FRID INGULSTAD
TĘSKNOTA
Saga Wiatr Nadziei
część 15
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, marzec 1907 roku
Elise otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale ze ściśniętego gardła nie mogła wydobyć
słowa. Patrzyła oniemiała na nowego przyjaciela Emanuela i nogi się pod nią ugięły. Chwycił
ją przeraźliwy strach, serce łomotało jej w piersi, a w głowie kłębiły się najkoszmarniejsze
myśli.
- Ale... Może się nie zrozumieliście? - wykrztusiła wreszcie z siebie. - Może czeka na
ciebie w innym miejscu?
Paul Schwencke pokręcił głową.
- Umówiliśmy się przed wejściem. Gdy go tam nie zastałem, wszedłem na wszelki
wypadek do środka, a potem przeszukałem całą restaurację. Wydało mi się w najwyższym
stopniu dziwne, że Emanuel nie przyszedł, bo odniosłem wrażenie, że bardzo się ucieszył z
mojej propozycji, by napić się kawy w Hasselbakken, a potem odbyć przechadzkę na
Wzgórze Świętego Jana. Dziś wieczorem miał się odbyć ciekawy koncert w muszli koncerto-
wej.
Elise gorączkowo doszukiwała się jakiegoś wyjaśnienia, nie dopuszczając nawet do
siebie myśli, że Emanuel znów uciekł po kryjomu.
- Może coś się wydarzyło w jego rodzinie? Może pogorszył się nagle stan zdrowia
jego mamy?
- Pomyślałem sobie dokładnie to samo, bo wspominał mi o chorobie matki.
Zapytałem więc pannę Carlsen, czy Emanuel otrzymał z domu jakiś telegram. Niestety,
Carlsenowie nic nie wiedzą, choć pogorszenie zdrowia pani Ringstad uważają' za mało
prawdopodobne. „Wiedzielibyśmy wówczas coś o tym, bo przecież Ringstadowie są naszymi
bliskimi przyjaciółmi”, oświadczyła mi panna Carlsen.
Nagle Elise przypomniała sobie wyraz twarzy Emanuela, gdy zobaczył list od Johana.
Czy to możliwe, aby wywołał w nim taką złość i zazdrość? Przecież powiedziała mu, że
może sobie przeczytać! Tyle że jemu nie pozwalała na to duma. Może pomyślał, że w liście
jest coś więcej niż tylko informacje dotyczące rękopisu. A może w ogóle mu się nie
spodobało, że to Johan załatwiał jej sprawy, a nie on.
Odgoniła jednak tę myśl. Nawet gdyby obudziła się w nim zazdrość, to z tego powodu
z pewnością nie zawiódłby Schwenckego. Nie! Musi być jakaś inna przyczyna. I to ważna,
skoro Emanuel nie dotrzymał umowy.
- Nic z tego nie rozumiem, panie Schwencke. Coś się musiało zdarzyć - odezwała się
wreszcie Elise. W ustach jej zaschło i z trudem poruszyła językiem. - Bardzo mi przykro, że
zmarnował pan sobie wieczór, jestem jednak pewna, że da się to jakoś wyjaśnić. Gdy tylko
Emanuel się pojawi, przekażę mu, że pan tu był. A może wolałby pan wejść i poczekać?
Schwencke pokręcił głową.
- Dziękuję za zaproszenie, ale chyba wrócę do domu. Emanuel wie, gdzie mieszkam.
Uchylił kapelusza, odwrócił się i wyszedł.
Wróciły z Hildą do środka, a Reidar spojrzał na nie zdziwiony. Zapewne słyszał całą
rozmowę.
- To dziwne - odezwał się z namysłem. - Niemożliwe, by Emanuel nie dotrzymał
umowy bez jakiegoś ważnego powodu.
Hilda była wyraźnie zdenerwowana.
- Tam, gdzie dziś sprzątałam, słyszałam, że jakiś mężczyzna został pobity przy
moście Bentsebrua. Nieprzytomnego odwieziono go do szpitala.
Elise popatrzyła na nią przerażona i osunęła się na stołek. Nie była w stanie składać
dalej wysuszonego prania.
- Dlaczego od razu wyobrażać sobie najgorsze? - próbował je uspokoić Reidar. -
Może po prostu nieoczekiwanie zjawił się z wizytą jego ojciec?
- Gdyby tak było, Emanuel poszedłby do restauracji Hasselbakken, by powiadomić
Schwenckego o zmianie planów - sprzeciwiła się Elise, a Hilda ją poparła.
- Ale zdaje się, że zaglądał tu w drodze z biura? - zapytała.
- Tak, rozmawialiśmy przez chwilę. Był ożywiony, miał dobry humor i cieszył się na
spotkanie ze Schwenckem.
- Tymczasem Carlsenowie utrzymują, że do nich nie dotarł. Coś się więc musiało
wydarzyć w drodze pomiędzy domem nad rzeką a szczytem wzgórza Aker.
- To niemożliwe - pokręcił głową Reidar.
- Ale kiedyś już Emanuela napadli, i to na parę dni przed ich ślubem! Ktoś go
zaatakował od tyłu tak, że stracił przytomność.
Elise zaprotestowała.
- To całkiem inna sprawa. Wtedy zapewne stała za tym banda Lorta - Andersa, teraz
natomiast nie wydaje mi się, by Emanuel miał jakichś wrogów.
Reidar posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
- A kim jest Lort - Anders i co on ma do Emanuela?
- Lort - Anders to stary znajomy Johana. Nie wiem na pewno, podejrzewam jedynie,
że to jego kompani napadli na Emanuela. Wściekli się, że zamierzam poślubić Emanuela,
skoro byłam zaręczona z Johanem, nim trafił do więzienia. Johan i Lort - Anders razem
odsiadywali karę w twierdzy Akershus i żaden z nich nie miał pojęcia, że zostałam
zgwałcona i w wyniku tego zaszłam w ciążę.
- Czyli że ani Johan, ani ty nie mieliście już później z nimi do czynienia?
Pokręciła głową.
- Johan odwrócił się od nich, kiedy zrozumiał, jakie to bandziory. Ja też nie spotkałam
później nikogo z bandy. Nie licząc Ansgara Mathiesena, który też nie chce mieć z nimi nic
wspólnego. To te oprychy podjudziły go, by na mnie napadł, mimo że wiedzieli, iż jestem
narzeczoną Johana, co tylko dowodzi, jacy to ludzie.
- Nie sądzę, by coś usprawiedliwiało tego, który dał się podjudzić - skomentował
sucho Reidar.
- Zgadzam się z tobą, tyle że Ansgar przynajmniej okazał żal i bardzo cierpiał z tego
powodu. Pamiętaj, że dwukrotnie próbował odebrać sobie życie.
- A po co my w ogóle rozmawiamy teraz o Ansgarze? - Hilda najwyraźniej miała dość
wysłuchiwania tej historii. - Zastanówmy się raczej, gdzie jest Emanuel!
Elise wstała i oznajmiła:
-
Zajrzę do Anny i Torkilda. Jeśli Emanuel potrzebował jakiejś pomocy,
niewykluczone, że zwrócił się do nich.
- A może jeszcze trochę poczekać? Kto wie, czy lada chwila się nie zjawi? -
zastanawiała się Hilda, ale Elise pokręciła głową.
- Mam przeczucie, że coś się stało.
Nie miała siły wyjawić, co jej się tłucze po głowie. Zastanawiała się, czy Emanuel
nagle nie pożałował swojej decyzji, przekonawszy się po raz kolejny, że nie jest urodzony do
życia nad rzeką.
Co ja teraz zrobię? - myślała gorączkowo. Nie mam pracy, nie wiadomo, czy moja
książka zostanie wydana, a bez dochodów Emanuela nie dam rady wynająć domu na
Hammergaten. Tymczasem Hilda i Reidar liczą na to, że będą mieli cały dom dla siebie,
kiedy wprowadzi się Isac.
- Podejrzewasz, co się mogło stać? - Hilda posłała jej pytające spojrzenie.
- Nie, mam jedynie przeczucie, że coś niedobrego.
W powietrzu czuło się wiosnę. Powiewał łagodny wiaterek, a krzaki bzu obsiadła
gromada świergoczących ptaków. Normalnie cieszyłaby ją każda najmniejsza oznaka
nadchodzącej wiosny, dziś jednak była zbyt zdenerwowana, by to zauważyć. Co się stało? -
zastanawiała się wciąż na nowo. Uciekł? Przydarzyło mu się jakieś nieszczęście? Może Hilda
ma rację, że padł ofiarą jakichś zbirów? W okolicy nierzadko dochodziło do pobić, kręciło się
tu tylu różnych pijaków. Zresztą trudno się dziwić, że niektórzy, żyjąc w biedzie i nędzy,
zdesperowani uciekają się do przemocy.
Strach ją paraliżował. Żałowała, że była dla Emanuela taka surowa. Które kobiety stać
na to, by stawiać mężowi warunki, nim pozwolą mu wrócić do domu? Może tego właśnie nie
mógł znieść i dlatego odszedł?
Jenny opowiadała, że jej matka i kobiety z sąsiedztwa cieszyły się, gdy ich mężowie
znaleźli sobie inną, bo na jakiś czas miały spokój i nie musiały bez przerwy rodzić dzieci.
Tak wyglądało życie nad rzeką.
Czemu nie potrafi spojrzeć w oczy prawdzie, że dla niej i Johana nie ma przyszłości?
Pomimo tego, że ją zdradził, Emanuel nie jest złym człowiekiem. Gdyby nie naciski matki i
Signe, nigdy nie wyjechałby do Ringstad, nie potrafił się im jednak przeciwstawić. Potem
bardzo żałował, że tak postąpił, i odkąd wrócił do Kristianii, starał się na wszelkie sposoby,
żeby wszystko naprawić. Ilu mężów zaofiarowałoby się pilnować dzieci, gdy żona szła
pomagać innej rodzinie? A Emanuel wielokrotnie ostatnio zastępował ją przy maluchach. I
chociaż nie jest tym jedynym mężczyzną, którego kocha nad życie i z którym pragnęłaby
dzielić dni, miesiące i lata, to jednak nie da się zaprzeczyć, że to dobry człowiek. Przeżyli
wspólnie wiele miłych chwil, przy nim czuje się bezpiecznie, a chłopcy go lubią. Powinna
była mu okazać więcej przyjaźni i bardziej docenić to, że wrócił. Teraz być może jest już za
późno.
Na samą myśl o tym przeszły ją dreszcze.
Zawszę ogarniało ją dziwne uczucie, gdy wchodziła do Andersen - garden.
Nachodziła ją tęsknota przemieszana ze smutkiem. Przecież tu razem z Johanem przeżywali
radość pierwszego zakochania, tu ukrywali się na ciemnej klatce schodowej, by pobyć przez
chwilę we dwoje. Ale to także tu dygotała ze strachu, że ojciec znów wróci pijany, tu
zmęczona wchodziła na górę po długim i ciężkim dniu pracy, z lękiem w sercu, czy zastanie
mamę przy życiu. Z tym miejscem łączyło się tyle wspomnień! Dobre i wesołe przeplatały
się z przykrymi.
Usłyszawszy za drzwiami głosy, domyśliła się, że Torkild i Anna są w domu. Gdy
tylko zapukała do drzwi, rozległo się wesołe wołanie Anny: „Proszę!”
Siedzieli przy stole kuchennym przy zapalonej lampie naftowej. Na stole stały
filiżanki z kawą, a obok talerzyk z ciastkami. Torkild czytał na głos książkę, a Anna coś
dziergała. Tych dwoje potrafiło ze sobą spędzać mile czas.
Twarz Anny rozpromieniła się.
- Elise? Ależ miła niespodzianka! Usiądź z nami i napij się kawy!
- Widzieliście może Emanuela? - zapytała.
- Emanuela? - popatrzyli na nią zdumieni. - A wybierał się do nas?
Elise siadła na stołku, który podsunął jej Torkild, i oznajmiła:
- Zaginął bez śladu.
- Jak to zaginął? - Anna zmarszczyła czoło, nic nie rozumiejąc.
Elise pośpiesznie opowiedziała, co się zdarzyło.
- Pomyślałam, że może Emanuel był tutaj, żeby z tobą pomówić, Torkild. To znaczy,
jeśli miał jakiś kłopot.
Sama słyszała, jak głupio to zabrzmiało. Przecież gdyby Emanuel miał jakieś
zmartwienie poza tymi, których nabawił się wcześniej, na pewno by zauważyła. A jeśli
obraził się o ten list od Johana, siostra Johana byłaby ostatnią osobą, do której by się z tym
zwrócił. Zresztą jakiego kłopotu mógłby się nabawić po drodze od niej do Carlsenów? Nie,
musiało się wydarzyć jakieś nieszczęście.
Torkild pokręcił głową, a u nasady nosa utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Dziwne - powiedział. - Gdyby coś stanęło na przeszkodzie, Emanuel zatroszczyłby
się, by powiadomić o tym pana Schwencke. Ale skoro Carlsenowie go nie widzieli, to
znaczy, że zmienił plany po wyjściu od ciebie. Nie zauważyłaś czasem, że coś go dręczy?
- Nie, przeciwnie, od dawna nie widziałam go w tak dobrym humorze. Cieszył się na
spotkanie ze Schwenckem i radowało go, że wkrótce się przeprowadzimy. Powiedział, że
spakował już walizkę i powiadomił ojca, że chce zabrać swoje meble. Proponował, żebyśmy
się wybrali w niedzielę na spacer na Hammergaten - urwała i dodała z ociąganiem: - Jedyne...
- Jedyne... co? - pomógł jej Torkild.
- Zauważył, że dostałam list od Johana. Wydawało mi się, że dostrzegłam w jego
oczach lęk. Proponowałam, że może sobie przeczytać, bo Johan pisał mi jedynie o rękopisie,
ale on nie chciał...
- Jest zbyt dumny. Pokiwała głową.
- Mimo to nie wydaje mi się, żeby przejął się tym listem do tego stopnia, iż nie
poszedł na spotkanie ze Schwenckem.
- Emanuel dotrzymuje umów. Na pewno powiadomiłby Schwenckego o zmianie
planów.
Elise zauważyła, że Anna nie bierze udziału w rozmowie. W przeciwieństwie do
Torkilda nie miała najlepszego zdania o Emanuelu. Zresztą trudno się dziwić, skoro wolałaby
widzieć u boku Elise Johana.
- Nie pojmuję, co się mogło stać - kręciła głową Elise. - Pierwsze, co przyszło mi do
głowy, to że miał wypadek, ale przecież do tej pory doszłaby do nas już jakaś wiadomość.
Hilda obawia się, że został napadnięty, podobnie jak niedawno jakiś mężczyzna przy
Bentsebrua.
- Ale wówczas zjawiłaby się u was policja i powiadomiła o wszystkim. W końcu
jesteś jego żoną.
Zapadło milczenie.
Anna chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. Po chwili jednak rzekła mimo
wszystko:
- Jesteś pewna, że i tym razem nie wymyślił jakiegoś głupstwa? Sama wiesz, jak to
jest: „Złodziej na zawsze pozostanie złodziejem, a kłamca kłamcą”.
Elise poczuła, jak oblewa się rumieńcem.
- Nie mogę przysiąc, że Emanuel już nigdy nie zrobi niczego głupiego, nie sądzę
jednak, by po raz kolejny mnie zawiódł. Był taki skruszony i bardzo żałował tego, co się
wydarzyło. Stara się, jak może, by wszystko naprawić - oświadczyła.
Takie słowa wydawały się jej właściwe w danym momencie. Za nic w świecie nie
przyznałaby się do tego, że i ją dręczą podobne wątpliwości.
Torkild przyznał jej rację.
- Zgadzam się z tobą, Elise. Emanuel dostał sromotną nauczkę za to, że tak cię
zawiódł. Bardzo cierpiał z tego powodu. Znam go lepiej niż kogokolwiek. Przyznaję, że nie
spodziewałbym się po nim, że jest zdolny do takiego postępku, ale jestem przekonany, że już
nigdy nie popełni tego samego błędu.
Anna nie odezwała się.
- Muszę popytać naokoło - oświadczyła Elise, podnosząc się ze stołka. - Przecież ktoś
go musiał widzieć idącego z domu majstra na wzgórze Aker. Gdzieś na tym odcinku musiało
się zdarzyć coś, co skłoniło go do zmiany planów.
Anna popatrzyła na nią z troską.
- Może nie warto się tak denerwować? Poczekaj do jutra! Zobaczysz, zjawi się i
wszystko ci wyjaśni. Na pewno okaże się, że nie było powodu do zmartwień!
Elise spojrzała na przyjaciółkę, która najwyraźniej nie dała się przekonać, że
Emanuelowi można do końca zaufać.
- Zobaczę jeszcze - uśmiechnęła się do obojga. - Jak miło tu u was. Co czytacie?
- Związek młodzieży Henryka Ibsena.
- Mam nadzieję, że kiedyś opowiecie mi treść. Ja, niestety, nie mam już czasu na
czytanie i bardzo mi tego brakuje.
- Oczywiście, że ci opowiemy, Elise! - uśmiechnęła się Anna. - Powodzenia w
poszukiwaniach! Emanuel na pewno się odnajdzie.
Dziwne, z jakim spokojem przyjęła to Anna - rozmyślała Elise, schodząc po
schodach. Jest przecież z natury takim dobrym człowiekiem. Wprawdzie nie była
zadowolona, że Emanuel znów zamieszka z Elise, jednak nie pasowało do niej, by się
całkiem nie przejąć jego zniknięciem. Torkild zareagował całkiem inaczej. Anna zapewne
sądzi, że Emanuel znów uciekł do Signe albo wymyślił coś innego. Całkiem straciła w niego
wiarę.
W napięciu Elise weszła do domu, ale natychmiast doznała zawodu. Hilda,
spojrzawszy na nią, pokręciła tylko głową, a po chwili rzekła zmartwiona:
- Nie było go.
Chłopcy wrócili do domu po pracy i usiedli do lekcji. Kristian posłał siostrze pytające
spojrzenie:
- Jak myślisz, Elise, co mu się mogło stać?
- Nie wiem. To zupełnie niezrozumiałe. Niemożliwe, by Emanuel tak bez powodu nie
przyszedł na umówione spotkanie.
- Evert myśli, że Lort - Anders go zabił - wtrącił Peder przestraszony.
Evert głośno zaprotestował:
- Kłamiesz! Powiedziałem tylko, że można by go o to podejrzewać, gdyby nie siedział
w więzieniu.
- Na jedno wychodzi. Skąd wiesz, może uciekł z twierdzy Akershus i zaczaił się
gdzieś w pobliżu? - rzucił Peder i popatrzył ze strachem w ciemne okno.
- Dajcie już spokój! - upomniała ich Elise i dorzuciła drewno do pieca, po czym
zabrała się do gotowania owsianki.
Hugo położyła już na noc, a Jensine dopiero za jakiś czas będzie musiała przewinąć i
nakarmić.
- Jeśli do jutra rana nic się nie wyjaśni, pójdę na posterunek policji na Maridalsveien i
spróbuję się tam czegoś dowiedzieć. Na pewno jest jakieś rozsądne wyjaśnienie tej sytuacji.
Emanuel byłby zażenowany, gdybym wzywała policję bez powodu.
Reidar przysiadł na skrzynce do drewna, by na stole zrobić chłopcom miejsce do
odrabiania lekcji.
- Zgadzam się. Gdyby doszło do jakiegoś przestępstwa, na pewno byśmy już o tym
usłyszeli. Podobnie by było, gdyby Emanuel miał jakiś wypadek. Może po prostu gwałtownie
źle się poczuł i odwieziono go do doktora albo dostał nieoczekiwanie jakąś wiadomość i
musiał pośpiesznie wyjechać, ze zdenerwowania zapominając o umówionym spotkaniu.
Elise zerknęła na niego i zapytała:
- A cóż to mogłaby być za wiadomość, na Boga? Reidar wzruszył ramionami.
- Nie wiem, próbuję jedynie znaleźć jakieś wyjaśnienie.
- Może Signe z żalu, że Emanuel jej nie chce, utopiła się w rzece? - wtrącił Peder,
patrząc na nich niewinnie.
Hilda zdenerwowała się.
- Przestań już, Peder! Dosyć już różnych ludzi tu, w okolicy, wybrała taki koniec. Nie
trzeba, by jeszcze jacyś obcy szli ich śladem. Poza tym wydaje mi się, że Signe wcale go nie
kocha. Jej zależało tylko na jego pieniądzach.
- Pieniądzach? - Evert podniósł zdziwiony wzrok znad rachunków. - Myślałem, że
Emanuel nie zarabia zbyt dużo. Przecież pracuje dopiero od paru dni.
- Głupi jesteś? Nie rozumiesz, że chodzi o jego dwór? - Peder popatrzył na niego z
wyższością. - Wystarczy, że oni tam sprzedadzą krowę, a przez pięć lat mogą jeść codziennie
lapskaus z ziemniakami i warzywami.
Na samą myśl zabłysły mu oczy.
Elise słuchała ich jednym uchem, zastanawiając się na głos:
- Może powinnam najpierw pójść do zakładów Myren i tam zapytać?
Reidar ją poparł.
- Najlepiej pójdź tam wcześnie rano! Sprawdzisz, czy o zwykłej porze pojawi się w
biurze, a jeśli nie, to na pewno dowiesz się, czemu go nie ma.
- A może powinnam pójść do Carlsenów i dowiedzieć się, czy nie wrócił. Trochę mi
niezręcznie iść do niego do biura i się przyznać, że nie wiem, gdzie jest Emanuel. Wciąż
mimo wszystko jesteśmy małżeństwem!
Hilda pokręciła gwałtownie głową.
- Moim zdaniem nie ma sensu, byś tam szła. Przecież to przyjaciele jego rodziców i
na pewno też ich oburzyło, że Emanuel postanowił do ciebie wrócić. Zapewne już sam
dźwięk twojego imienia działa na nich jak płachta na byka. A jeśli odniosą wrażenie, że nie
do końca mu ufasz i obawiasz się, że znów uciekł, będą mieli powód do triumfu.
Peder podniósł znad zeszytu przerażony wzrok.
- Znów uciekł? Naprawdę myślisz, Elise, że to zrobił?
- Nie, Peder, oczywiście, że nie. Przecież mamy się razem przeprowadzić do domu na
Hammergaten. Emanuel cieszył się bardzo, gdy udało mu się go wynająć.
Ale Peder nie był do końca przekonany.
- Może Signe znów spodziewa się dziecka?
Elise poczuła, że się czerwieni, i rzuciła ostrzej, niż zamierzała:
- Przestań opowiadać głupoty! To, co się stało w zeszłym roku, nigdy nie miałoby
miejsca, gdyby nie mobilizacja, pilnowanie granicy i strach przed wybuchem wojny. Jestem
pewna, że więcej się to nie powtórzy.
- Niech diabli porwą tych Szwedów! - rzucił Evert impulsywnie i przerażony swoimi
słowami zasłonił usta. - Przepraszam, Elise.
Posłała mu surowe spojrzenie, ale nie zrugała go. By jednak odwrócić uwagę
chłopców, zagadnęła Reidara:
- Było dziś coś ciekawego w „Svaerta”?
- Umarł Georg Stang.
- A kto to taki? - zdziwiła się Hilda.
- Ależ Hildo - westchnęła Elise i popatrzyła na siostrę zrezygnowana. - Nie pamiętasz,
że to nasz minister obrony? A poza tym najzagorzalszy przeciwnik zlikwidowania
fortyfikacji granicznych podczas rokowań w Karlstad, które doprowadziły do ugody i
pokojowego rozwiązania unii ze Szwedami. - A zwróciwszy się ponownie do Reidara,
zapytała: - Przeczytałeś coś jeszcze ciekawego?
- Tak, podobno Norwegowie wkrótce przeboleją likwidację fortyfikacji. Dzięki
odzyskaniu państwowości przejawiamy większą inicjatywę i nabraliśmy pewności siebie
także w dziedzinie ekonomicznej.
- Zastanawiam się, o jakich Norwegach mowa - rzuciła oschle Hilda. - Ja, niestety, nie
zauważyłam wokół żadnej poprawy ekonomicznej, wzrostu pewności siebie ani inicjatywy.
- No i jeszcze było tu coś o Cyganach - ciągnął Reidar, nie przejmując się uwagami
Hildy. - Przewodniczący Związku do spraw Przeciwdziałania Włóczęgostwu, pastor Jacob
Walnum, napisał, w jaki sposób z włóczęgów uczynić pożytecznych obywateli. - Rozłożył
gazetę i przeczytał na głos: - Praca jest obowiązkiem każdego człowieka, a kto żyje jak
pasożyt, popełnia przestępstwo. Uprawianie ziemi, w przeciwieństwie do rzemiosła, ma
działanie edukacyjne, uczy i wychowuje.
Elise i Hilda wymieniły spojrzenia. Elise wiedziała, że siostra, podobnie jak ona sama,
za każdym razem, gdy ktoś wypowiadał słowo „Cygan”, czuła przenikający ją lęk.
Wprawdzie mało kto wiedział, że w żyłach ich ojca płynęła cygańska krew, ale czy dużo
trzeba, by ktoś to zwęszył i rozdmuchał?
- Co tam jeszcze ciekawego? - zapytała, nie chcąc, by chłopcy podjęli ten temat.
Słyszała wystarczająco wiele historii o cygańskich dzieciach siłą odbieranych rodzicom i
rozłączonych z nimi na zawsze.
- Jest też wyjaśnienie Ministerstwa Opieki Społecznej na temat pracy zarobkowej
dzieci. Chcecie posłuchać?
Hilda prychnęła.
- Nam to dobrze znany temat. Nie ma nic ciekawszego?
- Ja chętnie posłucham - wtrąciła się Elise. Reidar zaczął czytać:
- Nie da się zaprzeczyć, że przy obecnej sytuacji ekonomicznej niektórych grup
społecznych praca dzieci jest koniecznością. W rodzinach wielodzietnych ojciec czy oboje
rodzice nie zawsze są w stanie zarobić na utrzymanie całej gromady. W takich rodzinach
dzieci muszą, na ile im siły pozwalają, wstąpić w szeregi pracujących i podjąć walkę o byt.
Zarabiają na własne utrzymanie albo na jedzenie dla młodszego rodzeństwa lub niezdolnych
do pracy matki lub ojca. Innymi słowy do podejmowania pracy w bardzo młodym wieku
zmusza dzieci bez względu na skutki smutna konieczność.
Kristian, choć pochylony nad lekcjami, chłonął uważnie chyba każde słowo, bo
wtrącił się:
- Spotkałem wczoraj Olę na Maridalsveien. Już od paru lat nie chodzi do szkoły. Jego
ojciec postarał się, by go zwolnili z obowiązkowej nauki, ponieważ chłopak musi pracować.
Elise pokręciła z dezaprobatą głową.
- To wstyd. Przecież oboje jego rodzice mają pracę, a w domu jest ich tylko pięcioro
rodzeństwa. Jestem pewna, że daliby radę tak samo jak my, gdyby tylko żyli skromniej. Bez
szkoły chłopak daleko nie zajdzie.
Evert głośno odsunął stołek i wstał, oznajmiając:
- Gotowe!
Peder zerknął na niego z zazdrością, bo jemu jak zwykle zostało jeszcze dużo do
odrobienia.
Hilda podeszła do okna i wyjrzała w wieczorny mrok.
- Co z tym Emanuelem? Domyślacie się, gdzie on może być?
Elise poczuła znowu, jak łapie ją strach. O tak późnej porze trudno spodziewać się
jakichś wieści. Schwencke wie, że się denerwuję, pomyślała. Gdyby tylko dowiedział się
czegoś, na pewno by zajrzał.
Co się mogło stać?
ROZDZIAŁ DRUGI
W nocy było zimno i rankiem, kiedy Elise otulała Jensine w wózku grubą kołderką, a
ciepło ubranego Hugo sadzała na twardej deseczce wózka, wciąż unosiły się nad rzeką
mroźne opary.
Prawie nie spała w nocy, myślała jedynie o tym, co mogło się przytrafić Emanuelowi i
co zrobi, jeśli mąż się nie pojawi. Nie stać jej na wynajęcie domu na Hammergaten bez jego
pensji. Czy jednak Reidar wytrzyma z nimi wszystkimi, kiedy w domu dodatkowo pojawi się
Braciszek? Muszę pójść do pani Borresen i poprosić, bym mogła wrócić do pracy za ladą,
postanowiła w duchu. Tylko czy ta posada jest jeszcze wolna? Tego nie była bynajmniej
pewna. Może uda mi się umieścić Hugo w żłobku, a Jensine zabierać będę do pracy? Wózek
z dzieckiem postawię pod wiatą przed sklepem.
Boże drogi, zakładam, że Emanuel znów uciekł. To oczywiście niemożliwe. Torkild
także w to nie wierzy, a on zna go lepiej niż ktokolwiek. Co więc mogło się stać? Przecież
ludzie nie znikają tak ni z tego, ni z owego.
Pójdę do zakładów Myren i tam na pewno się czegoś dowiem, zadecydowała. Może
zastanę Emanuela, który mi wszystko dokładnie wyjaśni, a jeśli go tam nie będzie, wówczas
na pewno jego przełożeni będą powiadomieni, jaki jest powód jego nieobecności.
W fabrykach już dawno zaczął się dzień pracy, kupcy i kanceliści zaś dopiero udawali
się do swych zajęć. Miała nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego, na przykład Valborg
czy pani Evertsen, które z pewnością nie omieszkałyby jej zatrzymać i zacząć wypytywać z
ciekawością, co na Boga robi o tak wczesnej porze z dwojgiem maleńkich dzieci, skoro nie
musi iść do pracy. Co by im odpowiedziała?
Jej buty miały tak starte zelówki, że co chwila się ślizgała i gdyby nie przytrzymywała
się wózka, dawno już by upadła. A droga była nierówna, pełna wybojów i lodowych pryzm.
Ciężko było jej pchać wózek, zwłaszcza że dodatkowo na deseczce siedział Hugo. Wilgotny
chłód przenikał przez wełniany szal i szczypał ją w policzki. Pomyślała sobie, że nim dojdzie
do celu, zmarznie na kość. Pewnie będą na nią zerkać z ciekawością i zastanawiać się, co też
Emanuelowi przyszło do głowy, by się ożenić z ubogą robotnicą, która na dodatek nawet nie
jest ładna.
Na szczęście do zakładów nie było tak daleko. Latem razem z Johanem często
spacerowali ulicą Sandakerveien aż do Bentsebrua, skręcali na most, a potem szli w dół do
Myralokka, a stamtąd aż do Voyenbrua i dalej do domu. Obudziło to w niej miłe
wspomnienia, które jednak natychmiast od siebie odsunęła. Teraz nie może myśleć o Johanie,
tylko o Emanuelu.
Emanuel opowiadał o dwóch braciach, którzy w zeszłym stuleciu zakupili dwór
Myren z młynem i tartakiem, i rozpoczęli budowę zakładów mechanicznych, które w krótkim
czasie stały się najważniejszymi w Norwegii. Tartaki nad rzeką przyciągnęły tu ludzi, a
dzięki energii z wody powstały fabryki. W zakładach Myren wykorzystywano siłę
wodospadu, która napędzała młyńskie koła, wyposażenie elektrowni wodnej i maszyny
przemysłowe.
Elise słyszała, że młody Oskar Braaten, który mieszka na Sandakerveien tuż za szkołą
i pracuje w księgarni, powiedział, że rzeka Aker jest najużyteczniejszą i najpracowitszą rzeką
w całej Norwegii. Dziwne! Ktoś inny natomiast stwierdził, że rzeka rozdzieliła
społeczeństwo na bogatych i biednych. Ta myśl wydała jej się niezbyt miła.
Była już niedaleko. Hugo popłakiwał zmarznięty, a Jensine kręciła się niespokojnie.
Elise czekało niełatwe zadanie. Wyobraziła sobie, jak wchodzi do biura z dwojgiem
wrzeszczących dzieci w poszukiwaniu męża.
Emanuel na pewno się nie domyśla, że niepokoję się o niego. Może nie pojawił się
wczoraj na spotkaniu z całkiem prozaicznego powodu i nie będzie w stanie pojąć mojego
zmartwienia. Może nawet wcale nie wie, że był u mnie Schwencke.
W oknach zakładów paliło się światło i dolatywały stamtąd dźwięczne uderzenia
młotów o stal i świdrujące odgłosy wiercenia. Elise minął pośpiesznie młody mężczyzna w
wyglansowanych butach i z wystającym z prawej kieszeni płaszcza drugim śniadaniem. Już
go miała zapytać, w którą stronę powinna się udać, ale zrezygnowała, widząc, że bardzo się
śpieszy. Skierowała się więc ku drzwiom budynku, w którym, jak jej się zdawało,
znajdowały się biura.
Na szczęście Jensine się jeszcze nie obudziła, Elise wzięła więc na ręce Hugo i
zostawiła wózek na zewnątrz. Nabrała głęboko powietrza w płuca i podniosła dumnie głowę.
Sama przecież przekonywała kiedyś Jenny, że nie są niczemu winne, iż miały ojców pijaków.
Nie jest też jej winą, że Emanuel się ulotnił.
W kantorze, do którego weszła, unosił się dym z fajki. Za biurkiem siedział
mężczyzna w zarękawkach i przeglądał jakieś dokumenty. Na podłodze obok niego leżał
rozsypany tytoń i nadpalone zapałki, ale w ogóle podłoga była wyszorowana i pachniała
szarym mydłem.
Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi.
Chrząknęła więc i zaczęła niepewnie:
- Przepraszam...
Zmęczyła się drogą, a Hugo ciążył jej na rękach. Ostrożnie rozejrzała się na boki za
jakimś wolnym krzesłem, na którym mogłaby przysiąść.
Mężczyzna, nie podnosząc głowy znad papierów, rzucił tylko:
- Proszę usiąść na chwilę na skrzynce z drewnem.
Kiwnęła głową z wdzięcznością i usiadła przy piecu, w którym buzował wesoło ogień
i biło od niego ciepło. Pewnie napalono w nim wcześnie rano.
Otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł pośpiesznie młody kancelista w
ciemnym, za ciasnym ubraniu. Rękawy surduta były za krótkie, tak samo jak nogawki
spodni. Na pewno w tym ubraniu przystępował do konfirmacji. Zanim usiadł przy drugim
biurku, zerknął na Elise zaciekawiony. Na niskim stoliku stała czarna maszyna do pisania.
Widziała kiedyś taką na wystawie w sklepie i domyśliła się, do czego służy. Przez chwilę
przyglądała się jej uważnie. Pomyśleć, gdyby miała taką...
Do pomieszczenia wdarł się chłodny powiew. Listonosz położył stertę listów na
kontuarze, po czym wyszedł bez słowa. Wkrótce drzwi znów się otworzyły i pojawił się
starszy pan w kaloszach, w wykrochmalonej koszuli, czarnym krawacie i z posiwiałymi
wąsami. Po uprzejmym „dzień dobry” nie odezwał się więcej, póki nie zdjął płaszcza i nie
włożył biurowej marynarki. Wszystkie czynności wykonywał powoli i z pedanterią. Następ-
nie oparł się mankietami o blat biurka, odwrócił się do Elise i zapytał:
- Czym mogę służyć?
Wstała i podeszła parę kroków bliżej, zażenowana, że będzie musiała wyłożyć swoją
sprawę na głos przy wszystkich.
- Nazywam się Elise Ringstad. jestem żoną nowego kancelisty Emanuela Ringstada.
- Ach tak - uśmiechnął się zachęcająco, choć nie mógł nie zauważyć jej chustki i
skromnego ubrania. - Wydaje mi się, że to porządny człowiek i bardzo zdolny.
- Dziękuję. Nie wiem, czy... Czy byłaby możliwość, by zamienić z nim parę słów?
Starszy pan odwrócił się do zapracowanego kancelisty i zapytał:
- Czy pan Ringstad już przyszedł?
Mężczyzna oderwał się od papierów i podniósł wzrok.
- Ringstad? Nie, nie widziałem go.
Elise poczuła ukłucie w sercu. A więc to prawda. Emanuel zniknął.
Starszy pan wyjął zegarek z kieszonki kamizelki.
- Dziwne. Powinien tu już być od pół godziny. - Zdziwiony popatrzył na Elise. -
Wyszedł z domu o zwykłej porze?
Elise poczuła, jak palą ją policzki.
- Mąż... nocował u przyjaciół rodziny.
Urzędnik nie spuszczał jej z oczu, jakby domagając się dalszych wyjaśnień.
- Zamierzamy się przeprowadzić na Hammergaten - dodała pośpiesznie. - Będziemy
mieć tam więcej miejsca. Tymczasem mąż zamieszkuje u państwa Carlsen na wzgórzu Aker.
Miała nadzieję, że wymieniając tę elegancką dzielnicę, poprawi nieco niezbyt
korzystne wrażenie.
- To znaczy, że pani nie wie, czy wyszedł do pracy o zwykłej porze?
Pokręciła głową. Starszy pan wydawał się przyjazny i wyrozumiały, zdobyła się więc
na odwagę, by opowiedzieć, jak było.
- Wczoraj po pracy przyszedł do domu, a potem udał się do restauracji Hasselbakken,
gdzie był umówiony z przyjacielem. Tymczasem nieoczekiwanie zjawił się u mnie
wieczorem ów przyjaciel i powiedział, że mąż nie zjawił się w umówionym miejscu.
Zaniepokoiłam się.
Kancelista zmarszczył czoło zdezorientowany.
- Ale sprawdzała pani u jego gospodarzy? Może oni coś wiedzą? /
- Tak, to znaczy nie ja, tylko pan Schwencke, przyjaciel, z którym był umówiony.
Nikt tam nie widział wczoraj mojego męża.
Zauważyła, że pozostali kanceliści przestali przeglądać papiery i spojrzeli w jej
stronę.
- A nie pytała pani może później wieczorem albo dziś rano?
Czuła, że jeszcze bardziej poczerwieniała.
- Ja... Nie mogłam tam pójść ze względu na dzieci. Na zewnątrz zostawiłam
niemowlę, które karmię piersią.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i popatrzywszy na nią zamyślony, zwrócił się do
pochylonego nad papierami kancelisty.
- Mortensen? Zostałeś może powiadomiony, że pan Ring - stad dziś się nie stawi w
pracy?
Mortensen pokręcił głową.
- Nie, nie widziałem go ani z nim nie rozmawiałem.
- Czy ci państwo Carlsenowie mają telefon, pani Ringstad? Przytaknęła.
Starszy pan ponownie zwrócił się do zapracowanego kancelisty.
- Mortensen, może pan zadzwonić na centralę i poprosić o połączenie z Carlsenami ze
wzgórza Aker?
Kancelista, nieco poirytowany, wykonał polecenie. Najwyraźniej uważał, że ma zbyt
dużo pracy, by mu przerywać takimi sprawami.
Przez chwilę czekali w milczeniu. Nawet młody mężczyzna w garniturze od
konfirmacji wydawał się zaciekawiony. Wreszcie Mortensen uzyskał połączenie.
- Dzwonię z zakładów Myren. Czy mógłbym rozmawiać z panem Emanuelem
Ringstadem?
Nastąpiła cisza i wszyscy w napięciu czekali na odpowiedź.
- Ach nie. Dziękuję bardzo.
Odłożył słuchawkę i podniósłszy wzrok, oznajmił:
- Ringstad nie wrócił na noc, a państwo jeszcze śpią.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy. Nie wrócił na noc... To znaczy, że stało
się coś poważnego.
Starszy pan za kontuarem posłał jej współczujące spojrzenie, ale nie wydawał się
zmartwiony. Zapewne sądził, że Emanuel po prostu gdzieś się zawieruszył.
Wymamrotawszy podziękowanie, odwróciła się i skierowała do wyjścia. Płacz dławił
ją w gardle.
Gdy wyszła z budynku, usłyszała dolatujący z wózka płacz Jensine. Hugo, który
niechętnie opuścił ciepłe biuro, szarpał się i wyrywał jej z rąk. Gdy mu jednak nie pozwoliła
zejść, on także uderzył w płacz. W tej samej chwili otworzyły się sąsiednie drzwi i dwóch
robotników wyniosło duże koło zębate. Zerknęli na nią i zażartowali:
- Co tam, złotko? Stoisz tu i czekasz na wypłatę? Wybrałaś zły dzień. Przyjdź w
piątek!
Odeszli, zanosząc się od śmiechu.
Elise stanowczo posadziła Hugo na deseczce na wózku i ruszyła szybkim krokiem.
Dobrze wiedziała, że wiele żon wyczekuje przed fabrykami i zakładami w dniu wypłaty, w
nadziei, że uda im się uratować choć parę koron, nim mężowie je przepiją. Nie dość, że
kanceliści nabrali podejrzeń, iż Emanuel hulał gdzieś w nocy, to jeszcze robotnicy byli
przekonani, że przyszła wyżebrać od męża parę koron. Wstyd palił ją w policzki.
Z naprzeciwka wprost na nią jechała bryczka. Woźnica krzyknął głośno „Prrr...” i
wstrzymał konia, nim zeskoczył z kozła, by pomóc wysiąść jakiemuś jaśnie panu. Elise
przyśpieszyła kroku, więc tylko mignął jej mężczyzna z bródką, w cylindrze i w
śnieżnobiałej wykrochmalonej koszuli, na pewno dyrektor. Jego jednak nie zamierzała już o
nic pytać.
Zziajana, ale i rozgrzana szybkim spacerem dotarła wreszcie do domu. Na ganku stała
Hilda gotowa do wyjścia do Paulsena Juniora, od którego miała zabrać Braciszka. Zgodnie z
umową dziecko przywiezione zostanie bryczką, ale Hilda miała z nim jechać, żeby się nie
przestraszyło.
Dla siostry był to wielki dzień, może najbardziej uroczysty w całym jej życiu. Oczy
jej błyszczały, na policzkach malowały się rumieńce, a buzia jej się nie zamykała.
- No to ja idę, Elise. Życz mi powodzenia. Boże, tak się denerwuję! Pomyśl tylko,
jeśli on zacznie płakać i będzie chciał wracać do domu? Mam nadzieję, że będziesz czekać z
Hugo, tak żeby Braciszek, przepraszam Isac, zobaczy! go od razu, gdy wejdzie do środka.
Zrobiłam ciasto na naleśniki z tych jajek, które znalazłam w szafce. Chyba nie masz mi tego
za złe? Musimy mieć dla niego coś smacznego, żeby nie zraził się do naszego domu od
pierwszej chwili. Kupię świeże jajka, jak tylko dostanę wypłatę. A właściwie to jak ci
poszło?
- Emanuel nie stawił się do pracy.
- E, na pewno wkrótce przyjdzie. Poprosiłaś, by go powiadomili, że się o niego
niepokoisz?
Elise pokiwała głową i upomniała siostrę:
- Pośpiesz się, żeby nie musieli na ciebie czekać.
Ale gdy Hilda oddaliła się pośpiesznie przez most, poddała się i z oczu popłynęły jej
łzy.
Hugo uspokoił się, gdy tylko znalazł się w ciepłym pomieszczeniu. Zapewne ubrała
go za cienko. Posadziła go na podłodze, dała mu do zabawy chochlę, tłuczek i pokrywkę od
garnka. Nastawiła wodę do podgrzania, by umyć Jensine, i dorzuciła drewna do pieca, po
czym wniosła do środka córeczkę.
Przy karmieniu nie przestawała rozmyślać, szukając wyjaśnienia zniknięcia
Emanuela. Nie ma wyjścia, uznała. Trzeba porozmawiać z Carlsenami. Na pewno wydało im
się dziwne, czemu Emanuel nie wrócił do domu na noc. Może zmartwieni zatelefonowali do
jego rodziców, by sprawdzić, czy nie pojechał czasem do domu. Może Peder miał rację,
mówiąc, że Signe spodziewa się kolejnego dziecka? Zaraz jednak odgoniła od siebie tę myśl,
uznając ją za absurdalną.
Ale ona wciąż uparcie powracała. Bo niby dlaczego nie? Przecież żyli ze sobą jak
mąż z żoną, póki Emanuel, rozgniewany, nie opuścił w Boże Narodzenie rodzinnego domu.
Teraz był początek marca. Nie, takiej ewentualności nie da się wykluczyć.
Zrobiło jej się gorąco. Przecież Emanuel brzydził się Signe, nie dopuszczał nawet
możliwości, by z nią żyć. Pragnął jedynie wrócić do Elise i chłopców. Doprawdy byłaby to
ironia losu, gdyby teraz wydarzyło się coś takiego.
