Frid Ingulstad
KUPIEC
Saga część 18.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1907 roku
Elise stała chwilę jak sparaliżowana. Zaraz jednak wzięła się w garść i
pobiegła po sąsiada. Myślała tylko o jednym. Czy Emanuel nie żyje? Czy
może był tylko nieprzytomny?
Czuła, że poraża ją strach. Mimo że przecież napisała Johanowi, że chce
odejść od Emanuela... Jeśli się okaże, że jest poważnie chory, nie będzie
mogła tego zrobić. Ależ się wszystko pogmatwało.
Na szczęście nie wysłała listu, leżał gdzieś między jej notatkami. Dzięki
Bogu! Myśli wirowały jej w głowie.
Było ciemno i ślisko, potknęła się, kiedy skręcała, i musiała się chwycić
muru. Może Emanuel poślizgnął się na mokrych, pokrytych szronem
liściach, upadł i się potłukł? Wcale nie musi być chory. Trzymała się tej
myśli.
Wyszli przez bramę. W powietrzu unosiła się gęsta mgła i niewiele było
widać, mimo że paliły się latarnie.
Sąsiad zatrzymał się kawałek dalej. Wtedy zobaczyła ciemną postać,
leżącą nieruchomo tuż obok niskiego płotu. Schyliła się i położyła mu rękę
na czole.
- Emanuel? - zapytała i zaszlochała. Czoło było zimne; nic dziwnego, na
dworze panował chłód. Spojrzała na sąsiada: - Trzeba posłać po lekarza.
Mężczyzna przytaknął.
- Pójdę do mojego znajomego na Arendalsgaten, który ma telefon, i
zadzwonię do szpitala w Ulleväl.
- Bardzo dziękuję.
Mężczyzna zniknął we mgle, a Elise została sama z leżącym
nieruchomo Emanuelem. Przyłożyła ucho do jego twarzy. Usłyszała, że
oddycha, zrozumiała, że stracił przytomność. Upadając, pewnie uderzył o
coś głową, albo wydarzyło się coś jeszcze innego. Zdjęła chustę, którą
zarzuciła, wychodząc, i podłożyła mu delikatnie pod głowę.
Kiedy wrócił sąsiad, miała wrażenie, że minęło już pół nocy. Przemarzła
do szpiku kości.
- Przyjadą najszybciej, jak będą mogli - powiedział.
- Bardzo dziękuję.
- Żyje?
- Oddycha, ale chyba jest nieprzytomny.
- Muszę wracać. Żona na pewno się zastanawia, co się ze mną stało.
Elise pokiwała głową, chociaż wolałaby, żeby został.
Po dłuższej chwili usłyszała w końcu w oddali zbliżający się wóz i
konia. Wkrótce zobaczyła, jak zaprzęg skręca i zatrzymuje się obok nich.
Z wozu wysiadło dwóch mężczyzn w ciemnych, wełnianych paltach.
Nie zadawali żadnych pytań, nic nie mówili. Sąsiad zapewne im
wszystko wyjaśnił, nie musiała nic tłumaczyć. Stała, drżąc z zimna i ze
strachu, i patrzyła, jak podnoszą Emanuela i kładą go na noszach.
Może myśleli, że jest pijany?
- Ostatnio źle się czuł - rzuciła Elise, jakby nagle uznała, że musi coś
powiedzieć, zanim odjadą. - Zdarzyło się, że niemal upadł, miał zawroty i
bóle głowy. Prosiłam, żeby poszedł do lekarza, ale twierdził, że nic mu nie
jest.
Jeden z mężczyzn podał jej chustę.
- Jedzie pani z nami? - spytał. Obejrzała się za siebie.
- W domu mam szóstkę dzieci, które śpią.
Mimo że panowały ciemności, odniosła wrażenie, że mężczyzna
spojrzał na nią zdziwiony, nic jednak nie powiedział. Wsiadając, zawołał: -
Proszę przyjść jutro! - Szybko zamknął drzwi czarnej karetki ze znakiem
Czerwonego Krzyża. Koń ruszył, kierując się w stronę Maridalsveien, po
czym skręcił w Arendalsgaten.
Kiedy wchodziła do domu, szczękały jej zęby. Zamknęła za sobą drzwi,
stała w kuchni. W głowie miała zamęt. A jeśli Emanuel umrze?! Czuła się
niemal winna. Chciała od niego odejść, napisała list miłosny do Johana,
planowała zabrać ze sobą Jen-sine i Hugo, o ile Johan się zgodzi.
Rozmawiała z Hildą i ze Schwenckem i uznała, że ich słowa dają jej
pretekst do rzucenia go. Nie była pewna, czy Schwencke ma rację, mógł
źle zrozumieć Emanuela. Dla Hildy natomiast sprawa była prosta.
Widziała całą sprawę z punktu widzenia Elise i nie przejmowała się uczu-
ciami Emanuela.
Powoli weszła do pokoju, odszukała list i zaczęła go czytać, a łzy leciały
jej po policzkach. Chciała go podrzeć, ale jakiś głos w niej protestował: „A
jeśli on wcale nie jest chory, tylko się poślizgnął i uderzył się w głowę? Za
kilka dni wróci do zdrowia i wszystko będzie jak dawniej". Wahała się, po
chwili schowała kartkę między swoje zapiski. Nie wiadomo, czy drugi raz
będzie w stanie napisać podobny list. Pisząc go, czuła dużą ulgę, miała
wtedy świeżo w pamięci i list Johana, i słowa Schwenckego. Chciała
jeszcze przez jakiś czas zachować w pamięci to uczucie.
Czy jednak nie powinna była pojechać do szpitala? A jeśli Emanuel
umrze, nie mając przy sobie nikogo bliskiego? Jak mogła pozwolić, żeby
pojechał sam? Mogła przecież poprosić panią Jonsen o przypilnowanie
dzieci.
Ale pani Jonsen już dawno poszła spać, nie wypadało jej budzić tej
starszej pani. Poza tym i tak zbyt często korzystali z jej pomocy.
Mogła obudzić Kristiana. Był na tyle dorosły, że mógł przez jedną noc
zająć się młodszymi dziećmi. Wszystko działo się tak szybko, nie zdążyła
nawet o tym pomyśleć.
Zanim obudziłaby Kristiana, wytłumaczyła mu, co się stało, i udzieliła
wskazówek co do jutrzejszego poranka, minęłoby sporo czasu, a liczyła się
każda minuta. Ważne było, żeby Emanuel jak najszybciej trafił do szpitala.
Narastał w niej niepokój. Emanuel mógł odzyskać przytomność i pytać
o nią, będzie się czuł przerażony i samotny, szczególnie jeśli to coś
poważnego. Może okaże się, że uraz głowy jest tak poważny, że już nigdy
nie będzie taki jak dawniej? Wzdrygnęła się, zaczęła chodzić w tę i z
powrotem, nerwowo wykręcając ręce. W końcu nie wytrzymała, wzięła
świeczkę i poszła obudzić Kristiana.
Usiadł zaspany, tarł oczy i patrzył na nią zdziwiony.
- Co się stało?
Położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nie obudził pozostałych.
- Emanuel miał wypadek i został zabrany do szpitala. Przypilnujesz
dzieci, a ja pójdę do Ullevàl?
- Obudziły się? - spytał szeptem.
- Na szczęście śpią, ale nie wiem, czy zdążę z powrotem, zanim będą
musiały iść do szkoły. Może pani Jonsen będzie mogła zostać z nimi
chwilę rano. Jeśli nie, będziesz niestety musiał zostać w domu.
- Mam wagarować? - spytał, patrząc na mą przestraszony.
- To nie są wagary, zdarzył się wypadek.
- Nauczyciele nie będą zadowoleni.
- Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie zajść później do szkoły i wszystko
wytłumaczyć.
- Jak sobie poradzę z ubraniem ich wszystkich?
- Ubierzesz ich po kolei albo poprosisz Pedera i Everta o pomoc.
Wieczorem sobie radzą, to i rano też jakoś im się uda.
- Łatwiej jest je rozebrać niż ubrać, poza tym nie wiem, jak przygotować
mleko dla Jensine.
Elise westchnęła niecierpliwie.
- Podgrzejesz mleko i trochę wody i nalejesz do butelki, to nie jest
wielka sztuka. Poza tym Jensine jest już na tyle duża, że może pić z kubka.
Wyszła pośpiesznie, zanim Kristian zdążył zaprotestować.
Otuliła się szczelniej szalem, włożyła gazety do butów, żeby nie zmarzły
jej nogi, zgasiła świeczki i szybko wyszła.
Mgła nieco ustąpiła, unosiła się niczym chmury nad domami i ulicami,
ale Elise czuła, że zrobiło się zimniej. Może dlatego, że sama drżała? Kilka
razy poślizgnęła się na mokrych liściach, byłaby upadła, ale szybko udało
jej się złapać równowagę. Gdzieś niedaleko muczała krowa, w oddali
szczekał pies. Poza tym panowała cisza.
W domach było ciemno, ludzie spali. Za kilka godzin zacznie się nowy
dzień pracy i robotnicy oraz prządki zaczną napływać do zakładów Myren,
do papierni Glada, do tkalni Hjula i do Graaha. Inni skierują się do
walcowni Bjolsen czy do fabryki drożdży. Jeśli ktoś szukał pracy w
fabryce, miał w czym wybierać.
Emanuel pewnie nie stawi się jutro w kantorze. Może nawet już nigdy.
Zaczęły jej szczękać zęby. Jeśli umrze, a ona nie zdąży Z nim
porozmawiać, nigdy nie wybaczy sobie, że napisała list do Johana, zanim
zdążyła wyjaśnić sprawę z Emanuelem.
Po drugiej stronie ulicy hałasował jakiś pijak. Kiedy ją zobaczył,
zatrzymał się i zaczął obrzucać wyzwiskami. Udała, że go nie słyszy, i
szybko ruszyła dalej.
Wcześniej wydawało się jej, że szpital w UIleval nie leży bardzo daleko,
teraz droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była zmęczona po
długim dniu pracy, wstała rano o piątej, żeby zdążyć wygotować pieluchy
przed wyjściem do kantoru, po pracy z trudem przyprowadziła dzieci do
domu. Kiepska pogoda źle wpływała na Hugo i na Sebastiana, obaj
marudzili. Kiedy w końcu położyła dzieci do łóżek, poszła do
Schwenckego. Po powrocie była niespokojna i nie mogła sobie znaleźć
miejsca. List Johana i słowa Hildy i Schwenckego obudziły w niej
sprzeczne uczucia, więc kiedy w końcu zdecydowała się napisać list, była
wykończona. Na dodatek Emanuela wciąż nie było i zaczęła się martwić,
co się z nim mogło stać.
Odwróciła się i spojrzała za siebie. Nie lubiła chodzić w nocy po ulicy.
Było niewiele latarni, a wiedziała, że o tej porze wielu pijaków ściąga do
domu. Domki leżały rozproszone, w świetle dziennym było tu bardzo
miło, ale o tej porze dnia domy wyglądały ponuro i niegościnnie. Drzewa
w ogródkach były ciemne, a liście, które jeszcze nie wszystkie opadły,
skrywały dużą część nieba.
Od czasu do czasu jakaś pojedyncza gwiazda z rzadka zamigotała
między koronami.
W dali dał się słyszeć turkot jadącego wozu, a w stajni gdzieś w pobliżu
zarżał koń, poza tym miała wrażenie, że jest jedyną żyjącą istotą w całym
mieście. Jeśli nagle pojawiłby się mężczyzna i miał niecne zamiary, nikt
nie usłyszałby jej krzyków; gdyby upadła, znaleziono by ją pewnie
dopiero rano. Znów spojrzała za siebie i przyśpieszyła kroku.
Nareszcie dostrzegła budynek szpitala. Wzdrygnęła się na myśl o swoim
ostatnim szpitalnym pobycie. Wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić, jak
to jest leżeć bezradnie, nie mogąc się ruszyć czy dać znać innym, że się
słyszy i wie, co się dookoła dzieje. Teraz już to wiedziała i współczuła
wszystkim, którzy byli w takiej sytuacji. A jeśli Emanuel też teraz znalazł
się w podobnej?
Zwolniła. Czuła niepokój. Czego się dowie, kiedy wejdzie do środka?
Szpitale mają w sobie coś przerażającego, coś, co powodowało, że czuła
współczucie, ale i niechęć. W tych budynkach leżało kilkaset ludzi,
marzących o tym, żeby stąd wyjść, pozbyć się bólu i strachu, żeby znów
móc normalnie żyć. Wiedziała, że dwadzieścia lat temu otwarto tu oddział
zakaźny i zaczęto przyjmować pierwszych pacjentów. Może wciąż leżeli
tu chorzy na tyfus, ospę, dyfteryt czy cholerę? Wzdrygnęła się. Dopiero w
ostatnich latach rozbudowano szpital tak, żeby mógł przyjmować także in-
nych chorych.
Jej myśli powędrowały do Anny. Porażenie dziecięce... Przeszedł ją
dreszcz. Każdej jesieni pojawiał się ten sam strach: na kogo padnie tym
razem? Można było się zarazić, siedząc na wilgotnej ziemi albo jedząc
jabłka, które spadły na ziemię - tak słyszała. Szczególnie gniazdo nasienne
było niebezpieczne, dlatego nigdy go nie jadła. Kiedyś wyczytała w
„Svaerta", że trzy lata temu tylko w Trondhjem i okolicy odnotowano
ponad tysiąc przypadków. Pomodliła się cicho, żeby choroba oszczędziła
chłopców i maleństwa.
Było wiele rzeczy, których się bała, ale po co o tym myśleć. Zwykle
zresztą nie zaprzątała sobie tym głowy, teraz jednak, kiedy zbliżała się do
szpitala, odżył w niej lęk przed różnymi okropnymi chorobami. Czytała
gdzieś, że choroby takie jak tyfus czy dur brzuszny brały się z
zanieczyszczonego powietrza i brudnej wody. Tego się bała. Rzeka
cuchnęła, a wzdłuż brzegów aż się roiło od szczurów. Jeśli gdzieś w
Kristianii miałoby dojść do wybuchu epidemii, to na pewno tutaj. Czytała
też, że ludzie zarażeni chorobą cierpieli na gwałtowne dreszcze, bóle
głowy i gorączkę, następnie dołączał się ból brzucha i ból kręgosłupa, a
potem gwałtownie wzrastała temperatura. Chorzy zaczynali majaczyć,
wielu umierało.
Może Emanuel zapadł na jakąś chorobę zakaźną? Czy dzieci mogły się
zarazić? Jeśli tak, to pewnie już dawno by zachorowały.
Dorośli też chorowali na porażenie dziecięce, chociaż dotykało ono
głównie dzieci, stąd zresztą nazwa choroby. Pamiętała, jak bardzo matka
się jej obawiała. Mówiła, że ci, którzy umarli, mieli więcej szczęścia od
tych, którzy przeżyli. Ci bowiem do końca życia pozostawali przykuci do
łóżka.
Znów stanęła jej przed oczami Anna: rozpromieniona i szczęśliwa żona
Torkilda. Jeśli chodzi o nią, to matka nie miała racji, ale Anna była
wyjątkiem. Cudem, jak określił to lekarz.
Wciąż jednak pamiętała lata, które Anna spędziła przykuta do łóżka.
Pamiętała, ile razy siadywała przy niej i czytała jej na głos. Szczególnie
jeden dzień utkwił jej w pamięci. Była wiosna i okno było otwarte. Na
zewnątrz ćwierkały ptaszki, słońce przygrzewało, sprawiając, że lód na
dachu szybko topniał. Anna leżała, wyglądając tęsknie rozmarzonym
wzrokiem przez okno. Łamiącym się głosem pytała, czy na ulicy nie ma
już śniegu i czy nad rzeką pojawiły się już pierwsze wiosenne kwiatki.
Wtedy Elise zrozumiała, co to znaczy nie móc wychodzić na dwór. Nie
móc uczestniczyć w życiu.
Próbowała sobie przypomnieć, co słyszała o dyfterycie i cholerze, o
trądzie i ospie, jednak nie była w stanie. Ale przecież nawet odra była
niebezpieczna. W Sagene umierała połowa dzieci, które zapadały na tę
chorobę. Kiedy Hugo chodził do żłobka, bała się, że się zarazi. Teraz,
kiedy opiekowała się nim Hilda, czuła się spokojniejsza.
W szpitalu było pusto i spokojnie. Chorzy zapewne spali, światła były
zgaszone, tylko dyżurne pielęgniarki czuwały. Krewni zwykle nie zjawiali
się o tak niezwykłej porze, ale chyba zrozumieją, że jest przerażona i chce
się dowiedzieć, co dolega Emanuelowi.
Był jej drogi, ale bardziej jak brat czy przyjaciel. Gdyby mogła spać
sama w łóżku i uniknąć wszelkich zbliżeń, mogliby mieszkać ze sobą jak
brat z siostrą. Wtedy cieszyłaby się za każdym razem, kiedy zwracał jej
swoją część wydatków na czynsz i opał, i nie przejmowałaby się, że
wydawał tak duże sumy na drogie papierosy i nowe ubrania, a jej marzły
stopy. Wtedy nie byłaby to jej sprawa. Emanuel wiele razy okazał się
ciekawym partnerem do rozmowy, dużo wiedział i w wielu sprawach
potrafił jej doradzić. Czuła się bezpiecznie, kiedy w domu był mężczyzna,
poza tym lepiej od niej potrafił naprawić lampę naftową czy pozbyć się z
domu myszy i szczurów. Lubiła też słuchać, jak czytał jej wieczorem,
kiedy siedziała nad cerowaniem.
Tak, będzie jej go brakować. Poczuła, że ma ściśnięte gardło. „Dobry
Boże, nie pozwól mu umrzeć!"
Drzwi były uchylone. Weszła cicho i rozejrzała się. Czyżby nikogo tu
nie było? Na szczęście w tej właśnie chwili weszła pielęgniarka.
Posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Mogę ci jakoś pomóc? - spytała, mówiąc do niej na „ty", pewnie z
powodu jej ubrania.
- Przyszłam się dowiedzieć o stan mojego męża. Pielęgniarka uniosła
brew. Patrzyła na nią, jakby miała do
czynienia z kimś niespełna rozumu.
- Przychodzisz o tej porze? - spytała znów.
- Godzinę temu przywiozła go tu karetka. Nie mogłam wyjść, nie
zostawiwszy dzieciom wiadomości.
Pielęgniarka zlustrowała ją. Myślała zapewne to samo co pielęgniarze z
karetki: „Czy te dziewczyny nie robią nic innego, tylko płodzą dzieci?"
- Właśnie zaczęłam dyżur, ale zaraz sprawdzę - powiedziała siostra i
zaczęła przeglądać dużą książkę, która leżała przed nią. - Jak się nazywa
twój mąż?
- Emanuel Ringstad. Jest urzędnikiem w zakładach Myren. Pielęgniarka
posłała jej szybkie spojrzenie, zanim znów zagłębiła się w książce.
- Hammergaten? Elise przytaknęła.
- Zaprowadzę panią - nagle zaczęła mówić do niej „pani". Odwróciła się
i ruszyła w kierunku drzwi, przez które przed chwilą weszła.
Elise podążyła za nią na drżących nogach. Dokąd ją prowadzi? Do
szpitalnej sali czy do kostnicy?
ROZDZIAŁ DRUGI
Jednak była to szpitalna sala. Elise odetchnęła z ulgą.
Uderzył ją zapach nafty. W rogu paliła się mała elektryczna lampka,
poza tym sala tonęła w półmroku. Z jednego z łóżek dochodziło ciche
stękanie. Na krześle obok lampy siedziała nocna siostra, potężna kobieta w
średnim wieku. Wstała i obie pielęgniarki zaczęły coś sobie szeptać. Ta,
która ją tu przyprowadziła, kiwnęła głową i zniknęła, druga dała jej znać,
żeby szła za nią.
Między łóżkami stały parawany. Doszły do łóżka najbliżej okna,
pielęgniarka się zatrzymała i odwróciła do niej twarzą.
- Nie śpi, ale proszę nie rozmawiać zbyt głośno. Na sali leżą poważnie
chorzy.
Elise pokiwała głową, ciesząc się, że Emanuel doszedł już do siebie.
Pielęgniarka odsunęła parawan, pozwoliła jej podejść bliżej, a sama
wróciła na swoje miejsce.
Elise podeszła do niego. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale czuła,
że Emanuel nie śpi.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze - odpowiedział dziwnie bezbarwnym głosem.
- Nie mogłam przyjść wcześniej, musiałam obudzić Kristiana i zostawić
mu wiadomość.
- Rozumiem.
- Poślizgnąłeś się?
- Chyba tak. Nie pamiętam.
- Upadając, musiałeś się uderzyć w głowę. Kiedy cię zobaczyłam, byłeś
nieprzytomny.
- Jak mnie znalazłaś?
- Sąsiad, ten z przeciwka, przyszedł i zapukał do mnie. Szedł i
spostrzegł, że leżysz nieruchomo koło płotu. Był tak miły, że poszedł na
Arendalsgaten do swojego znajomego, który ma telefon, i zadzwonił do
szpitala.
Emanuel nie odpowiedział. Elise wzięła jego dłoń.
- Jestem pewna, że zemdlałeś, bo uderzyłeś się w głowę. Może masz
nawet wstrząs mózgu. Jutro na pewno wrócisz do domu.
Emanuel skinął głową.
- Chłopcy mówili, że narzekałeś na ból głowy i wyszedłeś zaczerpnąć
świeżego powietrza.
Emanuel znów skinął głową.
- Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Kiedy nie wracałeś, zaczęłam się
naprawdę martwić.
- Odniosłaś czasopisma?
Elise poczuła się niemile dotknięta.
- Tak. Pomyślałam, że może poszedłeś po mnie do Anny i Torkilda.
- Nie widziałem cię. Którędy poszłaś? Uznała, że nie może dłużej
kłamać.
- Nie byłam u Anny i Torkilda, Emanuelu. Poszłam do Schwenckego.
Elise zauważyła, że Emanuel się zdziwił. Cofnął swoją dłoń.
- Po co? - spytał.
- Chciałam, żeby przekonał cię do pójścia do lekarza. Pomyślałam, że
prędzej posłuchasz jego niż mnie.
Zaległa cisza.
Kiedy Emanuel w końcu się odezwał, miał spięty głos.
- Co zrobiłaś z czasopismami?
- Schwencke wybierał się do pastorowej z jakimiś rzeczami i obiecał je
zabrać.
- Miałaś szczęście. A gdyby nie, to co byś zrobiła? Elise czuła, że się
czerwieni.
- To przyniosłabym je z powrotem i powiedziała, że Anny i Torkilda nie
było w domu.
Elise milczała chwilę.
- Przykro mi, że cię okłamałam, ale zrozum, że zrobiłam to dla ciebie.
Emanuel nie odpowiadał. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Co powiedział Schwencke? - spytał w końcu Emanuel cicho. Elise
miała wrażenie, że bał się zadać to pytanie.
- Uważa, że nie jesteś chory, tylko źle się z tym wszystkim czujesz.
- Więc on rozumie mnie lepiej niż ty.
- Ja też zaczynam to rozumieć. Schwencke mówił, że zbyt dużo nas
dzieli. Zaproponował, żebyśmy najęli kogoś do pomocy w domu, żebyś
nie musiał mi pomagać.
Elise spodziewała się, że Emanuel zaprotestuje i powie, że ich na to nie
stać, ale on przytaknął.
- Też o tym myślałem.
- Nie mamy służbówki, a pokoje są zbyt małe, żeby dzieci mogły
wszystkie spać razem - powiedziała podniecona, zapominając, że powinna
szeptać.
- Więc musimy znaleźć jakieś inne mieszkanie. Elise spojrzała na niego
z niedowierzaniem.
- Myślisz, że będzie nas na to stać?
- Zarabiasz na swoich książkach. Poza tym będzie nam lżej, kiedy
zostanę sklepikarzem.
Elise była zdziwiona. Do tej pory traktowała to jak mrzonkę.
- Postanowiłeś spróbować? - spytała.
- Tak. Podjąłem decyzję dzisiaj podczas spaceru.
W tym momencie ktoś odsunął zasłonę i pokazała się nocna
pielęgniarka. Elise nie słyszała, kiedy podeszła.
- Nie może pani tu dłużej zostać, pani Ringstad. Pacjent potrzebuje
spokoju.
Elise przytaknęła, zawstydzona. Schyliła się i pocałowała Emanuela w
policzek.
- Jutro na pewno wrócisz do domu.
- Też tak myślę. Pozdrów chłopców i uważaj na drodze. Elise nie
wiedziała, czy ma na myśli śliską nawierzchnię, czy pusty, ciemny odcinek
drogi, ale skinęła głową i tak cicho, jak tylko potrafiła, wyszła z sali.
Ucieszyła się, kiedy wreszcie znalazła się na zewnątrz i poczuła świeże
powietrze.
Droga powrotna okazała się łatwiejsza. Nie było powodu do niepokoju.
Emanuelowi nic nie groziło, przestała mieć wyrzuty sumienia z powodu
listu. Emanuel wkrótce wróci do domu i będą mogli spokojnie
porozmawiać o swoich małżeńskich kłopotach, które - miała nadzieję -
dadzą się rozwiązać.
Minęła już najbardziej pusty odcinek drogi i zbliżała się do Uelandsgate,
kiedy zobaczyła przed sobą chłopaka i dziewczynę; stali obok siebie,
oparci o płot. Na odgłos jej kroków zniknęli w dużej dziurze w płocie. Za
ogrodzeniem stała rozwalająca się szopa. Dziewczyna potknęła się i
upadła, chłopak głośno zaklął. - Patrz, gdzie idziesz, Valborg! - Zaraz dała
się słyszeć gniewna odpowiedź dziewczyny: - Przecież nie poślizgnęłam
się specjalnie, durniu! - Po chwili dziewczyna zaczęła się śmiać, wciąż
leżała na ziemi. Elise rozpoznała głos. To była Valborg z przędzalni.
- Do diabła, jesteś tam?! - krzyknął chłopak i rzucił się na nią. Chyba
zapomnieli, że ktoś szedł drogą, bo kiedy Elise mijała ich w półmroku,
usłyszała, jak chłopak mówi: - Eajna jesteś, to rozumiem.
Po chwili doszło do niej głośne, pełne pożądania westchnięcie i
zadowolone pomrukiwanie Yalborg. Elise czuła, jak ze wstydu palą ją
policzki. Jak oni mogli tak się zachowywać? Przecież widzieli, że idzie. I
to w tej mokrej, lodowato zimnej trawie!
Zdarzenie to obudziło w niej dziwne uczucia. Najpierw przerażenie i
wstyd za Valborg, potem tęsknotę za tym wszystkim, czego jej brakowało.
Nagle poczuła się staro. Czekał na nią dom pełen dzieci. Od kiedy
skończyła dziesięć, może dwanaście lat, cały czas się kimś zajmowała. Na
początku dlatego, że matka pracowała w fabryce, potem z powodu
choroby matki. Nigdy nie doświadczyła, co to znaczy być młodą,
beztroską i wolną, zawsze ktoś na nią czekał, zawsze musiała się o kogoś
troszczyć.
To z pewnością miłe być młodym i wolnym, zakochanym, pełnym
szalejących uczuć, mieć odwagę robić to, na co przyjdzie ochota.
To, że Valborg do tej pory nie przytrafiło się nieszczęście, znaczyło, że
nie może mieć dzieci. Właściwie to dziwne, że nie złapała jakiejś choroby,
mając na uwadze to, jak się prowadziła przez ostatnich kilka lat. To nie
byli „porządni chłopcy", z którymi tarzała się w trawie czy w przydrożnej
szopie, większość z nich włóczyła się po Lakkegata i po Vaterlandzie i
miała niezliczoną ilość dziewczyn, zanim Valborg wzięła ich w swoje
ramiona.
Może powinna o tym napisać: o tym, jak to jest być młodym, ale
obciążonym obowiązkami. Ona sama wyszła za mąż i urodziła dzieci, ale
dużo dziewcząt nie mogło założyć rodziny, ponieważ musiały się
opiekować starymi rodzicami albo młodszym rodzeństwem. Miała o czym
pisać, gdyby tylko jeszcze miała czas...
Emanuel zgadzał się ze Schwenckem, że powinni mieć pomoc. Jak w
ogóle mógł o tym myśleć? Domek na Hammergaten był mniejszy niż
domek majstra. Jedyne, co zyskali na przeprowadzce, to mały ogródek, no
i uwolnili się od smrodu rzeki. Emanuel był zadowolony, że oddalił się od
rzeki, a domek był nowszy i łatwiejszy do utrzymania, jednak Elise i
chłopcom brakowało rzeki i mostu.
Schwencke nie wiedział chyba, co mówi. Kto chciałby przyjść na służbę
do tak małego domku? Wszyscy wchodziliby sobie w paradę. Jak
dziewczyna miałaby zrobić coś w kuchni, skoro wokół wciąż kręciły się
dzieci? I gdzie by się podziała wieczorem? W sypialni było za zimno, nie
było też możliwości, żeby ją ogrzać. Poza tym ani Emanuel, ani ona nie
czuliby się dobrze z kimś obcym tak blisko. Stryszek był bardzo
akustyczny, było słychać wszystko, co się tam działo.
„To znajdziemy jakieś inne mieszkanie..." Pomysł był dobry, ale w tej
chwili całkowicie nierealny. Jak mogli myśleć o wynajęciu droższego
domu, skoro nie mieli pieniędzy na porządne buty dla wszystkich
członków rodziny? Czy Emanuel nie widział, że chłopcy chodzą w
rzeczach wielokrotnie łatanych i tak przetartych, że niekiedy aż
przezroczystych?
Poza tym nie byliby w stanie wykarmić jeszcze jednej osoby. Chyba że
Emanuel zacznie bardziej oszczędzać. Dziwne, że sam tego nie rozumiał.
Wilgoć z mokrych liści przeszła przez zelówkę. Miała mokre
pończochy, czuła też, że zrobiła się jej dziura na pięcie. Palce miała
lodowate, prawie nie miała w nich czucia. A nie był to jeszcze nawet
początek zimy.
Kiedy w końcu dotarła do Hammergaten, osłabła ze zmęczenia, jej
ciałem targały dreszcze.
W myśli kołatało jej pytanie, czy dzieci śpią, na szczęście ze stryszku
nie dochodziły żadne dźwięki.
Nie było sensu się kłaść, nie zaśnie z takimi zimnymi nogami. Rozpaliła
w piecyku i nastawiła garnek z wodą. Czekając, aż woda się zagrzeje,
wzięła list i ponownie zaczęła go czytać. Jeśli Emanuel wyzdrowieje i w
szpitalu nie znajdą u niego żadnej choroby, to może jednak go wyśle. Jak
tylko Emanuel wróci do domu, będą musieli szczerze ze sobą
porozmawiać. Emanuel wyjawił, że nie czuje się tu dobrze. Jeśli żałował,
że do niej wrócił, Elise przyzna, że nadal kocha Johana i pragnie dzielić z
nim życie. Dopiero wtedy będzie mogła wysłać list.
Wlała gorącą wodę do blaszanej miski, zdjęła mokre pończochy, usiadła
na kuchennym taborecie i zanurzyła nogi w wodzie. Wrastał jej paznokieć,
bolał ją, ale już po chwili poczuła, jak ciepło rozchodzi się po całym jej
ciele.
Może jednak uda się jej przespać kilka godzin.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka obudziły ją dźwięki dochodzące z kuchni. Kristian
pewnie nie wiedział, że wróciła, mógł nie zauważyć jej chusty i mokrych
butów. Musiała szybko zejść i dać mu znać. Drżąc z zimna, wstała z łóżka.
Poruszała się po omacku w ciemności, na bosaka zeszła pośpiesznie na
dół.
Nigdy nie zapomni widoku, który wtedy się jej ukazał.
Lampa naftowa świeciła zapalona, a przy piecyku stał Kristian i gotował
kaszę. W piecu trzaskał ogień, w pomieszczeniu już zaczynało być ciepło.
Na podłodze siedział Hugo z Sebastianem, bawiąc się spokojnie, a przy
stole zasiadł Peder, trzymając Jensine na kolanach, podczas gdy Evert
karmił ją łyżeczką.
Elise uderzyła w dłonie.
- Ależ mam wspaniałych chłopców! Nie ma lepszych. Odwrócili się w
jej stronę, słysząc, że idzie. W ich oczach widać było dumę i oczekiwanie,
Peder uśmiechał się od ucha do ucha.
- Zrobiliśmy ci niespodziankę?
- I to jaką! Właśnie zeszłam, żeby powiedzieć Kristianowi, że wróciłam,
a tu widzę, że cała gromadka jest już w kuchni! Maluchy ładnie się bawią,
a na stole stoi jedzenie. Jesteście aniołami!
- Co z Emanuelem? - spytał Kristian, przyglądając się jej.
- Odzyskał przytomność i chyba już się lepiej czuje. Powinien dzisiaj
wrócić do domu.
Żadne z nich nic nie powiedziało. Odniosła wrażenie, że są zawiedzeni.
Może mieli nadzieję, że spędzą z nią kilka dni sami? Kiedy Emanuela nie
było w domu, mniej było kłótni i sprzeczek, więcej radosnego hałasu i
śmiechu. Może powinna być surowsza, cały ciężar wychowania dzieci nie
powinien spadać na Emanuela.
Nalała wody do miski i umyła twarz, szyję i ręce. Nie chciała się
rozbierać, kiedy chłopcy patrzyli. Dzisiaj musiało jej to wystarczyć.
- Co jest Emanuelowi? - spytał w końcu Evert. Elise sięgnęła po ręcznik,
wytarła się.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Albo się potknął, upadł na śliskiej drodze
i uderzył w głowę, albo upadł, bo jest chory. On sam uważa, że nic mu nie
jest, Schwencke też tak sądzi.
- Jeśli to potrwa, będziemy co rano musieli zajmować się dziećmi -
powiedział Peder, patrząc na Everta.
Na twarzy Everta pojawił się strach.
- Może będziemy musieli wrócić do Andersengàrden?
- I co z tego? W Andersengàrden nie było źle. Pamiętasz, jak było fajnie,
kiedy wszyscy wychodzili na podwórze, graliśmy w guziki. Wycinaliśmy
żołnierzyki z papieru i bawiliśmy się w wojnę!
- Kiedyś turlaliśmy obręcz, zdjętą z beczki po śledziach Abrahamsena,
wypadła na ulicę i trafiła panią Evertsen w tyłek! - roześmiał się Evert.
Kristian mieszał w garnku i patrzył na Elise.
- Myślisz, że może się tak zdarzyć? Jeśli Emanuel upadł nie dlatego, że
było ślisko? - spytał.
- Nie sądzę, Kristian. Wieczorem sprawiał wrażenie zdrowego. Elise
ruszyła w kierunku drzwi, musiała pójść na stryszek po ubranie.
Kristian odwrócił się do chłopców.
- Bzdura, Emanuel nie jest chory, to wszystko dlatego, że ma słabe nogi.
- Słabe nogi? - spytał Evert. W jego głosie słychać było zdziwienie. -
Dawniej nie miał słabych nóg.
- Osłabł tak, bo kocha się z Elise.
Elise usłyszała głos Pedera, kiedy wbiegała po schodach. „Musiał nas
usłyszeć albo zobaczyć", pomyślała. Co za wstyd! Hilda przestraszyła się,
kiedy usłyszała, co się stało.
- Może tak właśnie ma być, Elise. Jeśli Emanuel nagle umrze, nie
będziesz musiała starać się o rozwód.
Elise była wstrząśnięta.
- Jak możesz tak mówić? Gdyby pastor to usłyszał - dodała oskarżająco.
- To źle, że jestem szczera? Na pewno też o tym pomyślałaś.
- Wcale nie. Bardzo się o niego martwię i cieszę się, że nie wysłałam
listu do Johana.
- Napisałaś do Johana list?
- Tak, ale nie wyślę go.
- Dawałaś mu nadzieję?
- W pewnym sensie... tak.
- A kiedy zobaczyłaś Emanuela, to zaczęło dręczyć cię sumienie, więc
postanowiłaś porwać list na kawałki.
- Wszystko zależy od tego, co Emanuel powie, kiedy wróci do domu.
Postanowiłam poważnie z nim porozmawiać.
Hilda patrzyła na nią dużymi oczami.
- Nie do wiary, nareszcie zaczynasz rozsądnie mówić.
- Jeśli będzie mu przykro, nic nie zrobię. Hilda nie słuchała jej.
- Co się stało?
- Odwiedziłam Schwenckego, chciałam go przekonać, żeby namówił
Emanuela do pójścia do lekarza. Schwencke powiedział, że Emanuel źle
się z tym wszystkim czuje. Pewnie żałuje, że do mnie wrócił.
Hilda aż zagwizdała.
- Dobrze! Więc jest nadzieja dla ciebie i Johana. To trzeba uczcić!
Usmażymy dzisiaj naleśniki na obiad.
Elise nie była zachwycona.
- Nie rozmawiajmy o tym do czasu powrotu Emanuela do domu.
Schwencke może się mylić. Nie co do tego, że Emanuel źle się tu czuje, bo
ja to też zauważyłam, tylko może zechce rozwiązać problem w inny
sposób.
- Jak?
- Wspominał coś, że moglibyśmy wziąć kogoś do pomocy do domu.
Hilda prychnęła.
- Służącą? A gdzie ją zmieścicie?
- Emanuel uważa, że moglibyśmy się przenieść.
- Dostał spadek czy może ma jakiś ukryty skarb?
- Niedługo dostanę honorarium z Danii, a wiosną może też z
wydawnictwa Grandahl & Son.
- Nie wierzę, żebyś aż tyle zarobiła. Pisarka nie zarabia chyba więcej niż
urzędnik. I tak niesamowite, że dostałaś aż pięćdziesiąt koron zaliczki - to
prawie dwie miesięczne pensje robotnicy w fabryce albo urzędniczki. Nie
wierzę, żebyś mogła dostać dużo więcej tego honorarium, jak to nazywasz.
W „Svaerta" czytałam, że ponad dwadzieścia tysięcy mężczyzn w
Kristianii zarabia mniej niż osiemset koron rocznie. Jesteś kobietą, nie
wierzę, żebyś mogła zarobić więcej. Napisanie książki to w końcu żadna
porządna praca.
- Mogę napisać jeszcze jedną.
- Kiedy znajdziesz na to czas? A jeśli Emanuel zostanie w szpitalu kilka
dni? Poradzisz sobie z chłopcami i trójką maluchów, i jeszcze pracą u
Graaha?
- Jeśli będę musiała, to sobie poradzę. Hilda pokręciła głową.
- Jesteś uparta jak osioł. Czasem nawet się zastanawiam, czy ty
przypadkiem nie lubisz, kiedy jest ci źle.
Elise westchnęła.
- A ja czasem się zastanawiam, czy ty wiesz, co to znaczy sumienie -
powiedziała i od razu tego pożałowała. - Wiem, że mnie kochasz i chcesz,
żeby było mi dobrze. Tyle że ja nie jestem taka jak ty, Hildo.
Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że w kantorze nie było jeszcze ani
panny Johannessen, ani pana Samsona. Drzwi do biura pana Paulsena były
uchylone, słyszała dochodzący stamtąd głos. A jeśli majster przyszedł
przed nimi? To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Może skorzysta z okazji i
powie mu, co się przydarzyło Emanuelowi, i spyta, czy może wyjść trochę
wcześniej, tak żeby zdążyła rozpalić w piecu, zanim Emanuel wróci.
Powiesiła szal i czapkę na wieszaku i cicho podeszła do drzwi.
Nagle się zatrzymała. Zza drzwi dochodził nie głos pana Paulsena, ale
Samsona. Brzmiał inaczej niż zwykle, był niski i miękki, jakby rozmawiał
z kobietą, która bardzo mu się podoba. Czyżby miał schadzkę w pokoju
majstra? Serce zabiło jej mocniej. A jeśli przyjdzie pan Paulsen i go
zaskoczy?
Odwróciła się i pośpiesznie podeszła do swojego biurka. W tym samym
momencie usłyszała, jak z pokoju wychodzi Samson.
- Dzień dobry, pani Ringstad.
Wydawał się zaskoczony, najwyraźniej nie słyszał, jak weszła.
- Dzień dobry, panie Samson.
- Panna Johannessen jest chora, a pan Paulsen się spóźni. Skorzystałem
z telefonu, żeby zadzwonić do przyjaciela i coś mu przekazać.
„Do przyjaciela..." A więc nie do przyjaciółki. Czuła, że się rumieni.
Żaden mężczyzna nie rozmawiał tak z przyjacielem. Żaden! Więc jednak
wtedy w mieście się nie myliła.
Samson musiał zauważyć, że się zaczerwieniła, bo zaraz jego twarz też
zrobiła się czerwona. Pośpiesznie podszedł do swojego pulpitu i zaczął
wyjmować rzeczy potrzebne mu do pracy.
Zapanowała cisza. „Zrozumiał, że ja wiem", pomyślała i poczuła, że
drżą jej ręce. Powinna coś powiedzieć?
Mimo że oboje byli bardzo zajęci, w pokoju panowała dziwna
atmosfera. Chciałaby móc z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, że nie
zmierza rozsiewać plotek, że nie powie o tym ani majstrowi, ani pannie
Johannessen. Może się czuć bezpiecznie. Nie zrobi mu nic złego.
Pan Paulsen przyszedł dopiero późnym przedpołudniem, skinął im
głową i pośpiesznie wszedł do swojego gabinetu. Wyglądało na to, że nie
jest w najlepszym nastroju. Postanowiła zaczekać, później spyta, czy może
wyjść trochę wcześniej.
Odetchnęła z ulgą, kiedy nadeszła przerwa na obiad. Kiedy opuszczała
kantor, nadszedł Samson i zaczął szybko wkładać palto i kapelusz.
- Idzie pani zapewne do swojej siostry, pani Ringstad, a ja idę do
browaru Ringnes porozmawiać z przyjacielem. Proszę wziąć mnie pod
rękę na moście, jest bardzo ślisko.
Była zaskoczona, ale nie okazała tego.
- To prawda, zauważyłam to, kiedy szłam tam rano z wózkiem.
Myślałam o tych wszystkich uczniach, którzy co rano biegną przez ten
most w drodze do szkoły. Mogą się poślizgnąć i wpaść do wody. Na samą
myśl już drżę. Wiem, że matki boją się tego za każdym razem, kiedy
posyłają dzieci do szkoły.
Czuła, że mówi za dużo i za szybko. Od rana nie zamienili ze sobą
słowa, oboje pilnie pracowali. Elise nawet starała się nie patrzeć w jego
stronę.
Wyszli jeszcze przed prządkami i pomocnicami. Niewiele osób szło do
domu w przerwie obiadowej, większość kupowała zupę w fabryce, ale na
moście i tak było tłoczno.
Samson podał jej rękę, a ona ją przyjęła. Czuła się skrępowana. Jeśli
ktoś znajomy ich teraz zobaczy, zaczną się plotki, ale nie chciała ranić go
odmową.
- Chciałam spytać pana Paulsena, czy mogę dzisiaj wyjść trochę
wcześniej - zaczęła, żeby w ogóle coś powiedzieć. - Mój mąż trafił
wczoraj wieczorem do szpitala, paskudnie się przewrócił na ulicy.
Samson spojrzał na nią przestraszony.
- Chyba nie jest poważnie ranny? Pokręciła głową.
- Nie sądzę. Mam nadzieję, że dzisiaj wróci do domu.
- Też mam taką nadzieję. Nie jest łatwo radzić sobie z taką gromadką
dzieci.
- Chłopcy chętnie pomagają, ale i tak mam sporo rzeczy do zrobienia,
zanim się wieczorem położę spać.
- Rozumiem, że starcza pani czasu jedynie na najpilniejsze sprawy.
- Tak. Kiedy dzieci są już w łóżkach, muszę trochę ogarnąć dom. Nawet
nie mam czasu przeczytać gazety, czasem mąż czyta mi na głos, kiedy
siedzę i ceruję skarpety.
- Nie pojmuję, kiedy znajduje pani czas na pisanie.
- Piszę tylko, kiedy... - urwała i zamilkła, czując, że robi się jej gorąco.
Nogi miała jak z waty. Wydała się, chciała to jakoś ukryć, ale nie
wiedziała, co powiedzieć.
- Proszę się nie wstydzić, pani Ringstad. Sam też minąłem się z prawdą,
mówiąc, że idę do znajomego w browarze. Tak naprawdę to chciałem z
panią porozmawiać. - Zawahał się, ale w końcu zdobył się na odwagę. -
Możemy chyba uznać, że jesteśmy kwita. Pani odkryła moją tajemnicę, a
ja pani.
