Frid Ingulstad
U TWEGO BOKU
Saga część 19.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, Boże Narodzenie 1907 roku
- Johan? - szepnęła Elise, nie wierząc własnym oczom. Już miała rzucić
się mu w ramiona, ale coś ją powstrzymywało.
Na twarzy Johana pojawił się znajomy serdeczny uśmiech, który tak
kochała.
- Nie obejmiesz mnie? – spytał.
Elise spojrzała na Hugo i Isaca. Chłopcy w milczeniu wodzili za nimi
wzrokiem. Żaden z nich się nie poruszył.
Oczywiście, że go przytuli. Nikt nie miał prawa czynić jej wyrzutów z
tego powodu, oto stary przyjaciel powraca do domu z wielkiego świata.
Nogi wciąż jednak nie chciały jej słuchać.
- Więc twój pobyt w Paryżu dobiegł końca? Uśmiech na twarzy Johana
zgasł. Nie zrozumiał?
Nie słyszał o chorobie Emanuela? Johan potrząsnął głową.
- Nie, przyjechałem na święta.
Święta... Tu nad rzeką to słowo miało dziwny wydźwięk. Poza dziatwą
szkolną nikt w tym czasie nie wypoczywał.
- Miałem nadzieję, że napiszesz. - W jego wzroku pojawił się cień urazy,
a w słowach kryła się nutka zdziwienia i rozczarowania.
- Przecież pisałam - zdziwiła się. - Nie dostałeś mojego listu?
Pokręcił głową.
- Pierwszy list spaliłam.
Johan nie poruszył się. Patrzył jej prosto w oczy, czekając na
wyjaśnienia.
- Kiedy dostałam list od ciebie, postanowiłam rozmówić się z
Emanuelem. Zamierzałam odejść od niego, ale los chciał inaczej.
Johan słuchał z napięciem.
- Emanuel zachorował. Choroba przykuła go do łóżka. Nie mam pojęcia,
czy kiedykolwiek wydobrzeje.
Obserwowała, jak zmienia się jego twarz, zrazu przestraszona i
zaskoczona, potem pojawił się na niej wyraz zastanowienia.
W końcu pokiwał głową, dając znak, że pojął.
- Usiłujesz mi powiedzieć, że nic się nie zmieni, póki twój mąż jest
chory.
Znów chciała podbiec, zarzucić mu ramiona na szyję i powiedzieć, że
jest mężczyzną jej życia, ale nie uczyniła tego. Targały nią uczucia tak
potężne, że lękała się dopuścić je do głosu.
- Tak mi przykro, Johan - szepnęła.
- Mnie też jest przykro.
- Więc potrafisz mnie zrozumieć?
- Potrafię, choć nie ukrywam, że jestem rozczarowany. Sam nie wiem,
czego się spodziewałem. Brak odpowiedzi tłumaczyłem sobie dwojako: że
wciąż się wahasz lub że chcesz sprawić mi niespodziankę. Gdybyś nie
miała nadziei na wspólną przyszłość, odpisałabyś od razu.
Elise pokiwała głową.
- Szkoda, że list do ciebie nie dotarł. W tym pierwszym, tym, który
spaliłam, napisałam, że Emanuel zachorował ze zgryzoty. Miałam zamiar
zaproponować mu, byśmy rozstali się w przyjaźni, więc poniekąd
poczułam ulgę. Na wargach Johana pojawił się zabłąkany uśmiech.
- Nie dane nam jest być ze sobą, Elise. A ja sądziłem, że to właśnie jest
nam pisane.
- Ja też tak sądziłam.
Głos się jej załamał, nie była już dłużej w stanie panować nad sobą. W
jednej chwili znalazła się przy Johanie i przytuliła się do niego. Z twarzą
przyciśniętą do jego ciepłego, silnego ciała wypłakiwała z siebie cały ten
żal, który ściskał jej serce od chwili, kiedy Emanuel trafił do szpitala.
Johan trzymał ją mocno, głaskał po włosach i plecach, dawał pociechę,
sam szukając pocieszenia.
- Rozumiem cię, Elise, nie sądź, że jest inaczej. Nie możesz opuścić
człowieka przykutego do łóżka. Przeżywasz rozczarowanie równie mocno
jak ja, ale jednocześnie czujesz ciężar odpowiedzialności za dom, chorego
męża i dzieci.
Pokręciła głową, łkając.
- Nie żałuj mnie. Chłopcy bardzo mi pomagają, nie są już dziećmi.
Pracują nawet jako subiekci w sklepie Emanuela.
Johan odsunął Elise od siebie, spojrzał na nią tkliwie i pogładził
delikatnie po policzku. Po raz kolejny zdumiała się, że ta silna spracowana
dłoń ma w sobie taką miękkość i czułość. Ta sama myśl przyszła jej do
głowy dawno temu, kiedy siedziała na kolanach Johana w kuchni pani
Thoresen.
- Moja mała, dzielna Elise. Dlaczego musisz znosić tyle przeciwności
losu? - Przytulił ją mocno, zanurzył twarz w jej włosach i westchnął
głęboko. - Nie bój się, kochana. Będę czekać na ciebie. Choćby miały
upłynąć lata, zawsze będę czekać na ciebie.
Elise pokręciła głową.
- Nie, Johan. Nie możesz złamać sobie życia z mojego powodu.
- Robię to dla siebie. Nie ma zresztą mowy o złamanym życiu. Uznaję
siebie za szczęściarza, bo mam o kim marzyć. Poza tym do mnie należy
twoja miłość, a to jest najważniejsze.
- Zasługujesz jednak na to, by mieć rodzinę. Dzieci...
- Przyjdzie jeszcze na to czas, wciąż jestem młody. Elise podniosła
głowę i patrząc mu w oczy, pokręciła nią powoli.
- Emanuel może spędzić w łóżku całe lata. Lekarze nie znają całej
prawdy. Długi czas łudziliśmy się, że się mylą, ale teraz przyszłość rysuje
się w ciemnych barwach. Jeśli nigdy nie odzyska władzy w członkach, to...
- Urwała.
- To nie odejdziesz od niego - dokończył Johan. - To niczego nie zmieni,
Elise, zawsze będę czekać. Los był dla mnie łaskawy. Pomyśl tylko,
zostałem obdarowany mocą tworzenia! I dzięki niej mogę zarabiać na
życie.
Znowu wybuchnęła płaczem i przytuliła się do niego.
- Ale potrzebujesz kobiety. Pogłaskał ją po włosach.
- Mam kobietę. To, o czym myślisz, nie jest takie ważne. Mężczyzna
może żyć we wstrzemięźliwości, zwłaszcza jeśli potrafi wypełnić dzień
wartościową pracą. A kiedy kocha i jest kochany, cała reszta schodzi na
plan dalszy. Nie wątpię, że wolę żyć w taki sposób niż spędzać dni w
małżeńskim stadle, w którym brak miłości. To doświadczenie mam już za
sobą.
- Możesz jednak kogoś pokochać. W Paryżu nie brakuje ślicznotek.
Johan roześmiał się cicho.
- A na co mi Francuzka? Kobieta, która nie zna szumu wodospadu, która
nigdy nie śpieszyła do fabryki w zimnym świetle księżyca? Która nie
słyszała wycia syren nad rzeką Aker i nie widziała licho odzianych
dziewcząt pędzących przez most do pracy? Podobieństwa się przyciągają,
jak to mówią. Pasujemy do siebie, Elise. Pamiętamy smród w sieni
Andersengarden, szczury rojące się w śmietniku, ulicznych grajków, rok
po roku śpiewających te same pieśni, Wiemy, jak trudno usnąć, kiedy ciało
trzęsie się z zimna, a żołądek kurczy się z głodu, lecz jednocześnie potra-
fimy cieszyć się pierwszymi płatkami śniegu. Umieliśmy płakać ze
szczęścia, znalazłszy miedziaka na ulicy, i cieszyć się, kiedy siostry z misji
przynosiły kawałek wyschniętego ciasta przed świętami. Kto tego nie
doświadczył, nie potrafi myśleć ani czuć jak my.
Stała nieruchomo w jego ramionach, wsłuchując się w jego słowa. A
kiedy skończył, dodała cicho: - I każde z nas otrzymało boży dar. Ty
potrafisz rzeźbić w glinie, a ja słowami.
Skinął głową.
- Właśnie. Nie wiedzieliśmy tego, kiedy byliśmy dziećmi, a jednak
czuliśmy, że łączy nas coś więcej niż wspólny adres zamieszkania i
kłopoty rodzinne. - Znów odsunął ją od siebie. - Opowiedz mi o książce!
Już się ukazała w Norwegii?
Elise otarła łzy i potaknęła z uśmiechem.
- Panna Johannessen, która pracuje w kantorze razem ze mną, twierdzi,
że mówi o niej całe miasto. Nie ma pojęcia, iż ja ją napisałam, i z irytacją
nazywa autora wichrzycielem i socjalistą. W jej ustach to chyba najgorsze
obelgi. Twierdzi poza tym, że te historie są zmyślone. Kiedyś stojąc w
kolejce u Magdy na rogu, podsłuchałam, jak o książce rozmawiają
dziewczęta z fabryk. Mówiły, że Magda postanowiła kupić egzemplarz i
wypożyczać go za parę ore. Namawiały się, by ją przeczytać i dowiedzieć
się, o kim mowa i kto ją napisał.
- Nie bój się, Elise. Nigdy nie zgadną, że ty jesteś autorką.
- Mam nadzieję.
- Wspomniałaś, że chłopcy pracują w sklepie Emanuela.
- Tak, Emanuel zajął się drobnym handlem. Wynajął w tym celu mały
domek na Maridalsveien. Pewnego wieczora wysłał chłopców, by
pilnowali interesu, i Peder sprawił się najlepiej ze wszystkich.
Johan roześmiał się.
- Wcale mnie to nie dziwi. Nie musisz niepokoić się o jego przyszłość,
Elise. Chłopak da sobie radę.
Elise uśmiechnęła się. Poczuła przypływ radości. Wrócił Johan, wciąż ją
kochał, czegóż mogła chcieć więcej? Oznajmił, że może czekać na nią całe
lata, póki Emanuel nie wydobrzeje. Skoro Anna wróciła do sił, Emanuel
też może kiedyś odzyskać zdrowie.
- Co jeszcze napisałaś w liście?
- Że cię kocham, że moje uczucie pozostaje silne i nigdy nie przeminie.
Ale także i to, byś żył własnym życiem i korzystał z szans, które podsuwa
ci los.
- To piękne słowa.
- I szczere. Napisałam też, że zaliczam się do tych szczęśliwych ludzi,
którym dane było poznać smak miłości niezostawiającej miejsca na
zwątpienie.
Dostrzegła, że jego oczy zwilgotniały.
- Jaka szkoda, że nie dostałem tego listu - powiedział, nie odrywając
wzroku od Elise, ale zaraz potem się poprawił: - Gdybym go jednak dostał,
nie przyjechałbym na święta. Więc może dobrze się stało.
Elise poczuła ucisk w gardle i ogarnęła ją słabość.
- Pomóż mi, Johan! Starałam się być silna i odpychać marzenia, ale
kiedy cię widzę i słyszę twój głos, wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
Chcę jedynie być z tobą. Na zawsze.
Jęknął głośno, przyciągnął ją do siebie i pocałował, z początku
delikatnie, potem mocno i namiętnie. Przywarli do siebie z taką mocą,
jakby świat miał się zaraz skończyć, jakby kolejne pożegnanie przerastało
ich siły.
Elise opamiętała się, kiedy usłyszała głosy chłopców. Gwałtownie
uwolniła się z objęć Johana i odwróciła głowę. Zupełnie o nich
zapomniała, Hugo i Isac stali wciąż w tym samym miejscu, przyglądając
się im ze zdziwieniem i lekkim zawstydzeniem.
Chyba nigdy dotąd nie widzieli całujących się dorosłych. Hilda i majster
zapewne nie robili tego na oczach Isaca, a ona dawno już nie przytulała się
do Emanuela w obecności Hugo. Zresztą jakby się dobrze zastanowić, to
w ogóle rzadko to robiła, jedynie wtedy, gdy w łóżku Emanuel domagał
się swoich praw. Taki był jej wybór, czułości z mężem przestały sprawiać
jej przyjemność.
Kucnęła przed chłopcami i każdemu dała buziaka w policzek.
- Wesołych świąt, Isac. Wesołych świąt, Hugo. Zaczęli chichotać i hasać
po kuchni, krzycząc: - Wesołych świąt, wesołych świąt!
Elise uśmiechnęła się do Johana przez łzy.
- Myślę, że się przestraszyli. Zobaczyli, że płaczę, i nie wiedzieli, co jest
tego przyczyną.
- Powinniśmy byli panować nad sobą w obecności dzieci.
Pokiwała głową.
- Spędzisz święta z Anną i Torkildem? - spytała, żeby zmienić temat
rozmowy.
- Tak, przyjechałem wczoraj i zatrzymałem się u nich. Na mój widok
Anna rozpłakała się jak dziecko. Nie wspomniała ani słowem o Emanuelu.
O niczym nie wie?
- Nie sądzę. Nie widziałam się z nimi od dnia, w którym spotkałam się z
moim wydawcą. Wtedy przyszli zapytać, jak mi poszło, i bardzo się
radowali moim sukcesem. Powiedzieli też, że dostali list od ciebie. Anna
bardzo się martwiła, mówiła, że przeżywasz trudne chwile.
- Mam to już za sobą.
Nic więcej nie powiedział, a Elise bała się pytać. To irracjonalne, ale
opowieści o zabawach w towarzystwie kobiet wzbudziłyby w niej
zazdrość. Nasłuchała się plotek z szalonego życia cyganerii w Kristianii, a
paryscy artyści zapewne w niczym jej nie ustępowali.
- Nad czym teraz pracujesz? Masz pomysł na nową książkę?
- Pan Wang-Olafsen, „dżentelmen", jak nazywa go Peder, zaproponował,
bym napisała książkę o nim właśnie. Może pomogłaby zrozumieć
dzieciom z lepszych sfer, że nie z każdym los obchodzi się łaskawie. I
nauczyć dorosłych, iż rzeczy materialne nie są najważniejsze.
Johan spojrzał na nią zaskoczony.
- Zaproponował, byś napisała książkę o Pederze?
- Pan Wang-Olafsen nie jest taki jak inni - uśmiechnęła się Elise. -
Bardzo go bawią spontaniczne komentarze Pedera i wyraźnie daje do
zrozumienia, że darzy chłopca wielką sympatią. Odwiedziłam go pewnego
wieczora.
Zdała mu krótką relację z wizyty, podczas której pan Wang-Olafsen
zachęcał ją do dalszych prób pisarskich.
- Mogę ją przeczytać?
Skinęła głową. Zastanawiała się, jak długo zamierza zostać, ale lękała
się zapytać wprost. Odpowiedź, że wraca za parę dni, wprawiłaby ją w
przygnębienie.
- Wpadnę jutro rano do Anny i Torkilda i ci ją przyniosę. Boże
Narodzenie to dzień wolny?
I wtedy przypomniała sobie o rodzicach Emanuela.
- W każdym razie spróbuję. Państwo Ringstadowie pewnie już
przyjechali.
- Postaraj się! - Johan spojrzał na nią błagalnie. Drzwi otworzyły się
gwałtownie, choć wcześniej nie słychać było kroków.
- Przepraszam - Hilda była zasapana. - Idzie Paulsen. Elise złapała
sweterek i czapkę i zaczęła pośpiesznie ubierać Hugo.
Hilda roześmiała się.
- Nie macie się czego wstydzić. On wie, że jesteś przyjacielem rodziny,
Johan. Nic w tym dziwnego, że przychodzisz złożyć nam życzenia
świąteczne.
Elise kończyła właśnie ubierać chłopca, kiedy majster zapukał do drzwi.
- Przychodzę za wcześnie? - spytał trochę spłoszony. Hilda uśmiechnęła
się.
- Ależ nie. Będziesz miał okazję, poznać Johana Thoresena. Właśnie
przyjechał z Paryża na święta. Pamiętasz, opowiadałam ci, że tam studiuje.
Zostanie rzeźbiarzem.
Pan Paulsen przywitał się serdecznie z Johanem.
- To ciekawe. Otrzymał pan stypendium państwowe?
Johan skinął głową i wyjaśnił pokrótce, że dzięki pomocy pewnego
profesora przebywał w Kopenhadze, a teraz kontynuuje naukę w Paryżu.
Majster był pod wrażeniem.
- Ten profesor musi pokładać wielką nadzieję w pański talent. Zapewne
od dawna ćwiczy się pan w rysunku?
Johan przytaknął ponownie. Elise dostrzegła, że teraz już odzyskał
pewność siebie w głosie i postawie. Zawsze podziwiała tę jego
umiejętność, która pozwalała mu ukrywać pochodzenie. Miała nadzieję, że
majster nie będzie pytał o szczegóły. Kariera Johana zaczęła się wszak w
więzieniu.
- Wystawiał już pan swoje prace?
- Tak, jedną, w Kopenhadze. Wykonaną na podstawie szkicu, który
zrobiłem, pracując u pewnego snycerza w Kristianii.
- Chętnie bym ją zobaczył. Zechciałby pan pokazać mi swoje rysunki
któregoś dnia? Bardzo interesuję się sztuką.
- Z przyjemnością. Wyjeżdżam dopiero po Nowym Roku.
Elise odetchnęła z ulgą. A więc zostanie choć tydzień. W następnej
chwili przypomniała sobie o bolesnej rzeczywistości. Nie mogła spotkać
się z Johanem na osobności, to było zbyt niebezpieczne. Wstydziła się
swojej słabości, ale wiedziała, że nie zdołałaby zapanować nad sobą.
Gdyby nie miała przy sobie dzieci, gdyby nie wiedziała, że Hilda wróci
lada moment, już dałaby upust dławionej od dawna namiętności. Johan też
by się nie powstrzymał. Nie ośmieliła się nawet pomyśleć, czym by się to
skończyło.
- Będę tutaj jutro. Może dotrzyma nam pan towarzystwa?
Majster tryskał życzliwością. Może dlatego, że rozmawiał z przyszłą
sławą artystyczną?
- Dziękuję za zaproszenie, ale umówiłem się już z Elise, że jutro
przyjdzie z wizytą do mnie i mojej siostry.
Pan Paulsen odwrócił się do Elise.
- Panią też zapraszam, pani Lovlien - powiedział z ożywieniem. - Siostrę
pana Thoresena może pani odwiedzić innego dnia.
- Proszę, Elise! - dołączyła się Hilda. - Musisz korzystać z okazji, póki
twoi teściowie są u ciebie. To jedyna możliwość.
- Zgadzam się - pokiwał głową majster. - Hilda opowiadała mi o sytuacji
w pani domu. Jest nadzwyczaj niezręczna, pani Ringstad. Miałem zamiar
pomówić o tym z panią, ale dotąd nie nadarzyła się sposobność. Jeśli nie
zadba pani o siebie, sama wpędzi się pani w chorobę.
Elise podniosła Hugo i otworzyła drzwi. Nie wiedziała, co
odpowiedzieć.
- Porozmawiam z Emanuelem.
- To na nic! - rzuciła zdecydowanie Hilda. - Wcześniej nie miał pojęcia,
ile masz na głowie, a teraz rozumie jeszcze mniej. Znajdź jakąś wymówkę.
Powiedz, że jestem chora.
Elise spodziewała się, że majster się oburzy, ale ku jej zdumieniu
przytaknął Hildzie.
- To dobry pomysł. A więc spotykamy się tu w czwórkę jutro przed
południem. Zapraszam na porządne świąteczne śniadanie.
Elise zerknęła na Johana. Wyglądał na zadowolonego.
Czyjej odpowiedzialność ograniczała się tylko do Emanuela? Czy nie
powinna okazać troski Johanowi? To nie jego wina, że dał się kiedyś
zwieść Lortowi-Andersowi i uwierzył w jego zapewnienia, że go
zdradziła. Nie mógł nic poradzić na to, że Ansgar Mathiesen ją zgwałcił, a
z tego aktu przemocy zrodziło się dziecko. Nie był winien żadnych
krzywd, których doznała. Dlaczego miałaby mieć wyrzuty sumienia wobec
Emanuela? Johanowi pierwszemu obiecała, że będzie dzielić z nim życie,
tyle że los zdecydował inaczej.
Zapadł zmrok. Elise nie spojrzała na zegar przed wyjściem. Emanuel
wiedział, że skończyła pracę o trzeciej, i zapewne zastanawiał się teraz,
dlaczego jeszcze nie wróciła do domu.
Ile czasu spędziła z Johanem w kuchni? Nie liczyła upływających minut,
ujrzawszy Johana, zapomniała o całym świecie.
Wielki Boże, jak się teraz wytłumaczy? Miała okłamywać Emanuela i
jego rodziców?
ROZDZIAŁ DRUGI
We wszystkich oknach przy Maridalsveien paliły się światła. Zaglądając
do niskich izb, Elise widziała ludzi zajętych przygotowaniami do
świątecznego wieczoru. Jedni dekorowali choinki wstążkami i koszykami
z błyszczącego papieru, inni stawiali na stołach odświętną zastawę. Po tej
stronie rzeki bieda nie była tak dotkliwa, niektórzy mieli nawet prawdziwe
talerze. Pomysł Emanuela nie trafił jej do przekonania, ale może
rzeczywiście uda mu się zdobyć klientów w tej części miasta? Kiedy
chłopcy byli w sklepie, interes szedł całkiem nieźle.
Jej myśli pobiegły do Johana i poczuła, jak serce zaczyna bić
przyśpieszonym rytmem. Spotkanie u Hildy nie było najszczęśliwszym
rozwiązaniem, ale Elise zamierzała z nie- , go skorzystać. W obecności
majstra i siostry nie zdobędą się na nic niestosownego. Zresztą
zachowałaby się nieładnie wobec Johana, odmawiając przyjścia. Majster
niczego by nie zrozumiał, a Hilda uznałaby ją za tchórza. Anna też
życzyłaby sobie, by spotkała się z jej bratem, mimo że była osobą z gruntu
uczciwą i pobożną. Torkild to co innego, ale on brał Pismo zbyt dosłownie.
Poza tym zostając w domu, Elise nie przestałaby kochać Johana. Emanuel
nie ma nic do gadania, w końcu porzucił ją dla Signe i miał z nią dziecko.
Zeszła ze wzgórza i znalazła się przed sklepem Emanuela, jedynym
budynkiem pogrążonym w ciemności.
W tej samej chwili rozkołysały się dzwony kościoła w Sagene,
wzywające na bożonarodzeniowe nabożeństwo. Zamiast grzeszyć,
powinna była zabrać chłopców na mszę. A ona całowała się z Johanem i
nie ukrywała pożądania. Czy za taki występek przysługuje rozgrzeszenie?
Na szczycie wzgórza pojawił się powóz, dzwony brzmiały miękko i
łagodnie w gęsto padającym śniegu. Z kuchennego okna sączyły się
smakowite zapachy. Elise obróciła głowę i zobaczyła jakiegoś człowieka,
ciągnącego ogromną choinę na sankach. Czytała w piśmie kobiecym, że w
domach mieszczan dekorowano drzewka pod nieobecność dzieci. Niektóre
choinki sięgały aż pod sufit, a do gałązek przyczepiano mnóstwo
świeczek. Kiedy wreszcie otwierano drzwi do salonu, dzieci zatrzymywały
się w progu zachwycone niezwykłym widokiem.
W domach, które znała, nie było miejsca na takie ekstrawagancje.
Ludziom nie starczało pieniędzy na drzewko i ozdoby świąteczne, ale to
nie umniejszało radości z Bożego Narodzenia. Przynajmniej w tych
rodzinach, w których ojcowie nie przepijali każdego grosza. Elise przypo-
mniała sobie historię, którą kiedyś opowiedziała jej Jenny. W Wigilię
Marta pojechała do miasta szukać siostry, która gdzieś zniknęła. Późnym
wieczorem znalazła ją na Lakkegata. Matka oznajmiła, że wolałaby ujrzeć
córkę w grobie niż w tamtym miejscu, ale Jenny nie zrozumiała, o co jej
chodziło. Siostra zachowywała się dziwnie od chwili, kiedy jakiś
podstarzały mężczyzna podglądał ją podczas kąpieli. Elise podejrzewała,
że nie poprzestał na podglądaniu, bo dziewczyna po tamtym zdarzeniu
zmieniła się nie do poznania. Ojciec jak zwykle się upił i wrócił do domu,
niosąc klatkę z dwiema papużkami. Matka rozpłakała się, wyrzucając mu,
że nie kupił nic do jedzenia. Nie mieli nic poza owsianką, a cukier dawno
się skończył.
Elise westchnęła. Radość wieczoru wigilijnego nie była pisana każdemu.
Wreszcie dotarła do Arendalsgaten. Szła szybko, zastanawiając się, jak
wytłumaczyć spóźnienie. Emanuelowi i teściom mogła powiedzieć
cokolwiek, ale Pedera nie sposób było oszukać. Patrząc w jego duże
niebieskie oczy, nie potrafiła kłamać. Może zdoła szepnąć mu na ucho, że
spotkała Johana, ale nie chce mówić o tym głośno, by nie irytować
Emanuela?
Czy jednak w ten sposób nie uczyła go kłamać?
W oknach jaśniały światła, pani Ringstad musiała zapalić wszystkie
lampy i świece. A może nie będzie musiała niczego tłumaczyć? Może
uznają za oczywiste, że dzień pracy się przedłużył?
W kuchni nie było nikogo, przez uchylone drzwi do pokoju dobiegały
jakieś głosy.
Piec buzował, na fajerkach stały garnki, część z nich nie należała do
niej. Zrzuciła szal i rozebrała Hugo. Chłopiec pobiegł do pokoju, a Elise
zajrzała ciekawie pod pokrywki.
Żeberka, kiełbasy, mielone kotlety i kapusta. Wszystko wyglądało
przepysznie. Sos był gotowy, ziemniaki obrane. Dziwne, że pani Ringstad
nie zaczęła ich gotować.
Nabrała tchu, wyprostowała się i ruszyła do pokoju.
Zdziwiona ujrzała, że Emanuel siedzi na wózku inwalidzkim. Pan
Ringstad znalazł sobie miejsce w fotelu bujanym. Obaj palili cygara, obaj
trzymali kieliszki z jakimś złocistym płynem.
Teść wstał na jej widok.
- A oto Elise! Wesołych świąt, moje dziecko. Biedactwo, musiałaś
pracować w takim dniu? Dzielna z ciebie dziewczyna.
Elise zaczerwieniła się lekko i spojrzała na Emanuela.
- Pożyczyłeś wózek?
- Nie, ojciec mi go kupił. Co za ulga, teraz mogę przemieścić się do
kuchni i napalić w piecu.
- Zamówiłem go przez telefon - wtrącił pan Ringstad - i odebrałem
przesyłkę na Dworcu Wschodnim. Dostaniemy też łóżko od Carlsenów -
dodał. - Wozak przywiezie je w najbliższych dniach. Wstawimy je do
pokoju, Emanuel będzie mógł prosto z łóżka przesiadać się na wózek.
Łóżko odsprzeda się, kiedy wróci mu władza w nogach.
Elise rozejrzała się wokół.
- Nie będzie miejsca na inne meble.
- Tak, trzeba je będzie usunąć na jakiś czas. Sofa i stół zostaną, ale
fotele, łącznie z tym bujanym, muszą zniknąć. A tak przy okazji, ten stolik
na przybory do palenia jest przepiękny. Gratuluję.
Elise uśmiechnęła się grzecznie.
- A gdzie pozostali? Na górze?
- Matka zabrała chłopców do kościoła - wyjaśnił Emanuel. - Sądziłem,
że skończysz o trzeciej i do nich dołączysz.
- Przykro mi, nie zdążyłam. To miło ze strony twojej matki, że ich
zabrała.
- Ojciec sprowadził dorożkę. Matka nie lubi chodzić po zapadnięciu
zmroku i miała nadzieję, że dotrzymasz jej towarzystwa. Powiedziałem jej,
że w Wigilię chętnie chodzisz do kościoła.
Elise zawstydziła się.
- Jensine jest u pani Jonsen? Emanuel skinął głową.
- Matka od przyjazdu krzątała się w kuchni. Obiad jest prawie gotowy,
trzeba jedynie ugotować ziemniaki.
- Zajmę się tym, przebiorę się i przyprowadzę Jensine.
Ruszyła ku drzwiom rada, że ominą ją kolejne pytania.
Pozostali wrócili, kiedy naciągała na siebie niedzielną suknię. Przez
chwilę miała ochotę włożyć tę piękną z niebieskiej wełny, którą dostała od
pani Stangerud, ale się opamiętała. Jeśli Signe miała ją na sobie podczas
poprzednich świąt, pani Ringstad mogłaby ją poznać. A to przypomniałoby
jej tamten przykry epizod, kiedy Signe obrzuciła ją wyzwiskami. Elise nie
zamierzała psuć świątecznego nastroju niewłaściwym strojem.
Pani Ringstad przywitała się z nią serdecznie. Elise dostrzegła z miejsca,
że Peder jest nie w sosie. Wysłała Kristiana po Jensine i zwróciła się do
chłopca.
- Co się stało, Peder? Nie cieszysz się, że mamy święta?
- Tak.
Evert pośpieszył mu z pomocą.
- W kościele nie było skrzata.
Elise zamyśliła się. Peder źle znosił brak zaufania. Może koledzy
szkolni nabijali się z niego, bo twierdził, że widział w kościele skrzata? W
tej samej chwili przypomniała sobie coś.
- Wiesz, co gdzieś wyczytałam, Peder? Że kościelne skrzaty mają dobry
słuch i nie tolerują dźwięku dzwonów. Kiedy rozpoczyna się nabożeństwo,
wchodzą do swoich kryjówek. Gdybyś jednak znalazł się sam w kościele
dzień przed Wigilią, zobaczyłbyś, jak pracowicie odkurzają ławki i robią
porządki.
Peder patrzył na siostrę sceptycznym wzrokiem.
- Nie kłamiesz?
- Jakżebym mogła! Przeczytałam to w piśmie, które pani Johannessen
przyniosła do kantoru. Jeśli mi nie wierzysz, poproszę ją, by pożyczyła mi
to pismo. Sam będziesz mógł przeczytać.
Twarz Pedera rozjaśniła się. Chłopiec odwrócił się na pięcie.
- Słyszałeś, Evert? Jeśli mi nie uwierzą, zaświadczysz, że to prawda.
Evert skinął głową z powagą.
- Zaświadczę, że skrzat siedzi za kamieniem i trzyma się za uszy, kiedy
biją dzwony.
Peder zdziwił się.
- Skąd wiesz, że trzyma się za uszy i siedzi za kamieniem? Elise tego nie
powiedziała.
- Nie, ale ja tak uważam. Sam bym tak zrobił.
- Rozbierzcie się i idźcie do Emanuela i pana Ringstada. My w tym
czasie nakryjemy do wieczerzy.
- Pomysłowa jesteś, Elise! - powiedziała z uśmiechem teściowa, kiedy
chłopcy zniknęli w pokoju.
- Niczego nie wymyśliłam - odrzekła Elise. - Przeczytałam artykuł o
dawnych wierzeniach.
- Te przesądy wciąż są żywe. My też wystawiamy skrzatom miskę
kaszy. Co dziwne, w Boże Narodzenie zawsze jest pusta.
- Więc skrzaty istnieją.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo zjawił się Kristian z Jensine.
- Pani Jonsen jest sama - oznajmił.
- Sama? Sądziłam, że wybiera się do siostry.
- Nic z tego nie wyszło. Siostra wyjechała do swojej przyjaciółki w
Kampen.
Elise spojrzała na teściową.
- Miałabyś coś przeciw temu, byśmy ją zaprosili? To bardzo miła i
uczynna kobieta. Bez niej nie dałabym sobie rady.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciw temu. Nie mamy jednak dość
taboretów, a stół kuchenny jest za krótki.
- Pożyczymy stół i taborety od pani Jonsen. Kristian, weź Pedera i
Everta i biegnijcie do niej!
Kiedy chwilę później zasiedli do posiłku, Elise potoczyła wokół
radosnym wzrokiem. Było ciasno, ale nie miało to żadnego znaczenia.
Oczy Pedera, Everta, Kristiana i Hugo błyszczały jak świece stojące na
stole. Nawet Emanuel zdawał się być zadowolony, samodzielnie
przetoczył wózek do kuchni i zajął miejsce u szczytu. Pani Ringstad ude-
korowała biały obrus gałązkami świerku, przez uchylone drzwi widać było
drzewko na stoliku, ozdobione aniołkami i koszykami z błyszczącego
papieru, które Emanuel zrobił w dzieciństwie.
- Jak dobrze! - westchnął Peder zachwycony. - Czy dla każdego jest
kawałek mięsa, pani Ringstad?
Matka Emanuela roześmiała się.
- Oczywiście. Możesz jeść, ile chcesz. Przypomnij sobie jednak, co się
stało, kiedy przejadłeś się u nas bułeczkami! Zaczniemy modlitwą.
Złożyła dłonie, skłoniła głowę i zaczęła się modlić wyraźnym,
podniosłym głosem: - Boże, dzięki Ci składamy za to, co pożywać mamy
Ty nas żywić nie przestajesz, bądź pochwalon za to, co nam dajesz. Amen.
Peder patrzył na nią ze zdziwieniem.
- On nam daje jedzenie? A ja myślałem, że ty je przygotowałaś?
Emanuel uśmiechnął się z rezygnacją.
- Ależ Peder! Nie pierwszy raz słyszysz modlitwę przed jedzeniem. Poza
tym dzieci nie powinny zabierać głosu przy stole.
Zapadła cisza. Wszyscy jedli w milczeniu, nawet Jensine siedząca na
kolanach Elise bez słowa otwierała usta, by przełknąć zawartość
podsuwanej jej łyżeczki.
Elise myślała o Johanie. Siedział teraz w towarzystwie Anny i Torkilda i
na pewno dobrze się bawił. Ta myśl sprawiła Elise przyjemność.
Współczuła mu, z pewnością źle znosił samotność w obcym kraju. Im też
nie było łatwo, ale przynajmniej mieli z kim dzielić przeciwności losu. Te-
raz zaś powrócił do domu rodzinnego, słyszał szum wodospadu, śpiew
ulicznych grajków, czuł swojski zapach sieni w Andersengàrden; wszystko
to wiązało go z przeszłością i ukształtowało na człowieka, którym był.
Na deser był krem ryżowy z dwoma migdałami. Nagrody za znalezienie
migdała, dwie marcepanowe świnki, stały na tacy. Elise pomodliła się w
duchu, by świnki trafiły do Pedera i Everta, ale szansa na to była
niewielka.
Jej teść miał wyraźnie nadzieję na inne rozwiązanie. -Spojrzał na Hugo.
- To dopiero zabawa, prawda, mój mały? - powiedział. - Może
znajdziesz coś w swojej miseczce?
- Małe dzieci nie powinny jeść migdałów - sprzeciwiła się jego żona. -
Mogą się zadławić.
- W takim razie dajcie mu ciasta, wyjdzie na to samo - zgodził się
dobrodusznie pan Ringstad i ponownie zwrócił się do Hugo. - Jak ci było u
cioci Hildy? Bawiłeś się z jej synkiem, twoim kuzynem? - Spojrzał na
Elise. - Jak on ma na imię? Isac?
Elise skinęła głową.
- Isac boi. Isac płakać - oznajmił nagle Hugo. - Mama też - dodał
beztrosko, wpychając do buzi kolejny kęs jedzenia.
Pan Ringstad zdziwił się.
- Wygłupiasz się, Hugo. Mama płakała?
Hugo pokiwał głową, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Wszyscy odwrócili się ku Elise, a ta miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Zmusiła się do uśmiechu. Lekki rumieniec wystąpił jej na policzki.
Wszyscy spodziewali się jakiegoś wyjaśnienia.
- Przyszedł majster Paulsen. Powiedział coś śmiesznego i wszystkich
nas rozbawił.
- Mama też - powtórzył Hugo.
Elise poczuła, jak krople potu występują jej na czoło.
- Hugo jest za mały, by zrozumieć. Popłakałam się ze śmiechu.
-. No to musisz nam powtórzyć tę zabawną historyjkę. - Emanuel
wyrzekł to zdanie takim głosem, jakby ją przejrzał.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam jej. Może śmiałam się ze zmęczenia. -
Elise rozgniotła kawałek ziemniaka w sosie.
Jej teść ożywił się.
- Z tego majstra taki zabawny człowiek? Emanuel zaśmiał się sucho.
- Ten epitet w ogóle do niego nie pasuje. Oboje z Elise nie mamy
pojęcia, co Hilda w nim widzi. Po pierwsze mógłby być jej ojcem, a po
drugie jest przeraźliwie nudny.
- Może święta wprawiły go w dobry humor - wtrąciła się pani Ringstad.
- Może wychylił świąteczną szklaneczkę trochę wcześniej niż zwykle. Co
ty na to, Hugo? Wszak zrobiliście to samo z Emanuelem? Widziałam dwa
puste kieliszki na stole.
- Uznałem, że Emanuel zasłużył sobie na coś mocniejszego po tym, co
przeszedł.
Ton jego głosu kazał pani Ringstad zmienić temat.
- Jesteście dzisiaj bardzo eleganccy. Mama kupiła wam nowe ubrania?
Elise chciała kopnąć Pedera pod stołem, ale nie zdążyła.
- Dostaliśmy je od matki Signe. Przyszła do nas z wielką paczką!
Właściwie zamierzała zanieść ją do Armii Zbawienia, ale zostawiła u nas. -
Peder obrócił się do siostry. - Dlaczego nie włożyłaś tej niebieskiej sukni,
Elise?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Rodzice Emanuela wymienili się
spojrzeniami.
- To miło ze strony pani Stangerud - stwierdziła chłodno pani Ringstad i
spojrzała na syna. - A co ty na to?
- Nie miałem nic do powiedzenia. Nie było mnie wtedy w domu.
Pani Ringstad odwróciła się do Elise.
- Nie uważasz, że to wstyd przyjmować rzeczy przeznaczone dla
ubogich?
- Tak, w pewnym sensie. Pani Stangerud zostawiła mi wolną rękę, a
mnie nie stać na zakup nowej odzieży. Te rzeczy bardzo się nam przydały.
Pan Ringstad patrzył na nią zdumiony.
- Emanuel opowiadał, że twoja książka ukazała się w Norwegii.
Gratuluję! Od czasu waszej wizyty u nas nie miałem okazji z tobą
porozmawiać. Uważam, że książka jest dobra, ale obawiam się też, że
wzbudzi nieprzychylne komentarze.
- Już wzbudziła - przyznała Elise. - Na szczęście ludzie nie wiedzą, że to
ja ją napisałem.
W tej samej chwili przypomniała sobie o pani Jonsen i posłała jej
przestraszone spojrzenie. Pani Jonsen nie usłyszała jednak tej wymiany
zdań, siedziała na drugim końcu stołu pogrążona w rozmowie z
Kristianem. Wymieniali uwagi na temat portów we wschodniej Afryce.
Brat pani Jonsen był marynarzem i często przysyłał jej listy z podróży.
Kristian, zafascynowany obcymi krajami i miastami, z ciekawością słuchał
jej wywodów.
- Ile kosztuje książka? - wtrąciła się pani Ringstad.
- Pięć koron.
- Dostałaś zaliczkę?
- Tak, sto czterdzieści siedem koron. Niepokoję się jednak stanem
zdrowia Emanuela, więc jestem ostrożna z wydatkami.
Zapadła cisza. Sytuację uratował Peder.
- Słyszał pan, że zostałem subiektem, panie Ringstad? Ojciec Emanuela
roześmiał się.
- Doprawdy? A co sprzedajesz? Stoisz koło bramy i wciskasz ludziom
obwarzanki?
Peder pokręcił głową oburzony.
- Nie sprzedaję na ulicy, tylko w prawdziwym sklepie. W sklepie
Emanuela. W ostatnim tygodniu sprzedałem więcej niż Schwencke. Sam
to przyznał. Na wiosnę będę taki bogaty jak on. I wtedy rzucę szkołę.
Pan Ringstad spojrzał na syna.
- Wpuszczasz dzieciaki za ladę, Emanuelu? Emanuel skinął głową.
- Tak. Świetnie dają sobie radę. Kristian twierdzi, że Peder potrafi
zagadać klientów na śmierć. Czasami kupują coś tylko po to, by wreszcie
wyjść ze sklepu. - Roześmiał się serdecznie, najwyraźniej zapomniał już o
słowach Hugo.
Peder pokraśniał z dumy.
- Wdowa po Jacobie kupiła wczoraj dzbanek do kawy, chociaż przyszła
po linijkę do mierzenia ciastek.
- I jeszcze warząchew, choć ma dwie w domu - dodał ochoczo Evert.
Pani Ringstad ściągnęła brwi.
- Dlaczego kupiła coś, czego nie potrzebowała?
- Bo mnie pożałowała.
- Pożałowała? - zainteresowała się Elise. - Co masz na myśli?
- Powiedziałem jej, że matka mnie porzuciła - zaczął Peder ze skruszoną
miną. - I że ojciec utopił się w rzece, a właściciel sklepu stracił władzę w
nogach. No i że matka Everta umarła i nikt nie wie, kto jest jego ojcem.
Elise zaczerwieniła się ze złości.
- Jak możesz mówić takie rzeczy, skoro mieszkasz w porządnym domu?
Opiekujemy się tobą z Emanuelem, masz co jeść i gdzie spać. A mama
była niedawno, przyniosła jabłka, dwa słoiki dżemu i trzy butelki soku z
czerwonej porzeczki. Przecież wiesz.
Peder zrobił nieszczęśliwą minę.
- Nie kłamałem! - Łzy trysnęły mu z oczu. - Przecież to prawda, że tata
się Utopił! A mama nas zostawiła! Mama Everta nie żyje i nikt nie wie, kto
jest jego ojcem.
