją stwierdzenie: „żebyś codziennie
przynajmniej coś zrobiła”. Czy on w ogóle ma pojęcie, co to znaczy opieka nad
niemowlęciem i trzema chłopcami w wieku dziewięciu i dziesięciu lat? A do tego
jeszcze dochodzi pranie, sprzątanie, noszenie wody i drewna, cerowanie i łatanie!
Pomyślała o pięciuset pięćdziesięciu koronach schowanych w szufladzie komody. Jak
zareagowałby Emanuel, gdyby je znalazł? Przede wszystkim poczułby się dotknięty,
ż
e mają z ojcem przed nim jakieś tajemnice, i uniósłby się gniewem, że przyjęła
pieniądze od rudzielca. Do głowy by mu nie przyszło, że postąpiła tak, bo brakuje im
pieniędzy. Nie, lepiej nic mu nie mówić!
- A co słychać u Wang - Olafsena? - zapytała, żeby zmienić temat.
- Dobrze. Ojciec wreszcie zaakceptował narzeczoną Carla Wilhelma. Być
może niebawem dostaniemy zaproszenie na ich ślub.
Elise spojrzała na niego przerażona.
Przyjaciel Emanuela należał do wyższych sfer, nie to co oni. Goście na pewno
będą ubrani zgodnie z najnowszą modą. Kobiety do białych sukni z mereżkami i
koronkami założą złotą biżuterię albo ozdobne kwiaty i eleganckie buciki. Do tego
torebki wyszywane perełkami. Wchodząc do takiego domu w czarnej odświętnej
sukni po mamie, czułaby się jak na cenzurowanym.
- Mnie chyba nie zaproszą?
- Jak to? Oczywiście, że ty też będziesz zaproszona, jeśli zaproszą mnie -
zaśmiał się Emanuel.
- Ale co ja na siebie włożę? Nie mogę się pokazać wśród takich ludzi w starej
czarnej sukni.
Zmarszczył czoło, najwyraźniej w ogóle o tym nie pomyślał.
- Może uda się pożyczyć jakąś suknię dla ciebie? Albo kupimy coś tanio przez
Armię. Zapytam Torkilda.
- Wróciłeś wczoraj do domu tak późno, że nie zdążyłam ci powiedzieć, że
Torkild zajrzał tu pod twoją nieobecność i zaprosił nas na swój ślub. Odbędzie się w
pierwszą sobotę maja w kościele w Sagene.
Emanuel uśmiechnął się, a jego oczy zalśniły radością.
- Doprawdy trudno w to uwierzyć. Anna to ma szczęście, że trafił jej się taki
Torkild, no i na odwrót.
- Powiedziałam dokładnie to samo. Jeśli to prawda, że ludzie bywają dla siebie
stworzeni, to na pewno dotyczy to tych dwojga. Torkild miał łzy w oczach, gdy
mówił, że Anna oświadczyła, iż da już radę przejść na własnych nogach aż do ołtarza.
- Wspomniał coś, gdzie będą mieszkać?
- Nie, nie pomyślałam nawet, żeby zapytać. Wydało mi się oczywiste, że
zamieszkają razem z panią Thoresen. Nie stać ich przecież, by wynająć coś wyłącznie
dla siebie, a pewnie też trudno byłoby znaleźć coś odpowiedniego.
- Biedny Torkild! Współczuję, że będzie musiał mieszkać pod jednym dachem
z tą plotkarą.
Elise posłała mu urażone spojrzenie.
- Pani Thoresen nie jest wcale taka zła. Johan i ja... - urwała gwałtownie,
widząc, jak tężeje mu twarz.
- Co takiego Johan i ty?
- Nie zamierzałam o tym rozmawiać, tak mi się tylko wyrwało.
- Rozumiem. Zapytałem tylko, co z wami.
- Kiedy planowaliśmy się pobrać w zeszłym roku latem, mieliśmy wprowadzić
się do kuchni pani Thoresen.
Elise spojrzała mu odważnie w oczy, nie mając nic do ukrycia. Emanuel
przecież wiedział od początku, że była zaręczona z Johanem. Poderwał się
gwałtownie od stołu i rzucił chłodno:
- Dziękuję za obiad. Chyba będzie najlepiej, jeśli od razu pójdziesz do
Carlsenów. Cierpliwość nie jest mocną stroną Karolinę.
Westchnęła ciężko, wychodząc z domu. Doprawdy trudno było zrozumieć
Emanuela. Przecież to nie ona go zdradziła.
Zasiedzieli się trochę przy obiedzie i zrobiło się późno. Elise miała nadzieję,
ż
e Karolinę pojechała na jakieś przyjęcie i uda się jej uniknąć rozmowy. Na pewno
materiał wraz z krojem bluzki leży przygotowany do odebrania.
Tak jak ostatnio zerknęła w stronę willi Paulsena, ale nie zauważyła Hildy.
Pozostał już tylko miesiąc do rozwiązania, a siostra na pewno jeszcze nie wymyśliła,
jak się urządzi.
Emanuel zdecydował, że wkrótce wywieszą ogłoszenie o wynajęciu poddasza.
Robiło się coraz cieplej i niebawem nie trzeba już będzie palić w piecu. Lokatorzy
będą mogli korzystać z ich kuchni, pod warunkiem że zgodzą się gotować obiady o
innej porze, oznajmił Emanuel, nie rozmawiając z nią wcześniej na ten temat. Oba-
wiała się tych zmian.
Wszystko zależy od tego, jacy ludzie się trafią, a nie zawsze udaje się
właściwie ocenić człowieka przy pierwszym spotkaniu. W głębi serca marzyło jej się,
by na poddaszu zamieszkała Hilda, ale wiedziała, iż Emanuel nigdy się na to nie
zgodzi. Nie miał o siostrze Elise najlepszego zdania. Uważał, że jest pyskata i
bezczelna, i oburzało go lekceważenie przez nią zasad moralnych. Tego, że i jego
zasady moralne pozostawiały wiele do życzenia, najwyraźniej nie dostrzegał.
Elise zauważyła idącą chodnikiem z naprzeciwka nianię, która pchała
elegancki nowoczesny wózek dziecinny na dużych kołach. Dziecko siedziało w
wózeczku i po czapeczce można było poznać, że to chłopiec. Niania uśmiechała się
do niego i bawiła się z nim po drodze. Gdy byli już blisko, chłopiec rzucił na ziemię
zabawkę, która potoczyła się wprost pod nogi Elise. Pośpiesznie schyliła się i pod-
niosła zabawkę i z uśmiechem podeszła, żeby ją oddać.
- Co ty robisz, Isac! - zrezygnowana niania strofowała chłopca. - Teraz misio
jest brudny i nie będziesz się mógł nim więcej bawić.
Isac... O Boże, czy to naprawdę Braciszek? - Elise zwolniła gwałtownie kroku.
- Bardzo dziękuję - rzekła niania, gdy Elise podała jej mięciutką maskotkę. -
On jest całkiem niemożliwy, rzuca wszystko, co mu się trafi w ręce.
- To ten wiek - wymamrotała Elise, wpatrując się w synka Hildy. Nie miała
ż
adnych wątpliwości, że to Braciszek. - Ile ma miesięcy?
- Za dwa miesiące skończy roczek.
Elise pokiwała głową. Wszystko się zgadzało. Braciszek urodził się trzy dni po
tym, jak wraz z chłopcami i Emanuelem odwiedziła po raz pierwszy Ringstad. To
było pod koniec maja, brzozy okryły się właśnie świeżą zielenią, a w powietrzu unosił
się zapach kwiatów.
- Ależ jest słodki!
- Tak, to takie dobre dziecko, może troszeczkę rozpieszczone, ale trudno się
dziwić. Rodzice długo czekali na potomka. - Niania była z gatunku gadulskich. - Ale
teraz spodziewają się kolejnego dziecka - ciągnęła z zapałem. - Ciekawe, czy Isac
skupi na sobie tyle uwagi co teraz, gdy będzie miał brata albo siostrę.
- Tak? - Elise zapytała niewinnie, udając szczere zainteresowanie. - Mama
Isaca będzie miała kolejne dziecko? Tak szybko?
Niania pokiwała głową i konspiracyjnym tonem odparła:
- Za dwa miesiące. - Nachyliwszy się bliżej Elise, dodała cicho: - Ona sama
nie może mieć więcej dzieci, więc weźmie dziecko z sierocińca. Uważam, że to
straszne. Nie potrafię zrozumieć, że matka oddaje własne dziecko!
- Może rodzice są chorzy albo nie są w stanie zapewnić dziecku utrzymania? -
próbowała tłumaczyć Elise. - A może...
- A może to dziecko jakiejś prostytutki - przerwała jej niania. - One wciąż
pozbywają się potomstwa.
Elise pokiwała głową. A więc Hilda nie odważyła się jeszcze wyjawić swych
zamiarów. To będzie dopiero afera!
- Proszę popatrzeć! Prawda, że jest śliczny, gdy się uśmiecha? Ma takie
dołeczki w policzkach.
Niania najwyraźniej była bardzo przywiązana do Braciszka, choć uważała, że
jest rozpieszczony.
Elise nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać:
- A skąd ci państwo mogą wiedzieć, że za dwa miesiące będą mieć następne
dziecko?
- Prawdziwa mama spodziewa się dziecka w kwietniu.
- I już się zdecydowała je oddać? Niania posłała jej zdziwione spojrzenie.
- A co ma innego zrobić? Nie jest pewne, czy w sierocińcu mogą się
zaopiekować wszystkimi nieślubnymi dziećmi, które przychodzą na świat. Na pewno
jest szczęśliwa, że może oddać dziecko bogatym ludziom.
Nagle zreflektowała się, że powiedziała za dużo, i zakryła dłonią usta.
- Nie wiem, po co w ogóle o tym mówię. Przyrzekłam, że zachowam
dyskrecję. Ale przecież my się nie znamy, więc chyba nic nie szkodzi? Chyba nie
mieszkasz na wzgórzu Aker, prawda?
Elise pokręciła głową.
- Przyszłam tylko po materiał, żeby uszyć bluzkę pannie Carlsen.
- Jesteś krawcową? Elise przytaknęła.
- Wiem, że pani Paulsen poszukuje nowej krawcowej. Mieszkamy tam -
Pokazała na willę. - Może mogłabyś zajrzeć któregoś dnia i się dowiedzieć? - Dodała
jednak z namysłem: - Ale musisz mi obiecać, że zapomnisz o tym, co ci
powiedziałam.
- Oczywiście.
- Pani Paulsen mówiła, że potrzebuje nowych ubrań dla siebie i dla Isaca. Jest
zrozpaczona, ponieważ jej stara krawcowa przestała szyć. Od reumatyzmu
powykręcało jej palce.
W tej samej chwili rozległo się wołanie, a gdy się obie odwróciły, ujrzały
służącą w białym wykrochmalonym fartuchu i w białej chustce na głowie, która
kiwała na nianię.
- Już idę! - zawołała niania. - Znalazłam krawcową dla pani! Odwróciwszy się
do Elise, pośpiesznie poprosiła:
- Obiecaj, że wstąpisz, skoro już o tobie powiedziałam. Oni mają dużo
pieniędzy i jestem pewna, że zapłacą ci więcej niż inni.
To powiedziawszy, szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. Elise zamyślona
udała się do willi Carlsenów. Żeby tylko Karolinę nie było w domu, marzyła w duchu,
czując, jak ściska ją w żołądku.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Służąca, która otworzyła drzwi, zlustrowała Elise krytycznie, nim wpuściła ją
do środka, i oznajmiła:
- Panna Carlsen jest w salonie na górze.
- Miałam tylko odebrać materiał, nie muszę z nią rozmawiać.
- Przykazała mi, by skierować cię prosto do niej. Była przekonana, że
przyjdziesz już kilka dni temu.
Nie było wyjścia. Elise weszła za służącą po wąskich schodach kuchennych na
górę, starając się uodpornić na to, co ją czeka.
Na piętrze służąca odwróciła się i patrząc się na nią błagalnie, poprosiła:
- Nie bądź długo, proszę. Pracowałyśmy w pocie czoła od szóstej rano, żeby
wyprosić parę godzin wolnego na wieczór. Dziś sobota, a my nie miałyśmy wolnego
od dwóch tygodni.
Elise spojrzała na nią ze współczuciem. Od dwóch tygodni nie miały nawet
jednej godziny wolnego, pomyślała wstrząśnięta. Czy Hilda też tak haruje? Jeśli tak,
to nic dziwnego, że chce się stamtąd wyrwać.
Karolinę stała przy oknie wychodzącym na cmentarz Chrystusa Zbawiciela.
- Panno Carlsen, przyszła krawcowa.
Karolinę nie ruszyła się z miejsca i nawet się nie obejrzała, mówiąc:
- Możesz odejść, Jenny.
Służąca zniknęła, a Elise została przy drzwiach.
- Nie dostałaś mojego listu?
- Owszem, otrzymałam list i zapłatę.
- Dlaczego więc nie zjawiłaś się wcześniej?
- Ponieważ nie miałam możliwości.
A co to Karolinę obchodzi? - pomyślała zdecydowana, że nie da sobą tym
razem pomiatać.
- Jak możesz oczekiwać, że będziesz szyć dla ludzi, jeśli nie przestrzegasz
umówionych terminów?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy miały jakąś umowę w sprawie terminu,
panno Carlsen.
- Napisałam w liście, że możesz odebrać materiał w każdej chwili. - Odwróciła
się gwałtownie, patrząc na Elise wrogo. - To jest umowa!
- Trudno to nazwać umową, skoro nie odpowiedziałam na zgłoszenie.
Stracę za chwilę klientkę i Emanuel się wścieknie. Ale trudno, pomyślała.
Ś
wiadomość, że w szufladzie komody ma schowane pieniądze, dodała jej odwagi.
Karolinę uniosła brew.
- Śmiesz mi tak odpowiadać?
- Po prostu wyjaśniłam swój punkt widzenia. Karolinę roześmiała się
szyderczo.
- Wyjaśniłaś swój punkt widzenia? A od kiedy biedacy mają takie
możliwości?
- Nie uważam siebie za biedaczkę, panno Carlsen. Ktoś, kto potrafi zarobić na
swoje utrzymanie, nigdy nie będzie nędzarzem.
Karolinę oblała się rumieńcem, uznając zapewne te słowa za zniewagę.
- No proszę, taka jesteś zręczna, że potrafisz utrzymać zarówno siebie, jak i
bękarty męża.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Przeklinała własną głupotę.
Karolinę szukała zemsty, a to nie wróżyło dobrze. Nie powinna była w ogóle
zwracać uwagi na to, co mówi, i wyjść stąd jak najprędzej.
- Słyszałam, że Signe przebywa w Ringstad. - Karolinę najwyraźniej bawiła
się jej kosztem. - Twoja teściowa jest nią zachwycona.
Signe pochodzi z równie okazałego dworu jak Ringstad i nauczyła się
wszystkiego, co powinna umieć żona gospodarza. W następną sobotę jesteśmy
zaproszeni tam na przyjęcie. Zdaje się, że Ringstadowie zamierzają przedstawić Signe
swoim przyjaciołom i najbliższym sąsiadom.
Elise poczuła, jak serce łomoce jej w piersi.
- Sądzi panienka, że mnie rani, opowiadając to wszystko, ale mnie jest to
najzupełniej obojętne. Razem z Emanuelem postanowiliśmy się tym nie przejmować.
Mój mąż wybrał życie w mieście na długo, zanim poznał mnie. Więc nie jest to z jego
strony żadne poświęcenie.
- Ha! I ty w to wierzysz, Elise? Założymy się? Stawiam pięćset koron, że
jeszcze przed świętym Janem Emanuel pojedzie do Ringstad. Odważysz się przyjąć
zakład?
- Nie mam tyle pieniędzy. Poza tym nie mówiłam, że Emanuel w ogóle nie
pojedzie do Ringstad. Owszem, pojedzie, jeśli będzie chciał porozmawiać o czymś
ważnym ze swoimi rodzicami. Chociaż to mało prawdopodobne. On wie, że rodzice
odwrócili się od niego.
- Pani Ringstad odwracała się od niego już niezliczone razy wcześniej, ale
zawsze w końcu zmienia zdanie. A skoro jest tak zachwycona Signe, a nie może
zaakceptować, że jej syn ożenił się z kimś takim jak ty, na pewno uczyni wszystko, by
go zwabić, przypodobać mu się i nakłonić do zmiany zdania. Ona zawsze stawia na
swoim! Chyba domyślasz się, o co mi chodzi, gdy mówię o zmianie zdania, prawda?
Jego matka namówi go, żeby pozbył się ciebie i twojego bękarta, a w zamian poślubił
Signe. Signe spodziewa się przecież jego dziecka, nie zapominaj o tym! Rodzonego
wnuka pani Ringstad.
Elise nie wiedziała, skąd wzięła w sobie tyle sił, zdołała się jednak odwrócić i
ze spokojem rzekła:
- Sądzę, że nie mamy o czym dłużej mówić, panno Carlsen. Żegnam.
Otworzyła drzwi i wyszła powoli, z godnością. Zdążyła przejść kawałek
długim korytarzem, gdy Karolinę szarpnęła drzwiami i zawołała ją:
- O co ci chodzi? Nie możesz znieść prawdy, co? Zapomniałaś zabrać materiał
na bluzkę. Ma być gotowa przed moi wyjazdem do Ringstad.
Elise, nie odwracając się nawet, oznajmiła:
- Nie zamierzam szyć żadnej bluzki, panno Carlsen. Żegnam.
Trzęsła się cała, gdy schodziła pośpiesznie kuchennymi schodami.
Równocześnie czuła oszałamiającą euforię zwycięstwa. Wreszcie odważyła się
sprzeciwić tej rozpieszczonej, złośliwej Karolinę Carlsen! - Dzięki, panie Ringstad, i
dzięki, pani Mathiesen - rzuciła półgłosem do siebie. - Bez waszych pieniędzy nigdy
bym sobie nie mogła pozwolić na takie zachowanie.
Wiedziała, że czeka ją nieprzyjemna rozmowa z Emanuelem, ale miała
nadzieję, że ją zrozumie, gdy mu powtórzy to, co powiedziała Karolinę.
Doszła już do przedostatniego schodka, gdy usłyszała wzburzone głosy dwóch
służących rozmawiających za kuchennym wejściem. Jedna z nich była wyraźnie
rozgniewana, więc Elise mimowolnie zwolniła kroku, zastanawiając się, czy nie
odczekać chwili.
- To podłość - mówiła jedna ze służących. - Od czternastu dni nie byłyśmy
poza domem. Pracujemy od szóstej rano do nocy, a teraz zrobiłyśmy wszystko, o co
nas prosiła. Ona nas traktuje jak niewolników! Gdy myłam schody, stała nade mną i
sprawdzała, czy wymieniam wodę co trzeci stopień! A teraz nie ma już co wymyślić,
więc każe nam opróżnić szafki w kuchni i wyłożyć świeżym papierem, byleby tylko
czymś nas zająć! Mimo że pani powiedziała wczoraj, że dostaniemy wolne dziś
wieczór, w końcu to sobota. Reidar stoi na rogu i na mnie czeka. Chyba pęknę ze
złości!
Zanim ta druga zdążyła jej odpowiedzieć, Elise otworzyła drzwi. Dziewczęta
odwróciły się, a w ich oczach pojawiło się przerażenie. Gdy jednak zobaczyły, że to
ona, rozluźniły się. Elise poznała Jenny, która ją wpuściła do środka, i pokiwała jej
przyjaźnie głową.
Gdy skierowała kroki w stronę bramy, usłyszała, jak Jenny woła za nią
zdziwiona:
- Zapomniałaś paczki z materiałem! Elise odwróciła się i odpowiedziała:
- Nie zapomniałam. Ja też nie mam ochoty pracować dla takich ludzi!
Po czym wyprostowała się dumnie i odeszła. Była pewna, że dla tych
dziewcząt pociechą było usłyszeć, że inni myślą podobnie jak one.
Usłyszawszy ciche, zdumione szepty za plecami, domyśliła się, że miała rację.
Dopiero gdy wyszła na ulicę i skierowała się w stronę rzeki, ogarnął ją
niepokój. Odmówiła przyjęcia jedynego zamówienia, jakie miała. Zachowała się tak,
jakby mogła przebierać i grymasić. Karolinę mogła ją polecić wielu swoim dobrze
sytuowanym znajomym. Teraz Elise straciła tę szansę. Ci najmniejsi w
społeczeństwie powinni zapomnieć o dumie.
Westchnęła głęboko, zrezygnowana. Czy nie byłoby rozsądniej z jej strony
pozwolić, aby Karolinę dała upust swej zazdrości? Trzeba było wpuszczać jej
złośliwości jednym uchem, a wypuszczać drugim.
Pokręciła jednak głową. Nie, takiej złośliwości nie można było tak po prostu
zignorować. Gdyby nie położyła kresu temu, Karolinę pozwalałaby sobie dalej. Teraz
przynajmniej można się łudzić, że dało jej to trochę do myślenia.
W tym samym momencie spojrzała na willę Paulsena Juniora i wpadła jej do
głowy pewna myśl. Niania wspomniała, że jej pani szuka krawcowej. Elise nie
zamierzała z tego korzystać, przede wszystkim, by nie sprawiać przykrości Hildzie.
Teraz jednak spojrzała na to z innej strony. Może to nie taki głupi pomysł, by zapew-
nić sobie wstęp do domu Braciszka?
Pośpiesznie skierowała swe kroki do furtki prowadzącej do ogrodu. Drzwi
otworzyła jej służąca. Elise przedstawiła się i wyjaśniła, w jakiej przychodzi sprawie.
Służąca zaprowadziła ją do kuchni, po czym szybko udała się do salonu, by
zaanonsować pani jej przybycie. Wkrótce wróciła i kazała jej pójść za sobą.
W drodze do salonu Elise ogarnął strach. W ubiegłym roku latem państwo
Paulsenowie proponowali jej i Emanuelowi, by ich odwiedzili, ale Elise nie była
nawet w stanie znieść myśli o tym. Robiła, co mogła, by unikać nowych rodziców
Braciszka. Przypomniała sobie okropną chwilę, gdy razem z Emanuelem natknęli się
na nich podczas spaceru wzdłuż rzeki i musieli chwilę z nimi porozmawiać. Serce jej
pękało, ponieważ wiedziała, że w wózku leży synek Hildy. Boleśnie przeżyła także
tamtą niedzielę, gdy poszli na mszę do starego kościoła w Aker i okazało się, że trafili
na chrzest Braciszka. Wkrótce upłynie rok od tamtych zdarzeń, a Hilda spodziewa się
kolejnego dziecka. Wiele się wydarzyło przez ten czas i rany się nieco zabliźniły.
