FRID INGULSTAD
DZIEDZIC
Saga Wiatr Nadziei
część 9
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, grudzień 1905 roku
Elise z hukiem zatrzasnęła drzwi i stała za nimi, głośno wciągając powietrze.
Serce tłukło się w piersi. Nie była w stanie patrzeć na Signe i Emanuela, ale też nie
miała odwagi odwrócić się i spojrzeć w oczy Hildzie. Była pewna, że siostra wpatruje
się spod zmrużonych powiek.
- Co się stało? - w głosie Hildy słychać było przerażenie.
- Nic takiego. - Słowa brzmiały tak, jakby wypowiadał je ktoś inny.
- Kim jest ta dziewczyna?
Elise nie odpowiedziała, nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Przecież
chyba nie usłyszała źle, nie pomyliła się co do słów tamtej. Za drzwiami stoi Signe.
Signe Emanuela. I nowiny, którą mu przyniosła, nie można było zrozumieć błędnie.
Hilda podeszła do siostry i chciała otworzyć drzwi.
- Nie! - Elise zaprotestowała z sykiem. - To nikt ważny! Nikt, kto mógłby cię
obchodzić!
Hilda posłała jej zdumione spojrzenie.
- Na Boga, co się z tobą dzieje?
- Nic, już mówiłam.
Hilda otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Zamiast tego
stała bez ruchu z głęboką zmarszczką na czole i mierzyła siostrę wzrokiem.
Elise poczuła, że zaczyna drżeć. Wkrótce całe ciało dygotało tak, że słychać
było szczękanie zębów. Prawda wdzierała się do jej mózgu. Signe będzie miała
dziecko z Emanuelem! Był wieczór wigilijny, wszyscy dostali gwiazdkowe prezenty,
najedli się do syta i tańczyli wokół choinki. Chłopcy śmiali się wesoło, a oczy Pedera
lśniły z radości. No i wtedy wydarzyło się coś takiego... To jakby szyderstwo losu.
Ż
eby Elise nie uwierzyła przypadkiem, że ona też ma prawo do radości. Życie takie
nie jest.
- Elise, o co chodzi? - teraz w głosie Hildy brzmiał strach. Elise pokręciła
głową. Płacz dławił ją w gardle, łzy paliły pod powiekami, nie była w stanie przełknąć
ś
liny. Z całej siły próbowała z tym walczyć, nagle jednak nie mogła już dłużej nad
sobą panować i ze szlochem rzuciła się w objęcia siostry.
- To Emanuel - łkała. - On będzie miał dziecko z inną kobietą. Poczuła, że
ciało Hildy sztywnieje.
- Kłamiesz.
Elise zaprzeczyła ze szlochem.
- Stoją teraz na dworze. Przyjechała, żeby mu o tym powiedzieć.
Hilda odsunęła ją i chciała otworzyć drzwi, twarz wykrzywiała jej straszna
złość.
- Nie, nie wolno ci! Ja tego nie zniosę, Hilda.
Hilda zwróciła się do siostry, jej oczy miotały błyskawice.
- Czego ty nie chcesz? Powiedzieć tej świni, co o nim sądzisz? Czy masz
zamiar oszczędzać drania? Do diabła z nim, mówię ci! - Hilda splunęła. - Niech diabli
porwą tę świnię!
Elise patrzyła na nią rozbieganym wzrokiem, przerażona obserwowała reakcję
Hildy, nie myślała już chyba o sobie.
- A ja byłam pewna, że ty w to nie uwierzysz.
Hilda zacisnęła wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska.
- Rany boskie, jak bardzo naiwny może być człowiek! Musiałaś chyba
rozumieć, że on także... - nie dokończyła.
- Rozumieć, że on... Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? Hilda pokręciła głową.
- Nie, nie muszę niczego wiedzieć. - W jej głosie brzmiała pogarda. - A co ty
sobie wyobrażasz, co robią mężczyźni, kiedy muszą zabić czas, każdego wieczora,
przez wiele tygodni, a tu aż się roi od spragnionych miłości wiejskich dziewuch, które
przychodzą do obozu popatrzeć na przystojnych facetów w mundurach?
Elise otworzyła usta, żeby zaprotestować, bo Emanuel nie jest taki, ale nie
powiedziała ani słowa.
- Czyż nie pisał do domu o pewnej dziewczynie, którą tam poznał? O jednej
takiej, co pięknie śpiewa i marzy o wstąpieniu do Armii Zbawienia?
Elise poczuła, że się rumieni.
- To mama ci opowiedziała o wszystkim? Hilda powstrzymała się od
odpowiedzi.
- Jestem od ciebie dwa lata młodsza, ale czasami mam wrażenie, jakbym była
dwadzieścia lat starsza. Teraz idę tam do nich i oznajmię tej pannie, że ma się stąd
zabierać! Jaka to bezczelność! Wiedziała przecież, że on jest żonaty, a teraz ma
odwagę przychodzić do niego do domu, i to na dodatek w samą Wigilię.
- Nie, Hilda, proszę cię, nie rób tego! Poczekaj! - prosiła Elise. - Słyszę, że tu
idą! - Pośpiesznie otarła zapłakaną twarz, by usunąć wszelkie ślady łez.
Drzwi się otworzyły i Emanuel wprowadził przed sobą zapłakaną i siną z
zimna dziewczynę.
Hilda skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła wyzywająco na obcą.
- Czyżby trafili nam się wigilijni goście tak późnym wieczorem?
Emanuel posłał jej błagalne spojrzenie.
- Powinnaś dzisiaj spać obok swojej matki, Hilda. Będziemy potrzebować
twojego posłania.
Hilda ani drgnęła.
- Ach tak? Będziecie mieć więcej gości na nocleg?
Elise zauważyła, jak bardzo Emanuel stara się nad sobą zapanować.
- A w ogóle to byłoby chyba najlepiej, gdybyś wróciła do swojego domu -
dodał. Potem zwrócił się do Elise. - To jest Signe, o której ci opowiadałem. Przyszła
tu sama aż z dworca, przedzierając się przez śnieżycę, i nie wie, co ze sobą zrobić.
Jest głodna i przemarznięta, nie zna nikogo w mieście i nie ma pieniędzy, żeby pójść
do jakiegoś pensjonatu.
Jego słowom towarzyszył szloch. Dziewczyna wciąż nie przestawała płakać.
Elise spojrzała jej prosto w oczy.
- Więc chcesz, żeby u nas przenocowała, tak? - Sama słyszała, że jej głos
brzmi ostro. Szukała w jego spojrzeniu żalu i rozpaczy, dostrzegała jednak wyłącznie
bezradność. Głęboko wciągnęła powietrze.
- To nasz chrześcijański obowiązek zająć się kimś, kto cierpi. Elise miała
ochotę zacząć na niego krzyczeć, wyrzucić i jego, i dziewczynę z domu, zamiast tego
jednak zrobiła krok do przodu i wyciągnęła do Signe rękę.
- Mam wrażenie, że nie zdążyłyśmy się jeszcze przywitać. Nazywam się Elise
Ringstad. Jestem żoną Emanuela.
Signe podała jej lodowatą dłoń i wymamrotała swoje nazwisko, nie podnosząc
wzroku.
Hilda odwróciła się od wszystkich i pomaszerowała w stronę izby. Nawet nie
próbowała być miła, przypuszczalnie chciała, żeby matka i chłopcy się pobudzili i byli
ś
wiadkami tego, co się tu dzieje.
- Zdejmij z siebie mokre rzeczy, Signe - zaczął Emanuel życzliwie. - Czy
zostało nam jeszcze trochę gorącej wody, Elise?
Nagle Elise poczuła się zakłopotana. Czyżby mimo wszystko źle zrozumiała
całą sytuację? Teraz Emanuel zachowywał się jak oficer Armii Zbawienia. Otworzył
drzwi ich domu dla zbłąkanego wędrowca. To przecież Wigilia.
Niczym w transie podeszła do kuchni. Wciąż jeszcze pod płytą było sporo
ż
aru. Dołożyła kilka drew i postawiła więcej wody do zagrzania. No a jeśli się
pomyliłam? Może rzeczywiście źle zrozumiała to, co w pierwszej chwili powiedziała
Signe? Teraz, kiedy Hilda przypomina dymiący wulkan, gotowy do wybuchu, ona
musi uspokoić siostrę, zanim tamta cokolwiek zrobi.
- Znajdę jakąś parę suchych skarpet - oznajmiła i wemknęła się do izby.
W środku było ciemno, musiała po omacku podejść do łóżka matki. Matka
chrapała, a chłopcy oddychali spokojnie. Wszyscy troje pogrążeni byli we śnie.
- Hilda? Mnie się zdaje, że popełniłam błąd. Musiałam źle zrozumieć to, co
ona powiedziała. Czy mogę pożyczyć twoje pończochy, tylko na dzisiejszy wieczór?
Hilda usiadła na łóżku.
- Źle zrozumiałaś? Nie słyszałaś, że ona to mówiła?
- Nie słyszałam wszystkiego, co powiedziała. Widocznie miała co innego na
myśli.
Hilda siedziała zamyślona. Elise odniosła wrażenie, że siostra jej nie wierzy.
- Czy mogę pożyczyć te twoje pończochy? - powtórzyła trochę głośniej.
- Leżą w nogach łóżka. Elise znalazła je po omacku.
- Proszę - powiedziała, kiedy znowu znalazła się w kuchni, i podała gościowi
pończochy Hildy. Zawstydziła się, kiedy zobaczyła je w świetle naftowej lampy. Stare
pończochy były pocerowane tak, że prawie niepodobna znaleźć w nich całe miejsce, i
takie poprzecierane, że można przez nie oglądać świat.
Signe usiadła na jednym z kuchennych stołków i ściągała z nóg swoje
przemoczone pończochy.
- Mogłabyś przynieść butelkę koniaku, Elise? Myślę, że ona potrzebuje czegoś
mocniejszego na rozgrzewkę.
Elise skinęła głową, coraz bardziej pewna, że na początku musiała się
pomylić. Emanuel zachowywałby się inaczej, gdyby sprawy miały się tak jak
początkowo sądziła. Pośpiesznie weszła do dużej izby.
Niemal drgnęła na widok choinki. Pomyśleć, że dopiero co siedzieli tu
wszyscy i rozpakowywali prezenty, śmiali się i rozmawiali tak, jakby na świecie nie
istniało żadne zło! Najpiękniejsza Wigilia, jaką kiedykolwiek przeżyła. „Dla mnie to
też najpiękniejsze święta”, zapewniał Emanuel. Dlaczego nie cieszyła się jeszcze
bardziej wtedy, kiedy tamte chwile trwały? Dlaczego po prostu nie rozkoszowała się
wszystkim, zamiast rozmyślać, skąd Emanuel wziął na to pieniądze?
Teraz wszystko jest wyłącznie trudne i bolesne. Rzeczywistość powróciła w
całej okazałości. Elise nie powinna wierzyć, że życie może być dobre. Nie dla nich,
jak to pewnego razu powiedziała z goryczą pani Thoresen. Najgorsze się Bogu dzięki
jeszcze nie stało, ale Signe tutaj jest, tutaj, w jej domu! Odszukała Emanuela dlatego,
ż
e potrzebuje pomocy. A zatem między nimi musiało się wydarzyć coś więcej niż
tylko tamten jeden raz, o którym mówił Emanuel.
Wyjęła butelkę i mały kieliszek, nie mogła przecież zaproponować Signe
ołowianego kubka, dziewczyna pochodzi w końcu z wielkiego dworu.
Zataczając się, wróciła do kuchni. Miała wrażenie, jakby poruszała się poza
własnym ciałem. Może za chwilę się ocknie i odkryje, że to wszystko to tylko bolesny
sen.
Emanuel siedział w kucki i rozcierał przemarznięte palce u nóg Signe, ona zaś
płakała cicho.
Emanuel zwrócił się do żony.
- Byłabyś tak dobra i wlała trochę koniaku do kieliszka, żeby mogła to wypić,
Elise?
Zrobiła, jak powiedział, pytając sama siebie w duchu, dlaczego tak postępuje.
Emanuel przyznał, że spał z Signe, ale nie posiadał się z żalu i poczucia winy, tak
pięknie prosił o wybaczenie. Jak to możliwe, że teraz zachowuje się tak, jakby się nic
nie stało?
Czy jest coś, o czym Elise nie wie? Coś, co Signe mu powiedziała, co
wzbudziło jego najgłębsze współczucie? „Wszystko poszło źle”... Może jej matka jest
chora, a może nawet umarła? Albo ojciec. Może popadł w jakieś wielkie długi i teraz
będą musieli oddać dwór i cały majątek? To musi być coś bardzo poważnego, skoro
zdecydowała się na podróż do Kristianii w samą Wigilię, bez pieniędzy, nie wiedząc,
gdzie się tam podzieje.
Elise nalała koniaku do małego kieliszka i podała dziewczynie.
Signe skinęła głową w podziękowaniu, ale na nią nie spojrzała.
Emanuel wstał, wyszedł na korytarz, skąd przyniósł siennik, na którym sypiała
Hilda. Potem odsunął stół i taborety, a pod ścianą rozłożył siennik.
- Czy mamy jakieś zapasowe poduszki i kołdry? Elise pokręciła głową.
- Hilda sypia w zapasowej pościeli.
- Ale my nie potrzebujemy obu kołder. W pokoju jest ciepło, bo przecież
paliło się przez cały wieczór.
Elise przytaknęła, była zniecierpliwiona, bo chciała się dowiedzieć, co takiego
zrobiła Signe. Byłoby jej lżej, gdyby mogła jej współczuć, gdyby wiedziała, o co
chodzi.
- Woda się zagotowała. Czy mam nalać do miednicy? Emanuel przytaknął.
- Myślę, że powinna posiedzieć przez jakiś czas z nogami w gorącej wodzie.
Wciąż jest niczym bryła lodu.
Rozmawiamy o niej, jakby była małą, nieporadną dziewczynką, pomyślała
Elise, wlewając wrzątek do blaszanej miednicy i dolewając zimnej wody z wiadra.
- A ty z pewnością jesteś zmęczona, Elise, chyba powinnaś się położyć. Znajdę
dla naszego gościa coś do jedzenia i pościelę jej na noc. - Emanuel starał się nie
patrzeć na żonę, kiedy to mówił.
Posyłała mu pytające spojrzenia, zdawał się jednak ich nie zauważać.
Wymamrotała więc „dobranoc” i ruszyła wolno ku drzwiom izby.
Kiedy jednak się położyła, pożałowała tej decyzji. Byłoby lepiej, gdyby została
w kuchni i pomogła, nie musiałaby tu leżeć sama z głową pełną dziwnych myśli i
pytań. I z tym pulsującym strachem w piersiach.
Docierała do niej cicha rozmowa, coś, co przypominało stłumiony płacz, od
czasu do czasu tamte odgłosy przerywał spokojny głos Emanuela.
W końcu zrobiło się cicho. Elise miała wrażenie, że leży tak i czeka przez
wiele godzin.
Nie zgasiła ostatniej lampy, żeby Emanuel widział, gdzie idzie. W końcu
wszedł na palcach, sądząc z pewnością, że Elise śpi. Poczekała więc, aż się rozbierze,
zdmuchnie lampę i położy się do łóżka. Szmaciana kołdra nie była zbyt duża, ale
kiedy leżeli tuż przy sobie, wystarczała do okrycia obojga.
- Teraz musisz mi powiedzieć. - Mówiła szeptem, nie chciała, żeby Signe
słyszała ich rozmowę.
- Sądziłem, że śpisz.
- Jak mogłeś tak myśleć?
- Masz rację. - Słyszała, że Emanuel ciężko westchnął. - To wszystko jest
niczym zły sen. Naprawdę nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć.
- Czy ona nie ma nikogo prócz ciebie tutaj w mieście? Emanuel pokręcił
głową.
- Nie ma nikogo prócz mnie na całym świecie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Rodzice wyrzucili ją z domu. Nie chcą jej znać.
Elise poczuła dławienie w piersiach, oddychanie sprawiało jej ból. Gdzieś w
głębi duszy wiedziała o tym przez cały czas, nie była tylko w stanie dopuścić do siebie
prawdy. Nie przesłyszała się. Signe będzie miała dziecko. Z Emanuelem.
Wysunęła się z jego objęć, położyła się na plecach. Ciało miała martwe, jakby
nie należało do niej. Nierzeczywistość tej sytuacji była potęgowana przez lekkie
poszturchiwania w jej brzuchu. Chciała po prostu się rozpłakać. Wyć i wrzeszczeć,
wymyślać mężowi, kląć tak, że echo będzie odpowiadało. Ale z drugiej strony czuła
się tak, jakby wszystko w jej wnętrzu zamarzło.
- Elise? - W głosie Emanuela słyszała strach.
Nie odpowiedziała. Nie miała mu nic do powiedzenia. Emanuel sam wie, co to
oznacza. Co to oznacza dla nich. Dla matki i dla chłopców. Dla dziecka, którego Elise
oczekuje.
- Elise. - Tym razem zabrzmiało to błagalnie. - Jest mi tak strasznie przykro.
Nie przyszło mi to do głowy. Chciałem powiedzieć. .. że po tym jednym razie...
Właśnie, to bardzo dziwne, pomyślała Elise. Najpierw ona sama, też tylko po
jednym razie. I teraz Signe. A słyszała, że dzieci rzadko się rodzą tylko po jednym
razie.
- Muszę jej pomóc, chociaż rozumiem, że sprawia ci to ból. Mogłaby
zamarznąć na śmierć, zrobić coś strasznego, śmiertelnie zachorować. Nie mogę brać
jej życia na swoje sumienie.
Ale zdradzić żonę to mógł i wyrzuty sumienia za bardzo go nie dręczą. Czy to
naprawdę takie pewne, że spali ze sobą tylko jeden raz?
Emanuel próbował odwrócić ją ku sobie, przytulić.
- Elise, bądź taka dobra! Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Oddałbym
lata życia za to, żebym mógł cofnąć czas, żeby to okropne nigdy się nie stało. Zresztą
nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Przez osiem lat udawało mi się trzymać od
dziewcząt z daleka. Żyłem tylko ideałami Armii Zbawienia i nie miałem żadnych
problemów z panowaniem nad sobą, z odsuwaniem rzeczy niepożądanych. W końcu
spełniło się moje największe marzenie, dostałem ciebie. Wtedy chodziłem jak w
gorączce. Myślę, że nie masz pojęcia, jak trudno mi było od ciebie odjechać. Tęsknota
odbierała mi apetyt i sen. Dlatego stałem się ofiarą pokusy.
Wsunął rękę pod koszulę Elise i gładził jej ciało, ona jednak odepchnęła go,
odsunęła się na brzeg łóżka. Potem leżała tylko w połowie okryta kołdrą. Tymczasem
w pokoju zrobiło się już chłodno, nie była jednak w stanie znieść myśli, że on się do
niej zbliży, że będzie ją pieścił tak, jak to robił z Signe. Nigdy więcej mu na to nie po-
zwoli. Nigdy!
- To przynajmniej ze mną rozmawiaj! Powiedz, co o tym sądzisz, zwymyślaj
mnie, ale nie odwracaj się ode mnie plecami!
Elise nadal nie była w stanie otworzyć ust. Zresztą nie wiedziała, co
powiedzieć. Nie istnieją słowa, które mogłyby opisać chaos, jaki właśnie wypełniał jej
duszę.
- Pomódl się razem ze mną, Elise! Błagajmy o pomoc, żebyśmy wyszli z tego
ś
lepego zaułka tak, by nasza miłość nie odniosła szkody.
Na co zdadzą się modlitwy? Elise modliła się przecież, żeby ojciec przestał
pić, powtarzała gorące prośby każdego wieczora. Modliła się o to, by Hilda mogła
odzyskać swojego synka, i modliła się też, kiedy dotarło do niej, że po gwałcie jest w
ciąży. Bóg pomaga jednak tylko ludziom mieszkającym po tamtej stronie rzeki. Tym,
którzy co niedziela chodzą do kościoła, którzy dzielą się swoim bogactwem z
biednymi, którzy posyłają pieniądze na misje w Afryce.
Emanuel próbował znowu pogłaskać ją po plecach, ale ona odsunęła się
jeszcze bardziej. Kołdra całkiem z niej spadła. Elise marzła, ale nic nie mogła z tym
zrobić. Chłód pozwalał jej stłumić największy ból.
- Odprowadzę ją do jakiegoś taniego pensjonatu na Akersgaten, to nie
będziesz musiała na nią patrzeć. Mam jeszcze parę koron, które dostałem od ojca. Nie
chciał, żebym powiedział o tym matce, więc mama o tym nie wie. To za jego
pieniądze kupiłem świąteczne prezenty i jedzenie. Szczerze mówiąc, obiecałem, że
tobie też o tym nie powiem, ale teraz uważam, że powinnaś wiedzieć. Potem Signe
musi znaleźć jakąś pracę i radzić sobie sama. Większość dziewcząt, które popadają w
nieszczęście, musi sobie jakoś radzić. Jeśli doczekam się wyższej pensji, to od czasu
do czasu będę mógł ją wspomóc kilkoma koronami, ale to nie może obciążać naszej
rodziny, Elise. Obiecuję ci, że nie będzie.
„Naszej rodziny”... Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, że Signe urodzi
dziecko Emanuela, podczas gdy ona sama nosi pod sercem dziecko włóczęgi Ansgara.
Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Albo może to płacz domaga się ujścia? W tym
domu nie było przecież nikogo, kto należy do rodziny Emanuela, on się po prostu z
nią ożenił... Nie będzie tu miał krewnych nawet po urodzeniu dziecka. Natomiast
Signe...
Raz po raz przełykała ślinę, ale nie była w stanie powstrzymać łez, które
spływały jej po twarzy i kapały na poduszkę. Ciało dygotało.
- Czy ty płaczesz, Elise? - spytał Emanuel ochrypłym głosem. Przytulił się do
jej pleców i okrył ją kołdrą. - Nie możesz płakać. Znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Może ktoś z Armii Zbawienia zechce wziąć ją do siebie. A może będzie mogła
zamieszkać w „Ebenezerze” na Sagveien i pomagać w pralni.
Elise prychnęła, ale i tym razem się nie odezwała. Emanuel przecież musi
wiedzieć, że „Ebenezer” to dom dla prostytutek i bezdomnych kobiet, dla takich,
które zostały ukarane, mają wracać na właściwą drogę i wykonywać uczciwą pracę.
Gdyby widział to miejsce, nigdy by mu nie przyszedł do głowy taki pomysł. To dom
dziesięć razy gorszy niż mieszkania do wynajęcia w Kampen. Brudny, śmierdzący, z
dziurawymi ścianami, pełen kobiet o pustych spojrzeniach i przedwcześnie
postarzałych twarzach, takich jak Othilie z Lakkegata.
Powiedział to chyba dlatego, żeby wzbudzić jej współczucie, ale powinien
sobie darować takie sztuczki. Jak mógł sądzić, że będzie ubolewać nad losem kobiety,
która ukradła jej męża? Czy to naprawdę nie za wysokie wymagania?
Emanuel znowu ciężko westchnął, zrozumiał, że tej nocy w żaden sposób do
niej nie dotrze. Elise zdawała sobie jednak sprawę z tego, że mąż nie śpi. On też,
podobnie jak ona, musi jakoś przetrwać długie nocne godziny.
W końcu chyba jednak zapadła w sen, bo obudziły ją jakieś głosy dochodzące
z kuchni. Natychmiast przypomniała sobie, co się stało, i zerwała się z łóżka.
W pokoju było przeraźliwie zimno, marzła tak, że zęby jej szczękały. Znalazła
swoje ubranie, próbowała wciągnąć majtki i pończochy, ale ręce tak jej dygotały, że
musiała na to przeznaczyć dużo więcej czasu niż zazwyczaj. Prawie nie była w stanie
zawiązać w pasie ciepłych majtek, do tego stopnia miała zdrętwiałe palce.
Emanuel też chyba zasnął dopiero nad ranem, nie chciała go więc budzić.
Sama musiała jak najszybciej wyjść do kuchni i wytłumaczyć matce, dlaczego ktoś
obcy śpi pod ścianą na sienniku Hildy.
W końcu jakoś się ubrała, zapaliła stearynową świecę i na palcach podeszła do
drzwi.
W kuchni nie było nikogo, z wyjątkiem Signe, która spała. Głos, który Elise
słyszała, musiał należeć do matki, która tu weszła, powiedziała coś wzburzona, po
czym wycofała się do siebie. Albo może to Hilda klęła i wykrzykiwała mocne słowa,
ale też później wróciła do izdebki.
W tej samej chwili drzwi się lekko uchyliły.
- Elise? - to był Peder, mówił z przejęciem. - Wyobraź sobie, że na sienniku
Hildy leży jakaś obca kobieta.
Elise przytaknęła i położyła na wargach palec wskazujący, dając znak bratu,
ż
eby był cicho. Bezszelestnie przeszła obok Signe i pochyliła się nad bratem.
- To jest bardzo biedna dziewczyna. Zapukała do nas wczoraj późnym
wieczorem, nie miała gdzie się podziać, była przemarznięta i głodna. Daliśmy jej
suche ubrania i nakarmiliśmy ją - tłumaczyła szeptem.
- To mogłaby pożyczyć mojego kotka, jeśli zechce. To tak jakby mieć w łóżku
mufkę.
Elise uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
- Jesteś bardzo dobrym chłopcem, Peder.
- Myślisz, że ona ma pchły? Elise pokręciła głową.
- Nie sądzę. Nie wygląda na taką. Peder uśmiechnął się.
- Przyszła tutaj dlatego, że Emanuel był w Armii Zbawienia, prawda?
Elise przytaknęła.
- Tak, przywykł pomagać takim jak ona, przecież wiesz.
- Myślę, że jak będę duży, to też wstąpię do Armii Zbawienia. Jeśli nie zostanę
woźnicą.
- Tak, myślę, że poświęcisz się pracy dla innych. Evert może zostać doktorem
i pomagać wszystkim chorującym na suchoty, a ty możesz wyszukiwać wszystkich
cierpiących i wysyłać ich do niego.
- I wtedy ja też bym był jak doktor od suchot, nie sądzisz?
- Tak, mógłbyś być jak doktor. Ale teraz musisz iść się ubrać, bo tutaj jest
zimno. Zaraz rozpalę ogień.
Chłopiec natychmiast posłuchał, Elise odstawiła świeczkę i wyjęła stare
gazety, wiórki i polana. Wkrótce ogień trzaskał pod kuchnią, a kiedy Elise odsunęła
szyber, rozbłysnął żółtoczerwonymi płomieniami. Elise wzięła oba wiadra i wyszła,
ż
eby przynieść wody ze studni.
Na dworze panował lodowaty ziąb. Od strony rzeki zacinało wilgotnym
ś
niegiem. Trochę się wypogodziło i na niebie świecił blady księżyc, w jego blasku
widziała nad wodospadem zamarzające drobinki szronu.
Panowała głęboka cisza. Nie słychać było wycia fabrycznych syren, żadni
robotnicy nie przebiegali pośpiesznie przez most. Był pierwszy dzień świąt Bożego
Narodzenia. Ci, którzy poszli do kościoła na nocne nabożeństwo, już dawno wrócili
do domu. Inni jeszcze nie wstali. W szarych robotniczych domach tylko tu i ówdzie
migotało mdłe światełko naftowej lampy, w oknie kuchennym lub w izbie. Gdzieś
krzyczało małe dziecko, samotny wóz przetoczył się po ulicy, obite żelaznymi
obręczami koła hałasowały po kamiennym bruku. Śniegu jest jeszcze za mało, żeby
jeździć saniami, tak najwyraźniej myślał woźnica.
Elise pokonała drogę do studni po omacku. Ze starego mieszkania w
Andersengarden mieli znacznie dalej do studni. Poza tym tam często stała kolejka.
Tutaj studnia jest wyłącznie do ich dyspozycji.
Peder był pełen współczucia dla tej biednej dziewczyny, która przemarzła,
zgłodniała i nie ma się gdzie podziać. Może i ona zdoła spojrzeć na tę sprawę
podobnie. Może za jakiś czas. Potraktuje ją jako obcą i nieszczęśliwą, z którą ona,
Elise, nie ma nic wspólnego.
Woda chlusnęła z wiadra na buty i pończochy. Że też nie potrafi być
ostrożniejsza!
W drzwiach spotkała matkę. Tamta jak najszybciej i bardzo ostrożnie
zamknęła drzwi.
- Peder mi o wszystkim powiedział, Elise - mówiła ze wzburzeniem. - Jakie to
dziwne, że zapukała akurat do naszych drzwi, i to właśnie w wieczór wigilijny, w
dodatku tak późno. Że też nie poszła raczej do Świątyni czy do jednej z samarytanek.
Jestem pewna, że Armia Zbawienia w taki dzień otwiera drzwi dla bezdomnych.
- Czy się już obudziła?
- Myślę, że właśnie zaczyna się budzić. Biedna mała. Wygląda tak młodo i jest
taka bezradna. Peder zamierza dać jej do łóżka swojego kociaka, mówi, że kot
ś
wietnie rozgrzewa. - Uśmiechnęła się. - Ten chłopiec ma złote serce.
Elise przytaknęła.
- A Hilda już wstała?
- Tak, ale na razie z nią nie rozmawiaj. Znasz przecież Hildę, wiesz, że nigdy
nie była rannym ptaszkiem. Pobiegnę tylko do wygódki, a jak wrócę, to zajmę się
przygotowaniem kaszy na śniadanie. Dzisiaj ugotujemy ją na mleku, przecież to
pierwszy dzień świąt.
Elise poszła z wiadrami do kuchni.
Signe usiadła na posłaniu i rozglądała się oszołomiona wokół.
Matka ma rację, kiedy tak siedzi na tym sienniku na podłodze, wydaje się mała
i bezradna. Nagle dziewczyna spostrzegła Elise, z rozbieganym wzrokiem odwróciła
głowę, widocznie nie była w stanie na nią patrzeć.
Nie mogę powiedzieć prawdy chłopcom i matce, pomyślała Elise
nieoczekiwanie. Dla nich byłoby to zbyt trudne. Przecież mimo wszystko Elise jest
związana z Emanuelem, „dopóki śmierć ich nie rozdzieli”. Tylko bogatych ludzi stać
na to, żeby się rozwodzić. Poza tym kobieta domagająca się rozwodu traci prawo do
dzieci, jedynym ich opiekunem zostaje ojciec. W jej sytuacji to kompletny absurd.
To od niej zależy, czy życie w domu majstra będzie od tej chwili znośne. Nie
powinna była Hildzie niczego wczoraj mówić, powinna raczej zmyślić jakąś historię.
Szkoda, że wczoraj wieczorem nie zapanowała nad uczuciami, ale nie jest jeszcze za
późno, by szkodę naprawić. Powinni uniknąć wstydu. Wystarczy tego, co już jest.
Podeszła do kuchni i podłożyła drew do ognia. „Chciałbym być taki
wielkoduszny jak ty”, powiedział kiedyś Emanuel. Teraz Elise wcale nie była pewna
swojej wielkoduszności. Jest taka sama jak większość ludzi.
Usłyszała, że Signe wstała z posłania i zaczyna się ubierać za jej plecami.
- Dziękuję za pożyczenie pończoch.
Musiała się odwrócić, żeby odebrać pończochy Hildy. Signe trzymała je
między kciukiem i palcem wskazującym, jakby na widok ich stanu przenikał ją
dreszcz grozy. - Mam nadzieję, że moje już wyschły.
Elise zdjęła je ze sznurka nad kuchnią, gdzie się suszyły. Były nowe i grube,
bez śladu cerowania.
- Czy mogłabyś wynieść siennik na korytarz, bo chciałabym nakryć do
ś
niadania? - po raz pierwszy odezwała się wprost do dziewczyny. Było to bardzo
dziwne uczucie.
- A Emanuel nie mógłby tego zrobić?
W tym momencie weszła matka. Dygotała z zimna.
- Uff, ale dzisiaj ziąb! Jeszcze nie nakryłaś do stołu, Elise?
- Nie, nasz gość właśnie wstał i najpierw musi wynieść siennik na korytarz.
Matka posłała jej zdumione spojrzenie.
- Chyba nie myślisz, że go wyniesie sama? - zwróciła się z uśmiechem do
Signe. - Chodź, ja ci pomogę.
Signe opadła na stojący obok taboret.
- Bardzo mi przykro, ale myślę, że nie jestem w stanie. Mam wrażenie, że
pokój kręci się dookoła mnie.
- Biedactwo. Powinnaś się cieszyć, że trafiłaś tutaj. Mąż Elise był przez wiele
lat oficerem Armii Zbawienia i przywykł do pomagania ludziom w potrzebie.
Matka zamierzała sama wynieść siennik na korytarz. Elise pośpieszyła jej z
pomocą.
- Jestem z was bardzo dumna! - zawołała matka, kiedy znalazły się na wąskim
korytarzu i opierały siennik o ścianę. - Miłosierdzie jest rzadką i bardzo cenną cnotą.
Nie wszyscy przyjęliby pod swój dach zbłąkanego wędrowca, i to w sam wieczór
wigilijny.
Odwróciła się, by wrócić do kuchni.
- Ona wygląda na niewinną i dobrze wychowaną młodą panienkę.
Zastanawiam się, co też jej się przytrafiło.
Elise milczała. Gdyby tak matka wiedziała, jak jest naprawdę, pomyślała,
próbując stłumić wzburzenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Atmosfera przy śniadaniu była nieprzyjemna.
Hilda wciąż z zaciekawieniem spoglądała to na Signe, to na Emanuela, i
znowu na Signe, jakby chciała znaleźć potwierdzenie swoich podejrzeń. Hvalstad
siedział ponury, było widać, że uważa, iż także miłosierdzie powinno mieć granice.
Emanuel sprawiał wrażenie onieśmielonego, nie wiedział przecież, co Elise
powiedziała reszcie domowników, i obawiał się, że wszyscy już znają prawdę.
Signe była milcząca i niepewna, czemu zresztą nie ma się co dziwić, myślała
Elise. Zastanawiała się, czy sama zdobyłaby się na taką śmiałość, nawet gdyby
chodziło o jej własne życie. Kristian śledził wzrokiem każdą łyżkę kaszy, którą Signe
podnosiła do ust, najwyraźniej bał się, żeby nie zjadła tak dużo, iż nie starczy dla
niego. Matka natomiast robiła wrażenie zdumionej swoją rodziną, której najwyraźniej
zabrakło dobrej woli, a także ową „biedną niewinną” dziewczyną, która nie wykazuje
pokornej wdzięczności.
Jedynie Peder zdawał się być niewzruszony wizytą nieoczekiwanego gościa.
- Czy widziałaś już wcześniej małego kociaka, Signe? Chodzi mi o to, czy
widziałaś takiego syjamskiego kotka jak Puszek?
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Puszek nie jest żadnym syjamskim kotem, ty głupku.
Signe starała się ukryć uśmiech. Elise musiała niechętnie przyznać, że
dziewczyna uśmiech ma piękny, wargi pełne, oczy duże i niebieskie. Włosy, które
spinała w duży kok na karku, na skroniach opadały w lokach.
- My w domu też mamy nowo narodzone kocięta.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, natychmiast jej ramiona zaczęły drżeć i
wybuchnęła płaczem. Pochyliła głowę zawstydzona i z kieszeni wyjęła haftowaną
chusteczkę.
Peder patrzył na nią z przerażeniem we wzroku.
- Czy ktoś im poobcinał główki?
Wtedy Signe wybuchnęła jeszcze większym płaczem, ale pokręciła głową.
- No to dlaczego beczysz? Czy twój ojciec je sprzedał? Do rozmowy wtrącił
się Emanuel.
- Widzisz, Peder, Signe przeżyła coś bardzo bolesnego. Kiedy tylko wspomni
dom rodzinny, nie jest w stanie powstrzymać płaczu.
- Na pewno będziesz mogła mieszkać u nas. Moja mama zwykle mówi, że
tam, gdzie jest serce, zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś potrzebującego. Jeden z
chłopaków w naszej klasie ma jedenaścioro rodzeństwa. Żadne z nich jeszcze nie
umarło, chociaż wszyscy myśleli, że Laura dostała suchot, ale okazało się, że to nie są
suchoty. Przedtem mieli dwie izby, ale teraz jedną wynajęli. „Na co nam dwie izby?”
- powiedziała jego matka. „Nie będziemy tak marznąć, jak będziemy spać blisko
siebie”.
- To nie było dlatego - wtrącił się Kristian. - Wynajęli pokój, bo ich ojciec
przepija wszystkie pieniądze.
- No to dokładnie tak samo jak nasz ojciec. - Peder zdawał się być zadowolony
z tego, że los innych jest podobny. Potem znowu popatrzył na Signe. - Czy to dlatego
uciekłaś?
Signe pokręciła głową.
- Ja wcale nie uciekłam.
Elise spostrzegła, że Hilda siedzi i stuka czubkiem buta w podłogę. Za chwilę
wybuchnie burza, pomyślała i zimny pot oblał jej ciało.
Emanuel też musiał zauważyć, na co się zanosi.
- Jak zjemy, to pójdę z Signe do pensjonatu na Akersgaten. Przynajmniej się
dowiemy, ile by to kosztowało.
Signe zaczęła płakać, tym razem cicho, a matka spoglądała na Emanuela,
niczego nie rozumiejąc.
- To ty masz zamiar umieścić ją w pensjonacie? Bezradną dziewczynę, która w
tym mieście nikogo nie zna? A poza tym to jest za drogo.
Emanuel milczał, po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Teraz z pewnością
zrozumiał, że nikt z obecnych nie zna prawdy, pomyślała Elise. Niełatwo mu było
znaleźć jakiś wykręt. Z drugiej jednak strony matka musiała rozumieć, że obca osoba
nie może u nich mieszkać w nieskończoność. Nie mają na to ani miejsca, ani
ś
rodków.
Matka zerknęła ostrożnie w stronę Signe.
- Widzę, że pochodzisz z dobrego domu, masz takie ładne ubrania. Czy
zdarzyło się u was coś tak złego, że musiałaś wyjechać?
Signe skinęła głową, nie patrząc na nią.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Ale jestem pewna, że twoi rodzice
pożałują tego, co się stało, i wkrótce zechcą, żebyś znowu wróciła do domu. W twoim
wieku często dochodzi do nieporozumień z matką, u nas w domu też tak było. -
Posłała Hildzie niepewne spojrzenie.
- Bo widzisz, Hilda tutaj nie mieszka - wtrącił Peder z ożywieniem. - Mieszka
u majstra, więc będziesz mogła pożyczać sobie jej siennik. No i możesz pożyczać
Puszka, kiedy będziesz chciała kogoś pogłaskać. Ale myślę, że musisz się
wyprowadzić, kiedy Elise urodzi dziecko. Bo dzieci strasznie krzyczą po nocach.
Braciszek w każdym razie krzyczał.
Signe pochyliła głowę. Po chwili podniosła się gwałtownie z miejsca i
wybiegła ze szlochem.
Matka śledziła ją zdumionym wzrokiem.
- Czy powiedziałam coś nieodpowiedniego?
- Nie ty, ale być może Peder - syknęła Hilda ze złością.
- Ja? - Peder gapił się na nią wielkimi, niewinnymi oczyma. - Przecież tylko
powiedziałem, że może pożyczyć Puszka!
Hilda zacisnęła wargi tak, że zrobiła się z nich tylko cienka kreska.
Ona zaraz wszystko wykrzyczy, pomyślała Elise, ale z ulgą stwierdziła, że nic
takiego się nie dzieje. Mimo wszystko nie wątpiła, że Hilda nie dała się oszukać i wie,
dlaczego Signe się zjawiła.
Emanuel wstał.
- Wyjdę i porozmawiam z nią. Na dworze jest zimno, nie może tam stać i
marznąć.
Twarz matki wyrażała wątpliwość.
- Może raczej Elise powinna to zrobić? Młodej dziewczynie łatwiej będzie o
wszystkim opowiedzieć osobie tej samej płci. - Uśmiechnęła się przepraszająco do
Emanuela. - Nie zapomniałam, że byłeś w Armii Zbawienia, są jednak sprawy, o
których my, kobiety, najchętniej rozmawiamy z kobietami.
- Emanuel może spokojnie z nią porozmawiać. - Elise starała się nie patrzeć na
męża. - On umie zajmować się obcymi. - Ze szczególnym naciskiem wypowiedziała
ostatnie słowo, chociaż nie sądziła, by ktoś poza Emanuelem to zauważył.
Gdy tylko Emanuel zniknął, Hilda zwróciła się do siostry.
- Zamierzasz jej pozwolić, żeby tu zamieszkała, Elise? - patrzyła na nią
wyzywająco.
Elise nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gdyby to ona
decydowała, wyrzuciłaby Signe za drzwi już wczoraj wieczorem.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, kiedy znowu odezwała się matka:
- Nie rozumiem, co się z wami dzieje! Wychowywałam was na dobrych,
bogobojnych ludzi, żywiących współczucie dla tych, którym wiedzie się gorzej. A
teraz siedzicie tutaj i chcecie wyrzucić z domu samotną, niewinną młodą dziewczynę!
I to na dodatek w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia! Powinniście się
wstydzić!
Hilda nie należała do osób, które w milczeniu przyjmują reprymendy.
- Taka jesteś pewna, że powinniśmy się nad nią użalać? Sądząc po ubraniu, to
jej rodzice żyją o wiele lepiej niż my. Może nawet należą do ludzi zamożnych. Może
ona pochodzi z wielkiego dworu?
Peder patrzył na siostrę okrągłymi oczyma.
- Z takiego jak dwór Ringstadów, chciałaś powiedzieć? Hilda skinęła głową.
- Z pokojami jeden za drugim i spichlerzem pełnym pysznego jedzenia.
- Nic nie możesz o tym wiedzieć. - Matka znowu zabrała głos. - A poza tym
nie byłaś u rodziców Emanuela wtedy, kiedy Elise pojechała tam z chłopcami.
Chociaż Signe jest ładnie ubrana, to wcale nie jestem pewna, że jej rodzice są
zamożni. Przecież sama mogła zarobić pieniądze.
Drzwi się otworzyły, Emanuel i Signe wrócili do kuchni.
- Signe nie czuje się dobrze. - Emanuel sprawiał wrażenie zmartwionego. -
Myślę, że musimy odłożyć wyprawę do pensjonatu.
Matka wstała od stołu.
- Możesz się położyć w moim łóżku.
- A ja pożyczę ci Puszka! - Peder zerwał się i zaczął szukać kociaka. - Kiedy
byłem przeziębiony, on leżał całą noc przy mojej szyi i bardzo szybko wyzdrowiałem.
Hilda wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu.
- Myślę, że wybiorę się do domu. - Słowa brzmiały obojętnie. - Zapomniałam
zabrać paru drobiazgów.
Hvalstad, który podczas całego posiłku nie odezwał się ani słowem i w ogóle
sprawiał wrażenie dość niezadowolonego, teraz wziął Anne Sofie i mamrocząc, że
musi uporządkować różne rzeczy, zniknął na strychu.
Kristian, który też nie wyglądał na zachwyconego tym, że jest ich w domu
jeszcze więcej, zdjął czapkę z gwoździa na ścianie, włożył na siebie zniszczoną
kurtkę i ruszył ku drzwiom.
- Kristian... a ty dokąd? Niedługo będzie czas iść do kościoła.
- Chciałem się tylko trochę przejść.
Kiedy wszyscy wyszli, matka zwróciła się do Elise.
- Mam nadzieję, że wy też pójdziecie do kościoła?
Elise skrzywiła się, cała ta sytuacja była dla niej nieznośna. Głowa ją bolała,
czuła się kiepsko. Czy Emanuel naprawdę myśli, że Signe może mieszkać u nich
przez jakiś czas? Czy nie rozumie, jakie to będzie ciężkie dla Elise?
- Przecież byliśmy w kościele wczoraj - mruknęła.
- A ja uważam, że powinnaś pójść z mamą - wtrącił Emanuel ku jej
zdumieniu. - Chyba niezbyt często chodzimy do kościoła, a kazanie w pierwszy dzień
Bożego Narodzenia zwykle warte jest wysłuchania. Zwłaszcza że wieczorem w
Wigilię wszyscy są bardziej zajęci tym, co ich czeka w domu.
Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc.
- Co ich czeka w domu? Niewielu tutaj w naszej okolicy ma się czym cieszyć
po powrocie do domu.
- Słuchaj się Emanuela, Elise! - matka posłała jej surowe spojrzenie. - U nas w
domu wszyscy musieli chodzić w święta do kościoła, czy chcieliśmy, czy nie.
Emanuel zniknął w izbie. Elise nie bardzo chciała, żeby siedział tam sam na
sam z Signe. Spojrzała na matkę z wymówką.
- Zapominasz, że mnie jest ciężko iść tak daleko.
- Wczoraj nic na to nie wskazywało. Szłaś tak lekko, że nawet zwróciłam na to
uwagę Asbjorna. Przecież do porodu zostało jeszcze sporo czasu. - Uśmiechnęła się,
nagle jakby zawstydzona. - Zdaję sobie sprawę, że dziecko urodzi się znacznie
wcześniej, niż powinno, ale przecież nie jesteś w aż tak zaawansowanej ciąży. Dobrze
pamiętam, jak pani Thoresen opowiadała, że już kilka miesięcy przed waszym ślubem
ludzie o was plotkowali, ale tak to bywa. - Znowu się uśmiechnęła. - Pamiętasz, co ci
opowiadałam o ojcu i o mnie? Ty też przyszłaś na świat trochę za wcześnie...
Elise skinęła głową i zmusiła się do bladego uśmiechu. Miała nadzieję, że
dziecko będzie przenoszone i nikt nie będzie miał powodu liczyć na palcach, kiedy
zostało poczęte.
- Poza tym przeżyłaś tyle w związku z Johanem - dodała matka z ponurą miną.
- Nic dziwnego, że wpadłaś w objęcia dobrego człowieka z charakterem, takiego jak
Emanuel. No i jaki on urodziwy! - Wydrapywała resztki kaszy z garnka i zjadała je
łapczywie. - Więc pójdziesz ze mną i Asbjornem do kościoła, prawda? Emanuel wie,
jak się zajmować ludźmi, którzy... - umilkła i spoglądała na drzwi izby, a potem
mówiła dalej szeptem: - Bardzo się boję, żeby nie próbowała zrobić sobie czegoś
złego. Wiesz, z wodospadem tuż obok, a ona taka nieszczęśliwa... Emanuel zdoła z
pewnością przemówić jej do rozumu i nakłonić ją, by wróciła do domu. Kiedy dwie
strony ze sobą walczą, to jedna musi się ukorzyć i prosić o wybaczenie.
Elise poczuła trudną do opanowania potrzebę zamknięcia matce ust
opowiedzeniem jej całej prawdy, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić.
Wstyd i ludzkie gadanie to jedna sprawa, ale przecież Elise nie ma prawa zniszczyć
przy tym szacunku dla Emanuela, jaki żywią jej matka, bracia i Hvalstad. Nie może
ryzykować, że Kristian zamknie się jeszcze bardziej w sobie, zrobi się uparty i
nieprzystępny, Peder utraci swojego bohatera i wzór, a chłopcy w szkole znowu
zaczną mu dokuczać. Nie może ryzykować, że matka tak się na nią rozgniewa, że
nigdy jej tego nie wybaczy. To by się skończyło bardzo źle dla wszystkich, również
dla dziecka, które nosi pod sercem. Tak więc musi sama dźwigać to brzemię.
- Pójdę i posprzątam trochę w izbie - powiedziała zamiast tego i ruszyła ku
drzwiom.
Ku jej zaskoczeniu Emanuel siedział skulony na krawędzi łóżka z twarzą
ukrytą w dłoniach. Przez cały czas nie mogła się nadziwić, jak on spokojnie przyjmuje
całą sytuację, chociaż w nocy wydawał się bardzo nieszczęśliwy. Teraz zrozumiała
jego zachowanie.
Uniósł głowę i Elise zobaczyła zapłakaną twarz. Zawsze uważała, że jest taki
dojrzały i dorosły pod każdym względem, a teraz wyglądał jak mały, zgnębiony
chłopiec. Niczym nieposłuszne dziecko przyłapane na gorącym uczynku, które boi
się, co teraz będzie.
- Ty mną z pewnością pogardzasz, Elise. Wolno pokręciła głową.
- Przecież wiedziałam już wcześniej, co się stało.
- Ale nie wiedziałaś, że skończy się tak źle.
- Twój grzech nie jest z tego powodu ani mniejszy, ani większy. Wczoraj
wieczorem nie mogłam opanować złości, przeżyłam ciężką noc, teraz jednak
postanowiłam, że nikt z domowników o niczym się nie dowie. Niestety wczoraj, zaraz
kiedy Signe się tutaj zjawiła, powiedziałam Hildzie, jak się rzeczy mają, teraz jednak
się rozmyśliłam i spróbuję ją przekonać, że źle mnie zrozumiała. Nie jestem pewna,
czy mi uwierzy.
- Sprawia wrażenie, że nie uwierzy.
- No właśnie, wygląda na bardzo wzburzoną. Mimo to spróbuję z nią
porozmawiać.
- Dlaczego chcesz mnie chronić?
- Ze względu na rodzinę. Jeżeli cała sprawa się wyda, to wszyscy poniosą
konsekwencje. Kristian i Peder będą wyszydzani w szkole, matka nie odważy się
pokazać ludziom na ulicy, a Hvalstad może pomyśleć, że to zbyt wielkie ryzyko żenić
się z osobą z takiej rodziny. I dziecko, którego oczekujemy... - pogładziła swój wielki
brzuch, starając się stłumić płacz.
Emanuel wstał i zarzucił jej ręce na szyję.
- Nie płacz, Elise! Nie mogę znieść, kiedy jesteś taka nieszczęśliwa. Zaraz coś
wymyślę. Spadło to na mnie niczym szok i dotychczas z całej siły starałem się przede
wszystkim ukryć własną reakcję, teraz jednak postaram się jakoś to załatwić. Już
niedługo będziemy to mieć za sobą.
„Będziemy mieć za sobą”. Jak można mieć za sobą fakt, że własny mąż
oczekuje dziecka z inną kobietą, podczas kiedy ona sama nosi w brzuchu dziecko
gwałciciela? To wszystko brzmi jak absurd. Trudno to pojąć.
Emanuel tulił ją mocno do siebie.
- Dziękuję ci, że nie powiedziałaś domownikom prawdy. To bardzo
wielkoduszne z twojej strony. Bóg wynagrodzi ci tę wielkoduszność. Z twoją pomocą
zdołam przez wszystko przejść, Elise. Potraktujmy to jako jedną z wielu prób, które
ż
ycie nam zsyła, jako jedną z tych prób, dzięki którym możemy się czegoś nauczyć. Ja
w każdym razie wiem, że już nigdy więcej nie zrobię takich fatalnych kroków.
„Fatalnych kroków”... Dlaczego mówi w liczbie mnogiej? Chociaż może to
tylko taki sposób wyrażania się.
- Jesteś naprawdę wielkoduszna, Elise - mówił dalej. - Widzę, że odczuwasz
dla niej współczucie, że się nad nią użalasz. Teraz kiedy pójdziesz z mamą do
kościoła, spróbuję przemówić Signe do rozsądku. Nie chcę myśleć o niczym innym,
jestem pewien, że rodzice okazaliby jej łaskę, gdyby ich o to prosiła. Oni nie wiedzą,
z kim ma to dziecko. Może zmienią zdanie, kiedy usłyszą, że ojcem jest syn bogatego
gospodarza.
Który w dodatku jest żonaty, pomyślała Elise, ale głośno tego nie powiedziała.
Wyswobodziła się z jego objęć.
- Uważam, że powinniśmy wyrzucić choinkę - powiedziała, idąc ku drzwiom.
- Wyrzucić choinkę?
- Bo ona mi tylko przypomina to, co mieliśmy i co trwało tak krótko.
- Reszta domowników o tym nie wie - usłyszała słowa Emanuela, zanim
wyszła do kuchni.
Peder i Kristian też poszli do kościoła, choć wyjątkowo niechętnie, najbardziej
woleliby zostać w domu i spożytkować rzadko im się trafiający czas wolny na zabawę
z kolegami. Śniegu było już na tyle dużo, że można było zjeżdżać po zboczu, wielu
ich szkolnych kolegów bawiło się tam od rana. Niektórzy mieli nawet długie sanki ze
sterem, większość jednak musiała sobie radzić prostszymi sposobami. Kristian rzucał
przeciągłe zazdrosne spojrzenia na wzgórze, gdzie dzieciaki śmiały się i wrzeszczały.