Elise westchnęła z rezygnacją.
- To prawda, Peder, ale powiedziałeś to wszystko, by wzbudzić
współczucie klientki i coś jej sprzedać, a tak się nie godzi. Nie jesteś
biedakiem godnym pożałowania.
- Ale wczoraj trochę byłem, bo o tym wszystkim nie wiedziałem! -
Peder rozłożył ręce, wskazując na stół. - Nie wiedziałem, że pani Jonsen
będzie tutaj. Poza tym pociąg mógł spaść z mostu i rodzice Emanuela
mogli się utopić razem z żeberkami i kapustą i jeszcze...
Emanuel powstrzymał go ruchem dłoni.
- Wystarczy, Peder! Mówiłem już, że dzieciom nie przystoi paplać,
kiedy dorośli jedzą.
- Twoja matka zaczęła. Spytała o nasze nowe ubrania. Pani Ringstad
pośpiesznie zmieniła temat.
- Kto to jest ten Schwencke? Jakiś twój nowy znajomy, Emanuelu?
- Znam go od jakiegoś czasu. Kiedyś pomógł Elise uratować chłopca
przed utonięciem i od tego czasu widujemy się. To on pomógł mi znaleźć
pomieszczenie sklepowe przy Maridalsveien i zdobyć towar. Nawet
pożyczył mi trochę pieniędzy i nie nalega na szybką spłatę.
- To musi być bardzo miły człowiek! I na dodatek bardzo zdolny, skoro
tak dobrze zarabia.
- O tak, to znakomity sprzedawca. Prawie tak dobry jak Peder - dodał
Emanuel, mrugając do chłopca.
Peder otarł oczy i uśmiechnął się.
- Znalazłem migdał! - oznajmił pan Ringstad, podnosząc łyżkę.
- A ja drugi! - krzyknął Emanuel. - Od lat mi się to nie zdarzało.
Pani Ringstad roześmiała się.
- Zawsze było nam ciebie żal z tego powodu. Któreś z nas zazwyczaj
podkładało migdał na twój talerzyk.
Emanuel uśmiechnął się.
Obaj otrzymali swoje nagrody i spałaszowali je ze smakiem.
Elise dostrzegła zawiedzione miny Pedera i Everta.
- Zdaje mi się, że pod drzewkiem czekają na was niespodzianki -
powiedziała pośpiesznie. - Najpierw jednak obejdziemy je wkoło,
śpiewając kolędy.
- Zmieścimy się wszyscy w pokoju? - powątpiewała matka Emanuela. -
Choinka jest malutka.
- Oczywiście, że się zmieścimy - odrzekł zdecydowanie jej mąż. -
Postawimy drzewko na podłodze i zepchniemy stół do kąta.
Dziwnie wyglądali, tłocząc się wokół małej choinki, ale nie to było
najważniejsze. Oczy chłopców lśniły, Jensine gaworzyła rozkosznie, a
Hugo usiłował powtarzać słowa kolęd.
Tylko szkoda, że nie było Johana. Dzień się jednak kończył i za parę
godzin znów go zobaczy.
Jeśli zdoła się wyrwać z domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zdecydowano, że tę noc Emanuel spędzi na sofie. Przeniesienie go na
piętro po stromych schodach byłoby bardzo uciążliwe, a zresztą za parę
dni pokój i tak miał się stać jego sypialnią. Rodzice Emanuela zamierzali
przenocować u Carlsenów, dokąd przewieźć ich miała dorożka zamówiona
na godzinę dziesiątą. Pierwszy dzień świąt zamierzali znów spędzić
wspólnie.
- Nie spodziewaj się nas zbyt wcześnie. - Matka Emanuela zmarszczyła
czoło w zamyśleniu. - Carlsenowie przeżywają ciężkie chwile. Karolinę
nie przyjechała na święta, wciąż gniewa się, że ojciec ją odprawił.
Dzisiejszy wieczór mieli spędzić w towarzystwie siostry i szwagra, ale
obawiam się, że jutro zostaną sami.
- Nie możesz przyprowadzić ich tutaj? - spytał Emanuel.
- Tutaj? - Matka nie ukrywała zaskoczenia. - Nie sądzisz, że i tak jest
nas za dużo?
- Lepsze to niż święta w samotności.
- Sądzę, że Betzy i Oscar mają inne zdanie na ten temat, Emanuelu.
Elise przestraszyła się, że teściowie zmienią zdanie i spędzą dzień
Bożego Narodzenia z przyjaciółmi. W takim wypadku nie mogłaby wyjść
z domu. Emanuel nie był w stanie zająć się Hugo i Jensine, a chłopcy
wybierali się na sanki. Pani Jonsen nie opiekowała się Jensine w dni
świąteczne.
- Byłoby nam miło, gdyby nas odwiedzili. Jestem im to winna, bo
przecież byłam u nich z wizytą.
- Dziękuję, Elise, to miło z twojej strony, ale nie sądzę, by to był dobry
pomysł. Betzy najlepiej czuje się u siebie. Trudno ją wyciągnąć z domu,
zwłaszcza w święta.
Elise znała tok jej myśli. Betzy Carlsen nie przyszłoby do głowy, by
spędzić świąteczny dzień w malutkim domku przy Hammergaten u byłej
robotnicy i dzieci mówiących miejską gwarą. A zresztą nie wiedziała,
czym mogłaby ich ugościć. Teściowa nie wspomniała ani słowem o
jedzeniu na kolejny dzień, a Elise nie miała nic poza pieczywem i kośćmi
na wywar.
Pani Ringstad przywiozła ze sobą duże pudło wypieków, ale w ciągu
wieczora zniknęła prawie cała jego zawartość. W tej kwestii możliwości
chłopców były nieograniczone. Teraz Pedera bolał brzuch, a Evert słaniał
się ze zmęczenia. Kristian już się położył, a Hugo i Jensine od dawna byli
w łóżkach.
Wszyscy szaleli ze szczęścia, rozpakowując prezenty. Kristian dostał
książkę Cudowna podróż i zaraz z nią gdzieś przepadł. Evert otrzymał
harmonijkę, a Peder samochodzik. Cała trójka patrzyła na Elise z radością
i zaskoczeniem, spodziewali się raczej jakichś praktycznych podarków.
Rodzice Emanuela sprezentowali im rękawice i szale zrobione na
drutach przez ciotkę Ulrikke. Jensine dostała piękną sukienkę, a Hugo
kolejkę. Elise podejrzewała, że Peder będzie się nią bawił równie chętnie
jak Hugo. Od dawna marzył o kolejce, z zazdrością spoglądał na tę, którą
miał Isac.
Pani Jonsen niewiele mówiła tego wieczora, zapewne speszona
obecnością „tych państwa z Eidsvoll", jak się wyraziła, kiedy Elise
odprowadzała ją do drzwi. Kłaniała się jednak w pas i dziękowała po
wielekroć, podkreślając, że była to najpiękniejsza Wigilia w jej życiu.
Kiedy wszyscy wyszli, w pokoju zrobiło się pusto i cicho. Elise
pościeliła Emanuelowi na sofie, usunęła popielniczkę, sprzątnęła skórki
pomarańczy i wyniosła kieliszki do kuchni, zostawiając sobie zmywanie
na następny ranek. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu, w uszach jej szumiało
i tętniło w skroniach. Nie wiedziała właściwie, skąd wzięło się to zmęcze-
nie, zwykły dzień pracy bywał bardziej wyczerpujący.
- Boli mnie głowa - powiedziała zwrócona plecami do Emanuela. - Jeśli
do jutra ból nie minie, wybiorę się na spacer. Świeże powietrze dobrze mi
zrobi.
- Nie dziwota, że jesteś zmęczona. Najpierw długi dzień w kantorze,
potem długi wieczór w domu. Dzisiaj zresztą wstałaś wcześniej niż
zazwyczaj.
Zaśmiała się nieco sztucznie.
- Trudno, żebym była zmęczona w dzień świąteczny. Mam nadzieję, że
nie przyplątała się mi jakaś choroba. Może przejdę się do Anny po tabletkę
przeciwbólową, ona zwykle trzyma je w domu.
- Do jutra poczujesz się lepiej. Pewnie denerwowałaś się wizytą moich
rodziców i bałaś się, że wieczór źle wypadnie. Pomóż mi dostać się na
sofę i połóż się. Możesz pogasić świece, będę przyglądał się Hammergaten
w świetle latarni. Ten widok działa usypiająco: płatki śniegu tańczące w
powietrzu i opadające w migotliwym świetle.
- Nie jesteś śpiący?
- Trudno zasnąć, kiedy w głowie kłębią się złe myśli.
- Myślisz o chorobie? - spytała, odwracając się do niego.
- O tym też. Zapadła cisza.
Może powziął jakieś podejrzenia. Elise nie odważyła się zapytać.
- Myślę również o tobie, o nas i o dzieciach. Jak dasz sobie radę, kiedy
zostaniesz sama?
- Nie mów tak, Emanuelu. Lekarz nie twierdził, że to śmiertelna
choroba.
- Ale zapewne i tobie przyszła taka myśl do głowy. Widziałaś, jak
postępuje. Zaczęło się od zawrotów, bólu głowy, potem zacząłem tracić
czucie w nogach, a teraz jestem sparaliżowany. Co mnie dalej czeka?
- Pomyśl o Annie. Wiele lat leżała przykuta do łóżka, a teraz już chodzi
nieomal samodzielnie.
- To co innego. Anna zachorowała, będąc dzieckiem. Mój stan wciąż się
pogarsza.
- Lekarz w szpitalu nie wiedział, co ci dolega. Twierdził, że wiele
chorób ma podobne objawy.
- Usiłujesz mnie pocieszyć i powinienem być ci wdzięczny, ale nie tego
od ciebie oczekuję. Bądź szczera i porozmawiaj ze mną o przyszłości. Jeśli
w ogóle czeka mnie jakaś przyszłość.
Elise wyszła do kuchni, zastanawiając się nad jego słowami. Nie mogła
mu powiedzieć, że nie lęka się o przyszłość. Nigdy nie będzie sama, ma
przecież Johana. Może nie zejdą się od razu, może minie rok lub dwa, lecz
nigdy nie będzie sama. Kto wie, może Emanuel znalazłby w tym wyznaniu
jakąś pociechę, ale Elise wolała nie ryzykować. Równie dobrze mogła go
zranić, wzbudzić gniew i zazdrość. Mógłby zacząć podejrzewać ją o
zdradę, zacząć śledzić jej kroki. Kiedy leżała w Ulleval, wyznał jej, że
kocha ją nad wszystko i nie może bez niej żyć. Uwierzyła mu, lecz
jednocześnie nie potrafiła zrozumieć, iż ktoś, kto miłuje, może tak bardzo
uprzykrzać życie ukochanej. Nie spytał jej o zdanie, kiedy rzucił pracę i
kiedy kupował towar do sklepu. Nie przyznał się, iż wydał miesięczną
pensję na stolik, i nie dawał jej pieniędzy na jedzenie i ubranie. Więc jakże
mógł ją kochać?
Kiedy weszła z powrotem do pokoju, Emanuel zdążył się już rozebrać,
naciągnąć koszulę nocną przez głowę i położyć się na sofie.
- Wspaniale! - pochwaliła go. - Nie pojmuję, jak dajesz sobie radę z tym
wszystkim.
Emanuel uśmiechnął się.
- Nie codziennie spotykają mnie wyrazy uznania. Warto się było trudzić.
Usiądź przy mnie, Elise. Pomasuję cię, może ból głowy ustąpi.
Przycupnęła na stołku koło sofy. Emanuel ostrożnie rozpuścił włosy,
które upięła w kok na czubku głowy.
- Masz takie piękne włosy - powiedział. - Powinnaś nosić je
rozpuszczone.
Elise roześmiała się.
- To coś dla młodych dziewcząt.
- Przecież jesteś młoda. Masz tylko dwadzieścia jeden
lat.
- Tylko? - zaśmiała się ponownie.
Nic nie odrzekł, wplótł palce w jej włosy i zaczął masować jej kark. To
było miłe uczucie. Elise rzeczywiście bolała głowa. Nie potrafiła się
jednak odprężyć z obawy, że stanie się zbyt natarczywy.
Ale przecież nie może tego zrobić, bo ma sparaliżowane nogi,
powiedziała w duchu.
Usiłował wsunąć palce pod kant sukni, ale kołnierzyk był zbyt wąski.
Zaczął wolno odpinać guziki.
- Gorąco tutaj. Zdejmij suknię.
- Jestem zmęczona, Emanuelu. Za chwilę kładę się do łóżka.
- Zaraz sobie pójdziesz, pozwól mi tylko na odrobinę pieszczoty. Nie
mogę zrobić tego, czego pragnę najbardziej, ale i tak dobrze nam z sobą.
Zaczął szarpać materiał.
- Pomóż mi. Mam tyle złych myśli. Może uda mi się o nich zapomnieć
choć na chwilę.
Nie miała serca się sprzeciwiać. Niechętnie ściągnęła suknię przez
głowę i powiesiła ją na oparciu krzesła. W pokoju paliła się jedna świeca,
na krześle obok sofy. Ich cienie poruszały się na ścianie, płomień świecy
chybotał się w przeciągu od okna i drzwi. Śnieg padał gęsto, dom i ulica
pogrążone były w ciszy.
Znów zaczął masować jej kark, po czym zsunął dłoń w dół na plecy pod
rąbek bielizny. Westchnął cicho i przesunął ją w przód, usiłując sięgnąć jej
piersi.
- Możesz zdjąć resztę? - spytał chrapliwie.
- Zimno mi, poza tym jestem zmęczona.
- Zrób to dla mnie.
- Któryś z chłopców może wejść.
- Przecież śpią. Zrób to dla mnie, Elise! Spraw mi tę przyjemność.
Posłuchała go niechętnie, zsunęła bieliznę, obnażając się do pasa.
Emanuel uniósł się nieco, przekręcił na bok i dotknął jej piersi.
- Masz piękne ciało. Jędrne i zdrowe, mimo że urodziłaś dwójkę dzieci.
- Połaskotał jej sutki, które stwardniały, raczej z zimna niż z podniecenia.
Przeszył ją słodki dreszcz. Jak to możliwe, skoro pożądała Johana? - Ty też
masz ochotę, Elise. Proszę cię, połóż się na mnie.
I znów posłuchała go z niechęcią. Myśl, że będzie musiała mu pomóc,
napełniła ją wstrętem. Dlaczego? Nie wystarczało mu, że z nim została,
opiekowała się nim, była jego pomocą domową i pielęgniarką, że go
utrzymywała? Czego jeszcze od niej zażąda? Czy prawo naprawdę
stanowiło, że kobieta musi być we wszystkim posłuszna swemu mężowi?
- Tak, dobrze. Unieś się nieco, bym mógł pieścić twoje piersi.
Elise odwróciła twarz, by ukryć wyraz odrazy.
- Jeszcze chwilkę. Może się uda. Jeśli mi pomożesz.
Elise gwałtownie zsunęła się na podłogę i pozbierała ubranie.
- Dobranoc, Emanuelu. Przykro mi, ale nie mogę. To niewłaściwe. Boję
się, że mogłabym ci zaszkodzić. Nic nie powiedział. I nie życzył jej dobrej
nocy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Obudziła się z uczuciem niepokoju. Nie wiedziała, czy teściowie zjawią
się z wizytą, a nie chciała zawieść chłopców prośbą o opiekę nad
najmłodszymi dziećmi. Obiecała im wszak, że będą mogli pójść na sanki.
Rzadko mieli okazję do zabawy, praca i nauka wypełniały im całe dni.
Niepokój zamienił się w irytację, choć Elise starała się jej nie okazywać.
W końcu było Boże Narodzenie, a poprzedniego dnia wszyscy przeżyli
jedną z najpiękniejszych Wigilii w ich życiu. Chłopcy wciąż byli radośnie
podekscytowani. Poczuła ulgę, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.
Napaliła w pokoju i zapaliła lampy dla Emanuela. Przewinęła Jensine,
posadziła Hugo na nocniczku, a potem zamierzała zająć się mężem.
Żeby tylko niczego się nie domyślił! Choć powtarzała sobie, że nie robi
niczego złego, to poczucie winy jej nie opuszczało. Było jej żal Emanuela.
Świadomość, że może nigdy nie podniesie się z wózka inwalidzkiego,
musiała być straszna. Emanuel zdradził ją i zachowywał się podle wobec
niej, ale nie darzyła go nienawiścią. Nie miała ochoty się mścić, odpłacać
pięknym za nadobne. Mimo jego przewin darzyła go szacunkiem i chciała
być mu przyjacielem. Ale nie żoną.
Kiedy skończyła zajmować się dziećmi, wzięła ich zabawki i zaniosła
do pokoju. Emanuel śledził ją wzrokiem.
- Jak się dzisiaj czujesz? Wciąż boli cię głowa? Przytaknęła, nie patrząc
na niego.
- A jak ty się czujesz?
- Tak samo. Szkoda, że nie możesz wyjść na powietrze. Bardzo bym
chciał, ale boję się wziąć na siebie odpowiedzialność za Hugo i Jensine.
- Dobrze to rozumiem. Przejdę się, jak zjawią się twoi rodzice.
- Zapewne nie zjawią się tak szybko. Boją się urazić panią Carlsen.
- Może przekonają ją do wizyty u nas?
- Nie sądzę. Słyszałaś, co powiedziała matka. Pani Carlsen najlepiej
czuje się u siebie.
- Ale przecież wychodzi? Do teatru, na spotkania towarzyskie.
Emanuel nic nie odrzekł, ale Elise znała jego myśli.
- Pomasuję cię, kiedy skończymy z toaletą. Zwykle ból głowy nie
trzyma się ciebie tak długo.
- Dzisiaj masaż mi nie pomoże. Mam wrażenie, że głowa mi pęknie.
- Coś innego ci dolega? - Emanuel spojrzał na nią badawczo. - Jesteś
taka niespokojna.
Elise schyliła się po zabawkę, by uniknąć jego wzroku. Jej policzki
płonęły
- Ostatnio mieliśmy sporo pracy w kantorze.
- Ktoś jeszcze komentował twoją książkę? Ktoś cię uraził?
Elise pokręciła głową.
- Panna Johannessen wspomniała, że w którejś z gazet ukazała się
recenzja. Nie miałam okazji zapytać, w której.
- Może Torkild coś wie na ten temat, zazwyczaj jest dobrze
zorientowany. Jeśli zjawią się rodzice, możesz zajść do nich i zapytać.
Przy okazji się przewietrzysz.
Emanuel ożywił się, wzmianka o recenzji wyraźnie go zainteresowała.
Sam o tym nie wiedząc, dał jej pretekst, którego potrzebowała.
Dobry Boże, niech teściowie się zjawią, pomodliła się w duchu.
Emanuel nie będzie miał żadnych podejrzeń, kiedy wyjdzie. Elise poczuła
ulgę.
Posmarowała jego kromki chleba grubszą warstwą masła i zaparzyła
świeżą kawę. Te gesty pomagały jej stłumić wyrzuty sumienia.
- A ty nic nie zjesz? - spytał zatroskany.
- Nie jestem głodna. Wypiłam kubek kawy, kiedy chłopcy jedli
śniadanie.
- Kawy z fusów, jak się domyślam - uśmiechnął się. Odwzajemniła
uśmiech, sprzątając ze stołu. - Zawsze myślisz o innych, nigdy o sobie.
Musisz zacząć dbać o siebie, Elise. Jesteś taka chuda. I blada.
Podeszła do okna. Rozjaśniło się, ale niebo wciąż zaciągnięte było
chmurami. Zapowiadała się śnieżyca. Poprzedniego dnia chłopcy
pracowicie odśnieżali ulicę. To była ciężka praca i Elise miała nadzieję, że
pogoda oszczędzi im powtórki.
Ziąb ciągnął od okien, wyraźnie się ochłodziło.
- Prognozy się sprawdzają, zapowiada się mroźna i śnieżna zima.
Emanuel westchnął ciężko.
- W gazecie pisali, że pokrywa na Sarabraten wynosi siedemdziesiąt pięć
centymetrów. To dużo, zima ledwie się zaczęła.
- Mam nadzieję, że pogoda się odmieni. Kiedy idę do pracy, śnieg zalega
na ulicach, a Hugo krzyczy, kiedy płatki opadają mu na twarz.
Emanuel westchnął raz jeszcze.
- Chciałbym móc się nim zająć. Byłbym jednak bezradny, gdyby coś się
stało.
- Nie myśl o tym. Hugo dobrze się czuje u Hildy. Może bawić się z
rówieśnikiem.
- Usiądź przy mnie. Nie musisz tak się krzątać w świąteczny dzień.
Dawnymi czasy nie wolno było wykonywać żadnych prac w Boże
Narodzenie poza tym, co absolutnie niezbędne.
Elise obróciła się i spojrzała na męża.
- Pewnie brak ci kościoła? Emanuel pokiwał głową.
- W domu chodziliśmy na nabożeństwo w Wigilię i Boże Narodzenie. To
były wielkie uroczystości, ludzie przyjeżdżali saniami, na pagórku przed
kościołem szpilki nie można było wcisnąć.
Jego twarz ożywiła się. Wspomnienia z dzieciństwa nie zawsze są złe,
pomyślała.
- Zawsze pragnęłam przeżyć Gwiazdkę na wsi. Uśmiechnął się, ostatnio
rzadko się uśmiechał.
- Powinnaś. Chłopcy też. Nastrój jest wyjątkowy, kiedy sanie suną
szeregiem, a z oddali dobiega głos dzwonów. Śnieg skrzypi pod płozami, a
światło pochodni jest jak sznur pereł. A u góry kruczoczarne niebo
upstrzone gwiazdami. Za każdym razem miałem łzy w oczach.
Elise zrobiło się go żal. Tak wyglądały kiedyś jego święta. Wyobraziła
sobie duże pokoje w domu Ringstadów rozświetlone lampami, z choinką
sięgającą sufitu. Stół uginający się pod ciężarem jedzenia, zapach
pieczonego ciasta i ogień strzelający wesoło w piecach i kominkach. Do
wieczerzy zasiadali odświętnie ubrani ludzie, panowie we frakach, panie w
jedwabnych i aksamitnych sukniach, usługiwały im pokojówki.
A teraz leżał na sofie, nie mogąc się poruszyć, w pokoju tak małym, że
trzeba było usunąć większość mebli, by wstawić łóżko. Gdyby nie jego
rodzice, nie mieliby świątecznych wypieków, a wieczerza wyglądałaby
znacznie skromniej. Pomyślała, że ich związek nie ma najmniejszego
sensu. Powinien zostać w Ringstad i prowadzić życie, do którego
przywykł. Po dolegliwościach sercowych jego matka bardzo złagodniała.
Gwałtowne scysje z dzieciństwa zapewne już nigdy się nie powtórzą.
Siedział spokojnie i przyglądał się jej.
- O czym myślisz?
- Wyobrażam sobie wasz dom w świąteczny czas. Oczy Emanuela
rozbłysły.
- Matka miała smykałkę do urządzania przyjęć. Dalecy i bliscy krewni
przyjeżdżali do nas i mieszkali u nas przez wiele dni. Dom wypełniał
śmiech i gwar, wszędzie były ozdoby świąteczne i udekorowane stoły.
Póki mieliśmy gości, matka nie traciła humoru. Bawiliśmy się w gry
towarzyskie, chodziliśmy wokół choinki, śpiewając kolędy, jadaliśmy
obficie i jeździliśmy z wizytami do sąsiadów, zabierając ze sobą
wszystkich przyjezdnych - dodał z uśmiechem. - Czasami wokół stołu
zasiadało trzydzieści, nawet czterdzieści osób.
- Pewnie ci tego brak.
- Czasami, nie za często. Rzadko wracam do tamtych chwil. Co było, to
było. Życie w Ringstad należy do przeszłości. Świąteczne wspomnienia
też.
- Przecież nie musi tak być - stwierdziła. Uśmiech zgasł na jego
wargach.
- Uważasz, że wydobrzeję?
- Tak. Nikt nie twierdzi, że to niemożliwe. Wbił w nią wzrok.
- Wierzysz w to?
Emanuel nie chwytał się nadziei, nie błagał o litość. Żądał szczerej
odpowiedzi.
- Nie przestanę wierzyć, póki nie mamy pewności.
Te słowa odniosły właściwy skutek. Emanuel pokiwał powoli głową.
- Może masz rację, może zbyt ponuro patrzę w przyszłość.
- Musisz wierzyć, Emanuelu. Wiara przenosi góry. Cuda się zdarzają.
Ta myśl i jej dodała otuchy. Wstała i podeszła do drzwi kuchennych.
- Chyba jednak zjem kawałek chleba.
Przedpołudnie wlokło się niemiłosiernie. Elise co rusz zerkała na zegar z
kukułką. Z każdą upływającą godziną jej nadzieja topniała.
Nie była w stanie usiedzieć spokojnie. Nie mogła zająć się cerowaniem
czy naprawą odzieży, bo był dzień świąteczny i Emanuelowi by się to nie
spodobało. Do czytania nie miała nastroju. Hugo bawił się grzecznie w
kąciku, ale Jensine zaczęła marudzić. Elise wzięła dziewczynkę na ręce i
podeszła do okna, by wypatrywać Ringstadów. Spotkało ją rozczarowanie.
Emanuel podniósł oczy znad książki, którą pożyczył od Schwenckego.
- Co z tobą, Elise? Jesteś dziś bardzo niespokojna.
- Wciąż boli mnie głowa, chciałabym już, żeby twoi rodzice się zjawili.
- Nie powinnaś była puszczać chłopców na sanki. Mogliby ci pomóc.
- Nie miałam serca im odmówić. Tak rzadko mają okazję się pobawić.
- Zazwyczaj im nie odmawiasz. Bardzo ich rozpieszczasz - dodał z
naganą w głosie.
Elise poczuła przypływ irytacji.
- Nie uważam, by byli rozpieszczeni. Właśnie opowiadałeś mi o swoim
dzieciństwie, porównaj je z dzieciństwem chłopców. Już przecież
przykazałeś im, żeby całe wakacje spędzili za ladą sklepu.
- W takim razie idź na spacer, póki Jensine śpi. Jakoś zajmę się Hugo.
Elise wyczuła napięcie w jego głosie. Pokręciła głową.
- Nie mogę. Co zrobisz, jeśli Hugo złapie coś, czego nie powinien
dotykać, przewróci się, uderzy lub oparzy przy piecu?
Nic nie odpowiedział.
Elise westchnęła ciężko i zaczęła przewijać Jensine. Rozczarowanie
sprawiło, że czuła się poirytowana, ale uznała, że nie powinna dać tego
poznać po sobie. Emanuel na to nie zasłużył.
Johan z pewnością też był rozczarowany. Przecież cieszył się, że
przyjdzie, że pobędą chwilę razem. Z przyjemnością wysłuchałaby
opowieści o Paryżu, o jego pracy, chciała zapytać go, jak długo zamierza
zostać na obczyźnie. Teraz to już nieważne, Johan stracił zapewne nadzieję
na spotkanie. Skoro nie udało się dzisiaj, nie uda się w kolejne dni. Johan
nie wiedział wprawdzie, że Evert i Peder obiecali pomóc Emanuelowi w
sklepie przez całe świąteczne wakacje, a Kristian zamierzał do nich
dołączyć, jak tylko skończy pracę u wozaka, ale rozumiał przecież, że coś
jej przeszkodziło w przyjściu. Zdawał sobie wszak sprawę, że zrobi
wszystko, by się z nim zobaczyć.
Coś dławiło ją w gardle. Johan miał rację: nie było im pisane, by być
razem. Nié mieli nawet prawa darzyć się miłością.
Było już po dwunastej i Elise straciła wszelką nadzieję, kiedy usłyszała
jakieś głosy na zewnątrz. Emanuel podniósł wzrok znad książki.
- Idą rodzice.
- Jesteś pewien, że to oni?
- Głosu matki nie sposób pomylić z innym. Idź na spacer, Elise. Zajrzyj
do Anny i Torkilda i zapytaj o tę recenzję.
- Może powinnam najpierw podać im kawę?
- Wyjaśnię im, że musisz się przewietrzyć. Matka potrafi przyrządzać
kawę.
Z reakcji pani Ringstad Elise domyśliła się, że jej zamiar nie przypadł
teściowej do gustu.
- Wychodzisz? Przecież właśnie się zjawiliśmy! Emanuel pośpieszył jej
z odsieczą.
- Elise idzie do Anny i Torkilda, żeby pożyczyć gazetę, w której
zamieszczono recenzję książki. Nie mogła uczynić tego wcześniej, bo nie
chciała zostawiać mnie samego z dziećmi.
- Mieliśmy wypić razem kawę. Jest Boże Narodzenie. Pan Ringstad
odwrócił się do syna.
- Recenzja, mówisz? To bardzo ekscytujące! - I zwracając się do Elise,
dodał: - Idź, Elise! Damy sobie radę. Marie zaparzy kawę, a my wypijemy
po szklaneczce z Emanuelem.
Pani Ringstad wciąż była niezadowolona, ale nie powiedziała ani słowa.
W chwilę potem Elise zamykała za sobą furtkę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ruszyła w dół Sandakerveien, by uniknąć spotkania z chłopcami lub
znajomymi. Mogła pójść lewym lub prawym brzegiem rzeki, dystans był
ten sam, ale chłopcy mieli zwyczaj bawić się na wzgórzu przy
Maridalsveien.
Kiedy zbliżała się do Andersengarden, serce zabiło jej mocniej. Może
Johan wciąż tam był? A może, znużony oczekiwaniem, podziękował
gospodarzom i poszedł do domu? Rzuciła spojrzenie ku oknom. Powinna
wejść i zapytać o recenzję, ale nie było na to czasu. Zresztą nie wypadało
tak po prostu wpaść jak po ogień i ruszyć dalej.
W oknie kuchennym domku majstra paliło się światło. Cała Hilda, jak
można palić lampę za dnia? Co się z nią stanie, kiedy majster zniknie z jej
życia? Takie nawyki są kosztowne.
Serce biło jej w piersi. Skąd brały się te emocje? Znała Johana na wylot,
byli wszak nie tylko parą, całe dzieciństwo spędzili na wspólnych
zabawach. Jeśli nie zdoła zapanować nad sobą, pan Paulsen gotów
powziąć podejrzenie, że coś jest między nimi. To by mu się nie spodobało,
Elise miała przecież męża. Kto wie, może nawet zwolniłby ją z pracy.
Nabrała tchu, by się uspokoić. Posiedzę tylko z Hildą, majstrem i
Johanem i wypiję kawę, powtarzała sobie w duchu. Niewiele to pomogło,
uczucie niepokoju nie chciało ustąpić.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać, i w progu ukazała się
Hilda.
- Widziałam cię z okna. Późno się zjawiasz!
- Nie mogłam wyjść, zanim rodzice Emanuela się nie zjawili. Niemal
już straciłam nadzieję.
Hilda spojrzała na siostrę ze współczuciem.
- Mogłaś wziąć dzieci ze sobą.
- Bałam się, że to ci się nie spodoba, skoro on tu jest.
- Siedzą w pokoju. Johan pokazał Paulsenowi swoje rysunki i Paulsen
jest pod wrażeniem. Powiedział, że zademonstruje je swoim wpływowym
znajomym.
Elise zrobiło się ciepło z radości. Hilda nie ruszyła się z miejsca,
studiując ją krytycznym wzrokiem.
- Nie stać cię, by kupić sobie płaszcz i kapelusz? Ubierasz się jak, nie
przymierzając, robotnica czy przekupka z targu.
- Dostałam piękną niebieską suknię od pani Stangerud, ale nie
odważyłam się jej włożyć, bo należała do Signe.
Hilda spojrzała na nią przerażona.
- Zamierzasz chodzić w rzeczach kochanki twego męża?
Elise uniosła podbródek.
- Suknia jest piękna.
- Nie masz za grosz honoru?
- Nie stać mnie na honor, ledwie opędzam cotygodniowe wydatki. -
Elise podeszła do drzwi do pokoju. - Jedliście już?
- Nie, czekaliśmy na ciebie.
Na jej widok majster i Johan unieśli się z krzeseł. Elise podała dłoń panu
Paulsenowi i złożyła mu życzenia świąteczne. Potem odwróciła się do
Johana.
Jego niebieskie oczy jaśniały radością. Długo przytrzymał jej rękę w
swojej ciepłej dłoni.
- Jak dobrze, że przyszłaś.
- Ledwie mi się udało. Rodzice Emanuela przyszli niedawno, a nie
mogłam zostawić go samego z małymi dziećmi - powiedziała, trochę zbyt
głośno i za szybko.
- Jest aż tak bezradny? - wtrącił się majster, głęboko poruszony.
- Tak, niestety - odrzekła Elise. - Obie nogi ma bezwładne i porusza się
na wózku. Gdyby dzieciom przydarzył się jakiś wypadek, nie byłby w
stanie zareagować.
Pan Paulsen pokręcił głową.
- Co za los! Dobrze, że ma panią, pani Ringstad. Co on robi całymi
dniami? Czy ktoś dotrzymuje mu towarzystwa?
- Teraz są u nas jego rodzice, ale na co dzień musi radzić sobie sam.
Dużo czyta, pożycza książki od przyjaciela.
Hilda postawiła na stole półmisek z kanapkami, kiełbasą i żeberkami na
zimno. Na osobnym talerzu podała stopki wieprzowe w marynacie. Elise
poczuła ssanie w żołądku.
- Mówisz o Schwenckem? - spytała Hilda. Elise przytaknęła.
Ku jej zdziwieniu Hilda zmarszczyła czoło.
- Co wy właściwie o nim wiecie?
- Że jest bardzo zdolnym kupcem. Emanuel mówi, że Schwencke zdąży
sprzedać towar, zanim trafi na półki - roześmiała się Elise.
Hilda była poważna.
- To dziwne. Sklep leży na uboczu. Chodzę tamtędy przedpołudniami i
jeszcze nie widziałam w środku klientów.
Tym razem roześmiał się pan Paulsen.
- To miałaś pecha, Hildo. Czym on handluje, pani Ringstad?
- Drobnym towarem, głównie sprzętem kuchennym. Ma też droższe
rzeczy, świeczniki, filiżanki z porcelany, ozdoby. Jego dom jest pełen
pięknych przedmiotów.
- Hm. I nazywa się Schwencke?
- Paul Georg Schwencke. Sklep mieści się na Maridalsveien, niedaleko
Arendalsgaten. Trudno nie trafić.
- Z pewnością zajrzę w to miejsce.
Zasiedli do stołu i Hilda nalała wszystkim kawy.
Elise znalazła się na-sofie obok Johana. Johan sięgnął po jej dłoń pod
stołem. Strumień gorąca przepłynął przez jej ciało i była gotowa siedzieć
tak całą wieczność. W pokoju panowało przyjemne ciepło. Hilda i pan
Paulsen tryskali uprzejmością, stół uginał się pod ciężarem pysznego
jedzenia, a zapach świeżo parzonej kawy łaskotał nozdrza. Było jak w
bajce, nie mogłoby być lepiej nawet, gdyby zostali sami. Wtedy bowiem
musieliby walczyć z pożądaniem lub dać upust żądzom, a potem cierpieć z
powodu wyrzutów sumienia. A teraz było cudownie. Rozkosznie i wbrew
pozorom niewinnie.
Musieli puścić dłonie, by zabrać się do jedzenia, ale Johan wykorzystał
ten moment i przysunął się do Elise. Oparł się udem o jej udo, sprawiając,
że znów poczuła falę gorąca.
Nie wiedziała, co je i czego dotyczy rozmowa. Pokój spowijała mgła, w
świadomości Elise istniał tylko Johan. I jej własna tęsknota.
Słowa majstra przywołały ją do rzeczywistości.
- Żal mi autora, to chyba najostrzejsza krytyka, jaką zdarzyło mi się
przeczytać. W pełni zasłużona, ale i tak uważam, że taka recenzja to cios.
Samson tłumaczy autora, twierdząc, że historie nie są zmyślone, ale ten
człowiek nie ma chyba piątej klepki. W każdym razie nie zachowuje się i
nie mówi jak inni.
Hilda i Elise wymieniły się spojrzeniami.
Johan też się ożywił.
- O jakiej książce mowa?
- Ukazała się niedawno pod tytułem Podcięte skrzydła. Jakiś
młodzieniaszek, zapewne zbuntowany syn z dobrego domu, spisał kilka
opowieści, które mają przedstawiać życie ubogich ludzi znad rzeki Aker.
Biedak nie ma pojęcia, o czym pisze. Twierdzi na przykład, że dziewczęta
wyrzuca się z pracy w fabryce za spóźnienia i że wiele z nich idzie na
ulicę, by zarobić na życie. Słyszał kto podobne bzdury? Ten, kto spóźni się
dwukrotnie z rzędu, nie zostaje wpuszczony do fabryki przed godziną
dwunastą i potrąca mu się resztę tygodniówki, ale przecież nie traci
zatrudnienia! Autor wspomina o robotnicy, która rzuca się do wodospadu,
utraciwszy robotę. Poczułem się dotknięty, bo przędzalnia leży koło mostu
i czytelnicy mogą powziąć podejrzenie, że rzecz cała nas dotyczy. Całkiem
niedawno gazeta „Verdens Gang" wydrukowała podobną historię.
Podejrzewam, że autorem jest ten sam człowiek. Wiem, że pewna młoda
niezamężna kobieta odebrała sobie życie w ten sposób, ale powód był
zupełnie inny. Właściwie powinienem wytoczyć sprawę autorowi, ale
jeszcze się wstrzymam. Recenzent dał mu stosowną reprymendę,
informując czytelników, że opowieść jest zmyślona. Z pewnością pojawią
się inne oburzone głosy, ale ja mogę spać spokojnie. Nikt nie ma prawa
oskarżać fabryki Graaha o przyczynienie się do śmierci młodej osoby.
Johan zakręcił się niespokojnie.
- Czy można się dowiedzieć nazwiska autora?
- To oczywiste, że wydawnictwo Grondahl & Son będzie musiało je
ujawnić. Zwłaszcza jeśli ktoś zażąda zadośćuczynienia w sądzie.
Zamierzam się do nich wybrać.
Mam prawo poznać nazwisko autora, uważam bowiem, że oskarżenie
skierowane jest przeciwko mnie. Nie pogodzę się z tym, że mam
anonimowego wroga. Hilda nie zdołała ukryć zdenerwowania.
- Nie uważam, by chodziło o ciebie. Może majster w innej fabryce
zwolnił jakąś dziewczynę za niestosowne zachowanie, a ona okłamała
wszystkich, twierdząc, iż wyrzucono ją za spóźnienie spowodowane
chorobą dziecka?
Pan Paulsen spojrzał na nią zdumiony.
- Czytałaś tę książkę?
Ku przerażeniu Elise Hilda zaczerwieniła się.
- Ja? - roześmiała się sztucznie. - A skąd miałabym ją wziąć? Książki
kosztują majątek.
- To skąd wiedziałaś, że opowiada ona o matce, która zostawia chore
dziecko?
- Słyszałam w kolejce w sklepie u Magdy. Magda kupiła książkę i
wypożycza ją za parę ore.
Majster wpatrywał się w nią z napięciem. Wyraz jego twarzy zmieniał
się, w końcu pokiwał głową powoli i powiedział zadowolony: - Ach tak!
To bardzo interesujące. W takim razie przejdę się po fabryce i zapytam
robotnice, co sądzą o tym dziele.
Elise była pewna, że żadna nie powie prawdy. Nawet jeśli rozpoznały się
w książce, nie zaryzykują zwolnienia. Będą wiedzieć, jakiej odpowiedzi
majster oczekuje.
Myśli Johana biegły tym samym torem.
- Ludzie są różni, panie Paulsen. W tych historiach może tkwić ziarenko
prawdy. Niewiele fabryk może pochwalić się tak dobrymi relacjami
między kierownictwem a robotnikami jak przędzalnia Nedre Voien.
Majster gładko przełknął pochlebstwo.
- Tak, to możliwe. Nie mam pewności, że autor ma na myśli wodospad
przy Beierbrua. Na naszej rzece jest sporo wodospadów. I ma pan rację,
ludzie są różni.
- Wiemy wszak, że w Yaterlandzie i Fjerdingen dzieją się straszne rzeczy
- ciągnął Johan. - Wielu przymyka oko na ten wrzód na ciele naszego
miasta, ale mało kto gotów byłby twierdzić, że powieść Albertine
Christiana Krohga nie ma oparcia w rzeczywistości. Niewielu twórców
podejmuje wątki społeczne. W zeszłym roku ukazała się książka Lill-Anna
i inne pisarki Nini Roli Anker, w której przedstawiono los kobiet
pracujących w fabrykach, ale poza tym kilku jedynie artystów ma odwagę
krytykować nierówności społeczne.
Elise zerknęła na majstra i dostrzegła, że wywód Johana zrobił na nim
wrażenie, choć pan Paulsen z pewnością nie należał do zwolenników
ruchu robotniczego. Sporo ludzi uważało, że kraj zmierza w złym kierunku
i należy coś przedsięwziąć. Kapitalizm panoszył się, industrializacja
przekraczała granice rozsądku.
Paulsen pokiwał głową z zamyśleniem.
- Uważa więc pan, że ten Elias Aas ma trochę racji?
- Nie czytałem książki, panie Paulsen, ale obracam się w kręgach
artystycznych i wiem, że wielu ludzi niepokoi się rozwojem wydarzeń.
Rozdźwięk między biednymi i bogatymi to prosta droga do rewolucji.
Może Elias Aas pragnął uświadomić ludziom to niebezpieczeństwo, ale
zrobił to niezdarnie.
Majster roześmiał się.
- Niezdarnie, trafił pan w samo sedno! Na zdrowie, panie Thoresen!
Rozmowa z panem to czysta przyjemność.
