FRID INGULSTAD
ZŁOTA BROSZKA
Saga Wiatr Nadziei
część 1
OSOBY
Elise Lovlien, ma osiemnaście lat, mieszka na ulicy Sandakerveien na osiedlu
robotniczym Sagene, pracuje jako prządka w przędzalni Nedre Voien, opiekuje się młodszym
rodzeństwem.
Hilda, szesnastoletnia siostra Elise, pracuje jako pomocnica w przędzalni.
Peder, najmłodszy spośród rodzeństwa, wychudzony, drobny i wrażliwy ośmiolatek.
Kristian, młodszy brat, ma dziewięć lat. Twardy i zamknięty w sobie, w niczym nie
przypomina Pedera.
Jensine Lovlien, około czterdziestoletnia, dotknięta chorobą (suchoty) matka
rodzeństwa. Pochodzi z rodziny robotniczej z Ulefoss. Prawa i religijna.
Mathias Lovlien, ich ojciec, były marynarz, alkoholik. W jego żyłach płynie
cygańska krew.
Johan Thoresen, narzeczony Elise, mieszka piętro niżej w tej samej czynszówce
Andersengarden.
Anna Thoresen, siostra Johana, sparaliżowana po polio, leży w domu.
Pani Thoresen (Aslaug), matka Johana i Anny, pracuje w tkalni Hjula.
Ojciec Johana jest marynarzem, rodzina dawno nie miała od niego żadnych wieści.
Evert, ośmiolatek, sierota, mieszka u alkoholika Hermansena, a na jego utrzymanie
łoży gmina.
Emanuel Ringstad, oficer w Armii Zbawienia, dwudziestosiedmioletni jedynak i
dziedzic dworu Ringstad. Wynajmuje pokój na poddaszu u Oscara Carlsena:
Pan Paulsen, majster w przędzalni Nedre Voien, podstarzały, otyły wdowiec, z
którym Hilda zachodzi w ciążę. Mieszka na wzgórzu Aker.
Agnes Zakariassen, przyjaciółka Elise, tkaczka, mieszka z rodzicami na ulicy
Maridalsveien.
Pani Evertsen, jedna z okolicznych plotkarek, mieszka na parterze w
Andersengarden.
Pani Albertsen, mieszka w sąsiednim domu czynszowym.
Pani Berg, miła i dobroduszna, zaopiekowała się Pederem.
Lort - Anders, przyjaciel Johana z czasów, gdy razem pływali na statku, podejrzany
typ, przestępca.
Maren Sorby, samarytanka z Armii Zbawienia w stopniu kapitana.
Magda, właścicielka sklepu kolonialnego na rogu.
Otto, nocny stróż w przędzalni Nedre Voien.
Othilie, prostytutka z Vaterlandu.
Oline, wdowa, matka czworga dzieci, traci pracę w przędzalni.
PRZEDMOWA
Nie ma chyba drugiej takiej stolicy na całym świecie, przez którą przepływałaby rzeka
z malowniczymi kaskadami, progami skalnymi i wodospadami. Maridalen i Aker,
poprzecinane urokliwymi ścieżkami spacerowymi, to obecnie teren chroniony jako
dziedzictwo kultury. Ciekawe jednak, jak wyglądało to miejsce nad rzeką przed stu laty.
Spróbujmy sobie wyobrazić życie prządki z przędzalni Graaha w 1905 roku, robotnicy
pracującej po dwanaście, czternaście godzin w fabrycznej hali w kłębach kurzu i w
ogłuszającym huku maszyn. Dziesięcio - , a nawet dwunastoosobowe rodziny gnieździły się
w mieszkaniach składających się z jednej izby i kuchni. Co czuła matka, która szła do pracy i
zostawiała w domu gromadkę dzieci bez opieki, w czasach gdy palono w piecu, a
pomieszczenia oświetlano lampami naftowymi i świecami?
W serii Wiatr nadziei Czytelnicy śledzić będą losy osiemnastoletniej Elise, na której
barkach spoczywa odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Towarzyszyć jej będą w
kłopotach i radościach, w chwilach, gdy przeżywa miłość, a także gdy zmaga się z
przeciwnościami losu i walczy o przetrwanie. Bohaterowie powieści są postaciami
fikcyjnymi, ale akcja została oparta na autentycznych zdarzeniach. Opisałam środowisko i
miejsca, które sama odwiedziłam. Wykorzystałam informacje zasłyszane w rozmowach ze
starszymi ludźmi, którzy w młodości pracowali w fabrykach i mieszkali na osiedlach
robotniczych, gdzie w tamtych czasach stały przyfabryczne czynszówki.
Ich życie było ciężką harówką, ale miało także swoje uroki. Ci ludzie potrafili się
cieszyć drobiazgami, a miłość... no cóż, ta się właściwie nie zmieniła.
Frid Ingulstad
ROZDZIAŁ PIERWSZY
1
, początek stycznia 1905 roku
- Nie ma mowy! Co mnie obchodzi, że wszystkie twoje dzieciaki leżą chore na odrę?
To nie moja sprawa! - ryknął nadzorca tak głośno, że słychać go było z daleka.
Elise zatrzymała się gwałtownie i przestraszona skierowała wzrok w stronę oszklonej
budki. Kto tym razem dostawał reprymendę? Ciarki przeszły jej po plecach. Przystanęła na
moment i nasłuchiwała, zastanawiając się, kim jest ta biedaczka, której gromadka dzieci
zachorowała na odrę. Elise - słyszała, że choroba szerzy się na osiedlu robotniczym Sagene
niczym zaraza, a umiera na nią co drugi chory.
- Możesz iść do kantoru i odebrać swoją zapłatę! - wykrzykiwał wciąż ze złością
nadzorca, a jego głos zabrzmiał falsetem. - I nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci tu nadal
pracować. Co by się stało z przędzalnią, gdyby prządki przychodziły, kiedy im się podoba?
Elise z całego serca współczuła biedaczce, na której skupiła się wściekłość nadzorcy,
choć nadal nie widziała, kim ona jest. Zawahała się. Może odważyć się podejść kilka kroków
bliżej i zajrzeć do środka? - pomyślała i podkradłszy się bezgłośnie, wyciągnęła szyję.
Zależało jej, by sprawdzić, o kogo chodzi. Nadzorca stał na środku czerwony jak burak i
trzęsąc podwójnym podbródkiem, ciskał z oczu gromy. Naprzeciwko niego, plecami do Elise
stała wychudzona Oline. Skuliła się i skrzyżowawszy ręce na piersi, zwiesiła głowę i wbiła
wzrok w podłogę. Ramiona jej drżały od tłumionego płaczu.
- Już drugi raz w tym tygodniu przychodzisz spóźniona. Dość tego! Wynoś się! Nie
życzę tu sobie takich leni!
Elise obserwowała tę scenę z rosnącym przerażeniem. Oline była wdową i miała na
utrzymaniu czworo małych dzieci. Jeśli straci pracę, nie będą mieli z czego żyć.
Wstrzymała oddech, gdy ujrzała, że Oline pada nadzorcy do nóg i uczepiwszy się
nogawek jego spodni, błaga z płaczem:
- Proszę się nade mną ulitować! Przyrzekam, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Spóźniłam się, bo mój najmłodszy synek majaczył w gorączce, a potem nagle zaczął mi się
przelewać przez ręce i już myślałam, że umrze.
Nadzorca odsunął ją poirytowany.
- Wynoś się, mówię. Nie moja wina, że rodzicie tyle bachorów!
Oline z trudem wzięła się w garść. Odwróciła się i pochlipując, chwiejnym krokiem
1
Kristiania - taką nazwę nosiło Oslo w latach 1878 - 1924 (przyp. tłum.)
skierowała się w stronę drzwi.
Elise pośpiesznie oddaliła się od budki, a gdy Oline wyszła, udawała, że otula się
szalem. Wprost rozsadzała ją wściekłość i z trudem łapała oddech.
Jakie to niesprawiedliwe, pomstowała w duchu, czując, jak narasta w niej sprzeciw.
Pewnego dnia... - pomyślała gniewnie i zacisnęła pięści w niemym buncie... Pewnego dnia
dostaną za swoje...
Oline nawet na nią nie spojrzała, być może wcale jej nie zauważyła. Szła, potykając
się o własne nogi, i pochlipywała.
Elise, otulona szorstkim szalem zrobionym na drutach, otworzyła ciężkie drzwi
fabryczne. Nie mogła przestać myśleć o nieszczęściu, jakie spadło na Oline. Co teraz zrobi?
Nie pozostaje jej chyba nic innego, jak szukać wsparcia w gminie, ale jak zdoła przeżyć wraz
z czworgiem dzieci z marnego zasiłku?
Czy to takie dziwne, że nie mogła odejść od rozpalonego gorączką dziecka? Przecież
nie ma nikogo, kto zaopiekowałby się maluchami podczas jej nieobecności, a teraz gdy
wszystkie są chore, jest jej jeszcze ciężej.
Uderzył w nią lodowaty podmuch śnieżnej zamieci, w powietrzu wirowały płatki
śniegu. Elise pochyliła się i brnęła pod wiatr, trzęsąc się z zimna. Gdy ktoś jest wychudzony,
zimowy chłód dokucza szczególnie mocno. Wysłużone buty, poprzecierane i popękane
między zelówką a cholewką, przemokły w śniegowej brei już po paru krokach. Elise czuła,
jak marzną jej palce u nóg, i wiedziała, że nim zdąży dojść do domu, całkiem straci w nich
czucie, tak jak wczoraj.
Przywołała w myślach obraz córki dyrektora, która tanecznym krokiem przechodziła
przez halę przędzalni ubrana w ciepły zimowy płaszcz obszyty futerkiem. Na głowie miała
czapkę z tego samego futra, na szyi zawieszoną mufkę, a na nogach ciepłe sznurowane
trzewiki. Na pewno nie marzła, bo na twarzy nie znać było śladów odmrożeń, a nos jej nie
siniał. Śmiała się i żartowała z nadzorcą i wyglądała tak, jakby nie miała żadnych trosk.
Ale też nie musi pracować w fabryce do końca swych dni, zrastając się niemal w jedno
z maszyną, pomyślała Elise i westchnęła. Nie haruje od godziny szóstej rano do szóstej lub
ósmej wieczorem w ogłuszającym huku maszyn, w hali, gdzie wirują w szalonym tempie
umieszczone na suficie kołowroty, a wrzeciona przyprawiają o zawrót głowy, gdzie unoszący
się kurz wdziera się robotnicom do ust i do nosa, a one nie mogą ani na moment spuścić
wzroku z nitek, pilnując, by się nie zerwały. Nie potrzebuje się śpieszyć do domu do chorej
matki, dwóch hałaśliwych młodszych braci i młodszej siostry, która też wraca wykończona po
długim dniu pracy jako pomocnica w przędzalni. I do ojca, który pieniądze przeznacza nie na
to bynajmniej, co trzeba. Nie, córka dyrektora wygrzewa się w ciepłym salonie obsługiwana
przez pokojówkę. Ma suche stopy, piękne ubrania, najada się do syta i kładzie się spać, gdy
ma na to ochotę. Żyje się jej jak w niebie.
Ukradkiem razem z Agnes podśmiechiwały się z dyrektora, niewysokiego mężczyzny
z wystającym brzuchem. Wygląda komicznie, gdy kołysząc się jak kaczka, przemierza
każdego przedpołudnia fabryczną halę, cmokając z dezaprobatą wyblakłymi wargami.
Elise przeszła pośpiesznie przez most Beierbrua, zginając się niemal wpół, by osłonić
się przed silnymi podmuchami wiatru. Rzadko tak strasznie wiało o tej porze roku. Przecież
dopiero co minęły święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Przemoknięte liche pończochy ocierały się wewnątrz butów i Elise czuła, że na pięcie
zrobiła jej się dziura. Znów je będzie musiała cerować dziś wieczorem.
Biedna Oline! Co się z nią stanie? I tak nie było jej lekko, ale teraz, bez pracy i
zarobku, czeka ją ciężki los.
Zarówno w przędzalni, jak i w tkalni od godziny dwunastej do pierwszej
przysługiwała robotnicom godzinna przerwa na obiad. Elise śpieszyła się, by zdążyć kupić w
sklepie na rogu mleko, szare mydło, kawę, węgiel na opał i naftę. Ulicę Sandakerveien
oświetlały wciąż jeszcze latarnie gazowe, ale po drugiej stronie rzeki ustawiono latarnie
elektryczne. Także w willi dyrektora na ulicy Oscarsgate we wszystkich pomieszczeniach
paliły się lampy elektryczne, tak przynajmniej mówiła Agnes. Elise wyobrażała sobie, że
gdyby znalazła się w takim domu, poczułaby się jak w królewskim pałacu z baśni. Pomyśleć,
że wystarczy nacisnąć guzik i całe pomieszczenie wypełnia się jasnym światłem!
Na szczęście ugotowała wczoraj wieczorem ziemniaki, wystarczy je więc teraz tylko
podgrzać. Rano przed wyjściem do przędzalni przyniosła wody z pompy. Jeśli się pośpieszy,
zdąży ze wszystkim, nim będzie musiała wracać na popołudniową zmianę.
Skręciła za róg i już miała wejść do sklepu, ciesząc się, że choć na chwilę schroni się
przed lodowatym chłodem, gdy nagle zauważyła Everta. Chłopiec przyjaźnił się z Pederem,
jej najmłodszym bratem. Potykając się, ciągnął wózek na dwóch kółkach wypełniony po
brzegi towarami.
Zatrzymała się i patrząc na niego zdziwiona, zapytała:
- Nie jesteś w szkole, Evert?
Chłopiec pokręcił głową i pośpieszył dalej.
- Dlaczego?
- Nie pozwolili mi - odrzekł Evert z niechęcią w głosie, jak zawsze, gdy nie chciał o
czymś mówić. - Gmina się nie zgodziła! - zawołał i zniknął za rogiem.
Elise stała przez chwilę nieruchomo, myśląc Z oburzeniem o tym, że Evertowi nie
pozwolono kontynuować nauki, chociaż należał do najzdolniejszych uczniów w klasie.
Straszna niesprawiedliwość! Evert był sierotą. Opiekę nad nim powierzono Hermansenowi,
który dostawał na chłopca zasiłek z kasy zapomogowej. Jednak Hermansen przepijał
wszystko, zarówno swoją wypłatę, jak i pieniądze z gminy. Dlatego Evert wciąż chodził
głodny. Peder przyznał się parę razy siostrze, że dzielił się swoimi kanapkami z Evertem.
Kładł kanapkę pod pulpit ławki, tak by nikt inny nie zauważył. Czasem Evert zasypiał na
lekcjach, gdy całą noc spędził w fabryce. Wtedy nauczyciel złościł się i ciągnął go za ucho,
omal mu go nie urywając, tak że chłopcu leciała krew. Tak opowiadał Peder.
Wszystko się w niej burzyło ze złości i gniewnie wkroczyła do sklepu.
A kiedy parę chwil później wbiegła na podwórze czynszówki, uderzył ją w nozdrza
smród z wychodków. Obok przepełnionych, niedomykających się kubłów na śmieci leżała
sterta odpadków, spod której wyskoczył szczur i przemknął pod płotem jak strzała do
sąsiedniej posesji. Pewnie wróci, gdy tylko na podwórzu zrobi się spokojniej. Pośpieszyła w
stronę drzwi wejściowych na klatkę i weszła na drugie piętro.
W kuchni było zimno, zanim więc zajrzała do izby, w której leżała chora mama,
rozpaliła w piecu. Zastanawiała się, czemu Hilda jeszcze nie przyszła. Nim opuściła halę
fabryczną, siostra mignęła jej w tłumie robotnic, nie miała jednak czasu na nią zaczekać.
Nalała wody do garnka i starając się nie hałasować fajerkami, nastawiła do zagotowania.
Następnie uchyliła drzwi do izby.
Mama leżała w łóżku blada i cicha, z zamkniętymi oczami. Złożone dłonie położyła na
kocu. Tak zazwyczaj spędzała całe dnie.
- Mamo? - odezwała się półgłosem Elise, nie chcąc budzić chorej. Pragnęła się jedynie
upewnić, czy nadal tli się w niej życie.
Mama podniosła powieki i zmusiła usta do uśmiechu.
- A, to ty - odezwała się słabym głosem i znów zamknęła oczy.
Elise po cichu wróciła do kuchni. Mieszkanie składało się tylko z tych dwóch
pomieszczeń, ale na szczęście nie musieli dzielić kuchni z inną rodziną, jak wielu ludzi w
czynszówkach przyfabrycznych.
Sięgnęła po szmatkę i wytarła blat stołu, po czym postawiła na nim blaszane talerze i
kubki, położyła noże. Miała nadzieję, że lada chwila zjawi się Hilda.
Elise uznawała godzinną przerwę obiadową za najlepszą porę w ciągu całego dnia.
Błogosławieństwem było wyrwać się z hałasu i kurzu w przędzalni i rozprostować bolące od
trzymania wciąż w tej samej pozycji plecy. O tej porze chłopcy byli w szkole, a mama leżała
w izbie, kuchnię więc siostry miały dla siebie.
Hilda skończyła szesnaście lat i była młodsza od Elise o dwa lata. Miała jasne włosy,
piegi, zadarty nos i głębokie dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechała. Właściwie były do
siebie podobne, tyle że włosy Elise miały odcień brązowy. Mimo różnicy wieku śmiały się i
chichotały z tego samego, dzieliły się sekretami i plotkowały o koleżankach z przędzalni.
Oczywiście brakowało im towarzystwa mamy, która nim zachorowała, także
przychodziła do domu na przerwę obiadową, a wtedy posilały się we trójkę. Kiedyś, gdy
ojciec jeszcze miał pracę, zdarzało się, że i on jadał razem z nimi, ale to było tak dawno.
Teraz większość czasu spędzał ze swoimi kompanami od kieliszka. Elise wzdrygnęła się i
pośpiesznie odsunęła na bok tę przykrą myśl. Na schodach rozległy się kroki i po chwili w
drzwiach pojawiła się Hilda.
Siostra w ostatnim czasie bardzo wychudła i pobladła. Żeby tylko nie zapadła na
suchoty tak jak mama, pomyślała Elise przerażona, obrzuciwszy siostrę uważnym
spojrzeniem. Ale czy to dziwne, że chorują, skoro muszą od rana do nocy pracować w kurzu i
hałasie? Przypomniało jej się, jak mama powiedziała kiedyś, że nie dojdzie do rozprawy z
niesprawiedliwością, póki Norwegia nie stanie się samodzielnym państwem. Teraz krążyły
pogłoski, że zmierza do rozwiązania unii ze Szwecją. Ojciec Agnes, najlepszej przyjaciółki
Elise, wiedział o wielu sprawach, a ponieważ Agnes była jedynaczką, dzielił się z nią swymi
przemyśleniami. Tym sposobem Elise także dowiadywała się o tym, co się działo i nad czym
debatowali ludzie decydujący o losach kraju. Zastanawiała się, czy odzyskanie przez
Norwegię niepodległości zmieni coś na lepsze. Trudno jej było w to uwierzyć, .skoro ludzie u
władzy bardziej dbali o interesy tych, którzy posiadali dużo, aniżeli tych, którzy nic nie mieli.
- Chyba nie jesteś chora, Hildo? - zapytała, patrząc na pobladłą twarz siostry.
Hilda pokręciła głową i odparła:
- Nie, ale strasznie marznę. Poza tym w głowie mi szumi od tego okropnego huku.
Agnes mówi, że w końcu wszystkie, które tam pracujemy, stracimy słuch. Zresztą podobno
niektóre robotnice już to dotknęło.
- Spotkałaś Agnes?
- Szłyśmy kawałek razem. Ona też mi powiedziała, że marnie wyglądam.
- Rozgrzej się trochę przy piecu, a ja szybko dokończę szykować obiad.
Nie wiem, jak sobie poradzę, jeśli Hilda zachoruje, uświadomiła sobie w tej samej
chwili. Mój zarobek nie starczy na obłożnie chorą mamę, ojca, który przesiaduje w knajpach,
i młodszych braci chodzących do szkoły. Elise zarabiała siedem koron tygodniowo i wszystko
szło na jedzenie, czynsz i opał. Osiemdziesiąt ore na chleb, syrop i kawę na śniadanie,
pięćdziesiąt siedem ore na rybę, ziemniaki i marchew na obiad i pięćdziesiąt ore na mleko,
chleb, masło i kawę na podwieczorek w sobotę i niedzielę, dwadzieścia pięć ore na owsiankę
na kolację. Trzy korony i pięćdziesiąt ore musieli zapłacić za czynsz, a koronę i pięćdziesiąt
ore za opał i naftę. By starczyło pieniędzy na ubrania, buty, mydło i na gazetę oraz inne
potrzebne rzeczy, Hilda musiała oddawać swój zarobek, co czyniła bez większych protestów.
Mimo to im się nie przelewało.
W zeszłym tygodniu Elise musiała zwrócić się o pomoc do Johana i pożyczyć ponad
połowę opłaty za czynsz. Skąd on wziął pieniądze, nie miała pojęcia. Johan był miły i nigdy z
jego ust nie usłyszała odmowy, gdy go o coś poprosiła. Unikała tego jednak, bo Johanowi też
nie było lekko. Jego ojciec wypłynął na morze, a mama pracowała w tkalni. Siostra zaś była
przykuta do łóżka po chorobie przebytej w dzieciństwie. Gdy Johan mówił, że jej stan nigdy
się nie poprawi, na jego twarzy pojawiał się smutek.
Zarówno Johan, jak i Elise od dzieciństwa mieszkali w tej samej czynszówce
Andersengarden. Gdy byli mali, bawili się zawsze razem, a kiedy inne dzieci wyśmiewały się
z piegów Elise i jej zadartego nosa, Johan zawsze stawał w jej obronie i groził, że zbije
każdego, kto jeszcze raz ośmieli się z niej wyśmiewać. Był największy i najsilniejszy ze
wszystkich chłopców na osiedlu robotniczym Sagene, a poza tym miał w sobie coś takiego,
co sprawiało, że inni czuli przed nim respekt. Nawet nauczyciel traktował go inaczej niż
pozostałych uczniów. Może dlatego, że Johan wypowiadał się ładniej niż inne dzieciaki z
ulicy. Mama Elise zawsze powtarzała, że Johan urodził się dorosły. Już jako cztero - ,
pięcioletni brzdąc otwierał bramę matkom z podwórka, kłaniał się uprzejmie i pytał, czy może
w czymś pomóc.
Na myśl o Johanie zrobiło jej się cieplej na sercu. Zeszłego lata zaczęli się ze sobą
spotykać. Choć od dzieciństwa traktowała go jak brata, nagle coś między nimi zaiskrzyło.
Zdarzyło się to pewnej niedzieli, gdy wracali z nabożeństwa. Ich matki chodziły do domu
modlitewnego zwanego Świątynią, w którym odbywały się spotkania i nabożeństwa Armii
Zbawienia, i zazwyczaj zabierały dzieci ze sobą. Teraz nie mieli zbyt wiele wolnego czasu, by
chodzić na takie nabożeństwa, a zresztą, szczerze mówiąc, woleli inne rozrywki...
Uśmiechnęła się pod nosem, przypomniawszy sobie tamten dzień. Po deszczu pewnie
poślizgnęłaby się i upadła na mokrym bruku, gdyby Johan jej nie przytrzymał. Zamiast jednak
ją puścić, gdy już złapała równowagę, zatrzymał się i objął ją mocniej. Zanim się
zorientowała, poczuła na swych ustach jego gorące i delikatne wargi. To był jej pierwszy
pocałunek. Zawsze ze wstrętem myślała o całowaniu, zwłaszcza po opowieściach jednej z
koleżanek, która wciąż się przechwalała, że wszystkie chłopaki chcą ją całować i obmacywać.
Tymczasem ku swemu zdumieniu przeżyła coś przyjemnego, niesłychanie przyjemnego.
Potem całowali się wielokrotnie...
Dziewczyny z przędzalni zazdrościły jej, domyślała się tego. Niektóre pozwalały sobie
na złośliwe przytyki pod jej adresem, zastanawiając się na głos, co Johan widzi w takiej
piegusce z zadartym nosem. Przeglądając się w lusterku zawieszonym w izbie na ścianie, w
pełni podzielała ich opinię. Miała nieciekawą twarz, w każdym razie gdy zachowywała
powagę. Gdy się jednak uśmiechnęła, w policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały jej
uroku.
Zauważyła, że wieczorami kręcą się pod ich domem różne dziewczyny. Chichocząc
się i wybuchając głośnym śmiechem, zerkały co rusz w okno Johana. Johan dobrze wiedział,
że go wypatrują, ale gdy Elise zapytała go kiedyś, czy go to nie krępuje, on tylko wzruszył
obojętnie ramionami, jakby inne dziewczyny w ogóle go nie interesowały. Uradowało ją to i
odzyskała pewność siebie, a jej ciało przeniknął dreszcz.
- Spotkałam na podwórzu Johana - odezwała się nagle Hilda, jakby czytając w jej
myślach. - Wydawało mi się, że czeka na ciebie.
Mam nadzieję, że nie potrzebuje pilnie zwrotu pieniędzy, które mi pożyczył,
pomyślała Elise zatrwożona. Zarządca domu narzekał z najbłahszych powodów, a już gdy
czynsz nie został zapłacony w terminie, nie było zmiłuj się.
Elise postawiła na stole samą rybę i ziemniaki, bo na kupno marchwi nie było jej dziś
stać, i zwróciła się do Hildy:
- Oline została wyrzucona z pracy, widziałam na własne oczy.
Hilda podniosła głowę i popatrzyła na nią z przerażeniem.
- Wyrzucili ją? - zapytała.
- Spóźniła się do pracy drugi raz w tym tygodniu - wyjaśniła Elise, zaciskając
gniewnie usta.
- Przecież jej dzieci zachorowały na odrę. Wszystkie czworo!
- Wiem. Najmłodsze jest w tak ciężkim stanie, że obawiała się, iż wybiła jego ostatnia
godzina.
Hilda nałożyła sobie mały kawałek ryby i pół ziemniaka.
- To podłe ze strony Ropuchy! - oświadczyła, mając na myśli nadzorcę, którego tak
nazywały między sobą, bo gdy się zdenerwował, skrzeczał jak żaba. A denerwował się często.
Elise przytaknęła i przyglądając się siostrze z rosnącym niepokojem, zapytała w
końcu:
- Coś ci dolega?
Hilda pokręciła głową i odpowiedziała:
- Nie, ale jakoś mi dziwnie.
- Jak?
- Szumi mi w uszach i mam zawroty głowy.
Elise nie odzywała się przez chwilę.
- Spróbuj jednak trochę zjeść. Na pewno poczujesz się lepiej. Hilda wmusiła w siebie
jeszcze jeden kęs, ale potem zrezygnowała i odłożyła widelec.
- Zjedz za mnie! - powiedziała do siostry.
Elise łapczywie sięgnęła po jedzenie i zjadła wszystko, nie zostawiając nawet
okruszka. Nic nie mogło się zmarnować.
- Idź do mamy i powiedz, jak się czujesz - poprosiła Hildę. - Może ona będzie
wiedziała, co ci jest. Przy okazji zapytaj, czy nie zjadłaby trochę obiadu.
Hilda posłuchała siostry, ale gdy wróciła z izby, wyglądała na jeszcze bardziej
wycieńczoną. Trzęsąc się i szczękając zębami z zimna, rzekła:
- Mama jest zmęczona i niewiele się odzywa, ale wymamrotała coś o przeziębieniu.
Nie chce nic jeść.
- Jeśli nie masz siły wracać do przędzalni, powiadomię nadzorcę.
Hilda zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Myślisz, że Ropucha przyjmie ze spokojem wiadomość, że leżę chora w łóżku? On,
który zwolnił Oline tylko dlatego, że dwa razy się spóźniła?
Elise nie odezwała się, w duchu przyznając Hildzie rację. Nadzorca nie tolerował
usprawiedliwień, że któraś z robotnic została w domu z powodu kaszlu czy gorączki, a
wyrzucał ludzi z pracy nawet z bardziej błahych powodów.
Gdy Hilda zamknęła za sobą drzwi, Elise pośpiesznie nalała do miski ciepłej wody z
czajnika i pozmywała blaszane talerze i kubki, noże i widelce. W kominie słychać było
gwizdanie wiatru. Pewnie teraz wieje jeszcze mocniej, pomyślała, niechętnie zbierając się do
wyjścia. Po zmyciu naczyń zostawiła wodę w misce, bo szkoda jej było wylewać mydlin.
Wieczorem po powrocie do domu wykorzysta je do mycia podłogi. /
Wyszła na dwór. Wiatr uderzył w nią z taką siłą, że aż zaparło jej dech. Chłód
przeniknął przez ubranie, twarz ją szczypała, paliły uszy. Ruszyła naprzód pochylona,
skrzyżowawszy ramiona na piersi.
Nagle w śniegu pomiędzy połamanymi gałęziami i uschniętym, podrywanym przez
podmuchy wiatru listowiem zauważyła, że coś błyszczy. Może to jakaś moneta? - pomyślała
zaintrygowana i schyliwszy się, podniosła z ziemi błyszczący przedmiot. Stała przez chwilę
jak oniemiała, wpatrując się w to, co leżało na jej dłoni. Nie była to jednokoronówka ani tym
bardziej pięć ore. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie oglądała z bliska! Była to błyszcząca złota
broszka z drobnymi połyskującymi kamykami szlachetnymi.
Elise wstrzymała oddech. Kto tu mógł zgubić taki kosztowny drobiazg? Podniosła
głowę i rozejrzała się dookoła, ale nikogo w pobliżu nie zauważyła. Zresztą nikt z sąsiadów
zamieszkujących Andersengarden nie posiadał takiej cennej rzeczy. Ba, na całym osiedlu
Sagene i na innych osiedlach robotniczych wzdłuż rzeki Aker trudno by kogoś takiego
znaleźć.
Jedyną osobą, która przychodziła Elise na myśl, osobą, która mogłaby okazać się
właścicielką tak cennej broszki, była córka dyrektora fabryki, tyle że ona nigdy nie bywała w
tej okolicy. Co najwyżej podjeżdżała powozem lub saniami do przędzalni, kiedy miała ochotę
odwiedzić ojca. Albo automobilem, bo dyrektor kupił sobie taki pojazd, który mógł się
poruszać bez koni. Johan opowiadał, że strasznie to rozgniewało woźniców. Za dostateczne
zło uważali tramwaje elektryczne, które przed piętnastu laty zastąpiły w mieście tramwaje
konne. Konie zaprzężone do powozów płoszyły się, gdy te hałaśliwe potwory mknęły przez
ulice. Proponowano nawet, by z przodu wagonu umieścić wypchanego konia, by uspokoić
przerażone zwierzęta.
Elise rozejrzała się jeszcze raz dookoła i pośpiesznie schowała broszkę do kieszeni
fartucha.
Miała wrażenie, że ją parzy, że ciąży jej w kieszeni jak ołowiany odważnik i
przyprawia o przyśpieszone bicie serca. Tak się musi czuć złodziej, pomyślała nagle. Jeśli
ktoś znajdzie przy mnie broszkę, może mnie posądzić, że ją ukradłam, a wtedy wsadzą mnie
do aresztu i ukarzą. Nikt nie uwierzy, że ją znalazłam, ta historia brzmi zbyt niewiarygodnie.
Nie mogę nawet opowiedzieć o tym mamie, pomyślała z żalem. Jest zbyt chora, by jeszcze
dokładać jej zmartwień. Nie zwrócę się z tym też do ojca. Wyłudziłby jeszcze ode mnie
broszkę, sprzedał ją i wszystkie pieniądze przepił, bo dla niego liczy się tylko wódka.
Elise nie miała też odwagi poprosić o radę Agnes, swojej najlepszej przyjaciółki,
której powierzała wszystkie tajemnice. Obawiała się, że Agnes powie swojemu ojcu, a ten
także gotów jest uznać, iż Elise jest złodziejką.
Nie, jedyną osobą, której mogę się zwierzyć, jest Johan, tylko że z nim spotkam się
nie wcześniej niż późnym wieczorem, przyszło jej na myśl. On będzie wiedział, co zrobić.
Strach ścisnął ją za gardło. Dlaczego akurat ja miałam to nieszczęście znaleźć
broszkę? - rozpaczała w duchu. Jak mogłam być tak głupia, by ją podnieść? Trzeba było
zostawić tam, gdzie leżała!
ROZDZIAŁ DRUGI
Zdawało się, że ten dzień nigdy się nie skończy. Godziny mijały w ślimaczym tempie.
Elise rozejrzała się po hali fabrycznej i zorientowała się, że wszystkie robotnice są
głęboko wstrząśnięte tym, co się stało z Oline. Na szarych, zmęczonych twarzach znać było
większe niż zwykle przygnębienie. Elise starała się skupić na pracy, ale pomimo hałasu
panującego w hali wciąż wracała myślami do ciężkiego losu Oline i wszelkiej
niesprawiedliwości, by po chwili znów przypomnieć sobie o cennym przedmiocie, jaki ukryła
w kieszeni fartucha.
Ropucha był wyjątkowo nieznośny tego popołudnia. Jego skrzekliwy głos zagłuszał
zarówno szum wodospadu, przy którym mieściła się hala, jak i stukot maszyn. Wyzywał i
pohukiwał na robotnice, wciąż z czegoś niezadowolony. Pomocnice biegały co sił w nogach,
by jak najszybciej donieść kolejne nawoje z niedoprzędem, jak nazywano przędzę w postaci
wąskiej i lekko skręconej tasiemki włókien. Kołowroty wirowały, prządki pokrzykiwały,
domagając się kolejnych nawojów, a pomocnice uwijały się jak w ukropie. Prządki pracowały
na akord i narzekały, jeśli pomocnice były zbyt powolne.
Elise martwiła się o Hildę i co rusz zerkała na drugi koniec ogromnej hali. Niełatwo
pracować w takim tempie, gdy ktoś się źle czuje. Wiedziała o tym, bo sama nieraz
przychodziła do pracy przeziębiona, kaszląc tak, że wstrząsało całym jej ciałem. A teraz
zaniemogła Hilda.
Gdy tylko któraś z pomocnic zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech, Ropucha już
był przy niej i oznajmiał zły jak szewc:
- Dziesięć ore kary za marnowanie czasu!
Dziesięć ore, myślała wzburzona Elise, to więcej, niż wynosi stawka godzinowa.
Jedynie gdyby prządce zerwały się nitki i trzeba było zatrzymać maszynę, Hilda
mogłaby trochę odpocząć.
Elise wróciła myślami do cudzej własności, którą miała w fartuchu. Mogłabym
przerwać pracę i pójść do kantoru, żeby pokazać broszkę dyrektorowi i opowiedzieć, gdzie ją
znalazłam, myślała po raz nie wiadomo który. Ale za każdym razem, gdy już bliska była
podjęcia takiego postanowienia, ulatywała z niej odwaga. Bo co się stanie, jeśli dyrektor nie
uwierzy, że broszka leżała na ulicy, na której jego córka ani inne kobiety posiadające piękną
biżuterię nigdy nie bywały? Zresztą może broszka wcale nie należy do jego córki, a wówczas
stanie się jeszcze bardziej podejrzliwy? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
Zmuszała się więc, by odsunąć to od siebie. Przypomniała sobie znów Oline, matkę
czworga małych dzieci. Zastanawiała się, jak się czuje najmłodszy synek, który majaczył w
gorączce i nagle zaczął się matce przelewać przez ręce. Znów wszystko się w niej
zagotowało. Jaka to niesprawiedliwość, by wyrzucać robotnicę z pracy za to, że się spóźniła z
powodu ciężko chorego dziecka! Miała nadzieję, że Ropuchę prędzej czy później spotka za to
kara.
Potem zastanawiała się, jak to będzie, gdy Norwegia odzyska niepodległość i będzie
samodzielnym krajem rządzonym przez Norwegów. Niezależnym od innego państwa, z
własnym królem. Bo że w Norwegii będzie król, tego była pewna. Wszyscy tak mówili.
Przypomniała sobie patriotyczne pieśni, których uczyła się w szkole, opowiadające o tym, że
Norwegia jest wyjątkowym krajem, innym niż wszystkie. Na przykład taka pieśń Te stare
góry... albo Jest taki kraj pośród śniegów. Na zakończenie szkoły uczyła się na pamięć Terje
Vigena, napisanego przez Henryka Ibsena poematu, który zrobił na niej wielkie wrażenie.
Ojciec Agnes opowiadał, że przed pięciu laty norweska flaga, prawdziwa norweska flaga, a
nie „sałatka śledziowa”, jak nazywano tę ze szwedzkimi barwami w rogu, załopotała po raz
pierwszy na budynku parlamentu.
Elise mimowolnie wsunęła dłoń do kieszeni. A może broszka wcale nie jest zrobiona
ze złota? - pomyślała z nadzieją. Może to tylko tania podróbka z drobnymi szkiełkami zamiast
szlachetnych kamieni? Jeśli tak, to nikt jej nie posądzi o kradzież. Wiele osób kupowało
ozdoby, które tylko wyglądały na kosztowną biżuterię i dla niewprawnego oka były trudne do
odróżnienia.
Johan na pewno mi pomoże! Jest mądry i rozsądny i zawsze potrafi znaleźć radę. A
może będzie tak miły i zaofiaruje się, że sam odniesie dyrektorowi broszkę? Albo odda ją na
posterunku policji? Myśl ta przyniosła jej ulgę. Kiedy następnym razem pani Berg poczęstuje
ją karmelkiem, zachowa go dla Johana, by mu się jakoś odwdzięczyć.
Mama nieraz powtarzała, że Johan zajdzie w życiu daleko, ponieważ potrafi
zachowywać się uprzejmie, pięknie się wypowiada, a w szkole osiągał zawsze świetne wyniki
i nigdy nie broił. Właściwie powinien kontynuować naukę, ale ponieważ od długiego czasu
jego ojciec nie dawał znaku życia i nie przysyłał też pieniędzy, nie daliby rady utrzymać się
wyłącznie z tego, co jego mama zarabiała w tkalni. Zwłaszcza że sparaliżowana siostra
potrzebowała lekarstw i opieki. Z tego powodu Johan uznał, że musi popracować w fabryce
przez pewien czas. Żartował jednak, że kiedyś wymyśli coś takiego jak Rotte - Anders, który
nie potrafił czytać ani pisać, ale był cwany. W żelaznej klatce umieścił dużego szczura i
ustawił w swoim kramie. Chłopi przychodzili tłumnie popatrzeć na szczura i przy okazji
robili jakieś zakupy. I tym sposobem Rotte - Anders się wzbogacił.
Johan był mądrzejszy od innych i Elise nie miała wątpliwości, że z czasem dostanie
jakąś dobrze płatną pracę, ale nie z tego powodu go kochała i podziwiała. Wydawał jej się
taki dorosły i pewny siebie, a poza tym był bardzo przystojny i miał piękne oczy. Podobało jej
się także, że jest bardzo dobry dla swojej matki i siostry.
Nie, nie mogła trafić na lepszego mężczyznę, choć jeszcze za wcześnie myśleć o
ślubie. Najpierw muszą zaoszczędzić trochę pieniędzy. Na razie nawet nie mieliby gdzie
zamieszkać, bo u niej w domu jest za ciasno. Johan wierzył jednak, że znajdzie się jakieś
rozwiązanie. Elise nie bardzo wiedziała jakie, ale ufała Johanowi. Na pewno coś wymyśli!
Może udało mu się nawet odłożyć już trochę grosza?
Zeszłej zimy mama Elise zdradziła się, że chciałaby, żeby Johan i Elise się kiedyś
pobrali, wtedy jednak córka tylko się roześmiała.
- Mam wyjść za mąż za Johana? Przecież to tak jakbym poślubiła swojego brata.
- A co to za bzdura! - zareagowała mama surowo.
Elise wyjaśniła jej więc pośpiesznie, że traktuje Johana jak starszego brata, bo znają
się właściwie od zawsze.
Ale na wiosnę nagle wszystko się zmieniło i ujrzała go w całkiem nowym świetle.
Najpierw zauważyła, że podczas rozmowy z nim czuje się zawstydzona, a i on zachowuje się
w jej towarzystwie jakoś inaczej. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale napełniło ją to smutkiem.
Coś jej mówiło, że Johan wyrósł z przyjaźni z nią. Bo gdy ona wciąż była podlotkiem, on stał
się mężczyzną.
No a potem, latem, pocałował ją. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia i poczuła, że
ogarnia ją błogie ciepło.
Zerknęła na duże okna hali, za którymi już dawno pociemniało. Kiedy wreszcie
skończy się ten dzień?
Zauważyła, że wścibska Valborg spogląda na nią z ciekawością, i uznała, że musi się
wziąć w garść. Jeśli broszkę zgubiła córka dyrektora, wtedy zostaną przesłuchane wszystkie
robotnice w przędzalni. Valborg może wówczas zeznać, że Elise wyglądała tego dnia na
przestraszoną i zachowywała się nerwowo, jakby dokuczały jej wyrzuty sumienia. I jej
zeznania okażą się brzemienne w skutki.
Znów pomyślała o siostrze, a jej serce napełniło się dziwnym niepokojem. W ostatnim
czasie Hilda nie była sobą. Nie dość, że wyglądała na chorą i wycieńczoną, to i zachowywała
się jakoś inaczej. Ucichła i spoważniała, była bardziej skupiona na sobie, jakby dręczyło ją
coś, o czym nie chciała nikomu powiedzieć. Kiedyś w nocy Elise słyszała nawet
popłakiwanie siostry, ale gdy ją o to zapytała następnego ranka, Hilda uciekła spojrzeniem.
Elise uświadomiła sobie wówczas zdumiona, że siostra nie płakała przez sen, ale nie mogła
spać, bo miała jakiś kłopot.
Dlaczego cierpiała w samotności i nie chciała nic powiedzieć? W ich codziennym
życiu nie nastąpiły ostatnio jakieś drastyczne zmiany. Ojciec upijał się już od dwóch lat, a
mama chorowała od roku. W fabryce życie płynęło monotonnie. I chociaż wieczorami, gdy
kładły się do łóżka, padały ze zmęczenia, to przecież tak samo było i w ubiegłym roku.
Właściwie teraz, gdy Hilda jest starsza i przywykła już do pracy, powinno być jej lżej.
Może ma jakieś problemy sercowe? Elise widziała ją kiedyś na ulicy Seilduksgata
razem z Lorangiem, gońcem. Śmiali się i wygłupiali. A kiedy potem wróciła do domu, była
radosna i zadowolona. Lorang wydawał się równie zajęty nią jak ona nim, więc chyba nie
zawód miłosny był powodem łez Hildy.
Elise nagle ogarnął strach i ciarki przeszły jej po plecach. Gdzieś głęboko nosiła go w
sobie od dawna, ale nie chciała do siebie dopuścić. Ilekroć niejasne podejrzenie przemknęło
jej przez myśl, szybko odsuwała je na bok, nie mając odwagi się z nim zmierzyć. Teraz
jednak, gdy starała się przestać myśleć o broszce, znów pojawił się ten niepokój o Hildę.
Coś musiało się jej stać... i to coś strasznego, skoro jest to dla niej takie bolesne, że
siostra nie potrafi podzielić się tym nawet z Elise, której zwykle mówiła o wszystkim.
Już jakiś czas temu zauważyła po raz pierwszy coś, co ją zaniepokoiło. Hilda wracała
z podwórka, a kiedy weszła po schodach na górę, całe czoło pokryte miała kroplami potu,
mimo że na dworze panował ziąb, z jej dużych oczu zaś wyzierało przerażenie.
- Co z tobą? - zapytała ją Elise, ale wtedy Hilda zrobiła się jeszcze bardziej
niespokojna. Odwróciła się gwałtownie i trzaskając fajerkami na piecu, chciała wstawić wodę
na kawę, choć kawa dopiero co się zagotowała i była gorąca.
Było coś jeszcze, co niepokoiło Elise. Hilda miesiączkowała zazwyczaj niemal w tym
samym czasie co starsza siostra. Obie prały wówczas wstrętne wydziergane na szydełku
podpaski. Ale ostatnio już dawno nie wkładała do cynkowego wiadra żadnych podpasek do
odmoczenia...
Hilda ma dopiero szesnaście lat... Mamę ta wiadomość zabije, a ojciec dostanie
zapewne napadu szału i będzie się awanturował jeszcze bardziej niż zwykle. Może nawet nam
wszystkim się dostaną baty, jeśli ojciec będzie miał zły humor. Jak zdołamy utrzymać jeszcze
jedną osobę, jeśli pozostanie tylko moja wypłata? - martwiła się Elise.
Zerwała jej się nitka, zatrzymała więc maszynę i związała nić, po czym usiadła na
skrzyni, czekając, aż kołowrotki znów zaczną się kręcić.
Czy Hilda naprawdę okazała się taka głupia? Co prawda nie ona pierwsza ani nie
ostatnia. Gdzie się nie odwrócić, wszędzie słychać było dziecięcy płacz. Dzieci rodziły często
niezamężne prządki. Zanim o poranku zawyły syreny fabryczne, robotnice zanosiły swe
pociechy do żłobka, a odbierały je wieczorem po skończonej pracy. Elise nie miała pojęcia,
ile trzeba zapłacić za całodzienny pobyt dziecka w żłobku, ale młodym matkom na pewno nie
zostawało wiele z zarobku, gdy opłaciły czynsz, jedzenie i opał. Nocami budził ich płacz
dzieci, a o godzinie szóstej znów ryk syren oznajmiał początek harówki, obojętnie czy były
wyspane, czy nie. Takie życie wymagało wielkiego hartu i delikatne dziewczęta nie były w
stanie mu podołać.
Elise potrząsnęła głową i westchnęła ciężko. Jej i Johanowi też nie było łatwo
zapanować nad uczuciami, zwłaszcza latem, gdy kusiła ziemia rozgrzana od słońca, a
niedziela obdarzała bogactwem czasu. Przypomniała sobie ich spacer pośród pól i drzew w
górę do Nydalen. Zatrzymali się na zacienionej polance pomiędzy zaroślami, położyli się na
mchu, a potem oddali pieszczotom, beztroscy i rozochoceni. Gdzieś uleciał rozsądek,
pozostały rozpalone gorączką i nienasycone pieszczotami ciała. Całowali się niemal do utraty
tchu.
Ale gdy Johan stał się nazbyt śmiały, zdołała go jakoś powstrzymać...
Hilda jednak pewnie się zapomniała. I to z Lorangiem, który zarabia zbyt mało, by
starczyło choćby na dodatkową kromkę chleba. Dobry Boże, co za nieszczęście!
Skończył się niedoprzęd, Elise więc wprawnym ruchem założyła nowy nawój. I
dopiero wtedy rozległ się ryk fabrycznej syreny. Elise westchnęła ciężko, po czym ruszyła
pośpiesznie razem z innymi prządkami do wyjścia.
Wiatr ucichł, ale wciąż padał gęsty śnieg. Elise włożyła rękę do kieszeni, by
sprawdzić, czy nadal ma tam broszkę. Miała cichą nadzieję, że może gdzieś jej wypadła i
przestanie być jej kłopotem.
Równocześnie nie mogła uwolnić się od myśli, że ta cenna ozdoba, o ile jest ze
szczerego złota, mogłaby ich wszystkich uratować, mamę, Hildę, chłopców i ją samą. Czy
stanie się jej własnością, jeśli nie uda jej się znaleźć właściciela? Zaniosłaby ją wówczas do
lombardu i może dostałaby za nią sto koron, co starczyłoby na jedzenie i czynsz na wiele
miesięcy. Aż jej się zakręciło w głowie od takiej możliwości.
Czy Bóg potępiłby ją, gdyby zatrzymała dla siebie cenną broszkę? Przecież jej nie
ukradła, podniosła jedynie z ziemi, gdzie leżała i jakby na nią czekała. Może Bożym
zamysłem było właśnie to, by ona ją znalazła?
Oczywiście zapyta Johana, już wcześniej to postanowiła. On na pewno uzna, że trzeba
najpierw się rozejrzeć i spróbować odszukać właściciela.
A jeśli nie?
Johan jest dorosły, mądry i rozsądny. Poza tym mama zawsze powtarzała, że jest
dobrym i szlachetnym człowiekiem. Nie zrobi niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Nie,
Johan z pewnością uczyni wszystko, co w jego mocy, by znaleźć właściciela. Najpierw
zwróci się zapewne do Ropuchy i bladych kancelistów z kantoru, a potem zdobędzie się na
odwagę i uda się do samego dyrektora albo na policję.
A jeśli nikt nie będzie wiedział, do kogo należy broszka? Co wówczas zrobi nadzorca
czy kanceliści? Wezmą od Johana broszkę i schowają w szufladzie, na wypadek gdyby zgłosił
się właściciel? A może osoba, która zgubiła ozdobę, ma sporo biżuterii i nawet nie zauważyła
straty? Bóg chyba zrozumiałby, że w takiej sytuacji lepiej by było, gdyby to Elise ją
zachowała, by pomóc mamie, Hildzie i chłopcom, niżby miała dostać się komuś, kto opływa
w dostatki. Jeśli jest na tym świecie sprawiedliwość...
Johan śmiał się z niej, gdy mówiła o sprawiedliwości. Sam w nią nie wierzył.
Sprawiedliwości nie ma, mawiał, przynajmniej tu na ziemi. A nie wiadomo, czy i tam, w
górze, istnieje. Bo niby czemu Bóg nie zadbał o to, by od razu wszystko naprawić? Po co
czekać z tym, aż człowiek porzuci ziemskie życie?
Elise mimo to miała niejasne przeczucie, że sprawiedliwość jednak istnieje, choć sama
nie stykała się z nią często. To, co spotkało dziś Oline, nie napawało szczególną nadzieją.
Kiedy była mała, wierzyła, że kto w dzieciństwie zazna krzywdy, na starość doświadczy
dobra. A ci, którzy mają za dobrze, gdy są mali, w dorosłym życiu poznają smak cierpienia.
Teraz jednak nie była już tego taka pewna. Wśród robotnic w tkalni i w przędzalni
Elise spotkała wiele takich, które spędziły przy maszynie całe życie. Zaczynały jako młode
dziewczęta, a teraz postarzały i przygarbiły się, twarze ich pokryły się zmarszczkami, włosy
posiwiały. Nie oglądały innych miejsc poza własną ciasną izbą i halą fabryczną, zanim
karawan nie wywiózł ich ciał w trumnie na cmentarz Nordre Gravlund. Mimo to Elise nie
dopuszczała nawet do siebie myśli, że czeka ją podobny los i spędzi przy maszynie w
przędzalni całe swoje życie. Jeśli poślubi Johana, na pewno się tak nie stanie.
- Co z tobą, Elise?
Odwróciła się gwałtownie, słysząc za plecami głos Valborg.
- Co ze mną? A co ma być? - odpowiedziała. - To samo co zawsze.
Valborg zaśmiała się swoim wstrętnym śmiechem, którego Elise nie znosiła.
- Mnie nie oszukasz. Od powrotu z przerwy obiadowej wydajesz się kompletnie
wytrącona z równowagi. Nie musisz być taka chytra i skrywać wszystkiego dla siebie.
Elise wzdrygnęła się. O co tak naprawdę chodzi tej Valborg? Czemu mówi jej, że jest
chytra? Czy ona coś wie? Widziała może, jak Elise podnosiła coś z ziemi?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - odparła. - Zachowuję się tak samo jak zwykle, poza
tym że zdenerwowałam się na Ropuchę za to, że wyrzucił z pracy Oline.
- Hmm. Nie o to mi chodziło - odpowiedziała Valborg i zadarłszy dumnie głowę,
wyminęła Elise.
Odprowadziła ją wzrokiem, póki nie zniknęła jej z oczu w gęstej śnieżycy. Strach ją
niemal sparaliżował. Przekonywała się w duchu, że Valborg zauważyła jej nerwowość, i
dlatego próbowała z niej coś wyciągnąć, jednak nie dawało jej to spokoju. Obawiała się, że
Valborg ją widziała, mimo że Elise rozejrzała się uważnie dookoła, gdy uświadomiła sobie,
co znalazła. Ale może nie dość dokładnie popatrzyła na wszystkie strony. Może Valborg
wyłoniła się zza rogu w chwili, gdy Elise wkładała broszkę do kieszeni i skierowała się w
stronę fabryki. Może zauważyła błysk złota?