Znów poczuła, że się rumieni.
- Jak... To znaczy...
- Nie ma znaczenia, jak do tego doszedłem. Najważniejsze, że wiem.
Obiecuję, że nikomu o tym nie powiem. Dopiero kiedy pani sama to
ujawni.
„Może szedł za mną, kiedy szłam do wydawnictwa", pomyślała i na
samą myśl oblał ją pot. Dotarli do domku majstra.
- Możemy sobie obiecać, że dochowamy tajemnicy? Pani zapewne nie
chce, żeby wyszło na jaw, kto kryje się za pseudonimem, a ja... - urwał, nie
mówiąc nic więcej. Stał na wzgórzu, zdenerwowany i niemile skrępowany.
Pokiwała głową, nie było sensu protestować.
- Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. - I szybko dodała: - I tak bym
tego nie zrobiła.
- Też tak myślę. Jest pani mądrym i dobrym człowiekiem. Oboje wiemy,
czym to może się skończyć. Gdyby moja tajemnica wyszła na jaw, byłbym
skończony. Gdyby pani tajemnica wyszła na jaw, musiałaby pani się liczyć
z nieprzyjemnościami. Oboje ryzykowalibyśmy utratę pracy.
Elise widziała, że trzęsą mu się ręce. Dla niego było to groźniejsze.
Znów przytaknęła. Czuła się skrępowana, sytuacja okazała się dla niej
trudna, ale cieszyła się, że mogą pozostać przyjaciółmi i dalej sobie ufać.
Tyle chciała mu powiedzieć, pokazać, że jej go żal, dać do zrozumienia,
że go nie osądza, nie potępia, ale to było zbyt trudne. Brakowało jej słów.
- Siostra na mnie czeka, muszę iść. Posłał jej zawstydzony uśmiech.
- Nie wracajmy więcej do tej historii. Proszę pozdrowić siostrę.
Uchylił kapelusza i ruszył w kierunku browaru. Hilda stała w oknie i
widziała, jak idą przez most.
- To był Samson? Elise przytaknęła.
- Wyglądaliście jak stare małżeństwo. Elise nie mogła powstrzymać
uśmiechu.
- Chyba nie aż takie stare.
- Gdybyście byli młodym małżeństwem, to byście inaczej szli. Miałam
wrażenie, że nie jesteś zachwycona, że idziesz z nim pod rękę. Często tak
jest ze starymi małżeństwami, zauważyłam to.
- Podał mi rękę, bo na moście jest ślisko.
- A ty pewnie myślałaś o tym, co widziałaś przy Kirkeristen?
- Prawdę mówiąc, nie pamiętałam o tym. Jest miły. Lubię go. A co tutaj?
Taka cisza. Cała trójka śpi?
Hilda przytaknęła.
- Śpią jak aniołki w dużym łóżku. Elise się uśmiechnęła.
- Jesteś aniołem.
Powiodła wzrokiem w stronę piecyka.
- Ładnie pachnie. Co gotujesz?
- Ziemniaki ze słoniną. Chłopcy już byli i zjedli. Zwolnili ich wcześniej,
bo nauczyciel zachorował. Ale zadano im więcej do domu.
- Zrobiłaś obiad dla nas wszystkich?
- Zaszłam wczoraj do rzeźnika i dostałam odpadki w sumie za
pięćdziesiąt ore. Przed południem zajrzała tu kobieta, sprzedawała
kaszankę własnej roboty. Będzie na jutro.
Elise roześmiała się radośnie.
- No przecież mówię, że jesteś aniołem. Wiesz, czy chłopcy wrócili do
domu?
- Evert i Kristian od razu poszli do pracy, ale wcześniej skończą.
Zaproponowałam, żeby Peder odrobił lekcje tutaj, powiedział jednak, że
pójdzie odwiedzić Jenny. Albo się w niej zakochał, albo liczy na jakiś
smakołyk od pani Tollefsen.
- To spryciarz! Idzie w gości, żeby wymigać się od lekcji!
- To się zdarzyło tylko raz. Jenny na pewno też będzie miło, brakuje jej
towarzystwa rówieśników.
- Anne Sofie odwiedza ją od czasu do czasu. Spotkałam Jenny wczoraj
wieczorem, idąc do Schwenckego.
- Nie sądzę, żeby mama chętnie posyłała Anne Sofie do babci, więc
chyba nie bywa tam często.
Elise nie odpowiedziała, nie miała ochoty rozmawiać o matce.
Odwiesiła szal i zaczęła stawiać talerze i kubki na stole, podczas gdy Hilda
kroiła ugotowane ziemniaki i kładła je na patelni.
- Pewnie chciałabyś wiedzieć, co z Emanuelem?
- Tak. Nie sądzę, że będą trzymać go w szpitalu. Jestem tylko ciekawa,
czy dojdą, skąd u niego te zawroty głowy. Chociaż jak go znam, to nie
powie im o tym.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się boi tych badań?
- Chcesz powiedzieć, że udaje chorobę, żeby mnie przy sobie
zatrzymać? Nie wierzę, żeby był aż tak dobrym aktorem. Mówiłam ci już,
że Schwencke sądzi, że to wszystko z tego, że źle się tu czuje.
- Dowiedz się, co z nim jest.
Elise spojrzała na nią zdziwiona. Rano reakcja Hildy była zupełnie inna.
Jadły w milczeniu.
Elise rozkoszowała się smacznym posiłkiem.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam smażone ziemniaki ze słoniną.
- Pewnie jecie tylko kaszę na wodzie, skoro tak mało zarabiacie.
Elise spojrzała na siostrę.
- Drwisz sobie?
- Trochę. Biorąc pod uwagę, ile razem zarabiacie, ty i Emanuel, to, co
zarobiłaś na swojej książce, i to, co do domu przynoszą Kristian i Evert, to
powinniście jeść słoninę co drugi dzień.
Elise nic nie odpowiedziała. Nie mogła odmówić Hildzie racji, ale nie
miała ochoty mówić, że to wydatki Emanuela sprawiały, że ciągle im na
wszystko brakowało pieniędzy. Poza tym to nie była prawda. Hilda
przesadzała. Kristian i Evert nie zarabiali wiele, a czynsz za połowę
domku na Hammargaten był większy niż za domek majstra. Jednak nie
narzekała, wiedziała, że wielu ludziom było znacznie gorzej niż im. Jedli
mięso najwyżej raz w tygodniu, czyli w niedzielę. Boczek kosztował
koronę i osiemnaście 0re za kilogram, a skoro jej pensja musiała starczyć
na jedzenie dla ośmiu osób, bo wciąż jeszcze nie śmiała liczyć na
pieniądze za książkę, musieli przez większość dni tygodnia jeść kaszę.
Codziennie po szkole Hilda dawała chłopcom jeść, zwykłe jednak był to
chleb z melasą albo z serem.
- Chyba się nie obraziłaś? - spytała Hilda, a jej głos brzmiał, jakby
żałowała tego, co powiedziała.
Elise pokręciła głową.
- Nigdy nie próbowałaś się wczuć w moją sytuację. W ostatnich latach w
Andersengarden to ja odpowiadałam za całą rodzinę/ Tak samo było, kiedy
ja i Emanuel się pobraliśmy, to ja utrzymywałam matkę i chłopców. Ty
miałaś mnie, a potem poszłaś pracować do Paulsena i nie musiałaś już się
troszczyć o jedzenie. Potem spotkałaś Reidara, a teraz znów jesteś z
Paulsenem.
- Mówisz, jakbyś ty była sama. Przecież masz męża. Chyba nie
pozwalasz mu, żeby całą swoją pensję wydawał na siebie, a ciebie
zostawiał z wszystkimi wydatkami?
- Oczywiście, że nie. Płaci za węgiel, za naftę i za drewno, poza tym
daje też pani Jonsen kilka koron miesięcznie za opiekę nad Jensine.
Nie była to prawda, ale Hilda nie musiała tego wiedzieć. Hilda
westchnęła.
- Wciąż tylko narzekamy. Nie możemy porozmawiać o czymś
przyjemniejszym? Olaf pytał, czy w którąś sobotę nie poszłabym
wieczorem potańczyć do „Perły". Uważasz, że powinnam?
Elise spojrzała na nią przerażona.
- Chcesz iść do „Perły" potańczyć z Olafem? Nie dość, że jesteś żoną
Reidara, a przyjmujesz wizyty Paulsena, jakby był twoim zalotnikiem?
Hilda się roześmiała.
- Nie bądź taka surowa! Nie do twarzy ci z tym. Co się stało z moją
siostrą, która stała przyparta do ściany w piwnicznym korytarzu w
Andersengàrden? Która chodziła na tańce do „Perły" i zabawiała się na
wzgórzach ze swoim ukochanym? Ukrywała się z nim w ciemnych
zakamarkach, a potem wracała do domu z czerwonymi policzkami i
błyszczącymi oczami?
Elise uśmiechnęła się.
- To było chyba w innym życiu. Tak dawno, że już o tym zapomniałam.
- Dawno? Trzy lata to nie tak dawno.
- Więc chyba szybko się zestarzałam. Hilda parsknęła.
- Pamiętam, jak zaledwie kilka tygodni temu na tej kanapie leżała para,
tak namiętnie się pieszcząca, że aż guziki od koszuli poodpadały. Wiem,
czego ci brakuje, Elise. Dałaś się uwikłać w sieć obowiązków, czujesz się
odpowiedzialna, masz wyrzuty sumienia, dręczy cię poczucie winy.
Zapominasz, że ty też masz prawo do szczęścia.
- Do szczęścia? Ilu ludziom dane jest poznać, co to jest szczęście?
- Większości. Raz czy dwa. Może tylko przez krótki okres, zanim
dzieciaki wypełnią kuchnię i dom, zanim zacznie brakować najedzenie i
ubranie. Sądzę jednak, że większość z tych, którzy mieszkają tu wzdłuż
rzeki, przeżywali swoje chwile szczęścia pod pierzyną. Większość kobiet
choć przez chwilę czuła się jak księżniczka.
- Ja też. Może akurat nie „pod pierzyną", jak to określiłaś, ale byłam
szczęśliwa z Johanem, zanim to wszystko się wydarzyło. Dostałam swoją
porcję szczęścia. Sama mówisz, że większość przeżywa to tylko przez
krótki moment, zanim zacznie się codzienność. A co z tobą?
- Ja mam inne oczekiwania co do szczęścia.
- Dla ciebie szczęście to mieć pieniądze? Hilda przytaknęła.
- Tak. Taka już jestem. Jeśli mogę wejść do sklepu i kupić sobie pudełko
kremu, puder czy wodę kolońską, nie bojąc się, że z tego powodu będę
głodować, wtedy czuję się szczęśliwa. Nie mówiąc już o tym, kiedy mogę
kupić sobie nową bluzkę czy nowy kapelusz. Wtedy uważam, że warto jest
żyć.
Elise się uśmiechnęła.
- I teraz chcesz, żeby twoja siostra była szczęśliwa u boku mężczyzny?
- Tak. Nawet jeśli moja siostra jest inna niż ja, to uważam, że sobie na to
zasłużyła. Poza tym jestem romantyczką i lubię, kiedy historie miłosne
dobrze się kończą.
Elise się roześmiała, otarła łzę w kąciku oka. Po chwili spoważniała i
powiedziała: - Kto wie? Może twoje życzenie się spełni? - Elise wstała od
stołu. - Kiedy wrócę wieczorem do domu, porozmawiam poważnie z
Emanuelem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy wróciła do domu, w oknach było ciemno. Peder jeszcze nie
wrócił, a przecież miał dużo lekcji do odrobienia. Emanuel też chyba nie
wyszedł ze szpitala, tak późno wieczorem go już chyba nie wypiszą?
Pewnie postanowili zatrzymać go jeszcze jeden dzień, żeby upewnić się,
że naprawdę nic mu się nie stało. Wstrząs mózgu to nie żarty.
Wyjęła Hugo i Sebastiana z wózka, otworzyła drzwi i pozwoliła
chłopcom iść samym po schodach i wejść do kuchni, podczas gdy ona
zajęła się zapalaniem lampy i rozpalaniem w piecu. Wzdrygnęła się,
klasnęła w dłonie. Ależ tu było niewiarygodnie zimno.
W tej samej chwili usłyszała na zewnątrz głosy i zaraz w drzwiach
stanął Kristian, trzymając na ręku Jensine. Za nim stał Evert.
- Późno przyszłaś! - odezwał się Kristian oskarżycielskim głosem.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie później niż zwykle.
- To my dzisiaj wcześniej skończyliśmy, Kristian - odezwał się Evert.
- Widzieliście Pedera?
- Miał iść do Jenny.
- Nie siedzi tam chyba całe popołudnie.
- Jasne, że tak. A jeśli jeszcze pani Tollefsen usmażyła naleśniki. .. - w
głosie Everta słychać było zazdrość.
- Mam nadzieję, że niedługo wróci. Zdaje się, że ma dużo zadane,
prawda, Evert?
Evert przytaknął.
- I z rachunków, i z religii. Mamy też napisać wypracowanie o jesieni.
Zaczęliśmy je pisać w szkole. Wiesz, co Peder napisał?
Evert roześmiał się. „Pac, pac, mówią jabłka do Olsena, spadając z
jabłoni". Pan przeczytał to na głos i wszyscy się śmieli. Elise uśmiechnęła
się, ale zaraz znów spoważniała.
- Nieładnie z jego strony, że przeczytał to na głos, żeby klasa się śmiała.
Peder bardzo się przejął?
- Nie wiem, ale zrobił dziwną minę. Elise się zaniepokoiła.
- Nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Musiał się gdzieś schować.
Myślisz, że pani Tollefsen pozwoliłaby zostać mu tak długo?
Evert pokręcił głową.
- Nie lubi, kiedy po domu kręci się za dużo dzieci. Tak mówi Jenny.
Kristian posadził Jensine na podłodze i zaczął zdejmować jej czapkę i
rękawice. Teraz podniósł wzrok.
- Mam iść go poszukać?
- Mógłbyś? Niepokoję się. Pewnie z powodu tego, co się wczoraj stało.
Jeśli Pederowi też by się coś przytrafiło... – urwała i zamilkła.
- Nie przesadzaj, Elise. Nic mu się nie stało, po prostu gdzieś się
schował.
- Miejmy nadzieję - odpowiedziała Elise i wzięła garnek, żeby ugotować
kaszę. - Zdejmiesz mokre rzeczy z Sebastiana, Evert?
- Znów się zsikał? Myślałem, że nauczył się już siadać na nocnik.
- Nauczył się, ale czasem jeszcze zdarza mu się wypadek. Nie rozbieraj
już bardziej Jensine, tu jest zimno. Evert mi pomoże, a ty biegnij do pani
Tollefsen.
Kristian włożył czapkę, otworzył drzwi i zniknął.
- Jest ciemno. Uważaj na konie na drodze! - zawołała za nim Elise.
- Ale cuchnie! - odezwał się Evert, zatykając nos.
- Zajmę się nim, a ty mieszaj kaszę. Tylko jeszcze nastawię wodę.
Dawno już przewinęła Sebastiana, posadziła go razem z Hugo w kącie,
żeby się bawili, i zaczęła nakrywać do stołu, kiedy usłyszała na zewnątrz
szybkie kroki.
Do kuchni wpadł zdyszany Kristian.
- U pani Tollefsen nie ma Pedera. W ogóle go tam nie było. Po drodze
też go nie spotkałem.
Elise czuła, jakby ktoś położył jej na plecach zimną rękę.
- Nie było go tam? - spytała, patrząc niego z przestrachem. - To gdzie on
może być?
Evert siedział na podłodze, zaczął już odrabiać lekcje.
- Może jest u Anne Sofie?
- Poszedłby aż do Kjelsas? Nie sądzę - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Jeśli uznałby, że dostanie tam coś dobrego do jedzenia, to może.
- Boże drogi! - westchnęła Elise bezradnie. - Jak trafi do domu w tych
ciemnościach?
Chłopcy spojrzeli po sobie, po czym Kristian niechętnie zaproponował:
- Możemy iść go poszukać, ja i Evert. Elise znów westchnęła.
- Najpierw zjedzcie trochę gorącej kaszy. Zaraz zrobi się tu cieplej.
Kiedy przestaniemy marznąć, wszystko wyda się nam prostsze.
Evert i Kristian wzięli każdy jednego malucha i zaczęli karmić dzieci, a
Elise zajęła się małą Jensine. Dopiero kiedy nakarmili najmłodszych,
mogli sami zasiąść do gorącego posiłku.
Spoglądała zamyślona to na jednego, to na drugiego.
- Trudno mi uwierzyć, że Peder wyruszył sam w taką daleką drogę.
Może poszedł do jakiegoś kolegi z klasy?
Evert spojrzał na nią.
- Niby do kogo? - spytał. - Nikt z tych, którzy się z nami bawią, nie ma
w domu aż tyle miejsca.
- Może poszedł grać w piłkę?
- Po ciemku? - spytał Kristian, patrząc na nią bezradnie.
- Może poszedł razem z Pingelenem i innymi chłopakami do miasta? -
zastanawiał się Evert.
Elise odwróciła się w jego stronę.
- Do miasta? Po co oni tam chodzą?
- Popatrzeć na dziewczyny na Lakkegata. Na te, które stoją w drzwiach i
pokazują nogi.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Tacy mali chłopcy nie chodzą na Lakkegata oglądać ulicznice!
- Mali chłopcy? - spytał Evert, patrząc na nią zdziwiony. - Ja mam
jedenaście lat, Peder też.
- Jedenastoletni chłopcy nie powinni przyglądać się ladacznicom -
powiedziała Elise zła. Evert miał rację, nie byli już małymi chłopcami, a
Kristian był przecież o rok starszy. Coraz częściej mieli własne zdanie, za
rok czy dwa będzie jeszcze trudniej ich kontrolować. Dobrze, że Emanuel
dawał radę przywołać ich do porządku.
- Słyszę go!
Evert odwrócił się nagle w kierunku drzwi. Elise nasłuchiwała. Teraz
ona też słyszała, ktoś biegł do domu. Po chwili wszedł Peder, tupiąc.
- Czekałaś na mnie? - spytał z poczuciem winy w głosie, wiedząc chyba,
co go zaraz czeka.
- Żebyś wiedział! - powiedziała, patrząc na niego srogim wzrokiem. -
Kristian był u pani Tollefsen, żeby sprawdzić, czy cię tam nie ma. Nie
dlatego nie poszedłeś do pracy po szkole, Peder! Hilda mówiła mi, że
dostaliście wcześniej wolne, bo nauczyciel się rozchorował. Byłam pewna,
że siedzisz w domu i odrabiasz lekcje.
- Przepraszam - powiedział Peder. Zdjął czapkę i schylił głowę.
Wstydził się. - Nie byłem u Jenny. Byłem u Emanuela.
- U Emanuela? - powtórzyła Elise, patrząc na niego. Nie bardzo
rozumiała. - Gdzie byłeś?
- W szpitalu.
- Ty byłeś w szpitalu? Jesteś dzieckiem, nie wpuścili cię. Peder pokiwał
poważnie głową.
- Tak. Pomyślałem, że ktoś powinien go odwiedzić, potem pomyślałem,
że pewnie wrócisz, kiedy już będzie ciemno, no i pomyślałem, że chyba
będzie mu przykro.
Elise zaniemówiła. Była przekonana, że Peder całe popołudnie spędził
na zabawie, a on poszedł sam do szpitala w Ulleval, żeby odwiedzić
Emanuela!
- Ale... wpuścili cię tam?
- Pozwolili mi wejść do poczekalni. Emanuel wyszedł do mnie,
wspierając się na lasce. Powiedziałem, że przykro mi, że mówiłem, że w
Andersengarden jest dobrze.
Elise próbowała ukryć swoje przerażenie.
- Co on na to? - spytała.
- Chyba w ogóle mnie nie zrozumiał. Był zmieszany, spytał tylko, czy
wiesz, gdzie ja jestem.
- Wraca niedługo do domu? Wie już, co mu jest?
- Podejrzewają, że to taka choroba. Tak powiedział. Przeszył ją strach.
Więc jednak miała rację: Emanuel był chory. Boże... Zakryła usta ręką.
Kristian chyba zrozumiał, że się przestraszyła.
- Idź do niego - powiedział. - Zajmiemy się dziećmi. Elise wzięła się w
garść.
- Położę Jensine spać, a wy potem położycie Hugo i Sebastiana. Na
pewno macie czas? Zdążycie odrobić lekcje?
Cała trójka przytaknęła poważnie.
Jak tylko uporała się z Jensine, weszła do pokoju, wzięła list do Johana i
podarła go na kawałki. Potem poszła do kuchni i włożyła kawałki papieru
do pieca, z oczu leciały jej łzy. Stała odwrócona plecami do chłopców, nie
chciała, żeby widzieli jej twarz i pomyśleli, że płacze z powodu Emanuela.
Musiała podtrzymywać ich na duchu i czekać, co przyniesie następny
dzień.
Miała wrażenie, że rozstaje się z Johanem, ale nie mogła sobie pozwolić,
żeby teraz myśleć o sobie. Szybko wytarła oczy rąbkiem fartucha i
odwróciła się do chłopców.
Napotkała spojrzenie Kristiana. Przyglądał się jej poważnie. Domyślała
się, że się martwi i jest przestraszony, ale na jego twarzy malowało się
zdecydowanie. Bardzo ostatnio wydoroślał.
- Poradzimy sobie, Elise. Idź - powiedział.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zobaczyła Emanuela siedzącego na ławce w korytarzu tego samego
dwupiętrowego budynku, gdzie leżał poprzedniego dnia. Wiedziała, że
szpital składa się z wielu budynków, i była zadowolona, że budynek
zakaźny był nieco oddalony od innych. Wiedziała, że na końcu każdego
usytuowana jest duża sala szpitalna, a po obu stronach długiego korytarza
znajduje się szereg mniejszych salek. Większość budynków była
dwupiętrowa, z wyjątkiem budynku głównego, który miał trzy piętra.
Emanuel siedział z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. Był ubrany w
bluzę i spodnie w biało-niebieskie pasy, z naszytymi literami SKK: Szpital
Komunalny w Kristianii. Jego rodzice pewnie spaliliby się ze wstydu,
gdyby wiedzieli, że jest tu jako darmowy pacjent, opłacany przez gminę,
tak jak wszyscy z tych okolic.
Podeszła spokojnie i usiadła obok niego na ławce. Otworzył oczy,
patrzył na nią. Nie był ani zdziwiony, ani zadowolony, raczej sprawiał
wrażenie obojętnego.
Coś ścisnęło ją za gardło.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze.
- Peder mówił, że podobno jesteś chory. To prawda? Emanuel zbył to
machnięciem ręki.
- Nic jeszcze nie wiadomo. To tylko domysły. Na wszelki wypadek chcą
mnie zatrzymać jeszcze kilka dni.
- Powiedzieli ci, co to za choroba? Emanuel pokręcił głową.
- Lekarz nie ma pewności, wydaje mu się, że objawy przypominają mu
pewną chorobę, z którą już kiedyś miał do czynienia. Podobno chorują na
nią głównie młodzi ludzie, tak mówił, ale nie wiadomo dlaczego. Pogarsza
się wzrok w jednym oku i pojawiają się bóle głowy. Lekarz twierdzi, że
wzrok z czasem może się poprawić. Niekiedy występują też zawroty
głowy.
- Miałeś już coś takiego wcześniej? To znaczy kiedyś, dawniej?
Emanuel przytaknął, aczkolwiek miała wrażenie, że niechętnie.
- Przytrafiło mi się coś takiego, kiedy byłem w Armii Zbawienia. Potem
doszło drętwienie nóg i rąk, jakby takie lekkie kłucie, zawroty głowy
pojawiły się dopiero wiosną. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby nogi
ugięły się pode mną, natomiast pamiętam, że raz już straciłem wzrok na
jakiś czas.
- Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Dlaczego miałbym ci o tym opowiadać? Miałaś dosyć własnych
problemów.
Zapadło milczenie.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że Peder przyszedł cię odwiedzić? -
spytała.
Emanuel pokręcił głową. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, ale
zaraz zniknął.
- Nie rozumiałem połowy z tego, co opowiadał. Mówił coś o poczuciu
winy, o wyrzutach sumienia, ale przecież nie zrobił nic złego. Uznałem, że
ty go tu wysłałaś.
- Nie, przyszedł sam z siebie. Zwolnili ich wcześniej ze szkoły, bo
nauczyciel zachorował. Myślałam, że wrócił prosto do domu, żeby
odrabiać lekcje. Powiedział Evertowi, że idzie do Jenny. Kristian widział,
że się denerwuję, i zaproponował, że pójdzie po niego. Rzeczywiście się
niepokoiłam.
Emanuel sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Więc on sam na to wpadł? Żeby tu przyjść? Elise przytaknęła.
- Bardzo cię lubi. Znów zapadła cisza.
- Mówili ci coś... Chodzi mi o to, że... Mówiłeś, że podobno mieli
kiedyś do czynienia z podobnymi objawami. Jeśli to ta sama choroba, to
na czym ona polega?
- O ile dobrze rozumiem, jest to choroba chroniczna.
Elise słyszała, że próbuje brzmieć niefrasobliwie, ale że przychodzi mu
to z trudem. Pewnie się boi, zresztą kto by się nie bał?
- Chorobę, o której wspominał lekarz, można łatwo pomylić z innymi.
Nie jest pewne, że moja przypadłość należy do tych najcięższych.
- Miejmy nadzieję, że nie. Po raz kolejny zapadła cisza.
- Jak się dzisiaj czujesz? Kręci ci się w głowie? Emanuel zaprzeczył.
- Może lekarze się mylą? Sam mówiłeś, że to jeszcze nic pewnego.
- Miejmy nadzieję, Elise.
Wiedziała, że oboje myśleli o różnych rzeczach. Objawy zgadzały się z
tymi, o których wspominał i lekarz w domu, i teraz ten, w szpitalu.
Elise chciała wziąć jego dłoń, ale Emanuel ją cofnął.
- Nie ma powodu, żebyś mi współczuła. Pewnie za kilka dni pozwolą mi
wrócić do domu i wszystko będzie jak dawniej. Jeśli to ta choroba, o której
mówi lekarz, to minie dużo czasu, zanim się rozwinie. Tak przynajmniej
na ogół jest.
Elise wzdrygnęła się. „Na ogół..." A w innych przypadkach?
- Jak było dzisiaj w kantorze? Elise jakby nie słyszała pytania.
- Musimy powiedzieć o tym twoim rodzicom.
- Nie ma takiej potrzeby. Jeszcze nie.
- Zadzwoniłam z kantoru do zakładów Myren i powiedziałam, co się
stało. Dałam do zrozumienia, że chodzi o wstrząs mózgu.
- Dobrze. Nie chcę, żeby ktoś zaczął coś podejrzewać.
Na końcu języka miała inne pytanie, ale nie odważyła się wypowiedzieć
go głośno. Co będzie z Sebastianem? Jeśli Emanuel utraci zdolność do
pracy, a może wręcz będzie wymagał pomocy, Elise nie da rady zająć się
trójką małych dzieci. Trudno byłoby jej też go oddać. Chłopcy zdążyli go
polubić, ona zresztą też. Najbardziej tęskniłby za nim Hugo, chłopcy spali
w jednym łóżku i razem się bawili.
Odsunęła od siebie taką myśl. Być może Emanuel będzie zdrowy
jeszcze przez wiele lat. Poza tym lekarze wcale nie mieli pewności.
- Wiesz, jak ta choroba się rozwija? Jeśli w ogóle ją masz.
- Prowadzi do paraliżu. Ale jak ci już mówiłem, są też inne choroby o
podobnych objawach. Jeszcze nie wiadomo, co mi jest - odpowiedział
Emanuel.
- Pewnie, skoro lekarz nie wie, to my tym bardziej. Lekarze zwykle
szukają po omacku. Najlepiej idzie im leczenie zwykłych chorób, takich
jak suchoty czy odra.
- Na suchoty niewiele można pomóc. Najlepszym lekarstwem jest dobre
jedzenie, odpoczynek i dużo słońca. Kto może sobie na to pozwolić? Dla
dzieci chorych na odrę też nie ma lekarstwa. Wiedza medyczna wciąż nie
jest najlepsza, chociaż podobno cały czas prowadzi się badania - tłumaczył
Emanuel.
- Choroby zawsze nękały ludzi. Pamiętam, jak w szkole na lekcjach
historii uczono nas, że choroby, porody i wojny pochłaniały najwięcej
ofiar w średniowieczu.
- I pewnie nadal tak jest, może z wyjątkiem wojen. Co prawda dwa lata
temu obawialiśmy się Szwedów, ale od dziewiętnastego wieku nie
mieliśmy w Norwegii wojny.
- U Hildy wszystko w porządku?
Elise domyśliła się, że Emanuel nie chce rozmawiać o swojej chorobie, i
postanowiła nie zadawać mu więcej pytań.
- Tak, Hilda ma się dobrze. O Reidarze nic nie wiem, chyba nawet do
siebie nie piszą, ale majster regularnie ją odwiedza. Głównie w niedziele,
kiedy fabryki są zamknięte i nikt ciekawski nie śledzi go z okien -
powiedziała Elise, uśmiechając się.
Emanuel nie odwzajemnił uśmiechu.
- Niedobrze, że przyjmuje odwiedziny mężczyzn, skoro wciąż jeszcze
jest mężatką. To szkodzi jej opinii.
- Majster ma prawo odwiedzać Isaca. A Hilda nigdy nie przejmowała się
tym, co ludzie mówią.
- A powinna. Dostać się na języki to nic przyjemnego. Szkodzi nie tylko
sobie, ale i swojemu synowi, nie mówiąc już o majstrze. Jeśli ludzie
dowiedzą się, że ją odwiedza, może dojść do skandalu. Majster ryzykuje,
że zostanie wykluczony z towarzystwa. Wtedy może nie chcieć mieć z nią
nic do czynienia. Hilda przeżyje zawód.
Elise przytaknęła. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, Hilda
zdawała się tym nie przejmować, a ona - widząc beztroskę siostry -
cieszyła się, że Hilda jest zadowolona.
- W zwykły dzień rzadko ktoś przechodzi przez most, więc kto miałby
go zauważyć?
- Ludzie, idąc do kościoła, nie idą Maridalsveien?
- Ci, którzy mieszkają po wschodniej stronie rzeki, chodzą zwykle
Sandakerveien i przechodzą przez drugi most, przez Bentsebrua.
- Mówisz „zwykle". Może się zdarzyć, że ktoś jednak pójdzie
Maridalsveien.
- Niewielu robotników chodzi do kościoła, wybierają Armię Zbawienia.
- Nie kłóćmy się. Powiedziałem to w trosce o Hildę, nie po to, żeby
kogoś umoralniać. Szkoda byłoby, gdyby Paulsen się zraził i przestał do
niej przychodzić. Mówiłaś, że ona go lubi.
Elise milczała. Gdyby wspomniała o tym Hildzie, ta pewnie nie
chciałaby jej w ogóle słuchać. Hilda zawsze postępowała po swojemu,
niezależnie od gadania ludzi. Poza tym to majster podtrzymywał ją na
duchu i dawał jej radość, miałaby ją tego pozbawić?
- Z Jensine wszystko w porządku? - spytał Emanuel, a w jego głosie
słychać było tęsknotę.
- Tak, niedługo pewnie zacznie raczkować. Na razie czołga się na
brzuszku, ale podłoga jest zimna, więc sadzam ją w wózku. Kiedy wracam
do domu, nadrabiamy brak ruchu.
Emanuel się uśmiechnął.
- Wiosną będzie biegała po ogródku - powiedział i dodał: - Nie masz
żadnych wiadomości z Danii?
- Nie, ale mieli się odezwać pod koniec października.
- Ciekaw jestem, ile ci zapłacą. Szczególnie teraz... - urwał, ale Elise
łatwo zrozumiała, co chciał powiedzieć. „Teraz, kiedy być może będę
musiał rzucić pracę w kantorze". - Piszesz coś w ciągu dnia? - spytał
Emanuel.
Elise pokręciła głową.
- Nie mam czasu.
- Mówiłem jednej z pielęgniarek, że piszesz opowiadania, ale że nie
zawsze chcą ci je przyjąć. Radziła, żeby spróbować w „Svaerta". „Urd"
jest pismem skierowanym do mieszczaństwa, a „Illustrert Familieblad"
interesuje się głównie tematyką religijną. Mówiła też, żebyś wysłała coś
do „Allers". Powiedziałem, że przyjęli ci opowiadanie w „Verdens Gang".
To podobno niezwykłe, na ogół tego nie robią.
- Mam nadzieję, że nie opowiedziałeś, o czym to opowiadanie było.
- Oczywiście, że nie. Tak samo jak ty nie chcę, żeby ludzie się
dowiedzieli, kto kryje się pod pseudonimem.
Na korytarzu otworzyły się jakieś drzwi, Elise wstała.
- Pewnie nie podoba im się, że odwiedzam cię tak późno wieczorem.
- Usiadłem tu, bo miałem nadzieję, że przyjdziesz. Elise uśmiechnęła się
do niego.
- Za parę dni wrócisz do domu. Wtedy zapomnimy o tym, co się wczoraj
stało. Jeśli w przyszłości znów się coś wydarzy, wtedy będziemy się
martwić. Może Schwencke miał rację, że te ataki spowodowane są tym, że
męczy cię cała ta sytuacja. W takim wypadku będziemy musieli się
zastanowić, jak to zmienić. Schwencke uważa, że powinnam dać ci więcej
swobody i zwolnić cię od pomocy w domu, bo to cię krępuje.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie zostawię cię samej ze wszystkimi obowiązkami. Musimy się
zastanowić, co zrobić, żebyśmy mogli wziąć dziewczynę do pomocy.
Może znajdziemy kogoś na dzień, kto nie musi mieć własnego pokoju.
Kiedy wrócę do domu, porozmawiam ze Schwenckem o możliwości
zostania kupcem. Myślałem o tym dzisiaj. Musi bardzo dużo zarabiać,
skoro stać go na takie życie. O wiele więcej, niż ja zarabiam.
Nagle Elise odzyskała swoją radość życia. Jeśli wezmą kogoś do
pomocy w ciągu dnia, będę mogła pisać wieczorami! Pochyliła się i
pocałowała go w policzek.
- Wracaj do zdrowia. Zobaczymy się jutro, albo tutaj, albo w domu.
Emanuel uśmiechnął się.
- Dziękuję, że przyszłaś. Pozdrów Pedera i powiedz mu, że było mi
bardzo przyjemnie, że mnie odwiedził.
Ruszając w drogę powrotną, czuła się lżej na duszy Wszystko jakoś się
ułoży, tak czy inaczej.
Potem jej myśli powędrowały do Johana. Musi napisać do niego nowy
list i wytłumaczyć mu całą sytuację. Będzie to trudne i bolesne, ale nie
miała wyboru.
Aż trudno było jej uwierzyć, że zaledwie wczoraj wieczorem pisała do
niego, że chce odejść od Emanuela i przekazać Hildzie opiekę nad braćmi.
Życie nie było proste. W każdym razie nie dla ludzi takich jak ona.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy następnego dnia wieczorem wracała z kantoru do domu,
zobaczyła - ku swojemu zdziwieniu - że w oknach się świeci. Chłopcom
nie wolno było palić świeczek ani rozpalać w piecu w pokoju teraz, kiedy
Emanuela nie było w domu. Kiedy odrabiali lekcje, w kuchni paliło się w
piecyku. Nie stać ich było na ogrzewanie pokoi. Zanim nie dowie się, co
jest z Emanuelem, musi być ostrożna.
Chłopcy narzekali na zimno. W domku majstra było o wiele cieplej i
przyjemniej, twierdzili, nie rozumiejąc, dlaczego musieli aż tak
oszczędzać, skoro Elise dostała zaliczkę i z Danii, i od norweskiego
wydawnictwa.
W przerwie obiadowej poszła na Mollergata do magazynu odzieży dla
biednych dzieci. Kupiła buty, pończochy, swetry, spodnie i kurtki dla całej
trójki i nawet jeśli nie zapłaciła wiele, to nadszarpnęła domowy budżet.
Poza tym było jej wstyd. Tak naprawdę uważała, że nie powinna korzystać
z czegoś, co było adresowane do najbardziej potrzebujących, wiedziała
jednak, że jeśli pójdzie do normalnego sklepu, nie starczy jej na wszystko
pieniędzy. Hugo też potrzebował pończoch i kurtki, ze wszystkiego wyrósł
i wciąż było mu zimno. Nie miała czasu robić na drutach czy szyć, mimo
że dopisało jej szczęście i miała w domu maszynę do szycia.
Pewnie ktoś przyszedł, jaki mógł być inny powód tego, że w pokoju się
paliło? Może pan Wang-Olafsen? Mówił kiedyś, że chciałby ich
odwiedzić. A może przyjechali państwo Ring-stad? Przestraszą się, kiedy
dowiedzą się o Emanuelu.
Ale oni nie przyszliby wieczorem. Zwykle wyjeżdżali rano i nocowali w
jakimś pensjonacie. Ale mogli też zatrzymać się u Carlsenów i spędzić
dzień na odwiedzeniu znajomych.
Pośpiesznie weszła przez furtkę, postawiła wózek za rogiem i szybko
weszła do domu.
Evert i Peder stali przy piecyku. Pachniało kawą.
- Co to ma znaczyć...? Evert szybko się odwrócił.
- Kristian powiedział, że mamy zagotować kawę. Zwykle tak robisz,
kiedy przychodzą goście.
- Kto przyszedł?
- Nie wiemy. Podobno nazywają się Stange czy jakoś tak. Kristian
wpuścił ich do pokoju. Jensine siedzi na kolanach pani, ale chyba narobiła
w majtki.
Peder odwrócił się i dodał:
- Nie ta pani, tylko Jensine.
Elise była zbyt przestraszona, żeby roześmiać się z jego uwagi-
- To państwo Stangerud? Obaj chłopcy przytaknęli.
Nie była to Signe, bo ją chłopcy znali. Więc musieli to być jej rodzice.
W tej właśnie chwili Hugo i Sebastian zaczęli wyć. Nic dziwnego, na
zewnątrz było ciemno i zimno. Elise szybko wyszła i zabrała ich z wózka.
Pozwoliła im wejść po schodach.
Kiedy już ich wpuściła i zamknęła za sobą drzwi, do kuchni wszedł
Kristian.
- Są tu rodzice Signe.
- Właśnie się dowiedziałam. Świetnie sobie ze wszystkim poradziłeś:
zapaliłeś świeczki w pokoju, a Pederowi i Evertowi kazałeś zrobić kawę.
- To rodzice Signe? - spytał Peder przestraszony. - Chyba nie będą
chcieli zabrać nam Sebastiana?
Kristian wzruszył ramionami.
- Nie wiem, po co tu przyszli.
Elise doskonale rozumiała niepokój Pedera. To stało się zbyt szybko.
Nie miała czasu, żeby przygotować na to chłopców ani siebie. I co powie
Emanuel? W końcu był ojcem Sebastiana.
Chyba nie dlatego przyszli. Signe zabroniła im brać synka, a oni nie
odważyliby się jej przeciwstawić, tak mówiono. Może przyszli go po
prostu odwiedzić? W końcu byli jego dziadkami i nie mieli żadnych
innych wnuków. Nic dziwnego, że chcieli się z nim spotkać.
- Wyjmiesz te ładne filiżanki, Kristian? - poprosiła Elise.
- Już to zrobiłem - odpowiedział.
- Jesteś skarbem. Chyba nie mamy nic do kawy.
- Pobiegnę do pani Jonsen i spytam, może ona coś ma! - zawołał Evert
nadzwyczaj podniecony.
Czyżby chciał, żeby rodzice Signe zabrali ze sobą Sebastiana? Nie
wierzyła w to. Wszyscy polubili chłopca, mimo że był synem Signe.
- Dobrze, Evert - powiedziała. - Jest jeszcze trochę mleka w wiadrze?
- Trochę, ale chyba skwaśniało. Ma dziwny smak.
- Spytaj pani Jonsen, czy ma też trochę mleka. Powiedz, że mamy
ważnych gości.
Evert podbiegł do drzwi. Kawa się gotowała, Peder odciągnął na bok
dzbanek i poprawił fajerki, a Kristian wrócił do pokoju zabawiać gości.
Elise szybko rozbierała Hugo i Sebastiana, umyła im ręce i uczesała włosy.
Rodzice Signe na pewno zareagują na to, jak Sebastian był ubrany.
Rzeczy, które miał na sobie, były za duże, kupiła je używane. Nie mogła
przypuszczać, że akurat dzisiaj będą mieli gości. Hugo jak zwykle był
poczochrany, jego złotorude loki sterczały na wszystkie strony, Sebastian
miał proste, gęste, jasne włosy i często bywał spocony.
Elise nie miała czasu pomyśleć, jak sama wygląda, ale i tak nie mogłaby
wiele zrobić. Kiedy zaopatrzyła we wszystko całą siódemkę, nie miała już
siły na nic. Może kiedyś to się zmieni. Johanowi podobała się taka, jak
była, inni jej nie obchodzili.
Wspomnienie Johana było bolesne. Tego wieczora też nie będzie miała
okazji do niego napisać, a on pewnie liczył, że będzie się starała
odpowiedzieć mu jak najszybciej.
Ze ściśniętym gardłem wzięła dzieci za ręce i ruszyła w stronę drzwi do
pokoju.
Państwo Stangerud wstali z kanapy, kiedy usłyszeli, że idą. Pani
Stangerud odstawiła Jensine na podłogę, pewnie z powodu zapachu. Przez
chwilę przyglądała się badawczo obu chłopcom. Zobaczyła Sebastiana,
wyciągnęła do niego ręce i pośpiesznie ruszyła w jego stronę. Uklękła i -
ciągle z wyciągniętymi rękami - zawołała: - Sebastianku maleńki,
skarbeńku babci, chodź, maleńki! Jak dobrze znów cię widzieć.
Natychmiast oczy zaszły jej łzami. Dolna warga Sebastiana zaczęła
drżeć, schował się za spódnicą Elise i zaczął płakać. A kiedy Sebastian
płakał, to Hugo też.
- To stało się tak nagle - próbowała wytłumaczyć go Elise, podając rękę
pani Stangerud. - Dzieci szybko zapominają, a trochę czasu minęło, kiedy
ostatni raz was widział.
- Tylko kilka tygodni - powiedziała pani Stangerud. Wytarła nos i wstała
z kolan. - Był dla mnie jak syn, kiedy Signe była chora.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Daj mu trochę czasu, Josefine. Przed chwilą przyszedł, na pewno jest
zmęczony, zmarznięty i głodny.
Pani Stangerud znów wytarła nos i podeszła do krzesła.
- Nie sądziłam, że tak szybko mnie zapomni - powiedziała płaczliwym
głosem. W jej oczach widać było smutek.
Elise zawołała Pedera, który natychmiast się zjawił.
- Przywitaj się z państwem, a potem przynieś dzieciom jakieś zabawki,
żeby mogły się spokojnie zająć zabawą.
Peder zrobił to, o co go prosiła. Zanim wyszedł, ukłonił się nisko
państwu Stangerud.
Elise odwróciła się do gości.
- Może filiżankę kawy? Jest gotowa.
Pan Stangerud podziękował z uśmiechem.
- Tak, chętnie się napiję - powiedział i się wzdrygnął. - Zrobiło się
zimno, chociaż to dopiero październik. Czytałem w gazecie, że jakiś
wróżbita przepowiada trzaskające mrozy tej zimy.
- Przepraszam, że nie paliło się w piecu, ale chłopcy dopiero wrócili z
pracy, a ja byłam w szpitalu.
- Chłopcy mówili nam, że Emanuel się przewrócił i ma wstrząs mózgu.
To przykre.
- To prawda, ale myślę, że już niedługo wróci.
Nagle uznała, że powinna starać się przekonać ich, że wszystko jest w
porządku. A jeśli zechcą umieścić Sebastiana u obcych ludzi?
- Jak idzie Emanuelowi w zakładach Myren? Słyszeliśmy, że dostał
dobrą pracę w kantorze.
- Miał szczęście. W dzisiejszych czasach ludzie stoją w kolejce, jeśli
zwalnia się jakieś miejsce.
- To zdolny człowiek, mimo że ma pewne braki - powiedział ojciec
Signe złośliwie.
Elise domyśliła się, że miał na myśli ucieczkę Emanuela z Ringstad i
zerwanie z Signe, ale nic nie mówiła.
- Pewnie nie było wam łatwo, kiedy Signe się tu zjawiła ze swoim
synkiem - mówił ojciec dalej, teraz już łagodniejszym głosem. Elise miała
wrażenie, że cała ta sytuacja jest dla niego krępująca. Być może wstydził
się za córkę.