Johan opróżnił kieliszek. Elise nie wiedziała, co zawierał, ani ona, ani
Hilda nie zostały poczęstowane trunkiem. Miała jedynie nadzieję, że to nie
było nic mocnego, bo Johan nie nawykł do picia.
Pan Paulsen obrócił się do Hildy.
- Możesz przynieść kawy, moja droga? Proszę jeść, pani Ringstad i
panie Thoresen. W kuchni jest mnóstwo jedzenia.
Elise pomyślała o chłopcach. Zastanawiała się, czy matka Emanuela
przygotowała im jakiś posiłek, kiedy wrócili do domu. Ona siedziała tutaj,
zajadając smakołyki, a im musiała wystarczyć kromka chleba. Nic innego
nie miała w szafce kuchennej.
Johan znów chwycił jej dłoń, ścisnął i splótł z nią palce. Zrobiło się jej
gorąco.
Hilda wróciła z dzbankiem i spojrzała na siostrę.
- Za ciepło tutaj dla ciebie, Elise? Masz czerwone policzki. My z
Paulsenem lubimy ciepło, ale u was na Hammergaten jest zapewne dużo
chłodniej.
Elise skinęła głową, nie patrząc na Johana.
- Tak, u nas jest dużo chłodniej.
Johan znów ścisnął jej dłoń. Czuła jego bliskość, zdawało się jej, że
tworzą jedną całość. Te same myśli, ta sama tęsknota, ten sam pogląd na
większość spraw.
- Jak pani daje sobie radę, pani Ringstad? - Majster spojrzał na nią z
ciekawością, jakby ujrzał ją po raz pierwszy. - Najpierw praca w moim
kantorze, potem odbiera pani synka od Hildy i biegnie do domu, gdzie
czeka niemowlę, kaleki mąż i trzech rozbrykanych chłopców. Jak pani daje
sobie radę? - powtórzył.
- Chłopcy mi pomagają. Noszą drwa i wodę, usuwają śnieg i kładą
maleństwa wieczorami. Rano pomagają mi je ubrać.
Majster pokręcił głową zdumiony.
- Mają raptem kilkanaście lat.
- Peder i Evert mają po jedenaście lat, Kristian dwanaście.
- I potrafią zająć się niemowlęciem?
- Nie mają wyboru. Sama bym sobie nie poradziła. Pan Paulsen zamyślił
się.
- Tak się zastanawiam... Może wyświadcza im pani przysługę? Może
trzeba żałować tych, którzy nie mają żadnych obowiązków? Ci chłopcy
wyrosną na pracowitych obywateli. Tak sobie myślę, że dzieci wyrastające
na wsi i nawykłe do pracy mają coś, czego ludziom z miasta brak.
Elise uśmiechnęła się w duchu. Majster mówił o dzieciach z dobrych
domów, gdzie pełno było służby. Dzieci wzrastające nad rzeką Aker
potrafiły zadbać o siebie i swoje młodsze rodzeństwo.
Pan Paulsen stuknął się w czoło.
- Skoro pani mąż nie pracuje, z czego będziecie żyć? Elise poczuła, że
robi się jej gorąco. Musiała starannie
dobierać słowa.
- Emanuel niedawno rzucił pracę w zakładach Myren i zajął się handlem
drobnym towarem w małym sklepiku przy Maridalsveien. Tak jak Paul
Georg Schwencke. Kiedy zachorował, moi dwaj bracia i Evert stanęli za
ladą. Będą tam pracować do końca wakacji.
- Droga pani, nastoletni chłopcy nie mogą zajmować się handlem.
- Nie, rzecz jasna, że nie. To dorywcza pomoc. Mam nadzieję, że po
świętach Emanuel nauczy się dojeżdżać do sklepu na wózku.
- Jeśli nie będzie śnieżyć - wtrąciła się Hilda.
- Jeśli nie będzie śnieżyć - powtórzyła ze strachem Elise.
Johan ścisnął jej dłoń. W tym uścisku było wszystko: współczucie,
wsparcie, podziw. Mając miłość Johana, dam sobie radę ze wszystkim,
pomyślała.
Zegar Hildy wybił godzinę drugą. Wielki Boże, czas pędził jak opętany!
Elise miała wrażenie, że ledwo co przyszła. Zerwała się z miejsca.
- Nie wiedziałam, że już tak późno.
- Przecież państwo Ringstadowie są z Emanuelem - zaprotestowała
Hilda.
- Nie zamierzali zostać długo, a ja obiecałam, że zaraz wrócę.
Johan też się podniósł.
- Ja też już pójdę. Przyrzekłem siostrze, że wybiorę się z nią na
cmentarz. Już zdążyła mnie zbesztać, że nie towarzyszyłem jej na
porannym nabożeństwie - dodał, uśmiechając się.
Elise pożegnała się pośpiesznie z majstrem i wybiegła z pokoju. W
kuchni zatrzymała się.
- Powiedziałam w domu, że idę do Anny po gazetę - szepnęła do Hildy.
Hilda pokiwała głową z rezygnacją.
- Po co zachowujesz pozory? On na to nie zasługuje.
- Co byś powiedziała, gdybyś siedziała przykuta do wózka?
- Pomyślałabym, że to kara za moje grzechy. On powinien tak myśleć.
Elise pożałowała, że zadała to pytanie. W tej kwestii miały całkowicie
odmienne zdanie. Johan wyszedł z pokoju i podziękował za gościnę. Elise
odwlekała czas pożegnania. Razem ruszyli do Andersengarden.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Majster zamierza pokazać moje rysunki swoim wpływowym
znajomym - powiedział Johan zadowolonym głosem.
- Hilda wspomniała mi o tym. Jestem z ciebie dumna.
- Mam nadzieję, że nie spotkają cię nieprzyjemności, kiedy wrócisz do
domu?
- Matka Emanuela była obrażona, że wychodzę, ale jego ojciec mnie
poparł. Wyjaśniłam, że idę do Torkilda, by pożyczyć gazetę, w której jest
recenzja mojej książki. Majster ją czytał, ale bałam się spytać, o którą
gazetę chodzi.
- Torkild ją ma. Ja też czytałem tę recenzję. Elise odwróciła się ku
niemu.
- Naprawdę? Jest aż tak zła?
- Na twoim miejscu bym do niej nie zaglądał.
Elise posmutniała. W głębi duszy była przygotowana na ostre słowa
krytyki, ale liczyła też na pozytywne komentarze.
Johan rozejrzał się wokół, a potem otoczył ją ramieniem.
- Nie przejmuj się, Elise. Jestem z ciebie dumny. Dobrze wiem, że
recenzja zrodziła się z przesądów dziennikarza i ze strachu o własną
pozycję. To konserwatywna gazeta, a on dobrze zna oczekiwania swoich
czytelników. Nawet jeśli miałby inne zdanie, nie odważyłby się go przelać
na papier.
Pocałował ją, długo i gorąco. Elise na chwilę poddała się uczuciom, ale
zaraz odsunęła się od niego i rozejrzała wokół.
- Ktoś nas może zobaczyć.
- Nikogo tu nie ma. Robotnicy śpią, zbierając siły przed kolejnym dniem
harówki, a ich szefowie siadają właśnie do obiadu. - Uśmiechnął się. - Tak
się ucieszyłem, kiedy przyszłaś. Zdążyłem już zwątpić, że się zjawisz.
Elise odwzajemniła uśmiech.
- Ja też się raduję, że przeżyłam z tobą tę chwilę. Pragnęłam, by trwała
wiecznie.
Johan westchnął głośno i pogłaskał ją czule po policzku.
- Elise, tak bardzo cię kocham! Nie spałem pół nocy, myśląc o tobie. Los
ciężko cię doświadczył, ale dzielnie znosisz wszystkie przeciwności. Anna
też tak uważa i pociesza się słowami z Biblii. „Jak dni twoje moc twoja
trwała". Anna mówi, że dostajemy tyle, ile jesteśmy w stanie unieść na
swoich barkach. - Znów się uśmiechnął. - Ona wierzy głęboko, a mimo to
wyganiała mnie z domu, bym się z tobą spotkał.
Elise roześmiała się.
- W oczach Anny należymy do siebie. Johan spoważniał.
- Bo tak właśnie jest. Oboje popełniliśmy błędy, Agnes i Emanuel nie
powinni pojawić się w naszym życiu.' Związałem się z Agnes, bo straciłem
ciebie, a ona twierdziła, że spodziewa się mojego potomka. Ty wyszłaś za
Emanuela z powodu dziecka, które zmuszona byłaś urodzić. Oboje
przeżyliśmy tragedię. Współczułbym Agnes i Emanuelowi, gdyby byli
szczęśliwi w tych związkach, ale tak wszak nie jest. Mówiłaś przecież, że
Emanuel męczy się i że zamierzałaś się z nim rozstać. Elise przytaknęła.
- Zrobiłabym to, ale jego choroba spadła na nas jak grom z jasnego
nieba.
- Pozostaje mieć nadzieję, że lekarz się pomylił i Emanuel wróci do
zdrowia.
Pocałował ją jeszcze raz i ruszyli dalej. Chciał złapać ją za rękę, ale
Elise wzbraniała się.
- Możemy przypadkiem trafić na chłopców. Mogli wybrać się do Hildy
po jedzenie, tak jak to mają w zwyczaju w dni szkolne.
- Sądzisz, że mieliby coś przeciw temu, byśmy trzymali się za ręce?
- Sądzę, że byliby zachwyceni na twój widok, ale z pewnością
zdumieliby się, zrozumiawszy, że wciąż się kochamy. Zwłaszcza Kristian.
Johan nic nie odrzekł i dłuższą chwilę szli w milczeniu.
- Zobaczę cię jeszcze przed wyjazdem? - spytał cicho i ostrożnie. W
jego głosie brzmiała nadzieja, ale starał się jej nie naciskać.
- Mam taką nadzieję. Codziennie po pracy odbieram Hugo od Hildy. Po
szóstej.
- Będę tam na ciebie czekał. Hilda nie będzie chyba miała nic przeciw
temu.
Elise roześmiała się.
- Wręcz przeciwnie. Jest takiego zdania jak Anna.
- Co za szczęście, Anna i Hilda gotowe są wziąć udział w naszym
spisku. - Johan nie ukrywał rozbawienia.
- Jak znam Hildę, to pewnie-znajdzie jakiś pretekst, by zostawić nas
samych.
- Nie wiem, czy to rozsądne - droczył się z nią Johan. Elise poczuła w
sobie tę samą tęsknotę. .
- Jestem rada, że ostatnim razem do niczego nie doszło. Johan
spoważniał.
- Ja też, Elise. To mogło mieć poważne konsekwencje. Elise spłoniła się.
- To byłaby katastrofa.
- Zgadzam się.
Przeszli w milczeniu parę kroków.
- Ale miałaś ochotę?
Nie odważyła się spojrzeć na niego, serce jej dudniło, a w ciele szalał
pożar.
- Muszę odpowiadać na to pytanie?
- Nie, nie musisz. Wtedy to poczułem, a dzisiaj zrozumiałem. Masz te
same pragnienia co ja. Byłoby nam cudownie razem.
- Wiem. Marzę o tobie przed zaśnięciem. Czasami... - urwała.
Johan odwrócił się ku niej i chwycił ją za rękę.
- Czasami aż za bardzo, to chcesz powiedzieć? Przytaknęła i schyliła
głowę, zagryzając wargę ze wstydu.
- Tak bardzo za bardzo, że w końcu doznajesz ukojenia?
Jej policzki płonęły, nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Doszli do
Andersengarden.
- Wejdziesz na górę po gazetę?
- Powinnam. Emanuel był bardzo podekscytowany. Znów chwycił ją za
rękę i wciągnął do środka.
- Chodź, Elise, odświeżymy dawne wspomnienia. Zamiast ruszyć na
schody na piętro, pociągnął ją do wejścia do piwnicy, gdzie tak często
całowali się w ciemności.
- Pani Ringstad nie wybaczy mi tak długiej nieobecności.
- Jesteś z Emanuelem czternaście godzin na dobę. Ja proszę o kilka
minut.
Objął ją ramionami.
- Kocham cię, Elise. Będę czekać na ciebie, choćby to miało trwać całe
życie.
- A ja na ciebie, Johan.
Czas zniknął, rzeczywistość przestała istnieć. W jednej chwili znaleźli
się tam, gdzie byli, zanim zło wkradło się do ich świata. I on był tym, kim
kiedyś: wielkim i silnym bohaterem jej życia. Z nim miała dzielić
wszystkie radości i smutki, sukcesy i przeciwności losu. A przede wszyst-
kim miłość. Pani Thoresen zaoferowała im kuchnię, mogli wprowadzić się
w każdej chwili. Co za radość! Jakże szczęśliwi byli, mogąc dzielić
niewielkie łóżko w malutkiej, ubogiej kuchni. Chłód i przeciąg, cóż to
miało za znaczenie, skoro mieli siebie?
Zamknęła oczy i przyciągnęła go do siebie, przyjmowała pocałunki i
pieszczoty, odwzajemniała je z całą mocą. Zakręciło się jej w głowie, to
uczucie było potężne i dominujące. Czy tak właśnie czuła się wtedy, taka
lekka i radosna, tak bezgranicznie szczęśliwa?
Nie musiała odpowiadać na to pytanie, znała odpowiedź od zawsze.
Przez cały ten czas w głębi serca skrywała miłość do Johana, niezmienną,
trwałą, silną jak skała. Była tam nawet wtedy, gdy stawała z Emanuelem
przed ołtarzem i gdy nocami oddawała mu swoje ciało.
- Kocham cię, Johan. Zawsze cię kochałam i zawsze będę kochać.
Jęknął w odpowiedzi, ale niczego więcej nie potrzebowała. Znała jego
myśli i uczucia. Tworzyli jedność.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Elise nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek dręczyły ją
większe wyrzuty sumienia niż teraz, gdy zbliżała się do Hammergaten.
Dochodziła trzecia, spędziła poza domem prawie trzy godziny. A przecież
miała tylko zaczerpnąć świeżego powietrza i pożyczyć gazetę od Torkilda.
A teraz pewnie na zawsze zniszczyła swą relację z teściową, ledwie co
odbudowaną. A przecież pomoc rodziców Emanuela była im potrzebna.
Teraz, lecz przede wszystkim w przyszłości.
Obawiała się, że wyrzuty sumienia i gorące doznania zostawią ślad na
jej obliczu. Policzki wciąż jej płonęły na wspomnienie pieszczot Johana, a
kiedy ciało i duszę wypełnia moc uczuć, trudno ukryć je wobec świata.
Zbliżając się do drzwi kuchennych, usłyszała ożywione chłopięce głosy.
Bogu dzięki, że wrócili już do domu! A państwo Ringstad może już poszli,
może uznali, że powrót Kristiana, Pedera i Everta zwalnia Emanuela z ko-
nieczności opiekowania się najmłodszymi dziećmi. Pchnęła drzwi i weszła
do środka.
Jensine leżała na chodniku, a Kristian zmieniał jej pieluszkę.
Peder z Evertem karmili Hugo.
- Tak długo cię nie było! - Peder spojrzał na siostrę z wyrzutem.
- Odwiedziłam Hildę. Wpadłam też do Anny i Torkilda.
- Wiem, ale dlaczego byłaś u nich cały dzień?
- U Hildy zastałam majstra, który koniecznie chciał coś ze mną
przedyskutować. Poczęstował mnie kawą i kanapkami, więc nie wypadało
odmówić.
W tej samej chwili usłyszała głosy z pokoju.
- Rodzice Emanuela są jeszcze? Peder i Evert pokiwali głowami.
Evert podsunął łyżkę kaszy pod buzię Hugo.
- Matka Emanuela chciała iść na policję - oznajmił, nie podnosząc
głowy. - Uznała, że coś ci się stało.
Elise przeraziła się.
- Ale chyba tego nie zrobiła?
Obaj zaprzeczyli. Elise dostrzegła z ulgą, że nie dali się przestraszyć.
Peder uśmiechnął się nawet z pobłażliwością.
- Powiedziała, że mieszkamy w niebezpiecznym miejscu. A my wiemy,
że tu nad rzeką żyją sami mili ludzie. No, może poza Pingelenem, ale on
jest groźny tylko dla mnie, nie dla dorosłych.
Kristian skończył przewijać Jensine i podniósł ją z podłogi.
- Nie musiałaś jednak iść do Hildy i Anny, kiedy oni przyszli z wizytą -
stwierdził i zniżył głos. - Matka Emanuela ma kwaśną minę.
Elise zaczerpnęła tchu i ruszyła do pokoju. Cała trójka spojrzała na nią,
ale nikt nic nie powiedział.
- Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Wpadłam do Hildy, nie
chciałam, by w taki dzień czuła się samotna. I natknęłam się na majstra
Paulsena, który siedział tam, popijając kawę. Bardzo nalegał, bym coś z
nimi przekąsiła.
Pan Ringstad posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Majster? Dziś znów u niej był? Emanuel odwrócił się do ojca.
- Mówiłem ci, że coś jest między nimi.
- Tak się nie godzi! - oburzyła się pani Ringstad. - Hilda wciąż jest
mężatką, nieprawdaż?
- Tak - przytaknęła Elise - ale zamierza rozstać się z Reidarem.
- Rozstać? - Pani Ringstad poczerwieniała na twarzy. - I znów wstyd
spadnie na waszą rodzinę. Jakbyście nie mieli dość.
Elise czuła na sobie badawczy wzrok Emanuela.
- Długo cię nie było.
- Przykro mi. Wywiązała się nieprzyjemna rozmowa. Pan Paulsen
wspomniał o mojej książce. - Zwróciła się do teścia. - Oczywiście nie ma
pojęcia, że ja ją napisałam, ale złościł się strasznie, twierdząc, że rzecz
jego dotyczy. Był w bojowym nastroju i uznał, że recenzent wsparł jego
pogląd. Domyślam się, że recenzja jest bardzo nieprzychylna. Paulsen
zamierza wytoczyć sprawę autorowi.
Emanuel ożywił się.
- Torkild miał gazetę?
- Tak, ale nie przeczytałam jeszcze tego tekstu. Po wywodach Paulsena
nie odważyłam się. Boję się, że mnie zniechęci do pisania.
- Przyniosłaś gazetę ze sobą?
- Tak - potwierdziła. - Leży w kuchni.
- Przynieś ją, proszę.
Pani Ringstad nie odzywała się od dłuższego czasu, ale teraz wtrąciła
się, przybierając oskarżycielską pozę.
- Uważam, że nie powinnaś spędzać świątecznego przedpołudnia u
innych, skoro w domu czeka na ciebie chory mąż, Elise.
Ełise posłała jej zawstydzone spojrzenie.
- Przykro mi z tego powodu. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrobiło się
tak późno.
- Nie było cię trzy godziny.
- Daj już spokój, mamo! - zirytował się Emanuel. - Chcę przeczytać
recenzję.
Elise wybiegła do kuchni.
Kiedy wracała, dobiegły jej słowa teściowej.
- Młode kobiety nie rozumieją już wagi odpowiedzialności i
zobowiązań. Wystarczy dać im palec, a zabiorą całą dłoń.
Elise nie miała pojęcia, czy pije do niej, czy do Signe. Pani Ringstad
zamilkła, gdy dziewczyna pojawiła się w progu.
Elise podała gazetę Emanuelowi, lekceważąc słowa teściowej.
- Nie mów mi, co tam jest napisane. Nie chcę tego słuchać.
- Taki z ciebie tchórz, Elise? - roześmiał się pan Ringstad. - Miałem inne
zdanie o tobie.
- Jeśli usłyszę, że nie potrafię pisać, stracę cały entuzjazm i rzucę to
wszystko. Jestem tego pewna.
- Zajmij się domem, Elise - powiedziała teściowa łagodniejszym
głosem. - Opieka nad dziećmi i Emanuelem i tak zabiera ci mnóstwo
czasu. Kobiety w dzisiejszych czasach uważają, że powinny pracować
zawodowo, ale ja sądzę, iż miejsce kobiety jest w domu. I nie powinny
mieć prawa wydawania książek, książki mają zły wpływ na młodzież.
Weźmy Magnhild Bjornstjerne Bjornsona. Jak taki dobry pisarz, na
dodatek mężczyzna, mógł napisać takie bzdury? Główna bohaterka zrywa
małżeństwo, bo nie ma w nim miłości. A pisarz nazywa ten związek
nieobyczajnym! Pytam się więc: co nas teraz czeka? Czy ludzie
spodziewają się, że małżeństwo to wieczne upojenie i namiętność?
Pan Ringstad nie słuchał żony.
- Przeczytaj nam recenzję, Emanuelu! Emanuel spojrzał na Elise.
- Możesz wyjść do kuchni, jeśli nie życzysz sobie tego słuchać.
Elise pokręciła głową. Poczuła się urażona uwagą teścia o tchórzostwie.
- Zmieniłam zdanie. Czytaj na głos, Emanuelu. Emanuel przerzucił kilka
stron, rozłożył gazetę i zaczął czytać:
Wydawnictwo Grondahl & Son powinno działać rozważnie! Czy
wykazało się rozwagę, wypuszczając na rynek tom opowiadań „Podcięte
skrzydła"? A może to zwykła prowokacja? Jeśli tak, to udana. Nie ma
czytelnika, który nie poczułby się sprowokowany tym tandetnym
dziełkiem. Ta książka to kpina z podstaw naszej egzystencji, naszej wiary,
moralności i z wartości, które pragniemy przekazać dzieciom. Autor bierze
w obronę prostytucję, pijaństwo i niesumienność w pracy, sympatyzuje z
młodymi, bezwstydnymi kobietami, które poszukują przygód i łatwego
zarobku w przybytkach rozpusty, sprzedają się byle komu, zostawiając
swoje potomstwo o głodzie i chłodzie. A dzieci u nich pod dostatkiem, te
wykolejone indywidua mają ich zwykle całą gromadkę! Pytanie ciśnie się
na usta: gdzie podziewa się ojciec tych dzieci? Udzielę odpowiedzi: w
ogóle go nie mają!
Te kobiety bowiem trudnią się nierządem, rodzą dzieci włóczęgom i
pijakom, a w końcu trafiają do szpitala Ullevdl, gdzie wydzielono
specjalny oddział, by leczyć choroby, których same się nabawiły! A kto za
to płaci? Ty, drogi Czytelniku, i ja. Tym celom, między innymi, służą
pieniądze z naszych podatków. Ladacznice wychodzą wyleczone i wracają
do swego grzesznego procederu.
Jaki wpływ mieć będzie ta książka na nasze córki? Zapewne nigdy się z
nią nie zetkną ani nie przeczytają z własnej woli. Powtarzam jednak
pytanie: jaki wpływ będzie mieć na nasza młodzież? Ukazując się
nakładem renomowanego wydawnictwa, książka daje młodym ludziom
asumpt do wiary, że historie w niej zawarte opierają się na prawdzie. Że
młoda robotnica zostaje „zmuszona" do prostytucji, bo zwolniono ją z
pracy w fabryce. Na rany boskie, istnieje chyba jakieś inne zajęcie? Mogła
zatrudnić się jako pomoc domowa, wolnych posad jest bez liku. Sam nie
znalazłem jeszcze właściwej opiekunki dla moich dzieci, ale Boże broń,
bym wpuścił taką ulicznicę za mój próg. Autor wspomina o
szesnastoletniej tkaczce, która zachodzi w ciążę z dyrektorem fabryki i
zmuszona jest oddać własne dziecko. Elias Aas wyraźnie współczuje tej
pannie. Nie powinien raczej spytać, dlaczego była na tyle głupia i
lekkomyślna, by inicjować związek z dyrektorem? Dyrektor na pewno
miał żonę, o tym też ta biedaczka nie pomyślała? Gdzie była matka tego
dziewczęcia, jak mogła pozwolić nieletniej na tak bezwstydne
zachowanie? Proponuję, by wnieść sprawę przeciwko autorowi. Ten
człowiek nie powinien mieć prawa drukować swoich wypocin ani
wypowiadać się publicznie. Stanowi zagrożenie dla naszych norm
społecznych.
Emanuel powoli odłożył gazetę. Był śmiertelnie blady. Kiedy czytał,
nikt nie odezwał się słowem. Elise wstrzymała oddech.
Zrobiło jej się ciemno przed oczyma, czuła, że zaraz zemdleje, i wsparła
się o stół. Pan Ringstad chrząknął.
- Mocna rzecz - powiedział, niezdarnie ukrywając, jak bardzo poruszył
go ten tekst.
Pani Ringstad wstała z krzesła i zatoczyła się. Wbiła wzrok w Elise.
- Ty napisałaś tę książkę? - spytała z niedowierzaniem.
Pan Ringstad usiłował się wtrącić.
- Nie irytuj się, Marie. Czytałem ją i muszę przyznać, że siebie tam nie
rozpoznaję. Też musisz ją przeczytać. Zrozumiesz, że recenzent nie
wykazał się obiektywizmem. Kieruje ten tekst do czytelników własnej
gazety i wątpię, by naprawdę tak uważał. Miejmy nadzieję, że recenzje
ukażą się w innych gazetach, mniej jednostronnych w swoich opiniach.
Pani Ringstad nie dała się uspokoić.
- Nie wiem, czy odważę się teraz wyjść na ulicę - powiedziała,
załamując nerwowo dłonie i posyłając Emanuelowi zrozpaczone
spojrzenie. - Jak mogłeś mi to zrobić? Nie dość się nacierpieliśmy? Wiele
zrobiłam, by zaakceptować twoją sytuację, Emanuelu, i nie myślę
wyłącznie o chorobie. Starałam się być dobrą babcią dla twoich i nie
twoich dzieci. Przygotowałam wieczerzę wigilijną, przyniosłam jedzenie i
podarki, spędziłam z tobą całe przedpołudnie. Teraz zaś czuję, że to
wszystko na próżno. Co bym nie zrobiła, twoje życie legło w gruzach i
moje też.
Zaczęła płakać i gwałtownym ruchem sięgnęła po chusteczkę.
- Co powiem ludziom? Jak spojrzę w oczy rodzinie i przyjaciołom?
- Ależ mamo! - Emanuel wreszcie odzyskał głos. - Nikt nie wie, że tę
książkę napisała Elise. Musisz po prostu udawać, że o niczym nie wiesz.
- Mam więc kłamać? - załkała. Pan Ringstad ruszył ku drzwiom.
- Chodź, Marie. Betzy i Oscar czekają na nas. Zasiedzieliśmy się.
Mijając Elise, poklepał ją po ramieniu.
- Nie przejmuj się. Jestem przekonany, że pozostałe gazety napiszą w
innym tonie. Sprawdzę u Oscara.
Elise pomogła teściowej nałożyć płaszcz i pożegnała ich u drzwi.
Kiedy wróciła do pokoju, Emanuel siedział z ponurą miną. Uznała, że
powinna się bronić.
- Powiedziałam, że recenzja jest bardzo krytyczna. To wy nalegaliście,
by ją przeczytać.
Emanuel nie odezwał się. Elise łzy napłynęły do oczu.
- Mówiłeś, że książka jest dobra, że jesteś ze mnie dumny.
- Tak uważałem. Nie spodziewałem się jednak, że wzbudzi tak
gwałtowne reakcje. Byłem przygotowany na krytykę, ale nie aż tak
druzgocącą.
- Nie powinnam była prosić Torkilda o tę gazetę.
- Nie powinnaś była. A on powinien był podrzeć ją na strzępy lub
przynajmniej cię ostrzec.
Johan też uważał, że nie powinnam jej czytać, pomyślała. Czuła się
strasznie.
- Jadłeś coś? - spytała cienkim głosem.
- Tak. Matka przygotowała smaczny posiłek.
- Twoja matka ma rację, Emanuelu. Zniszczyłam ci życie.
Spodziewała się, że zaprotestuje, ale Emanuel nie powiedział ani słowa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Cały następny dzień Elise spędziła w domu. Drugi dzień świąt, dzień
wolny od pracy. Wiedziała, że powód, dla którego go ustanowiono, był
prosty: dać możliwość uczestnictwa w nabożeństwie wiernym w parafiach,
w których pastor dzielił obowiązki między dwie świątynie. Dla robot-
ników był to jeden z niewielu dni odpoczynku, nie licząc niedziel.
Miażdżąca recenzja książki bardzo ją dotknęła, rozczarowanie Emanuela
i rozpacz teściowej też bardzo ją zabolały. Wczesnym rankiem Emanuel
stwierdził, że jeśli Elias Aas zostanie pozwany, może się to dla niej
skończyć surową karą pieniężną. Po wyjściu rodziców siedział w wózku z
ponurą miną i na wszystkie jej pytania odpowiadał półsłówkami. No i nie
zmrużył oka w nocy, tak przynajmniej oświadczył. Gdyby się rozzłościł,
mogłaby dać mu odpór, ale teraz rozumiała jego zaniepokojenie. W ich
sytuacji finansowej nic gorszego niż grzywna nie mogło ich spotkać.
Bała się myśleć o Johanie. To chyba nie przypadek, że wszystko
zdarzyło się tego samego dnia, kiedy porzuciła swoje obowiązki, by oddać
się przyjemnościom.
Johan też pewnie był rozczarowany. Otworzyła przed nim serce,
spodziewał się więc, że uczyni wszystko, by się z nim zobaczyć. Hilda
pewnie też się jej spodziewała.
Chłopcy śledzili ją zdziwionym wzrokiem. Dowiedzieli się, że jakiś
dziennikarz wyraził się pogardliwie o jej książce, ale Elise nie pokazała im
recenzji.
Peder otoczył ją ramieniem.
- Nie przejmuj się, Elise. Jeśli on uważa, że kłamiesz, to ma nierówno
pod sufitem.
Elise otarła łzę z kącika oka.
Twarz Pedera pociemniała z gniewu.
- Pójdę do tej gazety i walnę go w gębę! - krzyknął wzburzony. - I
jeszcze mu powiem, że moja siostra to najmilsza istota w całej Kristianii.
Jak nie poprosi cię o przebaczenie, to mu utnę głowę!
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Nic nie jest straszne, jak się ma takiego obrońcę. Pamiętaj tylko, Peder,
że to Elias napisał tę książkę.
W tej samej chwili usłyszeli jakieś głosy na dworze. Twarz Pedera
pojaśniała.
- Ktoś idzie! Może goście?
Elise otrząsnęła się. Rozczarowanie recenzją sprawiło, że zapomniała o
chłopcach. Był to ich ostatni dzień wakacji. Powinna im go jakoś
uprzyjemnić, tym bardziej że zostawiła ich samych w Boże Narodzenie.
Wstała z taboretu kuchennego, by otworzyć drzwi. Ku jej zdumieniu zza
narożnika domu wyłonili się teściowie. Po tym, co zaszło poprzedniego
dnia, nie spodziewała się, że jeszcze ich odwiedzą przed wyjazdem do
Ringstad.
Teść wymachiwał jakąś gazetą.
- Nie smuć się, Elise! Niosę ci coś zupełnie innego. „Socjaldemokrata"
zna się na rzeczy!
Otrzepał śnieg z butów, wszedł pośpiesznie do środka i przerzucił strony
gazety.
- Czytaj!
Jego twarz błyszczała. Za nim, ku jeszcze większemu zdumieniu Elise,
postępowała pani Ringstad, rozpromieniona i uśmiechnięta. Zdawało się
jej, że widzi ducha.
Z drżeniem serca zaczęła czytać.
Wreszcie ktoś odważył się powiedzieć prawdę!
W wydawnictwie Grondahl & Son ukazał się właśnie skromny zbiór
nowel pióra nieznanego autora Eliasa Aasa. Tytuły tych opowiadań nie
zapowiadają nic szczególnego, są nawet dość nieporadne. Podajmy
przykład: „Kiedy wróci mama?" Z dużym sceptycyzmem zaczęliśmy
przewracać strony.
I co się stało? Ujrzeliśmy słowa płynące za słowami, zdania płynące za
zdaniami, jak ożywczy strumień wiosną. Ciche i spokojne, lecz podszyte
emocją, wizjonerskie i pełne mocy, które, dzięki swej skromnej formie,
poruszają serca i napełniają najwyższym podziwem.
Pojęliśmy wkrótce, że to, co trzymamy w rękach, nie jest iskierką
talentu, ale prawdziwą pochodnią. Elias Aas w mistrzowski sposób maluje
obraz ponurych relacji między bogatymi a biednymi, między robotnikiem
a pracodawcą i opisuje morze niesprawiedliwości, które sprawiło, że lu-
dzie znad rzeki Aker noszą to piętno, które tak dobrze znamy. Pisarz nie
patrzy na nich z zewnątrz, do czego przecież zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Wręcz przeciwnie, potrafi wczuć się w los dziewcząt z fabryk, dać wyraz
ich radościom i troskom dnia codziennego. Książka nie jest manifestem,
ale z pewnością stanie się kamieniem milowym walki klasowej,
przełomem w batalii o sprawiedliwość. Nie można czytać „Podciętych
skrzydeł" bez uczucia wzruszenia. Książka opowiada o zwykłych, ciężko
pracujących ludziach. O młodych matkach pędzących do fabryk bladym
świtem i wracających na ołowianych nogach do domu po dwunastu
godzinach harówki tylko po to, by znów pracować: przy mężu, dzieciach,
w kuchni. Mówi o tysiącach kobiet i mężczyzn, którzy przyczynili się do
uprzemysłowienia tego kraju i polepszenia naszego losu. Za jaką cenę?
Wysoką, czasami za cenę własnego życia! Elias Aas nie czuje wzgardy,
pisząc o pijakach z Fjerdingen i Vaterlandu, raczej tłumaczy, skąd się
wzięli. Nie potępia dziewek ulicznych z Lakkegata, tylko pozwala nam
zrozumieć, co każe im uprawiać ten wstydliwy proceder. Nie obwinia
matki, która odbiera sobie życie, zostawiając małe, niewinne dzieci na
pastwę losu, ale wyjaśnia przyczyny jej desperackiej decyzji. Jedno z
opowiadań autor zatytułował „Bliźni". Może powinniśmy zapytać samych
siebie: okazaliśmy im współczucie czy jesteśmy współwinni ich losu?
Elise przełknęła ślinę, usiłując zapanować nad łzami, ale nie zdołała.
Poczuła, jak otaczają ją ramiona teścia, i łkając, wsparła się na nim.
- Już dobrze, moje dziecko. Masz prawo wylewać łzy radości. Jestem z
ciebie dumny. Mam pewność, że wielu ludzi odczuwa podziw dla ciebie,
nawet ci, którzy mają inne poglądy polityczne. Wierzę też, że mnóstwo
osób sięgnie po książkę, przeczytawszy tę recenzję.
- Oscar przeczytał tę drugą - wtrąciła się teściowa i wzdrygnęła się. -
Udawaliśmy, że nie wiemy, czego dotyczy. Nie bój się, Elise, nie
zdradzimy, że to ty napisałaś tę książkę.
Teść puścił ją i ruszył do pokoju.
- Musimy powiedzieć Emanuelowi o wszystkim. Widziałem, jak bardzo
był wzburzony. To go uspokoi.
Chłopcy obserwowali tę scenę w milczeniu, ale Peder nie mógł się
dłużej opanować.
- Zabili go? - spytał.
Pani Ringstad nie zrozumiała.
- Kogo, Peder?
- Tego bandytę, który źle napisał o Elise?
- Ależ Peder! Nie można się tak wyrażać o człowieku z wyższym
wykształceniem, który pracuje w poważanej gazecie.
Peder umilkł.
Elise weszła za teściem do pokoju. Zauważyła, że Emanuel był jeszcze
bledszy.
-' Spójrz, Emanuelu, to coś zupełnie innego! - Głos teścia zabrzmiał
potężnie w małej izbie. - Najwyższy czas, by ludzie przestali mamić się
romantycznymi kłamstwami. Trzeba nam realistycznych opisów życia
mieszczan i robotników. Twoja żona idzie przodem, wydeptując ścieżkę,
która wkrótce przemieni się w szeroki trakt.
Wręczył synowi gazetę.
Pani Ringstad roześmiała się.
- Nie przesadzaj, Hugo. Wielu twórców podążało tą drogą przed nią.
Pomyśl o Bjornsonie i Garborgu.
Pan Ringstad nie słuchał jej.
- Drogę do lepszego społeczeństwa wytyczają pisarze. Twórcy muszą
dać nam prawdziwy obraz rzeczywistości poprzez powieści, w których
czytelnicy mogą przejrzeć się jak w lustrze.
Zamilkł i patrzył na Emanuela, przestępując z nogi na nogę.
Kiedy Emanuel skończył, opuścił gazetę na kolana, odwrócił się do
Elise i uśmiechnął się.
Blade kolory pojawiły się na jego policzkach.
- Gratuluję, Elise. Zasłużyłaś na to. Za dużo szczęścia naraz, pomyślała.
- Niewiele osób czyta „Socjaldemokratę". W kręgach mieszczańskich to
nie jest popularna gazeta.
- Nie, ale książka i recenzje wzbudzą z pewnością ożywioną dyskusję.
Konserwatyści będą wściekli, robotnicy poczują się pewniej. Mimo
pozytywnej recenzji uważam, że dobrze się stało, iż wydałaś książkę pod
pseudonimem.
Ojciec Emanuela odwrócił się do Elise.
- Napisz jeszcze jedną! Spisz więcej historii o ciężkim losie robotników!
- Nie zgadzam się z tobą - zaprotestował Emanuel. - Nie wiemy jeszcze,
co będzie dalej. Pamiętaj o karze, która spotkała Christiana Krohga za
wydanie Albertine.
- Drogi chłopcze, to było dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory wiele się
wydarzyło. Ukazały się Strajk Pera Sivle i Ponad siły Bjornsona.
Emanuel pokręcił gwałtownie głową.
- Wielcy zniosą grzywny i ostre słowa krytyki. Nas na to nie stać, nie
mamy sił, by podjąć walkę. Nie zmrużyłem oka w nocy, zamartwiając się,
do czego to wszystko może doprowadzić.
- Zgadzam się z Emanuelem - wtrąciła się matka. - To nie są sprawy dla
takich łagodnych istot jak on. Tym bardziej dla kobiet.
Elise uznała, że musi się bronić.
- Nie napisałam tej książki, by wzbudzić debatę czy uczestniczyć w
walce klasowej. Napisałam ją po to, by opowiedzieć historię Oline,
Mathilde i Hildy. Pragnęłam, oczywiście, by ludzie pojęli ten ogrom
niesprawiedliwości, ale nie zamierzałam drażnić ludzi z drugiej strony
rzeki. Oni żyją w swoim świecie, my w swoim. Nigdy nie zazdrościliśmy
„państwu", jak zwykliśmy ich nazywać. Różnice między nami są tak
wielkie, że wszelkie porównania nie mają sensu. W dzieciństwie
zdawaliśmy sobie sprawę, że pójdziemy w ślady naszych rodziców i czeka
nas takie samo życie. Tak jest i tak zawsze było. Wiedzieliśmy również, że
wielu ludzi po naszej stronie rzeki cierpi większy niedostatek. My
przynajmniej mieliśmy pracę.
Jej teść uśmiechnął się.
- Otworzyłaś mi oczy, Elise, i wierzę, że inni też to pojmą. Gdyby ktoś
powiedział mi parę lat temu, że będę wymachiwał „Socjaldemokratą" i
występował przeciwko prawicy, nie uwierzyłbym. Pozwoliłaś mi
zrozumieć, że ten kraj utknął w ślepym zaułku. Cóż z tego, że mamy elek-
tryczne tramwaje, króla, turbiny i maszyny parowe, jeśli przepaść między
biedą i bogactwem wciąż się pogłębia? To się może skończyć rewolucją.
Wraz z postępem technicznym trzeba usuwać różnice klasowe i finansowe.
Emanuel spojrzał na ojca ze zdumieniem.
- Nigdy nie mówiłeś w ten sposób.
- Najwyższy czas, bym zaczął.
Zdjął płaszcz i kapelusz i podał żonie, po czym zasiadł w fotelu
bujanym i zapalił cygaro.
- Przeczytawszy książkę Elise, zacząłem studiować stosunki społeczne
w Kristianii i to, co wykryłem, mną wstrząsnęło. - Pociągnął cygaro i
mówił dalej: - Nasza stolica podzieliła się. W pewnym artykule
przeczytałem następujące zdania: „Wschodnia część Kristianii leży z dala
od tego, co zwykliśmy nazywać miastem. Kamienice wyglądają inaczej
niż po zachodniej stronie, zwłaszcza jeśli zajrzy się do środka". We
wschodniej części mieszkania składają się z jednego, dwóch pokojów,
twierdził dziennikarz, w których mieszka czasem siedemnaścioro lokato-
rów. Na podwórkach roi się od karaluchów i szczurów, a te wstrętne
gryzonie dostają się nawet do siedzib ludzkich. Jakaś matka opowiadała
mu, że jej trzyletnia córka nazywała je kotkami.
Elise przysłuchiwała się uprzejmie. Pan Ringstad opowiadał o jej
świecie, jakby dopiero go odkrył.
- Słyszałem o człowieku, który odwiedził pewną rodzinę na Torvgaten
26 - ciągnął. - W malutkiej izbie pełno było dziur wygryzionych przez
szczury, a ścianę zasłonięto workami i papierem, by odgrodzić się od
przeciągu. Ten sam człowiek opowiadał o innej rodzinie z Toyen,
najbiedniejszej okolicy naszego miasta. Z ośmiu dzieci czworo zmarło z
niedożywienia. Ojciec miał wypadek w pracy i został kaleką, a matka
utrzymywała rodzinę, sprzątając u ludzi.
Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie.
- Takich historii znamy z Elise na pęczki, dla nas to nic nowego.
Odwiedzałem takie domy, będąc żołnierzem w Armii Zbawienia, a Elise
wychowała się w podobnych warunkach. Pytanie brzmi, co władza
zamierza zrobić z tym problemem. Buduje się domy, lecz robotników nie
stać na ich utrzymanie. W ostateczności trafiają do schronisk
salwacjonistów, gdzie śpią na żelaznych łóżkach ustawionych w rzędy i
przykrytych twardymi materacami. Ludzie wybijają szyby lub popełniają
inny występek, by trafić do aresztu dla bezdomnych. Inni wkradają się do
cegielni i kładą się na piecach, by zaznać odrobiny ciepła.
