FRID INGULSTAD
ZAZDROŚĆ
Saga Wiatr Nadziei
część 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Elise obudził jej własny krzyk. Mrugając powiekami, rozejrzała się przerażona, ale na
szczęście Peder i Kristian spali spokojnie.
Na dworze wciąż jeszcze było widno, choć zapewne minął już późny wieczór. Czuła
się dziwnie wyspana, mimo że spała chyba tylko chwilę, bo długo się przewracała z boku na
bok, nim zasnęła.
Serce waliło jej mocno, a mokra od potu nocna koszula przylepiła się do ciała. Elise
na nowo przeżywała koszmarny sen. Śniło jej się, że brała ślub z Emanuelem. Kiedy już
wychodzili z kościoła, zauważyła Johana, który stał z nożem w ręce i patrzył na nią posępnie.
Pomimo gorąca przeszedł ją zimny dreszcz. Elise obróciła się na bok, próbując się otrząsnąć i
zapomnieć o koszmarze, ale przykre obrazy powracały wciąż na nowo. Nie mogła uleżeć
spokojnie, wstała więc i boso przemknęła w stronę kuchni, by napić się wody.
Powstrzymał ją jednak szept matki:
- Śniło ci się coś niedobrego?
Elise zerknęła na łóżko, a widząc, że mama jej się przygląda, pokiwała głową.
- Chodź tu na chwilę, Elise - poprosiła matka.
Elise cofnęła się i usiadła na brzegu posłania. Mama wzięła ją za rękę i zapytała:
- Co cię tak niepokoi? Męczą cię jakieś koszmary?
- Miałam okropny sen - wyszeptała Elise, umykając spojrzeniem. - Śniło mi się, że
Johan patrzył na mnie tak wrogo...
- A więc to przez Johana jesteś taka niespokojna... - Matka uścisnęła jej dłoń. -
Musisz spróbować o nim zapomnieć, Elise. On nie jest wart twojej miłości. - Po chwili
dodała z ociąganiem: - Tak się cieszę z tego, co się stało. I ty też powinnaś. Kiedy wczoraj
wieczorem zniknęłaś, bardzo się przestraszyłam. Wiedziałam, że nie masz pieniędzy na
komorne. Ale gdy cię zobaczyłam razem z panem Ringstadem i podzieliliście się ze mną tą
wielką nowiną, miałam wrażenie, że stał się cud, że moje modlitwy zostały wysłuchane. -
Znów uścisnęła dłoń córki. - Wiele dziewcząt ogarnia niepokój, gdy już przyjmą
oświadczyny, to zupełnie naturalne. Wydaje mi się, że jeszcze nie do końca pojmujesz, że na
lepszego męża niż Emanuel Ringstad nie mogłaś trafić.
Elise, skinąwszy głową, zmusiła się do uśmiechu.
- Owszem, pojmuję. Smutno mi tylko, że nie odwzajemniam jego uczuć. Nie czuję do
niego tego samego co do Johana.
- Powoli, Elise! Z czasem pokochasz go równie mocno, jestem tego pewna. Szanujesz
go, to najważniejsze, a miłość przyjdzie. Daj tylko sobie trochę czasu! Kiedy już złożycie
przysięgę małżeńską, przestaniesz zadręczać się wątpliwościami i całą swoją uwagę skupisz
na nim.
Elise pokiwała głową.
- Dziękuję, mamo. Spróbuj teraz zasnąć. Pójdę się napić wody i też się zaraz kładę.
Gdy tylko z powrotem otuliła się pierzyną, powróciła myślami do słów mamy i
przyznała jej rację. Naprawdę, mam więcej szczęścia niż niejedna dziewczyna. Bo w końcu
rzadko się słyszy, by któraś wiązała się z kimś, kogo kocha. Emanuel jest dobry i miły. To
porządny i szlachetny człowiek, chce dla mnie jak najlepiej. Zdecydował się mnie poślubić,
pomimo że wie, iż urodzę dziecko innego mężczyzny. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał
wystąpić z Armii Zbawienia i znaleźć sobie inną pracę. I podjął tę poważną decyzję
świadomie, rozważywszy wszystkie za i przeciw. Pewnie niejedną noc spędził, przewracając
się z boku na bok, bo nie mógł zmrużyć oka.
Wyłożył Elise jasno, że nie zamierza wrócić na wieś, by przejąć dwór. Praca w
gospodarstwie zupełnie go nie interesuje, mówił.
Skończył przecież studia, a także roczną szkołę handlową. Wolałby więc znaleźć
pracę, w której by mógł wykorzystać swoje umiejętności i wiedzę.
Zdziwiła się, bo wcześniej opowiadał jej, że od przejęcia dworu rodzinnego
powstrzymuje go powołanie, a teraz nagle tłumaczył się wykształceniem. Nie wyraziła
jednak na głos swoich wątpliwości. Bez takiego zapewnienia z jego strony na pewno nie
zgodziłaby się na małżeństwo. Nie mogłaby przecież wyjechać z nim do rodzinnej
posiadłości i zostawić mamy samej z chłopcami, bez środków do życia. Byli od niej
całkowicie zależni, nie mieli żadnych innych dochodów.
Emanuel wie o mnie wszystko, a mimo to chce się ze mną ożenić. Nie miałam innego
wyjścia, przekonywała po raz kolejny samą siebie. Gdyby nie jego pomoc, pozostałoby nam
jedynie miłosierdzie gminy, a to zabiłoby mamę.
Nagle przyszła jej do głowy nieprzyjemna myśl. Co na to powie Agnes? Przecież
zwolniła się z fabryki, by być bliżej Emanuela. Wertowała czasopisma dla kobiet i oglądała
suknie ślubne, marząc o tym, by stanąć na ślubnym kobiercu u boku Emanuela.
Boże święty, jęknęła w duchu Elise, bo dobrze znała swoją przyjaciółkę. Wiedziała,
że nie wybacza nigdy temu, kto jej nadepnie na odcisk. A mieć w niej wroga... Zadrżała,
przewracając się z boku na bok. Emanuel wiedział co prawda, że podoba się Agnes, nie miał
jednak pojęcia, do czego ona jest zdolna...
Pomyślała też o Annie, cierpliwej, miłej, kochanej Annie... Przypomniało jej się, jak
się dowiedziała od Emanuela, że kocha inną. „Zazdroszczę jej tak, że aż serce mi ściska”,
zwierzała się Elise i dodała: „Nieważne, kim ona jest, i tak jej nie znam”.
Co powie, kiedy zrozumie, że Emanuel, mówiąc o kobiecie, którą kocha, miał na
myśli Elise? Ona, która wciąż wierzy w to, że Johan i Elise się pogodzą.
Elise już nie wiedziała, co gorsze, nieme wyrzuty Anny czy zazdrość i złość Agnes.
Poczekała, aż na stole będzie śniadanie, i dopiero wówczas oznajmiła braciom
nowinę. Nie wiedzieli jeszcze o niczym, bo gdy wróciła poprzedniego wieczoru z
Emanuelem, oni już spali.
- Muszę wam coś powiedzieć - zaczęła i popatrzyła z uśmiechem na Pedera i
Kristiana. - Wychodzę za mąż za Emanuela Ringstada!
Peder otworzył usta ze zdziwienia, ale zaraz jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu.
Zerwał się ze stołka gwałtownie, przewracając go na podłogę, i rzucił się siostrze na szyję.
- To prawda? Nie kłamiesz? - wypytywał gorączkowo. Elise roześmiała się i pokręciła
głową.
- Nie kłamię. Wczoraj wieczorem Emanuel poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam.
Zerknęła na Kristiana, który nie odezwał się ani słowem. Zacisnąwszy usta w cienką
kreskę, wstał, wziął podręczniki obwiązane rzemykiem i skierował się do wyjścia.
- Kristian! - zawołała mama ostrym głosem. Odwrócił się niechętnie.
- Chyba rozumiesz, że pan Ringstad ratuje nas od głodu i nędzy? Wiesz, że stary
Torgny zagroził, iż nas wyrzuci i będziemy musieli zamieszkać kątem u innej rodziny, jeśli
do ósmej wieczorem nie zapłacimy czynszu, a my nie mamy pieniędzy?
- Nic mnie to nie obchodzi!
Mama aż poczerwieniała ze wzburzenia.
- Jak to? Nie obchodzi cię, gdzie będziemy mieszkać?
- Zostaw go w spokoju - wtrąciła się Elise i położyła jej dłoń na ramieniu. - On się
smuci z powodu Johana.
Mama otworzyła usta i już miała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się
powstrzymała. Elise jednak poznała po jej minie, że mama nie ma już takiego dobrego zdania
o Johanie jak kiedyś.
- Wieczorem wybieram się do Agnes - rzekła więc pośpiesznie, by skierować uwagę
mamy na inne tory.
- Do Agnes? Chyba raczej powinnaś poświęcić czas swojemu narzeczonemu?
- Owszem, z nim też się na pewno spotkam. Muszę jednak porozmawiać z Agnes o
czymś ważnym.
- Agnes ugania się za tym Ringstadem - zaśmiał się Peder. - Na pewno się teraz na
ciebie wścieknie, Elise!
- Właśnie tego się obawiam.
- A cóż Agnes do tego? - zdziwiła się mama, posyłając córce ponure spojrzenie. - Ona
zawsze kleiła się do chłopaków, ale od twojego narzeczonego niech się lepiej trzyma z
daleka.
Elise nie miała siły rozmawiać o tym z mamą. Wstała i kierując się w stronę drzwi,
rzuciła:
- Zaraz odezwie się syrena fabryczna, muszę się śpieszyć.
W powietrzu czuło się chłód. Wiatr od północy gładził toczące się wartko z głośnym
szumem wody Aker. Elise zadrżała z zimna i mocniej owinęła się szalem. Właściwie o tej
porze powinno już wreszcie nadejść lato, tymczasem pogoda wciąż się zmieniała i raz było
ciepło, a zaraz potem nadciągał chłód. Jakiś czas temu pisano w gazetach, że tegoroczna zima
i wiosna odbiegały od normy. Wygląda na to, że będzie to też dotyczyć lata. Wiele osób
łączyło te odstępstwa w pogodzie z niepokojem w kraju. Niemal powszechnie obawiano się
wojny. Elise zastanawiała się z lękiem, czy w wypadku ogłoszenia powszechnej mobilizacji
Emanuel także zostanie powołany. A co z Johanem? Czy więźniów też wcielają do wojska?
Gdy przeszła przez most, odwróciła się, bo usłyszała, że ktoś ją woła. Czy to nie
pech? Za każdym razem, gdy w jej życiu coś się działo, pierwsza pojawiała się na horyzoncie
wścibska Valborg i koniecznie chciała z niej wyciągnąć prawdę.
- Widziałam was, Elise! Ciebie i oficera! Zaprzeczałaś, że coś was łączy, tymczasem
wczoraj wieczorem szliście, trzymając się za ręce!
- Owszem, zaprzeczałam, bo wtedy nic nas nie łączyło, ale nastąpiła zmiana.
Zaręczyliśmy się.
Uznała, że równie dobrze może powiedzieć Valborg od razu, skoro wkrótce i tak się
wszyscy o tym dowiedzą. A ponieważ ślub ma się odbyć jak najprędzej, ze względu na jej
brzuch, lepiej mieć to już za sobą.
Valborg zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła na nią zaskoczona.
- Zaręczyłaś się z oficerem? Całkiem zgłupiałaś? Przecież oni nie mogą się żenić!
- Emanuel zamierza wystąpić z Armii Zbawienia.
- Co? - Valborg zmierzyła Elise od stóp do głów. - Spodziewasz się dziecka, czy co?
- Nic podobnego! - zaprzeczyła Elise nerwowo i poczuła, że się czerwieni.
- To po co ten pośpiech? Przecież dopiero co byłaś zaręczona z Johanem.
- Nieprawda, minęło już kilka tygodni, odkąd Johan ze mną zerwał.
Valborg uśmiechnęła się z ironią.
- Już ja swoje wiem! - popatrzyła na nią raz jeszcze badawczo, po czym odwróciła się
i ruszyła w kierunku bramy fabryki.
To był ciężki dzień. Pomocnice uwijały się jak w ukropie pośród nawoływań
poganiających je prządek. W hali unosiły się tumany kurzu, a huk maszyn zagłuszał wszelkie
inne odgłosy. Elise czuła ulgę, że Hilda już nie pracuje w przędzalni. Tęskniła za nią, ale
świadomość, że siostra uwolniła się od tego kieratu, napełniała ją radością. Ja, niestety,
muszę tu zostać, pomyślała nagle z rezygnacją. Nawet jeśli Emanuel będzie miał tyle
szczęścia, że dostanie pracę, to przecież kanceliści nie zarabiają znowu tak dużo, by utrzymać
tyle osób. Emanuel obiecał, że mama i chłopcy zamieszkają razem z nami, nie mogę jednak
pozwolić, by on sam łożył na całą moją rodzinę. Wystarczy już, że przyrzekł zaopiekować się
nie swoim dzieckiem.
Po co ja mówiłam Agnes o swoim kłopocie, wyrzucała sobie w myślach... Teraz wie o
dziecku. Ona i Hilda. Hildzie mogę zaufać, jednak gdy Agnes zwróci się przeciwko mnie...
Przeszły ją ciarki.
A co z Anną? Czy ona także domyśliła się prawdy? Nie, to niemożliwe, pomyślała
Elise. Kiedy jej mówiłam, że upadłam, bo mi się zdawało, że ktoś mnie goni, Anna
powiedziała: „Oni chcą cię tylko nastraszyć. Na pewno nie zrobiliby ci nic złego”. Anna
zawsze dobrze myślała o ludziach. Nie przyszłoby jej nawet na myśl, że ktoś mnie zgwałcił.
Nie, tajemnicę znają wyłącznie Hilda i Agnes. Mama nie może się o tym dowiedzieć
pod żadnym pozorem! Ani Peder i Kristian. Co prawda Peder z Evertem dociekali głośno, co
się jej mogło stać, jak to dzieciaki, ale to było tylko takie gadanie, choć zaskakująco bliskie
prawdy. W gruncie rzeczy w to nie wierzyli.
Jeśli pobierzemy się z Emanuelem dość szybko, ludzie nie domyśla się nawet, że nie
on jest ojcem dziecka. Niektóre kobiety rodzą przedwcześnie, innym zdarza się przenosić
ciążę. Powiem, że dziecko jest wcześniakiem. Nikt nie będzie podejrzewał, że kłamię. . Po
pierwsze wszyscy wiedzą, że Johan siedzi w więzieniu, a skoro o tym, co się zdarzyło tamtej
niedzieli, gdy wracałam z więzienia Akershus, wie tylko Hilda i Agnes, nikomu nie przyjdzie
nawet do głowy, że miałam kogoś w tym czasie.
Nikt prócz tego, który mnie zgwałcił... ale on się nawet nie domyśli, że to jego
dziecko. Pośpiesznie porzuciła tę myśl, bo słabo jej się robiło, ilekroć sobie przypominała ten
koszmar.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Bolały ją plecy, głowa, i zbierało jej się na mdłości.
Nie miała pojęcia, jak Hilda wytrzymywała tę harówkę, będąc w zaawansowanej ciąży.
Zwłaszcza że jako pomocnica biegała w tę i z powrotem, przynosząc prządkom nawoje. Elise
nie pamiętała, by kiedyś było w hali tak duszno. Nigdy też jeszcze hałas nie wydawał jej się
tak dokuczliwy. Gdy w końcu usłyszała pobrzękiwanie kotłów z zupą w korytarzu,
postanowiła pójść w czasie przerwy do domu, choć nie musiała już się opiekować mamą.
Jak dobrze było wyjść trochę na dwór! Świeże powietrze orzeźwiło ją, ustały mdłości,
a i ból głowy nieco zelżał.
Pomyślała o Emanuelu, wciąż nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że chce się z nią
ożenić, wiedząc, że nosi pod sercem dziecko innego mężczyzny. Nie mogła go zrozumieć.
Samej trudno jej było sobie wyobrazić, że będzie potrafiła kochać dziecko, poczęte w takich
okolicznościach. Nawet w myślach nie nazywała istoty, którą nosiła, „dzieckiem”, a jedynie
„czymś”, „czymś okropnym i wstrętnym”.
„Ażeby dziecku, którego oczekujesz, dać ojca”, powiedział. On myślał o tym jak o
żywym dziecku. Nie budziło w nim wstrętu, traktował je jak istotę, której chce pomóc. Nawet
stać się jej ojcem.
Naprawdę Emanuel różnił się bardzo od innych mężczyzn. Poczuła w sobie miłe
ciepło. „Na lepszego męża nie mogłaś trafić”, powiedziała mama. Zrobię wszystko, co w
mojej mocy, by być dobrą żoną, postanowiła. Tak by Emanuel nie żałował nigdy decyzji,
jaką podjął.
W bramie czynszówki wpadła wprost na panią Thoresen. Po jej minie od razu
poznała, że wie o wszystkim.
- Twoja mama, Elise, była u nas i opowiedziała, co się wydarzyło - rzuciła krótko.
Elise nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Zaraz po Agnes najbardziej się
obawiała właśnie spotkania z panią Thoresen. Spuściła wzrok, obawiając się spojrzeć
sąsiadce prosto w oczy.
- Anna płacze, ale tego się pewnie spodziewałaś - dodała z goryczą.
Elise podniosła wzrok.
- Przykro mi z tego powodu. Ostatnie, czego bym chciała, to zasmucić Annę.
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Zawsze powtarzałam, że każdy ma dość własnych kłopotów!
- Naprawdę, nie chciałam skrzywdzić Anny, zna mnie pani przecież! Emanuel
Ringstad od dawna wyznawał mi swoje uczucia, ale ja nie chciałam go słuchać.
Postanowiłam czekać na Johana.
- Rzeczywiście, poczekałaś - prychnęła pani Thoresen z pogardą.
- To Johan zerwał zaręczyny - odparła Elise, czując wzbierającą się w niej przekorę.
- Wszystko jedno! Jak nie jedno nieszczęście, to drugie. Dla takich jak my nie ma
nadziei - oznajmiła i wymaszerowała, nie spojrzawszy nawet na Elise, uznając pewnie
rozmowę za zakończoną.
Elise ciężkim krokiem weszła po schodach. Przed drzwiami do mieszkania
Thoresenów ociągała się chwilę. Najchętniej przeszłaby obok i skierowała się na schody
prowadzące na drugie piętro, zmusiła się jednak, by zapukać i wejść do środka.
Anna leżała w łóżku blada i zapłakana. Gdy jednak zobaczyła Elise, pośpiesznie
wytarła łzy, udając, że nic się nie stało.
- Witaj, Elise.
- Spotkałam na dole w bramie twoją mamę. Podobno moja mama była u was.
Anna skinęła głową i spojrzała na nią wyraźnie zakłopotana.
- Nie przejmuj się, Elise - rzekła, połykając łzy. - Właściwie bardzo się cieszę twoim
szczęściem, tylko że ta wiadomość spadła na mnie dość nieoczekiwanie.
- Dobrze to rozumiem. Mnie też zaskoczyła.
Anna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.
- Nie zamierzałam cię oszukiwać, Anno. Wtedy gdy mi mówiłaś, że Emanuel kocha
inną, podejrzewałam, że ma na myśli mnie, i zdenerwowałam się tym. Uznałam, że to
bezczelne z jego strony, bo w żaden sposób go do tego nie zachęcałam. Przeciwnie, przez
cały czas powtarzałam, że zamierzam czekać na Johana.
Anna słuchała z uwagą.
- Skoro domyśliłaś się, że mówił o tobie, to musiał ci to sugerować.
- Tak, ale ja go traktowałam jak przyjaciela. Nie mam siły ci o tym wszystkim
opowiadać, Anno, ale uwierz, że nie chciałam ci sprawić bólu. Nie przyszło mi nawet do
głowy, że tak się to wszystko skończy. - Wzruszyła bezradnie ramionami. - On wie, że go nie
kocham. Wie, że nadal darzę miłością Johana i wolałabym na niego poczekać, mimo że
Johan sobie tego nie życzy. Ale gdy Hilda się wyprowadziła, wszystko się zawaliło. Wczoraj
wieczorem musiałam wyjść z domu, by mama i chłopcy nie domyślili się, jak bardzo jestem
zrozpaczona. Nie miałam pieniędzy na czynsz i nie miałam pojęcia, jak damy radę się
utrzymać z mojej jednej wypłaty. Torgny dał nam czas do godziny ósmej wieczorem.
Zagroził, że jeśli nie zapłacę komornego, wyrzuci nas stąd.
Anna popatrzyła na nią przerażona.
- W tym czasie przyszedł do domu Emanuel i zapytał o mnie. Powiedzieli mu, że
wyszłam się przejść. Znalazł mnie i zaproponował małżeństwo, by uratować nas z trudnej
sytuacji, a ja dałam się przekonać.
- Mogłaś pożyczyć od niego pieniądze! Poza tym Peder i Kristian są już dość duzi, by
zacząć roznosić gazety popołudniami, a wnet twoja mama też nabierze sił po chorobie i
będzie mogła podjąć jakąś pracę. Wspominała coś mojej mamie, że zamierza dowiedzieć się
u Magdy, czy nie potrzebna jej pomoc w sklepie.
Elise bardzo pragnęła wyjawić jej najważniejszy powód, dla którego zgodziła się na
małżeństwo, ale nie mogła.
- Nie chciałam go prosić o kolejną przysługę. Pytałam Hildę, ale ona nie ma
pieniędzy. Agnes też nie. Zastanawiałam się nawet, czy nie zapytać twojej mamy o pożyczkę,
ale wiem, jak bardzo się męczy, by związać koniec z końcem. Tak samo zresztą jak my
wszyscy tu w okolicy.
- Nie mogłaś zwrócić się o zasiłek do gminy? Albo do Armii Zbawienia?
- Mama jest zbyt dumna, by przyjmować zasiłek, a jej zdaniem Armia Zbawienia
wystarczająco już nam pomogła.
- I z powodu chorobliwej ambicji twojej mamy jesteś zmuszona poślubić mężczyznę,
którego tak naprawdę wcale nie chcesz? - W głosie Anny pobrzmiewało nie tylko zdumienie,
ale i nuta szyderstwa.
Elise nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, że nie powinna zrzucać winy
na mamę. Gdyby Anna wiedziała o tym, co rośnie w jej brzuchu, pewnie by zrozumiała.
Anna westchnęła z rezygnacją.
- Wybacz, Elise. Wiem, że mogę sprawiać wrażenie małostkowej. Nie mam żadnego
prawa wypytywać cię i drążyć tego tematu.
- Owszem, masz prawo do wyjaśnień. W końcu byłam narzeczoną twojego brata!
Mogę ci tylko powiedzieć, że zarówno Emanuel, jak i ja uczynimy wszystko, by wam pomóc.
Sam mi to powiedział wczoraj wieczorem.
Anna nie odezwała się.
Elise odwróciła się, zbierając się do wyjścia.
- Rozumiem cię, Anno - rzuciła na odchodnym. - Mam tylko nadzieję, że nie
odwrócisz się ode mnie z tego powodu.
Anna nadal milczała. Elise westchnęła ciężko i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Ku swemu zdumieniu zastała w kuchni Emanuela, który siedział przy stole razem z
mamą. Akurat w tej chwili wolałaby, aby go tu nie było, potrzebowała bowiem pobyć trochę
sama.
Mama popatrzyła na nią zatroskanym wzrokiem.
- Jesteś bardzo zmęczona, Elise. Widać to po tobie.
- Byłam u Anny - rzekła Elise, patrząc na Emanuela porozumiewawczo. Wiedziała, że
się domyśli, o co chodzi.
Mama nie wyglądała na osobę, którą dręczą wyrzuty sumienia.
- Podzieliłam się z nimi tą wielką nowiną. Uznałam, że równie dobrze mogą się
dowiedzieć o tym od razu.
Elise pokiwała głową.
- Pani Thoresen jest bardzo rozgoryczona. Najwyraźniej uważa, że powinnam czekać
na Johana.
- Jak śmie oczekiwać czegoś takiego? - oburzyła się mama i aż poczerwieniała na
twarzy. - Po tym wszystkim, co zrobił?
Elise nie odpowiedziała. Dawno już zrozumiała, że z mamą nie ma sensu rozmawiać
o Johanie.
Mama wstała tymczasem i oznajmiła:
- Pójdę się przejść. Będziecie mogli pobyć trochę sami.
Gdy tylko zniknęła, Emanuel popatrzył na Elise, marszcząc czoło. U nasady nosa
utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Żałujesz, Elise?
- Nie, Emanuelu - pokręciła głową i spojrzała na niego ciepło. - Przykro mi jednak
ranić kogoś, kto już i tak jest dotknięty przez los. Chodzi o Annę. Zresztą rozmowa z panią
Thoresen też nie była przyjemna.
- Rozumiem, ale nie możesz pozwolić na to, by cudze nieszczęście decydowało o
twoim życiu. Będę się nadal opiekować Anną. Ubolewam, że żywi do mnie takie a nie inne
uczucia, bo w żaden osób jej do tego nie zachęcałem.
- Wiem. Ale ona nie ma możliwości spotykania młodych mężczyzn, więc gdy się
pojawiłeś na horyzoncie, taki pociągający i pomocny, trudno się dziwić, że się w tobie
zadurzyła.
- Szkoda tylko, że mój urok nie działa na ciebie - uśmiechnął się z lekkim smutkiem.
- Mylisz się. Byłam pod dużym wrażeniem już po pierwszym naszym spotkaniu -
odparła Elise, sadowiąc się na stołku obok niego. - Gdybym nie była zaręczona z Johanem,
pewnie też bym się w tobie zakochała.
- Ale wciąż tęsknisz za Johanem? - zapytał, a po jego spojrzeniu poznała, że ten temat
sprawia mu przykrość.
Elise westchnęła.
- Przestałam tęsknić, bo to nie ma sensu. Rozmawiałam w nocy z mamą i usłyszałam
od niej coś, co wydaje mi się prawdziwe. Szacunek dla drugiej osoby może z czasem
przerodzić się w miłość.
- Bardzo cenię sobie twoją szczerość - oznajmił, ujmując jej dłoń.
- Dla mnie jest ważne, byś wiedział, co czuję. Zgodziłam się zostać twoją żoną
dlatego, że wydaje mi się, iż może być nam ze sobą dobrze. - Po chwili dodała z ociąganiem:
- Ale od wczoraj, myśląc sobie o tym i o owym, zaczęłam się zastanawiać, co powiedzą na to
twoi rodzice.
Emanuel spojrzał jej prosto w oczy i oznajmił:
- To ja się z tobą żenię, a nie moi rodzice. Dawno już im wyjaśniłem, że nie
zamierzam przejąć dworu, tak czy inaczej. Wiem, że to dla nich bolesne, i przykro mi, że
sprawiam im taki zawód, ale nie mogę inaczej. Moje życie jest związane z miastem, to tu
czuję się na właściwym miejscu.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie wiem, jak zareagują.
- Ale przecież znasz ich i możesz się domyślić. Oni życzą sobie, byś poślubił
Karolinę. Odniosłam wrażenie, że dla nich jest oczywiste, iż znajdziesz sobie narzeczoną
równą tobie stanem.
- Możliwe.
- Może się zdenerwują.
Milczał chwilę, jakby szukając właściwych słów, wreszcie rzekł:
- Nawet jeśli, to będziemy musieli dać im trochę czasu. Kiedy cię dobrze poznają, na
pewno zmienią zdanie. - Pochylił się i ją objął, dodając: - Dla mnie liczy się tylko to, że
mamy być razem. Nie chcę innej, Elise. Pragnę tylko ciebie. Nawet jeśli cały świat będzie się
temu sprzeciwiał.
Odszukał jej usta, a ona odpowiedziała na jego pocałunek. Słodki dreszcz przeniknął
jej ciało. Pocałunek stał się bardziej namiętny. Dłonie Emanuela pieściły jej ciało powolnymi
ruchami, sunąc ku piersiom. Elise zdziwiła się, że Emanuel, taki niewinny z pozoru, ma takie
doświadczenie w tych sprawach. Pociągnął ją i posadził sobie na kolanach. Wsunął dłoń pod
bluzkę i dotknął nagiej skóry Elise. A potem całkiem rozpiął bluzkę i odsłonił piersi. Nachylił
się i koniuszkiem języka drażnił brodawki, wprawiając jej ciało w dziwne drżenie.
Pozwoliła mu na to zdziwiona. Wydawało jej się, że podobnych doznań doświadczyć
może jedynie z Johanem, a po tym, co ją spotkało w drodze powrotnej z więzienia, w ogóle
nie wiedziała, czy nie będzie ją odpychało od mężczyzn, tymczasem jej ciało powoli ogar-
niała gorączka i podniecenie. Przypomniała sobie noc w komórce spędzoną z Emanuelem.
Czuła wówczas jego tłumioną tęsknotę, sama jednak pozostała obojętna, tak jej się
przynajmniej zdawało. Teraz jednak zrozumiała, że nie do końca było to prawdą. Nie miała
jedynie odwagi przyznać się do tego przed sobą.
Ogarnęła ją radość, że będzie mogła przestać mówić, iż czuje do niego jedynie
przyjaźń. Bo to, co odczuwała teraz, z przyjaźnią niewiele miało wspólnego.
- Cofam moje słowa - wyszeptała chrapliwie, przywierając ustami do jego warg.
- Co takiego? - zapytał stłumionym głosem i z rozpaloną twarzą.
- Że czuję do ciebie jedynie przyjaźń.
Odsunął nieco twarz i popatrzył jej w oczy, jakby chciał się upewnić, że mówi
szczerze.
Uśmiechnęła się do niego lekko, nieco zażenowana, i dodała:
- Podoba mi się to.
Jęknął z radości, po czym pochylił się nad nią i poczuła na ustach jego głodne
pocałunki. Dała się porwać namiętności, nie próbowała się już wzbraniać. Pragnęła jedynie
uciszyć tę gorączkę teraz, zaraz. Pomyślała niejasno, że czekają ich cudowne chwile.
Nagle stuknęły drzwi gdzieś na dole i wnet usłyszeli na schodach ciężkie kroki.
Emanuel niechętnie wypuścił Elise z objęć, poprawił jej bluzkę i pozwolił usiąść obok
na stołku. Elise chwyciła kromkę chleba, która została na talerzu, bo mama poczęstowała
Emanuela kawą i chlebem. Nie czuła głodu, ale nie chciała dać po sobie poznać, co się tu
przed chwilą wydarzyło.
Kroki na schodach były ciężkie i powolne, jakby mama chciała ich przygotować na
to, że nadchodzi.
- Chce, żebyśmy ją usłyszeli - uśmiechnęła się Elise.
- Dobrze, że nas nie zaskoczyła - odpowiedział jej Emanuel i także się uśmiechnął.
Elise poczuła, że się rumieni, i spuściła wzrok.
- Będzie nam dobrze ze sobą, Elise, jestem tego pewien - szepnął, kładąc dłoń na jej
kolanie.
- Ja też tak myślę - pokiwała głową.
- Kiedy wrócisz dziś wieczorem do domu, sądzę, że będę miał dla ciebie dobre
wiadomości.
- Dobre wiadomości? - popatrzyła na niego pytająco.
- Wybieram się do tkalni płótna żaglowego na rozmowę z dyrektorem. To przyjaciel
mojego gospodarza, a ten znów jest przyjacielem mojego ojca. Chcę zapytać, czy znalazłaby
się dla mnie wolna posada. To znaczy wiem, że posada jest wolna, pytanie tylko, czy
dyrektor zechce mnie przyjąć.
- Jak zdążyłeś załatwić to tak szybko? Uśmiechnął się przekornie.
- O, to nie zdarzyło się tak szybko. Jeśli mam być szczery, zacząłem się dowiadywać
już przed paroma tygodniami.
- Jak to? Planowałeś to? - Oczy Elise rozszerzyły się ze zdumienia. - To znaczy
sądziłeś, że...
- Zapewne uznasz, że jestem nieprzyzwoicie zarozumiały - uśmiechnął się znowu,
zaraz jednak spoważniał i dodał: - Ale czułem, że w końcu będziemy razem.
- A może też zdążyłeś już wystąpić z Armii Zbawienia?
- Powiadomiłem majora.
Elise nie miała innego wyjścia jak się roześmiać, potrząsając głową z
niedowierzaniem.
- Gdybyś mnie zapytał przed dwoma dniami, to wcale nie jestem pewna, czy
przyjęłabym twoje oświadczyny.
- Ale ja nie zapytałem cię przed dwoma dniami.
- Czekałeś na taki moment, bym nie mogła odmówić? - uśmiechnęła się, przejrzawszy
jego zamiary.
- Właśnie.
- To jesteś bardzo wyrachowany.
- Wyrachowany i szczęśliwy. Nie zwlekajmy ze ślubem, Elise. Zamierzałem
odwiedzić tutejszego pastora w najbliższych dniach, ale pomyślałem sobie, że dla mamy
byłby to dodatkowy cios, a nie chcę jej ranić. Chyba więc będziemy musieli zgodzić się na
tradycyjny ślub we dworze, a to wymaga trochę czasu, by wszystko zaplanować.
Elise popatrzyła na niego przerażona.
- Nie mam odpowiedniego stroju na taką okazję. Zresztą mama i chłopcy także.
- Zostaw to mnie. Porozmawiam z kobietami z Armii Zbawienia. Może uda nam się
wypożyczyć odpowiednie stroje dla wszystkich.
- Ale pomyśl, jeśli... - zamilkła, gryząc nerwowo wargi.
- Jeśli co?
- Jeśli oni mnie nie zaakceptują i nie zgodzą się na nasz ślub? Otworzyły się drzwi i
do kuchni weszła mama.
- Byłam na dole u Anny. Wcale się tak bardzo nie przejęła wiadomością o waszym
ślubie. Nawet mi pogratulowała i powiedziała, że cieszy się w imieniu was obojga.
- Anna jest wyjątkowa.
- Sądzę, że po prostu zrozumiała, iż nie możesz czekać na Johana. Bardzo cię lubi i na
pewno nie życzy ci takiej niepewnej przyszłości.
Elise nie skomentowała tego. Wstała ze stołka i zbierając się do wyjścia, rzekła:
- Muszę już wracać. Nie wiem, o której skończę, o szóstej czy o ósmej. Ostatnio
wciąż musiałyśmy zostawać dodatkowo dwie godziny.
- Już wracasz? Przecież nic nie zjadłaś!
- Nie zdążę. Jeśli się spóźnię, nadzorca będzie wściekły. Emanuel też wstał.
- Odprowadzę cię, idę w tę samą stronę.
- Uważasz, że Anna bardzo ciężko przeżyła wiadomość o naszym ślubie? - spytał
zdziwiony, gdy mijali drzwi do mieszkania Thoresenów.
- Tak, ale ona jest bardzo dzielna i nie żywi z tego powodu do mnie urazy. Za to
obawiam się bardzo, że inna osoba nie będzie równie wspaniałomyślna. Jak to jest,
Emanuelu, gdy ma się takie powodzenie? - dodała ironicznie.
- Myślisz o Agnes?
- Tak. Gdy ostatnio ją widziałam, oglądała w czasopismach suknie ślubne i snuła
marzenia, że stoi obok ciebie na ślubnym kobiercu.
Jęknął głośno i rzucił niepewnie:
- A jak ja to, na Boga, wyjaśnię Karolinę?
Elise rozbawiło jego przerażenie i roześmiała się, ale gdy spojrzała mu w twarz,
spoważniała gwałtownie.
- Będzie tak źle?
- Niestety. To niebezpieczna kobieta.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy wreszcie skończyła się zmiana w fabryce i Elise wraz z innymi robotnicami
pośpiesznie wracała przez most do domu, na drodze przy wodospadzie dostrzegła Emanuela.
Dziwne, że wraca z tkalni płótna żaglowego o tak późnej porze, pomyślała. Z tego, co mówił,
zrozumiała, że wybierał się tam zaraz po przerwie obiadowej w fabryce.
Zwolniła, ale nie miała ochoty biec mu na spotkanie, czując na sobie ciekawskie
spojrzenia prządek.
On zauważył ją dopiero, gdy już minęła most, pomachał do niej i ruszył z zapałem w
jej kierunku.
Przystanęła zaintrygowana. Ich plany zależały w dużej mierze od tego, czy Emanuel
dostanie pracę. A o pracę nie było łatwo. Słyszała, że nie tylko zwykli robotnicy mają
kłopoty ze znalezieniem sobie zajęcia.
- Trzymaj się, Elise, bo mam dla ciebie niezwykłe nowiny! Jest rozpromieniony i
podekscytowany niczym wyrostek, pomyślała.
- Dostałem posadę kasjera! Ale to nie wszystko! Załatwiłem dla nas dom!
Elise zmarszczyła brwi, nic nie pojmując.
- Wiedziałaś, że stary majster z farbiarni Vaaghalsen nie żyje?
- Tak, słyszałam, dziewczyny w fabryce o tym rozmawiały.
- Dom stoi pusty! - Emanuel odwrócił głowę i skinął w kierunku domu w dole blisko
mostu.
Elise nie odzywała się, czekając na dalszy ciąg, bo nie rozumiała, do czego Emanuel
zmierza.
- Możemy go wynająć!
Wciąż nie rozumiała. Przecież nie stać ich na wynajęcie własnego domu!
- Twoja mama i bracia zajęliby pokoiki na poddaszu, a my pomieszczenia przy
kuchni. Na pewno ucieszy was, że w domu jest pokój dzienny, wprawdzie nieduży, ale
zawsze to odmiana, jeśli do tej pory miało się tylko kuchnię i izbę.
- Wygłupiasz się? - Elise nie miała odwagi uwierzyć w jego słowa.
Emanuel roześmiał się zadowolony i dumny.
- Nic podobnego! Pożyczyłem nawet klucz. Jak tylko coś zjesz, możemy tu przyjść i
dokładnie obejrzeć dom w środku.
Zamieszkać w domu majstra! Nie dochodziło do niej, że to może być prawda.
- Ale jak to? - dopytywała się. - Pewnie tylko na parę dni? Póki fabryka go nie
sprzeda?
Emanuel znów się zaśmiał.
- Nie patrz na mnie z takim niedowierzaniem. Nie kłamię! Póki co możemy wynająć
dom na rok.
- Na cały rok?
Powoli docierało do świadomości Elise, że to prawda.
- Możecie się tam wprowadzić już jutro, dzięki czemu unikniecie dalszych kłopotów z
zarządcą. Zapytam wozaków z Armii, może pożyczą nam jakiś większy wózek. Po trochu
wszystko przewieziemy.
Elise wreszcie odważyła się spojrzeć na czerwony domek nad rzeką. Ileż to razy
marzyła sobie, by siedzieć na ganku w ciepłe słoneczne dni! Cieszyć oczy zielenią wokół,
wdychać zapach kwiatów rosnących przy ścianie domu i wpatrywać się w leniwy nurt rzeki.
Nie być narażoną na wścibskie spojrzenia sąsiadek, pani Evertsen, pani Albertsen i pani
Thoresen. Nie wąchać smrodu na klatce schodowej, odoru śmietników na podwórzu, nie
czekać, przebierając nogami, w kolejce do wspólnej wciąż zajętej ubikacji.
Mieć cały dom dla siebie... Wydawało jej się to zupełnie niepojęte.
- Chodź, Elise. Pośpieszmy się, żeby opowiedzieć o tym Pederowi i Kristianowi.
Wbiegli pędem po schodach na drugie piętro. Przy kuchennym stole siedzieli bracia i
odrabiali lekcje, a mama siedziała obok nich i pilnowała surowo, by się nie ociągali.
- Mamy wielką nowinę! - oznajmiła Elise, czując, jak rozpiera ją radość. -
Przeprowadzamy się. Zgadnijcie tylko dokąd!
Twarze przy stole przygasły.
- Przeprowadzamy się? - Peder popatrzył na Elise przerażony. - Będziemy musieli
mieszkać razem z obcymi ludźmi?
Elise roześmiała się.
- Tylko z Emanuelem.
- Czemu cię to tak śmieszy? - Kristian posłał jej podejrzliwe spojrzenie. - To chyba
nie jest takie zabawne.
- Będziemy mieszkać w domu starego majstra nad rzeką! - oświadczyła, patrząc po
kolei na wszystkich, spodziewając się wybuchu radości.
- W domu majstra? - Mama popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc. - A dla ilu rodzin
jest tam miejsce?
- Nie chcę mieszkać z tym starym marudą i kupą dzieciarów! - oświadczył Kristian z
ponurą twarzą.
- Nie będziesz musiał. Stary majster umarł, dom stoi pusty. Wynajmiemy go na rok.
- Ależ Elise! - Mama popatrzyła na nią przerażona. - Przecież nas na to nie stać!
Emanuel, który do tej pory tylko słuchał, uznał, że czas wtrącić się do rozmowy.
- Proszę to zostawić mnie, pani Lovlien. Otrzymałem posadę kasjera w tkalni płótna
żaglowego i bez problemu będę mógł opłacić czynsz.
Po policzkach mamy popłynęły łzy. Sięgnęła po chusteczkę i pośpiesznie je wytarła,
ale łzy nie przestawały płynąć. Elise podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- Teraz, mamo, szybko wrócisz do zdrowia. Jak tylko słońce wyjdzie zza chmur,
będziesz mogła usiąść sobie na ganku. Zobaczysz, jak się trochę opalisz i nabierzesz ciała,
łatwiej ci będzie przetrzymać zimę.
Mama oparła głowę na ramieniu Elise, a jej drobnym ciałem wstrząsnął płacz. Elise
zrozumiała, jak ciężko musiało być mamie w ostatnim czasie. Tyle spadło na nią zmartwień.
Nie wiedziała, jak się utrzymają bez pomocy Hildy. Przeżyła wielki smutek, gdy okazało się,
że wnuczek, na którego tak się cieszyła, nagle zniknął.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- To prawda? Będziemy mieszkać w „Beczce”?
- W „Beczce”? - Emanuel posłał mu zdumione spojrzenie.
- Podobno kiedyś mieścił się tam zajazd, który nazywano „Beczką” - wyjaśniła Elise.
- A to rzeczywiście pasuje, że ja tam będę mieszkał - roześmiał się Emanuel.
- Jak to? - teraz Peder patrzył na niego zdziwiony.
- Żołnierze i oficerowie Armii Zbawienia nie piją alkoholu - wyjaśniła bratu Elise.
- Nigdy nie jesteś pijany? - Peder popatrzył na Emanuela szeroko otwartymi oczami.
- Nie, Peder, nie upijam się - odparł ten i zmierzwił chłopcu grzywkę.
- Dzięki Bogu! - odezwała się mama, wzdychając przeciągle.
- Niestety, muszę już iść - wyjaśnił Emanuel i odwrócił się ku drzwiom. - Umówiłem
się na rozmowę z oficerami z Armii. Wrócę, gdy się najesz, Elise, a wtedy możemy pójść
obejrzeć tę „Beczkę” - uśmiechnął się szelmowsko.
- Mogę pójść z wami? - Peder popatrzył na niego błagalnie.
- Możesz, jeśli chcesz.
Emanuel wyszedł, a Elise przysiadła na stołku. Mama przyniosła dzbanek z kawą i
nalała jej do kubka. Na talerzu leżało parę suchych kromek, trochę sera i syrop. Mleka i
masła zabrakło.
Mama usiadła przy stole i popatrzyła na Elise podekscytowana.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda! Odkąd przeprowadziłam się do Kristianii nad
Aker, spoglądałam tęsknie w stronę domku majstra i marzyłam, by kiedyś zamieszkać w
podobnym miejscu.
W Ulefoss, gdzie się wychowałam, mieszkaliśmy w drewnianych barakach dla
robotników, po dwie rodziny w każdym budynku. Mieliśmy przydomowy ogródek, jabłonie i
zieloną trawę pod stopami. Było nas jedenaścioro, ośmioro dzieci, mama, tata i babcia. W
Wigilię mieliśmy małą choinkę, na której paliły się świeczki, ale na noc wystawialiśmy ją na
dwór, bo inaczej zabrakłoby miejsca na posłania i sienniki. Ale chociaż mieliśmy tam ciasno,
bardzo kochaliśmy nasz dom. Mama i tata potrafili zadbać o dobry nastrój. Mama grywała na
gitarze, oboje śpiewali. Mimo że byliśmy biedni, stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę.. -
Zamilkła i popatrzyła na Elise z miłością. - Taki dom wy też możecie stworzyć. Oboje lubicie
śpiew i muzykę, oboje jesteście odpowiedzialni i dobrzy i mam nadzieję, że oboje pragniecie
otoczyć troską dzieci, które wam się urodzą.
Jej słowa Elise przyjęła z ukłuciem w sercu. Gdyby mama wiedziała, że już noszę
dziecko, pomyślała. Wciąż nie wiedziała, czy zdołała je przyjąć z miłością, do jakiej ma
prawo każde niewinne dziecko, nawet to poczęte w wyniku gwałtu.
Peder i Kristian siedzieli cicho, przysłuchując się opowieści mamy.
- Jak myślisz, mamo, ile dzieci urodzi Elise? - zapytał nagle Peder zamyślony.
- Nikt tego nie wie - uśmiechnęła się mama. - To zależy, jaką gromadką dzieci Bóg
zechce ją obdarzyć.
Elise zesztywniała. Bóg? Czy to Bóg ją obdarzył potomkiem łajdaka? To Bóg
zadecydował, że maleńkiemu synkowi Oline nie dane było dorosnąć, podczas gdy w
Vaterlandzie aż się roi od pijaków i nierobów? Nie, to niemożliwe, by Bóg miał tyle
nieprawości na sumieniu. Tu chyba decydują inne siły.
- A czemu pytasz? - zainteresował się nagle Kristian i włączył się do rozmowy.
- Zastanawiam się tylko, czy starczy miejsca dla nas. Kristian uśmiechnął się.
- Kiedy Elise urodzi ośmioro dzieci, to ty już będziesz dość duży, by sam sobie
smarować chleb. Będziesz pracował w fabryce, żuł tytoń i pił wino w „Perle” co sobota. No i
zamieszkasz gdzieś w pokoju na Lakkegata.
- Będę mógł mieszkać z wami w „Beczce”, Elise? - Peder zwrócił się do siostry. -
Nawet gdy urodzisz ośmioro dzieci?
- Oczywiście, Peder, możesz mieszkać z nami, jak długo zechcesz.
Chłopiec uśmiechnął się z wyraźną ulgą i posłał Kristianowi zwycięskie spojrzenie,
mówiąc:
- Widzisz, kłamałeś.
Elise najadła się i wypiła słabą kawę, która bez cukru i mleka nie smakowała
najlepiej.
- Zaraz pewnie przyjdzie Emanuel - oznajmiła. - Chcesz też iść z nami, Kristian?
Chłopiec pokręcił głową, ale Elise poznała po jego spojrzeniu, że tak naprawdę jest
bardzo ciekawy i chętnie by z nimi poszedł. Domyślała się jednak, że nie pozwala mu na to
ambicja. Nie chciał się przyznać, że zmienił zdanie na temat Emanuela.
- Muszę zacząć się pakować - oświadczyła mama i wstała gwałtownie.
- Przecież dzisiaj się jeszcze nie przeprowadzamy - zaśmiała się Elise.
- Nie, ale ja potrzebuję trochę czasu. Nie mam siły pracować tak szybko jak kiedyś.
Muszę opróżnić komodę, zapakować kubki i talerze, zdjąć zasłony i obrazki ze ścian, no i w
ogóle mnóstwo innych rzeczy.
- Wszystko to my możemy zrobić. Emanuel spróbuje pożyczyć wózek, a Peder i
Kristian pomogą mu znieść nasze rzeczy na dół.
Mama z wypiekami na twarzy klasnęła w dłonie i zawołała:
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Pomyślcie tylko: dom majstra!
Peder zgarnął swoje podręczniki, związał je rzemykiem i zawołał:
- A ja muszę zapakować żołnierzyki!
- Cha, cha, małe blaszane pudełko. Na pewno zajmie ci to dużo czasu! - zaśmiał się
Kristian.
Mimo że znów drwił z młodszego brata, głos miał radośniejszy niż zwykle i nie był
taki najeżony. On też się cieszy, pomyślała Elise i poczuła, że ze wzruszenia zbiera się jej na
płacz. Ale to były łzy radości. Wczoraj wieczorem była w czarnej rozpaczy, nie widziała na-
wet promyka nadziei, a teraz jakby słońce wychyliło się zza czarnych chmur i wszystko się
odmieniło.
Kristian też nagle pobiegł do izby, by przejrzeć swoje rzeczy. Kiedy pojawił się
Emanuel, wszyscy czworo zajęci byli pakowaniem.
Elise odwróciła się do niego z uśmiechem i powiedziała:
- Już na dobre zaczęliśmy!
- To dobrze, bo jutro pożyczę wózek.
- Muszę zejść na dół i powiadomić zarządcę.
- Wziąłem parę koron, byś zapłaciła mu to, co jesteś winna - rzekł Emanuel, sięgając
do kieszeni.
Elise z ociąganiem przyjęła pieniądze. Nie podobało jej się to, wiedziała jednak, że
nie ma wyboru.
- Oddam ci, gdy tylko dostanę wypłatę. Uśmiechnął się.
- Wtedy, miejmy nadzieję, będziesz już moją żoną, Elise, i będę miał obowiązek cię
utrzymywać.
Roześmiała się rozbawiona, zerkając na Emanuela, który wydał jej się nagle bardzo
przystojny. Gdyby nie Johan, zakochałabym się w nim od pierwszego wejrzenia, pomyślała.
Przypomniała sobie tamten poniedziałkowy wieczór, gdy spotkała go w Świątyni. Po po-
wrocie do domu była ożywiona i rozmowna, co bardzo zirytowało Johana. Nie zdawała sobie
wówczas sprawy, że jej podekscytowanie wynikało z radości, że poznała Emanuela.
Dopiero teraz widziała wszystko jaśniej. Starała się go unikać, by uciszyć plotki, ale
również po to, by nie ulec pokusie. Przypomniał jej się sen, jaki śniła po nocy spędzonej w
komórce z Emanuelem. Śniło jej się wówczas, że była z Johanem, ale gdy spojrzała na niego,
odkryła, że to nie on, tylko Emanuel jest u jej boku. Może tak naprawdę cały czas czuła
pociąg do Emanuela, robiła jednak wszystko, by nie dopuścić do siebie zakazanych uczuć.
- Chodź - rzekł Emanuel. - Idziemy obejrzeć nasz nowy dom!
Kristian wychylił głowę przez drzwi i oznajmił:
- Chyba jednak pójdę z wami.
- Idźcie, żebym mogła ogarnąć trochę ten bałagan, gdy was nie będzie - powiedziała
mama radośnie.
W ciągu dnia wiatr ucichł i się rozchmurzyło. Wieczorne słońce przygrzewało jasno i
od razu zrobiło się cieplej. Nad rzeką zaroiło się od bawiącej się dzieciarni. Na ławce koło
mostu siedziała stara pani Berg razem z inną staruszką i gawędziły ze sobą przyjaźnie.
- Podejdę na chwilę do niej i się przywitam - rzuciła Elise.
- Dzień dobry, pani Berg! Nie widziała pani tu gdzieś Everta?
- Został w domu i odrabia lekcje. Nie widziałam jeszcze takiego pilnego chłopca! -
pokiwała głową ze zdziwieniem. - Podobno jest najlepszym uczniem w klasie, tak mówi
nauczyciel. A wszystko dzięki tobie, Elise! To ty się postarałaś, by mógł wrócić z powrotem
do szkoły.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Przede wszystkim jest to zasługa pana Ringstada - rzekła, spoglądając w stronę
Emanuela i chłopców, którzy czekali na nią z boku. Potem zaś odwróciła się znów do pani
Berg i dodała: - Proszę powtórzyć Evertowi, że przeprowadzamy się z Andersengàrden do
domu majstra.
