Ingulstad Frid
DZIEDZIC
Saga część 9.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Kristiania, grudzień 1905 roku
Elise z hukiem zatrzasnęła drzwi i stała za nimi, głośno wciągając
powietrze. Serce tłukło się w piersi. Nie była w stanie patrzeć na Signe i
Emanuela, ale też nie miała odwagi odwrócić się i spojrzeć w oczy
Hildzie. Była pewna, że siostra wpatruje się spod zmrużonych powiek.
- Co się stało? - w głosie Hildy słychać było przerażenie.
- Nic takiego. - Słowa brzmiały tak, jakby wypowiadał je ktoś inny.
- Kim jest ta dziewczyna?
Elise nie odpowiedziała, nie była w stanie wykrztusić ani słowa.
Przecież chyba nie usłyszała źle, nie pomyliła się co do słów tamtej. Za
drzwiami stoi Signe. Signe Emanuela. I nowiny, którą mu przyniosła, nie
można było zrozumieć błędnie.
Hilda podeszła do siostry i chciała otworzyć drzwi.
- Nie! - Elise zaprotestowała z sykiem. - To nikt ważny! Nikt, kto
mógłby cię obchodzić!
Hilda posłała jej zdumione spojrzenie.
- Na Boga, co się z tobą dzieje?
- Nic, już mówiłam.
Hilda otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Zamiast
tego stała bez ruchu z głęboką zmarszczką na czole i mierzyła siostrę
wzrokiem.
Elise poczuła, że zaczyna drżeć. Wkrótce całe ciało dygotało tak, że
słychać było szczękanie zębów. Prawda wdzierała się do jej mózgu. Signe
będzie miała dziecko z Emanuelem! Był wieczór wigilijny, wszyscy
dostali gwiazdkowe prezenty, najedli się do syta i tańczyli wokół choinki.
Chłopcy śmiali się wesoło, a oczy Pedera lśniły z radości. No i wtedy
wydarzyło się coś takiego... To jakby szyderstwo losu. Żeby Elise nie
uwierzyła przypadkiem, że ona też ma prawo do radości. Życie takie nie
jest.
- Elise, o co chodzi? - teraz w głosie Hildy brzmiał strach. Elise
pokręciła głową. Płacz dławił ją w gardle, łzy paliły pod powiekami, nie
była w stanie przełknąć śliny. Z całej siły próbowała z tym walczyć, nagle
jednak nie mogła już dłużej nad sobą panować i ze szlochem rzuciła się w
objęcia siostry.
- To Emanuel - łkała. - On będzie miał dziecko z inną kobietą. Poczuła,
że ciało Hildy sztywnieje.
- Kłamiesz.
Elise zaprzeczyła ze szlochem.
- Stoją teraz na dworze. Przyjechała, żeby mu o tym powiedzieć.
Hilda odsunęła ją i chciała otworzyć drzwi, twarz wykrzywiała jej
straszna złość.
- Nie, nie wolno ci! Ja tego nie zniosę, Hilda.
Hilda zwróciła się do siostry, jej oczy miotały błyskawice.
- Czego ty nie chcesz? Powiedzieć tej świni, co o nim sądzisz? Czy
masz zamiar oszczędzać drania? Do diabła z nim, mówię ci! - Hilda
splunęła. - Niech diabli porwą tę świnię!
Elise patrzyła na nią rozbieganym wzrokiem, przerażona obserwowała
reakcję Hildy, nie myślała już chyba o sobie.
- A ja byłam pewna, że ty w to nie uwierzysz.
Hilda zacisnęła wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska.
- Rany boskie, jak bardzo naiwny może być człowiek! Musiałaś chyba
rozumieć, że on także... - nie dokończyła.
- Rozumieć, że on... Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? Hilda pokręciła
głową.
- Nie, nie muszę niczego wiedzieć. - W jej głosie brzmiała pogarda. - A
co ty sobie wyobrażasz, co robią mężczyźni, kiedy muszą zabić czas,
każdego wieczora, przez wiele tygodni, a tu aż się roi od spragnionych
miłości wiejskich dziewuch, które przychodzą do obozu popatrzeć na
przystojnych facetów w mundurach?
Elise otworzyła usta, żeby zaprotestować, bo Emanuel nie jest taki, ale
nie powiedziała ani słowa.
- Czyż nie pisał do domu o pewnej dziewczynie, którą tam poznał? O
jednej takiej, co pięknie śpiewa i marzy o wstąpieniu do Armii Zbawienia?
Elise poczuła, że się rumieni.
- To mama ci opowiedziała o wszystkim? Hilda powstrzymała się od
odpowiedzi.
- Jestem od ciebie dwa lata młodsza, ale czasami mam wrażenie, jakbym
była dwadzieścia lat starsza. Teraz idę tam do nich i oznajmię tej pannie,
że ma się stąd zabierać! Jaka to bezczelność! Wiedziała przecież, że on jest
żonaty, a teraz ma odwagę przychodzić do niego do domu, i to na dodatek
w samą Wigilię.
- Nie, Hilda, proszę cię, nie rób tego! Poczekaj! - prosiła Elise. - Słyszę,
że tu idą! - Pośpiesznie otarła zapłakaną twarz, by usunąć wszelkie ślady
łez.
Drzwi się otworzyły i Emanuel wprowadził przed sobą zapłakaną i siną
z zimna dziewczynę.
Hilda skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła wyzywająco na obcą.
- Czyżby trafili nam się wigilijni goście tak późnym wieczorem?
Emanuel posłał jej błagalne spojrzenie.
- Powinnaś dzisiaj spać obok swojej matki, Hilda. Będziemy
potrzebować twojego posłania.
Hilda ani drgnęła.
- Ach tak? Będziecie mieć więcej gości na nocleg?
Elise zauważyła, jak bardzo Emanuel stara się nad sobą zapanować.
- A w ogóle to byłoby chyba najlepiej, gdybyś wróciła do swojego domu
- dodał. Potem zwrócił się do Elise. - To jest Signe, o której ci
opowiadałem. Przyszła tu sama aż z dworca, przedzierając się przez
śnieżycę, i nie wie, co ze sobą zrobić. Jest głodna i przemarznięta, nie zna
nikogo w mieście i nie ma pieniędzy, żeby pójść do jakiegoś pensjonatu.
Jego słowom towarzyszył szloch. Dziewczyna wciąż nie przestawała
płakać.
Elise spojrzała jej prosto w oczy.
- Więc chcesz, żeby u nas przenocowała, tak? - Sama słyszała, że jej
głos brzmi ostro. Szukała w jego spojrzeniu żalu i rozpaczy, dostrzegała
jednak wyłącznie bezradność. Głęboko wciągnęła powietrze.
- To nasz chrześcijański obowiązek zająć się kimś, kto cierpi. Elise
miała ochotę zacząć na niego krzyczeć, wyrzucić i jego, i dziewczynę z
domu, zamiast tego jednak zrobiła krok do przodu i wyciągnęła do Signe
rękę.
- Mam wrażenie, że nie zdążyłyśmy się jeszcze przywitać. Nazywam się
Elise Ringstad. Jestem żoną Emanuela.
Signe podała jej lodowatą dłoń i wymamrotała swoje nazwisko, nie
podnosząc wzroku.
Hilda odwróciła się od wszystkich i pomaszerowała w stronę izby.
Nawet nie próbowała być miła, przypuszczalnie chciała, żeby matka i
chłopcy się pobudzili i byli świadkami tego, co się tu dzieje.
- Zdejmij z siebie mokre rzeczy, Signe - zaczął Emanuel życzliwie. -
Czy zostało nam jeszcze trochę gorącej wody, Elise?
Nagle Elise poczuła się zakłopotana. Czyżby mimo wszystko źle
zrozumiała całą sytuację? Teraz Emanuel zachowywał się jak oficer Armii
Zbawienia. Otworzył drzwi ich domu dla zbłąkanego wędrowca. To
przecież Wigilia.
Niczym w transie podeszła do kuchni. Wciąż jeszcze pod płytą było
sporo żaru. Dołożyła kilka drew i postawiła więcej wody do zagrzania. No
a jeśli się pomyliłam? Może rzeczywiście źle zrozumiała to, co w
pierwszej chwili powiedziała Signe? Teraz, kiedy Hilda przypomina
dymiący wulkan, gotowy do wybuchu, ona musi uspokoić siostrę, zanim
tamta cokolwiek zrobi.
- Znajdę jakąś parę suchych skarpet - oznajmiła i wemknęła się do izby.
W środku było ciemno, musiała po omacku podejść do łóżka matki.
Matka chrapała, a chłopcy oddychali spokojnie. Wszyscy troje pogrążeni
byli we śnie.
- Hilda? Mnie się zdaje, że popełniłam błąd. Musiałam źle zrozumieć to,
co ona powiedziała. Czy mogę pożyczyć twoje pończochy, tylko na
dzisiejszy wieczór?
Hilda usiadła na łóżku.
- Źle zrozumiałaś? Nie słyszałaś, że ona to mówiła?
- Nie słyszałam wszystkiego, co powiedziała. Widocznie miała co
innego na myśli.
Hilda siedziała zamyślona. Elise odniosła wrażenie, że siostra jej nie
wierzy.
- Czy mogę pożyczyć te twoje pończochy? - powtórzyła trochę głośniej.
- Leżą w nogach łóżka. Elise znalazła je po omacku.
- Proszę - powiedziała, kiedy znowu znalazła się w kuchni, i podała
gościowi pończochy Hildy. Zawstydziła się, kiedy zobaczyła je w świetle
naftowej lampy. Stare pończochy były pocerowane tak, że prawie
niepodobna znaleźć w nich całe miejsce, i takie poprzecierane, że można
przez nie oglądać świat.
Signe usiadła na jednym z kuchennych stołków i ściągała z nóg swoje
przemoczone pończochy.
- Mogłabyś przynieść butelkę koniaku, Elise? Myślę, że ona potrzebuje
czegoś mocniejszego na rozgrzewkę.
Elise skinęła głową, coraz bardziej pewna, że na początku musiała się
pomylić. Emanuel zachowywałby się inaczej, gdyby sprawy miały się tak
jak początkowo sądziła. Pośpiesznie weszła do dużej izby.
Niemal drgnęła na widok choinki. Pomyśleć, że dopiero co siedzieli tu
wszyscy i rozpakowywali prezenty, śmiali się i rozmawiali tak, jakby na
świecie nie istniało żadne zło! Najpiękniejsza Wigilia, jaką kiedykolwiek
przeżyła. „Dla mnie to też najpiękniejsze święta", zapewniał Emanuel.
Dlaczego nie cieszyła się jeszcze bardziej wtedy, kiedy tamte chwile
trwały? Dlaczego po prostu nie rozkoszowała się wszystkim, zamiast
rozmyślać, skąd Emanuel wziął na to pieniądze?
Teraz wszystko jest wyłącznie trudne i bolesne. Rzeczywistość
powróciła w całej okazałości. Elise nie powinna wierzyć, że życie może
być dobre. Nie dla nich, jak to pewnego razu powiedziała z goryczą pani
Thoresen. Najgorsze się Bogu dzięki jeszcze nie stało, ale Signe tutaj jest,
tutaj, w jej domu! Odszukała Emanuela dlatego, że potrzebuje pomocy. A
zatem między nimi musiało się wydarzyć coś więcej niż tylko tamten
jeden raz, o którym mówił Emanuel.
Wyjęła butelkę i mały kieliszek, nie mogła przecież zaproponować
Signe ołowianego kubka, dziewczyna pochodzi w końcu z wielkiego
dworu.
Zataczając się, wróciła do kuchni. Miała wrażenie, jakby poruszała się
poza własnym ciałem. Może za chwilę się ocknie i odkryje, że to wszystko
to tylko bolesny sen.
Emanuel siedział w kucki i rozcierał przemarznięte palce u nóg Signe,
ona zaś płakała cicho.
Emanuel zwrócił się do żony.
- Byłabyś tak dobra i wlała trochę koniaku do kieliszka, żeby mogła to
wypić, Elise?
Zrobiła, jak powiedział, pytając sama siebie w duchu, dlaczego tak
postępuje. Emanuel przyznał, że spał z Signe, ale nie posiadał się z żalu i
poczucia winy, tak pięknie prosił o wybaczenie. Jak to możliwe, że teraz
zachowuje się tak, jakby się nic nie stało?
Czy jest coś, o czym Elise nie wie? Coś, co Signe mu powiedziała, co
wzbudziło jego najgłębsze współczucie? „Wszystko poszło źle"... Może jej
matka jest chora, a może nawet umarła? Albo ojciec. Może popadł w
jakieś wielkie długi i teraz będą musieli oddać dwór i cały majątek? To
musi być coś bardzo poważnego, skoro zdecydowała się na podróż do
Kristianii w samą Wigilię, bez pieniędzy, nie wiedząc, gdzie się tam
podzieje.
Elise nalała koniaku do małego kieliszka i podała dziewczynie.
Signe skinęła głową w podziękowaniu, ale na nią nie spojrzała.
Emanuel wstał, wyszedł na korytarz, skąd przyniósł siennik, na którym
sypiała Hilda. Potem odsunął stół i taborety, a pod ścianą rozłożył siennik.
- Czy mamy jakieś zapasowe poduszki i kołdry? Elise pokręciła głową.
- Hilda sypia w zapasowej pościeli.
- Ale my nie potrzebujemy obu kołder. W pokoju jest ciepło, bo przecież
paliło się przez cały wieczór.
Elise przytaknęła, była zniecierpliwiona, bo chciała się dowiedzieć, co
takiego zrobiła Signe. Byłoby jej lżej, gdyby mogła jej współczuć, gdyby
wiedziała, o co chodzi.
- Woda się zagotowała. Czy mam nalać do miednicy? Emanuel
przytaknął.
- Myślę, że powinna posiedzieć przez jakiś czas z nogami w gorącej
wodzie. Wciąż jest niczym bryła lodu.
Rozmawiamy o niej, jakby była małą, nieporadną dziewczynką,
pomyślała Elise, wlewając wrzątek do blaszanej miednicy i dolewając
zimnej wody z wiadra.
- A ty z pewnością jesteś zmęczona, Elise, chyba powinnaś się położyć.
Znajdę dla naszego gościa coś do jedzenia i pościelę jej na noc. - Emanuel
starał się nie patrzeć na żonę, kiedy to mówił.
Posyłała mu pytające spojrzenia, zdawał się jednak ich nie zauważać.
Wymamrotała więc „dobranoc" i ruszyła wolno ku drzwiom izby.
Kiedy jednak się położyła, pożałowała tej decyzji. Byłoby lepiej, gdyby
została w kuchni i pomogła, nie musiałaby tu leżeć sama z głową pełną
dziwnych myśli i pytań. I z tym pulsującym strachem w piersiach.
Docierała do niej cicha rozmowa, coś, co przypominało stłumiony płacz,
od czasu do czasu tamte odgłosy przerywał spokojny głos Emanuela.
W końcu zrobiło się cicho. Elise miała wrażenie, że leży tak i czeka
przez wiele godzin.
Nie zgasiła ostatniej lampy, żeby Emanuel widział, gdzie idzie. W końcu
wszedł na palcach, sądząc z pewnością, że Elise śpi. Poczekała więc, aż się
rozbierze, zdmuchnie lampę i położy się do łóżka. Szmaciana kołdra nie
była zbyt duża, ale kiedy leżeli tuż przy sobie, wystarczała do okrycia
obojga.
- Teraz musisz mi powiedzieć. - Mówiła szeptem, nie chciała, żeby
Signe słyszała ich rozmowę.
- Sądziłem, że śpisz.
- Jak mogłeś tak myśleć?
- Masz rację. - Słyszała, że Emanuel ciężko westchnął. - To wszystko
jest niczym zły sen. Naprawdę nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć.
- Czy ona nie ma nikogo prócz ciebie tutaj w mieście? Emanuel pokręcił
głową.
- Nie ma nikogo prócz mnie na całym świecie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Rodzice wyrzucili ją z domu. Nie chcą jej znać.
Elise poczuła dławienie w piersiach, oddychanie sprawiało jej ból.
Gdzieś w głębi duszy wiedziała o tym przez cały czas, nie była tylko w
stanie dopuścić do siebie prawdy. Nie przesłyszała się. Signe będzie miała
dziecko. Z Emanuelem.
Wysunęła się z jego objęć, położyła się na plecach. Ciało miała martwe,
jakby nie należało do niej. Nierzeczywistość tej sytuacji była potęgowana
przez lekkie poszturchiwania w jej brzuchu. Chciała po prostu się
rozpłakać. Wyć i wrzeszczeć, wymyślać mężowi, kląć tak, że echo będzie
odpowiadało. Ale z drugiej strony czuła się tak, jakby wszystko w jej
wnętrzu zamarzło.
- Elise? - W głosie Emanuela słyszała strach.
Nie odpowiedziała. Nie miała mu nic do powiedzenia. Emanuel sam
wie, co to oznacza. Co to oznacza dla nich. Dla matki i dla chłopców. Dla
dziecka, którego Elise oczekuje.
- Elise. - Tym razem zabrzmiało to błagalnie. - Jest mi tak strasznie
przykro. Nie przyszło mi to do głowy. Chciałem powiedzieć. .. że po tym
jednym razie...
Właśnie, to bardzo dziwne, pomyślała Elise. Najpierw ona sama, też
tylko po jednym razie. I teraz Signe. A słyszała, że dzieci rzadko się rodzą
tylko po jednym razie.
- Muszę jej pomóc, chociaż rozumiem, że sprawia ci to ból. Mogłaby
zamarznąć na śmierć, zrobić coś strasznego, śmiertelnie zachorować. Nie
mogę brać jej życia na swoje sumienie.
Ale zdradzić żonę to mógł i wyrzuty sumienia za bardzo go nie dręczą.
Czy to naprawdę takie pewne, że spali ze sobą tylko jeden raz?
Emanuel próbował odwrócić ją ku sobie, przytulić.
- Elise, bądź taka dobra! Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie.
Oddałbym lata życia za to, żebym mógł cofnąć czas, żeby to okropne
nigdy się nie stało. Zresztą nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Przez
osiem lat udawało mi się trzymać od dziewcząt z daleka. Żyłem tylko
ideałami Armii Zbawienia i nie miałem żadnych problemów z
panowaniem nad sobą, z odsuwaniem rzeczy niepożądanych. W końcu
spełniło się moje największe marzenie, dostałem ciebie. Wtedy chodziłem
jak w gorączce. Myślę, że nie masz pojęcia, jak trudno mi było od ciebie
odjechać. Tęsknota odbierała mi apetyt i sen. Dlatego stałem się ofiarą
pokusy.
Wsunął rękę pod koszulę Elise i gładził jej ciało, ona jednak odepchnęła
go, odsunęła się na brzeg łóżka. Potem leżała tylko w połowie okryta
kołdrą. Tymczasem w pokoju zrobiło się już chłodno, nie była jednak w
stanie znieść myśli, że on się do niej zbliży, że będzie ją pieścił tak, jak to
robił z Signe. Nigdy więcej mu na to nie pozwoli. Nigdy!
- To przynajmniej ze mną rozmawiaj! Powiedz, co o tym sądzisz,
zwymyślaj mnie, ale nie odwracaj się ode mnie plecami!
Elise nadal nie była w stanie otworzyć ust. Zresztą nie wiedziała, co
powiedzieć. Nie istnieją słowa, które mogłyby opisać chaos, jaki właśnie
wypełniał jej duszę.
- Pomódl się razem ze mną, Elise! Błagajmy o pomoc, żebyśmy wyszli z
tego ślepego zaułka tak, by nasza miłość nie odniosła szkody.
Na co zdadzą się modlitwy? Elise modliła się przecież, żeby ojciec
przestał pić, powtarzała gorące prośby każdego wieczora. Modliła się o to,
by Hilda mogła odzyskać swojego synka, i modliła się też, kiedy dotarło
do niej, że po gwałcie jest w ciąży. Bóg pomaga jednak tylko ludziom
mieszkającym po tamtej stronie rzeki. Tym, którzy co niedziela chodzą do
kościoła, którzy dzielą się swoim bogactwem z biednymi, którzy posyłają
pieniądze na misje w Afryce.
Emanuel próbował znowu pogłaskać ją po plecach, ale ona odsunęła się
jeszcze bardziej. Kołdra całkiem z niej spadła. Elise marzła, ale nic nie
mogła z tym zrobić. Chłód pozwalał jej stłumić największy ból.
- Odprowadzę ją do jakiegoś taniego pensjonatu na Akersgaten, to nie
będziesz musiała na nią patrzeć. Mam jeszcze parę koron, które dostałem
od ojca. Nie chciał, żebym powiedział o tym matce, więc mama o tym nie
wie. To za jego pieniądze kupiłem świąteczne prezenty i jedzenie.
Szczerze mówiąc, obiecałem, że tobie też o tym nie powiem, ale teraz
uważam, że powinnaś wiedzieć. Potem Signe musi znaleźć jakąś pracę i
radzić sobie sama. Większość dziewcząt, które popadają w nieszczęście,
musi sobie jakoś radzić. Jeśli doczekam się wyższej pensji, to od czasu do
czasu będę mógł ją wspomóc kilkoma koronami, ale to nie może obciążać
naszej rodziny, Elise. Obiecuję ci, że nie będzie.
„Naszej rodziny"... Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, że Signe
urodzi dziecko Emanuela, podczas gdy ona sama nosi pod sercem dziecko
włóczęgi Ansgara. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Albo może to
płacz domaga się ujścia? W tym domu nie było przecież nikogo, kto
należy do rodziny Emanuela, on się po prostu z nią ożenił... Nie będzie tu
miał krewnych nawet po urodzeniu dziecka. Natomiast Signe...
Raz po raz przełykała ślinę, ale nie była w stanie powstrzymać łez, które
spływały jej po twarzy i kapały na poduszkę. Ciało dygotało.
- Czy ty płaczesz, Elise? - spytał Emanuel ochrypłym głosem. Przytulił
się do jej pleców i okrył ją kołdrą. - Nie możesz płakać. Znajdziemy jakieś
rozwiązanie. Może ktoś z Armii Zbawienia zechce wziąć ją do siebie. A
może będzie mogła zamieszkać w „Ebenezerze" na Sagveien i pomagać w
pralni.
Elise prychnęła, ale i tym razem się nie odezwała. Emanuel przecież
musi wiedzieć, że „Ebenezer" to dom dla prostytutek i bezdomnych kobiet,
dla takich, które zostały ukarane, mają wracać na właściwą drogę i
wykonywać uczciwą pracę. Gdyby widział to miejsce, nigdy by mu nie
przyszedł do głowy taki pomysł. To dom dziesięć razy gorszy niż
mieszkania do wynajęcia w Kampen. Brudny, śmierdzący, z dziurawymi
ścianami, pełen kobiet o pustych spojrzeniach i przedwcześnie
postarzałych twarzach, takich jak Othilie z Lakkegata.
Powiedział to chyba dlatego, żeby wzbudzić jej współczucie, ale
powinien sobie darować takie sztuczki. Jak mógł sądzić, że będzie
ubolewać nad losem kobiety, która ukradła jej męża? Czy to naprawdę nie
za wysokie wymagania?
Emanuel znowu ciężko westchnął, zrozumiał, że tej nocy w żaden
sposób do niej nie dotrze. Elise zdawała sobie jednak sprawę z tego, że
mąż nie śpi. On też, podobnie jak ona, musi jakoś przetrwać długie nocne
godziny.
W końcu chyba jednak zapadła w sen, bo obudziły ją jakieś głosy
dochodzące z kuchni. Natychmiast przypomniała sobie, co się stało, i
zerwała się z łóżka.
W pokoju było przeraźliwie zimno, marzła tak, że zęby jej szczękały.
Znalazła swoje ubranie, próbowała wciągnąć majtki i pończochy, ale ręce
tak jej dygotały, że musiała na to przeznaczyć dużo więcej czasu niż
zazwyczaj. Prawie nie była w stanie zawiązać w pasie ciepłych majtek, do
tego stopnia miała zdrętwiałe palce.
Emanuel też chyba zasnął dopiero nad ranem, nie chciała go więc
budzić. Sama musiała jak najszybciej wyjść do kuchni i wytłumaczyć
matce, dlaczego ktoś obcy śpi pod ścianą na sienniku Hildy.
W końcu jakoś się ubrała, zapaliła stearynową świecę i na palcach
podeszła do drzwi.
W kuchni nie było nikogo, z wyjątkiem Signe, która spała. Głos, który
Elise słyszała, musiał należeć do matki, która tu weszła, powiedziała coś
wzburzona, po czym wycofała się do siebie. Albo może to Hilda klęła i
wykrzykiwała mocne słowa, ale też później wróciła do izdebki.
W tej samej chwili drzwi się lekko uchyliły.
- Elise? - to był Peder, mówił z przejęciem. - Wyobraź sobie, że na
sienniku Hildy leży jakaś obca kobieta.
Elise przytaknęła i położyła na wargach palec wskazujący, dając znak
bratu, żeby był cicho. Bezszelestnie przeszła obok Signe i pochyliła się
nad bratem.
- To jest bardzo biedna dziewczyna. Zapukała do nas wczoraj późnym
wieczorem, nie miała gdzie się podziać, była przemarznięta i głodna.
Daliśmy jej suche ubrania i nakarmiliśmy ją - tłumaczyła szeptem.
- To mogłaby pożyczyć mojego kotka, jeśli zechce. To tak jakby mieć w
łóżku mufkę.
Elise uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
- Jesteś bardzo dobrym chłopcem, Peder.
- Myślisz, że ona ma pchły? Elise pokręciła głową.
- Nie sądzę. Nie wygląda na taką. Peder uśmiechnął się.
- Przyszła tutaj dlatego, że Emanuel był w Armii Zbawienia, prawda?
Elise przytaknęła.
- Tak, przywykł pomagać takim jak ona, przecież wiesz.
- Myślę, że jak będę duży, to też wstąpię do Armii Zbawienia. Jeśli nie
zostanę woźnicą.
- Tak, myślę, że poświęcisz się pracy dla innych. Evert może zostać
doktorem i pomagać wszystkim chorującym na suchoty, a ty możesz
wyszukiwać wszystkich cierpiących i wysyłać ich do niego.
- I wtedy ja też bym był jak doktor od suchot, nie sądzisz?
- Tak, mógłbyś być jak doktor. Ale teraz musisz iść się ubrać, bo tutaj
jest zimno. Zaraz rozpalę ogień.
Chłopiec natychmiast posłuchał, Elise odstawiła świeczkę i wyjęła stare
gazety, wiórki i polana. Wkrótce ogień trzaskał pod kuchnią, a kiedy Elise
odsunęła szyber, rozbłysnął żółtoczerwonymi płomieniami. Elise wzięła
oba wiadra i wyszła, żeby przynieść wody ze studni.
Na dworze panował lodowaty ziąb. Od strony rzeki zacinało wilgotnym
śniegiem. Trochę się wypogodziło i na niebie świecił blady księżyc, w
jego blasku widziała nad wodospadem zamarzające drobinki szronu.
Panowała głęboka cisza. Nie słychać było wycia fabrycznych syren,
żadni robotnicy nie przebiegali pośpiesznie przez most. Był pierwszy
dzień świąt Bożego Narodzenia. Ci, którzy poszli do kościoła na nocne
nabożeństwo, już dawno wrócili do domu. Inni jeszcze nie wstali. W
szarych robotniczych domach tylko tu i ówdzie migotało mdłe światełko
naftowej lampy, w oknie kuchennym lub w izbie. Gdzieś krzyczało małe
dziecko, samotny wóz przetoczył się po ulicy, obite żelaznymi obręczami
koła hałasowały po kamiennym bruku. Śniegu jest jeszcze za mało, żeby
jeździć saniami, tak najwyraźniej myślał woźnica.
Elise pokonała drogę do studni po omacku. Ze starego mieszkania w
Andersengarden mieli znacznie dalej do studni. Poza tym tam często stała
kolejka. Tutaj studnia jest wyłącznie do ich dyspozycji.
Peder był pełen współczucia dla tej biednej dziewczyny, która
przemarzła, zgłodniała i nie ma się gdzie podziać. Może i ona zdoła
spojrzeć na tę sprawę podobnie. Może za jakiś czas. Potraktuje ją jako
obcą i nieszczęśliwą, z którą ona, Elise, nie ma nic wspólnego.
Woda chlusnęła z wiadra na buty i pończochy. Że też nie potrafi być
ostrożniejsza!
W drzwiach spotkała matkę. Tamta jak najszybciej i bardzo ostrożnie
zamknęła drzwi.
- Peder mi o wszystkim powiedział, Elise - mówiła ze wzburzeniem. -
Jakie to dziwne, że zapukała akurat do naszych drzwi, i to właśnie w
wieczór wigilijny, w dodatku tak późno. Że też nie poszła raczej do
Świątyni czy do jednej z samarytanek. Jestem pewna, że Armia Zbawienia
w taki dzień otwiera drzwi dla bezdomnych.
- Czy się już obudziła?
- Myślę, że właśnie zaczyna się budzić. Biedna mała. Wygląda tak
młodo i jest taka bezradna. Peder zamierza dać jej do łóżka swojego
kociaka, mówi, że kot świetnie rozgrzewa. - Uśmiechnęła się. - Ten
chłopiec ma złote serce.
Elise przytaknęła.
- A Hilda już wstała?
- Tak, ale na razie z nią nie rozmawiaj. Znasz przecież Hildę, wiesz, że
nigdy nie była rannym ptaszkiem. Pobiegnę tylko do wygódki, a jak
wrócę, to zajmę się przygotowaniem kaszy na śniadanie. Dzisiaj
ugotujemy ją na mleku, przecież to pierwszy dzień świąt.
Elise poszła z wiadrami do kuchni.
Signe usiadła na posłaniu i rozglądała się oszołomiona wokół.
Matka ma rację, kiedy tak siedzi na tym sienniku na podłodze, wydaje
się mała i bezradna. Nagle dziewczyna spostrzegła Elise, z rozbieganym
wzrokiem odwróciła głowę, widocznie nie była w stanie na nią patrzeć.
Nie mogę powiedzieć prawdy chłopcom i matce, pomyślała Elise
nieoczekiwanie. Dla nich byłoby to zbyt trudne. Przecież mimo wszystko
Elise jest związana z Emanuelem, „dopóki śmierć ich nie rozdzieli". Tylko
bogatych ludzi stać na to, żeby się rozwodzić. Poza tym kobieta
domagająca się rozwodu traci prawo do dzieci, jedynym ich opiekunem
zostaje ojciec. W jej sytuacji to kompletny absurd.
To od niej zależy, czy życie w domu majstra będzie od tej chwili znośne.
Nie powinna była Hildzie niczego wczoraj mówić, powinna raczej zmyślić
jakąś historię. Szkoda, że wczoraj wieczorem nie zapanowała nad
uczuciami, ale nie jest jeszcze za późno, by szkodę naprawić. Powinni
uniknąć wstydu. Wystarczy tego, co już jest.
Podeszła do kuchni i podłożyła drew do ognia. „Chciałbym być taki
wielkoduszny jak ty", powiedział kiedyś Emanuel. Teraz Elise wcale nie
była pewna swojej wielkoduszności. Jest taka sama jak większość ludzi.
Usłyszała, że Signe wstała z posłania i zaczyna się ubierać za jej
plecami.
- Dziękuję za pożyczenie pończoch.
Musiała się odwrócić, żeby odebrać pończochy Hildy. Signe trzymała je
między kciukiem i palcem wskazującym, jakby na widok ich stanu
przenikał ją dreszcz grozy. - Mam nadzieję, że moje już wyschły.
Elise zdjęła je ze sznurka nad kuchnią, gdzie się suszyły. Były nowe i
grube, bez śladu cerowania.
- Czy mogłabyś wynieść siennik na korytarz, bo chciałabym nakryć do
śniadania? - po raz pierwszy odezwała się wprost do dziewczyny. Było to
bardzo dziwne uczucie.
- A Emanuel nie mógłby tego zrobić?
W tym momencie weszła matka. Dygotała z zimna.
- Uff, ale dzisiaj ziąb! Jeszcze nie nakryłaś do stołu, Elise?
- Nie, nasz gość właśnie wstał i najpierw musi wynieść siennik na
korytarz.
Matka posłała jej zdumione spojrzenie.
- Chyba nie myślisz, że go wyniesie sama? - zwróciła się z uśmiechem
do Signe. - Chodź, ja ci pomogę.
Signe opadła na stojący obok taboret.
- Bardzo mi przykro, ale myślę, że nie jestem w stanie. Mam wrażenie,
że pokój kręci się dookoła mnie.
- Biedactwo. Powinnaś się cieszyć, że trafiłaś tutaj. Mąż Elise był przez
wiele lat oficerem Armii Zbawienia i przywykł do pomagania ludziom w
potrzebie.
Matka zamierzała sama wynieść siennik na korytarz. Elise pośpieszyła
jej z pomocą.
- Jestem z was bardzo dumna! - zawołała matka, kiedy znalazły się na
wąskim korytarzu i opierały siennik o ścianę. - Miłosierdzie jest rzadką i
bardzo cenną cnotą. Nie wszyscy przyjęliby pod swój dach zbłąkanego
wędrowca, i to w sam wieczór wigilijny.
Odwróciła się, by wrócić do kuchni.
- Ona wygląda na niewinną i dobrze wychowaną młodą panienkę.
Zastanawiam się, co też jej się przytrafiło.
Elise milczała. Gdyby tak matka wiedziała, jak jest naprawdę,
pomyślała, próbując stłumić wzburzenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Atmosfera przy śniadaniu była nieprzyjemna.
Hilda wciąż z zaciekawieniem spoglądała to na Signe, to na Emanuela, i
znowu na Signe, jakby chciała znaleźć potwierdzenie swoich podejrzeń.
Hvalstad siedział ponury, było widać, że uważa, iż także miłosierdzie
powinno mieć granice. Emanuel sprawiał wrażenie onieśmielonego, nie
wiedział przecież, co Elise powiedziała reszcie domowników, i obawiał
się, że wszyscy już znają prawdę.
Signe była milcząca i niepewna, czemu zresztą nie ma się co dziwić,
myślała Elise. Zastanawiała się, czy sama zdobyłaby się na taką śmiałość,
nawet gdyby chodziło o jej własne życie. Kristian śledził wzrokiem każdą
łyżkę kaszy, którą Signe podnosiła do ust, najwyraźniej bał się, żeby nie
zjadła tak dużo, iż nie starczy dla niego. Matka natomiast robiła wrażenie
zdumionej swoją rodziną, której najwyraźniej zabrakło dobrej woli, a
także ową „biedną niewinną" dziewczyną, która nie wykazuje pokornej
wdzięczności.
Jedynie Peder zdawał się być niewzruszony wizytą nieoczekiwanego
gościa.
- Czy widziałaś już wcześniej małego kociaka, Signe? Chodzi mi o to,
czy widziałaś takiego syjamskiego kotka jak Puszek?
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Puszek nie jest żadnym syjamskim kotem, ty głupku.
Signe starała się ukryć uśmiech. Elise musiała niechętnie przyznać, że
dziewczyna uśmiech ma piękny, wargi pełne, oczy duże i niebieskie.
Włosy, które spinała w duży kok na karku, na skroniach opadały w lokach.
- My w domu też mamy nowo narodzone kocięta.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, natychmiast jej ramiona zaczęły
drżeć i wybuchnęła płaczem. Pochyliła głowę zawstydzona i z kieszeni
wyjęła haftowaną chusteczkę.
Peder patrzył na nią z przerażeniem we wzroku.
- Czy ktoś im poobcinał główki?
Wtedy Signe wybuchnęła jeszcze większym płaczem, ale pokręciła
głową.
- No to dlaczego beczysz? Czy twój ojciec je sprzedał? Do rozmowy
wtrącił się Emanuel.
- Widzisz, Peder, Signe przeżyła coś bardzo bolesnego. Kiedy tylko
wspomni dom rodzinny, nie jest w stanie powstrzymać płaczu.
- Na pewno będziesz mogła mieszkać u nas. Moja mama zwykle mówi,
że tam, gdzie jest serce, zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś
potrzebującego. Jeden z chłopaków w naszej klasie ma jedenaścioro
rodzeństwa. Żadne z nich jeszcze nie umarło, chociaż wszyscy myśleli, że
Laura dostała suchot, ale okazało się, że to nie są suchoty. Przedtem mieli
dwie izby, ale teraz jedną wynajęli. „Na co nam dwie izby?" - powiedziała
jego matka. „Nie będziemy tak marznąć, jak będziemy spać blisko siebie".
- To nie było dlatego - wtrącił się Kristian. - Wynajęli pokój, bo ich
ojciec przepija wszystkie pieniądze.
- No to dokładnie tak samo jak nasz ojciec. - Peder zdawał się być
zadowolony z tego, że los innych jest podobny. Potem znowu popatrzył na
Signe. - Czy to dlatego uciekłaś?
Signe pokręciła głową.
- Ja wcale nie uciekłam.
Elise spostrzegła, że Hilda siedzi i stuka czubkiem buta w podłogę. Za
chwilę wybuchnie burza, pomyślała i zimny pot oblał jej ciało.
Emanuel też musiał zauważyć, na co się zanosi.
- Jak zjemy, to pójdę z Signe do pensjonatu na Akersgaten. Przynajmniej
się dowiemy, ile by to kosztowało.
Signe zaczęła płakać, tym razem cicho, a matka spoglądała na
Emanuela, niczego nie rozumiejąc.
- To ty masz zamiar umieścić ją w pensjonacie? Bezradną dziewczynę,
która w tym mieście nikogo nie zna? A poza tym to jest za drogo.
Emanuel milczał, po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Teraz z
pewnością zrozumiał, że nikt z obecnych nie zna prawdy, pomyślała Elise.
Niełatwo mu było znaleźć jakiś wykręt. Z drugiej jednak strony matka
musiała rozumieć, że obca osoba nie może u nich mieszkać w
nieskończoność. Nie mają na to ani miejsca, ani środków.
Matka zerknęła ostrożnie w stronę Signe.
- Widzę, że pochodzisz z dobrego domu, masz takie ładne ubrania. Czy
zdarzyło się u was coś tak złego, że musiałaś wyjechać?
Signe skinęła głową, nie patrząc na nią.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Ale jestem pewna, że twoi
rodzice pożałują tego, co się stało, i wkrótce zechcą, żebyś znowu wróciła
do domu. W twoim wieku często dochodzi do nieporozumień z matką, u
nas w domu też tak było. - Posłała Hildzie niepewne spojrzenie.
- Bo widzisz, Hilda tutaj nie mieszka - wtrącił Peder z ożywieniem. -
Mieszka u majstra, więc będziesz mogła pożyczać sobie jej siennik. No i
możesz pożyczać Puszka, kiedy będziesz chciała kogoś pogłaskać. Ale
myślę, że musisz się wyprowadzić, kiedy Elise urodzi dziecko. Bo dzieci
strasznie krzyczą po nocach. Braciszek w każdym razie krzyczał.
Signe pochyliła głowę. Po chwili podniosła się gwałtownie z miejsca i
wybiegła ze szlochem.
Matka śledziła ją zdumionym wzrokiem.
- Czy powiedziałam coś nieodpowiedniego?
- Nie ty, ale być może Peder - syknęła Hilda ze złością.
- Ja? - Peder gapił się na nią wielkimi, niewinnymi oczyma. - Przecież
tylko powiedziałem, że może pożyczyć Puszka!
Hilda zacisnęła wargi tak, że zrobiła się z nich tylko cienka kreska.
Ona zaraz wszystko wykrzyczy, pomyślała Elise, ale z ulgą stwierdziła,
że nic takiego się nie dzieje. Mimo wszystko nie wątpiła, że Hilda nie dała
się oszukać i wie, dlaczego Signe się zjawiła.
Emanuel wstał.
- Wyjdę i porozmawiam z nią. Na dworze jest zimno, nie może tam stać
i marznąć.
Twarz matki wyrażała wątpliwość.
- Może raczej Elise powinna to zrobić? Młodej dziewczynie łatwiej
będzie o wszystkim opowiedzieć osobie tej samej płci. - Uśmiechnęła się
przepraszająco do Emanuela. - Nie zapomniałam, że byłeś w Armii
Zbawienia, są jednak sprawy, o których my, kobiety, najchętniej
rozmawiamy z kobietami.
- Emanuel może spokojnie z nią porozmawiać. - Elise starała się nie
patrzeć na męża. - On umie zajmować się obcymi. - Ze szczególnym
naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo, chociaż nie sądziła, by ktoś poza
Emanuelem to zauważył.
Gdy tylko Emanuel zniknął, Hilda zwróciła się do siostry.
- Zamierzasz jej pozwolić, żeby tu zamieszkała, Elise? - patrzyła na nią
wyzywająco.
Elise nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gdyby to ona
decydowała, wyrzuciłaby Signe za drzwi już wczoraj wieczorem.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, kiedy znowu odezwała się matka:
- Nie rozumiem, co się z wami dzieje! Wychowywałam was na dobrych,
bogobojnych ludzi, żywiących współczucie dla tych, którym wiedzie się
gorzej. A teraz siedzicie tutaj i chcecie wyrzucić z domu samotną,
niewinną młodą dziewczynę! I to na dodatek w pierwszy dzień świąt
Bożego Narodzenia! Powinniście się wstydzić!
Hilda nie należała do osób, które w milczeniu przyjmują reprymendy.
- Taka jesteś pewna, że powinniśmy się nad nią użalać? Sądząc po
ubraniu, to jej rodzice żyją o wiele lepiej niż my. Może nawet należą do
ludzi zamożnych. Może ona pochodzi z wielkiego dworu?
Peder patrzył na siostrę okrągłymi oczyma.
- Z takiego jak dwór Ringstadów, chciałaś powiedzieć? Hilda skinęła
głową.
- Z pokojami jeden za drugim i spichlerzem pełnym pysznego jedzenia.
- Nic nie możesz o tym wiedzieć. - Matka znowu zabrała głos. - A poza
tym nie byłaś u rodziców Emanuela wtedy, kiedy Elise pojechała tam z
chłopcami. Chociaż Signe jest ładnie ubrana, to wcale nie jestem pewna,
że jej rodzice są zamożni. Przecież sama mogła zarobić pieniądze.
Drzwi się otworzyły, Emanuel i Signe wrócili do kuchni.
- Signe nie czuje się dobrze. - Emanuel sprawiał wrażenie zmar-
twionego. - Myślę, że musimy odłożyć wyprawę do pensjonatu.
Matka wstała od stołu.
- Możesz się położyć w moim łóżku.
- A ja pożyczę ci Puszka! - Peder zerwał się i zaczął szukać kociaka. -
Kiedy byłem przeziębiony, on leżał całą noc przy mojej szyi i bardzo
szybko wyzdrowiałem.
Hilda wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu.
- Myślę, że wybiorę się do domu. - Słowa brzmiały obojętnie. -
Zapomniałam zabrać paru drobiazgów.
Hvalstad, który podczas całego posiłku nie odezwał się ani słowem i w
ogóle sprawiał wrażenie dość niezadowolonego, teraz wziął Anne Sofie i
mamrocząc, że musi uporządkować różne rzeczy, zniknął na strychu.
Kristian, który też nie wyglądał na zachwyconego tym, że jest ich w
domu jeszcze więcej, zdjął czapkę z gwoździa na ścianie, włożył na siebie
zniszczoną kurtkę i ruszył ku drzwiom.
- Kristian... a ty dokąd? Niedługo będzie czas iść do kościoła.
- Chciałem się tylko trochę przejść.
Kiedy wszyscy wyszli, matka zwróciła się do Elise.
- Mam nadzieję, że wy też pójdziecie do kościoła?
Elise skrzywiła się, cała ta sytuacja była dla niej nieznośna. Głowa ją
bolała, czuła się kiepsko. Czy Emanuel naprawdę myśli, że Signe może
mieszkać u nich przez jakiś czas? Czy nie rozumie, jakie to będzie ciężkie
dla Elise?
- Przecież byliśmy w kościele wczoraj - mruknęła.
- A ja uważam, że powinnaś pójść z mamą - wtrącił Emanuel ku jej
zdumieniu. - Chyba niezbyt często chodzimy do kościoła, a kazanie w
pierwszy dzień Bożego Narodzenia zwykle warte jest wysłuchania.
Zwłaszcza że wieczorem w Wigilię wszyscy są bardziej zajęci tym, co ich
czeka w domu.
Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc.
- Co ich czeka w domu? Niewielu tutaj w naszej okolicy ma się czym
cieszyć po powrocie do domu.
- Słuchaj się Emanuela, Elise! - matka posłała jej surowe spojrzenie. - U
nas w domu wszyscy musieli chodzić w święta do kościoła, czy
chcieliśmy, czy nie.
Emanuel zniknął w izbie. Elise nie bardzo chciała, żeby siedział tam
sam na sam z Signe. Spojrzała na matkę z wymówką.
- Zapominasz, że mnie jest ciężko iść tak daleko.
- Wczoraj nic na to nie wskazywało. Szłaś tak lekko, że nawet
zwróciłam na to uwagę Asbjorna. Przecież do porodu zostało jeszcze sporo
czasu. - Uśmiechnęła się, nagle jakby zawstydzona. - Zdaję sobie sprawę,
że dziecko urodzi się znacznie wcześniej, niż powinno, ale przecież nie
jesteś w aż tak zaawansowanej ciąży. Dobrze pamiętam, jak pani Thoresen
opowiadała, że już kilka miesięcy przed waszym ślubem ludzie o was
plotkowali, ale tak to bywa. - Znowu się uśmiechnęła. - Pamiętasz, co ci
opowiadałam o ojcu i o mnie? Ty też przyszłaś na świat trochę za
wcześnie...
Elise skinęła głową i zmusiła się do bladego uśmiechu. Miała nadzieję,
że dziecko będzie przenoszone i nikt nie będzie miał powodu liczyć na
palcach, kiedy zostało poczęte.
- Poza tym przeżyłaś tyle w związku z Johanem - dodała matka z ponurą
miną. - Nic dziwnego, że wpadłaś w objęcia dobrego człowieka z
charakterem, takiego jak Emanuel. No i jaki on urodziwy! - Wydrapywała
resztki kaszy z garnka i zjadała je łapczywie. - Więc pójdziesz ze mną i
Asbjornem do kościoła, prawda? Emanuel wie, jak się zajmować ludźmi,
którzy... - umilkła i spoglądała na drzwi izby, a potem mówiła dalej
szeptem: - Bardzo się boję, żeby nie próbowała zrobić sobie czegoś złego.
Wiesz, z wodospadem tuż obok, a ona taka nieszczęśliwa... Emanuel zdoła
z pewnością przemówić jej do rozumu i nakłonić ją, by wróciła do domu.
Kiedy dwie strony ze sobą walczą, to jedna musi się ukorzyć i prosić o
wybaczenie.
Elise poczuła trudną do opanowania potrzebę zamknięcia matce ust
opowiedzeniem jej całej prawdy, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego
zrobić. Wstyd i ludzkie gadanie to jedna sprawa, ale przecież Elise nie ma
prawa zniszczyć przy tym szacunku dla Emanuela, jaki żywią jej matka,
bracia i Hvalstad. Nie może ryzykować, że Kristian zamknie się jeszcze
bardziej w sobie, zrobi się uparty i nieprzystępny, Peder utraci swojego
bohatera i wzór, a chłopcy w szkole znowu zaczną mu dokuczać. Nie może
ryzykować, że matka tak się na nią rozgniewa, że nigdy jej tego nie
wybaczy. To by się skończyło bardzo źle dla wszystkich, również dla
dziecka, które nosi pod sercem. Tak więc musi sama dźwigać to brzemię.
- Pójdę i posprzątam trochę w izbie - powiedziała zamiast tego i ruszyła
ku drzwiom.
Ku jej zaskoczeniu Emanuel siedział skulony na krawędzi łóżka z
twarzą ukrytą w dłoniach. Przez cały czas nie mogła się nadziwić, jak on
spokojnie przyjmuje całą sytuację, chociaż w nocy wydawał się bardzo
nieszczęśliwy. Teraz zrozumiała, że jego zachowanie było
Uniósł głowę i Elise zobaczyła zapłakaną twarz. Zawsze uważała, że jest
taki dojrzały i dorosły pod każdym względem, a teraz wyglądał jak mały,
zgnębiony chłopiec. Niczym nieposłuszne dziecko przyłapane na gorącym
uczynku, które boi się, co teraz będzie.
- Ty mną z pewnością pogardzasz, Elise. Wolno pokręciła głową.
- Przecież wiedziałam już wcześniej, co się stało.
- Ale nie wiedziałaś, że skończy się tak źle.
- Twój grzech nie jest z tego powodu ani mniejszy, ani większy. Wczoraj
wieczorem nie mogłam opanować złości, przeżyłam ciężką noc, teraz
jednak postanowiłam, że nikt z domowników o niczym się nie dowie.
Niestety wczoraj, zaraz kiedy Signe się tutaj zjawiła, powiedziałam
Hildzie, jak się rzeczy mają, teraz jednak się rozmyśliłam i spróbuję ją
przekonać, że źle mnie zrozumiała. Nie jestem pewna, czy mi uwierzy.
- Sprawia wrażenie, że nie uwierzy.
- No właśnie, wygląda na bardzo wzburzoną. Mimo to spróbuję z nią
porozmawiać.
- Dlaczego chcesz mnie chronić?
- Ze względu na rodzinę. Jeżeli cała sprawa się wyda, to wszyscy
poniosą konsekwencje. Kristian i Peder będą wyszydzani w szkole, matka
nie odważy się pokazać ludziom na ulicy, a Hvalstad może pomyśleć, że to
zbyt wielkie ryzyko żenić się z osobą z takiej rodziny. I dziecko, którego
oczekujemy... - pogładziła swój wielki brzuch, starając się stłumić płacz.
Emanuel wstał i zarzucił jej ręce na szyję.
- Nie płacz, Elise! Nie mogę znieść, kiedy jesteś taka nieszczęśliwa.
Zaraz coś wymyślę. Spadło to na mnie niczym szok i dotychczas z całej
siły starałem się przede wszystkim ukryć własną reakcję, teraz jednak
postaram się jakoś to załatwić. Już niedługo będziemy to mieć za sobą.
„Będziemy mieć za sobą". Jak można mieć za sobą fakt, że własny mąż
oczekuje dziecka z inną kobietą, podczas kiedy ona sama nosi w brzuchu
dziecko gwałciciela? To wszystko brzmi jak absurd. Trudno to pojąć.
Emanuel tulił ją mocno do siebie.
- Dziękuję ci, że nie powiedziałaś domownikom prawdy. To bardzo
wielkoduszne z twojej strony. Bóg wynagrodzi ci tę wielkoduszność. Z
twoją pomocą zdołam przez wszystko przejść, Elise. Potraktujmy to jako
jedną z wielu prób, które życie nam zsyła, jako jedną z tych prób, dzięki
którym możemy się czegoś nauczyć. Ja w każdym razie wiem, że już
nigdy więcej nie zrobię takich fatalnych kroków.
„Fatalnych kroków"... Dlaczego mówi w liczbie mnogiej? Chociaż może
to tylko taki sposób wyrażania się.
- Jesteś naprawdę wielkoduszna, Elise - mówił dalej. - Widzę, że
odczuwasz dla niej współczucie, że się nad nią użalasz. Teraz kiedy
pójdziesz z mamą do kościoła, spróbuję przemówić Signe do rozsądku.
Nie chcę myśleć o niczym innym, jestem pewien, że rodzice okazaliby jej
łaskę, gdyby ich o to prosiła. Oni nie wiedzą, z kim ma to dziecko. Może
zmienią zdanie, kiedy usłyszą, że ojcem jest syn bogatego gospodarza.
Który w dodatku jest żonaty, pomyślała Elise, ale głośno tego nie
powiedziała. Wyswobodziła się z jego objęć.
- Uważam, że powinniśmy wyrzucić choinkę - powiedziała, idąc ku
drzwiom.
- Wyrzucić choinkę?
- Bo ona mi tylko przypomina to, co mieliśmy i co trwało takN krótko.
- Reszta domowników o tym nie wie - usłyszała słowa Emanuela, zanim
wyszła do kuchni.
Peder i Kristian też poszli do kościoła, choć wyjątkowo niechętnie,
najbardziej woleliby zostać w domu i spożytkować rzadko im się trafiający
czas wolny na zabawę z kolegami. Śniegu było już na tyle dużo, że można
było zjeżdżać po zboczu, wielu ich szkolnych kolegów bawiło się tam od
rana. Niektórzy mieli nawet długie sanki ze sterem, większość jednak
musiała sobie radzić prostszymi sposobami. Kristian rzucał przeciągłe
zazdrosne spojrzenia na wzgórze, gdzie dzieciaki śmiały się i wrzeszczały.
