FRID INGULSTAD
ZEMSTA
1
Kristiania, grudzień 1908 roku
Krzyk uwiązł Elise w gardle. Zastygła ze strachu patrzyła, jak Lort-Anders podnosi Hugo
wyżej i wystawia częściowo poza barierkę. Hugo oniemiał z przerażenia, a jego płacz ucichł
gwałtownie.
Po drugiej stronie mostu policjanci zatrzymali się i na widok Lort-Andersa, który trzymał
małe dziecko nad opadającymi z hukiem masami wody, stracili nagle pewność, jak powinni w tej
sytuacji postąpić. Istniało duże ryzyko, że jeśli podejdą bliżej, bandzior spełni swe pogróżki i
wrzuci chłopca do wodospadu.
Usłyszała jęk i odgłos kroków za plecami, ale nie była w stanie odwrócić głowy. Wbiła
wzrok w przerażoną twarzyczkę Hugo i w mężczyznę, który dosłownie dzierżył życie malca w
swoich dłoniach.
Ktoś podszedł bliżej, a z drugiego brzegu rozległ się rozkaz konstabli:
- Stój!
Zrobiło się cicho. Kątem oka dostrzegła czarny mundur i domyśliła się, że policjanci
nadbiegli także z przeciwnej strony. Stróże prawa stali po obu stronach mostu. Lort-Anders nie miał
szans ucieczki. Pozostawała więc tylko niepewność, czy postanowi zaspokoić żądzę zemsty, zanim
uzna, że przegrał.
Elise miała wrażenie, że serce przestało jej bić. Nie była w stanie się poruszyć. Jej ciało było
niczym sparaliżowane. Próbowała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Pragnęła błagać
Lort-Andersa, żebrać o to, by darował życie małemu Hugo, ale język odmówił jej posłuszeństwa.
Nawet oddychanie przychodziło jej z trudem. Dyszała, jakby się dusiła. Przed oczyma wirowały jej
gwiazdy i obawiała się, że za chwilę straci przytomność.
Szum wodospadu dochodził do niej niczym szmer z oddali, śnieg i lód dławiły huk
opadających wód. Nad mostem, który zazwyczaj tętnił życiem, zaległa pełna grozy cisza. Wszyscy
wpatrywali się w bandytę, który trzymał chłopca nad nową barierką.
Z drugiego brzegu rzeki dał się słyszeć głos jednego z policjantów, który mówił głośno, ale
powoli i spokojnie:
- Anders Jensen, nie rób głupstw! Jesteś otoczony i nie masz żadnych szans, by się
wymknąć. Jeśli wrzucisz chłopca do wodospadu, to już nigdy nie wyjdziesz na wolność. Do końca
życia będziesz gnił samotnie w celi.
- Jak myślisz, co wybiorę? - zaśmiał się Lort-Anders. - Wodospad czy samotną celę?
Zapadła cisza. Nikt nie miał wątpliwości co do jego niecnych zamiarów.
- Jeśli zostawisz chłopca i poddasz się, nie stawiając oporu, to za osiem lat będziesz wolny.
A może nawet wcześniej.
Lort-Anders znów zarechotał.
- Osiem lat? Siedziałeś, brachu, kiedyś w pierdlu? Wiesz, jak to jest?
A potem odwrócił się plecami do konstabli stojących na zachodnim brzegu rzeki i zwrócił
się do Elise:
- I co, Elise, boisz się teraz?
Elise dygotała jak w gorączce. Szczękała zębami, nie będąc w stanie wydobyć z siebie
słowa.
Bandzior znów ryknął chrapliwym śmiechem i rzucił bezwzględnie:
- Czekałem na tę chwilę cztery lata, rozumiesz? W końcu dostaniesz za swoje!
- Proszę! - jęknęła, odzyskując władzę nad mową, i łamiącym się głosem dodała: - Ja na
ciebie nie doniosłam.
- A niech to! Na dodatek kłamiesz?
- Mówię prawdę. Spytaj na policji! Nie powiedziałam nikomu. Nawet moim braciom -
szlochała, z trudem łapiąc oddech.
Lort-Anders wystawił Hugo jeszcze dalej za barierkę. Gdyby chłopczyk poruszył się teraz
gwałtownie, mógłby wysunąć mu się z rąk, nawet jeśli ten nie miałby zamiaru go skrzywdzić.
- Nie ja jestem też winna, że za pierwszym razem cię złapali! - Starała się mówić głośno, ale
z jej gardła wydobywał się jedynie dziwnie piskliwy głos. - Wtedy też myślałeś, że na ciebie
doniosłam, ale to nieprawda. Na policji powiedziałam tylko, że znalazłam złotą broszkę i dałam ją
Johanowi. Nie miałam pojęcia, że masz z tym coś wspólnego.
Wyglądało tak, jakby Lort-Anders znów się zaśmiał.
- Jeśli myślisz, że uratujesz swojego bękarta, kłamiąc mi tu w żywe oczy, to chyba jesteś
kompletnie głupia! A może cieszysz się, że się go pozbędziesz? Nie byłaś zachwycona, gdy się
urodził, prawda, Elise?
Rzuciła się na kolana w śnieg i wołała do niego:
- Proszę, błagam z całego serca! Słyszałeś, co mówił policjant? Jeśli skrzywdzisz Hugo, do
końca życia będziesz siedział sam w celi.
- Ale przynajmniej wyrównamy rachunki, kapujesz, Elise? Tylko myśl o zemście trzymała
mnie przy życiu przez te ostatnie lata.
- Ale ja na ciebie nigdy nie doniosłam! Słowo honoru!
Nawet wtedy, gdy cię zauważyłam przed domem Kraka, nikomu o tym nie powiedziałam.
Nie mam pojęcia, jak zdołali cię odnaleźć!
- Myślisz, że ci uwierzę?
- Ale to prawda! - szlochała rozdzierająco. - Przysięgam, biorę tu wszystkich na świadków,
że jeśli kłamię, oddam ci wszystko, co mam. Spytaj policji! Oni wiedzą, czy doniosłam na ciebie,
czy nie, i mają obowiązek cię o tym powiadomić.
Lort-Anders śmiał się w żywe oczy.
- Nieźle, Elise! Doprawdy znakomicie! Prawie ci uwierzyłem. Ale tylko prawie. Bo ja swoje
wiem, kapujesz? Dowiedziałem się, kto na mnie doniósł. Elise Løvlien, powiedzieli mi na policji!
Ta narzeczona Johana, dziwka, która go zdradziła i wyszła za mąż za oficera z Armii Zbawienia!
Czy to nie o ciebie chodzi, Elise? Czy to nie z tobą był zaręczony Johan? Czy nie jego zdradziłaś?
Elise kręciła głową, dygotała jak w gorączce, a po policzkach płynęły jej strumieniami łzy.
- Mówisz tak tylko po to, by mnie dręczyć. Nie zdradziłam Johana, zostałam zgwałcona. I
wiesz dobrze, że na ciebie nie doniosłam.
- Boisz się teraz, Elise? Trzęsiesz się ze strachu? Nie będę cię dłużej trzymał w
niepewności! - Odwrócił się do Hugo i zagadnął: - No jak, bracie, gotów na kąpiel? - Po czym za-
wołał do Elise: - Uważaj teraz! To będzie dopiero skok!
Podniósł Hugo jeszcze wyżej, a gdy już się spodziewała, że wypuści go z rąk, serce jej
stanęło. Tymczasem on obrócił się gwałtownie i postawił malca na moście, po czym zarechotał
chrapliwie i krzyknął:
- Jestem gotowy, panowie! Teraz możecie mnie aresztować. Ja już załatwiłem swoje.
Musiałem się zemścić.
Zaległa dziwna cisza, zupełnie jakby nikt nie pojmował, że to koniec koszmaru. Nawet
Hugo stał nieruchomo, nie rozumiejąc, co się stało, i dopiero po chwili uderzył w płacz. Z obu stron
mostu nadbiegli policjanci. Elise usiłowała podnieść się z klęczek, ale nie starczyło jej sił. Widziała
tylko, jak Hugo biegnie do niej, ale nie była w stanie nawet wyciągnąć do niego rąk. Próba, na jaką
została wystawiona, okazała się dla niej zbyt ciężka. Przed oczyma widziała gwiazdy, wirowały
coraz szybciej, jakby znalazła się na karuzeli. Ktoś próbował pomóc jej się podnieść, ale opierała
się, wiedząc, że nie zdoła ustać na własnych nogach. Resztką sił musi przytulić Hugo.
Chłopiec dobiegł wreszcie i rzucił się rozszlochany w jej ramiona. Przyciskając go mocno,
zamknęła oczy i wtuliła twarz w zagłębienie na jego szyi. Szlochając, szeptała mu do ucha
uspokajające słowa.
Dopiero gdy rozdzierający płacz dziecka ucichł i zmienił się w żałosne pochlipywanie,
policjanci spróbowali ponownie pomóc Elise wstać. Zachwiała się, trzymając Hugo na rękach, a jej
ciało wciąż dygotało ze strachu.
W tej samej chwili zauważyła obok siebie Annę, która prowadziła wózek ze śpiącą Jensine.
Zapewne usłyszała krzyki i wyszła z domu. Była świadkiem dramatu, jaki rozegrał się na moście.
- Chodź! - odezwała się do Elise i chwyciła ją za ramię.
Pomocne dłonie przejęły od Anny wózek z dzieckiem, zniosły go po schodkach, podczas
gdy Elise ruszyła podtrzymywana przez konstabla i Annę. Jak w transie obserwowała, co się dzieje,
nie czuła własnych nóg, nie wiedziała, po czym stąpa. Przyciskała Hugo mocno do piersi, jakby się
bała, że ktoś wyszarpnie jej go z rąk i ucieknie. Synek zarzucił jej rączki na szyję i nie przestając
płakać, przywarł do niej z całych sił. Jak przez mgłę pomyślała, że na pewno przez długi czas
będzie się jej teraz kurczowo trzymał.
Co się dzieje w głowie trzylatka narażonego na tak dramatyczne przeżycie? Czy malec
zdawał sobie sprawę, że znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Czy spojrzawszy w dół na
huczący wodospad, domyślił się, co zamierza Lort-Anders?
Wreszcie dotarli do kuchni. Policjant pomógł jej usiąść na stołku, po czym wyszedł. Anna
postawiła w kącie wózek ze śpiącą Jensine. Aż dziwne, że małej nie obudziło to całe zamieszanie.
Elise cały czas się trzęsła tak mocno, że obawiała się, że upuści Hugo. Szczękała zębami i
nie mogła nic powiedzieć. Daremnie usiłowała się uspokoić.
Anna podeszła do niej i położyła jej dłonie na ramionach. Pod suknią wystawał jej wydatny
brzuch. Za miesiąc miała rodzić. Oby tylko ten dramat nie przyspieszył porodu, tak jak było z
Hildą, gdy na moście doszło do wypadku.
- Dobrze już, dobrze, Elise! - pocieszała ją cichym, łagodnym głosem. - Wiem, co przeżyłaś,
ale już po wszystkim. - Pogłaskała ją po włosach i dodała: - Hugo już się uspokoił. Dzieci szybko
zapominają. Może nie zrozumiał powagi sytuacji. Przestraszył się tylko, że trzymał go ktoś obcy, i
to tak wysoko w powietrzu. Na pewno nie pojął w pełni niebezpieczeństwa.
Elise pokiwała głową, ale nadal nie była w stanie nic powiedzieć.
Kiedy wreszcie przestanę tak dygotać?, zastanawiała się. Płacz Hugo całkiem ucichł, malec
tylko chlipał raz po raz, trzymając się jej kurczowo.
- Myślę, że on tak naprawdę nie chciał mu nic zrobić. Nie jest przecież mordercą - ciągnęła
Anna swym łagodnym głosem. - Zależało mu tylko na tym, by cię porządnie nastraszyć. Taką sobie
wymyślił zemstę.
Elise też o tym myślała. Zresztą i Hilda sądziła podobnie. Wiadomo, że to łajdak, ale
przecież nie jest groźny, mówiła.
- Dziwne, że odważył się ukryć tu, w okolicy - powiedziała Anna, a jej spokojny głos działał
na Elise kojąco. - Słyszałam o uciekinierach, którzy szukali kryjówki w lesie Grefsen lub na
wzgórzu Ekeberg, ale nie tu blisko. Czytałaś o tym mistrzu złodziei Ole Pedersenie Høiland?
Zyskał sławę, bo często uciekał z aresztu lub więzienia. Podobno przez długi czas ukrywał się w
grocie w lesie Grefsen.
Elise pokiwała głową. Przypomniało jej się, że kiedyś opowiadała jej o nim pani Muus.
- Ale Lort-Anders potrzebował pożywienia. Na pewno próbował znaleźć swoich starych
kamratów, a któryś z nich doniósł na niego policji.
Elise przytaknęła.
- Pewnie za dnia się ukrywał i wymykał ukradkiem dopiero po zmroku.
Może to wcale nie Lort-Anders skradał się za mną tamtego wieczoru, gdy mi się zdawało, że
go zobaczyłam po raz pierwszy, zastanawiała się. Może nie on szedł za Pederem wracającym ze
szkoły? Może to wszystko było tylko naszym wymysłem? Skąd wiadomo, że to jego słyszeliśmy, gdy
trzasnęła klapka skrzynki pocztowej? Mógł tam być poprzedniej nocy.
- Właściwie szkoda takich jak on - mówiła Anna, wciąż głaszcząc ją po włosach. - Nigdy
nie miał porządnego domu. Podobno matka i ojciec pili na umór. Bał się, że go zabiorą do siero-
cińca, dlatego uciekał i ukrywał się w stajniach i w komórkach.
Elise słuchała uważnie, dygocząc już jakby mniej.
- Skąd o tym wiesz? - zapytała, a jej głos zabrzmiał obco.
- Torkild mi opowiadał. Czytał w gazecie, że z Akershus uciekł więzień. Nie mieliśmy
jednak pojęcia, o kogo chodzi. Przy okazji wspomniał jednak o paru chłopakach, których próbował
wyprowadzić na prostą drogę, ale bez powodzenia. Jednym z nich był Lort-Anders.
- Johan się z nim trzymał.
Anna potwierdziła.
- Usiłowałam go wyrwać z tej bandy, ale Johan uważał, że oni nie robią nic złego. Było mu
żal Lort-Andersa.
- Naprawdę? - Elise podniosła na nią zdziwiony wzrok.
- Tak. Pamiętam, jak opowiadał z przejęciem, że ktoś zauważył go w stajni i go stamtąd
wypędził, a chłopak nie miał gdzie przenocować i zaszył się w kurniku. - Po chwili wahania dodała:
- Wydaje mi się, że Johan był zaskoczony, że Lort-Anders otrzymał wyrok dwunastu lat więzienia.
Uważał go za niegroźnego złodziejaszka, choć przecież musiał wiedzieć, że Lort-Anders już
wcześniej odsiadywał krótki wyrok. Nie miał jednak pojęcia, że było aż tak źle.
- Myślisz, że Lort-Anders zrobił to po to, by mnie porządnie nastraszyć?
Elise gwałtownie powróciła myślą do tego, co przed chwilą rozegrało się na moście, i
przeniknęła ją fala chłodu.
- Tak, był przekonany, że przez ciebie dostał się w ręce policji i pałał żądzą zemsty.
Podejrzewam, że tam, na moście, musiało chyba do niego dotrzeć, że nie ty jednak na niego
doniosłaś. Ale chęć zemsty okazała się zbyt silna.
- Uważasz, że wrzuciłby Hugo do wodospadu, gdyby nadal sądził, że to przeze mnie
poszedł siedzieć? - zapytała Elise, kręcąc głową, i poczuła, jak całkiem uszły z niej siły.
- Nie wiem. Mówiłam ci już, że nie wierzę, by Lort-Anders był mordercą - odparła Anna i
podeszła do kuchenki.
- Przyrządzę gorące mleko z miodem. Dobrze ci zrobi.
- Jak myślisz, Anno, Hugo dojdzie po tym do siebie? - wyjąkała Elise, a jej oczy napełniły
się łzami.
2
Zdołała wypić zaledwie parę łyków gorącego mleka, bo Hugo wczepił się w nią i za nic w
świecie nie chciał jej puścić. A kiedy usiłowała podać mu łyżeczką słodkiego mleka z miodem,
rozległo się pukanie i drzwi gwałtownie się otworzyły. Do środka wkroczył majster, blady i
wyraźnie wstrząśnięty.
- W życiu nie słyszałem czegoś równie okropnego! - rzucił zdyszany, tupiąc i otrzepując
śnieg z butów. - Jak tylko dotarły do mnie wieści, co się stało, czym prędzej wyszedłem z fabryki i
odważyłem się przejść przez most pomimo remontu.
Siadł ciężko na stołku, który podsunęła mu Anna, i spojrzawszy na Elise i Hugo, stwierdził:
- To musiało być straszne przeżycie!
Elise pokiwała głową i otarłszy dłonią oczy, wyznała:
- Myślałam, że mi serce przestanie bić.
- Ten człowiek to szaleniec! Może raczej powinni go zawieźć do zakładu dla obłąkanych,
niż zamykać w więzieniu.
Elise ani Anna nie skomentowały tego, a majster mówił dalej.
- Widzę, że potrzebujesz trochę czasu, żeby dojść do siebie, Elise. Pani Abrahamsen -
zwrócił się do Anny. - Proszę mi wyjaśnić, jak do tego doszło!
Anna opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o Lorcie-Andersie, a także cofnęła się do
wydarzenia sprzed czterech lat.
- Był przekonany, że to przez Elise wpadł w ręce policji! W śniegu koło naszej czynszówki
Elise znalazła złotą broszkę skradzioną ze sklepu jubilera na ulicy Karla Johana i dała ją Johanowi,
żeby zaniósł na policję. Ale on tego nie zrobił i policja znalazła broszkę u niego. - Nagle łzy
napłynęły jej do oczu i dodała: - To wszystko moja wina. Zabrakło pieniędzy na lekarstwa dla mnie
i bardzo mi się pogorszyło. Johan zawsze był dla mnie dobrym i troskliwym bratem. W przypływie
desperacji zgodził się stać na czatach podczas włamania do sklepu jubilera, żeby zarobić pieniądze
na moje lekarstwa.
Majster pokręcił głową niecierpliwie.
- Słyszałem to wszystko. To już przeszłość! Bardziej mnie interesuje, kiedy dowiedzieliście
się, że ten bandyta uciekł z więzienia, i jak to się stało, że Hugo dostał się w jego ręce!
Elise wyjaśniła:
- Razem z chłopcami zauważyłam go, kiedy wracaliśmy do domu w niedzielę po
chrzcinach. Pedera bolał brzuch, więc zapytałam mężczyznę wchodzącego do jednej z tych
niedużych chat u podnóża wzgórza Aker, czy Peder nie mógłby skorzystać z wychodka u niego na
podwórku. Mężczyzna wydał mi się dziwnie znajomy. Dopiero jednak gdy Peder ruszył biegiem w
stronę wychodka, uświadomiłam sobie, kto to jest. Śmiertelnie się bałam zdradzić, że go
rozpoznałam, wiedziałam, że mnie obwinia za to, że przed czterema laty został złapany.
- I co? - niecierpliwie pytał majster.
- Przypuszczałam, że za dnia się ukrywa, w obawie, że ktoś go rozpozna. Dzisiaj przyszłam
tu poprosić o pomoc Torkilda Abrahamsena, bo Hilda chciała, bym spróbowała odnaleźć brata
Jenny, żeby go zaprosić na przyjęcie świąteczne. Gdy znosiłam wózek po schodkach, kazałam
Hugo poczekać, aż po niego wrócę i pomogę mu zejść. Nagle usłyszałam jakiś hałas i mignął mi
mężczyzna, który chwycił małego i pobiegł z nim na most.
Majster znów pokręcił głową.
- Skąd na miłość boską wiedział, że tu jesteś? I na dodatek odważył się wyjść z ukrycia za
dnia? - Zdaje się, że policja wpadła na jego trop i go ścigała - wtrąciła Anna.
- Myśli pani, że ktoś na niego doniósł?
- Zapewne. A może policjanci przypadkowo go zauważyli? Na pewno wielu z nich wie, jak
wygląda, mogli go rozpoznać.
Majster pokiwał głową.
- Rzeczywiście, to wydaje się możliwe. Elise zmarszczyła czoło zamyślona.
- A może wracał do tej walającej się chaty Kraka? Stoi przecież opuszczona.
Majster przytaknął jej, po czym westchnął przeciągle:
- Trzeba się tylko cieszyć, że wszystko dobrze się skończyło. Nie odważę się nawet
powiedzieć o tym Hildzie. Karmi piersią maleństwo i takie wiadomości mogłyby jej zaszkodzić. -
Wstał i oświadczył: - Pójdę i się rozejrzę, czy ktoś mógłby sprowadzić powóz. Odwiozę cię do
domu, Elise. Nie możesz wracać z dziećmi sama po tym wszystkim.
Chciała zaprotestować, ale on tylko podniósł dłoń, jakby się wzbraniał, i pomaszerował do
drzwi.
- Jak dobrze, że tu przyszedł! Wiesz, mam dla niego coraz więcej szacunku - rzekła Anna z
wyraźną ulgą, gdy tylko za majstrem zamknęły się drzwi.
- Ja też. Słyszałaś, że zagroził, że się zwolni, jeśli właściciele fabryki nie zbudują solidnego
mostu i nie zapłacą odszkodowania rodzicom Svanhild i Katinki?
Anna posłała jej zdumione spojrzenie.
- Naprawdę? A taki był kiedyś bezduszny. Chyba Hildzie udało się go tak odmienić. O,
wyglądasz już lepiej, Elise - dodała z uśmiechem.
- Uspokoiłam się trochę, jak pomyślałam o czymś innym - potwierdziła Elise.
- Mam nadzieję, że po powrocie do domu nie dopadnie cię znów przygnębienie.
- To, co przeżyłam, nie da się nawet porównać z tym, co spotkało rodziców, którzy stracili
obie córki.
- Tak, masz rację. Ludzie, którzy mieszkają nad rzeką, niejednego doświadczyli. Każdego
roku ktoś traci swoje dzieci.
- To marne pocieszenie dla tych, których właśnie dotknęło takie nieszczęście. Żałuję tego,
co powiedziałam rodzicom Svanhild i Katinki.
- Słyszałam, że podarowałaś im swoją ostatnią książkę?
- Tak, ale może nie powinnam była tego robić? Nie wiem. Myślałam, że przyniesie im ulgę,
gdy przeczytają o losach Othilie, Mathilde czy tej kobiety, która utopiła swoje dziecko w rzece.
- Słusznie postąpiłaś! Słyszałam, że ich najstarszy syn bardzo dobrze się uczy i przeczytał
całą książkę. Parę rozdziałów przeczytał też na głos rodzicom. Matka podobno rozpłakała się i
powiedziała, że nie ich jednych dotknął los.
Elise ścisnęło w gardle i wyjaśniła:
- Opowiedziałam jej, co mówił Peder. Otworzyły się drzwi i majster zawołał od progu:
- Zaraz podjedzie konna dorożka, Elise. Hugo chyba da radę sam dojść do furtki?
Pokręciła głową, tłumacząc:
- Nie chce mnie nawet na chwilę puścić.
Anna pospiesznie otuliła się szalem i zadeklarowała pomoc:
- Odprowadzę was. Wezmę Jensine i zaniosę do furtki. Mała śpi.
Ledwie Elise wraz z dziećmi wróciła do domu, a majster pojechał z powrotem do fabryki,
pojawiła się pani Jonsen. Wtargnęła do środka bez pukania, a jej czerwone policzki zdradzały
wzburzenie.
- Słyszałam wszystko w sklepie, Elise - mówiła jak nakręcona, dysząc ciężko. - Ludzie
chyba do Wielkanocy się z tego nie otrząsną. Powariowali wszyscy, doprawdy. Kto to widział,
trzymać dzieciaka za barierką mostu tuż nad wodospadem? Czy ten chłop był przy zdrowych
zmysłach?
Elise siedziała przy stole, tuląc na kolanach Hugo, a Jensine posadziła obok na stołku. W
kuchence trzaskał ogień i powoli robiło się coraz cieplej. Wiedziała, że powinna zrobić pranie i
obrać ziemniaki, ale nie dała rady uwolnić się od Hugo, który wciąż kurczowo się jej trzymał.
Pani Jonsen podeszła do nich i, głaszcząc malca po głowie, powiedziała:
- Biedny nasz mały Hugo. Widziałeś złych panów, tak? - Siadła ciężko na stołku obok i
ciągnęła dalej zdenerwowanym tonem: - Wszyscy w sklepie o tym mówili. Jakieś dziewczę wróciło
znad rzeki i opowiedziało, co się tam zdarzyło. Podobno to jakiś rosły bandzior! Gdybym go dostała
w swoje ręce, sama zepchnęłabym go do wodospadu! - mówiła. - Takie łotry nie mają prawa żyć!
- Oddałaby mi pani przysługę, pani Jonsen? - zapytała Elise - Hugo nie chce mnie puścić,
ciągle jeszcze nie otrząsnął się ze strachu. Byłaby pani tak miła i przyniosła w wiadrze trochę
śniegu i postawiła na kuchence, by się stopił? Boję się, że Hugo dostanie histerii, gdy wyjdę na
chwilę za drzwi.
Pani Jonsen pokiwała głową i pospiesznie przyniosła wiadro śniegu i naręcze drewna.
Potem zabrała się za obieranie ziemniaków. Dopiero kiedy Jensina poszła się bawić do kącika i
zbudowała domek z drewnianych klocków, Hugo jakby nagle zapomniał o strachu i zsunął się z
kolan Elise. Z ulgą popatrzyła, że podszedł do siostrzyczki i ukucnął obok niej.
Kiedy Peder wrócił ze szkoły, Elise starała się zachować spokój i ukryć strach, od którego
wciąż nie mogła się uwolnić. Uczniowie w szkole na pewno dowiedzieli się o tym, co się
wydarzyło na moście. Całe szczęście, że nie stało się to podczas przerwy, bo gdyby dzieciaki
rzuciły się biegiem nad rzekę, żeby zobaczyć, co się dzieje, mogłoby dojść do nieszczęścia.
Peder był dziwnie małomówny. Podszedł do kącika, gdzie bawiły się maluchy, wziął Hugo
na kolana i zagadnął:
- Pobawimy się w pociąg, Hugo? Ja będę maszynistą.
- Puf, puf, pociąg rusza - natychmiast włączył się do zabawy Hugo. Uwielbiał, gdy Peder z
nim się bawił. Ale zdarzało się to stanowczo za rzadko, bo Peder musiał albo odrabiać lekcje, albo
rąbać drewno, wieszać pranie lub przygotowywać drzazgi na podpałkę. Chłopcy wiedzieli, że
trzeba pomagać Elise, by miała czas na pisanie.
Kiedy Kristian i Evert wrócili do domu, Hugo i Jensine byli już w łóżkach. Hugo nie mógł
zasnąć, więc Elise siedziała przy nim i trzymała go za rękę. Słyszała, jak Peder opowiada chłopcom
to, co usłyszał od niej. Zresztą oni już prawie wszystko wiedzieli, chociaż historia podawana z ust
do ust została trochę zniekształcona. Domyśliła się, że obaj chłopcy byli bardzo niespokojni, gdy
dotarły do nich pogłoski, i rozpaczali, że nie mogą natychmiast pobiec do domu.
Prawie nie zmrużyła oka tej nocy, a Hugo zasnął dopiero, gdy się przy nim położyła.
Obudził się wkrótce z krzykiem pod wpływem jakiegoś koszmaru i długo trwało, nim zdołała go
uspokoić.
Gdy wreszcie usnął, do niej znów napłynęły obrazy minionego dnia. Jakże niewiele
brakowało, by doszło do nieszczęścia! Przecież Lort-Anders nie jest przyzwyczajony do dzieci. Na
pewno nawet mu nie przyszło do głowy, że Hugo mógłby nagle zacząć się wyrywać i kopać, by się
uwolnić. Czy zdołałby utrzymać szarpiące się dziecko? Niemal niepojęte, że Hugo w ogóle się nie
ruszał. Czy taki malec rozumiał, w jakiej niebezpiecznej sytuacji się znalazł?
Przeniknął ją zimny dreszcz. Złożyła ręce, zamknęła oczy i zaczęła się modlić.
- Dzięki Ci, dobry Boże, że uratowałeś Hugo.
Przez cały następny dzień nie opuszczała domu. Próbowała trochę pisać, co nie było łatwe,
bo Hugo ani na chwilę nie chciał zejść z jej kolan. Pani Jonsen poszła na zebranie Towarzystwa
Misyjnego, ale obiecała zajrzeć po powrocie, żeby się dowiedzieć, w czym pomóc.
Kiedy wróciła, poszła do sklepu zrobić zakupy dla Elise, a zaraz potem zjawiła się pani
Evertsen, która kiedyś przyjaźniła się z panią Jonsen. Wieki całe nie odwiedzała ich na
Hammergaten, bo z powodu dokuczliwego bólu w nogach prawie nie wychodziła z domu. Elise nie
widziała jej od tamtej pory, gdy rozmawiała na ulicy przed szkołą Sagene z nauczycielem
Knudsenem.
- Czy to prawda, Elise? - pytała już od progu wyraźnie poruszona pani Evertsen. - Chciał
wrzucić twoje dziecko do wodospadu? Trudno mi w to uwierzyć, dlatego przyszłam, żeby od ciebie
dowiedzieć się prawdy. Dobrze pamiętam tego Lort-Andersa. Bywał u nas na podwórzu i bawił się
z Johanem, gdy byli mali. Wydaje mi się, że z tobą też się bawił, ale pewnie o tym zapomniał.
- Proszę do środka, pani Evertsen. Napije się pani kawy? Pani Jonsen poszła do sklepu
zrobić mi zakupy, ale zaraz wróci. - Elise pogłaskała Hugo po włosach i uśmiechnęła się do synka,
tłumacząc byłej sąsiadce z Andersengården: - Strasznie się wczoraj przestraszył i cały dzień chce,
by go nosić na rękach.
- Nic dziwnego. Mam nadzieję, że policja zamknie tego łotra w najgorszej celi! Czemu jego
nie wrzucili do rzeki? Niechby poczuł, jakie to przyjemne.
Elise nie odpowiedziała. Dużo myślała o tym, co powiedziała jej Anna o ciężkim
dzieciństwie Lort-Andersa. O tym, jak wciąż uciekał, krył się po stajniach i szopach, by nie trafić
do sierocińca, i że właściwie nie miał domu.
Zdążyła nastawić imbryk z kawą, kiedy wróciła pani Jonsen. Obie bardzo się ucieszyły ze
spotkania. Miały sobie tyle do powiedzenia, że całkiem zapominały, po co właściwie przyszły do
Elise.
Następnego dnia chłopcy poszli do pracy we trzech. W szkole mieli ferie świąteczne, więc
Peder mógł pomóc Evertowi. Elise dopiero po ich wyjściu uświadomiła sobie, że to piątek, dzień,
na który Asle Diriks w swym ostatnim liście zapowiedział wizytę. Nie miała możliwości
odpowiedzieć mu odmownie, będzie więc musiała spróbować, czym prędzej się go pozbyć. Ciarki
jej przeszły po plecach. Nie mogła nawet znieść myśli, że go znowu zobaczy.
Mogłaby nie otworzyć albo udawać, że nie ma jej w domu, gdy będzie pukał do drzwi. Tyle
tylko, że ten Asle Diriks jest wyjątkowo bezczelny. Można było odnieść wrażenie, że zupełnie nie
zdaje sobie sprawy z tego, że postąpił źle, mimo że ją oszukał i próbował wziąć siłą. Jak taki z
pozoru inteligentny i uzdolniony człowiek może być kompletnie pozbawiony wrażliwości na
uczucia innych.
Przeniosła zabawki do pokoju i pozwoliła dzieciom bawić się w kąciku koło siebie. Hugo
wciąż krok w krok za nią chodził i trzymał ją za rękę. Najchętniej w ogóle by jej nie puszczał.
Kiedy w końcu usiadła, by zabrać się do pisania, chłopczyk wszedł pod stół i uczepił się jej nogi.
- Hugo! - wołała go zniecierpliwiona Jensine. - Hugo jedzie pociągiem.
13
Chłopczyk tylko pokręcił głową i odparł:
- Nie, chcę być u mamy.
Elise westchnęła z ulgą, a zarazem z rezygnacją. Poprzedniego dnia nie odezwał się prawie
słowem. Dopiero gdy Peder wrócił do domu i zaczął się z nim bawić, Hugo powiedział do niego
kilka słów. Martwiła się, że w ogóle przestanie mówić. W szkole czytała o pewnej księżniczce
porwanej przez wikingów, która z przerażenia oniemiała. Ucieszyła się więc, że Hugo w ogóle coś
mówi, a równocześnie zachodziła w głowę, jak zdoła się skupić na pisaniu, gdy malec będzie
siedział uczepiony jej nóg.
Buźka małej Jensine zadrżała.
- Hugo nie chce się bawić z Sine - wybuchnęła płaczem córeczka, patrząc na Elise.
- Przyjdzie zaraz do ciebie, maleńka. Zacznij budować stację kolejową, na której zatrzyma
się pociąg. Hugo na pewno przyjdzie do ciebie, jak tylko skończysz.
Jensine pochlipała i zaczęła układać klocki. Po chwili cała konstrukcja runęła.
Elise zdążyła zaledwie wkręcić papier do maszyny i napisać pół zdania, gdy znów musiała
przerwać. Westchnęła ciężko, wstała z krzesła i uklęknęła na podłodze, by pomóc córeczce. Hugo
natychmiast przydreptał za nią.
W tej samej chwili na dworze rozległ się dźwięk dzwoneczków przy końskiej uprzęży i
rżenie konia. Wstrzymała oddech, nasłuchując, i nie ruszała się z miejsca. Czyżby przyjechał Asle
Diriks? Nie wymienił w liście konkretnej godziny, przypuszczała jednak, że zjawi się mniej więcej
o tej samej porze co ostatnio.
Nie otworzę mu!, postanowiła. Nie widział mnie siedzącej przy maszynie do pisania, może
więc pomyśli, że nikogo nie ma w domu.
Co jeśli okaże się na tyle nachalny, by obejść dom i zajrzeć do środka przez kuchenne okno?
Ale w kuchni jest pusto!
Może takie zachowanie było tchórzostwem z jej strony, łudziła się jednak, że ten człowiek
zrozumie, że nie chce mieć z nim do czynienia.
Przemawiając spokojnym głosem do dzieci, pomagała im budować z klocków budynek
stacji. Hugo tak się ożywił, że zapomniał o strachu i nawet nie zauważył, że mama wstała i
podkradła się do korytarza, by podsłuchać, czy ktoś jest na zewnątrz. Przemykając się wzdłuż ścian,
zobaczyła przez okno stojące za płotem sanie.
Ktoś zastukał kołatką do drzwi.
Zerknęła nerwowo w stronę dzieci, ale były tak pochłonięte zabawą, że nic nie słyszały.
Lepiej usiąść obok nich na podłodze, by nie zaczęły jej wołać lub płakać.
Pukanie ustało. Może sobie poszedł, pomyślała z nadzieją, ale przecież gdyby koń ruszył,
byłoby słychać dźwięk dzwoneczków przy uprzęży.
Tymczasem ku jej przerażeniu rozległ się trzask otwieranych drzwi kuchennych. Odkąd
policja ujęła Lort-Andersa, przestała je zamykać. Czyżby pan Diriks okazał się tak bezczelny, że
wszedł do środka nieproszony?
Nie, to pewnie pani Jonsen. Tylko dobrzy znajomi wchodzili prosto do środka, większość
jednak pukała do drzwi, czekając, aż ktoś otworzy.
Czuła, jak serce tłucze się jej w piersi. Strach, który przeżyła na moście, powrócił
gwałtownie. A jeśli to ktoś obcy? Zerwała się, gotowa ze wszystkich sił bronić dzieci.
Tymczasem otworzyły się drzwi do salonu i stanął w nich Asle Diriks.
- Tu pani jest? - zaśmiał się. - Stukałem kołatką, ale nikt nie odpowiadał. A ponieważ nie
zauważyłem też pani przez kuchenne okno, sprawdziłem, czy są otwarte drzwi kuchenne. Na
szczęście były.
Posłała mu odpychające spojrzenie i zapytała:
- Czego pan chce?
- Ależ, moja droga, coś nie tak?
- Nie zapraszałam pana do siebie i nie mam też ochoty pana widzieć.
- Ależ nie planowałem tu zostać, raczej zamierzałem porwać gdzieś panią ze sobą - odparł, a
zerknąwszy na dzieci, dodał: - Pani sąsiadka na pewno mogłaby się zająć maluchami?
Wezbrała w niej trudna do opisanie złość. Z trudem łapiąc powietrze, wykrzyknęła:
- Proszę stąd wyjść! Nie chcę mieć z panem nic wspólnego!
- Ależ, droga pani Ringstad, nie zamierzałem pani urazić. Proszę mi wybaczyć, jeśli
wykazałem nadmierny pośpiech, gdy mnie pani ostatnio odwiedziła, ale odniosłem wrażenie, że
pragnie pani tego samego co ja.
Poczuła, jak palą ją policzki, a serce jej łomocze.
- W życiu nie słyszałam równej bezczelności! - Była tak wściekła, że głos jej drżał. - Nie
życzę sobie mieć z panem nic do czynienia! Okłamał mnie pan i pod pozorem pozowania do
fotografii, bezwstydnie zwabił do siebie. Wykorzystał pan to, że miałam o panu dobre mniemanie.
Nie przywykłam do tego, że ludzie zachowują się tak podle. Do głowy mi nie przyszło, że poważy
się pan na coś takiego!
Zauważyła, że poczerwieniał lekko na twarzy i zmrużył oczy, ale gdy się odezwał, jego głos
brzmiał równie spokojnie i przymilnie jak zwykle.
- Teraz to pani oszukuje samą siebie, pani Ringstad. Poznałem, że ma pani ochotę na to
samo co ja. Jestem zresztą pewien, że nadal tak jest. Pozwoliła mi pani na wiele, nim
zaprotestowała. Miałem sposobność poczuć, jak pani ciało reaguje na moje pieszczoty. - Podszedł o
krok bliżej i dodał z uśmiechem: - Dzieci są małe, nic nie rozumieją, a pani pierś tak cudownie
faluje.
Elise chwyciła z biurka kałamarz i krzyknęła:
- Jeśli się pan zbliży, rzucę tym w pana. Będzie pan miał plamy od atramentu na twarzy i
ubraniach.
- Nie zrobi pani tego - odparł z wahaniem.
- Owszem, zrobię. Nie jestem panem zainteresowana i nigdy nie byłam. Jest pan
zarozumiałym, zadowolonym z siebie kłamcą! Najgorszym obłudnikiem, jakiego kiedykolwiek
spotkałam na swej drodze! Udawał pan przede mną, że żal panu dziewczyn, które sprzedają się na
ulicy, ale to była tylko gra. Jestem pewna, że to pan zdradził redakcji „Gazety Porannej", kto się
kryje za pseudonimem Elias Aas. I po tym wszystkim śmie pan mnie tu nachodzić i udawać, że
przysyłają pana właściciele wydawnictwa Grøndal & Syn? Byłam doprawdy głupia, że dałam się na
to nabrać, ale jak już wspomniałam, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z takim kłamcą. Myślałam,
że pochodzi pan z szacownej rodziny, jest wykształcony i dobrze wychowany, ale teraz wiem, że
nawet największy łajdak znad rzeki Aker to anioł w porównaniu z panem! - Zdyszana, nabrała
powietrza i rzuciła jeszcze: - Proszę stąd wyjść! Nie mogę na pana patrzeć!
Podniosła wyżej kałamarz i zamierzyła się. Pogodziła się nawet z tym, że poplami
atramentem podłogę, a nawet łóżko.
- To nie są czcze pogróżki. Liczę do trzech, a jeśli pan stąd nie wyjdzie, nie zawaham się, by
pana ochlapać!
Chyba wreszcie do niego dotarło, że Elise nie żartuje. Uśmiechając się pogardliwie,
wzruszył ramionami, po czym skierował się spokojnie do wyjścia.
Dopiero gdy usłyszała zamykające się z trzaskiem drzwi, zareagowała głośnym wybuchem
płaczu.
Hugo i Jensine przyglądali się przestraszeni awanturze, nic nie pojmując, dopiero gdy
zobaczyli płynące z jej oczu łzy, zawtórowali jej płaczem. Hugo pewnie przez cały czas się bał. Nie
zdziwiłoby jej, gdyby nabawił się trwałego lęku przed wszystkimi obcymi mężczyznami. Uklękła i
przytuliła dzieci mocno do siebie. Przez chwilę płakali wszyscy troje, ale wreszcie Elise zdołała się
uspokoić, wstała i wytarła oczy.
- Chodźcie do kuchni, ugotuję wam coś dobrego. Ten pan nie był groźny, tylko głupi. Tak
mnie rozzłościł, że aż się rozpłakałam.
Hugo pochlipywał i, wpatrując się w nią przestraszonymi oczkami, z twarzą mokrą od łez
pytał:
- Pan nie wrzuci nas do rzeki? Elise zaprzeczyła gwałtownie.
- Nikt nas nie wrzuci do rzeki, Hugo. Lort-Andersa, który cię złapał na moście, zabrała
policja. Zamknęli go w więzieniu i go stamtąd nie wypuszczą. Nigdy więcej już nie zrobi czegoś
takiego.
Chyba udało jej się uspokoić synka. Po chwili zapytał jednak zdumiony:
- Chciałaś rzucić w pana kałamarzem?
- Nie, tylko tak udawałam, żeby go trochę nastraszyć. Hugo po raz pierwszy od
dramatycznego zdarzenia na moście uśmiechnął się i stwierdził:
- Dzielna byłaś, mamo.
3
Ciotka Ulrikke przyjechała w Wigilię przed południem. Poprzedniego dnia zwanego małą
Wigilią Elise poprosiła Pedera, by zaopiekował się Hugo i Jensine, sama zaś wybrała się do miasta
po prezenty świąteczne. Hugo był tak uszczęśliwiony że Peder ma dla niego czas, że całkiem
zapomniał, iż przez ostatnie dni nie odstępował mamy na krok. Nim zamknęła za sobą drzwi,
zdążyła jeszcze zauważyć, że synek, piszcząc z radości, siedzi na plecach Pedera, a ten chodzi na
czworakach.