Elise poszukała wzrokiem Hildy, zanim przeszła przez most, ale nigdzie jej nie
zauważyła. Zresztą w zamieci nie było łatwo odróżnić postacie poruszające się pośpiesznie w
kierunku dużych czynszowych domów. Otulone szalami wychudzone dziewczęta szły
pochylone w chustkach naciągniętych na czoła. Przypominają czarne mrówki, pomyślała
Elise. Wciąż w ruchu, wciąż się śpieszą w drodze między jednym miejscem a drugim, zaś
mroczna fabryka, w której się zbierają, to wielkie mrowisko. Jedno z wielu mrowisk z
wysokimi kominami rozbrzmiewające rykiem syren, gdy robotnice jeszcze przecierają oczy,
odpędzając sen, a potem na ich wycie czekają długo, mimo że zmęczenie przenika każdy
skrawek ich ciała.
I tak właśnie wygląda nasze życie, pomyślała Elise z ciężkim westchnieniem. Spanie,
kawa, kromka chleba, a potem zdający się nie mieć końca dzień w fabrycznej hali pośród
huku maszyn, znowu kawa, kromka chleba i na końcu łóżko. Z przerwą na obiad, jedynym
jasnym punktem szarej beznadziejnej egzystencji. Nie, buntowała się w duchu Elise. Nie chcę
tak żyć! Nie chodziła co sobotę i niedzielę do knajpy jak większość robotnic, by wydać marne
grosze, które udało jej się zaoszczędzić.
„Przecież to nasza jedyna radość”, usprawiedliwiały się, zapominając, że ta jedyna
radość okrada ich z szansy na lepsze życie.
A jednak czy miała prawo je osądzać? W końcu jakkolwiek by się starać, możliwości
wyrwania się z tego nędznego życia były praktycznie znikome. Nie wszystkie dziewczyny
miały to szczęście, by trafić na kogoś takiego jak Johan, pomocnego, silnego i mądrego
mężczyznę, który dąży z determinacją do tego, by coś w życiu osiągnąć.
Patrzyła, jak ciemne sylwetki przed nią znikają w bramach kamienic jedna po drugiej.
Cieszyła się, że żadna nie zatrzymała się i nie obejrzała za siebie. Elise nie miała dziś siły z
nikim gawędzić. Nie mogła się skupić, zdenerwowana z powodu znalezionej broszki, którą
schowała do kieszeni, i biedy, jakiej nabawiła się Hilda.
Zanim jeszcze doszła do drugiego piętra, już na schodach słyszała hałasujących w
kuchni braci. Że też nie mogą się nauczyć tego, by spożytkować swoją energię na podwórzu,
zamiast urządzać awantury w domu! - pomyślała z gniewem. Przyśpieszyła i wpadła do
mieszkania jak burza.
- Spokój, dzieciaki! Ile razy wam mówiłam, że macie być cicho. Mama potrzebuje
spokoju!
Peder i Kristian ucichli momentalnie i popatrzyli na siostrę skruszeni. Kristian od razu
siadł przy stole i wyciągnął podręczniki, natomiast Peder, wrażliwszy z braci, podszedł do
niej i przeprosił:
- Nie złość się, Elise, bawiliśmy się tylko.
A gdy popatrzył na nią błagalnie swymi dużymi niebieskimi oczami, w jednej chwili
stopniała w niej wszelka złość. Pogłaskała go po sterczącej grzywce i zapytała:
- Widzieliście Hildę?
Peder pokręcił głową i uśmiechnął się znacząco.
- Za to widziałem kogoś innego. Kiedy wracaliśmy z bramy, wychodził Johan.
Elise poczuła, że się rumieni, i wściekła na samą siebie odwróciła się plecami do brata
i zapytała:
- Zaglądaliście do mamy?
- Tak.
- I jak ona się czuje?
- Tak jak zwykle.
Elise podeszła do wiadra z wodą i napełniła filiżankę, po czym skierowała się w stronę
izby i otworzyła drzwi na oścież. Na komodzie paliła się lampa naftowa i rozświetlała
wnętrze. Dobrze, że chociaż pamiętali o lampie, skoro nie napalili w piecu, pomyślała i
westchnęła. Bo choć w przerwie obiadowej rozpaliła porządnie, dawno już pogasło i w
mieszkaniu zrobiło się zimno, zupełnie jakby ciepło uleciało przez cienkie ściany.
Elise podeszła bezgłośnie do łóżka. Mama leżała odwrócona do niej plecami, oczy
miała wpółprzymknięte, jakby wpatrzone już w całkiem inne krajobrazy, w inny świat.
- Mamo? Jesteś spragniona? Napijesz się trochę?
Chora odwróciła twarz. Cienka skóra ciasno opinała wystające kości policzkowe,
odgarnięte z czoła brązowe włosy, posklejane od potu, przylepiły się do czaszki. Boże święty,
ona prawie nie ma włosów, przeraziła się Elise i poczuła, jak ją dusi w gardle. Podkrążone
oczy mamy wpatrywały się w nią jak ciemne kratery. Ona jest naznaczona śmiercią,
pomyślała Elise, przypominając sobie słowa pani Evertsen z parteru, która któregoś dnia
zaszła odwiedzić mamę.
Elise trzymała filiżankę, podczas gdy mama daremnie usiłowała unieść głowę nad
poduszkę. Dziewczyna odstawiła więc na chwilę wodę i ostrożnie pomogła mamie siąść.
Podłożyła jej poduszki pod plecy i podtrzymywała ją ramieniem, by się nie osunęła. Mama
tak wychudła, że jej żebra wbijały się Elise w ramię. Przyłożyła filiżankę do spierzchniętych
ust i usiłowała się napić. Jęknęła jednak żałośnie, bo wargi przywarły do krawędzi filiżanki.
- Ostrożnie, mamo, pomogę ci.
Oparła chorą o poduszki i namoczywszy palec, zwilżyła nim najpierw usta mamy, tak
że się odkleiły, a następnie sięgnęła po łyżeczkę i po kropelce wlewała wodę do zaschniętego
gardła mamy. Patrzyła, z jakim trudem przełyka, jakby to był wysiłek powyżej możliwości
osłabionego chorobą ciała, głęboko w piersi zaś coś jej świszczało. Pewnie zaraz dostanie
ataku kaszlu i wszystko zwymiotuje, pomyślała Elise i wytarła szorstkim rękawem czoło,
czując w sercu głęboką rozpacz.
- Gdzie jest Hilda? - odezwała się z trudem mama, a jej głos zabrzmiał jak szept.
- Jeszcze nie wróciła z fabryki. Pewnie się zagadała po drodze z koleżankami - dodała
pośpiesznie, choć w głębi serca czuła strach. Spodziewała się, że Hilda wróci prosto do domu.
Przecież w przerwie źle się czuła.
- A Peder i Kristian? - Mama zakasłała, a z kącików jej ust spłynęły błyszczące
niczym szare perły krople wody. Elise otarła ją szmatką, która leżała na komodzie.
- Są w kuchni. Odrabiają lekcje - odpowiedziała. - Zaglądali do ciebie, gdy spałaś, i
zapalili lampę.
Mama wyciągnęła dłoń i po omacku odszukała ramię córki. Jej ręka niczym żółtawy
szpon zacisnęła się na szorstkim rękawie Elise. Muszę obciąć jej paznokcie, pomyślała,
wzdrygając się.
Duże oczy mamy spoczęły na jej twarzy i patrzyły badawczo, zupełnie jakby chciała
coś powiedzieć, ale nie mogła.
- Chcesz jeszcze wody, mamo?
Pokręciła słabo głową, powieki jej opadły i mama na powrót zapadła w dziwny sen, w
którym w ostatnim czasie szukała schronienia.
Elise zabrała ostrożnie jedną poduszkę, tak by mama leżała wygodniej. Wyprostowała
obolałe plecy, zabrała filiżankę i szmatkę, po czym wyszła z izby, zastanawiając się, czy
jeszcze kiedyś zobaczy mamę krzątającą się po mieszkaniu.
Gdy weszła do kuchni, Peder posłał jej zatrwożone spojrzenie, ale się nie odezwał.
Ona też milczała. Nie potrafiła przed nim kłamać, bo choć brat miał dopiero osiem lat,
rozumiał powagę sytuacji i domyślał się, że ciąży nad nimi nieszczęście.
- Gdzie jest Hilda? - zapytał Kristian, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Zaraz przyjdzie - odpowiedziała Elise, wyciągając z butów kawałki złożonej gazety,
którymi starała się ochronić nogi przed zmarznięciem. Zgniotła je i włożyła do pieca,
dorzuciła parę drew i podpaliła.
- Evert mówi, że Hilda wciąż lata na drugą stronę rzeki.
Elise odwróciła się do brata zdumiona.
- Lata na drugą stronę rzeki? O co mu właściwie chodzi?
Kristian wzruszył ramionami, nie patrząc na siostrę.
- Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że ona ma tam kogoś.
Elise poderwała się gwałtownie.
- A co ty opowiadasz za głupoty? - zawołała, sama dokładnie nie wiedząc, dlaczego
tak ją rozgniewało to, co powiedział Kristian. - Przestań rozpowiadać takie bzdury. A któż to
niby miałby być?
- Nie wiem, przecież mówię. Ale Evert opowiada dużo różnych dziwnych rzeczy.
- Ma może na myśli gońca Loranga?
Kristian roześmiał się.
- A co on by tam robił? Dobrze wiesz, jacy ludzie trzymają się zachodniego brzegu
rzeki Aker.
- Zupełnie nie pojmuję, co ty bredzisz. Nawet jeśli Hilda szła tam z kimś
porozmawiać, to jedynie w związku z pracą. Może uda jej się przejść ze stanowiska
pomocnicy na stanowisko prządki? - dodała z nadzieją w głosie.
Kristian nie odezwał się więcej, a gdy Elise gotowała kawę i smarowała dla braci
kromki chleba, usiłowała przekonać samą siebie, że takie jest właśnie wyjaśnienie.
Równocześnie dała się ponieść wyobraźni. Może siostra spotyka się nie z gońcem
Lorangiem, ale z którymś z kancelistów? Gdyby okazało się to prawdą, nieszczęście nie
byłoby znów takie duże. Bo choć kanceliści w porównaniu z dyrektorem uchodzili za
biedaków, zarabiali jednak znacznie więcej niż robotnicy. W takiej sytuacji mama może nie
rozpaczałaby aż tak bardzo, mimo że Hilda ma dopiero szesnaście lat.
Daj spokój, upomniała się w duchu surowo. Zbyt łatwo dawała ponieść się fantazji.
Przecież zarówno Hildzie, jak i jej zdarzało się miesiączkować nieregularnie, zwłaszcza gdy
były przemęczone i przez dłuższy czas nie dojadały.
- Wspomniałeś, Peder, że Johan gdzieś wychodził? - odezwała się po chwili. - Dokąd
szedł?
- A skąd Peder ma to wiedzieć? - wtrącił się Kristian naburmuszony.
Peder zerknął na nią z błyskiem w oku i zapytał:
- A o co chodzi?
- O nic, chciałam tylko z nim o czymś porozmawiać.
- Elise i Johan, zakochana para! Elise i Johan, zakochana para! - wydarł się Peder na
cały głos, aż siostra musiała go uciszyć.
- Przestań wrzeszczeć! Mama śpi. Tu jest dla was kolacja. Pilnujcie, żeby nie zgasło
w piecu, bo ja muszę coś załatwić. Wrócę za chwilę.
Założyła chustkę i zarzuciła na ramiona szal, po czym skierowała się do drzwi i zeszła
po schodach. Zbliżając się do pierwszego piętra, zwolniła nieco. A jeśli Johan każe jej iść do
fabryki jeszcze dziś i oddać broszkę? Może będzie na nią zły, że nie zrobiła tego od razu, i
będzie się dopytywał, po co nosiła broszkę przez cały dzień w kieszeni fartucha? Johan jest
taki pewny siebie, zawsze wie, jak należy się zachować i co robić.
Zapukała i uchyliła drzwi. Pani Thoresen stała przy piecu odwrócona do niej plecami.
- Wejdź, Elise - odezwała się, nie odwracając głowy. W kuchni unosił się swąd
przypalonego mleka.
- Jest może Johan?
- Nie, wyszedł, nim zdążyłam chwilę odetchnąć po pracy. Wejdź i usiądź, bo jestem
ciekawa, jak się czuje twoja mama.
Elise usiadła na stołku kuchennym i rozejrzała się dokoła. Pomieszczenie, choć
skromne i ubogie, lśniło czystością. Kuchnia była jeszcze mniejsza niż ich na drugim piętrze i
bardziej zagracona, ale wydawała się ciepła i przytulna. Nad piecem na sznurku suszyło się
pranie. W narożniku obok stał stołek z dwoma wiadrami wody, a na jednym z nich wisiała z
boku chochla. Pod spodem stało wiadro i szczotka do szorowania podłogi oraz drewniany
pojemnik na szare mydło. Leżały też szmaty. W kącie za drzwiami wisiała szufelka, miotła i
fartuch. Pani Thoresen myła podłogę codziennie. Na kolanach szorowała szczotką i wodą z
mydłem zniszczone deski.
W drugim kącie stał ręcznej roboty taboret z błyszczącą miską i dzbankiem na wodę,
pod którym schowany był nocnik. O taboret opierała się tara do prania. Na gwoździu wbitym
w ścianę wisiał szmaciany worek z klamerkami i wieszak na pokrywki, na drugim zaś
gwoździu szal i chustka mamy Johana. Stół był przykryty świeżo uprasowaną serwetą z
bawełny, a stojąca na nim lampa naftowa miała starannie wyczyszczone szkło.
Pani Thoresen pochodziła ze wsi, jak większość robotników mieszkających wzdłuż
Aker. Wszyscy oni wraz z upływem lat przejęli dialekt, jakim posługiwano się we wschodniej
części stolicy, ale nadal używali wielu słów, do których przywykli w rodzinnych stronach.
Zarówno Johan, jak i jego siostra Anna wypowiadali się jednak bardzo starannie,
wyszukanym i pięknym językiem. Johan uważał, że dzięki temu będzie miał większe
możliwości uzyskania lepiej płatnej pracy. Mama Elise twierdziła to samo i wbijała bez
przerwy córkom do głowy, by zwracały uwagę na to, jak mówią, i pozbyły się złych
nawyków językowych.
Pani Thoresen zauważyła, że Elise rozgląda się wokół zamyślona, bo zagadnęła, jakby
się tłumacząc:
- Staram się przynajmniej, by było tu czysto. Chcesz kawy?
Elise wiedziała, że powinna wrócić szybko na górę do chłopców, ale tak liczyła na to,
że uda się jej porozmawiać jeszcze tego wieczoru z Johanem i załatwić sprawę broszki.
- Dziękuję, odrobinę, bo muszę zaraz wracać.
- Co z mamą?
- Źle - odparła Elise, unikając wzroku sąsiadki. Pomyślała, że pani Thoresen nie
wygląda wcale lepiej, wychudzona i blada. Pod cienką bluzką widoczne były wystające
łopatki przypominające zaciśnięte pięści. Posiwiałe włosy wiązała w ciasny węzeł na karku.
Szyję miała chudą jak u oskubanego ptaka. - Pani Evertsen powiedziała, że mama jest
naznaczona śmiercią.
Wypowiedziawszy na głos te słowa, poczuła, jak ścisnęło ją w gardle. Głos jej zadrżał
i zamrugała pośpiesznie powiekami, by się nie rozpłakać.
- Może to będzie dla niej najlepsze, Elise? Przecież ona już prawie rok nie wstaje z
łóżka.
Elise pokiwała głową.
- Całe szczęście, że rodzeństwo ma ciebie.
Elise znów przytaknęła, z trudem powstrzymując się od łez.
- Oline straciła dziś pracę - zmieniła pośpiesznie temat, by nie mówić o swoich
kłopotach, choć i ta sprawa bardzo ją bolała.
Na twarzy matki Johana pojawił się ponury wyraz.
- Najchętniej bym... - urwała, zaciskając usta i pięści.
Elise wiedziała, co kobieta chciała powiedzieć. Wszystkie prządki myślały o nadzorcy
dokładnie to samo.
W tej samej chwili na schodach rozległy się ciężkie kroki i otworzyły się drzwi. Do
kuchni wpadł Johan.
- Elise? - zdziwił się.
Poczuła, jak się rumieni, i uśmiechnęła się zakłopotana.
- Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Johan - wyjaśniła z rozbieganym wzrokiem i
dodała: - To ważne.
Na szczęście pani Thoresen była domyślna, więc rzuciła pośpiesznie:
- To ja zajrzę tymczasem do Anny Pozdrów mamę!
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, Elise odwróciła się do Johana. Przeszedł ją słodki
dreszcz. Wydał jej się taki przystojny i męski, a przy tym czuła się przy nim bezpieczna.
- Znalazłam dziś coś - odezwała się szeptem. - I nie wiem, co mam z tym zrobić.
- Co znalazłaś? - Johan popatrzył na nią zdziwiony.
Elise zanurzyła dłoń w kieszeni fartucha i wyjęła błyszczącą broszkę.
- To - wyszeptała. - Leżała na chodniku wśród połamanych gałęzi i śniegu. Sądziłam,
że to moneta jednokoronowa, ale gdy zobaczyłam z bliska, oniemiałam.
Johan wyjął broszkę z jej dłoni i przyglądał się jej przez chwilę, a potem spojrzał na
Elise i zapytał:
- Gdzie ją znalazłaś?
- Tuż przy Andersengarden. Tak się boję, że posądzą mnie o kradzież. Jak myślisz, co
powinnam zrobić? Mam pójść na policję? A może prosto do dyrektora, bo to pewnie broszka
jego córki?
Johan zamyślił się przez chwilę, po czym schował broszkę do swojej kieszeni i
oświadczył:
- Zajmę się tym, Elise. Przestań o tym myśleć i się zamartwiać. Znajdę właściciela tej
broszki.
Elise poderwała się ze stołka i zarzuciła Johanowi ręce na szyję.
- Bardzo ci dziękuję. Tak się bałam, że będę musiała sama iść do dyrektora, i z
nerwów nie mogłam ustać dziś spokojnie przy maszynie.
Przytulił ją mocniej i pocałował. Chłonąc jego przyjemny zapach, poczuła się
bezpiecznie. Niechętnie uwolniła się z jego ciepłych ramion i powędrowała z powrotem do
siebie. Teraz został jej tylko jeden kłopot: Hilda.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy Elise znalazła się na korytarzu i chciała pobiec po schodach na drugie piętro,
usłyszała jakiś dźwięk. Przystanęła i wytężyła słuch, ale nic nie zagłuszało kompletnej ciszy.
Skierowała się więc na schody, ale wówczas znów usłyszała coś jakby popiskiwanie psa.
Musiała się chyba jednak pomylić, bo przecież w kamienicy nikt nie trzymał psa.
Ale wtedy wyłowiła znów ten dźwięk. Nie, to nie pies, uświadomiła sobie. Ktoś
płacze... Zamarła w bezruchu i wstrzymała oddech. Coś jej mówiło, że to Hilda, ale czemu
Hilda miałaby się chować gdzieś pod schodami i płakać w ukryciu, zamiast wrócić do domu i
opowiedzieć siostrze o swoim zmartwieniu? Po cichu skierowała się w stronę schodów
prowadzących w dół i zeszła na parter. Nie zauważywszy tam nikogo, zeszła jeszcze niżej, do
piwnicy.
- Hilda? To ty? - odezwała się.
Zapadła cisza.
- Słyszałam cię, Hilda, więc równie dobrze mażesz wyjść od razu.
W ciemnościach coś się poruszyło i po chwili Elise usłyszała ostrożne kroki.
Odwróciła się i stawiając stopy po omacku, zaczęła wchodzić po schodach.
- Domyślam się, Hildo, że masz jakiś kłopot, nie rozumiem jednak, dlaczego nie
przyszłaś z tym wprost do mnie - rzekła z wyrzutem.
Po drodze na górę nie odzywały się do siebie, ale gdy znalazły się w kuchni i Elise
przyjrzała się siostrze uważnie, zauważyła na jej twarzy ślady łez.
- Peder i Kristian, idźcie do mamy! Muszę porozmawiać z Hildą na osobności.
Chłopcy posłuchali jej niechętnie. Nie lubili przebywać sami z chorą mamą, która
leżała w łóżku blada i wcale się nie odzywała.
- No, mów, Hildo! - nakazała głosem nieuznającym sprzeciwu, ale w głębi serca
nabierała bolesnej pewności, że jej niejasne przypuszczenia są prawdziwe.
- Mówiłam ci już, że źle się czuję - w głosie Hildy zabrzmiała przekora. Najwyraźniej
nie miała ochoty poddać się od razu i opowiedzieć całej prawdy. Usiadła na stołku i oparłszy
się łokciami o szorstki blat stołu, ukryła twarz w dłoniach. - Strasznie marznę i tak mi jakoś
dziwnie szumi w uszach.
Elise usiadła na stołku naprzeciwko i popatrzyła na siostrę badawczo.
- Nie o to mi chodzi - odezwała się cicho. - Jest coś jeszcze. Zauważyłam to już jakiś
czas temu, więc równie dobrze możesz mi wreszcie powiedzieć.
- A co takiego? - Hilda umknęła spojrzeniem, ale zaraz dodała hardo: - Zresztą nie
muszę ci się ze wszystkiego tłumaczyć. Mam chyba prawo do własnych tajemnic.
- Oczywiście, że tak. Tylko że niektóre z nich ciężko udźwignąć samemu. Teraz,
kiedy mama leży chora, ja ją zastępuję. Dlatego to, co kiedyś opowiedziałabyś jej, musisz
teraz opowiedzieć mnie, trudno.
- Nie ma o czym mówić.
Elise milczała przez chwilę, wreszcie zebrała się na odwagę i zapytała:
- Z jakiego powodu od dłuższego czasu nie wkładasz do cynkowego wiadra podpasek
do odmoczenia?
Reakcja była taka, jakby piorun uderzył w sam środek kuchni. Hilda zadrżała,
podniosła gwałtownie głowę i posłała siostrze spłoszone spojrzenie, a potem włożyła do ust
zaciśniętą dłoń i wy - buchnęła płaczem. Jej szczupłym ciałem wstrząsało gwałtownie.
Elise pozwoliła jej się wypłakać. Zakłopotana głaskała ją nieporadnie po kościstych
plecach. Ona jest niemal tak samo chuda jak mama, pomyślała i przeszły ją ciarki.
Kiedy wreszcie płacz ucichł, Hilda zwróciła mokrą od łez twarz do siostry i
wyszeptała błagalnie:
- Proszę cię, Elise - chlipała. - Nic nie mów nikomu. Bo zrobię to, co Signe... -
zamilkła i ponownie zagryzła kłykcie.
Elise posłała jej przerażone spojrzenie.
- Nie zrobisz tego! - rzuciła wzburzona.
Przypomniała sobie oszalałą z rozpaczy Signe, która słaniając się na nogach, wędruje
wzdłuż brzegu rzeki z długim kijem i szuka czegoś w spienionym nurcie, skazana na wieczną
pogoń za czymś, co tam wrzuciła.
- Chyba rozumiesz, że wcześniej wszyscy zauważą twój brzuch - ciągnęła ze złością.
- Nie będzie ci ani gorzej, ani lepiej niż innym, jeśli jest tak, jak myślę, a ten, który ci to
zrobił, nie zechce ci pomóc, będziesz tak jak inne niezamężne matki zanosić o świcie dziecko
do żłobka i odbierać je późnym wieczorem. To nic strasznego. .
- Nic strasznego - wtrąciła się Hilda. - Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? A jeśli nie
pozwolą mi pracować w fabryce? Z czego będę żyć? Co ze sobą pocznę?
- On ci chyba trochę pomoże, skoro już wpędził cię w takie nieszczęście.
Hilda poderwała się od stołu tak gwałtownie, że przewróciła stołek. Podbiegła do
wiadra i zwymiotowała. Gdy minęły jej mdłości, znów wybuchła płaczem.
- Nie masz o niczym pojęcia, Elise - zaszlochała i wybiegła z kuchni na schody.
Elise siedziała nieporuszona, wpatrując się tępo przed siebie. Była przerażona. Czy
ktoś wziął Hildę gwałtem?
Hilda wróciła dopiero, gdy Elise zdążyła umyć mamę i ułożyć ją do snu, a chłopców
zapędziła do łóżka. Ojciec nie przychodził do domu już od wielu dni i Elise miała cichą
nadzieję, że także tego wieczoru się nie pojawi. Była śmiertelnie zmęczona, nie miała jednak
odwagi położyć się, zanim Hilda nie pójdzie spać. Umierała ze strachu, przypominając sobie
Signe.
Wreszcie usłyszała na schodach kroki siostry, a po chwili Hilda stanęła w drzwiach.
Unikała wzroku Elise, nie chciała zdradzić, gdzie była, i dała do zrozumienia, że nie ma
ochoty dzielić się z kimkolwiek swoim zmartwieniem.
Powiedziała tylko „dobranoc”, po czym po cichu wślizgnęła się do izby, gdzie spała
mama i młodsi bracia.
Elise była zbyt wzburzona, by zasnąć, dlatego usiadła w kuchni na stołku i
zastanawiała się nad nieszczęściem Hildy, cerując skarpetki chłopców. Zastanawiała się, czy
kiedykolwiek się dowie, kim jest ów mężczyzna, który wpędził jej siostrę w kłopoty.
Gdy wreszcie postanowiła się położyć, na schodach rozległy się kroki. Po chwili
usłyszała ciche pukanie do drzwi i w uchylonej szparze zobaczyła głowę Johana.
- Elise, mogę wejść?
Poczuła, jak oblewa się gorącem, rumieńce zaróżowiły jej policzki.
- Oczywiście, wejdź! - odparła szeptem i wstała uradowana. - Wszyscy już śpią.
Wszedł do środka i objąwszy ją ramionami, przycisnął mocno do siebie. Stali tak
przez długą chwilę, ciasno objęci. Potem Johan pocałował ją, a ona poczuła, jak topnieje w
jego ramionach i traci własną wolę. Niechętnie odsunął się i wyciągnął coś z kieszeni.
- Czekolada? - wyszeptała, wpatrując się w rzadki w ich domach przysmak. - Ależ
Johanie, przecież nie powinieneś wydawać pieniędzy na takie rzeczy - dodała w słabym
proteście, ale serce zabiło jej mocniej, a w głosie zabrzmiała radość.
Roześmiał się cicho.
- Czyżbym nie mógł przynieść czegoś dobrego mojej ukochanej? Najpiękniejszej
dziewczynie na całym osiedlu Sagene?
Zarzuciła mu ręce na szyję i poczuła na policzkach ukłucie zarostu.
Znów się pocałowali, wreszcie Johan pociągnął ją za sobą do stołu i posadził sobie na
kolanach.
- Teraz możesz podzielić. Jeden kawałek dla ciebie, jeden dla mnie.
Ostrożnie podzieliła czekoladę na małe kawałeczki i wsunęła najpierw jeden do ust
Johanowi, a potem sama się poczęstowała. Smakowała niebiańsko. Gdy czekolada już
rozpuściła się w gardle, Elise aż się oblizała.
Gryzło ją trochę sumienie, gdy pomyślała o śpiącym w izbie rodzeństwie i chorej
mamie. O Hildzie, której opóźniała się miesiączka i czuła się fatalnie, nie mówiąc już o
chłopcach, którzy z pewnością jeszcze nigdy nie mieli w ustach takiego rarytasu. Nie chciała
jednak psuć radości Johanowi, wsunęła więc mu do ust kolejny kawałek czekolady, po czym
pogładziła jego wargi palcem.
Uśmiechał się do niej swym ciepłym, przyjaznym uśmiechem.
- Wiem, o czym myślisz - odezwał się. - Zostaw ostatnie kawałki dla chłopców.
Zjedzą sobie jutro rano.
Wtuliła się twarzą w jego szyję i wyszeptała:
- Tak cię kocham, Johanie!
- Ja też cię kocham.
Długą chwilę siedzieli w milczeniu, pewni swych uczuć i szczęśliwi, że mają chwilę
tylko dla siebie.
- Przemyślałem sobie wszystko, Elise - zaczął niepewnie. - Jeśli uda mi się
zaoszczędzić jedną koronę tygodniowo, czyli ponad cztery na miesiąc, to przez rok uzbieram
pięćdziesiąt cztery. Mama powiedziała, że moglibyśmy spać na ławie w kuchni, póki nie
wynajmiemy sobie jakiejś izby. Ona bardzo cię lubi.
Elise poczuła, że robi jej się gorąco.
- Chcesz powiedzieć, Johanie, że mielibyśmy się pobrać?
- A dlaczego nie? Po co czekać, jeśli oboje tego pragniemy. Elise milczała. Na samą
myśl o tym, że mogłaby dzielić z Johanem łoże, mieć go przy sobie na co dzień, jeść z nim
posiłki, słuchać jego głosu, rozkoszować się widokiem jego dobrodusznej twarzy i
przyjaznego spojrzenia, obudziła się w niej dzika tęsknota. Radość zapierała jej niemal dech
w piersiach, wywołując gwałtowny rumieniec.
Dopiero po chwili zastanowienia pojawiło się wahanie.
Mama... Peder i Kristian. Hilda.
- Hilda jest już wystarczająco dorosła, by zaopiekować się chłopcami - wtrącił Johan
pośpiesznie, jakby wyczuwając, z czym zmaga się Elise.
Nie odpowiedziała od razu.
- Ona ma szesnaście lat, Elise - dodał Johan z wyrzutem, a w jego głosie usłyszała
zdziwienie i lekkie poirytowanie.
- Wiem. Tyle tylko, że... Rozumiesz, stało się coś... Hilda nie jest całkiem zdrowa.
- Jak to? Źle się czuje? Ale przecież wyzdrowieje.
Johan patrzył na nią zatroskany, marszcząc czoło.
- Nie wiem. Boję się, Johanie - dodała z lękiem w głosie. - Hilda marznie i czuje się
niedobrze, zupełnie jak mama z początku. Jeśli i ona zachoruje na suchoty, to nie wiem, co
zrobię. Nie zdołam utrzymać wszystkich z jednej pensji.
Johan westchnął głęboko, po czym przytulił ją mocniej.
- Pewnie wszystko przez te mrozy. Jak tylko słońce mocniej przygrzeje na wiosnę, ona
też poczuje się lepiej. Spotkałem ją dziś przed południem i jak na moje oko nie wyglądała tak
źle. Nie martw się na zapas, Elise. Może twój ojciec wróci do domu, kiedy będzie wiedział, że
ty się wyprowadziłaś.
Elise prychnęła.
- On się nie martwi o to, jak sobie radzimy.
- Poza tym przeniesiesz się tylko piętro niżej - ciągnął, jakby nie słyszał tego, co
powiedziała. - Możesz zaglądać do swojej mamy co wieczór i sprawdzać, czy chłopcy
odrobili lekcje.
- Ale pomyśl tylko... - urwała, gryząc się w język. Czuła, że się czerwieni, ale
dokończyła: - Pomyśl, jeśli zajdę w ciążę...
- A czyż nie pragniemy tego oboje? - Johan zaśmiał się cicho, wsunął dłoń pod jej
szorstki sweter i położył ją na piersi.
Poczuła przyjemne łaskotanie w podbrzuszu. Pochylił się i pocałował ją, gładząc na
przemian to jedną, to drugą pierś.
- Elise - wyszeptał. - Tak bardzo cię pragnę. Czuła, jak brodawki kulą się i twardnieją.
- ja także cię pragnę - odparła zawstydzona.
- Powiedz, że wyjdziesz za mnie - dodał błagalnie.
- Tak, wyjdę za ciebie, Johan. Nikogo innego bardziej nie pragnę.
Podniósł jej sweter, rozchylił koszulę i popatrzył płomiennym wzrokiem na jej nagie
ciało, po czym pochylił się i językiem musnął jej brodawki.
Elise, kołysząc się, wypinała piersi, których on nie przestawał pieścić i całować.
Zadrżała z pożądania.
Podniósł ku niej twarz i napotkał jej spojrzenie. Migotliwy płomyk i poświata z lampy
naftowej nadały jego twarzy złocisty odcień. Gorące uczucia do niego napełniły żarem całe
jej ciało.
- Tak dobrze nam będzie, Elise. Każdego wieczoru - dodał z lekkim uśmiechem, a
jego głos zabrzmiał chrapliwie.
Rozpromieniła się, zapomniawszy już, że przez chwilę się wahała.
- Mogę tu zajrzeć zawsze rano, zanim pójdę do pracy - wymamrotała stęskniona i
nachyliła się nad nim.
Nagle z sąsiedniej izby doleciał jęk. Elise drgnęła i poderwała się z kolan Johana.
Obciągnęła koszulę i sweter, pośpiesznie podeszła do drzwi i je uchyliła. Smuga światła z
kuchni oświetliła jej drogę do łóżka mamy. Hilda i chłopcy spali.
- Coś się stało, mamo? - wyszeptała.
- Pić...
Elise sięgnęła po kubek stojący na komodzie i podparłszy mamę ramieniem, podała jej
picie. Tym razem usta nie przylepiły się do blaszanego kubka.
- Dziękuję - wyszeptała mama i opadła na poduszkę. - Ktoś jest u ciebie?
- To tylko Johan, zaraz wychodzi.
Mama nic nie powiedziała, zdawało się, że od razu zapadła w sen.
Kiedy Elise wróciła, Johan zdążył wstać i czekał na nią na środku kuchni.
- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - rzucił niechętnie. Elise pokiwała głową i
powiedziała:
- Dziękuję za czekoladę.
Odwrócił się do drzwi i naciskając klamkę, pożegnał się:
- Dobranoc, Elise.
- Dobranoc, Johan.
Wyszedł, a ona długo jeszcze wpatrywała się w zamknięte drzwi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka Hilda wydawała się zdrowsza i Elise pomyślała Z nadzieją, że
Johan być może miał rację. Kiedy nadejdzie wiosna i słońce mocniej przygrzeje, Hilda na
pewno wróci do zdrowia. Siostra zjadła na śniadanie całą kromkę chleba, wypiła filiżankę
kawy i opuściła kuchnię bez oznak mdłości czy zawrotów głowy.
Może z tą drugą sprawą też nie będzie tak źle.
Elise odetchnęła z ulgą i postanowiła póki co odsunąć na bok niepokój o Hildę. Dość
miała prawdziwych zmartwień, by brać sobie do serca coś, co być może tylko sobie uroiła.
Wróciła myślami do Johana. Rozpierała ją wprost radość, że Johan chce się z nią
ożenić. I to jak najszybciej. Nie zamierza dłużej czekać. Powiedział nawet, że zdoła odłożyć
jedną koronę tygodniowo. Mało komu się to udaje.
Elise odstawiła czajnik i położyła na miejsce fajerki. Potem nalała kawy do filiżanki,
sięgnęła po talerz z posmarowaną kromką chleba i weszła do izby.
Chłopcy zapalili lampę naftową, bo za oknem wciąż było ciemno, i złożyli łóżko, na
którym spali. Wąskie łóżko Hildy było starannie nakryte narzutą zrobioną na szydełku. Elise
poczuła dumę z rodzeństwa, bo mimo porannego zmęczenia zawsze zostawiali po sobie
porządek w izbie.
Postawiła na komodzie jedzenie dla mamy, zniszczone zasłony odsunęła ostrożnie, by
ich bardziej nie podrzeć, i popatrzyła w mrok. Wysoko na niebie błyszczała gwiazda.
Wkrótce rozlegnie się ryk syreny fabrycznej. Ten przeciągły dźwięk przenikał ją zawsze na
wskroś niczym najgorsza tortura.
Mama leżała z otwartymi oczami.
- Lepiej się dziś czujesz, mamo? Przytaknęła i uśmiechnęła się blado.
- Tu stoi śniadanie dla ciebie. Pomóc ci?
- Nie, dziękuję, zjem trochę później. Mogłabyś wylać z nocnika? Elise poszła do
kuchni opróżnić nocnik w zlewie i zastała braci siedzących przy stole. Kończyli odrabiać
lekcje.
- Jesteście naprawdę dzielni - pochwaliła ich. - Nie wszyscy potrafią tak pięknie
złożyć łóżko i poskładać pościel.
Peder rozpromienił się nad książką i uśmiechnął do niej zakłopotany, natomiast
Kristian udawał, że nie słyszy. W tej samej chwili rozległa się fabryczna syrena.
- Muszę iść. Dziś wasza kolej, by kupić mleko i rybę. - Zawiązała chustkę pod brodą i
narzuciła na ramiona gruby szal, poczym dodała: - Na skrzynce na drewno leży dla was
niespodzianka zawinięta w gazetę.
Obaj odwrócili się jak na komendę, a Peder pobiegł zaciekawiony zobaczyć, co to jest.
Gdy odpakował, oniemiał z wrażenia.
- Czekolada? - wyrwało mu się. - Skąd ją masz?
- Dostałam od Johana. Powiedział, żebym się z wami podzieliła. Kristian popatrzył na
nią podejrzliwie i zapytał:
- A skąd Johan ją wziął?
- Kupił, głuptasie.
- Evert mówi, że Johan wciąż gdzieś biega.
- Evert to, Evert tamto - przerwała mu Elise ze złością. - Ostatnio podobno Hilda
wciąż gdzieś latała, a teraz znów Johan. Czy ten Evert nie ma nic innego do roboty tylko
rozsiewać plotki? Jeśli nie chcesz tego kawałka czekolady, to go wezmę. Zdaje się, że nań nie
zasłużyłeś.
Kristian wstał szybko i wyrwał czekoladę z rąk Pedera.
- Nie powiedziałem, że nie chcę, powiedziałem tylko, co mówi Evert.
- Lepiej przestań go słuchać. Nie lubię, jak ktoś plotkuje i wszędzie węszy.
To powiedziawszy, odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi.
W bramie wpadła wprost na Johana, który właśnie wchodził.
- Johan? - zawołała zdumiona. - Zapomniałeś czegoś?
- Tak, zapomniałem manierki. A też ostatnio polubiłem kawę.
W słabym świetle latarni ulicznej zauważyła, że się uśmiecha.
- Czas najwyższy! Pośpiesz się, żebym nie musiała za długo czekać - droczyła się z
nim rozbawiona.
- Nie czekaj, bo się spóźnisz. Muszę jeszcze zajrzeć na chwilę do Anny.
- Twoja mama już poszła?
- Tak.
- Ale w takim razie się spóźnisz!
- Wiem, ale nadzorca zna moją sytuację.
Elise spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo jeszcze nie słyszała o wyrozumiałym
nadzorcy, ale nic na to nie powiedziała.
- Dobrze, to ja już biegnę. Pozdrów ode mnie Annę. Powiedz, że wpadnę do niej
wieczorem.
Kiwnął głową, nachylił się pośpiesznie i pocałował ją w policzek. Elise ruszyła
szybkim krokiem do pracy.
Johan przez krótką chwilę odprowadzał ją wzrokiem. Kochał tę dziewczynę do
szaleństwa. Gdyby tylko wiedział, jak jej pomóc. Bo kto jak kto, ale ona na tę pomoc
zasługiwała. Opiekowała się chorą matką i dwoma młodszymi braćmi. Wszystkiego sobie
odmawiała. To, co zarobiła, wydawała w całości na utrzymanie rodziny. Tymczasem jej
ojciec, na którego barkach spoczywać powinna troska o najbliższych, włóczył się po
Vaterlandzie razem z innymi lumpami i pił na umór. Skąd brał na to pieniądze, było dla
wszystkich zagadką.
Westchnął ciężko i odwracając się, pomyślał: Elise zasługuje na lepsze życie. I ja jej
takie zapewnię.
Elise dotrzymała obietnicy. Wieczorem zajrzała do mieszkania Johana, gdy tylko
przygotowała kolację dla braci, pomogła mamie i pozmywała naczynia. Hilda się do tej pory
nie pojawiła.
Johan i pani Thoresen siedzieli w kuchni przy posiłku. Kiedy mama Johana ujrzała
Elise, jej twarz się rozpromieniła.
- O, Elise! Anna pytała o ciebie.
- A jak ona się czuje?
- Lepiej. Dzięki Johanowi. To złoty chłopak - dodała, posyłając synowi pełne miłości
spojrzenie.
Johan mrugnął do Elise.
- Znasz bajkę o ptaku biegusie?
- O tym, który uważał, że jego własne pisklęta są najpiękniejsze? - zaśmiała się Elise.
- Znam. Ale wszystkie matki są takie same, Johan. Zresztą tak powinno być.
- Ty też taka będziesz - rzuciła lekko pani Thoresen.
Elise poczuła, że się rumieni po cebulki włosów, i zerknęła na Johana, który uśmiechał
się od ucha do ucha.
- Mogę iść już do Anny?
- Weź dla niej kawałek ciasta - powiedziała pani Thoresen i podała Elise mały
półmisek.
Elise zerknęła na ciasto kupione w sklepie. Pociekła jej ślinka, więc pośpiesznie
odwróciła wzrok.
Anna, blada i chuda, siedziała w łóżku. W blasku lampy błyszczały jej duże oczy.
Uśmiechnęła się ciepło, ujrzawszy Elise, i powitała ją podekscytowana:
- Czekałam na ciebie. Johan zdradził mi waszą tajemnicę. Lepszej bratowej nie
mogłabym sobie wymarzyć. Cieszę się, że się do nas wprowadzisz.
Elise uśmiechnęła się zakłopotana.
- No, nie nastąpi to tak szybko. Nie wiadomo, czy będę mogła tak od razu zostawić
rodzinę. Wiesz, mama jest chora, a chłopcy mnie potrzebują.
- Przecież oni już mają osiem i dziewięć lat, Elise. Czy ty ich za bardzo nie
rozpieszczasz? A do mamy będziesz mogła zaglądać, kiedy tylko zechcesz. Dla nich to nawet
lepiej, że w izbie spać będzie o jedna osoba mniej. Przecież macie tam ciasno.
Elise pokiwała głową i pomyślała, że Anna ma trochę racji.
- A jak ty się czujesz? - zapytała, by zmienić temat.
- Wspaniale - odparła, wpatrując się w nią błyszczącymi oczami. - Mam cudowną
mamę i najlepszego brata pod słońcem. Wiesz, że on za swoją wypłatę kupuje mi drogie
lekarstwa? Czuję się po nich o wiele lepiej.
Elise stała bez ruchu i patrzyła na rozpromienioną twarz dziewczyny. To niezwykłe,
że ktoś, kto leży przykuty do łóżka, może być taki radosny i zadowolony. Ale że Johan zdołał
odłożyć pieniądze na drogie lekarstwa dla siostry? Nic dziwnego, że obie z matką są z niego
takie dumne.
- Odwiedziły mnie przed chwilą dwie przyjaciółki - ciągnęła Anna. - Kiedy tak ich
słuchałam, pomyślałam, że Bóg pewnie miał w tym jakiś cel, że uczynił ze mnie kalekę.
Jedna z moich przyjaciółek mieszka w Vaterlandzie, a tam panuje jeszcze większa nędza niż
tu. Wiele dziewcząt ciężko choruje - uśmiechnęła się zakłopotana. - Z pewnością słyszałaś o
tej chorobie, na którą zapadają ci, którzy żyją w grzechu.
Elise przysłuchiwała się z zaciekawieniem i zapytała:
- A co to za choroba?
- Zaczyna się od tego, że puchną, nogi. Towarzyszy temu straszny ból. Z czasem
opuchlizna i bóle ustępują, za to na ramionach i na szyi pojawia się zrazu wysypka, a potem
pryszcze i wrzody, z których powstają otwarte rany. W końcu chorym odbiera rozum.
Hilda na szczęście nie ma żadnych czerwonych kropek ani nic jej nie boli - pomyślała
Elise i trochę się odprężyła, ale mimo to w jej głosie zabrzmiał lęk, gdy pytała:
- Twoja przyjaciółka też jest chora?
- Ona nie, ale inne dziewczęta, które zna. - Anna zniżyła głos: - One właściwie
niewiele wiedzą o tej chorobie, poza tym, że jest straszna. Idąc przez rynek Youngstorvet i
dalej Brogaten w stronę Lilletorvet i Kutorvet, mija się podobno po drodze wiele pijanych i
wyniszczonych przez chorobę kobiet, które wyglądają po prostu okropnie! One mają gorzej
niż my, Elise! My marzniemy i bywamy głodne, ale nie cierpimy z powodu bolesnych
wrzodów. Poza tym mamy własny dom, nawet jeśli składa się tylko z izby i ciasnej kuchni.
No i ktoś nas kocha. Co wieczór dziękuję Bogu, że mam mamę i starszego brata. A może też i
tatę, choć tego nie jestem pewna. Mama myśli, że tata zszedł na ląd w jakimś porcie i nie ma
jak wrócić do domu. Modlę się, żeby przypłynął tam jakiś norweski statek i go stamtąd
zabrał. Pomyśl, jakie to musi być straszne, spóźnić się na pokład i zobaczyć tylko, jak twój
statek znika w oddali. Może tata nie miał przy sobie zegarka albo ktoś mu źle powiedział,
kiedy statek wypływa z portu? Może teraz tata kręci się gdzieś po obcym mieście i nie wie, co
ze sobą począć?
Elise pokiwała głową, choć nie przypuszczała, by to była prawda, bo wówczas ojciec
Anny i Johana już dawno by dał znak życia, nie chciała jednak sprawiać przykrości chorej
dziewczynie.
Ta tymczasem mówiła dalej rozpromieniona.
- Śniło mi się, że tata zjawił się w domu w sobotę przed Wielkanocą, gdy Chrystus
powstał z martwych. Zdarzało mi się już wyśnić różne zdarzenia, więc jestem pewna, że tata
wróci.
- Chcesz, bym ci w czymś pomogła, Anno? - zapytała Elise.
- Nie poczytałabyś mi trochę? Mama nie ma siły, Johan jest zbyt zajęty, pewnie w
związku z waszym ślubem.
- Co mam ci poczytać?
- Pożyczyłam powieść Amalii Skram.
- Amalii Skram? Tej, której książki wywołały takie oburzenie? Czemu chcesz je
czytać?
- Bo uważam, że jest odważna, pisząc o kobietach, które nie potrafią kochać. A poza
tym ma wiele współczucia dla ludzi.
Elise sięgnęła po książkę, która leżała na stołku obok łóżka, gruby tom opatrzony
tytułem Sjur Gabriel.
- A o czym jest ta książka? - zapytała, sadowiąc się na krawędzi łóżka i przerzucając
kartki.
- O biedzie, chorobie i niszczącym działaniu wódki. Akcję tej powieści autorka
mogłaby równie dobrze umieścić w Vaterlandzie, na osiedlu Sagene, co w Bergen - dodała
Anna z zapałem. - Wszędzie jest podobnie.
Elise zaczęła czytać, a Anna oparła się o poduszki i słuchała żywo zainteresowana.
Tekst powieści tak zaciekawił Elise, że czytała, nie odrywając wzroku od książki. Dopiero po
dłuższym czasie zorientowała się, że Anna zasnęła. Była słabowita i choć tak bardzo się
starała, nie miała sił wytrzymać długo bez snu.
Elise odłożyła książkę z powrotem na stołek obok nietkniętego w ogóle przez chorą
ciasta. Wstała i po cichu wymknęła się z izby.
Johan siedział nadal ze swoją mamą przy chwiejącym się stole przykrytym świeżo
uprasowaną serwetą. Właśnie wyciągnął z kieszeni dużą glinianą fajkę, nabił ją i zapalił.
Niewielka kuchnia napełniła się gęstym dymem i przyjemnym zapachem.
- Co u niej? - zapytała pani Thoresen, patrząc z zaciekawieniem na Elise.
- Śpi. Przeczytałam jej kawałek z Sjur Gabriel, no i zasnęła.
Johan zaśmiał się.
- Może powinnaś jej raczej poczytać Wesołego chłopca Bjornsona?
- Usiądź, Elise. Napij się z nami kawy.
Pani Thoresen postawiła filiżankę bez ucha i nalała kawy, po czym poczłapała do
pieca odstawić czajnik.
Elise zerknęła na Johana poprzez obłok tytoniowego dymu. Miał na sobie luźną bluzę,
w której zawsze chodził. Popatrzyła na jego silne dłonie i mimowolnie poczuła dreszcze
przenikające jej ciało.
Spojrzał na nią znad fajki, a gdy ich spojrzenia się spotkały, znów przeszły ją ciarki.
Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła jego uśmiech.
Pani Thoresen zasiadła przy stole i patrząc na nich to na jedno, to na drugie, zapytała:
- Rozmawialiście z pastorem?
Johan zaśmiał się.
- Strasznie ci spieszno, mamo. Ledwo co ci powiedziałem, że zaręczyłem się z Elise, a
ty już pytasz o pastora.
Pani Thoresen skuliła się w sobie, jakby zawstydzona swą niecierpliwością. Może ona
liczy na pomoc młodej i silnej kobiety w domu, pomyślała Elise. Mama Johana nie była już
młoda, nie było jej lekko. Stała po dwanaście, czternaście godzin przy maszynie, potem robiła
zakupy, przygotowywała jedzenie, prała ubrania, szorowała podłogi i jeszcze opiekowała się
kaleką córką.
- Muszę najpierw porozmawiać z mamą - wtrąciła pośpiesznie Elise. - Może mama
będzie chciała, żebym wstrzymała się trochę z zamążpójściem, dopóki Peder i Kristian nie
poradzą sobie beze mnie.
- Peder i Kristian? - prychnęła pani Thoresen. - Przecież jeden ma już osiem, a drugi
dziewięć lat! Ja w ich wieku zaraz po szkole biegłam do fabryki zapałek. Pracowałam po
trzydzieści sześć godzin tygodniowo, w kurzu i w hałasie. Warunki były o wiele gorsze niż
teraz. Wiele dzieci chorowało. Niektóre ulegały poparzeniom, inne cierpiały na chorobę
szczęk i zębów. Takie to były czasy! Dziś dzieci mają dużo lepiej.
- Teraz obowiązuje zakaz zatrudniania w fabrykach dzieci poniżej dwunastego roku
życia - wtrącił Johan. - A młodzież w wieku dwunastu, czternastu lat może pracować tylko do
sześciu godzin dziennie.
- A myśmy pracowali i na złe nam to nie wyszło! - odparła pani Thoresen urażona i
zacisnęła usta. - Należy szybko przywyknąć do ciężkiej pracy, jeśli ktoś chce sobie poradzić
w życiu. Brak zajęcia jest przyczyną wszelkiego zła, mówi pastor. Jak dzieci mają za dużo
wolnego czasu, włóczą się po ulicach i chuliganią.
- Ale jeśli przez cały dzień pracują w fabryce, nie mają czasu na szkołę i lekcje -
sprzeciwił się Johan. - A bez wiedzy nie zajdą w życiu daleko. Właściciele fabryk
wykorzystują dzieci jako tanią siłę roboczą, tłumacząc się, że są zmuszeni do takiego
postępowania, żeby utrzymać konkurencyjność produkcji.
Elise zerknęła na niego, zastanawiając się, skąd o tym wszystkim wie.
- Poza tym gdy dzieci marnują zdrowie - ciągnął - traci na tym całe społeczeństwo.
- Mówisz prawie tak samo jak pastor albo ci oficerowie z Armii Zbawienia - burknęła
pani Thoresen i zwróciła się do Elise: - Jeszcze kawy?
- Nie, dziękuję, muszę się zbierać. Hildy nie było w domu, gdy schodziłam do was.
- A co się z nią dzieje? - Mama Johana zmarszczyła czoło i popatrzyła na Elise
zatroskana.
- Nic takiego - odparła Elise, czując, jak się czerwieni. - To znaczy... ciągle jest jej
zimno i źle się czuje, ale o tej porze roku nie ona jedna narzeka.
- Chyba to nie suchoty?
- Miejmy nadzieję - odparła Elise i wstała od stołu. - Dziękuję za kawę.
- Odprowadź ją, Johan.
Johan pośpiesznie zgasił i odłożył na bok fajkę, po czym podniósł się ze stołka. Mama
podała mu zapaloną lampę naftową.
Gdy tylko znaleźli się na korytarzu, Johan zatrzymał się, postawił lampę na podłodze i
objął Elise.
- Tak bardzo cię kocham - westchnął z twarzą przytuloną do jej szyi. - Spróbuj
przekonać mamę, bo nie dam rady czekać na ciebie jeszcze cały długi rok. Nie mówiąc już o
dwóch latach.
- Ja też - wyszeptała Elise, nim zamknął jej usta pocałunkiem.
To chyba największe szczęście, jakie może spotkać człowieka, pomyślała. Nawet
piękne salony w willi dyrektora przy Oscarsgate, eleganckie ubrania jego córki, automobil
czy powozy nie dorównują szczęściu człowieka, który kocha i jest kochany. Ogarnęła ją
wielka radość, czuła się lekka, zupełnie jakby frunęła.
