FRID INGULSTAD
KUPIEC
Saga Wiatr Nadziei
część 18
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1907 roku
Elise stała chwilę jak sparaliżowana. Zaraz jednak wzięła się w garść i
pobiegła po sąsiada. Myślała tylko o jednym. Czy Emanuel nie żyje? Czy może był
tylko nieprzytomny?
Czuła, że poraża ją strach. Mimo że przecież napisała Johanowi, że chce
odejść od Emanuela... Jeśli się okaże, że jest poważnie chory, nie będzie mogła tego
zrobić. Ależ się wszystko pogmatwało.
Na szczęście nie wysłała listu, leżał gdzieś między jej notatkami. Dzięki Bogu!
Myśli wirowały jej w głowie.
Było ciemno i ślisko, potknęła się, kiedy skręcała, i musiała się chwycić muru.
Może Emanuel poślizgnął się na mokrych, pokrytych szronem liściach, upadł i się
potłukł? Wcale nie musi być chory. Trzymała się tej myśli.
Wyszli przez bramę. W powietrzu unosiła się gęsta mgła i niewiele było
widać, mimo że paliły się latarnie.
Sąsiad zatrzymał się kawałek dalej. Wtedy zobaczyła ciemną postać, leżącą
nieruchomo tuż obok niskiego płotu. Schyliła się i położyła mu rękę na czole.
- Emanuel? - zapytała i zaszlochała. Czoło było zimne; nic dziwnego, na
dworze panował chłód. Spojrzała na sąsiada: - Trzeba posłać po lekarza.
Mężczyzna przytaknął.
- Pójdę do mojego znajomego na Arendalsgaten, który ma telefon, i zadzwonię
do szpitala w Ulleväl.
- Bardzo dziękuję.
Mężczyzna zniknął we mgle, a Elise została sama z leżącym nieruchomo
Emanuelem. Przyłożyła ucho do jego twarzy. Usłyszała, że oddycha, zrozumiała, że
stracił przytomność. Upadając, pewnie uderzył o coś głową, albo wydarzyło się coś
jeszcze innego. Zdjęła chustę, którą zarzuciła, wychodząc, i podłożyła mu delikatnie
pod głowę.
Kiedy wrócił sąsiad, miała wrażenie, że minęło już pół nocy. Przemarzła do
szpiku kości.
- Przyjadą najszybciej, jak będą mogli - powiedział.
- Bardzo dziękuję.
- Żyje?
- Oddycha, ale chyba jest nieprzytomny.
- Muszę wracać. Żona na pewno się zastanawia, co się ze mną stało.
Elise pokiwała głową, chociaż wolałaby, żeby został.
Po dłuższej chwili usłyszała w końcu w oddali zbliżający się wóz i konia.
Wkrótce zobaczyła, jak zaprzęg skręca i zatrzymuje się obok nich. Z wozu wysiadło
dwóch mężczyzn w ciemnych, wełnianych paltach.
Nie zadawali żadnych pytań, nic nie mówili. Sąsiad zapewne im wszystko
wyjaśnił, nie musiała nic tłumaczyć. Stała, drżąc z zimna i ze strachu, i patrzyła, jak
podnoszą Emanuela i kładą go na noszach.
Może myśleli, że jest pijany?
- Ostatnio źle się czuł - rzuciła Elise, jakby nagle uznała, że musi coś
powiedzieć, zanim odjadą. - Zdarzyło się, że niemal upadł, miał zawroty i bóle głowy.
Prosiłam, żeby poszedł do lekarza, ale twierdził, że nic mu nie jest.
Jeden z mężczyzn podał jej chustę.
- Jedzie pani z nami? - spytał. Obejrzała się za siebie.
- W domu mam szóstkę dzieci, które śpią.
Mimo że panowały ciemności, odniosła wrażenie, że mężczyzna spojrzał na
nią zdziwiony, nic jednak nie powiedział. Wsiadając, zawołał: - Proszę przyjść jutro! -
Szybko zamknął drzwi czarnej karetki ze znakiem Czerwonego Krzyża. Koń ruszył,
kierując się w stronę Maridalsveien, po czym skręcił w Arendalsgaten.
Kiedy wchodziła do domu, szczękały jej zęby. Zamknęła za sobą drzwi, stała
w kuchni. W głowie miała zamęt. A jeśli Emanuel umrze?! Czuła się niemal winna.
Chciała od niego odejść, napisała list miłosny do Johana, planowała zabrać ze sobą
Jen - sine i Hugo, o ile Johan się zgodzi. Rozmawiała z Hildą i ze Schwenckem i
uznała, że ich słowa dają jej pretekst do rzucenia go. Nie była pewna, czy Schwencke
ma rację, mógł źle zrozumieć Emanuela. Dla Hildy natomiast sprawa była prosta.
Widziała całą sprawę z punktu widzenia Elise i nie przejmowała się uczuciami
Emanuela.
Powoli weszła do pokoju, odszukała list i zaczęła go czytać, a łzy leciały jej po
policzkach. Chciała go podrzeć, ale jakiś głos w niej protestował: „A jeśli on wcale
nie jest chory, tylko się poślizgnął i uderzył się w głowę? Za kilka dni wróci do
zdrowia i wszystko będzie jak dawniej”. Wahała się, po chwili schowała kartkę
między swoje zapiski. Nie wiadomo, czy drugi raz będzie w stanie napisać podobny
list. Pisząc go, czuła dużą ulgę, miała wtedy świeżo w pamięci i list Johana, i słowa
Schwenckego. Chciała jeszcze przez jakiś czas zachować w pamięci to uczucie.
Czy jednak nie powinna była pojechać do szpitala? A jeśli Emanuel umrze, nie
mając przy sobie nikogo bliskiego? Jak mogła pozwolić, żeby pojechał sam? Mogła
przecież poprosić panią Jonsen o przypilnowanie dzieci.
Ale pani Jonsen już dawno poszła spać, nie wypadało jej budzić tej starszej
pani. Poza tym i tak zbyt często korzystali z jej pomocy.
Mogła obudzić Kristiana. Był na tyle dorosły, że mógł przez jedną noc zająć
się młodszymi dziećmi. Wszystko działo się tak szybko, nie zdążyła nawet o tym
pomyśleć.
Zanim obudziłaby Kristiana, wytłumaczyła mu, co się stało, i udzieliła
wskazówek co do jutrzejszego poranka, minęłoby sporo czasu, a liczyła się każda
minuta. Ważne było, żeby Emanuel jak najszybciej trafił do szpitala.
Narastał w niej niepokój. Emanuel mógł odzyskać przytomność i pytać o nią,
będzie się czuł przerażony i samotny, szczególnie jeśli to coś poważnego. Może okaże
się, że uraz głowy jest tak poważny, że już nigdy nie będzie taki jak dawniej?
Wzdrygnęła się, zaczęła chodzić w tę i z powrotem, nerwowo wykręcając ręce. W
końcu nie wytrzymała, wzięła świeczkę i poszła obudzić Kristiana.
Usiadł zaspany, tarł oczy i patrzył na nią zdziwiony.
- Co się stało?
Położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nie obudził pozostałych.
- Emanuel miał wypadek i został zabrany do szpitala. Przypilnujesz dzieci, a ja
pójdę do Ullevàl?
- Obudziły się? - spytał szeptem.
- Na szczęście śpią, ale nie wiem, czy zdążę z powrotem, zanim będą musiały
iść do szkoły. Może pani Jonsen będzie mogła zostać z nimi chwilę rano. Jeśli nie,
będziesz niestety musiał zostać w domu.
- Mam wagarować? - spytał, patrząc na mą przestraszony.
- To nie są wagary, zdarzył się wypadek.
- Nauczyciele nie będą zadowoleni.
- Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie zajść później do szkoły i wszystko
wytłumaczyć.
- Jak sobie poradzę z ubraniem ich wszystkich?
- Ubierzesz ich po kolei albo poprosisz Pedera i Everta o pomoc. Wieczorem
sobie radzą, to i rano też jakoś im się uda.
- Łatwiej jest je rozebrać niż ubrać, poza tym nie wiem, jak przygotować
mleko dla Jensine.
Elise westchnęła niecierpliwie.
- Podgrzejesz mleko i trochę wody i nalejesz do butelki, to nie jest wielka
sztuka. Poza tym Jensine jest już na tyle duża, że może pić z kubka.
Wyszła pośpiesznie, zanim Kristian zdążył zaprotestować.
Otuliła się szczelniej szalem, włożyła gazety do butów, żeby nie zmarzły jej
nogi, zgasiła świeczki i szybko wyszła.
Mgła nieco ustąpiła, unosiła się niczym chmury nad domami i ulicami, ale
Elise czuła, że zrobiło się zimniej. Może dlatego, że sama drżała? Kilka razy
poślizgnęła się na mokrych liściach, byłaby upadła, ale szybko udało jej się złapać
równowagę. Gdzieś niedaleko muczała krowa, w oddali szczekał pies. Poza tym pa-
nowała cisza.
W domach było ciemno, ludzie spali. Za kilka godzin zacznie się nowy dzień
pracy i robotnicy oraz prządki zaczną napływać do zakładów Myren, do papierni
Glada, do tkalni Hjula i do Graaha. Inni skierują się do walcowni Bjolsen czy do
fabryki drożdży. Jeśli ktoś szukał pracy w fabryce, miał w czym wybierać.
Emanuel pewnie nie stawi się jutro w kantorze. Może nawet już nigdy.
Zaczęły jej szczękać zęby. Jeśli umrze, a ona nie zdąży Z nim porozmawiać, nigdy nie
wybaczy sobie, że napisała list do Johana, zanim zdążyła wyjaśnić sprawę z
Emanuelem.
Po drugiej stronie ulicy hałasował jakiś pijak. Kiedy ją zobaczył, zatrzymał się
i zaczął obrzucać wyzwiskami. Udała, że go nie słyszy, i szybko ruszyła dalej.
Wcześniej wydawało się jej, że szpital w Ulleval nie leży bardzo daleko, teraz
droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była zmęczona po długim dniu pracy,
wstała rano o piątej, żeby zdążyć wygotować pieluchy przed wyjściem do kantoru, po
pracy z trudem przyprowadziła dzieci do domu. Kiepska pogoda źle wpływała na
Hugo i na Sebastiana, obaj marudzili. Kiedy w końcu położyła dzieci do łóżek, poszła
do Schwenckego. Po powrocie była niespokojna i nie mogła sobie znaleźć miejsca.
List Johana i słowa Hildy i Schwenckego obudziły w niej sprzeczne uczucia, więc
kiedy w końcu zdecydowała się napisać list, była wykończona. Na dodatek Emanuela
wciąż nie było i zaczęła się martwić, co się z nim mogło stać.
Odwróciła się i spojrzała za siebie. Nie lubiła chodzić w nocy po ulicy. Było
niewiele latarni, a wiedziała, że o tej porze wielu pijaków ściąga do domu. Domki
leżały rozproszone, w świetle dziennym było tu bardzo miło, ale o tej porze dnia
domy wyglądały ponuro i niegościnnie. Drzewa w ogródkach były ciemne, a liście,
które jeszcze nie wszystkie opadły, skrywały dużą część nieba.
Od czasu do czasu jakaś pojedyncza gwiazda z rzadka zamigotała między
koronami.
W dali dał się słyszeć turkot jadącego wozu, a w stajni gdzieś w pobliżu zarżał
koń, poza tym miała wrażenie, że jest jedyną żyjącą istotą w całym mieście. Jeśli
nagle pojawiłby się mężczyzna i miał niecne zamiary, nikt nie usłyszałby jej krzyków;
gdyby upadła, znaleziono by ją pewnie dopiero rano. Znów spojrzała za siebie i
przyśpieszyła kroku.
Nareszcie dostrzegła budynek szpitala. Wzdrygnęła się na myśl o swoim
ostatnim szpitalnym pobycie. Wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest
leżeć bezradnie, nie mogąc się ruszyć czy dać znać innym, że się słyszy i wie, co się
dookoła dzieje. Teraz już to wiedziała i współczuła wszystkim, którzy byli w takiej
sytuacji. A jeśli Emanuel też teraz znalazł się w podobnej?
Zwolniła. Czuła niepokój. Czego się dowie, kiedy wejdzie do środka?
Szpitale mają w sobie coś przerażającego, coś, co powodowało, że czuła
współczucie, ale i niechęć. W tych budynkach leżało kilkaset ludzi, marzących o tym,
ż
eby stąd wyjść, pozbyć się bólu i strachu, żeby znów móc normalnie żyć. Wiedziała,
ż
e dwadzieścia lat temu otwarto tu oddział zakaźny i zaczęto przyjmować pierwszych
pacjentów. Może wciąż leżeli tu chorzy na tyfus, ospę, dyfteryt czy cholerę?
Wzdrygnęła się. Dopiero w ostatnich latach rozbudowano szpital tak, żeby mógł
przyjmować także innych chorych.
Jej myśli powędrowały do Anny. Porażenie dziecięce... Przeszedł ją dreszcz.
Każdej jesieni pojawiał się ten sam strach: na kogo padnie tym razem? Można było
się zarazić, siedząc na wilgotnej ziemi albo jedząc jabłka, które spadły na ziemię - tak
słyszała. Szczególnie gniazdo nasienne było niebezpieczne, dlatego nigdy go nie
jadła. Kiedyś wyczytała w „Svaerta”, że trzy lata temu tylko w Trondhjem i okolicy
odnotowano ponad tysiąc przypadków. Pomodliła się cicho, żeby choroba oszczędziła
chłopców i maleństwa.
Było wiele rzeczy, których się bała, ale po co o tym myśleć. Zwykle zresztą nie
zaprzątała sobie tym głowy, teraz jednak, kiedy zbliżała się do szpitala, odżył w niej
lęk przed różnymi okropnymi chorobami. Czytała gdzieś, że choroby takie jak tyfus
czy dur brzuszny brały się z zanieczyszczonego powietrza i brudnej wody. Tego się
bała. Rzeka cuchnęła, a wzdłuż brzegów aż się roiło od szczurów. Jeśli gdzieś w
Kristianii miałoby dojść do wybuchu epidemii, to na pewno tutaj. Czytała też, że
ludzie zarażeni chorobą cierpieli na gwałtowne dreszcze, bóle głowy i gorączkę,
następnie dołączał się ból brzucha i ból kręgosłupa, a potem gwałtownie wzrastała
temperatura. Chorzy zaczynali majaczyć, wielu umierało.
Może Emanuel zapadł na jakąś chorobę zakaźną? Czy dzieci mogły się
zarazić? Jeśli tak, to pewnie już dawno by zachorowały.
Dorośli też chorowali na porażenie dziecięce, chociaż dotykało ono głównie
dzieci, stąd zresztą nazwa choroby. Pamiętała, jak bardzo matka się jej obawiała.
Mówiła, że ci, którzy umarli, mieli więcej szczęścia od tych, którzy przeżyli. Ci
bowiem do końca życia pozostawali przykuci do łóżka.
Znów stanęła jej przed oczami Anna: rozpromieniona i szczęśliwa żona
Torkilda. Jeśli chodzi o nią, to matka nie miała racji, ale Anna była wyjątkiem.
Cudem, jak określił to lekarz.
Wciąż jednak pamiętała lata, które Anna spędziła przykuta do łóżka.
Pamiętała, ile razy siadywała przy niej i czytała jej na głos. Szczególnie jeden dzień
utkwił jej w pamięci. Była wiosna i okno było otwarte. Na zewnątrz ćwierkały
ptaszki, słońce przygrzewało, sprawiając, że lód na dachu szybko topniał. Anna
leżała, wyglądając tęsknie rozmarzonym wzrokiem przez okno. Łamiącym się głosem
pytała, czy na ulicy nie ma już śniegu i czy nad rzeką pojawiły się już pierwsze
wiosenne kwiatki. Wtedy Elise zrozumiała, co to znaczy nie móc wychodzić na dwór.
Nie móc uczestniczyć w życiu.
Próbowała sobie przypomnieć, co słyszała o dyfterycie i cholerze, o trądzie i
ospie, jednak nie była w stanie. Ale przecież nawet odra była niebezpieczna. W
Sagene umierała połowa dzieci, które zapadały na tę chorobę. Kiedy Hugo chodził do
ż
łobka, bała się, że się zarazi. Teraz, kiedy opiekowała się nim Hilda, czuła się
spokojniejsza.
W szpitalu było pusto i spokojnie. Chorzy zapewne spali, światła były
zgaszone, tylko dyżurne pielęgniarki czuwały. Krewni zwykle nie zjawiali się o tak
niezwykłej porze, ale chyba zrozumieją, że jest przerażona i chce się dowiedzieć, co
dolega Emanuelowi.
Był jej drogi, ale bardziej jak brat czy przyjaciel. Gdyby mogła spać sama w
łóżku i uniknąć wszelkich zbliżeń, mogliby mieszkać ze sobą jak brat z siostrą. Wtedy
cieszyłaby się za każdym razem, kiedy zwracał jej swoją część wydatków na czynsz i
opał, i nie przejmowałaby się, że wydawał tak duże sumy na drogie papierosy i nowe
ubrania, a jej marzły stopy. Wtedy nie byłaby to jej sprawa. Emanuel wiele razy
okazał się ciekawym partnerem do rozmowy, dużo wiedział i w wielu sprawach
potrafił jej doradzić. Czuła się bezpiecznie, kiedy w domu był mężczyzna, poza tym
lepiej od niej potrafił naprawić lampę naftową czy pozbyć się z domu myszy i
szczurów. Lubiła też słuchać, jak czytał jej wieczorem, kiedy siedziała nad
cerowaniem.
Tak, będzie jej go brakować. Poczuła, że ma ściśnięte gardło. „Dobry Boże,
nie pozwól mu umrzeć!”
Drzwi były uchylone. Weszła cicho i rozejrzała się. Czyżby nikogo tu nie
było? Na szczęście w tej właśnie chwili weszła pielęgniarka.
Posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Mogę ci jakoś pomóc? - spytała, mówiąc do niej na „ty”, pewnie z powodu
jej ubrania.
- Przyszłam się dowiedzieć o stan mojego męża. Pielęgniarka uniosła brew.
Patrzyła na nią, jakby miała do czynienia z kimś niespełna rozumu.
- Przychodzisz o tej porze? - spytała znów.
- Godzinę temu przywiozła go tu karetka. Nie mogłam wyjść, nie zostawiwszy
dzieciom wiadomości.
Pielęgniarka zlustrowała ją. Myślała zapewne to samo co pielęgniarze z
karetki: „Czy te dziewczyny nie robią nic innego, tylko płodzą dzieci?”
- Właśnie zaczęłam dyżur, ale zaraz sprawdzę - powiedziała siostra i zaczęła
przeglądać dużą książkę, która leżała przed nią. - Jak się nazywa twój mąż?
- Emanuel Ringstad. Jest urzędnikiem w zakładach Myren. Pielęgniarka
posłała jej szybkie spojrzenie, zanim znów zagłębiła się w książce.
- Hammergaten? Elise przytaknęła.
- Zaprowadzę panią - nagle zaczęła mówić do niej „pani”. Odwróciła się i
ruszyła w kierunku drzwi, przez które przed chwilą weszła.
Elise podążyła za nią na drżących nogach. Dokąd ją prowadzi? Do szpitalnej
sali czy do kostnicy?
ROZDZIAŁ DRUGI
Jednak była to szpitalna sala. Elise odetchnęła z ulgą.
Uderzył ją zapach nafty. W rogu paliła się mała elektryczna lampka, poza tym
sala tonęła w półmroku. Z jednego z łóżek dochodziło ciche stękanie. Na krześle obok
lampy siedziała nocna siostra, potężna kobieta w średnim wieku. Wstała i obie
pielęgniarki zaczęły coś sobie szeptać. Ta, która ją tu przyprowadziła, kiwnęła głową i
zniknęła, druga dała jej znać, żeby szła za nią.
Między łóżkami stały parawany. Doszły do łóżka najbliżej okna, pielęgniarka
się zatrzymała i odwróciła do niej twarzą.
- Nie śpi, ale proszę nie rozmawiać zbyt głośno. Na sali leżą poważnie chorzy.
Elise pokiwała głową, ciesząc się, że Emanuel doszedł już do siebie.
Pielęgniarka odsunęła parawan, pozwoliła jej podejść bliżej, a sama wróciła na
swoje miejsce.
Elise podeszła do niego. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale czuła, że
Emanuel nie śpi.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze - odpowiedział dziwnie bezbarwnym głosem.
- Nie mogłam przyjść wcześniej, musiałam obudzić Kristiana i zostawić mu
wiadomość.
- Rozumiem.
- Poślizgnąłeś się?
- Chyba tak. Nie pamiętam.
- Upadając, musiałeś się uderzyć w głowę. Kiedy cię zobaczyłam, byłeś
nieprzytomny.
- Jak mnie znalazłaś?
- Sąsiad, ten z przeciwka, przyszedł i zapukał do mnie. Szedł i spostrzegł, że
leżysz nieruchomo koło płotu. Był tak miły, że poszedł na Arendalsgaten do swojego
znajomego, który ma telefon, i zadzwonił do szpitala.
Emanuel nie odpowiedział. Elise wzięła jego dłoń.
- Jestem pewna, że zemdlałeś, bo uderzyłeś się w głowę. Może masz nawet
wstrząs mózgu. Jutro na pewno wrócisz do domu.
Emanuel skinął głową.
- Chłopcy mówili, że narzekałeś na ból głowy i wyszedłeś zaczerpnąć
ś
wieżego powietrza.
Emanuel znów skinął głową.
- Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Kiedy nie wracałeś, zaczęłam się
naprawdę martwić.
- Odniosłaś czasopisma?
Elise poczuła się niemile dotknięta.
- Tak. Pomyślałam, że może poszedłeś po mnie do Anny i Torkilda.
- Nie widziałem cię. Którędy poszłaś? Uznała, że nie może dłużej kłamać.
- Nie byłam u Anny i Torkilda, Emanuelu. Poszłam do Schwenckego.
Elise zauważyła, że Emanuel się zdziwił. Cofnął swoją dłoń.
- Po co? - spytał.
- Chciałam, żeby przekonał cię do pójścia do lekarza. Pomyślałam, że prędzej
posłuchasz jego niż mnie.
Zaległa cisza.
Kiedy Emanuel w końcu się odezwał, miał spięty głos.
- Co zrobiłaś z czasopismami?
- Schwencke wybierał się do pastorowej z jakimiś rzeczami i obiecał je zabrać.
- Miałaś szczęście. A gdyby nie, to co byś zrobiła? Elise czuła, że się
czerwieni.
- To przyniosłabym je z powrotem i powiedziała, że Anny i Torkilda nie było
w domu.
Elise milczała chwilę.
- Przykro mi, że cię okłamałam, ale zrozum, że zrobiłam to dla ciebie.
Emanuel nie odpowiadał. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Co powiedział Schwencke? - spytał w końcu Emanuel cicho. Elise miała
wrażenie, że bał się zadać to pytanie.
- Uważa, że nie jesteś chory, tylko źle się z tym wszystkim czujesz.
- Więc on rozumie mnie lepiej niż ty.
- Ja też zaczynam to rozumieć. Schwencke mówił, że zbyt dużo nas dzieli.
Zaproponował, żebyśmy najęli kogoś do pomocy w domu, żebyś nie musiał mi
pomagać.
Elise spodziewała się, że Emanuel zaprotestuje i powie, że ich na to nie stać,
ale on przytaknął.
- Też o tym myślałem.
- Nie mamy służbówki, a pokoje są zbyt małe, żeby dzieci mogły wszystkie
spać razem - powiedziała podniecona, zapominając, że powinna szeptać.
- Więc musimy znaleźć jakieś inne mieszkanie. Elise spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- Myślisz, że będzie nas na to stać?
- Zarabiasz na swoich książkach. Poza tym będzie nam lżej, kiedy zostanę
sklepikarzem.
Elise była zdziwiona. Do tej pory traktowała to jak mrzonkę.
- Postanowiłeś spróbować? - spytała.
- Tak. Podjąłem decyzję dzisiaj podczas spaceru.
W tym momencie ktoś odsunął zasłonę i pokazała się nocna pielęgniarka.
Elise nie słyszała, kiedy podeszła.
- Nie może pani tu dłużej zostać, pani Ringstad. Pacjent potrzebuje spokoju.
Elise przytaknęła, zawstydzona. Schyliła się i pocałowała Emanuela w
policzek.
- Jutro na pewno wrócisz do domu.
- Też tak myślę. Pozdrów chłopców i uważaj na drodze. Elise nie wiedziała,
czy ma na myśli śliską nawierzchnię, czy pusty, ciemny odcinek drogi, ale skinęła
głową i tak cicho, jak tylko potrafiła, wyszła z sali. Ucieszyła się, kiedy wreszcie
znalazła się na zewnątrz i poczuła świeże powietrze.
Droga powrotna okazała się łatwiejsza. Nie było powodu do niepokoju.
Emanuelowi nic nie groziło, przestała mieć wyrzuty sumienia z powodu listu.
Emanuel wkrótce wróci do domu i będą mogli spokojnie porozmawiać o swoich
małżeńskich kłopotach, które - miała nadzieję - dadzą się rozwiązać.
Minęła już najbardziej pusty odcinek drogi i zbliżała się do Uelandsgate, kiedy
zobaczyła przed sobą chłopaka i dziewczynę; stali obok siebie, oparci o płot. Na
odgłos jej kroków zniknęli w dużej dziurze w płocie. Za ogrodzeniem stała rozwalają-
ca się szopa. Dziewczyna potknęła się i upadła, chłopak głośno zaklął. - Patrz, gdzie
idziesz, Valborg! - Zaraz dała się słyszeć gniewna odpowiedź dziewczyny: - Przecież
nie poślizgnęłam się specjalnie, durniu! - Po chwili dziewczyna zaczęła się śmiać,
wciąż leżała na ziemi. Elise rozpoznała głos. To była Valborg z przędzalni.
- Do diabła, jesteś tam?! - krzyknął chłopak i rzucił się na nią. Chyba
zapomnieli, że ktoś szedł drogą, bo kiedy Elise mijała ich w półmroku, usłyszała, jak
chłopak mówi: - Eajna jesteś, to rozumiem.
Po chwili doszło do niej głośne, pełne pożądania westchnięcie i zadowolone
pomrukiwanie Yalborg. Elise czuła, jak ze wstydu palą ją policzki. Jak oni mogli tak
się zachowywać? Przecież widzieli, że idzie. I to w tej mokrej, lodowato zimnej
trawie!
Zdarzenie to obudziło w niej dziwne uczucia. Najpierw przerażenie i wstyd za
Valborg, potem tęsknotę za tym wszystkim, czego jej brakowało. Nagle poczuła się
staro. Czekał na nią dom pełen dzieci. Od kiedy skończyła dziesięć, może dwanaście
lat, cały czas się kimś zajmowała. Na początku dlatego, że matka pracowała w
fabryce, potem z powodu choroby matki. Nigdy nie doświadczyła, co to znaczy być
młodą, beztroską i wolną, zawsze ktoś na nią czekał, zawsze musiała się o kogoś
troszczyć.
To z pewnością miłe być młodym i wolnym, zakochanym, pełnym szalejących
uczuć, mieć odwagę robić to, na co przyjdzie ochota.
To, że Valborg do tej pory nie przytrafiło się nieszczęście, znaczyło, że nie
może mieć dzieci. Właściwie to dziwne, że nie złapała jakiejś choroby, mając na
uwadze to, jak się prowadziła przez ostatnich kilka lat. To nie byli „porządni
chłopcy”, z którymi tarzała się w trawie czy w przydrożnej szopie, większość z nich
włóczyła się po Lakkegata i po Vaterlandzie i miała niezliczoną ilość dziewczyn,
zanim Valborg wzięła ich w swoje ramiona.
Może powinna o tym napisać: o tym, jak to jest być młodym, ale obciążonym
obowiązkami. Ona sama wyszła za mąż i urodziła dzieci, ale dużo dziewcząt nie
mogło założyć rodziny, ponieważ musiały się opiekować starymi rodzicami albo
młodszym rodzeństwem. Miała o czym pisać, gdyby tylko jeszcze miała czas...
Emanuel zgadzał się ze Schwenckem, że powinni mieć pomoc. Jak w ogóle
mógł o tym myśleć? Domek na Hammergaten był mniejszy niż domek majstra.
Jedyne, co zyskali na przeprowadzce, to mały ogródek, no i uwolnili się od smrodu
rzeki. Emanuel był zadowolony, że oddalił się od rzeki, a domek był nowszy i
łatwiejszy do utrzymania, jednak Elise i chłopcom brakowało rzeki i mostu.
Schwencke nie wiedział chyba, co mówi. Kto chciałby przyjść na służbę do
tak małego domku? Wszyscy wchodziliby sobie w paradę. Jak dziewczyna miałaby
zrobić coś w kuchni, skoro wokół wciąż kręciły się dzieci? I gdzie by się podziała
wieczorem? W sypialni było za zimno, nie było też możliwości, żeby ją ogrzać. Poza
tym ani Emanuel, ani ona nie czuliby się dobrze z kimś obcym tak blisko. Stryszek
był bardzo akustyczny, było słychać wszystko, co się tam działo.
„To znajdziemy jakieś inne mieszkanie...” Pomysł był dobry, ale w tej chwili
całkowicie nierealny. Jak mogli myśleć o wynajęciu droższego domu, skoro nie mieli
pieniędzy na porządne buty dla wszystkich członków rodziny? Czy Emanuel nie
widział, że chłopcy chodzą w rzeczach wielokrotnie łatanych i tak przetartych, że
niekiedy aż przezroczystych?
Poza tym nie byliby w stanie wykarmić jeszcze jednej osoby. Chyba że
Emanuel zacznie bardziej oszczędzać. Dziwne, że sam tego nie rozumiał.
Wilgoć z mokrych liści przeszła przez zelówkę. Miała mokre pończochy,
czuła też, że zrobiła się jej dziura na pięcie. Palce miała lodowate, prawie nie miała w
nich czucia. A nie był to jeszcze nawet początek zimy.
Kiedy w końcu dotarła do Hammergaten, osłabła ze zmęczenia, jej ciałem
targały dreszcze.
W myśli kołatało jej pytanie, czy dzieci śpią, na szczęście ze stryszku nie
dochodziły żadne dźwięki.
Nie było sensu się kłaść, nie zaśnie z takimi zimnymi nogami. Rozpaliła w
piecyku i nastawiła garnek z wodą. Czekając, aż woda się zagrzeje, wzięła list i
ponownie zaczęła go czytać. Jeśli Emanuel wyzdrowieje i w szpitalu nie znajdą u
niego żadnej choroby, to może jednak go wyśle. Jak tylko Emanuel wróci do domu,
będą musieli szczerze ze sobą porozmawiać. Emanuel wyjawił, że nie czuje się tu
dobrze. Jeśli żałował, że do niej wrócił, Elise przyzna, że nadal kocha Johana i
pragnie dzielić z nim życie. Dopiero wtedy będzie mogła wysłać list.
Wlała gorącą wodę do blaszanej miski, zdjęła mokre pończochy, usiadła na
kuchennym taborecie i zanurzyła nogi w wodzie. Wrastał jej paznokieć, bolał ją, ale
już po chwili poczuła, jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
Może jednak uda się jej przespać kilka godzin.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka obudziły ją dźwięki dochodzące z kuchni. Kristian pewnie
nie wiedział, że wróciła, mógł nie zauważyć jej chusty i mokrych butów. Musiała
szybko zejść i dać mu znać. Drżąc z zimna, wstała z łóżka. Poruszała się po omacku
w ciemności, na bosaka zeszła pośpiesznie na dół.
Nigdy nie zapomni widoku, który wtedy się jej ukazał.
Lampa naftowa świeciła zapalona, a przy piecyku stał Kristian i gotował
kaszę. W piecu trzaskał ogień, w pomieszczeniu już zaczynało być ciepło. Na
podłodze siedział Hugo z Sebastianem, bawiąc się spokojnie, a przy stole zasiadł
Peder, trzymając Jensine na kolanach, podczas gdy Evert karmił ją łyżeczką.
Elise uderzyła w dłonie.
- Ależ mam wspaniałych chłopców! Nie ma lepszych. Odwrócili się w jej
stronę, słysząc, że idzie. W ich oczach widać było dumę i oczekiwanie.
Peder uśmiechał się od ucha do ucha.
- Zrobiliśmy ci niespodziankę?
- I to jaką! Właśnie zeszłam, żeby powiedzieć Kristianowi, że wróciłam, a tu
widzę, że cała gromadka jest już w kuchni! Maluchy ładnie się bawią, a na stole stoi
jedzenie. Jesteście aniołami!
- Co z Emanuelem? - spytał Kristian, przyglądając się jej.
- Odzyskał przytomność i chyba już się lepiej czuje. Powinien dzisiaj wrócić
do domu.
Ż
adne z nich nic nie powiedziało. Odniosła wrażenie, że są zawiedzeni. Może
mieli nadzieję, że spędzą z nią kilka dni sami? Kiedy Emanuela nie było w domu,
mniej było kłótni i sprzeczek, więcej radosnego hałasu i śmiechu. Może powinna być
surowsza, cały ciężar wychowania dzieci nie powinien spadać na Emanuela.
Nalała wody do miski i umyła twarz, szyję i ręce. Nie chciała się rozbierać,
kiedy chłopcy patrzyli. Dzisiaj musiało jej to wystarczyć.
- Co jest Emanuelowi? - spytał w końcu Evert. Elise sięgnęła po ręcznik,
wytarła się.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Albo się potknął, upadł na śliskiej drodze i
uderzył w głowę, albo upadł, bo jest chory. On sam uważa, że nic mu nie jest,
Schwencke też tak sądzi.
- Jeśli to potrwa, będziemy co rano musieli zajmować się dziećmi - powiedział
Peder, patrząc na Everta.
Na twarzy Everta pojawił się strach.
- Może będziemy musieli wrócić do Andersengàrden?
- I co z tego? W Andersengàrden nie było źle. Pamiętasz, jak było fajnie, kiedy
wszyscy wychodzili na podwórze, graliśmy w guziki. Wycinaliśmy żołnierzyki z
papieru i bawiliśmy się w wojnę!
- Kiedyś turlaliśmy obręcz, zdjętą z beczki po śledziach Abrahamsena,
wypadła na ulicę i trafiła panią Evertsen w tyłek! - roześmiał się Evert.
Kristian mieszał w garnku i patrzył na Elise.
- Myślisz, że może się tak zdarzyć? Jeśli Emanuel upadł nie dlatego, że było
ś
lisko? - spytał.
- Nie sądzę, Kristian. Wieczorem sprawiał wrażenie zdrowego. Elise ruszyła w
kierunku drzwi, musiała pójść na stryszek po ubranie.
Kristian odwrócił się do chłopców.
- Bzdura, Emanuel nie jest chory, to wszystko dlatego, że ma słabe nogi.
- Słabe nogi? - spytał Evert. W jego głosie słychać było zdziwienie. - Dawniej
nie miał słabych nóg.
- Osłabł tak, bo kocha się z Elise.
Elise usłyszała głos Pedera, kiedy wbiegała po schodach. „Musiał nas usłyszeć
albo zobaczyć”, pomyślała. Co za wstyd! Hilda przestraszyła się, kiedy usłyszała, co
się stało.
- Może tak właśnie ma być, Elise. Jeśli Emanuel nagle umrze, nie będziesz
musiała starać się o rozwód.
Elise była wstrząśnięta.
- Jak możesz tak mówić? Gdyby pastor to usłyszał - dodała oskarżająco.
- To źle, że jestem szczera? Na pewno też o tym pomyślałaś.
- Wcale nie. Bardzo się o niego martwię i cieszę się, że nie wysłałam listu do
Johana.
- Napisałaś do Johana list?
- Tak, ale nie wyślę go.
- Dawałaś mu nadzieję?
- W pewnym sensie... tak.
- A kiedy zobaczyłaś Emanuela, to zaczęło dręczyć cię sumienie, więc
postanowiłaś porwać list na kawałki.
- Wszystko zależy od tego, co Emanuel powie, kiedy wróci do domu.
Postanowiłam poważnie z nim porozmawiać.
Hilda patrzyła na nią dużymi oczami.
- Nie do wiary, nareszcie zaczynasz rozsądnie mówić.
- Jeśli będzie mu przykro, nic nie zrobię. Hilda nie słuchała jej.
- Co się stało?
- Odwiedziłam Schwenckego, chciałam go przekonać, żeby namówił
Emanuela do pójścia do lekarza. Schwencke powiedział, że Emanuel źle się z tym
wszystkim czuje. Pewnie żałuje, że do mnie wrócił.
Hilda aż zagwizdała.
- Dobrze! Więc jest nadzieja dla ciebie i Johana. To trzeba uczcić! Usmażymy
dzisiaj naleśniki na obiad.
Elise nie była zachwycona.
- Nie rozmawiajmy o tym do czasu powrotu Emanuela do domu. Schwencke
może się mylić. Nie co do tego, że Emanuel źle się tu czuje, bo ja to też zauważyłam,
tylko może zechce rozwiązać problem w inny sposób.
- Jak?
- Wspominał coś, że moglibyśmy wziąć kogoś do pomocy do domu.
Hilda prychnęła.
- Służącą? A gdzie ją zmieścicie?
- Emanuel uważa, że moglibyśmy się przenieść.
- Dostał spadek czy może ma jakiś ukryty skarb?
- Niedługo dostanę honorarium z Danii, a wiosną może też z wydawnictwa
Grandahl & Son.
- Nie wierzę, żebyś aż tyle zarobiła. Pisarka nie zarabia chyba więcej niż
urzędnik. I tak niesamowite, że dostałaś aż pięćdziesiąt koron zaliczki - to prawie
dwie miesięczne pensje robotnicy w fabryce albo urzędniczki. Nie wierzę, żebyś
mogła dostać dużo więcej tego honorarium, jak to nazywasz. W „Svaerta” czytałam,
ż
e ponad dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Kristianii zarabia mniej niż osiemset koron
rocznie. Jesteś kobietą, nie wierzę, żebyś mogła zarobić więcej. Napisanie książki to
w końcu żadna porządna praca.
- Mogę napisać jeszcze jedną.
- Kiedy znajdziesz na to czas? A jeśli Emanuel zostanie w szpitalu kilka dni?
Poradzisz sobie z chłopcami i trójką maluchów, i jeszcze pracą u Graaha?
- Jeśli będę musiała, to sobie poradzę. Hilda pokręciła głową.
- Jesteś uparta jak osioł. Czasem nawet się zastanawiam, czy ty przypadkiem
nie lubisz, kiedy jest ci źle.
Elise westchnęła.
- A ja czasem się zastanawiam, czy ty wiesz, co to znaczy sumienie -
powiedziała i od razu tego pożałowała. - Wiem, że mnie kochasz i chcesz, żeby było
mi dobrze. Tyle że ja nie jestem taka jak ty, Hildo.
Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że w kantorze nie było jeszcze ani panny
Johannessen, ani pana Samsona. Drzwi do biura pana Paulsena były uchylone,
słyszała dochodzący stamtąd głos. A jeśli majster przyszedł przed nimi? To się
jeszcze nigdy nie zdarzyło. Może skorzysta z okazji i powie mu, co się przydarzyło
Emanuelowi, i spyta, czy może wyjść trochę wcześniej, tak żeby zdążyła rozpalić w
piecu, zanim Emanuel wróci. Powiesiła szal i czapkę na wieszaku i cicho podeszła do
drzwi.
Nagle się zatrzymała. Zza drzwi dochodził nie głos pana Paulsena, ale
Samsona. Brzmiał inaczej niż zwykle, był niski i miękki, jakby rozmawiał z kobietą,
która bardzo mu się podoba. Czyżby miał schadzkę w pokoju majstra? Serce zabiło
jej mocniej. A jeśli przyjdzie pan Paulsen i go zaskoczy?
Odwróciła się i pośpiesznie podeszła do swojego biurka. W tym samym
momencie usłyszała, jak z pokoju wychodzi Samson.
- Dzień dobry, pani Ringstad.
Wydawał się zaskoczony, najwyraźniej nie słyszał, jak weszła.
- Dzień dobry, panie Samson.
- Panna Johannessen jest chora, a pan Paulsen się spóźni. Skorzystałem z
telefonu, żeby zadzwonić do przyjaciela i coś mu przekazać.
„Do przyjaciela...” A więc nie do przyjaciółki. Czuła, że się rumieni. Żaden
mężczyzna nie rozmawiał tak z przyjacielem. Żaden! Więc jednak wtedy w mieście
się nie myliła.
Samson musiał zauważyć, że się zaczerwieniła, bo zaraz jego twarz też zrobiła
się czerwona. Pośpiesznie podszedł do swojego pulpitu i zaczął wyjmować rzeczy
potrzebne mu do pracy.
Zapanowała cisza. „Zrozumiał, że ja wiem”, pomyślała i poczuła, że drżą jej
ręce. Powinna coś powiedzieć?
Mimo że oboje byli bardzo zajęci, w pokoju panowała dziwna atmosfera.
Chciałaby móc z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, że nie zmierza rozsiewać
plotek, że nie powie o tym ani majstrowi, ani pannie Johannessen. Może się czuć
bezpiecznie. Nie zrobi mu nic złego.
Pan Paulsen przyszedł dopiero późnym przedpołudniem, skinął im głową i
pośpiesznie wszedł do swojego gabinetu. Wyglądało na to, że nie jest w najlepszym
nastroju. Postanowiła zaczekać, później spyta, czy może wyjść trochę wcześniej.
Odetchnęła z ulgą, kiedy nadeszła przerwa na obiad. Kiedy opuszczała kantor,
nadszedł Samson i zaczął szybko wkładać palto i kapelusz.
- Idzie pani zapewne do swojej siostry, pani Ringstad, a ja idę do browaru
Ringnes porozmawiać z przyjacielem. Proszę wziąć mnie pod rękę na moście, jest
bardzo ślisko.
Była zaskoczona, ale nie okazała tego.
- To prawda, zauważyłam to, kiedy szłam tam rano z wózkiem. Myślałam o
tych wszystkich uczniach, którzy co rano biegną przez ten most w drodze do szkoły.
Mogą się poślizgnąć i wpaść do wody. Na samą myśl już drżę. Wiem, że matki boją
się tego za każdym razem, kiedy posyłają dzieci do szkoły.
Czuła, że mówi za dużo i za szybko. Od rana nie zamienili ze sobą słowa,
oboje pilnie pracowali. Elise nawet starała się nie patrzeć w jego stronę.
Wyszli jeszcze przed prządkami i pomocnicami. Niewiele osób szło do domu
w przerwie obiadowej, większość kupowała zupę w fabryce, ale na moście i tak było
tłoczno.
Samson podał jej rękę, a ona ją przyjęła. Czuła się skrępowana. Jeśli ktoś
znajomy ich teraz zobaczy, zaczną się plotki, ale nie chciała ranić go odmową.
- Chciałam spytać pana Paulsena, czy mogę dzisiaj wyjść trochę wcześniej -
zaczęła, żeby w ogóle coś powiedzieć. - Mój mąż trafił wczoraj wieczorem do
szpitala, paskudnie się przewrócił na ulicy.
Samson spojrzał na nią przestraszony.
- Chyba nie jest poważnie ranny? Pokręciła głową.
- Nie sądzę. Mam nadzieję, że dzisiaj wróci do domu.
- Też mam taką nadzieję. Nie jest łatwo radzić sobie z taką gromadką dzieci.
- Chłopcy chętnie pomagają, ale i tak mam sporo rzeczy do zrobienia, zanim
się wieczorem położę spać.
- Rozumiem, że starcza pani czasu jedynie na najpilniejsze sprawy.
- Tak. Kiedy dzieci są już w łóżkach, muszę trochę ogarnąć dom. Nawet nie
mam czasu przeczytać gazety, czasem mąż czyta mi na głos, kiedy siedzę i ceruję
skarpety.
- Nie pojmuję, kiedy znajduje pani czas na pisanie.
- Piszę tylko, kiedy... - urwała i zamilkła, czując, że robi się jej gorąco. Nogi
miała jak z waty. Wydała się, chciała to jakoś ukryć, ale nie wiedziała, co powiedzieć.
- Proszę się nie wstydzić, pani Ringstad. Sam też minąłem się z prawdą,
mówiąc, że idę do znajomego w browarze. Tak naprawdę to chciałem z panią
porozmawiać. - Zawahał się, ale w końcu zdobył się na odwagę. - Możemy chyba
uznać, że jesteśmy kwita. Pani odkryła moją tajemnicę, a ja pani.
Znów poczuła, że się rumieni.