Tego samego wieczoru całą szóstką poszli kupić choinkę. Dzieci po raz pierwszy w tym
uczestniczyły i nie posiadały się z radości. Rok wcześniej Elise kupiła choinkę po drodze z pracy,
tak by zdążyć ją przystroić przed przyjazdem państwa Ringstad, a przed dwoma laty to Emanuel
zrobił im wszystkim niespodziankę, przynosząc świąteczne drzewko.
Poprzedniego dnia spadł świeży śnieg, posadziła więc Hugo i Jensine na sankach, a chłopcy
ciągnęli maluchy. Elise szła z postanowieniem, że wybiorą jakąś małą choinkę, uległa jednak po-
kusie i kupiła nieco większą. Wieczorem pozwoliła chłopcom zawiesić na drzewku zeszłoroczne
ozdoby i zrobione przez nich kolorowe łańcuchy z papieru. Była pewna, że uciechę mieli co
najmniej taką samą, jeśli nie większą, jak dzieci z bogatych domów na widok przystrojonej choinki
w wigilijny poranek.
Wzięła Jensine na ręce i stanęła przy oknie, gdy przy furtce zatrzymały się sanie. Na środku
salonu pod stołem Peder i Hugo urządzili sobie lochy w Akershus. Peder opowiadał i objaśniał
malcowi, że źli panowie siedzą przykuci łańcuchami do ścian i nigdy nie wyjdą na wolność. Hugo
chłonął każde jego słowo i robił wszystko, co mu kazał Peder.
Maszynę do pisania Elise przeniosła na poddasze i schowała pod łóżkiem, niemal pewna, że
nie będzie miała okazji pisać w czasie świąt. Z kuchni snuł się zapach kwaszonej kapusty i
upieczonego przez panią Jonsen ciasta. Na stole kuchennym Elise położyła haftowaną serwetę
świąteczną, którą pani Ringstad zostawiła w ubiegłym roku, i tak jak ją nauczyła teściowa,
przystroiła stół świeżymi gałązkami świerkowymi.
Poczuła ukłucie w sercu, gdy pomyślała, że przed rokiem pani Ringstad była taka radosna i
miła. Przywiozła ze sobą smakołyki świąteczne i rozmawiała przyjaźnie ze wszystkimi. Kto by się
wówczas domyślił, że nagle zapadnie na zdrowiu, a jej życie ulegnie całkowitej zmianie.
Emanuel nie żyje, jego matka leży sparaliżowana, przykuta do łóżka, Johan wyjechał do
Paryża, Hilda przeprowadziła się na wzgórze Aker, wyszła za mąż i urodziła kolejne dziecko, a ja
wydałam drugą książkę. Wiele się wydarzyło przez ostatnich dwanaście miesięcy, myślała Elise,
zastanawiając się, czego się spodziewać po nowym 1909 roku.
Woźnica pomógł ciotce Ulrikke wysiąść z sań i podprowadził ją do furtki. Właściwie Peder
mógłby pobiec i jej pomóc, ale może lepiej, by zrobił to dorosły mężczyzna, pomyślała Elise i
zawołała:
- Peder, przyjechała ciotka Ulrikke!
- Naprawdę? - Peder wyskoczył spod stołu i pobiegł do korytarza, by ją przywitać, a
rozbawiony Hugo ruszył za nim.
Elise odprowadziła synka spojrzeniem i odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że malec z
czasem całkiem pozbędzie się lęku. Może nie będzie tak źle, jak się obawiała. Co prawda Hugo
wciąż miał kłopoty z zaśnięciem. Wieczorami długo się kręcił i nawet przez sen przewracał z boku
na bok. Przez całą noc musiała się palić świeca. Ze strachu przed pożarem Elise wstawiała ją na dno
garnka.
Pogłaskała Jensine po główce i pocałowała w policzek, mówiąc:
- Przyjechała ciotka Ulrikke i będzie bardzo miło.
- Ulikke - powtórzyła Jensine, domagając się, by Elise postawiła ją na podłodze. - Sine
biegnie - dodała niecierpliwie.
Kiedy parę godzin później Evert i Kristian wrócili zziajani z pracy, u Elise zjawiły się panie
Jonsen i Evertsen. To pani Jonsen spytała Elise, czy nie mogłaby zaprosić swojej dawnej sąsiadki z
Andersengården. Kiedyś pani Evertsen obchodziła Wigilię razem z bratem, który wraz z żoną
mieszkał na Ekeberg. Po jego śmierci bratowa zrezygnowała z przygotowywania kolacji wigilijnej
dla licznej rodziny. Elise natychmiast się zgodziła, bo zrobiło jej się smutno na myśl, że pani Evert-
sen miałaby siedzieć zupełnie sama w taki wieczór. Trochę się jednak obawiała, co na to powie
ciotka Ulrikke, która wprawdzie akceptowała panią Jonsen, ale może nie być zadowolona, gdy pani
Jonsen więcej uwagi poświęci pani Evertsen.
Wokół kuchennego stołu zasiadło ich dziewięcioro, dokładnie tyle samo co w zeszłym roku.
Peder i Evert, wyszorowani i czyści, siedzieli uroczyście w świeżo uprasowanych koszulach, a oczy
im błyszczały jak gwiazdy. Zauważyli pod choinką paczuszki i nie mogli się wprost doczekać
chwili, kiedy zostaną rozdane prezenty.
Ciotka Ulrikke miała ze sobą niemal tyle samo bagażu co ostatnio, ale na szczęście zgodziła
się wypakować walizki następnego dnia. Wyjęła jedynie puszkę z ciastkami świątecznymi z
Ringstad, kiełbasę wieprzową, dwie nóżki wieprzowe w galarecie i roladę przyrządzoną przez
Olaug.
- Hugo powiedział, że mnie nie puści, jeśli nie zabiorę ze sobą świątecznych przysmaków.
Chciał mi zapakować więcej i ledwie go powstrzymałam. Wprawdzie na stację zawiózł mnie
woźnica, ale sama musiałam to wszystko wnieść do pociągu i sama też wypakować się na miejscu.
Elise się uśmiechnęła.
- Jestem wzruszona, że teść pomyślał o nas, mimo że sam nie mógł przyjechać. Jak oni tam
sobie teraz radzą?
Ciotka Ulrikke tylko pokręciła głową zasmucona.
- Hugo nie ma łatwo. Obawiam się, że Marie jeszcze długo nie wróci do zdrowia.
Elise rozejrzała się zadowolona, widząc wokół siebie radosne twarze. Pani Evertsen
wystroiła się w czarną suknię z białym dzierganym kołnierzykiem, a na szyję włożyła łańcuszek z
medalionem. W środku medalionu znajdowały się maleńka fotografia zmarłego męża i bliźniąt,
które tak wcześnie straciła. Nie miały nawet roczku, gdy zabrała je epidemia cholery. Elise słyszała
wielokrotnie tę historię, ale za każdym razem robiła na niej duże wrażenie. Zwłaszcza to, że pani
Evertsen co roku w urodziny bliźniąt szła na ich grób, przykrywała mogiłę białym obrusikiem,
stawiała trzy talerzyki i trzy kubki, sok, wodę i drobne ciastka. Tak obchodziła urodziny dzieci aż
do dziesiątej rocznicy ich przyjścia na świat. Dopiero wówczas tego zaprzestała.
Everta najbardziej frapowało to, jak fotografowi udało się zrobić takie ładne zdjęcie, i to w
tak niewielkim rozmiarze. Był też ciekaw, czy bliźnięta nie przestraszyły się, gdy fotograf schował
głowę za czarną zasłonką.
Peder tymczasem zwrócił się do ciotki Ulrikke i wypalił nieoczekiwanie:
- Wiesz co, ciociu Ulrikke? Pewien słynny fotograf zrobi Elise zdjęcie! Za pierwszym razem
nic z tego nie wyszło, bo zapomniał, że się z nią umówił, ale na pewno któregoś dnia znów przyśle
po nią powóz.
Ciotka Ulrikke popatrzyła pytająco na Elise.
- To prawda? Będziesz fotografowana?
- Jeszcze nie wiem kiedy - odparła, pospiesznie sięgając po miskę z ziemniakami. Posłała ją
wokół stołu, by wszyscy sobie nałożyli.
- Peder chyba nie miał na myśli pana Wilse, który pracował jako fotograf w Ameryce?
Elise wstała i udając, że dolewa sosu z garnka na kuchence, odparła z pozoru obojętnie:
- Owszem, tak mi się zdaje, ale dokładnie nie pamiętam.
- Wydawnictwo zamówiło u niego twoje zdjęcie? Do czego im potrzebne?
Elise wzruszyła ramionami.
- Może do reklamy? Pojęcia nie mam.
Pani Jonsen wtrąciła się ożywiona do rozmowy.
- Przyjechał tu po nią taki pan w saniach wyłożonych owczymi skórami, koń miał
dzwoneczki przy uprzęży. Gdy wsiadła do tych sań, wyglądała jak królowa.
- Wielkie nieba! - Ciotka Ulrikke wzbiła oczy ku niebu.
- Zdaje się, że zyskujesz coraz większą sławę, Elise! Gdyby cię wysoko nie cenili, Gråndahl
& Syn z pewnością nie zleciliby takiego zadania panu Wilse.
- Peder i ja byliśmy bardzo zawiedzeni, kiedy po powrocie Elise okazało się, że nie została
sfotografowana. Koń gnał tak szybko, że zgubiła po drodze kapelusz. Na szczęście pan, który ją
odwoził, pożyczył jej swój szal, ale i tak twarz miała czerwoną od mrozu.
- W życiu nie słyszałam czegoś równie okropnego!
- Ciotka Ulrikke popatrzyła ze zgrozą na panią Jonsen, a zwróciwszy się do Elise, dodała: -
Żeby taki człowiek jak Anders Wilse zapomniał o umowie z Grøndahl & Syn? Nigdy bym się tego
po nim nie spodziewała. Znam go dobrze, bo jest spokrewniony ze starymi przyjaciółmi naszej
rodziny. Już ja mu powiem, co myślę, gdy tylko go spotkam! Mam nadzieję, że nie zlekceważył
zlecenia, gdy dowiedział się, że pochodzisz z rodziny robotniczej?
- Nie sądzę.
- A kto po ciebie przyjechał saniami? - spytał nieoczekiwanie Kristian.
Elise przyniosła na stół kolejną porcję kiełbasy i oznajmiła:
- Dajmy spokój fotografowaniu. Dość mam już tego. Właściwie nawet się cieszę, że nic z
tego nie wyszło.
- Ja wiem - z dumą wtrąciła pani Jonsen. - To ten sam pan, który był u niej dwa dni
wcześniej. Widziałam go przez okno. To pewnie sam dyrektor z tego twojego wydawnictwa, Elise,
prawda?
Evert popatrzył zdumiony.
- Jaki tam dyrektor? To ten, co pokazywał Elise sztukę teatralną i udawał, że nogi się pod
nim uginają!
Peder uśmiechnął się zadowolony.
- Opowiedziałem o tym Pingelenowi. Mówił, że nie wierzy, ale poznałem, że mi zazdrości.
- Jezus Maria! - wyrwało się pani Evertsen - Co tu się teraz dzieje? Dyrektorzy, aktorzy i
fotografowie... A ja myślałam, że ty jesteś nasza, Elise!
- Ależ jestem, pani Evertsen. I cokolwiek by się miało wydarzyć, to pozostanę na zawsze
jedną z was. Skoro jednak piszę książki, niektórzy pamiętają moje nazwisko i wiedzą, kim jestem.
Jedni się cieszą z tego, co napisałam, innym znów się to nie podoba i mają mi za złe.
Pani Evertsen pokręciła tylko głową i stwierdziła:
- To może ty już lepiej wracaj do fabryki, Elise.
Po obiedzie przyszła pora na tańce wokół choinki i śpiewanie kolęd, najpierw jednak ciotka
Ulrikke postanowiła przeczytać im fragment ewangelii o narodzeniu Chrystusa, a także pewien
wiersz, który darzyła szczególnym sentymentem.
Dzieci usadowiły się na podłodze, pani Evertsen, pani Jonsen i Elise zaś przysiadły na łóżku
Emanuela. Wszyscy słuchali ciotki Ulrikke, która stanęła przed nimi w uroczystej pozie i czytała z
przywiezionej ze sobą książki.
Elise zerknęła na chłopców. Peder i Evert wbili wzrok w prezenty pod choinką. Była niemal
pewna, że nie dotarło do nich ani jedno słowo ciotki. Jensine ziewała, jakby za chwilę miała zasnąć,
a Hugo przytulił się do Pedera zalękniony. Dobrze, że trzyma się także Pedera, a nie tylko mnie,
pomyślała.
Dopiero przy drugiej zwrotce wiersza Jonasa Dahla Peder nagle zaczął uważnie słuchać.
Tak biedny jestem i lichy,
ubogi w to, co dobre,
Ty zaś zechciałeś mnie zbawić,
zstępując z niebios bram.
Z wysoka, gdzie gwiazdy lśnią i słońce,
W dół, do nędzy mej
Przynosisz mi zbawienie
w to Boże Narodzenie.
Peder wtrącił się przestraszony.
- Nie wiedziałem, że jesteś biedna, ciociu Ulrikke! Weź moje oszczędności. Przedwczoraj
zarobiłem u woźnego pięć monet po dziesięć 0re. Może Elise zapyta majstra, czy nie mogłabyś
popracować w fabryce?
Ciotka wydawała się zrazu nieco zdezorientowana, ale wreszcie domyśliła się, o co chodzi
chłopcu, i uśmiechnęła się.
- To nie jest wiersz o mnie, rozumiesz, Peder? Nie opowiada też o takiej biedzie, do której
przywykłeś. Raczej mówi o kimś, kto czuje pustkę w środku.
- Znaczy w żołądku? Nie dostał od nikogo nawet kromki chleba?
Elise uznała, że powinna pomóc.
- Poczekaj, aż ciocia Ulrikke doczyta wiersz do końca, a potem będziesz mógł zapytać.
Wiersz opowiada o człowieku, który zrozumiał, że nie dość dużo się modlił do Boga i żył nie
całkiem w zgodzie z jego przykazaniami. Dlatego nazywa siebie ubogim.
Peder pokręcił głową.
- To już bardziej mi szkoda Jenny. Pamiętasz, jak ją nakarmiłaś, gdy przyszła głodna do
naszego domu przy wodospadzie? Jadła tak, jakby nigdy nie miała nic w ustach.
Ciotka Ulrikke z lekkim westchnieniem zamknęła książkę i rzekła:
- To może już lepiej ustawmy się wokół choinki i zaśpiewajmy! Zmęczyła mnie długa
podróż i chętnie się dziś położę wcześniej. - Odwróciła się do Elise i dodała: - Na noc trzeba
wynieść stąd choinkę. Niezdrowo oddychać w pomieszczeniu, w którym unosi się zapach świerku.
Rozejrzała się wokół i spoglądając badawczo od jednego do drugiego, spytała: - No, to ilu
kolęd nauczyliście się na pamięć, chłopcy?
- Wszystkich - szybko odpowiedział Peder. - Przynajmniej po linijce.
Chwycili się za ręce i utworzyli krąg.
- Zacznijmy od Cichej nocy! - zarządziła ciotka Ulrikke.
Elise, Kristian i ciotka znali wszystkie zwrotki, Peder rzeczywiście pamiętał tylko pierwszą
linijkę z każdej zwrotki, Evert nieco więcej, a panie Evertsen i Jonsen tylko poruszały ustami i
udawały, że śpiewają.
Hugo ze zmęczenia potykał się o własne nóżki, a Jensine nie miała już sił sama chodzić,
więc Elise wzięła małą na ręce. Peder i Evert niecierpliwili się coraz bardziej, zerkając na paczuszki
pod choinką i posyłając Elise błagalne spojrzenia. Ona jednak pokręciła głową i śpiewała dalej.
Wreszcie Elise i Kristian musieli się poddać, więcej kolęd nie znali na pamięć, a ciotka
śpiewała dalej swym wibrującym głosem, który się jej załamywał, gdy usiłowała złapać wysokie
tony.
Wędrowali wokół choinki i nikt nie miał odwagi się sprzeciwić. Nie ulegało najmniejszej
wątpliwości, kto tu dzierży władzę.
Wreszcie jednak i ciotka dała za wygraną.
Wtedy usłyszeli nagle stukanie kołatki u drzwi.
Peder otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy odmalowało się podniecenie.
- Czy to Święty Mikołaj? - wyszeptał, obawiając się odezwać na głos.
Elise przypomniał się wieczór sylwestrowy w zeszłym roku, kiedy to Johan w przebraniu
postawił kosz z łakociami na kuchennych schodach. Teraz jednak Peder dozna zawodu.
Hugo rzucił się do Elise i ukrył buzię w fałdach jej spódnicy. Podniosła go pospiesznie i
uspokajała:
- Nie ma się czego bać, Hugo.
Kristian poszedł otworzyć i wrócił po chwili, niosąc pod pachą paczkę.
- To z Towarzystwa Misyjnego. Ciasto świąteczne dla wszystkich wdów z dziećmi -
wyjaśnił, podając paczkę Elise.
- Jak miło z ich strony - powiedziała, przyjmując podarek.
- Phi - prychnęła pani Jonson. - Co oni sobie myślą, że ja nie potrafię upiec ciasta
świątecznego?
- Nie pachnie tak smakowicie jak to upieczone przez panią. Pewnie nie jest też takie świeże
- odparła Elise i posadziwszy Hugo na podłodze, ogłosiła:
- A teraz nadeszła wielka chwila! Peder, możesz wyjąć spod choinki wszystkie paczuszki.
Przeczytaj, która jest dla kogo.
Peder bez zwłoki uczynił to, o co poprosiła Elise.
- Dla paaaani Eeevertsen - wysylabizował nieco zaskoczony. Zapewne nie spodziewał się,
że będą też prezenty dla dorosłych. Podszedł jednak do pani Evertsen, ukłonił się i uroczyście
wręczył jej paczuszkę.
- Dla mnie? Ale jak to, na Boga... - odwracała paczuszkę na wszystkie strony i mówiła: - To
chyba nie dla mnie?
- Nie otworzy pani? - niecierpliwił się Peder.
Pani Evertsen ostrożnie rozwiązała sznureczek i otwierała zawiniątko tak ostrożnie, jakby
trzymała w dłoniach porcelanę. Tymczasem w środku był ozdobny papier i koperty, a także
kieszonkowy ołówek.
Staruszka poczerwieniała i podniósłszy wzrok, rozejrzała się wokół zaskoczona.
- Chyba nie mogę tego przyjąć?
- Ależ może pani - uśmiechnęła się Elise. - Dziś wszyscy dostaną prezenty.
Pani Evertsen sięgnęła pospiesznie po dużą męską chustkę do nosa, poszarpaną na bokach
od wieloletniego użytku, i wydmuchała nos.
- Ale jak to tak... - powtarzała, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć.
Na pewno nigdy jeszcze nie dostała prezentu pod choinkę, pomyślała Elise.
Pani Jonsen też wydawała się zaskoczona i szczęśliwa, gdy zobaczyła szpulkę z białymi
nićmi i igły, a także figurkę z czekolady. Ciotka Ulrikke dostała marcepan, Jensine małą szmacianą
lalkę, a Hugo drewnianą lokomotywę. Kristian aż się rozpromienił, gdy rozpakował swój prezent i
wyjął Robinsona Crusoe. Evert ukłonił się nisko, dziękując za Baśnie z tysiąca i jednej nocy, a
Peder ściskał uszczęśliwiony książeczkę o czarnym źrebaku i dużą bryłkę ołowiu do odlewania żoł-
nierzyków.
- To najpiękniejsza Wigilia w moim życiu - westchnął. Pani Jonsen rozejrzała się wokół i
zapytała zdumiona:
- Skąd ty wzięłaś pieniądze na to wszystko, Elise?
- Zapłacili mi w wydawnictwie.
Pani Jonsen posłała dumne spojrzenie pani Evertsen orzekła:
- Sama widzisz. Elise naprawdę jest sławna.
4
Czwartego dnia świąt pochód ubranych na ciemno postaci wspinał się na strome wzgórze
Aker.
Przez dwa dni nie padał śnieg, drogi były odgarnięte, a na rozpogodzonym ciemnym niebie
błyszczały roje gwiazd.
Woźnica majstra Paulsena zajechał saniami i zabrał ciotkę Ulrikke i panią Jonsen, a po
drodze miał jeszcze wziąć panią Evertsen, panią Albertsen, Berntine i Annę, która była w za-
awansowanej ciąży. Pozostali ruszyli pieszo.
Chłopcy ciągnęli sanki, na których siedziały dzieci: Jen-sine i Hugo. Kiedy doszli do rogu
Maridalsveien i Sagveien spotkali Olaug i państwa Olsenów, którzy odważyli się przejść przez
remontowany most Beierbrua. Olaug, zmęczona długą drogą z Enerhaugen, całkiem o tym
zapomniała, kiedy zobaczyła ich wszystkich. Podekscytowana tak samo jak Peder i Evert,
rozmawiała z ożywieniem, a buzia jej się nie zamykała.
Na przedzie zauważyli dwie małe dziewczynki w towarzystwie trojga dorosłych. To na
pewno Jenny, Tollefsenowie i Jorund, a także panna Johannesen, pomyślał Elise. Za nimi szedł
chłopiec, być może Hjalmar.
Elise przepełniała radość. Czuła przyjemne łaskotanie w całym ciele. Wciąż nie pojmowała,
jak Hilda zdołała namówić majstra, by się na to zgodził. Co powiedzą sąsiedzi, gdy zobaczą, że
mieszkańcy osiedli robotniczych znad rzeki wchodzą przez bramę do willi majstra Paulsena, gdzie
w progu uprzejmie witają ich służące.
Pewnie jakieś dzieci z bogatych domów wyjdą zaciekawione na ulicę i będą podglądać, a
potem doniosą swoim rodzicom, że w pokojach majstra jest pełno gości, a na wysokiej choince palą
się świeczki.
Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Tylko Hilda mogła wymyślić coś równie odważnego.
Wprawdzie urządzano przyjęcia świąteczne dla ubogich zarówno w lokalach misji, Armii
Zbawienia czy w sali stowarzyszenia szkół niedzielnych, jak również w prywatnych zakładach,
nigdy jednak nie słyszała, by jakaś osoba prywatna, której się dobrze powodzi, zaprosiła ubogich do
siebie do domu.
Niektórym może to nawet zaimponuje i będą podziwiać Hildę, większość jednak zapewne ją
skrytykuje i wyrazi ubolewanie, że trafiło im się takie sąsiedztwo.
- Witaj, Elise!
Odwróciła się i zobaczyła za sobą Torkilda i Thoresena. Dawno już nie widziała ojca Johana
i Anny. Pewnie przybył po dłuższym pobycie w Toten.
- Czy wszyscy ci, których widzimy, kierują się do Hildy? - zagadnął wesoło Torkild.
Elise zaśmiała się i odparła:
- Tak mi się zdaje. Zresztą większość z nich znam.
- Ile osób zaprosiła?
- Zdaje się, że ponad trzydzieści, a może nawet czterdzieści.
Torkild gwizdnął przeciągle.
- No nieźle! Jak zdołała nakłonić swojego męża?
- On się bardzo zmienił. Nawet zaczyna wierzyć, że opisane przeze mnie w Podciętych
skrzydłach historie, są prawdziwe. Omal się nie skłócił z właścicielami fabryk Hjula i Graaha, gdy
zażądał, by zapłacili odszkodowanie rodzicom Svanhild i Katinki.
- Wiem, dostali pięćset koron. Po dwieście pięćdziesiąt za każde dziecko.
- To dobrze, że udało mu się ich jakoś przekonać. Miło słyszeć.
Zerknęła na ojca Johana, który nie odezwał się słowem, i nawet się z nią nie przywitał.
- Dawno pana nie widziałam, panie Thoresen - zagadnęła. - Był pan w Toten?
- Owszem - potwierdził i dodał: - Szkoda, że twoja ciotka już odjechała. Uważam, że to
wspaniała kobieta.
- Wróciła. Przyjechała w Wigilię i zostanie u nas do Nowego Roku.
- Wróciła? - ożywił się nagle Thoresen, a jego głos stał się radosny i przychylny. - Pewnie
odpoczywa sobie teraz u ciebie w salonie?
- Nie, akurat teraz jest u Hildy. Woźnica majstra przyjechał po nią wcześniej saniami.
- Też będzie na tym przyjęciu świątecznym?
- Oczywiście. Przecież nie mogliśmy jej zostawić samej w domu.
- Jezus Maria! To nie będzie jednak tak źle! Torkild się zaśmiał.
- Teść nie miał chęci iść i Anna musiała go mocno namawiać. Był na przyjęciu świątecznym
w Toten przed wielu laty i oznajmił, że nie ma ochoty uczestniczyć w czymś takim po raz drugi.
- Chodziliśmy wokół tej choinki tak długo, że nabawiłem się odcisków na piętach, nie
wspominając o artretyzmie. A potem poczęstowali nas ciastem świątecznym i kakao. I dali
zaledwie łyk wina! Na szczęście miałem w tylnej kieszeni spodni małą butelczynę - dodał ze
śmiechem. - A kiedy pastor czytał fragment Biblii, zasnąłem. Elise skwitowała to uśmiechem.
- Co do wina, to raczej wątpię, by i dziś wieczór cię poczęstowano, ale jeśli potowarzyszysz
ciotce Ulrikke, to gwarantuję, że nie zaśniesz.
- Może lepiej weź to ode mnie, Elise, żebym się nie wygłupił przed tymi twoimi
eleganckimi krewnymi.
Wyjął z tylnej kieszeni spodni butelkę i podał jej.
- Skoro będzie na przyjęciu twoja ciotka, nie potrzebuję nic mocniejszego. To wyjątkowa
kobieta, no i piękna przy tym. Może nieco staroświecka, ale uważam, że jej z tym do twarzy.
Elise przypomniało się, że na przyjęcie zaproszony został też pan Wang-Olafsen i obiecał
przyjść. Ciekawe, jak ciotka Ulrikke poradzi sobie z dwoma adoratorami naraz.
- Udało ci się odnaleźć Hjalmara? - zapytała, zwracając się do Torkilda. - Wydaje mi się, że
z Tolefsenami i panną Johannessen idzie chłopak trochę do niego podobny.
Torkild pokiwał głową.
- Nie było to łatwe, ale w końcu go znalazłem.
- A gdzie on teraz mieszka?
- W oficynie jednego z tych domków przy Bispegaten. Elise popatrzyła na Torkilda
zaskoczona.
- Jak ci się udało dowiedzieć, że tam jest?
- Spotkałem jego siostrę, Martę Einarsen. Nieczęsto widuje się z bratem, ale to ona mi
powiedziała, że podobno pozwolono mu na jakiś czas zamieszkać u kolegi przy Bispegaten.
- Pije?
- Niestety tak.
- Pomyśleć, że człowiek w tak młodym wieku jest już uzależniony - westchnęła Elise. -
Dobrze, że udało ci się go namówić na dzisiejsze przyjęcie.
- To jeszcze dzieciak, choć mu się zdaje, że jest dorosły. Kiedy mu powiedziałem, że
pewnie wszyscy dostaną torebkę słodyczy, zaświeciły mu się oczy.
Torkild odwrócił się do chłopców, którzy zostali nieco z tyłu.
- Pomóc wam ciągnąć sanki, chłopaki?
- Nie, damy radę! - odkrzyknęli chórem.
Wreszcie dotarli na szczyt wzgórza. Torkild zatrzymał się i poczekał na dzieci. Na jego
widok Hugo uderzył w krzyk.
Elise pospiesznie podeszła do synka, ściągnęła go z sanek i przytuliła mocno.
- Nic ci nie grozi, Hugo.
- Co się z nim dzieje? - zdumiał się Torkild.
- Po tym zdarzeniu na moście zaczął się bać wszystkich obcych mężczyzn.
- Biedak. Musiał się okropnie przestraszyć. A co z tobą, Elise?
- Często miewam koszmarne sny i strasznie się boję, że dzieciom coś może się stać.
Właściwie uspokajam się dopiero, gdy chłopcy, cali i zdrowi, zjawiają się wieczorem w domu.
Hugo i Jensine prawie nie wypuszczam na podwórko. Raz jeden wyszliśmy wszyscy razem kupić
choinkę.
- Z czasem to minie, ale może trochę potrwać. Odwrócił się do teścia i wyjaśnił pospiesznie,
co się wydarzyło. Thoresen był wyraźnie wzburzony.
- Trzymał chłopca za barierką mostu? A to drań! Szkoda, że jego ktoś nie wepchnął do
wodospadu. Nie potrzeba nam nad rzeką takich bandziorów!
- Został zatrzymany przez policję i doprowadzony do Akershus. Szybko nie opuści
więziennych murów.
- Czyżby już tam kiedyś siedział?
Elise uświadomiła sobie, że Thoresen może nie wiedzieć, co się wydarzyło przed czterema
laty, i przestraszyła się, że Torkild powie za dużo.
Torkild najwyraźniej też się zreflektował, bo zająknął się i mruknął pod nosem, że
Lort-Anders zdaje się dokonał kiedyś kradzieży.
- To go zapuszkują na dobre. Recydywiści dostają zwykle surowszy wyrok niż ci, którzy po
raz pierwszy popełnili przestępstwo.
Byli już niedaleko willi majstra, gdy z naprzeciwka nadjechały sanie i zatrzymały się przed
bramą. Wysiadł z nich pan Wang-Olafsen w kapeluszu i w długim zimowym płaszczu. Na nogach
miał kalosze, a w ręce trzymał laseczkę ze srebrnymi okuciami. Kiedy zobaczył Elise, podszedł do
niej uśmiechnięty.
- Witam, pani Ringstad. Dziękuję za ostatnie spotkanie. Nawet pani nie wie, jak się
cieszyłem na ten dzisiejszy wieczór, zwłaszcza na spotkanie z dziećmi.
Peder puścił sznurek sanek i podbiegł do niego.
- Wie pan co? Dostałem książkę w prezencie pod choinkę! Jest tylko moja. Czarne źrebię,
taki ma tytuł! No i jeszcze dostałem bryłkę ołowiu, z której mogę wytopić żołnierzyki. Teraz mam
już cały oddział. Kiedy pan do nas przyjdzie, pobawimy się w wojnę prawdziwymi żołnierzykami,
a nie guzikami jak kiedyś!
- Bardzo się cieszę, Peder! - roześmiał się pan Wang-Olafsen.
Elise wciąż trzymała Hugo na rękach, bo gdy tylko nawiązała rozmowę z ich dobrym
znajomym, natychmiast ukrył twarz w jej płaszczu.
- No co ty, Hugo! Przecież to pan Wang-Olafsen! Znasz go! Nie pamiętasz, jak był u nas
latem i jedliśmy razem naleśniki z jagodami?
Hugo zerknął ostrożnie.
- Nabawił się lęków - wyjaśniła i chciała opowiedzieć całą historię, ale Peder ją uprzedził.
- Jeden bandyta złapał go na moście i trzymał za barierką, grożąc, że go wrzuci do
wodospadu!
- Znowu sobie żartujesz, Peder - zaśmiał się pan Wang-Olafsen.
- Słowo honoru. Mogę przysiąc.
- To prawda - potwierdziła Elise - ale lepiej nie mówmy teraz o tym. Hilda nas oczekuje.
Opowiem panu całą historię na spokojnie, gdy pan nas odwiedzi.
Za plecami usłyszała głos Thoresena, który naburmuszony, zwrócił się cicho do zięcia:
- On też idzie na to przyjęcie?
To będzie interesujący wieczór, pomyślała znów Elise i uśmiechnęła się do siebie.
5
Przez dwa połączone salony ciągnął się długi stół nakryty białymi obrusami i haftowanymi
w świąteczne motywy bieżnikami, na których rozstawiono srebrne świeczniki. Zamiast
aluminiowych talerzy, do których przywykła większość gości, stała porządna porcelana, kieliszki z
delikatnego szkła na cienkich nóżkach, srebrne sztućce i wykrochmalone serwetki. Hilda najęła
dodatkowe służące. Dziewczęta w czarnych sukienkach, w czepeczkach na głowach i białych
wykrochmalonych fartuszkach pospiesznie przemieszczały się pomiędzy salonami a dużą kuchnią,
wnosząc półmiski z parującym jedzeniem, butelki z sokiem jabłkowym dla dzieci i karafki z winem
agrestowym dla dorosłych. Gdy już wszyscy się ze sobą przywitali i zajęli miejsca, majster wstał i
powitał gości.
- Długo cieszyliśmy się wraz z żoną na ten dzień - zaczął. - Wiedziałem, że Hilda ma wielu
dobrych przyjaciół. Nie sądziłem jednak, że chodzi o całe osiedle Sagene - dodał ze śmiechem.
Goście zawtórowali mu nieśmiało, bo większość z nich czuła się trochę speszona.
- Częstujcie się teraz, proszę, ale zostawcie trochę miejsca na deser i ciastka, bo Magnhild,
nasza znakomita kucharka, gotowa się obrazić, jeśli nie spróbujecie jej specjałów. Napiekła
dwanaście różnych rodzajów ciastek i przygotowała duże porcje mojego ulubionego deseru: lodów
z kawałkami czekolady i drobnymi kandyzowanymi owocami. Trochę się niepokoiliśmy, czy
utrzyma się mróz, by można było zamrozić lody, ale na szczęście nie mieliśmy z tym kłopotów. A
teraz nasi dobrzy przyjaciele, na zdrowie! - zakończył toastem.
Elise rozejrzała się wokół. Zauważyła, z jakim lękiem wszyscy brali do rąk eleganckie
kieliszki i modliła się w duchu, by nikomu nie zadrżała ręka. Dla Hildy jeden kieliszek więcej czy
mniej nie miał żadnego znaczenia, ale temu, kto by go stłukł, byłoby strasznie przykro i głupio.
Nic dziwnego, że czuli się skrępowani, znalazłszy się w salonie u samego majstra. Oprócz
pana Wang-Olafsena i ciotki Ulrikke nikt z nich wcześniej nie siedział przy takim stole. Nie jadali
srebrnymi widelcami z porcelanowych talerzy.
Elise tylko przelotem przywitała się z matką i Asbjørnem, zdążyła jednak usłyszeć, że
mama czuje się dużo lepiej i że spędzili bardzo miło Wigilię. Zamierzali dość szybko opuścić
przyjęcie, ponieważ na następny dzień zaplanowali wyjazd na wieś. Pragnęli przeżyć atmosferę
świąt w gospodarstwie u przyjaciół Asbjørna.
Elise popatrzyła na gości. Dawno nie widziała już Kiełbaski, Larsine i innych dzieciaków,
zresztą podobnie jak pani Albertsen. Obok Lagerty zauważyła Berntine, a Julius trzymał się razem
ze swymi przyjaciółmi, sklepikarzami. Ciotka Ulrikke, usadowiona pomiędzy panem
Wang-Olafsenem a Thoresenem, promieniała jak młoda dziewczyna. Obok pana Wang-Olafsena
siedział Peder, któremu buzia się jak zwykle nie zamykała, a po lewej ręce chłopca - Larsine. Za-
wstydzona nie miała prawie odwagi spojrzeć na niego.
Pewnie za chwilę onieśmielenie wśród gości minie. Majster zagadywał wesoło i jowialnie, a
Hildę wszyscy traktowali jak swoją. Zaraz też zorientują się, że pan Wang-Olafsen jest miłym i
przyjaznym człowiekiem, którego nie ma powodu się obawiać, a ze strony ciotki Ulrikke, zajętej
asystującymi jej mężczyznami, nie grozi im uszczypliwość.
Hugo, Isac i Jensine siedzieli na końcu stołu na specjalnych krzesełkach dla dzieci. Hugo z
początku protestował, ale przezwyciężył strach, bo bardzo chciał siedzieć obok Isaca. Rozmawiali
teraz sobie i śmiali się cicho. Przykazano im bowiem, że przy stole nie wolno hałasować.
Ciepło jej się zrobiło na sercu. Powinien tu być teraz z nimi Johan! Ależ on by się cieszył,
widząc wszystkich tych ludzi zebranych pod jednym dachem, na dodatek w willi pana Paulsena.
Napisała do niego długi list z życzeniami świątecznymi. Była zdziwiona, a po trosze też
zawiedziona, że od dłuższego czasu nie dawał znaku życia. Możliwe, że list zaginął po drodze,
tłumaczyła sobie. Poza tym Johan jest przecież teraz bardzo zajęty. Tyle cennego czasu stracił, gdy
po wypadku nie mógł wstawać z łóżka. Skoro nie pisze, to na pewno nie może. Była teraz pewna
jego uczuć i wiedziała, że jej nie zdradzi. Mimo wszystko trochę jej było przykro, że nie dostała od
niego listu na święta.
Służące zaczęły nakładać gościom jedzenie na talerze, na szczęście nie musieli się sami
obsługiwać. Elise z lekką obawą popatrzyła na solidne porcje: dwa duże kawałki pieczeni z
chrupiącą skórką, dwa duże kawałki kiełbasy i trzy klopsy dla każdego, a do tego pachnący
smakowicie sos, gotowane jabłka i śliwki. Pedera pewnie znów rozboli brzuch. A przecież
przewidziano jeszcze lody na deser i ciasto do kawy.
Jedli w ciszy, delektując się smakołykami. Z czasem jednak wino agrestowe rozwiązało
języki dorosłym, a kiedy służące wniosły kolejne półmiski z potrawami świątecznymi i wszyscy
poczęstowali się znowu, przy stole zrobiło się gwarniej i ze wszystkich stron dolatywały wesołe
rozmowy.
Elise trudno się było powstrzymać, by nie zerknąć raz po raz w stronę ciotki Ulrikke.
Pomyślała, że kiedyś ciotka musiała być bardzo piękna, bo gdy teraz z zarumienionymi policzkami
i błyszczącymi oczami uśmiechała się między każdym kęsem, nie przypominała w niczym starej
ciotki budzącej powszechny respekt, której wszyscy się słuchali. Wyobraziła ją sobie jako młodą
dziewczynę. Może wtedy też nadskakiwali jej kawalerowie, czarowali ją i podziwiali.
Dlaczego nigdy nie wyszła za mąż? Jaka tragiczna historia kryła się za jej surowym i
strofującym spojrzeniem?
Kiedy wreszcie wszyscy zjedli i uprzątnięto po obiedzie, służące rozstawiły przepiękne
talerzyki deserowe w różyczki i patery ze stosami faworków.
Chłopcy w napięciu zerkali w stronę drzwi. Była pewna, że przez cały posiłek myśleli tylko
o lodach. Lody zimą! Na dodatek z kawałkami czekolady!
Wreszcie służące wniosły tace z deserem. Zamrożone w foremkach z wytłaczanymi
wzorami lody wyglądały jak prawdziwe dzieła sztuki.
Peder wpatrywał się okrągłymi ze zdumienia oczami.
- Jak się robi takie lody?
- Najpierw trzeba ubić śmietanę, a potem jajka na kogel-mogel. Miesza się to razem, a na
końcu dodaje pokruszoną czekoladę i kandyzowane owoce - wyjaśniła Hilda, majster zaś dodał:
- Nakłada się to do blaszanych form z przykrywką i zagrzebuje te formy w śniegu, a wokół
rozsypuje się gruboziarnistą sól. Sól sprawia, że śnieg robi się jeszcze zimniejszy. Nazywa się to
mieszaniną oziębiającą.
Peder popatrzył na Elise i spytał:
- Jak myślisz, czy ktoś mieszka w chacie Kraka po tym jak złapano Lort-Andersa? Bo czuję,
że zaczyna mnie ściskać w żołądku.
Elise uśmiechnęła się.
- Jak obejdziesz choinkę ze dwadzieścia razy, to sądzę, że poczujesz się lepiej.
Służące pospiesznie sprzątały ze stołów, a potem wreszcie nastąpiła uroczysta chwila.
Goście ustawili się w podkowę przed drzwiami do biblioteki pana Paulsena. Wyczuwało się
napięcie. Pogaszono wszystkie świece na stołach i paliła się tylko jedna świeca w świeczniku
wiszącym na ścianie. Stali więc w półmroku, gdy nagle z biblioteki doleciał dźwięk dzwonków.
Powoli otworzyły się podwójne drzwi i ich oczom ukazał się niezapomniany widok.
Zaległa cisza. Elise miała wrażenia, jakby wszyscy wstrzymali oddech. Na środku stała
najpiękniejsza choinka, jaką kiedykolwiek widzieli! Sięgała aż do sufitu. Na wszystkich gałązkach
świeciły się maleńkie świeczki, na wierzchołku zaś błyszczała srebrna gwiazda. Drzewko
udekorowane było poza tym maleńkimi koszyczkami ze smakołykami, aniołkami z bibułki,
norweskimi flagami z błyszczącego papieru, pozłacanymi szyszkami, drewnianymi kulkami,
małymi piernikami, czerwonymi jabłkami i figurkami z ciasta. Nic dziwnego, że goście oniemieli,
nie dowierzając własnym oczom.
Elise, która stała całkiem z tyłu, po cichutku podeszła do Hildy i wyszeptała:
- Nigdy tego nie zapomną, Hildo.
Hilda odwróciła do niej rozpromienioną twarz i odpowiedziała:
- Ja też nie zapomnę.
Gości było tyle, że trzeba było utworzyć wokół choinki aż trzy koła, by się wszyscy
pomieścili.
Thoresen uchwycił dłoń ciotki Ulrikke dużo wcześniej, niż inni złapali się za ręce. Ciotka
poczerwieniała niczym zawieszone na choince jabłka i wyglądała tak, jakby ktoś ujął jej nagle ze
dwadzieścia lat. Kilka luźnych kosmyków przy skroni utworzyło twarzowe loki. Miała gładką cerę i
zachowane wszystkie zęby, co zdarzało się wyłącznie tym kobietom, które nie wydały na świat
licznej gromady dzieci i dobrze się odżywiały. Poza tym nie była ani za chuda, ani za gruba i trzy-
mała się prosto.