Zapragnęła spędzić w bezpiecznych ramionach Johana resztę życia, smakować jego
pocałunki i czuć, że jego także przenika ta sama tęsknota. Co z tego, że nie mają pieniędzy na
wynajęcie własnej izby? Wystarczy im ława w kuchni u jego matki. Najważniejsze, że się
kochają, że chcą sypiać wtuleni w siebie, jadać przy jednym stole, zbiegać po schodach,
trzymając się za ręce, a w drodze do fabryki cieszyć się na spotkanie wieczorem po
skończonej pracy.
Elise czuła się szczęśliwsza od innych dziewcząt. Niewiele z nich spotkało
mężczyznę, z którym chciałyby spędzić życie. Zbyt często rodziły dzieci, które nawet nie
znały ojca. Wystarczyło popatrzeć na żłobek przy moście Beierbrua.
Johan poluzował lekko uścisk i szepnął, dotykając wargami jej szyi:
- Mógłbym tak stać przez całą noc. Ale wtedy twoja mama nie pozwoliłaby mi ciebie
poślubić.
- Możliwe - roześmiała się cicho i dodała z lekkim westchnieniem: - Ja też chętnie
zostałabym tu przez całą noc. Żeby tylko Hilda była zdrowa, to na pewno zaopiekuje się
chłopcami.
- Wyzdrowieje, zobaczysz, Elise. Poza tym mama ma rację. Twoi bracia są już dość
duzi, by sobie poradzić, zwłaszcza że będziesz mieszkać piętro niżej.
Znów zaśmiała się cicho. Czuła się tak, jakby za chwilę szczęście miało ją rozsadzić.
- Mam wrażenie, jakbym wiedziała od zawsze, że chcę dzielić życie tylko z tobą,
Johan. Inni chłopcy wydawali mi się do niczego. W dzieciństwie kochałam cię jak brata, ale
teraz...
- Ale teraz? - drażnił się z nią, choć w jego głosie wyczuła napięcie.
- Zauważyłam to dopiero w zeszłym roku na wiosnę. Nagle w twojej obecności
ogarniało mnie skrępowanie. To było takie dziwne.
- A teraz też się wstydzisz? - zapytał, gładząc dłonią jej piersi. Milczała. Z
zamkniętymi oczami rozkoszowała się przyjemnym mrowieniem w całym ciele.
- Nie odpowiedziałaś mi, co teraz czujesz - wyszeptał chrapliwie.
- Czy trzeba coś mówić? - odparła szeptem.
Na dole trzasnęły drzwi wejściowe. Odskoczyli od siebie.
- Chodź! - pociągnął ją za sobą w stronę schodów.
- Mam nadzieję, że to Hilda.
- Myślałem, że masz nadzieję, iż nikt tu nie wejdzie.
- To też.
- Hilda pewnie całowała się gdzieś w ciemnej bramie z gońcem Lorangiem.
Elise nie odpowiedziała. Przypomniała jej się nagle twarz Hildy, gdy ją zapytała,
kiedy ostatnio wkładała podpaski do wiadra. Zmusiła się jednak, by o tym nie myśleć.
Nie zapytała nawet Johana, co zrobił z broszką. Nie chciała psuć tej pięknej chwili.
Może stchórzył i jeszcze jej nie oddał? Wówczas pewnie by się zawstydził i byłoby mu
przykro, że go o oto pyta.
Johan zna dyrektora. Pracował w przędzalni, zanim podjął pracę w tkalni płótna
żaglowego. Dyrektor traktował go przychylniej niż innych, zapewne i jego ujęła
powierzchowność Johana i jego dojrzałość. Johan na pewno wolał pójść do niego niż na
policję. Elise nie wierzyła, by dyrektor mógł posądzić Johana o kradzież.
Gdyby jednak oddał broszkę, na pewno by jej o tym powiedział.
Usłyszeli na dole lekkie kroki.
- To chyba Hilda - odezwała się z ulgą. Co prawda nie wierzyła, by Hilda mogła sobie
coś zrobić, ale nie była o nią do końca spokojna. Słyszało się tyle różnych historii. Signe
wrzuciła dziecko do rzeki, usprawiedliwiając się, że poślizgnęła się na lodzie i dziecko
wypadło jej z rąk. Ci jednak, którzy ją znali, nie uwierzyli w te wyjaśnienia, bo wcześniej
odgrażała się, że dziecko jest kulą u nogi i się go pozbędzie. I wrzuciła niemowlę w spieniony
nurt.
Inne dziewczyny zwracały się o pomoc do pewnej kobiety na ulicy Mollergata i
wracały pewne, że nie urośnie im brzuch. Na samą myśl o tym Elise poczuła ciarki na
plecach. Niektóre po paru dniach umierały z wykrwawienia, na łożu śmierci dzieląc się swą
tragedią.
- Przed nami jeszcze wiele wieczorów, Elise - odezwał się cicho Johan. - Schody są
nasze, rzadko kto się tu kręci o tak późnej porze.
Weszli na drugie piętro.
- Dzięki za odprowadzenie, Johan. Do zobaczenia jutro.
- Wychodzę bardzo wcześnie, ale spotkamy się wieczorem. Nadeszła Hilda.
- O, jesteś - przywitała ją Elise. - Zaczynałam się już o ciebie niepokoić.
Hilda nie odpowiedziała, przemknęła tylko obok nich, otwarła drzwi do kuchni i
zniknęła im z oczu, nie zamykając za sobą. Dosięgła ich smuga światła.
- A co z nią? - zdziwił się Johan. Elise spuściła wzrok.
- Mówiłam ci już, że nie czuje się dobrze.
- A mimo to chodzi po ulicach do późna? Elise nie odpowiedziała.
- Dobranoc, Elise.
- Dobranoc, Johan.
Poczekała przez chwilę, aż zejdzie, by światło z kuchni oświetliło mu drogę. Zbiegł po
dwa stopnie naraz i wnet usłyszała, jak wchodzi do siebie.
Kiedy Elise przekroczyła próg, Hilda stała nieruchomo. Popatrzyła na nią z dziwnym
wyrazem twarzy i odezwała się obco brzmiącym głosem, bardziej stanowczym niż zwykle, a
nawet jakby twardszym:
- Uznałam, że powinnam ci o wszystkim powiedzieć. Chodzi o majstra...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise zmarszczyła czoło zdumiona.
- O co ci chodzi? - zapytała.
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Ale Elise nic nie pojmowała. Czyżby Johan opowiedział jej o broszce? Może dyrektor
wspomniał o tym majstrowi? Czy to córka dyrektora zgubiła tę broszkę, czy ktoś inny jest jej
właścicielem?
- Nie stój tak i nie oszukuj, że nic nie rozumiesz! - Hilda wyraźnie się zezłościła. -
Chyba nie zapomniałaś, o czym rozmawiałyśmy wczoraj? Sama powiedziałaś, że ten, kto
wpędził mnie w nieszczęście, powinien mi pomóc. Domyśliłaś się więc chyba wszystkiego?
Elise poczuła dziwne mrowienie na głowie, włosy stanęły jej dęba, a krew odpłynęła z
twarzy. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa.
Wpatrywała się w siostrę oniemiała, a w głowie miała kompletny chaos.
- Nic nie pojmujesz? - Hilda podniosła głos, a jej oczy ciskały błyskawice. - Ty, taka
grzeczna, zawsze robisz to, co każę mama. Nigdy nie wplątałaś się w nic złego, masz przecież
Johana. Wiesz, czego chcesz, prowadzisz uporządkowane życie, mimo że w fabryce pracujesz
już dłużej niż ja i widzisz, co dzieje się z takimi jak my. Słyszałaś, że Signe pomieszało się w
głowie i chodzi z kijem brzegiem rzeki, szukając dziecka, które utopiła. Zdajesz sobie sprawę,
że życie nad rzeką jest nie do wytrzymania, zwłaszcza gdy ojciec pije na umór, a matka
choruje na suchoty. W tych szczurzych norach, w jakich przyszło nam mieszkać na kupie, w
bramie śmierdzi szczynami, a robactwo łazi po ścianach. Wiesz tak samo jak ja, że bogaci
mogą sobie robić, co chcą, a my jakkolwiek byśmy się starali, i tak dostajemy po głowie. Taki
już jest ten świat. Owszem, teraz przyszła kolej na mnie, ale jestem w dobrym towarzystwie,
mnóstwo dziewczyn z tkalni Hjula i przędzalni Voien przeszło przez to samo.
Elise wpatrywała się w siostrę zdumiona. Nie pojmowała połowy z tego, co
wykrzykiwała Hilda, ale zrozumiała jej końcowe słowa. Kiedy wreszcie zdołała wykrztusić
coś z siebie, zapytała głupio:
- Ale czy jesteś pewna? Przecież już nieraz spóźniała ci się miesiączka?
Hilda zaśmiała się twardym, pełnym goryczy śmiechem, jakiego Elise jeszcze u niej
nigdy nie słyszała.
- Przejrzyj na oczy, siostro!
Elise usiłowała sobie przypomnieć, czy w ostatnim czasie zauważyła w zachowaniu
Hildy coś niezwykłego. Nie, oprócz tego, że martwiła ją jej bladość i złe samopoczucie, nic
nie wzbudzało w niej niepokoju o siostrę. Zwykle Hilda szła spać wcześniej, nim Elise kładła
się do łóżka. Rankiem zaś myła się i przygotowywała do wyjścia w kącie kuchni, gdy Elise
paliła w piecu i gotowała kawę.
- Ale skąd ta gorączka? Może dolega ci coś zupełnie innego?
- Uważasz, że lepiej by było, gdybym zachorowała na suchoty? Albo wylądowała na
czwartym oddziale szpitala Ullevaal, zamknięta na wiele tygodni, miesięcy, a może lat z
ranami na całym ciele?
Spojrzenie Hildy pociemniało od goryczy i nienawiści. Nienawiści do fabrykantów,
władz i tych wszystkich, którzy opływali w dostatki, podczas gdy ci, którzy mieszkali po
niewłaściwej stronie rzeki, marnowali swoje życie nie tylko przez biedę, ale też przez to, że
bogacze nadużywali swej pozycji.
- Nie mów tak - Elise czuła, że zbiera jej się na płacz. - Po mogę ci, Hildo. Jakoś sobie
poradzimy. Może Kristian też zacznie pracować? Na razie jest za młody, by dostać pracę w
fabryce, ale może na przykład zostać gońcem, jak Lorang.
Pożałowała natychmiast, że nie ugryzła się w porę w język. Niepotrzebnie wspomniała
o Lorangu, bo twarz Hildy pociemniała i nabrała wrogości, Siostra obróciła się na pięcie i
pobiegła do izby. Elise zauważyła, że rzuciła się na łóżko, a jej chudym ciałem wstrząsał
bezgłośny płacz. Dzięki Bogu, że mama spała.
Elise zamknęła po cichu drzwi i usiadłszy przy kuchennym stole, popatrzyła tępo
przed siebie. Zastanawiała się, jak może wyjść za mąż za Johana, skoro mama leży chora na
suchoty, Hilda spodziewa się dziecka, a Kristiana trzeba będzie wysłać do pracy. Mama
Johana powiedziała, że chłopcy są już dość duzi, by sobie poradzić, ale przecież ona nie znała
ich tak dobrze jak Elise. Peder był bardzo łagodny i wrażliwy, o byle co płakał, potrzebował
wsparcia kogoś dorosłego. Kristian zaś, ulepiony z całkiem innej gliny, był twardy i
zamknięty w sobie, ciągnęło go na ulicę. Mama robiła wszystko, by trzymać ich z dala od
złego towarzystwa. Jeśli jednak nikt go nie będzie pilnował, szybko w nie wsiąknie. Zacznie
się włóczyć po knajpach i kraść, by mieć pieniądze na wódkę, a w końcu nawet trafi do
aresztu. Znała wielu, którzy tak skończyli. Nie, nie może zostawić chłopców samym sobie,
bez opieki.
Mama Johana dorastała w innych czasach, kiedy dzieci poniżej dwunastego roku życia
pracowały w fabryce od świtu do wieczora i nie miały czasu na chuligaństwo, jak
powiedziała. Elise nie chciałaby, aby te czasy wróciły, cieszyła się, że Kristiana i Pedera to
ominęło, ale pani Thoresen nie potrafiła zrozumieć, dlaczego chłopcy w wieku ośmiu i
dziewięciu lat wymagają opieki. Ona sama nie musiała nigdy o tym myśleć.
Gdyby jeszcze ojciec był inny...
Westchnęła ciężko, po czym wstała i zapaliła świecę. Przed snem musiała się jeszcze
załatwić.
Na klatce schodowej było cicho, większość mieszkańców już spała. Gdy zeszła na
pierwsze piętro, zauważyła na stopniach mokre od śniegu ślady, może Johan albo jego mama
korzystali chwilę wcześniej z wygódki.
Gdy myślała o Johanie, czuła i szczęście, i ból. Na pewno będzie zawiedziony, ba,
zrozpaczony, może nawet się zezłości, gdy usłyszy, że na razie Elise nie może jeszcze wyjść
za niego za mąż. Nie była pewna, czy starczy jej odwagi, by opowiedzieć, co się stało z Hildą.
Pewnie wspomni mu tylko, że Hilda prawdopodobnie spodziewa się dziecka, nie potrzebuje
przecież mówić z kim. Johan pomyśli, że z gońcem Lorangiem, i tak będzie póki co lepiej.
Jest taki odważny, czasem aż nazbyt! Wpadłby we wściekłość, gdyby poznał prawdę.
Hilda ma w końcu dopiero szesnaście lat. Może pognałby do kantoru majstra, uderzył pięścią
w stół i powiedział mu parę słów prawdy. A to jedynie sprowadziłoby na nich nieszczęście.
Może nawet by ich wszystkich zwolnili z pracy. A co się z nami stanie, jeśli stracimy pracę? -
myślała.
Kiedy otworzyła bramę i wyszła na podwórze, dostała się w gęstą zadymkę. Musiała
minąć śmietnik, by dostać się do wychodka. Przechodząc koło przepełnionych kubłów,
usłyszała jakieś szuranie i zauważyła, że coś się poruszyło. Znowu pojawiły się szczury,
pomyślała. Zwykle, gdy chciała wyrzucić śmieci, najpierw kopała nogą w kubeł, podnosiła
klapę i cofała się na chwilę, tak by szczury zdążyły uciec. Nie cierpiała tych spasionych bestii
z długimi, obrzydliwymi ogonami. Kiedyś potężny szczur skoczył wprost na nią. Wypuściła
wówczas wszystko z rąk i rzuciła się do ucieczki. Bała się odwrócić, biegła, ile sił w nogach, i
zdawało jej się, że zaraz szczur wpije się zębami w jej pośladek. Wzdrygnęła się na samo
wspomnienie.
Chłód przeniknął ją na wskroś. Pożałowała, że nie włożyła cieplejszych butów, zanim
wyszła na dwór. Obawiała się, że znów odmrozi sobie palce u nóg, całkiem już przemoczone.
Załatwiwszy potrzebę, zamknęła drzwi ubikacji na haczyk i przemarznięta na kość biegiem
ruszyła z powrotem do budynku.
Była już prawie na drugim piętrze, gdy usłyszała trzaśniecie otwieranej bramy na dole.
Dziwne, że ktoś wraca o tak późnej porze, pomyślała. Zwolniła jednak, bo wydawało jej się,
że poznaje szybkie kroki Johana. Zatrzymała się i odwróciła.
- Johan?
Był coraz bliżej, w ciemności nie widziała go, ale poznała, że to on. Po chwili już
trzymał ją w ramionach.
- Musiałem coś załatwić dla mamy. Gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi po schodach,
zamarzyłem, żebyś to była ty. Jak zmarzłaś, Elise. Cała się trzęsiesz! - Przytulił ją mocno i
rozcierając dłonią jej plecy, obiecał: - Kiedy się pobierzemy, będę cię tak rozgrzewał co noc.
Przytulisz się mocno do mnie w łóżku i już nigdy nie będziesz marznąć.
Uśmiechnęła się wtulona w jego szyję.
- Będzie cudownie, Johanie.
Kiedy jednak ułożyła się do snu, nie noce z Johanem zaprzątnęły jej myśli, lecz
kłopoty Hildy. Nie mogła zasnąć, miała uczucie, jakby trudności spiętrzyły się, tworząc mur
nie do przebycia. Hilda będzie miała dziecko z majstrem. Trudno pojąć, że oddała mu się z
własnej woli, pozwoliła mu na to... A może było inaczej? Może majster wziął ją siłą, ale ona z
jakiegoś powodu nie chce o tym mówić? Nie da się wykluczyć jednak, że sama go skusiła
swymi wdziękami, w nadziei, że pomoże jej się wyrwać z biedy, a potem zrozumiała, że on
wcale nie ma zamiaru kiwnąć palcem dla niej i dla dziecka. A może on jeszcze wcale nie wie
o dziecku?
Co powie Johan, kiedy mu oświadczę, że nie mogę póki co wyjść za niego? -
zamartwiała się Elise. Przynajmniej póki Hilda nie urodzi, a ja nie upewnię się, że sobie
poradzi. Przy odrobinie szczęścia zachowa pracę i będzie tak jak inne samotne matki
umieszczać dziecko na dzień w żłobku. Ale czy da radę ze wszystkim zdążyć?
Kiedy Elise obudziła się rano, ku swemu zdumieniu zobaczyła, że łóżko Hildy jest
puste. Wstała pośpiesznie i po cichu wymknęła się z izby do kuchni. Peder i Kristian jeszcze
spali, a z łóżka mamy też nie dolatywał żaden dźwięk.
W kuchni było pusto, w piecu nienapalone, lampa naftowa zimna, co znaczyło, że nikt
jej wcześniej nie zapalił. Hilda musiała ubrać się po ciemku i wyjść ukradkiem. Co
zamierzała załatwiać o tak wczesnej porze w taką śnieżycę? Była dopiero piąta, dopiero za
godzinę rozlegnie się syrena w fabryce.
Elise sięgnęła po dzbanek i nalała do miski lodowatej wody. Ochlapała się
pośpiesznie, dygocząc z zimna, wysuszyła się szybko ręcznikiem i włożyła koszulę przez
głowę. Muszę dziś napalić w piecu w izbie, pomyślała. Mama nie może leżeć przez cały dzień
w nieogrzewanym pomieszczeniu.
Umówili się, że będą oszczędzać opał, póki na dworze temperatura nie spadnie poniżej
zera, ale już od trzech dni ściskał mróz. Otworzyła skrzynkę na drewno, a gdy zobaczyła, że
jest pusta, zdenerwowana wróciła do izby i zawołała Kristiana. Wstał od razu, zaspany i
naburmuszony, ale chyba poznał po głosie siostry, że lepiej być cicho, bo ten, kto zapomniał
przynieść drewna, nie dostawał za karę śniadania.
Zgrabiałymi palcami wyjęła chleb, masło i syrop. Tymczasem do kuchni wszedł
Peder.
- Dlaczego jest tak zimno? - zapytał, szczękając zębami, i zaczął się ubierać.
- Bo Kristian zapomniał przynieść drewno.
- A gdzie Hilda?
- Nie wiem.
- Nie wiesz? - Peder znieruchomiał i popatrzył na nią przerażonym wzrokiem.
Pokręciła głową i dodała pośpiesznie:
- Wstała przede mną. Pewnie się z kimś umówiła. - Elise zmusiła się do uśmiechu, by
odpędzić lęk z jego oczu.
- Z Lorangiem?
- Zdaje się, że wiesz lepiej niż ja - Elise wzruszyła ramionami.
Pokiwał głową i uśmiechnął się.
- To jej ukochany. Widziałem, jak się z nim całowała na ulicy - oświadczył i spuścił
głowę zawstydzony.
- Też się będziesz całował, jak skończysz szesnaście lat.
- Co? Nigdy! Całować się?! Do licha, wcale nie mam zamiana!
- Nie można przeklinać, Peder.
- Przecież nie przeklinam. W Armii Zbawienia mówią, że nie wolno wzywać imienia
Jezusa ani Boga nadaremno, no i diabła.
Elise nic mu na to nie odpowiedziała. Właściwie nie wiedziała, co to jest licho, więc
może braciszek ma rację.
- Szybko się ubierz i zejdź na dół, żeby pomóc Kristianowi.
Chłopiec pośpiesznie kończył się ubierać, ale w tym czasie na schodach usłyszeli
Kristiana. Po chwili wszedł do kuchni z naręczem drewna, które z hałasem wrzucił do
skrzynki.
Elise zmięła starą gazetę, na to ułożyła nieduże drzazgi i zapaliła w piecu. Potem
zdjęła fajerki i nastawiła czajnik.
- Dziś posmarujecie sobie sami chleb do szkoły, ja muszę po móc mamie.
Gdy tylko weszła do izby, odniosła dziwne uczucie, że coś jest inaczej niż zwykle.
Zapaliła lampę naftową, która stała na komodzie, i zerknęła w stronę pomalowanego na
brązowo łóżka. Mama leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami, ale nie oddychała tak ciężko
jak zazwyczaj. Właściwie w ogóle nie słychać było jej oddechu..
- Mamo? - Elise poczuła, jak strach chwyta ją za serce, ale dostrzegłszy, że mama
lekko poruszyła ustami, odetchnęła z ulgą. - Obudziłaś się, mamo?
Mama dała znak głową, ale nie otworzyła oczu. Chwycił ją suchy kaszel, a w płucach
zaświszczało. Po tym ataku mama znów oddychała ciężej, tak jak w ostatnich dniach. Po
omacku odszukała rękę córki. Koścista, zimna dłoń zacisnęła się na ramieniu Elise.
- Smutno tak leżeć samej, Elise - wydobyła z trudem słowa. - Dzień taki długi.
- Niebawem zrobi się jasno, mamo. Za jakąś godzinę. Wrócę do domu tak jak zwykle
w przerwie obiadowej. Chcesz trochę kawy?
Mama pokręciła głową.
- Tylko odrobinę wody - powiedziała bezsilnym głosem.
Elise pośpiesznie wyszła do kuchni, żeby nalać wody do kubka. Chłopcy siedzieli przy
stole i smarowali kromki chleba na śniadanie i na kanapki do szkoły. Cieplej zrobiło jej się na
sercu, gdy zobaczyła, jacy są posłuszni.
- Nie zaglądała tu Hilda, gdy byłam u mamy? - zapytała.
Pokręcili głowami, nie podnosząc wzroku.
- Nie zjadłabyś chleba? - zapytała mamę, podchodząc z wodą do jej łóżka.
Mama pokręciła głową.
- Już od kilku dni prawie nic nie jesz.
- Nie mogę, Elise. - Jej głos brzmiał cicho jak szept.
Elise usiadła na krawędzi łóżka i przytrzymała kubek przy ustach mamy, ale mama
odwróciła twarz.
- Powiedziałaś, że chcesz się napić?
Mama pokręciła głową.
Elise odstawiła kubek na komodę i zagadnęła nieśmiało:
- Masz pozdrowienia od pani Thoresen. Rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem, gdy
poszłam odwiedzić Annę.
Mama nic nie odpowiedziała, ale Elise wydawało się, że słucha.
- Ta Anna jest naprawdę wyjątkowa. Uważa się za osobę szczęśliwą, ponieważ ma
kochającą mamę i najlepszego brata, podczas gdy tylu innych ludzi cierpi straszną biedę.
Mama otworzyła oczy.
- Mówiła, że Johan jest najlepszym bratem na świecie. Za to, co odłożył ze swej
wypłaty, kupuje dla niej drogie lekarstwa.
Mama pokiwała lekko głową.
Elise ociągała się trochę, ale w końcu zdecydowała się mieć to za sobą.
- Johan poprosił mnie o rękę.
Wstrzymała oddech, czekając na reakcję.
Odczuła ulgę, ujrzawszy na pobladłych wargach mamy lekki uśmiech, i usłyszała
wypowiedziane z trudem słowa:
- Pamiętasz, co mówiłam?
- Tak, a ja zapierałam się wówczas, że nie mogłabym poślubić brata - roześmiała się
Elise. - Bo ja tak go traktowałam aż do zeszłego lata.
Przez usta mamy przemknął znów lekki uśmiech, bo pewnie już wtedy domyślała się
wszystkiego.
- Nie mógłby mi się trafić lepszy mąż niż Johan - ciągnęła Elise. - Wiesz, mamo, on
zamierza odłożyć tygodniowo jedną koronę! Przez rok uzbiera się tego pięćdziesiąt cztery
korony. Nie pojmuję, jak on to zrobi, ale tak mi obiecał.
Zamilkła na chwilę. Miała nadzieję, że mama coś powie, na przykład że nie muszą
czekać ze ślubem, ale ona milczała.
- Pani Thoresen zaproponowała nam ławę w kuchni, póki nie znajdziemy dla siebie
jakiejś izby. Dzieliłoby nas tylko jedno piętro, więc w każdej chwili mogłabym tu zajrzeć.
Przychodziłabym codziennie, rano i wieczorem, żeby ci pomóc i przypilnować Pedera i
Kristiana z lekcjami.
Ku swemu przerażeniu Elise zauważyła, że mama kręci nerwowo głową, a na jej
bladym czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Jeśli nie chcesz, mamo, poczekam, aż wyzdrowiejesz - uspokoiła ją pośpiesznie. -
Nie zrobię niczego wbrew twojej woli.
Oczy mamy zwilgotniały, a po poszarzałym, wychudzonym policzku spłynęła łza.
- Mamo, nie płacz - poprosiła Elise nieszczęśliwa. - Poczekam z tym ślubem, póki
Kristian nie zacznie pracować.
Mama potrząsnęła lekko głową, a z jej spierzchniętych ust wydobył się zrazu jęk, a
potem, gdy znów poruszyła ustami, Elise zdawało się, że mówi: „Powiedz Johanowi tak”.
Pewna jednak nie była, bo czytała tylko z ruchu warg.
Zawyła fabryczna syrena, dziewczyna wstała więc i rzuciła mamie na odchodnym:
- Prześpij się trochę. Wkrótce przyjdę.
A wszedłszy do kuchni, poprosiła chłopców:
- Kristian i Peder, zajrzyjcie do mamy przed szkołą. Spytajcie, czy ma ochotę coś zjeść
lub się napić. W dzbanku jest ciepła kawa.
Peder popatrzył na siostrę dużymi oczami, w których czaił się lęk, i zapytał:
- Elise, czy mama umrze? .
- No wiesz, kto ci tak powiedział?
- Evert - głośno i wyraźnie odparł Kristian.
Elise poczuła, jak gotuje się w niej złość.
- Dość tego! Nie chcę więcej słyszeć o Evercie! Ten chłopak mści się za to, że nie
może chodzić z wami do szkoły, i wbija wam do głowy jakieś bzdury.
Bracia zwiesili głowy zawstydzeni, więcej się nie odzywając.
Elise miała nadzieję, że spotka Johana na schodach, ale nie natknęła się na niego.
Uprzedził ją, co prawda, że tego ranka musi wyjść wcześniej, ale Elise mimo to łudziła się, że
go zobaczy.
Na ulicy parę metrów przed sobą ujrzała trzech młodych robotników ubranych w
wytarte skórzane spodnie i bluzy robocze. Na głowach mieli czapki z daszkiem, a z kieszeni
wystawały im manierki. Poruszali się niedbałym, męskim krokiem. Żuli lukrecję, spluwając
raz po raz, i prowadzili głośną rozmowę, okraszając ją obficie przekleństwami i wyzwiskami.
Dziwne, pomyślała Elise. Chłopcom się zdaje, że przekleństwa w ich ustach czynią z nich
prawdziwych mężczyzn.
Nastawiła jednak uszu, bo usłyszała, że jeden z chłopaków wymienia z imienia Lorta -
Andersa, który przez rok pływał na statku razem z Johanem, kiedy obaj mieli po piętnaście
lat. Gdy zeszli na ląd, Johan od razu znalazł pracę w fabryce, Lort - Anders natomiast cały
czas pozostawał bez zajęcia. Pogrążył się w pijaństwie i powoli staczał się coraz niżej.
Trafił nawet do więzienia w Trondheim, wielokrotnie zamykano go w więzieniu w
Akershus, gdzie karę odsiadywali najgorsi kryminaliści. W okolicy miał fatalną opinię.
Mieszkał w hotelu Ingebrigtena na Vognmandsgata, gdzie kręciło się najwięcej ulicznych
dziwek. Krążyły pogłoski o tym, jakoby część zarobku prostytutek chował do własnej
kieszeni, ale ile w tym było prawdy, tego Elise nie wiedziała. Przezwisko „Lort” przylgnęło
do niego, ponieważ zwykł powtarzać, że woli smród gówna niż towarzystwo elegancików.
Elise zaciekawiło, co znów wymyślił Lort - Anders, przyśpieszyła więc kroku, by
słyszeć lepiej rozmowę chłopaków.
Zmarznięty śnieg i lód chrzęścił pod stopami. Otuliła się szczelniej grubym szalem, bo
mróz dawał się jej coraz bardziej we znaki. Przechodząc przez ulicę, omal nie potknęła się i
nie przewróciła w zamarzniętych koleinach.
Była ciekawa, czy robotnicy skręcą na most, czy też pójdą dalej prosto, ale wkrótce się
okazało, że kierują się w stronę mostu. Słyszała ich śmiech, ale nie zdołała rozpoznać, czy to
ktoś znajomy. Udało jej się rozróżnić jedynie parę słów bez związku: towar, zabezpieczenie,
stać na czatach. Z naprzeciwka nadeszły jakieś robotnice, trzej młodzi mężczyźni ucichli więc
i dalej szli w milczeniu.
Zresztą nawet gdyby coś mówili, nie usłyszałaby, bo szum wodospadu zagłuszał
wszystko poza odgłosami dolatującymi z kuźni, gdzie kowal już uderzał młotem w kowadło.
Ten huk wdzierał się jej do uszu, mimo że głowę zakryła szalem.
Zdążyła przejść przez most i właśnie skręcała w stronę fabryki, gdy usłyszała, że ktoś
ją woła.
- Elise!
Odwróciła się i ujrzała Valborg, wścibską i złośliwą dziewczynę z sąsiedztwa, która
zapytała:
- A dokąd to Johan dziś tak pędził wcześnie rano?
- A skąd mogę wiedzieć?
- Przecież jesteście zaręczeni.
- Skąd wiesz?
- Od Johana.
Elise nie uwierzyła. Trudno jej było sobie wyobrazić, że Johan rozpowiadał
wszystkim o zaręczynach, nie wiedząc, jak ona przyjmie jego oświadczyny. Zgodziła się
przed dwoma dniami, wczoraj wieczorem była u niego, a poprzedni wieczór on spędził u niej.
Nie zdążyłby powiedzieć o zaręczynach nikomu poza mamą i siostrą. W pracy też się na
pewno nikomu nie chwalił, bo w stukocie maszyn nie dało się rozmawiać, a zresztą nie było
na to czasu.
- Radzę ci, Elise, uważaj lepiej na niego. Gdybym to ja była szczęśliwą wybranką
Johana, na chwilę nie spuszczałabym go z oczu.
- Przestań opowiadać głupstwa - przerwała jej Elise, czując, jak serce zabiło jej
mocniej z gniewu. - Mam zaufanie do Johana i nikomu nie wierzę tak jak jemu.
Valborg roześmiała się.
- Ach tak? Ja jednak wiem coś, o czym ty nie masz nawet po jęcia. Dziewczyny lgną
do niego jak pszczoły do miodu. Nie myśl sobie, że mu to nie sprawia przyjemności.
Elise, wściekła na siebie, że nie zdołała się opanować i zignorować plotkary, zawołała:
- Ty kłamczucho, możesz za nim chodzić, ile ci się rzewnie podoba, jego i tak to nie
obchodzi.
Po czym odwróciła się na pięcie i z podniesioną dumnie głową skierowała się szybkim
krokiem w stronę bramy, z której właśnie wychodził nocny stróż.
- Och, Elise, co ty dziś jesteś taka zła? - wyrwało mu się i uśmiechnął się do niej.
Nie zaszczyciwszy go nawet spojrzeniem, minęła go pośpiesznie i weszła po schodach
do przędzalni. Już od jesieni stróż ją zaczepiał i nie dawał za wygraną, chociaż mu wyraźnie
dawała do zrozumienia, że jego osoba nic jej nie obchodzi.
Jako jedna z pierwszych weszła do cichej jeszcze hali, którą lada chwila ożywi stukot
maszyn obsługiwanych przez prządki. Praca ruszy wtedy pełną parą.
Elise rozejrzała się. szukając siostry, ale nigdzie jej nie zauważyła. Żeby tylko się nie
spóźniła, pomyślała z obawą. Wystarczy, że zjawi się parę minut po szóstej, a nie zostanie
wpuszczona do hali i potrącą jej z wypłaty. Drzwi do hali zostaną otwarte potem dopiero
przed dziewiątą. Przez trzy godziny przyjdzie Hildzie marznąć na mrozie, bo pewnie nie
będzie miała odwagi wrócić do domu. Raz już jej się zdarzyło spóźnić, gdy mama jeszcze
była zdrowa. Nie miała wtedy litości dla córki.
Nie widziała nigdzie Hildy, myślami więc wróciła do scysji z Valborg. Wygłupiła się
tylko, dając się ponieść emocjom. Czy musiała być taka złośliwa? Valborg chciała ją
zdenerwować. Jest zazdrosna, nietrudno się tego domyślić. Podkochuje się w Johanie od
dawna. Opowiada przecież o tym na prawo i lewo. Skąd się jednak dowiedziała, że planują z
Johanem ślub?
Może zna jakieś koleżanki Anny? Anna wprawdzie nie jest plotkarą, ale tak się
ucieszyła z tej nowiny, że mogła się mimowolnie komuś wygadać. Pewnie tak właśnie było.
A ponieważ na osiedlu Sagene niewiele się dzieje, gdy tylko któraś z robotnic wychodzi za
mąż, wiadomość rozchodzi się lotem błyskawicy. Na co dzień tak rzadko słyszy się radosne
nowiny, częściej ludzie narzekają na harówkę i choroby, kłopoty z opłaceniem komornego i
na to, że jedzenie wciąż drożeje.
Postanowiła przestać myśleć o Valborg i skupić się raczej na pracy. Zbyt mało snu
minionej nocy dawało o sobie znać. Godziny upływały w ślimaczym tempie, a Elise coraz
trudniej było skupić uwagę na nitkach. Morzył ją sen, zmuszała się, by nie pozwolić opaść
powiekom. Dokuczał jej ból w plecach, a przemarznięte palce u nóg wciąż się jeszcze nie
rozgrzały i bolały ją tak, że trudno jej było ustać spokojnie. Dłonie miała czerwone i
popękane od mrozu i zimnej wody. Mycie schodów, płukanie ziemniaków, pranie i
szorowanie podłóg, a do tego jeszcze zdejmowanie ze sznurków zmarzniętego na kość prania
niszczyły dłonie. Starała się pocieszyć, że już minęły święta Bożego Narodzenia, zima więc
wnet ustąpi i będzie coraz cieplej, a skoro wytrzymałam już tyle zim w swym życiu,
wytrzymam i teraz, powtarzała jak zaklęcie.
O godzinie dziewiątej weszła do hali Hilda, ale nawet nie spojrzała w stronę Elise.
Pośpiesznie zajęła swoje miejsce, nie rozglądając się na prawo i lewo, a gdy tylko znów
włączono maszyny, uwijała się między nimi jak zwykle. Elise poczuła ulgę na widok .siostry,
ale nie przestawała się zastanawiać, gdzie ona właściwie była do tej pory. Denerwowała się,
że Hilda może nie jest dość ostrożna. Niedobrze, gdy pomocnica prządki ma głowę zajętą
innymi sprawami, bo jeśli zapłacze się brzegiem spódnicy o maszynę, to nieszczęście gotowe.
W fabryce krążyło wiele okropnych opowieści o pomocnicach, które podeszły za blisko
kołowrotów.
Kurz unosił się i tworzył pod sufitem grubą warstwę pyłu. Kobiety od sprzątania
zmiatały halę dopiero pod koniec dnia, częściej nawet nie było warto, bo i tak po chwili na
nowo się kurzyło. Wielu robotnicom łzawiły szczypiące oczy, a przy szczególnie ostrym
zapaleniu oczu musiały zostać w domu. Przykładając okłady z wody borowej na powieki, z
rozpaczą myślały o topniejącej wypłacie.
Wreszcie nadeszła przerwa obiadowa. Tylko te prządki, które mieszkały blisko, biegły
na obiad do domów, pozostałe posilały się w fabryce. Gdy tylko zatrzymały się maszyny,
słychać było pobrzękiwanie blaszanych naczyń w korytarzu, bo każdej pozostającej w fabryce
robotnicy przysługiwała miska zupy. Zjadały ją przyniesionymi z domu łyżkami. Elise
cieszyła się, że nie potrącają jej z wypłaty za zupę, zresztą musiała wracać, by doglądnąć
mamy. Popatrzyła na drugi koniec sali, gdzie zauważyła Hildę, ale siostra najwyraźniej nie
zbierała się do wyjścia, jakby zamierzała zjeść dziś zupę w fabryce. Elise, zdziwiona, nie
przestawała się zastanawiać, gdzie Hilda była rano i dlaczego nie wraca na przerwę do domu.
Gdy wyszła na dwór, zderzyła się z przenikliwym chłodem. Otuliła się mocniej
grubym szalem i ruszyła pośpiesznie, trzęsąc się z zimna. Na moment przystanęła na środku
mostu i spojrzała w dół. Tu, z boku, tuż przed wodospadem, rzeka utworzyła niewielki
cuchnący staw. Nad zamarzniętą taflą unosiły się obłoki pary. Wzdłuż rzeki nad jej brzegami
zalegała mgła, a na powierzchni wody utworzyła się cienka warstwa lodu.
Elise powiodła wzrokiem dalej na spadające z hukiem masy wody. Na przestrzeni lat
niejeden nieszczęśnik, zwabiony przepastną otchłanią, rzucił się w brunatnozielone odmęty.
Przeszły ją ciarki i czym prędzej spojrzała w inną stronę.
Widząc, że do mostu zbliża się jakaś grupka robotnic, ruszyła na drugi brzeg. Marzły
jej stopy w zniszczonych butach przemakających na czubkach, zadymka hulała nad dachami
domów. Gdyby tak pojechać gdzieś do ciepłych krajów, rozmarzyła się Elise.
Ze ściśniętym ze strachu gardłem wchodziła pośpiesznie po schodach na drugie piętro.
Podobny niepokój odczuwała rankiem. Z lękiem otworzyła drzwi do kuchni i przekroczyła
próg pomieszczenia, w którym utrzymała się jeszcze resztka ciepła. Chłopcy sprzątnęli ze
stołu i starli okruchy. Elise podeszła do skrzynki z drewnem, zamierzając najpierw napalić w
piecu, ale zmieniła zdanie i uznała, że nie ma co dłużej przeciągać tego, co trudne. Prędzej
czy później i tak musi stawić temu czoło. Ostrożnie zajrzała do izby.
- Mamo...?
Nie usłyszała odpowiedzi. Serce zaczęło bić jej w piersi jak oszalałe.
- Mamo - powtórzyła, tym razem nieco głośniej, ale znów usłyszała tylko ciszę.
Nabrała głęboko powietrza w płuca, wyprostowała się i zrobiła krok naprzód.
A więc stało się, pomyślała. Odpoczywa w pokoju wiecznym... Twarz mamy zdawała
się przezroczysta, oczy miała zamknięte, a na chudych kościstych dłoniach odznaczały się
wyraźnie niebieskie żyły.
Nagle postać w łóżku poruszyła się, przesunęła ręce i zmięła w dłoni chusteczkę.
Mama, która zawsze dbała, by mieć świeżo wyprasowane chustki! - pomyślała Elise, kierując
swe kroki w stronę pomalowanego na brązowo łóżka.
- Śpisz, mamo?
Mama potrząsnęła lekko głową, ale nic nie odpowiedziała.
- Peder i Kristian przynieśli ci śniadanie?
Mama mrugnęła powiekami. Elise zauważyła talerz na komodzie, a na nim zjedzoną
do połowy niewielką kromkę chleba. To znaczy, że mama wmusiła w siebie parę kęsów.
Chwyciła kubek z zimną kawą i podała chorej. Nawet zimna, ale słodka kawa smakowała
lepiej niż zwykła woda.
- Wypij, mamo, choć łyczek, bo całkiem ci zaschło w gardle - zachęcała Elise,
przytrzymując kubek przy jej ustach. Poczuła ulgę, gdy mama dopiła resztkę kawy z kubka. -
Napalę w piecu - dodała tym samym, podnoszącym na duchu tonem. - Już od trzech dni
trzyma mróz, ale mamy dość węgla. - To ostatnie nie całkiem zgadzało się z prawdą, ale
wolała oszczędzić mamie dodatkowych zmartwień.
Przyniosła z kuchni kilka drzazg i parę małych szczap i po chwili w piecu trzaskał
wesoło ogień. A kiedy drewno porządnie się rozpaliło, podniosła kubełek z węglem i nasypała
do pieca. Dziś mamie będzie przyjemnie i ciepło, pomyślała z radością. Stała przez chwilę
zapatrzona w zniszczone deski podłogi, a w głowie kołatały jej się różne myśli. Hilda nie
wyglądała na nieszczęśliwą, dając jej ręką znak, że zostaje w fabryce, uświadomiła sobie
Elise. Była raczej zadowolona. Dziwne, że wstała o poranku wcześniej, niż musiała, i
zniknęła, nic nie mówiąc. Do pracy przyszła spóźniona, ale w przerwie wydawała się radosna.
Elise pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. A kiedy już była pewna, że ogień nie
zgaśnie, poszła do kuchni, by i tam napalić w piecu. Wyjęła z szafy płatki owsiane, nalała
wody do garnka i ugotowała. Przynajmniej zaoszczędzi dziś trochę, nie wydając pieniędzy na
obiad.
Gdy przerwa obiadowa miała się ku końcowi, Elise z ciężkim sercem wyszła z domu.
Mama czuła się coraz gorzej. Pewnego dnia nie skończy się na strachu tak jak dziś,
pomyślała.
W drodze powrotnej Elisa ponownie, jakby przyciągana jakąś niewidzialną siłą,
zatrzymała się na moście. Przystanęła przy zardzewiałej żelaznej barierce i zapatrzyła się w
spadające z hukiem masy wody, nad którymi unosiły się gęste obłoki pary. a z boku zwisały
nierówne sople. Przypomniał jej się mężczyzna, który poślizgnął się na moście i pod barierką
zsunął się wprost w odmęty rzeki. Chodziły pogłoski, że był to wypadek, ale Elise miała co
do tego pewne wątpliwości.
Minęły ją pośpiesznie kobiety owinięte szalami skrzyżowanymi na piersi i
zawiązanymi z tyłu na plecach, trzęsące się z zimna, z opuszczonymi głowami. Kierowały się
w stronę mrocznych budynków z cegły, dominujących na tle mroźnego nieba. Gdyby nie
rzeka, nie stałyby tutaj.
To rzeka Aker utrzymywała w ruchu fabryki, ona napędzała turbiny, kołowroty,
taśmy, dostarczając energii potrzebnej, by uruchomić maszyny. To dzięki wartkiemu nurtowi
rzeki funkcjonowały fabryki. No i dzięki pracy wszystkich tych spierzchniętych, popękanych
kobiecych dłoni. Bez kobiet nie byłoby ani przędzalni, ani tkalni. Gdyby nie one, dyrektor nie
mieszkałby w pięknej willi z salonami przy Oscarsgate i nie jeździłby automobilem.
Elise odsunęła się od żelaznej barierki i pośpieszyła za innymi do fabryki, gdzie
czekała ją praca na drugiej zmianie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wreszcie rozległa się fabryczna syrena. Potem odzywały się kolejno, w trochę innej
tonacji, syreny w sąsiednich fabrykach, a na końcu przeciągły ryk oznajmił koniec pracy w
tkalni płótna żaglowego.
Prządki opuszczały strumieniem halę, blade i wycieńczone. W ich twarzach Elise
widziała swój własny znój: zmęczenie, głód, chłód, niedospanie. Usiłowała sobie
przypomnieć Annę, która bezradna, przykuta przez kalectwo do łóżka, opowiadała z
przejęciem, jaka jest szczęśliwa. Ona, która nigdy nie zazna radości pocałunku złożonego na
jej ustach przez chłopaka, w którym jest zakochana, nigdy nie wyjdzie za mąż, nie urodzi
dzieci, nie będzie wylegiwać się na miękkim rozgrzanym mchu na polanie za miastem i w
samym środku lata patrzeć na błękitne niebo bez jednej chmurki, słuchając śpiewu ptaków i
wdychając odurzającą woń kwiatów. Wszystkie te kobiety, które wychodziły z fabryki, mimo
że zmęczone i głodne, i tak miały więcej szczęścia niż Anna. Mama, zanim zachorowała,
zawsze powtarzała, że nieważne, jak kto ma, ważne, jak sobie z tym radzi. I Anna była tego
najlepszym przykładem.
Jeśli człowiek zawsze porównuje się do kogoś, kto ma gorzej, zamiast rozgoryczenia
czuć będzie wdzięczność. Krążyło wiele opowieści o życiu prostytutek z Vaterlandu. Elise
słyszała o wyniszczającej ich chorobie, o czwartym oddziale w szpitalu Ullevaal, gdzie
umieszczano kobiety w ciężkim stadium tej choroby, o zakładzie odwykowym
Mangelsgarden, w którym zamykano pijane prostytutki, skąd nie mogły nawet wyjść na
pogrzeb matki czy ojca, by nie najeść się wstydu, bo wypuszczano je w takich
okolicznościach wyłącznie pod nadzorem konstabla. Nie, w porównaniu z nimi one, robotnice
z fabryki, były wybrańcami losu.
Zresztą ona nie musiała uciekać się aż do takich daleko idących porównań. Miała
przecież Johana, a to tak, jakby wygrała los na loterii.
Minęła wodospad, którego huk ogłuszał bardziej niż zwykle. Mróz szczypał w nos i
przenikał przez zimowy szal i zgrzebną tkaninę sukni, wgryzał się w ciało, wywołując
dreszcze, zagnieżdżał się między żebrami i niczym zepsuty ząb promieniował bólem w
kierunku ramion i nóg. Elise nienawidziła zimy. Jeśli kiedyś z Johanem będą bogaci, na
pokładzie statku, jednego z tych ogromnych parowców, które widywała przy nabrzeżu,
popłyną do ciepłych krajów i tam spędzą resztę życia.
Uśmiechnęła się do tej wizji. Oczyma wyobraźni zobaczyła siebie na tle
rozkołysanych palm, ubraną tak jak pewna dama, którą widziała na pocztówce, w białą
powiewną sukienkę i słomkowy kapelusz.
Na Sandakerveien paliły się lampy gazowe. W ich blasku wirowały płatki śniegu,
leciutkie jak biało odziane elfy. Na pewno chłopcy już wrócili do domu i mama nie była
sama. Może i Hilda zdążyła też przybiec? Elise co prawda nie zauważy jej w gromadzie
kobiet Opuszczających fabrykę, ale też niełatwo odróżnić prządkę wśród setek innych tak
samo ubranych. W każdym razie nie wtedy, gdy zimowe ciemności spowiją miasto, a nad
rzeką unoszą się mroźne opary.
Ale gdyby tak przyszedł Johan...
W tej samej chwili usłyszała za plecami szybkie kroki. Odwróciła głowę i w poświacie
gazowej lampy ujrzała Hildę. Zarumieniona, szła dziarskim krokiem, unosząc brzeg spódnicy,
mimo że przecież nie czuła się dobrze.
- Gdzie ty się, na Boga, podziewałaś od samego rana? - zapytała Elise, słysząc w
swym głosie ciekawość, a zarazem wyrzut.
- Muszę ci coś powiedzieć, Elise! - Głos Hildy brzmiał dziwnie radośnie i beztrosko.
Elise przystanęła zdziwiona nagłą zmianą nastroju siostry. Poprzedniego dnia
martwiła się, że i siostra zapadła na suchoty. Ale ona zwierzyła się jej, że popadła w kłopoty,
po czym z płaczem rzuciła się na łóżko.
- Już wyzdrowiałaś? - zapytała Elise z niedowierzaniem.
- Nie, wciąż kaszlę i mam gorączkę, ale to minie. Wiesz, Elise, zdarzyło się coś
niezwykłego. Nie uwierzysz.
- Strasznie zmarzłam, może poczekaj z tym chwilę. Opowiesz mi w domu -
powiedziała Elise, szczękając zębami.
Hilda bez słowa pośpieszyła za siostrą.
Dopiero na schodach, między parterem a pierwszym piętrem, Elise zatrzymała się i
zwróciła się do Hildy.
- No, mów teraz, póki Peder i Kristian nas nie słyszą.
- Rozmawiałam dziś z majstrem, panem Paulsenem. Elise otworzyła usta ze
zdumienia.
- Zrobiłaś mu awanturę?
- Zwariowałaś? - zaśmiała się Hilda. - Poszłam do niego do kantoru. Byliśmy tam
sami. Opowiedziałam mu, co się stało.
Elise wpatrywała się w siostrę, nic nie pojmując. Hilda znów się roześmiała i dodała:
- Zapewnił mnie, że nie muszę się o nic martwić. On wszystko załatwi.
- Wszystko załatwi? - Elise zmarszczyła czoło, bo wciąż nic nie rozumiała.
- Nie tak, jak myślisz! - Hilda westchnęła niemal z rezygnacją. - On nie chce, by stała
mi się krzywda. Będę mogła nadal pracować w fabryce, a kiedy nadejdzie dzień rozwiązania,
mam złożyć swój los w rękach Boga, tak powiedział. On zaś zajmie się resztą.
- To znaczy, że ci zapłaci?
Hilda wzruszyła ramionami poirytowana.
- Czy ty wszystko musisz mieć podane na tacy?
Elise odwróciła się i powoli stawiając stopy na schodach, pomyślała, że coś się w tym
wszystkim nie zgadza. Nie podejrzewała majstra o filantropię. Że w ogóle odważył się
przyznać, iż ma coś wspólnego z nieszczęściem Hildy, graniczyło z cudem. Co on w takim
razie zamierza?
Dopiero na drugim piętrze Elise odwróciła się do siostry i powiedziała:
- Myślę, że mnie okłamujesz, Hildo.
- Okłamuję cię? - Hilda poczerwieniała.
- Wydaje mi się, że nie jesteś takim niewiniątkiem, za jakie chcesz uchodzić. Gdyby
tak było, nie poszłabyś do majstra i nie rozmawiałabyś z nim w taki sposób. Nakrzyczałabyś
na niego, wyzwałabyś go od najgorszych.
- A co by to dało? - zapytała Hilda, uciekając spojrzeniem.
- Nic, zupełnie nic.
- Więc dlaczego o tym mówisz?
- Ponieważ sądzę, że z własnej woli oddałaś się majstrowi, w nadziei, że uda ci się
wyrwać z Sandakerveien.
Ku jej zdumieniu Hilda przemaszerowała obok niej bez słowa i otworzyła drzwi do
kuchni.
Elise wyrzuciła z siebie te słowa pod wpływem impulsu, ale reakcja Hildy utwierdziła
ją w przekonaniu, że się nie myli. Siostra zgodziła się sama pójść do łóżka z podstarzałym
majstrem!
Ma zaledwie szesnaście lat, jak mogła to zrobić? Przecież taka była zakochana w
gońcu Lorangu! Czy naprawdę jej się zdaje, że będzie szczęśliwsza, jeśli majster dorzuci jej
do wypłaty parę koron czy też wynagrodzi ją w jakiś inny sposób? Co powie na to mama?
Ona, taka prawa i szlachetna, która czytała im Biblię, posyłała do szkółki niedzielnej
prowadzonej przez Armię Zbawienia i wychowywała na dobrych i bogobojnych ludzi. Jeśli
nie umrze wpierw na suchoty, to z pewnością zabije ją ta wiadomość.
Elise pośpiesznie weszła do kuchni i warknęła do siostry:
- Biada ci, jeśli powiesz o tym mamie.
Po chwili jednak jej gniew zmienił się w rozpaczliwe zdumienie. Postawiła na piecu
czajnik, a sięgając po cukier i mleko, zastanawiała się, co się stało z tą Hildą.
Gdy siostra sprawdziła, co z mamą, Elise skierowała swe kroki do izby. Przejrzawszy
się w niewielkim lusterku zawieszonym nad komodą, dostrzegła twarz podobną do twarzy
Hildy, szczupłą i bladą, z zadartym nosem, usianą piegami. Całkiem zwyczajną twarz.
Właściwie nieciekawą, pomyślała, wpatrując się w swe odbicie. Gdybym jeszcze miała takie
ładne jasne włosy jak Hilda! Rozmarzyła się, rozciągając usta w uśmiechu, a wówczas w
policzkach pokazały się dwa dołeczki i zmieniły tę twarz nie do poznania. Pewnie dlatego
majster zwrócił uwagę na Hildę i uległ jej urokowi. Spodobały mu się takie same dołeczki i
blond włosy siostry i dlatego ją wybrał.