Ale gdzie on się w takim razie podział? Prędzej czy później będzie musiał podać w
biurze powód swojej nieobecności, a wówczas kanceliści przekażą mu, że była i o niego
pytała. Jeśli nie pojawi się sam, to pewnie z kantoru zatelefonują jeszcze raz do Carlsenów.
Wyczuła, że zaintrygowała ich ta sprawa. Jej wizyta z pewnością nie przeszła niezauważona.
Zdążyła właśnie nakarmić Jensine i włożyć ją do kołyski, gdy na moście usłyszała
turkot kół, a po chwili prychanie konia za oknami. Pośpiesznie uprzątnęła mokre pieluszki i
wylała wodę z miski do wiadra.
- Przyjechał Isac, Hugo - powiedziała do synka. Popatrzył na nią, a potem skierował
wzrok na drzwi. Była pewna, że zrozumiał jej słowa. W ostatnim czasie często słyszał imię
Isaca.
- Elise?! - usłyszała wołanie Hildy.
Otworzyła pośpiesznie. Siostra trzymała na ręce Isaca, a w drugiej duży kosz. Obok
niej stał woźnica z dużym pudłem.
- Będzie tego więcej! - zawołała Hilda radośnie podnieconym głosem. - Isac dostanie
swoje łóżeczko, mebelki i wszystkie zabawki, a ponadto całą walizkę ubrań. - Zaśmiała się. -
Nie mam pojęcia, co my z tym wszystkim zrobimy. Pomyśl jednak, Hugo będzie mógł się
bawić tym wszystkim.
Wniosła Isaca do kuchni i posadziła obok Hugo.
- Popatrz, tu jest Hugo, Isac - zwróciła się do synka. - Teraz możecie się razem bawić.
Mali chłopcy patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Hugo podał Isacowi chochlę.
- To - powiedział. Tego słowa używał najczęściej i miało ono w jego ustach
najróżniejsze znaczenia.
Elise stała obok Hildy i obserwowała tę scenę w napięciu. Ciekawe, czy Isac weźmie
chochlę od Hugo?
Odetchnęła z ulgą, gdy malec wyciągnął rączki po chochlę, a potem podszedł do
skrzynki na drewno, obok której leżały szyszki i patyki, którymi Hugo przez całą zimę bawił
się w gospodarstwo. Przez chwilę przyglądał się z uwagą, po czym wziął dwie szyszki,
podreptał z powrotem do Hugo i położył jedną na podłodze obok niego. Zaraz też zaczęli się
bawić, każdy swoimi zabawkami, ale mimo wszystko razem.
Elise uśmiechnęła się do Hildy i stwierdziła ze spokojem:
- Będzie dobrze.
Hilda przytaknęła, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu.
- Też tak myślę - powiedziała i popatrzyła na Elise ze łzami wzruszenia w oczach. -
Jakie to niezwykłe. Wciąż nie pojmuję, że to prawda.
Elise objęła siostrę.
- Tak się cieszę, Hildo, ze względu na ciebie, ale i na nas wszystkich. Musimy wysłać
chłopców do mamy, by jej opowiedzieli tę wspaniałą nowinę. Pamiętam, jaka była
nieszczęśliwa, gdy się dowiedziała, że nie ma już u nas Braciszka.
- Isaca - poprawiła ją Hilda. - Nie miałam odwagi o niczym mówić mamie, na
wypadek gdyby pan Paulsen się rozmyślił. Ale teraz mój synek jest już u nas i nikt go stąd
nie zabierze.
- Nie, nikt go nie zabierze - uśmiechnęła się Elise. Dziwiło ją, że Hilda wciąż nazywa
majstra panem Paulsenem, mimo że żyła z nim niemal jak żona. - Musimy to uczcić, Hildo.
Jak dobrze, że przygotowałaś ciasto na naleśniki.
W głębi serca przeraziła się, gdy zobaczyła, że Hilda zużyła ostatnie jajka. Smażyli
naleśniki tego dnia, gdy odbył się pogrzeb pani Einarsen, czyli całkiem niedawno. Elise
odnosiła wrażenie, że zaczęli żyć nieco ponad stan, a to z pewnością się zemści. Ale
równocześnie nie mogła przecież psuć Hildzie tego radosnego dnia, robiąc jej wyrzuty.
Trudno, najwyżej w kolejne dni będą się musieli zadowolić kaszą na wodzie.
Nagle Hilda ocknęła się i zapytała nagle:
- Emanuel się pokazał?
- Nie, ale pomyślałam sobie, że pójdę do Carlsenów. Może tam się czegoś dowiem.
Hilda popatrzyła na nią z powątpiewaniem.
- Pamiętasz, co ci mówiłam wczoraj wieczorem? Elise pokiwała głową.
- Trudno, nieważne, że są przeciwko mnie. Muszę się dowiedzieć, co się stało.
- Jeśli przewinęłaś już i nakarmiłaś Jensine, to możesz iść, a ja przypilnuję dzieci.
Hugo i Isac sobie radzą, a ja zacznę wszystko wypakowywać. Woźnica zaraz przywiezie
resztę rzeczy.
Elise popatrzyła na nią zdziwiona.
- To jeszcze nie wszystko?
- Nie, jest tego cały ładunek - zaśmiała się Hilda. - Póki co część rzeczy wstawimy do
komórki na drewno.
Póki co... Dopiero po drodze na wzgórze Aker Elise zaczęła rozważać słowa Hildy.
Czyżby siostra z mężem zamierzali się stąd wyprowadzić? A może miała na myśli raczej
wyprowadzkę Elise i chłopców na Hammergaten?
Jeśli Emanuel nie wróci, nie będzie żadnej przeprowadzki! Nie stać mnie będzie też,
by mieszkać samej w domu majstra, gdyby Hilda z Reidarem znaleźli sobie inne mieszkanie.
Nie utrzymam rodziny marzeniami, że kiedyś zostanę pisarką. Zresztą nie mam pojęcia, czy
jakaś kobieta utrzymuje się z pisarstwa. Byłam naiwna i zadufana w sobie, sądząc, że mogę
być tą pierwszą. Gdy tylko się dowiem, gdzie jest Emanuel, pójdę pośpiesznie do sklepiku
przy Telthusbakken i zapytam wdowę Borresen, czy mogę wrócić na swoją starą posadę.
Niezależnie od tego, co postanowi Emanuel.
Otworzyły się drzwi do przędzalni i wybiegła stamtąd jakaś prządka. Narzuciła szal
na ramiona, ale szła z gołą głową. Gdy się mijały, Elise zauważyła, że dziewczyna ma twarz
spuchniętą od płaczu. Nie znała jej, pewnie jakaś nowa. Dziewczyna szlochała, nie zważając
na to, co dzieje się wokół niej. Wydawała się całkiem zdruzgotana.
Elise westchnęła. Pewnie kolejna, którą wyrzucono z pracy. Kolejna osoba bez
środków do życia, zależna jedynie od dobrodziejstwa gminy.
Gdy była już w połowie wzgórza, zwolniła nieco kroku. Obawiała się spotkania z
Carlsenami. Hilda z pewnością miała rację, mówiąc, że już sam dźwięk jej imienia podziała
na nich jak płachta na byka. Może wcale nie zechcą jej nic odpowiedzieć, tylko zatrzasną
drzwi przed nosem?
Mimo to uznała, że musi się przemóc. Odetchnęła głęboko i wyprostowała się, po
czym znów przyśpieszyła kroku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Chwilę trwało, nim usłyszała kroki dobiegające ze środka. Otworzyła jej znajoma
służąca, która jednak udawała, że jej nie poznaje. Pewnie słyszała, jak Karolinę i Betzy
Carlsen rozmawiały o niej niepochlebnie.
- Przepraszam, czy zastałam pana Ringstada?
- Nie, nie ma go w domu - pokręciła głową służąca.
- Nazywam się Elise Ringstad i jestem jego żoną. Czy mogłabym porozmawiać z
panią albo panną Carlsen?
Służąca skinęła głową niechętnie, ale nie poprosiła jej do środka, tylko zostawiła ją na
schodach. Gdyby z wizytą przyszedł ktoś równy stanem gospodarzom, z pewnością zostałby
poproszony przynajmniej do holu.
Elise czekała dość długo, czując rosnące zdenerwowanie. Wolałaby porozmawiać z
panią Carlsen, której nie miała tak wiele do zarzucenia, w przeciwieństwie do tej wstrętnej
Karolinę.
Usłyszała wreszcie głosy i zbliżające się kroki. Drzwi się otworzyły, a w drzwiach do
salonu stanęła panna Carlsen i zapytała z ironią:
- Elise Lovlien? Co za niespodzianka! Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?
Elise poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy. Jak można być tak bezczelnym?
Karolinę zwraca się do niej panieńskim nazwiskiem, choć doskonale wie, że jest mężatką!
Nie wspominając już o szyderczym tonie, z jakim wypowiedziała słowo „zaszczyt”!
- Przyszłam się dowiedzieć, czy nie wiedzą państwo czegoś o Emanuelu?
- O Emanuelu? - zaśmiała się Karolinę. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że znów
uciekł? A fe! Powinien się wstydzić, brzydki chłopiec! Wczoraj wieczorem był tu jakiś jego
przyjaciel i też o niego pytał. Czy to znaczy, że przez całą noc szukał przygód?
Elise ugryzła się w język, by się nie odciąć, ale czuła, jak z gniewu mocniej zabiło jej
serce. Dobrze wiedziała, że Karolinę jest rozpieszczona i nieznośna, a czasami potrafi być
bardzo złośliwa, teraz jednak ją przejrzała. Gdyby Emanuel naprawdę zniknął, zarówno ona,
jak i jej rodzice martwiliby się, jeśli nie ze względu na niego, to ze względu na jego
rodziców, a swoich przyjaciół. Karolinę, przybierając ironiczny ton, zdradziła się, że wie,
gdzie jest Emanuel.
Elise zmusiła się, by zachować spokój.
- Byłam w zakładach Myren. Jeśli Emanuel nie przedstawi uzasadnionego powodu
swojej nieobecności, straci posadę. Mało tego, otrzyma niepochlebne referencje i będzie miał
duże kłopoty, by znaleźć sobie nową pracę.
W spojrzeniu Karolinę zauważyła cień niepokoju, ale dziewczyna szybko się
opanowała.
- To bardzo smutne dla niego. W tej sytuacji mam nadzieję, że niebawem się pojawi.
- Więc panienka nie wie, gdzie on jest? - Elise popatrzyła Karolinę prosto w oczy, ale
ta uciekła spojrzeniem.
- A skąd mam to wiedzieć? To poniżej mojej godności być niańką niewiernych
mężów cudzych żon.
Elise odwróciła się i powoli skierowała ku drzwiom, rzucając na odchodnym:
- W tej sytuacji nie widzę innej rady, jak tylko zgłosić zaginięcie Emanuela na policji.
Bo oznacza to, że albo uległ wypadkowi, albo padł ofiarą przestępstwa. Niech policja ogłosi
w gazetach, że jest poszukiwany. Na pewno państwu Ringstad będzie bardzo przykro, ale nie
mam wyboru. Żegnam, panno Carlsen.
Za plecami Elise zrobiło się całkiem cicho. Na pewno Karolinę w panice zastanawiała
się, co robić. Jeśli wiadomość o zaginięciu Emanuela ukaże się w gazecie, przyniesie to
wstyd nie tylko rodzinie Emanuela, ale i jej rodzinie, równocześnie jednak nie chciała
wyjawić Elise, co wie.
O ile w ogóle coś wie... Bo przecież istnieje też możliwość, że Karolinę nie ma o
niczym pojęcia i że właściwie też się niepokoi, tyle że nie chce dzielić się tym zmartwieniem
z Elise, którą uważa za swego odwiecznego wroga.
Miała kruchą nadzieję, że Karolinę zawoła ją i przyzna się, iż Emanuelowi nie stało
się nic złego, ale na pożegnanie usłyszała jedynie krótkie: „Żegnam!”
A więc niczego się nie dowiedziałam, myślała. Być może wczoraj wieczorem
wydarzyło się coś, co zmusiło Emanuela do pośpiesznego wyjazdu do domu, tak że nawet nie
zdążył powiadomić Schwenckego, pracowników biura ani jej, a Karolinę świadomie o tym
nie informuje. Chyba że naprawdę stało się coś złego.
Dotarłszy do bramy, odwróciła się i zerknęła w okno na poddaszu. Właściwie zrobiła
to bezwiednie, bo przecież niemożliwe, by tam był. Oczywiście nikogo tam nie zobaczyła, za
to w salonie poniżej mignęła jej blada twarz i żółta suknia Karolinę. A więc była na tyle
zaciekawiona, że podeszła do okna, by popatrzeć, jak odchodzę, rozgniewała się w duchu
Elise. Ciekawe! Czy to możliwe, że milczała na temat Emanuela, kierowana czystą
złośliwością?
Zachowała się osobliwie. Jeśli Emanuel nie wrócił wczoraj wieczorem do domu, a
teraz dowiedziała się od Elise, że nie było go u niej ani nie stawił się w pracy, powinna się
zaniepokoić. Kochała się w Emanuelu od paru lat, odkąd u nich zamieszkał. Szalała z
wściekłości, gdy zamiast niej wybrał sobie na żonę ubogą robotnicę. Wciąż nie był jej
obojętny. Dlaczego więc tak się zachowała? Albo coś wie, albo tak jak Anna uważa, że kto
raz ukradł, na zawsze pozostanie złodziejem.
Pokręciła głową, zdezorientowana i zrezygnowana. Teraz już była niemal pewna, że
Emanuel nie uciekł tak po prostu. Przecież okazał taką skruchę i z takim zapałem starał się
wszystko naprawić. Gdzie on na Boga się podział?
Gdy doszła do Maridalsveien, skręciła od razu na prawo i skierowała się w stronę
Telthusbakken. Modliła się w duchu, by wdowa Borresen nie przyjęła jeszcze nikogo innego
na wolną posadę. Musi mieć jakąś konkretną pracę, mimo że z Hammergaten jest do sklepu
dość daleko.
Trafiła właśnie na przerwę obiadową w fabrykach, bo przed sklepem ustawiła się
długa kolejka. Jaki pech! Będzie musiała przyjść ponownie innego dnia. Nie może zostawiać
Hildy samej z dziećmi na tak długo. Przynajmniej nie w pierwszym dniu przeprowadzki
Isaca. Już miała zawrócić, gdy nagle cała kolejka rozluźniła się i wszyscy pobiegli z
powrotem do fabryk. Widocznie skończyła się przerwa, a biada temu, kto się spóźnił.
Z ulgą skierowała się więc po schodkach do sklepu.
W środku zostały tylko dwie starsze panie. Wdowa Borresen właśnie sięgała chochlą
po syrop z beczki. Z dużą wprawą nabierała syropu i wlewała do bańki klientki. Trwało to
dość długo, bo syrop był gęsty. Potem chwyciła drewnianymi szczypcami śledzia z beczki i
położyła na papierze pergaminowym. Starsza pani zażyczyła sobie jeszcze mąki. Elise
przestępowała nerwowo z nogi na nogę, gdy wdowa Borresen dużą łopatką nasypywała mąki.
Wydawało jej się, że wszystko dzieje się dziś tak powoli.
Wreszcie przyszła kolej na nią.
- Dzień dobry, pani Berresen.
- A, to ty, Elise! - W głosie wdowy zabrzmiała radość. - Myślałam, że wcześniej do
mnie wrócisz. Wiele osób pytało o pracę w sklepie, ale odpowiadałam, że już komuś
obiecałam.
Elise uśmiechnęła się z ulgą.
- Czy to znaczy, że mogę zacząć?
- Choćby od jutra. Chyba że wolisz od razu?
- Nie, niestety nie mogę. Hilda została z dziećmi. Słyszała chyba pani, że urodziłam
córeczkę?
- No pewnie, a jakżeby inaczej. Lagerta zachodzi tu czasem, a wtedy dowiaduję się
większości nowin. I jak tam to twoje dzieciątko? Myślisz, że przeżyje?
Elise popatrzyła na nią przerażona i wykrztusiła:
- Mam taką nadzieję.
- Zdajesz chyba sobie sprawę, Elise, że to wcale nie jest takie oczywiste? Doktorzy
mówią, że przeżywa tylko połowa z urodzonych dzieci. Córka mojej kuzynki napiła się ługu i
skończyło się to tragicznie. Mój siostrzeniec włożył rękę w koło, a jego brat chciał się
pobawić ogniem w piecu. Możesz sobie wyobrazić, jak to się skończyło. Tak, tak, dzieci
trzeba dobrze pilnować! Grozi im tyle niebezpieczeństw! Elise przyznała jej rację.
- Skoro już tu jestem, to poproszę kawałek sera. Resztę zakupów zrobię jutro, jak tu
przyjdę.
Wdowa Borresen zajęła się ważeniem i pytała dalej:
- A jak tam ta twoja córeczka, spokojna?
- Trochę popłakuje nocami, niestety.
- To daj jej do possania namoczoną skórkę od chleba zawiniętą w szmatkę albo
pokrop pierś kilkoma kropelkami wódki. To pomaga.
To ostatnie, co bym zrobiła, pomyślała Elise, nic nie odpowiadając. W naszej rodzinie
dość już było alkoholu.
- Widziałaś zdjęcia z koronacji, Elise? Pożyczyłam „Nowiny ze Świata” sprzed pół
roku, więc są już podniszczone, ale można popatrzeć, jak pięknie wyglądała nasza królowa w
gronostajach i w koronie na głowie. Zupełnie jak z bajki. Na Boga, jakaż ona szczupła w
pasie! Rosa i Ammalie stały przy płocie parku zamkowego i podglądały w nadziei, że
zobaczą księcia. Pomyśl tylko, najprawdziwszy książę! Czy to nie dziwne? A słyszałaś, że za
dnia jechał tu, Maridalsveien, automobil? Wybiegłam ze sklepu razem ze wszystkimi
klientkami. Nie ciągnęły go żadne konie, a on podjechał w naszą stronę. Z przodu błyszczały
dwie wielkie mosiężne latarnie. Akurat koń ciągnął wóz z browaru. Przestraszył się, zarżał i
stanął dęba. Mało brakowało, a źle by się to skończyło.
Elise słuchała uprzejmie, ale chciała czym prędzej wyjść ze sklepu i pobiec do domu.
Pani Borresen miała zawsze coś do opowiedzenia i zabawnie było słuchać jej powiastek.
Teraz myślała jedynie o tym, że Hilda z pewnością już się niecierpliwi i zastanawia się, gdzie
przepadła.
Zapłaciła za ser i odwróciła się do wyjścia, mówiąc:
- W takim razie przyjdę jutro rano, o tej samej porze co zwykle, tak?
- Tak, och, dobrze będzie mieć znów kogoś do pomocy. Zresztą ty pewnie też
potrzebujesz trochę zarobić, Elise. A właśnie! Widziałam twojego męża. Jechał tędy wczoraj
wieczorem. Nie znam go, ale jedna z dziewcząt z fabryki była akurat w sklepie i pokazała mi
go, wyjaśniając, że ten w dorożce to oficer Armii Zbawienia, którego poślubiłaś.
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Jechał dorożką?
- Tak, z Hansenem. Był z nim jeszcze jakiś jaśnie pan. Nie wiedziałaś o tym? -
zdziwiła się wdowa, posyłając Elise podejrzliwe spojrzenie.
- Ależ wiedziałam, oczywiście, że tak. Sądziłam jedynie, że poszli pieszo. Wczoraj
nie było przecież tak zimno.
Pani Borresen przybrała nagle surowy ton.
- Nie powinnaś go tak rozpieszczać, Elise. Do czego to podobne, żebyś ty nosiła stare
buty z dziurami w zelówkach, a twój mąż jeździł sobie dorożką. Z jakiej racji? Co to, oni są
lepsi? My też jesteśmy ludźmi.
Elise uśmiechnęła się.
- Zgadzam się z panią, pani Borresen. Do widzenia.
Tymczasem w głowie miała plątaninę myśli. Emanuel pojechał w stronę miasta razem
z jakimś jaśnie panem... Nie mógł to być nikt inny jak jego ojciec. Pan Ringstad pewnie
natknął się na Emanuela, gdy ten szedł w stronę wzgórza Aker. Zabrał go więc od razu i
pojechali, nie mając możliwości jej powiadomić. Może matka Emanuela jest umierająca?...
Kiedy Elise weszła do kuchni, oniemiała. Cóż to był za widok! Całe pomieszczenie
tonęło w zabawkach. Oprócz małego stolika z krzesełkami, które stały na środku, zagradzając
dostęp do pieca, stał też drewniany koń na kółkach. Miał sztywne nogi i ogon z juty. Hilda
posadziła Hugo na końskim grzbiecie, a Isac trzymał za lejce i wołał: „Prr!” „Wio!”, i
cmokał. Hilda zaś ciągnęła. Hugo trzymał się mocno, jak tylko potrafił, ale gdy zobaczył Eli-
se, zapomniał się i spadł na podłogę, uderzając w płacz.
Elise rzuciła się mu na pomoc i podniosła synka, posyłając Hildzie pełne wyrzutu
spojrzenie.
- Chyba powinnaś wiedzieć, Hildo, że Hugo jest jeszcze za mały, by potrafił się sam
trzymać.
- Przepraszam, ale tak nam było wesoło.
Hugo nie uderzył się na szczęście groźnie i szybko się uspokoił, po czym znów chciał,
by go posadzić na końskim grzbiecie. Tym razem jednak Elise trzymała go tak, by nie upadł.
- Dowiedziałaś się czegoś? - Hilda popatrzyła na nią w napięciu.
- Nie od Carlsenów, lecz od pani Borresen. Wczoraj razem z jakąś dziewczyną z
przędzalni widziały Emanuela, jak w towarzystwie jakiegoś jaśnie pana jechał dorożką
Hansena w stronę miasta.
Hilda zrobiła wielkie oczy.
- W stronę miasta? Przecież on się wybierał do restauracji Hasselbakken?
- Przypuszczam, że przyjechał jego ojciec i go zabrał. Musiało się wydarzyć coś
poważnego, skoro nie mieli czasu mnie powiadomić. Może śpieszyli się na pociąg?
Hilda zmarszczyła czoło.
- Ale w takim razie zatelefonowałby rano do kantoru.
- Może zatelefonował już po moim wyjściu. Hilda wciąż nie była do końca
przekonana.
- Co powiedzieli Carlsenowie? Nie wydaje im się dziwne, że nic nie wiedzą, co się
dzieje z Emanuelem?
- Pani i pana Carlsenów nie zastałam w domu, rozmawiałam jedynie z Karolinę, która
zachowywała się jak zwykle nieznośnie. Ośmieszała mnie i sugerowała, że Emanuel miał
jakąś nocną przygodę. Wydało mi się dziwne, że nie wykazała najmniejszego zmartwienia.
Bo przecież skoro najpierw pytał o niego Schwencke, a ode mnie dowiedziała się, że
Emanuel nie stawił się w pracy, powinna się przynajmniej zdziwić i przestraszyć o niego, ona
także. Mimo wszystko są zaprzyjaźnieni od wielu lat. Mało tego, Karolinę była w nim
zakochana, o ile jej już przeszło.
- Niczemu się nie dziwiła?
- Nie, w ogóle. Dlatego zastanawiam się, czy czasami nie wie czegoś, ale nie chce mi
o tym powiedzieć.
- Jak to? Myślisz, że ona wie, gdzie jest Emanuel, i ukrywa to przed tobą?
Elise pokiwała głową.
- Po tej złośliwej jędzy można się spodziewać wszystkiego. Stać ją na to, by mnie
zwodzić w taki sposób.
- Może pan Ringstad zabrał Emanuela ze wzgórza, a on poprosił Carlsenów, by
powiadomili ciebie i Schwenckego.
Elise zastanawiała się przez chwilę, po czym przyznała siostrze rację.
- To brzmi całkiem prawdopodobnie. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego o niczym
nie wiemy, a Karolinę zachowała się tak, jak się zachowała. Nie pojmuję jedynie, dlaczego
Carlsenowie nie przekazali tej wiadomości w zakładach Myren. Przecież Emanuel ryzykuje
utratę posady. - Zamyśliła się ponownie. - Zbiłam Karolinę z tropu, gdy zwróciłam uwagę, że
Emanuel może stracić pracę. Może ruszyło ją sumienie?
- Moim zdaniem powinnaś pójść jeszcze raz do zakładów. Może oni dowiedzieli się
czegoś już po twoim wyjściu.
Elise wzdrygnęła się.
- Nie, nie zdobędę się na to. Gdybyś widziała te spojrzenia, jakimi mnie obrzucali, nie
proponowałabyś mi tego. Najwyraźniej byli przekonani, że Emanuel zrobił sobie skok w bok
na jedną noc. Najstarszy kancelista popatrzył na mnie ze współczuciem, a jacyś robotnicy
sądzili, że przyszłam odebrać wypłatę, zanim mąż ją przepije. Mało się nie spaliłam ze
wstydu.
- Skoro Emanuel tak się śpieszył, to znaczy, że coś się stało z jego matką. Może
umarła?
- Albo jest umierająca. To by wyjaśniało całe zamieszanie. Może w ciągu dnia
dowiem się czegoś więcej. Co ty, na Boga, zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi zabawkami?
Trudno nawet dojść do pieca.
Hilda roześmiała się.
- Czy to nie wspaniałe? Chłopcom starczy zabawek na parę lat. Dostałam też nawet
pudło z jedzeniem, pierzynkę i poduszkę do łóżeczka Isaca, i mnóstwo ubrań. Z niektórych
niebawem wyrośnie, za to będą dobre dla Hugo.
Elise ożywiła się.
- Mogę zobaczyć?
- Leżą w sypialni na naszym łóżku.
Elise weszła pośpiesznie do sypialni. Na brązowym małżeńskim łożu leżał stos ubrań
dziecinnych, malutkie ubranka i koszulki, które wyglądały jak miniaturki ubrań dla
dorosłych, do tego buciki, niskie i wysokie, sweterki, czapeczki i pończoszki. Tych ubranek
wystarczyłoby dla gromadki dziesięciorga rodzeństwa. Wzięła do ręki jasnoniebieski
sweterek z mięciutkiej wełny i czapeczkę do kompletu. Nie widziała jeszcze czegoś równie
ślicznego.
Odłożyła ubranko i powiodła spojrzeniem za okno. Znów naszły ją niespokojne myśli
związane ze zniknięciem Emanuela. Jeśli jego mama umrze, zanim zdąży porozmawiać i
pogodzić się z synem, Emanuel będzie bardzo cierpiał. Może nawet obarczy się winą za to,
że mama doznała zawału serca i ją sparaliżowało. Kto wie, czy nie będzie żałował, że opuścił
dom znienacka, pod wpływem impulsu.
Przypomniała sobie jednak także, jaki był rozgoryczony i pełen nienawiści, gdy
opowiadał o tym, do czego dopuszczała się matka przez wszystkie te lata. Może wcale nie
będzie rozpaczał po jej śmierci?
Usłyszała tupanie na ganku, a potem chłopcy otworzyli drzwi do kuchni i zatrzymali
się w progu, wydając z siebie okrzyki zdziwienia. Pośpiesznie wróciła do kuchni, by
zobaczyć ich reakcję na spotkanie z Braciszkiem, pierwsze od czasu, gdy ich opuścił.
Stanęła w drzwiach. Peder rozpromienił się, Evert zachowywał rezerwę, a Kristian nie
krył radości. Isac patrzył na nich bez słowa. Wydawał się trochę przestraszony, ale i
zaciekawiony dużymi chłopakami. Chłopcy zachowali się rozsądnie i na początku stanęli z
boku. Po chwili jednak Peder nie zdołał się opanować, uklęknął i podszedł na czworakach do
malucha.
- Cześć, Braciszku! Pamiętasz mnie? Jestem twoim wujkiem! - Spojrzał zdziwiony na
Hildę i dodał: - Myślałem, że on będzie mniejszy. Czyżby jadł za dużo?
Hilda zaśmiała się.
- Ma już ponad półtora roczku. Gdy byłeś w jego wieku, byłeś równie duży.
Peder przyglądał się Isacowi uważnie.
- Naprawdę? Też miałem takie wielkie oczy i maleńki nosek?
- Miałeś jeszcze większe oczy i dużo mniejszy nos - drażniła się z nim Hilda.
Ale Peder się tym nie przejął. Podniósł dłoń i ostrożnie pogłaskał Isaca po policzku,
mówiąc:
- Moim zdaniem on jest słodki!
W tej samej chwili Isac uśmiechnął się od ucha do ucha. Peder odwzajemnił się mu
równie promiennym uśmiechem.
- Widzieliście? Uśmiechnął się do mnie. Zdaje się, że mnie polubił.
Elise wtrąciła się do rozmowy.
- Oczywiście, że cię polubił. Dlaczego miałby cię nie lubić? Przecież ty zawsze jesteś
bardzo miły dla młodszych dzieci.
Hugo wyciągnął ręce do Kristiana, uważając najwyraźniej, że jego towarzysz zabawy
skupił na sobie zbyt wiele uwagi. Kristian podniósł go i wziął na ręce.
- Nie przejmuj się, Hugo. Za chwilę Peder zapomni o twoim nowym koledze i znów
będziesz jego pieszczochem.
Elise patrzyła to na jednego, to na drugiego brata i czuła, jak ze wzruszenia ściska ją
w gardle. Jakie to życie jest dziwne! Człowiek nie ma nawet pojęcia, ile może się zdarzyć.
Nagle przypomniał jej się wiersz, którego uczyła się w szkole:
Chcąc pokonać smutek, krocz po cichu.
Wnet minie, wnet otoczy cię i wnet go przezwyciężysz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tymczasem we dworze Stangerud niedaleko Kongsvinger Emanuel stał przy oknie na
piętrze i wpatrywał się w oszronione pola. Bolała go głowa, miał mdłości i w ogóle czuł się
okropnie. Zupełnie jakby znalazł się w pułapce, z której nie było ucieczki.
Co pomyślała sobie Elise, gdy otrzymała wiadomość od Carlsenów? Elise nie jest
małostkowa, zrozumie, że musiał pojechać z ojcem Signe, gdy się dowiedział, że Signe
umiera. Tylko że Elise nie wie jeszcze wszystkiego...
Westchnął rozdygotany. Jak to możliwe, żeby mieć takiego pecha?
Ojciec Signe zażądał od niego, by zajął się dzieckiem, jeśli córka umrze. Oznajmił, że
wraz z żoną są za starzy, by brać na siebie odpowiedzialność za wychowanie małego dziecka.
Poza tym naturalne jest, by opiekę w takim wypadku przejął ojciec dziecka, czyli Emanuel.
Jak zareaguje Elise, gdy wrócę do domu z dzieckiem Signe? Nie dość, że ją
zdradziłem, a potem porzuciłem i przeniosłem się z Signe do Ringstad, to teraz na dodatek
sprowadzę do domu dziecko tamtej?
Z dużym trudem udało mu się przekonać Elise, że naprawdę chce do niej powrócić.
Była twardsza, niż przypuszczał, i postawiła swoje warunki. Pięcioro dzieci w domu
wystarczy z nawiązką. Trudno oczekiwać, że Elise zaopiekuje się jeszcze jednym, zwłaszcza
że to dziecko kobiety, z którą ją zdradził.
Czuł się tak, jakby przygniotło go ciężkie brzemię. I to teraz, kiedy wydawało mu się,
że wreszcie wychodzi z mroku i zaczyna widzieć świat w jaśniejszych barwach. Awantura z
mamą wiele go kosztowała, ale nie żałował. Powinien przywołać ją do porządku już przed
wielu laty. Ubolewał, że skutki tej kłótni okazały się dla niej tak dotkliwe. Nie czuł się jednak
winny, że mama nie mogła znieść sprzeciwu z jego strony i rozchorowała się, gdy postawił
na swoim. Właściwie poczuł się wreszcie wolny i lżej mu się zrobiło na sercu po powrocie do
Kristianii. Jego miejsce było przy Elise, kochał ją i z nią chciał dzielić życie. Romans z Signe
opierał się wyłącznie na cielesnym pożądaniu, nie miał nic wspólnego z miłością. Wstydził
się tego i na samo wspomnienie ogarniał go wstręt. Gdyby nie choroba Signe, najchętniej
wyrzuciłby z pamięci ten epizod ze swojego życia, pozwoliłby jej zatrzymać syna, licząc na
to, że będzie dorastać bezpiecznie i w dostatku we dworze Stangerud pod opieką babci i
dziadka.
Teraz poczuł się tak, jakby jego przyszłość legła w gruzach. Nie może pojawić się u
Elise z jeszcze jednym dzieckiem, skoro ona ma już ich tyle pod opieką. Jensine ma dopiero
dwa miesiące, a synek Signe siedem miesięcy, Hugo zaś niewiele ponad rok. Do tego Peder,
który kuleje z nauką, Evert, sierota, którym się zaopiekowali. Marna pociecha, że Kristian
jest w miarę samodzielny, bo przecież on też nadal potrzebuje jedzenia i ubrań. Poza tym gdy
wróci na dobre do Elise, trzeba się liczyć, że urodzą im się kolejne dzieci. Słyszał od
kolegów o sposobach, by temu zapobiec, ale po pierwsze były zabronione, a po drugie
niebezpieczne dla kobiety.
Mimo że nad rzeką wiele rodzin miało gromadkę dziesięciorga i dwanaściorga dzieci,
dla Elise byłoby to za duże obciążenie. Aż taka silna nie jest. Zresztą on też nie. Żadne z nich
nie zniosłoby, gdyby ich dzieci głodowały albo musiały siedzieć w domu z powodu braku
ubrań i butów, nie mogąc nawet uczestniczyć w obowiązkowym nauczaniu szkolnym.
Pamiętał dobrze te rodziny, które odwiedzał jako oficer Armii Zbawienia. Małą
dziewczynkę, którą uszczęśliwiła sukienka ofiarowana jej przez samarytankę. Kiedy dumna
dziewczynka przyszła następnego dnia do szkoły, jedna z jej koleżanek z klasy rozpoznała
swoją sukienkę, którą matka przekazała Armii Zbawienia, nic jej o tym nie mówiąc.
Rozgniewana rzuciła się na ubogą koleżankę i podarła sukienkę na strzępy. Odwiedził tę
biedną rodzinę właśnie tamtego feralnego dnia i nigdy nie zapomni wyrazu twarzy tej małej
dziewczynki.
Podobne historie można by mnożyć: o dzieciach jadających jedynie kaszę na wodzie,
które szły do szkoły w pożyczonych butach, o bladych, posiniałych z zimna dzieciach, które
miały bose nogi nawet w najgorsze mrozy. Na samą myśl przechodziły go ciarki. Ryzykuje,
że też popadnie w taką nędzę, jeśli ojciec nadal nie zechce udzielić mu pomocy, a będzie
musiał wziąć ze sobą Sebastiana i Elise okaże wspaniałomyślność, mimo wszystko
przyjmując go z powrotem. Pensja kancelisty jest skromna. Przy sześciorgu dzieciach i
czynszu za dom na Hammergaten nie zdołają związać końca z końcem. Chyba że Elise
podejmie stałą pracę, ale kto wówczas przypilnuje dzieci? Mało kto miał naraz dwoje
niemowląt.
Dziwny pomysł z tym pisaniem książek. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że uda się jej z
tego utrzymać? Poza tym tylko się narazi na śmieszność, o ile w ogóle ktoś przyjmie jej
opowiadania do druku. Ale że się ośmieszy, to jedna sprawa, gorzej, że narazi się na
wyzwiska i pogardę. Niewiele kobiet zdołało wydać książkę, a te, którym się to udało,
pochodziły z wyższych sfer, były bardzo wykształcone i wspierali je mężczyźni.
Biedna Elise, oby tylko okazała się dość silna, by znieść krytykę. Najlepiej by było,
gdyby jej zwrócono rękopis, a ona zrozumiała raz na zawsze, że pisanie nie jest zajęciem dla
niej. Może dostanie pracę w mleczarni w Sagene, a może zatrudni się jako pomoc domowa w
jakimś domu u bogatych ludzi, gdzie pracuje sporo pokojówek. Musi w każdym razie zdobyć
jakąś płatną pracę, jeśli mają nakarmić tyle osób. Jego pensja nie wystarczy.
Pokręcił głową zrezygnowany. Jak sobie poradzimy z tym wszystkim? - zastanawiał
się. Elise wykazała się wspaniałomyślnością, zgadzając się, by wrócił. Ale trudno sobie
wyobrażać, że przyjmie też Sebastiana.
Jeśli jednak się nie zgodzi, nie będzie miał innego wyjścia jak powrót do Ringstad.
Sam nie da rady zaopiekować się niemowlęciem. Mama na pewno zapomni o wszystkim i
wyzdrowieje, jeśli wróci z dzieckiem Signe, „dziedzicem”, jak go nazywała. Ojciec poczuje
ulgę, a życie we dworze potoczy się po dawnemu. Ucierpi na tym jedynie on sam.
Zresztą pewnie nie zasłużył na nic lepszego za swoje postępki. Może najlepiej od razu
zwolnić się z posady w biurze zakładów Myren. Kiedy zatelefonował tam, by się
usprawiedliwić, że nie przyjdzie dziś do pracy, nikt nie podniósł słuchawki. Spróbuje
zatelefonować później.
Pocieszała go jednak myśl, że Karolinę obiecała powiadomić Schwenckego i Elise.
Szkoda, że tak się złożyło, że zawiódł Schwenckego. To taki porządny i sympatyczny
człowiek, z którym miał nadzieję spotykać się częściej.
Nie żałuje jedynie, że będzie się musiał wyprowadzić od Carlsenów. Ostatnio było mu
tam coraz gorzej. Nie dość, że Karolinę otwarcie okazywała mu zainteresowanie, to jeszcze
Oscar Carlsen zaczął wyraźnie zabiegać, by został jego zięciem. Doprawdy dziwne. Można
by sądzić, że mężczyzna, który ma dziecko z ubogą robotnicą i drugie z kochanką, a do tego
piętno rozwodnika, jest ostatnim kandydatem, którego Carlsenowie mogliby sobie życzyć na
męża dla swej jedynaczki. Widocznie jednak silniejsze było pragnienie, by kiedyś w
przyszłości ich córka została gospodynią we dworze. Karolinę zawsze uwielbiała przyjeżdżać
do Ringstad i wcale tego nie kryła. Nauczyła się jeździć konno i dobrze się czuła na wsi.
Na schodach rozległy się kroki. Odwrócił się, kiedy usłyszał pukanie i odgłos
otwieranych drzwi.
Wszedł ojciec Signe. Emanuel go nie lubił. Od początku nie czuł do niego sympatii, a
niechęć do tego człowieka tylko się w nim pogłębiła, gdy poprzedniego dnia zażądał, by
Emanuel wsiadł natychmiast do dorożki. Zdążyłby spokojnie powiadomić Elise, bo jak się
okazało, do odjazdu pociągu pozostało sporo czasu. Domyślał się, że to Signe kazała ojcu go
przywieźć. Zapewne jego własna matka postąpiłaby tak samo.
- Signe pyta o ciebie - oznajmił, posyłając Emanuelowi oskarżycielskie spojrzenie. -
Posłaliśmy po doktora, bo znów mocniej gorączkuje.
Emanuel podszedł do drzwi, zmuszając się do zachowania uprzejmości.
- Nie macie państwo żadnych podejrzeń, co jej dolega?
- Moja żona przypuszcza, że to tyfus. Jedna z naszych służących umarła na to w
ubiegłym roku. Też miała wysoką gorączkę, i to przez wiele tygodni, była nieprzytomna i
krwawiła z... no wiesz, z odbytu.
Emanuel zamilkł. Obawiał się kolejnego spotkania z Signe. Wczoraj wieczorem
powitała go bowiem bardzo nieprzyjemnie. Mimo wysokiej gorączki wylała na niego całą
złość i zarzuciła niewierność. Nadal uważała się za panią Ringstad, synową z dworu
Ringstad, matkę młodego dziedzica. Miała prawo oskarżać go o zdradę. Nie dochodziło do
niej nawet, że sama przyczyniła się do tego, iż został wygnany z rodzinnego domu, a już w
ogóle nie dopuszczała do siebie myśli, że odebrała męża innej kobiecie.
Idąc długim korytarzem, ojciec Signe nie przestawał przemawiać do niego z pretensją
w głosie.
- Moja żona uważa, że to właśnie smutek i rozpacz wywołały u Signe chorobę. Zdrada
pozostawia głęboki ślad w sercu młodej kobiety.
Zatrzymał się i stanąwszy naprzeciwko Emanuela, zapytał:
- Czy kiedykolwiek się zastanowiłeś, co ona przeżyła? Naiwna i niewinna poszła na
tańce z żołnierzami pełniącymi straż na granicy, a tam została uwiedziona przez urodziwego
żołnierza, który nawet słowem się nie zająknął, iż jest żonaty. Opierała mu się stanowczo, ale
w końcu uległa jego nagabywaniom. Wiele młodych dziewcząt postąpiło podobnie, mało
która jednak miała takiego pecha jak moja Signe.
Emanuel otworzył już usta, by zaprotestować, bo gdyby Signe nie użyła wszelkich
sposobów, aby go zwabić, nigdy by się nie posunął tak daleko. Pamiętał dobrze, jak go
kusiła, podciągając spódnicę i pokazując mu nagie łydki, a nawet uda. Kładła się na trawie i
zdejmowała sweter, pozostając jedynie w cieniuteńkiej bluzce. Doprawdy nie była ani
naiwna, ani niewinna, przeciwnie, Emanuel wnet się przekonał, że nie był tym pierwszym.
Powstrzymał się jednak od protestów. Co to pomoże? Pozostaną jej słowa przeciwko
jego słowom. A ojciec Signe, wiadomo, uwierzy swojej córce.
- Doprawdy, Emanuelu, ubolewam - ciągnął. - Od pierwszej chwili bardzo cię
polubiliśmy i uważaliśmy, że jesteście z Signe dla siebie stworzeni. Gotowi byliśmy puścić w
niepamięć to, że byłeś żonaty, oddzielić grubą kreską twoją przeszłość. Zachwyciliśmy się
dworem w Ringstad, a twoi rodzice wydali się nam mili i sympatyczni. Wszystko ułożyłoby
się dobrze, gdybyś nie dał się na powrót zwabić tej nędznej kobiecie z robotniczej dzielnicy
w Kristianii.
Emanuel poczuł, jak ze złości oblewa się purpurą.
- Ona mnie nie zwabiła, wróciłem do niej z własnej woli. Prawdę mówiąc, ona w
ogóle nie chciała się na to zgodzić. To ja nie mogłem już dłużej wytrzymać z moją matką i
Signe pod jednym dachem. Zrozumiałem, że popełniłem błąd. Życie stało się dla mnie nie do
zniesienia, zrobiłem się nieprzyjemny, a każdy dzień był dla mnie torturą. Odbiło się to na
nas wszystkich i sądzę, że z czasem stosunki między nami tylko by się pogorszyły. Signe i ja
zbyt mocno się różnimy, właściwie w ogóle do siebie nie pasujemy.
Na te słowa ojciec Signe poczerwieniał ze złości.
- A jak sądzisz, kto może sobie pozwolić na to, by się ożenić z kimś, kto do niego
pasuje? Skoro się dokonało wyboru, trzeba przy nim trwać na dobre i na złe. Dostosować się
- dodał, po czym odwrócił się do niego plecami i ruszył dalej korytarzem.
Właśnie, pomyślał Emanuel, nie mówiąc jednak tego na głos. Rodzice Signe byli
świadomi, że Elise nadal jest jego żoną, zachowywali się jednak tak, jakby w ogóle nie mieli
o tym pojęcia.
W niewietrzonym pewnie od wielu dni pokoju panował zaduch. Emanuel poczuł, że
się dusi. Signe była przeraźliwie blada, pod oczami miała sińce, a oczy błyszczały jej w
gorączce. Pociła się, włosy przykleiły się jej do czoła. Kiedy był tu poprzedniego wieczoru,
paliła się tylko jedna lampa naftowa, teraz zaś przez duże okno wpadało ostre wiosenne
słońce, wydobywając na wierzch wszystkie szczegóły.
Na widok ojca Signe rozpłakała się.
- Pomóż mi, tato! Nie chcę umierać! - Głos jej się łamał i za - szlochała w pierzynę.
- Dobrze już, dobrze, Signe, kochanie. Oczywiście, że nie umrzesz. Posłaliśmy już po
doktora Fladeby. Zaraz tu będzie i przywiezie dla ciebie nowe lekarstwa. Nie widzisz, kogo
ci tu przyprowadziłem? Wrócił Emanuel i bardzo ubolewa nad tym, co się stało. Zaglądał tu
do ciebie już wczoraj wieczorem, ale wtedy majaczyłaś coś w gorączce i nawet go nie
poznałaś. Emanuel nie jest już w Kristianii, Signe. Jest tu, u ciebie.