Elise puściła oko do Hildy, z trudem tłumiąc śmiech. Póki co wszystko wskazywało na
przewagę Thoresena. Pan Wang-Olafsen trzymał się dyskretnie z boku. Może zrozumiał, że
przegrał już tę bitwę. Jak to możliwe, że ciotka Ulrikke, leciwa dama z wyższych sfer, ze
zdecydowanymi poglądami na temat tego, co wypada, a co nie, uległa urokowi takiego mężczyzny
jak Thoresen, który klął, opowiadał nieprzyzwoite dowcipy i był uosobieniem bezczelności. Co ta
ciotka sobie myśli? Przecież wie, że ten człowiek zostawił żonę i dzieci i wyjechał do Ameryki,
gdzie związał się z inną kobietą!
- W takim razie zaśpiewajmy Cichą noc - rzucił wesoło majster. - Może pani Ulrikke
zacznie.
Ciotka uśmiechnęła się wyraźnie zaszczycona, ale wybrała ciut za wysoką tonację, bo gdy
doszli do nad Dzieciątka snem nie zdołała wyciągnąć i wydobyła z siebie piskliwy ton.
Majster odchrząknął i zaproponował:
- Może trochę niżej.
Następna zwrotka poszła im już lepiej, ale tekst całej kolędy znali tylko Elise, ciotka
Ulrikke, panna Johannessen i majster, który nie chciał się zgodzić na opuszczenie ani jednej
zwrotki.
Thoresen uśmiechał się uszczęśliwiony, nawet nie starając się śpiewać. Zerkał bez przerwy
zakochanym wzrokiem na ciotkę Ulrikke, a Elise zdawało się, że parę razy uścisnął mocniej dłoń
ciotce, bo ta drgnęła przestraszona, a potem jeszcze bardziej poczerwieniała.
Kiedy zaczęli Zielona, błyszcząca choinko włączyły się też Jenny, Jorund i Olaug, które
znały tekst i śpiewały czystymi głosikami. Pan Wang-Olafsen śpiewał głębokim pięknym basem,
panna Johannesen trochę piskliwie, a pani Jonson wtrącała słowa, które nie pasowały w ogóle do
tekstu. Zdaje się, że wymyślała je na poczekaniu.
Peder od razu ustalił, że pod choinką nie ma prezentów. Elise uprzedzała go, że prezenty
dostaje się tylko w Wigilię, ale choć zdawało się, że przyjął to do wiadomości, teraz bez przerwy
zaglądał pod choinkę, jakby miał nadzieję, że może ktoś nagle wyczaruje podarki.
Zdążyli właśnie dokończyć ostatnią zwrotkę Cudna jest ziemia, kiedy weszła służąca i
oznajmiła, że za drzwiami stoi jakiś gość. Podobno parokrotnie stukał mosiężną kołatką, ale nikt go
nie słyszał.
- Jeszcze jacyś goście? - udawał zdziwienie majster i podrapał się po głowie. -
Zapomnieliśmy o kimś, Hildo?
Hilda popatrzyła na niego przestraszona.
- Mam nadzieję, że nie. Dziwne, że przychodzi tak późno. Przecież dawno już skończyliśmy
jeść. Poproś gościa do środka, Margit - rzekła, zwracając się do służącej.
Elise zerknęła na Pedera i Everta, którzy chyba nie nabrali żadnych podejrzeń. Ciekawe, czy
Peder się przestraszy, czy też zorientuje się, że to tylko zabawa. Wzięła Hugo na ręce i poprosiła
Kristiana, by zajął się Jensine.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i służąca wprowadziła gościa.
Do środka wszedł ubrany w wełniany sweter staruszek w czerwonej czapce na głowie i z
ciężkim workiem przewieszonym przez ramię. Miał siwą brodę, na nogach grube skarpety i stare
wysłużone buty, a dłonie osłonięte rękawicami z wełny. Policzki i nos poczerwieniały mu od
mrozu. Staruszek zmrużył oczy, popatrzył na wszystkich, po czym wytarł nos rękawicą i z jękiem
odstawił ciężki worek.
- Ach, nie, doprawdy, to chyba Święty Mikołaj! - odezwał się majster i pospieszył w stronę
gościa. - Z daleka przybywasz? Wyglądasz na zmęczonego. Spocznij sobie.
Staruszek usadowił się z dużym trudem, jakby bolało go w krzyżu.
Elise zerknęła na Pedera, który stał nieruchomo wpatrzony w tajemniczego gościa. W jego
oczach lęk mieszał się z radością i ciekawością. Przeniosła spojrzenie na Kristiana, który trzymał na
rękach Jensine, a na jego zadowolonej twarzy zauważyła błąkający się uśmiech.
Evert zmarszczył czoło, jakby ważył wszystkie za i przeciw. Mierzył Mikołaja od stóp do
głów, szukając czegoś, co dałoby mu odpowiedź.
Popatrzyła następnie na inne dzieci. Olaug uchwyciła się mocno pana Olsena i schowała się
za jego plecami, a Jenny i Jorund szeptały coś między sobą ożywione.
Nagle Isac się rozpłakał. Hugo i Jensine spojrzeli na niego z przestrachem i po chwili
zawtórowali mu płaczem. Hugo przywarł twarzą do szyi mamy i płakał tak rozdzierająco, że Elise
uznała, że lepiej będzie wyjść z nim do salonu. Tuż za nią zjawił się Kristian ze szlochającą Jensine
i niania, która trzymała na rękach Isaca.
- Nie ma się czego bać, Hugo - usiłowała uspokoić synka Elise. - To miły staruszek, Święty
Mikołaj, który przynosi wszystkim prezenty. Może i dla ciebie coś ma?
Wreszcie cała trójka przestała płakać. Malcy wyciągnęli szyje, by zobaczyć, co robi
Mikołaj, a kiedy odkryli, że rozdziela wszystkim dzieciom paczuszki, Isac zażądał, by go postawić
na podłodze. Trzymając nianię mocno za rękę, powoli podkradł się bliżej.
Hugo obserwował go uważnie, ale nie dawał znaku, że chce zejść. Elise i Kristian
powolutku poszli za Isakiem. Isac chyba w końcu przezwyciężył strach, bo przyspieszył, wyraźnie
pragnąc też dostać paczuszkę od Mikołaja.
Ku zdumieniu Elise Hugo nagle się ożywił, a gdy go postawiła na podłodze, pobiegł wraz z
Isakiem do pozostałych dzieci. Tylko Jensine wolała pozostać bezpiecznie na rękach u Kristiana.
- Wydaje mi się, że Hugo powoli staje się znów sobą - rzekła z uśmiechem Elise. - Nigdy
bym nie uwierzyła, że się odważy pobiec do Mikołaja.
- Ani ja - potwierdził Kristian, kręcąc głową, a nachyliwszy się, szepnął Elise do ucha: -
Przebrał się czy naprawdę tak wygląda?
- Co za głupie pytanie! Nie widzisz, że to prawdziwy Święty Mikołaj?
Tymczasem podbiegli do nich Peder z Evertem.
- Zobaczcie, co dostaliśmy! W każdej torebce jest pomarańcza, jabłko, migdały i czekolada!
- wołał Peder, a oczy mu błyszczały. - Pospiesz się, Elise! Na pewno też dostaniesz. Staruszek jest
zmęczony i bolą go nogi. Słyszałem, jak mówił majstrowi, że nie może zostać tu zbyt długo, bo
musi zawieźć łakocie do innych domów. Na dworze czekają na niego sanie. Jechał aż z
Gudbrandsdalen. Zapytałem, czy zna tego Mikołaja z kościoła Sagene, ale pokręcił głową.
- Nie bałeś się do niego odezwać? - spytała Elise, tłumiąc uśmiech.
- A czemu miałbym się bać? On nie jest groźny! To poczciwy staruszek.
Kiedy Święty Mikołaj sobie poszedł, wśród gości zapanował nastrój podniecenia. Podczas
dzielenia paczek wszyscy zachowywali się zaskakująco cicho. Teraz rozgadali się za to na dobre i
śmiali się głośno, przekrzykując nawzajem. Zajadali się migdałami i czekoladą, chwaląc przyjęcie
świąteczne u Hildy.
Ciotka Ulrikke, tryskając humorem, usadowiła się pomiędzy swoimi adoratorami. Pan
Wang-Olafsen chyba jednak nie bawił się w jej towarzystwie tak dobrze jak ostatnio, kiedy
odwiedził ich na Hammergaten.
Nic dziwnego, pomyślała Elise. Pewnie rzadko dopuszczany jest do głosu, zresztą trudno mu
konkurować z opowieściami Thoresena o jego niebezpiecznych morskich podróżach pośród
sztormów i wichrów, a także przygodach w Ameryce.
Wniesiono filiżanki do kawy i uginające się patery z ciastkami. Goście wpatrzeni w
smakowite ciasta gwałtownie umilkli. Było tu dwanaście rodzajów ciastek świątecznych, między
innymi ciasteczka maślane, pulchne oponki, ciasteczka z migdałami, chrupiące oblaty. Kawa była
mocna, świeżo zaparzona. W błyszczących srebrnych cukiernicach podano kostki cukru, a w
srebrnych dzbanuszkach śmietankę.
Majster sprawiał wrażenie, że świetnie się bawi. Stanął teraz w szerokich drzwiach
pomiędzy salonami z książką w ręku, a gdy ucichło, przemówił:
- Pomyślałem sobie, że kiedy będziecie się częstować ciastem i kawą, przeczytam wam
pewną opowieść wigilijną. Jak z pewnością wiecie, w naszym kraju panowały kiedyś pogańskie
przesądy i w wielu miejscach jest tak nadal. W noc wigilijną szczególnie groźne były demony
prowadzące dzikie łowy. Po nieboskłonie gnały orszaki zabijaków, morderców, pijaków i ladacznic
na ziejących ogniem koniach, dopuszczając się przemocy i szkodząc wszędzie, gdzie to możliwe.
By się przed nimi ochronić, na drzwiach malowano smołą, węglem lub krwią z uboju znak krzyża.
Wierzono także, że w noc wigilijną zmarli wracają do swoich dawnych domów i świętują razem z
krewnymi. Dlatego domownicy, udając się na spoczynek, pozostawiali na stole jedzenie. Wielu
zostawiało też wolne łóżko i wolne krzesło.
- U nas też tak robiliśmy! - wtrąciła ożywiona pani Jonsen. - Pamiętam, jak nie mogłam
zasnąć i podglądałam puste łóżko, a raz to nawet zauważyłam kładący się tam cień. To musiała być
moja babcia, która umarła przed moim urodzeniem.
Wszyscy popatrzyli ze zgrozą na panią Jonsen. Pomyśleć, że w noc wigilijną widziała swą
zmarłą babkę, która przyszła ułożyć się w swoim łóżku!
Elise zerknęła na Pedera, który był z nich najbardziej strachliwy. Oby tylko nie miał potem
koszmarów w nocy!
Majster pokiwał głową.
- Wiele osób przeżyło podobne historie. A teraz przeczytam wam Starodawną Wigilię.
Niektórzy z was na pewno ją wcześniej słyszeli, dla mnie jednak wciąż jest ciekawa i trzyma w
napięciu za każdym razem, gdy ją czytam. Zwłaszcza że często bywam w Kościele Naszego
Zbawiciela na rynku Stortorvet i jestem niemal pewien, że widywałem madame Evensen.
Madame Evensen, kobieta w sile wieku, postanowiła w wieczór wigilijny, że następnego
ranka wybierze się na nabożeństwo. Kiedy się obudziła, podłogę rozświetlał blask księżyca. Wstała,
by sprawdzić, która godzina, i zauważyła, że zegar stanął, a jego wskazówki wskazują wpół do
dwunastej. Podeszła do okna, a spojrzawszy w stronę kościoła, zauważyła, że w środku pałą się
światła. Obudziła więc służącą i kazała jej ugotować kawę, sama zaś ubrała się, wzięła psałterz i
udała się do kościoła. Na ulicach było cicho i pusto. Po drodze nie spotkała żywej duszy. Kiedy
weszła do kościoła, usiadła na tym samym miejscu, co zwykle. Rozejrzała się wokół i stwierdziła, że
zgromadzeni w kościele ludzie są jacyś dziwnie bladzi. Nikogo z nich nie znała, choć niektórych, jak
jej się zdawało, widywała już wcześniej, tylko że nie mogła sobie przypomnieć kiedy. Pastor wszedł
na ambonę, ale nie był to żaden z miejscowych pastorów, tylko jakiś wysoki blady duchowny.
Wygłosił piękne kazanie, a w kościele było cicho, nie słychać było pokasływania, smarkania, jak to
zwykle na nabożeństwie świątecznym. Było tak cicho, że madame Evensen ogarnęła groza. Kiedy
zabrzmiał śpiew, nachyliła się nad nią jakaś kobieta i wyszeptała: „Otul się porządnie peleryną i
czym prędzej wyjdź, bo jeśli zostaniesz tu do końca, nie ujdziesz z życiem. To zmarli odprawiają
swoją mszę.
Nagle rozległo się pochlipywanie. Przestraszona Olaug wdrapała się na kolana panu
Olsenowi i wyszeptała żałośnie:
- Boję się.
- Cii - surowo upomniała ciotka Ulrikke. - Chcę posłuchać do końca.
Madame Evensen przestraszyła się - podjął opowieść pan Paulsen. - A kiedy zerknęła na
kobietę, która ją ostrzegła, rozpoznała w niej sąsiadkę, która umarła przed wielu laty. Rozejrzawszy
się wokół po kościele, uświadomiła sobie, że widziała niejednego z wiernych, a także pastora, tylko
że oni nie żyją już od wielu lat. Ogarnął ją przeraźliwy strach i poczuła, jak przenika ją lodowaty
chłód. Otuliła się peleryną, tak jak jej kazała sąsiadka, i skierowała się do wyjścia, ale wtedy
wydało jej się, że wszyscy odwrócili się i usiłowali ją pochwycić. Nogi się pod nią ugięły i omal nie
upadła na posadzkę. Kiedy wydostała się na schody kościelne, poczuła, że zmarli ciągną ją za
pelerynę. Rzuciła więc pelerynę i pognała w te pędy do domu, a kiedy już była przy drzwiach do
swego budynku, usłyszała, jak zegar wybija godzinę pierwszą. Półżywa ze strachu dostała się do
środka. Rankiem, gdy wierni udali się na nabożeństwo, znaleźli na schodach kościelnych podartą
na strzępy pelerynę.
Peder podniósł nagle obrus i zawołał:
- Ktoś ciągnie mnie za nogi pod stołem.
Olaug wybuchnęła głośnym płaczem, a Jenny i Jorund wyglądały na mocno przestraszone.
- Proponuję, byśmy zakończyli czytanie strasznych opowieści i pobawili się trochę -
odezwała się Hilda. - Kto chce, zapraszam do biblioteki. Przesuniemy choinkę i będziemy się bawić
w Budujemy mosty dla pana starosty, Za górami za lasami i w Weź ten pierścień i niech krąży.
Było już późno, gdy przyjęcie dobiegło końca i goście zebrali się do wyjścia. Majster oddał
do dyspozycji swoje sanie dla starszych lub tych, którzy nie mieli siły iść pieszo. Ku zdumieniu
Elise ciotka Ulrikke oświadczyła głośno i wyraźnie, że zamierza wrócić do domu spacerem.
Chętnie zaczerpnie świeżego powietrza, a ponadto potrzebuje trochę ruchu.
Szli w dół wzgórza Aker dużą gromadą do Maridalsveien, gdy minęły ich sanie.
Torkild odwrócił głowę.
- Gdzie się podział mój teść? Elise uśmiechnęła się.
- Idzie za nami z ciotką Ulrikke.
- Dla niej to chyba dość daleko iść na piechotę do domu? Da radę?
- Wydaje mi się, że dziś wieczór ciotka Ulrikke poradzi sobie ze wszystkim. Zresztą jest pod
dobrą opieką.
6
Johan przerwał na chwilę i nastawił uszu. Czyżby piętro niżej słychać było kroki?
Nie, pewnie tylko mu się zdawało. Zarówno profesor, jak i pozostali studenci opuścili
pracownię już dawno, jemu zaś pozwolono zostać trochę dłużej. Miał nadzieję, że uda mu się
dokończyć to, nad czym pracował. Obiecał profesorowi, że nie zapomni zamknąć za sobą.
Dawno już skończył szkic pomysłu swojej rzeźby Cierpienie i figury z drewna
przedstawiającej przemarzniętego chłopca roznoszącego gazety. Wiszący na ścianie zegar z wa-
hadłem wskazywał godzinę piętnaście po dziewiątej, Johan jednak nie zamierzał jeszcze
wychodzić.
Popatrzył na dzieło profesora, gipsową głowę kobiety. Owszem wykonana została
poprawnie, ale coś w twarzy mu się nie podobało. Coś przy ustach. Wyobraził sobie, że modelka
nie mogła być dobrą matką ani żoną. Albo była to kobieta niezamężna, bezdzietna i zgorzkniała,
albo surowa, wiecznie strofująca matka, która znajdowała nieustannie powody, by karać swoje
dzieci.
Przed południem wpadł mu do głowy pewien pomysł i nie dawał mu spokoju. Chciał
wyrzeźbić w glinie naturalnej wielkości głowę Elise. Gdyby zapytał profesora, ten by mu nie
pozwolił, dobrze o tym wiedział. Ten nowy profesor wydawał się oburzony, że Johanowi
pozwalano wcześniej wykonywać prace, jakie jego zdaniem mogą wykonywać wyłącznie
wykształceni rzeźbiarze. Powtarzał mu nieustannie, że powinien więcej czasu poświęcić na szkice i
rzeźbienie w drewnie, zanim przejdzie do trudniejszych zadań.
Johan usiłował mu wyjaśnić, że zarówno poprzedni francuski profesor, jak i ten z Norwegii,
pozwalali mu sięgać po inne techniki i nigdy tego nie żałowali, ale to nie pomogło. Obecnie wolno
mu było wyłącznie wykonywać szkice i pomagać samemu mistrzowi.
Johan zaczął pracę natychmiast po wyjściu pozostałych studentów z pracowni i już od
czterech godzin nad tym ślęczał. Jeśli poświęci całą noc, może uda mu się skończyć do rana. Gdyby
rzeźba mu się udała i zaimponowałby profesorowi, to kto wie, czy ten nie pozwoliłby mu później
rzeźbić w glinie.
Bez trudu przywołał z pamięci obraz Elise. Robił to każdego wieczoru, gdy kładł się spać.
Rozmyślał, co powiedzą sobie pierwszego wieczoru po jego powrocie do domu. Słyszał niemal jej
głos, widział uśmiechnięte oczy, dołeczki w policzkach i miękkie usta. Miała wysokie czoło, a
kiedy zaczesywała włosy do tyłu i związywała je w węzeł na karku, jej twarz nabierała
szlachetnego piękna, zupełnie jak u greckich bogiń czy u Nefretete.
Burczało mu w brzuchu, ale szkoda mu było tracić czas na jedzenie. Zresztą miał tylko dwie
suche kromki w kieszeni kurtki. Wreszcie czuł, że udało mu się wyrazić to, co chciały Nie może
przerwać teraz, jak mu tak dobrze idzie, bo kto wie czy wnet go nie opuści wena twórcza.
Starał się od siebie odsunąć wszystkie inne myśli i skupić się wyłącznie na rzeźbieniu.
Mimo to raz po raz przypominał mu się Francuz Pierre. Dwukrotnie po tym, gdy w końcu wrócił do
zdrowia po upadku ze schodów przy kościele Sacré-Coeur, miał wrażenie, że ktoś go śledzi
wieczorami, kiedy wracał do domu. Za każdym razem oglądał się za siebie i widział jakąś ciemną
postać, chowającą się pospiesznie w bramie.
Prosił Michelle, by wyjaśniła wszystko swojemu byłemu narzeczonemu. Tłumaczył, że nie
smali do niej cholewek, że jest zaręczony z inną kobietą, ale wcale nie był pewien, czy Michelle to
przekazała. Zachowywała się tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, jak groźny mógł być dla Johana
tamten upadek. Przeczuwał nawet, że jest jej na rękę, by Pierre sądził, że coś ją łączy z Johanem.
Może chciała się w ten sposób pozbyć natręta, tyle że to przynosiło całkowicie przeciwny skutek.
Odgonił od siebie tę myśl i skupił się, by wydobyć szlachetne rysy Elise i wyraz jej twarzy.
Niepokoił się, że są od siebie tak daleko. Na świecie zapanował chaos. Na wschodzie toczy
się wojna pomiędzy Japonią a Rosją. Gazety rozpisywały się o silnym trzęsieniu ziemi w Mesynie
czwartego dnia świąt. Szacowano, że śmierć poniosło prawie sto tysięcy osób! Ludzie wieszczyli
rychły koniec świata, gdy usłyszeli, że kometa Halleya lśni na zachodnim niebie niczym krzew
gorejący W Luwrze dokonano kradzieży obrazu Mona Liza, a w Wenecji w bazylice świętego
Marka runęła wieża z zegarem. Czy to także nie jest znak zbliżającego się Sądu Ostatecznego?
W domu nad rzeką Aker rzadko dochodziły do nich wieści z dalekiego świata. W gazecie
„Svasrta" czasem pojawiały się krótkie wzmianki, ale mało kto się tym przejmował. Dość mieli
własnych zmartwień.
Twarz Elise zaczynała nabierać kształtów. Wydawało mu się, że uzyskał idealną formę nosa
i oczu, teraz ważne, aby równie ładnie wyszły usta.
Bolało go w krzyżu, był spragniony i głodny, ale nie zamierzał się poddać, póki nie
dokończy dzieła.
Zegar z wahadłem wskazywał za dziesięć dwunasta. Nad Paryżem zapadła noc. Tu, w tej
północnej dzielnicy miasta, nie toczyło się gwarne życie nocne. Mieściły się tu raczej obskurne
knajpy, a dziwki kryły się w bramach lub za uchylonymi drzwiami. Tylko niektóre wyglądały przez
okna i kusiły przechodniów. Rozpusta odbywała się w ukryciu.
Nie było sensu wracać teraz do domu. Zrobi tak, jak zaplanował: gdy najdzie go zmęczenie,
położy się na podłodze i prześpi się przez parę godzin. Póki co, ogarnięty zapałem, nie odczuwał
znużenia.
Z każdą godziną twarz coraz bardziej przypominała twarz Elise, co jego samego wprawiło w
zdumienie. Nie przypuszczał, że potrafi tak wiernie oddać oryginał.
- To jest moje najdoskonalsze dzieło sztuki - mruknął półgłosem do siebie. - Jeszcze nigdy
nie stworzyłem czegoś równie znakomitego.
Gdyby pokazał to w Kristianii czy Kopenhadze, być może wcale nie musiałby wyjeżdżać do
Paryża.
Wiedział, że to miłość do Elise obudziła w nim wenę twórczą. Gdyby nie ta dojmująca
tęsknota za ukochaną, nie zdołałby stworzyć czegoś podobnego.
Kiedy siedział w więzieniu Akershus, smutek i rozczarowanie wyzwoliły w nim moc
twórczą. Potem pojawiły się znów dobre uczucia. W Kopenhadze: mieszanka smutku, tęsknoty,
gniewu i irytacji. Agnes budziła w nim zdenerwowanie i pogardę, dzięki małemu Larsowi
zrozumiał, czym jest miłość ojcowska, a teraz wszystkie uczucia zebrały się w jedną gwałtowną
tęsknotę za Elise.
Przechylił głowę i uśmiechnął się. Tak, jej usta są dokładnie takie, pomyślał zadowolony.
Miał niemal ochotę pochylić się, by je pocałować.
Zegar na ścianie wskazywał piętnaście po drugiej.
Kiedy następnym razem spojrzał na zegar było za dziesięć czwarta. Rzeźba głowy była
właściwie gotowa. Spojrzał uważnie, dokonując surowej oceny, i uznał, że trzeba zmniejszyć nieco
ucho i być może zwęzić nos. Glina zaczynała wysychać zwłaszcza w miejscach, z którymi uporał
się w pierwszej kolejności. W pracowni było ciepło, bo dorzucał do pieca przez całe popołudnie i
noc. Spodziewał się, że dostanie burę i przyjdzie mu zapłacić za opał, ale się tym nie przejmował.
Kręciło mu się w głowie, wszystko mu falowało przed oczyma i miał wrażenie, że ściany go
duszą. Wytarł ręce z gliny i podszedł do wieszaka, gdzie wisiała jego kurtka. Wyjął z kieszeni dwie
kromki zawinięte w szary papier. Popił wodą i próbował zjeść suchy chleb, choć jedzenie rosło mu
w ustach. Głód ustąpił miejsca mdłościom.
W końcu Johan położył się na podłodze. Nie zamierzał spać, chciał tylko odpocząć przez
chwilę, póki nie ustaną zawroty głowy. Na stole paliła się świeca łojowa umieszczona bezpiecznie
w cynowym świeczniku.
Zamknął oczy, ociężały i pozbawiony sił. Zdawało mu się, że zapada się w miękki i
przyjazny mrok. Nim zmorzył go sen, zdążył jeszcze pomyśleć, że przecież nic się nie stanie, jeśli
zdrzemnie się na parę minut.
Obudził się gwałtownie i wstrzymując oddech, wytężył słuch. Teraz słyszał już wyraźnie
odgłosy piętro niżej.
7
Elise dorzuciła polano do pieca i trzęsąc się z zimna, mocniej otuliła się szalem. Kuchenne
okno pokryło się grubą warstwą lodu i nie dało się nawet wyjrzeć przez szyby. Biedny Kristian,
który po szkole pracował w tym mrozie jako pomocnik woźnicy!
Ciotka Ulrikke siedziała w saloniku i pisała list do swej przyjaciółki z Niemiec. Elise
zaczęła pisać do teścia, szło jej jednak opornie. Hugo i Jensine marudzili, oboje się przeziębili i źle
sypiali w nocy. Jej też marzły stopy. Chłód ciągnął od nieszczelnych drzwi kuchennych. Nic
dziwnego, że dzieci się przeziębiły, skoro większość czasu spędzały na zimnej podłodze.
Miała ochotę napisać optymistyczny list do pana Ringstada, ale jakoś nie była w nastroju.
Choć mogła napisać
o przyjęciu świątecznym u Hildy. Najchętniej wspomniałaby o ciotce Ulrikke i Thoresenie.
O ciotce, która chichotała
i rumieniła się jak młoda dziewczyna, i jej adoratorze, który obsypywał ją komplementami.
Nie wiedziała tylko, czy starczy jej odwagi. Hugo Ringstad może doznać wstrząsu albo popaść w
głęboki smutek w związku z beznadziejną sytuacją, w jakiej sam się znalazł. Dla niego musiały to
być smutne święta.
Z zewnątrz doleciał ją odgłos kroków, zapewne pani Jonsen. Niesamowite, że chce jej się
wychodzić z domu w taki mróz! Pospieszyła otworzyć jej drzwi, by szybko ją wpuścić do środka.
- Uff! Ale zimnisko! Szczypie w nos i przenika biedaka do szpiku kości. Napaliłam w piecu
o piątej, zaraz jak wstałam, ale wciąż się jeszcze nie nagrzało.
- Dlaczego wstała pani tak wcześnie?
- Śniło mi się, że Torleif zdarł mi z głowy szlafmycę i wyzwał mnie za to, że nie
ugotowałam mu kawy przed wyjściem do pracy. - Zaśmiała się. - Nie spotkałaś go, Elise, ale mój
mąż nie należał do zbyt dobrodusznych.
Usiadła ciężko na stołku w kuchni, ale nie zdjęła rękawic.
Elise siadła obok i popatrzyła na nią. Zawsze się dziwiła, że pani Jonsen nie musi pracować,
a starcza jej pieniędzy na jedzenie i czynsz. Słyszała, że jej mąż był właścicielem niewielkiego
warzywniaka w Bjølsen. Może był też właścicielem jakiegoś gospodarstwa na wsi, a pani Jonsen
otrzymuje pieniądze za dzierżawę gruntów? - zastanawiała się.
- Ale nie dlatego przyszłam. Mam dla ciebie smutną wiadomość. Wczoraj umarł synek
Ansgara Mathiesena.
Elise przerażona zakryła dłonią usta.
- Umarł?
Pani Jonsen potwierdziła.
- Najpierw chorował na odrę i przez długi czas był bardzo słabowity, wreszcie dostał
zapalenia płuc! Nie było ratunku, taki był mały i wychudzony.
- Widziała go pani?
- Tak, pobiegłam wprost do nich, gdy tylko usłyszałam o tym w sklepie. Ludzie ciągną tam
nieprzerwanym strumieniem i kładą gałązki i świąteczne ozdoby przy otwartej trumnie, którą
ustawiono w salonie. - Wytarła rękawicą łzę, która zakręciła jej się w oku. - Był taki bledziutki i
chudziutki, biedaczek. Zrozpaczona matka zanosiła się płaczem, że aż serce pękało, gdy człowiek
to słyszał. A babcia chłopca siedziała na krześle nieruchomo i wyglądała jak posąg cmentarny.
- To straszne! - westchnęła Elise. Przypomniała sobie, jak spotkała Helene z wózkiem na
moście Beierbrua. Żona Ansgara wprost promieniała wtedy szczęściem i z dumą
pokazywała synka. Czyż nie jest śliczny? - pytała, odsuwając na bok małą kołderkę, by Elise także
mogła popatrzeć na jej cudo. Spod błękitnej czapeczki maleństwa wystawał kosmyk rudych jak u
Hugo włosów.
Cokolwiek by sądziła o Helene i Ansgarze, szczerze współczuła im tej tragedii.
- Dla nich to gorsze niż dla rodziców tych dziewczynek, które utopiły się w rzece -
stwierdziła pani Jonsen. - Przecież mieli tylko to jedno dziecko i nie wiadomo, czy będą mieli
więcej. Wiesz, że ja też miałam córeczkę. Żyła tylko trzy dni. Więcej już dzieci nie urodziłam -
dodała pani Jonsen przygnębiona. - A mój stary orzekł, że gdyby wiedział, iż się do tego nie nadaję,
toby się ze mną nie ożenił.
- Jak mógł tak powiedzieć? To okropne! - oburzyła się Elise. Pani Jonsen tylko wzruszyła
ramionami.
- Mężczyźni już tacy są. - Podniosła się ze stołka i dodała: - Muszę już iść, Elise. Wybieram
się do pani Evertsen. Chciałam tylko powiadomić cię o tym, co się stało. Pozdrów ode mnie ciotkę.
Kiedy wyszła, Elise zamyśliła się nad losem Helene i Ansgara. To straszne stracić jedyne
dziecko, ale przecież niekoniecznie muszą podzielić los pani Jonsen. Większość ludzi miała kilkoro
dzieci, a niektórzy nawet zbyt liczną gromadę.
Dokończyła pisać list do pana Ringstada i włożyła do koperty. Hugo i Jensine uspokoili się
nieco, gdy wypili gorące kakao i teraz bawili się grzecznie w swoim kąciku. Może uda jej się
popracować trochę nad powieścią, skoro w domu panuje spokój. Uznała, że nie ma sensu znosić
ciężkiej maszyny do pisania, gdyż nie ma jej gdzie postawić. W nocy przyszedł jej do głowy
pewien pomysł. Wiedziała, że jeśli nie zanotuje go od razu, to zapomni. Kiedy jednak sięgnęła po
brulion i na pół gotowy rękopis, usłyszała znów chrzęst śniegu za oknem. Westchnęła,
zastanawiając się, w jaki sposób inni pisarze znajdują czas na pisanie.
Tymczasem przez uchylone drzwi wetknął głowę Thoresen i rozejrzał się po kuchni.
- Jest w domu? Elise pokiwała głową.
- Proszę szybko do środka, bo ciągnie mróz! Zatrzasnął za sobą drzwi i tupiąc nogami,
strząsnął śnieg
z butów.
- Jest w salonie? - dopytywał się.
- Tak, pisze list do swojej przyjaciółki z Niemiec.
- Zna języki obce?
- Niemiecki w każdym razie zna.
- Jezus Maria, cóż to za dama! Do tego uczona - uśmiechnął się.
Elise podeszła do drzwi prowadzących do salonu.
- Domyślam się, że nie mnie przyszedł pan odwiedzić. Zapowiem pana - powiedziała i
uchyliła drzwi.
- Ciociu Ulrikke, masz gościa!
- Gość, do mnie? - zdziwiła się ciotka, odwracając głowę.
- Przyszedł pan Thoresen, ojciec Anny.
Ciotka oblała się rumieńcem. Wstała powoli, nagle dziwnie zakłopotana.
- Bądź tak miła i zagotuj kawy, Elise. I powiedz mu, by wszedł. Elise odwróciła się do
Thoresena i odrzekła:
- Może pan wejść.
Była zawiedziona, że gdy wszedł do salonu, starannie zamknął za sobą drzwi. Chętnie
podejrzałaby, jak tych dwoje się zachowuje i o czym rozmawiają.
Wścibska baba! - nakrzyczała na siebie w duchu.
Ale co w tym dziwnego, że jest ciekawa? Przecież nieczęsto się zdarza być świadkiem
romansu między starą panną nie pierwszej młodości utracjuszem, który miał naraz dwie żony!
Szybko podgrzała kawę w czajniku, bo jeszcze nie do końca wystygła po śniadaniu. Na tacy
postawiła dwie odświętne filiżanki, cukierniczkę i dzbanuszek ze śmietanką, po czym zapukała do
drzwi i weszła do środka.
Siedzieli oboje na brzegu łóżka i chyba się nie spodziewali jej tak szybko, bo odskoczyli od
siebie speszeni. Policzki ciotki płonęły, a Thoresen uśmiechał się od ucha do ucha.
- Ależ moja droga, tak szybko ugotowałaś kawę? - spytała ciotka.
- Podgrzałam tylko tę, co została w czajniku. Zrobić coś do jedzenia?
- Nie, dziękuję, to znaczy może pan Thoresen jest głodny? - dodała, posyłając mu pytające
spojrzenie.
- Nie jadłem śniadania, więc nie odmówię kromki chleba. Elise odwróciła się i wyszła do
kuchni. Gdy zamykała drzwi, usłyszała jak Thoresen mówi:
- Przynajmniej pozbędziemy się jej na chwilę. - A jego słowom towarzyszył chichot ciotki.
Zachowują się, jakby mieli po czternaście lat, pomyślała Elise nieco wzburzona, ale zaraz
zakryła usta dłonią, by nie! wybuchnąć głośnym śmiechem.
Nie spiesząc się, ukroiła dwie kromki chleba i posmarowała serem topionym jedną, a drugą
polała syropem.
- Ja też chcę jeść! - zawołał Hugo.
- Sine też! - zawtórowała mu siostra marudnym głosem, szybko drepcząc za bratem.
- Oboje zaraz dostaniecie, tylko zaniosę jedzenie panu Thoresenowi.
Nadal siedzieli obok siebie na brzegu łóżka, ale tym razem nie odskoczyli nerwowo na
widok Elise. Ciotka Ulrikke wydawała się nieco speszona, ale ponieważ Thoresen obejmował ją
ramieniem, trudno jej było się uwolnić.
Elise postawiła talerz na stole, który ciotka wcześniej przysunęła spod okna. W kącie stała
choinka. Ciotka chciała ją właściwie wyrzucić już pierwszego dnia świąt, uważając, że zagraca
pomieszczenie, ale chłopcy ją ubłagali, by pozostawić drzewko w domu przez trzynaście dni, jak
nakazywała tradycja. Każdego wieczoru wynosili ją do kuchni, a za dnia wstawiali z powrotem do
salonu.
Thoresen spojrzał na Elise i rzekł obrażonym głosem:
- Twoja ciotka mówi, że musi wracać niebawem do domu. Podobno nie chcesz jej tu dłużej
gościć, bo potrzebujesz miejsca do pisania. Mogłabyś być nieco bardziej wspaniałomyślna, Elise,
skoro masz do dyspozycji cały dom.
- Nie kazałam cioci wyjeżdżać. Mogę się przenieść z maszyną do pisania do kuchni.
- A po co ci zaraz maszyna? Nie masz ołówka?
Elise zacisnęła usta i nie odpowiedziała, zastanawiając się, jak ciotka Ulrikke mogła ulec
urokowi takiego głupca. Zaśmiał się.
- Teraz to wyglądasz jak skwaszona stara baba. Nie domyśliłaś się, że tylko sobie
żartowałem? Trzeba mieć trochę humoru, bo inaczej smutno by było na tym świecie! Wstaw
maszynę do kuchni, Elise. Możesz tam sobie siedzieć i pisać o miłości między piękną damą a
uwodzicielem, który wie, jak należy się obchodzić z kobietami.
Elise uśmiechnęła się i ich opuściła, zamykając za sobą drzwi. Stała przez chwilę całkowicie
zaskoczona, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Czy to coś poważnego? Czy ciotka Ulrikke mogłaby związać się z takim mężczyzną jak
Thoresen?
8
Johan w jednej chwili oprzytomniał. Wstał i wstrzymał oddech. Teraz słyszał już wyraźnie,
że ktoś zmierza w stronę pracowni.
Drzwi były zamknięte, ale gdyby komuś zależało, bez trudu włamałby się do środka. Nigdy
wcześniej się tym nie martwił, bo zazwyczaj nikt poza studentami i profesorem nie wspinał się tak
wysoko. Zresztą, co tu można ukraść? Prace, które miały jakąś wartość, profesor umieszczał w
bezpiecznym miejscu.
Ogarnął go jednak niepokój.
Przez chwilę stał na środku, nie wiedząc, co robić. Świeca się dopalała, a na dworze wciąż
panowały ciemności.
Zerknął na zegar z wahadłem. Za dziesięć szósta? Tak długo spał?
Żaden ze studentów nie przychodził do pracowni wcześniej niż o ósmej, a profesor zwykle
zjawiał się o dziewiątej.
Może to stróż zauważył światło w oknie i przestraszył się, że ten, kto wychodził ostatni,
zapomniał zdmuchnąć świecy?
Na pewno da się to jakoś wyjaśnić. Przecież złodziej nie zjawiałby się o szóstej rano. Do
włamań dochodziło przeważnie wieczorem albo w nocy.
A jeśli to Pierre? - przestraszył się i ciarki mu przeszły po plecach. Może Michelle
zaniepokoiła się, że nie wróciłem i opowiedziała o tym swojemu byłemu narzeczonemu? Pierre
mógł dojść do przekonania, że nadarza się znakomita okazja, by dać mi kolejną nauczkę. Ostatnio
omal nie pozbawił mnie życia. Strach pomyśleć, co mu teraz przyjdzie do głowy.
Kroki były powolne i ciężkie. Złodziej by chyba tak nie szedł? Ucichło na chwilę, a potem
znów dało się słyszeć wyraźnie, że ktoś się zbliża i lada chwila dotrze na górę.
W porównaniu do Kristianii Paryż był dużym miastem i codziennie dochodziło tu do
przestępstw. Johan rozejrzał się wokół, szukając czegoś, czym mógłby się obronić.
Jeśli napastnik będzie sam i nie uzbrojony, to do diabła, nie dam mu się tak łatwo' Jestem
wyższy i silniejszy niż większość Francuzów! - dodawał sobie otuchy i sięgnął po jeden z młotków
leżący wśród innych narzędzi na stole.
Wyszedł po cichu do korytarzyka i przywarł do ściany.
Intruz dotarł już do drzwi pracowni. W przejmującej ciszy Johan usłyszał jego ciężki
oddech. Albo się zmęczył, albo to nie jest żaden młodzik, pomyślał. Czego chce?
Mimowolnie uchwycił mocniej trzonek młotka.
Drgnął, bo ten ktoś włożył klucz do zamka. To na pewno stróż! Johan odetchnął z ulgą i
opuścił młotek. Po chwili drzwi się powoli otworzyły i stanął w nich profesor.
Johanowi zrobiło się nieprzyjemnie. Prędzej czy później profesor zorientowałby się, że
Johan spędził noc w pracowni, zwłaszcza gdyby zobaczył wyrzeźbioną głowę kobiety. Miał jednak
nadzieję, że zdąży po sobie uprzątnąć, zanim profesor się pojawi. Zamierzał poczekać do
popołudnia i dopiero wtedy pokazać mu swoje dzieło i przyznać się do winy. O poranku profesor
miał zazwyczaj kiepski humor i nie warto było go w ogóle o cokolwiek pytać, zanim nie wypije
paru kubków kawy.
- Monsieur Thoresen? - Profesor wydawał się na równi przestraszony. - Już pan przyszedł?
Johan nie miał wyjścia. Nie potrafił kłamać. Jąkając się, wyjaśnił zawstydzony, że spędził w
pracowni całą noc, żeby dokończyć pracę.
Profesor aż poczerwieniał ze złości.
- Okazałem panu dobrą wolę i pozwoliłem zostać trochę dłużej, pan tymczasem nadużył
mojego zaufania i pozwolił sobie tu przenocować, choć doskonale wie, że surowo tego zabraniam!
- Bardzo przepraszam, panie profesorze. To się już więcej nie powtórzy. Nie zamierzałem
zostawać na noc, ale całkiem pochłonęła mnie praca, a gdy się ocknąłem, okazało się, że już dawno
minęła północ. Położyłem się na chwilę na podłodze, by odpocząć i zasnąłem.
Profesor burknął coś niezadowolony, ale się uspokoił. Powiesił na wieszaku kapelusz i
płaszcz, po czym wszedł do pomieszczenia pracowni.
Teraz zobaczy, pomyślał Johan, a strach mieszał się w nim z napięciem i nadzieją. Był
pewien, że profesor pozna się, że to dobra rzeźba, choć na pewno rozzłości się, że Johan
zlekceważył jego polecenie, by skupić się na szkicach i rzeźbieniu w drewnie.
Profesor zatrzymał się gwałtownie na środku pomieszczenia, a jego spojrzenie powędrowało
w stronę stołu, gdzie dogasająca świeca rzucała ostatni blask na głowę z gipsu, która w tej
zanikającej poświacie jakby ożyła. Płomień mignął i zgasł, a pracownia pogrążyła się w ciemności.
- Poszukaj zapałek! - zabrzmiał ostro niecierpliwy głos profesora.