Ojciec posłał mu przerażone spojrzenie.
- Jest aż tak źle?
- Gorzej, niż myślisz.
Pani Ringstad zdjęła płaszcz i kapelusz.
- Dosyć tych ponurych rozmów. Są święta, będziemy jeść i się radować.
Elise zasłużyła na to, by uczcić recenzję jej książki.
Wieczór upłynął w miłej atmosferze. Rodzice Emanuela przynieśli
jedzenie, które, jak się domyśliła Elise, pochodziło z kuchni państwa
Carlsenów: kotlety mielone i gotowane ziemniaki. Na deser był krem
ryżowy.
- W Wigilię jadają kaszkę z ryżu. Polecają kucharce, by zrobiła zapas, i
potem przecierają ją na krem - świergotała matka Emanuela. - W tym roku
nie mieli gości, więc mnóstwo zostało.
Peder otworzył oczy ze zdziwienia.
- Tyle mają jedzenia?
Pani Ringstad pokiwała głową.
- Niewiele jedzą, a w domu nie ma dzieci. Peder zwrócił się do siostry.
- Pomyśl tylko, Elise. Jak Kristian, Evert, Hugo, Jensine i ja dorośniemy,
będziesz codziennie najadała się do syta.
- Sądzisz, że wolę jedzenie od was? Peder zamyślił się, a potem pokręcił
głową.
- Nie, pewnie się popłaczesz, kiedy przeprowadzę się do Ringstad. -
Odwrócił się do ojca Emanuela. - Nie zapomniałeś, że zostanę u ciebie
stajennym?
- Nie, nie zapomniałem, Peder - roześmiał się pan Ringstad.
- Nie wiem jednak, czy się nie rozczarujesz. Może się okazać, że nie
będę miał czasu, jeśli zostanę kupcem. Chyba że w wakacje kartoflane, bo
wtedy zamykamy sklep. Ludzie nie mogą zbierać ziemniaków i chodzić na
zakupy w tym samym czasie.
- To się okaże, Peder - stwierdził pan Ringstad. - Minie jeszcze parę lat,
zanim skończysz szkołę.
Peder otworzył usta, by zaprotestować, ale się powstrzymał.
- Dobry z ciebie człowiek, panie Ringstad - powiedział. - Jeśli nie
znajdziesz innego pomocnika, to zamknę sklep na jakiś czas.
Najmłodsze dzieci leżały już w łóżkach, rodzice Emanuela wyjechali do
Carlsenów, a chłopcy właśnie się kładli, kiedy rozległo się pukanie do
drzwi. Zjawiła się Hilda w płaszczu i kapeluszu przysypanym białym
puchem, znacząc podłogę mokrymi plamami śniegu.
- Hilda? - zdziwiła się Elise. - Coś się stało? Hilda rozejrzała się wokół,
jakby kogoś szukała.
- Możesz pójść ze mną? - spytała zdyszana. - Coś dziwnego dzieje się z
Isakiem.
Elise nie zdążyła zapytać ją o nic, kiedy wtrącił się Peder.
- Może ma dyfteryt? Jak siostra mojego kolegi z klasy. Jej ojciec zbił dla
niej trumnę.
- Umarła? - przeraziła się Hilda.
- Nie, ale niedługo umrze.
Elise weszła pośpiesznie do pokoju.
- Emanuelu, przyszła Hilda i prosi, bym z nią poszła. Isac zachorował,
Hilda obawia się, że to coś poważnego.
- Mam nadzieję, że to nic zaraźliwego - przestraszył się Emanuel.
Hilda usłyszała jego słowa.
- Nie, nie sądzę - powiedziała. - Chyba się przeziębił. Ma jednak wysoką
temperaturę i to mnie niepokoi.
Emanuel pokiwał głową.
- Idź, Elise. Chłopcy mi pomogą.
Po chwili obie znalazły się przy furtce. Szły jakiś czas ulicą
Maridalsveien, kiedy Hilda zwróciła się do siostry.
- Okłamałam cię, Elise. Johan czeka na ciebie w domku majstra.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Okłamałaś mnie?
- Daj spokój! Przeszłam kawał drogi w ciemności i na mrozie, by wam
pomóc, a ty nawet się nie ucieszyłaś! Musiałam coś wymyślić, by
Emanuel cię puścił. Chyba nie przypuszczasz, że kłamstwo sprawia mi
przyjemność? Dla was jednak gotowa jestem kłamać.
- Dziękuję, Hildo, ale to wszystko nie jest takie proste. Wczoraj wiele
przeżyłam. Pani Ringstad chciała wezwać policję, uznała, że coś mi się
stało. Chłopcy też byli niespokojni. Teściowa patrzyła na mnie z wyrzutem
i stwierdziła, że nie powinnam zostawiać chorego męża w najważniejszy
dzień świąt. Potem zaś perorowała o obowiązkach kobiet i
odpowiedzialności. To nie było zabawne.
Hilda szturchnęła siostrę w ramię.
- Dla chwili szczęścia trzeba trochę pocierpieć. Pośpiesz się, Johan
czekał na ciebie cały dzień.
- Cały dzień?
- Przyszedł przed południem, pytając, czy coś wiem. Powiedziałam, że
zapewne trudno ci będzie wyrwać się z domu dwa dni z rzędu. Nie
uwierzył, był pewien, że znajdziesz jakiś sposób. Przecież wie, że niedługo
wyjeżdżam, zrobi, co w jej mocy, tak się wyraził. Obiecałam zawiadomić
go, kiedy się zjawisz, ale parę godzin później znów przyszedł. Serce mi
pękało na widok jego znękanej twarzy. Kiedy pojawił się po raz trzeci,
postanowiłam cię sprowadzić.
Elise westchnęła. Johan chyba nie do końca rozumiał, w jakiej znalazła
się sytuacji. Wiedział, że zanim Emanuel zachorował, ona zdecydowała
podjąć z nim kwestię rozwodu, i to zapewne dało mu nadzieję. Jeśli
diagnoza lekarska nie była trafna, droga do wspólnego szczęścia leżała ot-
worem, uważał Johan. Tryskał optymizmem, ale on patrzył na to z
zewnątrz, ona tkwiła w związku po uszy.
- Paulsen był u ciebie dzisiaj?
- Tak, ale zamierzał wyjść wieczorem. Ja wejdę tylko, by włożyć
cieplejsze pończochy, potem wybieram się do przyjaciółki. Będziecie
sami, musicie tylko zajrzeć do Isaca raz na jakiś czas.
- Nie musisz wychodzić, Hildo.
- Ale z ciebie świętoszka. Przecież zżera cię ochota.
- Co nie znaczy, że zdradzę Emanuela i zrobię coś, co może mieć
przykre konsekwencje.
- Wielki Boże, co się z tobą dzieje? Wszystkie dziewczęta znad rzeki
Aker zjadłyby cię z zazdrości. Kto ma tyle szczęścia, by trafić na takiego
mężczyznę jak Johan? Który kocha cię nad życie i zrobi wszystko, by cię
zdobyć? Który, na dodatek, ma przed sobą przyszłość? Jeśli będą konse-
kwencje, to się nimi zajmiesz. Masz raptem dwójkę dzieci. Chłopcy są już
prawie dorośli, zresztą to twoi bracia. Cały czas o tym zapominasz.
- A jeśli Emanuel nie wydobrzeje?
- To jego rodzice się nim zajmą. Mają mnóstwo miejsca i pełną
spiżarnię.
- On jest ojcem Jensine.
- I Sebastiana. Nie może mieszkać z wszystkimi pannami, którym zrobił
dziecko.
- Jesteś złośliwa.
- Być może, z ciebie zaś wielki tchórz. Myślisz, że Emanuelowi podoba
się związek z kobietą, która tęskni za innym? A co z Johanem? On się nie
liczy? Wiemy przecież, że to, co się stało w styczniu trzy lata temu, to był
wypadek, nie przestępstwo. Johan zaś był ofiarą, a nie przestępcą. Odbył
karę i nie zasługuje na to, by cierpieć przez resztę życia. Przyjęłaś jego
oświadczyny i mieliście zamieszkać w kuchni pani Thoresen. Zapomniałaś
już o tym?
Obróciła się ku siostrze w ciemności. Z brzmienia jej głosu Elise
wnosiła, że Hilda jest wzburzona.
- Nie, Hildo, nie zapomniałam. Wciąż o tym myślę i powtarzam sobie,
że oprócz Emanuela w moim życiu liczą się inni. Masz rację, jestem
tchórzem. Jednak kiedy widzę, jak Emanuel cierpi i dzielnie znosi swój
los, coś we mnie pęka. Nie mogę mu przysparzać większego bólu.
- Mówisz, jakby wciąż ci na nim zależało.
- W jakimś sensie tak jest. Lubię go jak przyjaciela. Nie chcę jednak być
jego żoną.
- W takim razie sprawa jasna. Powinniście się rozstać i pozostać
przyjaciółmi. Nie bądź taka staroświecka! Nie zostaniesz jedyną rozwódką
w Norwegii. Słyszałam o aktorkach i pisarkach, które rozwiązywały
małżeństwo.
- Kto taki?
- Nazwisk nie pamiętam, ale jestem pewna, że gdzieś o tym czytałam.
- Nie wszyscy dostają rozwód, a poza tym Kościół nie daje zgody na
powtórny ożenek.
- A po co mielibyście się żenić? Nie wystarczy wam, że się kochacie?
Elise nie odpowiedziała. Hilda miała rację we wszystkim. Mogła żyć z
Johanem na kocią łapę, tak jak wielu ludzi nad rzeką. Johan zasługiwał na
współczucie w równym stopniu co Emanuel. Chłopcy go lubili, nawet
bardziej niż Emanuela. Hugo i Jensine byli zbyt mali, by zrozumieć co-
kolwiek, Hugo zresztą nie miał z Emanuelem nic wspólnego. A państwo
Ringstadowie mogli zająć się synem.
W Ringstad byłoby mu znacznie lepiej niż w domku na Hammergaten.
Mógłby z łatwością przemieszczać się wózkiem z pokoju do pokoju,
dobrze się odżywiać, spotykać z ludźmi, uczestniczyć w przyjęciach
organizowanych przez rodziców, a latem przesiadywać w ogrodzie.
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Zamknięty w czterech
ścianach małego domku, Emanuel jeszcze bardziej podupadał na zdrowiu.
Żałował za grzechy i chciał je naprawić, dochowując jej wierności; gdyby
jednak miał możliwość wyboru, pewnie przeprowadziłby się z powrotem
do rodzinnego domu. Twierdził, że ją kocha, ale miłość w takich
warunkach szybko wietrzeje. Zwłaszcza jeśli ktoś przywykł do
wygodniejszego życia.
Poczuła się lepiej. Dotąd oskarżała Hildę o lekkomyślność i brak
rozsądku, ale jej młodsza siostra wyraźnie dojrzała przez ostatnie lata.
Czuła, jak bije jej serce, kiedy zbliżały się do domku przy Beierbrua.
Światła w kuchennym oknie zapraszały do środka. Zakręciło się jej w
głowie na myśl, że Johan na nią czeka.
- Do kogo się wybierasz?
- Nie znasz jej, poznałam ją niedawno.
- Mieszka gdzieś w pobliżu?
- Nie, wynajmuje poddasze przy Maridalsveien 70.
- W starej mydlarni?
- Pani Olsen wciąż produkuje mydło, chociaż jej mąż już nie żyje.
- Jak się nazywa twoja przyjaciółka?
- Johanna Ruud. Pracuje w Hjula, nie ma męża ani dzieci i pochodzi z
Hedemarken.
- Co to za dziewczyna?
- Ależ Elise! - jęknęła Hilda. - Nie jesteś moją matką. Od dwóch i pół
roku.
Elise roześmiała się.
- A więc przyznajesz, że kiedyś ci ją zastępowałam?
- Tak, bo nie miałam innego wyjścia. Męczyłam się z tym, a ty byłaś
bardzo surowa.
- I nic to nie dało - wytknęła jej Elise.
- To dobrze. Gdybym cię słuchała, nie miałabym dziś Isaka. Ani
Paulsena.
Wybuchnęły śmiechem i uściskały się serdecznie.
- Dziękuję, Hildo - szepnęła Elise siostrze na ucho. Podeszły do drzwi.
- Myślisz, że Isac śpi?
- Tak, nie będzie wam przeszkadzał. Olaf jest u swoich rodziców.
Uważaj tylko, by Johan nie zgubił guzika od koszuli na sofie. Paulsen
mógłby uznać, że ja spałam na sofie. Z kimś innym - roześmiała się.
- Nie masz za grosz wstydu.
- A z ciebie niezła hipokrytka. Udajesz porządną, a wcale nie jesteś
lepsza ode mnie.
- Może i nie, Hildo, ale nie prosiliśmy, byś zostawiała nas samych...
- Znaleźlibyście sobie inny sposób, żeby to zrobić.
- Nie zrobiliśmy „tego", jak się wyraziłaś, i nie zamierzamy zrobić.
- Nie opowiadaj bajek! Oczywiście, że to zrobicie. Prędzej czy później.
Johan jest przecież normalny. Ty zresztą też.
Elise nie zdążyła odpowiedzieć, bo Hilda pchnęła drzwi.
Obie otworzyły szeroko oczy ze zdziwienia. Johan tkwił za stołem
kuchennym, ale nie był sam. Obok siedziała Mimmi Tynees, narzeczona
Schwenckego.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Hilda była równie zaskoczona jak Elise.
- Mamy gościa?
Mimmi Tynaes wstała z krzesła.
- Przepraszam, pani Jensen. Przyszłam porozmawiać z panią w pewnej
sprawie. - Przeniosła wzrok na Elise. - Właściwie to chciałam rozmówić
się z panią, pani Ringstad, ale nie mogłam przyjść z tym do pani domu.
Elise patrzyła na nią ze zdziwieniem, oczekując wyjaśnień.
Panna Tynass zaśmiała się nerwowo.
- Wszystko wytłumaczę, ale wolałabym uczynić to w cztery oczy.
Hilda spoglądała to na jedną, to na drugą i wyraźnie miała ochotę
zaprotestować.
Elise nie ukrywała zaskoczenia.
- To coś ważnego? Muszę zaraz wracać do domu, mój mąż jest chory.
- To coś bardzo ważnego. I dotyczy również pani męża. Elise spojrzała
na Johana, a ten wzruszył ramionami.
- Nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. Elise podjęła kolejną próbę.
- Może spotkamy się któregoś dnia po pracy, panno Tynaes? Wiem,
gdzie pani mieszka, i mogę wpaść do pani któregoś wieczoru.
Mimmi Tynaes pokręciła głową.
- To bardzo pilne. Jeśli przychodzę w nieodpowiednim momencie, to
poczekam za drzwiami i odprowadzę panią do domu.
Elise i Johan wymienili się spojrzeniami.
- Możecie pójść do pokoju i porozmawiać na osobności - wtrąciła się
Hilda. - Ja potowarzyszę Johanowi. Przecież do mnie przyszedłeś, Johan?
Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać. - Hilda puściła do niego oko.
Elise przystała na to niechętnie. Razem z narzeczoną Schwenckego
ruszyły do pokoju.
Kiedy przekroczyły próg i zamknęły drzwi za sobą, Mimmi Tynaes
odwróciła się do niej i szepnęła:
- Jestem bardzo zaniepokojona, pani Ringstad! Podejrzewam, że Paul
Georg wplątał się w jakieś lewe interesy.
Elise zmarszczyła czoło.
- Co ma pani na myśli?
- Kiedy jestem u niego, ktoś bez przerwy puka do drzwi, a potem z
korytarza dochodzą mnie jakieś tajemnicze rozmowy. Słyszę też dziwne
odgłosy na podwórzu, raz wydawało mi się, że przewracają się kanki na
mleko. Paul Georg śmieje się ze mnie i twierdzi, że mam bujną wyob-
raźnię. Jestem taka zdenerwowana, że musiałam z panią porozmawiać.
- Co to ma ze mną wspólnego?
- Nic pani nie rozumie? Jeśli Paul Georg zajmuje się nielegalnym
procederem, to pani mąż też może zostać w to wmieszany. Nigdy nie
dziwiło pani, skąd Paul Georg ma tyle pieniędzy i skąd bierze taki drogi
towar? I dlaczego klienci tak rzadko przychodzą do jego sklepu? Czas
jakiś było mi to obojętne, bo korzystałam z jego bogactwa. Płaci za mnie
czynsz i co rusz wtyka mi parę koron. Sądziłam, że sklep tak dobrze
prosperuje, ale kilka razy przespacerowałam się koło niego i powiem pani,
że nawet w święta rzadko kto tam zaglądał. Wiem także, że Paul Georg
opłacił czynsz za sklepik pani męża i wyłożył gotówkę na towar. Co
będzie, jeśli policja zacznie coś podejrzewać? Boję się nawet o tym
myśleć.
Elise zadrżała. Razem z Emanuelem wielokrotnie zastanawiali się, skąd
bierze się bogactwo Schwenckego i jego wysokie dochody. Ich
podejrzenia właśnie znalazły potwierdzenie.
Emanuel był niewinny. W dobrej wierze przyjął pożyczkę na czynsz i
towar i nikt nie może oskarżać go o przestępstwo.
Pytanie tylko, czy policja w to uwierzy.
- Jestem wdzięczna, że opowiedziała mi pani o tym wszystkim, panno
Tynaes. Porozmawiam z mężem. Emanuel uważa pani narzeczonego za
przyjaciela, więc na pewno potrafi przemówić mu do rozumu.
- Dziękuję, pani Ringstad - odrzekła panna Tynaes i zawahała się. - Jest
pani pewna, że mąż o niczym nie wie?
Elise zaczerwieniła się.
- Sugeruje pani, że bierze w tym udział? To nie do pomyślenia. Emanuel
był oficerem Armii Zbawienia i nie jest zdolny do popełnienia
przestępstwa.
Panna Tynass nic nie powiedziała, tylko ruszyła do drzwi.
- Jeśli nic pani nie zrobi, będę musiała przedsięwziąć odpowiednie
kroki.
- Co pani przez to rozumie?
- Nie chcę zostać wciągnięta w jakieś nielegalne interesy, bo mogę
stracić mieszkanie i cały dobytek. Moja miłość do Paula Georga nie jest aż
tak wielka, bym była gotowa go kryć.
Wypowiedziawszy tę kwestię, otworzyła drzwi i wyszła. Elise nie
ruszyła się z miejsca, zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. Czy
panna Tynass zamierza udać się na policję? Przestraszona wyszła do
kuchni.
Johan i Hilda spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
- Czego ona chciała? - spytała Hilda.
- Przyszła, by mnie ostrzec. To narzeczona Paula Georga Schwenckego.
Powzięła podejrzenie, że Schwencke jest zamieszany w jakąś nielegalną
działalność.
Szybko zdała relację z kontaktów Emanuela ze Schwenckem i z
wątpliwości, które oboje z Emanuelem mieli. Johan zmarszczył czoło.
- To niepokojące. Mam nadzieję, że Emanuel nie zostanie wplątany w
coś, co wam wszystkim może zaszkodzić.
Hilda wstała.
- Idę się przebrać.
- Może powinnam pójść do domu - zawahała się Elise - i porozmawiać z
Emanuelem?
Hilda posłała jej zdziwione spojrzenie.
- A co on zdziała w wieczór drugiego dnia świąt? Po chwili wybiegła z
domu.
- Tylko się nie zasiedź! - krzyknęła za nią Elise. - Nie mogę wracać zbyt
późno.
Hilda nie odpowiedziała, zeskoczyła ze stopnia i zniknęła za rogiem.
Johan uśmiechnął się.
- Ona nam dobrze życzy.
Elise też się uśmiechnęła, choć targał nią niepokój.
- Usiądź i napij się kawy. Hilda wszystko przygotowała. Kiedy nalewał
kawę do kubków, Elise śledziła ruchy jego rąk. To dziwne, że obserwacja
takich zwyczajnych czynności przyprawiała ją o dreszcze. Jego silne
dłonie nie były stworzone do pracy w fabryce, tylko do modelowania,
rysowania, wycinania w drewnie. I do pieszczot. Zrobiło się jej gorąco.
- Próbowałem się jej pozbyć - ciągnął. - Też nie zrobiła na mnie zbyt
dobrego wrażenia. Może sama tkwi w tym po uszy i usiłuje się jakoś
wywinąć?
- Nie wiem - pokręciła głową Elise. - Prawie jej nie znam, ale zawsze się
dziwiłam, że zwykłą robotnicę stać na dwupokojowe mieszkanie i ładne
meble. Chwaliła się czasami, że jeździ do Fredrikstad tylko po to, by
obejrzeć przedstawienie cyrkowe.
Johan siedział przez chwilę zamyślony, po czym uśmiechnął się i
przesunął taboret w jej stronę.
- Zostawmy to. Dlaczego nie przyszłaś przed południem?
- Nie odważyłam się. Emanuelowi i jego rodzicom nie spodobało się, że
wczoraj tak długo mnie nie było. Jego matka uznała, że stało mi się coś
złego, i chciała iść na policję.
- Emanuel coś podejrzewa?
- Chwilami mam takie wrażenie, ale to pewnie dlatego, że targają mną
wyrzuty sumienia. On nie wie, że przyjechałeś na święta. Anna i Torkild
nas ostatnio nie odwiedzali, więc skąd miałby wiedzieć? Całe dni spędza
w domu. Chłopcy też jeszcze tego nie odkryli, ale pewnie prędzej czy
później się dowiedzą.
- Mam nadzieję, że zobaczę się z nimi przed wyjazdem. Wiesz, że ich
los leży mi bardzo na sercu. Traktuję ich jak młodszych braci.
- Peder bardzo cię lubi. Kristian też, ale on nie jest tak wylewny.
- Mam ochotę przejść się do tego sklepu przy Maridalsveien i przywitać
się z nimi, ale to utrudni nam spotkania.
- Zrób to! Bardzo ich ucieszysz. A ja udam, że o niczym nie wiem.
- A potrafisz? - droczył się z nią. Przysunął się i przyciągnął ją do siebie.
- Tak strasznie za tobą tęskniłem, Elise. O niczym innym nie potrafię
myśleć, gubię wątek, rozmawiając z ludźmi, nie mogę skupić się na pracy.
Elise pochyliła się i wtuliła twarz w jego ciepłe ciało. Płonął w niej
ogień, ale jeszcze nad nim panowała.
- Jakie masz plany? Będziesz rysować?
- Majster Paulsen dał mi sporo do myślenia. Wybieram się do niego jutro
ze szkicami, choć niektóre wymagają jeszcze poprawek.
- Anna i Torkild wiedzą, że jesteś tutaj?
- Anna wie, że cały dzień czekałem na ciebie, ale kiedy zjawia się
Torkild, staramy się nie rozmawiać o tobie. Tor-kilda często nie ma w
domu, w święta zajmuje się najbardziej potrzebującymi.
- Na pewno uważa, że póki jestem żoną Emanuela, nie powinniśmy się
spotykać.
- Ja też nie rozwiodłem się z Agnes. Rozumiem go, kieruje się zasadami
moralności chrześcijańskiej.
- Też go rozumiem i dlatego łatwiej mi się z tym pogodzić.
Dowiedziałeś się czegoś o Agnes?
- Siostra Magnusa twierdzi, że wyjechali do Ameryki.
- Więc już pewnie nigdy nie zobaczysz Larsa?
- Zaczynam przyzwyczajać się do tej myśli. Od chwili gdy
dowiedziałem się, że nie jest moim synem, starałem się to zaakceptować,
choć to nie takie proste. Lubię dzieci i byłem z niego dumny. Mam
nadzieję, że Magnus potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za jego
wychowanie. Agnes nie jest dobrą matką.
- Może Magnus zdoła ją utemperować? Wydał mi się człowiekiem
zdecydowanym.
- Agnes kogoś takiego właśnie trzeba. Kogoś, kto by budził w niej
respekt.
Zapadła cisza. Isac spał w pokoju obok, Olafa nie było w domu.
- Myślisz o tym samym co ja? - spytał cicho i ostrożnie.
- Chyba tak.
- Ale boisz się powiedzieć na głos? - Jeszcze mocniej przyciągnął ją do
siebie. - Że siedzimy, gawędzimy i tracimy czas...
- Nie możemy, Johan - odrzekła, choć cała płonęła z pożądania.
- Nie posuniemy się za daleko, tylko położymy się na sofie.
Nic nie odrzekła.
- Przecież też tego chcesz, prawda? Skinęła lekko głową.
Puścił ją z objęć, wstał ze stołka i pociągnął ją w górę.
- Chodź, Elise! Zasługujemy na to. Od chwili gdy wyszłaś za Emanuela,
poświęcasz się dla innych. Pomyśl wreszcie o sobie.
Weszła za nim do pokoju. Johan zdmuchnął lampę.
- Wystarczy, że światło pada od otwartych drzwi, nie możemy
ryzykować. Gdyby ktoś nas śledził, widziałby nas przez okna jak na dłoni.
Elise odwróciła się. Dwa okna wychodziły na południe i jedno na
zachód, we wszystkich wisiały szydełkowe białe firanki, które nie chroniły
przed wzrokiem obcych. Kwitnące kaktusy Hildy też zresztą nie. Kto
jednak mógłby ich podglądać? O szóstej godzinie następnego poranka
zawyją syreny fabryczne, wzywające do pracy. Robotnicy już spali, dzieci
pewnie też, bo większość z nich zwykła pracować w wakacje świąteczne.
Zresztą nikt nie mógł podejrzewać, że zostali sami. Nawet Mimmi Tynaes
sądziła, iż Hilda dotrzymuje im towarzystwa.
Położyli się na sofie i przytulili do siebie.
- Hilda mnie nie rozumie. Uważa, że powinnam się cieszyć, iż mam
ciebie, i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję.
- Znasz Hildę. Ona tak robiła trzy lata temu i już pogodziła się z
konsekwencjami.
- A dzisiaj jest zadowolona, tak przynajmniej twierdzi. Bo nie miałaby
ani Isaca, ani majstra.
- No i widzisz - pocałował ją w szyję. - Czasami warto korzystać z
okazji - zaśmiał się cicho i dodał: - Nie wszyscy mają takie szczęście jak
Hilda.
- Ale też rzadko która dziewiętnastolatka zgodziłaby się żyć z
podstarzałym mężczyzną. Na dodatek tak nieatrakcyjnym jak pan Paulsen.
- Dla niej dobrobyt jest ważniejszy od uczucia. Elise pokręciła głową ze
zdumieniem.
- Tak bardzo się różnimy.
- To prawda. - Usiłował wsunąć rękę pod jej ubranie. - Pomóż mi,
wszystko masz tak ciasno pozapinane.
Elise posłuchała. Serce tłukło się jej w piersi, policzki pałały. Płonąc z
pożądania, pozwoliła jego dłoni wślizgnąć się pod koszulkę. Zamknęła
oczy, chłonąc rozkosz całą sobą. Johan podciągnął koszulkę w górę i
zaczął całować jej obnażone piersi. Dreszcz przeszedł przez jej ciało.
- Elise! - jęknął. - Pozwól mi, choć przez chwilę. Potrafię się
powstrzymać.
Nic nie odrzekła, nie miała siły odmówić, a jednocześnie bała się
wyrazić zgodę.
Uniósł jej suknię, zaczął walczyć z bielizną.
- Tyle masz na sobie, nie mogę poradzić sobie z zapinkami u pończoch.
Znów mu pomogła. Poczuła jego męskość, kiedy znów przycisnął ją do
siebie, i zakręciło się jej w głowie.
- Choć przez chwilę - powtórzył. - Chcę cię posmakować choć przez
parę sekund.
Przesunął dłonią po jej pośladkach, rozchylił nogi i wsunął rękę między
uda.
- To nie jest grzech, Elise - szepnął, wstrzymując oddech. - Bóg chce,
byśmy byli razem. Na zawsze.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Dwie przeciwstawne siły walczyły w
jej duszy: żądza ścierała się z poczuciem winy. W nagłym przebłysku
ujrzała ciężki wzrok Emanuela siedzącego w wózku inwalidzkim, wzrok
bezradnego, zrozpaczonego człowieka. Byłoby inaczej, gdyby zdradziła go
wtedy, gdy ją okłamał, a potem porzucił i wyjechał z Signe do Ringstad.
Teraz zaś oszukiwała chorego męża, grzeszyła wobec Boga i postępowała
wbrew zasadom, których przestrzegania domagała się od innych.
Łza spłynęła jej po twarzy i spadła na jego dłoń.
Podniósł głowę i objął ją z całej siły.
- Elise, kochanie. Nie zrobię niczego wbrew twej woli.
- Przecież wiesz, że tego chcę - powiedziała ledwie słyszalnym głosem.
- Tak, wiem. Czuję to, słyszę, jak ci bije twoje serce. Chcesz tak samo
mocno jak ja, ale sumienie ci nie pozwala. Nie dlatego, że kochasz
Emanuela bardziej ode mnie, lecz dlatego, że w ten sposób
sprzeniewierzasz się swoim obowiązkom.
- Nie kocham go. To okropne, ale poczułam ulgę, kiedy stracił zdolność,
by domagać się swoich praw małżeńskich.
Johan poprawił jej koszulkę i suknię, przysłaniając nagie ciało.
- Będę czekał na ciebie, Elise. Skoro zakonnicy i mniszki mogą żyć w
celibacie, my też damy radę. Podziwiam cię za twą stanowczość i siłę woli
i wiem, że powstrzymuje cię jedynie sumienie. Nie będę cię naciskać, w
dniu, w którym przyjdziesz do mnie bez poczucia wstydu i zahamowań,
przyjmę cię z otwartymi ramionami i razem wzniesiemy się na szczyty
rozkoszy. A potem będziemy leżeć przytuleni, wiedząc, że nie mamy czego
się bać ani czego żałować.
- Jesteś najlepszym człowiekiem na ziemi - powiedziała zdławionym
głosem.
- Nie, Elise, nie jestem lepszy od innych, ale może kocham bardziej niż
inni. Mam szczęście, że trafiłem na dziewczynę moich marzeń, kiedy
byłem chłopcem, i nie zamierzam wypuścić jej z rąk. Ani z myśli, snów i
tęsknot.
W zestawieniu z miłością nic się nie liczy. I nie zapominaj, że lepiej jest
marzyć i tęsknić niż posiadać. Pocałował ją, długo i namiętnie.
- Teraz łatwiej znajdziesz pretekst, by spędzić ze mną trochę czasu przed
moim wyjazdem. Nie musisz sobie niczego wyrzucać, nie masz się czego
wstydzić. A na drobne grzeszki możesz sobie pozwolić, bo życie cię nie
oszczędzało.
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Wątpię, czy pastor i ludzie z Armii Zbawienia by się z tobą zgodzili.
- Gdyby znali całą historię, zrozumieliby.
Dłuższą chwilę leżeli w milczeniu przytuleni, policzek przy policzku.
- Ta sytuacja nie może trwać wiecznie, Elise. Kiedyś przyjdzie nasza
kolej. A póki co musimy wypełniać nasze obowiązki, ciężko pracować i
nie tracić z oczu celu naszych dążeń.
- Ty zostaniesz rzeźbiarzem, a ja pisarką.
- Już jesteś pisarką. Zapomnij o recenzji. Ona nic nie mówi o twoich
zdolnościach, jest jedynie dowodem politycznych tarć w tym kraju.
- Czytałeś recenzję w „Socjaldemokracie"? - spytała z uśmiechem.
- Nie - odrzekł zaintrygowany. - Oni też zrecenzowali książkę?
Skinęła głową.
- Tak, i to na tyle pozytywnie, że moja teściowa zapomniała o pierwszej
recenzji.
Johan westchnął z ulgą.
- Bogu dzięki! Ale mnie ucieszyłaś! Zasłużyłaś na to, Elise. Masz ją
przy sobie?
- Nie, nie pomyślałam, by ją zabrać.
- Przeczytam ją innego dnia. Może Torkild ma egzemplarz. Pamiętasz,
co w niej napisali?
- Nazwali książkę pochodnią. Twierdzą, że udało mi się odmalować
ponury obraz relacji między biednymi a bogatymi, robotnikami i
pracodawcami. I że ludziom nad rzeką Aker niezasłużenie przylepiono złą
etykietkę. Że każda tragedia ma swoje przyczyny.
- Wiedziałem, że ci się uda - pokiwał głową Johan. - Jestem z ciebie
dumny - dodał i znów ją pocałował. - Nie przyniosłaś rękopisu książki o
Pederze. Będę mógł ją przeczytać?
- Oczywiście. Nie zrobiłam tego celowo. Wczoraj udałam, że idę
pożyczyć gazetę od Torkilda, a dzisiaj Hilda mnie tutaj ściągnęła. Dziwnie
by to wyglądało, gdybym zabrała ze sobą rękopis.
- Rozumiem - odrzekł, zamyślił się na chwilę i dodał: - Może powinnaś
odłożyć na bok pisanie o Pederze i ciągnąć dalej poprzedni temat? Mam na
myśli życie nad rzeką. Teraz zacznie się ożywiona debata i powinnaś
wziąć w niej udział.
- Nie rozsądniej byłoby poczekać na rozwój wydarzeń? Emanuel obawia
się oskarżeń i grzywny, tak jak było w przypadku Christiana Krohga, kiedy
wydał Albertine.
Johan pokręcił głową.
- Nie sądzę, by do tego doszło. W końcu mamy już dwudziesty wiek i
wiele wody upłynęło od czasu, kiedy Krohg spisał historię szwaczki
uwiedzionej przez policjanta i oddającej się nierządowi. Nie zapominaj, że
choć autora książki skazano na grzywnę, to efekt został osiągnięty: rok
później prostytucję zdelegalizowano. Zresztą waszych książek nie da się
porównać.
- Myślę jednak, że najpierw skończę książkę o Pederze. Myśli same
pchają mi się do głowy, kiedy kładę się wieczorami, nie mogę zasnąć, bo
słowa układają się w zdania i nie dają mi spokoju. Jest w tym jakiś głęboki
sens. To pomysł pana Wang-Olafsena, ale myślę, że prędzej czy później
sama bym na to wpadła. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby z
komentarzy Pedera ułożyć książkę, ale często czułam ochotę, by zapisać
gdzieś te jego zabawne powiedzonka. I kiedy pan Wang-Olafsen podsunął
mi ten pomysł, słowa same zaczęły spływać na papier. A teraz odczuwam
potrzebę, by ją skończyć. Chcę pokazać, ile dobrego tkwi w naszych
dzieciach, trzeba tylko zacząć słuchać. Nie należy spisywać ich na straty,
bo mają kłopoty z nauką czytania. Może ta książka sprawi, że spojrzę na
własne życie z innej perspektywy i zrozumiem sens tego, co mi się przy-
trafiło? Pamiętasz, jak bardzo gnębiło mnie poczucie winy po śmierci ojca.
Gdybym nie przegnała go wtedy z kuchni, może wciąż by żył.
- Kochana, nie myśl w ten sposób. Ojciec oddalił się od was na długo
przed śmiercią. Byłoby dla was najlepiej, gdybyście nie musieli go
oglądać, kiedy alkohol zmienił go w strzęp człowieka. Pamiętam, że matka
opowiadała historie o nim z czasów, kiedy jeszcze pracował w tkalni
płótna żaglowego. Ledwie go takim pamiętam, ale dzieci nie oceniają
dorosłych. Mama mówiła, że miał ciemną karnację i był przystojny. Inne
dziewczęta z fabryki zazdrościły twojej matce.
Elise pokiwała głową.
- Też słyszałam te opowieści. Mama twierdziła, że kochała go bardzo,
póki nie zaczął pić. Wtedy życie z nim stało się nie do zniesienia. Wiesz,
jak się poznali? - Elise uśmiechnęła się w półmroku.
- W drodze z Ulefoss do Kristianii?
- Tak - roześmiała się. - Nigdy nie mogłam pojąć, że moja matka,
porządna i skromna panna, zawarła znajomość w takich okolicznościach. I
jeszcze oszukiwała wuja i ciotkę i wymykała się na potajemne schadzki.
To mi do niej nie pasuje.
Johan też się roześmiał.
- Kiedyś twoje dzieci usłyszą opowieści o twoim życiu i powiedzą to
samo.
Elise spoważniała.
- Myślę, że Kristian zdaje sobie sprawę, że nie zapomniałam o tobie.
Kiedy czasami twoje imię pada w rozmowach, wbija we mnie wzrok. Miał
dość lat, by zrozumieć, jak bardzo byliśmy w sobie zakochani i jak
cierpiałam, kiedy zamknięto cię w twierdzy. Nigdy nie zapomnę wyrazu
jego twarzy, gdy się dowiedział, że wychodzę za mąż za Emanuela.
- To twój brat, Elise. Zna cię lepiej, niż sądzisz. Choć ma ledwie
dwanaście lat, nie potępiałby twojego wyboru.
I znów ją pocałował, długo i namiętnie.
- Nie rozumiem, dlaczego Hilda nie wraca - zaniepokoiła się Elise. - Co
powiem po powrocie do domu? Przecież gdyby Isac naprawdę miał jakąś
poważną dolegliwość, Hilda posłałaby po lekarza.
- Ubierz się, żebyśmy mogli wyjść, jak tylko zjawi się twoja siostra.
Elise podniosła się i zaczęła zbierać bieliznę z podłogi.
- Pewnie cię zawiodłam.
- Uważasz, że tak źle cię rozumiem? To mój błąd, powinni byliśmy
zostać w kuchni. Mamy sobie tyle do powiedzenia, a tak rzadko nadarza
się okazja bycia we dwoje na osobności. Byłoby nam dobrze, nawet
gdybyśmy nie ulegli pokusie.
- To też moja wina. Mogłam protestować. Johan też wstał i przyciągnął
ją do siebie.
- Ale też mnie pragnęłaś. Niby dlaczego miałabyś wykazać się większą
siłą charakteru? - zażartował.
- Bo jestem kobietą. Mężczyźni są inaczej stworzeni. Roześmiał się.
- Uważasz, że miałem większą ochotę niż ty? Odniosłem inne wrażenie.
- To jesteśmy kwita. Ja przynajmniej odczuwam większy lęk.
- Bo masz ku temu powody. Ty poniosłabyś większe konsekwencje,
gdyby coś poszło nie tak.
Wypuścił ją z objęć i chwycił za rękę.
- Chodź do kuchni, przekąsimy coś. Nic chyba nie jadłaś.
Podgrzał czajniczek kawy i wystawił resztki świątecznego jedzenia z
szafy.
- Hilda powiedziała, że możemy się czuć jak u siebie w domu, więc
trzymam ją za słowo. Zresztą chyba niczego jej nie brakuje.
- Nie, majster jest bardzo szczodry. W przeciwieństwie do Reidara, który
skąpi jej pieniędzy.
- Powinni wystąpić o rozwód. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie służy
nikomu. Jeśli jest tak, jak mówisz, że Hilda żyje z majstrem, to znów może
zajść w ciążę.
- Sama nie wiem, co mam sądzić. Nie rozumiem, skąd biorą się jej
uczucia do Paulsena, ale już przecież urodziła mu dwójkę dzieci.
- Może wcale tak bardzo się nie różnicie, może obie odziedziczyłyście
pełną pasji naturę waszej matki? Pomyśl tylko, związała się z obcym
marynarzem, na dodatek człowiekiem z domieszką cygańskiej krwi. Była,
zdaje się, w zaawansowanej ciąży, kiedy stanęła przed ołtarzem? Moja
matka słyszała to od pani Evertsen.
Elise zaczerwieniła się.
- To prawda, w końcu zdobyła sobie szacunek dziadków, ale bracia
nigdy jej nie wybaczyli. Może teraz coś się zmieni.
- Miałaś od nich jakieś wieści?
- Niedawno przyszedł list. Wygląda na to, że zależy im na utrzymywaniu
kontaktu.
- Na pewno żałują, że odwrócili się do niej plecami. I może bali się o jej
przyszłość. Wiesz przecież, że Cyganie przeszli wiele prześladowań w
zeszłym stuleciu. W niektórych wioskach stawiano straże, które nie
wpuszczały włóczęgów.
Przytaknęła.
- Teraz nie jest im wcale łatwiej, przynajmniej od kiedy uchwalono
prawo zabraniające wędrować osobom nie-mającym stałego adresu
zamieszkania.
- Niektórzy ludzie twierdzą, że wszystko się zmieni, jeśli zapewni się
obywatelom odpowiednie wychowanie i wykształcenie.
- Ty też tak uważasz?
- Nie jestem pewien. Te zadrażnienia sięgają głębiej, zwłaszcza w
przypadku Cyganów. To jest lud, który żył w ten sposób od stuleci.
Wędrówkę mają we krwi i nie będzie łatwo to zmienić.
- Peder i Kristian czasami się boją. Ukrywają fakt, że w żyłach ojca
płynęła cygańska krew, bo to oznacza, że w naszych też. Przypominam
sobie, jak Peder się przeraził, kiedy usłyszał o cygańskich dzieciach
odbieranych siłą rodzicom i oddawanych do sierocińców. I to tylko
dlatego, że rodzice nie chcieli podporządkować się nowemu prawu.
Johan westchnął.
- W naszym kraju dzieje się wiele złego. Musisz pisać o tych sprawach,
Elise. Niczego nie da się zmienić od razu, ale w dłuższej perspektywie
wszystko ma znaczenie. Tak też myślę o swojej pracy. Nie mam ochoty
rzeźbić popiersi znanych mężczyzn, których sława bierze się stąd, że są
członkami wpływowych rodzin. Wolę stawiać pomniki zwykłych ludzi,
kobiet i mężczyzn, którzy pracują dla dobra innych. Ich się nie zauważa i o
nich nie pisze się w gazetach.