Obie starsze panie otworzyły szeroko oczy ze zdumienia.
- Do domu majstra? - zapytały, spoglądając w stronę pomalowanego na czerwono
domku w dole przy moście.
- Stary majster umarł i dom jest do wynajęcia. Pani Berg klasnęła w ręce.
- Słyszał no kto coś takiego? Stać cię na to, Elise?
- Wychodzę za mąż.
Pani Berg spojrzała na nią z niedowierzaniem. . - Ale czy on nie...
- Johan zerwał ze mną jakiś czas temu. Wychodzę za mąż za pana Ringstada, który
stoi tam z boku.
Obie staruszki zerknęły ciekawie we wskazanym kierunku.
- Proszę powiedzieć o tym Evertowi - poprosiła Elise raz jeszcze na odchodnym.
Chłopcy zamilkli, gdy przeszli na drugą stronę i do domku zostało tylko parę kroków.
Elisa zerknęła na nich ukradkiem i zauważyła, że nawet Kristian był jakiś odmieniony. Jego
twarz wyrażała ciekawość, zapał, a zarazem niedowierzanie. Elise ponownie poczuła, jak
zalewa ją fala radości. Postanowiła zapomnieć, że dziecko, które nosi pod sercem, nie jest
dzieckiem Emanuela. Wszyscy przecież będą przekonani, że to on jest ojcem, i ona też do
nich dołączy.
Emanuel uroczyście wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.
Przez nieduży przedsionek weszli do kuchni, która mieściła się w samym środku
budynku. Z boku znajdowało się duże palenisko i kuchenka na drewno. Na prawo był pokój
dzienny i Elise ze zdumieniem stwierdziła, że niezbyt duże, ale przytulne pomieszczenie jest
już całkiem opróżnione. Przez okna ze szprosami świeciło wieczorne słońce, oświetlając
pomalowane na żółto ściany.
- Tu zmieści się moja sofa i stół z krzesłami - rzekł Emanuel z zapałem.
Elise odwróciła się do niego zdumiona.
- To są twoje meble?
- Masz sofę? - zapytał Kristian zdziwiony, jakby spadł z księżyca.
- Przywiozłem ze sobą z domu - uśmiechnął się Emanuel. Wrócili do kuchni.
Emanuel zajrzał do sąsiadującej z nią izby i zadecydował: - To będzie nasza sypialnia, Elise.
Zarumieniła się i nie wiedziała, co powiedzieć. Zwłaszcza że obok stali młodsi bracia
i przysłuchiwali się zaciekawieni.
- Chodźmy na górę. Zobaczymy wasz pokoik - rzuciła więc pośpiesznie.
Chłopcy pierwsi wspięli się po stromych schodach, Emanuel zaś ukradkiem
przytrzymał Elise.
- Nie chcesz obejrzeć naszej sypialni? - zapytał i pocałował ją w usta.
- Nie chciałam przy chłopcach.
- Co czujesz, ochotę czy niechęć? - wyszeptał, dotykając wargami jej ust.
- Chyba zauważyłeś to już tamtej nocy w komórce - uśmiechnęła się szelmowsko.
- Przyznajesz się wreszcie - zaśmiał się cicho.
- Przyznaję - pokiwała głową. Pogładził dłonią jej ciało, mówiąc:
- Miałaś taką samą ochotę jak ja.
- Nie, było mi zimno.
- Nie wtedy, gdy leżałaś na mnie otulona moim płaszczem. Przyjemne mrowienie
przeniknęło ją niczym prąd.
- Nie, marzłam.
- Ty mała kłamczucho. Czułaś coś, coś, do czego nie chciałaś się przyznać.
Nie miała okazji mu odpowiedzieć, bo znów zakrył jej usta pocałunkiem.
Równocześnie poczuła na plecach jego dłoń zsuwającą się powoli i zatrzymującą się na
pośladkach. Przycisnął ją mocno do swych bioder i wyszeptał chrapliwie:
- Cieszę się, Elise. Na wszystko.
Elise usłyszała na schodach chłopców i pośpiesznie uwolniła się z jego objęć. Z
walącym sercem wspięła się po schodach na poddasze, nie przestając się dziwić temu, co się
stało. Nie miała nic przeciwko temu, by dzielić małżeńskie łoże z Emanuelem.
Wręcz przeciwnie...
ROZDZIAŁ TRZECI
Już następnego wieczoru zaczęli przeprowadzkę. Emanuel, Peder i Kristian znieśli na
dół po schodach komodę, a Elisa szła za nimi, trzymając pod pachami po jednej szufladzie.
Pani Thoresen słyszała już wcześniej o domu majstra, ale kiedy jej uszu dobiegł hałas
na schodach, nie mogła się powstrzymać, by nie wyjrzeć.
- Co za pośpiech, Elise! Ledwie odwróciłaś się plecami do jednego chłopaka, już
przeprowadzasz się do drugiego!
Elise starała się ze wszystkich sił, by nie unieść się gniewem. Nie zamierzała nic
więcej tłumaczyć, uznając, że wystarczy to, co powiedziała wcześniej.
- Proszę pozdrowić Annę - rzuciła tylko. - Zajrzę jeszcze do niej, nim się stąd
wyprowadzę na dobre.
Na parterze wpadli prosto na panią Evertsen.
- A co to znaczy? - zapytała sąsiadka z przerażoną miną. - Chyba się nie
wyprowadzacie, Elise?
- Będziemy mieszkać w „Beczce” - wyręczył siostrę w odpowiedzi Peder. - Wszyscy
razem. Wszystkie dzieci Elise i oficera, Kristian, mama i ja!
Pani Evertsen zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego zdezorientowana.
- Chodziło mi o pana Ringstada - dodał Peder, posyłając Elise przepraszający
uśmiech.
Kiedy wyszli już na ulicę i załadowali komodę na wózek, Emanuel odwrócił się
zdziwiony do Pedera i zapytał:
- O co ci chodziło z tymi dziećmi?
Peder speszył się.
- U mamy w rodzinie było ośmioro dzieci, a mimo to wszyscy się jakoś pomieścili.
Emanuel popatrzył na niego uważnie.
- Bałeś się, że zabraknie dla ciebie miejsca, kiedy urodzą się nam dzieci?
Peder wlepił wzrok w czubki swoich butów i pokiwał głową zawstydzony.
- Dla ciebie i Kristiana zawsze znajdzie się u nas miejsce, bo dla Elise jesteście
najważniejsi.
- Ja wypłynę na morze - oznajmił Kristian, patrząc na Emanuela z przekorą.
Emanuel pokiwał głową.
- Nie możesz zaciągnąć się na statek, zanim nie skończysz piętnastu lat, więc póki co
będziesz się musiał zadowolić mieszkaniem z nami.
Wózek nie był duży, więc oprócz komody, szuflad, siennika Elise, wiadra i skrzynki
na drewno, do której zamiast opału zapakowali różne przedmioty kuchenne, nie zmieściło się
nic więcej.
Emanuel chwycił za dyszel i ruszył.
- Zawieziemy teraz to wszystko, a resztę zapakujemy jutro. Jutro jest sobota, więc
szybciej wrócisz z fabryki, Elise.
Pokiwała głową, przytrzymując zsuwający się siennik. Chłopcy szli po drugiej stronie
wózka i pilnowali, by nie wypadły szuflady. Na szczęście do ich nowego domu nie było
daleko.
Wózek stukał, koła piszczały, Emanuel z największym wysiłkiem ciągnął go po
wyboistej drodze, pod górkę, i przez ciasny otwór w płocie aż do czerwonego domku.
Kiedy zaczęli wnosić do środka swoje rzeczy, Elise ogarnęło dziwne uczucie. Wciąż
zdawało jej się nierzeczywiste zarówno to, że zostanie żoną Emanuela, jak i to, że
zamieszkają w tym przytulnym domku, który mijała w drodze do fabryki każdego ranka
przez wiele lat.
Komodę ustawili między oknami w pokoju dziennym. Pasowała tam znakomicie.
Elise pomyślała zrazu, że mama będzie ją chciała mieć w swoim pokoju na poddaszu, ale
schody były zbyt wąskie i strome, więc nie daliby rady jej tam wnieść.
Od wieczora poprzedniego dnia utrzymywała się ładna pogoda i zrobiło się dużo
cieplej. Emanuel otworzył wszystkie okna, żeby przewietrzyć pomieszczenia, bo w domu
panował zaduch. Stary majster pewnie nie wietrzył od dawna.
Chłopcy pognali na poddasze, nie posiadając się z radości, że jeden nieduży pokoik
będzie tylko dla nich. Peder zdążył poustawiać swoje żołnierzyki w równych szeregach na
podłodze na samym środku pokoiku.
- Musimy zakończyć tę bitwę, zanim przywieziemy łóżko, póki jest miejsce - wyjaśnił
Peder, kiedy Elise weszła na górę, by dokładnie obejrzeć poddasze.
- Ty pioruński szwedzki diable, mam cię! - dodał i uderzył żołnierzyka, który poturlał
się i wpadł w szparę pomiędzy deskami w podłodze.
- Niestety, dziś nie ma czasu na wojnę ze Szwedami - uśmiechnęła się Elise. - Musicie
pomóc przy przeprowadzce.
Na widok takich podekscytowanych i radosnych chłopców ciepło jej się zrobiło na
sercu, uśmiech nie znikał więc z jej twarzy.
- Chyba wyszoruję podłogi, bo zdaje się, że już dawno nikt tu tego nie robił -
odezwała się do Emanuela, który wszedł do domu z naręczem drewna.
- Rozpalę ci w piecu, a potem wrócę do Andersengarden i przywiozę następną partię
rzeczy.
- Chcesz, żebyśmy poszli z tobą?
- Nie, lepiej będzie, jeśli w tym czasie pomyjesz podłogi. Chłopcy mogą nanieść
więcej drewna ze stosu ułożonego zaraz przy wyjściu. Drewno jest nasze, wliczone jest w
cenę najmu.
„Drewno jest nasze...” - to krótkie słowo mieści tak wiele. Dlaczego tak długo
zwlekała... Elise obserwowała go, jak się pochyla, otwiera drzwiczki w piecu, wkłada
zgniecioną gazetę i kilka drzazg. Przypomniała sobie, że gdy go poznała, zwróciła uwagę na
jego gładkie, czyste dłonie i pomyślała wówczas, że woli szorstkie robotnicze dłonie Johana.
Teraz zaś z przyjemnością przyglądała się, jak zręcznie i sprawnie nimi porusza, z jaką
wprawą pali w piecu, mimo że tam, gdzie mieszka, takie prace wykonuje służąca.
Emanuel wstał i odwrócił się do niej. Może dostrzegł coś w jej spojrzeniu, bo pochylił
się szybko i pocałował ją w usta, szepcząc:
- Elise, ukochana.
Ogarnęła ją fala gorąca. Nikt nigdy się tak do niej nie zwracał, nawet Johan, który
wyrażał się piękniej od innych. W Andersengarden nie używano wielkich słów.
Uśmiechnął się i popatrzył na nią ciepło, po czym pogłaskał w policzek i zniknął.
Elise, nucąc sobie pod nosem, wzięła wiadro i poszła zaczerpnąć wody z rzeki. Ptaki
świergotały radośnie na drzewie, które rosło tuż obok domu, i nawet szum rzeki nie zagłuszał
ich śpiewu. Wracając z napełnionym wiadrem, rozejrzała się wokół z uśmiechem i ode-
tchnęła głęboko. Nawet myśl o tym, co rosło w jej brzuchu, nie wydawała się dziś już taka
odpychająca i bolesna.
Właśnie miała wejść do domu, gdy usłyszała na drodze czyjeś pośpieszne kroki.
Zatrzymała się, sądząc, że to Evert, któremu pani Berg przekazała wiadomość o ich
przeprowadzce. Pewnie przychodzi się upewnić, czy to prawda, pomyślała. Cieszyła się, że
będzie mu mogła powiedzieć, żeby odwiedzał ich tu tak często, jak przyjdzie mu ochota, bo
teraz miejsca ma pod dostatkiem.
Rozkołysane wiadro uderzyło o ziemię. Elise zastygła przerażona na widok Agnes,
która wyłoniła się zza węgła i stanęła jak wryta z pociemniałą od gniewu twarzą.
- A więc to jednak nie jest kiepski żart - stwierdziła przyjaciółka zmienionym głosem,
powoli zbliżając się do Elise. - A ja nie chciałam uwierzyć, że to prawda. - Agnes patrzyła na
nią oczami płonącymi z nienawiści. Mimo że była opanowana, Elise znała ją na tyle dobrze,
by wiedzieć, że to cisza przed burzą.
- Agnes, ja...
Nie dokończyła, bo Agnes nagle znalazła się przy niej i wymierzyła jej siarczysty
policzek. Elise zachwiała się i omal nie straciła równowagi.
- W życiu nie słyszałam ani nie przeżyłam takiej podłości! Zwierzałam ci się, bo
miałam do ciebie zaufanie. Opowiadałam ci o mojej wielkiej miłości, sądząc, że jesteś mi
życzliwa. Przyznałam ci się nawet, że zwolniłam się z tkalni Hjula, by zostać służącą w
domu, gdzie mieszka Emanuel, w nadziei, że będę go mogła częściej widywać, by i on
zrozumiał, że mnie kocha! Wiesz, jak wielką go darzę miłością! Zdawałaś sobie sprawę, że
marzę o tym, by wyjść za niego za mąż, ba, nawet wybierałam już suknię ślubną! Widziałaś
nas nad rzeką, jak graliśmy i śpiewaliśmy razem, musiałaś się domyślać, że jesteśmy sobie
coraz bliżsi. A ty wchodzisz między nas i niemal na moich oczach go uwodzisz? Kradniesz
mi go sprzed nosa, bo potrzebujesz kogoś, kto utrzyma ciebie i twojego bękarta?! To
najpodlejsza, najplugawsza rzecz, jaka mnie spotkała. A ja cię uważałam za swoją najlepszą
przyjaciółkę!
Agnes splunęła Elise prosto w twarz, po czym odwróciła się gwałtownie i wzburzona
odmaszerowała szybkim krokiem.
- Poczekaj tylko, Elise! - rzuciła na odchodnym. - Jeszcze tego pożałujesz!
Elise stała jak skamieniała i z przerażeniem w oczach patrzyła za oddalającą się
Agnes. Wytarła twarz rękawem. Nagle coś w niej pękło i z oczu popłynęły jej łzy. Nie
chciała sprawić Agnes bólu i przykrości, nie zamierzała jej zranić. Ale Emanuel wyraźnie
powiedział, że Agnes w ogóle go nie obchodzi i nigdy by jej nie wybrał. Agnes po prostu
wmówiła sobie rodzące się rzekomo między nimi uczucie. Sama jest sobie winna, że
przeżywa teraz takie rozczarowanie.
- Dlaczego płaczesz, Elise?
Nie zauważyła, że Peder wyszedł na ganek i przyglądał jej się z zatroskaniem.
Odwróciła się do niego powoli.
- To Agnes się tak złościła?
Elise pokiwała głową i powiedziała:
- Miałeś rację, Peder.
- Nie przejmuj się tym, Elise. Przecież wiesz, że ona ugania się za chłopakami.
Zresztą pan Ringstad i tak jej nie lubi, więc nic jej to nie pomoże.
- Może wkrótce przejdzie jej ta złość. To taka gorąca głowa! Zawsze łatwo się
zakochiwała - próbowała przekonać samą siebie Elise.
- Właśnie o tym mówię.
Ale kiedy Peder się odwrócił i wszedł przed nią do domu, Elise pokręciła głową
zamyślona. Agnes tak łatwo nie odpuści. Na pewno nie przejdzie nad tym szybko do
porządku dziennego.
„Jeszcze tego pożałujesz...” - przypomniała sobie jej słowa i poczuła na plecach
nieprzyjemny dreszcz.
- Co z tobą? - Emanuel stanął w drzwiach ze skrzynką pełną starych i zużytych
ręczników kuchennych i patrzył na nią zdumiony.
- Była tu Agnes. Odstawił skrzynkę.
- Co powiedziała?
- Była wściekła. Westchnął ciężko.
- Musiałem o tym powiedzieć. Zarówno jej, jak i Karolinę oraz jej rodzicom.
- Agnes groziła, że tego pożałuję.
- Nie ma się czym przejmować - prychnął.
- Powinnam była sama jej o tym powiedzieć. Mogłabym jej wówczas wytłumaczyć,
dlaczego to się stało tak nagle.
- Nie bierz tego tak bardzo do siebie, Elise. Nigdy nie dałem Agnes powodu, by
mogła wierzyć, że coś do niej czuję. Sama jest sobie winna, że przeżywa teraz
rozczarowanie.
- Zazdrość to okropne uczucie, poza tym niebezpieczne. Ludzie w takim stanie ducha
zdolni są do najgorszych czynów. Pamiętam, jak czytaliśmy w szkole książkę o kobiecie,
która zabiła zarówno mężczyznę, którego kochała i pożądała, jak i jego żonę. Ta książka
zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie zdawałam sobie sprawy, że człowiek jest zdolny do
takich uczuć.
Podszedł do niej i przytulił ją do siebie.
- Nie pozwól, Elise, by Agnes zniszczyła naszą radość. Takie dziewczęta jak ona nie
kochają długo. Wnet zastawi sidła na innego mężczyznę.
Elise oparła się o niego. Przypomniał jej się nagle dokładnie fragment książki, którą
czytała ponad rok temu: „Okropna demoniczna siła zmusiła ją, by skierowała nienawiść ku
mężczyźnie, którego kochała. Nienawiść przeniknęła niczym prąd każdą jej żyłę, wwiercała
się niczym rozgrzany do czerwoności świder w każdy nerw i wpędzała ją w dziki szał
bezwstydu, na dno przestępstwa, poza granice zezwierzęcenia, w ohydę nie do określenia”.
Wzdrygnęła się i przytuliła mocniej do Emanuela.
- Kochanie, nie możesz się tym tak przejmować! - Po jego głosie poznawała, że
uśmiecha się łagodnie. - Agnes już taka jest. Lata z kwiatka na kwiatek, nigdzie dłużej nie
zagrzewając miejsca. Nie jest zdolna do głębszych uczuć. Szybko o mnie zapomni i wnet zo-
baczymy ją zakochaną w kimś innym. A wtedy wróci do ciebie. Zobaczysz, nie minie dużo
czasu, a będziecie siedzieć razem na ganku, plotkować i śmiać się jak kiedyś.
Elise nie odpowiedziała. Emanuel nie zna Agnes, pomyślała. Nie wie, że gdy się
zakocha, gotowa iść po trupach, by osiągnąć cel.
- Musimy kończyć - powiedział Emanuel, wypuszczając ją z objęć. - Co robią
chłopcy? Zdaje się, że mieli nanosić drewna.
Elise odwróciła się w stronę schodów i zawołała:
- Peder, Kristian, schodźcie!
Przybiegli natychmiast i wnet wszyscy czworo pracowali z zapałem. Elise zajęła się
pokojem dziennym, chłopcy nanieśli drewna do dużej skrzyni, a Emanuel zaczął naprawiać
wysoki próg w przedsionku. Kiedy chłopcy skończyli, kazał im wnieść pozostałe drewno do
komórki, która przylegała do kuchni, ale wchodziło się do niej od zewnątrz.
Zajęta pracą Elise przestała myśleć o nieprzyjemnym spotkaniu z Agnes. Na kolanach
szorowała podłogę, która była taka brudna, że woda natychmiast zrobiła się czarna.
Wyszorowała już prawie cały pokój, gdy usłyszała w drzwiach Emanuela:
- Spokojnie, Elise, nie forsuj się zbytnio. Pamiętaj, że jutro wcześnie rano musisz iść
do fabryki. Proponuję na dzisiaj skończyć. Jutro po południu zrobimy resztę.
Nagle chłopcy wpadli z hałasem i wołali od progu:
- Gwóźdź, Pingelen i pozostali stoją na brzegu rzeki i gapią się na nas!
Peder z podniecenia aż poczerwieniał na twarzy.
- No to pewnie rozpiera ich ciekawość! - uśmiechnął się Emanuel wesoło.
Elise jednak nie zareagowała równie beztrosko. Zastanawiała się, jak chłopaki z ulicy
przyjmą to, że Peder i Kristian wprowadzają się do domu majstra?
Wyszli i Emanuel przekręcił klucz w zamku. Elise zdziwiła się, bo nie przywykła, by
zamykać drzwi na klucz.
- Pójdę oddać wózek i dowiem się, czy jutro będę mógł znów pożyczyć - wyjaśnił,
zbierając się do odejścia. - Mam nadzieję, że będzie wam się dziś smacznie spało.
Następnego ranka w drodze do fabryki Elise znów wpadła na Valborg, która powitała
ją szyderczo:
- O, pani majstrowa we własnej osobie!
Elise posłała jej gniewne spojrzenie i odcięła się:
- Rozumiem, że plotki rozchodzą się tu szybciej, niż toczy się rwący nurt rzeki
podczas wiosennych roztopów.
- A czy to takie dziwne? - zaśmiała się Valborg. - Trudno się spodziewać innej
reakcji, gdy ktoś tak się puszy.
- Od kogo wiesz?
- Wczoraj wieczorem spotkałam Agnes. Płakała i była wściekła jak byk.
- To nie moja wina.
- Czyżby? Czemu jej więc nie powiedziałaś o swoich planach, zanim zrezygnowała z
pracy w fabryce?
- Bo wtedy jeszcze nic nie było postanowione.
- No tak, zdecydowałaś się dopiero teraz, gdy potrzebujesz pieniędzy.
Elise nie odpowiedziała, bo właściwie Valborg miała rację.
- Ty to jednak jesteś fałszywa, Elise. Najchętniej naplułabym ci prosto w twarz!
- Znam Emanuela znacznie dłużej niż Agnes - odezwała się z przekorą w głosie. -
Zresztą on jej nigdy niczego nie obiecywał.
- To nie ma żadnego znaczenia! Oszukałaś ją! Swoją najlepszą przyjaciółkę! Mogłaś
jej o wszystkim powiedzieć, wtedy by się nie przeprowadzała.
Elise westchnęła z rezygnacją i odparła:
- Zapewniam cię, Valborg, że nie jest tak, jak myślisz.
W tej samej chwili przyłączyły się do nich pozostałe robotnice i rozmowa zeszła na
inne tematy.
Ale w głowie Elise przez cały dzień kołatało to, co powiedziała Valborg. Czuła się
urażona i niesprawiedliwie osądzona. Agnes odgadła, dlaczego zgodziłam się przyjąć
oświadczyny Emanuela, myślała. Powinna zrozumieć, że znalazłam się w desperackiej
sytuacji. Tyle że po kimś, kto tak bardzo jest zaślepiony zazdrością, trudno się spodziewać
rozsądku. Nie wiadomo teraz, czy Agnes dochowa tajemnicy. Gdy Elise pomyślała o tym,
pot jej wystąpił na czoło z nerwów.
Valborg raczej nie znała prawdy. Elise nie wierzyła, by przyjaciółka nawet w
największej złości okazała się taka prostacka, by ogłosić, że Elise spodziewa się dziecka w
następstwie gwałtu. Uderzyłoby to zresztą w nią samą, bo ludzie odwróciliby się z pogardą
od kogoś, kto zdradza taką tajemnicę. Ale z zemsty może wygadywać, że kiedy Johan trafił
za kratki, Elise pocieszała się w ramionach innych mężczyzn, a teraz podstępem chce
zaciągnąć przed ołtarz Emanuela, by dziecko miało ojca.
W przerwie obiadowej została w fabryce i razem z innymi prządkami zjadła zupę z
jadłodajni. Właściwie taniej było zjeść posiłek w domu, ale wolała zostać w fabryce, by
ukrócić plotki Valborg.
Za to kiedy zbierała się do wyjścia po skończonej pracy, zauważyła Hildę, która
wychodziła właśnie z kantoru majstra.
- Hilda? - zawołała, ucieszywszy się na jej widok, bo nie widziały się, odkąd siostra
wyprowadziła się z domu.
Odłączyły się od idących gromadą robotnic, by spokojnie porozmawiać.
- Słyszałam już tę wielką nowinę, Elise.
- Ty też? Kto ci powiedział?
- Agnes. Wyglądała tak, jakby miała ochotę cię zabić.
Elise domyśliła się, że Hilda zażartowała, jej jednak nie było do śmiechu.
- Spotykasz się z Agnes? - zapytała, czując ukłucie w sercu.
- Czasem w sklepie, gdy wysyłają nas po zakupy.
- Pewnie powiedziała ci to samo, co mówiła Valborg, że skradłam jej Emanuela.
Hilda pokiwała głową z uśmiechem.
- Coś w tym rodzaju. Nie przejmuj się. Opowiedz lepiej, co się stało.
- Emanuel mi się oświadczył, a ja się zgodziłam. Wystąpił z Armii Zbawienia i
otrzymał posadę kasjera w tkalni płótna żaglowego.
- A jak on tego dokonał? - Hilda gwizdnęła przeciągle.
- Przez znajomości - przyznała Elise i dodała po chwili: - Zamieszkamy w domu
majstra nad rzeką.
Hilda otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Tego najwyraźniej nie wiedziała.
- W tym przy moście? - upewniała się. Elise przytaknęła i wyjaśniła:
- Stary majster nie żyje i Emanuel wynajął dom przynajmniej na rok.
- Ale co z mamą i chłopcami? Przecież nie poradzą sobie sami! Elise miała ochotę
rzucić jej w twarz, że o tym powinna pomyśleć nieco wcześniej, ale ugryzła się w język i
rzekła tylko:
- Zamieszkają razem z nami.
Spojrzała na siostrę badawczo i zapytała niepewnie:
- A co u ciebie? Jesteś zadowolona? Hilda wzruszyła ramionami.
- A czy znasz kogoś, kto może powiedzieć, że jest do końca zadowolony? Owszem,
jest mi dobrze, nie chodzę głodna i mieszkam w pięknym domu. Czego więcej może
oczekiwać biedak?
Elise domyśliła się, że nie wszystko ułożyło się zgodnie z oczekiwaniami siostry, ale
nie miała odwagi jej o to zapytać. Obawiała się, że Hilda doznała kolejnego zawodu. Przez
chwilę stała w milczeniu, ale jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Bała się jednak zapytać o to
siostrę. W końcu jednak nie wytrzymała.
- Widziałaś... widziałaś Braciszka? Hilda pokręciła głową.
- Jeszcze nie wychodzili z nim z domu. Nawet nie wiem, jak wygląda jego matka.
„Matka”... dziwnie zabrzmiało to słowo w jej ustach.
- A on jest dla ciebie wciąż tak samo dobry?
- Tak często znów go nie widuję. - Hilda wzruszyła ramionami.
- Żałujesz, że przyjęłaś u niego posadę służącej?
- Żałuję? Skąd! - Hilda pokręciła gwałtownie głową. - A gdzie by mi było lepiej?
- Dobrze usłyszeć. Może poszłabyś ze mną do domu, zobaczyłabyś się z mamą. Ona
wciąż czeka na ciebie.
Hilda odwróciła się od siostry.
- Kiedyś pewnie zajrzę, ale teraz muszę się śpieszyć.
Elise odprowadziła wzrokiem siostrę. Z tyłu wyglądała jak drobna dziewczynka, a nie
jak matka, która niedawno powiła niemowlę...
Elise westchnęła ciężko, czując, jak ze współczucia ściska jej serce.
Mimowolnie położyła dłoń na brzuchu. Nie mogłabym tego zrobić... nie teraz. Nie po
tym, co się stało z Hildą...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Była dopiero szósta po południu. Słońce przygrzewało mocno, a jego promienie
błyszczały w wodach rzeki. Elise starała się odsunąć przykre myśli, ale od poprzedniego dnia
zagościł w niej dziwny niepokój. Powtarzała sobie, że zarówno Agnes, jak i Hilda same są
sobie winne, choć każda na swój sposób.
Emanuel przyszedł wcześniej do Andersengarden i znosił właśnie stołki kuchenne na
wózek, który stał na podwórzu. Była sobota, więc praca w fabryce skończyła się o dwie
godziny wcześniej niż w pozostałe dni.
- Jak dobrze, że jesteś, Elise. Będziecie mi teraz mogli pomóc znieść na dół łóżka.
- Przewieziemy je już dzisiaj?
- Tak! Myślę, że już tej nocy możecie spać we własnym domu - uśmiechnął się
radośnie. - Przewiozłem już stół kuchenny i sienniki. Peder i Kristian mi pomogli.
Elise wbiegła po schodach. W izbie mama pakowała swoje ubrania do pustej
skrzynki. Gdy usłyszała córkę, odwróciła się do niej rozpromieniona.
- Elise, przeprowadzimy się już dzisiaj! Pani Evertsen była tu na górze i na
pożegnanie przyniosła nam ciastka.
- To ładnie z jej strony.
- Tak, ale za to pani Thoresen odwraca się na mój widok. Jest tak rozgoryczona, że
nie chce ze mną w ogóle rozmawiać. Uważa, że zdradziłaś Johana. Poza tym wyraźnie jej
doskwiera to, że będziemy mieszkać we własnym domu.
- Na pewno jej przejdzie, jak się oswoi z tą myślą.
- Mam nadzieję, bo to takie przykre. Przez tyle lat się przyjaźniłyśmy.
- Zazdrość ma ponure oblicze - stwierdziła Elise. Właściwie nie wiedziała, skąd jej się
wzięło takie określenie, ale pewnie gdzieś to przeczytała.
Emanuel i chłopcy wpadli z hałasem do kuchni. Peder chyba znów powiedział coś
dziwnego, bo śmiali się z niego do rozpuku.
Twarz mamy wygładziła się i rozpromieniła w szerokim uśmiechu.
- Posłuchaj ich, jacy są radośni!
- Nawet Kristian - pokiwała głową Elise.
Drzwi się otworzyły i całe towarzystwo wpadło do izby.
- Będziemy znosić na dół łóżka. Musisz się pośpieszyć z szorowaniem podłóg, Elise,
bo zaraz się wprowadzamy. - Peder miał spoconą twarz, ale oczy mu lśniły.
Najpierw chwycili we czwórkę łóżko mamy, które było wąskie, ale solidne i ciężkie.
Na wózku nie dało się przewieźć jednorazowo więcej niż jedno łóżko, a namęczyli się
wszyscy czworo, ciągnąc i pchając.
Kiedy Emanuel przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi na oścież, do środka
wpadło słońce i napełniło niewielkie pomieszczenia zapachami lata. Zaduch zniknął na
szczęście, choć Elise się obawiała, że niełatwo będzie się go pozbyć.
Natrudzili się, żeby wnieść łóżko po stromych schodach, a gdy już je wstawili na
poddaszu, Elise zabrała się do palenia w piecu. Pederowi kazała przynieść wodę.
Gdy Emanuel z chłopcami udali się do Andersengarden po kolejną partię rzeczy, Elise
szorowała już podłogę w przyszłej małżeńskiej sypialni.
Stanęła w drzwiach i rozejrzała się dookoła. Niewielkie okno poprzedzielane
szprosami wychodziło na wschód. Będę oglądać wschody słońca, ucieszyła się. Ściany były
pomalowane na zielono, podłoga zaś trochę zniszczona, ale może z czasem ją zakryją dywa-
nikiem utkanym ze szmatek. W oknach chciałaby zawiesić jasne leciutkie firanki, które będą
przepuszczać światło dzienne.
To tu, w tym pomieszczeniu, odda mu się... Będzie co wieczór zasypiać w jego
ramionach i budzić się przytulona do jego twarzy.
Nie odczuwała strachu. Za każdym razem, gdy Emanuel ją obejmował i całował, jej
ciało poddawało się i narastało w niej dziwne napięcie, a przyjemne mrowienie z pewnością
przerodziłoby się w coś silniejszego, gdyby tylko mieli czas i sposobność. Wiedziała jednak,
że taki dzień kiedyś nastąpi.
Sypialnia była nieduża, szybko więc uporała się z szorowaniem podłogi zarówno tu,
jak i w kuchni. Uznała, że od razu przeleci całe poddasze, by za jednym zamachem
dokończyć wszystko.
Gdy już uporała się z porządkami, postanowiła wyjść na spotkanie Emanuelowi i
chłopcom i pomóc ciągnąć wózek.
Spotkała ich za rogiem, gdy już dochodziła do Andersen - garden.
- Poradzimy sobie sami, Elise! - zawołał Peder z zarumienioną twarzą, która wyrażała
dumę i dorosłą powagę. - Niepotrzebne nam baby do noszenia.
Uśmiechnęła się.
- Ale chyba pozwolicie mi przytrzymać trochę, skoro już tu jestem.
Gdy się zbliżyli do domu majstra, zauważyli Everta.
- Jesteś, Evert - ucieszyła się Elise. - Pani Berg ci przekazała, że się przeprowadzamy?
Evert pokiwał głową z zapałem i poczerwieniał, a piegi odznaczały się mu na twarzy
bardziej niż zwykle.
- Nie mogłem przyjść wcześniej, bo najpierw musiałem jej pomóc!
- Evert, chodź z nami na poddasze! - Peder puścił wózek i pędem ruszył ku drzwiom.
- Wszystkie żołnierzyki stoją na podłodze! Musimy się pośpieszyć, by rozbić szwedzkie
oddziały, zanim na górę wniesiemy łóżko!
Trzej chłopcy zniknęli na poddaszu, Kristian z równym zapałem co Peder i Evert.
Emanuel uśmiechnął się.
- Wydaje mi się, że Kristian pogodził się już z nową sytuacją. Przestał nawet
opowiadać, że zaciągnie się na statek.
Elise odwzajemniła uśmiech.
- Też to zauważyłam. Dokonałeś prawdziwego cudu, Emanuelu.
- Nie wydaje mi się, że to takie proste, ale cieszmy się, że jest jakaś poprawa.
- W fabryce spotkałam Hildę.
- I co? - popatrzył na nią zaciekawiony. - Jak ona się miewa?
- Odniosłam wrażenie, że nie wszystko ułożyło się tak, jak sobie wyobrażała.
- Nie pojmuję, że liczyła na jakieś względy. Chyba słyszała, jak pracują służące.
Elise pokiwała głową w zamyśleniu.
- Wydaje mi się, że on ją znowu oszukał. Pozwolił jej wierzyć, że będzie traktowana
inaczej. Może nie akurat jak żona, aż taka głupia znów nie jest, ale przynajmniej jak członek
rodziny.
Emanuel potrząsnął głową wyraźnie zagniewany.
- Żeby tak wykorzystywać młodą dziewczynę! To powinno być karalne! Spróbujemy
wnieść łóżko na górę?
Wyszli na zewnątrz, chwycili łóżko po obu końcach i wnieśli przez korytarz i
kuchnię.
- Myślisz, że się zmieści? - zapytała Elise, patrząc sceptycznie na strome schody.
Łóżko chłopców było lżejsze, ale nieco szersze i mniej poręczne niż łóżko mamy.
- Owszem, ale ja będę szedł z tyłu, bo ciężar będzie większy z tej strony. Bądź
ostrożna, Elise! Właściwie to w ogóle nie powinnaś dźwigać. Myślę, że jednak zawołamy
chłopców do pomocy.
Zawołał głośno, a oni w jednej chwili przybiegli. Gdy już łóżko stanęło w pokoiku na
poddaszu i zeszli na dół, Emanuel zerknął na nią zatroskany.
- Wszystko dobrze?
Pokiwała głową, wzruszona i zdziwiona jego troską. Zupełnie jakby mu bardzo
zależało, by nic nie zaszkodziło dziecku. Przeniknęło ją dziwne uczucie. Po raz pierwszy
nazwała „dzieckiem” rozwijającą się w niej istotę, o której cały czas myślała bezosobowo.
- Nie musisz iść ze mną po resztę rzeczy, chłopcy mi pomogą. Ale Elise
zaprotestowała:
- Ja też chcę się na coś przydać.
Wieczorne słońce przeświecało pomiędzy gałęziami wielkiej brzozy rosnącej przy
moście, kiedy Elise razem z mamą stanęły przed gankiem. Mama nabrała głębokiego
oddechu i rozejrzała się wokół ze zdziwieniem.
- Wciąż nie mogę uwierzyć... To jest jak sen. - Pokręciła głową i powiodła
spojrzeniem na rzekę, na małą zatoczkę tuż przed wodospadem. - Pomyśleć, że będziemy tu
mieszkać, Elise! Gdyby jeszcze był z nami wasz ojciec... - zachlipała, a po wychudzonych
policzkach potoczyły się łzy jak grochy.
- Tak, on nienawidził tych ciemnych zamkniętych podwórek - odezwała się Elise,
choć w duchu sądziła, że ojcu by to w niczym nie pomogło. Ktoś, kto zaczął pić... - Chodź,
wejdziemy do środka. Z radością pokażę ci wszystkie pomieszczenia.
- Salonik! - Mama klasnęła w dłonie, przechodząc przez wysoki próg do niewielkiego
pokoju dziennego. - I moja komoda zmieściła się akurat pomiędzy oknami! - dodała z
zachwytem.
- Emanuel ma sofę, stół i fotele, które się tu postawi.
- Sofę?
- Tak, z zielonego pluszu - potwierdziła Elise z uśmiechem.
- Ale jak to...?
- Przywiózł z domu. Wiesz przecież, że pochodzi z okazałego dworu.
Na twarzy mamy pojawił się nagle wyraz zamyślenia.
- A co na to jego rodzice? Jak przyjęli to wszystko?
- Nie wiem. Nie ukrywali zawodu, że Emanuel nie chce gospodarować we dworze, i
obawiali się, że wybierze sobie na żonę dziewczynę z miasta. Jeśli dowiedzą się teraz, że jego
wybranka pochodzi z rodziny robotniczej, to raczej nie będą zachwyceni.
- Musisz się przygotować na najgorsze, Elise! Oni mogą zabronić mu się z tobą
ożenić. - Przez twarz mamy przemknął smutek, gdy dodała: - Cały czas myślę, że to za
piękne, by mogło być prawdziwe.
- Ależ mamo! Emanuel jest dorosły i zrobi, co zechce. Nie zmieni zdania, nawet jeśli
rodzice się sprzeciwią...
- Mogą go pozbawić dziedzictwa. Czytałam o takich przypadkach.
- Myślę, że i taka groźba nie skłoni Emanuela do zmiany decyzji.
- A skąd możesz mieć pewność? Kto rezygnuje z takiego spadku z powodu miłości?
Elise roześmiała się.
- Teraz to już opowiadasz głupoty. Czy to nie ty nakłaniałaś mnie, bym zdecydowanie
przyjęła wszystkie możliwości, które zsyła mi los?
- Owszem, nie wiedziałam jednak, że on jest dziedzicem okazałego dworu, na dodatek
jedynakiem. Wprawdzie kiedyś mi o tym wspominałaś, ale całkiem mi to wyleciało z
pamięci.
- Myślę, że nie musisz się martwić. Emanuel podjął decyzję i nie zmieni jej bez
względu na to, co powiedzą jego rodzice. On jest bardzo uparty - uśmiechnęła się lekko.
Mama nic na to nie odpowiedziała, ale Elise zauważyła, że stała się jakaś zamyślona.
Wróciły do kuchni i obejrzały pokoik przeznaczony na sypialnię.
- Tu my się ulokujemy, a ty zajmiesz z chłopcami poddasze - powiedziała Elise. -
Jeśli będziemy mieszkać w tym domu tak długo, że się zestarzejesz, to się zamienimy. Ty
zamieszkasz na dole, byś nie musiała się wspinać po stromych schodach.
- Ja nie doczekam starości, Elise!
- A właśnie że tak! Teraz gdy przez całe lato będziesz się mogła wygrzewać na
słońcu, szybko dojdziesz do siebie.
Przepuściła mamę przodem i weszły na poddasze. Zauważyła, że mama się zasapała, i
pomyślała, że może jednak mimo wszystko powinni oddać mamie pokoik przy kuchni od
razu. Obawiała się jednak, że ciężko będzie przekonać do tego Emanuela, a przecież to w
końcu on wynajął ten dom i umożliwił im wspólne zamieszkanie.
Mama zdyszana osunęła się na krzesło.
- Jak cudownie! Okno wychodzi na południe i nic nie zasłania słońca.
- Pójdę teraz po pościel. Jesteś z pewnością zmęczona i zechcesz wcześniej położyć
się spać. Wkrótce chyba przyjdzie Emanuel z chłopcami.
- Idź! - skinęła głową mama.
Elise zdążyła dojść do węgła domu, gdy zauważyła dwóch mężczyzn opartych o
barierkę na moście, którzy sprawiali wrażenie, jakby obserwowali ich dom. Od razu się
zorientowała, kim są. Dlaczego tam stoją? Wiedzą już, że się tu wprowadziła? Czy słyszeli,
że wychodzi za mąż?
W tej samej chwili jeden z mężczyzn się odwrócił, a zauważywszy ją, stuknął łokciem
kompana. Obaj posłali jej wrogie spojrzenia.
Elise zamierzała zrazu udawać, że ich nie widzi, i pójść w odwrotnym kierunku, ale
zmieniła zdanie i stanowczym krokiem zbliżyła się do nich. Serce podeszło jej do gardła, ale
zmusiła się do tego, by nie dać po sobie poznać zdenerwowania.
- Mnie szukacie? - zapytała.
Najwyraźniej nie spodziewali się, że ich zagadnie, i na moment stracili rezon. Bił od
nich zapach tytoniu i bimbru.
Słusznie się domyśliła, że jeden z nich to ten sam mężczyzna, którego spotkała kiedyś
u Magdy w sklepie na rogu: niewysoki, ale postawny, z szerokimi wargami i wysuniętą dolną
szczęką, krótką szyją i tłustym karkiem. W drugim rozpoznała tego, który przyniósł jej list od
Johana. Był to wysoki, rosły mężczyzna, łysawy, z czarnymi wąsami.
- Skoro tu stoicie i obserwujecie dom, sądziłam, że czegoś ode mnie chcecie - rzekła z
wymuszonym uśmiechem.
Mężczyźni, choć zaskoczeni, nie byli znów tacy w ciemię bici.
- A co, pospacerować nie wolno? - odezwał się ten z wysuniętą szczęką.
- Ależ oczywiście, skoro jednak tu stoicie, to sądziłam, że macie jakąś sprawę do
mnie.
- Ach tak, a może to ty masz sprawę? Słyszeliśmy pewne pogłoski, ale jeśli dobrze
pamiętam, zaklinałaś się, że to zwykłe kłamstwa.
- Owszem, wtedy gdy cię spotkałam, to były kłamstwa. Ale Johan zerwał zaręczyny, a
ponieważ nie jestem w stanie sama utrzymać mamy i młodszych braci, przyjęłam
oświadczyny Emanuela Ringstada. Wprawdzie nic wam do tego, ale uważam, że Johan nie
powinien trwać w przekonaniu, że go zdradziłam, bo to nieprawda.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, a jego kompan tylko wpatrywał się w nią bez
słowa.
- Już my dobrze wiemy, co o tym wszystkim sądzić. Elise odwróciła się na pięcie i
ruszyła przed siebie.
- Zdaje ci się, że jesteś bezpieczna, słodziutka - usłyszała za sobą wołanie. - Ale
poczekaj no tylko... Nie lubimy panienek, które zadzierają nosa!
Elise postanowiła nie wspominać o tym spotkaniu Emanuelowi. Wystarczająco się
denerwował tym, co ją spotkało w lesie. Nie warto, by przejmował się jeszcze tymi dwoma
łajdakami.
„Poczekaj no tylko...” - ciarki ją przeszły, gdy przypomniała sobie te słowa.
O co im właściwie chodziło?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise ledwie nadążała za stawiającym długie kroki Emanuelem. Wczesnym rankiem w
niedzielę szli na dworzec kolejowy Ostbanestasjonen, by udać się pociągiem do rodziców
Emanuela.
Pociła się z nerwów i było jej niedobrze. Co powiedzą, zastanawiała się. Słowa mamy
przeraziły ją. W głębi serca wcale nie była taka pewna siebie, jak udawała przed mamą. Co
prawda Emanuel podjął decyzję o małżeństwie, ale czyjego rodzice nie zdołają go odwieść
od tego zamiaru, trudno było przewidzieć.
Na torach sapał ciężko parowóz, czekając na pasażerów kierujących się w stronę
wagonów. Biedacy wsiadali do wagonów trzeciej klasy, bogaci gospodarze i zasobni
mieszczanie do pierwszej i drugiej. Gołym okiem widoczne były różnice nie tylko w strojach,
ale także w postawie i wyrazie twarzy. Przed wagonem drugiej klasy stała jakaś całująca się
para. Kobieta w jasnej sukience na podszewce miała na głowie ogromny kapelusz
przewiązany różową wstążką z jedwabiu, a mężczyzna kapelusz ze słomki. Elise uśmiechnęła
się pod nosem rozbawiona, patrząc, jak oboje przytrzymują rękami kapelusze, by nie spadły.
Obok nich stała mała dziewczynka i niecierpliwie przebierała nóżkami. Przytrzymywała
niewielki wózeczek, w którym leżała śliczna lalka otulona koronkową kołderką. Dziew-
czynka ubrana była w białą sukienkę z różowymi ozdobami i też miała kapelusik słomkowy z
kwiatkami.
W wagonie pierwszej klasy siedzenia były obite miękkim aksamitem, tak
przynajmniej mówił Emanuel, on jednak podróżował wagonami trzeciej klasy, w których
stały twarde drewniane ławki.
- Na szczęście twoje meble zmieściły się w saloniku - odezwała się Elise, gdy tylko
usiedli naprzeciwko siebie w przedziale. - Mama wprost nie posiadała się z zachwytu i nie
śmiała nawet na nich usiąść.
Emanuel roześmiał się. Ależ on jest przystojny, pomyślała Elise i ogarnęło ją całkiem
nowe dla niej uczucie, stanowiące połączenie dumy i zakłopotania. W Ciemnym garniturze,
zapiętej kamizelce z zegarkiem kieszonkowym na złotym łańcuszku i w białej
wykrochmalonej koszuli różnił się bardzo od mężczyzn, których znała, co tylko
uświadamiało jej dzielącą ich przepaść. Sama miała na sobie czarną odświętną sukienkę,
która kiedyś należała do mamy, a kapelusz, rękawiczki i szal pożyczyła tak jak ostatnio od
Hildy. Mimo to trudno było nie zauważyć, że należą z Emanuelem do dwóch różnych
światów. Poczuła niepokój przed wizytą u przyszłych teściów.
- Jak myślisz, ile będzie kosztowało wypożyczenie ubrań dla nas wszystkich? -
zapytała nagle.
- Na ślub?
Pokiwała głową, zerkając pośpiesznie na bok, by sprawdzić, czy nikt z pasażerów
siedzących w pobliżu nie słyszy ich rozmowy.
- Nie myśl o tym, Elise - uśmiechnął się i popatrzył na nią ciepło, a po chwili dorzucił
z zapałem: - Może mama coś dla ciebie znajdzie?
Elise poczuła, jak ze wstydu palą ją policzki. Ma pożyczać ubrania od jego matki?
Ależ to upokarzające! Nie, za nic w świecie!
- Co powiedzieli koledzy Pedera na to, że przeprowadził się do domu majstra?
- Wydaje mi się, że niejeden mu zazdrości, ale póki co chyba nie dali mu tego odczuć
jakoś szczególnie.
- Miejmy nadzieję, że zostawią go w spokoju - rzekł Emanuel i przyglądając się Elise
uważnie, zapytał: - A ze strony innych spotkały was jakieś przykrości?
Elise postanowiła mu powiedzieć o wszystkim, bo nie umiała przed nim kłamać.
- Tak, ze strony dwóch kompanów z bandy Lorta - Andersa.
- Spotkałaś ich? - zdziwił się, rozszerzając szeroko oczy.
- Stali na moście, kiedy szłam do Andersengarden po pościel.
- Nic mi nie powiedziałaś!
- Nie miałam ochoty psuć ci dnia.
- Kochana Elise - potrząsnął głową zrezygnowany. - Nie możesz mnie tak oszczędzać.
Widzieli cię? Mówili ci coś?
- Podeszłam do nich i zapytałam wprost, czy mnie obserwują, ale nie chcieli mi
odpowiedzieć.
Na twarzy Emanuela pojawił się grymas irytacji.
- Nie rozumiem, o co im chodzi?
- Skoro Lort - Anders przyjaźni się z Johanem, nie ma innego wyjaśnienia niż to, że
chcą mnie ukarać za to, że policja znalazła broszkę u Johana.
- Ale przecież to Johan zerwał zaręczyny!
- Ponieważ usłyszał plotki o tobie i o mnie.
- W dalszym ciągu uważasz, że postąpił tak z powodu nieporozumienia?
- Tak, ale już przestałam to roztrząsać. Mówię o tym tylko dlatego, żeby ci to
wyjaśnić.
- Musisz mi obiecać, że powiesz mi natychmiast, jeśli się znów pojawią. Nie możemy
żyć w takim poczuciu zagrożenia. Gdyby się to miało powtórzyć, trzeba będzie powiadomić
policję.
Elise pokiwała głową i zagadnęła:
- Jak sądzisz, co powiedzą?
- Policja?
- Nie, twoi rodzice, gdy dowiedzą się o zaręczynach. Emanuel pochylił się i ujął jej
dłonie w swoje.
- Każdy życzyłby sobie takiej synowej jak ty, Elise. Jestem pewien, że mama będzie
się cieszyć moim szczęściem. Tata być może okaże zawód, że nie wybrałem sobie na żonę
córki jakiegoś gospodarza, która nakłoniłaby mnie do powrotu na stałe do dworu. Kiedy
jednak zrozumie, że podjąłem już decyzję i nie zamierzam się z niej wycofywać, na pewno
zaakceptuje mój wybór. Dla nich najważniejsze powinno być w końcu to, żebym był
zadowolony i żeby mi było dobrze. Co się stanie, kiedy ich już nie będzie na świecie, nawet
nie zauważą. Więc jakie ma znaczenie, kto wówczas będzie gospodarował we dworze?
W jego ustach wszystko brzmi tak przekonująco, pomyślała Elise. Ale rzeczywistość
bywa bardziej skomplikowana. Dla ludzi bogatych ważniejsze jest zabezpieczenie swoich
potomków niż własne doraźne życie. Akurat takiego problemu nie mają robotnicy nad rzeką
Aker, westchnęła w duchu.
- Hilda przyszła wczoraj?
Elise domyśliła się, że Emanuel próbuje odwrócić jej zatroskane myśli od zbliżającej
się wizyty, i pokiwała głową z uśmiechem.
- Była wprost zachwycona domem, ale zdaje się, że równocześnie trochę zazdrosna.
Cieszy się, że będziemy mieszkać w tak dobrych warunkach, zwłaszcza teraz, gdy sama
mieszka w willi, ale jej życie wygląda chyba trochę inaczej, niż to sobie wyobrażała jeszcze
przed kilkoma tygodniami.
- Zasięgnąłem trochę informacji - rzekł Emanuel, patrząc jej w oczy. - Siostrzeniec
pana Paulsena nie jest zbył łatwym w obejściu człowiekiem, podobnie jak jego żona.
- To znaczy, że nie pozwolą Hildzie spotykać się z Braciszkiem.
- Też tak przypuszczam - odparł Emanuel, potrząsając głową. - Dla nich
najważniejsze jest zachowanie pozorów. Słyszałem, że pani Paulsen wyjechała na długi czas i
wróciła do domu tego samego dnia, kiedy przejęła dziecko. Karolinę słyszała, że podobno
urodziła syna u swoich rodziców w Bergen.
Elise poczuła się tak, jakby ktoś trafił ją w samo serce. W takiej sytuacji mama z
pewnością nie zobaczy już swojego wnuczka. Dla Hildy będzie męczarnią przebywać tak
blisko dziecka i nie móc zdradzić swoich uczuć.