Peder miał wielką ochotę zbudować ze śniegu twierdzę i walczyć ze Szwedami.
- No, no, nie wiedziałam, że jesteś taki wojowniczy, Peder. Zazwyczaj
okazujesz wszystkim dobroć i serce - dziwiła się matka. - Poza tym powinieneś
wiedzieć, że nie jesteśmy już w stanie wojny ze Szwedami. Kraj jest wolny, a
Szwedzi są naszymi braćmi, nie wrogami.
- Ale czy ty nie rozumiesz, mamo? To przecież nie jest prawdziwa wojna,
tylko udawana, nie będziemy naprawdę strzelać.
Matka roześmiała się.
- Domyślam się, domyślam, jeszcze by tego brakowało...
- Musiałaś zapomnieć o krasnoludku, którego dostał Evert, mamo. Ten
krasnoludek strzela do ołowianych żołnierzyków, chociaż jest miły.
Hvalstad nareszcie doszedł do siebie. Opowiedział o aparacie fotograficznym,
który widział, i teraz marzy, żeby go sobie kupić, na razie jednak go na to nie stać.
- Ciebie chyba jeszcze nie było w Kristianii w tysiąc osiemset osiemdziesiątym
roku, Jensine? - pytał z ożywieniem mamę. Potem zwrócił się do chłopców. -
Dwadzieścia pięć lat temu miało miejsce wielkie wydarzenie w historii Kristianii. Do
tamtej pory ozdobą Wielkiego Rynku była wspaniała gazowa latarnia Fiat Lux, wtedy
jednak latarnia została zastąpiona pomnikiem Kristiana IV, założyciela miasta. Wielu
ludzi przyszło na odsłonięcie pomnika, wśród nich także ja. Miałem wtedy
dwadzieścia lat. Sztuka fotografii dopiero niedawno się pojawiła, a zrobienie sobie
zdjęcia było dla każdego wielkim wydarzeniem. Nigdy nie zapomnę, jakie mi się to
wydawało niezwykłe.
Peder słuchał go bardzo uważnie. Kiedy Hvalstad skończył, chłopiec zawołał z
ożywieniem:
- Elise opowiadała nam o królu. Wskazał ręką i powiedział, że miasto ma
powstać tutaj, gdzie teraz jest. Mam nadzieję, że ten nowy król zdecyduje, co mamy
zrobić z gazową latarnią przed Andersengarden. A wiesz, że Johan też potrafi rzeźbić
posągi?
- Ach tak, co ty mówisz? - zdziwił się Hvalstad. - A czyje to posągi on rzeźbi?
- Posągi znanych ludzi. Wozaka Karlsena albo może szefa wozaków.
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Znani ludzie to są tacy jak na przykład dyrektor w Hjula i premier rządu, nie
rozumiesz tego, Peder?
- No to myślę, że Johan rzeźbi posąg dyrektora. On przecież wie, jak wygląda
dyrektor.
- Johan jest tylko zwyczajnym kamieniarzem, Peder - powiedziała matka z
powagą w głosie. - Tłucze kamienie do wykładania ulic i takie tam.
W tym momencie zauważyli panią Evertsen i panią Albertsen, które też szły
do kościoła. Matka pomachała do nich ręką. Panie przystanęły i czekały, żeby dalej
pójść razem. Kristian i Peder pobiegli przodem.
- Wesołych świąt, pani Evertsen i pani Albertsen. Jak to dobrze, że są panie
zdrowe i mogą chodzić. Wspaniale, że pierwszą część zimy mamy już za sobą.
Elise odniosła wrażenie, że obie panie mają dość dziwne miny, kiedy
spoglądają to na jedno, to na drugie.
- Tak, nie wszyscy mieli tyle szczęścia - pani Evertsen westchnęła głośno. -
Wciąż gdzieś wokół dochodzi do nieszczęść. Na przykład Magnhild, ta, która była
taka zdolna w szkole i została potem telefonistką, musiała zrezygnować z pracy tylko
dlatego, że wyszła za mąż. Mogliby chociaż poczekać, aż zajdzie w ciążę. Natomiast
Agnes, synowa pani Thoresen, straciła dziecko, którego oczekiwała. No tak, ale o tym
to ty, Elise, na pewno wiesz, byłaś przecież zaręczona z Johanem.
Elise doznała jakiegoś dziwnego uczucia chłodu. Agnes straciła dziecko!
Biedny Johan. I biedna Agnes.
- Nie, nie wiedziałam o tym - zdołała wymamrotać, wciąż jednak wzburzone
myśli krążyły jej po głowie. Jakie życie jest jednak dziwne. Ona sama złorzeczyła
losowi, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że będzie miała dziecko, i rozważała nawet
możliwość pójścia do kobiety na Mollergata, żeby je usunąć. Dzisiaj w domu leży
Signe i szlocha dlatego, że będzie miała dziecko z żonatym mężczyzną. Tymczasem
Agnes, która tak się starała, żeby zwabić do swojego łóżka Johana w nadziei, że
zajdzie w ciążę, i która była taka szczęśliwa, kiedy jej się to w końcu udało, teraz
straciła dziecko!
Elise zaczęła liczyć na palcach. Agnes musiała być w trzecim miesiącu. Jej
ciąża była trochę bardziej zaawansowana niż ciąża Hildy.
Ale wczoraj nic takiego nie było po niej widać. Agnes wyglądała na
zadowoloną, była radosna i powiedziała, że nie zaprosili nikogo na wigilijną kolację,
bo najlepiej jest im samym we dwoje. Wyglądała na szczerze zakochaną młodą
dziewczynę. Elise zastanawiała się, czy ona sama zdołałaby odgrywać taką beztroskę,
gdyby dopiero co straciła dziecko.
A może to nieprawda? Przecież pani Albertsen i pani Evertsen są najgorszymi
plotkarami w okolicy.
Przypomniało jej się wczorajsze spotkanie z Agnes i Johanem, wtedy to Agnes
zawołała za nią, kiedy już Elise i Emanuel chcieli iść dalej. Agnes powiedziała tylko,
ż
e zapyta Gustava, Elise jednak natychmiast zrozumiała, o co tamtej chodzi. Gustav z
pewnością wie, co się stało z Ansgarem. Potem Emanuel uporczywie dopytywał się,
co to za tajemnice, Elise jednak udało się jakoś go zagadać. To nic nie pomoże, jeśli
Emanuel się dowie, że ów rudy mężczyzna był razem z tymi, którzy na nią napadli,
chociaż w końcu to on ją uratował.
Teraz Emanuel zajęty jest swoimi problemami i z pewnością o wszystkim
zapomniał. Zastanawiała się, o czym ci dwoje w domu rozmawiają. Czy Signe tylko
płacze, czy też błaga Emanuela o pomoc. W jaki sposób miałby jej pomóc, on, który
nie jest w stanie pomóc sobie samemu i własnej rodzinie? Signe niewątpliwie
zwróciła uwagę na choinkę i domyśliła się, że przeżyli bardzo miłą Wigilię. Poza tym
od dawna pewnie wie, że Emanuel pochodzi z wielkiego dworu i jest jedynakiem.
Uważa więc, że powinien coś dla niej zrobić.
Czy Emanuel nadal żywi słabość do Signe? Ta myśl sprawiła jej ból. Co
prawda mąż zapewnia, że kocha tylko ją, Elise, ale przecież nie może powiedzieć nic
innego, skoro znalazł się w takiej beznadziejnej sytuacji. Uderzające jest, jak
ż
yczliwie odnosi się do Signe i jak stara się jej bronić oraz wzbudzić w rodzinie
współczucie dla nieszczęsnej dziewczyny. A przecież mógłby się wściekać dlatego, że
odważyła się go szukać w jego własnym domu, i to w sam wieczór wigilijny, kiedy
cała rodzina jest obecna. Jednak ani jednym gestem nie dał poznać, że jest zły. Tylko
ż
e jest mu przykro.
Pani Evertsen i pani Albertsen nadal opowiadały o wszystkim, co się
wydarzyło w Andersengarden, ale Elise słuchała ich jednym uchem. Mówiły o
najstarszym synu jakichś nowych lokatorów, nie dosłyszała nazwiska i zresztą wcale
jej ten człowiek nie interesował, chociaż obie panie widziały, jak się zakrada do
mieszkania rodziny Olsenów, kiedy ich córka była w domu sama. Mówiły też, że
jedna z dziewcząt pracujących w Hjula była widziana ze świeżo ożenionym Jonasem
Jacobsenem z Sagveien 2, lecz to też Elise nie zainteresowało.
- Ale najgorsze jest chyba to, że ten żołnierz Armii Zbawienia ciągle
przesiaduje na górze u Anny, czy pani Thoresen jest w domu, czy nie! - wykrzyknęła
nagle pani Evertsen.
Wtedy Elise ocknęła się i zwróciła w stronę sąsiadki.
- Torkild Abrahamsen? Czy pani nie zauważyła, jak wspaniale się do niej
odnosi? Ćwiczy z nią codziennie po to, by znowu mogła chodzić na własnych nogach.
Pani Evertsen prychnęła.
- O, chodzić na własnych nogach! Rzeczywiście, jakby możliwe było
odzyskanie zdrowia po chorobie Heine - Medina! O nie, Elise, taka głupia nie jestem,
ż
eby w to wierzyć! I dobrze wiem, czego tam u niej wciąż szuka. Nie rozumiem tylko,
jak to możliwe, ale... - zacisnęła wargi i patrzyła w ziemię. - Dziewczyna o
sparaliżowanych nogach i w ogóle...
Elise wpadła w złość.
- To paskudne, co pani mówi, pani Evertsen! Torkild Abrahamsen jest miłym,
zasługującym na szacunek człowiekiem, dobrym pod każdym względem. Właśnie
tacy ludzie wstępują do Armii Zbawienia, ponieważ pragną czynić coś dobrego dla
innych. Współczuje Annie, która leży całymi dniami i latami zamknięta w swojej iz-
debce. To, że próbuje dziewczynie pomóc, ćwicząc jej nogi, wynika z miłosierdzia i
nie może oznaczać nic innego!
Pani Evertsen patrzyła na nią, mrużąc oczy.
- Ależ ty jesteś dzisiaj wściekła, Elise. Czy ty też należysz do ludzi, którzy
zawsze rano mają zły humor? A może przytrafiło ci się coś złego?
Matka pośpiesznie wtrąciła się do rozmowy.
- Elise jest po prostu zmęczona, ponieważ wczoraj wieczorem pojawił się u
nas nieproszony gość. Pewna nieszczęśliwa młoda dziewczyna, która nie wiedziała,
gdzie się podziać.
I pani Evertsen, i pani Albertsen gapiły się na nią pożądliwym wzrokiem.
- Czy to może jedna z tych dziewczyn z Hjula albo Graaha? Któraś, która
popadła w nieszczęście?
Elise przeniknął dreszcz.
Matka z uśmiechem kręciła głową.
- Nie, ta dziewczyna pochodzi ze wsi. Przyjechała do Kristianii pociągiem,
chociaż nikogo tu nie zna, nie wiedziała, gdzie znajdzie dach nad głową ani z czego
będzie żyć.
- Jezu Chryste! A jakim sposobem dostała się do domu majstra?
- Z pewnością słyszała, że Emanuel był oficerem w Armii Zbawienia.
- Ale oficerów jest przecież wielu. Pomagają ludziom i w Vaterlandzie, i w
Gronland. Dlaczego musiała się wlec aż do Beierbrua?
Matka pokręciła głową.
- Za wiele jeszcze nie wiemy. Emanuel został z nią w domu i próbuje
dowiedzieć się, jaka jest jej historia. Moim zdaniem dziewczyna pokłóciła się z
rodzicami i w gniewie opuściła dom. Takie rzeczy się zdarzają w jej wieku.
- Ale chyba popadła w nieszczęście. Tak to zwykle się dzieje. Jeśli rodzice
wyrzucili ją z domu, a ona nie ma gdzie się podziać... No, niełatwo wam będzie się jej
pozbyć, jeśli byliście tak głupi, żeby ją wpuszczać do domu.
Teraz to już mogę nie ukrywać prawdy, pomyślała Elise, czując, że kolana się
pod nią uginają. Wkrótce całe Sagene będzie gadać, że w domu majstra mieszka jakaś
obca dziewczyna. Dziewczyna, która jest w ciąży i która przeszła piechotą od Dworca
Głównego aż do Beierbrua w samą Wigilię, by szukać pomocy u Ringstadów. No i
ludzie będą zachodzić w głowę, dlaczego akurat tutaj. Jeden czy drugi zacznie
rozpowiadać głośno swoje brudne myśli o tym, że to być może Emanuel jest ojcem.
Przecież spędził sporo czasu w straży granicznej.
- Mylicie się - usłyszała własny opanowany głos. - Ona mi się zwierzyła, ale
obiecałam jej, że nikomu o tym nie powiem. Dziewczyna nie jest w ciąży, uciekła od
rodziców, ponieważ ojciec zrobił jej cos okropnego. Matka doradziła jej, żeby
przyjechała właśnie do nas. Teraz Emanuel spróbuje znaleźć jej pracę w którejś
fabryce.
Matka zwróciła się do córki zaskoczona.
- Nie mogłaś mi od razu o wszystkim powiedzieć? Przecież byśmy jej za to nie
potępili.
Elise nie była w stanie patrzeć na matkę.
- Dla niej ta sprawa jest bardzo nieprzyjemna, to naprawdę coś okropnego, nie
mogłam jej tego zrobić.
Zauważyła, że Hvalstad spogląda na nią, a na czole ma głęboką zmarszczkę.
On mi nie wierzy, pomyślała. Milczał przez cały dzień i z pewnością wyrobił sobie
własny pogląd na temat, kim jest Signe i dlaczego do nas przyjechała.
W tej chwili zauważyła Valborg schodzącą w dół razem z dwiema
przyjaciółkami. Nie widziała jej od dawna.
Pani Evertsen i pani Albertsen już były kompletnie pochłonięte rozmową o
innej dziewczynie, która została „wzięta” przez własnego ojca. Wyglądało na to, że
nieoczekiwany gość w domu majstra przestał je interesować.
Elise zatrzymała się, żeby porozmawiać ze swoimi dawnymi towarzyszkami
pracy, natomiast matka, Hvalstad i obie plotkary wolno wchodzili na kościelne
wzgórze. Elise nigdy by nie chciała rozmawiać z Valborg, gdyby to nie było jednak
lepsze od dyskusji z paniami Evertsen i Albertsen, poza tym interesowały ją także no-
winy z przędzalni. Ostatnimi czasy sporo rozmyślała o tym, co będzie robić po
urodzeniu dziecka. Była pewna, że zarządca ją zatrudni, gdyby potrzebowali więcej
robotnic, zarazem jednak ze zgrozą myślała o godzinach spędzanych przy maszynie i
zastanawiała się, czy nie udałoby się jej znaleźć czegoś innego. Praniem nie będzie
mogła się już zajmować, to oczywiste. Emanuel nie zniesie tych nieustannie
suszących się w kuchni i izbie rzeczy, poza tym Elise widziała, że matka nie ma sił,
by nadal pomagać jej w prasowaniu. Zastanawiała się, czy nie zacząć szyć dla ludzi,
tylko jak znaleźć środki na maszynę?
- Dzień dobry, Valborg. Wesołych świąt. Jak dawno cię nie widziałam. Jak
tam teraz w przędzalni? Czy któraś ze znajomych ostatnio przestała pracować?
Valborg mierzyła ją z góry na dół, z pewnością po to, by stwierdzić, jak bardzo
zaawansowana jest ciąża Elise.
- Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziesz mogła do nas wrócić.
Zarządca zrobił się ostatnio okropny. Wszystkim wymyśla i trzaska drzwiami,
powiedział, że nie życzy sobie niemowlaków leżących w kartonach na korytarzu.
Elise skinęła głową.
- Tak też myślałam.
Valborg spojrzała na nią zaciekawiona.
- A ty co, będziesz musiała wrócić do pracy? Przecież wyszłaś za mąż za
urzędnika, który na dodatek pochodzi z bogatej rodziny, no nie?
- Urzędnik nie zarabia wcale tak dużo, a wynajęcie domu majstra sporo
kosztuje.
- No to możecie się chyba przeprowadzić i mieszkać tak jak większość
robotników? Chyba że jesteście na to zbyt eleganccy?
Obie przyjaciółki Valborg zachichotały.
- A właśnie, słyszałaś, że Agnes straciła dziecko? I wcale się tym nie martwi.
Powiedziała, że nie interesuje jej siedzenie w domu z wrzeszczącym dzieciakiem. -
Valborg posłała Elise słodki niczym miód uśmieszek. - Okazała się sprytniejsza od
ciebie, Elise. Widzisz, teraz to ona dostała Johana. To dlatego chciała mieć dziecko, w
przeciwnym razie nigdy by się z nią nie ożenił. Agnes wiedziała, że Johan będzie
kimś ważnym. Pewnego dnia stanie się sławny i bogaty, a wtedy będziesz żałować, że
nie chciałaś na niego czekać.
- To nie ja zerwałam zaręczyny. - Elise odwróciła się. - Idę do kościoła, muszę
się pośpieszyć.
Kiedy odeszła, słyszała, że tamte rozmawiają ze sobą głośno, i pożałowała, że
w ogóle się przy nich zatrzymała.
A więc to prawda, że Agnes straciła dziecko, nie mogła jednak uwierzyć, że
Agnes traktuje sprawę tak lekko, jak Valborg chciałaby ją przedstawić.
Zbliżała się do domu, w którym mieszka Agnes z Johanem, i chciała szybko
przejść obok. Matka i Hvalstad odeszli już dość daleko. Pedera i Kristiana w ogóle nie
było widać.
Kiedy mijała dom, usłyszała, że na górze otwiera się jakieś okno. Agnes
wysunęła głowę.
- Elise? Widziałam twoją matkę, jak tędy przechodziła, i pomyślałam, że ty
zaraz też przyjdziesz. Wczoraj wieczorem mieliśmy gości. Był wśród nich Gustav.
Bawiliśmy się głośno i wesoło. - Agnes roześmiała się. - Ale ja go w końcu
zapytałam. Z Ansgarem wszystko dobrze.
Elise poczuła ulgę. Chociaż nienawidziła Ansgara za to, co jej zrobił, to nie
ż
yczyła mu śmierci. Mimo wszystko próbował jej pomóc. Nie wiedziała teraz, co
powiedzieć, nie chciała ujawniać, jak jej ta wiadomość ulżyła, na wypadek gdyby
Johan stał za Agnes. Jeśli chodzi o tę sprawę, to Johan jej nie rozumiał.
- A z tobą wszystko w porządku? - zapytała przyjaciółkę.
- To zależy, o co pytasz. Z dzieckiem nam się nie udało, ale Johan mówi, że
możemy się postarać i zrobić sobie nowe. - Znowu wybuchnęła śmiechem.
Elise uśmiechnęła się, ale czuła się jakoś dziwnie. Johan nie może być taki
obojętny na to, co się dzieje z Agnes, jak twierdziła Valborg.
- No a ty sama, Elise? - Agnes spoglądała w dół na ulicę, żeby się upewnić, że
nikt ich nie słyszy. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to nie zostało ci już wiele czasu,
prawda?
Elise potrząsnęła głową.
- Muszę się teraz śpieszyć, bo jak nie, to spóźnię się do kościoła.
Z kazania nie słyszała wiele. Myślami wciąż była przy Agnes i dziecku, które
tamta straciła, myślała też o Annie i Torkildzie, a potem o Signe i Emanuelu.
Najwięcej właśnie o nich.
Obawiała się powrotu do domu. Pomyśleć, że Signe nadal tam jest. Ale może
Emanuel zdołał znaleźć jakieś rozwiązanie?
Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, matka i Hvalstad chcieli się przywitać ze
znajomymi i porozmawiać trochę. Chłopcy wybiegli szukać kolegów, Elise natomiast
powiedziała, że marznie, i nie zatrzymując się, ruszyła w drogę powrotną do domu.
Drżąca otulała się szczelnie chustką i pochylała głowę, bo wiatr zacinał teraz
ś
niegiem. Śnieg przedostawał się przez oczka robionej na drutach chustki i wciskał
pod ubranie, miała wrażenie, że igiełki lodu przenikają przez skórę. Emanuel
próbował podzelować jej zimowe buty, powiedział jednak, że są tak poprzecierane, że
nic z tego nie będzie, Elise musi zdobyć nowe obuwie. Nie odważyła się powiedzieć
mu, że nie ma pieniędzy. Teraz śnieg wciskał się w szpary między podeszwami a
górną częścią butów, pończochy miała przemoczone, palce u nóg zdrętwiałe z zimna.
Dopiero dwa dni temu cerowała pończochy, ale są tak zniszczone, a teraz w dodatku
mokre, że znowu porobiły się w nich dziury.
Dopiero kiedy zbliżyła się do Beierbrua, zwolniła kroku.
- Boże kochany, spraw, żeby Signe się od nas wyniosła - błagała w duchu,
ś
lizgając się po drodze do domu majstra. Z komina unosił się dym, ktoś jest w domu,
ale przecież nie musi to być nikt inny niż Emanuel albo Hilda. Hilda będzie mimo
wszystko u nich mieszkać aż do trzeciego dnia świąt, kiedy majster wróci ze
ś
wiątecznego urlopu.
Może Hilda i Emanuel siedzą w kuchni i rozmawiają? Może Hilda uspokoiła
się, a Emanuel znalazł jakieś odpowiednie wyjaśnienie, dlaczego Signe do nich
przyjechała? Albo może Hilda odbyła z nim poważną rozmowę i wytłumaczyła mu,
ż
e nie wypada, żeby Signe siedziała u nich w domu, kiedy Elise oczekuje jego
dziecka. Hilda taka jest, ona się nie krępuje i potrafi wyśpiewać, co o ludziach myśli.
Z pewnością zażądała, żeby Emanuel usunął Signe z domu, zanim Elise wróci z
kościoła. Powinien kupić bilet powrotny do Kongsvinger i wyprawić ją pociągiem do
domu.
Uspokojona takimi myślami znowu przyśpieszyła kroku, przeszła przez most i
podążyła w stronę domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Przy kuchennym stole siedzieli Emanuel i Signe, pili kawę. Gdyby Elise nie
wiedziała, jak bardzo Emanuel jest zmartwiony swoją sytuacją, mogłaby sądzić, że
jest im razem przyjemnie. Signe nie była już zapłakana, starannie upięła włosy,
policzki jej się zarumieniły, a w oczach czaił się uśmiech. W każdym razie do
momentu, kiedy zobaczyła Elise.
- Już wróciłaś? - Emanuel sprawiał wrażenie skrępowanego.
- Na dworze jest bardzo zimno, zmarzłam, więc śpieszyłam się do domu.
- A w kościele było dzisiaj dużo znajomych?
- W tamtą stronę szliśmy razem z paniami Evertsen i Albertsen. Potem
spotkałam Valborg i kilka innych dziewczyn z przędzalni.
Zdjęła z nóg buty, postawiła je pod piecem, a chustkę i kapelusz powiesiła na
haczyku i weszła do izby, żeby znaleźć suche pończochy. Miała nadzieję, że matka
schowała jakieś zapasowe.
Kiedy znowu wróciła do kuchni, Emanuel i Signe wstali od stołu i
najwyraźniej przygotowywali się do wyjścia. Może Emanuel zamierza odprowadzić
dziewczynę na dworzec? Elise spoglądała na niego raz po raz w nadziei, że zechce jej
coś wyjaśnić, on jednak się nie odzywał. Może Signe zaczęłaby natychmiast znowu
płakać, gdyby zaczął o niej mówić.
Dlatego Elise uznała, że nic się nie stało, i zaczęła obierać ziemniaki na obiad.
Dopiero kiedy tamci włożyli już płaszcze, Emanuel oznajmił krótko:
- No to cóż, my pójdziemy. Przypuszczam, że wrócę za parę godzin. Zabiorę
Signe do Carlsenów i zapytam, czy ci ich znajomi nadal potrzebują guwernantki.
Signe bardzo dobrze uczyła się w szkole i biegle mówi po niemiecku.
Potem oboje wyszli. Elise stała i patrzyła przed siebie. Zabierać Signe do
Carlsenów? Pomysł wydawał jej się bardzo dziwny. Jak to, chce, żeby najlepsi
przyjaciele jego rodziców spotkali dziewczynę, z którą będzie miał dziecko?
Carlsenowie się z pewnością zdziwią, że nie spytał przedtem swojej matki i ojca.
Cóż, pozostaje jej wierzyć, że Emanuel wie, co robi, najważniejsze, że w
końcu cokolwiek zrobił.
Drzwi się otworzyły i weszła Hilda, dzwoniła zębami, była fioletowa z zimna,
miała czerwony nos.
- Nienawidzę zimy! - Otrząsnęła chustkę ze śniegu, zanim ją powiesiła, a
potem zdjęła przemoczone buty. - Zderzyłam się z Emanuelem i Signe po tamtej
stronie mostu.
- Tak, poszli do Carlsenów. Oni podobno znają kogoś, kto poszukuje
guwernantki. - Elise próbowała mówić tak spokojnie i zwyczajnie, jak tylko mogła.
Hilda spojrzała na nią.
- Do Carlsenów? Nie jest chyba taki bezczelny, żeby tam chodzić z tą
wywłoką?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Hilda ją ubiegła.
- Oszczędź mi już tych swoich kłamstw, Elise! - Głos brzmiał ostro. - Jeśli
inni są tacy głupi i nie rozumieją prawdy, to ich sprawa, ale mnie nie próbuj
wmawiać, że wczoraj się pomyliłaś. Wystarczy jedno spojrzenie na tę panienkę ze
wsi, żeby widzieć, jak pożera Emanuela wzrokiem. Gdy tylko stwierdzi, że na nią nie
patrzymy, wlepia w niego te swoje oczęta, które mogłyby roztopić bryłę lodu.
Elise poczuła, że serce bije jej szybciej, z całej siły jednak starała się nie
pokazać, co czuje. Domyślała się, że cokolwiek teraz powie, to i tak Hildy nie oszuka.
Zwróciła twarz ku siostrze i tak spokojnie, jak tylko mogła, powiedziała:
- A czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby pozostali odkryli prawdę, Hildo?
Nie mówiąc już o tym, co się stanie, gdy ta prawda w końcu wyjdzie na jaw?
Najpierw matka straci szacunek dla Emanuela i odwróci się od niego. Nie daj Boże
znowu się rozchoruje. Hvalstad przypuszczalnie nie będzie chciał mieć nic wspólnego
z rodziną, Kristian znowu zrobi się uparty i rozgoryczony jak przedtem, a Pedera będą
wyśmiewać w szkole, będzie przestraszony i smutny. Wszystko to może być nie do
zniesienia i Emanuel w końcu pójdzie w swoją stronę. A wtedy nie będziemy już
mogli mieszkać w domu majstra. Dziecko, którego oczekuję, urodzi się w nędzy. A
popatrz na Pedera, jak on się teraz zmienił w stosunku do tamtego chłopca, jakim był
jeszcze parę miesięcy temu. Wprost trudno go poznać. Oczy mu błyszczą, jest wesoły
i pełen życia, tak jak chłopiec w jego wieku powinien być. Myślisz, że mam serce
zniszczyć to wszystko tylko z powodu urażonej miłości własnej? I tak już nie mogę
zmienić tego, co się stało. Emanuel szczerze żałuje i oddałby lata swojego życia, żeby
można to odrobić. Teraz próbuje znaleźć Signe jakąś pracę, a kiedy zacznie lepiej
zarabiać, będzie jej pomagał finansowo. Więc zarówno ty, jak i ja musimy spróbować
o tym zapomnieć, w każdym razie udawać, że zapomniałyśmy.
Hilda posłała jej pełne wzburzenia spojrzenie.
- Bardzo dobrze, że masz anielskie skrzydła nie wymagaj jednak, żebym ja też
je miała! Wolałabym dawać sobie radę jako samotna matka, bez pomocy znikąd, niż
ż
yć po takim upokorzeniu we własnym domu. Nie zmusisz mnie, bym uwierzyła, że
po tym wszystkim będziesz nadal kochać Emanuela. Już nie żywisz dla niego
szacunku i nie będziesz miała szacunku dla siebie samej, żyjąc z nim tak, jakby nic się
nie stało. Zabieram swoje rzeczy i wracam do domu Paulsena. Niedobrze mi się robi
od tego fałszu, nie jestem w stanie być z kimś z was pod jednym dachem.
Potem zerwała się z miejsca i, pobiegła do izby, żeby zabrać tych parę rzeczy,
które tu ze sobą przyniosła, wkrótce znowu wyszła z domu.
Elise dołożyła drew do ognia i nadal obierała ziemniaki, zastanawiając się nad
tym, co zostało powiedziane. Rozumiała Hildę. Może rzeczywiście powinna się
odwrócić od Emanuela, powiedzieć, że nie jest w stanie po tym wszystkim
kontynuować ich małżeństwa.
Z pewnością dostałby rozwód, gdyby oznajmił, że oczekuje dziecka z inną
kobietą. Wtedy oboje z Signe mogliby się wyprowadzić do Ringstad i dać jego
rodzicom wnuka. Wnuka z prawego łoża, urodzonego przez kobietę, która na dodatek
pochodzi z bogatego dworu. Myśl o tym powodowała piekący ból w sercu.
Matka i Hvalstad z pewnością wezmą ślub i wyprowadzą się, ale wtedy będą
musieli wziąć ze sobą Pedera i Kristiana, czy tego chcą, czy nie. Tak więc zostałabym
tylko ja i dziecko gwałciciela, pomyślała, czując cierpki smak w ustach. Znajdę sobie
pracę w którejś fabryce, jeśli bardzo się postaram. I jako samotna matka z pewnością
będę mogła wynająć jednopokojowe mieszkanie na Sagveien 2, na tyłach Hjula. Co
prawda musiałaby wtedy mieszkać z wieloma innymi samotnymi matkami, ale
przynajmniej będzie miała dach nad głową. Skoro inne dają sobie radę, to i ona będzie
musiała.
Na zewnątrz rozległy się ożywione głosy i Peder wleciał niczym wicher do
kuchni, czapka i kurtka oblepione były śniegiem, chłopiec miał na policzkach zdrowe
czerwone rumieńce i zachwyt w niebieskich oczach.
- Wiesz co, Elise? - mówił tak szybko i z takim przejęciem, że słowa mu się
plątały. - Wujek Pingelena zrobił mu drewniane łyżwy z żelaznymi okuciami i
rzemieniami do przywiązywania do butów. Pingelen dał mi pojeździć na głębinie przy
Voienbrua. Powinnaś była mnie widzieć, Elise! Sunąłem po gładkim lodzie niczym
łabędź!
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale lód chyba nie jest jeszcze odpowiednio gruby?
- Ech, jest. Przecież się nie utopiłem. Chyba widzisz? I ani razu się nie
wywróciłem. Czy niedługo będziemy jeść? Strasznie burczy mi w brzuchu. Biedny
Mały Lorang. On nie miał nic w ustach od wczorajszego wieczora. Chociaż to
pierwszy dzień świąt. Jego mama pracuje na Lakkegata. W nocy pracuje, a w dzień
sypia. Jego ojciec sobie poszedł, kiedy Mały Lorang był jeszcze w brzuchu u mamy, a
potem ona zaczęła tę nocną robotę.
Zaczął zdejmować z siebie zaśnieżone ubranie.
- „Ty to jesteś szczęśliwy niczym mały książę, Peder”, on tak mówi. „Jesteś
jak ten książę Olaf z niebieskimi oczyma, który mieszka we własnym zamku i
codziennie dostaje jedzenie”. - Chłopiec uchylił drzwi, żeby strząsnąć śnieg z czapki i
kurtki. - Jego mama jest stara. Ma prawie czterdzieści lat, mówi Mały Lorang. Ona
nie rozumie małych chłopców tak jak nasza mama. „Ja to bym chciał, żeby Elise była
moją mamą” - powiedział kiedyś. Nie wie, że jesteś moją siostrą, ale ja mu też tego
nie tłumaczyłem. Bo wiesz, wielu uważa, że jesteś moją mamą, ale to chyba nie robi
ci różnicy, Elise? - Malec patrzył na nią spokojnym wzrokiem, dobrze wiedział, że to
pytanie nie było konieczne.
- Oczywiście, że nie, Peder, nic mi to nie szkodzi. Jestem zastępczą mamą dla
ciebie i Kristiana od czasu, kiedy nasza mama zachorowała.
- Czy wiesz, że mama i Hvalstad mają zamiar wziąć ślub i wyprowadzić się do
małego mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - chłopiec roześmiał się krótko. -
Możesz zrozumieć, że oni chcą się wyprowadzić z domu majstra? Powiedziałem
mamie, że będę tutaj mieszkał, dopóki nie umrę. Ona widocznie myślała, że będę
prosił, żeby mnie zabrali na Wzgórze Świętego Jana, ale nie wiem, gdzie bym tam
miał położyć głowę.
Elise przestała obierać kartofle, stała bez ruchu i patrzyła na brata. Czy
rzeczywiście przypadkiem malec zaczął rozmawiać o tym akurat teraz? Nie mógł
przecież wiedzieć, że właśnie o tym rozmyślała przed jego przyjściem. A może to
sprawiła jakaś wyższa siła? Przeniknął ją dreszcz.
Nie mogę tego zrobić, pomyślała. Nie mogę zawieść tego dziecka. Mogę
raczej żyć w upokorzeniu, jak to nazywa Hilda. Zresztą Elise nie rozumiała, co Hilda
chciała przez to powiedzieć. Nie, to już raczej niech uschnę z zazdrości, buntu i
podejrzeń, a tego nie zrobię. Moje życie jest tylko życiem jednej z pięciorga: matki,
Pedera, Kristiana, nienarodzonego jeszcze dziecka i jej samej. Nie mogę zniszczyć
losu tamtych czworga tylko dlatego, że Emanuel mnie zdradził. Zresztą powinnam się
liczyć również z Emanuelem.
Nie wierzyła bowiem, że kłamie, kiedy mówi, że ją kocha. Nie zapomniała,
jaki był szczęśliwy latem, kiedy powiedziała mu „tak”.
Będą chyba jakoś mogli żyć razem niezależnie od tego, że ona straciła nieco
szacunku dla męża. Jeśli on swoim zachowaniem dowiedzie, że tamto to był tylko
fałszywy krok, ponieważ czuł się taki samotny na tej granicy, i jeśli potem będzie jej
wierny, to przecież nie byłoby słuszne, gdyby z tego powodu zniszczyła życie
pięciorga ludzi. Każdy może popełnić błąd, nikt nie jest doskonały. Jeśli ktoś jest
nieskazitelny pod jednym względem, to przecież nie ma pewności, jaki jest poza tym.
Niektórzy plotkują, inni mówią nieprawdę, różni ludzie oszukują, a wielu przepija
pieniądze, podczas gdy żona i dzieci głodują. Emanuel zrobił więcej dobrego dla
innych, niż zwykle ludzie robią, i ma wiele wspaniałych cech. Nie powinna go tak
ostatecznie osądzać tylko z powodu jednego błędu.
Odłożyła to, co miała w rękach, podeszła do Pedera, uklękła przy nim i objęła
go ramionami.
- Tak bardzo cię kocham, Peder. Bardzo bym tęskniła, gdybyś się ode mnie
wyprowadził. Możemy udawać, że jestem twoją matką. Bo w głębi serca nią jestem.
Chłopiec patrzył na nią zdumiony.
- Czy ty płaczesz, Elise? Rękawem otarła łzę z policzka.
- To są łzy radości.
- Radości z tego, że dostałaś prezent od skrzata? Elise skinęła głową.
- To też, ale największy prezent dostałam od ciebie.
- Ode mnie? - patrzył na nią wielkimi, okrągłymi oczyma. Elise znowu skinęła
głową.
- Wytłumaczę ci to, jak będziesz większy.
- Uważasz, że nie jestem jeszcze wystarczająco duży? Ja, który mam takie
mięśnie na ramionach i wielki palec wystaje mi z buta?
Elise spojrzała w dół na stopy brata. I rzeczywiście, z dziury między podeszwą
i cholewką sterczał duży palec nogi.
- Ależ, mój kochany, ty musisz potwornie marznąć!
- No tak, ale jak się dobrze bawię, to o tym zapominam. Gorzej było w czasie,
kiedy chodziłem obok wozu Karlsena. Wtedy to palce mnie tak paliły, że miałem
ochotę płakać. Czasami też tak bywa, kiedy idę do szkoły. Elise wstała.
- Kupię ci nowe buty, Peder. Możesz być tego pewien. Hilda jest mi winna
dwadzieścia koron, poproszę, żeby mi oddała.
A w każdym razie może wziąć z tych stu koron, które odłożyła w związku z
narodzinami dziecka. Jeśli nie będę mogła prać, to może zajmę się tkaniem albo
znajdę coś innego - myślała.
Na dworze znowu rozległy się głosy i matka, Hvalstad oraz Anne Sofie weszli
do środka. Wyprawa do kościoła najwyraźniej dobrze im zrobiła, rozmawiali i śmiali
się, a Hvalstad sprawiał wrażenie zadowolonego i rozbawionego.
Matka popatrzyła na Elise.
- Czy Emanuel zdołał przekonać tę dziewczynę, żeby wróciła do domu?
- Nie, zabrał ją ze sobą do Carlsenów. Podobno znają kogoś, kto szuka
guwernantki.
- Mam nadzieję, że chodzi o pilną sprawę - wtrącił nieoczekiwanie Hvalstad.
- Asbjorn, przestań. - Matka posłała mu surowe spojrzenie. Zanim te słowa
zostały wypowiedziane, drzwi otworzyły się ponownie i Emanuel pośpiesznie wszedł
do ciepłej kuchni. Sam.
Wszyscy zwrócili się w jego stronę.
- No i co powiedzieli Carlsenowie? - Elise była zdenerwowana.
- Zrobią, co będą mogli. A tymczasem ona może u nich mieszkać. - Odwrócił
się od żony, wolno zdejmował kapelusz i płaszcz i wieszał je na haczyku.
- Mieszkać u nich? - Elise patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Przyjmą ją
na służbę, chcesz powiedzieć?
Emanuel zmarszczył czoło i patrzył na żonę.
- Ona nie jest biedną służącą, Elise. Nie przywykła do pracy. Co najwyżej
umie ścierać kurze i takie tam drobne zajęcia. Co innego, gdyby mogła zostać
guwernantką, będzie wtedy uczyć dzieci.
- W takim razie teraz będzie mieszkać u Carlsenów jako gość? Emanuel
potwierdził skinieniem głowy.
- Dopóki nie rozmówią się z tymi, którzy szukają guwernantki.
- Jakie to miłe z ich strony - wtrąciła matka. - Sądzę, że się myliłam w ocenie
Carlsenów.
- A Karolinę nie ma nic przeciwko temu, żeby Signe u nich mieszkała?
Elise nic nie pojmowała.
- Nie, dlaczego miałaby coś mieć? Wygląda na to, że one od razu się
porozumiały. Jak ci już kiedyś opowiadałem, Karolinę spędzała wiele letnich wakacji
w Ringstad. Bardzo dobrze czuje się na wsi. Kocha kwiaty i uwielbia jeździć konno.
- Tak, tak, no to zostało nas znowu tylko siedmioro. - Słowa matki zabrzmiały
niemal tak, jakby się skarżyła z tego powodu. Może czuła się lepiej, kiedy odgrywała
rolę miłosiernej samarytanki. - Asbjorn i ja postanowiliśmy przekazać wam dzisiaj
wielką nowinę - mówiła dalej matka, spoglądając onieśmielona na Elise. -
Wspomniałam już o tym Pederowi, ale może teraz powinniśmy poczekać na Kristiana
i Hildę.
- Hilda tutaj była i znowu wyszła. Już do nas nie wróci.
- Nie wróci? Majster ma przecież przyjechać z urlopu dopiero trzeciego dnia
ś
wiąt?
- Myślę, że uważała, iż tutaj jest za ciasno. Przyzwyczaiła się już, że u
Paulsena ma dla siebie dużo miejsca. A dzisiaj w nocy musiała nawet dzielić z tobą
łóżko.
- Ale mogła przynajmniej zostać na obiedzie. Mamy resztki z wczorajszej
kolacji i Emanuel kupił kiełbaski, które będzie można do tego dodać. Czy ona się o
coś obraziła? Przy śniadaniu była jakaś taka spięta, ale myślałam, że to tylko poranny
zły humor.
Elise wzruszyła ramionami, nie patrząc na matkę.
- Pojęcia nie mam, o co jej chodziło.
Peder dotychczas zdołał nic nie mówić, teraz jednak nie był już w stanie dłużej
trzymać języka za zębami.
- Powiedziałem o tym Elise, mamo. Powiedziałem, że macie się
przeprowadzić na Wzgórze Świętego Jana. Ona mówi, że bardzo się ucieszy, jeśli
zostanę w domu majstra. Ty wiesz, że kiedy człowiek przywykł do hałasu wodospadu,
to czuje się niepewnie, kiedy znajdzie się w ciszy. Poza tym tam zapachy też są inne.
Matka uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona.
- Bardzo dobrze cię rozumiem, Peder. Zresztą byłam pewna, że wolisz
mieszkać tutaj. Poza tym Elise dla ciebie jest prawie jak matka, a Emanuel to dobry
człowiek, który będzie dla ciebie świetnym wzorem w okresie dorastania.
Elise miała ochotę zerknąć na Emanuela, żeby zobaczyć, jak na to zareaguje,
ale dała sobie spokój.
- Kiedy macie zamiar się wyprowadzić? - zapytała zamiast tego. Twarz matki
oblał rumieniec.
- Chcemy wziąć cichy ślub w pierwszą sobotę stycznia. Mieszkanie
dostaniemy parę dni przedtem.
Elise uśmiechnęła się.
- Będzie wam tam dobrze.
- Tak, będzie dobrze i spokojnie. - Hvalstad wypowiedział te słowa z
westchnieniem.
Anne Sofìe patrzyła oniemiała na ojca i włożyła kciuk do ust, chociaż już
dawno przestała ssać palec.
- Będziemy was odwiedzać, Anne Sofìe - pocieszała ją Elise. - Będę zabierać
ze sobą Larsine, a ty też będziesz mogła tutaj przychodzić, kiedy tylko zechcesz. To
przecież nie jest daleko. Peder albo Kristian będą cię odprowadzać z powrotem do
domu.
Peder skinął głową.
- Tylko żebym nie musiał iść z nią przez pierwszy kawałek. Jak Pingelen i
tamci zobaczą, że wlecze się za mną dziewczyna, to zamęczą mnie na śmierć i będą
się wyśmiewać, że to moja narzeczona.
- Może przejść pierwsza przez most, a ty potem pobiegniesz za nią -
zaproponowała Elise.
Peder posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności. - A z Larsine to mogę się
bawić na strychu. Pingelen i pozostali nie muszą o niczym wiedzieć.
- Będziemy zmuszeni wynająć strych - oznajmił Emanuel krótko. - To dla nas
za drogo wynajmować cały dom tylko dla siebie. A wygląda na to, że będę miał do
wykarmienia piąć gąb. - Mówiąc te słowa, posłał Hvalstadowi wymowne spojrzenie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Hilda weszła na szczyt wzgórza Aker i już miała skręcić w bramę domu
Paulsena, kiedy na ulicy zauważyła męską sylwetkę, która wydała jej się znajoma.
A oto powód całego nieszczęścia, pomyślała, zaciskając wargi. Gdyby Johan
nie dał się przekonać Lortowi - Andersowi i jego bandzie do udziału w kradzieży,
Elise nie zostałaby zgwałcona w drodze do domu z twierdzy Akershus. I nie
musiałaby wychodzić za mąż za Emanuela. Natomiast latem wzięłaby ślub z
Johanem, tak jak to było planowane. Z czasem ktoś by z pewnością odkrył zdolności
Johana. I Elise mogłaby być żoną znanego rzeźbiarza Johana Thoresena, który
dorastał w biednym robotniczym środowisku, ale potem stał się członkiem klasy
ś
redniej. Mogliby mieszkać we własnej willi, w pięknej dzielnicy, z ogrodem pełnym
pachnących bzów i jaśminów, ozdobionym fontannami i altankami. Nigdy by nie
poznała Emanuela, on zaś mógłby sobie sypiać z Signe i innymi wiejskimi
dziewczynami, ile by tylko chciał.
Johan też ją zauważył i pomachał ręką. Początkowo Hilda zamierzała skinąć
tylko głową w odpowiedzi i zniknąć, nie rozmawiając z nim, ale właściwie to zawsze
lubiła Johana. Poza tym byli sąsiadami od początku jej życia, a on zawsze
zachowywał się wobec niej sympatycznie. Przystanęła więc.
- Wesołych świąt, Hilda.
- Wesołych świąt, Johan.
- Myślałem, że święta spędzasz w domu majstra?
- Ja też tak myślałam. - Hilda zacisnęła wargi i patrzyła gdzieś w bok.
Johan przyglądał jej się zdumiony.
- Rozmawialiśmy trochę z Elise i Emanuelem, kiedy wczoraj wracaliśmy z
kościoła. Sprawiali wrażenie pogodnych i zadowolonych.
- Powinieneś był ich zobaczyć później, wieczorem. Johan zmarszczył czoło i
patrzył na nią wyczekująco.
Hilda poczuła trudne do stłumienia pragnienie, żeby opowiedzieć mu o
wszystkim, chociaż wiedziała, że to bardzo źle. Elise dopiero co zwróciła jej uwagę,
jakie by to było szkodliwe, gdyby inni dowiedzieli się prawdy.
Równocześnie uważała, że Emanuel dostałby za swoje, gdyby to właśnie
Johan się dowiedział. Dla Johana zaś byłaby to satysfakcja słyszeć, że ów „wspaniały
oficer Armii Zbawienia” wcale nie jest lepszy niż inni ludzie.
- Widzę, że nie masz ochoty o tym rozmawiać - pomógł jej Johan, kiedy przez
dłuższy czas milczała.
- O nie, sprawiłoby mi ulgę, gdybym mogła to z siebie wyrzucić, a ty jesteś
jedyny, któremu odważyłabym się powierzyć tajemnicę. Ty nie jesteś taki jak Valborg
albo pani Evertsen. Jeśli cię poproszę, żebyś przysiągł, że nawet Agnes słowa nie
piśniesz, to co?
Johan pokręcił głową.
- Nie należę do ludzi, którzy roznoszą plotki. Jeśli ktoś mnie prosi, żebym
trzymał język za zębami, to ja tak robię. Ale nie mów nic, gdybyś miała później
ż
ałować.
Hilda rozejrzała się wokół.
- Paulsen wróci dopiero jutro, jestem sama w całym domu. Jeśli masz ochotę
wejść, to posiedzimy w kuchni i wypijemy po filiżance kawy.
Johan wahał się przez chwilę, w końcu jednak skinął głową.
- Dziękuję ci. Jeśli uważasz, że to wypada.
- Oczywiście, że wypada. Tutaj nikt nie przyjdzie. Paulsen nie ma wielu
znajomych, którzy go odwiedzają.
Poszli w stronę kuchennych drzwi.
- Widujesz czasami jego siostrzeńca? - spytał Johan ostrożnie, kiedy byli już
na kuchennych schodach.
- Od czasu do czasu. Mój synek już jest taki duży, że sam siedzi w wózku.
- Jesteś bardzo dzielna, Hildo. Nie wiem, czy mógłbym się tak zachować.
Hilda roześmiała się.
- Przecież ty jesteś mężczyzną.
- Chcesz powiedzieć, że mężczyzna nie potrafi kochać swojego dziecka?
- W każdym razie ja nigdy nie spotkałam takiego, co potrafi. Na przykład twój
ojciec wypłynął w morze, a potem nikt go już nie widział. Mój natomiast przepijał
wszystkie pieniądze, za które powinien kupować dzieciom ubrania i jedzenie. Ale ty z
pewnością będziesz dobrym ojcem, Johan. Ty jesteś inny.
Weszli do kuchni i Hilda pośpiesznie zaczęła rozpalać ogień.
- Pozwól, ja to zrobię. - Johan otworzył skrzynkę na drewno, wyjął kilka polan
oraz wiórki, zaczął drzeć na strzępy stare gazety i zwijać je w kulki. - Agnes straciła
dziecko.
Hilda stanęła jak wryta.
- Co ty mówisz?
- Agnes straciła dziecko - powtórzył Johan.
- Rany boskie! - Hilda zasłoniła ręką usta. - Biedaczka, to musiało być
straszne.
- Nie dla niej.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ona się z tego ucieszyła. Właściwie to wcale nie chciała mieć dziecka.
Hilda opadła na jeden z kuchennych stołków. Już chciała coś powiedzieć, ale
zrezygnowała. Agnes pragnęła zdobyć Johana, ale teraz, kiedy już osiągnęła swoje,
dziecko przestało być ważne.
- Wygląda, że ty najbardziej przeżywasz stratę.
- Być może.
Hilda czekała, aż Johan powie coś jeszcze.
- Byłoby bardzo miło, gdyby dziecko Elise i nasze urodziły się jedno po
drugim.
- I jesteś w stanie tak mówić, chociaż należysz do tych niewielu, którzy znają
prawdę?
- Jeśli masz na myśli tego przeklętego gwałciciela, to nie znoszę jego widoku,
nie mogę też o tym rozmawiać. Ale z jakiegoś dziwnego powodu dziecka Elise z nim
nie łączę. Dla mnie dziecko jest tylko jej.
Hilda nie była w stanie dłużej zachować swojej tajemnicy.
- Emanuel zrobił dziecko innej dziewczynie. Johan odwrócił się gwałtownie.
- Co ty mówisz?
- Zadał się z jakąś panną, kiedy pełnił służbę w straży granicznej. Wczoraj
wieczorem, w samą Wigilię, ta dziewczyna pojawiła się u nas.
W kuchni zaległa cisza. Johan siedział w kucki i patrzył na Hildę z otwartymi
ustami.
- Pojawiła się u was w domu? - zdołał w końcu wykrztusić. Sprawiał
wrażenie, że nie jest w stanie uwierzyć słowom Hildy.
- Spędziliśmy bardzo miły wieczór. Evert i pani Berg byli u nas, Emanuel
zdołał wyczarować jakieś pieniądze, za które kupił choinkę, pyszne jedzenie i
prezenty dla nas wszystkich. Późnym wieczorem, kiedy mama i chłopcy już się
położyli, Emanuel odprowadził panią Berg i Everta do domu, a my z Elise zabrałyśmy
się do zmywania, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. W tej samej chwili
Emanuel wrócił do domu.
Umilkła.
Johan z niedowierzaniem kręcił głową.
- Myślałem, że to porządny facet. Był przecież oficerem Armii Zbawienia. -
Znowu pokręcił głową. - Jak Elise to przyjęła?
- Najpierw wybuchnęła płaczem, potem jednak próbowała mi wmówić, że się
pomyliła. W końcu odegrała bohaterkę dramatu. Mam wrażenie, że wkrótce wyrosną
jej skrzydła u ramion.
- Myślisz, że będzie w stanie mu wybaczyć?
Hilda widziała zdziwienie w jego oczach. Wzruszyła ramionami.
- W każdym razie postanowiła, że poświęci własne szczęście po to, by jej
ukochany Peder nie cierpiał, żeby matka się znowu nie rozchorowała i żeby wszyscy
nadal mogli żyć szczęśliwie w swoim małym królestwie nad rzeką, bez wstydu, jaki
taka nowina mogłaby na rodzinę ściągnąć, bez łez na policzkach innych prócz jej
własnych.
Słyszała szyderstwo w swoim głosie, nie była jednak w stanie temu zapobiec.
Johan znowu pokręcił głową.
- Rany boskie - mamrotał pod nosem, wpatrując się w podłogę. Potem znowu
spojrzał na Hildę. - A gdzie teraz jest ta dziewczyna? Coście z nią zrobili?
- Zostałam przeniesiona do izby i musiałam spać w jednym łóżku z matką, bo
to „biedne dziecko” zajęło mój siennik. Emanuel przygotował dla niej jedzenie,
rozgrzewał jej maleńkie, przemarznięte stopy, a potem siedział na posłaniu i pocieszał
ją długo w noc. Co Elise przeżywała w swojej izbie, tego nie wiem, z pewnością jed-
nak wszystko słyszała, więc sam możesz sobie wyobrazić.
- No a wy? Co wy na to powiedzieliście?