- Muszę przyznać, że zarówno Emanuel, jak i ja nieco się
przestraszyliśmy.
- Przecież jest ojcem chłopca! - zawołała pani Stangerud.
- Oczywiście, tylko że Emanuel zrozumiał, że Signe nie chce mieć nic
do czynienia z małym. Trudno nam było zrozumieć, że matka dobrowolnie
może się zrzec dziecka.
- Nic dziwnego, że nie chciała widzieć Emanuela po tym, co jej zrobił! -
odezwała się pani Stangerud, cała w wypiekach.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Spokojnie, Josefine. Nie zapominaj, że pani Ringstad była wtedy jego
żoną. To Signe i Emanuel zachowali się nieodpowiednio. Wykazała pani
wielką wspaniałomyślność, pani Ringstad, przyjmując go z powrotem.
- Nie miałam wyboru. Z mojej pensji nie utrzymałabym dzieci,
musielibyśmy prosić gminę o zasiłek. Poza' tym w tych stronach rozwód
nie jest czymś, czym należy się chwalić.
Pani Stangerud posłała jej zdenerwowane spojrzenie.
- Biedny Sebastian. Mieszkać w takim miejscu! Elise starała się
opanować. Ledwie się jej to udawało.
- Nie cierpiał biedy, poza tym to nie nasza wina, że się tu znalazł. Przed
południem moja siostra opiekuje się nim i Hugo u siebie, w domku
majstra. Sama ma dwuipółrocznego synka i cała trójka bardzo ładnie się
razem bawi. Tutaj Sebastian bawi się z Hugo, a Peder, Evert i Kristian
chętnie się nim opiekują. Mam wrażenie, że jest mu tu dobrze. Signe
narzekała, że źle sypia w nocy, a tutaj przesypia całą noc. To pogodne i
grzeczne dziecko.
Pan Stangerud posłał jej baczne spojrzenie.
- Co pani mówi! To dziwne.
- Nie uważam, żeby to było dziwne. W bogatszych rodzinach często
zostawia się dzieci same w pokoju, gdzie czują się samotne. Tutaj mały śpi
w łóżku razem z Hugo, czuje się bezpiecznie, wiedząc, że obok ktoś jest.
To go uspokaja.
- Śpią w jednym łóżku? - spytała pani Stangerud wstrząśnięta. - Może
się czymś zarazić, wszędzie tyle bakterii! Nic dziwnego, że tak dużo dzieci
w tej okolicy umiera na odrę, skoro sypiają razem.
- W „tej okolicy" ludzie nie mają wyboru - powtórzyła Elise, kładąc
nacisk na niektóre słowa. - Bywa, że w dwóch pokojach z kuchnią mieszka
nawet czternaście osób, więc oczywiście dzieci nie mają własnego pokoju
czy nawet łóżka. Byłam kiedyś w mieszkaniu, gdzie w jednym pokoju
spało czternaścioro dzieci - wyrzuciła z siebie Elise. Nie planowała tego,
ale miała wrażenie, że matka Signe niewiele wie o życiu, a Elise nie
potrafiła milczeć.
Pani Stangerud patrzyła na nią wstrząśnięta.
- To niemożliwe! Żaden pokój nie pomieści czternaście łóżek.
- Nie spali w łóżkach, tylko na materacach na podłodze, jedno obok
drugiego. Niemowlęta często układa się w szufladzie.
- Po co płodzić tyle dzieci, skoro nie można zapewnić im ani miejsca,
ani jedzenia?
Elise czuła, że miarka się przebrała.
- A jak tego uniknąć?
Pani Stangerud zrobiła się purpurowa i zamilkła. Otworzyły się drzwi i
do pokoju wpadł Evert, zdyszany i czerwony na twarzy, trzymając w ręku
pudełko z ciastkami.
- Pani Jonsen prosiła przekazać, że musi dostać ciastka z powrotem
rano, zanim pójdzie do Domu Misyjnego.
- Dobrze się spisałeś, dziękuję ci za pomoc. Przywitaj się ładnie z
państwem Stangerud.
Evert zdjął z głowy zniszczoną czapkę i podszedł do pani Stangerud.
Wyciągnął brudną rękę i ukłonił się nisko.
- Nazywam się Evert Lovlien.
Elise aż się zrobiło gorąco z radości. Pierwszy raz słyszała, jak Evert
przedstawia się ich nazwiskiem. Pani Stangerud szybko cofnęła rękę.
- Nie wiedziałam, że ma pani trzech braci. Peder nie mógł się
powstrzymać.
- My przyjmujemy każde dziecko, które się pojawi. Najpierw był Evert,
potem Sebastian. Ciekawe, kto będzie następny - roześmiał się Peder.
Pani Stangerud nie było do śmiechu, miała ściągniętą twarz.
- Sebastian nie zostanie tu długo. Przyjechaliśmy, żeby go ze sobą
zabrać.
Uśmiech zastygł na ustach Pedera.
- Zabrać go do domu? Ale jak to... Przecież on ma być u nas!
W oczach Pedera pojawiły się łzy. Kiedy na nią spojrzał, Elise poczuła,
że ma ściśnięte gardło.
- Elise, powiedz im, że Sebastian tu zostanie. Lubimy go i nie chcemy,
żeby wyjeżdżał. Pomyśl o Hugo! Nie będzie miał się z kim bawić i będzie
musiał spać sam, żal mi go.
Łzy leciały mu po policzku, próbował wycierać je piąstka, ale wciąż
leciały nowe.
- Dlaczego nie może tu zostać? Teraz, kiedy Elise dostała tyle pieniędzy
za swoje książki i... - urwał nagle, posyłając Elise przerażone spojrzenie. -
Przepraszam, Elise, nie chciałem się wygadać!
- Napisała pani książkę, pani Ringstad? - spytał pan Stangerud wyraźnie
zainteresowany. - To książka kucharska?
- Tak, z przepisami na proste dania dla ubogich rodzin. Peder rozdziawił
buzię. Elise kłamie? Nie mógł uwierzyć.
Nie sądził, żeby Elise mogła skłamać, na dodatek komuś obcemu.
Kristian uratował sytuację.
- Tak, nie wiesz, Peder? Elise pisze tam o śledziach, o ziemniakach, o
kaszy, kapuście i chlebie.
Elise posłała mu wdzięczne spojrzenie. Właściwie nie było to kłamstwo,
mimo że nie był to główny temat książki. Peder nadal patrzył na niego
podejrzliwie.
- Jak pani znajduje na to czas? Ma pani tu tyle pracy. Pan Stangerud był
najwyraźniej pod wrażeniem.
- Słyszałem, że dostała pani pracę w kantorze w przędzalni Graaha?
Elise przytaknęła z uśmiechem i otworzyła pudełko z ciastkami.
Zastanawiała się, jak uda się jej uzupełnić ciastka do jutra rana?
Sebastian i Hugo przestali płakać i z zapałem bawili się w kącie pokoju.
Peder był tak przerażony tym, że Elise skłamała, że na chwilę zapomniał o
swoim smutku. Co zrobi Elise, jeśli będą nalegać, jeśli uprą się zabrać go
ze sobą? Emanuel mógłby się nie zgodzić, gdyby był w domu, a Signe
wścieknie się, kiedy się o tym dowie. Z drugiej strony to Emanuel bardziej
przeżywał porzucenie Sebastiana niż Signe. Skoro nigdy potem nawet się
nie pokazała, to co mogła teraz mieć do gadania?
Najgorzej było z chłopcami, no i z nią samą. Myśl, że mogliby zabrać ze
sobą Sebastiana, była bolesna. Wystarczyła jej reakcja Pedera.
- Ma pani wykształcenie handlowe, pani Ringstad?
- Nie, ja... to znaczy...
Elise nie zdążyła powiedzieć więcej, bo Peder jej przerwał.
- Była najlepsza w szkole, poza tym majster przyjął ją, bo ma dziecko z
Hildą.
Elise czuła, że się czerwieni, i posłała Pederowi ostrzegawcze
spojrzenie.
- Zapomniałeś, że dzieci mają milczeć, kiedy dorośli rozmawiają?
Pan Stangerud zapewne nie zrozumiał, co Peder mówił - i na szczęście.
- Więc skończyła pani tylko szkołę powszechną? Elise przytaknęła.
- Kiedy zaczynałam, nauczono mnie pisać na maszynie. Poza tym
zawsze miałam ładne pismo. W każdym razie chwalono mnie.
Pierwsze było nieszkodliwym kłamstwem. Nikt nie uczył jej
maszynopisania. Pannie Johannessen pewnie polecono nauczyć ją pisać na
maszynie, ale pozostawiła ją samą sobie. Teraz już Elise radziła sobie nie
najgorzej, tak przynajmniej sama uważała.
Wyszła do kuchni po kawę i żeby nie musieć odpowiadać na więcej
pytań. Potem przewinie Jensine. Mogła poprosić o to któregoś z chłopców,
ale wykorzystała pretekst, żeby wyjść z pokoju.
Naprawdę chcieli zabrać Sebastiana, i to tak nagle? Na dworze było
ciemno, poza tym o tej porze na pewno nie było już żadnego pociągu do
Kongsvinger. Najpierw powinna porozmawiać o tym z Emanuelem. Nie
wiedziała, czy Emanuel zabroni im zabrać chłopca ani czy w ogóle mógł
to zrobić. Jeśli Emanuel będzie musiał odejść z kantoru z powodu choroby,
to może się okazać, że będą potrzebowali pomocy. Nie będzie jej łatwo z
trojgiem małych dzieci. Emanuel i Elise spędzili wiele godzin, próbując
znaleźć jakieś rozwiązanie, a tu nagle pomoc spadła im jak z nieba,
chociaż wcale o nią nie prosili.
Jednak opierała się, nie chciała patrzeć na rozpacz Sebastiana, któremu
od samego dnia narodzin nie było łatwo. Zresztą jak mogło być inaczej,
skoro jego matka była wiedźmą, na którą jego ojciec nie mógł patrzeć. A
Peder był wrażliwym dzieckiem i bardzo się przywiązał do Sebastiana.
Evert też. Nawet Kristian, mimo że nie okazywał tego tak wyraźnie jak
inni.
Zaniosła dzbanek z kawą do pokoju i nalała kawę do filiżanek
- Czy to Signe prosiła, żeby zabrać od nas chłopca? - spytała, starając się
mówić spokojnie. Z niepokojem wyczekiwała odpowiedzi.
Peder i Evert siedzieli razem na jednym krześle i chyba starali się
nawzajem pocieszać.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Nocujemy w pensjonacie na Ullevalsveien, jutro wracamy do
Kongsyinger. Planowaliśmy zabrać go ze sobą z czy bez błogosławieństwa
naszej córki.
- Zrozumiałam, że Signe chciała, żeby dziecko było z ojcem -
powiedziała Elsie.
- Signe tu nie ma. Pojechała na północ ze swoim narzeczonym.
Myślałem, że to będzie dla pani ulga, pani Ringstad, a mam wrażenie, że
jest pani przeciwna wydaniu nam dziecka. A chyba i bez niego ma pani
dość zajęć.
Peder zszedł z krzesła.
- Ja mogę się nim opiekować, mogę sadzać go na nocnik i przewijać,
jeśli zabrudzi spodnie.
Pan Stangerud uśmiechnął się, dostrzegając jego zapał.
- Widzę, że jesteście bardzo dzielni, ale Sebastian jest naszym wnukiem
i chcemy, żeby mieszkał z nami - powiedział, po czym zwrócił się do
Elise: - Boleję nad zachowaniem mojej córki i przyznaję, że byłem
przerażony, kiedy dowiedziałem się, co się stało. Jestem pewien, że i dla
pani, i dla Emanuela będzie to ulga, chociaż rozumiem też, że zdążyliście
polubić chłopca i będziecie za nim tęsknić.
- Uważam, że Emanuel powinien o tym zdecydować. Jak zauważyła
pani Stangerud, jest w końcu ojcem chłopca.
- Jutro musimy wracać do domu. Nie wiedzieliśmy, że Emanuel jest w
szpitalu.
- Jutro podczas przerwy obiadowej pójdę do szpitala i porozmawiam z
nim.
- To za późno - odezwała się zdecydowanym głosem pani Stangerud.
- Moglibyśmy pojechać ostatnim pociągiem - dodał po chwili namysłu
pan Stangerud. Dopił kawę i wstał, nie ruszając ciasteczek. - Tak się
umówmy. Pani siostra mieszka tuż obok przędzalni, prawda? W małym
czerwonym domku obok mostu Beierbrua?
Elise przytaknęła, zmieszana. Myślała, że zostaną do wieczora.
- Przyjdziemy tam podczas przerwy obiadowej. Mam nadzieję, że zdąży
pani porozmawiać z mężem i przekaże nam jego odpowiedź.
Mężczyzna sprawiał wrażenie zdecydowanego, był pewny, że Emanuel
się zgodzi.
Pani Stangerud wydawała się natomiast równie zmieszana jak Elise.
Kiedy Elise odprowadzała ich do drzwi - tym razem wyjściowych -
usłyszała, jak Stangerud cicho tłumaczy żonie: - Nie mam ochoty nabawić
się przeziębienia. Ty też nie powinnaś siedzieć w takim zimnie.
Elise zamknęła za nimi drzwi i pośpiesznie wróciła do pokoju, zanim
chłopcy zdążyli opróżnić pudełko z ciastkami. Peder właśnie sięgał po
jedno. Na jej widok cofnął rękę z poczuciem winy.
Przysunęła do siebie pudełko i zamknęła.
- Dobrze wiecie, że w dzień powszedni nie jadamy ciastek - powiedziała
ostro, chyba bardziej surowo, niż zamierzała. - Jak zdołam rano upiec
ciastka, żeby oddać pani Jonsen, skoro o ósmej muszę być w kantorze?
Chłopcy spuścili głowy, smutni.
- Przepraszam - powiedział Peder bliski płaczu. - Chcieliśmy się trochę
pocieszyć, jeśli zabiorą nam Sebastiana... - powiedział, płacząc. Nie był w
stanie powstrzymać łez.
Elise uległa, sama też była bliska płaczu. Energicznym ruchem zdjęła
pokrywkę i podsunęła im pudełko:
- Możecie wziąć każdy po jednym.
Jak tylko chłopcy wzięli po ciasteczku, podeszła do drzwi.
- Przewiniecie Jensine? Pójdę i porozmawiam z panią Jonsen.
Pani Jonsen właśnie gasiła lampę, szykując się do snu.
- Elise? Jezu, dlaczego tak późno przychodzisz?
Elise chciała powiedzieć, że jest dopiero ósma. Właściwie to wybierała
się do Ulleval odwiedzić Emanuela, ale zmieniła plany, kiedy zobaczyła
Stangerudów. Skoro jednak goście szybko wyszli, to może jeszcze zdąży
go odwiedzić, zamiast iść tam jutro podczas przerwy obiadowej.
- Dziękuję za poratowanie nas ciasteczkami. Wzięliśmy pięć.
Pani Jonsen otworzyła pudełko i zajrzała do środka.
- Musiałaś się pomylić, Elise, nie widzę, żeby czegoś brakowało.
Elise uśmiechnęła się z wdzięcznością i pośpieszyła do domu.
Pani Jonsen była dobrym człowiekiem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ku swojemu zdziwieniu Elise znalazła Emanuela w znakomitym
nastroju. Wkrótce poznała tego przyczynę. Schwencke w jakiś sposób
dowiedział się, że Emanuel jest w szpitalu, i jeszcze tego samego dnia go
odwiedził. Miał niedawno dostawę nowego towaru i potrzebował kogoś,
kto pomógłby mu go sprzedać, zaproponował więc Emanuelowi, żeby
wspólnie z nim zajął się handlem.
- W jednym ze sklepów na Kongensgate pewien sklepikarz wystawił
towar na ulicę, żeby w ten sposób zachęcić klientów do kupna - opowiadał
Schwencke podniecony. - To zupełnie nowy sposób handlu. Ludzie dzisiaj
lubią pokazywać, co mają, mieszczaństwo zapełnia swoje pokoje
wszelkiego rodzaju drobiazgami. Nawet na biurkach dam stoją
porcelanowe figurki i zdjęcia w pięknych ramkach, a ściany są zawieszone
obrazami. Szczególnie nowobogaccy uwielbiają pokazywać, ile mają, żeby
inni widzieli, że im się powiodło. Zapełniają swoje mieszkania niezliczoną
ilością przedmiotów, które mają stwarzać przyjemny nastrój.
Elise słuchała, nie odzywając się. Nie pojmowała, jak Emanuel mógł o
tym myśleć, skoro nie wiedział, czy w ogóle będzie zdolny do pracy, ale
nie chciała odbierać mu radości. Nie miała też serca powiedzieć mu od
razu o Sebastianie. Chciała znaleźć bardziej dogodny moment, a teraz w
ogóle nie mogła dojść do głosu.
- Poza tym zapanowała moda na dawanie sobie prezentów - ciągnął
Emanuel pełen zapału. - W mieszczańskich rodzinach daje się sobie
prezenty i na Boże Narodzenie, i na urodziny, daje się też prezenty
pożegnalne, nie masz pojęcia, jak dużo jest takich różnych pięknych
rzeczy.
- Na przykład jakich? Emanuel wzruszył ramionami.
- Są wazoniki, świeczniki, dzbanuszki, wyplatane koszyki na chleb,
koszyki na różne ściereczki, niewielkie miedziane tacki, na które zmiata
się okruszki ze stołu, puzderka, półpokrowce...
- Co takiego? - spytała Elise, nie rozumiejąc, o czym Emanuel mówi.
- Kawałki materiału, mające chronić wezgłowie kanapy od plam -
wytłumaczył jej niecierpliwie i opowiadał dalej: - Poza tym popularne są
też małe poduszki, które można podłożyć pod głowę w czasie podróży,
przybory do pisania, kałamarze srebrne albo platerowe. Wyobraźnia nie
zna granic - powiedział, rozkładając ręce. - Trzeba nadążać za czasem i
kupować to, co jest modne, wtedy można szybko się wzbogacić.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj... - zaczęła Elise, ale nie dokończyła, bo
Emanuel, zachwycony, ciągnął dalej:
- Nie mówiąc już o różnych materiałach, i nie myślę tu o tych grubych,
które produkowane są w Hjula. „Szkolny mundurek z Hjula zniesie deszcz
i słońce" - zacytował, śmiejąc się. - Myślę raczej o zagranicznych
materiałach, sprowadzanych z całego świata, materiałach, z których można
uszyć suknię balową dla córki, kiedy ta będzie debiutowała w
towarzystwie w nadziei, że znajdzie odpowiedniego męża.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj gości. Dlatego przyszłam tak późno.
W końcu ją usłyszał.
- Gości? Kogo? - spytał czujnie, może obawiając się, że mogło chodzić
o Signe.
- Rodziców Signe.
- Czego chcieli? - spytał Emanuel z pochmurną miną.
- Zabrać ze sobą Sebastiana. Jutro.
- Signe nie chciała, żeby go wychowywali, i rozumiem ją.
Rozpuszczą go. Zrobi się niegrzeczny i nie do wytrzymania, jeśli z nimi
zamieszka.
- Więc mam się nie zgodzić?
Emanuel zmarszczył czoło i głęboko westchnął.
- Nie mam czasu się nim zajmować, tym bardziej jeśli teraz zajmę się
kupiectwem. Całymi dniami będę zajęty. Jeśli chodzi o ciebie, to obawiam
się, że i tak masz dosyć pracy. Rozmawialiśmy o tym, Elise. Nawet się
zastanawialiśmy, czy nie odwieźć go do Kongsvinger. A teraz pomoc
spadła nam jak z nieba. Chyba nie możemy odmówić.
- Peder płacze. Chłopcy go polubili, ja zresztą też. To grzeczne i dobre
dziecko, nikomu nie wadzi, chociaż przyznaję, że też się martwię,
szczególnie teraz, kiedy ty... - powiedziała Elsie i urwała.
- Szczególnie teraz, kiedy znalazłem się w szpitalu, tak? Ale jutro
wracam do domu. Lekarz nie wie, co mi dolega. Albo mam jakąś
chroniczną chorobę, albo nie. Nie zamierzam tracić życia na rozmyślanie o
tym.
Zaczerpnął powietrza i uniósł głowę.
- Odkładam na bok wszystkie zmartwienia, będę teraz myślał tylko o
mojej nowej pracy - powiedział, uśmiechając się. - Czekają nas teraz
lepsze czasy, Elise. Paul Georg powiedział mi to samo, co tobie: nie sądzi,
żebym był chory, po prostu źle znoszę tę sytuację. Drwił sobie z domysłów
lekarzy.
Dobrze było widzieć go takiego wesołego i pełnego optymizmu, ale czy
jednak nie przesadzał? Naprawdę zamierzał zrezygnować z pracy w
zakładach Myren, i to teraz, kiedy sytuacja była taka niepewna?
Musiał dostrzec wątpliwość w jej oczach, bo szybko dodał:
- Nie musisz tu przy mnie siedzieć, Elise. Wracaj do domu i zajmij się
dziećmi. Jeśli chodzi o Sebastiana, to chyba nie mamy wyboru.
Stangerudowie są jego dziadkami, mogą zapewnić mu znacznie lepsze
warunki niż my w tej chwili. U nich we dworze będzie miał swój pokój,
dobre i pożywne posiłki, wszystko, czego mu potrzeba. Peder przestanie
się smucić, przecież zna go zaledwie od kilku tygodni. Nie zapominaj też,
jak byliśmy zrozpaczeni, kiedy Sebastian się u nas zjawił.
- Peder wtedy nie rozpaczał. On jeden się cieszył. Pamiętasz, jak
powiedział, że Sebastian jest miły?
- Naprawdę na serio uważasz, że mamy go zatrzymać, dlatego że Peder
uważa, że jest miły? Musimy być rozsądni. I bez niego masz za dużo
obowiązków, a ja w najbliższym czasie będę bardzo zajęty, mówiłem ci
przecież. Skoro zaś Signe zostawia swoje dziecko innym, to nie ma tu nic
do powiedzenia. Stangerudowie mają czas i stać ich, żeby się nim zająć.
Byłoby nierozsądne, gdybyśmy nie przyjęli ich propozycji.
Emanuel odwrócił się i zerknął na korytarz.
- Właściwie to o tej porze nie wolno przyjmować odwiedzin, więc lepiej
już idź - powiedział. Schylił się i pocałował ją w policzek.
Jakby role się odwróciły, pomyślała Elise. Teraz to on ją pocieszał.
Miała wręcz wrażenie, że wcale nie chce, żeby tu była.
Wybaczyła mu. Miała przykre uczucie, że został oszukany. Schwencke
przekonał go, że jest zdrowy i ma przed sobą świetlaną przyszłość.
I co z tego? - zadawała sobie pytanie, wracając w ciemnościach do
domu. Trochę optymizmu nie zaszkodzi. Czasem miała wrażenie, że dzięki
temu ludzie rzeczywiście lepiej się czują.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Hildzie wyraźnie ulżyło, kiedy następnego dnia rano Elise przekazała jej
wiadomość o Sebastianie.
- To dobrze, Elise! Byłoby ci trudno. Tym bardziej że Emanuel nie czuje
się najlepiej.
Elise przyglądała się chłopcom, którzy bawili się w najlepsze. Sebastian
miał czerwone policzki. Szli piechotą do domku majstra, a powietrze było
zimne. Mówił bez przerwy, śmiał się zadowolony. Co prawda wyglądał
nieco komicznie w za długich, grubych pończochach i zbyt szerokich
spodniach, ale był radosny, a to najważniejsze.
- Będziemy za nim tęsknić, a co gorsza on będzie tęsknił za nami.
- Nie myślę, żeby aż tak się do ciebie przywiązał. Poza tym dzieci
szybko zapominają.
- Nie myślę o sobie, tylko o chłopcach.
- Przynajmniej będzie miał własne łóżko.
- Właśnie to mnie martwi.
- Isac też nie śpi z innym dzieckiem.
- Ale śpi z tobą.
- Chyba powinnaś już iść, inaczej się spóźnisz.
Elise odwróciła się pośpiesznie, zostawiając dzieci z ciężkim sercem.
Podczas przerwy obiadowej mieli przyjść państwo Stangerud...
Panna Johannessen była już z powrotem na swoim miejscu, bardziej
ponura niż zwykle. Ledwo Elise zdążyła zdjąć szal, usłyszała jej ostry
głos:
- Pani Ringstad, proszę mi powiedzieć, czy mąż pani siostry nie jest
nauczycielem w szkole w Sagene?
- Jest. To znaczy... Wyjechał do Kopenhagi studiować medycynę.
Na litość boską, czemu panna Johannessen pytała ją o Reidara? Czyżby
go znała?
- Więc pani siostra mieszka sama w dawnym domku majstra?
- Mieszka tam z synkiem. Poza tym wynajmuje stryszek jakiemuś
muzykowi.
- Moja przyjaciółka jest przekonana, że widziała kiedyś, jak jakiś
mężczyzna w którąś niedzielę zapukał do niej i został wpuszczony. Był w
cylindrze i miał laskę ze srebrną rączką. To jakiś wasz krewny? - spytała z
wyraźną ironią w głosie. Dobrze wiedziała, że nie mieli krewnych wśród
wyższych sfer.
Elise się przestraszyła. Pamiętała, co mówił Emanuel. Jeśli ktoś odkryje,
że majster odwiedza Hildę, mógł mieć nieprzyjemności i w końcu nie
będzie chciał mieć z nią w ogóle do czynienia.
- Siostra wspominała, że kiedyś odwiedził ją pan Wang-Olafsen. Chodzi
w cylindrze i z laską ze srebrną rączką.
Panna Johannessen zmrużyła oczy.
- Kto to jest Wang-Olafsen?
Elise wiedziała, że najlepiej zachować milczenie. Panna Johannessen nie
powinna była się wtrącać, ale Elise zależało na oddaleniu jakichkolwiek
podejrzeń.
- Bardzo sympatyczny i uprzejmy mężczyzna, którego mój najmłodszy
brat spotkał tego dnia, kiedy oddziały straży granicznej wracały z
Kongsvinger. Jego syn służył razem z moim mężem.
Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła ulgę na twarzy panny Johannessen.
Dziwne. Myślała, że „potwór" będzie się cieszył, jeśli będzie można coś
skrytykować.
- Może pani zacząć wynosić dokumenty z sejfu. Pan Paulsen chce, żeby
przed wyjściem zawsze zabezpieczyć wszystko przed ogniem. Także
formularze pokwitowań.
Elise spojrzała na biurko Samsona, który jeszcze nie przyszedł. Księgi
były grube i ciężkie. Zwykle wynosił je Samson, żeby oszczędzić trudu
kobietom. Teraz musiała poradzić sobie sama.
Nie miała pojęcia, że w kantorze mogło być tyle papierów. Okładki
ksiąg miały wytarte skórzane rogi i wzbudzały szacunek. No ale przecież
przędzalnia miała już sześćdziesiąt lat, tyle samo co tkalnia Hjula.
- Sejf jest ognioodporny? - spytała Elise. Nie mogła się powstrzymać.
Panna Johannessen przytaknęła.
- Tak, mur ma grubość jednego metra. Sejf został wymurowany po
kradzieży dwadzieścia lat temu. Chronią go podwójne żelazne drzwi.
Elise dźwigała księgi, które były cięższe, niż się spodziewała. Po
siedzącej pracy przy maszynach w przędzalni jak tylko dźwigała coś
cięższego, zaraz zaczynały boleć ją plecy. Teraz też czuła ból w dolnym
odcinku kręgosłupa. Położyła księgi na miejsce i usiadła przy swoim
pulpicie.
- Zanim pani zacznie, zeszłaby pani do sklepiku Magdy na rogu i kupiła
mi dwa ciastka po pięć ore? Nie zdążyłam dzisiaj zjeść śniadania.
- Myślałam, że Magda otwiera sklep dopiero o dziewiątej. Panna
Johannessen uśmiechnęła się słodko:
- Proszę powiedzieć, że to dla mnie.
Elise podeszła do wieszaka i sięgnęła po swoją grubą chustę. Panna
Johannessen zwykle wykorzystywała sytuacje, kiedy nie było jeszcze pana
Paulsena. Elise musiała się z tym pogodzić, wiedząc, że potem nie
pozostanie jej nic innego jak nadrobić zaległości.
Drzwi do sklepiku Magdy były zamknięte. Zapukała, ale nikt się nie
odezwał. Panna Johannessen będzie zła, jeśli wróci z pustymi rękami.
Znów zapukała, tym razem usłyszała wewnątrz ciche kroki. Po chwili
żaluzja w drzwiach została zwinięta i w szybie pokazała się spuchnięta
twarz Magdy. Włosy miała splecione w jeden długi warkocz na plecach,
była w długiej, jasnej koszuli nocnej, na plecy miała narzuconą chustę.
- Przysłała mnie panna Johannessen z kantoru - powiedziała Elise.
Mówiła głośno, żeby Magda usłyszała ją przez zamknięte drzwi.
Do jej uszu dotarł dźwięk przekręcanego klucza w zamku i głowa
Magdy pokazała się w drzwiach.
- Coś się jej stało? - spytała.
- Nie, tylko nie zdążyła zjeść śniadania i posłała mnie, żebym kupiła jej
dwa ciastka po pięć ore.
- Jezu! Nie mogła sama przyjść?
- Skoro ma się niewolników, to po co chodzić samemu? Magda
otworzyła drzwi i wpuściła Elise.
- Nie pozwól, żeby cię tak traktowała, Elise! Nie jesteś gorsza od niej -
powiedziała i kołysząc się na boki, podeszła do jednej z dużych szuflad
pod ladą. Włożyła dwa ciastka do papierowej torby. - Powiedz jej, że
szkoła w Sagene jest równie stara jak Borgerskolen. Nie ma co zadzierać
nosa.
Elise przytaknęła.
- Nie dała mi pieniędzy.
- Dopiszę jej do rachunku. Zwykle płaci dopiero, kiedy dostanie
wypłatę. Wszyscy tak robią, i ci z fabryki, i ci z kantoru.
Elise wróciła, ale nawet nie usłyszała „dziękuję", kiedy dawała torebkę
pannie Johannessen.
- Może pani zacząć kleić koperty. Potem pod moim okiem policzy pani
listy zamiejscowe i pobierze odpowiednią ilość znaczków od księgowego
w jego biurze. Listów lokalnych, jak pani wie, nie wysyłamy pocztą, to
byłoby za drogo. Ponieważ nie ma dzisiaj pana Samsona, będzie pani
musiała je roznieść. Powinno to zostać zrobione wczoraj, ale jak pani
pamięta, musiała pani wcześniej wyjść - powiedziała panna Johannessen,
patrząc na nią z pretensją, jakby to była wina Elise, że listy nie zostały
wczoraj skończone. Podyktowano je Elise dopiero pod koniec dnia.
Spojrzała na nie. Adresy były różne. Czeka ją dużo chodzenia. Kilka
listów trzeba było dostarczyć do śródmieścia, na Radhusgaten, na
Kirkegaten i na Tollbodgaten. I do „Pałacu", zauważyła. Nigdy tam jeszcze
nie była. Kiedyś był to zamek, teraz mieściły się tam różne biura kolei, a
także gminy. Była ciekawa, jak tam wygląda.
Na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej, chyba rzeczywiście zima w tym
roku będzie ostra. Przeszedł ją dreszcz, owinęła się mocniej chustą i
przyśpieszyła kroku.
Za kilka godzin Stangerudowie przyjdą po Sebastiana. Czy powinna
starać się przekonać Emanuela, żeby go zatrzymali? Skoro inne kobiety
były w stanie pracować w fabryce i opiekować się gromadką dzieci, to i
ona da radę.
„Ale ich mężowie nie byli tacy jak Emanuel, no i one nie miały jeszcze
dodatkowej pracy", próbowała sobie tłumaczyć Elise. Towarzyszyło jej
poczucie krzywdy. Chociaż przecież nie musiała pisać książek, a Emanuel
powinien przywyknąć do swojego nowego życia. Jako były oficer Armii
Zbawienia dobrze wiedział, w jakich warunkach żyli ludzie wzdłuż rzeki i
że jednak im wiodło się lepiej.
Kiedy w końcu dotarła do miasta, miała palce sztywne z zimna, bolały ją
stopy. Dostarczyła listy na Kongens gate i na Dronningens gate i ruszyła w
kierunku „Pałacu". Zapukała i poczuła dziwne łaskotanie w żołądku, kiedy
ją wpuszczono. Pomyśleć, że kiedyś mieszkał tu król! Czy budynek nie
był zbyt elegancki, żeby mieścić zwykłe biura? Rozglądała się dookoła,
niemal z nabożeństwem patrzyła na sufit z prześlicznymi stiukowymi ro-
zetkami i piękne podwójne drzwi z błyszczącymi miedzianymi klamkami.
Siedząca za małym biurkiem urzędniczka w bluzce wyciętej pod szyją i
z owalną broszką ze złota przypiętą do bluzki miała włosy ściągnięte w
węzeł. Wzięła od niej list. Elise czuła, jak lustruje ją wzrokiem i jak na jej
twarzy pojawia się zdziwienie. Palił ją wstyd. Musi sprawić sobie inne
ubranie, jeśli dalej będzie miała roznosić listy klientom.
Odwróciła się, chcąc szybko wyjść. Wtedy otworzyły się drzwi i
pokazało się w nich dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach. Ku
swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyła, że jednym z nich był Wang-
Olafsen.
On był co najmniej tak samo zdziwiony spotkaniem.
- Pani Ringstad? Cóż za przypadek! - powiedział i podszedł do niej.
Przywitał się z nią szarmancko. - Niedawno rozmawiałem z synem,
wspominaliśmy pani męża. Syn mówił, że dawno go nie widział. A tu
nagle staje pani przede mną. O wilku mowa, jak to się mówi.
Elise roześmiała się. Zauważyła, że urzędniczka patrzy zdziwiona i
śledzi z ciekawością ich rozmowę. Jak to dobrze, że istnieją ludzie tacy jak
pan Wang-Olafsen, którzy nie dzielą ludzi na biednych i bogatych.
- Jak to się stało, że pani tu trafiła, skoro pracuje pani w przędzalni
Nedre Voien?
- Posłano mnie do miasta z listami. Mężczyzna się roześmiał.
- Jako gońca? Nie szkoda pani na to? Będę musiał poważnie
porozmawiać z panem Paulsenem.
Elise spojrzała na niego zdziwiona. Nie wiedziała, że ci dwaj się znają.
- Jeśli pani już wychodzi, to możemy iść razem - zaproponował,
otwierając przed nią drzwi.
- Co u pana wnuka? To już chyba duży chłopiec?
- Dziękuję, dobrze. I z matką, i z dzieckiem wszystko w porządku. Cała
rodzina niedawno się przeprowadziła do ładnego domku na Frognerveien.
Ruszyli w kierunku Radhusgaten.
- U państwa wszystko dobrze? - spytał z troską w głosie. Elise zawahała
się. Miała powiedzieć mu, co się stało? Może
dobrze, gdyby Carl Wilhelm odwiedził Emanuela, on sam na pewno nie
zrobił nic, żeby podtrzymać znajomość.
- Mój mąż jest w szpitalu. Lekarze nie wiedzą, co mu dolega. Pan Wang-
Olafsen zatrzymał się gwałtownie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego?
- Nie wiemy - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Nie wiadomo, co mu jest? Elise znów pokręciła głową.
- Ma zawroty głowy, czasem zdarza się, że nogi się pod nim uginają.
Lekarz w szpitalu mówi, że jest wiele chorób, które mają podobne objawy.
Pewnie nie dowiemy się niczego więcej, dopóki choroba się nie rozwinie.
Pan Wang-Olafsen szedł dalej, wyglądał na zmartwionego.
- Nie wiedziałem. Nie ma pani nic przeciwko temu, że powiem o tym
Carlowi Wilhelmowi?
- Nie, przeciwnie. Proszę mu powiedzieć, że jeśli chce, to może nas
odwiedzić. Przypuszczam, że Emanuel wróci do domu dzisiaj albo jutro.
Ze sklepu z winami na Radhusgaten 6 wyszedł mężczyzna. Elise miała
wrażenie, że skądś go zna, ale dopiero kiedy się do siebie zbliżyli, dotarło
do niej, że to jeden z redaktorów z wydawnictwa Grondahl & Son, pan
Benedict Guldberg. Odwróciła wzrok w nadziei, że jej nie zauważy. Kiedy
szła do wydawnictwa, pożyczyła od Hildy sukienkę i kapelusz, i zupełnie
inaczej wyglądała. Nagle usłyszała głos:
- Czyż to nie pani Ringstad? Mężczyzna wyglądał na zdziwionego.
Nie miała wyjścia. Pocieszała się, że szła w towarzystwie pana Wang-
Olafsena. Spojrzała i uśmiechnęła się:
- Pan Guldberg? Co za niespodzianka.
Mężczyzna uchylił kapelusza. Patrzył to na pana Wang-Olafsena, to na
nią, na jej ubranie. Modliła się w duchu, żeby nie wspomniał nic o książce,
nie chciała, żeby pan Wang-Olafsen to usłyszał.
- Coś pani ostatnio pisze? Jestem ciekaw pani następnej rzeczy.
- Przykro mi, ale nie miałam czasu.
- Musi pani znaleźć trochę wolnego. Nie wolno zmarnować takiego
daru.
Elise się uśmiechnęła.
- Zobaczymy, panie Guldberg. Przykro mi, ale muszę już iść, załatwiam
służbowe sprawy.
Mężczyzna znów uchylił kapelusza. Czuła, że patrzy za nimi.
- Mam wrażenie, że znam tego człowieka, tylko nie mogę sobie
przypomnieć skąd - powiedział pan Wang-Olafsen zafrasowany.
Nie chciała kłamać, miała jedynie nadzieję, że niezbyt się orientuje w
wydawnictwach w mieście.
- To pan Benedict Guldberg.
- Racja, tak, teraz sobie przypominam. Jest redaktorem w wydawnictwie
Grondahl & Son, prawda?
- Tak.
- Co miał na myśli, pytając, czy coś pani ostatnio napisała? Czy coś mi
umknęło? Nie powie mi pani? - spytał, a w jego głosie brzmiała
życzliwość - i ciekawość.
Elise pokręciła głową.
- Mówiłam mu, że chciałabym zacząć pisać, ale nie wiem, czy znajdę na
to czas.
- Coś już pani wydała? Poczuła zimny pot.
- Nie... To znaczy tak, jakieś krótkie opowiadania, takie historyjki -
powiedziała, machając lekceważąco ręką, jakby chciała dać do
zrozumienia, że nie ma o czym mówić.
Mężczyzna zerkał na nią:
- Jeśli redaktor wydawnictwa Grondahl & Son zachęca panią do pisania,
to musiał czytać coś, co pani napisała, inaczej by tak nie mówił.
Elise znów pokręciła głową, czuła się złapana w pułapkę.
- Czytał chyba jakieś moje opowiadania - powiedziała.
- Jestem pewien, że mogłaby pani napisać dobrą powieść. Tyle pani wie
o życiu.
Elise nie odpowiadała.
- Mogłaby pani napisać coś o Pederze, o tych zabawnych rzeczach, które
mówi i robi. To byłaby bardzo miła książka, którą dorośli mogliby czytać
dzieciom. Opis życia zwykłych ludzi, ich skromnych warunków, mógłby
mieć efekt wychowawczy. Jest wiele rozpuszczonych dzieci, którym
przydałoby się dowiedzieć, jak wygląda życie w rodzinie robotniczej.
Elise zawahała się.
- Pożyczyłam kilka numerów „Husmoderen" od pastorowej. Akcja
wszystkich opowiadań dla dzieci rozgrywa się w wyższych sferach.
Podpowiada się dzieciom, czym się mają zająć w wolnym czasie, w co się
mają ubrać na urodzinowe przyjęcie i dokąd pojechać na wakacje.
Opowiadań nie czytają robotnicy, tylko ludzie, których stać na służbę i
którzy mają czas, żeby czytać. Nie sądzę, żeby interesował ich los tych,
którzy marzną i niedojadają.
- Nie sądzi pani, że pani środowisko też ma coś do zaoferowania? Coś,
czego my nie mamy? Na przykład zdolność cieszenia się z drobiazgów?
Współczucie dla tych, którym jest jeszcze gorzej. Lojalność i poczucie
wspólnoty. Odnoszę wrażenie, że macie bliższe stosunki z sąsiadami,
dzielicie się tym, co macie, pomagacie sobie, dzielicie radości i troski. Nie
mam racji?
Elise przytaknęła zamyślona. To była prawda. Powinna więcej pisać o
drobnych radościach, a mniej o wielkich tragediach, ale nie było jeszcze za
późno. Mogła to zrobić w swojej następnej książce.
Dotarli do ministerstwa. Pan Wang-Olafsen zatrzymał się przed niskim
żółtym budynkiem i wskazał na jego ścianę.
- Wiedziała pani, że ta kula armatnia została wystrzelona z twierdzy w
1716 roku w kierunku samego Karola XII?
Elise uśmiechnęła się i pokręciła głową, cieszyła się, że zmienił temat.
- Nie, tego nie wiedziałam - odrzekła.
- To pewnie też pani nie wie, że Szkoła Wojenna, która leży po drugiej
stronie ulicy, ma na murze wyryte inicjały Fryderyka V. Brama i żeliwna
poręcz to przykłady najlepszego rzemiosła, jakie znam.
Elise z zainteresowaniem przyglądała się budynkowi, na który
wskazywał.
- Niewiele wiem o mieście. Rzadko przychodziliśmy tu, kiedy byłam
dzieckiem.
Szli dalej.
- Widzi pani kawiarnię na rogu Kirkegaten i Radhusgaten? To Gruner-
garden. Wieść niesie, że Tordenskjold lubił siadywać na zewnątrz i
przyglądać się pięknym pannom, które przechodziły obok, podczas gdy on
opróżniał kolejną szklaneczkę.
Opowiadał z takim zapałem, że chyba zapomniał o redaktorze z
wydawnictwa.
- To najstarszy dom w mieście, szpital garnizonowy z 1626 roku.
Naprzeciwko leży nasz pierwszy ratusz, niedaleko kościoła
Johanneskirken.
Elise słuchała z zainteresowaniem.
- Tyle pan wie.
Mężczyzna odwrócił do niej twarz.
- To ważne, żeby znać swoje miasto, być dumnym z jego pięknych,
starych budowli. Kiedy na przykład mam coś do załatwienia na
Kirkegaten, zawsze korzystam z okazji, żeby przejść przez piękne
podwórze Cappelen. A kiedy mam jakąś sprawę na Radhusgaten, zawsze
znajdę okazję, żeby przejść przez podwórze i móc podziwiać piękny bruk
na placu przy kamienicy Borregaarda i całą jej fasadę. Jedyne, czego nie
lubię, to więzienie Hansa Nielsena Haugego po drugiej stronie ulicy. Ma
pani czas wstąpić do kawiarni na filiżankę kawy, pani Ringstad?
- Przykro mi, ale muszę wracać do kantoru. Osoba, która zwykle roznosi
pocztę, nie przyszła dzisiaj, obawiam się, że jest chora, więc spadną na
mnie dodatkowe obowiązki. Mam bardzo surową kierowniczkę, która
pilnuje mnie jak jastrząb. Zawsze kiedy wchodzę do kantoru, patrzy na
duży zegar na ścianie, żeby sprawdzić, czy jestem punktualnie.
Wang-Olafsen roześmiał się.
- Uff, straszna kobieta.
- Jest starą panną
- Tym gorzej. Może musztrując innych, stara się zrobić wrażenie na
swoim szefie? Wobec wszystkich się tak zachowuje?
- Nie, mnie traktuje najgorzej. Podejrzewam, że nie podoba się jej, że
zostałam zatrudniona, chociaż skończyłam tylko szkołę powszechną.
- To może być wytłumaczenie. Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie.
- Może wszystkie kobiety traktuje jak swoje konkurentki? To znaczy,
jeśli interesuje się szefem.
Elise wzdrygnęła się. To w ogóle nie przyszło jej na myśl. Czyżby panna
Johannessen interesowała się panem Paulsenem? Może skrycie marzyła,
że pewnego dnia zwróci na nią uwagę?
Nagle przypomniała sobie dziwne pytania, które zadawała jej dzisiaj
rano, i wyraz ulgi na twarzy, kiedy Elise powiedziała jej, że to pewnie pan
Wang-Olafsen był z wizytą w domku majstra.
Wielkie nieba! Jeśli tak rzeczywiście było, to sytuacja stanowiła
zagrożenie i dla Hildy, i dla Paulsena, który przecież w dalszym ciągu tam
bywał. Z panną Johannessen nie było żartów. Jeśli odkryje, co się dzieje w
małym domku po drugiej stronie mostu, może stać się tak zazdrosna, że
zrobi wszystko, żeby tylko przysporzyć kłopotów.