- Jak... To znaczy...
- Nie ma znaczenia, jak do tego doszedłem. Najważniejsze, że wiem.
Obiecuję, że nikomu o tym nie powiem. Dopiero kiedy pani sama to ujawni.
„Może szedł za mną, kiedy szłam do wydawnictwa”, pomyślała i na samą
myśl oblał ją pot. Dotarli do domku majstra.
- Możemy sobie obiecać, że dochowamy tajemnicy? Pani zapewne nie chce,
ż
eby wyszło na jaw, kto kryje się za pseudonimem, a ja... - urwał, nie mówiąc nic
więcej. Stał na wzgórzu, zdenerwowany i niemile skrępowany.
Pokiwała głową, nie było sensu protestować.
- Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. - I szybko dodała: - I tak bym tego nie
zrobiła.
- Też tak myślę. Jest pani mądrym i dobrym człowiekiem. Oboje wiemy, czym
to może się skończyć. Gdyby moja tajemnica wyszła na jaw, byłbym skończony.
Gdyby pani tajemnica wyszła na jaw, musiałaby pani się liczyć z nieprzyjemnościami.
Oboje ryzykowalibyśmy utratę pracy.
Elise widziała, że trzęsą mu się ręce. Dla niego było to groźniejsze.
Znów przytaknęła. Czuła się skrępowana, sytuacja okazała się dla niej trudna,
ale cieszyła się, że mogą pozostać przyjaciółmi i dalej sobie ufać.
Tyle chciała mu powiedzieć, pokazać, że jej go żal, dać do zrozumienia, że go
nie osądza, nie potępia, ale to było zbyt trudne. Brakowało jej słów.
- Siostra na mnie czeka, muszę iść. Posłał jej zawstydzony uśmiech.
- Nie wracajmy więcej do tej historii. Proszę pozdrowić siostrę.
Uchylił kapelusza i ruszył w kierunku browaru. Hilda stała w oknie i widziała,
jak idą przez most.
- To był Samson? Elise przytaknęła.
- Wyglądaliście jak stare małżeństwo. Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Chyba nie aż takie stare.
- Gdybyście byli młodym małżeństwem, to byście inaczej szli. Miałam
wrażenie, że nie jesteś zachwycona, że idziesz z nim pod rękę. Często tak jest ze
starymi małżeństwami, zauważyłam to.
- Podał mi rękę, bo na moście jest ślisko.
- A ty pewnie myślałaś o tym, co widziałaś przy Kirkeristen?
- Prawdę mówiąc, nie pamiętałam o tym. Jest miły. Lubię go. A co tutaj? Taka
cisza. Cała trójka śpi?
Hilda przytaknęła.
- Śpią jak aniołki w dużym łóżku. Elise się uśmiechnęła.
- Jesteś aniołem.
Powiodła wzrokiem w stronę piecyka.
- Ładnie pachnie. Co gotujesz?
- Ziemniaki ze słoniną. Chłopcy już byli i zjedli. Zwolnili ich wcześniej, bo
nauczyciel zachorował. Ale zadano im więcej do domu.
- Zrobiłaś obiad dla nas wszystkich?
- Zaszłam wczoraj do rzeźnika i dostałam odpadki w sumie za pięćdziesiąt ore.
Przed południem zajrzała tu kobieta, sprzedawała kaszankę własnej roboty. Będzie na
jutro.
Elise roześmiała się radośnie.
- No przecież mówię, że jesteś aniołem. Wiesz, czy chłopcy wrócili do domu?
- Evert i Kristian od razu poszli do pracy, ale wcześniej skończą.
Zaproponowałam, żeby Peder odrobił lekcje tutaj, powiedział jednak, że pójdzie
odwiedzić Jenny. Albo się w niej zakochał, albo liczy na jakiś smakołyk od pani
Tollefsen.
- To spryciarz! Idzie w gości, żeby wymigać się od lekcji!
- To się zdarzyło tylko raz. Jenny na pewno też będzie miło, brakuje jej
towarzystwa rówieśników.
- Anne Sofie odwiedza ją od czasu do czasu. Spotkałam Jenny wczoraj
wieczorem, idąc do Schwenckego.
- Nie sądzę, żeby mama chętnie posyłała Anne Sofie do babci, więc chyba nie
bywa tam często.
Elise nie odpowiedziała, nie miała ochoty rozmawiać o matce. Odwiesiła szal i
zaczęła stawiać talerze i kubki na stole, podczas gdy Hilda kroiła ugotowane
ziemniaki i kładła je na patelni.
- Pewnie chciałabyś wiedzieć, co z Emanuelem?
- Tak. Nie sądzę, że będą trzymać go w szpitalu. Jestem tylko ciekawa, czy
dojdą, skąd u niego te zawroty głowy. Chociaż jak go znam, to nie powie im o tym.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się boi tych badań?
- Chcesz powiedzieć, że udaje chorobę, żeby mnie przy sobie zatrzymać? Nie
wierzę, żeby był aż tak dobrym aktorem. Mówiłam ci już, że Schwencke sądzi, że to
wszystko z tego, że źle się tu czuje.
- Dowiedz się, co z nim jest.
Elise spojrzała na nią zdziwiona. Rano reakcja Hildy była zupełnie inna.
Jadły w milczeniu.
Elise rozkoszowała się smacznym posiłkiem.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam smażone ziemniaki ze słoniną.
- Pewnie jecie tylko kaszę na wodzie, skoro tak mało zarabiacie.
Elise spojrzała na siostrę.
- Drwisz sobie?
- Trochę. Biorąc pod uwagę, ile razem zarabiacie, ty i Emanuel, to, co
zarobiłaś na swojej książce, i to, co do domu przynoszą Kristian i Evert, to
powinniście jeść słoninę co drugi dzień.
Elise nic nie odpowiedziała. Nie mogła odmówić Hildzie racji, ale nie miała
ochoty mówić, że to wydatki Emanuela sprawiały, że ciągle im na wszystko
brakowało pieniędzy. Poza tym to nie była prawda. Hilda przesadzała. Kristian i Evert
nie zarabiali wiele, a czynsz za połowę domku na Hammargaten był większy niż za
domek majstra. Jednak nie narzekała, wiedziała, że wielu ludziom było znacznie
gorzej niż im. Jedli mięso najwyżej raz w tygodniu, czyli w niedzielę. Boczek
kosztował koronę i osiemnaście ore za kilogram, a skoro jej pensja musiała starczyć
na jedzenie dla ośmiu osób, bo wciąż jeszcze nie śmiała liczyć na pieniądze za
książkę, musieli przez większość dni tygodnia jeść kaszę. Codziennie po szkole Hilda
dawała chłopcom jeść, zwykłe jednak był to chleb z melasą albo z serem.
- Chyba się nie obraziłaś? - spytała Hilda, a jej głos brzmiał, jakby żałowała
tego, co powiedziała.
Elise pokręciła głową.
- Nigdy nie próbowałaś się wczuć w moją sytuację. W ostatnich latach w
Andersengarden to ja odpowiadałam za całą rodzinę/ Tak samo było, kiedy ja i
Emanuel się pobraliśmy, to ja utrzymywałam matkę i chłopców. Ty miałaś mnie, a
potem poszłaś pracować do Paulsena i nie musiałaś już się troszczyć o jedzenie.
Potem spotkałaś Reidara, a teraz znów jesteś z Paulsenem.
- Mówisz, jakbyś ty była sama. Przecież masz męża. Chyba nie pozwalasz mu,
ż
eby całą swoją pensję wydawał na siebie, a ciebie zostawiał z wszystkimi
wydatkami?
- Oczywiście, że nie. Płaci za węgiel, za naftę i za drewno, poza tym daje też
pani Jonsen kilka koron miesięcznie za opiekę nad Jensine.
Nie była to prawda, ale Hilda nie musiała tego wiedzieć. Hilda westchnęła.
- Wciąż tylko narzekamy. Nie możemy porozmawiać o czymś
przyjemniejszym? Olaf pytał, czy w którąś sobotę nie poszłabym wieczorem
potańczyć do „Perły”. Uważasz, że powinnam?
Elise spojrzała na nią przerażona.
- Chcesz iść do „Perły” potańczyć z Olafem? Nie dość, że jesteś żoną Reidara,
a przyjmujesz wizyty Paulsena, jakby był twoim zalotnikiem?
Hilda się roześmiała.
- Nie bądź taka surowa! Nie do twarzy ci z tym. Co się stało z moją siostrą,
która stała przyparta do ściany w piwnicznym korytarzu w Andersengàrden? Która
chodziła na tańce do „Perły” i zabawiała się na wzgórzach ze swoim ukochanym?
Ukrywała się z nim w ciemnych zakamarkach, a potem wracała do domu z
czerwonymi policzkami i błyszczącymi oczami?
Elise uśmiechnęła się.
- To było chyba w innym życiu. Tak dawno, że już o tym zapomniałam.
- Dawno? Trzy lata to nie tak dawno.
- Więc chyba szybko się zestarzałam. Hilda parsknęła.
- Pamiętam, jak zaledwie kilka tygodni temu na tej kanapie leżała para, tak
namiętnie się pieszcząca, że aż guziki od koszuli poodpadały. Wiem, czego ci
brakuje, Elise. Dałaś się uwikłać w sieć obowiązków, czujesz się odpowiedzialna,
masz wyrzuty sumienia, dręczy cię poczucie winy. Zapominasz, że ty też masz prawo
do szczęścia.
- Do szczęścia? Ilu ludziom dane jest poznać, co to jest szczęście?
- Większości. Raz czy dwa. Może tylko przez krótki okres, zanim dzieciaki
wypełnią kuchnię i dom, zanim zacznie brakować najedzenie i ubranie. Sądzę jednak,
ż
e większość z tych, którzy mieszkają tu wzdłuż rzeki, przeżywali swoje chwile
szczęścia pod pierzyną. Większość kobiet choć przez chwilę czuła się jak księżniczka.
- Ja też. Może akurat nie „pod pierzyną”, jak to określiłaś, ale byłam
szczęśliwa z Johanem, zanim to wszystko się wydarzyło. Dostałam swoją porcję
szczęścia. Sama mówisz, że większość przeżywa to tylko przez krótki moment, zanim
zacznie się codzienność. A co z tobą?
- Ja mam inne oczekiwania co do szczęścia.
- Dla ciebie szczęście to mieć pieniądze? Hilda przytaknęła.
- Tak. Taka już jestem. Jeśli mogę wejść do sklepu i kupić sobie pudełko
kremu, puder czy wodę kolońską, nie bojąc się, że z tego powodu będę głodować,
wtedy czuję się szczęśliwa. Nie mówiąc już o tym, kiedy mogę kupić sobie nową
bluzkę czy nowy kapelusz. Wtedy uważam, że warto jest żyć.
Elise się uśmiechnęła.
- I teraz chcesz, żeby twoja siostra była szczęśliwa u boku mężczyzny?
- Tak. Nawet jeśli moja siostra jest inna niż ja, to uważam, że sobie na to
zasłużyła. Poza tym jestem romantyczką i lubię, kiedy historie miłosne dobrze się
kończą.
Elise się roześmiała, otarła łzę w kąciku oka. Po chwili spoważniała i
powiedziała: - Kto wie? Może twoje życzenie się spełni? - Elise wstała od stołu. -
Kiedy wrócę wieczorem do domu, porozmawiam poważnie z Emanuelem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy wróciła do domu, w oknach było ciemno. Peder jeszcze nie wrócił, a
przecież miał dużo lekcji do odrobienia. Emanuel też chyba nie wyszedł ze szpitala,
tak późno wieczorem go już chyba nie wypiszą? Pewnie postanowili zatrzymać go
jeszcze jeden dzień, żeby upewnić się, że naprawdę nic mu się nie stało. Wstrząs
mózgu to nie żarty.
Wyjęła Hugo i Sebastiana z wózka, otworzyła drzwi i pozwoliła chłopcom iść
samym po schodach i wejść do kuchni, podczas gdy ona zajęła się zapalaniem lampy i
rozpalaniem w piecu. Wzdrygnęła się, klasnęła w dłonie. Ależ tu było niewiarygodnie
zimno.
W tej samej chwili usłyszała na zewnątrz głosy i zaraz w drzwiach stanął
Kristian, trzymając na ręku Jensine. Za nim stał Evert.
- Późno przyszłaś! - odezwał się Kristian oskarżycielskim głosem.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie później niż zwykle.
- To my dzisiaj wcześniej skończyliśmy, Kristian - odezwał się Evert.
- Widzieliście Pedera?
- Miał iść do Jenny.
- Nie siedzi tam chyba całe popołudnie.
- Jasne, że tak. A jeśli jeszcze pani Tollefsen usmażyła naleśniki. .. - w głosie
Everta słychać było zazdrość.
- Mam nadzieję, że niedługo wróci. Zdaje się, że ma dużo zadane, prawda,
Evert?
Evert przytaknął.
- I z rachunków, i z religii. Mamy też napisać wypracowanie o jesieni.
Zaczęliśmy je pisać w szkole. Wiesz, co Peder napisał?
Evert roześmiał się. „Pac, pac, mówią jabłka do Olsena, spadając z jabłoni”.
Pan przeczytał to na głos i wszyscy się śmieli. Elise uśmiechnęła się, ale zaraz znów
spoważniała.
- Nieładnie z jego strony, że przeczytał to na głos, żeby klasa się śmiała. Peder
bardzo się przejął?
- Nie wiem, ale zrobił dziwną minę. Elise się zaniepokoiła.
- Nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Musiał się gdzieś schować.
Myślisz, że pani Tollefsen pozwoliłaby zostać mu tak długo?
Evert pokręcił głową.
- Nie lubi, kiedy po domu kręci się za dużo dzieci. Tak mówi Jenny.
Kristian posadził Jensine na podłodze i zaczął zdejmować jej czapkę i
rękawice. Teraz podniósł wzrok.
- Mam iść go poszukać?
- Mógłbyś? Niepokoję się. Pewnie z powodu tego, co się wczoraj stało. Jeśli
Pederowi też by się coś przytrafiło... - urwała i zamilkła.
- Nie przesadzaj, Elise. Nic mu się nie stało, po prostu gdzieś się schował.
- Miejmy nadzieję - odpowiedziała Elise i wzięła garnek, żeby ugotować
kaszę. - Zdejmiesz mokre rzeczy z Sebastiana, Evert?
- Znów się zsikał? Myślałem, że nauczył się już siadać na nocnik.
- Nauczył się, ale czasem jeszcze zdarza mu się wypadek. Nie rozbieraj już
bardziej Jensine, tu jest zimno. Evert mi pomoże, a ty biegnij do pani Tollefsen.
Kristian włożył czapkę, otworzył drzwi i zniknął.
- Jest ciemno. Uważaj na konie na drodze! - zawołała za nim Elise.
- Ale cuchnie! - odezwał się Evert, zatykając nos.
- Zajmę się nim, a ty mieszaj kaszę. Tylko jeszcze nastawię wodę.
Dawno już przewinęła Sebastiana, posadziła go razem z Hugo w kącie, żeby
się bawili, i zaczęła nakrywać do stołu, kiedy usłyszała na zewnątrz szybkie kroki.
Do kuchni wpadł zdyszany Kristian.
- U pani Tollefsen nie ma Pedera. W ogóle go tam nie było. Po drodze też go
nie spotkałem.
Elise czuła, jakby ktoś położył jej na plecach zimną rękę.
- Nie było go tam? - spytała, patrząc niego z przestrachem. - To gdzie on może
być?
Evert siedział na podłodze, zaczął już odrabiać lekcje.
- Może jest u Anne Sofie?
- Poszedłby aż do Kjelsas? Nie sądzę - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Jeśli uznałby, że dostanie tam coś dobrego do jedzenia, to może.
- Boże drogi! - westchnęła Elise bezradnie. - Jak trafi do domu w tych
ciemnościach?
Chłopcy spojrzeli po sobie, po czym Kristian niechętnie zaproponował:
- Możemy iść go poszukać, ja i Evert. Elise znów westchnęła.
- Najpierw zjedzcie trochę gorącej kaszy. Zaraz zrobi się tu cieplej. Kiedy
przestaniemy marznąć, wszystko wyda się nam prostsze.
Evert i Kristian wzięli każdy jednego malucha i zaczęli karmić dzieci, a Elise
zajęła się małą Jensine. Dopiero kiedy nakarmili najmłodszych, mogli sami zasiąść do
gorącego posiłku.
Spoglądała zamyślona to na jednego, to na drugiego.
- Trudno mi uwierzyć, że Peder wyruszył sam w taką daleką drogę. Może
poszedł do jakiegoś kolegi z klasy?
Evert spojrzał na nią.
- Niby do kogo? - spytał. - Nikt z tych, którzy się z nami bawią, nie ma w
domu aż tyle miejsca.
- Może poszedł grać w piłkę?
- Po ciemku? - spytał Kristian, patrząc na nią bezradnie.
- Może poszedł razem z Pingelenem i innymi chłopakami do miasta? -
zastanawiał się Evert.
Elise odwróciła się w jego stronę.
- Do miasta? Po co oni tam chodzą?
- Popatrzeć na dziewczyny na Lakkegata. Na te, które stoją w drzwiach i
pokazują nogi.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Tacy mali chłopcy nie chodzą na Lakkegata oglądać ulicznice!
- Mali chłopcy? - spytał Evert, patrząc na nią zdziwiony. - Ja mam jedenaście
lat, Peder też.
- Jedenastoletni chłopcy nie powinni przyglądać się ladacznicom - powiedziała
Elise zła. Evert miał rację, nie byli już małymi chłopcami, a Kristian był przecież o
rok starszy. Coraz częściej mieli własne zdanie, za rok czy dwa będzie jeszcze
trudniej ich kontrolować. Dobrze, że Emanuel dawał radę przywołać ich do porządku.
- Słyszę go!
Evert odwrócił się nagle w kierunku drzwi. Elise nasłuchiwała. Teraz ona też
słyszała, ktoś biegł do domu. Po chwili wszedł Peder, tupiąc.
- Czekałaś na mnie? - spytał z poczuciem winy w głosie, wiedząc chyba, co go
zaraz czeka.
- Żebyś wiedział! - powiedziała, patrząc na niego srogim wzrokiem. - Kristian
był u pani Tollefsen, żeby sprawdzić, czy cię tam nie ma. Nie dlatego nie poszedłeś
do pracy po szkole, Peder! Hilda mówiła mi, że dostaliście wcześniej wolne, bo
nauczyciel się rozchorował. Byłam pewna, że siedzisz w domu i odrabiasz lekcje.
- Przepraszam - powiedział Peder. Zdjął czapkę i schylił głowę. Wstydził się. -
Nie byłem u Jenny. Byłem u Emanuela.
- U Emanuela? - powtórzyła Elise, patrząc na niego. Nie bardzo rozumiała. -
Gdzie byłeś?
- W szpitalu.
- Ty byłeś w szpitalu? Jesteś dzieckiem, nie wpuścili cię. Peder pokiwał
poważnie głową.
- Tak. Pomyślałem, że ktoś powinien go odwiedzić, potem pomyślałem, że
pewnie wrócisz, kiedy już będzie ciemno, no i pomyślałem, że chyba będzie mu
przykro.
Elise zaniemówiła. Była przekonana, że Peder całe popołudnie spędził na
zabawie, a on poszedł sam do szpitala w Ulleval, żeby odwiedzić Emanuela!
- Ale... wpuścili cię tam?
- Pozwolili mi wejść do poczekalni. Emanuel wyszedł do mnie, wspierając się
na lasce. Powiedziałem, że przykro mi, że mówiłem, że w Andersengarden jest
dobrze.
Elise próbowała ukryć swoje przerażenie.
- Co on na to? - spytała.
- Chyba w ogóle mnie nie zrozumiał. Był zmieszany, spytał tylko, czy wiesz,
gdzie ja jestem.
- Wraca niedługo do domu? Wie już, co mu jest?
- Podejrzewają, że to taka choroba. Tak powiedział. Przeszył ją strach. Więc
jednak miała rację: Emanuel był chory. Boże... Zakryła usta ręką.
Kristian chyba zrozumiał, że się przestraszyła.
- Idź do niego - powiedział. - Zajmiemy się dziećmi. Elise wzięła się w garść.
- Położę Jensine spać, a wy potem położycie Hugo i Sebastiana. Na pewno
macie czas? Zdążycie odrobić lekcje?
Cała trójka przytaknęła poważnie.
Jak tylko uporała się z Jensine, weszła do pokoju, wzięła list do Johana i
podarła go na kawałki. Potem poszła do kuchni i włożyła kawałki papieru do pieca, z
oczu leciały jej łzy. Stała odwrócona plecami do chłopców, nie chciała, żeby widzieli
jej twarz i pomyśleli, że płacze z powodu Emanuela. Musiała podtrzymywać ich na
duchu i czekać, co przyniesie następny dzień.
Miała wrażenie, że rozstaje się z Johanem, ale nie mogła sobie pozwolić, żeby
teraz myśleć o sobie. Szybko wytarła oczy rąbkiem fartucha i odwróciła się do
chłopców.
Napotkała spojrzenie Kristiana. Przyglądał się jej poważnie. Domyślała się, że
się martwi i jest przestraszony, ale na jego twarzy malowało się zdecydowanie.
Bardzo ostatnio wydoroślał.
- Poradzimy sobie, Elise. Idź - powiedział.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zobaczyła Emanuela siedzącego na ławce w korytarzu tego samego
dwupiętrowego budynku, gdzie leżał poprzedniego dnia. Wiedziała, że szpital składa
się z wielu budynków, i była zadowolona, że budynek zakaźny był nieco oddalony od
innych. Wiedziała, że na końcu każdego usytuowana jest duża sala szpitalna, a po obu
stronach długiego korytarza znajduje się szereg mniejszych salek. Większość
budynków była dwupiętrowa, z wyjątkiem budynku głównego, który miał trzy piętra.
Emanuel siedział z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. Był ubrany w bluzę i
spodnie w biało - niebieskie pasy, z naszytymi literami SKK: Szpital Komunalny w
Kristianii. Jego rodzice pewnie spaliliby się ze wstydu, gdyby wiedzieli, że jest tu
jako darmowy pacjent, opłacany przez gminę, tak jak wszyscy z tych okolic.
Podeszła spokojnie i usiadła obok niego na ławce. Otworzył oczy, patrzył na
nią. Nie był ani zdziwiony, ani zadowolony, raczej sprawiał wrażenie obojętnego.
Coś ścisnęło ją za gardło.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze.
- Peder mówił, że podobno jesteś chory. To prawda? Emanuel zbył to
machnięciem ręki.
- Nic jeszcze nie wiadomo. To tylko domysły. Na wszelki wypadek chcą mnie
zatrzymać jeszcze kilka dni.
- Powiedzieli ci, co to za choroba? Emanuel pokręcił głową.
- Lekarz nie ma pewności, wydaje mu się, że objawy przypominają mu pewną
chorobę, z którą już kiedyś miał do czynienia. Podobno chorują na nią głównie młodzi
ludzie, tak mówił, ale nie wiadomo dlaczego. Pogarsza się wzrok w jednym oku i
pojawiają się bóle głowy. Lekarz twierdzi, że wzrok z czasem może się poprawić.
Niekiedy występują też zawroty głowy.
- Miałeś już coś takiego wcześniej? To znaczy kiedyś, dawniej?
Emanuel przytaknął, aczkolwiek miała wrażenie, że niechętnie.
- Przytrafiło mi się coś takiego, kiedy byłem w Armii Zbawienia. Potem
doszło drętwienie nóg i rąk, jakby takie lekkie kłucie, zawroty głowy pojawiły się
dopiero wiosną. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby nogi ugięły się pode mną,
natomiast pamiętam, że raz już straciłem wzrok na jakiś czas.
- Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Dlaczego miałbym ci o tym opowiadać? Miałaś dosyć własnych problemów.
Zapadło milczenie.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że Peder przyszedł cię odwiedzić? - spytała.
Emanuel pokręcił głową. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, ale zaraz
zniknął.
- Nie rozumiałem połowy z tego, co opowiadał. Mówił coś o poczuciu winy, o
wyrzutach sumienia, ale przecież nie zrobił nic złego. Uznałem, że ty go tu wysłałaś.
- Nie, przyszedł sam z siebie. Zwolnili ich wcześniej ze szkoły, bo nauczyciel
zachorował. Myślałam, że wrócił prosto do domu, żeby odrabiać lekcje. Powiedział
Evertowi, że idzie do Jenny. Kristian widział, że się denerwuję, i zaproponował, że
pójdzie po niego. Rzeczywiście się niepokoiłam.
Emanuel sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Więc on sam na to wpadł? Żeby tu przyjść? Elise przytaknęła.
- Bardzo cię lubi. Znów zapadła cisza.
- Mówili ci coś... Chodzi mi o to, że... Mówiłeś, że podobno mieli kiedyś do
czynienia z podobnymi objawami. Jeśli to ta sama choroba, to na czym ona polega?
- O ile dobrze rozumiem, jest to choroba chroniczna.
Elise słyszała, że próbuje brzmieć niefrasobliwie, ale że przychodzi mu to z
trudem. Pewnie się boi, zresztą kto by się nie bał?
- Chorobę, o której wspominał lekarz, można łatwo pomylić z innymi. Nie jest
pewne, że moja przypadłość należy do tych najcięższych.
- Miejmy nadzieję, że nie. Po raz kolejny zapadła cisza.
- Jak się dzisiaj czujesz? Kręci ci się w głowie? Emanuel zaprzeczył.
- Może lekarze się mylą? Sam mówiłeś, że to jeszcze nic pewnego.
- Miejmy nadzieję, Elise.
Wiedziała, że oboje myśleli o różnych rzeczach. Objawy zgadzały się z tymi, o
których wspominał i lekarz w domu, i teraz ten, w szpitalu.
Elise chciała wziąć jego dłoń, ale Emanuel ją cofnął.
- Nie ma powodu, żebyś mi współczuła. Pewnie za kilka dni pozwolą mi
wrócić do domu i wszystko będzie jak dawniej. Jeśli to ta choroba, o której mówi
lekarz, to minie dużo czasu, zanim się rozwinie. Tak przynajmniej na ogół jest.
Elise wzdrygnęła się. „Na ogół...” A w innych przypadkach?
- Jak było dzisiaj w kantorze? Elise jakby nie słyszała pytania.
- Musimy powiedzieć o tym twoim rodzicom.
- Nie ma takiej potrzeby. Jeszcze nie.
- Zadzwoniłam z kantoru do zakładów Myren i powiedziałam, co się stało.
Dałam do zrozumienia, że chodzi o wstrząs mózgu.
- Dobrze. Nie chcę, żeby ktoś zaczął coś podejrzewać.
Na końcu języka miała inne pytanie, ale nie odważyła się wypowiedzieć go
głośno. Co będzie z Sebastianem? Jeśli Emanuel utraci zdolność do pracy, a może
wręcz będzie wymagał pomocy, Elise nie da rady zająć się trójką małych dzieci.
Trudno byłoby jej też go oddać. Chłopcy zdążyli go polubić, ona zresztą też. Naj-
bardziej tęskniłby za nim Hugo, chłopcy spali w jednym łóżku i razem się bawili.
Odsunęła od siebie taką myśl. Być może Emanuel będzie zdrowy jeszcze przez
wiele lat. Poza tym lekarze wcale nie mieli pewności.
- Wiesz, jak ta choroba się rozwija? Jeśli w ogóle ją masz.
- Prowadzi do paraliżu. Ale jak ci już mówiłem, są też inne choroby o
podobnych objawach. Jeszcze nie wiadomo, co mi jest - odpowiedział Emanuel.
- Pewnie, skoro lekarz nie wie, to my tym bardziej. Lekarze zwykle szukają po
omacku. Najlepiej idzie im leczenie zwykłych chorób, takich jak suchoty czy odra.
- Na suchoty niewiele można pomóc. Najlepszym lekarstwem jest dobre
jedzenie, odpoczynek i dużo słońca. Kto może sobie na to pozwolić? Dla dzieci
chorych na odrę też nie ma lekarstwa. Wiedza medyczna wciąż nie jest najlepsza,
chociaż podobno cały czas prowadzi się badania - tłumaczył Emanuel.
- Choroby zawsze nękały ludzi. Pamiętam, jak w szkole na lekcjach historii
uczono nas, że choroby, porody i wojny pochłaniały najwięcej ofiar w średniowieczu.
- I pewnie nadal tak jest, może z wyjątkiem wojen. Co prawda dwa lata temu
obawialiśmy się Szwedów, ale od dziewiętnastego wieku nie mieliśmy w Norwegii
wojny.
- U Hildy wszystko w porządku?
Elise domyśliła się, że Emanuel nie chce rozmawiać o swojej chorobie, i
postanowiła nie zadawać mu więcej pytań.
- Tak, Hilda ma się dobrze. O Reidarze nic nie wiem, chyba nawet do siebie
nie piszą, ale majster regularnie ją odwiedza. Głównie w niedziele, kiedy fabryki są
zamknięte i nikt ciekawski nie śledzi go z okien - powiedziała Elise, uśmiechając się.
Emanuel nie odwzajemnił uśmiechu.
- Niedobrze, że przyjmuje odwiedziny mężczyzn, skoro wciąż jeszcze jest
mężatką. To szkodzi jej opinii.
- Majster ma prawo odwiedzać Isaca. A Hilda nigdy nie przejmowała się tym,
co ludzie mówią.
- A powinna. Dostać się na języki to nic przyjemnego. Szkodzi nie tylko sobie,
ale i swojemu synowi, nie mówiąc już o majstrze. Jeśli ludzie dowiedzą się, że ją
odwiedza, może dojść do skandalu. Majster ryzykuje, że zostanie wykluczony z
towarzystwa. Wtedy może nie chcieć mieć z nią nic do czynienia. Hilda przeżyje
zawód.
Elise przytaknęła. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, Hilda zdawała się
tym nie przejmować, a ona - widząc beztroskę siostry - cieszyła się, że Hilda jest
zadowolona.
- W zwykły dzień rzadko ktoś przechodzi przez most, więc kto miałby go
zauważyć?
- Ludzie, idąc do kościoła, nie idą Maridalsveien?
- Ci, którzy mieszkają po wschodniej stronie rzeki, chodzą zwykle
Sandakerveien i przechodzą przez drugi most, przez Bentsebrua.
- Mówisz „zwykle”. Może się zdarzyć, że ktoś jednak pójdzie Maridalsveien.
- Niewielu robotników chodzi do kościoła, wybierają Armię Zbawienia.
- Nie kłóćmy się. Powiedziałem to w trosce o Hildę, nie po to, żeby kogoś
umoralniać. Szkoda byłoby, gdyby Paulsen się zraził i przestał do niej przychodzić.
Mówiłaś, że ona go lubi.
Elise milczała. Gdyby wspomniała o tym Hildzie, ta pewnie nie chciałaby jej
w ogóle słuchać. Hilda zawsze postępowała po swojemu, niezależnie od gadania
ludzi. Poza tym to majster podtrzymywał ją na duchu i dawał jej radość, miałaby ją
tego pozbawić?
- Z Jensine wszystko w porządku? - spytał Emanuel, a w jego głosie słychać
było tęsknotę.
- Tak, niedługo pewnie zacznie raczkować. Na razie czołga się na brzuszku,
ale podłoga jest zimna, więc sadzam ją w wózku. Kiedy wracam do domu,
nadrabiamy brak ruchu.
Emanuel się uśmiechnął.
- Wiosną będzie biegała po ogródku - powiedział i dodał: - Nie masz żadnych
wiadomości z Danii?
- Nie, ale mieli się odezwać pod koniec października.
- Ciekaw jestem, ile ci zapłacą. Szczególnie teraz... - urwał, ale Elise łatwo
zrozumiała, co chciał powiedzieć. „Teraz, kiedy być może będę musiał rzucić pracę w
kantorze”. - Piszesz coś w ciągu dnia? - spytał Emanuel.
Elise pokręciła głową.
- Nie mam czasu.
- Mówiłem jednej z pielęgniarek, że piszesz opowiadania, ale że nie zawsze
chcą ci je przyjąć. Radziła, żeby spróbować w „Svaerta”. „Urd” jest pismem
skierowanym do mieszczaństwa, a „Illustrert Familieblad” interesuje się głównie
tematyką religijną. Mówiła też, żebyś wysłała coś do „Allers”. Powiedziałem, że
przyjęli ci opowiadanie w „Verdens Gang”. To podobno niezwykłe, na ogół tego nie
robią.
- Mam nadzieję, że nie opowiedziałeś, o czym to opowiadanie było.
- Oczywiście, że nie. Tak samo jak ty nie chcę, żeby ludzie się dowiedzieli, kto
kryje się pod pseudonimem.
Na korytarzu otworzyły się jakieś drzwi, Elise wstała.
- Pewnie nie podoba im się, że odwiedzam cię tak późno wieczorem.
- Usiadłem tu, bo miałem nadzieję, że przyjdziesz. Elise uśmiechnęła się do
niego.
- Za parę dni wrócisz do domu. Wtedy zapomnimy o tym, co się wczoraj stało.
Jeśli w przyszłości znów się coś wydarzy, wtedy będziemy się martwić. Może
Schwencke miał rację, że te ataki spowodowane są tym, że męczy cię cała ta sytuacja.
W takim wypadku będziemy musieli się zastanowić, jak to zmienić. Schwencke
uważa, że powinnam dać ci więcej swobody i zwolnić cię od pomocy w domu, bo to
cię krępuje.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie zostawię cię samej ze wszystkimi obowiązkami. Musimy się zastanowić,
co zrobić, żebyśmy mogli wziąć dziewczynę do pomocy. Może znajdziemy kogoś na
dzień, kto nie musi mieć własnego pokoju. Kiedy wrócę do domu, porozmawiam ze
Schwenckem o możliwości zostania kupcem. Myślałem o tym dzisiaj. Musi bardzo
dużo zarabiać, skoro stać go na takie życie. O wiele więcej, niż ja zarabiam.
Nagle Elise odzyskała swoją radość życia. Jeśli wezmą kogoś do pomocy w
ciągu dnia, będę mogła pisać wieczorami! Pochyliła się i pocałowała go w policzek.
- Wracaj do zdrowia. Zobaczymy się jutro, albo tutaj, albo w domu.
Emanuel uśmiechnął się.
- Dziękuję, że przyszłaś. Pozdrów Pedera i powiedz mu, że było mi bardzo
przyjemnie, że mnie odwiedził.
Ruszając w drogę powrotną, czuła się lżej na duszy Wszystko jakoś się ułoży,
tak czy inaczej.
Potem jej myśli powędrowały do Johana. Musi napisać do niego nowy list i
wytłumaczyć mu całą sytuację. Będzie to trudne i bolesne, ale nie miała wyboru.
Aż trudno było jej uwierzyć, że zaledwie wczoraj wieczorem pisała do niego,
ż
e chce odejść od Emanuela i przekazać Hildzie opiekę nad braćmi.
Ż
ycie nie było proste. W każdym razie nie dla ludzi takich jak ona.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy następnego dnia wieczorem wracała z kantoru do domu, zobaczyła - ku
swojemu zdziwieniu - że w oknach się świeci. Chłopcom nie wolno było palić
ś
wieczek ani rozpalać w piecu w pokoju teraz, kiedy Emanuela nie było w domu.
Kiedy odrabiali lekcje, w kuchni paliło się w piecyku. Nie stać ich było na ogrzewanie
pokoi. Zanim nie dowie się, co jest z Emanuelem, musi być ostrożna.
Chłopcy narzekali na zimno. W domku majstra było o wiele cieplej i
przyjemniej, twierdzili, nie rozumiejąc, dlaczego musieli aż tak oszczędzać, skoro
Elise dostała zaliczkę i z Danii, i od norweskiego wydawnictwa.
W przerwie obiadowej poszła na Mollergata do magazynu odzieży dla
biednych dzieci. Kupiła buty, pończochy, swetry, spodnie i kurtki dla całej trójki i
nawet jeśli nie zapłaciła wiele, to nadszarpnęła domowy budżet. Poza tym było jej
wstyd. Tak naprawdę uważała, że nie powinna korzystać z czegoś, co było
adresowane do najbardziej potrzebujących, wiedziała jednak, że jeśli pójdzie do
normalnego sklepu, nie starczy jej na wszystko pieniędzy. Hugo też potrzebował
pończoch i kurtki, ze wszystkiego wyrósł i wciąż było mu zimno. Nie miała czasu
robić na drutach czy szyć, mimo że dopisało jej szczęście i miała w domu maszynę do
szycia.
Pewnie ktoś przyszedł, jaki mógł być inny powód tego, że w pokoju się paliło?
Może pan Wang - Olafsen? Mówił kiedyś, że chciałby ich odwiedzić. A może
przyjechali państwo Ring - stad? Przestraszą się, kiedy dowiedzą się o Emanuelu.
Ale oni nie przyszliby wieczorem. Zwykle wyjeżdżali rano i nocowali w
jakimś pensjonacie. Ale mogli też zatrzymać się u Carlsenów i spędzić dzień na
odwiedzeniu znajomych.
Pośpiesznie weszła przez furtkę, postawiła wózek za rogiem i szybko weszła
do domu.
Evert i Peder stali przy piecyku. Pachniało kawą.
- Co to ma znaczyć...? Evert szybko się odwrócił.
- Kristian powiedział, że mamy zagotować kawę. Zwykle tak robisz, kiedy
przychodzą goście.
- Kto przyszedł?
- Nie wiemy. Podobno nazywają się Stange czy jakoś tak. Kristian wpuścił ich
do pokoju. Jensine siedzi na kolanach pani, ale chyba narobiła w majtki.
Peder odwrócił się i dodał:
- Nie ta pani, tylko Jensine.
Elise była zbyt przestraszona, żeby roześmiać się z jego uwagi.
- To państwo Stangerud? Obaj chłopcy przytaknęli.
Nie była to Signe, bo ją chłopcy znali. Więc musieli to być jej rodzice.
W tej właśnie chwili Hugo i Sebastian zaczęli wyć. Nic dziwnego, na zewnątrz
było ciemno i zimno. Elise szybko wyszła i zabrała ich z wózka. Pozwoliła im wejść
po schodach.
Kiedy już ich wpuściła i zamknęła za sobą drzwi, do kuchni wszedł Kristian.
- Są tu rodzice Signe.
- Właśnie się dowiedziałam. Świetnie sobie ze wszystkim poradziłeś: zapaliłeś
ś
wieczki w pokoju, a Pederowi i Evertowi kazałeś zrobić kawę.
- To rodzice Signe? - spytał Peder przestraszony. - Chyba nie będą chcieli
zabrać nam Sebastiana?
Kristian wzruszył ramionami.
- Nie wiem, po co tu przyszli.
Elise doskonale rozumiała niepokój Pedera. To stało się zbyt szybko. Nie
miała czasu, żeby przygotować na to chłopców ani siebie. I co powie Emanuel? W
końcu był ojcem Sebastiana.
Chyba nie dlatego przyszli. Signe zabroniła im brać synka, a oni nie
odważyliby się jej przeciwstawić, tak mówiono. Może przyszli go po prostu
odwiedzić? W końcu byli jego dziadkami i nie mieli żadnych innych wnuków. Nic
dziwnego, że chcieli się z nim spotkać.
- Wyjmiesz te ładne filiżanki, Kristian? - poprosiła Elise.
- Już to zrobiłem - odpowiedział.
- Jesteś skarbem. Chyba nie mamy nic do kawy.
- Pobiegnę do pani Jonsen i spytam, może ona coś ma! - zawołał Evert
nadzwyczaj podniecony.
Czyżby chciał, żeby rodzice Signe zabrali ze sobą Sebastiana? Nie wierzyła w
to. Wszyscy polubili chłopca, mimo że był synem Signe.
- Dobrze, Evert - powiedziała. - Jest jeszcze trochę mleka w wiadrze?
- Trochę, ale chyba skwaśniało. Ma dziwny smak.
- Spytaj pani Jonsen, czy ma też trochę mleka. Powiedz, że mamy ważnych
gości.
Evert podbiegł do drzwi. Kawa się gotowała, Peder odciągnął na bok dzbanek
i poprawił fajerki, a Kristian wrócił do pokoju zabawiać gości. Elise szybko rozbierała
Hugo i Sebastiana, umyła im ręce i uczesała włosy. Rodzice Signe na pewno
zareagują na to, jak Sebastian był ubrany. Rzeczy, które miał na sobie, były za duże,
kupiła je używane. Nie mogła przypuszczać, że akurat dzisiaj będą mieli gości. Hugo
jak zwykle był poczochrany, jego złotorude loki sterczały na wszystkie strony,
Sebastian miał proste, gęste, jasne włosy i często bywał spocony.
Elise nie miała czasu pomyśleć, jak sama wygląda, ale i tak nie mogłaby wiele
zrobić. Kiedy zaopatrzyła we wszystko całą siódemkę, nie miała już siły na nic. Może
kiedyś to się zmieni. Johanowi podobała się taka, jak była, inni jej nie obchodzili.
Wspomnienie Johana było bolesne. Tego wieczora też nie będzie miała okazji
do niego napisać, a on pewnie liczył, że będzie się starała odpowiedzieć mu jak
najszybciej.
Ze ściśniętym gardłem wzięła dzieci za ręce i ruszyła w stronę drzwi do
pokoju.
Państwo Stangerud wstali z kanapy, kiedy usłyszeli, że idą. Pani Stangerud
odstawiła Jensine na podłogę, pewnie z powodu zapachu. Przez chwilę przyglądała
się badawczo obu chłopcom. Zobaczyła Sebastiana, wyciągnęła do niego ręce i
pośpiesznie ruszyła w jego stronę. Uklękła i - ciągle z wyciągniętymi rękami -
zawołała: - Sebastianku maleńki, skarbeńku babci, chodź, maleńki! Jak dobrze znów
cię widzieć.
Natychmiast oczy zaszły jej łzami. Dolna warga Sebastiana zaczęła drżeć,
schował się za spódnicą Elise i zaczął płakać. A kiedy Sebastian płakał, to Hugo też.
- To stało się tak nagle - próbowała wytłumaczyć go Elise, podając rękę pani
Stangerud. - Dzieci szybko zapominają, a trochę czasu minęło, kiedy ostatni raz was
widział.
- Tylko kilka tygodni - powiedziała pani Stangerud. Wytarła nos i wstała z
kolan. - Był dla mnie jak syn, kiedy Signe była chora.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Daj mu trochę czasu, Josefine. Przed chwilą przyszedł, na pewno jest
zmęczony, zmarznięty i głodny.
Pani Stangerud znów wytarła nos i podeszła do krzesła.
- Nie sądziłam, że tak szybko mnie zapomni - powiedziała płaczliwym głosem.
W jej oczach widać było smutek.
Elise zawołała Pedera, który natychmiast się zjawił.
- Przywitaj się z państwem, a potem przynieś dzieciom jakieś zabawki, żeby
mogły się spokojnie zająć zabawą.
Peder zrobił to, o co go prosiła. Zanim wyszedł, ukłonił się nisko państwu
Stangerud.
Elise odwróciła się do gości.
- Może filiżankę kawy? Jest gotowa.
Pan Stangerud podziękował z uśmiechem.
- Tak, chętnie się napiję - powiedział i się wzdrygnął. - Zrobiło się zimno,
chociaż to dopiero październik. Czytałem w gazecie, że jakiś wróżbita przepowiada
trzaskające mrozy tej zimy.
- Przepraszam, że nie paliło się w piecu, ale chłopcy dopiero wrócili z pracy, a
ja byłam w szpitalu.
- Chłopcy mówili nam, że Emanuel się przewrócił i ma wstrząs mózgu. To
przykre.
- To prawda, ale myślę, że już niedługo wróci.
Nagle uznała, że powinna starać się przekonać ich, że wszystko jest w
porządku. A jeśli zechcą umieścić Sebastiana u obcych ludzi?
- Jak idzie Emanuelowi w zakładach Myren? Słyszeliśmy, że dostał dobrą
pracę w kantorze.
- Miał szczęście. W dzisiejszych czasach ludzie stoją w kolejce, jeśli zwalnia
się jakieś miejsce.
- To zdolny człowiek, mimo że ma pewne braki - powiedział ojciec Signe
złośliwie.
Elise domyśliła się, że miał na myśli ucieczkę Emanuela z Ringstad i zerwanie
z Signe, ale nic nie mówiła.
- Pewnie nie było wam łatwo, kiedy Signe się tu zjawiła ze swoim synkiem -
mówił ojciec dalej, teraz już łagodniejszym głosem. Elise miała wrażenie, że cała ta
sytuacja jest dla niego krępująca. Być może wstydził się za córkę.