- Matka czuje bezgraniczne współczucie dla tej nieszczęsnej dziewczyny i jest
rozczarowana, że jej własne córki nie okazały większego miłosierdzia, podejrzewam
natomiast, że pan Hvalstad rozumie więcej, niż chce powiedzieć. Opowiedziano nam
mianowicie, że owa nieszczęsna dziewczyna przeżyła we własnym domu coś
strasznego i dlatego stamtąd uciekła, wsiadła do pociągu do Kristianii, a potem
samotna, wygłodniała i przemarznięta brnęła przez ulice aż do Beierbrua, ponieważ
słyszała o pewnym sympatycznym oficerze Armii Zbawienia, który mieszka w domu
majstra. Matka przełknęła tę historię, Peder chciał pożyczyć dziewczynie swojego
kociaka na pociechę, a Elise dała jej moje poprzecierane pończochy, podczas gdy
pończochy dziewczyny powiesiła nad kuchnią do suszenia. Teraz chyba rozumiesz,
dlaczego nie wytrzymałam dłużej w tym domu.
Johan skinął głową. Hilda z zadowoleniem spostrzegła, że on też zaczyna się
całą sprawą denerwować.
- No ale Emanuel, do diabła! Jak on mógł zrobić coś takiego Elise?
- Elise mówi, że on teraz szczerze żałuje i oddałby lata życia za to, żeby się to
nie wydarzyło. Elise wierzy, że przespał się z tą dziewczyną tylko raz, ale gdybyś
zobaczył, jak ta wywloką patrzy na Emanuela, to byś pomyślał coś zupełnie innego.
Jestem przekonana, że zaplanowała sobie uwiedzenie Emanuela, świadomie i
wszystkimi dostępnymi środkami ciągnęła go do łóżka. Bo trzeba ci wiedzieć, że to
jest dziedzic bogatego dworu.
- On nigdy nie wystąpi o rozwód. Nie on, który tyle lat spędził w Armii
Zbawienia.
- W takim razie niewiele wiesz o możliwościach podstępnych kobiet, Johan.
Hilda wstała ze stołka, nalała wody do dzbanka i postawiła go na kuchni.
- Teraz zabrał ją do Carlsenów. Jeśli będziesz miał szczęście, to może ich
zobaczysz, kiedy stąd wyjdziesz.
- Zabrał ją do Carlsenów? Ale po co, na Boga?...
- Podobno mają jakichś przyjaciół, którzy szukają guwernantki. Emanuel uznał
chyba, że Signe mogłaby się nadać.
- A jak długo to trwa, twoim zdaniem? To znaczy od kiedy ona jest w ciąży?
Hilda wzruszyła ramionami. Otworzyła szafkę i wyjęła stamtąd puszkę z
ciastkami.
- Kiedy kota nie ma w domu, myszy po stole tańcują - oznajmiła z
zadowoleniem i wyłożyła sporo świątecznych ciastek na tacę. - Nie rozmawiajmy już
więcej o tym, Johan. Na samą myśl o Emanuelu robię się chora.
Johan usiadł przy kuchennym stole, Hilda nakrywała, stawiała porcelanowe
filiżanki, cukiernice i dzbanuszek ze śmietaną.
- W takim razie opowiedz mi trochę o sobie, Hildo. Co tam u ciebie?
- Z pewnością słyszałeś, że znowu będę miała dziecko. Johan skinął głową.
- Ale tego już nie oddam.
Powiedziała to tak stanowczo, że Johan spojrzał na nią zdziwiony.
- A dlaczego miałabyś oddawać? Czy to nie jest dziecko Paulsena?
- Jest, i właśnie dlatego. Podejrzewam, że ten jego kuzyn chciałby mieć brata
lub siostrę dla pierwszego dziecka. A jego żona nie może urodzić.
- No a co zrobi Paulsen, kiedy odkryje, że nie chcesz oddać dziecka?
- Wyrzuci mnie za drzwi.
- Z czego będziesz wtedy żyła? I co ze sobą poczniesz?
- Skoro inne dziewczyny w takiej sytuacji sobie radzą, to i ja będę musiała.
Johan skinął głową zamyślony.
- Wy nie jesteście takie jak inne dziewczyny, wy obie. To znaczy ty i Elise.
Bardzo się różnicie między sobą, ale jedno macie wspólne. Siłę.
Nagle Hilda poczuła, że ma łzy w oczach. Mrugała szybko, żeby się ich
pozbyć, ale na nic się to nie zdało.
- Musisz jej pomóc, Johan. Myślę, że mama i Hvalstad zamierzają się pobrać i
wyprowadzić. Pedera i Kristiana oczywiście ze sobą nie zabiorą. Wtedy Elise zostanie
sama jako ich opiekunka, a przecież wiesz, jak bardzo ona się stara, jeśli chodzi o
naukę Pedera. Chłopiec ma poważne trudności. Nie rozumiem, dlaczego Emanuel nie
pomaga jej finansowo, skoro stać go na to, by kupić choinkę i gwiazdkowe prezenty.
Tymczasem Elise zamęczy się opieką nad chłopcami, wychowaniem nowo
narodzonego dziecka i praniem dla ludzi. Kiedy matka się wyprowadzi, Elise będzie
musiała również to pranie prasować. I jeśli w tej sytuacji słyszy, że Emanuel zamierza
pomagać Signe finansowo i nieustannie martwi się o tę latawicę, tak jak to robi od
wczoraj, od kiedy ona się pojawiła, to prędzej czy później Elise się rozchoruje. Wiem,
ż
e nie pomagałam jej za wiele, że przeważnie myślałam o sobie, ale uwierz mi, Johan,
ja ją kocham. Tylko że ja łatwo wpadam w złość i irytację, a wtedy jest najlepiej,
ż
ebym zniknęła.
- Ja bym jej bardzo chętnie pomagał, Hildo, ale Emanuel niczego takiego nie
zniesie. Jest zazdrosny, bo wie, jak bardzo byłem zakochany w jego żonie.
- Nie tylko byłeś, ale jesteś. Mnie nie oszukasz.
- Nie wolno nam rozmawiać w ten sposób o miłości, kiedy jesteśmy związani
z kimś innym.
Hilda prychnęła.
- A co to znaczy być związanym? To tylko papier i rytuał, który wymyślili
ludzie. Dla mnie to nie jest nic warte w porównaniu z tym, co istnieje w sercach
dwojga ludzi. I co Emanuel ma do powiedzenia o zazdrości? On, który zrobił dziecko
innej dziewczynie, na dodatek zaraz po ślubie, kiedy twierdził, że kocha Elise ponad
wszystko na świecie. To ty powinieneś był ożenić się z Elise, Johan.
- Przecież wiesz, że to ja zniszczyłem taką szansę.
- Tak, to prawda. Zniszczyłeś ją ty sam i politycy w tym kraju. Ci, którzy
pozwalają, żeby jedni ludzie pławili się w bogactwie, podczas gdy inni zmuszeni są
kraść, żeby przeżyć.
- Tu zawinili jeszcze inni. - W głosie Johana pojawiła się wielka gorycz. -
Gdyby Lort - Anders i jego banda nie wmówili mi, że Elise mnie zdradza, nigdy bym
nie zerwał zaręczyn. Oni chcieli się zemścić, bo sądzili, że Elise i ja ponosimy winę
za uwięzienie Lorta - Andersa.
Hilda się nie odzywała. Patrzyła przed siebie pogrążona w myślach. Nagle
wpiła spojrzenie w Johana.
- A co ty zamierzasz teraz robić? Płodzić kolejne dzieci z Agnes czy czekać i
obserwować, jak się ułoży życie Elise?
Johan uśmiechnął się.
- Ty się nie boisz powiedzieć prawdę prosto w oczy, Hildo. To oczywiste, że
Agnes i ja nie możemy żyć jak brat z siostrą w nadziei, że Emanuel umrze kiedyś w
przyszłości. Bo Emanuel nigdy nie wystąpi o rozwód, a gdyby wystąpiła kobieta, to
straci prawo do własnych dzieci. Wierzysz, że Elise mogłaby coś takiego zrobić? Ona,
która nie jest w stanie pozwolić, żeby Peder się od niej wyprowadził?
Hilda pokręciła głową i ciężko westchnęła.
- Nie, ona jest po prostu związana, taki jej los, zresztą wszyscy jesteśmy. W
każdym razie my, ludzie biedni.
Johan wstał.
- Powinienem wracać do domu. Dziękuję ci za kawę i za rozmowę, Hilda. Nie
musisz się bać, że komuś o tym wspomnę. Nawet Agnes o niczym się nie dowie.
- Rozglądaj się uważnie po drodze na wypadek, gdybyś zderzył się z
Emanuelem i tą jego latawicą.
- Mam nadzieję, że tego uniknę. W przeciwnym razie nie wiem, czy byłbym w
stanie się opanować.
- Bądź szczery wobec samego siebie, Johan. Dobrze wiesz, dlaczego spotkanie
z Emanuelem by cię zdenerwowało.
- Nigdy temu nie zaprzeczałem, powiedziałem tylko, że tu nic nie można
zrobić.
Kiedy Johan wyszedł z bramy, ruszył w dół w stronę Maridalsveien. Wciąż
oglądał się za siebie, by sprawdzić, czy nie ma gdzieś Emanuela i tej jego „latawicy”,
jak ją nazwała Hilda. Oczywiście oni mogli już tędy przejść, kiedy Johan siedział w
kuchni u Hildy, to mało prawdopodobne, by tak długo zabawili u Carlsenów.
Bardzo go interesowało, czy rozpoznałby tę dziewczynę. Hilda nazywała ją
Signe, Johan próbował sobie przypomnieć, czy słyszał kiedyś to imię w obozie pod
Kongsvinger. Większość chłopaków znalazła sobie wtedy jakieś dziewczyny albo w
samym mieście, albo takie, które przychodziły z okolicznych dworów, wciąż też
urządzano jakieś uroczystości, na które zapraszani byli miejscowi ludzie. Emanuel i
Johan nie służyli w jednej kompanii, jeśliby jednak ta Signe była jedną z dziewcząt,
które kręciły się wokół obozu, Johan mógłby o niej słyszeć.
Jak Emanuel mógł być taki głupi? Świeżo ożeniony, i to z taką dziewczyną jak
Elise! Naprawdę trudno to pojąć. Poza tym był przecież przez wiele lat w Armii
Zbawienia i przywykł do abstynencji. Zresztą jeździł też do domu na przepustkę. Nie
tak znowu długo musiał sobie radzić bez kobiety w łóżku. Albo więc ta Signe jest
osobą wyjątkową, ale w takim razie byłoby dziwne, że Johan o niej nie słyszał, albo
też Emanuel jest zupełnie innym człowiekiem, niż próbuje to wmawiać otoczeniu.
Johan z rozmachem kopnął bryłkę lodu, złość w nim buzowała. Żeby tak
potraktować Elise, dziewczynę, która jest wyłącznie dobra i miła, i zawsze myśli
przede wszystkim o innych.
Dawniej myślał, że Emanuel bardziej na nią zasługuje niż on, wiedział jednak,
ż
e on sam nigdy by jej nie zdradził. Co prawda musiał kłamać jej tamtego dnia, kiedy
znalazła broszkę, ale przecież go zrozumiała, kiedy poznała prawdę.
Gdyby to jemu szczęście dopisało i los dal mu Elise, nosiłby ją na rękach
przez resztę życia, pielęgnował niczym delikatny kwiatek i nigdy nie spojrzałby nawet
na inną. Z nią miałby też spokój ducha, którego tak potrzebował, żeby coś stworzyć.
Elise by rozumiała, że musi mieć ciszę i spokój, by móc spożytkować swoje
zdolności. Ona by mu nie przeszkadzała co chwilę opowiadaniem o jakichś nic
nieznaczących sprawach, tak jak to Agnes nieustannie robi.
Nawet profesor się domyślił, że Johan nie ma w domu lekko. „Powinien pan
urządzić sobie jakiś mały pokoik na strychu, gdzie mógłby pan ćwiczyć się w rysunku
w czasie, kiedy nie jest pan zajęty u kamieniarza Sandvolda, Johanie Thoresen.
Szkoda, że nie może pan w pełni wykorzystywać swojego talentu. Gdyby pan mógł
pracować w spokoju, to jestem pewien, że wkrótce posypałyby się różne zamówienia.
Stałby się pan znanym rzeźbiarzem i rzeźbił popiersia najwybitniejszych ludzi”.
Johan był bardzo dumny, ale równocześnie przygnębiony. Agnes nie była w
stanie zostawić go w spokoju. Dla niej siedząca praca oznaczała nic nierobienie. A
praca, która nie przynosiła natychmiastowego zysku w postaci koron, jest po prostu
bezsensowna. Za każdym razem, kiedy Johan spędził kilka godzin na nauce u
kamieniarza Sandvolda, Agnes przyjmowała go w domu z ponurą miną.
Wróciły do niego słowa Hildy: „Co zamierzasz teraz robić? Płodzić kolejne
dzieci z Agnes czy też czekać i obserwować, jak się ułoży życie Elise?”
Rany boskie, gdyby życie było aż takie proste!
W słowach Hildy nie było złośliwości. Ona najwyraźniej bardzo kocha swoją
siostrę. Ale takiej głowy jak Elise to Hilda nie ma.
Kiedy zbliżył się do swojego nowego domu, poczuł ssanie w żołądku.
Wyszedł pod pozorem, że chciałby pójść na cmentarz Zbawiciela, żeby studiować
nagrobne posążki, popiersia zmarłych i figury aniołów. Na cmentarzu było mnóstwo
pięknych rzeźb, ponieważ pochowano tam wielu znanych ludzi. Ale do cmentarza nie
dotarł, zamiast tego odwiedził Hildę.
Agnes klęczała przed małym okienkiem w pokoiku na strychu i wyglądała na
ulicę. Gdy tylko Johan stanął w drzwiach, zerwała się i podbiegła do niego. Nie
zdążyła się jeszcze ubrać, choć dzień miał się już ku wieczorowi. Wciąż miała na
sobie cienką nocną koszulę.
- Nie marzniesz? - Johan zauważył, że jego pytanie zabrzmiało jak krytyka.
Agnes pokręciła głową tak, że długie włosy spływały na ramiona, nie zdążyła
się jeszcze uczesać i zapleść warkocza.
- Właściwie nie wychodziłam spod kołdry. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - I
tęskniłam za tobą.
Nocna koszula była tak cienka, że Johan wyczuwał jej kształty, jakby nic na
sobie nie miała. Agnes przyciskała do niego dół brzucha.
- Chyba czujesz, jak bardzo tęskniłam?
- Ależ Agnes... Dopiero dwa tygodnie minęły od czasu, kiedy tak strasznie
krwawiłaś.
- Ale teraz jest już wszystko w porządku. Ta spod pierwszego mówi, że po
dwóch tygodniach to już można.
- Tak dobrze ją znasz, że pytasz ją o takie sprawy?
- A z kim mogłabym porozmawiać, skoro całymi dniami siedzę tu sama? -
zaczęła rozpinać spodnie męża. - No chodź, Johan! Wczoraj przyszedł Gustav z
koleżkami i nam przeszkodzili, ale dzisiejszy dzień chcę mieć tylko dla siebie.
Johan próbował się odsunąć na bok, nie chciał nawet myśleć o tym, do czego
Agnes zmierza. Pachniała jakoś nieprzyjemnie, co się często zdarzało.
- Poczekajmy przynajmniej do wieczora. Widziałem na ulicy dwie twoje
przyjaciółki. Mam wrażenie, że kierowały się tutaj.
- W takim razie nie będzie mnie w domu. - Agnes wsunęła mu rękę pod
bieliznę i zaczęła go pieścić. Ku własnemu przerażeniu Johan stwierdził, że jego ciało
reaguje na pieszczotę.
Agnes uśmiechnęła się.
- No widzisz? Ty też masz ochotę. Nikt nie jest taki duży jak ty, Johan. Z tobą
jest naprawdę dobrze.
Nie, ty to wiesz, co mówisz, pomyślał z uczuciem cierpkiego smaku w ustach,
zanim razem z żoną upadł na łóżko.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W pierwszą sobotę stycznia matka po raz drugi stanęła przed ołtarzem. Rok
ż
ałoby się skończył.
Matka brała ślub w czarnej sukni, podobnie jak Elise, w otoczeniu jedynie
najbliższej rodziny.
Anne Sofie i Larsine były druhnami, ale w swoich wyrośniętych niedzielnych
sukienkach, mocno pocerowanych pończochach i z gałązkami matczynego geranium
w rękach z braku innych kwiatów wyglądały niemal żałośnie.
Hilda z trudem ukrywała gniew z powodu tego, że matka ponownie wychodzi
za mąż. Ona sama oczekuje już drugiego dziecka, a jeszcze ani razu nie była zamężna.
Peder i Kristian uważali, że cała ta uroczystość jest beznadziejna, i na próżno błagali,
ż
eby nie musieli w niej uczestniczyć, natomiast pani Evertsen i pani Thoresen
obraziły się dlatego, że ich nie zaproszono, chociaż Elise zapewniała obie, że nie
będzie żadnej uroczystości. Jedynie para młoda zdawała się być całkowicie
nieporuszona tymi reakcjami. Matka promieniała, a Hvalstad sprawiał wrażenie tak
samo zakochanego jak na początku. Wyglądają niemal jak para nastolatków, którzy
jeszcze nie rozpoczęli życia, myślała Elise. Nikt by dzisiaj nie pomyślał, że matka ma
za sobą cztery porody, życie z alkoholikiem i ciężką pracę w fabryce. Zakochanie
człowieka odmładza, stwierdziła. Matce nagle ubyło wiele lat, a kiedy sobie
przypomniała, jak wyglądała poprzedniej zimy, chora na suchoty, to musiała
stwierdzić, że to zupełnie inny człowiek.
Nagle przypomniała sobie ten straszny dzień, kiedy w kuchni w
Andersengarden pojawili się konstable i poinformowali, że ojciec utopił się w rzece.
Gdyby wtedy ktoś powiedział, że matka będzie zdrowa, a w dodatku zakocha się i
znowu wyjdzie za mąż, Elise by nie uwierzyła.
A co by powiedziała, gdyby ktoś przewidywał, że Johan ożeni się z Agnes, ona
sama zaś będzie nosić dziecko jakiegoś gwałciciela, który na nią napadł? Albo że
wyjdzie za mąż za tego oficera Armii Zbawienia, którego spotkała w Świątyni, i że
później przeprowadzi się do domu majstra?
Słuchałaby tego wszystkiego głęboko nieszczęśliwa.
Kiedy wyszli z kościoła, śnieg przestał padać, ale od rana nazbierało się go już
bardzo dużo i był mokry. Zanim dotrą do domu, wszyscy będą mieli przemoczone
nogi.
Elise przed wyjściem nakryła do stołu w izbie i porządnie napaliła tam w
piecu. Wiedziała, że nie stać ich na taką rozrzutność, ale to mimo wszystko wesele.
Ostatecznie może pożyczyć pieniądze z tych stu koron, które odłożyła na urodziny
dziecka. Już dawno nie było to sto koron, niestety. Musiała przecież kupić Pederowi
buty, poszła też do stowarzyszenia sprzedającego tanio ubrania dla biednych dzieci i
kupiła używane spodnie, koszulę, swetry i kurtki dla chłopców. Ich stare ubrania były
już tak połatane, że nie nadawały się do użytku. Te, które kupiła, też nie były nowe,
swetry miały nawet pocerowane łokcie, ale i tak wyglądały znacznie lepiej niż stare,
Peder i Kristian byli zachwyceni.
Podczas gdy wszyscy siadali przy stole, ona pobiegła do studni po wodę.
Kiedy stała pochylona, wyciągając ciężkie wiadro, poczuła nagle w dole brzucha
przeszywający ból. Rany boskie, pomyślała przerażona. Przecież to chyba jeszcze nie
jest poród?
Będzie wystarczająco źle, jeśli dziecko urodzi się dwa miesiące wcześniej, niż
ludzie się spodziewają, ale gdyby na dodatek doszło do przedwczesnego porodu...
Boże drogi, wtedy sąsiadki zaczną jeszcze raz liczyć na palcach i wyjdzie im, że
sypiała z Emanuelem w czasie, kiedy była zaręczona z Johanem.
Musiała się jednak chyba pomylić, ten ból wywołało coś innego. Może
powietrze w jelitach, może katar żołądka albo zapalenie pęcherza. Szła z dwoma
pełnymi wiadrami, nie przejmując się, że woda z nich wychlapuje. Nie miała jeszcze
czasu zdjąć przemoczonych pończoch. Nie ma zresztą w domu suchych na zmianę,
trzeba będzie włożyć wełniane skarpety i mieć nadzieję, że matka tego nie zauważy.
Matka zabrała już swoje rzeczy i przeniosła do małego mieszkania przy
Wzgórzu Świętego Jana, plan był taki, że oboje z Hvalstadem pójdą do swojego
mieszkania zaraz po weselnym obiedzie, Anne Sofie natomiast zostanie w domu
majstra do jutra.
Teraz Emanuel i ona zajmą mniejszą izbę, Peder i Kristian będą natomiast
sypiać w kuchni. Duża izba będzie w normalne dni zamknięta tak, jak matka często
opowiadała, że było w domu aptekarza z Ulefoss. Oni też zamykali na co dzień
najładniejszy pokój. W tej sytuacji wystarczy, że przez resztę zimy będą ogrzewać
kuchnię.
Brzeg jej spódnicy był sztywny i ciężki od lodu i śniegu, ale co tam, jak tylko
wejdzie do domu, wszystko się roztopi. Kiedy Elise ściągała pończochę z prawej
nogi, znowu poczuła to samo: ból, który przeszywał dół brzucha.
Wyprostowała się i przerażona patrzyła przed siebie. To początek. Czyżby
poród się zaczynał?
Na razie nie wolno jej nic mówić, nie może zniszczyć matce tego dnia. Każdy
poród wiąże się z ryzykiem, zwłaszcza dla kobiet, których nie stać na wezwanie
doktora i które nie odżywiały się tak, jak organizm potrzebuje. Pośpiesznie wyszła do
kuchni, zaczęła nalewać zupę i wnosiła do izby pełne talerze.
Emanuel opowiadał zebranym jakąś zabawną historię z czasów, kiedy strzegł
granicy. Peder i Kristian śmiali się głośno, matka i Hvalstad im wtórowali, posyłając
sobie nawzajem zakochane spojrzenia. Anne Sofie i Larsine nie rozumiały, na czym
polega dowcip, ale śmiały się także, skoro inni to robili. Hilda, która powinna była
pomagać jej w kuchni, rozsiadła się wygodnie przy stole i nie wyglądało na to, że ma
zamiar choćby palcem kiwnąć. Przyszła do domu majstra po raz pierwszy od tamtej
awantury, kiedy to w święta Bożego Narodzenia wzburzona wróciła do siebie. Wiele
wskazywało na to, że złość wciąż jej nie minęła. Prawdopodobnie nadal uważa, że to
oszustwo, iż Elise i Emanuel udają, że wszystko jest w porządku, podczas gdy w
rzeczywistości ukrywają taką straszną tajemnicę.
Elise była bardzo rada, kiedy obiad dobiegł końca i matka z Hvalstadem
zaczęli się zbierać do wyjścia.
- Kristian, odprowadzisz Larsine do domu - poleciła i zdała sobie sprawę z
tego, że jej głos brzmi surowiej niż zazwyczaj.
- Dlaczego Hilda nie może jej odprowadzić, przecież ona i tak musi zaraz
wyjść na mróz?
- Nie, ja pójdę z mamą i Hvalstadem - oznajmiła Hilda stanowczo.
- Ale mnie marzną nogi - protestował Kristian. - Moje pończochy jeszcze nie
wyschły. Poza tym przewróciłem się przed południem, boli mnie noga, prawie nie
mogę chodzić.
Elise patrzyła na niego zdumiona.
- Jakoś tego nie zauważyłam, kiedy szliśmy do kościoła.
- Bo ty powiedziałaś tylko, że mamy z wami iść, a potem nie słuchałaś już
ż
adnych protestów.
Emanuel poszedł z Hvalstadem na strych, żeby przynieść jakiś fotel, który nie
zmieścił się na wozie w czasie przeprowadzki i który teraz Hvalstad chciałby zabrać
ze sobą do domu.
- Dobrze, w takim razie ja odprowadzę Larsine, pod warunkiem że wy
pozmywacie i posprzątacie w domu.
- Ale ja mogę ją odprowadzić, Elise. - Peder zawsze proponował swoją
pomoc, kiedy inni nie mieli na to ochoty. - Moje pończochy już wyschły. W każdym
razie prawie wyschły.
- Zaraz sprawdzę! - Elise pochyliła się i pomacała pończochę. Ociekała wodą.
- Idź do kuchni i pozmywaj, Peder, rozgrzejesz się od tego.
Potem odwróciła się do Larsine i wyciągnęła do niej rękę.
- Chodź, Larsine, ja cię odprowadzę.
Dopiero kiedy wyszły na mróz, Elise zdała sobie sprawę z tego, że nie ma
pończoch. Ale co tam, to tylko kawałek, jak pójdzie szybko, to z pewnością nic się nie
stanie.
Na dworze znowu pojawił się tamten ból, tym razem jeszcze silniejszy.
Hilda, mama i Hvalstad właśnie wyruszali w drogę. Matka posłała starszej
córce przestraszone spojrzenie.
- Czy coś się stało, Elise?
- Ja... ja dobrze nie wiem.
Nie chciała kłamać i mówić, że nic się nie dzieje, bo gdyby to rzeczywiście
zaczynał się poród, to będzie potrzebować pomocy. Hvalstad niecierpliwił się coraz
bardziej.
- No idziesz czy nie, Jensine? Matka nie zwracała na niego uwagi.
- Ale to chyba nie jest... mam na myśli... to niemożliwe, żeby już teraz się
zaczynało?
Elise pokręciła głową.
- Nie rozumiem tego. Przecież jest naprawdę o wiele za wcześnie.
Teraz nareszcie Hilda pojęła, o co chodzi.
- Chcesz powiedzieć, że poród się zaczyna? Już?
- Boże drogi! - matka jęknęła. - O tyle za wcześnie! Powinnaś jechać do
szpitala.
Hilda posłała jej wściekłe spojrzenie.
- A kogo na to stać, jak myślisz? I jak ją tam zawieziemy? Zamówimy może
konną dorożkę? Poród zawsze długo trwa - dodała nieco łagodniej. - Poza tym bóle
mogą ustąpić. Połóż się i poleź spokojnie, to moim zdaniem do jutra ci przejdzie.
- Ja też tak sądzę - dodała pośpiesznie matka.
Najwyraźniej czuła, że znalazła się między młotem i kowadłem, pomyślała
Elise. Pan młody niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę, bo chciałby jak najprędzej
zostać sam na sam z nowo poślubioną małżonką.
- Mam nadzieję, że w nocy nic się nie stanie - zaczęła zapewniać matkę i
siostrę, chociaż wcale nie czuła się taka dzielna. No bo gdyby w nocy zaczęło się na
poważnie, to byłaby sama z Emanuelem i chłopcami.
Tamci jednak pozwolili się uspokoić, przynajmniej z pozoru. Hvalstad już
ruszył przed siebie, najwyraźniej w obawie, czy żona się nie rozmyśli. Hilda
pospiesznie poszła za nim.
- Poślij Emanuela po Lagertę, gdyby było gorzej! - krzyknęła przez ramię,
zanim zniknęła w mroku.
Emanuel był zajęty uprzątaniem strychu i nie słyszał rozmowy.
Chłopcy też nie, oni z kolei sprzątali ze stołów w izbie tak, jak im Elise
kazała. Postanowiła więc, że nic nie powie, dopóki to nie będzie konieczne.
Gdy tylko wszystko znalazło się na swoim miejscu, przenieśli stół i taborety
do kuchni, a potem przygotowali posłania dla chłopców. W końcu zgasili lampę
naftową oraz świece i sami poszli się położyć.
W łóżku Emanuel przyciągnął do siebie żonę.
- Jesteś wyjątkowa, Elise. Dźwigasz wodę, nosisz drewno, wyczarowałaś
wspaniały obiad i zrobiłaś wszystko, żeby cała rodzina czuła się dobrze. Cieszę się, że
teraz będzie nam nieco łatwiej i że jest nas w domu o trzy osoby mniej.
Elise milczała. Będziemy też mieć znacznie mniejsze przychody, myślała. Bez
czynszu, który płacił Hvalstad, i bez tych dwóch koron, które dawał za opiekę nad
Anne Sofie, nie damy sobie rady i będę musiała wrócić do pracy. Myśl o powrocie do
przędzalni wcale jej nie pociągała. Emanuel ucałował ją, zrobił to w taki sposób, że
domyśliła się, iż oczekuje czegoś więcej.
- Nie czuję się całkiem dobrze, Emanuelu. Spostrzegła, że rozczarowany opadł
na poduszkę.
- Jeszcze nie uporałaś się z tamtą sprawą?
- Akurat to wcale mi nie w głowie. Po prostu boli mnie brzuch. I to boli tak, że
zaczynam się zastanawiać, czy to nie poród.
- Co ty mówisz? - Emanuel uniósł się na łokciu. - Myślisz, że poród się
zaczyna?
- Nie wiem, ale od czasu do czasu czuję bardzo bolesne skurcze w dole
brzucha. Wspomniałam o tym Hildzie, ale ona uważa, że to przejściowe.
Nie zdobyła się na to, by powiedzieć, że matkę też poinformowała. Bo
Emanuel mógłby pomyśleć, że w takiej sytuacji matka powinna zaoferować swoją
pomoc i zostać.
Hilda miała rację, bóle ustąpiły. Następnego dnia była niedziela, wszyscy
czworo zostali w domu i bardzo spokojnie spędzali czas. Peder i Kristian odrabiali
lekcje, które powinni byli odrobić już wcześniej, Elise szyła dziecinne ubranka
drobnym, starannym ściegiem, a Emanuel czytał jej głośno książkę. Książka miała
tytuł Strajk i została napisana przez niejakiego Pera Sivle, opowiadała o konflikcie
robotniczym w okręgu Drammen.
Elise słuchała z coraz większym zainteresowaniem. Przypomniała sobie, co
Johan jej kiedyś opowiadał o strajku dziewczynek z wytwórni zapałek, który miał
miejsce kilka lat temu. Małe robotnice demonstrowały na ulicy Karla Johana razem z
ludźmi, którzy je popierali. Na czele pochodu niesiono flagi z żądaniami niewielkiej
podwyżki płac i poprawienia warunków sanitarnych. Widok wychudzonych małych
robotnic, z których większość miała nie więcej niż siedem - osiem lat, robił na
ludziach wielkie wrażenie.
Elise zadrżała.
- Jak to dobrze, że jakiś pisarz opowiada o sytuacji robotników - powiedziała,
kiedy Emanuel zrobił krótką przerwę. - Pamiętam, jak Johan opowiadał mi o strajku
dziewczynek z fabryki zapałek.
Emanuel popatrzył na nią spod oka.
- Kiedy ci o tym opowiadał?
- Parę lat temu. Wtedy, kiedy oboje mieszkaliśmy jeszcze w Andersengarden.
Spostrzegła, że twarz Emanuela stężała, a on sam jakby się w sobie zapadł.
Westchnęła w duchu, pozwoliła myślom spokojnie błądzić. Ciekawe, czy ma jakieś
wiadomości o Signe. Pytanie paliło jej język, postanowiła jednak, że go nie zada.
Po chwili wstał.
- Dziękuję za kawę. Myślę, że się trochę przejdę, powinienem rozprostować
nogi.
Elise skinęła głową, chociaż zrobiło jej się smutno i przykro. Tak bardzo
chciała, żeby umieli lepiej ze sobą rozmawiać o sprawach, które dręczą oboje,
rozumiała jednak, że akurat w tej chwili na nic się to nie zda.
Kristian skończył lekcje i wybiegł z domu, Elise i Peder zostali sami.
- Elise? - chłopiec niepewnie spoglądał na siostrę. Wypiła ostatni łyk kawy i
też na niego spojrzała.
- Tak?
- Co to znaczy odebrać dziewczynie cnotę?
Elise podskoczyła. Dlaczego Peder zdecydował się zadać takie pytanie akurat
teraz? Czy to dziecko rozumie więcej, niż ona sądzi? Była zakłopotana, nie miała
pojęcia, co mu odpowiedzieć, chociaż dzieci na ulicy z pewnością wiedzą o tych
sprawach tyle samo co i ona.
- A dlaczego pytasz?
- Ellias, starszy brat Fredrika, zaciągnął do piwnicy Synnove, chociaż ona nie
chciała. Słyszeliśmy, że strasznie krzyczy, a kiedy on stamtąd wyszedł, zapinał
spodnie i powiedział tak, jakby się tym chwalił: „No to odebrałem jej cnotę!”
Elise patrzyła na niego przerażona.
- To była mała Synnove? Peder przytaknął.
- Widzieliście ją później? Czy ktoś dorosły się o tym dowiedział?
- Ona beczała i naskarżyła matce, ale żaden z nas nie chciał powiedzieć, że to
właśnie Ellias tak zrobił. - „Co by to pomogło?” - mówili inni chłopcy. „Policja i tak
się do nas nie dobierze”.
No właśnie, policja nic nie zrobi, myślała Elise. To dlatego sama nie poszła
wtedy na policję. Ale Synnove? Taka mała dziewczynka, ledwie dwanaście lat!
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Jestem po prostu przerażona. Myślałam, że wiesz, co znaczy to wyrażenie,
Peder. Pamiętam, że ty i Evert rozmawialiście kiedyś o tym. O dziewczynkach, na
które napadają wstrętni mężczyźni.
- Masz na myśli takich, co je gwałcą?
Elise wstała i odniosła filiżankę po kawie do zmywania, żeby móc odwrócić
się do brata plecami.
- Tak, właśnie takich. Ale teraz musisz mi głośno poczytać, Peder, chciałabym
wiedzieć, czy poprawiłeś się trochę od ostatniego razu.
Peder zaczął sylabizować, ale przestawiał litery częściej, niż zazwyczaj to
robił.
Elise czuła narastający ciężar w piersi. Jak Peder zdoła przejść przez szkołę
powszechną, skoro to dla niego takie trudne?
- Ty jednak musisz się więcej uczyć! - Nie chciała powiedzieć tego ze złością,
zdała sobie jednak sprawę, że jej głos brzmi niezwykle ostro. Reakcja Emanuela na jej
wspomnienie o tym, co jej kiedyś opowiedział Johan, i teraz ta jeżąca włosy na głowie
opowieść Pedera o Synnove spowodowały, że straciła wszelką odwagę.
Dolna warga Pedera zaczęła drgać, a w następnym momencie po chudych
policzkach popłynęły łzy.
- Przecież się uczę codziennie, Elise. - Malec szlochał. - Ale wciąż jakoś tak
się dzieje, że litery przenoszą się z miejsca na miejsce. Kiedy mam je głośno czytać w
klasie, to to nie są te same litery, które czyta Evert. - Znowu zaniósł się szlochem i
ocierał nos rękawem koszuli. - Wszyscy w klasie mówią, że jestem głupi, ale przecież
ja nie muszę być doktorem, jak urosnę. - Odsunął elementarz i płakał żałośnie.
Serce Elise krwawiło na widok rozpaczy brata. Pogłaskała go po włosach i
próbowała pocieszać, czuła jednak, że nie stać ją na rzeczywistą pomoc.
- Kiedy znowu zacznę pracować w fabryce, nie będziesz już musiał zarabiać
pieniędzy, Peder. Wtedy całe popołudnia będziesz przeznaczał na odrabianie lekcji.
Teraz wracasz do domu bardzo zmęczony i nie jesteś w stanie się skupić.
Uniósł głowę i popatrzył na nią zapłakanymi oczyma.
- Masz zamiar znowu chodzić do fabryki, Elise? A kto będzie się opiekował
naszym nowym małym braciszkiem?
- Na pewno znajdziemy jakieś wyjście.
- Gdybym nie musiał chodzić do szkoły popołudniami i czyścić tych
wszystkich lamp naftowych, to może mógłbym się nim opiekować po powrocie do
domu?
Buzia mu się śmiała na myśl o tym i zapomniał o swoich lekcjach.
Elise patrzyła na niego z uśmiechem.
- A skąd wiesz, że to będzie braciszek?
- Mama Pingelena tak powiedziała. Mówi, że to widać po twoim brzuchu.
- Przeczytaj mi jeszcze jedną stronę z książki, Peder, i za każdym razem, kiedy
wydaje ci się, że to za trudne, i opuszcza cię odwaga, pomyśl o tym nowym braciszku
i wyobraź sobie, że czytasz właśnie dla niego.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- W takim razie nie będzie miało znaczenia, czy czytam dobrze, czy źle, bo
mały i tak nic nie zrozumie.
Elise stwierdziła, że tym razem Peder czyta dużo lepiej.
Trzy dni później Elise obudziła się na długo przed wyciem fabrycznych syren,
bo znowu poczuła ostry ból w dole brzucha. Minęła dłuższa chwila, po czym ból się
powtórzył. I tak to trwało jakiś czas, w końcu Elise musiała wstać, rozpalić ogień w
kuchni i zacząć budzić Emanuela oraz chłopców.
Drżąca stanęła na zimnej podłodze, zapaliła stearynową świeczkę i obudziła
męża pocałunkiem w policzek.
- Emanuel, myślę, że teraz sprawa jest poważna. Poród się zaczął. On zerwał
się gwałtownie.
- Zaczął się? - Patrzył na nią oszołomiony. W końcu oprzytomniał, jakby
nareszcie dotarło do niego, co Elise powiedziała. Wyskoczył z łóżka. - Muszę
sprowadzić akuszerkę!
- Nie ma pośpiechu. Między jednym a drugim bólem jest jeszcze długa
przerwa. Ale może powinieneś zawołać mamę? Sama sprowadzi Lagertę, kiedy uzna,
ż
e to konieczne. Możesz przyjść do domu w czasie przerwy obiadowej, wtedy z
pewnością będzie wiadomo coś więcej.
Wyszła do kuchni, zapaliła naftową lampę, wyjęła stare gazety i wiórki,
ułożyła wszystko na palenisku w kuchni i podpaliła.
- Teraz musicie wstawać, chłopcy. Już rano, trzeba biec do szkoły. Emanuel
stał w drzwiach do izby i przyglądał jej się zbity z tropu.
- Jesteś pewna, że nie powinienem dzisiaj zostać w domu? Elise roześmiała
się.
- Słyszałeś kiedyś, żeby ojcowie zwalniali się z fabryki po to, żeby pomagać
ż
onie w czasie porodu?
Emanuel uśmiechnął się, najwyraźniej ulżyło mu, że ona przyjmuje wszystko z
takim spokojem.
Kiedy stał już w płaszczu i czapce na głowie gotów ją opuścić, na jego twarzy
znowu pojawił się ten wyraz zatroskania.
- Bądź ostrożna, Elise! Gdyby działo się coś szczególnego, to poproś mamę,
ż
eby sprowadziła mnie z fabryki do domu.
Elise uśmiechnęła się i popchnęła go lekko do wyjścia. Zbliżał się kolejny
skurcz i nie chciała, żeby Emanuel zobaczył, jak bardzo cierpi.
Chłopcy przyglądali się jej zdumieni, ale szybko związali książki rzemieniami
i pobiegli do drzwi.
- To Emanuel ma sprowadzić mamę? - Peder wyglądał na zmartwionego co
najmniej tak samo jak Emanuel.
Elise skinęła głową.
- Mama ze mną zostanie i kiedy będzie trzeba, sprowadzi akuszerkę.
- Myślisz, że on się urodzi, zanim zdążymy wrócić ze szkoły?
- Możliwe, ale to nic pewnego. Pierwszy poród może potrwać dosyć długo.
Była zadowolona, kiedy nareszcie wyszli i mogła opaść na jeden z kuchennych
taboretów i jęczeć głośno, skoro nikt jej nie słyszy.
- Panie Boże, spraw, żeby wszystko poszło dobrze - błagała półgłosem. Bo to
przecież nie jest wcale takie oczywiste, że sprawy ułożą się jak trzeba. I ona, i dziecko
narażeni są na wielkie ryzyko.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise czuła, że zbliża się kolejny skurcz. Bóle narastały, były coraz silniejsze i
zdawały się rozrywać ciało tak, że trudno było je znieść. Nie przeżyję jeszcze jednego,
pomyślała bliska paniki. Pragnęła uciec od samej siebie, zemdleć i urodzić bez
ś
wiadomości. Mimo że ciało zdawało się być pogrążone w kompletnym chaosie i
bólu, jej myśli pozostawały zdumiewająco jasne.
Pot spływał po skroniach i sprawiał, że włosy poprzylepiały się do skóry. Elise
wbijała paznokcie w ręce i zagryzała wargi tak bardzo, że wkrótce poczuła słodki
smak krwi. Chciała krzyczeć, wyć, że więcej już nie zniesie, że woli raczej umrzeć niż
przechodzić kolejny skurcz, ale nie wiedziała, czy Peder i Kristian są w kuchni. Już
dawno temu wrócili ze szkoły i obaj wykonali swoją pracę. Na dworze panuje
siarczysty mróz, powiedziała matka, w przeciwnym razie wysłałaby ich z domu, by
nie musieli słyszeć krzyków rodzącej. „W bólu rodzić będziesz swoje dzieci”, zostało
powiedziane w Piśmie - dodała matka, by przygotować Elise na to, co miało nadejść.
Elise wpychała róg poduszki do ust, by stłumić jęk, jej krzyki brzmiały teraz dziwnie,
jakby dochodziły z daleka. Przerażenie narastało. Wiele kobiet umiera podczas
porodu, i to takich, które są i silniejsze, i lepiej przygotowane niż ona. Brzuch napinał
się niczym wielka kula, to niemożliwe, żeby mogła urodzić żywe dziecko w naturalny
sposób. Coś musi być z nią nie w porządku, coś, co zamyka dziecku drogę na świat.
Drzwi się otworzyły i do izby weszła akuszerka z czajnikiem pełnym wrzącej
wody. Z dzióbka buchała para, Elise widziała, że w kuchni para unosi się niczym
szary dym aż po sam sufit.
- O, zaraz będzie kolejny skurcz - stwierdziła akuszerka obojętnie, gdy
popatrzyła na Elise i usłyszała jej stłumione, gardłowe jęki. Szybko odstawiła czajnik
na podłogę, podwinęła rękawy białego fartucha i zaczęła uciskać brzuch rodzącej.
Elise miała wrażenie, że jakieś ostre noże wbijają się w jej ciało, rozcinają
brzuch na kawałki.
- Módl się za mnie - poprosiła szeptem, z opuchniętymi wargami, i znowu
poczuła słodki smak krwi w ustach. - Ja tego nie wytrzymam. Zaraz umrę.
- Wszystkie mówią tak samo. - Akuszerka zwilżyła szmatkę w naczyniu z
zimną wodą, wycisnęła ją lekko i położyła na czole rodzącej. - To całkiem normalne.
Matka wrzeszczy i narzeka, mówi, że zaraz umrze, i błaga o pomoc, a niech no tylko
dziecko pojawi się na świecie, to natychmiast opada na poduszki z błogim uśmiechem
na ustach i zapomina o bożym świecie. Jeszcze parę skurczów i będzie po wszystkim.
Elise nie wierzyła jej. Była absolutnie pewna, że akuszerka próbuje ją
uspokoić, uwolnić ją od strachu po to, by śmierć mogła przyjść tak bezgłośnie, jak to
tylko możliwe.
- Czy mój mąż jest w kuchni? - zdołała wyszeptać popękanymi wargami.
- Chłop nie ma tu nic do roboty. Myślisz, że nie mam dość zajęcia z
pomaganiem tobie, żebym jeszcze musiała się zajmować mdlejącym mężczyzną?
- Pozdrów go i powiedz, że wybaczyłam. - Nowy skurcz powoli narastał, ból
stawał się coraz większy, prawie nie do zniesienia, groził, że odbierze jej resztki
przytomności. Elise bała się, żeby nie powiedzieć za wiele. W żadnym razie. -
Pozdrów Pedera i Kristiana. - Słowa wydobywały się z ust ze świstem, Elise z trudem
panowała nad sobą. - Powiedz im, że bardzo ich kocham.
- Dobrze, dobrze. Wszystko powiem, moja kochana. Odkąd skończyłam
dwadzieścia lat, nie robię nic innego, tylko pomagam rodzącym kobietom, a teraz
mam pięćdziesiąt sześć, wiem, co robię.
Pojawił się kolejny skurcz, jeszcze gwałtowniejszy niż poprzednie, chociaż
Elise nie sądziła, że to możliwe. Ale ku swemu zdumieniu ani nie umierała, ani nawet
nie traciła świadomości. Nagły krzyk akuszerki spadł na nią równocześnie z falą bólu:
- Teraz idzie! Widzę jego głowę! Przyj, przyj, dziewczyno!
Elise odchyliła w tył głowę, obiema rękami chwyciła kolumienki u wezgłowia
łóżka i parła ze wszystkich sił. Nagle coś gładkiego i bardzo mokrego wyślizgnęło się
z jej ciała i jak za dotknięciem cudownej różdżki wszystkie bóle ustały, jakby
wypłynęły z niej razem z tym czymś śliskim. Kiedy pępowina została odcięta i
zrobiono wszystko, co należało zrobić, akuszerka uniosła sinoczerwony mały
tłumoczek w górę.
- Oto twój dziedzic! Piękny i silny mały chłopaczek.
Elise płakała z ulgą i musiała przecierać oczy, żeby zobaczyć dziecko. Piękny
to on może nie jest, siny i zakrwawiony, ale silny na pewno, dziecko zaniosło się,
wciągnęło powietrze i wydało z siebie wściekły krzyk. Małe ciałko napięło się tak,
jakby nadal walczyło o życie.
Peder i Kristian ostrożnie wsunęli głowy, gdy tylko usłyszeli wrzask, patrzyli
teraz przestraszeni na nowego „małego braciszka”.
- To on tak wygląda? - w głosie Pedera brzmiało rozczarowanie.
Widocznie spodziewał się, że zobaczy rozkosznego małego chłopczyka
podobnego do synka Hildy, z pulchnymi, rumianymi policzkami, pełnymi dołeczków.
- Braciszek też tak wyglądał zaraz po urodzeniu - pocieszała ich Elise. -
Wszyscy tak wyglądają po przyjściu na świat.
W drzwiach stanęła matka, a za nią Emanuel, oboje uroczyści i skupieni. Po
chwili matka podeszła na palcach do łóżka i uściskała córkę, akuszerka natomiast
myła i owijała maleństwo.
- Gratuluję ci - matka była wyraźnie wzruszona. - Myślę, że Ringstadowie się
ucieszą, kiedy dojdzie do nich wiadomość, że to chłopiec. Że mają dziedzica.
Znowu pojawiło się to słowo: dziedzic. Było niczym uderzenie w twarz.
Elise opanowała się, kiedy podszedł do niej Emanuel i uśmiechał się, dumny i
zadowolony. Został ojcem, nic innego nie przychodziło mu do głowy. W każdym
razie nie w tej chwili. Pochylił się i czule ucałował żonę.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim. Byłaś bardzo dzielna, Elise.
Elise opadła ciężko na poduszki i przymknęła oczy. Czuła się zmęczona.
Ś
miertelnie zmęczona.
Kiedy wszyscy wyszli, Elise złożyła ręce pod kołdrą.
- Dziękuję bardzo. Bardzo dziękuję za to, że wszystko poszło dobrze i że
dziecko urodziło się zdrowe, bez komplikacji.
Po tych słowach nagle drgnęła. Dziedzic! Zarówno akuszerka, jak i matka
wypowiedziały to słowo. Jak zdołają oszukać rodziców Emanuela i wmówić im, że
chłopiec jest ich własnym wnukiem, z prawem dziedziczenia wielkiego dworu
Ringstad, skoro w rzeczywistości mały jest synem przestępcy i gwałciciela? Czy
potrafią później żyć z takim kłamstwem na sumieniu?
Za każdym razem, kiedy brała dziecko, żeby je nakarmić, uważnie studiowała
jego twarzyczkę. Rozpaczliwie szukała w niej jakichś rysów, które przypominałyby
Braciszka, Pedera lub Kristiana. Minie jeszcze sporo czasu, zanim dziecko zacznie się
uśmiechać, to akurat wiedziała. Miała jednak nadzieję, że może wtedy pojawią się na
jego buzi dołeczki takie same, jakie mają ona i Hilda. Kolorem włosów nie należało
się jeszcze przejmować, ten się zmieni. Ale co z nosem? I z uszami? Przecież żadne z
nich nie ma takich odstających uszu! Ani takiego kartoflanego nosa.
Ku swojemu zdumieniu poczuła w sercu strumień ciepła i chęć chronienia tej
maleńkiej żywej istotki, która jest od niej absolutnie zależna. Przepełniało ją
poczucie, że jest najważniejszym człowiekiem w życiu synka. Jakie znaczenie mają
okoliczności, w których znalazł się w jej ciele tamtego strasznego dnia ubiegłej
wiosny? To w jej łonie dojrzewał, wyrósł z maleńkiego nasionka na małego
człowieka. To ona nosiła go w sobie przez dziewięć miesięcy, to ona krzyczała z bólu,
kiedy przychodził na świat. To ona teraz musi się starać podtrzymać w nim życie
poprzez ważne dla niego mleko matki. Bez niej chłopiec by zginął. Dziecko jest
najbardziej bezradnym stworzeniem pośród wszystkich żywych istot. Zwierzęta rodzą
młode, które niemal natychmiast potrafią sobie same radzić, ale małe dziecko
człowiecze jest absolutnie uzależnione od matki. Jakie więc znaczenie ma fakt, czy
malec odziedziczył jej dołeczki na policzkach lub niebieskie oczy Pedera? Jest tym,
kim jest, i nie musi być kopią nikogo. Jest jej synem, jej pierworodnym, jej
dzieckiem, które ona chce kochać tak bardzo, jak inne matki kochają swoje dzieci.
Uśmiechnęła się, oparła głowę na poduszce i westchnęła zadowolona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mróz trzymał mocno, zapasy drewna na opał niepokojąco topniały.
Elise marzła. Przez kilka dni po ślubie matki była chora, może dlatego, że nie
miała wtedy na nogach suchych pończoch, potem w dniu porodu dostała gorączki.
Ciało miała obolałe, głowę ciężką i czuła ucisk w piersiach. Akuszerka powiedziała,
ż
e to może zmniejszyć produkcję mleka, ale maleńki chłopczyk był taki głodny i tak
energicznie ssał, że nie powstały żadne problemy.
Zresztą zaziębienie to nic dziwnego w takim miejscu jak dom majstra,
dziurawym, pełnym lodowatych przeciągów. Co prawda w Andersengarden przywykli
do zimna, ale to tutaj było inne. Tutaj nad rzeką wciąż unosiła się lodowata mgła,
która wciskała się do wnętrza przez nieszczelne drzwi, zbutwiałe ramy okienne, a
nawet przez ściany. W Andersengarden pod nimi również mieszkali ludzie, tutaj na
dole, pod cienkimi deskami podłogi, mieli lodowatą piwnicę. Teraz, kiedy nie paliło
się w piwnicy pod kotłem do gotowania bielizny, podłoga w mieszkaniu też była
lodowata. Dom opalali oszczędnie ze względu na brak drewna. „To tak jakby grzać
dla wron”, powiedział kiedyś Emanuel. Bo ciepło i tak wyleci na dwór. Kuchnia
musiała ogrzewać cały dom.
Elise kłuło w piersiach i bała się, czy nie przyplącze się jakieś zapalenie
sutków. Słyszała, że wiele kobiet, które rodzą dzieci w zimie i strasznie marzną,
dostają takiego zapalenia.
- Może moglibyśmy palić trochę w izbie, dopóki zima jest taka mroźna? -
spytała któregoś dnia, kiedy Emanuel przyszedł do domu w przerwie obiadowej.
- Bardzo mi przykro, Elise, ale nas na to nie stać. Moje zarobki nie wystarczają
na czynsz, jedzenie i opał. Teraz, kiedy twoja mama i Hvalstad się wyprowadzili i nie
dostajemy od niego pieniędzy za wynajem strychu, zastanawiam się, jak zwiążemy
koniec z końcem.
- Mówiłeś, że znowu powinniśmy wynająć strych. Skinął głową, ale jakoś
niechętnie.