Pani Paulsen nie miała pojęcia, w jakich warunkach żyje Emanuel, ożeniwszy
się z robotnicą. Na pewno zwróciła uwagę na strój Elise, ale trudno powiedzieć, by
wiedziała o nich coś więcej. Gdy zobaczy Elise w roli ubogiej krawcowej, będzie z
pewnością bardzo zaskoczona.
Skierowano ją do przestronnego jasnego salonu oświetlonego lampami
elektrycznymi. Paliły się już, mimo że na dworze nie zapadły jeszcze ciemności. W
pomieszczeniu panowała jasność, jakby to było przedpołudnie. Tak to zdziwiło Elise,
ż
e na moment zapomniała o wszystkim.
Pani Paulsen wstała i wyszła jej na spotkanie. W salonie nie było nikogo poza
nią. Nagle zrobiła wielkie oczy i popatrzyła na nią zaskoczona:
- Zwróciłam uwagę na nazwisko, lecz sądziłam, że to zbieg okoliczności. Ale
to pani jest żoną pana Ringstada, prawda?
Elise skinęła głową, gorzko żałując w duchu swojej decyzji.
- Spotkałam po drodze nianię od państwa i zgadałyśmy się, że szuka pani
krawcowej.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Niania jest u nas od niedawna, ale rozmawia na ulicy ze wszystkimi i
wkrótce znać będzie więcej ludzi w okolicy niż my, którzy tu mieszkamy od wielu lat.
Spadła mi pani z nieba, pani Ringstad - dodała z ulgą w głosie. - Wybieram się na
premierę nowej sztuki Henryka Ibsena Dom lalki do Teatru Narodowego i muszę
mieć nową kreację. Jak szybko może pani uszyć suknię?
- To zależy, z jakiej tkaniny. Z aksamitu szyje się trudniej i potrzeba więcej
czasu.
- Nie myślałam o sukni z aksamitu na tę porę roku. Mam ochotę na coś
jasnego i zwiewnego.
- W takim razie jestem pewna, że zdążę uszyć przez tydzień.
- To bardzo miło z pani strony, pani Ringstad!
- Pani Paulsen uśmiechnęła się przyjaźnie. W jej zachowaniu ani w tonie nie
czuło się lekceważenia. - Jakoś nie udało się nam spotkać, nie odwiedzili nas
państwo. Ale słyszałam, że urodziło się państwu dziecko, to prawda?
- Tak, w styczniu urodził się nam syn. - Elise skinęła głową. Pani Paulsen była
tak sympatyczna, że nie można jej było nie polubić.
- Jakie to szczęście. Wie pani, ja nie mogę mieć więcej dzieci, więc
zdecydowaliśmy się na adopcję. Uważam, że dla dziecka to niedobrze, żeby było
jedynakiem. Jedynacy są nazbyt rozpieszczeni.
Rozmawiały o dziecku Hildy, dziecku, które jej siostra wciąż jeszcze nosiła
pod sercem. Elise była poruszona, ale odważyła się zapytać:
- Chyba nie jest tak trudno zaadoptować dziecko?
- Ależ przeciwnie! I to jest najdziwniejsze. Mimo że wiele ubogich
niezamężnych robotnic popada w nieszczęście, jak one to nazywają, nie chcą oddać
swoich dzieci. Ale my mieliśmy szczęście! - Uśmiechnęła się, a jej oczy zalśniły
radością. - Isac, nasz synek, za miesiąc będzie miał braciszka albo siostrzyczkę.
- A mama dziecka?
- Podobno z ulgą przyjęła, że jej dziecko trafi do dobrego domu. To poczciwa
dziewczyna, zdrowa i silna i bardzo mądra, ale los nie był dla niej łaskawy. Jej
narzeczony uległ wypadkowi w pracy i umarł, nim zdążyli się pobrać. Nie ma więc
innej rady, jak oddać dziecko. Bardzo jej współczuję.
- Spotkała ją pani?
Pani Paulsen pokręciła głową.
- Nie, nie wolno mi. Ona nie może wiedzieć, kim jesteśmy, na wypadek gdyby
pożałowała swojej decyzji i chciała potem robić jakieś trudności.
Otworzyła szufladę w komodzie i wyjęła z niej kremową tkaninę.
- Kupiłam już materiał. Suknię miała mi uszyć moja stara krawcowa, ale tak
dokucza jej reumatyzm, że nie może już pracować. Krój i moje wymiary leżą w
ś
rodku. - Uśmiechnęła się. - A to się mój mąż ucieszy. Był zawiedziony, że będę
musiała włożyć na siebie tę samą suknię, którą miałam ostatnio w teatrze. Ile pani
sobie policzy za szycie, pani Ringstad? Musi mi pani przyrzec, że weźmie pani tyle,
co ma pani w zwyczaju. Proszę nie zważać na łączącą nas znajomość!
Elise zebrała się na odwagę i rzekła:
Panna Karolinę Carlsen zapłaciła mi za suknię z aksamitu dziesięć koron. Ale
jak wspomniałam, z aksamitu szyje się trudniej.
- Dziesięć koron? - Pani Paulsen popatrzyła na nią wyraźnie zaskoczona.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot, a potem zrobiło jej się na przemian
zimno i gorąco. Czyżby była zbyt pazerna?
- A nie więcej? - dodała zdumiona pani Paulsen. - Moja stara krawcowa brała
dwadzieścia koron i tyle też zamierzam zapłacić pani. Pewnie nie chciała pani wziąć
więcej od panny Karolinę, skoro pani mąż mieszkał kiedyś u państwa Carlsenów.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała ochoty plotkować, nie
zamierzała jednak także przedstawiać Karolinę w lepszym świetle, niż na to
zasługiwała. Uśmiechnęła się więc tylko, wzięła paczkę z tkaniną i skierowała się ku
drzwiom.
- Muszę wracać do mojego najmłodszego.
- Najmłodszego? - zdziwiła się pani Paulsen, nic nie rozumiejąc. - Chyba nie
ma pani więcej dzieci?
- Nie, ale przejęliśmy opiekę nad moimi dwoma młodszymi braćmi, w wieku
dziewięciu i dziesięciu lat, a także dziewięcioletnim chłopcem, sierotą.
Pani Paulsen popatrzyła na nią dziwnie.
- Sądziłam, że pan Ringstad ma skromne dochody, skoro brak mu
doświadczenia w pracy biurowej.
- Zgadza się. Dlatego ja też muszę pracować. Poza tym chłopcy podejmują się
różnych zajęć po szkole. Kristian, ten najstarszy, roznosi gazety, a pozostali dwaj
noszą drewno do klas w budynku szkoły. Teraz jednak muszę już iść, do widzenia,
pani Paulsen.
Zdążyła wyjść przez furtkę i pośpiesznie skierowała się w stronę domu, gdy
usłyszała za plecami zdziwiony okrzyk.
- Elise?
Odwróciła się gwałtownie. Zaczęło się ściemniać, ale w mdłym świetle palącej
się w pobliżu latarni gazowej ujrzała nadchodzącą Hildę. Bardzo przytyła przez
ostatnie dwa miesiące. Wcześniej prawie nie znać było po niej ciąży, teraz każdy
mógł się łatwo domyślić, że lada moment urodzi dziecko.
- Co ty tu robisz? - w głosie Hildy wyczuła podejrzliwość, uznała więc, że
najlepiej będzie powiedzieć o wszystkim prosto z mostu.
- Byłam u młodej pani Paulsen, zamówiła u mnie suknię. Zapadła cisza.
- Hilda, musiałam to zrobić. Pokłóciłam się z Karolinę i opuściłam w złości
dom Carlsenów, nie wziąwszy tkaniny, z której miałam uszyć jej bluzkę. Nie mam
innej pracy. Obawiam się, że Emanuel nie będzie ze mnie zadowolony. W drodze do
Carlsenów natknęłam się na nianię Braciszka. Powiedziała mi, że pani Paulsen pilnie
poszukuje krawcowej.
Hilda nadal się nie odzywała. Stała milcząca w migoczącej poświacie latarni
ulicznej, nie dając po sobie poznać, co o tym myśli.
Elise rozumiała, że siostrze jest przykro, ale nie czuła się winna temu, że Hilda
oddała własne dziecko.
- Musisz wkrótce powiedzieć, co zamierzasz, Hildo! Pani Paulsen opowiadała,
ż
e niebawem zaadoptują noworodka. Dała mi do zrozumienia, że Isac jest jej
dzieckiem, ale nie może urodzić ich więcej. Podobno mają dostać dziecko od młodej
niezamężnej matki, która straciła narzeczonego w wypadku w pracy i która nie jest w
stanie zapewnić utrzymania temu dziecku i go wychować.
Hilda wreszcie zareagowała.
- Mają dostać dziecko? - prychnęła z pogardą. - Jeśli im się zdaje, że oddam
swoje, to bardzo się mylą.
- Nie powiedziałaś więc jeszcze majstrowi o niczym?
- Nie mam ochoty znaleźć się na ulicy.
- Ale tym sposobem ryzykujesz, że odbiorą ci dziecko zaraz po porodzie. Kto
wie, czy nie załatwili już mamki.
Hilda pokręciła głową.
- Mam jeszcze miesiąc.
- Tego nigdy nie wiadomo. Niektóre kobiety rodzą przed terminem, mimo że
to ich kolejny poród. Pomyśl, jeśli nagle chwycą cię bóle, nie zdążysz stamtąd uciec.
Gdzie w ogóle zamierzasz rodzić? Myślałaś o tym, co będziesz robić po porodzie?
Gdzie zamieszkasz? Z czego będziesz żyć?
- Jakoś sobie poradzę. W każdym razie nie sprawię wam kłopotu. Nie bój się,
Elise - dodała.
Elise stała cicho i patrzyła na siostrę.
- Co z tobą, Hildo? Kiedy widziałyśmy się ostatnio, wybiegłaś, żeby ze mną
porozmawiać. Nie rozstałyśmy się w niezgodzie. Jesteś na mnie zła, że będę szyć dla
młodej pani Paulsen?
Hilda wzruszyła ramionami.
- To nie moja sprawa.
- A więc o co chodzi?
- O nic.
- Kłamiesz. Znam cię, Hildo. Poznaję po tobie, że coś cię dręczy.
- Mówię, że nic mi nie jest.
Nagle Elise ogarnęło nieprzyjemne uczucie. Zwlekała przez chwilę, ale
powiedziała wreszcie:
- Słyszałaś, że Mathilde rzuciła się do wodospadu? Zauważyła, że Hilda
wzdrygnęła się. Nic nie rzekła, stała sztywno, jedynie lekkim skinięciem potwierdziła,
ż
e wie o tym.
- Potrafisz zrozumieć, jak ona mogła tak postąpić? Przecież nie musiałaby się
sprzedawać na ulicy, mogłaby sobie znaleźć inną pracę. Można sprzątać u ludzi.
Słyszałam poza tym, że w mleczarni szukają ekspedientki, Magda na rogu też mówiła,
ż
e wkrótce potrzebna jej będzie pomoc. Wystarczy zapytać w Ostem albo u pani
Grorud czy Krabberod. Proponowałam jej nawet, żeby pomagała mi w szyciu.
Hilda odwróciła się powoli.
- Muszę wracać. Paulsen nie wie, że wyszłam.
- Przyjdę do ciebie porozmawiać któregoś dnia! - zawołała za nią Elise.
Hilda nie odpowiedziała. Zniknęła w mroku za furtką do ogrodu majstra.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Elise nie mogła się oprzeć nieprzyjemnemu wrażeniu, że coś niedobrego
dzieje się z Hildą. Była dziwnie cicha. To do niej zupełnie niepodobne. Raz tylko
zareagowała po swojemu, wybuchając gniewnie, że nikt nie dostanie jej dziecka, ale
poza tym było w niej coś obcego, jakby rezygnacja, zupełnie niepasująca do jej
sposobu bycia.
Kiedy Elise doszła do mostu i usłyszała huk opadających wód rzeki, ogarnęła
ją jeszcze większa groza. Chyba już nigdy nie będzie w stanie przejść przez most, nie
myśląc o Mathilde. A teraz dodatkowo się bała, że decyzja Mathilde może
zainspirować innych.
Wprawdzie nie było to pierwsze samobójstwo popełnione w tym miejscu, po
raz pierwszy jednak w otchłań rzeki rzuciła się młoda matka.
Musi porozmawiać o tym z Emanuelem, nie da rady samotnie zmagać się z
tym lękiem. Najpierw wyzna mu, co zrobiła u Carlsenów, potem opowie, że poszła do
willi Paulsena Juniora. To ostatnie pewnie go ucieszy, natomiast nie spodoba mu się
to, co się wydarzyło u Karolinę. W głębi serca bardzo cierpiał bowiem z powodu
gwałtownego zerwania stosunków z rodziną Carlsenów i miał nadzieję, że z czasem
sytuacja się poprawi. Tymczasem ona tylko zaogniła konflikt.
Gdy zbliżyła się do ganku, usłyszała ku swemu zdumieniu męskie głosy
dochodzące ze środka. Z ociąganiem nacisnęła klamkę i weszła do środka. Drzwi do
salonu stały otworem, a przy stole siedzieli pogrążeni w ożywionej rozmowie
Emanuel i Carl Wilhelm Wang - Olafsen.
- Witaj, Elise - odezwał się Emanuel z radością w głosie. - Jak widzisz, mam
gościa. Hugo był spokojny przez cały czas, a chłopcy poprosili mnie, bym im
pozwolił pójść odwiedzić nowego kolegę z klasy Pedera, tego, co mieszka w tej
czynszówce w dole.
Elise weszła do salonu i przywitała się z Carlem Wilhelmem.
- Widzę, że przyniosłaś materiał - zauważył Emanuel z wyraźną ulgą.
Zapewne obawiał się jej wizyty u Carlsenów.
- Napijecie się pewnie kawy - odezwała się Elise zakłopotana, bo nie bardzo
wiedziała, co sądzić o Carlu Wilhelmie i jak z nim rozmawiać.
- Chętnie. Carl Wilhelm przyniósł w torebce ciasteczka.
Elise pośpiesznie wyszła do kuchni i postawiła czajnik na piecu, sięgnęła po
mleko i cukier, po czym wróciła do salonu, by wyjąć porcelanowe filiżanki Emanuela.
Emanuel i Carl Wilhelm kontynuowali ożywioną dyskusję na temat polityki.
Carl Wilhelm stwierdził, że finanse Kristianii są opłakane i należy przedsięwziąć
radykalne środki. Przede wszystkim należy zapewnić ludziom mieszkania, bo nie
uchodzi, by w jednej izbie z kuchnią mieszkało po piętnaście osób. Ponadto w niektó-
rych mieszkaniach robotniczych szczury powygryzały w podłogach dziury, które
ludzie zatykają szmatami i gazetami, by nie ciągnęło tamtędy zimno.
- Mam zaufanie do Johana Castberga i Lewacy - rzekł Carl Wilhelm. - Lewica
dojrzewa do utworzenia partii, która podejmie się przeprowadzenia reform
socjalnych. Sam Castberg od młodości aktywnie działał w ruchu robotniczym. Teraz
walczy o to, by wprowadzić prawo do ubezpieczeń zdrowotnych i by państwo wsparło
kasy dla bezrobotnych.
Elise pomyślała, jak by to było dobrze, gdyby bezrobotni otrzymywali pomoc
finansową od państwa. Wówczas Mathilde nie musiałaby odebrać sobie życia, a Hilda
mogłaby odejść od majstra bez obaw)' o przyszłość.
- Tak, jest mnóstwo rzecz)', do których należy się wziąć - usłyszała odpowiedź
Emanuela, gdy poszła do kuchni sprawdzić, co z kawą. - Również co się tyczy
uznania prawa dziecka do nazwiska ojca i prawa do dziedziczenia po nim.
Elise zatrzymała się gwałtownie i wstrzymała oddech. Czemu Emanuela tak
zajmuje ta kwestia? Myśli o dziecku Signe? Chyba niemożliwe, by chciał, aby jej
dziecko miało większe prawa niż Hugo? Powiedział, że nie chce mieć więcej do
czynienia ze swoimi rodzicami po tym, jak wzięli do siebie Signe na prawach
synowej. „Poradzimy sobie bez nich, Elise” - powiedział. Ale jeśli tak myśli, to po co
się angażuje w popieranie prawa gwarantującego zabezpieczenie dzieci z nieprawego
łoża?
Odsunęła to od siebie. Przecież to tylko dyskusja, tłumaczyła sobie. Emanuel
chciał z pewnością pokazać Carlowi Wilhelmowi, że śledzi wszystko, co się dzieje, i
ma własne opinie na różne tematy.
Wniosła dzbanek do salonu.
- Elise, Carl Wilhelm chciałby, żebyś poznała jego narzeczoną, Olgę Katrine
Aby. Wyjaśniłem mu, że trudno nam wychodzić, póki karmisz piersią, ale
zaproponowałem, by przyszli do nas. Może umówimy się na jutro wieczór?
- Będzie nam bardzo miło - odpowiedziała, choć w głębi serca pomyślała z
niechęcią o czekającej ją wizycie. Wiedziała, że ojciec Carla Wilhelma początkowo
nie akceptował narzeczonej syna, twierdząc, że oboje pochodzą ze zbyt różnych
ś
rodowisk. Nie dlatego jednak obawiała się tego spotkania. Nie mogła uwolnić się od
myśli, że narzeczona Carla Wilhelma zna Signe, może się nawet ze sobą przyjaźnią.
A jeśli tak, to z pewnością jej nie polubi.
Był późny wieczór, gdy wreszcie Carl Wilhelm zaczął zbierać się do wyjścia.
Elise padała już z nóg, a chłopcom trudno było zasnąć. Nie przywykli, że ktoś
rozmawia głośno w salonie i co chwila wybucha śmiechem. Emanuel sięgnął po
koniak i poczęstował gościa, a po wypiciu trunku obaj panowie jeszcze bardziej się
ożywili.
Dopiero gdy położyli się z Emanuelem do łóżka, opowiedziała mu o swojej
wizycie na wzgórzu Aker. Równie dobrze mogła poczekać z tym do następnego dnia,
bo Emanuel najwyraźniej całkiem o tym zapomniał, postanowiła jednak wykorzystać
jego dobry nastrój.
- Poszłaś i tak po prostu zadzwoniłaś do drzwi Paulsena Juniora? - zapytał z
niedowierzaniem w głosie. Dziwne, ale bardziej był przejęty tym niż zajściem w willi
Carlsenów.
- Nie mogłam wrócić do domu z pustymi rękami, a nie znam nikogo innego,
komu mogłabym zaproponować szycie. Zrządzeniem losu natknęłam się na nianię
Paulsenów, która wspomniała, że jej pani straciła właśnie swoją krawcową.
- Hilda pewnie nie będzie zadowolona, gdy się o tym dowie - stwierdził
Emanuel, przytulając się do niej i podnosząc koszulę nocną. Z ust cuchnęło mu
alkoholem, dyszał ciężko i nagle stał się równie skory do igraszek jak latem, kiedy
odczuwała już przesyt jego pieszczot. Niecierpliwymi, gwałtownymi ruchami pieścił
jej ciało, sprawiając jej ból.
- Spotkałam ją, ale zareagowała jakoś dziwnie.
- Tak? - spytał bez zainteresowania, pochłonięty całkiem czymś innym.
- Boję się o nią. Sprawiała wrażenie zrezygnowanej.
- Zrezygnowanej? Rozsunął jej uda i wszedł w nią.
- Tak jakby zrezygnowała z życia.
Elise zagryzła wargi, by nie jęknąć głośno. Zupełnie nie pojmowała, czemu
odczuwa taki ból. Przecież nie po raz pierwszy po porodzie kochali się ze sobą.
Starała się odprężyć w nadziei, że ból ustąpi, Emanuel tymczasem brał ją w
posiadanie ostrymi sztosami. Dopiero gdy zdyszany zakończył dzikie ujeżdżanie,
jęknął z ulgą i wydobył z siebie westchnienie rezygnacji.
- Nie powinnaś się zamartwiać całym światem, Elise. To nie twoje życie.
Po krótkiej chwili zaś zorientowała się, że zasnął.
Następnego ranka spał tak ciężko, że postanowiła go nie budzić, póki chłopcy
nie pobiegną się bawić. Świeciło wiosenne słońce, była niedziela. Tak cenny dzień
należało wykorzystać od pierwszej chwili. Emanuel nie słyszał ani szurania stołków i
przesuwanego stołu, który chłopcy ustawili na miejscu, złożywszy łóżko, ani płaczu
Hugo. Kiedy wreszcie pojawił się zaspany w drzwiach kuchni, zapytał:
- Czemu mnie nie obudziłaś?
- Spałeś tak mocno, późno się położyłeś wczoraj wieczorem.
- Śniło mi się czy naprawdę odmówiłaś szycia Karolinę?
- Gdybyś słyszał, co ona opowiadała, nie zadawałbyś mi tego pytania.
- Gdybym słyszał, co opowiadała? Przecież nie możesz odmawiać szycia tylko
dlatego, że nie przepadasz za osobą, która ci to zleca. Jak myślisz, co by było, gdybym
ja tak robił?
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Nie lubisz swojego przełożonego?
- Nie cierpię go jak zarazy! - w przypływie szczerości powiedział to z takim
zacięciem, że domyśliła się, iż mówi na poważnie. - Co powiedziała Karolinę? -
dopytywał się, patrząc na nią ponuro.
Pośpiesznie przytoczyła mu słowa panny Carlsen.
- A na koniec powiedziała jeszcze, że gotowa jest się założyć o wszystko, co
ma, że twoja matka zdoła cię nakłonić, byś zostawił mnie i „bękarta”, a związał się z
Signe.
Emanuel pokręcił głową.
- Chyba powinnaś rozumieć, że to tylko jej chore wymysły. Nie możesz się
obrażać o to, co ta histeryczka wykrzykuje w przypływie zazdrości. Doprawdy
zasmuciłaś mnie swoim zachowaniem, które uniemożliwi mi pogodzenie się z
Carlsenami. Mieszkałem u nich przez wiele lat i traktuję ich jak rodzinę. Teraz, kiedy
mama i ojciec odwrócili się ode mnie, miałem nadzieję, że przynajmniej ich przyjaźń
uda mi się zachować.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu, ale wcześniej czy później i tak bym tego nie
wytrzymała. Wątpię, czy ty musisz znosić takie obraźliwe uwagi ze strony swojego
przełożonego.
Emanuel zamierzał wybrać się do miasta, by popatrzeć, jak toczy się życie na
głównej ulicy Karla Johana, a poza tym ciekaw był nowin o Henryku Ibsenie.
Postanowili, że obiad zjedzą o wcześniejszej porze niż zwykle, skoro po południu
umówieni są z Carlem Wilhelmem i jego narzeczoną.