Peder miał wielką ochotę zbudować ze śniegu twierdzę i walczyć ze
Szwedami.
- No, no, nie wiedziałam, że jesteś taki wojowniczy, Peder. Zazwyczaj
okazujesz wszystkim dobroć i serce - dziwiła się matka. - Poza tym
powinieneś wiedzieć, że nie jesteśmy już w stanie wojny ze Szwedami.
Kraj jest wolny, a Szwedzi są naszymi braćmi, nie wrogami.
- Ale czy ty nie rozumiesz, mamo? To przecież nie jest prawdziwa
wojna, tylko udawana, nie będziemy naprawdę strzelać.
Matka roześmiała się.
- Domyślam się, domyślam, jeszcze by tego brakowało...
- Musiałaś zapomnieć o krasnoludku, którego dostał Evert, mamo. Ten
krasnoludek strzela do ołowianych żołnierzyków, chociaż jest miły.
Hvalstad nareszcie doszedł do siebie. Opowiedział o aparacie
fotograficznym, który widział, i teraz marzy, żeby go sobie kupić, na razie
jednak go na to nie stać.
- Ciebie chyba jeszcze nie było w Kristianii w tysiąc osiemset
osiemdziesiątym roku, Jensine? - pytał z ożywieniem mamę. Potem
zwrócił się do chłopców. - Dwadzieścia pięć lat temu miało miejsce
wielkie wydarzenie w historii Kristianii. Do tamtej pory ozdobą Wielkiego
Rynku była wspaniała gazowa latarnia Fiat Lux, wtedy jednak latarnia
została zastąpiona pomnikiem Kristiana IV, założyciela miasta. Wielu
ludzi przyszło na odsłonięcie pomnika, wśród nich także ja. Miałem wtedy
dwadzieścia lat. Sztuka fotografii dopiero niedawno się pojawiła, a
zrobienie sobie zdjęcia było dla każdego wielkim wydarzeniem. Nigdy nie
zapomnę, jakie mi się to wydawało niezwykłe.
Peder słuchał go bardzo uważnie. Kiedy Hvalstad skończył, chłopiec
zawołał z ożywieniem:
- Elise opowiadała nam o królu. Wskazał ręką i powiedział, że miasto
ma powstać tutaj, gdzie teraz jest. Mam nadzieję, że ten nowy król
zdecyduje, co mamy zrobić z gazową latarnią przed Andersengarden. A
wiesz, że Johan też potrafi rzeźbić posągi?
- Ach tak, co ty mówisz? - zdziwił się Hvalstad. - A czyje to posągi on
rzeźbi?
- Posągi znanych ludzi. Wozaka Karlsena albo może szefa wozaków.
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Znani ludzie to są tacy jak na przykład dyrektor w Hjula i premier
rządu, nie rozumiesz tego, Peder?
- No to myślę, że Johan rzeźbi posąg dyrektora. On przecież wie, jak
wygląda dyrektor.
- Johan jest tylko zwyczajnym kamieniarzem, Peder - powiedziała matka
z powagą w głosie. - Tłucze kamienie do wykładania ulic i takie tam.
W tym momencie zauważyli panią Evertsen i panią Albertsen, które też
szły do kościoła. Matka pomachała do nich ręką. Panie przystanęły i
czekały, żeby dalej pójść razem. Kristian i Peder pobiegli przodem.
- Wesołych świąt, pani Evertsen i pani Albertsen. Jak to dobrze, że są
panie zdrowe i mogą chodzić. Wspaniale, że pierwszą część zimy mamy
już za sobą.
Elise odniosła wrażenie, że obie panie mają dość dziwne miny, kiedy
spoglądają to na jedno, to na drugie.
- Tak, nie wszyscy mieli tyle szczęścia - pani Evertsen westchnęła
głośno. - Wciąż gdzieś wokół dochodzi do nieszczęść. Na przykład
Magnhild, ta, która była taka zdolna w szkole i została potem telefonistką,
musiała zrezygnować z pracy tylko dlatego, że wyszła za mąż. Mogliby
chociaż poczekać, aż zajdzie w ciążę. Natomiast Agnes, synowa pani
Thoresen, straciła dziecko, którego oczekiwała. No tak, ale o tym to ty,
Elise, na pewno wiesz, byłaś przecież zaręczona z Johanem.
Elise doznała jakiegoś dziwnego uczucia chłodu. Agnes straciła dziecko!
Biedny Johan. I biedna Agnes.
- Nie, nie wiedziałam o tym - zdołała wymamrotać, wciąż jednak
wzburzone myśli krążyły jej po głowie. Jakie życie jest jednak dziwne.
Ona sama złorzeczyła losowi, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że będzie
miała dziecko, i rozważała nawet możliwość pójścia do kobiety na
Mollergata, żeby je usunąć. Dzisiaj w domu leży Signe i szlocha dlatego,
że będzie miała dziecko z żonatym mężczyzną. Tymczasem Agnes, która
tak się starała, żeby zwabić do swojego łóżka Johana w nadziei, że zajdzie
w ciążę, i która była taka szczęśliwa, kiedy jej się to w końcu udało, teraz
straciła dziecko!
Elise zaczęła liczyć na palcach. Agnes musiała być w trzecim miesiącu.
Jej ciąża była trochę bardziej zaawansowana niż ciąża Hil-dy.
Ale wczoraj nic takiego nie było po niej widać. Agnes wyglądała na
zadowoloną, była radosna i powiedziała, że nie zaprosili nikogo na
wigilijną kolację, bo najlepiej jest im samym we dwoje. Wyglądała na
szczerze zakochaną młodą dziewczynę. Elise zastanawiała się, czy ona
sama zdołałaby odgrywać taką beztroskę, gdyby dopiero co straciła
dziecko.
A może to nieprawda? Przecież pani Albertsen i pani Evertsen są
najgorszymi plotkarami w okolicy.
Przypomniało jej się wczorajsze spotkanie z Agnes i Johanem, wtedy to
Agnes zawołała za nią, kiedy już Elise i Emanuel chcieli iść dalej. Agnes
powiedziała tylko, że zapyta Gustava, Elise jednak natychmiast
zrozumiała, o co tamtej chodzi. Gustav z pewnością wie, co się stało z
Ansgarem. Potem Emanuel uporczywie dopytywał się, co to za tajemnice,
Elise jednak udało się jakoś go zagadać. To nic nie pomoże, jeśli Emanuel
się dowie, że ów rudy mężczyzna był razem z tymi, którzy na nią napadli,
chociaż w końcu to on ją uratował.
Teraz Emanuel zajęty jest swoimi problemami i z pewnością o
wszystkim zapomniał. Zastanawiała się, o czym ci dwoje w domu
rozmawiają. Czy Signe tylko płacze, czy też błaga Emanuela o pomoc. W
jaki sposób miałby jej pomóc, on, który nie jest w stanie pomóc sobie
samemu i własnej rodzinie? Signe niewątpliwie zwróciła uwagę na
choinkę i domyśliła się, że przeżyli bardzo miłą Wigilię. Poza tym od
dawna pewnie wie, że Emanuel pochodzi z wielkiego dworu i jest
jedynakiem. Uważa więc, że powinien coś dla niej zrobić.
Czy Emanuel nadal żywi słabość do Signe? Ta myśl sprawiła jej ból. Co
prawda mąż zapewnia, że kocha tylko ją, Elise, ale przecież nie może
powiedzieć nic innego, skoro znalazł się w takiej beznadziejnej sytuacji.
Uderzające jest, jak życzliwie odnosi się do Signe i jak stara się jej bronić
oraz wzbudzić w rodzinie współczucie dla nieszczęsnej dziewczyny. A
przecież mógłby się wściekać dlatego, że odważyła się go szukać w jego
własnym domu, i to w sam wieczór wigilijny, kiedy cała rodzina jest
obecna. Jednak ani jednym gestem nie dał poznać, że jest zły. Tylko że jest
mu przykro.
Pani Evertsen i pani Albertsen nadal opowiadały o wszystkim, co się
wydarzyło w Andersengarden, ale Elise słuchała ich jednym uchem.
Mówiły o najstarszym synu jakichś nowych lokatorów, nie dosłyszała
nazwiska i zresztą wcale jej ten człowiek nie interesował, chociaż obie
panie widziały, jak się zakrada do mieszkania rodziny Olsenów, kiedy ich
córka była w domu sama. Mówiły też, że jedna z dziewcząt pracujących w
Hjula była widziana ze świeżo ożenionym Jonasem Jacobsenem z
Sagveien 2, lecz to też Elise nie zainteresowało.
- Ale najgorsze jest chyba to, że ten żołnierz Armii Zbawienia ciągle
przesiaduje na górze u Anny, czy pani Thoresen jest w domu, czy nie! -
wykrzyknęła nagle pani Evertsen.
Wtedy Elise ocknęła się i zwróciła w stronę sąsiadki.
- Torkild Abrahamsen? Czy pani nie zauważyła, jak wspaniale się do
niej odnosi? Ćwiczy z nią codziennie po to, by znowu mogła chodzić na
własnych nogach.
Pani Evertsen prychnęła.
- O, chodzić na własnych nogach! Rzeczywiście, jakby możliwe było
odzyskanie zdrowia po chorobie Heine-Medina! O nie, Elise, taka głupia
nie jestem, żeby w to wierzyć! I dobrze wiem, czego tam u niej wciąż
szuka. Nie rozumiem tylko, jak to możliwe, ale... - zacisnęła wargi i
patrzyła w ziemię. - Dziewczyna o sparaliżowanych nogach i w ogóle...
Elise wpadła w złość.
- To paskudne, co pani mówi, pani Evertsen! Torkild Abrahamsen jest
miłym, zasługującym na szacunek człowiekiem, dobrym pod każdym
względem. Właśnie tacy ludzie wstępują do Armii Zbawienia, ponieważ
pragną czynić coś dobrego dla innych. Współczuje Annie, która leży
całymi dniami i latami zamknięta w swojej izdebce. To, że próbuje
dziewczynie pomóc, ćwicząc jej nogi, wynika z miłosierdzia i nie może
oznaczać nic innego!
Pani Evertsen patrzyła na nią, mrużąc oczy.
- Ależ ty jesteś dzisiaj wściekła, Elise. Czy ty też należysz do ludzi,
którzy zawsze rano mają zły humor? A może przytrafiło ci się coś złego?
Matka pośpiesznie wtrąciła się do rozmowy.
- Elise jest po prostu zmęczona, ponieważ wczoraj wieczorem pojawił
się u nas nieproszony gość. Pewna nieszczęśliwa młoda dziewczyna, która
nie wiedziała, gdzie się podziać.
I pani Evertsen, i pani Albertsen gapiły się na nią pożądliwym
wzrokiem.
- Czy to może jedna z tych dziewczyn z Hjula albo Graaha? Któraś,
która popadła w nieszczęście?
Elise przeniknął dreszcz.
Matka z uśmiechem kręciła głową.
- Nie, ta dziewczyna pochodzi ze wsi. Przyjechała do Kristianii
pociągiem, chociaż nikogo tu nie zna, nie wiedziała, gdzie znajdzie dach
nad głową ani z czego będzie żyć.
- Jezu Chryste! A jakim sposobem dostała się do domu majstra?
- Z pewnością słyszała, że Emanuel był oficerem w Armii Zbawienia.
- Ale oficerów jest przecież wielu. Pomagają ludziom i w Vaterlandzie, i
w Gronland. Dlaczego musiała się wlec aż do Beierbrua?
Matka pokręciła głową.
- Za wiele jeszcze nie wiemy. Emanuel został z nią w domu i próbuje
dowiedzieć się, jaka jest jej historia. Moim zdaniem dziewczyna pokłóciła
się z rodzicami i w gniewie opuściła dom. Takie rzeczy się zdarzają w jej
wieku.
- Ale chyba popadła w nieszczęście. Tak to zwykle się dzieje. Jeśli
rodzice wyrzucili ją z domu, a ona nie ma gdzie się podziać... No, niełatwo
wam będzie się jej pozbyć, jeśli byliście tak głupi, żeby ją wpuszczać do
domu.
Teraz to już mogę nie ukrywać prawdy, pomyślała Elise, czując, że
kolana się pod nią uginają. Wkrótce całe Sagene będzie gadać, że w domu
majstra mieszka jakaś obca dziewczyna. Dziewczyna, która jest w ciąży i
która przeszła piechotą od Dworca Głównego aż do Beierbrua w samą
Wigilię, by szukać pomocy u Ringstadów. No i ludzie będą zachodzić w
głowę, dlaczego akurat tutaj. Jeden czy drugi zacznie rozpowiadać głośno
swoje brudne myśli o tym, że to być może Emanuel jest ojcem. Przecież
spędził sporo czasu w straży granicznej.
- Mylicie się - usłyszała własny opanowany głos. - Ona mi się zwierzyła,
ale obiecałam jej, że nikomu o tym nie powiem. Dziewczyna nie jest w
ciąży, uciekła od rodziców, ponieważ ojciec zrobił jej cos okropnego.
Matka doradziła jej, żeby przyjechała właśnie do nas. Teraz Emanuel
spróbuje znaleźć jej pracę w którejś fabryce.
Matka zwróciła się do córki zaskoczona.
- Nie mogłaś mi od razu o wszystkim powiedzieć? Przecież byśmy jej za
to nie potępili.
Elise nie była w stanie patrzeć na matkę.
- Dla niej ta sprawa jest bardzo nieprzyjemna, to naprawdę coś
okropnego, nie mogłam jej tego zrobić.
Zauważyła, że Hvalstad spogląda na nią, a na czole ma głęboką
zmarszczkę. On mi nie wierzy, pomyślała. Milczał przez cały dzień i z
pewnością wyrobił sobie własny pogląd na temat, kim jest Signe i
dlaczego do nas przyjechała.
W tej chwili zauważyła Valborg schodzącą w dół razem z dwiema
przyjaciółkami. Nie widziała jej od dawna.
Pani Evertsen i pani Albertsen już były kompletnie pochłonięte
rozmową o innej dziewczynie, która została „wzięta" przez własnego ojca.
Wyglądało na to, że nieoczekiwany gość w domu majstra przestał je
interesować.
Elise zatrzymała się, żeby porozmawiać ze swoimi dawnymi
towarzyszkami pracy, natomiast matka, Hvalstad i obie plotkary wolno
wchodzili na kościelne wzgórze. Elise nigdy by nie chciała rozmawiać z
Valborg, gdyby to nie było jednak lepsze od dyskusji z paniami Evertsen i
Albertsen, poza tym interesowały ją także nowiny z przędzalni. Ostatnimi
czasy sporo rozmyślała o tym, co będzie robić po urodzeniu dziecka. Była
pewna, że zarządca ją zatrudni, gdyby potrzebowali więcej robotnic,
zarazem jednak ze zgrozą myślała o godzinach spędzanych przy maszynie
i zastanawiała się, czy nie udałoby się jej znaleźć czegoś innego. Praniem
nie będzie mogła się już zajmować, to oczywiste. Emanuel nie zniesie tych
nieustannie suszących się w kuchni i izbie rzeczy, poza tym Elise widziała,
że matka nie ma sił, by nadal pomagać jej w prasowaniu. Zastanawiała się,
czy nie zacząć szyć dla ludzi, tylko jak znaleźć środki na maszynę?
- Dzień dobry, Valborg. Wesołych świąt. Jak dawno cię nie widziałam.
Jak tam teraz w przędzalni? Czy któraś ze znajomych ostatnio przestała
pracować?
Valborg mierzyła ją z góry na dół, z pewnością po to, by stwierdzić, jak
bardzo zaawansowana jest ciąża Elise.
- Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziesz mogła do nas
wrócić. Zarządca zrobił się ostatnio okropny. Wszystkim wymyśla i
trzaska drzwiami, powiedział, że nie życzy sobie niemowlaków leżących
w kartonach na korytarzu.
Elise skinęła głową.
- Tak też myślałam.
Valborg spojrzała na nią zaciekawiona.
- A ty co, będziesz musiała wrócić do pracy? Przecież wyszłaś za mąż za
urzędnika, który na dodatek pochodzi z bogatej rodziny, no nie?
- Urzędnik nie zarabia wcale tak dużo, a wynajęcie domu majstra sporo
kosztuje.
- No to możecie się chyba przeprowadzić i mieszkać tak jak większość
robotników? Chyba że jesteście na to zbyt eleganccy?
Obie przyjaciółki Valborg zachichotały.
- A właśnie, słyszałaś, że Agnes straciła dziecko? I wcale się tym nie
martwi. Powiedziała, że nie interesuje jej siedzenie w domu z
wrzeszczącym dzieciakiem. - Valborg posłała Elise słodki niczym miód
uśmieszek. - Okazała się sprytniejsza od ciebie, Elise. Widzisz, teraz to
ona dostała Johana. To dlatego chciała mieć dziecko, w przeciwnym razie
nigdy by się z nią nie ożenił. Agnes wiedziała, że Johan będzie kimś
ważnym. Pewnego dnia stanie się sławny i bogaty, a wtedy będziesz
żałować, że nie chciałaś na niego czekać.
- To nie ja zerwałam zaręczyny. - Elise odwróciła się. - Idę do kościoła,
muszę się pośpieszyć.
Kiedy odeszła, słyszała, że tamte rozmawiają ze sobą głośno, i
pożałowała, że w ogóle się przy nich zatrzymała.
A więc to prawda, że Agnes straciła dziecko, nie mogła jednak uwierzyć,
że Agnes traktuje sprawę tak lekko, jak Valborg chciałaby ją przedstawić.
Zbliżała się do domu, w którym mieszka Agnes z Johanem, i chciała
szybko przejść obok. Matka i Hvalstad odeszli już dość daleko. Pedera i
Kristiana w ogóle nie było widać.
Kiedy mijała dom, usłyszała, że na górze otwiera się jakieś okno. Agnes
wysunęła głowę.
- Elise? Widziałam twoją matkę, jak tędy przechodziła, i pomyślałam, że
ty zaraz też przyjdziesz. Wczoraj wieczorem mieliśmy gości. Był wśród
nich Gustav. Bawiliśmy się głośno i wesoło. - Agnes roześmiała się. - Ale
ja go w końcu zapytałam. Z Ansgarem wszystko dobrze.
Elise poczuła ulgę. Chociaż nienawidziła Ansgara za to, co jej zrobił, to
nie życzyła mu śmierci. Mimo wszystko próbował jej pomóc. Nie
wiedziała teraz, co powiedzieć, nie chciała ujawniać, jak jej ta wiadomość
ulżyła, na wypadek gdyby Johan stał za Agnes. Jeśli chodzi o tę sprawę, to
Johan jej nie rozumiał.
- A z tobą wszystko w porządku? - zapytała przyjaciółkę.
- To zależy, o co pytasz. Z dzieckiem nam się nie udało, ale Johan mówi,
że możemy się postarać i zrobić sobie nowe. - Znowu wybuchnęła
śmiechem.
Elise uśmiechnęła się, ale czuła się jakoś dziwnie. Johan nie może być
taki obojętny na to, co się dzieje z Agnes, jak twierdziła Valborg.
- No a ty sama, Elise? - Agnes spoglądała w dół na ulicę, żeby się
upewnić, że nikt ich nie słyszy. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to nie
zostało ci już wiele czasu, prawda?
Elise potrząsnęła głową.
- Muszę się teraz śpieszyć, bo jak nie, to spóźnię się do kościoła.
Z kazania nie słyszała wiele. Myślami wciąż była przy Agnes i dziecku,
które tamta straciła, myślała też o Annie i Torkildzie, a potem o Signe i
Emanuelu. Najwięcej właśnie o nich.
Obawiała się powrotu do domu. Pomyśleć, że Signe nadal tam jest. Ale
może Emanuel zdołał znaleźć jakieś rozwiązanie?
Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, matka i Hvalstad chcieli się
przywitać ze znajomymi i porozmawiać trochę. Chłopcy wybiegli szukać
kolegów, Elise natomiast powiedziała, że marznie, i nie zatrzymując się,
ruszyła w drogę powrotną do domu.
Drżąca otulała się szczelnie chustką i pochylała głowę, bo wiatr zacinał
teraz śniegiem. Śnieg przedostawał się przez oczka robionej na drutach
chustki i wciskał pod ubranie, miała wrażenie, że igiełki lodu przenikają
przez skórę. Emanuel próbował podzelować jej zimowe buty, powiedział
jednak, że są tak poprzecierane, że nic z tego nie będzie, Elise musi
zdobyć nowe obuwie. Nie odważyła się powiedzieć mu, że nie ma
pieniędzy. Teraz śnieg wciskał się w szpary między podeszwami a górną
częścią butów, pończochy miała przemoczone, palce u nóg zdrętwiałe z
zimna. Dopiero dwa dni temu cerowała pończochy, ale są tak zniszczone, a
teraz w dodatku mokre, że znowu porobiły się w nich dziury.
Dopiero kiedy zbliżyła się do Beierbrua, zwolniła kroku.
- Boże kochany, spraw, żeby Signe się od nas wyniosła - błagała w
duchu, ślizgając się po drodze do domu majstra. Z komina unosił się dym,
ktoś jest w domu, ale przecież nie musi to być nikt inny niż Emanuel albo
Hilda. Hilda będzie mimo wszystko u nich mieszkać aż do trzeciego dnia
świąt, kiedy majster wróci ze świątecznego urlopu.
Może Hilda i Emanuel siedzą w kuchni i rozmawiają? Może Hilda
uspokoiła się, a Emanuel znalazł jakieś odpowiednie wyjaśnienie,
dlaczego Signe do nich przyjechała? Albo może Hilda odbyła z nim
poważną rozmowę i wytłumaczyła mu, że nie wypada, żeby Signe
siedziała u nich w domu, kiedy Elise oczekuje jego dziecka. Hilda taka
jest, ona się nie krępuje i potrafi wyśpiewać, co o ludziach myśli. Z
pewnością zażądała, żeby Emanuel usunął Signe z domu, zanim Elise
wróci z kościoła. Powinien kupić bilet powrotny do Kongsvinger i
wyprawić ją pociągiem do domu.
Uspokojona takimi myślami znowu przyśpieszyła kroku, przeszła przez
most i podążyła w stronę domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Przy kuchennym stole siedzieli Emanuel i Signe, pili kawę. Gdyby Elise
nie wiedziała, jak bardzo Emanuel jest zmartwiony swoją sytuacją,
mogłaby sądzić, że jest im razem przyjemnie. Signe nie była już
zapłakana, starannie upięła włosy, policzki jej się zarumieniły, a w oczach
czaił się uśmiech. W każdym razie do momentu, kiedy zobaczyła Elise.
- Już wróciłaś? - Emanuel sprawiał wrażenie skrępowanego.
- Na dworze jest bardzo zimno, zmarzłam, więc śpieszyłam się do domu.
- A w kościele było dzisiaj dużo znajomych?
- W tamtą stronę szliśmy razem z paniami Evertsen i Albertsen. Potem
spotkałam Valborg i kilka innych dziewczyn z przędzalni.
Zdjęła z nóg buty, postawiła je pod piecem, a chustkę i kapelusz
powiesiła na haczyku i weszła do izby, żeby znaleźć suche pończochy.
Miała nadzieję, że matka schowała jakieś zapasowe.
Kiedy znowu wróciła do kuchni, Emanuel i Signe wstali od stołu i
najwyraźniej przygotowywali się do wyjścia. Może Emanuel zamierza
odprowadzić dziewczynę na dworzec? Elise spoglądała na niego raz po raz
w nadziei, że zechce jej coś wyjaśnić, on jednak się nie odzywał. Może
Signe zaczęłaby natychmiast znowu płakać, gdyby zaczął o niej mówić.
Dlatego Elise uznała, że nic się nie stało, i zaczęła obierać ziemniaki na
obiad.
Dopiero kiedy tamci włożyli już płaszcze, Emanuel oznajmił krótko:
- No to cóż, my pójdziemy. Przypuszczam, że wrócę za parę godzin.
Zabiorę Signe do Carlsenów i zapytam, czy ci ich znajomi nadal
potrzebują guwernantki. Signe bardzo dobrze uczyła się w szkole i biegle
mówi po niemiecku.
Potem oboje wyszli. Elise stała i patrzyła przed siebie. Zabierać Signe
do Carlsenów? Pomysł wydawał jej się bardzo dziwny. Jak to, chce, żeby
najlepsi przyjaciele jego rodziców spotkali dziewczynę, z którą będzie
miał dziecko? Carlsenowie się z pewnością zdziwią, że nie spytał
przedtem swojej matki i ojca.
Cóż, pozostaje jej wierzyć, że Emanuel wie, co robi, najważniejsze, że w
końcu cokolwiek zrobił.
Drzwi się otworzyły i weszła Hilda, dzwoniła zębami, była fioletowa z
zimna, miała czerwony nos.
- Nienawidzę zimy! - Otrząsnęła chustkę ze śniegu, zanim ją powiesiła,
a potem zdjęła przemoczone buty. - Zderzyłam się z Emanuelem i Signe
po tamtej stronie mostu.
- Tak, poszli do Carlsenów. Oni podobno znają kogoś, kto poszukuje
guwernantki. - Elise próbowała mówić tak spokojnie i zwyczajnie, jak
tylko mogła.
Hilda spojrzała na nią.
- Do Carlsenów? Nie jest chyba taki bezczelny, żeby tam chodzić z tą
wywłoką?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Hilda ją ubiegła.
- Oszczędź mi już tych swoich kłamstw, Elise! - Głos brzmiał ostro. -
Jeśli inni są tacy głupi i nie rozumieją prawdy, to ich sprawa, ale mnie nie
próbuj wmawiać, że wczoraj się pomyliłaś. Wystarczy jedno spojrzenie na
tę panienkę ze wsi, żeby widzieć, jak pożera Emanuela wzrokiem. Gdy
tylko stwierdzi, że na nią nie patrzymy, wlepia w niego te swoje oczęta,
które mogłyby roztopić bryłę lodu.
Elise poczuła, że serce bije jej szybciej, z całej siły jednak starała się nie
pokazać, co czuje. Domyślała się, że cokolwiek teraz powie, to i tak Hildy
nie oszuka. Zwróciła twarz ku siostrze i tak spokojnie, jak tylko mogła,
powiedziała:
- A czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby pozostali odkryli prawdę,
Hildo? Nie mówiąc już o tym, co się stanie, gdy ta prawda w końcu
wyjdzie na jaw? Najpierw matka straci szacunek dla Emanuela i odwróci
się od niego. Nie daj Boże znowu się rozchoruje. Hvalstad przypuszczalnie
nie będzie chciał mieć nic wspólnego z rodziną, Kristian znowu zrobi się
uparty i rozgoryczony jak przedtem, a Pedera będą wyśmiewać w szkole,
będzie przestraszony i smutny. Wszystko to może być nie do zniesienia i
Emanuel w końcu pójdzie w swoją stronę. A wtedy nie będziemy już
mogli mieszkać w domu majstra. Dziecko, którego oczekuję, urodzi się w
nędzy. A popatrz na Pedera, jak on się teraz zmienił w stosunku do tamtego
chłopca, jakim był jeszcze parę miesięcy temu. Wprost trudno go poznać.
Oczy mu błyszczą, jest wesoły i pełen życia, tak jak chłopiec w jego wieku
powinien być. Myślisz, że mam serce zniszczyć to wszystko tylko z
powodu urażonej miłości własnej? I tak już nie mogę zmienić tego, co się
stało. Emanuel szczerze żałuje i oddałby lata swojego życia, żeby można
to odrobić. Teraz próbuje znaleźć Signe jakąś pracę, a kiedy zacznie lepiej
zarabiać, będzie jej pomagał finansowo. Więc zarówno ty, jak i ja musimy
spróbować o tym zapomnieć, w każdym razie udawać, że zapomniałyśmy.
Hilda posłała jej pełne wzburzenia spojrzenie.
- Bardzo dobrze, że masz anielskie skrzydła nie wymagaj jednak, żebym
ja też je miała! Wolałabym dawać sobie radę jako samotna matka, bez
pomocy znikąd, niż żyć po takim upokorzeniu we własnym domu. Nie
zmusisz mnie, bym uwierzyła, że po tym wszystkim będziesz nadal kochać
Emanuela. Już nie żywisz dla niego szacunku i nie będziesz miała
szacunku dla siebie samej, żyjąc z nim tak, jakby nic się nie stało.
Zabieram swoje rzeczy i wracam do domu Paulsena. Niedobrze mi się robi
od tego fałszu, nie jestem w stanie być z kimś z was pod jednym dachem.
Potem zerwała się z miejsca i, pobiegła do izby, żeby zabrać tych parę
rzeczy, które tu ze sobą przyniosła, wkrótce znowu wyszła z domu.
Elise dołożyła drew do ognia i nadal obierała ziemniaki, zastanawiając
się nad tym, co zostało powiedziane. Rozumiała Hildę. Może rzeczywiście
powinna się odwrócić od Emanuela, powiedzieć, że nie jest w stanie po
tym wszystkim kontynuować ich małżeństwa.
Z pewnością dostałby rozwód, gdyby oznajmił, że oczekuje dziecka z
inną kobietą. Wtedy oboje z Signe mogliby się wyprowadzić do Ringstad i
dać jego rodzicom wnuka. Wnuka z prawego łoża, urodzonego przez
kobietę, która na dodatek pochodzi z bogatego dworu. Myśl o tym
powodowała piekący ból w sercu.
Matka i Hvalstad z pewnością wezmą ślub i wyprowadzą się, ale wtedy
będą musieli wziąć ze sobą Pedera i Kristiana, czy tego chcą, czy nie. Tak
więc zostałabym tylko ja i dziecko gwałciciela, pomyślała, czując cierpki
smak w ustach. Znajdę sobie pracę w którejś fabryce, jeśli bardzo się
postaram. I jako samotna matka z pewnością będę mogła wynająć
jednopokojowe mieszkanie na Sagveien 2, na tyłach Hjula. Co prawda
musiałaby wtedy mieszkać z wieloma innymi samotnymi matkami, ale
przynajmniej będzie miała dach nad głową. Skoro inne dają sobie radę, to i
ona będzie musiała.
Na zewnątrz rozległy się ożywione głosy i Peder wleciał niczym wicher
do kuchni, czapka i kurtka oblepione były śniegiem, chłopiec miał na
policzkach zdrowe czerwone rumieńce i zachwyt w niebieskich oczach.
- Wiesz co, Elise? - mówił tak szybko i z takim przejęciem, że słowa mu
się plątały. - Wujek Pingelena zrobił mu drewniane łyżwy z żelaznymi
okuciami i rzemieniami do przywiązywania do butów. Pingelen dał mi
pojeździć na głębinie przy Voienbrua. Powinnaś była mnie widzieć, Elise!
Sunąłem po gładkim lodzie niczym łabędź!
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale lód chyba nie jest jeszcze odpowiednio gruby?
- Ech, jest. Przecież się nie utopiłem. Chyba widzisz? I ani razu się nie
wywróciłem. Czy niedługo będziemy jeść? Strasznie burczy mi w
brzuchu. Biedny Mały Lorang. On nie miał nic w ustach od wczorajszego
wieczora. Chociaż to pierwszy dzień świąt. Jego mama pracuje na
Lakkegata. W nocy pracuje, a w dzień sypia. Jego ojciec sobie poszedł,
kiedy Mały Lorang był jeszcze w brzuchu u mamy, a potem ona zaczęła tę
nocną robotę.
Zaczął zdejmować z siebie zaśnieżone ubranie.
- „Ty to jesteś szczęśliwy niczym mały książę, Peder", on tak mówi.
„Jesteś jak ten książę Olaf z niebieskimi oczyma, który mieszka we
własnym zamku i codziennie dostaje jedzenie". - Chłopiec uchylił drzwi,
żeby strząsnąć śnieg z czapki i kurtki. - Jego mama jest stara. Ma prawie
czterdzieści lat, mówi Mały Lorang. Ona nie rozumie małych chłopców
tak jak nasza mama. „Ja to bym chciał, żeby Elise była moją mamą" -
powiedział kiedyś. Nie wie, że jesteś moją siostrą, ale ja mu też tego nie
tłumaczyłem. Bo wiesz, wielu uważa, że jesteś moją mamą, ale to chyba
nie robi ci różnicy, Elise? - Malec patrzył na nią spokojnym wzrokiem,
dobrze wiedział, że to pytanie nie było konieczne.
- Oczywiście, że nie, Peder, nic mi to nie szkodzi. Jestem zastępczą
mamą dla ciebie i Kristiana od czasu, kiedy nasza mama zachorowała.
- Czy wiesz, że mama i Hvalstad mają zamiar wziąć ślub i wyprowadzić
się do małego mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - chłopiec
roześmiał się krótko. - Możesz zrozumieć, że oni chcą się wyprowadzić z
domu majstra? Powiedziałem mamie, że będę tutaj mieszkał, dopóki nie
umrę. Ona widocznie myślała, że będę prosił, żeby mnie zabrali na
Wzgórze Świętego Jana, ale nie wiem, gdzie bym tam miał położyć głowę.
Elise przestała obierać kartofle, stała bez ruchu i patrzyła na brata. Czy
rzeczywiście przypadkiem malec zaczął rozmawiać o tym akurat teraz?
Nie mógł przecież wiedzieć, że właśnie o tym rozmyślała przed jego
przyjściem. A może to sprawiła jakaś wyższa siła? Przeniknął ją dreszcz.
Nie mogę tego zrobić, pomyślała. Nie mogę zawieść tego dziecka. Mogę
raczej żyć w upokorzeniu, jak to nazywa Hilda. Zresztą Elise nie
rozumiała, co Hilda chciała przez to powiedzieć. Nie, to już raczej niech
uschnę z zazdrości, buntu i podejrzeń, a tego nie zrobię. Moje życie jest
tylko życiem jednej z pięciorga: matki, Pedera, Kristiana, nienarodzonego
jeszcze dziecka i jej samej. Nie mogę zniszczyć losu tamtych czworga
tylko dlatego, że Emanuel mnie zdradził. Zresztą powinnam się liczyć
również z Emanuelem.
Nie wierzyła bowiem, że kłamie, kiedy mówi, że ją kocha. Nie za-
pomniała, jaki był szczęśliwy latem, kiedy powiedziała mu „tak".
Będą chyba jakoś mogli żyć razem niezależnie od tego, że ona straciła
nieco szacunku dla męża. Jeśli on swoim zachowaniem dowiedzie, że
tamto to był tylko fałszywy krok, ponieważ czuł się taki samotny na tej
granicy, i jeśli potem będzie jej wierny, to przecież nie byłoby słuszne,
gdyby z tego powodu zniszczyła życie pięciorga ludzi. Każdy może
popełnić błąd, nikt nie jest doskonały. Jeśli ktoś jest nieskazitelny pod
jednym względem, to przecież nie ma pewności, jaki jest poza tym.
Niektórzy plotkują, inni mówią nieprawdę, różni ludzie oszukują, a wielu
przepija pieniądze, podczas gdy żona i dzieci głodują. Emanuel zrobił
więcej dobrego dla innych, niż zwykle ludzie robią, i ma wiele
wspaniałych cech. Nie powinna go tak ostatecznie osądzać tylko z powodu
jednego błędu.
Odłożyła to, co miała w rękach, podeszła do Pedera, uklękła przy nim i
objęła go ramionami.
- Tak bardzo cię kocham, Peder. Bardzo bym tęskniła, gdybyś się ode
mnie wyprowadził. Możemy udawać, że jestem twoją matką. Bo w głębi
serca nią jestem.
Chłopiec patrzył na nią zdumiony.
- Czy ty płaczesz, Elise? Rękawem otarła łzę z policzka.
- To są łzy radości.
- Radości z tego, że dostałaś prezent od skrzata? Elise skinęła głową.
- To też, ale największy prezent dostałam od ciebie.
- Ode mnie? - patrzył na nią wielkimi, okrągłymi oczyma. Elise znowu
skinęła głową.
- Wytłumaczę ci to, jak będziesz większy.
- Uważasz, że nie jestem jeszcze wystarczająco duży? Ja, który mam
takie mięśnie na ramionach i wielki palec wystaje mi z buta?
Elise spojrzała w dół na stopy brata. I rzeczywiście, z dziury między
podeszwą i cholewką sterczał duży palec nogi.
- Ależ, mój kochany, ty musisz potwornie marznąć!
- No tak, ale jak się dobrze bawię, to o tym zapominam. Gorzej było w
czasie, kiedy chodziłem obok wozu Karlsena. Wtedy to palce mnie tak
paliły, że miałem ochotę płakać. Czasami też tak bywa, kiedy idę do
szkoły. Elise wstała.
- Kupię ci nowe buty, Peder. Możesz być tego pewien. Hilda jest mi
winna dwadzieścia koron, poproszę, żeby mi oddała.
A w każdym razie może wziąć z tych stu koron, które odłożyła w
związku z narodzinami dziecka. Jeśli nie będę mogła prać, to może zajmę
się tkaniem albo znajdę coś innego - myślała.
Na dworze znowu rozległy się głosy i matka, Hvalstad oraz Anne Sofie
weszli do środka. Wyprawa do kościoła najwyraźniej dobrze im zrobiła,
rozmawiali i śmiali się, a Hvalstad sprawiał wrażenie zadowolonego i
rozbawionego.
Matka popatrzyła na Elise.
- Czy Emanuel zdołał przekonać tę dziewczynę, żeby wróciła do domu?
- Nie, zabrał ją ze sobą do Carlsenów. Podobno znają kogoś, kto szuka
guwernantki.
- Mam nadzieję, że chodzi o pilną sprawę - wtrącił nieoczekiwanie
Hvalstad.
- Asbjorn, przestań. - Matka posłała mu surowe spojrzenie. Zanim te
słowa zostały wypowiedziane, drzwi otworzyły się ponownie i Emanuel
pośpiesznie wszedł do ciepłej kuchni. Sam.
Wszyscy zwrócili się w jego stronę.
- No i co powiedzieli Carlsenowie? - Elise była zdenerwowana.
- Zrobią, co będą mogli. A tymczasem ona może u nich mieszkać. -
Odwrócił się od żony, wolno zdejmował kapelusz i płaszcz i wieszał je na
haczyku.
- Mieszkać u nich? - Elise patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. -
Przyjmą ją na służbę, chcesz powiedzieć?
Emanuel zmarszczył czoło i patrzył na żonę.
- Ona nie jest biedną służącą, Elise. Nie przywykła do pracy. Co
najwyżej umie ścierać kurze i takie tam drobne zajęcia. Co innego, gdyby
mogła zostać guwernantką, będzie wtedy uczyć dzieci.
- W takim razie teraz będzie mieszkać u Carlsenów jako gość? Emanuel
potwierdził skinieniem głowy.
- Dopóki nie rozmówią się z tymi, którzy szukają guwernantki.
- Jakie to miłe z ich strony - wtrąciła matka. - Sądzę, że się myliłam w
ocenie Carłsenów.
- A Karolinę nie ma nic przeciwko temu, żeby Signe u nich mieszkała?
Elise nic nie pojmowała.
- Nie, dlaczego miałaby coś mieć? Wygląda na to, że one od razu się
porozumiały. Jak ci już kiedyś opowiadałem, Karolinę spędzała wiele
letnich wakacji w Ringstad. Bardzo dobrze czuje się na wsi. Kocha kwiaty
i uwielbia jeździć konno.
- Tak, tak, no to zostało nas znowu tylko siedmioro. - Słowa matki
zabrzmiały niemal tak, jakby się skarżyła z tego powodu. Może czuła się
lepiej, kiedy odgrywała rolę miłosiernej samarytanki. - Asbjorn i ja
postanowiliśmy przekazać wam dzisiaj wielką nowinę - mówiła dalej
matka, spoglądając onieśmielona na Elise. - Wspomniałam już o tym
Pederowi, ale może teraz powinniśmy poczekać na Kristiana i Hildę.
- Hilda tutaj była i znowu wyszła. Już do nas nie wróci.
- Nie wróci? Majster ma przecież przyjechać z urlopu dopiero trzeciego
dnia świąt?
- Myślę, że uważała, iż tutaj jest za ciasno. Przyzwyczaiła się już, że u
Paulsena ma dla siebie dużo miejsca. A dzisiaj w nocy musiała nawet
dzielić z tobą łóżko.
- Ale mogła przynajmniej zostać na obiedzie. Mamy resztki z
wczorajszej kolacji i Emanuel kupił kiełbaski, które będzie można do tego
dodać. Czy ona się o coś obraziła? Przy śniadaniu była jakaś taka spięta,
ale myślałam, że to tylko poranny zły humor.
Elise wzruszyła ramionami, nie patrząc na matkę.
- Pojęcia nie mam, o co jej chodziło.
Peder dotychczas zdołał nic nie mówić, teraz jednak nie był już w stanie
dłużej trzymać języka za zębami.
- Powiedziałem o tym Elise, mamo. Powiedziałem, że macie się
przeprowadzić na Wzgórze Świętego Jana. Ona mówi, że bardzo się
ucieszy, jeśli zostanę w domu majstra. Ty wiesz, że kiedy człowiek
przywykł do hałasu wodospadu, to czuje się niepewnie, kiedy znajdzie się
w ciszy. Poza tym tam zapachy też są inne.
Matka uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona.
- Bardzo dobrze cię rozumiem, Peder. Zresztą byłam pewna, że wolisz
mieszkać tutaj. Poza tym Elise dla ciebie jest prawie jak matka, a Emanuel
to dobry człowiek, który będzie dla ciebie świetnym wzorem w okresie
dorastania.
Elise miała ochotę zerknąć na Emanuela, żeby zobaczyć, jak na to
zareaguje, ale dała sobie spokój.
- Kiedy macie zamiar się wyprowadzić? - zapytała zamiast tego. Twarz
matki oblał rumieniec.
- Chcemy wziąć cichy ślub w pierwszą sobotę stycznia. Mieszkanie
dostaniemy parę dni przedtem.
Elise uśmiechnęła się.
- Będzie wam tam dobrze.
- Tak, będzie dobrze i spokojnie. - Hvalstad wypowiedział te słowa z
westchnieniem.
Anne Sofìe patrzyła oniemiała na ojca i włożyła kciuk do ust, chociaż
już dawno przestała ssać palec.
- Będziemy was odwiedzać, Anne Sofìe - pocieszała ją Elise. - Będę
zabierać ze sobą Larsine, a ty też będziesz mogła tutaj przychodzić, kiedy
tylko zechcesz. To przecież nie jest daleko. Peder albo Kristian będą cię
odprowadzać z powrotem do domu.
Peder skinął głową.
- Tylko żebym nie musiał iść z nią przez pierwszy kawałek. Jak Pingelen
i tamci zobaczą, że wlecze się za mną dziewczyna, to zamęczą mnie na
śmierć i będą się wyśmiewać, że to moja narzeczona.
- Może przejść pierwsza przez most, a ty potem pobiegniesz za nią -
zaproponowała Elise.
Peder posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności. - A z Larsine to mogę się
bawić na strychu. Pingelen i pozostali nie muszą o niczym wiedzieć.
- Będziemy zmuszeni wynająć strych - oznajmił Emanuel krótko. - To
dla nas za drogo wynajmować cały dom tylko dla siebie. A wygląda na to,
że będę miał do wykarmienia piąć gąb. - Mówiąc te słowa, posłał
Hvalstadowi wymowne spojrzenie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Hilda weszła na szczyt wzgórza Aker i już miała skręcić w bramę domu
Paulsena, kiedy na ulicy zauważyła męską sylwetkę, która wydała jej się
znajoma.
A oto powód całego nieszczęścia, pomyślała, zaciskając wargi. Gdyby
Johan nie dał się przekonać Lortowi-Andersowi i jego bandzie do udziału
w kradzieży, Elise nie zostałaby zgwałcona w drodze do domu z twierdzy
Akershus. I nie musiałaby wychodzić za mąż za Emanuela. Natomiast
latem wzięłaby ślub z Johanem, tak jak to było planowane. Z czasem ktoś
by z pewnością odkrył zdolności Johana. I Elise mogłaby być żoną
znanego rzeźbiarza Johana Thoresena, który dorastał w biednym
robotniczym środowisku, ale potem stał się członkiem klasy średniej.
Mogliby mieszkać we własnej willi, w pięknej dzielnicy, z ogrodem
pełnym pachnących bzów i jaśminów, ozdobionym fontannami i
altankami. Nigdy by nie poznała Emanuela, on zaś mógłby sobie sypiać z
Signe i innymi wiejskimi dziewczynami, ile by tylko chciał.
Johan też ją zauważył i pomachał ręką. Początkowo Hilda zamierzała
skinąć tylko głową w odpowiedzi i zniknąć, nie rozmawiając z nim, ale
właściwie to zawsze lubiła Johana. Poza tym byli sąsiadami od początku
jej życia, a on zawsze zachowywał się wobec niej sympatycznie.
Przystanęła więc.
- Wesołych świąt, Hilda.
- Wesołych świąt, Johan.
- Myślałem, że święta spędzasz w domu majstra?
- Ja też tak myślałam. - Hilda zacisnęła wargi i patrzyła gdzieś w bok.
Johan przyglądał jej się zdumiony.
- Rozmawialiśmy trochę z Elise i Emanuelem, kiedy wczoraj
wracaliśmy z kościoła. Sprawiali wrażenie pogodnych i zadowolonych.
- Powinieneś był ich zobaczyć później, wieczorem. Johan zmarszczył
czoło i patrzył na nią wyczekująco.
Hilda poczuła trudne do stłumienia pragnienie, żeby opowiedzieć mu o
wszystkim, chociaż wiedziała, że to bardzo źle. Elise dopiero co zwróciła
jej uwagę, jakie by to było szkodliwe, gdyby inni dowiedzieli się prawdy.
Równocześnie uważała, że Emanuel dostałby za swoje, gdyby to
właśnie Johan się dowiedział. Dla Johana zaś byłaby to satysfakcja
słyszeć, że ów „wspaniały oficer Armii Zbawienia" wcale nie jest lepszy
niż inni ludzie.
- Widzę, że nie masz ochoty o tym rozmawiać - pomógł jej Johan, kiedy
przez dłuższy czas milczała.
- O nie, sprawiłoby mi ulgę, gdybym mogła to z siebie wyrzucić, a ty
jesteś jedyny, któremu odważyłabym się powierzyć tajemnicę. Ty nie
jesteś taki jak Valborg albo pani Evertsen. Jeśli cię poproszę, żebyś
przysiągł, że nawet Agnes słowa nie piśniesz, to co?
Johan pokręcił głową.
- Nie należę do ludzi, którzy roznoszą plotki. Jeśli ktoś mnie prosi,
żebym trzymał język za zębami, to ja tak robię. Ale nie mów nic, gdybyś
miała później żałować.
Hilda rozejrzała się wokół.
- Paulsen wróci dopiero jutro, jestem sama w całym domu. Jeśli masz
ochotę wejść, to posiedzimy w kuchni i wypijemy po filiżance kawy.
Johan wahał się przez chwilę, w końcu jednak skinął głową.
- Dziękuję ci. Jeśli uważasz, że to wypada.
- Oczywiście, że wypada. Tutaj nikt nie przyjdzie. Paulsen nie ma wielu
znajomych, którzy go odwiedzają.
Poszli w stronę kuchennych drzwi.
- Widujesz czasami jego siostrzeńca? - spytał Johan ostrożnie, kiedy byli
już na kuchennych schodach.
- Od czasu do czasu. Mój synek już jest taki duży, że sam siedzi w
wózku.
- Jesteś bardzo dzielna, Hildo. Nie wiem, czy mógłbym się tak
zachować.
Hilda roześmiała się.
- Przecież ty jesteś mężczyzną.
- Chcesz powiedzieć, że mężczyzna nie potrafi kochać swojego dziecka?
- W każdym razie ja nigdy nie spotkałam takiego, co potrafi. Na
przykład twój ojciec wypłynął w morze, a potem nikt go już nie widział.
Mój natomiast przepijał wszystkie pieniądze, za które powinien kupować
dzieciom ubrania i jedzenie. Ale ty z pewnością będziesz dobrym ojcem,
Johan. Ty jesteś inny.
Weszli do kuchni i Hilda pośpiesznie zaczęła rozpalać ogień.
- Pozwól, ja to zrobię. - Johan otworzył skrzynkę na drewno, wyjął kilka
polan oraz wiórki, zaczął drzeć na strzępy stare gazety i zwijać je w kulki.
- Agnes straciła dziecko.
Hilda stanęła jak wryta.
- Co ty mówisz?
- Agnes straciła dziecko - powtórzył Johan.
- Rany boskie! - Hilda zasłoniła ręką usta. - Biedaczka, to musiało być
straszne.
- Nie dla niej.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ona się z tego ucieszyła. Właściwie to wcale nie chciała mieć dziecka.
Hilda opadła na jeden z kuchennych stołków. Już chciała coś
powiedzieć, ale zrezygnowała. Agnes pragnęła zdobyć Johana, ale teraz,
kiedy już osiągnęła swoje, dziecko przestało być ważne.
- Wygląda, że ty najbardziej przeżywasz stratę.
- Być może.
Hilda czekała, aż Johan powie coś jeszcze.
- Byłoby bardzo miło, gdyby dziecko Elise i nasze urodziły się jedno po
drugim.
- I jesteś w stanie tak mówić, chociaż należysz do tych niewielu, którzy
znają prawdę?
- Jeśli masz na myśli tego przeklętego gwałciciela, to nie znoszę jego
widoku, nie mogę też o tym rozmawiać. Ale z jakiegoś dziwnego powodu
dziecka Elise z nim nie łączę. Dla mnie dziecko jest tylko jej.
Hilda nie była w stanie dłużej zachować swojej tajemnicy.
- Emanuel zrobił dziecko innej dziewczynie. Johan odwrócił się
gwałtownie.
- Co ty mówisz?
- Zadał się z jakąś panną, kiedy pełnił służbę w straży granicznej.
Wczoraj wieczorem, w samą Wigilię, ta dziewczyna pojawiła się u nas.
W kuchni zaległa cisza. Johan siedział w kucki i patrzył na Hildę z
otwartymi ustami.
- Pojawiła się u was w domu? - zdołał w końcu wykrztusić. Sprawiał
wrażenie, że nie jest w stanie uwierzyć słowom Hildy.
- Spędziliśmy bardzo miły wieczór. Evert i pani Berg byli u nas,
Emanuel zdołał wyczarować jakieś pieniądze, za które kupił choinkę,
pyszne jedzenie i prezenty dla nas wszystkich. Późnym wieczorem, kiedy
mama i chłopcy już się położyli, Emanuel odprowadził panią Berg i Everta
do domu, a my z Elise zabrałyśmy się do zmywania, gdy nagle rozległo się
pukanie do drzwi. W tej samej chwili Emanuel wrócił do domu.
Umilkła.
Johan z niedowierzaniem kręcił głową.
- Myślałem, że to porządny facet. Był przecież oficerem Armii
Zbawienia. - Znowu pokręcił głową. - Jak Elise to przyjęła?
- Najpierw wybuchnęła płaczem, potem jednak próbowała mi wmówić,
że się pomyliła. W końcu odegrała bohaterkę dramatu. Mam wrażenie, że
wkrótce wyrosną jej skrzydła u ramion.
- Myślisz, że będzie w stanie mu wybaczyć?
Hilda widziała zdziwienie w jego oczach. Wzruszyła ramionami.
- W każdym razie postanowiła, że poświęci własne szczęście po to, by
jej ukochany Peder nie cierpiał, żeby matka się znowu nie rozchorowała i
żeby wszyscy nadal mogli żyć szczęśliwie w swoim małym królestwie nad
rzeką, bez wstydu, jaki taka nowina mogłaby na rodzinę ściągnąć, bez łez
na policzkach innych prócz jej własnych.
Słyszała szyderstwo w swoim głosie, nie była jednak w stanie temu
zapobiec.
Johan znowu pokręcił głową.
- Rany boskie - mamrotał pod nosem, wpatrując się w podłogę. Potem
znowu spojrzał na Hildę. - A gdzie teraz jest ta dziewczyna? Coście z nią
zrobili?
- Zostałam przeniesiona do izby i musiałam spać w jednym łóżku z
matką, bo to „biedne dziecko" zajęło mój siennik. Emanuel przygotował
dla niej jedzenie, rozgrzewał jej maleńkie, przemarznięte stopy, a potem
siedział na posłaniu i pocieszał ją długo w noc. Co Elise przeżywała w
swojej izbie, tego nie wiem, z pewnością jednak wszystko słyszała, więc
sam możesz sobie wyobrazić.
- No a wy? Co wy na to powiedzieliście?