Na dworze rozległy się szybkie kroki.
- Wraca Hilda. - Elise zerwała się z miejsca. - Pójdziemy razem do
Andersengarden czy każde w swoją stronę?
Johan też wstał i przygarnął ją raz jeszcze do siebie.
- Oczywiście, że pójdziemy razem. Nic złego nie zrobiliśmy. No, może
troszeczkę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Hilda spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Cały czas siedzieliście tutaj i piliście kawę? Johan uśmiechnął się
wesoło.
- Prawie cały czas. Hilda roześmiała się.
- Więc dzisiaj też znajdę na sofie guzik od koszuli?
- Kto wie? Może znajdziesz zapinkę od pasa do pończoch?
Elise spojrzała na niego z zażenowaniem i zaczerwieniła się.
Hilda zaniosła się śmiechem.
- Gdyby tak było, nie siedzielibyście tutaj. Bylibyście w pokoju i
gorączkowo narzucalibyście na siebie ubranie. Przepraszam, że tak szybko
wróciłam, ale do Joanny przyjechał z wizytą jakiś krewny.
Elise spojrzała na zegar ścienny i ku swemu przerażeniu stwierdziła, że
od wyjścia z domu minęły dwie godziny.
- Mówisz, że szybko wróciłaś?
- Chciałam was zostawić na całą noc, ale mam nadzieję, że dobrze
wykorzystaliście ten czas, który mieliście dla siebie.
- Tak, Hildo. - Johan skinął poważnie głową. - Dzielnie wspierasz nasz
spisek.
- Jutro też możecie przyjść. Paulsen się nie zapowiadał, a Olaf wraca
dopiero za cztery dni.
- Zapominasz, że ja pracuję - pokręciła głową Elise.
- Johan będzie czekał na ciebie na poddaszu, kiedy przyjdziesz po Hugo.
Możesz wejść niepostrzeżenie i Hugo cię nie zauważy. Emanuelowi
powiesz, że panna Johannes-sen kazała ci zaadresować całą stertę kopert.
Napalę, żeby było wam ciepło na górze. Olaf ma dobre łóżko z prawdzi-
wym materacem.
- Jesteś szalona, Hildo - przerwała jej siostra. - Nie pojmuję, skąd ci się
to bierze, przecież mama była bardzo surowa w sprawach moralności.
- Nie jestem lepsza ani gorsza od innych. Jedyna różnica polega na tym,
że mówię głośno o tym, o czym inni nieustannie myślą. Wszystkie
zakochane pary, które znałam, prędzej czy później znajdowały sobie jakieś
ustronne miejsce, magazyn w fabryce, strych w Biermannsgarden czy
stajnię Węglarza. Ja oferuję wam mieszkanie na poddaszu, a w podzięce
słyszę, że jestem bezwstydnicą.
Johan roześmiał się i wstał od stołu.
- Myślę, że masz dobre serce, Hildo - powiedział. - Tylko że świat nie
jest taki prosty, jakim go malujesz.
Zdjął kurtkę i czapkę z wieszaka.
- Przyjdziecie jutro? - nie poddawała się Hilda. Johan skinął głową.
- Tak, przyjdziemy, ale nie musisz palić na poddaszu. Hilda miała
zawiedzioną minę.
- Nie pojmuję, co się z wami dzieje.
- Musisz zrozumieć, że oboje pozostajemy w związkach małżeńskich -
westchnęła Elise z rezygnacją - i nie możemy robić, co nam się żywnie
podoba. Jeśli Emanuel nie wróci do pracy, będę miała siedem osób na
utrzymaniu.
- Nie zamierzasz więc odesłać Emanuela do rodziców?
- Też byś tego nie zrobiła na moim miejscu. Łatwo ci mówić. Dobranoc,
Hildo, i dziękuję ci za wszystko.
Johan śmiał się, kiedy zbliżali się do furtki.
- Twoja młodsza siostra ma obrotny języczek.
- Tak, natomiast nie ma żadnych zahamowań. Gdyby mama ją słyszała,
doznałaby szoku.
- Matki nie powinny wiedzieć o wszystkich poczynaniach swoich córek.
Zresztą twoja matka nie jest znów takim niewiniątkiem?
Elise musiała się roześmiać.
- Zobaczymy się jutro?
- Oczywiście. Nie obiecuję jednak, że będę czekał na ciebie na
poddaszu, choć brzmi to dość kusząco. - Chwycił ją za rękę. - Nie bój się,
Elise, nikt nas nie zobaczy. O tej porze w drugi dzień świąt na ulicy nie ma
żywej duszy. Poza pijakami, ci jednak zajęci są sobą.
Elise rzuciła okiem w kierunku zabudowań robotniczych, wszystkie
okna były ciemne.
- Gdybyśmy szli ulicą Oscarsgate, otaczałyby nas światła. Przez firanki
widzielibyśmy choinki sięgające sufitu i rozjaśnione świeczkami, panie w
eleganckich sukniach i dzieci w strojach identycznych jak ubrania
dorosłych. Gdyby ktoś otworzył okno, usłyszelibyśmy śpiewy i muzykę,
poczulibyśmy zapach cygar i świeżego ciasta. U nas zaś panują ciemności.
Za parę godzin rozlegną się syreny fabryczne.
Johan ścisnął jej dłoń.
- Kiedyś, Elise... Kiedyś w przyszłości ty i ja będziemy chodzić wokół
choinki z naszymi dziećmi w jednym z tych pięknych domów przy
Oscarsgate lub na Frogner. Pokojówka sprzątnie filiżanki, włoży nam do
pościeli butle z ciepłą wodą i przyniesie gorące kakao przed snem. Na-
stępnego ranka wyśpisz się do woli, potem przejdziesz do gabinetu i
zapiszesz parę stronic swej nowej książki. Ja zejdę do pracowni, by
przyjrzeć się świeżo zaczętej rzeźbie przedstawiającej kobietę, którą
kocham. Na obiad zaprosimy Annę i Torkilda, Hildę i pana Paulsena, panią
Evertsen, jeśli wciąż będzie żyła, i może panią Ałbertsen. Nie zapomnimy
o profesorze, twoim redaktorze z wydawnictwa, twojej matce, Asbjornie i
Anne Sofie. Ani o siostrze Maren Sorby z Armii Zbawienia, o której
opowiadałaś mi tyle dobrego. Kiedy skończymy śpiewać kolędy, każdy
dostanie podarek: twoją nową książkę.
Elise wyobraziła sobie tę scenę: jasne pokoje, stół jadalny zastawiony
piękną porcelaną, świece w wypucowanych kandelabrach, ona, Johan,
gromadka dzieci i wszyscy, których kocha, zgromadzeni wokół wielkiego
świątecznego drzewka.
Obraz rozpłynął się i Elise uśmiechnęła się.
- Co za zestawienie! Wyobrażam sobie redaktora Guldberga w
towarzystwie pani Ałbertsen!
W tej samej chwili zamilkła. Jakiś chłopiec szedł w ich kierunku, a w
jego sposobie poruszania się było coś dziwnego. Elise usiłowała go
rozpoznać, ale w półmroku nie widziała szczegółów. Na wszelki wypadek
puściła dłoń Johana.
Chłopiec zbliżył się do latarni i Elise zadrżała. To był Hjalmar, brat
Jenny!
Johan dostrzegł jej zaskoczenie.
- Znasz go? - spytał cicho.
- To jest Hjalmar! - szepnęła przerażona. Chłopak zataczał się, jakby był
pijany, ale przecież to niemożliwe, żeby zaczął pić. W jego wieku?
- Kto to jest Hjalmar? - spytał Johan.
- Brat Jenny. Poznałam ich wiosną, kiedy ich matka leżała na łożu
śmierci. Jakiś czas później ojciec zginął w wypadku. Dziadkowie Anne
Sofie pozwolili im mieszkać u siebie, ale Hjalmar wkrótce zniknął.
Chodziłam z najstarszą siostrą do szkoły, to ona utrzymywała rodzinę przy
życiu w ostatnich latach. Ojciec pił, a matka leżała w łóżku, jak daleko
Jenny sięgała pamięcią.
- Ta historia przypomina twoje doświadczenia.
- Dlatego właśnie zrobiło mi się ich żal i starałam się pomóc.
Niepomiernie się ucieszyłam, kiedy dziadkowie Anne Sofie postanowili
przyjąć do siebie dwójkę najmłodszych. Bardzo tęsknią za własną
wnuczką. Uważam, że matka i Asbjorn powinni częściej ich odwiedzać.
Johan ścisnął jej dłoń.
- Nie jesteś w stanie pomóc wszystkim. W tej okolicy znajdziesz setki
takich rodzin.
Hjalmar dostrzegł ich i kołysząc się, przeszedł na drugą stronę ulicy.
Elise dogoniła go.
- Hjalmar?
Przystanął i kiwając się, spojrzał na nią mętnym wzrokiem.
- Czego chcesz?
- Dowiedzieć się, co u ciebie słychać. Spotkałam niedawno Jenny, była
radosna i zadowolona. Dlaczego nie mieszkasz u państwa Tollefsenów?
- Bo nie mam ochoty. A zresztą co ci do tego? Twarz miał spiętą, był
brudny, wychudzony, ubrany w łachmany.
- Gdzie teraz mieszkasz?
- Nie twoja sprawa.
- Całe święta spędziłeś na ulicy?
- A nie wolno?
Johan zbliżył się do nich i Elise odwróciła się do niego-
- Całe święta spędził na ulicy! Zobacz, jak jest żałośnie ubrany! I chyba
ostatnio niedojadał. - Znów zwróciła się do chłopca. - Siostry z Armii
Zbawienia pomogą ci znaleźć jakiś kąt.
- Nie sądzisz, że dziadkowie Anne Sofie przyjmą go z powrotem? -
zdziwił się Johan.
Elise była innego zdania. Hjalmar z pewnością zrobił coś sprzecznego z
prawem, może zaczął znów kraść i bał się wracać do dziadków Anne Sofie
z obawy przed policją. Dlaczego popełniał kolejne głupstwo, kiedy
wreszcie znalazł prawdziwy dom?
- Myślę, że Hjalmar obawia się, iż oddadzą go w ręce policji, i dlatego
nie chce tam wracać.
W tej samej chwili Hjalmar rzucił się do ucieczki, ale Johan złapał go za
ramię.
- Tak łatwo się nie wywiniesz, mały spryciarzu. Pójdziesz ze mną do
domu i sobie pogadamy.
Odwrócił się do Elise.
- Będziesz musiała dalej iść sama.
- Tak zamierzałam zrobić. Chciałam tylko odprowadzić cię do
Andersengarden.
Uśmiechnęła się, wzruszona tym, że Johan zamierzał pomóc
Hjalmarowi, a jednocześnie ucieszona, iż nie doszedł z nią aż do bramy.
Emanuel mógł zobaczyć ich z okna.
- Spotkamy się jutro.
Johan pociągnął Hjalmara za sobą. Chłopak kopał i machał pięściami,
ale nie miał żadnych szans. Znikali już z jej oczu, kiedy Johan złapał go i
wniósł do sieni.
Elise przebiegła ostatni odcinek drogi, myśląc z lękiem o spotkaniu z
Emanuelem.
Wchodząc do domu, dostrzegła, że mimo późnej pory w pokoju pali się
światło. W kuchni panował ziąb, przez ostatnich parę godzin nikt nie
dokładał do pieca. Przemieściwszy się na wózku, Emanuel mógł napalić w
pokoju, ale nie była pewna, czy to zrobił. Pełna najgorszych przeczuć
pchnęła drzwi.
Emanuel siedział przy oknie i wpatrywał się w mrok. Bogu dzięki, że
rozstała się z Johanem wcześniej!
- Emanuelu?
Nie odwrócił się i nic nie powiedział. Podeszła bliżej.
- Przepraszam, że wracam tak późno. Zdarzyło się coś
nieprzewidzianego.
- Jak się ma Isac? - spytał głuchym głosem, nie patrząc na nią.
- Hilda przesadziła. Nie jest chory, tylko trochę się spocił. - Kłamstwo
miało gorzki smak. - Co innego miałam na myśli. Zjawiła się Mimmi
Tynass, by rozmówić się ze mną.
- Z tobą? - W końcu się odwrócił. - A skąd mogła wiedzieć, że tam
jesteś?
- Nie wiedziała. Przyszła przekazać Hildzie wiadomość, że zależy jej na
spotkaniu ze mną.
Zdała Emanuelowi relację ze spotkania z narzeczoną Schwenckego.
Emanuel pobladł.
- To nie może być prawda! - powiedział wstrząśnięty. Elise wyczuła, że
pierwszy raz słyszy o tych rewelacjach.
- Ja też się przeraziłam. Są jednak rzeczy, nad którymi razem się
zastanawialiśmy. Skąd on bierze pieniądze? I dlaczego w jego sklepie
prawie nie widuje się klientów, skoro według jego słów interes idzie
dobrze? Nic się nie zgadza.
Emanuel pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Paul Georg nie jest łobuzem. Zna
się na rzeczy, wie, skąd zdobyć dobry towar, i ma niezwykły talent
kupiecki. Pewnie najwięcej sprzedaje w domu. Opowiadał mi o klientach,
którzy przyjeżdżają z daleka i spotykają się z nim prywatnie. To wszystko
tłumaczy.
Elise przypomniała sobie nagle mężczyznę, którego spotkała na ulicy,
wychodząc z domu Schwenckego. On też go szukał, tyle że wymienił inne
nazwisko. Orvar Olstad, Elise dobrze je zapamiętała, bo wydało się jej
podejrzane.
- Pamiętasz, że odwiedziłam kiedyś Schwenckego, prosząc go, by cię
przekonał do wizyty u lekarza?
- I cóż z tego?
- W drodze powrotnej natknęłam się na mężczyznę, który też się do
niego wybierał. Schwencke bardzo się ucieszył, kiedy go zobaczył, i
poprosił go do środka. Ten mężczyzna nazywał się Ole Westerłund.
- To nazwisko nic mi nie mówi.
- Najdziwniejsze jest to, że ten człowiek nie pamiętał nazwiska
Schwenckego, lecz pytał o kupca Orvara Olstada.
- Pewnie zna wielu kupców i pomyliły mu się nazwiska.
- Może. Lecz jeśli Mimmi Tynaes ma rację, Schwencke używa
fałszywego nazwiska.
Emanuel spojrzał na nią ponuro.
- Uważasz go za oszusta?
- Ze względu na ciebie, na nas, wolałabym, by nim nie był. Panna
Tynaes bardzo się rozgniewała i powiedziała, że pójdzie na policję, jeśli
wykryje, że Schwencke zajmuje się jakimś przestępczym procederem.
Uważa też, że i ty możesz zostać w to wmieszany, bo Schwencke pożyczył
ci pieniądze na czynsz i zakup towaru.
- Nie zrobiłem nic złego.
- Wiem. Pytanie tylko, czy policja ci uwierzy. Twarz Emanuela
skurczyła się.
- Nie chcę cię straszyć, ale uważam, że powinniśmy zbadać sprawę.
Mogę pójść do niego jutro rano i poprosić, by cię odwiedził.
Emanuel kiwnął głową. Minę miał ponurą. Wcale nie jest pewien
niewinności Schwenckego, pomyślała Elise i ją też ogarnął niepokój.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
W kantorze przywitała ją uśmiechnięta panna Johannessen.
- Mam nadzieję, że miło spędziła pani święta, pani Ringstad?
Elise zmieszała się. Czy to pytanie było podszyte ironią? Czyżby panna
Johannessen widziała, jak spaceruje z Johanem ręka w rękę? Pokiwała
głową, zmuszając się do uśmiechu.
- Tak, dziękuję. A pani?
- Byłam u siostry i szwagra. Ich dzieci są tak nieznośne, że powrót do
domu sprawił mi ulgę.
Elise uśmiechnęła się i ruszyła do swojego biurka.
Samson był już na miejscu i wydawał się bardzo zajęty, ale kiedy panna
Johannessen wyszła do majstra po instrukcje, podniósł głowę i rozciągnął
usta w szerokim uśmiechu.
- Gratuluję!
Elise nie zrozumiała.
- Czego?
- Recenzji w „Socjaldemokracie". Elise pokraśniała.
- Dziękuję, bardzo podniosła mnie na duchu.
- Przeczytała pani tę drugą?
- Niestety tak. I się załamałam, myślałam, że nigdy już nie usiądę do
pisania. Trochę się też przestraszyłam.
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie ma najmniejszego powodu się bać. Nie zrobiła pani niczego złego,
jedynie dała prawdziwy opis tego, co się u nas dzieje.
- Niektórzy twierdzą, że to zmyślenia.
- Proszę się nimi nie przejmować. Ci ludzie dbają jedynie o własną
pozycję, dobre samopoczucie i mają taki pogląd na świat, jaki im
najbardziej odpowiada. Mimo wszystko na pani miejscu wciąż pisałbym
pod pseudonimem.
- Taki mam zamiar - Elise zniżyła głos. - Co się stało z naszym
„Potworem"? Bardzo dziś milutka.
- Nie dla mnie - zaśmiał się Samson. - Rozpromieniła się dopiero na
pani widok.
Elise poczuła ścisk w żołądku. Panna Johannessen na pewno trzymała w
zanadrzu jakąś nieprzyjemną niespodziankę, nigdy bowiem wobec nikogo
nie była uprzejma. O co chodziło tym razem, o Ansgara Mathiesena i
Hugo, sklep Emanuela czy książkę? Może panna Johannessen odkryła, że
Emanuel zajął się handlem, może nawet wiedziała coś o Schwenckem?
Albo może dowiedziała się, kto się kryje za pseudonimem Elias Aas?
Gdyby poleciała z taką plotką do majstra, sytuacja zmieniłaby się
diametralnie. Elise straciłaby pracę. Hildzie też by się dostało. I Johanowi.
Dzisiaj właśnie wybierał się do Paulsena ze swoimi rysunkami.
Ktoś zapukał i w tej samej chwili panna Johannessen wyszła z gabinetu
majstra. Podeszła do drzwi i otworzyła je. W progu stał Johan!
Elise usłyszała, że coś mówi, i na dźwięk jego głosu serce zabiło jej
mocniej.
Panna Johannessen wpuściła go do środka, choć nie okazała mu
większego zainteresowania. Zapewne wydał się jej zbyt zwyczajny. Johan
miał na sobie to co zawsze: wytartą kurtkę i czapkę z daszkiem. Całkiem
możliwe, że stać go było na lepsze ubranie, ale nigdy nie przywiązywał
wagi do ubioru. Elise zresztą nie wiedziała, czy Johan zaczął zarabiać na
sprzedaży swoich prac, nie wątpiła jednak, że z czasem tak się stanie.
Ściskał pod pachą duży pakunek, zapewne rysunki. Elise pomodliła się
w duchu, by szkice spodobały się majstrowi i by panna Johannessen nie
zepsuła niczego złym słowem.
Johan posłał jej długie spojrzenie, ale udał, że jej nie zna.
- A co to za łazęga? - zażartował Samson. Panna Johannessen wzruszyła
ramionami.
- Tak bym go nie nazwała, ale to chyba nie jest ważny klient. Całkiem
przystojny młodzieniec, tylko mógłby się lepiej ubierać.
- Ale co za interes ma do naszego majstra? Co miał w tej paczce?
Wyglądało to na obrazy. Może to jeden z tych współczesnych malarzy
usiłujących wcisnąć ludziom swoje dzieła, które niczego nie
przedstawiają?
Panna Johannessen roześmiała się.
- Jeśli to jeden z nich, to u pana Paulsęna nic nie wskóra. Pan majster ma
dobry gust. Ten młodzieniec twierdził zresztą, że był z nim umówiony.
- Tajemnicza sprawa. Musimy być czujni, panno Johannessen, żeby ktoś
naszego miłego majstra nie wyprowadził w pole. Zostańmy jego
strażnikami.
Panna Johannessen znów się zaśmiała. Nieczęsto to się jej zdarza,
pomyślała Elise, przysłuchując się wymianie zdań z lekkim niepokojem.
Wiedziała, że Samson nie miał nic złego na myśli, ale nazwanie Johana
„łazęgą" nie przypadło jej do gustu.
- Ale z pana żartowniś, panie Samson - zachichotała panna Johannessen.
- Zgaduję, że wesoło spędził pan święta. Może jakieś słodkie dziewczątko
jest przyczyną pańskiego dobrego humoru?
Elise rzuciła okiem na Samsona i dostrzegła, że się zaczerwienił.
Zapewne żadne „słodkie dziewczątko", tylko miły młody mężczyzna,
pomyślała. Biedny Samson, niełatwo żyć z taką tajemnicą i ze
świadomością, że jej wykrycie skończyłoby się katastrofą. Czekałaby go
kara więzienia... Elise zadrżała.
Czas jakiś pracowali w milczeniu.
- Bardzo długo tam siedzi - powiedziała w końcu panna Johannessen
głosem zabarwionym niepokojem. Żartobliwe komentarze Samsona
zrobiły chyba na niej pewne wrażenie.
W końcu drzwi się otworzyły i ukazał się Johan. Nie miał pakunku,
skinął głową i wymruczał słowa pożegnania.
Samson i panna Johannessen wymienili się spojrzeniami. Panna
Johannessen odprowadziła Johana wzrokiem aż do chwili, gdy ten wyszedł
w zimowy chłód. Dopiero wtedy odwróciła się w stronę Samsona.
- Widział pan? Wyszedł z pustymi rękami! Więc udało mu się wcisnąć
panu Paulsenowi te swoje malowidła! A pan Paulsen wspominał ostatnio
często, że ma ochotę kupić obrazy Gudego lub Johana Christiana Dahla.
Tyle że są trochę za drogie, nawet dla niego.
Samson roześmiał się.
- Przecież nie wiemy, czy to był malarz, panno Johannessen.
- Wyglądał na malarza - pokiwała stanowczo głową panna Johannessen.
- Wiedział pan, że Johan Christian Dahl dostał za jeden ze swoich obrazów
kilkaset srebrnych talarów? To było wprawdzie parędziesiąt lat temu, ale
chyba opłaca się być malarzem.
- Nie wszyscy mogą liczyć na podobne honorarium - stwierdził Samson.
- Większość malarzy klepie biedę. Konkurencja fotografii nie ułatwia im
zadania. Rzeźbiarze mają większe szanse. Elise nastawiła uszu.
- Nie słyszał pan, co powiedział Edvard Munch? - roześmiała się
ponownie panna Johannessen. - „Aparat fotograficzny nie będzie stanowić
konkurencji dla pędzla i palety tak długo, jak nie będzie można go używać
w piekle ani w niebie".
Drzwi do gabinetu otworzyły się i pojawił się pan Paul-sen. Wyraźnie
się gdzieś śpieszył, ale mijając biurko Elise, zatrzymał się na chwilę.
- Bardzo sympatyczny młody człowiek, pani Ringstad. A szkice są
zadziwiająco dobre.
Wypowiedziawszy te słowa, ruszył dalej. Elise poczuła na sobie
spojrzenia Samsona i panny Johannessen, ale nie podniosła głowy.
Samson nie zdołał powściągnąć ciekawości.
- Zna go pani, pani Ringstad?
Elise podniosła wzrok i spojrzała na niego z pozorną obojętnością.
- Nie.
Sama nie wiedziała, jak mogła udzielić takiej odpowiedzi na pytanie o
człowieka, którego znała całe życie. Znów zadziałało poczucie winy.
Samson zaśmiał się cicho.
- Majster pewnie wciąż jest w świątecznym nastroju. Zwracał się do
pani takim tonem, jakbyście mieli wspólnych znajomych.
Elise uśmiechnęła się i opuściła głowę, wracając do swoich zajęć.
Wspólni znajomi! Żeby znal choć cząstkę prawdy!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise zastanawiała się, czy Johan będzie na nią czekał w przerwie
obiadowej, i tak się stało. Ujrzała go w oknie korytarza, zanim jeszcze
weszła na most. Pomachał do niej, ale Elise nie odwzajemniła tego gestu.
Obróciła się, by sprawdzić, czy Samson zmierza w tę stronę, lecz go nie
spostrzegła.
Zdyszana dotarła do drzwi, jednak to nie spacer ją zmęczył, tylko serce
trzepoczące się w piersi.
Johan otworzył jej, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Elise... - zaczął z tęsknotą w głosie i wciągnął ją za próg. - Hilda
poszła do blacharza, a ja pilnuję Isaca i Hugo.
- Chłopcy spali już po obiedzie? Skinął głową.
Szukała znaków rozczarowania na jego twarzy, ale nie dostrzegła ich.
Może nawet mu ulżyło, że nie będzie okazji, by ulec pokusie.
Hugo i Isac siedzieli na skrzyni na drewno i bawili się cynowymi
żołnierzykami, które Isac dostał od majstra. Hugo ledwie na nią spojrzał,
kiedy weszła do kuchni, zabawa pochłaniała go bez reszty.
- Jak ci poszło wczoraj wieczorem? - spytał zatroskany
Elise odwiesiła szal.
- Opowiedziałam Emanuelowi o wizycie panny Tynaes. To mu dało do
myślenia.
- Uwierzył w jej historię?
- Z początku nie, ale wyraźnie się zaniepokoił. W głębi serca zawsze
podejrzewał, że co jest nie tak.
Johan pokiwał głową.
- Też tak sądzę. Emanuel nie jest głupcem, musiał się zastanawiać, w
jaki sposób ten drobny handlarz osiągnął taki sukces w interesach.
Zwłaszcza że, jak twierdzicie, niewielu klientów zagląda do jego sklepu.
- Zaproponowałam mu, że przejdę się do Schwenckego wieczorem i
zaproszę go do nas. To nie powinno go zdziwić, przecież wie, że Emanuel
nie rusza się z domu.
Usiadła przy stole i zauważyła, że ktoś nakrył go do posiłku. Johan
usiadł koło niej.
- Jak on się czuje? Jego stan się poprawia? Pokręciła głową.
- Sądzę, że zaczyna sobie zdawać sprawę, że nigdy nie odzyska władzy
w nogach. Mam nadzieję znaleźć kogoś, kto by pomagał mu dostać się do
sklepu. Myślę, że możliwość pracy dodałaby mu otuchy. Każdy chce czuć
się potrzebny, a chłopcy przecież nie mogą stać za ladą, kiedy zacznie się
szkoła.
- Powinniście więc zatrudnić ekspedienta. Jeśli sprzedaż idzie dobrze, to
takie posunięcie się opłaci.
Zerwał się na równe nogi.
- Na śmierć zapomniałem, że Hilda prosiła, bym cię nakarmił. Wciąż ma
resztki świątecznego jedzenia.
Elise przewróciła oczyma.
- Resztki świątecznego jedzenia? Aż tyle jej zostało?
- Hilda żyje sobie jak pączek w maśle. - Johan przyniósł garnek z pieca i
nałożył jedzenie na jej talerz. - Lubi swojego podstarzałego kawalera i nie
ma żadnych skrupułów wobec Reidara. Zresztą już go nie kocha.
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- Tak właśnie myślałam. Wygląda na to, że już wyrzuciła własnego męża
z pamięci.
- Torkilda bardzo to irytuje, natomiast Anna jakoś to zaakceptowała. Ona
tak bardzo lubi was obie, że zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie.
Roześmiał się, odsłaniając białe zęby. Dzień był ponury, Johan zapalił
świecę i postawił ją na stole. Elise zaczęła jeść.
- A ty nic nie przekąsisz? Pokręcił głową.
- Za godzinę mam być u Anny na obiedzie.
- Zgłodniejesz, patrząc na mnie.
- Jedz na zdrowie. Nie zapomnę, jak źle ci było parę lat temu. Kiedyś
spotkałem cię dzień przed Wigilią, wracałaś z pracy w przędzalni.
Musieliście brać nadgodziny bez żadnej zapłaty, twoja twarz pod chustką
była tak blada i zmęczona, że serce ścisnęło mi się z żalu. W
Andersengarden czekało na ciebie dwóch głodnych chłopców, chora matka
i ojciec, który zataczając się i przeklinając, wdrapywał się na schody.
Hilda też miała swoje problemy, tylko że wtedy jeszcze o nich nie
wiedzieliśmy.
Johan urwał, a po chwili znów zaczął mówić.
- Siedząc w moim pokoiku w Paryżu nad rysunkiem lub rzeźbą, myślę
często o tamtych czasach. Przed oczyma stają mi zmęczone twarze i
zgarbione sylwetki ludzi sunących mostem w drodze do domu po dniu
harówki. Pamiętam hałasy w sieni: tupot podkutych butów, kaszel i
chrząkanie robotników, wypluwających z siebie pył fabryczny. Okna na
podwórze otwierały się i smród wychodka mieszał się z zapachem
gotowanego mleka i kapusty. Dzieciaki czekały w bramie i wieszały się
powracającym dorosłym u ramion, głodne i spragnione opieki. Rzadko ich
widywały, ledwie zjadły kolację, zaraz musiały kłaść się spać. Dzień
zaczynał się o bladym świcie. Elise potakiwała.
- To było ciężkie, ale dobre życie. Byliśmy razem, czuliśmy się jedną
wielką rodziną. Nie tylko my w Andersengarden, ale ludzie z naszej ulicy,
właściwie z całej okolicy mostu i znad rzeki. Inni nie są w stanie tego
zrozumieć, nasza egzystencja wydaje im się szara i smutna, ale w naszej
pamięci wygląda ona zupełnie inaczej. Nie odczuwaliśmy ciężaru losu,
przynajmniej wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Nie znaliśmy innego życia.
Jeśli nigdy nie miało się choinki na święta, to nie odczuwa się jej braku.
Johan uśmiechnął się.
- Aż dziw, jak podobne są nasze myśli. Wielu ludzi krytykowało twoją
matkę za to, że porzuciła rodzinę, powróciwszy do zdrowia. Uważają, że
nie powinnaś była brać odpowiedzialności za swoich braci, a ja wiem, iż
nie mogłaś postąpić inaczej. Taka po prostu jesteś.
Elise spojrzała na niego z ukosa.
- Życzyłbyś sobie, żebym była inna? Żebym wczoraj postąpiła inaczej?
Pokręcił głową.
- Nie, to byłoby wbrew twojej naturze. Gdybyś zrobiła to dla mnie, nie
czulibyśmy się szczęśliwi. Wiedziałbym, że gnębią cię wyrzuty sumienia,
a ty byś jeszcze bardziej zmizerniała. - Pogłaskał ją po ramieniu. - Życie
się jeszcze nie skończyło, Elise, jesteśmy dopiero u początku drogi. Wiem,
że ludzie znad rzeki nie dożywają sędziwego wieku, ale miłość doda nam
sił. Poza tym mamy szansę na lepszą przyszłość. Zostań z Emanuelem i
opiekuj się nim, a zapewnisz sobie spokój duszy. Nasz czas przyjdzie,
jestem tego pewien.
Poczuła łzy pod powiekami, ale nic nie powiedziała.
Johan tryskał optymizmem, miał niezachwianą pewność, że kiedyś będą
razem.
Nie życzyła Emanuelowi śmierci. Nie, ta myśl nie postała w jej głowie.
Nie darzyła go nienawiścią i wiedziała, że nigdy nie zostawi go na pastwę
losu. Mimo choroby mógł żyć jeszcze wiele lat, może nawet dłużej niż ona
sama, bo nie musiał ciężko pracować. Ona będzie się starzeć, Johan i
Emanuel pozostaną młodzi. Znała dobrze ten proces, powtarzał się u
większości kobiet mieszkających nad rzeką. Zaczynały się garbić,
zapadały się im policzki, a ciało marniało od godzin przestanych przy
maszynie, bezsennych nocy przesiedzianych przy chorym dziecku, dni
spędzonych na praniu pieluch i szorowaniu podłóg. Pracowała teraz krócej
o dwie godziny, siedząc za biurkiem, ale musiała zajmować się piątką
dzieci i chorym mężem. Nie była silniejsza od innych kobiet, właściwie
nawet wątlejsza od większości z nich. Czekał ją ten sam los i nie było na
to rady.
Johan pogładził ją po włosach.
- O czym myślisz?
- O niczym - pokręciła głową.
- Posmutniałaś.
Obróciła twarz ku niemu, łzy spłynęły po jej policzkach.
- A ty nie jesteś smutny? Przytulił ją mocno.
- Nie płacz, Elise. Jestem dzielny tylko dlatego, że ty dodajesz mi sił.
Jeśli stracisz wiarę, załamię się. Stracę cel w życiu.
Potrząsnęła głową i schowała twarz na jego piersi.
- Nie możemy się poddawać, Johan. Będę odważna. Wytrzymam, póki
wiem, że mnie kochasz. Natchnij mnie optymizmem, pomóż mi być
wdzięczną za to, co mam. Zawsze powtarzasz, że tego nikt nam nie
odbierze. Umiesz cieszyć się dniem dzisiejszym, nie dbając o to, co
przyniesie przyszłość. A ja wciąż chcę więcej. Ale to ty masz rację. Można
być szczęśliwym, radując się chwilą. Pogłaskał ją po włosach.
- Nie wiem, czy jestem taki w istocie, ale staram się odsiewać złe myśli.
Mam w sobie tę przedziwną pewność, że w końcu będziesz należeć do
mnie. Wielu powie, że to niemożliwe. Nie zrozum mnie opacznie, nie
życzę źle Emanuelowi. Popełnił sporo błędów, ale to idealista, który zrobił
wiele dobrego dla innych. Ciebie też uratował z beznadziejnej opresji.
Może powinienem mu podziękować za to, że żyjesz.
- Wiem, co masz na myśli, Johan. Mam podobne zdanie i dlatego nie
mogę od niego odejść.
Na głos Hugo oderwała się od Johana, odwróciła głowę i oblała się
rumieńcem wstydu. Zupełnie zapomniała o dzieciach, uznała, że zajęte
zabawą, nie zwracają na nich uwagi. A teraz zobaczyła, że obaj chłopcy
śledzili ich zadowolonym wzrokiem. Hugo zawołał ją, domagał się zainte-
resowania.
- I co, łobuziaki? Może przyjdziecie do nas i coś zjecie?
Nie miała pojęcia, czy ktoś wcześniej nakarmił chłopców, ale chciała
skierować ich uwagę na inne tory. Ześlizgnęli się ze skrzyni i podreptali do
stołu.
- Mniam, mniam - powiedział Hugo, gramoląc się na kolana Elise.
Johan podniósł Isaca. Z łatwością nawiązywał kontakt z dziećmi, miał
niezwykły u mężczyzny dar zajmowania się nimi w naturalny sposób.
Dzieci wyczuwały to w lot i darzyły go zaufaniem.
Johan i Elise sięgnęli po kawałek mięsa z talerza i zaczęli karmić
chłopców. Johan puścił do niej oko.
- Masz swoje sposoby - zażartował. Elise zaczerwieniła się.
- Na szczęście dzieci żyją chwilą. W tym wieku nie pamiętają zazwyczaj
tego, co zdarzyło się wcześniej tego samego dnia.
- My i tak nie mamy nic do ukrycia. Uśmiechnęła się do niego i szybko
otarła łzy, które napłynęły jej do oczu.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że majster jest zachwycony twoimi
rysunkami. Jak zniknąłeś, wyszedł z gabinetu i przechodząc koło mojego
biurka, powiedział: „Bardzo sympatyczny młody człowiek, pani Ringstad.
A szkice są zadziwiająco dobre".
- Tak się wyraził? - roześmiał się Johan.
- Tak. Ucieszyłam się, choć sytuacja była dość niezręczna; udawaliśmy
wszak, że się nie znamy. Kiedy wszedłeś do gabinetu majstra, panna
Johannessen i Sam-son długo dywagowali na twój temat. Uznali w końcu,
że jesteś nieznanym artystą, który przyszedł wcisnąć panu Paulsenowi
swoje prace. Usłyszawszy opinię majstra, zaczęli się mi bacznie
przyglądać - roześmiała się. - W końcu Samson nie mógł pohamować
ciekawości i spytał, czy cię znam.
- I co odpowiedziałaś?
- Musiałam zaprzeczyć, wszak udałam wcześniej, że nie wiem, kim
jesteś. Samson uznał, że majster wciąż nie ochłonął po świątecznej
przerwie.
Oboje wybuchnęli śmiechem, a widząc to, chłopcy też się roześmiali.
Johan pogładził Isaca po głowie.
- Inteligentne bestie. Mają raptem po dwa lata i rozumieją wszystko, co
mówią dorośli.
Elise obserwowała tę scenę ze wzruszeniem.
- Gdybyśmy wiedzieli to wszystko wtedy, kiedy opłakiwaliśmy
Braciszka! - wyznała.
Johan uśmiechnął się.
- Czasami dobrze żyć w niewiedzy, czasami zaś lepiej byłoby znać
prawdę.
Na dworze rozległy się szybkie kroki i do kuchni wpadła Hilda.
- Twój kolega z pracy czeka na zewnątrz.
- Samson? - zdziwiła się Elise.
- Chyba spodziewa się, że zaraz wyjdziesz.
Elise posadziła Hugo na podłodze i wstała z krzesła.
- Przerwa obiadowa się skończyła? Ale ten czas leci!
- Czas szybko leci w miłym towarzystwie. Dzieci były grzeczne?
Elise spojrzała na Johana rozbawiona.
- Prawie zapomnieliśmy, że są tutaj z nami.
- Szkoda, że tak wcześnie się obudziły.
Ani Elise, ani Johan nie skomentowali słów Hildy. Elise ruszyła do
drzwi.
- Wracam do kantoru.
Johan posłał jej ciepłe spojrzenie.
- Będę tutaj, kiedy przyjdziesz odebrać Hugo.
Samson stał na moście.
- Byłem pewien, że jest pani u siostry! - krzyknął z ożywieniem na jej
widok. - Muszę z panią o czymś porozmawiać, pani Ringstad. Spotkałem
się wczoraj z moimi szkolnymi kolegami. Rozmawialiśmy o pani książce.
Żona jednego z nich należy do koła młodzieży socjaldemokratycznej. W
tamtym gronie też dyskutowano o książce i wszyscy byli nią zachwyceni.
Uznali, że nareszcie znalazł się ktoś, kto rozumie położenie robotników.
Wątpią, że autor wywodzi się z kręgów mieszczańskich. Ktoś z nich sły-
szał o młodym pisarzu z tych stron, inni uważają, że Elias Aas pracuje jako
brygadzista w którejś z fabryk i pisze pod pseudonimem z lęku przed
utratą pracy. Są nawet tacy, którzy są przekonani, że to ktoś z redakcji „Ny
Tid", z którą współpracował Martin Tranmael po powrocie z Ameryki.
Ruszyli na drugą stronę rzeki.
- Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę, ale kim jest Martin Tranmasl?
- Nie słyszała pani o nim? - zdziwił się Samson. - Nie interesuje się pani
ruchem robotniczym?
- Nie jestem politykiem. Piszę o ludzkich losach, chcę innym opisać
życie nad rzeką.
Nie skomentował jej słów.
- Martin Tranmael ma ledwie dwadzieścia osiem lat, pracował jako
czeladnik malarski w Ameryce. Tam zainteresował się amerykańskim
ruchem robotniczym. Wrócił dwa lata temu i zaczął działalność w
Trondelag, skąd pochodzi. Jest bardzo zdolny, wielu ludzi twierdzi, że to
nasz przyszły premier.
Elise słuchała jednym uchem. Nie interesowała się polityką, uważała, że
politycy myślą wyłącznie o sobie. Poglądów robotników w ogóle nie
brano pod uwagę i nikt się z nimi nie liczył.
- A czy ktoś zasugerował, że autor jest kobietą? Samson pokręcił głową.
- Chyba nie, choć niektórzy uważają, że to ktoś bardzo szczególny, kto
potrafi wczuć się w naturę kobiety. Myślę, że kryje się za tym jakiś
podtekst, sugestia, że to ktoś taki jak ja - uśmiechnął się zażenowany.
Zrozumiała i nie ciągnęła dłużej tego tematu.
- W kręgach burżuazyjnych nastroje są zapewne inne i trudno oczekiwać
słów pochwały.
- Tak, tego proszę się nie spodziewać, ważne jest jednak i to, że ludzie
reagują. To zdrowy objaw. Johan Falkberget też spotkał się z krytyką,
kiedy wydał Czarne góry wcześniej tego roku. I proszę sobie przypomnieć,
co przeszedł Bjornson po opublikowaniu Króla i Magnhildl Wszyscy pi-
sarze, którzy odważyli się tworzyć powieści w duchu realizmu, spotykają
się z niechęcią krytyki i czytelników. Jak się wyjmuje głowę z piasku,
trzeba być przygotowanym na burzę - zakończył sentencjonalnie.
Doszli do bramy fabryki i Samson przepuścił ją przodem. Panna
Johannessen siedziała już przy biurku, wyglądało na to, że w ogóle go nie
opuściła w przerwie obiadowej.
Elise rzuciła okiem na zegar ścienny. Spóźnili się dwie minuty. Panna
Johannessen za chwilę dostanie ataku wściekłości. A jednak, ku
zdziwieniu obojga, uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Nie byłam głodna, więc przepracowałam całą przerwę. Ustaliliśmy z
panem Paulsenem, że możecie dzisiaj skończyć pół godziny wcześniej.
Elise nie wierzyła własnym uszom. Najpierw spojrzała na pannę
Johannessen, by się upewnić, że nie kpi, a potem pokraśniała z
zadowolenia. Będzie mogła dłużej posiedzieć z Johanem.
- Dziękujemy, panno Johannessen, to miło z pani strony.
- Chciałabym jednak zamienić z panią parę słów przed wyjściem, pani
Ringstad. To zajmie chwilkę - uśmiechnęła się słodko panna Johannessen.
Radość Elise stopniała. Może uśmiech panny Johannessen jedynie
wydał się jej niewinny? Może czeka ją wyjaśnienie tej niezwyczajnej
uprzejmości, którą jej dzisiaj okazywała?