- Muszę przyznać, że zarówno Emanuel, jak i ja nieco się przestraszyliśmy.
- Przecież jest ojcem chłopca! - zawołała pani Stangerud.
- Oczywiście, tylko że Emanuel zrozumiał, że Signe nie chce mieć nic do
czynienia z małym. Trudno nam było zrozumieć, że matka dobrowolnie może się
zrzec dziecka.
- Nic dziwnego, że nie chciała widzieć Emanuela po tym, co jej zrobił! -
odezwała się pani Stangerud, cała w wypiekach.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Spokojnie, Josefine. Nie zapominaj, że pani Ringstad była wtedy jego żoną.
To Signe i Emanuel zachowali się nieodpowiednio. Wykazała pani wielką
wspaniałomyślność, pani Ringstad, przyjmując go z powrotem.
- Nie miałam wyboru. Z mojej pensji nie utrzymałabym dzieci, musielibyśmy
prosić gminę o zasiłek. Poza' tym w tych stronach rozwód nie jest czymś, czym należy
się chwalić.
Pani Stangerud posłała jej zdenerwowane spojrzenie.
- Biedny Sebastian. Mieszkać w takim miejscu! Elise starała się opanować.
Ledwie się jej to udawało.
- Nie cierpiał biedy, poza tym to nie nasza wina, że się tu znalazł. Przed
południem moja siostra opiekuje się nim i Hugo u siebie, w domku majstra. Sama ma
dwuipółrocznego synka i cała trójka bardzo ładnie się razem bawi. Tutaj Sebastian
bawi się z Hugo, a Peder, Evert i Kristian chętnie się nim opiekują. Mam wrażenie, że
jest mu tu dobrze. Signe narzekała, że źle sypia w nocy, a tutaj przesypia całą noc. To
pogodne i grzeczne dziecko.
Pan Stangerud posłał jej baczne spojrzenie.
- Co pani mówi! To dziwne.
- Nie uważam, żeby to było dziwne. W bogatszych rodzinach często zostawia
się dzieci same w pokoju, gdzie czują się samotne. Tutaj mały śpi w łóżku razem z
Hugo, czuje się bezpiecznie, wiedząc, że obok ktoś jest. To go uspokaja.
- Śpią w jednym łóżku? - spytała pani Stangerud wstrząśnięta. - Może się
czymś zarazić, wszędzie tyle bakterii! Nic dziwnego, że tak dużo dzieci w tej okolicy
umiera na odrę, skoro sypiają razem.
- W „tej okolicy” ludzie nie mają wyboru - powtórzyła Elise, kładąc nacisk na
niektóre słowa. - Bywa, że w dwóch pokojach z kuchnią mieszka nawet czternaście
osób, więc oczywiście dzieci nie mają własnego pokoju czy nawet łóżka. Byłam
kiedyś w mieszkaniu, gdzie w jednym pokoju spało czternaścioro dzieci - wyrzuciła z
siebie Elise. Nie planowała tego, ale miała wrażenie, że matka Signe niewiele wie o
ż
yciu, a Elise nie potrafiła milczeć.
Pani Stangerud patrzyła na nią wstrząśnięta.
- To niemożliwe! Żaden pokój nie pomieści czternaście łóżek.
- Nie spali w łóżkach, tylko na materacach na podłodze, jedno obok drugiego.
Niemowlęta często układa się w szufladzie.
- Po co płodzić tyle dzieci, skoro nie można zapewnić im ani miejsca, ani
jedzenia?
Elise czuła, że miarka się przebrała.
- A jak tego uniknąć?
Pani Stangerud zrobiła się purpurowa i zamilkła. Otworzyły się drzwi i do
pokoju wpadł Evert, zdyszany i czerwony na twarzy, trzymając w ręku pudełko z
ciastkami.
- Pani Jonsen prosiła przekazać, że musi dostać ciastka z powrotem rano,
zanim pójdzie do Domu Misyjnego.
- Dobrze się spisałeś, dziękuję ci za pomoc. Przywitaj się ładnie z państwem
Stangerud.
Evert zdjął z głowy zniszczoną czapkę i podszedł do pani Stangerud.
Wyciągnął brudną rękę i ukłonił się nisko.
- Nazywam się Evert Lovlien.
Elise aż się zrobiło gorąco z radości. Pierwszy raz słyszała, jak Evert
przedstawia się ich nazwiskiem. Pani Stangerud szybko cofnęła rękę.
- Nie wiedziałam, że ma pani trzech braci. Peder nie mógł się powstrzymać.
- My przyjmujemy każde dziecko, które się pojawi. Najpierw był Evert, potem
Sebastian. Ciekawe, kto będzie następny - roześmiał się Peder.
Pani Stangerud nie było do śmiechu, miała ściągniętą twarz.
- Sebastian nie zostanie tu długo. Przyjechaliśmy, żeby go ze sobą zabrać.
Uśmiech zastygł na ustach Pedera.
- Zabrać go do domu? Ale jak to... Przecież on ma być u nas!
W oczach Pedera pojawiły się łzy. Kiedy na nią spojrzał, Elise poczuła, że ma
ś
ciśnięte gardło.
- Elise, powiedz im, że Sebastian tu zostanie. Lubimy go i nie chcemy, żeby
wyjeżdżał. Pomyśl o Hugo! Nie będzie miał się z kim bawić i będzie musiał spać sam,
ż
al mi go.
Łzy leciały mu po policzku, próbował wycierać je piąstka, ale wciąż leciały
nowe.
- Dlaczego nie może tu zostać? Teraz, kiedy Elise dostała tyle pieniędzy za
swoje książki i... - urwał nagle, posyłając Elise przerażone spojrzenie. - Przepraszam,
Elise, nie chciałem się wygadać!
- Napisała pani książkę, pani Ringstad? - spytał pan Stangerud wyraźnie
zainteresowany. - To książka kucharska?
- Tak, z przepisami na proste dania dla ubogich rodzin. Peder rozdziawił
buzię. Elise kłamie? Nie mógł uwierzyć.
Nie sądził, żeby Elise mogła skłamać, na dodatek komuś obcemu. Kristian
uratował sytuację.
- Tak, nie wiesz, Peder? Elise pisze tam o śledziach, o ziemniakach, o kaszy,
kapuście i chlebie.
Elise posłała mu wdzięczne spojrzenie. Właściwie nie było to kłamstwo,
mimo że nie był to główny temat książki. Peder nadal patrzył na niego podejrzliwie.
- Jak pani znajduje na to czas? Ma pani tu tyle pracy. Pan Stangerud był
najwyraźniej pod wrażeniem.
- Słyszałem, że dostała pani pracę w kantorze w przędzalni Graaha?
Elise przytaknęła z uśmiechem i otworzyła pudełko z ciastkami. Zastanawiała
się, jak uda się jej uzupełnić ciastka do jutra rana?
Sebastian i Hugo przestali płakać i z zapałem bawili się w kącie pokoju. Peder
był tak przerażony tym, że Elise skłamała, że na chwilę zapomniał o swoim smutku.
Co zrobi Elise, jeśli będą nalegać, jeśli uprą się zabrać go ze sobą? Emanuel mógłby
się nie zgodzić, gdyby był w domu, a Signe wścieknie się, kiedy się o tym dowie. Z
drugiej strony to Emanuel bardziej przeżywał porzucenie Sebastiana niż Signe. Skoro
nigdy potem nawet się nie pokazała, to co mogła teraz mieć do gadania?
Najgorzej było z chłopcami, no i z nią samą. Myśl, że mogliby zabrać ze sobą
Sebastiana, była bolesna. Wystarczyła jej reakcja Pedera.
- Ma pani wykształcenie handlowe, pani Ringstad?
- Nie, ja... to znaczy...
Elise nie zdążyła powiedzieć więcej, bo Peder jej przerwał.
- Była najlepsza w szkole, poza tym majster przyjął ją, bo ma dziecko z Hildą.
Elise czuła, że się czerwieni, i posłała Pederowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Zapomniałeś, że dzieci mają milczeć, kiedy dorośli rozmawiają?
Pan Stangerud zapewne nie zrozumiał, co Peder mówił - i na szczęście.
- Więc skończyła pani tylko szkołę powszechną? Elise przytaknęła.
- Kiedy zaczynałam, nauczono mnie pisać na maszynie. Poza tym zawsze
miałam ładne pismo. W każdym razie chwalono mnie.
Pierwsze było nieszkodliwym kłamstwem. Nikt nie uczył jej maszynopisania.
Pannie Johannessen pewnie polecono nauczyć ją pisać na maszynie, ale pozostawiła
ją samą sobie. Teraz już Elise radziła sobie nie najgorzej, tak przynajmniej sama
uważała.
Wyszła do kuchni po kawę i żeby nie musieć odpowiadać na więcej pytań.
Potem przewinie Jensine. Mogła poprosić o to któregoś z chłopców, ale wykorzystała
pretekst, żeby wyjść z pokoju.
Naprawdę chcieli zabrać Sebastiana, i to tak nagle? Na dworze było ciemno,
poza tym o tej porze na pewno nie było już żadnego pociągu do Kongsvinger.
Najpierw powinna porozmawiać o tym z Emanuelem. Nie wiedziała, czy Emanuel
zabroni im zabrać chłopca ani czy w ogóle mógł to zrobić. Jeśli Emanuel będzie
musiał odejść z kantoru z powodu choroby, to może się okazać, że będą potrzebowali
pomocy. Nie będzie jej łatwo z trojgiem małych dzieci. Emanuel i Elise spędzili wiele
godzin, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie, a tu nagle pomoc spadła im jak z nieba,
chociaż wcale o nią nie prosili.
Jednak opierała się, nie chciała patrzeć na rozpacz Sebastiana, któremu od
samego dnia narodzin nie było łatwo. Zresztą jak mogło być inaczej, skoro jego matka
była wiedźmą, na którą jego ojciec nie mógł patrzeć. A Peder był wrażliwym
dzieckiem i bardzo się przywiązał do Sebastiana. Evert też. Nawet Kristian, mimo że
nie okazywał tego tak wyraźnie jak inni.
Zaniosła dzbanek z kawą do pokoju i nalała kawę do filiżanek.
- Czy to Signe prosiła, żeby zabrać od nas chłopca? - spytała, starając się
mówić spokojnie. Z niepokojem wyczekiwała odpowiedzi.
Peder i Evert siedzieli razem na jednym krześle i chyba starali się nawzajem
pocieszać.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Nocujemy w pensjonacie na Ullevalsveien, jutro wracamy do Kongsyinger.
Planowaliśmy zabrać go ze sobą z czy bez błogosławieństwa naszej córki.
- Zrozumiałam, że Signe chciała, żeby dziecko było z ojcem - powiedziała
Elsie.
- Signe tu nie ma. Pojechała na północ ze swoim narzeczonym. Myślałem, że
to będzie dla pani ulga, pani Ringstad, a mam wrażenie, że jest pani przeciwna
wydaniu nam dziecka. A chyba i bez niego ma pani dość zajęć.
Peder zszedł z krzesła.
- Ja mogę się nim opiekować, mogę sadzać go na nocnik i przewijać, jeśli
zabrudzi spodnie.
Pan Stangerud uśmiechnął się, dostrzegając jego zapał.
- Widzę, że jesteście bardzo dzielni, ale Sebastian jest naszym wnukiem i
chcemy, żeby mieszkał z nami - powiedział, po czym zwrócił się do Elise: - Boleję
nad zachowaniem mojej córki i przyznaję, że byłem przerażony, kiedy dowiedziałem
się, co się stało. Jestem pewien, że i dla pani, i dla Emanuela będzie to ulga, chociaż
rozumiem też, że zdążyliście polubić chłopca i będziecie za nim tęsknić.
- Uważam, że Emanuel powinien o tym zdecydować. Jak zauważyła pani
Stangerud, jest w końcu ojcem chłopca.
- Jutro musimy wracać do domu. Nie wiedzieliśmy, że Emanuel jest w
szpitalu.
- Jutro podczas przerwy obiadowej pójdę do szpitala i porozmawiam z nim.
- To za późno - odezwała się zdecydowanym głosem pani Stangerud.
- Moglibyśmy pojechać ostatnim pociągiem - dodał po chwili namysłu pan
Stangerud. Dopił kawę i wstał, nie ruszając ciasteczek. - Tak się umówmy. Pani
siostra mieszka tuż obok przędzalni, prawda? W małym czerwonym domku obok
mostu Beierbrua?
Elise przytaknęła, zmieszana. Myślała, że zostaną do wieczora.
- Przyjdziemy tam podczas przerwy obiadowej. Mam nadzieję, że zdąży pani
porozmawiać z mężem i przekaże nam jego odpowiedź.
Mężczyzna sprawiał wrażenie zdecydowanego, był pewny, że Emanuel się
zgodzi.
Pani Stangerud wydawała się natomiast równie zmieszana jak Elise. Kiedy
Elise odprowadzała ich do drzwi - tym razem wyjściowych - usłyszała, jak Stangerud
cicho tłumaczy żonie: - Nie mam ochoty nabawić się przeziębienia. Ty też nie
powinnaś siedzieć w takim zimnie.
Elise zamknęła za nimi drzwi i pośpiesznie wróciła do pokoju, zanim chłopcy
zdążyli opróżnić pudełko z ciastkami. Peder właśnie sięgał po jedno. Na jej widok
cofnął rękę z poczuciem winy.
Przysunęła do siebie pudełko i zamknęła.
- Dobrze wiecie, że w dzień powszedni nie jadamy ciastek - powiedziała ostro,
chyba bardziej surowo, niż zamierzała. - Jak zdołam rano upiec ciastka, żeby oddać
pani Jonsen, skoro o ósmej muszę być w kantorze?
Chłopcy spuścili głowy, smutni.
- Przepraszam - powiedział Peder bliski płaczu. - Chcieliśmy się trochę
pocieszyć, jeśli zabiorą nam Sebastiana... - powiedział, płacząc. Nie był w stanie
powstrzymać łez.
Elise uległa, sama też była bliska płaczu. Energicznym ruchem zdjęła
pokrywkę i podsunęła im pudełko:
- Możecie wziąć każdy po jednym.
Jak tylko chłopcy wzięli po ciasteczku, podeszła do drzwi.
- Przewiniecie Jensine? Pójdę i porozmawiam z panią Jonsen.
Pani Jonsen właśnie gasiła lampę, szykując się do snu.
- Elise? Jezu, dlaczego tak późno przychodzisz?
Elise chciała powiedzieć, że jest dopiero ósma. Właściwie to wybierała się do
Ulleval odwiedzić Emanuela, ale zmieniła plany, kiedy zobaczyła Stangerudów.
Skoro jednak goście szybko wyszli, to może jeszcze zdąży go odwiedzić, zamiast iść
tam jutro podczas przerwy obiadowej.
- Dziękuję za poratowanie nas ciasteczkami. Wzięliśmy pięć.
Pani Jonsen otworzyła pudełko i zajrzała do środka.
- Musiałaś się pomylić, Elise, nie widzę, żeby czegoś brakowało.
Elise uśmiechnęła się z wdzięcznością i pośpieszyła do domu.
Pani Jonsen była dobrym człowiekiem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ku swojemu zdziwieniu Elise znalazła Emanuela w znakomitym nastroju.
Wkrótce poznała tego przyczynę. Schwencke w jakiś sposób dowiedział się, że
Emanuel jest w szpitalu, i jeszcze tego samego dnia go odwiedził. Miał niedawno
dostawę nowego towaru i potrzebował kogoś, kto pomógłby mu go sprzedać, zapro-
ponował więc Emanuelowi, żeby wspólnie z nim zajął się handlem.
- W jednym ze sklepów na Kongensgate pewien sklepikarz wystawił towar na
ulicę, żeby w ten sposób zachęcić klientów do kupna - opowiadał Schwencke
podniecony. - To zupełnie nowy sposób handlu. Ludzie dzisiaj lubią pokazywać, co
mają, mieszczaństwo zapełnia swoje pokoje wszelkiego rodzaju drobiazgami. Nawet
na biurkach dam stoją porcelanowe figurki i zdjęcia w pięknych ramkach, a ściany są
zawieszone obrazami. Szczególnie nowobogaccy uwielbiają pokazywać, ile mają,
ż
eby inni widzieli, że im się powiodło. Zapełniają swoje mieszkania niezliczoną
ilością przedmiotów, które mają stwarzać przyjemny nastrój.
Elise słuchała, nie odzywając się. Nie pojmowała, jak Emanuel mógł o tym
myśleć, skoro nie wiedział, czy w ogóle będzie zdolny do pracy, ale nie chciała
odbierać mu radości. Nie miała też serca powiedzieć mu od razu o Sebastianie.
Chciała znaleźć bardziej dogodny moment, a teraz w ogóle nie mogła dojść do głosu.
- Poza tym zapanowała moda na dawanie sobie prezentów - ciągnął Emanuel
pełen zapału. - W mieszczańskich rodzinach daje się sobie prezenty i na Boże
Narodzenie, i na urodziny, daje się też prezenty pożegnalne, nie masz pojęcia, jak
dużo jest takich różnych pięknych rzeczy.
- Na przykład jakich? Emanuel wzruszył ramionami.
- Są wazoniki, świeczniki, dzbanuszki, wyplatane koszyki na chleb, koszyki na
różne ściereczki, niewielkie miedziane tacki, na które zmiata się okruszki ze stołu,
puzderka, półpokrowce...
- Co takiego? - spytała Elise, nie rozumiejąc, o czym Emanuel mówi.
- Kawałki materiału, mające chronić wezgłowie kanapy od plam -
wytłumaczył jej niecierpliwie i opowiadał dalej: - Poza tym popularne są też małe
poduszki, które można podłożyć pod głowę w czasie podróży, przybory do pisania,
kałamarze srebrne albo platerowe. Wyobraźnia nie zna granic - powiedział, roz-
kładając ręce. - Trzeba nadążać za czasem i kupować to, co jest modne, wtedy można
szybko się wzbogacić.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj... - zaczęła Elise, ale nie dokończyła, bo
Emanuel, zachwycony, ciągnął dalej:
- Nie mówiąc już o różnych materiałach, i nie myślę tu o tych grubych, które
produkowane są w Hjula. „Szkolny mundurek z Hjula zniesie deszcz i słońce” -
zacytował, śmiejąc się. - Myślę raczej o zagranicznych materiałach, sprowadzanych z
całego świata, materiałach, z których można uszyć suknię balową dla córki, kiedy ta
będzie debiutowała w towarzystwie w nadziei, że znajdzie odpowiedniego męża.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj gości. Dlatego przyszłam tak późno.
W końcu ją usłyszał.
- Gości? Kogo? - spytał czujnie, może obawiając się, że mogło chodzić o
Signe.
- Rodziców Signe.
- Czego chcieli? - spytał Emanuel z pochmurną miną.
- Zabrać ze sobą Sebastiana. Jutro.
- Signe nie chciała, żeby go wychowywali, i rozumiem ją.
Rozpuszczą go. Zrobi się niegrzeczny i nie do wytrzymania, jeśli z nimi
zamieszka.
- Więc mam się nie zgodzić?
Emanuel zmarszczył czoło i głęboko westchnął.
- Nie mam czasu się nim zajmować, tym bardziej jeśli teraz zajmę się
kupiectwem. Całymi dniami będę zajęty. Jeśli chodzi o ciebie, to obawiam się, że i
tak masz dosyć pracy. Rozmawialiśmy o tym, Elise. Nawet się zastanawialiśmy, czy
nie odwieźć go do Kongsvinger. A teraz pomoc spadła nam jak z nieba. Chyba nie
możemy odmówić.
- Peder płacze. Chłopcy go polubili, ja zresztą też. To grzeczne i dobre
dziecko, nikomu nie wadzi, chociaż przyznaję, że też się martwię, szczególnie teraz,
kiedy ty... - powiedziała Elsie i urwała.
- Szczególnie teraz, kiedy znalazłem się w szpitalu, tak? Ale jutro wracam do
domu. Lekarz nie wie, co mi dolega. Albo mam jakąś chroniczną chorobę, albo nie.
Nie zamierzam tracić życia na rozmyślanie o tym.
Zaczerpnął powietrza i uniósł głowę.
- Odkładam na bok wszystkie zmartwienia, będę teraz myślał tylko o mojej
nowej pracy - powiedział, uśmiechając się. - Czekają nas teraz lepsze czasy, Elise.
Paul Georg powiedział mi to samo, co tobie: nie sądzi, żebym był chory, po prostu źle
znoszę tę sytuację. Drwił sobie z domysłów lekarzy.
Dobrze było widzieć go takiego wesołego i pełnego optymizmu, ale czy jednak
nie przesadzał? Naprawdę zamierzał zrezygnować z pracy w zakładach Myren, i to
teraz, kiedy sytuacja była taka niepewna?
Musiał dostrzec wątpliwość w jej oczach, bo szybko dodał:
- Nie musisz tu przy mnie siedzieć, Elise. Wracaj do domu i zajmij się
dziećmi. Jeśli chodzi o Sebastiana, to chyba nie mamy wyboru. Stangerudowie są jego
dziadkami, mogą zapewnić mu znacznie lepsze warunki niż my w tej chwili. U nich
we dworze będzie miał swój pokój, dobre i pożywne posiłki, wszystko, czego mu
potrzeba. Peder przestanie się smucić, przecież zna go zaledwie od kilku tygodni. Nie
zapominaj też, jak byliśmy zrozpaczeni, kiedy Sebastian się u nas zjawił.
- Peder wtedy nie rozpaczał. On jeden się cieszył. Pamiętasz, jak powiedział,
ż
e Sebastian jest miły?
- Naprawdę na serio uważasz, że mamy go zatrzymać, dlatego że Peder uważa,
ż
e jest miły? Musimy być rozsądni. I bez niego masz za dużo obowiązków, a ja w
najbliższym czasie będę bardzo zajęty, mówiłem ci przecież. Skoro zaś Signe
zostawia swoje dziecko innym, to nie ma tu nic do powiedzenia. Stangerudowie mają
czas i stać ich, żeby się nim zająć. Byłoby nierozsądne, gdybyśmy nie przyjęli ich
propozycji.
Emanuel odwrócił się i zerknął na korytarz.
- Właściwie to o tej porze nie wolno przyjmować odwiedzin, więc lepiej już
idź - powiedział. Schylił się i pocałował ją w policzek.
Jakby role się odwróciły, pomyślała Elise. Teraz to on ją pocieszał. Miała
wręcz wrażenie, że wcale nie chce, żeby tu była.
Wybaczyła mu. Miała przykre uczucie, że został oszukany. Schwencke
przekonał go, że jest zdrowy i ma przed sobą świetlaną przyszłość.
I co z tego? - zadawała sobie pytanie, wracając w ciemnościach do domu.
Trochę optymizmu nie zaszkodzi. Czasem miała wrażenie, że dzięki temu ludzie
rzeczywiście lepiej się czują.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Hildzie wyraźnie ulżyło, kiedy następnego dnia rano Elise przekazała jej
wiadomość o Sebastianie.
- To dobrze, Elise! Byłoby ci trudno. Tym bardziej że Emanuel nie czuje się
najlepiej.
Elise przyglądała się chłopcom, którzy bawili się w najlepsze. Sebastian miał
czerwone policzki. Szli piechotą do domku majstra, a powietrze było zimne. Mówił
bez przerwy, śmiał się zadowolony. Co prawda wyglądał nieco komicznie w za
długich, grubych pończochach i zbyt szerokich spodniach, ale był radosny, a to
najważniejsze.
- Będziemy za nim tęsknić, a co gorsza on będzie tęsknił za nami.
- Nie myślę, żeby aż tak się do ciebie przywiązał. Poza tym dzieci szybko
zapominają.
- Nie myślę o sobie, tylko o chłopcach.
- Przynajmniej będzie miał własne łóżko.
- Właśnie to mnie martwi.
- Isac też nie śpi z innym dzieckiem.
- Ale śpi z tobą.
- Chyba powinnaś już iść, inaczej się spóźnisz.
Elise odwróciła się pośpiesznie, zostawiając dzieci z ciężkim sercem. Podczas
przerwy obiadowej mieli przyjść państwo Stangerud...
Panna Johannessen była już z powrotem na swoim miejscu, bardziej ponura
niż zwykle. Ledwo Elise zdążyła zdjąć szal, usłyszała jej ostry głos:
- Pani Ringstad, proszę mi powiedzieć, czy mąż pani siostry nie jest
nauczycielem w szkole w Sagene?
- Jest. To znaczy... Wyjechał do Kopenhagi studiować medycynę.
Na litość boską, czemu panna Johannessen pytała ją o Reidara? Czyżby go
znała?
- Więc pani siostra mieszka sama w dawnym domku majstra?
- Mieszka tam z synkiem. Poza tym wynajmuje stryszek jakiemuś muzykowi.
- Moja przyjaciółka jest przekonana, że widziała kiedyś, jak jakiś mężczyzna
w którąś niedzielę zapukał do niej i został wpuszczony. Był w cylindrze i miał laskę
ze srebrną rączką. To jakiś wasz krewny? - spytała z wyraźną ironią w głosie. Dobrze
wiedziała, że nie mieli krewnych wśród wyższych sfer.
Elise się przestraszyła. Pamiętała, co mówił Emanuel. Jeśli ktoś odkryje, że
majster odwiedza Hildę, mógł mieć nieprzyjemności i w końcu nie będzie chciał mieć
z nią w ogóle do czynienia.
- Siostra wspominała, że kiedyś odwiedził ją pan Wang - Olafsen. Chodzi w
cylindrze i z laską ze srebrną rączką.
Panna Johannessen zmrużyła oczy.
- Kto to jest Wang - Olafsen?
Elise wiedziała, że najlepiej zachować milczenie. Panna Johannessen nie
powinna była się wtrącać, ale Elise zależało na oddaleniu jakichkolwiek podejrzeń.
- Bardzo sympatyczny i uprzejmy mężczyzna, którego mój najmłodszy brat
spotkał tego dnia, kiedy oddziały straży granicznej wracały z Kongsvinger. Jego syn
służył razem z moim mężem.
Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła ulgę na twarzy panny Johannessen.
Dziwne. Myślała, że „potwór” będzie się cieszył, jeśli będzie można coś skrytykować.
- Może pani zacząć wynosić dokumenty z sejfu. Pan Paulsen chce, żeby przed
wyjściem zawsze zabezpieczyć wszystko przed ogniem. Także formularze
pokwitowań.
Elise spojrzała na biurko Samsona, który jeszcze nie przyszedł. Księgi były
grube i ciężkie. Zwykle wynosił je Samson, żeby oszczędzić trudu kobietom. Teraz
musiała poradzić sobie sama.
Nie miała pojęcia, że w kantorze mogło być tyle papierów. Okładki ksiąg
miały wytarte skórzane rogi i wzbudzały szacunek. No ale przecież przędzalnia miała
już sześćdziesiąt lat, tyle samo co tkalnia Hjula.
- Sejf jest ognioodporny? - spytała Elise. Nie mogła się powstrzymać.
Panna Johannessen przytaknęła.
- Tak, mur ma grubość jednego metra. Sejf został wymurowany po kradzieży
dwadzieścia lat temu. Chronią go podwójne żelazne drzwi.
Elise dźwigała księgi, które były cięższe, niż się spodziewała. Po siedzącej
pracy przy maszynach w przędzalni jak tylko dźwigała coś cięższego, zaraz zaczynały
boleć ją plecy. Teraz też czuła ból w dolnym odcinku kręgosłupa. Położyła księgi na
miejsce i usiadła przy swoim pulpicie.
- Zanim pani zacznie, zeszłaby pani do sklepiku Magdy na rogu i kupiła mi
dwa ciastka po pięć ore? Nie zdążyłam dzisiaj zjeść śniadania.
- Myślałam, że Magda otwiera sklep dopiero o dziewiątej. Panna Johannessen
uśmiechnęła się słodko:
- Proszę powiedzieć, że to dla mnie.
Elise podeszła do wieszaka i sięgnęła po swoją grubą chustę. Panna
Johannessen zwykle wykorzystywała sytuacje, kiedy nie było jeszcze pana Paulsena.
Elise musiała się z tym pogodzić, wiedząc, że potem nie pozostanie jej nic innego jak
nadrobić zaległości.
Drzwi do sklepiku Magdy były zamknięte. Zapukała, ale nikt się nie odezwał.
Panna Johannessen będzie zła, jeśli wróci z pustymi rękami. Znów zapukała, tym
razem usłyszała wewnątrz ciche kroki. Po chwili żaluzja w drzwiach została zwinięta
i w szybie pokazała się spuchnięta twarz Magdy. Włosy miała splecione w jeden długi
warkocz na plecach, była w długiej, jasnej koszuli nocnej, na plecy miała narzuconą
chustę.
- Przysłała mnie panna Johannessen z kantoru - powiedziała Elise. Mówiła
głośno, żeby Magda usłyszała ją przez zamknięte drzwi.
Do jej uszu dotarł dźwięk przekręcanego klucza w zamku i głowa Magdy
pokazała się w drzwiach.
- Coś się jej stało? - spytała.
- Nie, tylko nie zdążyła zjeść śniadania i posłała mnie, żebym kupiła jej dwa
ciastka po pięć ore.
- Jezu! Nie mogła sama przyjść?
- Skoro ma się niewolników, to po co chodzić samemu? Magda otworzyła
drzwi i wpuściła Elise.
- Nie pozwól, żeby cię tak traktowała, Elise! Nie jesteś gorsza od niej -
powiedziała i kołysząc się na boki, podeszła do jednej z dużych szuflad pod ladą.
Włożyła dwa ciastka do papierowej torby. - Powiedz jej, że szkoła w Sagene jest
równie stara jak Borgerskolen. Nie ma co zadzierać nosa.
Elise przytaknęła.
- Nie dała mi pieniędzy.
- Dopiszę jej do rachunku. Zwykle płaci dopiero, kiedy dostanie wypłatę.
Wszyscy tak robią, i ci z fabryki, i ci z kantoru.
Elise wróciła, ale nawet nie usłyszała „dziękuję”, kiedy dawała torebkę pannie
Johannessen.
- Może pani zacząć kleić koperty. Potem pod moim okiem policzy pani listy
zamiejscowe i pobierze odpowiednią ilość znaczków od księgowego w jego biurze.
Listów lokalnych, jak pani wie, nie wysyłamy pocztą, to byłoby za drogo. Ponieważ
nie ma dzisiaj pana Samsona, będzie pani musiała je roznieść. Powinno to zostać
zrobione wczoraj, ale jak pani pamięta, musiała pani wcześniej wyjść - powiedziała
panna Johannessen, patrząc na nią z pretensją, jakby to była wina Elise, że listy nie
zostały wczoraj skończone. Podyktowano je Elise dopiero pod koniec dnia.
Spojrzała na nie. Adresy były różne. Czeka ją dużo chodzenia. Kilka listów
trzeba było dostarczyć do śródmieścia, na Radhusgaten, na Kirkegaten i na
Tollbodgaten. I do „Pałacu”, zauważyła. Nigdy tam jeszcze nie była. Kiedyś był to
zamek, teraz mieściły się tam różne biura kolei, a także gminy. Była ciekawa, jak tam
wygląda.
Na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej, chyba rzeczywiście zima w tym roku
będzie ostra. Przeszedł ją dreszcz, owinęła się mocniej chustą i przyśpieszyła kroku.
Za kilka godzin Stangerudowie przyjdą po Sebastiana. Czy powinna starać się
przekonać Emanuela, żeby go zatrzymali? Skoro inne kobiety były w stanie pracować
w fabryce i opiekować się gromadką dzieci, to i ona da radę.
„Ale ich mężowie nie byli tacy jak Emanuel, no i one nie miały jeszcze
dodatkowej pracy”, próbowała sobie tłumaczyć Elise. Towarzyszyło jej poczucie
krzywdy. Chociaż przecież nie musiała pisać książek, a Emanuel powinien
przywyknąć do swojego nowego życia. Jako były oficer Armii Zbawienia dobrze
wiedział, w jakich warunkach żyli ludzie wzdłuż rzeki i że jednak im wiodło się
lepiej.
Kiedy w końcu dotarła do miasta, miała palce sztywne z zimna, bolały ją
stopy. Dostarczyła listy na Kongens gate i na Dronningens gate i ruszyła w kierunku
„Pałacu”. Zapukała i poczuła dziwne łaskotanie w żołądku, kiedy ją wpuszczono.
Pomyśleć, że kiedyś mieszkał tu król! Czy budynek nie był zbyt elegancki, żeby
mieścić zwykłe biura? Rozglądała się dookoła, niemal z nabożeństwem patrzyła na
sufit z prześlicznymi stiukowymi rozetkami i piękne podwójne drzwi z błyszczącymi
miedzianymi klamkami.
Siedząca za małym biurkiem urzędniczka w bluzce wyciętej pod szyją i z
owalną broszką ze złota przypiętą do bluzki miała włosy ściągnięte w węzeł. Wzięła
od niej list. Elise czuła, jak lustruje ją wzrokiem i jak na jej twarzy pojawia się
zdziwienie. Palił ją wstyd. Musi sprawić sobie inne ubranie, jeśli dalej będzie miała
roznosić listy klientom.
Odwróciła się, chcąc szybko wyjść. Wtedy otworzyły się drzwi i pokazało się
w nich dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu
zobaczyła, że jednym z nich był Wang - Olafsen.
On był co najmniej tak samo zdziwiony spotkaniem.
- Pani Ringstad? Cóż za przypadek! - powiedział i podszedł do niej. Przywitał
się z nią szarmancko. - Niedawno rozmawiałem z synem, wspominaliśmy pani męża.
Syn mówił, że dawno go nie widział. A tu nagle staje pani przede mną. O wilku
mowa, jak to się mówi.
Elise roześmiała się. Zauważyła, że urzędniczka patrzy zdziwiona i śledzi z
ciekawością ich rozmowę. Jak to dobrze, że istnieją ludzie tacy jak pan Wang -
Olafsen, którzy nie dzielą ludzi na biednych i bogatych.
- Jak to się stało, że pani tu trafiła, skoro pracuje pani w przędzalni Nedre
Voien?
- Posłano mnie do miasta z listami. Mężczyzna się roześmiał.
- Jako gońca? Nie szkoda pani na to? Będę musiał poważnie porozmawiać z
panem Paulsenem.
Elise spojrzała na niego zdziwiona. Nie wiedziała, że ci dwaj się znają.
- Jeśli pani już wychodzi, to możemy iść razem - zaproponował, otwierając
przed nią drzwi.
- Co u pana wnuka? To już chyba duży chłopiec?
- Dziękuję, dobrze. I z matką, i z dzieckiem wszystko w porządku. Cała
rodzina niedawno się przeprowadziła do ładnego domku na Frognerveien.
Ruszyli w kierunku Radhusgaten.
- U państwa wszystko dobrze? - spytał z troską w głosie. Elise zawahała się.
Miała powiedzieć mu, co się stało? Może dobrze, gdyby Carl Wilhelm odwiedził
Emanuela, on sam na pewno nie zrobił nic, żeby podtrzymać znajomość.
- Mój mąż jest w szpitalu. Lekarze nie wiedzą, co mu dolega. Pan Wang -
Olafsen zatrzymał się gwałtownie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego?
- Nie wiemy - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Nie wiadomo, co mu jest? Elise znów pokręciła głową.
- Ma zawroty głowy, czasem zdarza się, że nogi się pod nim uginają. Lekarz w
szpitalu mówi, że jest wiele chorób, które mają podobne objawy. Pewnie nie dowiemy
się niczego więcej, dopóki choroba się nie rozwinie.
Pan Wang - Olafsen szedł dalej, wyglądał na zmartwionego.
- Nie wiedziałem. Nie ma pani nic przeciwko temu, że powiem o tym Carlowi
Wilhelmowi?
- Nie, przeciwnie. Proszę mu powiedzieć, że jeśli chce, to może nas
odwiedzić. Przypuszczam, że Emanuel wróci do domu dzisiaj albo jutro.
Ze sklepu z winami na Radhusgaten 6 wyszedł mężczyzna. Elise miała
wrażenie, że skądś go zna, ale dopiero kiedy się do siebie zbliżyli, dotarło do niej, że
to jeden z redaktorów z wydawnictwa Grondahl & Son, pan Benedict Guldberg.
Odwróciła wzrok w nadziei, że jej nie zauważy. Kiedy szła do wydawnictwa,
pożyczyła od Hildy sukienkę i kapelusz, i zupełnie inaczej wyglądała. Nagle usłyszała
głos:
- Czyż to nie pani Ringstad? Mężczyzna wyglądał na zdziwionego.
Nie miała wyjścia. Pocieszała się, że szła w towarzystwie pana Wang -
Olafsena. Spojrzała i uśmiechnęła się:
- Pan Guldberg? Co za niespodzianka.
Mężczyzna uchylił kapelusza. Patrzył to na pana Wang - Olafsena, to na nią,
na jej ubranie. Modliła się w duchu, żeby nie wspomniał nic o książce, nie chciała,
ż
eby pan Wang - Olafsen to usłyszał.
- Coś pani ostatnio pisze? Jestem ciekaw pani następnej rzeczy.
- Przykro mi, ale nie miałam czasu.
- Musi pani znaleźć trochę wolnego. Nie wolno zmarnować takiego daru.
Elise się uśmiechnęła.
- Zobaczymy, panie Guldberg. Przykro mi, ale muszę już iść, załatwiam
służbowe sprawy.
Mężczyzna znów uchylił kapelusza. Czuła, że patrzy za nimi.
- Mam wrażenie, że znam tego człowieka, tylko nie mogę sobie przypomnieć
skąd - powiedział pan Wang - Olafsen zafrasowany.
Nie chciała kłamać, miała jedynie nadzieję, że niezbyt się orientuje w
wydawnictwach w mieście.
- To pan Benedict Guldberg.
- Racja, tak, teraz sobie przypominam. Jest redaktorem w wydawnictwie
Grondahl & Son, prawda?
- Tak.
- Co miał na myśli, pytając, czy coś pani ostatnio napisała? Czy coś mi
umknęło? Nie powie mi pani? - spytał, a w jego głosie brzmiała życzliwość - i
ciekawość.
Elise pokręciła głową.
- Mówiłam mu, że chciałabym zacząć pisać, ale nie wiem, czy znajdę na to
czas.
- Coś już pani wydała? Poczuła zimny pot.
- Nie... To znaczy tak, jakieś krótkie opowiadania, takie historyjki -
powiedziała, machając lekceważąco ręką, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie ma
o czym mówić.
Mężczyzna zerkał na nią:
- Jeśli redaktor wydawnictwa Grondahl & Son zachęca panią do pisania, to
musiał czytać coś, co pani napisała, inaczej by tak nie mówił.
Elise znów pokręciła głową, czuła się złapana w pułapkę.
- Czytał chyba jakieś moje opowiadania - powiedziała.
- Jestem pewien, że mogłaby pani napisać dobrą powieść. Tyle pani wie o
ż
yciu.
Elise nie odpowiadała.
- Mogłaby pani napisać coś o Pederze, o tych zabawnych rzeczach, które mówi
i robi. To byłaby bardzo miła książka, którą dorośli mogliby czytać dzieciom. Opis
ż
ycia zwykłych ludzi, ich skromnych warunków, mógłby mieć efekt wychowawczy.
Jest wiele rozpuszczonych dzieci, którym przydałoby się dowiedzieć, jak wygląda
ż
ycie w rodzinie robotniczej. Elise zawahała się.
- Pożyczyłam kilka numerów „Husmoderen” od pastorowej. Akcja wszystkich
opowiadań dla dzieci rozgrywa się w wyższych sferach. Podpowiada się dzieciom,
czym się mają zająć w wolnym czasie, w co się mają ubrać na urodzinowe przyjęcie i
dokąd pojechać na wakacje. Opowiadań nie czytają robotnicy, tylko ludzie, których
stać na służbę i którzy mają czas, żeby czytać. Nie sądzę, żeby interesował ich los
tych, którzy marzną i niedojadają.
- Nie sądzi pani, że pani środowisko też ma coś do zaoferowania? Coś, czego
my nie mamy? Na przykład zdolność cieszenia się z drobiazgów? Współczucie dla
tych, którym jest jeszcze gorzej. Lojalność i poczucie wspólnoty. Odnoszę wrażenie,
ż
e macie bliższe stosunki z sąsiadami, dzielicie się tym, co macie, pomagacie sobie,
dzielicie radości i troski. Nie mam racji?
Elise przytaknęła zamyślona. To była prawda. Powinna więcej pisać o
drobnych radościach, a mniej o wielkich tragediach, ale nie było jeszcze za późno.
Mogła to zrobić w swojej następnej książce.
Dotarli do ministerstwa. Pan Wang - Olafsen zatrzymał się przed niskim
ż
ółtym budynkiem i wskazał na jego ścianę.
- Wiedziała pani, że ta kula armatnia została wystrzelona z twierdzy w 1716
roku w kierunku samego Karola XII?
Elise uśmiechnęła się i pokręciła głową, cieszyła się, że zmienił temat.
- Nie, tego nie wiedziałam - odrzekła.
- To pewnie też pani nie wie, że Szkoła Wojenna, która leży po drugiej stronie
ulicy, ma na murze wyryte inicjały Fryderyka V. Brama i żeliwna poręcz to przykłady
najlepszego rzemiosła, jakie znam.
Elise z zainteresowaniem przyglądała się budynkowi, na który wskazywał.
- Niewiele wiem o mieście. Rzadko przychodziliśmy tu, kiedy byłam
dzieckiem.
Szli dalej.
- Widzi pani kawiarnię na rogu Kirkegaten i Radhusgaten? To Gruner -
garden. Wieść niesie, że Tordenskjold lubił siadywać na zewnątrz i przyglądać się
pięknym pannom, które przechodziły obok, podczas gdy on opróżniał kolejną
szklaneczkę.
Opowiadał z takim zapałem, że chyba zapomniał o redaktorze z wydawnictwa.
- To najstarszy dom w mieście, szpital garnizonowy z 1626 roku. Naprzeciwko
leży nasz pierwszy ratusz, niedaleko kościoła Johanneskirken.
Elise słuchała z zainteresowaniem.
- Tyle pan wie.
Mężczyzna odwrócił do niej twarz.
- To ważne, żeby znać swoje miasto, być dumnym z jego pięknych, starych
budowli. Kiedy na przykład mam coś do załatwienia na Kirkegaten, zawsze
korzystam z okazji, żeby przejść przez piękne podwórze Cappelen. A kiedy mam
jakąś sprawę na Radhusgaten, zawsze znajdę okazję, żeby przejść przez podwórze i
móc podziwiać piękny bruk na placu przy kamienicy Borregaarda i całą jej fasadę.
Jedyne, czego nie lubię, to więzienie Hansa Nielsena Haugego po drugiej stronie
ulicy. Ma pani czas wstąpić do kawiarni na filiżankę kawy, pani Ringstad?
- Przykro mi, ale muszę wracać do kantoru. Osoba, która zwykle roznosi
pocztę, nie przyszła dzisiaj, obawiam się, że jest chora, więc spadną na mnie
dodatkowe obowiązki. Mam bardzo surową kierowniczkę, która pilnuje mnie jak
jastrząb. Zawsze kiedy wchodzę do kantoru, patrzy na duży zegar na ścianie, żeby
sprawdzić, czy jestem punktualnie.
Wang - Olafsen roześmiał się.
- Uff, straszna kobieta.
- Jest starą panną.
- Tym gorzej. Może musztrując innych, stara się zrobić wrażenie na swoim
szefie? Wobec wszystkich się tak zachowuje?
- Nie, mnie traktuje najgorzej. Podejrzewam, że nie podoba się jej, że zostałam
zatrudniona, chociaż skończyłam tylko szkołę powszechną.
- To może być wytłumaczenie. Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie.
- Może wszystkie kobiety traktuje jak swoje konkurentki? To znaczy, jeśli
interesuje się szefem.
Elise wzdrygnęła się. To w ogóle nie przyszło jej na myśl. Czyżby panna
Johannessen interesowała się panem Paulsenem? Może skrycie marzyła, że pewnego
dnia zwróci na nią uwagę?
Nagle przypomniała sobie dziwne pytania, które zadawała jej dzisiaj rano, i
wyraz ulgi na twarzy, kiedy Elise powiedziała jej, że to pewnie pan Wang - Olafsen
był z wizytą w domku majstra.
Wielkie nieba! Jeśli tak rzeczywiście było, to sytuacja stanowiła zagrożenie i
dla Hildy, i dla Paulsena, który przecież w dalszym ciągu tam bywał. Z panną
Johannessen nie było żartów. Jeśli odkryje, co się dzieje w małym domku po drugiej
stronie mostu, może stać się tak zazdrosna, że zrobi wszystko, żeby tylko przysporzyć
kłopotów.