- Tylko proszę, nie smaż śledzia! - zawołał Emanuel, wkładając płaszcz i
kapelusz przed wyjściem. - Bo będzie śmierdziało w całym domu.
Elise nie odezwała się. Była poprzedniego dnia u rzeźnika i za pięćdziesiąt ore
udało jej się kupić resztki mięsa. Do tego ugotuje ziemniaki i wszyscy się najedzą.
Nie była jednak pewna, czy zdaniem Emanuela zapach smażonego mięsa jest lepszy
niż smażonej ryby. Sięgnęła po kankę na mleko i wlała cenny napój do miski z mąką i
cukrem, po czym zamieszała ciasto na racuchy. Nie miała czasu upiec ciasta, a ciasto
w sklepie było za drogie. Czymś jednak trzeba poczęstować gości, gdy przyjdą z
wizytą.
Nie mogła się powstrzymać i otworzyła paczkę, żeby zerknąć na materiał od
pani Paulsen. Aż ją świerzbiły palce, by zacząć szyć, ale przecież nie powinno się
pracować w niedzielę. Krój sukni nie był skomplikowany, a i tkanina łatwa w szyciu,
Elise była więc pewna, że upora się z pracą w ciągu paru dni.
Ż
eby tylko nie odbiło się to za bardzo na jej stosunkach z Hildą. Elise
obawiała się, że siostra uznała za zdradę z jej strony, że dobrowolnie odwiedziła
nowych rodziców Braciszka. Postanowiła więc jak najszybciej wybrać się do Hildy,
by sprawdzić, co tak naprawdę się roi w jej głowie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Chłopcy wrócili na obiad punktualnie, spoceni, zdyszani, z wypiekami na
twarzy. Bawili się w „Gąski, gąski do domu”, grali w noża. Poza tym kręcili bączka,
którego zrobił Evertowi stolarz z Sagveien, kiedy usłyszał o śmierci pani Berg.
- Elise, pozwolisz nam wyjść na dwór jeszcze raz? - Peder popatrzył na nią
błagalnie.
Wiedziała, że powinien odrobić lekcje i uzupełnić to wszystko, czego nie
zdążył w tygodniu, ale ustąpiła pod wpływem wpatrujących się w nią błagalnie
niebieskich oczu. Był to pierwszy naprawdę ciepły wiosenny dzień. Nie wiadomo,
kiedy znów będzie tak ładnie. Niekiedy deszcz padał przez całą wiosnę. Poza tym
uznała, że jeśli chłopcy wyjdą, ze spokojem przygotuje wszystko na przyjęcie gości. A
musi jeszcze usmażyć racuchy, posprzątać, nakryć stół w salonie, nie wspominając o
nakarmieniu i przewinięciu Hugo.
Emanuel przyszedł dopiero, gdy się ze wszystkim uporała. Jedzenie wystygło,
a zapach mięsa zmieszał się z zapachem smażonych racuchów.
- W całym domu czuć kuchenne zapachy - odezwał się z wyrzutem. - A za
godzinę przychodzi Carl Wilhelm z Olgą Katrine.
Odwróciła się do niego poirytowana.
- Umówiliśmy się, że zjemy wcześniej obiad, skoro spodziewamy się gości.
Chłopcy przyszli punktualnie, mimo że nie mają zegarka, ty zaś pojawiasz się
spóźniony o dwie godziny i jeszcze narzekasz.
Posłał jej ponure spojrzenie, ale więcej się nie odezwał. Nabuzowany zasiadł
do stołu w kuchni i zjadł w milczeniu. Dopiero gdy kończył, zapytał:
- Uszyłaś coś przed południem?
- Nie szyję w niedzielę. W Piśmie Świętym jest napisane: „Pamiętaj, aby dzień
ś
więty święcić”. Sądziłam, że wiesz o tym.
- Skoro gotujesz obiad i pierzesz pieluszki, to chyba możesz też szyć. Nie
sądzę, by dla Boga była to jakaś różnica.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- I ty to mówisz? Ty, który służyłeś w Armii Zbawienia? Uciekł spojrzeniem,
wyraźnie zakłopotany. Zapewne trafiła w jego czuły punkt.
Jak on się zmienił, pomyślała zdziwiona. Przecież niemożliwe, by tak się co
do niego pomyliła, kiedy w ubiegłym roku nawiązała z nim znajomość. A jednak
prawie go nie poznawała. Coraz rzadziej dostrzegała w nim przebłyski dawnego,
dobrego Emanuela. W czym tkwi przyczyna? Czy to, czego doświadczył podczas
mobilizacji, tak go zmieniło, czy też ta cała historia z Signe całkiem wytrąciła go z
równowagi? Może dręczyły go wyrzuty sumienia, co objawiało się irytacją i
gwałtownymi wybuchami gniewu?
- Jak było w mieście? - zapytała lżejszym tonem.
- Dobrze. Wiele radosnych twarzy, pulsujące życie, wiosenny nastrój.
Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie krytykę. Zapewne jego zdaniem w
tym domu brakuje radosnych twarzy, jest nudno i nie czuje się wiosennego nastroju.
- Spotkałeś kogoś?
- Owszem - odparł tylko, domyśliła się więc, że nie ma ochoty opowiedzieć,
kogo spotkał. Zresztą jakie to miało znaczenie? I tak nie znała żadnych jego
przyjaciół, poza Carlem Wilhelmem, który miał ich za chwilę odwiedzić.
Emanuel podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Śmierdzi dziś od rzeki - stwierdził.
- Naprawdę? - zdziwiła się i zerknęła na niego. Właśnie sprzątała ze stołu w
kuchni.
- No, chyba musiałaś zauważyć.
- W takim razie nie będziemy otwierać okien i drzwi. Słyszała, jak westchnął
ciężko, a po chwili rzekł:
- W zeszłym roku latem nie wydawało mi się tu tak źle. Może raczej
powinniśmy wynająć mieszkanie gdzieś dalej od rzeki? Płacilibyśmy też niższy
czynsz. Teraz właściwie ledwie jestem w stanie pokryć wszystkie wydatki.
- Sądziłam, że wolisz mieć trawę wokół domu, a nie wstrętne podwórze.
Nie odpowiedział.
Podeszła do niego i pogłaskała po plecach.
- Co się z tobą dzieje, Emanuelu? Jesteś jakiś osowiały. Czyżby coś się stało?
- Stało się! - powtórzył podniesionym głosem. - Nie potrafię tak żyć, Elise!
Wiem, że powinienem już dawno wynająć poddasze, ale chory jestem na samą myśl,
ż
e będzie mi się tu kręcił jeszcze ktoś obcy! Jakaś rodzina będzie gotować i jeść w
naszej kuchni, hałasować na schodach, a nad głowami słyszeć będziemy ich rozmowy.
Potrzebuję trochę przestrzeni wokół siebie, od czasu do czasu pobyć sam, zamknąć
się w pokoju nie niepokojony przez nikogo. Wiem, że brzmi to trochę jak narzekanie
rozpieszczonego jedynaka, nie zapominaj jednak, że wychowałem się w okazałym
dworze z wieloma pomieszczeniami, własną sypialnią, dużym ogrodem i rozległym
widokiem. Duszę się w tym kurniku! A ty tu ciągle jeszcze kogoś sprowadzasz!
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że w mieszkaniu w czynszówce byłoby jeszcze
gorzej? Bywałeś w Andersengarden i widziałeś, jakie panowały tam warunki. Jeśli
chcemy płacić niższy czynsz niż tutaj, to stać nas jedynie na mieszkanie jednoizbowe.
A wcale niełatwo je dostać. Ludzie stoją w kolejce, by je zdobyć. Wiele z tych
mieszkań jest jeszcze mniejszych niż nasze w Andersengarden. W czynszówce za
fabryką Hjula są takie jednoizbowe mieszkania po sześć, siedem metrów
kwadratowych z maleńkimi kuchniami. W pięcioro nawet byśmy się tam nie
zmieścili. W kuchni mogą przebywać jednorazowo nie więcej niż dwie osoby. I mimo
ż
e używamy sienników i składanych łóżek, to miejsca tam starczyłoby najwyżej dla
czworga.
Z zewnątrz doleciały ich głosy i Elise umilkła gwałtownie.
- Już idą?
- Najwyraźniej. Zdejmij fartuch, Elise.
Emanuel otworzył drzwi, a ona pośpiesznie zawiesiła fartuch na gwoździu
wbitym w ścianę. Do środka wszedł Carl Wilhelm, prowadząc młodą jasnowłosą
dziewczynę. Była wysoka, niemal dorównywała mu wzrostem, ubrana w suknię na
szelkach w biało - niebieskie paski, spod której widać było białą koronkową bluzkę z
wysoką stójką. Na głowę włożyła jasny kapelusz z szerokim rondem, ozdobiony
jedwabną wstążką w tym samym niebieskim kolorze co paski na sukience. Na piersi
zaś przypięła duży niebieski kwiat z jedwabiu. Jasne, gęste włosy związała w duży
węzeł nad karkiem. Usta miała pełne, czerwone, a oczy duże i niebieskie.
Elise skuliła się w swojej starej szarej bluzce i brzydkiej spódnicy. Nie zdążyła
włożyć na siebie odświętnej sukienki, bo nie chciała, by przesiąkła zapachami
kuchennymi, nie chciała się też poplamić przy karmieniu. Włosy miała potargane, bo
nie spodziewała się gości wcześniej i sądziła, że zdąży się jeszcze ze spokojem
przygotować.
- Przepraszam, że przychodzimy za wcześnie! - odezwał się Carl Wilhelm, jak
zwykle uśmiechnięty i niefrasobliwy, po czym dokonał prezentacji: - To jest Olga
Katrine, a to Elise.
Elise nie mogła nie zauważyć, jakim spojrzeniem obrzuciła jej strój Olga
Katrine.
- Nie zdążyłam się przebrać, przepraszam - rzuciła pośpiesznie. - Ale trudno
nadążyć ze wszystkim, gdy w domu jest niemowlę.
Usiłowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko usta w grymasie.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się Olga Katrine przyjaźnie. - To nasza wina,
przyszliśmy za wcześnie.
Emanuel poprowadził gości do salonu, Elise zaś pośpiesznie przeszła do
sypialni, by włożyć czarną odświętną sukienkę. Czuła, że ten wieczór będzie dla niej
koszmarem. Za chwilę Hugo zacznie płakać, jak zwykle o tej porze, a gdy go wreszcie
zdoła uspokoić, do domu wrócą chłopcy. Nawet jeśli Carl Wilhelm nie ubolewał
wcześniej nad losem Emanuela, to z pewnością po tej wizycie będzie pełen
współczucia. Olga Katrine, zaprzyjaźniona z Signe, uważnie się wszystkiemu przyjrzy
i przekaże co trzeba dalej. Przede wszystkim to, że Emanuel jest podenerwowany i
niezadowolony, i nie wygląda na szczęśliwego małżonka.
Elise usiłowała się przejrzeć w lusterku, ale w sypialni panował mrok i nie
dostrzegła swojego odbicia. Zresztą co mogę zrobić ze swym wyglądem, pomyślała
zrezygnowana. Suknia jest staromodna i mocno znoszona, powinnam umyć włosy, a
buty najchętniej bym ukryła.
Usłyszała w salonie głośny śmiech i ożywioną rozmowę. Emanuelowi
najwyraźniej poprawił się humor. Pośpiesznie nastawiła czajnik z wodą na kawę,
ułożyła racuchy na porcelanowym półmisku Emanuela i wyjęła z szafy dzbanuszek na
mleko, modląc się w duchu, by Hugo jeszcze nie zaczął płakać.
Gdy weszła do salonu z racuchami i mlekiem, rozmowa ucichła. Zauważyła,
ż
e Olga Katrine zmierzyła ją zaciekawionym wzrokiem, ale w jej spojrzeniu nie
dostrzegła lekceważenia, raczej współczucie. To było jeszcze gorsze. Przed
szyderstwem i pogardą potrafi się bronić, ale nie przed litością.
- Racuchy? - odezwał się Carl Wilhelm zachwycony. - Nie jadłem ich od
dzieciństwa. Nasza gosposia zwykle robiła mi je, gdy mamy z ojcem nie było w
domu. Mama nie lubiła tego, bo uważała, że są niezdrowe - zaśmiał się.
Olga Katrine pośpiesznie zagadnęła Elise:
- Jaką ma pani śliczną suknię, pani Ringstad. Należy pani do nielicznych
kobiet, którym do twarzy jest w czarnym kolorze. Uważam, że czerń jest bardzo
elegancka, ale do mojej cery zupełnie nie pasuje.
- O, Elise we wszystkim jest do twarzy - dodał Carl Wilhelm zawstydzony.
Zapewne zorientował się, że jego uwagi na temat racuchów były dość niezręczne. -
Ojciec prosił, bym przekazał serdeczne pozdrowienia. Zawsze się wypytuje o panią i
chłopców. O dziwo, choć spotyka bardzo wielu ludzi w pracy i prywatnie, mało kto
zrobił na nim takie wrażenie.
Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto mieszka nad rzeką,
pomyślała Elise i uśmiechnęła się speszona. Poza tym pewnie by na nich nie zwrócił
uwagi, gdyby Peder nie był taką gadułą. Ich warunki życia zrobiły na nim największe
wrażenie.
Mimowolnie pomyślała o swoim opowiadaniu. Skoro pan Wang - Olafsen
senior był wstrząśnięty, zobaczywszy, jak żyją, a przecież nie należą do tych
najuboższych w dzielnicy, to może jest nadzieja, że historia Mathilde też zwróci
uwagę uprzywilejowanej warstwy w społeczeństwie.
- Pewnie bardziej niż na Elise zwrócił uwagę na Pedera - odezwał się
Emanuel.
Elise popatrzyła na niego zdumiona. Odniosła wrażenie, jakby mu się nie
spodobały te pochwały wypowiedziane pod jej adresem. Olga Katrine roześmiała się.
- O tak, opowiadał o Pederze. Mam nadzieję, że pani młodszy brat pojawi się
w domu, nim wyjdziemy - dodała, zwracając się do Elise. - Zabawnie byłoby go
poznać. Pan Wang - Olafsen uważa, że jest bardzo bystry i ma bardzo trafne
obserwacje.
Elise zarumieniła się. Bystry? Trafne obserwacje? To chyba niewłaściwe
określenia. Peder po prostu plecie wszystko, co mu wpadnie do głowy. Pośpiesznie
wyszła do kuchni po dzbanek z kawą. Wracając, usłyszała Emanuela:
- Niestety, chłopakowi brakuje zdolności. Szczerze mówiąc, obawiam się, że
prędzej czy później zostanie skierowany do szkoły dla upośledzonych. Niebawem
skończy dziewięć lat, a nie potrafi jeszcze czytać. Ćwiczy dużo, ale to nic nie pomaga.
Zwykle czyta słowa od końca.
Carl Wilhelm roześmiał się.
- Od końca? To musi brzmieć dość zabawnie. Nic dziwnego, że zrobił
wrażenie na moim ojcu.
Elise zatrzymała się gwałtownie. Wypowiedź Emanuela była dla niej jak
policzek. Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież doskonale wie, że Peder nie
jest upośledzony! Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, i pośpiesznie odstawiła
dzbanek na skrzynkę od drewna. Szkoła dla upośledzonych? Boże! Jak Emanuel w
ogóle mógł coś takiego pomyśleć?
- Ale mam szczerą nadzieję, że chłopiec nie trafi do szkoły dla upośledzonych
- odezwał się przerażony Carl Wilhelm. - Byłem raz w takiej szkole i nigdy tego nie
zapomnę. Syn mojej niani został umieszczony w takim ośrodku, gdy ona nie miała już
dłużej siły się nim zajmować. Było to jej jedyne dziecko i urodziła je już po
czterdziestce. Chłopiec przyszedł na świat z porażeniem mózgowym. Odwiedzała go
w każdą niedzielę i kiedyś zabrała mnie tam ze sobą. W jednej sali leżało
pięćdziesięciu chłopców w różnym wieku. Jedni naznaczeni byli głębokimi
upośledzeniami, inni mieli jedynie trudności z przystosowaniem. Jedni kradli, inni
przejawiali chore skłonności seksualne. A niektórzy byli na wskroś zdemoralizowani.
Synek niani płakał za każdym razem, gdy go odwiedzała, i błagał, by zabrała go do
domu. Był przerażony i zrozpaczony. Nigdy nie zapomnę jego oczu. A niania nic nie
mogła zrobić. Przebywał tam przez cztery lata, po czym umarł.
Elise zadrżała i musiała się oprzeć o ścianę, by się nie przewrócić. Nigdy,
poprzysięgła sobie w duchu. Żadna siła na ziemi nie skłoni mnie, żebym umieściła
Pedera w takim miejscu!
W salonie zapadła cisza. Zapewne historia opowiedziana przez Carla
Wilhelma i na Emanuelu zrobiła wrażenie.
- Nie możecie opłacić mu guwernantki, która by pomagała mu w lekcjach? -
zapytała niewinnie Olga Katrine. - Może on po prostu jest trochę leniwy i powinien
poświęcić więcej czasu na odrabianie lekcji?
- Właśnie. Też to wciąż powtarzam - wtrącił się Emanuel. - Tylko że Elise
zbytnio mu pobłaża.
Elise wyprostowała się jak struna, chwyciła dzbanek z kawą i weszła do
salonu ze słowami:
- Peder musi pracować po szkole, żebyśmy dali radę związać koniec z końcem
- wyjaśniła ze spokojem, choć w środku dygotała. - Wraca do domu późno i jest
zmęczony. Zaciska jednak zęby i stara się, jak może. Takich ludzi jak my nie stać na
guwernantkę.
Przy stole zapadła cisza. Emanuel posłał jej ponure spojrzenie, a goście
wyglądali na wyraźnie zakłopotanych. O tak, zapowiada się wspaniały wieczór,
pomyślała Elise. Emanuel mnie obarczy winą za nieudane spotkanie. Nie mogła
jednak udawać, że nie słyszy, gdy mówią o Pederze jak o upośledzonym dziecku!
W tej samej chwili rozległ się płacz Hugo. Elise nalała pośpiesznie kawy do
filiżanek i poczęstowała gości racuchami, po czym, burknąwszy coś na swoje
usprawiedliwienie, wyszła z salonu. Zamierzała nakarmić Hugo w sypialni, ale było
tam za zimno, dlatego usiadła z dzieckiem w kuchni, tak jak zwykle, i zmuszona była
słuchać rozmowy w salonie, czego wolałaby uniknąć. Drzwi musiały być otwarte, by
do salonu wpadało ciepło, bo Emanuel nie zgadzał się palić w tamtym pomieszczeniu.
Domyśliła się, że rozmawiają o okresie, kiedy pełnili służbę wojskową
niedaleko Kongsvinger. Olga Katrine co chwila wtrącała się do rozmowy i choć Elise
nie słyszała każdego jej słowa, zorientowała się, że spędzili ze sobą wówczas wiele
czasu. Wciąż wspominali orkiestrę wojskową, tańce, ogniska i rozrywki. Można by
odnieść wrażenie, że cała ta służba polegała na zabawie, pomyślała Elise, przy-
pominając sobie równocześnie, jak bardzo się bała o Emanuela i jak szczerze mu
współczuła.
Teraz to już jesteś niesprawiedliwa, upomniała się w duchu surowo. Oni po
prostu chcą pamiętać tylko te wesołe chwile, a strach i napięcie ukryli gdzieś głęboko.
To oczywiste, że się bali. Spodziewali się przecież lada chwila szwedzkiego natarcia.
- Pamiętam, jak szukaliśmy ciebie i Signe i znaleźliśmy was w piwnicy na
ziemniaki! - usłyszała nagle wybuchającą śmiechem Olgę Katrine, która zaraz jednak
została uciszona.
A więc chowali się nie tylko w stodole, pomyślała Elise z niesmakiem.
Nagle usłyszała pośpieszne kroki i ożywione chłopięce głosy, po czym do
domu wpadli z impetem Peder, Kristian i Evert.
- Wiesz co, Elise? - Peder z trudem łapał oddech. - Pamiętasz, jak ci
opowiadałem o kocie pani Olsen z Lofotgata, o tym, co jada kotlety?
- Peder! - zawołał Emanuel tonem przywołującym chłopca do porządku. -
Chodź tu i przywitaj się z gośćmi!
Peder pośpiesznie zdjął czapkę i wszedł do salonu, a za nim Kristian i Evert.
- Ale umyj najpierw ręce! Jak ty wyglądasz!
Chłopcy pobiegli z powrotem do kuchni, nalali zimnej wody do miednicy,
szybko opłukali ręce, resztki brudu wytarli w ręcznik i czym prędzej wrócili do
salonu. Zapewne zdążyli zauważyć na stole półmisek z racuchami.
- Co ty mówiłeś o tym kocie pani Olsen z Lofotgata?
- Że dostaje kotlety! Zupełnie jak jakiś hrabia. Ale dziś pani Olsen tłumaczyła
się kotu i przepraszała go, że nie został dla niego żaden kotlet. Wtedy kot tak się
zezłościł, że rzucił się na nią i podrapał ją w łydkę.
Emanuel, Carl Wilhelm i Olga Katrine wybuchnęli śmiechem.
- Myślisz, że kot rozumiał, co do niego powiedziała pani Olsen? - zapytał Carl
Wilhelm rozbawiony.
. - Pewnie! Koty nie są głupie, ten jest tylko rozpieszczony. Troje dorosłych
znów parsknęło śmiechem.
- Koty nie rozumieją, co mówią ludzie, Peder. - Carl Wilhelm zwracał się do
chłopca jak do małego dziecka. - Ten się po prostu rozzłościł z innego powodu.
- O nie! Sami to widzieliśmy. On rzucił się na panią Olsen. Tylko że ona nie
jest taka jak inni ludzie, ona jest bogata.
- Gdyby była bogata, nie mieszkałaby tu, w pobliżu - rzucił oschle Emanuel.
- A gdzie jest Lofotgata? - zainteresowała się Olga Katrine.
- Właściwie to nie jest żadna ulica, tylko nazwa domu: Lofotgata jeden -
wyjaśnił Emanuel.
- Spotkaliśmy też dziś Węglarza - ciągnął Peder niespeszony, wciąż sapiąc od
szybkiego biegu. - Zamachnął się, żeby nas przegonić, ale wtedy pojawił się
Szmaciarz i pogroził mu pustą butelką. Potem widzieliśmy też pana „Obróć się”. Nie
widziałem go, odkąd wyprowadziliśmy się z Andersengarden, ale nic się nie zmienił.
Olga Katrine zaśmiała się.
- Nazywacie go panem „Obróć się”?
- Tak, bo on obraca się z czapką i śpiewa: „Obróć się, obróć się, obróć się tak
jak na gałązce ptak”, i wtedy zawsze ktoś mu wrzuca do torebki z gazety
dziesięcioorówkę. On na to dziękuje i mówi: „Niech Bóg cię błogosławi”, i odchodzi.