Signe ukryła twarz w poduszce.
- Nie chcę go widzieć na oczy, tato. On jest zły. Każ mii wyjść! On mnie zawiódł i
zostawił dla tej dziwki znad Aker. Jak mogłeś pomyśleć, że chciałabym, aby wrócił?
- Kochana Signe, maleńka, znów nie wiesz, co mówisz. Przecież tu stoi twój mąż,
ojciec małego Sebastiana. Nie poznajesz Emanuela? To ta choroba tak cię otumaniła!
Signe pokręciła głową wtulona w poduszki i słychać było jedynie zduszony szloch.
Ojciec Signe odwrócił się do Emanuela.
- Zostawię was na chwilę samych, ale biada ci, jeśli ją zdenerwujesz.
Posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i skierował się w stronę drzwi.
Emanuel usiadł na stojącym przy łóżku krześle. Nie wiedział, co powiedzieć, czuł się
tu obco i nieporadnie. Powinien jej współczuć, ale padło między nimi zbyt wiele ostrych
słów. Słów, które ciskała mu w złości za każdym razem, gdy nie dostała tego, czego chciała,
a które z czasem zabiły pozytywne uczucia, jakie żywił wobec niej.
- Za chwilę przyjedzie doktor, Signe. Na pewno ci jakoś pomoże.
Odwróciła lekko twarz w jego stronę i popatrzyła oczami ziejącymi nienawiścią.
- Idź sobie! Nie chcę cię widzieć! Jesteś nędznym tchórzem! Wracaj do tej twojej
dziwki do Kristianii, na nic więcej nie zasługujesz. Możesz sobie tam mieszkać wśród
pijaków i włóczęgów! Twoje miejsce jest na śmietniku.
Wybuchnęła płaczem i wyczerpana opadła na poduszki.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i do sypialni weszła matka Signe.
Zapewne stała na zewnątrz i podsłuchiwała, bo była bardzo wzburzona. Jej zwykle blada
twarz pokryła się czerwonymi plamami. Piskliwym głosem zawołała:
- Co ty robisz, Emanuelu? Nie widzisz, że jest ciężko chora? Przecież surowo ci
zakazaliśmy jej denerwować. To może ją zabić.
Wstał.
- Powiedziałem jedynie, że zaraz przyjedzie doktor.
- Słyszałam jej wzburzony głos. Płakała i kazała ci stąd odejść.
- Zgadza się.
Matka Signe obrzuciła go piorunującym spojrzeniem.
- Dziwi cię to, że nie może znieść twojego widoku po tym, co jej zrobiłeś?
- Nie, ale nie przyjechałem tu z własnej woli. Sprowadził mnie tu jej ojciec.
- Co z ciebie za człowiek? Wpędzasz w kłopoty młodą niewinną dziewczynę, a potem
uciekasz, jakby się nic nie stało? Wstydu nie masz? Sumienia? Jesteś odpowiedzialny za
małego Sebastiana i przyjmij to do wiadomości! Jeśli sam tego nie zrozumiesz, zawiozę go
do Kristianii i zostawię ci go przed drzwiami.
- Sebastian jest mój - zaszlochała Signe.
- Tak, kochanie, oczywiście, że twój.
Matka usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała Signe po głowie.
- Chyba rozumiesz, że zdenerwowałam się na Emanuela. Nie uchodzi się tak
zachowywać. Kto to widział?
- Dlaczego mówisz, że Sebastian... - Głos jej osłabł i nie dokończyła zdania.
Wydawała się całkiem wyczerpana. - Chcę go tu mieć przy sobie - wydusiła z siebie szeptem.
- Powiedziałam tak tylko dlatego, że straciłam panowanie nad sobą, Signe. Naturalnie,
że Sebastian tutaj zostanie. - Odwróciła twarz do Emanuela i dodała z wyrzutem: - Sam
widzisz, do czego doprowadziłeś. Tylko jej się pogorszyło. Niechby doktor przyjechał czym
prędzej!
Matka wyjęła chusteczkę i wytarła nos.
- Chyba będzie lepiej, jeśli stąd wyjdę - odezwał się Emanuel i poruszył się
niespokojnie. - Signe nie jest zadowolona z mojej obecności.
Matka przytaknęła.
- Idź i porozmawiaj z ojcem. Ma ci coś do powiedzenia.
Powoli skierował się ku drzwiom. Zanim opuścił pokój, odwrócił się raz jeszcze w
stronę łóżka, na którym leżała chora, i rzekł:
- Gdybyś czegoś ode mnie chciała, Signe, będę w pobliżu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przed wyjściem Elise zarzuciła szal na ramiona. Chłopcy byli w pracy, a Hilda z
Reidarem pilnowali najmłodszych. Musiała, niestety, jeszcze raz udać się do zakładów
Myren, mimo że zdecydowanie wolałaby tego uniknąć. Od jutra jednak zaczyna pracę u
wdowy Borresen, a wówczas zupełnie nie będzie miała możliwości, by tam pójść w ciągu
dnia. Nie obawiała się już wprawdzie, że Emanuelowi przytrafiło się jakieś nieszczęście,
musiała się jednak upewnić, czy w biurze zostali o tym powiadomieni.
Jeśli nie, to trochę podkoloryzuje rzeczywistość i uda, że dostała wiadomość od męża.
Powie, że coś się stało w jego rodzinie i nie zdążył uprzedzić o swoim wyjeździe, bo śpieszył
się na ostatni pociąg. Nie może ryzykować, że Emanuel straci posadę, którą dostał z takim
trudem.
Bez wózka szybko pokonała drogę do zakładów. Ociepliło się trochę i w powietrzu
nie czuło się wilgoci. Jak dobrze, że słońce coraz później zachodzi! Od świąt Bożego
Narodzenia dzień się znacznie wydłużył.
Na pewno wszystko się jakoś poukłada. Emanuel z jakiegoś ważnego powodu musiał
wyjechać, ale bez wątpienia niebawem wróci. Za niewiele ponad miesiąc przeprowadzą się
do domu na Hammergaten, a od jutra ona zacznie pracować. Nie ma co się martwić na zapas,
bo na ogół wszystko się jakoś w końcu układa. Z daleka dostrzegła budynki. W zakładach
Myren dzień pracy jeszcze nie dobiegł końca. Miała nadzieję, że kanceliści nie poszli jeszcze
do domu. Najlepiej byłoby zastać tylko tego miłego starszego pana. Z niechęcią myślała o
wścibskich spojrzeniach Mortensena i kancelisty w za ciasnym garniturze.
Stała chwilę, nim zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi. Usłyszała głos
starszego pana, więc odważniej wkroczyła do środka.
W biurze siedzieli wszyscy trzej.
Najstarszy kancelista uśmiechnął się na jej widok.
- O, pani Ringstad! Gdyby miała pani telefon, zadzwonilibyśmy do pani.
Rozmawialiśmy z pani mężem.
Dzięki Bogu, nie będę się musiała o nic dopytywać, pomyślała.
- Ja także już się dowiedziałam wszystkiego - odpowiedziała pośpiesznie. - Nie byłam
tylko pewna, czy mąż miał sposobność skontaktowania się z panami.
- Dzwonił do nas wcześnie rano, ale nas nie zastał. Potem jednak zadzwonił
ponownie. Doprawdy smutna sprawa, że tak to wszystko wyszło. Z tego, co zrozumiałem,
śpieszył się na ostatni pociąg i nawet pani nie zdążył powiadomić o wyjeździe.
Elise przytaknęła, zastanawiając się, czy pani Ringstad leży na łożu śmierci, czy już
umarła. Nie może przecież o to zapytać, skoro udawała, że o wszystkim wie. Powinna była
wstrzymać się nieco z tym kłamstwem.
- Przykro mi, że to się stało teraz, kiedy dopiero co zaczął u państwa pracować.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
- Bardziej należy współczuć panu Ringstadowi, ale cóż, takie jest życie. Podobno
koniec jest bliski, pewnie więc będzie musiał zostać na miejscu aż do pogrzebu.
Elise znów pokiwała głową, zadowolona, że mimo wszystko uzyskała odpowiedź.
Odwróciwszy się w stronę drzwi, uśmiechnęła się przepraszająco i rzuciła na odchodnym:
- Przepraszam w imieniu mojego męża. Do widzenia.
W drodze do domu zastanawiała się, jak powinna się zachować. Ojciec Emanuela
zawsze był dla niej dobry i miły. Podarował jej całe trzysta koron, kiedy było jej najciężej, no
i kupił jej maszynę do szycia. Myśląc o pani Ringstad, czuła jedynie rozgoryczenie.
Natomiast wobec ojca Emanuela pragnęła być uprzejma i miła i okazać mu swoją
wdzięczność. Przecież on nie ponosi winy za to, że Emanuel związał się z Signe, co do tego
nie miała żadnych wątpliwości. Nie jest także winny temu, że jego żona okazała jej tyle
pogardy. Nie był takim snobem jak ona.
Nie mogę jechać na pogrzeb w sytuacji, gdy przyjaciele i krewni są przekonani, że to
ja wywołałam konflikt w rodzinie. Nie mogę też wysłać telegramu, bo przecież nie wiem, czy
pani Ringstad wydała już z siebie ostatnie tchnienie. Może będzie dogorywać jeszcze przez
parę dni. Jedyne, co mi pozostaje, to napisać przyjazny, pełen współczucia list. Dla ojca
Emanuela będzie wielkim ciosem, gdy zostanie wdowcem. Bo chociaż jego żona była trudna
we współżyciu, z pewnością przywykł do niej i po jej odejściu poczuje pustkę i samotność.
Pomyślała ze smutkiem o tym, że Emanuel przez resztę życia będzie musiał dźwigać
brzemię kłótni z matką. Jacy ludzie są żałośni, że tak uprzykrzają sobie nawzajem życie. I to
nawet ci, którzy nie mają żadnych powodów do zmartwień. A może właśnie dlatego są tacy?
Im lepiej się ludziom powodzi, tym bardziej są skoncentrowani na sobie.
Zaraz jak wrócę do domu, siądę i napiszę miły list do pana Ringstada, postanowiła.
Wspomnę o maleńkiej Jensine, która rośnie jak na drożdżach i z dnia na dzień jest coraz
bardziej podobna do swojego taty. Ma takie same niebieskie oczy i ładne rysy twarzy. Opiszę
też wzruszające spotkanie Hugo i Isaca, napomknę o Pederze i o jego nowych pomysłach, jak
się nauczyć czytać, pochwalę Kristiana, który stał się bardzo dojrzały, a także przytoczę
niektóre opinie Everta wypowiadającego się z dziecinną dorosłością.
Każde z dzieci jest inne, myślała, ale każde daje mi jakiś powód do dumy, nie mając
często o tym pojęcia.
Poprawił jej się humor, gdy tak sobie o tym rozmyślała. Uświadomiła sobie nagle, że
podśpiewuje pod nosem Odważ się i bądź jak Daniel, piosenkę, której nauczyła się na
nabożeństwach Armii Zbawienia.
Kiedy weszła do kuchni, Jensine popłakiwała, natomiast Isac i Hugo jedli kolację.
Hilda, która znów przygotowała im coś smacznego, popatrzyła na nią z poczuciem winy.
- Wiesz, to pierwszy dzień - usprawiedliwiła się i uśmiechnęła do niej ciepło.
Reidar wydawał się nieco oszołomiony tym, że w kuchni roi się od dzieci, ale starał
się nie dawać tego po sobie poznać i pomagał, na ile potrafił.
- Dowiedziałaś się czegoś? - zapytała Hilda z napięciem w głosie, wkładając
Braciszkowi do buzi kawałeczek chleba z dużą ilością masła.
- Tak. Słusznie się domyślałyśmy, że śpieszył się na ostatni pociąg do domu. Jego
matka leży na łożu śmierci, o ile już nie umarła.
- Dziwne, że tak się szybko zawinęła. Przecież już było z nią lepiej.
- Przy chorobach serca nigdy nie wiadomo - wtrącił się Reidar.
Hilda ożywiła się nagle.
- Emanuelowi i tobie, Elise, będzie teraz znacznie łatwiej - rzekła. - Jego ojciec nigdy
nie miał nic przeciwko tobie, prawda? Na pewno wesprze was trochę finansowo. Wreszcie
będzie mógł robić to, co zechce. Może nawet przeprowadzicie się do Ringstad i z czasem
zostaniesz gospodynią w okazałym dworze? - roześmiała się.
Elise popatrzyła na nią przerażona.
- Jak możesz mówić takie rzeczy? Przecież ja nawet nie wiem, czy ona naprawdę
umarła, a ty już rozważasz kwestię spadku.
- Emanuel nie wyjechałby w takim pośpiechu, gdyby sytuacja nie była poważna.
Równie dobrze możesz więc od razu spojrzeć prawdzie w oczy, Elise. Jeśli stanie się tak, jak
wspomniałam, będziemy was odwiedzać w Boże Narodzenie i latem. Dzieci będą skakać na
sianie, przyglądać się dojeniu krów, a może nawet nauczą się jeździć konno. Zapomniałaś,
jacy wróciliście zachwyceni, gdy odwiedziliście Ringstad po raz pierwszy? Pamiętam, jak
wam wtedy zazdrościłam.
- Emanuel nigdy nawet słowem nie wspomniał, żebyśmy mieli kiedykolwiek
przeprowadzić się do Ringstad. Zresztą wydaje mi się, że on wcale nie ma na to ochoty i
pewnie nie jest to możliwe. Mimo że jego ojciec odnosi się do mnie przyjaźnie, to nie
wystarczy, by uznać ubogą robotnicę za synową. Uważam zresztą takie rozmowy za
niestosowne. W obliczu śmierci należy zachować szacunek.
Hilda zamilkła, Elise zaś wyjęła Jensine z kołyski, żeby ją przewinąć i nakarmić.
A kiedy już ułożyła wszystkie dzieci do snu, a Reidar z Hildą zamknęli się w sypialni,
Elise siadła przy stole w kuchni nad kartką papieru z ogryzkiem ołówka w ręku.
Niełatwo było zacząć. Wydawało jej się, że nie powinna poruszać tematu konfliktu
Emanuela z matką, skoro ojciec ma teraz dość kłopotów, a równocześnie trudno było tego
uniknąć.
W jaki sposób ma się do niego zwracać? Słowo „teść” nie chciało jej przejść przez
gardło, przecież rodzice Emanuela nie zaakceptowali jej jako synowej. Równocześnie
odnosiła wrażenie, że ojciec miał nieco inne zdanie na ten temat niż jego małżonka. Emanuel
wspomniał parokrotnie, że ojciec darzy ją wielkim szacunkiem, a gdy parę razy miała okazję
z nim rozmawiać, zauważyła, że traktuje ją przyjaźnie i z sympatią. Gdyby nie presja
środowiska, snobizm i uprzedzenia, wciąż tak silne w czasach, w których żyli, nie wiadomo,
jak by się ułożyły stosunki między nimi. Ojciec Emanuela nie był dość silny, by się
przeciwstawić konwenansom i swojej chimerycznej żonie, i przedstawić Elise przyjaciołom,
rodzinie i sąsiadom. Bał się, że we wsi zacznie huczeć od plotek, a on straci szacunek i
pozycję wielkiego gospodarza. Ludzie wzięliby ich na języki. Potępiliby Emanuela za to, że
wybrał sobie taką żonę, a jego rodziców za to, że na to pozwolili.
Drogi panie Ringstad!
Dopiero dziś doszła do mnie ta smutna wiadomość. Bardzo mi przykro zarówno ze
względu na pana, jak i na Emanuela. Zrazu bardzo się zaniepokoiłam, ponieważ Emanuel nie
zdążył mnie powiadomić, nim wyjechał, i bałam się, że stało mu się jakieś nieszczęście. Kiedy
rano zjawiłam się w zakładach Myren, nic tam jeszcze nie wiedzieli o Emanuelu, ale gdy
poszłam tam znów po południu, dowiedziałam się, co się stało. Tak mi przykro, że Emanuel
przez resztę życia będzie musiał dźwigać taki ciężar. Chyba najgorsze, co może spotkać
człowieka, to stracić możliwość naprawienia swoich błędów i wyrządzonych krzywd.
Nikt z nas nie jest bez grzechu. Emanuel popełnił błąd i później bardzo tego żałował.
Przyznaję, że jego postępek oburzył mnie i rozgniewał, ale już mi przeszło i jest mi go żal.
Domyślam się, że nie zawsze było Wam obu łatwo. Nie usprawiedliwia to niczego, ale wiele
wyjaśnia. Emanuel chciał uciec z domu, nie mógł już tam dłużej mieszkać, i tym sposobem
znalazł się w Armii Zbawienia, mimo że nie był aż takim idealistą. Potem został wcielony do
wojska i wysłany wraz ze swym oddziałem do obrony granic. Stanęli w obliczu nie-
bezpieczeństwa. W każdej chwili obawiali się ataku wroga i utraty życia. Emanuel nie jest
zbyt silny. Strach osłabił jego zdolność dokonywania właściwych wyborów. Zapragnął
przeżyć jak najpełniej te ostatnie chwile, jakie mu pozostały, a kusicielka czyhała już, gotowa
uczynić wszystko, by go dostać. Nagle stracił kompletnie kontrolę i został wciągnięty w grę, z
której nie potrafił się wyplątać. I tak doszedł do punktu, gdy musiał wybierać: albo się
zbuntować, albo się zatracić.
Nie chciałam go odzyskać. Nie pozwalała mi na to duma. Poza tym głębokie
rozczarowanie zabiło uczucia, jakie do niego żywiłam. Postawiłam więc mu twarde warunki:
po pierwsze miał znaleźć pracę, a także nowe mieszkanie. Nie chodziło o mnie, bo mnie się
dobrze mieszka nad rzeką, ale o niego, ponieważ wiem, że on się tu nie czuł najlepiej.
Emanuel uczynił wszystko, by naprawić to, co zepsuł, zrozumiałam więc, że naprawdę
mu zależy. Dlatego będziemy oboje walczyć o to, by na nowo stworzyć jak najlepszy dom dla
dzieci i dla nas samych. Jensine przyszła na świat dziesiątego stycznia. Jest śliczna, ma
niebieskie oczy Emanuela i piękne rysy twarzy. Myślę, że ucieszyłby się Pan, mogąc ją
zobaczyć. Hugo rozwija się tak, jak należy, jest radosny i sympatyczny. Ma temperament, ale
to miłe dziecko. Teraz ma się z kim bawić, bo zamieszkał z nami synek mojej siostry, Isac,
zabrany jej jako niemowlę, a teraz na powrót przez nią odzyskany. Kristian dorasta, szybko
spoważniał i jest mi wielką pomocą. Gdyby Pan widział, jak potrafi zaopiekować się Hugo,
byłby pan wzruszony. Peder i Evert nadal są wesołymi „bliźniakami”, które potrafią
postawić dom na głowie i nas wszystkich serdecznie rozbawić. Peder opowiada niestworzone
rzeczy. Czasami się nawet zastanawiam, czy nie zacząć spisywać jego opowieści, bo na
pewno powstałaby ciekawa książka, ale ciągle nic z tego nie wychodzi, niestety.
Dziś uzgodniłam, że wrócę do pracy w sklepie wdowy Berresen. To niedaleko
Telthusbakken, gdzie pracowałam, nim urodziłam Jensine. Dzieci mogę zabierać ze sobą.
Jensine będzie leżała w wózku, a Hugo będzie się bawił za ladą. Na szczęście wdowa
Berresen jest bardzo miła i na to przystała.
Dzięki Panu mogłam poświęcić dzieciom więcej czasu, niż normalnie miałabym
możliwość. Słyszałam kiedyś wyznanie jednej z matek, która twierdziła, że największym
problemem dzieci nad rzeką nie jest brak pożywienia i ubrań, ale to, że zbyt rzadko widują
swoich rodziców. Kiedy w przyszłym miesiącu przeprowadzimy się na Hammergaten, gdzie
Emanuel znalazł niewielki domek do wynajęcia, spróbuję umieścić Hugo w żłobku na
Maridalsveien. Właściwie służy on przede wszystkim niezamężnym matkom, ale znam wiele
mężatek,, które też zaprowadzają tam swoje dzieci na czas, gdy idą do pracy.
Elise przestała na moment pisać i zamyśliła się. Zastanawiała się, czy zdradzić mu
tajemnicę, że za jego radą zaczęła pisać. Na pewno ucieszy się, że go posłuchała.
Czy Emanuel wspomniał Panu, że zostało wydrukowanych kilka moich opowiadań?
Zrobiłam tak, jak Pan radził: spisałam historie oparte na prawdziwych losach ludzi, których
spotkałam. Jedno opowiadanie przyjęło do druku Verdens Gang”, a drugie czasopismo
„Nylaende”. Obecnie przygotowałam cały zbiór opowiadań i wysłałam do wydawnictwa, ale
wątpię, czy mój rękopis zostanie przyjęty. Tak czy inaczej cieszę się, że podpowiedział mi
Pan, bym zaczęła pisać. Kiedy moje opowiadanie ukazało się w gazecie, bardzo mi to dodało
otuchy. W ciężkich chwilach było mi to pomocą, że mogłam oderwać myśli od własnych
kłopotów i skupić się na czymś innym.
W przyszłym miesiącu odbędzie się chrzest Jensine. Moim największym pragnieniem
byłoby, aby w uroczystości uczestniczył jej dziadek, ale zdaję sobie sprawę, że to może zbyt
wygórowane życzenie. Rozumiem, że obowiązują Pana pewne zasady. Nikt z nas nie ma
wpływu na to, w jakiej rodzinie i w jakim środowisku się urodził. Niektórzy uważają, że
człowiek powinien pogodzić się ze swym losem i pozostać tam, gdzie jego miejsce. Związki
dwojga ludzi z różnych warstw społecznych prowadzą podobno jedynie do rozczarowań,
trudności i kłopotów. Nie wiem, czy to prawda. Chcę jedynie, by Pan pamiętał o tym, że ma
Pan rodzinę, która bardzo Pana ceni, i synową, która czuje głęboką wdzięczność za to
wszystko, co Pan dla nas uczynił. Mam nadzieję, że znajdzie Pan w sobie dość siły, by unieść
ciężar smutku.
Z poważaniem Elise
Siedziała przez chwilę zapatrzona przed siebie, zastanawiając się nad tym wszystkim,
co napisała. Nie wymieniła nawet słowem matki Emanuela, ale była pewna, że jego ojciec
zrozumie dlaczego.
Poczuła ulgę, że skończyła najtrudniejszy list w swoim życiu, złożyła kartkę i
umieściła w kopercie, którą zaadresowała równiutkim pismem i zakleiła. Jutro wcześnie rano
przed pójściem do sklepu wdowy Borresen nada list na poczcie.
Dopiero kiedy się położyła, wróciły do niej słowa Hildy.
Czy to możliwe, by pan Ringstad pozwolił im przyjechać do dworu, kiedy już
zostanie sam?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Marie Ringstad zatrzymała się na schodach i chwyciła za klatkę piersiową. O Boże,
znów te bolesne ukłucia. Zagryzła wargi i oparła się o ścianę. Dobry Boże, nie pozwól mi
umrzeć, błagała w duchu przerażona. Powstrzymując się od płaczu, wyprostowała się i z
ogromnym wysiłkiem pokonała ostatni odcinek drogi do sypialni.
Bez rozbierania położyła się na łóżku. Nie zdjęła nawet butów. Strach wciąż ściskał ją
za gardło, serce biło nierówno. Może to kolejny atak? Olaug dostała dziś wolne, by pojechać
do domu na pogrzeb ojca, dwie służące były w oborze, a zarówno stajenny, jak i nowy
pomocnik pojechali razem z Hugo do Eidsvold.
Jak ten Hugo w ogóle mógł gdzieś jechać, skoro wiedział, że jej stan w każdej chwili
może się pogorszyć? Olaug mówiła, że często po jednym zawale serca przychodzi kolejny i
nigdy nie wiadomo, czy następnym razem chory odzyska przytomność.
Zacisnęła mocno powieki i zagryzła zęby. Nie chciała umierać.
I to na dodatek teraz, tuż przed nadejściem wiosny. Niebawem w koronach drzew
rozbrzmiewać będzie śpiew ptaków, zazielenia się pola, a na brzozach pojawią się świeże
listki. Wybiera się przecież na wesele do Stange, a potem na przyjęcie z okazji
pięćdziesiątych urodzin do Ovre Berg. Czy zdąży jeszcze wziąć w tym udział? A może życie
potoczy się dalej zwykłym rytmem dla wszystkich oprócz niej?
Jak to możliwe, że świat będzie nadal istniał, kiedy jej zabraknie, a w Ringstad
wszystko pozostanie jak dawniej, jakby nic się nie stało? Krowy będą dojone, pola się
zazielenia, a potem dojrzeją zboża i odbędą się żniwa, mimo że ona nie będzie już w tym
uczestniczyć? Jak to możliwe, że po domu kręcić się będą nadal ludzie, przesiadywać w jej
kuchni i jeść, mimo że jej tam nie będzie?
To niesprawiedliwe! Nie jest przecież jeszcze taka stara. Wiele osób dożywa
szacownego wieku, bywają starsi od niej o trzydzieści, czterdzieści lat, nim odejdą na
zawsze. Oline na przykład miała dziewięćdziesiąt dwa lata. I nawet jednego dnia nie choro-
wała.
Marie odczuwała żal, ale i strach. Strach przed śmiercią. Co po niej nastąpi? Czy
prawdą jest, co mówi stary pastor, który ją wczoraj odwiedził, że tylko ludzie o czystych
sercach zostaną wpuszczeni do raju? A co stanie się z innymi? Czy piekło naprawdę istnieje?
Zaszlochała, po czym wstrzymała oddech i wsłuchała się w rytm serca. Jakoś wolniej
bije. Czyżby miało się zatrzymać na dobre? Może będzie biło coraz słabiej, a potem całkiem
ucichnie i kiedy Hugo wróci do domu, znajdzie ją w łóżku martwą?
Gryzła kłykcie, by powstrzymać płacz. Gdzie on się podział? Przecież już dawno
powinien wrócić.
Wtedy poczuła znów ten ból, który zaczynał się w żołądku, po czym promieniował ku
górze. To na pewno serce. Poczuła się gorzej od razu po wyjeździe Hugo, a potem ból się
nasilał i słabł. A jeśli tym razem całkiem ją sparaliżuje? Może nie będzie mogła nic mówić i
nie zdoła wytłumaczyć Hugo, co ją dręczy.
Znów powróciły do niej słowa starego pastora. „Każdemu z nas przyjdzie złożyć
rachunek przed Bogiem”, mówił. „I choć Bóg jest miłosierny, ci, którzy lekceważą Jego
przykazania, trafią do piekła”. Dalej mówił o grzesznikach i o karzącym Boskim ramieniu.
Kiedyś nie przejmowała się zbytnio kazaniami pastora. Ludzie twierdzili, że jest
purytaninem, który wciąż grzmi o piekle, i że nie powinien pełnić swej posługi, skoro
wywołuje lęk i przerażenie u parafian.
Wczoraj wieczorem jednak uważnie wsłuchiwała się w jego słowa. I to zupełnie
inaczej niż zwykle. Kiedyś śmierć wydawała jej się taka odległa. Sądziła, że dotyczy innych,
nie jej samej. Teraz, odkąd zachorowała w Wigilię, wszystko się zmieniło.
Złożyć rachunek... Przecież nie popełniła chyba żadnych ciężkich grzechów? Może
była czasami zbyt gwałtowna wobec Emanuela, ale czy to dziwne, skoro syn się tak
zachowywał?
Możliwe też, że nie zawsze była sprawiedliwa wobec Hugo, ale on potrafi człowieka
strasznie zirytować. Ale... tak całkiem szczerze od czasu do czasu posuwała się zbyt daleko.
Tak jak wtedy... Odgoniła pośpiesznie natrętne wspomnienie, bo było dla niej zbyt niemiłe.
Na schodach rozległy się lekkie kroki, ale to nie wchodził Hugo. On poruszał się
ciężej. Może Olaug zdążyła już wrócić?
Usłyszała pukanie i uchyliły się drzwi. Weszła Stine.
- Przyszedł list do pana Ringstada. Mam położyć na komodzie w korytarzu?
- Nie, ja wezmę, Stine. - Marie wyciągnęła rękę i chwyciła grubą kopertę. - Jeszcze
nie wrócili z Eidsvold?
Stine pokręciła głową.
- Nie. Nie widziałam ich.
- Nie czuję się dobrze. Pobiegnij do doktora i sprawdź, czy jest w domu.
Stine zniknęła, a Marie tymczasem spojrzała na kopertę. Nie było nadawcy, za to
adres napisany był niezwykle starannym, równym pismem. Nie widziała jeszcze tak pięknego
charakteru pisma. Nie ulegało wątpliwości, że napisała to kobieta. Ale kto na Boga przysyła
list wyłącznie do Hugo, bez dopisku „z małżonką”?
Zdenerwowała się i pośpiesznie otworzyła kopertę. A gdy zobaczyła, że to list od
Elise, poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy i palą ją policzki. Jak ona śmie? Wzburzona
zaczęła czytać.
Już przy pierwszym zdaniu otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. „Smutna
wiadomość”? O co jej chodzi? „Przykro mi zarówno ze względu na Pana, jak i Emanuela”.
Boże święty, czyżby chodziło o mnie? - pomyślała przerażona. Może Hugo napisał do niej,
że jestem umierająca? Poczuła na nowo, jak oblewa ją lodowaty strach. Nie bez powodu tak
się bała. Doktor musiał powiedzieć Hugo prawdę, jej zaś nie chciał przerazić i nie wyjawił w
pełni diagnozy. A więc rzeczywiście umieram, pomyślała, wstrzymując oddech i wsłuchując
się znowu w uderzenia serca, nienormalnie powolne.
Musiała się mocno wziąć w garść, nim zdołała wrócić do czytania listu. Emanuel
pojechał. Może dlatego Hugo wybrał się do Eidsvold? Żeby go odebrać?
Pokręciła głową, nic nie rozumiejąc. List został wysłany co najmniej parę dni temu,
więc gdyby Emanuel wyjechał do Ringstad, już od dawna byłby na miejscu. Niemożliwe, by
podróż trwała tak długo.
„Tak mi przykro, że Emanuel przez resztę życia będzie musiał dźwigać taki ciężar.
Chyba najgorsze, co może spotkać człowieka, to stracić możliwość naprawienia swoich
błędów i wyrządzonych krzywd”.
Opadła głową na poduszkę i zamknęła oczy. „Naprawienia swoich błędów i
popełnionych krzywd...” Nagle przypomniała sobie zdarzenie, które usiłowała wyrzucić z
pamięci. Mieli właśnie jechać z wizytą do rejenta, a Emanuel wdrapał się na jabłonkę,
zahaczył ubraniem i podarł pończochy. Miał pewnie z pięć, może sześć lat. Ubrany był w
nowiutkie ubranko marynarskie, białe pończoszki i nową dwurzędową kurteczkę. W
przypływie wściekłości straciła panowanie nad sobą. Biła go na oślep po głowie, a potem
szarpnęła za ramię i zaciągnęła do starej spiżarni. Pchnąwszy go do środka, zamknęła drzwi
od zewnątrz, mimo że doskonale wiedziała, jak bardzo się bał tam wchodzić, odkąd służąca
powiedziała mu, że w spiżarni straszy.
Wypuściła go dopiero, jak wrócili do domu po przyjęciu. Zsiusiał się w majtki i
zesztywniał ze strachu.
Wspomnienie przeraziło ją, czym prędzej więc starała się pomyśleć o czymś innym.
Jak na złość przychodziły jej do głowy zdarzenia, kiedy w podobny sposób straciła
panowanie nad sobą i zachowała się wobec synka równie okropnie. Strach dławił ją w gardle,
utrudniając oddychanie. „Bo choć Bóg jest miłosierny, ci, którzy lekceważą Jego
przykazania, skończą w piekle”.
Wróciła do czytania listu, by przestać myśleć. Tym razem doczytała list do końca i
dopiero wówczas podniosła wzrok. Właściwie nie rozumiała, czemu nie wpadła w złość. List
ten przecież ją obrażał. Elise wprawdzie nie wymieniła jej nawet słowem, ale sugerowała, że
Emanuelowi i Hugo nie było lekko. Pragnęła zobaczyć teścia na chrzcie małej córeczki, ale o
jej obecności nawet nie wspomniała.
Poczuła przygniatający ją ciężar, zastanawiając się, czy Elise ma rację. Czy
Emanuelowi i Hugo naprawdę nie było lekko w życiu z jej powodu? Może Emanuel
opowiedział Elise o tym, jak go mama zamknęła w starej spiżarni? Czy ktoś powiadomił
Elise, że Hugo wnet zostanie wdowcem, skoro tylko jego zaprasza na chrzest?
Znów strach chwycił ją w swe szpony. Wnet umrze, a nie naprawiła błędów, jakie
popełniła. Emanuel ją znienawidził, a Hugo po wyjeździe syna zamknął się w sobie i stał się
milczący. Signe okazała się rozpuszczona, nieznośna i bezczelna. Nie powinna była nigdy
otrzymać pozwolenia na przyjazd do Ringstad. Kto ponosi winę za to, że tak się stało? Ona
sama walczyła o to, by sprowadzić Signe jako synową, a syna tej dziewczyny uznać za
przyszłego dziedzica dworu. To ona ją wychwalała pod niebiosa, wykorzystując
równocześnie każdą okazję, by skrytykować „dziwkę znad Aker”.
Powtórnie przeczytała list. Napisała go dorosła kobieta, na tyle wspaniałomyślna, by
wybaczyć i zapomnieć, a także okazać wdzięczność za tak niewiele, ile otrzymała.
W głębi serca Marie wiedziała przez cały czas, że Elise jest najlepsza. Postępowała
jednak wbrew temu przekonaniu, bo było jej wstyd, że dziedzic Ringstad wybrał sobie na
żonę ubogą robotnicę, biedną jak mysz kościelna, do której nie należał nawet ten „kurnik”, w
którym zamieszkali.
Jak to możliwe, by dziewczyna urodzona po niewłaściwej stronie rzeki, która miała
ojca pijaka i przez długi czas obłożnie chorą matkę, nauczyła się tak dobrze pisać, że jej
opowiadania wydrukowano w „Verdens Gang” i „Nylaende”? Posługiwała się językiem ludzi
wykształconych, miała piękny charakter pisma i nienaganną ortografię. Posiadała też wiedzę.
Jak to możliwe?
Hugo ją podziwiał. Powiedział wprost, że bardzo ją lubi i ma dla niej wiele szacunku.
Strasznie się wtedy zdenerwowała, od tamtej pory nigdy więcej nie rozmawiał z nią o Elise.
Zapiekły ją policzki, gdy sobie przypomniała gwałtowny wybuch Signe podczas
Wigilii. Jej słowa tak bardzo ugodziły Marie, że poważnie się rozchorowała. Później winą za
atak serca obarczyła Emanuela, ponieważ to on rozpętał całą tę awanturę. Ale czy nie
należałoby raczej pomyśleć, że Signe, choć głupia i nierozsądna, miała jednak trochę racji?
„To twoja wina” - wykrzykiwała. „To przez ciebie on znienawidził i dwór, i was
oboje. Sam mi powiedział, jaka byłaś dla niego okropna już w dzieciństwie”.
Ciężko jej było przełknąć te słowa, łzy piekły ją pod powiekami. Czy to prawda?
Rzeczywiście zachowywała się jak wiedźma wobec Emanuela, gdy był jeszcze dzieckiem?
„Ani Emanuel, ani Hugo nie mieli śmiałości się odezwać”, twierdziła Signe. „Chodzili na
palcach, gdy nie miałaś humoru”.
Do tej pory tłumaczyła sobie wybuch Signe tym, że dziewczyna była bezczelna,
rozpuszczona i przekorna. Nie mogła znieść porażki. Teraz nagle naszła ją nieprzyjemna
myśl, że może w tym, co powiedziała Signe, tkwi odrobina racji?
- Nie mogę umrzeć - wyszeptała do siebie. - Nie mogę opuścić tego świata, zanim nie
naprawię zła, które wyrządziłam.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Elise wniosła Hugo do kuchni, a Jensine póki co zostawiła leżącą w wózku. Była
śmiertelnie zmęczona i najchętniej siadłaby i się rozpłakała. Bolały ją plecy, skręcało ją z
głodu. To był okropny dzień. Jeden z klientów sklepu wyzwał ją za zbyt wysokie ceny. Pani
Borresen źle się poczuła i musiała się położyć na ławie na zapleczu. Hugo marudził, a
Jensine płakała częściej niż zwykle. Elise nie miała pojęcia, jak sobie poradzi, jeśli kolejne
dni będą podobne do tego.
Hilda siedziała z Isakiem na rękach i pokazywała mu coś w jego książeczce z
obrazkami. Siostra była w domu przez cały dzień. Razem z Reidarem ustalili, że póki co nie
będzie ciągała Isaca za sobą do pracy przy szorowaniu podłóg.
- Jest do ciebie list, Elise. Od Emanuela. Elise popatrzyła na nią zaskoczona.
- Jak miło, że poświęcił czas, by do mnie napisać.
- Jeszcze by tego brakowało! Przecież nawet cię nie powiadomił, że wyjeżdża.
Elise nie odpowiedziała. Rozebrała Hugo ze swetra i czapki i posadziła synka na
podłodze.
- Nastawiłaś ziemniaki? Hilda przytaknęła.
- Wydaje mi się, że Isac nie lubi śledzi.
- Musi się przyzwyczaić - odparła Elise i sięgnąwszy po list, siadła na stołku w
kuchni. W tej samej chwili jej uwagę przykuł stempel na kopercie. Kongsvinger...
Pociemniało jej w oczach. Czyżby był u Signe?
Zerknęła na Hildę, ale siostra była zbyt zajęta Isakiem i książeczką, by zwrócić uwagę
na reakcję siostry.
Nie chciała jednak otwierać listu przy niej. Wstała więc i oznajmiła:
- Pójdę po Jensine!
Zamknąwszy za sobą drzwi, stanęła na ganku i rozerwała kopertę.
Serce jej waliło. Czyżby została oszukana? Jednak nie jest w Ringstad? W głowie
kotłowały jej się najróżniejsze myśli. Może jego matka nie jest ani chora, ani umierająca.
Może to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Przebiegła wzrokiem list.
Kochana Elise!
Sądzę, że Karolinę przekazała Ci wiadomość ode mnie. Bardzo mi przykro, że nie
zdążyłem Cię zawiadomić osobiście, ale ojciec Signe twierdził, że mamy mało czasu do
odjazdu ostatniego pociągu. Zażądał ode mnie, bym z nim natychmiast pojechał, choć
właściwie nie wiem, po co. Mimo że Signe jest bardzo chora, to zieje wprost nienawiścią do
mnie i nie chce mnie nawet oglądać. Jej rodzice upierają się, bym pozostał, aż ich córka
wyzdrowieje. Doktor sądzi, że to tyfus. Co będzie z dzieckiem, nie mam nawet odwagi myśleć.
Nie oczekuję, że dasz radę zaopiekować się jeszcze jednym maluchem przy i tak już licznej
gromadce. Rodzice Signe uważają jednak, że są za starzy na wychowywanie dziecka. W tej
sytuacji nie widzę innego wyjścia, jak wracać do Ringstad, choć na samą myśl wszystko mi
się przewraca w żołądku. Nie proszę Cię o radę. Sam sobie jestem wszystkiemu winien.
I to teraz, kiedy wreszcie zacząłem dostrzegać nadzieję wyjścia z beznadziejnej
sytuacji, w której się pogrążyłem... Cieszyłem się jak dziecko, że wprowadzimy się razem na
Hammergaten, czułem, że wreszcie znów uśmiechnęło się do mnie szczęście, gdy w końcu się
zgodziłaś mnie przyjąć z powrotem. A tu taka ironia losu.
W tej chwili jestem zdruzgotany i nie potrafię skierować do Ciebie żadnych
pocieszających słów. A wiem, że i Tobie nie jest lekko.
Potrzebujesz dodatkowego dochodu, by dać radę pokryć wszystkie wydatki. A teraz,
gdy Hilda odzyska Braciszka, w domu majstra zrobi się stanowczo za ciasno. Ciekawe, czy
Reidar da radę podołać takim warunkom.
Powinienem Ci wysłać milszy list, ale jestem tak załamany, że nie potrafię napisać nic
radosnego. Pewnie jedyną osobą zadowoloną z tej tragedii będzie moja mama. Bo choć
wstrząsnęło nią zachowanie Signe i wątpię, czy jej wybaczyła, na pewno nie będzie miała nic
przeciwko temu, by we dworze zamieszkał jej wnuk, zwłaszcza że to dziedzic dworu w
Kongsvinger.
Bardzo mi przykro, Elise. Byłaś moim marzeniem, moją nadzieją i moją tęsknotą.
Teraz pozostaną mi tylko wspomnienia.
Twój Emanuel
Elise opuściła rękę, w której trzymała list, i zapatrzyła się w spieniony nurt. Nastąpiło
nieporozumienie. Sądziła, że to pani Ringstad jest umierająca, tymczasem to Signe leży na
łożu śmierci.
A ja wysłałam list z kondolencjami do pana Ringstada, taka kompromitacja! -
pomyślała z przerażeniem.
Rodzice Signe zażądali od Emanuela, by zaopiekował się chłopcem. Boże, co za
zamieszanie. Emanuel ma rację. Ona opiekuje się już wystarczająco liczną gromadą, nie da
rady przyjąć dodatkowo jeszcze jednego dziecka. Zwłaszcza że to nieślubne dziecko Ema-
nuela. Są granice tego, co jest w stanie zaakceptować.
Ale nagle odezwał się w jej duszy jakiś głos: A co z tobą? Czy Emanuel nie
zaopiekował się twoim dzieckiem, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowałaś pomocy?
Nie wiadomo, jak by sobie bez niego poradziła.
Odsunęła tę myśl. Są wszak granice...
Złożyła list i włożyła go do kieszeni fartucha, po czym wyjęła z wózka śpiącą jeszcze
twardo Jensine.
- Co tak długo robiłaś na dworze? - Hilda posłała jej pytające spojrzenie.
- Czytałam list od Emanuela. Nastąpiło nieporozumienie. To nie jego matka leży
umierająca, lecz Signe.
Hilda otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Signe? Ale co... To znaczy jak?
- Ma tyfus. Jej ojciec zażądał, żeby Emanuel natychmiast z nim pojechał. Emanuel
prosił Karolinę, żeby mi przekazała wiadomość.
Hilda otworzyła usta ze zdumienia.
- A ona nie napomknęła tobie o tym nawet słowem? Elise pokręciła głową i dodała:
- Słusznie się domyślałam, że ona coś wie, ale z czystej złośliwości nie chce mi tego
powiedzieć.
- To obrzydliwe! Nie powinnaś tego tak zostawić, Elise. Idź do Carlsenów i powiedz,
co o tym myślisz! Rodzice Karolinę powinni się dowiedzieć, jak ona się zachowuje. Już
dawno zasłużyła na solidne lanie!
Elise popatrzyła na Hildę zamyślona. Siostra ma rację. Karolinę nie powinno to ujść
na sucho. Przecież gdyby od razu powiedziała prawdę, oszczędziłaby mi wielu zmartwień!
Nie wysłałabym tego żenującego listu do pana Ringstada. Nie musiałabym też chodzić do
zakładów Myren. Jak można się zachować tak skandalicznie i bezwzględnie!
Kiedy się najadły, Jensine przewinięta i nakarmiona leżała w kołysce, a chłopcy
siedzieli na podłodze i zgodnie się bawili, Elise postanowiła uczynić użytek ze słów Hildy.
- Jeśli popilnujesz dzieci, to ja się przejdę do Carlsenów - oznajmiła siostrze.
Hilda wyglądała na zdziwioną, ale uśmiechnęła się.
- Brawo, Elise! Jesteś odważna! Ja bym się chyba na to nie zdobyła.
Elise zdumiała się.
- Jak to? Przecież sama mnie do tego namawiałaś!
- Powiedziałam tylko, że rodzice Karolinę powinni się dowiedzieć, jak ona się
zachowuje, nie sądziłam jednak, że starczy ci odwagi, by im o tym powiedzieć.
Na dworze ociepliło się. Śnieg powoli topniał, ulicami spływały niewielkie strumyki.