Włosy Elise też były nie najgorsze, gęste i długie, mimo nudnej brązowawej barwy.
Gdyby tylko mogła je częściej myć! Ale gotowała wodę nie częściej niż raz w tygodniu, w
sobotę, bo zużyłaby zbyt dużo drewna. Zresztą i tak zaplatała włosy w warkocz lub upinała w
kok, by nie zaplątały się w maszynie. W przędzalni zakładała zawsze na głowę chustkę, a z
Johanem i tak przeważnie spotykała się na ciemnym korytarzu albo w wieczornym mroku na
podwórzu. Nie warto się stroić, jeśli i tak widać zaledwie zarys sylwetki.
Ciekawe tylko, czy majster wziął Hildę siłą, czy też ona przystała na to z własnej woli.
Właściwie to wszystko jedno. Jakkolwiek do tego doszło, i tak będzie wstyd i hańba. Co
jednak majster miał na myśli, mówiąc, że zajmie się resztą? Czy był skłonny łożyć na
utrzymanie Hildy i dziecka? Robotnicy po tej stronie rzeki Aker nie potępiali kobiet, które
rodziły dzieci, nie będąc mężatkami, ale z tego, co słyszała, wśród ludzi zamożniejszych
panowały bardziej surowe obyczaje.
- Mam parę koron w skarbonce.
Elise odwróciła się, usłyszawszy słaby głos mamy, która leżała w pościeli i patrzyła na
nią zatroskana swoimi dużymi oczami.
- Starczy na materiał na sukienkę - dodała szeptem.
Elise zorientowała się, że mama, widząc ją, jak przegląda się w lusterku, sądziła, że
córka myśli o ślubie.
- Nie ma pośpiechu - mruknęła, zarumieniwszy się po same uszy. - Ślub i tak odbędzie
się nie wcześniej niż latem.
Wróciła do kuchni i wyjęła kaszę i mleko. Jak tylko ją było stać, gotowała chłopcom
kaszę na mleku. Rośli i potrzebowali pożywnego jedzenia.
Hilda pomagała Pederowi w lekcjach. Chłopiec przesuwał palcem po tekście i dukał.
Szło mu opornie, mylił litery, a czasem sylabizował wyrazy od końca. Elise pomyślała, że
jego zdolności nie dorównują jego dobremu sercu. Żeby tylko jakoś zdołał skończyć szkołę,
to może kiedyś zostanie pastorem. Tyle że pastor musi umieć czytać i pisać, bo inaczej nie
mógłby głosić kazań z ambony.
Kristian, w przeciwieństwie do brata, nauczył się czytać, zanim jeszcze zaczął chodzić
do szkoły. Był rezolutny i zapamiętywał łatwo, nauka wchodziła mu więc bez trudu do głowy.
Elise niepokoiły jednak pewne mroczne strony jego natury. Już od dzieciństwa potrafił ni z
tego, ni z owego uszczypnąć ją w rękę lub w nogę tak mocno, że ją zabolało, spoglądając na
nią pociemniałym wzrokiem. Czasem gdy myślał, że nikt nie widzi, znienacka ciągnął brata
za włosy albo szarpał za ucho, a kiedy Peder wybuchał płaczem, patrzył na wszystkich z miną
niewiniątka, zaklinając się, że nic nie zrobił. Zupełnie jakby siedział w nim zły duch, myślała
często Elise.
Mimo to w szkole najczęściej Peder obrywał od nauczyciela i ciągle przynosił do
domu uwagi, że coś zbroił. Elise próbowała dociec, czy to, co nauczyciel napisał w pomiętym
dzienniczku brata, jest prawdą, ale Peder tylko zaciskał usta i nie chciał odpowiedzieć. Dwa
razy zauważyła, że Kristian patrzy zza jej pleców groźnie na brata i kręci głową
ostrzegawczo.
Żal jej było Pedera. W szkole najpilniejsi i najzdolniejsi uczniowie, którzy się
zgłaszali i znali odpowiedzi na wszystkie pytania nauczyciela, sadzani byli w przednich
ławkach. „Głupich” sadzano z tyłu. Pedera zaliczano do tej grupy, mimo że się bardzo starał.
Opowiadał jej czasami, jak inni uczniowie rzucali się papierowymi kulkami i specjalnie źle
podpowiadali. Po kryjomu na lekcjach czytali Nicka Cartera, Nata Pinkertona i inne
opowieści ukazujące się w odcinkach. Jeśli nauczyciel nakrył, że jakiś niesforny uczeń chowa
gazetki pod pulpitem, zaznaczał mu uwagę w dzienniku, po czym bił po ręce liniałem albo
wymierzał mu policzek i wysyłał do kąta. Peder nigdy nie próbował czytać pod ławką, zresztą
nie miał co, a mimo to wciąż dostawał po łapach liniałem lub wskaźnikiem za to, że nie
potrafił odpowiedzieć nauczycielowi na pytanie.
Rozległo się pukanie do drzwi i w uchylonej szparze ukazała się głowa Johana.
- Jutro sobota, Elise - zagadnął. - Nie wybrałabyś się ze mną do „Perły”?
Elise spojrzała na niego zaskoczona, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
- No wiesz! Stać cię na to?
- Chyba mogę zaprosić moją narzeczoną raz na jakiś czas w sobotni wieczór i
postawić jej piwo - odparł trochę obrażony.
Elise pożałowała swoich słów i szybko dodała:
- Jasne, chętnie pójdę z tobą, Johan. Nie wejdziesz do środka?
Zdjął z głowy czapkę z daszkiem i wszedł do kuchni, która nagle wydała się mniejsza,
gdy na środku stanął rosły młody mężczyzna ze spracowanymi dłońmi przypominającymi
bochny chleba.
- Jak ci idzie, Peder? - zapytał i uśmiechnął się do chłopca siedzącego nad książką. -
Pewnie niebawem coś mi przeczytasz?
- Hilda mówi, że brak mi rozumu - odpowiedział Peter, nie odwzajemniwszy
uśmiechu. \
- E, to dlatego, że jest twoją siostrą. Dziewczyny zawsze uważają się za coś lepszego -
rzekł Johan i mrugnął do Elise, która uśmiechnęła się rozbawiona.
Hilda za to poderwała się i rzuciła obrażona:
- Możesz w takim razie mnie zastąpić.
Zdjęła z gwoździa na ścianie wełniany szal i zrobioną na drutach chustkę i
pomaszerowała w stronę drzwi. Johan odprowadził ją wzrokiem zdumiony.
- A co jej się stało? - zapytał, gdy trzasnęła drzwiami tak mocno, że zabrzęczały
talerze.
- Nie jest w humorze - odparła Elise i wzruszyła ramionami.
- A ja wiem dlaczego! - odezwał się znienacka Kristian, podnosząc wzrok znad
rachunków.
Elise posłała mu przerażone spojrzenie i czym prędzej uciszyła brata:
- A właśnie że nie wiesz! Hilda jest chora, ma kaszel i gorączkę i właściwie powinna
leżeć w łóżku.
- Właśnie to chciałem powiedzieć - odezwał się Kristian, wbijając w nią pociemniały
wzrok. - A myślałaś, że co?
Elise odwróciła się do pieca, obawiając się, że zdradzi się spojrzeniem.
- Napijesz się kawy, Johan?
- Dziękuję, chętnie.
Postawiła przed nim kubek z kawą i dolała odrobinę mleka, po czym znów odwróciła
się do niego plecami, udając, że szuka torebki z cukrem. Domyślała się, że Johan się zdziwił,
bo skoro Hilda kaszle i ma gorączkę, nie powinna przecież wychodzić na dwór w taki mróz.
Prędzej czy później dowie się, co się stało, ale Elise wolała póki co zachować to przed
nim w tajemnicy. Najpierw musi się sama przekonać, co zamierza majster, a wtedy
postanowi, co dalej robić.
Johan był taki szlachetny i dobry pod każdym względem. Gdyby dowiedział się
prawdy o Hildzie, o tym, że być może z własnej woli poszła do łóżka z majstrem, aby
zapewnić sobie lepszy byt, mógłby jeszcze pomyśleć, że Elise jest ulepiona z takiej samej
gliny. Może naszłyby go wątpliwości i straciłby ochotę na to, by się z nią ożenić.
Nalała sobie do kubka słabej kawy z mlekiem i siadłszy na miejscu Hildy, zapytała:
- Nie wiesz, czy ktoś jeszcze wybiera się jutro do „Perły”?
- O, mnóstwo ludzi, na pewno będzie tłok. Nie w każdą sobotę odbywa się tam
potańcówka.
- Nie mam w co się ubrać...
- Nie przejmuj się tym. Inni też nie mają odświętnych strojów - uspokoił ją, po czym
zwrócił się do Kristiana: - A ty, Kristian, pewnie niebawem zaczniesz roznosić gazety? A
może do staniesz pracę gońca? Słyszałem, że dobrze ci idzie w szkole, więc na pewno
zdążysz odrobić wszystkie lekcje, nawet jeśli będziesz pracował.
Kristian posłał mu ponure spojrzenie, zacisnął usta i nic nie mówiąc, pochylił się nad
rachunkami.
Peder natomiast popatrzył na Johana swoimi poczciwymi oczami i rzekł: - Ja mogę
zapytać o pracę, jeśli myślisz, że w ten sposób pomogę Elise.
Johan zmierzwił mu grzywkę i odparł:
- Za rok, może dwa, Peder, na razie jesteś za mały. Peder był wyraźnie zawiedziony.
- Przecież Evert nie jest wcale starszy ode mnie!
- Ale zdaje się, że nie przychodzi do szkoły, prawda?
Peder spuścił wzrok i wodząc palcem wskazującym po stronie podręcznika,
sylabizował powoli: „Taata... czyyyta... gaazeetę. Maama... pieecze... chleb”.
- Posłuchaj go - wyśmiewał się Kristian. - On nie potrafi przeczytać nawet z
elementarza.
- Kristian! - Elise zgromiła go spojrzeniem. - Nawet jeśli Peder nie jest tak zdolny jak
ty, to ma o wiele lepsze serce. A na pewno nie nauczy się dobrze czytać, jeśli będziesz z niego
drwił. Ale teraz jest już późno, chłopcy. Kładźcie się spać, bo jutro wcześnie musicie wstać!
Obaj wstali posłusznie od stołu. Po głosie siostry poznali, że nie ma co oponować.
- Muszę iść do ubikacji. Kto pierwszy na dole? - zawołał Kristian i rzucił się ku
drzwiom, a tuż za nim pobiegł Peder.
Johan uśmiechnął się do Elise.
- Chodź, usiądź przy mnie, póki mamy okazję.
Przytuliła się do niego i poczuła na ustach jego wargi.
Gdy wreszcie zdołali oderwać się od siebie, Johan wyszeptał jej wprost do ucha:
- W przerwie obiadowej zaszedłem do pastora, by się wszystkiego dowiedzieć.
Elise zrobiła wielkie oczy.
- I co powiedział pastor?
- Że wystarczy ustalić termin ślubu. Powiedziałem, że najlepiej byłoby na wiosnę,
najpóźniej w okolicach świętego Jana. W naszym nowym pięknym kościele, Sagene kirke.
Elise mimowolnie znów pomyślała o Hildzie. Jeżeli rzeczywiście majster zajmie się
wszystkim, to może nie musi się tak zamartwiać o siostrę?
Oparła czoło o szeroki tors Johana i wyszeptała bezgłośnie:
- Hilda spodziewa się dziecka.
- Co ty mówisz? - Johan wyprostował się gwałtownie.
Podniosła ku niemu twarz i patrząc mu prosto w oczy, powtórzyła:
- Hilda spodziewa się dziecka, ale błagam cię, nie mów na razie o tym nikomu. Nie
mogę ci nawet zdradzić, kto jest ojcem.
- A to nie Lorang? - Johan popatrzył na nią badawczo, a u nasady nosa zrobiła mu się
głęboka zmarszczka. Rzekł z namysłem: - Hilda ma przecież dopiero szesnaście lat.
Elise pokiwała głową z powagą.
- Mama jeszcze o tym nie wie. Peder i Kristian także. Ja zresztą też dowiedziałam się
dopiero wczoraj wieczorem.
Johan nagle zmarkotniał, on, zazwyczaj taki opanowany, i zapytał:
- Jesteś pewna?
- Nie, to się okaże za jakiś czas, ale... - wzruszyła bezradnie ramionami. - Wszystko
na to wskazuje.
Johan westchnął ciężko.
- Miejmy nadzieję, że nie straci pracy, choć pewnie będzie musiała przerwać ją na
jakiś czas, gdy brzuch jej urośnie.
Elise pokiwała głową. Chętnie uspokoiłaby go, zapewniając, że Hilda ma obiecane, iż
pozostanie w przędzalni, ale nie mogła tego zrobić bez zgody siostry.
Johan siedział zamyślony, patrząc nieruchomo przed siebie. Stracił najwyraźniej
ochotę na pieszczoty.
- Niepojęte, w wieku szesnastu lat... - mruknął pod nosem.
- Nie myśl o tym, Johan. Jakoś się to ułoży - odezwała się Elise, zamilkła na moment
i po chwili dodała z zapałem: - Powiedziałam mamie, że mi się oświadczyłeś, a ona uznała, że
powinnam się zgodzić.
Johan uśmiechnął się, przygarnął ją w przypływie czułości i znów odszukał wargami
jej usta.
Przestali się całować dopiero, gdy usłyszeli na schodach chłopców. Elise natychmiast
uwolniła się z objęć Johana i usiadła na stołku obok niego.
- Słuchaj, Johan - wyszeptała pośpiesznie, nim bracia weszli do środka. - Oddałeś ją?
Przez moment patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem, ale zaraz się zorientował, o
co jej chodzi, i pokiwał głową.
- Załatwione, Elise. Nie myśl więcej o tym.
- Poszedłeś na policję czy do dyrektora? Powiedział coś? Broszka należy jednak do
jego córki?
- Tak. To znaczy niezupełnie do niej, ale wiedział, kto ją zgubił. Przestań już o tym
myśleć, Elise - powtórzył i podnosząc się z miejsca, dodał: - Muszę wracać, Anna nie czuje
się dziś najlepiej.
- Pozdrów ją ode mnie. Powiedz, że zajrzę do niej jutro wieczorem.
Kiwnął głową i wyszedł w chwili, gdy do kuchni wpadli młodsi bracia Elise.
- Koło drzwi ubikacji był wielki szczur! - zawołał Kristian. - Chciałem go złapać, ale
Peder go wystraszył.
- Kristian chciał go zadeptać na śmierć - odezwał się Peder oburzony. - Przecież tak
nie można, prawda, Elise?
- Nie dałby rady go podeptać - odparła Elise, pogrążona we własnych myślach.
- Ale za to mógłbym go zabić siekierą - upierał się Kristian, zły na brata. - Gdybyś go
nie przepędził.
- Cicho, chłopcy, wiecie, że mama jest chora. Uspokoili się, szybko zdjęli ubrania i
przemknęli się do izby.
- Dobranoc, Elise!
- Dobranoc, Peder! Dobranoc, Kristian!
Do wiadra, w którym zostawiła wodę ze zmywania, Elise dodała trochę salmiaku i
wyszła na korytarz umyć schody. Od zmęczenia bolało ją całe ciało. Kiedy Johan zostanie
nadzorcą, bo na pewno wkrótce mu to zaproponują, zarobi co najmniej o dwie korony więcej
niż teraz. Będzie ich wówczas stać na wynajęcie własnej izby. Może nawet małego
mieszkania z niewielką kuchnią? Urządzę je wówczas ładnie, na oknach postawię kwiaty i
zawieszę białe, sztywne firanki, a stół przykryję świeżo wyprasowanym obrusem, rozmarzyła
się Elise.
Albo jeszcze lepiej, zamieszkamy w małym pomalowanym na czerwono domku,
podobnym do tego przy moście, w którym mieszka teraz stary majster. W domku z gankiem,
na którym letnią porą przyjemnie będzie można się wygrzewać na słońcu, z paleniskiem w
kuchni, niewielką izbą dzienną, w której stać będzie aksamitna sofa i wypolerowany stół, a po
stromych schodkach wchodzić się będzie do pokoiku na poddaszu. Latem w sobotnie
wieczory i w niedziele będą sobie mogli siedzieć na ganku, wsłuchiwać się w szum rzeki,
świergot ptaków dolatujący ze starego dębu i wesołe dziecięce głosy na łące. Ona i Johan,
tylko we dwoje, będą mieć przed sobą cały cudowny wieczór. Boże, jakie to szczęście...
Najważniejsze, że pozbyłam się na dobre tej wstrętnej broszki, pomyślała, wracając do
rzeczywistości. Dyrektor wziął ją, nie zadając kłopotliwych pytań, bo gdyby było inaczej,
Johan na pewno by jej o tym wspomniał. Dobry, kochany Johan...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pogoda znów się zmieniła, chodniki tonęły w brei, padał deszcz ze śniegiem, a
powietrze przesiąknięte było wilgocią.
Elise szła z Johanem pod rękę. Czuła się trochę dziwnie, afiszując się przed całym
światem, że należą do siebie. Zawstydzało ją to po trosze, ale i napawało dumą.
- Słyszysz? - przystanęła, czując w całym ciele niecierpliwe oczekiwanie. - Słyszysz
muzykę?
Johan skinął głową. Mijali właśnie gazową latarnię, która oświetliła bladym światłem
jego twarz. Podniosła na niego wzrok i poczuła, że kocha go niemal do bólu.
- Ale ja nie umiem tańczyć - przyznała się zawstydzona.
- Myślisz, że ja jestem lepszy? - roześmiał się i przycisnął mocniej jej ramię.
Zatrzymał się i przygarnąwszy ją do siebie, wyszeptał:
- Nie musimy wcale tańczyć, Elise. Staniemy sobie przytuleni na środku sali, a inni
niech sobie wirują w tańcu dookoła nas.
Roześmiała się, ale choć najchętniej stałaby tak w jego ramionach jeszcze długo,
rozejrzała się nerwowo i szepnęła:
- Jeszcze nas ktoś zobaczy.
- A nawet jeśli, to co? Myślisz, że kogoś razi widok szczęśliwych ludzi?
Uśmiechnęła się rozbawiona.
Powoli ruszyli w dół ulicy. Dźwięki muzyki brzmiały coraz głośniej, a powietrze
przesycone było napięciem i radosnym oczekiwaniem.
Nagle ktoś zawołał Elise po imieniu, a gdy się odwróciła, zobaczyła Agnes z trzema
innymi dziewczętami. Szły pod rękę roześmiane i rozgadane, najwyraźniej także kierując swe
kroki w stronę „Perły”.
Elise nie widziała się z Agnes już od wielu dni, bo przyjaciółka nie pracowała w
przędzalni, tylko w stojącej nieopodal dualni Hjula. Kiedyś często razem spędzały wieczory,
gdy już wykonały w domu wszystkie swoje obowiązki, ale odkąd Elise zaczęła się spotykać z
Johanem, rzadziej znajdowała na to czas. Miała z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, bo w
głębi serca czuła, że zdradziła najlepszą przyjaciółkę.
- Idziecie do „Perły”? - zawołała Agnes.
Elise pokiwała głową, zażenowana, że stoi tak pod ramię z Johanem, jakby byli starym
małżeństwem. Gdy jednak chciała uwolnić rękę, Johan ścisnął ją mocniej.
- Wy też? - zapytała.
Dziewczęta przytaknęły, spoglądając to na nią, to na Johana. Na ich twarzach
odmalowała się zazdrość.
- Widziałam Hildę, jak przechodziła mostem na drugi brzeg - odezwała się nagle
jedna z dziewcząt. - Jeśli zapomniała czegoś w fabryce, to i tak nic nie załatwi, bo już jest
zamknięta.
- Wiem. Ale ona nie szła do fabryki - odparła Elise pewnym głosem.
Dziewczyny zachichotały.
- Czyżby znalazła ukochanego po niewłaściwej stronie rzeki?
Elise pokiwała głową i też się roześmiała.
- Chodź, Agnes - zawołała jedna z dziewcząt. - Nie widzisz, że już wpuszczają do
środka?
Elise i Johan szli niespiesznie, więc dziewczęta ich wyprzedziły. Jak tylko znalazły się
poza zasięgiem ich wzroku, Johan odwrócił się do Elise i zapytał: - Co znaczy to gadanie o
Hildzie? Czy to prawda?
Elise zagryzła wargi.
- E, powiedziałam to tylko tak, na odczepnego.
- Nie wiesz, po co szła na drugą stronę rzeki? Elise pokręciła głową.
- Nie, ale coś mi się zdaje, że ma tam kogoś.
- Masz na myśli ojca dziecka?
Przytaknęła, ciesząc się, że nie stoją pod latarnią, bo z pewnością poznałby od razu po
jej minie, że nie mówi prawdy.
Doszli na miejsce. W korytarzu ustawiła się kolejka chętnych do wejścia na salę, z
której dolatywała głośna muzyka. W otwartych drzwiach widać było wirujące pary, co
oznaczało, że tańce trwały już w najlepsze. W sąsiednim pomieszczeniu stały stoliki, a wokół
nich taborety. Za ladą stał „Ruski”, potężny Rosjanin z ciemnymi wąsami, rumianymi
policzkami i grubym brzuchem. Podobno przed dwudziestoma laty przypłynął na rosyjskim
brygu i zszedł na ląd w Kristianii. Zaczynał od niczego, a teraz był właścicielem połowy
„Perły”. Do niego należał też niewielki dom na ulicy Sagveien.
- Napijesz się piwa czy pójdziemy zatańczyć? - zapytał Johan, a jego niebieskie oczy
rozbłysły.
- A ty co wolisz? - uśmiechnęła się do niego.
- Przecież to ja ciebie pytam - roześmiał się.
- No to ja wolę potańczyć.
Chwycił ją za rękę i poszli do sali, po czym objął ramieniem i poprowadził w tańcu,
jakby nic innego w życiu nie robił.
Elise od dzieciństwa bardzo lubiła muzykę. Mama opowiadała, że już w wieku dwóch
lat pięknie śpiewała. Miała wrodzone poczucie rytmu. Chociaż nie znała kroków tańca,
szybko je sobie przyswoiła, podglądając innych. Nie wstydziła się, że pomyli kroki, bo
zdążyła zauważyć, że co rusz ktoś się mylił. Johan przytulił policzek do jej policzka i
przycisnął ją mocno do siebie. Miała wrażenie, że unosi się nad ziemią. Przymknęła oczy i
pomyślała, że mogłaby tak wirować w tańcu aż do końca swych dni i jeśli tylko będzie mogła
przychodzić do „Perły” raz po raz i potańczyć z Johanem, to więcej od życia nie pragnie.
Po kilku melodiach Johan zwolnił uścisk w talii Elise i powiedział:
- Strasznie zaschło mi w gardle. Chodź, pójdziemy się napić piwa.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą.
W sąsiednim pomieszczeniu było ciasno, prawie wszystkie stoliki były zajęte. Gwar i
śmiech mieszał się z brzękiem butelek, przekleństwami, pokasływaniem i odgłosami
spluwania do spluwaczki. Wielu młodych mężczyzn żuło tytoń. Agnes zawsze powtarzała, że
chcą w ten sposób podkreślić swoją męskość. Elise jednak była zadowolona, że Johan nie
odczuwa takiej potrzeby. Nie mogła bowiem znieść ostrego zapachu tytoniu
przypominającego jej smród starej przepoconej podeszwy.
Zajęli stolik na samym końcu w rogu niewysokiego pomieszczenia, zasnutego kłębami
dymu. Z belek powały zwisały naftowe lampy, roztaczając wokół siebie matowe światło,
które nie docierało jednak do wszystkich zakamarków. Johan usiadł i posadził sobie Elise na
kolanach.
- A więc to jest ta twoja narzeczona, Johan? - huknął ktoś basem z drugiego końca
pomieszczenia. - A niech mnie diabli porwą! Ty to jesteś szczęściarz!
Johan uśmiechnął się, podniósł kufel z piwem i kiwnąwszy w stronę mężczyzny,
zawołał: „Na zdrowie!” Wychylił parę łyków i dał się napić Elise.
W tej samej chwili z korytarza doleciały odgłosy okropnej awantury i do środka
wtoczyli się dwaj mężczyźni, ciągnąc za sobą dwie dziewczyny, po których stroju i
zachowaniu Elise domyśliła się, że to prostytutki. Zwłaszcza jedna z nich zwróciła jej uwagę,
bo miała sińce pod oczami i taki dziwny, zastygły jak u umarlaka uśmiech, była brudna,
pijana i miała na sobie podarte ubranie.
Mężczyźni nie byli pierwszej młodości. Jeden z nich, w naciśniętej na czoło czapce z
daszkiem, zarośnięty i zaniedbany, wydał się Elise dziwnie znajomy, ale w słabym świetle
zadymionego pomieszczenia nie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Miał na sobie poplamioną
kamizelkę, w której brakowało co drugiego guzika.
Cała czwórka przepchnęła się do sąsiedniego stolika, który właśnie się zwolnił. Gdy
mężczyzna zdjął czapkę, Elise chwycił za serce bolesny skurcz. Poczuła, że się gwałtownie
czerwieni, chciała się odwrócić w drugą stronę, ale jak porażona wpatrywała się w ojca i
uliczną dziwkę, która usiadła mu na kolanach. Serce waliło jej jak młotem. Wzbierał w niej
bezgraniczny gniew. W domu leżała mama złożona straszną chorobą i nie miałaby za co żyć,
gdyby nie pieniądze, które ciężką pracą zarabiały obie córki, a ojciec siedzi sobie tu, popija
piwo i trzyma na kolanach dziwkę, której też musi coś postawić i jeszcze dorzucić parę koron
zapłaty za wdzięki i usługi, jakie chętnie sprzedawała.
Johan też go zauważył.
- Idziemy, Elise? - zapytał i popatrzył na nią ze współczuciem.
Kiwnęła głową i wstała, zmuszając się, by przejść obojętnie obok stolika, przy którym
usadowiła się ta czwórka, po czym przyśpieszyła kroku i prawie wybiegła przez drzwi.
Gdy już znaleźli się na zewnątrz, z trudem łapała oddech i trzęsła się jak w gorączce.
- Co za łajdak! - wydobyła wreszcie z siebie, a z oczu popłynęły jej łzy. - Wydaje
pieniądze na inne kobiety, gdy w domu leży ciężko chora mama. - Zagryzała wargi, usiłując
powstrzymać się od płaczu, ale bezskutecznie. Rozszlochała się na dobre.
- Chodźmy stąd! - rzekł Johan i objął ją ramieniem. - I tak nie moglibyśmy posiedzieć
dłużej, bo twoja mama została tylko z Pederem i Kristianem. Potańczyliśmy trochę,
wypiliśmy piwo i wiemy już, jak smakuje takie życie. Nie ma to jak w domu, Elise.
Pociągnął ją za sobą na ulicę. Duże lepkie płatki śniegu opadały gęsto, przykrywając
niczym białym dywanem bruk, rynsztok, zniszczone schody, zardzewiałą pompę i śmierdzące
śmietniki na ciemnych podwórkach.
- Zapomnij o tym, Elise - pocieszał ją Johan. - On nie jest wart twoich łez. Znasz go
przecież, to nie pierwszy raz. Twoja mama też nie ma co do niego złudzeń. Od dawna już nie
stoicie w oknie i nie wypatrujecie jego powrotu. Jestem pewien, że lepiej wam nawet, gdy nie
przychodzi do domu. Zapomniałaś już, jak cię bił? Ciebie i twoją mamę?
Elise potrząsnęła głową i wytarła oczy szalem.
- Nie zapomniałam, ale wydaje mi się, że to takie podłe. Przecież on wie, że mama
choruje i już od roku nie może pracować. Co on sobie w ogóle myśli? Że za co my mamy
żyć?
- On wcale nie myśli. Zachowuje się jak ci wszyscy, którzy stracili pracę i nie mają
siły stanąć oko w oko z biedą. Szuka zapomnienia w alkoholu. Jedni się urodzili z silną wolą,
inni nie. Nie mamy na to wpływu, jacy jesteśmy. A jeszcze kiedy władzę nad kimś przejmie
wódka...
- Dobry z ciebie człowiek, Johanie. Bardzo ci^ kocham.
- Ja też cię kocham.
Latarnia gazowa przy ich domu była stłuczona. Stanęli więc w ciemnym kącie i
przytulili się mocno, nic nie mówiąc. Elise uspokoiła się i zapragnęła stać tak przez całą noc,
mimo że marzły jej stopy.
- Idź do siebie i połóż się, Elise, żebyś się nie przeziębiła. A jeśli jutro Hilda zostanie
w domu, to możemy pójść na spacer do miasta - dodał z zapałem. - Pospacerujemy sobie w
górę ulicą Karla Johana, popatrzymy na latarnie elektryczne, wystawy sklepowe i sanie, które
będą nas mijać. Przecież ludzie wciąż jeszcze świętują karnawał, przynajmniej niektórzy.
- Bardzo chętnie. Nie mogę się już doczekać - odpowiedziała Elise i uśmiechnęła się
w ciemności.
Rozstali się przy drzwiach do jego mieszkania i Elise ruszyła wyżej na drugie piętro,
czując, że znów ze strachu ściska ją w gardle. Cały czas powtarzała sobie, że póki życie, poty
nadzieja. Mama wciąż żyła, a przecież cuda się czasem zdarzają. Może więc i oni go
doświadczą. Po co zamartwiać się przyszłością, skoro nie ma się na nią żadnego wpływu.
Mimo to za każdym razem, gdy otwierała drzwi izby, w której leżała mama, lodowata
obręcz zaciskała się na jej sercu.
- Mamo? Śpisz?
- Nie, nie musisz mówić szeptem, Elise. - Głos mamy brzmiał zaskakująco wyraźnie i
dźwięcznie.
Elise podeszła szybko do jej łóżka. Kristian i Peder spali już mocno na rozkładanym
łóżku.
- Chyba nie myślisz, że byłam za długo?
W migotliwym blasku płomyka świecy, która paliła się na komodzie, Elise dostrzegła,
że mama się uśmiecha.
- Spodziewałam się raczej, że wrócisz o wiele później. Dobrze się bawiłaś?
Elise zdziwiła się. Mama już dawno nie powiedziała naraz tak wiele. Może
rzeczywiście jest dla niej jeszcze nadzieja?
- Tak. Tańczyliśmy.
Mama znów się uśmiechnęła i popatrzyła na nią.
- Jesteś taka muzykalna. Pewnie bez trudu nauczyłaś się tańczyć.
- Ja jestem muzykalna?
- Owszem, śpiewałaś czysto, bez najmniejszego fałszu, już w wieku dwóch lat.
- Mówiłaś mi o tym kiedyś, ale nie sądziłam, że to ma jakiś związek z tańcem.
Mama pokiwała głową z powagą.
- Gdybyś się urodziła po drugiej stronie rzeki, Elise, mogłabyś coś osiągnąć dzięki
swojemu talentowi.
- E, co ty mówisz, mamo! - Elise zaśmiała się zakłopotana. - Lepiej się dziś czujesz?
Mama pokiwała głową.
- Wiesz, to dziwne, nagle poczułam, że lżej mi się oddycha i nie jestem taka znużona i
ociężała jak przez ostatnie dni.
Elise popatrzyła na nią zdumiona, a potem skierowała wzrok na młodszych braci.
- Zrobili to, o co ich prosiłam? Podali ci kolację i kawę do popicia?
- Tak, zachowywali się jak aniołki.
Elise trudno było sobie wyobrazić Kristiana w roli anioła, ale nie zakwestionowała
słów mamy.
- A Hilda?
- Pozwoliłam jej wrócić o dziesiątej. Elise wolała nie pytać, dokąd poszła siostra.
- Zjem sobie kromkę chleba i położę się spać.
- Kładź się, Elise. Hilda już dorosła i stała się bardzo rozsądna. Poradzi sobie.
Dobre sobie, pomyślała Elise z lekkim westchnieniem. Zastanawiała się, co powie
mama, gdy dowie się całej prawdy...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise obudziła się nagle i siadła przestraszona na posłaniu. Co się tam, na Boga,
dzieje? - pomyślała, nasłuchując uważnie. Z kuchni dolatywały hałaśliwe rozmowy. Czyżby
Hilda przyprowadziła kogoś do domu? Zerknęła w stronę okna i po głębokiej ciemności
poznała, że musi być środek nocy. Wstrzymała oddech, rozróżniwszy męskie głosy, i
przeraziła się. O Boże, co też ta Hilda wyprawia?
Chyba nie przyszło jej do głowy, by zapraszać tu majstra, pana Paulsena?
Usłyszała brzęk butelek, śmiechy i kłótnię. Kobiecy głos nie należał jednak do Hildy.
Ilu ich tam jest? Elise poczuła, jak wzbiera w niej złość. Jak Hilda mogła zaprosić obcych
ludzi do domu w samym środku nocy? Nie ma czym poczęstować gości, no i mama leży
przecież chora, chłopcy śpią. Czy ona całkiem straciła rozum? Nie dość, że wpędziła się w
nieszczęście, to jeszcze sobie pozwala na takie wybryki.
Znów rozległ się rechot. Elise wyskoczyła Z łóżka i boso, nie zważając na zimną
podłogę, pobiegła po szal. Zdjęła go po omacku z gwoździa na ścianie, narzuciła sobie na
ramiona i wzburzona otworzyła drzwi.
Przy kuchennym stole ujrzała dwóch mężczyzn i dwie kobiety, towarzystwo, które
spotkała w „Perle”. Jedna z dziewczyn, w rozpiętej bluzce odsłaniającej piersi, siedziała ojcu
na kolanach.
- A to właśnie jest moja córka - wybełkotał ojciec. - Chodź tu, Elise, przywitaj się z
moją ślicznotką! Prawda, że jest piękna? - dodał, kładąc brudne łapsko na śnieżnobiałej piersi.
Dziewczyna zachichotała zadowolona, odsłaniając rząd zepsutych zębów.
Elise nabrała głębokiego oddechu i zamknęła za sobą drzwi. Serce biło jej tak mocno,
że miała wrażenie, iż zaraz rozsypie się na kawałki, ale drżącym głosem oświadczyła
stanowczo:
- Wyjdźcie stąd! Mama jest chora.
- No co ty, co z tobą?
- Mama jest chora, chyba mówię wyraźnie! Źle znosi takie hałasy. Poza tym zdaje się
zapomniałeś, że to twoja żona.
Ojciec zepchnął dziewczynę z kolan, tak że omal nie spadła na podłogę, po czym
wstał i chwiejąc się na nogach, popatrzył na Elise rozwścieczony.
- A kiedy ty, do licha ciężkiego, zrobiłaś się taka pyskata, co? Masz czelność odzywać
się do swojego ojca takim tonem? A niech cię wszyscy diabli! już ja ci dam nauczkę,
smarkulo. Jeśli ci się zdaje, że możesz wyganiać mnie z mojego własnego domu, to zaraz się
przekonasz!
Elise nie ruszyła się z miejsca, gdy ojciec rzucił się na nią. Bała się, że obudzi mamę,
uciekając do izby, a tego za nic w świecie nie chciała. Wolała zaoszczędzić mamie tego, co tu
się działo, i poradzić sobie z ojcem sama.
Ale w tej samej chwili na jej nosie i ustach wylądowała pięść. Poczuła przeraźliwy
ból, a w ustach znany jej z wcześniejszych awantur w domu słodki smak krwi.
- Słyszysz, smarkulo? - krzyczał ojciec. - Nie ruszę się stąd! To moja kuchnia!
- Twoja kuchnia?! - wybuchnęła Elise złością, całkiem tracąc nad sobą panowanie. -
A zapłaciłeś za nią, jeśli mogę zapytać?
Po raz drugi uderzył ją w twarz. Zamroczyło ją, zachwiała się i pewnie by upadła,
gdyby się w porę nie oparła o framugę.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi na korytarz i stanął w nich Johan,
ubrany jak do wyjścia. Na jego twarzy malował się gniew. W jednej chwili ocenił sytuację,
wpadł do środka, chwycił napastnika za pazuchę i pociągnął go za sobą. Kompan ojca zerwał
się od stołu zdumiewająco lekko. W paru susach dopadł Johana i wnet wszyscy trzej
zakotłowali się na podłodze w korytarzu. Elise widziała tylko zaciśnięte pięści i krew. Głośne
przekleństwa odbijały się głucho na ciemnej klatce schodowej. Dziwki z kompanii ojca
przecisnęły się między walczącymi mężczyznami i zbiegły po schodach.
Elise stała w drzwiach i obserwowała bójkę, trzęsąc się z zimna i ze wzburzenia. Było
ich dwóch na jednego, ale ci dwaj byli pijani, co dawało przewagę silnemu Johanowi.
- Wracaj do środka, Elise! - zawołał Johan poprzez tumult. - Zamknij drzwi, żeby
twoja mama nie słyszała awantury!
Posłuchała go, bo właściwie i tak nie mogła mu pomóc. Szlochając ze strachu, bólu i
zdenerwowania, stała na środku kuchni i drżała, póki odgłosy awantury nie osłabły, a
przekleństwa i krzyki nie ucichły gdzieś na dole. Obawiała się, że lada chwila wybiegnie z
mieszkania na parterze zarządca budynku i zagrozi, że wyrzuci ich na zbity pysk, jeśli się
natychmiast nie uspokoją. Wreszcie całkiem ucichło, a po chwili usłyszała kroki na schodach
i do kuchni zajrzał Johan. Z nosa leciała mu krew, koszulę miał podartą, a spodnie powalane
błotem.
- Dobrze się czujesz? - zapytał i spojrzał na nią uważnie. Pokiwała głową, tłumiąc
szloch.
- Tak się bałam o mamę - wychlipała. Johan wszedł do środka.
- Było tu coś słychać?
Pokręciła głową, zamoczyła w zimnej wodzie szmatkę i przyłożyła mu do
krwawiącego nosa. Objął ją i pocieszył:
- Nie płacz, Elise. Myślę, że nie odważy się tu wrócić tak szybko.
Wkrótce się uspokoiła w jego objęciach. Czuła taki wstyd i upokorzenie, choć
powinna już do tego przywyknąć. Nie pierwszy raz ojciec przyszedł do domu pijany, nie
pierwszy raz przyprowadził sobie obcą kobietę.
- Idź już spać, Johan. Twoja mama i Anna pewnie się denerwują, co z tobą.
Niechętnie wypuścił ją z objęć, pogłaskał po policzku i już go nie było.
Elise, wstrzymując oddech, otworzyła drzwi do izby. Czy mama się obudziła?
Domyśliła się, co się tu działo?
Po omacku trafiła na swój siennik rozłożony na podłodze.
- Elise? - usłyszała przestraszony głos Pedera. - On jeszcze tu jest?
- Nie, już poszedł. Połóż się i śpij!
- Dlaczego tak strasznie hałasowali?
- Bo wypili za dużo.
- Skąd on ma na to pieniądze?
- Nie wiem, może dostaje zapomogę? Śpij, Peder!
- Gdzie on... gdzie tata nocuje?
- A skąd ja mogę wiedzieć?
- Może pomagają mu żołnierze z Armii Zbawienia? - W głosie chłopca zabrzmiała
nadzieja.
- Na pewno, a teraz śpij już, proszę.
Z łóżka mamy doleciał świszczący kaszel. Ona na pewno tylko udaje, że nic nie
słyszała. Niemożliwe, by nie obudził jej ten hałas, pomyślała Elise i choć wciąż dygotała ze
zdenerwowania, zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
Obudziła się nagle, przerażona tym, że za oknem jest jasno. Gwałtownie poderwała się
z siennika, sądząc, że syrena fabryczna już dawno oznajmiła początek zmiany, i dopiero po
chwili uświadomiła sobie z ulgą, że przecież jest niedziela. Opadła z powrotem na posłanie i
rozejrzała się po izbie, a wtedy ponownie strach chwycił ją za gardło. Łóżko Hildy było
puste!
W nocy w ogóle nie pomyślała o Hildzie, biorąc za oczywistość, że siostra leży na
swoim łóżku. Zwykle miała twardy sen i hałasy nigdy jej nie budziły, nawet gdy ojciec
urządzał najgorsze awantury.
Skierowała wzrok w stronę mamy, która spała spokojnie, podobnie jak odwróceni do
siebie głowami Peder i Kristian na starym rozkładanym łóżku. Elise wstała po cichutku i
stąpając boso po podłodze, wymknęła się do kuchni. Drżąc z zimna, napaliła w piecu,
ochlapała twarz wodą i szybko się ubrała. Dokładnie wymyła się poprzedniego dnia przed
wyjściem z Johanem na sobotnią potańcówkę, więc czuła się czysta.
W kominie słychać było wycie wiatru, który najwyraźniej znów się nasilił. Chyba na
dworze się ochłodziło, bo w kuchni panował straszny ziąb. Elise tarła dłonie nad piecem,
chuchała w nie i dmuchała, by się rozgrzać. Potem zdjęła fajerki, nalała wody do czajnika i
nastawiła do gotowania. Z racji niedzieli postanowiła pozwolić sobie tego ranka na wypicie
mocnej kawy z cukrem i z mlekiem.
Będę musiała skłamać mamie, pomyślała. Przecież nie powiem jej, że Hilda nie
wróciła na noc. Wystarczy już, że ojciec znów tu przyszedł pijany w sztok z jakimś
kompanem od kieliszka i w towarzystwie dziwek.
Jak Hilda tak może? Wie przecież, że mama jest chora. Przyrzekła jej, że wróci przed
dziesiątą. Ta jej nowa koleżanka ma na nią chyba zły wpływ. Mieszka sama na poddaszu w
starym domu w dole przy tkalni płótna żaglowego i nikt jej nie pilnuje. Pochodzi z rodziny
komorników znad jeziora Mjosa i w wieku piętnastu lat sama przyjechała do miasta do pracy.
Wreszcie! Elise usłyszała na schodach kroki. Hilda skrada się, na pewno ma wyrzuty
sumienia. Dobrze jej tak! Powinna się wstydzić! - pomyślała Elise i spojrzała poirytowana na
drzwi.
Kroki słychać było coraz bliżej, stawiane ostrożnie, jakby z ociąganiem. Boi się, nie
bez satysfakcji stwierdziła Elise.
Ku jej zdumieniu rozległo się pukanie i ktoś ostrożnie uchylił drzwi. W wąskiej
szparze Elise ujrzała zdyszaną panią Evertsen.
- Na dole przy moście znaleziono trupa - odezwała się sąsiadka drżącym głosem. -
Podobno ktoś się utopił. Chciałam tylko sprawdzić, czy jesteście tu w komplecie.
Hilda... - pomyślała Elise nagle i przeszył ją strach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elise wstała i potykając się na drżących nogach, doszła do pani Evertsen i chwyciła ją
za ramię. Próbowała coś powiedzieć, ale język nie chciał jej słuchać.
- Czy to... - wydobyła wreszcie z siebie, ale tak cicho, że jej słowa zabrzmiały jak
szept. - Kto to...
Pani Evertsen pokręciła głową.
- Nie widziałam dokładnie, bo nie dopchałam się w tłumie gapiów. Słyszałam tylko,
jak mówili, że ktoś się utopił. Zresztą nie pierwszy raz ktoś sobie odebrał życie w taki sposób
- dodała, wzdrygając się. - Ale żeby rzucić się do tej lodowatej rzeki...
Elise stała bez ruchu, porażona strachem. Nie była w stanie nic powiedzieć. Hilda nie
wróciła na noc do domu. Nie widziała jej od tamtej pory, gdy jej przykazała, że ma nic nie
mówić mamie. Może Hilda uznała wtedy, że znalazła się w beznadziejnej sytuacji, i
zdecydowała się na desperacki krok, podobnie jak wiele innych dziewcząt, które popadły w
kłopoty?
Elise wzdrygnęła się.
- Widziała pani... czy to była...
- Przecież tłumaczę ci, że nic nie widziałam. Boże drogi, co za okropna śmierć! Kto to
był? Może ktoś, kto nie miał się gdzie podziać? Może przemarznięty nie zauważył, dokąd
idzie? A może to jakaś młoda dziewczyna, która znalazła się w trudnej sytuacji i nie
wiedziała, co robić?
- Ale nie widziała pani... - zaczęła znów Elise zdesperowana. - Zupełnie nic pani nie
widziała?
Pani Evertsen pokręciła głową.
- Baby stłoczyły się wokół, zupełnie jakby to był cyrk. I przepychały się jedna przez
drugą, żeby podejść bliżej. - Wzdrygnęła się i głośno dodała: - Pamiętasz, co się stało z
Signe? Może już lepiej od razu ze sobą skończyć?
Elise oparła się o ścianę, by nie upaść. Przecież to nie musi być Hilda, tłumaczyła
sobie. Koleżanka Agnes mówiła wczoraj wieczorem, że widziała Hildę przechodzącą przez
most na drugą stronę rzeki. W piątek Hilda była taka radosna i zadowolona, opowiadała, że
majster jej pomoże.
Napadłam na nią wczoraj, wyrzucała sobie w duchu. Zagroziłam, że biada jej, jeśli
wspomni o tym mamie.
Dobry Jezu, może Hilda uświadomiła sobie, że majster jej jednak nie wesprze? Boże,
co ta Hilda wymyśliła?
Zakręciło jej się w głowie i poczuła mdłości. Zamknęła oczy, uświadomiwszy sobie w
całej pełni grozę sytuacji. Mamę to zabije, a Peder rozchoruje się z żalu. Kristian całkiem
zamknie się w sobie, a jego twarz stanie się jeszcze bardziej ponura. Sama będę musiała
pracować na utrzymanie rodziny, przeraziła się. Z kim będę dzielić troski i radości, jeśli stracę
jedyną siostrę? Wyobraziła sobie samotne powroty do domu na przerwę obiadową. Nikt nie
usiądzie z nią przy stole, nie pomoże jej opiekować się mamą. Samej przyjdzie jej prać,
cerować skarpety i łatać spodnie chłopców. Nie będzie się miała z kim pośmiać, pożartować i
poplotkować o innych dziewczętach z przędzalni.
- Co się z tobą dzieje? - przyjrzała się jej uważnie pani Evert - sen, dopiero teraz
zwracając uwagę na reakcję Elise.
- Nic takiego - odpowiedziała Elise, kręcąc głową. - Ale to okropne, gdy się pomyśli o
lodowatej toni - dodała z drżeniem w głosie.
Pani Evertsen przytaknęła.
- Nie bierz sobie tego nieszczęścia aż tak mocno do serca - rzekła, kierując się w
stronę drzwi, i westchnęła ciężko: - Mam nadzieję, że to nikt znajomy, bo zawsze trudniej się
pogodzić ze śmiercią kogoś, kogo się dobrze znało. - Popatrzyła znów uważnie na Elise i
zagadnęła z innej beczki: - A co się dzieje ostatnio z Hildą? Jest taka blada i wychudzona. Nie
jest czasem chora?
Elise potrząsnęła gwałtownie głową, starając się opanować strach, który nią
zawładnął.
- Chyba nie. Ale wciąż jest jej zimno i marznie okropnie, ale czy to ona jedna? O tej
porze roku wszystkim zimno.
Pani Evertsen popatrzyła na nią dziwnie, ale może tylko tak się Elise zdawało, i
rzuciła na odchodnym:
- Chyba już wrócę do siebie. Jeśli się czegoś dowiem, zawiadomię was.
I kołysząc się z nogi na nogę, wyszła na korytarz.
Elise stała w miejscu jak skamieniała, drżąc na całym ciele. Wciąż dzwoniły jej w
uszach słowa sąsiadki: „Pamiętasz, co się stało z Signe? Może lepiej już od razu ze sobą
skończyć?”
Zatkała usta dłonią, by nie krzyknąć. Palce miała lodowate.
- Nie - wyszeptała.
Głowa pękała jej od natłoku myśli. Przypominały jej się wypowiedziane słowa,
reakcje siostry, wyraz twarzy, który przykuł jej uwagę. Zastanawiała się, czy postąpiła
właściwie. Może powinna zachować się zupełnie inaczej? Może okazała Hildzie zbytnią
surowość? Zamiast na nią krzyczeć, trzeba jej było raczej pożałować i przytulić, wyrzucała
sobie.
A teraz już pewnie na wszystko jest za późno...
Ukryła twarz w dłoniach, a jej wychudłym ciałem wstrząsnął tłumiony szloch.
- Dobry Boże, nie pozwól, by stało się najgorsze - modliła się błagalnie. - Z całego
serca proszę cię, Boże, zachowaj Hildę przy życiu!
W tej samej chwili na schodach rozległo się ciężkie stąpanie. Elise wbiła wzrok w
drzwi, zrazu niepewna, ale coraz bardziej przekonana, że zbliża się to, co nieuchronne.
Wstrzymała oddech, usłyszawszy głośne pukanie, i nim drzwi się otworzyły, wiedziała, co się
za chwilę stanie.
- Proszę - powiedziała cienkim głosem.
W progu stanęli dwaj wąsaci konstable w spiczastych hełmach i z lśniącymi guzikami
przy mundurach. Elise jęknęła głośno. A więc miałam rację, przeleciało jej przez myśl. Hilda
leży martwa na zamarzniętym brzegu rzeki. Wolała umrzeć niż zaznać wstydu i upokorzenia,
mimo że pan Paulsen obiecał jej pomóc, gdy urodzi dziecko.
- Jensine Lovlien? - odezwał się donośnym głosem jeden z konstabli.
- Jest w izbie - odpowiedziała Elise, szczękając zębami ze zdenerwowania, i wskazała
na drzwi do izby. - Leży chora.
- A wy jesteście... - Konstabl zmierzył ją uważnie wzrokiem.
- Jej córką. - Strach ściskał ją za gardło, z trudem oddychała. Przeleciało jej przez
myśl, że może przedstawiciele władzy chodzą od drzwi do drzwi i sprawdzają wszystkich na
całym osiedlu i niekoniecznie ich wizyta musi mieć związek z Hildą, ale w głębi serca czuła
pewność i lęk, który ją dusił. Znów zadźwięczały jej w uszach słowa pani Evertsen: „A może
to jakaś młoda dziewczyna, która znalazła się w trudnej sytuacji i nie wiedziała, co robić?”
Konstabl oznajmił z ciężkim westchnieniem:
- Przynosimy wam smutną wiadomość. W rzece utopił się mężczyzna i wiele wskazuje
na to, że to wasz ojciec.
Elise zachwiała się, zakryła dłonią usta i szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w
konstabla, próbując zrozumieć jego słowa. A więc to nie Hilda! Poczuła nagle wielką ulgę, a
zarazem niedowierzanie. Miała ochotę śmiać się i płakać. Zaraz jednak uświadomiła sobie
prawdę: Ojciec nie żyje. To on rzucił się w odmęty lodowatego nurtu albo poślizgnął się na
brzegu i wpadł do wody, a nikt nie usłyszał jego wołania o pomoc. W głowie kłębiły jej się
najróżniejsze myśli, nad którymi nie potrafiła zapanować, wreszcie wybuchnęła gwałtownym
płaczem. Właściwie nie wiedziała, czy płacze z powodu śmierci ojca, czy z radości, że Hilda
żyje. Cała się trzęsła i nie mogła uspokoić szczękania zębami. Nie żałowała ojca. Wiele razy
życzyła mu, by pochłonęła go ziemia, nagle jednak przypomniała sobie wydarzenia
poprzedniego wieczora. Wyrzuciła ojca za drzwi na taki ziąb. Pozostawiła go na mrozie,
pijanego, w cienkim ubraniu, nieświadomego niebezpieczeństwa. Albo rzucił się z mostu,
przeszedłszy przez zardzewiałą barierkę, jak kiedyś inny mężczyzna, który chciał się zabić,
albo ześlizgnął się na oblodzonym brzegu. Nie wiedziała, co gorsze.
- Rozumiemy, że to dla ciebie, panienko, przykra nowina, mimo że wasz ojciec od
ponad roku nie mieszkał z wami - odezwał się niepewnie jeden z konstabli. - Znaliśmy go
dobrze. Strasznie panienka zbladła! Sprowadzić doktora?
- Nie, dziękuję. Po prostu to spadło na mnie tak nagle... - bezradnie potrząsnęła głową
i usiłowała powstrzymać szloch. - Jak to się stało? To znaczy... Czy poślizgnął się na brzegu,
czy... - Zasłoniła twarz dłonią. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo boi się
odpowiedzi, ale uświadomiła sobie równocześnie, że jej zachowanie może im się wydać
dziwne.