- W takiej okolicy z pewnością roi się od dziwaków - odezwał się Carl
Wilhelm. Elise nie podejrzewała go o złośliwość, ale dotknęło ją określenie „w takiej
okolicy”.
- Mamy nawet jednego głupka, który ściąga spodnie przed dziewczynami i
ś
piewa: „ Agnes, mój cudny motylku, złapię cię żywą i zamknę w drewutni i...”
- Peder, dość! - ostrym głosem odezwał się Emanuel. - Jest późno. Kładźcie
się już! Do spania!
Chłopcy natychmiast go posłuchali. Kristian i Evert nie odezwali się ani
słowem.
Peder wszedł do kuchni i popatrzył nieszczęśliwy na Elise.
- Nie chciałem powiedzieć nic złego.
- Wiem, Peder. Ale przecież pamiętasz chyba, że nie opowiadamy obcym o
Nicolaisenie. Bo to, co robi, jest nieładne.
- Ale oni pytali o różnych dziwaków.
Elise skinęła głową i by skończyć już ten temat, oznajmiła:
- Na piecu zostawiłam dla was racuchy, po dwa dla każdego. Potem rozłożycie
łóżko i położycie się.
- Dlaczego nie możemy spać na poddaszu, skoro nikt inny tam nie mieszka?
- Będziemy musieli wynająć poddasze, ale na razie jeszcze nie zdążyliśmy
tego zrobić.
Bezwiednie pomyślała znów o Hildzie. Wcześniej zdawało jej się, że siostra
marzyłaby o tym, by wprowadzić się na poddasze ich domu, ale gdy widziały się
ostatnio, nie odniosła takiego wrażenia. Znów ogarnął ją głęboki niepokój. Dlaczego
Hilda była taka zgaszona?
Skończyła właśnie przewijać Hugo na noc i ułożyła go w kołysce. Malec
uśmiechnął się do niej zaspany, nim zamknął oczka. Właśnie zamierzała pójść do
salonu do pozostałych, gdy usłyszała Carla Wilhelma:
- Nie sądzę, by Peder był upośledzony, Emanuelu. Jego kłopoty w szkole
wynikają zapewne z innego powodu.
- Nie wiem już sam, co o tym myśleć - usłyszała odpowiedź Emanuela. - Ale
gdy dziewięcioletni chłopak opowiada obcym o jakimś zboczeńcu, to moim zdaniem
ś
wiadczy to o braku inteligencji.
Elise zerknęła na chłopców. Wszyscy trzej leżeli cicho z szeroko otwartymi
oczami, nasłuchując rozmowy w salonie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy następnego ranka chłopcy zbierali się do szkoły, Peder stanął w
drzwiach i posłał Elise przestraszone spojrzenie.
- Co to znaczy być upośledzonym, Elise?
Wzdrygnęła się i popatrzyła na niego przerażona. Dopiero teraz zauważyła, że
brat ma czerwone i spuchnięte od płaczu oczy.
- Dlaczego pytasz?
- Słyszałem ich rozmowę.
- Chyba się tym nie przejmujesz? Przecież oni pili alkohol, a wtedy ludzie
opowiadają różne głupstwa.
- Ale ja się pytałem, co to znaczy upośledzony?
- Ee, to tylko taki żart - usiłowała się wywinąć od odpowiedzi Elise.
- Dlatego, że nie potrafię czytać?
- Emanuel uważa, że powinieneś poświęcić więcej czasu na lekcje. Jego
zdaniem za bardzo ci pobłażam.
- Ale przecież ja odrabiam lekcje co wieczór! - chlipnął i pośpiesznie wytarł
rękawem łzy.
- Wiem o tym, Peder. Ale może powinniśmy jeszcze bardziej się przyłożyć?
- To nic nie pomoże, Elise - odparł łamiącym się głosem. - Obojętnie, jak
długo ćwiczę, litery i tak tańczą mi przed oczami.
Elise poklepała go po policzku.
- Pomogę ci, Peder. Od jutra będziemy siedzieć dłużej nad lekcjami. Teraz
jednak już biegnij, żebyś się nie spóźnił.
Stała w oknie i patrzyła za nim zatroskana jeszcze długo po tym, jak zniknął
jej z oczu.
- Coś się stało? - Emanuel, który dopiero co wstał, podszedł do niej.
- Peder słyszał waszą wczorajszą rozmowę.
- A co takiego usłyszał?
- Że zastanawialiście się, czy nie jest upośledzony.
- Nie powiedziałem, że jest upośledzony, tylko że świadczy o braku
inteligencji, jeśli ktoś opowiada nieznajomym gościom o zboczeńcu. A może raczej
powinienem stwierdzić, że to dowód braku wychowania?
Odwróciła się i popatrzyła mu w oczy.
- Uważasz, że ja go źle wychowałam?
- Tak, ty i twoja mama. Poprosiłem go, by przyszedł i grzecznie przywitał się z
gośćmi, on tymczasem zaczął paplać o kocie sąsiadki, Węglarzu i Szmaciarzu, o
pijanym śpiewaku ulicznym i co mu tam jeszcze ślina na język przyniosła. Jak
sądzisz, co Carl Wilhelm i Olga Katrine sobie o nas pomyślą? Pewnie wydaje im się,
ż
e zadajemy się z najgorszym dziadostwem! Myślałem, że się spalę ze wstydu.
- Zaczynam się zastanawiać, czym ty się właściwie zajmowałeś przez te osiem
lat w Armii Zbawienia. Myślałam, że właśnie w dzielnicach na wschód od rzeki
mieliście najwięcej pracy.
- Co innego jest pomagać biedakom, a co innego mieszkać razem z nimi.
- Sam tak wybrałeś.
- Nie wiedziałem, na co się decyduję.
- To znaczy, że żałujesz?
Poruszył się niespokojnie, najwyraźniej nie miał ochoty odpowiadać wprost na
jej pytanie.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu. Pamiętasz, co ci mówiłam tamtego wieczoru,
gdy mi się oświadczyłeś? Stwierdziłam, że miłość cię zaślepiła, skoro oświadczasz się
ubogiej robotnicy. Innego wytłumaczenia nie ma. „Nie jestem ślepy” -
odpowiedziałeś. „Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak wyraźnie”. Może teraz
wreszcie zrozumiałeś, o co mi wtedy chodziło. Twój dramat jednak polega na tym, że
jest już za późno. W naszej dzielnicy nikt się nie rozwodzi, bo to kosztuje. Poza tym
tylko okrylibyśmy wstydem twoją i moją rodzinę.
- Nie wspomniałem o rozwodzie. Nigdy o tym nie myślałem. Nie rozumiem,
dlaczego w ogóle o tym mówisz.
- Bo dajesz mi do zrozumienia, że żałujesz, że się ze mną ożeniłeś. Co według
ciebie powinniśmy zrobić?
Pokręcił głową bezradny i zagubiony.
- Nie wiem. Pewnie będę musiał jakoś wytrzymać.
- Zabrzmiało to niezbyt miło.
- I to jest właśnie najgorsze. Żyjąc w takich warunkach, staję się gorszym
człowiekiem. Takie życie mnie wykańcza, targa mi nerwy i zakłóca nocny sen.
Trudno wówczas być miłym. Ożeniłem się z tobą, Elise, a nie z trzema hałaśliwymi
dorastającymi chłopaczyskami i z... - umilkł gwałtownie.
- Z rudym bękartem, to chciałeś powiedzieć? - odparowała gniewnie i poczuła
ogromne rozczarowanie. Przecież Emanuel zaproponował jej małżeństwo, wiedząc,
ż
e urodzi dziecko będące owocem gwałtu.
- Właśnie. Wiedziałem, że spodziewasz się dziecka, nie przyszło mi jednak do
głowy, że będzie ono wierną kopią swojego ojca. Nie miałem zresztą pojęcia, kto jest
jego ojcem. Pierwsze, na co zwrócił uwagę Carl Wilhelm u Hugo, to jego rude włosy,
które zaczynają się kręcić. Olga Katrine zdziwiła się, że mały nie jest w ogóle
podobny ani do ciebie, ani do mnie. Wiesz, co powiedziała niby żartem? „Jesteś
pewien, Emanuelu, że jesteś ojcem tego dziecka?” Z każdym miesiącem będzie coraz
gorzej. Któregoś pięknego dnia ktoś wreszcie zauważy, do kogo jest podobny Hugo.
Zwłaszcza jeśli twój wielbiciel będzie się bez przerwy kręcił w okolicach mostu, by
popatrzeć na ciebie i swojego bękarta.
Elise zapłonęła z gniewu i niewiele się namyślając, wymierzyła Emanuelowi
siarczysty policzek.
- Jak śmiesz mówić coś takiego? Nazywasz swojego syna bękartem? Nigdy
bym się tego po tobie nie spodziewała, Emanuelu. Przyrzekłeś zaopiekować się nim
jak własnym synem, mieliśmy żyć jak normalna rodzina, nikt oprócz nas nie miał
poznać prawdy. Tymczasem ty, po pijanemu, wygadałeś się swojej kochance, która z
kolei powtórzyła to Karolinę, a ona twoim rodzicom. To twoja wina, że nasza
tajemnica nie jest już dla nikogo tajemnicą! To ty wszystko zepsułeś! Sam jesteś
winny temu, że twoje życie stało się nie do wytrzymania, a ty czujesz się
nieszczęśliwy. To wyrzuty sumienia czynią z ciebie gorszego człowieka, a nie bieda!
Sobie samemu podziękuj za to, co się stało!
Wyrzuciwszy z siebie cały gniew, przecisnęła się obok niego i pobiegła do
sypialni. Rzuciwszy się na łóżko, wybuchnęła płaczem.
Sądziła, że przyjdzie za nią i będzie próbował się pogodzić, ale się nie
doczekała. Uspokoiwszy się w końcu, zastanowiła się nad słowami, jakie między nimi
padły. Czy Emanuel słyszał plotki o tym, że Ansgar nadal krąży w okolicy i że
domyśla się, iż Hugo jest jego dzieckiem? Skąd mógł się o tym dowiedzieć?
A więc Emanuel żałuje... Czy rzeczywiście tylko dlatego, że dom jest za mały,
od rzeki ciągnie wilgoć i nie stać ich na lepsze jedzenie? A może żałuje z powodu
Signe?
Zabolało ją to. Sądziła, że jakoś dadzą temu radę. Czuła, że ich miłość jest
silna na tyle, że zniesie zarówno głód, jak i tęsknotę. Mimo że nie była zakochana w
Emanuelu tak jak w Johanie, zauważyła, że z czasem darzyła go coraz większym
uczuciem. Myślała, że przeszłość powoli zatrze się w pamięci, a to, co łączyło ją z
Johanem, w końcu stanie się bladym wspomnieniem i Emanuel zdobędzie całą jej
miłość.
Otarła łzy i podniosła się z łóżka. Co za dziecinada! Które małżeństwa tu, nad
Aker, mają czas i siły, by zastanawiać się nad miłością. Ludzie się zakochują,
pobierają i mają dzieci, a życie jest, jakie jest. Albo płynie spokojnie, albo pędzi
niczym rwący nurt. Co się stało, to się nie odstanie i nic więcej nie da się zrobić.
Ż
ony robotników rodziły dzieci rok po roku i gdyby je zapytać, ile radości
miały, płodząc je, rodząc i wychowując, zaśmiałyby się szyderczo. Życie to życie,
trzeba się starać jedynie dawać sobie w nim radę. Kobiety płaczą odrobinę, gdy
najstarsze dziecko opuszcza gniazdo rodzinne, niektóre z oczami pełnymi łez stoją na
nabrzeżu i patrzą na tego, który wybiera się za ocean szukać szczęścia w osławionej
Ameryce. Poza tym jednak ich codzienność składa się jedynie z pracy i znoju.
Z nią i z Emanuelem będzie podobnie. Oby tylko Emanuelowi urodziły się
jego własne dzieci i przestał myśleć o Ansgarze rudzielcu. A jak chłopcy ukończą
szkołę i znajdą porządną pracę, wszystko będzie lepiej. Z czasem Emanuel
przywyknie zarówno do cuchnącej rzeki, hałasu dzieciaków, jak i smażonej ryby na
obiad. Przestanie wspominać przestronne izby we dworze w Ringstad i mięsne klopsy
swojej mamy.
Gdyby tylko Signe i jej dziecko zniknęli z ich życia...
Nagle Elise zauważyła, że drzwi się powoli uchylają, i usłyszała niepewny
głos Emanuela:
- Wychodzę.
Elise wstała z łóżka i zapytała:
- Zapakowałeś drugie śniadanie i termos z kawą?
- Tak, dziękuję.
- Wrócisz późno?
- Nie, wrócę prosto do domu - odparł i dodał po cichu z ociąganiem: -
Przepraszam.
- To ja chciałam cię przeprosić.
- W takim razie zgoda?
Pokiwała głową i zdobyła się na uśmiech.
- Jakoś sobie z tym poradzimy, Emanuelu. Po prostu musimy tylko dać sobie
więcej czasu.
Odwzajemnił się jej uśmiechem.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Elise. Nie zasługuję na ciebie.
- Bzdura. Poraniliśmy sobie głowy, waląc w mur, na jaki trafiliśmy, ale kiedy
rany się zagoją, będziemy pewnie silniejsi i ruszymy dalej.
- Miejmy nadzieję.
Poznała po nim, że nie jest co do tego do końca przekonany. Sprawiło jej to
przykrość. A kiedy wyszedł i wróciła do własnych zajęć, uświadomiła sobie, że i ona
ma wątpliwości. Co jednak pozostaje im innego?
Nie mają wyboru. Kłótnie i wypominanie niczego nie rozwiążą.
- Musimy sobie jakoś poradzić - mruknęła półgłosem do siebie. Rozłożyła
tkaninę od pani Paulsen na stole w salonie i przyczepiła szpilkami poszczególne
części wykroju.
Tego samego wieczoru, gdy chłopcy już się położyli, udała się pośpiesznie na
wzgórze Aker. Miała nadzieję, że Hilda skończyła pracę i będzie miała chwilę czasu,
by z nią spokojnie porozmawiać. Tymczasem otworzyła jej kucharka i oznajmiła, że
Hilda nie czuje się dobrze i nie przyjmuje gości.
Elise wróciła zmartwiona do domu. Kiedy spotkała Hildę w sobotę, siostra nic
nie wspomniała, że czuje się gorzej. Dlaczego nie przyjmuje odwiedzin? Kucharka
przecież mogła jej powiedzieć, że przyszła siostra. Hilda ma własny pokój z wejściem
od kuchni, więc Elise nikomu by nie przeszkadzała, wchodząc tamtędy.
A może siostra powiedziała o wszystkim majstrowi, jak jej radziła, a on,
zdenerwowany, zamknął ją w jej pokoju i zamierza trzymać pod kluczem aż do
porodu, by mieć pewność, że nie ucieknie z dzieckiem?
Poczekała do czwartku i ponownie udała się na wzgórze. Tym razem ku
swemu przerażeniu natknęła się na samego majstra. Wyglądało na to, że właśnie
wrócił do domu i zamierzał zamknąć za sobą drzwi wejściowe, gdy ją zauważył.
- O co chodzi? - zapytał, zatrzymując się gwałtownie.
- Chciałam tylko coś przekazać Hildzie.
- Ona nie czuje się dobrze i nie przyjmuje gości.
Był rzeczowy i odpychający, tak że Elise zorientowała się natychmiast, że
niczego nie wskóra, podjęła jednak ostatnią próbę:
- Może mogłabym zajrzeć do niej na dwie minuty i przekazać jej ważną
wiadomość?
- Proszę powiedzieć, o co chodzi, a ja jej przekażę - rzekł, odwracając się
plecami i wchodząc do środka.
- Muszę z nią porozmawiać, panie Paulsen! Ktoś z rodziny ciężko zachorował
- rzekła, wstrzymując oddech. Kłamstwo z łatwością przeszło jej przez gardło, bo coś
w postawie majstra tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że dzieje się coś niedobrego.
Majster zawsze traktował ją przyjaźnie, zwłaszcza odkąd związał się z Hildą. Zapłacił
za pobyt mamy w sanatorium i zadbał o to, by odwieziono Elise do domu, gdy upadła
na lodzie i o mało złamała sobie nogę. Musi być jakiś powód, dla którego teraz
zachowuje się tak nieuprzejmie.
- Hilda i tak nic nie pomoże, bo leży w łóżku. Nie chcę jej niepokoić tym, że w
rodzinie są jakieś kłopoty - dodał i zatrzasnął jej przed nosem drzwi.
Elise stała na schodach, a serce waliło jej ze strachu i gniewu. Jak można
traktować kogoś w taki sposób?! A gdyby to była prawda? Gdyby na przykład mama
leżała na łożu śmierci albo któryś z chłopców ciężko zachorował? Majster nawet nie
zapytał, o kogo chodzi!
Wzburzona, z gardłem ściśniętym od płaczu zeszła pośpiesznie ' po schodach i
ruszyła w stronę bramy. Jeśli „Verdens Gang” przyjmie jej opowiadanie do druku, to
w kolejnym opisze majstra! Będzie miał się z pyszna, gdy przeczyta je w gazecie i
rozpozna siebie w głównym bohaterze. Napisze o Hildzie, zaledwie szesnastoletniej
dziewczynie, która została wykorzystana przez majstra w fabryce, a potem podstępnie
nakłoniona przez niego do oddania dziecka. Opisze zachwyt Hildy nad pięknym
szalem, a także wspomni, że sprzedawała swe ciało za tego typu drobne radości,
ponieważ sama nic nigdy nie miała. Przedstawi dziecinną naiwność Hildy, która
wierzyła każdemu jego słowu, gdy ją zapewniał, że zajmie się nią i dzieckiem. On zaś
tymczasem planował oddać dziecko swojemu bratankowi, który wraz z żoną nie mógł
mieć własnych dzieci.
Gdy taka historia ukaże się drukiem, wywoła prawdziwe poruszenie. Matki
ogarnie gniew i wściekłość na majstra. Zapanuje atmosfera odwetu. Zażądają, by
oddał Hildzie syna, a także pozwolił, by dziecko, które ma urodzić, pozostało przy
niej. Rozgorzeje dyskusja wśród polityków, którzy stwierdzą, że istnieją granice
wykorzystywania ubogich robotnic, że należy pobudować więcej mieszkań dla
robotników i znacznie podwyższyć ich wynagrodzenia.
Poczuła, jak serce bije jej mocno na samą tylko myśl o tym. W słowach tkwi
ogromna siła, pomyślała. Ktoś, kto potrafi się wypowiadać, kto potrafi bronić swojego
zdania i skłonić innych, by go słuchali, ma w swym ręku potężną moc i możliwości
dokonywania przemian w społeczeństwie!
Rozważania te tak ją podniosły na duchu, że zniknął gniew. Miała wrażenie,
ż
e unosi się nad ziemią. W wyobraźni widziała już swoje zdjęcie w gazecie pod
wielkim nagłówkiem:
HISTORIA, KTÓRA WSTRZĄSNĘŁA CAŁYM NARODEM
NORWESKIM, a dalej długi artykuł o ustawach i przedsięwzięciach, jakich dokonano
dzięki ubogiej robotnicy mieszkającej przy Beierbrua.
Pogrążona w rozmyślaniach, ocknęła się nagle, gdy ktoś zawołał ją po imieniu.
Podniosła wzrok i zauważyła zbliżającą się ku niej ciemną postać. Nawet w mdłym
ś
wietle samotnej latarni gazowej poznała od razu, że to Johan.
- Sama chodzisz o tak późnej porze? - zagadnął ją wesoło.
- Chciałam porozmawiać z Hildą, ale majster mi nie pozwolił.
- Może jeszcze miała coś do zrobienia? Służące często kończą dopiero o
dziesiątej, a nawet jedenastej.
- Powiedział, że jest chora i nie przyjmuje gości. Johan patrzył na nią w
milczeniu.
- Czy coś jest nie tak? - zapytał wreszcie.
- Nie wiem - odparła i głos jej się załamał. - Boję się o nią, Johanie.
- Ależ Elise, kochana, co ci jest? Próbowała wziąć się w garść.
- Spotkałam ją w sobotę. Była jakaś dziwna.
- Jak to dziwna?
- Prawie się nie odzywała, ona, której zwykle buzia się nie zamyka. Gdyby
jeszcze się złościła i była rozgoryczona, jak to z nią często bywa! Ale nie, ona
milczała. Przez moment, co prawda, jej twarz wykrzywiła się ze złości, zaraz jednak
znowu przygasła. Kiedy ją zapytałam, co zamierza zrobić po porodzie, odpowiedziała
tylko, że poradzi sobie, nas nie niepokojąc. Bałam się, że zdenerwuje się na mnie, że
przyjęłam szycie od młodej pani Paulsen, ale nawet to nie zrobiło na niej wrażenia.
- Czy to po tej historii z Mathilde jesteś taka przewrażliwiona?
Elise drgnęła. Bała się przyznać przed sobą, że tak jest, ale teraz, gdy Johan
powiedział o tym wprost, jej strach tylko się nasilił. Pokiwała głową.
- Hilda jest zupełnie innym typem człowieka, Elise - próbował uspokoić ją
Johan. - Z Mathilde było inaczej. Ona zrezygnowała, zanim podjęła jakąkolwiek
próbę. Hilda postanowiła zatrzymać dziecko dla siebie, znaleźć jakiś kąt, pracę i
poradzić sobie bez pomocy innych. I to jest godne podziwu! Ona ma w sobie zarówno
przekorę, jak i siłę przebicia, które są niezbędne, by dać sobie radę w życiu.
- Mnie się też tak zdawało, ale po naszym spotkaniu w sobotę zaczęłam
powątpiewać. Było w niej coś takiego obcego. Trudno mi to wyjaśnić, wiem tylko, że
nie była sobą. Teraz nabrałam podejrzeń, że Paulsen przejrzał jej plany i trzyma ją
pod kluczem.
- Coś ty? Sądzisz, ze przetrzymuje ją wbrew jej woli? - W głosie Johana
zabrzmiało przerażenie.
- Pan Paulsen Junior i jego żona sądzą, że za miesiąc zaadoptują dziecko, i
bardzo się z tego cieszą. Opowiedziała mi historię młodej matki, której narzeczony
zginął w wypadku w fabryce, nim zdążyli się pobrać, wyjaśniając, że ta dziewczyna
nie ma innego wyjścia, jak tylko oddać dziecko do adopcji. Jeśli majster domyślił się,
ż
e Hilda ma inne plany... - urwała, zagryzając wargi. - To wszystko moja wina, Johan
- dodała zduszonym głosem, z trudem powstrzymując się od płaczu. - Powiedziałam
Hildzie, że powinna powiedzieć majstrowi prawdę, by nie narazić się na to, że zaraz
po porodzie odbiorą jej dziecko. Może mu więc powiedziała, a on w odpowiedzi
zamknął ją na klucz?