- Nie pojmuję, jak ten pan Paulsen mógł przyjąć Hildę na służbę. Powinien chyba
rozumieć, jaka to dla niej trudna sytuacja.
- Rzeczywiście - przyznał jej rację Emanuel i pokręcił głową. - Trudno to pojąć. Jeśli
uważał, że w ten sposób jej pomoże, to musi być całkiem pozbawiony ludzkich uczuć.
- Dla Hildy lepiej by było pozostać w fabryce i mieszkać z nami. W sypialni mamy
jest miejsce na jeszcze jedno łóżko.
- Tak, dla niej byłoby lepiej, nie sądzę jednak, że się na to zdecyduje. Ten związek
między nią a panem Paulsenem wydaje mi się ze wszech miar dziwny. Rozumiałbym, gdyby
go znienawidziła za to, co jej zrobił, ona tymczasem wprowadza się do niego. Ty coś z tego
pojmujesz?
Elise pokręciła głową.
- Sprawia wrażenie, jakby była w nim zakochana mimo tak dużej różnicy wieku
między nimi.
- No cóż, powiada się, że miłość nie wybiera - uśmiechnął się Emanuel.
- A jak zareagowała Karolinę, gdy opowiedziałeś, że żenisz się ze mną?
Uciekł spojrzeniem i odpowiedział dopiero po chwili:
- Oznajmiłem najpierw jej i jej rodzicom, że się wyprowadzam, a potem wyjaśniłem
dlaczego. Rodzice wydawali się zaskoczeni, ale przywykli do moich niekonwencjonalnych
decyzji i całą winą za to obarczyli Armię Zbawienia. Ojciec Karolinę pomógł mi w uzyska-
niu posady kasjera w tkalni płótna żaglowego. - Zamilkł na moment i z wyraźnym
ociąganiem dodał: - Ale Karolinę przyjęła to gorzej. Zamknęła się w swoim pokoju i nie
schodzi nawet na posiłki. Dlatego jej mama posyła mi teraz pełne wyrzutu spojrzenia.
- Zawsze miałeś takie powodzenie? Karolinę, Agnes, Anna...
- Siebie jakoś nie wymieniłaś w tym gronie - rzekł, patrząc na nią pytająco.
Popatrzyła mu prosto w oczy i dodała:
- Owszem, teraz siebie też zaliczam do tego grona, Emanuelu. Zauważywszy, jak
wielką radość sprawiły mu te słowa, cieplej się jej zrobiło na sercu.
Wysiedli z pociągu, ale tym razem nie czekała na nich bryczka. Emanuel nie
zawiadomił rodziców, że przyjeżdżają, nie chciał jednak dłużej odwlekać tej rozmowy.
Zależało mu, by ślub odbył się jak najszybciej. Dążył do tego jeszcze silniej niż Elise.
Było ciepło i sucho, więc za każdym razem, gdy drogą przejechała bryczka, podnosił
się obłok kurzu. Słońce przypiekało, a na niebie nie było nawet jednej chmurki. Krowy pasły
się na pastwiskach, a na polach zaczęły się już sianokosy. Kwiaty porastające przydrożne
rowy pachniały słodko, a gdzieś w pobliżu gwizdał kos.
Emanuel zatrzymał się nagle i wziął ją w ramiona.
- Słyszysz? To kukułka! Jest tu gdzieś blisko. Przemkniemy się ukradkiem pod
drzewo, a ty pomyśl sobie jakieś życzenie.
Ku zdumieniu obojga kukułka nie odleciała i gdy cicho ustawili się pod koroną
drzewa, nadal kukała. Elise mocno zacisnęła powieki i pomyślała: Chcę, żeby między nami
zawsze było dobrze i by Emanuel nigdy nie pożałował swojego wyboru.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Emanuel stoi nieruchomo i wpatruje się w nią w
napięciu.
- Zdążyłaś pomyśleć życzenie?
- Tak, pomyślałam sobie, żeby między nami zawsze było dobrze i byś nie żałował
swojego wyboru.
Objął ją mocno i przytulił.
- Zmarnowałaś życzenie, pragnąc tego, czego powinnaś być pewna od dawna. Pomyśl
tylko, ile innych życzeń mogłabyś zamiast tego wypowiedzieć w myślach!
- Wybrałam to, co najważniejsze. A ty czego sobie zażyczyłeś?
- Żeby nie było żadnych komplikacji i byś urodziła zdrowe i śliczne dziecko.
Ze wzruszenia ścisnęło ją w gardle. Przywarła do niego i wyszeptała:
- Jesteś taki dobry, Emanuelu.
Skręcili w aleję i skierowali się w stronę dużego dziedzińca. Elise, zlana potem z
gorąca i nerwów, odezwała się z nadzieją w głosie:
- Może twoich rodziców nie ma w domu?
Zaraz jednak sama złapała się na tym, że to głupie, bo gdyby ich dziś nie zastali,
musieliby przyjeżdżać jeszcze raz.
- Myślisz, że gospodarze we dworze wyjeżdżają w najgorętszym czasie prac
polowych?
Nie odpowiedziała, ale zauważywszy postać wychodzącą z budynku mieszkalnego,
powiedziała:
- Twoja mama.
Powiódł wzrokiem w kierunku domu i zawołał ucieszonym głosem:
- Tak, to ona! Chodź, Elise, sprawimy jej niespodziankę! Przyśpieszyli kroku, a
Emanuel zawołał głośno. Jego mama odwróciła się, ale najwyraźniej nie poznała ich w
pierwszej chwili, bo stała tylko i się przyglądała. Gdy jednak zorientowała się, że to jej syn,
rozpromieniła się i odstawiła wiadro, które trzymała w ręce.
- Emanuel! - zawołała radośnie, śpiesząc im na spotkanie.
- Ależ czy to nie panna Elise Lovlien? - odezwała się zdumiona, gdy podeszła bliżej. -
Jak to miło, Emanuelu, że przywiozłeś ją znowu!
Przywitała się serdecznie z Elise, po czym wyściskała syna.
- Tata w domu? - zapytał Emanuel, patrząc na mamę w napięciu.
- Jest w stajni. Właśnie zamierzałam go wołać na drugie śniadanie. Powinieneś nas
powiadomić, że przyjeżdżasz, i to z gościem - dodała szybko. - Nie mam nic specjalnego do
poczęstowania.
- Elise nie jest przyzwyczajona do frykasów. Poza tym nie po to przyjechaliśmy.
Posłała mu zdziwione spojrzenie, ale nie dopytywała się o szczegóły.
- Pewnie jesteście spragnieni i zmęczeni, szliście pieszo od stacji, i to w taki upał.
Przyniosę coś zimnego do picia.
Kuchenny stół nakryty był dla dwojga. Pani Ringstad pośpiesznie dostawiła dwa
nakrycia.
- W mieście jest pewnie teraz bardzo gorąco. Gdy jestem w Kristianii, to wydaje mi
się zawsze, że powietrze tam stoi i nie ma czym oddychać.
- Elise mieszka nad samą rzeką. Dzieciaki kąpią się w górnym biegu w miejscu
nazywanym Brekkedammen, gdzie woda nie jest zanieczyszczona przez ścieki z fabryk.
- Za to ty mieszkasz blisko miasta.
- O, kawałek. Niebawem się jednak przeprowadzam. Przyjechałem, żeby wam o tym
opowiedzieć.
Mama spojrzała na niego zdumiona.
- Zamierzasz się przeprowadzić? A co na to Betzy i Oscar?
- A co mają mówić? Po prostu znajdą sobie innego lokatora.
- Ale... przecież miałeś tam tak dobrze, Emanuelu! Skąd ci przyszło nagle do głowy,
by się od nich wyprowadzać? Przecież oni traktują cię niemal jak syna, sam mi o tym
opowiadałeś. Tak cię chwalili, byli tobą zachwyceni.
- Ja też nie mogę na nich powiedzieć złego słowa, mamo. Nie dlatego się
wyprowadzam, bym miał im coś do zarzucenia. Opowiem o wszystkim, jak przyjdzie tata.
Mama odwróciła się w stronę drzwi, ale Emanuel ją ubiegł i oświadczył:
- Pójdę po niego!
Kiedy wyszedł, pani Ringstad uśmiechnęła się do Elise i oznajmiła z rezygnacją:
- Doprawdy trudno zrozumieć mojego syna. Taka byłam szczęśliwa, że mieszka u
naszych przyjaciół. Tam, w mieście, na każdym kroku czyha tyle niebezpieczeństw. Czułam
się spokojniejsza, wiedząc, że ktoś ma tam na niego oko.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Od chwili, gdy weszli do domu, nie odezwała się
ani słowem i cała ta sytuacja wydawała jej się nie do zniesienia. Pani Ringstad najwyraźniej
nie miała zielonego pojęcia, po co przyjechali. I pewnie nie zgadłaby nawet, gdyby ją
próbować naprowadzić, tak odległa była to dla niej myśl.
- Jak jest w tej okolicy, gdzie mieszkasz? - zapytała. - Dużo kręci się tam pijaków i
włóczęgów?
Elise poruszyła się niespokojnie i odpowiedziała z ociąganiem:
- Część bezrobotnych sięga po butelkę, ale nie tylko oni. Ludzie, którzy przyjechali ze
wsi do miasta za pracą, tęsknią za swoimi rodzinnymi stronami i piją, by zapomnieć.
- No właśnie! Przecież to nienaturalne, żeby ludzie mieszkali w takim skupisku. Nie
jesteśmy stworzeni do takiego życia. Wyjaśnij to Emanuelowi! Powiedz, że ludzie popadają
w pijaństwo, bo źle się czują w mieście.
- Nie chodzi o miasto - usiłowała bronić się Elise. - Raczej o długie dnie pracy w
fabrykach w kurzu i w hałasie. Poza tym brakuje mieszkań, dlatego ludzie gnieżdżą się
całymi rodzinami w ciasnych pomieszczeniach. W niektórych czynszówkach mieszka do
dwóch tysięcy osób, średnio po piętnaście osób w izbie.
- Niemożliwe! - Pani Ringstad załamała ręce przerażona.
- Moja rodzina miała szczęście, że nie musieliśmy dzielić kuchni z obcymi ludźmi.
Pani Ringstad podeszła i objęła ją ramieniem.
- Biedactwo, Emanuel opowiadał, jak macie ciężko. Cieszę się, że mój syn ma takie
dobre serce i pomaga ludziom takim jak ty. Jak ci wspomniałam ostatnio, bardzo się
sprzeciwialiśmy z mężem, gdy Emanuel postanowił wstąpić w szeregi Armii Zbawienia,
teraz jednak już się z tym pogodziłam. Ciężko mi, że nie chce osiąść tu we dworze, skoro
jednak już tak się stało, to przynajmniej jestem dumna, że mój syn wspiera najsłabszych w
naszym społeczeństwie i okazuje im współczucie.
Elise poczuła, jak ścisnęło ją w żołądku. Pani Ringstad traktowała ją jak biedaczkę,
której Emanuel pomaga z litości. Myśl ta wydała jej się nieznośna. Gdyby tak było, nigdy nie
zgodziłaby się wyjść za niego za mąż. Głównym powodem, dla którego przystała na jego
propozycję, było to, że ją kochał i pragnął jej na przekór wszystkiemu. Gdyby kierował się
litością, ona wolałaby przenieść się raczej do ciaśniejszego mieszkania i poradzić sobie bez
jego pomocy.
- A jak twoja mama? - Pani Ringstad popatrzyła na Elise zatroskana.
- Coraz lepiej. Pobyt w sanatorium zdziałał cuda.
- Jak dobrze to słyszeć. Sądzisz, że będzie mogła wrócić do pracy?
- Zamierza zapytać właścicielkę sklepu kolonialnego, czy nie zatrudniłaby jej do
pomocy na parę godzin dziennie. Możliwe, że tamta się zgodzi.
- A twoi bracia? Co z nimi?
- A z nimi bez zmian. Teraz są szczęśliwi, że minęła zima i mrozy i mogą się bawić
wieczorami, kiedy już uporają się ze swoimi obowiązkami.
- To może i oni wnet zaczną zarabiać po parę koron?
- Tak, zamierzam popytać o pracę dla nich. Chłopcy w ich wieku zbierają węgiel na
nabrzeżu. Najlepiej jednak by było, gdyby roznosili gazety, ale niestety, jest wielu chętnych.
Może jednak choć jednemu z nich się poszczęści i będzie roznosił „Svaerta” albo pomagał
wozakowi na naszej ulicy.
- Mam nadzieję. Ze względu na ciebie.
Elise zemdliło. Czuła się tak, jakby stała przed tą kobietą i kłamała w żywe oczy.
Przecież pani Ringstad nie ma pojęcia, że rodzina Elise zdoła przetrwać dzięki jej jedynemu
synowi.
- Usiądź sobie i odpocznij trochę. Oni na pewno zaraz przyjdą. My się tymczasem
napijemy kawy. - Pani Ringstad podeszła do pieca i przyniosła dzbanek.
Elise usiadła na brzeżku krzesła i popatrzyła na stół, na którym tego dnia także stał
elegancki serwis. Nie miała wprost odwagi, by sięgnąć po filiżankę. Pewnie tu, we dworze,
nawet nie mają blaszanych kubków i talerzy, pomyślała.
- Opowiedz mi trochę więcej, jak sobie radzicie. Jesteś taka szczupła, macie dość
jedzenia?
Elise czuła się okropnie. Nie miała ochoty opowiadać o tym, jaki cierpieli niedostatek,
a przecież nie mogła też kłamać.
- Na ogół najadamy się do syta - zaczęła z ociąganiem.
- Na ogół? To znaczy, że czasami kładziecie się spać głodni? Gdyby wiedziała, jak
często, pomyślała Elise, skinąwszy głową.
- A jedzenie macie dobre i pożywne? Elise wierciła się na krześle niespokojnie.
- Głównie jadamy polewkę, kaszę na wodzie i chleb. Czasem mamy na obiad
ziemniaki i rybę.
- A mięso? Wcale? - Pani Ringstad popatrzyła przerażonym wzrokiem.
- Na Boże Narodzenie smażymy słoninę. Ale jak chłopcy trochę urosną i zaczną
pracować, będzie nam lżej. Teraz są w najtrudniejszym okresie, bo rosną.
- Wydawali mi się dość mali jak na swój wiek i obaj byli bardzo wychudzeni. Ale jak
mają rosnąć, jeśli nie dostają odpowiedniego pożywienia? Przygotuję paczkę i weźmiesz ją
ze sobą do domu, tak żeby przynajmniej na najbliższe dni starczyło wam jedzenia. I radzę ci,
załatw chłopcom jak najszybciej jakąś pracę.
Elise poczerwieniała ze wstydu. Zażenowana wypiła mocną kawę bez dodatków,
mimo że na stole stał cukier i śmietanka. Pani Ringstad popiła łyk kawy i pytała dalej:
- A jaki był twój ojciec? Umarł na suchoty czy z niedożywienia?
Elise oblała się potem i wyjąkała:
- Poślizgnął się na lodzie i utopił w rzece.
Pani Ringstad była głęboko poruszona jej odpowiedzią.
- To prawda? Coś strasznego! Jak to się mogło stać?
- Było ciemno, lampa gazowa na ulicy była potłuczona.
- Okropność! Jak to przyjęła twoja mama? Wyobrażam sobie, stracić małżonka i
żywiciela! I to jeszcze w takich okolicznościach. Bezsensowna, niepotrzebna śmierć.
Elise nie odezwała się.
Pani Ringstad położyła dłoń na jej dłoni i rzekła zawstydzona:
- Nie powinnam o tym mówić! Biedactwo, to na pewno dla ciebie bolesne.
„Biedactwo”, jakże nienawidziła tego słowa.
- Nie masz dziadków, którzy by mogli wam pomóc, albo jakichś wujków czy cioć?
Elise pokręciła głową.
- Tata miał jednego brata, który wyjechał do Ameryki przed około dwudziestu laty. W
latach osiemdziesiątych z Kristianii pojechało za ocean piętnaście tysięcy osób. Wuj osiadł w
Wisconsin, ale przysłał tylko jeden list, a potem słuch o nim zaginął.
- A może on żyje? - Twarz pani Ringstad pojaśniała nagle. - Może wzbogacił się i
odezwie się do was.
Elise uśmiechnęła się, bo nie wierzyła w takie bajki.
- Gdyby tak było, odezwałby się już dawno - stwierdziła.
- A może chce wam zrobić niespodziankę? Któregoś dnia stanie nagle w drzwiach i
zaprosi was wszystkich do siebie, do Ameryki. Albo przyśle list i pieniądze i poprosi, byście
do niego przyjechali.
Elise uśmiechnęła się uprzejmie, ale odniosła wrażenie, że jak na osobę dorosłą pani
Ringstad wypowiada bardzo naiwne sądy.
- O, idą! Czas najwyższy! - Pochyliła się bliżej Elise i zapytała: - Zanim wejdą,
chciałam spytać, czy nie wiesz przypadkiem nic więcej o Karolinę i Emanuelu?
Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jak zareagowałaby pani Ringstad, gdyby
jej opowiedziała, że Karolinę z rozpaczy za Emanuelem zamknęła się w swoim pokoju i
nawet nie schodzi na rodzinne posiłki?
- Chyba będzie lepiej, jeśli zapyta pani o to syna - zdołała wykrztusić.
W drzwiach stanął uśmiechnięty ojciec i huknął od progu:
- O, jest i mała Elise Lovlien! Jak miło! Elise wstała i dygnęła.
- Emanuel mówi, że ma dla nas wielką niespodziankę - ciągnął, zwracając się do
swojej żony. - Jestem bardzo ciekawy, nie mogę się wprost doczekać, by nam wyjawił tę
swoją nowinę.
Siadł przy stole i podał filiżankę, by pani Ringstad nalała mu kawy. Służącej Elise nie
zauważyła.
- No, mów! - mruknął i posłał Emanuelowi pytające spojrzenie.
Emanuel usadowił się spokojnie i patrząc na mamę i ojca, oświadczył:
- Elise i ja zaręczyliśmy się.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W przestronnej kuchni zapadła kompletna cisza.
Elise wstrzymała oddech i nie miała nawet odwagi podnieść wzroku.
Czuła się tak, jakby ich wszystkich dosięgło trzęsienie ziemi.
- Co powiedziałeś? - zapytała wreszcie mama, zaśmiawszy się cicho i niepewnie.
- Elise i ja zaręczyliśmy się.
Mama znów się zaśmiała, równie nienaturalnie.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- Owszem - oświadczył Emanuel stanowczo. - To właśnie chcę powiedzieć. Jak tylko
załatwimy wszystkie formalności, zamierzamy się pobrać.
- Ale... Ale ona... To znaczy...
- Nie ma żadnego „ale”. Już dawno podjąłem taką decyzję i ku mej wielkiej radości
Elise zgodziła się wyjść za mnie za mąż.
Ojciec odstawił filiżankę, aż zadźwięczała o spodek, i wstał gwałtownie od stołu. Bez
słowa wymaszerował z kuchni.
- Rozgniewałeś swojego ojca, Emanuelu - odezwała się pani Ringstad z wyrzutem. -
Powinieneś mieć na tyle rozumu, by domyślić się dlaczego.
- Przykro mi, że odbiera to w taki sposób, ale... - nie dokończył, bo przerwała mu
mama, której policzki pokryły się czerwonymi plamami:
- Przykro ci? Czy ty w ogóle rozumiesz, co mówisz? W jednej chwili burzysz całe
nasze życie i mówisz tylko, że ci przykro?
- Co masz na myśli, mówiąc, że burzę wasze życie? - głos Emanuela zabrzmiał obco i
zdawał się nagle dziwnie twardy i stanowczy.
Elise nie mogła się powstrzymać, by nie współczuć matce. Otworzyła usta, chciała
coś powiedzieć, by złagodzić szok, ale Emanuel posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Wiesz przecież, że mamy tylko ciebie. - Mama pomachała bezradnie ręką. - Kto
będzie gospodarował w Ringstad, gdy nas zabraknie? Czy cały wysiłek ojca i dziadka ma
pójść na marne?
- A co to ma wspólnego z Elise? Sama mówiłaś, że pogodziliście się z myślą, że chcę
poświęcić życie dla służby w Armii.
- Właśnie - mama uchwyciła się jego słów niczym tonący brzytwy. - Przecież nic
możesz się ożenić z kimś, kto nie służy w Armii.
- Wystąpiłem z Armii.
- Wystąpiłeś?
Elise podniosła wzrok i zauważyła, że pani Ringstad otworzyła szeroko oczy i patrzy
na syna z niedowierzaniem.
- Oscar Carlsen porozmawiał ze swoim znajomym, który jest dyrektorem tkalni płótna
żaglowego, i pomógł mi załatwić posadę kasjera. Za kilka dni zaczynam pracę.
Twarz mamy przybrała kolor purpury.
- A więc dla niej mogłeś poświęcić Armię, ale nie dla swoich starych rodziców.
Emanuel odetchnął głęboko.
- Rozumiem twoje rozgoryczenie, mamo, ale ja nie czuję powołania do pracy na roli,
dobrze o tym wiesz. Lubię miasto, cieszę się, że będę pracować w fabryce. I nawet już
wynająłem nieduży dom, w którym mieszkał wcześniej stary majster. Nieduży, przytulny do-
mek położony tuż nad rzeką. Stamtąd do tkalni jest zaledwie parę minut drogi, a Elise też
będzie miała bliżej do fabryki.
- Wygląda na to, że załatwiłeś już większość spraw, nim zapytałeś o zgodę swoich
rodziców - rzekła ostro.
- Miałem nadzieję i gorąco w to wierzyłem, że ucieszycie się wraz ze mną.
Oczy mamy nagle napełniły się łzami.
- Kiedy będziesz miał swoje dzieci, zrozumiesz, Emanuelu.
Każda matka i każdy ojciec pragną dla swoich synów i córek tego, co najlepsze.
- W takim razie powinnaś się cieszyć, że znalazłem sobie taką miłą dziewczynę o
gorącym sercu jak Elise.
Elise spuściła głowę, zakłopotana, że jest świadkiem tej przykrej wymiany zdań.
- Pochodzi ze zręcznej i pracowitej rodziny robotniczej - ciągnął. - To dobrzy i
szlachetni ludzie, dumni ze swej pracy i pochodzenia. Nie jest ich winą, że nie urodzili się
dziedzicami majątku.
Matka wytarła łzy.
- Nie pogarszaj sprawy, Emanuelu. Nie mam nic przeciwko Elise, chyba to rozumiesz.
Ale co innego kogoś lubić, a zupełnie co innego przyjmować do rodziny. Ojca to zabije. Miał
nadzieję, że zwiążesz się z Karolinę. Modlił się, żebyś przejrzał na oczy i zrozumiał, że do
siebie pasujecie.
- Nigdy bym się nie ożenił z Karolinę. Nie mógłbym! To wy sobie uknuliście taki
plan, mnie nawet nie przeszło to nigdy przez myśl. Ale minęły na szczęście czasy, gdy
rodzice decydowali, kogo mają poślubić ich dzieci.
Mama podniosła głowę gwałtownie.
- To nieprawda! Prawie wszyscy nasi znajomi mieli jakiś wpływ na małżeństwa
swoich dzieci. Rozejrzyj się! Popytaj po dworach tu, w okolicy, a potwierdzi się to, co
mówię.
Emanuel wstał od stołu, nie tknąwszy nawet jedzenia.
- Pójdę i porozmawiam z ojcem.
Elise zapragnęła znaleźć się na drugim krańcu świata. Odezwała się jednak:
- Przykro mi, pani Ringstad. Nie zdawałam sobie sprawy, że państwo patrzą na to w
taki sposób. Mama wprawdzie przestrzegała mnie, ale jej nie wierzyłam.
Pani Ringstad westchnęła.
- Gdybyś była dorosła, zrozumiałabyś nas, ale domyślam się, że nie znasz jeszcze
dobrze życia. Na moim miejscu myślałabyś podobnie jak ja. Rozumiem, że to kuszące dla
takiej biednej dziewczyny wejść do majętnej rodziny, ale zdawało mi się, że jesteś na tyle
mądra, że nie poważysz się na taki krok. Młodzi mężczyźni w wieku Emanuela są tacy
impulsywni. To kobieta powinna wykazać się rozsądkiem. Zrozum, że on zniszczy swoją
przyszłość, żeniąc się z tobą. Nie dlatego, że coś z tobą jest nie tak, przeciwnie, uważam cię
za bardzo miłe dziewczę. Powinnaś jednak znać powiedzenie, że podobne dzieci bawią się
najlepiej.
Elise nie odpowiedziała, bo i cóż miała rzec. Oczywiście, że zna to powiedzenie.
Wydawało jej się jednak niesprawiedliwe, że ją obarcza się całą winą za to, co się stało. W
końcu to Emanuel nalegał na małżeństwo z nią, a nie odwrotnie.
Zapadło milczenie. Nagle pani Ringstad zapytała:
- Powiedz mi, czy jest jakiś szczególny powód, dla którego tak się śpieszycie ze
ślubem?
Elise oblała się rumieńcem, a zarazem zimnym potem. Jeśli mama Emanuela zapyta ją
wprost, czy na pewno jej syn jest ojcem tego dziecka, nie będzie potrafiła jej skłamać.
- Nie musisz nic odpowiadać, domyślam się. - Jej głos zabrzmiał ostrzej. - Teraz już
wszystko lepiej rozumiem. Emanuel nigdy nie uciekłby od odpowiedzialności. A ja
myślałam, że jesteś przyzwoitą dziewczyną! Jak łatwo się pomylić.
Elise zagryzła wargi i wpatrywała się uporczywie w stół. Zdążyła tylko posmakować
świeżo upieczonego chleba, ale całkiem straciła apetyt.
- Słyszałam już o podobnych przypadkach - ciągnęła pani Ringstad tym samym
ostrym tonem. - Dziewczęta uwodzą młodych, dobrze urodzonych mężczyzn po to, by
zapewnić sobie utrzymanie. Mało tego, teraz nawet wysuwane są propozycje, by ich bękarty
mogły mieć prawo dziedziczenia po swoim ojcu.
Elise zakręciło się w głowie i poczuła mdłości. Spadały na nią kolejne ciosy, a ona nie
mogła się nawet bronić. To tyło nie do zniesienia.
- Nie pojmuję, do czego to dochodzi na tym świecie - nie dawała za wygraną pani
Ringstad. - Kiedyś córka komornika nie śmiałaby nawet spojrzeć w stronę syna bogatego
gospodarza. Teraz zaś staje beztrosko i oznajmia otwarcie, że będzie mieć z nim dziecko!
Czy można się więc dziwić właścicielom dworów, że ciarki ich przechodzą na taką
zmianę obyczajów? Musimy się wspólnie bronić, by ocalić wartości, na straży których
stoimy i które mamy obowiązek przekazać następnym pokoleniom.
Elise nadal się nie odzywała. Coraz mocniej kręciło jej się w głowie, zdawało jej się,
że na stole wszystko tańczy i podskakuje.
Pomocy, chyba zemdleję, pomyślała, po czym opadła na stół i wszystko zniknęło.
Musiała stracić przytomność zaledwie na moment, bo zaraz jakby z oddali doleciał ją
głos pani Ringstad:
- No nie, na domiar wszystkiego zemdlała! Za co Bóg mnie tak karze? - Odwróciła się
i rzuciła się do drzwi, po chwili zaś Elise usłyszała, jak woła Emanuela.
Elise usiłowała podnieść głowę i wyprostować się. Krew odpłynęła jej z twarzy, w
uszach szumiało. Może pani Ringstad uważa, że ja tylko udaję, że zemdlałam, żeby jej nie
słuchać, pomyślała.
Wnet doleciały odgłosy ciężkich kroków za oknem. Do kuchni przybiegli Emanuel i
jego ojciec.
- Co się stało? - usłyszała przestraszony głos Emanuela.
- Nagle zbladła i opadła na stół.
- Powiedziałaś coś, co ją zraniło? Elise wstała z krzesła i zachwiała się.
- Nie, Emanuelu. To nie jest wina twojej mamy. Wiesz, że ostatnio zdarza mi się
mdleć. Niektóre kobiety tak mają. - Zerknęła w stronę ojca Emanuela i rozłożywszy ręce,
dodała: - Przykro mi, panie Ringstad, za wszystko. Wolałabym zaoszczędzić państwu takiego
rozczarowania.
Kiwnął głową, jakby ją rozumiał, ale jego twarz pozostała ponura, a spojrzenie
zdenerwowane i smutne zarazem.
- Jeśli już się najadłaś, Elise, to proponuję, byśmy od razu zebrali się do powrotu -
rzucił Emanuel krótko, lecz zdecydowanie. - Za trzy kwadranse odjeżdża pociąg.
Elise popatrzyła na niego zaskoczona i wzburzona. Czyżby chciał opuścić rodziców w
takim stanie ducha? Kiwnął głową, jakby czytał w jej myślach.
- Mama i tata muszą sobie to wszystko przemyśleć. Jeśli nie chcą urządzić wesela tu,
we dworze, to urządzimy je w domu nad rzeką. - Zwracając się zaś do mamy, dodał: - W
każdym razie serdecznie was zapraszamy. Powiadomię was o dokładnej dacie ślubu.
To powiedziawszy, podał Elise ramię i skierował się ku drzwiom. Rodzice nawet się
nie poruszyli.
Dopiero gdy znaleźli się na końcu alei, Elise zdołała wykrztusić z siebie:
- Bardzo mi ich żal, Emanuelu.
- Żal? - odwrócił się do niej, a w jego oczach dostrzegła wzburzenie. Jeszcze nigdy
nie widziała go tak zdenerwowanego. - Przecież to nieznośni hipokryci!
- Nie, im zależy po prostu, by przekazać swojemu jedynemu synowi to wszystko, co
posiadają, tak by zachował to dla następnego pokolenia.
- Jeśli mnie tak kochają, to powinni raczej życzyć mi dobrego życia, a nie martwić się
o dobra materialne.
- Dla nich to jedno i to samo.
- Aż tak naiwni i ograniczeni nie mogą chyba być.
- To nie ma nic wspólnego z naiwnością. W dzisiejszych czasach do wszystkiego
przykłada się miarę pieniędzy. Ten, który ma dużo, jest postrzegany jako ktoś wartościowszy.
My, ubodzy, jesteśmy nieszczęśliwymi biedakami, natomiast bogaci uważani są za
szczęśliwych. Ludzie sami stworzyli taki podział, twoi rodzice nie są odosobnieni, myśląc w
taki sposób.
- Nie mówmy o tym więcej, Elise, bo robi mi się niedobrze.
- Musimy o tym porozmawiać, jeśli chcemy, by było nam ze sobą dobrze. Teraz jesteś
zdenerwowany i wytrącony z równowagi. Jeśli dobrze cię znam, wstydzisz się za swoich
rodziców i obawiasz się, że mnie zranili. Przyznaję, że przykro mi było słuchać tego, co
mówiła twoja mama, zarówno przy tobie, jak i wtedy gdy wyszedłeś, ale równocześnie ją
rozumiem. Najbardziej czuję się nieszczęśliwa właśnie z tego powodu, że dostrzegam jej
rację. To prawda, że podobne dzieci bawią się najlepiej.
- Bzdura! Jest dokładnie na odwrót. To przeciwieństwa się przyciągają. Mogę się
wiele od ciebie nauczyć właśnie z powodu twojego pochodzenia i środowiska, w którym
dorastałaś. Mam nadzieję, że i ja mogę ci coś ofiarować. - Nagle stanął i popatrzył na nią: -
Wspomniałaś coś o dziecku?
- Twoja mama zapytała mnie wprost, czy to dlatego tak się śpieszymy ze ślubem. Nie
potwierdziłam, ale też nie potrafiłam skłamać. Pewnie więc się domyśliła.
- To dobrze. Przynajmniej będziemy mieć to za sobą. Jeśli są na tyle mądrzy, za
jakich ich uważam, wnet zrozumieją, że niebawem urodzi im się wnuk, o którym od dawna
marzą. Jeśli się odwrócą do mnie plecami, na starość pozostaną samotni.
Ruszył dalej przed siebie, a jego chód zdradzał zniecierpliwienie i złość.
Elise nie mogła mu się nadziwić. Mówił o dziecku, którego się spodziewała, zupełnie
jak o swoim, o wnuku swojej matki i ojca. Nie wpadło mu zupełnie do głowy, że ten mały
dziedzic będzie synem gwałciciela. Skąd wiadomo, co z niego wyrośnie? Czy można odzie-
dziczyć po ojcu przestępczy charakter?
Wzdrygnęła się.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Johan spuścił wzrok i się ukłonił.
- Dziękuję, panie dyrektorze. Dyrektor więzienia zaśmiał się i odrzekł:
- Podziękuj lepiej panu Bogu, że obdarzył cię takim talentem.
Johan skinął głową zakłopotany. Zauważył, że wielu więźniów przerwało pracę,
obserwując ich z zaciekawieniem. Większość z nich całymi dniami tłukła kamienie na
uliczny bruk, zerkali więc nieraz na niego z zazdrością. Teraz kiedy dyrektor wychwalał go
pod niebiosa, będą mu pewnie jeszcze bardziej zazdrościć.
Dyrektor odwrócił się i dodał na odchodnym:
- Jeśli uda ci się zrobić to tak, że zadowolisz rodzinę Kreinera, może to mieć duże
znaczenie dla twojej przyszłości. Jak zapewne wiesz, Adolf Kreiner był bardzo majętnym
człowiekiem, a jego spadkobiercy, mówiąc oględnie, też są zasobni. Poprosili mnie, bym
zlecił wykonanie tego nagrobka najzdolniejszemu rzeźbiarzowi, a skoro mistrz chce, byś ty
się tym zajął, to znaczy, że wierzy w ciebie. Twierdzi, że opanowałeś rzemiosło i jesteś
przede wszystkim uzdolniony. Możesz daleko zajść.
Pozostali więźniowie wrócili do tłuczenia kamieni i znów głośny hałas wdarł się do
uszu. Odłamki rozpryskiwały się na boki. Johan chwycił dłuto, by kontynuować pracę, a w
środku rozsadzała go radość. Nie pierwszy raz usłyszał, że ma szansę zajść daleko.
Dyrektor zatrzymał się raz jeszcze, a poprzez huk doleciały Johana jego słowa:
- Kiedy wyjdziesz na wolność, powinieneś zatroszczyć się o to, by wykorzystać swoje
zdolności i trzymać się z dala od złego towarzystwa.
- Na pewno o to zadbam, panie dyrektorze - pokiwał głową Johan.
W tej samej chwili zauważył Lorta - Andersa, który pracował kawałek dalej. Właśnie
przechodził obok niego Reinhardt i mijając go, coś mu powiedział, udając, że patrzy w drugą
stronę. Zupełnie jakby chciał niepostrzeżenie przekazać mu jakąś informację. Co oni mają ze
sobą wspólnego? Jak to możliwe, by ktoś o tak kiepskiej reputacji jak Lort - Anders
pozostawał w tak dobrych stosunkach ze strażnikiem w więzieniu?
A zresztą co mnie to obchodzi, nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
Johan postanowił skupić wszystkie siły na wyrzeźbieniu tego nagrobka. A jeśli
rodzina Adolfa Kreinera będzie zadowolona, pomyślał, czując ssanie w żołądku, to może
skrócą mi karę. Dyrektor więzienia sugerował coś takiego mimochodem.
Zabrał się do pracy i postanowił zapomnieć zarówno o Lorcie - Andersie, jak i
zazdrosnych spojrzeniach współwięźniów, gdy nagle na kamień padł cień. Wściekły, że ktoś
mu przeszkadza, podniósł wzrok.
Niedaleko stał Lort - Anders. Rozejrzał się na wszystkie strony, by się upewnić, że nie
widzi go żaden strażnik, po czym podszedł bliżej i powiedział do Johana:
- Twoja dziewczyna wychodzi za mąż! Johan zamarł, zaraz jednak zapytał:
- Elise? A skąd wiesz?
- Już się nawet przeprowadziła do domku majstra nad rzeką.
- Wymyśl jeszcze jakąś bajeczkę! - zaśmiał się Johan. Lort - Anders jednak udawał,
że go nie słyszy, i ciągnął dalej:
- Jej matka i bracia też się z nią wprowadzili. Oficer im pomaga, to znaczy on już nie
jest właściwie oficerem. Podjął pracę w tkalni płótna żaglowego.
Johanowi wypadło z rąk dłuto i popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- W tkalni płótna żaglowego?
- Jako kasjer.
Johan chwycił ponownie dłuto i zaczął uderzać w kamień.
- Spadaj stąd!
- O? Taki jesteś ważny? Dyrektor nawkładał ci bzdur do głowy, co? Widziałem, jak tu
stał i prawił ci komplementy. Uważaj, Johan! Pamiętaj, że my też tu jesteśmy!
Odwrócił się i odszedł.
Johan posłał mu zagniewane spojrzenie, po czym znów zabrał się do wykuwania
kamiennego bloku, aż odłamki rozpryskiwały się na boki. Jeśli Lort - Anders sądzi, że uda
mu się mnie zastraszyć i nakłonić do przystąpienia do bandy, wnet będzie musiał zmienić
zdanie. Ale dlaczego tak koniecznie chciał mi przekazać najnowsze wiadomości o Elise?
Wygląda na to, że sprawia mu szczególną przyjemność wyprowadzanie mnie z równowagi.
Może taki właśnie ma cel? Doprowadzić mnie do zazdrości i wściekłości, by mi przestało na
wszystkim zależeć?
A więc jednak to nie były tylko czcze plotki... Zacisnął usta, choć w sercu poczuł
bolesny skurcz.
Ślub, tak szybko... Do diabła, co za pośpiech!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Z chłodnego, ponurego biura parafialnego Elise wyszła na słońce i odwróciła się do
Emanuela.
- Mam nadzieję, że pastor nie doliczy się, że dziecko urodzi się za wcześnie.
Wolałabym, żeby nie wiedział, że „musieliśmy” wziąć ślub.
Emanuel uśmiechnął się wesoło, a błękitne oczy mu się rozpromieniły.
- Rzeczywiście, był nastawiony bardzo sceptycznie. Nie wiem, czy dlatego, że byłem
oficerem Armii Zbawienia, czy dlatego, że podejrzewa cię o podobieństwo do twojej siostry.
- Przyszedł kiedyś do nas do domu i wygłosił umoralniające kazanie. Skarżył się, że
życie u boku tak wielu grzeszników wpędza go w chorobę. Skoro Hilda dała się zwieść na
pokuszenie, to i mnie grozi to samo, mówił, wspominając mimochodem, że doszły go pewne
plotki na mój temat. Kazał mi się trzymać z daleka od tych kaznodziejów na wolnym
powietrzu, jak nazwał oficerów Armii Zbawienia, i straszył karą za grzechy i mękami
piekielnymi.
- Dlaczego tak bardzo sprzeciwia się Armii Zbawienia?
- Dlatego, że kobiety tam mogą przewodzić, a nawet zostać oficerami. Dlatego, że
śpiewa się tam pieśni religijne na melodie popularnych piosenek, no i używa się bębnów i
tamburynów! A już najbardziej denerwuje go tytuł gazety wydawanej przez salwacjonistów:
„Głos Wojenny”.
Emanuel spoważniał.
- Wydawało mi się, że duchowni w Kościele już dawno zmienili o nas zdanie.
- Pastor jest stary i nie nadąża za duchem czasu. Emanuel chwycił ją za rękę i ścisnął.
- Ważne jest jedynie to, że daliśmy na zapowiedzi. Teraz gdy już jest ustalona data
ślubu, możemy się zacząć przygotowywać do wesela w domu nad rzeką.
Zerknęła na niego i zapytała:
- Sądzisz, że twoi rodzice się nie odezwą? Pokręcił głową.
- Nie wydaje mi się, by odważyli się urządzić wesele we dworze, ze względu na
przyjaciół i sąsiadów. Czuję jednak, że jeśli ich zaprosimy, to przyjadą.
- Oczywiście, że ich zaprosimy! Przenocują w naszej sypialni.
- A gdzie my będziemy wtedy spać? - popatrzył na nią zdziwiony.
- Chłopcy położą się u mamy, a my zajmiemy ich pokój.
- W noc poślubną? Żeby Peder i Kristian podsłuchiwali, co do siebie szepczemy?
Przecież tam przez ścianę wszystko słychać.
Elise poczuła, że się czerwieni, bo domyśliła się, że Emanuelowi nie chodzi
wyłącznie o szeptanie.
Zaśmiał się, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Myślę, że oni zatrzymają się u moich obecnych gospodarzy, Oscara Carlsena i jego
żony Betzy. Zapytam ich o to jeszcze dziś, zanim napiszę do rodziców.
- Bardzo ci przykro, że nie będziesz miał wesela we dworze?
- Nie. Nie lubię takich dużych przyjęć. W domku majstra będzie o wiele przyjemniej,
ciasno, ale liczy się serce. Jestem pewien, że pomieścimy wszystkich, których chcemy
zaprosić.
- A o kim myślisz?
- Muszę oczywiście zaprosić Carlsenów i Karolinę, poza tym paru przyjaciół z Armii
Zbawienia, a ty?
Elise zwlekała z odpowiedzią. Nie myślała wcześniej o tym. Nie sądziła, że będzie
miała możliwość urządzenia wesela, i to z Emanuelem.
- No cóż, nas jest pięcioro, ty i twoi rodzice, twoi gospodarze i dwóch przyjaciół to
już trzynaście osób. To chyba dosyć.
- Ale przecież musisz też zaprosić jakieś swoje przyjaciółki. Potrzebna ci na przykład
druhna.
Elise w pierwszym odruchu pomyślała o Agnes. Przyjaźniły się przecież od dawna,
byłoby naturalne, gdyby to ona została druhną. Niestety, Agnes znienawidziła ją za
Emanuela.
- Zapytam Hildę - odezwała się po chwili.
- Ona jest chyba za młoda.
- Gdybym tak mogła zaprosić Annę na druhnę - wyrwało jej się, ale zaraz wycofała
się z tego. - Nie, sprawiłoby jej to chyba przykrość.
- Nie jestem tego taki pewien. Wydaje mi się, że Anna doceniłaby, gdybyś ją o to
zapytała. Może udałoby mi się pożyczyć wózek.
Elise popatrzyła na niego zaskoczona.
- Tak myślisz? Byłoby wspaniale!
Doszli do Maridalsveien. Była sobota, fabryki dawno zakończyły pracę, a ludzie
spacerowali sobie, korzystając z pięknej pogody.
- Może się przejdziemy? Czy może musisz wracać do domu? Elise uśmiechnęła się,
widząc, z jaką nadzieją na nią spogląda.
- Chętnie się przejdę. W domu poradzą sobie beze mnie. Kristian miał pomagać nosić
drewno wozakom, żeby zarobić parę ore. Puszył się tak, że aż Peder był zazdrosny.
- Może uda nam się znaleźć pracę także dla niego! - Emanuel roześmiał się. -
Przejdziemy się brzegiem w górę rzeki?
Elise rozkoszowała się spacerem na świeżym powietrzu i wsłuchiwała w ptasie
szczebioty dolatujące z koron drzew. Szli ocienioną ścieżką, nie natykając się na nikogo, i
dopiero gdy zbliżyli się do zakola, usłyszeli wesołe nawoływania i pluskanie.
- Chłopcy tu się często kąpią. Ponieważ aż po sam brzeg rzeki rośnie tu gęsty las,
nazywają to miejsce Amazonią. - Zaśmiała się. - Niektórzy nie mają kąpielówek i muszą się
kąpać nago, ale to im nie odbiera radości. Najodważniejszy jest ten, kto wskakuje na końcu,
bo zdarza się, że podglądają ich dziewczyny...
- Wyobrażam sobie, jakie to musi być fascynujące - zaśmiał się Emanuel.
Może spotkamy tu Pedera? - Nie sądzę. Po tym nieszczęściu, które się tu wydarzyło
przed paru dniami, mama się bardzo przeraziła i nie pozwala im samym przychodzić.
Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Nie słyszałeś? - zdziwiła się. - Jeden chłopiec zeskoczył z mostu prosto na zatopiony
pień, którego nie było widać z powodu gromadzącej się tam kory i gałęzi.
- I co z nim?
- Utopił się. Nie wiem nawet, kto to był. Słyszałam tylko, że miał dziesięć lat i
mieszkał w Nydalen. Jego mama pewnie pracuje w fabryce tekstyliów Nydalens Compagnie.
- Biedni ludzie. To straszne otrzymać taką wiadomość.
- Gdyby to się stało Pederowi albo Kristianowi, to nie wiem, co' bym zrobiła.
Przez chwilę szli w milczeniu pogrążeni we własnych myślach.
- Zobacz, jak gęsto tu rosną drzewa! - Emanuel zatrzymał się i rozejrzał wokół. -
Trudno się tędy przedrzeć.
- Tak. Rozumiem już, dlaczego chłopcy uwielbiają się tu bawić w dżunglę.
Ruszyli dalej.
- Widziałaś ostatnio Hildę? Elise pokręciła głową.
- Nie, ale wybiorę się do niej, żeby ją powiadomić o ślubie.
- Jak myślisz, jak na to zareaguje?
- Mam nadzieję, że się ucieszy. Ale może uzna, że dostało mi się od losu więcej, niż
na to zasługuję? Nie wiem. Sądzę jednak, że jest zadowolona, iż mama i chłopcy mieszkają w
domu majstra.
Emanuel roześmiał się.
- Myślisz, że Hilda uzna, iż nie zasługujesz na mnie? A co ze mną? Czy jej zdaniem ja
zasługuję na ciebie?
Elise roześmiała się rozbawiona. Emanuel zatrzymał się i objął ją, mówiąc:
- Och, Elise, uszczęśliwiłaś mnie, wiesz. Przypadek sprawił, że się spotkaliśmy.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Gdybyś nie potrzebowała butów dla Hildy i Pedera,
pewnie byśmy się nigdy nie poznali.
- No cóż, okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - uśmiechnęła
się Elise.
Pocałował ją w nos.
- Będę dbać o ciebie najlepiej, jak potrafię. Przestaniesz głodować i marznąć. Zimą
będę ci palić w piecu, żeby zawsze było ciepło, będziesz jeść chleb z masłem i kaszę na
mleku, aż się w końcu tak pięknie zaokrąglisz, że nikt cię nie pozna.
Elise zaśmiała się i zapytała z lekką ironią:
- Chcesz, żebym się zmieniła nie do poznania? Emanuel zaśmiał się i znów ją
pocałował, tym razem w usta.
- Chodź - wyszeptał. - Usiądziemy sobie tam za drzewami, gdzie nas nikt nie zobaczy.
Poprowadził ją za sobą w mroczny cień, zdjął kurtkę i rozłożył na mchu, po czym
pociągnął Elise do siebie. Zauważyła, że oddycha nierówno.
- Chodź, trochę odpoczniemy. Możesz położyć się na mnie tak jak wtedy w komórce.
Od tamtej nocy nieustannie marzę, by powtórzyła się ta chwila.
Elise poczuła, że palą ją policzki, ale wnet ogarnęło ją drżenie. Rozluźniła się i
pocałowała go. Jego bliskość sprawiała jej przyjemność. Lubiła na niego patrzeć, tęskniła za
nim.
Pocałunki stały się intensywniejsze. Emanuel wsunął jej dłoń pod bluzkę i pogłaskał
ją po plecach.
- Odsłoń piersi, żebym mógł na nie popatrzeć! - wyszeptał chrapliwie i całkiem
podniósł jej bluzkę. Poczuła na skórze łaskotanie łagodnego wietrzyku. Delikatne pieszczoty,
głaskanie piersi i zabawa brodawkami sprawiały jej przyjemność. Po chrapliwym głosie i
palącym spojrzeniu poznawała, jak silna jest jego tęsknota. W sobie też czuła ogień, w
każdym skrawku ciała od piersi po czubki palców u nóg. Podniecony, poruszał ciałem w górę
i w dół, mocno ją obejmując i przyciskając do siebie. Jej też udzieliło się pożądanie.
Nagle obrócił się, tak że ona znalazła się pod spodem. Zadarł jej spódnicę, a jego dłoń
powoli sunęła po udzie w górę.
- Elise... - wystękał. - Nie zdołam powstrzymywać się dłużej! Już tak niewiele czasu
pozostało do naszego ślubu. Nie moglibyśmy. ..
- Nie, Emanuelu. Właśnie dlatego, że już wkrótce będziemy małżeństwem, możemy
poczekać.
- Dotknij mnie, proszę!
Zawstydzona zrobiła, o co ją prosił. Przeszedł ją dreszcz, gdy poczuła jego twardą
męskość.
- O Boże - jęknął głośno. - Nie wytrzymam, muszę cię posiąść.
Całował ją intensywnie i coraz namiętniej, szepcząc:
- Przytrzymaj, proszę. Mocniej.
Gdy robiła to, o co prosił, podniósł jej spódnicę i zaczął manipulować przy
tasiemkach bielizny.
- Spróbujmy, chociaż trochę...
- Nie, Emanuelu, nie możemy!
Odetchnął z drżeniem i cofnął dłoń, po czym wstał gwałtownie i pomógł jej się
podnieść. Objął ją mocno i przycisnął z całych sił do siebie.
- Tak cię kocham, Elise. Wybacz, że byłem natarczywy. Ruszyli powoli przed siebie,
ciasno objęci. Elise czuła, że kręci jej się w głowie. Doznawała jakiejś nieznanej jej radości.
To, co przeżyła przed chwilą, było jeszcze silniejsze niż to, co działo się z nią w ubiegłym
roku na polanie razem z Johanem. Nabrała przekonania, że będzie im z Emanuelem dobrze
we dwoje. Dokonała właściwego wyboru.
Cieszyła się na noc poślubną, a także na wspólne życie, na dobre i na złe.
- Lepiej, żebyśmy już wracali. Twoja mama pewnie się martwi, dzieje ciebie.
Zawrócili więc i powędrowali z powrotem tą samą ścieżką.
- Uważam, że powinnaś zapytać Agnes, czy nie zechce być twoją druhną. Może
łatwiej jej będzie przełknąć rozczarowanie.
- Nie znasz Agnes. Jeśli się na kogoś pogniewa, nigdy mu tego nie zapomina. Znam
wiele osób, od których całkiem się odwróciła, między innymi od swojej kuzynki.
Powiedziała, że więcej jej nie chce widzieć na oczy. Nie mam pojęcia, o co poszło, ale
przekonałam się, że Agnes jest bardzo zawzięta.
- Porozmawiam z nią. Nie chce mi się wierzyć, by nie dało się jej udobruchać.
Elise nic na to nie odpowiedziała, ale była pewna, że to się na nic nie zda. Zresztą
niech sam spróbuje i przekona się na własnej skórze, jaka naprawdę jest Agnes.
- Miejmy nadzieję, że utrzyma się ładna pogoda i będzie można posiedzieć na dworze.
Jeśli będzie tak ciepło jak dziś, wystawimy stoły i ławy na zewnątrz przed gankiem.
Elise zmarszczyła czoło, zastanawiając się, czym podejmą tylu gości i ile to będzie
kosztować.
- Maren Sorby obiecała zająć się przygotowaniem jedzenia. Proponuje przyrządzić
lapskaus, drobno pokrojone mięso z ziemniakami i warzywami w zawiesistym sosie, a do
kawy podać ciastka. - Przytulił ją i dodał: - Wiem, o czym myślisz, gdy się nie odzywasz, ale
pozostaw wszystkie wydatki mnie. Maren Sorby powiedziała także, że na pewno się postara
o odświętne ubrania dla twojej mamy, chłopców i dla ciebie, bo zna wiele osób, które mogą
pożyczyć. Poza tym zostało jeszcze wiele ubrań ze świątecznej zbiórki.
Elise pomyślała, że będzie najszczęśliwsza, gdy już będzie miała ten dzień za sobą.