- Matka czuje bezgraniczne współczucie dla tej nieszczęsnej dziewczyny
i jest rozczarowana, że jej własne córki nie okazały większego
miłosierdzia, podejrzewam natomiast, że pan Hvalstad rozumie więcej, niż
chce powiedzieć. Opowiedziano nam mianowicie, że owa nieszczęsna
dziewczyna przeżyła we własnym domu coś strasznego i dlatego stamtąd
uciekła, wsiadła do pociągu do Kristianii, a potem samotna, wygłodniała i
przemarznięta brnęła przez ulice aż do Beierbrua, ponieważ słyszała o
pewnym sympatycznym oficerze Armii Zbawienia, który mieszka w domu
majstra. Matka przełknęła tę historię, Peder chciał pożyczyć dziewczynie
swojego kociaka na pociechę, a Elise dała jej moje poprzecierane pończo-
chy, podczas gdy pończochy dziewczyny powiesiła nad kuchnią do
suszenia. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie wytrzymałam dłużej w tym
domu.
Johan skinął głową. Hilda z zadowoleniem spostrzegła, że on też
zaczyna się całą sprawą denerwować.
- No ale Emanuel, do diabła! Jak on mógł zrobić coś takiego Elise?
- Elise mówi, że on teraz szczerze żałuje i oddałby lata życia za to, żeby
się to nie wydarzyło. Elise wierzy, że przespał się z tą dziewczyną tylko
raz, ale gdybyś zobaczył, jak ta wywloką patrzy na Emanuela, to byś
pomyślał coś zupełnie innego. Jestem przekonana, że zaplanowała sobie
uwiedzenie Emanuela, świadomie i wszystkimi dostępnymi środkami
ciągnęła go do łóżka. Bo trzeba ci wiedzieć, że to jest dziedzic bogatego
dworu.
- On nigdy nie wystąpi o rozwód. Nie on, który tyle lat spędził w Armii
Zbawienia.
- W takim razie niewiele wiesz o możliwościach podstępnych kobiet,
Johan.
Hilda wstała ze stołka, nalała wody do dzbanka i postawiła go na
kuchni.
- Teraz zabrał ją do Carlsenów. Jeśli będziesz miał szczęście, to może
ich zobaczysz, kiedy stąd wyjdziesz.
- Zabrał ją do Carlsenów? Ale po co, na Boga?...
- Podobno mają jakichś przyjaciół, którzy szukają guwernantki.
Emanuel uznał chyba, że Signe mogłaby się nadać.
- A jak długo to trwa, twoim zdaniem? To znaczy od kiedy ona jest w
ciąży?
Hilda wzruszyła ramionami. Otworzyła szafkę i wyjęła stamtąd puszkę z
ciastkami.
- Kiedy kota nie ma w domu, myszy po stole tańcują - oznajmiła z
zadowoleniem i wyłożyła sporo świątecznych ciastek na tacę. - Nie
rozmawiajmy już więcej o tym, Johan. Na samą myśl o Emanuelu robię się
chora.
Johan usiadł przy kuchennym stole, Hilda nakrywała, stawiała
porcelanowe filiżanki, cukiernice i dzbanuszek ze śmietaną.
- W takim razie opowiedz mi trochę o sobie, Hildo. Co tam u ciebie?
- Z pewnością słyszałeś, że znowu będę miała dziecko. Johan skinął
głową.
- Ale tego już nie oddam.
Powiedziała to tak stanowczo, że Johan spojrzał na nią zdziwiony.
- A dlaczego miałabyś oddawać? Czy to nie jest dziecko Paulsena?
- Jest, i właśnie dlatego. Podejrzewam, że ten jego kuzyn chciałby mieć
brata lub siostrę dla pierwszego dziecka. A jego żona nie może urodzić.
- No a co zrobi Paulsen, kiedy odkryje, że nie chcesz oddać dziecka?
- Wyrzuci mnie za drzwi.
- Z czego będziesz wtedy żyła? I co ze sobą poczniesz?
- Skoro inne dziewczyny w takiej sytuacji sobie radzą, to i ja będę
musiała.
Johan skinął głową zamyślony.
- Wy nie jesteście takie jak inne dziewczyny, wy obie. To znaczy ty i
Elise. Bardzo się różnicie między sobą, ale jedno macie wspólne. Siłę.
Nagle Hilda poczuła, że ma łzy w oczach. Mrugała szybko, żeby się ich
pozbyć, ale na nic się to nie zdało.
- Musisz jej pomóc, Johan. Myślę, że mama i Hvalstad zamierzają się
pobrać i wyprowadzić. Pedera i Kristiana oczywiście ze sobą nie zabiorą.
Wtedy Elise zostanie sama jako ich opiekunka, a przecież wiesz, jak
bardzo ona się stara, jeśli chodzi o naukę Pedera. Chłopiec ma poważne
trudności. Nie rozumiem, dlaczego Emanuel nie pomaga jej finansowo,
skoro stać go na to, by kupić choinkę i gwiazdkowe prezenty. Tymczasem
Elise zamęczy się opieką nad chłopcami, wychowaniem nowo
narodzonego dziecka i praniem dla ludzi. Kiedy matka się wyprowadzi,
Elise będzie musiała również to pranie prasować. I jeśli w tej sytuacji
słyszy, że Emanuel zamierza pomagać Signe finansowo i nieustannie
martwi się o tę latawicę, tak jak to robi od wczoraj, od kiedy ona się
pojawiła, to prędzej czy później Elise się rozchoruje. Wiem, że nie
pomagałam jej za wiele, że przeważnie myślałam o sobie, ale uwierz mi,
Johan, ja ją kocham. Tylko że ja łatwo wpadam w złość i irytację, a wtedy
jest najlepiej, żebym zniknęła.
- Ja bym jej bardzo chętnie pomagał, Hildo, ale Emanuel niczego
takiego nie zniesie. Jest zazdrosny, bo wie, jak bardzo byłem zakochany w
jego żonie.
- Nie tylko byłeś, ale jesteś. Mnie nie oszukasz.
- Nie wolno nam rozmawiać w ten sposób o miłości, kiedy jesteśmy
związani z kimś innym.
Hilda prychnęła.
- A co to znaczy być związanym? To tylko papier i rytuał, który
wymyślili ludzie. Dla mnie to nie jest nic warte w porównaniu z tym, co
istnieje w sercach dwojga ludzi. I co Emanuel ma do powiedzenia o
zazdrości? On, który zrobił dziecko innej dziewczynie, na dodatek zaraz
po ślubie, kiedy twierdził, że kocha Elise ponad wszystko na świecie. To ty
powinieneś był ożenić się z Elise, Johan.
- Przecież wiesz, że to ja zniszczyłem taką szansę.
- Tak, to prawda. Zniszczyłeś ją ty sam i politycy w tym kraju. Ci,
którzy pozwalają, żeby jedni ludzie pławili się w bogactwie, podczas gdy
inni zmuszeni są kraść, żeby przeżyć.
- Tu zawinili jeszcze inni. - W głosie Johana pojawiła się wielka gorycz.
- Gdyby Lort-Anders i jego banda nie wmówili mi, że Elise mnie zdradza,
nigdy bym nie zerwał zaręczyn. Oni chcieli się zemścić, bo sądzili, że
Elise i ja ponosimy winę za uwięzienie Lorta-Andersa.
Hilda się nie odzywała. Patrzyła przed siebie pogrążona w myślach.
Nagle wpiła spojrzenie w Johana.
- A co ty zamierzasz teraz robić? Płodzić kolejne dzieci z Agnes czy
czekać i obserwować, jak się ułoży życie Elise?
Johan uśmiechnął się.
- Ty się nie boisz powiedzieć prawdę prosto w oczy, Hildo. To
oczywiste, że Agnes i ja nie możemy żyć jak brat z siostrą w nadziei, że
Emanuel umrze kiedyś w przyszłości. Bo Emanuel nigdy nie wystąpi o
rozwód, a gdyby wystąpiła kobieta, to straci prawo do własnych dzieci.
Wierzysz, że Elise mogłaby coś takiego zrobić? Ona, która nie jest w
stanie pozwolić, żeby Peder się od niej wyprowadził?
Hilda pokręciła głową i ciężko westchnęła.
- Nie, ona jest po prostu związana, taki jej los, zresztą wszyscy jesteśmy.
W każdym razie my, ludzie biedni.
Johan wstał.
- Powinienem wracać do domu. Dziękuję ci za kawę i za rozmowę,
Hilda. Nie musisz się bać, że komuś o tym wspomnę. Nawet Agnes o
niczym się nie dowie.
- Rozglądaj się uważnie po drodze na wypadek, gdybyś zderzył się z
Emanuelem i tą jego latawicą.
- Mam nadzieję, że tego uniknę. W przeciwnym razie nie wiem, czy
byłbym w stanie się opanować.
- Bądź szczery wobec samego siebie, Johan. Dobrze wiesz, dlaczego
spotkanie z Emanuelem by cię zdenerwowało.
- Nigdy temu nie zaprzeczałem, powiedziałem tylko, że tu nic nie można
zrobić.
Kiedy Johan wyszedł z bramy, ruszył w dół w stronę Maridalsveien.
Wciąż oglądał się za siebie, by sprawdzić, czy nie ma gdzieś Emanuela i
tej jego „latawicy", jak ją nazwała Hilda. Oczywiście oni mogli już tędy
przejść, kiedy Johan siedział w kuchni u Hildy, to mało prawdopodobne,
by tak długo zabawili u Carlsenów.
Bardzo go interesowało, czy rozpoznałby tę dziewczynę. Hilda
nazywała ją Signe, Johan próbował sobie przypomnieć, czy słyszał kiedyś
to imię w obozie pod Kongsvinger. Większość chłopaków znalazła sobie
wtedy jakieś dziewczyny albo w samym mieście, albo takie, które
przychodziły z okolicznych dworów, wciąż też urządzano jakieś
uroczystości, na które zapraszani byli miejscowi ludzie. Emanuel i Johan
nie służyli w jednej kompanii, jeśliby jednak ta Signe była jedną z
dziewcząt, które kręciły się wokół obozu, Johan mógłby o niej słyszeć.
Jak Emanuel mógł być taki głupi? Świeżo ożeniony, i to z taką
dziewczyną jak Elise! Naprawdę trudno to pojąć. Poza tym był przecież
przez wiele lat w Armii Zbawienia i przywykł do abstynencji. Zresztą
jeździł też do domu na przepustkę. Nie tak znowu długo musiał sobie
radzić bez kobiety w łóżku. Albo więc ta Signe jest osobą wyjątkową, ale
w takim razie byłoby dziwne, że Johan o niej nie słyszał, albo też Emanuel
jest zupełnie innym człowiekiem, niż próbuje to wmawiać otoczeniu.
Johan z rozmachem kopnął bryłkę lodu, złość w nim buzowała. Żeby tak
potraktować Elise, dziewczynę, która jest wyłącznie dobra i miła, i zawsze
myśli przede wszystkim o innych.
Dawniej myślał, że Emanuel bardziej na nią zasługuje niż on, wiedział
jednak, że on sam nigdy by jej nie zdradził. Co prawda musiał kłamać jej
tamtego dnia, kiedy znalazła broszkę, ale przecież go zrozumiała, kiedy
poznała prawdę.
Gdyby to jemu szczęście dopisało i los dal mu Elise, nosiłby ją na
rękach przez resztę życia, pielęgnował niczym delikatny kwiatek i nigdy
nie spojrzałby nawet na inną. Z nią miałby też spokój ducha, którego tak
potrzebował, żeby coś stworzyć. Elise by rozumiała, że musi mieć ciszę i
spokój, by móc spożytkować swoje zdolności. Ona by mu nie
przeszkadzała co chwilę opowiadaniem o jakichś nic nieznaczących
sprawach, tak jak to Agnes nieustannie robi.
Nawet profesor się domyślił, że Johan nie ma w domu lekko. „Powinien
pan urządzić sobie jakiś mały pokoik na strychu, gdzie mógłby pan
ćwiczyć się w rysunku w czasie, kiedy nie jest pan zajęty u kamieniarza
Sandvolda, Johanie Thoresen. Szkoda, że nie może pan w pełni
wykorzystywać swojego talentu. Gdyby pan mógł pracować w spokoju, to
jestem pewien, że wkrótce posypałyby się różne zamówienia. Stałby się
pan znanym rzeźbiarzem i rzeźbił popiersia najwybitniejszych ludzi".
Johan był bardzo dumny, ale równocześnie przygnębiony. Agnes nie
była w stanie zostawić go w spokoju. Dla niej siedząca praca oznaczała nic
nierobienie. A praca, która nie przynosiła natychmiastowego zysku w
postaci koron, jest po prostu bezsensowna. Za każdym razem, kiedy Johan
spędził kilka godzin na nauce u kamieniarza Sandvolda, Agnes
przyjmowała go w domu z ponurą miną.
Wróciły do niego słowa Hildy: „Co zamierzasz teraz robić? Płodzić
kolejne dzieci z Agnes czy też czekać i obserwować, jak się ułoży życie
Elise?"
Rany boskie, gdyby życie było aż takie proste!
W słowach Hildy nie było złośliwości. Ona najwyraźniej bardzo kocha
swoją siostrę. Ale takiej głowy jak Elise to Hilda nie ma.
Kiedy zbliżył się do swojego nowego domu, poczuł ssanie w żołądku.
Wyszedł pod pozorem, że chciałby pójść na cmentarz Zbawiciela, żeby
studiować nagrobne posążki, popiersia zmarłych i figury aniołów. Na
cmentarzu było mnóstwo pięknych rzeźb, ponieważ pochowano tam wielu
znanych ludzi. Ale do cmentarza nie dotarł, zamiast tego odwiedził Hildę.
Agnes klęczała przed małym okienkiem w pokoiku na strychu i
wyglądała na ulicę. Gdy tylko Johan stanął w drzwiach, zerwała się i
podbiegła do niego. Nie zdążyła się jeszcze ubrać, choć dzień miał się już
ku wieczorowi. Wciąż miała na sobie cienką nocną koszulę.
- Nie marzniesz? - Johan zauważył, że jego pytanie zabrzmiało jak
krytyka.
Agnes pokręciła głową tak, że długie włosy spływały na ramiona, nie
zdążyła się jeszcze uczesać i zapleść warkocza.
- Właściwie nie wychodziłam spod kołdry. - Zarzuciła mu ręce na szyję.
- I tęskniłam za tobą.
Nocna koszula była tak cienka, że Johan wyczuwał jej kształty, jakby nic
na sobie nie miała. Agnes przyciskała do niego dół brzucha.
- Chyba czujesz, jak bardzo tęskniłam?
- Ależ Agnes... Dopiero dwa tygodnie minęły od czasu, kiedy tak
strasznie krwawiłaś.
- Ale teraz jest już wszystko w porządku. Ta spod pierwszego mówi, że
po dwóch tygodniach to już można.
- Tak dobrze ją znasz, że pytasz ją o takie sprawy?
- A z kim mogłabym porozmawiać, skoro całymi dniami siedzę tu sama?
- zaczęła rozpinać spodnie męża. - No chodź, Johan! Wczoraj przyszedł
Gustav z koleżkami i nam przeszkodzili, ale dzisiejszy dzień chcę mieć
tylko dla siebie.
Johan próbował się odsunąć na bok, nie chciał nawet myśleć o tym, do
czego Agnes zmierza. Pachniała jakoś nieprzyjemnie, co się często
zdarzało.
- Poczekajmy przynajmniej do wieczora. Widziałem na ulicy dwie twoje
przyjaciółki. Mam wrażenie, że kierowały się tutaj.
- W takim razie nie będzie mnie w domu. - Agnes wsunęła mu rękę pod
bieliznę i zaczęła go pieścić. Ku własnemu przerażeniu Johan stwierdził,
że jego ciało reaguje na pieszczotę.
Agnes uśmiechnęła się.
- No widzisz? Ty też masz ochotę. Nikt nie jest taki duży jak ty, Johan. Z
tobą jest naprawdę dobrze.
Nie, ty to wiesz, co mówisz, pomyślał z uczuciem cierpkiego smaku w
ustach, zanim razem z żoną upadł na łóżko.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W pierwszą sobotę stycznia matka po raz drugi stanęła przed ołtarzem.
Rok żałoby się skończył.
Matka brała ślub w czarnej sukni, podobnie jak Elise, w otoczeniu
jedynie najbliższej rodziny.
Anne Sofie i Larsine były druhnami, ale w swoich wyrośniętych
niedzielnych sukienkach, mocno pocerowanych pończochach i z
gałązkami matczynego geranium w rękach z braku innych kwiatów
wyglądały niemal żałośnie.
Hilda z trudem ukrywała gniew z powodu tego, że matka ponownie
wychodzi za mąż. Ona sama oczekuje już drugiego dziecka, a jeszcze ani
razu nie była zamężna. Peder i Kristian uważali, że cała ta uroczystość jest
beznadziejna, i na próżno błagali, żeby nie musieli w niej uczestniczyć,
natomiast pani Evertsen i pani Thoresen obraziły się dlatego, że ich nie
zaproszono, chociaż Elise zapewniała obie, że nie będzie żadnej
uroczystości. Jedynie para młoda zdawała się być całkowicie nieporuszona
tymi reakcjami. Matka promieniała, a Hvalstad sprawiał wrażenie tak
samo zakochanego jak na początku. Wyglądają niemal jak para
nastolatków, którzy jeszcze nie rozpoczęli życia, myślała Elise. Nikt by
dzisiaj nie pomyślał, że matka ma za sobą cztery porody, życie z
alkoholikiem i ciężką pracę w fabryce. Zakochanie człowieka odmładza,
stwierdziła. Matce nagle ubyło wiele lat, a kiedy sobie przypomniała, jak
wyglądała poprzedniej zimy, chora na suchoty, to musiała stwierdzić, że to
zupełnie inny człowiek.
Nagle przypomniała sobie ten straszny dzień, kiedy w kuchni w
Andersengarden pojawili się konstable i poinformowali, że ojciec utopił
się w rzece. Gdyby wtedy ktoś powiedział, że matka będzie zdrowa, a w
dodatku zakocha się i znowu wyjdzie za mąż, Elise by nie uwierzyła.
A co by powiedziała, gdyby ktoś przewidywał, że Johan ożeni się z
Agnes, ona sama zaś będzie nosić dziecko jakiegoś gwałciciela, który na
nią napadł? Albo że wyjdzie za mąż za tego oficera Armii Zbawienia,
którego spotkała w Świątyni, i że później przeprowadzi się do domu
majstra?
Słuchałaby tego wszystkiego głęboko nieszczęśliwa.
Kiedy wyszli z kościoła, śnieg przestał padać, ale od rana nazbierało się
go już bardzo dużo i był mokry. Zanim dotrą do domu, wszyscy będą mieli
przemoczone nogi.
Elise przed wyjściem nakryła do stołu w izbie i porządnie napaliła tam
w piecu. Wiedziała, że nie stać ich na taką rozrzutność, ale to mimo
wszystko wesele. Ostatecznie może pożyczyć pieniądze z tych stu koron,
które odłożyła na urodziny dziecka. Już dawno nie było to sto koron,
niestety. Musiała przecież kupić Pederowi buty, poszła też do
stowarzyszenia sprzedającego tanio ubrania dla biednych dzieci i kupiła
używane spodnie, koszulę, swetry i kurtki dla chłopców. Ich stare ubrania
były już tak połatane, że nie nadawały się do użytku. Te, które kupiła, też
nie były nowe, swetry miały nawet pocerowane łokcie, ale i tak wyglądały
znacznie lepiej niż stare, Peder i Kristian byli zachwyceni.
Podczas gdy wszyscy siadali przy stole, ona pobiegła do studni po wodę.
Kiedy stała pochylona, wyciągając ciężkie wiadro, poczuła nagle w dole
brzucha przeszywający ból. Rany boskie, pomyślała przerażona. Przecież
to chyba jeszcze nie jest poród?
Będzie wystarczająco źle, jeśli dziecko urodzi się dwa miesiące
wcześniej, niż ludzie się spodziewają, ale gdyby na dodatek doszło do
przedwczesnego porodu... Boże drogi, wtedy sąsiadki zaczną jeszcze raz
liczyć na palcach i wyjdzie im, że sypiała z Emanuelem w czasie, kiedy
była zaręczona z Johanem.
Musiała się jednak chyba pomylić, ten ból wywołało coś innego. Może
powietrze w jelitach, może katar żołądka albo zapalenie pęcherza. Szła z
dwoma pełnymi wiadrami, nie przejmując się, że woda z nich wychlapuje.
Nie miała jeszcze czasu zdjąć przemoczonych pończoch. Nie ma zresztą w
domu suchych na zmianę, trzeba będzie włożyć wełniane skarpety i mieć
nadzieję, że matka tego nie zauważy.
Matka zabrała już swoje rzeczy i przeniosła do małego mieszkania przy
Wzgórzu Świętego Jana, plan był taki, że oboje z Hval-stadem pójdą do
swojego mieszkania zaraz po weselnym obiedzie, Anne Sofie natomiast
zostanie w domu majstra do jutra.
Teraz Emanuel i ona zajmą mniejszą izbę, Peder i Kristian będą
natomiast sypiać w kuchni. Duża izba będzie w normalne dni zamknięta
tak, jak matka często opowiadała, że było w domu aptekarza z Ulefoss.
Oni też zamykali na co dzień najładniejszy pokój. W tej sytuacji
wystarczy, że przez resztę zimy będą ogrzewać kuchnię.
Brzeg jej spódnicy był sztywny i ciężki od lodu i śniegu, ale co tam, jak
tylko wejdzie do domu, wszystko się roztopi. Kiedy Elise ściągała
pończochę z prawej nogi, znowu poczuła to samo: ból, który przeszywał
dół brzucha.
Wyprostowała się i przerażona patrzyła przed siebie. To początek.
Czyżby poród się zaczynał?
Na razie nie wolno jej nic mówić, nie może zniszczyć matce tego dnia.
Każdy poród wiąże się z ryzykiem, zwłaszcza dla kobiet, których nie stać
na wezwanie doktora i które nie odżywiały się tak, jak organizm
potrzebuje. Pośpiesznie wyszła do kuchni, zaczęła nalewać zupę i wnosiła
do izby pełne talerze.
Emanuel opowiadał zebranym jakąś zabawną historię z czasów, kiedy
strzegł granicy. Pedęr i Kristian śmiali się głośno, matka i Hvalstad im
wtórowali, posyłając sobie nawzajem zakochane spojrzenia. Anne Sofie i
Larsine nie rozumiały, na czym polega dowcip, ale śmiały się także, skoro
inni to robili. Hilda, która powinna była pomagać jej w kuchni, rozsiadła
się wygodnie przy stole i nie wyglądało na to, że ma zamiar choćby
palcem kiwnąć. Przyszła do domu majstra po raz pierwszy od tamtej
awantury, kiedy to w święta Bożego Narodzenia wzburzona wróciła do
siebie. Wiele wskazywało na to, że złość wciąż jej nie minęła.
Prawdopodobnie nadal uważa, że to oszustwo, iż Elise i Emanuel udają, że
wszystko jest w porządku, podczas gdy w rzeczywistości ukrywają taką
straszną tajemnicę.
Elise była bardzo rada, kiedy obiad dobiegł końca i matka z Hvalstadem
zaczęli się zbierać do wyjścia.
- Kristian, odprowadzisz Larsine do domu - poleciła i zdała sobie sprawę
z tego, że jej głos brzmi surowiej niż zazwyczaj.
- Dlaczego Hilda nie może jej odprowadzić, przecież ona i tak musi
zaraz wyjść na mróz?
- Nie, ja pójdę z mamą i Hvalstadem - oznajmiła Hilda stanowczo.
- Ale mnie marzną nogi - protestował Kristian. - Moje pończochy
jeszcze nie wyschły. Poza tym przewróciłem się przed południem, boli
mnie noga, prawie nie mogę chodzić.
Elise patrzyła na niego zdumiona.
- Jakoś tego nie zauważyłam, kiedy szliśmy do kościoła.
- Bo ty powiedziałaś tylko, że mamy z wami iść, a potem nie słuchałaś
już żadnych protestów.
Emanuel poszedł z Hvalstadem na strych, żeby przynieść jakiś fotel,
który nie zmieścił się na wozie w czasie przeprowadzki i który teraz
Hvalstad chciałby zabrać ze sobą do domu.
- Dobrze, w takim razie ja odprowadzę Larsine, pod warunkiem że wy
pozmywacie i posprzątacie w domu.
- Ale ja mogę ją odprowadzić, Elise. - Peder zawsze proponował swoją
pomoc, kiedy inni nie mieli na to ochoty. - Moje pończochy już wyschły.
W każdym razie prawie wyschły.
- Zaraz sprawdzę! - Elise pochyliła się i pomacała pończochę. Ociekała
wodą. - Idź do kuchni i pozmywaj, Peder, rozgrzejesz się od tego.
Potem odwróciła się do Larsine i wyciągnęła do niej rękę.
- Chodź, Larsine, ja cię odprowadzę.
Dopiero kiedy wyszły na mróz, Elise zdała sobie sprawę z tego, że nie
ma pończoch. Ale co tam, to tylko kawałek, jak pójdzie szybko, to z
pewnością nic się nie stanie.
Na dworze znowu pojawił się tamten ból, tym razem jeszcze silniejszy.
Hilda, mama i Hvalstad właśnie wyruszali w drogę. Matka posłała
starszej córce przestraszone spojrzenie.
- Czy coś się stało, Elise?
- Ja... ja dobrze nie wiem.
Nie chciała kłamać i mówić, że nic się nie dzieje, bo gdyby to
rzeczywiście zaczynał się poród, to będzie potrzebować pomocy. Hvalstad
niecierpliwił się coraz bardziej.
- No idziesz czy nie, Jensine? Matka nie zwracała na niego uwagi.
- Ale to chyba nie jest... mam na myśli... to niemożliwe, żeby już teraz
się zaczynało?
Elise pokręciła głową.
- Nie rozumiem tego. Przecież jest naprawdę o wiele za wcześnie.
Teraz nareszcie Hilda pojęła, o co chodzi.
- Chcesz powiedzieć, że poród się zaczyna? Już?
- Boże drogi! - matka jęknęła. - O tyle za wcześnie! Powinnaś jechać do
szpitala.
Hilda posłała jej wściekłe spojrzenie.
- A kogo na to stać, jak myślisz? I jak ją tam zawieziemy? Zamówimy
może konną dorożkę? Poród zawsze długo trwa - dodała nieco łagodniej. -
Poza tym bóle mogą ustąpić. Połóż się i poleź spokojnie, to moim zdaniem
do jutra ci przejdzie.
- Ja też tak sądzę - dodała pośpiesznie matka.
Najwyraźniej czuła, że znalazła się między młotem i kowadłem,
pomyślała Elise. Pan młody niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę, bo
chciałby jak najprędzej zostać sam na sam z nowo poślubioną małżonką.
- Mam nadzieję, że w nocy nic się nie stanie - zaczęła zapewniać matkę i
siostrę, chociaż wcale nie czuła się taka dzielna. No bo gdyby w nocy
zaczęło się na poważnie, to byłaby sama z Emanuelem i chłopcami.
Tamci jednak pozwolili się uspokoić, przynajmniej z pozoru. Hvalstad
już ruszył przed siebie, najwyraźniej w obawie, czy żona się nie rozmyśli.
Hilda pospiesznie poszła za nim.
- Poślij Emanuela po Lagertę, gdyby było gorzej! - krzyknęła przez
ramię, zanim zniknęła w mroku.
Emanuel był zajęty uprzątaniem strychu i nie słyszał rozmowy.
Chłopcy też nie, oni z kolei sprzątali ze stołów w izbie tak, jak im Elise
kazała. Postanowiła więc, że nic nie powie, dopóki to nie będzie
konieczne.
Gdy tylko wszystko znalazło się na swoim miejscu, przenieśli stół i
taborety do kuchni, a potem przygotowali posłania dla chłopców. W końcu
zgasili lampę naftową oraz świece i sami poszli się położyć.
W łóżku Emanuel przyciągnął do siebie żonę.
- Jesteś wyjątkowa, Elise. Dźwigasz wodę, nosisz drewno, wy-
czarowałaś wspaniały obiad i zrobiłaś wszystko, żeby cała rodzina czuła
się dobrze. Cieszę się, że teraz będzie nam nieco łatwiej i że jest nas w
domu o trzy osoby mniej.
Elise milczała. Będziemy też mieć znacznie mniejsze przychody,
myślała. Bez czynszu, który płacił Hvalstad, i bez tych dwóch koron, które
dawał za opiekę nad Anne Sofie, nie damy sobie rady i będę musiała
wrócić do pracy. Myśl o powrocie do przędzalni wcale jej nie pociągała.
Emanuel ucałował ją, zrobił to w taki sposób, że domyśliła się, iż oczekuje
czegoś więcej.
- Nie czuję się całkiem dobrze, Emanuelu. Spostrzegła, że rozczarowany
opadł na poduszkę.
- Jeszcze nie uporałaś się z tamtą sprawą?
- Akurat to wcale mi nie w głowie. Po prostu boli mnie brzuch. I to boli
tak, że zaczynam się zastanawiać, czy to nie poród.
- Co ty mówisz? - Emanuel uniósł się na łokciu. - Myślisz, że poród się
zaczyna?
- Nie wiem, ale od czasu do czasu czuję bardzo bolesne skurcze w dole
brzucha. Wspomniałam o tym Hildzie, ale ona uważa, że to przejściowe.
Nie zdobyła się na to, by powiedzieć, że matkę też poinformowała. Bo
Emanuel mógłby pomyśleć, że w takiej sytuacji matka powinna
zaoferować swoją pomoc i zostać.
Hilda miała rację, bóle ustąpiły. Następnego dnia była niedziela,
wszyscy czworo zostali w domu i bardzo spokojnie spędzali czas. Peder i
Kristian odrabiali lekcje, które powinni byli odrobić już wcześniej, Elise
szyła dziecinne ubranka drobnym, starannym ściegiem, a Emanuel czytał
jej głośno książkę. Książka miała tytuł Strajk i została napisana przez
niejakiego Pera Sivle, opowiadała o konflikcie robotniczym w okręgu
Drammen.
Elise słuchała z coraz większym zainteresowaniem. Przypomniała sobie,
co Johan jej kiedyś opowiadał o strajku dziewczynek z wytwórni zapałek,
który miał miejsce kilka lat temu. Małe robotnice demonstrowały na ulicy
Karla Johana razem z ludźmi, którzy je popierali. Na czele pochodu
niesiono flagi z żądaniami niewielkiej podwyżki płac i poprawienia
warunków sanitarnych. Widok wychudzonych małych robotnic, z których
większość miała nie więcej niż siedem-osiem lat, robił na ludziach wielkie
wrażenie.
Elise zadrżała.
- Jak to dobrze, że jakiś pisarz opowiada o sytuacji robotników -
powiedziała, kiedy Emanuel zrobił krótką przerwę. - Pamiętam, jak Johan
opowiadał mi o strajku dziewczynek z fabryki zapałek.
Emanuel popatrzył na nią spod oka.
- Kiedy ci o tym opowiadał?
- Parę lat temu. Wtedy, kiedy oboje mieszkaliśmy jeszcze w
Andersengarden.
Spostrzegła, że twarz Emanuela stężała, a on sam jakby się w sobie
zapadł. Westchnęła w duchu, pozwoliła myślom spokojnie błądzić.
Ciekawe, czy ma jakieś wiadomości o Signe. Pytanie paliło jej język,
postanowiła jednak, że go nie zada.
Po chwili wstał.
- Dziękuję za kawę. Myślę, że się trochę przejdę, powinienem
rozprostować nogi.
Elise skinęła głową, chociaż zrobiło jej się smutno i przykro. Tak bardzo
chciała, żeby umieli lepiej ze sobą rozmawiać o sprawach, które dręczą
oboje, rozumiała jednak, że akurat w tej chwili na nic się to nie zda.
Kristian skończył lekcje i wybiegł z domu, Elise i Peder zostali sami.
- Elise? - chłopiec niepewnie spoglądał na siostrę. Wypiła ostatni łyk
kawy i też na niego spojrzała.
- Tak?
- Co to znaczy odebrać dziewczynie cnotę?
Elise podskoczyła. Dlaczego Peder zdecydował się zadać takie pytanie
akurat teraz? Czy to dziecko rozumie więcej, niż ona sądzi? Była
zakłopotana, nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć, chociaż dzieci na
ulicy z pewnością wiedzą o tych sprawach tyle samo co i ona.
- A dlaczego pytasz?
- Ellias, starszy brat Fredrika, zaciągnął do piwnicy Synnove, chociaż
ona nie chciała. Słyszeliśmy, że strasznie krzyczy, a kiedy on stamtąd
wyszedł, zapinał spodnie i powiedział tak, jakby się tym chwalił: „No to
odebrałem jej cnotę!"
Elise patrzyła na niego przerażona.
- To była mała Synnove? Peder przytaknął.
- Widzieliście ją później? Czy ktoś dorosły się o tym dowiedział?
- Ona beczała i naskarżyła matce, ale żaden z nas nie chciał powiedzieć,
że to właśnie Ellias tak zrobił.- „Co by to pomogło?" - mówili inni
chłopcy. „Policja i tak się do nas nie dobierze".
No właśnie, policja nic nie zrobi, myślała Elise. To dlatego sama nie
poszła wtedy na policję. Ale Synnove? Taka mała dziewczynka, ledwie
dwanaście lat!
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Jestem po prostu przerażona. Myślałam, że wiesz, co znaczy to
wyrażenie, Peder. Pamiętam, że ty i Evert rozmawialiście kiedyś o tym. O
dziewczynkach, na które napadają wstrętni mężczyźni.
- Masz na myśli takich, co je gwałcą?
Elise wstała i odniosła filiżankę po kawie do zmywania, żeby móc
odwrócić się do brata plecami.
- Tak, właśnie takich. Ale teraz musisz mi głośno poczytać, Peder,
chciałabym wiedzieć, czy poprawiłeś się trochę od ostatniego razu.
Peder zaczął sylabizować, ale przestawiał litery częściej, niż zazwyczaj
to robił.
Elise czuła narastający ciężar w piersi. Jak Peder zdoła przejść przez
szkołę powszechną, skoro to dla niego takie trudne?
- Ty jednak musisz się więcej uczyć! - Nie chciała powiedzieć tego ze
złością, zdała sobie jednak sprawę, że jej głos brzmi niezwykle ostro.
Reakcja Emanuela na jej wspomnienie o tym, co jej kiedyś opowiedział
Johan, i teraz ta jeżąca włosy na głowie opowieść Pedera o Synnove
spowodowały, że straciła wszelką odwagę.
Dolna warga Pedera zaczęła drgać, a w następnym momencie po
chudych policzkach popłynęły łzy.
- Przecież się uczę codziennie, Elise. - Malec szlochał. - Ale wciąż jakoś
tak się dzieje, że litery przenoszą się z miejsca na miejsce. Kiedy mam je
głośno czytać w klasie, to to nie są te same litery, które czyta Evert. -
Znowu zaniósł się szlochem i ocierał nos rękawem koszuli. - Wszyscy w
klasie mówią, że jestem głupi, ale przecież ja nie muszę być doktorem, jak
urosnę. - Odsunął elementarz i płakał żałośnie.
Serce Elise krwawiło na widok rozpaczy brata. Pogłaskała go po
włosach i próbowała pocieszać, czuła jednak, że nie stać ją na rzeczywistą
pomoc.
- Kiedy znowu zacznę pracować w fabryce, nie będziesz już musiał
zarabiać pieniędzy, Peder. Wtedy całe popołudnia będziesz przeznaczał na
odrabianie lekcji. Teraz wracasz do domu bardzo zmęczony i nie jesteś w
stanie się skupić.
Uniósł głowę i popatrzył na nią zapłakanymi oczyma.
- Masz zamiar znowu chodzić do fabryki, Elise? A kto będzie się
opiekował naszym nowym małym braciszkiem?
- Na pewno znajdziemy jakieś wyjście.
- Gdybym nie musiał chodzić do szkoły popołudniami i czyścić tych
wszystkich lamp naftowych, to może mógłbym się nim opiekować po
powrocie do domu?
Buzia mu się śmiała na myśl o tym i zapomniał o swoich lekcjach.
Elise patrzyła na niego z uśmiechem.
- A skąd wiesz, że to będzie braciszek?
- Mama Pingelena tak powiedziała. Mówi, że to widać po twoim
brzuchu.
- Przeczytaj mi jeszcze jedną stronę z książki, Peder, i za każdym razem,
kiedy wydaje ci się, że to za trudne, i opuszcza cię odwaga, pomyśl o tym
nowym braciszku i wyobraź sobie, że czytasz właśnie dla niego.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- W takim razie nie będzie miało znaczenia, czy czytam dobrze, czy źle,
bo mały i tak nic nie zrozumie.
Elise stwierdziła, że tym razem Peder czyta dużo lepiej.
Trzy dni później Elise obudziła się na długo przed wyciem fabrycznych
syren, bo znowu poczuła ostry ból w dole brzucha. Minęła dłuższa chwila,
po czym ból się powtórzył. I tak to trwało jakiś czas, w końcu Elise
musiała wstać, rozpalić ogień w kuchni i zacząć budzić Emanuela oraz
chłopców.
Drżąca stanęła na zimnej podłodze, zapaliła stearynową świeczkę i
obudziła męża pocałunkiem w policzek.
- Emanuel, myślę, że teraz sprawa jest poważna. Poród się zaczął. On
zerwał się gwałtownie.
- Zaczął się? - Patrzył na nią oszołomiony. W końcu oprzytomniał, jakby
nareszcie dotarło do niego, co Elise powiedziała. Wyskoczył z łóżka. -
Muszę sprowadzić akuszerkę!
- Nie ma pośpiechu. Między jednym a drugim bólem jest jeszcze długa
przerwa. Ale może powinieneś zawołać mamę? Sama sprowadzi Lagertę,
kiedy uzna, że to konieczne. Możesz przyjść do domu w czasie przerwy
obiadowej, wtedy z pewnością będzie wiadomo coś więcej.
Wyszła do kuchni, zapaliła naftową lampę, wyjęła stare gazety i wiórki,
ułożyła wszystko na palenisku w kuchni i podpaliła.
- Teraz musicie wstawać, chłopcy. Już rano, trzeba biec do szkoły.
Emanuel stał w drzwiach do izby i przyglądał jej się zbity z tropu.
- Jesteś pewna, że nie powinienem dzisiaj zostać w domu? Elise
roześmiała się.
- Słyszałeś kiedyś, żeby ojcowie zwalniali się z fabryki po to, żeby
pomagać żonie w czasie porodu?
Emanuel uśmiechnął się, najwyraźniej ulżyło mu, że ona przyjmuje
wszystko z takim spokojem.
Kiedy stał już w płaszczu i czapce na głowie gotów ją opuścić, na jego
twarzy znowu pojawił się ten wyraz zatroskania.
- Bądź ostrożna, Elise! Gdyby działo się coś szczególnego, to poproś
mamę, żeby sprowadziła mnie z fabryki do domu.
Elise uśmiechnęła się i popchnęła go lekko do wyjścia. Zbliżał się
kolejny skurcz i nie chciała, żeby Emanuel zobaczył, jak bardzo cierpi.
Chłopcy przyglądali się jej zdumieni, ale szybko związali książki
rzemieniami i pobiegli do drzwi.
- To Emanuel ma sprowadzić mamę? - Peder wyglądał na zmartwionego
co najmniej tak samo jak Emanuel.
Elise skinęła głową.
- Mama ze mną zostanie i kiedy będzie trzeba, sprowadzi akuszerkę.
- Myślisz, że on się urodzi, zanim zdążymy wrócić ze szkoły?
- Możliwe, ale to nic pewnego. Pierwszy poród może potrwać dosyć
długo.
Była zadowolona, kiedy nareszcie wyszli i mogła opaść na jeden z
kuchennych taboretów i jęczeć głośno, skoro nikt jej nie słyszy.
- Panie Boże, spraw, żeby wszystko poszło dobrze - błagała półgłosem.
Bo to przecież nie jest wcale takie oczywiste, że sprawy ułożą się jak
trzeba. I ona, i dziecko narażeni są na wielkie ryzyko.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise czuła, że zbliża się kolejny skurcz. Bóle narastały, były coraz
silniejsze i zdawały się rozrywać ciało tak, że trudno było je znieść. Nie
przeżyję jeszcze jednego, pomyślała bliska paniki. Pragnęła uciec od
samej siebie, zemdleć i urodzić bez świadomości. Mimo że ciało zdawało
się być pogrążone w kompletnym chaosie i bólu, jej myśli pozostawały
zdumiewająco jasne.
Pot spływał po skroniach i sprawiał, że włosy poprzylepiały się do
skóry. Elise wbijała paznokcie w ręce i zagryzała wargi tak bardzo, że
wkrótce poczuła słodki smak krwi. Chciała krzyczeć, wyć, że więcej już
nie zniesie, że woli raczej umrzeć niż przechodzić kolejny skurcz, ale nie
wiedziała, czy Peder i Kristian są w kuchni. Już dawno temu wrócili ze
szkoły i obaj wykonali swoją pracę. Na dworze panuje siarczysty mróz,
powiedziała matka, w przeciwnym razie wysłałaby ich z domu, by nie
musieli słyszeć krzyków rodzącej. „W bólu rodzić będziesz swoje dzieci",
zostało powiedziane w Piśmie - dodała matka, by przygotować Elise na to,
co miało nadejść. Elise wpychała róg poduszki do ust, by stłumić jęk, jej
krzyki brzmiały teraz dziwnie, jakby dochodziły z daleka. Przerażenie na-
rastało. Wiele kobiet umiera podczas porodu, i to takich, które są i
silniejsze, i lepiej przygotowane niż ona. Brzuch napinał się niczym wielka
kula, to niemożliwe, żeby mogła urodzić żywe dziecko w naturalny
sposób. Coś musi być z nią nie w porządku, coś, co zamyka dziecku drogę
na świat.
Drzwi się otworzyły i do izby weszła akuszerka z czajnikiem pełnym
wrzącej wody. Z dzióbka buchała para, Elise widziała, że w kuchni para
unosi się niczym szary dym aż po sam sufit.
- O, zaraz będzie kolejny skurcz - stwierdziła akuszerka obojętnie, gdy
popatrzyła na Elise i usłyszała jej stłumione, gardłowe jęki. Szybko
odstawiła czajnik na podłogę, podwinęła rękawy białego fartucha i zaczęła
uciskać brzuch rodzącej.
Elise miała wrażenie, że jakieś ostre noże wbijają się w jej ciało,
rozcinają brzuch na kawałki.
- Módl się za mnie - poprosiła szeptem, z opuchniętymi wargami, i
znowu poczuła słodki smak krwi w ustach. - Ja tego nie wytrzymam. Zaraz
umrę.
- Wszystkie mówią tak samo. - Akuszerka zwilżyła szmatkę w naczyniu
z zimną wodą, wycisnęła ją lekko i położyła na czole rodzącej. - To
całkiem normalne. Matka wrzeszczy i narzeka, mówi, że zaraz umrze, i
błaga o pomoc, a niech no tylko dziecko pojawi się na świecie, to
natychmiast opada na poduszki z błogim uśmiechem na ustach i zapomina
o bożym świecie. Jeszcze parę skurczów i będzie po wszystkim.
Elise nie wierzyła jej. Była absolutnie pewna, że akuszerka próbuje ją
uspokoić, uwolnić ją od strachu po to, by śmierć mogła przyjść tak
bezgłośnie, jak to tylko możliwe.
- Czy mój mąż jest w kuchni? - zdołała wyszeptać popękanymi
wargami.
- Chłop nie ma tu nic do roboty. Myślisz, że nie mam dość zajęcia z
pomaganiem tobie, żebym jeszcze musiała się zajmować mdlejącym
mężczyzną?
- Pozdrów go i powiedz, że wybaczyłam. - Nowy skurcz powoli
narastał, ból stawał się coraz większy, prawie nie do zniesienia, groził, że
odbierze jej resztki przytomności. Elise bała się, żeby nie powiedzieć za
wiele. W żadnym razie. - Pozdrów Pedera i Kristia-na. - Słowa
wydobywały się z ust ze świstem, Elise z trudem panowała nad sobą. -
Powiedz im, że bardzo ich kocham.
- Dobrze, dobrze. Wszystko powiem, moja kochana. Odkąd skończyłam
dwadzieścia lat, nie robię nic innego, tylko pomagam rodzącym kobietom,
a teraz mam pięćdziesiąt sześć, wiem, co robię.
Pojawił się kolejny skurcz, jeszcze gwałtowniejszy niż poprzednie,
chociaż Elise nie sądziła, że to możliwe. Ale ku swemu zdumieniu ani nie
umierała, ani nawet nie traciła świadomości. Nagły krzyk akuszerki spadł
na nią równocześnie z falą bólu:
- Teraz idzie! Widzę jego głowę! Przyj, przyj, dziewczyno!
Elise odchyliła w tył głowę, obiema rękami chwyciła kolumienki u
wezgłowia łóżka i parła ze wszystkich sił. Nagle coś gładkiego i bardzo
mokrego wyślizgnęło się z jej ciała i jak za dotknięciem cudownej różdżki
wszystkie bóle ustały, jakby wypłynęły z niej razem z tym czymś śliskim.
Kiedy pępowina została odcięta i zrobiono wszystko, co należało zrobić,
akuszerka uniosła sinoczerwony mały tłumoczek w górę.
- Oto twój dziedzic! Piękny i silny mały chłopaczek.
Elise płakała z ulgą i musiała przecierać oczy, żeby zobaczyć dziecko.
Piękny to on może nie jest, siny i zakrwawiony, ale silny na pewno,
dziecko zaniosło się, wciągnęło powietrze i wydało z siebie wściekły
krzyk. Małe ciałko napięło się tak, jakby nadal walczyło o życie.
Peder i Kristian ostrożnie wsunęli głowy, gdy tylko usłyszeli wrzask,
patrzyli teraz przestraszeni na nowego „małego braciszka".
- To on tak wygląda? - w głosie Pedera brzmiało rozczarowanie.
Widocznie spodziewał się, że zobaczy rozkosznego małego chłopczyka
podobnego do synka Hildy, z pulchnymi, rumianymi policzkami, pełnymi
dołeczków.
- Braciszek też tak wyglądał zaraz po urodzeniu - pocieszała ich Elise. -
Wszyscy tak wyglądają po przyjściu na świat.
W drzwiach stanęła matka, a za nią Emanuel, oboje uroczyści i skupieni.
Po chwili matka podeszła na palcach do łóżka i uściskała córkę, akuszerka
natomiast myła i owijała maleństwo.
- Gratuluję ci - matka była wyraźnie wzruszona. - Myślę, że
Ringstadowie się ucieszą, kiedy dojdzie do nich wiadomość, że to
chłopiec. Że mają dziedzica.
Znowu pojawiło się to słowo: dziedzic. Było niczym uderzenie w twarz.
Elise opanowała się, kiedy podszedł do niej Emanuel i uśmiechał się,
dumny i zadowolony. Został ojcem, nic innego nie przychodziło mu do
głowy. W każdym razie nie w tej chwili. Pochylił się i czule ucałował
żonę.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim. Byłaś bardzo dzielna, Elise.
Elise opadła ciężko na poduszki i przymknęła oczy. Czuła się zmęczona.
Śmiertelnie zmęczona.
Kiedy wszyscy wyszli, Elise złożyła ręce pod kołdrą.
- Dziękuję bardzo. Bardzo dziękuję za to, że wszystko poszło dobrze i że
dziecko urodziło się zdrowe, bez komplikacji.
Po tych słowach nagle drgnęła. Dziedzic! Zarówno akuszerka, jak i
matka wypowiedziały to słowo. Jak zdołają oszukać rodziców Emanuela i
wmówić im, że chłopiec jest ich własnym wnukiem, z prawem
dziedziczenia wielkiego dworu Ringstad, skoro w rzeczywistości mały jest
synem przestępcy i gwałciciela? Czy potrafią później żyć z takim
kłamstwem na sumieniu?
Za każdym razem, kiedy brała dziecko, żeby je nakarmić, uważnie
studiowała jego twarzyczkę. Rozpaczliwie szukała w niej jakichś rysów,
które przypominałyby Braciszka, Pedera lub Kristiana. Minie jeszcze
sporo czasu, zanim dziecko zacznie się uśmiechać, to akurat wiedziała.
Miała jednak nadzieję, że może wtedy pojawią się na jego buzi dołeczki
takie same, jakie mają ona i Hilda. Kolorem włosów nie należało się
jeszcze przejmować, ten się zmieni. Ale co z nosem? I z uszami? Przecież
żadne z nich nie ma takich odstających uszu! Ani takiego kartoflanego
nosa.
Ku swojemu zdumieniu poczuła w sercu strumień ciepła i chęć
chronienia tej maleńkiej żywej istotki, która jest od niej absolutnie zależna.
Przepełniało ją poczucie, że jest najważniejszym człowiekiem w życiu
synka. Jakie znaczenie mają okoliczności, w których znalazł się w jej ciele
tamtego strasznego dnia ubiegłej wiosny? To w jej łonie dojrzewał, wyrósł
z maleńkiego nasionka na małego człowieka. To ona nosiła go w sobie
przez dziewięć miesięcy, to ona krzyczała z bólu, kiedy przychodził na
świat. To ona teraz musi się starać podtrzymać w nim życie poprzez ważne
dla niego mleko matki. Bez niej chłopiec by zginął. Dziecko jest
najbardziej bezradnym stworzeniem pośród wszystkich żywych istot.
Zwierzęta rodzą młode, które niemal natychmiast potrafią sobie same
radzić, ale małe dziecko człowiecze jest absolutnie uzależnione od matki.
Jakie więc znaczenie ma fakt, czy malec odziedziczył jej dołeczki na
policzkach lub niebieskie oczy Pedera? Jest tym, kim jest, i nie musi być
kopią nikogo. Jest jej synem, jej pierworodnym, jej dzieckiem, które ona
chce kochać tak bardzo, jak inne matki kochają swoje dzieci.
Uśmiechnęła się, oparła głowę na poduszce i westchnęła zadowolona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mróz trzymał mocno, zapasy drewna na opał niepokojąco topniały.
Elise marzła. Przez kilka dni po ślubie matki była chora, może dlatego,
że nie miała wtedy na nogach suchych pończoch, potem w dniu porodu
dostała gorączki. Ciało miała obolałe, głowę ciężką i czuła ucisk w
piersiach. Akuszerka powiedziała, że to może zmniejszyć produkcję
mleka, ale maleńki chłopczyk był taki głodny i tak energicznie ssał, że nie
powstały żadne problemy.
Zresztą zaziębienie to nic dziwnego w takim miejscu jak dom majstra,
dziurawym, pełnym lodowatych przeciągów. Co prawda w
Andersengarden przywykli do zimna, ale to tutaj było inne. Tutaj nad
rzeką wciąż unosiła się lodowata mgła, która wciskała się do wnętrza
przez nieszczelne drzwi, zbutwiałe ramy okienne, a nawet przez ściany. W
Andersengarden pod nimi również mieszkali ludzie, tutaj na dole, pod
cienkimi deskami podłogi, mieli lodowatą piwnicę. Teraz, kiedy nie paliło
się w piwnicy pod kotłem do gotowania bielizny, podłoga w mieszkaniu
też była lodowata. Dom opalali oszczędnie ze względu na brak drewna.
„To tak jakby grzać dla wron", powiedział kiedyś Emanuel. Bo ciepło i tak
wyleci na dwór. Kuchnia musiała ogrzewać cały dom.
Elise kłuło w piersiach i bała się, czy nie przyplącze się jakieś zapalenie
sutków. Słyszała, że wiele kobiet, które rodzą dzieci w zimie i strasznie
marzną, dostają takiego zapalenia.
- Może moglibyśmy palić trochę w izbie, dopóki zima jest taka mroźna?
- spytała któregoś dnia, kiedy Emanuel przyszedł do domu w przerwie
obiadowej.
- Bardzo mi przykro, Elise, ale nas na to nie stać. Moje zarobki nie
wystarczają na czynsz, jedzenie i opał. Teraz, kiedy twoja mama i Hvalstad
się wyprowadzili i nie dostajemy od niego pieniędzy za wynajem strychu,
zastanawiam się, jak zwiążemy koniec z końcem.
- Mówiłeś, że znowu powinniśmy wynająć strych. Skinął głową, ale
jakoś niechętnie.
- Tak, musimy jednak poczekać, aż największe mrozy ustąpią. Teraz nikt
by tam na górze nie wytrzymał, a ja nie mam pieniędzy na kupno pieca.