- Tak, musimy jednak poczekać, aż największe mrozy ustąpią. Teraz nikt by
tam na górze nie wytrzymał, a ja nie mam pieniędzy na kupno pieca. Od dawna
myślałem, że powinniśmy wstawić tam mały piecyk, pośrodku pomieszczenia jest
przecież komin. - Spojrzał na nią pytająco. - To już czternaście dni od porodu,
myślałem, że chciałaś jak najszybciej zacząć znowu pracę.
- Dobrze wiesz, że chcę pracować, Emanuelu. Ale zaziębiłam się, kaszlę i od
ś
lubu matki mam gorączkę, trzeba czasu, żebym wydobrzała.
- Ale chyba niedługo wyzdrowiejesz, prawda? Potwierdziła skinieniem głowy.
- Zaczęłam znowu trochę tkać, ale z tego zarobek jest niewielki. Pederowi
udało się znaleźć mi klientów, tylko że dla niego to też za duże obciążenie, żeby
biegać w poszukiwaniu zamówień, a potem odnosić gotowe wyroby. Oprócz szkoły
ma przecież pracę, którą musi wykonać, lekcje też zabierają mu dużo czasu. Gdybym
tak miała maszynę do szycia, to mogłabym szyć dla ludzi. W szkole byłam
najzdolniejsza, jeśli chodzi o prace ręczne.
Dziecko zaczęło znowu krzyczeć, Elise ciężko wstała z krzesła i podeszła do
kołyski. Hilda przyniosła tę kołyskę w tajemnicy przed majstrem, jej samej zostało
jeszcze kilka miesięcy, zanim będzie potrzebować kołyski.
- Czy ty rozumiesz, dlaczego on tyle krzyczy? To się powtarza codziennie i
trwa godzinami.
Emanuel nie odpowiedział.
Elise wzięła maleństwo na ręce i podniosła. Oparła je o swoje ramię i
masowała mu plecki. Płacz nie był już taki gwałtowny, ale całkiem nie ustał.
- Może mam za mało pokarmu albo może moje mleko nie jest dobre.
Emanuel nadal nic nie mówił. Siedział, oparłszy łokcie na kolanach, brodę
położył na splecionych rękach i patrzył przed siebie. Zamyślony, zdawał się nie
słyszeć ani słowa z tego, co powiedziała.
- A może powinnaś wrócić do pracy w przędzalni? - rzekł w końcu.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- A co zrobię z dzieckiem, skoro mama już z nami nie mieszka?
- A co robią inne matki?
- Przynoszą je do fabryki i zostawiają w kartonach na korytarzu. Ale Valborg
mówiła mi, że nadzorca źle to znosi i powtarza, że nie chce widzieć żadnych
dzieciaków w fabryce. Zresztą to jest prawnie zabronione. Bo kiedyś jedno dziecko
uległo wypadkowi.
- No ale jest przecież żłobek w Armii Zbawienia i Azyl w Sagene. Elise
posłała mu oburzone spojrzenie.
- Po pierwsze nigdzie tam go nie przyjmą, dopóki nie przestanie ssać, a poza
tym czy ty wiesz, jak właściwie mają dzieci w tym Azylu w Sagene? W malutkich
pomieszczeniach znajduje się ponad sto dzieci. Co prawda uczą się Psalmów,
dziecięcych piosenek i rysują na tabliczkach, ale też muszą na siebie pracować. Nawet
bardzo maleńkie dzieci siedzą godzinami i wyskubują nici z resztek tkanin, które Azyl
dostaje z jednej tkalni.
- No to może pani Evertsen albo pani Albertsen mogłaby się z nim zajmować
za niewielką opłatą? Mogłabyś nosić go tam w drodze do przędzalni i w przerwie
obiadowej chodzić do Andersengarden, żeby go nakarmić.
Elise patrzyła na niego przestraszona. Zanim maleństwo się urodziło, Emanuel
zapewniał ją, że ich dziecko nie będzie wynoszone na mróz, zanim fabryczne syreny
zawyją o szóstej rano, i pozostawiane w żłobku. Nie będzie też musiało leżeć na
korytarzu w przędzalni i płakać, choć i tak nikt tego nie usłyszy ze względu na hałas,
jaki robią maszyny. Co go teraz skłoniło do zmiany zdania?
Emanuel musiał poznać po jej minie, o czym myśli, bo podniósł się
gwałtownie i podszedł do żony.
- Z pewnością jakoś damy sobie radę, Elise. - Pogłaskał ją po policzku. -
Czasami tylko jestem kompletnie przytłoczony tym, że na nic nas nie stać. Carla
Wilhelma nie widziałem od czasu ostatniego spotkania myśliwych na długo przed
ś
więtami Bożego Narodzenia, a przecież planowaliśmy, że będziemy się spotykać co
dwa tygodnie. Zresztą ktoś przynosi kociakowi mleko i ryby, tak jak ojciec Carla
Wilhelma obiecał, ale oni nigdy do nas nie pukają, nigdy nie wejdą się nawet
przywitać. Zobaczyli, jak biednie u nas jest, i nie mają ochoty tu przychodzić.
- Co masz na myśli, mówiąc „oni”? Myślisz, że to Carl Wilhelm przynosi
jedzenie dla Puszka?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Chyba niemożliwe, żeby to był jego ojciec. Myślę raczej, że to jedna ze
służących albo Carl Wilhelm i jego ukochana.
- To on ma ukochaną? Emanuel przytaknął.
- Napisał do mnie list i przysłał go do biura. Opisuje w nim, że spotkał tę
dziewczynę w Kongsvinger. Znalazła sobie pracę telefonistki i mieszka w mieście na
stancji. Spotykają się w największej tajemnicy.
Elise nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie zapytać, chociaż sama siebie za
to nienawidziła:
- Czy one z Signe się znają? Emanuel przytaknął.
- A Carlsenowie nie zdołali jeszcze znaleźć dla Signe posady guwernantki? To
już ponad cztery tygodnie, odkąd przyjechała.
- Mam wrażenie, że oni wcale się nie śpieszą. Karolinę się nudzi, a w nowym
towarzystwie czuje się dobrze. Najwyraźniej panny bardzo się zaprzyjaźniły. Obie
grają na pianinie, teraz ćwiczą różne utwory na cztery ręce, jak słyszałem.
- A co, twoim zdaniem, Karolinę powie, kiedy odkryje, dlaczego Signe
wyjechała z domu?
- Myślę, że Signe nie jest taka głupia.
- Nie wie, że Karolinę była w tobie zakochana.
- Ale wie, że ja jestem żonaty i że Carlsenowie zaczęliby ją traktować zupełnie
inaczej, gdyby odkryli, co zrobiła.
„Co zrobiła?”... To brzmi tak, jakby ona sama odpowiadała za to, co się stało,
pomyślała Elise wzburzona.
Dziecko znowu zaczęło wrzeszczeć, wyglądało na to, że ma bóle brzucha.
Emanuel patrzył na malca zatroskanym wzrokiem.
- Nie mogłabyś porozmawiać z doktorem?
- A jak mam się tam dostać? Nie mogę dziecka wynieść z domu na ten ziąb, a
do lekarza trzeba długo iść.
Emanuel ruszył ku drzwiom.
- Przejdę się trochę. Boli mnie głowa.
Elise nic nie odpowiedziała, wzięła dziecko na ręce i próbowała masować mu
brzuszek. To też nie pomogło. Mimo wszystko najlepiej jest, kiedy matka oprze
dziecko o swoje ramię i masuje mu plecki, zauważyła to już jakiś czas temu.
Słyszała, jak Emanuel zamyka za sobą drzwi. Przez okno widziała, jak
przechodzi przez most, podniósłszy kołnierz płaszcza, z futrzaną czapką głęboko
naciągniętą na uszy. Może zamierza pójść do Carlsenów, żeby się dowiedzieć czegoś
nowego.
Długo nie odchodziła od okna i patrzyła w stronę przędzalni. Teraz one tam
stoją, każda przy swojej maszynie, wszystkie prządki o szarych i zmęczonych
twarzach. Pomocnice biegają, jak tylko mogą, by jak najszybciej dostarczyć nowe
szpule, a koła kręcą się i kręcą, hałas jest ogłuszający, chmury kurzu wypełniają całą
halę, zatykają nosy, dławią w piersiach i powodują łzawienie oczu.
Pośpiesznie odwróciła wzrok od fabryki i zaczęła spoglądać w stronę
wodospadu. Lód metrową warstwą pokrywał rzekę, żółtoszary i brudny, wodne nurty
sprawiły, że zastygał w dziwacznych, powykręcanych formach u stóp wodospadu. W
górze unosił się wodny pył zmieszany z zamarzającą mgłą, która zalegała nad rzeką.
Drzewa po tamtej stronie stały oszronione, przemarznięte wyciągały czarne gałęzie ku
bezlitosnemu niebu i błagały o jak najszybsze nadejście wiosny. Elise zadrżała. Czy to
takie dziwne, że niemowlę wciąż krzyczy?
Odniosła dziecko do kołyski, położyła je tam, nie była w stanie dłużej trzymać
go w ramionach, musiała zacząć się poruszać, by trochę rozgrzać ciało.
Stała przez krótką chwilę i przyglądała się krzyczącemu dziecku. Tak jak to
zauważyła zaraz po porodzie, malec nie był specjalnie urodziwy. Głowę miał za dużą
w stosunku do ciała, uszy odstawały, a włosy pojaśniały i teraz zaczynały się robić
rudawe.
O tej ostatniej sprawie starała się nie myśleć. Nowo narodzone dzieci z czasem
gubią włosy, a potem wyrastają im nowe, powiedziała matka, która nie mogła
zrozumieć, dlaczego Elise tak się niepokoi o kolor włosów. Na krótką beznadziejną
chwilę wyobraziła sobie dziecko za parę lat. Widziała ogniście rude kręcone włosy,
takie jak włosy jego ojca. To, niestety, będzie nieustannie przypominać, co ją
spotkało.
Otuliła malca kołderką i wyszła do kuchni, żeby dołożyć do pieca. Musi
znaleźć sobie jakąś pracę, ale jak tego dokonać?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tego samego popołudnia, kiedy Elise i Emanuel siedzieli przy kuchennym
stole, próbując się rozgrzać filiżanką cieniutkiej kawy z mlekiem i cukrem, na
zewnątrz rozległy się jakieś głosy. Kristian i Peder wrócili już z pracy. Elise patrzyła
na nich z żalem, tacy byli bladzi, chudzi i przemarznięci. Elise nadstawiła uszu.
- Ktoś tu idzie.
Emanuel spojrzał znad gazety.
- A to dziwne. W taki mróz...
Rozległo się pukanie do drzwi i zaraz potem pan i pani Ringstad, opatuleni w
futra, futrzane czapki, w ciepłych butach, weszli do domu. I Emanuel, i Elise zerwali
się z miejsc zaskoczeni.
- Mama i ojciec? Przyjechaliście do miasta przy tej pogodzie?
- Przecież musieliśmy zobaczyć wasze cudo! - ojciec śmiał się głośno. - Mama
nie chciała czekać, aż się ociepli, chociaż ją przekonywałem, że powinniśmy okazać
jeszcze trochę cierpliwości. Wynajęliśmy na dworcu woźnicę. Ma wygodne sanie i
duże okrycie ze skór, ale mieliśmy pecha, bo przed nami pług odśnieżał drogę. Taki
wielki pług zaprzęgnięty w dziewięć koni, możesz sobie wyobrazić, jak to się wlokło.
- Boże drogi, jak tu zimno! - pani Ringstad, drżąc na całym ciele, podeszła
bliżej pieca.
Emanuel chciał jej pomóc zdjąć futro, ale ona przestraszona protestowała.
- Nie mogę tego zdjąć, przecież tutaj straszny ziąb. Będziemy nocować u
Carlsenów, zaraz musimy iść, bo woźnica na nas czeka.
- Chcecie wychodzić tak od razu? - w głosie Emanuela słychać było
rozczarowanie. - Przecież nawet nie zobaczyliście dziecka!
- Przyjedziemy znowu, jak się trochę ociepli - pan Ringstad mówił jowialnym
głosem, miał zdrowe rumieńce na policzkach i w tym wielkim futrze wyglądał jeszcze
potężniej niż zwykle. - Mama nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć to cudo, i
najwyraźniej uważa, że to wy powinniście się wybrać z wizytą do Ringstad.
- Przestań! - pani Ringstad zaprotestowała oburzona. - Przecież to niemożliwe,
ż
eby wozić noworodka w taki mróz. A gdzie on jest? - rozglądała się w napięciu po
kuchni.
- Malec na szczęście śpi. - Emanuel próbował się uśmiechać, ale nie bardzo
mu się to udało. - Ma jakieś problemy z trawieniem i ciągle krzyczy. Elise i ja
rozkoszowaliśmy się chwilą ciszy, kiedy przyjechaliście. Może wypijecie filiżankę
kawy?
Pani Ringstad pokręciła głową.
- Mam nadzieję, że takie przyjemności zostawimy na następny raz.
Moglibyśmy teraz spojrzeć na maleństwo, mimo że śpi?
- Oczywiście. - Elise podeszła do drzwi izby, modląc się w duchu, żeby
dziecko nadal leżało spokojnie.
- Emanuelu, pisałeś, że mama Elise i pan Hvalstad wzięli ślub i wyprowadzili
się do mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - spytała pani Ringstad łagodnie. -
Jak to miło, że możecie teraz mieć dom tylko dla siebie - ciągnęła dalej. - Szczerze
mówiąc, to nie jest za duży dom dla trzyosobowej rodziny.
- Dla pięcioosobowej - wtrącił Emanuel pośpiesznie, kiedy wszyscy wchodzili
do izby.
- Pięcioosobowej? - matka patrzyła na niego przestraszona.
- Peder i Kristian mieszkają z nami. Nie chcieli się przeprowadzić.
- Nie chcieli się przeprowadzić? - twarz matki przybrała surowy wyraz. - To
wy pozwalacie dzieciom decydować, gdzie będą mieszkać?
W tym momencie Elise zauważyła, że kołyska zaczyna się poruszać. Malec
wymachiwał rączkami, pojękiwał chwilę cichym głosem, po czym zaniósł się
gwałtownym krzykiem.
- Jaka szkoda, mały się obudził! - Natychmiast gdy to powiedziała,
spostrzegła, jak dziwnie patrzy na nich pani Ringstad. Ta uważała z pewnością, że to
bardzo dobrze, iż malec się obudził, będzie mogła obejrzeć go dokładnie.
Wszyscy podeszli do kołyski i wpatrywali się w maleńkiego, wrzeszczącego
chłopczyka.
- Biedactwo, on z pewnością marznie - rzekła zatroskana pani Ringstad. - Albo
może nie ma dość jedzenia? - zwróciła się do Elise. - Jesteś pewna, że masz pod
dostatkiem mleka? Pamiętaj, że sama musisz pić dużo mleka i starać się jeść dużo
zdrowego pożywienia.
- Dlaczego on ma taką jakąś dziwną głowę? - zapytał pan Ringstad w
zamyśleniu. - Jesteście pewni, że z nim wszystko w porządku?
Elise zwróciła się w stronę teścia.
- Akuszerka zapewniła nas, że tak. Niektóre dzieci po urodzeniu mają takie
duże głowy. Ale kiedy ciało trochę podrośnie, to wszystko będzie jak trzeba.
Pani Ringstad roześmiała się.
- No cóż, chyba nie mogłabym powiedzieć, że jest śliczny, ale które
noworodki są? Włoski to on ma prawie rude, prawda?
Elise nie miała odwagi spojrzeć na Emanuela, odniosła jednak wrażenie, że
mąż drgnął, słysząc słowa matki.
- Nowo narodzone dzieci mają zwykle inny kolor włosów, niż będą miały
później - pośpieszyła z wyjaśnieniem.
Wyjęła dziecko z kołyski i próbowała je uspokoić, ale bez skutku. Malec
wrzeszczał tak, że buzia zrobiła mu się ogniście czerwona, i wściekle wymachiwał
rączkami.
- Ma bóle brzuszka - próbowała go tłumaczyć Elise. - Czuję, że cały się
napręża.
- I on tak codziennie? - pani Ringstad patrzyła na Elise osłupiała.
- Tak, każdego wieczoru. - Emanuel sprawiał wrażenie przygnębionego. - I po
nocach też. Mimo że Elise sypia z nim w kuchni, to my z trudem możemy spać.
Nawet Peder i Kristian skarżą się, że wciąż są bardzo zmęczeni, a Peder przyniósł w
dzienniczku uwagę, że zasypia na lekcjach.
Pani Ringstad zadrżała.
- No tak, ja już zapomniałam, jak to jest. Pojęcia nie mam, czy teraz
zdołałabym coś takiego wytrzymać, w dodatku dziecko trzeba przewijać i karmić
przez okrągłą dobę.
Pan Ringstad wybuchnął śmiechem.
- Moja kochana Marie, kiedy Emanuel się urodził, to ty miałaś niańkę,
przynosiła ci dziecko w nocy, żebyś je mogła nakarmić, i zabierała, jak tylko się
najadł.
- A mimo wszystko to było bardzo męczące. Za każdym razem, kiedy był
głodny, musiałam się budzić. No tak, ale teraz Betzy i Oscar chyba już na nas czekają.
Poza tym czeka też woźnica.
Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom, a Elise oparła sobie dziecko o ramię, żeby
je uspokoić.
Pan Ringstad zwrócił się do niej.
- Nie będzie ci łatwo wrócić do pracy, dopóki on jest taki kłopotliwy.
- Rozmawialiśmy właśnie o tym dzisiaj przed południem - wtrącił Emanuel. -
Zaproponowałem, żeby Elise zapytała swoje dawne sąsiadki, czy któraś nie zajęłaby
się dzieckiem, kiedy ona pójdzie do fabryki. Mogłaby chodzić do nich w przerwie
obiadowej, żeby go nakarmić.
Ku zdumieniu Elise pan Ringstad przerażony pokręcił głową.
- Jak mogłeś zaproponować coś takiego? Chłopiec musi być karmiony często,
jest przecież jeszcze taki malutki. Jedyna praca, jaką Elise mogłaby wykonywać przy
niemowlęciu, to robić coś w domu. Znaleźć sobie pracę, którą mogłaby się zajmować
tutaj. Tkanie przynosi niewielkie dochody, jak słyszałem, a pranie i prasowanie było-
by dla niej zbyt męczące, skoro pani Lovlien wyprowadziła się i nie może jej
pomagać. No a co na przykład z szyciem na zamówienie? Kiedy miał przyjechać król
i królowa, to podobno w całej Kristianii nie było wolnej krawcowej, wszystkie
musiały szyć suknie na bal w zamku.
- Wy też chyba poszliście oglądać przyjazd królewskiej pary?! - zawołała pani
Ringstad z ożywieniem. - Słyszeliśmy, że odbywały się regularne bójki między tymi,
którzy chcieli zdobyć dobre miejsce widokowe wzdłuż trasy przejazdu królewskiej
pary. A najlepsze miejsca, takie jak okna w Grand Hotelu, sprzedawano po
czarnorynkowych cenach.
- Czy masz maszynę do szycia? - pan Ringstad zdawał się nie słuchać tego, co
mówi żona.
Elise pokręciła głową.
- Nie, niestety.
- A w szkole lubiłaś prace ręczne? Elise patrzyła na niego onieśmielona.
- Pani mówiła, że jestem najlepsza w klasie.
- Hm - bąknął, ruszając ku drzwiom.
Kiedy już miał wychodzić, Elise spostrzegła, że wsunął Emanuelowi coś do
kieszeni.
Emanuel wydał jej się bardzo zamyślony po wizycie rodziców. Zastanawiała
się, co dręczy go bardziej: sprawy ekonomiczne czy to, że ojciec i matka zobaczyli,
jak marnie im się powodzi.
A może to jest coś jeszcze innego - przyszło jej nagle do głowy. Signe w
dalszym ciągu mieszka u Carlsenów i teraz Ringstadowie będą mogli ją poznać...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia, kiedy Elise właśnie karmiła synka, ktoś zapukał do drzwi.
Do karmienia przenosiła się do kuchni, bo tu było cieplej obojgu, chociaż i tak palce u
nóg miała przemarznięte niczym kawałki lodu. Ciągnęło zimnem, i od podłogi, i
przez szpary w drzwiach. Drzwi zresztą były takie dziurawe, że śnieg przedostawał
się przez nie i tworzył na podłodze w kuchni małe zaspy.
- Proszę wejść! - zawołała, zwracając w tamtą stronę zaciekawioną twarz. Kto,
na Boga, ma powód, by przychodzić w odwiedziny w środku roboczego dnia? Nie
może to być pani Thoresen, pani Evertsen ani też pani Berg, żadna z nich nie
odważyłaby się wyjść z domu w taki mróz.
W drzwiach stanął posłaniec, otworzył je tak szeroko, że gwałtowny podmuch
wiatru wpadł do kuchni.
- Mam paczkę dla pani Elise Ringstad. Czy to tu?
- Tak, proszę wejść i zamknąć za sobą. Właśnie karmię mojego malutkiego
synka.
Posłaniec wtaszczył do kuchni ciężki karton i starał się jak najszybciej spełnić
jej polecenie.
- Muszę mieć pokwitowanie.
To pewnie Emanuel kupił mały piecyk na drewno, żeby postawić go na
strychu, pomyślała Elise. Wtedy będą mogli poszukać jakiegoś lokatora. Karton
wydawał się jednak zbyt mały, żeby pomieścić piecyk. Poza tym żeliwny piecyk jest
taki ciężki, że jeden posłaniec nie przyniósłby go tutaj sam, zwłaszcza że nie wygląda
doroślej niż Peder.
Położyła dziecko na kuchennym stole i znalazła ogryzek ołówka.
- Jesteś pewien, że to dla mnie? - popatrzyła przez chwilę z powątpiewaniem
na małego, wychudzonego posłańca, zanim odważyła się potwierdzić własnym
podpisem, że przyjęła paczkę. On zdecydowanie kiwał głową.
Gdy tylko wyszedł, Elise z wielką ciekawością zaczęła rozrywać karton,
zastanawiając się, co też może się tam znajdować, ale naprawdę nie potrafiła niczego
wymyślić. Może Emanuel kupił coś za te pieniądze, które wczoraj ojciec wsunął mu
do kieszeni? Tak, Elise była przekonana, że ojciec przed wyjściem dał synowi pienią-
dze. Że paczka została zaadresowana do niej, to też nic dziwnego, bo przecież tylko
ona sama siedzi w domu przed południem.
Nagle wytrzeszczyła oczy. W kartonie stało coś, co natychmiast rozpoznała
jako futerał maszyny do szycia! Brązowe owalne wieko z uchwytem. To nie może być
prawda! Czyżby Emanuel kupił ją dla Elise za pieniądze, które dostał od ojca? Ale
przecież nie mógł dostać aż tak dużo. A na dodatek bez wiedzy matki. Zachwycona
wpatrywała się w zawartość kartonu, nie miała jednak odwagi wyjąć prezentu. Bała
się, że mimo wszystko może to być pomyłka.
Ostrożnie przesunęła karton z maszyną pod ścianę. Najlepiej niech tam stoi,
dopóki Emanuel nie wróci do domu. I nie powinna się tak cieszyć zawczasu. Bo jeśli
maszyna nie jest jednak przeznaczona dla niej, to przeżyje okropne rozczarowanie.
Malec leżał i wrzeszczał, nie chciał się uspokoić nawet wtedy, kiedy znowu
przystawiła go do piersi. Zimno nie wydawało się już takie straszne. Wzrok Elise
nieustannie kierował się w stronę kartonu pod ścianą i serce wciąż biło jej mocno.
Kiedy malec najadł się już do syta, Elise siedziała jeszcze i wpatrywała się w
ś
piące dziecko. Skóra mu się wygładziła i na buzi pojawiły się rumieńce. Elise
odnosiła wrażenie, że w ciągu ostatnich dni synek bardzo się zmienił, może nareszcie
wyładnieje? Położyła dziecko w kołysce. Teraz, kiedy panuje taki mróz, kołyska stoi
w kuchni przez okrągłą dobę. Potem nalała z garnka gorącej wody do wanienki, żeby
uprać dziecięce ubranka. Przymknęła oczy i rozkoszowała się ciepłem, które od rąk
rozchodziło się po całym ciele. W myślach zaczęła planować, jak zdobywać klientki i
w jaki sposób powinna proponować im usługi krawieckie.
Kiedy wieszała pranie nad kuchnią, usłyszała w końcu na zewnątrz kroki, ale z
rozczarowaniem stwierdziła, że to tylko chłopcy.
Na ich widok stanęła jak wryta. Kurtka Pedera, którą niedawno kupiła, była
podarta, on cały umazany śniegiem i brudny, ze skroni i z nosa ciekła mu krew.
Odłożyła wszystko, co trzymała w rękach, i podbiegła do brata.
- Co się stało?
- Peder wdał się w bójkę. - Kristian sprawiał wrażenie dumnego i
zmartwionego równocześnie. - Chłopaki go zaczepiali, wyzywali od kurzego
móżdżka i głupka, to Peder się wściekł i rzucił się na nich. Wiem, że może nie
powinien tego robić, ale uważam, że był naprawdę dzielny.
Elise milczała. Przyglądała się poobijanej, ale dumnej buzi Pedera,
równocześnie ostrożnie zdejmując z niego kurtkę. Pomyślała, że nigdy nie zdoła
przywrócić jej porządnego wyglądu. Nagle jednak spojrzała na maszynę do szycia.
Jeśli rzeczywiście ta maszyna przeznaczona jest dla niej, to jest to pewnie palec boży.
Będzie mogła jej użyć już dzisiaj.
Przyniosła czystą szmatkę, nalała wody do miseczki i zaczęła przemywać ranę
Pedera. Na szczęście nie była głęboka.
Peder podniósł na nią wzrok.
- Jesteś na mnie zła, Elise? Moja nowa kurtka i w ogóle... Elise pokręciła
głową.
- Widocznie miałeś powody, żeby się rozzłościć. Nie należysz do takich, co to
rzucają się na innych dla zabawy.
- To wina nauczyciela. Powiedział, że muszę codziennie czytać głośno, bo jak
nie, to będzie ze mną niedobrze. Położył przede mną książkę i ze złością zapytał, czy
tak jest dobrze, a ja uznałem, że tak. Kiwnąłem głową i powiedziałem „tak”, a on
wrzasnął, że jestem bezwstydny, i mnie uderzył. Kiedy wychodziliśmy na przerwę,
chłopaki się koło mnie tłoczyli i wykrzykiwali: „Peder kurzy móżdżek!” „Głupek!”,
„Ile palców masz u jednej ręki, kurzy móżdżku? Trzy czy może sześć?” I wtedy
poczułem, że robi mi się czerwono przed oczami, rzuciłem się na nich i zacząłem bić.
- Tłukł, aż trzeszczało! - roześmiał się Kristian z podziwem.
Elise wciąż milczała. Może powinna na niego nakrzyczeć, rozumiała jednak
bardzo dobrze, dlaczego nie był w stanie się opanować. Pytanie tylko, czy od tego
będzie się lepiej uczył.
Znowu na zewnątrz rozległy się kroki, tym razem spokojniejsze i cięższe.
Peder spojrzał przestraszony na Elise.
- Emanuel wraca. Nic mu nie mów, Elise! - patrzył na nią błagalnie.
- Idźcie obaj do izby i zdejmijcie mokre pończochy. Muszę o czymś z
Emanuelem porozmawiać.
Emanuel wszedł do środka, trząsł się z zimna i starannie zamykał za sobą
drzwi.
- Nie przypuszczałem, że tutaj nad rzeką jest o tyle zimniej. - Wstrząsnął nim
dreszcz. - Chyba jednak będziemy musieli więcej palić, Elise.
Elise wolno szła mu na spotkanie, uśmiechała się niemal onieśmielona.
- Czy to ty przysłałeś mi dzisiaj paczkę, Emanuelu? Spojrzał na nią
zaskoczony.
- Ktoś ci przysłał paczkę?
- Tak. Posłaniec przyniósł duży i ciężki karton.
Emanuel zmarszczył czoło i nic nie rozumiejąc, kręcił głową. Elise stała
zakłopotana.
- Przyszedł dzisiaj posłaniec z ciężką paczką dla mnie. Wyraźnie na niej
napisano: „Elise Ringstad, Sandakerveien numer 2”. W kartonie moim zdaniem
znajduje się maszyna do szycia, ale nie odważyłam się jej wyjąć, bo nie jestem pewna,
czy to nie jakaś pomyłka.
Emanuel z niedowierzaniem kręcił głową.
- Niczego takiego nie zamawiałem. Skąd miałbym wziąć pieniądze na
maszynę do szycia?
- Myślałam, że może... Widziałam, że ojciec wsunął ci coś do kieszeni, zanim
wyszedł, i sądziłam...
Spostrzegła, że Emanuel się zarumienił.
- To się zgadza, ojciec wsunął mi do kieszeni parę koron, ale nie aż tyle, żeby
wystarczyło na maszynę do szycia. To naprawdę musi być jakieś nieporozumienie,
Elise. Powinienem pójść do sklepu i porozmawiać z nimi. Dobrze, że do końca tej
paczki nie rozwinęłaś.
Już miał zdjąć płaszcz, ale nagle przystanął i zawołał półgłosem jakby sam do
siebie:
- A może to od ojca? - zwrócił się do Elise. - Gdzie jest ta paczka?
Wskazała głową na karton stojący przy ścianie.
Emanuel podszedł i wyjął z niego ciężki, brązowy, owalny przedmiot. Wieko
zostało ozdobione pięknym znaczkiem ze złoconymi literami, które głosiły: „The
Singer Manufacturing Co.”. Do rączki przywiązany był na sznurku mały kluczyk. Do
tego samego sznurka przymocowano bilecik. Emanuel przeczytał głośno: „Droga
Elise! Mam nadzieję, że zdobędziesz wiele klientek, tak byś mogła pracować w domu
i równocześnie dobrze pielęgnować naszego dziedzica. Pozdrowienia od teścia”.
Emanuel zwrócił się do żony, sprawiał wrażenie zachwyconego.
- Widzisz, to ojciec kupił ci maszynę! Nigdy bym nie pomyślał.
Elise czuła, że robi jej się na zmianę zimno i gorąco. Dostała ten wspaniały
prezent z powodu kłamstwa! Teść miał zamiar jej pomóc w wychowaniu swojego
wnuka, tymczasem on nie ma żadnego wnuka. Jeszcze nie ma. Będzie go miał
dopiero, kiedy Signe urodzi.
Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie powinna tak traktować tej sprawy. Emanuel
ożenił się z nią dlatego, że chciał dać jej dziecku ojca. Oboje ustalili, że zachowają
wszystko w tajemnicy, że postarają się, by ludzie sądzili, iż dziecko rzeczywiście jest
jego. Signe to błąd, coś, co nie powinno się było zdarzyć i teraz nie może mieć z ich
rodziną nic wspólnego. W całym kraju mnóstwo służących ma dzieci ze swoimi
chlebodawcami, zwykle jednak same są sobie winne i same muszą dźwigać swój
wstyd. Często ich los bywa tragiczny, ale tak to już jest. Ojciec nieślubnego dziecka
rzadko czuje się za nie odpowiedzialny. Dlaczego w przypadku Emanuela miałoby
być inaczej?
Nareszcie była w stanie coś powiedzieć.
- Ale... ale czy mogę to przyjąć? Twoja matka z pewnością nic o tym nie wie
i...
- A dlaczego miałaby wiedzieć? To są pieniądze ojca. Skoro postanowił, że
dostaniesz tę maszynę, to możesz ją wziąć z czystym sumieniem.
Postawił ciężką skrzynkę na kuchennym stole, otworzył zamek kluczykiem i
zdjął wieko.
Peder i Kristian weszli cicho do kuchni, stanęli obok nich i wytrzeszczając
oczy, patrzyli na to, co się dzieje. O nieszczęsnej przygodzie Pedera w szkole
najwyraźniej zapomniano.
Elise i chłopcy wydali z siebie przeciągły jęk. Maszyna była najpiękniejszą
rzeczą, jaką kiedykolwiek widzieli. Czarna, błyszcząca i bogato zdobiona czerwonymi
oraz złotymi wzorkami. Również na korpusie maszyny widniał napis „Singer
Manufacturing Co.”, wytłoczony złotymi literami.
Emanuel przesunął rączkę na miejsce i otworzył małą boczną szufladkę, w
której znajdowało się wiele niedużych błyszczących części.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - Elise mówiła szeptem zaskoczona, z
trudem łapała powietrze. - Czy to na pewno dla mnie? Czegoś tak wspaniałego nie
posiadałam przez całe swoje życie.
Twarz Pedera nagle się rozpromieniła.
- No to teraz będziesz mogła pozszywać moją kurtkę, Elise. - W tym samym
momencie oblał się ognistym rumieńcem i zawstydzony skierował wzrok w podłogę.
Na szczęście Emanuel niczego nie zauważył. Elise stwierdziła, że odkąd
urodziła dziecko, mąż stał się wobec chłopców znacznie bardziej surowy i
wymagający. To z pewnością dlatego, że jest zmęczony i nie dosypia.
- Tak, a teraz musicie powiedzieć wszystkim znajomym, że przyjmuję
zamówienia na szycie. - Uśmiechnęła się zadowolona. Życie znowu staje się
radośniejsze.
Zwróciła twarz w stronę Emanuela.
- Jak zdołam podziękować twojemu ojcu? Listu nie mogę do niego napisać, bo
ryzykowałabym, że wpadnie w ręce matki.
- Zatelefonuje do niego z biura.
Elise skinęła głową i zwróciła się tym razem do chłopców.
- Musimy to uczcić. Zrobię na obiad racuszki.
- Racuszki? - zachwycony Peder klaskał w dłonie i podskakiwał z radości.
Wtedy nagle odezwał się Emanuel:
- A coś ty sobie zrobił dzisiaj w czoło, Peder?
- On się poślizgnął, upadł i uderzył głową o kamień - wyjaśnił pośpiesznie
Kristian. - I wcale nie płakał.
- To znakomicie, Peder. - Emanuel kiwał głową z uznaniem. - Chłopcy nie
powinni płakać. Ot co! A teraz biegnijcie po wodę i drewno, żeby Elise jak
najszybciej zabrała się do przygotowywania jedzenia. Szczerze mówiąc, myślałem, że
kiedy wrócę do domu, obiad będzie gotowy.
Elise uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ugotowałam kaszę na wodzie, ale teraz pomyślałam, że powinnam zrobić
coś wyjątkowego, skoro trafił nam się taki szczęśliwy dzień.
W tej samej chwili malec w kołysce zaczął wrzeszczeć. Emanuel westchnął.
- A on znowu swoje!
Elise zwróciła się do Kristiana, który już wychodził.
- Poczekaj, myślę, że ty powinieneś zacząć przygotowywać racuszki, Kristian.
Wody i drewna nanosi Peder. Ja muszę nakarmić dziecko.
Gdy tylko Emanuel zniknął w izbie, żeby się przebrać, powiedziała szeptem:
- Dziękuję ci, Kristian. Uważam, że to znakomicie, że powiedziałeś, iż Peder
poślizgnął się i upadł.
Kristian patrzył na nią zdumiony.
- Nie jesteś zła, że kłamałem?
- Czasami człowiek ma prawo skłamać, to się nazywa „białe kłamstwo”. W
każdym razie można się nim posłużyć, kiedy chce się ratować kogoś innego.
Elise przystawiła maleństwo do piersi i tłumaczyła Kristianowi, jak się robi
ciasto na racuszki.
- Widziałam, jaki Peder był dumny, kiedy go chwaliłeś. Jesteś naprawdę
dobrym starszym bratem, Kristian.
Zauważyła, że chłopiec się zarumienił i uśmiecha skrępowany. Chociaż teraz
częściej się go chwali niż przedtem, to chyba mimo wszystko robię to zbyt rzadko,
pomyślała.
- Peder bardzo się stara, wiesz. Ale on nic na to nie poradzi, że nie jest taki
mądry jak ty. To, że go wspierasz, znaczy dla niego bardzo wiele. - Westchnęła. -
Bardzo się niepokoję, jak on sobie da radę w życiu. Bez szkoły daleko się nie zajdzie.
- Peder nie jest wcale taki głupi, jak myślisz. Jeśli chodzi o matematykę, to jest
zdolniejszy niż większość dzieci w klasie.
- Ale co to pomoże, skoro nie potrafi czytać?
Usłyszeli, że Peder wraca z wodą, więc umilkli. Kiedy malec najadł się i
zasnął, drewno i woda znalazły się w kuchni, Elise zaczęła smażyć racuszki, a wtedy
Peder ukucnął przy kołysce, poruszał nią delikatnie i czule głaskał dziecko po główce.
- On jest taki mięciutki jak Puszek, a kiedy do niego mówię, to leży i widzę, że
mnie słucha.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Bo on cię poznaje po głosie.
- Uważam, że robi się naprawdę słodki. Emanuel opowiadał, że jego matka
uważa, że mały nie jest zbyt ładny, ale on mówi, że to z czasem przejdzie. Myślę, że
to już przeszło.
- Żeby tylko nie miał rudych włosów - wyrwało się Kristianowi.
Elise spojrzała na niego pośpiesznie.
- Dlaczego tak mówisz?
- A ty byś chciała mieć piegi i rude włosy? Jeden chłopak w naszej klasie ma i
wszyscy się z niego wyśmiewają.
- Czy jeden z was mógłby wstąpić do matki Larsine, jak pójdziecie do pracy?
Nie widziałam małej od wielu dni.
- Ona jest chora. Jej siostra też. Smarkacz powiedział, że mają suchoty - odparł
Kristian.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Nie chciałem, żebyś się denerwowała, skoro ona przychodziła do nas
codziennie.
Elise nie odpowiedziała. Czuła, jakby w żołądku miała kamień. Jeśli naprawdę
Larsine ma suchoty... Głęboko wciągnęła powietrze. No ale przecież mama też miała,
a nikt z rodzeństwa się nie zaraził. Może mają w sobie coś, co sprawia, że zaraza ich
nie może dopaść, próbowała uspokajać samą siebie, ale to nie pomagało. Co z maleń-
stwem? Zrobiło jej się zimno ze strachu.
Emanuel wrócił do kuchni.
- O, jak smakowicie pachnie. - Uśmiechnął się, sprawiał wrażenie bardziej
zadowolonego, niż był, kiedy wrócił z biura. - Czy już niedługo będziemy jeść?
Odstawił maszynę do szycia do kąta przy piecu i usiadł przy stole, a Elise
pośpiesznie zaczęła nakrywać.
- Zapytam w biurze, czy ktoś nie potrzebuje krawcowej - zaproponował.
Elise spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Mogłabym zaczynać dosłownie w każdej chwili. Nauczyłam się szyć na
maszynie w czasie, kiedy pani Evertsen zajmowała się krawiectwem, ale potem
zachorowała na reumatyzm i musiała sprzedać maszynę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nazajutrz Emanuel przyszedł do domu, kiedy przerwa obiadowa właściwie
dobiegała już końca. Pod pachą trzymał jakąś paczkę zawiniętą w szary papier.
- Przyniosłem ci pracę!
- Już? - Elise uśmiechnęła się zadowolona. Tak się złożyło, że mały synek
spokojnie spał, ona zdążyła zrobić pranie, obrać ziemniaki na obiad i zaszyć rozdartą
kurtkę Pedera. Na szczęście nieoczekiwanie się ociepliło, tak że chłopiec mógł pójść
do szkoły w samym swetrze. Próbowała zaszyć rozdarcie wczoraj wieczorem, ale
lampa naftowa daje za mało światła, by coś widzieć. Kiedy nadejdzie wiosna i dłuższe
dni, wszystko stanie się łatwiejsze, pocieszała się w duchu.
Teraz ożywiona podbiegła do męża, żeby obejrzeć materiał.
- Co trzeba z tego uszyć?
- Na początek masz uszyć nowe fartuchy dla pokojówek, a potem musisz iść
do nich do domu i wziąć miarę na nową suknię.
Elise zaczynała się denerwować.
- Mam nadzieję, że zamawiający wiedzą, że jestem początkująca.
- Tak, powiedziałem im o tym.
- I to chyba nie jest żona któregoś z dyrektorów? Emanuel roześmiał się.
- Czy ci nie mówiłem, że najpierw chciałbym zapytać u Carlsenów? Będzie ci
łatwiej, jeśli na początek będziesz szyć dla kogoś znajomego.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, czuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że będę musiała pójść do Carlsenów, żeby wziąć miarę?
Emanuel zmarszczył czoło.
- Czy to nie ty chciałaś być krawcową po to, by pracować w domu? Nie mogę
polecać cię ludziom, których nie znam, dopóki nie będziesz pewna, co potrafisz.
- A dla kogo mam szyć? Dla pani Carlsen czy dla Karolinę?
- Jeszcze tego nie wiem. - Patrzył w bok, najwyraźniej czuł się nieszczególnie.
- Przychodzisz właśnie od nich? - nie mogła się opanować, musiała wiedzieć,
co się stało.
- Tak, i jadłem u nich obiad, skoro i tak miałem iść po ten materiał.
- Signe też była w domu? - serce Elise zaczęło bić mocniej. Emanuel
westchnął zirytowany.
- Oczywiście, że była. Myślisz, że miałem poprosić, żeby zniknęła?
Uzgodniliśmy przecież, że będziemy zachowywać się tak, jakby się nic nie stało,
prawda?
- To znaczy, że ona nie będzie guwernantką? - Elise sama zauważyła, że mówi
piskliwym głosem. - Co jej rodzice na to, że zamieszkała u obcej rodziny? I nie
sądzisz, że jest dosyć niefrasobliwa? Żeby narzucać się innym ludziom w ten sposób...
Widziała, że Emanuel stara się nad sobą panować.
- Opamiętaj się, Elise. - Mówił bardzo ostrym głosem. - Mieliśmy ryzykować,
ż
e zostanie tu u nas? Carlsenowie uwolnili nas od bardzo nieprzyjemnego problemu.
To z ich strony niezwykle uprzejme, że pozwalają jej tam mieszkać. I nie ulega
wątpliwości, że Signe jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Jej też nie byłoby
przyjemnie, gdyby musiała mieszkać tutaj.
Elise nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Chcesz powiedzieć, że ty byś jej pozwolił tutaj mieszkać? Razem ze mną?
Ż
ebym patrzyła na jej powiększający się brzuch, który by mi przypominał o tym, co
zrobiłeś?
Znowu westchnął z irytacją.
- Byłem pewien, że już skończyliśmy z roztrząsaniem, co by było, gdyby.
Oczywiście, że nie może u nich mieszkać aż do porodu. Nie będzie mogła tam
mieszkać, kiedy ciąża stanie się wyraźnie widoczna. Przypuszczalnie teraz jest w
trzecim miesiącu, więc nikt jeszcze niczego się nie domyśla. Ale podobnie jak ja nie
chciałaby ujawniać, do czego między nami doszło.
Jest w trzecim miesiącu... Elise już przedtem liczyła na palcach i zastanawiała
się, jak bardzo ciąża Signe jest zaawansowana. Trzeci miesiąc oznacza, że dziecko
zostało poczęte tuż przed wyjazdem Emanuela z Kongsvinger, to znaczy gdzieś w
październiku, ale przecież zaraz po przyjeździe do obozu nad granicą Emanuel pisał o
córce bogatych gospodarzy z okolicy, którą bardzo polubił i która tak pięknie śpiewa.
- Nie będę w stanie do nich pójść, Emanuelu. Chyba potrafisz zrozumieć.
Posłał jej wściekłe spojrzenie.
- Czy nie możesz dobra własnego dziecka stawiać ponad swoje urażone
uczucia? Jeśli nie znajdziesz szycia, to co będziesz robić?
- Może zdobędę jakieś zamówienia od innych ludzi.
- Myślisz, że robotnicy mieszkający nad rzeką Aker mogą sobie pozwalać na
krawcową?
- Obejdę wszystkie lepsze domy, będę dzwonić do drzwi i pytać, czy nie mają
może jakichś przeróbek.
- I naprawdę wierzysz, że ktoś wpuści do domu obcą robotnicę?
W końcu Elise musiała uznać, że Emanuel ma rację.
- No cóż, trzeba będzie się przełamać. Ile tych fartuchów mam uszyć?
- Materiału wystarczy tylko na trzy, tak powiedziała pani Carlsen. Ona by
chciała, żebyś przyszła do nich w najbliższych dniach.
Pocałował ją w policzek.
- Nie powinnaś być przesadnie dumna, Elise. Bo to najbardziej utrudni ci
ż
ycie. Teraz, kiedy masz piękną, nowiutką maszynę do szycia i dostałaś też pierwsze
zamówienie... A zresztą dzwoniłem do ojca i powiedziałem, że jesteś zachwycona
prezentem i bardzo uradowana. Odparł, że to rozgrzewa jego serce. Coś mi się zdaje,
ż
e naprawdę zaczyna cię lubić. Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Ale teraz powinieneś wracać do fabryki, Emanuelu. Przerwa obiadowa się
skończyła.
Stała przy oknie i patrzyła w ślad za odchodzącym mężem, a łzy płynęły jej z
oczu. Dlaczego on nic nie rozumie?
Co by powiedział na jej miejscu, on, który nie może nawet słuchać, że kiedyś,
rok temu, rozmawiała z Johanem?
Zobaczyła kilka młodych robotnic, biegnących przez most, żeby zdążyć do
fabryki, zanim będzie za późno. Może były w domu, żeby nakarmić najmłodsze dzieci
albo dać jeść tym, które raczkują, i wszystkim pozostawionym na łasce losu w domu.
Może Elise też powinna przestać myśleć o szyciu i robić coś innego. Może
powinna zachować się tak, jak pewna stara kobieta, o której słyszała w dzieciństwie.
Ta kobieta miała na imię Kaja albo Kajsa, czy jakoś tak. Ludzie mówili, że obdarzona
była wielkim sercem i zajmowała się mnóstwem małych dzieci robotnic z fabryk
Hjula i Graaha, podczas kiedy matki były w fabryce. Podobno w jej domu dziecinne
łóżeczka stały jedno przy drugim. Kobieta uprawiała warzywa i owoce, gromadziła je
jesienią w piwnicy, a zimą sprzedawała. Skąd poza tym brała pieniądze, nie wiadomo.
Elise odeszła od okna, wzięła biały bawełniany materiał i rozłożyła go na
kuchennym stole, potem zaczęła mierzyć i zaznaczać wzór według swojego
najlepszego fartucha. W paczce znalazła też szpulkę białych nici. Pani Carlsen
rzeczywiście pomyślała o wszystkim.
Przez resztę dnia Elise walczyła ze sprzecznymi uczuciami. Cieszyła się, że
może szyć, i to na własnej maszynie, cieszyła się też, kiedy stwierdziła, że potrafi to
robić, ale z drugiej strony nie mogła uwolnić się od bolesnych uczuć, jakie wzbudziła
w niej rozmowa z Emanuelem.
Kiedy chłopcy wpadli z hałasem, wróciwszy ze szkoły, powiedziała im, że
mają zjeść kaszę na stojąco przy kuchni, bo ona nie może sprzątnąć szycia, dopóki
jest jeszcze choć trochę dziennego światła.
Peder był tego dnia pogodniejszy, najwyraźniej w szkole nikt mu nie dokuczał.
Może pomogło to, że postawił się wczoraj chłopakom, może nabrali dla niego
szacunku, myślała Elise.
Zanim chłopcy wybiegli do popołudniowej pracy, Peder zawołał przez ramię:
- Umiem już zagrać cały Widok starych gór na moim flecie, Elise! Kiedy
zrobimy sobie z Evertem przerwę, to mu zagram.
Elise uśmiechnęła się.
- Uważaj tylko, żeby cię majster nie usłyszał, bo mógłbyś utracić tę swoją
popołudniową pracę.
Peder przystanął, jakby coś mu się przypomniało, sprawiał wrażenie, że nie
słyszał, co Elise powiedziała.
- Czy myślisz, że skrzat wie, że gram na flecie, który mi dał?
- Z pewnością wie. Może nawet siedzi w jakimś ciemnym kącie i rozkoszuje
się muzyką. Pewnie jest dumny i zadowolony, że ci go dał.
Peder uśmiechnął się.
Nazajutrz fartuchy były gotowe i Elise poprosiła Emanuela, żeby w czasie
przerwy obiadowej przyszedł do domu popilnować dziecka, to ona pójdzie na
wzgórze Aker. Kusiło ją, żeby wymusić na mężu, by to on odniósł robotę, ale w
uszach wciąż jej brzmiały jego słowa: „Powinnaś dobro własnego dziecka stawiać
ponad swoje urażone uczucia”.
Chciała mu pokazać, że niczym się nie przejmuje. Że nie jest zazdrosna. W
każdym razie nie tak bardzo jak on.
Zaciskając z uporem zęby, owinęła się szczelnie robioną na drutach chustką,
na głowę włożyła czepek, a paczkę z gotowymi fartuchami wsunęła pod pachę.
- Gdyby się obudził, to spróbuj go uspokoić kołysaniem. Jeśli to nie pomoże,
możesz go wziąć na ręce i oprzeć sobie na ramieniu - instruowała męża przed
wyjściem. Emanuel po raz pierwszy miał zostać z dzieckiem sam i sprawiał wrażenie
dość bezradnego, kiedy się do tego przygotował.
Wkrótce trzeba będzie wybrać dziecku jakieś imię. Słyszała o ludziach, którzy
przez całe życie zachowali zdrobnienie, nadane im we wczesnym dzieciństwie, czego
potem nikt nie był w stanie zmienić. Ktoś w dojrzałym wieku nazywany bywa Złotko,
inny jest Mały, a jeszcze inny starszy mężczyzna nadal bywa Braciszkiem. Emanuel
przypuszczał, że jego rodzice będą się domagać, by chłopcu dano na imię Hugo, po
dziadku. To z pewnością najrozsądniejsze, by ich udobruchać, powiedział, choć w
Elise wszystko się na myśl o tym burzyło. Czuła, że jedno kłamstwo pociąga drugie i
w końcu wszyscy zadławią się własnymi oszustwami.
Wolałaby, żeby dziecko dostało imię po jej ojcu, mianowicie Mathias, ale
Emanuel, słysząc tę propozycję, zaciskał zęby. Elise miała wrażenie, że słyszy jego
myśli: ochrzcić dziecko po jakimś pijaku, który się utopił, a w dodatku był synem
Cygana. Gdyby ojciec Elise poszedł w ślady swojego ojca i żył tak jak inni wędrowni
Cyganie, to teraz z pewnością siedziałby skuty w Akershus. Czasami Elise ogarniał
strach, że policja może nieoczekiwanie stanąć w ich progu, gdy odkryje, że rodzina
ma cygańskie korzenie.
Nie, powinna się podporządkować i dać dziecku na imię Hugo. Bo kiedy się
bliżej zastanowić, to jest to bardzo ładny gest ze strony Emanuela. To dowód, że
traktuje chłopca jak własnego syna. Jak wnuka swojego ojca.
Chodnik był pokryty lodem, śliski. Znowu zrobiło się bardzo zimno, śnieg
zamarzł. Było jednak pogodnie i słonecznie, każdego dnia słońce zachodziło później,
już teraz Elise zauważała, że dni są o wiele dłuższe niż zaraz po Nowym Roku.
Nie zdążyła jeszcze obejrzeć mieszkania matki i Hvalstada, ale Peder i
Kristian już tam byli i nachwalić się nie mogli, jakie wszystko w tym domu jest
piękne. Hvalstad miał ładne meble, które oddał do jakiegoś magazynu, kiedy mieszkał
na strychu w domu majstra, ale teraz ustawił je w nowym mieszkaniu. Peder z przeję-
ciem opowiadał, że na ścianie wisi wielki obraz, przedstawia on statek walczący z
ogromnymi falami, które niewątpliwie go zaleją, nim sztorm się uciszy. Kiedy jednak
Elise zapytała, jak wyglądają te meble, żaden z chłopców nie potrafił jej wytłumaczyć.
Jedyne, co Peder zauważył oprócz statku miotanego sztormem, to ścienny zegar, który
głośno tykał i miał „okrągłą błyszczącą rzecz, która kiwa się z boku na bok”, jak to
określił.
Nareszcie matka ma dobrze, zresztą zasłużyła sobie na to. Nie wszyscy
robotnicy mieszkający wzdłuż rzeki Aker potrafią wyjść z nędzy i żyć w lepszych
warunkach.
Teraz Elise zbliżała się do domu majstra Paulsena. Po drugiej stronie ulicy
mieszkał Braciszek. Bardzo pragnęła zobaczyć to dziecko choćby z daleka, zarazem
jednak obawiała się tego. Dziwne byłoby zobaczyć siostrzeńca po tak długim czasie, a
z drugiej strony chciałaby stwierdzić, do kogo malec jest podobny. Ale to z pewnością
sprawiłoby jej również ból. Hilda nie powinna była oddawać dziecka.