Na podwórzach małe dziewczynki skakały w klasy. Gdzie indziej trzej chłopcy bawili się w
podbijanie kraju. Szczęśliwe dzieci, które mają czas na zabawę.
Hilda zachęciła ją do działania, ale zdaje się, że tak naprawdę miała ją za tchórza.
Udowodnię jej, że starczy mi odwagi, postanowiła. Nie lubiła się z nikim kłócić, ale pewne
sprawy należy wyjaśnić do końca.
Przed nią szła ulicą pod górę para zakochanych. Całowali się ukradkiem i wydawali
się tak bezgranicznie pochłonięci sobą, że nie zauważyli wcale, iż ktoś za nimi idzie.
Jakie to musi być cudowne uczucie kochać i świata poza sobą nie widzieć. Sama coś
takiego przeżyła, ale wydawało się jej, jakby to się wydarzyło wieki temu. Daleko jej było
wówczas do dorosłości. Gdy skończyła siedemnaście lat, wszystko się skończyło. Uczucie
wprawdzie się nie wypaliło, ale stracili możliwość, by być razem.
Znów myślami powędrowała do Johana. Musi z tym skończyć. On miał Agnes, a ona
Emanuela, tak się ułożyło i tak już pozostanie.
Co odpowiem Emanuelowi, gdy mnie zapyta wprost, czy może przywieźć ze sobą
dziecko? Ciarki ją przechodziły na myśl o płaczu kolejnego niemowlęcia, stercie
dodatkowych pieluch do prania i nieprzespanych nocach. Czy jednak wolno jej zabronić mu
wziąć synka, skoro sam podjął się opieki nad Hugo?
Emanuel nie ma wyboru. Jeśli Signe umrze, będzie musiał przejąć opiekę nad
synkiem. Sama nie dam rady utrzymać całej gromady, nie mówiąc już o opłaceniu czynszu
na Hammergaten. Poza tym byłabym bez serca, zmuszając Emanuela i jego syna do
przeprowadzki do Ringstad, teraz gdy jego stosunki z matką stały się nie do zniesienia.
Nie, ja też nie mam wyboru. Muszę się zgodzić.
Wieczorne słońce odbijało się w szybach, barwiąc je na złoto. Na grządce pod ścianą
domu wykiełkowały krokusy, a na żywopłocie nabrzmiałe pączki lada moment pękną i
wypuszczą listki.
Elise ścisnęło w dołku i poczuła lekki niepokój. Karolinę będzie wściekła, jej matka
także, a ojciec być może wyrzuci mnie za drzwi. Jej rodzice zapewne nie uwierzą, że mówię
prawdę. Pozostanie moje słowo przeciwko słowu Karolinę. Nawet jeśli wcześniej nie stracili
do mnie sympatii, to teraz pewnie do reszty mnie znienawidzą.
Służąca tym razem poznała ją od razu, ale potraktowała równie lekceważąco i nie
poprosiła do środka. Elise jednak, nie zważając na to, weszła za nią. Nie zamierzała stać na
schodach i oskarżać Karolinę o kłamstwo, narażając się na to, że wszystko usłyszą sąsiedzi.
Stanęła tuż przy drzwiach wejściowych i czekała pełna nadziei, że tym razem
Carlsenowie są w domu. Inaczej sprawa spali na panewce.
Z salonu wyszła Karolinę. Smakowity zapach pieczeni rozszedł się w holu, a Elise
poczuła, jak jej cieknie ślinka.
- O, czyżby to znowu Elise Lovlien? Jaki zaszczyt!
- Otrzymałam list od Emanuela. Pisze, że obiecała panienka przekazać mi wiadomość,
dokąd pojechał.
- Tak napisał? Coś podobnego? Nic takiego nie pamiętam! - Karolinę uśmiechnęła się
słodko. - Ale w takim razie bardzo przepraszam. Poprzedniego wieczoru byłam w teatrze i
wróciłam zmęczona. W czym mogę pomóc?
Elise rozgniewała się i poczuła, jak jej wali serce.
- Wątpię, czy panienka zapomniała, że Emanuel wpadł na chwilę i powiedział, że
wyjeżdża.
- Ależ oczywiście, że nie. Wyleciało mi jedynie z głowy, że miałam przekazać
wiadomość.
- Mimo że byłam tu i pytałam, czy panienka wie, gdzie on jest?
Karolinę zaśmiała się.
- Trudno, bym się orientowała we wszystkich jego znajomościach.
- Doskonale panienka wie, że Emanuel i ja jesteśmy nadal małżeństwem. I jestem
pewna, że słyszała panienka także, iż zamierzamy się przeprowadzić i znów zamieszkać
razem.
Karolinę poczerwieniała gwałtownie, a głos zabrzmiał ostrzej:
- O co w ogóle chodzi, Elise Lovlien? Jemy właśnie obiad. Byłam zmuszona odejść
od stołu.
- Chcę, żeby panienka przyznała się i przeprosiła mnie za to, że specjalnie nie
przekazała mi wiadomości od Emanuela.
- A cóż to za bezczelność! Żeby robotnica z fabryki nachodziła mnie w moim domu i
udzielała mi reprymendy?! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Kim ty jesteś? Nie zamierzam
tego tolerować!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi jadalni i ukazał się w nich Oscar Carlsen.
- Co tu się dzieje? Karolinę odwróciła się do ojca.
- To była żona Emanuela. Oskarża mnie, że ją oszukałam, i żąda przeprosin.
Carlsen zmarszczył czoło i posłał Elise badawcze spojrzenie.
- Co to ma znaczyć?
- Odwiedziłam państwa tego wieczora, gdy Emanuel wyjechał. Zapytałam pannę
Carlsen, czy nie wie, gdzie jest mój mąż. Obawiałam się bowiem, że stało się mu coś złego.
- A co ty odpowiedziałaś? - zwrócił się z pytaniem do swojej córki Carlsen.
- Powiedziałam, że śpieszył się, żeby zdążyć na ostatni pociąg.
Elise poczuła, jak zapiekły ją policzki.
- Właśnie tego panienka nie powiedziała. Zaprzeczyła panienka, by cokolwiek
wiedziała, sugerowała jedynie obraźliwie, iż pewnie wybrał się na nocną hulankę.
Karolinę zaśmiała się dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałam. Czemu miałabym przemilczeć coś, co
wiedziałam?
- By wylać na mnie całą nienawiść za to, że Emanuel postanowił do mnie wrócić. Nie
może tego panienka ścierpieć.
Karolinę odwróciła się do ojca.
- Nie możesz jej wyrzucić, papo? Chyba nie pozwolisz na to, by mnie obrażała w taki
sposób?
Ku wielkiemu zdumieniu Elise pan Carlsen zwrócił się do niej przyjaznym tonem:
- Bardzo proszę, pani Ringstad, niech pani będzie tak miła i mi dokładnie opowie, co
się wydarzyło.
Elise krótko streściła mu przebieg swojej rozmowy z Karolinę owego feralnego
wieczoru, a także wspomniała, że następnego ranka musiała udać się do zakładów Myren.
Zauważyła, że twarz Carlsena pociemniała, gdy zwrócił się do córki:
- Czy to prawda, Karolinę? Karolinę gwałtownie pokręciła głową.
- Chyba nie wierzysz bardziej tej kobiecie niż mnie, swojej własnej córce?
Chwycił ją mocno za ramię i zażądał kategorycznie:
- Odpowiedz mi. Czy to prawda, że nie powiedziałaś, gdzie jest Emanuel?
- A co ja na to poradzę, że ona nie potrafi upilnować własnego męża. Czy ja mam
obowiązek pośredniczyć między nimi?
- Pytam, czy utrzymałaś panią Ringstad w przekonaniu, że nie wiesz, gdzie jest
Emanuel?
Pan Carlsen patrzył córce prosto w oczy, a w jego głosie pobrzmiewała złość.
Karolinę umknęła spojrzeniem i zacisnęła usta, nic nie odpowiadając.
Ojciec puścił jej ramię i nakazał:
- Idź do swojego pokoju. Porozmawiamy później. Karolinę pobiegła korytarzem.
Gdy tylko zniknęła, pan Carlsen odwrócił się do Elise ze słowami:
- Bardzo przepraszam panią za moją córkę, pani Ringstad.
Elise skinęła głową i wyjaśniła na odchodnym:
- Uważałam, że powinniście państwo wiedzieć o tym, co się stało. Bo, niestety,
państwa córka sama sobie szkodzi.
- Zgadzam się z panią. Niestety, za bardzo ją rozpieściliśmy. Ma pani jakieś wieści od
Emanuela?
- Tak, dziś dostałam od niego list. Stan chorej jest poważny. Doktor obawia się, że to
tyfus.
Carlsen pokręcił głową, wstrząśnięty.
- To straszne, jedyne dziecko. Znam jej rodziców. Bardzo porządni ludzie.
Zmieszał się nagle, przypomniawszy sobie zapewne, w co wplątał się Emanuel.
- Chyba... pani też chyba nie jest lekko.
- Emanuel i ja zamierzamy wynająć wspólnie niewielki domek na Hammergaten i
razem tam zamieszać.
- Tak, słyszałem. W tej sytuacji to chyba najlepsze rozwiązanie.
- Mam nadzieję. Żegnam, panie Carlsen.
Kiedy wyszła przez bramę, zauważyła nadjeżdżającą od strony Ullevalsveien
dorożkę. Zamierzała pośpiesznie ruszyć dalej, gdy usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu.
Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę kiwającego do niej. Przystanęła niepewnie. Okazało
się, że to majster.
- Witam, pani Ringstad! Tak mi się właśnie zdawało, że to pani:
Dorożka się zatrzymała i woźnica pomógł panu Paulsenowi wysiąść.
- Bardzo jestem ciekaw, jak się u was wszystko ułożyło? Uśmiechnęła się.
- Bardzo dobrze. Isac i Hugo wspaniale się razem bawią. Starsi chłopcy są dla nich
bardzo mili, a Hilda jest po prostu przeszczęśliwa. Wygląda na to, że Isac dobrze się u nas
czuje. Wydaje mi się, panie Paulsen, że to najlepsze, co mogło się zdarzyć.
- Bogu dzięki - odetchnął z ulgą. - Tak się bałem, że popełniłem błąd.
Elise spojrzała na niego. Musiał mimo wszystko bardzo kochać swojego synka, skoro
tak głęboko to przeżywał.
- Moim zdaniem to była jedyna słuszna decyzja, panie Paul - sen. Między matką a
dzieckiem istnieje bardzo silna więź. Może wybrałby się pan do nas, żeby przekonać się o
tym na własne oczy? Najlepiej przed południem - dodała pośpiesznie. - Od fabryki to ledwie
parę kroków.
Skinął głową z uśmiechem.
- Przyjdę, gdy mąż Hildy będzie w pracy. Tak będzie najlepiej! On pewnie nie lubi,
by mu przypominać o przeszłości Hildy. Tak, to dobry pomysł. O ile pani zdaniem Hilda nie
będzie temu przeciwna.
- Tego jestem całkiem pewna. Póki co przestała sprzątać u ludzi. Mają nadzieję, że
dadzą radę się utrzymać z jednej pensji, skoro pan tak wspaniałomyślnie zobowiązał się łożyć
na Isaca - dodała pośpiesznie.
Machnął ręką.
- A jakże mógłbym postąpić inaczej, przecież to mój syn. - Gdy to mówił, na jego
twarzy odmalowała się nieskrywana duma. - A więc między tymi dwoma maluchami
wszystko się dobrze ułożyło. Jak miło usłyszeć. Obawiałem się, że będą ze sobą
rywalizować.
Pokręciła głową.
- Nic takiego nie zauważyłyśmy. Obaj się cieszą, że mają się z kim bawić.
Uśmiechnął się ponownie.
- Nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Ringstad. Bez pani pomocy nigdy by do
tego nie doszło. Ma pani taki naturalny sposób bycia i potrafi rozmawiać z ludźmi bez
względu na to, z jakich środowisk się wywodzą. W oczach innych widzę jedynie pogardę i
zawiść, pani zaś potraktowała mnie bardzo przyjaźnie. Bardzo to doceniam. Gdyby nie miała
pani tylu maleństw pod opieką, zaproponowałbym pani posadę u mnie w biurze. Jest pani
mądra, rozsądna i pracowita. Wydaje mi się, że łatwo by się pani przyuczyła.
Elise aż się zarumieniła z radości.
- Mówi pan majster poważnie?
- Jak najbardziej.
- To może kiedyś wrócimy do tej rozmowy? Zamierzam umieścić Hugo w żłobku, jest
już na to dość duży, no i zastanowię się, co zrobić z Jensine.
- W takim razie umówmy się, że odwiedzi mnie pani w biurze, gdy będzie pani miała
sposobność wrócić do pracy zawodowej. Żegnam - rzekł i uchylił kapelusza.
Kiedy biegła drogą w dół wzgórza w stronę Maridalsveien, zdawało jej się, że frunie.
Pomyśleć tylko, gdyby dostała posadę w biurze! Siedziałaby przy maszynie do pisania
w ciepłym pomieszczeniu przez cały dzień. Nie musiałaby stać przy przędzarce, nie zważając
na ból w plecach i spierzchnięte dłonie.
Nagle spojrzała na świat z większym optymizmem. Niech sobie Karolinę będzie
złośliwa, a co jej tam! Emanuel niech przywiezie ze sobą syna. Kiedy przeniosą się na
Hammergaten i będą mieli więcej miejsca, poradzą sobie ż jeszcze jednym dzieckiem.
Większość robotniczych rodzin zmaga się ze znacznie trudniejszymi warunkami, zarówno
finansowymi, jak i mieszkaniowymi.
Kanceliści w biurze zaczynają pracę nie o szóstej rano jak robotnicy, lecz o godzinie
ósmej. Dla niej byłoby to wymarzone życie. Emanuel zarabia trzydzieści koron miesięcznie,
o dwie korony więcej niż. ona w fabryce, ale za to o wiele więcej, niż wynosi jej pensja w
sklepie. Urzędnicy mają półtoragodzinną przerwę obiadową od godziny drugiej. Kończą
pracę co prawda koło szóstej po południu, ale przecież ile by mogła zrobić w przerwie
obiadowej!
Czuła się tak radosna, że postanowiła od razu napisać list do Emanuela. Napisze, że
rozumie jego kłopoty i że lepiej, jeśli wszyscy razem przeprowadzą się na Hammergaten, niż
miałby wracać do Ringstad, a ona musiała radzić sobie ze wszystkim sama. Zresztą to jedyne
słuszne i sprawiedliwe rozwiązanie. Skoro on zaopiekował się jej dzieckiem, to i ona może
zaopiekować się jego. Gdy weszła do kuchni, Hilda popatrzyła na nią zdziwiona.
- Tak łatwo ci poszło? Wyglądasz na zadowoloną.
- Spotkałam majstra. Zaproponował mi posadę w biurze. Muszę jedynie znaleźć jakąś
opiekę do dzieci.
Hilda aż otworzyła oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? Mnie nigdy nie złożył takiej propozycji. Elise nie odezwała się. Hilda
nie wyróżniała się zdolnościami w szkole. Nie uczyła się z równą łatwością co Elise. Pewnie
majster już dawno się o tym przekonał.
W tej samej chwili z sypialni wyszedł Reidar. Późno wrócił ze szkoły, bo było
zebranie nauczycieli i dopiero co się przebrał. Zmieniły więc pośpiesznie temat rozmowy.
Nadeszła pora, by położyć Hugo i Isaca do łóżek, więc obie z Hildą miały pełne ręce
roboty. A gdy kończyły swoje zajęcia, do domu wpadli z hałasem chłopcy. Byli głodni,
zmęczeni i ledwie mieli siły zasiąść do odrabiania lekcji. Elise było ich żal i aż serce jej
pękało, gdy na nich patrzyła.
Peder posłał jej błagalne spojrzenie.
- Myślisz, że zamiast odrabiać lekcje, mógłbym poćwiczyć z piłką i literami?
Elise pokręciła głową.
- Wszyscy muszą odrabiać lekcje, Peder. Reidar wprawdzie wie, że próbujesz się
nauczyć rozróżniać litery także innymi sposobami, ale nie może ci pozwolić na to, byś z tego
powodu zaniedbywał się w odrabianiu lekcji. Tak naprawdę nikt poza tobą i mną nie wyznaje
się w tych twoich ćwiczeniach, wiesz przecież. - Uśmiechnęła się do brata, by go podnieść na
duchu, i dodała po cichu: - To będzie nasza tajemnica. A jak już nauczysz się czytać tak jak
inni, wtedy zdradzimy wszystkim, jak tego dokonałeś.
Reidar zerknął na nich z boku, a jego spojrzenie wyrażało niezadowolenie. Nie
uznawał dziwnych ćwiczeń Pedera i wcale tego nie ukrywał. Nie mówił tego na głos, ale
Elise odnosiła wrażenie, że już dawno stracił wiarę w Pedera i uznał, że brakuje mu
zdolności.
Zrobiło się ciasno, gdy chłopcy zasiedli do stołu, by odrobić lekcje. Reidar wziął
gazetę i siadł na skrzynce na drewno. Musiał schylić głowę, by nie zahaczać o suszące się na
sznurku skarpety i pieluszki. Hilda stała przy piecu i gotowała owsiankę na kolację, na ręku
trzymając Isaca. Elise uznała, że lepiej będzie wejść z Jen - sine i Hugo do saloniku i tam
przewinąć dzieci, mimo panującego w tym pomieszczeniu chłodu. Gdy zamykała za sobą
drzwi, usłyszała głos Reidara:
- Jak dobrze będzie niebawem mieć cały dom dla siebie. Mam wrażenie, że toniemy w
bałaganie i w pieluchach.
- Już niedługo, Reidarze - usłyszała odpowiedź Hildy. - Za kilka tygodni się
wyprowadzą.
Nie mam wyjścia, pomyślała Elise. Muszę pozwolić Emanuelowi przywieźć dziecko.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy następnego dnia Elise wracała z pracy do domu, już na moście zauważyła, że
Hilda stoi na ganku i czymś macha.
- Elise, przyszedł do ciebie list. Od Johana! - doleciało do niej wołanie siostry.
Przyśpieszyła kroku. Od Johana... Może pisze coś w sprawie rękopisu?
Pośpiesznie pchała po schodach na ganek wózek z Jensine, zdjąwszy uprzednio z
deseczki Hugo. Hilda przebierała nogami z niecierpliwości, tak samo ciekawa wiadomości z
Kopenhagi jak Elise.
- Może napisał coś o twojej książce? - zastanawiała się na głos, gdy Elise rozdarła
kopertę i przebiegła wzrokiem treść listu.
Kochana Elise!
Gratuluję. Twoja pierwsza książka została przyjęta do druku, jestem z Ciebie bardzo
dumny i cieszę się w Twoim imieniu. W wydawnictwie chcieliby najchętniej, żebyś
przyjechała do Kopenhagi, tak by mogli omówić z Tobą wysokość honorarium i ewentualne
poprawki. Powiedziałem im jednak, że to niemożliwe, bo dopiero co urodziłaś dziecko. Gdyby
jednak jakimś sposobem Ci się udało, to możesz zatrzymać się u nas. Zdaję sobie jednak
sprawę, że będzie Ci trudno zgromadzić pieniądze na podróż, która nie jest tania.
Przypuszczam, że aż tak dużo nie zarobisz na książce, ale zawsze wpadnie Ci trochę koron.
Wydawnictwo jest niewielkie. Zacząłem wprawdzie od Gyldendala, ale tam mi zwrócono
rękopis. Tłumaczyli się, że nie mają odwagi wydawać czegoś tak kontrowersyjnego.
Próbowałem ich przekonać, ale wówczas jakiś redaktor nie wytrzymał i oświadczył: „Jak pan
sądzi, co powiedziałaby moja rodzina, gdyby przeczytała coś takiego?” Twoje opowiadania
poruszają ludzkie sumienia, a poczucie winy bywa niemiłe. W najbliższych dniach otrzymasz
list z wydawnictwa, podałem im bowiem Twój adres. Mam nadzieję, że u Ciebie i Twoich
najbliższych wszystko w porządku.
Pozdrowienia dla wszystkich
Johan
Elise podniosła wzrok znad listu, a po policzkach płynęły jej łzy, gdy mówiła:
- Przyjęli moją książkę.
Hilda wydała z siebie okrzyk radości i rzuciła się siostrze na szyję.
. - Och, Elise, to wspaniale! Byłam pewna, że tego dokonasz. Teraz będziesz bogata i
sławna. Będziesz mogła się ubierać w eleganckie suknie i co drugi dzień jeść mięso. Jestem
dumna, że mam taką siostrę!
Elise śmiała się, ale łzy nie przestawały jej płynąć.
- Ty masz jeszcze bujniejszą fantazję niż ja. Nie będę bogata ani sławna. Johan pisze,
że nie należy się spodziewać wysokiego zarobku, ale na pewno wpadnie trochę koron.
Największe wydawnictwo nie zgodziło się przyjąć mojego rękopisu w obawie przed reakcją
czytelników. Uważają, że moje opowiadania są zbyt kontrowersyjne.
- Co to znaczy?
- Sporne. Dyskusyjne. Ludzi ogarniają wyrzuty sumienia i denerwują się z tego
powodu. Może nieliczni odniosą się do tego inaczej i zechcą coś zrobić, by znieść
niesprawiedliwość, większość jednak woli przymknąć oczy, bo inaczej musieliby poświęcić
coś ze swych wygód i podzielić się luksusem. A politycy musieliby się podzielić władzą.
Hilda prychnęła.
- W takim razie mam wielką nadzieję, że twoje opowiadania przeczyta naprawdę dużo
ludzi i poruszy to ich sumieniami! - W tym samym momencie przypomniała sobie o czymś i
zmarszczywszy czoło, zapytała: - Wysłałaś dziś Ust do Emanuela?
Elise potwierdziła. Wcześniej opowiedziała Hildzie o synku Signe i wyjawiła, jaką
zamierza dać odpowiedź Emanuelowi. Hilda wpadła w złość, uważając, że to przechodzi
wszelkie pojęcie i Elise w żadnym razie nie powinna się na to godzić. Nic nie pomogły
wyjaśnienia Elise, że nie ma wyboru, bo albo się z tym pogodzi, albo zostanie sama.
- Teraz nie musiałabyś tego robić. Będziesz miała dość pieniędzy, by sobie poradzić.
- Nie słyszysz, co mówię? - pokręciła głową Elise. - Nie zarobię dużo na książce.
Poza tym żal mi Emanuela.
- Właśnie tego się domyślałam. Ty masz stanowczo zbyt miękkie serce, Elise.
Człowiek nie zajdzie daleko w życiu, jeśli wciąż będzie współczuł innym.
Hugo, kołysząc się z nóżki na nóżkę, podszedł do Elise. Przez moment całkiem o nim
zapomniała. Hilda wieszała mokre pranie na sznurku, a ciepło ubrany Isac bawił się koło
ganku. Ziemia odtajała i zostały już tylko resztki śniegu na tyłach domu.
- Mogę zostawić Hugo razem z Isakiem, a ja w tym czasie przewinę i nakarmię
Jensine?
- Oczywiście. Ale obiecaj mi, że przemyślisz to, co ci powiedziałam. Nawet jeśli już
napisałaś Emanuelowi, że zaopiekujesz się jego dzieckiem, zawsze jeszcze możesz się
wycofać. Z jakiej racji masz się dla niego poświęcać, po tym wszystkim, co ci zrobił? Nie
wiadomo, czy Johan długo wytrzyma z Agnes. Kto wie, może któregoś dnia stanie tu w
drzwiach z nadzieją w oczach...
Elise pokręciła głową.
- Johan nie zostawi Agnes ani swojego syna. Widocznie nie było nam pisane być
razem.
- Ale przyznajesz, że kochasz Johana, prawda? Elise nie odpowiedziała, bo i cóż
miała rzec?
Następnego dnia wypadała sobota, a ponieważ wszyscy wcześniej skończyli pracę,
postanowili wybrać się z wózkami do Kjelsas i pokazać mamie odzyskanego Braciszka. Przy
okazji Elise chciała powiedzieć mamie o książce i przygotować ją na to, że gdy się
przeprowadzą na Hammergaten, przybędzie w ich rodzinie synek Emanuela. Mama na pewno
nie przyjmie tego łaskawie, ale lepiej już mieć to za sobą, żeby zdążyła się oswoić z tą myślą
przed powrotem Emanuela.
Ulice tętniły życiem. Ludzie pootwierali okna, by wpuścić do domów wiosenne
słońce. Wychylali się przez okna i nawoływali się radośniej niż zwykle. Dzieci grały w piłkę,
skakały na skakance i w klasy i niechętnie się odsuwały na bok, kiedy raz po raz nadjeżdżał
turkoczący wóz. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a w powietrzu czuło się wiosnę.
Elise myślała o liście Johana. Mimo że miała odłożone pieniądze, które mogłaby
przeznaczyć na podróż, raczej wzbraniałaby się przed wyjazdem. Nie tylko dlatego, że
wstydziłaby się pójść do wydawnictwa. Czułaby się zażenowana, gdyby wydawcy przekonali
się na własne oczy, że jest zwykłą robotnicą, co im pewnie nawet nie przyszło do głowy.
Obawiałaby się też nocować u Agnes i Johana. Pilnowała się bardzo, by nit rozmyślać o tym,
jak układa się tym dwojgu, a gdyby była zmuszona to zobaczyć, sprawiłoby jej to tylko ból.
W listach Johana starała się wyczytać coś między wierszami, ale nie znajdowała nawet
jednego słowa, którym by zdradził, co do niej czuje. Zapewne kierowała nim przezorność, bo
obawiał się, że listy mogą wpaść w ręce Emanuela, ale mimo wszystko... Gdyby napisał choć
jedno słowo, jedno jedyne, które tylko ona by zrozumiała.
Peder i Evert podskakiwali i tańczyli po drodze, rozbrykani i radośni jak cielęta na
wiosnę. Kristian pchał wózek z Jensine i Hugo, nie przejmując się wcale tym, że mogą go
zobaczyć jacyś koledzy ze szkoły i wyśmiewać się z niego. Hilda zaś sama pchała sportowy
wózeczek z Isakiem. Reidar wystroił się na tę okoliczność. Włożył kapelusz i wziął laseczkę.
Miał nieskazitelnie białą koszulę, a w kieszonce kamizelki zegarek na łańcuszku. Elise
rozejrzała się wokół. Razem z Jensine było ich dziewięcioro, a kiedy wróci Emanuel, będzie
ich jedenaścioro. Mama zblednie, gdy naraz przyjdzie tyle gości. Do rozwiązania pozostało
już tylko parę tygodni. Elise przenikał dreszcz, gdy o tym myślała. Poród nawet dla młodych
był groźny, a co dopiero dla kobiety w wieku mamy. Tym bardziej, że przecież przeszła
ciężką chorobę. Ryzyko w jej przypadku było znacznie większe.
Gdy tylko przeprowadzimy się na Hammergaten, trzeba będzie wyprawić chrzciny,
postanowiła Elise. Poczuję się bezpieczna dopiero, gdy będę to miała za sobą. Skóra jej
cierpła na myśl o tym, że Jensine mogłoby się coś stać, zanim zostanie dzieckiem Bożym.
Po wysłaniu listu nie miała żadnych wieści od Ringstada. Za każdym razem, gdy to
sobie przypominała, policzki paliły ją ze wstydu. Miała tylko nadzieję, że ojciec Emanuela
okaże się wyrozumiały. Emanuel na pewno wyjaśnił mu, jak doszło do takiego
nieporozumienia, tyle że dopiero po paru dniach. Co Ringstadowie myśleli sobie o niej przez
ten czas?
Minęli wystawę sklepową, na której znajdował się napis „Tytoń & Cygara. Wina”. Na
innym oknie wystawowym było napisane „Sklep z wędlinami”.
- Peder, teraz możesz poćwiczyć czytanie - zachęciła brata. Peder stanął przed
wystawą i sylabizował. Udało mu się przeczytać wszystkie słowa prawidłowo, ale trwało to
bardzo długo.
Elise zauważyła, że Hilda i Reidar wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Poznała
po ich minach, że nie wierzą, by dla Pedera była jakaś nadzieja.
- Pięknie, Peder - pochwaliła brata, chcąc mu dodać otuchy. - Ostatnio gdy
próbowałeś, szło ci gorzej. Za każdym razem jest poprawa.
Evert posłał jej zdumione spojrzenie.
- To on ostatnio czytał jeszcze gorzej? Nie wiadomo, czy ta złość mu pomaga.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie chodzi o złość, ale o rozróżnianie liter. Jedne mają brzuszki z prawej strony,
inne z lewej.
Evert pokręcił głową.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
- Nie ma znaczenia, czy rozumiesz - wtrącił się do rozmowy Kristian. -
Najważniejsze, by w końcu Peder nauczył się czytać. Elise nie chce, żeby opróżniał
wychodki, gdy dorośnie.
- Na pewno nie będzie - oświadczyła Elise i chwyciła Pedera za rękę. - W końcu
nauczy się czytać tak jak wszyscy. Po prostu potrzebuje więcej czasu.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, w ogrodzie zauważyli Asbjorna, który zagrabił
stare liście na kupkę i je podpalił. Przyjemny zapach rozchodzący się wokół stanowił
przedsmak wiosny i nadziei na ciepłe dni.
Asbjorn podniósł zdziwiony wzrok, gdy go zawołali po imieniu, a na ich widok na
jego twarzy odmalowało się przerażenie.
- Wszyscy przyszliście? Elise uspokoiła go pośpiesznie.
- Nie zostaniemy długo. Taka dziś piękna pogoda, że postanowiliśmy wyjść na spacer.
Jest mama?
- Siedzi z tyłu domu.
Znaleźli ją na leżaku okrytą pledem. Obok niej Anne Sofie bawiła się swoimi lalkami.
- Kochani, przyszliście z wizytą? Jak miło. - Zaśmiała się, gdy Peder rzucił się jej na
szyję. - Nie tak gwałtownie, Peder. Nie zapominaj, że mam w brzuchu dziecko.
Cofnął się przestraszony.
- Ale już niedługo je wypuścisz? Hilda zaśmiała się.
- To nie cielę, które wypuszcza się wiosną na pastwisko, Peder.
Mama, udając, że nie słyszy słów Hildy, pokiwała głową i odpowiedziała Pederowi ze
spokojem:
- Tak, już niebawem nastąpi rozwiązanie. Dziś rano nawet czułam drobne skurcze. -
Spojrzała na Kristiana i rzekła: - Ależ urosłeś, Kristian. I jaki jesteś grzeczny, że pomagasz
pchać wózek. - Nagle mama zmarszczyła czoło zdezorientowana. - A kto siedzi w tym
drugim wózku?
Hilda podjechała całkiem naprzód.
- No, zgadnij!
Mama posłała jej zdziwione spój rżenie i jeszcze raz popatrzyła na Isaca.
- Nie widziałam go jeszcze. Opiekujesz się czyimś dzieckiem?
- Nie, to moje!
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Ależ to prawda, mamo. To mój synek, Braciszek! - zawołała jasnym i radosnym
głosem. - Majster oddał mi go z powrotem, bo jego bratanek zamierza się powtórnie ożenić, a
jego młoda wybranka chce mieć własne dzieci.
Mama patrzyła to na Hildę, to na Elise, i znów powtórzyła:
- Żartujesz sobie.
- Nie, mamo, to prawda! - wtrąciła się Elise. - Właśnie dlatego przyszliśmy. Tak się
cieszyliśmy, że ci o tym opowiemy.
Mama patrzyła na wózek, wciąż domagając się potwierdzenia.
- To naprawdę Braciszek? Synek Hildy?
Nagle ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Emocje były dla niej zbyt silne.
Elise pośpiesznie pochyliła się nad nią i objęła ją ramieniem.
- Na pewno słyszałaś, mamo, o tym, że umarła młoda pani Paulsen. Braciszkowi nie
było dobrze w ostatnich miesiącach. Majster uznał, że dla dziecka będzie najlepiej, jeśli
wróci do swej prawdziwej mamy. Mógł o tym sam zadecydować, ponieważ to on ma prawa
rodzicielskie.
- No i maluch nie jest już Braciszkiem, tylko nazywa się Isac - wtrącił się Peder. - Tak
samo jak ten w Biblii. Pewnie słyszałaś o nim. Jego mama nazywała się Sara i urodziła go w
wieku dziewięćdziesięciu lat. Więc się nie przejmuj, mamo, że ty też, chociaż jesteś stara,
będziesz mieć małe dziecko.
- Rzeczywiście, co z tego, że wnet skończę czterdzieści lat! - Mama uśmiechnęła się
przez łzy i skierowała wzrok na Elise. - To prawda, że majster Paulsen oddał Hildzie
Braciszka? Tak sam z siebie?
Elise pokiwała głową.
- Spotkałam go wczoraj. Był bardzo ciekawy, jak się u nas wszystko układa. Kiedy
mu opowiedziałam, że Hugo ładnie się bawi z Isakiem, a starsi chłopcy bardzo go polubili,
rozpromienił się. Choć może zabrzmi to dziwnie, wydaje mi się jednak, że on bardzo kocha
swojego syna.
Hilda wyjęła Isaca z wózka i pokazała mamie.
- Zobacz, jaki on już duży. Ani przez chwilę nie tęsknił za domem. Zasypia od razu,
gdy go kładę, i przez prawie całą noc się nie budzi.
Reidar wykrzywił twarz w grymasie i rzucił z przekąsem:
- Dobrze, że powiedziałaś „prawie”. Przecież co noc przekładasz go do nas do łóżka.
- Ależ Hildo! - Mama popatrzyła na córkę z wyrzutem. - Nie wolno ci go
rozpieszczać. - Uważnie przyglądając się twarzy dziecka, dodała: - Podobny jest do ciebie,
gdy byłaś mała. Myślę, że bardziej przypomina moją rodzinę, nie odziedziczył w każdym
razie ciemnych oczu i włosów po waszym tacie.
- To dla niego dobrze, bo inaczej by go przezywali od Cyganów - wyrwało się
Pederowi, ale zaraz zasłonił usta. - Przepraszam, Kristian, nie miałem nic złego na myśli.
Kristian zacisnął mocniej wargi, ale się nie odezwał.
- Ktoś cię przezywał? - Elise zerknęła na niego uważnie. W milczeniu pokręcił głową.
- Teraz to kłamiesz! - Tym razem wtrącił się Evert. - Słyszeliśmy z Pederem, jak
chłopaki z siódmej klasy wołali za nim „Cygan”. Udawał, jakby nigdy nic, ale naszym
zdaniem powinien był ich sprać.
Mama przybrała surowe oblicze.
- Kristian postąpił bardzo mądrze, nie zwracając uwagi na zaczepki. Gdyby dał się
sprowokować, byłoby dużo gorzej.
Peder uznał najwyraźniej, że lepiej zmienić temat, zagadnął więc mamę z innej
beczki:
- Słyszałaś, mamo, że Elise napisała książkę? Hilda mówi, że będzie teraz bogata i
sławna. Może nawet kupi Kristianowi diabolo, Anne Sofie też - dodał pośpiesznie i
uśmiechnął się radośnie.
- Zdaje się, że znów się przechwala? - zapytała mama, spoglądając na Elise.
- Nie, to prawda. Niebawem zostanie wydany zbiór moich opowiadań. Ale nie tu,
tylko w Danii.
- W Danii? Czemu na Boga wysłałaś tam rękopis?
- Johan uważał, że tam łatwiej mi będzie wydać książkę. Twarz mamy nabrała
surowości.
- A co Johan ma wspólnego z twoją książką?
- Nic poza tym, że kiedy ostatnio nas odwiedził, dowiedziawszy się, że ją napisałam,
zaofiarował się, że zabierze rękopis do Kopenhagi. Jedno z dużych wydawnictw nie zgodziło
się go przyjąć, ale inne, mniejsze, wyraziło zgodę.
- Wydaje mi się, że powinniśmy się cieszyć, że ta książka nie ukaże się w Norwegii.
Zarówno nam, jak i tobie bardzo by to utrudniło życie. Przecież to nie uchodzi. Mówiłam ci
już wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze stare powiedzenie: „Zostań szewcu przy swoim
kowadle”. Nie jesteśmy wykształceni, artyści z nas żadni, pochodzimy ze zwyczajnych
rodzin robotniczych. I chociaż Asbjorn i Emanuel pracują jako urzędnicy, a Reidar jest
obecnie nauczycielem, nie wolno nam zapominać, gdzie jest nasze miejsce. Dotyczy to
zwłaszcza ciebie, Elise.
Elise boleśnie ugodziły słowa mamy, ale nie miała ochoty z nią dyskutować.
- Nie musisz się obawiać, mamo - powiedziała tylko. - Nikt tu się nie dowie o tej
książce, a Johan pisał, że jej nakład nie będzie wysoki. Opisałam losy różnych ludzi
mieszkających nad Aker, zarówno ulicznic, jak i samotnych matek, napisałam o biedzie i
pijaństwie. Ludzie nie lubią czytać o takich sprawach.
- To prawda, zresztą dobrze ich rozumiem. Każdy woli poczytać o czymś
przyjemnym i budującym, a od takich historii człowieka ogarnia smutek.
Peder przebierał niecierpliwie nogami, najwyraźniej miał więcej do powiedzenia.
- To nie wszystko, mamo. Mamy dla ciebie jeszcze jedną nowinę.
- Jeszcze coś? - zaśmiała się mama. - Już i tak jestem oszołomiona tym, co
usłyszałam.
Peder aż pokraśniał z zapału.
- Będziemy mieć jeszcze jedno dziecko.
Mama popatrzyła badawczo to na Elise, to na Hildę.
- Która z was tym razem? - zapytała bez entuzjazmu. Elise wyprostowała się. Miała
wątpliwości, czy mówić o tym chłopcom, ale uznała, że lepiej będzie ich przygotować,
zwłaszcza że planowała powiedzieć o tym mamie.
- Żadna z nas. To dziecko Emanuela. Zapadła cisza.
Mama wydawała się przerażona.
- Co masz na myśli?
- Signe zachorowała na tyfus i jest umierająca. Jej rodzice zażądali, by Emanuel
zaopiekował się swoim, synem.
W ciszy rozległo się głośne westchnienie.
- Najwyraźniej nie ma końca nieszczęść, które na nas spadają.
Gdyby jeszcze powiedziała „na was”, pomyślała Elise i ogarnęła ją złość. Od czasu,
gdy mama poznała Asbjorna, nie dosięgło jej żadne nieszczęście. Swoich synów zostawiła
pod opieką Elise, a biedy bynajmniej nie cierpiała.
Równocześnie poczuła dziwną przekorę. Mama mówi tak, jakby każde dziecko było
plagą, choć sama spodziewa się piątego i wyraźnie jest z tego zadowolona. Wszystkim
ulżyło, gdy Hilda odzyskała synka, którego ojcem jest majster, i nikt nie ważyłby się uznać
Hugo za jakiegoś obcego. Synek Emanuela jest im tak samo bliski, skoro Emanuel ma się z
powrotem wprowadzić do nich i pełnić rolę ojca dla całej gromadki.
Peder był wyraźnie zdumiony.
- Dlaczego tak mówisz, mamo? Nie cieszysz się? Nie wiesz, że to chłopiec?
Niebawem będziemy mogli grać w piłkę nożną z Isakiem i Hugo, Evertem i Kristianem. Nie
będziemy musieli brać do drużyny tego głupiego Pingelena, będziemy mieć własną. -
Napotkawszy spojrzenie Anne Sofie, która siedziała na kocyku rozłożonym na ziemi i bawiła
się lalkami, dodał: - Anne Sofie może oczywiście grać z nami, mimo że nie jest chłopcem,
prawda, Evert?
Evert pokiwał głową uroczyście.
Mama popatrzyła na Elise ze łzami w oczach.
- Musisz się na to zgadzać, Elise? Czy jej rodzice nie mogą się zająć tym dzieckiem?
- Mówią, że są na to za starzy.
- A ile oni mają lat?
- Nie poznałam ich, ale wydaje mi się, że są mniej więcej w twoim wieku.
- I co, nie potrafią się zaopiekować małym dzieckiem? Ja mam Anne Sofie i oczekuję
jeszcze jednego dziecka.
Elise zerknęła na Pedera i Kristiana, by sprawdzić, jak zareagowali na słowa mamy,
ale ich to najwyraźniej nie obeszło. W każdym razie Pedera, bo co myślał sobie Kristian,
trudno dociec. Jest bardzo zamknięty w sobie.
Wolnym krokiem nadszedł Asbjorn, pchając taczkę i niosąc grabie.
- Usiądę sobie na chwilę i odpocznę, a przy okazji posłucham, co u was.
Peder otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Hilda go powstrzymała.
- Nie musisz koniecznie opowiadać ze szczegółami o naszym życiu, Peder. Ktoś
siedzi obok w ogródku i słucha całej naszej rozmowy.
- Ale co szkodzi, jeżeli powiem, że Emanuel wprowadzi się do nas z powrotem i
przywiezie jeszcze jedno dziecko? Magda mówi, że gdyby nie szkółka niedzielna Armii
Zbawienia, to nad rzeką nie rodziłoby się tyle dzieci.
Asbjorn popatrzył na niego, nie rozumiejąc sensu jego słów. Evert włączył się
natychmiast, jak zwykłe, gdy Peder miał jakieś kłopoty.
- Bo kiedy dzieciaki są w szkółce niedzielnej, ich rodzice mają dwie godziny na figle
w łóżku. Przy dzieciach się krępują.
Elise i Hilda skręcały się ze śmiechu, mama zaś poczerwieniała i posłała Evertowi
karcące spojrzenie.
- Jak możesz opowiadać takie rzeczy, Evert? Bardzo brzydko!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Marie Ringstad ścięła czubek jajka ugotowanego na twardo i posypała solą. Myślami
jednak błądziła gdzie indziej.
- Hugo...
Jej mąż podniósł gwałtownie wzrok znad gazety, bo głos Marie zabrzmiał jakoś obco.
Domyślił się więc, że chodzi o coś szczególnego.
- Co takiego, kochanie?
- Tak sobie siedzę i myślę - urwała i zapatrzyła się w talerz. Hugo postanowił okazać
jej cierpliwość. Marie w ostatnim czasie bardzo się zmieniła, była niemal nie do poznania.
Kiedyś szybka i gwałtowna, teraz wszystko robiła bardzo powoli. Poza tym dziwnie
złagodniała. Rzadko kiedy na niego krzyczała, wydawała się jakaś przybita. Pytał doktora,
czy takie reakcje są normalne u chorych, którzy przebyli poważny zawał serca, i otrzymał
odpowiedź, że u takich pacjentów często pojawia się strach przed śmiercią. Przy paraliżu
chorzy są bardziej skorzy do łez. Zresztą sam to zauważył. Marie bała się. Tego dnia, kiedy
wrócił z Eidsvold, myślała, że nie dożyje jego powrotu. Pojawił się jednak doktor i nie
zauważył nic niepokojącego.
- Powiedziałeś, że Elise wysłała ten list, bo doszło do nieporozumienia - podjęła
przerwany wątek Marie. - Myślała, że to ja jestem umierająca, a nie Signe.
- Owszem. Emanuel wyjechał do Kongsvinger w wielkim pośpiechu i nie zdążył jej
uprzedzić. Prosił jednak Karolinę, by przekazała wiadomość, znajomemu, z którym był
umówiony, i przede wszystkim Elise. Karolinę jednak nic nie powiedziała.
Marie posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Dlaczego nie powiedziała?
Hugo poczuł, że znów ogarnia go gniew.
- Ponieważ to nieznośne i rozpieszczone dziewuszysko!
Kiedyś nie odważyłby się powiedzieć tak o córce przyjaciół. Żona bowiem darzyła
wielkim szacunkiem Oscara i Betzy Carlsenów i marzyła o tym, by między Karolinę a
Emanuelem narodziło się uczucie.
- Sądzisz, że specjalnie nic nie powiedziała, ponieważ bawiło ją to, że Elise martwi
się o Emanuela? - zapytała z niedowierzaniem.
Przytaknął.
- Wiele na to wskazuje. Rozmawiałem przez telefon zarówno z Emanuelem, jak i z
Oscarem. Oscar przepraszał w imieniu swojej córki i obiecał, że spotkają za to kara. Jak ci
już mówiłem, nieporozumienie wynikło stąd, że kancelista w zakładach My - ren powiedział
Elise, że Emanuel dzwonił i usprawiedliwił się ze swojej nieobecności. Kancelista nie
wyjaśnił jej, kto jest umierający. Z jego słów domyśliła się, że chodzi o kobietę, a ponieważ
Elise wiedziała o tym, jak ciężko zachorowałaś w święta, sądziła, że chodzi o ciebie.