Od dawna myślałem, że powinniśmy wstawić tam mały piecyk, pośrodku
pomieszczenia jest przecież komin. - Spojrzał na nią pytająco. - To już
czternaście dni od porodu, myślałem, że chciałaś jak najszybciej zacząć
znowu pracę.
- Dobrze wiesz, że chcę pracować, Emanuelu. Ale zaziębiłam się, kaszlę
i od ślubu matki mam gorączkę, trzeba czasu, żebym wydobrzała.
- Ale chyba niedługo wyzdrowiejesz, prawda? Potwierdziła skinieniem
głowy.
- Zaczęłam znowu trochę tkać, ale z tego zarobek jest niewielki.
Pederowi udało się znaleźć mi klientów, tylko że dla niego to też za duże
obciążenie, żeby biegać w poszukiwaniu zamówień, a potem odnosić
gotowe wyroby. Oprócz szkoły ma przecież pracę, którą musi wykonać,
lekcje też zabierają mu dużo czasu. Gdybym tak miała maszynę do szycia,
to mogłabym szyć dla ludzi. W szkole byłam najzdolniejsza, jeśli chodzi o
prace ręczne.
Dziecko zaczęło znowu krzyczeć, Elise ciężko wstała z krzesła i
podeszła do kołyski. Hilda przyniosła tę kołyskę w tajemnicy przed
majstrem, jej samej zostało jeszcze kilka miesięcy, zanim będzie
potrzebować kołyski.
- Czy ty rozumiesz, dlaczego on tyle krzyczy? To się powtarza
codziennie i trwa godzinami.
Emanuel nie odpowiedział.
Elise wzięła maleństwo na ręce i podniosła. Oparła je o swoje ramię i
masowała mu plecki. Płacz nie był już taki gwałtowny, ale całkiem nie
ustał.
- Może mam za mało pokarmu albo może moje mleko nie jest dobre.
Emanuel nadal nic nie mówił. Siedział, oparłszy łokcie na kolanach,
brodę położył na splecionych rękach i patrzył przed siebie. Zamyślony,
zdawał się nie słyszeć ani słowa z tego, co powiedziała.
- A może powinnaś wrócić do pracy w przędzalni? - rzekł w końcu.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- A co zrobię z dzieckiem, skoro mama już z nami nie mieszka?
- A co robią inne matki?
- Przynoszą je do fabryki i zostawiają w kartonach na korytarzu. Ale
Valborg mówiła mi, że nadzorca źle to znosi i powtarza, że nie chce
widzieć żadnych dzieciaków w fabryce. Zresztą to jest prawnie
zabronione. Bo kiedyś jedno dziecko uległo wypadkowi.
- No ale jest przecież żłobek w Armii Zbawienia i Azyl w Sagene. Elise
posłała mu oburzone spojrzenie.
- Po pierwsze nigdzie tam go nie przyjmą, dopóki nie przestanie ssać, a
poza tym czy ty wiesz, jak właściwie mają dzieci w tym Azylu w Sagene?
W malutkich pomieszczeniach znajduje się ponad sto dzieci. Co prawda
uczą się Psalmów, dziecięcych piosenek i rysują na tabliczkach, ale też
muszą na siebie pracować. Nawet bardzo maleńkie dzieci siedzą
godzinami i wyskubują nici z resztek tkanin, które Azyl dostaje z jednej
tkalni.
- No to może pani Evertsen albo pani Albertsen mogłaby się z nim
zajmować za niewielką opłatą? Mogłabyś nosić go tam w drodze do
przędzalni i w przerwie obiadowej chodzić do Andersengarden, żeby go
nakarmić.
Elise patrzyła na niego przestraszona. Zanim maleństwo się urodziło,
Emanuel zapewniał ją, że ich dziecko nie będzie wynoszone na mróz,
zanim fabryczne syreny zawyją o szóstej rano, i pozostawiane w żłobku.
Nie będzie też musiało leżeć na korytarzu w przędzalni i płakać, choć i tak
nikt tego nie usłyszy ze względu na hałas, jaki robią maszyny. Co go teraz
skłoniło do zmiany zdania?
Emanuel musiał poznać po jej minie, o czym myśli, bo podniósł się
gwałtownie i podszedł do żony.
- Z pewnością jakoś damy sobie radę, Elise. - Pogłaskał ją po policzku. -
Czasami tylko jestem kompletnie przytłoczony tym, że na nic nas nie stać.
Carla Wilhelma nie widziałem od czasu ostatniego spotkania myśliwych
na długo przed świętami Bożego Narodzenia, a przecież planowaliśmy, że
będziemy się spotykać co dwa tygodnie. Zresztą ktoś przynosi kociakowi
mleko i ryby, tak jak ojciec Carla Wilhelma obiecał, ale oni nigdy do nas
nie pukają, nigdy nie wejdą się nawet przywitać. Zobaczyli, jak biednie u
nas jest, i nie mają ochoty tu przychodzić.
- Co masz na myśli, mówiąc „oni"? Myślisz, że to Carl Wilhelm
przynosi jedzenie dla Puszka?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Chyba niemożliwe, żeby to był jego ojciec. Myślę raczej, że to jedna
ze służących albo Carl Wilhelm i jego ukochana.
- To on ma ukochaną? Emanuel przytaknął.
- Napisał do mnie list i przysłał go do biura. Opisuje w nim, że spotkał
tę dziewczynę w Kongsvinger. Znalazła sobie pracę telefonistki i mieszka
w mieście na stancji. Spotykają się w największej tajemnicy.
Elise nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie zapytać, chociaż sama
siebie za to nienawidziła:
- Czy one z Signe się znają? Emanuel przytaknął.
- A Carlsenowie nie zdołali jeszcze znaleźć dla Signe posady
guwernantki? To już ponad cztery tygodnie, odkąd przyjechała.
- Mam wrażenie, że oni wcale się nie śpieszą. Karolinę się nudzi, a w
nowym towarzystwie czuje się dobrze. Najwyraźniej panny bardzo się
zaprzyjaźniły. Obie grają na pianinie, teraz ćwiczą różne utwory na cztery
ręce, jak słyszałem.
- A co, twoim zdaniem, Karolinę powie, kiedy odkryje, dlaczego Signe
wyjechała z domu?
- Myślę, że Signe nie jest taka głupia.
- Nie wie, że Karolinę była w tobie zakochana.
- Ale wie, że ja jestem żonaty i że Carlsenowie zaczęliby ją traktować
zupełnie inaczej, gdyby odkryli, co zrobiła.
„Co zrobiła?"... To brzmi tak, jakby ona sama odpowiadała za to, co się
stało, pomyślała Elise wzburzona.
Dziecko znowu zaczęło wrzeszczeć, wyglądało na to, że ma bóle
brzucha.
Emanuel patrzył na malca zatroskanym wzrokiem.
- Nie mogłabyś porozmawiać z doktorem?
- A jak mam się tam dostać? Nie mogę dziecka wynieść z domu na ten
ziąb, a do lekarza trzeba długo iść.
Emanuel ruszył ku drzwiom.
- Przejdę się trochę. Boli mnie głowa.
Elise nic nie odpowiedziała, wzięła dziecko na ręce i próbowała
masować mu brzuszek. To też nie pomogło. Mimo wszystko najlepiej jest,
kiedy matka oprze dziecko o swoje ramię i masuje mu plec-ki, zauważyła
to już jakiś czas temu.
Słyszała, jak Emanuel zamyka za sobą drzwi. Przez okno widziała, jak
przechodzi przez most, podniósłszy kołnierz płaszcza, z futrzaną czapką
głęboko naciągniętą na uszy. Może zamierza pójść do Carlsenów, żeby się
dowiedzieć czegoś nowego.
Długo nie odchodziła od okna i patrzyła w stronę przędzalni. Teraz one
tam stoją, każda przy swojej maszynie, wszystkie prządki o szarych i
zmęczonych twarzach. Pomocnice biegają, jak tylko mogą, by jak
najszybciej dostarczyć nowe szpule, a koła kręcą się i kręcą, hałas jest
ogłuszający, chmury kurzu wypełniają całą halę, zatykają nosy, dławią w
piersiach i powodują łzawienie oczu.
Pośpiesznie odwróciła wzrok od fabryki i zaczęła spoglądać w stronę
wodospadu. Lód metrową warstwą pokrywał rzekę, żółtoszary i brudny,
wodne nurty sprawiły, że zastygał w dziwacznych, powykręcanych
formach u stóp wodospadu. W górze unosił się wodny pył zmieszany z
zamarzającą mgłą, która zalegała nad rzeką. Drzewa po tamtej stronie stały
oszronione, przemarznięte wyciągały czarne gałęzie ku bezlitosnemu
niebu i błagały o jak najszybsze nadejście wiosny. Elise zadrżała. Czy to
takie dziwne, że niemowlę wciąż krzyczy?
Odniosła dziecko do kołyski, położyła je tam, nie była w stanie dłużej
trzymać go w ramionach, musiała zacząć się poruszać, by trochę rozgrzać
ciało.
Stała przez krótką chwilę i przyglądała się krzyczącemu dziecku. Tak
jak to zauważyła zaraz po porodzie, malec nie był specjalnie urodziwy.
Głowę miał za dużą w stosunku do ciała, uszy odstawały, a włosy
pojaśniały i teraz zaczynały się robić rudawe.
O tej ostatniej sprawie starała się nie myśleć. Nowo narodzone dzieci z
czasem gubią włosy, a potem wyrastają im nowe, powiedziała matka, która
nie mogła zrozumieć, dlaczego Elise tak się niepokoi o kolor włosów. Na
krótką beznadziejną chwilę wyobraziła sobie dziecko za parę lat. Widziała
ogniście rude kręcone włosy, takie jak włosy jego ojca. To, niestety, będzie
nieustannie przypominać, co ją spotkało.
Otuliła malca kołderką i wyszła do kuchni, żeby dołożyć do pieca. Musi
znaleźć sobie jakąś pracę, ale jak tego dokonać?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tego samego popołudnia, kiedy Elise i Emanuel siedzieli przy ku-
chennym stole, próbując się rozgrzać filiżanką cieniutkiej kawy z mlekiem
i cukrem, na zewnątrz rozległy się jakieś głosy. Kristian i Peder wrócili już
z pracy. Elise patrzyła na nich z żalem, tacy byli bladzi, chudzi i
przemarznięci. Elise nadstawiła uszu.
- Ktoś tu idzie.
Emanuel spojrzał znad gazety.
- A to dziwne. W taki mróz...
Rozległo się pukanie do drzwi i zaraz potem pan i pani Ringstad,
opatuleni w futra, futrzane czapki, w ciepłych butach, weszli do domu. I
Emanuel, i Elise zerwali się z miejsc zaskoczeni.
- Mama i ojciec? Przyjechaliście do miasta przy tej pogodzie?
- Przecież musieliśmy zobaczyć wasze cudo! - ojciec śmiał się głośno. -
Mama nie chciała czekać, aż się ociepli, chociaż ją przekonywałem, że
powinniśmy okazać jeszcze trochę cierpliwości. Wynajęliśmy na dworcu
woźnicę. Ma wygodne sanie i duże okrycie ze skór, ale mieliśmy pecha, bo
przed nami pług odśnieżał drogę. Taki wielki pług zaprzęgnięty w
dziewięć koni, możesz sobie wyobrazić, jak to się wlokło.
- Boże drogi, jak tu zimno! - pani Ringstad, drżąc na całym ciele,
podeszła bliżej pieca.
Emanuel chciał jej pomóc zdjąć futro, ale ona przestraszona pro-
testowała.
- Nie mogę tego zdjąć, przecież tutaj straszny ziąb. Będziemy nocować
u Carlsenów, zaraz musimy iść, bo woźnica na nas czeka.
- Chcecie wychodzić tak od razu? - w głosie Emanuela słychać było
rozczarowanie. - Przecież nawet nie zobaczyliście dziecka!
- Przyjedziemy znowu, jak się trochę ociepli - pan Ringstad mówił
jowialnym głosem, miał zdrowe rumieńce na policzkach i w tym wielkim
futrze wyglądał jeszcze potężniej niż zwykle. - Mama nie mogła się
doczekać, żeby zobaczyć to cudo, i najwyraźniej uważa, że to wy
powinniście się wybrać z wizytą do Ringstad.
- Przestań! - pani Ringstad zaprotestowała oburzona. - Przecież to
niemożliwe, żeby wozić noworodka w taki mróz. A gdzie on jest? -
rozglądała się w napięciu po kuchni.
- Malec na szczęście śpi. - Emanuel próbował się uśmiechać, ale nie
bardzo mu się to udało. - Ma jakieś problemy z trawieniem i ciągle
krzyczy. Elise i ja rozkoszowaliśmy się chwilą ciszy, kiedy przyjechaliście.
Może wypijecie filiżankę kawy?
Pani Ringstad pokręciła głową.
- Mam nadzieję, że takie przyjemności zostawimy na następny raz.
Moglibyśmy teraz spojrzeć na maleństwo, mimo że śpi?
- Oczywiście. - Elise podeszła do drzwi izby, modląc się w duchu, żeby
dziecko nadal leżało spokojnie.
- Emanuelu, pisałeś, że mama Elise i pan Hvalstad wzięli ślub i
wyprowadzili się do mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - spytała
pani Ringstad łagodnie. - Jak to miło, że możecie teraz mieć dom tylko dla
siebie - ciągnęła dalej. - Szczerze mówiąc, to nie jest za duży dom dla
trzyosobowej rodziny.
- Dla pięcioosobowej - wtrącił Emanuel pośpiesznie, kiedy wszyscy
wchodzili do izby.
- Pięcioosobowej? - matka patrzyła na niego przestraszona.
- Peder i Kristian mieszkają z nami. Nie chcieli się przeprowadzić.
- Nie chcieli się przeprowadzić? - twarz matki przybrała surowy wyraz. -
To wy pozwalacie dzieciom decydować, gdzie będą mieszkać?
W tym momencie Elise zauważyła, że kołyska zaczyna się poruszać.
Malec wymachiwał rączkami, pojękiwał chwilę cichym głosem, po czym
zaniósł się gwałtownym krzykiem.
- Jaka szkoda, mały się obudził! - Natychmiast gdy to powiedziała,
spostrzegła, jak dziwnie patrzy na nich pani Ringstad. Ta uważała z
pewnością, że to bardzo dobrze, iż malec się obudził, będzie mogła
obejrzeć go dokładnie.
Wszyscy podeszli do kołyski i wpatrywali się w maleńkiego,
wrzeszczącego chłopczyka.
- Biedactwo, on z pewnością marznie - rzekła zatroskana pani Ringstad.
- Albo może nie ma dość jedzenia? - zwróciła się do Elise. - Jesteś pewna,
że masz pod dostatkiem mleka? Pamiętaj, że sama musisz pić dużo mleka i
starać się jeść dużo zdrowego pożywienia.
- Dlaczego on ma taką jakąś dziwną głowę? - zapytał pan Ringstad w
zamyśleniu. - Jesteście pewni, że z nim wszystko w porządku?
Elise zwróciła się w stronę teścia.
- Akuszerka zapewniła nas, że tak. Niektóre dzieci po urodzeniu mają
takie duże głowy. Ale kiedy ciało trochę podrośnie, to wszystko będzie jak
trzeba.
Pani Ringstad roześmiała się.
- No cóż, chyba nie mogłabym powiedzieć, że jest śliczny, ale które
noworodki są? Włoski to on ma prawie rude, prawda?
Elise nie miała odwagi spojrzeć na Emanuela, odniosła jednak wrażenie,
że mąż drgnął, słysząc słowa matki.
- Nowo narodzone dzieci mają zwykle inny kolor włosów, niż będą
miały później - pośpieszyła z wyjaśnieniem.
Wyjęła dziecko z kołyski i próbowała je uspokoić, ale bez skutku. Malec
wrzeszczał tak, że buzia zrobiła mu się ogniście czerwona, i wściekle
wymachiwał rączkami.
- Ma bóle brzuszka - próbowała go tłumaczyć Elise. - Czuję, że cały się
napręża.
- I on tak codziennie? - pani Ringstad patrzyła na Elise osłupiała.
- Tak, każdego wieczoru. - Emanuel sprawiał wrażenie przygnębionego.
- I po nocach też. Mimo że Elise sypia z nim w kuchni, to my z trudem
możemy spać. Nawet Peder i Kristian skarżą się, że wciąż są bardzo
zmęczeni, a Peder przyniósł w dzienniczku uwagę, że zasypia na lekcjach.
Pani Ringstad zadrżała.
- No tak, ja już zapomniałam, jak to jest. Pojęcia nie mam, czy teraz
zdołałabym coś takiego wytrzymać, w dodatku dziecko trzeba przewijać i
karmić przez okrągłą dobę.
Pan Ringstad wybuchnął śmiechem.
- Moja kochana Marie, kiedy Emanuel się urodził, to ty miałaś niańkę,
przynosiła ci dziecko w nocy, żebyś je mogła nakarmić, i zabierała, jak
tylko się najadł.
- A mimo wszystko to było bardzo męczące. Za każdym razem, kiedy
był głodny, musiałam się budzić. No tak, ale teraz Betzy i Oscar chyba już
na nas czekają. Poza tym czeka też woźnica.
Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom, a Elise oparła sobie dziecko o
ramię, żeby je uspokoić.
Pan Ringstad zwrócił się do niej.
- Nie będzie ci łatwo wrócić do pracy, dopóki on jest taki kłopotliwy.
- Rozmawialiśmy właśnie o tym dzisiaj przed południem - wtrącił
Emanuel. - Zaproponowałem, żeby Elise zapytała swoje dawne sąsiadki,
czy któraś nie zajęłaby się dzieckiem, kiedy ona pójdzie do fabryki.
Mogłaby chodzić do nich w przerwie obiadowej, żeby go nakarmić.
Ku zdumieniu Elise pan Ringstad przerażony pokręcił głową.
- Jak mogłeś zaproponować coś takiego? Chłopiec musi być karmiony
często, jest przecież jeszcze taki malutki. Jedyna praca, jaką Elise mogłaby
wykonywać przy niemowlęciu, to robić coś w domu. Znaleźć sobie pracę,
którą mogłaby się zajmować tutaj. Tkanie przynosi niewielkie dochody,
jak słyszałem, a pranie i prasowanie byłoby dla niej zbyt męczące, skoro
pani Lovlien wyprowadziła się i nie może jej pomagać. No a co na
przykład z szyciem na zamówienie? Kiedy miał przyjechać król i królowa,
to podobno w całej Kristia-nii nie było wolnej krawcowej, wszystkie
musiały szyć suknie na bal w zamku.
- Wy też chyba poszliście oglądać przyjazd królewskiej pary?! -
zawołała pani Ringstad z ożywieniem. - Słyszeliśmy, że odbywały się
regularne bójki między tymi, którzy chcieli zdobyć dobre miejsce
widokowe wzdłuż trasy przejazdu królewskiej pary. A najlepsze miejsca,
takie jak okna w Grand Hotelu, sprzedawano po czarnorynkowych cenach.
- Czy masz maszynę do szycia? - pan Ringstad zdawał się nie słuchać
tego, co mówi żona.
Elise pokręciła głową.
- Nie, niestety.
- A w szkole lubiłaś prace ręczne? Elise patrzyła na niego onieśmielona.
- Pani mówiła, że jestem najlepsza w klasie.
- Hm - bąknął, ruszając ku drzwiom.
Kiedy już miał wychodzić, Elise spostrzegła, że wsunął Emanuelowi coś
do kieszeni.
EmanueJ wydał jej się bardzo zamyślony po wizycie rodziców.
Zastanawiała się, co dręczy go bardziej: sprawy ekonomiczne czy to, że
ojciec i matka zobaczyli, jak marnie im się powodzi.
A może to jest coś jeszcze innego - przyszło jej nagle do głowy. Signe w
dalszym ciągu mieszka u Carlsenów i teraz Ringstadowie będą mogli ją
poznać...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia, kiedy Elise właśnie karmiła synka, ktoś zapukał do
drzwi. Do karmienia przenosiła się do kuchni, bo tu było cieplej obojgu,
chociaż i tak palce u nóg miała przemarznięte niczym kawałki lodu.
Ciągnęło zimnem, i od podłogi, i przez szpary w drzwiach. Drzwi zresztą
były takie dziurawe, że śnieg przedostawał się przez nie i tworzył na
podłodze w kuchni małe zaspy.
- Proszę wejść! - zawołała, zwracając w tamtą stronę zaciekawioną
twarz. Kto, na Boga, ma powód, by przychodzić w odwiedziny w środku
roboczego dnia? Nie może to być pani Thoresen, pani Evertsen ani też
pani Berg, żadna z nich nie odważyłaby się wyjść z domu w taki mróz.
W drzwiach stanął posłaniec, otworzył je tak szeroko, że gwałtowny
podmuch wiatru wpadł do kuchni.
- Mam paczkę dla pani Elise Ringstad. Czy to tu?
- Tak, proszę wejść i zamknąć za sobą. Właśnie karmię mojego
malutkiego synka.
Posłaniec wtaszczył do kuchni ciężki karton i starał się jak najszybciej
spełnić jej polecenie.
- Muszę mieć pokwitowanie.
To pewnie Emanuel kupił mały piecyk na drewno, żeby postawić go na
strychu, pomyślała Elise. Wtedy będą mogli poszukać jakiegoś lokatora.
Karton wydawał się jednak zbyt mały, żeby pomieścić piecyk. Poza tym
żeliwny piecyk jest taki ciężki, że jeden posłaniec nie przyniósłby go tutaj
sam, zwłaszcza że nie wygląda doroślej niż Peder.
Położyła dziecko na kuchennym stole i znalazła ogryzek ołówka.
- Jesteś pewien, że to dla mnie? - popatrzyła przez chwilę z po-
wątpiewaniem na małego, wychudzonego posłańca, zanim odważyła się
potwierdzić własnym podpisem, że przyjęła paczkę. On zdecydowanie
kiwał głową.
Gdy tylko wyszedł, Elise z wielką ciekawością zaczęła rozrywać karton,
zastanawiając się, co też może się tam znajdować, ale naprawdę nie
potrafiła niczego wymyślić. Może Emanuel kupił coś za te pieniądze, które
wczoraj ojciec wsunął mu do kieszeni? Tak, Elise była przekonana, że
ojciec przed wyjściem dał synowi pieniądze. Że paczka została
zaadresowana do niej, to też nic dziwnego, bo przecież tylko ona sama
siedzi w domu przed południem.
Nagle wytrzeszczyła oczy. W kartonie stało coś, co natychmiast
rozpoznała jako futerał maszyny do szycia! Brązowe owalne wieko z
uchwytem. To nie może być prawda! Czyżby Emanuel kupił ją dla Elise za
pieniądze, które dostał od ojca? Ale przecież nie mógł dostać aż tak dużo.
A na dodatek bez wiedzy matki. Zachwycona wpatrywała się w zawartość
kartonu, nie miała jednak odwagi wyjąć prezentu. Bała się, że mimo
wszystko może to być pomyłka.
Ostrożnie przesunęła karton z maszyną pod ścianę. Najlepiej niech tam
stoi, dopóki Emanuel nie wróci do domu. I nie powinna się tak cieszyć
zawczasu. Bo jeśli maszyna nie jest jednak przeznaczona dla niej, to
przeżyje okropne rozczarowanie.
Malec leżał i wrzeszczał, nie chciał się uspokoić nawet wtedy, kiedy
znowu przystawiła go do piersi. Zimno nie wydawało się już takie
straszne. Wzrok Elise nieustannie kierował się w stronę kartonu pod ścianą
i serce wciąż biło jej mocno.
Kiedy malec najadł się już do syta, Elise siedziała jeszcze i wpatrywała
się w śpiące dziecko. Skóra mu się wygładziła i na buzi pojawiły się
rumieńce. Elise odnosiła wrażenie, że w ciągu ostatnich dni synek bardzo
się zmienił, może nareszcie wyładnieje? Położyła dziecko w kołysce.
Teraz, kiedy panuje taki mróz, kołyska stoi w kuchni przez okrągłą dobę.
Potem nalała z garnka gorącej wody do wanienki, żeby uprać dziecięce
ubranka. Przymknęła oczy i rozkoszowała się ciepłem, które od rąk
rozchodziło się po całym ciele. W myślach zaczęła planować, jak
zdobywać klientki i w jaki sposób powinna proponować im usługi
krawieckie.
Kiedy wieszała pranie nad kuchnią, usłyszała w końcu na zewnątrz
kroki, ale z rozczarowaniem stwierdziła, że to tylko chłopcy.
Na ich widok stanęła jak wryta. Kurtka Pedera, którą niedawno kupiła,
była podarta, on cały umazany śniegiem i brudny, ze skroni i z nosa ciekła
mu krew. Odłożyła wszystko, co trzymała w rękach, i podbiegła do brata.
- Co się stało?
- Peder wdał się w bójkę. - Kristian sprawiał wrażenie dumnego i
zmartwionego równocześnie. - Chłopaki go zaczepiali, wyzywali od
kurzego móżdżka i głupka, to Peder się wściekł i rzucił się na nich. Wiem,
że może nie powinien tego robić, ale uważam, że był naprawdę dzielny.
Elise milczała. Przyglądała się poobijanej, ale dumnej buzi Pedera,
równocześnie ostrożnie zdejmując z niego kurtkę. Pomyślała, że nigdy nie
zdoła przywrócić jej porządnego wyglądu. Nagle jednak spojrzała na
maszynę do szycia. Jeśli rzeczywiście ta maszyna przeznaczona jest dla
niej, to jest to pewnie palec boży. Będzie mogła jej użyć już dzisiaj.
Przyniosła czystą szmatkę, nalała wody do miseczki i zaczęła
przemywać ranę Pedera. Na szczęście nie była głęboka.
Peder podniósł na nią wzrok.
- Jesteś na mnie zła, Elise? Moja nowa kurtka i w ogóle... Elise
pokręciła głową.
- Widocznie miałeś powody, żeby się rozzłościć. Nie należysz do takich,
co to rzucają się na innych dla zabawy.
- To wina nauczyciela. Powiedział, że muszę codziennie czytać głośno,
bo jak nie, to będzie ze mną niedobrze. Położył przede mną książkę i ze
złością zapytał, czy tak jest dobrze, a ja uznałem, że tak. Kiwnąłem głową
i powiedziałem „tak", a on wrzasnął, że jestem bezwstydny, i mnie
uderzył. Kiedy wychodziliśmy na przerwę, chłopaki się koło mnie tłoczyli
i wykrzykiwali: „Peder kurzy móżdżek!" „Głupek!", „Ile palców masz u
jednej ręki, kurzy móżdżku? Trzy czy może sześć?" I wtedy poczułem, że
robi mi się czerwono przed oczami, rzuciłem się na nich i zacząłem bić.
- Tłukł, aż trzeszczało! - roześmiał się Kristian z podziwem.
Elise wciąż milczała. Może powinna na niego nakrzyczeć, rozumiała
jednak bardzo dobrze, dlaczego nie był w stanie się opanować. Pytanie
tylko, czy od tego będzie się lepiej uczył.
Znowu na zewnątrz rozległy się kroki, tym razem spokojniejsze i
cięższe.
Peder spojrzał przestraszony na Elise.
- Emanuel wraca. Nic mu nie mów, Elise! - patrzył na nią błagalnie.
- Idźcie obaj do izby i zdejmijcie mokre pończochy. Muszę o czymś z
Emanuelem porozmawiać.
Emanuel wszedł do środka, trząsł się z zimna i starannie zamykał za
sobą drzwi.
- Nie przypuszczałem, że tutaj nad rzeką jest o tyle zimniej. - Wstrząsnął
nim dreszcz. - Chyba jednak będziemy musieli więcej palić, Elise.
Elise wolno szła mu na spotkanie, uśmiechała się niemal onieśmielona.
- Czy to ty przysłałeś mi dzisiaj paczkę, Emanuelu? Spojrzał na nią
zaskoczony.
- Ktoś ci przysłał paczkę?
- Tak. Posłaniec przyniósł duży i ciężki karton.
Emanuel zmarszczył czoło i nic nie rozumiejąc, kręcił głową. Elise stała
zakłopotana.
- Przyszedł dzisiaj posłaniec z ciężką paczką dla mnie. Wyraźnie na niej
napisano: „Elise Ringstad, Sandakerveien numer 2". W kartonie moim
zdaniem znajduje się maszyna do szycia, ale nie odważyłam się jej wyjąć,
bo nie jestem pewna, czy to nie jakaś pomyłka.
Emanuel z niedowierzaniem kręcił głową.
- Niczego takiego nie zamawiałem. Skąd miałbym wziąć pieniądze na
maszynę do szycia?
- Myślałam, że może... Widziałam, że ojciec wsunął ci coś do kieszeni,
zanim wyszedł, i sądziłam...
Spostrzegła, że Emanuel się zarumienił.
- To się zgadza, ojciec wsunął mi do kieszeni parę koron, ale nie aż tyle,
żeby wystarczyło na maszynę do szycia. To naprawdę musi być jakieś
nieporozumienie, Elise. Powinienem pójść do sklepu i porozmawiać z
nimi. Dobrze, że do końca tej paczki nie rozwinęłaś.
Już miał zdjąć płaszcz, ale nagle przystanął i zawołał półgłosem jakby
sam do siebie:
- A może to od ojca? - zwrócił się do Elise. - Gdzie jest ta paczka?
Wskazała głową na karton stojący przy ścianie.
Emanuel podszedł i wyjął z niego ciężki, brązowy, owalny przedmiot.
Wieko zostało ozdobione pięknym znaczkiem ze złoconymi literami, które
głosiły: „The Singer Manufacturing Co.". Do rączki przywiązany był na
sznurku mały kluczyk. Do tego samego sznurka przymocowano bilecik.
Emanuel przeczytał głośno: „Droga Elise! Mam nadzieję, że zdobędziesz
wiele klientek, tak byś mogła pracować w domu i równocześnie dobrze
pielęgnować naszego dziedzica. Pozdrowienia od teścia".
Emanuel zwrócił się do żony, sprawiał wrażenie zachwyconego.
- Widzisz, to ojciec kupił ci maszynę! Nigdy bym nie pomyślał.
Elise czuła, że robi jej się na zmianę zimno i gorąco. Dostała ten
wspaniały prezent z powodu kłamstwa! Teść miał zamiar jej pomóc w
wychowaniu swojego wnuka, tymczasem on nie ma żadnego wnuka.
Jeszcze nie ma. Będzie go miał dopiero, kiedy Signe urodzi.
Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie powinna tak traktować tej sprawy.
Emanuel ożenił się z nią dlatego, że chciał dać jej dziecku ojca. Oboje
ustalili, że zachowają wszystko w tajemnicy, że postarają się, by ludzie
sądzili, iż dziecko rzeczywiście jest jego. Signe to błąd, coś, co nie
powinno się było zdarzyć i teraz nie może mieć z ich rodziną nic
wspólnego. W całym kraju mnóstwo służących ma dzieci ze swoimi
chlebodawcami, zwykle jednak same są sobie winne i same muszą
dźwigać swój wstyd. Często ich los bywa tragiczny, ale tak to już jest.
Ojciec nieślubnego dziecka rzadko czuje się za nie odpowiedzialny.
Dlaczego w przypadku Emanuela miałoby być inaczej?
Nareszcie była w stanie coś powiedzieć.
- Ale... ale czy mogę to przyjąć? Twoja matka z pewnością nic o tym nie
wie i...
- A dlaczego miałaby wiedzieć? To są pieniądze ojca. Skoro postanowił,
że dostaniesz tę maszynę, to możesz ją wziąć z czystym sumieniem.
Postawił ciężką skrzynkę na kuchennym stole, otworzył zamek
kluczykiem i zdjął wieko.
Peder i Kristian weszli cicho do kuchni, stanęli obok nich i wy-
trzeszczając oczy, patrzyli na to, co się dzieje. O nieszczęsnej przygodzie
Pedera w szkole najwyraźniej zapomniano.
Elise i chłopcy wydali z siebie przeciągły jęk. Maszyna była naj-
piękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widzieli. Czarna, błyszcząca i
bogato zdobiona czerwonymi oraz złotymi wzorkami. Również na
korpusie maszyny widniał napis „Singer Manufacturing Co.", wytłoczony
złotymi literami.
Emanuel przesunął rączkę na miejsce i otworzył małą boczną szufladkę,
w której znajdowało się wiele niedużych błyszczących części.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - Elise mówiła szeptem zaskoczona,
z trudem łapała powietrze. - Czy to na pewno dla mnie? Czegoś tak
wspaniałego nie posiadałam przez ^ałe swoje życie.
Twarz Pedera nagle się rozpromieniła.
- No to teraz będziesz mogła pozszywać moją kurtkę, Elise. - W tym
samym momencie oblał się ognistym rumieńcem i zawstydzony skierował
wzrok w podłogę.
Na szczęście Emanuel niczego nie zauważył. Elise stwierdziła, że odkąd
urodziła dziecko, mąż stał się wobec chłopców znacznie bardziej surowy i
wymagający. To z pewnością dlatego, że jest zmęczony i nie dosypia.
- Tak, a teraz musicie powiedzieć wszystkim znajomym, że przyjmuję
zamówienia na szycie. - Uśmiechnęła się zadowolona. Życie znowu staje
się radośniejsze.
Zwróciła twarz w stronę Emanuela.
- Jak zdołam podziękować twojemu ojcu? Listu nie mogę do niego
napisać, bo ryzykowałabym, że wpadnie w ręce matki.
- Zatelefonuje do niego z biura.
Elise skinęła głową i zwróciła się tym razem do chłopców.
- Musimy to uczcić. Zrobię na obiad racuszki.
- Racuszki? - zachwycony Peder klaskał w dłonie i podskakiwał z
radości.
Wtedy nagle odezwał się Emanuel:
- A coś ty sobie zrobił dzisiaj w czoło, Peder?
- On się poślizgnął, upadł i uderzył głową o kamień - wyjaśnił
pośpiesznie Kristian. - I wcale nie płakał.
- To znakomicie, Peder. - Emanuel kiwał głową z uznaniem. - Chłopcy
nie powinni płakać. Ot co! A teraz biegnijcie po wodę i drewno, żeby Elise
jak najszybciej zabrała się do przygotowywania jedzenia. Szczerze
mówiąc, myślałem, że kiedy wrócę do domu, obiad będzie gotowy.
Elise uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ugotowałam kaszę na wodzie, ale teraz pomyślałam, że powinnam
zrobić coś wyjątkowego, skoro trafił nam się taki szczęśliwy dzień.
W tej samej chwili malec w kołysce zaczął wrzeszczeć. Emanuel
westchnął.
- A on znowu swoje!
Elise zwróciła się do Kristiana, który już wychodził.
- Poczekaj, myślę, że ty powinieneś zacząć przygotowywać racuszki,
Kristian. Wody i drewna nanosi Peder. Ja muszę nakarmić dziecko.
Gdy tylko Emanuel zniknął w izbie, żeby się przebrać, powiedziała
szeptem:
- Dziękuję ci, Kristian. Uważam, że to znakomicie, że powiedziałeś, iż
Peder poślizgnął się i upadł.
Kristian patrzył na nią zdumiony.
- Nie jesteś zła, że kłamałem?
- Czasami człowiek ma prawo skłamać, to się nazywa „białe kłamstwo".
W każdym razie można się nim posłużyć, kiedy chce się ratować kogoś
innego.
Elise przystawiła maleństwo do piersi i tłumaczyła Kristianowi, jak się
robi ciasto na racuszki.
- Widziałam, jaki Peder był dumny, kiedy go chwaliłeś. Jesteś naprawdę
dobrym starszym bratem, Kristian.
Zauważyła, że chłopiec się zarumienił i uśmiecha skrępowany. Chociaż
teraz częściej się go chwali niż przedtem, to chyba mimo wszystko robię
to zbyt rzadko, pomyślała.
- Peder bardzo się stara, wiesz. Ale on nic na to nie poradzi, że nie jest
taki mądry jak ty. To, że go wspierasz, znaczy dla niego bardzo wiele. -
Westchnęła. - Bardzo się niepokoję, jak on sobie da radę w życiu. Bez
szkoły daleko się nie zajdzie.
- Peder nie jest wcale taki głupi, jak myślisz. Jeśli chodzi o matematykę,
to jest zdolniejszy niż większość dzieci w klasie.
- Ale co to pomoże, skoro nie potrafi czytać?
Usłyszeli, że Peder wraca z wodą, więc umilkli. Kiedy malec najadł się i
zasnął, drewno i woda znalazły się w kuchni, Elise zaczęła smażyć
racuszki, a wtedy Peder ukucnął przy kołysce, poruszał nią delikatnie i
czule głaskał dziecko po główce.
- On jest taki mięciutki jak Puszek, a kiedy do niego mówię, to leży i
widzę, że mnie słucha.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Bo on cię poznaje po głosie.
- Uważam, że robi się naprawdę słodki. Emanuel opowiadał, że jego
matka uważa, że mały nie jest zbyt ładny, ale on mówi, że to z czasem
przejdzie. Myślę, że to już przeszło.
- Żeby tylko nie miał rudych włosów - wyrwało się Kristianowi.
Elise spojrzała na niego pośpiesznie.
- Dlaczego tak mówisz?
- A ty byś chciała mieć piegi i rude włosy? Jeden chłopak w naszej
klasie ma i wszyscy się z niego wyśmiewają.
- Czy jeden z was mógłby wstąpić do matki Larsine, jak pójdziecie do
pracy? Nie widziałam małej od wielu dni.
- Ona jest chora. Jej siostra też. Smarkacz powiedział, że mają suchoty -
odparł Kristian.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Nie chciałem, żebyś się denerwowała, skoro ona przychodziła do nas
codziennie.
Elise nie odpowiedziała. Czuła, jakby w żołądku miała kamień. Jeśli
naprawdę Larsine ma suchoty... Głęboko wciągnęła powietrze. No ale
przecież mama też miała, a nikt z rodzeństwa się nie zaraził. Może mają w
sobie coś, co sprawia, że zaraza ich nie może dopaść, próbowała uspokajać
samą siebie, ale to nie pomagało. Co z maleństwem? Zrobiło jej się zimno
ze strachu.
Emanuel wrócił do kuchni.
- O, jak smakowicie pachnie. - Uśmiechnął się, sprawiał wrażenie
bardziej zadowolonego, niż był, kiedy wrócił z biura. - Czy już niedługo
będziemy jeść?
Odstawił maszynę do szycia do kąta przy piecu i usiadł przy stole, a
Elise pośpiesznie zaczęła nakrywać.
- Zapytam w biurze, czy ktoś nie potrzebuje krawcowej - zaproponował.
Elise spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Mogłabym zaczynać dosłownie w każdej chwili. Nauczyłam się szyć
na maszynie w czasie, kiedy pani Evertsen zajmowała się krawiectwem,
ale potem zachorowała na reumatyzm i musiała sprzedać maszynę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nazajutrz Emanuel przyszedł do domu, kiedy przerwa obiadowa
właściwie dobiegała już końca. Pod pachą trzymał jakąś paczkę zawiniętą
w szary papier.
- Przyniosłem ci pracę!
- Już? - Elise uśmiechnęła się zadowolona. Tak się złożyło, że mały
synek spokojnie spał, ona zdążyła zrobić pranie, obrać ziemniaki na obiad
i zaszyć rozdartą kurtkę Pedera. Na szczęście nieoczekiwanie się ociepliło,
tak że chłopiec mógł pójść do szkoły w samym swetrze. Próbowała zaszyć
rozdarcie wczoraj wieczorem, ale lampa naftowa daje za mało światła, by
coś widzieć. Kiedy nadejdzie wiosna i dłuższe dni, wszystko stanie się
łatwiejsze, pocieszała się w duchu.
Teraz ożywiona podbiegła do męża, żeby obejrzeć materiał.
- Co trzeba z tego uszyć?
- Na początek masz uszyć nowe fartuchy dla pokojówek, a potem
musisz iść do nich do domu i wziąć miarę na nową suknię.
Elise zaczynała się denerwować.
- Mam nadzieję, że zamawiający wiedzą, że jestem początkująca.
- Tak, powiedziałem im o tym.
- I to chyba nie jest żona któregoś z dyrektorów? Emanuel roześmiał się.
- Czy ci nie mówiłem, że najpierw chciałbym zapytać u Carlsenów?
Będzie ci łatwiej, jeśli na początek będziesz szyć dla kogoś znajomego.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, czuła, że krew odpływa jej z
twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że będę musiała pójść do Carlsenów, żeby wziąć
miarę?
Emanuel zmarszczył czoło.
- Czy to nie ty chciałaś być krawcową po to, by pracować w domu? Nie
mogę polecać cię ludziom, których nie znam, dopóki nie będziesz pewna,
co potrafisz.
- A dla kogo mam szyć? Dla pani Carlsen czy dla Karolinę?
- Jeszcze tego nie wiem. - Patrzył w bok, najwyraźniej czuł się
nieszczególnie.
- Przychodzisz właśnie od nich? - nie mogła się opanować, musiała
wiedzieć, co się stało.
- Tak, i jadłem u nich obiad, skoro i tak miałem iść po ten materiał.
- Signe też była w domu? - serce Elise zaczęło bić mocniej. Emanuel
westchnął zirytowany.
- Oczywiście, że była. Myślisz, że miałem poprosić, żeby zniknęła?
Uzgodniliśmy przecież, że będziemy zachowywać się tak, jakby się nic nie
stało, prawda?
- To znaczy, że ona nie będzie guwernantką? - Elise sama zauważyła, że
mówi piskliwym głosem. - Co jej rodzice na to, że zamieszkała u obcej
rodziny? I nie sądzisz, że jest dosyć niefrasobliwa? Żeby narzucać się
innym ludziom w ten sposób...
Widziała, że Emanuel stara się nad sobą panować.
- Opamiętaj się, Elise. - Mówił bardzo ostrym głosem. - Mieliśmy
ryzykować, że zostanie tu u nas? Carlsenowie uwolnili nas od bardzo
nieprzyjemnego problemu. To z ich strony niezwykle uprzejme, że
pozwalają jej tam mieszkać. I nie ulega wątpliwości, że Signe jest
zadowolona z takiego obrotu sprawy. Jej też nie byłoby przyjemnie, gdyby
musiała mieszkać tutaj.
Elise nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Chcesz powiedzieć, że ty byś jej pozwolił tutaj mieszkać? Razem ze
mną? Żebym patrzyła na jej powiększający się brzuch, który by mi
przypominał o tym, co zrobiłeś?
Znowu westchnął z irytacją.
- Byłem pewien, że już skończyliśmy z roztrząsaniem, co by było,
gdyby. Oczywiście, że nie może u nich mieszkać aż do porodu. Nie będzie
mogła tam mieszkać, kiedy ciąża stanie się wyraźnie widoczna.
Przypuszczalnie teraz jest w trzecim miesiącu, więc nikt jeszcze niczego
się nie domyśla. Ale podobnie jak ja nie chciałaby ujawniać, do czego
między nami doszło.
Jest w trzecim miesiącu... Elise już przedtem liczyła na palcach i
zastanawiała się, jak bardzo ciąża Signe jest zaawansowana. Trzeci
miesiąc oznacza, że dziecko zostało poczęte tuż przed wyjazdem
Emanuela z Kongsvinger, to znaczy gdzieś w październiku, ale przecież
zaraz po przyjeździe do obozu nad granicą Emanuel pisał o córce bogatych
gospodarzy z okolicy, którą bardzo polubił i która tak pięknie śpiewa.
- Nie będę w stanie do nich pójść, Emanuelu. Chyba potrafisz
zrozumieć.
Posłał jej wściekłe spojrzenie.
- Czy nie możesz dobra własnego dziecka stawiać ponad swoje urażone
uczucia? Jeśli nie znajdziesz szycia, to co będziesz robić?
- Może zdobędę jakieś zamówienia od innych ludzi.
- Myślisz, że robotnicy mieszkający nad rzeką Aker mogą sobie
pozwalać na krawcową?
- Obejdę wszystkie lepsze domy, będę dzwonić do drzwi i pytać, czy nie
mają może jakichś przeróbek.
- I naprawdę wierzysz, że ktoś wpuści do domu obcą robotnicę?
W końcu Elise musiała uznać, że Emanuel ma rację.
- No cóż, trzeba będzie się przełamać. Ile tych fartuchów mam uszyć?
- Materiału wystarczy tylko na trzy, tak powiedziała pani Carlsen. Ona
by chciała, żebyś przyszła do nich w najbliższych dniach.
Pocałował ją w policzek.
- Nie powinnaś być przesadnie dumna, Elise. Bo to najbardziej utrudni
ci życie. Teraz, kiedy masz piękną, nowiutką maszynę do szycia i dostałaś
też pierwsze zamówienie... A zresztą dzwoniłem do ojca i powiedziałem,
że jesteś zachwycona prezentem i bardzo uradowana. Odparł, że to
rozgrzewa jego serce. Coś mi się zdaje, że naprawdę zaczyna cię lubić.
Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Ale teraz powinieneś wracać do fabryki, Emanuelu. Przerwa obiadowa
się skończyła.
Stała przy oknie i patrzyła w ślad za odchodzącym mężem, a łzy płynęły
jej z oczu. Dlaczego on nic nie rozumie?
Co by powiedział na jej miejscu, on, który nie może nawet słuchać, że
kiedyś, rok temu, rozmawiała z Johanem?
Zobaczyła kilka młodych robotnic, biegnących przez most, żeby zdążyć
do fabryki, zanim będzie za późno. Może były w domu, żeby nakarmić
najmłodsze dzieci albo dać jeść tym, które raczkują, i wszystkim
pozostawionym na łasce losu w domu.
Może Elise też powinna przestać myśleć o szyciu i robić coś innego.
Może powinna zachować się tak, jak pewna stara kobieta, o której słyszała
w dzieciństwie. Ta kobieta miała na imię Kaja albo Kajsa, czy jakoś tak.
Ludzie mówili, że obdarzona była wielkim sercem i zajmowała się
mnóstwem małych dzieci robotnic z fabryk Hjula i Graaha, podczas kiedy
matki były w fabryce. Podobno w jej domu dziecinne łóżeczka stały jedno
przy drugim. Kobieta uprawiała warzywa i owoce, gromadziła je jesienią
w piwnicy, a zimą sprzedawała. Skąd poza tym brała pieniądze, nie
wiadomo.
Elise odeszła od okna, wzięła biały bawełniany materiał i rozłożyła go
na kuchennym stole, potem zaczęła mierzyć i zaznaczać wzór według
swojego najlepszego fartucha. W paczce znalazła też szpulkę białych nici.
Pani Carlsen rzeczywiście pomyślała o wszystkim.
Przez resztę dnia Elise walczyła ze sprzecznymi uczuciami. Cieszyła się,
że może szyć, i to na własnej maszynie, cieszyła się też, kiedy stwierdziła,
że potrafi to robić, ale z drugiej strony nie mogła uwolnić się od bolesnych
uczuć, jakie wzbudziła w niej rozmowa z Emanuelem.
Kiedy chłopcy wpadli z hałasem, wróciwszy ze szkoły, powiedziała im,
że mają zjeść kaszę na stojąco przy kuchni, bo ona nie może sprzątnąć
szycia, dopóki jest jeszcze choć trochę dziennego światła.
Peder był tego dnia pogodniejszy, najwyraźniej w szkole nikt mu nie
dokuczał. Może pomogło to, że postawił się wczoraj chłopakom, może
nabrali dla niego szacunku, myślała Elise.
Zanim chłopcy wybiegli do popołudniowej pracy, Peder zawołał przez
ramię:
- Umiem już zagrać cały Widok starych gór na moim flecie, Elise!
Kiedy zrobimy sobie z Evertem przerwę, to mu zagram.
Elise uśmiechnęła się.
- Uważaj tylko, żeby cię majster nie usłyszał, bo mógłbyś utracić tę
swoją popołudniową pracę.
Peder przystanął, jakby coś mu się przypomniało, sprawiał wrażenie, że
nie słyszał, co Elise powiedziała.
- Czy myślisz, że skrzat wie, że gram na flecie, który mi dał?
- Z pewnością wie. Może nawet siedzi w jakimś ciemnym kącie i
rozkoszuje się muzyką. Pewnie jest dumny i zadowolony, że ci go dał.
Peder uśmiechnął się.
Nazajutrz fartuchy były gotowe i Elise poprosiła Emanuela, żeby w
czasie przerwy obiadowej przyszedł do domu popilnować dziecka, to ona
pójdzie na wzgórze Aker. Kusiło ją, żeby wymusić na mężu, by to on
odniósł robotę, ale w uszach wciąż jej brzmiały jego słowa: „Powinnaś
dobro własnego dziecka stawiać ponad swoje urażone uczucia".
Chciała mu pokazać, że niczym się nie przejmuje. Że nie jest zazdrosna.
W każdym razie nie tak bardzo jak on.
Zaciskając z uporem zęby, owinęła się szczelnie robioną na drutach
chustką, na głowę włożyła czepek, a paczkę z gotowymi fartuchami
wsunęła pod pachę.
- Gdyby się obudził, to spróbuj go uspokoić kołysaniem. Jeśli to nie
pomoże, możesz go wziąć na ręce i oprzeć sobie na ramieniu - instruowała
męża przed wyjściem. Emanuel po raz pierwszy miał zostać z dzieckiem
sam i sprawiał wrażenie dość bezradnego, kiedy się do tego przygotował.
Wkrótce trzeba będzie wybrać dziecku jakieś imię. Słyszała o ludziach,
którzy przez całe życie zachowali zdrobnienie, nadane im we wczesnym
dzieciństwie, czego potem nikt nie był w stanie zmienić. Ktoś w dojrzałym
wieku nazywany bywa Złotko, inny jest Mały, a jeszcze inny starszy
mężczyzna nadal bywa Braciszkiem. Emanuel przypuszczał, że jego
rodzice będą się domagać, by chłopcu dano na imię Hugo, po dziadku. To
z pewnością najrozsądniejsze, by ich udobruchać, powiedział, choć w
Elise wszystko się na myśl o tym burzyło. Czuła, że jedno kłamstwo
pociąga drugie i w końcu wszyscy zadławią się własnymi oszustwami.
Wolałaby, żeby dziecko dostało imię po jej ojcu, mianowicie Mathias,
ale Emanuel, słysząc tę propozycję, zaciskał zęby. Elise miała wrażenie, że
słyszy jego myśli: ochrzcić dziecko po jakimś pijaku, który się utopił, a w
dodatku był synem Cygana. Gdyby ojciec Elise poszedł w ślady swojego
ojca i żył tak jak inni wędrowni Cyganie, to teraz z pewnością siedziałby
skuty w Akershus. Czasami Elise ogarniał strach, że policja może
nieoczekiwanie stanąć w ich progu, gdy odkryje, że rodzina ma cygańskie
korzenie.
Nie, powinna się podporządkować i dać dziecku na imię Hugo. Bo kiedy
się bliżej zastanowić, to jest to bardzo ładny gest ze strony Emanuela. To
dowód, że traktuje chłopca jak własnego syna. Jak wnuka swojego ojca.
Chodnik był pokryty lodem, śliski. Znowu zrobiło się bardzo zimno,
śnieg zamarzł. Było jednak pogodnie i słonecznie, każdego dnia słońce
zachodziło później, już teraz Elise zauważała, że dni są o wiele dłuższe niż
zaraz po Nowym Roku.
Nie zdążyła jeszcze obejrzeć mieszkania matki i Hvalstada, ale Peder i
Kristian już tam byli i nachwalić się nie mogli, jakie wszystko w tym
domu jest piękne. Hvalstad miał ładne meble, które oddał do jakiegoś
magazynu, kiedy mieszkał na strychu w domu majstra, ale teraz ustawił je
w nowym mieszkaniu. Peder z przejęciem opowiadał, że na ścianie wisi
wielki obraz, przedstawia on statek walczący z ogromnymi falami, które
niewątpliwie go zaleją, nim sztorm się uciszy. Kiedy jednak Elise zapytała,
jak wyglądają te meble, żaden z chłopców nie potrafił jej wytłumaczyć.
Jedyne, co Peder zauważył oprócz statku miotanego sztormem, to ścienny
zegar, który głośno tykał i miał „okrągłą błyszczącą rzecz, która kiwa się z
boku na bok", jak to określił.
Nareszcie matka ma dobrze, zresztą zasłużyła sobie na to. Nie wszyscy
robotnicy mieszkający wzdłuż rzeki Aker potrafią wyjść z nędzy i żyć w
lepszych warunkach.