Dostrzegła zatroskany wzrok Samsona i jeszcze bardziej się
zaniepokoiła. Samson zdawał się potwierdzać jej przeczucia: czeka ją
niemiła niespodzianka.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Majster i Samson wyszli, zostały same w kantorze.
Panna Johannessen podeszła bliżej, wolno i z wahaniem. Co takiego
zrobiłam? - pomyślała Elise, czując zimny dreszcz na plecach. W ostatnich
dniach zdała sobie sprawę, że nie starcza jej czasu na pisanie, bo opieka
nad Emanuelem i inne obowiązki pochłaniają ją bez reszty. Gdyby straciła
pracę w kantorze, nie mieliby z czego żyć. W zaliczce za książkę powstał
znaczny wyłom, kiedy kupiła choinkę i podarki świąteczne. Choć uważała
z wydatkami, pensji nie starczało na wszystko. Pieniądze zarobione przez
chłopców w sklepie szły na spłatę pożyczki od Schwenckego. Emanuel dał
jej do zrozumienia, że suma była znaczna i pomimo przyzwoitych obrotów
w sklepie trzeba ją będzie oddawać przez cały rok.
- Chcę z panią o czymś pomówić, pani Ringstad - powtórzyła panna
Johannessen. Co do niej zupełnie niepodobne, wydawała się
zdenerwowana. - Pamięta pani, jak trafiłyśmy na siebie kiedyś w drodze
do kantoru? Miała wtedy pani taką drobną... hm... scysję z młodzieńcem,
który ciągnął pani sanki.
Elise poczuła zimny pot na plecach, lecz zaraz otrzeźwiała. Chodzi więc
o Ansgara i Hugo. Majster nie wiedział, że Hugo nie jest synem Emanuela;
Hilda gadała, co jej ślina na język przyniesie, ale nigdy nie powiedziała
mu o gwałcie. Nawet Hilda zdawała sobie sprawę z konsekwencji. Elise
pochodziła z robotniczej rodziny, skończyła ledwie szkołę powszechną, a
teraz okazałoby się jeszcze, że ma bękarta! To, że Hilda była w identycznej
sytuacji, pewnie w ogóle by Paulsena nie obeszło, tę sprawę trzymał w
tajemnicy. Gdyby jednak podobny problem tyczył jego własnej urzędnicz-
ki, poczułby się w obowiązku zwolnić ją z pracy ze względu na renomę
firmy.
Pokiwała głową, nie patrząc na nią. Kłamstwo nic nie da, prawda i tak
wyjdzie na jaw.
Ku jej zdziwieniu panna Johannessen przyciągnęła krzesło i usiadła
obok niej. Wydawała się zażenowana. Sytuacja była niezręczna i Elise
poczuła jeszcze większy niepokój. Panna Johannessen nie zamierzała
prawić jej kazań, w takim wypadku nie usiadłaby. Może chciała ją ostrzec,
pogrozić jej palcem? Cóż by jednak dała taka reprymenda, skoro dotyczyła
przeszłości? Oboje z majstrem musieli zaakceptować ją taką, jaka jest.
Panna Johannessen chrząknęła i przysunęła się bliżej. Otworzyła usta i
powiedziała przyjaznym tonem: - Usłyszałam coś, co chyba nie było
przeznaczone dla moich uszu...
Elise zjeżyła się. Dobrze, więc wie o wszystkim, i co z tego? Gwałt to
straszne doświadczenie, chyba nawet ona potrafi to zrozumieć?
- Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać cudzych rozmów - ciągnęła panna
Johannessen tym samym przyjaznym, nieomal przepraszającym tonem. -
Zwróciłam jednak wtedy uwagę, że była pani zdenerwowana, i
przestraszyłam się o panią. Zapadał zmrok, w pobliżu nie było nikogo
innego, więc uznałam za swój obowiązek dopilnować, by nie zrobił pani
krzywdy. Zawsze mogłam zacząć krzyczeć i wzywać pomocy. - Umilkła i
spuściła głowę. - Dopiero później zdałam sobie sprawę z wagi pani słów.
Elise milczała. Co miała powiedzieć? Nie pamiętała słów, które rzuciła
wtedy w twarz Ansgarowi, chyba coś o tym, by nie zmuszał dziewcząt do
rodzenia dzieci. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dopowiedzieć sobie
resztę, choć przecież mogła mieć na myśli kogoś innego. Jakąś
przyjaciółkę.
Panna Johannessen podniosła głowę i spojrzała na nią z niezwyczajną
dla siebie łagodnością.
- Nie musi pani nic mówić, pani Ringstad, wiem, jak się pani czuje. Jeśli
dziwi pani otwartość, z jaką rozmawiam z panią, to przyznam, że sama
jestem nią zaskoczona. To do mnie niepodobne, zwykle ukrywam uczucia.
Jestem jednak starsza od pani, mam większe doświadczenie życiowe i
czuję się odpowiedzialna za panią, w końcu pełnię funkcję pani
zwierzchniczki w kantorze. To zdarzenie prześladowało mnie przez wiele
dni i wciąż nie mogę się otrząsnąć.
Wielkie rzeczy, pomyślała Elise, chyba nie pierwszy raz usłyszała
historię zgwałconej dziewczyny? Wynosiła się nad robotnice, ale przecież
znała wiele z nich. Miała już dość tej rozmowy, z każdą upływającą
minutą skracał się czas, który będzie mogła poświęcić Johanowi. Nie
potrafiła jednak zdobyć się na nieuprzejmość i przerwać konwersację.
Panna Johannessen spojrzała na nią z ukosa, oczekując jakiegoś
komentarza, ale Elise nie miała najmniejszej ochoty dzielić się z nią
bolesnymi wspomnieniami. Minęły już trzy lata i chciała wyrzucić
wszystko z pamięci. Zresztą nikt nie miał prawa mieszać się do jej spraw.
- Dobrze odgadłam? - Panna Johannessen wyraźnie przestraszyła się, że
powiedziała coś niewłaściwego. - Chodziło o panią?
Dlaczego jest taka uparta? Co to ma z nią wspólnego? Dlaczego nie
zostawi mnie w spokoju?
I nagle Elise zdecydowała się na szczerość. Panna Johannessen i tak
dowiedziałaby się wszystkiego, skoro tamto zdarzenie prześladowało ją
dzień i noc. Przypomniała sobie słowa, które kiedyś wyrzekła do Jenny: To
nie twoja wina, ty nie zrobiłaś niczego złego. Kochała Hugo i nie
wstydziła się go, choć został poczęty w haniebny sposób.
Wolno pokiwała głową.
- Tak, dobrze pani odgadła, pani Johannessen. Chodziło o mnie.
Panna Johannessen wbiła w nią wzrok, czerwone plamy wystąpiły jej na
policzki.
- Pani syn jest więc... ?
Elise uniosła podbródek i mężnie spojrzała jej prosto w oczy.
- Nie jest dzieckiem mego męża. Zostałam zmuszona, by go urodzić, ale
i tak kocham go bezgranicznie.
- Oczywiście, że go pani kocha, to pani ciało i krew. Nic nie może pani
poradzić na to, co się stało. Zyskała sobie pani mój szacunek, pani
Ringstad. Przyznaję, że z początku nie byłam pani przychylna. Nie
rozumiałam, dlaczego pan Paulsen zatrudnił panią, chociaż miał do
wyboru urzędniczki z porządnym wykształceniem. Teraz inaczej patrzę na
wszystko. Podziwiam pani odwagę i siłę woli, bo bez tych przymiotów
charakteru nie zdecydowałaby się pani urodzić tego dziecka. I zazdroszczę
pani...
Ostatnie słowa wypowiedziała tak cicho, że Elise ledwie je usłyszała.
Czego może zazdrościć jej panna Johannessen? Czuła się samotna?
Chciała mieć dzieci?
- Ma pani rodzinę? - odważyła się spytać i w tej samej chwili
przypomniała sobie, że pani Johannessen wspomniała o świętach
spędzonych w towarzystwie siostrzeńców i siostrzenic, które tak ją
zmęczyły, że z ulgą wróciła do domu.
Pani Johannessen. uśmiechnęła się smutno.
- Tak, mam rodzinę, ale nie mam dzieci, z którymi mogłabym być.
To oczywiste, skoro nie jest zamężna, pomyślała Elise, a na dodatek ma
mieszczańskie pochodzenie. W następnej sekundzie zrozumiała sens tej
wypowiedzi, bo panna Johannessen położyła nacisk na ostatnie słowa.
Zdumiała się niepomiernie.
Panna Johannessen pokiwała głową powoli, nie odrywając od niej
wzroku.
- Tym razem pani odgadła prawidłowo, pani Ringstad. Mam dziecko,
dwunastoletnią córkę, ale nie mogę się z nią widywać. Została adoptowana
zaraz po urodzeniu.
W pokoju zapadła cisza. Elise wstrzymała oddech. Nie do wiary! I to, że
miała dziecko, i to, że zdecydowała się jej zwierzyć!
Uznała, że musi coś powiedzieć, ale nie znajdowała właściwych słów.
- Współczuję pani... - wydusiła z siebie. Pani Johannessen pokiwała
głową.
- Oddałabym rok życia, by móc cofnąć tę decyzję. Byłabym gotowa
wyjść za mąż za byle kogo tylko po to, by zatrzymać dziecko. Nawet pani
nie wie, jakie miała pani szczęście, pani Ringstad, bo umiała pani
przeciwstawić się przesądom i podszeptom złych ludzi.
Elise pokręciła głową.
- Nikt mnie nie namawiał, bym oddała dziecko. Chciałam je usunąć, ale
nie miałam pieniędzy ani odwagi, by pójść do osoby, która zajmuje się tym
procederem. Mój obecny mąż uratował mnie, proponując mi małżeństwo,
choć znał całą prawdę.
- Więc przyjęła go pani z potrzeby, a nie z miłości? Elise zamyśliła się.
- Lubiłam go i mnie pociągał. Był oficerem Armii Zbawienia,
podziwiałam go za jego oddanie dla ludzi ubogich.
- Ale komuś innemu oddała pani serce?
Elise zaczerwieniła się. Co pani Johannessen wiedziała na ten temat?
Znowu coś zobaczyła czy usłyszała?
Nieoczekiwanie panna Johannessen położyła chłodną dłoń na jej dłoni.
- Nie chciałam być niedyskretna. Pomyślałam jedynie, że znalazła się
pani w takiej samej sytuacji jak ja trzynaście lat temu. Potajemnie
zaręczyłam się z pewnym wykształconym młodzieńcem z dobrego domu,
kiedy tutaj niedaleko miało miejsce podobne przestępstwo. To się zdarzyło
po zmroku, gdy wracałam z kantoru.
Elise patrzyła na nią jak sparaliżowana.
- Więc pani też... ? - nie dokończyła. Panna Johannessen pokiwała
głową.
- Tak, ja też. Nikomu o tym nie powiedziałam, póki konsekwencje nie
stały się widoczne. Moi rodzice zatuszowali sprawę, zostałam wysłana do
krewnych na zapadłą wieś i wróciłam, kiedy było po wszystkim. Nie
wiem, gdzie trafiło dziecko, ale na widok dwunastoletniej dziewczynki
podobnej do mnie serce zaczyna mi bić i jestem bliska omdlenia.
Skończyła i spuściła wzrok. Chwilę siedziały w milczeniu.
- Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek opowiem komuś o tym,
zwłaszcza koleżance z pracy. Przekonał mnie pani ciepły, przyjazny
stosunek do innych, pani Ringstad. Nie jest pani zdolna, by wyrządzić
komukolwiek krzywdę.
Elise zawstydziła się. Przypomniała sobie wszystkie te chwile, kiedy z
Samsonem nazywali ją „Potworem" i natrząsali się z niej za jej plecami.
- Może pani mi zaufać, panno Johannessen. Zachowam tę wiadomość
dla siebie. Schlebia mi, że okazała mi pani zaufanie i opowiedziała o
wszystkim. Czuję, że zbliżyłyśmy się do siebie. Nie będę się już pani bała
- powiedziała i ugryzła się w język. - Przepraszam, nie chciałam...
Panna Johannessen uśmiechnęła się smutno.
- Zdaję sobie sprawę, że odstraszam ludzi. Wcale nie chcę taka być, po
prostu łatwo się irytuję. Może z zazdrości, a może dlatego, że zdaję sobie
sprawę z własnej niedoskonałości.
Elise zdziwiła się.
- Niedoskonałości? Przecież jest pani bardzo kompetentna.
- Jak to mówią, co z tego, że zdobędziesz świat, jeśli zmącisz duszę.
- Nie doznała pani uszczerbku na duszy, panno Johannessen. W innym
wypadku nie przeżyłaby pani takich silnych wzruszeń, poznawszy moją
tajemnicę. Znienawidziłaby mnie pani i otoczyła wzgardą.
Panna Johannessen wstała i westchnęła ciężko.
- Czasami czuję, że przepełnia mnie gorycz. Wiem, że ranie ludzi
słowami, a i tak to robię.
- Pewnie dlatego, że nie ma w pani radości - odrzekła Elise i nagle
przyszła jej do głowy pewna myśl. - Może powinna pani zająć się jakimś
dzieckiem?
Panna Johannessen przeraziła się.
- Obcym dzieckiem?
Elise pokiwała głową energicznie.
- Ja przyjęłam Everta i teraz kocham go jak własne dzieci. Państwo
Tollefsenowie zaopiekowali się dziewczynką, która straciła rodziców i
żyła w krańcowym ubóstwie. Jenny odzyskała radość życia, przytyła i jest
szczęśliwa, że ma prawdziwy dom.
Wzrok panny Johannessen ożywił się, ale zaraz zgasł.
- Wymienia pani pary małżeńskie. Samotna kobieta nie może zająć się
dzieckiem.
- Dlaczego nie? Gmina ma mnóstwo bezdomnych na utrzymaniu.
Ucieszą się, jeśli ktoś im ulży w obowiązkach. Przyjmą panią z otwartymi
ramionami.
Panna Johannessen wahała się.
- Zna pani dzieci, które potrzebują pomocy?
- Nie będzie trudno takie znaleźć - uśmiechnęła się Elise. -
Porozmawiam z Maren Sorby, siostrą Armii Zbawienia. Ona zna je
najlepiej.
- Proszę dać mi czas do namysłu, pani Ringstad.
Elise odprowadziła ją wzrokiem, kiedy panna Johannessen ruszyła do
swojego biurka, by zrobić porządek w papierach. Zauważyła, że na jej
ustach błąka się nikły uśmiech, nie ironiczny ani złośliwy, lecz pełen
nadziei.
Już się zdecydowała, pomyślała z radością.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Elise stwierdziła z żalem, że straciła te dodatkowe trzydzieści minut,
które miała spędzić z Johanem. Nawet myśl o cudownej przemianie panny
Johannessen nie pomogła.
Ku jej zdziwieniu Hilda była już w domu. Był też majster, siedział w
pokoju i rozmawiał z Johanem, co rusz dobiegały stamtąd salwy śmiechu.
Hilda uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie mogłam go powstrzymać - szepnęła. - Paulsen jest zafascynowany
pracami Johana, skontaktował się już ze swoimi wpływowymi znajomymi
i wychwala go pod niebiosa. Jakiś pan ma się pojawić tutaj wieczorem, on
ponoć ma stosowne kontakty we właściwych kręgach.
Elise zawahała się, nie wiedziała, czy wejść do pokoju. Rozmowa z
majstrem miała duże znaczenie dla Johana, a ona i tak musiała wkrótce
wracać do domu. Johan chyba nie zauważył jej przyjścia, więc mogła
niepostrzeżenie udać się w drogę.
W tej samej chwili usłyszała głos majstra.
- Inni rzeźbiarze nie mają lepszego wykształcenia od pana, panie
Thoresen. Bergslien, Budal, Skeibrok zaczynali jako snycerze na wsi.
Kiedy odkryto ich talent, przenosili się do stolicy, a potem ktoś pomagał
im ruszyć w wielki świat, tak jak było w pańskim przypadku. Tylko
malarze pochodzą z domów wyższych urzędników i z kręgów burżuazji.
Ełise i Hilda zaczęły słuchać z zainteresowaniem. Na szczęście Isac i
Hugo zajęci byli zabawą.
- Najważniejsze są dzieła - mówił z ożywieniem pan Paulsen. - Nie
wszystkim się to udaje, ale jestem głęboko przekonany, że nazwisko Johan
Thoresen za parę lat będzie na ustach wszystkich. Wiem, że wielu artystów
przeżyło szok, przenosząc się z Norwegii do Paryża, ze względu na język,
inne otoczenie i rozmach artystyczny. Niektórzy poddawali się, zanim
doszli do czegoś, ale pan nie należy do tej kategorii! Proszę trzymać się
motywów narodowych i ludowych, by zbudować solidną podstawę dla
dalszego rozwoju.
Z izby dobiegł je przeraźliwy krzyk. Elise i Hilda wpadły do środka.
Chłopcy zderzyli się głowami i spadli z łóżka. Leżeli na podłodze
posiniaczeni i wrzeszczeli wniebogłosy-
Podniosły ich z ziemi i Elise zaczęła ubierać Hugo w wierzchnią odzież.
- Idę do domu - powiedziała. - Pozdrów ode mnie Johana.
- Jeśli jutro Paulsen zjawi się o tej samej porze, znajdę sposób, by się go
pozbyć - szepnęła Hilda.
Elise spojrzała z przestrachem na drzwi, jakby chciała się upewnić, że
majster ich nie słyszy.
- Zdaje mi się, że zrobisz wszystko, by nas połączyć - stwierdziła z
uśmiechem.
Głos Paulsena brzmiał donośnie, kiedy wymykała się przez drzwi
kuchenne z Hugo na ręku. Bardzo chciała zobaczyć się z Johanem, ale
jego praca była teraz ważniejsza.
Ciągnąc sanki stromą ulicą Sagveien, rozmyślała nad słowami majstra.
Radził Johanowi tworzyć rzeźby realistyczne, przedstawiające
codzienność zwykłych ludzi. Ona też to robiła, opisywała rzeczywistość,
przynajmniej tę, którą znała.
Kiedy zbliżała się do sklepiku Emanuela, usłyszała za sobą pośpieszne
kroki. Odwróciła się z nadzieją.
- Elise! - Johan dyszał ciężko, chyba biegł całą drogę. - Wyszłaś bez
pożegnania!
Serce zadrżało jej z radości na jego widok.
- Nie chciałam wam przeszkadzać. Johan z trudem łapał powietrze.
- A jak myślisz, kto jest dla mnie ważniejszy: ty czy pan Paulsen?
- Najważniejsza jest twoja przyszłość. Johan pokręcił głową.
- Niewiele jest warta, jeśli ciebie w niej nie będzie.
- Nie mów tak, Johan. Praca znaczy dla ciebie wiele. Stałam pod
drzwiami i słyszałam słowa pana Paulsena. Nie starałby się ci pomóc,
gdyby nie miał pewności, że górujesz talentem nad innymi.
Johan chwycił za rzemyk i razem pociągnęli sanki.
- Nie można mieć jednego i drugiego? Twojej miłości i wsparcia pana
Paulsena? - spytał żartobliwie.
Elise zachowała powagę.
- Masz moją miłość - powiedziała.
Odwróciła wzrok na budynek o numerze sto cztery. W oknach było
ciemno, chłopcy pewnie poszli już do domu.
- Wiem, Elise. - Johan też spoważniał. - Dlatego nie pojmuję, że miałaś
serce pójść do domu, nie pożegnawszy się ze mną.
Elise usłyszała jakieś głosy, a po chwili na zapleczu sklepu Emanuela
pokazały się jakieś postaci, jeden mężczyzna i trzech chłopców. Dobiegł
jej głos Pedera, zawsze odrobinę jaśniejszy i bardziej ożywiony niż głos
pozostałej dwójki.
- Sądziłam, że już poszli do domu - powiedziała. Peder i Evert dostrzegli
ich i ruszyli ku nim pędem.
- Wiesz co, Elise! - zaczął Peder, ale zaraz zamilkł i zwolnił, starając się
odgadnąć, kim jest jej towarzysz. Elise nie miała wątpliwości, że czegoś
się domyśla.
- To jest Johan! - pomogła mu. - Przyjechał do domu na święta.
Peder zawył z radości i ruszył z kopyta.
- Czy to prawda? To ty, Johan?
Pędził z taką szybkością, że ledwo przed nimi wyhamował.
- Przyjechałeś na święta, Johan? Dlaczego nas nie odwiedziłeś?
Johan roześmiał się.
- Nie mogłem zostawić Anny i Torkilda, ale oczywiście zamierzałem
was odwiedzić. Jak się macie, chłopcy? Dobrze wam tu w Sagene?
- Tęsknię za mostem i wodospadem - stwierdził Peder.
- Ale nie za smrodem wychodka w Andersengarden - dodał Evert.
- Za tym też. Nie pamiętasz, o czym rozmawialiśmy, Evert? Żeby sobie
posiedzieć na kuble do śmieci i pobawić się żołnierzami z guzików?
Podszedł Kristian. Ukłonił się z zażenowaniem, jakby spotkał kogoś
obcego.
- Wesołych świąt. Nie wiedziałem, że jesteś w domu. Johan wyjaśnił,
kiedy przyjechał i kiedy wybiera się z powrotem.
Mężczyzna, który dotąd towarzyszył chłopcom, trzymał się na uboczu.
Elise rzuciła na niego okiem, ale nie rozpoznała go w ciemności, choć
sylwetka wydała się jej znajoma.
- To Schwencke - wyjaśnił Kristian.
- Doprawdy? - zdziwiła się Ełise, przypomniawszy sobie rozmowę z
panną Tynaes. Nie będzie więc musiała odwiedzać go wieczorem. Puściła
sanki i postąpiła parę kroków. - Pan Schwencke?
- Wesołych świąt, pani Ringstad. Nie chciałem przeszkadzać, bo nie jest
pani sama.
- To nasz dawny sąsiad, Johan Thoresen. Wychowaliśmy się w tym
samym domu. Johan kształci się na rzeźbiarza. Mieszka w Paryżu, ale
przyjechał do domu na święta. Zamierzałam odwiedzić pana dziś
wieczorem, panie Schwencke. Emanuel źle się czuje i nie wychodzi z
domu, a bardzo zależy mu na rozmowie z panem.
- Chłopcy opowiedzieli mi wszystko. Bardzo mi przykro. Pamięta pani,
co mówiłem, pani Ringstad? Potrzebna mu odmiana, musi zamieszkać w
lepszych warunkach, bez gromady marudzących dzieci wokół siebie.
- Najlepiej będzie, jak sam mu pan to powie, panie Schwencke. Pana
chętniej posłucha niż mnie. - Odwróciła się, by dołączyć do chłopców i
Johana. - Może pan zjawić się dziś wieczorem?
- Nie wiem, czy zdążę. Właśnie przywiozłem nowy towar do waszego
sklepu: skrzynię bardzo pięknych przedmiotów. Chłopcy wstawili ją do
piwnicy.
- Bardzo dziękujemy, panie Schwencke. O tym też powinien pan
porozmawiać z Emanuelem, ja jeszcze niewiele wiem o prowadzeniu
sklepu.
Dostrzegła w mroku, że uchylił kapelusza i ruszył w przeciwnym
kierunku.
- Wszystkiego dobrego - powiedział na odchodnym. Elise zwróciła się
do Kristiana.
- Schwencke przywiózł nowy towar?
- Tak, skrzynię pełną obrazów w złotych ramach, lalek porcelanowych,
fajek ze srebrnym kapturkiem zdobionych sznurem pereł, gipsowych
popiersi i fikuśnych półmisków. Nie rozumiem, po co to przytargał, bo
tutaj nikt takich rzeczy nie kupuje.
- A więc na tym polega talent kupiecki - zażartował Johan.
- Powinnam była was sobie przedstawić, ale okazja wydała mi się
niezręczna - powiedziała Elise.
- Nic nie szkodzi.
- Przywiózł towar, pełno ozdobnych przedmiotów. Kristian obawia się,
że nie da się ich sprzedać.
Chłopcy śledzili ich rozmowę i Peder uznał za stosowne zaprotestować.
- Nie ma się czego obawiać. Zobaczycie, ja sprzedam to wszystko.
Johan roześmiał się.
- Tak trzymaj, Peder. Nie poddawaj się! - Odwrócił się do Elise. -
Słyszałaś? Nie poddawaj się!
Fala ciepła przeszyła jej ciało. Nie, nie możemy się poddać. Chwyciła
rzemyk sań, dotyk jego ręki znów przyprawił ją o dreszcze.
- Sądziłam, że macie sprzedawać artykuły gospodarstwa domowego -
zwróciła się do Kristiana - rzeczy, którym ludziom potrzeba. Schwencke o
tym nie wie?
- Myślę, że dostaje te przedmioty od kogoś i nie musi wiele za nie
płacić. Nie wiem, skąd je bierze, ale chyba nie ma wyboru.
Elise nic nie odrzekła, tylko spojrzała znacząco na Johana.
Zrobiło się znacznie chłodniej. W świetle latarni Elise widziała
zaczerwienione twarze Pedera i Everta, obaj chłopcy naciągnęli czapki
głęboko na uszy. Evert szczękał zębami. Byli zbyt lekko ubrani jak na tę
pogodę, a w gazecie zapowiadano tęgie mrozy. Pisano o zimie stulecia.
Elise zatrzęsła się na samą myśl o tym.
Minął ich powóz, w którym siedzieli dorośli i dzieci w futrzanych
czapach i kaftanach ze skóry renifera. Głośno rozmawiali i śmiali się,
śpiewali kolędy do wtóru kościelnych dzwonów.
- Takim to dobrze - stwierdził z zazdrością Peder. - Z okien domu koło
sklepu pachniało kapustą i świąteczną kiełbasą, chociaż od Bożego
Narodzenia minęły już trzy dni.
Elise nic nie powiedziała, ale pomyślała z lekkim wstydem o wszystkich
tych przysmakach, które jadła u Hildy.
- Słyszeliście bajkę o dziewczynce, która musiała tańczyć ze skrzatem? -
spytał Johan, wyraźnie po to, by zmienić temat rozmowy.
- Opowiadaj! - krzyknęli Peder i Evert jednocześnie.
- Zdarzyło się to w Hallingdal w wigilię świąt. Pewna dziewczynka
miała zanieść skrzatowi kaszy na śmietanie, ale pożałowała mu smacznej
strawy i sama ją zjadła. Potem nalała do świńskiego koryta kwaśnego
mleka, dodała owsianki i wyniosła do stodoły. Masz tu swoje koryto,
brzydalu! - powiedziała. Ledwie wymówiła te słowa, zjawił się skrzat,
złapał ją w objęcia i zaczął z nią tańcować. Tańcował tak z nią do białego
rana, aż miała dość, i cały czas śpiewał: Kaszy mi pożałowała, będzie ze
skrzatem tańcowała! Kiedy ludzie znaleźli ją nad ranem, była ledwie
żywa. Uważajcie więc, bo ze skrzatem nie ma żartów.
Peder złapał Elise za rękę i rozejrzał się wokół.
- Jest gdzieś tutaj? - spytał przestraszony. Elise uśmiechnęła się.
- Jeszcze całkiem niedawno byłeś zawiedziony, bo nie zobaczyłeś go w
kościele.
- Tak, ale to nie to samo, co spotkać go w ciemności. Poza tym to inny
skrzat. Ten z kościoła jest miły. Inaczej Jezus by go wygonił.
Kristian prychnął.
- Tylko małe dzieci wierzą w skrzaty.
- Przecież muszę w niego wierzyć, bo go widziałem - oburzył się Peder.
Zbliżali się do Hammergaten i Johan puścił rzemyk sanek.
- Pójdę już do Anny i Torkilda, na pewno zastanawiają się, czemu mnie
tak długo nie ma.
Peder stanął jak wryty.
- Nie wejdziesz do środka? - powiedział z takim smutkiem, że Elise żal
ścisnął serce. - Mamy prawdziwe drzewko i ozdoby, które zrobił Emanuel,
jak był małym chłopcem - dodał na zachętę. - Siedzi tam cały dzień i nie
ma do kogo ust otworzyć. Schwencke mówi, że krzyki dzieci mu szkodzą i
powinien mieć jakieś męskie towarzystwo. A jego rodzice będą dzisiaj u
Carlsena.
Johan spojrzał na Elise, która lekko skinęła głową.
- W takim razie wejdę na chwilkę - odrzekł spokojnie.
Otrzepali buty ze śniegu na kamiennym progu i ustawili je w rzędzie za
kuchennymi drzwiami. Chłopcy nauczyli się, że należy usuwać kulki lodu,
które czepiają się skarpet z koziej wełny, i oczyścić kurtki i czapki, zanim
odwieszą je na kołku. Evert i Peder złapali Johana za ręce i pociągnęli do
pokoju. Kristian pobiegł po Jensine.
Elise zaczęła rozbierać Hugo. Jak zareaguje Emanuel na widok Johana?
Wolała trzymać się z daleka.
Usłyszała głos Johana, który przywitał się uprzejmie. Wyjaśnił, że
przyjechał na święta i uznał za stosowne odwiedzić ich przed wyjazdem
do Paryża. Emanuel odpowiadał monosylabami, ledwie słyszała jego głos.
Może źle się poczuł? Zaniepokojona podeszła do progu.
- Witaj, Emanuelu. Przyszliśmy całą gromadką. Natknęłam się na
chłopców koło sklepu, tam też spotkałam Johana i Schwenckego.
Schwencke może odwiedzi cię dzisiaj wieczorem.
Emanuel spojrzał na nią ponuro.
- To nie będzie miłe spotkanie.
Zdziwiła się, że zdecydował się na takie wyznanie w obecności Johana,
ale powstrzymała się od komentarza.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Niezbyt dobrze. Mam zawroty głowy.
- Cieszę się, że udało ci się napalić w kuchni i pokoju. Miło jest wrócić
do ciepłego domu.
Zauważyła wcześniej, że pokrywa skrzyni była odsunięta, a w środku
leżało ledwie parę polan. Zużywali za dużo opału. W niedzielę trzeba
będzie pójść do lasu w Grefsen i nałamać suchych gałęzi z drzew. Chłopcy
mogli pojechać do portu i poszukać kawałków węgla lub przeczesać
okolicę składu Węglarza. Emanuel nie musiał palić w kuchni, przecież
cały dzień spędzał w pokoju, ale Elise nie zamierzała czynić mu z tego
wyrzutu w święta. Zresztą może odwiedzili go rodzice, choć wcześniej nie
zapowiadali się z wizytą.
Czajniczek był ciepły, ale w puszce na kawę zostało tylko parę ziaren.
Więc jednak państwo Ringstadowie odwiedzili syna, Emanuel nie
sięgnąłby do młynka ani nie wypiłby sam takiej ilości. Poza tym
poprzedniego dnia zaparzyli świeżej kawy, a mieli w zwyczaju przez parę
dni pić napar na fusach.
Elise otworzyła drzwiczki szafki i ku swemu przerażeniu nie znalazła
mleka dla Jensine i Hugo. Skończyło się też jedzenie, które przyniosła
teściowa, a dzbanek na syrop był pusty. Została połówka chleba
upieczonego przez kucharkę pani Ringstad.
Wzięła Hugo na ręce i przeszła do pokoju.
- A więc rodzice cię jednak odwiedzili?
Emanuel podjechał wózkiem do kredensu i wyjął dwa małe kieliszki i
butelkę, którą dostał od ojca.
- Tak, wpadli, by się pożegnać. Wyjechali popołudniowym pociągiem.
Elise zdziwiła się.
- Sądziłam, że mają zamiar zostać parę dni w Kristianii.
- Mają zaproszenia na świąteczne przyjęcia przez kolejne dwadzieścia
dni.
- Matka pomogła ci zemleć kawę? Posłał jej zdumione spojrzenie.
- Oczywiście. Chyba nie przypuszczasz, że sam wdrapałem się po
młynek?
Elise usiłowała się uśmiechnąć. Pani Ringstad nie mogła nie zauważyć,
że mają niewiele jedzenia, kawy i opału, a mimo to skorzystała ze
wszystkiego.
Zaraz jednak odtrąciła od siebie to oskarżenie. Matka Emanuela
prawdopodobnie w ogóle o tym nie pomyślała, w jej domu zaopatrzeniem
zajmowały się służące.
Johan usiadł na sofie, ale wyraźnie czuł się nieswojo. Na szczęście
jeszcze nie przywieziono łóżka dla Emanuela, pan Ringstad wyjaśniał, że
zaszło pewne nieporozumienie i wozak zjawi się za parę dni. Wtedy trzeba
będzie wynieść z pokoju fotele, by zrobić miejsce na nowy mebel.
Peder pokazał Johanowi Cudowne podróż z taką dumą, jakby książka
należała do niego.
Evert opowiadał z zapałem, ile skrobaków do garnków zdołał sprzedać
Peder tego dnia.
Emanuel spojrzał na Elise z rezygnacją.
- Czy dzieci muszą siedzieć z nami? Chętnie posłuchałbym opowieści o
Paryżu.
Peder i Evert bez słowa wyszli z pokoju. Elise dostrzegła ich
rozczarowanie, bo wizyta rzadkiego gościa bardzo ich ucieszyła.
Wyniosła Hugo do kuchni, zostawiając uchylone drzwi.
Peder spojrzał na siostrę spłoszonym wzrokiem.
- To niesprawiedliwe! - szepnął, bojąc się, że Emanuel go usłyszy.
- Pamiętasz, co powiedziałeś Johanowi? - odszepnęła Elise. - Że
Emanuel spędza całe dnie w samotności i potrzebuje towarzystwa
dorosłych.
- Powiedziałem tak, bo chciałem go przekonać, by do nas zajrzał.
- Stańcie przy drzwiach, to usłyszycie, o czym mówi Johan.
Nie dali się dwa razy prosić, a kiedy zjawił się Kristian z Jensine,
gestami pokazali im, by byli cicho. O dziwo, Hugo też zamilkł, naśladując
pozostałych. Kiedy Elise zaczęła smarować kromki chleba, cała piątka
stała w bezruchu koło drzwi, słuchając opowieści z wielkiego świata.
Oczy Kristiana błyszczały z zachwytu. Kiedy Johan skończył i wstał, by
pożegnać się z Emanuelem, Kristian odwrócił się do siostry i powiedział: -
Ja też tam kiedyś pojadę, Elise! Kiedy skończę szkołę powszechną, będę
pracować dzień i noc, by dostać się do gimnazjum. Z czasem może nawet
zdam maturę.
Evert spojrzał na niego z zazdrością. Był równie uzdolniony, ale
brakowało mu determinacji Kristiana. Wątpił, że znajdzie siły, by
pracować bez ustanku i zarobić pieniądze na wykształcenie. Pamiętał, co
obiecał lekarzowi, u którego był, kiedy podejrzewano u niego gruźlicę. Po-
wiedział mu, że też zostanie doktorem i pomoże wszystkim chorym na
suchoty.
Johan wyszedł do kuchni.
Chłopcy patrzyli na niego z zachwytem. Pierwszy odezwał się Evert.
- Naprawdę jest tam ten wielki pałac, muzea i szerokie ulice?
- Słyszeliście, co opowiadałem Emanuelowi? - roześmiał się Johan.
Wszyscy pokiwali głowami.
- Opowiem wam więcej innym razem, ale teraz muszę wracać do Anny i
Torkilda.
Posłał Elise szybkie spojrzenie, włożył czapkę i zniknął za drzwiami.
- Szczęściarz z niego - stwierdził Peder. - Jak już raz zamieszkał w
pałacu, nigdy nie wróci do Andersengarden.
- Johan nie mieszka w pałacu, głupku. Opowiadał tylko, jak wyglądają
pałace.
Elise skarciła Kristiana spojrzeniem. Nie miał prawa nazywać Pedera
głupkiem.
- A ja i tak myślę, że nie wróci. Albo wprowadzi się do Agnes, albo
znajdzie sobie damę z wielkim kapeluszem, białymi rękawiczkami i
parasolką. Kiedy już będzie bogaty i sławny, dojdzie do wniosku, że rzeka
śmierdzi, a domy tutaj są małe. Tak jak Emanuel. - Peder spojrzał ze
strachem w kierunku drzwi, jakby się przestraszył, że Emanuel słyszy jego
słowa.
Kristian pokręcił głową.
- Ja tak nie myślę - powiedział i posłał Elise przeciągłe spojrzenie.
Elise udała, że szuka kubków do kawy. Dlaczego Kristian spojrzał na nią
w ten sposób? Czyżby się czegoś domyślał?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Hugo i Jensine leżeli już w łóżkach, a chłopcy poszli na górę, kiedy
rozległo się pukanie do drzwi i pojawił się Schwencke.
Elise liczyła się z jego przyjściem. Miała nadzieję na szybkie
rozwiązanie sprawy, ale jednocześnie lękała się tej wizyty. Jeśli Mimmi
Tynaes się nie myliła, ich sytuacja mogła ulec gwałtownemu pogorszeniu.
Schwencke przywitał się z nią serdecznie, wręczył jej torbę ciasteczek i
przeprosił za późną porę. Wskazując mu drogę do pokoju, zobaczyła
głowy chłopców nad poręczą schodów. Dała im znak, żeby zeszli do
kuchni. Kiedy Schwencke witał się z Emanuelem, dała każdemu z nich po
dwa ciastka. Zdziwili się niepomiernie.
- Aż dwa? Pokiwała głową.
- Wiem, że się nie najedliście, i przykro mi, iż nie miałam więcej
jedzenia. Te ciastka spadły nam z nieba.
- To chyba tata włożył je do torby - stwierdził Peder. Kiedy pobiegli na
górę, postanowiła schować resztę ciastek na następny dzień. Schwencke
spodziewał się być może poczęstunku, ale uznała, że on najada się do syta
codziennie, a Emanuel zjadł dość podczas wizyty rodziców.
Miała zamiar zająć się cerowaniem, ale kosz stał w pokoju. Nie chciała
przeszkadzać w rozmowie, bo ta zapowiadała się nieprzyjemnie.
Był to jej pierwszy wolny wieczór od wielu dni. Może powinna
wykorzystać go na dopisanie kilku stronic do książki o Pederze? Papier i
ołówek trzymała w kuchennej szufladzie. Nie czuła też zmęczenia, pewnie
spotkanie z Johanem dodało jej sił.
Podkręciła lampę i dorzuciła jedno polano do pieca, zapominając, że
wcześniej zarzucała Emanuelowi marnotrawstwo opału.
Dawne wspomnienia powróciły, nagle przypomniała sobie zwroty i
wydarzenia, które wyrzuciła już z pamięci: dobre i złe chwile wymieszane
ze sobą. Ujrzała ojca z najgorszych czasów. Kristian i Peder chowali się
przed nim w piwnicy lub na strychu, a ona z Hildą błagały go, by ich
oszczędził.
Słyszała słowa Pedera, który zwracał się później do matki cienkim
przestraszonym głosem: „Dlaczego nie powiesz mu, że go wyrzucisz, jeśli
nie będzie dla nas miły?" Matka odpowiadała, że ojciec jest miły, ale pije
truciznę, która zupełnie go odmienia. Peder nieraz potem zaglądał do kub-
ków, sprawdzając, czy kawa też jest zatruta.
Z uśmiechem przypomniała sobie, jak Peder rozładował atmosferę,
kiedy w trakcie ślubu z Emanuelem zjawiła się Agnes i wygłosiła swoje
rewelacje o jej dziecku. W głuchej ciszy, która zapadła przy stole,
zabrzmiał jego głos: „Patrzcie, znalazłem kawałek mięsa w gulaszu!"
I jeszcze te słowa, z którymi zwrócił się do surowej ciotki Emanuela:
„Zdrówko, cioteczko. Zawsze chciałem mieć ciotkę, ale moje wszystkie
leżą już w grobie".
Zaśmiała się w duchu, przypomniawszy sobie epizod z deserem. Pani
Evertsen złożyła dłonie zachwycona i krzyknęła: „Jest i deser?", po czym
nałożyła sobie ogromną porcję. Peder nie omieszkał tego skomentować we
właściwy sobie sposób: „Niech pani zostawi trochę dla nas, pani
Evertsen".
Wesołe wspomnienia mieszały się ze smutnymi. Pamiętała, jak Peder
dostał od pani Berg starą, zniszczoną książkę z obrazkami i dumny wrócił
z nią do domu. Obie z matką ucieszyły się, mając nadzieję, że może
wreszcie chłopiec nabierze ochoty do czytania. Właśnie wtedy napatoczył
się pijany ojciec. Wyrwał Pederowi książkę z rąk, krzycząc: „W moim
domu nie będzie żadnych książek!" Drąc ją na kawałki kartka po kartce,
wrzeszczał: „Zostaniesz marynarzem, Peder, jak twój ojciec. Nie masz
głowy do czytania". Potem wybuchnął drwiącym śmiechem.
Peder rozpłakał się. Chodził wtedy do drugiej klasy i wszyscy koledzy
zdążyli już opanować podstawy czytania. Poza tym nie chciał zostać
marynarzem, bo nasłuchał się strasznych historii o wypadkach na morzu i
o statkach przewożących niewolników. Najstraszniejsze było jednak to, że
ojciec podarł książkę na jego oczach. Jedyną książkę, jaką kiedykolwiek
posiadał.
Tamtego wieczoru zasypiał zalany łzami. Leżał w łóżku razem z
Kristianem, ostatnie słowa, które usłyszała, zanim zapadł w sen, brzmiały
tak: „Dobry Boże. Jeśli jesteś w niebie, zabierz truciznę z butelki ojca, bo
moja mama nie ma odwagi tego zrobić. Amen".
Podniosła wzrok znad kartki i spojrzała w przestrzeń. Czy ludzie, którzy
nigdy tego nie przeżyli, mogą zrozumieć, co to znaczy, kiedy leży się w
łóżku, nasłuchując kroków pijanego ojca na schodach? Wstrzymując
oddech ze strachu, że znów wymyśli jakąś podłość? Stłucze matkę,
poprzewraca stołki w kuchni, rąbnie kubkami o podłogę i wyleje posiłek
przygotowany na kolejny dzień?