Zerknął na żonę zaniepokojony. Przecież już jej to wszystko tłumaczył. Czyżby
zapomniała?
- Co sądzisz o liście Elise? - zapytała Marie, patrząc na niego niewinnie. Gdyby taka
sytuacja miała miejsce wcześniej, wpadłaby we wściekłość. Zdziwił się znowu.
- Uważam, że to bardzo miły list. Po tym, jak została przez nas potraktowana,
wykazała niezwykłą wspaniałomyślność, pisząc do mnie. Z wiadomych względów nie
wymieniła w tym liście ciebie. Sądziła, że jesteś umierająca.
Marie odłożyła łyżeczkę, odeszła jej ochota na jajko. Przez chwilę siedziała milcząca,
a potem zagadnęła nieśmiało:
- Czy to prawda, że przeze mnie nie mieliście łatwego życia? Patrzyła na niego
spokojnie. Trudno było uwierzyć, że tylko udaje, by za chwilę wybuchnąć gniewem.
Westchnął głęboko.
- Po co rozdrapywać stare rany, Marie. Zawsze miałaś bardzo gwałtowny
temperament, więc czasami bywało nieprzyjemnie. Ale... Było, minęło. Nie żywię do ciebie
urazy z tego powodu.
- W przeciwieństwie do Emanuela - odezwała się cicho. Hugo nie odpowiedział. Nie
potrafił kłamać, a obawiał się, że żona ma rację.
Jej oczy napełniły się łzami.
- Sądzisz, że jest już za późno, by to naprawić?
- Nigdy nie jest za późno, by naprawić swoje błędy, póki osoba, którą się skrzywdziło,
jeszcze żyje.
- Zamierzasz pojechać na chrzest Jensine? Popatrzył na nią zdumiony.
- Dlaczego o to pytasz? Przecież wiesz, że nie mogę cię zostawić samej na tak długo,
by pojechać aż do Kristianii.
- A gdybym pojechała z tobą?
Patrzył na nią bez słowa, doszukując się czegoś w jej spojrzeniu, czegoś, co zwykle
tam znajdował, ale tym razem daremnie.
- Naprawdę byłabyś skłonna pojechać?
- Ona pisze, że córeczka ma piękne niebieskie oczy Emanuela i ładne rysy twarzy. -
Łzy popłynęły po policzkach Marie. - A skoro wygoniłeś z Ringstad Signe, nie mamy innych
wnuków, Hugo. I nie jest takie pewne, czy będziemy mieć więcej.
Hugo zebrał się na odwagę i odpowiedział:
- Po pierwsze mamy już jednego. Nie zapominaj o małym Hugo, który został
ochrzczony moim imieniem. Po drugie nie powinnaś mi robić wymówek, że pokazałem
Signe drzwi. Sama byłaś rozgniewana i wykrzykiwałaś, że nie chcesz jej widzieć na oczy.
Uważam, że Emanuel postąpił słusznie, odchodząc od niej, ona nie jest nic warta. W
przeciwieństwie do Elise, która jest dorosła, odpowiedzialna, pracowita i troskliwa. Jeśli
naprawdę chciałabyś pojechać ze mną na chrzest, to sądzę, że sprawisz tym wielką radość
Elise. Ona pewnie nie miała nawet odwagi, by mieć taką nadzieję.
- A chrzest odbędzie się już w nowym domu? Nie nad tą śmierdzącą rzeką?
- Z tego, co zrozumiałem, mają się przeprowadzić za miesiąc, i gdy tylko się tam
jakoś urządzą, wyprawią chrzciny.
- W takim razie miałabym ochotę pojechać z tobą.
Hugo zerknął na żonę, po czym sięgnął po kromkę chleba i posmarował masłem. Nie
chciał, by Marie zauważyła, jak bardzo jest zdziwiony.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy tylko wyszli przez bramę „Almsgard”, Hilda odwróciła się do Elise i odezwała
się zawiedzionym głosem:
- Wydaje mi się, że mama nie wyglądała na zbyt zachwyconą.
- Ależ skąd! Bardzo się ucieszyła z powrotu Braciszka!
- W pierwszej chwili tak, ale szybko przeszła nad tym do porządku dziennego.
- Tylko dlatego, że nałożyło się tyle innych spraw.
- Obawiam się, że ona nie przyjdzie was odwiedzić na Hammergaten, jeśli Emanuel
przywiezie ze sobą swoje dziecko - ciągnęła Hilda z niezadowoleniem w głosie.
- Nic dziwnego, że się przeraziła, ale jestem pewna, że oswoi się z tą myślą.
- Ty zawsze wszystkich usprawiedliwiasz! Nie pojmuję, że tak ci się chce. Uważam,
że mama jest okropną egoistką, myśli wyłącznie o sobie. Słyszałaś, co ona powiedziała? „Ja
mam Anne Sofie i oczekuję kolejnego dziecka”. A co z nami? Zapomniała już, że wcześniej
urodziła czworo własnych dzieci?
Elise odwróciła się, by sprawdzić, czy czasami Peder i Kristian nie słyszeli, co
powiedziała Hilda. Na szczęście jednak zajęci byli głaskaniem kota, którego znaleźli przy
płocie.
- Chciała tylko powiedzieć, że potrafi zająć się małymi dziećmi, mimo że jest już
stara. Nie zapominaj o tym, jak często Peder bywał u niej tej zimy. Kristian także. Ostatnio
wprawdzie nie odwiedzali jej zbyt często, ale dlatego, że nie chcieli. Peder uważa, że mama
jest surowa i zbyt nerwowa, a przez to trudniej mu się uczyć czytać.
Hilda nic nie odpowiedziała. Wzięła Reidara pod rękę i przyśpieszyła kroku. Isac
zasnął w wózku.
Elise westchnęła zasmucona, że Hilda odbiera zachowanie mamy w taki sposób.
Mama przecież się szczerze uradowała tym, co się wydarzyło z Isakiem, ale kolejne
wiadomości o książce i o dziecku Emanuela już ją przytłoczyły. Elise odwróciła się i
zawołała chłopców:
- Chodźcie już! Zdaje się, że się kłóciliście, kto będzie pchał wózek z Jensine i Hugo?
Szła z tyłu sama. Przed nią wszyscy trzej pchali zgodnie wózek, paplając z
ożywieniem, a przodem szybkim krokiem szli Hilda z Reidarem. Droga, która w tę stronę
prowadziła w dół, upłynęła im więc bardzo szybko.
Przyjemnie było tak iść w wiosennym słońcu. W niewielkich ogródkach ludzie grabili
stare liście, po czym palili je razem z gałęziami. Słońce błyszczało w wymytych szybach,
drzwi domów były pootwierane, żeby wpuścić do środka ciepło. Wszędzie bawiły się
dzieciaki. Dwie małe dziewczynki woziły lalki w małych wózeczkach. Jedna miała śliczny
wiklinowy wózek z budką, a druga wózek a Wikliny na drewnianych kółkach. Woziły lalki z
porcelany ubrane, niczym dorosłe damy, w koronki, zakładki i fałdki. Za nimi przyszła inna
dziewczynka, ciągnąc zaczepiony na sznurku, odwrócony do góry nogami stołeczek, w
którym wiozła szmacianą lalkę w codziennym ubraniu.
Dwaj mali chłopcy bawili się w konia i woźnicę. „Koń” miał zaczepione lejce z
dwoma dzwonkami, stawał dęba i rżał, gdy tymczasem woźnica krzyczał „Wio, wio!” W
dole wzgórza minęli paru chłopców, którzy grali w kamyki. Do ręki brało się pięć równej
wielkości kamyków, podrzucało się i usiłowało złapać jak najwięcej, zanim spadną na
ziemię. Później podrzucało się i łapało jeden, dwa, trzy i cztery. Dwaj starsi chłopcy chodzili
na szczudłach.
Wyraźnie dawało się odczuć atmosferę sobotniego popołudnia. Gdy doszli do
Maridalsveien, aż się kłębiło od ludzi, którzy wyszli pospacerować w pięknej pogodzie. Na
głowach dam i panów jaśniały słomkowe kapelusze, damy unosiły dół sukni, by go nie
pobrudzić, odsłaniając łydki i długie pantalony z koronkami. Niektóre rozłożyły parasolki,
ale na przykład jedna miała nadal na sobie boa. Rudy lis wpatrywał się we właścicielkę szkli-
stymi oczyma. Jaśnie panów poznać było można po łańcuszku przy kamizelce,
wykrochmalonych koszulach i laseczkach, natomiast robotnicy mieli na głowach czapki z
daszkiem i ubrani byli w niebieskie drelichowe bluzy, mimo że nie szli do pracy. Zabawnie
było obserwować ten barwny tłum. Elise na moment całkiem się zapomniała i nagle
zorientowała się, że chłopcy znaleźli się daleko z przodu. Miała jednak zaufanie do Kristiana,
który wiedział, jak postępować z Hugo, gdyby był niegrzeczny.
Zbliżała się do domu „U Blacharza”. Dziwne, że tak dawno nie widziała Jenny.
Sądziła, że dziewczynka będzie się pokazywać częściej. Choć z drugiej strony była trochę z
tego zadowolona, bo zaniepokoiło ją, gdy Jenny zaczęła mówić o przeprowadzce do domu
majstra. Gorąco współczuła dziewczynce. Było jej żal Jenny, ale są granice tego, czemu
może podołać i za ile osób wziąć odpowiedzialność.
Zerknęła na dom. Na pierwszym i drugim piętrze okna były pootwierane, na parterze
natomiast nie. Przed domem panowała kompletna cisza, jakby nie było tu żywej duszy. Nie
widać było żadnych bawiących się dzieci, kobiety nie kłóciły się i nie pokrzykiwały, a pod
ścianą nie siedzieli staruszkowie, pykając z fajki.
Sklepy już były pozamykane. O tej porze Jenny na pewno nie pracowała ani nie
załatwiała żadnych sprawunków starszym paniom, co pozwalało jej uciułać parę
dziesięcioorówek.
Elise zatrzymała się i rozejrzała wokół. Zdawało jej się, że za zakurzonymi oknami
zamajaczyła blada twarzyczka. Jeśli to Jenny, czemu nie wyjdzie się z nią przywitać?
Przecież na pewno ją poznała. Tak samo jak i Marta. Hjalmar by raczej nie wyszedł. Ale to
nie twarz chłopca mignęła jej za szybą, widziała wyraźnie długie włosy.
Elise podjęła szybką decyzję. Jeśli Jenny celowo siedzi zamknięta w domu, to znaczy,
że dzieje się coś niedobrego. Ojciec, o ile wrócił, na pewno odsypia pijany, bo inaczej byłoby
go słychać. Weszła do bramy i zastukała do drzwi.
Nikt się nie odezwał, nikt nie otworzył. Coś się musiało stać! Albo Hjalmar znów
uległ pokusie, by coś ukraść, albo może Jenny coś przeskrobała. Elise otworzyła ostrożnie
drzwi.
- Jenny? Hjalmar? To tylko ja, Elise.
Cisza. Jeśli nawet ktoś jest w domu, to próbuje udawać nieobecność, co oznacza, że
ma coś na sumieniu.
- Chciałam się tylko dowiedzieć, czy nie potrzebujecie pomocy. Zajrzyjcie do nas
któregoś dnia, to ugotuję słodką zupę.
Nagle usłyszała wyraźne chlipnięcie z izby, w której kiedyś leżała mama rodzeństwa.
Powoli skierowała się w stronę uchylonych drzwi i ostrożnie je popchnęła. Na łóżku
zobaczyła małą skuloną postać, którą wstrząsał płacz.
- Jenny? Kochanie, co z tobą? - Podeszła pośpiesznie do dziewczynki, usiadła przy
niej na brzegu łóżka i objęła ją.
- Mój tata nie żyje. Zatłukli go na śmierć - chlipnęła. Elise westchnęła z drżeniem.
Biedne dziecko, w tak krótkim czasie straciło oboje rodziców! Dlaczego jednak tak rozpacza
nad ojcem, skoro się go panicznie bała?
Jenny podniosła głowę i popatrzyła na Elise. Twarzyczkę miała mokrą od łez.
- Kłócili się po pijanemu i tatę ugodzili w brzuch. Marta była na pogotowiu, żeby go
zinfikować.
- Zidentyfikować - poprawiła ją Elise. - Też musiałam, gdy umarł mój tata. Jak Marta
to przyjęła?
- Powiedziała tylko: „Dzięki Bogu to on”.
Elise przeszły ciarki, bo w głębi duszy pomyślała dokładnie to samo. Ale nie od razu.
Przez moment przypomniał jej się własny ojciec przykryty białym prześcieradłem. Leżał na
stole w chłodnym pomieszczeniu, a kiedy konstabl odsłonił prześcieradło, przeraziła się.
Ojciec był żółty i spuchnięty, z dziwnym grymasem na twarzy. Poza tym zrobił się jakiś taki
mały. Zapamiętała go jako przystojnego i postawnego mężczyznę, zanim pogrążył się w
pijaństwie. „Najprzystojniejszy mężczyzna na całej ulicy”, mawiała mama. W drodze do
domu Elise złościła się na konstabla, który jej powiedział, że czas leczy rany. Jak gdyby czas
mógł wymazać z pamięci wszystkie okropne sceny, wyzywającego na matkę ojca z
przekrwionymi oczami, bez zębów, któremu z ust ciekła ślina, czy widok martwego ciała
leżącego na gołym stole. Te wspomnienia wryły się na zawsze w pamięć.
- Ale ty płaczesz - zagadnęła delikatnie dziewczynkę.
- Dlatego, że to był mój tata. Dzieci na podwórku wyśmiewają się ze mnie i nazywają
mnie sierotą. Nie wiem, co to znaczy, ale myślę, że coś brzydkiego.
- To słowo oznacza, że nie masz rodziców, a na to nic nie możesz poradzić. To oni
powinni się wstydzić, że cię teraz przedrzeźniają. Powinni raczej starać się być dla ciebie
milsi. Wiesz co, pójdziesz teraz ze mną do domu, a ja ugotuję coś smacznego na kolację.
Gdzie jest Hjalmar i Marta?
- Nie wiem. - Dziewczynka pokręciła głową.
- Pewnie wrócą do domu późnym wieczorem?
- Tego też nie wiem, ale myślę, że przynajmniej Marta wróci. Elise wstała.
- Chodź, Jenny. Napiszemy na kartce wiadomość dla Marty, a potem pójdziesz ze
mną. Mamy w rodzinie jeszcze jednego małego chłopczyka, który ma na imię Isac i jest
troszkę starszy od Hugo. Potrzebujemy pilnie opiekunki.
Jenny wstała i brudnym rękawem sukienki wytarła łzy.
- A skąd go dostaliście? Sam do was przyszedł?
- Hilda, moja siostra, jest jego mamą. Była za młoda, gdy go urodziła, by się nim
wtedy zająć. Teraz go odzyskała.
- A to miał szczęście. Ja to bym chciała, gdyby się pojawiła nagle jakaś miła pani i
powiedziała, że jest moją mamą. Moja prawdziwa mama była miła - dodała pośpiesznie. -
Ale wciąż chorowała. Nie chciała, byśmy wchodzili do izby. Mówiła, że tam straszny smród,
no i bała się, że nas zarazi.
Elise wzięła ją za rękę i pozwoliła jej mówić, gdy szły Maridalsveien. Raz po raz
tylko jej przerywała.
- Posłuchaj ptaków, Jenny! Już przyleciały szpaki, pliszki i zięby. I popatrz na kwiaty,
które wzeszły tam w zaciszu pod ścianą domu! Tam najszybciej stopniał śnieg.
Ale Jenny słuchała jej tylko jednym uchem, bo tyle jej miała do powiedzenia o tym,
co się zdarzyło od ich ostatniego spotkania.
Kiedy wreszcie dotarły do Beierbrua, wybiegli im na spotkanie Peder i Evert.
- Co tak długo cię nie było, Elise? - zawołał Peder, ale w tej samej chwili zauważył
Jenny i zwolnił. - W skrzynce leżał list bez znaczka.
Elise popatrzyła na niego zdziwiona.
- Do mnie? - zapytała i serce zabiło jej mocniej. Czy to możliwe, by wrócił Johan i
zostawił jej wiadomość? - Może byście wymyślili coś, w co byście się mogli pobawić z
Jenny. Obiecałam jej, że ugotuję coś smacznego na kolację.
Peder i Evert wymienili spojrzenia, zastanawiając się, w co się można bawić z
dziewczyną. Dziewczyny bawiły się lalkami albo skakały na skakance. Domyślili się jednak,
że jeśli nie okażą gotowości do współpracy, ominie ich smaczna kolacja.
Nagle Peder rozpromienił się i zawołał:
- Możemy pobawić się w sklep! Urządzimy go w komórce na drewno. Jenny stanie za
ladą, a ja z Evenem będziemy kupować karmelki i syrop.
- Świetny pomysł! - pochwaliła go Elise. - Dostałam trochę pustych butelek i puszek
ze sklepu od Magdy, które przydadzą się latem, gdy się wybierzemy na jagody. Na razie
możecie sobie pożyczyć.
Otworzyła drzwi komórki i pokazała im dużą okrągłą czerwoną puszkę ze złotym
napisem: „Kakao. Kraft, Kristiania”, i z obrazkiem chłopca w marynarskim ubranku, który
trzymał proporczyk z napisem „Napój czekoladowy”.
Peder popatrzył na piękną puszką z obrazkiem i zapytał:
- Czy od czekolady jest się silnym? Elise posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Tak szybko udało ci się to przeczytać? Brawo, Peder!
W tej samej chwili Evert zawołał zachwycony:
- Spójrzcie na to. Na tym obrazku jest cały dom. „Kupuj zawsze paloną kawę u
Knudsena i Spółki, Pilestraedet i Theatergaten!”
- A zobacz tę butelkę! - zawołał Peder ożywiony.
Elise przyglądała mu się w napięciu. Czy uda mu się przeczytać napis?
- Barnangen, pasta do tekstyliów, do czyszczenia białych butów tekstylnych i z płótna
żaglowego, rękawiczek itp. Fabryka techniczna, Barnangen, Kristiania.
Wszystkie słowa przeczytał bezbłędnie. Elise poczuła, że zalewa ją fala radości.
- Ale jesteś dzielny, Peder! Zrobiłeś duże postępy. Pewnie mama i Reidar też to
zauważyli?
Z dumą pokiwał głową.
- Masz też ochotę spróbować, Jenny?
Jenny spuściła głowę zawstydzona, ale Elise poznała, że ma chęć. Podała jej więc
czarną kwadratową puszkę firmy Freia z obrazkiem złotego ptaka ze spiczastym dziobem.
Jenny sylabizowała powoli:
- Cze - ko...
Nie doszła dalej, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Nie przejmuj się, Jenny - pocieszył ją Peder. - Jak byłem taki mały jak ty, też nie
umiałem jeszcze czytać. Chcesz, żebym ci pomógł?
Jenny skinęła głową, a Peder przeczytał:
- Fabryka czekolady Freia, Kristiania. Kakao Regia powstało ze szlachetnych ziaren
kakaowych według najnowszej receptury. Jest lekkostrawne i wyróżnia się dużą wartością
odżywczą, co czyni zeń zdrowy napój zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Kakao to kawa
przyszłości.
- Peder, poradziłeś sobie!
Elise nigdy nie sądziła, że brat kiedyś przeczyta tyle słów naraz, i to na dodatek wcale
niełatwych. Doprawdy, to wspaniała wiadomość!
- Teraz możecie tu urządzić sobie sklep. Bawcie się dobrze, a ja tymczasem pójdę
szybko zrobić ciasto na racuchy.
Kierując się w stronę wejścia, przypomniała sobie o liście bez znaczka. Kto go
napisał?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ku jej wielkiemu zdumieniu nadawcą listu okazał się Ole Gabriel Paulsen, majster
przędzalni Nedre Voien. Nigdy wcześniej nie słyszała imienia majstra. Zastanawiała się,
czego może od niej chcieć, skoro dopiero co rozmawiała z nim na ulicy. „ Hilda zajrzała jej
przez ramię i zapytała:
- Od kogo to?
Elise opędziła się od niej:
- Czy ja nie mogę przeczytać żadnego listu w spokoju? Zawsze musisz od razu
wiedzieć, kto go napisał?
Weszła pośpiesznie do saloniku, by uniknąć dalszych pytań. Wcale nie jest pewne, że
Hilda byłaby zadowolona z treści listu, wolała więc najpierw sama go przeczytać.
Droga Pani Ringstad!
Myślałem nad tym, o czym rozmawialiśmy. Pilnie potrzebuję urzędniczki w biurze.
Czy nie mogłaby Pani zacząć karmić dziecko z butelki? Wiele kobiet tak teraz robi. Obiecuję
zapłacić więcej, niż wynosiła Pani pensja w fabryce, a z całą pewnością więcej, niż zarabia
Pani, stojąc w sklepie za ladą. Zauważyłem, że jest Pani bardzo zdolna, bystra i rozumna.
Może Hilda mogłaby przejąć po Pani pracę w sklepie u wdowy Borresen. To chyba lepsze niż
sprzątanie u ludzi. Skoro Pani mogła brać ze sobą do pracy synka, Hilda pewnie też będzie
mogła. Bardzo proszę przemyśleć moją propozycję. Sądzę, że okaże się ona korzystna dla
wszystkich.
Z poważaniem Ole Gabriel Paulsen
Podniosła wzrok znad listu. Pomyśleć, że tak mu zależy, by podjęła pracę u niego w
biurze! I na dodatek zaproponował jej płacę wyższą, niż kiedykolwiek dostawała.
Oczywiście, że mogłaby zacząć karmić Jensine z butelki, a w przerwie obiadowej
przychodzić do domu i karmić ją piersią. Może gdzieś w pobliżu Hammergaten znalazłaby
jakąś młodą dziewczynę, która zgodziłaby się zaopiekować dzieckiem. Takie opiekunki nie
brały wysokiej zapłaty za swoją pracę. Policzki paliły ją na samą myśl, że pracowałaby w
biurze. Marzyła o tym jeszcze w szkole, rozumiała jednak, że nie ma najmniejszych szans,
skoro ukończyła jedynie szkołę powszechną. Teraz majster zaproponował jej posadę w
biurze, mimo że dobrze wiedział, iż nie ma odpowiedniego wykształcenia. Dlaczego? Może
im współczuł i było mu ich żal? A może miał wyrzuty sumienia?
Spokojnie weszła do kuchni i oznajmiła:
- Dostałam list od majstra. Pilnie potrzebuje urzędniczki w swoim biurze i pyta, czy
nie mogłabym zacząć już karmić Jensine mlekiem z butelki. Poza tym proponuje, żebyś ty,
Hilda, przejęła po mnie pracę u wdowy Borresen.
Hilda i Reidar odwrócili się do niej, oboje najwyraźniej zdumieni.
Reidar odezwał się pierwszy:
- Przecież masz ukończoną tylko szkołę powszechną.
- On o tym wie. Może jednak się dowiedział, że wydrukowano moje opowiadanie, i
stąd wnioskuje, że potrafię pisać?
Hilda zaprotestowała.
- Gdyby się domyślił, że to ty napisałaś opowiadanie o robotnicy, która się utopiła w
rzece, raczej wściekłby się na ciebie, a nie zaproponował posadę w swoim biurze.
- A może ktoś mu opowiedział o moim drugim opowiadaniu, które się ukazało w
„Nylaende”
- A któż, na Boga, miałby mu o tym opowiedzieć? Przecież nikt poza nami nie zna
twojego pseudonimu. Oprócz Johana, Anny i Torkilda, ale wątpię, by majster miał z nimi
jakiś kontakt.
Elise uśmiechnęła się.
- W takim razie nie widzę innego wytłumaczenia jak to, że uznał, iż jestem bystra i
łatwo się uczę.
Hilda prychnęła:
- Taki głupi to on nie jest, by zatrudnić w biurze robotnicę, nie wiedząc, co ta potrafi.
Nie... za tym coś się kryje. Może on się w tobie zakochał? - zerknęła na siostrę badawczo.
Elise roześmiała się głośno.
- Przestań! Myślę, że znajomość z jedną z sióstr Lovlien w zupełności mu
wystarczyła.
Ujrzawszy jednak pociemniałą twarz Reidara, natychmiast pożałowała swoich słów.
- Przepraszam cię, Reidar, nie miałam nic złego na myśli. Hilda zacisnęła usta.
- Wydaje mi się, że to mnie raczej powinnaś przeprosić. Zabrzmiało to tak, jakby
znajomość ze mną była dla kogoś dopustem Bożym.
- Wiesz dobrze, że nic takiego nie pomyślałam. Ale powiedz, co o tym sądzisz, Hildo?
Powinnam się zgodzić?
- Jeszcze się pytasz? Przecież takiej propozycji nie można odrzucić. Zastanawiałam
się jedynie, co się za tym kryje.
- Chcesz, żebym zapytała panią Borresen, czy mogłabyś pracować u niej zamiast
mnie? Skoro ja przychodziłam z Hugo, ty na pewno też mogłabyś zabierać ze sobą Isaca.
- Oczywiście, że o wiele bardziej wolałabym pracować w sklepie niż sprzątać u ludzi.
Odkąd zamieszkał u nas Isac, jakoś dajemy radę się utrzymać z wypłaty Reidara, ale na
dłuższą metę sobie nie poradzimy, prawda? - zwróciła się do męża.
Ten tylko skinął głową, z wyraźną niechęcią. Zapewne wolałby, żeby jego żona
zajmowała się tylko domem. Przywykł do tego w środowisku, w którym dorastał. Zresztą u
wszystkich jego znajomych też obowiązywał ten model.
- W takim razie zajrzę do pana Paulsena i powiem mu, że się zgadzam.
Wyszła odpowiednio wcześnie, by zastać go w domu, zanim uda się do kościoła.
Wyraźnie się ucieszył z jej przyjścia, widocznie nie spodziewał się tak szybkiej
odpowiedzi.
- W takim razie jesteśmy umówieni, pani Ringstad. Powiedzmy, że za tydzień stawi
się pani w pracy.
Ociągała się przez chwilę, bo obawiała się, że Jensine nie od razu przywyknie do
karmienia z butelki, ale uznała w końcu, że jakoś się to ułoży.
Chyba nie spodobało się mu, że zwleka z odpowiedzią, bo wyłożył jej pośpiesznie:
- Uważam, że powinna pani przyjąć tę wyjątkową, jak się pani zapewne domyśla,
propozycję. Gdybym nie wiedział, że potrafi pani pisać i ma piękny charakter pisma, a także
że wszystko, czego się pani dotknie, robi szybko i sprawnie, nigdy nie odważyłbym się
zatrudnić kogoś, kto ma ukończoną tylko szkołę powszechną.
Poczuła przekorę, ale zdawała sobie sprawę, że majster ma rację. Bez odpowiedniego
wykształcenia trudno zajść daleko, nawet gdyby się było nie wiem jak szybkim i
kaligrafowało najpiękniej. Skąd majster jednak wie o tym, że ona potrafi pisać? Czyżby się
domyślił, kto się kryje za pseudonimem umieszczonym pod opowiadaniem wydrukowanym
w „Verdens Gang”? Nie... Hilda ma rację, że gdyby pan Paulsen odkrył, że to ona odważyła
się skrytykować właścicieli przędzalni, nigdy by nie zaproponował jej posady. Zebrała się na
odwagę i żartobliwym tonem zapytała:
- A skąd pan, majstrze Paulsen, wie, że potrafię pisać? Uśmiechnął się szeroko.
- Ptaszki ćwierkają, że jest pani utalentowana w tym kierunku. A nawet że coś już
pani wydrukowała.
Poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy, ale na jego twarzy nie dostrzegła gniewu.
- W takim razie umówmy się na poniedziałek, za tydzień, panie Paulsen.
-
Bardzo rozsądna odpowiedź, pani Ringstad. Na początku otrzyma pani
wynagrodzenie w wysokości dwudziestu pięciu koron miesięcznie. To więcej, niż otrzymują
nowi pracownicy, i więcej, niż wynosi zarobek prządki. Ponadto dzień pracy kancelistki jest
krótszy o dwie godziny i do tego dochodzi półtoragodzinna przerwa na obiad. W tym czasie
zdąży pani wrócić do domu i nakarmić dziecko. Skinęła głową.
- To brzmi bardzo zachęcająco, panie Paulsen.
- No i jeszcze pracować pani będzie w ciepłym biurze i uwolni się od tego hałasu w
fabrycznej hali. Nie będzie też pani narażona na wypadek przy maszynie, a przecież
robotnicom zdarza się włożyć rękę między tryby albo zaplątać się włosami. Pani zaś będzie
siedziała przy maszynie do pisania przez większość dnia, od czego raczej nie bolą plecy.
Zatroszczę się, by została pani przyuczona. Bo, jak się domyślam, nigdy nie pisała pani na
maszynie?
Pokręciła głową.
Żegnając się, zastanawiała się, czy kancelistka powinna dygać przed majstrem, ale
uznała, że wystarczy lekkie skinięcie głową. Pan Paulsen zamknął za sobą drzwi, a ona stała
jeszcze przez chwilę oszołomiona. Pomyśleć tylko, maszyna do pisania...
Dzwony kościelne rozdzwoniły się, gdy wolnym krokiem wracała do domu. Poczuła
lekkie wyrzuty sumienia. Wieczność całą już nie była na niedzielnej mszy świętej, a pastor
nie krył, co sądzi o zaniedbywaniu przykazań.
Dotarła do fabryk, gdy nagle z daleka ujrzała jakąś postać, która wydała jej się
znajoma. Emanuel...
Szedł przed nią, zmierzając najwyraźniej w stronę domu nad rzeką, ale nie pchał
żadnego wózka, nie niósł też dziecka na rękach. Może będzie musiał wrócić z powrotem po
synka, gdy już się przeprowadzą na Hammergaten?
- Emanuel! - zawołała.
Odwrócił się gwałtownie, usłyszawszy jej głos, a gdy ją ujrzał, twarz mu się
rozpromieniła. Pośpiesznie ruszył jej naprzeciw.
Spodziewał się chyba, iż mu się rzuci na szyję, ale ona jakoś nie mogła się przełamać.
Był jej mężem, przyrzekła kochać go i szanować, póki śmierć ich nie rozdzieli, a tymczasem
darzyła go jedynie przyjaźnią. Nie chciała poza tym dawać mu fałszywych złudzeń.
- Gdzie byłaś? - zapytał zdziwiony i uśmiechnął się. Nieczęsto Elise ruszała się z
domu sama, nie ciągnąc ze sobą dwojga małych dzieci.
- U majstra Paulsena. Zaproponował mi posadę urzędniczki w swoim biurze.
Zauważyła, że jest zaskoczony, nie była jednak pewna, czy mile.
- Posadę w biurze? Jak to możliwe? Elise zaśmiała się.
- Najwyraźniej jesteś równie sceptyczny co Hilda i Reidar. Paulsen potrzebuje
urzędniczki. Domyślił się, że potrafię pisać, ładnie kaligrafuję i jestem szybka. Innego
powodu nie ma.
Patrzył na nią z powątpiewaniem.
- Jesteś pewna, że nic innego się za tym nie kryje?
- Nie mam pojęcia, co by to mogło być - odparła, ale gdy uświadomiła sobie, o czym
pomyślał, uśmiechnęła się uspokajająco. - Nie jestem naiwną szesnastoletnią pomocnicą z
przędzalni, Emanuelu. Potrafię się upilnować. Poza tym nie sądzę, że zainteresowałaby go
mężatka odpowiedzialna za pięcioro dzieci.
Odwzajemnił uśmiech, nachylił się i pocałował ją pośpiesznie w policzek.
- No, nie jestem tego taki pewien. W każdym razie w przypadku tej mężatki.
Spoważniała nagle i zapytała:
- No i jak się tam wszystko ułożyło? Czy Signe...? Pokręcił głową i przerwał jej w
połowie zdania.
- Wyszła z tego - wyjaśnił z lekkim uśmiechem i wyraźną ulgą. - Nie muszę więc
zabierać dziecka.
Mimo że powinna odczuć taką samą ulgę, to jednak nie spodobał jej się ton, jakim to
powiedział. Przecież chodzi w końcu o jego syna.
- Naprawdę Signe odzyskała zdrowie po tyfusie?
- Nie ma pewności, czy naprawdę był to tyfus. Było z nią naprawdę ciężko, ale nawet
w tych najgorszych chwilach wylewała na mnie całą swoją złość. Ona mi nigdy nie wybaczy,
że odszedłem.
Elise nie wiedziała, co na to powiedzieć. Signe nie zasługiwała na nic lepszego. Nie
było jednak sensu rozdrapywać starych ran.
- Chodźmy do domu. Jeszcze nie widziałeś u nas Isaca.
- Isaca? - posłał jej niezrozumiałe spojrzenie. - Macie nowego lokatora?
Roześmiała się.
- Chodzi o Braciszka, synka Hildy. Opowiadałam ci przecież, że ma go odzyskać.
Nauczyliśmy się wszyscy nazywać go tym imieniem, jakie otrzymał na chrzcie.
Wydawał się zaskoczony, jakby nie dowierzał, że rzeczywiście tak się to skończy.
- A jak on to zniósł? Dla niego była to chyba duża zmiana?
- . Jeśli masz na myśli gorsze warunki życia, to wątpię, iż półtoraroczne dziecko
dostrzega w ogóle takie sprawy. Jemu wystarczy, że jest najedzony i nie marznie. Nie ma dla
niego żadnego znaczenia, czy mieszka w szałasie, czy też w pałacu.
Odniosła wrażenie, że Emanuel się zawstydził.
- Już niewiele czasu pozostało do naszej przeprowadzki na Hammergaten, Elise.
Zamierzam się tam przejść jeszcze dziś. Nie miałabyś ochoty mi towarzyszyć?
Ucieszyła się.
- Oczywiście. Przechodziliśmy tamtędy w drodze do mamy do Kjelsas. Miałam
wówczas straszną chęć, by zobaczyć, który to dom, ale nie zrobiłam tego, bo nie chciałam ci
odbierać tej przyjemności, byś mi go sam pokazał.
- To bardzo miłe z twojej strony - uśmiechnął się, ale nagle jakby coś mu się
przypomniało i zapytał: - Czy naprawdę Karolinę udawała, że nie wie, gdzie jestem?
- Owszem, ani Schwencke, ani ja nie dowiedzieliśmy się tego od niej. Przestraszyłam
się i następnego dnia poszłam do zakładów Myren, ale zanim jeszcze zatelefonowałeś do
biura. Obawiałam się pytać Carlsenów, ale nie widziałam innego wyjścia. Rodziców nie było
w domu, a Karolinę sugerowała, że wybrałeś się na jakąś hulankę. Mimo wszystko rozmowa
z nią mnie w pewien sposób uspokoiła. Pomyślałam bowiem, że gdybyś naprawdę zaginął
bez wieści, byłaby tym poruszona. A skoro zachowywała taki spokój, znaczyło, że kłamie. W
tej sytuacji wykluczyłam nieszczęśliwy wypadek i przestępstwo. Popatrzył na nią przerażony.
- Naprawdę się tego obawiałaś?
- A cóż miałam myśleć? Wyszedłeś od nas spacerem na wzgórze Aker. Wiedziałam,
że bardzo się cieszyłeś na wieczorne spotkanie z Schwenckem. Trudno się dziwić, że
obawiałam się najgorszego. Przyjechałeś dzisiaj?
Skinął głową.
- Zostawiłem walizkę u Carlsenów i opowiedziałem o wszystkim Oscarowi
Carlsenowi. Jest zdruzgotany zachowaniem Karolinę. Zastanawia się nawet, czy nie wysłać
jej na pensję dla młodych panien, gdzie nauczą ją nie tylko dobrych manier, ale i zwyczajnej
przyzwoitości.
- Zamierzasz mieszkać u nich, póki nie wynajmiemy domu?
- Jeśli nie będę mógł zamieszkać u was, nie mam innego wyjścia.
- A chciałbyś spać na podłodze razem z Pederem, Evertem, Kristianem, Hugo i ze
mną, budzony co chwila przez płacz Jensine?
- Jeśli będę mógł leżeć przy tobie, to owszem.
Poczuła, że się czerwieni, i uciekła spojrzeniem. Jakie to smutne, że nie mam wobec
niego tych samych oczekiwań, pomyślała. Bo chociaż cieszyła się z przeprowadzki na
Hammergaten, to jednak obawiała się wspólnych nocy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy położyła Jensine do wózka, a Hugo posadziła na deseczce, ruszyli ulicą
Sandakerveien pod górę. Reidar i Hilda byli na spacerze z Isakiem, a chłopcy pobiegli na
błonia pograć w piłkę nożną.
Kiedy minęli łaźnię w Sagene, zobaczyli młodego mężczyznę wychodzącego z
podwórza na rogu Sandakerveien i Holstgate. Emanuel trącił ją łokciem i rzucił półgłosem:
- Widzisz tego mężczyznę? Podobno zaczął pisać książki. Schwencke mi o tym
opowiadał. Zamierza przedstawić dolę robotników nad rzeką Aker i życie toczące się w
czynszówkach. Obecnie pracuje w księgarni.
Elise pokiwała głową.
- Wiem. Nazywa się Oscar Braaten. W dzieciństwie mieszkał pod numerem
dwunastym, w maleńkim domu tu, w pobliżu. Jego mama jest niezamężna i pracuje w
przędzalni. Wychowała dwoje dzieci, syna i córkę.
- Byłoby ciekawie, gdyby udało mu się wydać książkę. Przydałoby się, żeby
mieszkańcy z drugiego brzegu rzeki dowiedzieli się o losie robotników.
Elise nie odezwała się. Dziwne, że Emanuel nie dostrzegał, że ona właśnie próbuje
tego samego. Nie wierzył, że jej się powiedzie. Powątpiewał w jej zdolności, może dlatego,
że jest kobietą. Zabolało ją to. Jeszcze nie zdążyła mu opowiedzieć, że wydawnictwo w Danii
zamierza wydać jej książkę. Czekała na odpowiedni moment. Teraz jednak wcale nie była
pewna, czy mu w ogóle o tym opowie.
Zachowujesz się jak dziecko, zganiła siebie w duchu.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Popatrzył zaintrygowany.
- Jeszcze jedną? Czyżby twoja mama urodziła dziecko?
- Nie, zbiór moich opowiadań został przyjęty przez wydawnictwo w Danii.
Zaśmiał się cicho dziwnym, nienaturalnym śmiechem.
- A jak to się stało?
- Johan powiedział, że w Kopenhadze łatwiej coś wydać niż w Kristianii. Wysłałam
mu więc rękopis, a w piątek otrzymałam list, że pewne nieduże wydawnictwo wyraziło zgodę
na wydanie książki.
Widziała, jak Emanuel walczy ze sobą, ale się nie odezwał. Nie była pewna, co dla
niego jest gorsze, czy to, że Johan jej pomógł, czy to, że ukaże się jej książka.
- Johan pisał, że nie liczą na dużą sprzedaż, ale na pewno trochę zarobię.
Emanuel uśmiechnął się jakby z wyższością.
- Więc po co wydawać książkę, skoro nie będzie z tego żadnego zarobku?
- Aby zwrócić uwagę ludzi na niesprawiedliwość. Przed chwilą sam tak powiedziałeś,
gdy rozmawialiśmy o Oscarze Braatenie.
- No tak, ale on jest mężczyzną. To zmienia postać rzeczy. Na twoim miejscu
pozostawiłbym jemu to zadanie. Być może gniewają cię moje słowa, ale prawda jest taka, że
ludzie nie przejmują się poglądami kobiet.
- No teraz, Emanuelu, przesadzasz! Przecież już wiele lat temu Camilla Collett
opublikowała artykuł o kobiecie w literaturze pod tytułem Z obozu niemych. A później
jeszcze Asta Hansen napisała Kobietę stworzoną na podobieństwo Boże. Nawet Henryk
Ibsen w swoim dramacie Dom lalki poruszył temat ucisku kobiet. - Elise czuła, jak wszystko
w niej buzuje ze złości.
- Nie sądzę jednak, by zmieniło to postawę zwykłych ludzi. Społeczeństwo nie jest
czymś poza nami, to siła w nas samych. Normy, uprzedzenia, konwenanse wniknęły głęboko
w podświadomość i trudno je zmienić. Na wszelkie próby nie tylko konserwatyści reagują
negatywnie, lecz także ci z lewicy. Ludzie, którzy uważają się za liberałów, zapominają o
swych poglądach, gdy coś zagraża ich interesom.
- Tego akurat mam świadomość. Jestem przygotowana na krytykę, ale po cichu się
łudzę, że przyczynię się do zasiania ziarna wątpliwości. Kiedy Jonas Lie wydał Lodsena i
jego małżonkę, Camilla Collett określiła go mianem pierwszego rycerza w naszej literaturze
stojącego na straży budzącej się ludzkiej godności w kobiecie.
Emanuel uścisnął jej rękę i uśmiechnął się tak, jakby się z nią drażnił:
- Nie wiedziałem, że moja żona jest feministką. Jak myślisz, ile ci zapłacą za tę
książkę?
- Nie wiem. - Nie podobało jej się to, że znów mówi o pieniądzach. Miała nadzieję, że
zdoła go przekonać, jak ważne jest dla niej przesłanie tych opowiadań.
- A ile będziesz zarabiać jako urzędniczka u Graaha?
- Na początek mam dostać trzydzieści pięć koron miesięcznie.
Gwizdnął przeciągle.
- To więcej niż ja. Zdajesz sobie sprawę, że nauczycielka zarabia miesięcznie
czterdzieści koron? A jak długo musiała się kształcić! - Zmarszczył z namysłem czoło. -
Dziwne, że Paulsen chce ci zapłacić tak dużo.
- Nie zaczynaj znów od nowa. Potrzebuje kogoś w biurze i uważa, że będzie mnie
łatwo przyuczyć. Nie doszukuj się niczego więcej.
- Przepraszam - odezwał się skruszony. - Nie chodzi o to, bym cię o cokolwiek
podejrzewał, po prostu jestem zaskoczony. Tam w dole widać zakłady Myren. Byłaś w biurze
u Mortensena?
Skinęła głową.
- Spotkałam tam miłego starszego pana i młodego kancelistę w przyciasnym ubraniu,
ale Mortensen wydawał się zirytowany, że mu się przeszkadza.
- Domyślam się. On zawsze jest taki zapracowany, tylko że jakoś nie posuwa się
zbytnio naprzód z robotą. Kancelistom pewnie wydało się dziwne, że przychodzisz się pytać
o mnie, i nie pojmowali, czemu cię nie powiadomiłem o wyjeździe.
- To wszystko było żenujące. Obawiam się, że podejrzewali cię o skok w bok. Kiedy
zaś wyszłam z budynku, w którym mieści się biuro, natknęłam się na dwóch robotników.
Żartowali sobie i śmiali się, że przyszłam uratować wypłatę męża, zanim całą przepije. -
Zauważyła, jak Emanuel poczerwieniał, więc dodała pośpiesznie: - Ale kiedy przyszłam tam
po raz drugi, ci panowie w biurze byli bardzo mili, bo tymczasem dowiedzieli się, co się
stało. Co ty im właściwie powiedziałeś? Chyba nie mówiłeś, kim jest Signe?
- Nie, no coś ty, zwariowałaś? Skłamałem, że chodzi o moją siostrę. Mogą być
kłopoty, gdy wyjdzie na jaw, że jestem jedynakiem.
- Wątpliwe, by to wyszło na jaw. A jak się czuje twoja mama?
- Dużo lepiej. Doktor uważa, że być może całkiem wróci do zdrowia.
- Zastanawiam się tylko, co sobie pomyślał twój ojciec, gdy dostał od mnie list. Źle
zrozumiałam i sądziłam, że twojej mamie się pogorszyło. Skoro wyjechałeś tak nagle, nie
uprzedziwszy ani mnie, ani Schwenckego, było dla mnie oczywiste, że nie miałeś chwili do
stracenia. Twój ojciec zawsze był dla mnie miły, przysłał mi nawet trzysta koron i podarował
maszynę do szycia. Choć obecnie nie szyję dla nikogo na zamówienie, cieszę się z niej za
każdym razem, gdy łatam chłopcom spodnie albo przerabiam ubrania. Bardzo współczułam
twojemu, ojcu. Niełatwo zostać samemu, zwłaszcza gospodarzowi w okazałym dworze. Nie
złożyłam mu kondolencji, ale okazałam współczucie i napisałam, że bardzo bym pragnęła
gościć go na chrzcie Jensine, choć rozumiem, że w tej sytuacji nie będzie to łatwe.