Teraz Elise zbliżała się do domu majstra Paulsena. Po drugiej stronie
ulicy mieszkał Braciszek. Bardzo pragnęła zobaczyć to dziecko choćby z
daleka, zarazem jednak obawiała się tego. Dziwne byłoby zobaczyć
siostrzeńca po tak długim czasie, a z drugiej strony chciałaby stwierdzić,
do kogo malec jest podobny. Ale to z pewnością sprawiłoby jej również
ból. Hilda nie powinna była oddawać dziecka.
Wzrok przesunął się w stronę okien pana Paulsena. Hilda nie pokazała
się w domu od ślubu matki, a minęło już przecież osiemnaście dni. Nie
przyszła nawet wtedy, kiedy Peder pobiegł na wzgórze Aker na drugi dzień
po porodzie siostry, żeby powiedzieć, że Elise właśnie urodziła.
Wymówiła się, że ma dużo pracy i siedzi po nocach.
Czyżby siostra była zazdrosna? Dlatego że Elise jest mężatką, ma
opiekuna i mieszka we własnym domu niezależnie od tego, że to tylko
mały kurnik, jak to powiedział stary Ringstad?
To nieprawdopodobne. Dręczy ją raczej to, że nie wie, co zrobi w dniu,
kiedy Paulsen wyrzuci ją za drzwi, skoro nie będzie chciała oddać
drugiego dziecka. Zamierza oczywiście czekać aż do porodu, można
jednak przypuszczać, że Paulsen zechce mieć pewność i zacznie ją
zmuszać, żeby zawczasu podpisała papiery. Elise przystanęła i spoglądała
po kolei w okna. Nagle zauważyła, że w jednym ktoś się pokazał, po
chwili okno zostało otwarte.
- Halo, Elise! Gratuluję.
- Dziękuję bardzo! - zawołała w odpowiedzi. - Może jednak przyszłabyś
do domu?
- A gdzie jest ten dom?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast je znowu
zamknęła.
- Czy nie pamiętasz, co oznajmił Emanuel? Powiedział, że byłoby
najlepiej, gdybym wróciła do swojego domu!
- Nie powinnaś się tym tak przejmować, Hilda. Powiedział tak dlatego,
że był... że był przerażony.
Gdzieś za Hildą rozległ się męski głos i w następnej chwili Elise
stwierdziła, że siostra pośpiesznie zamyka okno.
Poszła dalej do domu Carlsenów. Biedna Hilda. Nie wie, gdzie jest jej
dom, nie ma żadnego opiekuna i nawet nie wie, z czego będzie żyć ani
gdzie się podzieje, kiedy dziecko przyjdzie na świat. Serce Elise biło
mocniej, kiedy otworzyła ogrodową furtkę i weszła.
- Boże drogi, spraw, żeby Signe tam nie było - szeptała. Minęła główne
wejście i skierowała się do drzwi kuchennych.
„Posłańcy i żebracy proszeni są do kuchennych drzwi", przeczytała na
tabliczce. Uznała, że ona sama może być potraktowana jako posłaniec.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać, i ukazała się pokojówka w
oślepiająco białym, nakrochmalonym fartuszku. Elise wodziła wzrokiem
po tym fartuchu. Fartuchy, które uszyła, nie były aż tak dopracowane i
piękne. Poczuła, że odwaga ją opuszcza.
- Przyszłam do pani Betzy Carlsen. Mam coś dla niej szyć.
- Pani nie ma w domu, ale myślę, że szycie zamawiała panienka
Karolinę. Proszę za mną, pokażę pani drogę.
Elise stwierdziła, że kolana się pod nią uginają, kiedy wchodziła za
służącą po stromych kuchennych schodach.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Minęły kuchnię, szły dalej korytarzem, w końcu zapukały do salonu. W
chwilę później służąca uchyliła lekko drzwi i wsunęła głowę do środka.
- Przyszła krawcowa, panno Karolinę.
- To ją wprowadź - Elise usłyszała odpowiedź Karolinę. Rozpoznawała
ten jasny, dziecinny głos córki Carlsenów i przypomniała sobie dzień, w
którym po raz pierwszy znalazła się w tym domu. Wróciła właśnie od
matki z sanatorium w Grefsen, obie myślały, że to Emanuel zapłacił za jej
leczenie. Elise obiecała matce, że go odnajdzie, żeby mu podziękować,
przyszła do tego domu i służąca wskazała jej małe mieszkanko na strychu.
Wkrótce potem rozległo się pukanie do drzwi i w progu stanęła Karolinę,
miała na sobie jasną, długą sukienkę z koronkami, przyszła zaprosić
Emanuela na obiad. Już wtedy Elise domyśliła się, że Karolinę jest w
Emanuelu zakochana, a potem, kiedy dowiedziała się, że on zamierza
poślubić Elise, wpadła we wściekłość. Jak to możliwe, że córka Carlsenów
i Signe tak się dogadują? Czyżby obie umiały ukrywać swoje uczucia do
Emanuela?
W chwilę później Elise weszła do salonu i zobaczyła je obie siedzące na
obitych pluszem fotelach, każda ze szklanką w ręce. Na stoliku przed nimi
stała patera z ciastem. Karolinę nie podniosła się.
- A oto nasza krawcowa! - zawołała anielsko słodkim głosem. - No
patrzcie, a ja bym nie przypuszczała, że żona Emanuela zajmuje się
krawiectwem! Przyniosłaś fartuchy dla służących?
Elise przełknęła upokarzające słowa, podeszła i wyjęła z torby trzy białe
fartuchy.
Karolinę lustrowała je starannie.
- No, muszę powiedzieć, że nie najgorzej. A potrafiłabyś uszyć suknię
dla mnie, jak myślisz? - Przyglądała się Elise niewinnym wzrokiem, ona
jednak wyczuwała kryjącą się w tym wzroku wrogość. Na Signe nie
odważyła się nawet spojrzeć w obawie, że nie zdoła ukryć niechęci, którą
w sobie nosi.
- Jestem tego pewna, panno Carlsen - odpowiedziała takim samym
słodkim głosem. - Muszę tylko mieć wymiary i materiał, mogłabym
zaczynać już dzisiaj.
- Skąd ty masz na to czas? Przecież dopiero co urodziłaś dziecko?
Elise domyślała się, ile kosztuje Karolinę mówienie o dziecku, była
jednak wychowana tak, by ukrywać uczucia i nie dawać poznać, co akurat
myśli.
- To prawda, ale chłopiec jest zdrowy, silny i spokojny. Mogę szyć,
kiedy śpi.
- Nie wybraliście jeszcze dla niego imienia? Mam wrażenie, że państwo
Ringstadowie nie wspominali nic o chrzcie, kiedy nas ostatnio odwiedzili.
- Jest jeszcze za wcześnie, żeby wynosić dziecko z domu. Za duży mróz.
- No tak, zwłaszcza dla was, skoro nie macie konia ani powozu. Ale
przecież możecie wynająć woźnicę.
- I z pewnością tak zrobimy, chcemy jednak poczekać, aż mały będzie
miał ze dwa miesiące.
- No a co z imieniem?
- Będzie miał na imię Hugo, po swoim dziadku. No i oczywiście jakieś
drugie.
- Pani Ringstad mówiła, że on nie jest podobny do nikogo z was.
Powiedziała, że gdybyś rodziła w szpitalu, toby się obawiała, czy dziecko
nie zostało zamienione. - Karolinę roześmiała się, jakby powiedziała coś
zabawnego, Elise też zmusiła się do bladego uśmiechu.
Nareszcie Karolinę wstała z fotela.
- A wy już się chyba witałyście, prawda? - uśmiechnęła się do Signe z
jakimś bardzo dziwnym wyrazem oczu.
Signe odpowiedziała uśmiechem.
- Tak, poznałyśmy się w Wigilię, kiedy zapłakana i zrozpaczona
przyjechałam do miasta po tym, co się stało w domu. Gdybym nie
wiedziała, gdzie Emanuel mieszka, to chodziłabym po ulicach przez całą
noc.
„Po tym, co się stało w domu"... Elise zastanawiała się, jakie to
kłamstwo przedstawiła Signe rodzinie Carlsenów. Karolinę odwróciła się
do Elise plecami.
- Możesz zacząć rozpinać moją suknię. Jeśli masz brać miarę, to chyba
powinnam się rozebrać.
Elise była zakłopotana. Nie spodziewała się, że będzie musiała brać
miarę już dzisiaj. Karolinę musi chyba najpierw kupić materiał. ..
- Zaczynaj! Suknia jest tak mocno zasznurowana, że i ona, i gorset piją
mnie w brzuch.
- Tylko że ja nie mam ze sobą centymetra.
- Krawcowa bez centymetra? - Karolinę roześmiała się. - Signe,
mogłabyś odnaleźć którąś ze służących i zapytać, czy nie mają
przypadkiem centymetra krawieckiego?
Signe wstała niechętnie i poszła ku drzwiom.
Elise nie mogła się powstrzymać, żeby na nią nie popatrzeć.
Dziewczyna miała duży biust, poza tym jednak trudno by było zauważyć,
że jest w ciąży. W niczym właściwie nie przypominała tamtej młodej
dziewczyny, która siedziała blada i zagubiona przy kuchennym stole Elise.
Wprawdzie Elise pomyślała, że Signe ma śliczny uśmiech, pełne usta i
duże niebieskie oczy, włosy zaś kręcą się ładnie na skroniach, ale wtedy
nie była tak dobrze ubrana jak dzisiaj i wydawała jej się o wiele
szczuplejsza. Być może pożyczyła ubrania od Karolinę, poza tym jadała w
ostatnich tygodniach codziennie do syta, tak że zdążyła się już zaokrąglić.
Elise pośpiesznie cofnęła wzrok, poczuła gwałtowną zazdrość w sercu.
Nie trwało długo, a przybiegła służąca z centymetrem. Tymczasem Elise
zdążyła porozpinać suknię Karolinę, ta jednak chciała, żeby rozpiąć też
gorset, bo zjadła za dużo w ciągu dnia i teraz boli ją brzuch.
- Ale będzie pani miała na sobie gorset, gdy będę brała miarę?
- Tak, ale nie aż tak ściśnięty.
Elise zrobiła, co jej polecono, czuła jednak, że narasta w niej niechęć i
złość. Ta cała Signe siedzi tu sobie jak serdecznie witany gość, objada się
codziennie ciastkami i innymi pysznościami, miło spędza czas razem z
córką gospodarzy, jakby znały się przez całe życie. Co ona zamierza zrobić
w dniu, w którym nie da się już dłużej ukryć tajemnicy? Wymyśli jakąś
wyciskającą łzy opowieść o mężczyźnie, którego kochała, a którego
rodzice nie pozwolili jej poślubić? Karolinę z pewnością będzie jej
strasznie współczuć. Carlsenowie także, są przecież bardzo zadowoleni z
tego, że Karolinę nareszcie ma w domu przyjaciółkę. Może nawet
zaproponują jej, żeby została. Może będą tak gościnni, że zajmą się i
Signe, i dzieckiem. W takim razie Emanuel mógłby ich od czasu do czasu
odwiedzać i oglądać swojego syna czy córeczkę, a nikt by nie znał prawdy.
Na myśl o tym zrobiło jej się niedobrze.
Czuła mdłości, patrząc na pulchne ciało Karolinę. Powinna zazdrościć
osobie, która codziennie może się najadać do syta, odczuwała jednak tylko
obrzydzenie. Podobno mężczyźni lubią, kiedy mają co wziąć w rękę.
Emanuel uważa z pewnością, że i Karolinę, i Signe są znacznie bardziej
pociągające niż ona.
Nareszcie skończyła.
- No to zdjęłam miarę, panno Carlsen. Czy kupiła już pani materiał i
wybrała fason?
Karolinę pokręciła głową. - Jak tylko mama wróci do domu, to
wszystkie trzy wybierzemy się do miasta. Signe też musi sobie kupić coś
nowego. Wtedy z pewnością znajdziemy materiał, który mi się spodoba.
Emanuel ma zwyczaj zaglądać do nas od czasu do czasu, to przyniesie
pani materiał i poinformuje o fasonie.
Elise skinęła głową i ruszyła ku drzwiom.
„Emanuel ma zwyczaj zaglądać do nas od czasu do czasu"... To brzmi
tak, jakby przychodził tutaj ciągle, ale w domu o niczym takim nie
wspomina. Ciekawe, czy odwiedza ich, żeby spotykać Signe, czy też chce
pooddychać trochę atmosferą zamożnego domu?
Kiedyś powiedział, że jadł u Carlsenów kolację, może robi to ciągle?
Elise sama się dziwiła, jak rzadko bywa głodny.
Wzburzona głęboko wciągnęła powietrze. Teraz znowu zaczynasz,
powiedziała do siebie ze złością. Wiedziała, że Emanuel wychował się w
zupełnie innych warunkach niż te, w jakich teraz żyje, i że u Carlsenów
jest mile witanym gościem, będzie więc musiała znosić fakt, że utrzymuje
z nimi kontakty. I nic dziwnego, że o swoich wizytach w ich domu jej nie
mówi, bo Elise robi się naburmuszona, gdy tylko o nich wspomni.
Kiedy mijała dom majstra Paulsena, nagle zobaczyła, że z kuchennych
drzwi wybiega jakaś dziewczyna. Elise rozpromieniła się z radości. To
Hilda.
- Widziałam, jak szłaś, Elise. Paulsen odpoczywa po obiedzie, więc
mogłam się wymknąć z domu. - Była zdyszana i zbyt cienko ubrana jak na
taki ziąb. - Nie chciałam być nieprzyjemna - mówiła, dzwoniąc zębami. -
Ale chyba rozumiesz, dlaczego zwlekałam z przyjściem do ciebie. Jestem
taka oburzona w twoim imieniu.
Elise skinęła głową.
- Rozumiem to. Sama też jestem oburzona, ale nic nie mogę na to
poradzić. Poza tym myślę, że każdy może popełnić w życiu błąd. Nikt nie
jest nieskazitelny.
- Widziałam, że ona nadal mieszka u Carlsenów. Wygląda to tak, jakby
ją adoptowali, jakby była ich drugą córką. A co z tą jej pracą guwernantki?
Elise pokręciła głową.
- Wygląda, że nic z tego nie będzie.
- A gdzie ty byłaś?
- U Carlsenów.
Hilda wytrzeszczyła oczy.
- U Carlsenów? Teraz, kiedy Signe tam mieszka?
- Dostałam od teścia maszynę do szycia i mam zamiar zarabiać jako
krawcowa. Carlsenowie dali mi pierwsze zamówienie.
Hilda przewracała oczami ze zdumienia.
- 1 ty tego chcesz?
- Gdzieś muszę zacząć, a nie dostanę zamówień od obcych, jeśli nikt
mnie nie poleci.
- A komu masz najpierw szyć? Pani Carlsen?
- Nie, jej córce.
- I Signe też tam była?
- Siedziały obie z Karolinę i jadły ciastka.
Hilda wciąż kręciła głową wyraźnie wzburzona. - Że też ty się na to
godzisz! Gdybym była na twoim miejscu, to sprzedałabym tę maszynę i
znalazła sobie pracę gdzie indziej.
- W którejś z fabryk, chciałaś powiedzieć? A co bym zrobiła z
dzieckiem?
- Zabierałabyś je ze sobą, rzecz jasna.
- Valborg powiedziała mi, że nadzorca nie chce już widzieć dzieci na
korytarzu.
Hilda patrzyła na nią przestraszona, najwyraźniej jeszcze o tym nie
słyszała.
- Nie można już zabierać ze sobą dzieci? Boże drogi, to co ja zrobię?
Elise obrzuciła uważnym spojrzeniem sylwetkę siostry, zauważyła, że
lada moment jej stan zacznie być widoczny.
- Masz zamiar czekać z wyjaśnieniami dla majstra aż do porodu?
Hilda skinęła głową.
- Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że chciałabym zostać wyrzucona za
drzwi wcześniej, niż to konieczne?
- Ale jesteś całkiem pewna, że on zaplanował oddać również to dziecko
swojemu kuzynowi?
Hilda potwierdziła skinieniem głowy.
- Podsłuchiwałam pod drzwiami i słyszałam, co mówili.
- Jesteś bardzo dzielna, Hilda. Podziwiam cię, że podjęłaś taką decyzję.
Będzie ci bardzo ciężko, może bardziej, niż myślisz, ale jesteś silna. Nie
wątpię, że dasz sobie radę.
Hilda dzwoniła zębami z zimna.
- A jak ci poszedł poród, jaki jest twój synek?
- Wszystko skończyło się dobrze, jest zdrowy i niczego mu nie brakuje,
tylko strasznie krzyczy. No i chyba nie jest za bardzo urodziwy, jak to
zauważyła moja teściowa, ale Peder uważa, że mały jest słodki... Ja zresztą
też tak myślę. - Uśmiechnęła się, a potem mówiła z powagą: - Boję się
tylko, czy nie będzie podobny do... - Nic więcej nie powiedziała, zagryzła
tylko mocno dolną wargę.
- Nie myśl o tym, Elise. Dzieci szybko się zmieniają. Braciszek robi się
coraz ładniejszy. - Odwróciła się gwałtownie i biegiem ruszyła w stronę
domu, Elise nie była pewna, czy robi to tylko dlatego, że strasznie
zmarzła.
- Nie myśl, że nie będziesz mile widziana w domu majstra! - zawołała za
siostrą. - Peder i Kristian wciąż o ciebie pytają, to samo Emanuel.
Ostatnie zapewnienie było kłamstwem, ale miała nadzieję, że ono
pomoże. Hilda nie odpowiedziała, Elise jednak odniosła wrażenie, że te
słowa dobrze siostrze zrobiły.
W napięciu biegła przez Beierbrua, zastanawiała się, jak Emanuel
poradził sobie z małym. Z Hugo, poprawiła się. Teraz, kiedy oznajmiła
Karolinę, jak chłopiec będzie miał na imię, powinna się tego trzymać.
Zdyszana otworzyła drzwi, wiedziała, że Emanuel już dawno powinien
był wrócić do biura.
Tymczasem jej mąż stał pośrodku izby z dzieckiem w ramionach.
Odwrócił się do niej i zawołał z ożywieniem:
- On się uśmiechnął!
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Uśmiechnął się? Już? - Podeszła szybko do męża, domyślała się, co
widział. Ona też już dawniej dostrzegała na twarzy maleństwa dziwny
grymas, który zdecydowanie przypominał uśmiech, ale niemowlęta nie
uśmiechają się, dopóki nie skończą pięciu lub sześciu tygodni, tak jej
powiedziała matka.
- No popatrz, to ty widziałeś jego pierwszy uśmiech, Emanuelu! Bardzo
się z tego cieszę, zwłaszcza że rzadko go widujesz. Powiedziałam
Karolinę, że damy mu na imię Hugo. I jeszcze jakieś drugie, oczywiście.
Emanuel patrzył na nią zaskoczony.
- To ty z nią rozmawiałaś? Przytaknęła.
- Mam uszyć jej suknię, musi tylko najpierw kupić materiał. Wzięłam
już miarę, a ona powiedziała, że któregoś dnia przyśle materiał przez
ciebie. - Zauważyła, że Emanuel jest skrępowany, udawała jednak, że
niczego nie widzi. - Signe też tam była. Siedziały i jadły ciastka, kiedy
przyszłam. One obie i pani Carlsen wybierają się do miasta na zakupy.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Bardzo mi się nie podoba to, że ona wciąż tam mieszka. - Elise
stwierdziła, że fakt, iż może z nią o tym rozmawiać, przynosi Emanuelowi
ulgę. Przeniknęła ją fala ciepła. Lody zostały przełamane. - Któregoś
pięknego dnia Carlsenowie się domyśla, dlaczego Signe wyjechała z domu
- ciągnął Emanuel. - Nie jestem pewien, czy nadal będą tacy gościnni,
kiedy dotrze do nich, że nowa przyjaciółka Karolinę nie jest takim
niewinnym dziewczęciem, za jakie się podaje. Wprost przeciwnie, myślę,
że może dojść do prawdziwej awantury.
Elise musiała przyznać mu rację, równocześnie wsłuchiwała się uważnie
w to, jakich słów używa Emanuel. Czy to może oznaczać, że nie był jej
pierwszym mężczyzną?
- No a co z tą posadą guwernantki? Nie możesz jej przekonać, żeby
przyjęła pracę?
- Nikt nie zechce guwernantki oczekującej dziecka.
- Więc mówiłeś to tylko po to, żeby mnie uspokoić?
- Poniekąd. - Emanuel nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. - Będzie
musiała znaleźć sobie jakąś pracę w innym miejscu, ale im dłużej czeka,
tym będzie to trudniejsze.
- Nie sądzisz, że jej rodzice dadzą się w końcu udobruchać i przyjmą ją
z powrotem? Rozumiem, że byli wstrząśnięci i wściekli, kiedy usłyszeli,
co się stało, ale to mimo wszystko ich córka. Chyba nie, są aż tak
pozbawieni serca, by pozwolić jej umrzeć z głodu?
Emanuel włożył dziecko do kołyski, zdjął płaszcz i futrzaną czapkę z
gwoździa na ścianie i zaczął się ubierać.
- Jej matka jest wystraszona i potulna, ojciec natomiast ma wiele cech
wspólnych z moją matką. Przesadnie miły i serdeczny, jeśli chce z kimś
być w dobrych stosunkach, ale może się zachować dokładnie odwrotnie i
okazać całkowity brak szacunku, jeśli człowiek próbuje mu się
przeciwstawić.
Pocałował ją w policzek.
- Muszę lecieć. - Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, po czym przystanął i
uśmiechnął się onieśmielony. - Dziękuję ci, Elise. To wspaniałe z twojej
strony. - Potem zniknął za drzwiami.
Elise zrozumiała, co chciał powiedzieć. Wiedziała też, że to od niej
zależy, czyjej i Emanuelowi będzie znowu razem dobrze. Pytanie tylko,
czy zawsze potrafi stłumić w sobie zazdrość, przejść nad tym, co się stało,
do porządku dziennego i zapomnieć o wszystkim. Emanuel właśnie jej
powiedział, że dobrze zna rodziców Signe. Jego romans z Signe musiał
więc trwać dość długo, a w takim razie Elise trudno będzie odbudować
zaufanie do męża. Przysięgał przecież, że do zbliżenia między nimi doszło
tylko raz.
Z kołyski dotarło do niej żałosne pojękiwanie, ale przecież karmiła
synka tuż przed wyjściem i teraz nie ma czasu, żeby znowu się nim
zajmować. Poza tym noworodki powinno się przewijać i karmić co trzy
godziny, uczyła ją matka. Postanowiła więc, że zrobi gruntowne porządki
w izbie i w kuchni, żeby mogła zająć się wyłącznie szyciem, kiedy już
Karolinę przyśle jej materiał.
Na dworze panowała zupełna cisza, kiedy Elise biegła do studni po
wodę. Robotnicy skończyli już przerwę obiadową, nikt nie przechodził
przez most, nie było słychać żadnych rozmów. Tylko ten wiecznie huczący
wodospad, wciąż ten sam szum spienionej wody.
Gdzieś w oddali słychać było płacz dziecka. Może to Larsine? Znowu
pojawił się strach. Nawet jeśli uniknęli zarażenia od matki, kiedy chora na
suchoty leżała przez tyle tygodni w domu, to nie ma pewności, że również
tym razem dopisze im szczęście. Larsine bawiła się z Anne Sofie,
Pederem, i Kristianem, jadała z nimi wszystkimi, piła z tych samych
metalowych kubków, posługiwała się tymi samymi łyżkami. Na plakatach
rozwieszonych po całym mieście można przeczytać, że powinno się
gotować talerze i sztućce, ale kto by tam miał na to czas? Zresztą
przeważnie ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że zaraza dotarła do ich
domu.
Kiedy teraz o tym myślała, wiedziała, że od dawna powinna się była
mieć na baczności. Larsine zaczęła kaszleć na długo przed świętami
Bożego Narodzenia, ale przecież tylu ludzi kaszle każdej zimy.
Dziewczynka była zawsze blada i wychudzona, wyglądała na słabowitą,
miała wielkie cienie pod oczami.
Ją natomiast zawsze najbardziej martwił Evert, może dlatego, że
szczerze współczuła temu dziecku i była bardzo oburzona, kiedy pijak
Hermansen przepijał pieniądze, które dostawał od gminy za opiekę nad
chłopcem. Poza tym Evert jest najlepszym przyjacielem Pedera, znają go
od wielu lat, Larsine natomiast poznali dopiero ostatniej jesieni.
Pośpiesznie wniosła wiadra do domu, nalała wody do dużego garnka i
postawiła go na kuchni, potem zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do
mycia. Malec wrzeszczał głośno. Hugo. Musi przyzwyczaić się do tego
imienia.
- To z twojego powodu mam zamiar sprzątać! - krzyknęła, zabierając się
do szorowania. Ostry zapach ługu drapał ją w gardle i powodował, że oczy
zaczynały łzawić, a ręce stawały się czerwone i nabrzmiałe, Elise jednak
zaciskała zęby i szorowała ze wszystkich sił. Zadawała sobie pytanie, czy
to lęk przed suchotami, wściekłe wrzaski małego Hugo czy też
upokorzenie, jakiego doświadczyła u Carlsenów, sprawia, że pracuje z
takim zapałem. A może po prostu próbuje zmyć w ten sposób
rozczarowanie zachowaniem Emanuela, tak by naprawdę mogli znowu
zacząć ze sobą żyć?
Ciężka praca przyniosła lepszy humor i sprawiła, że łatwiej było znosić
wrzaski dziecka. Kiedy w końcu postanowiła zrobić sobie przerwę,
przewinąć i nakarmić synka, poczuła, że sprzątanie dodało jej siły, chociaż
zabierała się do niego taka zmęczona.
Malec ssał łapczywie, gdy wreszcie został przystawiony do piersi.
Wydawał przy tym jakieś dziwne dźwięki, jakby odgłosy zadowolenia, a
mała piąstka poruszała się nieustannie i głaskała pierś matki. Elise
uśmiechnęła się do dziecka.
- Jakoś sobie damy z tym wszystkim radę, Hugo - szeptała. - Poradzimy
sobie i z tym, i z tamtym. Ty i ja. Ty jesteś ty, a ja jestem ja i jestem twoją
matką. Nie będziemy się przejmować tym, co inni myślą i mówią.
Nagle usłyszała jakieś kroki za drzwiami, zaraz potem rozległo się
pukanie do drzwi i Agnes wsunęła głowę do środka. Drgnęła i z
obrzydzeniem zmarszczyła nos.
- Fuj, jak tu cuchnie ługiem!
- Pośpiesz się i zamknij za sobą drzwi. Wypuszczasz ciepło. Agnes
posłusznie spełniła polecenie.
- Gratuluję ci, Elise. Przyniosłam prezent. - Położyła małą paczuszkę w
brązowym papierze na kuchennym stole, przez cały czas nie spuszczała
wzroku z małego Hugo.
Elise zastanawiała się, czy Agnes odczuwa ból, patrząc na niemowlę.
Przecież dopiero co utraciła własne dziecko, wyglądało jednak na to, że
ona jest po prostu ciekawa.
- Prezent? - spytała Elise zaskoczona. - Dla mnie? Agnes roześmiała się.
- Nie, nie dla ciebie, tylko dla twojego dziedzica, to chyba oczywiste!
Rozerwała papier, w środku leżały dwie maleńkie białe rękawiczki.
Elise była wzruszona.
- Strasznie ci dziękuję, Agnes. To naprawdę miłe z twojej strony.
Zwłaszcza teraz, kiedy... - umilkła, poczuła się nieswojo.
- Zwłaszcza teraz, kiedy ja nie mam już dziecka, chciałaś powiedzieć?
Ale powiem ci, Elise, że jestem z tego zadowolona. - Usiadła ciężko na
jednym z kuchennych taboretów. - Ucieszyłam się, kiedy odkryłam, że
będę miała dziecko, bo w przeciwnym razie nigdy by mi się nie udało
zdobyć Johana. Ale brudne pieluchy i wrzaski bachora to nie dla mnie.
Czy on ma rude włosy? - zmieniła temat, przechylając głowę, żeby się
lepiej przyjrzeć.
- To nie ma znaczenia. Kolor włosów zmienia się dzieciom, kiedy trochę
podrosną.
Agnes w zamyśleniu kiwała głową.
- Chyba musisz być na to przygotowana, Elise. Mam wrażenie, że jest
podobny do Ansgara.
Elise poczuła, że palą ją policzki, i odwróciła pośpiesznie twarz ku
drzwiom, żeby się upewnić, czy nikt nie wchodzi.
- Co ci przyszło do głowy, żeby mówić o tym tak głośno? - wyszeptała
ze złością. - Dobrze wiesz, że tylko Hilda, Emanuel i wy dwoje znacie
prawdę.
Przez moment Agnes wyglądała na zawstydzoną, zaraz jednak zaczęła
się bronić.
- Myślę, że nie uda ci się zachować tajemnicy. Johan też w to nie wierzy.
Znasz przecież Hildę, która jest twoją siostrą. Kiedy najdzie ją taki humor,
to człowiek nigdy nie wie, co może powiedzieć.
- Hilda nigdy się nie wygada - Elise próbowała mówić z przekonaniem.
- Ona wie, że to by ściągnęło nieszczęście na całą rodzinę.
Agnes milczała.
Hugo najadł się, Elise ułożyła go sobie na ramieniu, żeby mu się odbiło.
- Spotkałam Ansgara. - Agnes mówiła cicho i ostrożnie, jakby
rozumiała, że to bardzo niezręczny temat.
- Ach tak. - Elise nie patrzyła na przyjaciółkę. Bardzo chciała
dowiedzieć się czegoś więcej, nie mogła jednak dać tego po sobie poznać.
- Czyżby miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co mi zrobił?
Agnes zlekceważyła jej pytanie.
- Wypytywał o ciebie.
Elise z trudem chwytała oddech, posłała przyjaciółce piorunujące
spojrzenie. - Ma tyle bezczelności, żeby o mnie wypytywać?
- Powiedział, że słyszał płacz dziecka w waszym domu.
- Czy to takie dziwne? Musiał przecież zauważyć, że będę miała
dziecko.
Agnes siedziała nieporuszona i obserwowała ją.
- Nie bądź głupia, Elise! On też umie policzyć na palcach. Wie, że byłaś
zaręczona z Johanem w tamtym czasie, kiedy to się stało, i że wtedy Johan
był w więzieniu. I dobrze też wie, że nie należysz do takich, które by się w
tym czasie zadawały z innymi. To oczywiste, że od dawna wie... że
dziecko jest jego. - Umilkła na chwilę, potem dodała niepewnie: - Poza
tym musiał zauważyć, że był twoim pierwszym mężczyzną. .. -
zachichotała, ale po minie Elise chyba się zorientowała, że to zachowanie
nie na miejscu, i natychmiast znowu spoważniała.
Elise czuła, że robi jej się na przemian zimno i gorąco. Oczywiście takie
myśli i jej nieraz przychodziły do głowy, nigdy jednak nie pozwoliła sobie
ich roztrząsać. Fakt, że Agnes siedzi tutaj, w jej własnej kuchni, i wygłasza
wprost, brutalnie i bezlitośnie, prawdę, sprawił, że Elise zatrzęsła się z
gniewu.
- To podłe z twojej strony, Agnes. Żeby mówić takie rzeczy w ten
sposób!
- Czasem myślę, że opłaca się być szczerym. W każdym razie wobec
siebie.
Elise walczyła z płaczem.
- I co chcesz, żebym teraz zrobiła? Mam rozpowiedzieć wszystkim, z
kim mam to dziecko? Uważasz, że powinniśmy powiedzieć rodzicom
Emanuela, że Hugo nie jest jego? A co z Pederem i Kristianem? Jak im
wytłumaczę to, co się stało? Mam im powiedzieć, że to jakiś drań jest
ojcem małego? A co twoim zdaniem powiedziałaby na to moja matka?
Mogłaby się znowu rozchorować. Umrzeć ze wstydu.
- Chyba nie przeżywałaby tego bardziej niż inne matki. Wzdłuż rzeki
Aker aż się roi od młodych dziewcząt z bękartami na rękach. Czy myślisz,
że ich matki rzucają się do wody z tego powodu? Dobrze wiesz, jak to jest,
kiedy człowiek jest młody i biedny, nie ma w życiu innej radości jak tylko
od czasu do czasu gorące ciało kogoś drugiego na posłaniu.
Elise uspokoiła się.
- Zapominasz o czymś istotnym. Emanuel zaproponował mi,
małżeństwo po to, by dać mojemu dziecku ojca. Byłoby wobec niego nie
w porządku, gdybym nagle zaczęła rozpowiadać prawdę.
Agnes uśmiechnęła się.
- Taka jesteś pewna, że tylko dlatego się z tobą ożenił? Bo moim
zdaniem to on łaził za tobą od chwili, kiedy poszłaś do Świątyni, by prosić
o pomoc.
Elise starała się nad sobą panować.
- Mnie i Emanuelowi jest razem dobrze. Chcemy zrobić wszystko, żeby
Hugo miał dom rodzinny. A to, co myśli czy też nie myśli Ansgar, nie ma
żadnego znaczenia. Nie jest chyba taki głupi, żeby opowiadać ludziom o
swoich podejrzeniach.
Agnes przytaknęła.
- Masz rację, ja też tak uważam. Podobno koledzy wyśmiewali się z
niego, że nigdy nie odważyłby się zaczepić dziewczyny, i dlatego polazł za
tobą tamtego wieczora.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- A skąd ty to wiesz?
- Gustav mi powiedział.
Elise zagryzła tak mocno dolną wargę, że poczuła smak krwi.
- Te przeklęte dranie! Agnes przytakiwała.
- Akurat tutaj się z tobą zgadzam. Ale teraz on nie chce mieć już z nimi
więcej do czynienia, mówi Gustav. Chodzi przeważnie sam. Mam
wrażenie, że nie czuje się dobrze. 1 często przeprawia się przez most, żeby
słuchać płaczu dziecka. Bo wtedy mu się zdaje, że nie jest już taki
samotny.
Elise poczuła, że policzki jej płoną.
- Mówisz to tak, jakbyś go żałowała! - w głosie Elise brzmiało
oburzenie. - I zdaje się sądzisz, że ja też powinnam mu współczuć.
- Nie wściekaj się tak! Mówię tylko, jak jest. Gdyby ci się zaczął
naprzykrzać, to zwyczajnie poproś Emanuela, żeby go przegonił.
Nareszcie dziecku się odbiło, i to głośno. Elise wstała, żeby położyć je
w kołysce. Na szczęście malec zasnął natychmiast.
- Podobno Larsine zachorowała na suchoty - powiedziała, głównie po to,
by zmienić temat. - To dlatego zaczęłam szorować całe mieszkanie.
- To ta mała dziewczynka, która codziennie tutaj przychodziła? - Agnes
sprawiała wrażenie wstrząśniętej.
Elise przytaknęła.
- Śmiertelnie się boję. Bawiła się z Anne Sofie przez wiele godzin
dziennie, dużo czasu spędzała też z Pederem. Jadała z nami, a ja nie
gotowałam sztućców tak, jak to się podobno powinno robić.
Agnes prychnęła.
- Kto ma czas na takie rzeczy? I na nic się nie zda, że będziesz się bać,
Elise. Właśnie wtedy może być jeszcze gorzej. Chodź, usiądź, a ja zrobię
nam słabej kawy, to się uspokoisz.
Elise postąpiła tak, jak koleżanka jej kazała, i natychmiast poczuła się
lepiej. Agnes nie miała na myśli nic złego, kiedy opowiadała jej o
Ansgarze, ona jest tylko taka roztrzepana i zawsze powie to, co jej leży na
sercu.
- No a co tam u Johana, jak z jego pracą? Możecie żyć z jego zarobków?
Agnes postawiła dzbanek do kawy na kuchni, wyjęła dwa kubki, mleko i
cukier.
- Johan dostaje zapłatę od tego rzeźbiarza, u którego pracuje. No i poza
tym robi takie dobre rysunki, że za to też dostaje pieniądze. Jeden profesor
powiedział, że Johan ma wielki talent. Któregoś pięknego dnia stanie się
sławny, tak powiedział. A wtedy będziemy mogli przeprowadzić się do
lepszej dzielnicy.
Ogień buzował w piecu, kawa szybko się zagotowała. Agnes nalała do
kubków, Elise natomiast odpoczywała w spokoju.
- Pani Evertsen mówiła mi, że w wieczór wigilijny trafił wam się
nieproszony gość - powiedziała nagle Agnes. Elise odczuła to niczym cios
w piersi. - Podobno jakaś młoda dziewczyna, która przyjechała do
Kristianii pociągiem, chociaż nikogo tu nie zna, przyszła piechotą aż tutaj,
żeby szukać pomocy u oficera Armii Zbawienia.
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Przytaknęła tylko skinieniem
głowy i próbowała siorbać gorącą kawę.
- Tak, byliśmy wszyscy przerażeni. Tak późno wieczorem, właśnie
mieliśmy się kłaść spać. Nie mogliśmy pozwolić, żeby ta biedaczka
zamarzła na śmierć, i przenocowaliśmy ją w kuchni. Następnego dnia
Emanuel zaprowadził ją do Carlsenów. Słyszał, że potrzebują dodatkowej
służącej.
Poczuła, że Agnes gapi się na nią zżerana ciekawością. Może to jeden z
powodów, dla których tu przyszła, pomyślała nagle. Agnes słyszała chyba
więcej niż to, co pani Evertsen mogła jej opowiedzieć. Wielu ludzi
musiało zauważyć nową przyjaciółkę Karolinę, która najwyraźniej
sprowadziła się do Carlsenów.
- I teraz jest damą do towarzystwa dla panienki. - Elise wciąż nie była w
stanie patrzeć na przyjaciółkę. - Tak słyszałam.
- Co za niezwykła historia, no, no, muszę przyznać. Że też Carlsenowie
przyjmują do domu obcą osobę, chociaż wśród ich znajomych tyle jest
pięknych panien.
- Podobno pochodzi z dużego dworu i ukończyła nawet szkołę dla
panien.
Agnes przez chwilę nic nie mówiła.
- Czy to jakaś znajoma Emanuela?
Pytanie było tak zaskakujące, że Elise oniemiała.
- Oczywiście, że nie.
- Nie, no pewnie, pomyślałam tylko, że może ją spotkał w Kongsvinger
albo coś w tym rodzaju. Mężczyźni często opowiadają o dziewczynach z
dworów, w których stacjonowali, twierdzi Johan. Myślałam, że może
Emanuel już ją widział i wie, z jakiego domu pochodzi.
Elise poczuła, że rumieni się coraz bardziej, pośpiesznie wstała i
udawała, że chce podejść do synka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku.
- Przyszła do nas, bo słyszała, że mieszka tutaj oficer Armii Zbawienia.
Nie znała miasta i nie wiedziała, gdzie jest siedziba Armii. Aż się dziwię,
że Hugo tak długo śpi - dodała pośpiesznie. - Już się bałam, że z nim coś
nie w porządku.
Agnes milczała.
Elise miała wrażenie, że fizycznie wyczuwa jej podejrzliwość.
- Masz zamiar zacząć znowu pracować, Agnes?
- Jeśli nie będę musiała, to nie. Elise posłała jej zdumione spojrzenie.
- Johan zdoła wyżywić was oboje?
Agnes przytaknęła, sprawiała jednak wrażenie, jakby myślami była
gdzie indziej.
Zastanawia się nad tym, co powiedziałam o Signe, pomyślała Elise i
poczuła, że odwaga ją opuszcza. Czy nie będzie końca chorobliwemu
zainteresowaniu ludzi tą sytuacją? Dlaczego wszyscy muszą się mieszać
do cudzych spraw, dlaczego nie zostawią jej w spokoju?
- Peder bardzo się męczy w szkole - powiedziała, by przerwać dręczącą
ciszę. - Koledzy zaczepiają go i nazywają głupkiem. Któregoś dnia tak się
wściekł, że rzucił się na jednego z nich, a potem wrócił do domu w
podartej kurtce i ze skaleczonym czołem. Już sama nie wiem, co robić,
żeby mu pomóc. Kiedy czyta, to najpierw widzi koniec wyrazu, a dopiero
potem początek, zastanawiam się, czy to nie jest jakaś choroba oczu.
Agnes wzruszyła ramionami, ta sprawa najwyraźniej jej nie inte-
resowała.
- Dlaczego matka się nim nie zajmuje? Przecież to nie ty jesteś za niego
odpowiedzialna. A przy okazji, widziałaś ostatnio Hildę?
Elise potwierdziła skinieniem.
- Rozmawiałam z nią nie dalej jak dzisiaj. Emanuel został w domu w
czasie przerwy obiadowej i pilnował Hugo, a ja pobiegłam do Carlsenów,
żeby wziąć miarę na suknię Karolinę. Dostałam od teścia maszynę do
szycia i zamierzam zająć się krawiectwem.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? - Agnes patrzyła na nią zachwycona.
- W takim razie spotkałaś pewnie też i tę dziewczynę?
Tym razem Elise wytrzymała wzrok koleżanki. Skinęła głową, popijając
gorącą słodką kawę.
- One są niczym przyjaciółki. Karolinę powiedziała, że pojadą do miasta
razem z panią Carlsen i pochodzą po sklepach. Może dostanę więcej
zamówień z tego domu. W każdym razie, jeśli uszyję wystarczająco ładną
suknię dla Karolinę.
Agnes sprawiała wrażenie oszołomionej. Jeśli miała jakieś podejrzenia,
że było coś między Emanuelem i Signe, to teraz musi z nich zrezygnować,
myślała Elise z niepewnym uczuciem triumfu.
- Rozmawiałaś z nią? Z tą damą do towarzystwa, chciałam powiedzieć.
- Owszem, trochę. Ona ma na imię Signe, ale nazwiska nie pamiętam.
Jest miła i sympatyczna, wygląda zupełnie inaczej niż w wigilijny wieczór,
kiedy tu do nas przyszła.
Mój Boże, gdybym tak mogła zwierzyć się ze wszystkiego Agnes,
zamiast siedzieć tu i opowiadać niestworzone historie, pomyślała nagle z
goryczą. Jak dobrze byłoby podzielić się z nią zmartwieniami. Hilda się
tylko złości i nic nie rozumie, natomiast Agnes nie chce rozumieć, w
dodatku uważa, że nic by się nie stało, gdyby ludzie poznali prawdę na
temat Hugo.
Wyglądało na to, że Agnes straciła zainteresowanie dla Signe, gdy zdała
sobie sprawę, że w tej historii i tak nie ma nic podniecającego.
- Wiesz, jak marnie będziesz zarabiać tym szyciem? Znam jedną
krawcową, przesiaduje nad robotą po całych nocach, szyje przy lampie
naftowej i wciąż ma czerwone oczy. Naprawdę lepiej już chodzić do
fabryki.
- Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, ale nie mam co zrobić z Hugo.
Początkowo myślałam, że mama będzie się nim zajmować, kiedy pójdę do
przędzalni. Teraz mama się wyprowadziła, a Valborg mówi, że nadzorca
nie chce więcej słyszeć o niemowlętach na korytarzu.
, - Wiem o tym. Znaleźli tam jedno martwe dziecko. Nikt nie wie, co się
stało. No i teraz wydali zarządzenie, że dzieci do fabryki przynosić nie
wolno. Elise zadrżała.
- Znaleźli martwe dziecko w kartonie na korytarzu? Agnes przytaknęła.
- Może się udusiło albo co. Może zwymiotowało i zadławiło się
wymiocinami.
Elise pośpiesznie spojrzała na kołyskę. Jej synka nie może coś takiego
spotkać.
Agnes musiała się domyślić, o co chodzi.
- Myślałam, że nie chcesz tego dziecka, a tymczasem wygląda na to, że
je kochasz. - W jej głosie słychać było zdziwienie.
- Oczywiście, że kocham małego. To przecież mój syn.
- A taka byłaś zrozpaczona i chciałaś biec do tej babki na Mollergata.
- Emanuel i Hilda błagali mnie, żebym tego nie robiła. I wtedy właśnie
Peder opowiedział mi, że siostra jego kolegi była u tej znachorki na
Mollergatai Znachorka usunęła jej dziecko, ale dziewczyna była potem
bardzo poważnie chora. Nie mogłam ryzykować podobnego losu, przecież
Peder wciąż jest ode mnie zależny.
- I musiałaś sobie zniszczyć życie ze względu na młodszego brata? - tym
razem w głosie Agnes zabrzmiało szyderstwo.
Elise patrzyła na nią zaskoczona.
- Teraz to naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Sama chciałaś zdobyć
Emanuela i byłaś wściekła, kiedy braliśmy ślub. Powinnaś raczej myśleć,
że jestem wyjątkową szczęściarą, a nie że zniszczyłam sobie życie.
Agnes zerwała się z kuchennego stołka.
- Myślę, że nie powinnyśmy więcej o tym rozmawiać, Elise. Dziękuję za
kawę. Pójdę teraz do Anny, żeby się dowiedzieć, co z nią. Czy słyszałaś,
że Torkild Abrahamsen ćwiczy z nią codziennie?
Elise uśmiechnęła się, nagle ożywiona.
- No właśnie, słyszałam. Uważasz, że to pomaga? Agnes wzruszyła
ramionami.
- W każdym razie pomaga jej nie przejmować się za bardzo chorobą.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jak się tylko trochę ociepli, to
wezmę Hugo i przyjdę do niej w odwiedziny.
Ale gdy tylko Agnes wyszła, Elise znowu zaczęła się zastanawiać nad
jej dziwną reakcją. Miała poczucie, że Agnes wie więcej, niż chce
powiedzieć.
Czy to możliwe, że Johan się domyśla, jak się sprawy mają? Wie o
romansie Emanuela z Signe i opowiedział o tym żonie?
Pokręciła głową. Nawet gdyby Johan dowiedział się, co zaszło między
Emanuelem i Signe, to byłby z pewnością oburzony w imieniu Elise, ale
Agnes nic by nie powiedział.
Znowu postawiła garnek z wodą na ogniu, żeby dalej szorować podłogę,
stwierdziła jednak, że ochota do pracy kompletnie ją opuściła. Słowa
Agnes wciąż krążyły jej po głowie, zwłaszcza to, co Agnes powiedziała o
Ansgarze Mathiesenie, który kręci się w pobliżu, by słuchać krzyku
dziecka z domu majstra, mimo że Johan straszył, że go obije, jeśli nie
będzie się trzymał od tego miejsca z daleka. Potem myśli wróciły znowu
do Signe i do podejrzeń Agnes. Agnes najwyraźniej nie przyjęła do
wiadomości, że Signe przyszła do nich, ponieważ wiedziała, że w tym
domu mieszka były oficer Armii Zbawienia. Fakt, że nie próbowała
dowiedzieć się czegoś więcej, może oznaczać, że nie była pewna, czy
Elise w ogóle ma pojęcie, jak się rzeczy naprawdę mają.
Podeszła do kołyski i spoglądała na śpiące dziecko. Dlaczego Agnes tak
się dziwi, że ona kocha taką bezradną, małą istotę? I dlaczego mogła
odczuwać ulgę z powodu utraty własnego dziecka?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tego wieczora Emanuel wrócił z biura w bardzo dobrym humorze. Elise
wierzyła, że to dzięki tej rozmowie, którą odbyli w ciągu dnia. Wiedziała,
że postąpiła słusznie. Dobrze, że stłumiła w sobie uczucie upokorzenia i w
sposób naturalny rozmawiała o Signe, że nie starała się przebić wrzodu,
dzięki czemu obojgu jest im teraz łatwiej.
- Wszędzie pachnie świeżością! - zawołał Emanuel wesołym głosem.
- Tak, wyszorowałam całą kuchnię. - Chciała dodać, dlaczego tak
zrobiła, ale przemilczała powód. To nie ma sensu, nikomu z nich i tak to
nie pomoże. - Hugo był dzisiaj dużo spokojniejszy. W każdym razie przez
ostatnie godziny - wyjaśniła. - No i Agnes przyszła z prezentem.
- Z prezentem? - Emanuel spoglądał na nią zaskoczony.
- Tak, to dwie maleńkie ciepłe rękawice dla Hugo. Emanuel uśmiechnął
się szeroko.
- Jak to miło, że zaczęłaś używać jego imienia. Wiedziałem, że się
zgodzisz, żebyśmy ochrzcili go po moim ojcu. To naprawdę jedyna
właściwa decyzja.
Elise skinęła głową i nalała mu kawy do kubka. Posmarowała dwie
kromki chleba syropem i ładnie ułożyła na małym talerzyku.
- Co poza tym mówiła Agnes?
- Obawiałam się, że widok Hugo sprawi jej ból, skoro niedawno utraciła
własne dziecko, ale wygląda na to, że się myliłam. Oznajmiła, że brudne
pieluchy i wrzaski bachora to nie dla niej.
- A znalazła sobie nową pracę?
- Nie, powiedziała, że nie chce pracować, jeśli nie musi.
- Nie musi? - Emanuel patrzył na żonę, nic nie rozumiejąc. - Przecież
chyba Johan aż tak dużo nie zarabia?
- Pracuje u jakiegoś kamieniarza i podobno dostaje dobrą zapłatę. Poza
tym rysuje. Agnes mówiła o jakimś profesorze, który jest z niego bardzo
zadowolony. Nie rozumiem tylko, na czym ta jego praca miałaby polegać.
- Człowiek, który robi jakieś rysunki lub pomaga kamieniarzowi, nie
zarabia dobrze. On się musi zajmować jeszcze czymś innym. - Emanuel
był wyraźnie niezadowolony.
Elise uznała, że najrozsądniej będzie rozmawiać o czymś innym .
- Agnes zamierzała też odwiedzić Annę. Podobno Torkild Abrahamsen
przychodzi do niej codziennie i ćwiczy z nią. Agnes nie wierzy, żeby to
mogło dać jakieś rezultaty, sądzi jednak, że jego wizyty dobrze Annie
robią.
- Oczywiście, że tak Każdy potrzebuje kogoś, kogo lubi. - Uśmiechnął
się, wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. - Jaka ty jesteś ładna, Elise.
Poczuła, że się czerwieni, i spuściła wzrok. - Przesadzasz. Mam przecież
lusterko i sama widzę, jak wyglądam. Blada, jak to w zimie, z sińcami pod
oczyma po tych wszystkich nieprzespanych nocach. Moim zdaniem
wyglądam okropnie.
Emanuel roześmiał się.
- Skromność jest cnotą, jak to mówią. Ale nawet Carl Wilhelm
zauważył, że jesteś niezwykle pociągającą młodą dziewczyną.
Elise też się roześmiała.
- Młodą dziewczyną? Jestem mężatką i urodziłam dziecko.
- Ale wyglądasz tak samo młodo jak wiosną ubiegłego roku, kiedy
byłem w tobie taki zakochany, że nie mogłem spać po nocach. - Przysunął
nieco bliżej swój stołek i objął ją. - Tęsknię za tobą, Elise. Myślę, że
wkrótce nie będę już mógł dłużej czekać. - Wsunął jej rękę pod ubranie i
pieścił piersi. - Rozumiesz mnie? - szeptał podnieconym głosem. - Nie
jestem w stanie już tak żyć. Muszę czuć twoje nagie ciało tuż przy sobie,
móc cię pieścić, kochać się z tobą. Kiedy dzisiaj wieczorem chłopcy zasną,
położymy się w jednym łóżku. - Poszukał wargami jej ust i pocałował ją
długo, namiętnie.
Elise poczuła ulgę. Wszystko będzie dobrze, myślała. Niech no tylko
Signe wyjedzie z miasta i niech Ansgar Mathiesen trzyma się od nas z
daleka, to Emanuelowi i mnie będzie znowu tak dobrze jak zaraz po
ślubie.
Na zewnątrz rozległy się kroki i Emanuel niechętnie wypuścił żonę z
objęć.
- Ech, wracają pokutujące dusze! - zawołał z westchnieniem i odsunął
taboret na miejsce.
Peder i Kristian z hałasem wpadli do kuchni.
- Wiesz ty co, Elise? - Peder był zdyszany i taki przejęty, że nie mógł
mówić. - Nauczyciel jest chory i mamy zastępcę. Ten zastępca powiedział,
że na strychu w szkole straszy duch! To jest jakiś dawny nauczyciel, który
nie otrzymał na Nordre Gravlund takiego grobu, jak pragnął, i teraz straszy
po nocach! Zastępca nie wie, że Evert i ja nosimy wieczorami węgiel,
drewno i czyścimy lampy naftowe. Co my zrobimy, jeśli ten duch nam się
ukaże? Pingelen powiada, że on nas może zabić.
- To są tylko jakieś okropne przesądy - Elise próbowała go uspokoić. -
Nie ma nic takiego, co się nazywa duch, duchy istnieją tylko w ludzkiej
wyobraźni.