Pan Wang-Olafsen roześmiał się.
- Widzę, że dałem pani do myślenia. W takim razie nic dziwnego, że się
pani boi, pani Ringstad. Jest pani bardzo atrakcyjną i pełną uroku kobietą.
Elise czuła, że palą ją policzki. Spuściła wzrok, nie wiedziała, co
powiedzieć.
- Muszę wracać do swoich obowiązków, a pani do swoich. Mam
nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy. Powiem Carlowi Wilhelmowi o
pani mężu i ze względu na panią, na dzieci i na niego samego mam
nadzieję, że to nic poważnego.
- Ja też mam taką nadzieję. Do widzenia i dziękuję za towarzystwo.
Proszę pozdrowić Carla Wilhelma i Olgę Katrine.
Zaczęła iść, kiedy nagle się odwróciła.
- Panie Wang-Olafsen? Zapomniałam powiedzieć, że ciągle jeszcze
mamy ten dziecięcy wózek. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że jeszcze go
nie zwróciliśmy.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Proszę się nie martwić, nikomu nie był potrzebny. Gdyby pani go
wtedy nie wzięła, pewnie wylądowałby w jakimś domu dziecka albo
zostałby podarowany Armii Zbawienia. Proszę go zatrzymać i nie mieć
wyrzutów sumienia. Jest pani.
Uchylił kapelusza i ruszył dalej chodnikiem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Panna Johannessen była jak furia, kiedy Elise wróciła.
- Na litość boską, co pani robiła w mieście tyle czasu? Panu Samsonowi
zajmuje to połowę tego czasu co pani! Nie jest tu pani po to, żeby
spacerować sobie po Karl Johan gate czy oglądać wystawy sklepowe. Nie
zdziwiłabym się, gdyby nawet wstąpiła pani na filiżankę kawy do którejś
kawiarni! Zarabia tu pani pięć koron więcej, niż kiedy była pani robotnicą
w fabryce, pani Ringstad. Myśli pani, że wolno pani tak marnotrawić czas?
Aż boję się pomyśleć, ile kosztowała pani przędzalnię, od kiedy pani tu
pracuje! Nie potrafiła pani pisać na maszynie, nie miała pani pojęcia o
pracy biurowej. Nie pojmuję, dlaczego pan Paulsen panią zatrudnił. Na
pani pulpicie leży stos papierów, musi się pani z nimi uporać do czwartej.
Będzie pani musiała poświęcić swoją przerwę obiadową. Na pewno coś
pani zjadła w mieście, wytrzyma pani bez obiadu!
Panna Johannessen zamknęła księgę rachunkową i położyła ją z hukiem
na pulpicie.
Elise pośpiesznie poszła na swoje miejsce. Jęknęła cicho na widok
wielkiego stosu papierów. To była złośliwość! Panna Johannessen
naprawdę spodziewała się, że poradzi sobie ze wszystkim do czwartej? A
co będzie z Sebastianem? Stangerudowie mieli przyjść po niego w
przerwie obiadowej. Nie może pozwolić, żeby wyjechali, zanim nie
pożegna się z malcem, nie okaże mu, jak bardzo go lubi, i wytłumaczy, że
jest jej bardzo przykro, że wyjeżdża.
Miała ściśnięte gardło, ale wiedziała, że nie ma sensu protestować.
Paulsen szanował pannę Johannessen, bo dobrze pracowała i była tu tak
długo, że wiedziała, co należy robić. Był od niej zależny, nie chciał
ryzykować, że ją straci. Co prawda mówił Elise, żeby przyszła do niego,
jeśli będzie miała jakiś problem, ale wiedziała, że powiedział to z
uprzejmości. W kantorze słowa panny Johannessen były prawem, do
którego wszyscy musieli się stosować.
Pracowała tak szybko, jak mogła, ale zegar na ścianie pokazywał już
drugą, a jej wciąż zostało jeszcze dużo do zrobienia. Panna Johannessen
wstała, wzięła z wieszaka palto i kapelusz, rzuciła słodko „do widzenia" i
zniknęła.
Przez chwilę Elise miała ochotę zrobić coś, czego wiedziała, że nie
powinna: przebiec przez most, kiedy będzie miała pewność, że panna
Johannessen jej nie zobaczy, i powiedzieć Hildzie, co się zdarzyło.
Przytuliłaby Sebastiana i powiedziała, że go kocha, poprosiłaby Hildę,
żeby pomogła mu, kiedy zjawią się państwo Stangerud. Może da się
przekupić jakimś smakołykiem. Widziała, że Hilda ma w szafce i migdały,
i rodzynki, raz widziała tam nawet małą tabliczkę czekolady. Na sam
widok poleciała jej wtedy ślinka.
Jednak Elise się nie odważyła. Panna Johannessen mogła chcieć złapać
ją na gorącym uczynku, szczególnie jeśli podejrzewała, że w domku
majstra coś się dzieje. Nie mogła ryzykować wymówienia, szczególnie
teraz, kiedy sytuacja Emanuela była taka niepewna. Sebastian i tak nie
zrozumie, dlaczego musi jechać z dziadkami. Może jej obecność tylko by
pogorszyła sprawę? Nie będzie potrafił zrozumieć, że tuli go do siebie i
mówi, że go kocha, a za chwilę wysyła go z ludźmi, którzy są dla niego
obcy. Nie wiedziała, kiedy ostatnio widział dziadków. Małe dzieci mają
krótką pamięć.
Czuła zawód, ale chociaż było to bolesne, musiała się z tym pogodzić.
Po krótkiej chwili wróciła panna Johannessen. Elise miała rację:
wiedźma nie poszła czegoś zjeść, tylko spacerowała po terenie fabryki,
cały czas obserwując drzwi!
- U Magdy był tłok, nie chciało mi się stać w kolejce - powiedziała,
wieszając kapelusz i palto na wieszaku.
Próbowała dać jej do zrozumienia, że wyszła na zakupy! Czarownica!
Złośliwa jędza! Elise była taka zła, że aż prychnęła.
- Jak sobie pani radzi, pani Ringstad? Widać już koniec?
- Niestety nie, panno Johannessen. Kiedy człowiek jest głodny, wolniej
pracuje. Nie miałam nic w ustach od siódmej rano, gdybym mogła pobiec
do siostry i zjeść chociaż kanapkę, na pewno praca szłaby mi szybciej.
Twarz panny Johannessen zrobiła się purpurowa.
- Jak pani śmie, pani Ringstad? Nie ma pani za grosz wstydu?
Zmarnowała pani co najmniej godzinę naszego cennego czasu, a teraz
chce pani się zwolnić, bo jest pani głodna? Ostrzegam panią. Jeśli nie
będzie pani się starała, zwolnimy panią. Młode panny stoją w kolejce do
takiej pracy. Panny wykształcone. Z obyciem.
Odwróciła się do niej plecami i ruszyła w kierunku gabinetu Paulsena.
Zapukała i zniknęła za drzwiami.
Elise zrobiło się jednocześnie i zimno, i gorąco. Poszła na skargę? Powie
Paulsenowi, że zmarudziła czas w mieście, załatwiając swoje sprawy?
Znów czuła, że ma ściśnięte gardło. Co się stanie, jeśli i ona, i Emanuel
stracą pracę? Z zaliczki na książkę nie wyżyją. Z honorarium też nie, aż
tak dużo chyba nie dostanie.
Pieniądze z Danii powinny wkrótce nadejść. Ile to mogło być? Czy
mogła mieć nadzieję, że będzie to dwieście, może trzysta koron? Wspólnie
z Emanuelem zarabiali sześćdziesiąt pięć koron miesięcznie. Jeśli dostanie
sto dziewięćdziesiąt pięć koron, będzie to odpowiadało ich
trzymiesięcznym zarobkom. Te trzy miesiące będzie mogła wykorzystać
na szukanie nowej pracy.
Nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. To dzięki panu
Paulsenowi dostała tę pracę w kantorze, nikt inny nie chciał jej zatrudnić.
Niewielkie doświadczenie, które tu zdobyła, nie mogło się równać
ukończonemu liceum, maturze i szkole handlowej. Poza tym panna
Johannessen na pewno postara się, żeby nie dostała żadnych referencji. A
jeśli coś napisze, to pewnie tylko tyle, że marnotrawi czas i nic nie potrafi.
Gdyby musiała stąd odejść, byłaby to katastrofa.
Skończyła za pięć czwarta. W brzuchu burczało jej z głodu, robiło jej się
niedobrze, kręciło się w głowie, ale była dumna i szczęśliwa, że sobie
poradziła. To był spory wyczyn, nie wierzyła, że da radę. Widziała, że
panna Johannessen też się tego nie spodziewała.
Pan Paulsen się nie pokazał. Jeśli miał jej coś ważnego do powiedzenia,
to na razie chyba z tego zrezygnował. Może udobruchał pannę
Johannessen, mówiąc, że sam zajmie się sprawą. Elise nie odniosła
wrażenia, żeby Paulsen był z niej niezadowolony, wręcz przeciwnie.
Nareszcie dzień pracy się skończył. Panna Johannessen zniknęła za
drzwiami, jak zwykle jako pierwsza. Elise była taka głodna, że wstając,
zachwiała się. Ostatnio w ogóle niewiele jadła. Ciągle się coś działo, od
chwili kiedy wstawała rano, do chwili kiedy wieczorem padała na łóżko.
Niepokój o Emanuela też się do tego dokładał. Nawet kiedy miała okazję
coś zjeść, to nie miała apetytu.
Dotąd jeszcze nie odpowiedziała na list Johana. Pewnie uznał, że jej
milczenie oznacza, że nie czuje się na siłach zerwać z Emanuelem. Może i
dobrze. Przecież to właśnie chciała mu napisać.
Czuła, że z trudem przełyka ślinę. Przetarła oczy. Zastanawiała się, jak
da radę pchać wózek z dwójką dzieci aż do Hammergaten, i nagle
przypomniała sobie, że dzisiaj w wózku będzie tylko jedno dziecko.
Zabolało ją to. Opadła z powrotem na krzesło, położyła się na stoliku i
rozpłakała.
Wzdrygnęła się, kiedy poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu.
Spojrzała przestraszona. Sąd/ila, że jest sama, a teraz zobaczyła obok
siebie majstra.
- Droga pani Ringstad, proszę nie tracić nadziei. Pani siostra mówiła mi
o pani mężu, ale to przecież nie musi być nic poważnego.
Elise wytarła oczy rąbkiem rękawa i pokręciła głową. Było jej wstyd, że
widzi ją w takim stanie.
- Wiedza lekarska cały czas robi postępy - ciągnął majster łagodnym
głosem. - Za parę lat będzie się zapewne leczyło i zapalenie płuc, i inne
infekcje. Niedawno czytałem artykuł niejakiego doktora Ouerena,
zatytułowany Ból zębów - suchoty, gdzie pisze, że niewłaściwe
odżywianie powoduje gnicie zębów. Jeśli ludzie jedzą tylko ziemniaki,
kaszę, ryby i piją zepsute mleko, to odbija się to nie tylko na zębach, ale na
całym ich organizmie. Potem pojawiają się kłopoty z trawieniem, a także
suchoty.
Elise wstała, nie miała siły go słuchać. Wiedziała, że nie mówi tego ze
złej woli, ale nie było sensu rozmawiać o tym z kimś, kto tak niewiele
wiedział o warunkach życia zwykłych ludzi i ich możliwościach.
- Muszę odebrać synka. Paulsen spojrzał na nią zatroskany.
- Tym drugim też się jeszcze opiekujecie? - spytał. Elise miała wrażenie,
że „ten drugi" powiedział jakby z odrazą.
- Nie, dzisiaj przyjeżdżają po niego jego dziadkowie. Paulsen odetchnął
z ulgą.
- Tak będzie najlepiej, i dla pani, i dla Hildy.
Elise czuła, że znów ma łzy w oczach. Nie rozumiała, czemu ciągle
chciało się jej płakać.
- Będę za nim tęsknić - powiedziała i załkała.
- Będzie pani za nim tęsknić? - spytał majster z niedowierzaniem. - Za
bękartem pani męża?
Elise pokręciła gwałtownie głową. Patrzyła na niego, a w oczach miała
łzy.
- To grzeczny, miły chłopiec. Peder, Evert, Kristian, nawet mały Hugo i
ja także bardzo go polubiliśmy. A być może już go nigdy nie zobaczymy -
powiedziała, a łzy leciały jej po policzkach. Łkając, podeszła do wieszaka,
wzięła chustę i wybiegła.
Było jej wszystko jedno. -Niech sobie myśli, że jest niespełna rozumu.
Nie miała siły stać tam i prowadzić durnej rozmowy o zepsutych zębach i
złym odżywianiu.
„Bękart pani męża..." Co za obłudnik! Zrobił dziecko Hildzie i udawał,
że to dziecko jego bratanka. Nawet nie jedno, tylko dwoje! A teraz z
odrazą w głosie mówił o małym Sebastianie, chociaż wiedział, że Isac też
nie był dzieckiem z prawego łoża. Jak można było mieć szacunek do
takiego człowieka! Że też musiała dla niego pracować.
Ekscytowała się coraz bardziej, biegnąc w kierunku mostu. Powinna
była powiedzieć mu kilka słów prawdy, rzucić mu w twarz, co myśli o
takiej obłudzie, pokazać mu, jakim był hipokrytą!
Na drodze było tłoczno, robotnice z fabryki wracały do domu po drugiej
stronie rzeki i Elise musiała się przepychać. Powie Hildzie, z jakim
durniem się zadała. „Nie było porównania z Reidarem!" - prychnęła
zniesmaczona. Nie rozumiała, jak Hilda mogła wytrzymać z tym starym,
przemądrzałym, mieszczańskim snobem!
Zatrzymała się tak nagle, że idąca za nią kobieta wpadła jej na plecy. U
Hildy ktoś był! Widziała cienie, poruszające się w oknie.
Któż to mógł być?
- Uważaj, jak idziesz! - krzyknęła ze złością w głosie kobieta z tyłu.
Elise w ciemnościach nie widziała jej twarzy, ale rozumiała, że mogła być
zła. Ną moście panował ścisk, było ślisko, nie tylko dzieci bały się tędy
chodzić.
Elise wymamrotała „przepraszam" i ruszyła dalej. Pełna napięcia
otworzyła furtkę, pośpieszyła do domu, zapukała i otworzyła drzwi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W kuchni było pusto, ale z pokoju dochodziły głosy. Zajrzała do środka
i ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że na kanapie siedzą państwo
Stangerud. Na środku pokoju na podłodze siedział Sebastian i się bawił.
Elise poczuła, jak ogarnia ją fala ulgi. Więc jednak będzie mogła
pożegnać się z Sebastianem!
Stół nakryto haftowanym obrusem, to na pewno prezent od majstra.
Filiżanki do kawy też zapewne pochodziły od niego, Hildy nie byłoby na
nie stać. Na środku stołu stała patera z ciastkami. W pokoju unosił się
wspaniały zapach świeżo zaparzonej kawy.
Hilda roześmiała się.
- Wyglądasz, jakbyś spadła z księżyca. Stangerudowie się spóźnili, a
kiedy nie przyszłaś podczas przerwy obiadowej, pomyślałam, że
zatrzymam ich jeszcze trochę. Wiem, że chcesz się pożegnać z małym.
Elise skinęła głową i przywitała się uprzejmie z rodzicami Signe.
- Musiałam zostać w pracy w czasie przerwy. Strasznie się
denerwowałam, myślałam, że nie zdążę się z nim pożegnać.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Postanowiliśmy zostać do jutra. Elise spojrzała na Sebastiana.
- On już wie? - spytała.
- Tak, wytłumaczyłam mu, że będzie mieszkał w hotelu i dostanie dużo
dobrych rzeczy do jedzenia. Kupiliśmy mu też zabawki, żeby miał zajęcie.
Sebastian podniósł głowę znad zabawek, ich spojrzenia się spotkały.
Chłopiec się nie uśmiechał, nic nie mówił. „On rozumie", pomyślała.
Rozumie, że wyjeżdża, smutno mu, ale nie protestuje. Może życie już go
nauczyło, że protesty na niewiele się zdają.
Elise uklękła i pogładziła chłopca po włosach.
- Będziesz dzisiaj spał w ślicznym pokoju, wiesz? Dostałeś prezent od
babci i dziadka?
- Ja też chcę prezent! - zawołał Hugo.
- I ja - dołączył podniecony Isac. - Gdzie jest prezent?
- Dostaniecie coś innym razem, dzisiaj prezent dostał Sebastian -
powiedziała Elise, zastanawiając się, co mogłaby dać chłopcom.
Pomyślała, że pewnie wystarczy zapakować jakiś przysmak z kuchni.
Najważniejsze to odpakowywanie prezentu, sam podarunek nie zawsze był
najważniejszy.
Znów pogładziła Sebastiana po główce.
- Jesteś dobrym chłopcem. Bardzo cię polubiliśmy i będziemy za tobą
tęsknić. Mam nadzieję, że czasem nas odwiedzicie - dodała, patrząc na
Stangerudów. - To znaczy, jeśli akurat będziecie w Kristianii.
Oboje przytaknęli uroczyście.
Elise wstała i usiadła przy stole. Hilda przyniosła dzbanek i nalała jej
kawy.
- Nie jadłaś nic od rana? Elise pokręciła głową.
- Panna Johannessen zabroniła mi wyjść.
- Powiem to... - zaczęła Hilda i zaraz zamilkła, przestraszona. - To
niewolnictwo - powiedziała. - Nie mogłaś kupić talerza zupy w fabryce? -
spytała.
Elise znów pokręciła głową.
- Musiałam dokończyć pracę. Nie miałam czasu wyjść. Hilda podała jej
paterę, a Elise łapczywie sięgnęła po ciastko.
Pani Stangerud nachyliła się nad stołem.
- Bardzo przepraszam za moje wczorajsze zachowanie, pani
Ringstad - oznajmiła i lekko się zarumieniła. - Chyba powiedziałam coś,
czego nie powinnam była mówić, nie rozumiem, co mi się stało.
Zachowanie mojej córki doprowadza mnie do rozpaczy. Kiedy
zobaczyłam, jak mój wnuk ładnie się bawi z pani dziećmi, jakim jest
otoczony ciepłem, z rozpaczy zareagowałam złością.
- Ciepło to tu akurat nie było - wtrącił żartobliwie jej mąż. Pani
Stangerud posłała mu bezradne spojrzenie.
- Chyba wiesz, że nie takie ciepło miałam na myśli - powiedziała i znów
zwróciła się do Klise. - Jako matka życzyłabym sobie mieć taką córkę.
Pewnie zazdrość sprawiła, że się tak zachowałam.
Zazdrość... czyżby pani Stangerud im zazdrościła? Miała przecież wielki
dwór, prawie równie duży jak Ringstad.
Wróciły do niej słowa pana Wang-Olafsena: „Pomyślała pani, że ma
pani coś, czego my nie mamy? Zdolność cieszenia się z drobiazgów,
współczucie dla ludzi, którym jest jeszcze gorzej, lojalność i poczucie
wspólnoty". Czy właśnie to miała na myśli pani Stangerud?
Kobieta musiała zauważyć zdziwienie, malujące się na twarzy Elise.
- Ma pani tak wiele, pani Ringstad. Męża, który panią kocha, trzech
dużych, mądrych chłopców i małego Hugo, a do tego jeszcze śliczną małą
córeczkę. Mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę z tego, jakie ma pani
szczęście.
- No, no - zaprotestował jej mąż. - Nie zapominaj, że pani Ringstad żyje
w biedzie. Kiedy nie ma się wsparcia zamożnej rodziny i trzeba utrzymać
się jedynie z urzędniczych pensji, to nie wiem, jak w ogóle można
przeżyć.
- Z tego, co wiem, stosunki Emanuela z jego rodzicami nie są najlepsze.
Co zresztą mnie nie dziwi po tym, jak się wobec nich zachował.
Elise juz miała otworzyć usta, żeby zaprotestować; w końcu jego
rodzice też nie byli w porządku, ale dala sobie spokój. Relacje między
rodzicami Signe i rodzicami Emanuela już wcześniej nie były najlepsze i
nie chciała pogarszać ich jeszcze bardziej.
Pani Stangerud odwróciła się do Elise.
- Rozmawialiśmy o tym wczoraj, mąż i ja. To ładnie z pani strony, że
zajęła się pani Sebastianem. Przecież ma pani tyle zajęć. Na pewno też nie
było pani łatwo, wiedząc, że...
Pani Stangerud umilkła. Elise uśmiechnęła się.
- Nie wolno włączać dzieci do kłótni dorosłych. Sebastian jest
grzecznym, miłym chłopcem, nie ponosi winy za to, co się stało.
- Jest pani bardzo wspaniałomyślna. Mam wrażenie, że Sebastian już
zdążył panią polubić, i wcale się nie dziwię. Mam nadzieję, że u nas też się
zadomowi.
- Dzieci żyją teraźniejszością, szybko zapominają. Coś na pewno straci,
ale też coś zyska. Mam nadzieję, że Signe pozwoli państwu go zatrzymać.
Takie ciągłe przenosiny nie są dobre dla dziecka.
Na twarzy pani Stangerud pojawiło się zmartwienie.
- Też mamy taką nadzieję - powiedziała i spojrzała na trójkę bawiących
się spokojnie na podłodze dzieci. Odwróciła się do męża: - Chyba
powinniśmy ruszać, zanim Sebastian za bardzo się zmęczy - powiedziała.
Wszyscy wstali, a kiedy pani Stangerud zabrała się do ubierania
Sebastiana, Elise zaczęła ubierać Hugo, nie chcąc, żeby Sebastian się
rozpłakał.
Była ciekawa, jak Sebastian zareaguje, kiedy nie zostanie posadzony na
wózku.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął pan Stangerud zaniepokojony - czy
znajdę tu gdzieś w pobliżu dorożkę?
- Tak, przy Sagveien mieszka dorożkarz. Pobiegnę i spytam, czy może
podjechać.
- Dziękuję, jest pani bardzo uprzejma. Zaopiekujemy się pani synkiem.
Kiedy wróciła - siedząc na koźle obok dorożkarza - obaj chłopcy
siedzieli na wózku i szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami przyglądali
się koniowi.
- Gdy pani poszła, pozwoliłam Sebastianowi usiąść obok Hugo -
tłumaczyła się pani Stangerud.
- Był smutny? - spytała Elise.
- Tak, rozpłakał się, kiedy pani zniknęła.
Elise poczuła, że ma ściśnięte gardło. Nie pierwszy raz dzisiaj. Smutna,
pomogła pani Stangerud wnieść płaczącego Sebastiana do dorożki.
Pomachała mu na pożegnanie.
Hugo śledził wzrokiem znikające światła dorożki.
- Dokąd jedzie Bastian?
- Sebastian jedzie do babci i dziadka.
- Bastian będzie się bawił jutro z Hugo?
- Nie, jutro nie. Innym razem.
- Innym razem - powtórzył Hugo zadowolony.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Skręcając w Hammergaten, zobaczyła, że w oknie pokoju się pali.
Pewnie Emanuel wrócił! Ciekawe, jak się czuje?
Peder wybiegł jej na spotkanie, musiał zobaczyć ją z okna pokoju w
świetle gazowej latarni.
- Elise?
Buzia dziecka była rozpromieniona.
- Emanuel wrócił! Nie jest chory! W ogóle się nie przewraca, ani razu
się nie przewrócił!
- To dobrze, Peder - powiedziała Elise, uśmiechając się. Pomogła Hugo
zejść z wózka.
W tym samym momencie zauważyła, że Peder zamilkł. Kiedy się
odwróciła, zobaczyła, że cala radość zniknęła z jego twarzy.
- Wiedziałeś, że państwo Stangerud przyjdą dzisiaj po Sebastiana -
powiedziała Elise, próbując się przed nim tłumaczyć.
- Tak, ale myślałem... - zaczął Peder i urwał. Zaniósł się płaczem.
- Duzi chłopcy nie płaczą z takiego powodu. Masz Hugo i Jensine, nie
użalaj się nad sobą.
- Nie dlatego płaczę - odezwał się Peder schrypniętym głosem. - Płaczę,
bo żal mi Sebastiana. On nie ma Hugo ani Jensine. Nawet mnie już nie
ma!
- Ale ma swoich dziadków, duży dom, własny pokój i mnóstwo
zabawek. Poza tym będzie codziennie mógł jeść bułeczki.
Peder przestał płakać.
- Powiedziałaś: bułeczki?
Elise wniosła Hugo do kuchni i zamknęła za sobą drzwi.
- Państwo Stangerud obiecali odwiedzić nas, kiedy będą w Kristianii.
Musisz teraz być grzeczny Peder. Wiem, że jest ci przykro, mnie też chce
się płakać, ale musimy myśleć o Emanuelu, który z trudem wytrzymuje
dziecięce krzyki, i o państwu Stangerud, którzy nie mają innych wnuków.
Nawet córka, ta wiedźma, ich opuściła! - powiedziała Elise wzburzona
zachowaniem Signe. - Nie będziecie musieli wieczorem kłaść trojga
maluchów, a rano nie będziecie musieli pomagać mi przy ich ubieraniu.
Przybędzie mi czasu, będzie nas stać na więcej, skoro ubyło jednej osoby
do nakarmienia i opieki. Posiłki będą spokojniejsze.
Peder stał spokojnie i patrzył na nią dorosłym wzrokiem.
- Chyba żartujesz, Elise. Dobrze wiesz, że Sebastian śpi jak kamień, je
mało jak myszka i chodzi w ubraniach, które dostaje po mnie i po Hugo i z
pomocy na Mollergata. Oszukujesz mnie, bo nie chcesz, żebym płakał, ale
głównie oszukujesz siebie.
Elise stała i słuchała. Po chwili schyliła się, objęła go i przyciągnęła do
siebie.
- Masz rację, Peder. Mówię takie głupie rzeczy, bo nie chcę, żebyś się
smucił. Tak naprawdę to jest mi tak samo smutno jak tobie.
Poczuła mokry policzek przy swojej twarzy i przytuliła go mocniej.
- Musimy sobie pomagać - wyszeptała mu do ucha. - Bardzo cię
kocham, Peder.
W pokoju rozległy się kroki. Szybko puściła chłopca i wyszła
Emanuelowi na spotkanie.
- Witaj w domu! - powiedziała. Podeszła i go uściskała. - Peder jest
nieszczęśliwy, bo Sebastian wyjechał.
Emanuel posłał chłopcu zdziwione spojrzenie.
- Myślałem, że się ucieszysz, bo będziesz miał mniej pracy. Peder
pokręcił głową, wycierając dłońmi oczy.
Elise pogładziła go po rozczochranej czuprynie.
- Żal mu Sebastiana.
- Żal ci go? Nie ma powodu, żeby było ci go żal. Będzie sobie żył jak
książę.
- Jak książę? - powtórzył Peder zdziwiony i nieco przestraszony. - Jak
Olav? On tez nie ma się z kim bawić. Widziałem jego zdjęcie w gazecie.
Siedział na wielkim krześle w wielkim pokoju, zupełnie sam. Według mnie
wyglądał smutno.
Elise znów przypomniała sobie słowa pana Wang-Olafsena. Czy właśnie
to miał na myśli? Że ważne jest mieć wokół siebie bliskich?
Emanuel pokręcił głową.
- Tak nie można mówić, Peder. O naszym następcy trony należy mówić
z szacunkiem. Poza tym on nie jest sam, tylko ze swoją mamą, królową
Maud.
- Tak czy inaczej wyglądał smutno. Nawet jeśli miał na sobie
marynarskie ubranko i błyszczące buciki.
Elise zdjęła z Hugo wierzchnie ubranie i posadziła go w kąciku z
zabawkami.
- Jensine już jest? - spytała.
- Tak, Kristian i Fvert ją przyprowadzili. Wszyscy troje są w pokoju.
Wróciłem przed południem i od razu rozpaliłem w piecu. Byio bardzo
zimno, bałem się, że złapię przeziębienie.
- Jak się czujesz? - spytała Elise, patrząc na niego.
- Dobrze. Był tu już Paul Georg. Jutro złożę wypowiedzenie z pracy.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie powinieneś zaczekać i zobaczyć, jak będzie?
- Jak co będzie? - spytał Emanuel, posyłając jej wyzywające spojrzenie.
- Co będzie... ze sklepem.
- Może być tylko dobrze, skoro będę pracował razem z Paulem. Już.
znalazł mi lokal. Mogę wynająć część małego domku na Maridalsveien,
naprzeciwko Voienveien. Właściciel jest murarzem, mieszka w domu
obok. Na strychu i w suterenie mieszkają robotnicy, poza tym w piwnicy
działa warsztat stolarski, dlatego czynsz jest niski. Dostanę małe
pomieszczenie, z drzwiami wychodzącymi na ulicę. Dom znajduje się w
doskonałym punkcie. Pomyśl o robotnikach, którzy będą przechodzić obok
mojego sklepu w drodze do fabryki. Jeśli wystawię ładny towar w oknie
sklepowym, ludzie wejdą, żeby kupić to czy owo.
- Chcesz powiedzieć, że dostaniesz główne pomieszczenie z drzwiami i
oknem na ulicę?
Emanuel przytaknął, dumny z siebie.
Nie miała serca pozbawiać go radości, ale w głębi duszy czuła
narastające wątpliwości. Nie wierzyła, żeby czynsz naprawdę był ' taki
niski, że „nie warto nawet wspominać", poza tym skąd weźmie pieniądze,
żeby kupić te wszystkie ładne rzeczy, które będzie sprzedawał? A poza
tym robotników mieszkających nad rzeką Aker nie stać na kupowanie
rzeczy zbędnych, służących do dekoracji. To powinien wiedzieć.
- To miło ze strony Schwenckego.
To było wszystko, na co się zdobyła. Odwróciła się do piecyka i
postawiła garnek na piecu.
Kiedy dzieci znalazły się już w łóżkach i w domu zapanował spokój,
usiadła jak zwykle z koszykiem do cerowania na kolanach. Emanuel czytał
gazetę.
- Poczytasz mi na głos? Nie starcza mi czasu na czytanie gazety. Od razu
zaczął czytać.
- „Należy teraz sprzątnąć w kurnikach, najlepiej je wybielić. Dni robią
się coraz krótsze i kury coraz więcej czasu spędzają wewnątrz. Ważne,
żeby jak najwięcej światła wpadało przez duże, czyste okna".
Elise się uśmiechnęła.
- Nie trzymamy kur. Nie znalazłeś nic ciekawszego niż ten artykuł?
Emanuel roześmiał się i poszukał innego.
- Umarła żona Jonasa Lie. Mogę przeczytać ci nekrolog. „W chwili,
kiedy słońce uległo jesiennemu zmrokowi nad pięknym Elisefryd, gdzie
zebrała się cala rodzina, oddała ostatnie tchnienie - łagodnym
westchnieniem błogosławiła zebranych wokół niej najbliższych".
- To smutne, nie możesz przeczytać czegoś pogodniejszego?
- Piszą, że jej życie to historia życia „dobrej żony". Poznali się, kiedy
ona miała dziewiętnaście lat, i „ta młodzieńcza miłość towarzyszyła im
codziennie przez resztę życia". Musieli być dobrym małżeństwem -
powiedział Emanuel zamyślony. - Wyobrażasz sobie, być zakochanym
przez tyle lat! Posłuchaj, co piszą dalej. „Ta pracowita ręka nie będzie już
przelewać jego myśli na papier, spocznie, czekając na niego gdzie indziej"
- przeczytał Emanuel i spojrzał na nią. - Ładnie powiedziane. Przepisywała
jego książki, a teraz czeka na niego w niebie.
- Czy zdarza ci się wątpić, że jakieś niebo naprawdę istnieje? - spytała
Elise, zerkając na niego znad koszyka.
- Był taki moment, że w to wątpiłem. Kiedy odbywałem służbę w straży
granicznej i kiedy spotkałem Signe. W tym okresie przestałem zmawiać
pacierz. Wtedy wszystko się zagmatwało, byłem nawet skłonny uwierzyć,
że nie ma żadnego Boga. Teraz znów zacząłem się modlić. Szczególnie po
tym, jak zaczęły się te zawroty głowy. Przestraszyłem się, że mogłem
zapaść na poważną chorobę.
Nie pierwszy raz przyznawał, że zawroty go przestraszyły.
- Może znów powinieneś wstąpić do Armii? Nie musisz być oficerem.
Emanuel pokręcił głową.
- Jeśli zostanę kupcem, to nie będę miał czasu.
- Poczytaj mi jeszcze, proszę.
- „Prawo głosu nakłada obowiązek - zaczął. - Wszystkie kobiety, które
spełniają podane niżej warunki: skończyły dwadzieścia pięć lat, same lub
poprzez męża zapłaciły podatek, mogę się stawić przy urnach w dniu
wyborów".
Elise była oburzona.
- A co z tymi, których nie stać na płacenie podatku? My nie mamy nic
do powiedzenia w tym kraju? Czy tylko kobiety, które nic nie robią, ale
których mężowie osiągają wysokie dochody, mają prawo decydować?
Emanuel uśmiechnął się.
- „Mensch, ärgere dich nicht!" - jak mawiał mój ojciec. Tutaj jest coś
napisane o pielęgnacji obuwia dziecięcego: „Rada dla oszczędnych matek.
Przejrzyjcie zimowe buty dzieci i w ogóle obuwie zimowe, żeby było
gotowe do włożenia. Zelówki wytrzymają co najmniej dwa razy dłużej,
jeśli przetrze się je olejem malarskim (lnianym), zanim zacznie się ich
używać".
Dalej przeglądał gazetę.
- Jest też artykuł o diecie bazującej na kwaśnym mleku i zarazkach ospy
w naszym organizmie, napisany przez doktora Ospa.
- Nazywa się Osp i pisze o ospie? - roześmiała się Elise.
- Na to wygląda. Czytałem go, zanim przyszłaś. Twierdzi, że tajemnica
długiego życia tkwi w kwaśnym mleku. Jest takie specjalne bułgarskie czy
tureckie, które nazywa się yougurth.
- Kwaśnego mleka nam nie brakuje, mam wrażenie, że prawie
natychmiast kwaśnieje.
Emanuel odłożył gazetę.
- To był długi dzień, w szpitalu wcześnie się wstaje. Chyba pójdę się
położyć.
- Już? - zdziwiła się Elise. - Zdążyłam zacerować zaledwie dwie
pończochy.
- To, że ja się położę, nie znaczy, że ty też musisz. Elise odstawiła
koszyk z cerowaniem.
- Mogę zrobić to jutro. Ja też dzisiaj wcześnie wstałam. Poza tym
miałam straszny dzień w kantorze. Samsona nie było i panna Johannessen
zrobiła ze mnie gońca. Musiałam zanieść pocztę do „Pałacu", na
Kirkegaten i na Radhusgaten. Spotkałam pana Wang-Olafsena. Był jak
zawsze bardzo uprzejmy i nawet zaprosił mnie na kawę, ale musiałam
odmówić.
Emanuel spojrzał na nią uważnie.
- Powiedziałaś mu o mnie?
- Bardzo oględnie. Pytał o ciebie, nie chciałam kłamać.
- Nie musiałaś chyba mówić, że jestem w szpitalu.
- Pomyślałam, że będzie ci miło, jeśli Carl Wilhelm cię odwiedzi.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie mam ochoty się z nim spotykać. Elise spojrzała na niego
zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież się przyjaźniliście. Emanuel wzruszył ramionami.
- Idziesz? - spytał.
Zgasiła lampę naftową i poszła za nim, próbując zwalczyć swoją
niechęć. Pewnie będzie chciał ją wziąć.
Chłopcy zapomnieli przynieść drewno i wodę, musiała to zrobić przed
pójściem do łóżka. Kiedy w końcu przyszła, Emanuel położył się już na
łóżku. Nie leżał z rękami nad głową, przypatrując się jej niecierpliwie z
pożądaniem, tylko zakrył się kołdrą po sam czubek nosa. W pokoju było
lodowato zimno, pewnie marzł.
- Zanim trafiłem do szpitala, też było tu tak zimno? Czy może w
ostatnich dniach tak się ochłodziło?
- Przepowiadają bardzo mroźną zimę.
- Zostawmy uchylone drzwi na korytarz, może wpadnie trochę ciepła.
Mam nadzieję, że na Maridalsveien 104 będzie cieplej - dodał, drżąc z
zimna.
- Nie możesz cieplej się ubrać? Poza tym można na pierzynę położyć
jeszcze wełniany koc.
- Cieplej się ubrać? To znaczy jak? Mam na sobie nocną koszulę.
- Możesz włożyć wełniane skarpety, ja tak robię. Emanuel się roześmiał.
- Może chcesz, żebym jeszcze włożył szlafmycę? Jak mój dziadek.
- Już cię w niej widzę - odpowiedziała Elise, śmiejąc się. Drżąc z zimna,
naciągnęła na siebie nocną koszulę i weszła do niego do łóżka.
Emanuel przyciągnął ją do siebie.
- Dobrze mieć cię znów przy sobie, nawet jeśli nie mogę liczyć na żadne
romantyczne uniesienia.
- Nie rozumiem?
- Nie jestem w stanie nic z siebie wykrzesać, ale dobrze jest znów
trzymać cię w ramionach.
Poczuła ulgę i jednocześnie wstyd. To pewnie wina choroby, współczuła
mu. „Ale nie jestem jedyną kobietą w okolicy, która czuje ulgę, kiedy jej
mąż nie może", tłumaczyła się sama przed sobą. Szóstka dzieci wystarczy,
a jeśli Emanuel rzeczywiście jest chory, nie będą w stanie co roku zająć się
kolejnym dzieckiem.
Przypomniała sobie, co opowiadała jej Hilda, i wzdrygnęła się. Jedna z
pomocnic z przędzalni Graaha poszła do mężczyzny na Sandakerveien i
„pozbyła się kłopotu". Mężczyzna prowadził jakiegoś rodzaju „gabinet
lekarski" na strychu i żył ze spędzania płodów szydełkiem czy innym
narzędziem, które wkładał kobiecie do środka. Znów się wzdrygnęła.
- Drżysz, zimno ci? - spytał Emanuel.
- Nie, tylko przypomniała mi się taka okropna historia, którą niedawno
opowiedziała mi Hilda.
Elise powtórzyła mu, co usłyszała.
- Dlaczego teraz sobie o tym przypomniałaś? Poczułaś ulgę, że wciąż
jeszcze nie najlepiej się czuję?
- Widzę, co się dzieje w rodzinach, w których co roku pojawia się
dziecko.
- I tylko dlatego poczułaś ulgę?
- A jaki miałby być inny powód? Emanuel wsunął rękę pod jej koszulę.
- Pozwól mi się dotknąć.
Zaczął pieścić jej piersi, ale zbyt gwałtownie - poczuła ból. Jego ręka
powędrowała w dół, gładził jej brzuch, włożył rękę między jej nogi.
Poruszał palcami, szybko i mocno, jakby chciał ją zachęcić, ale rezultat
był wręcz odwrotny.
- Ty chyba też nie jesteś w formie - powiedział, ciężko dysząc.
- Pewnie jestem zbyt zmęczona. Cofnął rękę.
- Kiedy wyzdrowieję, a ty dostaniesz kogoś do pomocy w domu,
wszystko się zmieni.
Elise przytaknęła, ale w głębi duszy nie wierzyła, że jego marzenie się
spełni.
- Dobranoc, Emanuelu. Dobrze, że znów jesteś w domu.
„Jutro muszę napisać do Johana", pomyślała. „Napiszę do niego, kiedy
przyjdę do Hildy w trakcie przerwy obiadowej".
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kochany Johanie!
Bardzo dziękuję za Twój list. Powinnam była Ci od razu odpowiedzieć i
uspokoić, że nic się nie stało. Na pewno żadne nieszczęście, jak się tego
obawiałeś. Odpisałam Ci natychmiast tego samego dnia, ale musiałam
spalić list. Spróbuję Ci wytłumaczyć dlaczego.
Przede wszystkim chcę Cię zapewnić, że kocham Cię tak jak dawniej.
Uczucie, które z biegiem lat się umocniło, istniało już, kiedy byliśmy
dziećmi, kiedy się zaręczyliśmy, i jest tak silne, że nigdy nie wygaśnie.
Jestem przekonana, że byliśmy sobie przeznaczeni, nie rozumiem,
dlaczego los nas rozdzielił. Oboje wiemy, że tak się stało, ale nie wiemy
dlaczego.
Kiedy dostałam Twój list, odbyłam długą rozmowę z Hildą. Potem
rozmawiałam z przyjacielem Emanuela. Oboje byli zgodni: uważali, że
moje małżeństwo z Emanuelem to błąd, który unieszczęśliwił nas oboje.
Postanowiłam porozmawiać poważnie z Emanuelem i zaproponować,
żebyśmy rozeszli się w przyjaźni. Czy dostalibyśmy rozwód, tego nie
wiem, ale uważam, że nie powinniśmy dalej razem żyć.
Tego wieczoru coś się jednak zdarzyło. Emanuel zemdlał na ulicy
niedaleko naszego domu i trafił do szpitala. Do dzisiaj nie wiem, czy
upadł, bo było ślisko, czy dlatego, że źle się poczuł. Od kilku miesięcy
miewał zawroty głowy. Ostatnio zdarzało się też, że czasem nogi
odmawiały mu posłuszeństwa. Nie chcę opisywać w szczegółach stanu
jego zdrowia, ale pewnie rozumiesz, że cała ta sytuacja nie pozwoliła mi
postąpić tak, jak to sobie zaplanowałam.
Wczoraj wrócił ze szpitala. Wydaje się zdrowy, ale nie jestem pewna,
czy naprawdę nic mu nie jest. Lekarz w szpitalu ostrzegł go, że może
cierpieć na jakaś chroniczna chorobę (która może prowadzić do
stopniowego paraliżu), ale pewności nie ma. Emanuel w to nie wierzy, czy
raczej nie chce spojrzeć prawdzie w oczy. Postanowił wypowiedzieć swoją
pracę w zakładach Myren i zająć się kupiectwem.
Chyba nie muszę Ci więcej tłumaczyć. Nie marnuj sobie życia, licząc na
mnie. Tłumaczę sobie, że miałam szczęście, bo doświadczyłam miłości:
wielkiej, prawdziwej, gwałtownej jak burza, która nie pozostawia żadnej
wątpliwości, w której nie ma miejsca na nikogo drugiego.
Wciąż jeszcze jesteś młody, masz przed sobą przyszłość. Przed Tobą
morze możliwości, które większości nie są dane. Zrób z nich użytek'.
Myślę o Tobie, śnię o Tobie i życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Twoja Elise
PS. Moja książka została przyjęta przez norweskie wydawnictwo
Grondahl & Son. Redaktor namawia mnie, żebym dalej pisała. Po-
myślałam, że napiszę powieść o kobiecie, która znalazła się w sytuacji
podobnej do mojej, ale wczoraj spotkałam pana Wang-Olafsena,
„dżentelmena", jak nazwał go Peder. Podsunął mi pomysł, który sprawił,
że całą noc dzisiaj nie spałam. Zaproponował, żebym napisała książkę o
Pederze. Może w ten sposób dzieci z lepszych rodzin zrozumieją, jak mają
dobrze, a dorośli, że nie zawsze rzeczy materialne są najważniejsze.
Elise odłożyła ołówek i podniosła głowę.
- Jak myślisz, jak Johan to przyjmie?
- Piszesz mu, że nie możesz odejść od Emanuela? - spytała Hilda,
przyglądając się jej. - A czego się spodziewasz?
- Przypuszczam, że zrozumie. Johan jest rozsądny, potrafi wczuć się w
sytuację innych.
- Masz o nim wysokie mniemanie. Coś ci powiem, Elise. Każdy myśli
przede wszystkim o sobie. Nie ma człowieka, który by postawił innych
przed sobą, a jeśli ktoś twierdzi coś innego, to jest hipokrytą.
Elise kiwała głową, zamyślona.
- Możliwe, ale jestem pewna, że mnie zrozumie, chociaż pewnie będzie
mu przykro.
- No to znasz odpowiedź. Będzie mu przykro.
- Mnie też jest przykro.
Pisząc list, kilka razy powstrzymywała płacz, teraz znów miała ochotę
się po prostu rozpłakać. Hilda kiwała głową.
- Nigdy cię nie zrozumiem, Elise.