Wzrok przesunął się w stronę okien pana Paulsena. Hilda nie pokazała się w
domu od ślubu matki, a minęło już przecież osiemnaście dni. Nie przyszła nawet
wtedy, kiedy Peder pobiegł na wzgórze Aker na drugi dzień po porodzie siostry, żeby
powiedzieć, że Elise właśnie urodziła. Wymówiła się, że ma dużo pracy i siedzi po
nocach.
Czyżby siostra była zazdrosna? Dlatego że Elise jest mężatką, ma opiekuna i
mieszka we własnym domu niezależnie od tego, że to tylko mały kurnik, jak to
powiedział stary Ringstad?
To nieprawdopodobne. Dręczy ją raczej to, że nie wie, co zrobi w dniu, kiedy
Paulsen wyrzuci ją za drzwi, skoro nie będzie chciała oddać drugiego dziecka.
Zamierza oczywiście czekać aż do porodu, można jednak przypuszczać, że Paulsen
zechce mieć pewność i zacznie ją zmuszać, żeby zawczasu podpisała papiery. Elise
przystanęła i spoglądała po kolei w okna. Nagle zauważyła, że w jednym ktoś się
pokazał, po chwili okno zostało otwarte.
- Halo, Elise! Gratuluję.
- Dziękuję bardzo! - zawołała w odpowiedzi. - Może jednak przyszłabyś do
domu?
- A gdzie jest ten dom?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast je znowu
zamknęła.
- Czy nie pamiętasz, co oznajmił Emanuel? Powiedział, że byłoby najlepiej,
gdybym wróciła do swojego domu!
- Nie powinnaś się tym tak przejmować, Hilda. Powiedział tak dlatego, że
był... że był przerażony.
Gdzieś za Hildą rozległ się męski głos i w następnej chwili Elise stwierdziła,
ż
e siostra pośpiesznie zamyka okno.
Poszła dalej do domu Carlsenów. Biedna Hilda. Nie wie, gdzie jest jej dom,
nie ma żadnego opiekuna i nawet nie wie, z czego będzie żyć ani gdzie się podzieje,
kiedy dziecko przyjdzie na świat. Serce Elise biło mocniej, kiedy otworzyła ogrodową
furtkę i weszła.
- Boże drogi, spraw, żeby Signe tam nie było - szeptała. Minęła główne
wejście i skierowała się do drzwi kuchennych.
„Posłańcy i żebracy proszeni są do kuchennych drzwi”, przeczytała na
tabliczce. Uznała, że ona sama może być potraktowana jako posłaniec.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać, i ukazała się pokojówka w
oślepiająco białym, nakrochmalonym fartuszku. Elise wodziła wzrokiem po tym
fartuchu. Fartuchy, które uszyła, nie były aż tak dopracowane i piękne. Poczuła, że
odwaga ją opuszcza.
- Przyszłam do pani Betzy Carlsen. Mam coś dla niej szyć.
- Pani nie ma w domu, ale myślę, że szycie zamawiała panienka Karolinę.
Proszę za mną, pokażę pani drogę.
Elise stwierdziła, że kolana się pod nią uginają, kiedy wchodziła za służącą po
stromych kuchennych schodach.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Minęły kuchnię, szły dalej korytarzem, w końcu zapukały do salonu. W chwilę
później służąca uchyliła lekko drzwi i wsunęła głowę do środka.
- Przyszła krawcowa, panno Karolinę.
- To ją wprowadź - Elise usłyszała odpowiedź Karolinę. Rozpoznawała ten
jasny, dziecinny głos córki Carlsenów i przypomniała sobie dzień, w którym po raz
pierwszy znalazła się w tym domu. Wróciła właśnie od matki z sanatorium w Grefsen,
obie myślały, że to Emanuel zapłacił za jej leczenie. Elise obiecała matce, że go
odnajdzie, żeby mu podziękować, przyszła do tego domu i służąca wskazała jej małe
mieszkanko na strychu. Wkrótce potem rozległo się pukanie do drzwi i w progu
stanęła Karolinę, miała na sobie jasną, długą sukienkę z koronkami, przyszła zaprosić
Emanuela na obiad. Już wtedy Elise domyśliła się, że Karolinę jest w Emanuelu
zakochana, a potem, kiedy dowiedziała się, że on zamierza poślubić Elise, wpadła we
wściekłość. Jak to możliwe, że córka Carlsenów i Signe tak się dogadują? Czyżby
obie umiały ukrywać swoje uczucia do Emanuela?
W chwilę później Elise weszła do salonu i zobaczyła je obie siedzące na
obitych pluszem fotelach, każda ze szklanką w ręce. Na stoliku przed nimi stała patera
z ciastem. Karolinę nie podniosła się.
- A oto nasza krawcowa! - zawołała anielsko słodkim głosem. - No patrzcie, a
ja bym nie przypuszczała, że żona Emanuela zajmuje się krawiectwem! Przyniosłaś
fartuchy dla służących?
Elise przełknęła upokarzające słowa, podeszła i wyjęła z torby trzy białe
fartuchy.
Karolinę lustrowała je starannie.
- No, muszę powiedzieć, że nie najgorzej. A potrafiłabyś uszyć suknię dla
mnie, jak myślisz? - Przyglądała się Elise niewinnym wzrokiem, ona jednak
wyczuwała kryjącą się w tym wzroku wrogość. Na Signe nie odważyła się nawet
spojrzeć w obawie, że nie zdoła ukryć niechęci, którą w sobie nosi.
- Jestem tego pewna, panno Carlsen - odpowiedziała takim samym słodkim
głosem. - Muszę tylko mieć wymiary i materiał, mogłabym zaczynać już dzisiaj.
- Skąd ty masz na to czas? Przecież dopiero co urodziłaś dziecko?
Elise domyślała się, ile kosztuje Karolinę mówienie o dziecku, była jednak
wychowana tak, by ukrywać uczucia i nie dawać poznać, co akurat myśli.
- To prawda, ale chłopiec jest zdrowy, silny i spokojny. Mogę szyć, kiedy śpi.
- Nie wybraliście jeszcze dla niego imienia? Mam wrażenie, że państwo
Ringstadowie nie wspominali nic o chrzcie, kiedy nas ostatnio odwiedzili.
- Jest jeszcze za wcześnie, żeby wynosić dziecko z domu. Za duży mróz.
- No tak, zwłaszcza dla was, skoro nie macie konia ani powozu. Ale przecież
możecie wynająć woźnicę.
- I z pewnością tak zrobimy, chcemy jednak poczekać, aż mały będzie miał ze
dwa miesiące.
- No a co z imieniem?
- Będzie miał na imię Hugo, po swoim dziadku. No i oczywiście jakieś drugie.
- Pani Ringstad mówiła, że on nie jest podobny do nikogo z was. Powiedziała,
ż
e gdybyś rodziła w szpitalu, toby się obawiała, czy dziecko nie zostało zamienione. -
Karolinę roześmiała się, jakby powiedziała coś zabawnego, Elise też zmusiła się do
bladego uśmiechu.
Nareszcie Karolinę wstała z fotela.
- A wy już się chyba witałyście, prawda? - uśmiechnęła się do Signe z jakimś
bardzo dziwnym wyrazem oczu.
Signe odpowiedziała uśmiechem.
- Tak, poznałyśmy się w Wigilię, kiedy zapłakana i zrozpaczona przyjechałam
do miasta po tym, co się stało w domu. Gdybym nie wiedziała, gdzie Emanuel
mieszka, to chodziłabym po ulicach przez całą noc.
„Po tym, co się stało w domu”... Elise zastanawiała się, jakie to kłamstwo
przedstawiła Signe rodzinie Carlsenów. Karolinę odwróciła się do Elise plecami.
- Możesz zacząć rozpinać moją suknię. Jeśli masz brać miarę, to chyba
powinnam się rozebrać.
Elise była zakłopotana. Nie spodziewała się, że będzie musiała brać miarę już
dzisiaj. Karolinę musi chyba najpierw kupić materiał. ..
- Zaczynaj! Suknia jest tak mocno zasznurowana, że i ona, i gorset piją mnie w
brzuch.
- Tylko że ja nie mam ze sobą centymetra.
- Krawcowa bez centymetra? - Karolinę roześmiała się. - Signe, mogłabyś
odnaleźć którąś ze służących i zapytać, czy nie mają przypadkiem centymetra
krawieckiego?
Signe wstała niechętnie i poszła ku drzwiom.
Elise nie mogła się powstrzymać, żeby na nią nie popatrzeć. Dziewczyna miała
duży biust, poza tym jednak trudno by było zauważyć, że jest w ciąży. W niczym
właściwie nie przypominała tamtej młodej dziewczyny, która siedziała blada i
zagubiona przy kuchennym stole Elise. Wprawdzie Elise pomyślała, że Signe ma
ś
liczny uśmiech, pełne usta i duże niebieskie oczy, włosy zaś kręcą się ładnie na
skroniach, ale wtedy nie była tak dobrze ubrana jak dzisiaj i wydawała jej się o wiele
szczuplejsza. Być może pożyczyła ubrania od Karolinę, poza tym jadała w ostatnich
tygodniach codziennie do syta, tak że zdążyła się już zaokrąglić.
Elise pośpiesznie cofnęła wzrok, poczuła gwałtowną zazdrość w sercu.
Nie trwało długo, a przybiegła służąca z centymetrem. Tymczasem Elise
zdążyła porozpinać suknię Karolinę, ta jednak chciała, żeby rozpiąć też gorset, bo
zjadła za dużo w ciągu dnia i teraz boli ją brzuch.
- Ale będzie pani miała na sobie gorset, gdy będę brała miarę?
- Tak, ale nie aż tak ściśnięty.
Elise zrobiła, co jej polecono, czuła jednak, że narasta w niej niechęć i złość.
Ta cała Signe siedzi tu sobie jak serdecznie witany gość, objada się codziennie
ciastkami i innymi pysznościami, miło spędza czas razem z córką gospodarzy, jakby
znały się przez całe życie. Co ona zamierza zrobić w dniu, w którym nie da się już
dłużej ukryć tajemnicy? Wymyśli jakąś wyciskającą łzy opowieść o mężczyźnie,
którego kochała, a którego rodzice nie pozwolili jej poślubić? Karolinę z pewnością
będzie jej strasznie współczuć. Carlsenowie także, są przecież bardzo zadowoleni z
tego, że Karolinę nareszcie ma w domu przyjaciółkę. Może nawet zaproponują jej,
ż
eby została. Może będą tak gościnni, że zajmą się i Signe, i dzieckiem. W takim
razie Emanuel mógłby ich od czasu do czasu odwiedzać i oglądać swojego syna czy
córeczkę, a nikt by nie znał prawdy.
Na myśl o tym zrobiło jej się niedobrze.
Czuła mdłości, patrząc na pulchne ciało Karolinę. Powinna zazdrościć osobie,
która codziennie może się najadać do syta, odczuwała jednak tylko obrzydzenie.
Podobno mężczyźni lubią, kiedy mają co wziąć w rękę. Emanuel uważa z pewnością,
ż
e i Karolinę, i Signe są znacznie bardziej pociągające niż ona.
Nareszcie skończyła.
- No to zdjęłam miarę, panno Carlsen. Czy kupiła już pani materiał i wybrała
fason?
Karolinę pokręciła głową. - Jak tylko mama wróci do domu, to wszystkie trzy
wybierzemy się do miasta. Signe też musi sobie kupić coś nowego. Wtedy z
pewnością znajdziemy materiał, który mi się spodoba. Emanuel ma zwyczaj zaglądać
do nas od czasu do czasu, to przyniesie pani materiał i poinformuje o fasonie.
Elise skinęła głową i ruszyła ku drzwiom.
„Emanuel ma zwyczaj zaglądać do nas od czasu do czasu”... To brzmi tak,
jakby przychodził tutaj ciągle, ale w domu o niczym takim nie wspomina. Ciekawe,
czy odwiedza ich, żeby spotykać Signe, czy też chce pooddychać trochę atmosferą
zamożnego domu?
Kiedyś powiedział, że jadł u Carlsenów kolację, może robi to ciągle? Elise
sama się dziwiła, jak rzadko bywa głodny.
Wzburzona głęboko wciągnęła powietrze. Teraz znowu zaczynasz,
powiedziała do siebie ze złością. Wiedziała, że Emanuel wychował się w zupełnie
innych warunkach niż te, w jakich teraz żyje, i że u Carlsenów jest mile witanym
gościem, będzie więc musiała znosić fakt, że utrzymuje z nimi kontakty. I nic
dziwnego, że o swoich wizytach w ich domu jej nie mówi, bo Elise robi się
naburmuszona, gdy tylko o nich wspomni.
Kiedy mijała dom majstra Paulsena, nagle zobaczyła, że z kuchennych drzwi
wybiega jakaś dziewczyna. Elise rozpromieniła się z radości. To Hilda.
- Widziałam, jak szłaś, Elise. Paulsen odpoczywa po obiedzie, więc mogłam
się wymknąć z domu. - Była zdyszana i zbyt cienko ubrana jak na taki ziąb. - Nie
chciałam być nieprzyjemna - mówiła, dzwoniąc zębami. - Ale chyba rozumiesz,
dlaczego zwlekałam z przyjściem do ciebie. Jestem taka oburzona w twoim imieniu.
Elise skinęła głową.
- Rozumiem to. Sama też jestem oburzona, ale nic nie mogę na to poradzić.
Poza tym myślę, że każdy może popełnić w życiu błąd. Nikt nie jest nieskazitelny.
- Widziałam, że ona nadal mieszka u Carlsenów. Wygląda to tak, jakby ją
adoptowali, jakby była ich drugą córką. A co z tą jej pracą guwernantki?
Elise pokręciła głową.
- Wygląda, że nic z tego nie będzie.
- A gdzie ty byłaś?
- U Carlsenów.
Hilda wytrzeszczyła oczy.
- U Carlsenów? Teraz, kiedy Signe tam mieszka?
- Dostałam od teścia maszynę do szycia i mam zamiar zarabiać jako
krawcowa. Carlsenowie dali mi pierwsze zamówienie.
Hilda przewracała oczami ze zdumienia.
- I ty tego chcesz?
- Gdzieś muszę zacząć, a nie dostanę zamówień od obcych, jeśli nikt mnie nie
poleci.
- A komu masz najpierw szyć? Pani Carlsen?
- Nie, jej córce.
- I Signe też tam była?
- Siedziały obie z Karolinę i jadły ciastka.
Hilda wciąż kręciła głową wyraźnie wzburzona. - Że też ty się na to godzisz!
Gdybym była na twoim miejscu, to sprzedałabym tę maszynę i znalazła sobie pracę
gdzie indziej.
- W którejś z fabryk, chciałaś powiedzieć? A co bym zrobiła z dzieckiem?
- Zabierałabyś je ze sobą, rzecz jasna.
- Valborg powiedziała mi, że nadzorca nie chce już widzieć dzieci na
korytarzu.
Hilda patrzyła na nią przestraszona, najwyraźniej jeszcze o tym nie słyszała.
- Nie można już zabierać ze sobą dzieci? Boże drogi, to co ja zrobię?
Elise obrzuciła uważnym spojrzeniem sylwetkę siostry, zauważyła, że lada
moment jej stan zacznie być widoczny.
- Masz zamiar czekać z wyjaśnieniami dla majstra aż do porodu?
Hilda skinęła głową.
- Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że chciałabym zostać wyrzucona za drzwi
wcześniej, niż to konieczne?
- Ale jesteś całkiem pewna, że on zaplanował oddać również to dziecko
swojemu kuzynowi?
Hilda potwierdziła skinieniem głowy.
- Podsłuchiwałam pod drzwiami i słyszałam, co mówili.
- Jesteś bardzo dzielna, Hilda. Podziwiam cię, że podjęłaś taką decyzję. Będzie
ci bardzo ciężko, może bardziej, niż myślisz, ale jesteś silna. Nie wątpię, że dasz
sobie radę.
Hilda dzwoniła zębami z zimna.
- A jak ci poszedł poród, jaki jest twój synek?
- Wszystko skończyło się dobrze, jest zdrowy i niczego mu nie brakuje, tylko
strasznie krzyczy. No i chyba nie jest za bardzo urodziwy, jak to zauważyła moja
teściowa, ale Peder uważa, że mały jest słodki... Ja zresztą też tak myślę. -
Uśmiechnęła się, a potem mówiła z powagą: - Boję się tylko, czy nie będzie podobny
do... - Nic więcej nie powiedziała, zagryzła tylko mocno dolną wargę.
- Nie myśl o tym, Elise. Dzieci szybko się zmieniają. Braciszek robi się coraz
ładniejszy. - Odwróciła się gwałtownie i biegiem ruszyła w stronę domu, Elise nie
była pewna, czy robi to tylko dlatego, że strasznie zmarzła.
- Nie myśl, że nie będziesz mile widziana w domu majstra! - zawołała za
siostrą. - Peder i Kristian wciąż o ciebie pytają, to samo Emanuel.
Ostatnie zapewnienie było kłamstwem, ale miała nadzieję, że ono pomoże.
Hilda nie odpowiedziała, Elise jednak odniosła wrażenie, że te słowa dobrze siostrze
zrobiły.
W napięciu biegła przez Beierbrua, zastanawiała się, jak Emanuel poradził
sobie z małym. Z Hugo, poprawiła się. Teraz, kiedy oznajmiła Karolinę, jak chłopiec
będzie miał na imię, powinna się tego trzymać.
Zdyszana otworzyła drzwi, wiedziała, że Emanuel już dawno powinien był
wrócić do biura.
Tymczasem jej mąż stał pośrodku izby z dzieckiem w ramionach. Odwrócił
się do niej i zawołał z ożywieniem:
- On się uśmiechnął!
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Uśmiechnął się? Już? - Podeszła szybko do męża, domyślała się, co widział.
Ona też już dawniej dostrzegała na twarzy maleństwa dziwny grymas, który
zdecydowanie przypominał uśmiech, ale niemowlęta nie uśmiechają się, dopóki nie
skończą pięciu lub sześciu tygodni, tak jej powiedziała matka.
- No popatrz, to ty widziałeś jego pierwszy uśmiech, Emanuelu! Bardzo się z
tego cieszę, zwłaszcza że rzadko go widujesz. Powiedziałam Karolinę, że damy mu na
imię Hugo. I jeszcze jakieś drugie, oczywiście.
Emanuel patrzył na nią zaskoczony.
- To ty z nią rozmawiałaś? Przytaknęła.
- Mam uszyć jej suknię, musi tylko najpierw kupić materiał. Wzięłam już
miarę, a ona powiedziała, że któregoś dnia przyśle materiał przez ciebie. - Zauważyła,
ż
e Emanuel jest skrępowany, udawała jednak, że niczego nie widzi. - Signe też tam
była. Siedziały i jadły ciastka, kiedy przyszłam. One obie i pani Carlsen wybierają się
do miasta na zakupy.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Bardzo mi się nie podoba to, że ona wciąż tam mieszka. - Elise stwierdziła,
ż
e fakt, iż może z nią o tym rozmawiać, przynosi Emanuelowi ulgę. Przeniknęła ją
fala ciepła. Lody zostały przełamane. - Któregoś pięknego dnia Carlsenowie się
domyśla, dlaczego Signe wyjechała z domu - ciągnął Emanuel. - Nie jestem pewien,
czy nadal będą tacy gościnni, kiedy dotrze do nich, że nowa przyjaciółka Karolinę nie
jest takim niewinnym dziewczęciem, za jakie się podaje. Wprost przeciwnie, myślę,
ż
e może dojść do prawdziwej awantury.
Elise musiała przyznać mu rację, równocześnie wsłuchiwała się uważnie w to,
jakich słów używa Emanuel. Czy to może oznaczać, że nie był jej pierwszym
mężczyzną?
- No a co z tą posadą guwernantki? Nie możesz jej przekonać, żeby przyjęła
pracę?
- Nikt nie zechce guwernantki oczekującej dziecka.
- Więc mówiłeś to tylko po to, żeby mnie uspokoić?
- Poniekąd. - Emanuel nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. - Będzie musiała
znaleźć sobie jakąś pracę w innym miejscu, ale im dłużej czeka, tym będzie to
trudniejsze.
- Nie sądzisz, że jej rodzice dadzą się w końcu udobruchać i przyjmą ją z
powrotem? Rozumiem, że byli wstrząśnięci i wściekli, kiedy usłyszeli, co się stało,
ale to mimo wszystko ich córka. Chyba nie, są aż tak pozbawieni serca, by pozwolić
jej umrzeć z głodu?
Emanuel włożył dziecko do kołyski, zdjął płaszcz i futrzaną czapkę z
gwoździa na ścianie i zaczął się ubierać.
- Jej matka jest wystraszona i potulna, ojciec natomiast ma wiele cech
wspólnych z moją matką. Przesadnie miły i serdeczny, jeśli chce z kimś być w
dobrych stosunkach, ale może się zachować dokładnie odwrotnie i okazać całkowity
brak szacunku, jeśli człowiek próbuje mu się przeciwstawić.
Pocałował ją w policzek.
- Muszę lecieć. - Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, po czym przystanął i
uśmiechnął się onieśmielony. - Dziękuję ci, Elise. To wspaniałe z twojej strony. -
Potem zniknął za drzwiami.
Elise zrozumiała, co chciał powiedzieć. Wiedziała też, że to od niej zależy,
czyjej i Emanuelowi będzie znowu razem dobrze. Pytanie tylko, czy zawsze potrafi
stłumić w sobie zazdrość, przejść nad tym, co się stało, do porządku dziennego i
zapomnieć o wszystkim. Emanuel właśnie jej powiedział, że dobrze zna rodziców
Signe. Jego romans z Signe musiał więc trwać dość długo, a w takim razie Elise
trudno będzie odbudować zaufanie do męża. Przysięgał przecież, że do zbliżenia
między nimi doszło tylko raz.
Z kołyski dotarło do niej żałosne pojękiwanie, ale przecież karmiła synka tuż
przed wyjściem i teraz nie ma czasu, żeby znowu się nim zajmować. Poza tym
noworodki powinno się przewijać i karmić co trzy godziny, uczyła ją matka.
Postanowiła więc, że zrobi gruntowne porządki w izbie i w kuchni, żeby mogła zająć
się wyłącznie szyciem, kiedy już Karolinę przyśle jej materiał.
Na dworze panowała zupełna cisza, kiedy Elise biegła do studni po wodę.
Robotnicy skończyli już przerwę obiadową, nikt nie przechodził przez most, nie było
słychać żadnych rozmów. Tylko ten wiecznie huczący wodospad, wciąż ten sam szum
spienionej wody.
Gdzieś w oddali słychać było płacz dziecka. Może to Larsine? Znowu pojawił
się strach. Nawet jeśli uniknęli zarażenia od matki, kiedy chora na suchoty leżała
przez tyle tygodni w domu, to nie ma pewności, że również tym razem dopisze im
szczęście. Larsine bawiła się z Anne Sofie, Pederem, i Kristianem, jadała z nimi
wszystkimi, piła z tych samych metalowych kubków, posługiwała się tymi samymi
łyżkami. Na plakatach rozwieszonych po całym mieście można przeczytać, że
powinno się gotować talerze i sztućce, ale kto by tam miał na to czas? Zresztą
przeważnie ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że zaraza dotarła do ich domu.
Kiedy teraz o tym myślała, wiedziała, że od dawna powinna się była mieć na
baczności. Larsine zaczęła kaszleć na długo przed świętami Bożego Narodzenia, ale
przecież tylu ludzi kaszle każdej zimy. Dziewczynka była zawsze blada i
wychudzona, wyglądała na słabowitą, miała wielkie cienie pod oczami.
Ją natomiast zawsze najbardziej martwił Evert, może dlatego, że szczerze
współczuła temu dziecku i była bardzo oburzona, kiedy pijak Hermansen przepijał
pieniądze, które dostawał od gminy za opiekę nad chłopcem. Poza tym Evert jest
najlepszym przyjacielem Pedera, znają go od wielu lat, Larsine natomiast poznali
dopiero ostatniej jesieni.
Pośpiesznie wniosła wiadra do domu, nalała wody do dużego garnka i
postawiła go na kuchni, potem zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do mycia. Malec
wrzeszczał głośno. Hugo. Musi przyzwyczaić się do tego imienia.
- To z twojego powodu mam zamiar sprzątać! - krzyknęła, zabierając się do
szorowania. Ostry zapach ługu drapał ją w gardle i powodował, że oczy zaczynały
łzawić, a ręce stawały się czerwone i nabrzmiałe, Elise jednak zaciskała zęby i
szorowała ze wszystkich sił. Zadawała sobie pytanie, czy to lęk przed suchotami,
wściekłe wrzaski małego Hugo czy też upokorzenie, jakiego doświadczyła u
Carlsenów, sprawia, że pracuje z takim zapałem. A może po prostu próbuje zmyć w
ten sposób rozczarowanie zachowaniem Emanuela, tak by naprawdę mogli znowu
zacząć ze sobą żyć?
Ciężka praca przyniosła lepszy humor i sprawiła, że łatwiej było znosić
wrzaski dziecka. Kiedy w końcu postanowiła zrobić sobie przerwę, przewinąć i
nakarmić synka, poczuła, że sprzątanie dodało jej siły, chociaż zabierała się do niego
taka zmęczona.
Malec ssał łapczywie, gdy wreszcie został przystawiony do piersi. Wydawał
przy tym jakieś dziwne dźwięki, jakby odgłosy zadowolenia, a mała piąstka poruszała
się nieustannie i głaskała pierś matki. Elise uśmiechnęła się do dziecka.
- Jakoś sobie damy z tym wszystkim radę, Hugo - szeptała. - Poradzimy sobie i
z tym, i z tamtym. Ty i ja. Ty jesteś ty, a ja jestem ja i jestem twoją matką. Nie
będziemy się przejmować tym, co inni myślą i mówią.
Nagle usłyszała jakieś kroki za drzwiami, zaraz potem rozległo się pukanie do
drzwi i Agnes wsunęła głowę do środka. Drgnęła i z obrzydzeniem zmarszczyła nos.
- Fuj, jak tu cuchnie ługiem!
- Pośpiesz się i zamknij za sobą drzwi. Wypuszczasz ciepło. Agnes posłusznie
spełniła polecenie.
- Gratuluję ci, Elise. Przyniosłam prezent. - Położyła małą paczuszkę w
brązowym papierze na kuchennym stole, przez cały czas nie spuszczała wzroku z
małego Hugo.
Elise zastanawiała się, czy Agnes odczuwa ból, patrząc na niemowlę. Przecież
dopiero co utraciła własne dziecko, wyglądało jednak na to, że ona jest po prostu
ciekawa.
- Prezent? - spytała Elise zaskoczona. - Dla mnie? Agnes roześmiała się.
- Nie, nie dla ciebie, tylko dla twojego dziedzica, to chyba oczywiste!
Rozerwała papier, w środku leżały dwie maleńkie białe rękawiczki.
Elise była wzruszona.
- Strasznie ci dziękuję, Agnes. To naprawdę miłe z twojej strony. Zwłaszcza
teraz, kiedy... - umilkła, poczuła się nieswojo.
- Zwłaszcza teraz, kiedy ja nie mam już dziecka, chciałaś powiedzieć? Ale
powiem ci, Elise, że jestem z tego zadowolona. - Usiadła ciężko na jednym z
kuchennych taboretów. - Ucieszyłam się, kiedy odkryłam, że będę miała dziecko, bo
w przeciwnym razie nigdy by mi się nie udało zdobyć Johana. Ale brudne pieluchy i
wrzaski bachora to nie dla mnie. Czy on ma rude włosy? - zmieniła temat,
przechylając głowę, żeby się lepiej przyjrzeć.
- To nie ma znaczenia. Kolor włosów zmienia się dzieciom, kiedy trochę
podrosną.
Agnes w zamyśleniu kiwała głową.
- Chyba musisz być na to przygotowana, Elise. Mam wrażenie, że jest
podobny do Ansgara.
Elise poczuła, że palą ją policzki, i odwróciła pośpiesznie twarz ku drzwiom,
ż
eby się upewnić, czy nikt nie wchodzi.
- Co ci przyszło do głowy, żeby mówić o tym tak głośno? - wyszeptała ze
złością. - Dobrze wiesz, że tylko Hilda, Emanuel i wy dwoje znacie prawdę.
Przez moment Agnes wyglądała na zawstydzoną, zaraz jednak zaczęła się
bronić.
- Myślę, że nie uda ci się zachować tajemnicy. Johan też w to nie wierzy.
Znasz przecież Hildę, która jest twoją siostrą. Kiedy najdzie ją taki humor, to
człowiek nigdy nie wie, co może powiedzieć.
- Hilda nigdy się nie wygada - Elise próbowała mówić z przekonaniem. - Ona
wie, że to by ściągnęło nieszczęście na całą rodzinę.
Agnes milczała.
Hugo najadł się, Elise ułożyła go sobie na ramieniu, żeby mu się odbiło.
- Spotkałam Ansgara. - Agnes mówiła cicho i ostrożnie, jakby rozumiała, że to
bardzo niezręczny temat.
- Ach tak. - Elise nie patrzyła na przyjaciółkę. Bardzo chciała dowiedzieć się
czegoś więcej, nie mogła jednak dać tego po sobie poznać. - Czyżby miał wyrzuty
sumienia z powodu tego, co mi zrobił?
Agnes zlekceważyła jej pytanie.
- Wypytywał o ciebie.
Elise z trudem chwytała oddech, posłała przyjaciółce piorunujące spojrzenie. -
Ma tyle bezczelności, żeby o mnie wypytywać?
- Powiedział, że słyszał płacz dziecka w waszym domu.
- Czy to takie dziwne? Musiał przecież zauważyć, że będę miała dziecko.
Agnes siedziała nieporuszona i obserwowała ją.
- Nie bądź głupia, Elise! On też umie policzyć na palcach. Wie, że byłaś
zaręczona z Johanem w tamtym czasie, kiedy to się stało, i że wtedy Johan był w
więzieniu. I dobrze też wie, że nie należysz do takich, które by się w tym czasie
zadawały z innymi. To oczywiste, że od dawna wie... że dziecko jest jego. - Umilkła
na chwilę, potem dodała niepewnie: - Poza tym musiał zauważyć, że był twoim
pierwszym mężczyzną. .. - zachichotała, ale po minie Elise chyba się zorientowała, że
to zachowanie nie na miejscu, i natychmiast znowu spoważniała.
Elise czuła, że robi jej się na przemian zimno i gorąco. Oczywiście takie myśli
i jej nieraz przychodziły do głowy, nigdy jednak nie pozwoliła sobie ich roztrząsać.
Fakt, że Agnes siedzi tutaj, w jej własnej kuchni, i wygłasza wprost, brutalnie i
bezlitośnie, prawdę, sprawił, że Elise zatrzęsła się z gniewu.
- To podłe z twojej strony, Agnes. Żeby mówić takie rzeczy w ten sposób!
- Czasem myślę, że opłaca się być szczerym. W każdym razie wobec siebie.
Elise walczyła z płaczem.
- I co chcesz, żebym teraz zrobiła? Mam rozpowiedzieć wszystkim, z kim
mam to dziecko? Uważasz, że powinniśmy powiedzieć rodzicom Emanuela, że Hugo
nie jest jego? A co z Pederem i Kristianem? Jak im wytłumaczę to, co się stało? Mam
im powiedzieć, że to jakiś drań jest ojcem małego? A co twoim zdaniem
powiedziałaby na to moja matka? Mogłaby się znowu rozchorować. Umrzeć ze
wstydu.
- Chyba nie przeżywałaby tego bardziej niż inne matki. Wzdłuż rzeki Aker aż
się roi od młodych dziewcząt z bękartami na rękach. Czy myślisz, że ich matki
rzucają się do wody z tego powodu? Dobrze wiesz, jak to jest, kiedy człowiek jest
młody i biedny, nie ma w życiu innej radości jak tylko od czasu do czasu gorące ciało
kogoś drugiego na posłaniu.
Elise uspokoiła się.
- Zapominasz o czymś istotnym. Emanuel zaproponował mi, małżeństwo po
to, by dać mojemu dziecku ojca. Byłoby wobec niego nie w porządku, gdybym nagle
zaczęła rozpowiadać prawdę.
Agnes uśmiechnęła się.
- Taka jesteś pewna, że tylko dlatego się z tobą ożenił? Bo moim zdaniem to
on łaził za tobą od chwili, kiedy poszłaś do Świątyni, by prosić o pomoc.
Elise starała się nad sobą panować.
- Mnie i Emanuelowi jest razem dobrze. Chcemy zrobić wszystko, żeby Hugo
miał dom rodzinny. A to, co myśli czy też nie myśli Ansgar, nie ma żadnego
znaczenia. Nie jest chyba taki głupi, żeby opowiadać ludziom o swoich podejrzeniach.
Agnes przytaknęła.
- Masz rację, ja też tak uważam. Podobno koledzy wyśmiewali się z niego, że
nigdy nie odważyłby się zaczepić dziewczyny, i dlatego polazł za tobą tamtego
wieczora.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- A skąd ty to wiesz?
- Gustav mi powiedział.
Elise zagryzła tak mocno dolną wargę, że poczuła smak krwi.
- Te przeklęte dranie! Agnes przytakiwała.
- Akurat tutaj się z tobą zgadzam. Ale teraz on nie chce mieć już z nimi więcej
do czynienia, mówi Gustav. Chodzi przeważnie sam. Mam wrażenie, że nie czuje się
dobrze. I często przeprawia się przez most, żeby słuchać płaczu dziecka. Bo wtedy mu
się zdaje, że nie jest już taki samotny.
Elise poczuła, że policzki jej płoną.
- Mówisz to tak, jakbyś go żałowała! - w głosie Elise brzmiało oburzenie. - I
zdaje się sądzisz, że ja też powinnam mu współczuć.
- Nie wściekaj się tak! Mówię tylko, jak jest. Gdyby ci się zaczął naprzykrzać,
to zwyczajnie poproś Emanuela, żeby go przegonił.
Nareszcie dziecku się odbiło, i to głośno. Elise wstała, żeby położyć je w
kołysce. Na szczęście malec zasnął natychmiast.
- Podobno Larsine zachorowała na suchoty - powiedziała, głównie po to, by
zmienić temat. - To dlatego zaczęłam szorować całe mieszkanie.
- To ta mała dziewczynka, która codziennie tutaj przychodziła? - Agnes
sprawiała wrażenie wstrząśniętej.
Elise przytaknęła.
- Śmiertelnie się boję. Bawiła się z Anne Sofie przez wiele godzin dziennie,
dużo czasu spędzała też z Pederem. Jadała z nami, a ja nie gotowałam sztućców tak,
jak to się podobno powinno robić.
Agnes prychnęła.
- Kto ma czas na takie rzeczy? I na nic się nie zda, że będziesz się bać, Elise.
Właśnie wtedy może być jeszcze gorzej. Chodź, usiądź, a ja zrobię nam słabej kawy,
to się uspokoisz.
Elise postąpiła tak, jak koleżanka jej kazała, i natychmiast poczuła się lepiej.
Agnes nie miała na myśli nic złego, kiedy opowiadała jej o Ansgarze, ona jest tylko
taka roztrzepana i zawsze powie to, co jej leży na sercu.
- No a co tam u Johana, jak z jego pracą? Możecie żyć z jego zarobków?
Agnes postawiła dzbanek do kawy na kuchni, wyjęła dwa kubki, mleko i
cukier.
- Johan dostaje zapłatę od tego rzeźbiarza, u którego pracuje. No i poza tym
robi takie dobre rysunki, że za to też dostaje pieniądze. Jeden profesor powiedział, że
Johan ma wielki talent. Któregoś pięknego dnia stanie się sławny, tak powiedział. A
wtedy będziemy mogli przeprowadzić się do lepszej dzielnicy.
Ogień buzował w piecu, kawa szybko się zagotowała. Agnes nalała do
kubków, Elise natomiast odpoczywała w spokoju.
- Pani Evertsen mówiła mi, że w wieczór wigilijny trafił wam się nieproszony
gość - powiedziała nagle Agnes. Elise odczuła to niczym cios w piersi. - Podobno
jakaś młoda dziewczyna, która przyjechała do Kristianii pociągiem, chociaż nikogo tu
nie zna, przyszła piechotą aż tutaj, żeby szukać pomocy u oficera Armii Zbawienia.
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Przytaknęła tylko skinieniem
głowy i próbowała siorbać gorącą kawę.
- Tak, byliśmy wszyscy przerażeni. Tak późno wieczorem, właśnie mieliśmy
się kłaść spać. Nie mogliśmy pozwolić, żeby ta biedaczka zamarzła na śmierć, i
przenocowaliśmy ją w kuchni. Następnego dnia Emanuel zaprowadził ją do
Carlsenów. Słyszał, że potrzebują dodatkowej służącej.
Poczuła, że Agnes gapi się na nią zżerana ciekawością. Może to jeden z
powodów, dla których tu przyszła, pomyślała nagle. Agnes słyszała chyba więcej niż
to, co pani Evertsen mogła jej opowiedzieć. Wielu ludzi musiało zauważyć nową
przyjaciółkę Karolinę, która najwyraźniej sprowadziła się do Carlsenów.
- I teraz jest damą do towarzystwa dla panienki. - Elise wciąż nie była w stanie
patrzeć na przyjaciółkę. - Tak słyszałam.
- Co za niezwykła historia, no, no, muszę przyznać. Że też Carlsenowie
przyjmują do domu obcą osobę, chociaż wśród ich znajomych tyle jest pięknych
panien.
- Podobno pochodzi z dużego dworu i ukończyła nawet szkołę dla panien.
Agnes przez chwilę nic nie mówiła.
- Czy to jakaś znajoma Emanuela?
Pytanie było tak zaskakujące, że Elise oniemiała.
- Oczywiście, że nie.
- Nie, no pewnie, pomyślałam tylko, że może ją spotkał w Kongsvinger albo
coś w tym rodzaju. Mężczyźni często opowiadają o dziewczynach z dworów, w
których stacjonowali, twierdzi Johan. Myślałam, że może Emanuel już ją widział i
wie, z jakiego domu pochodzi.
Elise poczuła, że rumieni się coraz bardziej, pośpiesznie wstała i udawała, że
chce podejść do synka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Przyszła do nas, bo słyszała, że mieszka tutaj oficer Armii Zbawienia. Nie
znała miasta i nie wiedziała, gdzie jest siedziba Armii. Aż się dziwię, że Hugo tak
długo śpi - dodała pośpiesznie. - Już się bałam, że z nim coś nie w porządku.
Agnes milczała.
Elise miała wrażenie, że fizycznie wyczuwa jej podejrzliwość.
- Masz zamiar zacząć znowu pracować, Agnes?
- Jeśli nie będę musiała, to nie. Elise posłała jej zdumione spojrzenie.
- Johan zdoła wyżywić was oboje?
Agnes przytaknęła, sprawiała jednak wrażenie, jakby myślami była gdzie
indziej.
Zastanawia się nad tym, co powiedziałam o Signe, pomyślała Elise i poczuła,
ż
e odwaga ją opuszcza. Czy nie będzie końca chorobliwemu zainteresowaniu ludzi tą
sytuacją? Dlaczego wszyscy muszą się mieszać do cudzych spraw, dlaczego nie
zostawią jej w spokoju?
- Peder bardzo się męczy w szkole - powiedziała, by przerwać dręczącą ciszę. -
Koledzy zaczepiają go i nazywają głupkiem. Któregoś dnia tak się wściekł, że rzucił
się na jednego z nich, a potem wrócił do domu w podartej kurtce i ze skaleczonym
czołem. Już sama nie wiem, co robić, żeby mu pomóc. Kiedy czyta, to najpierw widzi
koniec wyrazu, a dopiero potem początek, zastanawiam się, czy to nie jest jakaś
choroba oczu.
Agnes wzruszyła ramionami, ta sprawa najwyraźniej jej nie interesowała.
- Dlaczego matka się nim nie zajmuje? Przecież to nie ty jesteś za niego
odpowiedzialna. A przy okazji, widziałaś ostatnio Hildę?
Elise potwierdziła skinieniem.
- Rozmawiałam z nią nie dalej jak dzisiaj. Emanuel został w domu w czasie
przerwy obiadowej i pilnował Hugo, a ja pobiegłam do Carlsenów, żeby wziąć miarę
na suknię Karolinę. Dostałam od teścia maszynę do szycia i zamierzam zająć się
krawiectwem.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? - Agnes patrzyła na nią zachwycona. - W
takim razie spotkałaś pewnie też i tę dziewczynę?
Tym razem Elise wytrzymała wzrok koleżanki. Skinęła głową, popijając
gorącą słodką kawę.
- One są niczym przyjaciółki. Karolinę powiedziała, że pojadą do miasta
razem z panią Carlsen i pochodzą po sklepach. Może dostanę więcej zamówień z tego
domu. W każdym razie, jeśli uszyję wystarczająco ładną suknię dla Karolinę.
Agnes sprawiała wrażenie oszołomionej. Jeśli miała jakieś podejrzenia, że
było coś między Emanuelem i Signe, to teraz musi z nich zrezygnować, myślała Elise
z niepewnym uczuciem triumfu.
- Rozmawiałaś z nią? Z tą damą do towarzystwa, chciałam powiedzieć.
- Owszem, trochę. Ona ma na imię Signe, ale nazwiska nie pamiętam. Jest
miła i sympatyczna, wygląda zupełnie inaczej niż w wigilijny wieczór, kiedy tu do nas
przyszła.
Mój Boże, gdybym tak mogła zwierzyć się ze wszystkiego Agnes, zamiast
siedzieć tu i opowiadać niestworzone historie, pomyślała nagle z goryczą. Jak dobrze
byłoby podzielić się z nią zmartwieniami. Hilda się tylko złości i nic nie rozumie,
natomiast Agnes nie chce rozumieć, w dodatku uważa, że nic by się nie stało, gdyby
ludzie poznali prawdę na temat Hugo.
Wyglądało na to, że Agnes straciła zainteresowanie dla Signe, gdy zdała sobie
sprawę, że w tej historii i tak nie ma nic podniecającego.
- Wiesz, jak marnie będziesz zarabiać tym szyciem? Znam jedną krawcową,
przesiaduje nad robotą po całych nocach, szyje przy lampie naftowej i wciąż ma
czerwone oczy. Naprawdę lepiej już chodzić do fabryki.
- Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, ale nie mam co zrobić z Hugo.
Początkowo myślałam, że mama będzie się nim zajmować, kiedy pójdę do przędzalni.
Teraz mama się wyprowadziła, a Valborg mówi, że nadzorca nie chce więcej słyszeć
o niemowlętach na korytarzu.
, - Wiem o tym. Znaleźli tam jedno martwe dziecko. Nikt nie wie, co się stało.
No i teraz wydali zarządzenie, że dzieci do fabryki przynosić nie wolno. Elise
zadrżała.
- Znaleźli martwe dziecko w kartonie na korytarzu? Agnes przytaknęła.
- Może się udusiło albo co. Może zwymiotowało i zadławiło się wymiocinami.
Elise pośpiesznie spojrzała na kołyskę. Jej synka nie może coś takiego
spotkać.
Agnes musiała się domyślić, o co chodzi.
- Myślałam, że nie chcesz tego dziecka, a tymczasem wygląda na to, że je
kochasz. - W jej głosie słychać było zdziwienie.
- Oczywiście, że kocham małego. To przecież mój syn.
- A taka byłaś zrozpaczona i chciałaś biec do tej babki na Mollergata.
- Emanuel i Hilda błagali mnie, żebym tego nie robiła. I wtedy właśnie Peder
opowiedział mi, że siostra jego kolegi była u tej znachorki na Mollergatai Znachorka
usunęła jej dziecko, ale dziewczyna była potem bardzo poważnie chora. Nie mogłam
ryzykować podobnego losu, przecież Peder wciąż jest ode mnie zależny.
- I musiałaś sobie zniszczyć życie ze względu na młodszego brata? - tym
razem w głosie Agnes zabrzmiało szyderstwo.
Elise patrzyła na nią zaskoczona.
- Teraz to naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Sama chciałaś zdobyć
Emanuela i byłaś wściekła, kiedy braliśmy ślub. Powinnaś raczej myśleć, że jestem
wyjątkową szczęściarą, a nie że zniszczyłam sobie życie.
Agnes zerwała się z kuchennego stołka.
- Myślę, że nie powinnyśmy więcej o tym rozmawiać, Elise. Dziękuję za kawę.
Pójdę teraz do Anny, żeby się dowiedzieć, co z nią. Czy słyszałaś, że Torkild
Abrahamsen ćwiczy z nią codziennie?
Elise uśmiechnęła się, nagle ożywiona.
- No właśnie, słyszałam. Uważasz, że to pomaga? Agnes wzruszyła
ramionami.
- W każdym razie pomaga jej nie przejmować się za bardzo chorobą.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jak się tylko trochę ociepli, to wezmę
Hugo i przyjdę do niej w odwiedziny.
Ale gdy tylko Agnes wyszła, Elise znowu zaczęła się zastanawiać nad jej
dziwną reakcją. Miała poczucie, że Agnes wie więcej, niż chce powiedzieć.
Czy to możliwe, że Johan się domyśla, jak się sprawy mają? Wie o romansie
Emanuela z Signe i opowiedział o tym żonie?
Pokręciła głową. Nawet gdyby Johan dowiedział się, co zaszło między
Emanuelem i Signe, to byłby z pewnością oburzony w imieniu Elise, ale Agnes nic by
nie powiedział.
Znowu postawiła garnek z wodą na ogniu, żeby dalej szorować podłogę,
stwierdziła jednak, że ochota do pracy kompletnie ją opuściła. Słowa Agnes wciąż
krążyły jej po głowie, zwłaszcza to, co Agnes powiedziała o Ansgarze Mathiesenie,
który kręci się w pobliżu, by słuchać krzyku dziecka z domu majstra, mimo że Johan
straszył, że go obije, jeśli nie będzie się trzymał od tego miejsca z daleka. Potem
myśli wróciły znowu do Signe i do podejrzeń Agnes. Agnes najwyraźniej nie przyjęła
do wiadomości, że Signe przyszła do nich, ponieważ wiedziała, że w tym domu
mieszka były oficer Armii Zbawienia. Fakt, że nie próbowała dowiedzieć się czegoś
więcej, może oznaczać, że nie była pewna, czy Elise w ogóle ma pojęcie, jak się
rzeczy naprawdę mają.
Podeszła do kołyski i spoglądała na śpiące dziecko. Dlaczego Agnes tak się
dziwi, że ona kocha taką bezradną, małą istotę? I dlaczego mogła odczuwać ulgę z
powodu utraty własnego dziecka?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tego wieczora Emanuel wrócił z biura w bardzo dobrym humorze. Elise
wierzyła, że to dzięki tej rozmowie, którą odbyli w ciągu dnia. Wiedziała, że postąpiła
słusznie. Dobrze, że stłumiła w sobie uczucie upokorzenia i w sposób naturalny
rozmawiała o Signe, że nie starała się przebić wrzodu, dzięki czemu obojgu jest im
teraz łatwiej.
- Wszędzie pachnie świeżością! - zawołał Emanuel wesołym głosem.
- Tak, wyszorowałam całą kuchnię. - Chciała dodać, dlaczego tak zrobiła, ale
przemilczała powód. To nie ma sensu, nikomu z nich i tak to nie pomoże. - Hugo był
dzisiaj dużo spokojniejszy. W każdym razie przez ostatnie godziny - wyjaśniła. - No i
Agnes przyszła z prezentem.
- Z prezentem? - Emanuel spoglądał na nią zaskoczony.
- Tak, to dwie maleńkie ciepłe rękawice dla Hugo. Emanuel uśmiechnął się
szeroko.
- Jak to miło, że zaczęłaś używać jego imienia. Wiedziałem, że się zgodzisz,
ż
ebyśmy ochrzcili go po moim ojcu. To naprawdę jedyna właściwa decyzja.
Elise skinęła głową i nalała mu kawy do kubka. Posmarowała dwie kromki
chleba syropem i ładnie ułożyła na małym talerzyku.
- Co poza tym mówiła Agnes?
- Obawiałam się, że widok Hugo sprawi jej ból, skoro niedawno utraciła
własne dziecko, ale wygląda na to, że się myliłam. Oznajmiła, że brudne pieluchy i
wrzaski bachora to nie dla niej.
- A znalazła sobie nową pracę?
- Nie, powiedziała, że nie chce pracować, jeśli nie musi.
- Nie musi? - Emanuel patrzył na żonę, nic nie rozumiejąc. - Przecież chyba
Johan aż tak dużo nie zarabia?
- Pracuje u jakiegoś kamieniarza i podobno dostaje dobrą zapłatę. Poza tym
rysuje. Agnes mówiła o jakimś profesorze, który jest z niego bardzo zadowolony. Nie
rozumiem tylko, na czym ta jego praca miałaby polegać.
- Człowiek, który robi jakieś rysunki lub pomaga kamieniarzowi, nie zarabia
dobrze. On się musi zajmować jeszcze czymś innym. - Emanuel był wyraźnie
niezadowolony.
Elise uznała, że najrozsądniej będzie rozmawiać o czymś innym .
- Agnes zamierzała też odwiedzić Annę. Podobno Torkild Abrahamsen
przychodzi do niej codziennie i ćwiczy z nią. Agnes nie wierzy, żeby to mogło dać
jakieś rezultaty, sądzi jednak, że jego wizyty dobrze Annie robią.
- Oczywiście, że tak Każdy potrzebuje kogoś, kogo lubi. - Uśmiechnął się,
wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. - Jaka ty jesteś ładna, Elise.
Poczuła, że się czerwieni, i spuściła wzrok. - Przesadzasz. Mam przecież
lusterko i sama widzę, jak wyglądam. Blada, jak to w zimie, z sińcami pod oczyma po
tych wszystkich nieprzespanych nocach. Moim zdaniem wyglądam okropnie.
Emanuel roześmiał się.
- Skromność jest cnotą, jak to mówią. Ale nawet Carl Wilhelm zauważył, że
jesteś niezwykle pociągającą młodą dziewczyną.
Elise też się roześmiała.
- Młodą dziewczyną? Jestem mężatką i urodziłam dziecko.
- Ale wyglądasz tak samo młodo jak wiosną ubiegłego roku, kiedy byłem w
tobie taki zakochany, że nie mogłem spać po nocach. - Przysunął nieco bliżej swój
stołek i objął ją. - Tęsknię za tobą, Elise. Myślę, że wkrótce nie będę już mógł dłużej
czekać. - Wsunął jej rękę pod ubranie i pieścił piersi. - Rozumiesz mnie? - szeptał
podnieconym głosem. - Nie jestem w stanie już tak żyć. Muszę czuć twoje nagie ciało
tuż przy sobie, móc cię pieścić, kochać się z tobą. Kiedy dzisiaj wieczorem chłopcy
zasną, położymy się w jednym łóżku. - Poszukał wargami jej ust i pocałował ją długo,
namiętnie.
Elise poczuła ulgę. Wszystko będzie dobrze, myślała. Niech no tylko Signe
wyjedzie z miasta i niech Ansgar Mathiesen trzyma się od nas z daleka, to
Emanuelowi i mnie będzie znowu tak dobrze jak zaraz po ślubie.
Na zewnątrz rozległy się kroki i Emanuel niechętnie wypuścił żonę z objęć.
- Ech, wracają pokutujące dusze! - zawołał z westchnieniem i odsunął taboret
na miejsce.
Peder i Kristian z hałasem wpadli do kuchni.
- Wiesz ty co, Elise? - Peder był zdyszany i taki przejęty, że nie mógł mówić. -
Nauczyciel jest chory i mamy zastępcę. Ten zastępca powiedział, że na strychu w
szkole straszy duch! To jest jakiś dawny nauczyciel, który nie otrzymał na Nordre
Gravlund takiego grobu, jak pragnął, i teraz straszy po nocach! Zastępca nie wie, że
Evert i ja nosimy wieczorami węgiel, drewno i czyścimy lampy naftowe. Co my
zrobimy, jeśli ten duch nam się ukaże? Pingelen powiada, że on nas może zabić.
- To są tylko jakieś okropne przesądy - Elise próbowała go uspokoić. - Nie ma
nic takiego, co się nazywa duch, duchy istnieją tylko w ludzkiej wyobraźni.