Peder umilkł nagle i patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Czy ty tego nie wiesz?
- Czego nie wiem?
- No tego, że duchy straszą nie tylko w szkole. Podobno są duchy i w
fabryce sacharyny, i u Solomona. Zastępca widział kiedyś upiora także na
strychu w przędzalni. Chyba nie myślisz, że nauczyciel kłamie?
- A cóż, u licha, jakiś nauczyciel miał do roboty na strychu w
przędzalni? - wtrącił zdumiony Emanuel. Peder posłał mu półprzytomne
spojrzenie.
- Może poszedł szukać czegoś, co tam zostawił?
- No tak, może kiedyś mieszkał na tym strychu. - Emanuel próbował
obrócić wszystko w żart.
Elise postawiła na stole dwa kubki.
- Siadajcie teraz, zjedzcie po kawałku chleba z syropem i napijcie się
kawy, zanim wyjdziecie do pracy.
Chłopcy opadli na stołki i rzucili się na jedzenie. Peder zwrócił się do
Kristiana.
- Wezmę ze sobą długi kij i spróbuję go przegonić, jeśli przyjdzie.
Kristian skinął poważnie głową.
- Albo zdziel go polanem w łeb.
Peder przestał jeść, przerażony patrzył na brata.
- Co on by na to powiedział, jak myślisz?
- One nic nie mówią.
- Ale pomyśl, co by to było, gdyby zacisnął mi ręce na szyi i próbował
mnie udusić?
Kristian najwyraźniej wątpił w taką możliwość.
- Jeżeli zobaczysz, że się zbliża, to po prostu zwiewaj: Emanuel rozłożył
gazetę i sprawiał wrażenie, że już nie zwraca uwagi na to gadanie o
duchach.
- O, piszą tutaj, jaki niebezpieczny jest hałas na ulicach. Posłuchajcie:
„Nauka lekarska jest w stanie dowieść, że hałas, jaki robią powozy na
ulicach, jest w naszych czasach ważną przyczyną chorób nerwowych".
Koła powozów mają przecież metalowe obręcze, a te strasznie hałasują na
bruku.
Elise słuchała z uwagą.
- Jak to dobrze, że mieszkamy tutaj, przy wodospadzie. Nie słyszymy
ani stukotu końskich kopyt, ani kół powozów. W każdym razie zdarza się
to bardzo rzadko.
- Za to wciąż mamy ten nieprzyjemny zapach - stwierdził cierpko
Emanuel. - Zwróciłaś uwagę, że rzeka ma dzisiaj intensywnie czerwoną
barwę?
Elise przytaknęła.
- To pochodzi z Hjula. Oni w tym farbują włóczkę.
- A wczoraj woda była żółta. - Emanuel wstał. - Zajrzę teraz do
Carlsenów i dowiem się, czy panie kupiły dzisiaj jakiś materiał. Byłoby
dobrze, gdybyś mogła zacząć najszybciej, jak to możliwe.
Elise przytaknęła z wymuszonym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę. Emanuel pocałował ją w
policzek.
- Oczywiście, że sobie poradzisz. Ty wszystko możesz, Elise. Chłopcy
zerwali się z miejsc, mieli coraz mniej czasu. Zanim
Emanuel włożył płaszcz i futrzaną czapkę, zniknęli już za drzwiami.
Elise patrzyła za nimi, marszcząc czoło, nagle poważnie zatroskana.
- Bardzo nie lubię, kiedy Peder jest taki podniecony. Emanuel roześmiał
się.
- To tylko takie dziecinne gadanie. Oni uwielbiają mrożące krew w
żyłach historie. Sam pamiętam, że kiedy byłem chłopcem, bardzo lubiłem
słuchać opowieści, które wywoływały skurcze żołądka.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.
- Nie zapomnij, co ci powiedziałem - wyszeptał. - Dziś wieczorem
będzie nam bardzo miło.
Elise uśmiechnęła się. Poczuła, że radość przegania ponure myśli.
Dobrze będzie znowu znaleźć się w jego ramionach.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w mrok. Światła fabryki od-
bijały się blaskiem w rzece. Kiedy wyglądała od południowej strony,
widziała światła z innych fabryk, które niczym złote paciorki układały się
wzdłuż rzeki, jak tylko mogła sięgnąć wzrokiem. Nad tym wszystkim
świecił księżyc, zbliżający się do pełni. Niebo było pełne gwiazd, a
wodospad huczał głośniej niż zazwyczaj.
Elise nie rozumiała, skąd jej się bierze ten ciągły niepokój. Do tego, że
Larsine zapadła na suchoty, powoli zaczynali się przyzwyczajać. Zresztą
wszędzie wokół byli ludzie, którzy się zarazili. Tym, że Emanuel poszedł
do Signe, też nie powinna się przejmować. Wyraźnie przecież powiedział,
że chciałby pozbyć się jej z miasta. Jeśli nawet Ansgar Mathiesen włóczy
się gdzieś w pobliżu, to Elise także postanowiła nie zwracać na to uwagi.
Najgorzej może się to skończyć dla niego. Tego dnia, kiedy Emanuel
przyłapie go na gorącym uczynku, nie chciałaby być na miejscu Ansgara.
Nie, to żadna z tych spraw. Minął też niepokój o dziecko, którego
oczekiwała. Podobnie jak lęk przed porodem. Matka jest zdrowa i dobrze
jej się powodzi, a Hilda da sobie radę. Jak to ładnie powiedział kiedyś
pastor w kościele: „Żałoba ogląda się za siebie. Troska rozgląda się wokół.
Wiara patrzy przed siebie". Elise powinna wierzyć, że powoli wszystko się
jakoś ułoży, że Signe zniknie z ich życia i że Ansgar zostawi ich w
spokoju, kiedy zrozumie, że Hugo jest synem Emanuela i o niczym innym
nie może być mowy.
Przeniknął ją dreszcz, w izbie było bardzo zimno. Szybko wróciła do
kuchni i starannie zamknęła za sobą drzwi. Kołyska się poruszyła, Hugo
zaczynał się budzić. Zbliżał się znowu czas karmienia.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz kroki. Kristian wpadł do domu,
czerwony po długim pobycie na mrozie, trzęsący się z zimna.
- Moje palce u nóg i rąk są niczym bryłki lodu. - Dzwonił zębami tak
bardzo, że trudno było zrozumieć, co mówi.
Elise wyjęła miednicę i nalała do niej wrzątku.
- Zdejmij szybko mokre pończochy i włóż nogi do gorącej wody. To
jedyne, co pomaga.
Chłopiec dygotał, palce miał sztywne z zimna i nie był w stanie sam
zdjąć ubrania, Elise musiała mu pomagać.
- Odgrzeję mleczną zupę, która została z obiadu. Czy na dworze znowu
zrobiło się zimniej?
Chłopiec potwierdził skinieniem głowy.
- A gdzie jest Peder? - wykrztusił.
- Jeszcze nie przyszedł.
- Przecież zwykle wraca przede mną.
- Pewnie dzisiaj nawzajem się straszą tą historią z duchami. - Starała się,
żeby to brzmiało zabawnie, nagle jednak zrozumiała, że to właśnie ta
sprawa budzi w niej niepokój. - Pedera tak łatwo przestraszyć. Ma zbyt
wybujałą fantazję, często nie jest w stanie określić, gdzie przebiega
granica między fantazją i rzeczywistością.
- Ja też tak myślałem. - Kristian także wyglądał na zatroskanego-
Elise podała mu kubek z prawie wrzącą zupą mleczną. - Staraj się wypić
takie gorące, jak tylko zdołasz przełknąć.
- A gdzie Emanuel?
- Poszedł do Carlsenów, żeby mi przynieść materiał. Mam uszyć suknię
dla panienki.
- Ale przecież wychodził razem z nami. Dlaczego siedzi tam tak długo?
- Skoro już poszedł, to musi trochę porozmawiać. Mieszkał u Carlsenów,
zanim się pobraliśmy, pamiętasz. To są najlepsi przyjaciele jego rodziców.
Kristian milczał. Przez dłuższą chwilę w kuchni panowała cisza.
Zakłócały ją tylko trzaskanie ognia w piecu i jakieś popiskiwania Hugo.
- Może powinnaś wyjść i rozejrzeć się za Pederem? Elise patrzyła na
brata zaskoczona.
- Martwisz się o niego, Kristian?
- Trochę. On jest taki bojaźliwy, ten nasz Peder. A jak się przestraszy, to
nigdy nie wiadomo, co może zrobić.
Elise uśmiechnęła się wzruszona.
- Widzę, że kochasz swojego brata, i to mnie bardzo cieszy. Pamiętam,
jak to było dawniej, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Andersengarden.
Kłóciliście się wtedy niemal bez przerwy. Ty go zaczepiałeś, a Peder
płakał.
Kristian uśmiechnął się najwyraźniej zawstydzony.
- Byłem wtedy mniejszy, nie rozumiałem tyle.
Widok uśmiechającego się Kristiana był tak niezwykły, że Elise po
prostu się na niego gapiła. Kristian był z nich wszystkich najładniejszy,
podobny do ojca, miał ciemne, bujne włosy i intensywnie niebieskie oczy.
Dawniej Elise obawiała się, że jest w nim jakiś upór, który może zostanie
na zawsze. Czasami myślała z przerażeniem, że chłopiec mógłby skończyć
w bandzie z Sagene.
Teraz już się tym nie martwiła. Chociaż nie potrafiłaby powiedzieć, co
spowodowało zmianę. Może brat po prostu rozwija się w odpowiednim
kierunku, może to choroba matki i nagła śmierć ojca spowodowały, że
sprawiał wrażenie złego i nieprzystępnego. Nigdy nie wiadomo, jak takie
przeżycia wpływają na młody charakter.
Pośpiesznie pogłaskała go po policzku.
- Teraz już się tak nie zachowujesz, Kristian. Może dlatego, że w
tamtym czasie nie miałeś powodów do radości.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak to nie miałem powodów do radości?
- No bo mama była chora, a ojciec pił.
Wzrok chłopca pociemniał, może nie powinna była mu o tym
przypominać.
- Poza tym myślę, że było ci przykro, kiedy Johan poszedł do więzienia.
Był twoim bohaterem.
Kristian pokręcił głową.
- Później już nie. Po tym, jak zaczął kraść, to już nie.
- On nie zaczął kraść, Kristian. - Elise słyszała, że jej głos brzmi ostrzej,
niżby chciała. - Zrobił to ze względu na Annę. Skończyły się jej lekarstwa,
a nie mieli pieniędzy, żeby kupić nowe. Armia nie mogła jej pomóc więcej,
niż już pomogła. Poza tym on nie kradł. Johan tylko stał na czatach.
- To chyba jedno i to samo. Elise popatrzyła na chłopca.
- Masz rację. Właściwie jedno i to samo. Musisz jednak zrozumieć,
dlaczego to zrobił.
- To też chyba nie ma znaczenia, zwłaszcza teraz, kiedy ożenił się z
Agnes.
Elise znowu przyjrzała mu się uważniej, próbowała zrozumieć, co się
kryje za jego słowami.
- Było ci przykro, dlatego... dlatego że stało się tak, jak się stało?
Kristian wpatrywał się w podłogę.
- Nie wiem.
Znowu pogłaskała go po policzku.
- Obaj z Pederem musieliście bardzo wiele przejść w ostatnim roku.
Hilda urodziła dziecko, ja wyszłam za Emanuela, a mama za Hvalstada.
Poza tym musieliście się przeprowadzić z Andersengarden.
Kristian milczał.
Elise podeszła do drzwi i przez wąskie okienko wyjrzała na zewnątrz.
Co się, na Boga, dzieje z tym Pederem? I dlaczego Emanuel tak długo
siedzi u Carlsenów?
- Czy ta dziewczyna wciąż tam mieszka?
Odwróciła się gwałtownie do Kristiana, zaskoczona pytaniem.
- Masz na myśli Signe?
Chłopiec skinął głową, ale unikał jej wzroku.
- Tak, została czymś w rodzaju damy do towarzystwa u panienki
Carlsen. Ale chyba szukają dla niej pracy guwernantki na wsi czy coś
takiego.
Kristian milczał.
- A dlaczego pytasz? Wzruszył obojętnie ramionami.
- A jakoś tak.
Elise widziała po jego minie, że zastanawia się nad czymś jeszcze,
uznała jednak, że najlepiej będzie rozmawiać o czymś innym.
- Czy mówiłam ci już, że postanowiłam naszemu maleństwu nadać imię
Hugo po ojcu Emanuela?
Kristian spojrzał na nią, sprawiał wrażenie kompletnie zaskoczonego.
- Taki jest zwyczaj, że pierworodny syn dostaje imię dziadka ze strony
ojca. Albo imię babki, jeśli to dziewczynka.
- Ale ty nie dostałaś takiego imienia. Elise roześmiała się.
- Nie, ja dostałam imię od nazwy statku. To był parowiec „Elise", ojciec
był na nim marynarzem.
Chłopiec znowu się uśmiechnął.
- Dlaczego tak?
- Ponieważ tata był marynarzem, kiedy spotkał mamę. Był taki w niej
zakochany, że zrezygnował z pływania, ale kiedy urodziło im się dziecko,
na dodatek dziewczynka, to uparł się, żeby mnie ochrzcić imieniem statku,
bo podobno bardzo dobrze się czuł na jego pokładzie.
- To dlaczego nie nadasz dziecku imienia po naszym ojcu? On też jest
jego dziadkiem.
Elise przytaknęła.
- Proponowałam to Emanuelowi, ale już ci mówiłam, że zgodnie z
tradycją, jeśli rodzi się chłopiec, to powinien być ochrzczony po dziadku
ze strony ojca.
- A jak myślisz, co Ringstad na to powie?
- Sądzę, że nie będzie miał nic przeciwko. Chyba nawet będzie dumny,
że chłopiec nosi jego imię.
Kristian wyjął nogi z miednicy i zaczął je wycierać.
Elise znowu zwróciła się do okna i stała pogrążona w myślach. Czyżby
Kristian miał jakieś podejrzenia?...
Nareszcie mignęła jej ciemna postać na moście. Wkrótce potem drzwi
się otworzyły i Emanuel pośpiesznie wszedł do ciepłej izby.
- Uff, jaki mróz! Naprawdę tutaj nad rzeką jest o wiele gorzej.
- To dlatego, że dom majstra leży tak blisko wody. Czy panie kupiły
materiał? I przesłały też wzór?
Emanuel skinął głową i podał jej dużą paczkę zawiniętą w brunatny
papier.
- Mam ci przekazać pozdrowienia. Pani Carlsen uważa, że z tymi
fartuchami to była bardzo dobra robota. Karolinę wybiera się za dwa
tygodnie na duże przyjęcie i ma nadzieję, że to tego czasu suknia będzie
gotowa.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- Tylko dwa tygodnie? Przecież nie mam żadnej wprawy. Emanuel nic
nie powiedział, zdjął płaszcz i powiesił na wieszaku.
Był jakiś zamyślony, niemal zatroskany. Może on też się boi, że Elise
nie potrafi uszyć eleganckiej sukni?
- Nauczyłam się szyć na maszynie u pani Evertsen parę lat temu -
zaczęła w nadziei, że go uspokoi. - No a poza tym sporo szyłam ręcznie.
Emanuel nadal nic nie mówił. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie
zauważył Kristiana, który jeszcze nie włożył suchych skarpet. Elise
wiedziała, że Emanuel nie lubi, żeby chłopcy ubierali się albo rozbierali w
pobliżu kuchennego stołu i żeby potrząsali ubraniami „nad jedzeniem", jak
to określał. Teraz bez słowa zniknął w izdebce.
Elise i Kristian patrzyli na siebie, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.
Kristian przeczuwał chyba zbliżające się nieprzyjemności, bo pośpiesznie
wciągał pończochy, które Elise mu podała. To były pończochy zostawione
przez matkę, Elise jednak była pewna, że matka zrobiła to świadomie, bo
wiedziała, że nie wszystkie jej dzieci mają pończochy na zmianę.
Elise wślizgnęła się na palcach do izdebki i zastała Emanuela siedzącego
na krawędzi łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Emanuel? Stało się coś złego? Mąż pokręcił głową.
- Bądź tak dobra i zostaw mnie w spokoju, Elise. Natychmiast wróciła
do kuchni, zmarszczyła czoło, nic nie rozumiała. Co się z nim dzieje? A
taki był miły i radosny, kiedy wychodził z domu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kristian usiadł przy kuchennym stole i zabrał się do lekcji. Dostał w
szkole nową książkę, Czytanki dla szkoły powszechnej przygotowane
przez Nordahla Rolfsena. Chłopiec zaczął głośno czytać wiersz
zatytułowany U obcych drzwi i Elise przerwała pracę, żeby go posłuchać.
Kristian czytał płynnie, nie zająknął się ani na jednym słowie:
Inne dzieci na świecie mają nad głową dach,
a ja jestem bezdomny od pierwszego dnia.
Nikt mnie nie pieścił, nie dawał jedzenia,
nikt nie tulił na rękach, gdy dławił mnie płacz.
Błądzę samotnie, wiem, co to chłód i nędza,
czasem zjem kromkę chleba przy obcych drzwiach.
Och, gdyby moja mama żyła, gdyby blisko przy mnie była,
To bym wiedział, że na świecie bije dla mnie jakieś serce.
Elise stała bez ruchu, słowa zapadały jej głęboko w duszę. Wiersz był
taki poruszający i piękny, że miała łzy w oczach. Kristian podniósł na nią
wzrok.
- Czy nie wydaje ci się, że ten poeta pisał o Evercie?
Elise spojrzała na brata zdumiona, po chwili westchnęła ciężko.
- Evert nie jest jedyną sierotą na świecie. Niestety, takich dzieci jest aż
nadto wiele.
- I mnie się zdaje, że ich los jest właśnie taki. Elise przytaknęła.
- One odczuwają wielką tęsknotę. Tęsknotę, którą noszą w sobie przez
całe życie.
Kristian otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się wahał, w końcu
jednak rzekł:
- Strasznie się cieszę, że cię mamy, Elise. - Uśmiechnął się onie-
śmielony.
Elise zrobiło się ciepło z radości. Po raz pierwszy Kristian wyznał jej
swoje myśli. Ale czy nie wyznał też żalu z tego powodu, co zrobiła matka?
Wyprowadziła się i nie zabrała synów ze sobą.
W następnej chwili przypomniała sobie Emanuela i Pedera, znowu
powrócił niepokój. Kiedy wieczorem się już położą, będzie musiała
porozmawiać z Emanuelem, co go dręczy. Najpierw jednak trzeba
wyjaśnić, dlaczego Peder nie wraca.
- Myślę, że powinnam pójść do szkoły i rozejrzeć się za Pederem.
Możesz tymczasem przypilnować Hugo?
Kristian skinął głową.
- Ale dlaczego... - wskazał na drzwi izby i patrzył na siostrę pytającym
wzrokiem.
Elise westchnęła.
- Pojęcia nie mam, o co chodzi - odparła cicho, potem otuliła się
starannie chustką i wyszła.
Latarnia przy moście się nie paliła, tylko blask księżyca oświetlał drogę.
Nigdzie wokół nie było żywej duszy. Fabryki zostały pozamykane na
noc, robotnicy już dawno temu poszli do domu. Daleko przy
Sandakerveien widziała mdłe światełka w oknach szarych budynków.
Teraz nareszcie rodziny mogły pobyć przez chwilę razem, zanim wszyscy,
śmiertelnie zmęczeni całym dniem, zapadną w sen. To ważne, żeby ludzie
mogli trochę pospać, zanim o szóstej rano fabryczne syreny zaczną wyć,
wiedziała, że ten przymus zrywania się o świcie do fabryki wisi nad
ludźmi niczym czarna chmura.
Wszystkie okna w szkole były ciemne, nawet w piwnicy, skąd Evert i
Peder biorą węgiel i drewno.
Może Peder poszedł do Everta i zapomniał o bożym świecie, próbowała
się uspokoić, wiedziała jednak, że to mało prawdopodobne. Peder miał
surowo przykazane, żeby zaraz po pracy wracać do domu. I tak zostaje mu
za mało czasu na odrabianie lekcji.
Obeszła budynek dookoła, żeby zobaczyć, czy nie ma ich gdzieś po
tamtej stronie. Może się z jakiegoś powodu spóźniają, może dozorca chciał
z nimi porozmawiać, zanim pójdą do domu.
Kiedy znalazła się na tyłach budynku, zobaczyła jakieś uchylone drzwi,
z których sączyło się mdłe światełko. Odetchnęła z ulgą. W takim razie
chłopcy nadal pracują.
Pośpiesznie weszła do środka. Peder musi jeszcze poczytać i odrobić
rachunki, ale właściwie to od dawna powinien być w łóżku. Jak ten
chłopiec ma sobie dawać radę, skoro nigdy nie ma czasu, żeby porządnie
odrobić lekcje? Zawsze uczył się słabo i jeśli nie będzie dużo pracował w
domu, to nie nadąży za klasą. Pomyślała, że musi mu dać porządną
reprymendę, chłopcy pewnie zaczęli się wygłupiać, a może usiedli gdzieś i
rozmawiają o duchach.
Albo może tak się bali, że nie mieli odwagi zanieść węgla i drewna do
sali rysunkowej na strychu, dozorca się na nich rozgniewał i zadał im jakąś
karę? Musi przekonać Pedera, że tego rodzaju historie ludzie wymyślają
dla rozrywki, że nie istnieją żadne duchy.
W uszach zadźwięczały jej znowu słowa Kristiana: „On jest taki
bojaźliwy, ten nasz Peder. A jak się wystraszy, to nigdy nie wiadomo, co
może zrobić". Elise skuliła się. Ale przecież brat nie jest tutaj sam, chyba
się aż tak strasznie nie boi w obecności Everta?
- Peder! Evert! - głos brzmiał dziwnie głucho i obco w pustym budynku
szkolnym. - Halo! To tylko ja, Elise.
Znikąd nie docierał do niej żaden dźwięk. Może powinna raczej
odszukać dozorcę? Bo to chyba on zamyka drzwi, kiedy chłopcy skończą
robotę. On musi wiedzieć, gdzie się teraz podziewają.
W tym samym momencie odniosła wrażenie, że słyszy jakieś głosy na
wyższym piętrze.
- Peder?! - krzyczała tak głośno, jak tylko mogła. - Jesteś tam na górze?!
Ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Z wahaniem szła dalej przez długi
korytarz, a potem zaczęła wchodzić na schody. Skądś wyżej sączyło się
słabiutkie światło, to chyba jakaś lampa naftowa, której nie zgasili. A to
znaczy, że muszą się znajdować na wyższych kondygnacjach.
Jak dziwnie pusty i nieprzyjemny wydaje się budynek szkoły po
zakończeniu lekcji, a na dodatek po zapadnięciu ciemności! W dzień
wszędzie się roi od dzieciaków w różnym wieku, które biegają po
schodach w górę i w dół, rozmawiają, śmieją się i hałasują, dopóki nie
pojawi się nauczyciel i ich nie uciszy.
Weszła teraz na piętro. Od tamtego momentu, kiedy miała wrażenie, że
docierają do niej jakieś głosy, znowu nic nie słyszała. Spróbowała
ponownie zawołać.
- Peder! Evert! Gdzie wy jesteście? Ale odpowiedzi nie było.
Mimo wszystko Elise była pewna, że chłopcy muszą tu gdzieś być. Nie
zostawili przecież zapalonej naftowej lampy na drugim piętrze. Wtedy to
już na pewno mogliby oczekiwać, że utracą pracę, pomyślała ze złością.
Najpierw wozak Karlsen wyrzucił Pedera, a teraz chłopak ryzykuje, że
dozorca zrobi to samo. Peder musi zrozumieć, że dla rodziny ważny jest
jego zarobek, chociaż taki niewielki. Musi go przekonać, jakie mieli
szczęście, mogąc zamieszkać w domu majstra, chociaż jest taki dziurawy i
w zimie wiatr w nim hula. To i tak lepsze niż smród w Andersengarden i
hałas, który docierał tam z ulicy i z sąsiednich mieszkań. Po klatce
schodowej wciąż kręcili się bezdomni i pijaczkowie.
Z wahaniem zaczęła wchodzić po schodach na trzecie piętro.
Nieprzyjemnie tak samej w ciemności, musiała się trzymać poręczy i
posuwała się po omacku. Gdyby nie ta mdła lampka na górze, nie
widziałaby własnej ręki. Światło księżyca z tej strony budynku było
niewidoczne, poza tym okna na korytarzu są małe i wąskie. Może zresztą
w ogóle nie ma światła księżycowego, może księżyc schował się za
chmury, skoro wokół zapadły takie gęste ciemności.
- Peder! Evert! - wołała głośno, a potem stała przez chwilę i na-
słuchiwała.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Jakby stłumiony, na pół zdławiony głos,
brzmiało to tak, jakby ktoś usiłował coś powiedzieć z ustami pełnymi
jedzenia.
Nagle wróciły do niej straszne obrazy z przeszłości. Tamten dzień, kiedy
banda łobuzów popychała Pedera, który śmiertelnie przerażony znalazł się
na samym brzeżku rzeki. Może Pingelen i pozostali znowu przystąpili do
ataku, może zamknęli chłopców w jakiejś komórce! Na myśl o tym wpadła
w taki gniew, że zapomniała, iż się boi, i pobiegła na górę, pokonując po
dwa stopnie naraz.
W końcu korytarza wisiała zapalona lampa. Natomiast schody na strych
pogrążone były w mroku. Elise nie miała wątpliwości, że dźwięk, który do
niej dotarł, pochodził z jeszcze wyższej kondygnacji. Zdecydowana nie
poddawać się, pobiegła na górę.
Drzwi do sali rysunkowej były zamknięte na klucz, ale klucz tkwił w
zamku po zewnętrznej stronie. Elise wahała się przez chwilę. Przecież
chłopcy nie mogą siedzieć w sali. Gdyby tak było, to musiałby ich
zamknąć sam dozorca, co jednak wydawało się mało prawdopodobne.
Kiedy się bliżej zastanowić, trzeba też odrzucić ewentualność, że Pingelen
i jego kompani odważyli się wejść aż tutaj. Dostaliby solidne lanie, gdyby
ktoś ich przyłapał.
Już miała schodzić na dół, gdy nagle stanęła. Znowu usłyszała ten
dziwny dźwięk. Teraz był znacznie wyraźniejszy i przypominał stłumiony
jęk, taki jak wydaje ranne zwierzę. Pomyślała o Puszku. Czy mogło się
tam znajdować jakieś zwierzę, pies albo kot? Pośpiesznie przekręciła klucz
w zamku, otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Z tej strony budynku
księżyc świecił wprost w niskie okna strychu, ale światła dawał niewiele.
- Czy jest tu kto?
- Elise? - usłyszała szloch i w następnym momencie dwie małe postaci
wypadły z mroku i rzuciły się jej na szyję. Obaj chłopcy obejmowali Elisę
i zanosili się płaczem.
- Na Boga, co się stało? Dlaczego wy tu siedzicie? Drzwi były przecież
zamknięte na klucz!
- Ciii! - rozdygotany Peder tulił się do siostry. - Nie wolno ci mówić tak
głośno. On tam jest!
- Kto? Gdzie?
- Duch! - to Evert próbował jej wytłumaczyć, szlochał i był co najmniej
tak samo przerażony jak Peder. - On jest w pokoju obok.
- Co za głupstwa. Nie ma żadnych duchów.
W tym samym momencie rozległ się taki dźwięk, jakby ktoś ciągnął coś
po podłodze. Elise poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie, ale za nic na
świecie nie chciała jeszcze bardziej straszyć chłopców. - To musi być
dozorca. - Jej głos brzmiał dziwnie głucho.
- Dozorca wziął sanie i poszedł po zakupy do Magdy na rogu. - Evert
nadal mówił szeptem, ale chyba się trochę uspokoił, odkąd Elise przyszła,
i już się tak do niej nie tulił. Peder nadal trzymał się jej mocno.
- To musi być któryś z nauczycieli. Spostrzegła, że obaj chłopcy kręcą
głowami.
- Tam jest zupełnie ciemno. - Evert mówił szeptem, ale bardzo
stanowczo. - Słyszeliśmy, że on parska, prycha, ciągnie coś po podłodze,
tłucze czymś, ale jak się tylko odezwiemy, to zaraz robi się cicho.
- Chodź, idziemy. - Peder mówił przez łzy.
Elise wzięła chłopców za ręce, szybko wyprowadziła ich z pokoju i
skierowała się ku schodom.
- Musimy zgasić lampę na korytarzu - powiedziała, kiedy znaleźli się na
drugim piętrze.
Gdy już wszystko było zrobione, zeszli na sam dół tak szybko, jak na to
pozwalały panujące wszędzie ciemności, i wkrótce znaleźli się na dworze.
- Odprowadzimy cię do domu, Evert. Wytłumaczę pani Berg, dlaczego
wracasz tak późno.
- Teraz to nie ma żadnego znaczenia. Ona nawet nie zauważa, kiedy
wracam.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Pani Berg leży w łóżku i nie wie, czy jestem w domu, czy mnie nie ma.
- To ona jest chora?
- Tak. Strasznie kaszle i gwiżdże jej w piersiach. Przygotowałem jej
jedzenie, zanim wyszedłem do szkoły, ale kiedy wróciłem, wszystko wciąż
leżało. W końcu sam to zjadłem, bo wciąż jestem strasznie głodny.
- Czy był u niej doktor?
- Nie, pani Berg nie chce go widzieć. Ale kiedy usłyszy o duchach w
szkole, to pewnie powie, żebym przestał pracować. Jak myślisz?
- Nie istnieją żadne duchy, Evert. Musi być jakieś naturalne wyjaśnienie
tego, co się tam dzieje.
- Ja w każdym razie nigdy więcej na strych nie pójdę.
- Ani ja - Peder znowu zaniósł się szlochem. - On nas zamknął na klucz,
Elise. Pomyśl tylko! Zamarzlibyśmy na śmierć, gdybyś nie przyszła.
Elise nic nie mówiła, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć.
Pożegnali się z Evertem, prosili, żeby pozdrowił panią Berg, i
pośpieszyli do domu.
Kristian siedział sam w kuchni i odrabiał lekcje, jedną nogą kołysał przy
tym Hugo. Spojrzał na nich znad książki zaciekawiony, kiedy stanęli w
drzwiach.
- Czy ty wiesz, Kristian? Duch zamknął Everta i mnie na strychu!
Gdyby Elise nie przyszła, zamarzlibyśmy na śmierć.
Kristian patrzył na niego przerażony, po czym przesunął pytające
spojrzenie na Elise.
- To prawda, co mówi Peder, rzeczywiście byli zamknięci w sali
rysunkowej. Dozorca albo któryś z nauczycieli musiał to zrobić przez
pomyłkę.
Peder oburzony zwrócił ku niej twarz.
- To nie było tak. Rozmawialiśmy z dozorcą, zanim weszliśmy na górę, i
on nam powiedział, że pójdzie do Magdy na rogu.
- W takim razie musiał to zrobić któryś z nauczycieli. Tym razem Peder
wpadł w złość.
- Przecież sama słyszałaś, Elise! Coś szorowało o podłogę, on jęczał i
tłukł się po tym strychu, a kiedy zaglądaliśmy przez dziurkę od klucza, to
w środku były tylko nieprzeniknione ciemności. Myślisz może, że jakiś
nauczyciel siedzi na strychu w szkole i po ciemku poprawia nasze prace?
Emanuel musiał usłyszeć podniecone głosy z kuchni, bo wszedł i patrzył
na nich zdumiony. Elise zauważyła, że jest bardzo blady.
- Co się dzieje?
- Nie wiedziałam, gdzie się podział Peder, i poszłam do szkoły, żeby się
za nim rozejrzeć - zaczęła Elise.
Peder otworzył usta, by opowiedzieć dalej swoją historię, przynajmniej
na to wyglądało, ale zrezygnował. Dzieci nie powinny przerywać
dorosłym, tak go uczono.
- Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali do rysunków na
strychu. Byli śmiertelnie przerażeni.
- Zamknięci na klucz? - Emanuel, nic nie rozumiejąc, spoglądał to na
nią, to na Pedera.
Peder z poważną miną kiwał głową.
- To musiał być ten stary nauczyciel, którego nie pochowano tam, gdzie
chciał.
Emanuel uśmiechnął się z politowaniem.
- Nie ma żadnych upiorów, Peder. Musi istnieć jakieś naturalne
wytłumaczenie. A czy to czasem nie dozorca zamknął drzwi na klucz,
ponieważ sądził, że już skończyliście pracę?
Peder gwałtownie pokręcił głową i znowu zwrócił się do Elise.
- Powiedz mu, Elise! Powiedz, że ty też słyszałaś! Elise uśmiechnęła się
skrępowana.
- Naprawdę z pomieszczenia obok dochodziły dziwne dźwięki, chociaż
w środku było zupełnie ciemno. Myślę jednak, że to szczury-
- Szczury? - Peder otworzył usta i zapomniał ich zamknąć. - Przecież
wiesz, jak hałasują szczury, mieszkałaś tyle lat w Andersengarden! One nie
potrafią jęczeć ani dyszeć, ani stękać tak jak człowiek.
- No trudno, musi być jakieś naturalne wytłumaczenie - ucięła Elise
stanowczo. - A teraz pośpieszcie się obaj z lekcjami i jak najszybciej marsz
do łóżka. Zrobiło się bardzo późno.
Peder usiadł nad elementarzem, jeszcze bardziej niechętnie niż
zazwyczaj. Najpierw Elise przeczytała mu głośno czytankę, żeby nie
odbierać mu odwagi. Na szczęście dzisiejszy fragment był łatwy i krótki,
nosił tytuł Zimowe rymy.
„A, a, a, czekamy, aż nadejdzie zima, E, e, e, bo wtedy będzie śnieg, I, i,
i, będziemy się bawić w śnieżynki, O, o, o, będzie bardzo wesoło, U, u, u,
zimo, zostań tu!" Mimo że przeczytała mu wszystko od początku do
końca, Peder zmagał się z każdym słówkiem, poza tym nie mógł się
skoncentrować, jego myśli wciąż były zajęte upiorem w szkole.
Elise przestraszyła się, że Emanuel wpadnie w złość, jak to często bywa,
kiedy Peder odrabia przy nim lekcje, uznała więc, że najlepiej odłożyć
wszystko do jutra.
- Kładźcie się teraz, chłopcy, szybko. - Odsunęła kuchenny stół na bok i
zaczęła przygotowywać im posłanie. Sama chciała jak najszybciej położyć
się do łóżka i w końcu zostać tylko z Emanuelem.
Otworzyła na chwilę drzwi do izby, żeby wpuścić tam trochę ciepła, i
kiedy Emanuel nie patrzył, dołożyła parę drew do pieca. Potem przewinęła
Hugo, chociaż malec nie płakał, zrobiła to w nadziei, że dziecko prześpi
spokojnie parę godzin, zanim znowu zrobi się głodne.
Kiedy nareszcie była gotowa, Peder i Kristian już spali, a Hugo zasnął
nawet przy piersi.
Pełna oczekiwania i niepokoju weszła na palcach do izby.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Widok Emanuela siedzącego na krawędzi łóżka z głową ukrytą w
dłoniach i proszącego, żeby zostawiła go w spokoju, dręczył ją przez cały
wieczór. Teraz przeniknęło ją bolesne przeczucie, że wieczór nie będzie
taki, jak planowali przed wyjściem Emanuela do Carlsenów.
Mąż położył się już wcześniej, teraz leżał na plecach, z rękami pod
głową, i patrzył w sufit. Kiedy usłyszał, że przyszła, próbował się
uśmiechnąć, ale Elise wyraźnie widziała, że wcale mu nie jest do śmiechu.
Rozebrała się szybko i włożyła nocną koszulę. Nie powinna się niczego
spodziewać, Emanuel najwyraźniej się rozmyślił. Może bardziej niż
pieszczot z żoną pragnął ulżyć swemu sercu.
Odwrócił się i przyciągnął ją mocno do siebie.
- Dlaczego to na siebie włożyłaś? - spytał, pociągając nocną koszulę.
- Nie wiedziałam, czy będziesz chciał. Pocałował ją gwałtownie.
- Ty mała kłamczucho. Dobrze wiedziałaś, że chcę.
Elise uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą, pomagając mężowi zdjąć
koszulę. Może się po prostu pomyliła. Może mimo wszystko nie dzieje się
nic złego.
Emanuel odsunął kołdrę, chciał widzieć ją nagą w blasku stearynowej
świecy, która stała na taborecie przy łóżku. Szorstkimi rękami gładził jej
ciało. Był gwałtowny aż do bólu, Elise jednak nie dawała po sobie poznać,
że wolałaby łagodniejsze pieszczoty. Coś jej mówiło, że ma rację,
Emanuel nie jest sobą, dlatego nie odważyła się zaprotestować. Jego
pocałunkom brak było tej czułości, którą zazwyczaj dawał żonie, zagryzał
lekko brodawki jej piersi, obolałe od karmienia, a pocałunki, którymi
obsypywał jej brzuch, były dziwnie rozgorączkowane. Po chwili rozsunął
jej nogi i wszedł w nią gwałtownie, kochał ją jakby ze złością. Chyba
sądził, że wzbudzi w niej pożądanie tą szorstkością, ale skutek był
odwrotny. Elise przymknęła oczy, by ukryć własne uczucia, pragnęła
tylko, żeby wszystko skończyło się jak najprędzej. Emanuel nie jest sobą,
powtarzała w duchu, coś musiało się stać, coś, co wywoływało w nim
rozpacz i zarazem pożądanie. Elise była jeszcze obolała po porodzie i
naprawdę pragnęła nieco więcej troskliwości. Musiała zagryzać wargi,
żeby nie jęczeć z bólu. Kiedy Emanuel nareszcie osiągnął spełnienie,
opadł w jej ramionach niczym nieszczęśliwe dziecko.
Potem leżeli przez dłuższy czas w milczeniu.
W końcu Elise uznała, że najwyższy czas się odezwać. - Co się dzieje,
Emanuelu?
On pokręcił głową.
- Nic.
- Przecież widzę, że coś jest nie w porządku. Kiedy szedłeś do
Carlsenów, byłeś zadowolony i cieszyłeś się, że jak wrócisz do domu, to
będziemy się kochać po raz pierwszy od porodu.
Emanuel skinął głową, ukrył twarz na piersi żony.
- Jak tylko przyszedłeś, zauważyłam, że coś jest nie w porządku. Poza
tym chciałeś, żebym zostawiła cię w spokoju.
- Bądź tak dobra, Elise, nie wypytuj mnie. Nie jestem w stanie o tym
rozmawiać.
Umilkła, leżała bez ruchu i głaskała go po plecach. Jeśli teraz nie
wydobędzie z niego prawdy, to będą chodzić obok siebie niczym dwoje
obcych ludzi.
To musi mieć coś wspólnego z Signe, skoro właśnie stamtąd wrócił. Czy
Carlsenowie domyślili się, że Signe jest w ciąży? Może rozzłościli się tak
bardzo, że wyrzucili ją za drzwi? Czy Emanuel jest zrozpaczony, bo nie
wie, co z nią zrobić?
- Powiedziano „na dobre i złe dni" - zaczęła Elise ostrożnie. - Ja przecież
wszystko wiem, Emanuelu. Możesz mi chyba powiedzieć, co się stało.
Jeśli Carlsenowie nie chcą dłużej trzymać Signe w swoim domu, to
spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie. W najgorszym razie kupimy mały
piecyk i będzie mogła mieszkać u nas na strychu, zanim znajdziemy inne
wyjście.
Oddech Emanuela był przyśpieszony i urywany. Elise nie miała pojęcia,
czy płacze, czy słucha, co ona mówi, czy też jest skupiony wyłącznie na
swoim zmartwieniu.
- Wiem, że żałujesz tego, co zrobiłeś - ciągnęła dalej spokojnym głosem.
- Wiem, że każdy może popełnić błąd w ten lub inny sposób. I nie nam
oceniać, który grzech jest większy. Najważniejsze, że przyznałeś się do
błędu i pragniesz go jakoś odkupić. Ale powinniśmy nasze brzemiona
dźwigać razem, Emanuelu. Jeśli każde z nas zostanie samo ze swoimi
zmartwieniami, to życie w małżeństwie stanie się niemożliwe.
- Elise, proszę cię. Zostaw mnie w spokoju.
Elise skinęła głową, ale coś twardego dławiło ją w gardle. Emanuel
odwrócił się od niej i wymamrotał „dobranoc".
Elise zdmuchnęła świecę, leżała bez ruchu i wpatrywała się w ciemność.
Wiedziała, że on też nie może zasnąć.
Nie miała pojęcia, jak długo to trwało, ale nagle Emanuel odwrócił się
do niej, wyciągnął ręce pod kołdrą i znowu zaczął ją pieścić.
- Chcę cię jeszcze raz, Elise. Muszę! Mam wrażenie, że płonę z
pragnienia, którego nie da się ugasić.
Elise zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.
- Pomogę ci, Emanuelu. Tylko nie odwracajmy się od siebie nawzajem.
Dzielmy nasze zmartwienia i żale. Nawet jeśli przez chwilę będzie bolało,
to później będzie znacznie lepiej.
Tym razem był ostrożniejszy. I trwało to o wiele dłużej, tak długo, że
Elise zaczęła się obawiać, iż Emanuel nie osiągnie zadowolenia i
rozgniewa się z tego powodu. Odczuwała odrobinę dawnej przyjemności,
kiedy całował ją w szyję i delikatnie głaskał po piersiach. Przeważnie
jednak sprawiał jej ból, w końcu marzyła już tylko o tym, żeby to się jak
najszybciej skończyło.
Kiedy Emanuel dotarł do celu, z kuchni dotarł do nich wściekły płacz.
Elise zerwała się z pościeli i po omacku wyszła z izby. Wyjęła synka z
kołyski i przyniosła ze sobą do łóżka. Emanuel ostatecznie zapadł w sen,
oddychał spokojnie u jej boku, od czasu do czasu pochrapywał, ona
tymczasem karmiła dziecko.
Taki mój los, że wciąż muszę służyć innym, pomyślała z ciężkim ze
zmęczenia westchnieniem. W zeszłym roku to była mama, Hilda, Peder i
Kristian. Teraz jest Emanuel i Hugo, no i chłopcy.
Ale takie jest życie większości kobiet, rozmyślała w ciszy. Wszystkich
kobiet z wyjątkiem takich jak Agnes, które oczekują, że inni będą im
służyć i je uwielbiać.
Nakarmiła Hugo po raz drugi tej nocy i już miała zasnąć, kiedy usły-
szała, że Emanuel szepcze jej imię, cicho, jakby sprawdzał, czy żona śpi.
Natychmiast oprzytomniała.
- Tak, o co chodzi?
- Postanowiłem, że mimo wszystko ci o tym opowiem. Elise milczała,
złożyła pod kołdrą ręce i czekała na dalszy ciąg.
- Signe zwierzyła się Karolinę.
Elise usłyszała jęk i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że
wyrwał się z jej gardła.
- To znaczy powiedziała jej, że jest w ciąży? Emanuel westchnął ciężko
w ciemnościach.
- I gdyby na tym poprzestała... Elise wstrzymała dech.
- Chcesz powiedzieć, że poinformowała Karolinę, iż dziecko jest twoje?
- Tak.
- Jak ona mogła zrobić coś takiego?
- Zaprzyjaźniła się z Karolinę i widocznie odczuwała potrzebę
zwierzenia się komuś. Zresztą sama zauważyłaś, że Signe się nie domyśla
tego, że Karolinę była we mnie zakochana.
- No a jak Karolinę zareagowała?
- Signe mówi, że okazała jej pełne zrozumienie.
- To znaczy, że sama Signe ci o tym powiedziała?
- Tak. Płakała, żałowała i było jej bardzo przykro, wierzy jednak, że
Karolinę nie wygada tego nikomu. Signe ma poczucie, że Karolinę
rozumie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła, i zrobi, co będzie
mogła, żeby jej pomóc.
To jakaś nowa Karolinę, pomyślała Elise i poczuła, że zbiera jej się na
wymioty. Trudno jej było uwierzyć, że ta rozpieszczona i zajęta tylko sobą
córka państwa Carlsenów chciałaby pomagać człowiekowi w potrzebie.
Chyba że sama mogłaby odnieść jakieś korzyści.
- A co będzie, jeśli Karolinę poinformuje o wszystkim swoich rodziców?
- Raczej tego nie zrobi. Aż taka złośliwa chyba nie jest. Pójdę do nich
dzisiaj wieczorem i spróbuję porozmawiać z Karolinę. Poza tym będę
próbował znaleźć jakieś inne miejsce, w którym Signe mogłaby
zamieszkać.
Elise milczała. Kto, na Boga, przyjmie do domu ciężarną młodą
dziewczynę, która nie potrafi pracować i nie ma z czego żyć?
- Miałam nadzieję, że po południu pójdziesz do szkoły, żeby wyjaśnić,
co się dzieje na tym strychu - powiedziała, zmieniając temat. - Coś tam
musi być. Wyraźnie słyszałam.
- To z pewnością tylko szczury.
- Nie, szczury tak nie hałasują. To było coś całkiem innego. Przez
dłuższą chwilę trwała cisza.
- Jesteś zła, Elise? - jego głos brzmiał niepewnie.
- Nie, zresztą co by to dało? Ale muszę przyznać, że jestem tym
poruszona.
- Obiecuję ci, że znajdę jakieś rozwiązanie. Słyszałem o pewnej
islandzkiej kobiecie, która mieszka w Vaterlandzie. Nazywa się Olafia
Johannsdottir. W swoim nędznym mieszkanku pomaga bezdomnym
prostytutkom i podobno świetnie się opiekuje młodymi dziewczynami,
które potrzebują pomocy i jakiegoś dachu nad głową. Umieszcza je
najchętniej na wsi, jak najdalej od miasta.
- Chyba nie myślisz, że Signe zgodzi się mieszkać z prostytutkami i
dziewczynami ulicznymi, które włóczą się po najgorszych dzielnicach
miasta?
- Nie chcę, żeby mieszkała tam na zawsze, tylko do czasu, aż znajdzie
się dla niej miejsce u jakiejś rodziny na wsi. Poza tym dopóki rodzice jej
nie przyjmą, to nie ma wyboru.
- A wiesz, czy ona nawiązała jakiś kontakt z rodzicami?
- Signe jest dumna. Jeśli są do tego stopnia pozbawieni serca, że
wyrzucili ją za drzwi, to ona nie będzie się przed nimi czołgać i błagać,
żeby ją znowu przyjęli do domu.
- Jeśli będzie miała taki wybór, że albo zamieszka wśród ulicznych
dziewczyn i pijaków, albo wyzbędzie się dumy i poprosi o wybaczenie, to
ciekawe, co wybierze.
Emanuel nie odpowiedział.
- Porozmawiamy o tym jutro, Emanuelu. Wkrótce będzie ranek, a ja
właściwie jeszcze dzisiejszej nocy dobrze oczu nie zmrużyłam.
W tym momencie syreny fabryczne zaczęły wyć.
Kiedy nareszcie umilkły, Emanuel powiedział w zamyśleniu:
- Zastanawiam się, co właściwie Signe powiedziała. Wcale by mnie nie
zdziwiło, gdyby starała się zrobić wrażenie, że to, do czego między nami
doszło, stało się wbrew jej woli.
Elise zwróciła się ku niemu w ciemnościach, przestraszona.
- Jak to, będzie mówić, że ją zgwałciłeś?
- Tak. Bo jakoś nie bardzo rozumiem, że Karolinę przyjęła to tak
łagodnie i z taką wyrozumiałością wobec Signe.
- Pomyślałam o tym samym. Ale naprawdę wierzysz, że Signe mogłaby
zrobić coś takiego?
- A czegóż człowiek nie robi dla ratowania własnej skóry?
- W takim razie Karolinę wściekłaby się na ciebie, a nie na Signe.
- No właśnie. Najpierw ją odepchnąłem, potem ożeniłem się z tobą, a
następnie... - umilkł.
- A następnie brutalnie uwiodłeś Signe - zakończyła Elise, czując, że
znowu dławi ją zazdrość. Stłumiła złe uczucia i dodała: - Ale ona chyba
nie powie o tym swoim rodzicom. Musi wiedzieć, że by jej nie uwierzyli.
- Nie, oskarżyliby ją o rozsiewanie złośliwych plotek. W ich oczach
jestem bardzo przykładnym młodym człowiekiem. - Roześmiał się nieco
zawstydzony.
- W takim razie jednak oni mogą się rozgniewać na Signe i wyrzucić ją z
domu.
- I Karolinę utraci przyjaciółkę. Dlatego nie będzie rozsiewać plotek.
- Miejmy nadzieję.
Elise podniosła się z łóżka, poszukała w ciemności ubrania i drżąc z
zimna, wybiegła do kuchni. Tam zapaliła lampę naftową i zaczęła rozpalać
ogień.
- Już rano, chłopcy. Peder, wczoraj wieczorem nie odrobiłeś lekcji.
Musisz dokończyć teraz.
Nalała zimnej wody do miednicy i pośpiesznie się umyła. Kiedy już była
kompletnie ubrana, nastawiła wodę na kawę. Przez cały czas myślała o
tym, co Emanuel jej przed chwilą powiedział.
- Elise? - Peder mówił sennym głosem. - Co zrobimy z tym duchem w
szkole? Nie odważę się nosić drewna do sali rysunkowej. Evert też nie.
- Emanuel ma porozmawiać z dozorcą. Musi być jakieś naturalne
wytłumaczenie.
- Emanuel będzie miał odwagę wejść na strych? - Peder usiadł na
posłaniu i patrzył na nią zdumiony.
- Tak, Emanuel się nie boi.
- Nie będzie się bał nawet w ciemnościach?
- Nie. Emanuel pójdzie do szkoły po południu, jak wróci z biura.
- Ale ty się bałaś. Widziałem to po tobie.
- Przeraziłam się, kiedy usłyszałam te dziwne dźwięki, ale to nie może
być nic innego jak jakieś zwierzę czy coś.
- Chcesz powiedzieć krokodyl? Elise roześmiała się.
- Ty głuptasie. W Norwegii nie ma przecież krokodyli.
- No to może niedźwiedź. Elise roześmiała się znowu.
- A jak myślisz, jakim sposobem niedźwiedź dostałby się na strych
twojej szkoły?
- W takim razie to musi być upiór.
Kristian też się nareszcie obudził i wygrzebał się z łóżka, z
zapuchniętymi oczyma, poruszał się sztywno, wszystko go bolało, jakby
przez całą noc dźwigał ciężary.
Elise patrzyła na brata, marszcząc czoło, zatroskana. Ta praca jest dla
niego zbyt ciężka, myślała. Chłopiec w okresie dorastania nie może
dźwigać takich ciężarów.
Wyniosła pościel do izby i złożyła posłania chłopców. Kristian pomógł
jej ustawić na miejscu kuchenny stół. Potem Elise wyjęła z szafy chleb, ser
i bańkę z mlekiem.
Emanuel wsunął głowę do kuchni.
- Masz może dla mnie trochę ciepłej wody, Elise? Nalała ciepłej wody z
garnka do miski i podała mężowi.
- Dlaczego my musimy się myć w zimnej wodzie, a on dostaje ciepłą? -
Peder szeptał w obawie, że Emanuel mógłby go usłyszeć.
- Dlatego, że on jest mężczyzną.
- A dlaczego jest taka różnica między mężczyznami a nami? I co z tobą,
Elise?
- Kobiety się nie liczą. My nawet nie mamy prawa głosować. Niektórzy
mówią, że ubiegły rok był dla kobiet rokiem żałoby. Ktoś napisał w
gazecie, że my, kobiety, byłyśmy tak często zmuszane do godzenia się na
niesprawiedliwość i tak często rezygnowałyśmy z tego, co się nam należy,
że stało się to częścią naszej natury. I to jest właśnie prawda.
- Ja wam pomogę, Elise. Kiedy będę dorosły. Będziesz się wtedy mogła
myć w ciepłej wodzie i przy obiedzie brać największego ziemniaka.
Emanuel jeszcze raz wysunął głowę przez drzwi.
- Wyczyściłaś moje buty, Elise?
W tym momencie dziecko zaczęło krzyczeć.
- Zrobię to, jak tylko nakarmię Hugo - odparła spokojnie, wyjmując
synka z kołyski.
- Nie zapomnij mu powiedzieć, że ma przepędzić ducha, Elise - szepnął
Peder.
Elise z uśmiechem pokręciła głową.
- Przepędzić niedźwiedzia, chciałeś powiedzieć?