Następnego dnia, podczas przerwy na obiad, poszła do miasta i
odwiedziła redakcję. Na szczęście pan Guldberg był na miejscu. Uniósł
brwi i posłał jej zdziwione spojrzenie. W tym momencie przypomniała
sobie, że zapomniała poprosić Hildę, żeby pożyczyła jej sukienkę i
kapelusz. Guldberg co prawda widział ją już w tym ubraniu, kiedy spotkał
ją w towarzystwie Wang-Olafsena, ale teraz - gdy po raz drugi zobaczy ją
w jej starej sukni i szalu - będzie miał potwierdzenie tego, co zapewne od
początku podejrzewał.
„Nie mam siły odgrywać przed nim wielkiej damy", pomyślała i
wysunęła brodę do przodu. „Równie dobrze może to wyjść na jaw teraz".
Guldberg był na tyle uprzejmy, że udawał, iż nie zauważył, że
próbowała udawać kogoś, kim naprawdę nie była.
- Mam pewien pomysł na książkę i chciałabym usłyszeć, co pan o tym
sądzi, zanim siądę do pisania.
Wyglądał na zawiedzionego.
- Nie chce pani pisać o mężczyźnie, który popełnia mezalians, i o
kłopotach, jakie spotykają młodą parę, ponieważ małżonkowie pochodzą z
tak różnych środowisk?
- O tym też kiedyś napiszę. Nawet już zaczęłam. Mam już nawet tytuł:
Thomasine, ale pomyślałam, że najpierw napiszę inną książkę.
Guldberg oparł łokcie o blat biurka, złożył dłonie i wsparł o nie brodę,
przypatrując się jej z pewnym sceptycyzmem.
- Proszę mówić!
- Pomyślałam, że napiszę książkę dla dzieci. O przygodach małego
chłopca z biednej robotniczej rodziny. Jest to dziecko pełne ciepła i
dobroci, ma dobre serce, każdemu chce pomóc, ale los nie jest dla niego
łaskawy. Dzieci z bogatych rodzin na pewno będą chętnie o nim czytały,
dorośli zaś z pewnością będą mieli łzy w oczach. Dzieci lubią współczuć
innym, czy to jakiemuś zwierzęciu, czy komuś, kto cierpi. Może przy
okazji też się czegoś nauczą: zrozumienia, tolerancji. Może nauczą się nie
osądzać.
Pan Guldberg opuścił ręce. Zauważyła, że zmienił się wyraz jego
twarzy.
- Będzie pani potrafiła wczuć się w sytuację takiego dziecka? Nie
mówiąc o sposobie jego myślenia i języku?
- Nie byłam z panem do końca szczera. Pozwoliłam panu wierzyć w to,
że pochodzę z „dobrej" rodziny, prawda jest jednak taka, że dorastałam w
dwupokojowym robotniczym mieszkaniu, matka miała suchoty, a ojciec
pił. Byłam prządką w przędzalni Nedre Voien, nazywanej też przędzalnią
Graaha. Moja siostra była tam pomocnicą, a moi bracia pracują jeden jako
pomocnik woźnicy, drugi zaś pomaga woźnemu w szkole w Sagene.
Bałam się, że jeśli powiem prawdę, to moja książka nie zostanie przyjęta,
dlatego pożyczyłam suknię i kapelusz od siostry.
Guldberg zdawał się porażony.
- Ale przecież pani... Pani nie mówi tak jak oni.
- Moja matka nauczyła mnie i siostrę wyrażać się tak jak ludzie po
drugiej stronie rzeki, mając nadzieję, że zapewni nam to lepszą przyszłość.
Dzieci się z nas wyśmiewały, często cierpiałam z tego powodu. Mówiono,
że zadzieramy nosa, że mamy się za lepszych od nich.
- Czy to znaczy, że w Podciętych skrzydłach opisuje pani rzeczy, które
pani sama przeżyła?
- W pewnym stopniu. Piszę o ludziach, których znam. To ja stałam
wtedy na moście i przekonywałam młodą matkę, żeby nie skakała do
rzeki. Miał pan rację, kiedy pan mówił, że można odnieść wrażenie, że na
własne oczy widziałam nędzny pokój kobiety, która poszła na ulicę, żeby
zarobić na utrzymanie swoich dzieci. Guldberg kręcił głową, wyraźnie
wstrząśnięty.
- Nie miałem pojęcia, pani Ringstad. Myślę, że dostałem nauczkę. Nie
należy sądzić po pozorach, to prawda. Chciałbym móc obwieścić całemu
światu, kim jest Elias Aas, ale rozumiem, czemu pani tego nie chce.
- Zaszkodziłabym swojej rodzinie i sobie. Mój mąż pochodzi z dużego
dworu. Kiedy się poznaliśmy, służył jako oficer w Armii Zbawienia, na
pewno nie byłby zachwycony.
- Domyślam się. Będę milczał jak grób, jak to się mówi. Zamilkł,
zatopiony w swoich myślach. Nagle jego twarz się
rozpromieniła, podniecony uderzył pięścią w stół.
- Genialny pomysł, pani Ringstad! Niech pani napisze o dziecku z pani
środowiska, opisze jego dzień, opowie o zimnie i głodzie, niech czytelnicy
to poczują. Niech to będzie wzruszająca historia,, która chwyta za gardło,
jak baśń Dziewczynka z zapałkami, która nigdy się ludziom nie znudzi.
Hans Christian Andersen też pochodził z biednej rodziny, jego matka
prała, żeby utrzymać rodzinę, i piła. Tylko proszę, niech bohater nie mówi
gwarą i proszę nie pisać o dziwkach, rozpuście i pijakach, bo nie uda mi
się sprzedać nawet jednego egzemplarza.
- Bohater nie będzie wiarygodny, jeśli będzie „ładnie" mówił -
zaprotestowała Elise.
- No dobrze, niech mówi tak, jak mówią dzieci w tamtych stronach, ale
proszę pamiętać o moich pozostałych zastrzeżeniach - powiedział
Guldberg i wstał. - To dzisiaj najlepsza wiadomość. Zaraz pójdę po
zaliczkę dla pani.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale... ja przecież jeszcze nic nie napisałam.
- Wierzę w panią, pani Ringstad. Wiem, że potrafi pani pisać. Proszę
nająć kogoś do pomocy w domu i jeszcze dzisiaj wieczorem usiąść do
pisania!
Guldberg wyszedł, Elise została sama. Była przestraszona i niepewna. A
jeśli nie będzie miała czasu, żeby pisać? Nie mogła wziąć pieniędzy za
coś, czego nie zrobiła.
Wkrótce Guldberg wrócił, trzymając w ręku kopertę.
- Na książkach dla dzieci nie zarabiamy tak dobrze jak na powieściach
dla dorosłych, ale dam pani dwadzieścia koron zaliczki.
- Wolałabym zaczekać i zobaczyć, jak mi będzie szło pisanie.
Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Nasi wielcy pisarze często dostają pieniądze, zanim cokolwiek napiszą.
Pani jeszcze do nich nie należy, ale nie zdziwiłbym się, jeśli pewnego
pięknego dnia tak się stanie. Proszę przyjąć tę zaliczkę, pani Ringstad. Nie
musi pani mi jej zwracać, nawet jeśli z książki nic nie wyjdzie -
powiedział, niemal wciskając jej kopertę do ręki. - Dziękuję, że
powiedziała mi pani prawdę. Dało mi to do myślenia.
Pan Guldberg ukłonił się, co znaczyło, że rozmowa dobiegła końca.
Elise pośpiesznie wyszła z pokoju.
Miała wrażenie, że koperta ją pali. Guldberg zrobił to, bo jej współczuł,
była tego pewna. Czuła, że palą ją policzki. Co za wstyd! Współczuł jej,
bo powiedziała mu o matce chorej na suchoty i ojcu, który był pijakiem.
Nie powiedziała mu jednak, że ojciec nie żyje, a matka wyszła ponownie
za mąż za mężczyznę z dobrej rodziny, że Hilda pozostawała na
utrzymaniu mężczyzny o wysokiej pozycji społecznej, a ona sama
mieszkała w domu z ogrodem. Nędznym w porównaniu z willami na
wzgórzu Aker czy na Josefine gate, ale w domu nie było szczurów, a na
korytarzu smrodu wychodka. Poza tym wcale nie byli biedni, mimo że nie
starczało im na wszystkie potrzeby.
Najgorsze jednak, że nie powiedziała mu najważniejszego, mianowicie
że jej zamiarem nie było pisać o biedzie, tylko o znaczeniu miłości i
uczucia, o tym, że drobiazgi potrafią cieszyć tak samo jak rzeczy drogie i
cenne. O tym, że ludzie, którzy mieszkają w ciężkich warunkach, nie
muszą być nieszczęśliwi, i o poczuciu wspólnoty tych, którzy mieszkają
wzdłuż rzeki - ludzi, którzy sobie pomagają i troszczą się o siebie, czego
wszyscy mogą im pozazdrościć.
Elise westchnęła. Może przesadzała. Prawda była taka, że życie było tu
ciężkie i że tak naprawdę nie ma czego zazdrościć, no chyba że poczucia
wspólnoty.
W tym momencie zobaczyła przed sobą twarz Pedera, który stał przed
nią z szeroko otwartymi oczami i mówił jej: „Przede wszystkim sama
siebie oszukujesz..."
Nie zazdrościł nawet następcy tronu, który przecież mieszkał w pięknym
zamku i nosił „marynarskie ubranko i błyszczące buciki", było mu żal
Sebastiana, bo musiał ich opuścić, chociaż wiedział, że Sebastian będzie
teraz jadał bułeczki na śniadanie.
Więc może jednak miała rację...?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy wróciła do domu z kantoru, Emanuel stał przy piecyku i gotował
ziemniaki, a Jensine siedziała na podłodze, na dywaniku ze szmatek, i
bawiła się swoimi zabawkami. Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Wcześniej skończyłeś? - spytała. Emanuel odwrócił się do niej i się
uśmiechnął.
- Zrobiłem to, o czym ci mówiłem. Złożyłem wymówienie. Elise też
próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady.
- Jak zareagowali?
- Uznali, że chyba oszalałem. Podobno dzisiaj niezwykle trudno jest
zdobyć pracę w kantorze. Nie wspomniałem nic o moich planach.
Elise nie odpowiedziała, próbowała ukryć zmartwienie. Podniosła
Jensine z podłogi.
- Tak mało czasu spędzam z małą. Rano odwożę ją prosto do pani
Jonsen, a kiedy wracam, ona już idzie spać.
- Jest do ciebie list. Nareszcie! Elise aż podskoczyła.
- Do mnie? - spytała.
- Nie od Johana, tylko od wydawnictwa w Danii - powiedział Emanuel
ostrzejszym tonem i znów odwrócił się w stronę piecyka.
Elise udała, że nie usłyszała pierwszych słów.
- Myślisz, że to honorarium? - spytała.
- Jestem tego pewien. Mieli ci je wysłać pod koniec października, a już
jest początek listopada.
Rozdarła kopertę. Wszystko się zgadzało, to była informacja o jej
honorarium.
- Piszą, że wypłaci mi je bank, Christiania Bank i Kreditkasse na
Stortorvet.
Emanuel odwrócił się do niej i niecierpliwie spytał:
- Ile to jest?
- Sto czterdzieści siedem koron.
- Nie więcej?
- Nie więcej? Tyle zarabiam przez cztery miesiące w kantorze!
- Ale napisanie książki zajmuje ci więcej niż cztery miesiące.
- Czy ktoś twierdził, że pisarze dobrze zarabiają? Może z wyjątkiem
tych najlepszych. Poza tym dostałam dzisiaj dwadzieścia koron zaliczki na
poczet następnej książki, którą mam napisać dla wydawnictwa Grondahl &
Son.
Emanuel uniósł brwi.
- Zaliczkę na poczet następnej książki? Myślałem, że dopiero zaczęłaś ją
pisać.
- Jeszcze nawet nie zaczęłam. Poszłam do nich podczas przerwy
obiadowej i zaproponowałam, że napiszę książkę dla dzieci. Guldberg tak
się tym zachwycił, że dał mi zaliczkę, mimo że nie napisałam jeszcze
nawet jednego zdania.
Emanuel zamrugał.
- Dostałaś pieniądze, mimo że nic jeszcze nie napisałaś? Elise
przytaknęła. Czuła, jak rozpiera ją duma.
- Próbowałam protestować, ale powiedział, że nie będzie żądał zwrotu,
nawet jeśli książka okaże się nieudana.
- Boże drogi, rzeczywiście musi w ciebie wierzyć! O czym chcesz
pisać?
- O Pederze!
Emanuel zmarszczył czoło, spochmurniał.
- Chyba nie zamierzasz pisać o nas?
- Nie, książka będzie o Pederze - powiedziała Elise i się roześmiała. -
Nie rób takiej przerażonej miny. Dam ci do przeczytania każde zdanie,
jeśli coś ci się nie będzie podobało, to skreślę. To będzie książka o małym,
bystrym chłopcu, który mówi różne śmieszne rzeczy, któremu może nie
najlepiej idzie nauka w szkole, ale który swoje wie. Chcę pokazać
bogatym, że nie zawsze trzeba użalać się nad tymi, którzy mają mniej. Że
czasem może być wręcz odwrotnie. Ci, którzy nie mają różnych dóbr, mają
być może coś innego: gromadkę zdrowych dzieci czy po prostu zdolność
cieszenia się z drobiazgów.
- Bogaci też to potrafią.
- Oczywiście, ale jest im trudniej. Trzeba być silnym, żeby udźwignąć
własne bogactwo, jak to się mówi.
Emanuel żachnął się i znów stanął przy piecyku.
- Kto natchnął cię tym pomysłem?
- Wang-Olafsen. Peder spodobał mu się, już kiedy spotkał go za
pierwszym razem. Gdy szliśmy Radhusgaten, spotkałam redaktora z
wydawnictwa. Próbowałam go wyminąć, ale zauważył mnie. Pytał, co
ostatnio piszę, i Wang-Olafsen się zaciekawił.
Emanuel nagle się odwrócił.
- Na litość boską, Elise! Musisz być bardziej ostrożna! Jeśli Wang-
Olafsen zacznie podejrzewać, że to ty kryjesz się za tym pseudonimem, to
koniec tajemnicy.
Elise przytaknęła z poczuciem winy.
- Próbowałam się wykręcić, oznajmiłam, że przyjęto mi kilka drobnych
opowiadań i że redaktor co prawda zachęca mnie do pisania, ale że nie
mam czasu.
- Na pewno zacznie coś podejrzewać. Wie, z jakiego środowiska
pochodzisz. To nie jest powszechne, że robotnica pisze opowiadania. Jeśli
się zastanowi, z łatwością się domyśli.
- Co miałam zrobić? Nie wiedziałam, że nagle stanie przede mną
Guldberg.
- Nie musiałaś iść razem z Wang-Olafsenem, mogłaś powiedzieć, że
jesteś tam służbowo i nie masz czasu.
Elise przytaknęła, zasmucona.
- Powiedziałam mu to, ale nie mogłam zakazać mu, żeby mi
towarzyszył.
Nagle się rozpromieniła.
- Może pójdę do niego i poproszę, żeby nikomu o tym nie mówił?
Powiem mu, jakie to może mieć dla mnie skutki, jeśli sprawa wyjdzie na
jaw. Mogę nawet stracić pracę.
Emanuel znów zmarszczył czoło zamyślony.
- Może. To chyba rozsądny człowiek. Straciłem serce do jego syna, ale o
ojcu nie mogę nic złego powiedzieć.
Na zewnątrz dał się słyszeć tupot stóp i podniecone chłopięce głosy. Po
chwili drzwi się otworzyły z hukiem i do kuchni wpadli chłopcy.
- Emanuel? Jesteś w domu?
Twarz Pedera się rozpromieniła. Podrzucił czapkę pod sam sufit i
wykonał taniec zwycięzcy.
- Hura! Hura! Hura! Emanuel chwycił się za głowę.
- Spokojnie. Musicie tak strasznie hałasować? Umyjcie ręce i usiądźcie.
Na obiad są tłuczone ziemniaki. Chcę, żebyśmy zjedli w spokoju.
Hałas natychmiast ustał, wszyscy usiedli do stołu.
Evert pomógł Hugo wejść na krzesło, a Elise wzięła Jensine na kolana i
zaczęła ją karmić. Hugo radził już sobie sam, mimo że kilka razy źle
włożył łyżkę do buzi i jedzenie spadło mu na śliniak.
- Mmm.
Peder jak zwykle nie był w stanie się opanować.
- Nie szkodzi, że Sebastian jada bułeczki, ja wolę tłuczone ziemniaki.
Jak ty sobie z tym radzisz, Emanuelu, przecież jesteś mężczyzną?
Emanuel się uśmiechnął.
- Mężczyzna też potrafi gotować, tylko musi się skupić. Kiedy chłopcy
zaczęli odrabiać lekcje, Elise i Emanuel zabrali najmłodsze dzieci ze sobą
do pokoju. Niedługo powinny pójść spać, ale Elise zwlekała, mając
nadzieję, że może rano pośpią trochę dłużej. Przez ostatnie kilka dni Hugo
budził się o piątej, o godzinę za wcześnie.
Elise posadziła Jensine na podłodze i namówiła Hugo, żeby się z nią
bawił. W pokoju było przyjemnie i ciepło, Emanuel napalił tu jeszcze
przed południem. Teraz jak zwykle usiadł z gazetą, a Elise przy maszynie
do szycia. Musiała pozszywać podarte koszule i spodnie.
- Kiedy zamierzasz pisać tę książkę? - spytał Emanuel. Starał się, żeby
jego głos brzmiał jak zwykle, ale Elise słyszała, że był spięty. Na pewno
zrobiło to na nim wrażenie.
- Mam nadzieję, że kiedy dzieci pójdą spać, będę miała kilka godzin
spokoju.
- Więc koniec z głośnym czytaniem?
Nie zamierzała dociekać, czy był zawiedziony, czy przeciwnie - ulżyło
mu.
- Nie na zawsze, mam nadzieję - powiedziała. - Poza tym pewnie nie
każdego wieczora będę w nastroju, żeby pisać. Jeśli będę zbyt zmęczona,
nie dam rady.
- Zwykle jesteś - powiedział Emanuel. Spojrzał na nią i się uśmiechnął,
jakby chcąc załagodzić sytuację.
Elise westchnęła.
- Pewnie tak. Chyba odłożę te dwadzieścia koron, nie wydam ich teraz.
Zobaczymy, jak mi będzie szło.
- Przecież powiedział ci, że nie będzie żądał ich zwrotu.
- Mam jeszcze własną godność. Nie przyjmuję jałmużny. Emanuel
spojrzał na nią zdziwiony.
- Tak to odebrałaś? - spytał.
- Tak się czułam, kiedy wychodziłam z wydawnictwa. Pomyślałam, że
dał mi je, bo mi współczuł. To było przykre.
- Nie sądzę, żeby tak było, Elise. Wydawnictwo to też przedsiębiorstwo,
nie rozdaje pieniędzy za nic. Najwyraźniej w ciebie wierzy i powinnaś być
z tego dumna. Pomogę ci, ile będę mógł, żebyś miała czas pisać, ale nie
obiecuję, że będę mógł to robić także wtedy, kiedy już otworzę sklep.
Spojrzał na stos ubrań, które trzeba było naprawić.
- Musisz teraz to robić? Nie możesz zacząć pisać?
- Dopóki dzieci nie śpią, i tak nie dam rady. Muszę mieć spokój. Poza
tym nie mogę pozwolić, żeby chłopcy szli do szkoły z dziurami na
kolanach.
- Mówiłaś, że byłaś na Mollergata i kupiłaś im ubrania.
- To prawda, ale były w gorszym stanie, niż sądziłam.
- Może lepiej kupować nowe rzeczy?
Elise nie odpowiedziała. Emanuel nie miał pojęcia, jakie mieli wydatki.
Zajmowanie się finansami należało do obowiązków żony, nie chciała go
dręczyć takimi sprawami. Ostatnio i tak miał dosyć zmartwień na głowie.
Kiedy wszystkie dzieci były już w łóżkach, uprzątnęła szycie i wyjęła
kartkę papieru i ołówek. Dłuższą chwilę siedziała i wpatrywała się w pustą
kartkę. Jak miała zacząć? Wtedy przypomniała sobie, co kiedyś doradził
jej Torkild: Zacznij od czegokolwiek. Najważniejsze to zacząć pisać,
potem możesz to zmienić.
Dużymi, porządnymi literami napisała tytuł: PEDER.
Po czym zaczęła:
Peder przyszedł na świat w pewien jasny wiosenny dzień, gdy potok
szumiał w najlepsze, a potężny prąd rzeki Aker kierował masy wody do
Kristianjjorden. Jego siostry stały obie z uszami przyklejonymi do drzwi
pokoju, słuchając jęków matki i głębokiego głosu akuszerki, Lagerty, aż
wreszcie rozległ się krzyk noworodka i pozwolono im wejść i spojrzeć na
małą sinoczerwoną pomarszczoną osóbkę. - Wygląda zupełnie inaczej niż
my! Coś z nim nie tak? - wykrzyknęła jedna z sióstr.
Ale z Pederem było wszystko w porządku. Miał tylko wyjątkowo duże
serce, poza tym lubił zwierzęta, mówił, zanim zdążył pomyśleć, no i z
trudem uczył się czytać.
Za to zawsze było mu do śmiechu, do płaczu zresztą też, bo współczuł
wszystkim, którym działa się jakaś krzywda.
Pewnego dnia znalazł szczeniaka, ślicznego, jasnożółtego, małego
szczeniaczka z miękkim futerkiem i łagodnymi oczkami. Zapewne się
zgubił. Peder nazwał go Puszek i pozwolił mu spać w nocy w swoim
łóżku. Była zima, na dworze trzymał mróz, nie można było go wypuścić.
Peder błagał, żeby pozwolono mu go zatrzymać, jeśli nie znajdzie się jego
pan, ale rodziny nie było stać na trzymanie psa. Peder płakał rzewnymi
łzami, jakby miało mu pęknąć serce.
- Będę się dzielił z nim moim jedzeniem, więc nie będzie nas nic
kosztował - łkał. - Obiecuję robić wszystko, o co mnie poprosicie! Nie
będę jadł nawet pół kromki chleba więcej. Bardzo was proszę! .
Prosił i płakał, ale wszystko na nic. Jego ojciec nie żył, a matka od
dłuższego czasu chorowała na suchoty, nie mogła pracować, dom
utrzymywały jego siostry.
Peder wziął szczeniaczka na ręce, wtulił buzię w jego futerko i
powiedział: „Nie smuć się, Puszku. Dorośli nic nie rozumieją. Wydaje się
im, że jedzenie jest ważniejsze, niż żeby mieć kogoś, kogo można
kochać".
Policja nie znalazła właściciela, szczeniaka trzeba było uśpić. Peder był
chory ze smutku, wybiegł na mróz i gdzieś zniknął. W końcu siostra
znalazła go u sąsiadki, miłej starszej pani.
- Peder - powiedziała z wyrzutem - nie pomyślałeś, że będziemy się
niepokoić?
- To chyba jedna pani Evertsen mój smutek zna - odpowiedział Peder. -
Bo miała też kociaka, co to w rzece utonął ze dwadzieścia roków temu, a
ona po nim do dziś chlipie.
Elise spojrzała niepewnie znad papieru. Może to zbyt smutne?
Emanuel przyglądał się jej.
- Mam wrażenie, że dobrze ci się pisze.
- Tylko nie wiem, czy będę mogła to wykorzystać. To chyba nazbyt
smutna historia. Torkild powiedział mi kiedyś, że najtrudniejszy jest
zawsze początek. Że trzeba po prostu zacząć, a później zawsze można to
zmienić. Chyba będę musiała tak zrobić.
- Przeczytaj mi i pozwól samemu ocenić, może będę mógł ci pomóc?
Elise zaczęła czytać na głos. Robiła to niepewnie, z wahaniem. Może
Emanuel uzna, że nie jest to dobrze napisane? Wtedy straci wiarę w siebie.
Kiedy skończyła, nie miała odwagi na niego spojrzeć.
Jakiś czas Emanuel milczał. W końcu się odezwał:
- Sama historia jest ciekawa, ale on nie może tak mówić. Ludzie, którzy
stąd nie pochodzą, nie zrozumieją takiego języka.
- Jeśli to zmienię, to nie będzie to historia Pedera.
- Oczywiście, że będzie. A nawet będzie lepsza.
Elise nie odpowiedziała. Guldberg był tego samego zdania co Emanuel,
ale Elise obstawała przy swoim. Pomyślała, że spyta jeszcze o zdanie
Torkilda.
Odłożyła zeszyt i ołówek i sięgnęła po koszyk z cerowaniem.
- Nie będziesz więcej pisać?
- Nie, muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może powinnam dalej
pisać Thomasine, tę powieść, o której ci opowiadałam.
- Może tak. Też uważam, że sama historia nie jest szczególnie ciekawa.
To chyba oczywiste, że nie mogliśmy zatrzymać młodego wilczura, który
dużo je, a czytając twoje opowiadanie, można odnieść wrażenie, że Peder
miał wokół siebie strasznie bezdusznych ludzi.
- Poczytasz mi na głos coś ze „Svaerta" albo z „Husmoderen"?
- Chętnie. O czym chcesz posłuchać? - spytał Emanuel, przerzucając
kartki. - O Gondolach w Wenecji czy o Podróży Kanałem Sueskim na
Cejlon'?
- Wszystko mi jedno. Czytaj, co chcesz.
Nie była w nastroju. Nagle jej dobry humor gdzieś zniknął.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy następnego dnia wieczorem skręciła w Hammergaten, zobaczyła
Kristiana idącego z Jensine na ręku.
- Emanuela nie ma w domu? - spytała Elise zaniepokojona.
- Jest na Maridalsveien. W nowym sklepie. A więc już zaczął. Tak
szybko.
- Przyszedł do ciebie list. Z Ameryki. Poczuła przypływ radości.
- Od wujka Kristiana? Przeczytałeś go? Chłopiec przytaknął.
- Tak, źle zrobiłem? Na kopercie napisane było: Rodzina Ringstad.
- Oczywiście. Sama nie mogę się doczekać!
- W kopercie były jakieś zagraniczne pieniądze. Chyba jeden dolar, nie
wiem, ile to jest w norweskich koronach.
- To miło ze strony wujka! Mama pewnie się ucieszy. Peder zaczął
rysunek, który miał podarować wujkowi, ale jeszcze go nie skończył.
Znalazłam go w swoich papierach. To chyba miała być willa „Almsdorf",
ale bardziej przypomina zamek czarownicy - roześmiała się Elise. - Nie
powtarzaj mu tego. Musimy go namówić, żeby skończył. Wujek Kristian
na pewno się ucieszy. Emanuel dawno wyszedł?
- Kiedy wróciłem do domu, już go nie zastałem. W pokoju i w kuchni
było zimno, więc pewnie dawno.
Elise zmarszczyła czoło.
- Miejmy nadzieję, że mu się uda - powiedziała.
- Jak to?
- Że nie będzie żałował, że rzucił pracę w zakładach Myren. Nigdy
dotąd nie prowadził sklepu, nie wiadomo, czy się do tego nadaje.
Schwencke to inny typ człowieka, jest bardziej otwarty, łatwiej nawiązuje
kontakt z ludźmi.
Jak tylko weszła, zobaczyła list leżący na stole. Odstawiła Hugo i od
razu zaczęła go czytać.
San Francisco, October 3, ¡907
Kochana siostrzenico i wszyscy pozostali!
Dużo czasu minęło sińce I wrote. To było chyba w styczniu. Chciałem
napisać wcześniej, ale miałem too much to do. Teraz jestem w San
Francisco i mam much time, dzisiaj byliśmy w parku, było bardzo ładnie,
ale jedna rzecz mi się nie podoba, to że wszyscy mężczyźni palą. Byłem
też na wycieczce automobilem, kuzyn Sean ma znajomego, który ma
automobil, odwiedziliśmy ich, ale ona bardzo źle gotuje, jedzenie jest
prawie surowe. Ona ma 24 lata, a on 40, więc rozumiecie chyba, że wyszła
za niego dla pieniędzy. Dzisiaj w parku widzieliśmy starą kobietę, która
siedziała na ławce i cerowała majtki, i ja i Sean bardzo żeśmy się uśmiali.
Zauważyłem, że tutejsi ludzie nie są tacy czyści i nie sprzątają ulic tak jak
w Seattle. Słońce świeci cały dzień, więc chodzę w samej koszuli, w ogóle
nie wkładam swetra. Są tutaj ogromne budynki i szerokie ulice i jest
wspaniale. Bardzo bym chciał, żebyście mogli tu wszyscy przyjechać i nas
odwiedzić. Posyłam wam dolara i mam nadzieję, że kiedy dzieci dorosną,
to do nas przyjedziecie. Powiedz Jensine, że będziemy się cieszyć, jeśli
she writes a letter. Mamy nadzieję od niej usłyszeć.
Twój wujek Kristian
Elise podniosła głowę.
- Nie jest już w Spokane, w stanie Waszyngton. Ciekawe, gdzie leży San
Francisco?
- To duże miasto na wybrzeżu. Elise się uśmiechnęła.
- Nie wątpiłam, że będziesz wiedział. Wiesz, gdzie leżą wszystkie duże
miasta na świecie. Nie rozumiem wszystkiego, co wujek pisze, ale
najważniejsze chyba pojęłam. Pisze źle po norwesku, ale nawet nie wiem,
czy chodził do szkoły, kiedy mieszkał w Ulefoss. Gdy znalazł się w
Ameryce, pewnie już nie miał czasu na naukę, tylko musiał zarabiać na
życie. Znów spojrzała na list.
- Dziwne, że się przeprowadzili.
- Nie wiemy, czy się przeprowadzili, może są tam tylko na wakacjach.
- Na wakacjach? Myślisz, że są aż tak bogaci? Elise znów wróciła do
listu.
- Wyobrażasz sobie, że jest tam tak ciepło, że w październiku chodzi w
samej koszuli? Pisze, że cały dzień świeci słońce. To musi być przyjemne.
Powiemy mamie, żeby do niego napisała. Szkoda, że jeszcze się do niego
nie odezwała, przecież bardzo się ucieszyła, kiedy się dowiedziała, że
wujek żyje.
Kristian zajął się rozpalaniem w piecu, postawił garnek z wodą na
ogniu. Czuć było, że Jensine wymaga pilnego przewinięcia, okazywała
zresztą wyraźne niezadowolenie. Elise szybko rozebrała Hugo i zostawiła
go samego, zaczęła rozbierać Jensine. Emanuel mógł wrócić w każdej
chwili, a bardzo nie lubił zapachu brudnych pieluch.
Jensine i Hugo leżeli już w łóżkach, chłopcy siedzieli nad lekcjami, a
Emanuela wciąż nie było. Wyglądało na to, że będzie praco-, wał do
późna, więc Elise nie rozpaliła w pokoju, uchyliła jedynie drzwi do
kuchni, żeby wpadło trochę ciepła.
Wzięła ołówek i zeszyt i próbowała pisać, ale ciągle wracały do niej
słowa Emanuela. „Sama historia nie jest szczególnie ciekawa". Jak mogła
być tak głupia, żeby mu ją przeczytać? Przez niego straciła teraz ochotę na
pisanie.
Powinna była dać inny tytuł, nie Peder, tylko od razu znaleźć jakieś inne
imię. Oczywiście to tylko roboczy tytuł, ale na pewno i z tego powodu
Emanuel poczuł się bardziej dotknięty. Obawiał się, że zostanie
przedstawiony w niekorzystnym świetle, dlatego nie podobało mu się, że
wykorzystała historię o szczeniaku. Z pewnością nie zapomniał, że Peder
winił głównie jego o to, że Puszek został uśpiony.
Niewykluczone jednak, że nie tylko o to mu chodziło, może
rzeczywiście opowiadanie nie było dobre?
Elise zdecydowała się zaczekać, aż wróci Emanuel, i pójść do Anny i
Torkilda. Przeczyta im, co napisała. Jeśli będą tego samego zdania co
Emanuel, będzie musiała albo zacząć od początku, albo w ogóle
zrezygnować. Wtedy odda pieniądze, nie zatrzyma ich, jeśli nie napisze
książki.
Ledwie to postanowiła, usłyszała, że drzwi do kuchni się otworzyły, i
wszedł Emanuel.
- A niech to, co za pogoda!
Spojrzała na okno i zobaczyła krople deszczu, bijące o szybę.
Przynajmniej nie było już ślisko.
Emanuel wszedł od razu do niej do pokoju, odwiesił tylko kapelusz i
palto i postawił kalosze przy drzwiach.
Elise szybko uprzątnęła przybory do pisania i sięgnęła po koszyk z
cerowaniem.
- Siedzisz i cerujesz, skoro masz teraz spokój i mogłabyś pisać? - spytał
łagodnie.
- Pomyślałam, że pójdę do Anny i Torkilda. Chcę, żeby przeczytali ten
fragment, zanim zacznę dalej pisać. Jeśli powiedzą mi to samo co ty,
zacznę od początku.
Emanuel pokiwał głową.
- Bardzo rozsądnie. Mam wrażenie, że usłyszysz od nich to samo co ode
mnie.
- Byłeś na Maridalsveien?
Emanuel przytaknął, był wyraźnie zadowolony, jego policzki znów
nabrały koloru.
- Zacząłem rozpakowywać rzeczy, które kupiłem od Paula Georga.
Elise już chciała spytać, skąd wziął na nie pieniądze, ale dała spokój.
Zakłady Myren pozwoliły mu odejść z dnia na dzień, może wypłacono mu
pensję za cały miesiąc?
Odsunęła koszyk, wzięła zeszyt z opowiadaniem i ruszyła w stronę
drzwi.
- Nie zostanę długo. Przypilnuj, żeby chłopcy nie położyli się zbyt
późno. Rano są zmęczeni.
- Pamiętasz, że miałaś odwiedzić Wang-Olafsena? Felise spojrzała na
niego zdziwiona.
- Mam iść do niego dzisiaj?
- Nie lepiej mieć to już za sobą?
- Nie jest za późno na takie odwiedziny? Już wpół do ósmej.
- Najpierw idź do niego, a potem do Anny i Torkilda. Oni nie kładą się
tak wcześnie, możesz przyjść do nich o każdej porze.
- To długa droga. Wang-Olafsen mieszka na Pilestredet, chyba nawet na
samym jej końcu, a jest już ciemno.
- Zrozumiałem, że trudno ci zwolnić się w czasie przerwy obiadowej.
Panna Johannessen ma ci to później za złe. Poza tym przestało chyba
padać - dodał Emanuel, wyglądając przez okno.
Elise zrozumiała, że bardzo zależy mu na tym, żeby Wang-Olafsen nie
zdradził jej tajemnicy, czy raczej tego, czego się domyślał.
Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. To Wang-Olafsen poddał jej
pomysł napisania książki dla dzieci. Może to jemu powinna przeczytać
początek swojego opowiadania? Należał do „wyższych sfer", na pewno
będzie potrafił jej coś doradzić.
- Dobrze, może to nawet nie taki głupi pomysł, tylko zajmie mi to trochę
czasu.
- Nie musisz się śpieszyć, ale nie zdziw się, jeśli będę spał, kiedy
wrócisz.
Z zadowoleniem zauważyła, że Kristian pomaga Pederowi w
rachunkach. Evert jak zwykle radził sobie sam.
- Wychodzę na chwilę do Anny i Torkilda - powiedziała, nie
wspominając o wyprawie na Pilestredet. Nie chciała niepokoić Pedera.
Zawsze się bał, że może jej się coś stać. Po co go niepotrzebnie martwić.
Była zmęczona, westchnęła i wyszła w jesienną szarugę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Było ciemniej, niż sądziła. Kiedy wracała do domu z kantoru, na ulicach
roiło się od ludzi, poza tym całą drogę zwykle rozmawiała z Hugo, więc
nie czuła się samotna. Teraz na ulicy nie było nikogo, a latarnie
rozstawiono w dużych odstępach.
Z oddali doszedł ją dźwięk dzwonków. Minęły trzy tygodnie od
pierwszej zimowej nocy, czternastego października, od kiedy to wszystkie
konie powinny mieć dzwonki przy uprzęży. Uważała, że to miły zwyczaj,
zawsze się cieszyła, kiedy je znów słyszała. Teraz też pocieszała się, że nie
była sama na dworze.
Zaglądała w okna, które mijała. Wiele domów miało okna, które sięgały
niemal do samej ulicy. Kiedy zapalano lampy, widać było wszystko, co
znajdowało się wewnątrz. Matka zawsze im mówiła, że to nieładnie i
niegrzecznie zaglądać ludziom do okien, ale Elise często to robiła.
Szczególnie jeśli szła sama w ciemności. Wtedy dobrze było wiedzieć, że
tam po drugiej stronie są ludzie.
Szła szybkim krokiem, żeby nie zmarznąć i jak najszybciej wrócić do
domu. Cieszyła się, że deszcz przestał padać, ale na chodniku były kałuże,
na zboczu leżały też stosy mokrych liści. Zaraz przemiękną jej buty, czuła,
jak wełniane pończochy chłoną wilgoć. Miała wrażenie, że z każdym
krokiem dziura na pięcie robi się coraz większa.
Kiedy dotarła do kościoła w Sagene, minął ją wóz. Dwóch mężczyzn
zaczęło za nią gwizdać i wołać. Przyśpieszyła kroku i zobaczyła, że ma
przed sobą kolejną ulicę. Ueiandsgate była równie wyludniona i ponura.
Ucieszy się, kiedy w końcu dotrze na miejsce. Nie miała pewności, czy
pan Wang-Olafsen w ogóle będzie w domu, ale musiała zaryzykować.
Pewnie się przestraszy, kiedy usłyszy pukanie. Elise pomyślała, że nie
będzie wchodzić do środka, powie mu w drzwiach, z jaką sprawą przyszła.
Jeśli okaże się, że jej wizyta jest mu nie na rękę, nie pokaże mu zeszytu.
Dotarła do Waldemar Thranes gate. Zastanawiała się, czy iść nią do
Ullevalsveien, ale zdecydowała się iść Akersbakken, drogą, którą dobrze
znała.
Trudno podchodziło się jej pod strome zbocze wzgórza. Czuła, że otarła
sobie piętę. Starła sobie skórę, więc pewnie dziura znów się powiększyła.
Przed wejściem do domu Paulsena juniora stały dwa piękne powozy,
woźnica pomagał wysiąść pasażerom. Zobaczyła kobiety w jasnych
sukniach, dużych kapeluszach i pelerynach lamowanych skórą. Panowie
byli w cylindrach. Wszyscy się śmiali i głośno ze sobą rozmawiali,
panował wesoły nastrój. Wszystkie okna były rozświetlone, w domu
najwyraźniej trwało przyjęcie. Dziwne, pani Paulsen umarła tak niedawno.
Jej mąż szybko się pocieszył, mimo że sprawiali wrażenie bardzo w sobie
zakochanych.
Koło cmentarza przy kościele Zbawiciela było ponuro i ciemno. Znów
przypomniała jej się baśń Starodawna Wigilia, w której to w kościele
Zbawiciela pojawiali się umarli. Zmusiła się, żeby myśleć o czymś innym
i nie patrzeć na ciemny cmentarz.
W końcu dotarła do Ullevalsveien, ale wciąż jeszcze miała kawał drogi
przed sobą. Pamiętała czasy, kiedy chodziła tędy do Świątyni, i
przypomniała sobie wieczór, kiedy pierwszy raz spotkała Emanuela.
Wydał się jej taki odważny, taki przystojny i atrakcyjny, miły i pomocny.
Czy dzisiaj stosunki między nimi byłyby lepsze, gdyby nie Johan i Signe?
Nareszcie dotarła na miejsce. Numer trzydziesty, mniej więcej
wiedziała, gdzie to jest. Niegdyś mieszkał tu malarz Edvard Munch, na
pierwszym piętrze. W „Svaerta" widziała kiedyś zdjęcie jego z rodziną,
niedługo potem umarła jego matka. Tuż obok był wielki dwór,
Bakkehuset, otoczony dużym, pięknym ogrodem, ale w ciemnościach
niewiele dawało się dostrzec. Oświetlenie ulicy nie było tu dużo lepsze niż
na Maridalsveien czy na Arendalsgaten.
Przed numerem trzydziestym zatrzymał się powóz, z którego wysiadła
grupka dzieci. Miały na sobie jasne ubranka, śmiały się i rozmawiały,
biegnąc do drzwi. Sprawiały wrażenie wesołych i beztroskich. Znów
pomyślała o słowach Wang-Olafsena. Te dzieci zdawały się nie cierpieć na
brak miłości i troski, ciepła czy poczucia bezpieczeństwa.
Zaczekała, aż zniknęły za drzwiami, po chwili weszła do domu.
Budynek liczył trzy piętra. Nie wiedziała, na którym mieszka Wang-
Olafsen, miała nadzieję, że na klatce będzie na tyle jasno, żeby mogła
odczytać tabliczkę z nazwiskiem.
Tak, była tabliczka: „Laurentius Wang-Olafsen, adwokat".
Adwokat? Tego nie wiedziała. Pewnie dlatego odwiedzał tyle różnych
urzędów w mieście.
Serce jej biło. Czy odważy się zapukać? Nie mogła jednak wrócić do
domu i powiedzieć, że nie odważyła się zapukać do drzwi, skoro przeszła
taki kawał drogi.
A jeśli miał gości? Widziała, że u Paulsena juniora odbywało się
przyjęcie, a przed chwilą grupa dzieci też najwyraźniej skądś wracała.
Może ludzie, których na to stać, właśnie teraz, kiedy było ciemno, częściej
się spotykali, żeby te ponure dni szybciej im mijały? A jeśli któryś z gości
zobaczy ją w drzwiach i zacznie się zastanawiać, co pan Wang-Olafsen
może mieć z nią wspólnego? Ludzie zaczną się interesować, zaczną go
wypytywać, aż w końcu pewnie powie, że jest pisarką, żeby dłużej go już
nie męczyli. Może się stać tak, jak Emanuel się obawiał.
Nie, wymyśliła sobie to wszystko, żeby uniknąć czegoś, czego się
obawiała, pomyślała zła na samą siebie. Wyprostowała się i uderzyła
mosiężną kołatką.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Chwilę trwało, zanim usłyszała kroki w mieszkaniu. Wstrzymała
oddech.
Mężczyzna zmrużył oczy. Na klatce panował półmrok, a w mieszkaniu
było jasno. Odniosła wrażenie, że w pierwszej chwili jej nie poznał jej,
nagle jednak jego twarz się rozpromieniła.
- Pani Ringstad? Co za miła niespodzianka!
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam do pana prośbę. Mężczyzna
otworzył szeroko drzwi.
- Proszę, niech pani wejdzie - powiedział.
- Nie muszę wchodzić do środka, możemy porozmawiać w progu.
- Chyba aż tak się pani nie śpieszy? Na klatce jest zimno, nie chce pani
wejść?
Elise weszła za nim do przedpokoju. Był to długi korytarz, na ścianie
wisiało lustro w złoconych ramach, pod nim stał wąski stolik ze złoconymi
nogami i z marmurowym blatem. Na podłodze leżał dywan tak gruby, że
miała wrażenie, że się w niego zapada, ściany pokrywała jedwabna tapeta
w kolorze głębokiej czerwieni. Elise pomyślała, że jeszcze nigdy nie
widziała tak ładnego przedpokoju.
- Zdejmie pani chustę? W pokoju jest ciepło, o tej porze roku trzeba już
palić w piecach.
Elise zdjęła chustę, jak prosił, i zrobiło się jej wstyd, że jest tak biednie
ubrana.
- Piła pani już kawę, pani Ringstad? Gosposia właśnie podała mi świeżo
zaparzoną, jest bardzo smaczna. Poza tym kucharka zaczęła już szykować
świąteczne wypieki, możemy spróbować, jak smakują. Jeśli ładnie ją
poproszę, na pewno nam coś da - powiedział, uśmiechając się dobrotliwie.
- Dziękuję - odparła Elise. - Nie chciałam panu przeszkadzać bardziej,
niż to konieczne.
- Szła pani całą drogę z Hammergaten? Elise przytaknęła.
- I wracać też pani będzie na piechotę?
Zakłopotana przygryzła wargę. W tym momencie spostrzegła swoje
przemoczone buty i pomyślała, że przecież nie może w nich wejść. Zdjąć
ich jednak też nie mogła, bo zobaczyłby, że ma dziurę na pięcie. Czuła, że
się rumieni ze wstydu.
W jakiś przedziwny sposób zrozumiał chyba jej problem.
- Na pewno przemoczyła pani nogi. Znajdę pani jakieś domowe pantofle
po mojej żonie.
Zniknął, ale zaraz wrócił, niosąc parę puszystych, miękkich kapci.
- Proszę je włożyć, żeby pani się nie przeziębiła, a ja tymczasem pójdę
porozmawiać z gosposią.