Dręczył ją niepokój o tyle spraw. Bała się, jak zareagują rodzice Emanuela na takie skromne
wesele ich jedynego syna. Jak zdoła nakłonić Kristiana, aby zachowywał się grzecznie i
uprzejmie. Wiedziała, że brat potrafi, jeśli chce. Gdy jednak coś pójdzie nie po jego myśli,
nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Poza tym spokoju nie dawała jej Agnes. Bo jeśli
nawet po namowie zgodzi się być druhną, to nie wiadomo, czy nie wymyśli jakiejś zemsty i
nie zachowa się jak jędza. Stać ją na najgorsze!
- Zapomnieliśmy o Evercie - odezwała się nagle. - Poza tym musimy też zaprosić
zarówno panią Thoresen, jak i panią Evertsen. One chyba nie wyobrażają sobie, by mogło
być inaczej.
- Nie ma problemu, zaprosimy wszystkich. A jeśli będzie za tłoczno, a pogoda nie
pozwoli na to, by usiąść na dworze, to na - kryjemy dodatkowo jeszcze w kuchni i w sypialni.
Kapitan Sorby nagotuje wielki kocioł z lapskausem, więc na pewno dla wszystkich
wystarczy.
Elise popatrzyła na niego ze zdumieniem graniczącym z podziwem i powiedziała:
- Dla ciebie nie ma chyba nic trudnego. Roześmiał się i wyjaśnił:
- Najważniejsze, żeby się zanadto nie przejmować. Oczywiście, że to wielki dzień,
najważniejszy w naszym życiu, ale możemy go przeżyć równie przyjemnie bez białych
obrusów, wyszukanych dań i kieliszków z szampanem. Jeśli mam być szczery, to wolę takie
skromne spotkania niż eleganckie przyjęcia, w których z musu uczestniczyłem u Carlsenów i
śmiertelnie się na nich wynudziłem.
- Opowiedz! - poprosiła Elise rozbawiona.
- No więc... Wszystkie panie wystrojone, każdy najmniejszy lok pod kontrolą.
Wszystko odbywa się według ustalonej rutyny, więc jedno przyjęcie podobne jest do
drugiego. Długo się siedzi przy stole, wysłuchując zabójczo nudnych mów. Zamiast
rozmawiać ze sobą, goście prowadzą konwersacje, śmiać się należy w odpowiednim
momencie, a przy paniach nie dyskutuje się o polityce, bo to nie jest w dobrym tonie.
Elise słuchała zdziwiona.
- A ja sądziłam, że wiele kobiet angażuje się w to, co się obecnie dzieje.
- Tylko niewielka grupa kobiet o radykalnych poglądach i zazwyczaj traktuje się je
protekcjonalnie. W tak zwanym dobrym towarzystwie kobiety rozmawiają o modzie,
podróżach, przyjęciach, wystawach i premierach w Teatrze Narodowym, natomiast panowie
po obiedzie przechodzą do biblioteki i dyskutują we własnym gronie o polityce, paląc cygara
i popijając koniak. - Emanuel przytulił ją mocniej i dodał: - To nie dla nas, Elise. My
będziemy grać na gitarze, pośpiewamy razem, porozmawiamy o wszystkim, co nas dotyczy,
posłuchamy szumu rzeki i popatrzymy na zachód słońca. My będziemy po prostu żyć, Elise!
Elise poczuła, że z radości szybciej jej bije serce. Wyobraziła sobie, jak siedzą sobie z
Emanuelem na ganku przy zachodzie słońca, on gra na gitarze i śpiewa coś dla niej, a w tle
szumi rzeka. Wszystko się w niej radowało. Byleby tylko przeżyć to wesele, bo potem życie
jawiło się jej piękne jak marzenie.
- Zamilkłaś - odezwał się i zerknął na nią, marszcząc nos u nasady.
- Z przyjemnością słucham tego, co mówisz. Już nawet sobie wyobraziłam, jak
siedzimy na ganku późnym letnim wieczorem, gramy i śpiewamy sobie razem.
- Tak właśnie będzie. Co wieczór po naszym powrocie z fabryki, kiedy już nanosimy
drewna i wody, zjemy coś i siądziemy sobie przed domem, żeby się nacieszyć pięknem
letniego wieczoru. Bo lato nie trwa wiecznie, a zima zwykle nadchodzi zbyt szybko.
Oparła głowę o jego ramię.
Dotarli do mostu Bentsebrua i w dole naprzeciwko, po drugiej stronie rzeki zobaczyli
Myrens Verksted.
- Przejdziemy sobie tym mostem. Wiesz, że jego nazwa wywodzi się od pierwszej
fabryki papieru w Norwegii?
- Nie, nie wiedziałam - Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się. - Wiem tylko, że
fabrykę mydła założył Petter Molier, ten, który zbadał lecznicze działanie tranu.
Z naprzeciwka szli w ich kierunku trzej młodzi mężczyźni. Już z daleka poznała, że
nie są to zwykli robotnicy, bo mieli na sobie porządniejsze ubrania. Może to kanceliści,
pomyślała. Wciąż nie mogła się oswoić z myślą, że Emanuel jest teraz kasjerem. Może ci też
pracują w tkalni płótna żaglowego?
Już mieli się minąć, gdy Elise podniosła k i spojrzała prosto w twarz jednego z
mężczyzn. Wstrzymała oddech i poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w serce. I mimo że
pośpiesznie odwróciła głowę, miała wrażenie, jakby przygwoździło ją ostre spojrzenie. Nie
miała pojęcia, jak zdołała iść spokojnie dalej i udawać, że nic się nie stało. Poruszała się jak
w transie. Mężczyzna ten należał do bliskich przyjaciół Lorta - Andersa. To on napadł na nią
w lesie... Była tego pewna...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dopiero jak zeszli z mostu, Emanuel poznał, że coś jest nie tak.
- Stało się coś, Elise? - zapytał.
Pokręciła głową, bo nie mogła mu przecież nic powiedzieć. Groził, że zabije tego, kto
ją skrzywdził, gdy tylko się dowie, kto to jest.
- Nie, nagle tylko poczułam się zmęczona - wyjaśniła.
- Ukochana... - popatrzył na nią zatroskany. - Nie powinniśmy byli iść tak daleko!
Jestem całkiem bezmyślny! Nie przyszło mi na myśl, że to zbyt długi spacer w twoim stanie,
i do tego po całym dniu pracy w fabryce!
Zebrało jej się na mdłości i znów zakręciło jej się w głowie. Nie przypuszczała, że
kiedyś natknie się na tego łajdaka. Nie tu, tak daleko od miasta. Zwykle kompani Lorta -
Andersa trzymali się Vaterlandu albo spotykali się na Mollergata, Kutorget czy Gronland.
Tam gdzie było dużo sklepów i przechodniów, gdzie roiło się od cwaniaków, którzy tak jak
oni robili podejrzane interesy. Nie tu, na peryferiach. Nie wśród robotników, którzy ciężko
harują na codzienną strawę i żyją z uczciwej pracy.
- Zaraz mi przejdzie. Jak dojdziemy do domu, usiądę sobie. Uśmiechnął się do niej.
- Do domu. Miło słyszeć, że już nazywasz chatę majstra swoim domem.
Udało jej się odwzajemnić uśmiech. Nie pozwoli, by ten łajdak zniszczył jej radość.
- Niebawem będzie to także twój dom - wykrztusiła.
- Tak, niedługo będzie też mój - powtórzył zadowolony i westchnął. - Nie mogę w to
wprost uwierzyć. - Rozejrzał się wokół z uśmiechem i dodał: - Czytałem trochę o tych
okolicach. Wiesz, że koło wodne Nedre Papirmolle liczy sobie prawie sto siedemdziesiąt lat?
Zbudowano je w 1736 roku. Zanim rozwinął się przemysł włókienniczy, tu gdzie teraz stoją
tkalnia Hjula i przędzalnia Nedre Voien, znajdował się tartak i młyny.
Elise słuchała go tylko jednym uchem. Spotkanie na moście wywołało w niej szok.
Nie mogła przestać o tym myśleć. Co się stanie tego dnia, gdy jej ciąża stanie się widoczna, a
ona znów się natknie na tego łajdaka? Czy domyśli się, że jest sprawcą tej ciąży?
Nagle Emil przystanął i zapytał:
- Co się z tobą dzieje, Elise? Nie chodzi tylko o zmęczenie, coś cię gryzie, prawda?
Zauważyłem zmianę w twoim zachowaniu, gdy przechodziliśmy przez most. - Popatrzył jej
prosto w oczy, domagając się odpowiedzi.
Trzej mężczyźni już dawno zniknęli i nawet gdyby Emanuel pobiegł za nimi, nie
zdołałby ich dogonić. Napastnik na pewno ją rozpoznał i pewnie obawiał się, czy nie został
zdemaskowany. Na pewno zadbał o to, by czym prędzej schronić się gdzieś w bezpiecznym
miejscu.
- Czy to ma jakiś związek z tymi trzema mężczyznami? Potwierdziła skinięciem, a
usta jej zadrżały. Jak zdołał się tego domyślić?
- Chyba nie był to... - umilkł i popatrzył na nią przerażony. Pokiwała tylko głową, nie
mogąc już dłużej powstrzymać szlochu.
Zacisnął dłonie na jej ramionach i potrząsnął nią lekko.
- Który z nich? Ten rudy z kręconymi włosami?
Kiwnęła znowu i poczuła, że nogi ma jak z waty i ledwie się na nich trzyma.
Emanuel zacisnął pięści.
- Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś?
- Bo bałam się, co zrobisz.
Otworzył usta, zamierzając wygłosić tyradę, ale powstrzymał się. Opadły mu ramiona
i westchnął ciężko:
- Masz rację, Elise. Lepiej, że nie wiedziałem. A nie dałbym rady im trzem.
- Zapomnijmy o tym, Emanuelu - posłała mu błagalne spojrzenie. - Było nam tak
dobrze.
- Dasz radę zapomnieć?
- Tak, o ile mi pomożesz.
- Pomożemy sobie nawzajem. Czuję, że wszystko się we mnie gotuje ze złości, bo
taki łajdak chodzi sobie wolno i nie spotkała go żadna kara za jego podłość. Wiem jednak, że
masz rację, mówiąc, że policja nie ruszy nawet palcem w tej sprawie. A jeśli pozwolę, by
zaślepił mnie gniew, mogę tylko zaszkodzić dziecku i tobie, i sobie samemu.
Zamilkł, ale Elise domyślała się, że toczy wewnętrzną walkę. Po chwili podjął
rozmowę:
-
Kiedy zdecydowałem się tobie oświadczyć i obiecałem wziąć na siebie
odpowiedzialność za dziecko, udało mi się odsunąć gdzieś na bok myśl o jego ojcu. Nie
przyszło mi do głowy, że możemy się na niego natknąć.
- Mnie też nie.
- Myślisz, że on cię rozpoznał? Odniosłem wrażenie, że strasznie się gapił, ale może
tylko tak mi się wydawało.
- Nie wiem.
Emanuel zacisnął zęby, a twarz mu stężała.
- Nie nadaję się do pracy ewangelizacyjnej, Elise. Nie umiem nadstawiać drugiego
policzka. Nie rozumiem tego!
- Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to może być jeszcze trudniejsze dla ciebie niż
dla mnie - odparła Elise.
- No coś ty - zaprzeczył gwałtownie, potrząsając głową. - O, są chłopcy - dodał już
całkiem innym tonem. - Kopią piłkę. Ciekawe, skąd ją wzięli?
- Dostali od pani Berg. To taka szmacianka. Dostali też od niej metalową obręcz, z
którą urządzają wyścigi po ulicy. Wczoraj jednak obręcz im się wymknęła i uderzyła w panią
Evertsen, która właśnie wracała ze sklepu na rogu. Strasznie się rozgniewała, wygrażała im
pięścią i pomstowała na czym świat stoi.
Emanuel roześmiał się, a Elise mu zawtórowała, wyobrażając sobie ten zabawny
widok. Ściśnięty ze zdenerwowania żołądek przestał jej dokuczać i od razu poczuła się lepiej.
Wreszcie udało jej się uciec myślami od tej nieprzyjemnej historii.
Gdy chłopcy ich zauważyli, przerwali zabawę i przybiegli na spotkanie.
- Elise, zobacz, dostaliśmy od pani Berg kamyki, prawdziwe kamyki do gry. Kupiła
nam w sklepie.
- Kamyki? - Emanuel popatrzył zdziwiony.
- To taka zabawa - wyjaśniła Elise. - Podrzuca się pięć jednakowych kamyków i
należy złapać je w dłoń. Albo podrzuca się kolejno jeden, dwa, trzy i tak dalej. Chodzi o to,
by złapać jak najwięcej w dłoń, zanim spadną na ziemię. W sklepie można kupić specjalnie
toczone kamyki o jednakowym kształcie, które łatwo się chwyta.
Evert pociągnął Elise za rękaw.
- Elise, wiesz, dostałem pracę! Od stróża w szkole! Będę czyścił rynny, usuwał
stamtąd liście i gałęzie. No i jeszcze mam rąbać drewno!
Elise popatrzyła na niego przerażona.
- Będziesz rąbał drewno? Nie jesteś na to za mały? Evert pokręcił dumnie głową.
- Skąd. Zobacz, jakie mam muskuły, Elise! Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Rzeczywiście - odparła, patrząc na blade, chude jak patyki ramiona chłopca. -
Musisz mi jednak przyrzec, że będziesz bardzo ostrożny z siekierą. - Odwróciła się do
Emanuela i zapytała: - Wejdziesz do środka?
- Chętnie. Muszę porozmawiać z twoją mamą na temat wesela. Znaleźli mamę w
saloniku, zajętą podlewaniem kwiatów na parapecie okna.
- Właściwie to w tym pięknym salonie powinno się jedynie przyjmować gości -
powiedziała, nie odwracając głowy. - Pamiętam, że u nas, w Ulefoss, nadzorca też miał w
salonie meble wyściełane zielonym pluszem. Na stole zaś leżał aksamitny obrus z ciężkimi
frędzlami. Na ścianach wisiały obrazy, a na wysokich postumentach umieszczone były
donice z kwiatami: pelargonie, palmy, bluszcze. A teraz my tak mieszkamy... - urwała i
pokręciła ze zdumieniem głową.
- Mamo, przyszedł Emanuel.
Mama odwróciła się speszona, wytarła pośpiesznie ręce w fartuch i przywitała się
uprzejmie.
- Przepraszam, myślałam, że Elise jest sama.
- Byliśmy u pastora i ustaliliśmy datę ślubu na sobotę za dwa tygodnie - oświadczył
Emanuel i uśmiechnął się do niej serdecznie.
Mama załamała dłonie i popatrzyła przerażona.
- Już za dwa tygodnie? Tutaj?
- Spokojnie, pani Lovlien, wszystko załatwimy. Kapitan Maren Sorby z Armii
Zbawienia zaoferowała się, że ugotuje wielki kocioł lapskausu.
- Samarytanka? To ona potrafi też gotować?
- Ona potrafi wszystko - zaśmiał się Emanuel. - Pomyśleliśmy z Elise, że trzeba usiąść
i się zastanowić na spokojnie, kogo zaprosimy.
- Zaprosimy? Chyba nie możemy zaprosić nikogo poza... - Mama zamilkła i
popatrzyła bezradnie na Emanuela i Elise.
- Naturalnie przyjadą rodzice Emanuela - pomogła mu Elise. - Chce też zaprosić
dwóch przyjaciół z Armii Zbawienia.
- Byłbym zapomniał o ciotce Ulrikke! - zaśmiał się Emanuel. - Dopiero by było!
Obraziłaby się na śmierć.
- Twoja ciotka?
- Właściwie to ciotka mojego ojca. Jest niezamężna i bywa u nas niemal co niedziela
na obiedzie. To bardzo władcza dama i mówi to, co myśli, bez owijania w bawełnę. Potrafi
być ostra i niemiła, ale w gruncie rzeczy ma złote serce.
Elise znów poczuła, że ściska ją w żołądku, i pomyślała, że przybyło jej kolejne
zmartwienie. Skoro ta ciotka jest taka ostra i niemiła i mówi, co myśli, nie będzie szczędzić
krytyki, gdy zobaczy, z kim Emanuel zamierza się związać.
Mama stała, nerwowo wykręcając dłonie.
- Ale jak... to znaczy gdzie...
- Tylko o nic się nie martw, mamo. Emanuel i ja poradzimy sobie ze wszystkim. Jeśli
dopisze pogoda, wyniesiemy stół i krzesła na dwór, przed ganek. Emanuel powiedział, że nie
musimy się martwić o koszty, on opłaci wesele.
Mama jednak nie wydawała się uspokojona jej słowami. Rozglądała się nerwowo na
boki, nadal bezradnie wykręcając palce.
- Ale co zaproponujemy gościom do picia i co ja włożę na siebie?
- Pożyczymy ubrania zarówno dla ciebie, chłopców, jak i dla mnie. Emanuel jest
abstynentem, dlatego też nie podamy alkoholu. Jak myślisz, powinniśmy zaprosić panią
Thoresen i panią Evertsen?
Mama popatrzyła na nią przerażona.
- Nie możemy urządzić przyjęcia bez nich.
- Zastanawiałam się, czy uda nam się ściągnąć tu Annę. Chciałam nawet zapytać,
czyby się nie zgodziła zostać moją druhną, jeśli Agnes nie zechce. - A zwracając się do
Emanuela, dodała: - Nie musisz z nią rozmawiać, Emanuelu. Najlepiej będzie, jeśli zrobię to
sama.
Pokiwał głową.
- Dobrze, spróbuj najpierw sama i zobaczymy, jak ci pójdzie.
- O czym mówicie? - Mama patrzyła na nich zdezorientowana.
- Agnes jest na mnie zła. Zakochała się w Emanuelu i mi zazdrości.
Mama prychnęła pogardliwie.
- Ta latawica! Nie chcę nawet powtarzać tego, co o niej mówi pani Evertsen.
Elise i Emanuel wyszli do kuchni, żeby ugotować kawę.
- A cóż takiego opowiada o Agnes pani Evertsen? - zainteresował się Emanuel.
Elise uśmiechnęła się zakłopotana.
- O, nasza sąsiadka wyraża się bardzo obrazowo.
- Jak kto?
- Mówi, że Agnes ma wiele supłów na tasiemkach. Patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
Elise poczuła, jak oblewa się rumieńcem, i wyjaśniła, odwracając zawstydzony
wzrok:
- Ma na myśli tasiemki, które i ty miałeś dziś ochotę rozwiązać. Emanuel roześmiał
się i przygarnął Elise do siebie.
- Innymi słowy Agnes nie jest taka surowa jak ty - wyszeptał takim tonem, jakby się z
nią drażnił, i położył dłoń na jej piersi. - Kiedy się pobierzemy, na twoich tasiemkach też
będzie mnóstwo supłów - dodał szeptem.
- Na noc nie wkładam nic pod spód - odszepnęła mu, czując, jak przyjemny dreszcz
przenika jej ciało.
- Nie to miałem na myśli.
- A co?
- Mówiłem o tych wszystkich razach, kiedy nie dam rady czekać, aż się położymy
spać.
Roześmiała się cicho, wtulona w zagłębienie jego gorącej szyi.
- I wybierzemy się wówczas na spacer brzegiem rzeki, tak?
- To też. Albo zaciągnę cię do naszej sypialni, gdy twoja mama i chłopcy będą czymś
zajęci.
- A co będzie, jeśli zaczną się nagle zastanawiać, gdzie przepadliśmy?
- Wtedy będziemy musieli pośpiesznie wiązać tasiemki.
Elise poczuła jego twardą męskość na swym podbrzuszu i serce zabiło jej mocniej.
- Najlepiej, żebyś w ogóle nie wkładała pod spód bielizny, tak jak kobiety w
średniowieczu.
- Nic nie miały pod spodem?
- Nie - odparł, wsuwając dłoń przez spódnicę pomiędzy jej uda. - Mężczyznom
wystarczyło podnieść spódnicę, by dać ujście swojej chuci. Oni zresztą też nie nosili nic pod
koszulami. - Pocałował ją i wyszeptał gardłowo: - Może i ty byś zdjęła bieliznę?
- A co się wtedy stanie? - zaśmiała się speszona.
- Trudno powiedzieć.
- W takim razie nie mam odwagi.
- Boisz się mnie?
- Tak.
- Chyba nie sądzisz, że uczyniłbym coś, czego sama byś nie chciała?
- Nie.
- A mimo to się mnie boisz?
- Uhm.
Najchętniej poddałaby się pieszczotom jego dłoni, ale nabrała głębokiego oddechu, by
ochłonąć.
- A może ty się boisz siebie? - Jego szept zabrzmiał tak cicho, że ledwie go usłyszała.
- Tak - odpowiedziała mu również szeptem.
- Na Boga, Elise, dlaczego mielibyśmy czekać? - Ścisnął dłońmi jej pośladki i
przycisnął ją mocno do swego podbrzusza, ocierając się o nią powoli. - Chodź do sypialni! -
kusił. - Twoja mama zajęta jest przesuwaniem mebli. Chyba ogarnęła ją panika w związku z
weselem i chce sprawdzić, ile osób zmieści się w salonie.
- Nie możemy, Emanuelu.
- Mówiłem ci już, że nie zrobię niczego, czego byś nie chciała.
- Wiem. Ale nie powinieneś robić też tego, czego bym chciała.
Zaśmiał się cichutko, wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do sypialni.
- A może nawet i dobrze, jeśli twoja mama zauważy, czym się zajmujemy? Łatwiej
będzie jej później wyjaśnić, dlaczego dziecko urodziło się wcześniej, niż powinno.
Elise nie lubiła, gdy jej o tym przypominał.
- Nie znam nikogo, kto byłby równie przekonujący co ty - rzekła z wymuszonym
uśmiechem.
- Więc się zgadzasz?
- Nie. Chcę, żeby wszystko odbyło się tak, jak należy. Pamiętasz chyba upomnienia
pastora?
Westchnął ciężko wtulony w jej szyję.
- Cała Elise, żelazny charakter! Skąd ty czerpiesz taką stanowczość?
- Zostałam dobrze wychowana - odparła, ale głos jej drżał. - Chyba powinniśmy już
stąd wyjść, Emanuelu, bo to się źle skończy.
- Niemożliwe. Na pewno zdołasz mnie powstrzymać, nim... - Nie dokończył, bo
słowa utonęły w pocałunku.
- Udało ci się tamtej nocy w komórce.
- Nie przypominaj mi o tym! - Położył znów dłoń na jej piersi.
- Dlaczego nie?
- Bo wtedy jest mi jeszcze gorzej.
- Gorzej?
Zaśmiał się, dotykając wargami jej ust, i znów ją pocałował.
- Nie, właściwie lepiej. Zdaje się, że to chcesz usłyszeć. Wtedy nie miałem żadnej
nadziei.
- Teraz też nie masz się co łudzić. Nie wcześniej niż w noc poślubną.
- Jesteś okrutna.
- Tylko po to, by ci pomóc. I sobie też.
- Pomyślałaś o tym, że stróż z fabryki utwierdzi się teraz w przekonaniu, że słusznie
nas podejrzewał?
- Nie, nie pomyślałam. Za dużo mówisz.
- Nie rozumiesz dlaczego?
- Nie.
- Owszem. Ty też dużo mówisz. To nam pomaga się powstrzymać.
- Nie, jeśli równocześnie dotykasz mnie dłonią w taki sposób.
- Mam przestać?
- Nie.
Nagle wyrwała mu się, słysząc tupot nóg.
- Chłopcy wracają.
- Elise! - zawołał Peder zdenerwowany. - Elise, chodź! Wygładziła pośpiesznie
ubrania i wybiegła z sypialni.
Stał w niewielkim przedsionku spocony, czerwony na twarzy, a jego duże oczy
zdradzały poruszenie.
- Smarkacz, młodszy brat Pingelena, wpadł do rzeki.
- Co ty mówisz? Gdzie?
Rzuciła się do wyjścia, słysząc za sobą biegnącego brata i Emanuela.
- Przy moście.
Gromada dzieciaków stała stłoczona przy brzegu, ale nie widać było nikogo z
dorosłych. Pędzili po trawie co sił w nogach, przebiegli przez drogę aż nad samą wodę.
- Uwaga! Przepuśćcie nas!
Dzieciaki stały jak porażone, wpatrując się w taflę wody, gdy naraz nad powierzchnią
pojawiła się głowa i w powietrzu zamachały ramiona, po czym tonący malec znów zniknął
pod wodą.
Emanuel przecisnął się, odsunął na bok Elise i wskoczył do wody w ubraniu.
Elise wstrzymała oddech. Emanuel opowiadał jej kiedyś, że nie pływa najlepiej, bo
tam, gdzie się wychował, nie mieli się gdzie kąpać latem. Zresztą podobno chłopi nie mają
czasu na takie rzeczy.
Ratowanie topielca wymaga nie tylko siły, ale i umiejętności pływackich, myślała
Elise nieprzytomna ze strachu, nie spuszczając oczu z Emanuela. Nasiąknięte ubranie będzie
go dodatkowo ciągnąć w dół. Modliła się w duchu, by sobie poradził, śledząc wzrokiem
każdy jego ruch.
Peder chwycił ją za rękę. Czuła, że brat jest przerażony, ale nie miała czasu nawet na
niego spojrzeć. Dobry Boże, spraw, by wszystko dobrze poszło, błagała w duchu. Dlaczego
nie skoczył na ratunek żaden ze starszych chłopców, którzy na pewno pływali lepiej od
Emanuela? - buntowała się w duchu, choć znała odpowiedź. Wychudzeni i niedożywieni, nie
daliby rady wyciągnąć tonącego malca.
Emanuel dotarł do miejsca, gdzie zauważył wynurzającego się chłopca, i zanurkował.
Elise rozejrzała się wokół zdesperowana. Nie ma tu żadnych innych dorosłych? Nikt
nie słyszał krzyków i nawoływania znad rzeki?
- Peder, leć i sprowadź kogoś dorosłego! - nakazała bratu pełnym napięcia głosem. -
Na pewno gdzieś w pobliżu są jacyś mężczyźni, którzy pomogą Emanuelowi. On nie pływa
najlepiej.
Peder posłuchał jej natychmiast, przepchnął się pomiędzy stłoczoną dzieciarnią i
pobiegł po ratunek.
Tymczasem Elise śledziła wzrokiem rozgrywający się w wodzie dramat. Nurt był
wartki i do wodospadu było stąd niedaleko. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy samej
nie wskoczyć, ale nie umiała pływać, więc zamiast pomóc, tylko by przeszkodziła
Emanuelowi.
W rzece zazwyczaj kąpali się chłopcy, dziewczęta tylko patrzyły. Kobiety w ogóle nie
brały kąpieli, bo pływanie uważano za mało estetyczne. Ostatnio jednak słyszała, że kobiety,
które mieszkały po drugiej stronie rzeki, w strojach kąpielowych, sandałkach i czepkach
bawiły się w wodzie i nawet pływały w zamkniętych kąpieliskach.
Odwróciła się, rozglądając nerwowo za Pederem. Przecież tu, w pobliżu rzeki,
powinni być jacyś mężczyźni, którzy dobrze pływają. Gdzie się wszyscy podziali?
Odwróciła się z powrotem i zobaczyła wynurzającego się Emanuela. Przytrzymywał
ręką chłopca, który w ogóle nie dawał znaku życia, i na plecach z wysiłkiem holował go
powoli do brzegu. Widać było, że zmaga się z prądem, ale cały czas uważa, by głowa chłopca
znajdowała się nad powierzchnią wody.
Wreszcie dopłynął do brzegu. Elise stała już gotowa odebrać od niego chłopca.
Chwyciła malucha za nogi, głową w dół, bo kiedyś słyszała, że tak właśnie należy postąpić w
takim przypadku. Gdy tylko Emanuel wyszedł na brzeg, on także jej pomógł. Po chwili chło-
piec zakasłał i krztusząc się, łapał oddech.
Otoczyły ich dzieciaki, w napięciu obserwując przebieg zdarzeń. Nikt się nawet nie
odezwał. Czuły, że sytuacja jest poważna. Gdy wnet przybiegł Peder, prowadząc dwóch
mężczyzn, Elise już wiedziała, że chłopiec przeżyje.
Emanuel wziął go na ręce i wspiął się na stromy brzeg, kierując się w stronę drogi.
Pingelen, szlochając, szedł obok niego. Towarzyszyła im cała horda przejętej dzieciarni.
Dwaj sprowadzeni przez Pedera mężczyźni zatrzymali się i zamienili parę słów z
Emanuelem, a potem cały pochód udał się w kierunku Sagveien, gdzie mieszkała rodzina
Pingelena.
Elise została na miejscu. Odprowadziła ich tylko spojrzeniem, wciąż nie mogąc się
otrząsnąć ze strachu. Mało brakowało, a zakończyłoby się to tragicznie dla chłopca i dla
Emanuela. Na samą myśl, że omal go nie straciła, zaczęła dygotać na całym ciele.
Chyba go kocham, pomyślała, wiedząc równocześnie, że nie po raz pierwszy używa
tych słów. Zapewniała o swojej miłości także Johana i naprawdę tak wówczas czuła.
Stała nieporuszona aż do jego powrotu. Mokre ubrania przy - kleiły się mu do ciała,
woda kapała z włosów. Pobiegła mu na spotkanie i rzuciła się na szyję, nie zważając na
dzieci, które szły za nim.
- Emanuel! - zawołała zdyszana. - Tak strasznie się o ciebie bałam!
Poszli razem do domu. Mama znalazła mu na przebranie koszulę, bluzę i spodnie po
ojcu i wnet usiedli we troje przy kuchennym stole, popijając gorącą mocną kawę, gdy
tymczasem Elise, rozdygotana, opowiadała, co się stało.
Peder, Evert i Kristian przybiegli wnet rozpromienieni i ożywieni.
- Cała ulica mówi tylko o tym! - zawołał zdyszany Kristian i patrzył to na mamę, to na
Emanuela i Elise. - Wszyscy uważają cię za bohatera! Pingelen mówi, że skoczyłeś jego
bratu na ratunek, choć mogłeś sam utonąć!
Elise popatrzyła uśmiechnięta na Kristiana, który wpatrywał się w Emanuela z
podziwem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio był taki radosny i pełen zapału.
- Uratowałeś mu życie, Ringstad! - Peder cały był spocony i zdyszany.
- Gdyby nie on, Smarkacz by utonął - podsumował Evert, równie spocony i zdyszany
jak Peder.
- Cieszę się, że w szkole jeszcze nie ma wakacji - ciągnął Peder rozpromieniony. -
Wszystkie chłopaki będą chwalić pana Ring - stada! - Peder spoglądał na swojego bohatera z
podziwem. - Teraz na pewno nikt się więcej nie odważy popchnąć mnie do rzeki.
- Popchnąć cię do rzeki? - Mama popatrzyła na niego przerażona.
Przy stole zrobiło się cicho.
Peder zerknął przepraszająco na Elise, po czym popatrzył na mamę i uśmiechnął się
zakłopotany, mówiąc:
- Żartuję tylko, przecież wiesz!
- Moim zdaniem to nie jest temat do żartów - odparła mama surowo i dodała: - Ale
teraz jest już późno. Pora spać. Odwiedź nas znowu jutro, Evert. Chyba nie pracujesz w
niedzielę?
Evert pokręcił dumnie głową.
- Nie, jutro mam wolne. Ale gdy skończy się szkoła i zaczną wakacje, będę pracował
codziennie.
Ruszył ku drzwiom, ukłonił na pożegnanie i wyszedł.
- Będzie wojna? - zapytał Peder przy kolacji, gdy wreszcie skończyli omawiać
bohaterski czyn Emanuela. - Nasz nauczyciel mówi, że to możliwe. Codziennie śpiewamy
Będę bronić mego kraju. No i opowiada nam o Nansenie, królu Oscarze i oddziałach szwedz-
kich.
- Tego nikt nie wie, Peder - odpowiedział Emanuel z powagą, a w jego spojrzeniu
Elise zauważyła zatroskanie. - Pewna Szwedka, Ellen Key, popiera dążenia
niepodległościowe Norwegii. Przypomina swoim rodakom, że jeszcze przed paru laty nie
chcieli dotrzymać warunków unii personalnej i zamierzali nawet uczynić Norwegię swoją
prowincją.
- To prawda? - zapytała Elise przerażona. Mama włączyła się do rozmowy:
- A ja zawsze uważałam króla Oscara za sprawiedliwego władcę, który pragnie
pokoju i dobra bratniego narodu. Królowa Sophie jest chrześcijanką i ma dobre serce.
Ufundowała tu, w Kristianii, specjalną szkołę dla inwalidów, Sophies Minde.
- Ale szwedzkie oddziały grupują się przy granicy. Słyszałem, jak ktoś opowiadał, że
na wschód od Idd na torach kolejowych stoi pusty pociąg towarowy. Wielu zastanawia się,
czy to ma jakiś związek z planami Szwedów.
Elise popatrzyła na niego ze strachem.
- Jeśli zostanie ogłoszona mobilizacja, ty także spodziewasz się wezwania?
- Jasne, że tak - odparł Emanuel.
Te słowa wywołały w niej dziwny smutek. Miałaby go stracić na wojnie? Teraz,
kiedy wreszcie zrozumiała, ile dla niej znaczy?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia w niedzielę powitała ich deszczowa pogoda. Elise patrzyła przez
okno zawiedziona, obawiając się, że Emanuel nie pojawi się w tak rzęsisty deszcz. Tęskniła
za nim, mimo że nie widziała go raptem jedną noc. Na jedenastą planowali pójść do kościoła,
by posłuchać zapowiedzi.
Nagle zauważyła mężczyznę z parasolem przechodzącego przez most. Czyżby to on...
Tak! Serce zabiło jej mocniej i radośnie pobiegła do kuchni, odsunęła fajerki i nastawiła
dzbanek z kawą, by się podgrzała, mimo że jeszcze była ciepła. A potem otworzyła mu
drzwi.
- Przychodzisz w taką pogodę!
Zamknął parasol, wszedłszy pośpiesznie do przedsionka, i mocno ją przytulił.
- Deszcz miałby mnie przestraszyć? No, co ty sobie myślisz? Uśmiechnęła się do
niego.
- Tęskniłem za tobą - dodał i pocałował ją w czoło, woląc nie ryzykować dziś więcej.
- Chodź, nastawiłam kawę.
- Po co ten pośpiech?
Roześmiała się głośno, czując, jak pulsuje w niej radość.
- Mama i chłopcy siedzą w kuchni i pewnie się zastanawiają, co z nami.
- A niech się zastanawiają. - Przyciągnął ją do siebie i zakrył jej usta pocałunkiem. Po
chwili dodał chrapliwie: - Liczę dni i godziny! Wkrótce będziesz moja. Nie mogę wprost
tego pojąć.
W ciasnym przedsionku, gdy obie pary drzwi były zamknięte, panował mrok. Wsunął
jej dłoń pod koszulę i dotykając piersi, stwierdził szeptem: - Urosły. Może dlatego, że karmię
cię masłem i mlekiem?
Nie odpowiedziała. Piersi powiększyły się raczej z całkiem innego powodu.
- Elise i Ringstad! - zawołał Peder. - Czemu nie wchodzicie do środka?
Puścił ją niechętnie i skierowali się do kuchni. Peder i Kristian siedzieli na podłodze i
z płaskich drewienek strugali łódki.
- Chodź, Ringstad, zobacz! - zawołał Peder podekscytowany. - Wystrugamy całą flotę
i popłyniemy aż do Ameryki.
- Mam nadzieję, że nie będziecie puszczać łódek po rzece, bo nie mam ochoty znów
nurkować.
- Nie, pożyczymy od Elise balię do zmywania naczyń i nalejemy wody - zaśmiał się
Peder.
Emanuel przywitał się uprzejmie z mamą i usiadł przy stole, a Elise poszła po kawę.
Mama popatrzyła na niego zatroskana i zapytała:
- Są jakieś nowe wieści o rokowaniach ze Szwecją?
- Właśnie rozmawiałem z Oscarem Carlsenem na ten temat. Wielu wpływowych
Szwedów czuje się głęboko dotkniętych rozwiązaniem unii i domagają się zadośćuczynienia.
Uważają postanowienia z siódmego czerwca za rewolucyjne i twierdzą, że parlament
norweski nie powinien był uchwalać takich decyzji bez udziału Szwecji. Jako przyjaciele
Norwegii są tym pominięciem bardzo rozgoryczeni.
Mama popatrzyła na niego z przerażeniem.
- W takim razie będzie wojna!
- Benjamin Vogt, który nawiązał kontakty pomiędzy naszymi władzami, twierdzi, że
sposób działania Norwegów stanowi według prawa międzynarodowego powód do
wypowiedzenia wojny, tak zwany casus belli.
Szwedzki premier Ramstedt ogłosił, że nie ma możliwości prowadzenia negocjacji z
„nielegalnym norweskim rządem” i że unia została rozwiązana niezgodnie z prawem. Widać
wyraźnie, że Szwedzi wciąż nie otrząsnęli się z zaskoczenia, i nadal istnieje poważne
niebezpieczeństwo, że dojdzie do rozwiązań militarnych.
- W sanatorium mówiono o tym, że powinno się odbyć referendum na ten temat,
między innymi po to, by dać Szwedom trochę czasu. Ponadto potrzebujemy króla.
Emanuel pokiwał głową.
- Europejskie monarchie obawiają się, że na północy powstanie nowa republika, i z
dużym zainteresowaniem śledzą rozwój zdarzeń. Cesarz Wilhelm na przykład sugeruje, by
wprowadzić na tron norweski księcia Valdemàra z Danii, natomiast norweski rząd wolałby
chyba księcia Carla, innego wnuka króla Danii. Jego żoną jest księżniczka Maud, córka
brytyjskiego monarchy Edwarda VII i królowej Aleksandry, z pochodzenia Dunki. Christian
Michelsen twierdzi, że dzieci księcia Valdemaro są za duże, by kiedykolwiek stać się Nor-
wegami, natomiast syn księcia Carla, książę Aleksander, ma dopiero dwa latka. Ponadto jego
zdaniem żona księcia Valdemaro jest zagorzałą katoliczką, co nie bardzo pasuje do realiów
norweskich.
Elise wraz z mamą słuchały opowieści Emanuela z dużym zainteresowaniem.
- Jak zareaguje cesarz Wilhelm, jeśli nie posłuchamy jego rad? - zapytała mama
wyraźnie zmartwiona.
- Obiecał zachować przyjazne uczucia dla Norwegii niezależnie od tego, jaki książę
zasiądzie na tronie. - Emanuel zamilkł i zamyślił się na chwilę. - Car rosyjski Mikołaj II także
chce, żebyśmy wybrali księcia Valdemaro. Obawia się bowiem, że Edward VII zyska zbyt
wielkie wpływy, jeśli na norweskim tronie zasiądzie książę Carl. Póki co więc wszystko jest
bardzo niepewne. Pozostaje nam jedynie mieć nadzieję, że nasz rząd dokona właściwego
wyboru, a Szwedzi zachowają rozsądek.
Peder podniósł wzrok znad łódki, którą strugał, i zawołał:
- Cholerni szwedzcy knechci. Pozabijam ich, gdy tylko zostanę porządnym
żołnierzem.
Mama spojrzeniem przywołała go do porządku.
- Jak wszyscy będą tak myśleć, to nigdy nie zapanuje pokój na świecie. W Piśmie
Świętym jest napisane, że trzeba raczej nadstawić drugi policzek.
Elise i Emanuel wymienili spojrzenia.
Rozległo się pukanie do drzwi, więc Elise pośpiesznie poszła otworzyć. Ku swemu
wielkiemu zdumieniu zobaczyła Hildę.
- Mam dziś wolne po raz pierwszy, odkąd pracuję jako służąca. - Cała przemoczona
od deszczu weszła do przedsionka, gdzie zdjęła płaszcz i powiesiła na haku. - Musiałam
przyjść, żeby zobaczyć, jak się tu urządziliście.
- Dopiero co przyszedł też Emanuel. Siedzimy sobie w kuchni i pijemy kawę.
Zamierzałam nawet odwiedzić cię dziś wieczorem, Hildo, żeby cię zaprosić na nasze wesele,
które urządzimy tutaj.
Zobaczyła, że Hilda zesztywniała, nie potrafiła jednak rozgryźć wyrazu jej twarzy.
- Zamierzacie urządzić wesele tutaj? W tym domu? Elise pokiwała głową z
uśmiechem.
- A czemu nie we dworze u rodziców Emanuela?
Drzwi do kuchni otwarte były na oścież, Elise więc dała siostrze znak, by nieco
ściszyła głos, i odparła krótko:
- Bo bardzo chcemy urządzić je tutaj.
Mama wstała od stołu i podchodząc do córki z wyciągniętymi ramionami, zawołała:
- No wreszcie, Hildo!
- Przecież mówiłam, że przyjdę - odparła Hilda, uwalniając się z objęć mamy.
Elise od razu poznała, że siostra nie jest w humorze.
- No, jak ci tam jest, moje dziecko? - dopytywała się mama. - Wydaje mi się, że
zeszczuplałaś. Chyba nie pracujesz ponad siły u tego majstra?
- Jest mi dobrze - odparła krótko Hilda, siadając ciężko na stołku. - Zostało dla mnie
trochę kawy?
Emanuel uśmiechnął się i zagadnął:
- Widziałem cię któregoś dnia, jak wracałaś razem z Agnes ze sklepu.
Hilda pokiwała głową i odszukała spojrzeniem Elise.
- Myślę, że przez jakiś czas powinnaś się trzymać od niej z daleka - powiedziała do
siostry.
- Wciąż jest taka zła?
- A czy to takie dziwne? - Hilda popatrzyła na nią wyzywająco. - Ja też bym nie
wybaczyła, gdyby chodziło o mnie. Taki cios, i to ze strony najlepszej przyjaciółki! Nie
rozumiem, że zdobyłaś się na coś takiego, znając jej uczucia - rzekła z wyrzutem.
Elise domyśliła się, że Agnes podjudziła Hildę przeciwko niej.
- Ależ to bzdura, Hildo - odezwał się Emanuel wyraźnie poirytowany. - Między
Agnes a mną nigdy nic nie było. A w Elise zakochałem się od pierwszej chwili, gdy ją
zobaczyłem, i potem nie mogłem już przestać o niej myśleć.
- W takim razie Elise powinna o tym szczerze powiedzieć Agnes, zamiast utwierdzać
ją w przekonaniu, że myśli jedynie o Johanie.
- Elise myślała tylko o Johanie. To ja nie dawałem za wygraną!
- Na jedno wychodzi. Agnes jest całkiem rozbita. Powiedziała, że najchętniej
rzuciłaby się do wodospadu.
Emanuel poczerwieniał ze złości.
- Nigdy jej nie zachęcałem ani nie dawałem nadziei. Przeżyłem szok, kiedy się
dowiedziałem, że zwolniła się z fabryki, żeby zamieszkać w tym samym domu co ja. Nie
rozumiem, jak w ogóle mogła myśleć, że to cokolwiek zmieni.
- Tak czy inaczej tak się nie robi - upierała się Hilda, najwyraźniej nie mając zamiaru
dać za wygraną.
- Ależ Hildo! Co to ma znaczyć? - wtrąciła się mama, patrząc na córkę z wyrzutem. -
To do ciebie niepodobne. Zastajesz swoją starą matkę i rodzeństwo w nowym domu z
gankiem pośród zielonych traw, na stole stoi jedzenie, a ty się zachowujesz w taki sposób?
Hilda poderwała się z miejsca i odburknęła:
- Mam co robić w wolny dzień, nie muszę tu siedzieć i wysłuchiwać twojego
strofowania, mamo.
Do oczu mamy napłynęły łzy.
- Bardzo proszę, siadaj i opowiedz lepiej, co u ciebie.
Elise obserwowała mamę zmartwiona. Jakież to do niej niepodobne. Gdyby coś
takiego zdarzyło się jeszcze parę lat temu, wymierzyłaby Hildzie soczysty policzek i
przywołała ją do porządku. W Piśmie jest bowiem napisane, że ten, kto kocha swoje dzieci,
karze je. Gdy mama zachorowała, a ojciec odszedł, wszystko się zmieniło. Mama
najwyraźniej straciła siły, a choć choroba zdawała się ustępować, nie odzyskała dawnej
energii.
Hilda niechętnie siadła z powrotem na stołku, a na jej twarzy odmalowała się znajoma
przekora.
Przy stole zrobiło się cicho, wszyscy czekali na opowieść Hildy.
- Braciszek ma nianię - zaczęła Hilda, wbijając wzrok w blat stołu. - Zapytałam pana
Paulsena, czy nie mogłabym się starać o tę posadę, bo czytałam nawet to ogłoszenie w
gazecie, ale mi nie pozwolił. Powiedział, że mnie potrzebuje, mimo że ma zarówno poko-
jówkę, jak i kucharkę.
- Nianię? - Mama popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
- Opiekunkę do dziecka - wyjaśniła Hilda, nie podnosząc wzroku. - Posadę dostała
dziewczyna w moim wieku, która pracowała jako pomocnica prządki. Teraz chodzi w
pięknym czarnym stroju i wykrochmalonym czepku, jak nianie w dobrych rodzinach, i wozi
Braciszka w wózku.
Elise miała wrażenie, że wszyscy wstrzymali oddech. Nawet Peder i Kristian przestali
na moment strugać łódki i siedzieli cicho, nasłuchując. Jakaś dziewczyna zajmowała się
Braciszkiem! Dla Hildy musiało to być straszne.
- Spotkałam ją w drodze do sklepu - głos Hildy zabrzmiał chrapliwie. - Zapytała mnie,
czy nie chcę popatrzeć na dziecko. Chwaliła, że to dobry i pogodny chłopczyk, a jego matka i
ojciec są z niego tacy dumni. Stwierdziła, że nie widziała jeszcze dumniejszych rodziców.
Do oczu mamy napłynęły łzy.
- Nie mogłaś nic powiedzieć?
Elise, która nalawszy kawy, stanęła przy stole, teraz objęła siostrę ramieniem i
wyjaśniła mamie:
- Nie, mamo, nie mogła. Hilda podpisała dokument poświadczający, że zrzeka się
praw do dziecka. Nie można już niczego zmienić. Jeśli zdradzi, że to ona urodziła dziecko,
straci nie tylko posadę u pana Paulsena, ale ryzykuje także karę i inne nieprzyjemności. I na
pewno już nigdy więcej nie zobaczy dziecka na oczy.
- Więc co zrobiłaś? - zapytała mama Hildę udręczonym głosem.
- Powiedziałam, że nie mam czasu, i uciekłam. Przy stole znów zapadła cisza.
Jak mogę oczekiwać, że Hilda się będzie cieszyć z mojego ślubu, jeśli ona jest taka
nieszczęśliwa, pomyślała Elise. Równocześnie ogarnęła ją rezygnacja. Wciąż nie mogła się
pogodzić z tym, że Hilda oddała swoje dziecko w obce ręce.
- Uważam, że powinnaś spróbować wrócić do pracy do przędzalni i uwolnić się od
pana Paulsena - rzekła, nie mogąc ukryć gniewu.
Hilda odwróciła się do niej, a jej oczy ciskały gromy.
- Uwolnić się od pana Paulsena? Myślisz, że jestem głupia? Gdyby nie on, nie wiem,
jak bym to wszystko przeżyła! To najmilszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Dopiero jak... - zarumieniła się, ale dodała: - Dopiero jak go poznałam, moje życie stało się
znośniejsze. Jeśli jesteś taka ślepa z miłości, że już zapomniałaś, jakie wiedliśmy życie, to
mogę ci przypomnieć! Mama leżała śmiertelnie chora w izbie, a ojciec wracał do domu
pijany i bił wszystkich, na oślep, albo włóczył się po ulicach z dziwkami i innymi pijakami.
W moich oczach to nie było żadne życie, tylko piekło.
Elise zauważyła, że mama zbladła jak płótno i chwyciła się za serce. Pośpiesznie więc
podeszła do niej i objęła ramieniem.
- Nie przejmuj się tym, mamo! Hilda mówi tak dlatego, że jest nieszczęśliwa z
powodu Braciszka.
Emanuel nie odzywał się od dłuższej chwili, teraz jednak zabrał głos:
- Rozumiem cię, Hildo, ale ten smutny czas minął. Twój ojciec spoczywa w pokoju,
mama wyzdrowiała. Jeśli chcesz, możesz wprowadzić się tu do nas. Twoje łóżko stoi w
sypialni mamy. Jestem pewien, że nadzorca pomoże ci znaleźć pracę w przędzalni.
Hilda potrząsnęła głową gwałtownie.
- To ostatnie, czego bym chciała. Ledwie wytrzymywałam nadzór Elise, a teraz
miałabym trzy dorosłe osoby, które by mi mówiły, co mogę, a czego nie mogę robić. Poza
tym jest mi dobrze. Nie mamy karaluchów ani wszy i nie musimy strząsać z siebie pcheł, nim
się położymy spać.
Peder siedział cicho na podłodze i wpatrywał się w siostrę.
- Wolisz mieszkać w pięknej willi niż być szczęśliwa, Hilda?
- Zamknij się, smarkaczu!
- Hilda! - tym razem Elise zwróciła jej uwagę. Wciąż obejmowała mamę ramieniem i
zauważyła, że mama aż się wzdrygnęła.
- Dość tego! Rozumiemy, że przeżyłaś coś strasznego i że jesteś zrozpaczona, ale nie
musisz sobie tego odbijać na nas. Niestety, sama musisz wypić to piwo, którego nawarzyłaś.
Spodziewała się, że Hilda znów się poderwie od stołu i wybiegnie, tymczasem siostra
ucichła, a po chwili zadrżały jej ramiona od tłumionego płaczu.
Elise westchnęła zrezygnowana.
- Wybieramy się do kościoła, bo dziś będą odczytane nasze zapowiedzi. W następną
sobotę odbędzie się ślub.
Hilda podniosła gwałtownie głowę i posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Strasznie się śpieszycie! - prychnęła, ale potem nagle jakby coś sobie uświadomiła,
bo zmienił jej się wyraz twarzy. Spojrzała na Elise pytająco, ale nic nie powiedziała. - Co ja
włożę na siebie? - rzekła po chwili.
Elise odetchnęła, a fala ulgi przetoczyła się przez jej ciało. Przez moment bała się, że
Hilda zdradzi, co jej przyszło na myśl, ona przecież wiedziała, co się stało...
- Pożyczymy odświętne ubrania. Dla ciebie także.
- Kto będzie twoją druhną?
- Chciałam spytać o to Agnes, ale może to nie najlepszy pomysł. Hilda pokręciła
głową.
- Na twoim miejscu nawet bym nie próbowała.
- W takim razie zapytam Annę. Ty, Hildo, jesteś za młoda.
Całą gromadą udali się do starego kościoła Gamie Aker.
Emanuel obejmował Elise ramieniem, a gdy byli już blisko, pochylił się nad nią i
szepnął:
- Za tydzień będziesz moją żoną, Elise. Wciąż wydaje mi się, że to sen.
Odwzajemniła jego uśmiech i odpowiedziała:
- Razem stawimy czoło wszystkim kłopotom. Nawet tym, które mają związek z
kłótliwą siostrą, jej dzieckiem i twoimi rodzicami, którzy nie chcą mieć nic wspólnego ze
swoją synową.
- Wszystko się ułoży, Elise. Za jakiś czas mama i ojciec zaproszą nas do dworu. Co
się zaś tyczy Hildy, to myślę, że ona sobie poradzi. Teraz jest jej bardzo ciężko, ale
przeciwności losu wzmacniają charakter.