Pan Wang - Olafsen roześmiał się.
- Widzę, że dałem pani do myślenia. W takim razie nic dziwnego, że się pani
boi, pani Ringstad. Jest pani bardzo atrakcyjną i pełną uroku kobietą.
Elise czuła, że palą ją policzki. Spuściła wzrok, nie wiedziała, co powiedzieć.
- Muszę wracać do swoich obowiązków, a pani do swoich. Mam nadzieję, że
wkrótce znów się spotkamy. Powiem Carlowi Wilhelmowi o pani mężu i ze względu
na panią, na dzieci i na niego samego mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Ja też mam taką nadzieję. Do widzenia i dziękuję za towarzystwo. Proszę
pozdrowić Carla Wilhelma i Olgę Katrine.
Zaczęła iść, kiedy nagle się odwróciła.
- Panie Wang - Olafsen? Zapomniałam powiedzieć, że ciągle jeszcze mamy
ten dziecięcy wózek. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że jeszcze go nie zwróciliśmy.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Proszę się nie martwić, nikomu nie był potrzebny. Gdyby pani go wtedy nie
wzięła, pewnie wylądowałby w jakimś domu dziecka albo zostałby podarowany
Armii Zbawienia. Proszę go zatrzymać i nie mieć wyrzutów sumienia. Jest pani.
Uchylił kapelusza i ruszył dalej chodnikiem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Panna Johannessen była jak furia, kiedy Elise wróciła.
- Na litość boską, co pani robiła w mieście tyle czasu? Panu Samsonowi
zajmuje to połowę tego czasu co pani! Nie jest tu pani po to, żeby spacerować sobie
po Karl Johan gate czy oglądać wystawy sklepowe. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet
wstąpiła pani na filiżankę kawy do którejś kawiarni! Zarabia tu pani pięć koron
więcej, niż kiedy była pani robotnicą w fabryce, pani Ringstad. Myśli pani, że wolno
pani tak marnotrawić czas? Aż boję się pomyśleć, ile kosztowała pani przędzalnię, od
kiedy pani tu pracuje! Nie potrafiła pani pisać na maszynie, nie miała pani pojęcia o
pracy biurowej. Nie pojmuję, dlaczego pan Paulsen panią zatrudnił. Na pani pulpicie
leży stos papierów, musi się pani z nimi uporać do czwartej. Będzie pani musiała
poświęcić swoją przerwę obiadową. Na pewno coś pani zjadła w mieście, wytrzyma
pani bez obiadu!
Panna Johannessen zamknęła księgę rachunkową i położyła ją z hukiem na
pulpicie.
Elise pośpiesznie poszła na swoje miejsce. Jęknęła cicho na widok wielkiego
stosu papierów. To była złośliwość! Panna Johannessen naprawdę spodziewała się, że
poradzi sobie ze wszystkim do czwartej? A co będzie z Sebastianem? Stangerudowie
mieli przyjść po niego w przerwie obiadowej. Nie może pozwolić, żeby wyjechali,
zanim nie pożegna się z malcem, nie okaże mu, jak bardzo go lubi, i wytłumaczy, że
jest jej bardzo przykro, że wyjeżdża.
Miała ściśnięte gardło, ale wiedziała, że nie ma sensu protestować. Paulsen
szanował pannę Johannessen, bo dobrze pracowała i była tu tak długo, że wiedziała,
co należy robić. Był od niej zależny, nie chciał ryzykować, że ją straci. Co prawda
mówił Elise, żeby przyszła do niego, jeśli będzie miała jakiś problem, ale wiedziała,
ż
e powiedział to z uprzejmości. W kantorze słowa panny Johannessen były prawem,
do którego wszyscy musieli się stosować.
Pracowała tak szybko, jak mogła, ale zegar na ścianie pokazywał już drugą, a
jej wciąż zostało jeszcze dużo do zrobienia. Panna Johannessen wstała, wzięła z
wieszaka palto i kapelusz, rzuciła słodko „do widzenia” i zniknęła.
Przez chwilę Elise miała ochotę zrobić coś, czego wiedziała, że nie powinna:
przebiec przez most, kiedy będzie miała pewność, że panna Johannessen jej nie
zobaczy, i powiedzieć Hildzie, co się zdarzyło. Przytuliłaby Sebastiana i powiedziała,
ż
e go kocha, poprosiłaby Hildę, żeby pomogła mu, kiedy zjawią się państwo
Stangerud. Może da się przekupić jakimś smakołykiem. Widziała, że Hilda ma w
szafce i migdały, i rodzynki, raz widziała tam nawet małą tabliczkę czekolady. Na
sam widok poleciała jej wtedy ślinka.
Jednak Elise się nie odważyła. Panna Johannessen mogła chcieć złapać ją na
gorącym uczynku, szczególnie jeśli podejrzewała, że w domku majstra coś się dzieje.
Nie mogła ryzykować wymówienia, szczególnie teraz, kiedy sytuacja Emanuela była
taka niepewna. Sebastian i tak nie zrozumie, dlaczego musi jechać z dziadkami. Może
jej obecność tylko by pogorszyła sprawę? Nie będzie potrafił zrozumieć, że tuli go do
siebie i mówi, że go kocha, a za chwilę wysyła go z ludźmi, którzy są dla niego obcy.
Nie wiedziała, kiedy ostatnio widział dziadków. Małe dzieci mają krótką pamięć.
Czuła zawód, ale chociaż było to bolesne, musiała się z tym pogodzić.
Po krótkiej chwili wróciła panna Johannessen. Elise miała rację: wiedźma nie
poszła czegoś zjeść, tylko spacerowała po terenie fabryki, cały czas obserwując drzwi!
- U Magdy był tłok, nie chciało mi się stać w kolejce - powiedziała, wieszając
kapelusz i palto na wieszaku.
Próbowała dać jej do zrozumienia, że wyszła na zakupy! Czarownica!
Złośliwa jędza! Elise była taka zła, że aż prychnęła.
- Jak sobie pani radzi, pani Ringstad? Widać już koniec?
- Niestety nie, panno Johannessen. Kiedy człowiek jest głodny, wolniej
pracuje. Nie miałam nic w ustach od siódmej rano, gdybym mogła pobiec do siostry i
zjeść chociaż kanapkę, na pewno praca szłaby mi szybciej.
Twarz panny Johannessen zrobiła się purpurowa.
- Jak pani śmie, pani Ringstad? Nie ma pani za grosz wstydu? Zmarnowała
pani co najmniej godzinę naszego cennego czasu, a teraz chce pani się zwolnić, bo
jest pani głodna? Ostrzegam panią. Jeśli nie będzie pani się starała, zwolnimy panią.
Młode panny stoją w kolejce do takiej pracy. Panny wykształcone. Z obyciem.
Odwróciła się do niej plecami i ruszyła w kierunku gabinetu Paulsena.
Zapukała i zniknęła za drzwiami.
Elise zrobiło się jednocześnie i zimno, i gorąco. Poszła na skargę? Powie
Paulsenowi, że zmarudziła czas w mieście, załatwiając swoje sprawy? Znów czuła, że
ma ściśnięte gardło. Co się stanie, jeśli i ona, i Emanuel stracą pracę? Z zaliczki na
książkę nie wyżyją. Z honorarium też nie, aż tak dużo chyba nie dostanie.
Pieniądze z Danii powinny wkrótce nadejść. Ile to mogło być? Czy mogła
mieć nadzieję, że będzie to dwieście, może trzysta koron? Wspólnie z Emanuelem
zarabiali sześćdziesiąt pięć koron miesięcznie. Jeśli dostanie sto dziewięćdziesiąt pięć
koron, będzie to odpowiadało ich trzymiesięcznym zarobkom. Te trzy miesiące będzie
mogła wykorzystać na szukanie nowej pracy.
Nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. To dzięki panu Paulsenowi
dostała tę pracę w kantorze, nikt inny nie chciał jej zatrudnić. Niewielkie
doświadczenie, które tu zdobyła, nie mogło się równać ukończonemu liceum, maturze
i szkole handlowej. Poza tym panna Johannessen na pewno postara się, żeby nie
dostała żadnych referencji. A jeśli coś napisze, to pewnie tylko tyle, że marnotrawi
czas i nic nie potrafi. Gdyby musiała stąd odejść, byłaby to katastrofa.
Skończyła za pięć czwarta. W brzuchu burczało jej z głodu, robiło jej się
niedobrze, kręciło się w głowie, ale była dumna i szczęśliwa, że sobie poradziła. To
był spory wyczyn, nie wierzyła, że da radę. Widziała, że panna Johannessen też się
tego nie spodziewała.
Pan Paulsen się nie pokazał. Jeśli miał jej coś ważnego do powiedzenia, to na
razie chyba z tego zrezygnował. Może udobruchał pannę Johannessen, mówiąc, że
sam zajmie się sprawą. Elise nie odniosła wrażenia, żeby Paulsen był z niej
niezadowolony, wręcz przeciwnie.
Nareszcie dzień pracy się skończył. Panna Johannessen zniknęła za drzwiami,
jak zwykle jako pierwsza. Elise była taka głodna, że wstając, zachwiała się. Ostatnio
w ogóle niewiele jadła. Ciągle się coś działo, od chwili kiedy wstawała rano, do
chwili kiedy wieczorem padała na łóżko. Niepokój o Emanuela też się do tego do-
kładał. Nawet kiedy miała okazję coś zjeść, to nie miała apetytu.
Dotąd jeszcze nie odpowiedziała na list Johana. Pewnie uznał, że jej milczenie
oznacza, że nie czuje się na siłach zerwać z Emanuelem. Może i dobrze. Przecież to
właśnie chciała mu napisać.
Czuła, że z trudem przełyka ślinę. Przetarła oczy. Zastanawiała się, jak da radę
pchać wózek z dwójką dzieci aż do Hammergaten, i nagle przypomniała sobie, że
dzisiaj w wózku będzie tylko jedno dziecko. Zabolało ją to. Opadła z powrotem na
krzesło, położyła się na stoliku i rozpłakała.
Wzdrygnęła się, kiedy poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Spojrzała
przestraszona. Sądziła, że jest sama, a teraz zobaczyła obok siebie majstra.
- Droga pani Ringstad, proszę nie tracić nadziei. Pani siostra mówiła mi o pani
mężu, ale to przecież nie musi być nic poważnego.
Elise wytarła oczy rąbkiem rękawa i pokręciła głową. Było jej wstyd, że widzi
ją w takim stanie.
- Wiedza lekarska cały czas robi postępy - ciągnął majster łagodnym głosem. -
Za parę lat będzie się zapewne leczyło i zapalenie płuc, i inne infekcje. Niedawno
czytałem artykuł niejakiego doktora Ouerena, zatytułowany Ból zębów - suchoty,
gdzie pisze, że niewłaściwe odżywianie powoduje gnicie zębów. Jeśli ludzie jedzą
tylko ziemniaki, kaszę, ryby i piją zepsute mleko, to odbija się to nie tylko na zębach,
ale na całym ich organizmie. Potem pojawiają się kłopoty z trawieniem, a także
suchoty.
Elise wstała, nie miała siły go słuchać. Wiedziała, że nie mówi tego ze złej
woli, ale nie było sensu rozmawiać o tym z kimś, kto tak niewiele wiedział o
warunkach życia zwykłych ludzi i ich możliwościach.
- Muszę odebrać synka. Paulsen spojrzał na nią zatroskany.
- Tym drugim też się jeszcze opiekujecie? - spytał. Elise miała wrażenie, że
„ten drugi” powiedział jakby z odrazą.
- Nie, dzisiaj przyjeżdżają po niego jego dziadkowie. Paulsen odetchnął z ulgą.
- Tak będzie najlepiej, i dla pani, i dla Hildy.
Elise czuła, że znów ma łzy w oczach. Nie rozumiała, czemu ciągle chciało się
jej płakać.
- Będę za nim tęsknić - powiedziała i załkała.
- Będzie pani za nim tęsknić? - spytał majster z niedowierzaniem. - Za
bękartem pani męża?
Elise pokręciła gwałtownie głową. Patrzyła na niego, a w oczach miała łzy.
- To grzeczny, miły chłopiec. Peder, Evert, Kristian, nawet mały Hugo i ja
także bardzo go polubiliśmy. A być może już go nigdy nie zobaczymy - powiedziała,
a łzy leciały jej po policzkach. Łkając, podeszła do wieszaka, wzięła chustę i
wybiegła.
Było jej wszystko jedno. - Niech sobie myśli, że jest niespełna rozumu. Nie
miała siły stać tam i prowadzić durnej rozmowy o zepsutych zębach i złym
odżywianiu.
„Bękart pani męża...” Co za obłudnik! Zrobił dziecko Hildzie i udawał, że to
dziecko jego bratanka. Nawet nie jedno, tylko dwoje! A teraz z odrazą w głosie mówił
o małym Sebastianie, chociaż wiedział, że Isac też nie był dzieckiem z prawego łoża.
Jak można było mieć szacunek do takiego człowieka! Że też musiała dla niego
pracować.
Ekscytowała się coraz bardziej, biegnąc w kierunku mostu. Powinna była
powiedzieć mu kilka słów prawdy, rzucić mu w twarz, co myśli o takiej obłudzie,
pokazać mu, jakim był hipokrytą!
Na drodze było tłoczno, robotnice z fabryki wracały do domu po drugiej
stronie rzeki i Elise musiała się przepychać. Powie Hildzie, z jakim durniem się
zadała. „Nie było porównania z Reidarem!” - prychnęła zniesmaczona. Nie rozumiała,
jak Hilda mogła wytrzymać z tym starym, przemądrzałym, mieszczańskim snobem!
Zatrzymała się tak nagle, że idąca za nią kobieta wpadła jej na plecy. U Hildy
ktoś był! Widziała cienie, poruszające się w oknie.
Któż to mógł być?
- Uważaj, jak idziesz! - krzyknęła ze złością w głosie kobieta z tyłu. Elise w
ciemnościach nie widziała jej twarzy, ale rozumiała, że mogła być zła. Na moście
panował ścisk, było ślisko, nie tylko dzieci bały się tędy chodzić.
Elise wymamrotała „przepraszam” i ruszyła dalej. Pełna napięcia otworzyła
furtkę, pośpieszyła do domu, zapukała i otworzyła drzwi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W kuchni było pusto, ale z pokoju dochodziły głosy. Zajrzała do środka i ku
swojemu zdziwieniu zobaczyła, że na kanapie siedzą państwo Stangerud. Na środku
pokoju na podłodze siedział Sebastian i się bawił.
Elise poczuła, jak ogarnia ją fala ulgi. Więc jednak będzie mogła pożegnać się
z Sebastianem!
Stół nakryto haftowanym obrusem, to na pewno prezent od majstra. Filiżanki
do kawy też zapewne pochodziły od niego, Hildy nie byłoby na nie stać. Na środku
stołu stała patera z ciastkami. W pokoju unosił się wspaniały zapach świeżo
zaparzonej kawy.
Hilda roześmiała się.
- Wyglądasz, jakbyś spadła z księżyca. Stangerudowie się spóźnili, a kiedy nie
przyszłaś podczas przerwy obiadowej, pomyślałam, że zatrzymam ich jeszcze trochę.
Wiem, że chcesz się pożegnać z małym.
Elise skinęła głową i przywitała się uprzejmie z rodzicami Signe.
- Musiałam zostać w pracy w czasie przerwy. Strasznie się denerwowałam,
myślałam, że nie zdążę się z nim pożegnać.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Postanowiliśmy zostać do jutra. Elise spojrzała na Sebastiana.
- On już wie? - spytała.
- Tak, wytłumaczyłam mu, że będzie mieszkał w hotelu i dostanie dużo
dobrych rzeczy do jedzenia. Kupiliśmy mu też zabawki, żeby miał zajęcie.
Sebastian podniósł głowę znad zabawek, ich spojrzenia się spotkały. Chłopiec
się nie uśmiechał, nic nie mówił. „On rozumie”, pomyślała. Rozumie, że wyjeżdża,
smutno mu, ale nie protestuje. Może życie już go nauczyło, że protesty na niewiele się
zdają.
Elise uklękła i pogładziła chłopca po włosach.
- Będziesz dzisiaj spał w ślicznym pokoju, wiesz? Dostałeś prezent od babci i
dziadka?
- Ja też chcę prezent! - zawołał Hugo.
- I ja - dołączył podniecony Isac. - Gdzie jest prezent?
- Dostaniecie coś innym razem, dzisiaj prezent dostał Sebastian - powiedziała
Elise, zastanawiając się, co mogłaby dać chłopcom. Pomyślała, że pewnie wystarczy
zapakować jakiś przysmak z kuchni. Najważniejsze to odpakowywanie prezentu, sam
podarunek nie zawsze był najważniejszy.
Znów pogładziła Sebastiana po główce.
- Jesteś dobrym chłopcem. Bardzo cię polubiliśmy i będziemy za tobą tęsknić.
Mam nadzieję, że czasem nas odwiedzicie - dodała, patrząc na Stangerudów. - To
znaczy, jeśli akurat będziecie w Kristianii.
Oboje przytaknęli uroczyście.
Elise wstała i usiadła przy stole. Hilda przyniosła dzbanek i nalała jej kawy.
- Nie jadłaś nic od rana? Elise pokręciła głową.
- Panna Johannessen zabroniła mi wyjść.
- Powiem to... - zaczęła Hilda i zaraz zamilkła, przestraszona. - To
niewolnictwo - powiedziała. - Nie mogłaś kupić talerza zupy w fabryce? - spytała.
Elise znów pokręciła głową.
- Musiałam dokończyć pracę. Nie miałam czasu wyjść. Hilda podała jej paterę,
a Elise łapczywie sięgnęła po ciastko.
Pani Stangerud nachyliła się nad stołem.
- Bardzo przepraszam za moje wczorajsze zachowanie, pani Ringstad -
oznajmiła i lekko się zarumieniła. - Chyba powiedziałam coś, czego nie powinnam
była mówić, nie rozumiem, co mi się stało. Zachowanie mojej córki doprowadza mnie
do rozpaczy. Kiedy zobaczyłam, jak mój wnuk ładnie się bawi z pani dziećmi, jakim
jest otoczony ciepłem, z rozpaczy zareagowałam złością.
- Ciepło to tu akurat nie było - wtrącił żartobliwie jej mąż. Pani Stangerud
posłała mu bezradne spojrzenie.
- Chyba wiesz, że nie takie ciepło miałam na myśli - powiedziała i znów
zwróciła się do Elise. - Jako matka życzyłabym sobie mieć taką córkę. Pewnie
zazdrość sprawiła, że się tak zachowałam.
Zazdrość... czyżby pani Stangerud im zazdrościła? Miała przecież wielki
dwór, prawie równie duży jak Ringstad.
Wróciły do niej słowa pana Wang - Olafsena: „Pomyślała pani, że ma pani
coś, czego my nie mamy? Zdolność cieszenia się z drobiazgów, współczucie dla
ludzi, którym jest jeszcze gorzej, lojalność i poczucie wspólnoty”. Czy właśnie to
miała na myśli pani Stangerud?
Kobieta musiała zauważyć zdziwienie, malujące się na twarzy Elise.
- Ma pani tak wiele, pani Ringstad. Męża, który panią kocha, trzech dużych,
mądrych chłopców i małego Hugo, a do tego jeszcze śliczną małą córeczkę. Mam
nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę z tego, jakie ma pani szczęście.
- No, no - zaprotestował jej mąż. - Nie zapominaj, że pani Ringstad żyje w
biedzie. Kiedy nie ma się wsparcia zamożnej rodziny i trzeba utrzymać się jedynie z
urzędniczych pensji, to nie wiem, jak w ogóle można przeżyć.
- Z tego, co wiem, stosunki Emanuela z jego rodzicami nie są najlepsze. Co
zresztą mnie nie dziwi po tym, jak się wobec nich zachował.
Elise juz miała otworzyć usta, żeby zaprotestować; w końcu jego rodzice też
nie byli w porządku, ale dala sobie spokój. Relacje między rodzicami Signe i
rodzicami Emanuela już wcześniej nie były najlepsze i nie chciała pogarszać ich
jeszcze bardziej.
Pani Stangerud odwróciła się do Elise.
- Rozmawialiśmy o tym wczoraj, mąż i ja. To ładnie z pani strony, że zajęła
się pani Sebastianem. Przecież ma pani tyle zajęć. Na pewno też nie było pani łatwo,
wiedząc, że...
Pani Stangerud umilkła. Elise uśmiechnęła się.
- Nie wolno włączać dzieci do kłótni dorosłych. Sebastian jest grzecznym,
miłym chłopcem, nie ponosi winy za to, co się stało.
- Jest pani bardzo wspaniałomyślna. Mam wrażenie, że Sebastian już zdążył
panią polubić, i wcale się nie dziwię. Mam nadzieję, że u nas też się zadomowi.
- Dzieci żyją teraźniejszością, szybko zapominają. Coś na pewno straci, ale też
coś zyska. Mam nadzieję, że Signe pozwoli państwu go zatrzymać. Takie ciągłe
przenosiny nie są dobre dla dziecka.
Na twarzy pani Stangerud pojawiło się zmartwienie.
- Też mamy taką nadzieję - powiedziała i spojrzała na trójkę bawiących się
spokojnie na podłodze dzieci. Odwróciła się do męża: - Chyba powinniśmy ruszać,
zanim Sebastian za bardzo się zmęczy - powiedziała.
Wszyscy wstali, a kiedy pani Stangerud zabrała się do ubierania Sebastiana,
Elise zaczęła ubierać Hugo, nie chcąc, żeby Sebastian się rozpłakał.
Była ciekawa, jak Sebastian zareaguje, kiedy nie zostanie posadzony na
wózku.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął pan Stangerud zaniepokojony - czy znajdę tu
gdzieś w pobliżu dorożkę?
- Tak, przy Sagveien mieszka dorożkarz. Pobiegnę i spytam, czy może
podjechać.
- Dziękuję, jest pani bardzo uprzejma. Zaopiekujemy się pani synkiem.
Kiedy wróciła - siedząc na koźle obok dorożkarza - obaj chłopcy siedzieli na
wózku i szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami przyglądali się koniowi.
- Gdy pani poszła, pozwoliłam Sebastianowi usiąść obok Hugo - tłumaczyła
się pani Stangerud.
- Był smutny? - spytała Elise.
- Tak, rozpłakał się, kiedy pani zniknęła.
Elise poczuła, że ma ściśnięte gardło. Nie pierwszy raz dzisiaj. Smutna,
pomogła pani Stangerud wnieść płaczącego Sebastiana do dorożki. Pomachała mu na
pożegnanie.
Hugo śledził wzrokiem znikające światła dorożki.
- Dokąd jedzie Bastian?
- Sebastian jedzie do babci i dziadka.
- Bastian będzie się bawił jutro z Hugo?
- Nie, jutro nie. Innym razem.
- Innym razem - powtórzył Hugo zadowolony.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Skręcając w Hammergaten, zobaczyła, że w oknie pokoju się pali. Pewnie
Emanuel wrócił! Ciekawe, jak się czuje?
Peder wybiegł jej na spotkanie, musiał zobaczyć ją z okna pokoju w świetle
gazowej latarni.
- Elise?
Buzia dziecka była rozpromieniona.
- Emanuel wrócił! Nie jest chory! W ogóle się nie przewraca, ani razu się nie
przewrócił!
- To dobrze, Peder - powiedziała Elise, uśmiechając się. Pomogła Hugo zejść z
wózka.
W tym samym momencie zauważyła, że Peder zamilkł. Kiedy się odwróciła,
zobaczyła, że cala radość zniknęła z jego twarzy.
- Wiedziałeś, że państwo Stangerud przyjdą dzisiaj po Sebastiana -
powiedziała Elise, próbując się przed nim tłumaczyć.
- Tak, ale myślałem... - zaczął Peder i urwał. Zaniósł się płaczem.
- Duzi chłopcy nie płaczą z takiego powodu. Masz Hugo i Jensine, nie użalaj
się nad sobą.
- Nie dlatego płaczę - odezwał się Peder schrypniętym głosem. - Płaczę, bo żal
mi Sebastiana. On nie ma Hugo ani Jensine. Nawet mnie już nie ma!
- Ale ma swoich dziadków, duży dom, własny pokój i mnóstwo zabawek. Poza
tym będzie codziennie mógł jeść bułeczki.
Peder przestał płakać.
- Powiedziałaś: bułeczki?
Elise wniosła Hugo do kuchni i zamknęła za sobą drzwi.
- Państwo Stangerud obiecali odwiedzić nas, kiedy będą w Kristianii. Musisz
teraz być grzeczny Peder. Wiem, że jest ci przykro, mnie też chce się płakać, ale
musimy myśleć o Emanuelu, który z trudem wytrzymuje dziecięce krzyki, i o państwu
Stangerud, którzy nie mają innych wnuków. Nawet córka, ta wiedźma, ich opuściła! -
powiedziała Elise wzburzona zachowaniem Signe. - Nie będziecie musieli wieczorem
kłaść trojga maluchów, a rano nie będziecie musieli pomagać mi przy ich ubieraniu.
Przybędzie mi czasu, będzie nas stać na więcej, skoro ubyło jednej osoby do
nakarmienia i opieki. Posiłki będą spokojniejsze.
Peder stał spokojnie i patrzył na nią dorosłym wzrokiem.
- Chyba żartujesz, Elise. Dobrze wiesz, że Sebastian śpi jak kamień, je mało
jak myszka i chodzi w ubraniach, które dostaje po mnie i po Hugo i z pomocy na
Mollergata. Oszukujesz mnie, bo nie chcesz, żebym płakał, ale głównie oszukujesz
siebie.
Elise stała i słuchała. Po chwili schyliła się, objęła go i przyciągnęła do siebie.
- Masz rację, Peder. Mówię takie głupie rzeczy, bo nie chcę, żebyś się smucił.
Tak naprawdę to jest mi tak samo smutno jak tobie.
Poczuła mokry policzek przy swojej twarzy i przytuliła go mocniej.
- Musimy sobie pomagać - wyszeptała mu do ucha. - Bardzo cię kocham,
Peder.
W pokoju rozległy się kroki. Szybko puściła chłopca i wyszła Emanuelowi na
spotkanie.
- Witaj w domu! - powiedziała. Podeszła i go uściskała. - Peder jest
nieszczęśliwy, bo Sebastian wyjechał.
Emanuel posłał chłopcu zdziwione spojrzenie.
- Myślałem, że się ucieszysz, bo będziesz miał mniej pracy. Peder pokręcił
głową, wycierając dłońmi oczy.
Elise pogładziła go po rozczochranej czuprynie.
- Żal mu Sebastiana.
- Żal ci go? Nie ma powodu, żeby było ci go żal. Będzie sobie żył jak książę.
- Jak książę? - powtórzył Peder zdziwiony i nieco przestraszony. - Jak Olav?
On tez nie ma się z kim bawić. Widziałem jego zdjęcie w gazecie. Siedział na
wielkim krześle w wielkim pokoju, zupełnie sam. Według mnie wyglądał smutno.
Elise znów przypomniała sobie słowa pana Wang - Olafsena. Czy właśnie to
miał na myśli? Że ważne jest mieć wokół siebie bliskich?
Emanuel pokręcił głową.
- Tak nie można mówić, Peder. O naszym następcy trony należy mówić z
szacunkiem. Poza tym on nie jest sam, tylko ze swoją mamą, królową Maud.
- Tak czy inaczej wyglądał smutno. Nawet jeśli miał na sobie marynarskie
ubranko i błyszczące buciki.
Elise zdjęła z Hugo wierzchnie ubranie i posadziła go w kąciku z zabawkami.
- Jensine już jest? - spytała.
- Tak, Kristian i Fvert ją przyprowadzili. Wszyscy troje są w pokoju.
Wróciłem przed południem i od razu rozpaliłem w piecu. Było bardzo zimno, bałem
się, że złapię przeziębienie.
- Jak się czujesz? - spytała Elise, patrząc na niego.
- Dobrze. Był tu już Paul Georg. Jutro złożę wypowiedzenie z pracy.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie powinieneś zaczekać i zobaczyć, jak będzie?
- Jak co będzie? - spytał Emanuel, posyłając jej wyzywające spojrzenie.
- Co będzie... ze sklepem.
- Może być tylko dobrze, skoro będę pracował razem z Paulem. Już. znalazł
mi lokal. Mogę wynająć część małego domku na Maridalsveien, naprzeciwko
Voienveien. Właściciel jest murarzem, mieszka w domu obok. Na strychu i w
suterenie mieszkają robotnicy, poza tym w piwnicy działa warsztat stolarski, dlatego
czynsz jest niski. Dostanę małe pomieszczenie, z drzwiami wychodzącymi na ulicę.
Dom znajduje się w doskonałym punkcie. Pomyśl o robotnikach, którzy będą
przechodzić obok mojego sklepu w drodze do fabryki. Jeśli wystawię ładny towar w
oknie sklepowym, ludzie wejdą, żeby kupić to czy owo.
- Chcesz powiedzieć, że dostaniesz główne pomieszczenie z drzwiami i oknem
na ulicę?
Emanuel przytaknął, dumny z siebie.
Nie miała serca pozbawiać go radości, ale w głębi duszy czuła narastające
wątpliwości. Nie wierzyła, żeby czynsz naprawdę był ' taki niski, że „nie warto nawet
wspominać”, poza tym skąd weźmie pieniądze, żeby kupić te wszystkie ładne rzeczy,
które będzie sprzedawał? A poza tym robotników mieszkających nad rzeką Aker nie
stać na kupowanie rzeczy zbędnych, służących do dekoracji. To powinien wiedzieć.
- To miło ze strony Schwenckego.
To było wszystko, na co się zdobyła. Odwróciła się do piecyka i postawiła
garnek na piecu.
Kiedy dzieci znalazły się już w łóżkach i w domu zapanował spokój, usiadła
jak zwykle z koszykiem do cerowania na kolanach. Emanuel czytał gazetę.
- Poczytasz mi na głos? Nie starcza mi czasu na czytanie gazety. Od razu
zaczął czytać.
- „Należy teraz sprzątnąć w kurnikach, najlepiej je wybielić. Dni robią się
coraz krótsze i kury coraz więcej czasu spędzają wewnątrz. Ważne, żeby jak
najwięcej światła wpadało przez duże, czyste okna”.
Elise się uśmiechnęła.
- Nie trzymamy kur. Nie znalazłeś nic ciekawszego niż ten artykuł?
Emanuel roześmiał się i poszukał innego.
- Umarła żona Jonasa Lie. Mogę przeczytać ci nekrolog. „W chwili, kiedy
słońce uległo jesiennemu zmrokowi nad pięknym Elisefryd, gdzie zebrała się cala
rodzina, oddała ostatnie tchnienie - łagodnym westchnieniem błogosławiła zebranych
wokół niej najbliższych”.
- To smutne, nie możesz przeczytać czegoś pogodniejszego?
- Piszą, że jej życie to historia życia „dobrej żony”. Poznali się, kiedy ona
miała dziewiętnaście lat, i „ta młodzieńcza miłość towarzyszyła im codziennie przez
resztę życia”. Musieli być dobrym małżeństwem - powiedział Emanuel zamyślony. -
Wyobrażasz sobie, być zakochanym przez tyle lat! Posłuchaj, co piszą dalej. „Ta
pracowita ręka nie będzie już przelewać jego myśli na papier, spocznie, czekając na
niego gdzie indziej” - przeczytał Emanuel i spojrzał na nią. - Ładnie powiedziane.
Przepisywała jego książki, a teraz czeka na niego w niebie.
- Czy zdarza ci się wątpić, że jakieś niebo naprawdę istnieje? - spytała Elise,
zerkając na niego znad koszyka.
- Był taki moment, że w to wątpiłem. Kiedy odbywałem służbę w straży
granicznej i kiedy spotkałem Signe. W tym okresie przestałem zmawiać pacierz.
Wtedy wszystko się zagmatwało, byłem nawet skłonny uwierzyć, że nie ma żadnego
Boga. Teraz znów zacząłem się modlić. Szczególnie po tym, jak zaczęły się te
zawroty głowy. Przestraszyłem się, że mogłem zapaść na poważną chorobę.
Nie pierwszy raz przyznawał, że zawroty go przestraszyły.
- Może znów powinieneś wstąpić do Armii? Nie musisz być oficerem.
Emanuel pokręcił głową.
- Jeśli zostanę kupcem, to nie będę miał czasu.
- Poczytaj mi jeszcze, proszę.
- „Prawo głosu nakłada obowiązek - zaczął. - Wszystkie kobiety, które
spełniają podane niżej warunki: skończyły dwadzieścia pięć lat, same lub poprzez
męża zapłaciły podatek, mogę się stawić przy urnach w dniu wyborów”.
Elise była oburzona.
- A co z tymi, których nie stać na płacenie podatku? My nie mamy nic do
powiedzenia w tym kraju? Czy tylko kobiety, które nic nie robią, ale których mężowie
osiągają wysokie dochody, mają prawo decydować?
Emanuel uśmiechnął się.
- „Mensch, ärgere dich nicht!” - jak mawiał mój ojciec. Tutaj jest coś napisane
o pielęgnacji obuwia dziecięcego: „Rada dla oszczędnych matek. Przejrzyjcie zimowe
buty dzieci i w ogóle obuwie zimowe, żeby było gotowe do włożenia. Zelówki
wytrzymają co najmniej dwa razy dłużej, jeśli przetrze się je olejem malarskim
(lnianym), zanim zacznie się ich używać”.
Dalej przeglądał gazetę.
- Jest też artykuł o diecie bazującej na kwaśnym mleku i zarazkach ospy w
naszym organizmie, napisany przez doktora Ospa.
- Nazywa się Osp i pisze o ospie? - roześmiała się Elise.
- Na to wygląda. Czytałem go, zanim przyszłaś. Twierdzi, że tajemnica
długiego życia tkwi w kwaśnym mleku. Jest takie specjalne bułgarskie czy tureckie,
które nazywa się yougurth.
- Kwaśnego mleka nam nie brakuje, mam wrażenie, że prawie natychmiast
kwaśnieje.
Emanuel odłożył gazetę.
- To był długi dzień, w szpitalu wcześnie się wstaje. Chyba pójdę się położyć.
- Już? - zdziwiła się Elise. - Zdążyłam zacerować zaledwie dwie pończochy.
- To, że ja się położę, nie znaczy, że ty też musisz. Elise odstawiła koszyk z
cerowaniem.
- Mogę zrobić to jutro. Ja też dzisiaj wcześnie wstałam. Poza tym miałam
straszny dzień w kantorze. Samsona nie było i panna Johannessen zrobiła ze mnie
gońca. Musiałam zanieść pocztę do „Pałacu”, na Kirkegaten i na Radhusgaten.
Spotkałam pana Wang - Olafsena. Był jak zawsze bardzo uprzejmy i nawet zaprosił
mnie na kawę, ale musiałam odmówić.
Emanuel spojrzał na nią uważnie.
- Powiedziałaś mu o mnie?
- Bardzo oględnie. Pytał o ciebie, nie chciałam kłamać.
- Nie musiałaś chyba mówić, że jestem w szpitalu.
- Pomyślałam, że będzie ci miło, jeśli Carl Wilhelm cię odwiedzi.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie mam ochoty się z nim spotykać. Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież się przyjaźniliście. Emanuel wzruszył ramionami.
- Idziesz? - spytał.
Zgasiła lampę naftową i poszła za nim, próbując zwalczyć swoją niechęć.
Pewnie będzie chciał ją wziąć.
Chłopcy zapomnieli przynieść drewno i wodę, musiała to zrobić przed
pójściem do łóżka. Kiedy w końcu przyszła, Emanuel położył się już na łóżku. Nie
leżał z rękami nad głową, przypatrując się jej niecierpliwie z pożądaniem, tylko zakrył
się kołdrą po sam czubek nosa. W pokoju było lodowato zimno, pewnie marzł.
- Zanim trafiłem do szpitala, też było tu tak zimno? Czy może w ostatnich
dniach tak się ochłodziło?
- Przepowiadają bardzo mroźną zimę.
- Zostawmy uchylone drzwi na korytarz, może wpadnie trochę ciepła. Mam
nadzieję, że na Maridalsveien 104 będzie cieplej - dodał, drżąc z zimna.
- Nie możesz cieplej się ubrać? Poza tym można na pierzynę położyć jeszcze
wełniany koc.
- Cieplej się ubrać? To znaczy jak? Mam na sobie nocną koszulę.
- Możesz włożyć wełniane skarpety, ja tak robię. Emanuel się roześmiał.
- Może chcesz, żebym jeszcze włożył szlafmycę? Jak mój dziadek.
- Już cię w niej widzę - odpowiedziała Elise, śmiejąc się. Drżąc z zimna,
naciągnęła na siebie nocną koszulę i weszła do niego do łóżka.
Emanuel przyciągnął ją do siebie.
- Dobrze mieć cię znów przy sobie, nawet jeśli nie mogę liczyć na żadne
romantyczne uniesienia.
- Nie rozumiem?
- Nie jestem w stanie nic z siebie wykrzesać, ale dobrze jest znów trzymać cię
w ramionach.
Poczuła ulgę i jednocześnie wstyd. To pewnie wina choroby, współczuła mu.
„Ale nie jestem jedyną kobietą w okolicy, która czuje ulgę, kiedy jej mąż nie może”,
tłumaczyła się sama przed sobą. Szóstka dzieci wystarczy, a jeśli Emanuel
rzeczywiście jest chory, nie będą w stanie co roku zająć się kolejnym dzieckiem.
Przypomniała sobie, co opowiadała jej Hilda, i wzdrygnęła się. Jedna z
pomocnic z przędzalni Graaha poszła do mężczyzny na Sandakerveien i „pozbyła się
kłopotu”. Mężczyzna prowadził jakiegoś rodzaju „gabinet lekarski” na strychu i żył ze
spędzania płodów szydełkiem czy innym narzędziem, które wkładał kobiecie do
ś
rodka. Znów się wzdrygnęła.
- Drżysz, zimno ci? - spytał Emanuel.
- Nie, tylko przypomniała mi się taka okropna historia, którą niedawno
opowiedziała mi Hilda.
Elise powtórzyła mu, co usłyszała.
- Dlaczego teraz sobie o tym przypomniałaś? Poczułaś ulgę, że wciąż jeszcze
nie najlepiej się czuję?
- Widzę, co się dzieje w rodzinach, w których co roku pojawia się dziecko.
- I tylko dlatego poczułaś ulgę?
- A jaki miałby być inny powód? Emanuel wsunął rękę pod jej koszulę.
- Pozwól mi się dotknąć.
Zaczął pieścić jej piersi, ale zbyt gwałtownie - poczuła ból. Jego ręka
powędrowała w dół, gładził jej brzuch, włożył rękę między jej nogi. Poruszał palcami,
szybko i mocno, jakby chciał ją zachęcić, ale rezultat był wręcz odwrotny.
- Ty chyba też nie jesteś w formie - powiedział, ciężko dysząc.
- Pewnie jestem zbyt zmęczona. Cofnął rękę.
- Kiedy wyzdrowieję, a ty dostaniesz kogoś do pomocy w domu, wszystko się
zmieni.
Elise przytaknęła, ale w głębi duszy nie wierzyła, że jego marzenie się spełni.
- Dobranoc, Emanuelu. Dobrze, że znów jesteś w domu.
„Jutro muszę napisać do Johana”, pomyślała. „Napiszę do niego, kiedy przyjdę
do Hildy w trakcie przerwy obiadowej”.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kochany Johanie!
Bardzo dziękuję za Twój list. Powinnam była Ci od razu odpowiedzieć i
uspokoić, że nic się nie stało. Na pewno żadne nieszczęście, jak się tego obawiałeś.
Odpisałam Ci natychmiast tego samego dnia, ale musiałam spalić list. Spróbuję Ci
wytłumaczyć dlaczego.
Przede wszystkim chcę Cię zapewnić, że kocham Cię tak jak dawniej. Uczucie,
które z biegiem lat się umocniło, istniało już, kiedy byliśmy dziećmi, kiedy się
zaręczyliśmy, i jest tak silne, że nigdy nie wygaśnie. Jestem przekonana, że byliśmy
sobie przeznaczeni, nie rozumiem, dlaczego los nas rozdzielił. Oboje wiemy, że tak się
stało, ale nie wiemy dlaczego.
Kiedy dostałam Twój list, odbyłam długą rozmowę z Hildą. Potem
rozmawiałam z przyjacielem Emanuela. Oboje byli zgodni: uważali, że moje
małżeństwo z Emanuelem to błąd, który unieszczęśliwił nas oboje. Postanowiłam
porozmawiać poważnie z Emanuelem i zaproponować, żebyśmy rozeszli się w
przyjaźni. Czy dostalibyśmy rozwód, tego nie wiem, ale uważam, że nie powinniśmy
dalej razem żyć.
Tego wieczoru coś się jednak zdarzyło. Emanuel zemdlał na ulicy niedaleko
naszego domu i trafił do szpitala. Do dzisiaj nie wiem, czy upadł, bo było ślisko, czy
dlatego, że źle się poczuł. Od kilku miesięcy miewał zawroty głowy. Ostatnio zdarzało
się też, że czasem nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie chcę opisywać w szczegó-
łach stanu jego zdrowia, ale pewnie rozumiesz, że cała ta sytuacja nie pozwoliła mi
postąpić tak, jak to sobie zaplanowałam.
Wczoraj wrócił ze szpitala. Wydaje się zdrowy, ale nie jestem pewna, czy
naprawdę nic mu nie jest. Lekarz w szpitalu ostrzegł go, że może cierpieć na jakaś
chroniczna chorobę (która może prowadzić do stopniowego paraliżu), ale pewności
nie ma. Emanuel w to nie wierzy, czy raczej nie chce spojrzeć prawdzie w oczy.
Postanowił wypowiedzieć swoją pracę w zakładach Myren i zająć się kupiectwem.
Chyba nie muszę Ci więcej tłumaczyć. Nie marnuj sobie życia, licząc na mnie.
Tłumaczę sobie, że miałam szczęście, bo doświadczyłam miłości: wielkiej,
prawdziwej, gwałtownej jak burza, która nie pozostawia żadnej wątpliwości, w której
nie ma miejsca na nikogo drugiego.
Wciąż jeszcze jesteś młody, masz przed sobą przyszłość. Przed Tobą morze
możliwości, które większości nie są dane. Zrób z nich użytek'.
Myślę o Tobie, śnię o Tobie i życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Twoja Elise
PS. Moja książka została przyjęta przez norweskie wydawnictwo Grondahl &
Son. Redaktor namawia mnie, żebym dalej pisała. Pomyślałam, że napiszę powieść o
kobiecie, która znalazła się w sytuacji podobnej do mojej, ale wczoraj spotkałam
pana Wang - Olafsena, „dżentelmena”, jak nazwał go Peder. Podsunął mi pomysł,
który sprawił, że całą noc dzisiaj nie spałam. Zaproponował, żebym napisała książkę
o Pederze. Może w ten sposób dzieci z lepszych rodzin zrozumieją, jak mają dobrze, a
dorośli, że nie zawsze rzeczy materialne są najważniejsze.
Elise odłożyła ołówek i podniosła głowę.
- Jak myślisz, jak Johan to przyjmie?
- Piszesz mu, że nie możesz odejść od Emanuela? - spytała Hilda, przyglądając
się jej. - A czego się spodziewasz?
- Przypuszczam, że zrozumie. Johan jest rozsądny, potrafi wczuć się w
sytuację innych.
- Masz o nim wysokie mniemanie. Coś ci powiem, Elise. Każdy myśli przede
wszystkim o sobie. Nie ma człowieka, który by postawił innych przed sobą, a jeśli
ktoś twierdzi coś innego, to jest hipokrytą.
Elise kiwała głową, zamyślona.
- Możliwe, ale jestem pewna, że mnie zrozumie, chociaż pewnie będzie mu
przykro.
- No to znasz odpowiedź. Będzie mu przykro.
- Mnie też jest przykro.
Pisząc list, kilka razy powstrzymywała płacz, teraz znów miała ochotę się po
prostu rozpłakać. Hilda kiwała głową.
- Nigdy cię nie zrozumiem, Elise.
Następnego dnia, podczas przerwy na obiad, poszła do miasta i odwiedziła
redakcję. Na szczęście pan Guldberg był na miejscu. Uniósł brwi i posłał jej
zdziwione spojrzenie. W tym momencie przypomniała sobie, że zapomniała poprosić
Hildę, żeby pożyczyła jej sukienkę i kapelusz. Guldberg co prawda widział ją już w
tym ubraniu, kiedy spotkał ją w towarzystwie Wang - Olafsena, ale teraz - gdy po raz
drugi zobaczy ją w jej starej sukni i szalu - będzie miał potwierdzenie tego, co
zapewne od początku podejrzewał.