Peder odpowiedział jej uśmiechem. Wyglądało na to, że już się tak nie
boi. Myśl o niedźwiedziu była najwyraźniej mniej przerażająca niż wizja
upiora.
Emanuel ubrał się i przyszedł do kuchni, żeby zjeść śniadanie.
- Czytałem w gazecie, że Henryk Ibsen czuje się gorzej - oznajmił,
siadając do stołu.
Peder popatrzył na niego pytająco.
- Kim jest ten jakiś Ipsen? Emanuel uśmiechnął się.
- Ibsen. To nasz największy pisarz, Peder. Kiedy nauczysz się czytać, to
pojadę do domu, do Ringstad, i przywiozę kilka książek, które napisał.
Tylko musisz się z nimi obchodzić bardzo ostrożnie. To najkosztowniejsze,
co posiadam.
Peder patrzył w talerz, nic nie mówiąc.
Elise na jego widok poczuła skurcz serca. Dobrze wiedziała, co chłopiec
myśli. Jest przekonany, że nigdy nie nauczy się czytać.
Emanuel przyszedł do domu w czasie przerwy obiadowej, miał zamiar
pójść do szkoły, by porozmawiać z dozorcą.
- Właściwie inne sprawy są pilniejsze - stwierdził, nie patrząc na żonę. -
Ale widzę, że ty uważasz inaczej.
- Peder nie odważy się zanieść dziś wieczorem drewna do sali
rysunkowej. On się chyba nie odważy zostać sam w szkole po ciemku.
- Przecież nie jest sam, ma ze sobą Everta. Jesteś zbyt uległa, Elise. Jak
ma z niego wyrosnąć prawdziwy mężczyzna, skoro traktujesz go jak małe
dziecko? Dużo o tym myślałem. Peder powinien dzisiaj normalnie pójść
do pracy. Jeśli jeszcze raz usłyszy te dziwne odgłosy, to wybiorę się do
dozorcy jutro w czasie przerwy obiadowej. Jestem pewien, że oni sobie
coś wmawiają.
Elise stwierdziła, że nie ma sensu protestować. Poza tym zgadzała się z
mężem, że najpilniejsza sprawa to załatwienie czegoś dla Signe.
Stała w oknie i patrzyła, jak Emanuel pośpiesznie przechodzi przez most
i znika między wielkimi zabudowaniami fabrycznymi. Serce tłukło się jej
w piersi. Miała nieprzyjemne poczucie, że zdarzy się coś złego.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Peder płakał, kiedy musiał iść do pracy.
- Ale przecież sama słyszałaś, Elise! I ty też się bałaś.
- Emanuel uważa, że coś sobie wmawiacie. Prawdopodobnie to tylko
szczury. Może jest ich tam po prostu bardzo dużo.
. Chłopiec popatrzył na nią wielkimi zapłakanymi oczyma.
- A co mamy zrobić, jeśli to będzie prawdziwy duch?
- Nie ma prawdziwych duchów. - Odwróciła głowę, lecz nie była w
stanie na niego patrzeć. - Natychmiast przestań się nad sobą użalać, Peder!
- mówiła bardzo surowym głosem. - To tylko takie dziecinne gadanie.
- Dziecinne gadanie? - w głosie brata słyszała upór. - Przecież
nauczyciel nam o tym wszystkim opowiedział!
- On tak mówił po to, żeby was rozbawić. My jednak nie będziemy teraz
więcej o tym dyskutować, Peder. Pójdziesz do pracy, czy tego chcesz, czy
nie. Pomyśl, ilu ludzi się czegoś boi, a mimo to chodzą codziennie do
swojej pracy. Wiele matek śmiertelnie się boi, żeby dzieci nie powpadały
do rzeki, kiedy one pracują. Bariera przy moście jest słaba, są w niej
wielkie otwory, przez które dziecko może spaść w dół. Pewnego dnia
widziałam dwoje małych dzieci, bawiących się nad samą wodą. Jedno z
nich weszło nawet na kawałek lodowej kry! Było tylko kwestią czasu,
kiedy wpadnie i utonie pod wodospadem.
Peder patrzył^na nią z otwartą buzią.
- No i co, to dziecko wpadło?
- Nie, bo zbiegłam na dół i wyciągnęłam je na brzeg. Zaraz potem
przybiegła z przędzalni ich matka, musiała widzieć przez okno, co się
dzieje. Oboje dostali tego wieczora straszne lanie.
- Ale ty uratowałaś im życie, dokładnie tak samo, jak kiedyś uratowałaś
mnie.
Elise machnęła ręką.
- Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że musimy chodzić do pracy, niezależnie
od tego, że się czegoś boimy.
Peder powlókł się do drzwi ze spuszczoną głową.
- Dobrze, Elise, pójdę. Nawet gdyby ten duch miał mnie udusić. -
Odwrócił się i posłał jej ostatnie spojrzenie. - I nie martw się, jeśli nie
wrócę do domu. Ja nie jestem tchórzem. Jestem tylko głupi.
- Teraz to już przesadzasz, Peder. Dobrze wiesz, że uważam cię za
najwspanialszego chłopca na całym świecie. Kristian i Hugo też tak myślą.
Chłopiec naciągnął czapkę na uszy, jakby nie słyszał ostatniego zdania, i
przygarbiony zniknął za drzwiami.
Kiedy Emanuel przyjdzie do domu i będzie mógł popilnować Hugo,
pójdę do szkoły, pomyślała, bo serce jej krwawiło na widok cierpień
młodszego brata.
Kristian też już poszedł, Elise została znowu sama i miała mnóstwo
pracy, ale jakoś nie mogła się na niczym skupić. Całą noc nie spała, co
sprawiło, że była przygnębiona, szczerze mówiąc, bliska rozpaczy. Na
dworze wciąż jeszcze panowały ciemności, a naftowa lampa nie dawała
dość światła, by Elise mogła zacząć szyć suknię z takiego materiału jak ten
ciemnoniebieski aksamit, który wybrała Karolinę. Przy tym wciąż
martwiła się o Pedera i nie mogła przestać o nim myśleć. Nawet jeśli ona
była przekonana, że upiory nie istnieją, to przecież nie można lekceważyć
faktu, że ktoś chłopców na strychu zamknął. Próbowała uspokoić się, że
musiał to zrobić dozorca albo któryś z nauczycieli, chłopcy jednak
zapewniali, że dozorca poszedł z sankami na zakupy. Gdyby któryś
nauczyciel czegoś zapomniał i przyszedł do szkoły wieczorem, to
słyszałby chłopców i widział światło.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej cała sprawa ją
niepokoiła. Jedyne, co w tym dobre, to fakt, że niemal przestała się
zastanawiać, jak też Emanuelowi poszło u Carlsenów. Poszedł tam prosto
z biura w czasie przerwy obiadowej, teraz jednak powinien wkrótce
wrócić do domu.
Hugo zaczął marudzić i Elise wstała od maszyny. Wzięła dziecko na
ręce i podeszła do kuchennego okna. Właściwie to dziwne, pomyślała, że
zawsze muszę wyglądać przez okno, kiedy na kogoś czekam. Tylko że ten,
którego oczekuję, i tak szybciej z tego powodu nie przyjdzie.
Na dworze padał śnieg, trudno było cokolwiek zobaczyć. W oddali
majaczyły kontury szkolnego budynku, przy tej pogodzie wydawał się
wielki, ciemny i zwalisty. Nie była w stanie dostrzec, czy z któregoś okna
sączy się choćby mdłe światełko. Dalej na Sandakerveien od czasu do
czasu pojawiały się ciemne sylwetki, które mocno pochylone szły pod
wiatr.
Chłopcy mogliby wybiec na ulicę i poprosić o pomoc, gdyby przeżyli
coś złego. Wkrótce syreny zawyją i robotnicy wyleją się strumieniem z
fabryk. Wtedy na krótko ulice się zaludnią.
Ale co się stało z Emanuelem? Nigdy nie wraca tak późno.
Elise westchnęła. Hugo zasnął, położyła go więc ostrożnie w kołysce i
wróciła do maszyny. Karolinę przysłała jej wzór, z którego korzystała inna
krawcowa, szyjąc jej suknię na bal w ratuszu. Od kiedy Emanuel i chłopcy
wyszli rano z domu, Elise niestrudzenie pracowała nad wykrojami i
nareszcie mogła przystąpić do fastrygowania poszczególnych części, ale
tak była zdenerwowana, żeby nie popełnić błędu, że ręce jej się trzęsły.
Jeśli nie zdoła sobie poradzić z tą suknią, nie będzie mogła liczyć na
więcej zamówień. A byłaby szkoda, bo teraz Hugo śpi coraz dłużej między
kolejnymi posiłkami.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz jakieś kroki. Pośpiesznie zaczęła
zbierać szycie. Niech Emanuel sobie mówi, co chce, ona jednak nie ma
zamiaru czekać do jutra z wyjaśnieniem sprawy w szkole. Nie miałaby
chwili spokoju, gdyby się nie przekonała, że wszystko jest w porządku. Ku
jej wielkiemu zdumieniu, zanim drzwi się otworzyły, najpierw ktoś
zapukał.
Wstała zaskoczona.
- Torkild? - przeniknął ją strach. - Czy stało się coś złego?
Torkild uśmiechał się i sprawiał wrażenie bardzo uradowanego, powinna
była to natychmiast zauważyć.
- Nie, wprost przeciwnie. - Natychmiast jednak spoważniał. - To znaczy
pani Thoresen nie czuje się całkiem dobrze. Chorowała przez całą zimę.
Elise patrzyła na niego zatroskana.
- Wciąż się boję, co by to było, gdyby jej się coś stało. Anna jest
przecież od niej całkowicie uzależniona. Pamiętam, jak się martwiłam
ubiegłej zimy, kiedy pani Thoresen wyglądała prawie tak samo źle jak
moja mama, która leżała chora na suchoty.
Torkild skinął głową.
- Tak, ona źle wygląda. Ale jeśli chodzi o Annę, to nie powinnaś się
martwić. - Znowu się uśmiechnął, jakby onieśmielony. - Przynoszę ci
radosną nowinę. Anna wstąpiła do Armii Zbawienia i możemy się pobrać.
Elise poczuła, że przenika ją fala radości.
- Naprawdę? - miała ochotę rzucić mu się na szyję. - Gratuluję! - Coś
dławiło ją w gardle, próbowała z tym walczyć, ale nie dała rady i
pośpiesznie otarła łzę. - To najradośniejsza wiadomość, jaką mogłeś mi
przynieść. Tak się cieszę zarówno w imieniu Anny, jak i twoim. Ona jest
najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam, i widziałam
też, jaki ty jesteś dla niej dobry.
Torkild znowu się uśmiechnął, był taki rozradowany, że uśmiech przez
cały czas nie schodził mu z twarzy.
- To żadna sztuka być dobrym dla kogoś takiego jak ona. Odpłaca mi się
zresztą stokrotnie.
Torkild wahał się przez chwilę, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział,
czy powinien powiedzieć coś więcej.
- Anna bardzo by chciała, żebyś ją kiedyś odwiedziła.
- Myślałam o tym niezliczoną ilość razy, ale teraz tak mi strasznie trudno
się stąd wyrwać. - Spostrzegła wyraz rozczarowania na jego twarzy i
pośpiesznie dodała: - Lecz na pewno któregoś dnia będę mogła wyjść, jak
Emanuel wróci wcześniej do domu. Tylko że może wieczorem, to za
późno?
Torkild pokręcił głową. - Nie, to nie ma znaczenia, kiedy przyjdziesz,
byleby tylko Anna mogła cię zobaczyć - powiedział z ożywieniem. -
Zdajemy sobie sprawę, że jeszcze nie możesz zabrać ze sobą dziecka, ale
Anna bardzo by chciała pogratulować ci i dowiedzieć się, jak sobie
radzisz. Elise skinęła głową.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś i podniosłeś mnie na duchu. Mnie dni
zlewają się w jedno, tak łatwo zapomnieć o innych, kiedy człowiek wciąż
żyje w takim pośpiechu.
Torkild rozejrzał się po izbie, jego oczy zatrzymały się na kuchennym
stole.
- O, widzę, że kupiłaś maszynę do szycia? - najwyraźniej był
zaskoczony.
Elise uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Dostałam ją od mojego teścia. Nie podobało mu się, że będę musiała
wychodzić do pracy i zostawiać Hugo, zaproponował więc, żebym zamiast
tego zajęła się krawiectwem.
- To niegłupi pomysł, chociaż zarobki nie są takie dobre.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale teraz, kiedy chłopcy trochę zarabiają,
jakoś będziemy sobie dawać radę. Gdyby nam się udało kupić mały
piecyk, to moglibyśmy wynajmować pokoik na strychu. Pewnie słyszałeś,
że mama i Hvalstad się pobrali i przeprowadzili do małego mieszkanka
przy Wzgórzu Świętego Jana.
Torkild przytaknął.
Hugo znowu zaczął marudzić, Elise podeszła do kołyski i wzięła
dziecko na ręce.
- On ma jakieś kłopoty z brzuszkiem, biedaczek, i bardzo dużo płacze.
Emanuel był już tym bardzo zmęczony, ale teraz jest trochę lepiej.
Torkild podszedł bliżej. Wyraźnie był nieprzyzwyczajony do małych
dzieci i kompletnie nie wiedział, jak się zachować.
- Ale wygląda bardzo dobrze.
W tym samym momencie Hugo otworzył oczka i wpił spojrzenie w
gościa.
Torkild wybuchnął śmiechem.
- Wygląda, jakby oceniał, czy jestem kimś przyzwoitym, czy nie.
Ale czy dopiero co urodzeni chłopcy nie bywają podobni do swoich
ojców? Mnie się zdaje, że on nie jest podobny do żadnego z was.
- Chyba nie potrzebuje być do nikogo podobny - powiedziała Elise
stanowczym tonem. - On jest po prostu sobą.
Torkild przytaknął.
- Zgadzam się. On jest Hugo Ringstad i nie musi przypominać nikogo
innego. Wygląda też, że ma rudawe włoski, chociaż żadne z was takich nie
ma.
Dla Elise te słowa były niczym cios w piersi. Znowu to samo! Boże
drogi, modliła się w duchu, nie pozwól, żeby on miał takie rude i kręcone
włosy jak jego ojciec! Żeby zmienić temat, pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Dzisiaj wieczorem nie będę mogła, niestety, wybrać się do Anny, bo
muszę iść do szkoły porozmawiać z dozorcą. Peder i Evert dostali w
szkole pracę, noszą drewno i węgiel do klas, czyszczą i napełniają naftą
lampy, ale wczoraj coś wystraszyło ich tak strasznie, że dzisiaj ledwo
udało mi się wypchnąć Pedera z domu.
- Przeraziło? - patrzył na nią pytająco.
- Peder nie wrócił wczoraj do domu o zwykłej porze, więc poszłam go
szukać. Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali rysunkowej
na strychu. Byli tak przestraszeni, że siedzieli w kącie i dygotali. Słyszeli
jakieś odgłosy z sąsiedniego pokoju i byli pewni, że to upiór.
Torkild Abrahamsen roześmiał się.
- Chłopcy w tym wieku mają bardzo bujną fantazję. Elise popatrzyła na
niego poważnie.
- Ale ja też słyszałam te hałasy. W środku było ciemno, mimo to
słyszałam, że ktoś ciągnie coś po podłodze. Poza tym nie rozumiem, kto
ich tam zamknął na klucz. Dozorca wie, że chłopcy pracują na górze.
- Może uznał, że skończyli.
- Ale lampa paliła się na drugim piętrze. Poza tym powiedział chłopcom,
że weźmie sanki i pójdzie po zakupy.
Torkild Abrahamsen zmarszczył czoło.
- Jak widzę, ty się tym martwisz? Elise skinęła głową.
- Pedera tak łatwo przestraszyć. A kiedy się naprawdę boi, to nie
wiadomo, co mógłby zrobić.
- A może byś chciała, żebym poszedł do szkoły i sprawdził, o co tam
chodzi?
- Nawet nie śmiałabym cię o to prosić. Emanuel powinien w każdej
chwili wrócić do domu. Wtedy sama będę mogła pójść.
- Ale ja i tak idę koło szkoły. To by mi nie zabrało dużo czasu, po prostu
wstąpię i porozmawiam z dozorcą. Powinien wyjaśnić, skąd pochodzą te
hałasy. Przypuszczalnie to szczury, ale skoro słyszałaś odgłosy tak
wyraźnie, to musiałoby tych szczurów być bardzo dużo. Należy do
obowiązków dozorcy dbać, żeby się pozbyć paskudztwa. One naprawdę
mogą narobić dużo szkód.
Elise uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Jesteś taki miły. Byłam zdecydowana iść sama, ale nie mogę, dopóki
Emanuel nie wróci, żeby posiedzieć z Hugo.
Torkild odwrócił się.
- W takim razie umawiamy się, że ja porozmawiam z dozorcą, a ty
przyjdziesz do Anny najszybciej, jak będziesz mogła.
Elise skinęła głową z uśmiechem.
- Serdecznie ci dziękuję.
Gdy tylko wyszedł, Elise usiadła, żeby nakarmić Hugo. Przez cały czas
nie mogła przestać myśleć o tym, że Anna ma wyjść za mąż. Wprost
trudno w to uwierzyć. Ani Anna, ani ona sama nigdy nie myślały, że coś
takiego może się zdarzyć. Pani Thoresen robiła, co mogła, żeby Anna
zaakceptowała swój los. Była nawet tak surowa, że zabraniała jej oglądać
zdjęcia zakochanych par w gazetach i czasopismach. Elise rozumiała, że
matka robi to w najlepszej intencji, chociaż rani w ten sposób Annę.
Torkild Abrahamsen na pewno nie jest taki jak inni mężczyźni. On i
Anna z pewnością nie będą mogli mieć dzieci, a ich współżycie wyglądać
musi inaczej niż innych par małżeńskich. Będzie zmuszony ją nosić lub
wozić na wózku, jeśli zechcą gdzieś wyjść, a mimo wszystko wybrał
właśnie ją i Elise dobrze go rozumiała. Lepszej żony niż Anna nigdzie by
nie znalazł.
Nareszcie na zewnątrz rozległy się kroki, drzwi uchyliły się i Emanuel
wślizgnął się do środka pośpiesznie, żeby nie wypuszczać ciepła.
Elise w napięciu spoglądała na jego twarz, chciała się przekonać, w
jakim jest humorze. Z wielką ulgą stwierdziła, że wszystko wygląda
normalnie, nie ma już tego zaciętego, niechętnego spojrzenia co wczoraj.
- No i jak poszło?
Powiesił płaszcz i futrzaną czapkę na wieszaku.
- Nastrój w domu panuje dobry. Zostałem zaproszony na kawę i ciastka,
wszyscy byli w dobrych humorach. Po Karolinę niczego nie można
zauważyć, była słodka i czarująca, opowiadała mi o przyjęciu, w którym
uczestniczyła, i obie z Signe śmiały się wesoło.
Elise słuchała zdumiona. Jak Karolinę zdołała przełknąć tego rodzaju
wiadomość? To przecież powinien być dla niej szok.
Emanuel musiał zrozumieć, o czym Elise myśli, bo uśmiechnął się i
usiadł na taborecie dokładnie na wprost żony.
- Pomyliliśmy się co do Karolinę, Elise. Ona w rzeczywistości jest
ciepłym i dobrym człowiekiem. Jestem pewien, że zrobi wszystko, co
będzie mogła, żeby pomóc Signe.
- Miejmy nadzieję. Rozumiem zatem, że nit udało ci się jeszcze nic
zrobić w sprawie Signe?
- Miałem zamiar odwiedzić Olafie Johannsdottir i przedstawić jej całą
sprawę tak, by na wszelki wypadek mieć zarezerwowane miejsce dla
Signe.
Elise skinęła głową, ale się nie odezwała. Z pewnością nie powie tej
Islandce, kim jest ojciec dziecka, pomyślała. Może zechce sprawiać
wrażenie, że pragnie pomóc kobiecie w potrzebie, ponieważ przez dłuższy
czas był członkiem Armii Zbawienia.
Ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, żeby Signe otrzymała pomoc
i mogła przeżyć, a oni dzięki temu nie musieli już się nią zajmować.
- Był u mnie Torkild Abrahamsen. Emanuel wytrzeszczył oczy.
- Torkild? A czego chciał?
- Przyszedł powiedzieć, że on i Anna się pobierają. Emanuel zerwał się z
miejsca.
- Mają zamiar się pobrać? Jak on mógł wymyślić coś podobnego?
Chociaż Elise również się temu dziwiła, tyle że z innego powodu, ogarnął
ją gniew.
- A dlaczego nie mieliby tego zrobić?
- Przecież ona jest inwalidką. Nie da mu tego, czego mężczyzna
potrzebuje.
- Ale może za to da mu coś innego. Poza tym myślę, że kobieta i
mężczyzna mogą bardzo dobrze razem żyć, niekoniecznie płodząc dzieci.
Emanuel posłał jej zdumione spojrzenie.
- A co ty znowu wygadujesz? A przy okazji, posłałaś Pedera do pracy?
Elise przytaknęła.
- Opowiedziałam Torkildowi o tym, co się stało wczoraj, i ofiarował się,
że wstąpi do szkoły, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Powiedział, że i tak będzie tamtędy przechodził.
Emanuel zmarszczył czoło, jak zwykł to czynić, kiedy coś mu się nie
podobało.
- Czy naprawdę musiałaś opowiadać jednemu z moich przyjaciół, że
mam żonę, która wierzy w duchy? Poza tym sam chciałem jutro
porozmawiać z dozorcą.
Hugo zasnął przy piersi i Elise oparła go sobie na ramieniu, żeby mu się
odbiło, a potem ostrożnie włożyła dziecko do kołyski.
- A ja uważam, że to miło z jego strony, że chce pomóc. I wcale nie
wygląda na to, by uważał za dziwny fakt, że się zastanawiam nad tym, co
się stało, zwłaszcza kiedy mu powiedziałam, że chłopcy zostali zamknięci
na klucz.
Emanuel nie odpowiadał.
W tym samym momencie usłyszeli na dworze szybkie kroki, rozległo się
pukanie do drzwi i Torkild wsunął głowę do środka. Elise odwróciła się ku
niemu gwałtownie.
- Znalazłeś ich? Torkild był zdyszany.
- Oni uciekli. Dozorca jest wściekły i już znalazł dwóch innych
chłopców, którzy będą nosić węgiel i drewno oraz nalewać naftę do lamp.
Emanuelowi wymknęło się ostre przekleństwo, starał się jednak
opanować. Mimo to zrobił się czerwony ze złości.
- Dosyć już mam tych głupstw! Widzisz, Elise, jak to się kończy, kiedy
dziewięcioletniego chłopaka traktujesz jak trzylatka! Nie będę mógł
wychowywać twoich braci, jeśli mi nie pomożesz. Peder miał szczęście, że
dostał tę pracę, chociaż przedtem woźnica go wyrzucił. Nikt nie zechce
chłopaka, który porzuca swoje obowiązki. On się naprawdę powinien
opanować!
Elise słuchała go jednym uchem, stała pośrodku kuchni i patrzyła na
Torkilda, a strach dławił ją w gardle.
- Dozorca nie wie, co się z nimi stało?
Torkild zaprzeczył. Było oczywiste, że jest nieprzyjemnie dotknięty
wybuchem gniewu Emanuela i że rozumie Elise.
- Pójdę tam znowu i rozejrzę się za nimi, uważałem tylko, że muszę ci
najpierw powiedzieć, co się stało.
- No nie, to się nareszcie musi skończyć! - Elise nie pamiętała, żeby
kiedykolwiek widziała Emanuela tak rozgniewanego. - Najpierw musimy
szukać go dlatego, że się schował w jakiejś bramie, następnym razem w
największy mróz biegamy po ulicach dlatego, że znalazł porzuconego
szczeniaka. Nie możemy tracić czasu na nieustanne poszukiwania tego
tchórza.
Elise zdjęła chustkę z wieszaka i zarzuciła ją sobie na ramiona.
- Idę z tobą, Torkild. - Zwróciła się do Emanuela. - Chyba rozumiesz, że
nie mogę tu siedzieć z założonymi rękami, skoro nie wiem, co się z nim
stało. Hugo dopiero co dostał jeść, przez dłuższy czas nie będzie głodny.
Wzrok Emanuela pociemniał ze złości.
- A zatem postanowiłaś ignorować moje słowa?
- Inaczej nie mogę, Emanuelu. Czuję, że w szkole stało się coś złego.
Czułam to przez cały dzień.
- To są jakieś średniowieczne przesądy. Poza tym nie zgadzają się z
nauką chrześcijańską. Nie masz dla mnie najmniejszego szacunku, Elise,
swoim zachowaniem ściągasz na mnie wstyd. Elise spojrzała mu w oczy i
odpowiedziała spokojnie:
- Uważam, że nie robię ci krzywdy, ale nie zgadzam się z tobą, że moje
zachowanie ma coś wspólnego z przesądami. - Potem odwróciła się,
otworzyła drzwi i wyszła razem z Torkildem.
Gdy tylko okrążyli narożnik domu, Torkild zwrócił się do niej.
- Co się dzieje z Emanuelem? To do niego niepodobne, nie przy-
pominam sobie, żebym kiedyś widział go w takim stanie.
- Nie miał na myśli nic złego. Po prostu w ostatnich czasach przeżył
wiele przykrości i chyba nad sobą nie panuje.
Torkild więcej nie pytał, ale gdybym musiała mu odpowiadać, tobym
tego nie zrobiła, pomyślała Elise.
- Możliwe, że chłopcy pobiegli do pani Berg, bo to ona opiekuje się
Evertem - powiedziała. - Pani Berg jest stara, chora, nie wstaje z łóżka i
nie ma siły zajmować się dziećmi.
- A ja myślałem, że Peder jest sumiennym chłopcem i ma duże poczucie
obowiązku.
- Bo tak właśnie jest. On by nigdy nie porzucił pracy bez powodu.
- Ale Emanuel wspomniał, że nie zdarzyło się to pierwszy raz.
- Kiedyś napadła na niego banda chłopaków i o mało nie wepchnęli go
do rzeki. Byli na niego źli z zazdrości, że dostajemy tyle pomocy z Armii
Zbawienia. Parę dni później tak się bał tych chłopaków, że nie chciał
wracać ze szkoły i ukrył się za śmietnikiem na jakimś podwórku. A
ostatnio, kiedy musieliśmy go szukać, to Evert znalazł małego
szczeniaczka, który na pewno by nie przeżył na mrozie, gdyby się ktoś
nim nie zaopiekował. Peder poszedł z Evertem, żeby zobaczyć, czy nie
uda się wyjaśnić, skąd się ten szczeniak wziął. Moim zdaniem to nie
świadczy o braku poczucia obowiązku.
- No nie, zgadzam się z tobą. Z drugiej jednak strony czeka go trudne i
ciężkie życie, jeśli nie będzie w stanie utrzymać pracy.
- Cokolwiek byśmy zrobili, to i tak czeka nas ciężkie i trudne życie -
odparła Elise krótko.
Zbliżali się do szkoły. Elise spoglądała w górę.
- Widzę światło na drugim piętrze.
- Oni podobno zostali zamknięci na strychu, tak?
- Tak. Na strychu jest sala rysunkowa. Tam nalewali naftę do lamp.
- A co jest obok tej sali?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że po prostu zwyczajny strych.
- No to według wszelkiego prawdopodobieństwa na tym strychu
hałasują szczury.
- Ja też tak próbowałam to sobie tłumaczyć, ale docierające stamtąd
hałasy świadczą o czymś całkiem innym.
- Jak to?
- Wygląda to tak, jakby ktoś tam był.
- Powiedziałaś, że na tym strychu było ciemno, skąd o tym wiesz?
- Bo prowadzą tam drzwi z desek, a pod nimi jest duża szpara. Gdyby
paliło się tam światło, to bym je widziała.
- Hm. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli pójdę z tobą na górę, ale
wydaje mi się mało prawdopodobne, byśmy znaleźli tam chłopców.
- Ja też w to nie wierzę, ale chcę mieć dowód, że oni się nie mylili. Jeśli
dozorca zrozumie, dlaczego tak się bali, to być może przywróci ich do
pracy.
- W to akurat wątpię, ale rzeczywiście możemy spróbować. Drzwi były
uchylone tak jak poprzedniego dnia. Zapalona naftowa lampa wisiała w
kącie korytarza.
- Weźmy ze sobą tę lampę - zaproponował Torkild. Wkrótce potem byli
na schodach.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
W drodze na górę nikogo nie spotkali, nie widzieli też tych dwóch
chłopców, którzy przejęli pracę po Pederze i Evercie, żadne lampy nigdzie
się nie paliły. Albo więc chłopcy zrobili już wszystko, co było do
zrobienia, albo oni też uciekli ze strachu.
W końcu Elise i Torkild znaleźli się na strychu. Tym razem drzwi nie
były zamknięte na klucz, Torkild otworzył je i oświetlił pokój. Sala
rysunkowa była pusta.
Torkild uniósł wyżej lampę i poświecił w stronę drzwi z desek,
wiodących do drugiej części strychu. Następnie ruszył przed siebie, a Elise
podążała za nim. Cieszyła się, że nie musi chodzić tu sama.
Drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz.
Nagle Elise usłyszała, że Torkild przemawia głośno, władczym tonem: -
Otwórz natychmiast! Wiemy, że tam jesteś! - Rozległ się jakiś jęk, a potem
inne nieokreślone dźwięki. - Słyszysz, co mówię? Otwórz, bo zawołam
policję! - Torkild krzyczał teraz ze złością.
Ku swojemu zdziwieniu Elise usłyszała jakieś człapiące kroki, wkrótce
potem klucz został przekręcony w drzwiach i ukazała się zmięta brodata
twarz. Oczy w tej twarzy były czerwone, włosy zwisały brudnymi
kosmykami. Mężczyzna, który stał w drzwiach, cuchnął tak
nieprzyjemnie, że Elise mimo woli wstrzymała dech.
Torkild otworzył drzwi na całą szerokość.
- Co ty tu robisz?
Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, ale z jego gardła nie
wydobył się żaden dźwięk. Był kompletnie bezzębny, chociaż nie mógł
mieć więcej niż jakieś trzydzieści lat. Ubranie było w strzępach, on sam
chudy, policzki miał zapadnięte tak, jakby od dawna nic nie jadł.
Zajeżdżało od niego wódką i zataczał się przy każdym kroku.
Torkild znowu uniósł lampę i oświetlił wnętrze strychu. Było widać, że
najwyraźniej ktoś tu mieszka. W jednym kącie znajdowała się słoma, ten
człowiek z pewnością na niej sypiał, kilka połamanych krzeseł leżało na
podłodze. U sufitu wisiała lampa naftowa, a na pustej skrzynce na drzewo
stała świeca w popękanym porcelanowym lichtarzyku, obok brudny
metalowy talerz z łyżką, jakieś kawałki chleba i naczynie z wódką. Odór
dochodzący z cynkowego wiadra w drugim kącie strychu świadczył, że
mężczyzna w tym samym pomieszczeniu załatwiał wszystkie swoje
potrzeby.
Torkild chwycił mężczyznę za ramię.
- Włóż buty, musimy się przejść. - Zwrócił się do Elise. - Zejdź na dół i
zobacz, czy nie ma gdzieś dozorcy, wytłumacz mu, dlaczego chłopcy się
bali. Wezmę tego człowieka do naszego oddziału w Sagene, a gdyby się
okazało, że ma na sumieniu jakieś przestępstwa kryminalne, to wezwiemy
policję.
Elise, nie zastanawiając się, zbiegła na dół, chociaż było bardzo ciemno.
Teraz dozorca szkolny dowie się o wszystkim! Peder i Evert mieli rację, że
ktoś hałasuje na strychu, a może na dodatek ten mężczyzna jest przestępcą.
Dozorcę znalazła na parterze. Pośpiesznie wytłumaczyła mu, co się
stało, ale ku jej wielkiemu rozczarowaniu dozorca zareagował dokładnie
odwrotnie, niż się spodziewała.
- A to przeklęte łobuzy! Latają do domu na skargę? Nie chcę tutaj
żadnych rodziców ani ludzi z Armii Zbawienia, żeby mi się plątali po
szkole. Jeśli jakiś pijak zagnieździł się na strychu, to ja sam to załatwię!
- Ale nic dziwnego, że Peder i Evert się przestraszyli - próbowała
tłumaczyć Elise. - Chłopcy byli pewni, że na strychu ktoś jest.
Dozorca stanął przed nią, wysoki, potężny i groźny. W świetle latarni
nad drzwiami widziała, że poczerwieniał z gniewu.
- Na mnie zwalasz winę? Uważasz, że mam pozwolić, żeby bachory
przychodziły i odchodziły, kiedy chcą? Porzucili robotę i teraz nie mają tu
już nic do szukania. Włóczędzy i pijacy są wszędzie, a jeśli paniczykom
się to nie podoba, to mogą się wynosić.
Elise zrozumiała, że kłótnia z dozorcą na nic się nie zda, i postanowiła
pobiec do pani Berg, żeby zobaczyć, czy nie ma tam chłopców. Przez
chwilę zastanawiała się, czy nie powinna pomóc Torkildowi z tym
pijakiem, doszła jednak do wniosku, że Torkild nawykł do takich działań,
a ona powinna jak najszybciej odnaleźć Pedera i Everta.
Była zdyszana, kiedy w końcu dotarła do mieszkania pani Berg i
zapukała. Nie trwało długo, a wewnątrz rozległy się kroki, Evert uchylił
drzwi.
- Kto tam?
- To tylko ja, Elise.
Drzwi otworzyły się szeroko. Chłopiec sprawiał wrażenie prze-
straszonego. Z tyłu za nim ukazał się Peder, który stał przyciśnięty do
ściany. On też najwyraźniej się bał.
- Wyjaśniliśmy w końcu, kto straszy na strychu - tłumaczyła Elise. Kara
za porzucenie pracy przyjdzie później, pomyślała. Emanuel z pewnością
zażąda, żeby dziś wieczorem spuścić Pederowi lanie. - To był jakiś pijak,
który zagnieździł się na szkolnym strychu i zrobił tam sobie prywatną
gospodę. - Próbowała się uśmiechać do chłopców.
Evert patrzył na nią wytrzeszczonymi oczyma.
- To tak wolno? Elise pokręciła głową.
- Torkild Abrahamsen, ten żołnierz Armii Zbawienia, który pomaga
Annie, zaprowadzi go do oddziału Armii w Sagene. Ale dozorca jest po
prostu wściekły.
Evert skinął głową.
- Wyrzucił nas z pracy, nie wolno nam tam przychodzić. Ale przecież my
nie mogliśmy zostać w szkole, rozumiesz, Elise, dzisiaj też go słyszeliśmy.
Dzisiaj chrapał.
- No, ale wiecie już, że to nie był żaden upiór. Evert przytaknął,
najwyraźniej zawstydzony.
- Mimo wszystko to było bardzo nieprzyjemne. Nie wiedzieliśmy, czy
nie ma noża, a on mógł jeszcze raz zamknąć drzwi na klucz.
Elise przytaknęła.
- Bardzo dobrze rozumiem, żeście się bali, ale niełatwo wam będzie
znaleźć inną pracę. Chłopcy na ulicy walczą o każde zajęcie, jakie się
pojawi. Każdy chce być posłańcem albo roznosić gazety. Co powiedziała
pani Berg, kiedy przyszliście do domu?
- Ona nic nie mówi. Zamknęła oczy i przez cały dzień śpi. Elise
ogarnęły złe przeczucia.
- A myślisz, że mogłabym pójść i się z nią przywitać?
- Jasne. Ona lubi takich jak ty, Elise. Powiedziała, że mogłabyś być moją
mamą. - Uśmiechnął się skrępowany.
Elise też się uśmiechnęła i pogłaskała go po policzku, potem jej
spojrzenie powędrowało do Pedera.
- Musimy pośpieszyć się do domu, Peder. Wejdę tylko na moment do
pani Berg.
Chłopiec skinął głową. Było oczywiste, że dręczą go wyrzuty sumienia.
Elise zapukała do drzwi izby i weszła, nie czekając na zaproszenie.
Wewnątrz było ciemno.
- Masz dla mnie jakieś światło, Evert? - zawołała przez ramię. Evert
podbiegł z zapaloną stearynową świecą w lichtarzyku. Zanim jeszcze
podeszła do łóżka, Elise była pewna, co się stało.
Jedna ręka pani Berg zwisała z łóżka, usta były na pół otwarte, ciało
spoczywało bez ruchu. Z uczuciem podobnym do tego, jakiego doznała,
kiedy zobaczyła ojca w pomieszczeniach na Storgata, wolno zbliżała się
do posłania.
- Pani Berg?
Nie czekała na odpowiedź, no i jej nie otrzymała.
Z drżeniem położyła dłoń na czole leżącej i poczuła, że jest lodowato
zimne. Odskoczyła przerażona. Następnie ujęła zwisającą rękę i próbowała
złożyć razem dłonie zmarłej, ale okazało się to bardzo trudne, bo palce
zaczynały już sztywnieć. Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła na krześle
obok łóżka płócienną chustkę. Pośpiesznie podłożyła ją pod brodę zmarłej
i zawiązała na czubku głowy. Teraz pani Berg nie miała już otwartych ust i
sprawiała wrażenie, że śpi. W końcu Elise przeżegnała się, odmówiła
Ojcze nasz i wyszła z pokoju.
- Evert?
Chłopiec stał bez ruchu i patrzył na nią. Po jego oczach poznała, że
zrozumiał, co się stało. Dla niego życie było jedynie pijaństwem, biciem,
przekleństwami i strachem, pomyślała. Kiedy nareszcie znalazł prawdziwy
dom u pani Berg, to staruszka umarła.
- Pani Berg nie żyje. - Słowa zabrzmiały bezlitośnie i brutalnie w cichej
kuchni. - Pójdziesz z nami do naszego domu.
Chłopiec stał bez ruchu i wciąż na nią patrzył. - To ona się już nie
obudzi?
Elise wolno pokręciła głową, podeszła do chłopca i objęła go.
- Pani Berg poszła do nieba, Evert. Teraz jest jej dobrze. Malec był
całkiem sztywny, z jego gardła nie wydostał się ani jeden dźwięk, z oczu
nie popłynęła ani jedna łza., Elise spodziewała się, że rzuci się jej w
objęcia i zacznie szlochać, ale na to mały Evert przeżył już zbyt wiele
bólu. Stał więc nieporuszony, nic nie mówił przez dłuższą chwilę. W
końcu rzekł zupełnie normalnym głosem:
- To teraz będę musiał wrócić do Hermansena. I znowu będzie przepijał
wszystkie pieniądze, jakie daje gmina.
Elise nie była w stanie powstrzymać łez.
- Nie, Evert - powiedziała, zanim zdążyła się zastanowić. - Nie wrócisz
do Hermansena. Pójdziesz z nami do domu. - Potem jedną rękę podała
Evertowi, drugą Pederowi i cała trójka opuściła mieszkanie. Doktora
zawiadomię później, pomyślała, teraz trzeba się postarać, żeby chłopcy jak
najszybciej znaleźli się w cieple.
Dopiero w drodze do domu majstra zaczęła się zastanawiać nad tym, co
zrobiła. Powiedziała Evertowi, że będzie mógł u nich zostać, nie pytając
najpierw Emanuela. A on dzisiaj jest i tak w złym humorze z powodu tego,
że Peder porzucił pracę, i dlatego że Elise przyjęła pomoc Torkilda,
zamiast czekać, aż Emanuel sam wyjaśni sprawy w szkole.
Z pewnością jednak zrozumie, kiedy usłyszy, co się stało, próbowała się
pocieszać.
- Zostawiłem w domu tabliczkę, elementarz i wszystko! - zawołał
przestraszony Evert. - I została tam moja kołdra - dodał. - Gałgany
wylatują z niej przez wszystkie dziury, ale pani Berg to zaszyje, kiedy... -
nagle umilkł.
- Dzisiaj będziesz spał z Pederem, a jutro przyniosę twoją kołdrę i
spróbuję pozaszywać dziury. Nie masz pewnie dużo ubrań, ale zabiorę
stamtąd wszystko, co znajdę.
- Siostra pani Berg wciąż się z nią kłóciła, ale pani Berg mówiła, że
przyjdzie na pewno po jej śmierci, bo będzie chciała dostać spadek. Pilnuj
swoich ubrań, Evercie, mówiła pani Berg. W przeciwnym razie ona
zabierze wszystko, co znajdzie.
Do tej pory Peder milczał, ale słowa Everta musiały zrobić na nim
wielkie wrażenie, bo wykrzyknął pełnym oburzenia głosem:
- No to ona jest złodziejką! Wbiłbym jej nóż, odciął głowę i poderżnął
gardło!
- Peder, co się z tobą dzieje! - Elise patrzyła na brata wstrząśnięta. - Co
ty wygadujesz?
Peder umilkł. W chybotliwym świetle ulicznej latarni Elise widziała, że
zawstydzony spuścił głowę.
Zbliżali się do domu majstra. W pewnym momencie Elise dostrzegła
ciemną sylwetkę przechodzącą przez most. Niełatwo było coś zobaczyć w
tych ciemnościach, zwłaszcza teraz, kiedy latarnia przy moście została
stłuczona, ale śnieg i światła latarń po drugiej stronie trochę pomagały.
Była pewna, że to on. Johan chodzi w sobie tylko właściwy sposób i jest
bardziej wyprostowany, niż na ogół bywają robotnicy. Poczuła radość.
Johan miał w sobie coś dobrego, coś budzącego poczucie bezpieczeństwa,
co znała od dzieciństwa. Dawniej była pewna, że Johan potrafi zaradzić
wszelkim kłopotom, jakie istnieją, jest duży i silny i może dać radę
najgorszym łobuzom, poza tym nigdy niczego się nie boi.
- Tam idzie Johan! - Peder puścił rękę siostry i pobiegł na spotkanie.
Evert nadal trzymał Elise mocno.
- Peder chyba zapomniał, że nie jesteś już zaręczona z Johanem.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie, nie zapomniał, ale lubi Johana i wie, że jesteśmy przyjaciółmi,
chociaż się nie pobraliśmy.
- A ja myślę, że powinnaś wyjść za niego. On jest jednym z nas.
Elise nie zdążyła odpowiedzieć, zbliżyli się właśnie do Johana.
- Peder mi opowiada o tym, co się stało. - W głosie Johana słychać było
zatroskanie. - Jak to ładnie z twojej strony, że wzięłaś Everta do siebie,
Elise.
- Ja wiem dlaczego! - zawołał głośno Evert, zadowolony mimo szoku,
jaki dopiero co przeżył. - To dlatego, że pani Berg prosiła o to Boga.
Chciała, żeby Elise została moją mamą.
Zaległa cisza. Elise poczuła, jakby coś ciężkiego zostało złożone na jej
barki i przycisnęło ją do ziemi. Evert zrozumiał, że zaprasza go do siebie
na zawsze, chociaż ona myślała zaledwie o najbliższych dniach.
Emanuel się na to nie zgodzi. Już i tak jest ich pięcioro i Emanuel skarży
się, że jego pensja na nic nie starcza. Johan poklepał Everta po ramieniu.
- Myślę, że Bóg zgadzał się z panią Berg. Nie mógłbyś mieć lepszej
mamy niż Elise.
- Wiem o tym. Zawsze to mówiłem. Prawda, Elise? - Spoglądał na nią i
chociaż nie była w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy, wiedziała, że jest
zadowolony i czuje się bezpiecznie.
- Tak, mówiłeś to już dawniej.
- A co Emanuel na to powie, jak myślisz, Elise? - w głosie Pedera
słychać było niepewność.
- Nie zapytałaś go jeszcze o to? - Johan był zaskoczony.
- Idziemy prosto z mieszkania pani Berg, jeszcze nikomu nie zdążyłam
powiedzieć, co się stało. Ty jesteś pierwszy - wahała się przez chwilę.
Zastanawiała się, czy zapytać.
W końcu podjęła decyzję.
- Idziesz do mamy i Anny?
- Tak, postanowiłem do nich zajrzeć i dowiedzieć się, co słychać. Mama
nie czuła się najlepiej, kiedy ostatnio je odwiedziłem.
- A mogłabym cię poprosić o przysługę? Muszę biec do domu i zająć się
małym, a trzeba powiadomić władze o śmierci.
- Oczywiście, mogę to zrobić. Ty już o tym nie myśl, Elise, i tak masz
mnóstwo spraw na głowie. Wstąpię do doktora, zanim pójdę do matki.
Trzeba też chyba zawiadomić policję. Ty właśnie przed chwilą odkryłaś,
że pani Berg umarła, prawda?
- Torkild Abrahamsen pomagał mi szukać tych dwóch uciekinierów. On
się jednak zajął pijakiem, który zagnieździł się na szkolnym strychu, a ja
pobiegłam do pani Berg, żeby zobaczyć, czy ich tam nie ma. Kiedy Evert
powiedział mi, że pani Berg już bardzo długo śpi, ogarnęły mnie złe
przeczucia Musiała umrzeć jakiś czas temu, bo nie mogłam złożyć jej rąk.
Spostrzegła, że Johan uważnie słucha tego, co mówi.
- Dlaczego musiałaś szukać chłopców i co oni mają wspólnego ' z
jakimś pijakiem?
- To bardzo długa historia. Evert i Peder mieli tyle szczęścia, że dostali
w szkole pracę na popołudnia - pośpiesznie wyjaśniła, co się stało.
Chociaż Peder wiedział, że nie wolno się wtrącać, kiedy dorośli
rozmawiają, najwyraźniej nie był w stanie się powstrzymać.
- Bo na strychu tak straszyło, że nie mogliśmy dłużej tam usiedzieć.
- Teraz rozumiem. - Johan uśmiechnął się porozumiewawczo. - Duch nie
był duchem, ale jednym z tych bezdomnych pijaczków, którzy sypiają w
bramach i na klatkach schodowych.
Elise przytaknęła.
- Ponieważ Peder i Evert uciekli, to dozorca bardzo się zdenerwował i
przyjął dwóch innych chłopców do pracy na ich miejsce. Teraz obaj są
bezrobotni i nie wiem, jak zdołają znaleźć sobie inną pracę.
Johan ruszył przed siebie.
- Zabierz ich do ciepłego mieszkania, Elise! Evert zmarzł tak, że cały się
trzęsie. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. To znaczy u ciebie w domu.
Elise zrozumiała, co Johan ma na myśli.
- A gdyby nie, to wiesz, gdzie mieszkam.
- Dziękuję. I serdeczne dzięki za pomoc. Powiedz Annie, że przyjdę do
niej w najbliższych dniach. Torkild mnie o to prosił, po to do mnie
przyszedł.
Po drodze do domu Elise myślała o tym, co powiedział Johan: „A jak
nie, to wiesz, gdzie mieszkam". Czy miał na myśli fakt, że jeśli Elise
przyjdzie do domu z Evertem, to Emanuel zaprotestuje? A jak jego
zdaniem Agnes przyjęłaby coś takiego?
Jeszcze daleko od domu usłyszała głośny krzyk niemowlęcia.
Przestraszyła się. Teraz z pewnością Emanuel jest wściekły i zirytowany.
Skoro kołysanie nie pomogło, to nie miał pojęcia, co powinien zrobić, by
uspokoić małego.
Otworzyła drzwi i popchnęła przed sobą chłopców do ciepłego wnętrza.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Emanuel wytrzeszczy! oczy, kiedy zobaczył, kto przyszedł, otworzył
usta i chyba miał zamiar zacząć krzyczeć, ale Elise go uprzedziła.
- Stało się coś strasznego, Emanuelu. Pani Berg umarła.
Widziała, że mąż stara się opanować, ale nawet taka wiadomość nie była
w stanie stłumić jego gniewu. Zdejmując chustkę i buty, opowiedziała, co
się stało od chwili, kiedy razem z Torkildem znaleźli pijaka na szkolnym
strychu.
Emanuel nic nie mówił. Hugo nadal wrzeszczał, Elise wyjęła go z
kołyski i położyła na rozłożonym na stole ręczniku. Natychmiast
stwierdziła, dlaczego biedak tak wrzeszczy. W końcu krzyki przeszły w
zawodzenie. Kiedy przyłożyła go do piersi, spojrzał na nią wielkimi
poważnymi oczyma. Elise uśmiechnęła się Jo dziecka i palcem
wskazującym pogłaskała miękki policzek.
Chłopcy usiedli przy kuchennym stole i zaczęli odrabiać lekcje. Peder
najpierw zrobił rachunki, a Evert czytał z jego elementarza. Potem czytał
Peder, a Evert go słuchał.
Emanuel wyszedł do sypialni. Może położył się, żeby odpocząć, myślała
Elise, wiedziała tylko, że to jego milczenie nie wróży niczego dobrego.
Widziała, jak Evert od czasu do czasu spogląda zdziwiony na Pedera,
który mozolnie przedziera się przez tekst. Evert ma wielkie serce i z
pewnością cierpi razem z nim, ale nic nie mówi, nie robi uwag. Jeśli nawet
Peder nie jest mądry, to i tak jest jego najlepszym przyjacielem.
Zastanawiała się, o czym myśli Emanuel zamknięty w lodowatym
pokoju, chciałaby też wiedzieć, co się dzieje w głowie Everta.
Nie wyglądało na to, żeby rozpaczał po śmierci pani Berg, w każdym
razie tego nie okazywał. I nie okaże niczego, dopóki będzie mógł tutaj
zostać, pomyślała, raz po raz mimo woli spoglądając na drzwi izby.
Żołądek kurczył jej się ze zdenerwowania. Chociaż Emanuel nic nie
powiedział, nietrudno było się domyślić, że jest w marnym humorze.
Gdy tylko skończyła karmienie i ułożyła Hugo z powrotem w kołysce,
poszła do izby i przyniosła ciemnoniebieski aksamit.
- Teraz nie możecie siedzieć przy stole, chłopcy. Muszę zabrać się do
szycia.
Pośpiesznie zebrali swoje rzeczy ze stołu i usiedli na skrzyni do drewna.
Tam Peder nadal mozolnie odczytywał tekst.
Elise postawiła maszynę na stole i zaczęła zszywać długi bok sukni,
który przedtem starannie sfastrygowała. Nagle odkryła, że szyje po lewej
stronie, musiała wszystko spruć i zacząć od nowa. Łzy piekły ją pod
powiekami. Nigdy nie będzie dobrą krawcową, w każdym razie nie przy
tym okropnym świetle, w tej zabałaganionej kuchni i ze wszystkimi
swoimi zmartwieniami.
Emanuel się nie pokazywał. Zjawił się w kuchni dopiero, kiedy Kristian
zmęczony i zdyszany wrócił do domu po pracy, a Elise zrobiła im
wszystkim kolację. Chłopcy przekrzykiwali się nawzajem, Evert i Peder
chcieli opowiedzieć Kristianowi, co się stało. Kiedy indziej Emanuel na
pewno by na nich nakrzyczał i upomniał, że nie wolno mówić z pełnymi
ustami, teraz jednak siedział, wpatrywał się w stół, popijał słabą kawę, nie
mówiąc ani słowa, i ledwo zjadł pół kawałka chleba z syropem. Może
najadł się do syta u Carlsenów? Elise cieszyła się, że przynajmniej chłopcy
są ożywieni i rozmowni, może nie zwrócą uwagi, że Emanuel nie jest taki
jak zwykle.
Kristian był naprawdę przerażony tym, co słyszał.
- No ale co teraz będzie z Evertem?
- Będę mieszkał tutaj. - Evert powiedział to bardzo zadowolony, z
ustami pełnymi jedzenia.
Kristian posłał siostrze pytające spojrzenie. Ona pośpiesznie odwróciła
wzrok, czekając na ostrą uwagę ze strony Emanuela, ale nic takiego nie
nastąpiło. Wtedy spojrzała na męża spod oka. Wyglądał, jakby byl
pogrążony w swoich myślach i nie słyszał ani słowa z tego, co mówiono
przy stole.
Po kolacji posłała chłopców do łóżek. Evert i Peder mieli spać na waleta
pod kołdrą Pedera.
- Pójdę do pastora - oświadczył nagle Emanuel. To były jego pierwsze
słowa od powrotu do domu. - Nie możemy dłużej czekać z chrztem.
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Czy jeszcze nie jest za zimno na to, żeby wynosić dziecko z domu?
- Opatulimy małego szczelnie i nic się nie stanie.
- Ale nie wybraliśmy jeszcze dodatkowych imion.