Pokręciła wolno głową. Może nie powinna pisać o tych smutnych
zdarzeniach. Dorosły czytelnik odłoży książkę i powie, że nie nadaje się
dla dzieci. Winna ograniczyć się do miłych wspomnień, przetykając je
smutnymi epizodami, by zachować ciągłość opowieści. I przede
wszystkim musi opisać walkę Pedera z opornymi literkami. , Usłyszała
kroki i głos Schwenckego.
- W takim razie zobaczymy się za parę dni, Emanuelu. Przyniosę ci
więcej tego wina agrestowego. Dla wzmocnienia.
Emanuel spodziewał się zapewne, że wejdzie i odprowadzi gościa do
drzwi, ale Elise udała, że nie słyszy. Serce biło jej mocno, czyżby
Schwencke zamierzał zrobić z jej męża pijaczynę? I dlaczego zdawał się
tryskać zadowoleniem, skoro Emanuel przedstawił mu swoje zastrzeżenia?
Poczekała, aż drzwi się za nim zamkną, po czym złożyła papiery i
weszła do pokoju.
- Schwencke już sobie poszedł? - spytała.
- Tak, przed chwilą - odrzekł Emanuel z ożywieniem. Na stole przed nim
stała pusta butelka i dwie szklanki. Na szczęście to nie była wódka.
Emanuel się nie upił, tylko wprawił się w dobry humor.
- Jak ci poszło? - spytała z napięciem.
- Pokłócił się z panną Tynaes, więc wcale go to nie dziwi, że ona
wymyśla te niestworzone historie. Opowiadał mi, że ta Tynass ma trudny
charakter. Raz jest miła i grzeczna jak aniołek, a w chwilę potem robi mu
sceny, wyzywa i krzyczy wniebogłosy. Kiedy dowiedziała się, że
Schwencke zamierza zerwać zaręczyny, wpadła w histerię. Zrobi
wszystko, by go oczernić.
Elise stała w milczeniu, słuchając tego, co miał do powiedzenia. A więc
Mimmi Tynaes wszystko zmyśliła? Nie wydawało się to prawdopodobne,
zresztą oboje z Emanuelem mieli podobne podejrzenia.
- A więc mu wierzysz?
- Dał mi słowo. Przysiągł, że zdobył towar w uczciwy sposób.
Rozmawiałem z nim dość oględnie, ale mam wrażenie, że i tak poczuł się
urażony. To było bardzo nieprzyjemne.
Elise nic nie odrzekła. Nie chciała odbierać mu radości, ale też nie
potrafiła dać wiary słowom Schwenckego.
- On jest bardzo kompetentny - ciągnął Emanuel, wyczuwając jej
sceptycyzm. - Zna wielu ludzi, umie z nimi rozmawiać i negocjować dobre
ceny. Potem sprzedaje z dużym zyskiem. Starzy ludzie, którzy mieszkają
koło jego sklepu, kupują u niego, bo nie mają siły chodzić w inne miejsce,
gdzie towar jest dużo tańszy.
- To niegodziwe z jego strony, nie sądzisz? Pomyśl o tych biedakach i
bezrobotnych, którzy z niewiedzy płacą za dużo.
- Nie można myśleć w ten sposób. Bezrobotni mają sporo wolnego
czasu, mogą pójść do innego sklepu, jeśli taka ich wola. Dość już tego,
Elise. Jest trzeci dzień świąt. Korzystajmy z tego, że zostaliśmy sami.
Schwencke przyniósł dwie butelki wina. Jedną już wypiliśmy, ale chętnie
otworzę drugą. - Uśmiechnął się. - Chodź, usiądź mi na kolanach.
- Lepiej nie. Pomyśl o swoich nogach.
- Daj już spokój. Nogi mnie nie słuchają, ale cała reszta działa jak
należy. - Znów się uśmiechnął. - Powiem więcej, działa wyśmienicie. -
Roześmiał się i Elise zrozumiała, że wino, które wypił, zaczęło działać. -
No, chodźże tutaj!
Niechętnie zbliżyła się, modląc się w duchu, by któryś z chłopców
zeszedł na dół lub by Jensine się obudziła. Nic takiego się nie stało.
- Pomóż mi dostać się na sofę.
Posłuchała. Emanuel z miejsca posadził ją sobie na kolanach.
- Dzisiaj mi się uda - stwierdził zdyszany. - Czuję, że dzisiaj mi się uda.
- Z tego mogą być dzieci - odrzekła z drżeniem. - Nie stać nas na więcej
dzieci.
W ogóle jej nie słuchał. Wsunął dłoń za dekolt jej sukni.
- Siedziałem sam' w półmroku, kiedy rodzice wyszli, i marzyłem, byś się
zjawiła. W książce, którą czytam, jest piękny akapit o miłości, bardzo
podniecający. Przypomniałem sobie tamte letnie noce po naszym ślubie.
Byłaś taka ciepła i taka chętna, a ja nigdy nie miałem dość. - Zaśmiał się,
pieszcząc jej pierś.
„Źle to zapamiętał. Tylko przez krótką chwilę byłam ciepła i chętna.
Szybko odgadłam, że ma większe potrzeby ode mnie. Tylko jedno się
zgadza: nigdy nie miał dość".
- Rozbierz się. Zdmuchnij świecę, jeśli obawiasz się, że któryś z
chłopców zejdzie na dół.
Znów go posłuchała, zgasiła świecę i rozebrała się. W pokoju zrobiło się
chłodno, Elise zadygotała i szybko przykryła się cienkim pledem, który
pani Ringstad zrobiła na drutach.
Emanuel walczył z własnym ubraniem.
- Musisz mi pomóc.
Zdołał zdjąć marynarkę, kamizelkę i koszulę i siedział nagi od pasa w
górę.
- Rozepnij guziki - szepnął.
Ociągała się. Przecież sam mógł to zrobić.
- Rozporek.
Oznaki podniecenia były aż nadto widoczne. Emanuel jęknął.
- Elise... Jesteś cudowna. Połóż się na mnie. Bez twojej pomocy nie dam
rady.
Gdyby miała po prostu leżeć i czekać, aż skończy, pewnie by to jakoś
wytrzymała. Teraz jednak musiałaby przejąć inicjatywę... A jej ciało wciąż
przepełniała tęsknota za Johanem...
Nabrała tchu, dodając sobie odwagi.
- Nie dam rady, Emanuelu. Nie w ten sposób. To znaczy.
- O co ci chodzi? Kochaliśmy się tak wcześniej.
- Coś... tkwi we mnie i mi nie pozwala. Emanuel zesztywniał.
- Nie masz ochoty.
- Nie wiem... nie wiem, co to jest. Może zmęczenie. Wyprostował się i
odtrącił ją od siebie.
- W takim razie idź na górę i się połóż! Dobrze wiem, o co chodzi.
- Nie wiesz. Nie chciałam cię zranić, tylko to wszystko jest... takie
trudne.
- Nie musisz przepraszać, Elise. Nie chodzi o moje ciało, po prostu
pożądasz innego.
Naprawdę nie zamierzała go zranić, i tak dość już cierpiał.
- Kocham cię, Emanuelu.
- Być może, ale to nie wystarczy. Jeśli kobieta nie chce dzielić łoża z
mężem, to znaczy, że jest ktoś trzeci.
- To nieprawda. Nigdy cię nie zdradziłam.
- Nie okłamuj mnie, Elise.
- Nie kłamię. Jesteś jedynym mężczyzną, który mnie miał. Nie licząc
tego, który wziął mnie gwałtem.
Zapadła cisza. Emanuel zamyślił się.
- Więc może tu tkwi przyczyna? - powiedział. - Może złe wspomnienie
odbiera ci ochotę?
- Nie wiem.
- Usiądź koło mnie, nie zrobię niczego wbrew twej woli. Chyba
wreszcie zaczynam rozumieć.
Elise poczuła ulgę, ale i zawstydziła się. To dobrze, że Emanuel nie
odgadł prawdy, ale to drobne zwycięstwo miało gorzki smak. Rzadko
myślała o tamtym strasznym zdarzeniu sprzed trzech lat i nie przestała być
kobietą.
Drżąc na całym ciele, usiadła przy nim.
- Jesteś zmarznięta. Chcesz się położyć?
- Tak. Jutro muszę wcześnie wstać.
Spróbował pocałować ją w usta, ale Elise odwróciła twarz, czując, jak
łzy spływają jej po policzkach.
- Ty płaczesz? Najdroższa, nie frasuj się tak. To nie była twoja wina.
Powinni go powiesić! - dodał z mocą. - Tych, którzy podnoszą rękę na
kobietę, powinno się karać śmiercią.
- On ma syna, który jest podobny do Hugo. - Zakryła twarz dłońmi i
rozpłakała się. Od tamtego dnia, kiedy Ansgar pomógł jej ciągnąć sanki i
opowiedział o synu, odpychała tę myśl od siebie, ale teraz nie panowała
już nad sobą. - Są braćmi - dodała, łkając. - Jeden zrodzony z przemocy,
drugi z miłości.
- Biedna, mała Elise. - Emanuel pogłaskał ją po włosach. - Dlaczego nie
powiedziałaś mi o tym wcześniej? Chciałaś mnie oszczędzić?
- Nie wiem. - Otarła łzy pledem. - Któregoś dnia wypatrzył mnie, jak
szłam do kantoru, i nalegał, bym pozwoliła mu ciągnąć sanki. Powiedział,
że chce pomóc własnemu synowi. Niczego gorszego nie mógł powiedzieć.
I dodał jeszcze, że urodził mu się chłopiec podobny do Hugo. Też ma rude
włosy. - Głos się jej załamał i zakryła twarz.
- Kochana moja, uspokój się. Skoro urodził się im syn, dadzą ci teraz
spokój. Zmarzłaś, jeszcze mi się rozchorujesz. Idź na górę i wskocz pod
kołdrę. Jutro porozmawiamy.
Uścisnęła go szybko i poszła na górę, potykając się w ciemności. Kiedy
leżała już w lodowatej pościeli, naszły ją wyrzuty sumienia, ale zdusiła je
w sobie. Zdarzenie sprzed trzech lat nie było przyczyną niechęci do
Emanuela i wcale nie zamierzała użyć go jako pretekstu. On sam to
wymyślił.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Następnego dnia nie spotkała Johana i uznała to za dobry znak. Zapewne
któryś ze znajomych majstra posłał po niego, by porozmawiać o
rysunkach. Do powrotu Johana do Paryża zostało jeszcze parę dni i nie
warto się było martwić na zapas.
W drodze z kantoru natknęła się na Jenny w towarzystwie innej
dziewczynki.
- Witaj, Jenny. Nie miałam okazji złożyć ci życzeń świątecznych, taka
byłam zapracowana. Jak ci minęły święta?
- Cudownie. Państwo Tollefsenowie są dla mnie bardzo mili. Wiesz, że
Hjalmar ma nową mamę? Ten żołnierz Armii Zbawienia, który mieszka w
Andersengarden, znalazł miejsce dla niego.
- To dobrze, Jenny. Spotkałam go któregoś wieczora i bardzo się
zaniepokoiłam. Mój znajomy zaprowadził go do Anny i Torkilda. A kto to?
Twoja koleżanka z klasy?
- Tak. Ma na imię Jorund i mieszkała w Enerhaugen. Jej dziadek
przegrał cały majątek w karty, w trzy rodziny dzielili pokój z kuchnią. Ten,
kto pierwszy wstał, brał buty i wychodził, reszta musiała siedzieć w domu.
Ona chodzi z gołymi nogami, chociaż jest mróz.
Elise była wstrząśnięta.
- Nie masz na sobie pończoch, Jorund?
- To nic - dobiegł jej ostrożny głosik spod ogromnej czapki.
- Jej brat się kiedyś zsikał. Matka się rozzłościła i zagroziła, że
następnym razem obetnie mu siusiaka. I jednego dnia przyszła jej siostra i
powiedziała: „Już to zrobiłam".
- Żartujesz sobie, Jenny - powiedziała Elise z niedowierzaniem.
- Nie, to prawda. Brat zmarł, wykrwawił się na śmierć. Siostra się
przestraszyła i schowała w gorzelni. Wylali na nią wrzątek i też umarła.
Wtedy przyszła policja i zabrała rodziców. Jorund trafiła do sierocińca, ale
uciekła stamtąd. Mówi, że to straszne miejsce, dorośli biją dzieci, a
dzieciaki wrzeszczą. Już tam nie wróci.
Elise wstrzymała oddech, ze wszystkich opowieści, które słyszała, ta
była najgorsza.
- I co teraz zamierzacie zrobić? - spytała słabym głosem.
- Zapytam panią Tollefsen, czy Jorund może z nami zamieszkać.
Elise zamyśliła się. Pani Tollefsen nie dała sobie rady z Hjalmarem i nie
wiadomo, czy ma ochotę zająć się kolejnym dzieckiem. Była stara, miała
wprawdzie złote serce, ale sił już jej nie starczało. Powodziło im się lepiej
niż większości ludzi nad rzeką, ale nie na tyle dobrze, by zatrudnić pomoc
domową.
- A co zrobicie, jeśli pani Tollefsen się nie zgodzi? - spytała ostrożnie.
I w tej samej chwili przyszła jej pewna myśl do głowy. Panna
Johannessen...!
Poznawszy przeszłość tej małej i bezradnej istoty, panna Johannessen
nie będzie się wahać. Dziewczynka była we właściwym wieku, ani zbyt
mała, by sprawiać kłopot, ani zbyt duża, by już się buntować. Biedna
uciekinierka z sierocińca o bosych i sinych z zimna nogach.
Panna Johannessen straciła własną córkę, ale wciąż o niej śniła. Nie
miała wielkich szans na małżeństwo i własne dzieci ze względu na wiek,
żyła samotnie, a na propozycję Elise, by zająć się kimś potrzebującym
pomocy, na jej wargach zagościł pełen nadziei uśmiech.
Im bardziej o tym myślała, tym bardziej była pewna swego.
- Posłuchaj mnie, Jenny. Zdaje się, że znam kogoś, kto może zająć się
Jorund, ale najpierw muszę z nią porozmawiać. Poproś panią Tollefsen, by
zatrzymała ją do jutra, a ja dowiem się wszystkiego, dobrze?
Jenny pokiwała głową.
- Mówiłam już Jorund, że Elise to anioł. Nie przypuszczam, by pani
Tollefsen mogła ją wziąć do siebie. Tak tylko powiedziałam, żeby ją
pocieszyć.
Nie działaj pod wpływem impulsu, pomyślała Elsie i niemal pożałowała
swoich słów. Lepiej nie dawać dziewczynce złudnych nadziei.
- Zrobię, co w mojej mocy, ale niczego nie obiecuję - dodała szybko. -
Przejdźmy się razem kawałek, opowiesz mi więcej o Jorund i jej rodzinie.
Kiedy wróciła do domu, zastała Emanuela w dobrym humorze.
Przeraziła się dopiero, ujrzawszy, że opróżnił drugą butelkę wina. Trunek
był mocny, a kurs, który obrał Emanuel, niebezpieczny. Alkohol to
podstępny kompan, Elise znała tę prawdę z własnego doświadczenia.
Chłopcy jeszcze nie skończyli pracy, a Jensine wciąż znajdowała się pod
opieką pani Jonsen. Hugo zasnął na sankach, Elise wniosła go i położyła
na sofie. Hilda przyznała, że Hugo nie odbył przedpołudniowej drzemki,
obaj z Isakiem cały dzień oddawali się dzikim zabawom. Teraz chłopiec
był wykończony.
- Myślałem o tym, co mi wczoraj powiedziałaś, Elise - zaczął łagodnie
Emanuel. - Jeśliby to miało ci pomóc, jestem gotów przeprowadzić
poważną rozmowę z Ansgarem Mathiesenem.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Powiedziałeś przecież, że teraz da mi już
spokój. Nie przypuszczam, by znów usiłował mnie zaczepiać. Tamtym
razem strasznie się wściekł.
- Ale to on jest winien twojej oziębłości. Zaczerwieniła się i odwróciła
wzrok.
- I co to pomoże, że go zwymyślasz? Co się stało, to się nie odstanie.
- Nigdy nie został ukarany.
- Został. Miał wyrzuty sumienia i usiłował się zabić.
- Gdyby miał wyrzuty sumienia, nie naprzykrzałby ci się na ulicy i nie
opowiadał o własnym dziecku.
- Wiele się zdarzyło przez te trzy lata, Emanuelu. Z początku byłam
wzburzona, ale kiedy zobaczyłam, jak cierpi, wybaczyłam mu. Jego
rodzice okazali mi wsparcie, byli głęboko nieszczęśliwi, dowiedziawszy
się o postępku syna. Dawali mi podarki i starali się to jakoś naprawić.
Helenę Fryksten, narzeczona Ansgara, rozdrapała starą ranę. Życzyła
sobie, by Ansgar poczuł się ojcem Hugo, oskarżała mnie o bezduszność, a
nawet zjawiła się tutaj z Ansgarem, by popatrzeć na chłopca. Dopiero
kiedy spotkałyśmy się na Wzgórzu Świętego Jana w sobótki, pojęła, że źle
postępuje. Odniosłam nawet wrażenie, że zwróciła się wtedy przeciw
niemu.
Emanuel słuchał z uwagą.
- Uważasz więc, że nie powinienem nic robić, bo jego żona każe mu
cierpieć za grzechy?
Pokiwała głową.
- Uważam, że oboje powinniśmy o tym zapomnieć. Wszyscy troje -
poprawiła się. - Mieszkają daleko stąd, mam nadzieję, że nigdy ich już nie
zobaczę.
Spojrzał na nią ponuro.
- Pytanie tylko, czy twoje ciało zdoła zapomnieć...
W końcu chłopcy wrócili do domu. Hugo zdążył się obudzić, siedzieli
wszyscy przy kolacji, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Kristian wstał i
otworzył.
Zamienił kilka słów z kimś na zewnątrz i odwrócił się do siostry.
- To jakaś mała dziewczynka. Przesyła pozdrowienia od Jenny.
- Ma na imię Jorund? - Elise wstrzymała oddech.
- Nie wiem.
Elise zerwała się ze stołka i podbiegła do drzwi. Za progiem stała Jorund
w za dużej czapce. Nogi miała gołe i sine, a temperatura na dworze spadła
do dziesięciu stopni poniżej zera.
- Wchodź do środka! - zakomenderowała i pociągnęła ją za rękę. Mała
drżała jak osika, szczękała zębami, nie mogąc wymówić słowa. Elise
podprowadziła ją do taboretu, posadziła i nałożyła gorącej kaszy do miski.
- Jedz, to się rozgrzejesz.
Chłopcy śledzili jej poczynania ze zdumieniem, ale żaden się nie
odezwał. Jensine siedziała na kolanach Everta. Hugo skończył jeść i
przeniósł się z zabawkami na podłogę.
- To jest Jorund - wyjaśniła Elise. - To koleżanka szkolna Jenny. Właśnie
straciła rodziców i uciekła z sierocińca, gdzie było jej bardzo źle. Mam
zamiar zapytać pewną panią, czy zgodzi się przyjąć ją do siebie.
Chłopcy wciąż milczeli, spoglądając na dziewczynkę ze zgrozą. W ich
oczach ucieczka z sierocińca była zapewne czynem bohaterskim.
Jorund podniosła łyżkę drżącą ręką i niechcący pobrudziła obrus kaszą.
Zaczerwieniła się i rozejrzała przerażona wokół, spodziewając się
połajanek.
- Nic się nie stało - oznajmił Peder. - Nam się to nieustannie zdarza, ale
nikt nas nie bije. Elise, nasza siostra, jest inna.
Jorund odetchnęła z ulgą i zabrała się do jedzenia.
- Nogi ci nie marzną? - rozpędził się Peder. - Możesz pożyczyć moje
rajtuzy. W jednym palcu jest dziura, ale nie śmierdzą. No, może troszkę.
Evert zachichotał.
- Dziewczyny nie chodzą w takich rajtuzach jak my. Peder posłał mu
oburzone spojrzenie.
- Przecież tutaj jej nikt nie zobaczy. A co, ma zamarznąć na śmierć?
Spójrz na jej nogi. Dostanie zapalenia płuc i umrze.
Jorund przeraziła się nie na żarty. Elise poklepała ją po policzku.
- Pójdę na górę i znajdę coś dla ciebie. W święta dostaliśmy ubranie od
dobrych ludzi.
- Mieliśmy zanieść je do Armii Zbawienia, ale sobie zatrzymaliśmy -
dodał Peder.
Elise skarciła go spojrzeniem. Nie musiał tego mówić, bo wyszło na to,
że są chciwi. Zwróciła się do dziewczynki.
- Co powiedziała pani Tollefsen? Nie miała dla ciebie miejsca?
Jorund pokręciła głową.
- Powiedziała, że jest za stara - pisnęła. - I jeszcze żebym przyszła do
ciebie, bo ty zawsze coś umiesz poradzić.
Elise westchnęła. Pani Tollefsen z pewnością nie miała pojęcia, w jakich
warunkach żyli.
- Możesz zostać na noc, a jutro rano porozmawiam z pewną panią. Mój
mąż jest chory i siedzi w wózku inwalidzkim. Ja pracuję w kantorze
przędzalni Graaha, a chłopcy w sklepie, przynajmniej wtedy, kiedy nie
chodzą do szkoły. Sąsiadka opiekuje się Jensine, a Hugo jest u mojej
siostry. Mąż zostaje w domu, kiedy my wychodzimy.
Zakładała, że Jorund nie zechce być sama z obcym mężczyzną.
- Możesz spać w moim łóżku! - oznajmił Peder. - A ja będę spał z tobą,
Elise.
Pomysł Pedera wydawał się rozsądny.
- Najpierw porozmawiam z Emanuelem.
Emanuel spojrzał na nią pytająco, kiedy wsadziła głowę w drzwi.
- Mamy gości? Słyszałem jakieś głosy.
Elise opowiedziała mu całą historię. Emanuel nie był zachwycony.
- Nie możemy zajmować się wszystkimi cierpiącymi tego świata.
- Chodzi o jedną noc.
- Pewnie ma wszy i pchły.
- Umyję ją i upiorę jej rzeczy.
- Więc po co pytasz, skoro podjęłaś już decyzję? Co zrobisz, jeśli panna
Johannessen się nie zgodzi?
- Wtedy porozmawiam z Torkildem lub z Maren Sorby. Torkild znalazł
dom Hjalmarowi. Bratu Jenny - wyjaśniła.
Emanuel nie odpowiedział, ale też się nie sprzeciwił.
Wróciła do kuchni i obrzuciła dziewczynkę badawczym spojrzeniem.
Była brudna, miała pozlepiane włosy, a ubranie wydzielało przykry
kwaśny zapach. W takim stanie nie mogła pokazać jej pannie Johannessen.
Podeszła do pieca, przelała resztę wody z wiadra do balii i postawiła ją na
ogniu.
- Kiedy skończycie jeść, przyniesiecie więcej wody i drew.
Perspektywa wyjścia na mróz nie spodobała się Pederowi.
- Woda w studni zamarzła.
- Nie sądzę. Studnia jest głęboka. A jeśli to prawda, pójdziecie pod
pompę na Arendalsgaten lub stopicie śnieg. Jorund musi się wykąpać.
Peder spojrzał na dziewczynkę z zazdrością.
- A ja mogę wykąpać się po niej?
Elise zastanowiła się. Peder był dość czysty, kąpał się przecież dzień
przed Wigilią.
- Możesz wykąpać się przed nią - zdecydowała. - A potem wszyscy
posiedzicie u Emanuela.
Kiedy woda się nagrzała i rozkoszna para buchnęła z balii, Kristian i
Evert też nabrali ochoty na kąpiel. Rzadko stać ją było na to, by wysłać
chłopców do łaźni w Sagene, a w balii też nie kąpali się co sobotę.
Zwłaszcza w tęgie mrozy, kiedy woda w studni zamarzała na kość.
Zabrała Jorund na poddasze, przykazując chłopcom, by nie siedzieli w
kąpieli za długo. Dziewczynka musiała się porządnie wygrzać.
Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że woda po kąpieli chłopców nie była tak
bardzo brudna. Wszyscy ubrali się w piżamy i usiedli na sofie w pokoju,
przykrywając się pledem pani Ringstad.
Serce jej się ścisnęło na widok wymizerowanego ciała dziecka. Tu i
ówdzie miała siniaki, więc bicia też jej nie oszczędzono. Była blada i
cierpiała na anemię. A Emanuel się nie mylił: miała wszy.
Wsadziła ją do ciepłej wody, wtarła mnóstwo szarego mydła w głowę i
zostawiła na dłuższą chwilę, po czym spłukała starannie i rozczesała włosy
drobnym grzebieniem. Włosy były cienkie i rzadkie, więc nie sprawiło to
jej kłopotu.
- Jest ci cieplej, Jorund?
- Chyba jestem w niebie - uśmiechnęła się dziewczynka. - Ostatni raz
kąpałam się latem. W rzece.
- Wypiorę twoje rzeczy, więc jutro do południa zostaniesz w domu.
Pożyczę ci niedzielne ubranie Pedera. Peder nie jest wysoki, ale i tak
będzie na ciebie za duże.
- Mogę zostać w kuchni i ci pomóc - powiedziała ochoczo dziewczynka.
Elise zrozumiała, Jorund bała się zostać z Emanuelem.
- To dobrze. Napalisz w piecu, upierzesz pieluszki i zamieciesz podłogę.
- Umiem też gotować. Smażyć śledzie i obierać ziemniaki.
- No to zyskałam pomoc domową. Obie się roześmiały.
Peder czuł się wspaniałe, kładąc się na noc do małżeńskiego łóżka.
- Pamiętasz, jak spałem z tobą w Andersengarden, Elise? Wtedy nie
marzłem. Byłaś ciepła jak kminek.
- Chyba kominek. Pamiętam, że miałeś lodowate stopy i przytulałeś się
do mnie.
- A teraz też mogę?
- Bardzo proszę.
Peder przysunął się do siostry.
- Gdyby zobaczył mnie Pingelen, toby się ze mnie nabijał i nazwał
dzidziusiem.
- Pingelena tu nie ma, a Kristian i Evert nikomu nie powiedzą. Jorund
też nie, była szczęśliwa, kiedy oddałeś jej swoje łóżko.
- Myślisz, że ta pani weźmie ją do siebie?
- Nie wiem. W każdym razem bardzo ją o to poproszę.
- Powinnaś pozwolić jej zostać u nas. Ona straciła mamę i tatę i ma
zupełnie sine nogi. Miałabyś dobrze, Elise! Ona umie smażyć śledzie i
obierać ziemniaki! Miałabyś służącą jak państwo z drugiej strony rzeki!
- A ty mógłbyś spać ze mną co noc;'
- No właśnie. Przytuliła go.
- Ty spryciarzu. Musimy już spać, bo nie wstanę. Rano przyjedzie
wozak z łóżkiem dla Emanuela, a mama, Asbjorn i Anne Sofie
zapowiedzieli się z wizytą na wieczór. Muszę coś dla nich przygotować.
- Dlaczego nie przyszli w święta?
- Mama nie czuła się dobrze. Poza tym czekali, aż państwo
Ringstadowie wyjadą.
Zapadła cisza.
- Elise...? Elise ziewnęła.
- Śpij już, Peder.
- Myślisz, że Johan ożeni się z jakąś bogatą damą z Rzymu lub Grecji?
Zdziwiona obróciła ku niemu twarz.
- Dlaczego miałby to zrobić?
- Kristian mówi, że najwięksi artyści stamtąd pochodzą, więc Johan
musi tam pojechać, jeśli chce być sławny.
Elise prychnęła pogardliwie.
- Bzdura! Johan jest Norwegiem i zawsze nim będzie. Zbyt kocha swoją
ojczyznę, by mieszkać za granicą.
- A ty się cieszysz z tego powodu?
Elise była wdzięczna, że w pokoju jest ciemno.
- Tak, byłoby mi przykro, gdybyśmy mieli stracić go z oczu. On jest dla
nas jak starszy brat.
- I jeszcze był twoim ukochanym. Gdybyś nie wyszła za Emanuela,
wyszłabyś za Johana?
- Daj już spokój, Peder! Jeśli masz zamiar gadać całą noc, to drugi raz
nie wpuszczę cię do sypialni. Dobranoc.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Zjawiła się w kantorze dziesięć minut przed czasem w nadziei, że spotka
pannę Johannessen. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że lampy już się palą.
Panna Johannessen wychodziła właśnie z gabinetu pana Paulsena.
Policzki miała zaróżowione, jej oczy błyszczały.
- Już pani jest, pani Ringstad? Wzór pilności!
- Chciałam z panią zamienić kilka słów. Uśmiech na twarzy panny
Johannessen zgasł.
- Co za poważny ton, czy coś się stało?
- I tak, i nie. To znaczy z moją rodziną nie dzieje się nic złego, ale
wczoraj mieliśmy niespodziewanego gościa.
Opowiedziała pannie Johannessen całą historię, ale ku jej rozczarowaniu
opowieść nie wzbudziła entuzjazmu urzędniczki.
- Obawiam się, że źle mnie pani zrozumiała, pani Ringstad. Choć pani
propozycja jest godna uwagi, nie mogę podejmować pochopnych decyzji.
Jeszcze nie zgodziłam się zająć obcym dzieckiem. Muszę mieć czas, by o
tym pomyśleć. Poza tym... coś się zdarzyło - zaczerwieniła się i odwróciła
wzrok - coś, co może odmienić moją przyszłość. - Podniosła głowę i
posłała Elise promienny uśmiech. - Myślę, że... - Zamilkła i zagryzła
wargi. - Zresztą niedługo się pani dowie. - Pośpieszyła do swego biurka,
zabrała jakieś papiery i ruszyła z powrotem do gabinetu majstra.
Zostawiła Elise z dręczącym poczuciem, że to, co się zdarzyło, ma coś
wspólnego z tą dwójką przebywającą teraz w gabinecie. A to oznaczało
katastrofę dla Hildy. Może dla nich wszystkich.
Czy Hilda mogła pomylić się co do zamiarów majstra? Może traktował
ją jak zabawkę, czekając chwili, kiedy znajdzie sobie bardziej
odpowiednią towarzyszkę życia?
Panna Johannessen pochodziła z dobrej rodziny, jej ojciec był pastorem,
a matka wychowała się w dużym gospodarstwie w Hedemarken.
Adorowała majstra, zawsze kiedy wychodziła z jego gabinetu, miała
rumieńce na twarzy. Nawet Samson to zauważył i uznał, że sekretarka jest
w panu Paulsenie zakochana.
Co za nieszczęście! Hilda zdążyła się już przyzwyczaić do dobrobytu.
Cały dzień paliła w obu piecach, używała wszystkich lamp naraz i
mnóstwa świec. Jej pokój wyglądał jak rozświetlona sala balowa.
Codziennie jadała kanapki, kupowała ciastka do kawy i pozwalała sobie na
mięso w dni powszednie! Jak da sobie radę, kiedy strumyk pieniędzy od
majstra wyschnie? Majster nigdy nie przyznał się do ojcostwa, nie
podpisał żadnych papierów. Tylko ten, kto ujawnił fakt współżycia z matką
dziecka, był zobowiązany wspierać je finansowo. Tak stanowiło prawo!
Elise zbladła ze strachu. Hilda straci domek, nie będzie mogła dawać
chłopcom posiłków po szkole. A gdzie podzieje się Isac, kiedy Hilda
pójdzie do pracy?
Jeśli między panną Johannessen a majstrem coś iskrzyło, Hilda mogła
pożegnać się z jego wsparciem. Paulsen zapewne nie odważy się wyznać
prawdy o swojej przeszłości.
Elise nie była w stanie skupić się na pracy. Usiadła na krześle, wpatrując
się w przestrzeń. Tysiące myśli przemykało jej przez głowę.
Hilda o niczym nie wiedziała, w każdym razie zachowywała się
zupełnie normalnie, kiedy rankiem Elise przyprowadziła do niej synka.
Może panna Johannessen miała coś innego na myśli? W takim razie co?
Coś, z czego zwierzyła się szefowi. Dlatego wyglądała tak promiennie?
Wkręciła arkusz papieru w maszynę i zaczęła pisać nazwisko i adres
odbiorcy listu, którego treść podyktowano jej wczoraj. Zrobiła kilka
błędów i musiała je wymazywać.
A co się stanie z Jorund? Emanuel nie zgodzi się jej przyjąć. Torkild i
Maren Sorby też mogą nie znaleźć odpowiedniej osoby i będą
rozgoryczeni, że dziewczynka odrzuciła szansę zamieszkania w sierocińcu.
Może zdołają umieścić ją u kogoś, kto połasi się na pieniądze od gminy,
tak jak to kiedyś zrobił Hermansen. W każdym razie na myśl, że będzie
musiała porozmawiać z Jorund, serce jej krwawiło.
Emanuel miał rację: działa zbyt impulsywnie. Jorund spotka jeszcze
jedno rozczarowanie. Zamiast obiecywać jej złote góry, mogła siedzieć
cicho. Kto wie, może pani Tollefsen przyjęłaby dziewczynkę do siebie.
Drzwi wejściowe otworzyły się i pojawił się Samson. Przywitał ją
uśmiechem i rozejrzał się.
- Gdzie jest „Potwór"?
Elise pokazała na drzwi do gabinetu majstra i gestem przywołała go do
siebie. Kiedy podszedł bliżej, szepnęła: - Jest w wyśmienitym humorze.
Co się jej przytrafiło, tak się przynajmniej wyraziła. I obiecała, że niedługo
się dowiem.
Samson uniósł brwi.
- Sądzi pani, że zostanie zaproszona na wesele? - zażartował.
Elise nie było do śmiechu.
- Naprawdę pan uważa, że majster chce się z nią ożenić?
- A dlaczego nie? Ona, jak słyszałem, odziedziczy znaczny majątek,
poza tym jest w odpowiednim wieku, niezamężna i bezdzietna. Może
trochę za stara, by dać mu potomka, ale przecież zdarza się, że rodzą
kobiety czterdziestoletnie.
Musiał chyba dostrzec zaniepokojenie w jej wzroku.
- Czyżby snuła pani inne plany wobec naszego majstra, pani Ringstad?
- Dlaczego miałabym snuć jakieś plany?
- Może nie plany, ale spodziewała się pani czegoś innego-
Elise nie odpowiedziała.
- Przecież obiecaliśmy sobie, że nie będziemy mieć przed sobą żadnych
tajemnic? Myślę, że wiem, kto odwiedza pani siostrę w niedziele, pani
Ringstad. I nie tylko ja to wiem, ale wszyscy siedzimy cicho. - Rzucił
okiem w kierunku gabinetu i ciągnął: - Właściwie uważam, że to haniebne,
zwłaszcza jeśli ma poważne zamiary wobec panny Johannessen. Sądzę, że
ona nic nie wie o małym czerwonym domku po drugiej strony mostu. Ktoś
powinien jej o tym powiedzieć, skoro majstrowi brakuje odwagi.
Elise pokręciła głową z przerażeniem.
- Proszę tego nie robić, panie Samson.
- Najwyższy czas, byśmy zaczęli sobie mówić po imieniu. Mam na imię
Sigvart, a pani Elise. Dlaczego nie miałbym tego robić?
- Bo nie godzi się szerzyć plotek. Poza tym mógłby pan zniszczyć
komuś życie.
- Czy nie stajemy przed wyborem: pani siostra lub panna Johannessen?
Szlachetność ma swoje granice.
- Dysponujemy jedynie domysłami. Powiedziała wprawdzie, że coś się
stało, coś miłego, jak się domyślam, ale nie znaczy to wcale, że chodzi o
ich związek.
- Wie pani, co ja myślę, Elise? Myślę, że nasza łaskawa stara panna
niczego nie zrozumiała. Przypisuje panu Paulsenowi zamiary, których on
w ogóle wobec niej nie żywi. Znam go dobrze, jest tchórzem i czuje przed
nią wielki respekt. Aby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, okazuje jej
przesadną uprzejmość, a ona źle ją odczytuje. Trzeba powiedzieć jej
prawdę, to byłby akt miłosierdzia. Przestałaby marnować wdzięki na
kogoś, kto i tak jej nie zechce.
Usłyszeli kroki i Elise pośpiesznie usiadła za biurkiem. W drzwiach
pokazała się panna Johannessen, przywitała Samsona uśmiechem i ruszyła
na swoje miejsce.
Elise wzięła się do pracy, rozmyślając nad słowami, które powiedział
Samson. Może miał rację? Może panna Johannessen odmówiła jej prośbie,
bo spodziewała się złapać majstra na haczyk?
Ku jej rozczarowaniu Johan tego dnia też nie zjawił się u Hildy. To
dziwne. Poprzedniego dnia miał pokazać rysunki znajomym pana
Paulsena. Co zatrzymało go dzisiaj?
Jedząc, opowiedziała Hildzie o Jorund.
Siostra spojrzała na nią z przerażeniem.
- Chyba nie zamierzasz przyjąć jej do siebie?
- Nie, Emanuel się na to nie zgodzi. Spróbuję znaleźć jej jakiś dom.
Zaproponowałam pannie Johannessen, by wzięła jakieś dziecko pod
opiekę. Jest samotna i brakuje jej towarzystwa. Kiedy jednak
wspomniałam o Jorund, nie zgodziła się. Sądzisz, że pan Paulsen wie,
dlaczego ona jest taka obcesowa? Rozmawialiście o niej?
- Paulsen się jej boi. Jest od niej zależny, bo to bardzo kompetentna
osoba, ale w gruncie rzeczy jej nie lubi.
Elise odetchnęła z ulgą.
- Myślisz, że ona wie o was?
- Chyba oszalałaś! Doznałaby szoku. Ona uważa go za świętego, takie
przynajmniej mam wrażenie. Ubóstwia go, a on udaje, że jest niewinny,
czysty i potulny. - Roześmiała się. - To by dopiero było, gdyby poznała
prawdę!
- Co by się stało, gdyby dowiedziała się o was? I o Isacu? Hilda
wzruszyła ramionami.
- Paulsen ma nadzieję utrzymać wszystko w tajemnicy jak najdłużej.
Bez niej nie da sobie rady.
Elise zjadła jeszcze łyżkę kaszy. Zrobiło jej się żal panny Johannessen.
To ją ktoś zamierzał wystawić do wiatru.
- Paulsen zostawił tu swoje binokle. Możesz mu je oddać? Zapomniałam
poprosić cię o to rano.
- A jak panna Johannessen zauważy?
- To jej ich nie pokazuj. Schowaj do kieszeni. Dziwne, że Johan nie
przychodzi. Nie wiesz, co się z nim dzieje?
- Sądziłam, że jest u któregoś ze znajomych Paulsena ze swoimi
szkicami.
- Miał być u niego wczoraj, chyba że spotkanie się odwlekło.
- A może pomaga Annie i Torkildowi?
- Cały dzień? To mało prawdopodobne. Elise zaniepokoiła się.
- Więc co się stało?
- Pewnie uznał, że nie ma już żadnej nadziei. Elise podniosła wzrok.
- Dla nas? - spytała.
- A dla kogo?
Elise pokręciła głową.
- Rozmawialiśmy o tym. Johan jest zdecydowany czekać. Przedwczoraj
nas nawet odwiedził i gawędził z Emanuelem.
- Więc może w tym tkwi przyczyna?
- Co masz na myśli?
- Może zrobiło mu się żal Emanuela. Trudno mu nie współczuć:
przykuty do wózka mężczyzna, którego żona kocha innego. Johan ma
wielkie serce. Kto wie, czy nie zmienił zdania.
- Dlaczego to mówisz? - Elise spojrzała na siostrę przeciągle. - Przecież
to podłe.
- Znasz mnie. Co w sercu, to na języku. Jeśli trafiłam, to znaczy, że sama
coś podejrzewasz.
Elise pokręciła głową z rezygnacją.
- Coraz mniej cię rozumiem. Od kilku dni usiłujesz mnie przekonać,
bym wyprowadziła się od Emanuela, a teraz odwracasz kota ogonem.
- Wcale nie. Dokonałaś wyboru, zostałaś z Emanuelem, chociaż kochasz
Johana. Zachowałabyś się uczciwiej wobec Emanuela, wyznając mu
prawdę. Sądzę, że Johan też tak myśli i to może być przyczyną jego
zniknięcia.
- Droczysz się ze mną? - spytała Elise z niepokojem.
- W życiu nie byłam tak poważna. Idź już, masz tylko pięć minut. I nie
zapomnij binokli.
Śpiesząc przez most, powtarzała sobie słowa Hildy. Może siostra miała
rację? Może Johan naprawdę pożałował Emanuela i usunął się na bok?
To całkiem prawdopodobne. Johan był dobrym człowiekiem. Póki
odpychał od siebie myśli o Emanuelu, póki skupiał się na jego przewinach
wobec Elise, miał pewność, że postępuje właściwie. Stając z nim twarzą w
twarz, widząc na własne oczy rozmiary jego nieszczęścia, miał prawo
zwątpić.
Szła ociężale, jakby nagle straciła wszystkie siły. Mając miłość Johana,
mogła znieść wszystko. Przypomniała sobie swoją rozpacz, gdy dostała od
niego list, w którym nieomal domagał się, by dokonała wyboru między
nim a Emanuelem. Wtedy zdecydowała się zaproponować Emanuelowi,
by się rozstali.
Ale to się zdarzyło, zanim został sparaliżowany. Johan nie mógł
wymagać od niej, by opuściła człowieka przykutego do wózka
inwalidzkiego. Jakiż byłby jego dalszy los?
A może tak właśnie jest? Może Johan zrozumiał zobowiązania Elise
wobec męża? Może podjął za nią decyzję i odszedł w swoją stronę?
Torkild mógł go łajać, wytykać niestosowność potajemnych schadzek za
plecami Emanuela. Mógł prawić mu długie kazania o grzechu i
rozwiązłości, o karze, która czeka go w tym i następnym życiu. I w końcu
go przekonał.