„Nie mam siły odgrywać przed nim wielkiej damy”, pomyślała i wysunęła
brodę do przodu. „Równie dobrze może to wyjść na jaw teraz”.
Guldberg był na tyle uprzejmy, że udawał, iż nie zauważył, że próbowała
udawać kogoś, kim naprawdę nie była.
- Mam pewien pomysł na książkę i chciałabym usłyszeć, co pan o tym sądzi,
zanim siądę do pisania.
Wyglądał na zawiedzionego.
- Nie chce pani pisać o mężczyźnie, który popełnia mezalians, i o kłopotach,
jakie spotykają młodą parę, ponieważ małżonkowie pochodzą z tak różnych
ś
rodowisk?
- O tym też kiedyś napiszę. Nawet już zaczęłam. Mam już nawet tytuł:
Thomasine, ale pomyślałam, że najpierw napiszę inną książkę.
Guldberg oparł łokcie o blat biurka, złożył dłonie i wsparł o nie brodę,
przypatrując się jej z pewnym sceptycyzmem.
- Proszę mówić!
- Pomyślałam, że napiszę książkę dla dzieci. O przygodach małego chłopca z
biednej robotniczej rodziny. Jest to dziecko pełne ciepła i dobroci, ma dobre serce,
każdemu chce pomóc, ale los nie jest dla niego łaskawy. Dzieci z bogatych rodzin na
pewno będą chętnie o nim czytały, dorośli zaś z pewnością będą mieli łzy w oczach.
Dzieci lubią współczuć innym, czy to jakiemuś zwierzęciu, czy komuś, kto cierpi.
Może przy okazji też się czegoś nauczą: zrozumienia, tolerancji. Może nauczą się nie
osądzać.
Pan Guldberg opuścił ręce. Zauważyła, że zmienił się wyraz jego twarzy.
- Będzie pani potrafiła wczuć się w sytuację takiego dziecka? Nie mówiąc o
sposobie jego myślenia i języku?
- Nie byłam z panem do końca szczera. Pozwoliłam panu wierzyć w to, że
pochodzę z „dobrej” rodziny, prawda jest jednak taka, że dorastałam w
dwupokojowym robotniczym mieszkaniu, matka miała suchoty, a ojciec pił. Byłam
prządką w przędzalni Nedre Voien, nazywanej też przędzalnią Graaha. Moja siostra
była tam pomocnicą, a moi bracia pracują jeden jako pomocnik woźnicy, drugi zaś
pomaga woźnemu w szkole w Sagene. Bałam się, że jeśli powiem prawdę, to moja
książka nie zostanie przyjęta, dlatego pożyczyłam suknię i kapelusz od siostry.
Guldberg zdawał się porażony.
- Ale przecież pani... Pani nie mówi tak jak oni.
- Moja matka nauczyła mnie i siostrę wyrażać się tak jak ludzie po drugiej
stronie rzeki, mając nadzieję, że zapewni nam to lepszą przyszłość. Dzieci się z nas
wyśmiewały, często cierpiałam z tego powodu. Mówiono, że zadzieramy nosa, że
mamy się za lepszych od nich.
- Czy to znaczy, że w Podciętych skrzydłach opisuje pani rzeczy, które pani
sama przeżyła?
- W pewnym stopniu. Piszę o ludziach, których znam. To ja stałam wtedy na
moście i przekonywałam młodą matkę, żeby nie skakała do rzeki. Miał pan rację,
kiedy pan mówił, że można odnieść wrażenie, że na własne oczy widziałam nędzny
pokój kobiety, która poszła na ulicę, żeby zarobić na utrzymanie swoich dzieci.
Guldberg kręcił głową, wyraźnie wstrząśnięty.
- Nie miałem pojęcia, pani Ringstad. Myślę, że dostałem nauczkę. Nie należy
sądzić po pozorach, to prawda. Chciałbym móc obwieścić całemu światu, kim jest
Elias Aas, ale rozumiem, czemu pani tego nie chce.
- Zaszkodziłabym swojej rodzinie i sobie. Mój mąż pochodzi z dużego dworu.
Kiedy się poznaliśmy, służył jako oficer w Armii Zbawienia, na pewno nie byłby
zachwycony.
- Domyślam się. Będę milczał jak grób, jak to się mówi. Zamilkł, zatopiony w
swoich myślach. Nagle jego twarz się rozpromieniła, podniecony uderzył pięścią w
stół.
- Genialny pomysł, pani Ringstad! Niech pani napisze o dziecku z pani
ś
rodowiska, opisze jego dzień, opowie o zimnie i głodzie, niech czytelnicy to poczują.
Niech to będzie wzruszająca historia,, która chwyta za gardło, jak baśń Dziewczynka
z zapałkami, która nigdy się ludziom nie znudzi. Hans Christian Andersen też
pochodził z biednej rodziny, jego matka prała, żeby utrzymać rodzinę, i piła. Tylko
proszę, niech bohater nie mówi gwarą i proszę nie pisać o dziwkach, rozpuście i
pijakach, bo nie uda mi się sprzedać nawet jednego egzemplarza.
- Bohater nie będzie wiarygodny, jeśli będzie „ładnie” mówił - zaprotestowała
Elise.
- No dobrze, niech mówi tak, jak mówią dzieci w tamtych stronach, ale proszę
pamiętać o moich pozostałych zastrzeżeniach - powiedział Guldberg i wstał. - To
dzisiaj najlepsza wiadomość. Zaraz pójdę po zaliczkę dla pani.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale... ja przecież jeszcze nic nie napisałam.
- Wierzę w panią, pani Ringstad. Wiem, że potrafi pani pisać. Proszę nająć
kogoś do pomocy w domu i jeszcze dzisiaj wieczorem usiąść do pisania!
Guldberg wyszedł, Elise została sama. Była przestraszona i niepewna. A jeśli
nie będzie miała czasu, żeby pisać? Nie mogła wziąć pieniędzy za coś, czego nie
zrobiła.
Wkrótce Guldberg wrócił, trzymając w ręku kopertę.
- Na książkach dla dzieci nie zarabiamy tak dobrze jak na powieściach dla
dorosłych, ale dam pani dwadzieścia koron zaliczki.
- Wolałabym zaczekać i zobaczyć, jak mi będzie szło pisanie.
Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Nasi wielcy pisarze często dostają pieniądze, zanim cokolwiek napiszą. Pani
jeszcze do nich nie należy, ale nie zdziwiłbym się, jeśli pewnego pięknego dnia tak się
stanie. Proszę przyjąć tę zaliczkę, pani Ringstad. Nie musi pani mi jej zwracać, nawet
jeśli z książki nic nie wyjdzie - powiedział, niemal wciskając jej kopertę do ręki. -
Dziękuję, że powiedziała mi pani prawdę. Dało mi to do myślenia.
Pan Guldberg ukłonił się, co znaczyło, że rozmowa dobiegła końca. Elise
pośpiesznie wyszła z pokoju.
Miała wrażenie, że koperta ją pali. Guldberg zrobił to, bo jej współczuł, była
tego pewna. Czuła, że palą ją policzki. Co za wstyd! Współczuł jej, bo powiedziała
mu o matce chorej na suchoty i ojcu, który był pijakiem. Nie powiedziała mu jednak,
ż
e ojciec nie żyje, a matka wyszła ponownie za mąż za mężczyznę z dobrej rodziny,
ż
e Hilda pozostawała na utrzymaniu mężczyzny o wysokiej pozycji społecznej, a ona
sama mieszkała w domu z ogrodem. Nędznym w porównaniu z willami na wzgórzu
Aker czy na Josefine gate, ale w domu nie było szczurów, a na korytarzu smrodu
wychodka. Poza tym wcale nie byli biedni, mimo że nie starczało im na wszystkie
potrzeby.
Najgorsze jednak, że nie powiedziała mu najważniejszego, mianowicie że jej
zamiarem nie było pisać o biedzie, tylko o znaczeniu miłości i uczucia, o tym, że
drobiazgi potrafią cieszyć tak samo jak rzeczy drogie i cenne. O tym, że ludzie, którzy
mieszkają w ciężkich warunkach, nie muszą być nieszczęśliwi, i o poczuciu
wspólnoty tych, którzy mieszkają wzdłuż rzeki - ludzi, którzy sobie pomagają i
troszczą się o siebie, czego wszyscy mogą im pozazdrościć.
Elise westchnęła. Może przesadzała. Prawda była taka, że życie było tu ciężkie
i że tak naprawdę nie ma czego zazdrościć, no chyba że poczucia wspólnoty.
W tym momencie zobaczyła przed sobą twarz Pedera, który stał przed nią z
szeroko otwartymi oczami i mówił jej: „Przede wszystkim sama siebie oszukujesz...”
Nie zazdrościł nawet następcy tronu, który przecież mieszkał w pięknym
zamku i nosił „marynarskie ubranko i błyszczące buciki”, było mu żal Sebastiana, bo
musiał ich opuścić, chociaż wiedział, że Sebastian będzie teraz jadał bułeczki na
ś
niadanie.
Więc może jednak miała rację...?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy wróciła do domu z kantoru, Emanuel stał przy piecyku i gotował
ziemniaki, a Jensine siedziała na podłodze, na dywaniku ze szmatek, i bawiła się
swoimi zabawkami. Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Wcześniej skończyłeś? - spytała. Emanuel odwrócił się do niej i się
uśmiechnął.
- Zrobiłem to, o czym ci mówiłem. Złożyłem wymówienie. Elise też
próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady.
- Jak zareagowali?
- Uznali, że chyba oszalałem. Podobno dzisiaj niezwykle trudno jest zdobyć
pracę w kantorze. Nie wspomniałem nic o moich planach.
Elise nie odpowiedziała, próbowała ukryć zmartwienie. Podniosła Jensine z
podłogi.
- Tak mało czasu spędzam z małą. Rano odwożę ją prosto do pani Jonsen, a
kiedy wracam, ona już idzie spać.
- Jest do ciebie list. Nareszcie! Elise aż podskoczyła.
- Do mnie? - spytała.
- Nie od Johana, tylko od wydawnictwa w Danii - powiedział Emanuel
ostrzejszym tonem i znów odwrócił się w stronę piecyka.
Elise udała, że nie usłyszała pierwszych słów.
- Myślisz, że to honorarium? - spytała.
- Jestem tego pewien. Mieli ci je wysłać pod koniec października, a już jest
początek listopada.
Rozdarła kopertę. Wszystko się zgadzało, to była informacja o jej honorarium.
- Piszą, że wypłaci mi je bank, Christiania Bank i Kreditkasse na Stortorvet.
Emanuel odwrócił się do niej i niecierpliwie spytał:
- Ile to jest?
- Sto czterdzieści siedem koron.
- Nie więcej?
- Nie więcej? Tyle zarabiam przez cztery miesiące w kantorze!
- Ale napisanie książki zajmuje ci więcej niż cztery miesiące.
- Czy ktoś twierdził, że pisarze dobrze zarabiają? Może z wyjątkiem tych
najlepszych. Poza tym dostałam dzisiaj dwadzieścia koron zaliczki na poczet
następnej książki, którą mam napisać dla wydawnictwa Grondahl & Son.
Emanuel uniósł brwi.
- Zaliczkę na poczet następnej książki? Myślałem, że dopiero zaczęłaś ją
pisać.
- Jeszcze nawet nie zaczęłam. Poszłam do nich podczas przerwy obiadowej i
zaproponowałam, że napiszę książkę dla dzieci. Guldberg tak się tym zachwycił, że
dał mi zaliczkę, mimo że nie napisałam jeszcze nawet jednego zdania.
Emanuel zamrugał.
- Dostałaś pieniądze, mimo że nic jeszcze nie napisałaś? Elise przytaknęła.
Czuła, jak rozpiera ją duma.
- Próbowałam protestować, ale powiedział, że nie będzie żądał zwrotu, nawet
jeśli książka okaże się nieudana.
- Boże drogi, rzeczywiście musi w ciebie wierzyć! O czym chcesz pisać?
- O Pederze!
Emanuel zmarszczył czoło, spochmurniał.
- Chyba nie zamierzasz pisać o nas?
- Nie, książka będzie o Pederze - powiedziała Elise i się roześmiała. - Nie rób
takiej przerażonej miny. Dam ci do przeczytania każde zdanie, jeśli coś ci się nie
będzie podobało, to skreślę. To będzie książka o małym, bystrym chłopcu, który
mówi różne śmieszne rzeczy, któremu może nie najlepiej idzie nauka w szkole, ale
który swoje wie. Chcę pokazać bogatym, że nie zawsze trzeba użalać się nad tymi,
którzy mają mniej. Że czasem może być wręcz odwrotnie. Ci, którzy nie mają różnych
dóbr, mają być może coś innego: gromadkę zdrowych dzieci czy po prostu zdolność
cieszenia się z drobiazgów.
- Bogaci też to potrafią.
- Oczywiście, ale jest im trudniej. Trzeba być silnym, żeby udźwignąć własne
bogactwo, jak to się mówi.
Emanuel żachnął się i znów stanął przy piecyku.
- Kto natchnął cię tym pomysłem?
- Wang - Olafsen. Peder spodobał mu się, już kiedy spotkał go za pierwszym
razem. Gdy szliśmy Radhusgaten, spotkałam redaktora z wydawnictwa. Próbowałam
go wyminąć, ale zauważył mnie. Pytał, co ostatnio piszę, i Wang - Olafsen się
zaciekawił.
Emanuel nagle się odwrócił.
- Na litość boską, Elise! Musisz być bardziej ostrożna! Jeśli Wang - Olafsen
zacznie podejrzewać, że to ty kryjesz się za tym pseudonimem, to koniec tajemnicy.
Elise przytaknęła z poczuciem winy.
- Próbowałam się wykręcić, oznajmiłam, że przyjęto mi kilka drobnych
opowiadań i że redaktor co prawda zachęca mnie do pisania, ale że nie mam czasu.
- Na pewno zacznie coś podejrzewać. Wie, z jakiego środowiska pochodzisz.
To nie jest powszechne, że robotnica pisze opowiadania. Jeśli się zastanowi, z
łatwością się domyśli.
- Co miałam zrobić? Nie wiedziałam, że nagle stanie przede mną Guldberg.
- Nie musiałaś iść razem z Wang - Olafsenem, mogłaś powiedzieć, że jesteś
tam służbowo i nie masz czasu.
Elise przytaknęła, zasmucona.
- Powiedziałam mu to, ale nie mogłam zakazać mu, żeby mi towarzyszył.
Nagle się rozpromieniła.
- Może pójdę do niego i poproszę, żeby nikomu o tym nie mówił? Powiem
mu, jakie to może mieć dla mnie skutki, jeśli sprawa wyjdzie na jaw. Mogę nawet
stracić pracę.
Emanuel znów zmarszczył czoło zamyślony.
- Może. To chyba rozsądny człowiek. Straciłem serce do jego syna, ale o ojcu
nie mogę nic złego powiedzieć.
Na zewnątrz dał się słyszeć tupot stóp i podniecone chłopięce głosy. Po chwili
drzwi się otworzyły z hukiem i do kuchni wpadli chłopcy.
- Emanuel? Jesteś w domu?
Twarz Pedera się rozpromieniła. Podrzucił czapkę pod sam sufit i wykonał
taniec zwycięzcy.
- Hura! Hura! Hura! Emanuel chwycił się za głowę.
- Spokojnie. Musicie tak strasznie hałasować? Umyjcie ręce i usiądźcie. Na
obiad są tłuczone ziemniaki. Chcę, żebyśmy zjedli w spokoju.
Hałas natychmiast ustał, wszyscy usiedli do stołu.
Evert pomógł Hugo wejść na krzesło, a Elise wzięła Jensine na kolana i
zaczęła ją karmić. Hugo radził już sobie sam, mimo że kilka razy źle włożył łyżkę do
buzi i jedzenie spadło mu na śliniak.
- Mmm.
Peder jak zwykle nie był w stanie się opanować.
- Nie szkodzi, że Sebastian jada bułeczki, ja wolę tłuczone ziemniaki. Jak ty
sobie z tym radzisz, Emanuelu, przecież jesteś mężczyzną?
Emanuel się uśmiechnął.
- Mężczyzna też potrafi gotować, tylko musi się skupić. Kiedy chłopcy zaczęli
odrabiać lekcje, Elise i Emanuel zabrali najmłodsze dzieci ze sobą do pokoju.
Niedługo powinny pójść spać, ale Elise zwlekała, mając nadzieję, że może rano
pośpią trochę dłużej. Przez ostatnie kilka dni Hugo budził się o piątej, o godzinę za
wcześnie.
Elise posadziła Jensine na podłodze i namówiła Hugo, żeby się z nią bawił. W
pokoju było przyjemnie i ciepło, Emanuel napalił tu jeszcze przed południem. Teraz
jak zwykle usiadł z gazetą, a Elise przy maszynie do szycia. Musiała pozszywać
podarte koszule i spodnie.
- Kiedy zamierzasz pisać tę książkę? - spytał Emanuel. Starał się, żeby jego
głos brzmiał jak zwykle, ale Elise słyszała, że był spięty. Na pewno zrobiło to na nim
wrażenie.
- Mam nadzieję, że kiedy dzieci pójdą spać, będę miała kilka godzin spokoju.
- Więc koniec z głośnym czytaniem?
Nie zamierzała dociekać, czy był zawiedziony, czy przeciwnie - ulżyło mu.
- Nie na zawsze, mam nadzieję - powiedziała. - Poza tym pewnie nie każdego
wieczora będę w nastroju, żeby pisać. Jeśli będę zbyt zmęczona, nie dam rady.
- Zwykle jesteś - powiedział Emanuel. Spojrzał na nią i się uśmiechnął, jakby
chcąc załagodzić sytuację.
Elise westchnęła.
- Pewnie tak. Chyba odłożę te dwadzieścia koron, nie wydam ich teraz.
Zobaczymy, jak mi będzie szło.
- Przecież powiedział ci, że nie będzie żądał ich zwrotu.
- Mam jeszcze własną godność. Nie przyjmuję jałmużny. Emanuel spojrzał na
nią zdziwiony.
- Tak to odebrałaś? - spytał.
- Tak się czułam, kiedy wychodziłam z wydawnictwa. Pomyślałam, że dał mi
je, bo mi współczuł. To było przykre.
- Nie sądzę, żeby tak było, Elise. Wydawnictwo to też przedsiębiorstwo, nie
rozdaje pieniędzy za nic. Najwyraźniej w ciebie wierzy i powinnaś być z tego dumna.
Pomogę ci, ile będę mógł, żebyś miała czas pisać, ale nie obiecuję, że będę mógł to
robić także wtedy, kiedy już otworzę sklep.
Spojrzał na stos ubrań, które trzeba było naprawić.
- Musisz teraz to robić? Nie możesz zacząć pisać?
- Dopóki dzieci nie śpią, i tak nie dam rady. Muszę mieć spokój. Poza tym nie
mogę pozwolić, żeby chłopcy szli do szkoły z dziurami na kolanach.
- Mówiłaś, że byłaś na Mollergata i kupiłaś im ubrania.
- To prawda, ale były w gorszym stanie, niż sądziłam.
- Może lepiej kupować nowe rzeczy?
Elise nie odpowiedziała. Emanuel nie miał pojęcia, jakie mieli wydatki.
Zajmowanie się finansami należało do obowiązków żony, nie chciała go dręczyć
takimi sprawami. Ostatnio i tak miał dosyć zmartwień na głowie.
Kiedy wszystkie dzieci były już w łóżkach, uprzątnęła szycie i wyjęła kartkę
papieru i ołówek. Dłuższą chwilę siedziała i wpatrywała się w pustą kartkę. Jak miała
zacząć? Wtedy przypomniała sobie, co kiedyś doradził jej Torkild: Zacznij od
czegokolwiek. Najważniejsze to zacząć pisać, potem możesz to zmienić.
Dużymi, porządnymi literami napisała tytuł: PEDER.
Po czym zaczęła:
Peder przyszedł na świat w pewien jasny wiosenny dzień, gdy potok szumiał w
najlepsze, a potężny prąd rzeki Aker kierował masy wody do Kristianjjorden. Jego
siostry stały obie z uszami przyklejonymi do drzwi pokoju, słuchając jęków matki i
głębokiego głosu akuszerki, Lagerty, aż wreszcie rozległ się krzyk noworodka i
pozwolono im wejść i spojrzeć na małą sinoczerwoną pomarszczoną osóbkę. -
Wygląda zupełnie inaczej niż my! Coś z nim nie tak? - wykrzyknęła jedna z sióstr.
Ale z Pederem było wszystko w porządku. Miał tylko wyjątkowo duże serce,
poza tym lubił zwierzęta, mówił, zanim zdążył pomyśleć, no i z trudem uczył się
czytać.
Za to zawsze było mu do śmiechu, do płaczu zresztą też, bo współczuł
wszystkim, którym działa się jakaś krzywda.
Pewnego dnia znalazł szczeniaka, ślicznego, jasnożółtego, małego
szczeniaczka z miękkim futerkiem i łagodnymi oczkami. Zapewne się zgubił. Peder
nazwał go Puszek i pozwolił mu spać w nocy w swoim łóżku. Była zima, na dworze
trzymał mróz, nie można było go wypuścić. Peder błagał, żeby pozwolono mu go
zatrzymać, jeśli nie znajdzie się jego pan, ale rodziny nie było stać na trzymanie psa.
Peder płakał rzewnymi łzami, jakby miało mu pęknąć serce.
- Będę się dzielił z nim moim jedzeniem, więc nie będzie nas nic kosztował -
łkał. - Obiecuję robić wszystko, o co mnie poprosicie! Nie będę jadł nawet pół kromki
chleba więcej. Bardzo was proszę! .
Prosił i płakał, ale wszystko na nic. Jego ojciec nie żył, a matka od dłuższego
czasu chorowała na suchoty, nie mogła pracować, dom utrzymywały jego siostry.
Peder wziął szczeniaczka na ręce, wtulił buzię w jego futerko i powiedział:
„Nie smuć się, Puszku. Dorośli nic nie rozumieją. Wydaje się im, że jedzenie jest
ważniejsze, niż żeby mieć kogoś, kogo można kochać”.
Policja nie znalazła właściciela, szczeniaka trzeba było uśpić. Peder był chory
ze smutku, wybiegł na mróz i gdzieś zniknął. W końcu siostra znalazła go u sąsiadki,
miłej starszej pani.
- Peder - powiedziała z wyrzutem - nie pomyślałeś, że będziemy się
niepokoić?
- To chyba jedna pani Evertsen mój smutek zna - odpowiedział Peder. - Bo
miała też kociaka, co to w rzece utonął ze dwadzieścia roków temu, a ona po nim do
dziś chlipie.
Elise spojrzała niepewnie znad papieru. Może to zbyt smutne?
Emanuel przyglądał się jej.
- Mam wrażenie, że dobrze ci się pisze.
- Tylko nie wiem, czy będę mogła to wykorzystać. To chyba nazbyt smutna
historia. Torkild powiedział mi kiedyś, że najtrudniejszy jest zawsze początek. Że
trzeba po prostu zacząć, a później zawsze można to zmienić. Chyba będę musiała tak
zrobić.
- Przeczytaj mi i pozwól samemu ocenić, może będę mógł ci pomóc?
Elise zaczęła czytać na głos. Robiła to niepewnie, z wahaniem. Może Emanuel
uzna, że nie jest to dobrze napisane? Wtedy straci wiarę w siebie.
Kiedy skończyła, nie miała odwagi na niego spojrzeć.
Jakiś czas Emanuel milczał. W końcu się odezwał:
- Sama historia jest ciekawa, ale on nie może tak mówić. Ludzie, którzy stąd
nie pochodzą, nie zrozumieją takiego języka.
- Jeśli to zmienię, to nie będzie to historia Pedera.
- Oczywiście, że będzie. A nawet będzie lepsza.
Elise nie odpowiedziała. Guldberg był tego samego zdania co Emanuel, ale
Elise obstawała przy swoim. Pomyślała, że spyta jeszcze o zdanie Torkilda.
Odłożyła zeszyt i ołówek i sięgnęła po koszyk z cerowaniem.
- Nie będziesz więcej pisać?
- Nie, muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może powinnam dalej pisać
Thomasine, tę powieść, o której ci opowiadałam.
- Może tak. Też uważam, że sama historia nie jest szczególnie ciekawa. To
chyba oczywiste, że nie mogliśmy zatrzymać młodego wilczura, który dużo je, a
czytając twoje opowiadanie, można odnieść wrażenie, że Peder miał wokół siebie
strasznie bezdusznych ludzi.
- Poczytasz mi na głos coś ze „Svaerta” albo z „Husmoderen”?
- Chętnie. O czym chcesz posłuchać? - spytał Emanuel, przerzucając kartki. -
O Gondolach w Wenecji czy o Podróży Kanałem Sueskim na Cejlon'?
- Wszystko mi jedno. Czytaj, co chcesz.
Nie była w nastroju. Nagle jej dobry humor gdzieś zniknął.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy następnego dnia wieczorem skręciła w Hammergaten, zobaczyła
Kristiana idącego z Jensine na ręku.
- Emanuela nie ma w domu? - spytała Elise zaniepokojona.
- Jest na Maridalsveien. W nowym sklepie. A więc już zaczął. Tak szybko.
- Przyszedł do ciebie list. Z Ameryki. Poczuła przypływ radości.
- Od wujka Kristiana? Przeczytałeś go? Chłopiec przytaknął.
- Tak, źle zrobiłem? Na kopercie napisane było: Rodzina Ringstad.
- Oczywiście. Sama nie mogę się doczekać!
- W kopercie były jakieś zagraniczne pieniądze. Chyba jeden dolar, nie wiem,
ile to jest w norweskich koronach.
- To miło ze strony wujka! Mama pewnie się ucieszy. Peder zaczął rysunek,
który miał podarować wujkowi, ale jeszcze go nie skończył. Znalazłam go w swoich
papierach. To chyba miała być willa „Almsdorf”, ale bardziej przypomina zamek
czarownicy - roześmiała się Elise. - Nie powtarzaj mu tego. Musimy go namówić,
ż
eby skończył. Wujek Kristian na pewno się ucieszy. Emanuel dawno wyszedł?
- Kiedy wróciłem do domu, już go nie zastałem. W pokoju i w kuchni było
zimno, więc pewnie dawno.
Elise zmarszczyła czoło.
- Miejmy nadzieję, że mu się uda - powiedziała.
- Jak to?
- Że nie będzie żałował, że rzucił pracę w zakładach Myren. Nigdy dotąd nie
prowadził sklepu, nie wiadomo, czy się do tego nadaje. Schwencke to inny typ
człowieka, jest bardziej otwarty, łatwiej nawiązuje kontakt z ludźmi.
Jak tylko weszła, zobaczyła list leżący na stole. Odstawiła Hugo i od razu
zaczęła go czytać.
San Francisco, October 3, 1907
Kochana siostrzenico i wszyscy pozostali!
Dużo czasu minęło sińce I wrote. To było chyba w styczniu. Chciałem napisać
wcześniej, ale miałem too much to do. Teraz jestem w San Francisco i mam much
time, dzisiaj byliśmy w parku, było bardzo ładnie, ale jedna rzecz mi się nie podoba,
to że wszyscy mężczyźni palą. Byłem też na wycieczce automobilem, kuzyn Sean ma
znajomego, który ma automobil, odwiedziliśmy ich, ale ona bardzo źle gotuje,
jedzenie jest prawie surowe. Ona ma 24 lata, a on 40, więc rozumiecie chyba, że
wyszła za niego dla pieniędzy. Dzisiaj w parku widzieliśmy starą kobietę, która
siedziała na ławce i cerowała majtki, i ja i Sean bardzo żeśmy się uśmiali.
Zauważyłem, że tutejsi ludzie nie są tacy czyści i nie sprzątają ulic tak jak w Seattle.
Słońce świeci cały dzień, więc chodzę w samej koszuli, w ogóle nie wkładam swetra.
Są tutaj ogromne budynki i szerokie ulice i jest wspaniale. Bardzo bym chciał,
ż
ebyście mogli tu wszyscy przyjechać i nas odwiedzić. Posyłam wam dolara i mam
nadzieję, że kiedy dzieci dorosną, to do nas przyjedziecie. Powiedz Jensine, że
będziemy się cieszyć, jeśli she writes a letter. Mamy nadzieję od niej usłyszeć.
Twój wujek Kristian
Elise podniosła głowę.
- Nie jest już w Spokane, w stanie Waszyngton. Ciekawe, gdzie leży San
Francisco?
- To duże miasto na wybrzeżu. Elise się uśmiechnęła.
- Nie wątpiłam, że będziesz wiedział. Wiesz, gdzie leżą wszystkie duże miasta
na świecie. Nie rozumiem wszystkiego, co wujek pisze, ale najważniejsze chyba
pojęłam. Pisze źle po norwesku, ale nawet nie wiem, czy chodził do szkoły, kiedy
mieszkał w Ulefoss. Gdy znalazł się w Ameryce, pewnie już nie miał czasu na naukę,
tylko musiał zarabiać na życie. Znów spojrzała na list.
- Dziwne, że się przeprowadzili.
- Nie wiemy, czy się przeprowadzili, może są tam tylko na wakacjach.
- Na wakacjach? Myślisz, że są aż tak bogaci? Elise znów wróciła do listu.
- Wyobrażasz sobie, że jest tam tak ciepło, że w październiku chodzi w samej
koszuli? Pisze, że cały dzień świeci słońce. To musi być przyjemne. Powiemy mamie,
ż
eby do niego napisała. Szkoda, że jeszcze się do niego nie odezwała, przecież bardzo
się ucieszyła, kiedy się dowiedziała, że wujek żyje.
Kristian zajął się rozpalaniem w piecu, postawił garnek z wodą na ogniu. Czuć
było, że Jensine wymaga pilnego przewinięcia, okazywała zresztą wyraźne
niezadowolenie. Elise szybko rozebrała Hugo i zostawiła go samego, zaczęła
rozbierać Jensine. Emanuel mógł wrócić w każdej chwili, a bardzo nie lubił zapachu
brudnych pieluch.
Jensine i Hugo leżeli już w łóżkach, chłopcy siedzieli nad lekcjami, a
Emanuela wciąż nie było. Wyglądało na to, że będzie praco - , wał do późna, więc
Elise nie rozpaliła w pokoju, uchyliła jedynie drzwi do kuchni, żeby wpadło trochę
ciepła.
Wzięła ołówek i zeszyt i próbowała pisać, ale ciągle wracały do niej słowa
Emanuela. „Sama historia nie jest szczególnie ciekawa”. Jak mogła być tak głupia,
ż
eby mu ją przeczytać? Przez niego straciła teraz ochotę na pisanie.
Powinna była dać inny tytuł, nie Peder, tylko od razu znaleźć jakieś inne imię.
Oczywiście to tylko roboczy tytuł, ale na pewno i z tego powodu Emanuel poczuł się
bardziej dotknięty. Obawiał się, że zostanie przedstawiony w niekorzystnym świetle,
dlatego nie podobało mu się, że wykorzystała historię o szczeniaku. Z pewnością nie
zapomniał, że Peder winił głównie jego o to, że Puszek został uśpiony.
Niewykluczone jednak, że nie tylko o to mu chodziło, może rzeczywiście
opowiadanie nie było dobre?
Elise zdecydowała się zaczekać, aż wróci Emanuel, i pójść do Anny i
Torkilda. Przeczyta im, co napisała. Jeśli będą tego samego zdania co Emanuel,
będzie musiała albo zacząć od początku, albo w ogóle zrezygnować. Wtedy odda
pieniądze, nie zatrzyma ich, jeśli nie napisze książki.
Ledwie to postanowiła, usłyszała, że drzwi do kuchni się otworzyły, i wszedł
Emanuel.
- A niech to, co za pogoda!
Spojrzała na okno i zobaczyła krople deszczu, bijące o szybę. Przynajmniej nie
było już ślisko.
Emanuel wszedł od razu do niej do pokoju, odwiesił tylko kapelusz i palto i
postawił kalosze przy drzwiach.
Elise szybko uprzątnęła przybory do pisania i sięgnęła po koszyk z
cerowaniem.
- Siedzisz i cerujesz, skoro masz teraz spokój i mogłabyś pisać? - spytał
łagodnie.
- Pomyślałam, że pójdę do Anny i Torkilda. Chcę, żeby przeczytali ten
fragment, zanim zacznę dalej pisać. Jeśli powiedzą mi to samo co ty, zacznę od
początku.
Emanuel pokiwał głową.
- Bardzo rozsądnie. Mam wrażenie, że usłyszysz od nich to samo co ode mnie.
- Byłeś na Maridalsveien?
Emanuel przytaknął, był wyraźnie zadowolony, jego policzki znów nabrały
koloru.
- Zacząłem rozpakowywać rzeczy, które kupiłem od Paula Georga.
Elise już chciała spytać, skąd wziął na nie pieniądze, ale dała spokój. Zakłady
Myren pozwoliły mu odejść z dnia na dzień, może wypłacono mu pensję za cały
miesiąc?
Odsunęła koszyk, wzięła zeszyt z opowiadaniem i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie zostanę długo. Przypilnuj, żeby chłopcy nie położyli się zbyt późno.
Rano są zmęczeni.
- Pamiętasz, że miałaś odwiedzić Wang - Olafsena? Elise spojrzała na niego
zdziwiona.
- Mam iść do niego dzisiaj?
- Nie lepiej mieć to już za sobą?
- Nie jest za późno na takie odwiedziny? Już wpół do ósmej.
- Najpierw idź do niego, a potem do Anny i Torkilda. Oni nie kładą się tak
wcześnie, możesz przyjść do nich o każdej porze.
- To długa droga. Wang - Olafsen mieszka na Pilestredet, chyba nawet na
samym jej końcu, a jest już ciemno.
- Zrozumiałem, że trudno ci zwolnić się w czasie przerwy obiadowej. Panna
Johannessen ma ci to później za złe. Poza tym przestało chyba padać - dodał
Emanuel, wyglądając przez okno.
Elise zrozumiała, że bardzo zależy mu na tym, żeby Wang - Olafsen nie
zdradził jej tajemnicy, czy raczej tego, czego się domyślał.
Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. To Wang - Olafsen poddał jej
pomysł napisania książki dla dzieci. Może to jemu powinna przeczytać początek
swojego opowiadania? Należał do „wyższych sfer”, na pewno będzie potrafił jej coś
doradzić.
- Dobrze, może to nawet nie taki głupi pomysł, tylko zajmie mi to trochę
czasu.
- Nie musisz się śpieszyć, ale nie zdziw się, jeśli będę spał, kiedy wrócisz.
Z zadowoleniem zauważyła, że Kristian pomaga Pederowi w rachunkach.
Evert jak zwykle radził sobie sam.
- Wychodzę na chwilę do Anny i Torkilda - powiedziała, nie wspominając o
wyprawie na Pilestredet. Nie chciała niepokoić Pedera. Zawsze się bał, że może jej się
coś stać. Po co go niepotrzebnie martwić.
Była zmęczona, westchnęła i wyszła w jesienną szarugę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Było ciemniej, niż sądziła. Kiedy wracała do domu z kantoru, na ulicach roiło
się od ludzi, poza tym całą drogę zwykle rozmawiała z Hugo, więc nie czuła się
samotna. Teraz na ulicy nie było nikogo, a latarnie rozstawiono w dużych odstępach.
Z oddali doszedł ją dźwięk dzwonków. Minęły trzy tygodnie od pierwszej
zimowej nocy, czternastego października, od kiedy to wszystkie konie powinny mieć
dzwonki przy uprzęży. Uważała, że to miły zwyczaj, zawsze się cieszyła, kiedy je
znów słyszała. Teraz też pocieszała się, że nie była sama na dworze.
Zaglądała w okna, które mijała. Wiele domów miało okna, które sięgały
niemal do samej ulicy. Kiedy zapalano lampy, widać było wszystko, co znajdowało
się wewnątrz. Matka zawsze im mówiła, że to nieładnie i niegrzecznie zaglądać
ludziom do okien, ale Elise często to robiła. Szczególnie jeśli szła sama w ciemności.
Wtedy dobrze było wiedzieć, że tam po drugiej stronie są ludzie.
Szła szybkim krokiem, żeby nie zmarznąć i jak najszybciej wrócić do domu.
Cieszyła się, że deszcz przestał padać, ale na chodniku były kałuże, na zboczu leżały
też stosy mokrych liści. Zaraz przemiękną jej buty, czuła, jak wełniane pończochy
chłoną wilgoć. Miała wrażenie, że z każdym krokiem dziura na pięcie robi się coraz
większa.
Kiedy dotarła do kościoła w Sagene, minął ją wóz. Dwóch mężczyzn zaczęło
za nią gwizdać i wołać. Przyśpieszyła kroku i zobaczyła, że ma przed sobą kolejną
ulicę. Ueiandsgate była równie wyludniona i ponura. Ucieszy się, kiedy w końcu
dotrze na miejsce. Nie miała pewności, czy pan Wang - Olafsen w ogóle będzie w
domu, ale musiała zaryzykować. Pewnie się przestraszy, kiedy usłyszy pukanie. Elise
pomyślała, że nie będzie wchodzić do środka, powie mu w drzwiach, z jaką sprawą
przyszła. Jeśli okaże się, że jej wizyta jest mu nie na rękę, nie pokaże mu zeszytu.
Dotarła do Waldemar Thranes gate. Zastanawiała się, czy iść nią do
Ullevalsveien, ale zdecydowała się iść Akersbakken, drogą, którą dobrze znała.
Trudno podchodziło się jej pod strome zbocze wzgórza. Czuła, że otarła sobie
piętę. Starła sobie skórę, więc pewnie dziura znów się powiększyła.
Przed wejściem do domu Paulsena juniora stały dwa piękne powozy, woźnica
pomagał wysiąść pasażerom. Zobaczyła kobiety w jasnych sukniach, dużych
kapeluszach i pelerynach lamowanych skórą. Panowie byli w cylindrach. Wszyscy się
ś
miali i głośno ze sobą rozmawiali, panował wesoły nastrój. Wszystkie okna były
rozświetlone, w domu najwyraźniej trwało przyjęcie. Dziwne, pani Paulsen umarła
tak niedawno. Jej mąż szybko się pocieszył, mimo że sprawiali wrażenie bardzo w
sobie zakochanych.
Koło cmentarza przy kościele Zbawiciela było ponuro i ciemno. Znów
przypomniała jej się baśń Starodawna Wigilia, w której to w kościele Zbawiciela
pojawiali się umarli. Zmusiła się, żeby myśleć o czymś innym i nie patrzeć na ciemny
cmentarz.
W końcu dotarła do Ullevalsveien, ale wciąż jeszcze miała kawał drogi przed
sobą. Pamiętała czasy, kiedy chodziła tędy do Świątyni, i przypomniała sobie wieczór,
kiedy pierwszy raz spotkała Emanuela. Wydał się jej taki odważny, taki przystojny i
atrakcyjny, miły i pomocny. Czy dzisiaj stosunki między nimi byłyby lepsze, gdyby
nie Johan i Signe?
Nareszcie dotarła na miejsce. Numer trzydziesty, mniej więcej wiedziała,
gdzie to jest. Niegdyś mieszkał tu malarz Edvard Munch, na pierwszym piętrze. W
„Svaerta” widziała kiedyś zdjęcie jego z rodziną, niedługo potem umarła jego matka.
Tuż obok był wielki dwór, Bakkehuset, otoczony dużym, pięknym ogrodem, ale w
ciemnościach niewiele dawało się dostrzec. Oświetlenie ulicy nie było tu dużo lepsze
niż na Maridalsveien czy na Arendalsgaten.
Przed numerem trzydziestym zatrzymał się powóz, z którego wysiadła grupka
dzieci. Miały na sobie jasne ubranka, śmiały się i rozmawiały, biegnąc do drzwi.
Sprawiały wrażenie wesołych i beztroskich. Znów pomyślała o słowach Wang -
Olafsena. Te dzieci zdawały się nie cierpieć na brak miłości i troski, ciepła czy
poczucia bezpieczeństwa.
Zaczekała, aż zniknęły za drzwiami, po chwili weszła do domu. Budynek
liczył trzy piętra. Nie wiedziała, na którym mieszka Wang - Olafsen, miała nadzieję,
ż
e na klatce będzie na tyle jasno, żeby mogła odczytać tabliczkę z nazwiskiem.
Tak, była tabliczka: „Laurentius Wang - Olafsen, adwokat”.
Adwokat? Tego nie wiedziała. Pewnie dlatego odwiedzał tyle różnych
urzędów w mieście.
Serce jej biło. Czy odważy się zapukać? Nie mogła jednak wrócić do domu i
powiedzieć, że nie odważyła się zapukać do drzwi, skoro przeszła taki kawał drogi.
A jeśli miał gości? Widziała, że u Paulsena juniora odbywało się przyjęcie, a
przed chwilą grupa dzieci też najwyraźniej skądś wracała. Może ludzie, których na to
stać, właśnie teraz, kiedy było ciemno, częściej się spotykali, żeby te ponure dni
szybciej im mijały? A jeśli któryś z gości zobaczy ją w drzwiach i zacznie się
zastanawiać, co pan Wang - Olafsen może mieć z nią wspólnego? Ludzie zaczną się
interesować, zaczną go wypytywać, aż w końcu pewnie powie, że jest pisarką, żeby
dłużej go już nie męczyli. Może się stać tak, jak Emanuel się obawiał.
Nie, wymyśliła sobie to wszystko, żeby uniknąć czegoś, czego się obawiała,
pomyślała zła na samą siebie. Wyprostowała się i uderzyła mosiężną kołatką.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Chwilę trwało, zanim usłyszała kroki w mieszkaniu. Wstrzymała oddech.
Mężczyzna zmrużył oczy. Na klatce panował półmrok, a w mieszkaniu było
jasno. Odniosła wrażenie, że w pierwszej chwili jej nie poznał jej, nagle jednak jego
twarz się rozpromieniła.
- Pani Ringstad? Co za miła niespodzianka!
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam do pana prośbę. Mężczyzna
otworzył szeroko drzwi.
- Proszę, niech pani wejdzie - powiedział.
- Nie muszę wchodzić do środka, możemy porozmawiać w progu.
- Chyba aż tak się pani nie śpieszy? Na klatce jest zimno, nie chce pani wejść?
Elise weszła za nim do przedpokoju. Był to długi korytarz, na ścianie wisiało
lustro w złoconych ramach, pod nim stał wąski stolik ze złoconymi nogami i z
marmurowym blatem. Na podłodze leżał dywan tak gruby, że miała wrażenie, że się
w niego zapada, ściany pokrywała jedwabna tapeta w kolorze głębokiej czerwieni.
Elise pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała tak ładnego przedpokoju.
- Zdejmie pani chustę? W pokoju jest ciepło, o tej porze roku trzeba już palić
w piecach.
Elise zdjęła chustę, jak prosił, i zrobiło się jej wstyd, że jest tak biednie
ubrana.
- Piła pani już kawę, pani Ringstad? Gosposia właśnie podała mi świeżo
zaparzoną, jest bardzo smaczna. Poza tym kucharka zaczęła już szykować świąteczne
wypieki, możemy spróbować, jak smakują. Jeśli ładnie ją poproszę, na pewno nam
coś da - powiedział, uśmiechając się dobrotliwie.
- Dziękuję - odparła Elise. - Nie chciałam panu przeszkadzać bardziej, niż to
konieczne.
- Szła pani całą drogę z Hammergaten? Elise przytaknęła.
- I wracać też pani będzie na piechotę?
Zakłopotana przygryzła wargę. W tym momencie spostrzegła swoje
przemoczone buty i pomyślała, że przecież nie może w nich wejść. Zdjąć ich jednak
też nie mogła, bo zobaczyłby, że ma dziurę na pięcie. Czuła, że się rumieni ze wstydu.
W jakiś przedziwny sposób zrozumiał chyba jej problem.
- Na pewno przemoczyła pani nogi. Znajdę pani jakieś domowe pantofle po
mojej żonie.
Zniknął, ale zaraz wrócił, niosąc parę puszystych, miękkich kapci.
- Proszę je włożyć, żeby pani się nie przeziębiła, a ja tymczasem pójdę
porozmawiać z gosposią.