Johan po omacku znalazł zapałki i zapalił lampę naftową. Profesor stał przy stole wpatrzony
w dzieło swego studenta, a Johana rozpierała duma. Reakcja profesora świadczyła o tym, że jest
pod dużym wrażeniem. Jakież było jego zdumienie, gdy profesor obejrzał się raptownie i rzekł:
- Tym się pan zajmował przez całą noc? Czyż nie nakazałem panu wstrzymać się z
rzeźbieniem w glinie, aż panu na to pozwolę?
Johan spuścił głowę, czując dotkliwe rozczarowanie. Próbował jednak się tłumaczyć:
- Wykonałem już wiele rzeźb wcześniej, panie profesorze, zarówno w Kristianii, jak i w
Kopenhadze, a także u mojego poprzedniego profesora tu, w Paryżu. Bardzo bym chciał to
kontynuować.
- Teraz to ja jestem pańskim nauczycielem, panie Thoresen, i ja decyduję, co będzie pan
robił. Proszę przenieść tę pracę do pokoju obok i postawić obok innych prac przeznaczonych do
wypalenia. I niech pan wraca do swych zajęć. Dość już pan zmarnował czasu!
Johan przeniósł ostrożnie swoje dzieło do pomieszczenia obok i postawił na półce
naprzeciwko drzwi, gdzie dochodziło słabe światło lampy. Zerknął na twarz Elise i odniósł
wrażenie, że patrzy na niego zasmucona. Nie przejmuj się, Johan, zdawało się, że szepcze.
Najważniejsze, że mamy siebie.
Z trudem dotrwał do końca dnia. Zapał i radość całkiem z niego uleciały. Być może z
powodu zmęczenia i głodu. Postanowił, że wieczorem pozwoli sobie na porządny posiłek i
wcześniej położy się spać. Żaden ze studentów nie zauważył, że w sąsiednim pomieszczeniu
przybyła nowa rzeźba. Każdy był zajęty swoją robotą.
Popołudniu, nim Johan opuścił pracownię, zerknął jeszcze do pomieszczenia obok i
sprawdził, czy rzeźba stoi stabilnie. Zastanawiał się, czy profesor naprawdę każe ją wypalić, czy też
uzna, że nie jest warta tego zachodu.
Michelle ugotowała zupę na mięsie i opowiedziała, jak bardzo się o niego martwiła.
Wzruszyła go jej troska, ale nie był zadowolony z tego, że dziewczyna nawet nie próbuje ukryć, że
nadal coś do niego czuje.
Wcześnie się położył do łóżka i przespał całą noc, a gdy się obudził, poczuł się dużo lepiej.
Następnego dnia studentów powiadomiono, że pracownia będzie zamknięta do jedenastej.
Profesor miał się spotkać z jakimś klientem, a także czekał na dostawę różnych materiałów.
Na dworze panował chłód, ale nie wiało, a niebo było bezchmurne. Nastał trzeci dzień 1909
roku. Rozmyślał o tym wszystkim, co się wydarzyło w roku, który właśnie minął, i zastanawiał się,
co przyniesie ten nowy. Postanowił latem wrócić na stałe do domu, niezależnie od tego, jak mu się
ułoży przez najbliższe miesiące w Paryżu. Nie wytrzyma kolejnego roku bez Elise.
Jeśli nie nadaję się na rzeźbiarza bądź nie jestem dość dobry, by się utrzymać z tego zajęcia,
znajdę sobie inną pracę!, zadecydował.
Zatrzymał się gwałtownie przed wystawą sklepu z dziełami sztuki, bo dostrzegł piękną
rzeźbę z jasnordzawej terakoty. Stała zwrócona twarzą w jego stronę. Dumnie uniesiony
podbródek, długa prosta szyja, wysokie czoło, wąski nos i pełne usta.
- Elise...
Nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział to na głos, i aż drgnął, usłyszawszy swój głos.
9
Mogę udawać, że zachorowałam.
Elise zerkała przez szybę pomalowaną przez mróz, chuchając w zziębnięte dłonie. Tego
dnia miał się odbyć pogrzeb synka Ansgara i Helene. Słabo jej się robiło na samą myśl, że będzie
musiała uczestniczyć w tej smutnej uroczystości.
Przecież właściwie nie znam ich tak dobrze, usiłowała się tłumaczyć przed sobą, wiedziała
jednak, że nie zdoła tego uniknąć. Nie można nie pójść na pogrzeb przyjaciół, krewnych przyjaciół
czy znajomych. Pani Jonsen i ciotka Ulrikke przyjęły niemal za pewnik, że Elise pójdzie na
cmentarz.
Zobaczyła przez okno panią Jonsen, która kuląc się przed siarczystym mrozem, zmierzała w
stronę ich domu. Pewnie chciała, by Elise jej towarzyszyła.
- Jesteś pewna, ciociu, że nie będzie ci ciężko? - spytała Elise, odwracając się do ciotki
Ulrikke. - Poradzisz sobie sama z Hugo i Jensine?
- Oczywiście. Chyba zauważyłaś, jak się już wprawiłam.
- Ale jeśli Jensine zrobi kupę w majtki?
- To będzie tak chodzić, póki nie wrócisz. Pogrzeb przecież nie trwa wieki.
Ciotka Ulrikke dorzuciła drewna pod płytę kuchenki, nalała wody do czajnika i dosypała
dwie czubate łyżki kawy, którą Elise właśnie zmieliła w młynku.
Elise zerknęła na nią zdumiona, ale nie zdobyła się na to, by upomnieć ciotkę, że nie stać ich
na to, by każdego dnia pić świeżo zaparzoną kawę.
- Nie będzie za mocna? - rzuciła tylko.
Ciotka Ulrikke umknęła spojrzeniem, ale wyjaśniła:
- To nie tylko dla mnie. Pan Thoresen wspominał, że może wstąpi.
A więc to dlatego tak nalegała, bym wyszła z domu, zrozumiała Elise.
Włożyła płaszcz i otuliła szalem głowę i ramiona. Niech no tylko Asle Diriks spróbuje tu
jeszcze raz się pojawić i mnie obrażać, to każę mu przynieść kapelusz, którego nie zdążyłam zabrać,
uciekając od niego w popłochu!, zaklinała się, choć z drugiej strony miała pretekst, by kupić sobie
nowy. Tamten był już podniszczony i niemodny.
Tak naprawdę brakowało jej nie tylko czasu na takie zakupy, ale też musiała ostrożnie
planować wydatki. Na święta wydała znacznie więcej pieniędzy, niż zamierzała, a powinna być
bardzo oszczędna, nie mając pewności, kiedy znów zapłacą jej w wydawnictwie.
Pani Jonsen weszła do kuchni przemarznięta, z czerwonym nosem i oznajmiła od progu:
- Zapowiada się bardzo chłodny dzień, Elise! Pomyśl tylko, stać na cmentarzu i słuchać
kazania w taki mróz! Mam tylko nadzieję, że nie poprosili pań z Towarzystwa Misyjnego, by
uświetniły uroczystość śpiewaniem psalmów.
Idąc Arendalsgaten do kościoła Sagene, nie spotkały nikogo, ale gdy zbliżyły się do
cmentarza Północnego, zauważyły ludzi napływających ze wszystkich stron do kaplicy.
Elise szła tam niechętnie.
Nie ma nic gorszego niż dziecięce trumny, myślała, przypominając sobie małą Jensine,
córeczkę Hildy, tamtego dnia, gdy nagle przestała oddychać. Dzieci nie powinny umierać! Śmierć
jest dla starych ludzi.
W kaplicy nie miała nawet siły spojrzeć na Helene i Ansgara ani na panią Mathiesen, ale
gdy popatrzyła na małą trumienkę ozdobioną kwiatami i gałązkami świerkowymi, pomyślała, że
tam mógłby leżeć Hugo, gdyby Lort-Anders wrzucił go do wodospadu, i łzy popłynęły jej po
policzkach.
Podążający za trumną kondukt wił się jak długi czarny wąż. Kobiety ocierały oczy
chusteczkami. Nagle Elise usłyszała za sobą męski głos.
- Witam, pani Ringstad.
Odwróciła głowę i ku swemu przerażeniu ujrzała Asle Diriksa. Czyżby znał Helene i
Ansgara? A może jest znajomym państwa Mathiesen?
- Dziękuję za ostatnie spotkanie - odezwał się cichym intymnym głosem.
Jak on w ogóle śmie? Na dodatek w takim miejscu! Czuła, jak wzbiera w niej gniew. Z
trudem łapiąc oddech, pospiesznie odwróciła głowę.
On tymczasem przesunął się i znalazł się tuż obok niej.
- Spróbujemy ponownie, prawda? - odezwał się szeptem, ale Elise mimo wszystko
przeraziła się, że ktoś może usłyszeć. Zwłaszcza że z drugiej strony szła pani Jonsen, która lubiła
podsłuchiwać.
Zrobiło jej się gorąco i zimno na przemian. Pomyślała, że ten człowiek musi być szalony.
- Wiem, że pani tego chce - ciągnął. - Tylko musi pani pokonać własną nieśmiałość.
Serce biło jej mocno i krew pulsowała w skroniach. Ze złości cała się trzęsła, ale szła przed
siebie ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Domyśliłem się, że panią tu spotkam - mówił dalej. - Łączy panią i Ansgara Mathiesena
oraz jego żonę dość szczególny związek, prawda?
Poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Ogarnęła ją panika, co Asle Diriks
właściwie wie? On zaś nachylił się jeszcze bliżej.
- Skoro Ansgarowi się to udało, to chyba i mnie się powiedzie, prawda?
Elise przestraszyła się, że się przewróci o własne nogi, i chwyciła mocniej pod ramię panią
Jonsen.
Sąsiadka popatrzyła na nią zdziwiona i zapytała:
- Źle się czujesz, Elise? Pokiwała głową.
- Nagle mi się tak dziwnie zrobiło.
Pani Jonsen zatrzymała się i odciągnęła ją na bok, by nie tarasować drogi.
- Nie musisz iść aż do samego grobu. Znajdę jakąś skrzynkę albo cokolwiek, żebyś sobie
usiadła, i poczekasz tu, aż ceremonia dobiegnie końca.
Asle Diriks także się zatrzymał i odszedł na bok razem z nimi.
- Mogę zaopiekować się panią Ringstad, jeśli pani znajdzie coś, na czym by mogła usiąść -
oznajmił, uśmiechając się do pani Jonsen.
Sąsiadka przez moment straciła rezon, ale uprzejmy młody pan najwyraźniej wzbudził w
niej ufność, bo pokiwała głową i ruszyła w stronę kaplicy.
Elise odwróciła się do Asle Diriksa i warknęła ze złością:
- Jak pan śmie? Na dodatek na pogrzebie małego dziecka! Nie wie pan, co to współczucie?
- Ależ, droga pani Ringstad, przyszedłem tylko, żeby pomóc! Domyśliłem się, że to może
być dla pani ciężkie przeżycie. Byłoby dziwne, gdyby pani nie rozpaczała, widząc, jak przyrodni
brat pani syna spoczywa w trumnie.
Miała wrażenie, że krew odpłynęła jej z twarzy. Asle Diriks najwyraźniej dowiedział się, że
Ansgar ją zgwałcił i jest ojcem jej synka, a teraz zamierza się zemścić za to, że go odtrąciła! Nie
przyszedł tu ze współczucia dla ludzi pogrążonych w żałobie. Ten człowiek jest na wskroś zły!
Rozejrzała się wokół, szukając drogi ucieczki, bo nie mogła znieść myśli, że miałaby tu
dłużej stać razem z nim.
W tej samej chwili wróciła pospiesznie pani Jonsen z pustą skrzynką w ręku.
- Odejdź stąd, Asle Diriks! Jeśli nie przestaniesz mnie prześladować, pójdę z tym na policję!
Zaśmiał się cicho.
- A jak pani sądzi, komu policja uwierzy, pani czy mnie?
- Może przed paru laty nie miałabym żadnych szans, ale teraz, gdy wydałam dwie książki,
myślę, że jest trochę inaczej. Zwłaszcza jeśli z pomocą przyjdzie mi wydawnictwo i mój szwagier,
pan Paulsen, majster z przędzalni.
Na moment stracił pewność siebie, zaraz jednak rzekł:
- Naprawdę wierzy pani, że policja uwierzy bardziej wyjaśnieniom byłej prządki z ubogiej
rodziny robotniczej znad Aker niż moim? - Uśmiechnął się z wyższością i dodał: - To znaczy, że
niewiele pani wiadomo o różnicy pomiędzy klasami w naszym kraju, pani Ringstad.
Tymczasem podeszła zdyszana pani Jonsen.
- Usiądź sobie, Elise, żebyś nam tu nie zemdlała. Wszystko przez tę twoją ciotkę. Nic
dziwnego, że zaniemogłaś, skoro masz w domu takiego generała. Przecież ona tylko komenderuje
bez przerwy tobą i dziećmi, a teraz jeszcze przyjmuje tego absztyfikanta!
Usadziła stanowczo Elise na skrzynce i podniósłszy wzrok na Asle Diriksa, wyjaśniła:
- Elise jest stanowczo zbyt miła, rozumie pan. No i trochę tchórzliwa. Powinna huknąć
pięścią w stół i powiedzieć, że to jej dom, a jeśli ciotka nie zechce się podporządkować, niech
bierze swoje stroje, szlafmyce i nocnik i wraca do siebie.
- Całkowicie się z panią zgadzam, pani Jonsen – gładko przytaknął jej Asle Diriks. - Kto to
słyszał, żeby pani Ringstad musiała odstępować własny salon i stół, przy którym pracuje, jakiejś
starej damulce, która żąda wygód, do jakich przywykła.
- No właśnie, prawda? A teraz jeszcze ta damulka przygruchała sobie kawalera! Kiedyś była
zadowolona, gdy ją odwiedzałam, a teraz mówi, że nie ma czasu! A gdy tylko wracam do siebie,
widzę przy furtce jej przyjaciela.
Tu cię boli, pomyślała Elise. Pani Jonsen jest zazdrosna, że ciotka Ulrikke nad jej wizyty
przedkłada towarzystwo Thoresena.
Niechby ten Asle Diriks sobie poszedł, póki pani Jonsen nie zaczęła dociekać, kim on jest.
Wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Bo jeśli coś obudzi ciekawość sąsiadki, to nic nie zdoła jej
powstrzymać.
Elise podniosła się ze skrzynki i oświadczyła:
- Już czuję się lepiej. Może jeszcze zdążymy na koniec ceremonii. Słyszę już śpiewy.
Pani Jonsen chwyciła ją pod rękę, a Asle Diriks ujął z drugiej strony.
- Może by pan uprzątnął tę skrzynkę, panie Diriks? - zwróciła się do niego Elise.
- Uczynię to później - odparł z uśmiechem. - Jeśli chcemy zdążyć, powinniśmy się
pospieszyć.
Nie mogła się z nim szarpać przy pani Jonsen, jeśli nie chciała, by połowa osiedla Sagene
dowiedziała się o tym jeszcze tego samego dnia. Poza tym znajdowali się na cmentarzu, gdzie ze
względu na szacunek dla zmarłych nie uchodzi takie zachowanie.
Zacisnęła zęby, choć w środku wszystko się w niej burzyło. Jeszcze mu odpłacę pięknym za
nadobne! Postanowiła spełnić swoją pogróżkę i opisać z detalami, co się stało u niego w domu, i
zadbać o to, aby ukazało się to drukiem. Mało tego, napisze, że był na tyle bezczelny, by pojawić
się po tym wszystkim u niej w domu, a nawet wykorzystać pogrzeb, by ją dręczyć.
Asle Diriks uścisnął jej ramię.
Uwolniła się, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
- Co jest? - szepnęła pani Jonsen, zerkając na nią.
- Nic.
Pastor dokończył ceremonię, śpiewano ostatni psalm. Przed końcem ostatniej zwrotki Elise
odwróciła się do pani Jonsen, mówiąc:
- Muszę iść. Znów mi słabo.
Przecisnęła się przez tłum żałobników, a pani Jonsen ruszyła za nią, z trudem nadążając.
Elise nawet nie zadała sobie trudu, by sprawdzić, czy Asle Diriks idzie za nimi. Przypuszczała
jednak, że niestety tak.
Jeśli rzeczywiście okaże się na tyle bezczelny, nie odezwę się do niego przez całą drogę i
niech pani Jonsen sobie myśli, co chce!, postanowiła.
Kiedy wyszła z tłumu, skończył się psalm. Odwróciła się, by sprawdzić, co z panią Jonsen, i
wtedy zauważyła opartą o pień drzewa kobietę, która płakała rozdzierająco. Rozpoznała w niej
panią Mathiesen.
Serce ścisnęło jej się z żalu. Biedna kobieta! Najpierw doświadczyła wstydu i rozpaczy, gdy
wyszło na jaw, co uczynił jej syn, a teraz straciła wnuka. Poczuła gulę w gardle, ale zdecydowała
się podejść.
- Pani Mathiesen? - odezwała się cicho.
Matka Ansgara otworzyła oczy i pospiesznie otarła łzy rękawem płaszcza.
- Pani Ringstad?
- Serdecznie pani współczuję. Wiem, jacy państwo byliście dumni z tego chłopczyka.
Pani Mathiesen pokiwała głową i wydała z siebie przeciągły szloch.
- Taki był śliczny, dobry i miły. Mówiłam mężowi, że jest nazbyt dobry na ten świat, i
miałam rację.
- Pamiętam, że tak samo myślałam, kiedy mój najmłodszy brat Peder ciężko zachorował,
tyle że na szczęście z nim wszystko się dobrze skończyło. - Odwróciła się i dodała: - Trudno
człowiekowi dopatrzyć się sensu w takim zdarzeniu, ale może w ten sposób malcowi
zaoszczędzone zostało cierpienie?
Pani Mathiesen znów jej przytaknęła.
- Też tak powiedziałam. Gdyby Helene i Ansgar zginęli w wypadku albo zabiła ich choroba,
dziecko pozostałoby sierotą. W takiej sytuacji lepiej mu w niebie.
- Pięknie powiedziane - rzekła pani Jonsen, która przysłuchiwała się z boku, i otarła łzy
wełnianymi rękawicami.
Za jej plecami Elise zauważyła Asle Diriksa. Zacisnęła zęby i ruszyła naprzód, pani Jonsen
odwróciła się jednak i powiedziała:
- Wydaje mi się, że pan redaktor z twojego wydawnictwa zamierza nas odprowadzić do
domu.
Elise otworzyła usta, by wyjaśnić, że to żaden redaktor, ale ugryzła się w język. Zapytała
tylko:
- Czy pamiętał pan o odniesieniu skrzynki, panie Diriks?
Widziała, że chce zaprotestować, ale po namyśle uznał, że rozsądniej będzie zrobić to, o co
go prosi.
- Ależ to przystojny i dobrze wychowany młody człowiek! - Pani Jonsen nie posiadała się z
zachwytu.
- Chodźmy - oznajmiła Elise, ciągnąc ją za ramię. Pani Jonsen zerknęła na nią zdumiona.
- Chyba nie możemy go zostawić, skoro okazał się taki pomocny.
- Na pewno nas dogoni. Zresztą on idzie w inną stronę.
- Nie sądzę. Wydaje mi się, że wspomniał, iż odprowadzi nas aż do Maridalsveien.
- On chodzi szybciej niż my. Tak strasznie zmarzły mi nogi, może byśmy już ruszyły?
Pani Jonsen niechętnie podążyła za nią, ale zaraz znów przystanęła i obejrzała się.
- Powinnaś być bardziej uprzejma, Elise. Jeśli będziesz mu tak jawnie okazywać niechęć,
gotów przestać wydawać twoje książki. Co według ciebie jest z nim nie tak? Przystojny,
wykształcony, na dodatek prawdziwy pan.
- Nic, po prostu chcę jak najszybciej wrócić do domu i rozgrzać nogi.
- Mnie się wydaje, że nie o to chodzi. Naburmuszyłaś się i wyrywałaś, gdy chwycił cię pod
ramię, by pomóc. Widziałam! Nie lubisz go. Biedak! Żal mi go. Wyglądał tak bezradnie, jakby nie
rozumiał, dlaczego jesteś wobec niego niemiła.
Elise otworzyła usta, by wszystko wyjaśnić sąsiadce, gdy w tej samej chwili usłyszała za
plecami kroki. Asle Diriks podbiegł zdyszany.
- Myślałem, że na mnie poczekacie.
- Elise całkiem przemarzły nogi. Nie mogła ustać w miejscu - wyjaśniła pani Jonsen,
uśmiechając się przepraszająco.
- Biedaczka. Powinna pójść ze mną do domu. Prosiłem służącą, by napaliła dziś porządnie
w piecu.
- Słyszysz, Elise? - rzekła pani Jonsen, po czym zwróciła się ponownie do Asle Diriksa. -
Bardzo dziękujemy. Miło usłyszeć, że na tym świecie są jeszcze porządni ludzie. Niestety, Elise
musi wracać do dzieci. Poza tym jest dziś jakaś dziwna. Mam nadzieję, że się nie rozchoruje.
W tej samej chwili usłyszeli brzęczenie dzwonków i wyłonił się koń ciągnący sanie. Asle
Diriks gwizdnął na woźnicę, a ten się zatrzymał.
- Zapraszam. Podobnie jak pani Jonsen nie chciałbym, żeby się pani rozchorowała - rzekł i
niemal wepchnął ją do sań, a pani Jonsen usadowiła się obok. Elise chciała zaprotestować, ale
ponieważ rzeczywiście nie czuła już palców u nóg, pokusa okazała się silniejsza. Poza tym pragnęła
jak najszybciej wrócić do domu i pozbyć się natręta.
Przez całą drogę pani Jonsen nie zamykały się usta. Elise zaś nie odezwała się nawet
słowem.
Kiedy wreszcie sanie zatrzymały się przy furtce, wysiadła w pośpiechu, podziękowała
naprędce za podwiezienie i nie odwracając się, ruszyła w stronę domu.
Dopiero gdy stanęła przed kuchennymi drzwiami, pomyślała o ciotce Ulrikke i Thoresenie.
Powinna zachować się dyskretnie i zapukać przed wejściem. Tymczasem otworzył jej Hugo, a na
jej widok buzia mu się rozpromieniła.
- Jensine śpi na podłodze. Przykryłem ją kocykiem - oznajmił.
- Jaki jesteś dzielny, synku - pochwaliła malca, zastanawiając się, dlaczego ciotka Ulrikke
nie położyła małej do łóżeczka. Jensine zwykle zasypiała w ciągu dnia.
Zapukała delikatnie do drzwi salonu, a gdy je otworzyła, aż się wzdrygnęła i natychmiast je
zatrzasnęła. Ciotka Ulrikke i Thoresen ciasno objęci, całowali się namiętnie. Oboje byli tak
pochłonięci, że w ogóle jej nie zauważyli. Związane zwykle w ciasny kok siwe włosy ciotki, opadły
jej miękko na ramiona.
Elise oblała się rumieńcem. Czy starzy ludzie też robią takie rzeczy? I to ciotka Ulrikke,
która z taką pogardą i surowością wypowiadała się o młodych niezamężnych dziewczynach, które
popadły w nieszczęście?
10
Elise uprzątnęła ze stołu po śniadaniu i zerknęła do bańki na mleko. W środku było pusto.
Znów trzeba wyjść na ten mróz, westchnęła w duchu. Otworzyły się drzwi do salonu.
- Wstałaś tak wcześnie, ciociu? - Elise zdziwiła się, kiedy zobaczyła ciotkę Ulrikke już
ubraną.
- Czuję się wypoczęta i wyspana. Nie mam ochoty dłużej leżeć - wyjaśniła ciotka z
uśmiechem.
Poprzedniego wieczoru Thoresen wyszedł od niej późno, gdy Elise zbierała się już do
spania.
Ciotka oświadczyła wszystkim, żeby jej nie przeszkadzać, i zamknęła się w salonie z
Thoresenem, gdzie popijali sobie kawę i częstowali się ciastkami, które Thoresen przyniósł ze sobą.
Chłopców bardzo to zdenerwowało, ale nikt nie miał odwagi zaprotestować. Podczas kolacji
Elise myślała o tym, co powiedziała pani Jonsen. Może rzeczywiście nie powinnam się na to
godzić? Ciotka Ulrikke zapowiedziała się na tydzień, tymczasem minęły już ponad dwa tygodnie i
nic nie wskazywało na to, by zbierała się do wyjazdu. Elise proponowała, co prawda, że przeniesie
się z pisaniem do kuchni, by ciotka mogła zostać, nie sądziła jednak, że ta potraktuje jej słowa
poważnie. A teraz tym bardziej nie będzie się spieszyć z wyjazdem, skoro jej tak miło w
towarzystwie Thoresena.
Jak się jej pozbyć?, zachodziła w głowę Elise. Lubiła odwiedziny ciotki, ale mieszkanie z
nią przez dłuższy czas było bardzo męczące. Starsza pani miała dominujący charakter i wszystkimi
chciała rządzić. Kristian był już tym mocno poirytowany i swą niechęcią zaraził Pedera i Everta.
Kiedy chłopcy siadali do lekcji, w kuchni robiło się tłoczno, bo w tym samym czasie trzeba było
umyć najmłodsze dzieci i ułożyć je do snu. A łatanie spodni, cerowanie skarpet, na to też potrzeba
było miejsca, a przecież Elise nie mogła robić tego przed południem w czasie przeznaczonym na
pisanie.
Poza tym w kuchni, gdzie i tak zawsze suszyły się uprane rzeczy, teraz przybyły jeszcze
pantalony i pończochy ciotki.
- Pan Thoresen przyjdzie na śniadanie - oznajmiła ciotka Ulrikke.
Elise odwróciła się do niej, nie posiadając się ze zdumienia.
- Przyjdzie na śniadanie?
- Powiedziałam mu, żeby przyszedł - tłumaczyła się nieco zakłopotana. - Jego córka pewnie
lada chwila urodzi. Nie powinien być narażony na jęki i krzyki rodzącej kobiety. A dom przy
wodospadzie jest nieduży i trudno się przed tym uchronić.
- Chyba się jeszcze nie zaczęło? - zaniepokoiła się Elise.
- Owszem, zdaje się, że wczoraj złapały ją pierwsze bóle. Elise popatrzyła na nią z lękiem.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- A co ty masz z tym wspólnego?
- Jeśli Anna zaczęła rodzić, to powinnam koniecznie przy niej być! Akuszerka Lagerta
potrzebuje kogoś do pomocy, a ja jestem teraz dla Anny najbliższą osobą. Jej matka nie żyje, a
siostry nie ma. Sąsiadki też jej nie pomogą, bo wszystkie są już za stare. - Westchnęła
zrezygnowana i dodała: - Nie pojmuję, że Thoresen słowem mi o tym nie wspomniał. Chyba też
powinien się martwić o córkę.
- A cóż mężczyzna może zrobić? Lepiej, by zajął myśli czym innym.
Elise popatrzyła na Hugo i Jensine, ale ciotka domyśliła się, co jej chodzi po głowie, bo
czym prędzej oświadczyła:
- Przykro mi, Elise, ale nie mam siły znów ich dzisiaj pilnować. Wczoraj wieczorem byłam
wykończona. Nie zapominaj, że nie jestem już taka młoda.
Elise pokiwała głową zamyślona.
- W takim razie spytam panią Jonsen, bo muszę koniecznie pójść sprawdzić, co z Anną.
- Panią Jonsen? Chcesz ją poprosić, by tu przyszła? W tym czasie, jak będzie Thoresen?
- Nie mogę zabrać dzieci ze sobą, skoro Anna zaczęła rodzić, a bardzo się o nią martwię.
Jeszcze parę lat temu była całkiem sparaliżowana. Kiedy dzięki Torkildowi zaczęła chodzić,
uznaliśmy to za cud. Ale ona jest bardzo słaba. Doktor martwi się o nią równie mocno, jak ja.
Usiłował ją odwieść od myśli o ciąży, ale ona bardzo pragnie urodzić Torkildowi córeczkę lub
syna.
- Gotowa poświęcić życie, by zaspokoić swoją próżność? - prychnęła ciotka Ulrikke.
Elise nie odpowiedziała. Gdyby ciotka Ulrikke miała własne dzieci, nigdy by nie
powiedziała takich słów.
- Chyba Thoresenowi i tobie, ciociu, nie będzie przeszkadzało, że pani Jonsen zajmie się
dziećmi? Nie będziesz się musiała przynajmniej obawiać, że Jensine zaśnie na podłodze - mówiąc
to, Elise czuła się dość podle, ale nie mogła się powstrzymać od odrobiny uszczypliwości.
Ciotka Ulrikke poczerwieniała, ale nic nie odpowiedziała.
Pani Jonsen jak zwykle chętnie zaofiarowała swą pomoc.
Elise nie bardzo wiedziała, jak jej wyjaśnić, że zjawi się Thoresen, ale za przykładem ciotki
za pretekst podała poród Anny.
- Nie może słuchać krzyków Anny, dlatego ciotka zaproponowała mu, żeby przeczekał u
nas ten czas. Może Anna już urodziła? Nie wiem, w każdym razie muszę to sprawdzić.
- Tylko nie zapominaj, Elise, że sama nie jesteś całkiem zdrowa! Wczoraj mało nie
zemdlałaś. Chyba jest tam ktoś inny, kto mógłby pomóc.
- Nic mi nie jest. Wczoraj tylko... To przez ten pogrzeb. Serce mi pękało, gdy patrzyłam na
tę trumienkę.
Gdy zapukała do drzwi domu przy wodospadzie, otworzył jej Torkild. Na wieszaku
zauważyła zniszczony płaszcz akuszerki Lagerty.
- Dopiero dziś się dowiedziałam - odezwała się, zasapana od szybkiego marszu. - Coś się
dzieje?
Torkild pokręcił głową, blady i zmartwiony.
- Jest tam u niej akuszerka. Wygląda na to, że poród się bardzo przeciąga.
- Całą noc już tak leży? Pokiwał głową.
- Nie mogliście po mnie przysłać? Ciotka Ulrikke zostałaby z dziećmi.
- Myślałem o tym, ale Anna nie chciała cię niepokoić.
- Jej ojciec już wyszedł? Nie spotkałam go po drodze.
- Wyszedł przed chwilą, ale miał jeszcze zajść do sklepu i kupić śmietankę do kawy.
- Zdaje się, że chwilowo jest w siódmym niebie - odparła z uśmiechem Elise.
Torkild się jednak nie roześmiał.
- Słusznie powiedziałaś, chwilowo. Choć z jego opowieści można by sądzić, że są już
zaręczeni.
- Tak się też zachowują.
Torkild pokręcił głową, wyraźnie zrezygnowany.
- Nie pojmuję! Starzy ludzie, a zachowują się jak jakieś młodziki. Widziałaś kiedyś parę,
która by się bardziej różniła niż tych dwoje? Jak taka szacowna starsza dama może się wiązać z
nieodpowiedzialnym bawidamkiem i chwalipiętą?
Elise powiesiła płaszcz i szal na wieszaku i zdjęła buty. Z pokoju doleciał stłumiony jęk.
- Może tęskniła za miłością przez całe życie i wreszcie coś takiego jej się przytrafiło? Chyba
nie powinniśmy im tego żałować, Torkild.
Westchnął ciężko.
- Oczywiście, że im nie żałuję! O ile rzeczywiście przeżywają coś pięknego. Obawiam się
jednak, że skończy się to przykrym rozczarowaniem.
- A Anna co mówi?
- Wiesz, jaka jest Anna. Cieszy się szczęściem ojca. Ona zawsze myśli dobrze o wszystkich
i o wszystkim.
- Mogę tam wejść? - zapytała Elise, kierując się do drzwi.
- Oczywiście. Ucieszy się, jak cię zobaczy.
Elise aż się wzdrygnęła, ujrzawszy Annę. Przyjaciółka oddychała ciężko. Miała trupiobladą
twarz, na jej czole perlił się pot, a włosy kleiły się do skroni. W pokoju unosiła się nieprzyjemna
woń.
- Witaj, Anno! A to mnie zaskoczyłaś! W ogóle nie wiedziałam, że zaczęłaś już rodzić.
Dopiero przed chwilą powiedziała mi o tym ciotka Ulrikke.
Anna usiłowała się uśmiechnąć, ale na jej twarzy pojawił się tylko grymas.
- Kiepsko mi idzie, Elise. Zaczęło się wczoraj przed południem, a póki co nic nie wskazuje
na to, by dziecko choć trochę się przesunęło.
Elise zerknęła na Lagertę, której ponura mina nie wróżyła najlepiej.
- Czemu od razu po mnie nie posłałaś? Może to twoje dziecko mnie się posłucha i zdecyduje
się w końcu wyjść na ten świat.
Słyszała, jak głupio to zabrzmiało. Nie była to raczej odpowiednia chwila na żarty.
- Lagerta stara się, jak może. Mówi, że często poród trwa tak długo, nawet dwa do trzech
dni - westchnęła. - Tylko że mnie już brakuje sił.
Twarz jej się wykrzywiła, bo chwycił ją kolejny skurcz. Lagerta odeszła na bok i zrobiła
Elise miejsce na brzegu łóżka. Elise chwyciła przyjaciółkę za rękę i próbowała ją uspokoić:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Skoro nauczyłaś się chodzić, poradzisz sobie i teraz!
Anna nic nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i zacisnęła usta w wąską kreskę, zmagając się z
bólem.
- Krzycz, jeśli odczuwasz potrzebę! Większość kobiet krzyczy podczas porodu.
- Ona do talach nie należy - odezwała się niechętnie Lagerta.
- Wiem, ale dziś, Anno, nie przejmuj się nikim! Dziś masz myśleć tylko o sobie i o swoim
dziecku! Jeśli krzyk może ci pomóc, to się nie powstrzymuj! Torkild nie musi siedzieć w kuchni i
tego słuchać. Może wyjść na dwór.
Ból ustąpił, bo twarz Anny się wygładziła.
- Jak miło, że przyszłaś, Elise.
- A jakżeby inaczej? Czy ty nie przyszłaś pomóc, jak rodziła Hilda?
- Z nią poszło tak szybko.
- Dlatego, że był to już jej trzeci poród. Kiedy rodziła Isaka, leżała tu i darła się
wniebogłosy.
- Biedaczka, była taka młodziutka, nie miała męża - stwierdziła pełna współczucia Anna.
- Rzeczywiście. Za to jak na świat przyszedł mały Gabriel, to nie widziałam bardziej
poruszonego ojca.
Zaśmiały się obie.
- Pójdę do kuchni i napiję się kawy - wtrąciła pospiesznie Lagerta, a w jej głosie dało się
wyczuć lekką ulgę.
Gdy tylko wyszła, Anna wyszeptała:
- Boi się, że coś mi się stanie. Domyśliłam się od razu, gdy tu przyszła.
- Nie sądzę. Lagerta z natury jest dość ponura. Zawsze wydaje się zmartwiona. Ale jak
usłyszała, że się śmiejemy, to jej się humor poprawił.
- Ja też się lepiej poczułam. Elise, jesteś prawdziwym aniołem! Nie masz pojęcia, ile to dla
mnie znaczy, że mam ciebie.
- A od czego są przyjaciele? Anne zalśniły oczy.
- Zawsze byłaś dla mnie miła. Nigdy nie zapomnę, jak zaglądałaś do mnie w drodze ze
szkoły, a później z fabryki. Nawet w letnie dni, kiedy na pewno marzyłaś o tym, by wyjść na dwór,
poświęcałaś się i siedziałaś ze mną. Czytałaś mi na głos, opowiadałaś o ważnych i mniej ważnych
zdarzeniach, pozwalając mi choć w części uczestniczyć w życiu, do którego nie miałam dostępu.
Zamilkła i zamknęła oczy, a gdy nadszedł kolejny skurcz, ścisnęła dłoń Elise tak mocno, że
tę aż zabolało.
- Anno, nie daj się tym głupim skurczom. Oddychaj spokojnie, ściskaj moją rękę i krzycz!
Nie krępuj się.
Gdy skurcz ustąpił, Anna otworzyła oczy i powiedziała:
- Wczoraj przyszedł list od Johana. Leży tam, na komodzie.
Elise puściła jej dłoń i szybko wstała.
- Mogę przeczytać? Wydaje mi się dziwne, że tak długo nie dawał znaku życia.
- Napisał do ciebie, na pewno też dostaniesz list lada dzień.
Elise ostrożnie wyjęła list z koperty. Wystarczyło, że spojrzała na pismo Johana, by cieplej
jej się zrobiło na sercu.
Kochana Anno!
Bardzo dziękuję za list. Już dawno powinienem był do Ciebie napisać, ale miałem strasznie
dużo pracy. Nie wytrzymam tu kolejnego roku, więc bez względu na to, jak daleko zajdę ze studiami,
latem wracam do domu. Na dobre. Okropnie dokucza mi tęsknota. Życie tutaj bardzo różni się od
tego, do którego przywykłem. Ludzie też. Pewien zazdrosny Francuz zepchnął mnie ze schodów przy
przepięknym kościele Sacré Coeur, tylko dlatego, że mu się zdawało, iż coś mnie łączy z Michelle
(to jedna z lokatorek w domu, w którym mieszkam). Mogłem połamać sobie kark, ale na szczęście
uszedłem z życiem. Tyle tylko, że później musiałem leżeć przez wiele dni, ponieważ doznałem
silnego wstrząsu mózgu. Z tego powodu opóźniłem się w pracy i mam wiele do nadrobienia.
Ubiegłą noc spędziłem w pracowni. Profesor bardzo się rozgniewał, bo surowo tego
zabronił. Najgorsze jednak jest to, że nie spodobało mu się moje dzieło. Z jakiegoś powodu jest na-
stawiony do mnie bardzo niechętnie. Nie usłyszałem z jego ust jeszcze żadnej pochwały, chociaż
innych wciąż chwali. Krytykuje nieustannie moje szkice i rzeźby w drewnie. Nie pozwala mi lepić w
glinie, mimo że u poprzedniego profesora nie robiłem prawie nic innego. W nocy wyrzeźbiłem
głowę Elise, łudząco podobną do oryginału. Byłem zadowolony i dumny z siebie, ale gdy profesor
zobaczył rzeźbę, nakrzyczał tylko na mnie, że zostałem na noc w pracowni. Rzeźba chyba mu się w
ogóle nie spodobała. Bardzo mnie to przygnębiło. Może wcale się nie nam daję na rzeźbiarza?
Święta były dla mnie wyjątkowo smutne. Kiedy mieszkaliśmy w czynszówce, nie przelewało
nam się, ale byliśmy razem. Nigdy nie zapomnę, jak swoim czystym głosikiem śpiewałaś kolędy. Nie
zapomnę też, jak mama wróciła raz do domu z gałązką świerku znalezioną na placu, gdzie
sprzedawali choinki. Ustroiliśmy ją papierowymi łańcuchami z pociętych czasopism, które mama
dostała od pastorowej. Pamiętasz, jacy byliśmy szczęśliwi? To była nasza pierwsza „choinka".
Potem czytałaś mamie i mnie fragment ewangelii o narodzeniu Chrystusa, a także wesołe
opowiadanie świąteczne wydrukowane w gazecie „Sværta".
To nie choinka, prezenty czy dobre jedzenie są najważniejsze, lecz to, czy ludzie się kochają.
Miłość jest najważniejsza ze wszystkiego.
Pod koniec stycznia będę myślał o tobie intensywnie, bo zdaje się, że właśnie wtedy będziesz
rodzić. Pozdrów Torkilda. Napiszę dziś wieczorem do Elise. Strasznie za nią tęsknię.
Pozdrawiam
Twój brat Johan
Elise pochłonięta listem, nie zauważyła, że Annę znów chwycił skurcz, a gdy podniosła
wzrok, przeraziła się na widok jej wykrzywionej z bólu twarzy i czoła zroszonego potem.
Pospiesznie wróciła i chwyciła ją za rękę, a gdy skurcz minął, powiedziała: - Dziękuję, że
pozwoliłaś mi przeczytać list. Aż mnie ścisnęło w gardle ze wzruszenia.
- Kochany jest, prawda? - uśmiechnęła się Anna. - Mimo że samemu było mu smutno,
przypomniał mi o gałązce świerku, świątecznej ewangelii i o kolędach.
- Nie podoba mi się to, co pisał o tym zazdrosnym Francuzie.
- Mnie też nie. Ale cóż, Elise, obie rozumiemy, że Johan podoba się innym kobietom.
Francuzki na pewno nie spotkały mężczyzny tak przystojnego i męskiego, który byłby przy tym
sympatyczny i troszczył się o innych.
- Nie miał odwagi napisać mi, dlaczego spadł z tych kościelnych schodów. Myślałam, że to
był wypadek.
- Pewnie wolał cię nie niepokoić. Mnie się jednak wydaje, że nie zaszkodzi, byś się o tym
dowiedziała. Przecież wiesz, że możesz ufać Johanowi. On cię nigdy nie zdradzi i nic nie zrobi za
twoimi plecami.
- Wiem - potwierdziła Elise i uśmiechnęła się z dumą. - Pomyśl tylko, wyrzeźbił moją
głowę.
- Jestem niemal pewna, że wyszło mu doskonale. Coś mi mówi, że temu profesorowi nie
można ufać. Przecież odkąd Johan trafił do warsztatu kamieniarskiego w Akershus, gdzie odkryto
jego talent, wszyscy powtarzali nieustannie, że jest bardzo zdolny. Chwalili go w Kopenhadze, tu,
w Kristianii, profesorowie wręcz się zachwycali jego pracami. Zresztą poprzedni francuski profesor
także. Ogarnia mnie złość, gdy słyszę, że obecny profesor, odbiera mu wiarę we własne zdolności.
Elise przytaknęła.
- Napiszę do niego długi list. Poprzedni był za krótki, bo akurat nie miałam czasu.
Anna odwróciła głowę i zagryzając wargi, jęknęła:
- O Jezu, znów się zaczyna! Ja już nie mam siły.
Elise sięgnęła po szmatkę, przewieszoną przez oparcie krzesła i otarła jej czoło.
- Dasz radę, Anno! Oczywiście, że dasz. Opowiem ci, co wczoraj przeżyłam, to oderwiesz
się myślami od bólu. Pamiętasz, jaka byłam roztrzęsiona tamtego dnia, gdy Lort-Anders groził, że
wrzuci Hugo do wodospadu? Myślałam, że nigdy się nie uspokoję. Kiedy mi jednak opowiedziałaś
o trudnym dzieciństwie Lort-Andersa, dygotanie ustało.