Kiedy wrócił, Elise zdążyła już zdjąć swoje mokre, za małe na nią buty i
włożyć kapcie. Pęcherz na pięcie pękł, na szczęście miała chusteczkę,
którą przyłożyła na ranę, żeby nie zabrudzić pantofla krwią. I tak było jej
nieprzyjemnie z powodu mokrych pończoch.
Mężczyzna otworzył przed nią drzwi. Weszła do ciepłego, przyjemnego
pokoju, gdzie na podłodze leżał dywan równie gruby jak ten w
przedpokoju, w kominku palił się ogień. Była tam też ładna biblioteczka z
drzwiami ze szkłem, kanapa i fotele obite zielonym aksamitem tak jak u
Carlsenów, wszędzie stały paprotki i przeróżne ozdóbki. Wskazał jej jeden
z foteli przy kominku, sam usiadł w drugim. Między nimi stał mały
okrągły stolik z miedzianym blatem, na stole zaś patera z ciastkami,
których nazwy ledwo znała.
Czy mogła się nimi raczyć, podczas gdy chłopcy w domu jedli stary
chleb z serem?
- Pomyśleć, że mnie pani odwiedziła, pani Ringstad. Nie śmiałem nawet
mieć takiej nadziei. Proszę pić kawę, póki gorąca, i częstować się
wypiekami. Biedna Nelly za bardzo mi dogadza, nie rozumie, że apetyt
starzejącego się człowieka ma swoje granice.
Elise się roześmiała.
- Nie wygląda pan na starzejącego się człowieka.
- Miło, że pani tak mówi, ale skończyłem już pięćdziesiątkę. Czy pani
mąż wyszedł już ze szpitala?
- Tak, i chyba znacznie lepiej się czuje, mimo że lekarze nie potrafili
powiedzieć, co mu dolega.
- Miejmy więc nadzieję, że to nic poważnego. Tyle różnych rzeczy ma
wpływ na nasze zdrowie, czasem jedynie przejściowo. Właśnie czytałem
w gazecie artykuł o znanym duńskim lekarzu Hindenhede. Uważa, że
mleko i jajka to bardzo cenne produkty spożywcze, podczas gdy mięso
powinno być luksusem w naszej diecie. Twierdzi, że najbardziej
potrzebujemy owoców, cukru i warzyw, szczególnie korzennych. Żywność
w Norwegii jest jednak droższa niż w Danii i nie wszystkich stać na
produkty, które wymienia. Według niego najważniejsze jest mleko.
Szczególnie dzieci powinny pić dużo mleka. Pisze też, że coraz więcej
ludzi choruje dlatego, że je za dużo, a nie z powodu niedożywienia.
Elise pomyślała, że dawno już nie jedli ani owoców, ani warzyw, ale
chłopcy dostawali melasę, która była chyba tak samo pożywna jak cukier.
Mleko pili codziennie, ale zdarzało się, że już skwaśniałe. Nie mogła go
jednak wylać, mimo że nie nadawało się do picia; to byłoby
marnotrawstwo.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, pani Ringstad - dodał pośpiesznie jej
gospodarz. - Nie twierdzę, że pani mąż zachorował z powodu tego, co je,
chcę tylko powiedzieć, że wiele różnych rzeczy może mieć znaczenie.
Może źle się czuje w pracy? A może trudno mu się przyzwyczaić do życia
w mieście?
Elise przytaknęła.
- Też o tym myślałam. W kantorze nie czuł się dobrze, ale złożył już
wypowiedzenie, teraz będzie prowadził sklep.
Mężczyzna sprawiał wrażenie niemal przerażonego.
- Będzie kupcem? Skąd przyszło mu to do głowy? Poradzi sobie? Nie
wystarczy otworzyć sklep, to wymaga dużo zachodu.
- Nie wiem, czy ma zdolności w tej dziedzinie, ale może liczyć na
pomoc swojego przyjaciela, zarówno w kwestii lokalu, jak i doboru
produktów.
Wang-Olafsen wyglądał na przerażonego.
- Lokalu?
- Tak, wynajął parter w jednym z tych małych drewnianych domków
przy Maridalsveien, nieco poniżej dworu Voienvolden. Na strychu i w
piwnicy mieszkają lokatorzy.
- Na pewno będzie musiał płacić czynsz, skoro lokal ma okno i drzwi
wychodzące na ulicę.
Tego Elise nie wiedziała, chociaż sama już wcześniej też się nad tym
zastanawiała, jednak jak tylko zaczynała zadawać pytania, Emanuel się
irytował.
- Myślę, że pomógł mu jego przyjaciel, także w sprawach finansów.
Dobrze mu się wiedzie, zna się na handlu i radzi sobie.
Na czole Wang-Olafsena pojawiła się głęboka bruzda. Elise żałowała, że
mu o tym powiedziała. Nie miała pewności, czy Emanuel będzie z tego
zadowolony.
- O tym chciała pani ze mną porozmawiać, pani Ring-stad? - spytał
mężczyzna zaniepokojony.
Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Nie, o czymś zupełnie innym, o czymś, co dotyczy mnie samej.
Zauważyłam, że zdziwił się pan, kiedy się okazało, że znam pana
Guldberga z wydawnictwa Grondahl & Son. Pomyślałam, że pewnie
zaczął się pan zastanawiać...
Mężczyzna uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Chce mi pani coś wyznać? Przyznaję, pani Ringstad, że bardzo mnie to
zaciekawiło. Do tego stopnia, że zadzwoniłem do pana Guldberga, który
potwierdził moje domysły. Gratuluję! Zaimponowała mi pani.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Przyszłam, bo chcę pana prosić, żeby pan nikomu o tym nie
wspominał. Nie bez powodu zdecydowałam się na pisanie pod
pseudonimem.
- Prędzej czy później prawda zawsze wychodzi na jaw, ale jeśli chce
pani przez jakiś czas zachować wszystko w tajemnicy, to oczywiście
obiecuję, że nie będę tego rozgłaszał.
- Nie sądzę, żeby pan do końca rozumiał moją sytuację. Książka, która
została przyjęta do druku w Danii i w Norwegii, opowiada o robotnikach
mieszkających nad rzeką Aker, o pewnej wdowie, która traci pracę, bo
zdarzyło się jej spóźnić do pracy, i która z rozpaczy wychodzi na ulicę,
żeby móc utrzymać swoje dzieci, o dziewczynie, która odbiera sobie życie,
chcąc uniknąć podobnego losu, o pomocnicy, która jest wykorzystywana
przez majstra, i tak dalej. Wiem, że książka wywoła poruszenie i
oburzenie. Właściciele fabryk, dyrektorzy i majstrowie poczują się
urażeni, a ludzie mieszkający na drugim krańcu miasta będą oburzeni, że
takie rzeczy w ogóle ukazują się w druku. Będą się bać, że książka
wpadnie w ręce ich synów i córek, którzy z niej dowiedzą się o panującym
nierządzie i upadku moralności. Niewiele osób rozumie, że te potworności
to negatywna strona rozwoju przemysłu - tego samego, który sprawia, że
rośnie dobrobyt i coraz więcej ludzi może sobie pozwolić na coraz więcej
różnych towarów. Uważają, że to robotnicy są nie w porządku. Ludzie z
osad i drobnych gospodarstw w Romerike, Hadeland i gmin w okolicy
Kristianii ściągali do stolicy w poszukiwaniu płatnej pracy. Nie wiedzieli
nic o braku mieszkań, nie zdawali sobie sprawy z tego, że trudno będzie
się im utrzymać za siedem koron tygodniowo, skoro połowę muszą
przeznaczyć na czynsz za małe, nędzne mieszkanie. Marzli, byli głodni, a
może i tęsknili za swoją wsią, i zaczęli pić. Gorzałka jest tańsza od chleba.
Pan, który tyle wie, zapewne zdaje sobie z tego sprawę.
Rozmowa ją rozgrzała, zauważyła, że mężczyzna słucha jej z
zainteresowaniem. Zachęcona mówiła dalej.
- Piszę o moim życiu, o ludziach, których znam, o środowisku, w
którym dorastałam. Każda historia jest prawdziwa, niczego nie
wymyśliłam. Nie tylko właściciele fabryk, ich rodziny i przyjaciele nie
będą zadowoleni, kiedy moja książka się ukaże, ale i sami robotnicy. Moja
rodzina, moi sąsiedzi, dziewczyny, z którymi pracowałam w przędzalni,
wszyscy oni też będą niezadowoleni. Opisałam ich, poczują się obnażeni.
Wang-Olafsen przytaknął.
- Przyznaję, że nie myślałem o tym w ten sposób. Byłem pod
wrażeniem, że pani, ze swoim wykształceniem, napisała książkę, która
została przyjęta. To niemal sensacja. Cieszyłem się, że będzie to
dodatkowy dochód dla pani i pani rodziny, który na pewno się wam
przyda, no i byłem dumny, że znam tak sympatyczną i zdolną pisarkę.
Pisarkę, która na pewno stanie się znana, jak zapewnia Guldberg.
Elise czuła, że się rumieni.
- Boję się, że się myli. Pamięta pan, jak zaproponował pan, żebym
napisała książkę o Pederze?
- Chętnie bym ją przeczytał - roześmiał się mężczyzna.
- Podchwyciłam pomysł i już napisałam kilka stron, ale kiedy
przeczytałam je mężowi, uznał, że to nic szczególnego.
Wang-Olafsen zmarszczył brwi i spojrzał na nią zdziwiony.
- Wydawnictwo nie przyjęłoby pani książki, gdyby nie potrafiła pani
pisać.
Elise spuściła głowę, chwilę się wahała, ale w końcu zdobyła się na
odwagę.
- Zastanawiam się, czy nie zechciałby pan przeczytać tego, co
napisałam?
- Mnie pani o to prosi? - spytał zaskoczony. - Czuję się zaszczycony, ale
nie wiem, czy się nadaję na doradcę w sprawie książek dla dzieci. Lubię
dzieci, bawi mnie to, co mówią - szczególnie pani młodszy brat - ale nie
potrafię powiedzieć, jak taka książka powinna wyglądać.
- Właściwie to myślałam o książce, którą rodzice mogliby czytać na głos
swoim dzieciom. O książce dla całej rodziny, zarówno dla dzieci, jak i dla
dorosłych.
- Ma pani ze sobą ten fragment?
Elise przytaknęła i wyjęła z kieszeni kartki papieru. Były nieco mokre
na brzegach i trochę zmięte. Znów poczuła wstyd.
- To tylko początek - powiedziała zażenowana, podając mu
Czuła się skrępowana, kiedy siedział i czytał. A jeśli uzna, że to niewiele
warte, tylko nie będzie miał serca, żeby jej to powiedzieć? Elise była
przekonana, że to wyczuje i że będzie jej wstyd.
W końcu podniósł głowę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że Wang-
Olafsen ma łzy w oczach.
- Bardzo pięknie, pani Ringstad! - powiedział schrypniętym głosem. - Ta
książka da ludziom dużo do myślenia. Jest smutna, ale życie to radość i
smutek, które się ze sobą przeplatają. Nie potrafilibyśmy naprawdę się
cieszyć, gdybyśmy wcześniej nie doświadczyli przykrości, nie
wiedzielibyśmy, co to smutek, jeśli wcześniej nie poznalibyśmy miłości.
Dlatego że istnieją szare, smutne miesiące, takie jak listopad, potem
doceniamy słońce i lato. Gdyby ciągle utrzymywała się ładna i ciepła
pogoda, byłoby to czymś oczywistym i nie cieszyłoby nas tak.
Elise przytakiwała, czekając z niecierpliwością, co ma do powiedzenia o
samej książce. Oddał jej zapisane kartki.
- Pamiętam, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz. Staliśmy na Kirkeristen
i czekaliśmy, aż na głównej ulicy pojawi się Korpus Strzelców. Pamięta
pani, co mi wtedy powiedział Peder, mimo że mnie w ogóle nie znał?
Elise uśmiechnęła się zażenowana.
- Najbardziej pamiętam, jak było mi wstyd. Mężczyzna roześmiał się.
- Nie miała pani się czego wstydzić. Ja się ubawiłem jak rzadko. Jest
bardzo naturalny i bezpośredni, nie zważa, do kogo mówi, bo wszystkim
mówi prawdę. Nie owija niczego w bawełnę, jest szczery, nie ma w nim
obłudy, której tak dużo dookoła nas. Pamiętam, jak spojrzał na mnie
przestraszony, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy radości. „Płaczesz?",
spytał zdziwiony, gotów mi współczuć. Kiedy powiedziałem mu, że to jest
mój jedyny syn i że cztery miesiące wcześniej umarła moja żona, stał
przez chwilę cicho, patrząc na mnie dużymi, przerażonymi oczami. „To
musisz być biedny!", powiedział nagle. „Mama mówi, że nie pieniądze są
najważniejsze, tylko to, czy mamy kogoś, kto nas kocha". Nie pamiętam,
czy to były dokładnie te słowa, mówi przecież tym swoim zabawnym
językiem, mieszaniną różnych dialektów.
- Właśnie o to chciałam pana spytać. Zastanawiam się, czy pozwolić mu
tak mówić w książce, czy też to zmienić?
- Ależ proszę niczego nie zmieniać! Jego sposób mówienia jest częścią
Pedera! Sam w sobie jest bardzo zabawny.
- Mój mąż uważa, że wielu ludzi tego nie zrozumie.
- Chyba się myli. Jeśli to ma być książka o Pederze, to trzeba pozwolić
mu mówić po swojemu.
- Też tak uważam - powiedziała Elise z ulgą. Wang-Olafsen odchylił
głowę do tyłu. Patrzył w powietrze, uśmiechając się sam do siebie.
- Pamiętam, jak nam tłumaczył waszą sytuację rodzinną. Ojciec był
marynarzem, nim podjął pracę w tkalni płótna żaglowego i zaczął pić.
Matka miała suchoty, a kiedy wróciła do domu z sanatorium, zapomniała,
jak wyglądało jej mieszkanie. Było to bardzo wzruszające, proste i
szczere, bez goryczy. Nie sądzę, żeby wiele dzieci potrafiło w ten sposób
opowiadać.
Elise uśmiechała się, zawstydzona, ale i dumna.
- Proszę napisać, że zaprosił mnie do was do domu! Mimo że było was
tam ośmioro, łącznie z jakąś kobietą, która - jeśli dobrze pamiętam -
nazywała się Kiełbaska. Mieliście tylko sześć stołków, a przy stole nie
starczyło dla wszystkich miejsca. Dzieci usiadły na skrzyni z drewnem,
żebym miał taboret dla siebie! Nigdy nie spotkałem się z większą
gościnnością!
Elise musiała się roześmiać.
- Teraz też to sobie przypominam. Współczuł panu, bo nie miał pan
dużej rodziny, i pocieszał, że syn może przywiózł ze sobą jakąś „chłopską
córkę".
- I że zanim się obejrzę, to w domu będzie nowe dziecko i już nie będę
taki biedny. Kiedy ludzie się pobierają, to potem wszystko dzieje się
szybko, mówił i podawał swoją siostrę za przykład - opowiadał
mężczyzna, śmiejąc się tak, że trząsł mu się brzuch.
Elise zaczerwieniła się, ale też nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Proszę to opisać, pani Ringstad! Jeśli ktoś się zgorszy z tego powodu,
to dowód, że z nim jest coś nie w porządku.
Nagle chyba sobie o czymś przypomniał, bo wyciągnął z kieszeni
kamizelki zegarek i spojrzał na niego.
- Boże drogi! Nie miałem pojęcia, że już tak późno! Czas w miłym
towarzystwie szybko mija, pani Ringstad. Byłem umówiony i zupełnie o
tym zapomniałem - powiedział, uśmiechając się do niej.
Elise wstała przestraszona.
- Nie, nie, proszę się uspokoić. Planowałem wyjść o tej porze, żałuję
tylko, że musimy skończyć naszą ciekawą pogawędkę. Zamówiłem
dorożkę, jadę w tym samym kierunku. Mogę panią podwieźć?
- Ależ nie musi pan...
- Jadę dokładnie w tę stronę - powiedział, otwierając szeroko drzwi. -
Proszę zacząć się ubierać, ja zaraz przyjdę.
Elise była wzruszona, ale i zażenowana. Nie wierzyła, że Wang-Olafsen
jest umówiony z kimś w Sagene, wymyślił to po to, żeby odwieźć ją do
domu. Pozwolił jej też pierwszej wyjść do przedpokoju, żeby mogła
włożyć chustę i buty. Zapewne rozumiał, że będzie się krępowała ubierać
przy nim.
Jej buty zmieniły się nie do rozpoznania. Były prawie suche, ktoś musiał
powiesić je nad ogniem, zostały też wyczyszczone. Pewnie zrobiła to jego
gosposia. Było jej wstyd, że zobaczyła, jakie są zdarte i zniszczone! Poza
tym zrobiły się jeszcze bardziej ciasne, no i bolała ją obtarta pięta.
Wzdrygnęła się na myśl o tym, że miałaby teraz wracać na piechotę z
bolącą nogą. Schodząc po schodach, starała się nie kuleć. Annę i Torkilda
odwiedzi innym razem. Poza tym skoro pan Wang-Olafsen był tak
zachwycony opowiadaniem, mniej już zależało jej na opinii Torkilda. To
cud, że nie musi wracać do domu na piechotę.
Mężczyzna, jak zwykle szarmancki, pomógł jej wejść.
- Mówiłem Carlowi Wilhelmowi i Oldze Katrine, że panią spotkałem.
Syn próbował się skontaktować z pani mężem, ale nie udało mu się. Mam
nadzieję, że wrócą do swojej przyjaźni, odnosiłem wrażenie, że dobrze się
rozumieli.
- Też tak myślę. Emanuel był bardzo zajęty od czasu przeprowadzki na
Hammergaten - mówiła Elise, świadoma, że nie jest to cała prawda. Nie
mogła mu jednak powiedzieć, że Emanuel nie życzy sobie mieć nic
wspólnego z jego synem.
- Kiedy zacznie prowadzić sklep, nie będzie lepiej. Podejrzewam, że
zajmie mu to cały jego czas.
- Też się tego obawiam, ale nie mam serca pozbawiać go złudzeń. Może
nowa praca przywróci mu radość życia - powiedziała i zaraz tego
pożałowała, dodała więc pośpiesznie: - Przez ostatnie pół roku nie był w
najlepszej formie. Nie chodzi tylko o zawroty głowy, w ogóle źle się czuł
w kantorze, bolała go głowa od zatęchłego powietrza i jeśli ktoś zapalał
fajkę. Kiedy wracał do domu, był zmęczony i nie w humorze.
Wang-Olafsen nic nie odpowiedział i przez dłuższą chwilę jechali w
milczeniu.
Dziwnie się czuła, siedząc w dorożce i oglądając domy z tej wysokości.
Przez mały otwór w budzie niewiele dawało się dostrzec, szczególnie w
ciemności, ale kiedy mijali mały domek, położony tuż przy chodniku,
zabawnie było zerknąć w rozświetlone okna. Znów zaczęło padać. Lekka
mżawka zmniejszała widoczność, sprawiała, że gazowe latarnie zdawały
się świecić słabiej niż zwykle. Drzewa były ciemne, jak to zimą, bez liści
zdawały się gołe. Gdzieś na chodniku zataczał się jakiś biedak, poza tym
nie było nikogo widać.
Wang-Olafsen wzdrygnął się.
- Chodzenie samemu po ulicy w taki wieczór jak ten musi być
nieprzyjemne. Nie bała się pani?
- Przywykłam do chodzenia po ciemku, ale rzeczywiście dziwnie się
czułam na ulicy w porze, kiedy większość ludzi jest już w domu.
- Uważam, że nie powinna pani tego robić. Kiedy zapada zmrok, dzieją
się różne dziwne rzeczy, nigdy nie wiadomo, co może człowieka spotkać.
Gazety ciągle piszą o napadach. Szczególnie w dzielnicy, w której pani
mieszka.
- W Sagene chyba nie jest aż tak źle, poza tym rzadko jestem w mieście
po zmroku, mam na myśli Vaterland czy Lakkegata.
- A czegóż by pani miała tam szukać? - powiedział i westchnął ciężko. -
Przykro patrzeć, jak ta część Kristianii podupada. W Fjerdingen mieszkały
kiedyś najznamienitsze rodziny. Dwór księcia Christiana Augusta
otoczony był stawami rybnymi, nie brakowało tam jezior, mostów,
pawilonów i fontann. Park ciągnął się aż do mostu Griinderbroen! Teraz
dwór zamieniono na szpital dla umysłowo chorych i zakład pracy
przymusowej dla pijaków i włóczęgów oraz miejsce spotkań ulicznic,
które przychodzą tam na badania.
- Byłam tam raz z praniem. Miałam wyprać i nakrochmalić koszule
dyrektora, ale bałam się chodzić tam sama. Natomiast i moja siostra, i ja,
kiedy byłyśmy małe, wyobrażałyśmy sobie, że jesteśmy córkami
właściciela dworu Mangelsgärden. Czytałyśmy wszystko, co nam wpadło
w ręce, o tym ogromnym, pięknym domu, o tym, jak kiedyś wyglądał, o
wielkich salach z pozłacanymi lustrami na ścianach, o kryształowych
żyrandolach, O pięknych tkaninach na ścianach.
Wang-Olafsen roześmiał się.
- Gdyby nie zbudowano pałacu, co sprawiło, że ludzie bogaci się stąd
wyprowadzili, to Vaterland i Fjerdingen pewnie nie byłyby w tak fatalnym
stanie, w jakim są dzisiaj – powiedział I znów spoważniał. - To smutne, że
jest taka przepaść między bogatymi a biednymi. Właściwie rozumiem,
dlaczego tak wiele osób głosuje na Partię Robotniczą. I dlaczego
Bjornstjerne Bjornson kilka lat temu tak się zaangażował w strajk
pracowników fabryki zapałek. Strajk co prawda nie skończył się zwycię-
stwem robotników, właściciele nie zmienili istotnie warunków pracy.
Powstał jednak jeden związek zawodowy dla wszystkich robotników
fabryki zapałek i teraz sytuacja się tam trochę polepszyła.
Mężczyzna zamilkł, a po chwili spytał:
- Wiedziała pani, pani Ringstad, że małe dziewczynki pracowały tam od
szóstej rano do wpół do ósmej wieczorem za pensję, z której nie można
było wyżyć? Jeśli spóźniły się kwadrans do pracy, musiały czekać przed
bramą do dwunastej i traciły pół dniówki, potrącano im to z wypłaty!
Warunki zdrowotne były fatalne. Praca wśród chemicznych oparów
fosforu i siarki szkodziła ich zdrowiu, dochodziło do zatrucia fosforem,
który wypłukiwał wapń i uszkadzał kości i zęby. Niektóre dziewczęta
miały też zdeformowane twarze.
Elise przytaknęła, też o tym słyszała.
- Niestety nie obędzie się chyba bez strajków, chociaż nie jestem
zwolennikiem tej formy protestu - mówił dalej Wang-Olafsen. - W
norweskim społeczeństwie dzieje się coś niedobrego. Większa część
kapitału akcyjnego norweskich przedsiębiorstw znalazła się w obcych
rękach. To obcy kapitał jest teraz właścicielem większości kopalń i prawie
połowy przemysłu drzewnego. Ilość obcego kapitału w norweskiej
gospodarce jest zatrważająca. - Nagle mężczyzna się roześmiał. - Przepra-
szam, pani Ringstad, zapominam, z kim rozmawiam. Na pewno to pani nie
interesuje, jest pani przecież kobietą.
- Owszem, interesuje mnie, chociaż uważam, że przede wszystkim
należy pomagać tym, którzy mają najgorzej: samotnym matkom,
bezrobotnym, kobietom wychodzącym na ulicę i chorym. Potrzebne są
lepsze warunki pracy i lepsza kontrola nad fabrykami. Są też ludzie, którzy
starają się pomóc chorym, ale żeby przeprowadzić zmiany, potrzeba
silnych mężczyzn, najlepiej z wyższych sfer, którzy mają władzę i
wpływy.
- Całkowicie się z panią zgadzam. Szkoda, że Meyer, właściciel Fremad,
wdał się w spekulacje, które kilka lat temu doprowadziły do jego upadku.
Był uprzywilejowany, ale poświęcał czas na obronę tych najsłabszych.
Zyskał sławę, broniąc Hansa Jsegera w związku z nieobyczajną książką o
bohemie z Kristianii.
Elise wzdrygnęła się. Zaczęła się zastanawiać, jaką nałożono na niego
karę i jak bardzo książka była „nieobyczajną". Może ona też zostanie
ukarana, kiedy ukażą się jej opowiadania?
- To on opowiadał się za tym, żeby dzieci urodzone poza małżeństwem
miały prawo nosić nazwisko ojca i dziedziczyć po nim na równi z dziećmi
urodzonymi w małżeństwie. Osobiście uważam jednak, że tu należy
postawić granicę. Co się stanie, jeśli zdemoralizowane kobiety zaczną
uwodzić synów bogaczy, żeby mieć z nimi dzieci i w ten sposób zyskać
prawo do spadku?
Elise pomyślała o Signe. Trudno było jej sobie wyobrazić, że Signe
zwabiła Emanuela po to, żeby wyłudzić część majątku Ringstadów, ale
gdyby doszło do tego, że dzieci urodzone poza małżeństwem miałyby
prawo dziedziczyć po ojcu, to Sebastian zyskałby takie same przywileje
jak Hugo i Jensine. Myśl ta zaskoczyła ją, wydała się jej obca, ale przecież
Sebastian nie miał wpływu na to, jak został poczęty. Może rzeczywiście
miał takie samo prawo do dworu jak Jensine. Na pewno większe niż
Hugo...
- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o książce, pani Ringstad. Mam na
myśli tę już przyjętą do druku. Mówiła pani, że pisze o ludziach, których
zna. Czy chodzi głównie o robotnice z fabryki?
- Nie tylko. Piszę o dziewczętach, które dobrze znam, i o tych, które
poznałam tylko przelotnie. W jednym z opowiadań piszę o małej
dziewczynce, którą poznałam zupełnie przypadkowo. Jej dzieciństwo
przypomina mi moje. Ojciec pił, a matka chorowała i leżała w łóżku. Była
ich czternastka rodzeństwa, ale kiedy ją spotkałam, większość już się
wyprowadziła z domu. Najstarsza z sióstr pracowała od świtu do nocy,
żeby utrzymać matkę i rodzeństwo, ale pieniędzy i tak nie starczało.
Kiedyś poszłam z nią do domu i przeraziłam się tym, co tam zobaczyłam,
mimo że widziałam dużo biedy i nędzy. Matka leżała w łóżku w półmroku,
żeby oszczędzić świeczek, lampy naftowej nie mieli. Panował przenikliwy
ziąb. Żywili się maczankami, czyli suchym chlebem maczanym w kawie z
cukrem. Matka poważnie chorowała, ale brakowało jej lekarstw. Dzieci
często opuszczały szkołę, niewiele się uczyły. Szkoła nie interesowała się
nimi. Meble mieli zrobione ze skrzynek po margarynie, ojciec często bił
żonę i dzieci. Kiedy się upijał, stawał się gwałtowny. Kiedyś wylał przez
okno gulasz, który miał być na urodziny jednego z nich i na który cieszyli
się od kilku dni. Zrobiło mi się ich bardzo żal. Wtedy też zrozumiałam, że
wielu rodzinom wiodło się gorzej niż nam. To błędne koło. Bieda i nędza
sprawia, że mężczyźni zaczynają pić. Piją, żeby zapomnieć, i stają się
jeszcze biedniejsi. Mam wrażenie, że ludzie bogaci nie potrafią zrozumieć,
dlaczego ci mieszkający wzdłuż rzeki piją. Wang-Olafsen słuchał uważnie.
- Co się stało z tą dziewczynką? Wciąż jest jej tak ciężko? - spytał.
- Na szczęście nie. Pewna samotna starsza pani, którą znałam,
zaopiekowała się nią. Mała mieszka teraz w ładnym mieszkaniu, ma
własny pokój, ładne ubrania i codziennie może się najeść do syta. jest
wesoła i zadowolona.
- Do jej życia zawitał promyk słońca. Jest pani aniołem, który to
sprawił.
Elise pokręciła głową.
- To przypadek je ze sobą zetknął - powiedziała.
- Wie pani, kiedy książka się ukaże? Elise pokręciła głową.
- Nie, nikt mi tego nie powiedział.
- Kupię ją i obiecuję, że nikomu nie zdradzę, kto ją napisał. Mam
nadzieję, że uda mi się przekonać moi przyjaciół do przeczytania jej.
Dobrze im to zrobi.
Elise poczuła przypływ gorąca z radości.
- Zaraz będziemy na miejscu. Proszę pozdrowić ode mnie męża i
chłopców i dziękuję, że pani do mnie przyszła.
- To ja panu dziękuję - odpowiedziała Elise.
- Jeszcze to - odezwał się i podał jej pudełko, które cały czas stało obok
niego. - Proszę wziąć te ciasteczka dla dzieci. Utyłbym, gdybym miał jeść
te świąteczne wypieki codziennie aż do świąt - powiedział i się roześmiał.
Elise podziękowała zaskoczona. Woźnica pomógł jej stanąć na stopniu
dorożki.
Kiedy dorożka ruszyła, Elise stała i śledziła ją wzrokiem. Dorożka nie
pojechała dalej, jak podobno miała, tylko skręciła w Maridalsveien. Nie
myliła się: Wang-Olafsen mówił, że jedzie w tym samym kierunku, żeby
móc ją odwieźć.
„Anioły istnieją", pomyślała. „Także wśród mężczyzn".
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Następnego dnia, kiedy wracała do domu na Hammergaten, zobaczyła,
że okno pokoju jest rozświetlone. Odetchnęła z ulgą. Emanuel wrócił
wcześniej i rozpalił w pokoju, to dobrze.
Znów chwycił mróz, Elise marzła, bolało ją gardło. Pewnie dlatego, że
wczoraj przemoczyła nogi, poza tym Hugo też był przeziębiony, płakał w
nocy i chciał spać z nią w łóżku.
Dopiero kiedy weszła do kuchni, spostrzegła, że ktoś u nich był.
Pachniało cygarem, a na stole stało pudełko z ciastkami, które dostała od
pana Wang-Olafsena. Pokrywka leżała obok, a pudełko było w połowie
puste! Emanuel poczęstował kogoś obcego ciasteczkami, które dostała dla
chłopców? Zła wpadła do pokoju, nie myśląc, kto mógł u nich być. Pewnie
Schwencke i jego rozpieszczona narzeczona. Skoro miała tyle pieniędzy,
że stać ją było pojechać do Fredriksstad, żeby pójść do cyrku, gdzie bilet
kosztuje dwie korony, to stać ją też kupić sobie ciasteczka.
Elise nagle zatrzymała się w progu. Wokół stołu siedzieli Emanuel i jego
rodzice!
Szybko wzięła się w garść, podeszła do nich i się przywitała. Spojrzała
na talerz z ciastkami, był prawie pusty.
- Przestraszyliśmy się, kiedy Stangerudowie powiedzieli nam, że
Emanuel jest chory - powiedziała zmartwionym głosem pani Ringstad.
Więc mieli kontakt z rodzicami Signe, pomyślała zdziwiona. Wydawało
jej się, że są zagorzałymi wrogami.
- Ale nie wygląda na szczególnie chorego - dodał pan Ringstad i się
uśmiechnął. - No i został przedsiębiorcą, otworzył sklep na Maridalsveien,
całkiem nieźle.
Jensine siedziała na dywaniku ze skrawków i gryzła ciastko. Dookoła
niej na dywaniku leżało pełno okruszków. Sprawiała wrażenie spokojnej i
zadowolonej, więc trudno, pomyślała Elise.
- Chodź, usiądź, napij się gorącej kawy. Wyglądasz na zmarzniętą -
powiedział uprzejmie Emanuel.
Hugo został w kuchni, teraz zaczął płakać.
- Muszę zdjąć z małego mokre ubranie. Cały przemókł, bo bawił się z
Isakiem na trawie.
Pośpiesznie wyszła do kuchni, zdjęła z chłopca ubranie i posadziła go na
nocniku. Dalej płakał, palce u nóg miał lodowate, ale czoło ciepłe. Może
dostał gorączki.
- Nie płacz, Hugo. Dostaniesz am-am.
Wzięła ciasteczko z pudełka i dała mu. Jeśli inni dostali, to jemu też się
należało, poza tym nie mogła teraz zająć się kolacją, skoro mieli gości.
Na szczęście się uspokoił, nieczęsto dostawał takie dobre rzeczy do
jedzenia. Ubrała go w suche ubranie i zaprowadziła do pokoju. Jak tylko
zobaczył Jensine, zaraz do niej podbiegł.
- Nie przywitasz się z nami, Hugo? - spytała pani Ringstad, próbując go
do siebie zwabić.
- Nie ma czasu, widzisz chyba, mamo - powiedział Emanuel, który
wyraźnie był w dobrym nastroju. - Kiedy zobaczy Jensine, nie patrzy już
na nikogo.
- Tak się przyjaźnią? Dobrze, że Jensine ma starszego brata, z którym
może się bawić. Tobie tego brakowało. Biedaku, nie miałeś się z kim
bawić, chyba że z dziećmi ogrodnika.
Pan Ringstad wziął ciasteczko i wyciągnął rękę w stronę Hugo.
- Halo, maleńki, przyjdziesz się przywitać z dużym Hugo? - spytał i
zaczął coś pomrukiwać, a kiedy Hugo do niego podszedł, uśmiechnął się
do chłopczyka.
- Duży Hugo - powiedział malec, łapczywie chwytając ciastko.
- Mam wrażenie, że on mnie pamięta - powiedział pan Ringstad
zadowolony.
Pani Ringstad wzięła jeszcze jedno ciasteczko.
- Przyszedł, bo zwabiłeś go ciastkiem, oszuście.
Elise śledziła wzrokiem wędrówkę ciastka z talerzyka do jej ust. W
spiżarni w Ringstad stało na pewno wiele takich pudełek z ciastkami,
szczególnie teraz przed świętami. Rodzice Emanuela nie rozumieli, jak
rzadko oni mieli okazję jeść takie smakołyki.
- Co słychać w Ringstad? Czy skończyliście już ubój? - spytała Elise.
- Osiemnastego października zwykle bijemy woły, na świętego Łukasza,
wodnika, jak mówimy, bo zawsze wtedy pada.
- Brałeś w tym udział, kiedy byłeś mały? - spytała Elise Emanuela, który
pokręcił głową.
- Nie, tego dnia wszystkie dzieci wysyłano na wieś szukać „fartucha" -
odpowiedział Emanuel, uśmiechając się.
- Jakiego fartucha? - spytała Elise, nic nie rozumiejąc.
- Dorośli to wymyślili, żeby się nas pozbyć. Chodziliśmy od chałupy do
chałupy i pytaliśmy gospodarzy, ale wszyscy odsyłali nas dalej, to był taki
rytuał. Kiedy w końcu wracaliśmy do domu, było już po uboju.
Do pokoju wpadł Peder, sam. Miał wypchane kieszenie spodni i
wyglądał, jakby zaraz miał pęknąć z dumy.
- Zgadnijcie, co mam w kieszeni!
- Ależ Peder, nie widzisz, kto tu jest?
Peder spojrzał na Ringstadów zawstydzony, ukłonił się nisko i
wyciągnął brudną piąstkę. Ringstad spytał, śmiejąc się:
- No to co masz w tych kieszeniach, Peder?
Peder tylko czekał na to pytanie. Wywrócił obie kieszenie, z których
wypadł kawałek kiełbasy, brudne jabłko, piętka chleba i kawałek żółtego
sera, to znaczy przynajmniej kiedyś był żółty. Na koniec z kieszeni
wypadły jeszcze dwa małe kawałki słoniny.
- Skąd ty to wszystko masz? - spytała Elise, przyglądając się mu coraz
bardziej podejrzliwie.
- Dostałem to! - wykrzyknął. Najwyraźniej domyślił się, co Elise chciała
powiedzieć, bo zareagował złością. - Słowo honoru! Pomogłem starszej
pani wejść po schodach, a ona akurat była w sklepie, no i dała mi to
wszystko. Powiedziała, że nie potrzebuje tego, że chciała to wyrzucić, ale
kiełbasa jest w porządku, próbowałem - mówił dalej Peder, głos mu się
łamał, o w oczach miał łzy. - Myślisz, że to ukradłem? Nigdy nikomu nic
nie ukradłem, chyba że śniadanie Olafowi, które on i tak wyrzuciłby do
kosza.
Elise zrobiło się przykro.
- Przepraszam, Peder, o nic cię nie podejrzewałam, tylko nie bardzo
rozumiałam, gdzie znalazłeś te wszystkie rzeczy.
- Pomóż Elise wyrzucić je do śmietnika - odezwała się nagle pani
Ringstad.
Peder odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Wyrzucić do śmietnika? Przecież to jest jedzenie!
- Nie będziesz chyba jadł takich brudnych rzeczy, mógłbyś zachorować.
Peder spojrzał na Elise pytającym wzrokiem.
- Można zachorować, jeśli zje się słoninę? Elise pokręciła głową i
uśmiechnęła się.
- Nie, jeśli zjesz trochę, to nie. Weź jedzenie do kuchni i zjedz, jeśli
masz ochotę. Potem dam ci na deser ciastko. Dostałam pudełko
świątecznych wypieków od „dżentelmena" wczoraj wieczorem, chciałam
wam zrobić niespodziankę.
- Bardzo smaczne ciasteczka - powiedziała pani Ringstad z uznaniem. -
Nawet lepsze niż nasze - dodała i wzięła jeszcze jedno.
Zarówno Elise, jak i Peder powiedli za nim wzrokiem. Elise wiedziała,
że chłopiec myśli to samo co ona.
Ringstadowie mieli nocować u Carlsenów, zamówili dorożkę na ósmą.
Elise musiała położyć najmłodsze dzieci spać. Peder musiał usiąść do
lekcji. Ledwie to zrobił, weszli Evert i Kristian. Zdążyli się przywitać z
gośćmi i państwo Ringstad zaczęli się ubierać.
Elise spojrzała na nich zdziwiona, poszła po Jensine, żeby mogli
powiedzieć jej „dobranoc".
- Już się państwo ubieracie? - spytała. Pani Ringstad uśmiechnęła się.
- Starzy ludzie potrzebują trochę więcej czasu. Peder porzucił zeszyty i
stanął za Elise.
- Wcale nie jest pani stara, tak uważam, pani Ringstad. Pani Ringstad się
uśmiechnęła, wyraźnie mile zaskoczona.
- Tak uważasz? Miło mi to słyszeć, Peder.
- Nie jesteś stara, tylko trochę dziwna - dodał, tłumacząc
Pan Ringstad roześmiał się, czochrając mu włosy:
- No to macie coś wspólnego, Peder!
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy tydzień później Elise pośpiesznie szła przez most podczas
przerwy na obiad, zobaczyła, jak w drzwiach kuchennych znika jakiś
mężczyzna i kobieta. Zwolniła tempo. Jeśli Hilda ma gości, to może
powinna wrócić do kantoru.
A może to po prostu ludzie z misji? Często odwiedzali mieszkania
robotników, żeby znaleźć tych najbardziej potrzebujących. Mógł to też być
inspektor epidemiologiczny, który sprawdzał, czy ktoś z domowników ma
suchoty. W końcu mógł to też być ktoś, kogo znała i z kim się z
przyjemnością zobaczy.
Wahając się, szła dalej. W razie czego znajdzie jakiś pretekst, uda, że ma
do przekazania Hildzie wiadomość, i zaraz wyjdzie.
Z wewnątrz dochodziły głosy dzieci i śmiech. Jeśli byli to ludzie z misji
albo inspektor, to Hilda posłałaby dzieci do pokoiku, żeby nie
przeszkadzały. Elise weszła po dwóch schodkach i zajrzała przez okno.
Wtedy, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, spostrzegła Sebastiana. Stal
razem z Hugo i Isakiem i skakał z radości. Przez otwarte drzwi do pokoju
widziała zarys postaci, pewnie byli to państwo Stangerud.
Radosna otworzyła drzwi i weszła.
- Sebastian! - zawołała. Uklękła i wyciągnęła do niego ręce. Jak tylko ją
zobaczył, ruszył do niej biegiem, tak że uderzył głową o jej brodę.
Przestraszony spojrzał do góry, złapał się za głowę, ale po chwili już się
śmiał i tulił do Elise, a ona podniosła go i trzymając na ręku, powiedziała:
- Jak dobrze cię znów widzieć, Sebastianie. Tak się cieszę. Pani
Stangerud stanęła w drzwiach.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Posłuchaliśmy pani, uznaliśmy, że
Sebastian powinien się spotkać z dziećmi. Wiedzieliśmy, że zwykle
odwiedza pani siostrę o tej porze dnia, więc przyjechaliśmy prosto tutaj.
- Jestem pani bardzo wdzięczna, pani Stangerud. Tęskniliśmy za
Sebastianem. Kiedy wróciłam do domu bez niego, Peder miał mi to bardzo
za złe, zaczął pouczać mnie, co jest w życiu najważniejsze. Nie rozumiał,
jakie to ważne dla dziadków móc się cieszyć wnukiem, myślał tylko o nas.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Wieczorem chcemy zajrzeć na Hammergaten, tak żeby Sebastian mógł
zobaczyć się z chłopcami i małą Jensine. O ile to pani pasuje?
Kobieta zawahała się. Elise wiedziała, czego się lęka. Pewnie wolałaby
uniknąć spotkania z Emanuelem po tym, co się wydarzyło.
- Emanuel prowadzi teraz sklep, wraca do domu późno. Chłopcy i ja
jesteśmy w domu mniej więcej w tym samym czasie.
Elise zauważyła wyraz ulgi na twarzy pani Stangerud.
- Nie zostaniemy długo. Sebastian musi iść spać. Zatrzymaliśmy się w
tym samym pensjonacie co poprzednio.
Elise weszła do kuchni, podeszła do rogu, gdzie - zawinięta w brunatny
papier i zawiązana sznurkiem - stała duża paczka.
- Mam do pani prośbę, pani Ringstad. Zrobiliśmy niedawno generalne
porządki, odłożyłam trochę ubrań, które nie są już nam potrzebne. Pani
zna miejscowych ludzi, na pewno pani wie, czy ktoś potrzebuje ciepłych
ubrań na zimę. Zwykle wkładam wszystko do świątecznych koszy Armii
Zbawienia, ale przed świętami pewnie już nie będziemy w Kristianii -
powiedziała pani Stangerud i odwracając się do Elise, dodała: - Mogę
panią o to prosić? Może coś z tego będzie można przerobić na ubranka dla
dzieci?
- Wszystko przejrzę, na pewno nie będzie trudno znaleźć chętnych -
odpowiedziała Elise, czując, jak ogarnia ją fala ciepła.
- Tak też myślałam. Zawieziemy to pani do domu, będziemy jechać
dorożką.
Hilda zaczęła pośpiesznie nastawiać kawę, Elise pomogła jej nakryć stół
w pokoju. Nie zdąży dzisiaj zjeść obiadu, ale znała Hildę i wiedziała, że na
pewno ją czymś poczęstuje.
Ku jej zdziwieniu Hilda wniosła duży półmisek pełen placków z mąki
ryżowej, tłumacząc, że wczoraj, w niedzielę, miała gości. Elise domyślała
się kogo.
- Kiedy rano zaczął padać śnieg, poczułam się w świątecznym nastroju -
opowiadała Hilda. - Postanowiłam zrobić świąteczną leguminę ryżową -
dodała.
Elise nie bardzo chciało się w to wierzyć, ale nic nie powiedziała. Może
legumina należała do ulubionych dań majstra? Hilda pewnie upiekła placki
przed przyjściem Elise i chciała schować kilka dla chłopców, kiedy wrócą
ze szkoły. Teraz niewiele im zostanie.
Państwo Stangerud byli w dobrym nastroju, opowiadali o różnych
zabawnych rzeczach, które Sebastian powiedział czy zrobił. Wydawało się,
że jest im dobrze razem Elise miała nadzieję, że Signe nie będzie chciała
go im odebrać, chłopcu lepiej było u dziadków.
Widziała też, jak ładnie chłopcy się bawili w trójkę. Aż dziwne, że takie
małe dzieci tak się lubiły, dzieci w tym wieku często wolały się bawić
same.
Kiedy wróciła do kantoru, nastrój jej dopisywał. Cieszyła się, że
Sebastian dobrze się czuł. Była zadowolona, syta, a wieczorem mieli
przyjść Stangerudowie z Sebastianem i wielką paczką ubrań! Nie miała
wątpliwości, że odzież przeznaczono dla dzieci i dla niej. Pani Stangerud
wspomniała o potrzebujących i Armii Zbawienia, żeby Elise nie czuła się
skrępowana, przyjmując ją od niej.