Kiedy wrócił, Elise zdążyła już zdjąć swoje mokre, za małe na nią buty i
włożyć kapcie. Pęcherz na pięcie pękł, na szczęście miała chusteczkę, którą
przyłożyła na ranę, żeby nie zabrudzić pantofla krwią. I tak było jej nieprzyjemnie z
powodu mokrych pończoch.
Mężczyzna otworzył przed nią drzwi. Weszła do ciepłego, przyjemnego
pokoju, gdzie na podłodze leżał dywan równie gruby jak ten w przedpokoju, w
kominku palił się ogień. Była tam też ładna biblioteczka z drzwiami ze szkłem,
kanapa i fotele obite zielonym aksamitem tak jak u Carlsenów, wszędzie stały paprot-
ki i przeróżne ozdóbki. Wskazał jej jeden z foteli przy kominku, sam usiadł w drugim.
Między nimi stał mały okrągły stolik z miedzianym blatem, na stole zaś patera z
ciastkami, których nazwy ledwo znała.
Czy mogła się nimi raczyć, podczas gdy chłopcy w domu jedli stary chleb z
serem?
- Pomyśleć, że mnie pani odwiedziła, pani Ringstad. Nie śmiałem nawet mieć
takiej nadziei. Proszę pić kawę, póki gorąca, i częstować się wypiekami. Biedna Nelly
za bardzo mi dogadza, nie rozumie, że apetyt starzejącego się człowieka ma swoje
granice.
Elise się roześmiała.
- Nie wygląda pan na starzejącego się człowieka.
- Miło, że pani tak mówi, ale skończyłem już pięćdziesiątkę. Czy pani mąż
wyszedł już ze szpitala?
- Tak, i chyba znacznie lepiej się czuje, mimo że lekarze nie potrafili
powiedzieć, co mu dolega.
- Miejmy więc nadzieję, że to nic poważnego. Tyle różnych rzeczy ma wpływ
na nasze zdrowie, czasem jedynie przejściowo. Właśnie czytałem w gazecie artykuł o
znanym duńskim lekarzu Hindenhede. Uważa, że mleko i jajka to bardzo cenne
produkty spożywcze, podczas gdy mięso powinno być luksusem w naszej diecie.
Twierdzi, że najbardziej potrzebujemy owoców, cukru i warzyw, szczególnie
korzennych. Żywność w Norwegii jest jednak droższa niż w Danii i nie wszystkich
stać na produkty, które wymienia. Według niego najważniejsze jest mleko.
Szczególnie dzieci powinny pić dużo mleka. Pisze też, że coraz więcej ludzi choruje
dlatego, że je za dużo, a nie z powodu niedożywienia.
Elise pomyślała, że dawno już nie jedli ani owoców, ani warzyw, ale chłopcy
dostawali melasę, która była chyba tak samo pożywna jak cukier. Mleko pili
codziennie, ale zdarzało się, że już skwaśniałe. Nie mogła go jednak wylać, mimo że
nie nadawało się do picia; to byłoby marnotrawstwo.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, pani Ringstad - dodał pośpiesznie jej
gospodarz. - Nie twierdzę, że pani mąż zachorował z powodu tego, co je, chcę tylko
powiedzieć, że wiele różnych rzeczy może mieć znaczenie. Może źle się czuje w
pracy? A może trudno mu się przyzwyczaić do życia w mieście?
Elise przytaknęła.
- Też o tym myślałam. W kantorze nie czuł się dobrze, ale złożył już
wypowiedzenie, teraz będzie prowadził sklep.
Mężczyzna sprawiał wrażenie niemal przerażonego.
- Będzie kupcem? Skąd przyszło mu to do głowy? Poradzi sobie? Nie
wystarczy otworzyć sklep, to wymaga dużo zachodu.
- Nie wiem, czy ma zdolności w tej dziedzinie, ale może liczyć na pomoc
swojego przyjaciela, zarówno w kwestii lokalu, jak i doboru produktów.
Wang - Olafsen wyglądał na przerażonego.
- Lokalu?
- Tak, wynajął parter w jednym z tych małych drewnianych domków przy
Maridalsveien, nieco poniżej dworu Voienvolden. Na strychu i w piwnicy mieszkają
lokatorzy.
- Na pewno będzie musiał płacić czynsz, skoro lokal ma okno i drzwi
wychodzące na ulicę.
Tego Elise nie wiedziała, chociaż sama już wcześniej też się nad tym
zastanawiała, jednak jak tylko zaczynała zadawać pytania, Emanuel się irytował.
- Myślę, że pomógł mu jego przyjaciel, także w sprawach finansów. Dobrze
mu się wiedzie, zna się na handlu i radzi sobie.
Na czole Wang - Olafsena pojawiła się głęboka bruzda. Elise żałowała, że mu
o tym powiedziała. Nie miała pewności, czy Emanuel będzie z tego zadowolony.
- O tym chciała pani ze mną porozmawiać, pani Ring - stad? - spytał
mężczyzna zaniepokojony.
Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Nie, o czymś zupełnie innym, o czymś, co dotyczy mnie samej. Zauważyłam,
ż
e zdziwił się pan, kiedy się okazało, że znam pana Guldberga z wydawnictwa
Grondahl & Son. Pomyślałam, że pewnie zaczął się pan zastanawiać...
Mężczyzna uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Chce mi pani coś wyznać? Przyznaję, pani Ringstad, że bardzo mnie to
zaciekawiło. Do tego stopnia, że zadzwoniłem do pana Guldberga, który potwierdził
moje domysły. Gratuluję! Zaimponowała mi pani.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Przyszłam, bo chcę pana prosić, żeby pan nikomu o tym nie wspominał. Nie
bez powodu zdecydowałam się na pisanie pod pseudonimem.
- Prędzej czy później prawda zawsze wychodzi na jaw, ale jeśli chce pani
przez jakiś czas zachować wszystko w tajemnicy, to oczywiście obiecuję, że nie będę
tego rozgłaszał.
- Nie sądzę, żeby pan do końca rozumiał moją sytuację. Książka, która została
przyjęta do druku w Danii i w Norwegii, opowiada o robotnikach mieszkających nad
rzeką Aker, o pewnej wdowie, która traci pracę, bo zdarzyło się jej spóźnić do pracy, i
która z rozpaczy wychodzi na ulicę, żeby móc utrzymać swoje dzieci, o dziewczynie,
która odbiera sobie życie, chcąc uniknąć podobnego losu, o pomocnicy, która jest
wykorzystywana przez majstra, i tak dalej. Wiem, że książka wywoła poruszenie i
oburzenie. Właściciele fabryk, dyrektorzy i majstrowie poczują się urażeni, a ludzie
mieszkający na drugim krańcu miasta będą oburzeni, że takie rzeczy w ogóle ukazują
się w druku. Będą się bać, że książka wpadnie w ręce ich synów i córek, którzy z niej
dowiedzą się o panującym nierządzie i upadku moralności. Niewiele osób rozumie, że
te potworności to negatywna strona rozwoju przemysłu - tego samego, który sprawia,
ż
e rośnie dobrobyt i coraz więcej ludzi może sobie pozwolić na coraz więcej różnych
towarów. Uważają, że to robotnicy są nie w porządku. Ludzie z osad i drobnych
gospodarstw w Romerike, Hadeland i gmin w okolicy Kristianii ściągali do stolicy w
poszukiwaniu płatnej pracy. Nie wiedzieli nic o braku mieszkań, nie zdawali sobie
sprawy z tego, że trudno będzie się im utrzymać za siedem koron tygodniowo, skoro
połowę muszą przeznaczyć na czynsz za małe, nędzne mieszkanie. Marzli, byli
głodni, a może i tęsknili za swoją wsią, i zaczęli pić. Gorzałka jest tańsza od chleba.
Pan, który tyle wie, zapewne zdaje sobie z tego sprawę.
Rozmowa ją rozgrzała, zauważyła, że mężczyzna słucha jej z
zainteresowaniem. Zachęcona mówiła dalej.
- Piszę o moim życiu, o ludziach, których znam, o środowisku, w którym
dorastałam. Każda historia jest prawdziwa, niczego nie wymyśliłam. Nie tylko
właściciele fabryk, ich rodziny i przyjaciele nie będą zadowoleni, kiedy moja książka
się ukaże, ale i sami robotnicy. Moja rodzina, moi sąsiedzi, dziewczyny, z którymi
pracowałam w przędzalni, wszyscy oni też będą niezadowoleni. Opisałam ich,
poczują się obnażeni. Wang - Olafsen przytaknął.
- Przyznaję, że nie myślałem o tym w ten sposób. Byłem pod wrażeniem, że
pani, ze swoim wykształceniem, napisała książkę, która została przyjęta. To niemal
sensacja. Cieszyłem się, że będzie to dodatkowy dochód dla pani i pani rodziny, który
na pewno się wam przyda, no i byłem dumny, że znam tak sympatyczną i zdolną
pisarkę. Pisarkę, która na pewno stanie się znana, jak zapewnia Guldberg.
Elise czuła, że się rumieni.
- Boję się, że się myli. Pamięta pan, jak zaproponował pan, żebym napisała
książkę o Pederze?
- Chętnie bym ją przeczytał - roześmiał się mężczyzna.
- Podchwyciłam pomysł i już napisałam kilka stron, ale kiedy przeczytałam je
mężowi, uznał, że to nic szczególnego.
Wang - Olafsen zmarszczył brwi i spojrzał na nią zdziwiony.
- Wydawnictwo nie przyjęłoby pani książki, gdyby nie potrafiła pani pisać.
Elise spuściła głowę, chwilę się wahała, ale w końcu zdobyła się na odwagę.
- Zastanawiam się, czy nie zechciałby pan przeczytać tego, co napisałam?
- Mnie pani o to prosi? - spytał zaskoczony. - Czuję się zaszczycony, ale nie
wiem, czy się nadaję na doradcę w sprawie książek dla dzieci. Lubię dzieci, bawi
mnie to, co mówią - szczególnie pani młodszy brat - ale nie potrafię powiedzieć, jak
taka książka powinna wyglądać.
- Właściwie to myślałam o książce, którą rodzice mogliby czytać na głos
swoim dzieciom. O książce dla całej rodziny, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.
- Ma pani ze sobą ten fragment?
Elise przytaknęła i wyjęła z kieszeni kartki papieru. Były nieco mokre na
brzegach i trochę zmięte. Znów poczuła wstyd.
- To tylko początek - powiedziała zażenowana, podając mu rękę.
Czuła się skrępowana, kiedy siedział i czytał. A jeśli uzna, że to niewiele
warte, tylko nie będzie miał serca, żeby jej to powiedzieć? Elise była przekonana, że
to wyczuje i że będzie jej wstyd.
W końcu podniósł głowę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że Wang -
Olafsen ma łzy w oczach.
- Bardzo pięknie, pani Ringstad! - powiedział schrypniętym głosem. - Ta
książka da ludziom dużo do myślenia. Jest smutna, ale życie to radość i smutek, które
się ze sobą przeplatają. Nie potrafilibyśmy naprawdę się cieszyć, gdybyśmy wcześniej
nie doświadczyli przykrości, nie wiedzielibyśmy, co to smutek, jeśli wcześniej nie
poznalibyśmy miłości. Dlatego że istnieją szare, smutne miesiące, takie jak listopad,
potem doceniamy słońce i lato. Gdyby ciągle utrzymywała się ładna i ciepła pogoda,
byłoby to czymś oczywistym i nie cieszyłoby nas tak.
Elise przytakiwała, czekając z niecierpliwością, co ma do powiedzenia o samej
książce. Oddał jej zapisane kartki.
- Pamiętam, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz. Staliśmy na Kirkeristen i
czekaliśmy, aż na głównej ulicy pojawi się Korpus Strzelców. Pamięta pani, co mi
wtedy powiedział Peder, mimo że mnie w ogóle nie znał?
Elise uśmiechnęła się zażenowana.
- Najbardziej pamiętam, jak było mi wstyd. Mężczyzna roześmiał się.
- Nie miała pani się czego wstydzić. Ja się ubawiłem jak rzadko. Jest bardzo
naturalny i bezpośredni, nie zważa, do kogo mówi, bo wszystkim mówi prawdę. Nie
owija niczego w bawełnę, jest szczery, nie ma w nim obłudy, której tak dużo dookoła
nas. Pamiętam, jak spojrzał na mnie przestraszony, kiedy w moich oczach pojawiły
się łzy radości. „Płaczesz?”, spytał zdziwiony, gotów mi współczuć. Kiedy
powiedziałem mu, że to jest mój jedyny syn i że cztery miesiące wcześniej umarła
moja żona, stał przez chwilę cicho, patrząc na mnie dużymi, przerażonymi oczami.
„To musisz być biedny!”, powiedział nagle. „Mama mówi, że nie pieniądze są
najważniejsze, tylko to, czy mamy kogoś, kto nas kocha”. Nie pamiętam, czy to były
dokładnie te słowa, mówi przecież tym swoim zabawnym językiem, mieszaniną
różnych dialektów.
- Właśnie o to chciałam pana spytać. Zastanawiam się, czy pozwolić mu tak
mówić w książce, czy też to zmienić?
- Ależ proszę niczego nie zmieniać! Jego sposób mówienia jest częścią
Pedera! Sam w sobie jest bardzo zabawny.
- Mój mąż uważa, że wielu ludzi tego nie zrozumie.
- Chyba się myli. Jeśli to ma być książka o Pederze, to trzeba pozwolić mu
mówić po swojemu.
- Też tak uważam - powiedziała Elise z ulgą. Wang - Olafsen odchylił głowę
do tyłu. Patrzył w powietrze, uśmiechając się sam do siebie.
- Pamiętam, jak nam tłumaczył waszą sytuację rodzinną. Ojciec był
marynarzem, nim podjął pracę w tkalni płótna żaglowego i zaczął pić. Matka miała
suchoty, a kiedy wróciła do domu z sanatorium, zapomniała, jak wyglądało jej
mieszkanie. Było to bardzo wzruszające, proste i szczere, bez goryczy. Nie sądzę,
ż
eby wiele dzieci potrafiło w ten sposób opowiadać.
Elise uśmiechała się, zawstydzona, ale i dumna.
- Proszę napisać, że zaprosił mnie do was do domu! Mimo że było was tam
ośmioro, łącznie z jakąś kobietą, która - jeśli dobrze pamiętam - nazywała się
Kiełbaska. Mieliście tylko sześć stołków, a przy stole nie starczyło dla wszystkich
miejsca. Dzieci usiadły na skrzyni z drewnem, żebym miał taboret dla siebie! Nigdy
nie spotkałem się z większą gościnnością!
Elise musiała się roześmiać.
- Teraz też to sobie przypominam. Współczuł panu, bo nie miał pan dużej
rodziny, i pocieszał, że syn może przywiózł ze sobą jakąś „chłopską córkę”.
- I że zanim się obejrzę, to w domu będzie nowe dziecko i już nie będę taki
biedny. Kiedy ludzie się pobierają, to potem wszystko dzieje się szybko, mówił i
podawał swoją siostrę za przykład - opowiadał mężczyzna, śmiejąc się tak, że trząsł
mu się brzuch.
Elise zaczerwieniła się, ale też nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Proszę to opisać, pani Ringstad! Jeśli ktoś się zgorszy z tego powodu, to
dowód, że z nim jest coś nie w porządku.
Nagle chyba sobie o czymś przypomniał, bo wyciągnął z kieszeni kamizelki
zegarek i spojrzał na niego.
- Boże drogi! Nie miałem pojęcia, że już tak późno! Czas w miłym
towarzystwie szybko mija, pani Ringstad. Byłem umówiony i zupełnie o tym
zapomniałem - powiedział, uśmiechając się do niej.
Elise wstała przestraszona.
- Nie, nie, proszę się uspokoić. Planowałem wyjść o tej porze, żałuję tylko, że
musimy skończyć naszą ciekawą pogawędkę. Zamówiłem dorożkę, jadę w tym
samym kierunku. Mogę panią podwieźć?
- Ależ nie musi pan...
- Jadę dokładnie w tę stronę - powiedział, otwierając szeroko drzwi. - Proszę
zacząć się ubierać, ja zaraz przyjdę.
Elise była wzruszona, ale i zażenowana. Nie wierzyła, że Wang - Olafsen jest
umówiony z kimś w Sagene, wymyślił to po to, żeby odwieźć ją do domu. Pozwolił
jej też pierwszej wyjść do przedpokoju, żeby mogła włożyć chustę i buty. Zapewne
rozumiał, że będzie się krępowała ubierać przy nim.
Jej buty zmieniły się nie do rozpoznania. Były prawie suche, ktoś musiał
powiesić je nad ogniem, zostały też wyczyszczone. Pewnie zrobiła to jego gosposia.
Było jej wstyd, że zobaczyła, jakie są zdarte i zniszczone! Poza tym zrobiły się
jeszcze bardziej ciasne, no i bolała ją obtarta pięta. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że
miałaby teraz wracać na piechotę z bolącą nogą. Schodząc po schodach, starała się nie
kuleć. Annę i Torkilda odwiedzi innym razem. Poza tym skoro pan Wang - Olafsen
był tak zachwycony opowiadaniem, mniej już zależało jej na opinii Torkilda. To cud,
ż
e nie musi wracać do domu na piechotę.
Mężczyzna, jak zwykle szarmancki, pomógł jej wejść.
- Mówiłem Carlowi Wilhelmowi i Oldze Katrine, że panią spotkałem. Syn
próbował się skontaktować z pani mężem, ale nie udało mu się. Mam nadzieję, że
wrócą do swojej przyjaźni, odnosiłem wrażenie, że dobrze się rozumieli.
- Też tak myślę. Emanuel był bardzo zajęty od czasu przeprowadzki na
Hammergaten - mówiła Elise, świadoma, że nie jest to cała prawda. Nie mogła mu
jednak powiedzieć, że Emanuel nie życzy sobie mieć nic wspólnego z jego synem.
- Kiedy zacznie prowadzić sklep, nie będzie lepiej. Podejrzewam, że zajmie
mu to cały jego czas.
- Też się tego obawiam, ale nie mam serca pozbawiać go złudzeń. Może nowa
praca przywróci mu radość życia - powiedziała i zaraz tego pożałowała, dodała więc
pośpiesznie: - Przez ostatnie pół roku nie był w najlepszej formie. Nie chodzi tylko o
zawroty głowy, w ogóle źle się czuł w kantorze, bolała go głowa od zatęchłego
powietrza i jeśli ktoś zapalał fajkę. Kiedy wracał do domu, był zmęczony i nie w
humorze.
Wang - Olafsen nic nie odpowiedział i przez dłuższą chwilę jechali w
milczeniu.
Dziwnie się czuła, siedząc w dorożce i oglądając domy z tej wysokości. Przez
mały otwór w budzie niewiele dawało się dostrzec, szczególnie w ciemności, ale
kiedy mijali mały domek, położony tuż przy chodniku, zabawnie było zerknąć w
rozświetlone okna. Znów zaczęło padać. Lekka mżawka zmniejszała widoczność,
sprawiała, że gazowe latarnie zdawały się świecić słabiej niż zwykle. Drzewa były
ciemne, jak to zimą, bez liści zdawały się gołe. Gdzieś na chodniku zataczał się jakiś
biedak, poza tym nie było nikogo widać.
Wang - Olafsen wzdrygnął się.
- Chodzenie samemu po ulicy w taki wieczór jak ten musi być nieprzyjemne.
Nie bała się pani?
- Przywykłam do chodzenia po ciemku, ale rzeczywiście dziwnie się czułam
na ulicy w porze, kiedy większość ludzi jest już w domu.
- Uważam, że nie powinna pani tego robić. Kiedy zapada zmrok, dzieją się
różne dziwne rzeczy, nigdy nie wiadomo, co może człowieka spotkać. Gazety ciągle
piszą o napadach. Szczególnie w dzielnicy, w której pani mieszka.
- W Sagene chyba nie jest aż tak źle, poza tym rzadko jestem w mieście po
zmroku, mam na myśli Vaterland czy Lakkegata.
- A czegóż by pani miała tam szukać? - powiedział i westchnął ciężko. -
Przykro patrzeć, jak ta część Kristianii podupada. W Fjerdingen mieszkały kiedyś
najznamienitsze rodziny. Dwór księcia Christiana Augusta otoczony był stawami
rybnymi, nie brakowało tam jezior, mostów, pawilonów i fontann. Park ciągnął się aż
do mostu Griinderbroen! Teraz dwór zamieniono na szpital dla umysłowo chorych i
zakład pracy przymusowej dla pijaków i włóczęgów oraz miejsce spotkań ulicznic,
które przychodzą tam na badania.
- Byłam tam raz z praniem. Miałam wyprać i nakrochmalić koszule dyrektora,
ale bałam się chodzić tam sama. Natomiast i moja siostra, i ja, kiedy byłyśmy małe,
wyobrażałyśmy sobie, że jesteśmy córkami właściciela dworu Mangelsgärden.
Czytałyśmy wszystko, co nam wpadło w ręce, o tym ogromnym, pięknym domu, o
tym, jak kiedyś wyglądał, o wielkich salach z pozłacanymi lustrami na ścianach, o
kryształowych żyrandolach, O pięknych tkaninach na ścianach.
Wang - Olafsen roześmiał się.
- Gdyby nie zbudowano pałacu, co sprawiło, że ludzie bogaci się stąd
wyprowadzili, to Vaterland i Fjerdingen pewnie nie byłyby w tak fatalnym stanie, w
jakim są dzisiaj - powiedział I znów spoważniał. - To smutne, że jest taka przepaść
między bogatymi a biednymi. Właściwie rozumiem, dlaczego tak wiele osób głosuje
na Partię Robotniczą. I dlaczego Bjornstjerne Bjornson kilka lat temu tak się
zaangażował w strajk pracowników fabryki zapałek. Strajk co prawda nie skończył się
zwycięstwem robotników, właściciele nie zmienili istotnie warunków pracy. Powstał
jednak jeden związek zawodowy dla wszystkich robotników fabryki zapałek i teraz
sytuacja się tam trochę polepszyła.
Mężczyzna zamilkł, a po chwili spytał:
- Wiedziała pani, pani Ringstad, że małe dziewczynki pracowały tam od
szóstej rano do wpół do ósmej wieczorem za pensję, z której nie można było wyżyć?
Jeśli spóźniły się kwadrans do pracy, musiały czekać przed bramą do dwunastej i
traciły pół dniówki, potrącano im to z wypłaty! Warunki zdrowotne były fatalne.
Praca wśród chemicznych oparów fosforu i siarki szkodziła ich zdrowiu, dochodziło
do zatrucia fosforem, który wypłukiwał wapń i uszkadzał kości i zęby. Niektóre
dziewczęta miały też zdeformowane twarze.
Elise przytaknęła, też o tym słyszała.
- Niestety nie obędzie się chyba bez strajków, chociaż nie jestem
zwolennikiem tej formy protestu - mówił dalej Wang - Olafsen. - W norweskim
społeczeństwie dzieje się coś niedobrego. Większa część kapitału akcyjnego
norweskich przedsiębiorstw znalazła się w obcych rękach. To obcy kapitał jest teraz
właścicielem większości kopalń i prawie połowy przemysłu drzewnego. Ilość obcego
kapitału w norweskiej gospodarce jest zatrważająca. - Nagle mężczyzna się roześmiał.
- Przepraszam, pani Ringstad, zapominam, z kim rozmawiam. Na pewno to pani nie
interesuje, jest pani przecież kobietą.
- Owszem, interesuje mnie, chociaż uważam, że przede wszystkim należy
pomagać tym, którzy mają najgorzej: samotnym matkom, bezrobotnym, kobietom
wychodzącym na ulicę i chorym. Potrzebne są lepsze warunki pracy i lepsza kontrola
nad fabrykami. Są też ludzie, którzy starają się pomóc chorym, ale żeby
przeprowadzić zmiany, potrzeba silnych mężczyzn, najlepiej z wyższych sfer, którzy
mają władzę i wpływy.
- Całkowicie się z panią zgadzam. Szkoda, że Meyer, właściciel Fremad, wdał
się w spekulacje, które kilka lat temu doprowadziły do jego upadku. Był
uprzywilejowany, ale poświęcał czas na obronę tych najsłabszych. Zyskał sławę,
broniąc Hansa Jsegera w związku z nieobyczajną książką o bohemie z Kristianii.
Elise wzdrygnęła się. Zaczęła się zastanawiać, jaką nałożono na niego karę i
jak bardzo książka była „nieobyczajną”. Może ona też zostanie ukarana, kiedy ukażą
się jej opowiadania?
- To on opowiadał się za tym, żeby dzieci urodzone poza małżeństwem miały
prawo nosić nazwisko ojca i dziedziczyć po nim na równi z dziećmi urodzonymi w
małżeństwie. Osobiście uważam jednak, że tu należy postawić granicę. Co się stanie,
jeśli zdemoralizowane kobiety zaczną uwodzić synów bogaczy, żeby mieć z nimi
dzieci i w ten sposób zyskać prawo do spadku?
Elise pomyślała o Signe. Trudno było jej sobie wyobrazić, że Signe zwabiła
Emanuela po to, żeby wyłudzić część majątku Ringstadów, ale gdyby doszło do tego,
ż
e dzieci urodzone poza małżeństwem miałyby prawo dziedziczyć po ojcu, to
Sebastian zyskałby takie same przywileje jak Hugo i Jensine. Myśl ta zaskoczyła ją,
wydała się jej obca, ale przecież Sebastian nie miał wpływu na to, jak został poczęty.
Może rzeczywiście miał takie samo prawo do dworu jak Jensine. Na pewno większe
niż Hugo...
- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o książce, pani Ringstad. Mam na myśli tę
już przyjętą do druku. Mówiła pani, że pisze o ludziach, których zna. Czy chodzi
głównie o robotnice z fabryki?
- Nie tylko. Piszę o dziewczętach, które dobrze znam, i o tych, które poznałam
tylko przelotnie. W jednym z opowiadań piszę o małej dziewczynce, którą poznałam
zupełnie przypadkowo. Jej dzieciństwo przypomina mi moje. Ojciec pił, a matka
chorowała i leżała w łóżku. Była ich czternastka rodzeństwa, ale kiedy ją spotkałam,
większość już się wyprowadziła z domu. Najstarsza z sióstr pracowała od świtu do
nocy, żeby utrzymać matkę i rodzeństwo, ale pieniędzy i tak nie starczało. Kiedyś
poszłam z nią do domu i przeraziłam się tym, co tam zobaczyłam, mimo że widziałam
dużo biedy i nędzy. Matka leżała w łóżku w półmroku, żeby oszczędzić świeczek,
lampy naftowej nie mieli. Panował przenikliwy ziąb. Żywili się maczankami, czyli
suchym chlebem maczanym w kawie z cukrem. Matka poważnie chorowała, ale
brakowało jej lekarstw. Dzieci często opuszczały szkołę, niewiele się uczyły. Szkoła
nie interesowała się nimi. Meble mieli zrobione ze skrzynek po margarynie, ojciec
często bił żonę i dzieci. Kiedy się upijał, stawał się gwałtowny. Kiedyś wylał przez
okno gulasz, który miał być na urodziny jednego z nich i na który cieszyli się od kilku
dni. Zrobiło mi się ich bardzo żal. Wtedy też zrozumiałam, że wielu rodzinom wiodło
się gorzej niż nam. To błędne koło. Bieda i nędza sprawia, że mężczyźni zaczynają
pić. Piją, żeby zapomnieć, i stają się jeszcze biedniejsi. Mam wrażenie, że ludzie
bogaci nie potrafią zrozumieć, dlaczego ci mieszkający wzdłuż rzeki piją. Wang -
Olafsen słuchał uważnie.
- Co się stało z tą dziewczynką? Wciąż jest jej tak ciężko? - spytał.
- Na szczęście nie. Pewna samotna starsza pani, którą znałam, zaopiekowała
się nią. Mała mieszka teraz w ładnym mieszkaniu, ma własny pokój, ładne ubrania i
codziennie może się najeść do syta. jest wesoła i zadowolona.
- Do jej życia zawitał promyk słońca. Jest pani aniołem, który to sprawił.
Elise pokręciła głową.
- To przypadek je ze sobą zetknął - powiedziała.
- Wie pani, kiedy książka się ukaże? Elise pokręciła głową.
- Nie, nikt mi tego nie powiedział.
- Kupię ją i obiecuję, że nikomu nie zdradzę, kto ją napisał. Mam nadzieję, że
uda mi się przekonać moi przyjaciół do przeczytania jej. Dobrze im to zrobi.
Elise poczuła przypływ gorąca z radości.
- Zaraz będziemy na miejscu. Proszę pozdrowić ode mnie męża i chłopców i
dziękuję, że pani do mnie przyszła.
- To ja panu dziękuję - odpowiedziała Elise.
- Jeszcze to - odezwał się i podał jej pudełko, które cały czas stało obok niego.
- Proszę wziąć te ciasteczka dla dzieci. Utyłbym, gdybym miał jeść te świąteczne
wypieki codziennie aż do świąt - powiedział i się roześmiał.
Elise podziękowała zaskoczona. Woźnica pomógł jej stanąć na stopniu
dorożki.
Kiedy dorożka ruszyła, Elise stała i śledziła ją wzrokiem. Dorożka nie
pojechała dalej, jak podobno miała, tylko skręciła w Maridalsveien. Nie myliła się:
Wang - Olafsen mówił, że jedzie w tym samym kierunku, żeby móc ją odwieźć.
„Anioły istnieją”, pomyślała. „Także wśród mężczyzn”.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Następnego dnia, kiedy wracała do domu na Hammergaten, zobaczyła, że
okno pokoju jest rozświetlone. Odetchnęła z ulgą. Emanuel wrócił wcześniej i
rozpalił w pokoju, to dobrze.
Znów chwycił mróz, Elise marzła, bolało ją gardło. Pewnie dlatego, że
wczoraj przemoczyła nogi, poza tym Hugo też był przeziębiony, płakał w nocy i
chciał spać z nią w łóżku.
Dopiero kiedy weszła do kuchni, spostrzegła, że ktoś u nich był. Pachniało
cygarem, a na stole stało pudełko z ciastkami, które dostała od pana Wang - Olafsena.
Pokrywka leżała obok, a pudełko było w połowie puste! Emanuel poczęstował kogoś
obcego ciasteczkami, które dostała dla chłopców? Zła wpadła do pokoju, nie myśląc,
kto mógł u nich być. Pewnie Schwencke i jego rozpieszczona narzeczona. Skoro
miała tyle pieniędzy, że stać ją było pojechać do Fredriksstad, żeby pójść do cyrku,
gdzie bilet kosztuje dwie korony, to stać ją też kupić sobie ciasteczka.
Elise nagle zatrzymała się w progu. Wokół stołu siedzieli Emanuel i jego
rodzice!
Szybko wzięła się w garść, podeszła do nich i się przywitała. Spojrzała na
talerz z ciastkami, był prawie pusty.
- Przestraszyliśmy się, kiedy Stangerudowie powiedzieli nam, że Emanuel jest
chory - powiedziała zmartwionym głosem pani Ringstad.
Więc mieli kontakt z rodzicami Signe, pomyślała zdziwiona. Wydawało jej
się, że są zagorzałymi wrogami.
- Ale nie wygląda na szczególnie chorego - dodał pan Ringstad i się
uśmiechnął. - No i został przedsiębiorcą, otworzył sklep na Maridalsveien, całkiem
nieźle.
Jensine siedziała na dywaniku ze skrawków i gryzła ciastko. Dookoła niej na
dywaniku leżało pełno okruszków. Sprawiała wrażenie spokojnej i zadowolonej, więc
trudno, pomyślała Elise.
- Chodź, usiądź, napij się gorącej kawy. Wyglądasz na zmarzniętą - powiedział
uprzejmie Emanuel.
Hugo został w kuchni, teraz zaczął płakać.
- Muszę zdjąć z małego mokre ubranie. Cały przemókł, bo bawił się z Isakiem
na trawie.
Pośpiesznie wyszła do kuchni, zdjęła z chłopca ubranie i posadziła go na
nocniku. Dalej płakał, palce u nóg miał lodowate, ale czoło ciepłe. Może dostał
gorączki.
- Nie płacz, Hugo. Dostaniesz am - am.
Wzięła ciasteczko z pudełka i dała mu. Jeśli inni dostali, to jemu też się
należało, poza tym nie mogła teraz zająć się kolacją, skoro mieli gości.
Na szczęście się uspokoił, nieczęsto dostawał takie dobre rzeczy do jedzenia.
Ubrała go w suche ubranie i zaprowadziła do pokoju. Jak tylko zobaczył Jensine,
zaraz do niej podbiegł.
- Nie przywitasz się z nami, Hugo? - spytała pani Ringstad, próbując go do
siebie zwabić.
- Nie ma czasu, widzisz chyba, mamo - powiedział Emanuel, który wyraźnie
był w dobrym nastroju. - Kiedy zobaczy Jensine, nie patrzy już na nikogo.
- Tak się przyjaźnią? Dobrze, że Jensine ma starszego brata, z którym może się
bawić. Tobie tego brakowało. Biedaku, nie miałeś się z kim bawić, chyba że z
dziećmi ogrodnika.
Pan Ringstad wziął ciasteczko i wyciągnął rękę w stronę Hugo.
- Halo, maleńki, przyjdziesz się przywitać z dużym Hugo? - spytał i zaczął coś
pomrukiwać, a kiedy Hugo do niego podszedł, uśmiechnął się do chłopczyka.
- Duży Hugo - powiedział malec, łapczywie chwytając ciastko.
- Mam wrażenie, że on mnie pamięta - powiedział pan Ringstad zadowolony.
Pani Ringstad wzięła jeszcze jedno ciasteczko.
- Przyszedł, bo zwabiłeś go ciastkiem, oszuście.
Elise śledziła wzrokiem wędrówkę ciastka z talerzyka do jej ust. W spiżarni w
Ringstad stało na pewno wiele takich pudełek z ciastkami, szczególnie teraz przed
ś
więtami. Rodzice Emanuela nie rozumieli, jak rzadko oni mieli okazję jeść takie
smakołyki.
- Co słychać w Ringstad? Czy skończyliście już ubój? - spytała Elise.
- Osiemnastego października zwykle bijemy woły, na świętego Łukasza,
wodnika, jak mówimy, bo zawsze wtedy pada.
- Brałeś w tym udział, kiedy byłeś mały? - spytała Elise Emanuela, który
pokręcił głową.
- Nie, tego dnia wszystkie dzieci wysyłano na wieś szukać „fartucha” -
odpowiedział Emanuel, uśmiechając się.
- Jakiego fartucha? - spytała Elise, nic nie rozumiejąc.
- Dorośli to wymyślili, żeby się nas pozbyć. Chodziliśmy od chałupy do
chałupy i pytaliśmy gospodarzy, ale wszyscy odsyłali nas dalej, to był taki rytuał.
Kiedy w końcu wracaliśmy do domu, było już po uboju.
Do pokoju wpadł Peder, sam. Miał wypchane kieszenie spodni i wyglądał,
jakby zaraz miał pęknąć z dumy.
- Zgadnijcie, co mam w kieszeni!
- Ależ Peder, nie widzisz, kto tu jest?
Peder spojrzał na Ringstadów zawstydzony, ukłonił się nisko i wyciągnął
brudną piąstkę. Ringstad spytał, śmiejąc się:
- No to co masz w tych kieszeniach, Peder?
Peder tylko czekał na to pytanie. Wywrócił obie kieszenie, z których wypadł
kawałek kiełbasy, brudne jabłko, piętka chleba i kawałek żółtego sera, to znaczy
przynajmniej kiedyś był żółty. Na koniec z kieszeni wypadły jeszcze dwa małe
kawałki słoniny.
- Skąd ty to wszystko masz? - spytała Elise, przyglądając się mu coraz bardziej
podejrzliwie.
- Dostałem to! - wykrzyknął. Najwyraźniej domyślił się, co Elise chciała
powiedzieć, bo zareagował złością. - Słowo honoru! Pomogłem starszej pani wejść po
schodach, a ona akurat była w sklepie, no i dała mi to wszystko. Powiedziała, że nie
potrzebuje tego, że chciała to wyrzucić, ale kiełbasa jest w porządku, próbowałem -
mówił dalej Peder, głos mu się łamał, o w oczach miał łzy. - Myślisz, że to ukradłem?
Nigdy nikomu nic nie ukradłem, chyba że śniadanie Olafowi, które on i tak
wyrzuciłby do kosza.
Elise zrobiło się przykro.
- Przepraszam, Peder, o nic cię nie podejrzewałam, tylko nie bardzo
rozumiałam, gdzie znalazłeś te wszystkie rzeczy.
- Pomóż Elise wyrzucić je do śmietnika - odezwała się nagle pani Ringstad.
Peder odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Wyrzucić do śmietnika? Przecież to jest jedzenie!
- Nie będziesz chyba jadł takich brudnych rzeczy, mógłbyś zachorować.
Peder spojrzał na Elise pytającym wzrokiem.
- Można zachorować, jeśli zje się słoninę? Elise pokręciła głową i uśmiechnęła
się.
- Nie, jeśli zjesz trochę, to nie. Weź jedzenie do kuchni i zjedz, jeśli masz
ochotę. Potem dam ci na deser ciastko. Dostałam pudełko świątecznych wypieków od
„dżentelmena” wczoraj wieczorem, chciałam wam zrobić niespodziankę.
- Bardzo smaczne ciasteczka - powiedziała pani Ringstad z uznaniem. - Nawet
lepsze niż nasze - dodała i wzięła jeszcze jedno.
Zarówno Elise, jak i Peder powiedli za nim wzrokiem. Elise wiedziała, że
chłopiec myśli to samo co ona.
Ringstadowie mieli nocować u Carlsenów, zamówili dorożkę na ósmą. Elise
musiała położyć najmłodsze dzieci spać. Peder musiał usiąść do lekcji. Ledwie to
zrobił, weszli Evert i Kristian. Zdążyli się przywitać z gośćmi i państwo Ringstad
zaczęli się ubierać.
Elise spojrzała na nich zdziwiona, poszła po Jensine, żeby mogli powiedzieć
jej „dobranoc”.
- Już się państwo ubieracie? - spytała. Pani Ringstad uśmiechnęła się.
- Starzy ludzie potrzebują trochę więcej czasu. Peder porzucił zeszyty i stanął
za Elise.
- Wcale nie jest pani stara, tak uważam, pani Ringstad. Pani Ringstad się
uśmiechnęła, wyraźnie mile zaskoczona.
- Tak uważasz? Miło mi to słyszeć, Peder.
- Nie jesteś stara, tylko trochę dziwna - dodał, tłumacząc.
Pan Ringstad roześmiał się, czochrając mu włosy:
- No to macie coś wspólnego, Peder!
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy tydzień później Elise pośpiesznie szła przez most podczas przerwy na
obiad, zobaczyła, jak w drzwiach kuchennych znika jakiś mężczyzna i kobieta.
Zwolniła tempo. Jeśli Hilda ma gości, to może powinna wrócić do kantoru.
A może to po prostu ludzie z misji? Często odwiedzali mieszkania
robotników, żeby znaleźć tych najbardziej potrzebujących. Mógł to też być inspektor
epidemiologiczny, który sprawdzał, czy ktoś z domowników ma suchoty. W końcu
mógł to też być ktoś, kogo znała i z kim się z przyjemnością zobaczy.
Wahając się, szła dalej. W razie czego znajdzie jakiś pretekst, uda, że ma do
przekazania Hildzie wiadomość, i zaraz wyjdzie.
Z wewnątrz dochodziły głosy dzieci i śmiech. Jeśli byli to ludzie z misji albo
inspektor, to Hilda posłałaby dzieci do pokoiku, żeby nie przeszkadzały. Elise weszła
po dwóch schodkach i zajrzała przez okno. Wtedy, ku swojemu wielkiemu zdziwie-
niu, spostrzegła Sebastiana. Stal razem z Hugo i Isakiem i skakał z radości. Przez
otwarte drzwi do pokoju widziała zarys postaci, pewnie byli to państwo Stangerud.
Radosna otworzyła drzwi i weszła.
- Sebastian! - zawołała. Uklękła i wyciągnęła do niego ręce. Jak tylko ją
zobaczył, ruszył do niej biegiem, tak że uderzył głową o jej brodę. Przestraszony
spojrzał do góry, złapał się za głowę, ale po chwili już się śmiał i tulił do Elise, a ona
podniosła go i trzymając na ręku, powiedziała:
- Jak dobrze cię znów widzieć, Sebastianie. Tak się cieszę. Pani Stangerud
stanęła w drzwiach.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Posłuchaliśmy pani, uznaliśmy, że Sebastian
powinien się spotkać z dziećmi. Wiedzieliśmy, że zwykle odwiedza pani siostrę o tej
porze dnia, więc przyjechaliśmy prosto tutaj.
- Jestem pani bardzo wdzięczna, pani Stangerud. Tęskniliśmy za Sebastianem.
Kiedy wróciłam do domu bez niego, Peder miał mi to bardzo za złe, zaczął pouczać
mnie, co jest w życiu najważniejsze. Nie rozumiał, jakie to ważne dla dziadków móc
się cieszyć wnukiem, myślał tylko o nas.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Wieczorem chcemy zajrzeć na Hammergaten, tak żeby Sebastian mógł
zobaczyć się z chłopcami i małą Jensine. O ile to pani pasuje?
Kobieta zawahała się. Elise wiedziała, czego się lęka. Pewnie wolałaby
uniknąć spotkania z Emanuelem po tym, co się wydarzyło.
- Emanuel prowadzi teraz sklep, wraca do domu późno. Chłopcy i ja jesteśmy
w domu mniej więcej w tym samym czasie.
Elise zauważyła wyraz ulgi na twarzy pani Stangerud.
- Nie zostaniemy długo. Sebastian musi iść spać. Zatrzymaliśmy się w tym
samym pensjonacie co poprzednio.
Elise weszła do kuchni, podeszła do rogu, gdzie - zawinięta w brunatny papier
i zawiązana sznurkiem - stała duża paczka.
- Mam do pani prośbę, pani Ringstad. Zrobiliśmy niedawno generalne
porządki, odłożyłam trochę ubrań, które nie są już nam potrzebne. Pani zna
miejscowych ludzi, na pewno pani wie, czy ktoś potrzebuje ciepłych ubrań na zimę.
Zwykle wkładam wszystko do świątecznych koszy Armii Zbawienia, ale przed
ś
więtami pewnie już nie będziemy w Kristianii - powiedziała pani Stangerud i
odwracając się do Elise, dodała: - Mogę panią o to prosić? Może coś z tego będzie
można przerobić na ubranka dla dzieci?
- Wszystko przejrzę, na pewno nie będzie trudno znaleźć chętnych -
odpowiedziała Elise, czując, jak ogarnia ją fala ciepła.
- Tak też myślałam. Zawieziemy to pani do domu, będziemy jechać dorożką.
Hilda zaczęła pośpiesznie nastawiać kawę, Elise pomogła jej nakryć stół w
pokoju. Nie zdąży dzisiaj zjeść obiadu, ale znała Hildę i wiedziała, że na pewno ją
czymś poczęstuje.
Ku jej zdziwieniu Hilda wniosła duży półmisek pełen placków z mąki
ryżowej, tłumacząc, że wczoraj, w niedzielę, miała gości. Elise domyślała się kogo.
- Kiedy rano zaczął padać śnieg, poczułam się w świątecznym nastroju -
opowiadała Hilda. - Postanowiłam zrobić świąteczną leguminę ryżową - dodała.
Elise nie bardzo chciało się w to wierzyć, ale nic nie powiedziała. Może
legumina należała do ulubionych dań majstra? Hilda pewnie upiekła placki przed
przyjściem Elise i chciała schować kilka dla chłopców, kiedy wrócą ze szkoły. Teraz
niewiele im zostanie.
Państwo Stangerud byli w dobrym nastroju, opowiadali o różnych zabawnych
rzeczach, które Sebastian powiedział czy zrobił. Wydawało się, że jest im dobrze
razem Elise miała nadzieję, że Signe nie będzie chciała go im odebrać, chłopcu lepiej
było u dziadków.
Widziała też, jak ładnie chłopcy się bawili w trójkę. Aż dziwne, że takie małe
dzieci tak się lubiły, dzieci w tym wieku często wolały się bawić same.
Kiedy wróciła do kantoru, nastrój jej dopisywał. Cieszyła się, że Sebastian
dobrze się czuł. Była zadowolona, syta, a wieczorem mieli przyjść Stangerudowie z
Sebastianem i wielką paczką ubrań! Nie miała wątpliwości, że odzież przeznaczono
dla dzieci i dla niej. Pani Stangerud wspomniała o potrzebujących i Armii Zbawienia,
ż
eby Elise nie czuła się skrępowana, przyjmując ją od niej.