- Tego jeszcze nie wiemy, ale przy moście jest bardzo ślisko. W nocy padał gęsty
śnieg. Poza tym... - urwał konstabl, wzruszając ramionami.
Poza tym ojciec był pijany - dokończyła w myślach Elise, a na głos powiedziała:
- Muszę powiedzieć o tym mamie.
Konstablom nagle zaczęło się śpieszyć.
- Proszę przyjść do kostnicy na ulicę Storgata 40, żeby zidentyfikować ciało - rzucił
jeden z nich na odchodnym.
Gdy Elise została sama, nie była zdolna poruszyć się z miejsca. Stała jak
przygwożdżona, czując na przemian żal i złość, a nawet coś na kształt smutku. Myślała, że
powinna się cieszyć, że nie będzie musiała więcej bać się awantur, które wybuchały za
każdym razem, gdy ojciec przychodził pijany do domu i bił ich, nie szczędząc przy tym
najgorszych przekleństw. Ale wnet dobre wspomnienia przytłumiły te złe. Wspomnienia z
innego czasu, sprzed paru zaledwie lat, które zdawały się minąć wieki temu.
Czuła, że powinna iść do izby, do mamy, i opowiedzieć, co się stało, ale nie była w
stanie. Musiała wpierw zebrać się w sobie, uporządkować chaos, jaki ogarnął jej myśli. Wciąż
nie mogła dojść do siebie po strachu, jaki przeżyła, sądząc, że to Hilda leży martwa przy
moście.
Na korytarzu rozległy się lekkie kroki, otwarły się drzwi i pojawiła się w nich
wzburzona siostra.
- Słyszałaś? - zawołała od progu. - W nocy jakiś pijak utopił się w rzece.
Elise sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Powinna rzucić się siostrze na szyję w
przypływie wielkiej ulgi i z płaczem oznajmić jej nowinę, tymczasem ogarnęła ją
nieopanowana złość.
- Ten pijak to twój ojciec. Gdzie byłaś?
Hilda patrzyła na nią rozbieganym wzrokiem.
- Ojciec? - zapytała z niedowierzaniem i krew odpłynęła jej z twarzy.
- Przed chwilą byli tu dwaj konstable. Kazali mi się zgłosić do kostnicy na Storgata,
żeby zidentyfikować zwłoki.
- Ale... Jak to... Co... Dlaczego on leżał przy moście? Był tu u nas?
Elise pokiwała głową.
- Tak, był tu wczoraj wieczorem. Sprowadził koleżkę i dwie dziwki najgorszego sortu.
W swym głosie Elise słyszała rozgoryczenie i gniew, ale nie potrafiła nad tym
zapanować.
Hilda pochyliła głowę, ale nie z powodu obrazy, raczej w niemym, pełnym
niedowierzania żalu.
Elise poczuła kolejny przypływ złości.
- Gdzie byłaś? - zapytała ponownie.
Hilda odwróciła wzrok, podeszła do pieca i nalała sobie kawy.
- Jak to gdzie? - siostra udawała zdziwioną.
- Mama mówiła, że obiecałaś wrócić do domu przed dziesiątą, tymczasem nie było
cię przez całą noc.
- Nic ci do tego!
- Owszem. Póki mama jest chora, to ja tu o wszystkim decyduję, możesz to
powiedzieć swojej nowej przyjaciółce.
Hilda nie odezwała się, ale gdy Elise zerknęła na nią, zauważyła, że siostra oblała się
gwałtownym rumieńcem. Nagłe podejrzenie zrodziło się w jej głowie.
- To nie u niej byłaś? - zapytała.
Hilda milczała.
- Nie byłaś u swojej przyjaciółki? Chyba wyraźnie pytam? - Elise chwyciła siostrę za
ramię i potrząsnęła nią mocno. - Biada ci, Hildo, jeśli się w coś wplątałaś! Mama ma dość
zmartwień, lepiej więc byś jej oszczędziła wiadomości, że jej córka zadaje się z pijakami i
dziwkami, narażając się na utratę dobrego imienia. Jak możesz? I to teraz, gdy spodziewasz
się dziecka?
Hilda uchwyciła wzrok siostry i spojrzała jej prosto w oczy:
- A nie przyszło ci na przykład do głowy, że mogłam robić coś całkiem innego?
Zawsze musisz sobie wyobrażać najgorsze?
Elise popatrzyła na nią bez słowa, a gdy wreszcie była w stanie wydobyć z siebie głos,
zapytała, wciąż nic nie pojmując:
- A co takiego robiłaś?
Hilda uniosła dumnie głowę, a na jej twarzy odmalowało się zadowolenie.
- Może właśnie z powodu dziecka nie spędziłam nocy w domu?
Elisa potrząsnęła głową zrezygnowana.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
- Wiesz, kto jest ojcem dziecka. Nie potrafisz sobie wyobrazić, że spędziłam noc
razem z nim?
- Z majstrem? Z panem Paulsenem? - wydobyła z siebie pełen niedowierzania szept.
Hilda uśmiechnęła się.
- Nie jesteś taka niedomyślna, jak już mi się zdawało.
- To on nie jest żonaty?
- Był, ale jego żona umarła. - Hilda popatrzyła na siostrę z przekorą w oczach.
Elise stała nieruchomo i patrzyła na nią, ale miała wrażenie, że zawalił jej się cały
świat. Znów pomyślała o ojcu i przypomniała sobie słowa pani Evertsen: „Boże, co za
okropna śmierć! Może ktoś nie miał się gdzie podziać, może był tak przemarznięty, że nie
zauważył, dokąd idzie”.
Hilda domyśliła się chyba, co dzieje się ze starszą siostrą, bo jej twarz złagodniała i
popatrzyła ze skruchą na Elise, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Proszę cię, Elise, nie mów o niczym mamie... No, że nie wróciłam na noc... i o tym,
że...
- A co? Nagle doszło do ciebie, że mama ma już dość kłopotów? - odezwała się
ironicznie Elise. - Idę do niej. Jeszcze nie powiedziałam jej o ojcu...
Hilda zwiesiła głowę zawstydzona.
Elise zamierzała właśnie nacisnąć na klamkę, gdy nagle drzwi się uchyliły i w szparze
zobaczyła bladą twarzyczkę najmłodszego brata i jego wielkie, przerażone oczy.
- Peder? Już nie śpisz?
Nie odpowiedział. Stał tylko i patrzył na nie.
- Pewnie coś słyszałeś? - zapytała go Elise, przyglądając się mu uważnie.
Nie odpowiedział, ale uchwycił jej spojrzenie, a z jego oczu wyzierała bezdenna
rozpacz. Chciała go odsunąć na bok, by przejść do mamy, ale on zagrodził jej drogę.
- On nie miał gdzie przenocować, prawda?
Elise wzięła brata na ręce, mimo że był już duży, i mocno go przytuliła. Miał na sobie
tylko cienką koszulkę. Jaki on chudy, pomyślała, przyciskając go do siebie, skóra i kości, a na
głos wyjaśniła:
- Poślizgnął się na oblodzonym brzegu i wpadł do wody, Peder. Jak ktoś się zatacza,
łatwo może upaść.
- Czy w Armii Zbawienia nie mogli mu pomóc? - wydobył z siebie bolesny jęk.
- Gdyby się do nich zwrócił, na pewno udzieliliby mu schronienia. Armia Zbawienia
nie odmawia nikomu pomocy. Nie płacz, Peder. Teraz tata jest już u aniołów i jest mu tam
lepiej, niż mu było tu na ziemi przez wiele lat.
- Jak może być u aniołów, skoro leży przy moście?
- Przy moście leży tylko jego martwe ciało, dusza zaś jest u aniołów.
- To ja już bym wolał go bez duszy - zaszlochał Peder, wtulając się w szyję siostry.
Takiego mieliśmy go już od dłuższego czasu, pomyślała Elise z goryczą, ale nie
powiedziała tego na głos. Z Pederem na rękach podeszła do łóżka mamy i położyła chłopca
przy niej.
Mama nie spała. Oczy miała szeroko otwarte, a na jej twarzy malował się wielki
smutek. Pogładziła Pedera po głowie szczupłą, kościstą dłonią. Elise domyśliła się, że mama
wszystko słyszała. Po jej wychudzonych policzkach płynęły łzy, ale nie przestawała głaskać
synka.
- Teraz ty i Kristian na zmianę będziecie musieli zastępować w domu tatę - odezwała
się cicho.
Elise wiedziała, że mama nie opłakuje swojego męża, którego straciła dzisiejszej nocy,
ale tego, którego dawno temu ukradła jej wódka.
Do izby weszła Hilda i szepnęła do siostry:
- Elise, Johan czeka w kuchni.
Elise wzdrygnęła się, bo znów powróciła do niej przerażająca myśl, którą się
zadręczała od momentu, gdy się dowiedziała, że przy moście znaleziono martwego ojca. Co
się właściwie wydarzyło, kiedy okładający się pięściami mężczyźni sturlali się ze schodów?
Co zrobił Johan, żeby się pozbyć ojca? Czy bójka mogła mieć jakiś związek z jego śmiercią?
Półprzytomna ze strachu skierowała się w stronę drzwi. Peder tymczasem wtulał się w
matczyne ramię i szlochał. Kristiana nigdzie nie zauważyła. Pewnie wymknął się, gdy zajęta
była rozmową z mamą i uspokajaniem Pedera.
- Idź do mamy i Pedera, Hildo - zwróciła się do siostry już bez gniewu. Wystarczyło
spojrzeć na zapłakaną twarz Hildy, aby porzucić wszelkie urazy.
Hilda wydmuchała nos i wytarła oczy, po czym wyprostowała się i posłuchała siostry.
W gruncie rzeczy ona także pragnęła jak najlepiej dla mamy.
Gdy tylko zniknęła w drzwiach, Elise zerknęła na Johana, który stał z boku i
przyglądał się jej uważnie. Gdzieś uleciała z niego zwykła pewność siebie.
- Domyślam się, że już wiesz, co się stało - odezwała się do niego, a on tylko kiwnął
głową.
- Widziałem konstabli, jak wchodzili do bramy - wyjaśnił, mnąc w dłoniach czapkę z
daszkiem. - Mama dowiedziała się o wypadku od pani Evertsen, która, zdaje się, była też u
ciebie.
Elise patrzyła na niego, spodziewając się, że będzie mówił dalej, ale on nagle umilkł.
- Jak... To znaczy... Co się właściwie stało... - odezwała się po chwili.
Johan pokręcił głową.
- Nie wiem nic poza tym, że wywaliłem go stąd na zbity pysk.
Elise zerknęła nerwowo w stronę drzwi do izby i zniżywszy głos, zapytała:
- Może on się uderzył w głowę i coś mu się stało? Wiesz, o co mi chodzi.
- Nie mam pojęcia. - Johan znów pokręcił głową. - Do rzeki stąd jest niedaleko, ale
zbyt daleko, aby wpaść do niej w następstwie bójki, która odbyła się tutaj.
Elise zniżyła głos do szeptu.
- Nic nie wspomniałam konstablom o wczorajszej awanturze, Johan. Zresztą nie pytali
mnie o to. Wydaje mi się, że potraktowali to jako zwykły wypadek, do którego doszło do
pijanemu.
- Nic nie wspomniałaś, ale zdaje się, że myślisz coś innego - odezwał się, a w jego
spojrzeniu zauważyła urazę.
- Nie, skąd! - popatrzyła na niego przerażona. - Wcale nic takiego nie myślę. Czuję
smutek, ale też i ulgę, choć zastanawiam się równocześnie, czy nie byłam dla niego wczoraj
zbyt surowa. Mogłam wyprosić jego kompanów, ale jemu pozwolić zostać, w końcu to jego
dom.
Johan jednak zaprzeczył z przekonaniem:
- Nie mogłaś mu pozwolić na takie hulanki, gdy za ścianą leży twoja chora mama. I
boję się nawet myśleć, co by się stało, gdybym tu w porę nie przyszedł. Nie mieliśmy
wyboru, Elise. Ani ty, ani ja nie chcieliśmy go skrzywdzić, chodziło tylko o to, by go stąd
wyprowadzić, dopóki nie wytrzeźwieje.
Na schodach rozległy się kroki i jakieś kobiece głosy.
- Oto nadchodzą wszystkie plotkary z okolicy, żeby usłyszeć każdy szczegół - dodał z
wyraźną pogardą w głosie. - Lecę do siebie. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
Kiwnęła mu głową na pożegnanie, rozważając w myślach to, co jej powiedział. Johan
nie był winien tego, co się stało. Na jego miejscu każdy zachowałby się tak samo, zwłaszcza
gdyby zobaczył, że ktoś okłada pięściami jego narzeczoną.
Elise spodziewała się zobaczyć za chwilę panią Evertsen, która na pewno widziała
konstabli, no i jeszcze matkę Valborg. Panią Evertsen, z fałszywym współczuciem na
pomarszczonej bezzębnej twarzy, wychudzoną, z plecami przygarbionymi od reumatyzmu, w
szarej postrzępionej chustce na głowie, spod której wystawały przy uszach siwe, niesforne
kosmyki włosów. I matkę Valborg, jeszcze większą plotkarę od córki, z siwym zarostem na
brodzie i wielką brodawką u nasady nosa. Przygarbioną, w poszarpanej, brudnej sukni,
śmierdzącej tytoniowym dymem, potem i kocimi sikami. Mama zawsze powtarzała, że matka
Valborg wygląda tak samo, odkąd ją zna. Elise zupełnie więc nie rozumiała, co skłoniło ojca
Valborg do ożenku.
- Och, jakie was spotkało nieszczęście, Elise - użalała się pani Evertsen już od progu. -
Straciliście ojca! A taki był zawsze przyjazny i uprzejmy. Pamiętam, jak raz wniósł mi na
strych pranie do powieszenia. I zawsze uchylał kapelusza, witając się ze mną, zupełnie
jakbym była jakąś wielką panią z drugiego brzegu rzeki.
Elise nie mogła sobie przypomnieć, by ojciec kiedyś chodził w kapeluszu, ale się nie
odezwała. Dwie sąsiadki tymczasem rozsiadły się przy stole w kuchni, nie czekając, aż Elise
im to zaproponuje.
- Opowiedz nam wszystko, Elise - ciągnęła pani Evertsen zdyszana. - Podobno
wczoraj w nocy była tu awantura, ale ja spałam tak mocno, że nic nie słyszałam.
- Przepraszam, ale muszę iść do kostnicy na Storgata, żeby zidentyfikować zwłoki -
próbowała uwolnić się od nich Elise. - Podobno tak jest zawsze, gdy ktoś się utopi.
- Ale opowiedz nam najpierw, co tu się właściwie stało! - nie dawała za wygraną pani
Evertsen i nieco urażona zacisnęła usta w linijkę.
- Nie wiem nic więcej ponad to, co powiedzieli mi konstable. Ojca znaleziono
martwego przy moście. Podejrzewają, że ześlizgnął się na oblodzonym brzegu.
- No tak, ale był tu wcześniej? Jak się zachowywał, gdy tu przyszedł?
- Tak jak zwykle. Nie mają panie ochoty zajrzeć do mamy i porozmawiać z nią?
Kobiety nagle poruszyły się niespokojnie, patrząc rozbieganym wzrokiem. Zaraz
jednak spojrzały na siebie znacząco.
- Ja wybieram się właśnie do kościoła, by pomodlić się za jego duszę - wymamrotała
matka Valborg.
- Ja też chyba pójdę - pośpiesznie dodała pani Evertsen i z nadzwyczajną lekkością
jak na osobę tak schorowaną poderwała się ze stołka. - Pozdrów mamę i powiedz, że ją
odwiedzimy, jak już miną te najgorsze dni żałoby.
Gdy wychodziły na korytarz, Elise doleciały słowa pani Evert - sen:
- Zdaje mi się, że Magda ze sklepu na rogu mówiła coś, że przyprowadził ze sobą
dwie ladacznice. Tak przynajmniej zrozumiałam, gdy z nią dziś rozmawiałam.
Elise ostrożnie zamknęła za nimi drzwi. Zaświtała jej w głowie nowa myśl, która
przejęła ją strachem. Co będzie, jeśli te dwie dziwki zeznają na policji, że Johan wyrzucił ojca
za drzwi i uderzył go tak mocno, że zaczął krwawić?
Policja mogłaby nabrać podejrzeń, że Johan ponosi winę za to, co się stało...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W niedzielnej ciszy przerwanej jedynie donośnym dźwiękiem kościelnych dzwonów
Elise kierowała się pośpiesznie na ulicę Storgata.
O tej porze właśnie planowali z Johanem wybrać się na spacer do miasta, żeby
pooglądać sklepowe wystawy i popatrzeć na sanie z gośćmi w eleganckich futrach
śpieszącymi się na przyjęcia. Pragnęli podejrzeć świat zupełnie jak z bajek o księżniczkach,
trollach i Askeladdenie.
Tymczasem idę po raz ostatni zobaczyć ojca, pomyślała Elise z goryczą. Gdzie on
teraz jest? W niebie?
Za każdym razem, gdy w okresie świątecznym mijała kościół pod wezwaniem
Chrystusa Zbawiciela, przypominała sobie baśń zatytułowaną Starodawna Wigilia i padał na
nią blady strach. Oczyma wyobraźni widziała madame Evertsen, która wybierała się na
jutrznię, ale pomyliła godziny i przyszła do kościoła o północy. Na ulicach było całkiem
pusto i po drodze nie spotkała żywej duszy, ale gdy weszła do kościoła, usiadła w tej samej
ławce co zwykle i rozejrzała się wokół. Wszyscy ludzie wydali jej się strasznie bladzi i
posępni. Wyglądali jak umarlaki. Nie zobaczyła nikogo, kogo zwykle spotykała w kościele,
choć wiele twarzy wydało jej się dziwnie znajomych. W kościele panowała grobowa cisza,
nikt nie chrząkał, nie pokasływał, jak to bywa zazwyczaj. Nagle kobieta siedząca obok
nachyliła się nad nią i szepnęła jej do ucha: „Narzuć pelerynę i czym prędzej stąd wyjdź, bo
jeśli zostaniesz, czeka cię marny koniec. To msza dla umarłych”.
Czy to możliwe, że umarli wstają z grobu? - zastanawiała się Elise, czując, jak ciarki
przechodzą jej po plecach. Otuliła się mocniej szalem i rozejrzała podejrzliwie na boki
całkiem opustoszałej ulicy. Brama do wozaka Albertsena stała otworem, ale Elise nie
zauważyła nikogo w środku. Słyszała jedynie rżenie kobyły i stukot kopyt na ciasnym
podwórzu. Pewnie zwierzęciu brakowało codziennej przechadzki ulicami miasta.
Może teraz ojciec siedzi razem ze wszystkimi duchami w kościele Gamie Aker? Z
czapką naciągniętą na czoło, w brudnej kamizelce, w której brakuje guzików, i w połatanych
spodniach. W Starodawnej Wigilii nie wyczytała nic o tym, by umarli byli ubrani inaczej niż
za życia.
A może ojciec trafił do nieba, tak jak mawia pastor? Przecież kiedyś był porządnym
człowiekiem! Może Bóg wybaczył mu wszystkie grzechy.
Usiłowała przywołać w pamięci obraz ojca z czasów, zanim pogrążył się w pijaństwie.
Wtedy gdy pracował jeszcze w tkalni płótna żaglowego i przychodził do domu w przerwach
obiadowych. Z błyskiem w oku opowiadał różne dowcipy, z których zaśmiewali się do łez, i
odgrywał przed nimi różne scenki, świetnie naśladując pijaków.
Ścisnęło ją w gardle, z trudem przełknęła ślinę i zamrugała powiekami, by
powstrzymać łzy. W końcu się jednak poddała i pozwoliła im płynąć. Przypomniała sobie
niedzielne spacery do portu. Ojciec wskazywał palcem na barki, kutry i parowce i opowiadał,
jak kiedyś podczas rejsu na parowcu „Idefjord” znalazł się w samym środku tropikalnego
huraganu na Morzu Arabskim. Szły na nich fale, wysokie i groźne jak górskie szczyty.
Opowiadał też o rozkołysanych palmach i palącym tropikalnym słońcu. Mówił tak barwnie i
przekonująco, że zdawało im się, że słońce parzy ich w plecy. Albo jak kiedyś trafił do
murzyńskiej wioski gdzieś na obrzeżach Madagaskaru, gdzie domy zbudowane z
zardzewiałych puszek po konserwach nagrzewały się w ostrym słońcu i panował w nich
niemiłosierny upał. Opowiadał o niemowlętach płaczących wśród kurzu, piasku i brudu, o
starcach pozostawionych na śmierć w palącym słońcu. Słuchając opowieści taty, widzieli
przed oczami te obrazy, czuli niemal zapachy, słyszeli odgłosy, śmiejąc się i płacząc na
przemian.
Nie powinien rezygnować z pracy na morzu, pomyślała nagle Elise. Wówczas by się
tak nie stoczył. Zniszczyło go szare, monotonne życie robotnika w tkalni płótna żaglowego.
Nie nadawał się do tego, by stać w jednym miejscu przez czternaście godzin, a wieczorem
wracać do zmęczonej żony i hałasujących dzieci. W jego żyłach płynęła cygańska krew, lubił
przemieszczać się z miejsca na miejsce,' czuć wiatr, który dodawał mu skrzydeł. Gdyby
pozostał marynarzem, mógłby nawet z czasem awansować na szypra czy bosmana, posyłać
rodzinie pieniądze i wracać do najbliższych wesoły i zadowolony z workiem pełnym
prezentów dwa razy do roku. Chociaż by za nim tęsknili, byłoby im mimo wszystko lepiej niż
wtedy, gdy patrzyli, jak upija się co wieczór, agresywny i zgorzkniały, by wreszcie stracić
pracę i włóczyć się po ulicy, znikając z domu na coraz dłużej.
To mama ubłagała go, by pozostał na lądzie. Teraz z perspektywy czasu Elise
zrozumiała, że popełniła błąd.
Zastanowiła się jednak, jak by zareagowała, gdyby to Johan przyszedł do niej któregoś
dnia i oznajmił, że zamustrował się na parowiec i wypływa w półroczny rejs?
Doszła do składu ubrań dla dzieci Towarzystwa Dobroczynności na ulicy Mollergata i
minęła pośpiesznie ten budynek. Wciąż pamiętała upokorzenie, jakiego zaznała, gdy kiedyś
mama zaciągnęła ich tutaj. Wychodzili, trzymając w rękach drewniaki i samodziałowe
ubrania zapakowane w papier pakowy. Na ulicy Elise natknęła się na dwie dziewczynki ze
swojej klasy, które mieszkały w trzypokojowym mieszkaniu. Ich ojciec był rzemieślnikiem, a
mama zajmowała się domem. Przypomniała sobie, jak zmierzyły ją od stóp do głów z taką
pogardą, na jaką stać jedynie dziewczynki w tym wieku. Elise słyszała, jak chichoczą i
naśmiewają się za jej plecami z ubogich dzieci i ich nędznych ubrań. Zupełnie jakby dzieci
ponosiły winę za to, że są biedne.
Do Storgata było już niedaleko. Czytała gdzieś, że niektórzy ludzie umierali z błogim
uśmiechem na ustach, a na ich twarzach malował się spokój. Trudno jej było jednak sobie
wyobrazić, by tacie było do śmiechu, gdy zmagał się z lodowatym nurtem. Zresztą
wczorajszego wieczoru też nie zauważyła spokoju na jego twarzy, gdy wykrzykiwał: „A
niech cię wszyscy diabli! Dam ci nauczkę, smarkulo!” a potem zaczął ją okładać pięściami.
Znów zebrało jej się na płacz, wysmarkała nos i otarła oczy rogiem chustki.
Przekonywała siebie w duchu, że nie ma sensu opłakiwać ojca, który przepijał wszystkie
pieniądze, urządzał na schodach awantury, tak że pani Evertsen i zarządca domu wciąż
przychodzili z pretensjami, który przeklinał i wyzywał ich od najgorszych, wymierzał im
razy, a kiedy już kompletnie się stoczył, bił nawet mamę. Marynarz, który w porcie
opowiadał swoim dzieciom o palmach i tropikalnym słońcu, należał do czasu, który dawno
przeminął i nigdy nie powróci.
Wreszcie Elise dotarła na miejsce. Przedstawiła się zawstydzona i wystraszona,
tłumacząc, po co przyszła, i uspokajając się w duchu, że nie ma się czego bać. Tylko uliczne
dziwki widziały, jak Johan wyrzucił ojca z domu, a one na pewno tego nie wypaplają, w
każdym razie nie na policji.
Z pomieszczenia, do którego ją skierowano, wyszedł doktor w białym fartuchu. Elise
była przerażona. Ręce miała lodowate, drżała na całym ciele, mimo że całą długą drogę
przemierzyła szybkim krokiem, ale weszła do środka, tak jak jej nakazano.
Na stole zauważyła coś przykrytego białym płótnem. Konstabl odchylił kawałek
tkaniny, odsłaniając twarz nieboszczyka, i popatrzył na Elise, oczekując odpowiedzi.
Kiwnęła tylko głową i odwróciła się, wybuchając płaczem i trzęsąc się jak w gorączce.
Tak, to był ojciec, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, a jednak wydawał się
jakiś inny. On, niegdyś najprzystojniejszy i najroślejszy mężczyzna na całej ulicy, jak
wspominała mama, leżał skurczony z pożółkłą, zastygłą twarzą, z workami pod oczami. Na
jego ustach nie błąkał się błogi uśmiech, a wykrzywiona twarz nie wyrażała spokoju.
Na stole leżał po prostu trup. Był to okropny widok.
Konstabl pomógł Elise wyjść.
- Już dobrze, dobrze - pocieszał ją nieporadnie. - Wszystko się ułoży, panienko. Czas
leczy rany.
Co za bzdury, pomyślała Elise. Nie wierzyła, że czas zatrze wszystkie bolesne obrazy,
które miała w głowie, ojca z przekrwionymi oczyma, śliniącego się i bezzębnego,
przeklinającego i wymierzającego jej ciosy. Albo też nagich zwłok leżących nieruchomo,
jakby przygwożdżonych do stołu.
Musiała podpisać jakieś papiery, ale na szczęście policjanci nie pytali jej o Johana.
Myślała o tym z ulgą w drodze powrotnej do domu. Pewnie dziwki, które wczoraj sprowadził
ojciec, śpią pijane w jakiejś ciemnej, zatęchłej izbie w Vaterlandzie, a do jutra o wszystkim
zapomną.
Wciąż jednak dręczyła ją niepewność.
Żałowała, że nie zeszła na dół za kotłującymi się w bójce mężczyznami. Niepotrzebnie
zdała się całkiem na Johana.
Co prawda wołał, by zamknęła drzwi i poszła do mamy, ale przecież nie musiała go
posłuchać. Mogła zejść za nimi i sprawdzić, czy ojciec nie jest bardziej poturbowany niż
zwykle. Spojrzeć za nim, jak odchodzi. Miałaby wówczas przynajmniej całkowitą pewność,
że ojciec nie utonął z powodu obrażeń po bójce. A teraz oboje z Johanem będą się zadręczać
wątpliwościami i zastanawiać, co się właściwie zdarzyło.
Kiedy wróciła do domu, w izbie zebrało się wiele ludzi. Przy stole siedziała Hilda z
czerwoną i spuchniętą od płaczu twarzą, a obok niej sąsiadki, pani Evertsen i jej siostra,
matka Valborg oraz pani Thoresen. Na stole stał dzbanek z kawą i kilka obcych kubków, a na
talerzu leżały kupione w sklepie ciasta za dwie korony. Już miała zapytać, czy to pogaduszki
przy kawie, ale ugryzła się w język.
Hilda podniosła wzrok i popatrzyła na nią pytająco.
- Tak, to ojciec - skinęła głową Elise.
Jak on... to znaczy...
- Wyglądał tak, jakby spał. Teraz przewiozą go karawanem do Gamie Aker. A
niebawem przyjdzie tu do nas pastor, żeby się wspólnie pomodlić.
Sąsiadki wydawały się wstrząśnięte, ale ciekawość wprost je zżerała.
- Dowiedziałaś się, czy sam wpadł do rzeki, czy może... - zapytała pani Evertsen i
urwała, spoglądając speszona na pozostałe kobiety.
Elise pokręciła głową.
- Tego nikt nie wie i pewnie się nigdy nie dowie, ale mnie się zdaje, że przewrócił się
na oblodzonym, stromym brzegu i wpadł wprost do wody. Był kompletnie pijany, więc nie
miał szans się uratować - dodała poruszona i znów ścisnęło ją w gardle, jakby się miała zaraz
rozpłakać.
Kobiety pokiwały głową.
- A jak mama? - zapytała Elise.
Hilda pokręciła głową, nie przestając pochlipywać, po czym wysmarkała nos i wytarła
oczy.
Elise, kierując się do drzwi prowadzących do izby, oświadczyła:
- Wydaje mi się, że kiedy przyjdzie pastor, nie powinno tu być tyle ludzi.
Kobiety posłusznie wstały, zabrały kubki i talerz z ciastem, dając do zrozumienia, że
wychodzą. Hilda miała zejść z nimi na dół i pożyczyć czarny szal od pani Evertsen.
Kiedy Elise weszła do izby, zobaczyła przez cienkie zniszczone firanki, jak znad
dachu domu po drugiej stronie podwórza świeci zimowe słońce, wysyłając blade promienie.
Mama leżała z otwartymi oczami zapatrzona w sufit. Usłyszawszy jednak wchodzącą
Elise, odwróciła powoli twarz w jej stronę.
- To ojciec - oznajmiła Elise, usiłując się uśmiechnąć.
- Widziałaś gdzieś Kristiana? - zapytała mama.
- Kristiana? - zdziwiła się Elise. Spodziewała się raczej, że mama będzie się
dopytywać, jak ojciec wyglądał, próbując dociec, co się właściwie stało i co sądzą o tym
konstable, a ona tymczasem pyta o Kristiana.
- Gdzieś zniknął - rzekła mama, a powieki opadły jej ciężko. Po chwili otworzyła
znów oczy.
- Pewnie poleciał gdzieś, żeby wyładować gniew - próbowała ją uspokoić Elise. - Jak
zgłodnieje, to wróci.
- Peder jest na dole u Johana - powiedziała mama, nie komentując jej słów.
- To dobrze. On bardzo podziwia Johana.
Mama uchwyciła spojrzenie Elise i powiedziała z naciskiem, nie odrywając od niej
wzroku:
- Zaopiekujecie się Pederem. Z Kristianem pewnie nie dacie sobie rady, ale Peder... -
umilkła, a z jej spierzchniętych ust wydobyło się głośne westchnienie.
- Bądź spokojna, mamo. Jeśli będzie trzeba, zaopiekujemy się i Pederem, i
Kristianem. On nie odważy się sprzeciwić, gdy Johan mu coś nakaże. Ale nie mówmy o tym.
Musisz wyzdrowieć. To jest teraz najważniejsze.
Mama pokręciła powoli głową.
- Spójrz prawdzie w oczy, Elise. Musisz być silna. Człowiek odważny chodzi z
otwartymi oczami.
Elise nie miała jednak wątpliwości, że mama jeszcze wyzdrowieje. W ciągu ostatniej
doby powiedziała więcej słów niż wcześniej przez wiele dni.
- Myślę, że Bóg postanowił zachować cię przy życiu, mamo - oznajmiła z
przekonaniem. - Zwłaszcza teraz, gdy już nie mamy ojca.
Mama zamknęła oczy bez słowa, ale gdy Elise stała tak i patrzyła na nią, ujrzała, jak
spod rzęs płyną jej łzy. Wróciła po cichu do kuchni.
W tej samej chwili wpadł Peder z papierową tutką z karmelkami za dziesięć ore w
dłoni.
- Dostałeś od Johana? - zapytała. Peder pokręcił głową.
- Nie, od takich dwóch obcych pań - odpowiedział.
- Jak to? - Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- No, to były takie miłe panie, miały czerwone usta i loki na czole. Jedna się cały czas
uśmiechała.
Elise wstrzymała oddech.
- A gdzie je spotkałeś?
- Na dole, na ulicy.
- Myślałam, że byłeś u Johana?
- Byłem tam trochę, ale potem zawołał mnie Evert. Pobiegłem więc na dół, żeby się
dowiedzieć, o co chodzi. No i wtedy te dwie panie zapytały mnie o Johana i dały mi karmelki,
żebym go zawołał.
Elise wstrzymała oddech zalękniona.
- Jak one wyglądały? Powiedz jeszcze raz.
- Miały czerwone usta i loki na czole, mówię przecież. Jedna wciąż się uśmiechała,
właściwie bez powodu.
Jezu Chryste! - jęknęła Elise w duchu. To musiały być te dwie dziwki, które były
świadkami wczorajszej bójki.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Powodowana impulsem, zamierzała w pierwszej chwili natychmiast pobiec na dół do
Johana i zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, ale gdy usłyszała na schodach ciężkie kroki,
zrozumiała, że musi poczekać.
Do kuchni wszedł stary pastor w towarzystwie Kristiana. Elise patrzyła zdziwiona to
na pastora, to na brata, ale chłopiec umknął spojrzeniem.
Pastor sapał i wzdychał, zmęczony wspinaczką po schodach na drugie piętro, usiadł
więc wpierw na stołku, by odpocząć.
- Co za tragedia - westchnął. - W gruncie rzeczy ten wasz ojciec był dobrym
człowiekiem. Miał dobre serce.
Elise zerknęła znów na Kristiana, zastanawiając się, gdzie się podziewał przez ten cały
czas i czemu przyszedł razem z pastorem. Ciekawe, czy pastor spotkał na podwórzu te dwie
kobiety lekkiego prowadzenia i czy przypadkiem brat nie usłyszał czegoś o wczorajszej
awanturze.
- Pan daje i Pan odbiera. Niech będzie błogosławione Jego Imię - zaczął pastor, a
potem rozgadał się na temat śmierci, z czego Elise nie zrozumiała wiele. Zresztą nie mogła
uciszyć w sobie niepokoju i słuchać w skupieniu. Przez cały czas myślała tylko o tym, by
pobiec na pierwsze piętro i zapytać Johana, czego chciały te dziwki. Nie zapowiadało się
jednak, by pastor zamierzał szybko skończyć. Spocił się, pokonując piętra, i siwe włosy
przylepiły mu się do czoła. Oddychał ciężko i co chwilę pokasływał. W piersi mu świszczało
zupełnie jak mamie, gdy kaszlała.
Elise zastanawiała się, czy czasem nie jest chory, i postanowiła uważniej go słuchać.
Mówił coś o tym, że żaden ptak nie spada na ziemię bez Bożej woli, a Elise pomyślała, czemu
w takim razie Bóg nie pomógł ojcu skończyć z piciem, zamiast pozwolić na to, by spadł z
mostu do rzeki, zwłaszcza że mama choruje, Hilda spodziewa się dziecka, a Peder i Kristian
potrzebują jeszcze przez parę lat opieki kogoś dorosłego. Tak bardzo ją jednak pochłonęła
obserwacja podwójnego podbródka pastora, trzęsącego się w górę i w dół, gdy mówił, że
znów straciła wątek. Zdołała jednak uchwycić, że ojciec zostanie pochowany na koszt gminy i
spocznie na cmentarzu Nordre Gravlund we wschodniej części pod płotem.
Podczas wspólnej modlitwy Kristian i Peder stali oparci o ścianę. Kristian, zmieniony
na twarzy, ze spuszczonym wzrokiem, miął w rękach czapkę, Peder zaś skupił się bardziej na
karmelkach niż na słowach pastora. Mimo że zła była na Kristiana, iż zniknął bez śladu na tak
długo, to jednak wzruszył ją i złagodniała, nie potrafiąc się na niego gniewać, bo wydał jej się
nagle taki mały i nieporadny.
- Gdzie byłeś? - zapytała.
- Nigdzie.
Zmierzwiła mu grzywkę i rzekła ze spokojem:
- Takie jest już to życie, Kristian, jedni odchodzą wcześniej, a inni dożywają późnej
starości, ale wszystkich czeka ta sama droga.
- A co mnie to obchodzi! I tak go wiele nie widywałem - prychnął i zacisnął zęby, ale
mrugał mocno oczami, jakby walczył ze łzami.
Elise podeszła do swojego schowka i wyjęła małe złote pudełeczko, w którym ojciec
kiedyś trzymał tytoń do fajki. Na przykrywce znajdował się napis w obcym języku: „Hills
Badminton Smoking Mixture”, a w środku ukryty był cały jej majątek: jedna korona w
monetach po dziesięć ore. Zaczęła oszczędzać latem i nie uległa pokusie, by wydać
oszczędności. Gdy zabrakło jej na czynsz i musiała pożyczyć od Johana, on jej powiedział,
żeby nie ruszała tego, co udało jej się odłożyć. On jedyny znał jej tajemnicę. Teraz wyjęła
dziesięć ore i wręczyła Kristianowi pośpiesznie, by nie odeszła jej na to ochota.
- Idź na dół i też kup sobie tutkę z karmelkami.
Kristian zrobił wielkie oczy i w jednej chwili był już na schodach, a za nim pobiegł
Peder. Elise weszła do mamy.
- Pastor już sobie poszedł - oznajmiła. - Nie prosiłam, by wszedł do ciebie, skoro sobie
tego nie życzyłaś.
Mama pokręciła głową i rzekła:
- A po co miałby tu do mnie wchodzić?
Elise nie odpowiedziała. Mama wychowała się w Ulefoss, gdzie jej ojciec pracował
jako robotnik w hucie. W jej przekonaniu kościół był wyłącznie dla właścicieli fabryk i ich
rodzin, nie dla robotników.
- Prosił, bym przekazała ci wyrazy współczucia, i obiecał przyjść ponownie, gdy
wyzdrowiejesz.
Na posiniałych wargach mamy pojawił się pełen goryczy uśmiech.
- Zejdę na chwilę do Johana, bo muszę go o coś zapytać - dodała Elise. - To nie
potrwa długo. Mama pokiwała głową i zamknęła oczy. Elise zastała Johana samego w kuchni.
Siedział przy stole i czytał jakąś starą gazetę.
- Co się stało? - zapytała przestraszona. - Słyszałam, że te dwie kobiety wróciły tu
dzisiaj i dopytywały się o ciebie.
Johan odłożył gazetę i wstał.
- Siadaj, Elise, napij się kawy. Zdaje się, że potrzebujesz chwili wytchnienia. A tymi
dziwkami nie musisz się przejmować - dodał, biorąc z półki filiżankę. - Wydaje mi się, że one
uciekły dużo wcześniej, zanim wyrzuciłem stąd twojego ojca. - Ale po co tu przyszły? Czego
chciały? - Chyba z powodu zajęcia, jakim się trudnią - wzruszył ramionami Johan, nieco
zakłopotany. Elise doznała olśnienia.
- Chciały cię skusić swoimi wdziękami? O to im chodziło?
Pokiwał głową.
Nic dziwnego, pomyślała, przyglądając mu się uważnie. Jest dużo przystojniejszy od
tych starych, bezzębnych dziadów, których złowiły na haczyk wczoraj wieczorem.
- Nie mówiły nic o tym, co się stało?
Johan pokręcił głową.
- A w ogóle słyszały o tym? Wiedziały, że tata... - zacisnęła wargi i przełknęła ciężko
ślinę.
Ponownie pokręcił głową, podszedł do niej i przytulił.
- Wszystko będzie dobrze, Elise - wymamrotał, pochylając twarz i całując ją w szyję. -
Kiedy nadejdzie lato, a wraz z nim ciepłe wieczory, pójdziemy na wzgórza w sobotni
wieczór. Wtedy z pewnością zdążysz się już otrząsnąć ze złych wspomnień.
Pokiwała głową wtulona w jego szeroki tors, chłonąc zapach kawy, tytoniu, nafty i
gorącego męskiego ciała. Od razu poczuła się lepiej.
Kiedy po krótkiej nieobecności wróciła na górę, w kuchni zastała rodzeństwo w
komplecie. Kristian trzymał w ręce dużą tutkę z karmelkami i pochłonięty był ssaniem
słodyczy. Hilda siedziała przy stole i płakała, a Peder stał nad nią i poklepywał ją nieporadnie
po ramieniu, usiłując pocieszyć.
- On już siedzi teraz wysoko na chmurach i patrzy na nas z góry, Hildo. Tam, w
niebie, nie ma knajpy ani wódki, więc jest cały czas trzeźwy.
Na te słowa Hilda jeszcze bardziej się rozpłakała. Szloch wstrząsał jej wychudłym
ciałem.
Elise wyjęła ziemniaki, nalała wody do garnka i zaczęła je obierać. Spierzchnięte,
popękane dłonie piekły i szczypały w zetknięciu z lodowatą wodą, dopiero co przyniesioną
przez Hildę.
Z racji niedzieli Elise postanowiła okrasić ziemniaki słoniną, potrzebowali
pożywniejszej strawy raz po raz.
Miała wrażenie, że od momentu kiedy pani Evertsen przyniosła tę okropną nowinę,
minęło parę dni. Wciąż nie mogła się jeszcze otrząsnąć ze strachu o Hildę. Strata ojca była dla
niej ciężkim ciosem, jednak po tysiąckroć gorzej byłoby stracić Hildę.
Zjedli obiad wspólnie we czworo. Z początku rozmowa przy stole się nie kleiła.
Właściwie nie padło ani jedno słowo. Każdy pogrążył się we własnych ponurych myślach.
Dziwny i nienaturalny był to nastrój, niemal taki sam jak wtedy, gdy córce Magdy ze sklepu
na rogu wkręciło włosy do maszyny w fabryce i choć wszystkie robotnice wrzeszczały jak
opętane, Ropucha nie zdążył zatrzymać kołowrotów, nim jej głowa...
Elise zmusiła się, by o tym nie myśleć.
- Jak myślisz, Elise, co się z nim stało? - zapytał znienacka Peder i popatrzył na nią
swymi dużymi niewinnymi oczami.
- Przypuszczam, że poślizgnął się i wpadł do wody i nie udało mu się wydostać.
- Bo był pijany?
Elise potwierdziła.
- Evert powiedział, że tu była bójka - odezwał się Kristian obojętnie, zupełnie jakby
oznajmiał, że ktoś stłukł uliczną latarnię. Nie patrząc na nikogo, włożył do buzi duży
karmelek.
Elise miała wrażenie, jakby na moment przestało jej bić serce. Hilda odwróciła się
gwałtownie do brata i skarciła go:
- Nie musisz wierzyć we wszystko, co ci mówi Evert. On zmyśla jeszcze więcej niż
Valborg.
Kristian zerknął na nią spode łba i odparł:
- Ale on widział!
- Tak, tak, Evert przechadzał się po ulicy w środku nocy - pogardliwie odparła Hilda.
- Na pewno Hermansen by mu na to pozwolił.
Kristian zacisnął wargi, nic nie odpowiadając.
Elise kroiła gorączkowo kawałek słoniny, nie mając odwagi spojrzeć na rodzeństwo.
Czy to możliwe, żeby Evert włóczył się po nocy i widział na własne oczy, co tu się działo?
Może zauważył, jak Johan wyrzucił ojca za bramę, tak że ten upadł i uderzył się o bruk?
Może na skutek upadku krwawił i miał zawroty głowy, dlatego nie wiedział dokładnie, w
którą stronę idzie? I runął wprost do rzeki?
?
Krew odpłynęła jej z twarzy, szumiało jej w skroniach. Evert roznosił plotki tak samo
jak Valborg. Jeśli zauważył w nocy Johana w czasie bójki, to niebawem dowie się o tym cała
ulica. I ktoś, kto może nie pała do nich sympatią, pójdzie i zamelduje o wszystkim na policji
na Mollergata 19.
Elise wiedziała, że wiele osób patrzy na nich niechętnym wzrokiem. Pozostało to im
jeszcze z czasów, gdy w ich rodzinie cała czwórka miała pracę, mama, tata, ona i Hilda. Ci,
którzy nie potrafili sobie znaleźć zajęcia, uważali za niesprawiedliwe, że aż czterem osobom z
rodziny Lovlien się to udało. Szeptali po kątach, że przypochlebiają się dyrektorowi, a
niektórzy szydzili z nich i zarzucali, że się uważają za kogoś lepszego i nawet próbują mówić
jak mieszkańcy zachodniej części miasta.
Niedobrze wyróżniać się z tłumu, pomyślała Elise. Mama od samego początku, gdy
tylko przyjechała z Ulefoss w poszukiwaniu pracy, starała się mówić tak jak mieszkańcy
stolicy. Nie wiedziała, że robotnicy z osiedli nad rzeką Aker w przeważającej większości nie
są rodowitymi mieszkańcami Kristianii, lecz pochodzą ze wsi z różnych zakątków kraju i z
czasem wykształcili własny żargon.
Z Johanem jednak było zupełnie inaczej. On i jego siostra używali bardzo starannego
języka, nie mówili dialektem jak ich mama, a mimo to nikt z nich nie kpił.
Co by się stało, gdyby konstable z Mollergata 19 dowiedzieli się, że Johan bił się z
ojcem na krótko przed jego utonięciem? Elise przerażona zasłoniła usta dłonią i zaczęła się
trząść, jakby przemarzła.
- Co się z tobą dzieje, Elise? - Peder wbił w nią przerażony wzrok.
- Nic, zrobiło mi się zimno.
- Przecież tu jest ciepło.
- To wszystko z powodu taty - przyszła jej z pomocą Hilda. - Mnie też, gdy stanie się
coś smutnego, od razu robi się zimno. Trzęsłam się jak galareta, odkąd... - zagryzła wargi i
zamilkła.
Elise domyśliła się, że siostra omal nie powiedziała na głos: „Odkąd wróciłam do
domu rano”.
- Tacie musiało być jeszcze zimniej, jak wpadł do tej lodowatej rzeki - wzdrygnął się
Peder.
- Cicho. Nie mów o tym - Hilda uderzyła nożem o stół, aż brzęknęło.
Nagle Kristian zerwał się na równe nogi, niemal przewracając stołek, chwycił czapkę
z gwoździa i rzucił się ku drzwiom.
- No widzisz - warknęła Hilda. - Znów uciekł na ulicę przez to twoje gadanie.
- Ale przecież ja powiedziałem prawdę - usprawiedliwiał się Peder nieszczęśliwym
głosem.
Elise próbowała się opanować i powtarzała sobie po raz kolejny, że musi być teraz dla
nich jak matka i ojciec, choć po prawdzie przez cały ostatni rok zastępowała im rodziców.
- Dobrze już, dobrze - uciszyła rodzeństwo. - Powiedziałeś prawdę, Peder, ale Kristian
bardzo rozpacza, rozumiesz? Mimo że po nim tego nie widać.
- On rozpacza? - Peder popatrzył na nią zdziwiony.
Elise przytaknęła.
- On nie jest taki jak ty. Zamiast płakać, ucieka gdzieś w swoją stronę albo zachowuje
się tak, jakby był zły.
Przy stole zapadła cisza.
- Co powiedziała mama? - zapytała po chwili Hilda zapłakanym głosem.
- Nie mówi wiele. Może się spodziewała, że to kiedyś nastąpi.
- Nie płacze? - Peder popatrzył na nią przerażony.
- Płacze, oczywiście, że płacze! - Hilda wbiła w niego pociemniały wzrok. - Ale nie
wszyscy ryczą tak głośno jak ty.
- Uspokój się, Hilda. Nie zapominaj, że Peder ma dopiero osiem lat. Ty w jego wieku
darłaś się wniebogłosy, gdy tylko się z tobą trochę przekomarzałam.
Hilda posłała jej obrażone spojrzenie i wstała od stołu.
- Przejdę się trochę - oznajmiła.
Elise odprowadziła ją wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Skoro Hilda szuka pociechy
gdzie indziej, nie może jej tego zabronić w taki dzień jak ten.
- Zanieś, Peder, jedzenie mamie - poprosiła brata. - Może jak ty jej zaniesiesz, to
trochę zje.
Peder nie dał się prosić dwa razy, ona zaś zabrała się do sprzątania. Postanowiła, że
musi porozmawiać z Evertem, by się dowiedzieć, co on właściwie widział...
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Latarnie gazowe rozświetlały ponure ciemności mroźnego wieczoru, rzucając blade
snopy światła i odcinając się jasno na de czarnego aksamitu nieba. Zadzwoniły dzwonki przy
uprzęży i ulicą przemknęły sanie, które zatrzymały się przed łaźnią ludową Sagene Folkebad.
Budowę łaźni sfinansowały zakłady spirytusowe, Christiania Brasndeyinssamlag, a jej
uroczyste otwarcie nastąpiło 10 maja 1900 roku i ta data widniała nad głównym wejściem.
Przed paru laty ten piękny, pełen dostojeństwa budynek do tego stopnia pobudzał fantazję
Elise, że bawiąc się w córkę zamożnego ojca, oczyma wyobraźni widziała siebie właśnie w
takim domu.
Na ulicy było całkiem pusto, tylko z naprzeciwka nadchodził jakiś przygarbiony
starzec. Wciąż sypał gęsty śnieg, zasypując ślady płóz. Z jakiegoś uchylonego okna snuła się
woń smażonej słoniny. Inni też pozwolili sobie w niedzielę na odrobinę zbytku. Gdzieś w
oddali szczekał pies, a poza tym panowała cisza.
Elise zastanawiała się, ile jest prawdy w tym, co gadają ludzie o Hermansenie, u
którego umieszczono Everta i który dostawał na niego pieniądze z gminy. Podobno to zły
człowiek i lepiej się trzymać od niego z daleka.
Ciarki przeszły jej po plecach, zacisnęła zęby i przyśpieszyła kroku. Zależało jej na
tym, żeby porozmawiać z Evertem, zanim chłopak zacznie rozpowiadać na prawo i lewo, co
widział.
Niebawem doszła do ulicy Ostgaards i rozejrzała się za numerem domu, którego
szukała.
W bramie było ciemno jak w grobie, na schodach prowadzących na piętro unosiła się
woń salmiaku, przez którą wdzierał się w nozdrza smród z ubikacji w korytarzu. Mijając ją,
musiała wstrzymać oddech.
Gdy zapukała do drzwi, poczuła, jak mocno wali jej serce.
Z mieszkania nie dochodził żaden dźwięk. Może nikogo nie ma w domu? - pomyślała
i zrazu poczuła pewną ulgę. Już chciała zawrócić i czym prędzej zejść na dół, zależało jej
jednak, by nie odwlekać załatwienia tej sprawy. Zapukała więc raz jeszcze i po chwili
usłyszała, jak ktoś, szurając nogami, podchodzi do drzwi.
Uchyliły się drzwi i w szparze ukazał się Hermansen. Przyświecając sobie lampą
naftową, popatrzył na nią podejrzliwie.
- Czy mogłabym porozmawiać z Evertem?
- Stało się coś?
- Nie, chciałam mu tylko przekazać coś od mojego młodszego brata.
- Hmm - Hermansen spojrzał sceptycznie, ale odwrócił się i poczłapał w głąb
mieszkania. Po chwili pojawił się Evert.
- Czego chcesz? - odezwał się chłopiec niechętnie i popatrzył na nią niepewnym
wzrokiem.
- Kristian opowiedział mi, że podobno widziałeś w nocy naszego ojca - odezwała się
ściszonym głosem, na wypadek gdyby Hermansen stał za drzwiami i podsłuchiwał. Miała
bowiem przeczucie, że Evert włóczył się tak późno bez pozwolenia.
Nie odpowiedział.
- Czy to prawda?
- A co, myślisz, że kłamię?
- Nie, ale trochę mnie dziwi, że o tak późnej porze byłeś na ulicy.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiedziałem, która jest godzina.
Elise wsunęła rękę do kieszeni fartucha i wyjęła dziesięć ore. Pomyślała ze smutkiem,
że ubyły jej już dwie takie monety z blaszanego pudełka po tytoniu, niegdyś należącego do
ojca.
- Dostaniesz, jeśli opowiesz mi prawdę i obiecasz, że nikomu innemu nie wspomnisz o
tym ani słowem.
Evert wpatrywał się chciwie w błyszczącą monetę.
- Widziałem tylko, jak wyleciał zza drzwi i upadł na chodnik, uderzając się w głowę.
Zaraz jednak się podniósł na nogi i zataczając się, poszedł ulicą w dół, w stronę rzeki.
- Widziałeś jeszcze kogoś? Dlaczego on upadł na ziemię? Evert pokręcił głową.
- Był pijany. Tak samo jak ten drugi.
- Pewnie dlatego poślizgnął się i wpadł do wody - dodała Elise i pokiwała głową.
Wsunęła chłopcu do ręki zapłatę i odwróciła się, zbierając do odejścia.
- Ale on nie dlatego się utopił - usłyszała, jak woła za nią Evert.
Odwróciła się gwałtownie i jeszcze raz spojrzała uważnie na chłopca.
- Co masz na myśli?