- Owszem, ja wybrałem. Myślę, że na drugie możemy dać mu Hagbart
po ojcu mojej matki, a na trzecie Rudolf po moim wuju. Dziadek umarł,
kiedy miałem dziesięć lat, byłem do niego bardzo przywiązany. Wtedy
całe nazwisko chłopca będzie brzmiało: Hugo Hagbart Rudolf Ringstad,
dwa „H" i dwa „R" jedno po drugim. Łatwo będzie to zapamiętać.
Elise przytaknęła. Nic nie szkodzi, że Emanuel zapomniał o mojej
rodzinie, powiedziała sobie w duchu. Najważniejsze, że traktuje Hugo jako
własnego syna. Rozmowę na temat losu Everta trzeba będzie odłożyć do
wieczora, kiedy oboje położą się do łóżka. Było oczywiste, że teraz co
innego zaprząta myśli Emanuela.
Gdy tylko zniknął za drzwiami, Elise wzięła szycie i poszła do lodowato
zimnej izby, rozłożyła materiał na stole i zapaliła naftową lampę. Drzwi do
kuchni zostawiła otwarte, żeby wpuścić trochę cieplejszego powietrza,
mimo wszystko w tym pomieszczeniu było tak zimno, że wkrótce resztki
ciepła opuściły jej ciało, palce sztywniały, a stopy były niczym kawałki
lodu. W skrzyni z drewnem znalazła jakąś starą gazetę, podzieliła ją na
dwoje i owinęła papierem stopy, a wszystko związała sznurkiem. Trochę to
pomogło, ale trzeba było czegoś więcej w tej izbie, w której ziąb ciągnął
przez dziurawą podłogę z lodowatej piwnicy. W końcu wyjęła z szuflady
parę zniszczonych rękawiczek, których nie opłacało się już cerować,
obcięła czubki palców i włożyła je na ręce tak, że tylko palce wystawały.
Zdążyła zszyć na maszynie dwa długie kawałki materiału, gdy nagle
usłyszała pukanie do kuchennych drzwi. Pośpieszyła otworzyć, pomyślała,
że to na pewno Torkild przyszedł jej powiedzieć, co zrobił z pijakiem.
Na dworze stał Carl Wilhelm Wang-Olafsen, przyjaciel Emanuela z
Kongsvinger.
Na jego widok Elise zapragnęła zapaść się pod podłogę i zniknąć. Nie
mogła nie zauważyć spojrzenia gościa, które przesuwało się z podartych
rękawiczek do gazet, którymi owinęła stopy, i z powrotem.
- Czy Emanuel jest w domu?
- Nie, poszedł do pastora, żeby porozmawiać o chrzcie.
- A dawno temu wyszedł?
- Nie, nie bardzo. - To było kłamstwo, ale Elise nie mogła myśleć o tym,
że będzie musiała go poprosić, żeby wszedł do środka i poczekał.
- Przy okazji chciałbym pogratulować. - Mężczyzna uśmiechnął się. -
Słyszałem, że to chłopiec. Ringstadowie z pewnością się cieszą, że mają
dziedzica, który będzie mógł z czasem przejąć dwór.
Elise skinęła głową z mdłym uśmiechem na wargach, cały czas miała
nadzieję, że gość sobie pójdzie.
- Nie przeszkadzałoby pani, gdybym wszedł do domu i zaczekał? Mam
mu do przekazania ważną wiadomość.
Elise nie mogła powiedzieć „nie".
- W kuchni śpią chłopcy, ale proszę, niech pan wejdzie do izby. Siedzę
tam i szyję, wszędzie straszny bałagan.
Uśmiechnął się skrępowany.
- To chyba nic dziwnego, skoro musi sobie pani sama radzić ze
wszystkim.
Kiedy wskazywała mu drzwi do izby, sama idąc za nim, pośpiesznie
usunęła gazetowy papier z nóg i zdjęła te nieszczęsne rękawiczki.
- Wewnątrz jest okropnie zimno. Zwykle palimy tylko w kuchni.
Mężczyzna odwrócił się i patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani w stanie szyć w takim zimnie?
Widziała, że jego spojrzenie znowu przesunęło się na jej stopy, musiał
zauważyć, że usunęła gazetę.
- Nie, zwykle szyję w kuchni, ale teraz, kiedy chłopcy już się położyli, a
ja potrzebuję dużo miejsca, nie miałoby to sensu.
Gość skinął głową, wciąż stał i patrzył na nią.
Pewnie się zastanawia, co Emanuel we mnie widzi, pomyślała Elise. Dla
niego to chyba kompletnie niezrozumiałe, że mężczyzna tego stanu mógł
się ożenić z nędzną robotnicą.
- Chyba widziałem trzech chłopców w kuchni. Myślałem, że pani ma
dwóch braci.
- Ten trzeci to przyjaciel Pedera. Stało się dzisiaj coś, co sprawiło, że
wzięłam go do nas. - Pośpiesznie opowiedziała całą historię, o duchach na
szkolnym strychu, o tragicznym życiu Everta i starej pani Berg, która się w
końcu nim zajęła, ale opiekowała się chłopcem niecały rok.
Carl Wilhelm Wang-Olafsen słuchał z uwagą, kiedy mówiła. A gdy
skończyła, zawołał spontanicznie:
- Pani musi być bardzo dobrym człowiekiem, pani Ringstad! Elise
zarumieniła się i pokręciła głową.
- Nie chciałam budzić niczyjej sympatii, panie Wang-Olafsen. Próbuję
tylko wytłumaczyć, dlaczego Evert tu jest. Bardzo proszę, żeby zechciał
pan pozdrowić ojca i serdecznie mu podziękować za mleko i ryby, które
dostawaliśmy dla kociaka. Teraz nauczył się już łapać myszy i sam sobie
radzi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Mam więc nadzieję, że sprawia dzieciom radość, a oprócz tego jest
pożyteczny.
- Tak właśnie jest. Peder go kocha. Aż dziw, jakie więzi się między nimi
wytworzyły. Nigdy bym nie pomyślała, że koty mogą być takie
przywiązane do człowieka.
- Ale są też ludzie, do których zwierzęta garną się bardziej niż do
innych.
- Tak, to prawda. Nie zechce pan usiąść? Nie sądzę, żeby Emanuel zbyt
długo zabawił u pastora, jeśli po drodze do domu nie wstąpi do jakichś
znajomych.
Te ostatnie słowa po prostu się jej wyrwały, natychmiast poczuła, że się
rumieni.
Wang-Olafsen usiadł, ale płaszcza nie zdjął. Futrzaną czapkę trzymał w
rękach.
- A zatem pani zajmuje się krawiectwem?
- Tak, nie wiedziałam, co zrobię z Hugo, gdybym wróciła do fabryki.
Nadzorca nie godzi się na to, żeby niemowlęta leżały na korytarzu.
Słyszałam, że wydał taki zakaz, bo któremuś dziecku przytrafiło się
nieszczęście.
- Mimo wszystko szkoda. Praca w fabryce jest lepiej opłacana niż
jakiekolwiek inne kobiece zajęcie.
Elise przytaknęła.
- Będę się starała szyć jak najwięcej. Jeśli będę pracowała po nocach, to
mogę trochę zarobić.
- A co pani zamierza w związku z tym chłopcem? Emanuel chyba nie
będzie w stanie wykarmić sześciorga osób.
- Nie zdążyłam jeszcze o tym z Emanuelem porozmawiać. Kiedy
wróciłam z chłopcami do domu, Emanuel właśnie wychodził.
To ostatnie nie było prawdą, ale nie mogła przecież opowiadać
przyjacielowi Emanuela, że jej mąż zamknął się w sypialni i nie odezwał
do niej ani słowem.
- Więc teraz martwi się pani, że obaj chłopcy stracą pracę po tym, co się
stało?
- Tak, dozorca znalazł już innych na ich miejsce.
- No ale kiedy usłyszał, co się stało, to chyba powinien zrozumieć?
Elise uśmiechnęła się, w ustach czuła gorycz.
- Nie. Najwyraźniej uznał, że jeśli chłopcy nie znoszą pijaków, to nie
mają czego szukać tutaj nad rzeką.
Mężczyzna nic nie powiedział. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Elise
nie wiedziała, o czym z nim rozmawiać.
Wang-Olafsen zaczął się kręcić, chyba sytuacja stawała się dokuczliwa
również dla niego.
- Czy mogłabym panu coś zaproponować? Wciąż jeszcze jest ogień w
kuchni, przygotowanie kawy nie zajęłoby wiele czasu.
- Nie, dziękuję. Przed wyjściem piłem kawę z ojcem. A przy okazji,
mam przekazać od niego pozdrowienia. Wciąż mówi o Pederze, jaki to
otwarty i wesoły chłopiec.
- Tak, otwarty to on jest, ale nie zawsze taki wesoły, czasem ma
zmartwienia. Poza tym źle mu idzie w szkole. Obawiam się, czy zdoła
pójść dalej.
- To znaczy, czy zdobędzie jeszcze jakieś wyższe wykształcenie?
Elise uśmiechnęła się. Czy on słyszał kiedykolwiek o dzieciach
robotniczych, które zdobywają jeszcze jakieś wykształcenie po szkole
powszechnej?
- Nie, chciałam powiedzieć, że nie wiem, czy przejdzie do czwartej
klasy.
Gość znowu umilkł, Elise jednak zdawała sobie sprawę z tego, co myśli.
Nie dość, że są biedni, to jeszcze na dodatek głupi. Nagle Wang-Olafsen
wstał.
- Nie, będzie chyba lepiej, jeśli przyjdę innym razem. Może Emanuel
wstąpił po drodze do Carlsenów.
A więc wie, że Emanuel ciągle tam bywa. Ciekawe, co jeszcze wie?
Odprowadziła go do drzwi.
- Powiem, że pan był, to Emanuel pewnie zatelefonuje do pana jutro z
fabryki.
Gość skinął głową, ukłonił się na pożegnanie i włożył futrzaną czapkę.
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w ślad za nim.
W momencie, kiedy przechodził przez most, ukazała się jakaś inna
postać, idąca naprzeciwko. Obaj przechodnie zatrzymali się, przywitali
serdecznie, na to przynajmniej wyglądało, a potem obaj zniknęli między
fabrycznymi zabudowaniami.
Czy to Emanuela spotkał Wang-Olafsen na moście? I dlaczego w takim
razie Emanuel gdzieś z nim poszedł?
Złość w niej buzowała. Emanuel dobrze wiedział, co się stało u Everta i
jak się przedstawia sytuacja chłopców, zdawał sobie sprawę, że ona musi
skończyć suknię dla Karolinę w ciągu zaledwie dwóch tygodni, a na
dodatek wie przecież, jak często musi przewijać i karmić Hugo. Mógłby
przynajmniej przyjść do domu i porozmawiać z nią na temat przyszłości
Everta, a nie tylko udawać, że problem go nie dotyczy.
Ze złością zaczęła dokładać drew do ognia. Zrobi się za gorąco
chłopcom, którzy śpią tuż przy piecu, ale trudno. Nie może szyć w
rękawiczkach i ze stopami owiniętymi w gazety, wystarczy już, że Wang-
Olafsen Junior widział ją w takiej sytuacji. Zapaliła nawet drugą lampę
naftową. Czasem dobrze jest wpaść w złość, to ją rozgrzało i dodało
stanowczości. Fastrygowała i szyła, spinała materiał krawieckimi
szpilkami i znowu fastrygowała, a księżyc przesuwał się po niebie i noc
coraz bardziej się kurczyła.
Kiedy nareszcie usłyszała, że Emanuel wraca, była śmiertelnie
zmęczona i bolały ją plecy. Wiedziała jednak, że posunęła się w pracy o
wiele dalej, niż myślała, że potrafi, a to dzięki temu, że Hugo przez cały
czas spał spokojnie.
Wstała z krzesła, zgasiła jedną lampę i wyszła na spotkanie mężowi.
- No, nareszcie jesteś. - Uśmiechnęła się, wzięła od niego płaszcz i
powiesiła na haczyku. Od Emanuela czuć było jakiś obcy zapach. Kiedy
się pochylił, żeby ją pocałować w policzek, zrozumiała, że to alkohol.
Może sherry, to samo, co Karolinę i Signe piły, kiedy u nich była.
- Czekałaś na mnie? - wydawał się miły, całkiem inny, niż kiedy
wychodził.
- Po prostu szyłam.
Wróciła do izby i zgasiła drugą lampę, natomiast Emanuel poszedł
prosto do sypialni.
Jeszcze nie zdążyła się położyć, a Hugo zaczął płakać.
- Zajmij się nim zaraz, bądź taka dobra. Jestem zmęczony, a muszę się
trochę przespać, zanim pójdę do biura.
Kiedy Elise skończyła przewijanie i karmienie, Emanuel od dawna spał.
Położyła się cichutko przy nim, przymknęła oczy w nadziei, że także
zaśnie, ale sen nie nadchodził. Co zrobi, jeśli Emanuel nie zgodzi się, żeby
Evert u nich został?
Emanuel mówił coś przez sen, potem przysunął się do niej. Właśnie w
chwili, kiedy mimo wszystko wolno zaczynała zapadać w sen, poczuła
jego rękę na swoim ciele. Podciągnął jej nocną koszulę tak, że odsłonił ją
niemal całą i zaczął pieścić piersi.
- Muszę cię mieć, Signe - wymamrotał w półśnie. - Szaleję za tobą.
W następnej chwili zwalił się na nią i wziął to, do czego dążył, Elise
natomiast czuła, że łzy palą ją pod powiekami, a płacz dławi w gardle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Mimo rozgoryczenia musiała jednak po wszystkim zasnąć, bo obudziło
ją wycie fabrycznych syren.
Emanuel z jękiem przewrócił się na drugi bok.
- Dzisiaj w nocy mówiłeś przez sen. - Zdołała powiedzieć to spokojnie,
ale serce tłukło jej się w piersi.
- Hm?
- Mówiłeś do mnie „Signe". Emanuel natychmiast oprzytomniał.
- Musiałaś się przesłyszeć.
- Nie, powiedziałeś to bardzo wyraźnie. „Muszę cię mieć, Signe",
powiedziałeś. „Szaleję za tobą".
Roześmiał się jakimś dziwnym, obcym śmiechem.
- Nie możesz mnie osądzać po jakichś głupstwach, które wygaduję przez
sen. Nie pamiętam zresztą, żebym kiedykolwiek o niej śnił.
- A pamiętasz, że ze mną spałeś?
Emanuel wstał z łóżka, Elise to słyszała, ale w ciemności nie widziała
męża. Domyśliła się, że zaczął wkładać ubranie, choć się nie umył.
- No?
- Co no?
- Pamiętasz, że kochaliśmy się dziś w nocy?
- Co to znowu za głupstwa, Elise? Jestem śmiertelnie zmęczony,
położyłem się za późno, a mam dzisiaj strasznie dużo roboty w biurze.
Usłyszała niepewność w jego głosie i uznała, że mogłaby to wy-
korzystać.
- Nie możemy wyrzucić Everta na ulicę. On nie ma żadnej rodziny,
nikogo, kto mógłby się nim zająć.
- Takimi rzeczami zajmuje się gmina. Albo Armia Zbawienia. Mogę
porozmawiać z Torkildem.
- A ja obiecałam Evertowi, że będzie mógł tutaj zostać.
- Zostać tutaj? - w jego głosie słychać było niedowierzanie. - Chcesz
powiedzieć, że na zawsze?
- Tak.
- I zdecydowałaś o takiej sprawie, nie pytając mnie przedtem?
- Tak. Ja cię znam Emanuelu. Nie bez powodu spędziłeś w Armii
Zbawienia osiem lat. Ty byś nigdy nie pozwolił, żeby osierocony chłopiec
został oddany byle komu. To właśnie z powodu tego twojego gorącego
serca się w tobie zakochałam.
- Nie mówisz tego poważnie, Elise. - Emanuel był wzburzony.
- Postaram się, żeby obaj chłopcy znaleźli nową pracę. Poza tym dziś w
nocy zdałam sobie sprawę z tego, że potrafię szyć prędzej, niż wcześniej
myślałam.
- A moim zdaniem nam było ciężko już przedtem, kiedy mieliśmy do
wykarmienia dwóch chłopców w wieku dorastania i jedno wrzeszczące
niemowlę. Nie żądaj ode mnie więcej, niż jestem w stanie zrobić.
Oczekujesz, że będę taki jak wy, a zapominasz, że pochodzę z zupełnie
innego środowiska. Człowiek nie może się zmienić tak gruntownie.
Musiałem się przyzwyczaić do życia w nędzy, w lodowato zimnym,
dziurawym kurniku, do nędznego jedzenia i do życia kompletnie
pozbawionego przyjemności i kontaktu z kulturą. Ty chyba nie rozumiesz,
ile mnie to kosztowało.
W ułamku sekundy zdołała spojrzeć na sprawę z jego punktu widzenia i
zawstydziła się.
- Masz rację. Nie potrafiłam wczuć się w twoją sytuację. Ale sam
wybrałeś, Emanuelu. Wchodziłeś w to małżeństwo z otwartymi oczyma.
- Nie tylko z ochoty, lecz także z potrzeby zaopiekowania się dzieckiem,
którego oczekiwałaś.
Elise milczała. Jego słowa sprawiły jej ból.
Pośpiesznie zdjęła nocną koszulę i ubrała się w ciemności, a potem
pobiegła do kuchni, zapaliła lampę i ogień w piecu. Był tam jeszcze żar z
nocy.
- Śniło mi się, że dom majstra się palił - oznajmił zaspany Peder, który
leżał najbliżej pieca. - Parzyło mnie w plecy.
- Musiałam dołożyć do ognia więcej niż zwykle, bo siedziałam nad
szyciem.
Evert obudził się, usiadł na posłaniu i przecierał oczy.
- Dlaczego ja jestem... - umilkł i spłoszony rozglądał się dookoła. W
końcu chyba sobie przypomniał, co się stało, na jego twarzy pojawił się
dziwny wyraz zdumienia pomieszanego z żalem i radością.
Elise uśmiechnęła się do niego.
- Teraz mieszkasz u nas, Evercie. Jak wrócicie do domu ze szkoły, to
popilnujecie Hugo, a ja pobiegnę do mieszkania pani Berg i przyniosę
twoje rzeczy. Powiedz dzisiaj nauczycielowi, co się stało, to nie zostaniesz
ukarany za to, że zapomniałeś szkolnych przyborów.
- Kiedy będę musiał iść?
- Jak to kiedy, przecież wiesz, kiedy zaczyna się szkoła.
- Nie do szkoły, ale kiedy będę musiał odejść stąd? Elise patrzyła na
niego, nie rozumiejąc.
- Słyszałem, co powiedział ten pan, który był tutaj wczoraj wieczorem.
On mówił, że Emanuel nie zdoła utrzymać sześciorga osób.
Elise uklękła i otoczyła go ramionami.
- Teraz jesteś jednym z nas, Evercie. To oczywiste, że damy sobie radę.
Musimy spróbować znaleźć dla was jakąś nową pracę, ale przecież w
końcu nam się uda.
Jego twarz nie wyrażała bynajmniej radości. Nie może mi uwierzyć,
pomyślała przez moment ze smutkiem.
Emanuel wszedł do kuchni, kiedy zdążyła już uprzątnąć posłania
chłopców.
- Chrzest dziecka odbędzie się w niedzielę.
Elise zamarła, odwróciła się ku niemu, jakby nie zrozumiała.
- W niedzielę? Jak to... Ale dlaczego?...
- Uznałem, że dłużej czekać nie możemy, Elise. Rozmawiałem o tym w
biurze pastora jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałem okazji ci
powiedzieć. Tyle się ostatnio działo naraz.
- Ale na dworze jest strasznie zimno, a my mamy daleko do kościoła.
Dziecko jest naprawdę za malutkie, Emanuelu.
- Rozmawiałem z woźnicami z Maridalsveien. Oni mają konia i sanie,
obiecali, że nas zawiozą, jeśli ojciec nie wynajmie powozu. Mama
przywiezie ze sobą mięso i pomoże ci ugotować obiad. Przywiezie też
rodzinną sukienkę do chrztu.
Elise czuła się kompletnie zbita z tropu. Skąd ten pośpiech? Uzgodnili
przecież, że poczekają z chrztem, aż się trochę ociepli, a tu nagle okazuje
się, że Emanuel już wszystko zorganizował i chrzest odbędzie się w
najbliższą niedzielę! Musi być jakiś powód, dla którego chce ochrzcić
dziecko już teraz.
A co z Evertem? Emanuel nie powiedział stanowczo „nie". Był wściekły
dlatego, że Elise podjęła taką poważną decyzję, nie pytając go przedtem o
zdanie, był też wzburzony, że jeszcze jeden problem spada mu na barki,
ale przecież nie zaprotestował wyraźnie.
Stała pośrodku izby bez ruchu. Emanuel umówił się z rodzicami,
załatwił wszystko od sukienki do chrztu, aż po decyzję w sprawie, co będą
jedli, porozmawiał nawet z woźnicą. Może powinna odczuwać ulgę, ją
jednak ogarnął jakiś lodowaty niepokój. Coś jej się w tym wszystkim nie
zgadzało. Coś musi się za tym kryć. Gdyby tylko rozumiała, co.
Chłopcy byli ubrani i zaczęli ustawiać kuchenny stół na miejscu, wyjęli
kubki i talerze, bańkę z mlekiem, syrop i ser. Kristian nalał wody na kawę
i postawił dzbanek na ogniu, następnie zaczął kroić chleb. Nigdy przedtem
nie byli tacy skorzy do pomocy, musieli czuć, że coś nieprzyjemnego wisi
w powietrzu.
Elise wzięła ze sobą Hugo do sypialni, usiadła na brzegu łóżka i
przystawiła dziecko do piersi, choć go przedtem nie przewinęła. Czuła, że
jest mokry aż po pachy. Nie była jednak w stanie zostać z resztą rodziny w
kuchni i udawać, że nic się nie stało, musiała pobyć przez chwilę sama.
Właśnie kończyła karmienie, kiedy Emanuel wsunął głowę przez
uchylone drzwi. Miał już na sobie płaszcz i futrzaną czapkę.
- Musimy się zastanowić, kogo poprosić na chrzestnych rodziców, ale
zrobimy to, jak wrócę do domu. Teraz zaczynam się śpieszyć.
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on naprawdę nie miał
czasu, pomachał jej i zniknął. Zamyślona i oszołomiona przeniosła Hugo
do kuchni, żeby go przewinąć na kuchennym stole, kiedy chłopcy
posprzątają już po śniadaniu.
- Zrobiliście sobie kanapki?
Kristian skinął głową i pokazał jej trzy paczuszki z jedzeniem leżące na
kuchennym blacie, zawinięte w gazetowy papier.
- Pomogłem Evertowi. Pani Berg smarowała mu chleb, zanim
zachorowała.
- Bardzo ci dziękuję, Kristian. Byliście bardzo pomocni. Nagle
zauważyła, że Evert stoi nieporuszony przy drzwiach,
w kurtce i czapce, gotowy do wyjścia. Miał bardzo smutną twarz. Elise
prawie o nim zapomniała. Teraz włożyła dziecko na chwilę do kołyski i
podeszła do chłopca.
- Wszystko jest w porządku, Evert. Możesz u nas zostać. Emanuel ma
dzisiaj tyle różnych spraw na głowie, że nie zdążył z tobą porozmawiać.
Evert patrzył jej dzielnie w oczy.
- Ale on tego nie chce.
- To wszystko spadło na niego nagle, poza tym Emanuel boi się, że jego
zarobki nie wystarczą nam na zwiększone wydatki, ale ja obiecałam, że
zrobię, co będę mogła, żeby znaleźć wam nową pracę na popołudnia. -
Pogłaskała go pośpiesznie po policzku. - Pamiętasz, co powiedziałam
wtedy, kiedy oboje byliśmy u doktora? Powiedziałam ci, że wszyscy cię
kochamy i nie chcielibyśmy cię stracić.
Evert nadal stał bez ruchu. Patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał się
przekonać, czy mówi prawdę.
Objęła go ramionami i przytuliła mocno do siebie.
- Teraz jestem twoją mamą, Evercie. Czyż nie marzyłeś o tym?
Chłopiec spuścił oczy, buzia mu poczerwieniała, po czym odwrócił się
nagle od Elise i wybiegł z domu.
Ledwo zdążyła wyjąć szycie, nożyczki, igły i nici, gdy usłyszała na
zewnątrz kroki. Rozległo się pukanie i w progu stanął Torkild.
- Halo, Elise, mogę ci na chwilę przeszkodzić?
- Jasne. Dziękuję za pomoc wczoraj. Wszedł do kuchni i zamknął za
sobą drzwi.
- Rozmawiałem z dozorcą, Evert i Peder mogą wrócić do pracy, ale
gdyby stało się to jeszcze raz, to jego cierpliwość się wyczerpie, tak
powiedział.
Elise z ulgą głęboko wciągnęła powietrze, odchyliła głowę i na sekundę
przymknęła oczy.
- Jak ci się udało tego dokonać?! - zawołała z podziwem.
- Johan powiedział mi o pani Berg. Pośpieszyłem więc z powrotem do
szkoły, żeby odwołać się do współczucia dozorcy. Skoro wy jesteście tacy
miłosierni, że pozwalacie chłopcu tutaj mieszkać, to przecież nie wypada,
żeby dozorca nie zatrzymał go w pracy, tak mu mówiłem.
Elise walczyła z łzami, ale nie była w stanie ich powstrzymać. Za-
wstydzona ocierała oczy rękawem.
- A czy Johan powiadomił doktora o śmierci pani Berg? Torkild skinął
głową.
- Wszystko jest załatwione, nie musisz się niczym martwić. Później
wam powiem, kiedy będzie pogrzeb. Siostra pani Berg jest jej jedyną
spadkobierczynią i przyjdzie zabrać jej rzeczy. Jeśli Evert coś tam
zostawił, to powinniście się pośpieszyć.
- Bardzo by chciał odzyskać swoją kołdrę. Poza tym są tam wszystkie
szkolne przybory. No i pewnie trochę ubrań.
- To ja ci to wszystko przyniosę. Mam coś do zrobienia w okolicy, ale
najpierw załatwię tę sprawę.
- Serdecznie dziękuję. Ja nie mogę wyjść z domu, jeśli nie ma kto
przypilnować Hugo. Rozejrzyj się uważnie po jej mieszkaniu i zobacz, czy
nie znajdziesz czegoś, co należy do chłopca.
Torkild odwrócił się, żeby wyjść.
- Wiesz, co ci powiem? My w Armii Zbawienia bardzo byśmy chcieli,
żeby było więcej takich ludzi jak wy. Dziękuję, że zajęliście się Evertem.
Elise siedziała i wpatrywała się w drzwi, które zamknęły się za
Torkildem. Niech już nic więcej się nie przydarzy!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy w niedzielę wczesnym rankiem Elise niosła wodę ze studni,
zaprzęgnięty w konia powóz zatrzymał się przed domem majstra.
Odwróciła się i zobaczyła, że wysiada z niego pan Ringstad, mówi coś do
woźnicy, a potem pomaga wysiąść żonie. Woźnica wyjął kosz i dwie duże
paczki, które niósł za nimi.
- Halo, Elise! - Ringstad witał się życzliwie. - A zatem nadszedł ten
wielki dzień! Jakie to szczęście, że się trochę ociepliło. Równie dobrze
mogliśmy mieć trzaskający mróz.
- A ja kompletnie nie rozumiem, dlaczego chcecie chrzcić synka już
teraz, przecież on ma dopiero miesiąc! - w głosie pani Ringstad brzmiała
irytacja.
Elise miała ochotę odpowiedzieć, że sama też tego nie rozumie, ale dała
spokój.
- Poprosiłem woźnicę, żeby zaczekał. Nie jest pewne, czy łatwo nam
będzie znaleźć drugiego w tej okolicy.
Elise pokręciła głową.
- Na Maridalsveien mieszkają dwaj bracia, którzy mają konia i sanie, ale
nie zawsze można ich zastać. Na nich... nie całkiem można polegać.
Otworzyła drzwi przed gośćmi, sama szła powoli z tyłu, dźwigając
wiadra wypełnione wodą. Napalili już porządnie w izbie, a chłopcy
pomogli przenieść tam kuchenny stół i taborety, teraz nakrywali.
Poprzedniego dnia Emanuel poszedł do piekarni Sagene i kupił drożdżowy
placek, który mieli podać do kawy. Placek był posypany grubym cukrem, a
podawało się go z syropem. Jest tak samo dobry jak ciastka, myślała Elise.
Mogłaby na palcach policzyć te dni w swoim życiu, kiedy stać ich było na
kupno czegoś takiego.
Ona sama przygotowała wszystko do gotowania „kapusty", która wcale
nie zawierała kapusty, była to potrawa na mięsie z kaszą, fasolą i
warzywami. Elise namoczyła w wodzie kaszę i fasolę, teraz czekała tylko
na mięso i kości, które pani Ringstad miała przywieźć ze swojego dworu.
Hugo leżał w kołysce starannie wymyty i przewinięty. Za radą matki
Elise nie skrępowała mu tego dnia nóżek. Chodzi o to, żeby niesione do
chrztu dziecko było możliwie jak najspokojniejsze, a krępowanie
powoduje, że dzieci płaczą i marudzą, choć trzeba to robić, żeby później
miały proste nogi.
Pani Ringstad rozwinęła jeden z dużych pakunków i wyjęła długą białą
sukienkę do chrztu ozdobioną draperiami i jasnoniebieską jedwabną
szarfą. Z dumą wyciągnęła piękną jedwabną szatę i pokazywała wszystkie
imiona, które zostały na niej wyhaftowane.
- Ostatni był Emanuel - stwierdziła z uśmiechem. - Tutaj wyhaftowano
jego imiona: Emanuel Hagbart Johannes, a przed nim był jego ojciec,
Hugo Hagbart Elias, i jego ciotki: Syverine i Beatę Karen. A tutaj,
widzicie, nasza krawcowa wyszyła już imię naszego malca: Hugo Hagbart
Rudolf. Czyż to nie wzruszające?
Elise zmusiła się do uśmiechu, ale czuła, że serce bije jej głośno.
Pomyśleć, gdyby tak pani Ringstad znała prawdę!
Ostrożnie wzięła sukienkę, śmiertelnie przerażona, żeby jej nie
pobrudzić. Pod ścianą stali Peder, Kristian i Evert, wyprostowani niczym
ołowiane żołnierzyki w swoich świątecznych ubraniach, z których
wszyscy wyrośli, i wpatrywali się w kredowobiałą sukienkę do chrztu z
błękitnymi szarfami, a potem spoglądali na drugi pakunek, który jeszcze
nie został otwarty. Żaden z nich nie powiedział ani słowa, wyglądało na to,
że nie są w stanie się poruszyć.
Pani Ringstad wyjęła mięso, butelkę koniaku i dwie tabliczki czekolady,
na której widok chłopcom omal oczy nie wyszły z orbit. Włożyła mięso i
kość do gotującej się wody razem z warzywami i kaszą, potem z koszyka
wyjęła naczynie ze śmietaną.
- Ojciec i ja wyjedziemy natychmiast po obiedzie. Chrzciny spadły na
nas dosyć nieoczekiwanie - stwierdziła, najwyraźniej oburzona. - Nie
zdążyłam zapytać Carlsenów, czy moglibyśmy się u nich na krótko
zatrzymać, a o tym okropnym hotelu na Akersgaten nawet nie mogę
myśleć.
Bogu dzięki - Elise odetchnęła z ulgą. Przez cały tydzień miała mdłości
ze zdenerwowania na myśl o tym, że Ringstadowie mogliby spotkać
Signe. Zwłaszcza teraz, kiedy Karolinę zdaje sobie sprawę z całej sytuacji.
Bardzo łatwo jest się wygadać, a nawet jedno niewielkie słówko może
mieć katastrofalne następstwa.
Udało jej się ubrać Hugo w sukienkę i otulić go starannie wełnianym
kocem.
- Włóżcie czapki, chłopcy. Zaraz pojedziemy. Woźnica stoi i czeka.
Chłopcy usiedli na koźle, Emanuel i Elise trzymająca w objęciach Hugo
siedzieli w powozie razem z Ringstadami.
- Bardzo ładnie z waszej strony, że pozwoliliście koledze Pedera
pojechać z nami do kościoła - oznajmiła nieoczekiwanie życzliwie pani
Ringstad.
- On u nas mieszka. - Emanuel najwyraźniej nie zamierzał dłużej
niczego ukrywać.
Matka popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ta starsza pani, która się nim zajmowała, nagle zmarła. Elise uznała, że
jest naszym obowiązkiem dać mu nowy dom.
Pani Ringstad posłała synowej gniewne spojrzenie.
- Jak możesz oczekiwać czegoś takiego od Emanuela, który i tak wziął
na siebie więcej obowiązków, niż może spełnić?
- Nie mogłam postąpić inaczej. On w życiu bardzo wiele wycierpiał, a
nas obdarzył zaufaniem. Nie ma nikogo innego oprócz nas.
Pani Ringstad nie powiedziała nic więcej, zacisnęła wargi tak, że
wyglądały jak cieniutka kreska, i przez resztę podróży siedziała w
milczeniu, patrząc gniewnie przed siebie.
Hugo spał spokojnie. Ringstad i Emanuel rozmawiali o zdrowiu
Henryka Ibsena.
Elise pomyślała o Annie, której nie zdążyła jeszcze odwiedzić, chociaż
obiecała Torkildowi, że zrobi to przy pierwszej okazji, następnie jej myśli
wróciły do tego, nad czym zastanawiała się od kilku dni, mianowicie do
nagłej i niezrozumiałej decyzji Emanuela, żeby ochrzcić Hugo już teraz.
Nawet jego rodzice uważają, że to za wcześnie. Chociaż szczęście im
dopisało, bo na dworze zrobiło się cieplej, to przecież równie dobrze mógł
być trzaskający mróz, jak to pan Ringstad zauważył. Jest dopiero koniec
lutego, a to często bywa najbardziej mroźny miesiąc. Poza tym nie mogła
zrozumieć, dlaczego Emanuel wcześniej z nią nie porozmawiał.
Wprawdzie to on jest panem w domu i decyduje o większości spraw, ale
uważała, że jeśli chodzi o chrzest dziecka, to ona też powinna mieć coś do
powiedzenia. I w sprawie imion również sam zadecydował, nie pytając jej
o zdanie, zawczasu umówił się z pastorem i porozmawiał z rodzicami.
Poprosił nawet Torkilda, żeby został ojcem chrzestnym dziecka, i swoją
znajomą, która była oficerem w Armii Zbawienia, żeby została matką
chrzestną, wcale nie pytając o zgodę Elise! Kiedy zaś próbowała
protestować, odparł, że rodzice chrzestni są zobowiązani zająć się
dzieckiem, gdyby ojciec i matka umarli, a w takim razie trzeba szukać
kogoś, kto ma i serce, i możliwości, żeby sprostać temu zadaniu.
Elise nie rozumiała męża. Próbowała rozmawiać z nim wieczorami po
tym, jak wszystko zostało zorganizowane, ale on za każdym razem
znajdował jakieś wykręty. W końcu powiedział, że wyjaśni jej wszystko,
kiedy będą to już mieli za sobą.
Kościół w Sagene nigdy nie wydawał jej się wspanialszy i większy niż
tego dnia. Dręczyło ją uczucie, że ani Hugo, ani ona nie mają tu nic do
roboty. Elise nie mogła pozbyć się wrażenia, że robi coś niewłaściwego,
niosąc swojego synka w tej sukience należącej do rodziny Ringstadów.
Kiedy siedziała, czekając na rozpoczęcie ceremonii, wpatrywała się w
obraz nad ołtarzem, tak jak to robiła zawsze, kiedy się tu znalazła. Była to
kopia obrazu Rubensa zatytułowanego Zdjęcie z krzyża, pamiętała to
jeszcze ze szkoły. Obraz zawsze robił na niej wielkie wrażenie.
Tylko Hugo miał być dzisiaj chrzczony, większość rodziców z domów
nad rzeką czeka z pewnością na cieplejsze dni. Chrzty odbywały się
zawsze przed nabożeństwem, potem rodzice z dziećmi opuszczali kościół.
Prawdopodobnie chodziło o to, żeby płacz maleństw nie przeszkadzał
wiernym w modlitwie.
Hugo nie spał i leżał dziwnie spokojnie w objęciach obcej kobiety,
oficera Armii Zbawienia, nie rozpłakał się nawet wtedy, kiedy pastor wylał
mu wodę na główkę.
- Ja ciebie chrzczę, Hugo Hagbarcie Rudolfie Ringstad.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot. Miała ochotę zawołać głośno:
„Nie! On nie jest wnukiem Ringstadów, to wszystko kłamstwo!"
Ucieszyła się, kiedy ceremonia dobiegła końca. Miała wrażenie, że nie
jest w stanie oddychać, chociaż kościół jest taki ogromny, a na
nabożeństwo przyszło niewielu wiernych.
Bardzo starannie otuliła synka kocem i ruszyła ku drzwiom. Kiedy już
się do nich zbliżała, mimo woli spojrzała na ostatni rząd ławek. Na skraju
ławki siedział tam tylko jeden samotny młody mężczyzna. Na ułamek
sekundy ich oczy się spotkały, po czym Elise natychmiast się odwróciła.
Miała wrażenie, że nagle serce stanęło jej w piersi, a potem wściekle
zaczęło bić. Kolana się pod nią ugięły, poczuła się słaba, miała wrażenie,
że dziecko wypadnie z jej objęć.
Próbowała do siebie przemawiać surowo. To przecież szaleństwo.
Ansgar Mathiesen musi mieć prawo chodzenia do kościoła, on również,
podobnie jak inni. Elise nie ma z nim nic wspólnego. Od wielu miesięcy
wiedziała, że ten człowiek kręci się gdzieś w pobliżu jej domu, że z
pewnością jest ciekawy, że okazuje jakieś chorobliwe zainteresowanie jej i
dziecku, postanowiła jednak, że nie pozwoli, żeby jeszcze raz zniszczył jej
życie.
Przed nią szła mama z Hvalstadem. Gdy tylko wyszli na zewnątrz,
matka odwróciła się do córki:
- Zdaje mi się, że jesteś bardzo blada, Elise. Czy coś ci dolega? Elise
pokręciła głową.
- Nie, nic mi nie dolega, tylko tyle miałam roboty w ostatnim czasie.
Obiecałam, że suknia Karolinę będzie gotowa za tydzień, ale nie daję
sobie rady. Obiecałam też, że odwiedzę Annę, ale czas mi po prostu
ucieka. Kiedy Emanuel nagle postanowił, że powinniśmy ochrzcić dziecko
już teraz, poczułam, że wyrasta przede mną mur nie do przebycia.
- Bardzo się zmartwiłam, kiedy on przyszedł do nas i powiedział, że
Hugo zostanie ochrzczony już teraz. Myślałam, że coś z dzieckiem
niedobrze. Skąd ten pośpiech?
Elise znowu pokręciła głową.
- Naprawdę nie wiem. Mamo, czy mogłabyś wziąć dziecko i pojechać
razem z Ringstadami? Chciałabym się przejść i zaczerpnąć trochę
świeżego powietrza. Boli mnie głowa.
Podeszła do nich Hilda.
- Czyja też mogłabym pojechać? Nie jestem dzisiaj w najlepszej formie.
A więc matka i Hilda pojechały z Ringstadami, a reszta poszła do domu
piechotą.
Elise szła między Torkildem a tą kobietą z Armii Zbawienia.
Rozmawiali o pracy w Armii, o przepełnionych żłobkach i ciągłym braku
sióstr samarytanek. Elise słuchała tego jednym uchem. Wciąż miała w
pamięci twarz Ansgara, sprawiał wrażenie tak strasznie smutnego i
samotnego, kiedy siedział tam w ostatniej ławce. Czy wiedział, że Hugo
będzie dzisiaj chrzczony? Mógł się tego dowiedzieć od Gustava, któremu
z kolei o wszystkim powiedziała Agnes. Czy Ansgar ma zwyczaj chodzić
do kościoła, czy też przyszedł tylko z powodu chrztu?
Hvalstad szedł za nią razem z chłopcami. Anne Sofìe pozwolono
pojechać powozem, siedziała obok woźnicy. Elise zwróciła się do
Hvalstada:
- Jesteście zadowoleni z mieszkania? Hvalstad uśmiechnął się.
- Tak, mieliśmy szczęście. Dom stoi w otwartej przestrzeni, wiosną
będziemy mieć mnóstwo słońca. Musisz nas odwiedzić, Elise. To wstyd,
że jeszcze u nas nie byłaś.
- Niełatwo wyrwać się komuś, kto ma w domu niemowlę.
Ale wiosną będę pewnie mogła pożyczyć jakiś stary dziecięcy wózek i
do was zajrzę.
- Powiedz mi coś o tym, co się stało. Byłem zaskoczony, kiedy
usłyszałem, że Evert ma z wami mieszkać.
Elise wyjaśniła, o co chodzi, mówiła o „duchach" na szkolnym strychu,
o przerażeniu Pedera i Everta, kiedy znaleźli martwą panią Berg w łóżku.
Skończyła, kiedy zbliżali się do Beierbrua.
W domu Elise od pierwszej chwili miała mnóstwo pracy, musiała
dołożyć do ognia, dogotować jedzenie, matka natomiast pomagała
przewinąć Hugo i zapakować sukienkę od chrztu. Prawdę powiedziawszy,
Elise nie była w stanie patrzeć na to ubranko dłużej, niż to konieczne.
Wszystko jest kłamstwem i oszustwem, myślała. Hugo nie powinien
otrzymać imion po ojcu i wuju Emanuela. W salonach Carlsenów siedzi
Signe i oczekuje dziecka Emanuela, ale jego rodzice nie mają o tym
pojęcia. Wszystko stało się oszustwem. Imiona, podobnie jak haft na
sukience do chrztu, wszystko jest szyderstwem.
Cieszyła się, że ma tyle pracy. Dziecko trzeba było nakarmić, podać
obiad na stół, potem sprzątnąć wszystko, przygotować kawę i znowu
podać. Dobrze, że miała do pomocy matkę. Ringstadowie chcieli zdążyć
na popołudniowy pociąg, nie było wiele czasu.
Kiedy ostatni gość zniknął za drzwiami, Elise odetchnęła z ulgą.
Odwróciła się, żeby zacząć sprzątać, i wtedy napotkała spojrzenie
Emanuela. On też sprawiał wrażenie, że czuje się lepiej, w jego oczach
widziała ulgę, uśmiechał się do niej, a nawet ją uściskał.
- No, nareszcie mamy to za sobą, Elise.
Słuchała, ale była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanowić, wciąż
nie mogła zrozumieć, dlaczego to takie ważne, żeby chrzciny dziecka mieć
już za sobą. Wprawdzie wszyscy rodzice bardzo się boją, że dziecko może
umrzeć, zanim zostanie przyjęte do Kościoła, ale Hugo jest zdrowy i silny,
nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Ciekawe, kiedy mąż zdecyduje się
wyjaśnić jej ten pośpiech?
Dopiero w dwa dni później znalazła w końcu okazję, żeby odwiedzić
Annę. To Emanuel zaproponował, żeby wzięła sobie parę godzin wolnego,
chociaż bardzo jej się śpieszyło z suknią dla Karolinę.
- Wyglądasz na wyczerpaną, Elise. Dobrze ci zrobi, jak się trochę
rozerwiesz. Poza tym domyślam się, że Torkild i Anna czekają na ciebie
niecierpliwie. Anna nie widziała cię już od dawna.
Chłopcy poszli do pracy i Emanuel obiecał zająć się dzieckiem. Suknia
dla Karolinę zaczynała przybierać ostateczną formę, na pół gotowa wisiała
na wieszaku w izbie. Kiedy przedpołudniowe słońce przedostawało się
przez małe szybki okien i padało na ciemnoniebieski aksamit, Elise mogła
długo stać i przyglądać się sukni w zachwycie. Nie potrafiła sobie
przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała taki piękny niebieski kolor.
Emanuel zgodził się, że powinni trochę palić w izbie, dopóki suknia nie
będzie gotowa, tak by Elise mogła siedzieć tutaj w spokoju i nie sprzątać
wszystkiego za każdym razem, kiedy reszta domowników wraca.
- Ale suknia ma być gotowa na sobotę - zaprotestowała, słysząc jego
propozycję.
- Jestem pewien, że zdążysz, nawet jeśli zrobisz sobie małą przerwę.
Przecież ty dosłownie nigdy nie wychodzisz za drzwi, chyba że musisz
przynieść wody albo drewna.
Emanuel miał rację. Kristian robił zakupy u Magdy na rogu po powrocie
ze szkoły. Nie był taki zmęczony jak Peder i nie musiał aż tyle czasu
poświęcać na lekcje, chociaż chodził do wyższej klasy.
Jakie to cudowne uczucie móc wyjść z domu. Był drugi dzień marca i w
powietrzu można już było wyczuć wiosnę. Utrzymywała się łagodna
pogoda, roztopiony śnieg spływał kroplami z dachów i tworzył wzdłuż
drogi małe strumyczki. Łagodny wiatr wiał od wschodu i przeganiał
nieprzyjemne zapachy znad rzeki. Elise wciągała głęboko do płuc świeże
powietrze, wyprostowała się i uniosła głowę.
Słońce jeszcze całkiem nie zaszło, wciąż zabarwiało na różowo
zachodnią stronę nieba. Z każdym dniem będzie teraz jaśniej, wkrótce
Elise będzie mogła szyć do późnego wieczora przy dziennym świetle. To
da jej wiele cennych godzin przy maszynie. Kiedy trzeba szyć przy lampie
naftowej, nie ma odwagi robić nic więcej, jak tylko spinać materiał
szpilkami albo fastrygować.
Poczuła się jakoś dziwnie, kiedy znowu znalazła się w Andersengarden.
Od dawna też nie widziała pani Evertsen ani pani Thoresen. Pojutrze ma
się odbyć pogrzeb pani Berg, więc pewnie przyjdą na Nordre Gravlund.
Pogrzeb ma być zorganizowany podczas przerwy obiadowej w fabryce,
Emanuel wróci do domu i zajmie się dzieckiem, ona zaś będzie
towarzyszyć Evertowi na cmentarzu. Everta czekają trudne przeżycia,
bardzo polubił panią Berg w ciągu tego roku, kiedy u niej mieszkał. Elise
widziała jednak, jak rozkwitł od tamtego dnia, kiedy zamieszkał u nich,
nareszcie spełniło się jego marzenie o tym, by należeć do rodziny. To oni,
rodzina Lovlien, spełnili to jego marzenie. Uśmiechnęła się, myśląc o tym,
zadowolona, że Emanuel protestował tylko pierwszego poranka, a później
już nie. Ona też z Emanuelem o tym nie rozmawiała. Evert przyszedł do
nich, żeby zostać. Ma być jednym z nich.
Miała nadzieję, że w domu Thoresenów nie zastanie Johana. Nie
dlatego, żeby jej to przeszkadzało, zawsze lubiła z nim porozmawiać,
Emanuel jednak jest zazdrosny. Gdyby się dowiedział, że Johan był w
domu, może nie byłby taki skory pozwolić jej na kolejne odwiedziny u
Anny.
Kiedy znalazła się już w bramie, drzwi się otworzyły i wyszedł Torkild.
- Elise? - twarz mu się rozjaśniła. - Idziesz do nas w odwiedziny?
- No tak, nareszcie. Przed chrzcinami dziecka naprawdę nie miałam
czasu, jak wiesz.
- Bardzo dziękuję za ostatnie spotkanie.
- Chciałabym, żeby Anna też przyszła, no ale trudno. I tak było nas
sporo, a Ringstadowie bardzo się śpieszyli, jak słyszałeś, natomiast z
wózkiem inwalidzkim i... - wzruszyła ramionami. - Co ja ci zresztą będę
mówić.
Torkild skinął głową. - Właśnie szedłem do Biermannsgàrden, żeby
przynieść mleka, ale chętnie wrócę z tobą na górę. Mleko mogę przynieść
później.
- To przecież nie jest konieczne. Jeszcze nie zapomniałam, gdzie
mieszkacie. - Elise uśmiechnęła się.
Torkild wybuchnął śmiechem, potem zawrócił i poszedł przed nią.
Przed drzwiami powiedział tajemniczo:
- Zaczekaj tu chwileczkę, zapytam tylko panią Thoresen, czy możemy
wejść.
Elise zdumiała się. To przecież chyba nie jest konieczne zapowiadać
swoje przybycie.
Dotarły do niej głosy z kuchni, ale miała wrażenie, że tylko jeden z nich
jest męski. To bardzo dobrze. Opowiadanie Johanowi o chrzcinach dziecka
sprawiłoby mu ból, bo przecież on niedawno utracił własne.
Jak długo to trwa! I dlaczego Elise nie może wejść bez uprzedzenia?
Nareszcie ukazał się Torkild i otworzył jej drzwi. Elise weszła.
Nagle stanęła jak wryta. Przed nią stała Anna, opierała się wprawdzie na
dwóch kulach, ale stała na własnych nogach.
Elise jęknęła. Przez chwilę miała wrażenie, że coś się stało z jej głową,
dostała zawrotu, musiała się oprzeć o futrynę drzwi. To z pewnością jakieś
przewidzenie. Coś takiego nie jest przecież możliwe, cuda zdarzają się
tylko w książkach, nigdy w prawdziwym życiu.
Anna roześmiała się cicho.
- Nie widzisz ducha, Elise, nie obawiaj się, to naprawdę ja.
W następnym momencie Elise podbiegła do przyjaciółki, zarzuciła jej
ręce na szyję i pozwoliła płynąć łzom.
- To nie może być prawda! Wiedziałam, że ćwiczysz, ale... - z jej gardła
wydobył się szloch, wciąż nie była pewna, czy naprawdę widzi to, co
widzi.
Torkild podszedł i otoczył Annę opiekuńczym ramieniem.
- Uważaj, żebyś jej nie przewróciła, Elise. - Mówił łamiącym się
głosem. - To, co widzisz, kosztowało Annę nieskończenie wiele godzin
ciężkiej pracy, nie chcę, żeby musiała zaczynać od początku.
Elise zawstydzona cofnęła się o krok, łzy wciąż spływały jej po
policzkach.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda! - Kręciła głową, nie była w stanie
pojąć tego cudu.
Twarz Anny promieniała niczym słońce.
- To dlatego tak niecierpliwie na ciebie czekałam, Elise. Chciałam ci to
pokazać. Wiedziałam, że się ucieszysz. Torkild zrobił mi te szyny, które
wzmacniają kostki. - Przesunęła ręką po urządzeniu, które miała na nodze.
- Dopiero jakiś tydzień temu udało mi się zrobić pierwszy krok.
- To właśnie tamtego dnia przyszedłem do ciebie, żeby cię zaprosić -
wtrącił Torkild. - Obiecałem Annie, że nic ci nie powiem, żebyś mogła
sama zobaczyć. Teraz jednak możesz usiąść, Anno. Nie wolno przesadzać.
Pomógł jej podejść do najbliższego taboretu, a kiedy usiadła, odebrał od
niej kule. Pani Thoresen przez cały czas stała milcząca i nieporuszona przy
kuchni. Nie wyglądała dobrze, ale spojrzenie miała łagodniejsze, niż Elise
kiedykolwiek u niej widziała.
- Napijemy się odrobinę kawy, Elise?
Elise skinęła i dziękując, usiadła przy stole. Anna z ożywieniem zaczęła
jej opowiadać o ciężkich ćwiczeniach, jakie prowadziła przez ostatnie
miesiące, i o niezwykłej cierpliwości Torkilda oraz swoim własnym braku
wiary w powodzenie.
- On by nigdy nie zrezygnował - powiedziała w końcu. - Za każdym
razem, kiedy traciłam odwagę, pomagał mi się pozbierać, ciągnął mnie
dosłownie za uszy, a ma wielką zdolność przekonywania, potrafi chwalić i
zachęcać do wysiłku. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko wytrzymał.
Przez całą drogę do domu Elise biegła, starała się dotrzeć tam jak
najszybciej, żeby przekazać Emanuelowi wielką nowinę.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że chłopcy siedzą przy
kuchennym stole nad lekcjami, męża jednak nigdzie nie ma.
- Gdzie Emanuel? Peder spojrzał na siostrę.
- Przyszła tu jakaś pani i pytała o niego. Stali oboje i dosyć długo
rozmawiali, a potem oboje zabrali się i poszli. Emanuel wyglądał bardzo
dziwnie, oparł czoło o ścianę i mamrotał coś, ale nie zrozumiałem.
- Ale ja słyszałem dobrze - Evert pośpieszył z wyjaśnieniami. - On
powiedział: „Boże drogi, stało się to, czego się obawiałem".