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mógłby tak zrobić. Ryzykowałby utratę reputacji, gdyby to wyszło na
jaw. Okryłby hańbą siebie i całą rodzinę. Straciłby stanowisko i zniszczyłby życie
zarówno sobie, jak i swojemu bratankowi.
Elise patrzyła na niego w milczeniu, wreszcie odparła cicho:
- Mówisz tak tylko po to, by mnie pocieszyć, ale sam w to nie wierzysz.
Doskonale wiesz, że młode, biedne dziewczęta są wykorzystywane przez szacownych
obywateli. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o powieści Albertine Christiana Krohga, w
której autor zaatakował podwójną moralność panującą w Kristianii? Gdy tylko
książka ukazała się drukiem, została zatrzymana przez cenzurę i zakazano jej
sprzedaży. Stwierdzono, że jest nieprzyzwoita i zagraża moralności, mimo że opisana
historia była prawdziwa. Johan pokiwał głową.
- Już minęło parę lat, ale pamiętam, że z tego powodu tysiące robotników
wyszło wtedy na ulicę w proteście przeciwko rządowi.
- Ale Sverdrup się nawet nie pokazał demonstrującym, całkiem zignorował
protest. Myślę, że ani powieść, ani marsze protestacyjne nie doprowadziły do żadnych
zmian. Na Lakkegata i Vika nadal roi się od dziewcząt, które zarabiają na ulicy na
swe utrzymanie, oferując dobrze sytuowanym mężczyznom chwile cielesnych uciech,
a ci, którzy rządzą w mieście, chronią przedstawicieli własnej warstwy społecznej.
Johan nic nie powiedział, ale była pewna, że się z nią zgadza.
- Skłamałam majstrowi, że w rodzinie ktoś jest ciężko chory, ale i to go nie
obchodziło. Oświadczył, że Hilda leży w łóżku, więc i tak w niczym nie pomoże.
Nawet nie zapytał, kto jest chory i na co. Pomyśl tylko, gdyby tak na przykład mama
zaniemogła? Albo któryś z chłopców?
Johan pokręcił głową wyraźnie wstrząśnięty tym, co mu opowiedziała.
- Musisz porozmawiać z Emanuelem, on na pewno zna wielu ludzi, którzy
mają wpływy. Po sąsiedzku mieszkają Carlsenowie, może oni przemówią majstrowi
do rozsądku? W najgorszym wypadku można poinformować o wszystkim Paulsena
Juniora. Wątpię, czy zdecydują się wziąć dziecko siłą odebrane matce.
Elise przytaknęła. Nie miała odwagi nawet o tym pomyśleć, ale teraz uznała,
ż
e jest to jedna z możliwości.
- Dziękuję ci, Johanie. Dobrze mi zrobiła rozmowa z tobą. Byłam wzburzona i
zła, gdy się rozstałam z majstrem, i nie widziałam żadnego wyjścia z tej sytuacji.
Szłam więc i wymyślałam sobie, że napiszę artykuł do gazety, który wywoła burzę i
wstrząśnie całą Kristiania - zaśmiała się. - Znasz mnie, kiedy życie staje się nie do
zniesienia, uciekam w świat fantazji.
- Nie pamiętasz, co ci mówiłem? Powinnaś zacząć pisać.
- Posłuchałam twojej rady. Zaśmiał się cicho.
- Naprawdę? Spróbowałaś swoich sił?
- Napisałam o Mathilde i o swojej desperackiej próbie uratowania jej od
ś
mierci, o tym, co ją pchnęło do takiej decyzji, i o tym, jak zareagowała jej mała
córeczka. Dziewczynka dowiedziała się, że jej mama nie żyje, ale nie rozumiała, że
już nigdy do nich nie wróci.
- I co zrobiłaś z tym opowiadaniem? Wysłałaś gdzieś?
- Torkild zajrzał do mnie któregoś dnia i zobaczył na stole w kuchni zapisane
kartki. Musiałam więc mu się przyznać do swoich literackich prób. Poprosił, bym
pozwoliła mu przeczytać. Przeraziłam się. Byłam pewna, że zacznie mnie pocieszać,
bym się nie zniechęcała, on tymczasem wpadł w zachwyt. Zna jakiegoś redaktora z
„Verdens Gang” i obiecał pokazać mu to opowiadanie, ale od tamtej pory nie
widziałam się z nim, nie mam więc żadnych wiadomości.
Johan zaśmiał się swoim radosnym basem.
- Jakże żałuję, że tego nie czytałem.
- Poproś Torkilda! Gdy mu zwrócą opowiadanie, to je sobie przeczytasz.
- Jesteś pewna, że dostanie je z powrotem? - spytał pogodnym głosem.
Popatrzyła na niego przestraszona.
- A co, sądzisz, że oni wyrzucają nieprzyjęte materiały? Johan zaśmiał się
głośno.
- A może wydrukują je, a wówczas nie zwrócą ci rękopisu. Chyba że każą ci
coś poprawić albo coś dopisać, wtedy otrzymasz go z powrotem.
- Wyśmiewasz się ze mnie.
Wyciągnął rękę i w przypływie impulsu pogłaskał Elise po policzku.
- Nie, Elise. Nigdy bym się z ciebie nie śmiał. Trochę tylko zazdroszczę
Torkildowi, że był twoim pierwszym czytelnikiem. Wszystko jedno, czy przyjmą to
opowiadanie, czy nie, jestem przekonany, że napisałaś je ze swadą. Na pewno jest
poruszające i chętnie je przeczytam.
- Tylko dlatego że... - umilkła nagle.
- Dlatego że?
- Nie, tak tylko sobie pomyślałam...
- Dlatego że cię kocham, tak pomyślałaś?
Pokręciła głową, przerażona kierunkiem, w jakim potoczyła się ich rozmowa.
- Ale to prawda! Kocham cię tak samo jak przedtem, zanim moje życie tak się
skomplikowało. Niestety jestem też w pełni świadomy, że los chciał inaczej i że nigdy
nie będziemy razem. Ale przecież możemy pozostać przyjaciółmi, prawda? Być jak
brat i siostra.
Nie odpowiedziała, zdając sobie sprawę, jak trudno przyjaźnić się z kimś,
kogo się kocha.
- Myślisz, że nic z tego nie wyjdzie? - zapytał smutnym głosem.
- Nie wiem, Johan. Wydaje mi się, że my oboje poradzilibyśmy sobie z tym.
Może... Ale pozostali...
- Agnes i Emanuel? Pokiwała głową.
- O Agnes nie musisz się martwić. Dostała, czego chciała, i czuje się
bezpieczna. Teraz zmieniła zainteresowania.
- Jak to? - Elise popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie warto o tym mówić. Ma męża, który ją utrzymuje, a może nawet z
czasem zapewni jej lepszą pozycję, no i da jej dziecko. Dlatego może skoncentrować
całą swoją energię na czymś innym.
- Masz na myśli innych?
- To też.
- Nie wyglądała na zmartwioną, kiedy straciła dziecko.
- Bo i nie była zmartwiona. Ale to nie znaczy, że nie chce mieć dzieci.
Owszem, chce, ale później.
Elise ku swemu zdumieniu poczuła ukłucie w sercu. Przez moment stali w
milczeniu.
- Emanuel nadal jest o ciebie zazdrosny i przestałam już się łudzić, że z
czasem mu to minie - odezwała się wreszcie. - Jestem zaproszona na ślub Anny i
Torkilda i już zaczęłam się bać. Trudno bez przerwy mieć się na baczności. Nie mogę
zachowywać się swobodnie, mówić ani robić tego, co chcę, bo wszystkiemu
przypisywane są najgorsze intencje.
- Nie mogę tego pojąć. Przecież on nie ma żadnych powodów do zazdrości, Na
pewno nigdy nawet nie spojrzałaś na innego mężczyznę i nigdy byś nie zdradziła
Emanuela.
- On jest zazdrosny o moją przeszłość.
- Masz na myśli ciebie i mnie, naszą wspólną przeszłość? Potwierdziła.
- Kiedyś z rozpędu opowiedziałam, że mieliśmy po ślubie zamieszkać u twojej
mamy w kuchni. Nie mógł tego w ogóle słuchać.
- Dlaczego o tym opowiedziałaś?
- Nie kierowałam się jakimś konkretnym powodem, chciałam mu tylko
wyjaśnić, że my, którzy pochodzimy stąd, znad rzeki, przywykliśmy do ciasnoty.
Zapadła cisza.
- Często o tym myślisz, Elise? - zapytał ostrożnie. - Wiesz, o tym, co mogłoby
być?
- Nie, nie mam odwagi. To znaczy... - plątała się w odpowiedzi.
- Dlaczego nie masz odwagi?
- Ja... wydaje mi się, że najlepiej o tym nie myśleć. Skoro złożyłam komuś
innemu przysięgę małżeńską, z nim związałam się na resztę życia. Nie ma sensu więc
rozmyślać o tym, co by mogło być, bo to tylko boli.
- Dlaczego boli? Nie masz żadnych dobrych wspomnień z tamtego czasu?
- Ależ mam, oczywiście. Mam wyłącznie dobre wspomnienia aż do tamtego
dnia, gdy zniknąłeś z mojego życia.
- Dlaczego więc tak cię to boli? Uważasz to za pewnego rodzaju zdradę?
Spuściła głowę i przytaknęła.
- Czy to znaczy, że nadal coś do mnie czujesz?
- Nie mów tak, Johanie. Co to pomoże? Zresztą tak nie wolno.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Nie możesz zdobyć się na szczerość? Jeśli
całkiem skończyłaś ze mną i zostawiłaś za sobą, wówczas nie będę cię więcej
niepokoił. Jeśli jednak czujesz to samo co ja, że to my dwoje powinniśmy byli stanąć
razem przed ołtarzem, to pomoże nam obojgu, gdy będziemy wobec siebie szczerzy.
Westchnęła ciężko.
- Oboje wiemy, co się stało. Gdyby nie plotki i ludzkie gadanie, nie zerwałbyś
zaręczyn, a ja czekałabym na ciebie, póki byś nie wyszedł z więzienia. Emanuel dał
mi szansę, której nie mogłam odrzucić. Byłam jednak zdecydowana dołożyć starań w
nadziei, że pokocham go tak, jak kochałam ciebie. Okazało się to trudniejsze, niż
sądziłam. Ciągle jednak nie przestaję się łudzić, że nam się to uda. On po prostu
potrzebuje więcej czasu, by przywyknąć do życia tu, nad rzeką. Do hałasu dzieci i
skromnych posiłków. To nie takie łatwe dla kogoś, kto wyrósł w dobrobycie.
- Zdaje się, że przez parę lat służył w Armii Zbawienia.
- Co innego pomagać biednym, a co innego żyć tak jak oni - powtórzyła słowa
Emanuela.
- Nie chcę, by ci było tak ciężko, Elise. Pytam cię po to, by wiedzieć, a tym
samym służyć ci pomocą. Jeśli nie pozostaje już nic innego, to dobrze jest chociaż
mieć kogoś, komu można się zwierzyć. Z tego, co słyszę, przypuszczam, że nie
zawsze jest ci łatwo.
- A komu jest wyłącznie łatwo?
- Masz rację. Czy słusznie się domyślam, że nadal mnie trochę kochasz?
- Nie mam prawa mówić takich rzeczy! Nawet myśleć nie mam prawa.
- A czy szczerość jest grzechem?
- Mowa raczej o zakazanych uczuciach.
- Myślisz, że można kierować uczuciami? Jeśli są zakazane, to oznaczałoby,
ż
e da się nimi rządzić. A ja nie sądzę, by to było możliwe. - Podniósł dłoń i pogładził
ją delikatnie po policzku. - Kocham cię, Elise. Nie chcę tego i nie wydaje mi się to
właściwe, ale tak już jest. Miłości, która trwała tak długo, nie da się wyrwać z korze-
niami. Wolę się sam do tego przyznać i wiedzieć, że ty o tym wiesz, niż udawać
obojętność. Nie zamierzam cię namawiać do popełnienia grzechu, zbyt dobrze cię
znam. Ale nie chcę pozbawiać się twojej obecności w moim sercu, mimo że wiąże się
to także z cierpieniem. Jeśli myślisz tak samo jak ja, możemy sobie nawzajem pomóc,
razem dźwigając kłopoty i radości. Pokręciła głową.
- Nie proś mnie o to, Johanie. Nie żądaj ode mnie odpowiedzi. Przyrzekłam
Emanuelowi, że będę go kochać i szanować, dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Nie
mogę więc ci teraz wyznawać miłości.
- To zbędne, Elise. Już mi odpowiedziałaś.
Zdawało się jej, że pochyla się ku niej, i cofnęła się o krok przestraszona.
- Muszę się śpieszyć. Już dawno powinnam być w domu.
W mroku nie widziała dokładnie jego twarzy, ale miała wrażenie, że Johan się
uśmiecha.
- Kłamczucha! Przecież zamierzałaś porozmawiać z Hildą, więc nikt się ciebie
nie spodziewa wcześnie w domu. Ale rozumiem cię, Elise. Nie będę cię kusił. Jest
późno, a nad rzeką po ciemku bywa czasem niebezpiecznie. Może cię odprowadzę?
- Nie, dziękuję. Chyba nie warto.
- Postaraj się nie martwić o Hildę. Ona jest silna i odważna. Zresztą obie
jesteście takie. Hilda nigdy nie zdecydowałaby się na podobny krok co Mathilde.
Kiwnęła głową i skierowała się w stronę domu. Gdyby ktoś zapytał ją o to
przed tygodniem, odpowiedziałaby mu to samo. Ale jeśli majster więzi ją i chce jej
siłą odebrać dziecko, to nie jest już tego taka pewna.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Gdy wróciła do domu, Emanuel już leżał, a dzieci spały. Po cichu przemknęła
się do sypialni, gdzie paliła się lampa naftowa, i zaczęła się rozbierać.
- Późno wróciłaś. - W głosie Emanuela zabrzmiał niemy wyrzut.
- Na wzgórze Aker i z powrotem nie jest przecież tak blisko.
- Co powiedziała?
- Nie udało mi się z nią porozmawiać. - Elise ściągnęła suknię przez głowę. -
Akurat wrócił do domu majster i powiedział, że Hilda źle się czuje i nie może
przyjmować gości. - Siadła na brzegu łóżka, poluzowała podwiązki, ściągnęła
pończochy i rozpięła pas. - Wtedy zmartwiłam się na dobre i w desperacji skłamałam,
ż
e muszę przekazać Hildzie ważną wiadomość o tym, że ktoś z rodziny ciężko za-
chorował.
- Skłamałaś majstrowi? Elise!
- Tak, nie miałam wyjścia. Musiałam coś wymyślić. Ściągnęła bluzkę i halkę i
naga sięgnęła po koszulę nocną. Emanuel podniósł się gwałtownie, chwycił ją i
pociągnął za sobą.
- Wciąż masz takie piękne ciało, Elise. Mimo że urodziłaś dziecko.
Pogładził dłonią jej piersi i brzuch.
Elise przypomniała sobie, jak bardzo ją bolało, gdy się kochali ostatnio, ale
choć wolałaby uniknąć zbliżenia, wiedziała, że nie zdoła się od tego wymówić.
Powszechnie wiadomo, że obowiązkiem żony jest zaspokajać potrzeby męża.
Emanuel stał się nagle gwałtowny i równie niepohamowany jak ostatnio.
Pojękiwała z bólu, ale on w ogóle na to nie zważał. Łóżko strasznie trzeszczało. Oby
tylko chłopcy nic nie usłyszeli przez cienką drewnianą ścianę, pomyślała z obawą.
Gdy Emanuel dawał upust swojej żądzy, przypomniała sobie nagle słoneczną,
porośniętą trawą polanę. Pod osłoną zarośli i listowia leżeli razem z Johanem,
obdarzając się nawzajem pieszczotami. Johan był czuły i delikatny, a jej serce biło
gwałtownie z pożądania. Gdy odchylił poły jej bluzki i odsłonił piersi, brodawki
skuliły się owiane chłodniejszym podmuchem wiatru. Nigdy nie czuła równie silnej
tęsknoty, by stopić się z nim w jedno, jak właśnie wtedy.
Emanuel skończył tymczasem i obrócił się na bok, mówiąc:
- Dobranoc, Elise.
- Dobranoc, Emanuelu - odpowiedziała, ale w wyobraźni wciąż leżała w
ramionach Johana na słonecznej polanie.
Z wolna jej ciało obudziło się, w podbrzuszu odczuła mrowienie i rosnące
pożądanie. Johan uniósł jej powoli spódnicę i gorącą dłonią pogładził w
najintymniejszym miejscu.
- Tak, Johanie - wyszeptała w duchu. - Chcę!
Kiedy następnego przedpołudnia usiadła do szycia, rozmyślała zrazu o Hildzie
i dziwnym zachowaniu majstra, a potem przypomniała sobie rozmowę z Johanem.
„Kocham cię, Elise...”
Z przerażeniem skonstatowała, że jej ciało znów reaguje, i zawstydziła się.
Nie wolno im rozmawiać ze sobą w taki sposób. Następnym razem gawędzić z
nim będzie wyłącznie o codziennych sprawach i natychmiast mu przerwie, gdy znów
skieruje rozmowę na uczucia. Bo to przypominało igranie z ogniem. Może Johan ma
rację, powinna być szczera, przynajmniej wobec siebie, i przyznać się, że nadal żywi
wobec niego gorące uczucia. Jeśli jest się świadomym niebezpieczeństw, łatwiej z
nimi walczyć.
Ale co to pomoże, nawet jeśli w nich obojgu miłość nie wygasła, skoro
wiedzą, że i tak nigdy nie będą razem. „Możemy sobie nawzajem pomóc, razem
dźwigając kłopoty i radości”, powiedział, ale czy tęsknota za kimś nieosiągalnym nie
przyniesie więcej smutku niż radości?
Przypomniały jej się broszury, które Agnes pożyczyła od innych dziewcząt,
kiedy jeszcze chodziły do szkoły, i które czytywały po kryjomu. Broszury
nieprzeznaczone dla młodych dziewcząt. Gdyby mama to zobaczyła, wybuchnęłaby
gniewem. Z szeroko otwartymi oczami chłonęły ich treść, nic nie pojmując,
oszołomione tajemnicą miłości. Dziwiła się, że jej mama i tata naprawdę to robili, i to
przynajmniej cztery razy, skoro urodziło im się czworo dzieci.
Uśmiechnęła się pod nosem do swych wspomnień.
Nie minęło wiele lat, gdy dowiedziała się prawdy o życiu i doświadczyła
więcej niż potrzeba. Słyszała opowieści o dziewczętach, które sprzedawały się na
ulicy, aby przetrwać, lecz w tych historiach brakowało miłości. A potem przeczytała
Constanse Ring Amalie Skram. Mama pożyczyła tę książkę od jakiejś znajomej, a
Elise ukradkiem ją podczytywała.
Pisarka odważyła się napisać wprost o seksualności kobiet i opisała, jak
zdolność do kochania została stłumiona u Constanse poprzez obłudę ówczesnego
systemu wychowawczego opierającego się na przemilczaniu i tłumieniu zmysłów.
Elise uważała, że życie miłosne kobiet zależy od wychowania i sytuacji finansowej.
W przeciwieństwie do swobody, w jakiej żyły inne robotnice z fabryk Hjula i Graaha,
mama wychowała je obie bardzo surowo i kładła duży nacisk na przestrzeganie zasad
moralnych. W ich środowisku ludzie są jednak tak pochłonięci zdobywaniem
codziennego chleba, że nie mają czasu rozmyślać o uczuciach.
Pomyślała o mamie, która wyszła za mąż z wielkiej miłości i kochała ojca do
końca, mimo tylu cierpień, jakie przeżyła, gdy stracił pracę i popadł w pijaństwo. A
kiedy spotkała Asbjorna Hvalstada, zakochała się po raz drugi. Elise była pewna, że
mama potrafi jednorazowo kochać tylko jednego mężczyznę i gdy żyła u boku ojca,
nigdy przez jej głowę nie przemknęły grzeszne myśli o innych mężczyznach. Teraz
zaś zapewne przestała wspominać przeszłość.
Dlaczego ja nie jestem taka? - zastanawiała się. Oczywiście, bardzo się starała
i niemal zdołała przekonać siebie, że Johan jest w jej życiu zamkniętym rozdziałem,
ale wczorajsze wieczorne z nim spotkanie uświadomiło jej coś innego. Wiedziała, że
to niewłaściwe i że powinna walczyć z takimi niebezpiecznymi uczuciami, zanim zy-
skają nad nią władzę. Dlatego nie mogę spotykać się z Johanem, postanowiła. A już
zwłaszcza przebywać z nim sam na sam.
Ku jej zdumieniu w porze przerwy obiadowej zjawił się w domu Emanuel,
mimo że wcześniej uprzedzał, że nie przyjdzie, bo musi pracować. Uśmiechał się i był
najwyraźniej w doskonałym humorze.
- Mam coś dla ciebie - oświadczył zadowolony. - To znaczy właściwie to nie
jest całkiem nasze, tylko pożyczone.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Elise, po czym wstała od stołu w salonie,
na którym leżała już prawie gotowa suknia, resztki materiałów, szpulki z nićmi,
nożyczki i miara krawiecka, i skierowała się do niego do kuchni.
- Wyjrzyj na dwór! - rzucił z młodzieńczym zapałem, przypominając znów
tego Emanuela sprzed wielu miesięcy.
Otworzyła drzwi zaciekawiona. Na zewnątrz stał wózek dziecięcy! Piękny
wózek z dużymi kołami i budką ozdobioną koronką, a w środku leżała biała poduszka
i kołderka z mereżką.
Elise zrobiła wielkie oczy.
- A od kogo pożyczyłeś ten wózek, na Boga?
- Od mamy Olgi Katrine. Zadzwoniły do mnie i zaprosiły w przerwie
obiadowej. Ojciec Olgi Katrine przyjechał po mnie swoim powozem. Kiedy się
dowiedzieli, że Hugo nie wychodzi na spacery, bo nie ma w czym, mama Olgi Katrine
wysłała służącą na strych i kazała przynieść ten wózek.
- To będziemy mogli pójść w niedzielę na spacer! - Elise posłała mu
zachwycony uśmiech. - I pojedziemy do Anny, żeby zobaczyła Hugo, bo przecież go
jeszcze nie widziała.
Emanuel zaśmiał się.
- Tylko się zbytnio nie zapalaj, bo nie będziesz miała czasu szyć. A w ogóle
jak ci idzie? Zdążysz skończyć w ciągu tygodnia?