Do kościoła ciągnęli tłumnie wierni. Wyglądało na to, że i tej niedzieli jak zwykle na
mszy będzie pełen kościół ludzi. Wąsaci mężczyźni w słomkowych kapeluszach i
wykrochmalonych koszulach podpierali się posrebrzanymi laseczkami. Kobiety w
szeleszczących sukniach na jedwabnych halkach miały figury niczym klepsydry. Ich głowy
ozdabiały kapelusze ze strusimi piórami lub kwiatami. Wciskały się między ławki, a
towarzyszyli im mali chłopcy w marynarskich ubrankach z granatowymi kołnierzami i w
czapeczkach z błyszczącymi daszkami oraz dziewczynki w ciemnych pończoszkach, białych
sukienkach z jedwabnymi wstążkami i słomkowych kapelusikach.
Elise nikogo nie znała. Ci robotnicy znad Aker, którzy chodzili do kościoła, wybierali
raczej nowy kościół na osiedlu Sagene, a nie ten, który stał tuż przy wzgórzu Aker.
Próbowała skupić się na słowach pastora, ale miała z tym pewne kłopoty. W głowie
kłębiło jej się „tyle różnych myśli. Zauważyła, że mama popłakuje ukradkiem, ale nie
wiedziała, czy nad nieszczęściem Hildy i wnuka, którego straciła, czy też były to łzy radości
z powodu zbliżającego się ślubu.
Od strony zakrystii doleciał płacz dziecka. Miał się odbyć chrzest. W chwili gdy
przed ołtarz przyniesiono dwoje dzieci, Elise zauważyła, że Hilda wyciągnęła szyję, a potem
jęknęła, wstała gwałtownie z ławki i przecisnęła się do wyjścia. Twarz jej skamieniała.
- Co ci jest? - wyszeptała Elise, patrząc na nią zdezorientowana.
- Nie widzisz? Będzie chrzczony Braciszek! - wyrzuciła z siebie ze szlochem, po
czym wybiegła.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise siedziała jak porażona, wpatrując się w stronę ołtarza. Nie sądziła, że mama,
Emanuel czy chłopcy słyszeli słowa Hildy, mama jednak pochyliła się nad nią i zapytała:
- Czy Hilda się źle poczuła? Skinęła tylko głową, nie odwracając się.
Młoda piękna kobieta ubrana na biało podeszła do chrzcielnicy z dzieckiem na ręku.
Dziecko miało na sobie długą białą szatkę specjalnie do chrztu ozdobioną koronkami i
jasnobłękitnymi jedwabnymi wstążkami. Obok stała druga młoda kobieta ubrana w jedwab i
aksamit.
- Jakie imię wybraliście dla dziecka? - rozległo się pytanie pastora.
- Isac Elias Laurentius - odpowiedziała kobieta głosem cichym i cienkim jak u
dziewczynki.
- Chrzczę cię w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
Nagle rozległ się głośny płacz niemowlęcia, zagłuszając słowa pastora.
Elise wstrzymała oddech. Oprócz majstra, który z pewnością siedział gdzieś z przodu,
była jedyną osobą w całym kościele, która wiedziała, że chrzczony jest jej własny
siostrzeniec. Prawdziwa matka chłopca, ta, która wydała go na świat, nie była obecna.
Zapewne stała przed kościołem i płakała. Ale ojciec uczestniczył w ceremonii, choć
oficjalnie występował jako wuj chłopca...
Isac... A więc tak się będzie nazywał pierwszy wnuk mamy, pierworodny syn Hildy,
mój własny siostrzeniec. Na nazwisko Paul - sen, tak jak majster.
Dziedzic majstra i jego sekretny syn...
Będzie się wychowywał na szczycie wzgórza Aker, nie wiedząc, że służąca w
sąsiedniej willi jest jego prawdziwą matką. Elise poczuła, jak narasta w niej gniew. Jaki to
wszystko ma sens? - zastanawiała się.
Nie słuchała nawet uważnie zapowiedzi odczytanych potem, wstała tylko dlatego, że
podniósł się z miejsca Emanuel. Jej myśli krążyły wciąż wokół Hildy, jej synka i ich
dramatu.
Kiedy wyszli z kościoła, rozejrzała się, by odnaleźć siostrę, ale nigdzie jej nie
zauważyła. Przestało już padać, lecz niebo wciąż zasnuwały ciężkie, ciemne chmury, grożąc
kolejną ulewą.
- Wiesz może, co znowu z tą Hildą? - zapytała mama, rozglądając się wokół z
niepokojem. - Kto to widział opuszczać kościół w samym środku mszy!
Elise popatrzyła na nią w milczeniu, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć
prawdę. W końcu się zdecydowała.
- Wiem, dlaczego Hilda wyszła. Chłopiec, który był chrzczony, to Braciszek.
Mama otworzyła usta ze zdumienia, a Emanuel i chłopcy znieruchomieli i wpatrywali
się w nią bez słowa.
- Mówisz, że to był nasz Braciszek? - Peder pierwszy otrząsnął - się z szoku.
Elise pokiwała głową i pogłaskała go po sterczącej grzywce.
- Tak, Peder. Otrzymał na chrzcie imię Isac. Hilda nie wiedziała, że będzie dziś
chrzczony, nic dziwnego, że tak się zdenerwowała.
- Ale jak... To znaczy... - urwała mama, patrząc na nią oszołomiona.
- Hilda pewnie poznała kobietę, która jest teraz matką jej synka. Widziała ją na ulicy,
więc wie, jak wygląda. A ty ją znasz? - zapytała Elise, zwracając się do Emanuela. -
Zwróciłeś uwagę, kto to był?
Pokręcił głową, najwyraźniej przerażony tym, czego się dowiedział.
- Z daleka nie widziałem dokładnie. Nie przyglądałem się zresztą.
Z kościoła wychodzili ludzie, a oni stali z boku i ich obserwowali.
- Chcesz, żebyśmy już poszli? - zapytała Elise, zerkając na mamę.
Mama zacisnęła zęby i potrząsnęła głową.
- Nie, chcę go zobaczyć. To mój wnuk. Nie ruszyli się więc z miejsca.
Wreszcie z kościoła wyniesiono ochrzczonego chłopca. Elise, mama, chłopcy stali
niczym zaczarowani i wpatrywali się w młodą piękną parę, która z uśmiechem opuściła
kościół. Kobieta trzymała dziecko, a jej mąż otoczył ją ramieniem i pochylał się z dumą nad
maleństwem. Szepnął coś żonie do ucha, a ona posłała mu przekorny uśmiech.
- Nie zamierzam używać obu imion, mówiłam ci już. Isac wystarczy na co dzień.
W tym związku najwyraźniej do kobiety należy ostatnie słowo, pomyślała Elise.
W tej samej chwili zauważyła majstra, który wyszedł z kościoła, pochłonięty
rozmową z pastorem. Odwróciła się więc szybko i powiedziała do najbliższych:
- Nie gapcie się tak. Idzie pan Paulsen.
Wszyscy spojrzeli w przeciwną stronę, poza Emanuelem, który ukłonił się zarówno
majstrowi, jak i pastorowi.
Gdy tylko odeszli na bezpieczną odległość, Elise zwróciła się do Emanuela z
pytaniem:
- Znasz pana Paulsena?
- Tylko z widzenia - odparł. - Bardziej znają go Carlsenowie, choć nie należy do
grona ich najbliższych przyjaciół.
- Myślisz, że on się domyślił z zapowiedzi, że to my bierzemy ślub?
- Tak. Posłał mi zdziwione spojrzenie. Mam nadzieję, że dało mu to trochę do
myślenia.
- Że ty żenisz się ze mną, podczas gdy on wykorzystuje Hildę?
- Coś w tym rodzaju.
- Chodźmy! Wracajmy do domu napić się kawy. Poza tym musimy się posilić.
Wczoraj kupiłam tanią słoninę u rzeźnika. Zapłaciłam tylko dwadzieścia pięć ore za płat, bo
chciał go sprzedać przed niedzielą. Do tego dostałam też wiaderko wywaru na zupę.
- Ale co z Hildą? - mama wyglądała na zmartwioną.
- Na pewno przyjdzie, skoro majster wybiera się na chrzciny.
- Biedny Braciszek - ubolewał Peder ze łzami w oczach. - Nie dostanie do zabawy ani
kamyków, ani kółka, nawet nie będzie się mógł bawić w policjantów i złodziei.
- A skąd wiesz? - spojrzał na niego poirytowany Kristian.
- Ci bogaci chodzą ubrani w marynarskie ubranka, nie wolno im się pobrudzić.
Szli w milczeniu w dół ku rzece. Mama rozglądała się na wszystkie strony w nadziei,
że zauważy gdzieś Hildę. Elise szła za rękę z Emanuelem i myślała o Braciszku. Natomiast
Peder i Kristian kłócili się jak zwykle.
Emanuel uścisnął jej dłoń.
- Wszystko się ułoży, Elise. Myślę, że maleństwu nie będzie się tam działa krzywda.
Pozostaje nam jedynie mieć nadzieję, że Hilda spotka jakiegoś porządnego młodego
mężczyznę, którego poślubi, i będzie z nim miała dużo dzieci.
Elise pokiwała głową i zapytała:
- Pójdziesz ze mną po obiedzie do Anny?
- Wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli pójdziesz tam sama. Łatwiej jej będzie
wówczas szczerze z tobą porozmawiać.
- Myślisz, że uda się nam wypożyczyć wózek dla niej na dzień naszego ślubu?
- Tak, jestem tego pewien. Właściwie ona powinna mieć własny wózek - dodał
zamyślony. - Wówczas jej mama mogłaby wyprowadzać ją na spacery na słońce.
- Ale jak pokonałaby te wszystkie schody?
- Ktoś musiałby ją znieść.
- Nie ma takiego kogoś. Przynajmniej w Andersengarden. Emanuel zmarszczył czoło.
- Ale chyba coś da się zrobić.
Gdy przeszli przez most i skręcili w kierunku domu majstra, zza chmur wyjrzało
słońce.
Mama uśmiechnęła się, mówiąc:
- Wkrótce przyjdzie Hilda.
Błogosławione słońce, pomyślała Elise. Zawsze nastrajało mamę optymistycznie.
Ledwie zdążyli zasiąść do stołu, gdy usłyszeli za oknem lekkie kroki. Drzwi były
otwarte na oścież, by słońce wpadało do środka.
- Ale zapachy! - odezwała się Hilda, wsuwając głowę przez drzwi. - Czy dla mnie
znajdzie się też jakiś kąsek?
- Oczywiście - odpowiedziała mama, a jej twarz się rozpromieniła.
Elise zerknęła ukradkiem na siostrę. Oczy miała spuchnięte od płaczu. Dobrze, że z
siebie to wyrzuciła, westchnęła Elise w duchu. Na zewnątrz znów rozległy się szybkie kroki,
tym razem przyszedł Evert.
- A co to, jakaś uroczystość? - zapytał i rozejrzał się uważnie, a gdy wzrok jego padł
na talerz ze słoniną, oczy zrobiły mu się wielkie jak guziki.
- Siadaj, Evert - zaprosiła go Elise. - Zmieścicie się z Pederem na jednym stołku.
Wstała pośpiesznie i dostawiła jeszcze jeden metalowy talerz.
Gdy już zjedli, mama miała ochotę trochę odpocząć, a Emanuel zaproponował, że
pogra z chłopcami w piłkę nożną. Hilda powiedziała, że musi wracać, ale Elise nie była
pewna, czy mówi prawdę. Siostrze niełatwo było ukryć, jak jest jej ciężko, ale starała się
cieszyć z powodu zbliżającego się ślubu Elise i Emanuela.
- Spotkałaś może ostatnio Loranga? - odważyła się spytać Elise, natychmiast jednak
uświadomiła sobie niezręczność, bo twarz Hildy pociemniała.
- Czemu pytasz?
- Nic takiego, zastanawiałam się. W zeszłym roku o tej porze. ..
- Zamknij się! - Hilda odwróciła się od niej i gniewnym krokiem skierowała się ku
drzwiom.
Elise posłała Emanuelowi bezradne spojrzenie.
- Zostaw ją w spokoju, Elise - powiedział cicho, uśmiechając się pogodnie. -
Dzisiejszy dzień jest dla niej wyjątkowo trudny.
Dziwnie jakoś było znów wchodzić po schodach w Andersengarden, na których jak
zwykle unosił się nieprzyjemny smród. Nie wszyscy pilnowali porządku tak jak pani
Thoresen.
Zapukała do drzwi, czekając, aż usłyszy: „Proszę”.
Zastała panią Thoresen przy zmywaniu naczyń. Na drewnianej ławce stały dwa
opróżnione do połowy wiadra z wodą, pod spodem zaś schowane było wiadro do szorowania
podłóg i szczotka oraz mokra, pachnąca ługiem szmata. Nawet dziś, w niedzielę, sąsiadka
szorowała podłogę! Czy też ona nie może odpocząć choć jeden dzień?
- Dzień dobry, pani Thoresen.
- O, czemuż to zawdzięczamy wizytę jaśnie pani? - zapytała, nie przerywając
zmywania i nawet nie odwracając głowy.
- Przyszłam zaprosić was na ślub i wesele. - Zapadła cisza. Elise pomyślała sobie, że
powinna jej była oszczędzić tego rozgoryczenia. Przecież to jej syn miał stać u boku Elise na
ślubnym kobiercu tego lata! Jednak mama uznała, że obraziliby sąsiadkę, nie proponując jej
zaproszenia. - Rozumiem, że dla pani, pani Thoresen, to bolesne, ale byliście zawsze naszymi
najlepszymi przyjaciółmi. Oprócz pani Evertsen z czynszówki chcemy zaprosić tylko was.
- A co, mam według ciebie znieść łóżko z Anną po schodach? - odezwała się
zgryźliwie.
- Emanuel pożyczy wózek z Armii Zbawienia. Zamierzam spytać Annę, czy nie
zechciałaby być moją druhną.
Pani Thoresen wrzuciła z impetem metalowe talerze do balii z mydlinami, aż woda
rozprysnęła się na boki.
- Anna druhną? Chyba straciłaś rozum! - Odwróciła się gwałtownie i z purpurową
twarzą dodała: - Czyś ty zwariowała, Elise? Najpierw odwracasz się plecami do Johana,
potem kradniesz Annie sprzed nosa kogoś, kogo uwielbiała, a teraz chcesz ją jeszcze dalej
dręczyć?
Elise przełknęła ciężko ślinę.
- Myślę, że ona potraktuje to nieco inaczej.
- To idź i ją zapytaj! Zobaczysz, czyjej oczy zabłysną z radości. Przez moment Elise
zastanawiała się, czy nie odwrócić się na pięcie i pójść do domu, ale wzięła się w garść,
przeszła przez kuchnię i zapukała do drzwi izby.
Anna siedziała w łóżku podparta poduszkami. Okno miała otwarte, na tacy przed sobą
przybory do pisania.
- To naprawdę ty, Elise? Ależ mi sprawiłaś radość! Już się bałam, że nie będziesz tu
do mnie zaglądać, gdy się wyprowadzisz.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nawet jeśli już nie mieszkamy w jednym domu.
- Prawie najlepszą - zaśmiała się Anna. - Przecież to Agnes jest twoją powiernicą, z
tego, co wiem.
- Już nie.
Anna odłożyła ołówek i popatrzyła na nią zdezorientowana.
- Już nie? Serdeczne przyjaciółki pozostają w przyjaźni przez całe życie!
- Też tak myślałam, ale Agnes strasznie się pogniewała, gdy jej powiedziałam, że
wychodzę za mąż za Emanuela. - Uśmiechnęła się zakłopotana. - Spotkała go kiedyś w
Świątyni i się zakochała.
- Biedny Emanuel! - uśmiechnęła się Anna. - To musi być męczące mieć tak wiele
wielbicielek. Kiedy będzie ślub, Elise?
- W najbliższą sobotę. Przyszłam, by cię zapytać, czy nie zechcesz być moją druhną.
Uśmiech zgasł na' twarzy dziewczyny, która nagle wydała się bardzo udręczona.
- Owszem, strasznie bym chciała, ale powinnaś wiedzieć, że to nie jest możliwe.
- Emanuel obiecał pożyczyć wózek z Armii Zbawienia. On też zniesie cię po
schodach.
- Naprawdę? - Anna popatrzyła na nią z niedowierzaniem i w jednej chwili jej twarz
rozpromieniła się, a oczy rozbłysły.
- Chcesz?
- Oczywiście, że chcę!
Elise ociągała się trochę, ale powiedziała:
- Twoja mama bała się, że sprawię ci tym tylko przykrość. Nie chodziło jej o Johana,
ale o...
- O Emanuela? - Anna uśmiechnęła się. - Życzę wam, Elise, wszystkiego najlepszego,
choć nie ukrywam, że wolałabym być na twoim miejscu. Nie jestem zazdrosna z natury,
jestem tylko zła na te moje głupie nogi!
- Dobrze to rozumiem. Modlę się o cud, żebyś odzyskała władzę w nogach i mogła
znów chodzić. Cuda się zdarzają, czytałam o tym w szkole.
Anna pokręciła głową z uśmiechem.
- Miła jesteś, Elise. Ja jednak przestałam już marzyć. Piszę list do Johana. Wcześniej
wyjaśniłam mu, że plotki o tobie i Emanuelu to bzdura, ale nie wiem, czy mi uwierzy,
zwłaszcza teraz, gdy postanowiliście wziąć ślub.
- Wiem, będzie przekonany, że to nie były tylko plotki. Przykro mi, gdy o tym myślę.
- Spróbuję go nakłonić, by zrozumiał. Napisałam, że stary Torgny chciał was
wyrzucić, a Hilda wyprowadziła się i na ciebie spadł obowiązek utrzymania całej rodziny. On
zrozumie na pewno, że wychodzisz za mąż z rozsądku. Musiałaś podjąć taką decyzję, żeby
przeżyć.
Elise nie miała śmiałości spojrzeć jej w oczy. Z jednej strony była to prawda, ale
niebawem Anna przekona się, że były też inne powody...
Anna szukała czegoś w swoich papierach i wyciągnęła zmiętą kartkę.
- Dostałam od niego list. Podobno jest teraz rzeźbiarzem i wykonuje nagrobki dla
znanych osób. Dyrektor więzienia chwali go i mówi, że jest bardzo zdolny.
Elise poczuła znów wyrzuty sumienia, ale równocześnie ciepło jej się zrobiło na sercu
z powodu Johana.
- Jak dobrze! - rzekła. - Na pewno się cieszycie.
- Mama w to w ogóle nie wierzy - westchnęła Anna. - Ale też nie wierzyła, gdy w
szkole mówili jej, że Johan rysuje najładniej ze wszystkich dzieci. Jest pewna, że Johan pisze
tak dlatego, by nas pocieszyć.
Elise z rezygnacją pokręciła głową.
- Zaprosiłam ją na ślub, ale tylko się rozzłościła. Właściwie rozumiem dlaczego. To
Johan miał stać ze mną na ślubnym kobiercu. Zdaję sobie sprawę, że oczekuję za wiele,
pragnąc, by się radowała z mojego powodu, ale moja mama obawiała się, że poczuje się
dotknięta, jeśli jej nie zaprosimy. Oprócz was z naszej czynszówki zapraszamy tylko panią
Evertsen. Wiesz, w domu nie ma tyle miejsca.
Anna popatrzyła na nią badawczo.
- Ciężko ci, Elise? To znaczy... Mama słyszała, że jego rodzice... - urwała i ugryzła
się w język. - Czy wesele nie powinno się odbyć we dworze?
- Emanuel uważa, że z czasem się wszystko ułoży, ale prawdą jest to, co słyszałaś.
Jego rodzice byli przerażeni. Mieli nadzieję, że ich synowa wywodzić się będzie z tych
samych kręgów co oni. Najchętniej widzieliby w tej roli jakąś córkę bogatego gospodarza,
która nakłoniłaby Emanuela do powrotu do dworu.
- Przyjadą na ślub?
- Emanuel ma taką nadzieję. Jutro zamierza wybrać się do Telegrafu i wysłać do nich
telegram. Jest też zaproszona jakaś jego stara ciotka. - Elise wzdrygnęła się i dodała: - Boję
się, Anno. Oni przywykli do zupełnie innych warunków.
- Nie twoja winna, że urodziłaś się w biednej robotniczej dzielnicy.
- Jego matka powiedziała mi, że podobne dzieci bawią się najlepiej. Nie ma osobiście
nic przeciwko mnie, ale uważa, że Emanuel zniszczy swoją przyszłość, żeniąc się ze mną.
- Zniszczy swoją przyszłość? - Anna zdenerwowała się. - A co to za snobka!
- Ja ją właściwie rozumiem. Pragnie z całego serca, by Emanuel wrócił do domu i
razem z rodzicami gospodarował we dworze. Jest jedynakiem i dziedzicem. Ona uważa, że ja
go zwiążę z miastem.
- Czy nie lepiej by było, gdyby cię zapytała, czy ty byś się nie zgodziła wprowadzić
do nich? Mogłaby cię też poprosić, byś spróbowała wpłynąć na Emanuela. A skoro tego nie
uczyniła, to znaczy, że kieruje się snobizmem. Pewnie nie pasuje im, by robotnica została
synową w dużym dworze. - W głosie Anny słychać było nutkę pogardy.
Elise spuściła wzrok. Anna miała rację, nie chciała jednak dać po sobie poznać, jak
bardzo ją to boli.
- Wiesz co, Elise? - po głosie Anny można było poznać, że jest gotowa do walki. -
Przyjdę na ten ślub! Jeśli zdołacie mnie znieść po schodach, doprowadzić do kościoła, a
potem w dół do domku nad rzeką, pokażę tym ludziom, że nie liczy się fasada. Już się na to
cieszę!
Elise roześmiała się rozbawiona.
- A co ty też zamierzasz im powiedzieć? Pamiętaj, że nie wolno ci obrazić rodziców
Emanuela, Anno!
- Nie obawiaj się - potrząsnęła głową Anna. - Będę się zachowywała jak kulturalny i
dobrze wychowany człowiek. Ale chyba wolno mi zadać parę niewinnych pytań? Albo
opowiedzieć im, jak to jest być takimi jak my. Albo wyrazić zdziwienie, dlaczego Bóg na-
rodził się w żłobie, a nie w wyściełanej jedwabiem kołysce.
- Stwierdzą, że tak już jest na tym świecie. Co powtarzał zwykle Johan? Mówił, że ci
dobrze urodzeni stoją nad nami tak wysoko jak sam Bóg. Tak było, jest i będzie.
Anna potrząsnęła energicznie głową.
- Nie, Elise, tak nie będzie zawsze. Robotnicy zdołają w końcu dotrzeć ze swym
posłaniem do wszystkich ludzi. Jestem co do tego przekonana. Bez robotników nie będzie
fabryk. Bez fabryk towarów. Za pięćdziesiąt albo sto lat ich praca będzie równie ceniona jak
praca nauczycieli czy kościelnego. I będą otrzymywać równie wysoką zapłatę.
- Jak dobrze, że są jeszcze na tym świecie optymiści! - zaśmiała się Elise, ale zaraz
spoważniała. - Zdołasz namówić swoją mamę, jak sądzisz?
- Oczywiście. Pozostaw to mnie.
- A ty jak zniesiesz ten dzień? Nie będzie ci przykro? Anna potrząsnęła znowu głową.
- Nie wierzysz mi, gdy ci mówię, że nie jestem zazdrosna?
- Dobry z ciebie człowiek, Anno. Za dobry jak na ten świat.
Ale kiedy potem wyszła z izby, przeniknął ją nagle nieprzyjemny dreszcz. Dlaczego
tak powiedziałam? Zupełnie jakby Anna nie należała do tego miejsca na ziemi i miała nas
opuścić.
Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli. Przypomniała sobie, że kiedyś podobnie
pomyślała o Pederze. Wtedy też ją to przeraziło. Teraz postanowiła w duchu, że nigdy więcej
nie pomyśli o nikim w taki sposób.
Pani Thoresen właśnie wchodziła do kuchni ze ściągniętym ze sznura praniem. Czy
ona nie słyszała, że należy dzień święty święcić? - zastanawiała się Elise. W pierwszym
odruchu zamierzała pośpiesznie wyjść z kuchni, ale zaraz wzięła się w garść i powiedziała:
- Anna chętnie będzie moją druhną. Ona jest naprawdę wspaniałym człowiekiem.
- A czy ma jakieś inne wyjście?
Jako dziecko Elise wciąż słyszała, że nie wolno odpowiadać dorosłym, ale tym razem
nie zdołała się powstrzymać.
- Owszem, mogłaby leżeć i płakać albo pomstować na los. Ona jednak zaciska zęby i
na przekór wszystkiemu się śmieje. Wszyscy moglibyśmy się od niej wiele nauczyć.
Pani Thoresen posłała jej wściekłe spojrzenie i odwróciła się plecami.
Dopiero gdy Elise wyszła na ulicę, odetchnęła z ulgą. Dobry Boże, jak ja się boję tego
ślubu i wesela! - pomyślała.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy następnego dnia Elise wracała z fabryki, po przejściu przez most wpadła
wprost na podekscytowanego Pedera.
- Wiesz co, Elise? Byliśmy w kinematografie! Widzieliśmy ruchome obrazy!
- Tak? - Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Ringstad nas zabrał! Everta też się zgodził zabrać. Widzieliśmy Zemstę kucharki.
Tak się śmialiśmy, że Evert aż spadł z ławki.
- Opowiedz! - poprosiła rozbawiona Elise.
- My, dzieciaki, siedzieliśmy na ławkach z przodu, a za nami było pełno ludzi, którzy
oglądali na stojąco. Bilet kosztował pięć ore za każdego, więc coś mi się zdaje, że Ringstad
nie ma już pieniędzy na wesele.
- Myślę, że nie wydał wszystkiego - roześmiała się Elise. - Jak tam było? Opowiedz
coś więcej!
- Maszynista kręcił i kręcił. Czasami się za bardzo rozpędzał i ludzie na obrazach
tylko migali. Wtedy wszyscy, którzy oglądali, tupali głośno w podłogę. Gdy po chwili
zwolnił za bardzo, znów musieliśmy tupać. Zobaczyliśmy, jak wygląda w domach u bogaczy.
Palmy w salonach, dywany na podłodze i służące w czepkach na głowach. Kucharka wylała
wodę do łóżka swojego pana, żeby się na nim zemścić, a jego żona myślała, że on się zsikał!
Aż rechotaliśmy ze śmiechu. Potem ogłosili dziesięć minut przerwy, bo maszynista musiał
zmienić szpulę. Tak mówił Ringstad. Na ścianach wisiały napisy „Nie pluć na podłogę!”, a
jedna pani grała na pianinie. Ringstad mówi, że bogaci ludzie nie chodzą do kinematografu,
bo nie chcą siedzieć obok byle kogo. Ale ja widziałem jedną panią w dużym kapeluszu z
piórami!
Peder był taki ożywiony, że podał Elise rękę, całkiem zapominając, że jest już na to za
duży.
- Następnym razem pójdziesz z nami na Polowanie na niedźwiedzia albo Policmajstra.
Podobno bardzo ciekawe! Słyszałem, że ludzie aż mdleją z wrażenia.
- Mam nadzieję, że pięknie podziękowaliście Emanuelowi za to, że was ze sobą
zabrał.
- Oczywiście. Evert dał mu nawet za to jeden kamyk ze swej kolekcji.
Nad brzegiem rzeki zauważyli Kristiana z chłopakami, Peder więc puścił jej dłoń i
ruszył do nich w podskokach.
Elise z uśmiechem skręciła do domu, nie spuszczając wzroku z najmłodszego brata.
Jej serce przepełniła radość. Przypomniało jej się, jaki był uradowany, gdy opowiedziała o
ślubie. Cóż, samo życie! Jedni są rozgoryczeni, inni się cieszą. Postanowiła nie zwracać uwa-
gi na tych, którzy ją potępiają, i cieszyć się wraz z tymi, którzy nie ukrywają zachwytu.
Mama była właśnie bardzo zajęta czyszczeniem okien starymi gazetami.
- Nie mam pojęcia, jak zdołamy zdążyć ze wszystkim - narzekała. - Nie rozumiem,
dlaczego wyznaczyliście termin już na tę sobotę. Ludzie zwykle potrzebują więcej czasu na
przygotowanie wesela.
Elise nie odezwała się, pomyślała tylko, że wnet mama zrozumie dlaczego.
- I to w sobotę! - Mama nie dawała za wygraną. - A co, jeśli akurat opróżniać będą
latryny i będzie śmierdziało na całym osiedlu?
- Przecież zwykle opróżniają latryny w piątki wieczorem, a smród rzadko utrzymuje
się aż do następnego dnia.
- Peder znów przyniósł ze szkoły wszy. Pomyśl, jeśli zobaczą to państwo Ringstad!
Zauważyłam, że łażą mu po karku, więc szybko sięgnęłam po gęsty grzebień i przeczesałam
te jego sterczące włosy.
Na noc natrę mu głowę szarym mydłem i zawinę bandażem, ale nie wiadomo, czy uda
mi się usunąć wszystkie wszy za jednym razem.
Elise nie podobało się, że mama tak się denerwuje z powodu wesela, bo od razu i jej
się udzielał niepokój.
- Wiesz, że chłopcy byli w kinematografie? - zmieniła więc pośpiesznie temat. - Peder
wybiegł mi na spotkanie i opowiedział o wszystkim. Był w siódmym niebie!
- Uważam, że pan Ringstad powinien się z tym wstrzymać aż do ślubu.
Emanuel pojawił się, kiedy zdążyli zjeść kolację.
- Wysłałem telegram do domu, więc pewnie jutro otrzymamy jakąś odpowiedź.
- Zacząłeś dziś pracę w tkalni płótna żaglowego? - Elise popatrzyła na niego w
napięciu.
- Nie, zacznę dopiero od następnego poniedziałku. Byłem jednak w kantorze, żeby się
rozejrzeć. Ależ ci robotnicy ciężko pracują!
Elise przypomniała sobie Johana i jego silne dłonie. Zawsze wracał do domu taki
zmęczony.
- Jak miło, że zabrałeś chłopców do kinematografu. Peder nie mógł się wręcz
doczekać, by mi o wszystkim opowiedzieć, i wybiegł mi na spotkanie.
Emanuel roześmiał się.
- Bardzo zabawne te ruchome obrazy. Aktorka, która grała mściwą kucharkę, była
naprawdę świetna. Evert tak się śmiał, że spadł ze stołka.
- Peder mówił mi o tym.
Peder kręcił się niecierpliwie, ale nie odzywał się. Wiedział, że dorosłym nie wolno
przeszkadzać w rozmowie.
- Prawda, że pójdziemy jeszcze na Polowanie na niedźwiedzia albo Policmajstra,
Ringstad? - wtrącił wreszcie.
- Myślę, że możesz zacząć do mnie mówić Emanuel. Za niecały tydzień przecież będę
już twoim szwagrem.
Peder zerknął na niego zdziwiony.
- Będziesz też moim szwagrem, nie tylko Kristiana? - Jego szeroko otwarte oczy
błyszczały jak szklane kulki.
- Oczywiście, że będę także twoim szwagrem, przecież jesteś bratem Elise - zaśmiał
się Emanuel.
Peder poderwał się, aż przewrócił stołek, i rzucił:
- Muszę lecieć do Everta. On jeszcze nie wie, że będę miał szwagra! - Ale gdy dobiegł
do drzwi, odwrócił się gwałtownie. - Ale co z Evertem, Ringstad? To znaczy Emanuelu. On
też będzie miał szwagra?
- Evert jest przyjacielem rodziny, więc potraktujemy go na równi z innymi.
Peder pokiwał głową zadowolony i zniknął. Kristian zaśmiał się.
- Wiem, że nie wolno mi tego mówić, ale Peder jest trochę głupi.
- Nie, po prostu jest jeszcze dziecinny - wyjaśniła Elise pośpiesznie. - Za parę lat na
pewno nadrobi to opóźnienie.
- Peder do dobry chłopak - rzekł Emanuel, spoglądając na Kristiana. - Ma złote serce,
a to ważniejsze niż cokolwiek innego.
- Chłopaki w szkole wyśmiewają się z niego i mówią, że ma zakorkowaną głowę, a
kiedy dorośnie, będzie wywoził gówna.
Twarz Emanuela stężała.
- Możesz ich pozdrowić ode mnie i przekazać, że chętnie odwiedzę jeszcze raz
nauczyciela.
Kristian wyraźnie się zdenerwował, bo wiedział, że nie powinien był skarżyć. Rzekł
więc tylko:
- Oni po prostu zazdroszczą.
- Zazdroszczą? Czego?
- Peder przechwala się, że jego siostra wychodzi za mąż za bohatera.
- To ja niby jestem tym bohaterem? - zaśmiał się Emanuel. Kristian pokiwał głową i
wyjaśnił:
- Uratowałeś Smarkacza.
- W takim razie powiedz Pingelenowi, że może okazać swoją wdzięczność w taki
sposób, że zostawi szwagra bohatera w spokoju. Wybierzemy się na spacer, Elise? Na niebie
nie ma nawet jednej chmurki i jest bardzo ciepło. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy przejść
się do miasta i popatrzeć trochę na tamtejszy ruch i gwar.
- Ale przecież w sobotę jest wesele! - wtrąciła się mama przerażona. - Musimy
wysprzątać cały dom, upiec ciasta, wyczyścić szkła w lampach naftowych i uszyć firanki.
Nasze stare całkiem się podarły, gdy je zdjęłam z okien. Już wcześniej były łatane i
cerowane. Udało mi się kupić tani kretonik w sklepie u Magdy.
- Pomogę ci szyć jutro wieczorem, mamo. Szkła mogą wyczyścić Peder i Kristian, a
podłogi dopiero co szorowałam. Piec zaczniemy dopiero w piątek, bo w tym upale ciasta
szybko by zeschły.
Szli w dół Maridalsveien, trzymając się za ręce. Gdzieniegdzie wciąż jeszcze kwitły
bzy za rzucającymi cień płotami i pękały pąki kwiatów jabłoni. Na ulicach biegały boso
dzieciaki. Grały w kulki, w „kluchę”, skakały w klasy, a na otwartej przestrzeni grupa chłop-
ców bawiła się w diabolo, prostą grę zręcznościową polegającą na obracaniu szpulki za
pomocą dwóch patyków połączonych ze sobą cienką linką.
Emanuel popatrzył na nich z zainteresowaniem.
- Podobno moda na diabolo szerzy się jak zaraza na całym świecie. W cyrku
występują nawet sztukmistrze, którzy potrafią obracać szpulką na najbardziej wymyślne
sposoby. Ale policji się nie podoba, że dzieci się tym bawią. Policjanci uważają, że ta zabawa
zagraża porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu. Zdarza się bowiem, że szpulka zamiast
na sznurku ląduje na nosie przechodniów - zaśmiał się.
- Peder i Kristian opowiadali, że jacyś koledzy ze szkoły kupili sobie blaszane diabolo
z gumką, ale mało kogo stać na takie zabawki.
- Dobrze, że większość uczniów pochodzi z tego samego środowiska. Uważam za
zaletę to, że robotnicy mieszkają zebrani w jednym miejscu. Kiedy ja chodziłem do szkoły,
synowie bogatych gospodarzy siedzieli razem z wychudzonymi i biednymi jak myszy
kościelne dziećmi komorników.
Te dzieciaki musiały bardzo boleśnie odczuwać codzienne obcowanie z uczniami,
którym powodziło się znacznie lepiej niż im.
Korzystając z pięknej letniej pogody, ludzie wylegli na ulice. Kobiety były ubrane w
jasne sukienki ułożone w fałdy, z ciasno zasznurowanym gorsetem. Kapelusze z ozdobnymi
ptakami miały przyczepioną gumkę, którą mocowało się wokół koka, by nakrycie głowy nie
spadło. Inne kapelusze, wielkie jak koła od powozu, ozdobione kołyszącymi się strusimi
piórami, mocowano długimi szpilkami kapeluszowymi, które stanowiły zagrożenie dla
przechodniów. Trzeba było uważać, by nie nadziać się na taką wystającą szpilkę i nie skale-
czyć oka. Elise czytała w gazecie, że zalecano zabezpieczanie szpilek ochronnymi
nakładkami, póki co jednak nie zauważyła, by ktoś tak robił.
W tłumie łatwo było rozpoznać robotników ubranych w drelichowe bluzy, w
czapkach z daszkiem na głowach. Najbardziej zawadiaccy nosili spodnie z szerokimi
nogawkami, wkładali ręce do kieszeni, a czapkę wkładali na bakier. Kobiety zaś ubierały się
w szerokie ciemne suknie, wkładane na płócienne koszule.
Mężczyźni należący do klasy średniej mieli zegarki z łańcuszkiem i elegancko
machali laseczką. Niektóre damy zakrywały twarz woalką przyczepioną do kapelusza, by
osłonić twarz przed kurzem ulicznym i słońcem. Elise słyszała gdzieś, że silne promienie sło-
neczne są niebezpieczne dla zdrowia. Zdziwiło ją to, bo w przypadku mamy słońce było
prawdziwym błogosławieństwem.
- Coś ucichłaś, o czym myślisz?
- Akurat teraz zastanawiam się, czemu wszyscy okrywamy czymś głowę, mimo że
jest lato. Nawet mali chłopcy mają czapki.
- W gazetach pisali, że letnie słońce może mieć niebezpieczny wpływ na centralny
system nerwowy. Co się zaś tyczy dam w wielkich kapeluszach, to pewnie chodzi im o
osłanianie delikatnej i wrażliwej cery.
- Skąd te eleganckie damy mają takie piękne suknie? Czy tu, w mieście, są jakieś
krawcowe?
- Bogacze kupują swoje stroje w Londynie i w Paryżu. A mają ich całą kolekcję:
stroje wizytowe, balowe, ubrania sportowe. Panowie na co dzień noszą słomkowe kapelusze
lub futrzane kołnierze. Pani Carlsen, u której mieszkam, spaceruje nawet w dzień powszedni
w kapeluszu ze strusimi piórami i w kostiumie z odpowiednią parasolką.
Elise znów pomyślała o ślubie i wyobraziła sobie, jak bardzo różnić się będzie jej
rodzina od rodziny Emanuela. Na samą myśl ścisnęło ją z nerwów w żołądku.
Minęli bramę, w której stali mężczyźni i zwilżali gardła w upale, gdy tymczasem ich
żony trzepały pościel i pokrzykiwały coś do siebie nawzajem. Z jakiegoś podwórza wybiegł
mężczyzna, którego goniła żona. On trzymał w rękach zegar ścienny, ona zaś wykrzykiwała,
że spierze go na kwaśne jabłko, jeśli zaniesie jej zegar do lombardu.
W dole na ulicy Karla Johana pulsowało życie. Pośród tłumu rozległ się nagle
straszny hałas i wprost na nich wyjechał plujący dymem potwór. Elise nie widywała często
automobili z bliska, więc uchwyciła się Emanuela przerażona. W pojeździe siedział elegancki
mężczyzna w wielkich okularach, a towarzysząca mu dama miała na głowie kapelusz z
woalką, zasłaniającą jej twarz. Gromadka dzieciaków biegła za automobilem, by przyjrzeć
mu się z bliska.
- Warto by mieć coś takiego - odezwał się Emanuel, odprowadzając maszynę tęsknym
wzrokiem.
- Uff, nie - wzdrygnęła się Elise. - To okropne jechać tak szybko!
Emanuel zaśmiał się i wyjaśnił:
- Nie wolno im jeździć szybciej niż dorożki konne. Słyszałem, że ma zostać
wprowadzony przepis zakazujący jazdy z prędkością powyżej czterdziestu kilometrów na
godzinę, ale u nas w kraju i tak nikt tak szybko nie jeździ. Natomiast we Francji ostatnio
wygrał wyścigi samochodowe kierowca, który osiągnął prędkość osiemdziesięciu kilometrów
na godzinę!
- Dobrze rozumiem, dlaczego gospodarze i dorożkarze wybuchają gniewem na widok
automobili. Pewien wozak, który rozwozi drewno dla ubogich, opowiadał, że te potwory
płoszą konie, kurzą pola i łąki.
- To prawda. Niektóre gminy zakazały jazdy automobilem po wiejskich drogach. Ale
inne udzieliły pozwolenia pod warunkiem, że przodem jedzie cyklista. Pójdziemy sobie do
Tivoli?
- Chętnie.
Przytulił ją mocniej i pocałował w czoło.
- Tak cię kocham, Elise.
Obejrzała się z lękiem na boki, sprawdzając, czy nie widzi ich nikt znajomy.
W dole połyskiwał w słońcu fiord, a drzewa nad ich głowami przypominały
olbrzymie zielone parasole. Czarny kos i zięba śpiewały w zawody.
Usiedli przy stoliku pod liściastym drzewem. Z sali tanecznej dolatywały przyjemne
dźwięki muzyki.
- Może potańczymy? Popatrzyła na niego zdumiona.
- Jak to? Ty, który byłeś oficerem w Armii Zbawienia... Zaśmiał się.
- Przecież wiesz, że zrezygnowałem ze służby w Armii. Tak naprawdę najbardziej
pociągała mnie praca dla ubogich. Lubiłem przebywać wśród biednych i pomagać tym
najbardziej potrzebującym. Nigdy jednak nie czułem się na właściwym miejscu, kiedy trzeba
było głosić ewangelię. Może więc dokonałem właściwego wyboru?
Pojawiła się kelnerka i Emanuel zamówił kawę, sok jabłkowy i ciasto. Potem chwycił
Elise za rękę i rzekł:
- Zostało tylko cztery dni, a potem... Zaczerwieniła się po uszy i pokiwała głową.
- Bylebym jakoś przebrnęła przez ten dzień, to dalej... Spojrzał na nią przerażony:
- Jak to, nie cieszysz się na nasz ślub?
- Oczywiście, że się cieszę, ale zarazem strasznie się boję. Nie zrozum mnie źle, twoi
rodzice... ciotka... pani Thoresen i Anna... Tyle osób jest przeciwnych naszemu małżeństwu.
Uśmiechnął siei ścisnął jej dłoń.
- A czy musimy się tym przejmować? Liczy się tylko to, że się , kochamy. Powiem ci
tylko na pociechę, że państwo Carlsenowie z Karolinę podziękowali za zaproszenie, ale nie
będą mogli nas zaszczycić swoją obecnością.
- To ich także zaprosiłeś? - Popatrzyła na niego przerażona.
- Uznałem, że nie wypada mi postąpić inaczej, ale byłem raczej pewny, że znajdą
jakąś uprzejmą wymówkę, by się z tego wykręcić. Odkąd oznajmiłem, że się żenię, nie
widziałem się z Karolinę. Pan Carlsen jest wyraźnie zmartwiony, bo jego córka odmawia
spożywania posiłków.
- To straszne.
- To tylko wyrachowana gra i dziewczęce fochy. Przywykła, by zawsze stawiać na
swoim.
- Żeby tylko sobie nie zrobiła nic głupiego... to znaczy nie zrobiła sobie krzywdy.
- Ona nie należy do tego typu osób. W sobotę urządzi z pewnością jakieś dramatyczne
przedstawienie, ale gdy wreszcie zrozumie, że nic nie wskóra, zacznie się rozglądać za jakąś
inną odpowiednią partią. Zjedz ciastko, Elise, bo chcę z tobą zatańczyć.
Gdy tylko weszli do sali, uderzył ich w nozdrza aromat wina i innych mocnych
trunków. Wśród dźwięków żywej polki wybuchały raz po raz salwy śmiechu i rozlegały się
tubalne nawoływania. Na zatłoczonym parkiecie pląsały wesoło pary. Panował tu straszny
zaduch.
- Poczekajmy na walca - zaproponował Emanuel i objąwszy ją ramieniem, przytulił i
pocałował. Pozwoliła mu na to. Gdy tylko popłynęły spokojniejsze dźwięki muzyki,
pociągnął ją za sobą na parkiet i zawirowali w takt muzyki.
Elise zdawało się, że unosi się w powietrzu. Emanuel miał poczucie rytmu i dobrze
prowadził. Gdy tak płynęła w jego ramionach, wsłuchana w łagodne dźwięki, miała
wrażenie, że jest w raju. Zapragnęła, by muzyka nigdy się nie skończyła, by mogła pozostać
w jego objęciach i tańczyć z nim do końca życia.
- Jesteś lekka jak piórko - szepnął jej do ucha.
- A ty tańczysz bosko - odparła mu także szeptem.
- Kocham cię, Elise. Nie mogę wprost uwierzyć, że dane jest mi to przeżywać. Nigdy
nie zapomnę tej nocy, kiedy leżałem w moim pokoju na poddaszu, nie mogąc zmrużyć oka, i
marzyłem o młodej dziewczynie, którą spotkałem w Świątyni tego wieczoru, ale która,
niestety, związana była z kimś innym. Zaśmiała się cicho.
- Już wtedy?
- Dla mnie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Byłaś taka poważna, ale gdy raz
po raz się uśmiechałaś i w policzkach ukazywały się dołeczki, miałem wrażenie, jakby
otwierało się przede mną niebo. - Zamilkł i dopiero po chwili dodał: - Byłaś taka skromna,
nie myślałaś o sobie, tylko o swojej siostrze i młodszym bracie. Rozczuliło mnie to, a potem
się przekonałem, że nie udawałaś. Zawsze jesteś taka.
- Nie przeceniaj mnie.
Przytulił się policzkiem do jej policzka i odparł:
- Nie przeceniam, po prostu mówię prawdę.
Przez długą chwilę tańczyli w milczeniu, rozkoszując się tańcem, muzyką i wzajemną
bliskością.
- Kiedy awansuję na wyższe stanowisko i będę lepiej zarabiać, kupię ci białą sukienkę
i kapelusz z dużymi kwiatami, białe rękawiczki i lekkie pantofelki.
Poczuła ukłucie w sercu. Powiedział to wprawdzie w dobrej wierze, ale jego słowa
sprawiły, że wydała się sobie jeszcze bardziej szara i biedna w starej spódnicy i bluzce, którą
zawsze nosiła do fabryki. Wkładać niedzielną sukienkę w zwykły poniedziałek jakby nie
uchodziło, poza tym ta sukienka też nie była jasna.
- A kiedy zostanę dyrektorem, sprawimy sobie dom na samym szczycie wzgórza
Aker, na ulicy Karla Johana lub Oscarsgate. Wtedy będziesz mogła rzucić pracę w fabryce, a
zamiast tego przechadzać się jak dama z parasolką, w kapeluszu z woalką i w boa z piór. A ja
zapuszczę wąsy i będę ci towarzyszył, machając laseczką ze srebrną gałką.
Elise roześmiała się.
- A ja sądziłam, że marzysz o spokojnym, skromnym życiu i wieczornym śpiewaniu
na ganku przy dźwiękach gitary.
Zaśmiał się także.
- Ależ marzę, Elise. Powiedziałem tak tylko dla żartu.
- Ale w twych słowach kryło się trochę powagi, prawda?
- No może odrobinę. Przynajmniej gdy mówiłem o tym, że rzucisz pracę w fabryce.
Choć nie miałbym też nic przeciwko temu, by sprawić sobie automobil.
Przetańczyli wiele melodii, ale w sali zrobiło się gorąco nie do wytrzymania i
Emanuel jęknął:
- Za chwilę się tu upiekę. Chodź, wyjdziemy trochę.
Na dworze nadal było jasno. O tej porze roku długo się nie ściemniało. Pojedyncza
ścieżka prowadziła pomiędzy ocienionymi drzewami, wśród których Elise dostrzegła
szukające odrobiny samotności pary. Niektórzy stali ciasno objęci, inni całowali się. Jeden
mężczyzna tak mocno przyciskał swoją partnerkę, że jej ciało wygięło się niemal w łuk.
Emanuel rozejrzał się dokoła.
- Tyle tu ludzi - rzekł. - Lepiej byłoby pospacerować wzdłuż rzeki.
- Możemy jeszcze zmienić plany. Zaśmiał się i pocałował ją w usta.
- Tak myślisz? A nie musisz już wracać do domu?
- W taką noc jak ta szkoda spać.
- Ale przecież nie wolno mi...
- Czyżby? Nie pamiętam.
Emanuel objął ją mocno i wtulając twarz w zagłębienie jej szyi, zaśmiał się cicho,
mówiąc:
- Lepiej mnie nie drażnij!
- Czy nie może być nam ze sobą dobrze, bez... to znaczy... - Elise urwała speszona i
zarumieniła się.
- Nie musisz nic mówić. Rozumiem, o co ci chodzi. Owszem, ukochana, nie musimy
posuwać się zbyt daleko i przekraczać wyznaczonych przez pastora granic, by było nam
dobrze ze sobą. Chociaż nie jestem pewien, co on sądziłby o tym, co robimy, nie robiąc tego,
co nie wolno.
Gdy wychodzili z Tivoli, Elise zwróciła uwagę na dwóch mężczyzn o ponurych
twarzach, którzy stali przy bramie i odróżniali się od innych rozbawionych ludzi. Ubrani byli
obaj w wykrochmalone koszule, kamizelki, marynarki i wyprasowane w kant spodnie z
mankietami. Nie byli to ani robotnicy, ani włóczędzy. Nie towarzyszyły im też damy, co
znaczyło, że nie przyszli tu potańczyć, mimo że jeden był nawet bardzo przystojny,
rozmyślała Elise zaintrygowana. Kiedy mijała ich z Emanuelem, zdawało jej się, że jeden
szturchnął drugiego łokciem porozumiewawczo, ale może tylko sobie to wmówiła. Na
moment napotkała jego spojrzenie, ale nie przypominała sobie, by kiedyś wcześniej widziała
tego człowieka na oczy.
Przeszli pośpiesznie przez miasto w stronę Maridalsveien, mimo że na ulicach kręciło
się jeszcze dużo ludzi i było na co popatrzeć. Wielu mieszkańców kamienic wyglądało przez
okna w ciepły letni wieczór.
Elise przez cały czas miała ochotę spytać Emanuela o Agnes, ale brakowało jej
odwagi, w końcu jednak nie wytrzymała.
- Rozmawiałeś może z Agnes?
- Żeby ją zaprosić na ślub, o to ci chodzi?
- Tak, a może coś ci jeszcze mówiła?
- Unika mnie. Zastanawiam się nawet, czy Karolinę i Agnes wiedzą o sobie, bo to
dosyć komiczna sytuacja. Jedna głoduje, a druga się wścieka. Co ja takiego zrobiłem?
- To znaczy, że nie próbowałeś z nią porozmawiać?
- Owszem, próbowałem, ale mnie zbyła, mówiąc, że nie chce mieć nic wspólnego z
takimi zdrajcami. Doprawdy włos się jeży na głowie. Przecież ja ją jedynie próbowałem
nauczyć grać na gitarze, zresztą dlatego, że natrętnie się tego domagała. Myślę, że nie powin-
naś czynić więcej starań, aby ją zaprosić na ślub, bo wynikną z tego tylko nieprzyjemności
dla nas wszystkich.
Elise zerknęła w okno wystawowe i zauważyła w szybie odbicie dwóch idących za
nimi mężczyzn. Bezwiednie odwróciła głowę. To byli ci sami, których widziała przy wyjściu
z Tivoli.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nie znała ich, nic ich nie łączyło, a że szli tą samą drogą, samo w sobie nie budziło
podejrzeń. Mimo to serce zabiło jej szybciej.
- Dlaczego nic nie mówisz? Nie zgadzasz się ze mną? - zapytał Emanuel.
- Owszem, zgadzam się - odpowiedziała, starając się nie przejmować mężczyznami,
którzy szli za nimi. - Agnes, zaślepiona gniewem, gotowa jest na wszystko, byleby się
zemścić. Mama nieraz była oburzona jej zachowaniem, niedobrze by się stało, gdyby także
twoi rodzice stali się świadkami jakiejś nieprzyjemnej sytuacji. To by tylko wzmogło ich
niechęć.
Przez chwilę szli w milczeniu.
Elise, wsłuchując się w odgłosy kroków za plecami, pomyślała, że to jednak dziwne,
że ci dwaj wyszli z Tivoli zaraz po nich i idą dokładnie w tym samym kierunku.