Peder umilkł nagle i patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Czy ty tego nie wiesz?
- Czego nie wiem?
- No tego, że duchy straszą nie tylko w szkole. Podobno są duchy i w fabryce
sacharyny, i u Solomona. Zastępca widział kiedyś upiora także na strychu w
przędzalni. Chyba nie myślisz, że nauczyciel kłamie?
- A cóż, u licha, jakiś nauczyciel miał do roboty na strychu w przędzalni? -
wtrącił zdumiony Emanuel. Peder posłał mu półprzytomne spojrzenie.
- Może poszedł szukać czegoś, co tam zostawił?
- No tak, może kiedyś mieszkał na tym strychu. - Emanuel próbował obrócić
wszystko w żart.
Elise postawiła na stole dwa kubki.
- Siadajcie teraz, zjedzcie po kawałku chleba z syropem i napijcie się kawy,
zanim wyjdziecie do pracy.
Chłopcy opadli na stołki i rzucili się na jedzenie. Peder zwrócił się do
Kristiana.
- Wezmę ze sobą długi kij i spróbuję go przegonić, jeśli przyjdzie.
Kristian skinął poważnie głową.
- Albo zdziel go polanem w łeb.
Peder przestał jeść, przerażony patrzył na brata.
- Co on by na to powiedział, jak myślisz?
- One nic nie mówią.
- Ale pomyśl, co by to było, gdyby zacisnął mi ręce na szyi i próbował mnie
udusić?
Kristian najwyraźniej wątpił w taką możliwość.
- Jeżeli zobaczysz, że się zbliża, to po prostu zwiewaj: Emanuel rozłożył
gazetę i sprawiał wrażenie, że już nie zwraca uwagi na to gadanie o duchach.
- O, piszą tutaj, jaki niebezpieczny jest hałas na ulicach. Posłuchajcie: „Nauka
lekarska jest w stanie dowieść, że hałas, jaki robią powozy na ulicach, jest w naszych
czasach ważną przyczyną chorób nerwowych”. Koła powozów mają przecież
metalowe obręcze, a te strasznie hałasują na bruku.
Elise słuchała z uwagą.
- Jak to dobrze, że mieszkamy tutaj, przy wodospadzie. Nie słyszymy ani
stukotu końskich kopyt, ani kół powozów. W każdym razie zdarza się to bardzo
rzadko.
- Za to wciąż mamy ten nieprzyjemny zapach - stwierdził cierpko Emanuel. -
Zwróciłaś uwagę, że rzeka ma dzisiaj intensywnie czerwoną barwę?
Elise przytaknęła.
- To pochodzi z Hjula. Oni w tym farbują włóczkę.
- A wczoraj woda była żółta. - Emanuel wstał. - Zajrzę teraz do Carlsenów i
dowiem się, czy panie kupiły dzisiaj jakiś materiał. Byłoby dobrze, gdybyś mogła
zacząć najszybciej, jak to możliwe.
Elise przytaknęła z wymuszonym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę. Emanuel pocałował ją w policzek.
- Oczywiście, że sobie poradzisz. Ty wszystko możesz, Elise. Chłopcy zerwali
się z miejsc, mieli coraz mniej czasu. Zanim Emanuel włożył płaszcz i futrzaną
czapkę, zniknęli już za drzwiami.
Elise patrzyła za nimi, marszcząc czoło, nagle poważnie zatroskana.
- Bardzo nie lubię, kiedy Peder jest taki podniecony. Emanuel roześmiał się.
- To tylko takie dziecinne gadanie. Oni uwielbiają mrożące krew w żyłach
historie. Sam pamiętam, że kiedy byłem chłopcem, bardzo lubiłem słuchać opowieści,
które wywoływały skurcze żołądka.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.
- Nie zapomnij, co ci powiedziałem - wyszeptał. - Dziś wieczorem będzie nam
bardzo miło.
Elise uśmiechnęła się. Poczuła, że radość przegania ponure myśli. Dobrze
będzie znowu znaleźć się w jego ramionach.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w mrok. Światła fabryki odbijały się
blaskiem w rzece. Kiedy wyglądała od południowej strony, widziała światła z innych
fabryk, które niczym złote paciorki układały się wzdłuż rzeki, jak tylko mogła sięgnąć
wzrokiem. Nad tym wszystkim świecił księżyc, zbliżający się do pełni. Niebo było
pełne gwiazd, a wodospad huczał głośniej niż zazwyczaj.
Elise nie rozumiała, skąd jej się bierze ten ciągły niepokój. Do tego, że Larsine
zapadła na suchoty, powoli zaczynali się przyzwyczajać. Zresztą wszędzie wokół byli
ludzie, którzy się zarazili. Tym, że Emanuel poszedł do Signe, też nie powinna się
przejmować. Wyraźnie przecież powiedział, że chciałby pozbyć się jej z miasta. Jeśli
nawet Ansgar Mathiesen włóczy się gdzieś w pobliżu, to Elise także postanowiła nie
zwracać na to uwagi. Najgorzej może się to skończyć dla niego. Tego dnia, kiedy
Emanuel przyłapie go na gorącym uczynku, nie chciałaby być na miejscu Ansgara.
Nie, to żadna z tych spraw. Minął też niepokój o dziecko, którego oczekiwała.
Podobnie jak lęk przed porodem. Matka jest zdrowa i dobrze jej się powodzi, a Hilda
da sobie radę. Jak to ładnie powiedział kiedyś pastor w kościele: „Żałoba ogląda się
za siebie. Troska rozgląda się wokół. Wiara patrzy przed siebie”. Elise powinna wie-
rzyć, że powoli wszystko się jakoś ułoży, że Signe zniknie z ich życia i że Ansgar
zostawi ich w spokoju, kiedy zrozumie, że Hugo jest synem Emanuela i o niczym
innym nie może być mowy.
Przeniknął ją dreszcz, w izbie było bardzo zimno. Szybko wróciła do kuchni i
starannie zamknęła za sobą drzwi. Kołyska się poruszyła, Hugo zaczynał się budzić.
Zbliżał się znowu czas karmienia.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz kroki. Kristian wpadł do domu, czerwony po
długim pobycie na mrozie, trzęsący się z zimna.
- Moje palce u nóg i rąk są niczym bryłki lodu. - Dzwonił zębami tak bardzo,
ż
e trudno było zrozumieć, co mówi.
Elise wyjęła miednicę i nalała do niej wrzątku.
- Zdejmij szybko mokre pończochy i włóż nogi do gorącej wody. To jedyne,
co pomaga.
Chłopiec dygotał, palce miał sztywne z zimna i nie był w stanie sam zdjąć
ubrania, Elise musiała mu pomagać.
- Odgrzeję mleczną zupę, która została z obiadu. Czy na dworze znowu
zrobiło się zimniej?
Chłopiec potwierdził skinieniem głowy.
- A gdzie jest Peder? - wykrztusił.
- Jeszcze nie przyszedł.
- Przecież zwykle wraca przede mną.
- Pewnie dzisiaj nawzajem się straszą tą historią z duchami. - Starała się, żeby
to brzmiało zabawnie, nagle jednak zrozumiała, że to właśnie ta sprawa budzi w niej
niepokój. - Pedera tak łatwo przestraszyć. Ma zbyt wybujałą fantazję, często nie jest w
stanie określić, gdzie przebiega granica między fantazją i rzeczywistością.
- Ja też tak myślałem. - Kristian także wyglądał na zatroskanego.
Elise podała mu kubek z prawie wrzącą zupą mleczną. - Staraj się wypić takie
gorące, jak tylko zdołasz przełknąć.
- A gdzie Emanuel?
- Poszedł do Carlsenów, żeby mi przynieść materiał. Mam uszyć suknię dla
panienki.
- Ale przecież wychodził razem z nami. Dlaczego siedzi tam tak długo?
- Skoro już poszedł, to musi trochę porozmawiać. Mieszkał u Carlsenów,
zanim się pobraliśmy, pamiętasz. To są najlepsi przyjaciele jego rodziców.
Kristian milczał. Przez dłuższą chwilę w kuchni panowała cisza. Zakłócały ją
tylko trzaskanie ognia w piecu i jakieś popiskiwania Hugo.
- Może powinnaś wyjść i rozejrzeć się za Pederem? Elise patrzyła na brata
zaskoczona.
- Martwisz się o niego, Kristian?
- Trochę. On jest taki bojaźliwy, ten nasz Peder. A jak się przestraszy, to nigdy
nie wiadomo, co może zrobić.
Elise uśmiechnęła się wzruszona.
- Widzę, że kochasz swojego brata, i to mnie bardzo cieszy. Pamiętam, jak to
było dawniej, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Andersengarden. Kłóciliście się wtedy
niemal bez przerwy. Ty go zaczepiałeś, a Peder płakał.
Kristian uśmiechnął się najwyraźniej zawstydzony.
- Byłem wtedy mniejszy, nie rozumiałem tyle.
Widok uśmiechającego się Kristiana był tak niezwykły, że Elise po prostu się
na niego gapiła. Kristian był z nich wszystkich najładniejszy, podobny do ojca, miał
ciemne, bujne włosy i intensywnie niebieskie oczy. Dawniej Elise obawiała się, że jest
w nim jakiś upór, który może zostanie na zawsze. Czasami myślała z przerażeniem,
ż
e chłopiec mógłby skończyć w bandzie z Sagene.
Teraz już się tym nie martwiła. Chociaż nie potrafiłaby powiedzieć, co
spowodowało zmianę. Może brat po prostu rozwija się w odpowiednim kierunku,
może to choroba matki i nagła śmierć ojca spowodowały, że sprawiał wrażenie złego i
nieprzystępnego. Nigdy nie wiadomo, jak takie przeżycia wpływają na młody charak-
ter.
Pośpiesznie pogłaskała go po policzku.
- Teraz już się tak nie zachowujesz, Kristian. Może dlatego, że w tamtym
czasie nie miałeś powodów do radości.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak to nie miałem powodów do radości?
- No bo mama była chora, a ojciec pił.
Wzrok chłopca pociemniał, może nie powinna była mu o tym przypominać.
- Poza tym myślę, że było ci przykro, kiedy Johan poszedł do więzienia. Był
twoim bohaterem.
Kristian pokręcił głową.
- Później już nie. Po tym, jak zaczął kraść, to już nie.
- On nie zaczął kraść, Kristian. - Elise słyszała, że jej głos brzmi ostrzej, niżby
chciała. - Zrobił to ze względu na Annę. Skończyły się jej lekarstwa, a nie mieli
pieniędzy, żeby kupić nowe. Armia nie mogła jej pomóc więcej, niż już pomogła.
Poza tym on nie kradł. Johan tylko stał na czatach.
- To chyba jedno i to samo. Elise popatrzyła na chłopca.
- Masz rację. Właściwie jedno i to samo. Musisz jednak zrozumieć, dlaczego
to zrobił.
- To też chyba nie ma znaczenia, zwłaszcza teraz, kiedy ożenił się z Agnes.
Elise znowu przyjrzała mu się uważniej, próbowała zrozumieć, co się kryje za
jego słowami.
- Było ci przykro, dlatego... dlatego że stało się tak, jak się stało?
Kristian wpatrywał się w podłogę.
- Nie wiem.
Znowu pogłaskała go po policzku.
- Obaj z Pederem musieliście bardzo wiele przejść w ostatnim roku. Hilda
urodziła dziecko, ja wyszłam za Emanuela, a mama za Hvalstada. Poza tym
musieliście się przeprowadzić z Andersengarden.
Kristian milczał.
Elise podeszła do drzwi i przez wąskie okienko wyjrzała na zewnątrz. Co się,
na Boga, dzieje z tym Pederem? I dlaczego Emanuel tak długo siedzi u Carlsenów?
- Czy ta dziewczyna wciąż tam mieszka?
Odwróciła się gwałtownie do Kristiana, zaskoczona pytaniem.
- Masz na myśli Signe?
Chłopiec skinął głową, ale unikał jej wzroku.
- Tak, została czymś w rodzaju damy do towarzystwa u panienki Carlsen. Ale
chyba szukają dla niej pracy guwernantki na wsi czy coś takiego.
Kristian milczał.
- A dlaczego pytasz? Wzruszył obojętnie ramionami.
- A jakoś tak.
Elise widziała po jego minie, że zastanawia się nad czymś jeszcze, uznała
jednak, że najlepiej będzie rozmawiać o czymś innym.
- Czy mówiłam ci już, że postanowiłam naszemu maleństwu nadać imię Hugo
po ojcu Emanuela?
Kristian spojrzał na nią, sprawiał wrażenie kompletnie zaskoczonego.
- Taki jest zwyczaj, że pierworodny syn dostaje imię dziadka ze strony ojca.
Albo imię babki, jeśli to dziewczynka.
- Ale ty nie dostałaś takiego imienia. Elise roześmiała się.
- Nie, ja dostałam imię od nazwy statku. To był parowiec „Elise”, ojciec był na
nim marynarzem.
Chłopiec znowu się uśmiechnął.
- Dlaczego tak?
- Ponieważ tata był marynarzem, kiedy spotkał mamę. Był taki w niej
zakochany, że zrezygnował z pływania, ale kiedy urodziło im się dziecko, na dodatek
dziewczynka, to uparł się, żeby mnie ochrzcić imieniem statku, bo podobno bardzo
dobrze się czuł na jego pokładzie.
- To dlaczego nie nadasz dziecku imienia po naszym ojcu? On też jest jego
dziadkiem.
Elise przytaknęła.
- Proponowałam to Emanuelowi, ale już ci mówiłam, że zgodnie z tradycją,
jeśli rodzi się chłopiec, to powinien być ochrzczony po dziadku ze strony ojca.
- A jak myślisz, co Ringstad na to powie?
- Sądzę, że nie będzie miał nic przeciwko. Chyba nawet będzie dumny, że
chłopiec nosi jego imię.
Kristian wyjął nogi z miednicy i zaczął je wycierać.
Elise znowu zwróciła się do okna i stała pogrążona w myślach. Czyżby
Kristian miał jakieś podejrzenia?...
Nareszcie mignęła jej ciemna postać na moście. Wkrótce potem drzwi się
otworzyły i Emanuel pośpiesznie wszedł do ciepłej izby.
- Uff, jaki mróz! Naprawdę tutaj nad rzeką jest o wiele gorzej.
- To dlatego, że dom majstra leży tak blisko wody. Czy panie kupiły materiał?
I przesłały też wzór?
Emanuel skinął głową i podał jej dużą paczkę zawiniętą w brunatny papier.
- Mam ci przekazać pozdrowienia. Pani Carlsen uważa, że z tymi fartuchami
to była bardzo dobra robota. Karolinę wybiera się za dwa tygodnie na duże przyjęcie i
ma nadzieję, że to tego czasu suknia będzie gotowa.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- Tylko dwa tygodnie? Przecież nie mam żadnej wprawy. Emanuel nic nie
powiedział, zdjął płaszcz i powiesił na wieszaku.
Był jakiś zamyślony, niemal zatroskany. Może on też się boi, że Elise nie
potrafi uszyć eleganckiej sukni?
- Nauczyłam się szyć na maszynie u pani Evertsen parę lat temu - zaczęła w
nadziei, że go uspokoi. - No a poza tym sporo szyłam ręcznie.
Emanuel nadal nic nie mówił. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie zauważył
Kristiana, który jeszcze nie włożył suchych skarpet. Elise wiedziała, że Emanuel nie
lubi, żeby chłopcy ubierali się albo rozbierali w pobliżu kuchennego stołu i żeby
potrząsali ubraniami „nad jedzeniem”, jak to określał. Teraz bez słowa zniknął w
izdebce.
Elise i Kristian patrzyli na siebie, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Kristian
przeczuwał chyba zbliżające się nieprzyjemności, bo pośpiesznie wciągał pończochy,
które Elise mu podała. To były pończochy zostawione przez matkę, Elise jednak była
pewna, że matka zrobiła to świadomie, bo wiedziała, że nie wszystkie jej dzieci mają
pończochy na zmianę.
Elise wślizgnęła się na palcach do izdebki i zastała Emanuela siedzącego na
krawędzi łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Emanuel? Stało się coś złego? Mąż pokręcił głową.
- Bądź tak dobra i zostaw mnie w spokoju, Elise. Natychmiast wróciła do
kuchni, zmarszczyła czoło, nic nie rozumiała. Co się z nim dzieje? A taki był miły i
radosny, kiedy wychodził z domu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kristian usiadł przy kuchennym stole i zabrał się do lekcji. Dostał w szkole
nową książkę, Czytanki dla szkoły powszechnej przygotowane przez Nordahla
Rolfsena. Chłopiec zaczął głośno czytać wiersz zatytułowany U obcych drzwi i Elise
przerwała pracę, żeby go posłuchać. Kristian czytał płynnie, nie zająknął się ani na
jednym słowie:
Inne dzieci na świecie mają nad głową dach,
a ja jestem bezdomny od pierwszego dnia.
Nikt mnie nie pieścił, nie dawał jedzenia,
nikt nie tulił na rękach, gdy dławił mnie płacz.
Błądzę samotnie, wiem, co to chłód i nędza,
czasem zjem kromkę chleba przy obcych drzwiach.
Och, gdyby moja mama żyła, gdyby blisko przy mnie była,
To bym wiedział, że na świecie bije dla mnie jakieś serce.
Elise stała bez ruchu, słowa zapadały jej głęboko w duszę. Wiersz był taki
poruszający i piękny, że miała łzy w oczach. Kristian podniósł na nią wzrok.
- Czy nie wydaje ci się, że ten poeta pisał o Evercie?
Elise spojrzała na brata zdumiona, po chwili westchnęła ciężko.
- Evert nie jest jedyną sierotą na świecie. Niestety, takich dzieci jest aż nadto
wiele.
- I mnie się zdaje, że ich los jest właśnie taki. Elise przytaknęła.
- One odczuwają wielką tęsknotę. Tęsknotę, którą noszą w sobie przez całe
ż
ycie.
Kristian otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się wahał, w końcu jednak
rzekł:
- Strasznie się cieszę, że cię mamy, Elise. - Uśmiechnął się onieśmielony.
Elise zrobiło się ciepło z radości. Po raz pierwszy Kristian wyznał jej swoje
myśli. Ale czy nie wyznał też żalu z tego powodu, co zrobiła matka? Wyprowadziła
się i nie zabrała synów ze sobą.
W następnej chwili przypomniała sobie Emanuela i Pedera, znowu powrócił
niepokój. Kiedy wieczorem się już położą, będzie musiała porozmawiać z
Emanuelem, co go dręczy. Najpierw jednak trzeba wyjaśnić, dlaczego Peder nie
wraca.
- Myślę, że powinnam pójść do szkoły i rozejrzeć się za Pederem. Możesz
tymczasem przypilnować Hugo?
Kristian skinął głową.
- Ale dlaczego... - wskazał na drzwi izby i patrzył na siostrę pytającym
wzrokiem.
Elise westchnęła.
- Pojęcia nie mam, o co chodzi - odparła cicho, potem otuliła się starannie
chustką i wyszła.
Latarnia przy moście się nie paliła, tylko blask księżyca oświetlał drogę.
Nigdzie wokół nie było żywej duszy. Fabryki zostały pozamykane na noc,
robotnicy już dawno temu poszli do domu. Daleko przy Sandakerveien widziała mdłe
ś
wiatełka w oknach szarych budynków. Teraz nareszcie rodziny mogły pobyć przez
chwilę razem, zanim wszyscy, śmiertelnie zmęczeni całym dniem, zapadną w sen. To
ważne, żeby ludzie mogli trochę pospać, zanim o szóstej rano fabryczne syreny
zaczną wyć, wiedziała, że ten przymus zrywania się o świcie do fabryki wisi nad
ludźmi niczym czarna chmura.
Wszystkie okna w szkole były ciemne, nawet w piwnicy, skąd Evert i Peder
biorą węgiel i drewno.
Może Peder poszedł do Everta i zapomniał o bożym świecie, próbowała się
uspokoić, wiedziała jednak, że to mało prawdopodobne. Peder miał surowo
przykazane, żeby zaraz po pracy wracać do domu. I tak zostaje mu za mało czasu na
odrabianie lekcji.
Obeszła budynek dookoła, żeby zobaczyć, czy nie ma ich gdzieś po tamtej
stronie. Może się z jakiegoś powodu spóźniają, może dozorca chciał z nimi
porozmawiać, zanim pójdą do domu.
Kiedy znalazła się na tyłach budynku, zobaczyła jakieś uchylone drzwi, z
których sączyło się mdłe światełko. Odetchnęła z ulgą. W takim razie chłopcy nadal
pracują.
Pośpiesznie weszła do środka. Peder musi jeszcze poczytać i odrobić rachunki,
ale właściwie to od dawna powinien być w łóżku. Jak ten chłopiec ma sobie dawać
radę, skoro nigdy nie ma czasu, żeby porządnie odrobić lekcje? Zawsze uczył się
słabo i jeśli nie będzie dużo pracował w domu, to nie nadąży za klasą. Pomyślała, że
musi mu dać porządną reprymendę, chłopcy pewnie zaczęli się wygłupiać, a może
usiedli gdzieś i rozmawiają o duchach.
Albo może tak się bali, że nie mieli odwagi zanieść węgla i drewna do sali
rysunkowej na strychu, dozorca się na nich rozgniewał i zadał im jakąś karę? Musi
przekonać Pedera, że tego rodzaju historie ludzie wymyślają dla rozrywki, że nie
istnieją żadne duchy.
W uszach zadźwięczały jej znowu słowa Kristiana: „On jest taki bojaźliwy,
ten nasz Peder. A jak się wystraszy, to nigdy nie wiadomo, co może zrobić”. Elise
skuliła się. Ale przecież brat nie jest tutaj sam, chyba się aż tak strasznie nie boi w
obecności Everta?
- Peder! Evert! - głos brzmiał dziwnie głucho i obco w pustym budynku
szkolnym. - Halo! To tylko ja, Elise.
Znikąd nie docierał do niej żaden dźwięk. Może powinna raczej odszukać
dozorcę? Bo to chyba on zamyka drzwi, kiedy chłopcy skończą robotę. On musi
wiedzieć, gdzie się teraz podziewają.
W tym samym momencie odniosła wrażenie, że słyszy jakieś głosy na
wyższym piętrze.
- Peder?! - krzyczała tak głośno, jak tylko mogła. - Jesteś tam na górze?!
Ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Z wahaniem szła dalej przez długi
korytarz, a potem zaczęła wchodzić na schody. Skądś wyżej sączyło się słabiutkie
ś
wiatło, to chyba jakaś lampa naftowa, której nie zgasili. A to znaczy, że muszą się
znajdować na wyższych kondygnacjach.
Jak dziwnie pusty i nieprzyjemny wydaje się budynek szkoły po zakończeniu
lekcji, a na dodatek po zapadnięciu ciemności! W dzień wszędzie się roi od
dzieciaków w różnym wieku, które biegają po schodach w górę i w dół, rozmawiają,
ś
mieją się i hałasują, dopóki nie pojawi się nauczyciel i ich nie uciszy.
Weszła teraz na piętro. Od tamtego momentu, kiedy miała wrażenie, że
docierają do niej jakieś głosy, znowu nic nie słyszała. Spróbowała ponownie zawołać.
- Peder! Evert! Gdzie wy jesteście? Ale odpowiedzi nie było.
Mimo wszystko Elise była pewna, że chłopcy muszą tu gdzieś być. Nie
zostawili przecież zapalonej naftowej lampy na drugim piętrze. Wtedy to już na
pewno mogliby oczekiwać, że utracą pracę, pomyślała ze złością. Najpierw wozak
Karlsen wyrzucił Pedera, a teraz chłopak ryzykuje, że dozorca zrobi to samo. Peder
musi zrozumieć, że dla rodziny ważny jest jego zarobek, chociaż taki niewielki. Musi
go przekonać, jakie mieli szczęście, mogąc zamieszkać w domu majstra, chociaż jest
taki dziurawy i w zimie wiatr w nim hula. To i tak lepsze niż smród w
Andersengarden i hałas, który docierał tam z ulicy i z sąsiednich mieszkań. Po klatce
schodowej wciąż kręcili się bezdomni i pijaczkowie.
Z wahaniem zaczęła wchodzić po schodach na trzecie piętro. Nieprzyjemnie
tak samej w ciemności, musiała się trzymać poręczy i posuwała się po omacku.
Gdyby nie ta mdła lampka na górze, nie widziałaby własnej ręki. Światło księżyca z
tej strony budynku było niewidoczne, poza tym okna na korytarzu są małe i wąskie.
Może zresztą w ogóle nie ma światła księżycowego, może księżyc schował się za
chmury, skoro wokół zapadły takie gęste ciemności.
- Peder! Evert! - wołała głośno, a potem stała przez chwilę i nasłuchiwała.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Jakby stłumiony, na pół zdławiony głos,
brzmiało to tak, jakby ktoś usiłował coś powiedzieć z ustami pełnymi jedzenia.
Nagle wróciły do niej straszne obrazy z przeszłości. Tamten dzień, kiedy
banda łobuzów popychała Pedera, który śmiertelnie przerażony znalazł się na samym
brzeżku rzeki. Może Pingelen i pozostali znowu przystąpili do ataku, może zamknęli
chłopców w jakiejś komórce! Na myśl o tym wpadła w taki gniew, że zapomniała, iż
się boi, i pobiegła na górę, pokonując po dwa stopnie naraz.
W końcu korytarza wisiała zapalona lampa. Natomiast schody na strych
pogrążone były w mroku. Elise nie miała wątpliwości, że dźwięk, który do niej dotarł,
pochodził z jeszcze wyższej kondygnacji. Zdecydowana nie poddawać się, pobiegła
na górę.
Drzwi do sali rysunkowej były zamknięte na klucz, ale klucz tkwił w zamku
po zewnętrznej stronie. Elise wahała się przez chwilę. Przecież chłopcy nie mogą
siedzieć w sali. Gdyby tak było, to musiałby ich zamknąć sam dozorca, co jednak
wydawało się mało prawdopodobne. Kiedy się bliżej zastanowić, trzeba też odrzucić
ewentualność, że Pingelen i jego kompani odważyli się wejść aż tutaj. Dostaliby
solidne lanie, gdyby ktoś ich przyłapał.
Już miała schodzić na dół, gdy nagle stanęła. Znowu usłyszała ten dziwny
dźwięk. Teraz był znacznie wyraźniejszy i przypominał stłumiony jęk, taki jak wydaje
ranne zwierzę. Pomyślała o Puszku. Czy mogło się tam znajdować jakieś zwierzę,
pies albo kot? Pośpiesznie przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi i zajrzała do
ś
rodka. Z tej strony budynku księżyc świecił wprost w niskie okna strychu, ale światła
dawał niewiele.
- Czy jest tu kto?
- Elise? - usłyszała szloch i w następnym momencie dwie małe postaci
wypadły z mroku i rzuciły się jej na szyję. Obaj chłopcy obejmowali Elisę i zanosili
się płaczem.
- Na Boga, co się stało? Dlaczego wy tu siedzicie? Drzwi były przecież
zamknięte na klucz!
- Ciii! - rozdygotany Peder tulił się do siostry. - Nie wolno ci mówić tak
głośno. On tam jest!
- Kto? Gdzie?
- Duch! - to Evert próbował jej wytłumaczyć, szlochał i był co najmniej tak
samo przerażony jak Peder. - On jest w pokoju obok.
- Co za głupstwa. Nie ma żadnych duchów.
W tym samym momencie rozległ się taki dźwięk, jakby ktoś ciągnął coś po
podłodze. Elise poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie, ale za nic na świecie nie
chciała jeszcze bardziej straszyć chłopców. - To musi być dozorca. - Jej głos brzmiał
dziwnie głucho.
- Dozorca wziął sanie i poszedł po zakupy do Magdy na rogu. - Evert nadal
mówił szeptem, ale chyba się trochę uspokoił, odkąd Elise przyszła, i już się tak do
niej nie tulił. Peder nadal trzymał się jej mocno.
- To musi być któryś z nauczycieli. Spostrzegła, że obaj chłopcy kręcą
głowami.
- Tam jest zupełnie ciemno. - Evert mówił szeptem, ale bardzo stanowczo. -
Słyszeliśmy, że on parska, prycha, ciągnie coś po podłodze, tłucze czymś, ale jak się
tylko odezwiemy, to zaraz robi się cicho.
- Chodź, idziemy. - Peder mówił przez łzy.
Elise wzięła chłopców za ręce, szybko wyprowadziła ich z pokoju i skierowała
się ku schodom.
- Musimy zgasić lampę na korytarzu - powiedziała, kiedy znaleźli się na
drugim piętrze.
Gdy już wszystko było zrobione, zeszli na sam dół tak szybko, jak na to
pozwalały panujące wszędzie ciemności, i wkrótce znaleźli się na dworze.
- Odprowadzimy cię do domu, Evert. Wytłumaczę pani Berg, dlaczego
wracasz tak późno.
- Teraz to nie ma żadnego znaczenia. Ona nawet nie zauważa, kiedy wracam.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Pani Berg leży w łóżku i nie wie, czy jestem w domu, czy mnie nie ma.
- To ona jest chora?
- Tak. Strasznie kaszle i gwiżdże jej w piersiach. Przygotowałem jej jedzenie,
zanim wyszedłem do szkoły, ale kiedy wróciłem, wszystko wciąż leżało. W końcu
sam to zjadłem, bo wciąż jestem strasznie głodny.
- Czy był u niej doktor?
- Nie, pani Berg nie chce go widzieć. Ale kiedy usłyszy o duchach w szkole, to
pewnie powie, żebym przestał pracować. Jak myślisz?
- Nie istnieją żadne duchy, Evert. Musi być jakieś naturalne wyjaśnienie tego,
co się tam dzieje.
- Ja w każdym razie nigdy więcej na strych nie pójdę.
- Ani ja - Peder znowu zaniósł się szlochem. - On nas zamknął na klucz, Elise.
Pomyśl tylko! Zamarzlibyśmy na śmierć, gdybyś nie przyszła.
Elise nic nie mówiła, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć.
Pożegnali się z Evertem, prosili, żeby pozdrowił panią Berg, i pośpieszyli do
domu.
Kristian siedział sam w kuchni i odrabiał lekcje, jedną nogą kołysał przy tym
Hugo. Spojrzał na nich znad książki zaciekawiony, kiedy stanęli w drzwiach.
- Czy ty wiesz, Kristian? Duch zamknął Everta i mnie na strychu! Gdyby Elise
nie przyszła, zamarzlibyśmy na śmierć.
Kristian patrzył na niego przerażony, po czym przesunął pytające spojrzenie na
Elise.
- To prawda, co mówi Peder, rzeczywiście byli zamknięci w sali rysunkowej.
Dozorca albo któryś z nauczycieli musiał to zrobić przez pomyłkę.
Peder oburzony zwrócił ku niej twarz.
- To nie było tak. Rozmawialiśmy z dozorcą, zanim weszliśmy na górę, i on
nam powiedział, że pójdzie do Magdy na rogu.
- W takim razie musiał to zrobić któryś z nauczycieli. Tym razem Peder wpadł
w złość.
- Przecież sama słyszałaś, Elise! Coś szorowało o podłogę, on jęczał i tłukł się
po tym strychu, a kiedy zaglądaliśmy przez dziurkę od klucza, to w środku były tylko
nieprzeniknione ciemności. Myślisz może, że jakiś nauczyciel siedzi na strychu w
szkole i po ciemku poprawia nasze prace?
Emanuel musiał usłyszeć podniecone głosy z kuchni, bo wszedł i patrzył na
nich zdumiony. Elise zauważyła, że jest bardzo blady.
- Co się dzieje?
- Nie wiedziałam, gdzie się podział Peder, i poszłam do szkoły, żeby się za
nim rozejrzeć - zaczęła Elise.
Peder otworzył usta, by opowiedzieć dalej swoją historię, przynajmniej na to
wyglądało, ale zrezygnował. Dzieci nie powinny przerywać dorosłym, tak go uczono.
- Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali do rysunków na
strychu. Byli śmiertelnie przerażeni.
- Zamknięci na klucz? - Emanuel, nic nie rozumiejąc, spoglądał to na nią, to
na Pedera.
Peder z poważną miną kiwał głową.
- To musiał być ten stary nauczyciel, którego nie pochowano tam, gdzie chciał.
Emanuel uśmiechnął się z politowaniem.
- Nie ma żadnych upiorów, Peder. Musi istnieć jakieś naturalne
wytłumaczenie. A czy to czasem nie dozorca zamknął drzwi na klucz, ponieważ
sądził, że już skończyliście pracę?
Peder gwałtownie pokręcił głową i znowu zwrócił się do Elise.
- Powiedz mu, Elise! Powiedz, że ty też słyszałaś! Elise uśmiechnęła się
skrępowana.
- Naprawdę z pomieszczenia obok dochodziły dziwne dźwięki, chociaż w
ś
rodku było zupełnie ciemno. Myślę jednak, że to szczury.
- Szczury? - Peder otworzył usta i zapomniał ich zamknąć. - Przecież wiesz,
jak hałasują szczury, mieszkałaś tyle lat w Andersengarden! One nie potrafią jęczeć
ani dyszeć, ani stękać tak jak człowiek.
- No trudno, musi być jakieś naturalne wytłumaczenie - ucięła Elise
stanowczo. - A teraz pośpieszcie się obaj z lekcjami i jak najszybciej marsz do łóżka.
Zrobiło się bardzo późno.
Peder usiadł nad elementarzem, jeszcze bardziej niechętnie niż zazwyczaj.
Najpierw Elise przeczytała mu głośno czytankę, żeby nie odbierać mu odwagi. Na
szczęście dzisiejszy fragment był łatwy i krótki, nosił tytuł Zimowe rymy.
„A, a, a, czekamy, aż nadejdzie zima, E, e, e, bo wtedy będzie śnieg, I, i, i,
będziemy się bawić w śnieżynki, O, o, o, będzie bardzo wesoło, U, u, u, zimo, zostań
tu!” Mimo że przeczytała mu wszystko od początku do końca, Peder zmagał się z
każdym słówkiem, poza tym nie mógł się skoncentrować, jego myśli wciąż były
zajęte upiorem w szkole.
Elise przestraszyła się, że Emanuel wpadnie w złość, jak to często bywa, kiedy
Peder odrabia przy nim lekcje, uznała więc, że najlepiej odłożyć wszystko do jutra.
- Kładźcie się teraz, chłopcy, szybko. - Odsunęła kuchenny stół na bok i
zaczęła przygotowywać im posłanie. Sama chciała jak najszybciej położyć się do
łóżka i w końcu zostać tylko z Emanuelem.
Otworzyła na chwilę drzwi do izby, żeby wpuścić tam trochę ciepła, i kiedy
Emanuel nie patrzył, dołożyła parę drew do pieca. Potem przewinęła Hugo, chociaż
malec nie płakał, zrobiła to w nadziei, że dziecko prześpi spokojnie parę godzin,
zanim znowu zrobi się głodne.
Kiedy nareszcie była gotowa, Peder i Kristian już spali, a Hugo zasnął nawet
przy piersi.
Pełna oczekiwania i niepokoju weszła na palcach do izby.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Widok Emanuela siedzącego na krawędzi łóżka z głową ukrytą w dłoniach i
proszącego, żeby zostawiła go w spokoju, dręczył ją przez cały wieczór. Teraz
przeniknęło ją bolesne przeczucie, że wieczór nie będzie taki, jak planowali przed
wyjściem Emanuela do Carlsenów.
Mąż położył się już wcześniej, teraz leżał na plecach, z rękami pod głową, i
patrzył w sufit. Kiedy usłyszał, że przyszła, próbował się uśmiechnąć, ale Elise
wyraźnie widziała, że wcale mu nie jest do śmiechu.
Rozebrała się szybko i włożyła nocną koszulę. Nie powinna się niczego
spodziewać, Emanuel najwyraźniej się rozmyślił. Może bardziej niż pieszczot z żoną
pragnął ulżyć swemu sercu.
Odwrócił się i przyciągnął ją mocno do siebie.
- Dlaczego to na siebie włożyłaś? - spytał, pociągając nocną koszulę.
- Nie wiedziałam, czy będziesz chciał. Pocałował ją gwałtownie.
- Ty mała kłamczucho. Dobrze wiedziałaś, że chcę.
Elise uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą, pomagając mężowi zdjąć koszulę.
Może się po prostu pomyliła. Może mimo wszystko nie dzieje się nic złego.
Emanuel odsunął kołdrę, chciał widzieć ją nagą w blasku stearynowej świecy,
która stała na taborecie przy łóżku. Szorstkimi rękami gładził jej ciało. Był gwałtowny
aż do bólu, Elise jednak nie dawała po sobie poznać, że wolałaby łagodniejsze
pieszczoty. Coś jej mówiło, że ma rację, Emanuel nie jest sobą, dlatego nie odważyła
się zaprotestować. Jego pocałunkom brak było tej czułości, którą zazwyczaj dawał
ż
onie, zagryzał lekko brodawki jej piersi, obolałe od karmienia, a pocałunki, którymi
obsypywał jej brzuch, były dziwnie rozgorączkowane. Po chwili rozsunął jej nogi i
wszedł w nią gwałtownie, kochał ją jakby ze złością. Chyba sądził, że wzbudzi w niej
pożądanie tą szorstkością, ale skutek był odwrotny. Elise przymknęła oczy, by ukryć
własne uczucia, pragnęła tylko, żeby wszystko skończyło się jak najprędzej. Emanuel
nie jest sobą, powtarzała w duchu, coś musiało się stać, coś, co wywoływało w nim
rozpacz i zarazem pożądanie. Elise była jeszcze obolała po porodzie i naprawdę
pragnęła nieco więcej troskliwości. Musiała zagryzać wargi, żeby nie jęczeć z bólu.
Kiedy Emanuel nareszcie osiągnął spełnienie, opadł w jej ramionach niczym
nieszczęśliwe dziecko.
Potem leżeli przez dłuższy czas w milczeniu.
W końcu Elise uznała, że najwyższy czas się odezwać. - Co się dzieje,
Emanuelu?
On pokręcił głową.
- Nic.
- Przecież widzę, że coś jest nie w porządku. Kiedy szedłeś do Carlsenów,
byłeś zadowolony i cieszyłeś się, że jak wrócisz do domu, to będziemy się kochać po
raz pierwszy od porodu.
Emanuel skinął głową, ukrył twarz na piersi żony.
- Jak tylko przyszedłeś, zauważyłam, że coś jest nie w porządku. Poza tym
chciałeś, żebym zostawiła cię w spokoju.
- Bądź tak dobra, Elise, nie wypytuj mnie. Nie jestem w stanie o tym
rozmawiać.
Umilkła, leżała bez ruchu i głaskała go po plecach. Jeśli teraz nie wydobędzie
z niego prawdy, to będą chodzić obok siebie niczym dwoje obcych ludzi.
To musi mieć coś wspólnego z Signe, skoro właśnie stamtąd wrócił. Czy
Carlsenowie domyślili się, że Signe jest w ciąży? Może rozzłościli się tak bardzo, że
wyrzucili ją za drzwi? Czy Emanuel jest zrozpaczony, bo nie wie, co z nią zrobić?
- Powiedziano „na dobre i złe dni” - zaczęła Elise ostrożnie. - Ja przecież
wszystko wiem, Emanuelu. Możesz mi chyba powiedzieć, co się stało. Jeśli
Carlsenowie nie chcą dłużej trzymać Signe w swoim domu, to spróbujemy znaleźć
jakieś rozwiązanie. W najgorszym razie kupimy mały piecyk i będzie mogła mieszkać
u nas na strychu, zanim znajdziemy inne wyjście.
Oddech Emanuela był przyśpieszony i urywany. Elise nie miała pojęcia, czy
płacze, czy słucha, co ona mówi, czy też jest skupiony wyłącznie na swoim
zmartwieniu.
- Wiem, że żałujesz tego, co zrobiłeś - ciągnęła dalej spokojnym głosem. -
Wiem, że każdy może popełnić błąd w ten lub inny sposób. I nie nam oceniać, który
grzech jest większy. Najważniejsze, że przyznałeś się do błędu i pragniesz go jakoś
odkupić. Ale powinniśmy nasze brzemiona dźwigać razem, Emanuelu. Jeśli każde z
nas zostanie samo ze swoimi zmartwieniami, to życie w małżeństwie stanie się
niemożliwe.
- Elise, proszę cię. Zostaw mnie w spokoju.
Elise skinęła głową, ale coś twardego dławiło ją w gardle. Emanuel odwrócił
się od niej i wymamrotał „dobranoc”.
Elise zdmuchnęła świecę, leżała bez ruchu i wpatrywała się w ciemność.
Wiedziała, że on też nie może zasnąć.
Nie miała pojęcia, jak długo to trwało, ale nagle Emanuel odwrócił się do niej,
wyciągnął ręce pod kołdrą i znowu zaczął ją pieścić.
- Chcę cię jeszcze raz, Elise. Muszę! Mam wrażenie, że płonę z pragnienia,
którego nie da się ugasić.
Elise zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.
- Pomogę ci, Emanuelu. Tylko nie odwracajmy się od siebie nawzajem.
Dzielmy nasze zmartwienia i żale. Nawet jeśli przez chwilę będzie bolało, to później
będzie znacznie lepiej.
Tym razem był ostrożniejszy. I trwało to o wiele dłużej, tak długo, że Elise
zaczęła się obawiać, iż Emanuel nie osiągnie zadowolenia i rozgniewa się z tego
powodu. Odczuwała odrobinę dawnej przyjemności, kiedy całował ją w szyję i
delikatnie głaskał po piersiach. Przeważnie jednak sprawiał jej ból, w końcu marzyła
już tylko o tym, żeby to się jak najszybciej skończyło.
Kiedy Emanuel dotarł do celu, z kuchni dotarł do nich wściekły płacz. Elise
zerwała się z pościeli i po omacku wyszła z izby. Wyjęła synka z kołyski i przyniosła
ze sobą do łóżka. Emanuel ostatecznie zapadł w sen, oddychał spokojnie u jej boku,
od czasu do czasu pochrapywał, ona tymczasem karmiła dziecko.
Taki mój los, że wciąż muszę służyć innym, pomyślała z ciężkim ze
zmęczenia westchnieniem. W zeszłym roku to była mama, Hilda, Peder i Kristian.
Teraz jest Emanuel i Hugo, no i chłopcy.
Ale takie jest życie większości kobiet, rozmyślała w ciszy. Wszystkich kobiet
z wyjątkiem takich jak Agnes, które oczekują, że inni będą im służyć i je uwielbiać.
Nakarmiła Hugo po raz drugi tej nocy i już miała zasnąć, kiedy usłyszała, że
Emanuel szepcze jej imię, cicho, jakby sprawdzał, czy żona śpi.
Natychmiast oprzytomniała.
- Tak, o co chodzi?
- Postanowiłem, że mimo wszystko ci o tym opowiem. Elise milczała, złożyła
pod kołdrą ręce i czekała na dalszy ciąg.
- Signe zwierzyła się Karolinę.
Elise usłyszała jęk i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że wyrwał się
z jej gardła.
- To znaczy powiedziała jej, że jest w ciąży? Emanuel westchnął ciężko w
ciemnościach.
- I gdyby na tym poprzestała... Elise wstrzymała dech.
- Chcesz powiedzieć, że poinformowała Karolinę, iż dziecko jest twoje?
- Tak.
- Jak ona mogła zrobić coś takiego?
- Zaprzyjaźniła się z Karolinę i widocznie odczuwała potrzebę zwierzenia się
komuś. Zresztą sama zauważyłaś, że Signe się nie domyśla tego, że Karolinę była we
mnie zakochana.
- No a jak Karolinę zareagowała?
- Signe mówi, że okazała jej pełne zrozumienie.
- To znaczy, że sama Signe ci o tym powiedziała?
- Tak. Płakała, żałowała i było jej bardzo przykro, wierzy jednak, że Karolinę
nie wygada tego nikomu. Signe ma poczucie, że Karolinę rozumie, w jak
beznadziejnej sytuacji się znalazła, i zrobi, co będzie mogła, żeby jej pomóc.
To jakaś nowa Karolinę, pomyślała Elise i poczuła, że zbiera jej się na
wymioty. Trudno jej było uwierzyć, że ta rozpieszczona i zajęta tylko sobą córka
państwa Carlsenów chciałaby pomagać człowiekowi w potrzebie. Chyba że sama
mogłaby odnieść jakieś korzyści.
- A co będzie, jeśli Karolinę poinformuje o wszystkim swoich rodziców?
- Raczej tego nie zrobi. Aż taka złośliwa chyba nie jest. Pójdę do nich dzisiaj
wieczorem i spróbuję porozmawiać z Karolinę. Poza tym będę próbował znaleźć
jakieś inne miejsce, w którym Signe mogłaby zamieszkać.
Elise milczała. Kto, na Boga, przyjmie do domu ciężarną młodą dziewczynę,
która nie potrafi pracować i nie ma z czego żyć?
- Miałam nadzieję, że po południu pójdziesz do szkoły, żeby wyjaśnić, co się
dzieje na tym strychu - powiedziała, zmieniając temat. - Coś tam musi być. Wyraźnie
słyszałam.
- To z pewnością tylko szczury.
- Nie, szczury tak nie hałasują. To było coś całkiem innego. Przez dłuższą
chwilę trwała cisza.
- Jesteś zła, Elise? - jego głos brzmiał niepewnie.
- Nie, zresztą co by to dało? Ale muszę przyznać, że jestem tym poruszona.
- Obiecuję ci, że znajdę jakieś rozwiązanie. Słyszałem o pewnej islandzkiej
kobiecie, która mieszka w Vaterlandzie. Nazywa się Olafia Johannsdottir. W swoim
nędznym mieszkanku pomaga bezdomnym prostytutkom i podobno świetnie się
opiekuje młodymi dziewczynami, które potrzebują pomocy i jakiegoś dachu nad gło-
wą. Umieszcza je najchętniej na wsi, jak najdalej od miasta.
- Chyba nie myślisz, że Signe zgodzi się mieszkać z prostytutkami i
dziewczynami ulicznymi, które włóczą się po najgorszych dzielnicach miasta?
- Nie chcę, żeby mieszkała tam na zawsze, tylko do czasu, aż znajdzie się dla
niej miejsce u jakiejś rodziny na wsi. Poza tym dopóki rodzice jej nie przyjmą, to nie
ma wyboru.
- A wiesz, czy ona nawiązała jakiś kontakt z rodzicami?
- Signe jest dumna. Jeśli są do tego stopnia pozbawieni serca, że wyrzucili ją
za drzwi, to ona nie będzie się przed nimi czołgać i błagać, żeby ją znowu przyjęli do
domu.
- Jeśli będzie miała taki wybór, że albo zamieszka wśród ulicznych dziewczyn
i pijaków, albo wyzbędzie się dumy i poprosi o wybaczenie, to ciekawe, co wybierze.
Emanuel nie odpowiedział.
- Porozmawiamy o tym jutro, Emanuelu. Wkrótce będzie ranek, a ja właściwie
jeszcze dzisiejszej nocy dobrze oczu nie zmrużyłam.
W tym momencie syreny fabryczne zaczęły wyć.
Kiedy nareszcie umilkły, Emanuel powiedział w zamyśleniu:
- Zastanawiam się, co właściwie Signe powiedziała. Wcale by mnie nie
zdziwiło, gdyby starała się zrobić wrażenie, że to, do czego między nami doszło, stało
się wbrew jej woli.
Elise zwróciła się ku niemu w ciemnościach, przestraszona.
- Jak to, będzie mówić, że ją zgwałciłeś?
- Tak. Bo jakoś nie bardzo rozumiem, że Karolinę przyjęła to tak łagodnie i z
taką wyrozumiałością wobec Signe.
- Pomyślałam o tym samym. Ale naprawdę wierzysz, że Signe mogłaby zrobić
coś takiego?
- A czegóż człowiek nie robi dla ratowania własnej skóry?
- W takim razie Karolinę wściekłaby się na ciebie, a nie na Signe.
- No właśnie. Najpierw ją odepchnąłem, potem ożeniłem się z tobą, a
następnie... - umilkł.
- A następnie brutalnie uwiodłeś Signe - zakończyła Elise, czując, że znowu
dławi ją zazdrość. Stłumiła złe uczucia i dodała: - Ale ona chyba nie powie o tym
swoim rodzicom. Musi wiedzieć, że by jej nie uwierzyli.
- Nie, oskarżyliby ją o rozsiewanie złośliwych plotek. W ich oczach jestem
bardzo przykładnym młodym człowiekiem. - Roześmiał się nieco zawstydzony.
- W takim razie jednak oni mogą się rozgniewać na Signe i wyrzucić ją z
domu.
- I Karolinę utraci przyjaciółkę. Dlatego nie będzie rozsiewać plotek.
- Miejmy nadzieję.
Elise podniosła się z łóżka, poszukała w ciemności ubrania i drżąc z zimna,
wybiegła do kuchni. Tam zapaliła lampę naftową i zaczęła rozpalać ogień.
- Już rano, chłopcy. Peder, wczoraj wieczorem nie odrobiłeś lekcji. Musisz
dokończyć teraz.
Nalała zimnej wody do miednicy i pośpiesznie się umyła. Kiedy już była
kompletnie ubrana, nastawiła wodę na kawę. Przez cały czas myślała o tym, co
Emanuel jej przed chwilą powiedział.
- Elise? - Peder mówił sennym głosem. - Co zrobimy z tym duchem w szkole?
Nie odważę się nosić drewna do sali rysunkowej. Evert też nie.
- Emanuel ma porozmawiać z dozorcą. Musi być jakieś naturalne
wytłumaczenie.
- Emanuel będzie miał odwagę wejść na strych? - Peder usiadł na posłaniu i
patrzył na nią zdumiony.
- Tak, Emanuel się nie boi.
- Nie będzie się bał nawet w ciemnościach?
- Nie. Emanuel pójdzie do szkoły po południu, jak wróci z biura.
- Ale ty się bałaś. Widziałem to po tobie.
- Przeraziłam się, kiedy usłyszałam te dziwne dźwięki, ale to nie może być nic
innego jak jakieś zwierzę czy coś.
- Chcesz powiedzieć krokodyl? Elise roześmiała się.
- Ty głuptasie. W Norwegii nie ma przecież krokodyli.
- No to może niedźwiedź. Elise roześmiała się znowu.
- A jak myślisz, jakim sposobem niedźwiedź dostałby się na strych twojej
szkoły?
- W takim razie to musi być upiór.
Kristian też się nareszcie obudził i wygrzebał się z łóżka, z zapuchniętymi
oczyma, poruszał się sztywno, wszystko go bolało, jakby przez całą noc dźwigał
ciężary.
Elise patrzyła na brata, marszcząc czoło, zatroskana. Ta praca jest dla niego
zbyt ciężka, myślała. Chłopiec w okresie dorastania nie może dźwigać takich
ciężarów.
Wyniosła pościel do izby i złożyła posłania chłopców. Kristian pomógł jej
ustawić na miejscu kuchenny stół. Potem Elise wyjęła z szafy chleb, ser i bańkę z
mlekiem.
Emanuel wsunął głowę do kuchni.
- Masz może dla mnie trochę ciepłej wody, Elise? Nalała ciepłej wody z
garnka do miski i podała mężowi.
- Dlaczego my musimy się myć w zimnej wodzie, a on dostaje ciepłą? - Peder
szeptał w obawie, że Emanuel mógłby go usłyszeć.
- Dlatego, że on jest mężczyzną.
- A dlaczego jest taka różnica między mężczyznami a nami? I co z tobą, Elise?
- Kobiety się nie liczą. My nawet nie mamy prawa głosować. Niektórzy
mówią, że ubiegły rok był dla kobiet rokiem żałoby. Ktoś napisał w gazecie, że my,
kobiety, byłyśmy tak często zmuszane do godzenia się na niesprawiedliwość i tak
często rezygnowałyśmy z tego, co się nam należy, że stało się to częścią naszej natury.
I to jest właśnie prawda.
- Ja wam pomogę, Elise. Kiedy będę dorosły. Będziesz się wtedy mogła myć w
ciepłej wodzie i przy obiedzie brać największego ziemniaka.
Emanuel jeszcze raz wysunął głowę przez drzwi.
- Wyczyściłaś moje buty, Elise?
W tym momencie dziecko zaczęło krzyczeć.
- Zrobię to, jak tylko nakarmię Hugo - odparła spokojnie, wyjmując synka z
kołyski.
- Nie zapomnij mu powiedzieć, że ma przepędzić ducha, Elise - szepnął Peder.
Elise z uśmiechem pokręciła głową.