- Myślę, że tak. Muszę się jeszcze raz wybrać na wzgórze, żeby zrobić
przymiarkę. Trochę się jednak obawiam tam iść. Serce mi się ściska, gdy widzę, jak
młoda pani Paulsen się cieszy na dziecko, a wiem, że Hilda wcale nie zamierza go
oddać. Równocześnie zdaję sobie sprawę, że to Hildzie należy się współczucie, a nie
pani Paulsen. - Gwałtownie spoważniała. - Myślisz, że majster może więzić Hildę aż
do porodu, żeby odebrać jej dziecko?
Popatrzył na nią wstrząśnięty.
- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego? Majster mimo wszystko jest
porządnym człowiekiem. Hilda sama dokonała wyboru, godząc się żyć z nim bez
ś
lubu. Musi więc ponieść konsekwencje.
Popatrzyła na niego przerażona.
- Twoim zdaniem musi się zgodzić na to, że i to dziecko zostanie jej
odebrane?
Odwrócił się do niej plecami i położył na stole w kuchni gazetę.
- Wracam, bo zaraz się skończy przerwa obiadowa.
Brak odpowiedzi jest także odpowiedzią, pomyślała, czując ciężar na piersi.
Nie spodziewała się, że w tej sprawie Emanuel stanie po stronie majstra.
Czy to dlatego, że obawia się, iż Hilda z dzieckiem wprowadzi się tu do nich
do domu? Niełatwo byłoby odmówić jej schronienia, gdyby któregoś dnia stanęła w
drzwiach z niemowlęciem i oznajmiła, że nie ma dachu nad głową i środków do
ż
ycia. Może o to chodziło Emanuelowi.
- Czy nie można pozbyć się tych kuchennych zapachów z domu? - rzucił
poirytowany. - Za każdym razem, gdy otwieram drzwi wejściowe, uderza mnie w
nozdrza zapach smażonej ryby.
- Nie lubisz też smrodu rzeki.
- Nie mogłabyś wietrzyć przez okno nad kuchenną ławą?
- W ten sposób uciekałoby ciepło. Westchnął ciężko.
- Niewiele przyjemności czeka człowieka w domu. Ja tu przynoszę piękny
wózek dziecięcy, a wysłuchuję jedynie o problemach.
- Wybacz, ale po prostu boję się o Hildę. Dziwne, że majster nie chciał mnie
do niej wpuścić.
- Nie jest normalne, by służąca przyjmowała gości.
- A w jaki sposób w takim razie mogę jej przekazać wiadomość?
Wzruszył ramionami.
- Zazwyczaj służące mają wychodne co drugą niedzielę. Sprawdź, kiedy
wypada jej wolny dzień.
Elise rozpogodziła się na tę myśl. Do porodu zostało jeszcze ponad trzy
tygodnie. O ile wszystko odbędzie się normalnie. Często rozwiązanie następuje
jednak po wyznaczonym terminie. Kiedy ostatnio, w sobotę, widziała Hildę, jej
brzuch nie był aż taki duży, więc może jest jeszcze trochę czasu.
Być może poniosła ją wyobraźnia, przecież Paulsen nie jest potworem,
niemożliwe, by trzymał Hildę pod kluczem.
Emanuel skierował się ku wyjściu.
- Zapewne wrócę późno dziś wieczór. Muszę coś załatwić. Zerknęła na niego,
ale o nic nie spytała.
Wiedziała, że i tak nie zechce jej odpowiedzieć.
Kiedy chłopcy przyszli ze szkoły i najadłszy się, pobiegli do pracy, Elise
postanowiła zrobić sobie przerwę w szyciu i wypróbować wózek.
Rano było chłodno, a ziemię pokrywał szron, teraz jednak słońce świeciło
zachęcająco, a w powietrzu czuło się niemal powiew lata. Kos wyśpiewywał gdzieś w
pobliżu, i nawet szum wodospadu nie zagłuszył jego treli. Pod ścianami domu
zakwitły krokusy i przebiśniegi, a na pochyłym brzegu rzeki żółciły się kwiatki pod-
biału.
Gdy ułożyła Hugo w wózku, popatrzył zdziwiony w niebo, rozejrzał się na
boki, mimo że raziło go słońce, a potem spojrzał na Elise. Uśmiechnąwszy się
szeroko, pomachał rączkami, jakby chciał jej podziękować za takie atrakcje.
Odwzajemniła mu się uśmiechem, czując, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.
- Jak to z tobą będzie, malutki? - zagadnęła, poklepując synka po policzku.
Słyszała, że mężczyźni rzadko interesują się dziećmi, póki nie urosną na tyle,
ż
e można z nimi porozmawiać. Emanuel też nie wykazywał zbytniej ciekawości i jak
podejrzewała, nie należy się spodziewać większych zmian. Po wizycie Carla
Wilhelma i Olgi Katrine powiedział, że Hugo z każdym miesiącem coraz bardziej
upodabnia się do rudzielca. Skoro nie potrafi pogodzić się z tą myślą, to wątpliwe, czy
zdoła w przyszłości wykrzesać z siebie ojcowskie uczucia.
Odsunęła na bok tę przykrą myśl i postanowiła rozkoszować się wiosną i
zapomnieć o tym wszystkim, co ją zasmuca.
Było tak ciepło, że zrezygnowała z szala, włożyła jedynie kapelusz.
Zamierzała przejść przez most i dalej skierować się w stronę Maridalen, a stamtąd
skręcić na południe i minąć gospodarstwo Biermannsgarden. Przyjemnie posłuchać
dolatującego z obory ryczenia krów, które wkrótce będą się paść na pastwisku.
Zobaczyła dwie dziewczynki wychodzące z budynku gospodarstwa. W rękach
trzymały kanki na mleko. Miały czarne skarpetki, jasne sukienki z fartuszkami i białe
wstążki w zaplecionych warkoczykach, a na głowach słomkowe kapelusiki. Panienki
z dobrego domu.
Uwielbiała spacerować tędy pomiędzy niskimi drewnianymi domkami.
Tutejsze gospodynie były bardzo pracowite i czyste, na parapetach stały kwiaty, a
ś
nieżnobiałe firanki, starannie wykrochmalone, wisiały w lśniących, świeżo umytych
oknach. Lubiła zaglądać do środka i podziwiać niewielkie izby wypełnione meblami i
różnymi ozdobnymi przedmiotami. Na stołach leżały aksamitne obrusy, a na ścianach
gęsto wisiały obrazy. Tutaj mieszkali urzędnicy, rzemieślnicy i kupcy, a ich żony
zajmowały się wyłącznie domem. Wszędzie było schludnie i porządnie. W niedużych
ogródkach zagrabiono już stare liście, które palono wraz z połamanymi gałęźmi. Elise
chciwie nabrała w nozdrza tej charakterystycznej woni spalenizny, która kojarzyła jej
się z wiosną.
Nie miała sumienia zbyt długo spacerować, w domu czekała ją robota. W
powrotnej drodze, gdy przechodziła przez most, z naprzeciwka nadeszła jakaś
kobieta. Elise nie od razu zorientowała się, kto to jest, dopiero po chwili poznała, że
to matka jednej z prządek z fabryki Graaha.
- Proszę, proszę, jaśniepani na spacerze! - Kobieta zatrzymała się zdyszana i
zmierzyła Elise od stóp do głów.
Elise uśmiechnęła się niepewnie, speszona słowami kobiety, a także jej
spojrzeniem.
- Taka piękna pogoda, że nie mogłam sobie odmówić spaceru, mimo że
właściwie nie mam czasu - tłumaczyła się, uśmiechając się przyjaźnie.
- Jak to, ty nie masz czasu? Ty, która nie musisz pracować w fabryce?
- Zarabiam, szyjąc dla ludzi. Nie mam z kim zostawić dziecka, a nadzorca nie
pozwala już przynosić niemowląt do fabryki i kłaść ich w korytarzu.
- Myślałam, że wyszłaś za mąż za kogoś po drugiej stronie rzeki.
Elise zająknęła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Tutejsi ludzie nie lubią tych,
którym się lepiej powodzi. Nie należy się wyróżniać, tak brzmi podstawowe prawo
dzielnicy nad rzeką.
- Mój mąż służył przez wiele lat w Armii Zbawienia, ale pochodzi ze dworu.
Teraz pracuje w tkalni płótna żaglowego.
Kobieta prychnęła.
- W tkalni płótna żaglowego? - powtórzyła pogardliwie. - Nigdy go nie
widziałam ubranego w drelichową bluzę!
Odeszła, najwyraźniej nie mając ochoty z nią dłużej rozmawiać.
Elise zamyśliła się i ruszyła dalej wolnym krokiem. A więc to tak wygląda.
Emanuel nigdy nie stanie się jednym z nich, mieszkańców dzielnicy robotniczej. W
oczach tutejszych był obcy i nie miał tu czego szukać. Mimo że był wykształcony i
dobrze urodzony, nie cieszył się szacunkiem. Przeciwnie, spoglądano na niego z
pogardą.
Zapewne czuł to, może nawet cierpiał z tego powodu, ale nie dzielił się z nią
swoimi myślami.
Zdaje się, że i ją teraz zaszufladkowano podobnie. Kobieta nie miała ochoty na
dłuższą pogawędkę, ponieważ uznała, że Elise wyróżnią się. Mogła sobie pozwolić na
spacer w wiosennym słońcu, podczas gdy inne kobiety stały przy maszynach w
fabryce. A do tego mówiła inaczej niż one. Agnes i większość prządek przyzwyczaiły
się do tego, ale nie wszyscy to tolerowali. Na przykład Valborg i jej przyjaciółki. I tej
kobiecie najwyraźniej też to przeszkadzało.
Elise zastanawiała się, czy mama postąpiła słusznie, ucząc je wysławiać się
starannie i rugując z ich słownika potoczne określenia. Może najlepiej jest być takim
jak wszyscy? Poruszać się w stadzie i nie wyróżniać się? Pomyślała sobie o Pederze,
którego koledzy zapędzili na sam brzeg, tuż przy wodospadzie, a w szkole wciąż z
niego drwili i mu dokuczali. Nie dlatego, że wyrażał się starannie, bo po prawdzie
wcale tak nie było, ale ponieważ był inny: nie potrafił czytać, był grzeczny, nigdy
nikogo nie krzywdził i nie potrafił oddać, nie był łobuzem.
Zauważywszy dwie kobiety idące w dół ulicą Sandakerveien, Elise
pośpiesznie przeszła przez most i skręciła w stronę domu majstra, otworzyła furtkę do
swojego ogrodu, by zaraz zniknąć za węgłem. Wolała, by kobiety jej nie zauważyły,
choć nie zdołała rozpoznać, kto to taki.
Ten wózek jest zbyt ładny, pomyślała. Nie pasuje tu.
Emanuel wrócił do domu dopiero późnym wieczorem. Elise dawno zdążyła się
położyć, pogasiła lampy i już zasypiała, gdy nagle usłyszała jakieś hałasy w kuchni.
W jednej chwili otrząsnęła się ze snu i na leżąco nasłuchiwała uważnie w ciemności.
Co on się tak tłucze? - zastanawiała się. Żeby tylko nie obudził chłopców! Przypo-
mniały jej się wszystkie te okropne wieczory, kiedy ojciec wracał do domu pijany i
urządzał karczemne awantury. Próbowała udawać, że śpi, ale serce waliło jej ze
strachu. Nie bała się o siebie, bo ojciec jej nigdy nie tknął. Bała się o mamę. Bo gdy
mama nie zdołała się powstrzymać i robiła mu wymówki, stawał się agresywny, kopał
i bił, klął i wrzeszczał.
Ale Emanuel nie upijał się. Co najwyżej wychylał kieliszek lub dwa ze starymi
przyjaciółmi. Żeby wytrzymać. Myśl ta zapiekła ją.
Wreszcie dotarł do sypialni. Po ciemku uderzył się o łóżko i zaklął siarczyście.
Elise nie poruszyła się. Nie mogła nawet znieść myśli, że tego wieczoru znów będzie
chciał ją posiąść. Jedyne, co się w nim nie zmieniło, to niepohamowany apetyt na
cielesne rozkosze.
Rozebrał się pośpiesznie i zwalił na łóżko. Nie, chyba nie jest pijany,
pomyślała, bo nie zdołałby tak sprawnie zdjąć ubrania. Ale jednak coś pił, bo nie był
do końca sobą. Skąd wraca, tego się nigdy nie dowie. Słyszała, że dyszy ciężko i
niespokojnie przewraca się z boku na bok. Coś go męczyło. Może powinna przestać
udawać, że śpi, i spróbować mu pomóc? Gdyby udało się jej nakłonić go do
mówienia, może by mu to pomogło. Albo gdyby pogłaskała go po plecach i
spróbowała go rozluźnić czułymi pieszczotami. Wiedziała jednak, że to nic nie
pomoże. Co najwyżej odczytałby to jako zachętę do czegoś innego.
Leżała więc cicho.
Wreszcie się uspokoił, a słysząc jego równy oddech, zrozumiała, że zasnął.
Sama leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się w mrok. Czy coś pomoże
przeprowadzka do innego mieszkania?
Gdyby sięgnęła po pieniądze z szuflady w komodzie, stać by ich było na
wynajęcie dwupokojowego mieszkania, póki Hugo nie urośnie i nie pójdzie do
ż
łobka, a ona będzie mogła wrócić do pracy w fabryce. W żłobku może go przyjmą,
gdy skończy roczek. Mogliby spróbować wynająć mieszkanie przy Wzgórzu Świętego
Jana, uciekliby przed tym wszystkim, co tak denerwowało Emanuela, od smrodu rzeki
i przyfabrycznych osiedli.
Problem jednak polega na tym, że Emanuel nie wie o tych pięciuset
pięćdziesięciu koronach, a ona nie może mu powiedzieć o tych pieniądzach. Nagle
poczuła coś na kształt strachu, jak tamtego dnia, gdy znalazła złotą broszkę. Pieniądze
nie są jej. Dostała je, bo ofiarodawcy chcieli uciszyć własne wyrzuty sumienia. To
brudne pieniądze, nie zarobiła ich uczciwie.
Powoli pokręciła głową. Nie, nie mogę powiedzieć Emanuelowi, że przyjęłam
pieniądze od jego ojca, a także od rudzielca.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Następnego dnia poszła na wzgórze Aker, by zrobić przymiarkę pani Paulsen.
. Służąca wprowadziła ją do środka. Był wieczór, ale paliły się lampy
elektryczne. Świeciła się zarówno lampa wisząca na suficie, jak i kinkiety, lampy
stojące i lampki nocne. Paulsenowie musieli być nieprzyzwoicie bogaci, skoro stać
ich było na to.
Poprowadzono ją przez pokoje do niedużego pomieszczenia narożnego, gdzie
od podłogi do sufitu stały na półkach książki. Elise poczuła ukłucie w sercu, gdy
zobaczyła panią Paulsen trzymającą na kolanach Braciszka. Bawiła się z nim w
„Jedzie, jedzie pan...”, a malec aż piszczał z radości, a oczy mu się świeciły. Miał
rumieńce, był zdrowy i pulchny. Zapewne karmiono go odpowiednio, dostawał
zdrowe i pożywne jedzenie, co go uodporniało na choroby.
- Czyż nie jest słodki? - roześmiała się pani Paulsen. - Może matka nie
powinna tak mówić o własnym dziecku, ale ja nie mogę się powstrzymać. Mój mąż
twierdzi, że malec odziedziczył po mnie dobry humor i zaraźliwy śmiech, a moja
mama mówi, że w dzieciństwie wyglądałam tak samo jak on.
Elise przenikał ból, gdy wpatrywała się w chłopca. Był wierną kopią Hildy i
gdyby ktoś zobaczył ich razem, nie miałby żadnych wątpliwości, kto jest jego matką.
Jakie to straszne dla Hildy mieszkać tak blisko i widywać ich raz po raz na ulicy,
zaglądać w rozświetlone okna w pokoju dziecinnym. Może widzi, kiedy gaśnie
ś
wiatło w pokoju dziecka i kiedy układane jest do snu. Poznaje rano, że synek się
obudził, gdy odsłaniane są zasłonki w oknach. Widuje nianię, popychającą wózek na
codziennych spacerach, a potem wyjmuje dziecko z wózka i wnosi je do domu.
A gdyby tak było z Hugo? Elise nawet nie miała siły o tym myśleć.
- Przychodzi pani zrobić przymiarkę sukni, pani Ringstad? - za - szczebiotała
pani Paulsen. Miała stanowczo za wysoki i zbyt dziecinny głos jak na damę. -
Zadzwonię po nianię i poproszę, żeby położyła Isaca w łóżeczku. - Przytuliła malca i
pocałowała go w policzek. - Tak się cieszymy, że wkrótce będziemy mieć maleństwo,
prawda, Isac? Pomyśl tylko, już niedługo będziesz miał malutkiego braciszka albo
siostrzyczkę. Będziesz się miał z kim bawić, jak urośniesz. To całkiem co innego niż
być samemu.
Nagle odwróciła się do Elise i zapytała:
- Mogłaby go pani potrzymać przez chwilę? Muszę zadzwonić po nianię.
Czyż mogła się sprzeciwić? Z łomoczącym z przejęcia sercem wzięła
Braciszka na ręce. Popatrzył na nią zdumiony oczami Hildy, otworzył usta, takie jak
Hildy, a dołeczki w policzkach, takie jak u Hildy, widoczne były nawet, gdy był
poważny. Nagle uśmiechnął się od ucha do ucha.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Ależ ma pani rękę do dzieci, pani Ringstad. Isac nigdy się nie śmieje do
obcych.
Nie jestem obca, jestem jego ciocią, pragnęła wykrzyczeć Elise.
Niania wkrótce się pojawiła i wzięła dziecko, a pani Paulsen zaczęła się
rozbierać, by przymierzyć suknię. Elise przyjrzała się jej. Miała idealną kobiecą
figurę, na kształt klepsydry. Była szczupła w talii, a szersza w biuście i w biodrach.
Dodatkowo idealną sylwetkę kształtował mocno zasznurowany gorset. Mężczyznom
podobały się takie kobiety. Na pewno Signe wyglądała podobnie, gdy Emanuel uległ
jej wdziękom.
- A co słychać u pani męża, pani Ringstad? Dawno go nie widzieliśmy.
Wcześniej zaglądał często do Carlsenów.
- Ma dużo pracy w biurze.
- Myślałam sobie o nim. Praca w Armii miała z pewnością całkiem inny
charakter. Potrzeba trochę czasu, by się przyzwyczaić do nowych zajęć.
Elise pokiwała głową, przesuwając parę szpilek, by suknia była jeszcze
bardziej obcisła.
- Może pani zwęzić jeszcze więcej, najwyżej mocniej zasznuruję gorset.
Trochę trzeba pocierpieć dla urody, prawda? Przestanę się objadać kremem na deser i
zacznę odkrajać tłuszcz z kotletów. Najważniejsza jest talia. Panna Carlsen też
pewnie tak mówiła, gdy pani dla niej szyła?
- Jej suknia miała zupełnie inny fason. Nawet nie musiałam robić przymiarki.
To znaczy... nie było na to czasu.
- A co teraz będzie pani jej szyła? Może letnią sukienkę?
- Nie wiem. Na razie nie podjęłam się innych zleceń. Mój mąż nie lubi, gdy za
dużo pracuję.
- Dobrze to rozumiem. Mojemu by się to pewnie też nie podobało. Czasami
jednak dobrze jest zająć się czymś innym niż domem, mężem i dziećmi, prawda?
Elise pokiwała głową. Pani Paulsen nie miała pojęcia, co to znaczy zarabiać
ciężko na utrzymanie, pomyślała. Nie ma sensu jej tego tłumaczyć.
- Czasami już nudzą mnie te przyjęcia i wyjścia do teatru. Chciałabym umieć
coś konkretnego, coś, czym mogłabym się zająć. Szycie pięknych sukien z pewnością
przynosi wiele zadowolenia. Myślę, że ma pani poczucie, iż pani coś tworzy.
Elise potwierdziła skinieniem głowy. W ustach miała pełno szpilek i nie mogła
nic powiedzieć, nawet gdyby chciała.
- Znam pewną pisarkę - ciągnęła pani Paulsen. - Mówi, że woli siedzieć w
domu i pisać niż wychodzić i się bawić. - Zaśmiała się. - Czyż nie brzmi to dziwnie?
Elise pokręciła głową, wydobywając z siebie jakieś pomruki. Ani trochę mnie
to nie dziwi, pomyślała. Ale chyba o tym także nie warto rozmawiać.
- A co państwo robicie wieczorami? Mój mąż jest taki pochłonięty czytaniem
gazet, że nie mam niemal odwagi odzywać się do niego. Siedzę więc sama i haftuję.
Mam przyjaciółkę, dla której mąż czyta codziennie na głos, a ona haftuje. Prawda, że
musi to być przyjemne? Czytała pani coś Camilli Collett albo powieści innych pisa-
rek?
Elise wyjęła szpilki z ust i odpowiedziała:
- Nie, ale moja przyjaciółka czytała Constanse Ring Amalie Skram i
opowiedziała mi treść.
Pani Paulsen odwróciła się do niej z uśmiechem, mówiąc:
- Moja mama nie pozwoliła mi przeczytać ani tej powieści, ani Lucie czy Pani
Ines. Czytałam więc po kryjomu. Pisarka piętnuje podwójną moralność mężczyzn i
ucisk kobiet. Mężczyźni moralizują i oczekują, że będziemy uczciwe i wierne, sami
zaś zabawiają się z panienkami do towarzystwa. Na szczęście mój mąż jest inny, ale
słyszałam, że wielu tak postępuje.
Elise pomyślała o Emanuelu, ale nic nie powiedziała.
- Pewnie tam, gdzie państwo mieszkają, jest trochę inaczej - ciągnęła pani
Paulsen, posyłając jej pytające spojrzenie. - Zdaje się, że w okolicach Beierbrua
mieszkają w większości robotnicy?
Elise przytaknęła.
- Robotnicy pracują w znoju, by jakoś przetrwać. Nie mają czasu, pieniędzy
ani siły na takie uciechy.
- Ciekawe. Opowiem to mojemu mężowi. Na pewno w dzielnicach
robotniczych spotkać można więcej szczęśliwych małżeństw niż w naszym
ś
rodowisku. Zawsze powtarzam, że pieniądze szczęścia nie dają.
- Ale ułatwiają życie - nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia tej uwagi
Elise. - Bieda może zabić miłość.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zamyślona.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy mijam te słodkie niskie domki
na Maridalsveien z oknami tuż nad ulicą i patrzę na wykrochmalone firanki i nieduże
pokoiki, wydaje mi się, że musi być tam bardzo miło. Zastanawiam się niekiedy, czy
czasem nie posiadamy zbyt wiele. W takich małych pomieszczeniach jest o wiele
przytulniej i bardziej intymnie. Zgodzi się pani ze mną?