- Nic nie mówisz, jesteś zmęczona?
- Nie, po prostu chłonę piękno letniego wieczoru. Jest wyjątkowo ciepło.
- Jeśli wolałabyś pójść do domu i się położyć, to po prostu powiedz.
- Nie, wolę pobyć z tobą.
Najchętniej oparłaby głowę na jego ramieniu i powiedziała to nieco czulej, ale
krępowała ją obecność tych dwóch z tyłu.
- W takim razie pójdziemy sobie na polanę Myralokka, a do domu wrócimy przez
most Bentsebrua.
Wolałaby, żeby nie mówił tego tak głośno, bo na pewno idący z tyłu mężczyźni
wszystko słyszeli.
- Może są tam chłopcy i się kąpią? - powiedziała specjalnie głośniej, ale Emanuel
tylko się zaśmiał.
- O tak późnej porze? Nie sądzę, by im było wolno.
Elise próbowała uspokoić samą siebie, że dwaj mężczyźni na pewno pójdą dalej
Maridalsveien, gdy ona i Emanuel skręcą w stronę Myralokka.
Niepokój jednak w niej narastał. Może tamci mają coś wspólnego z bandą Lorta -
Andersa? Bo jeśli nie, skąd by wiedzieli, kim jest? Przecież nigdy wcześniej ich nie spotkała.
Wreszcie dotarli do rozdroża i skręcili w prawo. Elise wstrzymała oddech i
nasłuchiwała uważnie kroków za plecami. Ku swemu przerażeniu usłyszała, że mężczyźni
też skręcili.
Emanuel najwyraźniej nic nie zauważył. Przyciągnął ją mocniej do siebie i rzekł cicho
stłumionym głosem:
- Może znajdziemy jakieś zaciszne miejsce wśród drzew, tak jak ostatnio?
- Ktoś idzie za nami - wyszeptała Elise.
- Zaraz znikną.
- Mam nadzieję.
Ścieżka prowadziła w dół na brzeg rzeki. Wśród gęsto rosnących drzew panował
półmrok. Na domiar złego zaczęło zmierzchać. Elise zrozumiała nagle, że popełnili głupstwo,
skręcając w tak ustronne miejsce. Nabrała podejrzeń, że ci mężczyźni mogą mieć jakieś
związki z Lortem - Andersem.
- Wiesz, Emanuelu, rozmyśliłam się. Chcę wrócić już do domu i się położyć. Przecież
pozostało mi tylko parę godzin odpoczynku, nim znów zacznę pracę.
Zauważyła, jak bardzo poczuł się zawiedziony, ale nie sprzeciwiał się. Gdy zawrócili,
mignęły jej dwie ciemne sylwetki pomiędzy drzewami. Równocześnie usłyszała jakieś głosy.
Z naprzeciwka szła w ich kierunku para zakochanych. Młodzi spacerowali ciasno objęci,
roześmiani i zagadani. Elise przyśpieszyła, a Emanuel podążył za nią bez słowa. Dopiero gdy
przeszli przez Bentsebrua, zatrzymał ją i zapytał:
- Dlaczego tak się przestraszyłaś, Elise? Nie ufasz mi?
- Nie, nie dlatego.
- Czemu więc się rozmyśliłaś? Sądziłem, że miałaś ochotę na ten spacer tak samo jak
ja.
- Śledziło nas dwóch mężczyzn.
Zmarszczył czoło i popatrzył na nią zdziwiony.
- O czym ty mówisz?
- Zauważyłam ich przy wyjściu z Tivoli, potem przez cały czas szli za nami. Długo
sądziłam, że to zbieg okoliczności. Kiedy jednak skręcili za nami w stronę Myralokka,
zaniepokoiłam się.
- To chyba nie... - odwrócił głowę i obejrzał się za siebie.
- Nie, nigdy ich wcześniej nie widziałam na oczy, ale to nie może być przypadek. Szli
za nami krok w krok. Poza tym przypominam sobie, że gdy ich mijaliśmy przy wyjściu, jeden
szturchnął drugiego porozumiewawczo. Myślałam, że mi się przywidziało, ale teraz już nie
mam tej pewności.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Do końca nie chciało mi się wierzyć, że to ma jakiś związek z nami. Ale gdy
powiedziałam, że chcę wrócić do domu, i się odwróciłam, pośpiesznie ukryli się wśród
drzew.
- O co im chodzi? - zastanawiał się Emanuel, raz jeszcze oglądając się za siebie, ale
nikogo nie zauważył.
- Może śledzili nas, żeby wysłać Johanowi świeży raport.
- Ale po co? Przecież on z pewnością już wie, że się pobieramy.
- Wracajmy! - poprosiła Elise, czując, jak przenika ją zimny dreszcz.
Zrobiło się już całkiem ciemno, gdy doszli do domu nad rzeką. W oknach się nie
świeciło, wszyscy więc pewnie już dawno położyli się spać.
Drzwi były zamknięte, ale na szczęście Elise miała przy sobie klucz.
- Nie mogę się przyzwyczaić - powiedziała. - W Andersengàrden nigdy się nie
zamykaliśmy, ale tu w domu, na uboczu, mama nie czuje się całkiem bezpiecznie. Poza tym
boi się o te wszystkie twoje meble i rzeczy.
Emanuel roześmiał się cicho.
- Wątpię, czy jakiemuś rabusiowi chciałoby się taszczyć całe umeblowanie, nawet
gdyby się pojawił w niezbyt uczciwych zamiarach. - Objął ją i odwrócił do siebie, a całując
jej usta, zapytał: - Mogę wejść z tobą do środka?
- A jeśli mama nas usłyszy?
- Nie usłyszy, jeśli zdejmiemy buty i przemkniemy się na palcach. Przecież ona śpi na
górze, prawda?
- Tak. Postawiłam swoje łóżko u niej w pokoju i śpię razem z nią. Na pewno jeszcze
nie zmrużyła oka i czeka na mnie.
Zapiszczały drzwi, zatrzeszczała podłoga. Jeśli mama nie spała, musiała ich usłyszeć.
Ostrożnie przekradli się do saloniku.
Było tam całkiem ciemno, bo przez okienka nie dochodził nawet blask księżyca.
Emanuel wziął ją za rękę i po omacku odszukał sofę, po czym pociągnął Elise za sobą.
- Właściwie chciałem pójść do sypialni, ale pomyślałem sobie, że się nie zgodzisz i
powiesz, że przed nocą poślubną nie powinniśmy z niej korzystać - zaśmiał się cicho wtulony
w jej szyję. - A poza tym nie ma tam łóżka. - Musnął jej usta i dodał: - Właściwie nawet
lepiej poleżeć tu niż oganiać się od mrówek i komarów pod drzewami.
- Sądzę, że wcale byś ich nie zauważył - zaśmiała się po cichu.
- Dlaczego?
- Bo byłbyś pochłonięty czymś innym.
- Czym?
- Głuptasie, wiesz, o czym mówię.
- Ale powiedz mimo wszystko. Uwielbiam, jak wypowiadasz słowa, na których
dźwięk cały płonę.
- Jesteś dziwny. Kiedy dziewczyny w fabryce opowiadają o swoich miłosnych
przeżyciach, odnoszę wrażenie, że wszystko odbywa się bez zbędnych słów. Nigdy nie
wspominają o tym, że rozmawiają ze swoimi ukochanymi.
- Też byś wolała, żebym przystępował wprost do rzeczy? Roześmiała się rozbawiona,
ale on pośpiesznie zakrył jej usta dłonią.
- Cii, chłopcy mogą nas usłyszeć.
- Jak oni zasną, nie obudzą się, nawet gdybyś zburzył dom. Emanuel położył się
bokiem i podniósł jej bluzkę i koszulę. Powolnymi ruchami pieścił piersi, szepcząc ze
zdumieniem:
- Powiększyły się.
Poczuła, jak jego wargi zamknęły się wokół brodawki. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Cieszę się, że wkrótce będę mógł zobaczyć cię nago.
Nie odpowiedziała, zawstydzona tą myślą, bo nie sądziła, że małżonkowie kochają się
w taki sposób.
- Ludzie ze wsi są inni niż ludzie w mieście - wyjaśnił, jakby czytał w jej myślach. -
My traktujemy wszystko bardziej naturalnie. Widzimy, jak to robią zwierzęta, wiesz. Nie
chcę, żebyśmy ukrywali się w ciemnościach i pośpiesznie płodzili dzieci pod pierzyną. Chcę
upajać się tobą, radować się twoim cudnym ciałem, przeciągać chwile rozkoszy jak najdłużej,
aż do momentu, gdy będziemy tak rozpaleni, że nie będziemy w stanie czekać dłużej.
Jego słowa sprawiały, że przez jej ciało przetaczały się fale gorąca.
- Chcę, byś wraz ze mną brała w tym udział - ciągnął tym samym gardłowym
szeptem. - Byś mnie dotykała, pieściła, nie wstydziła się tego, lecz czerpała rozkosz tak samo
jak ja. Byś robiła to wszystko, na co przyjdzie ci ochota, bez wstydu i bez zahamowań.
Wtedy zdołamy osiągnąć spełnienie.
Nagle urwał i nastawił uszu.
- Chyba ktoś schodzi po schodach.
Wstrzymali oddechy, nasłuchując uważnie. Emanuel usiadł gwałtownie, gdy odgłos
kroków i trzeszczenie drewnianych stopni rozległy się wyraźniej, a ona poszła za jego
przykładem.
- To chyba mama - wyszeptała, czując, że ze wstydu palą ją policzki. Oddychała
nierówno, a serce podeszło jej do gardła.
- Miejmy nadzieję. Gorzej by było, gdyby to był któryś z twoich braci.
- Elise? - doleciał z kuchni zatrwożony głos mamy.
- Odpowiedz, bo ona się boi o ciebie.
- Ale wtedy ona się domyśli, że...
- Wszystko w porządku, pani Lovlien. Jesteśmy tutaj, w salonie. - Głos Emanuela
zabrzmiał dziwnie głośno w pogrążonym w ciszy domu.
- Ach tak, już się o nią bałam.
- Za chwilę przyjdzie na górę.
- Powiedz jej, że za parę godzin musi wstać do fabryki.
- Dobrze, powiem. Dobranoc, pani Lovlien.
Wnet usłyszeli znów skrzypienie schodów prowadzących na poddasze.
- Chyba najlepiej będzie, gdy już pójdę. Twoja mama nie śpi, więc... - urwał i
przytulił ją mocno do siebie. - Za parę dni...
- Tak, jeszcze tylko pięć dni, Emanuelu. Przyjdziesz jutro do domu na przerwę
obiadową?
- Jeśli chcesz, mogę przyjść. Możemy się umówić na przykład przy wzgórzu.
- Dobrze. Dobranoc, Emanuelu.
- Dobranoc, ukochana. Nie zmrużę oka i będę marzył o tobie. To najlepsze, co mogę
zrobić, póki nie będziemy dzielić razem nocy.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Upał wciąż nie ustępował. Kiedy następnego ranka Elise szła do fabryki, było już
gorąco, mimo że zegar nie wskazywał jeszcze godziny szóstej. Ziewała całą drogę.
Stanowczo zbyt późno położyła się spać, a potem długo jeszcze leżała w łóżku i rozmyślała o
ślubie, Emanuelu i... Johanie.
Pomyśleć, że Johan odkrył w sobie zdolności rzeźbiarskie! Pochwalił go nawet sam
dyrektor więzienia i powiedział, że ma talent. Nie zdziwiło jej to. Pomimo wszystko nie
straciła wiary w niego. Właściwie tylko ją to utwierdziło w przekonaniu, że Johan uległ
pokusie łatwego zarobku, zrozpaczony sytuacją Anny, i na pewno mocno tego żałował.
Gdyby nie zerwał zaręczyn, nadal by na niego czekała. Tylko jak wówczas zdołałaby
zapłacić zarządcy czynsz?
Wiedziała, że kocha ich obu, Johana i Emanuela, ale każdego inaczej. Ta myśl
napełniła ją niepokojem i zrodziła w niej poczucie winy. Czy inne kobiety doświadczyły
czegoś podobnego? Może przyjęły oświadczyny, mimo że kochały innego? Czy była złym
człowiekiem, wychodząc za mąż za Emanuela z rozsądku, jak to wyraziła Anna?
Nie okłamywała go, od początku dała mu wyraźnie do zrozumienia, co czuje. Mimo
to, gdy byli sam na sam, odczuwała pożądanie i coraz silniejszą sympatię. Czy to nie dziwne?
Mama zawsze powtarzała, że gdy kobieta kocha mężczyznę, żaden inny nie budzi w niej
namiętności. Ale to nieprawda. A może po prostu pokochała Emanuela?
Tuż przed nią szły przez most dwie prządki. Jedna z nich, Elise nie pamiętała jej
imienia, odwróciła się i zagadnęła ją:
- Słyszałam o twoim oficerze, Elise. Uratował życie najmłodszemu synkowi Nelly.
Elise uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Mój mąż powiedział, że to bohaterski czyn. Czy to prawda, że się pobieracie i
będziecie mieszkać w domu po starym majstrze?
- Tak, udało nam się wynająć ten dom na rok. Emanuel wystąpił z Armii Zbawienia i
dostał pracę w tkalni płótna żaglowego.
- Tak? - popatrzyła na Elise ze zdziwieniem. - To dobrze dla ciebie i dla twojej mamy
chorej na suchoty.
- Tak, ona potrzebuje dużo słońca. Mam nadzieję, że nie będzie musiała iść do pracy
do sklepu Magdy wcześniej niż na jesieni.
- Będzie pracowała w sklepie na rogu?
- Taki ma zamiar.
- Widziałam tu któregoś dnia twojego najmłodszego brata. Ukrył się w bramie przed
starszymi chłopakami. Czy coś z nim jest nie tak? Pingelen mówi, że ma trochę nie po kolei
w głowie.
Elise poczuła, że kipi ze złości.
- Z Pederem nie dzieje się nic złego, po prostu rozwija się nieco wolniej. Jeśli jeszcze
raz usłyszę, że Pingelen czy inni rozgłaszają takie pogłoski, pójdę prosto do dyrektora szkoły
i zażądam, by położył temu kres.
Prządka spojrzała na nią nieco przestraszona i pośpiesznie usprawiedliwiła się:
- Nie miałam nic złego na myśli.
Elise wzięła się w garść. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, nie miała w zwyczaju
reagować tak gwałtownie.
- Wiem, że nie powiedziałaś tego złośliwie, ale ja bardzo się tym przejmuję ze
względu na Pedera. Zimą kilku chłopaków próbowało zepchnąć go do wodospadu.
Przerażona prządka zakryła dłonią usta.
- Boże! Że też coś takiego w ogóle przyszło im do głowy? Doszły do bramy i udały
się do hali fabryki. Większość robotnic zdążyła już przyjść. Ropucha biegał tam i z powrotem
i pohukiwał na wszystkich. Dwie młode robotnice przyniosły ze sobą w kartonach
niemowlęta i położyły w korytarzu.
- To nie żłobek! - grzmiał. - Jak zobaczę, że któraś z was wymyka się na korytarz w
czasie pracy, to skończy się moja pobłażliwość.
Zarówno prządki, jak i pomocnice popatrzyły po sobie, zastanawiając się, jak dzieci
wytrzymają bez karmienia od przerwy obiadowej aż do końca zmiany.
W hali panował niemiłosierny upał. Dokuczliwy kurz drażnił gardła i robotnice
pokasływały i charczały. Słońce świeciło przez wielkie okna, dodatkowo nagrzewając
fabryczne pomieszczenie. Prządkom dokuczało pragnienie, pot spływał im po plecach, ubra-
nia przyklejały się do ciała. Zdawało im się, że nie dadzą rady wytrzymać w takich
warunkach dwunastu lub czternastu godzin pracy.
Elise nie mogła się doczekać przerwy obiadowej nie tylko dlatego, że marzyła o tym,
by wyjść na świeże powietrze. Cieszyła się także na spotkanie z Emanuelem. Może przejdą
się brzegiem rzeki? Od wartkiego nurtu zawsze powiewa ożywcza bryza, zwłaszcza w górze
rzeki, gdzie woda jest czysta, niezanieczyszczona przez fabryki. Zdejmą sobie buty i
wymoczą nogi. Pochlapie sobie wodą twarz i szyję. Niepotrzebnie umówili się przy drodze
prowadzącej na wzgórze. Lepiej byłoby, gdyby Emanuel przyszedł po nią do fabryki,
uniknęliby wówczas spaceru wzdłuż zakurzonej ulicy Maridalsveien.
Wreszcie w korytarzu rozległo się pobrzękiwanie kotłów z zupą. Dwie świeżo
upieczone matki pierwsze odeszły od maszyn. Biegiem przemierzyły halę i rzuciły się do
drzwi prowadzących na korytarz. Kiedy Elise wydostała się na zewnątrz, zauważyła, że jedno
z niemowląt zrobiło się całkiem purpurowe od płaczu. W huku maszyn nic nie było słychać.
Młoda mama pośpiesznie wyjęła je z kartonu, siadła na podłodze i przyłożyła do piersi.
Dziecko pewnie miało mokro, ale za dużo czasu zajęłoby matce odwinięcie malucha z płó-
ciennego zawiniątka i zmiana pieluszki.
Elise wyszła pośpiesznie, zastanawiając się, czy ona też będzie za parę miesięcy tak
siedzieć w korytarzu i przykładać do piersi dziecko, które na czas pracy zostawi w kartoniku
w korytarzu. Jeśli mama dostanie pracę w sklepie, Elise nie pozostanie nic innego, jak zabie-
rać dziecko ze sobą do fabryki. Biedne maleństwo, czeka na nie taki nieprzyjazny świat!
Przypomniało jej się, jak Agnes opowiadała kiedyś o matkach, które mieszkają w
drewnianych barakach przy Maridalsveien. One pozostawiają dzieci same, gdy wychodzą do
pracy do fabryki. Łóżeczka dziecinne stawiają pod oknami, które zostają uchylone. Kilka
razy dziennie przychodzi tam starsza kobieta i wsuwa przez szparę w oknach butelki z
mlekiem dla maleństw. Kiedy dzieci są już trochę starsze, raczkują sobie po podłodze, a
kiedy się zmęczą płaczem, zasypiają gdzieś w kącie. To dobrze, że dzieci krzyczą i płaczą,
mówiła Agnes, opowiadając o tym. Dzięki temu mają potem mocne płuca.
Może znajdę sobie jakieś inne zajęcie i krócej będę poza domem, pomyślała, kierując
się w stronę Maridalsveien. Im bliżej była wzgórza Aker, tym większą czuła radość w sercu.
Nie, to nieprawda, że zapomniała Johana, ale pokochała także Emanuela. Zaraz się pewnie
pojawi, wyjdzie zza węgła domu stojącego na rogu, uśmiechnięty i zadowolony, ożywiony.
Serce mocniej jej biło. Kiedy ten dzień dobiegnie końca, pozostaną jeszcze tylko cztery
dzielące ich od daty ślubu, a gdy już minie sobota, będzie się mogła wreszcie radować latem i
wieczorami w domu nad rzeką. Ona, żona Emanuela. Pójdzie popatrzeć, jak Peder kąpie się
w Brekkedammen, posiedzi razem z mamą na ganku i wypije kawę po powrocie z fabryki. Z
radością wsłuchiwać się będzie w szum wodospadu i oglądać zachody słońca razem z
Emanuelem, kiedy mama już położy się spać.
Mimowolnie powróciła myślami do zimy i przypomniała sobie ciężką chorobę mamy,
dramatyczną śmierć ojca, mróz i chłód. Nie mogła wprost pojąć, że życie odmieniło się im
wszystkim na lepsze.
Emanuela nie było jeszcze w miejscu, gdzie się umówili. Szła szybkim krokiem,
może więc dotarła nieco wcześniej? Postanowiła wyjść mu na spotkanie, bo słońce paliło tu
mocno, i poczekać raczej w cieniu rozłożystych drzew.
Nie spotkała po drodze nikogo. Robotnicy byli w pracy, gospodynie domowe, zamiast
wychodzić na upał, wolały pozostać w domu, a służące na pewno miały pełne ręce roboty
przy praniu i sprzątaniu. Wysoko na wzgórzu zauważyła mężczyznę, który polewał drogę
gumowym wężem, by się nie kurzyło, gdy ktoś przejedzie konno lub bryczką.
Gdzie się podziewa ten Emanuel?
Pewnie u Carlsenów jedzą właśnie posiłek. Że też nie pomyślała o tym wcześniej. Na
pewno nie może odejść od stołu, póki gospodarze nie skończą, bo nie chce być nieuprzejmy.
Za tydzień Emanuel zacznie pracę w tkalni płótna żaglowego i się stąd wyprowadzi.
Pozostało jeszcze tych parę dni. Jeśli go dobrze zna, stara się jakoś udobruchać swych
gospodarzy. Może Karolinę wrócił rozsądek i siadła do stołu ze wszystkimi? Mam nadzieję,
że nie zjawi się tu nagle Agnes, pomyślała znienacka Elise, gdy dotarła już niemal na szczyt
wzgórza. Albo ta dziewczyna, która opiekuje się Braciszkiem, nie będzie spacerować tędy z
wózkiem! Poczuła się jakoś dziwnie. Jeśli tak się stanie, uda, że interesują ją niemowlęta, i
zapyta, czy może popatrzeć. Może zna tę dziewczynę, skoro wcześniej pracowała w
przędzalni jako pomocnica, więc naturalnie będzie podejść do niej i zagadnąć.
Czy pozna synka Hildy? Na pewno bardzo urósł przez ten czas. Ale co będzie, jeśli
zawładną nią uczucia i się rozpłacze? Dziewczyna może wówczas nabrać podejrzeń. Może
nawet opowie o tym zdarzeniu swojej chlebodawczyni, a ta podzieli się z mężem. Na pewno
oboje domyśla się wówczas, że Elise coś łączy z prawdziwą matką dziecka. A stąd tylko
krok, by podejrzenie padło na Hildę.
Wszyscy w fabryce wiedzieli, że Hilda urodziła dziecko i oddała je na wychowanie.
Nowi rodzice chłopca mogliby się poskarżyć panu Paulsenowi i oznajmić, że prawdziwa
matka nie może mieszkać w pobliżu nich, a wtedy Hilda straci pracę. Mało tego, Hilda nigdy
jej nie wybaczy, że podeszła do wózka i wywołała swoim zachowaniem katastrofę. Nie,
lepiej jednak będzie stać z boku, gdyby nagle ich zobaczyła.
Dziwne, że Emanuela wciąż nie ma! Przecież wie, że na niego czeka. A może posłano
po niego z tkalni płótna żaglowego? Może chcą, by podjął pracę wcześniej?
Wszystko jest możliwe. Nie miał pewnie jak jej o tym zawiadomić. Postanowiła
poczekać jeszcze przez chwilę w cieniu pod drzewem, a jeśli Emanuel nie przyjdzie, nim
słońce schowa się za czubkiem tamtego drzewa z tyłu, będzie musiała wrócić.
Poczuła głęboki zawód. Tak się cieszyła na wspólny spacer nad rzeką! Pewnie
przyjdzie dopiero wieczorem po zakończeniu zmiany w fabryce, pocieszała się w duchu.
Może podejść trochę bliżej domu, w którym mieszka, zanim zawrócę? - pomyślała.
Ale nie za blisko ogrodzenia, bo jeszcze zauważy mnie Agnes!
Ależ tu pięknie! Ogród tonął w kwiatach, roztaczających aromatyczną woń. Drzewa
jabłoni i wiśni stały w pełnym kwieciu. Na poddaszu okna były otwarte na oścież, żeby
wpuścić do środka słońce. Zdawało jej się, że ktoś w środku się poruszył, ale nie była pewna.
Żeby tylko Emanuel przywykł do domu nad rzeką i nie wydawało mu się w nim zbyt
ubogo i ciasno! Na pewno odczuje zmianę, opuściwszy willę jaśniepaństwa! Pracowała tu
zarówno kucharka, sprzątaczka i pokojówka, a mimo to Agnes wciąż miała mnóstwo pracy.
Po co im właściwie tak liczna służba? W domu Elise miała tylko wieczór na prace
domowe, ale nadążała ze wszystkim. Co prawda ostatnio mama już więcej pomagała, ale
wciąż większość obowiązków spoczywała na jej barkach. Ci, którzy mieszkali w wielkiej
willi, mają więcej podłóg do szorowania, więcej okien do umycia, znacznie więcej ubrań,
które należało prać, krochmalić i prasować, ale mimo wszystko...
Nagle otworzyły się drzwi, więc Elise pośpiesznie odwróciła głowę i odeszła w
przeciwnym kierunku. Usłyszała tylko, że otwarła się brama i wyjechała bryczka. Doleciał ją
jakiś młody kobiecy głos, pomyślała więc, że to Karolinę. Modliła się w duchu, by bryczka
skierowała się w stronę Ullevalsveien, a nie w dół wzgórza Aker. Co prawda nie sądziła, by
Karolinę ją rozpoznała, ale sytuacja wydała jej się kłopotliwa.
A może w bryczce siedział też Emanuel? - zaniepokoiła się. Co się takiego stało, że
nie przyszedł na umówione spotkanie?
Odetchnęła głęboko i przyśpieszyła kroku. Jeśli się nieco pośpieszy, to może jeszcze
w kotłach z jadłodajni pozostanie trochę zupy.
W ciągu dnia upał jeszcze się nasilił. Prządki i pomocnice ledwie stały na nogach.
Jedna ze starszych wiekiem robotnic zemdlała i trzeba ją było wynieść z hali. A kiedy
otwarto drzwi na korytarz, doleciał ich rozdzierający płacz niemowląt, którego nie zagłuszył
nawet łoskot maszyn. Nadzorca wściekał się i klął na czym świat stoi, biegał po hali i
wyzywał. Robotnice kleiły się od potu. Elise przypomniała sobie inne lato, kiedy też były
takie upały. Zmęczone gorącem prządki stały się mniej uważne i jedna z nich włożyła dłoń w
tryby maszyny. Teraz ma tylko jedną rękę i żyje z zasiłku.
Hałas i kurz wydawały jej się dziś wyjątkowo uciążliwe. Pewnie nieraz myślała
podobnie, ale dziś miała już naprawdę dość. Pomyślała o tych wszystkich biednych matkach,
które martwiły się o swoje dzieci pozostawione same w domu, zwłaszcza o maleństwa,
leżące w łóżeczkach bez żadnego dozoru. Żłobek znajdował się dość daleko, dlatego
większość robotnic wolała sobie radzić na własną rękę. Niemal wszystkie matki tu, w
przędzalni Nedre Voien, były niezamężne, tylko nieliczne miały mężów.
Ona sama nie musiała się martwić o nic poza weselem. Właściwie powinna się
wstydzić! Każda z kilkuset zatrudnionych w fabryce dziewcząt wiele by oddała, aby się
znaleźć na jej miejscu. Wyjść za mąż za przystojnego i sympatycznego mężczyznę, który nie
bije ani się nie upija! Zarabia lepiej od większości robotników tu nad rzeką Aker i tak bardzo
ją kocha, że gotów ją nosić na rękach! Nie, dosyć tego! Nie będę się więcej zamartwiać z
powodu wesela! - postanowiła Elise w duchu. Tych parę godzin szybko minie i nim się
spostrzegę, goście wyjadą.
Ropucha darował im dwie dodatkowe godziny pracy, które dołożono im, nie płacąc za
nie. Pewnie zrozumiał, że może doprowadzić do nieszczęścia, jeśli w taki upał zbyt mocno
dociśnie śruby.
Spocone i wyczerpane kobiety, z obolałymi karkami i bólami w krzyżu, wlokły się
noga za nogą do domu, szczęśliwe, że wreszcie skończył się dzień w fabryce.
Elise stanęła przed budynkiem hali i rozejrzała się wokół. Może Emanuel czeka na nią
i wyjaśni, dlaczego nie przyszedł na umówione spotkanie podczas przerwy obiadowej. Nie
zauważyła go jednak nigdzie. Właściwie nawet była zadowolona z tego powodu, bo nie
chciała, by ją zobaczył taką przepoconą i brudną.
Robotnice przechodziły przez most w milczeniu. Nikt się do nikogo nie odzywał, nie
miały siły. A gdy znalazły się po drugiej stronie rzeki, rozpierzchły się w różne strony. Elise
odprowadziła wzrokiem ubrane na szaro, przygarbione i powłóczące nogami kobiety. Mimo
że sama padała ze zmęczenia, poczuła, jak rozpala się w niej ogień buntu. Tak nie powinno
być, powtarzała sobie w duchu nie po raz pierwszy. Dlaczego ci, którzy utrzymują w ruchu
maszyny i harują najciężej, otrzymują za swój wysiłek najmniej?
Pewnie Emanuel siedzi u mamy, zgadywała w myślach, zbliżając się do ganku. Mamę
zawsze wzruszało, gdy przychodził i siadał przy niej, „przy starej, nudnej babie”, jak
mawiała z lekkim uśmiechem.
Ale dziś zabawiał mamę Evert, a nie Emanuel. Przy kuchennym stole czytał jej na
głos gazetę „Norske Intelligenzsedler”.
- O, jesteś, Elise - powitała ją mama, spijając ze spodeczka kawę i racząc się kostką
cukru. - Evert czyta mi „Piwnice”.
Elise uśmiechnęła się, starając się ukryć, jak bardzo jest zmęczona.
- Ja też chętnie posłucham, poczytaj, Evert - poprosiła i opadła na stołek. Wiedziała,
że pani Berg zbiera „Intelligenzsedler”, a „Piwnice” to krótkie opowiastki zamieszczone u
dołu, opowiastki tak fascynujące, że dzieciaki wprost nie mogły się doczekać następnego
dnia, by przeczytać dalszy ciąg. Codzienne historyjki nie miały właściwie ani początku, ani
końca, trzeba było śledzić ich akcję na bieżąco. Evert zarzekał się, że jeśli zwycięży ten zły,
to wyrzuci gazetę do pieca.
Przyjemnie było słuchać, jak czyta. Elise słuchała go z radością. Nie sylabizował
każdego słowa i nie dukał, ale płynnie składał wyrazy i zdania. Biedny Peder, pomyślała.
Brat wciąż miał kłopoty z łączeniem ze sobą liter, zwłaszcza w długich wyrazach, często
mieszał je i zaczynał czytać od końca. Przypomniała jej się poranna rozmowa z napotkaną na
moście prządką. „Pingelen mówi, że Peder ma nie po kolei w głowie”. Zrobiło jej się
przykro.
- Dlaczego nie siedzisz na słońcu? - zapytała Elise mamę, gdy Evert skończył.
- Zwariowałaś? Jest za gorąco. Wyglądasz na zmęczoną, Elise. Pewnie w fabryce
trudno dziś było wytrzymać?
Pokiwała głową i powiedziała:
- Naleję wody do miski i zmyję z siebie ten najgorszy kurz. - Ale nie miała siły się
ruszyć, tak ją wszystko bolało. - Nie widziałaś Emanuela? - zagadnęła, żeby odwrócić uwagę
mamy.
- Nie, a powinnam?
- Mieliśmy się spotkać podczas przerwy obiadowej, ale się nie pojawił. - Zacisnęła
mocno zęby, podnosząc wiadro i nalewając wody do miski. Potem odwróciła się plecami,
zdjęła brudną bluzkę i obmyła się.
Do kuchni wpadł z impetem Peder i zawołał:
- Chodź, Evert, na dwór! Pobiegamy z kółkiem! - A podejrzawszy siostrę, uśmiechnął
się z zakłopotaniem i rzucił: - Ale ci urosły piersi, Elise!
- Ordynus! - prychnęła i oblała się rumieńcem. Wycierając się pośpiesznie i wkładając
świeżą bluzkę, modliła się w duchu, by mama czasem nie odgadła prawdy! Nie przed ślu-
bem!
Nagle uderzyła ją jedna myśl. Mama Emanuela od razu nabrała podejrzeń i nawet
zapytała Elise, czy jest w ciąży! Mimo że nie otrzymała jasnej odpowiedzi, domyśliła się
wszystkiego. Może więc jej mama też może dowiedzieć się o tym przed sobotą?
Chłopcy wybiegli z domu, a Elise usiadła na stołku zmęczona.
- Och, jak dobrze się choć trochę opłukać - westchnęła. - W tym tygodniu muszę
wziąć kąpiel wyjątkowo w piątek, bo nie zdążę przed samym ślubem w sobotę.
- Dziwne, że Emanuel nie przyszedł, skoro się umówiliście.
- Musiało mu coś przeszkodzić. Od przyszłego poniedziałku zaczyna pracę w tkalni
płótna żaglowego, może więc posłali po niego, by przyszedł do fabryki zapoznać się z
nowymi obowiązkami?
- Wiedziałby wówczas o tym wczoraj wieczorem.
- Je posiłki razem ze swoimi gospodarzami. Może w tym czasie siedzieli przy stole?
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czasami myślę sobie, że to, co się wydarzyło,
jest za piękne, by mogło być prawdziwe. Wciąż mi się zdaje, że za chwilę pojawią się jakieś
przeszkody.
- Mamo, przestań się zachowywać jak pani Thoresen. Ona też patrzy czarno na
wszystko.
- Nic dziwnego, że stałyśmy się takie, Elise. Przez długie życie napatrzyłyśmy się na
tyle złego.
Elise wstała i przyniosła dzbanek z kawą.
- Dolać ci jeszcze, mamo? - zapytała.
- Tak, dziękuję, najlepiej na spodeczek. Dosyp może jeszcze łyżeczkę kawy, bo taka
jest słabiutka. Zjadłaś dziś zupę w fabryce?
- Nic już nie zostało, gdy wróciłam, nie spotkawszy się z Emanuelem.
- Nic nie jadłaś? Ależ moja kochana, pewnie jesteś głodna jak wilk?
- Jestem zbyt zmęczona, by odczuwać głód. Mama wstała i zakrzątnęła się przy piecu.
- Zostało mi kilka ugotowanych ziemniaków. Usmażę ci na maśle. Weź do tego
kromkę chleba i najedz się do syta.
- Dziękuję. Zaczęłaś szyć firanki?
- Tak, ale potrzebuję twojej pomocy, żeby zdążyć na czas. Elise uśmiechnęła się,
zadowolona, że nie musi sama robić sobie obiadu.
- Cieszę się, że wreszcie przejrzałaś na oczy i zrozumiałaś, jakie masz szczęście -
gawędziła mama, krzątając się przy piecu. Dodała też coś na temat pogody, fabryki i
pięknego, przytulnego domu.
Elise sięgnęła po blaszany talerz i nałożyła sobie ziemniaki z patelni.
- Mamo, muszę ci o czymś powiedzieć...
- Myślę, że to zbędne - uśmiechnęła się mama. Elise zerknęła na nią zdumiona.
- Domyśliłaś się?
- A po co byście się tak śpieszyli ze ślubem? Elise poczuła, że się czerwieni.
- Peder nie jest taki głupi - dodała mama z uśmiechem. - Zauważył zmianę w twoim
wyglądzie, choć nie skojarzył tego z prawdą. Cieszę się, że się pobieracie, Elise. Czytałam
ostatnio w gazecie, że jedno na troje dzieci w Norwegii rodzi się poza związkiem
małżeńskim. A w niektórych miejscach w kraju tylko jedno na troje dzieci przychodzi na
świat w normalnej rodzinie. Pastor Eilert Sundt, który zbadał to zjawisko, napisał do swojej
żony, że jest zaszokowany upadkiem obyczajów i rozwiązłością kobiet. Zastanawiał się, jak
ma przetrwać życie rodzinne i społeczne przy takiej niemoralności. Nie zamierzam ci prawić
kazania, Elise. Wiem dobrze, jak to jest tu, na osiedlu Sagene, ile niezamężnych matek
pracuje w fabryce. Chcę ci tylko powiedzieć, że cieszę się, że moja córka zawrze sakrament
małżeństwa, zanim urodzi dziecko, i że mój wnuk będzie miał oboje rodziców.
Elise nie miała odwagi spojrzeć na mamę. Siadła przy stole i zaczęła jeść.
- Pomyśl, dziecko będzie miało takiego wspaniałego ojca! - W głosie mamy
pobrzmiewał zachwyt. - Tak mnie wzrusza, gdy patrzę, jak on się troszczy o ciebie. Mimo że
wszystko potoczyło się nazbyt szybko, wygląda na to, że on bardzo cię kocha i cieszy się, że
zostanie ojcem.
Elise z trudem przełykała jedzenie. Przysięgła sobie, że nigdy nie wyjawi mamie
prawdy, ale teraz uświadomiła sobie, że prędzej czy później może się zdradzić.
- Wolałabym nie stać za ladą zbyt wiele godzin w ciągu dnia - ciągnęła mama, nie
zwracając uwagi na milczenie Elise. - Żal mi tych młodych matek, które muszą przed szóstą
zanieść swoje dzieci do żłobka. Taki kawał drogi! A wracają nie wcześniej niż o ósmej, a
nawet dziewiątej wieczorem. Jeśli nie będę musiała pracować przez cały dzień, zaopiekuję
się dzieckiem, póki ty nie wrócisz do domu.
Elise pokiwała głową, wciąż jednak nie mogła wydobyć z siebie słowa. Bała się poza
tym, że głos ją zdradzi. Całe szczęście, że miała przed sobą talerz z jedzeniem i pochylona
nad nim, nie musiała patrzeć mamie prosto w oczy.
- Proszę cię, nie mów o tym nikomu - odezwała się w końcu. - Wiem, że wiele
dziewcząt jest w podobnej sytuacji, ale Emanuel dopiero co zrezygnował ze służby
oficerskiej w Armii Zbawienia. Powiemy po prostu, że dziecko urodziło się wcześniej.
- Spokojnie, Elise. Ja już o wszystkim pomyślałam. Kiedy zrozumiałam, co się z tobą
dzieje, też się martwiłam. Głównie chodziło mi o te plotki z powodu jego przeszłości w
Armii. Uspokoiłam się jednak, gdy postanowiliście się szybko pobrać. Oczywiście, że ni-
komu o tym nie powiem. Chłopcy dowiedzą się dopiero, jak będzie po tobie znać ciążę. -
Mama pochyliła się i położyła dłoń na jej ramieniu. - Tak się cieszę, Elise. Teraz, gdy
urodzisz, będzie mi łatwiej znieść myśl, że zabrano nam dziecko Hildy. Modlę się do Boga,
żeby to był chłopiec i żeby Peder miał nowego „braciszka”.
Elise poczuła, jak ściska ją w gardle. Ze wszystkich sił starała się zapomnieć o tym,
co ją spotkało. Nie zastanawiała się wcale, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę. Wiele ją
kosztowało, by zaakceptować rozwijający się w niej płód. Wstała powoli, obolała na całym
ciele, i oznajmiła:
- Wyjdę trochę i się rozejrzę. Może spotkam Emanuela. Byłam pewna, że przyjdzie,
gdy tylko wrócę do domu.
Ale gdy tylko wyszła za drzwi, siadła ciężko na stołku stojącym przy zewnętrznej
ścianie domu, oparła się i przymknęła oczy. To okropne oszukiwać mamę w taki sposób!
Gdyby jednak wyznała jej całą prawdę, mama nigdy nie zdołałaby sobie z tym poradzić.
Może nawet odwracałaby się od dziecka ze wstrętem, przypominając sobie, kim jest jego
ojciec? Nie wiadomo nawet, czy w ogóle zechciałaby wziąć je na ręce. Cały misterny plan
ległby wówczas w gruzach. Bo przecież głównym powodem, dla którego zdecydowała się
poślubić Emanuela, była jego gotowość zaopiekowania się dzieckiem. Obiecał być dla niego
prawdziwym ojcem, dać mu dom i rodzinę.
O wstydzie nie myślała w pierwszym rzędzie, bo jak wspomniała mama, tu, na
osiedlu robotniczym Sagene, niezamężne matki stanowiły tak liczną rzeszę, że nikt ich nie
wytykał palcami. Ale wśród przyjaciół Emanuela z Armii i w jego rodzinie z pewnością jest
inaczej.
Otworzyła oczy i omiotła spojrzeniem most i drugi brzeg rzeki. Dziwne, że nie
przyszedł...
Wyprostowała się gwałtownie, bo nagle obleciał ją strach. Może coś mu się stało?
Wczoraj wieczorem tak późno wracał do domu. Było już ciemno.
Lodowaty chłód przeniknął jej serce. Przypomniała sobie stojących przy wyjściu z
Tivoli dwóch mężczyzn i ich ponure, śmiertelnie poważne twarze. Oni nie przyszli tam się
bawić i tańczyć! Dlaczego nas śledzili? - zastanawiała się. Co mieli do roboty na Myralokka
tak późnym wieczorem? I jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się nagle ta para
zakochanych?
Wstała ze stołka. Boże, co się stało?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W drzwiach pojawiła się mama i zapytała:
- I co, Elise, idzie?
Elise nie miała odwagi na nią spojrzeć.
- Nie, pewnie mu coś stanęło na przeszkodzie. Może przyjechali jego rodzice?
- Na kilka dni przed ślubem? Wątpię. Przecież dla gospodarzy na wsi to najbardziej
pracowity okres w roku.
- Na pewno wkrótce się pojawi. Przejdę się trochę i się rozejrzę.
- Nie, nie ma na to czasu. Uprzątnęłam ze stołu w kuchni, możesz więc przyjść mi
pomóc przy szyciu zasłon.
Elise uznała, że nie ma się co sprzeciwiać, w końcu mamie zależało, by na wesele
było w domu ładnie i czysto. Zresztą gdyby Emanuel mógł, na pewno by przyszedł, nie ma
sensu go szukać.
Na zasłony kupiły taki sam kreton, z którego szyło się tanie fartuchy. O ile ładniej
wyglądałyby białe firanki, rozmarzyła się Elise, gdy już wymierzyły i przycięły tkaninę.
Drzwi wyjściowe były otwarte na oścież, by wpuścić do środka trochę powietrza.
Elise widziała stąd porośnięty trawą pochyły brzeg. Wiedziała, że jeśli Emanuel się pojawi,
to już z daleka, zanim dotrze na ganek, go usłyszy.
Znów przypomnieli się jej ci dwaj obcy, których zobaczyła przy wyjściu z Tivoli. Nie
byli ubrani tak jak robotnicy, ale też nie tak jak ludzie z wyższych sfer. Bardziej
przypominali kancelistów. Największym marzeniem i nadzieją robotników było to, by ich
synowie mogli chodzić na co dzień w wykrochmalonych koszulach i garniturach. „Białe
kołnierzyki”, jak nazywano kancelistów, zaczynały pracę co najmniej kilka godzin później
niż robotnicy.
Może jednak to kompani Lorta - Andersa? Jeśli tak, to o co im chodziło? Podobno
Lort - Anders i Johan się pogodzili, tak przynajmniej mówił ktoś z Armii, kto odwiedzał
więzienie.
Na podwórzu słychać było hałasy i odgłosy ożywionej zabawy. Do środka wpadli
Peder, Kristian i Evert, przemoczeni i rozdokazywani.
- Widzieliśmy polewaczkę! Polewała ulicę! - Peder był tak zdyszany, że nie mógł
prawie mówić. - Podwinęliśmy spodnie do kolan i wbiegaliśmy pod strumień wody. Szkapa
nagle się zatrzymała, a nas całkiem zmoczyło, nawet włosy mamy mokre! - zawołał, po-
kazując swoją sterczącą grzywkę.
- Uff! - Mama wstała ze stołka. - Patrzcie, jak pobrudziliście podłogę! A przecież za
parę dni wesele.
Elise odwróciła się z uśmiechem do chłopców.
- Nie widzieliście czasem Emanuela? - zapytała. Peder pokręcił głową.
- Szyjesz suknię ślubną, Elise?
- To by dopiero była suknia! Nie widzisz, że to materiał na zasłonki?
- A czemu nie ma tu Ringstada? - zapytał Evert i popatrzył na nią.
- Miał być, ale pewnie coś mu przeszkodziło.
- A może to jego znaleziono na wzgórzu Aker w nocy? Elise przerwała pracę i
popatrzyła na chłopca z przerażeniem.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
- Nie słyszałaś? Policja kogoś znalazła. Ktoś z tamtejszych willi zatelefonował na
policję, że na ulicy leży martwy mężczyzna.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy, i powtórzyła szeptem:
- Martwy mężczyzna?
- Chłopaki na ulicy o tym opowiadali. Oni myślą, że to sprawka chuliganów z Sagene.
Zarówno mama, jak i Peder i Kristian stali cicho, patrząc na Everta z
niedowierzaniem. Peder zaczął się trząść.
- Przecież mówiłeś, że zabili jakiegoś drania?
- Nikt nie wie, kto to jest. Mówili tylko, że nie żyje.
- Nie, to nie może być przecież Emanuel! - Mama pierwsza otrząsnęła się z szoku. -
On się nie zadaje z takimi łobuzami.
- To dlaczego nie przychodzi? - Peder odwrócił się do mamy, a w jego szeroko
otwartych oczach odmalowało się przerażenie.
- Ma tysiąc spraw do załatwienia. Przecież się żeni, przeprowadza i zaczyna nową
pracę. Zresztą chyba rozumiesz, że bandyci nie odważą się napaść na człowieka o takiej
pozycji.
- A poza tym on nie włóczy się po nocach - dorzucił Kristian lakonicznie.
Elise poczuła paraliżujący strach. Owszem, wczoraj Emanuel wracał późno w nocy.
Szedł przez Beierbrua, pomiędzy opustoszałymi o tej porze fabrykami, uśpionymi domami w
dół ciemną ulicą Maridalsveien. Był łatwą zdobyczą, jeśli ktoś miał złe zamiary.
Odszukała wzrokiem mamę, ale mama najwyraźniej nie myślała w ten sam sposób.
Poza tym ona nie wiedziała o tych dwóch typkach w ciemnych garniturach z ponurymi
minami. Elise czuła, że się dusi, musiała wyjść, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Roztrzęsiona ruszyła chwiejnie ku drzwiom.
- Elise, co z tobą? - usłyszała zdziwiony głos mamy.
- Nic. Tylko tu, w środku, jest strasznie duszno - odparła i sama słyszała, jak obco
zabrzmiał jej głos.
Chłopcy najwyraźniej uspokoili się i pochłonęły już ich inne sprawy. Sięgnęli po
łódki, które wystrugali, i poszli się nimi bawić na dwór.
Elise odetchnęła głęboko w nadziei, że uspokoi drżenie ciała, ale nic jej nie pomogło.
W nocy znaleziono martwego mężczyznę na wzgórzu Aker! Emanuel wracał sam, gdy już
zapadły ciemności, a dziś się nie pojawił. Nie ma wątpliwości, że coś mu się stało.
Ale przecież jego gospodarze wiedzą o mnie, wiedzą, że na sobotę zaplanowaliśmy
ślub. Gdyby coś mu się stało, przesłaliby mi wiadomość do fabryki albo do domu! Myśl ta
zapaliła w niej iskierkę nadziei.
Ale może nie zdążyli tego uczynić? Najpierw musieli przecież wysłać telegram do
jego rodziców. A zresztą to dla nich też musiał być szok. Pan Carlsen pewnie został wezwany
na posterunek, a jego żona i Karolinę raczej nie chciały załatwiać takiej sprawy. Dopiero jak
wszystko ucichnie, przypomną sobie o mnie.
Bezwiednie zaczęła spacerować po ganku w tę i z powrotem. Obserwując chłopców
biegnących po trawie w dół nad rzekę, cieszyła się, że zajęli się sobą. Zaraz pewnie przyjdzie
mama, zdziwiona, gdzie się podziewa córka. Co mam jej powiedzieć? - zastanawiała się
gorączkowo.
- Elise? Gdzie ty jesteś? Musimy szyć, żeby skończyć do wieczora! - Mama stanęła w
drzwiach i popatrzyła na nią ze zdumieniem: - A co ci jest? Tak zbladłaś. Chyba nie poczułaś
się źle?
Płacz ścisnął ją w gardle.
- Mamo, tak się boję...
- Boisz się? A co się stało?
- Przecież wiesz, że Emanuel był u nas w nocy. Wracał sam do domu po zapadnięciu
zmroku. Nie tak wielu mężczyzn idzie samotnie na wzgórze nocną porą.
- Ależ kochanie. Dlaczego ktoś chciałby go skrzywdzić?
- Przecież sama wiesz, ilu włóczęgów kręci się tu, po okolicy. Może chcieli go okraść
z pieniędzy?
Mama nagle straciła pewność siebie.
- Ale przecież nie musieliby go mordować z takiego powodu. Za morderstwo grozi
przecież kara dożywotniego więzienia i ciężkiej pracy. Nikt nie podejmie takiego ryzyka.
- Może wcale nie mieli zamiaru go zabić, może chcieli go tylko ogłuszyć, tymczasem
stało się inaczej.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie chce mi się w to wierzyć. Zapewne pobili kogoś ze swoich.
- Owszem, gdyby to się stało w Vaterlandzie, to bym może uwierzyła, ale nie na
wzgórzu Aker!
- Najlepiej idź do niego, Elise! Wiem, że nie przepadasz za jego gospodarzami, ale
musisz to wyjaśnić.
Elise poczuła, że zbiera jej się na mdłości, i znów zakręciło jej się w głowie.
- Dobrze, ale najpierw muszę przez chwilę posiedzieć. Osunęła się na stołek, a przed
oczami wszystko jej zawirowało.
To nie może być prawda! Niemożliwe, by Emanuel został zabity. I to jeszcze
zapewne z jej powodu. Zemścili się na nim kompani Johana, zapewne bez jego wiedzy, bo
Johan nigdy by nie przystał na coś takiego. On nie jest taki! Co innego Lort - Anders i
opryszki z jego bandy. Jeden z nich przecież dopuścił się gwałtu na niej, inni napadli na nią i
Emanuela w okolicach fabryki i zamknęli ich na noc w komórce. Są zdolni do wszystkiego.
To bandyci. Lort - Anders nie na darmo ma tak kiepską reputację.
- Elise, kochanie, nie martw się na zapas! Przecież tak naprawdę nie wiemy nic
dokładnie prócz tego, że znaleziono martwego mężczyznę. Nie ma pewności, czy popełniono
zbrodnię. A może ten człowiek dostał zawału serca? Może to ktoś starszy wiekiem? Evert ma
bujną wyobraźnię. To, co mówił o chuliganach z Sagene, słyszał jedynie od chłopaków na
ulicy.
Elise pokiwała głową, ale nie była przekonana. Niepokoiła się o Emanuela przez cały
dzień, a właściwie od chwili, gdy zauważyła, że te dwa podejrzane typki ich śledzą. A skoro
nie przyszedł na spotkanie podczas przerwy obiadowej ani teraz wieczorem, to znaczy, że
stało się coś poważnego. Inaczej by ją powiadomił. Emanuel zawsze pilnował takich spraw.
Był skrupulatny i liczył się z innymi. Nie pozwoliłby, żeby się o niego zamartwiała.
- Przyniosę ci kubek zimnej wody - odezwała się mama. - Kiedy słońce schowa się za
koronami drzew, nie będzie już tak gorąco.
Elise oparła się o nagrzaną ścianę domu. Przed chwilą była spocona, a teraz trzęsła się
z zimna. Zawroty głowy nie ustępowały.
A więc mama miała jednak rację. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Przeczuwała, że coś się stanie, no i się stało. Nie było im jednak dane pomieszkać w domu
majstra. Nie zasłużyli na to, by mieć lepiej niż inni. Dziecko, które nosi pod sercem, nie
będzie miało ojca. Będzie leżało w pudełku w korytarzu przędzalni i siniało z płaczu,
przemoczone i odparzone, tak jak wszystkie inne dzieci robotnic. Jak to powiedziała kiedyś
pani Thoresen, „dla takich jak my nie ma nadziei”. Jesteśmy skazani na życie w biedzie.