Kiedy odwieszała chustę, wszedł majster.
- Zdążyła pani dzisiaj zjeść obiad, pani Ringstad? Najwyraźniej on też
był w dobrym humorze.
- Tak, jadłam placki ryżowe.
- Widziałem, że zostało jeszcze dużo leguminy - roześmiał się majster.
W tym momencie zauważył pannę Johannessen, która stała przy pulpicie
i patrzyła w ich stronę.
Elise przestraszyła się bezmyślności - własnej, ale także majstra.
Oczywiście nie powinna mówić nic o plackach, „potwór" mógł ich
usłyszeć! Pośpiesznie podeszła do swojego miejsca, nie chcąc przedłużać
rozmowy. Wiedźma była groźna, mogła zdradzić Hildę.
Ledwie majster zniknął, podeszła do niej panna Johannessen.
- O co chodziło z tą leguminą?
Ku swojemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się czerwieni. A powinna
raczej być zła, bo panna Johannessen mogła sobie darować tę
dociekliwość.
- Majster pewnie chciał powiedzieć, że moja siostra zrobiła dużo
leguminy ryżowej, tak że zostało jej jeszcze na placki.
Panna Johannessen patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
- Majster zna pani siostrę?
- Tego... nie wiem. Pewnie wie, kim jest, pracowała jako pomocnica w
fabryce.
Panna Johannessen roześmiała się metalicznym, sztucznym śmiechem.
- Jeśli majster miałby znać wszystkie pomocnice pracujące w fabryce,
na nic już nie starczyłoby mu czasu.
Elise chwyciła się ostatniej deski ratunku.
- Bardzo nam współczuł, kiedy nasz. ojciec zginął, a mama zapadła na
suchoty. To dzięki niemu znalazło się dla niej miejsce w sanatorium.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Coś podobnego! Jeśli rzeczywiście pomaga wszystkim pijakom i
suchotnikom, to lepiej rozumiem, dlaczego ciągle jest taki zajęty. Nie
wiedziałam, że zajmuje się dobroczynnością. Rozumiem, że wtedy to pani
zwróciła się do niego o pomoc?
Elise czuła, że serce podchodzi jej do gardła ze zdenerwowania, ale
zmusiła się do zachowania spokoju.
- Możliwe, panno Johannessen. Prawdę mówiąc, już tego nie pamiętam.
Przypominam sobie tylko, jaka byłam wtedy zrozpaczona, bo mama z
każdym dniem czuła się gorzej - odparła Elise. Usiadła na krześle i wyjęła
papiery, nad którymi miała pracować.
Panna Johannessen pomaszerowała na swoje miejsce zła, z podniesioną
głową. Nie zadowoli się takim wytłumaczeniem.
Kiedy Elise wróciła z Hugo do domu, domyślała się, że dziadkowie
Sebastiana pewnie już przyszli. Dobrze, że chłopcy byli w domu, w pokoju
paliło się światło!
Peder podbiegł do niej podniecony.
- Wiesz, co?! - wołał radośnie. - Był u nas Sebastian! Nie zapomniał
nas! Śmiał się, kiedy wszedł, i od razu pobiegł do pokoju, jakby wciąż tam
mieszkał. Potem bawił się z Jensine.
- Już ich nie ma? Peder pokręcił głową.
- Musieli iść. Sebastian musiał iść spać, tak mówili. Zobaczył pudełko z
ciastkami i zjadł dwa.
Elise spojrzała na niego przestraszona:
- Pozwoliliście mu jeść świąteczne ciasteczka?
- Tylko dwa, odstąpiliśmy mu swoje - powiedział Peder z poczuciem
winy.
Elise nic nie odpowiedziała, obiecała im przecież, że dostaną wieczorem
po ciastku.
- I wiesz, co jeszcze? Przynieśli ogromną paczkę z ubraniami, które
mamy dać biednym. Pomyślałem, że może... - powiedział i zamilkł.
Elise próbowała przekonać ich, że nie są biedni, że jest wiele osób,
którym wiedzie się gorzej od nich, tak im zwykle tłumaczyła. Doskonale
jednak rozumiała, co Peder miał na myśli.
- Najpierw zobaczymy, co tam jest.
Wszyscy zebrali się wokół kuchennego stołu, kiedy uroczyście zaczęła
rozwiązywać sznurek i ostrożnie rozpakowywać paczkę. Hugo stał na
jednym z taboretów, trzymając się Everta, a Kristian trzymał Jensine na
ręku.
- Nie grzeb się tak, Elise! - ponaglił Peder zniecierpliwiony. Kristian
spojrzał na niego:
- Spokojnie, Peder! Śpieszysz się na pociąg?
- Na pociąg? O co ci chodzi? - spytał Evert zdziwiony.
- Głupi jesteś? Tak się mówi, kiedy ktoś się śpieszy. Evert patrzył na
Pedera.
- Nie przejmuj się, Peder, Kristian też nie może się doczekać, tylko
udaje, że nie.
W końcu Elise zdjęła papier. Zrobiła duże oczy. Sukienka! W pięknym
niebieskim kolorze, z mięciutkiej wełenki! Przyłożyła ją do siebie, chyba
powinna pasować, wyglądała na prawie nieużywaną! Jak pani Stangerud
mogła „nie chcieć" takich rzeczy?
- I kurtka dla mnie! - zwołał Peder, wyciągając kurtkę z błyszczącymi
guzikami. Nie miała łat na łokciach, wyglądała jak nowa.
- Są spodnie dla mnie! - wołał podniecony Kristian. Posadził Jensine na
podłodze i przyłożył do siebie spodnie. - Są w sam raz! Skąd wiedzieli,
jakie spodnie noszę?
Peder odwrócił się do niego:
- To nie są ubrania dla nas, tylko dla biednych. Kristian spojrzał
przestraszony na Elise.
- To prawda, Elise? Nie są dla nas?
- Są. Pani Stangerud powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co chcę. Nie
wiedziała, że potrzebujemy nowych ubrań, więc pomyślała, że może
znamy kogoś, komu się przydadzą.
- Przydałby mi się taki gruby sweter! - odezwał się stanowczo Evert. - W
tym starym mnie przewiewa, zimno mi w klatkę piersiową.
- Są też skarpety i rękawice dla wszystkich - powiedziała Elise
zachwycona. - I pończochy dla mnie. Dobrze się składa, bo moje są
przetarte.
Kristian patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Czemu spakowali wszystkie swoje ubrania i oddali je nam?
- Robili generalne porządki i wyrzucali niepotrzebne rzeczy.
- Wyrzucali? Jak to?
- Pani Stangerud mówiła, że zwykle wkłada ubrania do świątecznych
koszy Armii Zbawienia, ale nie będzie miała już czasu, żeby przyjechać do
Kristianii przed świętami.
- Ale dlaczego oddają swoje ubrania?
- Bo mają więcej, niż potrzebują. Chłopcy patrzyli na nią wielkimi
oczami.
- Są aż tak bogaci?
Na zewnątrz rozległy się kroki, Emanuel szarpnął drzwi.
- Do licha, co za pogoda!
Ostatnio zawsze tak mówił, wchodząc. Nagle stanął:
- Co tu się dzieje?
Peder pokazał mu swoją nową kurtkę.
- Dostaliśmy ubrania od babci i dziadka Sebastiana! Patrz, co dostałem!
Kurtkę z błyszczącymi guzikami i bez łat na łokciach!
Emanuel spojrzał na Elise i zmarszczył czoło.
- Stangerudowie tu byli? - spytał, a jego głos brzmiał złowrogo.
Ełise przytaknęła, odwracając się do niego. Pewnie nie podobało mu się,
że przyjęli używane ubrania od rodziców Signe. Miała nadzieję, że wróci
nieco później.
- Byli tu z Sebastianem, chcieli, żeby zobaczył się z dziećmi. Ubrania
właściwie nie są dla nas, tylko dla Armii Zbawienia. Pani Stangerud
prosiła, żebym się tym zajęła. Powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co
zechcę.
- A ty po prostu rozdzieliłaś wszystko między siebie i dzieci? Widzę, że
wzięłaś sukienkę Signe, którą miała na sobie na Boże Narodzenie.
Elise poczuła się zawiedziona, ale postanowiła się bronić.
- Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi związać koniec z końcem.
- Dostałaś z Danii sto czterdzieści siedem koron za swoją książkę i
dwadzieścia koron zaliczki za książkę dla dzieci, a nie stać cię, żeby kupić
ubrania dla siebie i dzieci?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Nie
chciała mówić, co myśli. Jeśli okaże się, że Emanuel ma jakąś przewlekłą
chorobę i nie będzie mógł pracować, musi mieć coś w rezerwie. On
najwyraźniej w ogóle o tym nie myślał, a Elise nie chciała pozbawiać go
radości związanej z nowym zajęciem.
Zdziwiona zauważyła, że znów zniknął. Czyżby tak się zdenerwował
ubraniami?
Wbiegła do pokoju i wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć, dokąd
poszedł. Przed bramą stał wóz z koniem, woźnica zdejmował właśnie dużą
paczkę. W migoczącym świetle latarni zobaczyła, jak Emanuel wyjmuje
portfel i płaci mu, następnie chwyta pakunek i zaczyna dźwigać go do
domu.
Pośpiesznie wróciła do kuchni, ciekawa, co przyniesie, nie chciała
jednak, żeby się domyślił, że go podglądała.
Kristian bacznie się jej przyglądał.
- Dlaczego Emanuel wyszedł?
- Poszedł po coś.
Kristian patrzył na nią, nie rozumiejąc.
- Wrócił na Maridalsveien, tak?
Elise nie chciała nic mówić. Jeśli Emanuel miał dla nich niespodziankę,
nie chciała pozbawiać go przyjemności.
- Nie wiem, dokąd poszedł. Może poszukać Puszka.
- Puszek leży na skrzyni i mruczy.
- To dziwne - powiedziała Elise i nagle się zaniepokoiła. - Pójdę go
poszukać - rzuciła szybko, nie chcąc, żeby chłopcy wybiegli na dwór.
Na dworze była szarówka, padało, ale z kuchennego okna padało słabe
światło. Nie mogła go dostrzec, dziwiła się, że tyle czasu zajęło mu dojście
z bramy do domu. Co prawda paczka wyglądała na ciężką, może musiał
przystanąć i odpocząć po drodze. Odwróciła się i weszła z powrotem.
Chłopcy śledzili ją wzrokiem, z pewnością zauważyli jej niepokój.
- Czemu nie przychodzi?
- Nie wiem. Widziałam, że przed naszą bramą stoi wóz. Miałam
wrażenie, że Emanuel coś niesie, może rzeczy do sklepu.
Zawiózłby je do sklepu, pomyślała. Paczka miała pewnie być
niespodzianką.
W końcu usłyszała kroki. Elise pośpieszyła otworzyć drzwi. Wszedł
Emanuel, ale bez paczki. Był mokry, miał brudne ręce i ubranie i sprawiał
wrażenie zmieszanego.
- Przewróciłem się.
Elise spojrzała na niego przestraszona.
- Potknąłeś się po ciemku?
- Nie, nogi się pode mną ugięły. Dźwigałem paczkę, pewnie dlatego -
dodał szybko.
- Pada deszcz. Mam ją przynieść?
- Jest ciężka, niech chłopcy ci pomogą.
Chłopcy wybiegli podnieceni, Hugo i Jensine zostali w domu. Tuż za
rogiem widać było coś dużego i ciemnego, leżącego na żwirze. Peder i
Elise chwycili jeden koniec paczki, Kristian i Evert - drugi.
- Nie jest taka ciężka! - powiedział Kristian zdziwiony. - Sam dałbym
radę ją nieść.
Elise musiała przyznać mu rację, paczka była lżejsza, niż wyglądała.
Poczuła przypływ przygnębienia. Emanuel nie upad! pod ciężarem
paczki, lecz dlatego, że coś mu dolega. Ostrożnie wnieśli paczkę do
środka. Kiedy weszli do kuchni, Hugo i Jensine płakali, Emanuela nie było
nigdzie widać. Elise pośpiesznie wkroczyła do pokoju.
Emanuel leżał na kanapie, przykryty kocem robionym na szydełku przez
jego matkę. Podeszła do niego i spytała spokojnie:
- Źle się czujesz?
- Raczej dziwnie. Czuję jakieś kłucie w rękach i w nogach. Do pokoju
wpadł Peder.
- Co jest w tej paczce? To dla nas?
- To stojak na fajki. Kupiłem go bardzo korzystnie od Paula Georga.
Ostatnie zdanie skierowane było najwyraźniej do niej.
- Możemy odpakować?
- Tak, ale ostrożnie.
Nigdy by im na to nie pozwolił, gdyby nie był chory, pomyślała Elise i
wyszła do kuchni przypilnować, żeby nie zrobili czegoś nie tak jak trzeba.
Znalazła nożyczki i pozwoliła Pederowi przeciąć sznur. Potem wszyscy
razem zdjęli ostrożnie papier. Elise rozumiała podniecenie chłopców.
Drugi raz tego samego dnia odpakowywali paczkę, a nieczęsto zdarzało
się im dostawać prezenty. Nawet Hugo i Jensine przestali płakać i szeroko
otwartymi oczami przyglądali się temu, co się działo.
Znów poczuła się przygnębiona. Nawet jeśli Emanuel kupił stojak
korzystnie od Paula Georga, to nie był im potrzebny. Te, które Elise
widziała w oknach sklepowych, kosztowały więcej, niż wynosiły dwu-, a
może nawet trzymiesięczne zarobki Emanuela. A on uważał, że powinna
ze swoich zarobków kupować ubrania dla siebie i dla dzieci! Kto miał
opłacać czynsz, kupować naftę, opał i żywność?
Kiedy zobaczyli, co jest w środku, cała trójka oniemiała. Stojak na fajki,
który można było przymocować do ściany, był zrobiony z pięknego,
wypolerowanego ciemnobrązowego drewna, miał bogato rzeźbione
krawędzie, zarówno górną, dolną, jak i te po bokach. Z każdej strony
wyrzeźbiona była głowa mężczyzny widziana z profilu, a na haczykach
wisiały fajki, jedna obok drugiej. Była nawet długa fajka z przykrywką,
może wręcz ze srebra! Wszystko to musiało kosztować majątek!
Nawet Peder milczał, dopiero po chwili wróciła mu mowa.
- Sprzeda je tym bogaczom po drugiej stronie? - spytał. Peder nadal
dzielił ludzi na tych mieszkających na wschodnim i na zachodnim brzegu
rzeki, mimo że Hammergaten leżała po tej „właściwej" stronie.
- Nie, to jest jego. Kupił stojak od Schwenckego, bardzo tanio.
Peder posłał Elise zdziwione spojrzenie.
- Jak to? - spytał.
- Bo Schwencke dużo zarabia w swoim sklepie i chciał być miły dla
Emanuela.
Twarz Pedera rozpromieniła się.
- Może Emanuel też stanie się taki bogaty jak on? Teraz, ma własny
sklep?
Elise uśmiechnęła się, nie zdradzając swoich myśli.
- Kto wie? - powiedziała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Była już połowa grudnia, kiedy obudzili się rano, a na dworze szalała
śnieżyca.
Kristian wyjrzał przez okno.
- Już siódmy raz w tym roku pada śnieg, lecz teraz poleży do końca
zimy!
Peder i Evert skakali i tańczyli, żeby się rozgrzać, ale i z radości z
powodu padającego śniegu.
Elise wyjęła chleb i bańkę z mlekiem z szafki.
- Na pewno jeszcze przyjdzie odwilż.
- Skąd wiesz? - spytał, odwracając się do niej.
- Bo kiedy ludzie zaczynają piec na święta, wtedy zwykle na dworze
robi się cieplej.
- Wszyscy pieką na święta?
- Ci, którzy mają służbę albo pracują cały dzień, nie pieką. Poza tym to
kosztuje, zwykłych ludzi, takich jak my, nie stać na to, żeby kupić mąkę,
jaja i cukier.
Peder przestał skakać i tańczyć, podszedł do okna i zaczął utykać
kawałki wełny w szczelinie między oknem a parapetem tak, jak Elise go
prosiła. Zimno ciągnęło także od podłogi, wdzierało się przez szpary w
drzwiach i oknach, powodując uciążliwy ból pleców i karku. Na szybie
mróz zostawił swoje rysunki, niczym świąteczne dekoracje, ale i
przypominał o temperaturze na zewnątrz.
Kristian westchnął.
- Będę się cieszył, kiedy święta już miną. Pomagać teraz woźnicy to
ciężka praca. Robi mi się gorąco, pocę się od noszenia paczek. Pomagam
ludziom wciągać choinki na wóz, a nogi mi marzną, stopy mam zimne jak
lód.
- Wchodzisz do nich do domu? Możesz zobaczyć, jak mieszkają? -
spytał Evert, patrząc na niego.
Kristian przytaknął.
- Niektórzy mieszkają w domach, które wyglądają jak pałace. Mają dużo
pokoi, wiszą w nich wielkie żyrandole i lustra w złotych ramach, są tam
pięknie wypolerowane komody, miękkie kanapy z poduszkami i
błyszczące białe piece, które sięgają do sufitu. Mężczyźni chodzą na co
dzień w białych koszulach, mają okulary w złotych oprawkach, a w
kieszeniach złote zegarki. Chyba zarabiają więcej niż król - powiedział, a
Peder i Evert stali cicho i mieli szeroko otwarte oczy.
Elise pomyślała, że kupi w tym roku małe drzewko, pod którym dla
każdego znajdzie się drobny prezent. Emanuel miał rację, zbyt ostrożnie
wydaje pieniądze, które zarobiła na książkach. Sam wydawał dużo,
kupował towary do sklepu, a teraz wydał też sporo na stojak do fajek,
nigdy jednak nie dokładał się do jedzenia czy czynszu. Od czasu wizyty
państwa Stangerud nie miał jednak żadnych nowych nawrotów słabości i
Elise przestała się w końcu bać, że znów zachoruje i nie będzie mógł
pracować.
- Peder, idź sprawdź, czy Emanuel się obudził! Mówił, że chce dzisiaj
wcześnie wstać, bo spodziewa się dostawy towaru.
Peder natychmiast posłuchał.
Zaraz jednak znów zbiegł po schodach.
- Emanuel jeszcze nie wstaje, tak mówi. Chyba źle się czuje. Spojrzała
na niego zdziwiona. Szybko posmarowała kromkę
chleba dla Hugo i zaczęła gotować kaszę dla Jensine.
- Zjadaj szybko, zaraz musisz wychodzić do szkoły! Dasz radę zawieźć
Jensine do pani Jonsen, Kristian? Skoro Emanuel jeszcze śpi?
Kristian przytaknął. Pewnie uważał, że mógł to zrobić Emanuel, skoro
miał tyle czasu.
Kiedy cała czwórka w końcu wyszła z domu, Elise ubrała
Hugo i sama przygotowała się do wyjścia. Nie zaglądała jeszcze do
Emanuela. Pójdzie na górę i spyta, czy ma dołożyć do pieca, zanim
wyjdzie.
- Zaczekaj tu, Hugo, a ja pobiegnę na górę do tatusia. Zaraz wrócę.
Był tak grubo ubrany, że na pewno nie dałby rady wdrapać się po
schodach, a ona nie miała czasu wnosić go na górę. Emanuel leżał niemal
cały schowany pod pierzyną.
- Emanuelu? Naprawdę źle się czujesz? Usłyszała jakby chrząknięcie.
- Kristian zaprowadzi Jensine do pani Jonsen. Dołożyć drew do pieca
przed wyjściem?
- Poproszę.
- Spodziewałeś się dzisiaj dostawy towaru do sklepu?
- Zaraz wstanę, jeszcze tylko chwilę.
- Muszę biec, Hugo stoi i czeka na mnie w kuchni, już wpół do ósmej.
Elise pośpieszyła na dół, dołożyła drew do ognia, zła, że Emanuel leży i
ociąga się ze wstaniem, tym bardziej że wiedział, że oczekuje dostawy.
Wyniosła Hugo, żeby posadzić go w wózku.
Śniegu było więcej, niż się spodziewała, nie da rady pchać wózka.
Denerwując się, że się spóźni, poszła po sanki, które chłopcy dostali od
Asbjorna, i posadziła na nich Hugo.
- Musisz się dobrze trzymać, żeby nie spaść - uprzedziła malca.
Droga była nieodśnieżona i Hugo po chwili był już cały w śniegu, zaczął
płakać. Pocieszała się, że na Maridalsveien na pewno będzie lepiej,
półtorej godziny temu przechodzili tamtędy robotnicy, śpieszący do
fabryki.
W tak krótkim czasie nie mogło napadać aż tyle śniegu.
Po chwili droga rzeczywiście zrobiła się lepsza, ale Hugo płakał cały
czas. Najwyraźniej bał się, że spadnie, a kiedy pochylał się do przodu,
żeby lepiej chwycić się sanek, śnieg sypał mu się na twarz. Na pewno też
doskwierało mu zimno.
Brzeg jej sukni zesztywniał od śniegu i mrozu. Kiedy wreszcie dotarła
do domku majstra, była spocona i zmęczona. Hilda powitała ją na progu:
- Późno dzisiaj przychodzisz! Jest już pięć po ósmej.
- Boże, panna Johannessen nie daruje mi tego!
Wzrok Hildy padł na sanki i siedzącego na nich zapłakanego i mokrego
od śniegu Hugo.
- Chyba zrozumie, że w taką pogodę jest ci trudno. Elise wzięła Hugo i
zaniosła go do pokoju.
- Panna Johannessen w ogóle nic nie rozumie. Nie chce rozumieć. A tak
przy okazji to muszę ci powiedzieć, żebyś była ostrożna. Mam wrażenie,
że ona interesuje się majstrem. Kiedyś zaczęła mnie o ciebie wypytywać.
Jakaś jej koleżanka widziała, jak którejś niedzieli wchodził tu mężczyzna.
Kiedy powiedziałam jej, że to pewnie był pan Wang-Olafsen, wyraźnie jej
ulżyło.
Hilda roześmiała się.
- Że też tej starej wiedźmie wydaje się, że miałaby jakąś szansę u
Paulsena!
- Nie śmiej się. Jeśli odkryje prawdę, skrupi się to na tobie.
- Przepraszam. Postaram się zachować większą ostrożność. Biegnij,
Elise. Zajmę się Hugo.
Panna Johannessen stała w drzwiach, kiedy Elise weszła.
- Szkoda, że nie obowiązują tu takie same zasady, jakie obowiązują
robotników! - powiedziała lodowatym głosem, patrząc na nią zimno. -
Wtedy zamknęłabym drzwi i otworzyła dopiero podczas przerwy na obiad,
a pani potrącono by pół dniówki z wypłaty.
- Przykro mi, panno Johannessen. Śnieg był nieodgarnięty, nie dałam
rady przejechać wózkiem, musiałam wrócić po sanki. Hugo wrzeszczał
całą drogę.
- Nie zauważyła pani, że pada śnieg? - spytała panna Johannessen
drwiąco. - Należy obliczać czas, biorąc pod uwagę warunki pogodowe,
pani Ringstad.
Elise przytaknęła.
- Przykro mi, ale mąż zachorował, zwykle to on odprowadza najmłodszą
do naszej sąsiadki.
To nie była prawda, ale Elise musiała się jakoś ratować.
- Więc może nie należało rodzić tyle dzieci, pani Ringstad? Odnoszę
wrażenie, że bierze pani na siebie więcej, niż jest w stanie udźwignąć.
Elise czuła, że robi się czerwona, czuła też, jak ze złości wali jej serce.
- Mam tylko dwoje własnych dzieci, panno Johannessen. Dwaj chłopcy
to moi bracia, trzeciego przygarnęliśmy, bo nie miał nikogo. Gdyby więcej
ludzi tak robiło, może byłoby mniej nieszczęścia w tej okolicy.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Nieszczęścia, w tej okolicy? O czym pani mówi? - powiedziała i
zaśmiała się szyderczo. - Chyba nie dała się pani nabrać na to, co opisano
w tej książce, która niedawno wyszła? Autor judzi, to jakiś socjalista! -
wyrzuciła z siebie to słowo jak jakieś najgorsze przekleństwo. - Podobno
wczoraj się ukazała. Całe miasto o niej mówi. Autor opisuje niestworzone
rzeczy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, chce, żeby
czytelnicy współczuli pijakom, ulicznicom i leniom, którym nie chce się
pracować! Najgorsze, że niektórzy są tak naiwni, że skłonni są w to
uwierzyć i mogą sobie wyrobić błędne wyobrażenie o warunkach
panujących w fabrykach. Mogą wręcz zacząć winić fabryki i majstrów za
nędzę w Fjerdingen i w Vaterlandzie, jakbyśmy my ponosili winę za to, jak
tam ludzie żyją. Są sami sobie winni, skoro wydają wszystko na gorzałę
albo sprzedają się za marne grosze! Cóż - zakończyła swoją przemowę -
tym razem puszczę to pani płazem. Nadrobi pani spóźnienie po godzinach,
ale jeśli to się powtórzy, będę musiała poprosić pana Paulsena, żeby
poszukał kogoś innego na pani miejsce. Nie możemy robić sobie
zaległości, bo komuś nie chce się rano wstać - oznajmiła dobitnie panna
Johannessen i pomaszerowała na swoje miejsce.
Elise pośpiesznie podeszła do pulpitu, czując, jak mocno bije jej serce.
Wyszła jej książka! Może leżała już i czekała na nią w domu!
Boże, jak przeżyje ten dzień! A jeszcze musiała zostać po godzinach!
Powinna się zmartwić gromami pani Johannessen i jej pogróżkami, ale
była w stanie myśleć tylko o książce.
„Całe miasto o niej mówi", powiedziała panna Johannessen. Może
książkę wyłożono w oknach księgarni, a niektóre gazety zamieściły już
recenzje? Gdyby mogła teraz pójść do księgarni, weszłaby i udając, że
interesują ją inne książki, patrzyłaby, kto ją kupuje. Jeśli w ogóle ktoś ją
kupował.
Wyobrażała sobie, jak obcy ludzie biorą do ręki jej książkę, zabierają ją
ze sobą do domu i czytają, co ona napisała! To doprawdy niezwykłe
uczucie. Jak sen.
Po chwili jednak przypomniała sobie słowa panny Johannessen. Była
zła, wstrząśnięta, oburzona. Powiedziała, że autor judzi. Że to socjalista,
jakby to był jakiś trujący gad. Gdyby wiedziała, że to Elise napisała
książkę, pewnie by ją opluła.
Czuła dziwny niepokój, pełzający po krzyżu. Panna Johannessen na
pewno nie była jedyną osobą, która tak reagowała. Ludzie się wściekną,
oskarżą ją, że oczerniła właścicieli fabryk, nie zastanowiwszy się, jakie
znaczenie fabryki miały dla gospodarki kraju i postępu, który dokonał się
w ostatnich dziesięcioleciach. Mogli źle zrozumieć jej opowiadania,
uznać, że próbuje usprawiedliwiać dziwki i pijaków oraz ludzi, którym nie
chciało się zarabiać na życie. Nie wiedzieli, że opisana przez nią rzeczy-
wistość dotyczy wielu tysięcy osób, którzy opuszczając swoje rodzinne
strony, nie mieli pojęcia, jak ich nowe życie będzie wyglądało. Nie
usprawiedliwiła ulicznic, próbowała tylko pokazać, że nie miały innego
wyjścia. Nie usprawiedliwiła też pijaków, próbowała jedynie tłumaczyć,
dlaczego nie radzili sobie z życiem i szukali zapomnienia w tanim
bimbrze.
Zamiast próbować to zrozumieć, ludzie woleli uznać, że to wymyślone
historie.
Nagle poczuła, że ktoś się jej przygląda. Kiedy podniosła wzrok,
zobaczyła współczujące spojrzenie Samsona. Mrugnął do niej. Szybko
znów spuściła głowę, bojąc się, że panna Johannessen ich zauważy. Ale
poczuła się lepiej. Nie wszyscy byli jak „Potwór", nie wszyscy też
zareagują na książkę tak jak ona.
Gdy w końcu zrobiła się druga, zebrała się na odwagę i podeszła do
panny Johannessen.
- Przepraszam, mogłabym odpracować spóźnienie w czasie przerwy
obiadowej, zamiast zostawać po godzinach?
Wyglądało na to, że Potwór zaprotestuje, ale nagle zmieniła zdanie.
- Oczywiście, pani Ringstad, ale musi pani pracować całą przerwę.
Może pani zacząć wkładać te listy do kopert i adresować je, najpierw
jednak musi pani zajść do Magdy na róg i kupić mi trzy ciastka po siedem
ore. Niech zapisze to na mój rachunek.
Elise pośpiesznie zarzuciła na siebie chustę i wyszła w śnieżycę.
Przed sklepem Magdy wiła się kolejka. Sklepik był mały, w środku
miejsca starczało dla czterech, pięciu osób, pozostali musieli stać na
schodach albo na ulicy. Dzisiaj kolejka zakręcała aż na Sagveien. Dla
większości robotnic była to najlepsza pora na zrobienie zakupów. Po
skończonej pracy zwykle śpieszyły się odebrać najmłodsze dzieci ze
żłobka, a potem biegły do domów, niepokojąc się, czy nic złego się tam
nie wydarzyło.
Elise marzła, zresztą nie ona jedna. Spojrzała na stojących w kolejce
ludzi: wszyscy trzęśli się z zimna, otulając się szczelnie chustami, kobiety
były blade, zmęczone, chude i przemarznięte.
Nagle usłyszała, jak jedna ze stojących przed nią kobiet mówi:
- Magda powiedziała, że ją kupi i będzie nam pożyczać za pięć ore.
Druga kobieta odwróciła się do niej.
- Tak powiedziała? Stać ją na to? Na pewno kosztuje kilka koron.
- Jeśli wypożyczą ją wszystkie, które tu pracują, zarobi jeszcze
czterdzieści koron. Więcej, niż dostajesz za miesiąc pracy w fabryce.
Pierwsza z nich roześmiała się.
- Jeśli pożyczy ją osiemset osób, to znaczy, że wszyscy ją przeczytają.
- Nie wszyscy potrafią czytać. Poza tym nie wszyscy mają ochotę ją
czytać.
- Dlaczego? To jest o takich ludziach jak my.
- Właśnie. Myślicie, że to zabawne o tym czytać? To dla nas nic
nowego.
- Mama mówiła, że tam jest o Mathilde. Czytała o tym w „Svaerta".
Skąd ten pisarz wiedział, gdzie ona stała na tym moście? I skąd wiedział,
że Oline dostała pracę w mieście?
- Mój wuj twierdzi, że nie napisał tego żaden pisarz, tylko jakiś lekarz
albo policjant.
- Jezu. To już nigdy nie pójdę do żadnego doktora. Jeśli on donosi.
Drzwi sklepiku się otworzyły, wyszły dwie osoby. Kolejka posunęła się
do przodu.
Elise skuliła się, chciała się schować, bała się, że ktoś zada jej jakieś
pytanie albo powie coś, co ją zdekonspiruje. Najchętniej pobiegłaby z
powrotem do kantoru, ale nie mogła wrócić bez ciastek dla panny
Johannessen. Poza tym paliła ją ciekawość, co kobiety mówią o książce.
- Ja chcę ją przeczytać. Jest tam też historia pomocnicy, która zaszła w
ciążę z jednym z dyrektorów i urodziła dzieciaka. Ciekawa jestem, o kogo
chodzi.
- Na pewno nie znajdziesz tam jej imienia. Mathilde i Oline też nie są
wymienione z imienia.
- Ale można się domyślić. Tyle jest tam szczegółów, że nie będzie
trudno. Przeczytam ją, żeby przekonać się, czy mój wuj ma rację. Jeśli
czegoś się dowiem, powiem wam.
- Co to da, że się czegoś domyślisz, i tak nie będziesz wiedziała na
pewno. Do diabła, ale zimno! Zaraz chyba nos mi odpadnie! Nie mogą się
pośpieszyć?
Elise zesztywniała z zimna, kiedy wreszcie nadeszła jej kolej. Kobiety
nie rozmawiały więcej o książce, ale była pewna, że mówiły o Podciętych
skrzydłach. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci wieczorem do domu i
sprawdzi, czy już ją dostała.
Panna Johannessen szykowała się do udzielenia jej kolejnej reprymendy,
ale opamiętała się, kiedy zobaczyła jej zmarzniętą twarz i przemoczone
ubranie.
- Widzę, że była dzisiaj kolejka - wymamrotała, chociaż dobrze
wiedziała, że do sklepiku Magdy zawsze ustawia się kolejka.
Kiedy dobrą chwilę później panna Johannessen zniknęła w gabinecie
majstra, Samson wykorzystał to i podszedł do niej.
- Proszę nie brać tego do siebie, pani Ringstad. Mam na myśli to, co
mówiła o książce. To wynika z niewiedzy.
Elise przytaknęła poważnie.
- To właśnie jest przerażające. Ludzie nie mają pojęcia, jak nam się żyje,
i nie chcą tego wiedzieć.
Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Proszę się nie poddawać. Z czasem to zrozumieją, ale to musi potrwać.
Może potrzebna będzie rewolucja?
Elise spojrzała na niego przerażona.
- Rewolucja? To przecież to samo co wojna!
- Aż tak źle nie musi być. Wystarczy zastrajkować raz, może dwa.
Ludzie, którzy coś mają, nie chcą się dzielić tym z innymi.
- Ja znam takich, którzy chcą. Kiedy przychodzą do mnie goście, a nie
mam ich czym poczęstować, pani Jonsen daje mi ciasteczka, ostatnio
nawet nie chciała, żebym jej oddawała. Pewna pani, którą znam,
przyniosła całą paczkę ubrań, prawie nieużywanych. Nie sądzę, żeby
chciała je wyrzucić, oddała je, bo pragnęła nam pomóc.
- Może miała wobec pani dług wdzięczności?
Elise zamyśliła się. Samson miał rację. Pani Stangerud postąpiła tak, bo
chciała podziękować jej za te tygodnie, kiedy opiekowała się Sebastianem.
- Proszę nie przejmować się zachowaniem panny Johannessen. Ona
sama najbardziej na tym cierpi. Jak można cały czas się złościć. Musi jej
być źle.
Elise przytaknęła. Jak to dobrze, że znalazł się ktoś, kto ją rozumiał!
- Chyba wiem, skąd się bierze jej wybuchowość - powiedział Samson,
nachylając się do niej. - Odkryłem, że jest zakochana w panu Paulsenie.
- Jak pan do tego doszedł? - spytała Elise, czując, że robi się czerwona
na twarzy.
- Proszę zauważyć, jak wygląda, kiedy wychodzi z jego gabinetu!
Czasem sprawia wrażenie przygnębionej, innym razem płoną jej policzki,
a oczy błyszczą. Pewnie marzy się jej, że któregoś dnia zostanie panią
Paulsen. Współczuję mu - dodał, śmiejąc się.
Elise nie zdołała się uśmiechnąć, myślała o Hildzie.
- Przypuszcza pan, że on jest nią zainteresowany? Samson znów się
zaśmiał.
- Potworem? Aż tak złego gustu chyba nie ma. Od wielu lat jest sam,
więc z pewnością był z niejedną kobietą. Poza tym na pewno nie ożeni się
z kobietą, która jest biedna. Chyba pani wie, że ludzie bogaci rzadko
poślubiają kogoś z innej warstwy.
Drzwi od gabinetu majstra nagle się otworzyły i wyszła panna
Johannessen. Miała czerwone policzki, ale oczy jej nie błyszczały. Elise
odniosła wrażenie, że jest bliska płaczu. Samson wrócił pośpiesznie na
swoje miejsce, ale było już za późno.
- Co to ma znaczyć? - padło pytanie. Jej głos był ostry jak nóż.
- Chciałem tylko pokazać coś pani Ringstad - powiedział Samson, a w
jego głosie brzmiał strach. On też pewnie bał się zwolnienia.
- Zakładam, że miało to coś wspólnego z pracą, panie Samson?
- Oczywiście, panno Johannessen.
Elise wstrzymała oddech. Z pewnością zaraz zacznie go wypytywać i co
on wtedy powie?
Ku jej zdziwieniu panna Johannessen podeszła do swojego pulpitu, nic
więcej nie mówiąc. Elise odniosła wręcz wrażenie, że już o wszystkim
zapomniała. Wymieniła spojrzenie z Sam-sonem. Coś musiało się
wydarzyć, coś, co sprawiło, że „Potwór" zapomniał o wszystkim dookoła.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy Elise tego wieczora skręciła w Hammergaten, zobaczyła, że w
domu panują ciemności. Emanuel pewnie był jeszcze w pracy, skoro rano
zaspał. Evert i Kristian też pewnie jeszcze nie skończyli, woźnica miał
przed świętami dużo pracy, a Evert teraz, kiedy zrobiło się zimno, musiał
przynieść znacznie więcej węgla ze szkolnej piwnicy. Ale co z Pederem?
Nie zapomniała, że niedawno zbeształa go, sądząc, że roztrwonił całe
popołudnie, zamiast odrabiać lekcje, a okazało się, że poszedł odwiedzić
Emanuela. Skoro go nie było, to niewątpliwie miał jakiś powód. Nie
zamierzała się denerwować, zanim wszystkiego się nie dowie.
W kuchni było ciemno i lodowato zimno. Nie rozebrała Hugo, tylko od
razu zapaliła lampę naftową i zaczęła rozpalać w piecu.
Skoro panował taki ziąb, to trochę potrwa, zanim w domu zrobi się
cieplej. Nie zdjęła Hugo ani czapki, ani rękawiczek. Posadziła go na stołku
przy oknie i zabezpieczyła krzesłem, żeby nie spadł. Dała mu do zabawy
jakieś sprzęty kuchenne, żeby miał się czym zająć. Łyżki się do tego
świetnie nadawały, można było nimi bębnić.
Odsunęła fajerki na kuchni i nastawiła garnek z wodą, kiedy nagle
usłyszała jakiś dziwny dźwięk. Stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Co to mogło
być? Czyżby w domu zalęgły się szczury?
Nic jednak nie słyszała, może to tylko myszy albo właśnie szczury pod
podłogą? Wyjęła z szafki kaszę, powąchała mleko i nalała trochę do kubka
dla Hugo. Po Jensine pójdzie trochę później, w domu musiało się nagrzać,
zanim ją tu przyprowadzi. Na szczęście drewno było suche i dobre.
Otworzyła drzwi do pieca i dołożyła kilka szczap. Potem pójdzie i rozpali
w piecu w pokoju, dopiero wtedy zrobi się ciepło. Z jakiegoś powodu ten
dom był trudniejszy do ogrzania niż domek majstra, mimo że tutaj mniej
ciągnęło, no i nie było tak wilgotno od rzeki.
Wtedy znów usłyszała ten dźwięk Jakby jęk czy westchnienie. Czyżby
zapomniała wypuścić Puszka rano, przed wyjściem z domu? Czyżby został
zamknięty gdzieś w domu? Szybko ruszyła po schodach na górę. Może
chłopcy zapomnieli i zamknęli go na stryszku?
Otworzyła drzwi i głośno go przywołała, ale ani go nie słyszała, ani nie
widziała. Zwykle przybiegał, jak tylko zawołała.
Dla pewności zerknęła jeszcze do sypialni. I aż podskoczyła.
- Emanuel?
W odpowiedzi usłyszała jęk. Szybko podeszła do łóżka.
- Jesteś chory? - spytała.
- Nie czuję się dobrze, Elise. Chyba musisz pójść po lekarza.
- Cały dzień tu przeleżałeś?
- Nie byłem w stanie wstać.
Emanuel odsunął kołdrę i spojrzał na nią bezradnie.
- Miałaś rację. Problem nie w tym, że coś mi nie odpowiada, tylko że
jestem chory.
Czuła się, jakby coś w niej się zatrzymało. Mimo że właśnie tego
przecież się obawiała i często o tym myślała, to teraz, kiedy usłyszała te
słowa z ust Emanuela, przeżyła wstrząs.
- Zaraz pójdę i poszukam lekarza. Zaprowadzę Hugo do pani Jonsen.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili?
- Nie, nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje.
- Zaczekaj, aż przyjdą. Kilka minut nie ma znaczenia, skoro i tak leżę tu
cały dzień.
- Nic nie jadłeś?
- Nie, jak miałem coś zjeść, skoro nie mogę stanąć na nogach?
Korzystałem z nocnika, mogłabyś go opróżnić?
Elise zrobiła to, o co ją prosił. Jak tylko wróciła do kuchni, szybko
przygotowała kilka kromek chleba dla Emanuela, potem podniosła Hugo z
taboretu i posadziła go na podłodze.
- Nie dotykaj pieca, Hugo - przestrzegła, pokazując na drzwi od pieca,
za którymi buchały czerwone płomienie. - Au, bardzo boli.
- Hugo nie au-au - odparł malec, patrząc na okrągły otwór pieca.
Serce mocno jej biło, kiedy szła na górę, niosąc Emanuelowi jedzenie.
Był chory, może nawet poważnie. Pozostawał bezradny, nie był w stanie
sam sobie radzić. Co będzie, jeśli jutro też nie poczuje się lepiej? Jeśli już
nigdy nie wstanie z łóżka? Nie mogła odejść z kantoru, bo z czego by
wtedy żyli?
Anna leżała sama w łóżku całymi dniami, kiedy pani Thoresen i Johan
szli do pracy. Trwało to tygodniami, miesiącami, latami. Mimo to zawsze
była pogodna i zawsze równie wdzięczna, kiedy ktoś przychodził ją
odwiedzić. Gdy za oknem zaczynało świecić wiosenne słońce, w jej
oczach pojawiała się tęsknota, ale nigdy nie narzekała, nigdy nie słyszała
od niej złego słowa, nie buntowała się przeciwko Bogu.
Jak Emanuel poradzi sobie z tak ciężkim losem? Nie miał niezwykłej
cierpliwości Anny i jej pogody ducha, na pewno będzie zły, zrobi się
ponury. A ona będzie musiała poradzić sobie i z tym, mimo że przecież
miała dosyć kłopotów.
Postawiła talerz na krześle, które przysunęła do łóżka.
- Za chwilę przyniosę ci kawę, zaraz zrobi się tu cieplej. Napalę w piecu
w pokoju i zostawię otwarte drzwi.
Emanuel nie odpowiadał.
- Coś cię boli? - spytała, spoglądając na niego.
- Jeśli się nie ruszam, to nie.
- Pobiegnę do pani Jonsen i poproszę, żeby tu przyszła, a sama pójdę po
lekarza. Kristian i Evert mają dużo pracy teraz przed świętami. Peder
pewnie pomaga Evertowi, żeby mógł wcześniej skończyć.
Emanuel w dalszym ciągu nic nie mówił, leżał tylko i patrzył na nią.
- To na pewno minie. Może to taka choroba, która przychodzi i potem
mija? Upłynęło kilka miesięcy od czasu, kiedy pierwszy raz zakręciło ci
się w głowie, dawno też nie miałeś kłopotów z nogami.
Emanuel wciąż się nie odzywał.
- Chcesz, żebym wysłała telegram do twojej matki i do ojca?
Powoli pokręcił głową.
- Co oni mogą zrobić? - spytał bezbarwnym głosem.
Elise pomyślała, że mogli mu pomóc, dając przynajmniej pieniądze, ale
nic nie powiedziała. Mają swoją dumę, nie będą błagać o pomoc.
Jak tylko znów znalazła się w kuchni, wsypała ziarna kawy do młynka i
zaczęła je mielić. Skoro chorował, niech chociaż napije się świeżo
zaparzonej kawy.
Kiedy kawa w końcu była gotowa i ruszyła z nią na górę, usłyszała, że
chłopcy wchodzą do kuchni.
- Elise?
To był głos Pedera. Dobrze zgadła, przyszedł razem z Evertem.
- Muszę ci coś powiedzieć!
Elise postawiła filiżankę z kawą na krześle
- Przyszli chłopcy, nie muszę już fatygować pani Jonsen. Poproszę tylko
Kristiana, żeby odebrał Jensine, i już idę.
Peder stał na środku kuchni i wyglądał jak bałwanek.
- Pan w szkole mnie pochwalił. Powiedział, że czytam jak pastor.
- Tylko sutanny mu brakowało - dodał Evert, dumny z Pedera.
Elise się uśmiechnęła.
- Taki jesteś zdolny?
- Tak, nawet sobie pomyślałem, że może nie jestem aż taki głupi.
- Nie jesteś, Peder. Nigdy tak nie myślałam. Masz tylko coś z oczami,
coś, czemu okulista nie może zaradzić. Lekarze też nie wszystko potrafią.