I powoli zaczęła jej opowiadać o Asle Diriksie, jak ją oszukał, udając, że będzie
fotografowana i o tym, co się wydarzyło w jego eleganckim domu. Wspomniała też o bezczelności
tego człowieka, który zjawił się u niej w domu tuż przed świętami i zachowywał tak, jakby nic się
nie stało. Zamierzała pominąć pogrzeb syna Ansgara Mathiesena i udawać, że spotkała Asle Diriksa
w innych okolicznościach, ale Anna spytała wprost:
- A co się stało wczoraj? Byłaś na pogrzebie? Elise opowiedziała pokrótce całą historię.
- Co to za potwór? - Anna była wyraźnie wstrząśnięta.
- To samo sobie pomyślałam, nie miałam jednak odwagi opowiedzieć o wszystkim pani
Jonsen, w obawie, by nie dowiedziało się o tym całe Sagene. Co prawda dla Asle Diriksa byłaby to
najlepsza kara, ale przy okazji ucierpiałyby dzieci i ja. Żebyś widziała, jak on oczarował panią
Jonsen! Jakże żałowała tego przystojnego młodego człowieka, takiego kulturalnego i
sympatycznego. Nie mogła zrozumieć mojej niechęci wobec niego.
- A to łajdak! To na pewno on wyjawił „Gazecie Porannej", kto ukrywa się pod
pseudonimem Elias Aas!
- Jestem tego prawie pewna. Zresztą nie zaprzeczył, gdy mu to wczoraj powiedziałam.
Anna chwyciła ją nagle za ramię:
- Znów mnie bierze, Elise. Dobry Boże, ja tego dłużej nie wytrzymam.
Tym razem z jej gardła wydobył się przeciągły, nieludzki krzyk.
Lagerta przybiegła z kuchni, a za nią wpadł do pokoju Torkild, którego akuszerka
natychmiast przepędziła. Wypchnęła go bezwzględnie i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
- To nie dla żołnierza Armii Zbawienia.
- No, wreszcie się coś dzieje! - rzuciła zadowolona Lagerta i zakomenderowała pospiesznie :
- Podaj mi te ścierki, Elise! I przynieś garnek z wodą. Nastawiłam ją niedawno, ale pewnie już jest
gorąca.
Elise natychmiast posłuchała akuszerki. W kuchni zastała Torkilda pochylonego nad stołem.
Ze złożonymi rękami modlił się żarliwie.
Kolejny rozdzierający krzyk Anny przeniknął Elise do szpiku kości. Wróciła czym prędzej
do pokoju i popatrzyła na Lagertę, jakby chciała sprawdzić, czy wszystko jest jak należy?
Lagerta odchyliła pierzynę, uniosła koszulę nocną Anny i rozchyliła jej uda.
- No, zaraz tu będziemy je mieć. Niech pani prze, pani Abrahamsen! Mocno, z całych sił!
Elise zagrzewała przyjaciółkę okrzykami:
- Dobrze, Anno, nie poddawaj się! Już blisko! Widzę główkę! - krzyknęła zachwycona. -
Przyj teraz ze wszystkich sił! Dasz radę, Anno! Zaraz przytulisz swoje dziecko!
Anna zebrała resztkę sił i wydała z siebie przeciągły jęk, a z jej ciała wyślizgnął się
zakrwawiony, siny tłumoczek.
Lagerta z wprawą zrobiła to, co należało i po chwili rozległ się płacz noworodka.
- Idź powiedzieć Torkildowi, że zaraz będzie mógł wejść - odezwała się Lagerta, wskazując
głową w stronę drzwi, i przecięła pępowinę.
Elise czuła, jak łzy jej płyną po policzkach. Pogłaskała Annę po twarzy i wyszła pospiesznie
do kuchni.
- Już po wszystkim, Torkildzie. Urodziła ci się zdrowa i piękna córka.
Wstał i nogi się pod nim ugięły, a krew odpłynęła m z twarzy.
- Żyje?
- Nie słyszałeś płaczu dziecka?
- Pytam o Annę. Elise uściskała go.
- Tak, Torkildzie. Anna żyje.
11
Na placu przed fabryką zgromadził się tłum ludzi. Powiewały flagi i przygrywała orkiestra
dęta. W oknach przędzalni i tkalni widać było blade twarze robotnic, które też chciały zobaczyć
uroczystość. Ale tylko dziewczęta, które przynosiły prządkom nawoje i sprzątający chłopcy mogli
pozwolić sobie na to, by zerkać na plac. Prządki ani na chwilę nie mogły opuścić swojego miejsca
pracy, nie było też mowy, by zatrzymać maszyny, i pozwolić kobietom wziąć udział w uroczystym
otwarciu wyremontowanego mostu.
Stawili się natomiast w komplecie kanceliści, majstrowie i dyrektorzy.
Otwarcie może nie było właściwym słowem, ponieważ zarówno robotnicy, jak i okoliczni
mieszkańcy korzystali z tego mostu nawet podczas remontu.
Elise przyszła razem z panią Jonsen, ciotką Ulrikke i Thoresenem ulicą Sandakerveien.
Zatrzymali się blisko domu przy wodospadzie. Hugo i Jensine, otuleni dużym wełnianym kocem,
spali w wózku. Na dworze nadal utrzymywał się siarczysty mróz.
- Uważam, że mogli zafundować nieco wyższe barierki - rzuciła krytycznie ciotka Ulrikke.
Pani Jonsen pokiwała głową.
- Gdyby moje dzieci przechodziły codziennie tym mostem do szkoły w śniegu i ślizgawicy,
to chyba bym nie spała po nocach.
- Sądziłem, że wybudują zupełnie nowy most - mruknął Thoresen. - Ten przecież nic się nie
różni od starego.
- Ale chyba barierki są trochę wyższe - próbowała wykazać dobrą wolę Elise, głównie ze
względu na majstra.
- Nie sądzę - odparła stanowczo pani Jonsen. - Sprowadzili orkiestrę i wciągnęli flagi tylko
po to, by nam wmówić, że nowy most jest dużo lepszy od starego.
Podeszli kilka kroków bliżej, bo dyrektor zakładów Hjula wszedł na podwyższenie na
środku mostu, by wygłosić mowę. Barierki przyozdobiono gałązkami świerkowymi i kwiatami.
- Drodzy przyjaciele. Zebraliśmy się tu dzisiaj na uroczystym otwarciu nowego mostu
Beierbroen. W dowód wdzięczności i szacunku dla wszystkich naszych robotników i robotnic
zadbaliśmy o to, by zbudować taki most, przez który nikt się nie będzie bał przejść. I nawet
nieostrożnym i rozbisurmanionym dzieciakom ze szkoły Sagene nic nie będzie zagrażać - dodał z
uśmiechem, przerywając na chwilę.
Pośród zebranych przeszedł szmer niezadowolenia, wielu spoglądało z gniewem.
- Powiedział rozbisurmanione i nieostrożne? Miał na myśli te małe dziewczynki? - dało się
słyszeć podniesione głosy w pobliżu. - Do diabła z nim!
Dyrektor zaś podjął na nowo:
- My, właściciele i dyrektorzy tkalni Hjula i przędzalni Nedre Vøien, zgodnie
postanowiliśmy że ufundujemy dla was nowy most.
Wcale nie byli tacy zgodni, pomyślała Elise. Przynajmniej z początku. Majster Paulsen
musiał rzucić na szalę swoją posadę, by wywalczyć tę decyzję.
- Kosztowało to niemało - ciągnął dyrektor. - Praca była trudna i wymagała od
budowniczych wiele wysiłku, zwłaszcza że wykonywano ją w środku zimy podczas ostrych mro-
zów i opadów śniegu. Ale oto wreszcie most jest gotowy! Piękniejszy niż dotąd, z solidnymi
barierkami, które na pewno nas przeżyją.
- Może jego tak. Temu staruchowi nie pozostało już wiele lat życia - odezwał się ktoś po
cichu.
- Wznieśmy po trzykroć okrzyk Hip hip hurra! na cześć nowego mostu! - zakończył swe
przemówienie dyrektor.
Większość go posłuchała, ale niezbyt głośny okrzyk nie zdradzał raczej entuzjazmu. Ludzie
zaraz odwrócili się i trzęsąc się z zimna, wrócili do swych zajęć.
Elise zerknęła na dom przy wodospadzie. Od porodu nie odwiedziła Anny jeszcze ani razu i
było jej przykro, że nie może jej pomóc. Trudno jej jednak było się wyrwać z domu, bo pani Jonsen
zorientowała się, że między ciotką Ulrikke a Thoresenem coś iskrzy. Obraziła się i wzburzona
kategorycznie odmówiła pilnowania dzieci w domu, w którym dzieją się takie rzeczy.
Ciotka Ulrikke znajdowała tymczasem tysiące wymówek, by się wymigać od opieki nad
Hugo i Jensine. Jednego dnia bolała ją głowa, drugiego miała jakieś dolegliwości brzucha, a
ostatnio dopadły ją tajemnicze bóle ręki, musiała się więc oszczędzać. Kiedy jednak przychodził
Thoresen, wydawała się zupełnie zdrowa.
Elise zerknęła na śpiące w wózku dzieci. Bała się, że kiedy Hugo zobaczy most przypomni
sobie koszmar, jaki przeżył. Cieszyła się więc, że zasnął.
- Chciałabym tylko zajrzeć na chwilę do Anny i się z nią przywitać. Nie popilnowalibyście
dzieci? - zapytała. - Nie będę tam długo.
- Czuję, że za chwilę odmrożę sobie palce u nóg - odezwała się, trzęsąc z zimna pani
Johnsen.
- Ja mogę pchać wózek - uczynnie zaoferował się Thoresen. - Kupię też dla wszystkich po
ciastku. Wrócimy do nas i napijemy się gorącej kawy.
Do nas..., pomyślała Elise. Proszę, jak się zadomowił!
Twarz pani Jonsen rozpromieniła się na myśl o gorącej kawie i ciastkach.
Albo już zapomniała, jakie to niestosowne rzeczy dzieją się pod moim dachem, albo
przestała się gniewać, pomyślała Elise.
Thoresen wziął od niej wózek i skierował się w drogę powrotną. Po jednej stronie szła obok
niego gadatliwa pani Jonsen, po drugiej zaś niezadowolona ciotka Ulrikke. Zapewne nie tak
planowała spędzić przedpołudnie.
Elise mimowolnie się uśmiechnęła, bo tych troje wydało jej się świetnym tematem
literackim.
Anna siedziała w kuchni i karmiła dziecko piersią. Blada i zmęczona rozpromieniła się na
widok przyjaciółki.
- Elise? Zadałaś sobie tyle trudu, by mnie odwiedzić?
- Przyszliśmy obejrzeć otwarcie nowego mostu. Bałam się, że Hugo sobie przypomni ten
koszmar z Lort-Andersem, kiedy tu przyjdzie, ale na szczęście usnął, zanim dojechaliśmy na
miejsce. Twój ojciec zaofiarował się, że zawiezie dzieci w wózku do domu.
Siadła na stołku i zerknęła na córeczkę Anny.
- Śliczna jest. Jaka maleńka! Anna uśmiechnęła się z dumą.
- Tak, jesteśmy bardzo szczęśliwi. Gdybym jeszcze miała więcej sił - dodała i westchnęła
ciężko.
Elise zmarszczyła czoło i ogarnął ją niepokój, gdy zobaczyła pełne łez oczy Anny.
- Prawie nie mam siły stać na nogach. Tak się boję, że znów zaniemogę i będę leżała
przykuta do łóżka, nie mogąc się ruszyć.
Elise popatrzyła na nią przerażona.
- Jak ty sobie radzisz sama przez całe przedpołudnie?
Przez parę dni Torkild był w domu. Udawał, że zachorował. Poza tym głównie leżę, czasem
tylko próbuję wstać. Na szczęście mam dość pokarmu dla dziecka, a kiedy Torkild wraca, opiekuje
się mną najlepiej, jak potrafi.
Elise pokręciła głową.
- Ale ty nie możesz być sama, jeśli nie wstajesz z łóżka.
- Modlę się do Boga, żeby mi wróciły siły. Był tu któregoś dnia doktor, bo Torkild bardzo
się niepokoił. Protestowałam, bo nas nie stać na doktora, ale on się uparł. Doktor powiedział, że nie
powinnam mieć więcej dzieci - uśmiechnęła się zakłopotana. - Nie wiem, jak się przed tym
uchronię, ale...
- Ojciec nie mógłby ci trochę pomóc? Przecież przesiaduje u nas całymi dniami.
Czuła narastającą złość na myśl o tym, jak ciężko jest Annie, która w ogóle nie może liczyć
na własnego ojca.
Anna pokręciła głową i ze swym łagodnym spojrzeniem tłumaczyła:
- Ojciec się nie nadaje do czegoś takiego. Nie przywykł, wiesz. Kiedy Johan i ja byliśmy
mali, wypłynął na morze.
- Nie chodzi mi o to, żeby przewijał niemowlę, ale przecież mógłby cię wesprzeć w innych
sprawach. Dorzucić drewna do pieca, podgrzać wodę, żebyś mogła umyć dziecko, przynieść czyste
ubranka i tym podobne. Nie pojmuję, jak ty masz sobie poradzić z tym wszystkim sama, skoro z
trudem trzymasz się na nogach.
Anna się nie odezwała. Nie lubiła nikogo krytykować. Elise nerwowo wstała z krzesła.
- Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?
- Mogłabyś być tak miła i przynieść wody?
Elise chwyciła wiadro i wyszła na dwór. Potem przyniosła jeszcze naręcze drewna,
nastawiła wodę do prania pieluszek i wyjęła cynkową balię. Anna tymczasem dokończyła karmić
córeczkę.
Widząc, że nadal siedzi na stołku z małą na rękach, Elise zapytała:
- Nie chciałabyś się położyć? Anna pokiwała głową.
- Ale nie dasz rady wstać, gdy trzymasz dziecko? - domyśliła się Elise.
Do oczu Anny napłynęły łzy i rozszlochała się na dobre:
- Nie wiem, co robić, Elise! Taka byłam szczęśliwa, że zostanę matką, a teraz do niczego się
nie nadaję.
Elise podniosła maleństwo, które zasnęło na rękach Anny i wyglądało na najedzone i
zadowolone. Wniosła je do pokoju i położyła w kołysce, którą Torkild pożyczył od samarytanek ze
żłobka. Dziwnie było trzymać na ręku niemowlę, jakby nie wiadomo jak dawno jej dzieci były takie
małe. Potem wróciła do kuchni i uchwyciła Annę mocno, by pomóc jej wstać, a potem bardziej ją
ciągnąc, niż podtrzymując, poprowadziła do łóżka.
Anna posłała jej zrozpaczone spojrzenie.
- Proszę cię, Elise, nie mów o tym nikomu. Tak się boję, że mi ją zabiorą i oddadzą pod
opiekę innym.
- Ależ nikt ci jej nie zabierze, Anno! - zaprzeczyła gwałtownie Elise. - Przecież dziecko ma
ojca i matkę! Torkild pracuje i zarabia. Sytuacja wielu dzieci tu, w dzielnicy, jest o wiele gorsza.
Gmina łoży tylko na sieroty. - Odwróciła się i wychodząc do kuchni, dodała: - Upiorę ci teraz
pieluszki i powieszę je nad piecem. A potem coś wymyślimy.
Kiedy skończyła pranie, otworzyła szufladę w komodzie i wyjęła czyste pieluszki na
zmianę. Wszystko leżało starannie ułożone: pieluszki, szmatki, wełniane podkładki, kawałki flaneli.
- Zdecydowaliście się już na imię dla małej? - zapytała.
- Nie słyszałaś? - uśmiechnęła się Anna. - Będzie miał na imię Aslaug, po mojej mamie.
Elise poczuła ukłucie w sercu.
- Jaka szkoda, że pani Thoresen tego nie dożyła! Gdyby ktoś jej powiedział, że urodzisz
dziecko, pewnie by nie uwierzyła.
Anna pokiwała głową.
- Mama była pesymistką. Wciąż spodziewała się najgorszego i nie potrafiła się niczym
cieszyć.
- Mam pomysł, Anno. Zapytam panią Evertsen, czyby nie zechciała przychodzić do ciebie
na parę godzin przed południem. Przecież ona przyjaźniła się z twoją mamą i zna cię od małego.
Zawsze miała dla ciebie tyle podziwu. Trochę pobolewają ją nogi, ale poza tym jest zdrowa i silna,
tak jak pani Jonsen. Tyle jest samotnych starych kobiet, które chciałyby się czuć potrzebne. Jestem
pewna, że w ten sposób obie pomożecie sobie nawzajem. Do jej gadulstwa jakoś przywykniesz.
Usłyszysz wszystkie plotki, jakie krążą w okolicy, ale wystarczy puszczać je mimo uszu. Zajrzę do
niej po drodze do domu i zapytam.
- Jesteś aniołem - stwierdziła z uśmiechem Anna.
Elise zdążyła dojść do Sandakerveien i miała właśnie minąć bramę szkoły Sagene, gdy
idący w jej stronę mężczyzna, przystanął gwałtownie. Za późno się zorientowała, że to nauczyciel
Knudsen. Gdyby go wcześniej zauważyła, pewnie wybrałaby inną drogę.
- Pani Ringstad! Co za niespodzianka! Dawno pani nie widziałem.
- Wydaje mi się, że wciąż krążę tu w okolicy. Dziś na przykład byłam na otwarciu nowego
mostu.
- Była pani? Szkoda, że nie widziałem. Stałem na placu przed fabryką razem z moją klasą.
Wracaliśmy akurat do szkoły po lekcji prac ręcznych w Biermannsgården. Co pani sądzi o
wyremontowanym moście?
- Jeśli mam być całkiem szczera, to nie widzę wielkiej różnicy. Barierka jest wprawdzie
solidniejsza, ale nadal za niska.
Przyznał jej rację.
- Też o tyra rozmawialiśmy w szkole. Uważam, że właściciele fabryki mogliby ufundować
dodatkową poręcz. Wraca pani do domu?
- Nie, idę do sąsiadki z Andersengården.
- To pewnie posiedzi pani u niej chwilę - stwierdził zawiedziony.
- Nie sądzę. Muszę wracać do dzieci. Odwiedziła nas wprawdzie ciotka męża, ale ona nie
przepada za tym, by zostawać z dziećmi sama.
- Wybieram się do Sagene, możemy przejść kawałek razem.
- To będzie raczej krótki kawałek, bo jestem prawie na miejscu - uśmiechnęła się Elise.
- Lepsze to niż nic - stwierdził zadowolony, a gdy ruszyli, zagadnął: - Nie wydaje się pani,
że Peder lepiej się teraz czuje w szkole? Zdaje się, że skończyły się jego kłopoty z Palem, czy jak
go zwą, Pingelenem.
- Wygląda na to, że ostatnio Pingelen zostawił go w spokoju. Cieszę się.
- Zastanawiałem się, dlaczego ten Pingelen tak się uwziął na Pedera. Z tego, co pani
mówiła, wynikało, że trwało to przez wiele lat.
- Zaczęło się od tego, że pomogła nam Armia Zbawienia, a potem nasza matka dostała się
do sanatorium.
- Armia Zbawienia chyba nie pomagała wam więcej niż innym? Elise poczuła, że się
czerwieni, ale wyjaśniła:
- W tym czasie poznałam mojego męża, który był tam oficerem i zadbał o to, by Peder
dostał buty, a mamą opiekowały się samarytanki.
- Rozumiem. Oficer nadużył swego stanowiska, by pomóc kobiecie, w której był zakochany.
- Nie, nieprawda! Wielu innych też dostawało buty i inną pomoc, ale Pingelen tego nie
rozumiał. Jemu zdawało się, że otrzymaliśmy więcej niż inni. Szczególnie gdy mamę zabrano do
sanatorium, tyle tylko, że to nie Armia się postarała o miejsce. - Zatrzymała się i oświadczyła: - Tu
mieszka pani Evertsen! Do widzenia, panie Knudsen.
- Do widzenia, pani Ringstad.
Na szczęście pani Evertsen była w domu, a gdy usłyszała, z czym Elise przychodzi,
natychmiast się zgodziła.
- Oczywiście, że chętnie pomogę Annie. Czemu od razu mnie nie spytali?
- Zna pani Annę, ona tak bardzo się obawia, by nikogo nie obarczać swoimi kłopotami.
Pani Evertsen prychnęła.
- Obarczać? Gdybyś wiedziała, jak smutno tak siedzieć samemu całymi dniami. Kiedy
mieszkała tu twoja mama i pani Thoresen, często gawędziłyśmy w kuchni i śmiałyśmy się po
powrocie z fabryki.
Chyba coś jej się pokręciło, pomyślała Elise. Rzadko kiedy miały na to czas. Ale może
najdłużej w pamięci pozostają te dobre wspomnienia?
- Nie wejdziesz do środka? Nie pamiętam już, kiedy mnie ostatnio odwiedziłaś.
- Bardzo mi przykro, pani Evertsen, ale ciotka Emanuela nadal jest u mnie, a ona nie lubi
zostawać z dziećmi. Odwiedzę panią któregoś dnia, jak już wyjedzie.
- W takim razie jutro rano pójdę do Anny Pozdrów ciotkę i panią Jonsen i podziękuj im za
nasze ostatnie spotkanie. To była naprawdę niezapomniana Wigilia.
Kiedy Elise wyszła na ulicę, ze zgrozą stwierdziła, że nauczyciel Knudsen ciągle tam stoi.
- Jeszcze pan tu jest? - zapytała. Speszył się i wyjaśnił pospiesznie:
- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że tylko pani przekaże wiadomość i wyjdzie.
- Skąd mógł pan wiedzieć?
- Nie wiedziałem, miałem tylko nadzieję. Cóż było mówić? Nauczyciel nie ukrywał swojej
sympatii dla niej. Ostatnio, gdy się umówili w Folkvang, by porozmawiać o Pederze, wyznał, że
bardziej niż Peder interesuje go jej | osoba, co wprawiło ją w zażenowanie.
- Kupiłem pani ostatnią książkę.
Poparzyła na niego zaskoczona, ale i uradowana.
- Zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Jak pani wie, nie pochodzę z tej dzielnicy. Byłem
wstrząśnięty opisanymi przez panią losami ludzi.
- Taki przyświecał mi cel. W Kristianii wielu ludzi nie ma pojęcia, jak ciężko się żyje
rodzinom robotniczym. Raz po raz w gazecie ukazuje się na ten temat jakiś artykuł, ale to za mało.
Poza tym ludzie widzą tylko to, co chcą. Jeśli artykuł w gazecie wywołuje w nich wyrzuty
sumienia, omijają go. Zresztą kiedy się czyta, że tyle a tyle dzieci w Sagene umarło przed świętami
na odrę, to są to tylko suche liczby. Opisując życie pojedynczych osób, miałam nadzieję pomóc
czytelnikom wczuć się w ciężką dolę robotników.
Pokiwał głową.
- Tak się dokładnie czułem. Wyobraziłem sobie tych ludzi, śmiałem się z tego, co zabawne,
a ściskało mnie w gardle, gdy czytałem smutne i tragiczne fragmenty
Zalała ją fala radości.
- Naprawdę? Mimo że jest pan mężczyzną? Bardzo mnie to cieszy. Oprócz moich bliskich
spotkałam niewielu ludzi, którzy przeczytali moją książkę. Większość mieszkańców Sagene nawet
nie wie, że piszę. Poza tym nie stać ich na kupno książek.
- Poleciłem tę książkę wielu nauczycielom w szkole. Jedna z koleżanek pożyczyła ją
wczoraj ode mnie.
- Może rozpoznają w postaciach bohaterów konkretnych ludzi, ale to chyba nie szkodzi.
- Nie, nie musi się pani tego obawiać. Zresztą przypuszczam, że zmieniła im pani imiona
oraz inne szczegóły.
- Owszem, zmieniłam, ale gdyby ci, o których napisałam, przeczytali książkę, bez trudu
zrozumieliby, o kim opowiada.
- Na pewno byliby dumni.
- Mam nadzieję - odparła, marszcząc czoło, bo nagle ogarnęła ją niepewność. Kto wie, czy
niektórzy nie poczuliby się wystawieni na pośmiewisko? Mogłoby to ich rozgniewać.
- Myślałem o pani, kiedy na jesieni przyznano Pokojową Nagrodę Nobla Fredrikowi
Bajerowi. Razem z żoną przez wiele lat działali na rzecz pokoju. To jego żona właśnie założyła
Duńskie Stowarzyszenie Kobiet. Może pani też, pani Ringstad, powinna się włączyć w walkę o
równouprawnienie kobiet?
Zagryzła wargę. Co miała na to odpowiedzieć? W jej sytuacji to nierealne, miło jednak, że
nauczyciel Knudsen ma o niej takie dobre mniemanie.
Uśmiechnęła się więc tylko i podziękowała za zaufanie. Przypomniała sobie jednak o
dzieciach i że musi się do nich spieszyć.
Nauczyciel zerknął na nią, ale chyba nie zauważył jej niepokoju, bo ciągnął dalej:
- Wciąż jest jeszcze wiele do zrobienia, by zapanowała większa sprawiedliwość w
traktowaniu mężczyzn i kobiet. Nie sądzi pani, że mogłaby się włączyć w taką działalność? Pani,
taka inteligentna osoba?
Elise uważała dotąd, że czyni wystarczająco dużo, pisząc o nędzy robotników. Pokiwała
głową i odparła:
- Bardzo pan miły, panie Knudsen. Niewielu mężczyzn ma podobne poglądy. Większość
uważa, że jest dobrze i niczego nie trzeba zmieniać.
Nauczyciel posłał jej zawstydzone spojrzenie i odparł:
- Pewnie ma pani rację. Niestety, wśród nauczycieli jest podobnie. Szkoda, bo tym
sposobem utrwalają w kolejnym pokoleniu niewłaściwe schematy dotyczące płci. Uważam, że
mężczyźni i kobiety powinni mieć jednakowe prawa. Tak byłoby właściwie i o wiele ciekawiej.
- Bardzo się cieszę, panie Knudsen, że ma pan takie zdanie. Przynajmniej wiem, że chłopcy
już w szkole uczą się szacunku dla kobiet.
- Bardzo mi się miło z panią rozmawia, pani Ringstad. Jest pani mądra i interesuje panią to,
co dzieje się wokół. Chętnie spotykałbym się z panią częściej, by wymieniać poglądy. W tym roku
Norweskie Stowarzyszenie Kobiet obchodzi dwudziestopięciolecie. Może warto by się z tej okazji
bardziej zaangażować? Stowarzyszenie zostało założone przez dwanaście osób, zarówno mężczyzn,
jak i kobiet, którzy umawiali się na dyskusje w prywatnych domach. Może to jakiś pomysł?
Moglibyśmy zebrać więcej chętnych i omawiać na spotkaniach sprawy, których Stowarzyszeniu
Kobiet do tej pory nie udało się wywalczyć.
Elise poczuła się przyciśnięta do muru. Zmusiła się do uśmiechu i odparła:
- Pomyślę o tym, panie Knudsen, ale teraz już muszę iść. Rozpromieniony odparł:
- Bardzo miło mi to słyszeć, pani Ringstad. Już się cieszę. Do widzenia.
12
Kiedy Elise dochodziła do furtki, Thoresen właśnie ją za sobą zamykał.
- Już pan wychodzi? - spytała zdziwiona.
- Tak, mam coś do załatwienia na mieście - odparł, unikając jej spojrzenia.
- Przeraziłam się, kiedy zobaczyłam, że Anna jest taka osłabiona. Gdybym jej nie pomogła,
nie miałaby siły dojść do łóżka.
Nie odpowiedział.
- A kiedy leży, to ani nie napali w piecu, ani nic nie zje, nie mówiąc już o podgrzaniu wody
do umycia dziecka. Ona jest bezradna.
- To nie moja wina! - odparł, a na jego twarzy odmalowało się poirytowanie.
- Nie, ale pewnie też się pan o nią martwi - odparła, kręcąc głową. Wiedziała, że musi
wykazać się ostrożnością.
Posłał jej gniewne spojrzenie.
- A co ja mam do jej bachora?
Elise serce zabiło mocniej. Jak to możliwe, że tacy wspaniali ludzie jak Anna i Johan mają
ojca całkiem pozbawionego uczuć. Postanowiła nie dać za wygraną.
- Po drodze wstąpiłam do pani Evertsen i zapytałam, czy nie pomogłaby Annie trochę
przedpołudniami. Była tak miła, że zgodziła się bez wahania.
Zmarszczył czoło i popatrzył podejrzliwie:
- Trzeba jej za to zapłacić?
- Nie przyszłoby jej do głowy żądać za to jakiejś zapłaty. Pomoże Annie, ponieważ bardzo
ją lubi i ma czas.
- Nie mogłaś postarać się o kogoś młodszego?
- Młodzi pracują w fabryce.
- Ale przecież znasz ludzi po drugiej stronie rzeki i pewnie znalazłabyś kogoś, kto miałby
chęć pomóc biedaczce, sparaliżowanej dziewczynie z dzieckiem.
Teraz nagle biedaczce, pomyślała ze złością i pokręciła głową.
- Niezamężne młode panny z dobrych domów podejmują, jeśli już muszą, pracę w kantorze.
Niemożliwe, by ktoś taki zdecydował się zostać pomocą domową i nianią u Anny.
Thoresen odwrócił się i rzucił na odchodnym:
- Co za gówniany kraj! Powinienem był zostać w Ameryce.
Elise odprowadziła go zdumionym spojrzeniem. Jeszcze rano, zanim poszli na otwarcie
nowego mostu, był wesoły i zadowolony. Spoglądał na ciotkę Ulrikke zakochanym wzrokiem. Co
się stało?, zastanawiała się. Czyżbym mu popsuła humor, wspominając o Annie?
W kuchni Elise zastała panią Jonsen i dzieci. Jensine siedziała na nocniku, a Hugo leżał na
brzuchu na podłodze i oglądał rysunek, który dostał od Pedera. Na kartce narysowany był troll o
trzech głowach. Hugo wprost nie mógł nasycić oczu.
- A gdzie ciocia Ulrikke? - spytała Elise.
- Rozbolała ją głowa i się położyła.
- Jak dobrze, że przypilnowała pani dzieci, pani Jonsen. Musiałam pomóc Annie. Jest taka
słaba, że ledwie jest w stanie ustać na nogach. Kiedy skończyła karmić małą, nie miała sił podnieść
się ze stołka, trzymając na ręku dziecko. Bez mojej pomocy nie dałaby rady się położyć! Tak się
przeraziłam, że bałam się od niej odejść. Poszłam prosto do pani Evertsen i spytałam, czyby nie
zechciała pomóc Annie przez parę godzin do południa. Na szczęście chętnie się zgodziła.
Pani Jonsen aż otworzyła usta, słuchając wieści przyniesionych przez Elise.
- Jest całkiem sama, a nie może stać o własnych siłach? Dlaczego więc ojciec nie zostaje z
nią i jej nie pomaga?
- O tym samym pomyślałam! - Elise poczuła, jak znów wzbiera w niej w gniew. -
Spotkałam go przed furtką i mu o tym powiedziałam. On mi tymczasem odpowiedział, że to nie
jego wina, iż córka zafundowała sobie bachora.
Pani Jonsen zacisnęła usta w wąską kreskę, a jej oczy ciskały błyskawice.
Elise przypomniała sobie nagle o ciotce Ulrikke i obejrzała się nerwowo na drzwi do salonu.
Czy ciotka słyszała ich rozmowę?
A jeśli nawet, to co?, rozgniewała się w duchu. Niech się dowie, jaki to człowiek. Może w ten
sposób tylko oddam jej przysługę.
Pani Jonsen powiodła wzrokiem w ślad za nią, po czym nachyliła się i szepnęła:
- Coś mi się zdaje, że się posprzeczali. Bo nagle zrobił się jakiś dziwny i strasznie zaczął się
spieszyć.
Elise popatrzyła na nią zdumiona.
- Kiedy szliśmy na otwarcie mostu, wydawało mi się, że panuje między nimi sielanka.
Pani Jonsen przytaknęła i dodała:
- Coś mu pewnie powiedziała.
- Obraziła go? Ciotka Ulrikke? Pani Johnsen pokręciła głową.
- Nie wiem dokładnie co, ale mam swoje podejrzenia.
- Niech pani powie!
Jensine usiłowała wstać z nocnika, głośno wołając:
- Sine zrobiła!
- Poczekaj chwilkę, Jensine. Zaraz ci pomogę.
Hugo nadal leżał na podłodze i wydawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na to, co się
wokół niego dzieje.
Pani Jonsen pochyliła się jeszcze bliżej i wyszeptała:
- Powiedziała mu, jak ciężko być starą panną zdaną na łaskę swojego bratanka.
- Dlaczego miałoby to zdenerwować Thoresena?
- Nic nie rozumiesz, Elise? Thoresen myślał, że ona jest bogata!
Elise aż rozszerzyła oczy ze zdumienia.
- Myśli pani, że ją adorował tylko dlatego, że sądził, iż jest dobrze sytuowana?
- Myślisz, że taki chłop jak Thoresen smaliłby cholewki do leciwej damy, gdyby
przypuszczał, że nie śmierdzi groszem?
Elise pokręciła głową, bo nagle ją olśniło.
- Myśli pani, że ona też to zrozumiała?
- Chyba to wreszcie do niej to dotarło.
- Biedaczka, na pewno jest to dla niej cios. Pani Jonsen wzruszyła ramionami.
- Mnie się zdaje, że to dla niej lepiej. Pomyśl tylko, gdyby Thoresen się nie zorientował w
porę i by się pobrali? Na pewno by uciekł, a ona zostałaby sama z tym wstydem.
Elise przyznała jej rację.
- Zgadzam się z panią. Nie mogę pojąć, co ona w nim w ogóle widziała? Nie rozumiem, jak
taki łajdak może być ojcem Anny i Johana.
- Przecież jego nie było nigdy w domu! To matka ich wychowała.
Elise przytaknęła, po czym westchnęła cicho:
- Ciekawe, co ciotka teraz zrobi.
- Wróci do domu. Tak będzie zresztą najlepiej, Elise. Ty masz dość roboty z pisaniem i z
dziećmi, po co ci jeszcze na głowie ciotka twojego nieboszczyka męża?
Elise podciągnęła Jensine majtki i powiedziała:
- Serdeczne dziękuję za dzisiejszą pomoc, pani Jonsen. Cieszę się, że mam panią.
- Teraz będziesz mnie częściej potrzebować, jak już ta z salonu wyjedzie.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do salonu i stanęła w nich ciotka Ulrikke. Wyglądała
niczym chmura gradowa, gdy popatrzyła spode łba na panią Jonsen.
- A więc Elise ma dość roboty z dziećmi? Po co jej jeszcze na głowie ciotka nieboszczyka
męża, tak? - syknęła i skierowała swój wściekły wzrok na Elise. - Ładna mi wdzięczność! To ja
pilnuję dzieci, i z rana, i wieczorem, karmię je, dorzucam drew do pieca, gotuję kawę, a teraz
słyszę, że siedzę ci na głowie!
Pani Jonsen narzuciła pospiesznie płaszcz, wzięła do ręki kapelusz i zniknęła za kuchennym
drzwiami.
- To nie moje słowa, ciociu Ulrikke. Bardzo jestem ci wdzięczna za wszelką pomoc.
Odczułaś kiedyś, że chcemy się ciebie pozbyć? Wątpię. Ani ja, ani dzieci nigdy tego nie mó-
wiliśmy.
- To dlaczego pani Jonsen tak powiedziała?
- Wydawało jej się, że między tobą a Thoresenem nie wszystko się układa i że będziesz
wolała wyjechać.
Ciotka Ulrikke spurpurowiała.
- A skąd ona może wiedzieć?
- Mówiła, że wyszedł stąd nagle.
- W życiu nie spotkałam takiej wścibskiej baby! A co ją obchodzi, jak się układa między
mną a Thoresenem?
- Nie przejmuj się panią Jonsen, ciociu! Prawda, że jest ciekawska i roznosi plotki, ale w
gruncie rzeczy to miła kobieta.
- Twoim zdaniem to takie miłe, jak ktoś kogoś obgaduje za plecami?
- Ale ona nie pragnie niczyjej krzywdy. Po prostu lubi mieć do opowiedzenia coś
ciekawego. Dla niej to taka rozrywka.
Ciotka Ulrikke prychnęła.
- Bardzo dziękuję za taką rozrywkę!
- Dorosłych ludzi już się nie zmieni. Pani Evertsen jest taka sama. - Przerwała na chwilę i
dodała z ociąganiem: - Spotkałam Thoresena przy furtce. Wydawał mi się jakiś bez humoru.
Powiedziałam mu, że się przeraziłam, gdy zobaczyłam, jaka Anna jest słaba. Zdaje się, że poczuł
wyrzuty sumienia.
- A co mężczyzna może zrobić?
- Gdyby tylko chciał, mógłby pomóc córce na przykład nanosić drewna czy wody. Anna
mówiła, że już od wielu dni nie ma siły wstać z łóżka. Pomyśl tylko, leżeć bezradnie, gdy trzeba się
zająć niemowlęciem. To nieludzkie!
Ciotka Ulrikke wzruszyła ramionami, ale Elise zauważyła, że jej słowa wstrząsnęły ciotką.
Odwróciła się gwałtownie i niemal wbiegła do salonu.
Elise poszła powoli za nią i zobaczyła, że ciotka Ulrikke schowała twarz w poduszkę, a jej
ramiona zatrzęsły się o płaczu.
Usiadła na brzegu łóżka i głaszcząc ją po plecach, powiedziała:
- Tak mi przykro, ciociu Ulrikke. Widziałam, jaka byłaś szczęśliwa. Oczy ci błyszczały.
Zupełnie jakbyś odmłodniała ze dwadzieścia lat!
Ciotka odwróciła do niej zalaną łzami twarz.
- O czym ty mówisz? Wiesz coś, o czym ja nie wiem? Elise się speszyła. Sądziła, że zerwali
ze sobą, ale nie wiadomo, czy pani Jonsen domyśliła się prawdy.
- Pani Jonsen mówiła... - zaczęła, ale urwała, bo ciotka Ulrikke prychnęła obrażona:
- Pani Jonsen nic nie wie. Nie mogę patrzeć na to babsko!
- Wybacz ciociu, musiałam coś źle zrozumieć. Masz rację, skąd pani Jonsen miałaby
wiedzieć, o co chodzi.
Ciotka Ulrikke ponownie wybuchła płaczem.
- On odszedł ode mnie, Elise! Odkrył, że nie jestem majętna, i nagle stracił dla mnie
zainteresowanie.
Elise milczała przez chwilę, po czym rzekła spokojnie:
- Wiesz co, ciociu Ulrikke? Myślę, że powinnaś się z tego cieszyć. Prędzej czy później
zrozumiałabyś, że zbyt mocno się różnicie. Przeżyłaś coś miłego, coś, co z pewnością pozwoliło ci
uwierzyć, że życie się jeszcze dla ciebie nie skończyło. Następnym razem spotkasz kogoś, kto
będzie dzielił twoje zainteresowania i poglądy. To o wiele więcej warte niż takie... zakochanie.
Czuła się, jakby się z ciotką zamieniły rolami i to ona jest tą starszą, która przemawia
młodszej do rozsądku.
Chyba zaczynam się starzeć, westchnęła, mimo że dopiero co skończyłam dwadzieścia trzy
lata.
13
Johan zaspał i za późno wyszedł z domu. Szedł ulicą szybkim krokiem, bo po paru dniach
nieobecności profesora spodziewał się jego powrotu. Nie miał do tej pory okazji porozmawiać z
nim na temat rzeźby, bo profesor rozchorował się następnego dnia po tym, gdy Johan zauważył ją
na wystawie galerii. Zebrał się natomiast na odwagę i zapytał zastępującego wykładowcę, czy
profesorowie mają prawo sprzedawać prace studentów bez ich wiedzy, ten jednak zaprzeczył.
Johan spodziewał się kłopotów, ale nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.
Każdego ranka i wieczora mijał po drodze galerię sztuki. Zatrzymywał się zawsze przed
wystawą, by popatrzeć na twarz Elise. Za każdym razem targały nim mieszane uczucia: duma z
własnego dzieła i rozgoryczenie, że profesor bez pytania i uzgodnienia z nim zaniósł rzeźbę do
galerii. Patrząc na nią, doznawał tęsknoty za prawdziwą Elise.
Tego dnia mimo braku czasu, zatrzymał się jak zwykle, by choć zerknąć na rzeźbę. Ale w
oknie wystawowym rzeźby nie było! Serce mu ścisnęło, czuł, jak krew uderza mu do głowy i
czerwienieją policzki. Niewiele myśląc, otworzył szeroko drzwi i wmaszerował do środka. Nie
przejął się bynajmniej tym, że marszand zmierzył go od stóp do głów i marszcząc czoło, zapytał
poirytowany:
- Czego pan chce?
W jego głosie zabrzmiała niechęć. Zapewne nie tak zwracał się do swych klientów.
- Chciałbym się dowiedzieć, co się stało z rzeźbą z wystawy.
- Chodzi panu o głowę kobiety? Johan przytaknął niecierpliwie.
- Została sprzedana.
- Może mi pan powiedzieć za jaką cenę?
- A dlaczego miałbym to zrobić? Sprzedana i tyle. Johan opanował się, bo wiedział, że
zachowując się arogancko, niczego się nie dowie.
- Przepraszam. Sam jestem rzeźbiarzem i chciałbym wiedzieć, jaką zapłatę można otrzymać
za tego typu rzeźbę - rzekł już spokojnie.
Mężczyzna uśmiechnął się z wyższością i odpowiedział:
- Rzeźbiarzy jest wielu, ale tylko nieliczni dostarczają prawdziwe dzieła sztuki.
- Przechodziłem tędy codziennie, odkąd na wystawie pojawiła się rzeźba głowy kobiety.
Bardzo mi zaimponowało to dzieło.
- Nie jest pan wyjątkiem. Niemal natychmiast zwróciło się do mnie kilku kupców.
Sprzedałem temu, który zaoferował najwyższą cenę. Niestety, nie mogę zdradzić jaką. Niech pan
spróbuje sprawdzić to w inny sposób.