Elise pomyślała, że pani Paulsen z pewnością nigdy nie widziała
przyfabrycznej czynszówki. Uśmiechnęła się i rzekła:
- Nie wiem, nigdy nie miałam dużego salonu. Pani Paulsen zaśmiała się.
- Ale za to przeżyła pani wielką miłość! Obojgu nam z mężem było bardzo
miło spotkać państwa wtedy na spacerze. Wydawaliście się tacy zakochani! A tak
niewielu ludzi pobiera się z miłości. Zazwyczaj rodzice rozglądają się za odpowiednią
partią i starają się przekonać do niej syna lub córkę. Mało kto przeżywa namiętność, o
tym co najwyżej czytamy w książkach. - Znów się zaśmiała.
Elise zdziwiła się. Pani Paulsen musiała przecież zauważyć jej ubrania i
domyśliła się zapewne, że nie jest bogata, tymczasem traktuje ją jak równą sobie.
Albo jest naiwna, albo całkowicie pozbawiona snobizmu. Wydaje się niewiarygodne,
by osoba, która mieszka w eleganckiej willi i należy do bogatej mieszczańskiej klasy,
była całkowicie pozbawiona uprzedzeń.
- Ma pani wiele przyjaciółek, pani Ringstad?
- Miałam, kiedy pracowałam w przędzalni, teraz jednak rzadko się z nimi
widuję.
- A jaka była pani najlepsza przyjaciółka?
- Nieokiełznana, żywotna i bardzo łatwo się zakochiwała.
To wyjątkowo miły opis Agnes, uznała Elise w duchu, ale przecież nie można
wszystkiego opowiedzieć takiej damie jak pani Paulsen.
Pani Paulsen uśmiechnęła się.
- To znaczy, że stanowiła pani przeciwieństwo. Pani jest poważniejsza i
porządniejsza, jak sądzę. Widuje ją pani nadal?
- Czasami. Byłam jej druhną, gdy w ubiegłym roku wychodziła za mąż.
- Kogo poślubiła?
A cóż to za ciekawość, zdziwiła się Elise, ale wydawało jej się, że powinna
odpowiedzieć.
- Byłego robotnika z tkalni płótna żaglowego, który obecnie kształci się na
rzeźbiarza.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zaskoczona.
- Chyba nie mówi pani o Johanie Thoresenie? Elise okryła się pąsem, co ją
trochę zdenerwowało.
- Owszem.
- Ożenił się z byłą służącą Carlsenów?
- Tak, zgadza się.
- Co za dziwny zbieg okoliczności, że zgadałyśmy się na jego temat. Przed
południem spotkałyśmy się w damskim gronie na herbatce i rozmowa zeszła właśnie
na jego temat. Jedna z pań zna profesora, który wziął go pod swoje skrzydła, bo jest
przekonany o jego wielkim talencie. Bardzo go chwali! Tymczasem inna z pań
słyszała plotki, że siedział on w więzieniu. Podobno brał udział w tym okropnym
napadzie na sklep jubilera na ulicy Karla Johana, podczas którego skradziono tyle
biżuterii. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Bo jak to? Żeby taki utalentowany
człowiek trwonił swoje zdolności i dopuszczał się przestępstwa? Zgodziła się pani
zostać świadkiem na ślubie przyjaciółki, wiedząc, czego dopuścił się jej przyszły
małżonek?
Elise zwlekała przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować. Uznała jednak, że
skoro znajomi pani Paulsen wiedzą o przeszłości Johana, nie zdoła jej przekonać, że
to nieprawda. Lepiej będzie wytłumaczyć, dlaczego tak się stało.
- Znam Johana Thoresena od dzieciństwa. Mieszkaliśmy w tej samej
czynszówce. Jego ojciec był marynarzem, wypłynął w rejs i słuch po nim zaginął.
Matka pracowała w fabryce, a siostra zachorowała na polio i częściowo ją
sparaliżowało. Któregoś dnia skończyły jej się niezbędne do życia lekarstwa, a oni nie
mieli pieniędzy na nowe. Johan bardzo kocha swoją siostrę i był zrozpaczony.
Zdesperowany, dał się namówić, by stanąć na czatach, podczas gdy jacyś jego
znajomi dokonywali kradzieży. Został aresztowany i osadzony w więzieniu w
twierdzy Akershus. Po kilku miesiącach odsiadywania kary wypuszczono go na wol-
ność. Myślę, że tam, w więzieniu, zorientowali się, że żaden z niego przestępca, ale że
bieda popchnęła go do takiego czynu. Poza tym wyróżnił się w warsztacie
kamieniarskim i wyrzeźbił nagrobki, które wywołały wielki podziw. Jestem
przekonana, że on bardzo żałuje tego, co się stało, i nigdy więcej nie dopuści się ta-
kiego przestępstwa.
Pani Paulsen siedziała nieruchomo i słuchała z uwagą. Kręcąc głową,
odezwała się wzburzona:
- Jakże się cieszę, pani Ringstad, że mi pani o tym opowiedziała. Jestem
pewna, że mówi pani prawdę. A skoro wypowiada się pani o nim tak ciepło,
rozumiem, że ten człowiek zasłużył na lepsze życie. Wyjaśnię to moim znajomym, z
którymi się dziś spotkałam. I uczynię wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc.
Może kupię jakieś jego prace, gdy będą wystawione na sprzedaż? - Uśmiechnęła się
promiennie i dodała: - Tak się cieszę, że panią poznałam, pani Ringstad. Odnoszę
wrażenie, jakbym znała panią od dawna, i co może wydawać się dziwne, łatwiej mi
się z panią rozmawia niż z wieloma damami z mojego otoczenia. Mam nadzieję, że
będziemy się mogły widywać, nawet jeśli pani nie będzie nic dla mnie akurat szyła.
Chciałabym mieć w pani przyjaciółkę.
Elise poczuła się nieswojo. Tak ciekawie się rozmawiało z panią Paulsen, że
całkiem zapomniała o Hildzie. Wymamrotała więc podziękowanie i rzekła:
- Sądzę, że na dziś możemy już skończyć, pani Paulsen. Myślę, że za parę dni
suknia będzie gotowa.
Dwa dni później Emanuel nie wrócił do domu ani na przerwę obiadową, ani
po pracy. Był zaproszony do Carla Wilhelma razem z innymi przyjaciółmi, z którymi
był w Kongsvinger.
Elise udała się pośpiesznie do pani Paulsen, żeby zanieść gotową suknię, a
Kristian przed wyjściem do pracy miał przypilnować Hugo. Elise wyjaśniła pani
Paulsen, jaka jest sytuacja, żeby nie zagadywała jej zbytnio, zakłopotana przyjęła
pochwałę za swoją pracę i całe dwadzieścia koron zapłaty. Czuła się bogata, gdy
zbiegała ze wzgórza w drodze powrotnej do domu.
Z dumą opowiedziała Kristianowi, ile zarobiła, a on zrobił wielkie oczy.
- Dwadzieścia koron? - zdziwił się. - Jesteś taka bogata? Elise pokiwała głową
uszczęśliwiona.
- I ta pani chce, żebym jej uszyła jeszcze nową sukienkę na lato, żakiet i
pelerynę.
Kristian skierował się do drzwi i nie odwracając się, rzekł:
- W takim razie przestań już myśleć, że ona ukradła nam Braciszka, Elise.
Po czym włożył czapkę i zniknął.
Elise stała nieruchomo i patrzyła za nim przez okno.
Może jednak nie powinna się zadawać z panią Paulsen?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Elise leżała, nie mogąc zmrużyć oka. Było już późno w nocy, a Emanuel
jeszcze nie wrócił. Niepokoiła się coraz bardziej. Prześladowały ją jakieś koszmarne
wspomnienia. A to przypominali się jej ci dwaj bandyci, którzy tamtego wieczoru w
ubiegłym roku szli za nią i Emanuelem aż od Tivoli, to znowu miała przed oczami
bandę, z którą grasował w mieście Ansgar Mathiesen tamtego dnia, gdy odnosiła
uprasowaną bieliznę do Fundacji Księcia Christiana Augusta.
Niebezpiecznie było chodzić wieczorami po ciemnych zaułkach i uliczkach,
gdzie roiło się od pijaków i chuliganów. A może Emanuel wypił za dużo? Łatwiej się
wówczas denerwuje i gotów wdać się w jakąś bójkę!
Gdzie on przepadł? Przecież jutro rano musi się stawić w biurze. Nie wolno
mu się spóźnić. Udało mu się otrzymać tę posadę dzięki znajomościom pana
Carlsena, wcale jednak nie jest takie pewne, że Carlsen nadal zechce pociągać za
sznurki. Zwłaszcza po tym, co się ostatnio wydarzyło. Jeśli więc Emanuel nie będzie
się odpowiednio zachowywał, nie może Uczyć na utrzymanie posady. Wysokie
bezrobocie panowało także wśród wykwalifikowanych urzędników. Wielu czekało w
kolejce, gotowi z pocałowaniem ręki przejąć po nim posadę.
Chyba jednak będę musiała mu powiedzieć o pieniądzach, pomyślała,
wzdychając ciężko. Nawet jeśli będzie się złościł na swojego ojca i na mnie. A jeśli
zażąda, by zwróciła te pieniądze? Nie... Gdy się zastanowi, zrozumie, że ten prezent
jest błogosławieństwem od losu i że nie stać ich na dumę. Będą się mogli
wyprowadzić stąd gdzieś na drugi brzeg rzeki, gdzie Emanuel będzie spotykał ludzi
mówiących takim samym językiem jak on i ubierających się podobnie. Trudno, trzeba
spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że Emanuel nie zdołał się
przystosować do nowych warunków, pomyślała.
Wreszcie go usłyszała. Tym razem nie miała zamiaru udawać, że śpi. Nawet
jeśli zażąda od niej wypełnienia małżeńskich powinności, które wywoływały w niej
ból.
Najważniejsze, by udało im się znaleźć jakieś wyjście z kłopotów, by
porozmawiali szczerze i zrobili, co w ich mocy, aby ulżyć sobie nawzajem. A wtedy
może odnajdą w sobie uczucia, które do siebie żywili, i wrócą gorące noce, jakie
przeżywali ubiegłego lata.
Emanuel zachowywał się dziwnie cicho. Nie miała racji, nic nie pił. Przecież
podchmielony nie zdołałby się przemknąć tak cicho przez kuchnię do sypialni.
- I co, spędziłeś miło czas? - zapytała przyjaźnie.
- Nie śpisz?
- Nie, niepokoiłam się i nie mogłam zasnąć. Nagle przypomniały mi się te
bandziory, które szły za nami aż od Tivoli zeszłego lata. Gdy popuszczę wodze
fantazji, nie mogę się zatrzymać - zaśmiała się trochę zakłopotana.
- Kochanie, przecież uważam na siebie. Zresztą wiesz, że często chodziłem
ulicami po nocach, kiedy służyłem w Armii Zbawienia.
- Ale wtedy miałeś na sobie mundur, a ludzie darzą szacunkiem Armię
Zbawienia.
- A z tym to różnie. Często się zdarzało, że ludzie rzucali w nas kamieniami i
wyzywali od najgorszych. Chyba słyszałaś, jak traktowano pierwszych
salwacjonistów, gdy przybyli do Norwegii.
- Opowiadałeś mi o tym, gdy wracaliśmy ze Świątyni. Pamiętasz, jak
spotkaliśmy się po raz pierwszy, Emanuelu? Jak odprowadziłeś mnie do domu?
- Oczywiście, że nie zapomniałem. - W jego głosie wyczuła coś
nieuchwytnego. Urazę, irytację? Postanowiła powstrzymać się od robienia mu
wyrzutów, że wrócił za późno.
- Pamiętam, jaki wydałeś mi się wtedy przystojny. Pomyśl, gdybyśmy mogli
wtedy zajrzeć w przyszłość, ale bylibyśmy zdziwieni.
Nie odpowiedział.
- Poszłam do pani Paulsen zanieść suknię. Była dla mnie bardzo miła, kiedy
dwa dni temu robiłam jej przymiarkę. Ma nadzieję, że mogłybyśmy się spotykać,
nawet jeśli nie będę dla niej szyła.
- Co ty powiesz? - rzucił tonem niezdradzającym zainteresowania, zupełnie
jakby jej nie słuchał, i pośpiesznie się rozebrał. W sypialni było ciemno, widziała
jedynie jego cień w słabej księżycowej poświacie sączącej się przez okno od
wschodu. Położył się cicho do łóżka i nawet nie podjął próby, by ją przytulić.
- Powiedziała, że chciałaby, abyśmy zostały przyjaciółkami. Nie odezwał się.
- Słyszysz, co mówię? Ona chce się ze mną przyjaźnić, ale ja przecież nie
mogę.
Nadal milczał.
- Kiedy przyszłam, trzymała na kolanach Braciszka. Poprosiła, bym go wzięła
na chwilę na ręce, bo chciała zadzwonić po nianię. Tak się zdenerwowałam, gdy go
od niej wzięłam. Jest tak podobny do Hildy, że aż serce ściska. Ten sam kolor oczu, te
same usta i głębokie dołeczki w policzkach. Najpierw popatrzył na mnie zdziwiony, a
potem się uśmiechnął. A już się bałam, że zacznie płakać.
- Elise, jest już późno. Proszę, ucisz się!
Zamilkła. Nie słyszał ani jednego słowa z tego, co do niego mówiła. W ogóle
go to nie interesowało.
Odwróciła się do niego, podniosła dłoń i pogładziła go po włosach.
- Dobranoc, Emanuelu.
Bez słowa odsunął się od niej.
Następnego ranka siedział przy śniadaniu milczący, nie tknął jedzenia i wypił
jedynie pół filiżanki kawy. Może przyzwyczaił się do mocniejszej, bywając w innych
miejscach, i nie miał ochoty na taką lurę, zastanawiała się Elise, posyłając mu
zatroskane spojrzenie.
- Coś się stało, Emanuelu? - zapytała.
Siedział z opuszczoną głową, nic nie odpowiadając. Za chłopcami właśnie
zamknęły się drzwi, Hugo spał przewinięty i nakarmiony.
- Domyślam się, że coś cię dręczy. Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
Podeszła do niego i objęła go ramieniem, ale on się uwolnił.
- Możesz mnie zostawić w spokoju? Bardzo cię proszę. Cofnęła się, jakby się
poparzyła.
- Przepraszam, chciałam ci tylko pomóc.
Wstał gwałtownie, sięgnął po płaszcz i kapelusz i skierował się w stronę
wyjścia.
- Przyjdziesz do domu w przerwie obiadowej? Pokręcił głową i bez słowa
wyszedł.
Elise osunęła się na stołek. Coś się musiało stać, myślała intensywnie. Może w
biurze? Kiedy wróci wieczorem do domu, powiem mu o pieniądzach, postanowiła, po
czym zacisnęła zęby, wyprostowała plecy i wstała. Nie można się poddawać tylko
dlatego, że Emanuel nie ma humoru! Nastała wiosna, na dworze świeci słońce, a ona
zarobiła właśnie dwadzieścia koron! Szkoda, że mu o tym nie powiedziała, może to
by pomogło.
Teraz przez parę godzin poszyje, potem włoży Hugo do wózka i pójdzie z nim
na spacer do mamy. Może mama będzie wiedziała o jakimś wolnym mieszkaniu?
Byłoby łatwiej coś znaleźć, gdyby mogli zapłacić nieco więcej.
Wyszła pośpiesznie przynieść wodę i drewno. Chłopcy dziś zaspali i nie
zdążyli tego zrobić przed wyjściem do szkoły, bo zwykle należało to do ich
obowiązków. Tak się umówili.
Na dworze było tak pięknie, że aż zatrzymała się na chwilę, by rozejrzeć się
wokół. Poranne słońce odbijało się w szybach okien sypialni i kuchni, krzak bzu na
tyłach domu obsiadła gromada drobnych ptaków, a niebo nad jej głową było pogodne,
bez jednej chmurki. Już o tak wczesnej porze w powietrzu nie czuło się chłodu. Zapo-
wiadał się bardzo ciepły dzień. Westchnęła z ulgą. Wreszcie koniec zimy! Upłynie
wiele miesięcy, nim chłód znów ciągnąć będzie od podłogi, a nad rzeką unosić się
będą mroźne opary.
Ż
eby tylko nie musieli przeprowadzać się od razu. Rozejrzała się wokół raz
jeszcze, jakby patrzyła na to miejsce po raz ostatni. Dziwne, że Emanuel nie potrafi
dostrzec jego urody! Prawda, zimą było tu mniej przyjemnie, zbierały się gęste mgły,
a od rzeki ciągnęła chłodna wilgoć, bardziej dokuczliwa niż po drugiej stronie. Ale
gdy nadchodziła wiosna, nie było piękniejszego miejsca. Kochała szum wodospadu,
wiosenne kwiaty zakwitające przy ścianie domu, ganek, który nagrzewał się w
popołudniowym słońcu. Tak przyjemnie siedziało się tam w letnie wieczory.
Uwielbiała chodzić po zielonej trawie, obserwować pękające pąki na drzewach
okrywających się drobnymi listkami, by nagle przybrać soczystą zieloną szatę.
Odkąd mama wyszła za mąż, marzyła o tym, by zamieszkać w małym
drewnianym domku z niewielkim ogródkiem, jaki zapamiętała z własnego
dzieciństwa. Tę tęsknotę przekazała swoim dzieciom. Dla nich dom majstra był
ucieleśnieniem raju. Emanuel pomógł im przemienić to marzenie w rzeczywistość. A
teraz mieliby opuścić to miejsce? Pokręciła głową zasmucona.
Mama się wyprowadziła, i to bez żalu. Dla niej miłość Hvalstada była
ważniejsza niż mieszkanie w małym domku nad rzeką. Ale co ze mną? - zastanawiała
się Elise. Czy moja miłość do Emanuela jest ważniejsza niż radość z bycia tutaj?
Porzuciła natychmiast te pytania, uznając je za głupie. Skoro Emanuel popadł
w przygnębienie, nie mogąc przywyknąć do nowych warunków, nie ma wyboru.
Trzeba coś zrobić! To nie jest sytuacja bez wyjścia! W najwyższej szufladzie komody
w sypialni leży ratunek. Nagle pożałowała, że nie opowiedziała mu o tych pienią-
dzach wcześniej, uniknęliby w ten sposób wielu przykrych dni.
Pośpiesznie wróciła do środka, by zabrać się do szycia.
Siedziała i szyła aż do przerwy obiadowej w fabryce, pracę odłożyła jedynie na
czas karmienia. Hugo zrobił się znacznie spokojniejszy i nawet jak się budził, leżał
sobie grzecznie w kołysce, gaworzył i się śmiał. Wodził oczyma za słonecznymi
promieniami i zdawał się nasłuchiwać terkotu maszyny do szycia. Stawiała kołyskę
blisko krzesła, na którym siedziała, tak by ją widział, a kiedy na niego patrzyła,
uśmiechał się do niej promiennie.
Włoski miał coraz gęstsze i kręciły mu się w pierścionki. Nie było
najmniejszych wątpliwości, że będą rude. Może Hugo nie grzeszył urodą, ale za to był
bardzo słodki, gdy tak leżał i obserwował wszystko i wszystkich bystrym
spojrzeniem. Wydawał się być pogodny z natury, skłonny do śmiechu i łatwo go było
rozbawić. Peder, Kristian i Evert poświęcali mu coraz więcej uwagi. Lubili zaglądać
do kołyski i „gawędzić” z nim, gdy wracali ze szkoły do domu. Uwielbiali
rozśmieszać go, wydobywając z siebie różne dziwne odgłosy.
Zdążyła nastawić polewkę, by się najeść, gdy za oknem usłyszała pośpieszne
kroki.
Jednak Emanuel przyszedł do domu? Zdziwiła się, ale z ulgą spojrzała w
stronę drzwi wejściowych.
Teraz mu wszystko opowie. Są sami, chłopcy nie będą podsłuchiwać ani im
przeszkadzać. Zapewne w pierwszej chwili Emanuel się rozgniewa, należy się z tym
liczyć, ale powinna okazać mu zrozumienie. Na pewno będzie mu przykro, że ojciec,
który się od niego odwrócił, trzymał jej stronę. I na pewno wybuchnie gniewem, że
przyjęła pieniądze od Ansgara, a także że w ogóle z nim rozmawiała bez jego wiedzy.
Dlaczego on nie wchodzi?
Pośpiesznie otworzyła drzwi na oścież. Na zewnątrz stał sobie spokojnie
Torkild Abrahamsen i rozglądał się wokół.
- Witam!
Odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął się.
- Ten wodospad za każdym razem mnie zachwyca i nie mogę przez długą
chwilę oderwać od niego wzroku.
- Przychodzisz o tej porze?
- Mam do załatwienia pewną sprawę dla kupca i pomyślałem, że zajrzę do
ciebie. Emanuel przyszedł na przerwę obiadową?
- Nie - odparła. - Ale wejdź, proszę, do środka. Właśnie gotuję polewkę.
Szybciutko wstawię kawę.
- Chętnie się napiję. A gdzie Hugo? - zapytał nagle, gdy tylko wszedł do
kuchni.
- Ustawiłam kołyskę przy maszynie, tak żeby mnie widział, gdy leży. Wydaje
mi się, że dzieci lubią towarzystwo, nawet gdy są jeszcze małe.
Roześmiał się.
- Ty zawsze byłaś jedyna w swoim rodzaju. Mogę tam zajrzeć trochę do
niego?
- Oczywiście. Ja w tym czasie ugotuję kawę.
Opowiedzieć Torkildowi o przygnębieniu Emanuela? - zastanawiała się, gdy
tylko Torkild zniknął w salonie. Przecież to jeden z najlepszych przyjaciół Emanuela,
jest mądry i można mu naprawdę zaufać. Uznała, że z nim porozmawia.
- Proszę, Torkild, jest kawa.
- Ależ macie ślicznego brzdąca! - rzekł z uśmiechem. - Widać, że lubi ludzi.
Najpierw popatrzył na mnie zdziwiony, zrobił wielkie oczy, a potem twarz mu się
rozpromieniła w uśmiechu. Buzię układał tak, jakby coś chciał powiedzieć.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Z początku często płakał, ale teraz jest już spokojniejszy. Mogę szyć nawet
przez kilka godzin, a on mi nie przeszkadza.
- To dobrze, bo na pewno potrzebne wam są pieniądze. Pokiwała głową.
- Tak, wydaje mi się, że Emanuelowi bardzo doskwiera brak pieniędzy.
Przeprowadzka ze wzgórza Aker do domku nad rzeką okazała się dla niego
trudniejsza, niż sądził.