Mama wyszła z kubkiem wody i podała go Elise, która popiła zachłannie.
- Wciąż jesteś blada. Chyba nie powinnaś nigdzie się ruszać, zanim nie dojdziesz
trochę do siebie. A może chłopcy poszliby z tobą? Albo najlepiej wyślemy ich samych? Jeśli
im wytłumaczysz, który to dom, na pewno trafią.
- Nie ma co puszczać ich samych. Najpierw musimy się dowiedzieć, co się właściwie
stało.
Mama rozejrzała się wokół.
- Może przyjdzie ktoś, kto by mógł nam pomóc.
- Mamo, wracaj do środka i zajmij się szyciem! Ja tu posiedzę przez chwilę i na
pewno zaraz mi przejdzie.
- A po co szyć zasłonki, skoro nie będzie ślubu?
Słowa te poraziły Elise. Mimo że i ją dręczyły podobne myśli, to jednak
wypowiedziane na głos przez mamę wydały się bardziej ponure i tylko utwierdziły ją w
strachu.
- Przecież przed chwilą mówiłaś, żebym się nie martwiła na zapas.
Mama nie odpowiedziała.
Nie, rzeczywiście nie wiadomo, czy w ogóle odbędzie się ślub. Najgorsze jednak jest
to, że już nigdy więcej nie spotkam Emanuela! - pomyślała, nie mając pojęcia, jak to zniesie.
- Wracam do środka - głos mamy zdradzał rezygnację.
Elise wstała i zachwiała się. Musiała się uchwycić ściany. Bezwiednie dotknęła dłonią
brzucha. Ile potrafi znieść takie maleństwo? Zaraz jednak podeszła do drzwi i zawołała:
- Już mi dobrze, mamo! Idę na wzgórze Aker porozmawiać z Carlsenami.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Zatroskana weszła do przedsionka i zajrzała do
kuchni. Mama płakała oparta o kuchenny stół.
- Ależ mamo... Przecież jeszcze nie wiemy, czy chodzi o Emanuela. Sama mówiłaś,
że to może jakiś starszy pan dostał zawału serca.
Mama nie odpowiedziała. Słychać było tylko rozdzierający szloch.
Z ciężkim sercem Elise odwróciła się i ruszyła w stronę mostu. Najchętniej
poczekałaby z tym do rana, by pozostawić sobie jeszcze parę godzin nadziei i modlić się, by
Bóg go zachował. Ale uznała, że mimo wszystko najgorsza jest niepewność.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Gdy dochodziła na szczyt wzgórza Aker, zawroty głowy ustąpiły, ale nogi ciążyły jej
jak ołów i oddychała z trudem. Co chwila musiała się zatrzymywać, by odkaszlnąć. Wciąż
czuła w gardle i w płucach fabryczny kurz.
Szła ze złożonymi rękami i modliła się po drodze: - Dobry Boże, nie pozwól
Emanuelowi umrzeć. Niech tym martwym mężczyzną okaże się ktoś inny, może jakiś
starzec, który i tak wnet by umarł. Spraw, by było jakieś zwyczajne wytłumaczenie tego, że
Emanuel nie przyszedł na spotkanie. Amen.
Zwolniła nieco, gdy już dochodziła do bramy. Gdyby wydarzyła się tu taka zbrodnia,
na ulicy chyba roiłoby się od policji i gapiów, tłumaczyła sobie. Do Carlsenów ciągnęłyby
tłumy przyjaciół z kondolencjami. Wstrząśnięci sąsiedzi dowiadywaliby się, co się tak na-
prawdę stało. Chyba nie wyglądałoby tu tak spokojnie, cicho i głucho jak teraz?
A jeśli wyjdzie Karolinę i domyśli się, kim jestem? - denerwowała się. Albo Agnes
otworzy drzwi, a gdy mnie zobaczy, zatrzaśnie mi je przed nosem?
Ale co to ma za znaczenie, jeśli Emanuel nie żyje? Niech Agnes się wścieka, ile tylko
chce, pluje mi w twarz, wyzywa od najgorszych, nic mnie to nie obchodzi, bo bez niego i tak
wszystko straci sens.
Z ociąganiem otworzyła furtkę do ogrodu, weszła i zamknęła ją za sobą. Ruszyła w
stronę willi alejką wyłożoną kamiennymi płytami. Zalękniona zerknęła na duże okna, ale nie
zauważyła w nich nikogo.
Stanęła przy pięknych drzwiach wejściowych, nabrała głębokiego oddechu i postukała
błyszczącą kołatką z mosiądzu.
Po chwili usłyszała lekkie kroki i drzwi otworzyła młoda dziewczyna, zapewne
pokojówka, ubrana w szeroki biały fartuch i czepek na głowie.
- Przepraszam, czy zastałam pana Emanuela Ringstada?
Na twarzy pokojówki odmalowało się przerażenie, rozejrzała się bezradnie, jakby w
nadziei, że ktoś odpowie za nią, ale nikogo nie zauważyła.
- On... Jest... Przepraszam, ale muszę najpierw zapytać państwa. - Odwróciła się
gwałtownie i zniknęła w głębi korytarza.
Elise nie ruszyła się z miejsca, starając się spokojnie oddychać. Na pewno coś mu się
stało! Dziewczyna nie zareagowałaby w taki sposób, gdyby wszystko było normalnie.
Zdawało jej się, że czeka całą wieczność, wreszcie usłyszała odgłos ciężkich kroków i
po chwili ujrzała pokojówkę w towarzystwie tęgiego mężczyzny w średnim wieku w białej
koszuli ze złotym zegarkiem na łańcuszku, gęstymi ciemnymi wąsami i lekką siwizną na
skroniach.
- Słyszałem, że pytała pani o pana Ringstada? Czy mogę zapytać, kim pani jest?
- Jego narzeczoną, Elise Lovlien. Zmierzył ją od stóp do głów i odparł:
- Powinienem się domyślić. Proszę do środka, panno Lovlien, musimy porozmawiać.
Wskazał jej pierwsze drzwi na lewo i weszli do dużej biblioteki.
- Proszę usiąść, panno Lovlien. Dobrze, że pani przyszła, bo zamierzałem właśnie po
panią posłać. Naczelnik policji powinien tu być lada chwila. Na pewno zechce zamienić z
panią parę słów.
Elise siadła na jednym z miękkich foteli, który jej wskazał. Serce waliło jej jak
szalone, w ustach jej zaschło, a krew odpłynęła z twarzy.
- Strasznie pani zbladła. Źle się pani czuje? - popatrzył na nią niepewnie.
- Nie... Ale tak się zdenerwowałam.
- Czy pani coś wie? - zapytał i popatrzył na nią surowo, marszcząc czoło. - Właśnie o
tym chce rozmawiać z panią policja. Pani zna to środowisko i może się domyśla, kto może za
tym stać.
Zwilżyła wargi i pokręciła głową.
- Ja nic nie wiem.
Nie mogę skierować ich podejrzeń na Johana, pomyślała desperacko. Zresztą on
nigdy by nie podburzał kompanów, by dopuścili się zbrodni. Dotknęła czoła zlanego zimnym
potem. Ręka jej drżała.
- Ja... ja... - jąkała się, usiłując uspokoić kłębiące się myśli. A więc Emanuel nie żyje,
został zabity w drodze do domu. - Mieliśmy mieć ślub w sobotę... - wykrztusiła z siebie
szeptem, ale mężczyzna nie wyglądał na poruszonego. Może nie słyszał, co powiedziała.
- Doprawdy, podjął niezrozumiałą decyzję. Po tylu latach zrezygnował ze służby w
Armii Zbawienia, dosłużywszy się stopnia kapitana. Doskonale rozumiem, że jego rodzice
tak ostro zareagowali. Gdyby to mój syn tak postąpił, to nie wiem, co bym zrobił. Pani pra-
cuje w przędzalni Nedre Voien, tak?
Elise pokiwała głową, usiłując stłumić dygot na całym ciele i szczękanie zębami.
- Słyszałem, że pani ojciec umarł, a matka choruje na suchoty. Przypuszczam więc, że
Emanuel podjął taką decyzję z litości. - Pokręcił głową zafrasowany. - Niedobrze, gdy
mężczyzna pozwoli na to, by zwyciężyły w nim uczucia. Powinniśmy tak wychowywać na-
szych synów, by umieli się temu przeciwstawić.
Elise prawie nie słyszała tego, co mówi, bo wciąż kołatało jej w głowie, co się stało w
nocy.
- Próbowałem mu przemówić do rozsądku, ale daremnie. Razem z jego ojcem
planowaliśmy połączyć nasze rodziny, ku radości nas wszystkich i z pożytkiem dla jego ojca.
Jestem przekonany, że moja córka, Karolinę, zdołałaby go nakłonić do porzucenia tych jego
szalonych planów. Dość jest kobiet i mężczyzn, którzy nie mają za co żyć i mogą poświęcić
się pracy socjalnej, nikogo tym nie raniąc. Natomiast on, dziedzic, ma swoje obowiązki. Nie
może tak po prostu uciec od odpowiedzialności!
Elise zapragnęła odejść stąd jak najdalej. Po co ta krytyka i słowa potępienia, skoro to
wszystko nie ma już znaczenia. Co z niego za człowiek, skoro dręczy ją w taki sposób w
chwili, gdy się dowiedziała, że cała jej przyszłość legła w gruzach?
Na zewnątrz rozległ się hałas. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi i pokojówka,
wsunąwszy głowę przez szparę, oznajmiła:
- Jest już policmajster, panie Carlsen.
- Przyprowadź go tu, Louise.
Elise oblała się zimnym potem. Teraz na pewno ją zapytają, czy ma jakieś powiązania
z Lortem - Andersem i jego bandą. Niebezpiecznie kłamać policji. Czy powinna wspomnieć
coś o tych dwóch ubranych na ciemno typkach z Tivoli? Może powinna też wyznać, że
wybrali się z Emanuelem na Myralokka. Wtedy zapytają, po co poszli tam tak późnym
wieczorem, i domyśla się, czemu szukali ustronnego miejsca z dala od wszystkich.
Przypomniał jej się poprzedni dzień. Nigdy już nie zobaczy Emanuela! Nie poczuje jego
silnego ramienia, nie spojrzy w jego uśmiechniętą twarz, nie usłyszy szeptanych do ucha
miłych słów, nie odczuje jego troski i miłości. Nie była w stanie powstrzymywać dłużej łez.
Z głośnym jękiem ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
Do pomieszczenia wszedł policmajster. Zebrała się w sobie, wytarła łzy rękawem
bluzki i wstała.
- Tu mamy jego narzeczoną, pannę Elise Lovlien - przedstawił ją pan Carlsen. -
Przyszła tu sama, nie musiałem po nią posyłać.
- To dobrze - skinął do niej policmajster. - Może ma dla nas jakieś cenne wskazówki.
Pan Carlsen podsunął umundurowanemu gościowi krzesło i obaj usiedli naprzeciwko
Elise. Spoglądał na nią jakoś dziwnie, jakby zdumiony. Pewnie dziwi się temu samemu co
pan Carlsen, pomyślała. Nie pojmuje, że Emanuel chce się ożenić z biedną robotnicą.
- A więc słyszała pani, co się stało? - zaczął policmajster, przyglądając się jej uważnie
i przenikliwie.
Zakasłała, zachrząkała i z trudem wydobyła z siebie słowa.
- Opowiedział mi o tym kolega moich braci.
- A skąd on o tym wie?
- Od chłopaków z ulicy.
- Dziwne! Przecież jeszcze gazety o tym nie pisały.
- Nie wiedzieli, kto to jest ani co się stało, powtarzali tylko tyle, że na wzgórzu Aker
znaleziono martwego mężczyznę.
- No, martwego to za mocno powiedziane.
Oczy Elise się rozszerzyły. Wpatrywała się w policmajstra, nie mając odwagi zapytać,
ale wierzyła, że wyjaśni jej, co miał na myśli. Policmajster tymczasem nic więcej nie
powiedział. Wyjął za to jakieś papiery i zaczął je przeglądać.
Elise zwróciła się do Carlsena:
- Przepraszam, panie Carlsen, ale czy to znaczy, że Emanuel przeżył?
Jej słowa zabrzmiały cicho niczym szept.
- Tak, na szczęście. Otrzymał kilka silnych ciosów, możliwe, że doznał wstrząsu
mózgu. Leży w szpitalu, ale zapewne za parę dni zostanie stamtąd wypisany. A co, obawiała
się pani czegoś innego?
Elise zamknęła oczy i w duchu wydobyła z siebie jęk ulgi.
- Bardzo dziękuję - wyszeptała, nie wiedząc właściwie, komu ma dziękować.
- No, panno Lovlien - burknął policmajster. - Teraz proszę nam opowiedzieć, co pani
właściwie wie. Dowiedzieliśmy się jedynie, że poszkodowany został napadnięty z tyłu,
otrzymał silny cios i stracił przytomność. Doszedł do siebie dopiero w szpitalu. Nie ma
pojęcia, kto go napadł. Zginął mu portfel. Zapewne byli to ci sami złodzieje, którzy grasują
na Maridalsveien i nad brzegiem rzeki, ale myślimy, że może pani nam trochę pomoże. Może
pani wie coś więcej, skoro mieszka w tej okolicy. - Ostatnie słowa zabrzmiały lekko
pogardliwie.
Elise myślała intensywnie. Uznała, że nie musi mówić wszystkiego, co wie.
Jeśli policja uważa, że to zwykły napad rabunkowy, to zadowolą się tym
wyjaśnieniem. Nie ma sensu mieszać do tego Lorta - Andersa ani Johana. Nie dlatego, by
chciała oszczędzać bandziorów. Właściwie powinna opowiedzieć wszystko, jak ją napadnięto
w lesie i zgwałcono, skoro ma teraz okazję, ale ślady mogłyby zbyt łatwo prowadzić do
Johana, jego rozgoryczenia i jej związku z Emanuelem. Jeśli policja nabierze choć cienia
podejrzeń, że istniały jakieś inne motywy napadu poza rabunkiem, to tak łatwo nie dadzą za
wygraną. Dość już cierpienia przysporzyła Johanowi i jego rodzinie.
- Nie wiem nic poza tym, co opowiedzieli mi chłopcy. Umówiłam się z moim
narzeczonym, że spotkamy się w czasie przerwy obiadowej, i zdziwiłam się, że nie przyszedł.
Kiedy wróciłam do domu po całym dniu pracy, byłam pewna, że się u nas zjawi. Wy-
najmujemy dom starego majstra nad rzeką przy Beierbrua. - Zauważyła, że policmajster
uniósł brwi z lekkim zdziwieniem. - Kiedy nie przyszedł, zaczęłam się niepokoić, ale
pomyślałam, że coś go zajęło, bo do naszego ślubu pozostało zaledwie parę dni. Poza tym w
najbliższy poniedziałek zaczyna nową pracę jako kasjer w tkalni płótna żaglowego.
- Wie pani, gdzie narzeczony spędził wczorajszy wieczór?
- Tak, spędziliśmy go razem. Byliśmy w Tivoli, a potem wróciliśmy spacerem ulicą
Maridalsveien do domu.
- Jak długo tam pozostał?
- Aż się zrobiło ciemno - odpowiedziała Elise, czując, że się rumieni.
- Czy pani nie musi wstać rano o piątej, by zdążyć do fabryki?
- Owszem - odparła, spuszczając wzrok.
- A pani matka nie protestowała, że młody mężczyzna przebywa z wizytą do późnej
nocy?
Elise nie odpowiedziała. Policmajster westchnął głęboko.
- Nic dziwnego, że w tych środowiskach szerzy się taka demoralizacja, panie Carlsen!
A więc poszkodowany przebywał u pani do późnej nocy i wracał sam do domu. Tak mam to
rozumieć?
- Tak, panie policmajstrze.
- Wie pani, czy miał przy sobie pieniądze?
- Myślę, że tak. Zamówił sok jabłkowy i ciastka w Tivoli, widziałam, że kelnerka
wydała mu resztę.
- Hm. - Policmajster zerkał w papiery, podkręcając wąsy, a potem znów skierował na
nią swój przenikliwy wzrok. - I nie ma pani pojęcia, kto mógłby go napaść? Czy nic
podobnego nie przytrafiło mu się wcześniej?
Elise pokręciła głową i pomyślała, że przynajmniej na to ostatnie pytanie może
odpowiedzieć całkiem szczerze.
- Nie, o niczym takim narzeczony mi nie wspominał. Policmajster wstał.
- Wydaje mi się, niestety, że póki co musimy uznać, że istnieje nikła szansa na
odnalezienie winnego lub winnych tego zdarzenia. Chyba że podobny napad się powtórzy i
złapiemy sprawcę na gorącym uczynku. Wydaje mi się, że raczej nie należy tego traktować
jako próbę zabójstwa. Bandyci pobili poszkodowanego, żeby zabrać mu portfel, i nie
spodziewali się, że dozna on tak dotkliwych obrażeń. Ale oczywiście zdjęliśmy odciski
palców i dopełniliśmy wszelkich formalności, które rutynowo wykonujemy w takich
sprawach. Będziemy pana informować, jeśli pojawią się nowe okoliczności, panie Carlsen.
Carlsen pokiwał głową i odprowadził policmajstra do drzwi, a kiedy ten wyszedł,
odwrócił się do Elise.
- Cóż, zapewne ta sprawa nie zostanie wyjaśniona. Nie pojmuję, co się dzieje tu, w
stolicy - pokręcił głową. - Człowiek nie może wracać sam do domu, nie ryzykując, że
zostanie pobity. Może pani już iść, panno Loylien.
Pośpiesznie ruszyła do wyjścia, czując ulgę, że wreszcie opuści ten dom.
Dopiero po drodze w dół uświadomiła sobie w pełni całą prawdę. Emanuel żyje i
zapewne już jutro zostanie wypisany ze szpitala! A więc może mimo wszystko w sobotę
odbędzie się ślub!
Miała wrażenie, że unosi się nad ziemią, biegnąc stromym zboczem w dół. Zmęczenie
zniknęło jak ręką odjął. Oddychała swobodnie i nie odczuwała bólu w krzyżu. Śpieszyła się
do domu, by jak najszybciej opowiedzieć tę radosną nowinę mamie. Osuszy jej łzy i będą
mogły dalej szyć zasłonki.
Evert poszedł do domu, a chłopcy zbierali się do spania, gdy Elise weszła do kuchni.
Wszyscy troje odwrócili się jak na komendę i popatrzyli na nią w napięciu. Po minach Pedera
i Kristiana poznała, że mama podzieliła się z nimi swym zmartwieniem.
- Żyje! Leży w szpitalu, ale nic nie zagraża jego życiu! Mama jęknęła z ulgą.
- Dzięki ci, dobry Boże! A ja już byłam pewna, że przyniesiesz złe nowiny.
- Ale rzeczywiście to jego pobito w nocy. Stracił przytomność, pewnie dlatego
rozeszły się plotki, że kogoś zabito. No i ukradli mu portfel.
- Dużo miał w nim pieniędzy? - spytał Kristian przerażony.
- Chyba nie. Jako oficer w Armii Zbawienia nie zarabiał wiele.
- Rozmawiałaś z jego gospodarzami? - spytała mama, patrząc na nią wyczekująco.
- Tak, z panem Carlsenem. Jego żony ani córki nie widziałam. Agnes też nie.
Zastanawiam się, czy w ogóle wiedziała o mojej wizycie.
- Był dla ciebie uprzejmy?
- Tak. Mówił, że zamierzał posłać po mnie, bo policmajster, który prowadzi śledztwo,
chciał się dowiedzieć, czy coś wiem.
- A skąd niby miałabyś o tym wiedzieć? Chyba nie sądzi, że masz coś wspólnego z
takimi bandytami?
- Nie, chciał wiedzieć, gdzie i z kim Emanuel spędził wieczór. Mama popatrzyła
sceptycznie.
- Tylko dlatego, że mieszkamy nad Aker, wydaje im się, że mamy jakieś powiązania z
takimi lumpami.
- Nie jest tak źle. To zrozumiałe, że chcieli mnie przesłuchać, gdy się dowiedzieli, że
jestem jego narzeczoną.
- Policja złapała złodzieja? - dopytywał się Peder, ciągnąc ją za spódnicę.
- Nie, nie wiedzą, kto to był. Zebrali odciski palców, ale uważają, że trudno będzie
trafić na ślad złodziei, skoro Emanuel ich nie widział.
- Jak to „ich”? Myślisz, że było ich więcej? - zapytał Kristian, obrzucając ją bystrym
spojrzeniem.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie, nie wiem. Tak sobie tylko pomyślałam, że musiało być ich przynajmniej
dwóch, żeby tak go pobić.
Kristian zaśmiał się.
- Myślisz, że nie da się kogoś pobić do nieprzytomności parą mocnych pięści?
Elise usiadła przy stole i wzięła do rąk kretonowy materiał na zasłony, ale wyznała
szczerze:
- Jestem zmęczona. Najchętniej bym się położyła spać.
- To się połóż, Elise! - Mama popatrzyła na nią ze współczuciem. - To był dla ciebie
straszny dzień. Nie ma pośpiechu z tymi zasłonami. Teraz pewnie ślub trzeba będzie odłożyć
na jakiś czas.
- Powiedzieli, że za parę dni wypiszą go ze szpitala. Jestem pewna, że Emanuel zrobi
wszystko, by ślub jednak odbył się w terminie, jeśli tylko będzie w stanie ustać na nogach.
Mama uśmiechnęła się tajemniczo i rzekła:
- Właściwie i mnie się tak zdaje.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Elise wcale nie była taka spokojna, jak udawała. Następnego dnia czekała w napięciu
na jakieś wiadomości, nie miała jednak okazji, by pójść do szpitala, a odwiedzać ponownie
rodziny Carlsenów zupełnie nie miała ochoty. Wstrząs mózgu to poważna sprawa, więc
pewnie nie wypuszczą Emanuela przed upływem dwóch, trzech dni, pomyślała i uznała, że
trzeba będzie się więc uzbroić w cierpliwość.
Upały nie ustąpiły i w przędzalni znów zemdlała robotnica. Ropucha zrzędził więc
bardziej niż kiedykolwiek. Jedna ze świeżo upieczonych mam została zwolniona, ponieważ
wymknęła się na moment na korytarz, by nakarmić dziecko piersią. Płakała jak bóbr, gdy
opuszczała fabrykę, trzymając pod pachą karton z niemowlęciem. Rozgniewane prządki i
pomocnice wygrażały pięściami za plecami Ropuchy.
Wszystkie odetchnęły z ulgą, gdy dzień pracy dobiegł końca. Elise wyszła z fabryki i
rozejrzała się uważnie wokół za Emanuelem, ale nigdzie go nie widziała.
W domu nad rzeką zastała mamę i chłopców zajętych czyszczeniem szkieł do lamp
naftowych. W całym domu unosił się zapach ługu i szarego mydła. Elise domyśliła się, że
mama jednak wyszorowała ponownie podłogi. Ściany też były pomyte, bo zniknęły plamy,
których, jak sądziła, nie da się doczyścić.
- Mamo, nie nadwerężaj się, proszę! Nikt nie zauważy, czy okna są świeżo umyte, a
ściany wyszorowane.
- Tak myślisz? Nie masz racji, bo to pierwsze, na co zwraca uwagę każda gospodyni.
Pamiętaj, że pani Ringstad jest gospodynią w wielkim dworze i przywykła do urządzania
przyjęć. Na pewno nie ma zakurzonych okien, kiedy przyjmuje gości.
- Ona ma służącą, w przeciwieństwie do nas.
- Nie chcę im dawać więcej powodów do krytyki, niż już mają.
- Nie mają nas za co krytykować.
- Czyżby? Szesnastolatka, która zaszła w ciążę, nie będąc zamężna, a potem oddała
swoje dziecko obcym ludziom, ojciec, który zapił się na śmierć i...
- Tata się nie zapił na śmierć! - Peder przestał czyścić szkło i popatrzył na mamę ze
łzami w oczach. - On wpadł pod lód w rzece, bo nie świeciła się latarnia na ulicy, a było
ślisko.
- To prawda, Peder - Elise popatrzyła na niego ze spokojem. - Nie mamy się czego
wstydzić. A o Hildzie i Braciszku nie musimy im wcale opowiadać.
Peder uśmiechnął się do niej.
- Będą nam zazdrościć takiego pięknego salonu z pluszową sofą i komodą mamy,
prawda, Elise?
Kristian zaśmiał się.
- Myślisz, że oni sami nie mają pluszowych kanap? Nie widziałeś ich pokoi, kiedy
tam byliśmy?
- Ale za to nie mieli zasłon z materiału na fartuchy! - odciął się Peder, posyłając mu
triumfalne spojrzenie.
Wieczorem, kiedy siedzieli w kuchni przy stole, Peder odwrócił się nagle do drzwi i
zawołał:
- Idzie! Poznaję jego kroki!
Pozostali odwrócili się w napięciu i rzeczywiście, nie minęło parę sekund, gdy w
uchylonych drzwiach pokazał się Emanuel. Elise podbiegła do niego i rzuciła mu się na
szyję. Przytulił ją mocno.
- Biedna Elise, musiałaś się okropnie przerazić. Carlsen opowiadał mi, że myślałaś, iż
nie żyję.
Pokiwała głową i poprowadziła go do stołu.
- Usiądź, pewnie jesteś zmęczony! Biedaku, jak ty wyglądasz? Twarz masz całą
podrapaną. Albo może pójdziemy do salonu? Tu jest bałagan.
Mama nastawiła kawę, a Kristian i Peder porzucili swoje zajęcia i poszli za nimi do
salonu, ciekawi, co usłyszą.
Emanuel siadł wygodnie na sofie i objął Elise ramieniem.
- Wciąż właściwie nie wiem, co się stało. Pamiętam tylko, że nagle poczułem silne
uderzenie w głowę, aż mi gwiazdy zawirowały przed oczami i strasznie mnie zabolało.
Więcej nic nie wiem. Ocknąłem się dopiero w szpitalu.
- Nie słyszałeś, że ktoś za tobą idzie? Myślisz, że napastnik był jeden czy może było
ich kilku?
Emanuel pokręcił głową.
- Nic nie zauważyłem, nic nie słyszałem, nagle po prostu ktoś mnie uderzył.
- Nikt nie krzyknął nawet „ręce do góry”? - Peder stał za fotelem i wpatrywał się w
Emanuela z napięciem.
- Nic nie słyszałem - uśmiechnął się Emanuel. - Chcieli mi ukraść portfel, więc
pewnie skradali się cicho. A ja zresztą rozmyślałem o Elise i o ślubie, więc nic nie
zauważyłem. - Popatrzył na nią i przytulił ją do siebie. - Co się stało, tego już nie cofniemy.
Cieszmy się jednak, że tylko tak to się skończyło. Dlaczego myślałaś, że nie żyję?
- Evert opowiedział, że chłopaki na ulicy rozmawiali między sobą, że w nocy na
wzgórzu Aker znaleziono martwego mężczyznę. Mimo wszystko tak wiele osób nie wraca
samotnie nocą do domu w tej okolicy, więc pomyślałam od razu o tobie. Większość jeździ
bryczkami.
- Dziwne, że się rozchodzą takie plotki.
- Nie, to nie jest dziwne. Ktoś zatelefonował po policję, a ponieważ straciłeś
przytomność i nie ruszałeś się, sądzili, że nie żyjesz.
Mama przyniosła kawę, a na talerzu kromki chleba z serem.
- Dziś zjemy kolację w saloniku zamiast w kuchni. Taki radosny dzień trzeba jakoś
uczcić. A co ze ślubem, Emanuelu? Dasz radę stanąć przy ołtarzu w sobotę?
Emanuel uśmiechnął się.
- Oczywiście. Otrzymałem telegram od rodziców. Przyjadą. Ciotka Ulrikke także.
Oscar Carlsen zamówił rodzicom pokój w hotelu, bo nie chcieli sprawiać kłopotów, a ciotka
Ulrikke zatrzyma się u Carlsenów na wzgórzu. Carlsen znalazł ogłoszenie w gazecie, w
którym reklamował się nowy hotel na Akersgaten. „Przyjemne pokoje do wynajęcia dla
wracających z pogrzebu, którzy chcą wypłakać się w spokoju”. Ciekawe, czy ojciec sam
zażyczył sobie tego hotelu, czy też to Carlsen dokonał wyboru - zaśmiał się Emanuel, ale
Elise nie było do śmiechu. Mamie zresztą też nie. Peder nie zrozumiał dowcipu.
- A dlaczego mają płakać? - dopytywał się.
Elise uśmiechnęła się do niego uspokajająco i wyjaśniła:
- Emanuel tylko żartował. Uważa, że to zabawne, iż jego rodzice zamieszkają w
hotelu odwiedzanym głównie przez gości wracających z pogrzebów, skoro sami przyjeżdżają
na ślub i wesele.
- Nie wolno się z tego śmiać! - Oczy Pedera napełniły się łzami, odwrócił się na
pięcie i wybiegł z salonu.
- Płacze, bo się przestraszył - wyjaśniła Elise. - Mało brakowało, a byłby to twój
pogrzeb.
Emanuel wstał i szybko wyszedł za Pederem, by go pocieszyć. Mama posłała Elise
wzruszone spojrzenie i odezwała się cicho:
- Nie ma się co dziwić, że tak go wszyscy pokochaliśmy!
Kiedy chłopcy poszli spać, Elise i Emanuel usiedli na ganku. Słońce powoli chowało
się za wierzchołkami drzew na zachodzie, a pogodne niebo okryło się złotą poświatą. Objął ją
ramieniem i przytulił mocno.
- Przestań się już tym zadręczać, Elise. Oni sami się na pewno przestraszyli tym, co
się stało. Na pewno nie spodziewali się, że ktoś mnie zobaczy i zadzwoni po policję.
- Mówisz „oni”, sądzisz więc, że było ich więcej? Pokiwał głową.
- Myślisz, że to ci, którzy szli za nami od Tivoli?
- Obawiam się, że tak.
- A więc twoim zdaniem to nie był zwyczajny napad?
- Nie. Wydaje mi się, że wzięli mój portfel tylko po to, by upozorować kradzież. Nie
miałem w nim wiele koron i pewnie nie spodziewali się po mnie większych pieniędzy.
- Myślisz, że mają coś wspólnego z bandą Lorta - Andersa?
- Sądzę, że zostali nasłani przez Johana.
- Nie, do Johana to niepodobne! On nie jest taki!
- Lepiej nie kłóćmy się już o to, Elise. Może słyszał, że dobrze nam razem, i z
zazdrości postanowił się zemścić?
- Bardzo możliwe, że wymyślili coś takiego kompani Lorta - Andersa, którzy zawsze
chuliganili, ale wątpię, by Johan chciał coś takiego zrobić. Nie nasłałby też innych, by to
zrobili za niego.
Emanuel zagryzł wargi. Miała wrażenie, że jej nie wierzy.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Od tej pory będę pilnował, by nie wracać samemu do
domu po zmroku. A na przyszłość musimy być czujni i mieć oczy wokół głowy. Z czasem
znudzi im się śledzenie nas. Pamiętasz, jak ci się zdawało, że ktoś czai się za tobą, kiedy
poszłaś odwiedzić Oline? Potem zamknęli nas w komórce na noc, nie wspominając już o
tym, co spotkało ciebie w powrotnej drodze z Akershus. Zbyt wiele się wydarzyło, by można
to uznać za zbieg okoliczności, Elise. Kryją się za tym wszystkim ci sami ludzie, a jeden z
nich pociąga za sznurki.
Elise popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Chyba nie sądzisz, że Johan nakłoniłby któregoś ze swoich kompanów, by mnie
zgwałcił?
- Przyznaję, że brzmi to dość dziwnie, ale znajdujesz inne wytłumaczenie?
- Lepiej nie rozmawiajmy na ten temat, Emanuelu. Jestem szczęśliwa, że znów cię
widzę i że jesteś cały i zdrowy. Wiesz już, kiedy przyjadą twoi rodzice?
- Dzień wcześniej, w piątek. Oscar Carlsen wspominał, że zaprosił ich w piątek
wieczorem na kolację. Ty też musisz przyjść.
- Jesteś pewien, że oni życzą sobie, bym przyszła? Emanuel zaśmiał się cicho:
- Oczywiście, że panna młoda musi się pojawić.
- Ale ja z mamą planujemy piec ciasta w tym dniu. A jeśli będę musiała zostać w
fabryce po godzinach, nie wrócę do domu przed ósmą - próbowała się wyłgać Elise, bo
wiedziała dobrze, że w te upały nie ma nadgodzin. Ale na samą myśl, że miałaby przyjść na
przyjęcie do Carlsenów razem z rodzicami Emanuela i jego ciotką, oblewała się zimnym
potem.
- A twoja mama nie może sama upiec ciast przed południem? Przecież jest w domu
przez cały dzień?
- Wiesz dobrze, że po chorobie nie odzyskała jeszcze pełni sił.
- Oni ci nic nie zrobią, Elise - odezwał się Emanuel cicho po dłuższej chwili
milczenia.
- A co z Karolinę? Ona też będzie?
- Na pewno nie zechce opuścić swojego pokoju.
- Jest tam też Agnes, która mnie nienawidzi.
- A co ona może ci zrobić, jeśli będziesz siedziała w salonie razem ze mną i z moimi
rodzicami?
Elise nie odezwała się, ale wydawało jej się, że czeka ją koszmar. Emanuel roześmiał
się cicho, ujął w dłoń jej podbródek i podniósł ku sobie jej twarz.
- Panna młoda ma prawo się denerwować. To najzupełniej normalne.
Odszukał jej usta, ale gdy usłyszał zbliżające się kroki, odsunął się.
W uchylonych drzwiach pokazała się mama.
- Myślę, Emanuelu, że powinieneś wracać do domu, zanim się zacznie ściemniać.
- O, jeszcze długo, nim zapadną ciemności, pani Lovlien.
- Ale powinieneś pójść, kiedy na ulicach kręcą się jeszcze ludzie.
- Mama ma rację - poparła ją Elise i wstała. - Chcę, żebyś był cały i zdrowy, kiedy
będziemy stać przed ołtarzem. - Powiedziała to żartem, ale poczuła ogarniający ją niepokój. -
Odprowadzę cię kawałek.
Emanuel wstał ze śmiechem.
- I co, potem będziesz wracać sama? Za kogo ty mnie masz? Mama cofnęła się do
środka, a Emanuel, objąwszy Elise, powiedział:
- Pragnąłbym tak siedzieć z tobą na ganku przez całą noc aż do świtu.
Elise roześmiała się wtulona w jego gorącą szyję.
- Nie wiem, czy po takiej nocy dałabym radę stać przy maszynie przez dwanaście
godzin.
Westchnął.
- Kiedy dostanę podwyżkę, będziesz mogła rzucić pracę w fabryce. - Pocałował ją i
wypuścił z objęć. - Dobranoc, ukochana. Jutro przed południem muszę pozałatwiać różne
sprawy, ale przyjdę wieczorem. Przyniosę przy okazji trochę ubrań dla was, żebyście sobie
obejrzeli. Kapitan Sorby obiecała znaleźć coś odpowiedniego dla wszystkich.
Elise pokiwała mu na pożegnanie, a kiedy zniknął jej z oczu, weszła do środka.
Mama właśnie szykowała się do snu.
- Kładź się do łóżka, Elise. Musisz się wyspać, by wytrzymać w pracy cały dzień w
tym upale.
Kiedy jednak Elise ułożyła się wygodnie, sen jakoś nie chciał na nią spłynąć.
Myślami powróciła do Johana. Jak Emanuel w ogóle mógł pomyśleć, że to Johan stoi za
napadem na niego? Przecież tyle o nim słyszał od Anny i ode mnie! Powinien wiedzieć, że
Johan nie jest z takich. Jeśli dowiedział się o ich ślubie, to bardziej prawdopodobne, że
napełniło go to smutkiem i żalem. Albo pełnym niedowierzania zdumieniem, że tak szybko
znalazła sobie innego i pośpiesznie wychodzi za mąż.
Przez moment wróciło wspomnienie ubiegłego lata i tamtego dnia na polanie. Myśl ta
napełniła ją bólem, zmusiła się więc, by ją odsunąć od siebie. Przecież to Johan nie chciał już
być z nią związany zaręczynami, nie ona! „I tak by z tego nic nie wyszło...” - napisał.
W następnej chwili wyobraziła sobie uśmiechniętą i radosną twarz Emanuela, który
zawsze był przyjazny i troskliwy. A potem znów przypomniał jej się Peder, jak
uszczęśliwiony, z błyszczącymi oczyma, poderwał się ze stołka i rzucił jej się na szyję z
radości tamtego ranka, gdy oznajmiła, że wychodzi za mąż za Emanuela. Peder też bardzo
lubił Johana i bardzo był przybity, gdy go aresztowano, ale mimo to pokochał Emanuela.
Słusznie postąpiłam, przyjmując oświadczyny, stwierdziła stanowczo.
Mimo że nie przypuszczała, by napastnicy znów zaatakowali Emanuela, nie mogła
uwolnić się od strachu. Denerwowała się, że Emanuel wracał sam tą samą drogą, na której go
napadnięto, a sama też zerkała nerwowo na wszystkie strony w drodze do fabryki i z
powrotem.
Wśród robotnic stopniowo rozeszła się wieść o Emanuelu i wszystkie pytały, co się
właściwie stało, a gdy się dowiedziały, ogarnął je niepokój. Świadomość, że gdzieś w pobliżu
czai się jakiś zbir, napawała je strachem o siebie i najbliższych. Najbardziej bały się,
oczywiście, te matki, które zostawiały małe dzieci same w domu. Elise starała się ją
przekonać, że to byli złodzieje i chodziło im o kradzież pieniędzy, i że raczej nie włamują się
do ubogich domów, gdzie trudno się spodziewać jakichś łupów. Nie udało jej się jednak
uspokoić przestraszonych kobiet.
Kiedy po skończonym dniu pracy wracała do domu, już z daleka zauważyła
Emanuela. Właśnie wnosił do domu jakieś rzeczy. Do tej pory przewiózł ze swego pokoju u
Carlsenów tylko pluszową sofę i fotele, teraz wyglądało na to, że wprowadza się na dobre.
Zauważył ją i pokiwał ręką ożywiony, po czym pośpiesznie ruszył jej na spotkanie.
- Nie podchodź do mnie za blisko, bo cała śmierdzę! - zawołała ze śmiechem. - Muszę
czym prędzej zdjąć z siebie te ubrania i zmyć z siebie fabryczny kurz.
- Myślisz, że się tym przejmuję? - odparł, obejmując ją w talii. - Zacząłem się
wprowadzać. Wozak pomógł mi przewieźć łóżko, które już stoi w sypialni.
- A na czym będziesz spał dziś w nocy?
- Carlsenowie udostępnili mi pokój gościnny na ten czas, gdy opróżniam
pomieszczenia na poddaszu.
Wypuścił ją z objęć i pociągnął za sobą ożywiony.
- Mam też dla was ubrania. Dla ciebie piękną czarną suknię ślubną, białe koszule i
spodnie do kolan dla chłopców, a także suknie dla twojej mamy i Hildy. Armia dostała te
ubrania w darze, więc możemy je pożyczyć nieodpłatnie.
Elise nie zdołała stłumić zawodu, że suknia ślubna jest w kolorze czarnym. W
czasopismach Agnes widziała piękne śnieżnobiałe suknie z długim trenem i welonem.
Dawniej suknie do ślubu musiały być czarne, ale teraz nie obowiązywała już taka moda.
- Ciekawe, czy będzie na mnie dobra - wykrztusiła. Wszystkie ubrania były
przewieszone przez oparcia krzeseł w saloniku. Mama przymierzała właśnie suknię
przeznaczoną dla niej, też czarną, z wysoką stójką i drobnymi zakładkami na biuście, ale
nazbyt obszerną. Nie było jej w niej do twarzy, Elise jednak nie miała serca, by to
powiedzieć.
- Możemy ją trochę zwęzić - zaproponowała tylko.
- Jak to zwęzić? - mama spojrzała na nią przerażona. - Przecież to nie nasza suknia.
- Przecież nic się nie stanie, jeśli delikatnie zbierzemy materiał z boku, a zaraz
następnego dnia po ślubie wyprujemy nici i rozprasujemy szwy. A koszule i spodnie pasują
na chłopców?
Mama pokiwała głową z uśmiechem.
- Gdybyś widziała, jak ładnie w tym wyglądają. Ledwie ich poznałam. - Zaraz jednak
jej uśmiech zgasł. - Żeby tylko udało nam się pozbyć wszy z włosów Pedera. Szare mydło nie
pomogło.
- Nikt nic nie zauważy. Będą zajęci czym innym.
Elise ostrożnie podniosła suknię ślubną. Była uszyta z pięknego jedwabiu i miała
śliczny fason. Ponadto był to jej rozmiar.
- Pójdę do sypialni, umyję się i przebiorę.
Kiedy po długim czasie wkroczyła uroczyście do kuchni ubrana w suknię ślubną i
uczesana w kok, zauważyła pełne zachwytu spojrzenie Emanuela. Utwierdziło ją to w
przekonaniu, że prezentuje się nie najgorzej. Podszedł do niej i pocałował w policzek.
- Właściwie pan młody nie powinien oglądać panny młodej w ślubnej sukni przed
ceremonią, ale cieszę się, że miałem taką okazję, Elise. Wyglądasz zjawiskowo!
Uśmiechnęła się zadowolona i wymknęło jej się:
- Zaczynam się nawet cieszyć, pomimo wszystko.
- Pomimo wszystko? Nie cieszyłaś się przez cały czas?
- Owszem, ale... bardziej się boję. Roześmiał się i objął ją, mówiąc:
- Jesteś słodka, Elise, ale teraz zdejmij już tę odświętną suknię, bo musisz mi pomóc.
Trzeba zadecydować, gdzie wstawić różne rzeczy. Przywiozłem zarówno lustro, jak i obrazy
do powieszenia na ścianie. Musimy to wszystko zrobić dzisiaj, bo jutro jesteśmy zaproszeni
do Carlsenów, pamiętasz.
Peder i Kristian wpadli z hałasem i wnet wszyscy pomagali wnosić do środka to, co
przywiózł Emanuel. Nie zdążyli ze wszystkim, gdy chłopcy musieli już się kłaść spać, ale i
tak ich dom zmienił się nie do poznania. Na ścianie w saloniku wisiało dużo obrazów, na
podłodze leżał tkany dywanik, a na małym stoliku stała palma w doniczce.
Komoda Emanuela zastała umieszczona na węższej ścianie w sypialni. Łóżko było
wystarczająco szerokie, by można było je potraktować jako łoże małżeńskie. Wykonane z
ciężkiego ciemnobrązowego drewna mahoniowego, wyglądało bardzo solidnie. Na podłodze
w sypialni także leżał dywanik, a na komodzie Elise postawiła niewielkie gipsowe figurki.
Emanuel chciał je początkowo umieścić w salonie, ale Elise obawiała się, że młodsi bracia
niechcący zrzucą je na podłogę, gdy jak zwykle wpadną z hukiem z podwórza.
- No, teraz mogą przyjeżdżać goście weselni! - klasnęła w ręce Elise i rozejrzała się
wokół zadowolona. - W takim pięknym domu jeszcze nigdy nie mieszkaliśmy!
Peder i Kristian rozglądali się wokół z nabożeństwem, a mama wycierała ukradkiem
łezkę.
Emanuel spojrzał na zegarek, który wyjął z kieszonki, i oznajmił:
- Chyba już będę wracał. Carlsenowie chcieli dziś zjeść ze mną kolację.
- A Elise musi się położyć wcześniej - wtrąciła mama. - Bo coś mi się zdaje, że
niewiele spała wczorajszej nocy.
- Ja? - popatrzyła na mamę zdziwiona.
- Kręciłaś się i wierciłaś, ciężko wzdychając, a kiedy wreszcie zasnęłaś, mówiłaś coś
przez sen i niespokojnie przewracałaś się z boku na bok.
Elise przypomniało się, że myślała o Johanie, więc nie podjęła tematu. Odprowadziła
Emanuela na dwór.
Stali przez chwilę objęci, wreszcie Emanuel uwolnił się niechętnie.
- Został jeszcze tylko jeden dzień, Elise - rzekł i pocałował ją na odchodnym. - Muszę
wytrzymać jeszcze jeden dzień. Nie wiesz, czy będziesz pracować jutro w fabryce po
godzinach?
- Myślę, że nie. Kierownictwo zrozumiało, że jest za gorąco. Dużo robotnic mdleje.
- To dobrze. Zdążysz więc przyjść na siódmą?
- Spróbuję.
Pokiwała mu na pożegnanie, ale odwróciła się dopiero, gdy zniknął między
budynkami fabrycznymi. Znów ogarnął ją strach, ale zmusiła się, by mu się nie poddać.
Emanuel miał chyba rację, mówiąc, że jest mało prawdopodobne, by w tak krótkim odstępie
czasu złodzieje znów odważyli się na niego napaść.
Zamierzała otworzyć drzwi, gdy z przedsionka wyszła mama.
- Jeszcze nie poszedł? - zapytała.
- Owszem, poszedł.
- Uważam, że niepotrzebnie kusi los, wracając do domu tak późnym wieczorem, po
tym, co się stało.
- Nie odważą się napaść na niego znowu, mamo. Na pewno wiedzą, że policja pilnuje
teraz uważnie tamtego terenu.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co to są za ludzie. Elise westchnęła ciężko.
- Owszem, wiem to lepiej niż ktokolwiek inny. Mama popatrzyła na nią, ale nic nie
odpowiedziała.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Elise zbliżała się do willi państwa Carlsenów spocona ze zdenerwowania. Zdążyła po
pracy wpaść tylko na chwilę do domu, umyć się i przebrać w niedzielną sukienkę. Żeby się
nie spóźnić na kolację, biegła niemal całą drogę. Niesforne kosmyki uwolniły się z długiego
zaplecionego warkocza i opadły luźno przy uszach. Na pewno jestem czerwona na twarzy, a
sukienka lepi mi się do pleców, pomyślała z rezygnacją. Wyobrażam sobie, jak będę się
różnić od pozostałych kobiet na kolacji! Karolinę pewnie pojawi się blada i wypielęgnowana,
w białej, szerokiej sukni ze złotą broszką na szyi, skropiona pachnącymi perfumami. Jej
gładkie dłonie nigdy nie dotykały ługu. Co też temu Emanuelowi przyszło do głowy, żeby
wybrać sobie na żonę biedną robotnicę z szorstkimi dłońmi, ubraną w skromne ubrania. Nic
dziwnego, że jego rodzice tak zareagowali.
Zdążyła właśnie dojść do furtki, gdy dostrzegła wyłaniającą się pośpiesznie zza rogu
domu postać. Agnes! Taki pech! Pocieszała się przez cały czas, że Agnes nie jest pokojówką,
więc na pewno nie pojawi się na przyjęciu, a teraz wpada wprost na nią!
Nabrała głębokiego oddechu i wyprostowała się, tłumacząc sobie po raz kolejny, że to
nie jej wina, iż Agnes zakochała się w Emanuelu.
Agnes też ją zauważyła i zwolniła kroku. Trzymała w ręce kosz, zapewne wysłano ją
po coś do sklepu, bo na pewno o tej porze nie miała jeszcze wolnego.
- Witaj, Agnes! - odezwała się Elise, powoli przechodząc przez furtkę.
Dawna przyjaciółka nie odpowiedziała.
- Idziesz do domu? - zapytała Elise, orientując się natychmiast, jak głupio zabrzmiały
jej słowa. Nie wiedziała jednak, co powiedzieć.
- Do domu? - prychnęła Agnes. - Myślisz, że ja wracam do domu o siódmej
wieczorem?
Tym razem Elise nie odpowiedziała.
- A więc wybierasz się na eleganckie przyjęcie? Jak ty tego dokonałaś, Elise? Przecież
nigdy nie umiałaś podrywać chłopaków.
Elise popatrzyła na nią bez słowa. Agnes najwyraźniej wciąż była na nią wściekła,
uznała więc, że lepiej będzie nie podejmować tematu.
- Podobno Johan został rzeźbiarzem i tak świetnie sobie radzi, że chwali go sam
dyrektor więzienia.
- Tak, słyszałam - potwierdziła Elise. - Anna dostała od niego list.
- Znam kogoś, kto ma kontakty tam za murami. Opowiadał, że więźniowi, który
wyrzeźbił lwy stojące przed gmachem parlamentu, darowano karę w nagrodę za to piękne
dzieło. Mimo że był skazany za morderstwo! Johan więc na pewno wkrótce wyjdzie z
więzienia.
Elise popatrzyła na nią zdumiona.
- To możliwe?
- Jasne. Skoro zrobili takie ustępstwo dla jednego, zrobią oczywiście i dla drugiego. -
Zaśmiała się zimnym, nieprzyjemnym śmiechem i dodała: - Tylko patrzeć, jak wróci. Może
nawet pojawi się jutro w kościele? Zazdrosny i wściekły... to by dopiero było! A ty sądziłaś,
że będzie siedział za kratkami przez cztery lata! Gdybyś wiedziała, że może cię wybawić z
kłopotu, nie potrzebowałabyś kraść chłopaka przyjaciółce sprzed nosa. Zejdź mi z drogi, bo
się śpieszę!
Przemknęła obok niej i zatrzasnęła za sobą z hukiem furtkę, pozostawiając Elise
wzburzoną. Czy to możliwe, by Agnes miała rację, że Johanowi zostanie darowana kara ze
względu na jego zdolności rzeźbiarskie? Czy wyjdzie z więzienia jeszcze tego lata? Kolana
się pod nią ugięły.
A może już jest na wolności...
Czy to on... Nie, Johan nie jest taki. On nigdy nie pobiłby człowieka, nie potrafiłby
skrzywdzić muchy! Niech Emanuel mówi sobie, co chce, nie nakłoni jej jednak, by
uwierzyła, że Johan jest łajdakiem. Zna go przecież dobrze. Znają się całe swoje życie. Wie,
że jest szlachetny i miły tak jak Anna.
Wzięła się w garść i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
Otworzyła jej ta sama pokojówka co ostatnio. Elise nie musiała się więc przedstawiać
ani tłumaczyć, w jakiej przyszła sprawie. Służąca wpuściła ją do środka, mówiąc: „Proszę do
salonu”, i poprowadziła długim korytarzem. Po obu jego stronach znajdowały się drzwi z
masywnymi mosiężnymi klamkami. Zastanawiała się, do jakich prowadzą pomieszczeń.
Wiedziała tylko, że po lewej stronie z brzegu jest biblioteka.
Służąca otworzyła trzecie drzwi na lewo i skierowała Elise do dużego jasnego
pomieszczenia, którego okna wychodziły na cmentarz Chrystusa Zbawiciela. Wokół dużego
okrągłego stołu siedzieli jacyś goście i nagłe wszystkie twarze zwróciły się w jej stronę. Elise
najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Ale wtedy otworzyły się skrzydła drzwi do pokoju obok i ukazał się w nich Emanuel.
- Jesteś, Elise! - powiedział i pośpiesznie wyszedł jej na spotkanie. Uchwycił jej
dłonie i uśmiechnął się ciepło. - Biedactwo, wyglądasz na zmęczoną i zgrzaną. - Ujął jej
łokieć i poprowadził do stołu. - Moich rodziców już poznałaś - zaczął prezentację, wskazując
na swoją mamę.
Elise ukłoniła się, a mama przywitała się z nią bez słowa, podczas gdy ojciec wstał i
uścisnął jej dłoń.
- A to moi gospodarze, pan Oscar Carlsen i jego żona Betzy. To ich córka Karolinę
oraz moja ciocia Ulrikke.