- A mógłby mi pan podać nazwisko kupca? Może udałoby mi się go przelicytować?
Marszand zmierzył go od stóp do głów, a na jego ustach pojawił się pogardliwy uśmiech.
- Chyba nie ma pan pojęcia, o jaką tu chodzi sumę. Poza tym nie sądzi pan chyba, że
zdradzę nazwisko mojego klienta? Mam ryzykować, że nigdy więcej nic mu już nie sprzedam?
Johan pokiwał głową, odwrócił się i ruszył ku drzwiom.
- Niech panu się nie zdaje, że to takie intratne zajęcie - usłyszał jeszcze wołanie marszanda.
- Rzeźby, które można określić mianem sztuki, nie trafiają się często. Ta należała chyba do
najpiękniejszych, jakie widziałem.
Johan aż pękał z dumy, ale równocześnie wezbrała w nim złość na profesora, który udawał,
że rzeźba głowy Elise jest do niczego. Czyżby próbował go świadomie oszukać? Przecież długo ją
oglądał. Czy zawracałby sobie głowę nieudaną pracą?
Zapewne specjalnie utwierdził mnie w przekonaniu, że moje dzieło nic nie jest warte, by je
sprzedać i zgarnąć całą zapłatę dla siebie, uznał Johan, ale zaraz pokręcił głową z
niedowierzaniem.
Profesor był chory. Człowiek z wysoką gorączkę nie ma głowy do niczego. Na pewno dziś
powie mi o sprzedaży i odda pieniądze. Nie wszystkie, oczywiście, zachowa swój procent, ale jakaś
drobna kwota trafi do mojej kieszeni. Marszand zapewne przesadzał, opowiadając o wysokiej cenie.
Przecież nie tak łatwo sprzedać coś w Paryżu, gdzie wprost roi się od artystów z całej Europy.
Już wchodząc po schodach na ostatnie piętro, Johan domyślił się, że profesor wrócił, bo z
pracowni nie dobiegały żadne odgłosy. Kiedy przychodził do nich wykładowca na zastępstwo,
wszyscy rozmawiali i żartowali. Panowała lżejsza atmosfer niż przy profesorze. Z każdym stopniem
narastała w nim niechęć. Nigdy nie lubił tego profesora. Od pierwszego dnia, gdy pojawił się na ich
zajęciach. Z początku nie rozumiał, z czego to wynika, bo zazwyczaj odnosił się do ludzi z
sympatią. Z czasem jednak uświadomił sobie, że profesor nie potrafi zachęcić swoich studentów.
Wydawało się, że nauczanie go męczy i jest dla niego karą. Studenci zupełnie go nie obchodzili.
Z pewną obawą Johan otworzył drzwi i wszedł do środka. Wiedział, że jest spóźniony.
W pomieszczeniu panowała przygnębiająca cisza. Wszyscy pochłonięci byli pracą. Profesor,
który stał na środku pracowni, powitał go słowami:
- O, pan Thoresen! Wreszcie pan nas zaszczycił swoją obecnością.
- Przepraszam, panie profesorze. Zaspałem - odparł Johan i ukłonił się.
Zapadła cisza. Studenci podnieśli wzrok znad swych prac, a profesor popatrzył na niego
spode łba i oświadczył:
- Nie uznaję takich wymówek, panie Thoresen! Jeśli stracił pan zainteresowanie nauką i
woli wylegiwać się w łóżku, nie widzę powodu, by pan kontynuował studia.
Johan czuł, jak krew odpływa mu z głowy. Ma zostać wyrzucony z powodu tego, że raz
zaspał? Co powie profesor w Norwegii, ten, który z takim mozołem wystarał się mu o to miejsce i
pokrył koszty nauki?
- Dam panu jeszcze jedną szansę, panie Thoresen. Ale jeśli spóźni się pan znowu, to
wylatuje pan od razu, zrozumiano? - rzekł, a rozejrzawszy się po twarzach studentów, dodał:
- Pan Thoresen wbrew moim zakazom spędził raz noc w pracowni. Przyłapałem go na
gorącym uczynku. Mówiłem już wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze: Surowo zabraniam nocować
tutaj. To nie pensjonat. Zrozumiano?
Wszyscy pokiwali głowami.
Następnie profesor zwrócił się ponownie do Johana:
- Wyliczyłem, ile jest mi pan winien. Rachunek leży na pańskim stole.
Johan zdobył się na odwagę i odparł:
- Pewnie pan już sobie potrącił z kwoty, którą ma mi oddać? Wiem, że sprzedał pan
wykonaną przeze mnie rzeźbę.
Profesor pobladł gwałtownie, a jego ciemne oczy rozbłysły z gniewem.
- O czym pan mówi? Nie sprzedałem żadnej rzeźby!
- A co się stało z rzeźbą kobiecej głowy, którą wykonałem tamtej nocy spędzonej w
pracowni? Kazał mi pan postawić ją obok prac przeznaczonych do wypalenia, co też uczyniłem.
Twarz profesora poczerwieniała gwałtownie.
- Jak pan śmie? - rzucił drżącym z gniewu głosem.
- Pytam tylko, co się stało z moją rzeźbą.
- Jeśli mówi pan o swej nieudolnej próbie wykonania rzeźby w glinie, czego na obecnym
etapie surowo panu zabroniłem, to nie warta była nawet, by ją wkładać do pieca. Proszę iść na
swoje miejsce i zabrać się do roboty! Dość już zmarnowaliśmy czasu na pana.
Johan odwrócił się do studentów i spytał:
- Na pewno zwróciliście uwagę na rzeźbę głowy młodej kobiety. Postawiłem ją tam, na
półce - rzekł, wskazując sąsiednie pomieszczenie.
Nikt się nie odezwał, wszyscy spuścili wzrok. Profesor zaśmiał się szyderczo.
- No, panie Thoresen. Nikogo pan nie przekonał? Może tylko się panu zdawało, że
wyrzeźbił pan głowę młodej kobiety, w której się pan zakochał, he?
Któryś ze studentów się zaśmiał, ale Johan stał w milczeniu i patrząc profesorowi prosto w
oczy, oznajmił:
- Widziałem moją rzeźbę na wystawie w galerii sztuki. Dziś się dowiedziałem, że została
sprzedana.
- A więc to dlatego pan się spóźnił? Może wcale pan nie zaspał? Tak się zastanawiam tylko,
czy nie ma pan czasem kłopotów ze wzrokiem, panie Thoresen. Może powinien pan sprawić sobie
okulary?
Ktoś ryknął śmiechem, co dla profesora było niczym woda na młyn.
- A może widział pan na wystawie popiersie wykonane przez naszego wielkiego rzeźbiarza
Auguste'a Rodina? Jego prace wzbudzają podziw, wielu porównuje go do Michała Anioła, który był
jego wielkim wzorem. Skoro uważa pan, że stał się już słynnym rzeźbiarzem, może wyobraźnia
spłatała panu figla i pomylił pan dzieło Rodina z własną nieudolną próbą wykonania rzeźby w
glinie. - Z różnych stron dolatywały stłumione chichoty.
- Widział pan popiersie Victora Hugo wykonane przez Rodina, panie Thoresen? Powinien
pan je dokładnie przestudiować. Może mógłby pan się czegoś nauczyć? A przynajmniej zrozumieć,
jaka jest różnica pomiędzy pseudo- a prawdziwą sztuką.
Serce waliło mu ze zdenerwowania, ale bez słowa skierował się do swojego stanowiska.
Szyderstwa profesora bardzo go zabolały.
Więcej o rzeźbie nie rozmawiano. Johan zrozumiał, że przegrał. Profesor sprzedał jego
dzieło, a pieniądze wziął do kieszeni, wypierając się wszystkiego. Dla Johana gorsze jednak było to,
że jakiś obcy człowiek ma jego Elise. Sam nigdy w życiu by nie sprzedał rzeźby, obojętnie jaką
cenę by mu zaproponowano. Dla niego była niczym relikwia. Wykonał ją pod wpływem
wyjątkowego natchnienia i z bólem myślał o tym, że chyba już nigdy nie zdoła stworzyć czegoś
równie doskonałego.
Profesor poznał się od razu na wartości artystycznej rzeźby, wystarczyło mu jedno
spojrzenie.
W ponurym nastroju Johan powlókł się tego wieczora do domu. Próbował przekonać siebie,
że ta sytuacja ma też swoje jasne strony. Skoro potrafił wykonać coś, co inni chcieli kupić, to
znaczy, że powinien dalej próbować. Utwierdził się w przekonaniu, że chce zostać rzeźbiarzem. Nie
pozwoli, by profesor pozbawił go pewności siebie.
Usłyszał, że ktoś za nim biegnie i odruchowo się odwrócił. Przez ułamek sekundy pomyślał,
że to Pierre, ale uspokoił się, gdy ujrzał Paula Maillarda, studenta z tej samej pracowni.
- Panie Thoresen - zawołał Maillard zdyszany, jakby biegł przez całą drogę.
Johan zatrzymał się i popatrzył na niego wyczekująco.
- Chciałbym z panem porozmawiać o pańskiej rzeźbie. Johan się nie odezwał.
- Przepraszam, że pana nie poparłem - dodał. - Ale obleciał mnie strach, tak samo zresztą
jak pozostałych. Wie pan, jak niewiele trzeba, by stracić miejsce w pracowni, a żadnego z nas na to
nie stać.
- Domyśliłem się, że taki był powód - odparł Johan.
- Widziałem rzeźbę głowy młodej kobiety w pomieszczeniu przy pracowni. Było doskonałe!
- mówił dalej Paul Maillard. - Nie wiedziałem, że to pana dzieło, zapytałem więc profesora, a on
odpowiedział, że sam je wykonał.
A to łajdak!, zdenerwował się w duchu Johan i wszystko mu zawirowało przed oczami.
- Rozumiem pańską złość i nie wiem, jak zachowałbym się na pańskim miejscu. Mimo
wszystko uważam, że lepiej, by pan sobie odpuścił. Wiem, że łatwo się tak mówi, ale nie wygra pan
z takim człowiekiem jak profesor. Trzeba mieć jedynie nadzieję, że niebawem ktoś inny będzie nas
uczył.
Johan pokiwał głową.
- Wiem, że przegrałem w tej sprawie. Nie mam pojęcia, kto kupił rzeźbę i ile za nią zapłacił.
Zresztą nie spodziewałem się, że się dowiem. Tłumaczę sobie, że przynajmniej otrzymałem
konkretny dowód na to, że się do czegoś nadaję, bo po nieustannej krytyce profesora zacząłem już
powątpiewać we własne zdolności. Raz pochylił się nade mną i syknął mi do ucha: „Beztalencie!
Nie ma pan za grosz zdolności!".
Paul Maillard uśmiechnął się.
- Mnie też tak powiedział. No cóż, w takiej sytuacji nie po zostaje nam, beztalenciom, nic
innego, jak trzymać się razem.
Johan odpowiedział mu uśmiechem, i rzekł:
- Dziękuję, że pan do mnie przyszedł. Bardzo mi to po prawiło humor.
14
Elise stała przed furtką i pomagała ciotce Ulrikke wsiąść do sań. Obok niej stały dzieci,
ubrane ciepło do zabawy na śniegu, i patrzyły na ciotkę.
Woźnica ułożył walizki, po czym siadł na koźle.
- Szczęśliwej podróży, ciociu Ulrikke - zawołała Elise na pożegnanie. - Przyjedź znów
wkrótce!
- Uważaj, bo uznam to za zaproszenie! - daremnie siliła się na wesołość ciotka.
Elise widząc jej smutek i rozczarowanie, próbowała ją podnieść na duchu.
- Następnym razem, gdy przyjedziesz, zaprosimy pana Wang-Olafsena. Obiecałyśmy mu
przecież niedzielny obiad.
- Zobaczymy, Elise. Nie zapominaj, że to długa podróż, a ja już jestem leciwą damą.
Elise miała na końcu języka, że ciotka w niczym nie przypominała leciwej damy, gdy
odwiedzał ją Thoresen, ale się powstrzymała. Wolała nie przypominać jej o doznanym roz-
czarowaniu.
- Przyjedź, jak się zrobi trochę cieplej, ciociu, bo wtedy ze wszystkim jest łatwiej. I przekaż
pozdrowienia państwu Ringstad. Obiecaj, że napiszesz, co u nich słychać - powiedziała.
Ciotka Ulrikke pokiwała głową, po czym sanie ruszyły.
Elise odwróciła się i wzięła Jensine za rączkę. Hugo pobiegł przed nimi przez furtkę. Elise
obiecała dzieciom, że pomoże im zbudować domek ze śniegu, bo poprzedni zawalił się, gdy szaleli
ostatnio z Pederem i Evertem. Planowała później siąść przy maszynie i napisać wreszcie o tym, jak
córka przekupki, Inger Brunn, spotkała typa podejrzanie podobnego do Asle Diriksa. Jego dom był
wierną kopią rodzinnej willi Diriksów! Już się cieszyła na tę małą prywatna zemstę.
Odwróciła się i zauważyła zmierzającą w ich stronę kobietę.
Czyżby ktoś do nas?, zdziwiła się.
- Jensine, idź do Hugo, Zobaczę tylko, kto to idzie.
Jensine podreptała ożywiona, a Elise tymczasem rozpoznała w nadchodzącej kobiecie panią
Mathiesen. To będzie trudne, pomyślała. Nie potrafiła pocieszać ludzi pogrążonych w żalu. Poza
tym wolała mieć jak najmniej do czynienia z rodziną Mathiesenów.
- Mogę z panią zamienić parę słów, pani Ringstad? Mam nadzieję, że nie przychodzę nie w
porę. Widziałam, że właśnie pożegnała pani gościa.
- Tak, ciotka mojego męża, która mieszkała u nas od Wigilii, odjechała saniami. Spieszyła
się na dworzec, na pociąg.
- Może więc znalazłaby pani chwilkę na rozmowę ze mną?
Elise nie potrafiła odmówić, gdy ktoś ją o coś prosił. Tym bardziej że wiedziała, jak głęboko
nieszczęśliwa jest pani Mathiesen.
Hugo i Jensine bawili się już w najlepsze i najwyraźniej zapomnieli, że miała im pomóc
odbudować domek ze śniegu. Nie protestowali, gdy im powiedziała, że na chwilkę wejdzie do
środka.
Pani Mathiesen przysiadła na brzegu stołka kuchennego i nie zdejmując płaszcza ani
kapelusza, wyznała:
- Jestem zrozpaczona, pani Ringstad. Wie pani, że Ansgar jest naszym jedynym dzieckiem,
a Maluszek był jedynym wnukiem. Wyjęła z torebki chusteczkę z szydełkową koronką i wytarła
noc. - Obawiam się, że Helene nie będzie miała więcej dzieci.
Elise popatrzyła na nią zdziwiona.
- Lekarz tak powiedział?
Pani Mathiesen pokręciła głową.
- Nie, ale miałam sen. Obudziłam się taka przestraszona, że udałam się prosto do wróżki. Ta
powiedziała to samo, mimo że nie wspomniałam jej o śnie. - Westchnęła ciężko.
- Nasza rodzina liczy niewiele osób. Mój mąż jest jedynakiem, ja także nie mam
rodzeństwa. Z jakiegoś powodu nie rodzi się u nas więcej niż jedno dziecko. - Poczerwieniała
gwałtownie i zerknąwszy na Elise, uśmiechnęła się zakłopotana. - Ansgarowi urodziło się dwoje,
więc może nie do końca jest to regułą.
Elise nie odpowiedziała, ale uznała w duchu, że tę ostatnią uwagę kobieta mogła sobie
darować.
- Kiedy zabraknie nas z mężem, Ansgarowi zostanie tylko Helene. Z pewnością wie pani, że
to bardziej ona nalegała na ten związek. Czasami mam wrażenie, że między nimi nie najlepiej się
układa. - Uśmiechnęła się znów speszona.
- Zdarza się to oczywiście w wielu małżeństwach, ale jeśli chodzi o Ansgara i Helene, to
sprawa jest chyba poważniejsza. Jego strasznie irytuje jej rozrzutność. Wyznacza jej co miesiąc
stalą kwotę na dom, ale to nigdy nie wystarcza. Poza tym Helene ma wygórowane wymagania
wobec niego. Chce nawet, by pomagał jej przy zmywaniu. Przecież kuchnia to nie miejsce dla
mężczyzny!
Boże, pomyślała Elise. Przyszła mi tu opowiadać o problemach małżeńskich Ansgara i
Helene? A co mnie to obchodzi?
- Czytałam w pewnym magazynie dla pań, że obecnie wiele małżeństw decyduje się na
rozwód. Taki wstyd! Przecież skoro przyrzekali przed Bogiem i sobie nawzajem, że żadne z nich
nie opuści drugiego aż do śmierci, to powinni dotrzymać słowa! W naszych czasach zapanował
straszny egoizm. Młodzi nie znają znaczenia słowa pokora i poświęcenie.
Elise poruszyła się niecierpliwie. Nie miała czasu wysłuchiwać poglądów pani Mathiesen na
temat młodych ludzi.
- Zagadałam się - usprawiedliwiła się pani Mathiesen, która być może dostrzegła jej
zniecierpliwienie. - Przejdę do rzeczy. Wie pani, że wraz z mężem jesteśmy bardzo zauroczeni
małym Hugo. Poza tym z dużym zainteresowaniem przyglądamy się pani staraniom o uznanie jej
jako pisarki. Domyślamy się, że napotkała pani po drodze wiele przeszkód. Chyba nie zarabia pani
wiele na opisywaniu takich historii, a teraz, gdy pani owdowiała, pewnie nie jest pani łatwo. Wie
pani z pewnością, że obojgu z mężem dobrze się nam powodzi. Serce nam pęka, gdy pomyślimy, że
kiedy nas zabraknie...
Elise nagle olśniło, po co przyszła pani Mathiesen, i poczuła gwałtowną niechęć.
Pani Mathiesen znów wytarła nos i mówiła dalej:
- Teraz, kiedy straciliśmy naszego Maluszka, jeszcze bardziej martwię się o Ansgara. Jeśli
zdecyduje się na rozwód z Helene, będzie biedak bardzo samotny. Nie ma chyba bardziej
samotnych ludzi jak bezdzietni mężczyźni. Kobiety radzą sobie lepiej. - Popatrzyła Elise prosto w
oczy i dodała: - W tej sytuacji chyba nie jest takie dziwne, że pomyślałam o małym słodkim Hugo.
Przecież to synek Ansgara! Mógłby być podporą dla niego, gdy ten się zestarzeje. Wyobrażam
sobie, jak siedzą razem w „Grand Cafe", jeżdżą na nartach i razem łowią ryby, i wtedy mój smutek
staje się lżejszy. Nabieram wiary, że życie mimo wszystko jakoś się ułoży. Chyba nie pozbawi mnie
pani tej nadziei, pani Ringstad.
Elise wiele kosztowało, by zachować opanowanie i nie pokazać po sobie wzburzenia.
- Wydaje mi się, że zapomniała pani, w jakich okolicznościach począł się Hugo. Jak pani
sądzi, jak miałabym wyjaśnić synowi, kim jest Ansgar? Hugo wie, że jego tatą był mój mąż, a
Jensine traktuje jak siostrę. Jesteśmy rodziną i tak jest dla niego najlepiej. Jeśli zaś chodzi o sprawy
finansowe, to może nie jest pani świadoma tego, że Hugo jest spadkobiercą dużego dworu
Ringstad. Po śmierci mojego męża prawo dziedziczenia przeszło na Hugo. W księgach kościelnych
jest wpisany jako syn Emanuela, a tym samym wnuk Hugo Ringstada. Zresztą nawet imię dostał po
dziadku.
Pani Mathiesen wydawała się zaskoczona.
- Jest spadkobiercą majątku? Ale... Ale ja słyszałam... - urwała, i zagryzła wargę.
Czy w tej okolicy człowiek może mieć jakąś tajemnicę?, zdenerwowała się w duchu Elise, z
trudem łapiąc oddech. Pani Mathiesen słyszała zapewne o Signe i Sebastianie, inaczej nie
zareagowałaby w taki sposób.
- A cóż takiego pani słyszała, pani Mathiesen? - rzuciła, patrząc na nią hardo.
- Nie, nic takiego. Ja... po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że on...
Elise uchwyciła jej wzrok i wyrecytowała:
- Mam tylko jednego syna, a mój mąż był jedynakiem.
- Tak, oczywiście. Przepraszam, nie przemyślałam tego dokładnie, pani Ringstad.
- A jeśli tak bardzo pani kocha dzieci i ma środki na to, by pomóc, to uważam, że powinna
pani przekazać jakąś sumę na żłobek Armii Zbawienia lub na jakiś sierociniec. Przed czterema laty
pierwszy taki sierociniec otworzono tu w mieście, a później jeszcze jeden założyła Armia
Zbawienia. Znam jednego z założycieli. Nazywa się Torkild Abrahamsen. Poza tym istnieje też
możliwość, by zaadoptować sierotę. Ja sama znalazłam opiekunów dla trzech biednych i
nieszczęśliwych dziewczynek, dzięki czemu wreszcie mają prawdziwy dom.
Pani Mathiesen nie wydawała się być zainteresowana. Ona chciała Hugo, krew z krwi i kość
z kości Ansgara.
- Zawiodła mnie pani, pani Ringstad - oświadczyła, podnosząc się z miejsca. - Uważałam
panią za dobrego i miłego człowieka. Zrozumiałam jednak, że się myliłam. Nie ma pani za grosz
współczucia. Jak pani może pisać książki, skoro nie jest pani w stanie postawić się w sytuacji
innych? Wydawało mi się, że taka cecha charakteru jest niezbędna dla pisarza.
Elise nie odpowiedziała, ale te słowa bardzo ją zabolały.
- Żegnam - oświadczyła pani Mathiesen, podchodząc do drzwi. - Współczuję pani dzieciom.
Powiedziała to i wyszła bez słowa.
Elise stała jak porażona. Pani Mathiesen bardzo ją zraniła.
Czy to prawda, że nie mam w sobie krzty współczucia?, zastanawiała się. Że nie jestem
zdolna wczuć się w czyjeś położenie i nie powinnam pisać książek?
Westchnęła, trzęsąc się ze zdenerwowania. Czy to z rodziną Mathiesen, czy ze mną coś jest
nie tak? Zupełnie jakby zapomnieli, że Ansgar mnie zgwałcił. A może doszli do wniosku, że nic
takiego się nie stało? Teraz liczyło się tylko to, że Hugo jest synem Ansgara.
Gdyby był tu teraz Johan, toby się wściekł, nie miała żadnych wątpliwości. Zresztą Anna i
Torkild także. Nie mówiąc już o Hildzie i majstrze.
Pokręciła głową i nabrała pewności, że to nie z nią jest coś nie tak.
Tego samego dnia znalazła w skrzynce list bez nadawcy. Zdawało jej się, że rozpoznaje
pismo na kopercie, ale nie była pewna. Przygotowana na najgorsze otworzyła kopertę i wyjęła ze
środka list z podpisem Asle Diriksa. Zamierzała go od razu wrzucić do ognia, ale coś ją
powstrzymało. Pomyślała, że może wreszcie postanowił się przyznać, że to on wyjawił
dziennikarzom „Gazety Porannej" jej nazwisko. Albo, nie daj Boże, robi jakieś kolejne insynuacje
odnośnie jej i Ansgara.
Droga Pani Ringstad!
Nasz wielki twórca Henryk Ibsen wkłada w usta Johna Gabriela Borkmana takie słowa:
„Najokrutniejszym grzechem jest zabić w człowieku miłość".
A Pani właśnie to próbuje uczynić ze mną. Gotów byłem Pani oddać wszystko, nosić Panią
na rękach, uwielbiać Panią i kochać, jak jeszcze nikogo nie kochałem. A Pani mnie rzuciła,
podeptała moje uczucia, odwróciła się ode mnie z zimną i bezwzględną pogardą. Szukam dla Pani
usprawiedliwienia i tłumaczę sobie, że nie wie Pani, jakiego dopuściłaś się grzech, i nie zdaje sobie
sprawy, że próbowała zabić we mnie miłość!
Myślałem, że się to Pani udało i zdawało mi się, że nie mam po co żyć. Ale we śnie ukazała
mi się Pani. Uśmiechnęła się i podając mi rękę, rzekła: „Zapomnijmy o przykrościach i zacznijmy
wszystko od nowa".
Dlatego wciąż o Pani myślę. Wieczorem, gdy kładę się spać snuję cudowne marzenia, w
których nie natykam się na żadne przeszkody. Nie dzielą nas nawet ubrania. Pieszczę Pani ciało, a
Pani, a Ty jesteś gorąca i chętna. Będę marzył o Pani tak długo, aż nadejdzie dzień, gdy to
marzenie się urzeczywistni. A wiem, że taki dzień nadejdzie. „Nur wer die Sehnsucht kennt, weiss
was ich leide" (Tylko ten, kto zaznał tęsknoty, wie, jak cierpię). Pani wie, bo jestem przekonany, że
tęskni Pani za mną równie mocno. Proszę, nie zabijaj we mnie miłości! Nie pozwól, by Twoja
oziębłość zniszczyła to, co dostaliśmy w darze od Boga. Niech na to nie pozwoli Pani sumienie.
Oddany i wierny Asle Diriks
Pospiesznie wrzuciła list do ognia i ukucnąwszy, patrzyła, jak płomienie liżą papier i
buchają jasnością.
W ciągu paru godzin dwoje ludzi zarzuciło jej bezwzględność, brak sumienia i współczucia.
Mimo że rozsądek mówił jej, że nie powinna się tym przejmować, bo jedna z tych osób złamana
była żałobą, a druga była raczej nieobliczalna, to mimo wszystko sprawiło jej to przykrość.
Usiadła przy stole i zaczęła pisać długi, przepełniony uczuciem list do Johana.
Kto śmie jej zarzucać, że nie wie, co to tęsknota?
15
Marie wytężyła słuch, zastanawiając się, z kim rozmawia Hugo. Z dołu dolatywał kobiecy
głos, ale to nie był głos Olaug ani żadnej z służących. Czyżby ktoś przyszedł z wizytą?
Zdrową ręką odsunęła na bok kołdrę i wysiliła się, by przesunąć sparaliżowaną nogę i się
podnieść. Nienawidziła tego, że jest uzależniona od czyjejś pomocy. Zresztą teraz nawet gdyby
wołała, nikt by jej nie usłyszał. Olaug albo przychodziła za wcześnie, albo za późno, nigdy
dokładnie wtedy, gdy Marie jej potrzebowała.
Ogromnym wysiłkiem woli spuściła nogi i usiadła na brzegu łóżka. Poczuła zadowolenie,
choć zdawało jej się, że ta prosta czynność zajęła mnóstwo czasu. Powiodła spojrzeniem w stronę
toaletki z dużym owalnym lustrem. Ciarki jej przeszły po plecach. To moja twarz? Tak będę
wyglądać przez resztę życia?
Obok na krześle wisiała podomka. Zdołała ją sięgnąć zdrową ręką. Olaug dość wcześnie
rano podłożyła do pieca, tak że w pokoju było ciepło. Marie mimo to wolała narzucić podomkę, by
nie siedzieć przy gościu w samej koszuli.
Doktor powiedział, że powinna się jak najwięcej ruszać i polecił rehabilitanta, który
przychodził codziennie z nią ćwiczyć. Chwalono ją za stanowczość i siłę woli. Mało komu udaje się
tak szybko wstać z łóżka po wylewie, powtarzał rehabilitant. To wymaga dużego wysiłku. Marie
jednak od pierwszego dnia ćwiczyła uparcie ramiona i nogi, a teraz dodatkowo wykonywała
ćwiczenia, które miały jej pomóc odzyskać mowę.
Najgorsze dla niej było właśnie to, że nie potrafiła mówić. Co prawda stopniowo
przypominała sobie coraz więcej słów, ale często artykułowała nie te, które chciała powiedzieć.
Sama słyszała zresztą, jak niewyraźnie je wymawia. Strasznie ją irytowało, gdy Hugo jej nie
rozumiał i nie miał cierpliwości poczekać, by spróbowała ponownie.
Nareszcie udało jej się włożyć zdrową rękę do rękawa podomki i zarzucić ją na ramię, ale
zrozumiała, że bez pomocy nie da rady się do końca ubrać. Wyglądała mimo wszystko lepiej, niż
gdyby siedziała w samej koszuli nocnej.
Zdziwiła się, gdy usłyszała na schodach lekkie kobiece kroki. Na pewno nie należały do
ciotki Ulrikke, która stąpała znacznie ciężej. Zresztą ona nie wróciła jeszcze z Kristianii.
Marie pokręciła głową z dezaprobatą, zastanawiając się, co zatrzymało ciotkę w malutkim
domu Elise? Można zrozumieć dzień czy dwa, ale mieszkać tam przez parę tygodni? Są granice
tego, jak nisko można upaść!
Po schodach szła tylko jedna osoba. Dlaczego Hugo nie prowadził gościa na górę? Chyba
rozumie, że ona sama nie może nikogo przyjmować!
Westchnęła ciężko. Nie cierpiała tej zależności od innych. Doktor powtarzał wielokrotnie,
że bez Hugo nie dałaby sobie rady.
Dziwne, że wciąż jej o tym przypominał. Przecież nie jest głupia. Udar nie pozbawił jej
rozumu, doktor powinien to wiedzieć. Mimo to często wracał do tego tematu.
Kroki słychać było już bardzo blisko. Rozległo się delikatne pukanie i drzwi się otworzyły.
Signe! Marie poczuła radość pomieszaną z lękiem. Zdawało jej się, że wypowiedziała na
głos jej imię, ale zaraz zrozumiała, że tak się nie stało.
- Mamo? Jak dobrze widzieć, że już możesz siedzieć. Hugo mówił mojemu ojcu, że z
każdym dniem czujesz się lepiej. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
Pospiesznie podeszła do łóżka i położyła Marie na kolanach torebkę z czekoladkami. Signe
pachniała słodkimi perfumami i wyglądała bardzo elegancko. Miała na sobie turkusową suknię z
białym koronkowym kołnierzem, włosy zaś, uczesane w luźny węzeł, tworzyły niezwykle
twarzową fryzurę.
- Nie masz pojęcia, mamo, jak bardzo się martwiłam - mówiła wyraźnie podenerwowana,
uśmiechając się przepraszająco. - Wpadłam w panikę, kiedy to się stało i nie wiedziałam, co robię.
Nim to sobie uświadomiłam, byłam już w drodze do Stangerud. Dopiero gdy z płaczem rzuciłam
się matce na szyję i opowiedziałam o wszystkim, doszło do mnie, że cię zostawiłam, kiedy mnie
najbardziej potrzebowałaś. Czy kiedykolwiek zechcesz mi wybaczyć?
Marie słuchała jej uważnie i po raz pierwszy wychwyciła fałsz w słowach Signe, która
mówiła z przejęciem i z pozornym wzruszeniem, ale jej oczy nie wyrażały szczerego żalu i troski.
Zmusiła się do uśmiechu i pokiwała głową, usiłując powiedzieć: Wybaczam ci, ale słowa
zabrzmiały zupełnie inaczej.
Signe popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
- O co chodzi, mamo?
Marie powtórzyła, ale znów jej nie wyszło.
- Tak mi przykro, nie rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć. Mam zawołać tatę?
Marie pokiwała głową. Hugo nauczył się rozumieć jej niewyraźną mowę.
Signe zniknęła, a Marie siedziała na łóżku, usiłując pozbierać myśli. Czy Signe kiedyś była
inna, czy może ona nie dostrzegała jej prawdziwego oblicza? W jej głosie nie ma w ogóle ciepła,
podobnie jak w spojrzeniu. Nie zwróciła wcześniej na to uwagi, bo zazwyczaj sobie żartowały.
Cofnęła się myślami, nie pojmując, że tak szybko po śmierci Emanuela potrafiły śmiać się i dow-
cipkować. Wtedy na nowo zaczęła traktować Signe jak swoją synową, mimo że wcześniej doszło
do nieprzyjemnego zdarzenia. Przed tragedią, nim Hugo spalił dokument, a ona dostała udaru,
zaczęły planować urządzenie pokoi. Signe z Sebastianem miała przecież przeprowadzić się do
Ringstad na stałe. Ileż przyjemności sprawiało im omawianie umeblowania i nowych zakupów.
Były zaskoczone, że mają tak podobny gust.
Odkąd została przykuta do łóżka, miała wiele czasu na rozmyślanie i pojawiły się w jej
głowie najróżniejsze wątpliwości. Wróciły do niej wypowiedziane przez Signe słowa, które teraz
wywoływały niepokój. Równocześnie prześladowały ją wypowiedzi Hugo. Z początku wściekała
się na niego, że postąpił tak bezmyślnie, ale z czasem ogarnęła ją dziwna niepewność. Może mąż
jednak miał rację? Chyba że to doktor, wciąż podkreślając dobroć Hugo, wpłynął na jej poglądy?
Nie minęła długa chwila, gdy Signe wróciła razem z Hugo.
Mąż był wyraźnie zaskoczony, gdy ją zobaczył.
- Siedzisz, Marie? Poradziłaś sobie sama? Z dumą pokiwała głową.
- Prosiłam mamę o wybaczenie, że zawiodłam ją, kiedy mnie najbardziej potrzebowała -
wtrąciła pospiesznie Signe. - Próbowała mi coś powiedzieć, ale jej nie zrozumiałam.
Marie, patrząc na Hugo, powtórzyła z wysiłkiem, że jej wybacza.
- Mówi, że ci wybaczyła. Ale trudno jej było pojąć, że opuściłaś ją, kiedy znalazła się na
granicy śmierci - dodał już od siebie.
- Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co robię. Marie traktowałam jak matkę i przeraziłam się,
że ją stracę - odparła Signe i podeszła do łóżka. - Pomogę ci włożyć podomkę, chcesz?
Marie pokiwała głową, ale po chwili poczuła narastającą irytację. Signe szło to nieporadnie.
Marie spojrzała na Hugo i dała mu do zrozumienia, by sam się tym zajął.
Ostrożnie i delikatnie pomógł jej włożyć sparaliżowaną rękę do rękawa podomki, zasunął
poły i związał pasek wokół talii, po czym powiedział:
- Poproszę Olaug, żeby przyniosła wam na górę kawę i ciasto. Przysuń krzesło, Signe!
Przystawimy też może okrągły stolik bliżej łóżka, żeby było gdzie postawić filiżanki i talerz z
ciastkami.
Marie pociągnęła go za rękaw i wymówiła z trudem:
- Ty też.
- Chcesz, żebym posiedział z wami?
Pokiwała głową. Jakaż była jej ulga, gdy nie zaprotestował. Poznała po nim, że nie ma na to
ochoty. Nigdy nie przepadł za Signe, a kiedy wyjechała w pośpiechu w takim momencie, stracił dla
niej resztki sympatii. Wysilał się teraz, by ukryć swą niechęć, ale zgodził się dotrzymać żonie
towarzystwa, za co była mu bardzo wdzięczna. Zawsze był dla niej dobry, a odkąd zachorowała,
szczególnie. Kiedyś łatwiej wpadał w gniew i wtedy wychodził do stajni, bo obecność koni bardzo
go uspokajała.
Hugo zszedł na dół, a Marie została z Signe sama.
Signe rozejrzała się niepewnie, jakby nie wiedząc, co powiedzieć, tym bardziej że nie
spodziewała się odpowiedzi.
- Masz nową toaletkę? - zapytała i podeszła bliżej. Musnęła dłonią gładką powierzchnię. -
Piękna! Ile kosztowała?
Po raz pierwszy, odkąd zachorowała, Marie ucieszyła się, że nie może odpowiedzieć.
Signe odwróciła się do niej, dociekając:
- Była droga? Marie pokiwała głową.
- Widzę też nowe lusterko i nową szczotkę do włosów.
Ależ ten Hugo jest hojny! Nie żałował pieniędzy, mimo że nie wiedział, co z tobą będzie.
Marie serce zabiło mocniej. O co chodzi Signe? Uważa, że Hugo niepotrzebnie wydał
pieniądze, skoro mogła umrzeć?
Signe podeszła do białej szafy. Ku przerażeniu Marie otworzyła ją i bez żenady zaczęła
przeglądać wiszące tam ubrania.
- Tej sukni jeszcze nie widziałam - powiedziała i wyjęła czarną odświętną suknię, którą
Marie zamówiła wczesną wiosną, ale krawcowa chorowała i dokończyła szyć dopiero przed
świętami Bożego Narodzenia. Signe podeszła do dużego lustra i przyłożyła suknię do siebie.
Przechyliła głowę i przyjrzała się sobie krytycznie.
- Jak dla mnie zbyt staroświecki krój, ale gdyby zamiast kołnierzyka przyszyć wysoką
stójkę, byłoby lepiej.
Marie nie wierzyła własnym uszom. Co ta Signe sobie myśli? Czy to z jej strony
bezmyślność czy może...?
Signe powiesiła suknię z powrotem do szafy, nachyliła się i popatrzyła na buty ustawione na
najniższej półce.
- Masz chyba ten sam numer buta co ja, mamo - odwróciła się i posłała Marie szeroki
uśmiech. - Chyba nie masz nic przeciwko temu, bym je przymierzyła? Uwielbiam przymierzać
buty.
Marie nawet nie drgnęła, ale z każdą chwilą narastał w niej coraz większy bunt.
Wreszcie usłyszała kroki na schodach. Na pewno Olaug niesie kawę. Ale gdzie się podział
Hugo? Miała nadzieję, że mąż nie sprawi jej zawodu, bo czuła, że dłużej nie wytrzyma z Signe
sama.
Może Signe była taka wyrachowana przez cały czas, tylko ja tego nie zauważałam?,
zastanawiała się. Przeniknął ją chłodny dreszcz. A może jej zachowanie wynika z zakłopotania?
Nie wie, jak ma reagować w obecności osoby, która nie potrafi mówić?
Olaug wniosła do pokoju tacę i postawiła ją z trzaskiem na stole, po czym oddaliła się, nie
rozglądając na boki.
Co jej się stało? Nigdy się tak nie zachowuje.
Zapewne ona też nie znosi Signe. Zresztą podobnie jak ciotka Ulrikke, a nawet Betzy i
Oscar Carlsenowie, którzy z początku byli nią tacy zachwyceni. Marie słyszała, że podobno Signe
w niestosownych słowach skrytykowała Karoline za wybór małżonka. No cóż, tego się nie robi.
Zwłaszcza jeśli chodzi o córkę Oscara Carlsena.
Na szczęście usłyszała w korytarzu kroki Hugo. Nalała sobie śmietanki do kawy i położyła
na spodku kostkę cukru. Pachniało świeżo zaparzoną kawą.
Otworzyły się drzwi i Hugo wszedł do pokoju. Przystanął raptownie i posyłając Signe
zdumione spojrzenie, zapytał:
- A co ty robisz?
Signe pochłonięta przymierzaniem butów, nie usłyszała, że ktoś wszedł. Wyprostowała się
nagle i nieco zakłopotana odparła:
- Obiecałam Marie, że sięgnę po jej buty. Hugo zmarszczył czoło.
- Przecież Marie nie może chodzić.
- Chciała mi tylko pokazać, ale może źle ją zrozumiałam. Trochę mi trudno się domyślić, co
mówi.
Hugo zerknął w stronę łóżka, a Marie pokręciła lekko głową. Hugo chyba ją zrozumiał, bo
poczerwieniał gwałtownie, ale podszedł do niej i usiadł obok na brzegu łóżka.
- Olaug powiedziała, że trzeba najpierw zjeść kruche ciastka. Tyle ich zostało jeszcze ze
świąt.
Marie uniosła filiżankę sprawną dłonią i wychyliła łyk kawy. Słyszała za plecami, że Signe
pospiesznie układa wszystko z powrotem do szafy.
Hugo obrócił się lekko w stronę Signe i dolewając sobie do kawy odrobinę słodkiego
syropu, zagadnął:
- Marie na pewno chciałaby się dowiedzieć, jak się miewa Sebastian.
- Dobrze. Obiecałam mu, że go zabiorę następnym razem. Zostanę wtedy tu na dłużej. Teraz
muszę wracać za parę dni.
Marie zaniepokoiła się. Czy ona powiedziała zostanę na dłużej? Co Signe zamierza?
- A co słychać u twoich rodziców? Rozmawiałem przez telefon z twoim ojcem. Wydawał
mi się dość rześki, ale podobno mama trochę niedomaga?
- Przejdzie jej. Mama zawsze była hipochondryczką. Wystarczy, że coś ją zakłuje, a jej się
zdaje, że umiera.
Hugo sięgnął po ciastko i rzekł:
- Wydaje mi się, że twój ojciec zrozumiał, dlaczego postąpiłem tak, jak postąpiłem.
Marie drgnęła. Czyżby mężowi chodziło o spalony dokument?
Signe podeszła do nich i usiadła na krześle. Na jej twarzy odmalował się bunt.
- Dla mojego ojca najważniejsze jest załagodzenie sporu, nawet kosztem przyszłości
swojego wnuka.
Hugo odchrząknął i wyjaśnił:
- Twój ojciec rozmawiał ze swoim adwokatem i gdy zapoznał go z problemem, ten doradził
mu, by jednak zostawić tę sprawę.
- Ale to nie dotyczy mojego ojca, tylko mojego syna - odparła Signe i poczerwieniała.
- Wróciłaś do Ringstad, jak sądzę, ze względu na Marie, Signe. Cieszę się, bo przynajmniej
w końcu omówimy wszystko na spokojnie, bez emocji. Jestem pewien, że w głębi serca przyznajesz
mi rację. - Wypił łyk kawy, po czym spokojnie ciągnął dalej: - Kiedy Emanuel zaproponował Elise
małżeństwo, uczynił to między innymi po to, by mały Hugo miał ojca i nazwisko. Powiedziałem to
już wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze: Hugo został wpisany w kościelnych księgach jako
prawowity syn Emanuela i otrzymał imię po mnie. To on dziedziczy po Emanuelu i on jest
prawowitym spadkobiercą Ringstad.
Marie zerknęła na wyraźnie rozgniewaną Signe, która skrzyżowała ręce na piersi.
- A co z moim synem? Przecież to on jest rodzonym synem Emanuela, to krew z jego krwi.
Chyba to się liczy najbardziej?