Popatrzył na nią badawczo, milczał przez chwilę, a wreszcie powiedział:
- No, mów!
- On jest nieszczęśliwy, Torkildzie. Martwię się bardzo o niego, bo jest
kompletnie wytrącony z równowagi. Mimo że oboje jesteśmy z natury spokojni, teraz
kłócimy się z byle powodu. Znika wieczorami, nie mówiąc mi, dokąd chodzi, a kiedy
wraca, jest milczący i zamyka się w sobie.
Torkild zmarszczył czoło.
- A jak myślisz, co mu tak ciąży?
- Ale zostanie to między nami, dobrze?
- Oczywiście.
- Jego rodzice odwrócili się od niego. Bardzo im się nie podobało, że ożenił
się ze mną i... A potem coś się wydarzyło... Pokłócili się i teraz ani ojciec, ani matka
nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Najgorsze jednak, że on czuje się obco tu, w
ś
rodowisku robotników. Nie lubi ani tego domu, ani dzielnicy. Zdawało mu się, że
sobie poradzi, bo przecież wcześniej pracował wśród ubogich, ale nagle uświadomił
sobie, że to coś innego niż żyć tutaj w skromnych warunkach. - Rozłożyła ręce.
- Hmm... Brzmi to niezbyt obiecująco. Może spróbuję z nim porozmawiać,
chcesz?
- Tak, bardzo by się przydało. Mogę cię spytać o radę? Uśmiechnął się.
- Mów, Elise, po to tu jestem.
- Ojciec Emanuela dał mi trzysta koron, ale prosił, aby to pozostało między
nami. Jeśli opowiem o tym Emanuelowi, będzie nas stać na wynajęcie mieszkania po
drugiej stronie rzeki. Wystarczy na lepsze jedzenie i czynsz na wiele miesięcy. A
kiedy pieniądze się skończą, umieszczę Hugo w żłobku i postaram się o lepiej płatną
pracę. Zastanawiam się jednak, czy to słuszne, by wyznać wszystko Emanuelowi,
skoro jego ojciec prosił mnie o zachowanie tajemnicy.
- Dlaczego cię o to prosił?
- Dlatego, że jego opinia różni się od opinii matki. A ona jest zbyt surowa i
zaciekła, by wesprzeć finansowo Emanuela. Poza tym chce mu udowodnić, że
postąpił głupio. Zresztą okazuje się teraz, że miała rację. Emanuel nie potrafi się
przystosować do nowego życia. Pani Ringstad byłaby pewnie zła, gdyby się
dowiedziała, że mąż za jej plecami daje mi pieniądze.
- Hm, trudne pytanie. Ryzykujesz, że Emanuel rozgniewa się, iż masz z jego
ojcem jakieś tajemnice. Może w złości wykrzyczeć to ojcu, co z kolei wywoła kłótnię
między rodzicami. Mimo to uważam, że lepiej będzie, jeśli mu o wszystkim powiesz.
Najważniejsze bowiem, żebyście wy wobec siebie byli szczerzy. Trudno, niech nawet
jego mama będzie z tego powodu zła przez jakiś czas, a ojciec nigdy więcej nie
pomoże ci finansowo! Zresztą znam Emanuela na tyle, by wiedzieć, że jest zbyt
dumny, aby przyjąć jakieś pieniądze. Teraz najważniejsze, by Emanuel znów stał się
taki jak dawniej. Trudno uwierzyć, że zamyka się w sobie i nic ci nie mówi. To
zupełnie do niego niepodobne. Przecież on naprawdę bardzo cię kocha, Elise. Nie
widziałem jeszcze tak szczęśliwego człowieka jak on, kiedy zgodziłaś się go poślubić.
Elise uśmiechnęła się ze smutkiem. Wydawało jej się to takie odległe. Torkild
znał prawdę jedynie połowicznie, bo przecież nie mogła mu opowiedzieć o Signe.
Nagle uśmiechnął się do niej tajemniczo i rzekł:
- Nie wyjawiłem ci jeszcze prawdziwego powodu mojej wizyty. Popatrzyła na
niego zdumiona.
- Sądziłam, że chciałeś się spotkać z Emanuelem? Pokręcił głową.
- Nie, chciałem się spotkać z tobą. Nie myślałaś o tym?
- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona.
- Sądziłem, że nie możesz się doczekać, kiedy nadejdzie odpowiedź z redakcji.
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło.
- A co, dowiedziałeś się czegoś? Pokiwał głową.
- Redaktor był zachwycony, ale równocześnie trochę się obawia, że ta historia
wywoła oburzenie wśród szacownych obywateli. Chciałby, żebyś trochę stonowała
niektóre zdania.
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Tak, tak - roześmiał się Torkild. - Twoje opowiadanie zostało przyjęte i
ukaże się drukiem.
Elise poczuła się tak, jakby uniosła się nad podłogę.
- To prawda, Torkild? Nie żartujesz sobie ze mnie?
- Jak mógłbym sobie stroić takie żarty? Przecież byłabyś potem jeszcze
bardziej zawiedziona. Nie, nie, mówię prawdę. Twoje opowiadanie zostało przyjęte i
zapewne ukaże się w gazecie za parę dni. Ale redaktor uważa, że koniecznie musisz
podpisać się pseudonimem. Najlepiej męskim imieniem, bo wówczas łatwiej zostanie
to przyjęte. Poza tym musimy być ostrożni, tak by nikt się nie zorientował, o kogo
chodzi. Możesz na przykład wybrać imię Elias zamiast Elise i wymyślić do tego
jakieś nazwisko. Jak brzmiało nazwisko panieńskie twojej mamy?
- Aas.
- Świetnie. Elias Aas.
Torkild wyjął z kieszeni parę kartek, które Elise od razu rozpoznała.
- Pokażę ci, co redaktor chciał, żebyś poprawiła. Nie jest tego dużo. Uważa, że
piszesz znakomicie, styl jest żywy, a historia bardzo mocna. Kto wie, czy dla wielu
nie za mocna.
- Ale to przecież zdarzyło się naprawdę.
- Tak, ja to wiem, ale inni nie będą chcieli w to uwierzyć. Moim zdaniem
dobrze, że ten tekst się ukaże. Czas najwyższy, by szacowni obywatele miasta
przestali przymykać oczy na to, co się dzieje po tej stronie rzeki. Bo póki ci bogaci
trwać będą pogrążeni w błogiej niewiedzy, nie nastąpią żadne zmiany. A trzeba
wreszcie coś zrobić. Możesz być dumna, Elise. Jestem pewien, że ludzie obudzą się z
letargu, gdy przeczytają twoje opowiadanie. Oczywiście żadne dramatyczne zmiany
nie nastąpią z dnia na dzień. Bo to wymaga czasu. Tak samo jak walka o prawa
kobiet. Ile już lat minęło od chwili, gdy zaczęto dyskutować o tym, że kobiety
powinny mieć prawo głosu, a wciąż jeszcze nie uchwalono odpowiednich ustaw. I
wygląda na to, że jeszcze nieprędko to nastąpi. Najważniejsze jednak, że ziarno
zostało posiane, a z czasem coś z tego urośnie. O to samo walczą też inni. Być może
razem odniesiecie zwycięstwo.
Elise była oszołomiona. W głowie kręciło jej się z radości. Udało się! Jej tekst
zostanie wydrukowany, i to w największej gazecie w kraju! Równocześnie
przestraszyła się. Niebezpiecznie jest się za bardzo wyróżniać. Ojciec zawsze to
powtarzał, gdy jeszcze nie pił. Wymaga to dużej odwagi i odpowiedzialności.
Elise zerknęła na zdania podkreślone przez redaktora i od razu zorientowała
się, o co mu chodzi. Wystarczy, że złagodzi niektóre słowa, a tekst nic na tym nie
straci.
Poderwała się ze stołka, pobiegła do sypialni po ogryzek ołówka i na
marginesie wpisała zaproponowane przez siebie poprawki.
Torkild pokiwał głową z uśmiechem.
- No widzisz, jak niewiele było trzeba. Imponujesz mi, Elise. Na pewno w
najbliższych dniach dostaniesz honorarium. Mam nadzieję, że to pomoże Emanuelowi
z większym optymizmem spojrzeć na życie.
Zmarszczyła czoło z powątpiewaniem.
- Nie wiem, czy mu się to w ogóle spodoba. Może będzie się bal, że zdradzę
kulisy naszego życia.
- Nie sądzę. Będzie z ciebie dumny, Elise. I chociaż zapłata za ten niewielki
artykuł nie będzie pewnie wysoka, jestem pewien, że to dopiero początek. Napiszesz
jeszcze wiele opowiadań. Kto wie? Może potem będzie je można zebrać i wydać w
formie książki? Może zostaniesz prawdziwą pisarką? Dopiero przed dwudziestu laty
kobiety odważyły się pisać powieści. Oczywiście pod pseudonimem. Wcześniej było
co prawda parę kobiet w literaturze, ale w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego
wieku pojawiło się ich więcej, zaczęły wydawać zarówno pamiętniki, jak i nowele,
opowiadania i powieści. Piszą wiele na temat sytuacji kobiet, zwłaszcza kobiet z wyż-
szych sfer, skąd większość z nich się wywodzi. Ty zaś jako pierwsza opiszesz los
robotnic z ich własnej perspektywy.
Skierował się w stronę drzwi i odwrócił się jeszcze z uśmiechem.
- Wiem, że Emanuel będzie z ciebie dumny, Elise. Zobaczysz, że ten dzień
zmieni zarówno twoje, jak i jego życie. Nie będzie musiał już odchodzić głodny od
stołu. Zarówno Anna, jak i ja z całego serca wam tego życzymy. Kiedy wróci dziś do
domu, będziesz miała dla niego dwie dobre wiadomości.
Po jego wyjściu Elise siedziała niczym porażona. Pisarka? Czy to naprawdę
możliwe, by mogła nią zostać?
Redaktor gazety „Verdens Gang” był zachwycony, mówił Torkild. Podobno
podobał mu się jej styl. Czuła, jak zalewa ją fala radości, a policzki aż ją paliły z
gorąca. Zupełnie nie mogła się skupić na szyciu, myślami wciąż wracała do tej
wielkiej nowiny. Nie mogła usiedzieć na miejscu, chodziła więc po kuchni w tę i z
powrotem, wreszcie otworzyła drzwi i wyszła na dwór. Przeszła się wokół domu,
usiadła na ławeczce pod ścianą od strony południowej. Przechyliła twarz do słońca i
przymknęła oczy.
Myśli niczym motyle fruwały jej w głowie. Miała już pomysł na następne
opowiadanie. Zacznie się tak Idzie na Lakkegata, by odszukać prostytutkę, z którą jej
ojciec spędził poprzedni wieczór. Patrzy na stojące w co drugiej bramie i
przechadzające się tam i z powrotem uliczne dziwki o zamglonych spojrzeniach.
Podchmielone, zaniedbane, w brudnych ubraniach. Nagle pojawia się jakiś włóczęga,
ciągnie jedną z nich za sobą i znikają w ciemnej bramie. Idzie dalej na poddasze i na
łóżku wśród brudnych szmat widzi skuloną postać. To Othilie, zalękniona,
nieszczęśliwa Othilie, która myśli, że zachorowała na straszną chorobę. Dziewczyna
przyjmuje ją niechętnie, z pogardą, ale potem biegnie za nią, by przeprowadzić ją
przez ponurą dzielnicę. Pomimo życia w upokorzeniu i poniżeniu zachowała
serdeczność i troskę o innych.
Elise pośpiesznie wstała z ławki. Przyjemnie było poczuć słońce na twarzy, ale
nie miała czasu na leniuchowanie. Musi iść do środka i pisać. Nie zerknąwszy nawet
w kierunku maszyny do szycia, wyjęła kartki papieru. Tym razem nie zastanawiała się
długo, tylko spisała całą historię. Raz po raz wycierała coś gumką, ale większość zdań
miała gotowych w głowie, wystarczyło jedynie przelać je na papier.
Kiedy chłopcy biegiem wpadli do domu po szkole, zdążyła skończyć i
siedziała, trzymając Hugo na kolanach. Uśmiechnęła się do nich, czując, że mogłaby
się tak uśmiechać do końca życia. Przelawszy na papier nową historię, czuła się tak,
jakby zdjęto jej ciężar z ramion.
- Dokończę przewijać Hugo i zaraz wam zrobię jedzenie. Może któryś z was
pobiegnie do Magdy po ciasteczka na deser, a ja tymczasem podgrzeję polewkę i
nakryję do stołu.
Trzy pary chłopięcych oczu popatrzyły na nią ze zdumieniem.
- Czyżby Hilda urodziła nowego Braciszka, a może córka Carlsenów coś ci
jednak dopłaciła? - Peder pierwszy odzyskał mowę.
Elise pokręciła głową ze śmiechem.
- Zarobiłam dwadzieścia koron za suknię, którą uszyłam pani Paulsen, i
jeszcze za coś, ale powiem dopiero, jak wróci Emanuel. To niespodzianka.
- To ja pobiegnę! - zawołał Kristian z zapałem.
Elise pośpiesznie weszła do sypialni i sięgnęła po pieniądze.
Wrócił, nim polewka się zagotowała, chyba jeszcze nigdy nie biegł do sklepu i
z powrotem tak szybko. Spałaszowali z apetytem polewkę, bez przerwy zerkając na
talerz z ciastkami.
Najedzeni i rozpromienieni włożyli na głowy czapki i wyszli do pracy. Elise
słyszała, jak śmieją się i plotą, nim zniknęli za węgłem domu. Miała wrażenie, że
swoją radością zaraziła innych. Była pewna, że to samo stanie się, kiedy do domu
wróci Emanuel.
Wreszcie odzyskała jako taki spokój, by zabrać się znów do szycia. Radość w
niej buzowała i praca szła jej z łatwością. Wciąż nie mieściło jej się w głowie, że
naprawdę jej opowiadanie przyjęto do gazety. Valborg i inne dziewczyny z przędzalni
powinny to zobaczyć! Johan na pewno by się cieszył, a Agnes ciekawiłoby jedynie, ile
jej zapłacili. Mama będzie z niej dumna, a i Hvalstadowi zaimponuje. Pani Thoresen i
pani Evertsen raczej nie powinny się o tym dowiedzieć, bo uznałyby, że Elise udaje
kogoś lepszego, niż jest. Zresztą podobnie jak większość ludzi. Musi uważać, by nie
rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Lepiej zachować to w tajemnicy.
Popołudnie minęło szybciej niż zwykle i zanim się obejrzała, chłopcy wrócili z
pracy i zasiedli do lekcji.
Wreszcie usłyszała kroki na zewnątrz. Wstała od maszyny i wyszła
Emanuelowi na spotkanie.
Był ponury i milczący.
- Wiesz co, Emanuelu? - odezwał się Peder radośnie. - Elise ma dla nas
niespodziankę. Zarobiła dwadzieścia koron za suknię, którą uszyła pani Paulsen, i
dostaliśmy na deser ciastka.
Emanuel nic nie odpowiedział.
W tej samej chwili Hugo się rozpłakał. Elise pośpiesznie wyjęła synka z
kołyski, by go nakarmić. Nie mogła wyjawić takiej radosnej nowiny, póki w domu
panuje zamieszanie. Kiedy chłopcy skończą odrabiać lekcje, wyjdą pobawić się na
dworze, wykorzystując piękną pogodę. Wtedy opowie o wszystkim Emanuelowi.
Usiadła w salonie, a on poszedł do sypialni, żeby się przebrać. Grzebał się,
pewnie nie miał ochoty wracać do kuchni, póki siedzieli tam chłopcy. Usłyszała
szuranie stołków, znak, że chłopcy skończyli. Peder z pewnością powinien więcej
czasu poświęcić lekcjom, ale nie miała dziś siły go upominać.
Wreszcie w domu ucichło.
Usłyszała, że Emanuel wychodzi z sypialni, ale nie siadł przy kuchennym
stole.
- Jest gorąca kawa! - zawołała do niego. - A w szafce znajdziesz ciastka i
posmarowane kanapki.
Nic nie mówiąc, podszedł powoli do otwartych drzwi. Twarz miał zamkniętą i
ponurą. Ze zdziwieniem stwierdziła, że się nie przebrał. Nadal miał na sobie ubranie,
w którym chodził do biura.
- Wychodzisz? - zapytała. Pokręcił głową.
- Strasznie boli mnie głowa i pomyślałem, że położę się na sofie, jak
skończysz. Na dworze jest ciepło. Może wyjdziesz z Hugo na spacer, żebym nie
musiał słuchać jego płaczu.
Elise skinęła głową. Hugo był najedzony. Wstała i włożyła synkowi
czapeczkę. Może lepiej poczekać? Opowiem Emanuelowi wszystko, jak trochę
odpocznie, postanowiła. Gdy kogoś boli głowa, trudno o dobry nastrój. Może nawet
zirytuje go, że jej się powiodło, gdy on z trudem radzi sobie, by ich utrzymać.
Na dworze zrobiło się jeszcze cieplej. Wiatr całkiem ucichł, a słońce wciąż
jasno świeciło. Postanowiła przejść się w górę w stronę kościoła w Sagene i
popatrzeć, jak właściciele ogródków przydomowych robią wiosenne porządki. Poczuć
w nozdrzach zapach palonych gałęzi i liści, rozejrzeć się w przydrożnych rowach, czy
nie kwitnie podbiał. Chłopcom pozwoliła zostać na dworze do zmroku, więc ona też
może pospacerować aż do tej pory. Emanuel przynajmniej sobie odpocznie. Mamę
odwiedzę kiedy indziej, postanowiła.
Nic dziwnego, że boli go głowa, skoro wczoraj pił alkohol i poszedł spać
dopiero późno w nocy. Ale od dzisiejszego wieczoru wszystko się zmieni. Gdy
Emanuel tylko trochę otrząśnie się z szoku, usłyszawszy o pieniądzach, które dostała,
i oswoi się z wiadomością o przyjęciu jej opowiadania do druku, przekona się, że
czeka ich świetlana przyszłość.
Cieszyła się, ale i obawiała tej rozmowy. Może Emanuel wpadnie we
wściekłość z powodu pieniędzy, a jej odejdzie ochota, by powiedzieć o opowiadaniu,
które napisała?
Torkild doradzał jej, by wyznała Emanuelowi prawdę, a on przecież znał
Emanuela lepiej niż ktokolwiek. Przez tyle lat służyli razem w Armii Zbawienia.
Oddaliwszy się od rzeki, gdzie szum wodospadu zagłuszał inne odgłosy,
usłyszała ptasi świergot. Przyleciały już szpaki, kosy i zięby. Wysoko na niebie nad
dachami domów ujrzała klucz dzikich gęsi.
Mimo że miało się ku wieczorowi, na dworze kręciło się jeszcze wielu ludzi.
Wszyscy pootwierali okna i drzwi, by wpuścić do środka wiosenne ciepło. W małych
ogródkach ludzie grabili stare liście i palili je razem z gałęziami i suchą trawą.
Dziewczynki skakały w klasy na środku drogi, a chłopcy grali w noża. Jakaś starsza
kobieta szła z wiadrem i łopatą, zbierając z jezdni koński nawóz do użyźnienia ziemi.
Gdy podjeżdżały furmanki, wszyscy odskakiwali na bok, ale ruch w tych okolicach na
skraju miasta nie był zbyt duży.
Tuż za pomalowanym na biało płotem ogradzającym dom blacharza, do
którego przychodzili, gdy trzeba było załatać chochlę, zobaczyła całą rabatkę fiołków
i zatrzymała się, by nacieszyć oczy tym widokiem. Razem z Johanem chodzili
zazwyczaj aż do Grefsen, by nazrywać przebiśniegów. Opowiadał jej wtedy, jak
razem z kolegami wchodzili na drewniane bale na jeziorku Maridalsvannet i usiłowali
się na nich utrzymać, ale wciąż wpadali do wody.
Zaczęło zmierzchać, więc Elise zawróciła. Teraz już Emanuel na pewno
odpoczął i jest w lepszym humorze. Serce zabiło jej mocniej, gdy zbliżała się do
domu. Radość podzielenia się z nim wielką nowiną była większa niż strach przed
awanturą. Oczywiście, że Emanuel się ucieszy, przekonywała siebie w duchu.
Przecież jesteśmy bogaci! Mamy pięćset pięćdziesiąt koron plus dwadzieścia za
suknię plus to, co zapłacą mi za opowiadanie. Od jutra możemy zacząć się rozglądać
za jakimś mieszkaniem.
Kiedy doszła do mostu, przyśpieszyła kroku. Hugo zasnął wreszcie, więc
zostawiła go w wózku na ganku, sama zaś, stąpając ostrożnie, otworzyła drzwi i
weszła do środka.
W domu panowała kompletna cisza. Pewnie Emanuel zasnął i jeszcze się nie
obudził.
- Emanuel? Żadnej odpowiedzi.
Ostrożnie otworzyła drzwi do salonu. Jeśli śpi, to może lepiej go nie budzić,
nawet jeśliby miał przespać tak całą noc?
Na progu jednak zatrzymała się gwałtownie. Co tu się stało, na Boga?
Pomieszczenie było puste. Zniknęły wszystkie meble: pluszowa sofa i krzesła
Emanuela, piękny stół, serwantka z porcelanowym serwisem, obrazy ze ścian.
- Panie Jezu - wyszeptała porażona.
Ktoś ich okradł, gdy była na spacerze. Może Emanuel nie mógł zasnąć i
wyszedł się przejść, a gdy potem wrócił i zobaczył, co się stało, pobiegł prosto na
posterunek policji, żeby zgłosić kradzież?
Odwróciła się powoli, zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się o
framugę, by nie upaść. Kradzież! Zginęły wszystkie cenne przedmioty Emanuela,
warte z pewnością więcej niż wszystkie pieniądze w szufladzie komody plus
honorarium z gazety. O Boże! Co my teraz zrobimy?
Pieniądze! - przypomniało jej się nagle. Rzuciła się do sypialni, a kiedy
zobaczyła, że komoda stoi, otworzyła najwyższą szufladę i sięgnęła po kopertę z
pięciuset pięćdziesięcioma koronami. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko z ulgą.
Usłyszała na zewnątrz szybkie kroki i pośpiesznie wyszła. Może policja
zdołała już złapać złodziei!
Tymczasem to nadbiegał Kristian z zarumienioną buzią, zdyszany i spocony.
- Elise, co się stało?
- Ktoś ukradł meble Emanuela - wydobyła z siebie szeptem.
- Ukradł? - Kristian popatrzył na nią zdezorientowany. - Widziałem, że
Emanuel siedział na wozie.
- Jak to? - Elise zmarszczyła czoło, nic nie pojmując.
- Siedział na wozie, na którym były załadowane wszystkie meble, i jechał
drogą w dół, w stronę miasta.