- Przepędzić niedźwiedzia, chciałeś powiedzieć?
Peder odpowiedział jej uśmiechem. Wyglądało na to, że już się tak nie boi.
Myśl o niedźwiedziu była najwyraźniej mniej przerażająca niż wizja upiora.
Emanuel ubrał się i przyszedł do kuchni, żeby zjeść śniadanie.
- Czytałem w gazecie, że Henryk Ibsen czuje się gorzej - oznajmił, siadając do
stołu.
Peder popatrzył na niego pytająco.
- Kim jest ten jakiś Ipsen? Emanuel uśmiechnął się.
- Ibsen. To nasz największy pisarz, Peder. Kiedy nauczysz się czytać, to pojadę
do domu, do Ringstad, i przywiozę kilka książek, które napisał. Tylko musisz się z
nimi obchodzić bardzo ostrożnie. To najkosztowniejsze, co posiadam.
Peder patrzył w talerz, nic nie mówiąc.
Elise na jego widok poczuła skurcz serca. Dobrze wiedziała, co chłopiec
myśli. Jest przekonany, że nigdy nie nauczy się czytać.
Emanuel przyszedł do domu w czasie przerwy obiadowej, miał zamiar pójść
do szkoły, by porozmawiać z dozorcą.
- Właściwie inne sprawy są pilniejsze - stwierdził, nie patrząc na żonę. - Ale
widzę, że ty uważasz inaczej.
- Peder nie odważy się zanieść dziś wieczorem drewna do sali rysunkowej. On
się chyba nie odważy zostać sam w szkole po ciemku.
- Przecież nie jest sam, ma ze sobą Everta. Jesteś zbyt uległa, Elise. Jak ma z
niego wyrosnąć prawdziwy mężczyzna, skoro traktujesz go jak małe dziecko? Dużo o
tym myślałem. Peder powinien dzisiaj normalnie pójść do pracy. Jeśli jeszcze raz
usłyszy te dziwne odgłosy, to wybiorę się do dozorcy jutro w czasie przerwy obiado-
wej. Jestem pewien, że oni sobie coś wmawiają.
Elise stwierdziła, że nie ma sensu protestować. Poza tym zgadzała się z
mężem, że najpilniejsza sprawa to załatwienie czegoś dla Signe.
Stała w oknie i patrzyła, jak Emanuel pośpiesznie przechodzi przez most i
znika między wielkimi zabudowaniami fabrycznymi. Serce tłukło się jej w piersi.
Miała nieprzyjemne poczucie, że zdarzy się coś złego.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Peder płakał, kiedy musiał iść do pracy.
- Ale przecież sama słyszałaś, Elise! I ty też się bałaś.
- Emanuel uważa, że coś sobie wmawiacie. Prawdopodobnie to tylko szczury.
Może jest ich tam po prostu bardzo dużo.
. Chłopiec popatrzył na nią wielkimi zapłakanymi oczyma.
- A co mamy zrobić, jeśli to będzie prawdziwy duch?
- Nie ma prawdziwych duchów. - Odwróciła głowę, lecz nie była w stanie na
niego patrzeć. - Natychmiast przestań się nad sobą użalać, Peder! - mówiła bardzo
surowym głosem. - To tylko takie dziecinne gadanie.
- Dziecinne gadanie? - w głosie brata słyszała upór. - Przecież nauczyciel nam
o tym wszystkim opowiedział!
- On tak mówił po to, żeby was rozbawić. My jednak nie będziemy teraz
więcej o tym dyskutować, Peder. Pójdziesz do pracy, czy tego chcesz, czy nie.
Pomyśl, ilu ludzi się czegoś boi, a mimo to chodzą codziennie do swojej pracy. Wiele
matek śmiertelnie się boi, żeby dzieci nie powpadały do rzeki, kiedy one pracują.
Bariera przy moście jest słaba, są w niej wielkie otwory, przez które dziecko może
spaść w dół. Pewnego dnia widziałam dwoje małych dzieci, bawiących się nad samą
wodą. Jedno z nich weszło nawet na kawałek lodowej kry! Było tylko kwestią czasu,
kiedy wpadnie i utonie pod wodospadem.
Peder patrzył na nią z otwartą buzią.
- No i co, to dziecko wpadło?
- Nie, bo zbiegłam na dół i wyciągnęłam je na brzeg. Zaraz potem przybiegła z
przędzalni ich matka, musiała widzieć przez okno, co się dzieje. Oboje dostali tego
wieczora straszne lanie.
- Ale ty uratowałaś im życie, dokładnie tak samo, jak kiedyś uratowałaś mnie.
Elise machnęła ręką.
- Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że musimy chodzić do pracy, niezależnie od
tego, że się czegoś boimy.
Peder powlókł się do drzwi ze spuszczoną głową.
- Dobrze, Elise, pójdę. Nawet gdyby ten duch miał mnie udusić. - Odwrócił się
i posłał jej ostatnie spojrzenie. - I nie martw się, jeśli nie wrócę do domu. Ja nie
jestem tchórzem. Jestem tylko głupi.
- Teraz to już przesadzasz, Peder. Dobrze wiesz, że uważam cię za
najwspanialszego chłopca na całym świecie. Kristian i Hugo też tak myślą.
Chłopiec naciągnął czapkę na uszy, jakby nie słyszał ostatniego zdania, i
przygarbiony zniknął za drzwiami.
Kiedy Emanuel przyjdzie do domu i będzie mógł popilnować Hugo, pójdę do
szkoły, pomyślała, bo serce jej krwawiło na widok cierpień młodszego brata.
Kristian też już poszedł, Elise została znowu sama i miała mnóstwo pracy, ale
jakoś nie mogła się na niczym skupić. Całą noc nie spała, co sprawiło, że była
przygnębiona, szczerze mówiąc, bliska rozpaczy. Na dworze wciąż jeszcze panowały
ciemności, a naftowa lampa nie dawała dość światła, by Elise mogła zacząć szyć
suknię z takiego materiału jak ten ciemnoniebieski aksamit, który wybrała Karolinę.
Przy tym wciąż martwiła się o Pedera i nie mogła przestać o nim myśleć. Nawet jeśli
ona była przekonana, że upiory nie istnieją, to przecież nie można lekceważyć faktu,
ż
e ktoś chłopców na strychu zamknął. Próbowała uspokoić się, że musiał to zrobić
dozorca albo któryś z nauczycieli, chłopcy jednak zapewniali, że dozorca poszedł z
sankami na zakupy. Gdyby któryś nauczyciel czegoś zapomniał i przyszedł do szkoły
wieczorem, to słyszałby chłopców i widział światło.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej cała sprawa ją niepokoiła.
Jedyne, co w tym dobre, to fakt, że niemal przestała się zastanawiać, jak też
Emanuelowi poszło u Carlsenów. Poszedł tam prosto z biura w czasie przerwy
obiadowej, teraz jednak powinien wkrótce wrócić do domu.
Hugo zaczął marudzić i Elise wstała od maszyny. Wzięła dziecko na ręce i
podeszła do kuchennego okna. Właściwie to dziwne, pomyślała, że zawsze muszę
wyglądać przez okno, kiedy na kogoś czekam. Tylko że ten, którego oczekuję, i tak
szybciej z tego powodu nie przyjdzie.
Na dworze padał śnieg, trudno było cokolwiek zobaczyć. W oddali majaczyły
kontury szkolnego budynku, przy tej pogodzie wydawał się wielki, ciemny i zwalisty.
Nie była w stanie dostrzec, czy z któregoś okna sączy się choćby mdłe światełko.
Dalej na Sandakerveien od czasu do czasu pojawiały się ciemne sylwetki, które
mocno pochylone szły pod wiatr.
Chłopcy mogliby wybiec na ulicę i poprosić o pomoc, gdyby przeżyli coś
złego. Wkrótce syreny zawyją i robotnicy wyleją się strumieniem z fabryk. Wtedy na
krótko ulice się zaludnią.
Ale co się stało z Emanuelem? Nigdy nie wraca tak późno.
Elise westchnęła. Hugo zasnął, położyła go więc ostrożnie w kołysce i wróciła
do maszyny. Karolinę przysłała jej wzór, z którego korzystała inna krawcowa, szyjąc
jej suknię na bal w ratuszu. Od kiedy Emanuel i chłopcy wyszli rano z domu, Elise
niestrudzenie pracowała nad wykrojami i nareszcie mogła przystąpić do fastrygowania
poszczególnych części, ale tak była zdenerwowana, żeby nie popełnić błędu, że ręce
jej się trzęsły. Jeśli nie zdoła sobie poradzić z tą suknią, nie będzie mogła liczyć na
więcej zamówień. A byłaby szkoda, bo teraz Hugo śpi coraz dłużej między kolejnymi
posiłkami.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz jakieś kroki. Pośpiesznie zaczęła zbierać
szycie. Niech Emanuel sobie mówi, co chce, ona jednak nie ma zamiaru czekać do
jutra z wyjaśnieniem sprawy w szkole. Nie miałaby chwili spokoju, gdyby się nie
przekonała, że wszystko jest w porządku. Ku jej wielkiemu zdumieniu, zanim drzwi
się otworzyły, najpierw ktoś zapukał.
Wstała zaskoczona.
- Torkild? - przeniknął ją strach. - Czy stało się coś złego?
Torkild uśmiechał się i sprawiał wrażenie bardzo uradowanego, powinna była
to natychmiast zauważyć.
- Nie, wprost przeciwnie. - Natychmiast jednak spoważniał. - To znaczy pani
Thoresen nie czuje się całkiem dobrze. Chorowała przez całą zimę.
Elise patrzyła na niego zatroskana.
- Wciąż się boję, co by to było, gdyby jej się coś stało. Anna jest przecież od
niej całkowicie uzależniona. Pamiętam, jak się martwiłam ubiegłej zimy, kiedy pani
Thoresen wyglądała prawie tak samo źle jak moja mama, która leżała chora na
suchoty.
Torkild skinął głową.
- Tak, ona źle wygląda. Ale jeśli chodzi o Annę, to nie powinnaś się martwić. -
Znowu się uśmiechnął, jakby onieśmielony. - Przynoszę ci radosną nowinę. Anna
wstąpiła do Armii Zbawienia i możemy się pobrać.
Elise poczuła, że przenika ją fala radości.
- Naprawdę? - miała ochotę rzucić mu się na szyję. - Gratuluję! - Coś dławiło
ją w gardle, próbowała z tym walczyć, ale nie dała rady i pośpiesznie otarła łzę. - To
najradośniejsza wiadomość, jaką mogłeś mi przynieść. Tak się cieszę zarówno w
imieniu Anny, jak i twoim. Ona jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykol-
wiek znałam, i widziałam też, jaki ty jesteś dla niej dobry.
Torkild znowu się uśmiechnął, był taki rozradowany, że uśmiech przez cały
czas nie schodził mu z twarzy.
- To żadna sztuka być dobrym dla kogoś takiego jak ona. Odpłaca mi się
zresztą stokrotnie.
Torkild wahał się przez chwilę, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czy
powinien powiedzieć coś więcej.
- Anna bardzo by chciała, żebyś ją kiedyś odwiedziła.
- Myślałam o tym niezliczoną ilość razy, ale teraz tak mi strasznie trudno się
stąd wyrwać. - Spostrzegła wyraz rozczarowania na jego twarzy i pośpiesznie dodała:
- Lecz na pewno któregoś dnia będę mogła wyjść, jak Emanuel wróci wcześniej do
domu. Tylko że może wieczorem, to za późno?
Torkild pokręcił głową. - Nie, to nie ma znaczenia, kiedy przyjdziesz, byleby
tylko Anna mogła cię zobaczyć - powiedział z ożywieniem. - Zdajemy sobie sprawę,
ż
e jeszcze nie możesz zabrać ze sobą dziecka, ale Anna bardzo by chciała
pogratulować ci i dowiedzieć się, jak sobie radzisz. Elise skinęła głową.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś i podniosłeś mnie na duchu. Mnie dni zlewają
się w jedno, tak łatwo zapomnieć o innych, kiedy człowiek wciąż żyje w takim
pośpiechu.
Torkild rozejrzał się po izbie, jego oczy zatrzymały się na kuchennym stole.
- O, widzę, że kupiłaś maszynę do szycia? - najwyraźniej był zaskoczony.
Elise uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Dostałam ją od mojego teścia. Nie podobało mu się, że będę musiała
wychodzić do pracy i zostawiać Hugo, zaproponował więc, żebym zamiast tego zajęła
się krawiectwem.
- To niegłupi pomysł, chociaż zarobki nie są takie dobre.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale teraz, kiedy chłopcy trochę zarabiają, jakoś
będziemy sobie dawać radę. Gdyby nam się udało kupić mały piecyk, to moglibyśmy
wynajmować pokoik na strychu. Pewnie słyszałeś, że mama i Hvalstad się pobrali i
przeprowadzili do małego mieszkanka przy Wzgórzu Świętego Jana.
Torkild przytaknął.
Hugo znowu zaczął marudzić, Elise podeszła do kołyski i wzięła dziecko na
ręce.
- On ma jakieś kłopoty z brzuszkiem, biedaczek, i bardzo dużo płacze.
Emanuel był już tym bardzo zmęczony, ale teraz jest trochę lepiej.
Torkild podszedł bliżej. Wyraźnie był nieprzyzwyczajony do małych dzieci i
kompletnie nie wiedział, jak się zachować.
- Ale wygląda bardzo dobrze.
W tym samym momencie Hugo otworzył oczka i wpił spojrzenie w gościa.
Torkild wybuchnął śmiechem.
- Wygląda, jakby oceniał, czy jestem kimś przyzwoitym, czy nie.
Ale czy dopiero co urodzeni chłopcy nie bywają podobni do swoich ojców?
Mnie się zdaje, że on nie jest podobny do żadnego z was.
- Chyba nie potrzebuje być do nikogo podobny - powiedziała Elise
stanowczym tonem. - On jest po prostu sobą.
Torkild przytaknął.
- Zgadzam się. On jest Hugo Ringstad i nie musi przypominać nikogo innego.
Wygląda też, że ma rudawe włoski, chociaż żadne z was takich nie ma.
Dla Elise te słowa były niczym cios w piersi. Znowu to samo! Boże drogi,
modliła się w duchu, nie pozwól, żeby on miał takie rude i kręcone włosy jak jego
ojciec! Żeby zmienić temat, pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Dzisiaj wieczorem nie będę mogła, niestety, wybrać się do Anny, bo muszę
iść do szkoły porozmawiać z dozorcą. Peder i Evert dostali w szkole pracę, noszą
drewno i węgiel do klas, czyszczą i napełniają naftą lampy, ale wczoraj coś
wystraszyło ich tak strasznie, że dzisiaj ledwo udało mi się wypchnąć Pedera z domu.
- Przeraziło? - patrzył na nią pytająco.
- Peder nie wrócił wczoraj do domu o zwykłej porze, więc poszłam go szukać.
Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali rysunkowej na strychu. Byli tak
przestraszeni, że siedzieli w kącie i dygotali. Słyszeli jakieś odgłosy z sąsiedniego
pokoju i byli pewni, że to upiór.
Torkild Abrahamsen roześmiał się.
- Chłopcy w tym wieku mają bardzo bujną fantazję. Elise popatrzyła na niego
poważnie.
- Ale ja też słyszałam te hałasy. W środku było ciemno, mimo to słyszałam, że
ktoś ciągnie coś po podłodze. Poza tym nie rozumiem, kto ich tam zamknął na klucz.
Dozorca wie, że chłopcy pracują na górze.
- Może uznał, że skończyli.
- Ale lampa paliła się na drugim piętrze. Poza tym powiedział chłopcom, że
weźmie sanki i pójdzie po zakupy.
Torkild Abrahamsen zmarszczył czoło.
- Jak widzę, ty się tym martwisz? Elise skinęła głową.
- Pedera tak łatwo przestraszyć. A kiedy się naprawdę boi, to nie wiadomo, co
mógłby zrobić.
- A może byś chciała, żebym poszedł do szkoły i sprawdził, o co tam chodzi?
- Nawet nie śmiałabym cię o to prosić. Emanuel powinien w każdej chwili
wrócić do domu. Wtedy sama będę mogła pójść.
- Ale ja i tak idę koło szkoły. To by mi nie zabrało dużo czasu, po prostu
wstąpię i porozmawiam z dozorcą. Powinien wyjaśnić, skąd pochodzą te hałasy.
Przypuszczalnie to szczury, ale skoro słyszałaś odgłosy tak wyraźnie, to musiałoby
tych szczurów być bardzo dużo. Należy do obowiązków dozorcy dbać, żeby się
pozbyć paskudztwa. One naprawdę mogą narobić dużo szkód.
Elise uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Jesteś taki miły. Byłam zdecydowana iść sama, ale nie mogę, dopóki
Emanuel nie wróci, żeby posiedzieć z Hugo.
Torkild odwrócił się.
- W takim razie umawiamy się, że ja porozmawiam z dozorcą, a ty przyjdziesz
do Anny najszybciej, jak będziesz mogła.
Elise skinęła głową z uśmiechem.
- Serdecznie ci dziękuję.
Gdy tylko wyszedł, Elise usiadła, żeby nakarmić Hugo. Przez cały czas nie
mogła przestać myśleć o tym, że Anna ma wyjść za mąż. Wprost trudno w to
uwierzyć. Ani Anna, ani ona sama nigdy nie myślały, że coś takiego może się zdarzyć.
Pani Thoresen robiła, co mogła, żeby Anna zaakceptowała swój los. Była nawet tak
surowa, że zabraniała jej oglądać zdjęcia zakochanych par w gazetach i czasopismach.
Elise rozumiała, że matka robi to w najlepszej intencji, chociaż rani w ten sposób
Annę.
Torkild Abrahamsen na pewno nie jest taki jak inni mężczyźni. On i Anna z
pewnością nie będą mogli mieć dzieci, a ich współżycie wyglądać musi inaczej niż
innych par małżeńskich. Będzie zmuszony ją nosić lub wozić na wózku, jeśli zechcą
gdzieś wyjść, a mimo wszystko wybrał właśnie ją i Elise dobrze go rozumiała.
Lepszej żony niż Anna nigdzie by nie znalazł.
Nareszcie na zewnątrz rozległy się kroki, drzwi uchyliły się i Emanuel
wślizgnął się do środka pośpiesznie, żeby nie wypuszczać ciepła.
Elise w napięciu spoglądała na jego twarz, chciała się przekonać, w jakim jest
humorze. Z wielką ulgą stwierdziła, że wszystko wygląda normalnie, nie ma już tego
zaciętego, niechętnego spojrzenia co wczoraj.
- No i jak poszło?
Powiesił płaszcz i futrzaną czapkę na wieszaku.
- Nastrój w domu panuje dobry. Zostałem zaproszony na kawę i ciastka,
wszyscy byli w dobrych humorach. Po Karolinę niczego nie można zauważyć, była
słodka i czarująca, opowiadała mi o przyjęciu, w którym uczestniczyła, i obie z Signe
ś
miały się wesoło.
Elise słuchała zdumiona. Jak Karolinę zdołała przełknąć tego rodzaju
wiadomość? To przecież powinien być dla niej szok.
Emanuel musiał zrozumieć, o czym Elise myśli, bo uśmiechnął się i usiadł na
taborecie dokładnie na wprost żony.
- Pomyliliśmy się co do Karolinę, Elise. Ona w rzeczywistości jest ciepłym i
dobrym człowiekiem. Jestem pewien, że zrobi wszystko, co będzie mogła, żeby
pomóc Signe.
- Miejmy nadzieję. Rozumiem zatem, że nit udało ci się jeszcze nic zrobić w
sprawie Signe?
- Miałem zamiar odwiedzić Olafie Johannsdottir i przedstawić jej całą sprawę
tak, by na wszelki wypadek mieć zarezerwowane miejsce dla Signe.
Elise skinęła głową, ale się nie odezwała. Z pewnością nie powie tej Islandce,
kim jest ojciec dziecka, pomyślała. Może zechce sprawiać wrażenie, że pragnie
pomóc kobiecie w potrzebie, ponieważ przez dłuższy czas był członkiem Armii
Zbawienia.
Ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, żeby Signe otrzymała pomoc i
mogła przeżyć, a oni dzięki temu nie musieli już się nią zajmować.
- Był u mnie Torkild Abrahamsen. Emanuel wytrzeszczył oczy.
- Torkild? A czego chciał?
- Przyszedł powiedzieć, że on i Anna się pobierają. Emanuel zerwał się z
miejsca.
- Mają zamiar się pobrać? Jak on mógł wymyślić coś podobnego? Chociaż
Elise również się temu dziwiła, tyle że z innego powodu, ogarnął ją gniew.
- A dlaczego nie mieliby tego zrobić?
- Przecież ona jest inwalidką. Nie da mu tego, czego mężczyzna potrzebuje.
- Ale może za to da mu coś innego. Poza tym myślę, że kobieta i mężczyzna
mogą bardzo dobrze razem żyć, niekoniecznie płodząc dzieci.
Emanuel posłał jej zdumione spojrzenie.
- A co ty znowu wygadujesz? A przy okazji, posłałaś Pedera do pracy?
Elise przytaknęła.
- Opowiedziałam Torkildowi o tym, co się stało wczoraj, i ofiarował się, że
wstąpi do szkoły, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Powiedział, że i tak
będzie tamtędy przechodził.
Emanuel zmarszczył czoło, jak zwykł to czynić, kiedy coś mu się nie
podobało.
- Czy naprawdę musiałaś opowiadać jednemu z moich przyjaciół, że mam
ż
onę, która wierzy w duchy? Poza tym sam chciałem jutro porozmawiać z dozorcą.
Hugo zasnął przy piersi i Elise oparła go sobie na ramieniu, żeby mu się
odbiło, a potem ostrożnie włożyła dziecko do kołyski.
- A ja uważam, że to miło z jego strony, że chce pomóc. I wcale nie wygląda
na to, by uważał za dziwny fakt, że się zastanawiam nad tym, co się stało, zwłaszcza
kiedy mu powiedziałam, że chłopcy zostali zamknięci na klucz.
Emanuel nie odpowiadał.
W tym samym momencie usłyszeli na dworze szybkie kroki, rozległo się
pukanie do drzwi i Torkild wsunął głowę do środka. Elise odwróciła się ku niemu
gwałtownie.
- Znalazłeś ich? Torkild był zdyszany.
- Oni uciekli. Dozorca jest wściekły i już znalazł dwóch innych chłopców,
którzy będą nosić węgiel i drewno oraz nalewać naftę do lamp.
Emanuelowi wymknęło się ostre przekleństwo, starał się jednak opanować.
Mimo to zrobił się czerwony ze złości.
- Dosyć już mam tych głupstw! Widzisz, Elise, jak to się kończy, kiedy
dziewięcioletniego chłopaka traktujesz jak trzylatka! Nie będę mógł wychowywać
twoich braci, jeśli mi nie pomożesz. Peder miał szczęście, że dostał tę pracę, chociaż
przedtem woźnica go wyrzucił. Nikt nie zechce chłopaka, który porzuca swoje
obowiązki. On się naprawdę powinien opanować!
Elise słuchała go jednym uchem, stała pośrodku kuchni i patrzyła na Torkilda,
a strach dławił ją w gardle.
- Dozorca nie wie, co się z nimi stało?
Torkild zaprzeczył. Było oczywiste, że jest nieprzyjemnie dotknięty
wybuchem gniewu Emanuela i że rozumie Elise.
- Pójdę tam znowu i rozejrzę się za nimi, uważałem tylko, że muszę ci
najpierw powiedzieć, co się stało.
- No nie, to się nareszcie musi skończyć! - Elise nie pamiętała, żeby
kiedykolwiek widziała Emanuela tak rozgniewanego. - Najpierw musimy szukać go
dlatego, że się schował w jakiejś bramie, następnym razem w największy mróz
biegamy po ulicach dlatego, że znalazł porzuconego szczeniaka. Nie możemy tracić
czasu na nieustanne poszukiwania tego tchórza.
Elise zdjęła chustkę z wieszaka i zarzuciła ją sobie na ramiona.
- Idę z tobą, Torkild. - Zwróciła się do Emanuela. - Chyba rozumiesz, że nie
mogę tu siedzieć z założonymi rękami, skoro nie wiem, co się z nim stało. Hugo
dopiero co dostał jeść, przez dłuższy czas nie będzie głodny.
Wzrok Emanuela pociemniał ze złości.
- A zatem postanowiłaś ignorować moje słowa?
- Inaczej nie mogę, Emanuelu. Czuję, że w szkole stało się coś złego. Czułam
to przez cały dzień.
- To są jakieś średniowieczne przesądy. Poza tym nie zgadzają się z nauką
chrześcijańską. Nie masz dla mnie najmniejszego szacunku, Elise, swoim
zachowaniem ściągasz na mnie wstyd. Elise spojrzała mu w oczy i odpowiedziała
spokojnie:
- Uważam, że nie robię ci krzywdy, ale nie zgadzam się z tobą, że moje
zachowanie ma coś wspólnego z przesądami. - Potem odwróciła się, otworzyła drzwi
i wyszła razem z Torkildem.
Gdy tylko okrążyli narożnik domu, Torkild zwrócił się do niej.
- Co się dzieje z Emanuelem? To do niego niepodobne, nie przypominam
sobie, żebym kiedyś widział go w takim stanie.
- Nie miał na myśli nic złego. Po prostu w ostatnich czasach przeżył wiele
przykrości i chyba nad sobą nie panuje.
Torkild więcej nie pytał, ale gdybym musiała mu odpowiadać, tobym tego nie
zrobiła, pomyślała Elise.
- Możliwe, że chłopcy pobiegli do pani Berg, bo to ona opiekuje się Evertem -
powiedziała. - Pani Berg jest stara, chora, nie wstaje z łóżka i nie ma siły zajmować
się dziećmi.
- A ja myślałem, że Peder jest sumiennym chłopcem i ma duże poczucie
obowiązku.
- Bo tak właśnie jest. On by nigdy nie porzucił pracy bez powodu.
- Ale Emanuel wspomniał, że nie zdarzyło się to pierwszy raz.
- Kiedyś napadła na niego banda chłopaków i o mało nie wepchnęli go do
rzeki. Byli na niego źli z zazdrości, że dostajemy tyle pomocy z Armii Zbawienia.
Parę dni później tak się bał tych chłopaków, że nie chciał wracać ze szkoły i ukrył się
za śmietnikiem na jakimś podwórku. A ostatnio, kiedy musieliśmy go szukać, to Evert
znalazł małego szczeniaczka, który na pewno by nie przeżył na mrozie, gdyby się ktoś
nim nie zaopiekował. Peder poszedł z Evertem, żeby zobaczyć, czy nie uda się
wyjaśnić, skąd się ten szczeniak wziął. Moim zdaniem to nie świadczy o braku
poczucia obowiązku.
- No nie, zgadzam się z tobą. Z drugiej jednak strony czeka go trudne i ciężkie
ż
ycie, jeśli nie będzie w stanie utrzymać pracy.
- Cokolwiek byśmy zrobili, to i tak czeka nas ciężkie i trudne życie - odparła
Elise krótko.
Zbliżali się do szkoły. Elise spoglądała w górę.
- Widzę światło na drugim piętrze.
- Oni podobno zostali zamknięci na strychu, tak?
- Tak. Na strychu jest sala rysunkowa. Tam nalewali naftę do lamp.
- A co jest obok tej sali?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że po prostu zwyczajny strych.
- No to według wszelkiego prawdopodobieństwa na tym strychu hałasują
szczury.
- Ja też tak próbowałam to sobie tłumaczyć, ale docierające stamtąd hałasy
ś
wiadczą o czymś całkiem innym.
- Jak to?
- Wygląda to tak, jakby ktoś tam był.
- Powiedziałaś, że na tym strychu było ciemno, skąd o tym wiesz?
- Bo prowadzą tam drzwi z desek, a pod nimi jest duża szpara. Gdyby paliło
się tam światło, to bym je widziała.
- Hm. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli pójdę z tobą na górę, ale wydaje mi
się mało prawdopodobne, byśmy znaleźli tam chłopców.
- Ja też w to nie wierzę, ale chcę mieć dowód, że oni się nie mylili. Jeśli
dozorca zrozumie, dlaczego tak się bali, to być może przywróci ich do pracy.
- W to akurat wątpię, ale rzeczywiście możemy spróbować. Drzwi były
uchylone tak jak poprzedniego dnia. Zapalona naftowa lampa wisiała w kącie
korytarza.
- Weźmy ze sobą tę lampę - zaproponował Torkild. Wkrótce potem byli na
schodach.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
W drodze na górę nikogo nie spotkali, nie widzieli też tych dwóch chłopców,
którzy przejęli pracę po Pederze i Evercie, żadne lampy nigdzie się nie paliły. Albo
więc chłopcy zrobili już wszystko, co było do zrobienia, albo oni też uciekli ze
strachu.
W końcu Elise i Torkild znaleźli się na strychu. Tym razem drzwi nie były
zamknięte na klucz, Torkild otworzył je i oświetlił pokój. Sala rysunkowa była pusta.
Torkild uniósł wyżej lampę i poświecił w stronę drzwi z desek, wiodących do
drugiej części strychu. Następnie ruszył przed siebie, a Elise podążała za nim.
Cieszyła się, że nie musi chodzić tu sama.
Drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz.
Nagle Elise usłyszała, że Torkild przemawia głośno, władczym tonem: -
Otwórz natychmiast! Wiemy, że tam jesteś! - Rozległ się jakiś jęk, a potem inne
nieokreślone dźwięki. - Słyszysz, co mówię? Otwórz, bo zawołam policję! - Torkild
krzyczał teraz ze złością.
Ku swojemu zdziwieniu Elise usłyszała jakieś człapiące kroki, wkrótce potem
klucz został przekręcony w drzwiach i ukazała się zmięta brodata twarz. Oczy w tej
twarzy były czerwone, włosy zwisały brudnymi kosmykami. Mężczyzna, który stał w
drzwiach, cuchnął tak nieprzyjemnie, że Elise mimo woli wstrzymała dech.
Torkild otworzył drzwi na całą szerokość.
- Co ty tu robisz?
Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobył się
ż
aden dźwięk. Był kompletnie bezzębny, chociaż nie mógł mieć więcej niż jakieś
trzydzieści lat. Ubranie było w strzępach, on sam chudy, policzki miał zapadnięte tak,
jakby od dawna nic nie jadł. Zajeżdżało od niego wódką i zataczał się przy każdym
kroku.
Torkild znowu uniósł lampę i oświetlił wnętrze strychu. Było widać, że
najwyraźniej ktoś tu mieszka. W jednym kącie znajdowała się słoma, ten człowiek z
pewnością na niej sypiał, kilka połamanych krzeseł leżało na podłodze. U sufitu
wisiała lampa naftowa, a na pustej skrzynce na drzewo stała świeca w popękanym
porcelanowym lichtarzyku, obok brudny metalowy talerz z łyżką, jakieś kawałki
chleba i naczynie z wódką. Odór dochodzący z cynkowego wiadra w drugim kącie
strychu świadczył, że mężczyzna w tym samym pomieszczeniu załatwiał wszystkie
swoje potrzeby.
Torkild chwycił mężczyznę za ramię.
- Włóż buty, musimy się przejść. - Zwrócił się do Elise. - Zejdź na dół i
zobacz, czy nie ma gdzieś dozorcy, wytłumacz mu, dlaczego chłopcy się bali. Wezmę
tego człowieka do naszego oddziału w Sagene, a gdyby się okazało, że ma na
sumieniu jakieś przestępstwa kryminalne, to wezwiemy policję.
Elise, nie zastanawiając się, zbiegła na dół, chociaż było bardzo ciemno. Teraz
dozorca szkolny dowie się o wszystkim! Peder i Evert mieli rację, że ktoś hałasuje na
strychu, a może na dodatek ten mężczyzna jest przestępcą.
Dozorcę znalazła na parterze. Pośpiesznie wytłumaczyła mu, co się stało, ale
ku jej wielkiemu rozczarowaniu dozorca zareagował dokładnie odwrotnie, niż się
spodziewała.
- A to przeklęte łobuzy! Latają do domu na skargę? Nie chcę tutaj żadnych
rodziców ani ludzi z Armii Zbawienia, żeby mi się plątali po szkole. Jeśli jakiś pijak
zagnieździł się na strychu, to ja sam to załatwię!
- Ale nic dziwnego, że Peder i Evert się przestraszyli - próbowała tłumaczyć
Elise. - Chłopcy byli pewni, że na strychu ktoś jest.
Dozorca stanął przed nią, wysoki, potężny i groźny. W świetle latarni nad
drzwiami widziała, że poczerwieniał z gniewu.
- Na mnie zwalasz winę? Uważasz, że mam pozwolić, żeby bachory
przychodziły i odchodziły, kiedy chcą? Porzucili robotę i teraz nie mają tu już nic do
szukania. Włóczędzy i pijacy są wszędzie, a jeśli paniczykom się to nie podoba, to
mogą się wynosić.
Elise zrozumiała, że kłótnia z dozorcą na nic się nie zda, i postanowiła pobiec
do pani Berg, żeby zobaczyć, czy nie ma tam chłopców. Przez chwilę zastanawiała
się, czy nie powinna pomóc Torkildowi z tym pijakiem, doszła jednak do wniosku, że
Torkild nawykł do takich działań, a ona powinna jak najszybciej odnaleźć Pedera i
Everta.
Była zdyszana, kiedy w końcu dotarła do mieszkania pani Berg i zapukała. Nie
trwało długo, a wewnątrz rozległy się kroki, Evert uchylił drzwi.
- Kto tam?
- To tylko ja, Elise.
Drzwi otworzyły się szeroko. Chłopiec sprawiał wrażenie przestraszonego. Z
tyłu za nim ukazał się Peder, który stał przyciśnięty do ściany. On też najwyraźniej się
bał.
- Wyjaśniliśmy w końcu, kto straszy na strychu - tłumaczyła Elise. Kara za
porzucenie pracy przyjdzie później, pomyślała. Emanuel z pewnością zażąda, żeby
dziś wieczorem spuścić Pederowi lanie. - To był jakiś pijak, który zagnieździł się na
szkolnym strychu i zrobił tam sobie prywatną gospodę. - Próbowała się uśmiechać do
chłopców.
Evert patrzył na nią wytrzeszczonymi oczyma.
- To tak wolno? Elise pokręciła głową.
- Torkild Abrahamsen, ten żołnierz Armii Zbawienia, który pomaga Annie,
zaprowadzi go do oddziału Armii w Sagene. Ale dozorca jest po prostu wściekły.
Evert skinął głową.
- Wyrzucił nas z pracy, nie wolno nam tam przychodzić. Ale przecież my nie
mogliśmy zostać w szkole, rozumiesz, Elise, dzisiaj też go słyszeliśmy. Dzisiaj
chrapał.
- No, ale wiecie już, że to nie był żaden upiór. Evert przytaknął, najwyraźniej
zawstydzony.
- Mimo wszystko to było bardzo nieprzyjemne. Nie wiedzieliśmy, czy nie ma
noża, a on mógł jeszcze raz zamknąć drzwi na klucz.
Elise przytaknęła.
- Bardzo dobrze rozumiem, żeście się bali, ale niełatwo wam będzie znaleźć
inną pracę. Chłopcy na ulicy walczą o każde zajęcie, jakie się pojawi. Każdy chce być
posłańcem albo roznosić gazety. Co powiedziała pani Berg, kiedy przyszliście do
domu?
- Ona nic nie mówi. Zamknęła oczy i przez cały dzień śpi. Elise ogarnęły złe
przeczucia.
- A myślisz, że mogłabym pójść i się z nią przywitać?
- Jasne. Ona lubi takich jak ty, Elise. Powiedziała, że mogłabyś być moją
mamą. - Uśmiechnął się skrępowany.
Elise też się uśmiechnęła i pogłaskała go po policzku, potem jej spojrzenie
powędrowało do Pedera.
- Musimy pośpieszyć się do domu, Peder. Wejdę tylko na moment do pani
Berg.
Chłopiec skinął głową. Było oczywiste, że dręczą go wyrzuty sumienia.
Elise zapukała do drzwi izby i weszła, nie czekając na zaproszenie. Wewnątrz
było ciemno.
- Masz dla mnie jakieś światło, Evert? - zawołała przez ramię. Evert podbiegł
z zapaloną stearynową świecą w lichtarzyku. Zanim jeszcze podeszła do łóżka, Elise
była pewna, co się stało.
Jedna ręka pani Berg zwisała z łóżka, usta były na pół otwarte, ciało
spoczywało bez ruchu. Z uczuciem podobnym do tego, jakiego doznała, kiedy
zobaczyła ojca w pomieszczeniach na Storgata, wolno zbliżała się do posłania.
- Pani Berg?
Nie czekała na odpowiedź, no i jej nie otrzymała.
Z drżeniem położyła dłoń na czole leżącej i poczuła, że jest lodowato zimne.
Odskoczyła przerażona. Następnie ujęła zwisającą rękę i próbowała złożyć razem
dłonie zmarłej, ale okazało się to bardzo trudne, bo palce zaczynały już sztywnieć.
Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła na krześle obok łóżka płócienną chustkę.
Pośpiesznie podłożyła ją pod brodę zmarłej i zawiązała na czubku głowy. Teraz pani
Berg nie miała już otwartych ust i sprawiała wrażenie, że śpi. W końcu Elise
przeżegnała się, odmówiła Ojcze nasz i wyszła z pokoju.
- Evert?
Chłopiec stał bez ruchu i patrzył na nią. Po jego oczach poznała, że zrozumiał,
co się stało. Dla niego życie było jedynie pijaństwem, biciem, przekleństwami i
strachem, pomyślała. Kiedy nareszcie znalazł prawdziwy dom u pani Berg, to
staruszka umarła.
- Pani Berg nie żyje. - Słowa zabrzmiały bezlitośnie i brutalnie w cichej
kuchni. - Pójdziesz z nami do naszego domu.
Chłopiec stał bez ruchu i wciąż na nią patrzył. - To ona się już nie obudzi?
Elise wolno pokręciła głową, podeszła do chłopca i objęła go.
- Pani Berg poszła do nieba, Evert. Teraz jest jej dobrze. Malec był całkiem
sztywny, z jego gardła nie wydostał się ani jeden dźwięk, z oczu nie popłynęła ani
jedna łza., Elise spodziewała się, że rzuci się jej w objęcia i zacznie szlochać, ale na to
mały Evert przeżył już zbyt wiele bólu. Stał więc nieporuszony, nic nie mówił przez
dłuższą chwilę. W końcu rzekł zupełnie normalnym głosem:
- To teraz będę musiał wrócić do Hermansena. I znowu będzie przepijał
wszystkie pieniądze, jakie daje gmina.
Elise nie była w stanie powstrzymać łez.
- Nie, Evert - powiedziała, zanim zdążyła się zastanowić. - Nie wrócisz do
Hermansena. Pójdziesz z nami do domu. - Potem jedną rękę podała Evertowi, drugą
Pederowi i cała trójka opuściła mieszkanie. Doktora zawiadomię później, pomyślała,
teraz trzeba się postarać, żeby chłopcy jak najszybciej znaleźli się w cieple.
Dopiero w drodze do domu majstra zaczęła się zastanawiać nad tym, co
zrobiła. Powiedziała Evertowi, że będzie mógł u nich zostać, nie pytając najpierw
Emanuela. A on dzisiaj jest i tak w złym humorze z powodu tego, że Peder porzucił
pracę, i dlatego że Elise przyjęła pomoc Torkilda, zamiast czekać, aż Emanuel sam
wyjaśni sprawy w szkole.
Z pewnością jednak zrozumie, kiedy usłyszy, co się stało, próbowała się
pocieszać.
- Zostawiłem w domu tabliczkę, elementarz i wszystko! - zawołał
przestraszony Evert. - I została tam moja kołdra - dodał. - Gałgany wylatują z niej
przez wszystkie dziury, ale pani Berg to zaszyje, kiedy... - nagle umilkł.
- Dzisiaj będziesz spał z Pederem, a jutro przyniosę twoją kołdrę i spróbuję
pozaszywać dziury. Nie masz pewnie dużo ubrań, ale zabiorę stamtąd wszystko, co
znajdę.
- Siostra pani Berg wciąż się z nią kłóciła, ale pani Berg mówiła, że przyjdzie
na pewno po jej śmierci, bo będzie chciała dostać spadek. Pilnuj swoich ubrań,
Evercie, mówiła pani Berg. W przeciwnym razie ona zabierze wszystko, co znajdzie.
Do tej pory Peder milczał, ale słowa Everta musiały zrobić na nim wielkie
wrażenie, bo wykrzyknął pełnym oburzenia głosem:
- No to ona jest złodziejką! Wbiłbym jej nóż, odciął głowę i poderżnął gardło!
- Peder, co się z tobą dzieje! - Elise patrzyła na brata wstrząśnięta. - Co ty
wygadujesz?
Peder umilkł. W chybotliwym świetle ulicznej latarni Elise widziała, że
zawstydzony spuścił głowę.
Zbliżali się do domu majstra. W pewnym momencie Elise dostrzegła ciemną
sylwetkę przechodzącą przez most. Niełatwo było coś zobaczyć w tych ciemnościach,
zwłaszcza teraz, kiedy latarnia przy moście została stłuczona, ale śnieg i światła latarń
po drugiej stronie trochę pomagały.
Była pewna, że to on. Johan chodzi w sobie tylko właściwy sposób i jest
bardziej wyprostowany, niż na ogół bywają robotnicy. Poczuła radość. Johan miał w
sobie coś dobrego, coś budzącego poczucie bezpieczeństwa, co znała od dzieciństwa.
Dawniej była pewna, że Johan potrafi zaradzić wszelkim kłopotom, jakie istnieją, jest
duży i silny i może dać radę najgorszym łobuzom, poza tym nigdy niczego się nie boi.
- Tam idzie Johan! - Peder puścił rękę siostry i pobiegł na spotkanie.
Evert nadal trzymał Elise mocno.
- Peder chyba zapomniał, że nie jesteś już zaręczona z Johanem.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie, nie zapomniał, ale lubi Johana i wie, że jesteśmy przyjaciółmi, chociaż
się nie pobraliśmy.
- A ja myślę, że powinnaś wyjść za niego. On jest jednym z nas.
Elise nie zdążyła odpowiedzieć, zbliżyli się właśnie do Johana.
- Peder mi opowiada o tym, co się stało. - W głosie Johana słychać było
zatroskanie. - Jak to ładnie z twojej strony, że wzięłaś Everta do siebie, Elise.
- Ja wiem dlaczego! - zawołał głośno Evert, zadowolony mimo szoku, jaki
dopiero co przeżył. - To dlatego, że pani Berg prosiła o to Boga. Chciała, żeby Elise
została moją mamą.
Zaległa cisza. Elise poczuła, jakby coś ciężkiego zostało złożone na jej barki i
przycisnęło ją do ziemi. Evert zrozumiał, że zaprasza go do siebie na zawsze, chociaż
ona myślała zaledwie o najbliższych dniach.
Emanuel się na to nie zgodzi. Już i tak jest ich pięcioro i Emanuel skarży się,
ż
e jego pensja na nic nie starcza. Johan poklepał Everta po ramieniu.
- Myślę, że Bóg zgadzał się z panią Berg. Nie mógłbyś mieć lepszej mamy niż
Elise.
- Wiem o tym. Zawsze to mówiłem. Prawda, Elise? - Spoglądał na nią i
chociaż nie była w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy, wiedziała, że jest zadowolony
i czuje się bezpiecznie.
- Tak, mówiłeś to już dawniej.
- A co Emanuel na to powie, jak myślisz, Elise? - w głosie Pedera słychać było
niepewność.
- Nie zapytałaś go jeszcze o to? - Johan był zaskoczony.
- Idziemy prosto z mieszkania pani Berg, jeszcze nikomu nie zdążyłam
powiedzieć, co się stało. Ty jesteś pierwszy - wahała się przez chwilę. Zastanawiała
się, czy zapytać.
W końcu podjęła decyzję.
- Idziesz do mamy i Anny?
- Tak, postanowiłem do nich zajrzeć i dowiedzieć się, co słychać. Mama nie
czuła się najlepiej, kiedy ostatnio je odwiedziłem.
- A mogłabym cię poprosić o przysługę? Muszę biec do domu i zająć się
małym, a trzeba powiadomić władze o śmierci.
- Oczywiście, mogę to zrobić. Ty już o tym nie myśl, Elise, i tak masz
mnóstwo spraw na głowie. Wstąpię do doktora, zanim pójdę do matki. Trzeba też
chyba zawiadomić policję. Ty właśnie przed chwilą odkryłaś, że pani Berg umarła,
prawda?
- Torkild Abrahamsen pomagał mi szukać tych dwóch uciekinierów. On się
jednak zajął pijakiem, który zagnieździł się na szkolnym strychu, a ja pobiegłam do
pani Berg, żeby zobaczyć, czy ich tam nie ma. Kiedy Evert powiedział mi, że pani
Berg już bardzo długo śpi, ogarnęły mnie złe przeczucia Musiała umrzeć jakiś czas
temu, bo nie mogłam złożyć jej rąk.
Spostrzegła, że Johan uważnie słucha tego, co mówi.
- Dlaczego musiałaś szukać chłopców i co oni mają wspólnego ' z jakimś
pijakiem?
- To bardzo długa historia. Evert i Peder mieli tyle szczęścia, że dostali w
szkole pracę na popołudnia - pośpiesznie wyjaśniła, co się stało.
Chociaż Peder wiedział, że nie wolno się wtrącać, kiedy dorośli rozmawiają,
najwyraźniej nie był w stanie się powstrzymać.
- Bo na strychu tak straszyło, że nie mogliśmy dłużej tam usiedzieć.
- Teraz rozumiem. - Johan uśmiechnął się porozumiewawczo. - Duch nie był
duchem, ale jednym z tych bezdomnych pijaczków, którzy sypiają w bramach i na
klatkach schodowych.
Elise przytaknęła.
- Ponieważ Peder i Evert uciekli, to dozorca bardzo się zdenerwował i przyjął
dwóch innych chłopców do pracy na ich miejsce. Teraz obaj są bezrobotni i nie wiem,
jak zdołają znaleźć sobie inną pracę.
Johan ruszył przed siebie.
- Zabierz ich do ciepłego mieszkania, Elise! Evert zmarzł tak, że cały się
trzęsie. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. To znaczy u ciebie w domu.
Elise zrozumiała, co Johan ma na myśli.
- A gdyby nie, to wiesz, gdzie mieszkam.
- Dziękuję. I serdeczne dzięki za pomoc. Powiedz Annie, że przyjdę do niej w
najbliższych dniach. Torkild mnie o to prosił, po to do mnie przyszedł.
Po drodze do domu Elise myślała o tym, co powiedział Johan: „A jak nie, to
wiesz, gdzie mieszkam”. Czy miał na myśli fakt, że jeśli Elise przyjdzie do domu z
Evertem, to Emanuel zaprotestuje? A jak jego zdaniem Agnes przyjęłaby coś takiego?
Jeszcze daleko od domu usłyszała głośny krzyk niemowlęcia. Przestraszyła
się. Teraz z pewnością Emanuel jest wściekły i zirytowany. Skoro kołysanie nie
pomogło, to nie miał pojęcia, co powinien zrobić, by uspokoić małego.
Otworzyła drzwi i popchnęła przed sobą chłopców do ciepłego wnętrza.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Emanuel wytrzeszczy! oczy, kiedy zobaczył, kto przyszedł, otworzył usta i
chyba miał zamiar zacząć krzyczeć, ale Elise go uprzedziła.
- Stało się coś strasznego, Emanuelu. Pani Berg umarła.
Widziała, że mąż stara się opanować, ale nawet taka wiadomość nie była w
stanie stłumić jego gniewu. Zdejmując chustkę i buty, opowiedziała, co się stało od
chwili, kiedy razem z Torkildem znaleźli pijaka na szkolnym strychu.
Emanuel nic nie mówił. Hugo nadal wrzeszczał, Elise wyjęła go z kołyski i
położyła na rozłożonym na stole ręczniku. Natychmiast stwierdziła, dlaczego biedak
tak wrzeszczy. W końcu krzyki przeszły w zawodzenie. Kiedy przyłożyła go do piersi,
spojrzał na nią wielkimi poważnymi oczyma. Elise uśmiechnęła się Jo dziecka i
palcem wskazującym pogłaskała miękki policzek.
Chłopcy usiedli przy kuchennym stole i zaczęli odrabiać lekcje. Peder
najpierw zrobił rachunki, a Evert czytał z jego elementarza. Potem czytał Peder, a
Evert go słuchał.
Emanuel wyszedł do sypialni. Może położył się, żeby odpocząć, myślała Elise,
wiedziała tylko, że to jego milczenie nie wróży niczego dobrego.
Widziała, jak Evert od czasu do czasu spogląda zdziwiony na Pedera, który
mozolnie przedziera się przez tekst. Evert ma wielkie serce i z pewnością cierpi razem
z nim, ale nic nie mówi, nie robi uwag. Jeśli nawet Peder nie jest mądry, to i tak jest
jego najlepszym przyjacielem.
Zastanawiała się, o czym myśli Emanuel zamknięty w lodowatym pokoju,
chciałaby też wiedzieć, co się dzieje w głowie Everta.
Nie wyglądało na to, żeby rozpaczał po śmierci pani Berg, w każdym razie
tego nie okazywał. I nie okaże niczego, dopóki będzie mógł tutaj zostać, pomyślała,
raz po raz mimo woli spoglądając na drzwi izby. Żołądek kurczył jej się ze
zdenerwowania. Chociaż Emanuel nic nie powiedział, nietrudno było się domyślić, że
jest w marnym humorze.
Gdy tylko skończyła karmienie i ułożyła Hugo z powrotem w kołysce, poszła
do izby i przyniosła ciemnoniebieski aksamit.
- Teraz nie możecie siedzieć przy stole, chłopcy. Muszę zabrać się do szycia.
Pośpiesznie zebrali swoje rzeczy ze stołu i usiedli na skrzyni do drewna. Tam
Peder nadal mozolnie odczytywał tekst.
Elise postawiła maszynę na stole i zaczęła zszywać długi bok sukni, który
przedtem starannie sfastrygowała. Nagle odkryła, że szyje po lewej stronie, musiała
wszystko spruć i zacząć od nowa. Łzy piekły ją pod powiekami. Nigdy nie będzie
dobrą krawcową, w każdym razie nie przy tym okropnym świetle, w tej
zabałaganionej kuchni i ze wszystkimi swoimi zmartwieniami.
Emanuel się nie pokazywał. Zjawił się w kuchni dopiero, kiedy Kristian
zmęczony i zdyszany wrócił do domu po pracy, a Elise zrobiła im wszystkim kolację.
Chłopcy przekrzykiwali się nawzajem, Evert i Peder chcieli opowiedzieć Kristianowi,
co się stało. Kiedy indziej Emanuel na pewno by na nich nakrzyczał i upomniał, że nie
wolno mówić z pełnymi ustami, teraz jednak siedział, wpatrywał się w stół, popijał
słabą kawę, nie mówiąc ani słowa, i ledwo zjadł pół kawałka chleba z syropem. Może
najadł się do syta u Carlsenów? Elise cieszyła się, że przynajmniej chłopcy są
ożywieni i rozmowni, może nie zwrócą uwagi, że Emanuel nie jest taki jak zwykle.
Kristian był naprawdę przerażony tym, co słyszał.
- No ale co teraz będzie z Evertem?
- Będę mieszkał tutaj. - Evert powiedział to bardzo zadowolony, z ustami
pełnymi jedzenia.
Kristian posłał siostrze pytające spojrzenie. Ona pośpiesznie odwróciła wzrok,
czekając na ostrą uwagę ze strony Emanuela, ale nic takiego nie nastąpiło. Wtedy
spojrzała na męża spod oka. Wyglądał, jakby był pogrążony w swoich myślach i nie
słyszał ani słowa z tego, co mówiono przy stole.
Po kolacji posłała chłopców do łóżek. Evert i Peder mieli spać na waleta pod
kołdrą Pedera.
- Pójdę do pastora - oświadczył nagle Emanuel. To były jego pierwsze słowa
od powrotu do domu. - Nie możemy dłużej czekać z chrztem.
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Czy jeszcze nie jest za zimno na to, żeby wynosić dziecko z domu?
- Opatulimy małego szczelnie i nic się nie stanie.
- Ale nie wybraliśmy jeszcze dodatkowych imion.