W tym samym momencie za plecami Everta pojawił się Hermansen.
- A co tu się dzieje? - odezwał się poirytowany i popatrzył podejrzliwie.
Evert skulił się na jej oczach i wyjąkał:
- Nic takiego, Hermansen. To tylko siostra Pedera. Chciała się dowiedzieć, gdzie on
jest, ale ja go nie widziałem.
- Nie stercz tak w drzwiach, bo ziąb ciągnie do środka.
Evert pośpiesznie zatrzasnął drzwi tuż przed nosem Elise.
Zmarszczyła czoło i przez moment stała zamyślona, po czym udała się z powrotem do
domu, zastanawiając się przez cały czas, o co właściwie chodziło Evertowi.
Tego wieczora położyli się wcześnie. Jeszcze długo po zgaszeniu lampy od strony
łóżka, na którym spali młodsi bracia, dolatywało pochlipywanie Pedera, a także gniewne
mruknięcia Kristiana.
- Bądźcie cicho - odezwała się Hilda wyraźnie zdenerwowana. - Chce mi się spać, a
jutro muszę wstać o piątej rano.
Nic dziwnego, że jest zmęczona, pomyślała Elise, skoro nie było jej w domu przez
całą noc i wróciła dopiero nad ranem. Ciekawe, czym się zajmowała przez ten czas?
Mamę znów chwycił atak kaszlu. Elise cierpła skóra, gdy słyszała suche
pokasływanie, któremu towarzyszyły świszczące odgłosy dobywające się z płuc.
Przypomniało jej się, co powiedziała pani Evertsen: „Ciesz się, że póki co nie pluje jeszcze
krwią”. Na razie Elise nie zauważyła śladów krwi, choć sprawdzała codziennie. Dobry Boże,
modliła się gorąco, czując, jak ściskają w gardle. Nie pozwól, by mama odeszła od nas na
zawsze tak jak tata. Bo czy wtedy będę mogła wyjść za mąż za Johana? Co się stanie z
chłopcami, gdy zostaną sierotami?
Hilda miała dość własnych problemów, choć majster, pan Paulsen, obiecał zająć się,
czym trzeba. Może zaproponuje Hildzie służbę u jakichś znajomych? - zastanawiała się Elise.
Mógłby wówczas oglądać syna lub córkę, a nikt postronny nie domyśliłby się nawet, że jest
ojcem dziecka. Bo co. do tego, że majster nakaże Hildzie milczeć i nie zdradzić się, z kim ma
dziecko, Elise nie miała żadnych wątpliwości. Może nawet wygłosi w obecności znajomych
wzruszającą mowę, litując się nad biedną dziewczyną, samotną matką i robotnicą, której
ojciec utopił się, a mama zachorowała na suchoty, by przekonać ich w ten sposób, aby
przygarnęli Hildę. I tak Hilda zostanie pokojówką w bogatym domu z pluszowymi kanapami,
światłem elektrycznym, dywanami na podłogach i obrazami w ciężkich złoconych ramach,
pozostawiając Elise samą z Pederem i Kristianem. Johan straci z czasem cierpliwość i
znajdzie sobie inną narzeczoną. Jest przecież taki przystojny, nawet dziwki z Vaterlandu
przyszły aż na osiedle Sagene, by się przed nim krygować.
Elise przewracała się niespokojnie z boku na bok, a kiedy wreszcie zasnęła, przyśniły
jej się koszmary.
Obudziła się zlana potem, mimo że w izbie panował chłód, i przypomniała sobie, co
jej się śniło. Stała na przednim pomoście tramwaju elektrycznego, tuż przy motorniczym.
Johan też tam był. Złościł się i wyzywał motorniczego, a ten, zdenerwowany, jechał coraz
szybciej. Przed nimi ukazał się cudowny, pofałdowany krajobraz porośnięty drzewami i
kwiatami. Zachwycona tym widokiem, całkiem zapomniała o Johanie i o motorniczym,
odwróciła się i pobiegła na tył wagonu, wołając: „Sprowadzę tatę. Muszę mu pokazać, jak tu
pięknie!”
To nie był koszmar, pomyślała zdziwiona. Bo oprócz dwóch zdenerwowanych
mężczyzn w tramwaju wszystko było jasne i dobre, niemal nieziemsko cudowne. Może
ujrzała niebo? Niebo, do którego trafił tata? Jakże pragnęła mieć taką nadzieję!
Zaspana i półprzytomna podniosła się ciężko z siennika. Miała przed sobą nowy dzień,
długi i znojny dzień w fabryce. Trzęsąc się z zimna, na boso wymknęła się do kuchni, tam
zapaliła zapałkę i zaświeciła lampę naftową. Nalała wody do miski i opłukała się pośpiesznie,
po czym włożyła suknię i czarne wełniane pończochy. Przypomniała sobie Everta. Czy
wiedział coś jeszcze, czy tylko udawał, by zwrócić na siebie uwagę? A może po prostu chciał
zarobić jeszcze dodatkowo dziesięć ore?
Uchyliły się drzwi. Na progu izby stanęła Hilda i ziewnęła szeroko. Skrzyżowała ręce
na piersi i trzęsąc się, zapytała:
- A co tu tak zimno? Czemu nie napaliłaś? Elise posłała jej ponure spojrzenie i
odburknęła:
- A czemu ty nie napaliłaś?
Otworzyła duchówkę i wyjęła stamtąd kilka drew, które się tam suszyły, otwarła
drzwiczki piecyka, ułożyła parę drzazg i podpaliła. A potem dokończyła się ubierać.
- Chyba chwycił jeszcze większy mróz - jęczała i narzekała Hilda. - Nie wiem, jak ja
dam radę dojść. Mam dziurawe obie zelówki, więc ledwie wyjdę na ten śnieg, a już mam całe
nogi przemoczone.
- To zanieś je do szewca.
- A skąd mam wziąć na to pieniądze? I w czym będę chodzić przez ten czas? -
zaperzyła się Hilda.
Elise nie wiedziała, co jej na to odpowiedzieć.
- Może Armia Zbawienia mogłaby ci pomóc? - odezwała się po chwili. - Zamierzam
wybrać się na nabożeństwo dziś wieczorem.
Hilda zerknęła na nią z boku, wyraźnie zdumiona, ale Elise nie zamierzała się jej
tłumaczyć. Dawno już nie była w Świątyni, jak nazywano dom modlitwy Armii Zbawienia, i
rozumiała, że może się to wydawać dziwne, iż wybiera się tam następnego dnia po
nieszczęśliwym wypadku ojca.
Była zmęczona, kiedy już uporała się ze wszystkimi porannymi obowiązkami.
Pomogła mamie i przypilnowała, by chłopcy wstali i się najedli. Poza tym pozmywała,
przeprała dwie pary przepoconych pocerowanych skarpet chłopięcych i powiesiła nad piecem,
by wyschły, a także napaliła w piecu w izbie. Hilda miała jej pomóc, ale zrobiło jej się”
niedobrze i musiała czym prędzej pobiec na dwór, bo zebrało jej się na wymioty.
Elise czułą się taka utrudzona, że najchętniej położyłaby się choćby na schodach i nie
ruszyła się z miejsca. A przecież nie zrobiła nic ponadto, czym zajmowała się każdego ranka.
W tak kiepskim nastroju nie miała nawet ochoty spotkać Johana i minęła jego drzwi w
nadziei, że nie zauważy, jak wychodzi z domu. Już myślała, że jej się udało, ale gdy wyszła
na chodnik, usłyszała za sobą szybkie kroki.
- Elise?
Odwróciła się. Było ciemno, bo wciąż nie wymieniono stłuczonej lampy w latarni
gazowej. Syreny fabryczne jeszcze nie ogłosiły głośnym wyciem godziny szóstej.
Z mroku wyłonił się Johan, który wydał jej się jeszcze roślejszy niż zwykle.
- Już wychodzisz? - zapytała.
- Przecież dla mnie to normalna pora - roześmiał się. - Tak szybko zbiegłaś po
schodach, że zastanawiałem się, czy coś się stało. To znaczy... - zamilkł, uświadomiwszy
sobie zapewne, jak głupio zabrzmiały jego słowa w kontekście wydarzeń z poprzedniego
dnia.
- Czuję się okropnie - wyznała Elise, spuściwszy wzrok. - I szczerze mówiąc, nie
miałam chęci nikogo spotkać.
Podszedł bliżej i przytulił ją do siebie.
- Moja ty słodka, głupiutka dziewczyno. Czy nie przyszło ci do głowy, że wolę cię
widzieć zmęczoną i smutną niż nie oglądać cię wcale?
Roześmiała się cicho, przytulając się do niego. Pachniał tytoniem i kwaśnym dymem z
pieca. Elise zamknęła oczy i chłonąc jego zapach, wyznała:
- Cieszę się, że mam ciebie, Johan!
Pogłaskał ją po głowie swą dużą dłonią.
- Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że nie będę miał ochoty cię zobaczyć, ciebie,
najpiękniejszej dziewczyny na całym osiedlu Sagene!
Rozśmieszył ją. Wiedziała, że to nieprawda, ale i tak jego słowa sprawiły jej
przyjemność. Zaraz jednak spoważniała.
- Wczoraj wieczorem wybrałam się do Everta, bo Kristian opowiadał, że Evert
widział bójkę.
- Jak to? Był na dworze o tak późnej godzinie? - zdziwił się Johan zaskoczony.
- Na to wygląda. Dałam mu dziesięć ore, żeby o niczym nikomu nie mówił.
- A co on właściwie widział? - Johan stał na pozór spokojny, ale zauważyła w jego
zachowaniu napięcie.
Pewnie też się obawia, że może uderzył ojca zbyt mocno, pomyślała.
- Widział, jak ojciec wyleciał zza drzwi i uderzył głową o bruk. Potem jednak wstał,
nie bez wysiłku, i zataczając się, ruszył w stronę rzeki.
Johan nic nie mówił, jakby czekał na dalszy ciąg.
- Kiedy już odchodziłam, zawołał za mną: „Ale on nie dlatego się utopił!”
Johan nadal milczał, Elise więc dodała pośpiesznie, jakby chciała uspokoić własne
myśli i oszczędzić zmartwień Johanowi:
- Evert wciąż coś zmyśla.
To zresztą było zgodne z prawdą. Evert znany był z tego, że wciąż się przechwalał i
roznosił plotki.
- Wybieram się dziś wieczorem do Świątyni. Bo wiesz... - urwała, nie wiedząc, jak
wyrazić to, co czuje. - W głowie kołaczą mi się różne dziwne myśli - dodała po chwili. -
Pomyślałam sobie więc, że może usłyszę tam jakieś słowa otuchy, które podniosą mnie na
duchu. Poza tym oni tam tak pięknie śpiewają.
Zawstydziła się. Nie wypadało przecież cieszyć się na muzykę i śpiew, gdy w kostnicy
na Storgata 40 leży martwy ojciec, którego pogrzeb odbędzie się w najbliższych dniach na
cmentarzu Nordre Gravlund.
- W takim razie pójdę z tobą - odpowiedział spokojnym już głosem Johan.
Rozległa się syrena fabryczna, najpierw jedna, potem kolejna, a ich dźwięk przeniknął
ją i wywołał dreszcz. Zawsze tak reagowała, ale dzisiaj przeciągłe wycie wydało jej się
szczególnie dokuczliwe.
Uwolniła się z jego ramion.
- Muszę lecieć - oświadczyła, a obejrzawszy się w stronę bramy domu, zdziwiła się: -
Gdzie ta Hilda? Co z nią?
- Ja też już biegnę. Zobaczymy się wieczorem, Elise - rzucił Johan i już go nie było.
Elise czekała przez chwilę, ale w końcu pośpieszyła w stronę fabryki, obawiając się,
że przyjdzie spóźniona.
Ostry mróz zmroził breję i na ulicy łatwo się było potknąć o nierówności i głębokie
koleiny. Elise szła skulona. Mróz szczypał ją w twarz, przemarzły jej ręce i stopy, w których
całkiem straciła czucie. Pomyślała o Hildzie, która już w domu trzęsła się z zimna, nie mogąc
się rozgrzać, i miała dziury w obu podeszwach.
Elise zobaczyła z daleka, że przy moście, w miejscu, gdzie, jak się domyślała,
wyciągnięto na brzeg ojca, ktoś stoi. Podeszła bliżej i rozpoznała kilka znajomych dziewcząt
zatrudnionych w tkalni Hjula. Gdy ją zobaczyły w świetle gazowej latarni, zwiesiły głowy i
pośpiesznie ruszyły w stronę fabryki. W huku spadających mas wody nie udało się Elise
dosłyszeć, o czym rozmawiały, ale domyśliła się po ich reakcji, czym były takie przejęte.
Zapewne zastanawiały się, czyjej ojciec utopił się celowo, ześlizgnął się i nieszczęśliwym
trafem wpadł do wody, czy też może ktoś go popchnął? Plotkary, pomyślała zagniewana,
minęła je, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem, i pomyślała z niechęcią o czekającym ją
dniu w przędzalni. Spodziewała się, że czeka ją to samo: szeptanie po kątach, urywane
rozmowy i ciekawskie spojrzenia.
Ledwie zdążyła wejść do środka, natknęła się na nocnego stróża, który nie miał
odwagi popatrzeć jej w oczy i rozglądał się na boki wyraźnie zakłopotany.
- Wyrazy współczucia - wymamrotał wreszcie, wciąż unikając jej wzroku.
Kiwnęła tylko głową, bo właściwie nie wiedziała, jak ma się zachować i co
odpowiedzieć. Może podziękować?
Większość prządek już była w hali i gdy Elise weszła, jak na komendę popatrzyły w
jej kierunku, ale żadna się nie odezwała. Zauważyła jednak, że dwie robotnice podeszły do
Valborg i zagadnęły ją szeptem, a ta z zapałem odpowiedziała im równie cicho. Pewnie jej się
wydaje, że wie więcej niż inni, pomyślała Elise, starając się ignorować wścibskie spojrzenia.
Po raz pierwszy z niecierpliwością czekała na uruchomienie maszyn.
Nagle zrobiła wielkie oczy, bo w hali pojawiła się Hilda w towarzystwie majstra, pana
Paulsena.
Zapanowała kompletna cisza. Pan Paulsen ustawił się tak, by widziały go wszystkie
prządki, odchrząknął i odezwał się głośno:
- Sądzę, że większość z was słyszała już o tragedii, jaka się wydarzyła. Ojciec Elise i
Hildy utonął wczoraj w porywistym nurcie rzeki, w miejscu gdzie znajduje się wodospad.
Było bardzo ślisko i padał gęsty śnieg, więc zapewne nie zauważył, że znalazł się na skraju
stromego brzegu, poślizgnął się i wpadł do wody. Tak przypuszcza policja, która prowadzi
śledztwo.
Elise zauważyła, że niektóre dziewczyny zerkają na siebie znacząco i robią głupie
miny. Wiedziała, o czym myślą. Nikogo nie dziwiło, że pijak nie zauważył, gdzie idzie.
- Bardzo was proszę, byście się postarały pomóc Hildzie i jej siostrze dziś i w
najbliższych dniach. Zwłaszcza proszę o wyrozumiałość te prządki, którym Hilda przynosi
nawoje. Te z was, które straciły ukochanego ojca lub matkę, rozumieją, co czuje osierocona
dziewczyna.
Zapomniał się, pomyślała Elise. Mówi tak, jakby tragedia dotknęła tylko Hildę.
Robotnice znów wymieniły spojrzenia, zachodząc w głowę, dlaczego majster wyrażał
się tak ciepło o Hildzie. Teraz dopiero rozejdą się plotki, pomyślała Elise. Nawet jeśli nikt nie
podejrzewał ich wcześniej o romans, teraz bez wątpienia ludzie zaczną snuć domysły.
Majster odwrócił się do Hildy i po ojcowsku poklepał ją po ramieniu, po czym
skierował się ku drzwiom. Wszystkie prządki i pomocnice obserwowały z zaciekawieniem
dziewczynę, która podążyła na swoje miejsce. Najwyraźniej straciły zainteresowanie moją
osobą, pomyślała Elise z ulgą. Żeby tylko nie domyśliły się prawdy, kiedy niebawem
zauważą, że Hilda spodziewa się dziecka!
Jeszcze nigdy godziny w przędzalni nie dłużyły się jej tak okropnie. Bolały ją plecy,
nie czuła przemarzniętych palców u stóp, a spierzchnięte dłonie zgrabiały jej i szczypały.
Wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej. Rozejrzała się za Hildą, by wyjść razem z
nią, ale zauważyła, że wokół niej tłoczą się robotnice. Hilda ledwie zdołała dać siostrze znak
ręką, żeby na nią nie czekała. Elise zastanawiała się, czy koleżanki z fabryki dokuczały jej,
czy jedynie kierowała nimi ciekawość.
Nie przestając o tym myśleć, Elise opuściła fabryczną halę. Uznała, że Hildzie nie
dzieje się krzywda, bo dziewczyny nie odtrąciły jej, raczej przeciwnie, każda chciała się
znaleźć jak najbliżej niej. Czy to dlatego, że majster zachował się wobec niej tak opiekuńczo?
Pokręciła głową nad złożonością ludzkiej natury. Okazuje się, że warto trzymać z kimś, kto
może liczyć na przychylność zwierzchnika.
Całą drogę do domu pokonała biegiem, nie tylko dlatego, że było jej zimno. Przede
wszystkim gnał ją niepokój o mamę. Nigdy nie wiadomo, jak wieść o tragedii wpłynie na stan
ciężko chorej osoby. Wprawdzie przez ostatnie dwa lata przeżywali piekło z powodu
pijaństwa ojca, ale mama nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Elise nie pojmowała tego.
Gdyby chodziło o nią, uderzyłaby pięścią w stół, wyzwała go i zabroniła mu wracać po
pijanemu. Mama jednak zawsze brała ojca w obronę i opowiadała, jaki był dobry, zanim „nie
zawładnęła nim ta trucizna”, jaki był przystojny w młodości, jak pięknie potrafił śpiewać i
tańczyć.
- To po nim odziedziczyłaś swój piękny głos,
- mawiała.
Tylko co mu po pięknym głosie, skoro upijał się, klął i bił, myślała, czując w ustach
gorycz.
Złotawa poświata zimowego nieba odbijała się w lśniących wodach rzeki, których
mróz nie zamknął jeszcze w lodowatym uścisku. To zupełnie jak ostrzeżenie z góry,
pomyślała, przyśpieszając kroku. Niepokój ściskał ją w żołądku. Kristian i Peder już od
dawna są w szkole, a mama jak zwykle została całkiem sama. Johan poszedł do tkalni płótna
żaglowego, jego mama do fabryki, a Anna też leżała samiuteńka, tak jak mama. Obie były
takie bezradne... Nie miały nawet kogo wezwać na pomoc, gdyby coś się stało, nie miały z
kim porozmawiać, gdy ogarnął je lęk.
Gdyby tak chociaż raz po raz zajrzała do nich jakaś samarytanka, ale one miały pod
opieką tylu ludzi, którym było jeszcze ciężej. Zwłaszcza w Vaterlandzie zamieszkiwanym
przez dziwki i wszelkie wyrzutki społeczne, gdzie w co drugiej bramie szukali schronienia
żebracy, a prawie w każdym domu była melina. Poza tym opiekunki z Armii Zbawienia
zajmowały się maluchami w żłobku na osiedlu Sagene i na ulicy Bakkegata. Słyszała, że w
ciągu zaledwie roku umieszczono tam wiele tysięcy dzieci, gdy w tym czasie ich mamy szły
do pracy. Co zrobiłyby robotnice bez żołnierzy Armii Zbawienia?
Dziś wieczorem, gdy pójdzie do Świątyni, spróbuje z kimś porozmawiać. Opowie, co
się stało z ojcem, i wspomni też, jak ciężko chora jest ich mama. Liczyła, że coś jej poradzą.
Kiedyś miała okazję spotkać Othilie Tonning, siostrę przełożoną w stopniu generała.
Była to niezwykła kobieta. Johan opowiadał, że zanim się nawróciła, angażowała się bardzo
aktywnie w ruch na rzecz prawa wyborczego dla kobiet. Nosiła krótkie, ścięte po męsku
włosy, paliła cygara.
Podobno zachwyciła ją Armia Zbawienia, ponieważ stwarzała takie same możliwości
kobietom jak i mężczyznom. Obecnie całe swe życie poświęcała na pomaganie ludziom
potrzebującym. Organizowała różne kwesty, a ostatnio powywieszała na mieście świąteczne
skarbonki. Zebrane w nich pieniądze przekazywano biedakom, by mieli radośniejsze święta.
Za te pieniądze kupowano też ubrania i buty dla potrzebujących. Evert dostawał od nich i
jedzenie, i ubrania, przynajmniej tak się chwalił. Może mogliby więc wspomóc i Hildę parą
butów bez dziurawych zelówek?
O wilku mowa, pomyślała sobie, ujrzawszy należącą do Armii, załadowaną do pełna
drewnem furmankę na płozach. Kobyła dyszała ciężko, a wokół jej pyska powstał obłok pary.
Przemarznięty na kość wozak miał czerwone, skostniałe dłonie, rozmyte oczy i szron na
brodzie. Był jednym z tych szczęśliwców, którym zapewniono dach nad głową w przytułku
na ulicy Urtegata. Elise słyszała, że było tam 130 łóżek, a mężczyźni, którzy znaleźli
schronienie, otrzymywali posiłki z kuchni polowych i nocleg w zamian za rąbanie drewna.
Ojciec mógłby też znaleźć tam schronienie, gdyby tylko chciał, pomyślała
gwałtownie. Bo kto prosił żołnierzy Armii Zbawienia o pomoc, z reguły ją otrzymywał.
Ojciec jednak wolał się włóczyć, upijać i balować z kobietami niż rąbać drewno...
Westchnęła i zawołała głośno do wozaka, gdy furmanka znalazła się blisko niej:
- A dla mnie nie znalazłoby się trochę drewna?
Znała go z widzenia, bo zwykle jeździł ulicą Sandakerveien, przy której mieszkali, a
także ulicami Ostgaards i Seilduksgata. Miał ponure i odpychające spojrzenie, ale Elise
pamiętała, że okazał się całkiem miły, gdy z nim chwilę pogawędziła.
- Skoro masz pracę, poradzisz sobie sama - burknął w odpowiedzi.
- Mój ojciec umarł wczoraj, a mama leży w łóżku chora. Mam na utrzymaniu dwóch
młodszych braci.
Wozak zatrzymał kobyłę i mrużąc oczy, popatrzył na nią uważnie.
- Umarł ci ojciec? Czasem nie ten, co wpadł i utopił się w rzece?
Elise potwierdziła i zwiesiła głowę. Pożałowała, że w ogóle o tym powiedziała.
Zawstydziła się, bo nagle rozmowa o ojcu wydała jej się w tym miejscu wręcz niestosowna.
- Weź jeden worek, tylko szybko, bo marznę.
Elise nie dała się dwa razy prosić, tylko chwyciła jeden z dużych worków z
porąbanym drewnem, podziękowała głośno i odeszła z cennym ładunkiem.
Niełatwo jej było wnieść na samą górę ciężki worek, ale sił dodawała jej radość z
podarunku. Zadowolona, weszła do kuchni, rzuciła worek z trzaskiem na podłogę i
otrzepawszy ubranie z wiórów, po cichu zajrzała do izby. Mile zaskoczona popatrzyła na
mamę, która siedziała na łóżku, trzymając w dłoniach Biblię, a jej klarowne niebieskie oczy
lśniły. Elise znieruchomiała na moment, chłonąc ów cudowny obraz. Mama wydała jej się
jakaś taka skupiona na modlitwie, niemal święta.
- Lepiej się czujesz, mamo? - zapytała, a w jej głosie zabrzmiała radość.
Mama uśmiechnęła się lekko, wyczerpana.
- Chyba tak, w każdym razie zdołałam poczytać trochę z Biblii.
- Wybieram się dziś wieczorem do Świątyni, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Mama pokręciła głową:
- Nie, a dlaczego miałabym mieć? Ci ludzie są obdarzeni duchem Bożym, Elise. Sami
nazywają się „radosną armią” i dzielą się nadzieją ze wszystkimi, którzy stracili wiarę, że na
świecie istnieje jeszcze dobro.
Elise przytaknęła z zapałem i ożywiona z powodu lepszego samopoczucia mamy,
dodała:
- Słyszałam zabawną historię, kiedy tam byłam ostatnio. Jakaś kobieta w rozmowie z
żołnierzem Armii Zbawienia napomknęła, że jedyne, czego w nich nie lubi, to tych
hałaśliwych bębnów. „Wolisz dzwony kościelne?” - zapytał. „Tak, bo słysząc bicie dzwonów,
wydaje mi się, że dochodzi mnie wołanie: Wejdź tu! Wejdź tu!” A mężczyzna jej
odpowiedział: „A nasze bębny nawołują: Sprowadź ich!”
Mama pokiwała z powagą.
- W kościelnych ławkach siedzą prawie sami bogaci, dostatnio odziani ludzie, w
Świątyni zaś modlą się biedacy. Na tym polega różnica.
Elise popatrzyła na mamę. Pamiętała rozgoryczenie mamy na pastorów i kościół w
Ulefoss.
- Zjesz trochę, mamo? - zapytała.
- Tak, dziękuję. Jeśli ugotujesz owsianki, to chętnie zjem.
- Johan pójdzie z tobą wieczorem? - w głosie mamy zabrzmiał nagle lęk.
- Tak myślę.
- Wolałabym, Elise, żebyś bez niego nie szła.
- Dlaczego? - Dziewczyna odwróciła się zaskoczona.
Mama wyglądała na zmartwioną.
- Nagle ogarnął mnie jakiś taki dziwny strach - przyznała się. - To, co się stało z
ojcem...
Do jej oczu napłynęły łzy.
- Wiesz przecież, dlaczego... znaczy...
- Wiem, że był pijany - pokiwała mama. - Ale wydaje mi się, że nie dlatego wpadł
wprost do wodospadu. Tyle razy był pijany i jakoś nigdy mu się nic takiego nie przytrafiło.
Dlaczego to się musiało zdarzyć właśnie teraz? Wiesz, gdy człowiek leży tak jak ja, ma dużo
czasu na rozmyślania.
Elise popatrzyła na mamę niezrozumiale.
- Nie pytaj mnie, co sądzę, bo tego nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć. Mam
tylko bolesne przeczucie, że było inaczej.
- Śniło ci się? - Elise popatrzyła na nią, czując, jak ciarki przechodzą jej po plecach.
Mama wiele razy miewała prorocze sny. Przeważnie była to zapowiedź jakichś przykrych
zdarzeń.
Mama zwlekała z odpowiedzią, spojrzała jedynie na córkę błagalnie.
- Potrzebuję cię, Elise, jak zresztą my wszyscy. Nie może ci się stać nic złego.
- Nie bój się. Póki mam Johana, nic mi nie grozi.
Mam pokiwała głową z wyraźną ulgą.
- Rzeczywiście, przy Johanie nie może cię spotkać nic złego.
Kiedy jednak Elise zbierała się w drogę powrotną do przędzalni, spotkała na schodach
Johana, który też wpadł do domu w przerwie obiadowej.
- Niestety, jednak nie będę mógł pójść z tobą wieczorem do Świątyni, Elise -
uprzedził. - Na śmierć zapomniałem, że mam dziś zebranie w Związku Robotników.
Elise spojrzała na niego zalękniona, bo nagle przypomniała sobie słowa mamy.
Odsunęła jednak na bok wszelki niepokój. Nikt przecież nie może wyśnić tego, co ma się
dopiero zdarzyć, a że czasem tak się dzieje, to tylko przypadek.
Mimo to nie mogła się pozbyć uczucia lęku, które ją prześladowało aż do samego
fajrantu. Zastanawiała się, czy nie zrezygnować ze swych planów, ale przecież Hilda
potrzebowała pilnie, nowych butów, a mama kogoś, kto zajrzałby do niej i się nią trochę
zaopiekował w ciągu dnia. Elise postanowiła nie dawać wiary przesądom. Zatroszczywszy się
więc o to, by Peder i Kristian odrobili lekcje, wyszła pośpiesznie, nie wspominając mamie
nawet słowem, że wybiera się do Świątyni bez Johana. Hilda nie zdążyła jeszcze wrócić do
domu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
W ciągu dnia pogoda zmieniła się i pod wieczór nad ulicami zawisła ciężka mgła.
Śnieg zamienił się w breję, zrobiło się wilgotno i nieprzyjemnie. Z uchylonych okien
kuchennych sączył się zapach smażonej ryby. Ludzie powrócili do domów po długim dniu
pracy i nie wyściubiali nosów poza własne cztery ściany.
Na ulicy nie było widać prawie .żywej duszy. Tuż za rogiem dźwięczały dzwoneczki
przy konnej uprzęży, a po drugiej stronie szły jakieś dzieciaki, hałasując i śmiejąc się wesoło,
ale wodospad szumiał głośniej niż zwykle, zagłuszając inne odgłosy.
Po przejściu przez most, unikając spojrzeniem miejsca, gdzie znaleziono ojca, Elise
skierowała się ulicą Sagveien w dół w kierunku Maridalsveien, a tam weszła na wzgórze Aker
i minęła kościół Gamie Aker. Świątynia Armii Zbawienia znajdowała się dość daleko stąd, bo
dopiero na ulicy Pilestredet 22.
Tego wieczoru wszystko wydawało jej się jakieś dziwne. Ta cisza, pustka. Zupełnie
jakby ktoś rzucił urok na miasto. Gdzie się podziali ci ludzie? - zastanawiała się. Ponieważ
większość gnieździła się w ciasnocie, zwykle przynajmniej dzieciaki wybiegały na ulice, żeby
rozprostować kości i się wyhasać.
Dochodząc do szczytu wzgórza, powiodła spojrzeniem na prawo, gdzie stały wille
ludzi zamożnych, i patrząc na rozświetlone okna, pomyślała, że tam ludzie nie narzekają na
brak miejsca w domach...
W dole po lewej stronie znajdował się cmentarz, rozległy, ciemny, ponury. Uliczne
oświetlenie na Ullevaalsveien nadawało potężnym koronom drzew wygląd mrocznych
potworów.
Co śniło się mamie? O co jej chodziło, gdy mówiła, że ojciec nie wpadł do rzeki
dlatego, że był pijany? Przeniknął ją lodowaty dreszcz. Jej się zdawało jedynie, że trochę
nazbyt mocno poturbowany przez Johana, mógł być nieco oszołomiony i stracił równowagę,
dlatego doszło do wypadku.
Odniosła wrażenie, że ktoś za nią idzie, obejrzała się więc pośpiesznie. Do następnej
latarni było daleko, a mgła coraz bardziej gęstniała. Nikogo nie zauważyła.
Stała przez chwilę i nasłuchiwała uważnie. W oddali rozróżniła warkot automobilu, a
także niewyraźne pobrzękiwanie tramwaju. Trzasnęły drzwi, z jakiegoś podwórza doleciało
rżenie konia, i to właściwie były jedyne oznaki życia miasta.
W jej sercu narastał niepokój. Znów przypomniała jej się historia madame Evensen,
która w kościele Chrystusa Zbawiciela trafiła na mszę dla umarłych odprawianą o północy w
wigilię Bożego Narodzenia. Skoro więc umarli bywali na takiej mszy, mogli też pojawiać się
o innej porze i w innych miejscach, pomyślała Elise z lękiem. Może ojciec wini ją za to, że
wpadł do rzeki? Może gdyby go nie wypędziła z domu, żyłby dzisiaj? Agnes opowiadała
kiedyś, że zmarli bywają mściwi.
Pośpiesznie ruszyła dalej, ale poczuła się nieco pewniej dopiero, gdy doszła do lepiej
oświetlonej ulicy Ullevaalsveien. Niestety kolejna odchodząca ukosem ulica Stensberggata
też była pogrążona w mroku. Przyśpieszyła kroku i prawie biegła, nie mając odwagi obejrzeć
się za siebie. Nie rozglądała się też nawet na boki. Co prawda nie spotykało się tu tylu
pijaków co wzdłuż rzeki Aker, ale nigdy nic nie wiadomo. Ona jednak nie pijaków lękała się
najbardziej, ale czegoś innego, bardziej niebezpiecznego i budzącego grozę. W uszach wciąż
dźwięczały jej słowa: „Narzuć pelerynę i czym prędzej stąd wyjdź, bo jeśli zostaniesz, czeka
cię marny koniec”...
Czy o to tak naprawdę chodziło mamie? Czy ona też się obawiała, że duch ojca będzie
szukał zemsty za to, że Elise wyrzuciła go z domu? Mama z pewnością słyszała każde słowo
awantury, przez ścianę przecież wszystko było słychać. Wiedziała zapewne, co się dzieje, i
drżała ze strachu, leżąc w łóżku. Słyszała przekleństwa ojca i ostre repliki córki, słyszała, jak
uderza ją pięścią w twarz. Wtedy nagle wtargnął Johan. Dla mamy, całkiem bezradnej,
musiało to być straszne, gdy się domyśliła, że doszło do bójki. Kiedy przyszła ta tragiczna
wiadomość o śmierci ojca, nie odezwała się ani słowem, choć zapewne miała swoje
przemyślenia.
Do ulicy Pilestredet było już niedaleko. Nareszcie! Nadzieja, że wkrótce wejdzie do
ogrzanej i oświetlonej sali, dodała Elise sił. Wyprawa ta jednak po całym dniu stania przy
przędzarce mocno ją zmęczyła. Zwłaszcza że od wielu godzin nie miała nic w ustach.
Po cichu weszła do środka i usiadła w ławce na samym końcu. Zobaczyła przed sobą
pełne rzędy przygarbionych, ciemno ubranych ludzi, równie niedożywionych i wychudzonych
jak ona. Śmiertelnie zmęczeni po dwunasto - lub czternastogodzinnym dniu pracy byli
przemarznięci na duszy i ciele. Wciąż jednak tliła się w nich nadzieja, inaczej by ich tu nie
było.
Z przodu ujrzała uśmiechniętych przyjaznych ludzi w niebieskich mundurach. Przy
pianinie siedziała młoda dziewczyna, a za nią kobiety z gitarą.
Zaczęło się nabożeństwo. Elise słuchała uważnie, mimo że była zmęczona, a ciepło w
pomieszczeniu rozlewało się błogo w całym ciele, rozleniwiając je. Oficer wygłaszający
kazanie nawiązywał do słów Anglika Williama Bootha, który był założycielem Armii j
Zbawienia: „Dopóki słychać płacz kobiet, będę walczyć. Dopóki cierpią niewinne dzieci,
będę walczyć. Dopóki ludzie będą więzieni, będę walczyć. Dopóki pozostanie jeden pijak,
jedna biedna dziewczyna pozostanie na ulicy, póki pozostanie jedna dusza pozbawiona
światła Boga, będę walczyć”.
Potem opowiadał o wspaniałych osiągnięciach Armii Zbawienia w Anglii. Tysiące
ludzi żyjących do tej pory w grzechu nawróciło się i zaczęło żyć po bożemu. Pijacy przestali
pić. Przestępcy najgorszego gatunku prowadzą teraz uczciwe życie, najnędzniejsze teatry i
tancbudy zamieniono na domy Boże, a knajpy oraz więzienia stopniowo opustoszały.
Czy naprawdę pijacy przestali brać do ust alkohol? - dziwiła się Elise i pomyślała, że
może i tacie by się to udało, gdyby go nakłoniła, żeby fu z nią przyszedł. Znów ścisnęło ja w
gardle. Nigdy nie spróbowała, nie wierzyła w to, że jest dla niego jakaś nadzieja.
Przynajmniej przez ostatni rok.
Po kazaniu zebrani pomodlili się, złożywszy dłonie, a orkiestra zaczęła grać psalmy.
Dźwięki tuby, skrzypiec, trąbki i akordeonu nadawały pieśniom radosny i żwawy ton,
zupełnie inaczej niż w kościele. Tutaj nabiera się wprost ochoty do tańca, myślała sobie Elise,
prostując plecy.
Wytrwała do końca nabożeństwa, mimo że zauważyła, że ten i ów biedak wymknął
się, gdy modlitwy jeszcze trwały. Żołnierze Armii Zbawienia wstali ze swych miejsc i
rozeszli się pomiędzy ławkami do ludzi. Elise przypomniała sobie, że ilekroć tu przychodziła,
zawsze miała nadzieję, że nikt do niej nie podejdzie. Nie wiedziała, co miałaby powiedzieć,
obawiała się składać obietnice, których mogłaby nie dotrzymać.
Tego wieczoru jednak pragnęła, by ktoś do niej podszedł.
W napięciu śledziła wzrokiem żołnierzy i lękała się, że zabraknie im czasu, bo tylu
ludzi łaknęło słów pociechy.
Nagle skierował na nią swój wzrok młody przystojny mężczyzna o sympatycznej
twarzy i poczciwym uśmiechu.
Podszedł do niej i usiadł obok na ławce, na której prócz niej już nie było nikogo.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał i popatrzył na nią uważnie.
Zawstydzona, zwiesiła głowę i w jednej chwili pożałowała, że chciała porozmawiać z
kimś z żołnierzy Armii Zbawienia.
- Spokojnie, mam czas - dodał głębokim i miłym głosem. - Czy masz jakieś
wątpliwości, czy też chcesz pomodlić się wspólnie w jakiejś intencji?
Elise pokręciła głową.
- Potrzebuję pary butów z nieprzetartymi podeszwami - usłyszała swój głos i poczuła,
że się gwałtownie rumieni. - Nie dla siebie, ale dla mojej siostry.
Skinął głową i nie wydawał się wcale zrażony jej śmiałością.
- To się da załatwić. Dostaliśmy właśnie od miłych ofiarodawców zarówno obuwie
letnie, jak i zimowe. Coś jeszcze leży ci na sercu?
- Tak, zastanawiałam się, czy jest możliwe, by do mojej mamy mogła przychodzić
samarytanka. Mama prawie całymi dniami leży sama.
- Choruje?
- Tak, na suchoty. Już od lata nie wstaje z łóżka.
Popatrzył na nią z uwagą, a w jego oczach pojawił się ciepły błysk.
- Nie jest ci pewnie lekko. Chcesz o czymś ze mną porozmawiać?
Elise ociągała się. Czy może mu opowiedzieć o wszystkim? Poruszyła się
niespokojnie.
- Obiecuję, że ta sprawa pozostanie wyłącznie między nami - uspokoił ją. - Nie
potrzebujesz się obawiać, że powiem o tym komuś innemu.
- Wczoraj umarł mój ojciec - wyszeptała. Nic nie odpowiedział, jakby czekał na
dalszy ciąg.
- Upijał się, jego ciało znaleziono w rzece. Zauważyła, że usta drgnęły mu w kąciku.
Nabrała głębokiego oddechu, obawiając się wprawdzie mówić dalej, ale postanowiła
wyrzucić z siebie to, co ją dręczyło:
- Wypędziłam go za drzwi - oznajmiła, zagryzając wargi i z trudem powstrzymując się
od płaczu. - Było ich czworo, jeszcze jeden pij ale i dwie dziwki. Nie chciałam dopuścić do
tego, by mama ich usłyszała, kazałam więc mu się wynosić. Zaczął mnie bić, ale ja nie
ustępowałam. I wtedy przybiegł Johan, doszło do bójki i ojciec został wyrzucony na ulicę. -
Zasłoniła usta dłonią. - Nie wiem, co działo się potem, ale następnego ranka znaleziono
zwłoki ojca. - Broda jej drżała, mówiła stłumionym głosem, bo ze zdenerwowania ściskało ją
w gardle.
Przykrył jej dłoń swoją, ciepłą i czystą. Zwróciła uwagę na jego długie palce i
starannie obcięte paznokcie.
- I nie wiesz, czy bójka mogła mieć jakiś związek ze śmiercią ojca. Nie daje ci to
spokoju, prawda?
Elise przytaknęła.
- Postąpiłaś słusznie, wyrzucając go za drzwi. Nic innego nie mogłaś zrobić. Twoja
mama musiała się czuć okropnie, gdy słyszała, jak ojciec cię bije, a ona leży bezradna, nie
mogąc ci przyjść z pomocą. Suchoty to ciężka choroba.
Elise pokiwała głową i wytarła dłonią oczy.
- Gdy jednak sobie pomyślę, że ojciec wpadł do lodowatej wody, to... straszne... Poza
tym nie wiem, czy Johan nie pobił go za mocno.
- A co mówi o tym Johan? To twój sąsiad?
- Tak, mieszka piętro niżej.
- I usłyszał awanturę?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Jesteśmy zaręczeni. Myślę, że bał się o mnie, dlatego przybiegł. Wcześniej już parę
razy też się tak zdarzało. Tyle że nigdy dotąd nie wyrzucił ojca z domu.
- Ciesz się, że masz kogoś, kto się tobą opiekuje, bo chyba tego potrzebujesz. Złóżmy
dłonie i pomódlmy się teraz wspólnie o wybaczenie zarówno dla twojego ojca, jak i
narzeczonego.
- I dla mnie - dodała pośpiesznie Elise.
Gdy skończyli się modlić, wstał i rzekł do niej:
- Poczekaj chwilę, dowiem się, czy któraś z samarytanek mogłaby odwiedzić twoją
mamę.
Elise spojrzała na niego i zdobywszy się na odwagę, przypomniała:
- A czy przy okazji można by zapytać, czy nie ma jakichś butów?
- Nie zapomniałem - odrzekł z uśmiechem.
Wrócił po chwili w towarzystwie kobiety w średnim wieku o bladej, lecz
uśmiechniętej twarzy. Spod czapki wystawały jej siwe włosy uczesane w ciasny kok na karku.
Jak to możliwe, by zachować w sobie taką radość, oglądając na co dzień tyle smutku,
pomyślała. Kobieta przywitała się przyjaźnie, zapytała, jak Elise się nazywa i gdzie mieszka, i
obiecała zajrzeć w najbliższych dniach.
Gdy Elise skierowała się ku wyjściu, w sali nie było już prawie nikogo. Miała już
wychodzić, ale usłyszała za plecami męski głos, a gdy się odwróciła, rozpoznała żołnierza, z
którym rozmawiała i się modliła.
- Mieszkam na wzgórzu Aker, idziemy w tę samą stronę, więc jeśli chcesz, mogę ci
towarzyszyć.
Elise podziękowała z radością, bo lękała się samotnego powrotu do domu.
Początkowo szli w milczeniu. Czuła się trochę zakłopotana u boku całkiem obcego
mężczyzny, ale na szczęście miał on na sobie mundur i każdy widział, że to żołnierz Armii
Zbawienia. Zresztą miał jej towarzyszyć tylko do wzgórza, więc kiedy przejdzie przez most,
nie będzie już musiała się krępować jego towarzystwem.
- Pracujesz w którejś z tych fabryk? - zapytał, obracając się do niej twarzą, i zerknął na
nią uważnie w blasku latarni ulicznej.
Pokiwała głową.
- Tak, w przędzalni Nedre Voien.
- Dużo jest was w domu?
- Tylko sześcioro. Nie, pięcioro - poprawiła się szybko. - Kristian i Peder, moi młodsi
bracia, siostra Hilda, mama, no i ja.
- Ty jedna pracujesz?
- Nie, Hilda też. Chłopcy mają osiem i dziewięć lat i chodzą do szkoły.
- Mieszkacie razem jeszcze z inną rodziną?
- Nie, mamy to szczęście, że nie dzielimy z nikim kuchni.
- Więc kiedy ty z Hildą idziecie do fabryki o godzinie szóstej, chora mama zostaje z
chłopcami, a gdy oni idą do szkoły, nie ma przy niej nikogo?
- Tak, ale ja zaglądam zawsze do domu w przerwie obiadowej.
- A kiedy ze szkoły przychodzą bracia, pewnie muszą napalić w piecu?
- Czasami - odparła, spuszczając głowę. - To zależy, ile mamy w zapasie drewna i
węgla. - Podniosła jednak zaraz głowę i dodała radośnie: - Wczoraj dostałam za darmo cały
worek drewna od jednego z wozaków z Armii Zbawienia.
- To dobrze - uśmiechnął się do niej.
Dziwne, że taki młody człowiek poświęca swoje życie, żeby pomagać innym,
pomyślała zdumiona. Mógłby z pewnością zostać pastorem, doktorem albo dyrektorem,
gdyby tylko chciał. Tymczasem wybrał pracę pośród ubogich i chorych za jakieś nędzne
grosze, jak słyszała.
- Wyjątkowo cicho jest dzisiejszego wieczoru w mieście - rozejrzał się nieco
zdziwiony.
Obróciła się do niego i potwierdziła z zapałem.
- Dlatego ucieszyłam się, że zaproponowałeś mi towarzystwo. Gdy szłam na
nabożeństwo, nie opuszczało mnie wrażenie, że ktoś się za mną skrada. - Zaśmiała się nieco
zakłopotana. - Nie lubię przechodzić obok cmentarza. Wciąż mi się przypomina madame
Evensen i wszystkie te duchy w kościele Chrystusa Zbawiciela.
- To tylko baśń - zawtórował jej śmiechem.
- Możliwe, ale Agnes, moja przyjaciółka, uważa, że zmarli mogą się mścić.
- Nie ma co dawać wiary starym przesądom - odparł, a jego głos nagle nabrał powagi.
- Wierzono w to dawno, dawno temu. Gdy ludzie uważali, że zmarli tuż przed dniem
zimowego przesilenia szybują w powietrzu i zabierają ze sobą wszystkich, którzy źle
postępują, albo tych, którzy nie zdążyli się schronić pod dachem.
Elise popatrzyła na niego zdumiona, bo nie miała o tym pojęcia. Widać było, że ten
chłopak dużo wie. Nagle wpadła jej do głowy myśl, żeby mu opowiedzieć o złotej broszce,
którą znalazła. Poradzić się, co właściwie powinna była zrobić, czy mogła ją zatrzymać dla
siebie? Powiedział, że ich rozmowa pozostanie tajemnicą, że nie powie o niej nikomu.
- Mogłabym o coś spytać?
- Oczywiście. Pytaj!
- Znalazłam złotą broszkę. Przynajmniej zdawało mi się, że jest złota. Leżała na ulicy,
blisko domu, w którym mieszkam, gdzie nikt nie posiada takich pięknych ozdób.
- To dziwne - odpowiedział jedynie i zerknął na nią, ale w ciemności nie dostrzegła
wyrazu jego twarzy.
- Przestraszyłam się, że ktoś pomyśli, że ją ukradłam. Nie miałam odwagi oddać
broszki majstrowi, choć przypuszczałam, że zgubiła ją może córka dyrektora.
- Dlaczego? - Miała dziwne wrażenie, że mężczyzna się uśmiecha, ale w
ciemnościach nie widziała jego twarzy.
- Bo nosi na palcach pierścionki. Sama widziałam. Pomyślałam, że to jej broszka,
mimo że córka dyrektora nigdy nie spaceruje ulicami naszego osiedla.
- No i co zrobiłaś? Oddałaś na posterunku policji?
- Nie, Johan był tak miły i zrobił to za mnie. Potem jednak zastanawiałam się... Jeśli
nie znajdzie się właścicielka broszki, to czyja... to znaczy...
- Zastanawiasz się, czy masz do niej jakieś prawo, skoro ją znalazłaś? O to ci chodzi?
- No właśnie.
- Jeśli policja odnajdzie właściciela, ten może zechce zapłacić znaleźne. A jeśli nie
zdoła ustalić, czyja to ozdoba, to sądzę, że broszka zostanie na policji.
- Powiedziałeś „znaleźne”?
- Tak, jeśli to wartościowy przedmiot.
W wyobraźni Elise ujrzała pełną garść monet jednokoronowych. Starczyłoby i na
czynsz na wiele miesięcy naprzód, i na jedzenie, i opał, może na nową spódnicę i parę butów.
Mogliby się mimo wszystko pobrać z Johanem latem.
Przestraszyła się, że towarzyszący jej mężczyzna umie czytać w myślach, szybko więc
zmieniła temat rozmowy.
- Od dawna jesteś w Armii Zbawienia?
- Od 1897 roku, już osiem lat. Wstąpiłem w jej szeregi po siedmiu latach jej
obecności w Norwegii.
- To ile ty masz właściwie lat? - wymknęło jej się.
- A co, nie wyglądam tak staro? - zaśmiał się. - Mam dwadzieścia siedem lat.
Elise pomyślała sobie w duchu, że gdyby był robotnikiem, wyglądałby znacznie
starzej i byłby bardziej utrudzony. Jego dłonie byłyby poranione i podrapane.
- Słyszałam, że na początku Armia Zbawienia miała wielu przeciwników. Moja mama
opowiadała, że kiedyś dochodziło do bardzo ostrych starć, zwłaszcza na Granland.
Znów się roześmiał. Miał taki cichy, ciepły śmiech.
- Można tak powiedzieć. Zdarzało się, że chuligani szturmowali podium i bili
dęciaków, aż zęby fruwały i krew się lała. Utworzono nawet bandę, która miała tylko jeden
cel, wygonić Armię. Niektórzy nosili niebieskie swetry z wyhaftowanym napisem na
piersiach: Walka z Armią Zbawienia. Kiedyś podłożyli dynamit pod budynkiem, gdzie
mieliśmy swój dom modlitwy, zanim dostaliśmy budynek na Pilestredet 22. Chcieli nas
wysadzić w powietrze. Ale zamachowcy sami się nawrócili i po wyznaniu swoich win
przyłączyli się do nas. Poza tym nieraz spadały na nas zgniłe jajka, błoto, kamienie i martwe
szczury. Tak, tak, działo się.
- A ty mimo wszystko pozostałeś - spojrzała na niego zdziwiona.
- Jeśli się w coś wierzy, to człowiek tak łatwo się nie poddaje, nawet jeśli napotyka
sprzeciw - odparł, a po jego głosie poznała, że się uśmiecha. - Poza tym było nas wielu,
równie zdeterminowanych. Wiedzieliśmy, że musimy znieść szyderstwa i wyzwiska, a nawet
czasem przemoc. Zdawaliśmy też sobie sprawę z tego, że to nie chuligani są przeciwko nam,
tylko ludzie wpływowi, którzy obawiali się, że zagrożone zostaną ich interesy. Nie mogliśmy
jednak na to zważać. Bo my mieliśmy do stoczenia własny bój. Bój przeciwko strasznej
nędzy i biedzie, walkę z nieprawidłowościami i przestępczością rodzącymi się w cieniu
bogactwa, które nadeszło wraz z uprzemysłowieniem.
Popatrzyła na niego ukradkiem i zapytała:
- Co masz na myśli?
- Coś, co dotyczy także ciebie. Uprzemysłowienie doprowadziło do tego, że biedni
ludzie ze wsi przenieśli się do miast za pracą. Czują się tam obco. Miejsce pracy pozostawia
wiele do życzenia, nędznie oświetlone, nieogrzewane. Dzień roboczy trwa po kilkanaście
godzin, bo po obowiązkowych dwunastu robotnicy muszą zostawać po godzinach, za które
nie otrzymują dodatkowego wynagrodzenia. Nie macie żadnego urlopu. Płace są niskie, nie
wystarcza na utrzymanie rodziny. Panuje głód i nędza, a dla wielu robotników alkohol staje
się jedyną pociechą i stanowi ucieczkę od codziennego znoju. Natomiast fabrykanci zbijają
coraz większe fortuny. Nie można o wszystko co prawda obwiniać fabrykantów i osądzać ich
jedną miarą. Na przykład fabrykant Halvorsen był jednym z najgorętszych zwolenników
Armii Zbawienia, kiedy nasza organizacja rozpoczęła swoją działalność w Norwegii.
- Ilu ludziom jesteście w stanie pomóc?
- W zeszłym roku rozdzielaliśmy potrzebującym 1500 litrów zupy i 750 bochenków
chleba tygodniowo. Tu w mieście panu - je bieda. Zanim przystąpiłem do Armii, do lokalu na
osiedlu Gronland po wieczornym nabożeństwie wpuszczano na noc bezdomnych, mężczyzn,
którzy nie mieli ani pracy, ani dachu nad głową. W mroźne zimowe noce spało tam ich nawet
trzystu.
- A teraz nocują w przytułku na Urtegata - dodała Elise, znów myśląc o ojcu.
- Alkohol jest dla wielu jedyną pociechą, ucieczką od codziennej harówki -
powiedział jej towarzysz, jakby usprawiedliwiał pijaków. A przynajmniej jakby rozumiał,
dlaczego się upijają.
Ale dlaczego ojciec znosił to gorzej niż mama? Dlaczego ja ani Hilda nie szukamy
zapomnienia w alkoholu? Przecież pracowałyśmy zawsze równie długo w fabryce jak i ojciec,
jadałyśmy równie skąpo i równie mocno dokuczało nam zimno.
Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do wzgórza Aker. Elise zdziwiła się, że tak szybko
minęła jej droga powrotna.
- No to ja mam już stąd niedaleko - odezwał się spokojnym głosem. - Wynajmuję
pokój na poddaszu w jednym z domów na wzgórzu. Chcesz, żebym cię odprowadził?
- Nie, dziękuję - potrząsnęła głową. - Tu już się nie boję.
Szli razem pod górę w milczeniu. Żołnierz Armii Zbawienia zatrzymał się pod latarnią
i patrząc na Elise, powiedział:
- Mam nadzieję, że będziesz przychodzić często do Świątyni.
- Na pewno. W zależności od tego, jak się będzie czuła mama. Bardzo dziękuję za
odprowadzenie, no i w ogóle za pomoc.
Na jego twarzy znów pojawił się chłopięcy uśmiech.
- Nie ma za co - odparł. - Po to właśnie jestem w Armii, żeby pomagać innym. Jeśli
będziesz mnie potrzebować, możesz zapytać kogokolwiek z naszych żołnierzy o mnie.
Nazywam się Emanuel Ringstad.
Elise jeszcze raz podziękowała i odeszła pośpiesznie, znacznie lżejszym krokiem.
Muszę powiedzieć Johanowi o możliwości otrzymania znaleźnego, pomyślała i poczuła się
dużo radośniej sza niż w ciągu ostatniego czasu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy dotarła do domu, w większości okien przyfabrycznej czynszówki było już
ciemno. Przeszła na podwórze, by spojrzeć, czy się świeci w kuchni u Thoresenów, i z
radością odkryła, że Johan jeszcze nie śpi. Skierowała się więc pośpiesznie do bramy i
wbiegła po schodach na piętro.
Odpowiedział od razu, gdy zapukała, i wyraźnie ucieszył się na jej widok.
- Jak dobrze, że zajrzałaś, Elise. Mam ci tyle do opowiedzenia - rzekł z ożywieniem.
- Ja tobie też - odpowiedziała, gdy objął ją i przytulił.
- Mama się już położyła - szepnął jej do ucha.
Oparła się o jego szeroki gorący tors. Uniósł jej twarz i poczuła na swych ustach jego
wargi.
- Powinnaś była słyszeć, co się dziś działo ha zebraniu, Elise - zaczął z entuzjazmem,
gdy już ją wypuścił ze swych objęć i poprowadził do stołu. - Jeszcze nie widziałem
robotników takich rozgorączkowanych. Wielu uważa, że powinniśmy rozpocząć strajk.
- Strajk? - Elise zmarszczyła czoło. - To chyba niebezpieczne?
- Nie, jeśli będzie nas dostatecznie dużo. Co fabrykanci zrobią bez nas? Nic! Bez
robotników nie ruszą maszyny, stanie produkcja, nie będzie towarów na sprzedaż, a co za tym
idzie obrotów i zysków. Oni są od nas zależni, Elise!
- Ale ja pamiętam, co opowiadał ojciec Agnes o robotnikach z Kværner, kiedy...
- To było co innego - przerwał jej Johan. - Oni tylko wywołali rozruchy i obrzucili
kamieniami dom Onsuma. Policja musiała użyć pałek, żeby ich stamtąd odciągnąć. Tak samo
było, jak robotnicy z cegielni natarli na posiadłość właściciela cegielni, potłukli szyby w
oknach i zadeptali mu cały ogród.
- Zostali skazani na rok przymusowych prac - odparła Elise i pokiwała głową.
- Ja jednak myślę o czymś innym! - Johan był tak podniecony, że plątał mu się język.
- Nie słyszałaś o robotnicach z fabryki zapałek? Trzysta dziewcząt, w większości jeszcze
siedmio - , ośmioletnich dzieci, przeszło w pochodzie od Etterstad aż na Karl Johan. Ulicą
Stramsveien w dół, dalej St. Halvardsgate, przez osiedle Gronland aż do śródmieścia. Z
przodu niosły dwa białe transparenty, na których było napisane czerwonymi literami:
„Żądamy tylko 1 ore więcej za gross (12 tuzinów) i lepszych warunków sanitarnych”. Ludzie,
którzy to zobaczyli, przecierali oczy ze zdumienia. Jeszcze tego samego wieczoru na ulicy
Torggata odbył się wiec. Jakiś doktor pokazał zebranym dwie robotnice, by na ich
przykładzie uświadomić wszystkim szkodliwe działanie fosforu. Jedna miała twarz
spuchniętą do połowy, a druga właściwie prawie już nie miała twarzy. Przeszła operację i tak
już miała wyglądać do końca życia. Dopiero to pomogło wszystkim zrozumieć, jakie warunki
panują w fabryce i że ta praca jest naprawdę niebezpieczna.
- Ale u nas jest jednak inaczej - sprzeciwiła się Elise.
- No cóż, może nie grozi nam utrata połowy twarzy, ale płace są bardzo niskie. Ludzi
nie stać na jedzenie, odżywiają się tylko kaszą i polewką. Wszyscy marzniemy. Pani Evertsen
przyznaje się, że na śniadanie macza chleb w spirytusie, bo tylko w ten sposób się nieco
rozgrzewa. W każdym sklepie beczka ze spirytusem stoi przy samej ladzie. Dorośli wysyłają
dzieciaki z kanką po trunek, gdy chcą odpocząć po ciężkim dniu pracy. Nic dziwnego, że tylu
się potem rozpija! Nie chodzi mi o to, Elise, byśmy wywoływali zamieszki. Moim zdaniem
powinniśmy za przykładem dziewcząt z fabryki zapałek odejść od maszyn i przejść w
pokojowej manifestacji. Nasze żądania nie są wygórowane. Domagamy się jedynie takiej
podwyżki płac, by starczyło nam na jedzenie i opał. Elise wciąż pozostawała sceptyczna.
- Pamiętam, jak ojciec Agnes opowiadał, co się stało z robotnikami, którzy urządzili
protest w obronie kobiet zarabiających na chleb na ulicy. W pochodzie szły tysiące
robotników i w dodatku nie występowali w swoim imieniu, tylko upominali się o te
nieszczęśliwe dziewczyny, które były zmuszone sprzedawać swoje ciało, by przeżyć. Kiedy
mijali siedzibę biskupstwa, gdzie mieszkał premier rządu, i opuścili flagi, by go pozdrowić,
ten się im nawet nie pokazał. Wszystkie okna były szczelnie zasłonięte.
- Uważasz, że powinniśmy zrezygnować tylko dlatego, że innym się nie powiodło?
- Nie - westchnęła. - Taki jednak już jest porządek tego świata, że bogaci żyją w
swoim świecie, a my w swoim. Zawsze tak było.
Johan pokręcił głową i popatrzył na nią rozczarowany. Elise usiadła obok niego na
stołku i wyjaśniła:
- Nie złość się na mnie, Johan! Po prostu się boję, żebyś się w coś nie wplątał. My,
którzy mamy pracę, możemy i tak uważać się za szczęśliwców. Pomyśl o tych, którzy znaleźli
schronienie w przytułku w Gronland i cieszą się, gdy raz na dzień dostaną posiłek. Albo o
tych wszystkich, którzy muszą gnieździć się we wspólnej kuchni z inną rodziną. U Valborg
namalowali linię graniczną na podłodze i biada, jeśli ktoś ją przekroczy choćby o centymetr.
A ci, co żebrzą na ulicy, by przetrwać? Nam to przynajmniej zostało zaoszczędzone.
Johan wstał i wziął z pieca dzbanek z kawą. Nie pytając, czy ma ochotę, nalał słabej
kawy do dwóch kubków i do każdego wsypał po łyżeczce cukru.
- Byłam w Świątyni - zaczęła Elise, by zmienić temat rozmowy. Domyślała się, że
Johan czuje się zawiedziony, iż nie wykazała dostatecznego entuzjazmu dla robotniczych
strajków. Elise uważała jednak, że ma dość własnych problemów, i wolała nie mieszać się do
polityki.
Johan wypił łyk kawy i zamyślił się, nic jej nie odpowiadając.
- No i coś się tam wydarzyło - ciągnęła, wpatrując się w niego z napięciem, ale on
sprawiał wrażenie, jakby jej nie słuchał.
- Wiesz, Johan, że jest coś takiego, co nazywa się „znaleźne”?
Johan nadal milczał zatopiony we własnych myślach.
- Możliwe, że właściciele broszki wywieszą ogłoszenie, gdzie będzie napisane, że dla
znalazcy przewiduje się nagrodę w wysokości dziesięciu koron. Albo pięciu - dodała po
chwili, zawstydzona swą pazernością.
Johan podniósł gwałtownie głowę i popatrzył na nią uważnie.
- O czym ty mówisz?
Elise poczuła się nagle głupio i uświadomiła sobie, że mając nadzieję na znaleźne,
liczyła na zbyt wiele.
- Jeden z żołnierzy Armii Zbawienia mi o tym powiedział - próbowała się
usprawiedliwić.
- Opowiedziałaś mu o broszce?
- Żołnierzowi Armii Zbawienia. Oni nie roznoszą plotek.
- Dlaczego, do... - urwał, jakby ugryzł się w język. - Po co było opowiadać o broszce,
skoro już jej nie masz?
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Wracałam z nim aż do wzgórza Aker, bo on tam mieszka. Dobrze mi się z nim
rozmawiało. Rozumiał, że jest mi ciężko, gdy myślę o tym, jak ojciec wpadł do rzeki i
zamarzł w niej na śmierć. Po nabożeństwie przyprowadził jedną z samarytanek, która
obiecała zajrzeć do mojej mamy i przynieść buty dla Hildy.
- Ale dlaczego opowiedziałaś mu o broszce? Nie rozumiem! Bałaś się pójść z nią do
dyrektora albo na policję w obawie, że posądzą cię o kradzież.
Elise spuściła wzrok.
- Wydał mi się taki mądry. Zna się na wielu sprawach, a poza tym zapewnił mnie, że o
naszej rozmowie nikt się nie dowie.
Nie miała odwagi spojrzeć na Johana. Przecież to on zobowiązał się załatwić tę
sprawę. Rzeczywiście, po co o tym wypaplała?
- Powiedziałaś mu, co zrobiliśmy z broszką?
- Wspomniałam jedynie, że zwróciłeś ją w moim imieniu.
- Rozmawiałaś z nim też o mnie?
Nagle Elise uświadomiła sobie, że Johanem powoduje zazdrość, i nawet ją to mile
połechtało.
- Powiedziałam mu tylko, że jesteśmy zaręczeni - odparła i podniosła wzrok. - Nie
złość się, Johan. Gdybyś go zobaczył, przekonałbyś się, że to dobry człowiek. Może Hilda
dostanie nowe buty, to znaczy nie całkiem nowe, ale za to bez dziur w podeszwach.
Wiedziałeś o tym, że Armia wydaje tysiąc pięćset litrów zupy tygodniowo dla
potrzebujących? I siedemset pięćdziesiąt bochenków chleba.
- Sama widzisz, jaka panuje bieda i jak źle opłacani są robotnicy.
Pokiwała głową, ale nie chciała, by znów denerwował się dolą robotników.
- On ma dwadzieścia siedem lat, a już od ośmiu lat jest żołnierzem Armii. Jestem
pewna, że mógłby zostać nawet pastorem albo doktorem, gdyby tylko chciał, ale on woli
poświęcić swoje życie, by pomagać innym.
- A więc to był młody mężczyzna! I z nim wracałaś do domu wieczorem... Dziwne, że
tak chętnie się tobą zaopiekował, skoro na nabożeństwie było pewnie z pięćdziesiąt albo
nawet sto innych dziewcząt, równie zziębniętych i wygłodzonych.
Elise roześmiała się.
- Kto by pomyślał, Johanie, że taki z ciebie zazdrośnik!
Popatrzyła na niego z przekorą w oczach, jakby się z nim drażniła.
Przez moment miała wrażenie, że Johan wpadnie w złość, ale zaraz jego twarz
złagodniała w szerokim uśmiechu. Podszedł do niej, objął ją i przytulił mocno.
- Tak, jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, który spojrzy w twoją stronę. Bo chcę
mieć cię wyłącznie dla siebie. Nikt inny nie ma prawa cię odprowadzać do domu i
wysłuchiwać twoich zmartwień.
Elise roześmiała się wtulona w krzepkie, gorące ciało.
- Ależ ja nie chcę nikogo innego, Johan! Następnym razem możesz pójść ze mną na
nabożeństwo, dzięki czemu uniknę powrotu w towarzystwie lubieżnych, twoim zdaniem,
mężczyzn.
- Chodź! - odezwał się nagle chrapliwym głosem i pochwycił ją znów w ramiona. - O
tale, żebym mógł cię trochę popieścić.
Topniała w jego ramionach, ilekroć zaczynał błądzić dłonią po jej ciele.
- Bardzo bym chciała, żebyśmy mogli tak spędzić całą noc - wyszeptała, muskając
jego usta.
- Wejdź na chwilę na górę i pokaż się mamie, że wróciłaś”, a potem, gdy wszyscy
zasną, możesz się wymknąć do mnie.
- I zostać tu u ciebie na noc?
- Czemu nie? Zwykle kładziesz się ostatnia. Nawet nie zauważą, że twój siennik jest
pusty. A rano wejdziesz po cichu do kuchni i udasz, że dopiero co wstałaś.
- A co, jeśli twoja mama...
Pokręcił głową stanowczo.
- Kto stał przez dwanaście godzin przy maszynie, nie budzi się w nocy.
Elise poczuła przyjemne łaskotanie w całym ciele.
- Ale nie możemy...
- Nie, no co ty, głuptasie. Nie tknę cię! W każdym razie nie posunę się dalej niż
zwykle.
- Jesteś pewien, że zdołasz się powstrzymać? Pamiętasz, jak było latem na polanie?
Zaśmiał się cicho przytulony do jej szyi.
- Skoro powstrzymałem się wówczas, to pewnie zdołam i teraz.
- Musisz mi przyrzec. Wystarczy już, że Hilda...
- Dobrze, przyrzekam - dodał, wsuwając dłoń pod jej suknię.
Elise przymknęła oczy i jęknęła. Cudownie było tak czuć na piersi jego dużą ciepłą
dłoń.
- Zaraz wrócę - wyszeptała, uwalniając się z jego ramion. Po cichu otworzyła drzwi i
długimi susami w jednej chwili pokonała schody na drugie piętro.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Na półpiętrze zwolniła i wytężyła słuch. Z kuchni dolatywał płacz. Gwałtowny strach
chwycił ją za gardło. Czy coś się stało z mamą? Czy ona... W jej głowie zapanował chaos.
Dobry Boże, błagała w duchu, nie pozwól, by stało się najgorsze, nie dzisiejszego wieczoru.
Nie powinna odchodzić od matki. Przecież jeszcze nie minęły dwie doby od śmierci
ojca. Nie powinna ucinać sobie wesołej pogawędki z młodym żołnierzem Armii Zbawienia,
nie powinna zatrzymywać się po drodze u Johana i rozmawiać, nie zważając na upływający
czas, tylko wracać prosto do domu. Jak mogła w ogóle umawiać się, że spędzi z nim noc?
Jeśli coś się stało z mamą, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Ale przypomniała sobie nagle, że przecież poszła do Armii Zbawienia, żeby poprosić
o buty dla Hildy, a przy okazji zapytać, czy do mamy mogłaby przychodzić w ciągu dnia
samarytanka. Chyba więc Bóg okaże się wyrozumiały.
Powoli pokonywała kolejne stopnie, czując na zmianę niechęć i strach. Nie ma siły,
nie chce, nie da rady wejść tam i zobaczyć mamę leżącą z pożółkłą twarzą, tak jak ojciec w
kostnicy, i sztywnymi palcami splecionymi jakoś dziwnie i nienaturalnie. Nie, nikt nie może
tego od niej oczekiwać, nie dziś w każdym razie. Nie tak krótko po tym, jak musiała
rozpoznać zwłoki ojca na Storgata 40. Chyba Bóg nie jest pozbawiony serca.
Od drzwi dzieliło ją już tylko parę kroków. Ciało jednak ciążyło jej jak ołów,
powłóczyła nogami.
Płacz słychać było coraz wyraźniej, poznała, że to Peder. Kristian pewnie siedzi tylko
z ponurą twarzą i z zastygłym spojrzeniem, zaciskając usta jak dorosły mężczyzna. Nie
płacze. Nie płakał też, gdy umarł ojciec. A co on wczoraj powiedział takiego? Aha, „Nic mnie
to nie obchodzi! I tak go nie widywałem zbyt często”.
Nagle usłyszała śmiech Kristiana i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Najchętniej wpadłaby do kuchni i dała upust złości, gdy uświadomiła sobie z ulgą, że
dała się ponieść nerwom, kojarząc płacz brata z tym, że stało się coś z mamą. Na szczęście się
myliła.
Otworzyła drzwi i zobaczyła Pedera z poczerwieniałą i spuchniętą od płaczu twarzą
wciśniętego w najdalszy kąt. Kristian stał nad nim i śmiał się do rozpuku.
- Jeszcze się nie położyliście spać? - zapytała, uważając, że powinna posłużyć się
ostrzejszym tonem, by powiedzieć im do słuchu, ale spłynęła na nią taka ulga, że nie potrafiła
się na nich gniewać.
- Peder ma pogryziony tyłek!
Elise zmarszczyła czoło, nic nie pojmując, i zerknęła na najmłodszego brata, który
zwiesił głowę zawstydzony.
- Zapomniał kopnąć w kibel, by wystraszyć szczury - wyjaśnił Kristian ubawiony.
Elise poczuła, jak wzbiera w niej złość.
- I co, tak cię to bawi? Wyśmiewasz się z niego? Wstydź się, łobuzie! Ciekawe, co
byś powiedział, gdyby się to zdarzyło tobie?
- Phi - prychnął Kristian i wzruszył ramionami, udając chojraka. - Myślisz, że któryś
szczur by się odważył mnie tknąć?
Elise puściła to mimo uszu i podeszła do Pedera:
- Niech no spojrzę, pokaż, Peder!
Gwałtownie pokręcił głową.
- Muszę zobaczyć, żebym wiedziała, jak ci pomóc. Jeśli naprawdę jesteś pogryziony,
to muszę ci czymś posmarować ranę, żeby nie doszło do zakażenia.
Chłopiec niechętnie zsunął spodnie i obrócił się, pozwalając siostrze na oględziny.
Elise sięgnęła po jodynę z półki i posmarowała ranę, a Peder darł się jak opętany. Już
po wszystkim nalała do kubka lekkiego piwa z cukrem i podała chłopcu, który wypił chciwie
napój.
- A teraz kładźcie się natychmiast! Jest już późno, a wy musicie wstać rano do szkoły.
Peder stał cicho, a potem popatrzył na nią i zapytał:
- Ty też się położysz, Elise?
- Na razie jeszcze nie. Nie wiecie, gdzie jest Hilda?
- Wyszła! Lata gdzieś jak zwykle - odparł Kristian gniewnie.
- Elise? - Peder popatrzył na nią błagalnie. - Nie mogłabyś się też już położyć?
Już miała go skarcić, ale coś w jego spojrzeniu ją powstrzymało.
- Idź już do izby, Kristian. A ty, Peder, zostań! Muszę z tobą pomówić.
Kristian wyszedł posłusznie, Elise zaś stała w milczeniu wyczekująco.
Peder patrzył w podłogę i kręcił dużym palcem u nogi, jakby chciał wywiercić dziurę.
- Chodzi tylko o to... ja się tak boję, że mama... Elise zmierzwiła mu grzywkę.
- Położę się z tobą, Peder.
Podniósł twarz i popatrzył na nią z wyraźną ulgą w dużych niebieskich oczach.
- Tylko muszę się jeszcze załatwić - dodała pośpiesznie.
- Koniecznie postukaj najpierw w kibelek, Elise.
- Oczywiście, możesz być pewny, że tak zrobię. Zacznij się rozbierać, Peder!
Zeszła piętro niżej i zapukała do drzwi cichutko, by nie obudzić matki Johana.
Czekał już na nią. Zauważyła, że nawet się uczesał.
- Elise - wyszeptał wzruszony.
- Nie mogę przyjść, Johan. Peder źle się czuje.
Nie miała odwagi powiedzieć całej prawdy. Obawiała się, że Johan też się będzie
śmiał z Pedera, że go pogryzł szczur. Zresztą nie chodziło wyłącznie o to.
Chciał zaprotestować, ale popatrzył na nią tylko i zwiesił ramiona.
- Nie możesz?
- Przyjdę kiedy indziej. Na pewno wnet z Pederem będzie dobrze.
Pokiwał tylko głową, starając się ukryć, jak bardzo jest zawiedziony, ale Elise i tak to
zauważyła.
Odwróciła się pośpiesznie w obawie, że Johan zacznie ją namawiać, a ona nie będzie
w stanie oprzeć się pokusie, by z nim zostać.
Kiedy w chwilę później kładła się spać, Hildy wciąż jeszcze nie było w domu. Co się
dzieje z tą dziewczyną, pomyślała zatroskana. Zawsze była taka grzeczna i posłuszna,
obowiązkowa i miła, a nagle zaczęła zachowywać się tak, jakby ktoś rzucił na nią urok.
Można by sądzić, że jest po uszy zakochana. Niektórym się zdarza, że zapominają o całym
świecie. Ale czy można się zakochać do szaleństwa w podstarzałym, obleśnym majstrze? A
może jednak chodzi o gońca Loranga? Może Hilda ukrywa na razie przed nim, że spodziewa
się dziecka z innym mężczyzną?
- Elise? - w ciemności usłyszała szept Pedera.
- Co chcesz?
- Nie wydaje ci się, że mama wygląda trochę dziwnie?
- Nie inaczej niż zwykle. Śpi spokojnie, zaglądałam do niej przed chwilą.
- Nie chciała nic jeść.
- Ona je tyle co ptaszek, Peder. Człowiek nie potrzebuje dużo, gdy całymi dniami leży
w łóżku.
- Myślisz, że tata nas teraz widzi?
- Tak, siedzi sobie w niebie i patrzy na nas, dumny, że ma takie piękne dzieci.
- Może też trochę żałuje, że przepijał wszystkie pieniądze, za miast dbać o nas,
prawda?
- Na pewno. Ucichło.
- Elise?
- Śpij już, Peder, jutro musisz wcześnie wstać!
- Wiesz, że chłopaki z Rodelokka znów się bili z ferajną z Sagene?
- Nie, nie słyszałam - ziewnęła Elise.
- Trochę się boję chodzić do szkoły, bo nigdy nie wiadomo, czy się nagle nie pojawią.
- Przecież jest z tobą Kristian.
- Kristian mówi, że ani myśli chodzić ze smarkaczami.
- I to ty niby jesteś tym smarkaczem? Przecież on jest od ciebie tylko o rok starszy.
Porozmawiam z nim, Peder. Ale teraz już śpij.
- Dobranoc, Elise. Cieszę się, że tu jesteś.
Wkrótce Peder zasnął i słyszała jego spokojny oddech, sama jednak nie mogła uciszyć
w sobie niepokoju. Jak ma poślubić Johana, kiedy Peder jest taki zalękniony i nikomu prócz
niej nie ufa? Mama jest zbyt słabowita, by opiekować się chłopcami, a Hilda wciąż gdzieś
fruwa. Poza tym Kristianowi nie można wierzyć. Nie, nie mogę teraz wyjść za mąż,
uświadomiła sobie. Muszę jeszcze jakiś czas pomieszkać w domu.
Piętro niżej leżał Johan i dusił w sobie kolejne rozczarowanie. He jeszcze jest w stanie
znieść, nim zrezygnuje?
Kiedy Elise wróciła następnego dnia do domu w przerwie obiadowej, zobaczyła przed
bramą kobietę, żołnierza Armii Zbawienia. Wyglądało tak, jakby czekała na kogoś, i Elise
domyśliła się, że przyszła do nich.
- Elise Loylien? - zapytała kobieta.
Elise uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Kobieta wyciągnęła rękę na powitanie i przedstawiła się:
- Kapitan Maren Sorby. Z tego, co się dowiedziałam, twoja mama jest chora i
potrzebujecie pomocy.
Elise zwróciła uwagę, że kobieta ma w ręku torbę, i modliła się w duchu, by to były
buty dla Hildy, mimo że siostra swoim zachowaniem ostatnio wcale na nie nie zasłużyła.
Znów nie wróciła na noc do domu. Ale co komu przyjdzie z tego, jeśli Hilda zachoruje na
suchoty?
Elise ruszyła przodem po schodach na drugie piętro i otworzyła drzwi do kuchni.
Uderzyło ją nagle, jak biednie i smutno prezentuje się pomieszczenie. Po raz pierwszy
spojrzała na nie jakby obcymi oczyma, a wówczas ujrzała nagle to wszystko, na co zwykle
nie zwracała uwagi. Wielki karaluch przemknął po stole, w oknach wisiały dziurawe firanki, a
ściana przy piecu była uwalana sadzą. Powinna wyszorować całą kuchnię, ale wieczorami
była już taka zmęczona, że nie starczało jej na to siły. Poza tym ważniejsze było pranie, mycie
schodów i cerowanie ubrań chłopców.
- Proszę bardzo - wymamrotała, wskazując na stołek, bo poczuła się nagle
zawstydzona i zakłopotana.
Kobieta usiadła. Jest równie blada i wychudzona jak robotnice, pomyślała Elise. Ale
ma zupełnie inny wyraz twarzy. Wygląda na zadowoloną. Elise nie pojmowała, że ktoś może
lubić odwiedzać brudne, nędzne izby biedaków i zajmować się kłótliwymi pijakami i
rozwrzeszczanymi dzieciakami, nie zważając na smród i pluskwy.
- Przerwa jest krótka, więc rób to, co masz do zrobienia, i nie przejmuj się mną -
powiedziała samarytanka przyjaznym głosem.
Elise zaczęła palić w piecu.
- Pozdrowienia od kapitana Emanuela Ringstada. Zajrzał dziś rano do naszego ośrodka
pomocy tu, na osiedlu Sagene.
Elise zdenerwowała się, czując, że się rumieni, ale na szczęście była odwrócona
plecami.
- Opowiedział mi o wszystkich twoich kłopotach.
Chyba nie wspomniał o broszce, pomyślała Elise przerażona. Johan nie byłby z tego
zadowolony.
- Powiedz, czy jesteś pewna, że twoja mama choruje na suchoty? Czy odwiedził ją
doktor?
Elise pokręciła głową.
- Nie, mama nie chciała, by tu przychodził. Nie lubi go - odparła Elise i natychmiast
pożałowała swych słów. Bo co, jeśli samarytanka zna osobiście doktora? Zresztą nie do końca
była to prawda. Elise przeczuwała, że mama wzbrania się przed wizytą doktora z innego
powodu. Póki nie usłyszała z jego ust wyroku: „Nic tu już nie da się zrobić”, wciąż mogła się
czepiać nikłej nadziei, że to jednak nie są suchoty.
- Ale zdajecie sobie sprawę, że to zaraźliwe? Pewnie słyszałaś, że tę chorobę
nazywają czasem „białą dżumą”. Jeśli jedna osoba na nią zapadnie, pozostałym członkom
rodziny grozi to samo.
Elise pokiwała głową.
- Ale u Magdy ze sklepu na rogu zachorowała tylko najstarsza siostra, mimo że
pozostałe młodsze rodzeństwo wciąż przesiaduje u niej w łóżku.
- Rzeczywiście, to dziwne - przytaknęła samarytanka. - W niektórych rodzinach
umierają wszyscy, natomiast sąsiedzi z tego samego piętra unikają choroby. Czy twoja mama
pluje krwią?
- Nie. Ma wciąż gorączkę, jest bardzo blada i ma ciągle spoconą twarz, a czasami na
policzkach pojawia się czerwona wysypka. Rano, gdy się budzi, jest zlana potem. Tak jest już
od miesięcy. Dopiero latem zaczęła kaszleć.
- To ona już jest taka chora od lata? - w głosie samarytanki usłyszała nutę
przerażenia. - Mogę do niej zajrzeć? - zapytała, wstając ze stołka.
Elise pokiwała głową, czując ulgę, że ktoś obejrzy mamę, choć równocześnie
obawiała się, co usłyszy.
Otworzyła drzwi do izby i wetknąwszy głowę, powiedziała:
- Mamo, przyszła do nas samarytanka z Armii Zbawienia i chciałaby cię zobaczyć.
Mama pokręciła lekko głową, nie otwierając nawet oczu. Elise odwróciła się
zrezygnowana, ale kobieta wyjęła z torby parę wypastowanych butów i odezwała się szeptem:
- Powiedz, co przyniosłam twojej siostrze!
- Przyniosła nowe buty dla Hildy. W starych Hilda ma już dziury i marznie okropnie,
bo wciąż chodzi z przemoczonymi nogami.
Dopiero na te słowa mama otworzyła oczy i spojrzawszy na córkę, wypowiedziała z
wysiłkiem:
- Poproś, by weszła!
Gdy samarytanka przebywała w izbie, Elise ugotowała polewkę, modląc się w duchu,
by się okazało, że to jednak nie są suchoty.
Wreszcie usłyszała kroki i drzwi do izby się otwarły. Samarytanka miała bardzo
poważną minę. Zamknęła za sobą drzwi, by mieć pewność, że chora nie usłyszy ich
rozmowy, pokręciła głową i odezwała się po cichu:
- Obawiam się, Elise, że jednak twoja mama choruje na suchoty. Chyba miałaś rację.
Elise pokiwała głową.
Niby wiedziała o tym od dawna, jednak co innego było usłyszeć to samo od kogoś
obcego. Kogoś, kto na dodatek zna się na tych sprawach. Zebrało jej się na płacz, ale choć
drżała na całym ciele i przenikał ją przeraźliwy strach, łzy nie popłynęły z jej oczu. Obróciła
się z powrotem do pieca i zamieszała gwałtownie w garnku.
- Spróbuję zdobyć dla niej bardziej pożywne jedzenie. A ty musisz od teraz zacząć
wygotowywać sztućce i naczynia, by nie dopuścić do zarażenia pozostałych członków
rodziny. Najlepiej by było, gdyby się udało umieścić waszą mamę w sanatorium
przeciwgruźliczym w Grefsen, ale to prywatny ośrodek i kosztuje na zbyt drogo, by stać było
nań ludzi z niską płacą.
Dopiero po chwili Elise była w stanie odwrócić się twarzą do samarytanki.
- Jak długo ona... - zapytała i zagryzła usta, by nie wybuchnąć płaczem. - Jak długo to
zwykle trwa?
Siostra potrząsnęła głową.
- Trudno powiedzieć. Może ciągnąć się długi czas, a bywa, że choroba postępuje
błyskawicznie. Słyszałam, że twój ojciec dopiero co zmarł. Też był chory?
- Nie - zaprzeczyła Elise. - Poślizgnął się na oblodzonym brzegu i utopił się w rzece w
nocy z soboty na niedzielę.
- Nie sądziłam, że to się stało dopiero co - odparła kobieta, a w jej głosie
pobrzmiewało przerażenie. - To znaczy, że jeszcze go nie pochowaliście na cmentarzu?
Elise pokręciła głową.
Siostra chwyciła torbę i wyjęła z niej papierową torebkę.
- Przyniosłam wam chleb. Postaram się tu do was zaglądać od czasu do czasu, ale tylu
innych ludzi jest w tak samo rozpaczliwej sytuacji. A już najgorzej jest, gdy matka umrze, a
ojciec pogrąży się w pijaństwie. Biedne te dzieci, sieroty.
- Proszę się nami nie przejmować - powiedziała Elise. - My sobie jakoś poradzimy.
- Masz siostrę, prawda?
- Tak, Hilda ma szesnaście lat i pracuje w przędzalni, tale jak ja.
- Jak dobrze, że jesteście dwie. Jakoś zdołacie utrzymać mamę i braci.
Elise nic na to nie odpowiedziała. Przecież nie mogła wyjawić, że Hilda spodziewa się
dziecka i znika na całe noce. Ten wstyd woli zachować dla siebie. A poza tym Hilda też
ostatnio gorączkuje. Jeśli się zaraziła od mamy, długo już nie popracuje.
- Do widzenia, Elise. Będę się za was modlić.
Elise kiwnęła głową bez słowa.
Ledwie samarytanka zeszła po schodach, Elise usłyszała pośpieszne kroki i do kuchni
wpadł Johan z zarumienionymi od mrozu policzkami, radosną miną i ciepłym spojrzeniem.
Pewnie biegł przez całą drogę od tkalni płótna żaglowego do domu. Nim zdążyła wydobyć z
siebie westchnienie, już ją trzymał w ramionach.
- Możesz przyjść dziś w nocy - szepnął jej do ucha. - Mama mówiła, że spotkała na
schodach Pedera, gdy szedł do szkoły. Najwyraźniej już z nim wszystko dobrze.
Elise nic nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i uczepiła się kurczowo jego ramion.
- Mama ma suchoty - wyszeptała stłumionym głosem, bo płacz ściskał ją w gardle.
- Przecież wiesz to już od dłuższego czasu.
- No tak, ale łudziłam się... - zaszlochała, a resztę słów stłumił płacz. - Hilda znika na
całe noce, Peder boi się, że mama umrze, a Kristian nie chce z nim chodzić do szkoły.
- Dobrze już, dobrze, Elise. Nie poddawaj się tak łatwo. Przecież to do ciebie
niepodobne. Kristian jest taki jak większość chłopców w jego wieku i uważa, że to wstyd
opiekować się młodszym bratem. A że Hilda fruwa po nocach, to też nie ma się co dziwić.
Spodziewa się dziecka razem ze swym ukochanym. Przynajmniej nie musicie się zamartwiać,
że zostanie sama z tym kłopotem - dodał i uśmiechnął się, tuląc twarz do jej policzka.
Elise poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Johan nadal był przekonany, że to goniec
Lorang jest ojcem dziecka Hildy. Czuła się niemal tak, jakby go zdradzała, uciekając się do
takiego wybiegu, ale przecież nie mogła postąpić inaczej.
- To tylko ty jesteś taka ostrożna - ciągnął. - Przejdź się do żłobka, a przekonasz się,
ile dziewczyn spotkało to samo co Hildę.
- Zdawało mi się, że jesteśmy zgodni, by poczekać z tym do ślubu.
- Przecież to jeszcze tylko pięć miesięcy. - Podniósł ją i zakręcił się z, nią dookoła. -
Pięć miesięcy, Elise. Pomyśl tylko.
Słowa te zabrzmiały w jej uszach jak najpiękniejsza muzyka. Wyobraziła siebie leżącą
nago w jego ramionach, wtuloną w jego silne, gorące ciało. Przestanie wreszcie marznąć i
budzić się w nocy z zimna. Zawsze już będzie jej ciepło i bezpiecznie.
Postawił ją na podłodze i zamknął jej usta w długim pocałunku. Gdzieś uleciał strach,
Elise rozluźniła się i zrobiło jej się cieplej.
Może wymknie się do Johana dziś w nocy, gdy Peder zaśnie? Nawet jeśli nie na całą
noc, to choćby na chwilę? Posiedzi blisko niego, przytuli i wchłonie siłę emanującą z jego
ciała. Potem się będą całować do utraty tchu, oddadzą delikatnym pieszczotom, a jeśli ogarnie
ich zbyt wielkie podniecenie, tak jak latem na polanie, przypomni mu, że to jeszcze tylko pięć
miesięcy.
- Wszystko się jakoś ułoży, Elise - wyszeptał ochryple, tak jak poprzedniego
wieczoru. - Zresztą i tak nie wiadomo na pewne czy to suchoty.
- Ale tak powiedziała samarytanka.
- Była tu? - zapytał i odchyliwszy głowę, popatrzył na nią uważnie.
- Tak, wyszła na chwilę przed twoim przyjściem. Myślałam nawet, że natknąłeś się na
nią na schodach.
- Powiedziała, że to suchoty? - upewniał się Johan, nie potrafiąc ukryć przerażenia.
- Tak przypuszcza. Ale pytała mnie, czy mama pluje krwią, a tak nie jest.
- Sama widzisz. To znaczy, że to nie suchoty. Będzie do was przychodzić i wam
pomagać?
- Postara się przyjść raz po raz. Przyniosła chleb i buty dla Hildy.
- Widzisz, Elise - uśmiechnął się Johan. - Wszystko układa się lepiej, niż sądziłaś.
Teraz twoja mama będzie miała pomoc i nie musisz zamartwiać się o nią podczas pracy w
przędzalni.
- Ale nie wiadomo, czy ta samarytanka będzie mogła zaglądać tu tak często. Tylu
ludzi potrzebuje pomocy - dodała. - Niektórzy mają znacznie gorzej niż my.
Pocałował ją w szyję.
- Jestem pewien, że będzie tu przychodzić codziennie. Przyjemniej jest pomagać
ludziom, którzy są dla siebie mili, a ze świecą można szukać kogoś, kto byłby taki dobry dla
swojej mamy jak ty. No, Elise, uszy do góry! Uśmiechnij się! Nie mamy prawa się skarżyć,
skoro mamy siebie.
Odpowiedziała mu uśmiechem i wyszeptała:
- Gdy Peder zaśnie, przyjdę do ciebie.
Odetchnął głęboko z radością.
- Już się nie mogę doczekać. Nie wiem, jak wytrzymam do wieczora...
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Reszta dnia minęła jej wyjątkowo szybko. Johan zdołał odpędzić smutek z jej serca i
cieszyła się na wieczorne spotkanie. Powtarzała sobie w duchu, że tak naprawdę nie jest
pewne, czy rzeczywiście mama zapadła na suchoty. Może wydobrzeje, kiedy dostanie
bardziej pożywne jedzenie, a wraz z nadejściem wiosny Elise pootwiera okna i przewietrzy
porządnie mieszkanie. A latem poczuje się już tak dobrze, że będzie razem ze wszystkimi
świętować zamążpójście córki.
Gdy myślała o tym, czuła, jak jej ciało trawi gorąca tęsknota.
Zanim wieczorem pójdzie do Johana, musi się najpierw rozmówić na poważnie z
Hildą i przykazać jej, by bezwzględnie wracała na noc do domu. A jeśli jej nie posłucha,
zagrozi, że powie Johanowi, kto jest ojcem dziecka. Hilda czuła przed Johanem respekt, więc
taka groźba na pewno skłoni ją do zastanowienia. Zresztą teraz, na kilka dni przed
pogrzebem, nie ma czasu na takie fruwanie. Trzeba zacerować czarny szal pożyczony od pani
Evertsen, a i Kristian znów podarł skarpetki.
A co, jeśli Hilda odkryje, że je) starsza siostra też wyszła na noc z domu? Co jej
wówczas powie? Nie należy szukać źdźbła w oku bliźniego, jeśli samemu ma się belkę,
mawia się często.
Ale przecież to nie ja przepadałam ostatnio na całe noce! - usprawiedliwiała się w
myślach. A poza tym będę tylko piętro niżej, u Johana, i gdyby się coś działo, w jednej chwili
mogę pobiec na górę. No i zamierzam wyjść dopiero, jak Peder, mama i pozostali zasną.
Zawyła fabryczna syrena, równie przenikliwie i nieprzyjemnie co zawsze.
Na moście Elise zauważyła Hildę. Właściwie wśród opatulonych szalami, ciemno
ubranych postaci nie rozpoznałaby siostry, gdyby nie usłyszała jej śmiechu. Jak ona może się
śmiać teraz, kiedy ciało ojca jeszcze nie spoczęło w ziemi? - oburzyła się w duchu.
- Hilda?
- Co? - Siostra odwróciła się.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- To coś pilnego?
Elise zauważyła, że Hildzie towarzyszy Valborg.
Do Valborg się lepiej nie zbliżać, bo nigdy nie wiadomo, czym to grozi, pomyślała.
Wszystko, co się przy niej powie, rozejdzie się zaraz po osiedlu tak szybko jak ogień po
suchej trawie. Nie zdążą się obrócić, a wszyscy już będą wszystko wiedzieli.
- Mamę odwiedziła dziś samarytanka z Armii Zbawienia.
- Phi - prychnęła Valborg z wyraźną pogardą. - Moja mama mówi, że ta Armia to
zwyczajne oszustwo, uważa nawet, że to dzieło Szatana. Kobiety przecież nie mogą
dowodzić, każdy o tym wie. A już w ogóle nie uchodzi, żeby je nazywać oficerami! Wojna
nie jest dla kobiet, mówi mama. Machają chusteczkami, klaszczą w dłonie i wołają
„Alleluja!” i „Amen!” w co drugim zdaniu. Zupełnie jakby to nam miało pomóc w zdobyciu
codziennej strawy.
Elise zdenerwowała się.
- Oni rozdają biedakom wiele setek bochenków chleba tygodniowo.
- A skąd wiesz?
- Bo byłam w Świątyni wczoraj wieczorem.
- I co, przechwalali się tym?
- Nic podobnego. Mówili tylko, że będą walczyć, póki na ziemi panuje bieda, póki
słychać płacz dzieci, póki istnieją pijacy i uliczne dziewki.
- Jaka szkoda, że nie pomogli twojemu ojcu, Elise. A może był za brudny i brzydzili
się go tknąć?
Elise z trudem łapała powietrze. Dobrze wiedziała, że nie powinna się dać
sprowokować Valborg, bo znała ją na wylot i nie miała złudzeń, by kiedyś się miała zmienić,
ale nie zdołała się powstrzymać.
- Darowałabyś sobie takie gadanie. W końcu to mimo wszystko nasz ojciec.
- Co z tego, skoro upijał się na umór, zataczał się po ulicach, bił ciebie i twoją matkę?
- Owszem, ale taki był tylko przez te dwa ostatnie lata. Wcześniej, kiedy jeszcze
pracował w tkalni płótna żaglowego...
- Uspokójcie się! - wykrzyknęła Hilda. - Po co w ogóle rozmawiać o ojcu? Jego już
nie ma. Nie ma o czym gadać!
Valborg wsunęła Hildzie rękę pod ramię i powiedziała tylko:
- Chodź, Hilda.
W tej samej chwili nadeszły koleżanki Valborg.
- Widziałam cię wczoraj, Elise - odezwała się jedna z nich złośliwie. - Myślałam, że
jesteś z Johanem, ale chyba się pomyliłam.
Valborg przystanęła gwałtownie i popatrzyła badawczo na koleżankę i na Elise.
- O czym ty mówisz? - zapytała wreszcie.
- Elise umówiła się na randkę z oficerem z Armii Zbawienia.
- Taaak? - Valborg przyjęła to z niedowierzaniem. - To prawda, Elise?
- Bzdura! Czemu miałabym się z kimś umawiać, skoro jestem zaręczona z Johanem.
Koleżanka Valborg zdenerwowała się.
- Jak możesz tak kłamać w żywe oczy? Przecież widziałam, jak przechodziliście
przez Ullevaalsveien i skierowaliście się w stronę wzgórza Aker.
- Byłam wczoraj w Świątyni, żeby poprosić o buty dla ciebie, Hildo - odparła Elise ze
złością. - A ten oficer z Armii Zbawienia szedł w tę samą stronę i zaproponował, że mnie
odprowadzi. Czy to według ciebie jest randka?
- Znów kłamiesz! Szłam ukradkiem za wami i widziałam, że dość długo
rozmawialiście ze sobą pod latarnią. Tak ślicznie się do ciebie uśmiechał. Nawet powiedział
ci, jak się nazywa. Mnie jakoś jeszcze nigdy nikt z Armii Zbawienia nie przedstawił się z
imienia i nazwiska.
Elise nie miała siły na dalsze wyjaśnienia. Uznała, że to nie ma sensu. Jakkolwiek by
się tłumaczyła, one i tak to przekręcą. A wszystko z zazdrości! Valborg była zazdrosna o
Johana, a jej koleżanka o oficera. Może znała go już wcześniej z widzenia i śledziła go
ukradkiem, bo jej się podobał?
Przyśpieszyła i wróciła do domu znacznie wcześniej niż Hilda.
W kuchni od razu postawiła na ogniu saganek z wodą, by dolać wrzątku do wiadra z
mydlinami. Jak się wezmę do szorowania, to minie mi złość, pomyślała, zacisnąwszy wargi.
Paskudna Valborg! I do tego jeszcze ta jej koleżanka. Plotkary! Chodzą tylko i węszą,
złośliwe żmije.
Dolała do wiadra trochę wrzątku, chwyciła za szczotkę i zaczęła szorować podłogę w
kuchni. Kiedy następnym razem przyjdzie tu samarytanka z Armii, na pewno pozna po
zapachu, że było tu ostatnio sprzątane.
- A co z tobą? - zapytał Kristian ze złością, gdy pochlapała go niechcący po nodze.
Chłopcy siedzieli przy kuchennym stole i odrabiali lekcje.
- Śmierdzi tu.
- Może opróżniali dziś kible?
- Śmierdzi brudem, dlatego sprzątam! Odrabiaj lekcje! Dziś twoja kolej, by przynieść
wodę i drewno!
W korytarzu rozległy się kroki i po chwili do kuchni weszła Hilda.
- A co cię tak dzisiaj gnało? - zapytała jakby nigdy nic. Elise wyprostowała się i
odpowiedziała:
- Musimy poważnie porozmawiać!
- Nie jesteś moją matką!
- Twoje szczęście, że nie jestem. Gdzie byłaś dziś w nocy? Hilda zdjęła szal i
powiesiła na gwoździu w ścianie.
- Gdzie są buty, o których mówiłaś?
- Nie dostaniesz ich, póki nie powiesz, gdzie byłaś w nocy.
- Nie są twoje.
- Ale gdybym nie poszła do Świątyni wczoraj wieczorem, nigdy byś ich nie dostała.
Hilda obejrzała się niespokojnie na młodszych braci i odparła:
- Przy nich nie mam zamiaru o niczym mówić.
- Peder i Kristian! Wyjść!
Peder popatrzył przestraszony na Elise:
- Jak to wyjść? Przecież kazałaś nam odrabiać lekcje.
- Wyjdźcie na chwilę na korytarz, bo Hilda musi mi coś powiedzieć, zaraz wrócicie.
Niechętnie poczłapali w stronę drzwi. Gdy tylko zamknęli je za sobą, Elise odwróciła
się do siostry i tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazała:
- Mów!
Hilda spuściła głowę.
- Byłam w fabryce - wyznała i zaraz podniosła wysoko głowę, jakby uświadomiła
sobie, że nie ma się czego wstydzić. - O co tyle hałasu? Przecież wiesz, z kim się spotykam.
- Z majstrem? - Elise popatrzyła na siostrę z niedowierzaniem. - Nadal spotykasz się z
panem Paulsenem?
Hilda potwierdziła, a na jej twarzy malował się triumf.
- Spaliśmy w jego kantorze.
- To z pewnością się wyspałaś - odezwała się Elise szyderczo. Hilda uśmiechnęła się.
Elise poczuła nagle, jak wzbiera w niej wściekłość.
- Nic się nie szanujesz! Jak możesz z tym podstarzałym, grubym...
Nie zdążyła dokończyć, bo Hilda wymierzyła jej siarczysty policzek.
- Milcz! - krzyknęła. - To dobry człowiek. Kupuje mi ciastka i czekoladę i dba o mnie,
jakbym była jakąś księżniczką. Powiedział, że jeszcze nie spotkał tak pięknej dziewczyny jak
ja. I wcale się nie zdenerwował, gdy się dowiedział o dziecku. Przeciwnie, ucieszył się.
Elise aż otwarła usta ze zdumienia.
- Ucieszył się?
- Tak - chlipnęła Hilda.
Elise wciąż patrzyła na nią z niedowierzaniem. - Ale... ale...
- Wiem, co sobie myślisz. Ale zapewniam cię, że nie jest mi wcale gorzej niż innym.
Wystarczy zamknąć oczy i uciec myślami.
Elise poczuła, jak policzki palą ją ze wstydu. Hilda zachowuje się jak uliczna dziwka.
Oddaje majstrowi swe ciało w zamian za ciastka i czekoladę! Jezu, co za nieszczęście!
- Możemy już wejść? Zimno nam! - krzyczał z korytarza Kristian i walił pięściami w
drzwi.
Elise nie odpowiedziała, bracia więc wpadli do kuchni z hałasem. Chwyciła za
szczotkę i na nowo zajęła się szorowaniem podłogi. Czuła się jednak tak, jakby ktoś pozbawił
ją sił. Nie mogła przestać myśleć o tym, co robi Hilda. Co powiedzą mamie? Wcześniej czy
później mama domyśli się, co przydarzyło się Hildzie, i zażąda wyjaśnień, kto jest ojcem
dziecka.
Muszą coś wymyślić! Może powiedzieć, że to dziecko Loranga albo jakiegoś innego
chłopaka z sąsiedztwa? Pół biedy, gdy chodzi o dwoje kochających się ludzi, którzy z czasem
wezmą ślub, ochrzczą dziecko i będą mogli z podniesioną głową stawić się przed obliczem
pastora.
Zerknęła na Hildę, która usiadła na stołku i sznurowała nowe buty. Elise zauważyła
teraz, że nie są pierwszej nowości, ale najważniejsze, że nie miały dziur i lśniły porządnie
wypastowane. Co prawda były za duże o numer albo dwa, ale to lepsze, niżby miały być za
ciasne. Jak włoży do środka stare wkładki, pasować będą jak ulał.
Hilda podniosła wzrok, a oczy jej błyszczały.
- Zobacz, jakie piękne! Już widzę, jak Valborg pęka z zazdrości.
Elise stała nieruchomo i patrzyła na siostrę, która zachowywała się tak, jakby
zapomniała, o czym przed chwilą rozmawiały. Buty były ważniejsze! Pokręciła głową
zrezygnowana i westchnęła w duchu: Hilda ma szesnaście lat, pracuje, ale do dorosłości jej
jeszcze daleko.
Z ulgą jednak przyjęła, gdy Hilda położyła się spać niemal równocześnie z Pederem i
Kristianem. Nic dziwnego, pomyślała. Skoro całe ubiegłą noc spędziła w kantorze majstra, to
teraz jest zmęczona.
Pomogła mamie przy wieczornej toalecie. Mama chyba zauważyła, że Elise się
śpieszy, bo posłała jej pytające spojrzenie.
- Miło, że przyszła dziś ta samarytanka z Armii Zbawienia, prawda? - zagadnęła Elise,
by skierować myśli mamy na inne tory.
Mama jednak popatrzyła na nią oczami pełnymi łez.
- Za późno, Elise - wyszeptała. - Ze wszystkim już jest za późno.
Elise zerknęła pośpiesznie na braci, ale oni byli pochłonięci przebieraniem się i
kłótnią, kto dziś śpi przy ścianie.
- Nic takiego mi nie mówiła - odparła Elise, kręcąc głową. - Była zadowolona, że nie
plujesz krwią, i nie miała pewności, czy to naprawdę suchoty. Jeśli będziesz się zdrowiej
odżywiać, skończą się te okropne mrozy i będzie można pootwierać okna i wywietrzyć tu
porządnie, na pewno poczujesz się lepiej. Latem pójdziesz sobie posiedzieć na ławkę koło
mostu i wystawisz twarz do słońca. Podobno to pomaga. Najgorzej odbija się na zdrowiu ta
surowa zima.
Mama nic nie odpowiedziała, ale Elise zdawało się, że dostrzegła w jej oczach nikłą
nadzieję. Gdy chłopcy byli już w łóżku, Elise siadła przy kuchennym stole i zabrała się do
cerowania. Musiała mieć pewność, że wszyscy śpią, wiedziała jednak, że i tale nie zostanie
długo u Johana. Mama może się w każdej chwili obudzić i potrzebować pomocy, Peder często
miewał koszmarne sny i rzucał się niespokojnie na łóżku. Johan, który sam ma chorą siostrę,
powinien zrozumieć, jak trudno wyrwać się choć na chwilę od tego wszystkiego. A co
dopiero na całą noc.
Ponownie wróciła myślami do rozmowy z Hildą. Nie mieściło jej się w głowie, że
siostra zgodziła się dobrowolnie na taki związek. Gdyby jeszcze chodziło o chłopaka, w
którym zakochała się po uszy, łatwiej by było jej zrozumieć. Przypomniała sobie lato i siebie
razem z Johanem na polanie. Gorączkę, jaka ogarnęła ich ciała, kiedy tak leżeli na mchu w
niedzielne popołudnie, nad nimi było tylko niebo, a wokół śpiewały ptaki. Już samo
wspomnienie przywoływało w niej na nowo ową namiętność. Ale z podstarzałym grubym
majstrem? Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, gdy wyobraziła sobie tłuste palce, włosy
przerzedzone łysiną i nieświeży starczy oddech. Co pomoże zaciskanie oczu i ucieczka
myślami?