Elise widziała przed sobą jedynie rozmazane twarze, jeszcze nigdy w swoim życiu tak
się nie denerwowała. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe, zaschło jej w ustach, a ręce
miała lodowate. Nie słyszała, co do niej mówią, nie wiedziała, co robi, i marzyła tylko o tym,
by znaleźć się jak najdalej stąd. Czuła na sobie krytyczne spojrzenia i chłodną rezerwę,
zupełnie jakby otoczyli ją murem niechęci. Emanuel powinien mi tego oszczędzić,
pomyślała, ale on, uśmiechnięty i serdeczny jak zwykle, zdawał się nie zauważać, jacy
wszyscy są milczący i przybici! Bo przecież pewnie nie zachowują się tak zazwyczaj.
Weszła pokojówka i oznajmiła, że podano do stołu, wszyscy więc wstali i udali się do
pomieszczenia obok, które okazało się jasną przestronną jadalnią z oknami wychodzącymi od
zachodu na Ullevalsveien, a od południa na cmentarz. Jadalnię zdobiły duże palmy w
potężnych miedzianych donicach umieszczone na specjalnych, wysokich postumentach na
kwiaty. Przy jednej ze ścian stało pianino, a nad stołem wisiał przepiękny żyrandol, w którym
paliło się mnóstwo świec.
Stół był nakryty białym obrusem, porcelanową zastawą i lśniącymi kieliszkami ze
szkła. Na samym środku znajdował się podłużny wazon ze srebra, wypełniony kwiatami w
różnych barwach. Mimo zdenerwowania Elise z zafascynowaniem wpatrywała się w pięknie
udekorowany stół. Gdyby mama to widziała!
Na szczęście posadzono ją obok Emanuela. Naprzeciwko niej usiadła Karolinę. Elise
nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy podczas prezentacji, teraz jednak zerknęła na nią
ukradkiem. Tak jak pomyślała za pierwszym razem, gdy ją zobaczyła, dziewczyna nie
wyróżniała się urodą, za to była pięknie ubrana w białą suknię z wysoką stójką i z koronkami
zarówno na staniku, jak i na długich rękawach. Widząc jej pełne wrogości spojrzenie, Elise
pośpiesznie odwróciła wzrok.
Ręce jej drżały, gdy miała zacząć jeść z drogich porcelanowych talerzy i unieść
kieliszek z cienkiego szkła. Żebym tylko nie przyniosła wstydu Emanuelowi, myślała. Co by
było, gdyby kieliszek wypadł mi z dłoni albo gdybym poplamiła obrus! Mimo że była bardzo
głodna, jedzenie stawało jej w gardle. Nie miała nawet pojęcia, co wkłada do ust. Głosy
biesiadników zlewały się w jeden szum, nie rozróżniała słów i nie miała pojęcia, na jaki
temat toczy się rozmowa. Dopiero gdy pan Carlsen zwrócił się nagle do niej, wytężyła całą
swoją uwagę.
- Musi się pani na to przygotować, panno Loylien. Słyszałem, że już wielu mężczyzn
zmobilizowano.
Elise popatrzyła na niego zdumiona. Nie miała pojęcia, o czym mówi, ale zabrakło jej
odwagi, by powiedzieć, że nie słuchała uważnie rozmowy.
- Chyba słyszała pani o mobilizacji? - spojrzał na nią surowo. Pokiwała głową
zarumieniona. Pewnie ma mnie za kompletną idiotkę, jeśli sądzi, że mogłabym nie wiedzieć
tego, o czym huczy całe miasto, pomyślała.
- Powoływani są mężczyźni pomiędzy dwudziestym a trzydziestym piątym rokiem
życia. I co warto zauważyć, nawet ci, którzy odbyli obowiązkową służbę wojskową. Może
być wojna, panno Lovlien. Chyba jest pani tego świadoma?
Pokiwała znów głową.
- Bjornstjerne Bjornson jest poważnie zaniepokojony i twierdzi, że tej wojny nie da
się uniknąć. Duża grupa mężczyzn otrzymała już karty mobilizacyjne. Spotkałem pewnego
piętnastoletniego chłopca, którego zadaniem jest roznoszenie takich kart. Do tej pory z
ożywieniem mówił o grożącej nam wojnie i zafascynowany patrzył na pociągi wiozące
rozśpiewanych żołnierzy, których wysyłano na wschód, w stronę granicy ze Szwecją. Ale
pewnego dnia przyszedł do chaty położonej głęboko w lesie Ostmark, gdzie mieszkał młody
drwal z żoną i maleńką córeczką. Siedzieli przy kolacji, kiedy ów chłopak się pojawił. Gdy
tylko młody drwal zobaczył go w drzwiach z kartą mobilizacyjną, zrozumiał, o co chodzi.
Wyjaśnił wszystko żonie i wstał od stołu. Żona rozpłakała się i rzuciła mu się na szyję, a
dziecko też się rozszlochało. „Nagle zobaczyłem gorycz wojny”, stwierdził ów chłopak. Nie
potrafił wymazać tego wspomnienia z pamięci.
Przy stole zrobiło się cicho, gdy Oscar Carlsen kończył swoją opowieść.
Pani Ringstad popatrzyła zmartwiona na swojego syna i zapytała:
- Chyba jeszcze nic do ciebie nie dotarło, Emanuelu? W odpowiedzi pokręcił głową.
- Na razie jeszcze nic. Ale nawet jeśli zostanę zmobilizowany, to wcale nie jest
pewne, czy wojna wybuchnie. Wielu uważa, że Szwedzi uczynią wszystko, by jej uniknąć.
- Az tym się zupełnie nie zgadzam! - Oscar Carlsen posłał mu przywołujące do
porządku spojrzenie. - Wielu czołowych Szwedów twierdzi, że należy sprzeciwić się temu,
co wydarzyło się siódmego czerwca.
Karolinę popatrzyła na Elise nad stołem i zagadnęła ją:
- Jak poradzicie sobie z rodziną w domu majstra, jeśli Emanuel będzie musiał
wyruszyć na wojnę, panno Lovlien? Czy w fabryce zarabia pani wystarczająco, by się
utrzymać?
Elise odchrząknęła i odpowiedziała:
- Moja mama zapewne podejmie pracę w sklepie kolonialnym, przynajmniej na kilka
godzin dziennie. - Zamilkła i dodała jeszcze: - Poza tym moi młodsi bracia starają się o to, by
dostać pracę jako gazeciarze albo pomocnicy wozaków. Mogą pracować przed i po szkole.
Myślę, że jakoś sobie poradzimy.
Tak naprawdę wiedziała, że nie są w stanie opłacić czynszu za dom bez pensji
Emanuela, ale nie miała ochoty dać tej satysfakcji Karolinę.
Ta uśmiechnęła się z wyższością:
- A cóż może zarobić taki gazeciarz!
- Może zarobek nie jest duży, ale chłopcy dostają dodatkowo kilka bochenków
czerstwego chleba.
Karolinę popatrzyła na nią z ciekawością i stwierdziła:
- Najwyraźniej nie jesteście zbyt wymagający.
- Rodziny robotnicze nie mogą sobie na to pozwolić. Karolinę przeniosła wzrok na
Emanuela i zagadnęła go:
- Dla ciebie musi to być dziwne. Przywykłeś wszak do pięknych pokoi w Ringstad i
do smacznego jedzenia podawanego przez twoją mamę.
- Już od prawie ośmiu lat nie mieszkam w domu, Karolinę.
- Ale mieszkałeś tu u nas, a to prawie tak samo. Dla ciebie będzie to z pewnością duża
zmiana w życiu. Papa mówi, że taki kasjer nie zarabia wiele.
- Bardzo sobie ceniłem możliwość mieszkania u was, ale przecież dobrze mnie znasz i
wiesz, że dla mnie takie sprawy nie mają znaczenia. Gdyby miały, nie służyłbym w Armii
Zbawienia.
- Jesteś niepoprawnym marzycielem, Emanuelu. Ale łatwo mieć ideały, żyjąc samemu
w dobrobycie. Co innego chodzić i pomagać biednym, a co innego samemu cierpieć biedę,
prawda, panno Lovlien? Papa mówi, że ktoś, kto nigdy nie kładł się spać głodny, nie
zrozumie, co to znaczy. - Zwracając się ponownie do Emanuela, dodała: - Przywykłeś do
tego, że wracasz do ciepłego domu, gdzie służąca pali ci w piecu. Teraz poczujesz, jak się
żyje w biedzie. Wcale nie jest takie pewne, czy temu podołasz. Prawda, papo? - szukała
potwierdzenia u ojca, który siedział po jej prawej ręce.
Oscar Carlsen uśmiechnął się wyraźnie zażenowany.
- Chyba niedokładnie tak się wyraziłem, Karolinę, ale rzeczywiście stwierdziłem, że
najlepiej, jeśli małżonkowie pochodzą z tych samych środowisk.
- Nie, powiedziałeś, że Emanuel nie wie, co robi, i wcale nie jest pewne, czy długo
wytrzyma w tym związku.
Elise zauważyła, że Emanuel zmusza się, by nie wybuchnąć gniewem.
- Założymy się, Karolinę? - odezwał się z pozorną wesołością, ale ręce mu zadrżały.
- Dobrze. Stawiam sto koron, że wrócisz tu do nas najpóźniej za rok.
Rozmowy przy stole ucichły i wszyscy przysłuchiwali się wymianie zdań pomiędzy
Karolinę, jej ojcem, Emanuelem i Elise.
- Ależ Karolinę! - Betzy Carlsen była najwyraźniej wstrząśnięta zachowaniem swojej
córki.
Karolinę posłała jej skruszone spojrzenie i wyjaśniła:
- To był tylko żart. Nie domyśliłaś się?
- Zakładam się o sto koron, że dotrzymam przysięgi, którą jutro złożę Elise przed
ołtarzem, i nie opuszczę jej aż do śmierci. - W głosie Emanuela nie było śladu wesołości.
- Cóż to za osobliwa konwersacja - wtrąciła się ciotka Ulrikke, która siedziała
wyprostowana w czarnej sukni z wysoką stójką, do której przypięła złotą broszkę, a jej uszy
zdobiły złote kolczyki. Przez rzadkie siwe włosy spięte w ciasny kok prześwitywała łysina.
- Oni tylko żartują, ciociu - przepraszającym tonem usprawiedliwiła ich pani
Ringstad. - Młodzi mają specyficzne poczucie humoru.
- Tak, rzeczywiście, muszę to stwierdzić - oznajmiła ciotka, posyłając Karolinę
surowe spojrzenie, wywołując rumieniec na twarzy dziewczyny.
Elise starała się zjeść trochę, bo jeszcze nigdy nie widziała naraz tyle dobrego
jedzenia. Zrobiło jej się przykro, że z jej powodu przy stole zapanował nieprzyjemny nastrój.
Domyśliła się, że u Carlsenów dyskutowano z ożywieniem wyjawione przez Emanuela plany
matrymonialne. Nie wiadomo, czy pan Carlsen użył takich stwierdzeń jedynie po to, by
pocieszyć córkę, czy rzeczywiście takiego był zdania, zapewne jedno i drugie.
Najważniejsze, że odwiódł Karolinę od głodówki.
Nagle przypomniało jej się, co powiedziała Agnes, gdy się spotkały przed willą.
Zaszokowała ją wiadomość, że Johan może wyjść z więzienia jeszcze w tym roku. Ciekawe,
czy zaproponowałby jej małżeństwo, gdyby się dowiedział, że spodziewa się dziecka?
Zapewne nie uwierzyłby jej, gdyby powiedziała, że została zgwałcona przez jednego
z przyjaciół Lorta - Andersa. Po tych wszystkich plotkach, jakie doszły do niego o niej i
Emanuelu, byłby przekonany, że to oficer jest ojcem dziecka.
Porzuciła jednak pośpiesznie te myśli. Po co rozważać takie sprawy, kiedy już
przyjęła oświadczyny Emanuela i jutro złoży przysięgę małżeńską przed pastorem i Bogiem.
Emanuel ją kocha i nie dba o to, co mówią Carlsenowie ani jego rodzice. Więc chyba lepiej
przestać się tym przejmować.
- Wczoraj słyszałam osobliwą historię - zagadnęła Betzy Carlsen, chcąc pokryć
kłopotliwe milczenie, jakie zapadło po uwadze ciotki Ulrikke. - Córka właścicieli willi dwa
domy przed nami od dawna źle się czuła. Słabła z dnia na dzień, a lekarz domowy nie potrafił
jej pomóc. Nazywał tę jej przypadłość anemią i podawał leki na wzmocnienie krwi, ale to nie
pomagało. W końcu dziewczyna była tak wycieńczona, że nie mogła wejść po schodach bez
odpoczynku. W swej rozpaczy matka zaprowadziła ją do znachor - ki w Ekeberg, która
nazywa się Anne Brandfjellene. Kobieta leżała w łóżku, z którego podobno nie rusza się od
dwóch lat, odkąd złamała nogę w udzie.
- Od dwóch lat nie wstaje z łóżka? - odezwały się chórem pani Ringstad i ciotka
Ulrikke.
Elise pomyślała sobie o Annie, ale się nie odezwała. Betzy Carlsen zaś potwierdziła i
opowiadała dalej:
- Znachorka wzięła do ręki wełnianą przędzę, która leżała na pierzynie, zmierzyła
obwód lewego kciuka dziewczyny i nadgarstek i zawiązała na nitce parę węzełków. Przez
chwilę przyglądała się przędzy, potarła ją w palcach i powiedziała: „Córka ma tasiemca.
Trzeba jej podać wieczorem dużą łyżkę nalewki z zapaliczki lekarskiej, a wówczas tasiemiec
umrze w ciągu nocy. A jutro niech przyjmie dużą dawkę rycyny”. Wrócili do domu i zrobili
wszystko, co poleciła znachorka. I dziewczyna wyzdrowiała.
Opowiadanie gospodyni wywołało duże wrażenie i wnet toczyła się ożywiona
rozmowa na temat znachorek, cudotwórców i niekonwencjonalnych metod leczenia. Ciotka
Ulrikke opowiedziała, że zazwyczaj nosi w kieszeni spódnicy kasztany, które mają ją chronić
przed wszelkimi chorobami. Gdy dokucza jej reumatyzm i łamanie w kościach, wystarczy, że
zaciśnie dłoń na kasztanach. W kieszeni nosi też czarną wełnianą nitkę z węzełkami, która
chroni jej oczy przed jęczmieniem i kurzajkami.
- Jeśli chodzi o reumatyzm i inne bóle, to bardziej wierzę w wyjazdy do kurortu
Hanko i tamtejsze gorące kąpiele borowinowe - wtrąciła Betzy Carlsen. - Że nie wspomnę o
kurorcie Karlstad!
- A ja chcę pojechać do Meran do Austrii! - ożywiła się Karolinę i podniosła wzrok
znad talerza. - Skorzystać z winnych kuracji, a wieczorami chodzić do teatru lub na koncerty
bądź przechadzać się po promenadzie. Można grać też na wyścigach konnych, jeśli ktoś woli
takie rozrywki. Papa obiecał mi taki wyjazd.
- To chyba dość kosztowna wyprawa - odważyła się wtrącić pani Ringstad.
- Nie szkodzi, prawda, papo? - Karolinę uśmiechnęła się do ojca szelmowsko.
- Będziesz miała swoją winną kurację, moje dziecko. Przecież ci obiecałem.
Karolinę zwróciła się do Elise:
- A co wy stosujecie na przeziębienia i wiosenne przemęczenie?
Elise nie miała ochoty jej odpowiadać, bo wiedziała, że Karolinę pyta po to, by jej
dokuczyć.
- Nie stać nas na wizyty u doktora z byle powodu. Przy przeziębieniach zwykle
stawiamy na piecu spodek z terpentyną, tak by powoli parowała, i wdychamy te opary.
Karolinę uśmiechnęła się z wyższością.
- Zabawne, i czego jeszcze używacie?
- Na ból gardła i kaszel obwiązujemy na noc szyję pończochą.
- Tą samą, którą nosicie w ciągu dnia? - Karolinę popatrzyła na nią, jakby spadła z
księżyca, i roześmiała się: - A na grypę?
Elise nie miała ochoty znów zostać wyśmiana, więc odpowiedziała krótko:
- Kamforę. A także napar rumiankowy z dodatkiem jajka i paru kropli gruszyczki -
dodała pośpiesznie, speszona własnym tupetem. Czytała gdzieś o takich metodach leczenia,
ale nigdy ich nie było stać, by nabyć wszystkie potrzebne składniki.
Betzy Carlsen pokiwała głową z uznaniem.
- Ja też to stosuję. Ale najlepsza jest mikstura kamforowa.
- W moim poradniku lekarskim jest napisane, że grypę wywołują żarłoczne żyjątka,
które osiadają w przełyku - skomentowała ciotka Ulrikke. - Najlepiej pomaga upuszczanie
krwi i przystawianie pijawek. Albo okłady na głowę z lodu, no i dieta.
Dieta... w Elise wszystko się gotowało. Kiedy ledwo starcza pieniędzy na mleko i
kaszę... Miała uczucie, że z minuty na minutę pogłębia się przepaść między nią a tymi
ludźmi. Co ja zrobiłam? - pytała siebie w duchu. Jak ja w ogóle mogłam się zgodzić na
poślubienie mężczyzny, który należy do zupełnie innego świata?
Wreszcie posiłek dobiegł końca. Panowie wycofali się do biblioteki na kieliszek
koniaku i cygaro, panie zaś rozsiadły w salonie.
- Teraz musimy usłyszeć trochę więcej, panno Lovlien! - odezwała się Betzy Carlsen
z ożywieniem. - Jak poznaliście się z Emanuelem?
- Spotkaliśmy się w Świątyni.
Betzy Carlsen skinęła porozumiewawczo w stronę pani Ring - stad.
- Tak właśnie sądziłam. Armia Zbawienia jest niebezpieczna dla młodych idealistów.
A Emanuel tak się zarzekał, że nigdy się nie ożeni. Zawsze powtarzał, że ożenił się z Armią
Zbawienia! - zaśmiała się i zmierzyła Elise uważnym spojrzeniem. - Ale pojawiła się pani i
postawiła na głowie całe jego dotychczasowe życie. Czyż to nie romantyczne, ciociu
Ulrikke?
Karolinę poderwała się gwałtownie z krzesła i rzuciła:
- Wydaje mi się, mamo, że zachowujesz się niestosownie!
Ciotka Ulrikke posłała jej oburzone spojrzenie. Z jej miny Elise wyczytała oburzenie,
że młode dziewczę tak zwraca się do dorosłych, na dodatek do własnej matki.
Tymczasem Karolinę wymaszerowała z salonu i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Betzy Carlsen westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana.
- Gdzie ja popełniłam błąd? Nigdy nie pozwalałam jej na pychę i zarozumialstwo, a
ona tymczasem zachowuje się tak, jakby w ogóle nie odebrała żadnego wychowania.
- To na pewno minie. Przeżywa teraz wiek buntu - próbowała załagodzić pani
Ringstad, ale chyba natychmiast uświadomiła sobie, jak niemądrze to zabrzmiało, więc
dodała speszona: - Jedni przeżywają go wcześniej, inni później. Biedactwo, taka jest
nieszczęśliwa.
- A nad czym ona tak boleje? - zapytała ciotka Ulrikke, patrząc to na jedną, to na
drugą.
- Liczyła na Emanuela - odparła pani Ringstad i uśmiechnęła się zakłopotana.
- Tak? Nic mi nie mówiłaś. Dlaczego nic z tego nie wyszło? Pani Ringstad posłała
Elise przelotne spojrzenie, po czym odparła zakłopotana:
- No cóż, wiesz dobrze, ciociu, że Emanuel chadza własnymi ścieżkami.
- Ale chyba ty i Hugo podejmujecie decyzje?
- Te czasy już minęły, ciociu Ulrikke.
- A kto to słyszał! Też mi coś! Jakby młodym było wolno decydować! Za moich
czasów było to nie do pomyślenia.
Nikt się nie odezwał, bo temat rozmowy stał się kłopotliwy dla wszystkich.
Betzy Carlsen zwróciła się do Elise:
- Osobiście nie mamy nic przeciwko tobie, moje dziecko, ale chyba rozumiesz, jakie
to trudne dla państwa Ringstad. Choć chciałoby się, oczywiście, by nie istniały takie linie
podziału pomiędzy ludźmi, to jednak nie da się zaprzeczyć, że należymy do różnych warstw
społecznych. Mieszanie się rzadko komu wychodzi na dobre.
Elise spuściła wzrok i zapragnęła znaleźć się jak najdalej stąd. Jak mogłam się
zgodzić, by przyjść tu dziś wieczorem? - pomyślała zdruzgotana. Powinnam była wiedzieć,
co mnie tu czeka.
Ale przede wszystkim Emanuel powinien mieć tego świadomość, pomyślała z
wyrzutem. Zna to środowisko na wylot i powinien przewidzieć, jakie ją tu czeka przyjęcie.
- Żal mi Karolinę - próbowała ostrożnie łagodzić Betzy Carlsen. - Kiedy człowiek
rozpacza, nie zachowuje się całkiem normalnie.
- Należy się nauczyć skrywać swoje uczucia - grzmiała ciotka Ulrikke.
Pani Carlsen najwyraźniej nie miała odwagi się sprzeciwić starej i władczej damie, bo
pominęła jej uwagę milczeniem.
- Jaka szkoda, że nie możecie przyjść jutro - pani Ringstad posłała Betzy Carlsen
zawiedzione spojrzenie. - Mieliśmy nadzieję, że będziecie przy nas, jesteście wszak naszymi
najlepszymi przyjaciółmi.
„Mieliśmy nadzieję, że będziecie przy nas...” W jakim charakterze? Jako wsparcie i
towarzysze w cierpieniu, to miała na myśli pani Ringstad? Elise nerwowo wykręciła dłonie i
przypomniała sobie równocześnie słowa Karolinę skierowane do Emanuela: „Teraz
poczujesz, co to znaczy żyć jak biedak, i wcale nie jest takie pewne, czy dasz radę”. Biedak?
Przecież Emanuel jako kasjer w tkalni płótna żaglowego zarabiać będzie tygodniowo o wiele
więcej koron niż zwykły robotnik. Przy jej i jego zarobkach z pewnością nie grozi im głód,
mimo że mieszkać będą w pięcioro. Według Karolinę biedakiem jest ten, kogo nie stać na
służbę i musi się zadowolić jedzeniem na obiad śledzi i kaszy.
Wydawało jej się, że Betzy Carlsen speszyła się, szukając słów. Najwyraźniej nie
miała dobrej wymówki.
- Ach, wiesz przecież, że się spodziewamy gości z Niemiec! Nasi przyjaciele z
Getyngi pisali, że odwiedzą nas w najbliższych dniach. Niefortunnie by wyszło, gdyby nie
zastali nas w domu.
Mama Emanuela była na tyle taktowna, że nie drążyła tematu, ale Elise poznała po
niej, że powód podany przez Betzy wydał jej się mało przekonujący, (a to się cieszę,
pomyślała. Gdyby jeszcze Carlsenowie mieli się zjawić na ślubie i weselu, byłby to
prawdziwy koszmar.
- Wydaje mi się, że panna Lovlien powinna nam teraz opowiedzieć trochę o swojej
rodzinie, środowisku, pracy - zarządziła ciotka Ulrikke.
Elise postanowiła opowiedzieć wszystko tak, jak jest, bez upiększania. I tak nie
urośnie w ich oczach, a jeśli rodzice Emanuela i ich przyjaciele doznają jeszcze większego
wstrząsu, to już nie jej wina. Nie może zmienić swojego dotychczasowego życia, nie wstydzi
się swojej rodziny, może z wyjątkiem nałogu ojca, nie wstydzi się też, że jest prządką.
Opowiedziała o życiu w czynszówce Andersengarden, o długich dniach w fabryce, o
mamie, która leżała w domu ciężko chora na suchoty, o sparaliżowanej Annie, która zostaje
sama na całe dnie i musi sobie poradzić, i o Evercie, którego umieszczono u pijaka
Hermansena i któremu nie pozwalano chodzić do szkoły, a dzięki Emanuelowi trafił tam z
powrotem. Opowiedziała także, że Emanuel wspierał ich drewnem na opał i chlebem.
Postarał się też, by do mamy za dnia przychodziła samarytanka, a Anna dostała lekarstwa,
które uratowały jej życie.
Kiedy mówiła, w salonie zapanowała całkowita cisza. Skupienie na twarzach kobiet
dodało jej odwagi. Wydawało jej się, że dostrzega w ich spojrzeniach przerażenie i
współczucie, ale choć nie życzyła sobie z ich strony litości, uznała, że nie zaszkodzi, jeśli
usłyszą o ciężkim losie robotników. Może jej opowiadanie sprawi, że z większym
szacunkiem odnosić się będą do ludzi, którzy urodzili się do cięższego życia niż one.
Kiedy skończyła, żadna z pań się nie odezwała.
Pierwsza otrząsnęła się ciotka Ulrikke.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że w Norwegii panuje taka bieda. Myślę sobie o tych
wszystkich pieniądzach, które zbieramy w stowarzyszeniu misyjnym i wysyłamy do Afryki.
Zastanawiam się, czy nie powinniśmy ich raczej przeznaczyć dla naszych rodaków.
Zebrać pieniądze... Elise ścisnęło w żołądku. Przecież my nie jesteśmy chorzy ani
niezdolni do pracy! Przeciwnie, harujemy więcej niż inni! Czy ciotka nie powinna raczej
pomyśleć o tym, co zrobić, by wyrównać zależność pomiędzy pracą a płacą?
Pani Ringstad pokiwała głową.
- Pomyślałam sobie o tym samym. Co roku urządzamy kwestę, a zebrane pieniądze
przeznaczamy na dom dla dziewcząt na Madagaskarze. Doprawdy, chyba zaproponuję,
byśmy przeznaczyli część z tego na pomoc dla robotników znad Aker.
Elise nie wytrzymała.
- Myślę, że to niedobre rozwiązanie - odezwała się cicho. - Nie chcemy jałmużny.
Zależy nam na szacunku dla naszej pracy i godnej zapłacie. Bez nas stanęłyby fabryki. Z
jakiej racji więc zarabiamy tak mało, że ledwie nam starcza na życie, gdy tymczasem
dyrektor pławi się w luksusach?
Ciotka Ulrikke przybrała surową minę.
- Mówisz jak socjaliści!
Pani Ringstad spurpurowiała. Wstyd jej za mnie, pomyślała Elise.
- Słyszałam, że sanatorium w Grefsen ma być powszechnie dostępne. - Betzy Carlsen
wyraźnie usiłowała ratować sytuację. - Zachodzą więc jakieś pozytywne dla robotników
zmiany.
Pani Ringstad zwróciła się do przyjaciółki:
- Czy w kinematografie można obejrzeć coś ciekawego? Betzy Carlsen zmarszczyła
pogardliwie nos i odpowiedziała:
- Wyświetlają jakąś komedię Pchła. Pogoń dziewczęcia w bieliźnie za pchłą. Niezbyt
budujące, trzeba przyznać. Radziłabym ci raczej wyjście do teatru.
Ciotka Ulrikke wstała i oznajmiła:
- Jestem zmęczona, więc pójdę do siebie. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Elise pośpieszyła za jej przykładem i też się pożegnała.
- Ja też, niestety, muszę już iść. Wstaję o godzinie piątej.
- O piątej? - Przerażona Betzy Carlsen załamała ręce. - Ależ to nieludzka pora!
- Uprzedzę Emanuela - powiedziała pani Ringstad i wstała. - Na pewno odprowadzi
cię do domu.
Ełise wolałaby wrócić sama, ale nie mogła przecież tego powiedzieć.
Szli w milczeniu drogą w dół wzgórza Aker. Objął ją ramieniem, ale czuła, że
wkradła się między nich jakaś obcość. Dopiero przy Maridalsveien odezwał się do niej.
- Rozumiem, Elise, że był to dla ciebie przykry wieczór, ale proszę, nie pozwólmy, by
się to odbiło na naszym związku.
- Powinieneś był mi tego oszczędzić, Emanuelu. Powinieneś przewidzieć, jak oni
wszyscy zareagują na moją obecność.
- Tak, wiedziałem, ale gdybym nie przyszedł z tobą, tylko bym pogorszył sprawę.
Miałem nadzieję, że potrafisz wznieść się ponad snobizm i bezmyślność.
Elise nic nie odpowiedziała. Emanuel nic nie rozumiał i nigdy tego nie zrozumie.
Zatrzymał się i przytulił ją.
- Nie pozwól im zepsuć tego, co jest między nami, Elise. Kocham cię i nie obchodzi
mnie, co oni sobie myślą. W niedzielę rodzice i ciotka Ulrikke wrócą do domu, a i Carlsenów
nie będę widywał zbyt często. Nie moglibyśmy zapomnieć tego wieczoru i cieszyć się na
jutrzejszy dzień?
Przytuliła się do niego i wyszeptała:
- Spróbuję się tym nie przejmować, ale boli mnie, że są przeciwko mnie.
- Nie przeciwko tobie.
- Na jedno wychodzi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Elise obudził rankiem zacinający o szyby deszcz. Deszcz! Nie będą mogli urządzić
przyjęcia na dworze, jak miała nadzieję. Jak my, na Boga, pomieścimy przy stole czternaście
osób? - przeraziła się.
Po cichu, by nie obudzić mamy i chłopców, zeszła po stromych schodach. Zaczęły się
letnie wakacje, nie musieli więc wstawać tak wcześnie, póki jeszcze nie znaleźli sobie pracy.
W kuchni nalała do miednicy zimnej wody i ochlapała pośpiesznie twarz i szyję,
umyła się pod pachami i szybko ubrała. Drzwi do sypialni były otwarte. Wisiała tam na
wieszaku suknia ślubna. Mimo nieprzyjemności, jakie spotkały ją poprzedniego dnia, czuła
przyjemny dreszcz oczekiwania przenikający jej ciało. Dziś stanie przed ołtarzem jako panna
młoda! Przyrzeknie Emanuelowi, że będzie go kochać i szanować, póki ich śmierć nie
rozdzieli. Wydawało jej się to takie nierealne.
Z tej okazji nadzorca obiecał ją zwolnić dwie godziny wcześniej. Trudno powiedzieć,
czy zawdzięczała to jemu, czy też dobroduszności majstra. Poprzedniego wieczoru umyła
włosy, więc po powrocie pozostanie jej jedynie odświeżyć się i wystroić. Mama miała nakryć
stoły, a Maren Sorby przynieść lapskaus. Wczoraj przed południem mama upiekła ciasta,
była też w sklepie u Magdy i dokupiła wszystko to, co jeszcze było potrzebne.
Znów ogarnęła ją nerwowość. Jak przeżyję ten wieczór? - zastanawiała się. Ciotka
Ulrikke powie wprost, co o tym wszystkim myśli, co mamę na pewno doprowadzi do łez. Po
chorobie z byle powodu wybuchała płaczem. Nie wiadomo, z czym wyskoczy Peder. Po nim
można się spodziewać wszystkiego. A Kristian może się postawić okoniem i robić wszystko
na przekór, a w najgorszym razie wybiegnie, zatrzaskując z hukiem za sobą drzwi. Nawet
Hildzie nie może ufać, ona też potrafi ni z tego, ni z owego wybuchnąć złością i trzasnąć
drzwiami. Pani Thoresen będzie pewnie siedzieć z ponurą miną i rzucać pod nosem kąśliwe
uwagi, że to jej syn powinien znajdować się na miejscu pana młodego. Dobry Boże, to będzie
jeden wielki koszmar!
Rodzice Emanuela nie wiedzieli, że była zaręczona z innym mężczyzną zaledwie parę
miesięcy temu. Uznają to za kolejny dowód na to, że nigdy nie powinni dopuścić do tego
ślubu. Pani Evertsen zabawiać będzie gości najgorszymi plotkami z Andersengarden i
opowiadać mrożące krew w żyłach historie z ulicy, przy której stoją czynszówki. Elise już
sobie wyobrażała pana i panią Ringstad, jak siedzą z przerażonymi twarzami i słuchają z
niedowierzaniem. Nie miała też pewności, jak oni i ciotka potraktują żołnierzy Armii
Zbawienia.
Jedyną pociechą było to, że państwo Carlsenowie nie zamierzali zaszczycić ich swą
obecnością. Gdyby do całej tej menażerii dodać jeszcze ich troje, wyszłaby z tego prawdziwa
farsa, kto wie, czy nie lepsza niż ta, którą wyświetlano kiedyś w kinematografie: Z ulicznych
zakamarków na hrabiowskie salony. Tyle tylko że trzeba by odwrócić kolejność w tytule: Z
hrabiowskich salonów w uliczne zakamarki. Pomijając uczucia panny młodej, byłoby się z
czego śmiać.
Nie traciła czasu na gotowanie kawy. Mama ugotuje sama, jak wstanie. Przed
wyjściem do przedsionka zerknęła jeszcze do salonu. Mama z pomocą chłopców przeniosła
tam stół z kuchni i zdjęła palmę z mahoniowego stolika Emanuela. Teraz oba stoły stały
zsunięte na ukos od jednego narożnika do drugiego. Pozostaje mieć nadzieję, że zmieści się
przy nich czternaście osób, choć nie miała pojęcia, jak tego dokonać. Przed południem miał
się tu zjawić Emanuel i przywieźć długą ławę. Powiedział, że gości usadzi się ciasno obok
siebie. Już widziała oczyma wyobraźni ciotkę Ulrikke wciśniętą pomiędzy żołnierza Armii
Zbawienia a panią Evertsen, z dużą porcją lapskausu przed sobą i sokiem jabłkowym w
kuchennej szklance. Ją, która przywykła do jadania z porcelany i picia z lśniącego szkła.
Oj, nie było Elise do śmiechu...
Zauważyła, że dziewczyny w przędzalni patrzą na nią zaciekawione, gdy tylko weszła
do hali fabrycznej. Na pewno rozeszły się plotki, że wychodzi za mąż za byłego oficera
Armii Zbawienia. Tu, nad Aker, nieczęsto działy się takie historie, trudno więc się dziwić, że
wzbudzała powszechną ciekawość. Wiedziała dobrze, co sobie myślą, taksując ją wzrokiem:
Co ona ma, czego ja nie mam? Albo: Jak ona, na Boga, tego dokonała? Te, które wiedziały,
że wcześniej była zaręczona z Johanem, a wiedziała większość, oburzały się pewnie w
duchu: I to ma być wierność! Niezbyt długo przetrwała ta miłość! Ale najbardziej
doskwierała im zazdrość. Poznawała to po ich minach. Czuła niemal bijący od nich chłód.
Dlaczego będzie jej lepiej niż innym? - myślały zapewne. Czym sobie zasłużyła na to, że z
nędznej czynszówki przeniosła się do domu nad rzeką?
Dzień upłynął szybko, pewnie dlatego, że tak się bała. Gdy wyszła z fabryki, dwie
godziny wcześniej niż inne prządki, przestało padać, ale wciąż wisiały nisko ciężkie, szare
chmury. Chłodny powiew wiatru z północy muskał nurt rzeki. Było zbyt chłodno, by siedzieć
na dworze.
W domu czekała mama i chłopcy ubrani odświętnie, podekscytowani, rozmowni,
pełni oczekiwań. Zobaczyć Pedera i Kristiana w białych koszulach i spodniach do kolan, bez
łat na pupach i cer na kolanach, to był najjaśniejszy punkt dnia. Elise uśmiechnęła się do nich
i poczuła, że gdzieś zniknęła jej nerwowość. Wprawdzie dla niej samej był to koszmar, ale w
życiu chłopców ten dzień był wyjątkowy.
- Ale jesteście eleganccy, chłopaki - pochwaliła ich.
Oczywiście dla mnie też jest to wielki dzień, upomniała się w duchu. Nie mogę wciąż
myśleć o najgorszym. Jutro będzie po wszystkim, czego tak się obawiam. Dziewczęta w
fabryce mają powód, by mi zazdrościć.
- Ty też pięknie wyglądasz, mamo.
Obejrzała mamę uważnie w nowej sukni, którą nieco zwęziły i teraz leżała na niej o
wiele lepiej. Mama umyła włosy, zakręciła loki i upięła kok nieco luźniej niż zwykle. Elise
dopiero teraz zauważyła, jak bardzo posiwiała. Nadal była blada, ale już nie taka wychudzona
jak zimą.
- Tak się cieszę w twoim imieniu, Elise - uśmiechnęła się mama. - Jakżebym
pragnęła, by mógł tu być dziś z nami tata.
To byłaby kropla, która by przepełniła czarę goryczy, pomyślała Elise i wzdrygnęła
się. Wyobraziła sobie ojca, jak wpada pijany, rzuca jakiś sprośny żart i z głośnym rechotem
sadowi się na ławie obok ciotki Ulrikke, kładąc brudną rękę na jej udzie.
- On i tak widzi Elise - pocieszał mamę Peder. - Siedzi sobie w niebie i się chichra.
- Uśmiecha się - poprawiła go Elise.
- Nie, chichra się, jak patrzy na Kristiana i na mnie wystrojonych w trumienne
koszule.
- Trumienne koszule! - Elise popatrzyła na niego przerażona. - Przecież takie koszule
mężczyźni wkładają, gdy idą z wizytą, a wielcy panowie noszą takie na co dzień.
- Mama powiedziała, że tata też miał białą koszulę, jak leżał w trumnie.
- Och, przestań już gadać głupoty. Lepiej umyj buzię, bo masz wąsy od kawy.
Kiedy doszli do kościoła Gamie Aker, na zewnątrz zebrało się wiele dziewcząt.
Większość z nich Elise znała. Pracowały kiedyś w Nedre Voien albo w tkalni Hjula, ale albo
straciły pracę, albo znalazły sobie inne zajęcie. Ku swemu zdumieniu w tłumie dostrzegła
Oline w białej sukni, białych rękawiczkach i kapeluszu z piórami. Tak łatwo zarabia się
pieniądze na ulicy? - pomyślała zdziwiona.
Otwarły się drzwi do kościoła i wszyscy z wyjątkiem Elise i mamy weszli do środka.
Przez szparę w drzwiach zauważyła, że Emanuel czeka już przy ołtarzu. Obok niego stał jakiś
obcy mężczyzna, pewnie drużba, a naprzeciwko w wózku na kółkach siedziała Anna.
Emanuel zniósł ją po schodach w Andersengarden i przywiózł do kościoła.
Elise odsunęła się na bok, by jej nie zobaczyli.
- Jak wyglądam? - zapytała mamę nerwowo.
- Prześlicznie! - Mama popatrzyła na nią z zachwytem. - Do twarzy ci w czarnym.
Elise zastanawiała się, czy mama naprawdę tak myśli, czy też chce ją pocieszyć, bo
wiedziała, że córka marzyła o białej sukni.
Za nimi rozległy się kroki, a kiedy Elise odwróciła się, ujrzała gromadę
maszerujących żołnierzy z Armii Zbawienia. Nie myślała, że Emanuel zna tylu ludzi, ale
wiadomo, że oficer Armii ma duże grono przyjaciół. Odwróciła się, nie chcąc rzucać się w
oczy. Podczas eleganckich ślubów panna młoda przyjeżdża zwykle powozem razem ze
swoim ojcem i kroczy z nim pod rękę główną nawą do ołtarza, gdy wszyscy goście siedzą już
w ławkach.
Denerwowała się coraz bardziej. Myślała, że w kościele będą prawie sami, teraz
jednak uświadomiła sobie, że przyszło znacznie więcej osób, niż się spodziewała. Co
pomyślą, gdy zobaczą ją w czarnej sukni powadzoną do ołtarza przez mamę, a nie ojca?
Oficerowie Armii Zbawienia są do tego przyzwyczajeni, pocieszała się w myślach.
Tak często nie bywają w kościele, ale otaczają się głównie biednymi.
Usłyszawszy stukot bryczki, odwróciła się. Nadjechał elegancki powóz. Woźnica
zeskoczył z kozła i pomógł wysiąść damie ubranej na biało. Pani Ringstad miała na sobie
piękną szeroką suknię z naszytymi pąkami róż, a na głowie kapelusz, na którym mieściła się
niemal cała rabatka. Na ramiona narzuciła białą pelerynę, a jej szyję zdobiło kilka sznurów
pereł. Pan Ringstad miał słomkowy kapelusz, wykrochmaloną koszulę, zapiętą kamizelkę z
zegarkiem kieszonkowym i złotym łańcuszkiem wiszącym na brzuchu między dwoma
kieszonkami. Za nimi szła ubrana na czarno ciotka Ulrikke.
Elise zdziwiła się na widok rodziców Emanuela. Wydawali jej się skromnymi ludźmi,
mimo że posiadali wielki dwór. W domu ubierali się zwyczajnie, jak inni gospodarze. Nawet
nie podejrzewałaby ich o to, że mają takie stroje. Zupełnie nie pasowali dziś do otoczenia, do
niej, jej rodziny, żołnierzy Armii Zbawienia i ubogich robotnic.
Podeszli i przywitali się uprzejmie z nią i z mamą, ale Elise zdołała pochwycić
przerażony wzrok pani Ringstad, gdy patrzyła na mamę. Nie zamieniwszy wielu słów,
skierowali się do kościoła.
- Nie przejmuj się, Elise! - powiedziała mama i ścisnęła ją za ramię.
Elise bez trudu zrozumiała, co miała na myśli.
Wszyscy już byli w środku, drzwi zostały zamknięte. Po chwili otworzył je uroczyście
kościelny, dając znak, by weszły. W tej samej chwili organista zaczął grać marsza weselnego.
Elise na drżących kolanach kroczyła przez pogrążone w półmroku wnętrze kościoła.
Dwie samotne świece paliły się przy ołtarzu.
Wszyscy wstali i zwrócili twarze ku niej, ale Elise nikogo nie widziała. Czuła tylko
otaczający ją mur ciekawości. Najchętniej by umarła.
Nagle w jej uszach zadźwięczały słowa Agnes: „Może pojawi się jutro w kościele?
Zazdrosny i wściekły. To by dopiero było!”
Na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Czy Johan stoi gdzieś pośród ciemnych
niewyraźnych postaci i patrzy na nią z nienawiścią? Boże święty, co się stanie? Co on zrobi?
Podeszły do ołtarza i kiedy Elise odważyła się podnieść wzrok, zobaczyła
uśmiechniętego Emanuela, który patrzył na nią z miłością. Jego spojrzenie rozgrzało jej serce
i uspokoiło ją. Johana na pewno nie ma w kościele, to tylko wymysł Agnes, która robiła
wszystko, by zepsuć jej ten dzień. Nie ma znaczenia, że pani Ringstad przyszła ubrana
niczym bogata dama z zachodniej części Kristianii, pomyślała. Nieważne, że suknia ślubna
jest czarna, a ja pochodzę z biednej robotniczej rodziny, liczy się jedynie to, że Emanuel
mnie kocha taką, jaka jestem, i że będziemy razem na dobre i na złe.
Spłynął na nią błogi spokój, a pełne miłości spojrzenie Emanuela dało jej poczucie
bezpieczeństwa. Kiedy więc szli ramię w ramię przez środek kościoła, przysiągłszy Bogu i
sobie, że będą się kochać i szanować, póki ich śmierć nie rozdzieli, rozglądała się nawet na
boki, uśmiechając się do stojących w ławkach gości, którzy na nich patrzyli.
Nie zauważyła wysokiej, silnie zbudowanej sylwetki mężczyzny, który by patrzył na
nią nienawistnym wzrokiem. Nie zauważyła też Agnes i cieszyła się z tego powodu.
Emanuel stanął przed schodami kościoła i pocałował ją.
- Kocham cię, Elise. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Przełknęła z trudem
ślinę.
- Ja też jestem szczęśliwa, Emanuelu. Bardzo cię podziwiam i jestem z ciebie dumna.
Słowo „kocham” nie chciało jej przejść przez gardło, ale miała nadzieję, że tego nie
zauważył. Zapewne nie zrozumiał, czemu powiedziała, że jest z niego dumna, ale kiedyś mu
wytłumaczy, jak bardzo imponował jej, gdy tak stał prosty jak struna, silny i odważny, nie
ulegając uprzedzeniom rodziny i przyjaciół, i szedł za głosem serca, nie zważając na słowa
krytyki i pogardliwe spojrzenia.
Drużba Emanuela pchał wózek, na którym siedziała rozpromieniona Anna, która siłą
woli potrafiła pogodzić się z własnym rozczarowaniem i teraz przeżywała ten dzień jak cud,
bo znalazła się „wśród żywych”, zobaczyła świat poza własną izbą, usłyszała śpiew ptaków,
poczuła zapach kwiatów. Elise uśmiechnęła się do niej, a bijący od dziewczyny zachwyt
napełnił ją radością.
- Dziękuję, Elise - odezwała się Anna ze łzami w oczach. - Gdyby nie ty, nigdy bym
nie przeżyła tak pięknych chwil. Nie usłyszałabym muzyki organowej, śpiewu psalmów,
słów pastora i was obojga przysięgających sobie przed ołtarzem. Zachowam te wspomnienia
jak najcenniejszy skarb.
Elise uściskała ją i nie mogła powstrzymać łez.
Kiedy orszak weselny przeszedł przez most Beierbrua i zbliżył się do domu nad rzeką,
przez chmury przebiło się słońce, a krople deszczu w trawie zalśniły jak klejnoty.
Mama szła przodem i otworzyła drzwi. Z kuchni unosił się smakowity zapach
lapskausu. Elise poczuła, że z głodu ściska ją w żołądku. Peder odwrócił się do niej i patrząc
na nią wielkimi oczami, szepnął:
- W środku jest mięso, widziałem!
W kuchni stała Maren Sorby i mieszała w wielkim żelaznym garze. Wytarła
pośpiesznie dłonie w fartuch i podeszła do nich z uśmiechem.
- Gratuluję serdecznie - powiedziała wzruszona, a oczy zalśniły jej zdradziecko.
Pośpiesznie więc wytarła je brzegiem fartucha.
Emanuel poprowadził ciotkę Ulrikke do stołu i posadził na wygodnym krześle,
przewiezionym z pokoju u Carlsenów, a rodziców umieścił naprzeciwko. Żołnierze Armii
Zbawienia, drużba, Hilda i chłopcy usiedli ściśnięci na ławie, natomiast pani Evertsen, pani
Thoresen i mama usadowiły się na stołkach z kuchni. Wózek Anny nie zmieścił się, więc
Emanuel przeniósł dziewczynę na rękach i posadził na ławie na krańcu stołu. Razem z Elise
zasiedli na honorowym miejscu.
Emanuel wstał i wygłosił krótką mowę, w której powitał wszystkich gości w swoim
pałacu szczęśliwości, jak nazwał dom, a potem zwrócił się do Elise:
- Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Od pierwszej chwili, gdy
cię spotkałem w Świątyni, marzyłem o tym i modliłem się do Boga, bym kiedyś mógł cię
poślubić. Bóg mnie wysłuchał - głos mu się załamał, więc przerwał na moment i dopiero po
chwili podjął: - Przyrzekam, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, byś była tak samo
szczęśliwa jak ja. - Chrząknął i skierował wzrok na mamę Elise. - Dziękuję, pani Loylien, ze
wydała pani na świat Elise i pozwoliła mi przejąć odpowiedzialność za to, co dla pani
najcenniejsze, własne dziecko. - Następnie zwrócił się do swoich rodziców: - Dziękuję także
wam, mamo i tato, za wszystko, co od was otrzymałem. Przykro mi, że was rozczarowałem,
przedkładając miasto i Armię Zbawienia nad życie w Ringstad i decydując, że nadal
pozostanę w mieście. Chcę jednak, byście wiedzieli, że bardzo was kocham i szanuję za to,
że nie odwróciliście się ode mnie i zechcieliście dzielić wraz ze mną radość tego dnia.
Wznieśmy teraz toast za pannę młodą, za wszystkich gości i za ten wspaniały dzień. Mam
nadzieję, że upłynie nam przyjemnie i wszyscy zechcemy zachować go na długo w pamięci.
Na zdrowie!
Goście unieśli szklanki. Peder i Kristian chichotali zakłopotani, a mama co chwila
podnosiła chusteczkę do oczu. Hilda była milcząca, ciotka Ulrikke surowa, Anna
rozpromieniona, natomiast przyjaciele Emanuela z Armii Zbawienia uprzejmi i mili. Jak
dobrze, że są wśród nas tacy pogodni ludzie, którzy potrafią rozładować nastrój, pomyślała
Elise, zadowolona z ich przybycia.
Emanuel uścisnął jej dłoń, a ona zwróciła się do niego z uśmiechem:
- Dziękuję za piękne słowa, Emanuelu.
- Zasługujesz na więcej pięknych słów, ale ze wzruszenia nie mogłem ich z siebie
wydobyć.
- Jesteś dla mnie nazbyt hojny.
Pokręcił głową i spoglądając jej głęboko w oczy, odparł: - To niemożliwe, by być dla
ciebie nazbyt hojnym. - Pochylił się nad nią i szepnął do ucha: - Powiem więcej, gdy wszyscy
sobie pójdą i zostaniemy sami.
Zarumieniła się i spuściła wzrok.
Maren Sorby razem z mamą wniosły gar z lapskausem. Pachniało bosko, bo w środku
były zarówno kawałki kiełbasy, słonina, mięso, jak i ziemniaki.
Gdy wszyscy otrzymali swoje porcje, pan Ringstad postukał łyżką w szklankę i wstał.
- Kochana młoda paro, panie i panowie.
Peder i Kristian zachichotali głośno, ale natychmiast się uciszyli, zgromieni surowym
spojrzeniem mamy.
- Dla matki i ojca nie jest najważniejsze, jak im samym się powodzi, ale czy ich
dzieciom jest dobrze. Pod tym względem nie różnimy się od innych rodziców. Jak rozumiem,
Emanuelu, jesteś szczęśliwy ze swoją Elise, a widok prawdziwej miłości napełnia ciepłem
serce ojca. Mam nadzieję, że nie jest to jedynie krótkotrwałe zakochanie, ale że wasza miłość
przetrwa długo. Będzie to wymagało wiele wysiłku z waszej strony, przede wszystkim
pragnienia, by temu podołać, nieugiętej wiary, że wam się to uda, i woli, by się poszczęściło.
Napotkacie wiele trudności po drodze, więcej, niż inni młodzi małżonkowie, dlatego że
pochodzicie z różnych środowisk i odebraliście inne wychowanie. Ciebie, Emanuelu, dotknie
to bardziej, bo o wiele trudniej przywyknąć do biedy niż do bogactwa. Ale znam cię i wierzę,
że temu podołasz. Pamiętaj jednak, że drzwi twojego rodzinnego domu w Ringstad zawsze
stoją otworem. Jeśli pożałujesz dokonanego wyboru i jednak zechcesz zostać gospodarzem,
przyjmiemy cię z otwartymi ramionami.
Na zewnątrz rozległ się jakiś hałas i oczy wszystkich skierowały się w stronę drzwi.
Johan... - przemknęło Elise przez myśl i oblał ją zimny pot.
Ojciec Emanuela przerwał mowę i popatrzył zdziwiony, kto tak hałasuje.
Drzwi do salonu otwarły się z hukiem i stanęła w nich Agnes. Ubrana była w biały
fartuch i czepek, ale pod spodem miała swoje stare robocze ubranie. Potargana i brudna na
twarzy, stała w drzwiach na chwiejnych nogach. Elise bez trudu domyśliła się, że jest pijana.
- O, tutaj wszyscy siedzicie! - wybełkotała i zataczając się, weszła do środka. - Nie
zostałam wprawdzie zaproszona, ale mimo to postanowiłam przyjść. Omiotła spojrzeniem
gości siedzących przy stole i odszukała wzrokiem Elise.
- A, tu siedzi panna młoda. W czerni! Tak! - zarechotała. - Dobrze, że nie ubrałaś się
na biało, Elise! - Zamilkła i rozejrzała się triumfalnie wokół. - Chyba nie wierzycie, że to
Emanuel jest ojcem tego dziecka?