Kiedy odwieszała chustę, wszedł majster.
- Zdążyła pani dzisiaj zjeść obiad, pani Ringstad? Najwyraźniej on też był w
dobrym humorze.
- Tak, jadłam placki ryżowe.
- Widziałem, że zostało jeszcze dużo leguminy - roześmiał się majster.
W tym momencie zauważył pannę Johannessen, która stała przy pulpicie i
patrzyła w ich stronę.
Elise przestraszyła się bezmyślności - własnej, ale także majstra. Oczywiście
nie powinna mówić nic o plackach, „potwór” mógł ich usłyszeć! Pośpiesznie podeszła
do swojego miejsca, nie chcąc przedłużać rozmowy. Wiedźma była groźna, mogła
zdradzić Hildę.
Ledwie majster zniknął, podeszła do niej panna Johannessen.
- O co chodziło z tą leguminą?
Ku swojemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się czerwieni. A powinna
raczej być zła, bo panna Johannessen mogła sobie darować tę dociekliwość.
- Majster pewnie chciał powiedzieć, że moja siostra zrobiła dużo leguminy
ryżowej, tak że zostało jej jeszcze na placki.
Panna Johannessen patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
- Majster zna pani siostrę?
- Tego... nie wiem. Pewnie wie, kim jest, pracowała jako pomocnica w
fabryce.
Panna Johannessen roześmiała się metalicznym, sztucznym śmiechem.
- Jeśli majster miałby znać wszystkie pomocnice pracujące w fabryce, na nic
już nie starczyłoby mu czasu.
Elise chwyciła się ostatniej deski ratunku.
- Bardzo nam współczuł, kiedy nasz. ojciec zginął, a mama zapadła na
suchoty. To dzięki niemu znalazło się dla niej miejsce w sanatorium.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Coś podobnego! Jeśli rzeczywiście pomaga wszystkim pijakom i
suchotnikom, to lepiej rozumiem, dlaczego ciągle jest taki zajęty. Nie wiedziałam, że
zajmuje się dobroczynnością. Rozumiem, że wtedy to pani zwróciła się do niego o
pomoc?
Elise czuła, że serce podchodzi jej do gardła ze zdenerwowania, ale zmusiła
się do zachowania spokoju.
- Możliwe, panno Johannessen. Prawdę mówiąc, już tego nie pamiętam.
Przypominam sobie tylko, jaka byłam wtedy zrozpaczona, bo mama z każdym dniem
czuła się gorzej - odparła Elise. Usiadła na krześle i wyjęła papiery, nad którymi miała
pracować.
Panna Johannessen pomaszerowała na swoje miejsce zła, z podniesioną głową.
Nie zadowoli się takim wytłumaczeniem.
Kiedy Elise wróciła z Hugo do domu, domyślała się, że dziadkowie Sebastiana
pewnie już przyszli. Dobrze, że chłopcy byli w domu, w pokoju paliło się światło!
Peder podbiegł do niej podniecony.
- Wiesz, co?! - wołał radośnie. - Był u nas Sebastian! Nie zapomniał nas!
Ś
miał się, kiedy wszedł, i od razu pobiegł do pokoju, jakby wciąż tam mieszkał.
Potem bawił się z Jensine.
- Już ich nie ma? Peder pokręcił głową.
- Musieli iść. Sebastian musiał iść spać, tak mówili. Zobaczył pudełko z
ciastkami i zjadł dwa.
Elise spojrzała na niego przestraszona:
- Pozwoliliście mu jeść świąteczne ciasteczka?
- Tylko dwa, odstąpiliśmy mu swoje - powiedział Peder z poczuciem winy.
Elise nic nie odpowiedziała, obiecała im przecież, że dostaną wieczorem po
ciastku.
- I wiesz, co jeszcze? Przynieśli ogromną paczkę z ubraniami, które mamy dać
biednym. Pomyślałem, że może... - powiedział i zamilkł.
Elise próbowała przekonać ich, że nie są biedni, że jest wiele osób, którym
wiedzie się gorzej od nich, tak im zwykle tłumaczyła. Doskonale jednak rozumiała, co
Peder miał na myśli.
- Najpierw zobaczymy, co tam jest.
Wszyscy zebrali się wokół kuchennego stołu, kiedy uroczyście zaczęła
rozwiązywać sznurek i ostrożnie rozpakowywać paczkę. Hugo stał na jednym z
taboretów, trzymając się Everta, a Kristian trzymał Jensine na ręku.
- Nie grzeb się tak, Elise! - ponaglił Peder zniecierpliwiony. Kristian spojrzał
na niego:
- Spokojnie, Peder! Śpieszysz się na pociąg?
- Na pociąg? O co ci chodzi? - spytał Evert zdziwiony.
- Głupi jesteś? Tak się mówi, kiedy ktoś się śpieszy. Evert patrzył na Pedera.
- Nie przejmuj się, Peder, Kristian też nie może się doczekać, tylko udaje, że
nie.
W końcu Elise zdjęła papier. Zrobiła duże oczy. Sukienka! W pięknym
niebieskim kolorze, z mięciutkiej wełenki! Przyłożyła ją do siebie, chyba powinna
pasować, wyglądała na prawie nieużywaną! Jak pani Stangerud mogła „nie chcieć”
takich rzeczy?
- I kurtka dla mnie! - zwołał Peder, wyciągając kurtkę z błyszczącymi
guzikami. Nie miała łat na łokciach, wyglądała jak nowa.
- Są spodnie dla mnie! - wołał podniecony Kristian. Posadził Jensine na
podłodze i przyłożył do siebie spodnie. - Są w sam raz! Skąd wiedzieli, jakie spodnie
noszę?
Peder odwrócił się do niego:
- To nie są ubrania dla nas, tylko dla biednych. Kristian spojrzał przestraszony
na Elise.
- To prawda, Elise? Nie są dla nas?
- Są. Pani Stangerud powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co chcę. Nie
wiedziała, że potrzebujemy nowych ubrań, więc pomyślała, że może znamy kogoś,
komu się przydadzą.
- Przydałby mi się taki gruby sweter! - odezwał się stanowczo Evert. - W tym
starym mnie przewiewa, zimno mi w klatkę piersiową.
- Są też skarpety i rękawice dla wszystkich - powiedziała Elise zachwycona. - I
pończochy dla mnie. Dobrze się składa, bo moje są przetarte.
Kristian patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Czemu spakowali wszystkie swoje ubrania i oddali je nam?
- Robili generalne porządki i wyrzucali niepotrzebne rzeczy.
- Wyrzucali? Jak to?
- Pani Stangerud mówiła, że zwykle wkłada ubrania do świątecznych koszy
Armii Zbawienia, ale nie będzie miała już czasu, żeby przyjechać do Kristianii przed
ś
więtami.
- Ale dlaczego oddają swoje ubrania?
- Bo mają więcej, niż potrzebują. Chłopcy patrzyli na nią wielkimi oczami.
- Są aż tak bogaci?
Na zewnątrz rozległy się kroki, Emanuel szarpnął drzwi.
- Do licha, co za pogoda!
Ostatnio zawsze tak mówił, wchodząc. Nagle stanął:
- Co tu się dzieje?
Peder pokazał mu swoją nową kurtkę.
- Dostaliśmy ubrania od babci i dziadka Sebastiana! Patrz, co dostałem!
Kurtkę z błyszczącymi guzikami i bez łat na łokciach!
Emanuel spojrzał na Elise i zmarszczył czoło.
- Stangerudowie tu byli? - spytał, a jego głos brzmiał złowrogo.
Elise przytaknęła, odwracając się do niego. Pewnie nie podobało mu się, że
przyjęli używane ubrania od rodziców Signe. Miała nadzieję, że wróci nieco później.
- Byli tu z Sebastianem, chcieli, żeby zobaczył się z dziećmi. Ubrania
właściwie nie są dla nas, tylko dla Armii Zbawienia. Pani Stangerud prosiła, żebym
się tym zajęła. Powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co zechcę.
- A ty po prostu rozdzieliłaś wszystko między siebie i dzieci? Widzę, że
wzięłaś sukienkę Signe, którą miała na sobie na Boże Narodzenie.
Elise poczuła się zawiedziona, ale postanowiła się bronić.
- Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi związać koniec z końcem.
- Dostałaś z Danii sto czterdzieści siedem koron za swoją książkę i
dwadzieścia koron zaliczki za książkę dla dzieci, a nie stać cię, żeby kupić ubrania dla
siebie i dzieci?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Nie chciała
mówić, co myśli. Jeśli okaże się, że Emanuel ma jakąś przewlekłą chorobę i nie
będzie mógł pracować, musi mieć coś w rezerwie. On najwyraźniej w ogóle o tym nie
myślał, a Elise nie chciała pozbawiać go radości związanej z nowym zajęciem.
Zdziwiona zauważyła, że znów zniknął. Czyżby tak się zdenerwował
ubraniami?
Wbiegła do pokoju i wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć, dokąd poszedł.
Przed bramą stał wóz z koniem, woźnica zdejmował właśnie dużą paczkę. W
migoczącym świetle latarni zobaczyła, jak Emanuel wyjmuje portfel i płaci mu,
następnie chwyta pakunek i zaczyna dźwigać go do domu.
Pośpiesznie wróciła do kuchni, ciekawa, co przyniesie, nie chciała jednak,
ż
eby się domyślił, że go podglądała.
Kristian bacznie się jej przyglądał.
- Dlaczego Emanuel wyszedł?
- Poszedł po coś.
Kristian patrzył na nią, nie rozumiejąc.
- Wrócił na Maridalsveien, tak?
Elise nie chciała nic mówić. Jeśli Emanuel miał dla nich niespodziankę, nie
chciała pozbawiać go przyjemności.
- Nie wiem, dokąd poszedł. Może poszukać Puszka.
- Puszek leży na skrzyni i mruczy.
- To dziwne - powiedziała Elise i nagle się zaniepokoiła. - Pójdę go poszukać -
rzuciła szybko, nie chcąc, żeby chłopcy wybiegli na dwór.
Na dworze była szarówka, padało, ale z kuchennego okna padało słabe
ś
wiatło. Nie mogła go dostrzec, dziwiła się, że tyle czasu zajęło mu dojście z bramy
do domu. Co prawda paczka wyglądała na ciężką, może musiał przystanąć i odpocząć
po drodze. Odwróciła się i weszła z powrotem.
Chłopcy śledzili ją wzrokiem, z pewnością zauważyli jej niepokój.
- Czemu nie przychodzi?
- Nie wiem. Widziałam, że przed naszą bramą stoi wóz. Miałam wrażenie, że
Emanuel coś niesie, może rzeczy do sklepu.
Zawiózłby je do sklepu, pomyślała. Paczka miała pewnie być niespodzianką.
W końcu usłyszała kroki. Elise pośpieszyła otworzyć drzwi. Wszedł Emanuel,
ale bez paczki. Był mokry, miał brudne ręce i ubranie i sprawiał wrażenie
zmieszanego.
- Przewróciłem się.
Elise spojrzała na niego przestraszona.
- Potknąłeś się po ciemku?
- Nie, nogi się pode mną ugięły. Dźwigałem paczkę, pewnie dlatego - dodał
szybko.
- Pada deszcz. Mam ją przynieść?
- Jest ciężka, niech chłopcy ci pomogą.
Chłopcy wybiegli podnieceni, Hugo i Jensine zostali w domu. Tuż za rogiem
widać było coś dużego i ciemnego, leżącego na żwirze. Peder i Elise chwycili jeden
koniec paczki, Kristian i Evert - drugi.
- Nie jest taka ciężka! - powiedział Kristian zdziwiony. - Sam dałbym radę ją
nieść.
Elise musiała przyznać mu rację, paczka była lżejsza, niż wyglądała.
Poczuła przypływ przygnębienia. Emanuel nie upad! pod ciężarem paczki, lecz
dlatego, że coś mu dolega. Ostrożnie wnieśli paczkę do środka. Kiedy weszli do
kuchni, Hugo i Jensine płakali, Emanuela nie było nigdzie widać. Elise pośpiesznie
wkroczyła do pokoju.
Emanuel leżał na kanapie, przykryty kocem robionym na szydełku przez jego
matkę. Podeszła do niego i spytała spokojnie:
- Źle się czujesz?
- Raczej dziwnie. Czuję jakieś kłucie w rękach i w nogach. Do pokoju wpadł
Peder.
- Co jest w tej paczce? To dla nas?
- To stojak na fajki. Kupiłem go bardzo korzystnie od Paula Georga.
Ostatnie zdanie skierowane było najwyraźniej do niej.
- Możemy odpakować?
- Tak, ale ostrożnie.
Nigdy by im na to nie pozwolił, gdyby nie był chory, pomyślała Elise i wyszła
do kuchni przypilnować, żeby nie zrobili czegoś nie tak jak trzeba. Znalazła nożyczki
i pozwoliła Pederowi przeciąć sznur. Potem wszyscy razem zdjęli ostrożnie papier.
Elise rozumiała podniecenie chłopców. Drugi raz tego samego dnia odpakowywali
paczkę, a nieczęsto zdarzało się im dostawać prezenty. Nawet Hugo i Jensine przestali
płakać i szeroko otwartymi oczami przyglądali się temu, co się działo.
Znów poczuła się przygnębiona. Nawet jeśli Emanuel kupił stojak korzystnie
od Paula Georga, to nie był im potrzebny. Te, które Elise widziała w oknach
sklepowych, kosztowały więcej, niż wynosiły dwu - , a może nawet trzymiesięczne
zarobki Emanuela. A on uważał, że powinna ze swoich zarobków kupować ubrania
dla siebie i dla dzieci! Kto miał opłacać czynsz, kupować naftę, opał i żywność?
Kiedy zobaczyli, co jest w środku, cała trójka oniemiała. Stojak na fajki, który
można było przymocować do ściany, był zrobiony z pięknego, wypolerowanego
ciemnobrązowego drewna, miał bogato rzeźbione krawędzie, zarówno górną, dolną,
jak i te po bokach. Z każdej strony wyrzeźbiona była głowa mężczyzny widziana z
profilu, a na haczykach wisiały fajki, jedna obok drugiej. Była nawet długa fajka z
przykrywką, może wręcz ze srebra! Wszystko to musiało kosztować majątek!
Nawet Peder milczał, dopiero po chwili wróciła mu mowa.
- Sprzeda je tym bogaczom po drugiej stronie? - spytał. Peder nadal dzielił
ludzi na tych mieszkających na wschodnim i na zachodnim brzegu rzeki, mimo że
Hammergaten leżała po tej „właściwej” stronie.
- Nie, to jest jego. Kupił stojak od Schwenckego, bardzo tanio.
Peder posłał Elise zdziwione spojrzenie.
- Jak to? - spytał.
- Bo Schwencke dużo zarabia w swoim sklepie i chciał być miły dla
Emanuela.
Twarz Pedera rozpromieniła się.
- Może Emanuel też stanie się taki bogaty jak on? Teraz, ma własny sklep?
Elise uśmiechnęła się, nie zdradzając swoich myśli.
- Kto wie? - powiedziała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Była już połowa grudnia, kiedy obudzili się rano, a na dworze szalała śnieżyca.
Kristian wyjrzał przez okno.
- Już siódmy raz w tym roku pada śnieg, lecz teraz poleży do końca zimy!
Peder i Evert skakali i tańczyli, żeby się rozgrzać, ale i z radości z powodu
padającego śniegu.
Elise wyjęła chleb i bańkę z mlekiem z szafki.
- Na pewno jeszcze przyjdzie odwilż.
- Skąd wiesz? - spytał, odwracając się do niej.
- Bo kiedy ludzie zaczynają piec na święta, wtedy zwykle na dworze robi się
cieplej.
- Wszyscy pieką na święta?
- Ci, którzy mają służbę albo pracują cały dzień, nie pieką. Poza tym to
kosztuje, zwykłych ludzi, takich jak my, nie stać na to, żeby kupić mąkę, jaja i cukier.
Peder przestał skakać i tańczyć, podszedł do okna i zaczął utykać kawałki
wełny w szczelinie między oknem a parapetem tak, jak Elise go prosiła. Zimno
ciągnęło także od podłogi, wdzierało się przez szpary w drzwiach i oknach,
powodując uciążliwy ból pleców i karku. Na szybie mróz zostawił swoje rysunki, ni-
czym świąteczne dekoracje, ale i przypominał o temperaturze na zewnątrz.
Kristian westchnął.
- Będę się cieszył, kiedy święta już miną. Pomagać teraz woźnicy to ciężka
praca. Robi mi się gorąco, pocę się od noszenia paczek. Pomagam ludziom wciągać
choinki na wóz, a nogi mi marzną, stopy mam zimne jak lód.
- Wchodzisz do nich do domu? Możesz zobaczyć, jak mieszkają? - spytał
Evert, patrząc na niego.
Kristian przytaknął.
- Niektórzy mieszkają w domach, które wyglądają jak pałace. Mają dużo
pokoi, wiszą w nich wielkie żyrandole i lustra w złotych ramach, są tam pięknie
wypolerowane komody, miękkie kanapy z poduszkami i błyszczące białe piece, które
sięgają do sufitu. Mężczyźni chodzą na co dzień w białych koszulach, mają okulary w
złotych oprawkach, a w kieszeniach złote zegarki. Chyba zarabiają więcej niż król -
powiedział, a Peder i Evert stali cicho i mieli szeroko otwarte oczy.
Elise pomyślała, że kupi w tym roku małe drzewko, pod którym dla każdego
znajdzie się drobny prezent. Emanuel miał rację, zbyt ostrożnie wydaje pieniądze,
które zarobiła na książkach. Sam wydawał dużo, kupował towary do sklepu, a teraz
wydał też sporo na stojak do fajek, nigdy jednak nie dokładał się do jedzenia czy
czynszu. Od czasu wizyty państwa Stangerud nie miał jednak żadnych nowych
nawrotów słabości i Elise przestała się w końcu bać, że znów zachoruje i nie będzie
mógł pracować.
- Peder, idź sprawdź, czy Emanuel się obudził! Mówił, że chce dzisiaj
wcześnie wstać, bo spodziewa się dostawy towaru.
Peder natychmiast posłuchał.
Zaraz jednak znów zbiegł po schodach.
- Emanuel jeszcze nie wstaje, tak mówi. Chyba źle się czuje. Spojrzała na
niego zdziwiona. Szybko posmarowała kromkę chleba dla Hugo i zaczęła gotować
kaszę dla Jensine.
- Zjadaj szybko, zaraz musisz wychodzić do szkoły! Dasz radę zawieźć
Jensine do pani Jonsen, Kristian? Skoro Emanuel jeszcze śpi?
Kristian przytaknął. Pewnie uważał, że mógł to zrobić Emanuel, skoro miał
tyle czasu.
Kiedy cała czwórka w końcu wyszła z domu, Elise ubrała Hugo i sama
przygotowała się do wyjścia. Nie zaglądała jeszcze do Emanuela. Pójdzie na górę i
spyta, czy ma dołożyć do pieca, zanim wyjdzie.
- Zaczekaj tu, Hugo, a ja pobiegnę na górę do tatusia. Zaraz wrócę.
Był tak grubo ubrany, że na pewno nie dałby rady wdrapać się po schodach, a
ona nie miała czasu wnosić go na górę. Emanuel leżał niemal cały schowany pod
pierzyną.
- Emanuelu? Naprawdę źle się czujesz? Usłyszała jakby chrząknięcie.
- Kristian zaprowadzi Jensine do pani Jonsen. Dołożyć drew do pieca przed
wyjściem?
- Poproszę.
- Spodziewałeś się dzisiaj dostawy towaru do sklepu?
- Zaraz wstanę, jeszcze tylko chwilę.
- Muszę biec, Hugo stoi i czeka na mnie w kuchni, już wpół do ósmej.
Elise pośpieszyła na dół, dołożyła drew do ognia, zła, że Emanuel leży i ociąga
się ze wstaniem, tym bardziej że wiedział, że oczekuje dostawy. Wyniosła Hugo, żeby
posadzić go w wózku.
Ś
niegu było więcej, niż się spodziewała, nie da rady pchać wózka. Denerwując
się, że się spóźni, poszła po sanki, które chłopcy dostali od Asbjorna, i posadziła na
nich Hugo.
- Musisz się dobrze trzymać, żeby nie spaść - uprzedziła malca.
Droga była nieodśnieżona i Hugo po chwili był już cały w śniegu, zaczął
płakać. Pocieszała się, że na Maridalsveien na pewno będzie lepiej, półtorej godziny
temu przechodzili tamtędy robotnicy, śpieszący do fabryki.
W tak krótkim czasie nie mogło napadać aż tyle śniegu.
Po chwili droga rzeczywiście zrobiła się lepsza, ale Hugo płakał cały czas.
Najwyraźniej bał się, że spadnie, a kiedy pochylał się do przodu, żeby lepiej chwycić
się sanek, śnieg sypał mu się na twarz. Na pewno też doskwierało mu zimno.
Brzeg jej sukni zesztywniał od śniegu i mrozu. Kiedy wreszcie dotarła do
domku majstra, była spocona i zmęczona. Hilda powitała ją na progu:
- Późno dzisiaj przychodzisz! Jest już pięć po ósmej.
- Boże, panna Johannessen nie daruje mi tego!
Wzrok Hildy padł na sanki i siedzącego na nich zapłakanego i mokrego od
ś
niegu Hugo.
- Chyba zrozumie, że w taką pogodę jest ci trudno. Elise wzięła Hugo i
zaniosła go do pokoju.
- Panna Johannessen w ogóle nic nie rozumie. Nie chce rozumieć. A tak przy
okazji to muszę ci powiedzieć, żebyś była ostrożna. Mam wrażenie, że ona interesuje
się majstrem. Kiedyś zaczęła mnie o ciebie wypytywać. Jakaś jej koleżanka widziała,
jak którejś niedzieli wchodził tu mężczyzna. Kiedy powiedziałam jej, że to pewnie był
pan Wang - Olafsen, wyraźnie jej ulżyło.
Hilda roześmiała się.
- Że też tej starej wiedźmie wydaje się, że miałaby jakąś szansę u Paulsena!
- Nie śmiej się. Jeśli odkryje prawdę, skrupi się to na tobie.
- Przepraszam. Postaram się zachować większą ostrożność. Biegnij, Elise.
Zajmę się Hugo.
Panna Johannessen stała w drzwiach, kiedy Elise weszła.
- Szkoda, że nie obowiązują tu takie same zasady, jakie obowiązują
robotników! - powiedziała lodowatym głosem, patrząc na nią zimno. - Wtedy
zamknęłabym drzwi i otworzyła dopiero podczas przerwy na obiad, a pani potrącono
by pół dniówki z wypłaty.
- Przykro mi, panno Johannessen. Śnieg był nieodgarnięty, nie dałam rady
przejechać wózkiem, musiałam wrócić po sanki. Hugo wrzeszczał całą drogę.
- Nie zauważyła pani, że pada śnieg? - spytała panna Johannessen drwiąco. -
Należy obliczać czas, biorąc pod uwagę warunki pogodowe, pani Ringstad.
Elise przytaknęła.
- Przykro mi, ale mąż zachorował, zwykle to on odprowadza najmłodszą do
naszej sąsiadki.
To nie była prawda, ale Elise musiała się jakoś ratować.
- Więc może nie należało rodzić tyle dzieci, pani Ringstad? Odnoszę wrażenie,
ż
e bierze pani na siebie więcej, niż jest w stanie udźwignąć.
Elise czuła, że robi się czerwona, czuła też, jak ze złości wali jej serce.
- Mam tylko dwoje własnych dzieci, panno Johannessen. Dwaj chłopcy to moi
bracia, trzeciego przygarnęliśmy, bo nie miał nikogo. Gdyby więcej ludzi tak robiło,
może byłoby mniej nieszczęścia w tej okolicy.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Nieszczęścia, w tej okolicy? O czym pani mówi? - powiedziała i zaśmiała się
szyderczo. - Chyba nie dała się pani nabrać na to, co opisano w tej książce, która
niedawno wyszła? Autor judzi, to jakiś socjalista! - wyrzuciła z siebie to słowo jak
jakieś najgorsze przekleństwo. - Podobno wczoraj się ukazała. Całe miasto o niej
mówi. Autor opisuje niestworzone rzeczy, które nie mają nic wspólnego z
rzeczywistością, chce, żeby czytelnicy współczuli pijakom, ulicznicom i leniom,
którym nie chce się pracować! Najgorsze, że niektórzy są tak naiwni, że skłonni są w
to uwierzyć i mogą sobie wyrobić błędne wyobrażenie o warunkach panujących w
fabrykach. Mogą wręcz zacząć winić fabryki i majstrów za nędzę w Fjerdingen i w
Vaterlandzie, jakbyśmy my ponosili winę za to, jak tam ludzie żyją. Są sami sobie
winni, skoro wydają wszystko na gorzałę albo sprzedają się za marne grosze! Cóż -
zakończyła swoją przemowę - tym razem puszczę to pani płazem. Nadrobi pani
spóźnienie po godzinach, ale jeśli to się powtórzy, będę musiała poprosić pana
Paulsena, żeby poszukał kogoś innego na pani miejsce. Nie możemy robić sobie
zaległości, bo komuś nie chce się rano wstać - oznajmiła dobitnie panna Johannessen i
pomaszerowała na swoje miejsce.
Elise pośpiesznie podeszła do pulpitu, czując, jak mocno bije jej serce. Wyszła
jej książka! Może leżała już i czekała na nią w domu!
Boże, jak przeżyje ten dzień! A jeszcze musiała zostać po godzinach!
Powinna się zmartwić gromami pani Johannessen i jej pogróżkami, ale była w
stanie myśleć tylko o książce.
„Całe miasto o niej mówi”, powiedziała panna Johannessen. Może książkę
wyłożono w oknach księgarni, a niektóre gazety zamieściły już recenzje? Gdyby
mogła teraz pójść do księgarni, weszłaby i udając, że interesują ją inne książki,
patrzyłaby, kto ją kupuje. Jeśli w ogóle ktoś ją kupował.
Wyobrażała sobie, jak obcy ludzie biorą do ręki jej książkę, zabierają ją ze
sobą do domu i czytają, co ona napisała! To doprawdy niezwykłe uczucie. Jak sen.
Po chwili jednak przypomniała sobie słowa panny Johannessen. Była zła,
wstrząśnięta, oburzona. Powiedziała, że autor judzi. Że to socjalista, jakby to był jakiś
trujący gad. Gdyby wiedziała, że to Elise napisała książkę, pewnie by ją opluła.
Czuła dziwny niepokój, pełzający po krzyżu. Panna Johannessen na pewno nie
była jedyną osobą, która tak reagowała. Ludzie się wściekną, oskarżą ją, że oczerniła
właścicieli fabryk, nie zastanowiwszy się, jakie znaczenie fabryki miały dla gospo-
darki kraju i postępu, który dokonał się w ostatnich dziesięcioleciach. Mogli źle
zrozumieć jej opowiadania, uznać, że próbuje usprawiedliwiać dziwki i pijaków oraz
ludzi, którym nie chciało się zarabiać na życie. Nie wiedzieli, że opisana przez nią
rzeczywistość dotyczy wielu tysięcy osób, którzy opuszczając swoje rodzinne strony,
nie mieli pojęcia, jak ich nowe życie będzie wyglądało. Nie usprawiedliwiła ulicznic,
próbowała tylko pokazać, że nie miały innego wyjścia. Nie usprawiedliwiła też
pijaków, próbowała jedynie tłumaczyć, dlaczego nie radzili sobie z życiem i szukali
zapomnienia w tanim bimbrze.
Zamiast próbować to zrozumieć, ludzie woleli uznać, że to wymyślone
historie.
Nagle poczuła, że ktoś się jej przygląda. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła
współczujące spojrzenie Samsona. Mrugnął do niej. Szybko znów spuściła głowę,
bojąc się, że panna Johannessen ich zauważy. Ale poczuła się lepiej. Nie wszyscy byli
jak „Potwór”, nie wszyscy też zareagują na książkę tak jak ona.
Gdy w końcu zrobiła się druga, zebrała się na odwagę i podeszła do panny
Johannessen.
- Przepraszam, mogłabym odpracować spóźnienie w czasie przerwy
obiadowej, zamiast zostawać po godzinach?
Wyglądało na to, że Potwór zaprotestuje, ale nagle zmieniła zdanie.
- Oczywiście, pani Ringstad, ale musi pani pracować całą przerwę. Może pani
zacząć wkładać te listy do kopert i adresować je, najpierw jednak musi pani zajść do
Magdy na róg i kupić mi trzy ciastka po siedem ore. Niech zapisze to na mój rachu-
nek.
Elise pośpiesznie zarzuciła na siebie chustę i wyszła w śnieżycę.
Przed sklepem Magdy wiła się kolejka. Sklepik był mały, w środku miejsca
starczało dla czterech, pięciu osób, pozostali musieli stać na schodach albo na ulicy.
Dzisiaj kolejka zakręcała aż na Sagveien. Dla większości robotnic była to najlepsza
pora na zrobienie zakupów. Po skończonej pracy zwykle śpieszyły się odebrać
najmłodsze dzieci ze żłobka, a potem biegły do domów, niepokojąc się, czy nic złego
się tam nie wydarzyło.
Elise marzła, zresztą nie ona jedna. Spojrzała na stojących w kolejce ludzi:
wszyscy trzęśli się z zimna, otulając się szczelnie chustami, kobiety były blade,
zmęczone, chude i przemarznięte.
Nagle usłyszała, jak jedna ze stojących przed nią kobiet mówi:
- Magda powiedziała, że ją kupi i będzie nam pożyczać za pięć ore.
Druga kobieta odwróciła się do niej.
- Tak powiedziała? Stać ją na to? Na pewno kosztuje kilka koron.
- Jeśli wypożyczą ją wszystkie, które tu pracują, zarobi jeszcze czterdzieści
koron. Więcej, niż dostajesz za miesiąc pracy w fabryce.
Pierwsza z nich roześmiała się.
- Jeśli pożyczy ją osiemset osób, to znaczy, że wszyscy ją przeczytają.
- Nie wszyscy potrafią czytać. Poza tym nie wszyscy mają ochotę ją czytać.
- Dlaczego? To jest o takich ludziach jak my.
- Właśnie. Myślicie, że to zabawne o tym czytać? To dla nas nic nowego.
- Mama mówiła, że tam jest o Mathilde. Czytała o tym w „Svaerta”. Skąd ten
pisarz wiedział, gdzie ona stała na tym moście? I skąd wiedział, że Oline dostała
pracę w mieście?
- Mój wuj twierdzi, że nie napisał tego żaden pisarz, tylko jakiś lekarz albo
policjant.
- Jezu. To już nigdy nie pójdę do żadnego doktora. Jeśli on donosi.
Drzwi sklepiku się otworzyły, wyszły dwie osoby. Kolejka posunęła się do
przodu.
Elise skuliła się, chciała się schować, bała się, że ktoś zada jej jakieś pytanie
albo powie coś, co ją zdekonspiruje. Najchętniej pobiegłaby z powrotem do kantoru,
ale nie mogła wrócić bez ciastek dla panny Johannessen. Poza tym paliła ją
ciekawość, co kobiety mówią o książce.
- Ja chcę ją przeczytać. Jest tam też historia pomocnicy, która zaszła w ciążę z
jednym z dyrektorów i urodziła dzieciaka. Ciekawa jestem, o kogo chodzi.
- Na pewno nie znajdziesz tam jej imienia. Mathilde i Oline też nie są
wymienione z imienia.
- Ale można się domyślić. Tyle jest tam szczegółów, że nie będzie trudno.
Przeczytam ją, żeby przekonać się, czy mój wuj ma rację. Jeśli czegoś się dowiem,
powiem wam.
- Co to da, że się czegoś domyślisz, i tak nie będziesz wiedziała na pewno. Do
diabła, ale zimno! Zaraz chyba nos mi odpadnie! Nie mogą się pośpieszyć?
Elise zesztywniała z zimna, kiedy wreszcie nadeszła jej kolej. Kobiety nie
rozmawiały więcej o książce, ale była pewna, że mówiły o Podciętych skrzydłach. Nie
mogła się doczekać, kiedy wróci wieczorem do domu i sprawdzi, czy już ją dostała.
Panna Johannessen szykowała się do udzielenia jej kolejnej reprymendy, ale
opamiętała się, kiedy zobaczyła jej zmarzniętą twarz i przemoczone ubranie.
- Widzę, że była dzisiaj kolejka - wymamrotała, chociaż dobrze wiedziała, że
do sklepiku Magdy zawsze ustawia się kolejka.
Kiedy dobrą chwilę później panna Johannessen zniknęła w gabinecie majstra,
Samson wykorzystał to i podszedł do niej.
- Proszę nie brać tego do siebie, pani Ringstad. Mam na myśli to, co mówiła o
książce. To wynika z niewiedzy.
Elise przytaknęła poważnie.
- To właśnie jest przerażające. Ludzie nie mają pojęcia, jak nam się żyje, i nie
chcą tego wiedzieć.
Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Proszę się nie poddawać. Z czasem to zrozumieją, ale to musi potrwać. Może
potrzebna będzie rewolucja?
Elise spojrzała na niego przerażona.
- Rewolucja? To przecież to samo co wojna!
- Aż tak źle nie musi być. Wystarczy zastrajkować raz, może dwa. Ludzie,
którzy coś mają, nie chcą się dzielić tym z innymi.
- Ja znam takich, którzy chcą. Kiedy przychodzą do mnie goście, a nie mam
ich czym poczęstować, pani Jonsen daje mi ciasteczka, ostatnio nawet nie chciała,
ż
ebym jej oddawała. Pewna pani, którą znam, przyniosła całą paczkę ubrań, prawie
nieużywanych. Nie sądzę, żeby chciała je wyrzucić, oddała je, bo pragnęła nam
pomóc.
- Może miała wobec pani dług wdzięczności?
Elise zamyśliła się. Samson miał rację. Pani Stangerud postąpiła tak, bo
chciała podziękować jej za te tygodnie, kiedy opiekowała się Sebastianem.
- Proszę nie przejmować się zachowaniem panny Johannessen. Ona sama
najbardziej na tym cierpi. Jak można cały czas się złościć. Musi jej być źle.
Elise przytaknęła. Jak to dobrze, że znalazł się ktoś, kto ją rozumiał!
- Chyba wiem, skąd się bierze jej wybuchowość - powiedział Samson,
nachylając się do niej. - Odkryłem, że jest zakochana w panu Paulsenie.
- Jak pan do tego doszedł? - spytała Elise, czując, że robi się czerwona na
twarzy.
- Proszę zauważyć, jak wygląda, kiedy wychodzi z jego gabinetu! Czasem
sprawia wrażenie przygnębionej, innym razem płoną jej policzki, a oczy błyszczą.
Pewnie marzy się jej, że któregoś dnia zostanie panią Paulsen. Współczuję mu -
dodał, śmiejąc się.
Elise nie zdołała się uśmiechnąć, myślała o Hildzie.
- Przypuszcza pan, że on jest nią zainteresowany? Samson znów się zaśmiał.
- Potworem? Aż tak złego gustu chyba nie ma. Od wielu lat jest sam, więc z
pewnością był z niejedną kobietą. Poza tym na pewno nie ożeni się z kobietą, która
jest biedna. Chyba pani wie, że ludzie bogaci rzadko poślubiają kogoś z innej
warstwy.
Drzwi od gabinetu majstra nagle się otworzyły i wyszła panna Johannessen.
Miała czerwone policzki, ale oczy jej nie błyszczały. Elise odniosła wrażenie, że jest
bliska płaczu. Samson wrócił pośpiesznie na swoje miejsce, ale było już za późno.
- Co to ma znaczyć? - padło pytanie. Jej głos był ostry jak nóż.
- Chciałem tylko pokazać coś pani Ringstad - powiedział Samson, a w jego
głosie brzmiał strach. On też pewnie bał się zwolnienia.
- Zakładam, że miało to coś wspólnego z pracą, panie Samson?
- Oczywiście, panno Johannessen.
Elise wstrzymała oddech. Z pewnością zaraz zacznie go wypytywać i co on
wtedy powie?
Ku jej zdziwieniu panna Johannessen podeszła do swojego pulpitu, nic więcej
nie mówiąc. Elise odniosła wręcz wrażenie, że już o wszystkim zapomniała.
Wymieniła spojrzenie z Sam - sonem. Coś musiało się wydarzyć, coś, co sprawiło, że
„Potwór” zapomniał o wszystkim dookoła.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy Elise tego wieczora skręciła w Hammergaten, zobaczyła, że w domu
panują ciemności. Emanuel pewnie był jeszcze w pracy, skoro rano zaspał. Evert i
Kristian też pewnie jeszcze nie skończyli, woźnica miał przed świętami dużo pracy, a
Evert teraz, kiedy zrobiło się zimno, musiał przynieść znacznie więcej węgla ze
szkolnej piwnicy. Ale co z Pederem?
Nie zapomniała, że niedawno zbeształa go, sądząc, że roztrwonił całe
popołudnie, zamiast odrabiać lekcje, a okazało się, że poszedł odwiedzić Emanuela.
Skoro go nie było, to niewątpliwie miał jakiś powód. Nie zamierzała się denerwować,
zanim wszystkiego się nie dowie.
W kuchni było ciemno i lodowato zimno. Nie rozebrała Hugo, tylko od razu
zapaliła lampę naftową i zaczęła rozpalać w piecu.
Skoro panował taki ziąb, to trochę potrwa, zanim w domu zrobi się cieplej.
Nie zdjęła Hugo ani czapki, ani rękawiczek. Posadziła go na stołku przy oknie i
zabezpieczyła krzesłem, żeby nie spadł. Dała mu do zabawy jakieś sprzęty kuchenne,
ż
eby miał się czym zająć. Łyżki się do tego świetnie nadawały, można było nimi
bębnić.
Odsunęła fajerki na kuchni i nastawiła garnek z wodą, kiedy nagle usłyszała
jakiś dziwny dźwięk. Stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Co to mogło być? Czyżby w
domu zalęgły się szczury?
Nic jednak nie słyszała, może to tylko myszy albo właśnie szczury pod
podłogą? Wyjęła z szafki kaszę, powąchała mleko i nalała trochę do kubka dla Hugo.
Po Jensine pójdzie trochę później, w domu musiało się nagrzać, zanim ją tu
przyprowadzi. Na szczęście drewno było suche i dobre. Otworzyła drzwi do pieca i
dołożyła kilka szczap. Potem pójdzie i rozpali w piecu w pokoju, dopiero wtedy zrobi
się ciepło. Z jakiegoś powodu ten dom był trudniejszy do ogrzania niż domek majstra,
mimo że tutaj mniej ciągnęło, no i nie było tak wilgotno od rzeki.
Wtedy znów usłyszała ten dźwięk Jakby jęk czy westchnienie. Czyżby
zapomniała wypuścić Puszka rano, przed wyjściem z domu? Czyżby został zamknięty
gdzieś w domu? Szybko ruszyła po schodach na górę. Może chłopcy zapomnieli i
zamknęli go na stryszku?
Otworzyła drzwi i głośno go przywołała, ale ani go nie słyszała, ani nie
widziała. Zwykle przybiegał, jak tylko zawołała.
Dla pewności zerknęła jeszcze do sypialni. I aż podskoczyła.
- Emanuel?
W odpowiedzi usłyszała jęk. Szybko podeszła do łóżka.
- Jesteś chory? - spytała.
- Nie czuję się dobrze, Elise. Chyba musisz pójść po lekarza.
- Cały dzień tu przeleżałeś?
- Nie byłem w stanie wstać.
Emanuel odsunął kołdrę i spojrzał na nią bezradnie.
- Miałaś rację. Problem nie w tym, że coś mi nie odpowiada, tylko że jestem
chory.
Czuła się, jakby coś w niej się zatrzymało. Mimo że właśnie tego przecież się
obawiała i często o tym myślała, to teraz, kiedy usłyszała te słowa z ust Emanuela,
przeżyła wstrząs.
- Zaraz pójdę i poszukam lekarza. Zaprowadzę Hugo do pani Jonsen.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili?
- Nie, nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje.
- Zaczekaj, aż przyjdą. Kilka minut nie ma znaczenia, skoro i tak leżę tu cały
dzień.
- Nic nie jadłeś?
- Nie, jak miałem coś zjeść, skoro nie mogę stanąć na nogach? Korzystałem z
nocnika, mogłabyś go opróżnić?
Elise zrobiła to, o co ją prosił. Jak tylko wróciła do kuchni, szybko
przygotowała kilka kromek chleba dla Emanuela, potem podniosła Hugo z taboretu i
posadziła go na podłodze.
- Nie dotykaj pieca, Hugo - przestrzegła, pokazując na drzwi od pieca, za
którymi buchały czerwone płomienie. - Au, bardzo boli.
- Hugo nie au - au - odparł malec, patrząc na okrągły otwór pieca.
Serce mocno jej biło, kiedy szła na górę, niosąc Emanuelowi jedzenie. Był
chory, może nawet poważnie. Pozostawał bezradny, nie był w stanie sam sobie radzić.
Co będzie, jeśli jutro też nie poczuje się lepiej? Jeśli już nigdy nie wstanie z łóżka?
Nie mogła odejść z kantoru, bo z czego by wtedy żyli?
Anna leżała sama w łóżku całymi dniami, kiedy pani Thoresen i Johan szli do
pracy. Trwało to tygodniami, miesiącami, latami. Mimo to zawsze była pogodna i
zawsze równie wdzięczna, kiedy ktoś przychodził ją odwiedzić. Gdy za oknem
zaczynało świecić wiosenne słońce, w jej oczach pojawiała się tęsknota, ale nigdy nie
narzekała, nigdy nie słyszała od niej złego słowa, nie buntowała się przeciwko Bogu.
Jak Emanuel poradzi sobie z tak ciężkim losem? Nie miał niezwykłej
cierpliwości Anny i jej pogody ducha, na pewno będzie zły, zrobi się ponury. A ona
będzie musiała poradzić sobie i z tym, mimo że przecież miała dosyć kłopotów.
Postawiła talerz na krześle, które przysunęła do łóżka.
- Za chwilę przyniosę ci kawę, zaraz zrobi się tu cieplej. Napalę w piecu w
pokoju i zostawię otwarte drzwi.
Emanuel nie odpowiadał.
- Coś cię boli? - spytała, spoglądając na niego.
- Jeśli się nie ruszam, to nie.
- Pobiegnę do pani Jonsen i poproszę, żeby tu przyszła, a sama pójdę po
lekarza. Kristian i Evert mają dużo pracy teraz przed świętami. Peder pewnie pomaga
Evertowi, żeby mógł wcześniej skończyć.
Emanuel w dalszym ciągu nic nie mówił, leżał tylko i patrzył na nią.
- To na pewno minie. Może to taka choroba, która przychodzi i potem mija?
Upłynęło kilka miesięcy od czasu, kiedy pierwszy raz zakręciło ci się w głowie,
dawno też nie miałeś kłopotów z nogami.
Emanuel wciąż się nie odzywał.
- Chcesz, żebym wysłała telegram do twojej matki i do ojca?
Powoli pokręcił głową.
- Co oni mogą zrobić? - spytał bezbarwnym głosem.
Elise pomyślała, że mogli mu pomóc, dając przynajmniej pieniądze, ale nic nie
powiedziała. Mają swoją dumę, nie będą błagać o pomoc.
Jak tylko znów znalazła się w kuchni, wsypała ziarna kawy do młynka i
zaczęła je mielić. Skoro chorował, niech chociaż napije się świeżo zaparzonej kawy.
Kiedy kawa w końcu była gotowa i ruszyła z nią na górę, usłyszała, że chłopcy
wchodzą do kuchni.
- Elise?
To był głos Pedera. Dobrze zgadła, przyszedł razem z Evertem.
- Muszę ci coś powiedzieć!
Elise postawiła filiżankę z kawą na krześle.
- Przyszli chłopcy, nie muszę już fatygować pani Jonsen. Poproszę tylko
Kristiana, żeby odebrał Jensine, i już idę.
Peder stał na środku kuchni i wyglądał jak bałwanek.
- Pan w szkole mnie pochwalił. Powiedział, że czytam jak pastor.
- Tylko sutanny mu brakowało - dodał Evert, dumny z Pedera.
Elise się uśmiechnęła.
- Taki jesteś zdolny?
- Tak, nawet sobie pomyślałem, że może nie jestem aż taki głupi.
- Nie jesteś, Peder. Nigdy tak nie myślałam. Masz tylko coś z oczami, coś,
czemu okulista nie może zaradzić. Lekarze też nie wszystko potrafią.