Przypomniała sobie, jak kiedyś w przerwie obiadowej, kiedy mama jeszcze była
zdrowa i Elise nie musiała wracać na tę godzinę do domu, jedna z pomocnic opowiadała, co
jej się przydarzyło, gdy poszła w niedzielę do lasu na jagody. Pozostałe młode dziewczęta
nachyliły się nad nią i nasłuchiwały z wypiekami na twarzy. Usłyszała jakieś dziwne odgłosy,
zupełnie jakby ktoś popłakiwał i się żalił. Rozejrzała się wokół i zobaczyła dwoje ludzi,
którzy kotłowali się wśród wrzosów. Na młodej dziewczynie leżał potężnie zbudowany
podstarzały mężczyzna. Pomocnicy zdawało się, że jest świadkiem mordu, i sparaliżował ją
strach. Ale wówczas zauważyła, że młoda dziewczyna sama podnosi spódnicę i rozwiązuje
troczki przy bieliźnie, gdy mężczyzna siłuje się z paskiem przy spodniach i rozporkiem.
Pomocnica przeżyła szok, gdy uwolnił swą męskość. Chciała się odwrócić i uciec stamtąd jak
najdalej, ale bała się, że ją usłyszą. Stała więc jak przygwożdżona i wpatrywała się. I wtedy
stało się coś dziwnego, wyznała drżącym głosem. Młoda dziewczyna wcale nie płakała, lecz
uśmiechnęła się i rozłożyła szeroko uda. Wyglądała tak, jakby to sprawiało jej wielką
przyjemność.
Elise wzdrygnęła się, jakby się chciała otrząsnąć z obrazów, które podsuwała jej
wyobraźnia. Trudno jej było uwierzyć, że Hilda leży tak i się uśmiecha do majstra, sama
zdejmuje bieliznę i jeszcze czerpie z tego rozkosz.
Johan siedzi w kuchni piętro niżej i czeka, niecierpliwy i radosny. On właściwie
zawsze jest w dobrym nastroju, uderzyło nagle Elise. To chyba jego największa zaleta. Czy
Hilda kiedyś przeżyje piękno miłości z przystojnym młodym ukochanym, skoro się tak nie
szanuje? Czy ktoś się zechce ożenić z dziewczyną, która zachowuje się jak dziwka?
Skończyła cerować jedną skarpetkę, odłożyła na bok przybory do cerowania i wstała
od stołu. W izbie już od dłuższego czasu panowała całkowita cisza. Przez chwilę stała
nieruchomo i nasłuchiwała, w końcu narzuciła szal na ramiona i wymknęła się z domu.
Nawet najmniejszy dźwięk nie mącił nocnej ciszy. Mieszkańcy budynku spali.
Bezgłośnie zeszła po schodach i nie pukając, uchyliła drzwi, tak jak się wcześniej
umówili z Johanem.
Siedział przy stole, pochłonięty lekturą gazety. Pewnie dostał ją od pani Berg z
sąsiedniego domu, która zwykle oddawała mu gazety po przeczytaniu. Na widok Elise
wyraźnie się ucieszył, a jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Przyłożył palec do ust na
znak, że muszą zachowywać się cicho, i kiwnął, by podeszła bliżej.
Usiadła przy nim i objęła go w pasie ramieniem. Przez długą chwilę siedzieli
szczęśliwi, że znaleźli się blisko siebie. Johan wskazał jej narożnik kuchni. Dopiero wtedy
zauważyła, że na podłodze rozłożył koc i poduszkę.
- Chodź - wyszeptał. - Położymy się trochę.
Mimowolnie przypomniała jej się opowieść pomocnicy z przędzalni, pomyślała też o
tym, jaką hańbą okryła się Hilda. Zagryzła wargi i opierała się.
- Nie wygłupiaj się, Elise. Przecież nic ci nie zrobię.
Zdmuchnął płomyk lampy.
Ogarnęło ją niewypowiedziane szczęście, gdy znalazła się w jego ramionach. Wtulona
w jego ciepłe, znajome ciało, chłonęła zapach tytoniu i mężczyzny, czując radość, że Johan
kocha ją tak samo mocno jak ona jego. Jego usta były takie gorące, a dłonie, choć duże i silne,
gładziły ją lekko i delikatnie.
- Tak się cieszę, że przyszłaś - wyszeptał. - Kocham cię, Elise, z każdym dniem coraz
mocniej.
Przylgnęła do niego całym ciałem, jakby nie mogąc nasycić się jego bliskością.
- Poczekajmy do lata, Johan... Wtedy będę leżeć w twoich ramionach każdego
wieczoru.
- A ja cię będę całował do utraty tchu. Zaśmiała się.
- Nocami nie będziemy wiele spać.
- Bo poświęcimy je na coś innego niż sen.
Wsunął jej dłoń pod koszulę i na nagiej skórze poczuła delikatne muśnięcia.
- Przyjemnie? - wyszeptał chrapliwie.
- Mhm.
Chwycił jej rękę i położył na swym podbrzuszu. Poczuła twardą, pulsującą męskość.
Przestraszyła się jednak, bo Johan dyszał i oddychał gwałtownie, szybko więc cofnęła dłoń.
- Nie możemy, Johan.
- Tylko troszkę - szeptał błagalnie wprost do jej ucha, rozgrzewając je gorącym
oddechem.
- Nie, nie możemy. Muszę ci opowiedzieć coś strasznego.
wtedy zrozumiesz, dlaczego.
Odsunął się trochę, a wówczas Elise pożałowała swych słów. Milczała przez chwilę.
- Co takiego? - spytał, a w jego głosie wyczuła lęk. On, który nigdy niczego się nie
bał!
- Chodzi o Hildę.
Usłyszała, że czujnie wstrzymuje oddech.
- A co z nią znowu?
- To nie goniec Lorang, jak sądzisz, jest ojcem dziecka - wyznała wreszcie,
zdecydowana mu o wszystkim opowiedzieć. Uznała, że prędzej czy później i tak się
wszystkiego dowie, a ona potrzebowała jego pomocy. Trudno, niech nawet Hilda się gniewa,
zresztą właściwie nie musi wiedzieć, że Johan zna prawdę.
- Tylko przyrzeknij, że nikomu o tym nie powiesz.
- Mogę przysiąc, jeśli tak ci zależy.
- To majster.
Zapadła kompletna cisza, która przeraziła Elise. Ale po chwili Johan odważył się
odezwać. Chociaż w pomieszczeniu było zupełnie ciemno, domyśliła się, że jest
zaszokowany.
- Pan Paulsen? - jęknął z niedowierzaniem.
- Tak.
Miała wrażenie, że Johan zaciska pięści.
- Już on mi za to odpowie! - oznajmił z gniewem, zamierzając wstać. Ale Elise go
powstrzymała.
- Nie jest tak, jak myślisz, Johan. Hilda zrobiła to z własnej woli.
Z jego ust wydobył się przeciągły jęk. Odetchnął głęboko.
- Koniec świata, chcesz mi powiedzieć, że Hilda sama poszła do łóżka z majstrem?
- Tak - odpowiedziała, kuląc się ze wstydu. - Wyznała mi to bez zażenowania.
- Czy on wie, że...
- Tak, obiecał się tym zająć. Co dokładnie miał na myśli, nie mam pojęcia, ale wydaje
mi się, że zamierza utrzymywać Hildę i dziecko w ten czy inny sposób. Może nie będzie jej
dawał zbyt wiele koron, ale...
- No nie, muszę wstać i zapalić fajkę. To najgorsze, co słyszałem.
Wstał, po omacku podszedł do stołu i zapalił lampę naftową.
Elise poszła za nim, zawiedziona, choć równocześnie nie bez ulgi. Zdołała skierować
myśli Johana na inne tory, ale chętnie jeszcze poleżałaby przy nim, rozkoszując się jego
bliskością.
Zapalił fajkę i zaciągnął się mocno. Elise wpatrywała się w jego silne dłonie, dziwiąc
się w duchu, że ich widok wywołuje taki niepokój w jej ciele.
- Opowiedziałaś o tym mamie?
- Nie, nie mam odwagi. Ją to zabije. Chyba będzie trzeba udawać, że chodzi o kogoś
innego, za kogo Hilda mogłaby z czasem wyjść za mąż.
- Prędzej czy później będziecie musiały powiedzieć prawdę.
- Nie możemy. Nikomu nie życzę takiego wstydu, a już zwłaszcza mojej mamie.
Odetchnął głęboko.
- A Hilda już się nie spotyka z gońcem Lorangiem?
- Nie wiem. Mogę spytać. Ale dlaczego?
- Muszę pomyśleć... Może dałoby się z nim pomówić, zapłacić mu parę koron czy coś
takiego...
- A skąd weźmiemy te korony?
- Ja wam pomogę.
- Ty? Skąd ty weźmiesz pieniądze?
Uśmiechnął się.
- Popracuję dodatkowo.
Podniósł rękę i naprężył muskuły. Pod koszulą odznaczył się twardy mięsień.
- Mogę po godzinach nosić skrzynie w tkalni płótna żaglowego. Patrzyła na niego
zaokrąglonymi ze zdziwienia oczami.
- Dasz radę?
- Nie zauważyłaś, że roznosi mnie energia? - zaśmiał się cicho.
Elise poczuła, że się rumieni. To prawda, Johan bez wątpienia ma dość sił.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Ubrani na czarno, stali milczący i pogrążeni w smutku wokół grobu na cmentarzu
Nordre Gravlund. Ojciec spoczął w ziemi w trumnie nabytej na koszt gminy, a na usypanym
kopcu leżały świerkowe gałązki. Nie dostał nawet jednego kwiatka, myślała Elise, czując
bolesny ucisk w sercu. A każdy zasługuje na to, by na jego grobie znalazł się choć jeden
kwiat.
Na pogrzeb przyszli niemal wszyscy sąsiedzi: pani Evertsen z siostrą, pani Albertsen,
stara pani Berg z domu obok, zarządca domu z żoną, Johan z panią Thoresen, a także wiele
dziewcząt z przędzalni. Wszystkie miały na sobie czarne ubrania, a w dłoniach trzymały
gałązki świerku. Szły za karawanem z czarnymi draperiami, ciągniętym przez konia
osłoniętego przed mrozem czarną derką. Kiedy opuszczono trumnę do dołu, pastor odmówił
stosowne modlitwy, grabarz zasypał grób i ułożyli na wierzchu gałązki świerku, jedną po
drugiej.
Było tak cicho i dziwnie. Nikt się nie odzywał, nie zabrzmiała muzyka i śpiew. Nie
stać ich było ani na opłacenie dzwonnika, ani chóru, a nikt z nich nie czuł potrzeby, by
zaintonować jakiś werset z psalmu.
Nagle ciszę przerwał głęboki, dźwięczny męski głos, który zaśpiewał:
Więc weź mą dłoń i poprowadź mnie,
póki nie dotrę błogosławiony
do niebiańskiego domu.
Nie mogę iść sam,
gdziekolwiek mnie poprowadzisz,
pójdę za tobą.
Elise stała oniemiała, wstrzymując oddech. Przeraziła się, że ze wzruszenia zaraz się
rozpłacze, choć do tej pory jakoś udawało jej się powstrzymać łzy. Nie miała odwagi się
odwrócić, by spojrzeć, do kogo należy ten piękny głos, obawiając się, że czar pryśnie. Chciała
rozkoszować się piękną melodią, nie patrzeć, a jedynie czuć. Gdy mężczyzna śpiewał kolejne
wersy, niemal bała się oddychać.
Kiedy pośród mroźnego styczniowego dnia wybrzmiały ostatnie strofy, nikt się nawet
nie poruszył. Zupełnie jakby ta pieśń podniosła ich na duchu, dodała im skrzydeł i zaniosła
wysoko pod chmury ku lepszemu światu. Rozległ się cichy szloch, ktoś pociągnął nosem,
jedni odważyli się popatrzeć za siebie, inni stali zamyśleni.
Polem kolejno podchodzili do rodzeństwa, ściskali im dłonie z wyrazami współczucia
i odchodzili ze zwieszonymi głowami. Dopiero po wszystkim Elise ośmieliła się odchylić
lekko głowę, a wtedy mignęła jej wysoka, ciemna postać oficera Armii Zbawienia
poruszająca się w przeciwnym kierunku...
- Kto to był? - zabrzmiał przy niej zdziwiony głos Johana.
- Nie wiem. Pewnie ktoś, kto zazwyczaj śpiewa psalmy podczas pogrzebów.
- Dziwne, że to ktoś od nich...
- A co w tym dziwnego? Przecież oni są bardzo pobożni, mimo że chodzą w
mundurach.
Peder pociągnął ją za czarny szal.
- Chodź, Elise, strasznie zmarzły mi nogi.
Elise popatrzyła na brata. Oczy miał całe czerwone, a spojrzenie tale przeraźliwie
smutne, że serce się krajało.
- Tak, chodźmy już. Wracajmy do mamy - powiedziała i chwyciła go za rękę. Ku jej
zdziwieniu nie cofnął dłoni, a kiedy Johan stanął obok niego, jemu podał drugą.
Długo szli w milczeniu. Nawet Johan nie był rozmowny. Za nimi podążała Hilda z
Kristianem, a dołączyła do nich pani Thoresen i inni sąsiedzi.
Nagle Peder powiedział zdziwiony:
- Słyszeliście, o czym on śpiewał? Nie mogę iść sam, śpiewał. Podążę wszędzie tam,
dokąd poprowadzi mnie tamten.
- Chodziło o Boga.
Peder zerknął na nią zdumiony.
- To tata będzie teraz podążał za Nim?
Elise pokiwała głową.
- A Bóg zechce, żeby tata szedł za Nim?
- Bóg kocha wszystkich, obojętnie jacy są.
- To znaczy, że tata nie jest teraz sam.
- Nie, nie jest.
Peder zaśmiał się sam do siebie, mówiąc:
- To ja się już nie boję i będę się cieszył, gdy nadejdzie moja kolej.
Elise poczuła gulę w gardle, ale uśmiechnęła się i zerknęła na Johana. On też się do
niej uśmiechnął.
Doszli prawie do domu, a gdy Elise odwróciła się, by się upewnić, czy Hilda idzie za
nimi, zobaczyła, że siostra zatrzymała się i rozmawia z Valborg. Ta szeptała jej coś z zapałem
do ucha. Gdy się jednak zorientowały, że Elise patrzy w ich stronę, Valborg odwróciła twarz.
- No to już idę, Hildo, zobaczymy się później - rzuciła na pożegnanie.
Jedna z dziewcząt z przędzalni podeszła do Elise i podała jej rękę. Unikając jej
spojrzenia, tłumaczyła się, że nie złożyła jej kondolencji na cmentarzu.
- Muszę się śpieszyć do Anny - rzekła pani Thoresen i zniknęła w bramie.
W końcu ucichł wokół nich gwar i zostali sami.
- Wejdziesz do nas? Napijesz się z nami kawy? - zwróciła się Elise do Johana.
Pokiwał głową.
W chwili, gdy wchodzili na podwórze, Elise odwróciła się do siostry i zapytała ją:
- Co chciała od ciebie Valborg?
Hilda wzruszyła ramionami.
- Patrzyła na mnie jakoś tak nieprzyjemnie.
- Ona uważa jedynie, że to trochę dziwne, że na cmentarzu śpiewał twój znajomy z
Armii Zbawienia.
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Mój znajomy? A co to za bzdury?
- Jej przyjaciółka go rozpoznała.
Johan zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do nich z dziwnym wyrazem twarzy.
- To był ten, co cię odprowadził, gdy wracałaś ze Świątyni?
- Nie mam pojęcia, kto to był - odpowiedziała Elise, słysząc zdenerwowanie w swoim
głosie. - Widziałam tylko z daleka, że miał na sobie mundur oficera Armii.
- Do diabła! - splunął Johan.
- Johan, ty przeklinasz! - Peder wbił w niego wzburzony wzrok. - I to jeszcze dziś,
kiedy tata przestał być sam.
W milczeniu weszli do bramy, a potem na drugie piętro.
W kuchni Elise od razu napaliła w piecu, a Hilda weszła do mamy, by jej opowiedzieć
o pogrzebie. Peder i Kristian przekrzykiwali się, podekscytowani tym, że Johan siedział
razem z nimi przy stole.
Johan natomiast był dziwnie milczący. Zapytany, odpowiadał półsłówkami, a kiedy
Elise zerknęła na niego, zauważyła, że przygląda jej się uważnie.
Chyba nie jest taki głupi, by się przejmować jakimś mężczyzną z Armii Zbawienia,
pomyślała ze złością.
Równocześnie poczuła w sercu wzruszenie. Tak bardzo chciała zachować to piękne
wspomnienie, niczym cenny skarb, po który sięgać będzie, ilekroć powrócą myśli o ojcu. Nie
dlatego, że psalm śpiewał Emanuel, bo gdy się zastanowiła, rzeczywiście mógł to być on.
Mignął jej wprawdzie tylko z daleka, ale zauważyła pewne podobieństwo. Pieśń była
wyjątkowo piękna i nadała uroczystości godną oprawę. Niemy, ubrany na czarno kondukt
wokół ubogiej mogiły na tle oszronionych drzew i pogodnego mroźnego nieba, i nagle ten
piękny, głęboki głos, który przerwał ciszę i przeniknął wprost do jej serca niczym lśniące
promienie.
Elise nalała wszystkim kawy z cukrem, postawiła na stole chleb, masło i syrop i
ciastka za pięć ore. Hilda zaniosła mamie tacę z jedzeniem.
- A czemu mamy dziś takie dobre jedzenie? - odezwał się Peder zdziwiony.
- Bo ojciec został pogrzebany, głupku - odparł Kristian ze złością.
- To myto świętujemy?
- Tak - odpowiedziała głośno Elise. - Świętujemy, że tata nie jest już sam.
Peder uśmiechnął się uszczęśliwiony i dodał:
- No i że nie jest już pijany.
Elise znów poczuła zdradziecką gulę w gardle. Podeszła pośpiesznie do pieca i
udawała, że sięga po czajnik.
Gdy chłopcy się najedli, chcieli wyjść na dwór, by się poślizgać na górce za małym
domkiem starego majstra przy moście.
- Uważajcie, chłopcy, na rzekę - upomniała ich Elise, zanim wybiegli. - Dość już
nieszczęść w tym roku.
Johan zerknął na nią i wykorzystując, że Hilda siedzi u mamy, zapytał Elise:
- Co jest z tym mężczyzną?
Zdawało się, że to pytanie parzyło go w język od chwili, gdy weszli do mieszkania.
Elise westchnęła ciężko i odpowiedziała:
- Nic. Pierwszy raz widziałam go na oczy w poniedziałek w Świątyni. Od tamtej pory
go nie spotkałam i nie korci mnie, by go spotkać.
- Dlaczego więc on za tobą się ugania?
Elise zmusiła się, by nie wybuchnąć gniewem.
- Wcale się za mną nie ugania. Jest chrześcijaninem. Dowiedział się, że mój ojciec
utonął w rzece. Wie, że nas nie stać ani na chór, ani na dzwony, dlatego przyszedł, by spełnić
powinność oficera Armii. Nie zrobił tego dla mnie, tylko dla mojego ojca.
- Nie jestem tego taki pewien.
Elise podeszła do niego i objęła go za szyję.
- Wiesz co, Johan? Twoja zazdrość trochę mi nawet pochlebia, wolę jednak, gdy mi
ufasz.
Wreszcie dał się udobruchać i uśmiechnął się:
- Czy to takie dziwne, że jestem zazdrosny, skoro zaręczyłem się z najpiękniejszą
dziewczyną na całym osiedlu Sagene?
Elise roześmiała się i przyjęła jego pocałunek, przymknąwszy powieki.
Otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich Hilda.
- Elise, mama chce, żebyś do niej przyszła - powiedziała.
Elise po cichu zbliżyła się do łóżka mamy.
Mama siedziała oparta o poduszki. Na jej bladych ustach błąkał się lekki uśmiech, a
duże oczy lśniły od łez. W dłoniach trzymała starą, zniszczoną Biblię, którą dostała od
swojego ojca. Na komodzie paliła się biała świeca.
Elise wiedziała, że na zawsze zapamięta ten obraz mamy z Biblią w dłoniach w
migotliwym świetle świecy.
Mama wyciągnęła do niej szczupłą dłoń, a Elise ją uścisnęła.
- Hilda mi wszystko opowiedziała. Także o tym oficerze z Armii Zbawienia, który
odśpiewał psalm.
- Rzeczywiście, to było piękne - pokiwała głową Elise. - Żałowałam, że cię tam nie
ma.
Mama uśmiechnęła się.
- Bardzo się ucieszyłam, gdy o tym usłyszałam. Leżałam tu i płakałam, że nikt mu
nawet nie zaśpiewa psalmu. Wiesz, że w gruncie rzeczy twój ojciec był dobrym człowiekiem,
nim się dostał we władzę alkoholu.
Elise tylko kiwnęła głową, bo znów nie mogła wydobyć z siebie słowa. Cieszyła się,
widząc, że mama czuje się znacznie lepiej, i zdołała nawet wypowiedzieć to, co leżało jej na
sercu.
- Musisz powiedzieć o tym chłopcom, kiedy będą starsi - dodała mama z wyraźnym
wysiłkiem, aż się zadyszała. Elise miała tylko nadzieję, że nie zaszkodzi jej to, że tyle mówi. -
Oni muszą zrozumieć, że ich ojciec nie zawsze był taki, jakim go zapamiętali - ciągnęła. -
Opowiedz im, że był najprzystojniejszym mężczyzną na całym osiedlu, że miał piękny głos i
był dzielnym marynarzem. Takim jak w piosence Twarda brać - dodała szeptem. Głos uleciał,
a mama zamknęła oczy i opadła bezsilnie.
Elise pogłaskała ją nieporadnie po policzku i przyrzekła:
- Opowiem im, mamo, wszystko to, co usłyszałam od ciebie. Dowiedzą się, gdy będą
na tyle duzi, by to zrozumieć.
Po cichu wróciła do kuchni. W wyjściu na korytarz mignęła jej Hilda, która wyszła,
mocno zatrzaskując za sobą drzwi.
- A co jej się stało? - Elise popatrzyła na Johana przerażona.
- Dałem jej do zrozumienia, że wiem o wszystkim, i przykazałem, by przestała się
włóczyć po nocach. Nie może być tak, że odpowiedzialność za wszystko spoczywa wyłącznie
na twoich barkach.
Elise wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Powiedziałeś jej, że się ode mnie dowiedziałeś o majstrze? Ona mi tego nigdy nie
wybaczy! Przyrzekłam jej, że zachowani to w tajemnicy. Gotowa teraz w ogóle nie wrócić do
domu!
- Wcześniej czy później i tak bym się o tym dowiedział, Elise. Czegoś takiego nie da
się długo ukrywać.
- Nic nie rozumiesz, Johan! - jęknęła Elise zrezygnowana. - Hilda nie jest taka sama
jak twoja siostra. W złości gotowa popełnić jeszcze jakieś głupstwo.
Johan wstał ze stołka i podszedł do niej.
- Nie przejmuj się tym tak bardzo! Chciałem tylko ci po móc. - Objął ją i przytulił
mocno.
Odsunęła go.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli już pójdziesz, Johan. Potrzebuję pobyć trochę sama. W
końcu dopiero co pochowałam ojca na cmentarzu...
Kiwnął głową wyraźnie zawiedziony, ale zbyt dumny, by protestować.
Elise stała i patrzyła, jak odchodzi. Przez moment miała ochotę pobiec za nim, rzucić
mu się na szyję i poprosić, by wrócił, ale nie ruszyła się z miejsca.
Z ciężkim sercem zabrała się do obierania ziemniaków. Spierzchnięte czerwone palce
piekły ją niemiłosiernie w zetknięciu z lodowatą wodą, ale w uszach wciąż dźwięczały jej
słowa psalmu wyśpiewanego głębokim, pięknym męskim głosem: „Więc weź mą dłoń...”
Zaraz jednak odpędziła to piękne wspomnienie.
- Mój znajomy, też mi coś - prychnęła ze złością pod nosem i szarpnęła mocno nożem,
kalecząc sobie palec.
Kiedy zapadł wieczór i chłopcy przygotowywali się do spania, z, czerwonymi
policzkami po zabawie na górce, przemoczeni i zmarznięci, Hilda wciąż jeszcze nie zjawiła
się w domu.
- Gdzie Hilda? - zapytała mama, a w jej słabym głosie pobrzmiewał niepokój.
- Myślę, że potrzebowała pobyć trochę sama - odpowiedziała Elise wymijająco. - To
był dla niej ciężki dzień.
A kiedy mama nic na to nie odpowiedziała, dodała pośpiesznie: ś Na pewno słyszałaś,
że Hilda ma nową przyjaciółkę. Ona pochodzi z rodziny komorniczej z okolic jeziora Mjosa.
Przyjechała do miasta za pracą, gdy miała zaledwie piętnaście lat. Teraz wynajmuje pokoik na
poddaszu w starym drewnianym domu niedaleko tkalni płótna żaglowego.
Po chwili od strony narożnika, gdzie stało łóżko, doleciał cichy głos mamy:
- Mam nadzieję, że to porządna dziewczyna.
- Na pewno - odparła pośpiesznie Elise.
Gdy położyła spać chłopców i pomogła mamie przy wieczornej toalecie, siadła sama
w kuchni. I wtedy ogarnął ją lęk.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Następnego ranka, gdy Elise się obudziła, Hildy nie było w łóżku. W kuchni też jej nie
zastała. Nic też nie wskazywało na to, by w ogóle tam zajrzała.
Mama spała, więc Elise miała nadzieję, że uniknie wymyślania kolejnych kłamstw.
Raz po raz strach chwyta! ją za gardło, jak tamtego ranka, kiedy myślała, że to zwłoki Hildy
wyłowiono z rzeki przy moście. Odsuwała go jednak czym prędzej. Uznała, że skoro Hilda
jest taka zadowolona ze swojego życia, z ciastek i czekolady, i starucha, który pieści jej ciało,
to raczej nie zrobi sobie nic złego. Przynajmniej na razie, póki jeszcze po niej nie znać ciąży i
nie musi tłumaczyć dziewczętom z przędzalni, kto jest ojcem dziecka. Zresztą na pewno
majster zabronił jej wyjawić prawdę, więc nie będzie mogła nic powiedzieć.
Nie, Hilda zapewne wściekła się na nią za to, że wygadała się Johanowi, i postanowiła
się zemścić, nie wracając na noc.
- Hilda nie spała dziś w swoim łóżku - oświadczył Peder.
Elise drgnęła i obróciła się gwałtownie do brata.
- Nie musisz tego mówić tak głośno, by mama usłyszała.
- Przecież o tym wie cała ulica - wtrącił oschle Kristian.
- A o czym tak wszyscy wiedzą? - zapytała Elise, wbijając w niego wzrok.
- No, że ona wciąż gdzieś łazi, za dnia i w nocy.
Elise zacisnęła usta i położyła na stole chleb. Dopiero będzie gadanie, gdy wyjdzie na
jaw, że spodziewa się dziecka, pomyślała.
Peder popatrzył na nią z powagą i rzekł:
- Ja to się cieszę, że ty, Elise, masz Johana. Przynajmniej nie musisz nigdzie daleko
chodzić. Wystarczy, że zejdziesz piętro niżej.
Uśmiechnęła się do niego.
- Kiedy weźmiemy ślub, będę mogła zaglądać tu do was zarówno rano, jak i
wieczorem, gotować wam jedzenie i w ogóle.
Peder spojrzał na nią przestraszony:
- Ale chyba tak szybko nie zamierzasz wychodzić za mąż, Elise? Pogładziła go
pośpiesznie po niesfornej grzywce i zapewniła:
- Oczywiście, że nie, Peder. Uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
- No, syrena już wyje, muszę lecieć.
Założyła na głowę gruby szal i owinęła się nim dokładnie. W kuchni tego ranka było
wyjątkowo zimno, co oznaczało, że na dworze mocno się ochłodziło.
- Nie zapomnijcie zanieść mamie jedzenia i kawy, zanim wyjdziecie do szkoły.
- Znów marudzisz - skrzywił się Kristian.
- Nie zapomnę, Elise - zapewnił Peder w drzwiach.
Miała nadzieję, że natknie się na pierwszym piętrze na Johana, ale nie spotkała go.
Żeby się tylko na mnie nie obraził, pomyślała, przyśpieszając kroku. Pierwszy raz go
odtrąciła, po raz pierwszy wyrwała się z jego objęć nie dlatego, że ktoś nagle wszedł i ich
zaskoczył. Nawet poprosiła, by sobie poszedł. Nie wszyscy młodzi mężczyźni znieśliby ze
spokojem, gdyby narzeczona ich tak potraktowała. Wiedziała o tym. Ale Johan różnił się od
innych. Był bardziej dorosły i mądry. Na pewno zrozumie.
Zdążyła dojść do mostu, gdy w świetle latarni zauważyła jakieś dzieciaki. Kłóciły się
o coś zawzięcie, po czym rzuciły na siebie, tak że rozpętała się między nimi prawdziwa bitwa.
Zatrzymała się gwałtownie, mimo że już od dawna wyła fabryczna syrena.
- Przestańcie, chłopaki! - zawołała. - Nie macie co robić o poranku, tylko się bić?
Przestali natychmiast i spojrzeli na nią. Wtedy zauważyła w grupce Everta.
- Evert? Ty już na nogach? Przecież sklep otwierają później? - zdziwiła się.
Nie odpowiedział. Stał w milczeniu ze zwieszoną głową, kopiąc czubkiem buta bryłkę
lodu.
Elise już miała biec dalej, gdy usłyszała, jak jeden z chłopców szepcze do drugiego:
- Jej narzeczony to zrobił?
Poczuła się tak, jakby ktoś ją boleśnie uderzył. Evert jednak rozpuścił plotki, mimo że
mu zapłaciła, aby milczał.
Zmusiła się, by pójść dalej, udając, że nic nie słyszała. Zdołała jednak posłyszeć
jeszcze, jak któryś z chłopców wykrzyknął:
- A niech to licho! To musiał go mocno walnąć. Skoro się utopił!
Elise miała wrażenie, że piętrzą się wokół niej same kłopoty. Jeśli policja się dowie, że
Johan pobił ojca, a wkrótce potem ojciec wpadł do rzeki i się utopił, Johan na pewno zostanie
wezwany jako podejrzany o popełnienie przestępstwa.
Muszę wybrać się do Everta jeszcze raz dziś wieczorem, postanowiła. Zmuszę go, by
powiedział swoim koleżkom, że to wszystko zmyślił. Nawet jeśli będę musiała mu oddać pół
tygodniówki i jeść codziennie polewkę.
Po chwili uspokoiła się nieco. Uznała, że policja ma co innego do roboty niż
wysłuchiwać smarkaczy, którzy wymyślają niewiarygodne historie. Nawet nie będą go chcieli
słuchać. Zwłaszcza takiego Everta, umieszczonego u Hermansena sieroty, na którego
wychowanie łoży gmina. Poza tym Evert za bardzo boi się swojego opiekuna, by się
przyznać, że włóczy się nocą po ulicach.
Poczuła ulgę, ujrzawszy zaraz po wejściu do hali Hildę. Siostra gestykulowała
ożywiona, plotkując z Valborg i innymi dziewczętami, rozchichotana i wesoła. Dziewczęta
otoczyły ją ciasno, więc pewnie nawet nie zauważyła Elise, a w każdym razie nawet na nią
nie spojrzała.
Trudno, pomyślała Elise i westchnęła ciężko. Najważniejsze, że jest cała i zdrowa.
Równocześnie jednak zrobiło jej się wstyd. Zdenerwowała się na Everta, że się
wygadał, a przecież sama też nie dotrzymała tajemnicy, mimo że przyrzekła. Oczywiście jest
wielka różnica, ona powiedziała Johanowi w nadziei, że jej coś doradzi, a Evert chciał tylko
zaimponować swoją opowieścią chłopakom z ulicy. Ale w gruncie rzeczy wychodzi na jedno:
żadne z nich nie dotrzymało przyrzeczenia.
Wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej. Maszyny zatrzymały się, a w korytarzu
pobrzękiwały blaszane talerze i łyżki.
Elise zerknęła w stronę Hildy, sprawdzając, czy siostra zbiera się do wyjścia, ale ona
rozprawiała w najlepsze z innymi pomocnicami, opowiadała coś, gestykulując z zapałem, raz
po raz wybuchając śmiechem. Nic nie wskazywało na to, by miała zamiar wychodzić z hali.
Może Johan dziś też przybiegnie do domu w przerwie, pomyślała Elise z nadzieją,
biegnąc przez most i trzęsąc się z zimna. Było jej tak przyjemnie, kiedy ostatnio pojawił się w
domu w przerwie obiadowej, żeby pobyć z nią przez chwilę.
„Nie mamy prawa się skarżyć, skoro mamy siebie”, mówił. Ma rację. Człowiek jest w
stanie wiele znieść, jeśli ma to szczęście, że kocha i jest kochany.
Nie ma co wspominać Johanowi o tym, co opowiadali sobie koledzy Everta. Tylko by
się zaczął niepotrzebnie niepokoić. Jeśli Evert nie będzie chciał jej posłuchać, postraszy go
Johanem. Powie, że sam przyjdzie i z nim pogada, ale już na poważnie. Chłopak na pewno się
przestraszy. Bo na ulicy Johan budził powszechny respekt.
Byleby tylko nie było w tym czasie samarytanki z Armii Zbawienia! Elise nie
chodziło o to, by w ogóle przestała przychodzić. Przeciwnie, była wdzięczna i szczęśliwa, że
ktoś pomaga mamie. Poza tym Hilda dostała buty, a oni wszyscy chleb. Ale samarytanka
pewnie nie patrzyłaby na nią łaskawym okiem, widząc, że przyjmuje w domu mężczyznę, a
poza tym nie byliby wówczas z Johanem sami i nie mogliby swobodnie porozmawiać.
Bardzo by chciała wszystko naprawić. Jeśli Johan przyjdzie do niej w przerwie,
zarzuci mu ręce na szyję i pokaże, jak bardzo go kocha. Opowie mu, że żałowała, iż wczoraj
wyszedł, i tęskniła za nim do późnej nocy.
Na podwórzu panowała cisza. Mężczyźni, którzy pozostawali bez pracy, siedzieli i
marzli w swoich kuchniach, nie wychodząc wcale na dwór, albo włóczyli się po knajpach w
Vatelandzie. Kobiety zaś były o tej porze w tkalni Hjula lub przędzalni Nedre Voien.
Mama i Anna leżały samotnie, oddzielone piętrem. Lepiej by było, gdyby mogły sobie
nawzajem dotrzymywać towarzystwa. Myśląc o Annie, Elise poczuła wyrzuty sumienia.
Obiecała jej, że niebawem do niej zajrzy, a tymczasem wiele dni minęło od ostatniej wizyty.
Postanowiła więc zajść do niej od razu, zanim pójdzie na górę do mamy.
Zapukała, ale nikt nie odpowiedział. To znaczy, że Johan jednak nie przyszedł do
domu na przerwę, jak się łudziła. Poczuła palący zawód.
Nie traciła jednak całkiem nadziei. On miał do pokonania dłuższą drogę z tkalni płótna
żaglowego, może więc lada chwila jeszcze nadejdzie.
W Andersengarden na ogół nikt nie zamykał drzwi. Bo i po co? Co można tu było
ukraść?
Ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka.
W niewielkiej kuchence było czysto i schludnie, tak jak zwykle. Pani Thoresen była
bardzo pracowita. Niepojęte, jak ona sobie dawała radę ze wszystkim., zwłaszcza że, jak
wspominał Johan, często miała nadgodziny. Na chwiejnym stole leżała serweta, czysta i
świeżo uprasowana, klosz lampy naftowej błyszczał umyty, a podłoga wokół pieca była
starannie zamieciona.
Elise skierowała swe kroki do izby, ale najpierw zapukała.
- Proszę - usłyszała słabowity głos Anny.
Elise ostrożnie wsunęła się do środka. Z jakiegoś powodu starała się zachowywać
bardzo cicho, jakby weszła do pokoju, gdzie ktoś spał i nie chciała go obudzić.
- Elise? - bledziutka twarz w pomalowanym na brązowo łóżku rozpromieniła się w
uśmiechu. - Przyszłaś mnie odwiedzić?
Anna uniosła głowę znad poduszki i popatrzyła na nią wielkimi niebieskimi oczyma
okolonymi gęstymi, czarnymi rzęsami. Ciemne kosmyki włosów opadały jej na ramiona.
Gdyby była taka jak wszyscy, chłopcy by się za nią uganiali, pomyślała Elise.
- Idę do mamy, ale pomyślałam sobie, że najpierw zajrzę do ciebie.
- Nie znam milszej osoby niż ty, zaraz po moim bracie - dodała ze śmiechem Anna.
- On też wpada od czasu do czasu do ciebie w przerwie, prawda?
- Tak, ale dziś nie przyjdzie. Ma coś do załatwienia.
Elise przełknęła rozczarowanie.
- Opowiadał mi o pogrzebie. Tak chciałam tam być, Elise, ze względu na ciebie.
Elise zastanawiała się, czy Johan coś wspomniał o oficerze z Armii Zbawienia, ale nie
zapytała.
- Opowiedz mi, co u ciebie - ciągnęła Anna. - Jak tam w przędzalni i co z Hildą. Johan
napomknął tylko, że ma jakieś kłopoty, ale nie chciał zdradzić szczegółów.
Elise umknęła wzrokiem. Chętnie zwierzyłaby się Annie ze wszystkiego, ale nie
mogła. Wystarczająco źle, że dowiedział się o tym Johan. Oczywiście, prędzej czy później i
tak wszystko wyjdzie na jaw, ale na razie jeszcze przez jakiś czas, gdy ciąża nie jest
widoczna, lepiej za dużo nie mówić.
- Niewiele bywa w domu ostatnio... - zaczęła. Anna uśmiechnęła się.
- To Lorang, prawda?
Elise uciekła spojrzeniem i wymamrotała:
- Peder mówi, że widział ich razem.
- Wiesz, że Lorang często mnie odwiedzał ubiegłego lata? Elise popatrzyła na nią
zdumiona.
- Nie, nie miałam pojęcia.
- Mamie się to bardzo nie podobało. Ona uważa, że muszę się pogodzić ze swoim
losem. Ale kiedy tak leżę sama całymi dniami, marzę sobie często, że jestem taka jak wy i
spotykam się z Lorangiem. On był taki miły, czytał mi na głos, przynosił stokrotki, a parę
razy przyniósł mi nawet czasopisma dla kobiet, które dostał od Magdy ze sklepu. Trzymałam
je długo, ale mama mi je w końcu zabrała, bo potrzebowała na rozpałkę. Były tam takie
piękne fotografie - dodała. - Eleganckie kobiety w jedwabiach i aksamicie przechadzały się z
mężczyznami po parku pełnym kwiatów, młode dziewczyny w białych tiulowych sukienkach,
z parasolkami, w kapeluszach z woalkami...
Potrząsnęła głową, jakby wyrzucając z pamięci te piękne obrazy, i podniosła wzrok.
Na jej bladych ustach pojawił się przekorny uśmiech.
- Wiem, czemu nie zwróciłaś uwagi, że Lorang do mnie przychodzi. To było mniej
więcej w tym samym czasie, kiedy Johan i ty zakochaliście się w sobie.
Elise poczuła, jak się rumieni. Mimowolnie przypomniała sobie, jak leżeli z Johanem
na polanie całkowicie pochłonięci sobą, nie mogąc oderwać od siebie spojrzeń, niezdolni
myśleć o czymś innym.
Anna znów spoważniała.
- Johan bardzo cię kocha, Elise. Przepraszam, że cię spytam, ale czy wczoraj coś się
wydarzyło między wami? Znaczy... Wiem, że dla was był to ciężki dzień, ale chodzi mi o coś
innego. Doszło między tobą a Johanem do nieporozumienia?
Elise poczuła nieprzyjemne ukłucie. Czy Johan był tak bardzo urażony, że Anna
zauważyła to po nim? Pokręciła głową:
- Nic się nie stało, ale czułam się strasznie zmęczona, dosłownie padałam z nóg z
wyczerpania.
- Rozumiem. Przecież pracujesz całymi dniami w przędzalni, opiekujesz się mamą i
jeszcze młodszym rodzeństwem.
- A czemu pytasz? Johan coś mówił?
- Nie, ale ja od razu po nim poznałam, że coś jest nie tak. Najpierw sądziłam, że
chodzi o ten pogrzeb, ale potem... - wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co mu było.
- Czy mam ci w czymś pomóc? Skoro Johan nie przyjdzie w przerwie, będziesz
musiała długo czekać do powrotu jego i mamy z fabryki.
- Gdybyś mogła mi pomóc siąść na nocnik, a potem wziąć koc z łóżka Johana i mnie
nim okryć. Strasznie marznę od wczorajszego wieczoru. Dla mnie zima mogłaby nie istnieć.
Elise zrobiła to, o co ją poprosiła Anna.
- A nie jesteś głodna? - zapytała.
- Na talerzu pod przykrywką mam przygotowane jedzenie.
- No to ja już chyba pójdę teraz do mamy. Wpadnę kiedyś wieczorem i trochę ci
poczytam, Anno!
Chora uśmiechnęła się.
- Nic dziwnego, że Johan cię tak kocha.
Kiedy Elise weszła do kuchni, od razu się domyśliła, że ktoś był u mamy. Na stole
leżał chleb i stał dzbanek z gorącą kawą. Otworzyła drzwi do izby.
Mama siedziała wsparta wygodnie na poduszkach, uczesana i ubrana w czystą
uprasowaną koszulę nocną.
- Była u ciebie samarytanka?
Mama pokiwała głową z uśmiechem.
- Przyniosła mi też gorącej zupy na mięsie. Ona jest taka miła, Elise. Zupełnie nie
pojmuję, jak ona sobie daje z tym wszystkim radę. Jedna z jej koleżanek ostatnio zaraziła się
od podopiecznych i też zachorowała na suchoty. Te kobiety nie oszczędzają się, narażają
własne zdrowie.
Elise siadła na brzegu łóżka i ujęła szczupłą dłoń mamy. Kiedyś zawsze serce ją
ściskało, gdy patrzyła na czerwone, spierzchnięte i poodmrażane dłonie mamy, ale teraz
cierpiała jeszcze bardziej, widząc, jak spod białej skóry prześwitują żyły, całkiem jak rzeki
zaznaczone na starej mapie.
- Tak się cieszę, że poszłaś do Świątyni i postarałaś się o pomoc - ciągnęła mama. -
Czy wiesz, że na pogrzebie śpiewał ten sam oficer Armii, który cię odprowadził do domu po
nabożeństwie?
- Tak mówiła jedna z dziewcząt z przędzalni. Ja nie widziałam dokładnie.
- On się nazywa Emanuel Ringstad i jest kapitanem. Taki stopień uzyskuje się po
szkole oficerskiej i pięcioletniej służbie w Armii Zbawienia. Miał podobno zaledwie
dziewiętnaście lat, gdy wstąpił do Armii, i wciąż w niej służy. Ta samarytanka, Maren Sorby,
wyraża się o nim bardzo pochlebnie. Mówi, że angażuje się znacznie bardziej niż inni,
zarówno w działalność ewangelizacyjną, jak i społeczną. Często chodzi na cmentarz i śpiewa
podczas pogrzebów ubogich ludzi. Wie, że nie stać ich na opłacenie chóru.
Johan powinien to usłyszeć, pomyślała Elise. Przekonałby się, że oficer przyszedł nie
ze względu na mnie, ale dlatego, że zwykle śpiewa na pogrzebach. Powie mu o tym, gdy się
spotkają wieczorem.
- Jak następnym razem pójdziesz do Świątyni na nabożeństwo, musisz koniecznie
przekazać mu ode mnie serdeczne podziękowania. Powiedz, jak bardzo się ucieszyłam, że
zaśpiewał ojcu psalm, i to ten, który uważam za najpiękniejszy.
Elise pokiwała głową.
- Wydaje mi się, mamo, że wyglądasz dziś znacznie lepiej.
Mama uśmiechnęła się blado.
- No widzisz, dziecko, może jeszcze jest dla mnie jakaś nadzieja. A wszystko dzięki
tobie. - Spoważniała zaraz jednak i dodała: - Chciałam cię bardzo prosić o jedno. Opowiadaj
mi o wszystkich twoich kłopotach. Zapewniam cię, że wolałabym usłyszeć prawdę niż leżeć
tak i domyślać się z urywków zdań, że coś przede mną ukrywacie.
Zamilkła na moment, dysząc ciężko, bo dawno nie powiedziała naraz tak dużo, a
potem dodała: - Rozumiem, że pragniecie zaoszczędzić mi zmartwień, ale pomyśl sama, czy
chciałabyś stać z boku, wiedząc, że komuś z twoich najbliższych dzieje się krzywda?
Elise wiła się, nie wiedząc, co ma robić. Nie mogła powiedzieć prawdy, a
równocześnie nie chciała okłamywać mamy.
- Przecież poznaję po tobie, Elise, że czymś się zamartwiasz. Domyślam się, że
obiecałaś nic nie mówić. Ale w takim razie ci pomogę. Czy Hilda popadła w kłopoty?
Elise puściła rękę mamy i spuściła wzrok, nerwowo wykręcając palce.
- No cóż, nie my pierwsi i nie ostatni będziemy musieli sobie z tym poradzić.
Na chwilę zapadło między nimi milczenie.
- Żeby tylko udało jej się utrzymać pracę, to jakoś damy radę - westchnęła ponownie. -
Jest przecież żłobek... - Przechyliła głowę i przymknęła na moment powieki. - A jeśli on nie
jest bezrobotny, to pewnie też trochę pomoże. Myślę o mężczyźnie, w którym się zakochała.
Elise nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Mama poklepała ją po ręce.
- Porozmawiam z Hildą, Elise. Nie powinnam cię wypytywać. Zawsze jednak
przyjaźniłyście się ze sobą, więc pomyślałam... pomyślałam, że może łatwiej jej było
zwierzyć się siostrze niż starej matce.
- Nie jesteś stara, mamo - zaprotestowała Elise, myśląc przy tym, że Hilda powinna
się na razie wstrzymać z wyjawieniem mamie całej prawdy. Nie wiadomo, jak by ją zniosła.
- A co z Johanem?
Elise miała wrażenie, że mama przygląda się jej badawczo.
Czyżby słyszała ich rozmowę w kuchni po pogrzebie ojca? Nie przypominała sobie
jednak, by między nimi padły jakieś ostre słowa.
- Dobrze - odpowiedziała. - Myślałam nawet, że wpadnie do domu w przerwie
obiadowej, ale Anna powiedziała, że miał coś do załatwienia.
- Byłaś u Anny?
- Zaszłam do niej na chwilę po drodze. Ona zawsze jest taka zadowolona i wdzięczna.
To zupełnie niepojęte.
Elise wstała z łóżka i oznajmiła:
- Muszę iść do kuchni ugotować polewkę, żeby Peder i Kristian mieli co zjeść po
powrocie ze szkoły.
- Samarytanka była dziś bardzo rozmowna, ale przeraziłam się trochę, usłyszawszy, co
się dzieje.
- Przeraziłaś się? - Elise przystanęła.
- Podobno szerzy się epidemia ospy. Ludzie zgłaszają się do doktora, by się
zaszczepić, mówiła.
Elise zmarszczyła czoło. Uważała, że samarytanka niepotrzebnie niepokoi mamę
takimi nowinami.
- No i wspominała, że ludziom żyje się coraz ciężej. Przedsiębiorcy mówią o krachu w
gospodarce. Coraz więcej ludzi traci pracę, a nędza się pogłębia. Każdego dnia w miejscach,
gdzie rozdzielana jest żywność dla ubogich, ustawiają się długie kolejki. Podobno stoją w
nich nie tylko starzy i matki z małymi dziećmi, ale także młode dziewczyny i silni młodzi
mężczyźni. Wszyscy bez pracy.
Elise pokiwała głową, słyszała o tym wiele razy. Zdziwił ją zapał mamy, która
opowiadała z ożywieniem. Cieszyła się, widząc ją w lepszym stanie, a równocześnie
zrozumiała, jak samotna się czuła, gdy ją trzymała z dala od tego, co się wokół dzieje. Została
więc jeszcze przez chwilę w izbie. Nie miała serca wychodzić tak szybko.
- No i wspomniała coś, że zanosi się na rozwiązanie unii.
- Agnes mi też o tym mówiła - potwierdziła Elise. - Jej ojciec dużo wie na ten temat.
Johan też o niczym innym nie mówi.
- Mnie to przeraża. Samarytanka mówi, że może dojść do wojny z Szwecją.
- To nic pewnego, mamo. A nawet jeśli wojna wybuchnie, to wcale nie wiadomo, czy
my tutaj ją w ogóle odczujemy. Ojciec Agnes twierdzi, że dla nas, robotników, nie ma
znaczenia, czy Norwegia jest niepodległa, czy nie.
Mama opadła na poduszki i przymknęła oczy.
- Tyle jest powodów do zmartwień - wyszeptała. - Nie wiem, czy w ogóle dam radę o
tym myśleć.
- Prześpij się trochę, mamo, a ja pójdę do kuchni napalić w piecu.
Kiedy nieco później Elise opatulała się dokładnie ciepłym szalem, przygotowując się
do wyjścia, postanowiła wieczorem wrócić z fabryki razem z Hildą i powtórzyć jej rozmowę
z mamą. Przy okazji zamierzała ją poprosić, by za nic w świecie nie zdradziła mamie więcej,
niż to konieczne. Póki mama myśli, że Hilda zakochała się w jakimś chłopaku i z nim się
spodziewa dziecka, nie jest jeszcze tak źle. Tyle jest w stanie znieść. Gdyby się jednak
dowiedziała, że Hilda poszła do łóżka z podstarzałym mężczyzną... Elise zacisnęła zęby i
przyśpieszyła.
Wciąż tłukła jej się w głowie propozycja Johana. Ciekawe, czy Lorang by na to
przystał. Wiele wskazywało na to, że był zakochany w Hildzie. Przynajmniej tak było na
początku zimy, jakiś czas po tym, jak spotykał się z Anną. Nie musiałby robić nic innego, jak
tylko udawać, że jest ojcem dziecka. A to, że majster obiecał się zająć tą sprawą, oznaczało,
że będzie łożył na dziecko. Pomysł Johana wcale nie jest taki głupi. Oszczędziłoby to wstydu
mamie i im wszystkim.
Pierwsze, co zrobiła po powrocie do fabryki, to rozejrzała się za Hildą. Na szczęście
była na swoim miejscu. Elise właściwie nie wiedziała, czego się boi, ale Hilda zachowywała
się ostatnio tak dziwnie, że nigdy nie wiadomo, co jej przyjdzie do głowy. Poobiednia
zmiana, równie długa i znojna jak zwykle, zdawała jej się ciągnąć w nieskończoność. A to
dlatego, że niecierpliwie oczekiwała rozmowy z siostrą.
Gdy wreszcie zawyły syreny, pilnowała, by nie stracić Hildy z oczu i wyjść tuż za nią
z fabryki. Siostra wracała z grupą dziewcząt, dlatego Elise czekała, aż przejdą przez most na
drugą stronę rzeki i koleżanki się rozejdą każda w swoją stronę.
Dopiero w pobliżu Andersengarden, domu czynszowego, gdzie mieszkały, zostały
same.
- Hilda, muszę z tobą porozmawiać.
Siostra odwróciła się gwałtownie. Elise nie widziała dokładnie jej twarzy, ale czuła, że
Hilda zerka na nią ponurym wzrokiem.
- No cóż, na pewno ci nic więcej nie powiem - odparła tylko.
- Mama się domyśla.
Hilda zastygła i rzuciła gniewnie:
- A co, jej też wypaplałaś?
- Nie, zapytała mnie wprost.
Elise chwyciła siostrę za ramię, zaklinając ją, by nie mówiła, kim jest ojciec dziecka,
ale Hilda wyrwała się jej, rzuciła się do bramy i wbiegła po schodach. Elise pośpieszyła za
nią.
Gdy się zbliżały do pierwszego piętra, posłyszały dochodzące z mieszkania Johana
podniesione głosy. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i na korytarz wyszedł Johan w
towarzystwie dwóch konstabli.
Twarz miał poszarzałą, a kiedy zobaczył Elise, posłał jej udręczone spojrzenie i
powiedział:
- Zabierają mnie na posterunek.
Elise miała wrażenie, że serce przestało jej bić.
- Ale dlaczego? - odezwała się słabym głosem, który zabrzmiał prawie jak szept.
Konstable pchnęli Johana, patrząc na Elise ostrzegawczo. Evert się wygadał,
pomyślała z rozpaczą. A więc to jednak Johan zabił ojca...