Nogi nie chciały jej nieść, godziny, które miała spędzić w kantorze,
wydały się jej nieskończonością. Jak zdoła łączyć pracę i obowiązki
domowe, jeśli zabraknie jej wsparcia i miłości Johana?
Poczuła ścisk w gardle, oczy zaszkliły się łzami. Szła jak pijana, wpadła
na jakąś dziewczynę śpieszącą do przędzalni. Miała chęć zawrócić, pobiec
do Andersengarden, rzucić się w ramiona Johana i błagać go, by ją przyjął
do siebie.
Ktoś szedł za nią, ale nie odwróciła głowy.
- Pani Ringstad?
To był głos majstra. Elise otarła łzy rąbkiem szala i odwróciła się.
- Czy coś się stało? - spojrzał na nią, mrużąc oczy. Pokręciła głową.
- Nie czuję się najlepiej, ale to zaraz przejdzie.
- Droga pani, nie może nam się pani rozchorować. Proszę iść do domu,
napić się czegoś ciepłego i położyć do łóżka.
Elise zdziwiła się. Drobna dolegliwość nie była wystarczającym
powodem, by nie pójść do pracy.
- Nie mogę, panie Paulsen. Mam stertę papierów na biurku.
Machnął ręką.
- Panna Johannessen lub Samson się nimi zajmą. Nie życzę sobie, by
zapracowywała się pani na śmierć. Proszę mnie posłuchać! To polecenie
służbowe.
Chciała zaprotestować jeszcze raz, ale wyczytała z jego twarzy, że to nie
ma sensu. Będzie musiała zawrócić do domu, choć nic jej nie dolegało.
Nic poza sercem krwawiącym z żalu.
Zawracała już, kiedy przypomniała sobie o binoklach.
- Mam pańskie okulary, panie Paulsen! - Wsunęła rękę do kieszeni i
wyjęła etui. - Zostawił je pan u Hildy wczoraj wieczorem.
- A więc znalazły się! Całe przedpołudnie ich szukałem. - Roześmiał się,
biorąc futeralik. - A jak się czuje moja droga Hilda?
- Dobrze. Isac i Hugo bawili się grzecznie cały dzień.
- Tak się cieszę, że Isac ma towarzysza zabaw. Wydaje mi się, że się
zmienił od czasu, kiedy Hugo zaczął z nim przebywać. Jest znacznie
grzeczniejszy i już tak łatwo nie wpada w złość.
Elise uśmiechnęła się, ale w następnym ułamku sekundy uśmiech zamarł
jej na wargach. Jej wzrok padł na postać ukrytą za dorożką.
Panna Johannessen...
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
W drodze do domu drżała jak osika. Nie było wątpliwości, że panna
Johannessen podsłuchała rozmowę. I musiała doznać szoku, jej twarz
stężała, jakby z tej wymiany zdań wyciągnęła właściwe wnioski. Nie
domyśliła się, być może, że Isac jest synem majstra, ale na pewno odgadła
naturę relacji między Paulsenem a Hildą.
Elise pokręciła głową z rezygnacją. To wyłącznie jej wina. Gdyby nie
była tak bardzo zajęta sobą, majster nie zauważyłby niczego
niepokojącego w jej zachowaniu. Nie odesłałby jej do domu i mogłaby
wręczyć mu binokle w dyskretniejszy sposób. Teraz wszystko stracone.
Panna Johannessen, powodowana rozpaczą, zwolni się z pracy, a Paulsen
nie da sobie bez niej rady. Całą winę zwali na Elise, a Hildzie też się
dostanie. I była jeszcze Jorund. Ta biedna mała czekała na nią w domu z
nadzieją, że Elise znajdzie dla niej jakiś dom! Łzy płynęły jej po
policzkach. Jeszcze skończy się tym, że sama straci posadę.
Rankiem słupek rtęci spadł do czternastu stopni poniżej zera, teraz było
chyba jeszcze zimniej. Zaczął padać śnieg, ciął ją po twarzy, przenikał
przez szal, pod ubranie. Elise trzęsła się, szczękała zębami, ręce w
wytartych rękawicach jej zgrabiały, nie czuła palców u stóp. Na dodatek
zapomniała o Hugo, ale nie mogła zawrócić, by nie wzbudzać podejrzeń
majstra. Kristian pójdzie po niego po powrocie ze sklepu.
Otworzyła drzwi do kuchni i fala ciepła buchnęła jej w twarz. Jorund
dokładała drew, choć przez otwarte drzwiczki widać było buzujące
płomienie. W skrzyni zostało ledwie kilka polan.
- Nie dokładaj tyle, Jorund! - krzyknęła mimowolnie Elise.
Jorund spojrzała na nią spłoszona. Myślała, że sprawi jej radość,
utrzymując ciepło w kuchni.
- Nie stać nas na opał - dodała i przywołała uśmiech na twarz, chociaż
wcale nie było jej do śmiechu.
Jorund stanęła bezradnie i wbiła wzrok w podłogę. Wyglądała
komicznie w spodenkach do kolan i odświętnej koszuli Pedera. Włosy
zwisały jej cienkimi strąkami, nogi nie były już sine, tylko
szkarłatnoczerwone. Pewnie je odmroziła, a z przyzwyczajenia
zapomniała włożyć pończochy, które Elise dla niej wyszukała.
Elise pożałowała swojej porywczości, podeszła bliżej i uściskała
dziewczynkę.
- Dziękuję, że tak pięknie napaliłaś. Mam popękane paznokcie i
potwornie zmarzłam w drodze do domu.
Jorund pociągnęła nosem.
- Ugotowałam kaszę, ale pan nie chciał jeść.
- Pewnie nie jest jeszcze głodny. Mogę dostać troszkę? Wciąż nie mogę
się rozgrzać.
Odwiesiła szal, sztywny od mrozu, zdjęła buty i przysunęła stopy do
pieca.
- Dawno tak nie zmarzłam.
- Pomasować ci stopy?
- A masz ochotę? - Elise spojrzała na Jorund zaskoczona.
Jorund pokiwała głową, usiadła na stołku Hugo i zaczęła sprawnie
ugniatać jej palce.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do pokoju i Emanuel wtoczył
swój wózek do środka.
- Zdawało mi się, że słyszę twój głos. Coś się stało? Nie mogła
opowiedzieć mu szczegółów w obecności Jorund.
- Źle się poczułam - powiedziała jedynie. - Majster nalegał, bym poszła
do domu. Już jest mi lepiej.
- Rano się nie skarżyłaś - zdziwił się Emanuel.
- Bo nic mi nie dolegało. To przez ten mróz.
- Co powiedziała panna Johannessen? - spytał z napięciem.
- Później ci powiem, teraz posmakuję kaszy, którą zrobiła Jorund.
Przemarzłam tak, że zaraz dusza ze mnie uleci.
Wypowiedziała te słowa odruchowo, ale tak właśnie się czuła. Tyle że
chłód w jej sercu nie miał nic wspólnego z mrozem na dworze.
Jorund zabrała się do masowania drugiej stopy. Elise poczuła
nieprzyjemne szczypanie, kiedy krew zaczęła żywiej płynąć.
- Niezła z niej pomocnica, prawda? - dodała z uśmiechem. - Miło jest
wracać do ciepłego domu.
Emanuel spojrzał w kierunku skrzyni na opał, ale się nie odezwał.
Odwrócił wózek.
- Nic nie zjesz?
- Dziękuję, nie jestem głodny. Ja też nie najlepiej się czuję.
- Zajrzę zaraz do ciebie.
W kaszy były kluchy, a smak był jakiś nieszczególny. Elise najadła się u
Hildy, ale spróbowała trochę, by nie sprawiać dziewczynce przykrości.
- Dziękuję, Jorund. Obierz teraz ziemniaki, a ja w tym czasie
porozmawiam z mężem.
Opowiedziała mu wszystko, co się zdarzyło od chwili, kiedy weszła do
kantoru i trafiła na pannę Johannessen, aż do feralnej rozmowy z majstrem
Paulsenem. Pod koniec relacji Emanuel zachmurzył się.
- Jak mogłaś podać mu okulary, nie rozejrzawszy się wokół?
- Sądziłam, że jesteśmy sami. Widziałam dorożkę, ale na koźle nie było
nikogo. Nie przypuszczałam, że ktoś może skrywać się w cieniu.
- I co teraz będzie?
- Nie wiem, może panna Johannessen zwolni się z pracy. W najgorszym
razie powie o wszystkim dyrektorowi.
- A wtedy pan Paulsen pozbędzie się Hildy. Elise zrobiła nieszczęśliwą
minę.
- Tego właśnie się obawiam. To moja wina. Emanuel westchnął ciężko.
- A jak zareagowała panna Johannessen na twoją propozycję?
- Powiedziała, że nie składała mi żadnych obietnic i potrzebuje czasu na
zastanowienie. Odniosłam wrażenie, że zmieniła się od naszej poprzedniej
rozmowy. Może majster coś powiedział, a może go źle zrozumiała? To, co
jej proponowałam, miało być lekarstwem na samotność.
- Uważasz, że pan Paulsen oszukuje Hildę? Pokręciła głową.
- Obawiałam się tego przez chwilę, ale po rozmowie z Hildą
zrozumiałam, że to panna Johannessen czyni sobie złudne nadzieje.
Emanuel westchnął ponownie.
- Wszystko się strasznie skomplikowało. Przygarnęłaś dziecko, którego
nie mamy możliwości ani ochoty zatrzymać. Musisz porozmawiać z
Torkildem. Armia Zbawienia pomaga bezdomnym dzieciom.
- Boję się jego reakcji, kiedy się dowie, że Jorund uciekła z sierocińca.
- Pomyśli, że to trudne i niewdzięczne dziecko, i znów ją tam umieści.
- A Jorund ucieknie. Myślę, że źle ją tam traktują. Ma siniaki na całym
ciele.
- Może rodzice ją bili. Opowiadałaś, że policja obwinia ich o śmierć
dwójki potomstwa.
- Przede wszystkim powiem Torkildowi, że mała jest przestraszona i
zrozpaczona. Może znajdzie inne rozwiązanie. Potrafił znaleźć nowy dom
dla Hjalmara, brata Jenny. Hjalmar uciekł od pani Tollefsen, włóczył się
całe święta i zaczął pić, choć nie jest dużo starszy od Pedera i Everta.
- Skąd to wszystko wiesz? Spotkałaś go? Zaczerwieniła się i schyliła,
aby podnieść coś z podłogi i ukryć zmieszanie.
- Hilda mi powiedziała. Wie wszystko od Torkilda. Mogła wprawdzie
przyznać się do spotkania z Hjalmarem, ale wtedy musiałaby wyjaśnić,
skąd zna pozostałe szczegóły.
- .Widziałaś się z Johanem?
- Nie - zaprzeczyła uradowana, że nie musi kłamać. - Zdaje mi się, że
majster zamierzał umówić go z ludźmi zainteresowanymi jego rysunkami.
- Opowiadał mi o tym - pokiwał głową Emanuel. - Całkiem możliwe, że
zostanie za granicą. W tym naszym zaścianku niewiele może zdziałać.
Zapadło milczenie, Elise nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Emanuel zamyślił się.
- Trochę mi go żal. To bez wątpienia utalentowany człowiek, ale bez
wsparcia zamożnych krewnych jego możliwości są bardzo ograniczone.
Powinien zdobyć wykształcenie, a to kosztuje. Potrzebowałby pomocy
ludzi wpływowych, którzy wprowadziliby go w lepsze kręgi towarzyskie,
ale na razie nikogo takiego nie znalazł poza profesorem i panem
Paulsenem, a to nie wystarczy. Zresztą obawiam się, że majstrowi szybko
przejdzie ochota. Po co miałby go wspierać? Tylko dlatego, że kiedyś
mieszkał po sąsiedzku z Hildą?
Elise posprzątała ze stołu.
- Mieli ci dzisiaj przysłać łóżko.
- Tak, jeszcze jest czas.
- Co zrobimy z meblami?
- Carlsen obiecał, że przechowa je u siebie na strychu. Wozacy je
zabiorą.
- Może zatrzymamy stół i postawimy go w rogu?
- Wszystko zmierzyłem - pokręcił głową. - Nie zmieści się. Trzeba
wynieść stół i fotele. Cieszę się, że znów będę spał w łóżku. Sofa jest za
wąska i za krótka.
W tej samej chwili w kuchni rozległy się jakieś głosy.
- To dziwne, nie słyszałam skrzypienia wozu.
- To nie oni. Jakiś kobiecy głos.
Elise otworzyła drzwi. Na środku kuchni stała panna Johannessen.
- To pani? - spytała z przerażeniem. Szybko przekroczyła próg i
zamknęła drzwi za sobą. Lęk chwycił ją za gardło. - Proszę usiąść. A może
woli pani wejść do pokoju?
Panna Johannessen pokręciła głową energicznie.
- Nie, dziękuję. Muszę z panią porozmawiać, pani Ringstad. Na
osobności.
- Mogę zaparzyć kawę - zaofiarowała się Jorund.
- Dobrze - zgodziła się Elise. - A potem idź na poddasze, posprzątaj i
pościel łóżka.
- Już to zrobiłam.
Elise zawahała się przez chwilę, po czym uchyliła drzwi do pokoju.
- Emanuelu, czy Jorund może z tobą chwilę posiedzieć? Panna
Johannessen przyszła z wizytą.
Pojął, o co chodzi, i kiwnął głową.
- Niech pościera kurze, najwyższy czas, by to zrobić. Potem możemy
sobie razem poczytać.
Elise wyczuła niechęć Jorund i poklepała ją delikatnie po policzku.
- On nie gryzie - powiedziała. - Spytaj, czy może czegoś potrzebuje.
- Więc nie mam parzyć kawy?
- Dam sobie z tym radę. Później mi pomożesz. Popchnęła ją w kierunku
drzwi i podeszła do pieca, by postawić czajniczek na ogniu.
Panna Johannessen usiadła przy stole i wsparła głowę na dłoniach.
Elise pobiegła do pokoju po porcelanowe filiżanki, wyjęła cukier z szafy
i z ulgą odkryła, że w bańce jest jeszcze parę kropel mleka.
Panna Johannessen podniosła na nią zaczerwienione oczy.
- Wiedziała pani o wszystkim cały ten czas, pani Ring-stad?
- Co ma pani na myśli?
- Proszę nie udawać! Mówię o panu Paulsenie i pani siostrze.
Jej głos zabrzmiał ostro, ale po ułamku sekundy załamał się i przeszedł
w żałosny pisk.
- Proszę mnie nie okłamywać! Błagam! Od dawna coś podejrzewałam,
ale dzisiaj rano powiedział coś, co dało mi nową nadzieję. Uwierzyłam, że
jest dla mnie miejsce w jego sercu.
Elise nie przerywała jej.
- Byłam taka szczęśliwa. Miałam wrażenie, że unoszę się nad podłogą,
tyle lat... od tak dawna go kocham i... - Znów głos się jej załamał, wyjęła
chusteczkę i otarła łzy. - Otworzyły mi się oczy, kiedy podsłuchałam
waszą rozmowę. Poszłam za nim do kantoru i zażądałam wyjaśnień, ale
wywijał się jak piskorz. Mówił, że ma dobre serce, które każe mu
zajmować się ludźmi w potrzebie, i mnóstwo podobnych bzdur, ale nie
odważył się spojrzeć mi w oczy. Czy nie rozumie pani, że lepiej znać
prawdę niż łudzić się fałszywą nadzieją? Jeśli dowiem się, że kocha inną,
wyrzucę go z własnych myśli. Jestem silna. Lubię panią, pani Ringstad, a
jeśli pani siostra jest choć trochę do pani podobna, to nawet zaczynam go
rozumieć. Liczę na pani szczerość! - dodała błagalnie.
Elise podjęła decyzję. Nie miała pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi, ale
nie była w stanie kłamać jej prosto w twarz.
- O uczucia do mojej siostry trzeba by spytać pana Paulsena, ale to
prawda, że coś jest między nimi. Nie mam jednak prawa o tym mówić.
Pochodzimy z biednej robotniczej rodziny. Mój ojciec był alkoholikiem,
po pijanemu wpadł do wodospadu i się utopił. Obie z siostrą skończyły-
śmy edukację na szkole powszechnej. Hilda nie jest właściwą towarzyszką
życia dla takiego mężczyzny jak majster. Ich związek wzbudziłby
oburzenie, gdyby prawda wyszła na jaw, co nie zmienia faktu, że siostra go
kocha. Kiedy spytała pani, kto ją odwiedza w niedziele, musiałam panią
okłamać, ale nie miałam zamiaru drwić z pani. Wiem, że pan Paulsen
wysoko panią ceni i nigdzie nie znajdzie lepszej sekretarki. Przykro mi
widzieć pani rozczarowanie, bo nie zdawałam sobie sprawy, że żywi pani
do niego tak silne uczucie.
Panna Johannessen pokręciła głową.
- Gdybym dowiedziała się wcześniej, oszczędziłabym sobie
niepotrzebnych wzruszeń i nieprzespanych nocy. Wolę prawdę, choćby
była nie wiem jak gorzka.
Elise dotknęła jej dłoni.
- Jest pani odważna. Ja też przeżyłam utratę ukochanej osoby i wiem,
jak to boli.
Panna Johannessen wytarła nos.
- Dziękuję za pomoc. Dobra z pani istota. Nie zachowywałam się
najlepiej wobec pani, ale wyjaśniłam już wcześniej, co było tego
przyczyną. Kiedy wróciłam do domu tamtego dnia, poczułam, jakbym
zrzuciła wielki ciężar z serca.
Czasami warto zwierzyć się komuś z najintymniejszych tajemnic.
Dziwne tylko, że wybrałam panią, wcześniej w ogóle myśl taka nie
postałaby w mojej głowie. Z początku traktowałam panią podle i bardzo
się tego wstydzę. 1 to tylko dlatego, że pochodzi pani z biednej rodziny i
ubiera się jak zwykła robotnica. Bałam się też trochę, że pan Paulsen po-
lubi panią bardziej niż mnie. - Próbowała się uśmiechnąć.
- Dawno już wszystko pani wybaczyłam, panno Johannessen. Życzę
pani jak najlepiej. Boleję nad pani samotnością. Pytałam samą siebie,
dlaczego ja mam tak dużo, a pani tak mało. Nie zasługuję na to szczęście.
Panna Johannessen rozejrzała się po małej kuchni.
- A więc pani mąż jest sparaliżowany? - szepnęła ostrożnie.
- Tak - skinęła głową Elise. - Siedzi na wózku w pokoju obok. W każdej
chwili spodziewamy się wozaków z łóżkiem dla niego. Pokój jest
niewielki, trzeba będzie wynieść większość mebli, ale mąż nie może już
korzystać z sypialni na piętrze.
- I ma pani pięcioro dzieci: dwoje własnych, dwóch młodszych braci i
chłopca, którego pani przygarnęła. Haruje pani ponad siły i jednocześnie
twierdzi pani, że dostała więcej ode mnie. Nie pojmuję tego.
- Właśnie ze względu na dzieci czuję się bogata, bo tysiąckrotnie
odpłacają mi za mój wysiłek. Za każdą godzinę harówki czekają mnie
niezliczone radości. Proszę tylko pomyśleć, kocha mnie piątka dzieci,
dzielę ich smutki i szczęście, dzień powszedni i myśli, czuję, że jestem im
potrzebna, że jestem najważniejszą osobą w ich życiu. Bogatszym być nie
można. Wystarczy słuchać dzieci, dają tyle okazji do wesołości i
przemyśleń. Śmieję się częściej, niż płaczę.
Panna Johannessen słuchała jej w milczeniu.
- Naprawdę tak jest?
Elise pokiwała energicznie głową.
- Spisuję wszystkie zabawne komentarze mojego najmłodszego brata,
potem odczytuję je na głos i śmieję się do rozpuku. Kiedy jestem smutna,
wystarczy mi rzucić okiem na te kartki.
- W takim razie inni ludzie powinni też mieć okazję je przeczytać. Ich
też mogłaby pani ucieszyć.
Elise zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
- Skoro o tym pani mówi, to coś sobie przypomniałam. Pan Paulsen
bardzo się rozzłościł, kiedy ukazała się ta książka o dziewczętach z
fabryki. Ktoś mu powiedział, że Magda ze sklepu na rogu kupiła ją i
wypożycza za parę ore. Zdaje się, że ma zamiar się wzbogacić na
robotnicach z Graaha i Hjula - prychnęła wzgardliwie. - Poszedł do hali
fabrycznej przed przerwą obiadową i zażądał, by te, które czytały książkę,
potwierdziły, iż opiera się na prawdzie.
Elise poczuła, że serce bije jej mocniej, ale udała obojętność.
- I co powiedziały?
- Większość bała się odezwać, myślę nawet, że część tych biedaczek nie
potrafi czytać. Ale jedna podniosła hardo głowę i powiedziała, że wszystko
w tej książce to fakty! Słyszała pani kiedyś podobną bezczelność! Pan
Paulsen wpadł w gniew i spytał, czy chodzi o jego fabrykę. Tamta
odpowiedziała, że znała tę młodą matkę, która straciła pracę i rzuciła się
do wodospadu, by uniknąć losu dziewki ulicznej. Mogła nawet zdradzić jej
nazwisko, jeśliby mu na tym zależało.
Elise wstrzymała oddech.
- Jak to przyjął?
- Pobladł z wściekłości. Słyszałam, że kazał brygadziście zwolnić tę
robotnicę. Nie może jej trzymać, bo gotowa podburzyć pozostałe.
Ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Młoda
dziewczyna miałaby stracić pracę z powodu jej książki! Co za
nieszczęście!
- Zbladła pani, pani Ringstad. Coś się stało?
- Nie, tylko żal mi tej dziewczyny. Los bezrobotnych jest nie do
pozazdroszczenia, zwłaszcza los bezrobotnych matek.
- Uważa pani, że miała prawo odpowiedzieć majstrowi w ten sposób?
- O ile dobrze panią zrozumiałam, żądał szczerej odpowiedzi. Mógł w
ogóle nie pytać.
Panna Johannessen nic nie odrzekła, ale spojrzała na nią dziwnie.
Zapadła nieprzyjemna cisza.
Drzwi do pokoju otworzyły się i w szparze pokazała się główka Jorund.
- Pani Ringstad? Przed furtką stoi wóz. Pani mąż mówi, że przywieźli
łóżko.
Elise wstała.
- Jorund, dotrzymaj towarzystwa pannie Johannessen, a ja zajmę się
wszystkim.
Po wstawieniu łóżka i wyniesieniu foteli pokój zamienił się w sypialnię.
Łóżko było duże i szerokie, z ciemnobrązowego mahoniu, przykryte
prawdziwym materacem i zdobione kuliście zakończonymi słupkami.
Dołączono do niego szafkę nocną z szufladą i marmurowym blatem. W
szafce stał nocnik. Z dawnego umeblowania w pokoju ostał się stolik na
przybory do palenia i czarny kredens.
Dobrze, że mamy kuchnię, pomyślała Elise, tęsknie wspominając domek
majstra, z osobną izbą, obszernym pokojem dziennym z trzema oknami i
kuchnią z dużym paleniskiem.
Kiedy wróciła do kuchni, panna Johannessen i Jorund pogrążone były w
rozmowie.
Panna Johannessen podniosła na nią wzrok, a oczy się jej zaszkliły.
- Mała Jorund opowiedziała mi swoją smutną historię. To wszystko
prawda?
Elise pokiwała głową.
- Tak, niestety. Ludzi spotykają takie straszne rzeczy.
- I nikt nie interweniuje?
- Policja w końcu wkroczyła.
- Co innego mam na myśli. Nikt im nie pomaga? Matka wracała
zmęczona z pracy i nie miała sił zajmować się dziećmi, zwłaszcza tym,
które siusiało pod siebie.
- To właśnie Elias Aas chciał nam przekazać. Żebyśmy ustanowili jakiś
fundusz, kasę zapomogową dla wdów, chorych i bezrobotnych. Pomoc
gminy nie wystarcza, większość ludzi zresztą wstydzi się o nią prosić.
Panna Johannessen spojrzała na nią bezradnym wzrokiem.
- Ale kto się zajmie takimi dziećmi jak Jorund? Sierotami z tragiczną
przeszłością?
- Jorund trafiła do sierocińca, ale chyba opowiedziała pani, jak ją tam
traktowano?
- Tak, ale mam wrażenie, że zmyśla.
- To proszę obejrzeć jej plecy.
Pół godziny później panna Johannessen i Jorund zbierały się do wyjścia.
Jorund miała na sobie swoje stare ubranie, które Elise wyprała i wysuszyła
nad piecem. Pożyczyła też dziewczynce własne pończochy i szal.
- Zadbam o to, by posłaniec oddał pani rzeczy jutro rano - oznajmiła
panna Johannessen. - A potem pójdziemy do sklepu i kupimy jej nowe
ubranie - uśmiechnęła się. - Tak się cieszę, pani Ringstad. Chyba bardziej
nadaję się na matkę niż na żonę. Rozumiem już chyba, co miała pani na
myśli, mówiąc o bogactwie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
- Jesteś pewna, że panna Johannessen ją zatrzyma? - Emanuel wydawał
się sceptyczny.
- Tak sądzę, ale nie wiemy, co się zdarzy. Nie ma własnych dzieci i
zapewne nie wie, jak się zachować, kiedy pojawią się kłopoty Jorund
jednak wydaje się być miłą dziewczynką.
- Czy ktoś zawiadomił sierociniec, że się odnalazła?
- Nie pomyślałam o tym! - przeraziła się Elise.
- Ależ, moja droga, to powinnaś była zrobić w pierwszej kolejności. Z
pewnością powiadomią policję. Niepotrzebnie będą jej szukać, a policja
ma przecież dość innych obowiązków.
- Nie znam adresu sierocińca.
- Idź do Torkilda i opowiedz mu o wszystkim. W Armii Zbawienia na
pewno znają adres i zawiadomią kogo trzeba. Myślę, że to dziecko może
zostać u panny Johannessen, ale rzecz całą należy załatwić formalnie.
- Spodziewam się dziś wizyty matki i Asbjorna.
- Więc pójdziesz do Torkilda wieczorem. Twoja matka nie ma w
zwyczaju siedzieć długo.
Elise nie mogła zdradzić się przed Emanuelem, że boi się iść do Anny i
Torkilda. Jeśli Hilda miała rację i Johan celowo trzymał się na dystans, nie
chciała zakłócać mu spokoju, zmuszać go do wyznań, których by żałował,
obietnic, których nie mógłby dotrzymać. Sama też nie chciała wystawiać
się na pokusy. Nie potrafiłaby patrzeć na niego ze świadomością, że
wszystko skończone. Pozostawały listy. W liście mógłby wyjawić powody,
dla których odsunął się od niej, a ona oblałaby te karteluszki łzami.
Matka, Asbjorn i Anne Sofie przyszli o tej porze, kiedy Elise zazwyczaj
wracała z kantoru, a w chwilę potem zjawił się Kristian, niosąc Hugo.
Peder z Evertem pobiegli po Jensine.
- Już jesteś w domu? - zdziwiła się matka.
- Wcześniej wróciłam. Jak wam minęły święta?
- Były miłe i spokojne. Mam nadzieję, że smakowały wam moje
wyroby? Mieliście chleb z dżemem dla odmiany, a sok z czerwonych
porzeczek pasuje do świątecznej kaszy.
- Państwo Ringstadowie spędzili u nas parę dni. Przywieźli mnóstwo
smakołyków.
- Liczyłam się z tym, ale nie przypuszczałam, że wyjadą tak szybko.
Mogliby ci pomóc, zostając z Emanuelem, kiedy wychodzisz do kantoru.
Kristian opowiedział nam o wszystkim, kiedy przyszedł z życzeniami.
Przywiozłam świąteczne wypieki. Pani Muus je zrobiła, odłożyłam je
specjalnie dla was.
- Bardzo dziękujemy. Posiedzimy w kuchni. Emanuel pożyczył łóżko od
państwa Carlsenów i w związku z tym musieliśmy wynieść stół i fotele z
pokoju, by zrobić na nie miejsce.
- Będzie tam spał? - zdumiała się matka.
- A jak ma się dostać na poddasze, skoro nogi odmówiły mu
posłuszeństwa? - Elise mimowolnie podniosła głos. Matka nie rozumiała
najprostszych rzeczy.
- Ale... nie moglibyście raczej... - Matka wzruszyła bezradnie
ramionami. - Co zrobiliście z meblami? - zmieniła nieco temat.
- Pan Carlsen zgodził się przechować je na strychu. Przykryła stół
kuchenny białym obrusem i wyszła do pokoju po serwis kawowy.
Przyszli chłopcy z Jensine i ucieszyli się na widok matki i Anne Sofie.
Asbjorn wszedł do Emanuela, usiadł na skraju łóżka i wypytywał go o
zdrowie.
Chłopcy zabrali Anne Sofie na poddasze, by pokazać jej harmonijkę
Everta, samochodzik Pedera i Cudowną podróż, książkę, z której Kristian
był bardzo dumny.
- Możesz teraz grać razem z Pederem - Elise słyszała ożywiony głos
dziewczynki. - Nie słyszałam wprawdzie, jak Peder gra na piszczałce, ale
przecież możesz mu pokazać.
- Najpierw sam muszę się nauczyć - dobiegł jej zadowolony głos Everta.
Elise uśmiechnęła się w duchu.
- Ale wyrosłaś! - Matka wyciągnęła ręce do Jensine, ale mała przylgnęła
do Elise i wykrzywiła usta, jakby miała się rozpłakać. - A jej co się stało? -
spytała matka nieco urażona.
- Nie spodziewaj się, że cię pozna, skoro tak rzadko ją odwiedzasz -
stwierdziła cierpko Elise. Matka zasłużyła sobie na tę delikatną
reprymendę.
Kilka minut później Elise zawołała chłopców na kawę. Matka zdążyła
już zapomnieć o reakcji wnuczki.
- Opowiedzcie mi o świętach - powiedziała pogodnie. - Chodziliście
wokół drzewka, śpiewając kolędy?
- Emanuel i pan Ringstad znaleźli migdały - Peder spochmurniał na to
wspomnienie.
Matka roześmiała się.
- W przyszłym roku przyjdzie twoja kolej.
- Pan Ringstad sądził, że sprzedaję ciastka na ulicy.
- O czym on mówi? - Matka spojrzała na Elise ze zdziwieniem.
- Chłopcy pomagają Emanuelowi w prowadzeniu sklepu. Pan Ringstad
źle go zrozumiał i myślał, że sprzedaje ciastka przechodniom.
- Wynająłem domek na Maridalsveien i zająłem się handlem - wtrącił się
Emanuel. - W wakacje chłopcy stają za ladą.
Matka spojrzała na niego, jej wzrok wyrażał troskę.
- Jak będziesz prowadził sklep, skoro... - nie dokończyła.
- Skoro jestem niesprawny? Wiosną będę dojeżdżał na wózku. Do tego
czasu chłopcy będą mi pomagać po powrocie ze szkoły. Może też
zdecyduję się zatrudnić ekspedienta. Mój dobry przyjaciel, pan Paul Georg
Schwencke, znalazł dla mnie ten lokal, sprowadza towar i chętnie wesprze
mnie w przyszłości.
- To musi być bardzo uczynny człowiek. I pomyśleć, że mój zięć został
człowiekiem interesu!
Asbjorn był bardziej sceptyczny.
- Handel to niełatwa sprawa. Przy Maridalsveien jest mnóstwo
sklepików.
Emanuel pokręcił głową.
- Sprzedaż idzie znakomicie. Chłopcy sprzedają wszystko, od młynków
do kawy po świeczniki.
Elise obrzuciła go spojrzeniem. Z tego, co mówili chłopcy, najchętniej
kupowano ubijaczki, chochle i druciaki. Nie słyszała o żadnych
świecznikach.
Jak zwykłe Peder nie mógł utrzymać języka na wodzy.
- Wdowa po Jacobie kupiła dzbanek do kawy, chociaż przyszła po
linijkę.
Elise spojrzała na niego srogo. Peder zrozumiał i zamilkł. Matka byłaby
wstrząśnięta, gdyby dowiedziała się o jego strategii handlowej polegającej
na wzbudzaniu współczucia klientów opowieściami o rodzinnych
tragediach.
- Powiedz nam, jak wy spędziliście święta. Poszliście do kościoła w
Wigilię?
Matka pokiwała głową z uśmiechem.
- Tak, nabożeństwo było wspaniałe, mnóstwo świateł i muzyka
organowa. Panował taki ścisk, że ledwie znaleźliśmy miejsce.
- A widziałaś skrzata? - Peder otworzył szeroko oczy.
- Nie, chyba nie - roześmiała się matka. - A ty, Anne Sofie?
Anne Sofie skinęła głową z powagą.
- Widziałam. Schował się za nagrobkiem, jak szliśmy przez cmentarz.
Peder obrócił się żywo do przyjaciela.
- Słyszysz, Evert? Elise miała rację! Skrzaty nie lubią dzwonów
kościelnych i chowają się na cmentarzu, kiedy na nich grają.
- Na dzwonach się nie gra, Peder - poprawiła go matka. - Dzwonnik
ciągnie za sznur na wieży.
- Na to samo wychodzi.
Matka pokręciła głową z rezygnacją i ciągnęła opowieść o świętach.
Elise ucieszyła się na wieść, że jednego dnia przyjęli na kawie dziadków
Anne Sofie i Jenny.
Rósł w niej niepokój, kiedy matka i Asbjorn zaczęli zbierać się do
wyjścia. Emanuel spodziewał się, że pójdzie do Torkilda, by opowiedzieć
mu o Jorund, i chyba nie miała innego wyjścia. Zresztą Anna i Torkild
gotowi byli się obrazić, bo przez całe święta nie znalazła czasu, by ich
odwiedzić. Jeśli jednak natknie się na Johana, wizyta zamieni się w
cierpienie. Ledwie wyszli za drzwi, odezwał się Emanuel.
- Nie spodziewałem się, że zostaną tak długo. Musisz rozmówić się z
Torkildem jeszcze dziś wieczorem, Elise. Jesteś odpowiedzialna za to
dziecko. Nie życzę sobie najścia policji na mój dom.
Spojrzała na niego z ukosa. Przecież nie zrobili niczego złego. Jeśli
zjawią się policjanci, wystarczy wyjaśnić im całą sprawę.
- Pójdę, tylko najpierw posprzątam.
- Zostaw to chłopcom. Kristian położy Hugo, Evert i Peder posprzątają
ze stołu, a ja nakarmię Jensine.
Elise przeniosła wzrok na dzieci.
- Dacie sobie radę? .
- Oczywiście - odrzekł spokojnie Kristian.
- Dlaczego policja chce złapać Jorund? - przestraszył się Peder. - Bo
uciekła z sierocińca?
- Nie chcą jej złapać, tylko się dowiedzieć, gdzie przebywa. Kiedy
powiemy im, że Jorund trafiła pod opiekę panny Johannessen, zapomną o
całej sprawie.
- A panna Johannessen będzie dla niej dobra? Będzie jej dawać
ciasteczka na śniadanie?
- Nie sądzę. Dostanie to co wy. No, może poza kawą z cukrem do kaszy.
- To ja wolę zostać z tobą, Elise.
Noc była gwiaździsta, świecił księżyc. Śnieg skrzypiał pod butami, mróz
szczypał w policzki, ale Elise nie czuła zimna. Serce biło szybko, a krew
krążyła szybciej w żyłach. Nie dlatego, że bała się poznać prawdę, lecz
dlatego, iż znów go zobaczy.
„Kocham cię, Johan. Nieważne, co się stanie, nieważne, jaką podjąłeś
decyzję. Jeśli zmieniłeś zdanie, powodując się współczuciem dla
Emanuela, zrozumiem".
Te właśnie słowa zamierzała do niego napisać. Jeśli nie zobaczy się z
nim przed jego wyjazdem.
Zapewne jednak spotka go u Anny i Torkilda. Przecież nie odwiedzał
miłośników sztuki wieczorami, a straciwszy kontakt z Lortem-Andersem i
jego paczką, nie miał innych przyjaciół.
Zwolniła, zbliżając się do Andersengarden. To nie było takie proste.
Będzie siedział naprzeciw niej na kuchennym stołku pani Thoresen, z
podwiniętymi rękawami koszuli, zaciśnie silne dłonie na kubku z kawą.
Ujrzy go takim, jakim widziała go już setki razy. I nie będzie miała
szacunku dla jego postanowień, będzie marzyć tylko o jednym: by
przytulić się do niego i błagać, by z nią został. I może nawet tak zrobi, nie
bacząc na obecność Anny i Torkilda.
Jeszcze bardziej zwolniła kroku. Może jednak wyszedł, może poszedł
odwiedzić rodziców Agnes? Chodziły pogłoski, że bardzo oburzyli się
postępkiem córki i chcieli mieć Johana za zięcia. Cóż w tym dziwnego?
Dawno ich nie widziała, ale pamiętała, jak pęcznieli z dumy na ich weselu.
Doszła do bramy, już nie mogła się cofnąć. Zaczerpnęła powietrza i
przyśpieszyła kroku.
W tej samej chwili w bramie pojawiła się jakaś postać. Serce jej
podskoczyło, może to Johan? Wpatrywała się w ciemność, ale nie
rozpoznała idącego. Ociągając się, podeszła bliżej i zobaczyła mężczyznę
w mundurze. To musiał być Torkild.
- Torkild? Stanął jak wryty.
- Kto tam?
- Elise. Mam ci coś do powiedzenia.
- Dobrze, że przyszłaś, Elise. Też zamierzałem z tobą porozmawiać.
Ton jego głosu kazał się jej zatrzymać. Torkild zbliżył
się.
- Przychodzisz do Johana?
- Nie, do ciebie. Wczoraj wieczorem odwiedziła nas pewna
dziewczynka. Uciekła z sierocińca. Emanuel uznał, że powinnam cię o
tym powiadomić. Armia może dać znać zarządczyni, że dziewczynka jest
w dobrych rękach.
- U was w domu?
- Nie, zaopiekowała się nią sekretarka majstra Paulsena, panna
Johannessen. Jest samotna i pragnie zająć się jakimś dzieckiem. Mam
nadzieję, że będzie mogła ją zatrzymać. Bałam się pójść na policję, by nie
odesłali jej z powrotem do sierocińca.
- Ta dziewczynka ma na imię Jorund?
- Tak. To koleżanka szkolna Jenny. Torkild westchnął.
- Słyszałem o tym nieszczęściu. To dobrze, że jej pomogłaś, Elise.
Wiem, że cierpiała w sierocińcu, i bardzo pragnąłem znaleźć jej dobry
dom.
Elise uśmiechnęła się z ulgą.
- Mam więc przekazać pannie Johannessen, że może ją zatrzymać?
- Myślę, że to da się załatwić - powiedział Torkild i urwał. - Wiem, że
Anna chce się z tobą spotkać, ale przyjdź lepiej innego dnia.
- Przyszłam tylko po to, by powiedzieć ci o Jorund. Torkild znów
milczał przez chwilę.
- Rozumiem, że jest wam ciężko, Elise, ale musisz spojrzeć prawdzie w
oczy. Jesteś żoną Emanuela i ślubowałaś mu miłość aż do śmierci. To, co
robicie z Johanem, jest grzechem przeciwko Bogu. Wyjaśniłem Johanowi,
że nie ma do ciebie żadnych praw. Ty nie masz żadnych praw do niego.
Rozwód to występek i kpina z nakazów Kościoła. Co Bóg złączył,
człowiek niechaj nie rozłącza, mówi Pismo. Wasze wcześniejsze
zaręczyny nie są żadnym usprawiedliwieniem. Stanęłaś z Emanuelem
przed ołtarzem i pozwoliłaś mu wziąć odpowiedzialność za dziecko w
twoim łonie, więc teraz nie możesz go opuścić. Trzeba było wtedy podjąć
inną decyzję.
Odwrócił się, by odejść.
- I nie utrudniaj życia Johanowi - dodał na odchodnym. - Musisz
zaakceptować swój los, bo sama go wybrałaś. Krew się we mnie burzy,
gdy widzę, że nadużywasz zaufania Emanuela i go oszukujesz. Wracaj do
domu i przelej swą miłość na tych, którzy jej potrzebują i za których jesteś
odpowiedzialna. Przede wszystkim na męża. Przypomnij sobie słowa
Modlitwy Pańskiej: I nie wódź nas na pokuszenie.
Policzki Elise płonęły ze wstydu. Płacz zdławił jej gardło, odwróciła się
i szybkim krokiem ruszyła do domu. Zgrzeszyła z Johanem, nie tylko
wobec Emanuela, ale wobec Boga. Torkild miał rację. Ulegli pokusie.
Zwolniła dopiero wtedy, kiedy doszła do Arendalsgaten. Nagle
przypomniała sobie jakieś słowa, lecz nie pamiętała, kto je wypowiedział:
„Zginie ten, kto sprzeniewierzy się miłości".
Stanęła w miejscu, wyprostowała się, czując, że wracają jej siły. Nie
zrobili z Johanem niczego złego. Złe było życie, które wiodła z
Emanuelem, życie oparte na kłamstwie i zdradzie. Emanuel da sobie radę
bez niej, ma wielki dom i zamożnych rodziców. Da sobie radę. Bez niej.
W tej samej chwili dostrzegła małą postać podążającą szybko ulicą
Maridalsveien. Zbliżała się do latarni, to było dziecko, mały chłopiec,
cienko ubrany, bez czapki na głowie. W taki mróz to szaleństwo.
I nagle zaparło jej dech. Rozpoznała sylwetkę i serce zamarło jej z
przerażenia. Wielki Boże, to Peder!
Dostrzegł ją i zaczął krzyczeć z oddali: - Elise! Elise!
Był zdyszany, pewnie wypadł na mróz i biegł całą drogę.
- Wracaj do domu! Stało się coś strasznego!