- Opowiadał mi o tym przez telefon. Wydaje mi się, że był wzruszony.
- Mam tylko nadzieję, że listu nie przeczytała twoja mama, bo bardzo by ją to uraziło.
- Ojciec nic o tym nie nadmienił.
- Pewnie nie ma nadziei, że przyjadą na chrzciny?
- Nie wiem. Mama jest uparta, choć tata wspominał, że choroba bardzo ją odmieniła.
Mówił też, że po awanturze z Signe nie może znieść najmniejszej wzmianki na jej temat.
Może dzięki temu zmieni zdanie o tobie.
Nie odpowiedziała. Niełatwo będzie im wszystkim zapomnieć. Postanowiła jednak, że
bardzo się postara, jeśli rodzice Emanuela zdecydują się przyjechać. Choćby ze względu na
dzieci.
- Powinniśmy pójść w najbliższych dniach do pastora. Denerwuję się, że fensine
będzie ochrzczona dopiero w czwartym miesiącu życia.
- Ale przecież wydaje się zdrowa i silna.
- Na szczęście tak, ale z dziećmi nigdy nie wiadomo. Nieoczekiwanie znów
wybuchnie epidemia odry albo innej dziecięcej choroby, a gdy w domu jest taka duża
gromadka dzieci, łatwo się zarazić.
- Pójdźmy więc do pastora jutro po południu, kiedy wrócę z biura.
Kiedy doszli do Maridalsveien, zobaczyli ludzi wychodzących z kościoła w Sagene.
Wiosenna pogoda utrzymała się od poprzedniego dnia, a na ulicach było równie tłoczno. Z
racji niedzieli nie widać było nigdzie suszącego się na sznurkach prania, nikt też nie grabił
liści ani nie palił suchych gałęzi w ogródkach, za to wszyscy wyszli pospacerować.
Dosłownie zaroiło się od bawiących się dzieci.
Emanuel uśmiechnął się, kiedy zobaczył dwóch chłopców na szczudłach.
- Też miałem takie w dzieciństwie i bawiłem się z dzieciakami zarządcy. Ileż było
uciechy! Miał syna i dwie córki. Pamiętam, jak straszyliśmy dziewczyny myszami. Ale
ogólnie bardzo byliśmy wszyscy zaprzyjaźnieni. Pamiętam, że dziewczyny miały serwis dla
lalek kupiony w Anglii i urządzaliśmy przyjęcia, podczas których piliśmy herbatę z
maleńkich, kruchych filiżanek. - Zawahał się przez chwilę, nim podjął opowieść: - Nie byłem
taki jak inne chłopaki. Opowiadałem ci, że miałem kukiełkę? Głowę miała z porcelany, a
resztę z wełnianej rękawicy. Nazywałem ją Tomciem Paluchem. To był mój najlepszy
przyjaciel. Zwierzałem mu się ze swoich najskrytszych myśli, opowiadałem o troskach i
radościach. Był mi wielką pociechą, zwłaszcza w tym czasie, gdy mama zrobiła się taka
nieznośna. Kiedyś jednak mama zobaczyła kukiełkę pod moją poduszką i zrugała mnie w
złości: „A czymże ty się zajmujesz?” - wykrzykiwała. „Co to za fanaberie? Chłopcy nie
bawią się lalkami!” I tak zniknął mój Tomcio Paluch. Nie mam pojęcia, gdzie mama go
wyrzuciła. Wkrótce też wyprowadził się nasz zarządca. Myślę, że i on nie mógł wytrzymać z
mamą. I w jednej chwili zostałem sam jak palec.
Doszli do Hammergaten. Elise cisnęło się na usta wiele pytań, nie zdążyła jednak ich
zadać, bo Emanuel zawołał:
- To ten dom! - I wskazał na jeden z domków stojących przy samej ulicy.
W sumie stały trzy domy. Dwa zewnętrzne były podzielone na dwa mieszkania, a
środkowy na cztery. Wszystkie były zbudowane z czerwonej cegły. Schludne i zadbane, aż
zachęcały, by wejść do środka.
- My zajmiemy ten ostatni dom, z wejściem z lewej strony - wyjaśniał Emanuel
ożywionym głosem.
Elise była zaskoczona. Sądziła, że będą mieć mały dom, ale tylko dla siebie,
drewniany jak wszystkie domy przy Maridalsveien. Tam robotnicy, którzy przybyli do pracy
do miasta, zaczynali od zbudowania prostej chaty składającej się z jednej izby, a potem, gdy
ich było na to stać, dostawiali kolejne.
-
Jak urokliwie wygląda ta czerwona cegła - powiedziała, wpatrując się
podekscytowana w uroczy domek ze świeżo pomalowanym płotem i niedużym ogródkiem.
Krzaki obsiadła chmara ptaków. Już sobie wyobraziła ogródek w pełnym rozkwicie, krzewy i
drzewa owocowe obsypane kwiatami. Trudno jej było wprost uwierzyć, że to wkrótce będzie
ich dom.
- Nie warto, żebyśmy wchodzili do środka, skoro poprzedni lokatorzy jeszcze się nie
wyprowadzili, ale przynajmniej zobaczyłaś, jak to wygląda z zewnątrz.
W głosie Emanuela pobrzmiewała radość. Pokiwała głową z taką samą radością.
- Wprost nie mieści mi się to w głowie! Kiedy przeprowadzaliśmy się do domu
majstra, po szarym i ponurym Andersengarden zdawało mi się, jakbyśmy trafili do raju. A
teraz się cieszę, że przeniesiemy się dalej od smrodu rzeki, chłodu i przenikliwej wilgoci w
porze zimy. Tęsknić będę jedynie za szumem wodospadu.
Popatrzył na nią zdziwiony.
- Będziesz tęsknić za szumem wodospadu? Nie denerwuje cię ten hałas? Przecież na
zewnątrz nie da się nawet porozmawiać.
Roześmiała się.
- Nie, bardzo go lubię. Ten szum mnie uspokaja, zwłaszcza przed zaśnięciem. Czasem
nawet mi się zdaje, jakby wodospad ze mną rozmawiał. Pociesza mnie, gdy jestem smutna,
karci, gdy się złoszczę, raduje się, gdy się cieszę.
- Kiedy zatęsknisz, by z kimś porozmawiać, zawsze będziesz mogła odwiedzić Hildę i
Reidara - zażartował. - Choć oczywiście służę swoją osobą - dodał, posyłając jej badawcze
spojrzenie.
Uśmiechnęła się, ale się nie odezwała. Emanuel wciąż czuł się niepewnie, zresztą
trudno się dziwić, skoro zachowywała się tak powściągliwie. Nie miała pojęcia, czy
kiedykolwiek zdoła sprawić, by jej mąż odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Czas pokaże.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy Elise stanęła przed drzwiami biura majstra Paulsena w dniu, gdy miała podjąć
pracę, zaschło jej w ustach i czuła ucisk w klatce piersiowej. Już przed dwoma godzinami
fabryczne syreny ogłosiły początek dnia pracy. Prządki i pomocnice uwijały się w najlepsze
w fabrycznej hali. Dziwne jej się wydało, gdy pomyślała, że nie stanie razem z nimi przy
maszynie, tylko przejdzie do „wrogiego obozu” i razem z uprzywilejowanymi migać się bę-
dzie od ciężkiej pracy. Tak zawsze myślała, podobnie jak inne robotnice, o tych, którzy
siedzieli w biurze.
Włożyła niedzielną sukienkę, umyła włosy, porządnie je wy - szczotkowała i uczesała
w luźny węzeł na karku. Pożyczyła też od Hildy buty i szal. Tak ubrana poczuła się dość
wytwornie, ale serce waliło jej młotem ze zdenerwowania. Co będzie, jeśli sobie nie poradzi?
Chyba nie jest tak łatwo pisać na maszynie? Tyle innych rzeczy też nie potrafi. Właściwie
zupełnie nie mogła zrozumieć, że majster Paulsen odważył się ją zatrudnić. Przecież bez
trudu mógł znaleźć osoby z wyższymi kwalifikacjami.
Równocześnie jednak czuła, że rozsadza ją osobliwe poczucie dumy, bo mimo
wszystko zaszła trochę dalej, niż się to udawało robotnicom.
Zapukała, a kiedy nikt nie odpowiedział, weszła do środka. W biurze właśnie
kończyło się sprzątanie. Podłogi lśniły i pachniało szarym mydłem. Stanęła z boku i omiotła
spojrzeniem wnętrze. Chyba ktoś powinien w końcu się tu zjawić?
Pomieszczenie było dość duże. Stały w nim trzy podwójne biurka z trzema okrągłymi
stołkami obrotowymi. Wzdłuż ściany pod oknami znajdował się długi ukośny blat, a pod nim
umieszczone były półki. Na niskim stoliku zauważyła maszynę do pisania. Elise wpatrywała
się w nią, czując, jak oblewa się zimnym potem. Następnie uchwyciła spojrzeniem jakieś
urządzenie, którego nie widziała nigdy na oczy. Zastanawiała się, czy powinna mieć o nim
jakieś pojęcie, i na samą tę myśl strasznie się zdenerwowała. W rogu pokoju stał wielki sejf.
Mogło się tam zmieścić mnóstwo pieniędzy.
Dolatywały ją odgłosy rozmowy i pogwizdywanie. Na pewno z magazynu.
Pomalowane na biało podwójne drzwi na końcu biura były uchylone, ale Elise nie miała
odwagi skierować się tam i zajrzeć do środka. Przypuszczała, że tam mieści się gabinet
dyrektora. Dawno już go nie widziała, właściwie od tej pory, gdy przestała pracować w
przędzalni. Pamiętała jednak, jak codziennie przed południem przemierzał halę, kołysząc się
jak kaczka, i cmokał niezadowolony sinymi wargami.
Drugie podwójne drzwi prowadziły zapewne do gabinetu majstra.
Nagle do środka weszła kobieta w średnim wieku ubrana w czarną sukienkę z wysoką
stójką i bufiastymi rękawami, które zwężały się od łokcia po nadgarstek. Buty miała
wyglansowane. Posiwiałe włosy zaczesała do tyłu i związała ciasno w kok.
- Kim pani jest? - zapytała, mierząc Elise krytycznym spojrzeniem.
- Nazywam się Elise Ringstad. Otrzymałam posadę urzędniczki w biurze i mam
zacząć od dzisiaj. Nikogo jednak nie zastałam, gdy przyszłam.
Kobieta wyjęła z kieszonki zegarek.
- Nie ma jeszcze ósmej. Zjawiła się pani za wcześnie. Nazywam się Rakel
Johannessen i mam panią przyuczyć. Nie zorientowałam się, że to pani jest nową pracownicą.
Elise poczuła się nieswojo.
- Po jakiej jest pani szkole? Borgerskolen? Elise poczuła, jak oblewa się rumieńcem.
- Ukończyłam tylko szkołę powszechną w Sagene.
Brwi Rakel Johannessen uniosły się ze zdziwienia.
- Jak to możliwe więc, że otrzymała pani tę posadę?
- Ja... Mówiono mi, że mam ładny charakter pisma, a poza tym wydałam kilka
opowiadań. Majster Paulsen zna mnie i wie, co potrafię.
- Ach tak... - Słowa kobiety zabrzmiały dwuznacznie. Rakel Johannessen zmierzyła ją
uważnie raz jeszcze. - Pracowała pani wcześniej tu, w fabryce?
Elise wyprostowała się i odrzekła:
- Tak, byłam prządką.
Rakel Johannessen podeszła do jednego z pulpitów i odłożyła torebkę.
- Będzie pani sporządzać listy płac, a także kopertować wypłaty, to znaczy pisać imię
i nazwisko pracownika oraz należną kwotę na kopercie. Tu są podstemplowane karty, żółte
oznaczają zwykły dzień roboczy, a czerwone nadgodziny. Na ich podstawie wyliczy pani, ile
się należy każdemu robotnikowi i robotnicy. - Odwróciła się do Elise i dodała: - Zakładam,
że nigdy pani nie pisała na maszynie?
Elise pokręciła głową.
- Właściwie nie jest konieczne, by się pani nauczyła tego od razu. Dyrektor woli, by
wszystko odbywało się po staremu i dlatego używamy hektografu. - Wskazała ręką na
dziwne urządzenie, które wcześniej zaintrygowało Elise. - Z pewnością niebawem wyjdzie z
użytku, bo coraz powszechniej używa się maszyny do pisania, ale my nadal z niego
korzystamy. Jako formy do wykonania odbitek używa się specjalnej woskowanej kalki, na
którą wcześniej przeniesiony został tekst pisma lub faktury napisany tuszem
hektograficznym. Dociskamy prasą, kładziemy kolejną kartkę i powtarzamy cztery do pięciu
razy. Należy pamiętać, by na początku nie przyciskać za mocno.
Elise oblała się zimnym potem. Zupełnie nic z tego nie zrozumiała, a nie miała
odwagi prosić, by urzędniczka powtórzyła. Czyżby miała zacząć od powielania, zanim
jeszcze sporządzi listy płac?
- Może pani siąść przy tym biurku - ciągnęła Rakel Johannessen, wskazując Elise
biurko obok swojego. - Ja tylko na chwilę zajrzę do majstra.
Wyszedłszy, zostawiła uchylone białe drzwi. Po chwili Elise usłyszała jej głos.
- Nie rozumiem, jak to możliwe, panie Paulsen. Otrzymaliśmy przecież cały plik
podań od kobiet, które ukończyły Borgerskolen, a dodatkowo jeszcze roczną szkołę
handlową. Kobiet z dobrych domów, elokwentnych, piszących bezbłędnie, z nienagannymi
manierami. Niektóre z nich nawet potrafiły już trochę pisać na maszynie. A pan tymczasem
przyjmuje prostą robotnicę, która zakończyła edukację na szkole powszechnej?
Elise nie zdołała pochwycić odpowiedzi majstra, bo mówił cicho, ale jego głos
brzmiał spokojnie i stanowczo.
Pani Johannessen wróciła po chwili z plamami na policzkach. Posłała Elise surowe
spojrzenie i zganiła ją:
- Jeszcze pani nie zaczęła, panno Ringstad? Tu, w biurze, nie marnujemy czasu.
- Nie dowiedziałam się jeszcze, od czego mam zacząć, panno Johannessen. A przy
okazji chciałam zwrócić uwagę, że jestem mężatką.
Elise zreflektowała się, że tę ostatnią uwagę powinna sobie darować, bo panna
Johannessen spurpurowiała i ze złością cisnęła na jej biurko plik podstemplowanych kart.
Elise natychmiast sięgnęła po kartę z wierzchu i naniosła na liście płac liczbę
przepracowanych godzin danego pracownika. Zdziwiło ją, że robotnicy mieli płatne
nadgodziny, a prządki nie.
Ku jej zdumieniu w biurze nie pojawiło się więcej urzędniczek ani kancelistów i nikt
nie zajął miejsc przy wolnych biurkach. Wprawdzie nie sądziła, by w jednym biurze
pracowali i mężczyźni, i kobiety, ale dziwiły ją te puste biurka.
Starała się pisać bardzo starannie, ale szybko. Panna Johannessen nie zamieniła z nią
więcej słów, ale gdy Elise odważyła się zerknąć w jej stronę, zauważyła, że na twarzy
urzędniczki wciąż maluje się gniew.
Kiedy wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej, Elise czuła większe zmęczenie, niż
gdy odchodziła od maszyny jako prządka. Nie przywykła do siedzenia w bezruchu tyle
godzin w tej samej pozycji. Poza tym męczyła ją dodatkowo jawna niechęć do jej osoby.
Wstała i zamierzała pośpiesznie wyjść, zanim panna Johannes - sen zdąży coś powiedzieć,
ale została zatrzymana w pół drogi.
- Wie pani o tym, że należy wrócić do biura punktualnie o .wpół do czwartej, pani
Ringstad?
Elise skinęła głową i wyszła.
Za parę dni mieli się przeprowadzić na Hammergaten, skąd będzie miała dalej do
pracy, ale trudno. Jensine nie chciała pić z butelki, gdy spróbowała ją nakarmić w ten sposób
pierwszy raz, ale na szczęście już w ostatnich dwóch dniach się przyzwyczaiła. Ciekawe, czy
teraz z kolei zechce jeszcze ssać pierś, skoro się przekonała, że z butelki mleko łatwiej leci.
Póki co dziećmi opiekowała się Hilda. Pracę u pani Borresen miała podjąć dopiero od
przyszłego tygodnia. Wszystko powoli się ułoży. Hugo pójdzie do żłobka. Jedyny kłopot to
opiekunka dla Jensine. Jedna z sąsiadek na Hammergaten zaofiarowała się, że popilnuje
dziecka, póki Elise nie wróci do domu na przerwę obiadową tuż po godzinie drugiej.
Pozostawało pytanie, kto się nią zajmie po godzinie czwartej. Chłopcy szli przecież do pracy,
a zarówno Emanuel, jak i ona kończyli pracę w biurze dopiero o szóstej. Wczoraj ją w końcu
olśniło: zapyta Jenny. W ten sposób pomoże i sobie, i dziewczynce. O wiele łatwiej
spacerować z wózkiem niż roznosić gazety czy załatwiać sprawunki. Przez dwie godziny
Jenny na pewno sobie poradzi. Co prawda dziewczynka miała dopiero osiem lat, ale
opiekunki, które wyprowadzały dzieci na spacer, z reguły nie były starsze.
Postanowiła więc wybrać się do domu „U Blacharza”, jak tylko się naje i sprawdzi, co
w domu.
Z zapałem popchnęła drzwi kuchenne, ciesząc się na drogocenne chwile, które spędzi
razem z dziećmi.
Zatrzymała się gwałtownie. Hilda stała zaczytana, nie zauważywszy wcale przyjścia
siostry. Wydawała się bardzo poruszona.
- Coś się stało?
Hilda przytaknęła i wyciągnęła rękę:
- Przyszedł telegram.
- Jensine urodziła nazajutrz po waszej wizycie stop dziecko umarło stop pozdrowienia
Asbjorn Hvalstad - przeczytała na głos Elise i podniosła wzrok znad telegramu. - To straszne.
Biedna mama. Pewnie jest głęboko nieszczęśliwa.
- Nie widzisz, co tu jest napisane? - W głosie Hildy nie pobrzmiewała najmniejsza
nutka współczucia. - Nazajutrz po waszej wizycie. On pewnie uważa, że poród zaczął się
wcześniej, ponieważ mama zdenerwowała się tym wszystkim, co jej opowiedzieliśmy. Teraz
pewnie nas także obarczą winą za śmierć dziecka.
- Jak możesz tak mówić, Hildo. Nie sądzę, by Asbjorn tak myślał.
Hilda zacisnęła zęby w cienką kreskę, nie mówiąc nic więcej.
- Musimy pójść do mamy. Może uda się ją jakoś pocieszyć, gdy jej opowiesz, jak
przeżywałaś żałobę po stracie córeczki.
- Nie możemy zostawić Reidarowi tyle dzieci pod opieką. A jeśli pójdziemy tam
wszyscy, znów wytrącimy mamę z równowagi i Asbjorn się wścieknie.
- Poproszę Emanuela, żeby przyszedł.
- Dwaj mężczyźni popilnują trójki małych dzieci? Oni nawet nie wiedzą, jak wygląda
pieluszka, nie mówiąc o tym, że nie mają pojęcia, czym się karmi takie dzieci.
- Raz dwa im to wyjaśnimy. Musimy pójść do niej, Hildo. Nie możemy jej zostawić
całkiem samej w żałobie. Na pewno miała ciężki poród. Niedobrze rodzić w tym wieku.
- To powinna się pilnować, by nie znaleźć się w takiej sytuacji.
Elise popatrzyła na nią zdziwiona.
- A jak niby to zrobić? Przecież ma męża, są świeżo po ślubie.
- Jeśli jest za stara na rodzenie dzieci, powinna też być za stara, aby się zakochać.
Uważam, że to żenujące.
Elise nie odezwała się. Miała wrażenie, że między Hildą a Rei - darem nie układa się
najlepiej. Okres pierwszej fascynacji chyba minął. Może Hilda zazdrościła mamie, że
przeżywa takie gwałtowne uczucia w późnym już wieku.
Hugo pociągnął Elise za spódnicę.
- Mam - odezwał się i popatrzył na nią z nadzieją. Uśmiechnęła się do niego, wzięła
go na ręce i wycałowała.
- Teraz kiedy masz Reidara i odzyskałaś Braciszka, nie powinnaś żałować mamie
Asbjorna, Hildo. Mama w ostatnim czasie była dla nas dużo milsza. A skoro Asbjorn przysłał
telegram, to pewnie chce, byśmy przyszły. Zresztą wszystko jedno, jakie masz zdanie na
temat małżeństwa mamy, i tak musimy do niej pójść.
- No dobrze - wymamrotała Hilda niechętnie. Zaraz jednak wzięła się w garść i
zapytała: - A jak ci poszło w biurze?
- Siedzenie przez tak długi czas w jednej pozycji strasznie mnie zmęczyło, ale wydaje
mi się, że dobrze wykonałam pracę, którą mi zlecono.
Nie chciała wspominać o pannie Johannessen w obawie, że Hilda może coś wypaplać
majstrowi, gdy go przypadkiem spotka. A gdyby „potwór” się dowiedział, że się poskarżyła,
tylko by pogorszyła swoją sytuację. Zresztą w każdym raju znajdzie się zawsze jakiś wąż. U
Carlsenów była nim Karolinę, u Ringstadów mama Emanuela, a we dworze w Kongsvinger
Signe, w rodzinie Johana Agnes, a w przędzalni Valborg. Może taki jest sens, żeby nie
wszystko było proste i łatwe. Trzeba nauczyć się pokonywać trudności.
- W takim razie pójdziemy tam, gdy tylko skończę dziś pracę, a Emanuel i Reidar
wrócą do domu - dodała, by zmienić temat, bo nie chciała, by Hilda wypytywała ją o biuro. -
Emanuel zazwyczaj wstępuje do nas po drodze.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
To była dziewczynka z główką porcelanowej lalki i ciałkiem drobnym jak u pisklęcia.
Woskowobiałe sztywne paluszki przywodziły Elise na myśl pazurki martwego ptaszka.
Leżała ubrana w szatkę do chrztu, którą mama sprawiła już wcześniej, przykryta kocykiem
wydzierganym z białej włóczki. Widok był przejmujący, cudowny i smutny zarazem. Elise
poczuła ukłucie w piersi, uświadamiając sobie, ile miała szczęścia, urodziwszy dwoje
zdrowych dzieci.
Mama była niepocieszona. Opowiedziała im szczegółowo o towarzyszących jej przed
porodem obawach, mimo że w nogach łóżka stała blada i przerażona Anne Sofie i
przysłuchiwała się wszystkiemu. Mama żaliła się, że gdy tylko odeszły jej wody, wiedziała
już, że coś jest nie tak. Tyle miała zmartwień w ostatnim czasie, źle sypiała po nocach, miała
bóle w krzyżu. Uznała za głęboką niesprawiedliwość, że Emanuel sprowadzi swojego
bękarta, a jej własnej córeczce nie dane było żyć. Nie mogła się z tym pogodzić i miała żal do
Boga.
- Przecież macie tyle dzieci! - wyszlochała w końcu.
Elise z Hildą wymieniły spojrzenia. Kto niby ma tak dużo dzieci? Hilda jedno, Elise
dwoje. Mama sama miała pięcioro, wliczając Anne Sofie.
- Byłam przemęczona. Asbjorn uważa, że wyczerpały mnie odwiedziny tak licznej
gromady zaledwie dwa dni przed porodem - ciągnęła z płaczem.
Elise i Hilda znów popatrzyły na siebie. Elise wiedziała, co siostra o tym myśli. Jakby
słyszała jej słowa: „Widzisz! Nie mówiłam?”
Mimo że mama pogrążyła się w głębokiej rozpaczy, Elise uznała, że nie można
pozostawić jej słów bez komentarza.
- Nie sądzę, mamo, by taka była przyczyna - odezwała się, starając się nadać swojemu
głosowi spokojne brzmienie. - Wątpię, czy matka może się rozchorować z powodu wizyty
własnych dzieci. W każdym razie nie wówczas, gdy przynoszą radosną wieść, że powrócił
wnuczek, nad którego stratą tak bolała.
Mama przestała płakać i popatrzyła na nią podpuchniętymi, zaczerwienionymi
oczami.
- Ale was było tak dużo.
- Siedziałaś sobie spokojnie na leżaku, a my wyszliśmy natychmiast, gdy poczułaś
zmęczenie. Zawsze powtarzam chłopcom, żeby nie zrzucali winy na innych, gdy zdarzy im
się coś przykrego, a teraz powtórzę to samo tobie, mimo że jesteś moją mamą. Niedobrze, że
Asbjorn buntuje cię przeciwko twoim własnym dzieciom. I to teraz, gdy już wszystko
zaczęło się jakoś układać. Peder często cię odwiedzał i ćwiczył czytanie, a Kristian i Asbjorn
dzielili zainteresowania geografią. Czas najwyższy, by Asbjorn w końcu zrozumiał, jaka jest
prawdziwa przyczyna tego, że bywasz czasem taka przygnębiona. Nie chodzi o to, że twoje
dzieci cię niepokoją, ale o to, że dokucza ci sumienie.
Mama znów wybuchnęła płaczem, więc Elise pośpiesznie otoczyła ją ramieniem.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić teraz, gdy jesteś taka zrozpaczona. Wydaje mi
się jednak, mamo, że może być ci pociechą, iż choć zmarło ci dziecko, to masz czworo
własnych i jeszcze Anne Sofie, czyli razem pięcioro dzieci, a do tego troje wnucząt. Gdy to
sobie uświadomisz, powinnaś poczuć się bogata. Rozumiem, że miałaś ciężki poród. Nie
zapomniałam też, jak Hilda rozpaczała po śmierci swojej córeczki. Okropnie jest patrzeć, gdy
umiera dziecko. Żadnej matki nie stać na stratę nawet jednego dziecka, choćby tego, którego
nie zdążyła jeszcze dobrze poznać. Teraz połóż się i odpocznij, a gdy odzyskasz siły,
przemyśl to, co ci powiedziałam.
Skończywszy, wstała i dała Hildzie znak do odejścia. Wetknęła Anne Sofie tutkę
karmelków, które kupiła w sklepie po drodze z biura, i zagadnęła dziewczynkę:
- Może przyszłabyś nas odwiedzić, Anne Sofie? Za dwa dni przeprowadzimy się
trochę bliżej Kjelsas. Spytaj tatę, czyby cię do nas nie zaprowadził.
Poważna twarzyczka rozpromieniła się w uśmiechu. Anne Sofie też nie było teraz
łatwo.
Wracały do domu milczące i zamyślone. Widok martwego dziecka obudził u Hildy
przykre wspomnienia, Elise zastanawiała się tymczasem, Czy nie była dla mamy zbyt ostra.
Nie był to może najodpowiedniejszy moment, by ją przywołać do porządku, ale obawiała się,
że mama pogrąży się w kompletnej rozpaczy, zbyt mocno litując się nad sobą. Potrzebowała
pomocy, by się wyrwać z tego stanu.
Gdy zbliżyły się do domu „U Blacharza”, poprosiła Hildę, by wróciła do dzieci, sama
zaś wstąpiła do Jenny, by się dowiedzieć, czy zechce zostać opiekunką Jensine.
Natknęła się na Jenny przy samym wejściu. Dziewczynka na kolanach szorowała
schody na klatce. Dłonie miała czerwone od ługu, a z oczu kapały jej łzy.
- Podjęłaś się sprzątania, Jenny? - zagadnęła ją, starając się nadać swemu głosowi
wesołe brzmienie, choć serce jej krwawiło, gdy patrzyła na pracującą ponad siły małą
dziewczynkę.
- Nie mamy pieniędzy na czynsz, bo wszystko poszło na papier do trumny dla taty.
Przynajmniej tak mi się zdaje.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Chciałabyś zmienić pracę? Myślę, że ci się
spodoba.
Jenny podniosła się i stanęła z mokrą ścierką, z której kapało na bose nogi. Pewnie za
chwilę zrobią się jeszcze bardziej czerwone. Elise poznała po zapachu, że do wody wlano za
dużo ługu.
- Jaką pracę?
- Masz ochotę zostać opiekunką mojej małej córeczki? Codziennie po południu od
godziny czwartej do szóstej.
Jenny zalśniły oczy.
- Ale jak zarobię na czynsz?
- Otrzymasz ode mnie tyle samo, ile ci płacą za szorowanie schodów.
Jenny wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
- Stać cię na to?
- Opowiadałam ci, że zamierzamy się przeprowadzić na Hammergaten? To niedaleko
stąd. Mój mąż zamieszka z nami. No i gdy oboje będziemy pracować, stać nas będzie na
opłacenie opiekunki. Dostałam posadę w biurze przędzalni Graaha i zarobię tam więcej, niż
stojąc za ladą w sklepie wdowy Borresen.
Jenny nie przestawała się w nią wpatrywać.
- To ty jesteś z takich, Elise?
Nie była pewna, czy w ustach Jenny oznaczało to komplement, ale mimowolnie się
uśmiechnęła.
- Dostałam tę posadę, chociaż skończyłam tylko szkołę powszechną. Ale jeśli ktoś jest
pilny i ciężko pracuje, może zajść w życiu daleko, nawet bez wyższego wykształcenia.
Rozumiesz?
Nie całkiem zgadzało się to z tym, co zwykła powtarzać chłopcom, ale wątpliwe, by
Jenny miała możliwość skończyć więcej klas niż w szkole powszechnej. Lepiej więc, by
zrozumiała, że warto się starać. Chociaż czy trzeba ją do tego zachęcać, skoro i tak pracuje
ponad siły, by pomóc starszej siostrze zarobić na wydatki?
- Porozmawiaj o tym z Martą i spytaj, czy się zgodzi. Wiesz, gdzie jest
Hammergaten?
Jenny przytaknęła.
- To tam, gdzie stoją takie ładne domy z czerwonej cegły z ogródkami.
- Zamieszkamy w tym domu na samym końcu po lewej stronie. Gdy będzie padał
deszcz, popilnujesz Jensine w domu, a przy ładnej pogodzie powozisz ją w wózeczku.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać Wang - Olafsena, czy
nie czekają na zwrot wózka. Skoro jednak się nie odzywali, to znaczy, że Carl Wilhelm i
Olga Katrine dostali nowy wózek dla swego pierworodnego. Może jednak wydać im się
dziwne, że Elise nie oddała pożyczonego wózka.
- Kończę pracę w biurze o szóstej, kiedy wyją fabryczne syreny, i idąc szybkim
krokiem, raz - dwa będę w domu.
- Ale dlaczego Peder ani Evert nie mogą opiekować się dzieckiem?
- Bo obaj łącznie z Kristianem pracują po szkole i wracają później.
Na schodach rozległy się kroki, więc Jenny nerwowo uklęknęła, by dalej szorować. Z
piętra zeszła rozgniewana kobieta.
- A co ty się tak grzebiesz, Jenny? Już dawno powinnaś to skończyć! Za to, że się
lenisz, dostaniesz tylko połowę zarobku. Będziesz miała nauczkę.
W tym samym momencie kobieta zauważyła Elise i mrużąc oczy, spojrzała na nią.
- A co tu robią obcy ludzie?
- Właśnie zaproponowałam Jenny inną, lepiej płatną pracę. Na pewno nikt nie potrąci
jej z wypłaty za to, że nie potrafi pracować tak szybko jak dorośli.
- Przecież to były żarty, chyba się łatwo domyślić! Jenny dostanie swoją wypłatę. A
teraz pośpiesz się już, Jenny, bo musisz jeszcze pójść do sklepu.
Jenny wymyła ostatnie stopnie, wyniosła wiadro na zewnątrz i opróżniła je na
podwórzu.
Elise oddaliła się wzburzona, że ta starsza kobieta tak perfidnie wykorzystuje dziecko.
Nie zdziwiłaby się, dowiedziawszy, że dziewczynce każe się robić to i tamto tylko dlatego,
że nie ma rodziców, którzy by ją wzięli w obronę. A do tego płacono jej na pewno marne
grosze.
Gdy wróciła do domu, Emanuel i Reidar siedzieli na ganku i palili fajkę, z kuchni
tymczasem dolatywały głośne krzyki.
Emanuel chyba dostrzegł w jej spojrzeniu przyganę, bo pośpiesznie wyjaśnił, że Hilda
przejęła opiekę nad dziećmi.
- Do jej przyjścia wszystko było dobrze - dodał na koniec. - Słyszałem o twojej
mamie. Przykra sprawa. Jak ona to zniosła?
- Jest załamana, to zrozumiałe. Ale przecież ma już czworo dzieci, nie licząc Anne
Sofie.
Reidar przytaknął:
- Hilda jest oburzona zachowaniem mamy.
- Na pewno jej przejdzie. Ale na razie to świeży ból. Dziecko umarło przecież ledwie
przed dwoma dniami.
- A jak ci poszło w biurze, Elise? - Emanuel popatrzył na nią zaciekawiony.
Elise zdecydowała się mimo wszystko podzielić swymi wrażeniami.
- Poza tym, że w biurze siedzi potwór, i to tuż przy mnie, wszystko dobrze.
Przeraziłam się, gdy mi wyłożyła, jak używać hektografu, ale coś mi się zdaje, że celowo
chciała mnie przestraszyć, bo potem dostałam do wypełnienia na podstawie podstem-
plowanych kart listy płac.
Emanuel zaśmiał się.
- W takim razie rozumiem, czemu ją nazywasz potworem. Jesteście tam tylko we
dwie?
- W biurze stoi kilka wolnych biurek, ale nie wiem, do kogo należą. Może jutro
pojawi się więcej pracownic.
- Albo przystojny młody kancelista z przylizanymi włosami i czarnym wąsikiem -
zażartował sobie Reidar.
Przez twarz Emanuela przemknął cień. Reidar zreflektował się, że powiedział coś
nieodpowiedniego, bo dodał pośpiesznie:
- Czy coś ci jeszcze powiedziała?
- Zapytała mnie, jakiej szkoły średniej jestem absolwentką, czy aby nie Borgerskolen.
Pewnie po moim ubraniu poznała, że nie stać mnie by było na prywatną szkołę - Reidar
pokręcił głową wyraźnie zagniewany. - A potem poszła do majstra, lecz specjalnie zostawiła
uchylone drzwi, żebym usłyszała, co mówi na temat podań, które wpłynęły od starających się
o tę posadę kobiet, które ukończyły nie tylko Borgerskolen, ale i roczną szkołę handlową,
kobiet z porządnych domów, elokwentnych, które piszą bezbłędnie i mają nienaganne
maniery.
Reidar popatrzył na nią porażony.
- Tak powiedziała?
Emanuel słuchał zamyślony, ale rzekł w końcu:
- Ale czy nie miała trochę racji? To dość dziwne, że majster zatrudnił ciebie, mimo że
o posadę starało się wiele kobiet lepiej wykształconych.
- Kiedy go o to samo zapytałam, powiedział mi, że wróble ćwierkają, iż
wydrukowano jakieś moje opowiadania. Chciałabym wiedzieć, o którym z opowiadań
słyszał. Niemożliwe, by czytał to, które ukazało się w „Verdens Gang”, o prządce od-
bierającej sobie życie, bo za spóźnienie wyrzucono ją z pracy. Bo przecież była to
bezpośrednia krytyka kierownictwa i właścicieli fabryki.
Ku jej zdumieniu Reidar był bardziej pozytywnie nastawiony do majstra niż Emanuel.
- Może skłoniło go to do zastanowienia i stwierdził, że miałaś rację.
Zaśmiała się.
- To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W pięć dni później w sobotę, gdy wszyscy wcześniej skończyli pracę, urządzili
przeprowadzkę na Hammergaten. Pogoda im dopisała.
Elise przeżyła miłe zaskoczenie, gdy dokładnie obejrzała dom. Z zewnątrz wydawał
się dość mały, ale gdy się weszło do środka, sprawiał wrażenie bardzo przestronnego.
Wcześniej poddasze zajmowała druga rodzina, ale teraz urządzone tam były trzy niewielkie
sypialnie. Na parterze mieściła się kuchnia z wyjściem do ogródka znajdującego się z tyłu
domu, a okna salonu wychodziły na ulicę.
Wszystkie pomieszczenia były zadbane, ze ścian nie łuszczyła się farba, a podłogi też
nie nosiły śladów zniszczenia. Framugi okien były świeżo pomalowane, a meble Emanuela,
wcześniej przewiezione z Ringstad, stały już na swoich miejscach. Pluszowa sofa zmieściła
się akurat na dłuższej ścianie i razem ze stołem i krzesłami stanowiła prawie kompletne
wyposażenie salonu. Kiedy jednak Elise spojrzała na przeciwległą ścianę, odkryła ze
zdumieniem czarny bufet z mosiężnymi okuciami przykryty białą szydełkową serwetą, a na
półce powyżej piękne porcelanowe filiżanki. Posłała Emanuelowi zdumione spojrzenie.
- Czy poprzedni lokatorzy nie zabrali jeszcze wszystkich mebli?
Emanuel uśmiechnął się tajemniczo.
- Podoba ci się ten bufet?
- Oczywiście. Przypomina mi trochę ten, co stał u Carlsenów w jadalni.
- Jest mój.
- Twój? - otworzyła usta zdumiona. - Żartujesz. Emanuel zaśmiał się i pocałował ją w
policzek.
- Poczekaj tylko, mam dla ciebie więcej niespodzianek! Wóz z meblami przyjechał z
Ringstad wczoraj, ale nie chciałem ci nic mówić.
Podszedł do dużej skrzyni stojącej w rogu salonu i wyjął lampę naftową do
zawieszenia nad stołem. Miała biały szklany klosz, misterne kute ornamenty w kształcie
„bukietów” z ozdobnymi szlifowanymi szkiełkami. Równie pięknej lampy Elise jeszcze nie
widziała. Emanuel tymczasem otworzył kolejne pudło i wyjął trzy białe obrusy, wszystkie
pięknie haftowane, porcelanowy imbryk do herbaty, srebrne pojemniki na przyprawy,
dzbanuszek na śmietankę i cukierniczkę, fotografie w ramkach do powieszenia na ścianie,
zielony, aksamitny obrus do nakrycia stołu na co dzień, a także kompletny serwis do kawy i
trzy wazony na kwiaty.
Elise oniemiała.
- To wszystko twoje? - wykrztusiła wreszcie. Przytaknął.
- Mam jeszcze fotel bujany! Na razie stoi w komórce na drewno. Nie zdążyłem go
wnieść, bo jechałem po was. No i jeszcze haftowany obraz na ścianę i zielone aksamitne
portiery.
Na zewnątrz usłyszeli hałas. Pojawili się chłopcy. Zatrzymali się jednak w progu i
popatrzyli oniemiali na piękny salon. Pierwszy odezwał się Peder:
- Poprzedni lokatorzy się jeszcze nie wyprowadzili? Elise popatrzyła na niego z
uśmiechem.
- Wyprowadzili się, te meble są własnością Emanuela.
- Nie moją, tylko naszą - poprawił ją.
- A można wejść do środka? - zapytał Peder, stąpając na palcach. Kristian i Evert
weszli ostrożnie za nim. Skierowali się prosto w stronę bufetu, by popatrzeć na stojące na
nim ozdoby.
Emanuel tymczasem zwrócił się do Elise ze słowami:
- A teraz największa niespodzianka!
- Jeszcze jedna? - Elise popatrzyła na niego przytłoczona nadmiarem wrażeń.
- Mama i ojciec przyjadą na chrzciny!
Zmusiła się do uśmiechu, bo w głębi serca miała nadzieję, że uniknie spotkania z
teściową. Nie chciała mu jednak psuć radości.
- To wspaniale, Emanuelu! Nie miałam nawet odwagi na to liczyć.
Objął ją i przytulił.
- Wszystko dzięki temu pięknemu listowi, który wysłałaś do ojca. Tak cię kocham,
Elise. Sprawiłaś, że znów chce mi się żyć. Czuję się, jakby znów zaświeciło nam słońce,
niemal tak samo jak przed dwoma laty.
Mogło nam świecić przez cały czas, gdyby nie... - pomyślała, ale szybko odsunęła od
siebie tę myśl.
Woźnica, który przyjechał z Ringstad, miał pozostać w Kristianii przez sobotę i
niedzielę, żeby im pomóc przy przeprowadzce. Zatrzymał się u swojego brata na
Arendalsgaten. Elise przypomniała się przeprowadzka z Andersengarden do domu majstra,
kiedy przewozili meble wózkiem i po trochu nosili swój dobytek. Najgorzej było znieść po
schodach, a potem wnieść na poddasze łóżko mamy. Wszyscy podtrzymywali i pomagali.
Teraz Elise mogła pozostawić noszenie mężczyznom i chłopcom, a sama zajęła się dziećmi i
powoli układała wszystko na miejsce.
Jensine spała w wózku, który Elise postawiła w ogródku na tyłach domu. Kiedy
pozostali udali się z powrotem w stronę Beierbrua, Elise wzięła Hugo za rękę i zerknąwszy
na Jensine, dokładniej obejrzała ogród. Czuła, jak rozpiera ją radość. Wyobraziła sobie, jak
pięknie będzie tu latem, gdy wszystko się zazieleni, a krzewy zakwitną. W ciepłe letnie dni
usiądą sobie pod rzucającymi cień drzewami i popijając kawę przy małym okrągłym stoliku,
zerkać będą na Hugo, który będzie sobie wędrował, i na śpiącą na świeżym powietrzu
Jensine.
Przeleciał z bzykiem trzmiel, a żółty motyl zatańczył bezgłośnie między drzewami.
Wiosna nadeszła w pełnym rozkwicie, niebawem nastanie lato, a widmo mroźnej zimy,
chłodnych nocy i odmrożeń wydawało się bardzo odległe. Elise rozejrzała się wokół i
westchnęła zadowolona, przekonana, że tu, na Hammergaten, czeka ich wszystkich dobre
życie.
Postawiła Hugo na ziemi.
- Chodź! Chodź! - zawołał ożywiony malec, który wciąż trzymał się jeszcze za rękę,
ale spodziewali się, że lada moment zacznie chodzić sam. Pozwoliła mu prowadzić i wnet
obeszli dom i skierowali się w stronę rabatek.
- A dokąd ty idziesz, Hugo? Chcesz wyjść na ulicę i popatrzeć, czy nie jedzie wóz?
Chcesz zobaczyć konika?
- Prr, prr! - odpowiedział zadowolony wesołym głosem.
Uliczka była cicha i spokojna. Rzadko tędy jeździły jakieś pojazdy. Pozwoliła
synkowi iść tam, gdzie chce. Trzymała go za obie rączki, a on kroczył, kołysząc się
zabawnie.
Słońce przygrzewało przyjemnie, a w koronach drzew uwijały się ptaki, które
przyleciały z ciepłych krajów. Mignęła jej pliszka, usłyszała pogwizdywanie kosa i śpiewne
nawoływanie zięby. Zauważyła też rudzika, jak również sikorki bogatki i sikorki modre.
Na gałęzi tuż obok nich usiadł jakiś duży ptak.
- Popatrz, Hugo, wrona!
- Szroka - stwierdził stanowczo malec.
Elise przyjrzała się dokładniej i rozpromieniła się. Hugo miał rację, rzeczywiście to
sroka.
Ulicą nadchodziła jakaś para. Elise popatrzyła na nich, bo wydali jej się tacy
szczęśliwi. Szli pod rękę, rozmawiali i śmiali się, całkowicie pochłonięci sobą. Nagle poczuła
ukłucie w sercu na widok mężczyzny, bo trudno się było pomylić co do koloru jego włosów,
mimo że na głowie miał czapkę. Elise pośpiesznie nachyliła się, by wziąć Hugo na ręce i
odejść, ale było już za późno.
- Pani Ringstad?! - zawołała Helene Fryksten zaskoczona, bo skąd mogła wiedzieć, że
się tu przeprowadzili.
Elise nie potrafiła zdobyć się na nieuprzejmość, odwróciła się więc niechętnie w
stronę Ansgara i Helenę, którzy pośpiesznie zbliżyli się do niej.
- To naprawdę Hugo? - szczebiotała Helenę. - Och, jak on urósł! Już się nauczył
chodzić?
- Ma piętnaście miesięcy, więc to nie tak wcześnie. - Elise słyszała, jak odpychająco
zabrzmiał jej głos.
Helenę zerknęła na dom i zapytała:
- Czyżbyście się tu przeprowadzili?
Nie było sensu zaprzeczać. W każdej chwili spodziewała się Emanuela i chłopców,
którzy mieli przywieźć resztę dobytku.