- Owszem, ja wybrałem. Myślę, że na drugie możemy dać mu Hagbart po ojcu
mojej matki, a na trzecie Rudolf po moim wuju. Dziadek umarł, kiedy miałem
dziesięć lat, byłem do niego bardzo przywiązany. Wtedy całe nazwisko chłopca
będzie brzmiało: Hugo Hagbart Rudolf Ringstad, dwa „H” i dwa „R” jedno po
drugim. Łatwo będzie to zapamiętać.
Elise przytaknęła. Nic nie szkodzi, że Emanuel zapomniał o mojej rodzinie,
powiedziała sobie w duchu. Najważniejsze, że traktuje Hugo jako własnego syna.
Rozmowę na temat losu Everta trzeba będzie odłożyć do wieczora, kiedy oboje
położą się do łóżka. Było oczywiste, że teraz co innego zaprząta myśli Emanuela.
Gdy tylko zniknął za drzwiami, Elise wzięła szycie i poszła do lodowato
zimnej izby, rozłożyła materiał na stole i zapaliła naftową lampę. Drzwi do kuchni
zostawiła otwarte, żeby wpuścić trochę cieplejszego powietrza, mimo wszystko w tym
pomieszczeniu było tak zimno, że wkrótce resztki ciepła opuściły jej ciało, palce
sztywniały, a stopy były niczym kawałki lodu. W skrzyni z drewnem znalazła jakąś
starą gazetę, podzieliła ją na dwoje i owinęła papierem stopy, a wszystko związała
sznurkiem. Trochę to pomogło, ale trzeba było czegoś więcej w tej izbie, w której
ziąb ciągnął przez dziurawą podłogę z lodowatej piwnicy. W końcu wyjęła z szuflady
parę zniszczonych rękawiczek, których nie opłacało się już cerować, obcięła czubki
palców i włożyła je na ręce tak, że tylko palce wystawały.
Zdążyła zszyć na maszynie dwa długie kawałki materiału, gdy nagle usłyszała
pukanie do kuchennych drzwi. Pośpieszyła otworzyć, pomyślała, że to na pewno
Torkild przyszedł jej powiedzieć, co zrobił z pijakiem.
Na dworze stał Carl Wilhelm Wang - Olafsen, przyjaciel Emanuela z
Kongsvinger.
Na jego widok Elise zapragnęła zapaść się pod podłogę i zniknąć. Nie mogła
nie zauważyć spojrzenia gościa, które przesuwało się z podartych rękawiczek do
gazet, którymi owinęła stopy, i z powrotem.
- Czy Emanuel jest w domu?
- Nie, poszedł do pastora, żeby porozmawiać o chrzcie.
- A dawno temu wyszedł?
- Nie, nie bardzo. - To było kłamstwo, ale Elise nie mogła myśleć o tym, że
będzie musiała go poprosić, żeby wszedł do środka i poczekał.
- Przy okazji chciałbym pogratulować. - Mężczyzna uśmiechnął się. -
Słyszałem, że to chłopiec. Ringstadowie z pewnością się cieszą, że mają dziedzica,
który będzie mógł z czasem przejąć dwór.
Elise skinęła głową z mdłym uśmiechem na wargach, cały czas miała nadzieję,
ż
e gość sobie pójdzie.
- Nie przeszkadzałoby pani, gdybym wszedł do domu i zaczekał? Mam mu do
przekazania ważną wiadomość.
Elise nie mogła powiedzieć „nie”.
- W kuchni śpią chłopcy, ale proszę, niech pan wejdzie do izby. Siedzę tam i
szyję, wszędzie straszny bałagan.
Uśmiechnął się skrępowany.
- To chyba nic dziwnego, skoro musi sobie pani sama radzić ze wszystkim.
Kiedy wskazywała mu drzwi do izby, sama idąc za nim, pośpiesznie usunęła
gazetowy papier z nóg i zdjęła te nieszczęsne rękawiczki.
- Wewnątrz jest okropnie zimno. Zwykle palimy tylko w kuchni.
Mężczyzna odwrócił się i patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani w stanie szyć w takim zimnie?
Widziała, że jego spojrzenie znowu przesunęło się na jej stopy, musiał
zauważyć, że usunęła gazetę.
- Nie, zwykle szyję w kuchni, ale teraz, kiedy chłopcy już się położyli, a ja
potrzebuję dużo miejsca, nie miałoby to sensu.
Gość skinął głową, wciąż stał i patrzył na nią.
Pewnie się zastanawia, co Emanuel we mnie widzi, pomyślała Elise. Dla niego
to chyba kompletnie niezrozumiałe, że mężczyzna tego stanu mógł się ożenić z
nędzną robotnicą.
- Chyba widziałem trzech chłopców w kuchni. Myślałem, że pani ma dwóch
braci.
- Ten trzeci to przyjaciel Pedera. Stało się dzisiaj coś, co sprawiło, że wzięłam
go do nas. - Pośpiesznie opowiedziała całą historię, o duchach na szkolnym strychu, o
tragicznym życiu Everta i starej pani Berg, która się w końcu nim zajęła, ale
opiekowała się chłopcem niecały rok.
Carl Wilhelm Wang - Olafsen słuchał z uwagą, kiedy mówiła. A gdy
skończyła, zawołał spontanicznie:
- Pani musi być bardzo dobrym człowiekiem, pani Ringstad! Elise zarumieniła
się i pokręciła głową.
- Nie chciałam budzić niczyjej sympatii, panie Wang - Olafsen. Próbuję tylko
wytłumaczyć, dlaczego Evert tu jest. Bardzo proszę, żeby zechciał pan pozdrowić ojca
i serdecznie mu podziękować za mleko i ryby, które dostawaliśmy dla kociaka. Teraz
nauczył się już łapać myszy i sam sobie radzi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Mam więc nadzieję, że sprawia dzieciom radość, a oprócz tego jest
pożyteczny.
- Tak właśnie jest. Peder go kocha. Aż dziw, jakie więzi się między nimi
wytworzyły. Nigdy bym nie pomyślała, że koty mogą być takie przywiązane do
człowieka.
- Ale są też ludzie, do których zwierzęta garną się bardziej niż do innych.
- Tak, to prawda. Nie zechce pan usiąść? Nie sądzę, żeby Emanuel zbyt długo
zabawił u pastora, jeśli po drodze do domu nie wstąpi do jakichś znajomych.
Te ostatnie słowa po prostu się jej wyrwały, natychmiast poczuła, że się
rumieni.
Wang - Olafsen usiadł, ale płaszcza nie zdjął. Futrzaną czapkę trzymał w
rękach.
- A zatem pani zajmuje się krawiectwem?
- Tak, nie wiedziałam, co zrobię z Hugo, gdybym wróciła do fabryki.
Nadzorca nie godzi się na to, żeby niemowlęta leżały na korytarzu. Słyszałam, że
wydał taki zakaz, bo któremuś dziecku przytrafiło się nieszczęście.
- Mimo wszystko szkoda. Praca w fabryce jest lepiej opłacana niż
jakiekolwiek inne kobiece zajęcie.
Elise przytaknęła.
- Będę się starała szyć jak najwięcej. Jeśli będę pracowała po nocach, to mogę
trochę zarobić.
- A co pani zamierza w związku z tym chłopcem? Emanuel chyba nie będzie
w stanie wykarmić sześciorga osób.
- Nie zdążyłam jeszcze o tym z Emanuelem porozmawiać. Kiedy wróciłam z
chłopcami do domu, Emanuel właśnie wychodził.
To ostatnie nie było prawdą, ale nie mogła przecież opowiadać przyjacielowi
Emanuela, że jej mąż zamknął się w sypialni i nie odezwał do niej ani słowem.
- Więc teraz martwi się pani, że obaj chłopcy stracą pracę po tym, co się stało?
- Tak, dozorca znalazł już innych na ich miejsce.
- No ale kiedy usłyszał, co się stało, to chyba powinien zrozumieć?
Elise uśmiechnęła się, w ustach czuła gorycz.
- Nie. Najwyraźniej uznał, że jeśli chłopcy nie znoszą pijaków, to nie mają
czego szukać tutaj nad rzeką.
Mężczyzna nic nie powiedział. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Elise nie
wiedziała, o czym z nim rozmawiać.
Wang - Olafsen zaczął się kręcić, chyba sytuacja stawała się dokuczliwa
również dla niego.
- Czy mogłabym panu coś zaproponować? Wciąż jeszcze jest ogień w kuchni,
przygotowanie kawy nie zajęłoby wiele czasu.
- Nie, dziękuję. Przed wyjściem piłem kawę z ojcem. A przy okazji, mam
przekazać od niego pozdrowienia. Wciąż mówi o Pederze, jaki to otwarty i wesoły
chłopiec.
- Tak, otwarty to on jest, ale nie zawsze taki wesoły, czasem ma zmartwienia.
Poza tym źle mu idzie w szkole. Obawiam się, czy zdoła pójść dalej.
- To znaczy, czy zdobędzie jeszcze jakieś wyższe wykształcenie?
Elise uśmiechnęła się. Czy on słyszał kiedykolwiek o dzieciach robotniczych,
które zdobywają jeszcze jakieś wykształcenie po szkole powszechnej?
- Nie, chciałam powiedzieć, że nie wiem, czy przejdzie do czwartej klasy.
Gość znowu umilkł, Elise jednak zdawała sobie sprawę z tego, co myśli. Nie
dość, że są biedni, to jeszcze na dodatek głupi. Nagle Wang - Olafsen wstał.
- Nie, będzie chyba lepiej, jeśli przyjdę innym razem. Może Emanuel wstąpił
po drodze do Carlsenów.
A więc wie, że Emanuel ciągle tam bywa. Ciekawe, co jeszcze wie?
Odprowadziła go do drzwi.
- Powiem, że pan był, to Emanuel pewnie zatelefonuje do pana jutro z fabryki.
Gość skinął głową, ukłonił się na pożegnanie i włożył futrzaną czapkę.
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w ślad za nim.
W momencie, kiedy przechodził przez most, ukazała się jakaś inna postać,
idąca naprzeciwko. Obaj przechodnie zatrzymali się, przywitali serdecznie, na to
przynajmniej wyglądało, a potem obaj zniknęli między fabrycznymi zabudowaniami.
Czy to Emanuela spotkał Wang - Olafsen na moście? I dlaczego w takim razie
Emanuel gdzieś z nim poszedł?
Złość w niej buzowała. Emanuel dobrze wiedział, co się stało u Everta i jak się
przedstawia sytuacja chłopców, zdawał sobie sprawę, że ona musi skończyć suknię
dla Karolinę w ciągu zaledwie dwóch tygodni, a na dodatek wie przecież, jak często
musi przewijać i karmić Hugo. Mógłby przynajmniej przyjść do domu i porozmawiać
z nią na temat przyszłości Everta, a nie tylko udawać, że problem go nie dotyczy.
Ze złością zaczęła dokładać drew do ognia. Zrobi się za gorąco chłopcom,
którzy śpią tuż przy piecu, ale trudno. Nie może szyć w rękawiczkach i ze stopami
owiniętymi w gazety, wystarczy już, że Wang - Olafsen Junior widział ją w takiej
sytuacji. Zapaliła nawet drugą lampę naftową. Czasem dobrze jest wpaść w złość, to
ją rozgrzało i dodało stanowczości. Fastrygowała i szyła, spinała materiał krawieckimi
szpilkami i znowu fastrygowała, a księżyc przesuwał się po niebie i noc coraz bardziej
się kurczyła.
Kiedy nareszcie usłyszała, że Emanuel wraca, była śmiertelnie zmęczona i
bolały ją plecy. Wiedziała jednak, że posunęła się w pracy o wiele dalej, niż myślała,
ż
e potrafi, a to dzięki temu, że Hugo przez cały czas spał spokojnie.
Wstała z krzesła, zgasiła jedną lampę i wyszła na spotkanie mężowi.
- No, nareszcie jesteś. - Uśmiechnęła się, wzięła od niego płaszcz i powiesiła
na haczyku. Od Emanuela czuć było jakiś obcy zapach. Kiedy się pochylił, żeby ją
pocałować w policzek, zrozumiała, że to alkohol. Może sherry, to samo, co Karolinę i
Signe piły, kiedy u nich była.
- Czekałaś na mnie? - wydawał się miły, całkiem inny, niż kiedy wychodził.
- Po prostu szyłam.
Wróciła do izby i zgasiła drugą lampę, natomiast Emanuel poszedł prosto do
sypialni.
Jeszcze nie zdążyła się położyć, a Hugo zaczął płakać.
- Zajmij się nim zaraz, bądź taka dobra. Jestem zmęczony, a muszę się trochę
przespać, zanim pójdę do biura.
Kiedy Elise skończyła przewijanie i karmienie, Emanuel od dawna spał.
Położyła się cichutko przy nim, przymknęła oczy w nadziei, że także zaśnie, ale sen
nie nadchodził. Co zrobi, jeśli Emanuel nie zgodzi się, żeby Evert u nich został?
Emanuel mówił coś przez sen, potem przysunął się do niej. Właśnie w chwili,
kiedy mimo wszystko wolno zaczynała zapadać w sen, poczuła jego rękę na swoim
ciele. Podciągnął jej nocną koszulę tak, że odsłonił ją niemal całą i zaczął pieścić
piersi.
- Muszę cię mieć, Signe - wymamrotał w półśnie. - Szaleję za tobą.
W następnej chwili zwalił się na nią i wziął to, do czego dążył, Elise natomiast
czuła, że łzy palą ją pod powiekami, a płacz dławi w gardle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Mimo rozgoryczenia musiała jednak po wszystkim zasnąć, bo obudziło ją
wycie fabrycznych syren.
Emanuel z jękiem przewrócił się na drugi bok.
- Dzisiaj w nocy mówiłeś przez sen. - Zdołała powiedzieć to spokojnie, ale
serce tłukło jej się w piersi.
- Hm?
- Mówiłeś do mnie „Signe”. Emanuel natychmiast oprzytomniał.
- Musiałaś się przesłyszeć.
- Nie, powiedziałeś to bardzo wyraźnie. „Muszę cię mieć, Signe”,
powiedziałeś. „Szaleję za tobą”.
Roześmiał się jakimś dziwnym, obcym śmiechem.
- Nie możesz mnie osądzać po jakichś głupstwach, które wygaduję przez sen.
Nie pamiętam zresztą, żebym kiedykolwiek o niej śnił.
- A pamiętasz, że ze mną spałeś?
Emanuel wstał z łóżka, Elise to słyszała, ale w ciemności nie widziała męża.
Domyśliła się, że zaczął wkładać ubranie, choć się nie umył.
- No?
- Co no?
- Pamiętasz, że kochaliśmy się dziś w nocy?
- Co to znowu za głupstwa, Elise? Jestem śmiertelnie zmęczony, położyłem
się za późno, a mam dzisiaj strasznie dużo roboty w biurze.
Usłyszała niepewność w jego głosie i uznała, że mogłaby to wykorzystać.
- Nie możemy wyrzucić Everta na ulicę. On nie ma żadnej rodziny, nikogo,
kto mógłby się nim zająć.
- Takimi rzeczami zajmuje się gmina. Albo Armia Zbawienia. Mogę
porozmawiać z Torkildem.
- A ja obiecałam Evertowi, że będzie mógł tutaj zostać.
- Zostać tutaj? - w jego głosie słychać było niedowierzanie. - Chcesz
powiedzieć, że na zawsze?
- Tak.
- I zdecydowałaś o takiej sprawie, nie pytając mnie przedtem?
- Tak. Ja cię znam Emanuelu. Nie bez powodu spędziłeś w Armii Zbawienia
osiem lat. Ty byś nigdy nie pozwolił, żeby osierocony chłopiec został oddany byle
komu. To właśnie z powodu tego twojego gorącego serca się w tobie zakochałam.
- Nie mówisz tego poważnie, Elise. - Emanuel był wzburzony.
- Postaram się, żeby obaj chłopcy znaleźli nową pracę. Poza tym dziś w nocy
zdałam sobie sprawę z tego, że potrafię szyć prędzej, niż wcześniej myślałam.
- A moim zdaniem nam było ciężko już przedtem, kiedy mieliśmy do
wykarmienia dwóch chłopców w wieku dorastania i jedno wrzeszczące niemowlę.
Nie żądaj ode mnie więcej, niż jestem w stanie zrobić. Oczekujesz, że będę taki jak
wy, a zapominasz, że pochodzę z zupełnie innego środowiska. Człowiek nie może się
zmienić tak gruntownie. Musiałem się przyzwyczaić do życia w nędzy, w lodowato
zimnym, dziurawym kurniku, do nędznego jedzenia i do życia kompletnie
pozbawionego przyjemności i kontaktu z kulturą. Ty chyba nie rozumiesz, ile mnie to
kosztowało.
W ułamku sekundy zdołała spojrzeć na sprawę z jego punktu widzenia i
zawstydziła się.
- Masz rację. Nie potrafiłam wczuć się w twoją sytuację. Ale sam wybrałeś,
Emanuelu. Wchodziłeś w to małżeństwo z otwartymi oczyma.
- Nie tylko z ochoty, lecz także z potrzeby zaopiekowania się dzieckiem,
którego oczekiwałaś.
Elise milczała. Jego słowa sprawiły jej ból.
Pośpiesznie zdjęła nocną koszulę i ubrała się w ciemności, a potem pobiegła
do kuchni, zapaliła lampę i ogień w piecu. Był tam jeszcze żar z nocy.
- Śniło mi się, że dom majstra się palił - oznajmił zaspany Peder, który leżał
najbliżej pieca. - Parzyło mnie w plecy.
- Musiałam dołożyć do ognia więcej niż zwykle, bo siedziałam nad szyciem.
Evert obudził się, usiadł na posłaniu i przecierał oczy.
- Dlaczego ja jestem... - umilkł i spłoszony rozglądał się dookoła. W końcu
chyba sobie przypomniał, co się stało, na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz
zdumienia pomieszanego z żalem i radością.
Elise uśmiechnęła się do niego.
- Teraz mieszkasz u nas, Evercie. Jak wrócicie do domu ze szkoły, to
popilnujecie Hugo, a ja pobiegnę do mieszkania pani Berg i przyniosę twoje rzeczy.
Powiedz dzisiaj nauczycielowi, co się stało, to nie zostaniesz ukarany za to, że
zapomniałeś szkolnych przyborów.
- Kiedy będę musiał iść?
- Jak to kiedy, przecież wiesz, kiedy zaczyna się szkoła.
- Nie do szkoły, ale kiedy będę musiał odejść stąd? Elise patrzyła na niego, nie
rozumiejąc.
- Słyszałem, co powiedział ten pan, który był tutaj wczoraj wieczorem. On
mówił, że Emanuel nie zdoła utrzymać sześciorga osób.
Elise uklękła i otoczyła go ramionami.
- Teraz jesteś jednym z nas, Evercie. To oczywiste, że damy sobie radę.
Musimy spróbować znaleźć dla was jakąś nową pracę, ale przecież w końcu nam się
uda.
Jego twarz nie wyrażała bynajmniej radości. Nie może mi uwierzyć, pomyślała
przez moment ze smutkiem.
Emanuel wszedł do kuchni, kiedy zdążyła już uprzątnąć posłania chłopców.
- Chrzest dziecka odbędzie się w niedzielę.
Elise zamarła, odwróciła się ku niemu, jakby nie zrozumiała.
- W niedzielę? Jak to... Ale dlaczego?...
- Uznałem, że dłużej czekać nie możemy, Elise. Rozmawiałem o tym w biurze
pastora jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałem okazji ci powiedzieć. Tyle się ostatnio
działo naraz.
- Ale na dworze jest strasznie zimno, a my mamy daleko do kościoła. Dziecko
jest naprawdę za malutkie, Emanuelu.
- Rozmawiałem z woźnicami z Maridalsveien. Oni mają konia i sanie,
obiecali, że nas zawiozą, jeśli ojciec nie wynajmie powozu. Mama przywiezie ze sobą
mięso i pomoże ci ugotować obiad. Przywiezie też rodzinną sukienkę do chrztu.
Elise czuła się kompletnie zbita z tropu. Skąd ten pośpiech? Uzgodnili
przecież, że poczekają z chrztem, aż się trochę ociepli, a tu nagle okazuje się, że
Emanuel już wszystko zorganizował i chrzest odbędzie się w najbliższą niedzielę!
Musi być jakiś powód, dla którego chce ochrzcić dziecko już teraz.
A co z Evertem? Emanuel nie powiedział stanowczo „nie”. Był wściekły
dlatego, że Elise podjęła taką poważną decyzję, nie pytając go przedtem o zdanie, był
też wzburzony, że jeszcze jeden problem spada mu na barki, ale przecież nie
zaprotestował wyraźnie.
Stała pośrodku izby bez ruchu. Emanuel umówił się z rodzicami, załatwił
wszystko od sukienki do chrztu, aż po decyzję w sprawie, co będą jedli, porozmawiał
nawet z woźnicą. Może powinna odczuwać ulgę, ją jednak ogarnął jakiś lodowaty
niepokój. Coś jej się w tym wszystkim nie zgadzało. Coś musi się za tym kryć. Gdyby
tylko rozumiała, co.
Chłopcy byli ubrani i zaczęli ustawiać kuchenny stół na miejscu, wyjęli kubki i
talerze, bańkę z mlekiem, syrop i ser. Kristian nalał wody na kawę i postawił dzbanek
na ogniu, następnie zaczął kroić chleb. Nigdy przedtem nie byli tacy skorzy do
pomocy, musieli czuć, że coś nieprzyjemnego wisi w powietrzu.
Elise wzięła ze sobą Hugo do sypialni, usiadła na brzegu łóżka i przystawiła
dziecko do piersi, choć go przedtem nie przewinęła. Czuła, że jest mokry aż po pachy.
Nie była jednak w stanie zostać z resztą rodziny w kuchni i udawać, że nic się nie
stało, musiała pobyć przez chwilę sama.
Właśnie kończyła karmienie, kiedy Emanuel wsunął głowę przez uchylone
drzwi. Miał już na sobie płaszcz i futrzaną czapkę.
- Musimy się zastanowić, kogo poprosić na chrzestnych rodziców, ale zrobimy
to, jak wrócę do domu. Teraz zaczynam się śpieszyć.
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on naprawdę nie miał czasu,
pomachał jej i zniknął. Zamyślona i oszołomiona przeniosła Hugo do kuchni, żeby go
przewinąć na kuchennym stole, kiedy chłopcy posprzątają już po śniadaniu.
- Zrobiliście sobie kanapki?
Kristian skinął głową i pokazał jej trzy paczuszki z jedzeniem leżące na
kuchennym blacie, zawinięte w gazetowy papier.
- Pomogłem Evertowi. Pani Berg smarowała mu chleb, zanim zachorowała.
- Bardzo ci dziękuję, Kristian. Byliście bardzo pomocni. Nagle zauważyła, że
Evert stoi nieporuszony przy drzwiach, w kurtce i czapce, gotowy do wyjścia. Miał
bardzo smutną twarz. Elise prawie o nim zapomniała. Teraz włożyła dziecko na
chwilę do kołyski i podeszła do chłopca.
- Wszystko jest w porządku, Evert. Możesz u nas zostać. Emanuel ma dzisiaj
tyle różnych spraw na głowie, że nie zdążył z tobą porozmawiać.
Evert patrzył jej dzielnie w oczy.
- Ale on tego nie chce.
- To wszystko spadło na niego nagle, poza tym Emanuel boi się, że jego
zarobki nie wystarczą nam na zwiększone wydatki, ale ja obiecałam, że zrobię, co
będę mogła, żeby znaleźć wam nową pracę na popołudnia. - Pogłaskała go
pośpiesznie po policzku. - Pamiętasz, co powiedziałam wtedy, kiedy oboje byliśmy u
doktora? Powiedziałam ci, że wszyscy cię kochamy i nie chcielibyśmy cię stracić.
Evert nadal stał bez ruchu. Patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał się
przekonać, czy mówi prawdę.
Objęła go ramionami i przytuliła mocno do siebie.
- Teraz jestem twoją mamą, Evercie. Czyż nie marzyłeś o tym?
Chłopiec spuścił oczy, buzia mu poczerwieniała, po czym odwrócił się nagle
od Elise i wybiegł z domu.
Ledwo zdążyła wyjąć szycie, nożyczki, igły i nici, gdy usłyszała na zewnątrz
kroki. Rozległo się pukanie i w progu stanął Torkild.
- Halo, Elise, mogę ci na chwilę przeszkodzić?
- Jasne. Dziękuję za pomoc wczoraj. Wszedł do kuchni i zamknął za sobą
drzwi.
- Rozmawiałem z dozorcą, Evert i Peder mogą wrócić do pracy, ale gdyby
stało się to jeszcze raz, to jego cierpliwość się wyczerpie, tak powiedział.
Elise z ulgą głęboko wciągnęła powietrze, odchyliła głowę i na sekundę
przymknęła oczy.
- Jak ci się udało tego dokonać?! - zawołała z podziwem.
- Johan powiedział mi o pani Berg. Pośpieszyłem więc z powrotem do szkoły,
ż
eby odwołać się do współczucia dozorcy. Skoro wy jesteście tacy miłosierni, że
pozwalacie chłopcu tutaj mieszkać, to przecież nie wypada, żeby dozorca nie
zatrzymał go w pracy, tak mu mówiłem.
Elise walczyła z łzami, ale nie była w stanie ich powstrzymać. Zawstydzona
ocierała oczy rękawem.
- A czy Johan powiadomił doktora o śmierci pani Berg? Torkild skinął głową.
- Wszystko jest załatwione, nie musisz się niczym martwić. Później wam
powiem, kiedy będzie pogrzeb. Siostra pani Berg jest jej jedyną spadkobierczynią i
przyjdzie zabrać jej rzeczy. Jeśli Evert coś tam zostawił, to powinniście się
pośpieszyć.
- Bardzo by chciał odzyskać swoją kołdrę. Poza tym są tam wszystkie szkolne
przybory. No i pewnie trochę ubrań.
- To ja ci to wszystko przyniosę. Mam coś do zrobienia w okolicy, ale
najpierw załatwię tę sprawę.
- Serdecznie dziękuję. Ja nie mogę wyjść z domu, jeśli nie ma kto
przypilnować Hugo. Rozejrzyj się uważnie po jej mieszkaniu i zobacz, czy nie
znajdziesz czegoś, co należy do chłopca.
Torkild odwrócił się, żeby wyjść.
- Wiesz, co ci powiem? My w Armii Zbawienia bardzo byśmy chcieli, żeby
było więcej takich ludzi jak wy. Dziękuję, że zajęliście się Evertem.
Elise siedziała i wpatrywała się w drzwi, które zamknęły się za Torkildem.
Niech już nic więcej się nie przydarzy!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy w niedzielę wczesnym rankiem Elise niosła wodę ze studni,
zaprzęgnięty w konia powóz zatrzymał się przed domem majstra. Odwróciła się i
zobaczyła, że wysiada z niego pan Ringstad, mówi coś do woźnicy, a potem pomaga
wysiąść żonie. Woźnica wyjął kosz i dwie duże paczki, które niósł za nimi.
- Halo, Elise! - Ringstad witał się życzliwie. - A zatem nadszedł ten wielki
dzień! Jakie to szczęście, że się trochę ociepliło. Równie dobrze mogliśmy mieć
trzaskający mróz.
- A ja kompletnie nie rozumiem, dlaczego chcecie chrzcić synka już teraz,
przecież on ma dopiero miesiąc! - w głosie pani Ringstad brzmiała irytacja.
Elise miała ochotę odpowiedzieć, że sama też tego nie rozumie, ale dała
spokój.
- Poprosiłem woźnicę, żeby zaczekał. Nie jest pewne, czy łatwo nam będzie
znaleźć drugiego w tej okolicy.
Elise pokręciła głową.
- Na Maridalsveien mieszkają dwaj bracia, którzy mają konia i sanie, ale nie
zawsze można ich zastać. Na nich... nie całkiem można polegać.
Otworzyła drzwi przed gośćmi, sama szła powoli z tyłu, dźwigając wiadra
wypełnione wodą. Napalili już porządnie w izbie, a chłopcy pomogli przenieść tam
kuchenny stół i taborety, teraz nakrywali. Poprzedniego dnia Emanuel poszedł do
piekarni Sagene i kupił drożdżowy placek, który mieli podać do kawy. Placek był
posypany grubym cukrem, a podawało się go z syropem. Jest tak samo dobry jak
ciastka, myślała Elise. Mogłaby na palcach policzyć te dni w swoim życiu, kiedy stać
ich było na kupno czegoś takiego.
Ona sama przygotowała wszystko do gotowania „kapusty”, która wcale nie
zawierała kapusty, była to potrawa na mięsie z kaszą, fasolą i warzywami. Elise
namoczyła w wodzie kaszę i fasolę, teraz czekała tylko na mięso i kości, które pani
Ringstad miała przywieźć ze swojego dworu.
Hugo leżał w kołysce starannie wymyty i przewinięty. Za radą matki Elise nie
skrępowała mu tego dnia nóżek. Chodzi o to, żeby niesione do chrztu dziecko było
możliwie jak najspokojniejsze, a krępowanie powoduje, że dzieci płaczą i marudzą,
choć trzeba to robić, żeby później miały proste nogi.
Pani Ringstad rozwinęła jeden z dużych pakunków i wyjęła długą białą
sukienkę do chrztu ozdobioną draperiami i jasnoniebieską jedwabną szarfą. Z dumą
wyciągnęła piękną jedwabną szatę i pokazywała wszystkie imiona, które zostały na
niej wyhaftowane.
- Ostatni był Emanuel - stwierdziła z uśmiechem. - Tutaj wyhaftowano jego
imiona: Emanuel Hagbart Johannes, a przed nim był jego ojciec, Hugo Hagbart Elias,
i jego ciotki: Syverine i Beatę Karen. A tutaj, widzicie, nasza krawcowa wyszyła już
imię naszego malca: Hugo Hagbart Rudolf. Czyż to nie wzruszające?
Elise zmusiła się do uśmiechu, ale czuła, że serce bije jej głośno. Pomyśleć,
gdyby tak pani Ringstad znała prawdę!
Ostrożnie wzięła sukienkę, śmiertelnie przerażona, żeby jej nie pobrudzić. Pod
ś
cianą stali Peder, Kristian i Evert, wyprostowani niczym ołowiane żołnierzyki w
swoich świątecznych ubraniach, z których wszyscy wyrośli, i wpatrywali się w
kredowobiałą sukienkę do chrztu z błękitnymi szarfami, a potem spoglądali na drugi
pakunek, który jeszcze nie został otwarty. Żaden z nich nie powiedział ani słowa,
wyglądało na to, że nie są w stanie się poruszyć.
Pani Ringstad wyjęła mięso, butelkę koniaku i dwie tabliczki czekolady, na
której widok chłopcom omal oczy nie wyszły z orbit. Włożyła mięso i kość do
gotującej się wody razem z warzywami i kaszą, potem z koszyka wyjęła naczynie ze
ś
mietaną.
- Ojciec i ja wyjedziemy natychmiast po obiedzie. Chrzciny spadły na nas
dosyć nieoczekiwanie - stwierdziła, najwyraźniej oburzona. - Nie zdążyłam zapytać
Carlsenów, czy moglibyśmy się u nich na krótko zatrzymać, a o tym okropnym hotelu
na Akersgaten nawet nie mogę myśleć.
Bogu dzięki - Elise odetchnęła z ulgą. Przez cały tydzień miała mdłości ze
zdenerwowania na myśl o tym, że Ringstadowie mogliby spotkać Signe. Zwłaszcza
teraz, kiedy Karolinę zdaje sobie sprawę z całej sytuacji. Bardzo łatwo jest się
wygadać, a nawet jedno niewielkie słówko może mieć katastrofalne następstwa.
Udało jej się ubrać Hugo w sukienkę i otulić go starannie wełnianym kocem.
- Włóżcie czapki, chłopcy. Zaraz pojedziemy. Woźnica stoi i czeka.
Chłopcy usiedli na koźle, Emanuel i Elise trzymająca w objęciach Hugo
siedzieli w powozie razem z Ringstadami.
- Bardzo ładnie z waszej strony, że pozwoliliście koledze Pedera pojechać z
nami do kościoła - oznajmiła nieoczekiwanie życzliwie pani Ringstad.
- On u nas mieszka. - Emanuel najwyraźniej nie zamierzał dłużej niczego
ukrywać.
Matka popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ta starsza pani, która się nim zajmowała, nagle zmarła. Elise uznała, że jest
naszym obowiązkiem dać mu nowy dom.
Pani Ringstad posłała synowej gniewne spojrzenie.
- Jak możesz oczekiwać czegoś takiego od Emanuela, który i tak wziął na
siebie więcej obowiązków, niż może spełnić?
- Nie mogłam postąpić inaczej. On w życiu bardzo wiele wycierpiał, a nas
obdarzył zaufaniem. Nie ma nikogo innego oprócz nas.
Pani Ringstad nie powiedziała nic więcej, zacisnęła wargi tak, że wyglądały
jak cieniutka kreska, i przez resztę podróży siedziała w milczeniu, patrząc gniewnie
przed siebie.
Hugo spał spokojnie. Ringstad i Emanuel rozmawiali o zdrowiu Henryka
Ibsena.
Elise pomyślała o Annie, której nie zdążyła jeszcze odwiedzić, chociaż
obiecała Torkildowi, że zrobi to przy pierwszej okazji, następnie jej myśli wróciły do
tego, nad czym zastanawiała się od kilku dni, mianowicie do nagłej i niezrozumiałej
decyzji Emanuela, żeby ochrzcić Hugo już teraz. Nawet jego rodzice uważają, że to za
wcześnie. Chociaż szczęście im dopisało, bo na dworze zrobiło się cieplej, to przecież
równie dobrze mógł być trzaskający mróz, jak to pan Ringstad zauważył. Jest dopiero
koniec lutego, a to często bywa najbardziej mroźny miesiąc. Poza tym nie mogła
zrozumieć, dlaczego Emanuel wcześniej z nią nie porozmawiał. Wprawdzie to on jest
panem w domu i decyduje o większości spraw, ale uważała, że jeśli chodzi o chrzest
dziecka, to ona też powinna mieć coś do powiedzenia. I w sprawie imion również sam
zadecydował, nie pytając jej o zdanie, zawczasu umówił się z pastorem i porozmawiał
z rodzicami. Poprosił nawet Torkilda, żeby został ojcem chrzestnym dziecka, i swoją
znajomą, która była oficerem w Armii Zbawienia, żeby została matką chrzestną,
wcale nie pytając o zgodę Elise! Kiedy zaś próbowała protestować, odparł, że rodzice
chrzestni są zobowiązani zająć się dzieckiem, gdyby ojciec i matka umarli, a w takim
razie trzeba szukać kogoś, kto ma i serce, i możliwości, żeby sprostać temu zadaniu.
Elise nie rozumiała męża. Próbowała rozmawiać z nim wieczorami po tym,
jak wszystko zostało zorganizowane, ale on za każdym razem znajdował jakieś
wykręty. W końcu powiedział, że wyjaśni jej wszystko, kiedy będą to już mieli za
sobą.
Kościół w Sagene nigdy nie wydawał jej się wspanialszy i większy niż tego
dnia. Dręczyło ją uczucie, że ani Hugo, ani ona nie mają tu nic do roboty. Elise nie
mogła pozbyć się wrażenia, że robi coś niewłaściwego, niosąc swojego synka w tej
sukience należącej do rodziny Ringstadów.
Kiedy siedziała, czekając na rozpoczęcie ceremonii, wpatrywała się w obraz
nad ołtarzem, tak jak to robiła zawsze, kiedy się tu znalazła. Była to kopia obrazu
Rubensa zatytułowanego Zdjęcie z krzyża, pamiętała to jeszcze ze szkoły. Obraz
zawsze robił na niej wielkie wrażenie.
Tylko Hugo miał być dzisiaj chrzczony, większość rodziców z domów nad
rzeką czeka z pewnością na cieplejsze dni. Chrzty odbywały się zawsze przed
nabożeństwem, potem rodzice z dziećmi opuszczali kościół. Prawdopodobnie
chodziło o to, żeby płacz maleństw nie przeszkadzał wiernym w modlitwie.
Hugo nie spał i leżał dziwnie spokojnie w objęciach obcej kobiety, oficera
Armii Zbawienia, nie rozpłakał się nawet wtedy, kiedy pastor wylał mu wodę na
główkę.
- Ja ciebie chrzczę, Hugo Hagbarcie Rudolfie Ringstad.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot. Miała ochotę zawołać głośno: „Nie! On
nie jest wnukiem Ringstadów, to wszystko kłamstwo!”
Ucieszyła się, kiedy ceremonia dobiegła końca. Miała wrażenie, że nie jest w
stanie oddychać, chociaż kościół jest taki ogromny, a na nabożeństwo przyszło
niewielu wiernych.
Bardzo starannie otuliła synka kocem i ruszyła ku drzwiom. Kiedy już się do
nich zbliżała, mimo woli spojrzała na ostatni rząd ławek. Na skraju ławki siedział tam
tylko jeden samotny młody mężczyzna. Na ułamek sekundy ich oczy się spotkały, po
czym Elise natychmiast się odwróciła. Miała wrażenie, że nagle serce stanęło jej w
piersi, a potem wściekle zaczęło bić. Kolana się pod nią ugięły, poczuła się słaba,
miała wrażenie, że dziecko wypadnie z jej objęć.
Próbowała do siebie przemawiać surowo. To przecież szaleństwo. Ansgar
Mathiesen musi mieć prawo chodzenia do kościoła, on również, podobnie jak inni.
Elise nie ma z nim nic wspólnego. Od wielu miesięcy wiedziała, że ten człowiek kręci
się gdzieś w pobliżu jej domu, że z pewnością jest ciekawy, że okazuje jakieś cho-
robliwe zainteresowanie jej i dziecku, postanowiła jednak, że nie pozwoli, żeby
jeszcze raz zniszczył jej życie.
Przed nią szła mama z Hvalstadem. Gdy tylko wyszli na zewnątrz, matka
odwróciła się do córki:
- Zdaje mi się, że jesteś bardzo blada, Elise. Czy coś ci dolega? Elise pokręciła
głową.
- Nie, nic mi nie dolega, tylko tyle miałam roboty w ostatnim czasie.
Obiecałam, że suknia Karolinę będzie gotowa za tydzień, ale nie daję sobie rady.
Obiecałam też, że odwiedzę Annę, ale czas mi po prostu ucieka. Kiedy Emanuel nagle
postanowił, że powinniśmy ochrzcić dziecko już teraz, poczułam, że wyrasta przede
mną mur nie do przebycia.
- Bardzo się zmartwiłam, kiedy on przyszedł do nas i powiedział, że Hugo
zostanie ochrzczony już teraz. Myślałam, że coś z dzieckiem niedobrze. Skąd ten
pośpiech?
Elise znowu pokręciła głową.
- Naprawdę nie wiem. Mamo, czy mogłabyś wziąć dziecko i pojechać razem z
Ringstadami? Chciałabym się przejść i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Boli
mnie głowa.
Podeszła do nich Hilda.
- Czyja też mogłabym pojechać? Nie jestem dzisiaj w najlepszej formie.
A więc matka i Hilda pojechały z Ringstadami, a reszta poszła do domu
piechotą.
Elise szła między Torkildem a tą kobietą z Armii Zbawienia. Rozmawiali o
pracy w Armii, o przepełnionych żłobkach i ciągłym braku sióstr samarytanek. Elise
słuchała tego jednym uchem. Wciąż miała w pamięci twarz Ansgara, sprawiał
wrażenie tak strasznie smutnego i samotnego, kiedy siedział tam w ostatniej ławce.
Czy wiedział, że Hugo będzie dzisiaj chrzczony? Mógł się tego dowiedzieć od
Gustava, któremu z kolei o wszystkim powiedziała Agnes. Czy Ansgar ma zwyczaj
chodzić do kościoła, czy też przyszedł tylko z powodu chrztu?
Hvalstad szedł za nią razem z chłopcami. Anne Sofìe pozwolono pojechać
powozem, siedziała obok woźnicy. Elise zwróciła się do Hvalstada:
- Jesteście zadowoleni z mieszkania? Hvalstad uśmiechnął się.
- Tak, mieliśmy szczęście. Dom stoi w otwartej przestrzeni, wiosną będziemy
mieć mnóstwo słońca. Musisz nas odwiedzić, Elise. To wstyd, że jeszcze u nas nie
byłaś.
- Niełatwo wyrwać się komuś, kto ma w domu niemowlę.
Ale wiosną będę pewnie mogła pożyczyć jakiś stary dziecięcy wózek i do was
zajrzę.
- Powiedz mi coś o tym, co się stało. Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem, że
Evert ma z wami mieszkać.
Elise wyjaśniła, o co chodzi, mówiła o „duchach” na szkolnym strychu, o
przerażeniu Pedera i Everta, kiedy znaleźli martwą panią Berg w łóżku. Skończyła,
kiedy zbliżali się do Beierbrua.
W domu Elise od pierwszej chwili miała mnóstwo pracy, musiała dołożyć do
ognia, dogotować jedzenie, matka natomiast pomagała przewinąć Hugo i zapakować
sukienkę od chrztu. Prawdę powiedziawszy, Elise nie była w stanie patrzeć na to
ubranko dłużej, niż to konieczne. Wszystko jest kłamstwem i oszustwem, myślała.
Hugo nie powinien otrzymać imion po ojcu i wuju Emanuela. W salonach Carlsenów
siedzi Signe i oczekuje dziecka Emanuela, ale jego rodzice nie mają o tym pojęcia.
Wszystko stało się oszustwem. Imiona, podobnie jak haft na sukience do chrztu,
wszystko jest szyderstwem.
Cieszyła się, że ma tyle pracy. Dziecko trzeba było nakarmić, podać obiad na
stół, potem sprzątnąć wszystko, przygotować kawę i znowu podać. Dobrze, że miała
do pomocy matkę. Ringstadowie chcieli zdążyć na popołudniowy pociąg, nie było
wiele czasu.
Kiedy ostatni gość zniknął za drzwiami, Elise odetchnęła z ulgą. Odwróciła
się, żeby zacząć sprzątać, i wtedy napotkała spojrzenie Emanuela. On też sprawiał
wrażenie, że czuje się lepiej, w jego oczach widziała ulgę, uśmiechał się do niej, a
nawet ją uściskał.
- No, nareszcie mamy to za sobą, Elise.
Słuchała, ale była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanowić, wciąż nie
mogła zrozumieć, dlaczego to takie ważne, żeby chrzciny dziecka mieć już za sobą.
Wprawdzie wszyscy rodzice bardzo się boją, że dziecko może umrzeć, zanim zostanie
przyjęte do Kościoła, ale Hugo jest zdrowy i silny, nie grozi mu żadne
niebezpieczeństwo. Ciekawe, kiedy mąż zdecyduje się wyjaśnić jej ten pośpiech?
Dopiero w dwa dni później znalazła w końcu okazję, żeby odwiedzić Annę.
To Emanuel zaproponował, żeby wzięła sobie parę godzin wolnego, chociaż bardzo
jej się śpieszyło z suknią dla Karolinę.
- Wyglądasz na wyczerpaną, Elise. Dobrze ci zrobi, jak się trochę rozerwiesz.
Poza tym domyślam się, że Torkild i Anna czekają na ciebie niecierpliwie. Anna nie
widziała cię już od dawna.
Chłopcy poszli do pracy i Emanuel obiecał zająć się dzieckiem. Suknia dla
Karolinę zaczynała przybierać ostateczną formę, na pół gotowa wisiała na wieszaku w
izbie. Kiedy przedpołudniowe słońce przedostawało się przez małe szybki okien i
padało na ciemnoniebieski aksamit, Elise mogła długo stać i przyglądać się sukni w
zachwycie. Nie potrafiła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała taki piękny
niebieski kolor. Emanuel zgodził się, że powinni trochę palić w izbie, dopóki suknia
nie będzie gotowa, tak by Elise mogła siedzieć tutaj w spokoju i nie sprzątać
wszystkiego za każdym razem, kiedy reszta domowników wraca.
- Ale suknia ma być gotowa na sobotę - zaprotestowała, słysząc jego
propozycję.
- Jestem pewien, że zdążysz, nawet jeśli zrobisz sobie małą przerwę. Przecież
ty dosłownie nigdy nie wychodzisz za drzwi, chyba że musisz przynieść wody albo
drewna.
Emanuel miał rację. Kristian robił zakupy u Magdy na rogu po powrocie ze
szkoły. Nie był taki zmęczony jak Peder i nie musiał aż tyle czasu poświęcać na
lekcje, chociaż chodził do wyższej klasy.
Jakie to cudowne uczucie móc wyjść z domu. Był drugi dzień marca i w
powietrzu można już było wyczuć wiosnę. Utrzymywała się łagodna pogoda,
roztopiony śnieg spływał kroplami z dachów i tworzył wzdłuż drogi małe strumyczki.
Łagodny wiatr wiał od wschodu i przeganiał nieprzyjemne zapachy znad rzeki. Elise
wciągała głęboko do płuc świeże powietrze, wyprostowała się i uniosła głowę.
Słońce jeszcze całkiem nie zaszło, wciąż zabarwiało na różowo zachodnią
stronę nieba. Z każdym dniem będzie teraz jaśniej, wkrótce Elise będzie mogła szyć
do późnego wieczora przy dziennym świetle. To da jej wiele cennych godzin przy
maszynie. Kiedy trzeba szyć przy lampie naftowej, nie ma odwagi robić nic więcej,
jak tylko spinać materiał szpilkami albo fastrygować.
Poczuła się jakoś dziwnie, kiedy znowu znalazła się w Andersengarden. Od
dawna też nie widziała pani Evertsen ani pani Thoresen. Pojutrze ma się odbyć
pogrzeb pani Berg, więc pewnie przyjdą na Nordre Gravlund. Pogrzeb ma być
zorganizowany podczas przerwy obiadowej w fabryce, Emanuel wróci do domu i
zajmie się dzieckiem, ona zaś będzie towarzyszyć Evertowi na cmentarzu. Everta
czekają trudne przeżycia, bardzo polubił panią Berg w ciągu tego roku, kiedy u niej
mieszkał. Elise widziała jednak, jak rozkwitł od tamtego dnia, kiedy zamieszkał u
nich, nareszcie spełniło się jego marzenie o tym, by należeć do rodziny. To oni,
rodzina Lovlien, spełnili to jego marzenie. Uśmiechnęła się, myśląc o tym, zadowolo-
na, że Emanuel protestował tylko pierwszego poranka, a później już nie. Ona też z
Emanuelem o tym nie rozmawiała. Evert przyszedł do nich, żeby zostać. Ma być
jednym z nich.
Miała nadzieję, że w domu Thoresenów nie zastanie Johana. Nie dlatego, żeby
jej to przeszkadzało, zawsze lubiła z nim porozmawiać, Emanuel jednak jest
zazdrosny. Gdyby się dowiedział, że Johan był w domu, może nie byłby taki skory
pozwolić jej na kolejne odwiedziny u Anny.
Kiedy znalazła się już w bramie, drzwi się otworzyły i wyszedł Torkild.
- Elise? - twarz mu się rozjaśniła. - Idziesz do nas w odwiedziny?
- No tak, nareszcie. Przed chrzcinami dziecka naprawdę nie miałam czasu, jak
wiesz.
- Bardzo dziękuję za ostatnie spotkanie.
- Chciałabym, żeby Anna też przyszła, no ale trudno. I tak było nas sporo, a
Ringstadowie bardzo się śpieszyli, jak słyszałeś, natomiast z wózkiem inwalidzkim
i... - wzruszyła ramionami. - Co ja ci zresztą będę mówić.
Torkild skinął głową. - Właśnie szedłem do Biermannsgàrden, żeby przynieść
mleka, ale chętnie wrócę z tobą na górę. Mleko mogę przynieść później.
- To przecież nie jest konieczne. Jeszcze nie zapomniałam, gdzie mieszkacie. -
Elise uśmiechnęła się.
Torkild wybuchnął śmiechem, potem zawrócił i poszedł przed nią.
Przed drzwiami powiedział tajemniczo:
- Zaczekaj tu chwileczkę, zapytam tylko panią Thoresen, czy możemy wejść.
Elise zdumiała się. To przecież chyba nie jest konieczne zapowiadać swoje
przybycie.
Dotarły do niej głosy z kuchni, ale miała wrażenie, że tylko jeden z nich jest
męski. To bardzo dobrze. Opowiadanie Johanowi o chrzcinach dziecka sprawiłoby
mu ból, bo przecież on niedawno utracił własne.
Jak długo to trwa! I dlaczego Elise nie może wejść bez uprzedzenia? Nareszcie
ukazał się Torkild i otworzył jej drzwi. Elise weszła.
Nagle stanęła jak wryta. Przed nią stała Anna, opierała się wprawdzie na
dwóch kulach, ale stała na własnych nogach.
Elise jęknęła. Przez chwilę miała wrażenie, że coś się stało z jej głową, dostała
zawrotu, musiała się oprzeć o futrynę drzwi. To z pewnością jakieś przewidzenie. Coś
takiego nie jest przecież możliwe, cuda zdarzają się tylko w książkach, nigdy w
prawdziwym życiu.
Anna roześmiała się cicho.
- Nie widzisz ducha, Elise, nie obawiaj się, to naprawdę ja.
W następnym momencie Elise podbiegła do przyjaciółki, zarzuciła jej ręce na
szyję i pozwoliła płynąć łzom.
- To nie może być prawda! Wiedziałam, że ćwiczysz, ale... - z jej gardła
wydobył się szloch, wciąż nie była pewna, czy naprawdę widzi to, co widzi.
Torkild podszedł i otoczył Annę opiekuńczym ramieniem.
- Uważaj, żebyś jej nie przewróciła, Elise. - Mówił łamiącym się głosem. - To,
co widzisz, kosztowało Annę nieskończenie wiele godzin ciężkiej pracy, nie chcę,
ż
eby musiała zaczynać od początku.
Elise zawstydzona cofnęła się o krok, łzy wciąż spływały jej po policzkach.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda! - Kręciła głową, nie była w stanie pojąć
tego cudu.
Twarz Anny promieniała niczym słońce.
- To dlatego tak niecierpliwie na ciebie czekałam, Elise. Chciałam ci to
pokazać. Wiedziałam, że się ucieszysz. Torkild zrobił mi te szyny, które wzmacniają
kostki. - Przesunęła ręką po urządzeniu, które miała na nodze. - Dopiero jakiś tydzień
temu udało mi się zrobić pierwszy krok.
- To właśnie tamtego dnia przyszedłem do ciebie, żeby cię zaprosić - wtrącił
Torkild. - Obiecałem Annie, że nic ci nie powiem, żebyś mogła sama zobaczyć. Teraz
jednak możesz usiąść, Anno. Nie wolno przesadzać.
Pomógł jej podejść do najbliższego taboretu, a kiedy usiadła, odebrał od niej
kule. Pani Thoresen przez cały czas stała milcząca i nieporuszona przy kuchni. Nie
wyglądała dobrze, ale spojrzenie miała łagodniejsze, niż Elise kiedykolwiek u niej
widziała.
- Napijemy się odrobinę kawy, Elise?
Elise skinęła i dziękując, usiadła przy stole. Anna z ożywieniem zaczęła jej
opowiadać o ciężkich ćwiczeniach, jakie prowadziła przez ostatnie miesiące, i o
niezwykłej cierpliwości Torkilda oraz swoim własnym braku wiary w powodzenie.
- On by nigdy nie zrezygnował - powiedziała w końcu. - Za każdym razem,
kiedy traciłam odwagę, pomagał mi się pozbierać, ciągnął mnie dosłownie za uszy, a
ma wielką zdolność przekonywania, potrafi chwalić i zachęcać do wysiłku. Naprawdę
nie wiem, jak to wszystko wytrzymał.
Przez całą drogę do domu Elise biegła, starała się dotrzeć tam jak najszybciej,
ż
eby przekazać Emanuelowi wielką nowinę.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że chłopcy siedzą przy
kuchennym stole nad lekcjami, męża jednak nigdzie nie ma.
- Gdzie Emanuel? Peder spojrzał na siostrę.
- Przyszła tu jakaś pani i pytała o niego. Stali oboje i dosyć długo rozmawiali,
a potem oboje zabrali się i poszli. Emanuel wyglądał bardzo dziwnie, oparł czoło o
ś
cianę i mamrotał coś, ale nie zrozumiałem.
- Ale ja słyszałem dobrze - Evert pośpieszył z wyjaśnieniami. - On powiedział:
„Boże drogi, stało się to, czego się obawiałem”.