- Nie? - powtórzył Peder przestraszony. Elise nie zareagowała, tylko mówiła
dalej.
- Posłuchajcie, chłopcy. Emanuel źle się czuje, muszę iść po lekarza.
Odbierzesz Jensine, Kristian? Nakarmcie maluchy i połóżcie je spać, a potem weźcie
się do lekcji.
- Po co idziesz po lekarza, skoro on nic nie wie?
- Nie powiedziałam, że nic nie wie, tylko że nie wie, jak leczyć niektóre
choroby.
Lekarz mieszkał w tym samym budynku, gdzie znajdował się jego gabinet.
Gabinet był już dawno zamknięty, ale przywykł do tego, że ludzie pukali do jego
drzwi o każdej porze, i nigdy nikomu nie odmawiał. Elise pamiętała, że kiedyś
przyszedł do nich nawet w Wigilię. Kristian miał wtedy odrę i był tak chory, że bała
się, że umrze.
Otworzyła jej gosposia i zaprowadziła ją do pokoju. Miły zapach wypieków
wypełniał całe wnętrze.
Lekarz siedział w bujanym fotelu i palił długą fajkę. Na stoliku obok stała
filiżanka parującej czekolady, a jego żona właśnie przyniosła z kuchni cały talerz
kruchych ciasteczek. Elise nie zdążyła nic zjeść przed wyjściem i na widok wypieków
poczuła ssanie w żołądku. Miała też wyrzuty sumienia, że przeszkadza lekarzowi w
jego wolnym czasie.
- Czy to pani Ringstad przyszła? Wstał i odłożył fajkę.
- Chodźmy od razu, tak będzie najlepiej.
Zawołał gosposię, kazał jej iść i poprosić woźnicę, żeby zaprzęgał konie.
Elise otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, co się stało, ale on już był w
przedpokoju, wkładając palto i kapelusz. Wkrótce jechali już Hammergaten.
- Tego się właśnie obawiałem - powiedział, kiedy Elise w końcu wytłumaczyła
mu, co się stało z Emanuelem. - Niewiele wiemy o tej chorobie, nawet nie Wiemy, co
ją powoduje, ale musi się pani nastawić, że czeka teraz panią trudny okres, pani Ring -
stad - powiedział ze współczuciem w głosie.
- Czy nie jest tak, że choroba przychodzi i ustępuje?
- Ona tkwi w nim cały czas, tylko pewne jej objawy na jakiś czas znikają. Aż
dochodzi do paraliżu.
- Zawsze następuje paraliż? - spytała, słysząc, że łamie się jej głos.
- Ależ nie. Niektórzy chorują wiele lat i nie cierpią.
- Mam nadzieję, że tak będzie z Emanuelem.
Lekarz nie odpowiedział. Elise nie wiedziała, czy chciał ją oszczędzić, czy
może po prostu myślał o czymś innym. Może to, co dzisiaj się przytrafiło
Emanuelowi, świadczyło, że jednak nie może liczyć na szczęście.
Kiedy godzinę później lekarz od nich wychodził, był małomówny i w ponurym
nastroju.
- Musi pani sobie jakoś radzić, pani Ringstad. Może siostry z Armii Zbawienia
pani pomogą, przynajmniej przez pierwszy okres.
- Myśli doktor, że Emanuel nie będzie w stanie chodzić? Nareszcie odważyła
się zadać to pytanie. Stali w pokoju, chłopcy nie słyszeli, o czym rozmawiali.
Emanuel też nie. Lekarz pokręcił wolno głową.
- Niestety nie. Pani mąż jest przykuty do łóżka. Obawiam się, że na zawsze.
Elise poczuła, jakby ktoś położył jej zimną rękę na plecach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Tej nocy niewiele spała. Kłopoty piętrzyły się przed nią, otaczały ją niczym
góry, nie miała pojęcia, jak sobie ze wszystkim poradzi. Przypomniała sobie coś, o
czym kiedyś czytała w „Svaerta”. Ktoś znany pisał, że państwo powinno udzielać
wsparcia finansowego rodzinom cierpiącym biedę z powodu choroby, braku pracy czy
niezdolności do niej. Uważał, że także wdowy, mające na wychowaniu małe dzieci,
powinny dostawać jakąś pomoc. Smutne było to, że chyba on jeden tak sądził, inni
zajmowali się głównie własnymi sprawami. Działała przecież gmina. Ludzie, którym
dobrze się powodziło, nie zastanawiali się, co znaczyło dla innych nieszczęście, a już
na pewno nie nad tym, że wstyd było przyjmować taką pomoc.
Nie powiedziała Emanuelowi, co mówił jej lekarz, w ogóle nie zamierzała o
tym rozmawiać. Czy mogła odbierać mu nadzieję? Lekarz też mu nic nie powiedział,
kazał tylko leżeć spokojnie kilka dni. Emanuel sądził, że potem znów stanie na nogi.
Po wyjściu lekarza od razu poprawił się mu nastrój. Zjadł wszystko, co naszykowała
Elise, i poprosił chłopców, żeby do niego przyszli i powiedzieli mu „dobranoc”.
Poczuła gulę w gardle, kiedy zobaczyła ich przestraszone twarze. Weszli cicho
do pokoju i uroczyście stanęli wzdłuż łóżka Emanuela. Mimo że nie powiedziała im,
jak poważnie przedstawia się sytuacja, to jednak chyba sami to czuli. Nie tylko z po-
wodu wizyty lekarza. Pierwszy raz widzieli Emanuela leżącego w łóżku cały dzień.
Bardzo się też przestraszyli, kiedy się dowiedzieli, że nie może wstać.
Peder od razu zaczął się przyglądać własnym nogom i zastanawiać, czy to
zaraźliwe. Kiedy nieco później poszła do nich, żeby razem z nimi zmówić pacierz
przed snem, Peder odsunął kołdrę i znów zaczął bacznie się przyglądać swoim
nogom.
- Jak wygląda ta choroba Emanuela? - spytał, patrząc na Elise przerażonymi
oczami. Próbowała pocieszyć go, jak tylko umiała, ale odnosiła wrażenie, że jej nie
słuchał. Wyobraźnia wzięła górę, jak często u niego.
Cały ranek Emanuel spędził sam. Elise musiała wcześnie wstać, napalić w obu
piecach, tak żeby trzymały ciepło jeszcze przez parę godzin. Nalała kawę do butelki,
na którą naciągnęła skarpetę, tak jak robiła, kiedy pracowała w przędzalni. Kanapki
nakryła pokrywką, nie powinny wyschnąć. Naszykowała mu też nocnik, ale jak sobie
poradzi, skoro nie mógł ruszać nogami?
Powinni zawiadomić państwa Ringstad. Jeśli to jej syn byłby chory, na pewno
chciałaby, żeby ktoś jej o tym powiedział. Zrobi im się przykro, jeśli dowiedzą się
dopiero po jakimś czasie. Nawet jeśli Emanuel był dumny i nie chciał od nich po-
mocy, ponieważ wcześniej mu jej odmówili, to przynajmniej mogli się teraz za niego
modlić. Może nawet poprosiliby ich miejscowego pastora, żeby pomodlił się za niego
w kościele. Powie majstrowi, co się stało, niewykluczone, że pozwoli jej do nich
zadzwonić.
Napisała już cztery rozdziały książki o Pederze, ale nie wiedziała, czy będzie
miała czas do niej wrócić. Szkoda! Ostatnio pisanie szło jej tak dobrze. Nagle
przypominała sobie różne słowa i zdania, które wypowiadał, wracały różne zdarzenia.
Rozpacz po śmierci ojca, mimo że nigdy nie dostarczał im wiele radości. Tłumaczyła
mu wtedy, że tatuś jest w niebie z aniołkami i że jest mu tam lepiej niż tutaj. Wtedy
Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem, pytając, jak tata mógł być tam w górze z
aniołkami, skoro leżał na brzegu nad rzeką, a ona tłumaczyła mu, że na brzegu nad
rzeką leżało tylko jego ciało, jego dusza przebywała razem z aniołkami. Wtedy Peder
się rozpłakał i rzucił jej na szyję, mówiąc: „Niech zostanie z nami nawet bez duszy”.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tego smutnego zdarzenia.
Zdarzały się takie wieczory, że miała wrażenie, że mogłaby stworzyć książkę,
pisząc bez przerwy. Im więcej pisała, tym więcej sobie przypominała. Niektóre
wspomnienia były smutne, ale inne przepełniał humor, który Peder wyrażał na swój
bardzo szczególny sposób.
Przypomniała sobie, kiedy dowiedział się, że Hilda postanowiła oddać
Braciszka. Był niepocieszony, nie mógł zrozumieć, jak Hilda mogła to zrobić.
Wieczorem miał trudności z zaśnięciem, prosił, żeby pozwoliła mu przyjść do niej do
łóżka. Próbowała mu tłumaczyć, że Hilda musiała pracować, a matka zbyt źle się
czuła, żeby móc zająć się maleństwem. Wtedy powiedział zdecydowanym głosem:
„Myślę, że poradzilibyśmy sobie. Ty, Elise, i ja, na pewno”.
Wspomnienia bolały. Wracały bolesne chwile, ale pamiętała przecież także
wiele radosnych rozmów i zdarzeń, jasnych punktów w ich życiu. Kiedy teraz wracała
do tego wszystkiego i przypominała sobie różne zdarzenia, żeby móc je zapisać, miała
wrażenie, że rozumie je o wiele lepiej niż kiedyś.
Pamiętała szaloną radość Pedera, kiedy wprowadzili się do domku majstra,
kiedy jeszcze nie było tam nawet mebli. Poszedł z Evertem na stryszek i wszystkich
swoich żołnierzy z guzików ustawił w szeregu. Wciąż miała w uszach jego
podniecony głos: „Musimy się pośpieszyć zabić wszystkich Szwedziuchów, zanim
wstawią tu łóżka!”
Teraz już nie bawił się w wojnę, chociaż na pewno by chciał. Jego dzień był
szczelnie wypełniony: szkołą, lekcjami i pracą w domu. Widziała, że czasem, kiedy
szedł spać, brał pod kołdrę blaszaną puszkę z żołnierzykami. Słyszała wtedy, jak coś
sobie mruczy, wydaje komendy, ale zdarzało się to coraz rzadziej.
Nie zapomniała, jak bardzo się ucieszył, kiedy powiedziała mu, że ona i
Emanuel się pobierają. Zresztą i on, i Kristian. Po tym, jak wprowadzili się do domku
majstra i Emanuel stał się panem domu, Kristian się zmienił. Teraz był nie do pozna-
nia. Dawniej bywał milczący, uparty, kłócił się z Pederem, złościł z byle powodu.
Pamiętała, jak kiedyś Emanuel zabrał ich i Everta do kina. Pamiętała tytuł
filmu: Zemsta dziewczyny kuchennej. Był zabawny, Evert śmiał się tak, że aż spadł z
ławki. Peder był strasznie podniecony, kiedy jej o tym opowiadał. Jedyne, co go
martwiło, to że Emanuel wydał na nich tyle pieniędzy. Pięć ore na każdego! „Teraz
pewnie Ringstadowi nie starczy pieniędzy na wesele”, powiedział, patrząc na nią z
przestrachem. Wspomnienia pomagały. I tak nie mogła spać, ale wolała myśleć o tym,
co było, niż o tym, co ją czeka. Za każdym razem, kiedy przypominała sobie o
chorobie Emanuela, czuła, jak strach ściska jej żołądek, czuła go w piersiach.
Pomyślała o Jenny i jej rodzinie, nie było tam nikogo dorosłego, kto mógłby
zaopiekować się dziećmi. Gdyby nie Marta, byłoby im jeszcze gorzej. Matka
pozostawała przykuta do łóżka przez długie okresy czasu, Jenny w ogóle nie
pamiętała jej zdrowej. Może z nimi też tak będzie? Może czeka ją los Marty, może
będzie musiała pracować od świtu do nocy, żeby jakoś związać koniec z końcem? Na
szczęście żaden z chłopców nie był taki jak Hjalmar. Wręcz przeciwnie, nigdy jej nie
odmówili, kiedy prosiła o pomoc.
- Nie śpisz, Elise?
Wzdrygnęła się, myślała, że Emanuel już dawno usnął.
- Nie. Potrzebujesz pomocy?
- Nie, dziękuję. Bałem się, że nie możesz zasnąć, bo martwisz się mną.
- Leżę i myślę o książce, którą teraz piszę. Wiele rzeczy zapomniałam, ale
wspomnienia powracają, jedno po drugim.
- Bądź ze mną szczera. Myślisz o tym, co powiedział lekarz. Wstrzymała
oddech. Może jednak słyszał ich rozmowę?
- Nie wiadomo, jak długo będę tu leżał taki bezradny. Może tydzień, w
najgorszym razie dwa, trzy tygodnie, a potem stanę na nogi. Jeśli nie sprzedam towaru
teraz przed świętami, sprzedam go później, nie stracę na tym. Może chłopcy będą
mogli mi pomóc w czasie ferii? Na pewno będzie to dla nich ciekawe.
- Evert i Kristian mają pracę, a wszystko nie może spaść na Pedera. Nie
mówiłeś mi, jak ci ostatnio szła sprzedaż?
- Biorąc pod uwagę, że to nowy sklep, to uważam, że dobrze. Ludzie jeszcze o
nim nie wiedzą, myślą, że murarz nadal tam mieszka.
- Ale przecież masz towar w oknie.
- Tak, ale ludzie myślą, że to rzeczy murarza. Słyszałem, jak jakieś kobiety
mówiły jedna do drugiej, że dobrze mu się wiedzie, jeśli zamiast kubków używa teraz
filiżanek.
- Powinieneś powiesić szyld nad drzwiami.
- Powiesiłem, ale ludzie jeszcze go nie odkryli.
Elise wiedziała swoje. Wielu ludzi zapewne go widziało, ale stwierdziło, że są
to rzeczy nieprzydatne w jedno - czy dwupokojowym mieszkaniu, gdzie suszyło się
pranie, pełno było brudnych ubrań i dzieci. Poza tym ludzi nie było na to stać.
Wzdragała się zadać mu pytanie, które od dawna ją dręczyło. Nowa sytuacja
sprawiła jednak, że uznała, że musi to zrobić.
- Dużo jesteś winien Schwenckemu?
- Mówi, że mu się nie śpieszy. Nie muszę mu oddawać przed Nowym Rokiem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie przywykłem do tego, że kobiety wtrącają się do finansów męża.
Miała na języku ciętą odpowiedź, ale powstrzymała się. Emanuel był chory,
nie chciała go dodatkowo denerwować.
- Spróbuj się tym nie przejmować, Elise. Wszystko będzie dobrze. Kiedy
ludzie odkryją, ile mam im do zaproponowania, przyjdą do sklepu.
Elise zrobiło się wstyd. Emanuel był chory, nie mógł stać na własnych nogach,
a to on ją uspokajał.
- Jesteś bardzo dzielny. Jutro z rana napalę porządnie w piecu, może to
wszystko z tego zimna?
- O tym samym pomyślałem. Może powinniśmy się przeprowadzić do jakiegoś
bardziej nowoczesnego mieszkania? Podobno jest w nich znacznie cieplej, tak
słyszałem.
- Możemy sprawdzić, ile kosztuje wynajęcie.
Elise wiedziała, że to niemożliwe, ale nie chciała odbierać mu radości.
Szczególnie teraz, kiedy źle się czuł. Poza tym nie zdawał sobie sprawy z tego, ile
potrzebowaliby pieniędzy, żeby żyć tak jak ludzie „po drugiej stronie”.
Zdążyła zasnąć, kiedy usłyszała, że Jensine płacze. Chwiejąc się ze zmęczenia,
otuliła ją starym wełnianym kocem i wyjęła z łóżka. Posadziła ją na podłodze, wzięła
ś
wieczkę i poszła do pokoju rozpalić w piecu, a następnie przeniosła małą do kuchni.
Zegar z kukułką wskazywał dziesięć po piątej. Nie brakowało jej czasu, miała
nadzieję, że zdąży porządnie rozpalić w piecach, zanim będzie musiała iść. To
rozpusta palić w obu piecach w zwykły dzień, ale sytuacja była wyjątkowa. Dzisiaj
nie będzie myślała o wydatkach na opał.
Chłopcy mieli rozpromienione twarze, czując wszędzie ciepło, kiedy półtorej
godziny później weszli do kuchni. Przygotowała Emanuelowi jedzenie na cały dzień,
zagotowała kawę i nalała do butelki, wygotowała pieluchy i powiesiła nad piecem,
zrobiła kaszę, nakarmiła Jensine i nawet zdążyła jeszcze przyszyć dwa guziki do
kurtki Pedera.
Peder jeszcze się do końca nie obudził, miał sklejone oczy, poruszał się niemal
po omacku. Rozbudził się dopiero, kiedy stanął w kuchni.
- Dzisiaj jest niedziela?
- Nie, napaliłam w piecach, bo Emanuel musi jeszcze leżeć. Musi mieć ciepło,
ż
eby mógł ruszać nogami.
Peder spojrzał na swoje nogi.
- Ja też chyba muszę mieć ciepło. Drżą mi nogi. Kristian się roześmiał.
- To dlatego, że zabawiałeś się pod kołdrą. Słyszałem. Peder spojrzał na niego
zły.
- Nieprawda.
- To z kim rozmawiałeś?
- Z tatą. Zaproponowałem mu, żeby wreszcie poważnie pogadał z Bogiem i
powiedział mu, żeby urządził wszystko bardziej demokratycznie.
Kristian roześmiał się jeszcze bardziej.
- Ty nawet nie wiesz, co to znaczy „demokratycznie”.
- Właśnie, że wiem. To znaczy, że daje się trochę mniej bogatym, a trochę
więcej nam, którzy musimy pracować.
Elise wcisnęła mu do ręki jego ubranie.
- Przestańcie się kłócić i zacznijcie ubierać. Potrzebuję więcej drewna i wody.
Musicie też ubrać Hugo.
Nareszcie odgarnięto śnieg z drogi, łatwiej było ciągnąć sanki z Hugo. Kristian
dorobił oparcie, tak żeby małemu było wygodniej. Elise wyłożyła sanki wełnianym
kocem i teraz cała droga zamieniła się w zabawę, szczególnie kiedy sanki zjeżdżały z
górki. Niewiele wozów jechało tak wcześnie rano, więc końskie łajno nie leżało na
drodze, Elise nie musiała się też obawiać, że ktoś na nich najedzie. Robotnicy już od
dawna stali przy maszynach w halach fabrycznych, panowały cisza i spokój.
Kiedy znalazła się w pobliżu sklepu Emanuela, podeszła, żeby zobaczyć szyld.
Z trudem go dostrzegła, powinien być znacznie większy. Poza tym oświetlenie
pozostawiało wiele do życzenia. Kiedy robotnicy szli rano do pracy, było ciemno, w
skąpym świetle latarni prawie nie dawało się dostrzec, co stało w sklepowym oknie.
Emanuel zwykle zapalał lampę naftową, ale mimo to trudno było coś zobaczyć.
Wzdrygnęła się, kiedy nagle usłyszała za sobą kroki, szybko się odwróciła. Za
nią stał Ansgar Mathiesen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Nie mógł wiedzieć, że to Elise, wydawał się równie przestraszony jak ona.
- Przepraszam... Chciałem tylko zobaczyć, czy macie taki czajnik, jaki moja
mama chciałaby dostać na Gwiazdkę.
Wiedział więc, do kogo należy sklep. Może dlatego przyszedł tutaj, zamiast
iść do miasta. Powinien jednak też wiedzieć, że o tej porze sklep był jeszcze
zamknięty.
- Mój mąż zachorował, a ja nic nie wiem.
- Zachorował? Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Nie, to zwykłe przeziębienie.
Elise nie wiedziała, dlaczego kłamie. Po co wypytywał o nią i jej rodzinę?
Utkwił wzrok w Hugo.
- Jaki duży się zrobił.
Elise nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że interesuje się dzieckiem. Nie
miał do tego żadnego prawa. Nawet nie miał prawa go widzieć.
- Właśnie urodził się nam syn. Też jest do mnie podobny. To pewnie przez te
moje rude włosy - dodał, śmiejąc się, nieco zażenowany.
Elise poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. Bezczelny! Musiał jej to
mówić? Dać do zrozumienia, że jego syn i Hugo są do siebie podobni? I jak to
możliwe, że już mieli dziecko? Helenę Fryksten zdawała się taka skromna i
bogobojna, czy to możliwe, że nie czekała do nocy poślubnej? Może ją też Ansgar
wziął siłą!
Czuła, jak złość i gorycz kładą się cieniem na jej myśli.
- Muszę iść. Odwożę Hugo do mojej siostry, a nie mogę się spóźnić do pracy -
powiedziała Elise i pociągnęła sanki.
- Pomogę ci - rzucił szybko Ansgar. Też chwycił sznurek, prawie wyciągnął go
jej z ręki.
- Dziękuję, ale wolę ciągnąć sama.
- Nauczyłem się trochę manier. Idę w tym samym kierunku, a kobiecie jest
ciężko ciągnąć sanki. Poza tym damie to wręcz nie przystoi.
- Nie jestem damą. Ludziom takim jak wy może to i nie przystoi, ale nam to
nie przeszkadza. Nie przywykliśmy ani do opiekunek do dzieci, ani do służących.
- Słyszę po twoim głosie, że wciąż jesteś na mnie zła. Myślałem, że już mi
wybaczyłaś.
- Tak myślałeś - powiedziała z taką pogardą w głosie, na jaką tylko było ją
stać.
- Pani Muus opowiedziała Helenę co nieco. Helenę jest bardzo przywiązana do
swojej ciotki, właśnie teraz jest w willi „Almsdorf”.
Elise zrobiła się czujna. Musi powiedzieć matce, żeby uważała, co mówi
swojej gospodyni.
- Podobno leżałaś wiele dni nieprzytomna w szpitalu po tym, co się wydarzyło
w wieczór świętojański. Rodzice byli wstrząśnięci. W końcu Hugo jest ich wnukiem.
Od Magdy na rogu dowiedzieli się, że twój mąż choruje. To nie jest tylko zwykłe
przeziębienie, prawda?
- Tobie nic do tego.
- Nie pytam, żeby ci zrobić przykrość, tylko dlatego, że może potrzebujesz
pomocy?
Znów chwycił za sznur od sanek, a Elise nie miała siły protestować. Było
późno, a ona musiała być punktualna.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nie wierzę. Jeśli twój mąż jest poważnie chory, to zostają wam tylko twoje
dochody. O ile wiem, to twoi teściowie cię nie zaakceptowali i dlatego wam nie
pomagają.
- To nieprawda.
Nie dał jej dojść do głosu.
- Rodzice chętnie ci pomogą. Uważam, że powinnaś przyjąć ich pomoc. Stać
ich na to i bardzo tego chcą.
- Nie potrzebuję pomocy, mówiłam ci już.
- Duma to cenna cecha, ale nie jeśli zamienia się w głupotę. Nie wolno ci
myśleć tylko o sobie, masz piątkę dzieci, o które musisz dbać. Rodzice chcą ci pomóc
nie ze względu na ciebie, tylko na Hugo. I ze względu na pozostałe dzieci również.
Twoja córeczka jest jego przyrodnią siostrą, a twoi bracia to jego wujkowie. Nie dasz
rady ich wszystkich utrzymać tylko z pensji urzędniczki. Pewnie nie dostajesz więcej,
niż zarabiałaś, kiedy pracowałaś jako prządka w fabryce.
Już chciała powiedzieć, że to całe pięć koron więcej, ale na szczęście się
powstrzymała. Gdyby nie Hilda, na pewno by tyle nie dostała.
- Słyszałaś o tej książce Podcięte skrzydła?
Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dobrze, że było tak
ciemno.
- Nie mam czasu czytać książek. Nie mam też pieniędzy, żeby je kupować.
- Nie wiem, czy byłaby ona dla ciebie jakimś pocieszeniem. Wściekłem się,
kiedy ją czytałem. Niektórzy twierdzą, że to zmyślone historie, ale mnie się wydaje,
ż
e to prawda. Opowiadają o życiu robotnic, o nędznych warunkach, w jakich one żyją,
i co muszą znosić, pracując w fabryce. Matka kilkorga dzieci została zwolniona, bo
spóźniła się drugi raz w ciągu tygodnia. Jej najmłodsze dziecko miało odrę, było
ciężko chore i nie miała serca go zostawiać. Dzieciak umarł, a matce zostały tylko
pieniądze z gminy. Z tej biedy poszła na ulicę.
Elise się nie odzywała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ansgar odwrócił się do
niej.
- Widziałaś takie rzeczy, kiedy pracowałaś w przędzalni? Chodzi mi o to, czy
to może być prawda?
Musiała odpowiedzieć, jeśli nie chciała wzbudzać podejrzeń.
- Znałam wiele dziewcząt, które zostały zwolnione, bo się raz spóźniły.
- Więc myślisz, że te historie są prawdziwe?
- Słyszałam o tej książce. Dziewczęta z Hjula i z Graaha mówiły, że Magda
chce ją kupić i wypożyczać za pięć ore.
- Ciekaw jestem, kto ją napisał. Wydawnictwo przyznało, że autor posłużył się
pseudonimem. Słyszałem, że niektórzy podejrzewają, że to nawet kobieta.
Elise czuła, jak serce jej przyśpiesza.
- Kobieta? - powiedziała dziwnie sztucznym głosem. - Kto?
- Może Laura Kieler?
Elise nie odezwała się. Postanowiła udawać, że nic nie wie, nie chciała, żeby
zaczął ją wypytywać.
- Nie znam się na literaturze. Mam dość pracy w kantorze, a potem w domu.
- Więc przyznajesz, że masz dużo pracy?
- Tego nie powiedziałam. Poza tym tobie nic do tego. Ansgar westchnął
ciężko.
- Nie rozumiesz, że próbuję tylko pomóc mojemu synowi? To najgorsze, co
mógł powiedzieć. Pociągnęła za sznurek tak mocno, że niemal stracił równowagę.
- Jeśli martwisz się o swoje dziecko, to może nie powinieneś gwałcić
dziewcząt?
Elise była tak zła, że cała drżała.
- Jeśli myślisz, że kupisz sobie spokój sumienia, dając mi pieniądze, to się
mylisz! Nie chcę twoich brudnych pieniędzy! Odejdź! Nie chcę na ciebie patrzeć!
W końcu posłuchał, odwrócił się i odszedł.
Elise schyliła się, żeby podnieść sznurek, który upadł na śnieg. Kiedy się
wyprostowała, zobaczyła, że kawałek dalej stała kobieta, która najwyraźniej się jej
przyglądała. Jej surowej postaci nie można było z nikim pomylić. To była panna
Johannessen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Kiedy w końcu odwiozła Hugo i dotarła do kantoru, czuła się dziwnie
obojętna. Nie wspomniała Hildzie o spotkaniu z Ansgarem. Nie powiedziała jej nawet
o Emanuelu. Przede wszystkim dlatego, że nie miała czasu, ale też dlatego, że nie
chciała jej martwić, dopóki jeszcze nic na pewno nie wiadomo.
Pani Johannessen mogła robić jej wymówki, było jej wszystko jedno. Nawet
jeśli coś słyszała, to nie była w stanie jej niczego udowodnić. Elise mogła przecież
zaprzeczyć i powiedzieć, że musiała coś źle usłyszeć. Poza tym nie sądziła, że majster
byłby skłonny ją zwolnić z powodu plotek, przekazanych mu przez pannę
Johannessen.
Jednak ku zdziwieniu Elise panna Johannessen nie odezwała się ani słowem.
Nawet na nią nie spojrzała. Albo była zamyślona, albo niesłyszała ich rozmowy.
Elise pracowała cały dzień. Podczas przerwy obiadowej pobiegła do Hildy,
która poczęstowała ją talerzem zupy. Jak tylko zjadła, wróciła z powrotem. Jeśli
panna Johannessen postanowiła jej zaszkodzić, to nie da jej pretekstu, przynajmniej
jeśli chodzi o pracę.
Dzień minął, a panna Johannessen wciąż się nie odzywała. Nawet była nieco
milsza niż zwykle. Pochwaliła ją za ładne pismo, a parę razy też się do niej
uśmiechnęła. Elise nic z tego nie rozumiała.
Jak tylko Potwór wyszedł, Elise zaczęła sprzątać swoje rzeczy i zbierać się do
wyjścia. Wtedy podszedł do niej Samson.
- Co zrobiłaś, żeby obłaskawić wiedźmę? Elise pokręciła głową.
- Nic. W ogóle nie rozumiem, co się jej dzisiaj stało. Samson zamyślił się.
- Może być tylko jedno wytłumaczenie. Udało się jej złapać majstra na haczyk.
Elise zaczęła się modlić w duchu, żeby to nie była prawda. Jak tylko weszła do
kuchni w domku majstra, zaczęła ubierać Hugo. Po chwili spytała od niechcenia:
- Jak się układa między tobą a panem Paulsenem? Wciąż odwiedza cię w
niedziele?
Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie tylko w niedziele, także przynajmniej w jeden wieczór w tygodniu.
Poznał też Olafa. Olaf chyba się domyśla, że coś między nami jest, ale sądzę, że mogę
mu ufać. Któregoś dnia urządziliśmy sobie wieczór zwierzeń, Olaf i ja. Wiesz, dla-
czego mama i Asbjorn byli niechętni temu, żeby wynająć mu stryszek?
- Nie.
- Jego dziadek zrobił manko. Wzbudziło to sensację w całym Kjelsas. Nikt nie
chciał mieć nic wspólnego z ich rodziną, a matka Olafa próbowała popełnić
samobójstwo. Na szczęście w ostatniej chwili ją odratowano.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- Biedak. To przecież nie jego wina.
- Nie, ale taki jest świat. Niewinni muszą cierpieć za grzechy łajdaków.
Elise przytaknęła.
- Masz rację. Może powinniśmy, tak jak Peder, prosić Boga o trochę
demokracji.
Hilda się roześmiała.
- Tak powiedział? Tyle dziwnych rzeczy mówi. Żałuję, że nie zapisywałam
wszystkich jego zabawnych powiedzonek.
Elise nic nie powiedziała. Posadziła sobie Hugo na ręku i uśmiechnęła się.
- Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. Jeśli w tym życiu nie zdążę ci się
odwdzięczyć, mam nadzieję, że Ten w górze zrobi to za mnie.
Kiedy wróciła, w domu było ciemno. Czyżby Peder dzisiaj też pomagał
Evertowi? Może tuż przed świętami mieli mniej lekcji, a Evertowi pomoc na pewno
była potrzebna.
Dziwne, ale w kuchni nie było właściwie zimno. Zatliła się w niej iskierka
nadziei. Czyżby Emanuelowi udało się zejść ze schodów?
Zapaliła lampę naftową, posadziła Hugo w kąciku z zabawkami i pośpiesznie
ruszyła na górę, nie zdejmując nawet chusty.
Emanuel zapalił świeczkę, która stała na krześle, i leżał, trzymając w ręku
gazetę.
- Cały dzień tak leżysz?
Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Myślałem, że wiesz, że nie jestem w stanie chodzić?
- Ale w kuchni jest ciepło.
- Chłopcy wpadli do domu i napalili w piecach. Evert i Kristian dostali
wcześniej wolne, kiedy opowiedzieli, co mi się stało.
- Wrócili do pracy?
- Nie, posłałem ich na Maridalsveien 104. Niech próbują swoich sił jako
sprzedawcy.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Jeden ma jedenaście, drugi dwanaście lat.
- Na wiosnę Peder i Evert skończą dwanaście, a Kristian trzynaście, poza tym
pracują mniej niż większość okolicznych dzieci. Piszą o tym w „Svasrta”, możesz
przeczytać. Połowa chłopców w wieku Pedera i Kristiana pracuje co najmniej siedem
godzin dziennie. Ustawa z 1892 roku dotyczy tylko pracy w fabryce, nie wspomina
nic o innej pracy. Piszą, że nawet wieczorem dzieci pracują długo po zmroku.
Pomocnicy u fryzjera zostają aż do zamknięcia zakładu, często do północy. W ciągu
ostatnich trzydziestu lat liczba pracujących dzieci w miastach potroiła się.
- Słyszałam, że nauczyciele przeciwstawiają się temu. Twierdzą, że dzieci są
tak zmęczone, że zasypiają na lekcjach, muszą myć twarz zimną wodą, żeby nie spać.
Ruch robotniczy też uważa, że praca dzieci nie jest dobra. Szkoła powszechna to
część ich walki o lepsze warunki życia.
- Tak naprawdę protestują, bo uważają, że praca dzieci prowadzi do niższych
zarobków dla dorosłych. Dzieci i dorośli konkurują ze sobą, dlatego zabroniono
dzieciom pracować w fabrykach. Gdyby naprawdę chodziło o dzieci, to zakaz objąłby
także inne rodzaje prac.
Elise westchnęła.
- Jak długo tam będą?
- To zależy, czy coś sprzedadzą. Jeśli dobrze im pójdzie, mogą wrócić do
domu i iść spać.
- Nie mieli nic zadane?
- Nie pytałem ich o to. Są na tyle dorośli, że powinni być odpowiedzialni.
- Zrobić ci owsianki? - spytała Elise, odwracając się.
- Poproszę. Nie martw się, Elise. Chłopcy byli zachwyceni. Pomyśl, jacy będą
zadowoleni, jeśli im się uda.
Elise przytaknęła, ale nie była w stanie dzielić jego optymizmu. Trzech
chłopców w wieku jedenastu i dwunastu lat miało odpowiadać za wszystkie towary w
sklepie? Gdyby pojawili się jacyś chuligani, byliby bezbronni, a Emanuel musiał
pożyczyć pieniądze i na towary, i na czynsz, sam nie posiadał nawet filiżanki.
- Jak się czujesz? - spytała Elise. Emanuel oparł głowę na poduszkach.
- Próbuję wmówić sobie, że za parę dni znów będę na nogach, ale niekiedy
zaczynam wątpić. Jeśli miałbym leżeć do końca życia, to nie wygląda to ciekawie.
- Oczywiście nie będziesz leżeć do końca życia. Pamiętasz, co mówił lekarz:
tydzień, może dłużej, ale był pewien, że wyzdrowiejesz.
Emanuel przytaknął i się uśmiechnął.
- Dziękuję, Elise. Potrzebuję usłyszeć coś miłego.
W tym momencie dobiegło ich pukanie do drzwi kuchennych. Spojrzeli na
siebie. Kto to mógł być?
Elise pośpiesznie wyszła z pokoiku. „Może to pani Jonsen przyszła z Jensine”.
Otworzyła drzwi drżącymi rękami.
Przyjeżdżamy w Wigilię i przywieziemy jedzenie stop Podobno znów jesteś
chory stop Mamy nadzieję że już jest lepiej stop Ucałowania mama i tata.
Telegram był do Emanuela, od Ringstadów, nawet nie przyjrzała się dokładnie
adresatowi na kopercie. W jakiś sposób musieli się dowiedzieć, co się stało. Elise nie
znalazła do tej pory okazji, żeby poprosić Paulsena o użyczenie jej telefonu. Poza tym
trochę się ociągała, skoro Emanuel sobie tego nie życzył, ale Ringstadowie
najwyraźniej i tak się dowiedzieli. Odetchnęła z ulgą. Kiedy sami zobaczą, jak
wygląda sytuacja, może zaproponują pomoc. Przywiozą ze sobą jedzenie, dzięki
Bogu!
Więc jednak będą mieli święta. A już się bała, że w tym roku nie będzie ich na
to stać. Jeśli rodzice Emanuela zostaną w Kristianii kilka dni, to może Elise znajdzie
trochę czasu, żeby pisać. Musi zapamiętać, co Peder mówił o Bogu i „demokracji”.
Pobiegła znów na górę.
- Masz telegram od rodziców. Przyjeżdżają w Wigilię! - powiedziała, podając
mu go.
Emanuel przeczytał, nic nie mówiąc. Kiedy na niego spojrzała, jego twarz była
bez wyrazu.
- Nie ucieszyłeś się?
- To dla nich nic przyjemnego zobaczyć, jak tu leżę.
- Rozumiem. Z drugiej jednak strony myślę, że chcieliby o tym wiedzieć.
Pomyśl, jak złe były twoje stosunki z matką rok temu o tej porze. Chyba lepiej, żeby
ci współczuła, niż miała ci za złe. Poza tym chłopcom będzie miło. Już prawie
zwątpiłam, że w ogóle będziemy obchodzić święta.
Emanuel przytaknął.
- Opróżnisz wiadro, proszę?
Denerwowała się, dopóki nie usłyszała, że chłopcy wracają do domu. Było już
po dziewiątej, powinni dawno leżeć w łóżkach, no i na pewno nie odrobili lekcji.
Najważniejsze jednak, że wrócili szczęśliwie do domu.
- Wiesz co, Elise? - zawołał Peder, stając w drzwiach. Policzki mu
poczerwieniały, czapkę miał naciągniętą na oczy i uszy, kurtkę zapiętą pod samą
szyją. Mokry śnieg z ubrania i butów utworzył kałużę na podłodze, płatki śniegu
wpadały przez drzwi do środka.
- Pośpieszcie się, zamknijcie drzwi, wypuszczacie ciepło.
- Słyszysz, Elise! Zostałem kupcem! Sprzedaliśmy za dwadzieścia koron, a ja
sprzedałem najwięcej! Jakaś stara kobieta kupiła młynek do kawy, mimo że ma już
jeden, tylko dlatego że tak dobrze go reklamowałem.
- Reklamowałem, Peder - wtrącił Kristian i dodał podniecony: - To prawda,
Elise.
- Peder każdego zagada, w końcu ludzie kupują, żeby tylko dał im spokój.
Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął dłoń pełną monet i zmiętych banknotów.
- Niektórzy przychodzili tylko popatrzeć, ale jak Peder zaczynał mówić, to
zaczynali go słuchać i zostawali. Jakaś kobieta kupiła garnek, chociaż przyszła tylko
po trzepaczkę. Gdyby Peder nie musiał chodzić do szkoły, sprzedałby wszystko.
Elise stała i spoglądała to na jednego, to na drugiego. Evertowi nie dali jeszcze
dojść do głosu, ale stał i potakiwał wszystkiemu, co mówił Kristian, a oczy błyszczały
mu tak samo jak pozostałym. Czuła radość, jakiej dawno nie zaznała. Nieważne, że
Peder nie nadążał za dziećmi w klasie, nieważne, że zdarzało mu się powtarzać klasę.
Jeśli to, co mówił Kristian, było prawdą, to miał dar boży, który zapewni mu lepszą
przyszłość, niż gdyby potrafił przeczytać bezbłędnie całą czytankę. Poczuła łzy w
oczach.
Uśmiech zamarł na ustach Pedera.
- Płaczesz, Elise?
Schyliła się i objęła go.
- Płaczę, dlatego że bardzo się cieszę.
W Wigilię też padał śnieg. Było cicho, spokojnie i pięknie. Nie dolatywał
nawet smród od rzeki. Na brzegu pojawił się już lód i szybko posuwał się w głąb
rzeki.
Hilda miała w pokoju małą choinkę w doniczce, udekorowaną zieloną krepiną.
Drzewko było ozdobione norweskimi flagami, papierowymi aniołkami i małymi
dzwoneczkami. Ozdoby te przyniósł majster, leżały u niego w domu i nikt ich nie
używał. Majster miał spędzić Wigilię z nią i Isakiem. Na stole w pokoju leżał hafto-
wany świąteczny obrus, na środku stołu stal kwitnący kaktus.
- Jak tu u ciebie miło. U nas w domu też jest ładnie. Ponieważ chłopcy tak
ś
wietnie sobie radzili z prowadzeniem sklepu, mogliśmy kupić choinkę, chłopcy
pomogli ją ubierać. Przed południem przyjeżdżają moi teściowie, a pani Jonsen dała
mi pudełko ciastek. Zapłaciłam jej za składniki.
Podeszła do drzwi, śpieszyła się do pracy.
- Mówiłam ci, że panna Johannessen tak się zmieniła. Spytała majstra, czy
może mnie dzisiaj zwolnić o trzeciej, ponieważ mam dużo dzieci, no i jest Wigilia.
Hilda patrzyła na nią zdziwiona.
- Skąd u niej ta zmiana?
- Nie wiem.
Nagle zdecydowała się opowiedzieć jej całą historię.
- Kiedyś rano spotkałam Ansgara Mathiesena. Uparł się, że pomoże mi
ciągnąć sanki. Nie pamiętam już dlaczego, ale się zezłościłam i wykrzyczałam mu, że
nie chcę go znać. Powiedziałam też, że powinien przestać gwałcić dziewczęta. I wtedy
nagle spostrzegłam, że niedaleko stała panna Johannessen, pewnie słyszała, co
mówiłam. Byłam pewna, że wykorzysta to przeciwko mnie, i szykowałam się na
najgorsze, ale ku mojemu zdziwieniu nie powiedziała ani słowa. Od tego czasu jest
znacznie milsza.
Hilda kręciła głową z niezrozumieniem.
- Jest kapryśna, ale ciesz się, póki możesz. Rozumiem, że nie przyjdziesz
dzisiaj podczas przerwy obiadowej, tylko o trzeciej?
Kiedy już złożyła pannie Johannessen i Samsonowi życzenia wesołych świąt,
wyszła i stanęła na schodach przed drzwiami, usłyszała bicie dzwonów w starym
kościele w Aker. Śnieg przestał padać, na jasnym niebie pokazały się pierwsze
gwiazdy. Zaczerpnęła powietrza i cieszyła się chwilą.
Mimo wszystko święta zapowiadały się przyjemnie. Udało im się sprowadzić
Emanuela na dół, ciągnąc go na materacu, a potem wspólnymi siłami posadzić go na
kanapie. Evert dostał dzisiaj wolne, a Kristian miał wcześniej skończyć. Teraz
wszyscy trzej byli w domu i pomagali w przygotowaniach. Prosiła, żeby rozpalili w
obu piecach, przynieśli wody, posprzątali kuchnię i pokój oraz zapalili lampy naftowe
i świeczki, kiedy zapadnie zmrok. W Wigilię nie będą oszczędzać ani na świeczkach,
ani na opale.
Ringstadowie już pewnie przyjechali. Prosiła Kristiana, żeby zaproponował
pani Ringstad pomoc przy szykowaniu posiłku, mógł na przykład obrać ziemniaki
albo pokroić kapustę. Wczoraj dostali list, w którym pisali, że przywiozą ze sobą
usmażone już żeberka, ale kiszoną kapustę ugotują dopiero, kiedy przyjdzie Elise.
Wczoraj zjawili się też ludzie z misji, pytając, czy nie potrzebują wsparcia. Odeszli,
kiedy Elise powiedziała, że w tym roku poradzą sobie bez ich pomocy. Ciasto i
pomarańcze, wełniane skarpety i rękawice trafią do tych, którzy są w gorszej sytuacji
od nich. Elise spojrzała w niebo. „Dziękuję, że mogłam dzisiaj wcześniej wyjść,
dziękuję, że udało nam się posadzić Emanuela na kanapie, że wszystkie dzieci są
zdrowe i że mamy choinkę”.
Ruszyła szybko w kierunku domku majstra po Hugo.
Hilda najwyraźniej też nie oszczędzała ani opału, ani świeczek. W domku było
ciepło, a we wszystkich oknach, nawet tym wąskim obok kuchennych drzwi, paliły się
ś
wieczki. Miała wrażenie, że zobaczyła w oknie zarys jakiejś postaci. Może majster
już tu był? Nie widziała go ani razu w ciągu dnia.
Kiedy skręciła za rogiem, nagle otworzyły się drzwi i wyszła Hilda w palcie i
kapeluszu.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Wychodzisz? - spytała.
- Muszę jeszcze zdążyć do Magdy. Zapomniałam kupić śmietankę do kawy.
- Zostawiasz Isaca samego? Ja muszę już iść, Ringstadowie już pewnie są.
- Idź, Elise. Isac nie jest sam - powiedziała Hilda i objęła ją. - I wesołych
ś
wiąt. Mam drobne prezenty dla dzieci, leżą w papierowej torbie na stole w kuchni.
- Ja dla ciebie nic nie mam.
- Nie myśl o tym. Nie dajemy sobie prezentów pod choinkę, to drobiazgi, które
wpadły mi w rękę. No, muszę się pośpieszyć, bo potem będzie kolejka - powiedziała i
ruszyła biegiem.
Więc jednak złożę majstrowi życzenia, pomyślała Elise. Zapukała do drzwi i
szybko weszła, nie chcąc wpuścić zimnego powietrza.
Nagle się zatrzymała. Przed nią stał Johan.