- Tak, właśnie się wprowadzamy. Helenę nachyliła się nad Hugo.
- Witaj, maleńki. Pamiętasz mnie? Jakiś ty duży i jaki mądry! A jakie masz piękne
loki. Spacerujesz tu sobie z mamą?
Hugo stał nieruchomo i przyglądał się jej, a potem popatrzył na drzewo i pokazał
palcem, mówiąc:
- Szroka.
Helenę posłała Elise pytające spojrzenie.
- Właśnie zobaczył na drzewie srokę.
- Coś takiego! Rozpoznaje już różne gatunki ptaków. Mówiłam ci, Ansgar, że masz
bardzo inteligentnego syna.
Ansgar poczerwieniał i wyraźnie skonfundowany, przestępował z nogi na nogę.
Przyglądał się jednak Hugo z ciekawością.
Elise poczuła gniew i serce mocno zabiło jej w piersi. Czy ta kobieta musi jej wciąż
przypominać, że to syn Ansgara? Niebawem Hugo będzie na tyle duży, że już będzie
rozumiał, o czym się rozmawia, a ona nie ma najmniejszego zamiaru opowiadać mu, kto
naprawdę jest jego ojcem. Wzięła synka na ręce i odwróciwszy się, rzuciła:
- Do widzenia.
- Ależ droga pani Ringstad, proszę nam pozwolić przywitać się porządnie z chłopcem
- napierała Helenę Fryksten. - Wiem, że rozmawiała pani z rodzicami Ansgara. Słyszałam, że
się zaprzyjaźniliście i ucieszyła panią ich pomoc. W tej sytuacji musi pani pozwolić nam też
kontaktować się raz po raz z dzieckiem. Przecież to w końcu syn Ansgara. Elise poczuła, że
palą ją policzki.
- O tym już raz rozmawiałyśmy, panno Fryksten. Mój mąż, Emanuel, zaopiekował się
Hugo jak własnym dzieckiem i nadał mu nawet imię po swoim ojcu. O niczym więc innym
nie chcemy nawet słyszeć! - rzuciła i skierowała się do furtki.
Helenę Fryksten chwyciła ją mocno za ramię.
- Doprawdy, jest pani bezwzględna, pani Ringstad. Proszę popatrzeć na Ansgara, jak
mu błyszczą oczy. Czy nie potrafi pani zrozumieć, przez co on przeszedł? Nie jest pani w
stanie wczuć się w jego sytuację? Jak to jest być ojcem dziecka, którego nie wolno mu
widywać. Powinna się pani wstydzić! Nie rozumiem, jak może być pani taka nieprzejednana.
Czy takim się człowiek staje, kiedy los go zbyt hojnie obdarza? Urodziła pani przecież
niedawno drugie dziecko. Słyszałam, że dostała pani posadę urzędniczki w biurze majstra
Paulsena, a pani mąż jest kancelistą w zakładach Myren. A teraz jeszcze na dodatek prze-
prowadza się pani do tego uroczego domu wraz z mężem, który do pani wrócił. Można by
sądzić, że człowiek obdarzony tyloma łaskami ma w sobie więcej pokory. Pani tymczasem
stała się bardziej bezwzględna. Proszę popatrzeć, jak żyją inne robotnice tu, nad rzeką Aker.
Rodziny dwunasto - , a nawet czternastoosobowe zajmują jednoizbowe mieszkania z małą
kuchnią. Wiele kobiet ma mężów pijaków, inne owdowiały i same utrzymują gromadkę
dzieci. Wokół pełno jest biedy i nędzy, cierpiących dzieci, które nie wychodzą z domu, bo
nie mają butów albo ubrań. Które nie uczą się, bo muszą zarabiać na utrzymanie, które
chorują od gęstego kurzu w fabrycznych halach. Brak pani współczucia?
Elise poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios w pierś. Dławiło ją w gardle, za nic w
świecie jednak nie zamierzała pokazać tej Helenę, że przejęła się jej oskarżeniami. Wyrwała
się i bez słowa pobiegła za róg domu do kuchennych drzwi. Wpadła do salonu, posadziła
Hugo na podłodze i osunęła się na miękkie krzesło. Ukrywszy twarz w dłoniach, wybuchnęła
płaczem.
Uspokoiła się dopiero, gdy usłyszała szybkie kroki na zewnątrz. Zerwała się
gwałtownie, wytarła nos i oczy. Pochylona nad bufetem, udawała, że coś układa, gdy do
środka wszedł Emanuel.
- Spotkałem kogoś na ulicy - odezwał się wzburzonym głosem.
- Tak? - rzuciła, nie odwracając się.
- Nie udawaj, Elise. Mówili, że z tobą rozmawiali. Odwróciła się do niego, z trudem
hamując gniew. Czy on sądzi, że z własnej woli ucięła sobie z nimi pogawędkę?
- Rozmawiali? To niezbyt trafne słowo. Pojawili się nagle, gdy wyszłam z Hugo
przed furtkę. Gdy ich zauważyłam, chciałam szybko wrócić do domu, ale mnie zatrzymali. A
potem ona zasypała mnie oskarżeniami, że jestem bezwzględna i nieprzejednana, nie
pozwalając Ansgarowi widywać się z Hugo. Wiedziała o mnie wszystko, nawet to, że
podjęłam pracę w biurze majstra Paulsena. Zarzuciła mi, że brak mi współczucia dla innych
robotnic, bo dostaję od losu wszystko, czego chcę. Zatrzęsłam się z gniewu, a kiedy wreszcie
uwolniłam ramię z jej uścisku, przybiegłam do środka.
Twarz Emanuela złagodniała.
- Biedna Elise! Płakałaś? - Objął ją i przytulił. - Nie miałem pojęcia, że tak to
wyglądało. Ta kobieta pogratulowała mi nowego domu i powiedziała, że odbyłyście długą
rozmowę. Sądziłem więc, że dobrowolnie ucięłaś sobie z nimi pogawędkę i pozwoliłaś im
przywitać się z Hugo.
Chciała go spytać, jak mógł sobie w ogóle coś takiego pomyśleć, ale zrezygnowała.
To miał być radosny dzień, nie pozwoli więc, by go zepsuły jakieś upiory z przeszłości.
Uwolniła się z objęć Emanuela i oświadczyła:
- Zapomnijmy o tym, Emanuelu! Ta kobieta ma nie po kolei w głowie. Jeśli ośmieli
się mnie nadal nagabywać, zagrozimy, że zgłosimy to na policji. Nie możemy ryzykować, że
zdradzi Hugo, kim dla niego jest Ansgar. Na szczęście na razie jeszcze nic z tego nie
rozumie. Nie pozwolę, by się dowiedział, że jego ojcem jest gwałciciel. To by mu zniszczyło
życie.
- Ale przyjęłaś pomoc od jego rodziców.
- To co innego. Ci mądrzy i rozsądni ludzie pragną jedynie naszego dobra. Jestem
pewna, że rozumieją sytuację i nie chcieliby, aby Hugo dowiedział się prawdy.
W tym samym momencie usłyszała głosy chłopców, więc pośpiesznie zmieniła temat.
- No, jak poszło? Wszystko już ze sobą zabraliście? Przytaknął.
- Nie było tego tak dużo. Najwięcej miejsca zajęło składane łóżko chłopców i
sienniki. Ubrań nie macie wiele, a stół kuchenny i stołki zostawiliśmy Hildzie i Reidarowi,
zresztą wszystkie naczynia kuchenne także. Carlsenowie mają zbędny stół, który możemy od
nich wziąć. Ustawimy go w kuchni. Mają też krzesła kuchenne. Poza tym pani Carlsen
zapakowała całe pudło filiżanek i naczyń, które zamierzała oddać do Armii Zbawienia, ale
powiedziała, że jeśli chcemy, możemy sobie zabrać. Carlsenowie starają się, jak mogą, by
nam zadośćuczynić za to, co się stało. Czują się winni.
- A co na to wszystko mówi Karolinę?
- Nie ma odwagi odzywać się za wiele. Przestraszyła się ojca, który zagroził, że ją
odeśle na pensję dla panien.
Kiedy nadszedł wieczór, prawie wszystko znajdowało się już na swoim miejscu.
- Czasami skromny dobytek bywa zaletą - uśmiechnął się Emanuel. - Kiedy sobie
pomyślę, co by było, gdyby mama z ojcem kiedyś musieli wyprowadzić się z Ringstad,
ogarnia mnie przerażenie. Na samym strychu i w piwnicy nagromadziło się tam przez
pokolenia tyle różnych gratów.
- Myślisz, że ciotka Ulrikke też przyjedzie na chrzciny?
- Tak, wydaje mi się to oczywiste, skoro będą oboje rodzice.
- Ta uroczystość będzie dla mojej mamy ciężkim przeżyciem. Opowiadałam ci, że z
wyprzedzeniem sprawiła swemu dziecku szatkę do chrztu i w nią ubrała malutką do trumny?
Pokiwał głową z powagą.
- Obawiam się tego pogrzebu. We wtorek, tak?
- Tak, zastanawiam się, czy zwolnią mnie z pracy.
- Oczywiście, że muszą cię zwolnić na pogrzeb twojej przyrodniej siostry.
Podniosła na niego zdumiony wzrok.
- Przyrodnia siostra? Nie myślałam o niej w ten sposób.
- Jak to? - popatrzył na nią zdziwiony. - Przecież to dziecko twojej mamy.
Pokręciła głową nad własną bezmyślnością.
- Dziwne, ale często nie myślę o mamie, że to moja mama. Teraz traktuję ją jak mamę
Anne Sofie. A kiedy zobaczyłam to martwe maleństwo, nawet nie przyszło mi do głowy, że
to moja siostra.
Siedzieli na sofie, zmęczeni przeprowadzką. Za oknami słońce chyliło się ku
zachodowi, w pomieszczeniu zrobiło się chłodniej. Chłopcy pobiegli na błonia, Jensine już
spała przewinięta i nakarmiona na noc, a Hugo też już leżał. Najmłodsze dzieci Elise i
Emanuel umieścili u siebie w sypialni, drugą sypialnię zajęli Peder i Evert, a Kristian dostał
najmniejszy pokoik tylko dla siebie. Na razie nie mieli jeszcze łóżka dla Hugo, bo w domu
majstra spał w jednym łóżku z nią, póki co więc złączyli dwa stare wiklinowe fotele, które
zostały po poprzednich lokatorach. Emanuel miał jednak nadzieję, że dostaną łóżeczko
dziecinne schowane na strychu u Carlsenów.
Elise z niechęcią myślała o nocy. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci, że Emanuel żył z
Signe. Odnosiła wrażenie, jakby miała pójść do łóżka z mężem innej kobiety. Wiedziała, że
to głupie, a nad Aker wiele kobiet musiało przejść do porządku dziennego nad tym, że ich
mąż je zdradził. Tylko że raczej żadna z nich nie przeżyła sytuacji podobnej do tej, że mąż
wziął sobie inną kobietę jak swoją żonę, a kiedy ten związek się rozpadł, wrócił z powrotem
na łono rodziny.
- Jesteś zmęczona? - odezwał się ze współczuciem.
- Tak, okropnie. Nie pojmuję, dlaczego całkiem opadłam z sił, skoro to wy
dźwigaliście najcięższe rzeczy.
- Z pewnością przeprowadzka do innego domu stanowi dużą zmianę w życiu. Kobiety
odczuwają to silniej niż mężczyźni. W końcu to one przecież spędzają w domu całe dnie,
podczas gdy mężczyźni idą do pracy.
Uśmiechnęła się.
- Kto spędza w domu całe dnie?
- Rzeczywiście, opowiadam bzdury - zreflektował się i roześmiał. - Nie miałem na
myśli rodzin robotniczych. A słyszałaś, że kobiety mają niebawem uzyskać prawo głosu na
takich samych warunkach jak mężczyźni? To znaczy te wszystkie, które zarabiają minimum
czterysta koron rocznie.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- W takim razie ja też będę mogła głosować, bo przy pensji wynoszącej trzydzieści
pięć koron miesięcznie, rocznie zarobię czterysta dwadzieścia koron.
- Idą zmiany, Elise. Kobieta może już zostać nawet sędzią. Słyszałem, że wkrótce do
egzaminu adwokackiego przystąpi pierwsza kobieta. Ale są i tacy, którzy domagają się
dostępu kobiet także do innych urzędów państwowych. Naturalnie prócz takich jak: minister,
pastor, dyplomata, konsul i oficer. Dopiero by to było, gdyby jakaś kobieta zasiadła w
rządzie! - Zaśmiał się.
Zamilkli. Przypomniało jej się, jak zostali z Emanuelem uwięzieni na noc w komórce.
Mimo że wciąż kochała Johana, czuła coś, gdy leżała wtulona w Emanuela pod jego
zimowym płaszczem. Może mogłaby przywołać z powrotem tamte doznania?
- Słyszałaś, że został wprowadzony pisemny egzamin maturalny w Umdsma.
Spojrzała na niego i pokręciła głową.
- Wymaga się, by maturzyści znali obie obowiązujące odmiany języka norweskiego.
Równocześnie w riksmal wprowadzono zmiany w ortografii, zmierzające w kierunku
odejścia od duńskich form zarówno w pisowni, jak i w gramatyce. Są nawet tacy, którzy
chcą, by te dwa języki, landsmal i riksmdl, stopniowo zbliżyły się do siebie, choć pojęcia nie
mam, jak oni zamierzają tego dokonać - zaśmiał się.
Elise wiedziała, że powinna słuchać uważnie tego, co mówi, bo może to jej się
przydać w pracy w biurze, ale po pierwsze była zbyt zmęczona, a po drugie myślami krążyła
wciąż wokół tego, co ją czekało w nocy.
- Debaty językowe wywołują wiele emocji - ciągnął, choć niemożliwe, by nie
zauważył roztargnienia Elise. - Powiada się, że zwolennicy landsmal chcą zmonopolizować
nastroje narodowe, natomiast zwolennicy riksmdl uważają, że im przysługuje wyłączne
prawo do kultury.
Znów zamilkli. Emanuel chyba zastanawiał się, czemu jest taka cicha.
- Rozmyślałem trochę nad tym twoim pisaniem, Elise. Byłem może nieco
niesprawiedliwy, odnosząc się niechętnie do tego, co sprawia ci wyraźną radość. W druku
ukazało się więcej utworów kobiet, niż przypuszczasz, ale one wszystkie publikują pod
pseudonimami. Na przykład Dikken Zwilgmeyer, Ragnhild Jolsen i Ahzilde Prydz.
- Ja też używam pseudonimu.
- To znaczy, że książka wyjdzie pod innym nazwiskiem? - zapytał z wyraźną ulgą.
- Tak myślę. Na razie jeszcze nikt z wydawnictwa się do mnie nie odezwał, ale Johan
pisał, że niebawem skierują do mnie list.
- Dobra wiadomość. Obawiam się, że inaczej spotkałabyś się z ostrą krytyką i
sprzeciwem. Ostatnio wyszła powieść pisarki Nini Roli Anker pod tytułem Lill - Anna i inne,
w której autorka zaatakowała zakłamanie, w jakim wychowywane są dziewczęta z wyższych
sfer, a równocześnie przedstawiła z dużym zrozumieniem warunki życia robotnic. Różnica
polega na tym, że te pisarki mają zupełnie inne korzenie niż ty i dlatego są traktowane
poważnie.
Przytaknęła, nie mając ochoty dyskutować z nim na ten temat. Nie tylko pisarki miały
inne korzenie, Emanuel także pochodził z innego świata. Łatwiej rozmawiało jej się z
Johanem. On ją rozumiał.
Emanuel zerknął przez okno.
- Czy chłopcy nie powinni już wrócić? Za chwilę mają iść spać.
W tej samej chwili w korytarzu rozległy się szybkie kroki i radosne chłopięce głosy.
- Wiesz co, Elise? - Peder wpadł z impetem do salonu czerwony na twarzy i spocony,
z czapką na bakier, cały powalany piachem i trawą. - Wygrałem! Bawiliśmy się w podbijanie
kraju i ja wygrałem, chociaż bawili się z nami też starsi chłopcy.
- Gratuluję, Peder - uśmiechnęła się Elise. - Ale teraz już szybko jedzcie kolację i
kładźcie się spać. Jest późno.
Emanuel popatrzył na Pedera z głęboką zmarszczką u nasady nosa.
- Nie wiesz, Peder, że wchodząc do salonu, należy zawsze zdejmować czapkę?
- Przepraszam - Peder pośpiesznie ściągnął nakrycie głowy.
Z piętra doleciał płacz dziecka. Elise zerwała się, ale Kristian zajrzał przez drzwi i
rzucił:
- Pójdę do nich na górę.
Elise siadła z powrotem na sofie ze słowami:
- Ten Kristian to naprawdę dobry chłopak! Co rusz oferuje mi pomoc przy dzieciach.
Emanuel uśmiechnął się.
- Należy ci się chwila odpoczynku. Dobrze go wychowałaś, Elise. Ale powinnaś być
nieco surowsza wobec Pedera.
Chłopcy zjedli posmarowane kanapki i zniknęli na piętrze. Jak to przyjemnie
brzmiało: „na piętrze”. Co prawda nie widziała specjalnej różnicy pomiędzy poddaszem w
domu majstra a tym, ale skoro Emanuel mówił „piętro”, to i ona może. W domu majstra mieli
tylko jedno duże pomieszczenie na poddaszu, a tu góra była podzielona na trzy izby, może
więc dlatego pasowało tu inne określenie.
Słysząc, jak chłopcy rozmawiają i chichoczą, cieszyła się razem z nimi. Byli tacy
dumni, że mają osobne sypialnie, zwłaszcza Kristian.
- Ale im tam wesoło! - Uśmiechnęła się do Emanuela. Objął ją ramieniem i szepnął:
- Może i my byśmy też wnet zasmakowali trochę radości? Elise przytaknęła, ale nie
potrafiła udawać, że nie może się doczekać tej chwili.
- Najlepiej poczekajmy, aż usną. Pocałował ją w policzek.
- Masz rację. Nie mam ochoty, by nas zaskoczyli w pierwszą noc po moim powrocie
do domu. To będzie taka nasza noc poślubna - dodał szeptem.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
U chłopców było już całkiem cicho, gdy przemknęli się na górę. Jensine i Hugo spali
mocno.
Elise rozebrała się pośpiesznie, włożyła cieniutką poprzecie - raną koszulę nocną i
wsunęła się do łóżka. Emanuel potrzebował więcej czasu, by zdjąć ubrania, wyjąć zegarek na
łańcuszku z kieszeni kamizelki i odpiąć w niej wszystkie guziki, zsunąć szelki i gumki
podciągające rękawy koszuli. Na dworze było już całkiem ciemno, ale dzięki lekkiej
poświacie od ulicznej latarni gazowej w sypialni nie panował kompletny mrok i dało się
rozróżnić kontury.
Elise zamknęła oczy, starając się rozluźnić. Chyba nie będzie tak źle, przekonywała
siebie. Przecież wcześniej nie odczuwałam niechęci. Nagle przypomniało jej się zdarzenie, o
którym całkiem zapomniała. Emanuel zdenerwował się o coś, a może coś go wzburzyło, i był
wobec niej gwałtowny i brutalny. Na co dzień zazwyczaj miły i troskliwy, w łóżku czasami
zachowywał się zupełnie jak obcy człowiek.
Może byłoby łatwiej, gdybym spróbowała przywołać nastrój tamtej nocy, kiedy
zostaliśmy zamknięci w komórce? Nie znałam go wtedy jeszcze dobrze. Byłam strasznie
speszona, gdy musiałam się na nim położyć, ale gdyby nie to, kto wie, czy nie zamar-
zlibyśmy na śmierć.
Powróciły we wspomnieniach urywki rozmowy.
„Jutro chyba się spalę ze wstydu, że spędziłam noc otulona twoim płaszczem”. On
odpowiedział: „Zwłaszcza że leżysz na mnie”.
Pamięta, że z początku sobie żartowali, ale potem pojawiło się coś innego. Wyczuła
narastające między nimi napięcie i zawstydziła się, że z jej powodu on, oficer Armii
Zbawienia, któremu nie wolno czuć pożądania, bo ślubował wstrzemięźliwość seksualną,
narażony jest na pokusy. Przez długi czas leżała na wznak, ale ścierpła i musiała zmienić
pozycję i wtedy przylgnęła przodem ciała do jego brzucha. Wydawało jej się, że wciąż słyszy
jego przerażony głos: „Co ty robisz?” Poczerwieniała ze wstydu i usiłowała się podnieść, ale
on ją przytrzymał. Później ich rozmowa wciąż kierowała się na zakazane tory, mimo że
bardzo się pilnowali.
Nagle w jej wspomnieniach pojawiła się inna twarz, twarz Johana, gdy żegnał się z
nią podczas ostatniego pobytu w domu. Nigdy nie zapomni jego słów: „Wyjeżdżam, ale
zostaniesz w moich myślach. Jesteś w nich w dzień i w nocy”.
Nie, nie wolno jej teraz myśleć o Johanie, to niewłaściwe. Teraz musi uczynić
wszystko, co w jej mocy, by między Emanuelem a nią ułożyło się jak najlepiej. Przypomniała
sobie znów noc w komórce i poczuła mrowienie w ciele.
Emanuel rozebrał się i wszedł pod kołdrę.
- Och, Elise, nie mogłem się doczekać tej chwili - jęknął. Miał na sobie koszulę do
spania, najwyraźniej nie do końca pewien jej reakcji. - Pozwolisz, bym wziął cię w ramiona?
Gdy szeptem wyraziła zgodę, przywarł do niej tak gwałtownie, że z trudem
oddychała. Całując ją w czoło, szyję i w usta, zapewniał gorąco:
- Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem. Nie mogłem spać, moje ciało płonęło
żarem, którego nie dało się ugasić.
Obłudą z jej strony byłoby powtarzanie takich samych wyznań, leżała więc, w
milczeniu przyjmując jego pieszczoty i pocałunki, i wstydziła się tego, że nie może doczekać
się ich końca. Może gdyby się nieco włączyła, nie zdołałby się dłużej powstrzymywać i
poszłoby szybciej. Zadarł jej wysoko koszulę nocną, gładził nogi, biodra i brzuch, powoli
wsunął dłoń między uda, a potem jego ruchy nabrały gwałtowności. Zaraz zauważy, że coś
jest nie tak, jak powinno być, że nie jestem gotowa go przyjąć, myślała w panice. Daremnie
usiłowała przywołać obrazy, które mogłyby jej pomóc obudzić pożądanie.
- Nie dam rady się dłużej powstrzymać - jęknął i wszedł w nią ostrymi i gwałtownymi
ruchami. Z początku sprawił jej ból, zacisnęła jednak zęby, dziękując w duchu, że w
ciemnościach nie widać jej twarzy. Po chwili jednak poczuła przebłysk namiętności, ale na
nic więcej nie starczyło czasu, bo nagle było po wszystkim. Emanuel, dysząc ciężko, osunął
się na nią i jęknął: - Jesteś najcudowniejsza na świecie, Elise.
Dzięki Bogu nic nie zauważył.
Obudziła się w nocy, bo ktoś ją obrócił na brzuch. W pierwszej chwili się przeraziła,
zaraz jednak przypomniało jej się, że wprowadzili się do domu na Hammergaten, a ona śpi z
Emanuelem. Gładził jej ciało, szepcząc:
- Muszę, Elise. Muszę cię znów posiąść.
Zacisnęła mocno powieki. Chciała krzyknąć: „Nie!”, ale powstrzymała się z trudem.
Są przecież małżeństwem, nie wolno jej odmawiać mu tego, do czego ma mężowskie prawo.
Pamiętała lato przed dwoma laty tuż po ślubie, gdy budził w niej coraz silniejsze
uczucia. Nawet wówczas odczuwała przesyt jego pieszczot. Zauważyła jednak, że gdy
przestaje myśleć i koncentruje się wyłącznie na nim, w krótkim czasie i ją ogarnia pożądanie.
Może teraz też jej się to uda.
Tylko że on zachowywał się jakoś inaczej, nie pamiętała go takiego. Nagle przyszło
jej do głowy, że pewnie nauczyła go tego Signe, z nią się tak kotłował. Wywołało to w niej
zrazu wstręt, ale mimowolnie ją to nieco podnieciło. Ze zdumieniem zarejestrowała, jak
zalewa ją fala pożądania.
- Mmm... czułem, że tym razem też było ci dobrze - wyszeptał już po wszystkim. -
Jesteś najcudowniejsza.
W tej samej chwili obudziła się Jensine, bo nadeszła pora nocnego karmienia.
Niedzielę spędzili na porządkach. Piękna pogoda utrzymała się, więc drugie śniadanie
zjedli w ogródku za domem przy okrągłym stole pozostawionym przez poprzednich
lokatorów. Emanuel uśmiechnął się zadowolony.
- Ale nam dobrze, Elise. Pomyśl tylko, tak będziemy spędzać wszystkie niedziele
przez całe lato. A jak nadejdą ciepłe wieczory, sięgnę po gitarę, a ty będziesz śpiewać. Nie
zapomniałem twojego czystego i dźwięcznego głosu.
Elise zaśmiała się.
- Wydaje mi się, że od tamtej pory, gdy chodziłam z tobą do Świątyni, prawie nie
śpiewałam, no poza Wigilią i pogrzebami.
- To ja dopilnuję, byś znów zaczęła śpiewać. Masz zbyt piękny głos, by się marnował.
- Rozejrzał się wokół. - Jutro wieczorem skopię grządki, zgrabię suche liście i poprzycinam
gałęzie jabłoni. Cudownie będzie znów popracować trochę w ogrodzie. Lubię to zajęcie.
- A ja uszyję firanki w salonie. Widziałam w sklepie tkaninę z koronki. Chyba ją
kupię.
- Będzie ładnie. Jestem pewien, że mama też coś ze sobą przywiezie. Opowiadałem
im, jak wygląda nasz dom, i wiedzą, że brakuje jeszcze tego i owego. Do chrzcin został
tydzień. Mam nadzieję, że zdążymy doprowadzić tu wszystko do porządku.
- Najpierw będzie pogrzeb w Kjelsas. Uff, myślę o tym z wielkim niepokojem.
- To, co się stało, jest bardzo przykre, ale może mimo wszystko tak będzie lepiej dla
twojej mamy? Jest już zbyt stara, by pielęgnować niemowlę. Wydaje się, że już opieka nad
córką Asbjorna wystarczająco ją męczy. A może dzięki temu pomyśli częściej o dzieciach,
które są u nas? Mówiłaś, że zmieniła się na lepsze, gdy wytknęłaś jej zaniedbania. Wygląda
jednak na to, że jest jej potrzebna kolejna lekcja.
- Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Hilda znosi to gorzej niż ja. Jest rozgoryczona i
twierdzi, że mama nas zawiodła. Ja natomiast o tym nie rozmyślam. Straciłam matkę wtedy,
gdy zachorowała na suchoty i gdy musiałam przejąć opiekę nad rodzeństwem. Potem
właściwie już nigdy nie oczekiwałam od niej niczego.
- Jesteś mądra, Elise.
- To nie ma nic wspólnego z mądrością. Po prostu nie chcę się zadręczać. Człowiek
zgorzkniały szkodzi przede wszystkim samemu sobie.
Obawiała się, ale i cieszyła, że w poniedziałek rano znów pójdzie do biura. Polubiła tę
pracę, nie mogła znieść jedynie towarzystwa panny Johannessen, która przez cały tydzień
była równie odpychająca i naburmuszona. Może z czasem się to zmieni? „Potwór” przecież
prędzej czy później oswoi się z myślą, że jej koleżanką z pracy jest prosta robotnica.
Niemożliwe, by ją to gniewało bez końca.
Przed głównymi drzwiami natknęła się na majstra Paulsena. Ukłoniła się, a on uchylił
kapelusza.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Ciekaw jestem usłyszeć, jak się pani u nas podoba.
Nie widziała się z nim, odkąd podjęła pracę, i była z tego powodu zadowolona, bo
właśnie tego pytania obawiała się najbardziej.
- Bardzo lubię sporządzać listy płac. Zabawnie jest rozpoznawać tak różne nazwiska.
Wiele z nich brzmi dla mnie znajomo.
Roześmiał się.
- Po raz pierwszy słyszę, że ktoś lubi sporządzać listę płac. Większość uważa, że to
strasznie nudne zajęcie. Czy panna Johannessen uczyła już panią pisać na maszynie?
- Nie, jeszcze nie. Pierwszego dnia wyjaśniła mi natomiast, jak się używa hektografu,
tyle że dość pośpiesznie i niewiele z tego zrozumiałam.
Popatrzył na nią zdziwiony i zmarszczył czoło.
- Hektografu? Przecież pani nie będzie go używać.
- Nie? Zaśmiał się.
- Myślę, że nasza panna Johannessen chciała sobie z pani trochę zażartować. Ale tak
już jest, gdy przychodzi nowy pracownik, pani Ringstad. Wszyscy uwielbiają dokuczać no-
wym. - Zaraz jednak spoważniał i się zamyślił. - Nie miałem jednak pojęcia, że panna
Johannessen ma takie poczucie humoru... - Uchylił raz jeszcze kapelusza. - Do zobaczenia,
pani Ringstad - oświadczył i pomaszerował dalej w stronę schodów.
Rozmowa wcale nie podniosła jej na duchu. Zyskała natomiast dowód na to, co
podejrzewała przez cały tydzień. Panna Johannessen celowo jej wyłożyła zasadę działania
powielacza, żeby ją nastraszyć. Nie wróżyło to dobrze ich dalszej współpracy.
Ku swemu zdumieniu zauważyła przy jednym z wolnych do tej pory biurek młodego
mężczyznę. Zarówno Reidar, jak i Emanuel twierdzili, że mężczyźni i kobiety nie pracują w
biurach w jednym pomieszczeniu. Mało tego, słyszała, że kobieta nie może usiąść na fotelu,
na którym chwilę wcześniej siedział mężczyzna.
Przyszła panna Johannessen i pośpiesznie zerknęła na swój kieszonkowy zegarek,
żeby skontrolować, czy Elise pojawiła się punktualnie, a następnie zwróciła się do
nieznajomego.
- To nasza nowa urzędniczka, o której panu opowiadałam, panie Samson.
Uśmiechnęła się do niego i Elise po raz pierwszy miała okazję zobaczyć pogodne
oblicze swojej przełożonej. Mężczyzna wstał i podał Elise rękę:
- Sigvart Samson, bardzo mi miło.
- Elise Ringstad - ukłoniła się.
Nie odezwał się więcej. Ogarnęła ją niepewność, czy powinna jakoś nawiązać
rozmowę. Nie pytał o to, jaką szkołę ukończyła, ale pewnie panna Johannessen już mu
wszystko opowiedziała. Zapadło kłopotliwe milczenie, w końcu Elise skierowała kroki do
swojego biurka i usiadła. W tym samym momencie zauważyła, jak panna Johannessen
mrugnęła do Samsona i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Elise zdawało się, że słyszy jej
myśli: „Sam pan widzi! Pochodzi z robotniczej rodziny i pracowała jako prządka w fabryce. I
co pan o tym sądzi?”
Postanowiła udać, że się niczego nie domyśla. Zyskać szacunek może tylko sumienną
pracą.
Panna Johannessen podeszła do niej wolnym krokiem.
- Pomyślałam sobie, pani Ringstad, że zacznie pani się dziś uczyć pisać na maszynie.
Właściwie powinna pani posiadać już tę umiejętność, przychodząc do nas. Tego uczą w
szkole handlowej. Mamy tu tyle pracy, że nie ma czasu na przyuczanie, ale skoro majster
Paulsen tak postanowił, to... - skrzywiła się. - Najpierw jednak proszę wyczyścić lampy
naftowe.
Odwróciła się i już miała wracać do swojego biurka, gdy coś jej się jeszcze
przypomniało.
- Poza tym teraz, gdy w naszym towarzystwie mamy też mężczyznę, do pani
obowiązków należeć będzie opróżnianie spluwaczki. No i straszny tu kurz. Proszę najpierw
powycierać kurze szczotką z piór.
Choć pracowała w pocie czoła, dopiero przed przerwą obiadową zdążyła uporać się ze
wszystkim, co jej zleciła panna Johannessen poza sporządzaniem list płac.
Spoglądając na maszynę do pisania o nazwie „Liliput”, czuła, jak jej się pocą dłonie.
Panna Johannessen objaśniła jej wszystko tak szybko, że trudno było za nią nadążyć, a
sytuację dodatkowo komplikowało zdenerwowanie.
Odnajdywanie odpowiednich liter na klawiaturze zajmowało jej tyle czasu, że w
końcu panna Johannessen przyniosła wielką księgę opatrzoną tytułem „Formularze i pisma” i
poprosiła, by zamiast tego wprowadziła do tej księgi odręcznie umowy zakupu. I gdy
wreszcie nadeszła pora przerwy obiadowej, Elise była wykończona i przygnębiona.
Musiała jeszcze zapytać majstra, czy mogłaby się nazajutrz zwolnić na pogrzeb.
Ociągała się w nadziei, że panna Johannessen wyjdzie, bo nie chciała przy niej pukać do
gabinetu majstra. Ponieważ jednak przełożona nie zamierzała najwyraźniej opuszczać biura,
a Elise nie mogła dłużej zwlekać, bo sąsiadka, która opiekowała się Jensine, już na nią
czekała, nie miała innego wyboru.
Majster siedział za wielkim biurkiem z ciemnego drewna. Na środku blatu znajdował
się piękny komplet do pisania z dwoma kałamarzami, a obok srebrne pudełko na cygara. Na
ścianie za plecami majstra wisiały piękne dyplomy.
Podniósł wzrok znad papierów, a na widok Elise jego twarz rozjaśniła się w
uśmiechu. Dodało to jej odwagi.
- Przepraszam, że przeszkadzam, majstrze Paulsen, ale chciałam się dowiedzieć, czy
będę się mogła jutro zwolnić na pogrzeb. - Zauważyła, że przez jego twarz przemknął cień
przerażenia, dodała więc pośpiesznie: - Umarła córeczka mojej mamy, żyła tylko parę dni.
Strach ustąpił miejsca uldze. Czyżby się przeraził, że coś się stało Hildzie albo
Isacowi?
- To smutne. Jak przyjęła to pani mama?
- Bardzo ciężko. Tyle przeszła w ostatnim czasie, najpierw choroba, potem śmierć
ojca.
Pokiwał głową.
- Pamiętam. Pociechą może być to, że ma was czworo. Mam nadzieję, że potrafi to
docenić.
- Owszem. Poza tym jej obecny mąż ma córeczkę z pierwszego małżeństwa.
- W takim razie mama powinna się cieszyć. Nie widzę powodu, by kobiety rodziły
zbyt wiele dzieci. Przeludnienie sprzyja biedzie i nędzy.
- Jest więc możliwe, bym zwolniła się jutro na kilka godzin?
- Oczywiście. Jak nauka? Liliput to podobno maszyna szybko pisząca, tak ją
przynajmniej reklamują. To niezwykłe, że od razu uzyskuje się gotowe pismo bez
sporządzania matrycy, prawda?
Elise przytaknęła, dodała jednak:
- Nie zdążyłam jeszcze zbyt wiele poćwiczyć, bo wcześniej musiałam wykonać
mnóstwo innych rzeczy.
Majster popatrzył na nią, a u nasady nosa utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Chyba nic nie jest pilniejsze od nauki pisania na maszynie?
Elise wpadła w zakłopotanie. Nie zamknęła za sobą porządnie drzwi, więc panna
Johannessen na pewno słyszy, o czym rozmawiają. W każdym razie jeśli uważnie nasłuchuje.
- Zaraz po przerwie obiadowej będę dalej ćwiczyć, panie Paulsen - dygnęła i wyszła.
Jak się słusznie domyślała, panna Johannessen stała tuż przy drzwiach zła jak furia.
- Musiała pani opowiadać majstrowi, że zajmowała się czymś innym niż pisanie na
maszynie? Nic na to nie poradzę, że jest pani taka powolna i codzienne czynności zajmują
pani tyle czasu, że nie nadąża pani wykonać zleconej pani pracy.
Elise nie odpowiedziała. Szybkim krokiem opuściła biuro - i odetchnęła głęboko
dopiero, gdy znalazła się na schodach. Co za jędza!
Po powrocie do domu zastała list z duńskim znaczkiem pocztowym. Od razu się
domyśliła, że to nie od Johana, bo adres napisany był na maszynie. Podziękowawszy za
pomoc pani Jonsen, sąsiadce, która opiekowała się Jensine, podekscytowana rozerwała
kopertę. Pisali z wydawnictwa. Pogratulowali jej książki i zaoferowali dwadzieścia pięć
koron zaliczki. Elise zrobiła wielkie oczy: dwadzieścia pięć koron! To tyle, ile zarabiała w
trzy tygodnie, stojąc przy maszynie po dwanaście godzin dziennie. A na dodatek otrzyma
więcej, kiedy książka trafi do sprzedaży. Wydawcy pisali także, że z wielką radością
oczekiwaliby jej wizyty w Kopenhadze, ale od Johana Thoresena dowiedzieli się, że
niedawno urodziła dziecko i z tego powodu nie może przybyć. Elise była wdzięczna
Johanowi, że znalazł wiarygodną wymówkę. Gdyby stać ją było na podróż i opłacenie niańki,
wyjechałaby w jednej chwili.
Oderwała spojrzenie od kartki i rozmarzonym wzrokiem popatrzyła przez okno.
Gdyby tak pojechać do Kopenhagi, poznać ludzi w wydawnictwie, a potem spotkać się z
Johanem...
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Pogrzeb dziecka mamy i Asbjorna był dla wszystkich ciężkim przeżyciem. Widok
maleńkiej trumny obłożonej kwiatami i rozdzierający płacz mamy zdawał się niemal nie do
wytrzymania. Wprawdzie Elise widziała już w swoim życiu niejeden karawan z trumienką
niknącą wśród czarnych draperii, bo ludzie nad rzeką przywykli do takich obrazków, ale w
Kjelsas, gdzie ludziom powodziło się lepiej, pogrzeb maleństwa wywołał spore poruszenie. I
chociaż mama z Asbjornem nie zdążyli jeszcze poznać wielu sąsiadów w okolicy, kościół był
wypełniony po brzegi, a Elise jeszcze na żadnym pogrzebie nie widziała tylu kwiatów. Mama
była niepocieszona, a twarz Asbjorna wykrzywił grymas bólu i rozgoryczenia, Anne Sofie
zaś, blada i poważna, siedziała sztywno w pierwszej ławce i nawet się nie poruszyła.
Elise znów uderzyło, że dziewczynce nie jest chyba lekko, i pomyślała, że mama,
zamiast rozmyślać bez przerwy o utraconym niemowlęciu, powinna się raczej skupić na
Anne Sofie. Ale zdawała sobie sprawę, że łatwo doradzać, gdy się samemu nie było nigdy w
takiej sytuacji.
Gdy w kazaniu pastor nawiązał do słów Pana Jezusa: „Pozwólcie dzieciom
przychodzić do mnie. Nie zabraniajcie im, bo do nich należy Królestwo Niebieskie”, mama
rozszlochała się jeszcze bardziej. Widząc to, głęboko nieszczęśliwy Peder też uderzył w
płacz, a wówczas i Evertowi trudno było powstrzymać łzy. Hilda na pewno myślała o
krótkim życiu swojej córeczki, bo też wciąż podnosiła do oczu chusteczkę. Na ławce tuż
przed nimi siedziała jakaś kobieta, która zapewne również kogoś straciła, bo łkała niemal tak
głośno jak mama. Elise nie uczestniczyła nigdy w pogrzebie, na którym popłynęłoby tyle łez.
Ludzie znad rzeki przywykli do śmierci i traktowali ją jak naturalny element życia. Kiedy
matka sporej gromadki dzieci traciła w wypadku męża, sąsiadki pocieszały ją, że
przynajmniej nie ma dziesięciorga albo dwanaściorga gąb do wyżywienia. A kiedy matce
umiera małe dziecko, nie ma ona ani siły, ani czasu na zbyt długą żałobę, bo całą swoją
energię poświęcić musi na to, by utrzymać przy życiu te, co pozostały.
Na kawę po pogrzebie zaproszono tylko ich i panią Evertsen. Rodzice Asbjorna nie
żyli, a inni krewni z Bekkelaget nie mieli możliwości przybyć. Może śmierć noworodka nie
poruszyła ich na tyle, by zadać sobie trud przyjazdu.
- Kiedy już kondukt żałobny odprowadził trumnę do grobu i została zasypana ziemią,
Elise ponownie zwróciła uwagę na starszą kobietę, która wyglądała na głęboko
nieszczęśliwą. Zerkała bez przerwy na mamę, Asbjorna i Anne Sofie. Elise nie widziała jej
nigdy wcześniej, więc uznała, że to pewnie jakaś nowa sąsiadka. Asbjorn nie odstępował
swojej bolejącej żony na krok i podtrzymując ją opiekuńczym ramieniem, prowadził w stronę
cmentarnej bramy. Anne Sofie została na chwilę sama. Elise chciała do niej podejść, ale
wówczas zauważyła, jak ta obca kobieta pochyla się nad dziewczynką i coś do niej mówi.
Anne Sofie spojrzała na nią zawstydzona i pokiwała lekko głową. Kobieta pochyliła się
jeszcze niżej i pocałowała ją w policzek. Na pewno to jakaś wrażliwa osoba. Możliwe, że też
zauważyła, iż dziewczynka ostatnio pozostawiona była samej sobie.
Elise zwlekała przez chwilę, po czym podeszła do nich powoli.
Kobieta podniosła gwałtownie wzrok, a na jej twarzy odmalowało się przerażenie.
Chciała odejść pośpiesznie, ale Elise ją zatrzymała.
- Proszę nie odchodzić! Pomyślałam, że jest pani pewnie jakąś nową sąsiadką mojej
mamy, i miałam ochotę się przywitać.
Kobieta odwróciła głowę i popatrzyła w kierunku mamy i Asbjorna, którzy zdążyli
już odejść spory kawałek.
- Jestem babcią Anne Sofie - odezwała się kobieta po chwili z oczami pełnymi łez: -
Proszę mi wybaczyć, ale tak strasznie się stęskniłam za Anne Sofie. To moja jedyna
wnuczka, córka była jedynaczką.
- Pewnie jest pani bardzo ciężko. - Elise ogarnęło współczucie dla tej kobiety. -
Mieszka pani daleko stąd?
Kobieta pokręciła głową.
- Mieszkamy przy Anton Schjoths gate. Niedaleko Wzgórza Świętego Jana - dodała,
sądząc zapewne, że Elise nie zna okolicy.
Elise ogarnęło dziwne uczucie. Przypomniało jej się, że Asbjorn opowiadał im kiedyś,
że mieszkał przy Anton Schjoths gate razem ze swoją pierwszą żoną. Pewnie razem z teś-
ciami? Ale przecież przed przeprowadzką do Kjelsas mieszkał z mamą i córeczką właśnie w
tamtej okolicy. Dlaczego nie pozwalał dziewczynce spotykać się z dziadkami?
- Wolno mi zapytać, czy zna pani nową żonę Asbjorna? - zapytała kobieta bardzo
ostrożnie.
Elise poczuła się nieswojo. Czyżby to mama zabraniała Asbjornowi utrzymywać
kontakty z rodzicami pierwszej żony? Może nie należy się dziwić? Pewnie jest zazdrosna o
przeszłość męża, ale czy pomyślała o dziecku? Dlaczego miałaby z tego powodu cierpieć
Anne Sofie?
- Jestem jej najstarszą córką. Kobieta poczerwieniała gwałtownie.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Skąd miała pani wiedzieć. Czy to moja mama robi pani trudności?
Kobieta pośpiesznie pokręciła głową.
- Nie, nic takiego nie powiedziałam. Bardzo się cieszę, że Asbjorn ożenił się
ponownie. Był taki samotny i nieszczęśliwy po śmierci mojej córki. Cieszyłam się też, że
Anne Sofie ma nową rodzinę. Spotkałam się z wnuczką raz już po przeprowadzce do domu
przy Beierbrua. Była taka radosna i zadowolona, opowiadała o starszych chłopcach, z
którymi się bawi, i o pluszowym misiu, pożyczonym od jednego z nich. Zdaje się, że od
Pedera?
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- Chłopcy bardzo polubili Anne Sofie. Ostatnio nie bywali tu, w Kjelsàs, bo mama nie
czuła się najlepiej, ale zimą często tu zaglądali. Za każdym razem cieszą się na spotkanie z
Anne Sofie.