Hugo pokręcił głową.
- Nie w tym przypadku. Zapadła cisza.
Marie nie wiedziała już, co ma właściwie o tym sądzić. Wciąż nie do zniesienia zdawała jej
się myśl, że syn fabrycznej robotnicy poczęty wskutek gwałtu miałby odziedziczyć majątek
Ringstad. Równocześnie nie była już taka pewna, czy chce, żeby mieszkała tu Signe. Nie po tym,
co się stało. A jeśli spadkobiercą zostanie ustanowiony Sebastian, to i Signe się tutaj wprowadzi. I
to byłoby najgorsze ze wszystkiego.
Westchnęła ciężko, ale wierząc w mądrość Hugo, wiedziała, że postąpi właściwie.
Choć z drugiej strony mąż jest zbyt uległy i współczujący. Od początku miał słabość do
Elise i uwielbiał jej młodszych braci. A jej dzieci wprost uwielbia. Tylko jak to będzie, gdy Elise z
całą tą gromadką przeprowadzi się do nich? Co powiedzą sąsiedzi przekonani, że Signe jest żoną
Emanuela? Marie sama ich w tym utwierdzała.
Signe tymczasem uśmiechnęła się nieoczekiwanie, a gdy się odezwała, zdawało się, że
uleciała z niej złość.
- Prawdą jest to, co mówisz, ojcze. Przyjechałam odwiedzić mamę. Tę sprawę możemy
odłożyć na później, póki mama nie wyzdrowieje. Jaka to ulga, że czuje się coraz lepiej!
Hugo pokiwał głową.
- Owszem, nie spodziewaliśmy się, że tak szybko zacznie wracać do zdrowia, prawda,
Marie?
Marie przytaknęła
- Nigdy nie myślałam... - chciała powiedzieć, ale wyszło jej zupełnie co innego.
Hugo popatrzył na nią i zapytał cierpliwie: - Co chciałaś powiedzieć, kochanie?
- Dobrze.
- Uważasz, że dobrze się już czujesz? Pokiwała głową.
- Rzeczywiście, nigdy nie myślałem, że wstaniesz z łóżka, teraz już mogę się do tego
przyznać. Doktor mówi, że jest duża szansa, iż odzyskasz mowę, a także sprawność w obu kończy-
nach. W przypadku wielu jego pacjentów tak się stało.
Signe wyglądała na zaskoczoną.
- Naprawdę? Można całkiem wrócić do zdrowia po czymś takim?
Hugo pokiwał głową z uśmiechem.
- Jeśli Marie czegoś chce, to zawsze osiąga swój cel.
Jeśli Signe się na coś uprze, również osiąga swój cel, dodała Marie w duchu. Ciekawe, która
z nich tym razem postawi na swoim.
16
Elise popatrzyła na rozłożyste korony drzew. Nabrzmiałe pąki na gałęziach zaczną pękać
lada chwila.
Wiosna... Czy jest coś bardziej optymistycznego? Krokusy już dawno zakwitły, a leśne
poszycie pokryło się białymi zawilcami. Zniknął ostatni śnieg w zacienionych zakamarkach, a
wodospad huczał jak zwykle, uwolniony z lodowych sopli.
Nabrała w nozdrza powietrza, odetchnęła głęboko i poczuła się wprost oszołomiona
oczekiwaniem. Jeszcze tylko parę tygodni i Johan wróci do domu. Skończy się też dla niej rok
żałoby.
Wybrała się do matki do Kjelsås i postanowiła po prostu czerpać przyjemność ze spaceru,
nie mając wyrzutów sumienia, że powinna teraz właściwie kończyć ostatni rozdział książki o Inger
Bruun i Henriku Teis. Pozostanie jej potem jeszcze wymyślenie ostatecznego tytułu tej powieści, a
potem będzie się mogła zabrać do pisania książki o Pederze, do której już się przymierza od dawna.
Z tytułem nie będzie łatwo. Zresztą nie miała pewności, czy to w ogóle dobra powieść. Nie do
końca była z niej zadowolona. Może za dużo innych spraw ją absorbowało podczas pisania?
Jensine siedziała w wózku, ale Hugo miał ochotę iść sam. Bardzo był przejęty wszystkim,
co widział wokół siebie.
- Zobacz! - zawołał, kiedy zauważył pliszkę. - Ptaszek spaceruje. Wygląda jak taka mała
pani!
Elise roześmiała się.
- No wiesz, trochę dziwne porównanie, skąd je wziąłeś?
- Znikąd, z mojej głowy.
- W tej twojej główce, Hugo, mieści się tyle dziwnych rzeczy. Bardzo jestem ciekawa, kim
zostaniesz, jak dorośniesz.
- Ja nie dorosnę, bo pójdę do nieba do mojego braciszka. Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Co ty mówisz?
Popatrzył na nią poważnymi oczkami i dodał:
- On na mnie czeka. Chce się ze mną bawić. Elise miała wrażenie, jakby ktoś ją dusił.
- Kto tak powiedział? Rozmawiałeś z jakimś obcym panem albo panią?
Pokręcił głową.
Ogarnął ją strach, a zarazem gniew. Chwyciła synka i potrząsając nim, dopytywała się:
- Powiedz, Hugo! Z kim rozmawiałeś? Jakaś pani zatrzymała się za płotem i do ciebie
mówiła?
Znów pokręcił głową.
- Nie rozmawiałem z nią.
- To dlaczego opowiadasz o braciszku? Przecież nie masz brata, tylko siostrę Jensine.
Popatrzył na nią wzrokiem, który nagle wydał jej się dziwnie dorosły, i odparł z powagą:
- Mam brata! Ma rrrude włosy tak jak ja, i też krrręcone - dodał pospiesznie.
Nauczył się wymawiać bardzo wyraźnie r i w każdym słowie przeciągał tę głoskę. Nie miała
pojęcia, skąd mu się to wzięło.
Musieli z nim rozmawiać Helene i Ansgar albo pani Mathiesen. Jak można powiedzieć
dziecku, że nie dorośnie? Wmawiać mu takie bzdury!
Elise czuła, jak kipi w niej złość. W domu nigdy nie rozmawiało się o tym, że Hugo ma
przyrodniego brata z rudymi lokami i że ten chłopiec umarł. Czyżby rozpacz pchnęła Helene do
takiego zła? Zazdrościła, że Hugo żyje, a jej dziecko umarło?
- Nie wolno ci nigdy rozmawiać z obcymi, którzy zatrzymują się przy naszym płocie, Hugo!
- przykazała synkowi. - To nieprawda, co ci powiedzieli. Jeszcze długo, długo nie pójdziesz do
nieba. Dopiero gdy będziesz stary.
Spodziewała się, że chłopiec zaprotestuje, ale on się nie odezwał.
Ruszyła więc dalej, usiłując się otrząsnąć z nieprzyjemnego uczucia. Wiedziała, że Hugo ma
bujną wyobraźnię. Ostatnimi czasy Peder czytał mu dużo różnych dziwnych opowieści. Za-
proponowała bratu, by w ten sposób ćwiczył czytanie. Nie zawsze przysłuchiwała się dokładnie, co
też Peder czyta malcowi, ale wiedziała, że znajduje różne artykuły w czasopismach dla gospodyń,
w gazecie „Sværta", którą pożyczali od pani Jonsen, i w książce, którą dostał od nauczyciela
Knudsena.
Mimo że starała się przestać myśleć o tym, co usłyszała z ust Hugo, prysła radość z
pogodnego wiosennego dnia. Przecież malec nie wymyślił tego sam! Chyba że różni się od innych
dzieci? Może potrafi widzieć takie rzeczy, których inni nie są w stanie dostrzec? Gdy się
zastanowiła, przypomniała sobie różne dziwne powiedzonka synka. Razem z chłopcami często się
śmiali z tego, co mówił Hugo, i nawet pani Jonsen mówiła, że to wyjątkowe dziecko. Może miała
rację?
Czytała i słyszała o takich ludziach. Torkild opowiadał o pewnym człowieku, który nazywał
się Marcello Haugen. Miał niewiele ponad trzydzieści lat i był jasnowidzem. Już w dzieciństwie
potrafił przewidzieć zdarzenia, jakie miały się rozegrać w przyszłości.
Przez długą chwilę szła w milczeniu, w końcu zdecydowała się podjąć jeszcze jedną próbę.
Tym razem zagadnęła synka spokojnie:
- Nic się nie stanie, jeśli mi o tym powiesz, Hugo, nawet jeżeli ta pani ci zakazała. Jestem
twoją mamą, a mamy powinny wiedzieć wszystko.
Hugo nie odpowiedział.
- Powiedziała, że masz brata w niebie? Hugo nadal się nie odzywał.
- Dlaczego powiedziała, że nie urośniesz?
- Nie urosnę.
Elise zatrzymała się. Ukucnęła przed synkiem i popatrzyła mu głęboko w oczy.
- Dlaczego tak mówisz, Hugo? Chłopiec wyrywał się, pokrzykując:
- Chcę iść! Chcę do babci!
Elise wyprostowała się i ruszyła dalej. Nabrała pewności, że ktoś go nastraszył, by nic nie
mówił.
Mogła to być tylko Helene albo pani Mathiesen.
Kiedy dotarła do fabryki gwoździ „Christiania Spigerverk" przypomniała sobie jej
założyciela Olufa Onsuma. Johan opowiadał o nim z wielkim podziwem. Onsum przybył do
Kristianii, by terminować u kupca. Ukończył tylko dwuletnią szkołę, a mimo to szybko awansował
od czeladnika do kierownika, a w końcu otworzył własną fabrykę gwoździ. Był bardzo pracowity,
ale Elise najbardziej ujmowało w nim to, że traktował jednakowo bogatych i biednych.
Interesowała go poprawa stosunków społecznych. Podjął się nawet za darmo pracy jako kasjer i
księgowy w sierocińcach Waisenhuset i Vaterland Asyl. Jednak robotnicy z fabryki gwoździ nie
byli zadowoleni z warunków pracy i urządzili demonstrację przed jego willą na St. Hallvardsgate,
protestując przeciwko obniżkom płac. Doszło do zamieszek. Demonstranci zaczęli rzucać w okna
kamieniami i policja musiała użyć pałek, aby ich rozgonić.
Gdy tak sobie rozmyślała, zauważyła zbliżającego się pospiesznie mężczyznę, który z
daleka wydał jej się znajomy. Rozpoznała w nim Sigvarta Samsona. Dawno już go nie widziała,
ostatnio chyba jeszcze przed jego ślubem. Dziwne, że spotyka go w tej okolicy w środku dnia, gdy
kanceliści zwykle są w biurach. Pomachała do niego.
Uśmiechnął się, gdy ją rozpoznał.
- Pani Ringstad - przywitał się, uchylając kapelusza. - Co za niezwykły zbieg okoliczności!
Szedłem właśnie i tak sobie o pani myślałem. Strasznie długo się nie widzieliśmy, ale staram się
śledzić, co u pani się dzieje.
- Ja też - roześmiała się Elise. - Wiem, że się pan ożenił.
- To nie wszystko. Niebawem powiększy nam się rodzina. Usiłowała ukryć zaskoczenie.
Hilda miała jednak rację, że
to możliwe.
Uśmiechnął się zakłopotany.
- Widzę, że się pani zastanawia - rzekł z nagłą powagą, a w jego oczach pojawił się smutek.
- Życie nie dla wszystkich jest łatwe.
- Z pewnością - potwierdziła.
Usiłował się roześmiać. Poczuła, że się rumieni. Mężczyźni na ogół nie rozmawiali z
kobietami o takich sprawach, ale między nimi wytworzyła się specyficzna więź, kiedy pracowali
razem w biurze. Ufał jej nadał, mimo że nie wiązała ich już wzajemna obietnica o zachowaniu
milczenia.
Chyba i tym razem wyczuł, o czym myśli Elise.
- Czytałem, że pani pseudonim został zdemaskowany. Przeraziło mnie to.
- Mnie też, ale teraz już mi to nie może zaszkodzić. Pierwsza książka została wprawdzie
bardzo skrytykowana, choć też doczekała się paru pozytywnych opinii, a co do drugiej do-
wiedziałam się, że sprzedaje się nadspodziewanie dobrze.
- Bardzo mnie to cieszy. W takim razie nie ma już pani żadnej tajemnicy, którą znam tylko
ja.
Popatrzyła mu prosto w oczy i odparła:
- Ale to nie znaczy, że czuję się przez to mniej związana złożoną panu obietnicą.
- Dziękuję - rzekł, a oczy mu się zalśniły. - Dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie, na
których można polegać.
- Wiem, jak było panu ciężko, panie Samson.
- Naprawdę? Wątpię. Komuś, kto sam tego nie doświadczył, trudno pojąć, co to znaczy
urodzić się ze skłonnością, której społeczeństwo nie chce zaakceptować.
- Może rzeczywiście nie jestem w stanie wczuć się dokładnie w pańską sytuację, ale się
staram.
Samson popatrzył na Hugo i Jensine. Dzieci siedziały w wózku. Elise zauważyła, że
synkowi zadrżały usta i wygięły się w podkówkę. Domyśliła się, że przestraszył się nieznajomego.
- Spokojnie, Hugo, nic ci nie grozi. Mama zna tego pana. To bardzo miły pan - uspokajała
go.
- Pewnie nabawił się lęków po tym, co się wydarzyło na moście Beierbrua? Słyszałem o
tym.
Pokiwała głową.
- Z początku Hugo tak bał się ciemności, że przez całą noc paliły się u nas świece. Trzymał
się mnie kurczowo i na widok każdego obcego człowieka wpadał w panikę. Powoli mu przechodzi.
- Chcesz zobaczyć coś dziwnego, Hugo? - zapytał Sigvart Samson i ukucnąwszy, wyjął z
teczki niewielki błyszczący przedmiot. W dwóch małych okienkach pokazywały się cyfry. Gdy się
naciskało przyciski umieszczone po obu stronach okienek, cyfry się zmieniały.
Zerknął na Elise i wyjaśnił:
- Liczby pokazują dzień, a dwie karteczki w kieszonce pod spodem pokazują miesiąc.
Naciśnij guziczek, Hugo, to zobaczysz coś dziwnego. Hugo ostrożnie wyciągnął rączkę i
zrobił tak, jak mu mówił Samson. W okienku zmieniła się cyfra. Hugo roześmiał się zachwycony,
całkiem zapominając o strachu.
- Sine też! - prosiła Jensine.
Sigvart Samson pozwolił jej też spróbować i wszyscy się roześmieli.
Elise popatrzyła na Sigvarta Samsona i stwierdziła:
- Będzie z pana znakomity ojciec.
- Też tak myślę - odparł z uśmiechem. - Oby tylko Karoline nie... - westchnął.
- Ona wie?
- Nie, na szczęście nie wie o niczym. Domyśliła się, że chodzi mu o Ludviga Liena.
- To musiało być dla pana strasznym ciosem. Taka bezsensowna śmierć. Miał prawo żyć,
tak samo jak my wszyscy.
Samson wstał i patrząc na nią, powiedział:
- Nie wszyscy są tak wielkoduszni jak pani, pani Ringstad. Wielu uważa, że tacy jak my w
ogóle nie powinni się urodzić.
Uśmiechnął się, ale w jego oczach malował się bezgraniczny smutek.
Odpowiedziała mu uśmiechem i nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać o coś, co od
dawna nie dawało jej spokoju.
- Czy Karoline utrzymuje jakieś kontakty z Signe Stangerud?
- Owszem, pisują do siebie czasami, ale jej rodzicom bardzo się to nie podoba. Dowiedzieli
się, jak panna Stangerud zachowała się wobec pani teściowej i bardzo ich to wzburzyło.
Elise słuchała z zaciekawieniem.
- Ale podobno ostatnio panna Stangerud wróciła do Ringstad, więc może się pogodzili?
Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Signe przyjechała z powrotem do Ringstad? Na stałe?
- Tak zrozumiałem. Państwo Carlsen bardzo się dziwili, że pan Ringstad w ogóle zechciał ją
przyjąć po tym, co zrobiła, ale uznali, że on ma niewiele do powiedzenia.
- To by znaczyło, że teściowej się poprawiło. Już od jakiegoś czasu nie miałam od nich
żadnych wiadomości. Miło było pana spotkać, panie Samson. Powodzenia.
Uchylił kapelusz i rzucił na pożegnanie:
- Nawzajem. Powodzenia w pisaniu. Postanowiłem przeczytać pani ostatnią książkę, ale
jeszcze nie zdążyłem.
Uśmiechnęła się i ruszyła dalej, rozmyślając nad tym, co usłyszała. Czy to w ogóle możliwe,
by jej teść wybaczył Signe i pozwolił zamieszkać w Ringstad, jakby się nic nie stało?
Ale zaraz znów przypomniały jej się słowa małego Hugo: Ja nie dorosnę, bo pójdę do nieba
do mojego braciszka i ciarki jej przeszły po plecach.
17
Hugo sięgnął po wózek na kółkach i pomógł Marie usiąść.
- Taka dziś piękna wiosenna pogoda! Pomyślałem sobie, że pospacerujemy sobie w dół alei
i zobaczysz, jak zazieleniły się już pola. - Otulił jej nogi żółto-brązową narzutą zrobioną na drutach
i spytał: - Chyba nie zmarzniesz?
Pokręciła głową i odpowiedziała wyraźnie:
- Dziękuję! - Odwróciła się do niego i spytała z uśmiechem: - Słyszałeś?
Zaśmiał się.
- Oczywiście, że słyszałem! Powiedziałaś bardzo wyraźnie. No, widzisz, Marie! Będziesz
znów mówić jak dawniej. - Pchnął wózek przez dziedziniec i dodał: - Niebawem będziesz też
chodzić o własnych siłach. Wczoraj przeszłaś przez cały pokój, gdy cię prowadziliśmy z Olaug. Do
lata już sama będziesz spacerować po ogrodzie. Może z początku z laseczką, ale jestem pewien, że
dasz radę.
Marie odetchnęła głęboko. Nareszcie miała uczucie, że znów żyje. Zimą myślała, że świat
się dla niej skończył. W najkoszmarniejszych chwilach wyobrażała sobie, że będzie leżała
sparaliżowana i niema, póki śmierć jej nie wybawi. Teraz wyglądało na to, że dzięki
niestrudzonemu wysiłkowi Hugo i własnej silnej woli wróci do zdrowia, prawie całkowicie. Na
twarzy jednak pozostały zmiany. Nadal opadała jej powieka, a policzek i usta wciąż były
wykrzywione. Krępowało ją to, kiedy przychodzili goście i przyglądali się jej z nieskrywaną
ciekawością, jakby próbując się dopatrzeć w niej dawnej Marie. Na co dzień jednak nie
przejmowała się tym. Olaug ją czesała, więc sama nie musiała się przeglądać w lustrze, zaś
obdarzony wrodzoną subtelnością Hugo nie zwracał na to uwagi.
Właściwie wszystko byłoby niemal dobrze, gdyby nie poczucie winy. Każdego dnia, gdy
Hugo pomagał jej siąść na wózku, myślała o Emanuelu. To była ironia losu, że znalazła się w takiej
samej sytuacji jak on. Czasami nawet myślała, czy nie jest to kara za wszystkie jej słowa i czyny.
Najbardziej się wstydziła tego, że uderzyła go lokówką, kiedy siedział w wózku całkowicie
bezbronny.
Prosiła Boga o wybaczenie, nawet powiedziała o tym pastorowi, tłumacząc, że nie jest na
wskroś zła, a dopuściła się tego w przypływie szaleństwa. Gdy coś ją bardzo zdenerwowało, traciła
nad sobą kontrolę. Z bólem myślała o tym, że syn wolał wrócić do tej nędzy w Kristianii, niż zostać
z nimi. Myślała też o wszystkich tych możliwościach, jakie miał i zaprzepaścił.
Teraz pastor odwiedzał ją w każdą niedzielę po mszy w kościele. Przyjmowała komunię
świętą i wiedziała, ż Bóg jej wybaczył. Gdyby jeszcze mogła sama sobie wybaczyć!
W koronach drzew słychać było ćwierkanie i szczebiotanie ptaków. Krowy pasły się na
pastwiskach, a pola okryły się zielonkawą poświatą. W przydrożnych rowach barwił się żółty
podbiał, a na widocznym z alei wzgórzu pomiędzy drzewami bieliły się zawilce. Chyba nigdy nie
wydawało jej się tu tak pięknie jak teraz.
- Ktoś do nas jedzie - odezwał się zdziwionym głosem Hugo, nikogo się bowiem nie
spodziewał.
Spoglądając na nadjeżdżający powóz, Marie pomyślała, że to może Elise z dziećmi. Ciężko
jej się zrobiło na sercu. Nie miała nic przeciwko Elise, ale nigdy nie zdołała się oswoić z myślą, że
Emanuel wolał się ożenić z ubogą robotnicą z fabryki niż z Karoline czy z inną, równą sobie stanem
panną.
Poza tym nie uśmiechała się jej obecność pięciorga dzieci. Jedno było sierotą. Po śmierci
matki, ulicznicy z Kristianii, na Everta łożyła gmina, bo nikt nie wiedział, kim jest jego ojciec.
Peder z kolei był chyba opóźniony w rozwoju, a Kristian znów miał bardzo trudny charakter. Co
niedobrego odziedziczył po swym ojcu mały Hugo, trudno na razie stwierdzić. Co do Jensine też
nie można mieć pewności, skoro ojciec Elise upijał się na umór.
Typowe dla Emanuela, poświęcić się dla takich!
Po wizycie Signe, która przyjechała przeprosić i odnowić dobre stosunki, było jej jeszcze
trudniej.
Signe wprawdzie obnażyła swoje złe strony, gdy zaczęła grzebać w szafie, ale potem znów
była miła i pomocna. Wyglądało na to, że Hugo się do niej trochę przekonał. Jednego wieczoru
powiedział nawet, że być może mylił się co do niej. Odwiedziła ich, mimo że to nie Sebastian
odziedziczy dwór. Uznał, że przełknęła rozczarowanie z godnością.
Marie westchnęła. Za późno, by teraz żałować. Dokument z podpisem Elise został spalony.
Trzeba będzie przebrnąć przez te wszystkie trudności w nadziei, że los pomoże im uporządkować
to, co tak się skomplikowało. Przez najbliższe lata może się jeszcze wiele wydarzyć.
Hugo zjechał wózkiem nieco w bok, by przepuścić powóz.
- Wydaje mi się, że siedzi tylko jeden pasażer - rzekł zawiedziony. Najwyraźniej liczył na
to, że przyjechała ich odwiedzić Elise z dziećmi. Powóz zrównał się z nimi i zatrzymał. Przez
okienko wyjrzała uśmiechnięta Signe.
- Witajcie! Oto znów jestem! Jak miło widzieć, że wyszłaś na słońce mamo. Przywiozłam ze
sobą Sebastiana. Trochę się zmęczył podróżą, biedactwo, i zasnął.
- Witamy! - odpowiedziała z uśmiechem Marie.
- Nauczyłaś się mówić. Wspaniale. - Signe posłała jej zaskoczone spojrzenie.
Hugo zawrócił wózek i krzyknął do woźnicy:
- Proszę jechać pod dom, my też wracamy.
Dziwne, że Signe nadal mówi do mnie mamo, pomyślała Marie. Wcześniej ją to bawiło, poza
tym pasowało do jej planów. Teraz, gdy większość ich znajomych poznała prawdę, nie było to już
takie zabawne. We wsi wiele osób nadal sądziło, że to Signe jest wdową po Emanuelu, a
dziedzicem jest Sebastian.
Czemu właściwie nie miałoby tak być?
Jeśli Hugo polubi Signe i przywiąże się do Sebastiana, nie jest wcale wykluczone, że z
zmieni zdanie. Tak byłoby chyba najlepiej. Zarówno Hugo, jak i ojciec Signe znają adwokatów,
którzy potrafią załatwiać takie sprawy. Na pewno znaleźliby jakąś radę. Sebastian jest mimo
wszystko ich rodzonym wnukiem.
Ta myśl poprawiła jej humor. Dostrzegła szansę, by zapobiec katastrofie.
Olaug wyszła na schody, usłyszała zapewne nadjeżdżający powóz i natychmiast zawołała
jedną ze służących, by wniosła śpiącego Sebastiana do środka, natomiast chłopak stajenny wniósł
bagaże Signe.
Marie zrobiła wielkie oczy. Trzy wielkie walizy! Najwyraźniej Signe zamierza tu zostać
przez dłuższy czas. Niechętnie pomyślała o zamieszaniu w domu. Z drugiej strony Hugo potrzebuje
czasu, by pogodzić się z tym, że to Signe, a nie Elise tu będzie mieszkała. Musi też polubić
Sebastiana, nie tylko małego Hugo.
Marie zdawała sobie sprawę, że Elise ma lepszy charakter niż Signe, musiała jednak myśleć
o przyszłości i reputacji Ringstad. A nie uchodzi, by gospodyni jednego z największych majątków
we wsi wywodziła się z biedoty.
Kiedy Sebastian został wniesiony do budynku, obudził się i uderzył w głośny płacz.
- Boże - jęknęła Signe, pocierając sobie skronie. - Mam migrenę i nie mogę znieść jego
krzyku.
Marie dała znak służącej, by zaniosła dziecko na piętro.
Olaug pospiesznie zajęła się przygotowaniem obiadu. Signe zaś, wyraźnie zniecierpliwiona,
zasiadła do stołu. Hugo pomógł żonie wstać z wózka i usiąść na ławie obok.
- Dobrze cię tu mieć - rzekła Marie, dotykając dłoni Signe. Signe się uśmiechnęła.
- Dziękuję, też się cieszę, że tu jestem. Z mamą kłóciłam się niemal bez przerwy, z ulgą
więc wyjechałam z domu.
Marie popatrzyła na nią zdziwiona, na co Signe wzruszyła tylko ramionami i wyjaśniła:
- Jesteśmy takie różne. W niczym się nie zgadzamy - uśmiechnęła się do Marie. - Co innego
z tobą. Od razu odnalazłyśmy w sobie pokrewne dusze, prawda? Pamiętasz, jak nam zawsze było
wesoło? Śmiałyśmy się i żartowałyśmy, bawiły nas te same rzeczy. Z mamą nigdy się tak nie
czułam.
Marie poczuła się mile połechtana. Rzeczywiście, łączyła ich jakaś nieuchwytna nić
porozumienia. Nie miało to bynajmniej żadnego związku z Emanuelem. Obie obdarzone dość
gwałtownym temperamentem, łatwo wpadały w złość, ale rozumiały się niemal bez słów. Wraz z
upływem czasu zrozumiała nawet, dlaczego Signe wyjechała w panice. Właściwie, czemu się
dziwić? Śmiertelnie się przecież wystraszyła, gdy ją zobaczyła leżącą, i pierwszym odruchem była
ucieczka. Sama postąpiłaby pewnie podobnie.
Signe westchnęła.
- Zatrzymam się u was na jakiś czas. Moja mama dostanie za swoje! Ty jej nie znasz, mamo.
Udaje miłą, ale potrafi być wstrętna. Wciąż mnie krytykuje i poprawia, jakbym była dzieckiem. A
ja jestem młodą kobietą, mam ochotę bawić się i tańczyć. To, że umarła wielka miłość mojego
życia, nie znaczy, że nie tęsknię za tym, by poznać jakiegoś mężczyznę i znów przeżyć coś
pięknego. Już taka jestem.
Marie nie spodobało się to, co usłyszała. Nie pomyślała o tym, że Signe zechce ponownie
wyjść za mąż. A jeśli ja nie będę mogła znieść tego człowieka?, zastanowiła się, A on mimo
wszystko będzie miał prawo zamieszkać w Ringstad, dlatego że syn Signe jest ich wnukiem?
Signe zaśmiała się.
- Co tak dziwnie na mnie patrzysz? Próbuję ci tylko wyjaśnić, dlaczego się z moją mamą nie
zgadzamy. Ona jest taka śmiertelnie poważna, w jej oczach wszystko jest grzechem. Wciąż jeszcze
nie otrząsnęła się z tego, że zaszłam w ciążę, nie będąc mężatką. Myślę, że nigdy nie przyszło jej do
głowy, że mogłabym ulec mężczyźnie. Przecież wiedziała, że bywam w stodole z Emanuelem, a
mimo to była zaskoczona, że miało to swoje następstwa. Jakby nie wiedziała, skąd się biorą dzieci!
Powinna chyba pojąć, że oboje nie zdołamy zapanować nad namiętnością, leżąc obok siebie na
sianie.
Marie wolałaby tego nie słuchać. Niewierność Emanuela sprawiła jej przykrość, zresztą,
jaka matka chciałaby wysłuchiwać o cielesnych żądzach swojego syna.
Hugo pomógł wnieść resztę bagażu Signe, po czym usiadł razem z nimi i zapytał:
- No, Signe, zamierzasz zostać u nas przez jakiś czas? Popatrzyła mu butnie prosto w oczy i
odparła:
- Może na zawsze.
Hugo usiłował się roześmiać, ale uczynił to jakoś bez przekonania.
- Nie śpiesz się z deklaracjami - rzucił. - Nie wiadomo, czy nie będzie ci tu nudno. Zresztą
spodziewam się, że latem przyjedzie Elise z dziećmi, a jak się okazało ostatnio, nie dogadujecie się
zbyt dobrze.
Signe uśmiechnęła się słodko.
- Starałam się, jak mogłam, by się z nią zaprzyjaźnić, ale ona wykorzystywała każdą okazję,
by mnie obrażać.
Nagle otworzyły się drzwi do kuchni i wpadł Sebastian goniony przez służącą. Podbiegł
prosto do Signe i nim ktokolwiek zdążył zareagować, ugryzł ją w rękę.
- Co ty robisz, ty szatański pomiocie! - wrzasnęła jak oparzona Signe i uderzyła go w twarz,
aż świsnęło.
Sebastian rozdarł się na całe gardło, więc pokojówka czym prędzej go wyniosła.
- Ostatnio zrobił się okropny. Gryzie, bije, drapie, kopie. Wczoraj nawet mnie opluł! Dostaje
ode mnie codziennie lanie, ale to nic nie pomaga. - Popatrzyła na Hugo i dodała: - Potrzebuje
męskiej ręki. Ktoś powinien go wziąć w ryzy. Mój ojciec jest zbyt ustępliwy.
Hugo pokręcił głową.
- Na mnie nie licz! Nigdy nie uderzyłem dziecka.
- Ty rzeczywiście nie - potwierdziła Marie.
Signe popatrzyła na nią, na jej bezwładną rękę i powiedziała:
- Ty mnie, mamo, rozumiesz. Emanuel też dostawał od ciebie lanie, kiedy było trzeba,
prawda?
Marie pokiwała głową, ale to wspomnienie wywołało w niej uczucie przykrości.
Rzeczywiście, Emanuel często od niej obrywał i nie zawsze sprawiedliwie.
Hugo odchrząknął.
- Pamiętam, że sam jako dziecko posmakowałem trzciny, ale moim zdaniem to przynosi
zupełnie odwrotny skutek. Dziecko czasem się zaweźmie albo całkiem się zamknie w sobie. -
Popatrzył na Marie, jakby sprawdzał, czy może się odważyć powiedzieć więcej. - Myślę, że
Emanuel wstąpił do Armii Zbawienia między innym dlatego, że w naszym domu były dość napięte
stosunki. Może niekoniecznie z powodu surowego wychowania, jednak chciał stąd wyjechać.
Marie napłynęły do oczu łzy. Hugo pogładził ją po ręce i dodał: - Nie przejmuj się Signe.
Marie na skutek urazu mózgu łatwo się wzrusza.
Nie, pomyślała Marie. Tym razem to nie płaczę wskutek choroby. Tak mi przykro, gdy sobie
przypomnę całe zło, jakiego się dopuściłam.
- Mam nadzieję, że Sebastian nie odziedziczył po Emanuelu słabości charakteru - rzekła
pospiesznie Signe. - Ale tym bardziej zależy mi, by wychować go na silnego mężczyznę. Emanuel
był tchórzem, zarówno wobec Elise, jak i wobec mnie. Zresztą wobec was także. Wciąż tylko
kłamał, bo nie miał odwagi powiedzieć prawdy.
Hugo pokiwał głową zasmucony.
- Masz rację. Miał to po mnie. Ja też zawsze się bałem napastliwych i gniewnych ludzi. Do
tej pory usuwam się na bok, kiedy takich spotykam. Wydaje mi się, że winę za to ponosi mój
surowy ojciec, który nie potrafił zapanować nad złością.
Otworzyły się drzwi i znów wszedł Sebastian. Tym razem wspiął się na krzesło i sięgnął
bułeczkę z talerza na stole.
- Witaj, Sebastianie - odezwała się do niego Marie, szczęśliwa, że udało jej się wymówić
wyraźnie jego imię.
Chłopiec popatrzył na nią i wypalił:
- Jesteś brzydka.
Marie poczuła ucisk w żołądku. A więc tak ją postrzegają dzieci. Jest dla nich brzydka.
Może budzi w nich nawet lęk?
Hugo posłał mu surowe spojrzenie i próbował wytłumaczyć chłopcu:
- Babcia nie jest brzydka, tylko ma chorą buzię.
- Jest brzydka - powtórzył Sebastian, żując bułkę.
Signe się roześmiała.
- Widzicie jego upartą minę! Rozumiecie teraz, o czym mówię? - Ziewnęła i dodała: -
Chyba pójdę potem na górę się trochę położyć. Byłam wczoraj wieczorem na przyjęciu i późno
poszłam spać. Chyba któraś ze służących może się zająć Sebastianem?
Marie pokiwała głową.
- Miło było na przyjęciu? - spytał Hugo, który naprawdę starał się wykazać dobrą wolę.
- O, tak, nawet bardzo. Poznałam pewnego kawalera, który pochodzi zresztą z pobliskiego
dworu. Jechaliśmy dziś razem pociągiem.
- A jak się nazywa? - zapytał Hugo wyraźnie zainteresowany.
- Sjur Bergeseth.
- Sjur? To syn właściciela sąsiedniego dworu. Mniej więcej w tym samym wieku co
Emanuel.
Signe pokiwała głową.
- Tak, opowiadał, że w dzieciństwie się razem bawili. Hugo pokręcił głową i popatrzył
zamyślony w okno.
- Biedny Syver. Bardzo ubolewa nad dwoma najmłodszymi synami.
Marie zauważyła, że Signe poczerwieniała na twarzy.
- Chyba nie miał na myśli Sjura?
- Owszem - pokiwał głową Hugo. - Mówił, że syn jest zdolny i mógł zdobyć wykształcenie i
zawód. Ale jemu się nie chciało uczyć. A przecież powinien pomyśleć o przyszłości, skoro to
najstarszy brat odziedziczy dwór.
- Nie wierzę! - oświadczyła Signe podniesionym głosem. - Odniosłam wrażenie, że jest
bardzo wykształcony. Wiele podróżował i opowiadał mnóstwo ciekawych historii. Zaprosiłam go,
by nas tu odwiedził któregoś dnia.
Marie poczuła gwałtowną niechęć, słuchając Signe, która dość łatwo ulegała urokowi
mężczyzn. Zresztą wcale nie kryła się z tym, że trudno jej się oprzeć cielesnym pokusom. A jeśli
Sjur będzie teraz u nich bez przerwy bywał? Marie wolałaby się nie znaleźć w takiej samej sytuacji
jak matka Signe.
I to kto na dodatek? Sjur Bergseth!
Ciarki jej przeszły po plecach.
18
Johan spakował swoje rzeczy.
Drzwi na korytarz były otwarte. Przed chwilą zajrzał tu do niego Bruno i zapomniał za sobą
zamknąć. Usłyszał lekkie kroki Michelle zbliżające się do jego pokoju. Może i dobrze. Pożegna się
z nią od razu. Trochę się jednak obawiał, że Michelle znów się rozklei. Dlaczego nie potrafi
spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się z tym, że między nimi nic nie było i nigdy nie będzie.
- Już pan odjeżdża?
Odwrócił się do niej i odpowiedział:
- Tak, mówiłem pani o tym wczoraj.
- Myślałam, że popołudniu. Uśmiechnął się.
- Jadę pociągiem do Le Havre i stamtąd popłynę statkiem do Kristianii.
Wkładając ostatnie rzeczy do zniszczonej walizki, którą dostał od profesora z Kristianii,
zerknął na Michelle i zauważył, że po policzkach dziewczyny spływają łzy.
Wstał i westchnął ciężko.
- Przecież wiedziała pani o tym od wielu miesięcy, Michelle. Nigdy nie ukrywałem, że
latem zamierzam wrócić do swojego kraju. Nie taiłem też, że jestem zaręczony z pewną kobietą w
Norwegii. I tak by nigdy do niczego między nami nie doszło.
Pokręciła głową powoli i szlochając, powiedziała:
- Myli się pan. Od pierwszej chwili czułam, że jest pan mężczyzną, którego szukałam przez
całe życie.
Westchnął znów zrezygnowany.
- Nigdy nie dawałem pani żadnych nadziei, że żywię do pani podobne uczucia. Bardzo
wysoko panią cenię jako człowieka i cieszyłem się, gdy wprowadziła się tu pani do nas po
kłopotach, jakie mieliśmy z poprzednim lokatorem. Nigdy jednak z panią nie flirtowałem, nie
próbowałem się przymilić ani nie czyniłem czegokolwiek, by zyskać pani przychylność. Była pani
dla mnie bardzo miła, przygotowywała jedzenie, gdy głodny wracałem do domu. Bardzo to
doceniam, choć nie prosiłem o to ani nie próbowałem wykorzystać pani dobroci w żaden sposób.
Traktowałem panią jak przyjaciela i wydaje mi się, że dobrze się nam tu wszystkim razem
mieszkało. Zaprzyjaźniliśmy się: pani, Bruno, Søren, Johanne i ja. Miałem szczęście, że udało mi
się wynająć pokój w takim domu jak ten, z miłymi gospodarzami i sympatycznymi
współlokatorami. Wiedziałem jednak, że przyjechałem tu na krótko i niebawem wrócę do swojego
rodzinnego miasta.
Nagle Michelle rzuciła mu się na szyję, przywarła do niego i głośno się rozpłakała.
- Ale ja tego nie wytrzymam, Johan. Nie dam rady żyć, jeśli pan mnie opuści. Proszę, nie
odchodź ode mnie! Zrobię wszystko, o co pan mnie poprosi, będę pana uwielbiać, pójdę za panem
na koniec świata! Będę oddaną i wierną żoną i nigdy nie pożałuje pan, że mnie wybrał. Nie ma pan
pojęcia, ile mu mogę ofiarować. Nigdy nie dał mi pan szansy, bym to pokazała. Kocham pana i
podziwiam! Zawsze będę stać u pańskiego boku. Proszę, niech pan nie zabija tej miłości! Nikogo
już nigdy tak nie pokocham! Pan jedyny budzi we mnie tak gorące uczucie!
Johan próbował ją odsunąć łagodnie, ale stanowczo. Do odjazdu pociągu pozostało mu
niewiele czasu. Ani pociąg, ani statek nie poczekają na niego, jeśli się spóźni. Wysłał już listy do
Elise i do Anny, i powiadomił je, jakim statkiem przypłynie. Ostatnio, gdy wracał do domu,
zamartwiały się, gdy doszły ich wieści o katastrofie S/S „Victoria" podczas sztormu w cieśninie
Skagerrak i na Morzu Północnym. Nie może im teraz znów napędzić takiego strachu.
Michelle uczepiła się go jednak kurczowo, jakby groziło jej niebezpieczeństwo.
- Nie! - krzyczała. - Nie odchodź ode mnie! Jeśli odjedziesz, odbiorę sobie życie.
Starał się zachować spokój, mimo że ogarnęła go nerwowość. Muszę zdążyć na pociąg,
powtarzał w duchu.
- Posłuchaj mnie, Michelle! Napiszę do pani! Będziemy utrzymywać kontakt, ale teraz musi
mnie pani puścić. Wydałem ostatnie pieniądze na bilety. Moja siostra na mnie czeka. Jest chora i
źle znosi wszelkie wstrząsy. Opowiadałem pani o niej! Urodziła zimą dziecko, omal nie straciła
życia i bardzo podupadła na zdrowiu. Napisałem jej, jakim przypłynę statkiem, nie mogę dopuścić
do tego, by ze strachu o mnie jeszcze bardziej się rozchorowała!
Jego słowa trafiały w próżnię. Michelle uczepiła się go jeszcze mocniej.
Może nie powinienem jej mówić, że nie mam pieniędzy na nowe bilety, bo dostrzegła szansę,
by mnie zatrzymać, przemknęło mu przez głowę. Ale chyba nie zdobyłaby się na taką podłość!
Podjął nową próbę, by się od niej uwolnić, ale ona uczepiła się go jak rzep. Musiał użyć
siły, by ją od siebie oderwać.
- Proszę mnie puścić! Słyszy mnie pani? Mam mało czasu! - W jego głosie pobrzmiewała
złość i desperacja.
Puściła go nieoczekiwanie. Wydało mu się to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Odwróciła się na pięcie i wybiegła Z pokoju. Z korytarza usłyszał ku swemu przerażeniu krzyk:
- Rzucę się z okna!
Wstrzymał oddech. Chyba nie mówi tego poważnie! Wolał jednak nie ryzykować i pognał
za nią. W chwili gdy wpadł do jej pokoju, zobaczył, że wchodzi na krzesło i otwiera okno.
- Michelle! Nie! Nie wolno ci tego robić! - Rzucił się i chwycił ją za nogi. - Ta miłość jest
tylko wytworem pani wyobraźni! Zakochała się pani w swoim marzeniu, które nie istnieje w
rzeczywistości. Nigdy by nam nie było ze sobą dobrze, jesteśmy zbyt różni. Kiedy wyjadę, zapomni
pani o mnie i znajdzie sobie kogoś, z kim naprawdę będzie pani szczęśliwa. Pozna pani jakiegoś
swojego rodaka, który myśli i czuje podobnie jak pani. Wy, Francuzi, różnicie się od Norwegów.
My nie jesteśmy tacy impulsywni i namiętni.
Teraz ona mu się wyrywała, zdeterminowana, by odebrać sobie życie.
Chwycił ją mocniej i ściągnął z krzesła, a potem zaniósł ją na łóżko. Kopała i okładała go
pięściami.