- Nie? - powtórzył Peder przestraszony. Elise nie zareagowała, tylko
mówiła dalej.
- Posłuchajcie, chłopcy. Emanuel źle się czuje, muszę iść po lekarza.
Odbierzesz Jensine, Kristian? Nakarmcie maluchy i połóżcie je spać, a
potem weźcie się do lekcji.
- Po co idziesz po lekarza, skoro on nic nie wie?
- Nie powiedziałam, że nic nie wie, tylko że nie wie, jak leczyć niektóre
choroby.
Lekarz mieszkał w tym samym budynku, gdzie znajdował się jego
gabinet. Gabinet był już dawno zamknięty, ale przywykł do tego, że ludzie
pukali do jego drzwi o każdej porze, i nigdy nikomu nie odmawiał. Elise
pamiętała, że kiedyś przyszedł do nich nawet w Wigilię. Kristian miał
wtedy odrę i był tak chory, że bała się, że umrze.
Otworzyła jej gosposia i zaprowadziła ją do pokoju. Miły zapach
wypieków wypełniał całe wnętrze.
Lekarz siedział w bujanym fotelu i palił długą fajkę. Na stoliku obok
stała filiżanka parującej czekolady, a jego żona właśnie przyniosła z
kuchni cały talerz kruchych ciasteczek. Elise nie zdążyła nic zjeść przed
wyjściem i na widok wypieków poczuła ssanie w żołądku. Miała też
wyrzuty sumienia, że przeszkadza lekarzowi w jego wolnym czasie.
- Czy to pani Ringstad przyszła? Wstał i odłożył fajkę.
- Chodźmy od razu, tak będzie najlepiej.
Zawołał gosposię, kazał jej iść i poprosić woźnicę, żeby zaprzęgał
konie.
Elise otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, co się stało, ale on już był w
przedpokoju, wkładając palto i kapelusz. Wkrótce jechali już
Hammergaten.
- Tego się właśnie obawiałem - powiedział, kiedy Elise w końcu
wytłumaczyła mu, co się stało z Emanuelem. - Niewiele wiemy o tej
chorobie, nawet nie Wiemy, co ją powoduje, ale musi się pani nastawić, że
czeka teraz panią trudny okres, pani Ring-stad - powiedział ze
współczuciem w głosie.
- Czy nie jest tak, że choroba przychodzi i ustępuje?
- Ona tkwi w nim cały czas, tylko pewne jej objawy na jakiś czas
znikają. Aż dochodzi do paraliżu.
- Zawsze następuje paraliż? - spytała, słysząc, że łamie się jej głos.
- Ależ nie. Niektórzy chorują wiele lat i nie cierpią.
- Mam nadzieję, że tak będzie z Emanuelem.
Lekarz nie odpowiedział. Elise nie wiedziała, czy chciał ją oszczędzić,
czy może po prostu myślał o czymś innym. Może to, co dzisiaj się
przytrafiło Emanuelowi, świadczyło, że jednak nie może liczyć na
szczęście.
Kiedy godzinę później lekarz od nich wychodził, był małomówny i w
ponurym nastroju.
- Musi pani sobie jakoś radzić, pani Ringstad. Może siostry z Armii
Zbawienia pani pomogą, przynajmniej przez pierwszy okres.
- Myśli doktor, że Emanuel nie będzie w stanie chodzić? Nareszcie
odważyła się zadać to pytanie. Stali w pokoju, chłopcy nie słyszeli, o czym
rozmawiali. Emanuel też nie. Lekarz pokręcił wolno głową.
- Niestety nie. Pani mąż jest przykuty do łóżka. Obawiam się, że na
zawsze.
Elise poczuła, jakby ktoś położył jej zimną rękę na plecach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Tej nocy niewiele spała. Kłopoty piętrzyły się przed nią, otaczały ją
niczym góry, nie miała pojęcia, jak sobie ze wszystkim poradzi.
Przypomniała sobie coś, o czym kiedyś czytała w „Svaerta". Ktoś znany
pisał, że państwo powinno udzielać wsparcia finansowego rodzinom
cierpiącym biedę z powodu choroby, braku pracy czy niezdolności do niej.
Uważał, że także wdowy, mające na wychowaniu małe dzieci, powinny
dostawać jakąś pomoc. Smutne było to, że chyba on jeden tak sądził, inni
zajmowali się głównie własnymi sprawami. Działała przecież gmina.
Ludzie, którym dobrze się powodziło, nie zastanawiali się, co znaczyło dla
innych nieszczęście, a już na pewno nie nad tym, że wstyd było
przyjmować taką pomoc.
Nie powiedziała Emanuelowi, co mówił jej lekarz, w ogóle nie
zamierzała o tym rozmawiać. Czy mogła odbierać mu nadzieję? Lekarz też
mu nic nie powiedział, kazał tylko leżeć spokojnie kilka dni. Emanuel
sądził, że potem znów stanie na nogi. Po wyjściu lekarza od razu poprawił
się mu nastrój. Zjadł wszystko, co naszykowała Elise, i poprosił chłopców,
żeby do niego przyszli i powiedzieli mu „dobranoc".
Poczuła gulę w gardle, kiedy zobaczyła ich przestraszone twarze. Weszli
cicho do pokoju i uroczyście stanęli wzdłuż łóżka Emanuela. Mimo że nie
powiedziała im, jak poważnie przedstawia się sytuacja, to jednak chyba
sami to czuli. Nie tylko z powodu wizyty lekarza. Pierwszy raz widzieli
Emanuela leżącego w łóżku cały dzień. Bardzo się też przestraszyli, kiedy
się dowiedzieli, że nie może wstać.
Peder od razu zaczął się przyglądać własnym nogom i zastanawiać, czy
to zaraźliwe. Kiedy nieco później poszła do nich, żeby razem z nimi
zmówić pacierz przed snem, Peder odsunął kołdrę i znów zaczął bacznie
się przyglądać swoim nogom.
- Jak wygląda ta choroba Emanuela? - spytał, patrząc na Elise
przerażonymi oczami. Próbowała pocieszyć go, jak tylko umiała, ale
odnosiła wrażenie, że jej nie słuchał. Wyobraźnia wzięła górę, jak często u
niego.
Cały ranek Emanuel spędził sam. Elise musiała wcześnie wstać, napalić
w obu piecach, tak żeby trzymały ciepło jeszcze przez parę godzin. Nalała
kawę do butelki, na którą naciągnęła skarpetę, tak jak robiła, kiedy
pracowała w przędzalni. Kanapki nakryła pokrywką, nie powinny
wyschnąć. Naszykowała mu też nocnik, ale jak sobie poradzi, skoro nie
mógł ruszać nogami?
Powinni zawiadomić państwa Ringstad. Jeśli to jej syn byłby chory, na
pewno chciałaby, żeby ktoś jej o tym powiedział. Zrobi im się przykro,
jeśli dowiedzą się dopiero po jakimś czasie. Nawet jeśli Emanuel był
dumny i nie chciał od nich pomocy, ponieważ wcześniej mu jej odmówili,
to przynajmniej mogli się teraz za niego modlić. Może nawet poprosiliby
ich miejscowego pastora, żeby pomodlił się za niego w kościele. Powie
majstrowi, co się stało, niewykluczone, że pozwoli jej do nich zadzwonić.
Napisała już cztery rozdziały książki o Pederze, ale nie wiedziała, czy
będzie miała czas do niej wrócić. Szkoda! Ostatnio pisanie szło jej tak
dobrze. Nagle przypominała sobie różne słowa i zdania, które wypowiadał,
wracały różne zdarzenia. Rozpacz po śmierci ojca, mimo że nigdy nie
dostarczał im wiele radości. Tłumaczyła mu wtedy, że tatuś jest w niebie z
aniołkami i że jest mu tam lepiej niż tutaj. Wtedy Peder spojrzał na nią z
niedowierzaniem, pytając, jak tata mógł być tam w górze z aniołkami,
skoro leżał na brzegu nad rzeką, a ona tłumaczyła mu, że na brzegu nad
rzeką leżało tylko jego ciało, jego dusza przebywała razem z aniołkami.
Wtedy Peder się rozpłakał i rzucił jej na szyję, mówiąc: „Niech zostanie z
nami nawet bez duszy".
Uśmiechnęła się na wspomnienie tego smutnego zdarzenia.
Zdarzały się takie wieczory, że miała wrażenie, że mogłaby stworzyć
książkę, pisząc bez przerwy. Im więcej pisała, tym więcej sobie
przypominała. Niektóre wspomnienia były smutne, ale inne przepełniał
humor, który Peder wyrażał na swój bardzo szczególny sposób.
Przypomniała sobie, kiedy dowiedział się, że Hilda postanowiła oddać
Braciszka. Był niepocieszony, nie mógł zrozumieć, jak Hilda mogła to
zrobić. Wieczorem miał trudności z zaśnięciem, prosił, żeby pozwoliła mu
przyjść do niej do łóżka. Próbowała mu tłumaczyć, że Hilda musiała
pracować, a matka zbyt źle się czuła, żeby móc zająć się maleństwem.
Wtedy powiedział zdecydowanym głosem: „Myślę, że poradzilibyśmy
sobie. Ty, Elise, i ja, na pewno".
Wspomnienia bolały. Wracały bolesne chwile, ale pamiętała przecież
także wiele radosnych rozmów i zdarzeń, jasnych punktów w ich życiu.
Kiedy teraz wracała do tego wszystkiego i przypominała sobie różne
zdarzenia, żeby móc je zapisać, miała wrażenie, że rozumie je o wiele
lepiej niż kiedyś.
Pamiętała szaloną radość Pedera, kiedy wprowadzili się do domku
majstra, kiedy jeszcze nie było tam nawet mebli. Poszedł z Evertem na
stryszek i wszystkich swoich żołnierzy z guzików ustawił w szeregu.
Wciąż miała w uszach jego podniecony głos: „Musimy się pośpieszyć
zabić wszystkich Szwedziuchów, zanim wstawią tu łóżka!"
Teraz już nie bawił się w wojnę, chociaż na pewno by chciał. Jego dzień
był szczelnie wypełniony: szkołą, lekcjami i pracą w domu. Widziała, że
czasem, kiedy szedł spać, brał pod kołdrę blaszaną puszkę z
żołnierzykami. Słyszała wtedy, jak coś sobie mruczy, wydaje komendy, ale
zdarzało się to coraz rzadziej.
Nie zapomniała, jak bardzo się ucieszył, kiedy powiedziała mu, że ona i
Emanuel się pobierają. Zresztą i on, i Kristian. Po tym, jak wprowadzili się
do domku majstra i Emanuel stał się panem domu, Kristian się zmienił.
Teraz był nie do poznania. Dawniej bywał milczący, uparty, kłócił się z
Pederem, złościł z byle powodu.
Pamiętała, jak kiedyś Emanuel zabrał ich i Everta do kina. Pamiętała
tytuł filmu: Zemsta dziewczyny kuchennej. Był zabawny, Evert śmiał się
tak, że aż spadł z ławki. Peder był strasznie podniecony, kiedy jej o tym
opowiadał. Jedyne, co go martwiło, to że Emanuel wydał na nich tyle
pieniędzy. Pięć ore na każdego! „Teraz pewnie Ringstadowi nie starczy
pieniędzy na wesele", powiedział, patrząc na nią z przestrachem.
Wspomnienia pomagały. I tak nie mogła spać, ale wolała myśleć o tym, co
było, niż o tym, co ją czeka. Za każdym razem, kiedy przypominała sobie
o chorobie Emanuela, czuła, jak strach ściska jej żołądek, czuła go w
piersiach. Pomyślała o Jenny i jej rodzinie, nie było tam nikogo dorosłego,
kto mógłby zaopiekować się dziećmi. Gdyby nie Marta, byłoby im jeszcze
gorzej. Matka pozostawała przykuta do łóżka przez długie okresy czasu,
Jenny w ogóle nie pamiętała jej zdrowej. Może z nimi też tak będzie?
Może czeka ją los Marty, może będzie musiała pracować od świtu do nocy,
żeby jakoś związać koniec z końcem? Na szczęście żaden z chłopców nie
był taki jak Hjalmar. Wręcz przeciwnie, nigdy jej nie odmówili, kiedy
prosiła o pomoc.
- Nie śpisz, Elise?
Wzdrygnęła się, myślała, że Emanuel już dawno usnął.
- Nie. Potrzebujesz pomocy?
- Nie, dziękuję. Bałem się, że nie możesz zasnąć, bo martwisz się mną.
- Leżę i myślę o książce, którą teraz piszę. Wiele rzeczy zapomniałam,
ale wspomnienia powracają, jedno po drugim.
- Bądź ze mną szczera. Myślisz o tym, co powiedział lekarz.
Wstrzymała oddech. Może jednak słyszał ich rozmowę?
- Nie wiadomo, jak długo będę tu leżał taki bezradny. Może tydzień, w
najgorszym razie dwa, trzy tygodnie, a potem stanę na nogi. Jeśli nie
sprzedam towaru teraz przed świętami, sprzedam go później, nie stracę na
tym. Może chłopcy będą mogli mi pomóc w czasie ferii? Na pewno będzie
to dla nich ciekawe.
- Evert i Kristian mają pracę, a wszystko nie może spaść na Pedera. Nie
mówiłeś mi, jak ci ostatnio szła sprzedaż?
- Biorąc pod uwagę, że to nowy sklep, to uważam, że dobrze. Ludzie
jeszcze o nim nie wiedzą, myślą, że murarz nadal tam mieszka.
- Ale przecież masz towar w oknie.
- Tak, ale ludzie myślą, że to rzeczy murarza. Słyszałem, jak jakieś
kobiety mówiły jedna do drugiej, że dobrze mu się wiedzie, jeśli zamiast
kubków używa teraz filiżanek.
- Powinieneś powiesić szyld nad drzwiami.
- Powiesiłem, ale ludzie jeszcze go nie odkryli.
Elise wiedziała swoje. Wielu ludzi zapewne go widziało, ale stwierdziło,
że są to rzeczy nieprzydatne w jedno- czy dwupokojowym mieszkaniu,
gdzie suszyło się pranie, pełno było brudnych ubrań i dzieci. Poza tym
ludzi nie było na to stać.
Wzdragała się zadać mu pytanie, które od dawna ją dręczyło. Nowa
sytuacja sprawiła jednak, że uznała, że musi to zrobić.
- Dużo jesteś winien Schwenckemu?
- Mówi, że mu się nie śpieszy. Nie muszę mu oddawać przed Nowym
Rokiem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie przywykłem do tego, że kobiety wtrącają się do finansów męża.
Miała na języku ciętą odpowiedź, ale powstrzymała się. Emanuel był
chory, nie chciała go dodatkowo denerwować.
- Spróbuj się tym nie przejmować, Elise. Wszystko będzie dobrze. Kiedy
ludzie odkryją, ile mam im do zaproponowania, przyjdą do sklepu.
Elise zrobiło się wstyd. Emanuel był chory, nie mógł stać na własnych
nogach, a to on ją uspokajał.
- Jesteś bardzo dzielny. Jutro z rana napalę porządnie w piecu, może to
wszystko z tego zimna?
- O tym samym pomyślałem. Może powinniśmy się przeprowadzić do
jakiegoś bardziej nowoczesnego mieszkania? Podobno jest w nich
znacznie cieplej, tak słyszałem.
- Możemy sprawdzić, ile kosztuje wynajęcie.
Elise wiedziała, że to niemożliwe, ale nie chciała odbierać mu radości.
Szczególnie teraz, kiedy źle się czuł. Poza tym nie zdawał sobie sprawy z
tego, ile potrzebowaliby pieniędzy, żeby żyć tak jak ludzie „po drugiej
stronie".
Zdążyła zasnąć, kiedy usłyszała, że Jensine płacze. Chwiejąc się ze
zmęczenia, otuliła ją starym wełnianym kocem i wyjęła z łóżka. Posadziła
ją na podłodze, wzięła świeczkę i poszła do pokoju rozpalić w piecu, a
następnie przeniosła małą do kuchni. Zegar z kukułką wskazywał dziesięć
po piątej. Nie brakowało jej czasu, miała nadzieję, że zdąży porządnie
rozpalić w piecach, zanim będzie musiała iść. To rozpusta palić w obu
piecach w zwykły dzień, ale sytuacja była wyjątkowa. Dzisiaj nie będzie
myślała o wydatkach na opał.
Chłopcy mieli rozpromienione twarze, czując wszędzie ciepło, kiedy
półtorej godziny później weszli do kuchni. Przygotowała Emanuelowi
jedzenie na cały dzień, zagotowała kawę i nalała do butelki, wygotowała
pieluchy i powiesiła nad piecem, zrobiła kaszę, nakarmiła Jensine i nawet
zdążyła jeszcze przyszyć dwa guziki do kurtki Pedera.
Peder jeszcze się do końca nie obudził, miał sklejone oczy, poruszał się
niemal po omacku. Rozbudził się dopiero, kiedy stanął w kuchni.
- Dzisiaj jest niedziela?
- Nie, napaliłam w piecach, bo Emanuel musi jeszcze leżeć. Musi mieć
ciepło, żeby mógł ruszać nogami.
Peder spojrzał na swoje nogi.
- Ja też chyba muszę mieć ciepło. Drżą mi nogi. Kristian się roześmiał.
- To dlatego, że zabawiałeś się pod kołdrą. Słyszałem. Peder spojrzał na
niego zły.
- Nieprawda.
- To z kim rozmawiałeś?
- Z tatą. Zaproponowałem mu, żeby wreszcie poważnie pogadał z
Bogiem i powiedział mu, żeby urządził wszystko bardziej demokratycznie.
Kristian roześmiał się jeszcze bardziej.
- Ty nawet nie wiesz, co to znaczy „demokratycznie".
- Właśnie, że wiem. To znaczy, że daje się trochę mniej bogatym, a
trochę więcej nam, którzy musimy pracować.
Elise wcisnęła mu do ręki jego ubranie.
- Przestańcie się kłócić i zacznijcie ubierać. Potrzebuję więcej drewna i
wody. Musicie też ubrać Hugo.
Nareszcie odgarnięto śnieg z drogi, łatwiej było ciągnąć sanki z Hugo.
Kristian dorobił oparcie, tak żeby małemu było wygodniej. Elise wyłożyła
sanki wełnianym kocem i teraz cała droga zamieniła się w zabawę,
szczególnie kiedy sanki zjeżdżały z górki. Niewiele wozów jechało tak
wcześnie rano, więc końskie łajno nie leżało na drodze, Elise nie musiała
się też obawiać, że ktoś na nich najedzie. Robotnicy już od dawna stali
przy maszynach w halach fabrycznych, panowały cisza i spokój.
Kiedy znalazła się w pobliżu sklepu Emanuela, podeszła, żeby zobaczyć
szyld. Z trudem go dostrzegła, powinien być znacznie większy. Poza tym
oświetlenie pozostawiało wiele do życzenia. Kiedy robotnicy szli rano do
pracy, było ciemno, w skąpym świetle latarni prawie nie dawało się
dostrzec, co stało w sklepowym oknie. Emanuel zwykle zapalał lampę
naftową, ale mimo to trudno było coś zobaczyć.
Wzdrygnęła się, kiedy nagle usłyszała za sobą kroki, szybko się
odwróciła. Za nią stał Ansgar Mathiesen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Nie mógł wiedzieć, że to Elise, wydawał się równie przestraszony jak
ona.
- Przepraszam... Chciałem tylko zobaczyć, czy macie taki czajnik, jaki
moja mama chciałaby dostać na Gwiazdkę.
Wiedział więc, do kogo należy sklep. Może dlatego przyszedł tutaj,
zamiast iść do miasta. Powinien jednak też wiedzieć, że o tej porze sklep
był jeszcze zamknięty.
- Mój mąż zachorował, a ja nic nie wiem.
- Zachorował? Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Nie, to zwykłe przeziębienie.
Elise nie wiedziała, dlaczego kłamie. Po co wypytywał o nią i jej
rodzinę?
Utkwił wzrok w Hugo.
- Jaki duży się zrobił.
Elise nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że interesuje się
dzieckiem. Nie miał do tego żadnego prawa. Nawet nie miał prawa go
widzieć.
- Właśnie urodził się nam syn. Też jest do mnie podobny. To pewnie
przez te moje rude włosy - dodał, śmiejąc się, nieco zażenowany.
Elise poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. Bezczelny! Musiał jej to
mówić? Dać do zrozumienia, że jego syn i Hugo są do siebie podobni? I
jak to możliwe, że już mieli dziecko? Helenę Fryksten zdawała się taka
skromna i bogobojna, czy to możliwe, że nie czekała do nocy poślubnej?
Może ją też Ansgar wziął siłą!
Czuła, jak złość i gorycz kładą się cieniem na jej myśli.
- Muszę iść. Odwożę Hugo do mojej siostry, a nie mogę się spóźnić do
pracy - powiedziała Elise i pociągnęła sanki.
- Pomogę ci - rzucił szybko Ansgar. Też chwycił sznurek, prawie
wyciągnął go jej z ręki.
- Dziękuję, ale wolę ciągnąć sama.
- Nauczyłem się trochę manier. Idę w tym samym kierunku, a kobiecie
jest ciężko ciągnąć sanki. Poza tym damie to wręcz nie przystoi.
- Nie jestem damą. Ludziom takim jak wy może to i nie przystoi, ale
nam to nie przeszkadza. Nie przywykliśmy ani do opiekunek do dzieci, ani
do służących.
- Słyszę po twoim głosie, że wciąż jesteś na mnie zła. Myślałem, że już
mi wybaczyłaś.
- Tak myślałeś - powiedziała z taką pogardą w głosie, na jaką tylko było
ją stać.
- Pani Muus opowiedziała Helenę co nieco. Helenę jest bardzo
przywiązana do swojej ciotki, właśnie teraz jest w willi „Almsdorf".
Elise zrobiła się czujna. Musi powiedzieć matce, żeby uważała, co mówi
swojej gospodyni.
- Podobno leżałaś wiele dni nieprzytomna w szpitalu po tym, co się
wydarzyło w wieczór świętojański. Rodzice byli wstrząśnięci. W końcu
Hugo jest ich wnukiem. Od Magdy na rogu dowiedzieli się, że twój mąż
choruje. To nie jest tylko zwykłe przeziębienie, prawda?
- Tobie nic do tego.
- Nie pytam, żeby ci zrobić przykrość, tylko dlatego, że może
potrzebujesz pomocy?
Znów chwycił za sznur od sanek, a Elise nie miała siły protestować.
Było późno, a ona musiała być punktualna.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nie wierzę. Jeśli twój mąż jest poważnie chory, to zostają wam tylko
twoje dochody. O ile wiem, to twoi teściowie cię nie zaakceptowali i
dlatego wam nie pomagają.
- To nieprawda.
Nie dał jej dojść do głosu.
- Rodzice chętnie ci pomogą. Uważam, że powinnaś przyjąć ich pomoc.
Stać ich na to i bardzo tego chcą.
- Nie potrzebuję pomocy, mówiłam ci już.
- Duma to cenna cecha, ale nie jeśli zamienia się w głupotę. Nie wolno
ci myśleć tylko o sobie, masz piątkę dzieci, o które musisz dbać. Rodzice
chcą ci pomóc nie ze względu na ciebie, tylko na Hugo. I ze względu na
pozostałe dzieci również. Twoja córeczka jest jego przyrodnią siostrą, a
twoi bracia to jego wujkowie. Nie dasz rady ich wszystkich utrzymać tylko
z pensji urzędniczki. Pewnie nie dostajesz więcej, niż zarabiałaś, kiedy
pracowałaś jako prządka w fabryce.
Już chciała powiedzieć, że to całe pięć koron więcej, ale na szczęście się
powstrzymała. Gdyby nie Hilda, na pewno by tyle nie dostała.
- Słyszałaś o tej książce Podcięte skrzydła?
Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dobrze, że było tak
ciemno.
- Nie mam czasu czytać książek. Nie mam też pieniędzy, żeby je
kupować.
- Nie wiem, czy byłaby ona dla ciebie jakimś pocieszeniem. Wściekłem
się, kiedy ją czytałem. Niektórzy twierdzą, że to zmyślone historie, ale
mnie się wydaje, że to prawda. Opowiadają o życiu robotnic, o nędznych
warunkach, w jakich one żyją, i co muszą znosić, pracując w fabryce.
Matka kilkorga dzieci została zwolniona, bo spóźniła się drugi raz w ciągu
tygodnia. Jej najmłodsze dziecko miało odrę, było ciężko chore i nie miała
serca go zostawiać. Dzieciak umarł, a matce zostały tylko pieniądze z
gminy. Z tej biedy poszła na ulicę.
Elise się nie odzywała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ansgar odwrócił
się do niej.
- Widziałaś takie rzeczy, kiedy pracowałaś w przędzalni? Chodzi mi o
to, czy to może być prawda?
Musiała odpowiedzieć, jeśli nie chciała wzbudzać podejrzeń.
- Znałam wiele dziewcząt, które zostały zwolnione, bo się raz spóźniły.
- Więc myślisz, że te historie są prawdziwe?
- Słyszałam o tej książce. Dziewczęta z Hjula i z Graaha mówiły, że
Magda chce ją kupić i wypożyczać za pięć ore.
- Ciekaw jestem, kto ją napisał. Wydawnictwo przyznało, że autor
posłużył się pseudonimem. Słyszałem, że niektórzy podejrzewają, że to
nawet kobieta.
Elise czuła, jak serce jej przyśpiesza.
- Kobieta? - powiedziała dziwnie sztucznym głosem. - Kto?
- Może Laura Kieler?
Elise nie odezwała się. Postanowiła udawać, że nic nie wie, nie chciała,
żeby zaczął ją wypytywać.
- Nie znam się na literaturze. Mam dość pracy w kantorze, a potem w
domu.
- Więc przyznajesz, że masz dużo pracy?
- Tego nie powiedziałam. Poza tym tobie nic do tego. Ansgar westchnął
ciężko.
- Nie rozumiesz, że próbuję tylko pomóc mojemu synowi? To najgorsze,
co mógł powiedzieć. Pociągnęła za sznurek tak mocno, że niemal stracił
równowagę.
- Jeśli martwisz się o swoje dziecko, to może nie powinieneś gwałcić
dziewcząt?
Elise była tak zła, że cała drżała.
- Jeśli myślisz, że kupisz sobie spokój sumienia, dając mi pieniądze, to
się mylisz! Nie chcę twoich brudnych pieniędzy! Odejdź! Nie chcę na
ciebie patrzeć!
W końcu posłuchał, odwrócił się i odszedł.
Elise schyliła się, żeby podnieść sznurek, który upadł na śnieg. Kiedy się
wyprostowała, zobaczyła, że kawałek dalej stała kobieta, która
najwyraźniej się jej przyglądała. Jej surowej postaci nie można było z
nikim pomylić. To była panna Johannessen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Kiedy w końcu odwiozła Hugo i dotarła do kantoru, czuła się dziwnie
obojętna. Nie wspomniała Hildzie o spotkaniu z Ansgarem. Nie
powiedziała jej nawet o Emanuelu. Przede wszystkim dlatego, że nie miała
czasu, ale też dlatego, że nie chciała jej martwić, dopóki jeszcze nic na
pewno nie wiadomo.
Pani Johannessen mogła robić jej wymówki, było jej wszystko jedno.
Nawet jeśli coś słyszała, to nie była w stanie jej niczego udowodnić. Elise
mogła przecież zaprzeczyć i powiedzieć, że musiała coś źle usłyszeć. Poza
tym nie sądziła, że majster byłby skłonny ją zwolnić z powodu plotek,
przekazanych mu przez pannę Johannessen.
Jednak ku zdziwieniu Elise panna Johannessen nie odezwała się ani
słowem. Nawet na nią nie spojrzała. Albo była zamyślona, albo niesłyszała
ich rozmowy.
Elise pracowała cały dzień. Podczas przerwy obiadowej pobiegła do
Hildy, która poczęstowała ją talerzem zupy. Jak tylko zjadła, wróciła z
powrotem. Jeśli panna Johannessen postanowiła jej zaszkodzić, to nie da
jej pretekstu, przynajmniej jeśli chodzi o pracę.
Dzień minął, a panna Johannessen wciąż się nie odzywała. Nawet była
nieco milsza niż zwykle. Pochwaliła ją za ładne pismo, a parę razy też się
do niej uśmiechnęła. Elise nic z tego nie rozumiała.
Jak tylko Potwór wyszedł, Elise zaczęła sprzątać swoje rzeczy i zbierać
się do wyjścia. Wtedy podszedł do niej Samson.
- Co zrobiłaś, żeby obłaskawić wiedźmę? Elise pokręciła głową.
- Nic. W ogóle nie rozumiem, co się jej dzisiaj stało. Samson zamyślił
się.
- Może być tylko jedno wytłumaczenie. Udało się jej złapać majstra na
haczyk.
Elise zaczęła się modlić w duchu, żeby to nie była prawda. Jak tylko
weszła do kuchni w domku majstra, zaczęła ubierać Hugo. Po chwili
spytała od niechcenia:
- Jak się układa między tobą a panem Paulsenem? Wciąż odwiedza cię
w niedziele?
Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie tylko w niedziele, także przynajmniej w jeden wieczór w tygodniu.
Poznał też Olafa. Olaf chyba się domyśla, że coś między nami jest, ale
sądzę, że mogę mu ufać. Któregoś dnia urządziliśmy sobie wieczór
zwierzeń, Olaf i ja. Wiesz, dlaczego mama i Asbjorn byli niechętni temu,
żeby wynająć mu stryszek?
- Nie.
- Jego dziadek zrobił manko. Wzbudziło to sensację w całym Kjelsas.
Nikt nie chciał mieć nic wspólnego z ich rodziną, a matka Olafa
próbowała popełnić samobójstwo. Na szczęście w ostatniej chwili ją
odratowano.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- Biedak. To przecież nie jego wina.
- Nie, ale taki jest świat. Niewinni muszą cierpieć za grzechy łajdaków.
Elise przytaknęła.
- Masz rację. Może powinniśmy, tak jak Peder, prosić Boga o trochę
demokracji.
Hilda się roześmiała.
- Tak powiedział? Tyle dziwnych rzeczy mówi. Żałuję, że nie
zapisywałam wszystkich jego zabawnych powiedzonek.
Elise nic nie powiedziała. Posadziła sobie Hugo na ręku i uśmiechnęła
się.
- Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. Jeśli w tym życiu nie zdążę ci się
odwdzięczyć, mam nadzieję, że Ten w górze zrobi to za mnie.
Kiedy wróciła, w domu było ciemno. Czyżby Peder dzisiaj też pomagał
Evertowi? Może tuż przed świętami mieli mniej lekcji, a Evertowi pomoc
na pewno była potrzebna.
Dziwne, ale w kuchni nie było właściwie zimno. Zatliła się w niej
iskierka nadziei. Czyżby Emanuelowi udało się zejść ze schodów?
Zapaliła lampę naftową, posadziła Hugo w kąciku z zabawkami i
pośpiesznie ruszyła na górę, nie zdejmując nawet chusty.
Emanuel zapalił świeczkę, która stała na krześle, i leżał, trzymając w
ręku gazetę.
- Cały dzień tak leżysz?
Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Myślałem, że wiesz, że nie jestem w stanie chodzić?
- Ale w kuchni jest ciepło.
- Chłopcy wpadli do domu i napalili w piecach. Evert i Kristian dostali
wcześniej wolne, kiedy opowiedzieli, co mi się stało.
- Wrócili do pracy?
- Nie, posłałem ich na Maridalsveien 104. Niech próbują swoich sił jako
sprzedawcy.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Jeden ma jedenaście, drugi dwanaście lat.
- Na wiosnę Peder i Evert skończą dwanaście, a Kristian trzynaście,
poza tym pracują mniej niż większość okolicznych dzieci. Piszą o tym w
„Svasrta", możesz przeczytać. Połowa chłopców w wieku Pedera i
Kristiana pracuje co najmniej siedem godzin dziennie. Ustawa z 1892 roku
dotyczy tylko pracy w fabryce, nie wspomina nic o innej pracy. Piszą, że
nawet wieczorem dzieci pracują długo po zmroku. Pomocnicy u fryzjera
zostają aż do zamknięcia zakładu, często do północy. W ciągu ostatnich
trzydziestu lat liczba pracujących dzieci w miastach potroiła się.
- Słyszałam, że nauczyciele przeciwstawiają się temu. Twierdzą, że
dzieci są tak zmęczone, że zasypiają na lekcjach, muszą myć twarz zimną
wodą, żeby nie spać. Ruch robotniczy też uważa, że praca dzieci nie jest
dobra. Szkoła powszechna to część ich walki o lepsze warunki życia.
- Tak naprawdę protestują, bo uważają, że praca dzieci prowadzi do
niższych zarobków dla dorosłych. Dzieci i dorośli konkurują ze sobą,
dlatego zabroniono dzieciom pracować w fabrykach. Gdyby naprawdę
chodziło o dzieci, to zakaz objąłby także inne rodzaje prac.
Elise westchnęła.
- Jak długo tam będą?
- To zależy, czy coś sprzedadzą. Jeśli dobrze im pójdzie, mogą wrócić do
domu i iść spać.
- Nie mieli nic zadane?
- Nie pytałem ich o to. Są na tyle dorośli, że powinni być
odpowiedzialni.
- Zrobić ci owsianki? - spytała Elise, odwracając się.
- Poproszę. Nie martw się, Elise. Chłopcy byli zachwyceni. Pomyśl, jacy
będą zadowoleni, jeśli im się uda.
Elise przytaknęła, ale nie była w stanie dzielić jego optymizmu. Trzech
chłopców w wieku jedenastu i dwunastu lat miało odpowiadać za
wszystkie towary w sklepie? Gdyby pojawili się jacyś chuligani, byliby
bezbronni, a Emanuel musiał pożyczyć pieniądze i na towary, i na czynsz,
sam nie posiadał nawet filiżanki.
- Jak się czujesz? - spytała Elise. Emanuel oparł głowę na poduszkach.
- Próbuję wmówić sobie, że za parę dni znów będę na nogach, ale
niekiedy zaczynam wątpić. Jeśli miałbym leżeć do końca życia, to nie
wygląda to ciekawie.
- Oczywiście nie będziesz leżeć do końca życia. Pamiętasz, co mówił
lekarz: tydzień, może dłużej, ale był pewien, że wyzdrowiejesz.
Emanuel przytaknął i się uśmiechnął.
- Dziękuję, Elise. Potrzebuję usłyszeć coś miłego.
W tym momencie dobiegło ich pukanie do drzwi kuchennych. Spojrzeli
na siebie. Kto to mógł być?
Elise pośpiesznie wyszła z pokoiku. „Może to pani Jonsen przyszła z
Jensine". Otworzyła drzwi drżącymi rękami.
Przyjeżdżamy w Wigilię i przywieziemy jedzenie stop Podobno znów
jesteś chory stop Mamy nadzieję że już jest lepiej stop Ucałowania mama i
tata.
Telegram był do Emanuela, od Ringstadów, nawet nie przyjrzała się
dokładnie adresatowi na kopercie. W jakiś sposób musieli się dowiedzieć,
co się stało. Elise nie znalazła do tej pory okazji, żeby poprosić Paulsena o
użyczenie jej telefonu. Poza tym trochę się ociągała, skoro Emanuel sobie
tego nie życzył, ale Ringstadowie najwyraźniej i tak się dowiedzieli.
Odetchnęła z ulgą. Kiedy sami zobaczą, jak wygląda sytuacja, może
zaproponują pomoc. Przywiozą ze sobą jedzenie, dzięki Bogu!
Więc jednak będą mieli święta. A już się bała, że w tym roku nie będzie
ich na to stać. Jeśli rodzice Emanuela zostaną w Kristianii kilka dni, to
może Elise znajdzie trochę czasu, żeby pisać. Musi zapamiętać, co Peder
mówił o Bogu i „demokracji".
Pobiegła znów na górę.
- Masz telegram od rodziców. Przyjeżdżają w Wigilię! - powiedziała,
podając mu go.
Emanuel przeczytał, nic nie mówiąc. Kiedy na niego spojrzała, jego
twarz była bez wyrazu.
- Nie ucieszyłeś się?
- To dla nich nic przyjemnego zobaczyć, jak tu leżę.
- Rozumiem. Z drugiej jednak strony myślę, że chcieliby o tym
wiedzieć. Pomyśl, jak złe były twoje stosunki z matką rok temu o tej
porze. Chyba lepiej, żeby ci współczuła, niż miała ci za złe. Poza tym
chłopcom będzie miło. Już prawie zwątpiłam, że w ogóle będziemy
obchodzić święta.
Emanuel przytaknął.
- Opróżnisz wiadro, proszę?
Denerwowała się, dopóki nie usłyszała, że chłopcy wracają do domu.
Było już po dziewiątej, powinni dawno leżeć w łóżkach, no i na pewno nie
odrobili lekcji. Najważniejsze jednak, że wrócili szczęśliwie do domu.
- Wiesz co, Elise? - zawołał Peder, stając w drzwiach. Policzki mu
poczerwieniały, czapkę miał naciągniętą na oczy i uszy, kurtkę zapiętą pod
samą szyją. Mokry śnieg z ubrania i butów utworzył kałużę na podłodze,
płatki śniegu wpadały przez drzwi do środka.
- Pośpieszcie się, zamknijcie drzwi, wypuszczacie ciepło.
- Słyszysz, Elise! Zostałem kupcem! Sprzedaliśmy za dwadzieścia
koron, a ja sprzedałem najwięcej! Jakaś stara kobieta kupiła młynek do
kawy, mimo że ma już jeden, tylko dlatego że tak dobrze go
rekamowałem.
- Reklamowałem, Peder - wtrącił Kristian i dodał podniecony: - To
prawda, Elise.
- Peder każdego zagada, w końcu ludzie kupują, żeby tylko dał im
spokój.
Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął dłoń pełną monet i zmiętych
banknotów.
- Niektórzy przychodzili tylko popatrzeć, ale jak Peder zaczynał mówić,
to zaczynali go słuchać i zostawali. Jakaś kobieta kupiła garnek, chociaż
przyszła tylko po trzepaczkę. Gdyby Peder nie musiał chodzić do szkoły,
sprzedałby wszystko.
Elise stała i spoglądała to na jednego, to na drugiego. Evertowi nie dali
jeszcze dojść do głosu, ale stał i potakiwał wszystkiemu, co mówił
Kristian, a oczy błyszczały mu tak samo jak pozostałym. Czuła radość,
jakiej dawno nie zaznała. Nieważne, że Peder nie nadążał za dziećmi w
klasie, nieważne, że zdarzało mu się powtarzać klasę. Jeśli to, co mówił
Kristian, było prawdą, to miał dar boży, który zapewni mu lepszą
przyszłość, niż gdyby potrafił przeczytać bezbłędnie całą czytankę.
Poczuła łzy w oczach.
Uśmiech zamarł na ustach Pedera.
- Płaczesz, Elise?
Schyliła się i objęła go.
- Płaczę, dlatego że bardzo się cieszę.
W Wigilię też padał śnieg. Było cicho, spokojnie i pięknie. Nie
dolatywał nawet smród od rzeki. Na brzegu pojawił się już lód i szybko
posuwał się w głąb rzeki.
Hilda miała w pokoju małą choinkę w doniczce, udekorowaną zieloną
krepiną. Drzewko było ozdobione norweskimi flagami, papierowymi
aniołkami i małymi dzwoneczkami. Ozdoby te przyniósł majster, leżały u
niego w domu i nikt ich nie używał. Majster miał spędzić Wigilię z nią i
Isakiem. Na stole w pokoju leżał haftowany świąteczny obrus, na środku
stołu stal kwitnący kaktus.
- Jak tu u ciebie miło. U nas w domu też jest ładnie. Ponieważ chłopcy
tak świetnie sobie radzili z prowadzeniem sklepu, mogliśmy kupić
choinkę, chłopcy pomogli ją ubierać. Przed południem przyjeżdżają moi
teściowie, a pani Jonsen dała mi pudełko ciastek. Zapłaciłam jej za
składniki.
Podeszła do drzwi, śpieszyła się do pracy.
- Mówiłam ci, że panna Johannessen tak się zmieniła. Spytała majstra,
czy może mnie dzisiaj zwolnić o trzeciej, ponieważ mam dużo dzieci, no i
jest Wigilia.
Hilda patrzyła na nią zdziwiona.
- Skąd u niej ta zmiana?
- Nie wiem.
Nagle zdecydowała się opowiedzieć jej całą historię.
- Kiedyś rano spotkałam Ansgara Mathiesena. Uparł się, że pomoże mi
ciągnąć sanki. Nie pamiętam już dlaczego, ale się zezłościłam i
wykrzyczałam mu, że nie chcę go znać. Powiedziałam też, że powinien
przestać gwałcić dziewczęta. I wtedy nagle spostrzegłam, że niedaleko
stała panna Johannessen, pewnie słyszała, co mówiłam. Byłam pewna, że
wykorzysta to przeciwko mnie, i szykowałam się na najgorsze, ale ku
mojemu zdziwieniu nie powiedziała ani słowa. Od tego czasu jest znacznie
milsza.
Hilda kręciła głową z niezrozumieniem.
- Jest kapryśna, ale ciesz się, póki możesz. Rozumiem, że nie
przyjdziesz dzisiaj podczas przerwy obiadowej, tylko o trzeciej?
Kiedy już złożyła pannie Johannessen i Samsonowi życzenia wesołych
świąt, wyszła i stanęła na schodach przed drzwiami, usłyszała bicie
dzwonów w starym kościele w Aker. Śnieg przestał padać, na jasnym
niebie pokazały się pierwsze gwiazdy. Zaczerpnęła powietrza i cieszyła się
chwilą.
Mimo wszystko święta zapowiadały się przyjemnie. Udało im się
sprowadzić Emanuela na dół, ciągnąc go na materacu, a potem wspólnymi
siłami posadzić go na kanapie. Evert dostał dzisiaj wolne, a Kristian miał
wcześniej skończyć. Teraz wszyscy trzej byli w domu i pomagali w
przygotowaniach. Prosiła, żeby rozpalili w obu piecach, przynieśli wody,
posprzątali kuchnię i pokój oraz zapalili lampy naftowe i świeczki, kiedy
zapadnie zmrok. W Wigilię nie będą oszczędzać ani na świeczkach, ani na
opale.
Ringstadowie już pewnie przyjechali. Prosiła Kristiana, żeby
zaproponował pani Ringstad pomoc przy szykowaniu posiłku, mógł na
przykład obrać ziemniaki albo pokroić kapustę. Wczoraj dostali list, w
którym pisali, że przywiozą ze sobą usmażone już żeberka, ale kiszoną
kapustę ugotują dopiero, kiedy przyjdzie Elise. Wczoraj zjawili się też
ludzie z misji, pytając, czy nie potrzebują wsparcia. Odeszli, kiedy Elise
powiedziała, że w tym roku poradzą sobie bez ich pomocy. Ciasto i
pomarańcze, wełniane skarpety i rękawice trafią do tych, którzy są w
gorszej sytuacji od nich. Elise spojrzała w niebo. „Dziękuję, że mogłam
dzisiaj wcześniej wyjść, dziękuję, że udało nam się posadzić Emanuela na
kanapie, że wszystkie dzieci są zdrowe i że mamy choinkę".
Ruszyła szybko w kierunku domku majstra po Hugo.
Hilda najwyraźniej też nie oszczędzała ani opału, ani świeczek. W
domku było ciepło, a we wszystkich oknach, nawet tym wąskim obok
kuchennych drzwi, paliły się świeczki. Miała wrażenie, że zobaczyła w
oknie zarys jakiejś postaci. Może majster już tu był? Nie widziała go ani
razu w ciągu dnia.
Kiedy skręciła za rogiem, nagle otworzyły się drzwi i wyszła Hilda w
palcie i kapeluszu.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Wychodzisz? - spytała.
- Muszę jeszcze zdążyć do Magdy. Zapomniałam kupić śmietankę do
kawy.
- Zostawiasz Isaca samego? Ja muszę już iść, Ringstadowie już pewnie
są.
- Idź, Elise. Isac nie jest sam - powiedziała Hilda i objęła ją. - I wesołych
świąt. Mam drobne prezenty dla dzieci, leżą w papierowej torbie na stole
w kuchni.
- Ja dla ciebie nic nie mam.
- Nie myśl o tym. Nie dajemy sobie prezentów pod choinkę, to
drobiazgi, które wpadły mi w rękę. No, muszę się pośpieszyć, bo potem
będzie kolejka - powiedziała i ruszyła biegiem.
Więc jednak złożę majstrowi życzenia, pomyślała Elise. Zapukała do
drzwi i szybko weszła, nie chcąc wpuścić zimnego powietrza.
Nagle się zatrzymała. Przed nią stał Johan.