Co ja zrobię?, myślał gorączkowo Johan. Inni lokatorzy poszli do pracy, w domu pozostała
tylko madame Dassac, ale co ona pomoże?
Uciekały cenne minuty. Jeszcze chwila, a nie zdąży na pociąg. Do dworca było daleko, a nie
miał już pieniędzy na dorożkę.
- Madame Dassac! - krzyknął na cały głos, przytrzymując Michelle na łóżku.
Nie słychać było odpowiedzi.
Michelle wiła się jak piskorz, w jej oczach dostrzegał oznaki szaleństwa. Była całkiem
wytrącona z równowagi. Co mam z nią zrobić, na Boga?, zastanawiał się zrozpaczony. Przecież nie
mogę sobie tak po prostu wyjść, ryzykując, że dziewczyna spełni swe pogróżki. Zachowywała się w
tej chwili nieobliczalnie. Nie widział jej nigdy w takim stanie. To okropne, że człowiek może tak
całkiem stracić kontrolę nad sobą. Przecież niemożliwe, by zdawała sobie sprawę z tego, co robi.
Przecież w głębi serca na pewno nie chce się zabić. Czemu miałaby to robić? Ma przed sobą całe
życie, dobrze jej się powodzi, jest uzdolniona i ma zawód, który sprawia jej wiele satysfakcji. To
bezsensowne i całkiem niezrozumiałe. Przecież nie można być aż tak zakochanym w kimś, kogo
ledwie się zna!
- Madame Dassac! - Johan krzyknął jeszcze głośniej. Gdzie ta gospodyni się podziała, na
Boga? Zwykle nie opuszcza domu o tak wczesnej porze. Słyszał ją w kuchni, gdy jej mąż
wychodził, i potem gdy rozmawiała z Bruno, który szedł do pracy. Może położyła się jeszcze i
zasnęła?
Johan trzymał Michelle z całych sił, bo gdy tylko zwalniał uścisk, na nowo mu się
wyrywała. Nie miał żadnych wątpliwości, że gotowa jest się rzucić z okna. A może tylko chciała go
nastraszyć, by został? Przeszkodzić mu, by nie zdążył na pociąg.
Już jej się to udało, pomyślał, czując, jak wzbiera w nim złość. Gdyby był inny, wyszedłby i
pozostawił ją sobie samej. Przecież nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. Za to, że uczyła go
francuskiego i przyrządzała dla niego jedzenie odwdzięczył się, pomagając, ilekroć potrzebowała
wsparcia. A to naprawił szufladę komody, gdy się zepsuła, a to zamykał okno, ilekroć rama okienna
nasiąkła od deszczu. Odebrał ją też kiedyś od rodziców i odprowadzał do domu, kiedy bała się
ciemności, a gdy zachorowała zimą na grypę, codziennie przynosił jej jedzenie i gorące picie.
Wstrzymał oddech i wytężył słuch. Zdawało mu się, że ktoś się krząta po kuchni. Zawołał
raz jeszcze:
- Madame Dassac!
Tym razem rozległy się wyraźne kroki i po chwili usłyszał w korytarzu głos gospodyni.
- Ktoś mnie wołał?
- Tak, ja. Tu, u Michelle!
Zajrzała przez uchylone drzwi, a w jej szeroko otwartych oczach pojawił się lęk.
- Monssieur Thoresen? Myślałam, że pan już pojechał.
- Michelle nie chce mnie puścić! Próbowała się rzucić z okna. Teraz już nie zdążę na
pociąg! - zawołał z rozpaczą.
Zawsze podziwiał madame Dassac za jej zaradność. Tym razem także nie straciła głowy.
Wyszła, a po chwili, która zdawała mu się wiecznością, usłyszał kroki i głosy w korytarzu, po czym
w pokoju zjawiła się gospodyni z lokatorem mieszkającym piętro niżej. Był to wysoki osiłek, który
natychmiast zorientował się w sytuacji, chwycił Michelle i przytrzymał ją mocno.
Johan spojrzał na zegar. Za późno, by zdążyć na pociąg!
Madame Dassac wyszła z pokoju, ale zaraz wróciła i wcisnąwszy mu do ręki parę
banknotów, zawołała:
- Jeśli się pan pośpieszy, to jeszcze pan zdąży. Widziałam, że przed naszym domem stoi
wolna dorożka. Jest nadzieja, że złapie pan pociąg.
- Madame Dassac, strasznie pani dziękuję! - zawołał wzruszony. - Postaram się pani
zwrócić pieniądze jak szybko się da.
Spojrzał na Michelle, ale ona odwróciła głowę, nie chcąc na niego patrzeć.
- Minie jej - stwierdziła z przekonaniem madame Dassac. - Nie pierwsza i nie ostatnia
doznała zawodu miłosnego.
Johan pokiwał głową, pożegnał się szybko, po czym chwycił walizkę i zbiegł ze schodów.
Dorożka wciąż stała przed domem. Zaraz jednak ruszyła z kopyta w stronę dworca.
Jeśli się dowiem, że Michelle odebrała sobie życie, będę miał wyrzuty sumienia do końca
moich dni, pomyślał spoglądając na tłum przechodniów, który zlewał się w szarą masę, stanowiąc
mgliste tło dla jego ponurych myśli. Nie zareagował nawet, gdy L'Imperial, duży autobus
pochodzący jeszcze z czasów cesarza Napoleona, omal nie uderzył w dorożkę. Szkoda, że nie
zabierał z Paryża przyjemniejszych wspomnień!
19
Elise wyszła na ulicę, zamykając za sobą furtkę. Ubrana w nową bluzkę z wysoką stójką,
nową, długą do ziemi spódnicę w paski i nowy kapelusz słomkowy z kwiatami, jeszcze nigdy nie
czuła się taka elegancka. W bluzce z białej koronki było jej bardzo do twarzy, a spódnica
dopasowana w talii podkreślała jej szczupłą sylwetkę. Kiedy wydawnictwo przysłało jej trzysta
koron, pierwszą ratę honorarium za Dym na rzece, uległa pokusie, by kupić sobie coś nowego.
Dręczyły ją co prawda wyrzuty sumienia, że postąpiła nazbyt lekkomyślnie, ale z drugiej strony po
raz pierwszy kupiła sobie coś naprawdę ładnego, i to napełniło ją wielką radością.
Elise była zadowolona, bo zakończyła wreszcie pisać powieść, której nadała roboczy tytuł
Córka przekupki. Niosła właśnie manuskrypt do wydawnictwa. Uśmiechnęła się pod nosem, bo
przypomniała sobie, jak jeszcze w szkole przeczytała pewną historię o królu Christianie II, który
zakochał się w Dyveke, córce przekupki z targu w Bergen. Król zabrał zarówno ową przekupkę jak
i jej córkę do Kristianii, podarował im dom, a Dyveke przez wiele lat była jego faworytą. W całej
tej historii najgodniejsze uwagi było to, że przekupka z czasem zaczęła doradzać królowi w
sprawach finansów. Niestety, wzbudziło to gniew magnatów. Wkrótce Dyveke umarła, jeśli
wierzyć pogłoskom została otruta, a króla wygnano z kraju. Naprawdę osobliwa historia.
- Witam, pani Ringstad!
Odwróciła się i zobaczyła sąsiada, którego nazwiska nie mogła zapamiętać. Tego samego,
który przyszedł ją powiadomić, gdy Emanuel stracił przytomność i leżał na ulicy, nie dając znaku
życia.
- Lato idzie, pani Ringstad - oznajmił wesoło sąsiad. - Na wieży na Wzgórzu Świętego Jana
pokazał się czarny trójkąt, co oznacza piękną pogodę, a dziś od rana jest ciepło.
Elise roześmiała się szczęśliwa. Dostała list od Johana i liczyła już dni do jego przyjazdu.
Właściwie głównie ze względu na niego kupiła sobie nowe ubrania. Przy tak pięknej pogodzie
statek na pewno bezpiecznie przybije do portu. Nie grozi mu sztorm tak jak ostatnio, gdy Johan
wracał z Paryża.
- Ależ pani dziś elegancka - stwierdził sąsiad, przyglądając się jej z podziwem. - Zdaje się,
że trochę lepiej się pani powodzi, prawda?
Uśmiechnęła się radośnie, bo było jej lekko na duszy
- Owszem, ma pan rację. Moje książki się dobrze sprzedają, a ja właśnie wybieram się do
wydawnictwa zanieść następny rękopis.
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Moja żona nie pojmuje, jak pani sobie daje radę z piątką dzieci i starą ciotką, co to pojawia
się i znika.
- Ciotki już dawno u nas nie było - roześmiała się Elise. - Poza tym jest mi o wiele lżej niż
tym matkom, które całe dnie spędzają w fabryce. Uważam, że naprawdę mi się poszczęściło.
- Ale skąd pani bierze pomysły na książki?
- Pomysły same przychodzą mi do głowy, gdy tylko zacznę pisać. Chociaż bywa, że bardzo
się zmagam i pisanie idzie mi jak po grudzie. Wtedy trochę tęsknię za posadą w biurze.
- Czytaliśmy z żoną pani ostatnią książkę, mój brat nam ją pożyczył. Naprawdę ciarki mi
przechodziły po plecach. Ta biedna wdowa ze sparaliżowaną córką to chyba pani Thoresen i jej
córka, prawda?
- To może być ktokolwiek. Nie opisywałam konkretnych ludzi, chciałam pokazać los
robotniczych rodzin i kłopoty, z jakimi się borykają.
- Ale ta kobieta, której utopił się w rzece synek, to na pewno Berntine.
- Owszem to mogłaby być ona, ale równie dobrze inne matki, które straciły dzieci w takich
tragicznych okolicznościach. Tyle było podobnych wypadków!
Uśmiechnął się.
- Nie oszuka mnie pani. Wydaje mi się, że znam wszystkich, których pani opisała.
- Myślę, że nikt się nie obrazi, nawet jeśli rozpozna siebie w którymś z moich bohaterów. O
nikim nie napisałam źle - rzuciła na odchodnym.
- Nie jestem taki pewien - zaśmiał się. - Znam przynajmniej jednego, co to nie jest
zachwycony.
Zatrzymała się i odwróciła zdziwiona.
- Tak? Kto taki?
- Nie powiem.
Wzruszyła ramionami i skierowała się w dół ulicy. Zastanawiała się, kogo miał na myśli
sąsiad. Przestudiowała po kolei wszystkie opowiadania. Trudno jej było pojąć, by ktoś mógł poczuć
się urażony czymś, co napisała w swojej książce.
Postanowiła nie dać sobie zepsuć tego pięknego dnia. Zresztą nie podejrzewała, by sąsiad
chciał jej zrobić przykrość, raczej kierowała nim ciekawość i gadulstwo.
Zdecydowała się pójść do miasta wzdłuż Maridalsveien. Gdy dotarła do zbocza
prowadzącego do dworu V0ienvolden, przystanęła pod koronami drzew i zasłuchała się w ptasi
świergot. Nagle zobaczyła małą dziewczynkę. Zbiegała szybko z porośniętej trawą górki, aż
furkotały jej warkoczyki. Na jej twarzy malował się strach. Ujrzawszy Elise, skierowała się w jej
stronę.
Elise poczekała na nią i zapytała:
- Coś się stało?
- Może pani pójść ze mną? - zaszlochała dziewczynka i zasapana ruszyła z powrotem pod
górkę, uważając za oczywiste, że Elise pójdzie za nią.
Elise chwyciła ją za ramę i zatrzymała.
- Powiedz, o co chodzi, bo się spieszę do miasta w ważnej sprawie.
Dziewczynka podniosła na nią przestraszone oczy.
- Chodzi o moją babcię. Zdaje się, że umarła.
- Nie ma nikogo we dworze, kto mógłby ci pomóc? A państwo Berge?
Dziewczynka pokręciła głową.
- Państwo wyjechali. Służba jest w polu, a lokatorzy w pracy.
Elise nie miała serca zostawić małej. Jeśli rzeczywiście mieszkała sama z babcią i ta umarła,
to dziewczynka naprawdę potrzebuje pomocy.
Wspięła się za nią pod górkę. Kiedy minęły zabudowania gospodarcze, weszły wprost na
duży dziedziniec. Mimo że dwór położony był w bliskiej okolicy, nigdy tu jeszcze nie była.
Rodzina Berge, do której należał dwór, miała bogate tradycje mieszczańskie. Poczuła się tak, jakby
znalazła się w zupełnie innym świecie.
Dziewczynka chwyciła ją za rękę i poprowadziła przez dziedziniec.
- Służbówka stoi tam z boku - wyjaśniła, pokazując palcem.
Elise jęknęła w duchu, zastanawiając się, w co się znowu wplątała. Szła do wydawnictwa na
umówione spotkanie z Benedictem Guldbergiem i naprawdę nie miała czasu.
Dziewczynka, pociągając nosem, wyjaśniała tymczasem:
- Wcale nie chorowała, po prostu upadła i już nie wstała.
- Może tylko straciła przytomność? Dziewczynka stanowczo pokręciła głową.
- Leży z otwartymi oczami. Zupełnie jak moja mama, kiedy umarła w zeszłym roku.
- A gdzie twój tata?
- Utopił się w rzece tu, niedaleko. Pan Berge był taki miły, że pozwolił babci i mnie
pozostać w służbówce, ale teraz to już nie wiem jak... - chlipnęła i zamilkła.
Elise uścisnęła jej dłoń.
- Jakoś się wszystko ułoży, zobaczysz.
- Wątpię - pokręciła głową dziewczynka. - Służba nas nie lubi. Nie rozumieją, czemu
pozwolono nam z babcią tu mieszkać, skoro nie płacimy. A pani mówi, że moi rodzice byli
najlepszymi służącymi, jakich miała i dlatego możemy mieszkać w służbówce.
- To bardzo miło ze strony państwa Berge.
- Mój dziadek pracował tu, we dworze, odkąd skończył czternaście lat aż do śmierci. A miał
siedemdziesiąt lat, jak umarł. Zawsze mówił, że całym sercem jest oddany dworowi. Staruszka też
tak mówiła.
Elise zerknęła na dziewczynkę, zastanawiając się, w jakim mała jest wieku. Z wyglądu
drobniutka, rozmawiała jednak jak dorosła.
Podeszły do drzwi. Elise złapała głęboki oddech. Dziewczynka chyba domyśliła się jej
niepokoju, bo powiedziała:
- Pójdę pierwsza, a pani za mną. We dwie nic nam nie grozi.
Elise się zdziwiła. Dziewczynka mieszkała od roku tylko z babcią i na pewno była do niej
bardzo przywiązana. Teraz babcia umarła. Mała wprawdzie zbiegła z górki zalękniona, szukając
pomocy, ale teraz wydawała się zaskakująco spokojna. Pewnie przywykła do choroby i śmierci,
straciła przecież oboje rodziców.
Weszły do korytarzyka, a stamtąd do dużego przytulnego pokoju, wysprzątanego i
wyszorowanego. W oknach wisiały bielutkie firanki, na podłodze leżały chodniki w jaskrawych
barwach, utkane z pociętych szmat.
Dziewczynka skierowała się na prawo, do niewielkiej, ale ładnej kuchni z oknem
wychodzącym na dziedziniec, i dalej do sypialni.
Elise ścisnęło w sercu, gdy zauważyła leżącą na podłodze staruszkę w chustce na głowie,
ubraną w jasną codzienną suknię z długimi rękawami i świeżo uprasowany fartuch z płótna. Na
nogach miała chodaki. Leżała z otwartymi oczami i twarzą białą jak wosk, ale wyglądała tak, jakby
wpatrywała się w sufit. Elise nie musiała nawet dotykać jej czoła, by stwierdzić, że staruszka nie
żyje.
- Musimy sprowadzić doktora - powiedziała cicho.
- A co pomoże doktor, jak ona już nie oddycha.
Elise zerknęła na małą, nadal nie posiadając się ze zdumienia.
- Sprawdziłam, czy bije je serce i czy oddycha, ale nic nie było słychać. Pewnie wcale bym
się nie przestraszyła, gdybym nagle nie usłyszała głosu dziadka: Biegnij na ulicę po pomoc,
dziecino, powiedział. To było dla mnie straszne. Nie lubię duchów, nawet jeśli to duch mojego
dziadka. Ale kiedy zbiegłam do Maridalsveien i zobaczyłam, że idzie pani w białej bluzce i w tym
ślicznym kapeluszu z kwiatami, zrozumiałam, że dziadek miał rację.
Elise całkiem oniemiała.
- Chodź! - powiedziała, podając rękę dziewczynce. - Musimy zawiadomić policję. Zawsze
trzeba to zrobić, jak ktoś umrze nagle.
Dziewczynka ufnie chwyciła jej dłoń i wyszła z nią na zewnątrz.
- Mogę pójść z panią do miasta, żebym nie musiała patrzeć, jak kładą babcię do trumny?
- Zobaczymy. Najpierw musimy zawiadomić, co się stało.
Niedługo potem dotarły na posterunek policji.
Dagny, bo tak miała na imię dziewczynka, nie chciała wejść do środka. Elise zapukała i
weszła sama.
Policjant, który pełnił dyżur, rozpoznał ją i powitał z uśmiechem.
- Pani Ringstad? A czemu zawdzięczamy tak miłą wizytę? Czytałem pani książkę i jestem
pełen podziwu.
Elise uśmiechnęła się do niego, jak zawsze zaskoczona i zadowolona ze spotkania z kimś,
kto wiedział, czym się zajmuje, i czytał jej książki. Pokrótce opowiedziała, co się wydarzyło.
- Spieszę się do wydawnictwa i nie mam czasu, ale po prostu nie mogłam zostawić tego
biednego dziecka bez pomocy - dokończyła.
- Niech się już pani nie martwi, pani Ringstad. Zajmiemy się tą sprawą. Wezmę ze sobą
jeszcze jakiegoś policjanta i od razu udamy się do dworu.
Elise wyjaśniła jeszcze, że dziewczynka wolałaby pójść z nią, by nie patrzeć, jak wynoszą
jej martwą babcię, po czym wyszła i ująwszy Dagny za rękę, ruszyły w dół Maridalsveien. Na
szczęście dziewczynka dotrzymywała jej kroku i nie narzekała.
Jakiś czas później Elise wraz z małą Dagny stanęła przed drzwiami Benedicta Guldberga.
Dziewczynka była czysto ubrana, a po drodze Elise przykazała jej surowo, by nie odzywała się,
jeśli ktoś z dorosłych sam jej nie zapyta.
Benedict Guldberg siedział za potężnym błyszczącym biurkiem. Podniósł się na widok Elise
i powitał ją serdecznie:
- Pani Ringstad! Jak miło! Przyszła pani dziś z jednym ze swych dzieci?
- Nie, to... moja mała przyjaciółka. Mieszka we dworze V0ienvolden.
- Tak? - zerknął zdziwiony na Dagny. - Pan Berge ma takie małe dziecko? Nie wiedziałem.
Jak masz na imię, maleńka?
- Dagny - odparła i dygnęła, ale na szczęście nie mówiła nic więcej.
Zresztą wydawca natychmiast stracił dla niej zainteresowanie. Elise nie zauważyła, by jakoś
szczególnie obchodziły go dzieci.
- Dym na rzece sprzedaje się nadspodziewanie dobrze, pani Ringstad. Pewnie często spotyka
pani ludzi, którzy rozmawiają o tej książce.
Uśmiechnęła się tylko, ale nie skomentowała tego. Wydawca nadal nie rozumiał, że
robotnicy nad rzeką Aker nie mają pieniędzy na kupno książek. Zresztą nie mieliby też czasu, by je
czytać, nawet gdyby ktoś im pożyczył. Choć z drugiej strony, tego dnia aż dwie osoby powiedziały
jej, że przeczytały jej ostatnią książkę.
- Bardzo jestem ciekaw pani następnej powieści. Przyniosła pani manuskrypt?
Podała mu plik arkuszy zawiniętych w szary papier. Teczkę postawiła na podłodze.
- Kopię pani oczywiście zrobiła?
Poczuła, że się rumieni, ale nie miała odwagi zaprzeczyć. Tak naprawdę zbyt dużo czasu i
pieniędzy kosztowałoby ją skopiowanie każdej strony. Rozumiała równocześnie, że wydawca
uznałby za czyste szaleństwo oddawanie jedynego tekstu powieści. Gdyby z jakiegoś powodu
zaginął, powieść byłaby stracona na zawsze. Przekartkował plik, nie kryjąc ciekawości.
- Nie mogę się doczekać, by przeczytać kolejne pani dzieło. Chyba wezmę ze sobą do domu
i zacznę już dziś. A jakie ma pani plany na najbliższy czas, pani Ringstad? Pewnie zacznie pani
nową książkę?
Pokiwała głową i odparła:
- Mam taki pomysł, by opisać życie nad rzeką Aker oczami dziecka.
Zastanawiał się przez chwilę i pokiwał głową zamyślony.
- Może to niegłupi pomysł? Pytanie tylko, czy uda się pani wczuć w sposób myślenia
dziecka, poza tym taka książka powinna zawierać sporą dawkę humoru, bo inaczej będzie za
smutna.
- Dokładnie tak myślę. Chciałabym, aby dziecko, które będzie bohaterem, mówiło, co mu
ślina na język przyniesie, nie wzbraniając się przed wyjawieniem swoich myśli i uczuć. By było
otwarte i ufne, a nawet trochę naiwne.
- Dobrze by było, gdyby zdołała pani znaleźć taki wzorzec, ale wątpię, czy to takie łatwe.
- W każdym razie spróbuję. Uśmiechnął się.
- Wierzę, że się pani uda. Jest pani pracowita i z determinacją dąży do wyznaczonego celu.
Bardzo się cieszę, że pozyskaliśmy taką autorkę dla naszego wydawnictwa, pani Ringstad.
Elise opuściła wydawnictwo bardzo zadowolona.
- Byłaś bardzo posłuszna i grzeczna - pochwaliła Dagny. - Nic nie szkodzi, że pan Guldberg
pomyślał, że jesteś córką państwa Berge.
- On wyglądał zupełnie jak Wampir, dlatego się nie odzywałam.
Elise się roześmiała.
- Jaki Wampir?
- To taki jeden nauczyciel w szkole. Kiedyś chwycił jednego chłopaka tak mocno za ucho,
że aż mu je naderwał.
- Chodzisz już do szkoły, Dagny?
Pokiwała głową.
- Niedługo przejdę do drugiej klasy. Pani jest mamą Pedera? Elise drgnęła.
- Znasz Pedera?
- Wszyscy go znają. Na przerwach bawi się z nami, małymi dziewczynkami. Starsi chłopcy
mówią, że jest dziecinny. To o nim napisze pani następną książkę?
Jaka bystra dziewczynka, pomyślała Elise zaskoczona.
- Nie, napiszę o różnych dzieciach, które mieszkają nad Aker.
- To o mnie pani też może napisać. Wystarczy na całą książkę, a może nawet na dwie albo
trzy.
- Tyle przeżyłaś w swym krótkim życiu? - zapytała z uśmiechem Elise.
Dagny pokiwała głową z powagą.
- Jak pani będzie miała czas, to mogę wszystko opowiedzieć, ale teraz to się zastanawiam,
czy babcię już włożyli do trumny. Jak pani myśli, mogłabym spać u pani dziś w nocy? Bo wie pani,
trochę mi straszno, że dusza babci właśnie uleciała przez komin, a w pokoju jest duch dziadka.
- Myślisz, że państwo Berge ci nie pomogą, póki ktoś się tobą nie zaopiekuje?
Pokręciła głową.
- Oni nie wrócą przed sobotą.
- Ale na pewno ktoś ze służby ci pomoże.
- Zapomniała pani chyba, co mówiłam. Oni nas nie lubią.
- Myślisz, że gdybyś mnie nie spotkała, to musiałabyś spędzić całą noc sama w służbówce?
Dagny pokiwała głową.
- Na pewno bardzo kochałaś babcię? Dagny znów przytaknęła i dodała:
- Ale nie warto płakać. Babcia zawsze mówiła, że nigdy nie wiadomo, kiedy Pan przyjdzie i
nas zabierze. Jeśli przyszedłby po mnie jutro, to byłabym sama tylko przez jeden dzień i noc.
Elise całkiem zatkało. Jeszcze nigdy nie spotkała takiego dziecka jak Dagny.
- Zabiorę cię do domu, a jutro znajdziemy jakieś wyjście.
- Już kiedyś pani pomogła trzem dziewczynkom, prawda?
Elise potwierdziła i zrozumiała wszystko. Dagny słyszała o Jenny, Jorund i Olaug, dlatego
kiedy mała ją zobaczyła, nabrała nadziei, że i dla niej Elise znajdzie dom.
- Ale jeśli dziadek powie, że mam zostać z babcią, to będę musiała go posłuchać.
Elise pokiwała głową z uśmiechem. Na Boga, ależ ta mała ma fantazję!
- Rozumiem. Najpierw jednak pójdziemy do dworu V0ienvolden i sprawdzimy, czy był już
doktor i czy przywieziono trumnę.
- Niech pani zajrzy tam sama, a ja poczekam. Elise zdziwiła się, ale nic nie odpowiedziała.
- Znałaś Juliusa? - zagadnęła nieoczekiwanie Dagny.
- Nie, a kto to taki?
- Był pomocnikiem w przędzalni. Skłamał, ile ma lat, żeby dostać pracę. Kiedyś wypił
atrament z kałamarza. Co wieczór uciekał nad rzekę. Kiedyś w niedzielę założył się, że przepłynie
rzekę, ale utonął i przynieśli go do domu w cynkowej trumnie.
- To straszne. Dobrze go znałaś? Dagny pokiwała głową.
- Znam też Gursena. Tego, co gra na harmonii i dostaje za to jedzenie i kawę od dobrych
ludzi. Wie pani, że urodził się w walizce? Jego siostra czekała na niego całą noc. O, idzie
akuszerka!, zawołał ojciec, gdy usłyszeli kroki na schodach. Ma ze sobą walizkę! I zaraz po tym
siostra usłyszała płacz dziecka.
Dagny gadała jak najęta, Elise aż rozbolała głowa od tych wszystkich rewelacji.
Zastanawiała się, czy chłopcy znają dziewczynkę. Nie pamiętała, by kiedykolwiek o niej opowia-
dali, ale może dlatego, że rzadko poświęcali uwagę młodszym od siebie.
Doszły do mostku Vøienbro. Z drugiego brzegu rzeki jechały wozy z Ringnes, wioząc z
gorzelni jęczmień do wyrobu słodu. Jeszcze jedno wzniesienie i dotrą do dworu. Elise zerknęła na
numer 104, gdzie mieścił się sklep Emanuela. Za każdym razem, gdy tędy szła, patrzyła w tamtą
stronę i nie mogła się nadziwić, że przecież Emanuel i chłopcy jeszcze niedawno tam pracowali, a
jej się zdaje, jakby od tamtej pory minęły wieki.
Kiedy wspięły się na porośnięte trawą zbocze, Elise przystanęła i spojrzała na Dagny.
- Jesteś pewna, że nie chcesz wejść ze mną do środka? Dagny potwierdziła.
- Jak babcia leżała na podłodze to wcale się nie bałam, ale nie chcę jej oglądać w trumnie.
Elise trochę się wzbraniała przed wejściem na dziedziniec, ale uznała, że musi to zrobić.
Na dziedzińcu zebrała się gromada ludzi, a przed służbówką stał karawan. Ku swemu
zdumieniu Elise zauważyła wychodzącego z izby eleganckiego pana. Czyżby państwo Berge już
wrócili? Odetchnęła z ulgą, bo uznała, że na pewno zajmą się Dagny.
- Pan Berge? - zapytała, podchodząc bliżej.
Odwrócił się i popatrzył na nią zdumiony.
- Czym mogę służyć?
- Nazywam się Elise Ringstad.
Nie zdążyła wyjawić mu celu wizyty, gdyż jej przerwał.
- Pisarka? - Uchwycił jej dłoń i witając się serdecznie, mówił: - Właśnie skończyłem czytać
pani ostatnią książkę Dym na rzece. Wspaniała! Nawet pani nie wie, jak mnie cieszy to, że opisuje
pani ciężką dolę robotników fabrycznych mieszkających nad rzeką. Ludzie w mieście powinni się
dowiedzieć więcej o tym, co tu się dzieje. W społeczeństwie panuje całkowita niewiedza na temat
klasy robotniczej.
Elise z radości ciepło się zrobiło na sercu.
- Dziękuję!
- Los mi panią zsyła. Nie dalej jak wczoraj myślałem o pani. Zamierzałem panią odwiedzić i
porozmawiać o książce. Jeśli zbiera pani materiał na kolejne powieści, to chętnie się z panią
podzielę historiami, jakich znam wiele.
Uśmiechnęła się i już otwierała usta, by wyjaśnić, co ją sprowadza, ale on nie dopuścił jej
do głosu.
- Pani wybaczy to zamieszanie, ale rankiem umarła tu staruszka. Mieszkała tu, w służbówce
od zeszłego roku, kiedy to umarła jej córka. To była nasza wierna służąca. Będzie nam jej
brakowało.
Elise pokiwała głową.
- Właśnie dlatego tu jestem. Dagny, jej wnuczka, wybiegła stąd poruszona i wpadła prosto
na mnie, gdy szłam do miasta. Zalękniona i zdenerwowana błagała mnie, bym poszła z nią do
służbówki, bo nikogo innego nie ma we dworze. To ja zgłosiłam na policji śmierć staruszki.
Popatrzył na nią zdumiony.
- Pani? A my tu się właśnie zastanawialiśmy, kto to wszystko załatwił. Ale o jakiej wnuczce
pani mówi. Stara Maren nie miała wnuczki.
Tym razem Elise spojrzała na niego osłupiała. Jak to możliwe, by nie wiedział, kto mieszka
na terenie dworu?
- Dagny - wyjaśniła. - Nie chciała wejść tu do środka. Czeka na mnie na zewnątrz.
- Mówi pani o Dagny Grønningseter? - uśmiechnął się. - Chyba nie dała się pani nabrać tej
małej trolicy?
Elise patrzyła na niego, niczego już nie pojmując.
- Dagny mieszka ze swoimi rodzicami i gromadą rodzeństwa w czynszówce dla robotników
na Sagaveien, ale często tu przybiegała i odwiedzała starą Maren. Wysłuchiwała z przejęciem jej
opowieści, a Maren lubiła gawędzić.
Elise pokręciła głową z niedowierzaniem i zawstydzona wyznała:
- A ja uwierzyłam we wszystko, co mi powiedziała. Zabrałam ją nawet ze sobą do
wydawnictwa, bo nie miałam serca zostawić jej tu samej ze zmarłą babcią. Teraz też zamierzałam
wziąć ją do siebie na noc, póki nie znajdzie się dla niej dom. Byłam przekonana, że została sama na
świecie.
- Ale skąd mogła wiedzieć, że to pani nadejdzie ulicą?
- Nie wiedziała. Zobaczyła kobietę i zbiegła po pomoc. Dopiero później zorientowała się,
kim jestem. Muszę się z nią rozmówić - dodała i odwróciła się, by odejść.
- Proszę poczekać, pani Ringstad. Pani mieszka na Hammergaten, prawda?
Potwierdziła.
- W niedużym domu z małym ogródkiem? Czy nie przeszkadza to pani w pracy? Z tego, co
słyszałem, ma pani liczną rodzinę.
- Nie przywykłam do luksusów. Wcześniej mieszkaliśmy w domu przy Beierbrua, a
dorastałam w czynszówce Andersengården, gdzie mieliśmy tylko jeden pokój i kuchnię. I jakoś
dawaliśmy sobie radę.
- Ale wtedy nie była pani pisarką.
- Przed rokiem umarł mój mąż. Sama utrzymuję dwoje własnych dzieci, dwóch braci i
chłopca, którego przygarnęłam. Nie stać mnie na wynajęcie czegoś większego.
- A nie chciałaby pani wynająć naszej służbówki? Popatrzyła na niego kompletnie
zaskoczona i przeniosła
wzrok na pięknie pomalowany na czerwono przytulny budynek.
- Tu na wzgórzu jest bardzo spokojnie - dodał z nagłym ożywieniem w głosie pan Berge. -
Dziedziniec jest duży, a z tyłu mieści się duży ogród, gdzie przy ładnej pogodzie mogłaby pani
sobie siedzieć z dala od ulicznego zgiełku i spokojnie pisać.
Elise poczuła, jak serce zabiło jej mocniej. Rozmyślała wcześniej o tym, że po powrocie
Johana, kiedy już się pobiorą, wolałaby nie mieszkać w tym samym domu, w którym mieszkała z
Emanuelem. Zbyt wiele przykrych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
- A ile wynosi czynsz? - odważyła się zapytać.
- Symboliczna kwota. Proponuję pani dom, ponieważ byłoby zaszczytem mieć tu panią we
dworze. Pisarze nie są krezusami, jak się domyślam, a pani musi troszczyć się nie tylko o siebie, ale
i dzieci.
- Panie Berge. Nie jestem wielką pisarką - odparła, czując, jak się rumieni. - Wydałam
dopiero dwie książki, z czego jedna spotkała się z druzgocącą krytyką.
- Nie ze wszystkich stron. Śledziłem uważnie w prasie. Recenzja Dymu na rzece w
„Socjaldemokracie" to jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałem. Niech pani przemyśli
moją propozycję - dodał. - Gdybym miał wynająć t miejsce komuś innemu, to uczynię to dopiero z
końcem lata. Ma pani więc sporo czasu do namysłu.
- Serdecznie dziękuję, panie Berge. To bardzo kusząca propozycja.
Elise była bardzo ciekawa, jak Dagny zareaguje, gdy się dowie, że państwo Berge już
wrócili. Co powie na to, gdy Elise wyjaśni, że wie, kim naprawdę jest.
Gdy tylko wyszła na podjazd do dworu, zatrzymała się i rozejrzała wokół.
- Dagny?
Nikogo nie było widać. Zawołała raz jeszcze, podeszła na porośnięte trawą zbocze i
popatrzyła na wszystkie strony, ale Dagny jakby zapadła się pod ziemię.
Pewnie pobiegła do domu, mała trolica!
20
- "Vøienvolden? - Peter wytrzeszczył oczy ze zdumienia. - Będziemy mieszkać we dworze?
- Nie w głównym budynku dworu, ale w osobnym domu przeznaczonym kiedyś dla
parobków, ale porządnie wyremontowanym i bardzo przytulnym. Jest tam jeden obszerny pokój,
obok kuchnia i sypialnia, a z tyłu jeszcze dwa pokoiki. Czynsz będę płacić niewielki, a wolno nam
będzie korzystać do woli z dużego ogrodu. W ciepłe letnie dni mogłabym sobie siedzieć w tak mi-
łym otoczeniu i pisać. Poza tym na pewno pozwolono by wam zaglądać do obory i stajni, by
popatrzeć na zwierzęta. Pewnie nie pojedziemy latem do Ringstad, skoro jest tam Signe z Sebastia-
nem, a w Vøienvolden czulibyście się jak na wakacjach na wsi.
Kristian odniósł się dość sceptycznie do jej słów.
- A dlaczego nie możemy jechać do Ringstad, kiedy jest tam Signe z Sebastianem?
- Moglibyśmy na pewno, ale obawiam się, że nie byłoby to łatwe dla żadnej ze stron. Signe i
ja nie przepadamy za sobą, zresztą podobnie jak Hugo i Sebastian. Kiedy pojechaliśmy tam na
pogrzeb Emanuela, Signe nie mogła nawet znieść widoku Hugo.
Evert się zdenerwował.
- Wszystko dlatego, że Signe chce, żeby to Sebastian odziedziczył dwór.
- Tak, zasrane pazerne babsko! - potwierdził Kristian. Peder nagle się zamyślił. Rozejrzał się
po kuchni i stwierdził:
- Trochę będzie mi smutno się stąd wyprowadzać.
- Nie musimy, jeśli nie chcecie. Poza tym zależy jeszcze, co Johan... - Elise zamilkła
gwałtownie, ale już nie dało się cofnąć wypowiedzianych słów.
Kristian spojrzał na nią spode łba.
- Nie musisz nas okłamywać, wiemy że pisałaś do niego listy.
- Johan i ja znamy się od dawna, a gdy byliśmy mniej więcej w twoim wieku, to się
zakochaliśmy.
- Ładne mi zakochanie, jak potem wyszłaś za mąż za Emanuela!
- Nie bądź złośliwy, Kristian.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując z hukiem kuchenne drzwi.
Elise popatrzyła za nim, czując, jak przenika ją smutek.
- Teraz to pojedzie do Ameryki! - rzucił Evert.
- Tak powiedział? - Peder popatrzył na niego przestraszony. Evert pokiwał głową.
- Jeśli wezmą ślub, to on tu nie chce zostać, tak mówił. Elise spojrzała na Everta z powagą.
- Nie rozumiem, dlaczego jest temu przeciwny? Przecież zawsze lubił Johana.
- Nie podoba mu się, że masz dzieci z wieloma mężczyznami.
- Jak to z wieloma? - zdziwił się Peder. - Przecież to dzieci Emanuela.
Evert nie odpowiedział, a Elise zapatrzyła się w okno, zastanawiając się, skąd
Kristian wie, że Emanuel nie jest ojcem Hugo. Kto się wygadał?
Odwróciła się z powrotem do chłopców i poprosiła Pedera:
- Spróbuj porozmawiać z bratem.
Hugo, który siedział spokojnie przy stole i jadł kaszę, podniósł nagle wzrok i odezwał się:
- Mój brat jest w niebie. Peder się zaśmiał.
- Posłuchaj Hugo! Mówi, że jego brat jest w niebie.
Elise czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Prawie już zapomniała, co synek wygadywał,
kiedy szła odwiedzić matkę w Kjelsås. Ponieważ więcej tego nie powtarzał, uspokoiła się i
wytłumaczyła sobie, że to był tylko jakiś jego wymysł. Nawet wspomniała o tym mamie, która
tylko się roześmiała i stwierdziła, że dzieci opowiadają często niestworzone rzeczy. A potem
przypomniała różne zabawne powiedzonka chłopców, Hildy i Elise z dzieciństwa. Naśmiały się
serdecznie, a kiedy wracali do domu, Hugo mówił tylko o tym, co widzi i słyszy, jak to on. Teraz
zaś jego słowa znów nią wstrząsnęły.
- Dlaczego on tak mówi? - zdziwił się Evert.
- Mój brat jest w niebie - powtórzył Hugo głośno. - Będę się z nim bawił.
Peder prychnął:
- To musisz poczekać, aż się zestarzejesz. A jeśli będziemy mieszkać w Vøienvolden, to
będziesz się dobrze odżywiał i umrzesz dopiero jak skończysz sto lat!
- Kto jest twoim bratem, Hugo? - zapytał Evert, patrząc uważnie na malca.
- Mój brat ma rude loki.
- A jak się nazywa.
- Maluszek.
Elise drgnęła. Helene Mathiesen mówiła tak o swoim wnuku: Maluszek. A więc jest tak, jak
myślała. Ktoś rozmawiał z Hugo. Głosem ostrzejszym, niż zamierzała, spytała synka:
- Kto ci tak powiedział?
- Pan - powiedział Hugo i popatrzył na nią z miną niewiniątka.
Wreszcie! Wcześniej nie chciał jej nic powiedzieć.
- Jaki pan? - pytał zdumiony Peder.
- Pan za płotem.
Peder zaśmiał się i popatrzył na nią.
- Ja to myślę, że Hugo ma też taką bujną wyobraźnię jak ja, prawda, Elise?
- Czasami aż nazbyt wybujałą - przyznała mu rację i zacisnęła usta. Ogarnęła ją wściekłość.
To nie mógł być nikt inny jak Asle Diriks! Ansgar nie przyszedłby tu sam. U nich w domu rządzi
Helene. Wykluczone też, by był to pan Mathiesen, ojciec Ansgara, bo to szlachetny człowiek. W
przeciwieństwie do Asle Diriksa! Ten postanowił się zemścić za to, że dała mu kosza. Na pewno
wywęszył, że Ansgar jest ojcem Hugo i zyskał broń, by się na niej odegrać.
Na szczęście Peder, bardziej przejęty był tym, czy powinni się przeprowadzać, czy nie.
- A właściwie po co poszłaś do dworu V0ienvolden?
- Kiedy szłam do miasta, z porośniętego trawą pagórka zbiegła dziewczynka i powiedziała
mi, że jej babcia leży martwa w służbówce, a we dworze nie ma nikogo, bo wszyscy poszli w pole.
- Była sama z nieżywą babcią? - Pedera poraziła ta wiadomość.
- Tak mi powiedziała, ale potem dowiedziałam się, że to wcale nie była jej babcia. Okazało
się nawet, że dziewczynka w ogóle nie mieszka we dworze, tylko na Sagveien na osiedlu
robotniczym.
- Dlaczego kłamała? Elise pokręciła głową.
- Ponieważ ma jeszcze bujniejszą fantazję niż ty i Hugo razem wzięci. Ale, co dziwne,
gdyby nie ona, nie poszłabym do dworu i nie otrzymałabym propozycji, by zamieszkać w
służbówce. Okazało się, że pan Berge, właściciel dworu, czytał moje książki, a kiedy mnie
zobaczył, przyszło mu nagle na myśl, że ten wyremontowany budynek świetnie by się nadawał na
mieszkanie dla pisarki.
Peder słuchał jej z otwartymi ustami, a gdy skończyła, pokazał palcem na sufit.
- Coś mi się zdaje, że to nasz tata pokierował tak tym wszystkim z góry.
Hugo powiódł wzrokiem za jego ręką i dodał zadowolony:
- I Maluszek.
Elise zerknęła na niego zaskoczona. Przecież taki trzyipółletni brzdąc nie mógł rozumieć, o
czym rozmawiają!
Postanowiła opowiedzieć Johanowi po powrocie o Asle Diriksie. Na pewno się zdenerwuje i
zrobi aferę, ale trudno. Trzeba jakoś powstrzymać tego łajdaka! Tak dalej być nie może!
Obawiała się, że może dojść do rękoczynów, ale nie miała wątpliwości, kto wyjdzie
zwycięsko z takiej szarpaniny. W każdym razie nie ma zamiaru dłużej godzić się na to, by jakiś
szaleniec kręcił się przed jej domem i siał niepokój w umyśle małego dziecka.
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89