- Jak to dobrze dla niej. Cieszę się, że udało mi się z panią porozmawiać, bo bardzo
się niepokoiłam. Kiedy dowiedziałam się, że pani mama jest przy nadziei, trochę się lękałam.
Bałam się, że Anne Sofie przeżyje kolejną tragedię, po raz drugi straci matkę. Tymczasem
straciła siostrzyczkę, choć na szczęście nie zdążyła jej jeszcze pokochać.
Elise korciło zapytać kobietę o coś, ale nie była pewna, czy powinna. W końcu nie
wytrzymała.
- Czy to moja mama, czy Asbjorn sprzeciwia się pani spotkaniom z wnuczką?
Na smutną twarz wypłynął rumieniec.
- Nic dziwnego, że nie chcą, bym ich niepokoiła, w końcu jestem matką pierwszej
żony Asbjorna.
Elise skinęła głową ze zrozumieniem i wyjaśniła:
- Umówiłam się z Anne Sofie, że będzie mogła do nas przychodzić i bawić się z
dziećmi. Przeprowadziliśmy się niedawno na Hammergaten. Jeśli mi pani powie, pod jakim
numerem na Anton Schjoths gate pani mieszka, wyślę któregoś z chłopców, by panią
powiadomił, kiedy Anne Sofie nas odwiedzi. Może się pani spotykać z nią u nas. Uważam,
że nie powinno się uniemożliwiać dziadkom kontaktów z wnukami.
Zauważyła, że oczy ciężko doświadczonej babci rozbłysły radością, zaraz jednak
radość w nich przygasła.
- Nie jestem pewna, czy Asbjornowi się to spodoba. W każdym razie najpierw trzeba
go zapytać.
- Porozmawiam o tym z mamą. Oczy babci Anne Sofie znowu zalśniły.
- To naprawdę wyjątkowo miło z pani strony, nie chciałabym jednak, by z tego
powodu powstały w rodzinie jakieś niesnaski.
- Moja mama ciężko chorowała na suchoty i przez długi czas leżała w łóżku, a jej stan
wciąż się pogarszał. Byliśmy pewni, że ją stracimy. Jednak dzięki pewnemu
wspaniałomyślnemu człowiekowi mama została umieszczona w sanatorium Grefsen i cudem
ozdrawiała. Długa choroba jednak bardzo ją zmieniła. Wcześniej była nadzwyczaj pracowita
i zręczna, pracowała w fabryce po dwanaście godzin dziennie i miała czworo dzieci, którymi
się opiekowała po powrocie do domu. Gdy zachorowała, jako najstarsza przejęłam
odpowiedzialność za braci. Siostra miała wtedy szesnaście lat. Od tamtej pory matkuję im i
ich utrzymuję. Nie potrafię właściwie stwierdzić, czy to wina mamy, czy moja, że taki stan
rzeczy się utrzymuje. Dobrowolnie wzięłam na siebie odpowiedzialność za braci, a mama nie
miała nic przeciwko temu, by tej odpowiedzialności uniknąć. Może powinnam była ją
zmusić, by zdała sobie sprawę, że chłopcy są jej dziećmi, nie moimi. Po ślubie wraz z mężem
przeprowadziliśmy się do domu majstra, a mama i bracia razem z nami. Nadal przez cały ten
czas tylko ja się nimi zajmowałam. No a kiedy mama i Asbjorn się pobrali i przeprowadzili,
nawet nie rozważali możliwości zabrania chłopców ze sobą.
Mówiła z przejęciem, zdumiona własną szczerością wobec całkiem obcej kobiety, ale
czuła, że babci Anne Sofie należy się wyjaśnienie.
Zauważyła, jak twarz kobiety złagodniała i uleciał z niej smutek.
- Tak się cieszę, że mi pani o tym opowiedziała, pani...
- Ringstad, Elise Ringstad.
- Przyznaję, że trudno mi było pojąć, jak matka mogła się wyprowadzić od swoich
dzieci. Teraz jednak rozumiem wszystko o wiele lepiej. - Uśmiechnęła się zakłopotana. - Jeśli
się pozna przyczyny, łatwiej kogoś zrozumieć. Bardzo się bałam, że nowa żona Asbjorńa
jest... - zamilkła, zagryzając usta.
- Rozkapryszoną egoistką - pomogła jej dokończyć Elise. - Mama kiedyś taka nie
była. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu dzieci. Gdy brakowało nam jedzenia, mówiła,
że nie jest głodna, a jeśli rzadko trafiało się coś smacznego, udawała, że nie ma ochoty albo
że ją mdli, by dla nas było więcej. Byliśmy dla niej najważniejsi. Nigdy jednak nie wiadomo,
jak poważna choroba wpłynie na człowieka. Jedni nabierają pokory i wdzięczności, że
przeżyli, inni wciąż lękają się, że mogą na nowo zachorować, i zaczynają przesadnie dbać o
siebie.
- Przemawia przez panią prawdziwa mądrość, pani Ringstad. Tak się cieszę, że panią
spotkałam. Ale widzę, że już wszyscy poszli, za chwilę zostaniemy tu same. - Rozejrzała się
wokół i dodała: - Niewiele tu grobów. Słyszałam, że kaplicę i cmentarz otwarto tu dopiero
przed paru laty. - Zerknęła znów na Elise i spytała: - Czy oni mieszkają daleko stąd?
Elise pokręciła głową. - Nie, niedaleko, w willi „ Almsdorf „ poniżej hotelu. Nie by-
łam tam wiele razy, ale to niedaleko stacji kolejowej Kjelsàs.
- To chyba duża i elegancka willa?
- Tak, ale oni wynajmują tylko jedno skrzydło na tyłach. Willa ma duży ogród, jest
tam też obora i stajnia. Wydaje mi się, że Anne Sofìe dobrze się tam czuje.
- Ale jak ona się dostanie stamtąd do państwa? To daleko.
- Mam nadzieję, że Asbjorn zgodzi się ją do nas przyprowadzać.
- Jeśli mu żona pozwoli.
Elise zrobiło się wstyd za mamę.
- Jeśli nie, to poproszę Kristiana, starszego z braci. On nigdy nie odmawia, gdy go
proszę o pomoc.
- Do widzenia, pani Ringstad. Nie potrafię wyrazić, jaką ulgę przyniosła mi rozmowa
z panią. Myślę o Anne Sofie dniem i nocą i bardzo za nią tęsknię. Rozumie pani, ona jest taka
podobna do swojej mamy! Zupełnie jakbym widziała swoją córkę w dzieciństwie. - Jej oczy
znów napełniły się łzami.
Elise patrzyła na nią z głębokim współczuciem.
- Czyż życie nie jest dziwne? - odezwała się. - W ubogich rodzinach robotniczych
dzieci rodzą się prawie co roku i rodzice dwoją się i troją, a i tak nie dają rady, by zapewnić
im byt. Gdzie indziej tymczasem rodzi się tylko jedno dziecko, i jeszcze na dodatek umiera.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
- Święta racja! Nie ma sprawiedliwości. Jedyną pociechą jest to, że wszyscy po
śmierci trafimy do tego samego nieba. - Obie skierowały wzrok na niewielki kopczyk
obłożony kwiatami. - Tylko że niektórzy odchodzą za wcześnie - dodała z westchnieniem.
Elise szła powoli za innymi w stronę willi „ Almsdorf”, a w głowie kłębiły jej się
najrozmaitsze myśli. Postanowiła odbyć poważną rozmowę z mamą, gdy minie trochę czasu
od śmierci i pogrzebu córeczki.
Miło było znów spotkać panią Evertsen, bo choć dom majstra stał nie tak daleko od
Andersengarden, to jednak rzadko się spotykały. Pani Evertsen zwykle spacerowała w górę
Sandakerveien po drodze do Sagene albo do mleczarni. Rzadko kiedy wybierała drogę przez
most Beierbrua i Maridalsveien. Minionej zimy ponadto trochę niedomagała i w ogóle rzadko
wychodziła.
- O, a co u ciebie, Elise? - zagadnęła dawna sąsiadka. - Słyszałam, że zmieniłaś pracę.
Czyżby hala fabryczna wydawała ci się nie dość dobra?
Elise uśmiechnęła się. Przygotowała się na to, że wiele osób przyjmie z niechęcią, a
nawet gniewem wiadomość o tym, że została urzędniczką. „Niech ci się nie zdaje, że jesteś
kimś”, brzmi znane powszechnie powiedzenie i takimi kategoriami się tu myślało.
- Wie pani przecież, że kiedy wyszłam za mąż i urodziłam dzieci, nie mogłam
pracować dłużej jako prządka. W zeszłym roku na jesieni stałam za ladą w sklepie wdowy
Borresen w dole przy Telthusbakken, a jeszcze wcześniej byłam krawcową. Kiedy jednak
zaoferowano mi posadę w biurze, nie mogłam oczywiście odmówić.
- Ale dlaczego właśnie tobie? Może się mu spodobałaś? Elise usiłowała się opanować,
bo w końcu przyszli na stypę.
Nie wolno jej wpadać w gniew i złość, gdy mama jest taka zdruzgotana.
- A jakżeby inaczej? Przecież w innym przypadku nie zatrudniłby prostej robotnicy.
Pani Evertsen popatrzyła na nią z zachłanną ciekawością i zapytała:
- Zauważyłaś to czy może powiedział ci o tym wprost? Elise uśmiechnęła się.
- Przecież ja tylko żartuję, nie domyśliła się pani? Majster potrzebował kogoś do biura
i zauważył, że potrafię ładnie kaligrafować. A może zapytał mojej nauczycielki w szkole w
Sagene i dowiedział się, że byłam najlepszą uczennicą w klasie?
Nie wyglądało na to, by pani Evertsen dała się przekonać. Elise znała ją na tyle, by
wiedzieć, że sąsiadka wolałaby, aby było coś na rzeczy. Skupiłaby na sobie uwagę, gdyby
przyniosła taką nowinę.
Elise westchnęła. Prawie już zapomniała, jaka z tej pani Evertsen wścibska plotkara.
W pierwszej chwili, gdy ją ujrzała, naszły ją wyłącznie miłe wspomnienia z Andersengarden.
Pamięta, jak pani Evertsen siadała przy stole nad kubkiem kawy i opowiadała nowiny z
okolicy, zabawne i czasami ważne. Informowała na przykład, komu potrzebna jest pomoc, a
od kogo lepiej się trzymać z daleka.
Mama siedziała w fotelu, zdając się na córki, które częstowały gości kawą i
ciasteczkami. Gospodyni domu, którą Elise widziała tylko raz, gdy tu przyszła po raz
pierwszy, wydawała się cicha i dobroduszna. Okazała ogromne współczucie mamie i
Asbjornowi. Na stypę użyczyła im nawet swojego dużego salonu. Pomieszczenie było
piękne, na postumentach umieszczono wielkie paprocie w mosiężnych donicach, na ścianach
wisiały gęsto obrazy w owalnych czarnych ramach, a oprócz tego duży haftowany obraz
przedstawiający dom i ogród. Uśmiechając się skromnie, gospodyni wyznała, że sama go
wyhaftowała. W salonie stało dużo mebli, więc trudno było się poruszać. Podłogę przykrywał
gruby piękny dywan. Do ściany był przymocowany stół, na którym leżały fajki, a między
oknami wisiało duże lustro w złoconej ramie.
Gdy Elise nalała już wszystkim kawy, usiadła obok gospodyni, bo bardzo chciała
usłyszeć historię tej okolicy. Pani Muus, bo tak się nazywała gospodyni, urodziła się i
wychowała we dworze Nordre Äsen. Rozgadała się i już po chwili dowiedzieli się, że to jej
dziadek pomógł policji złapać złodzieja wszech czasów Ole Pedersena Hoilanda po napadzie
na Norges Bank, którego dokonał w 1836 roku.
Peder i Evert, którzy siedzieli w pobliżu, wyostrzyli słuch i rozszerzonymi oczami
wpatrywali się w panią Muus, która zachęcona skupioną na niej uwagą chętnie opowiedziała,
co się wtedy wydarzyło.
- Mój dziadek wybrał się na wzgórze niedaleko Disen, żeby zajrzeć do letniej stodoły,
z której podobno ukradziona siano. Kiedy tam dotarł, ze stodoły wybiegł jakiś mężczyzna.
Na parceli Bekkestua od poprzedniej jesieni mieszkał jeden z jego komorników. Dziadek i
towarzyszący mu pomocnik znaleźli w stodole ukryte banknoty. Okazało się, że komornik
był wcześniej strażnikiem w więzieniu w Akershus i tam poznał Ole Pedersena Hoilanda, gdy
ten odsiadywał swój wyrok. Zrobiło mu się go żal, kiedy złodziej opowiedział mu, że tak
naprawdę jest uczciwym człowiekiem, a kraść zaczął tylko dlatego, że matka błagała go z
płaczem, by zdobył chleb dla rodziny, kiedy w domu zabrakło pożywienia. Od tego się
zaczęło, żalił się Ole Pedersen Heiland. Gdy już raz uznano mnie za złodzieja, niełatwo mi
było się uwolnić od tego piętna, więc równie dobrze mogłem kraść dalej.
Peder, choć dobrze wiedział, że nie należy przerywać dorosłym, jak zwykle się
zapomniał.
- I co było potem? Udało mu się uciec? Pani Muus uśmiechnęła się.
- Ole Pedersen Hoiland był nie tylko mistrzem we włamywaniu się, ale także jak mało
kto potrafił wydostać się z więzienia. Komornik pozwolił mu przenocować w stodole, ale po
kilku dniach złodziej został złapany i osadzony znów w areszcie, skąd uciekł ponownie.
Ukrył się wówczas w grocie tu, przy wzgórzu Grefsen. Jeśli chcecie, pokażę wam kiedyś, w
którym miejscu. Podobno nadal są tam ukryte pieniądze. Wielu chłopców już próbowało je
odnaleźć.
Peder i Evert wydali z siebie okrzyk radości.
Elise uciszyła pośpiesznie chłopców, widząc zagniewane spojrzenie mamy. Na stypie
nie należy się śmiać i bawić.
- No i co było dalej? - dopytywał się szeptem Peder. - Złapali go jeszcze raz?
Pani Muus przytaknęła, tym razem z powagą.
- Tak, ale za każdym razem udawało mu się uciec. To był miły i serdeczny człowiek.
Ojciec jednego mojego znajomego był w młodości woźnicą. Którejś jesiennej nocy, gdy
wracał do domu, zatrzymał go sympatyczny mężczyzna i poprosił, by go kawałek podwiózł.
Kiedy podróżny wychodził, podarował woźnicy srebrnego talara i rzekł:
- To zapłata za podwózkę. Możesz teraz wszystkim przekazać pozdrowienia i
pochwalić się, że wiozłeś Ole Pedersena Hoilanda.
Peder miał oczy jak guziki i pytał z zapałem:
- Myśli pani, że on nadal siedzi tam w tej grocie? Pani Muus pokręciła z uśmiechem
głową.
- Nie, umarł ponad pięćdziesiąt lat temu. Zamknięto go w solidnej klatce w lochach
Akershus. Mieszkańcy Kristianii ciągnęli tłumnie, by zobaczyć więźnia za kratkami. Ale
choć wydawało się, że stamtąd nie ma szans ucieczki, zdołał się jakoś podkopać i uciec raz
jeszcze. Doniósł na niego krawiec. Ludzie, głęboko współczując Ole Pedersenowi
Hoilandowi, tak strasznie się wściekli na krawca, że omal go nie zlinczowali. Tym razem
więzień nie zdołał już wydostać się na wolność i odebrał sobie życie. Tak więc, jak sami
rozumiecie, chłopcy, przestępstwo nigdy nie popłaca.
Chłopcy jednak zdawali się nie słyszeć ostatnich słów pani Muus. Evert zwrócił się do
Pedera:
- Jak on zdołał zrobić dziurę w podłodze?
- Może miał w kieszeni nóż?
- Nie dałby rady się podkopać i uwolnić z celi, posługując się jedynie nożem, to chyba
jasne.
- To może skradł siekierę?
Twarz Everta rozpromieniła się, gdy dodał:
- A może jakiemuś innemu strażnikowi zrobiło się go żal i mu pomógł w ucieczce?
Asbjorn podszedł do nich i rzucił półgłosem:
- Wydaje mi się, że wasza mama czuje się zmęczona. Chyba będzie lepiej, gdy już
sobie pójdziecie.
Elise podniosła się szybko i zagoniła braci:
- Chodźcie, chłopcy! - A zwracając się do gospodyni, dodała: - Żegnam, pani Muus!
Bardzo było mi miło panią poznać, szkoda, że w tak przykrych okolicznościach.
- Dziękuję i nawzajem, pani Ringstad. Słyszałam o pani od mojej ukochanej
siostrzenicy, Helenę Fryksten. Jest panią zachwycona.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Tego dnia, gdy miał się odbyć chrzest Jensine, obudził ich rzęsisty deszcz. Elise
wyskoczyła z łóżka i wyjrzała przez okno.
- A ja miałam taką nadzieję, że usiądziemy sobie w ogrodzie. Emanuel zagrzebał się
w poduszkach i wyciągając leniwie ramię, rzekł:
- Poleź ze mną jeszcze trochę, Elise.
- Nie ma czasu, Emanuelu. Twoi rodzice przyjadą porannym pociągiem.
- Ale znajdziesz chyba chwilę, by mnie chociaż pocałować?
Pochyliła się nad nim, a on w tym samym momencie chwycił ją i pociągnął do siebie
na łóżko, zadzierając jej nocną koszulę. Leżała na brzuchu, kopiąc nogami, by się uwolnić.
Bała się, że usłyszą ich chłopcy. A jeśli Peder wpadnie z impetem do środka, żeby podzielić
się jakąś ważną nowiną?
Emanuel, przytrzymując jej ramiona, obrócił się tak, że znalazł się na wierzchu, a ona
pod nim.
- Emanuelu, proszę. Przecież w każdej chwili może pojawić się Peder. Słyszałam, że
chłopcy już się obudzili.
Zaśmiał się cicho.
- Ty kłamczucho, przecież jest całkiem cicho.
- Ale ja nie zdążę ze wszystkim. Nie nakryłam jeszcze do stołu.
- Czy stół jest ważniejszy ode mnie? Usiłowała się roześmiać.
- Owszem, akurat w tej chwili jest ważniejszy. Chwycił ją mocniej i podniósł.
- Niech pani tylko spróbuje mi uciec, pani Ringstad. - Obrócił ją i całując w usta,
sunął dłońmi po jej piersiach i dalej w dół ciała. - Muszę cię po prostu mieć, cudna kobieto.
Zaczynała się powoli przyzwyczajać do tych jego powiedzeń. Musiał ją mieć
nieustannie. Czy on nigdy nie ma dość?
Czy z Signe też tak było? Ta myśl ją zabolała. Bo przecież Signe odchodziła od
zmysłów, gdy ją zostawił. Może ona też musiała go mieć? Może tylko ze mną coś jest nie
tak, zastanawiała się Elise.
Gdyby to był Johan... Z wysiłkiem powstrzymała się, by nie myśleć o tym. Nie wolno
jej o tym myśleć.
Kiedy Emanuel już postawił na swoim, Elise pośpiesznie umyła się zimną wodą i
włożyła odświętną sukienkę.
Emanuel leżał w łóżku i się jej przyglądał.
- Chyba niebawem będziesz sobie mogła wreszcie pozwolić na nową suknię -
stwierdził.
- Na razie dostałam dwie tygodniówki i chociaż bywają w sklepach eleganckie suknie
za jakieś siedemnaście koron, to gdybym sobie taką kupiła, nie starczyłoby na jedzenie, opał i
czynsz.
- Chyba zapominasz, że masz męża, który też zarabia.
- Owszem, ale prawie cała twoja ostatnia wypłata poszła na filcowy kapelusz i
kalosze. Poza tym palenie cygar też pochłania sporo pieniędzy.
- Przecież Basma nie kosztuje więcej niż dwa ore, gdy się kupuje na sztuki.
- Zdaje się, że wspominałeś, iż palisz Dubec, a one kosztują cztery ore.
- Wypominasz mi cztery ore - uśmiechnął się, jakby się z nią droczył.
Odwzajemniając mu uśmiech, odpowiedziała:
- Nie będę ci wypominać, jeśli natychmiast wstaniesz z łóżka i ubierzesz się, nim
zjawią się tu twoi rodzice.
W tym samym momencie wpadł Peder, jak zwykle zapominając zapukać, i zawołał od
progu:
- Elise! Emanuel! Już są! Emanuel wyskoczył z łóżka.
- Mówisz o moich rodzicach? Już przyjechali?
Elise pośpiesznie zeszła po schodach i otworzyła drzwi, zanim rozległo się stukanie
mosiężnej kołatki.
- Państwo Ringstad! Witamy serdecznie.
Rzucało się w oczy, jak bardzo mama Emanuela zmieniła się od ich ostatniego
spotkania. Wychudła i pobladła i zupełnie nie przypominała tej zarozumiałej osoby, jaką
Elise zapamiętała. Ale oczywiście nie omieszkała rozejrzeć się po salonie i wyrazić
zdziwienia, że dom nie jest większy, tyle że powiedziała to jakoś inaczej, ciszej i bez pogardy
w głosie.
Elise poprosiła, by usiedli, tłumacząc, że Emanuel będzie za chwilę gotowy.
Następnie wbiegła po schodach i poprosiła chłopców, by zeszli na dół i zabawiali gości, gdy
ona tymczasem ubierze Hugo. Przewinęła i nakarmiła Jensine piersią o świcie, ale potem
córeczka zasnęła. Teraz wystarczyło więc owinąć ją tylko w kocyk, który dostała w prezencie
od sąsiadki, pani Jonsen.
Kiedy zmieniła pieluszkę Hugo i ubrała go, Kristian zniósł go na dół, a ona sama
wzięła na ręce Jensine. Zauważyła, że pani Ringstad zalśniły oczy, gdy zobaczyła wnuczkę.
Zachwiała się, wstając z krzesła, i przytrzymawszy się oparcia, powiedziała:
- To naprawdę córeczka Emanuela...
Ku radości Elise pan Ringstad bardziej zainteresował się Hugo.
- A niech to! Tu jest nasz mały berbeć! Jak on wyrósł! Hugo podreptał do niego i
przytrzymując się kolana dziadka, by nie upaść, popatrzył na niego swoimi wielkimi
oczyskami.
- Pan?
Pan Ringstad roześmiał się.
- Oczywiście, że pan, a kto inny, mały rozbójniku. Chodź tu do mnie! Siądziesz mi na
kolanach?
Poklepał ręką po udzie, a Hugo natychmiast wyraził ochotę, by się wdrapać. Gdy
Ringstad mu pomagał usiąść, Hugo pociągnął go za łańcuszek przy kamizelce.
- Ostrożnie, to mój zegarek.
- Tik - tak - oświadczył Hugo, uśmiechając się od ucha do ucha. Zaraz też dźwignął
się na nóżki i chwycił Ringstada za nos. - Nos duzi.
Ringstad wybuchnął serdecznym śmiechem, aż mu się zatrząsł brzuch.
- Tak, tak, wiem, że jest duży. Słyszę to od dzieciństwa. Co jeszcze zauważyłeś?
Na schodach pojawił się Emanuel, kończąc zapinać kamizelkę.
- Nie wiedziałem, że pociąg przyjeżdża tak wcześnie - tłumaczył się.
- A my nie wiedzieliśmy, że ty sypiasz tak długo - odparła z uśmiechem pani
Ringstad. - Ale należy ci się to, chłopcze. Tak ciężko pracujesz.
Elise pośpiesznie wyjęła filiżanki.
- Nic dla nas nie rób, Elise. Najedliśmy się przed samym wyjazdem z domu. Ale
biedaczek Emanuel z pewnością jest głodny.
Peder popatrzył na Emanuela przestraszony.
- Uderzyłeś się?
Emanuel popatrzył na niego, nic nie rozumiejąc.
- Dlaczego o to pytasz?
- No bo twoja mama mówi do ciebie „biedaczek”. Emanuel uśmiechnął się.
- Mamy już takie są, rozumiesz, Peder? Często powtarzają głosem pełnym troski:
„Biedaczku, mój kochany”. Zresztą wystarczy posłuchać Elise, jak z wami rozmawia.
Peder nic nie odpowiedział, ale Elise domyśliła się, co sobie pomyślał.
Elise była bardzo ciekawa, czy mama zdoła się przemóc i przyjść na chrzciny
wnuczki zaledwie w parę dni po pogrzebie swojej maleńkiej córeczki. W kościele nie
zauważyła mamy ani Asbjorna, ale gdy wrócili do domu, stali przed domem i na nich czekali.
Podobnie jak ciotka Ulrikke, która nocowała w hotelu, by nie zrywać się tak wcześnie
na pociąg. Na chrzestną matkę Elise poprosiła Annę, a Emanuel zapytał Schwenckego, czy
nie zechciałby zostać ojcem chrzestnym. Elise wyraziła zdziwienie, że nie zapytał o to Carla
Wilhelma, tłumaczył jednak, że Olga Katrine jest przy nadziei i byłoby jej ciężko przyjść, a
poza tym zapraszając Schwenckego, chciał załagodzić nieporozumienie, jakie wynikło
wówczas, gdy wyjechał bez uprzedzenia z ojcem Signe.
I tym sposobem na uroczystości nazbierało się ni mniej, ni więcej, tylko
dziewiętnaścioro osób. Hugo i Isac siedzieli przy dziecinnym stoliku, który na tę okazję Elise
pożyczyła od Hildy. Jensine zasnęła w wózeczku, wyczerpana płaczem w kościele, a
ponieważ chłopcy i Anne Sofie mieli siedzieć razem z dorosłymi, do stołu nakryto dla
szesnastu osób. W salonie stał duży stół kuchenny, a od pani Jonsen Elise pożyczyła kilka
drewnianych krzeseł z oparciem. Trzy osoby siedziały na sofie i tym sposobem miejsca
starczyło dla wszystkich.
Tym razem w kuchni brakowało samarytanki mieszającej w garze lapskaus z
warzywami i z mięsem, tak jak na przyjęciu weselnym. Przez cały sobotni wieczór Elise stała
przy piecu i smażyła panierowane klopsy. Od powrotu z pracy, póki nie zasnął, Peder
marudził, że cieknie mu ślinka. Elise miała nadzieję, że wszyscy się najedzą, bo do tego
przygotowała dużo sosu, ziemniaków i kapusty. Na deser zaplanowała mus jabłkowy polany
zasmażką z tartej bułki, masła i cukru, a do tego krem. Pani Jonsen okazała się aniołem.
Upiekła ciasto do kawy i nawet nie chciała zwrotu pieniędzy za składniki, mimo że wcale jej
się nie przelewało.
Mama zachowywała się dzielnie aż do chwili, gdy podczas obiadu obudziła się
Jensine. Elise przyniosła dziecko do salonu ubrane w rodową szatkę do chrztu Ringstadów.
Na jej widok mama wybuchnęła płaczem i Asbjorn musiał ją wyprowadzić na zewnątrz. A
kiedy wreszcie wróciła, blada i zapłakana, nie tknęła jedzenia i nie posmakowała nawet
deseru. Wkrótce Asbjorn podniósł się od stołu i oznajmił, że w związku ze złym
samopoczuciem żony muszą już wracać do domu. Zapytał Kristiana, czy nie sprowadziłby
Karlsena, by ich odwiózł do domu konną dorożką.
Elise nie pojmowała, dlaczego mama nie poczeka do końca obiadu. Zauważyła, jak
Kristian spogląda przeciągle na półmisek z klopsami, obawiając się z pewnością, że
zabraknie dla niego, gdy wróci, więc pośpiesznie uspokoiła go, że zatroszczy się o to, by mu
coś zostawić.
Kiedy podjechała dorożka, Anne Sofie nie chciała wstać od stołu, ale upomniana
surowo przez ojca nie miała odwagi dłużej protestować. Wybiegła z salonu ze łzami w
oczach. Tak rzadko miała okazję przebywać w towarzystwie innych dzieci i Elise widziała,
jak jej było wesoło, gdy siedziała pomiędzy Pederem a Evertem. Szybko wyszła do kuchni,
zapakowała dwa kawałki ciasta i wetknęła dziewczynce do rączki, nim wyszła.
Wróciwszy do salonu, zauważyła zmianę nastroju wśród gości.
- Wydaje mi się, że twoja mama źle wygląda, Elise - odezwała się pani Ringstad
szczerze zatroskana.
Ciotka Ulrikke przybrała surowy wyraz twarzy.
- Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że mogłaby wytrzymać do końca obiadu.
Ku radości Elise Emanuel stanął w obronie swojej teściowej.
- Nie zapominaj, ciociu, że ona właśnie straciła dziecko. Ale ciotka Ulrikke była
bezlitosna.
- Przecież ona ma już czworo własnych dzieci i jedną pasierbicę. Ja nie mam żadnego.
Peder popatrzył na nią swoimi oczami wielkimi jak spodki.
- Jak to, ani razu się pani z nikim nie gziła?
Ciotka Ulrikke zrobiła się purpurowa na twarzy, pani Ringstad była zaś wyraźnie
wstrząśnięta. Anna, Torkild i Schwencke nie wiedzieli, gdzie podziać oczy, a Hilda wpadła
we wściekłość. Wstała gwałtownie od stołu, szarpnęła Pedera i za ucho wyprowadziła go do
kuchni, gdzie go złajała tak, że aż było słychać w salonie.
Elise rozejrzała się wokół zawstydzona i wymamrotała:
- Bardzo przepraszam za Pedera, ale słyszy i uczy się takich rzeczy od dzieciaków z
ulicy.
Wtedy do jej uszu dobiegł dziwny odgłos i gdy spojrzała w kierunku, skąd dochodził,
zobaczyła pana Ringstada, usiłującego stłumić śmiech. Sięgnął po dużą chustkę i udając, że
czyści nos, wstał, wymamrotawszy „przepraszam”, i wyszedł. Elise pośpieszyła do kuchni,
by przynieść deser.
Przez okno widziała, jak Hilda tłumaczy Pederowi, jak powinny się zachowywać
grzeczne dzieci. Okno było uchylone, by na szybach nie osiadała para, więc dolatywały do
niej pojedyncze słowa.
- Nie wolno mówić na głos o takich sprawach, chyba rozumiesz.
- A dlaczego nie? - Peder nie był bezczelny, lecz po prostu był nieświadomy.
- Bo to brzydko.
- A czemu ludzie to robią, skoro tak jest brzydko?
- Bo... bo... - Hilda zająknęła się. Elise domyśliła się, że ma kłopoty z wiarygodnym
wyjaśnieniem. - Bo musimy. Inaczej nie rodziłyby się dzieci - wydusiła wreszcie z siebie.
- A dlaczego ty i Elise musicie, a ciocia Ulrikke nie?
- Bo ona nie ma męża.
- To po co wychodziłaś za mąż? Jakbyś nie wyszła, to nie musiałabyś tego robić.
- Ponieważ chciałam mieć dzieci, rozumiesz, głupku?
- Ale tobie się jakoś udało i nie musisz tego robić, prawda? - W głosie Pedera
pobrzmiewała radość.
Zapadła cisza. Peder ugodził Hildę w czułe miejsce. Bo siostra póki co nie zaszła w
ciążę z Reidarem.
Nagle Elise usłyszała konspiracyjny szept Pedera.
- Ty to masz szczęście, Hilda. Bo Elise się nie udało.
- A skąd ty o tym wiesz?
- Widziałem przez szparę w drzwiach.
Elise poczuła, jak oblewa się gorącym rumieńcem. Czyżby Peder zaglądał do ich
sypialni dziś rano, gdy Emanuel zdarł z niej koszulę nocną? Było już jasno.
Kiedy wniosła do salonu deser, pan Ringstad zdążył już wrócić i opowiadał właśnie o
tomiku Ogniowa orkiestra Hermana Wildenveya, a także o powodzeniu poety u kobiet.
- Podobno kiedy Wildenvey wychodzi na scenę, omiatając swym nieprzeniknionym
spojrzeniem salę, wśród zgromadzonej tłumnie publiczności przeważają rozmarzone damy -
powiedział i zaśmiał się.
Elise domyśliła się, że stara się odwieść myśli gości od szokującego pytania Pedera do
ciotki Ulrikke. O dziwo, ciotka Ulrikke pierwsza podjęła temat i wyrecytowała wiersz
Wildenveya:
A oto mała Selma, doprawdy warta pieśni. To Selma, którą kocham, to Selma tym
razem.
I wnet potoczyła się ożywiona rozmowa o książkach i sztukach teatralnych, które
ostatnio zyskały popularność.
Schwencke widział sztukę Elias Kremmer Anthona B. Nilsena, a ciotka Ulrikke
podziwiała na scenie Hauka Aabela.
- Słyszeliście, co powiedział Hauk Aabel, gdy zobaczył rosyjski okręt w porcie w
Kristianii? - rzucił rozbawiony Ringstad. - Nie mógł pojąć, czemu litery napisane są
odwrotnie, i uznał, że Rosjanie zapewne pływają statkami, których kadłuby są przewrócone
na lewą stronę.
Schwencke pokiwał głową i też się roześmiał.
- Z niego to naprawdę wielki żartowniś. Podobno kiedyś ze sceny upatrzył sobie
pewnego zmęczonego gościa na widowni i zawołał: „Pan ma papier na twarzy”. Publiczność
zaśmiała się, a facet uśmiechnął się łaskawie w stronę sceny, kręcąc energicznie głową, „Ależ
tak!” - upierał się Aabel. „Na pewno ma pan papier na twarzy. Przecież widzę worki pod
oczami”. A następnie musnął palcami swoje podkrążone oczy, przez co publiczność zaczęła
się śmiać z niego, a nie z tamtego mężczyzny.
Do rozmowy włączył się Torkild.
- A słyszeliście, że wynaleziono urządzenie, które zastąpi fonograf? Nazywa się
patefon i odtwarza z płyt przemówienia, pieśni i muzykę. Podobno jakość dźwięku jest dużo
lepsza niż z fonografu.
Pani Ringstad popatrzyła na niego zdumiona.
- A czy to nie jest to samo co gramofon? Torkild pokręcił głową.
- Strasznie hałasują te wszystkie urządzenia - odezwała się z przekąsem ciotka
Ulrikke. - Ja zdecydowanie wolę posłuchać koncertu fortepianowego.
- Ale gdy masz gramofon, możesz posłuchać śpiewającej Sary Bernhardt - sprzeciwiła
się pani Ringstad. - To najwspanialsza śpiewaczka na całym świecie. Słyszeliśmy ją przed
pięciu laty podczas jej światowego turnée. Wystąpiła wówczas w Teatrze Narodowym. Ma
cudownie czysty głos i znakomicie gra.
Schwencke potwierdził i dodał:
- Właśnie ukazały się w sprzedaży jej pamiętniki.
- Ale ona nie jest Norweżką - oznajmiła stanowczo ciotka Ulrikke.
Do salonu weszła Hilda, a za nią zawstydzony Peder ze zwieszoną głową.
- No, Peder - odezwał się dobrodusznie pan Ringstad. - Opowiesz nam trochę o tym,
co teraz robicie w szkole?
Peder nie miał odwagi podnieść wzroku. Najwyraźniej dotarło do niego, jak strasznie
się wygłupił, mówiąc coś tak niewybaczalnie brzydkiego. Zerknął błagalnie w kierunku
Everta, który jak zwykle w kłopotliwych sytuacjach przyszedł przyjacielowi z pomocą.
- Wczoraj liniał przyłapał Krewetkę, jak czytał pod ławką Orle Oko podczas lekcji
religii. Liniał tak się zdenerwował, że wrzucił książeczkę do pieca i spalił. A Krewetka kupił
ją za dziesięć ore.
- Hmm... - mruknął pan Ringstad, przybierając surową minę. - Uważasz, młody
człowieku, że wolno czytać książeczki o Dzikim Zachodzie podczas lekcji religii?
Evert pokręcił głową zawstydzony, ale dodał:
- Ale po co od razu je palić?
- Ten Liniał jest taki surowy?
- Rwie zarost z brody i wykrzykuje bez przerwy: „Wkujcie to! Wbijcie sobie do
głowy! Myśleć będziecie później!” Zgrywus mówi, że wkuliśmy na pamięć już tyle wersetów
psalmów, że jeszcze trochę, to wyjdą nam uszami.
Ringstad pochylił się nad nim i obejrzał uważnie jego lewe ucho.
- Rzeczywiście, chyba widzę, jak wystaje ci jeden krótki werset.
Evert przerażony złapał się za ucho.
Kristian nachylił się i coś mu szepnął, a wówczas na twarzy Everta pojawił się wyraz
ulgi.
Elise odetchnęła, gdy wszystkie dzieci były już w łóżkach, a ona też mogła się
wreszcie położyć tego wieczora. Emanuel poszedł wcześniej do sypialni i zapaliwszy
stearynową świecę, czekał na nią.
- Poszło nadspodziewanie dobrze, prawda? - zagadnęła. Pokiwał głową.
- Uważam, że było bardzo dobrze. Mama i ojciec wyglądali na zadowolonych, z ust
mamy nie usłyszałem nawet jednej krytycznej uwagi.
- Przeraziłam się, kiedy Peder zadał to okropne pytanie, ale widziałam, że twój ojciec
dusił się ze śmiechu.
Emanuel uśmiechnął się.
- To prawda, na samą myśl, że ciotka Ulrikke... - urwał i zaśmiał się cicho, po czym
wyciągnął do niej ramiona ze słowami: - Chodź tu, Elise. Czekam na ciebie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Johan stanął przed jedną z rzeźb w samym kącie pomieszczenia i zapatrzył się na
piękny posąg. Wyszedł pod pretekstem odwiedzenia Nowej Gliptoteki Carlsberga, muzeum
rzeźby antycznej obok Tivoli, ale tak naprawdę pragnął wyrwać się na chwilę z domu. Nie
żałował jednak, że tu przyszedł, bo rzeźba bardzo go zainspirowała i podsunęła mu pomysł
na własną. Przypominała mu nieco inną pokazaną na fotografii i objaśnioną niedawno przez
profesora rzeźbę Augusta Rodina Metamorfozy Owidiusza, przywodzącą na myśl gorący akt
miłosny. Profesor streścił mu kilka poematów rzymskiego poety Owidiusza. Poematy, które
przede wszystkim wzbudziły zainteresowanie Johana, to Ars Amatoria - sztuka kochania i
zdobywania miłości, i Remedia amoris - lekarstwo na miłość, sposób, by się od miłości uwol-
nić.
Lekarstwo na miłość... Westchnął ciężko. Czy istnieje takowe i gdzie go szukać?
Zdawało mu się, że z każdym dniem jest coraz ciężej. Tęsknota za Elise paliła go niczym
otwarta rana i nie sądził, by cokolwiek mogło ją zaleczyć. Kiedy był w domu sam, co
zdarzało się rzadko, wyjmował kopię jej opowiadań, a czytając je, miał wrażenie, że słyszy
jej głos. Jeden znajomy kopista zrobił mu kopie na powielaczu w swoim biurze, zanim Johan
złożył rękopis w wydawnictwie. Kosztowało go to majątek, ale było warto. Gdy czytał jej
słowa i przyglądał się jej starannemu pismu, odnosił wrażenie, że ma przy sobie jej cząstkę,
może nawet tę najważniejszą, jej myśli. Każde słowo przypominało mu o tym, jaka jest, bo
pokazywało jej sposób myślenia, dowodziło, co ją zajmuje i co ma dla niej znaczenie. Każde
opowiadanie utwierdzało go tylko w przekonaniu, co dotarło do niego już wcześniej, że Elise
jest kobietą stworzoną dla niego.
Wiedział dobrze, że bohema podważa sens tego, co dla niego było jedynie słuszne,
monogamię i wierność w miłości. Ale on różnił się od nich. Kiedy spotykał się w kawiarni z
artystami i pisarzami, a rozmowy schodziły na temat miłości między kobietą a mężczyzną,
nie zabierał głosu. Wyśmialiby jego poglądy, uznaliby za staroświeckie i konserwatywne.
W dziedzinie sztuki natomiast w dużym stopniu zgadzał się Z tymi, którzy chcieli, by
sztuka odzwierciedlała rzeczywistość. To właśnie robiła Elise. Hans Jaeger twierdził, że
każdy człowiek powinien napisać powieść, w której zawarłby szczegółowo wszystkie swoje
przeżycia. Dopiero wówczas literatura nabrałaby pełnego znaczenia dla społeczeństwa.
Nie zgadzał się jedynie z wolną miłością. Protestował, gdy rząd skonfiskował powieść
Albertine Christiana Krogha, natomiast nie miał odwagi uczynić tego samego z
Mężczyznami Garborga. Oburzyła go podwójna moralność i popierał walkę studentów o
swobodę wypowiedzi. Czuł się jednak podobnie jak Henryk Ibsen, zniechęcał go brutalny
ton, jakim się posługiwali.
Rozumiał Bjornsona, który walczył o swoje ideały, czystość życia rodzinnego,
wychowanie dzieci, a także zachowanie kontynuacji we wszelkim rozwoju, a równocześnie
rozumiał Jonasa Lie, który choć sprzeciwiał się bohemie, protestował gorąco przeciwko
konfiskacie książek.
Podeszła grupa, która chciała popatrzeć na rzeźbę, uznał więc, że powinien ustąpić
miejsca. Była niedziela, Agnes czekała na niego z obiadem, ale jego mdliło na samą myśl, że
będzie musiał z nią spędzić resztę dnia. Odkąd zaprzyjaźniła się z tymi prymitywnymi
przyjaciółkami, Karen Kristensen i Reginę Frederiksen, upodobniła się do nich i stała się
zupełnie nie do zniesienia. Miały pusto w głowach i interesowała je jedynie moda,
ilustrowane czasopisma dla kobiet i idiotyczne filmy w kinematografie. Paliły cygara i piły
wino, nosiły kolczyki, kręciły włosy i malowały usta na czerwono. W ostatnim miesiącu
Agnes wydała na kinematograf tyle pieniędzy, że zabrakło im na czynsz i musiał poprosić o
przesunięcie terminu zapłaty. Wcale się nie pytała go o pieniądze, tylko brała z szuflady w
komodzie i wychodziła, podrzucając małego Larsa wdowie z pierwszego piętra, która chętnie
zajmowała się dzieckiem. Kiedy ją pytał, na czym była, z początku nie chciała się przyznać,
dopiero po długich naleganiach wyznała, że obejrzała komedię Uprowadzona w podróży
poślubnej, a także Rywala i pannę młodą. Z tego, co słyszał, niemoralne paszkwile.
Oglądanie ich nie wychodziło Agnes na dobre, bo ona i tak już dość swobodnie traktowała
zasady moralne. Próbował ją zainteresować czymś wartościowszym, dał jej nawet pieniądze
na sztukę Matczyna miłość z Ragną Wettergreen w roli głównej, ona jednak tylko prychnęła.
Wyszedł z muzeum równie przygnębiony, jak tu przyszedł. Wiosenne słońce raziło w
oczy po wyjściu z mrocznego wnętrza i przez chwilę musiał się przyzwyczaić, by cokolwiek
widzieć. Od strony Tivoli doleciały go głośne wybuchy śmiechu i wesołe głosy. Minęła go
para młodych ludzi pod wielkim parasolem, którzy uśmiechali się do siebie zakochani.
Poczuł w ciele wiosenną słodycz niczym palącą tęsknotę i pragnienie nie do ugaszenia.
Odruchowo skierował kroki w stronę kafejki, do której przychodzili studenci rzeźby.
Nie miał pieniędzy, ale liczył na to, że spotka kogoś znajomego, kto mu pożyczy na kufel
piwa. Potrzebował czegoś na wzmocnienie przed powrotem do domu.
Nie zauważył jednak żadnej znajomej twarzy, więc zrezygnował. Ciężko wzdychając,
skierował swe kroki w stronę domu. Jeśli wykrzesze z siebie odrobinę dobrej woli, na pewno
nie będzie tak źle, próbował się pocieszać. Może Agnes dotrzyma obietnicy i w niedzielę
ugotuje coś smacznego na obiad? Była wyraźnie zawstydzona, że wydała na siebie tyle
pieniędzy.
Nie mam wyboru, myślał. Agnes jest moją żoną, póki śmierć nas nie rozdzieli, jest też
matką Larsa, którego ubóstwiam. Zaszkodzę tylko Larsowi, Agnes i sobie samemu, jeśli będę
tak chodził skwaszony i naburmuszony niczym chmura gradowa. Muszę się bardziej
postarać, żeby rozwinąć w niej inne zainteresowania, opowiadać jej więcej o swojej pracy,
pozwolić jej uczestniczyć w tym, co mnie tak zajmuje. Co ona poradzi, że jest taka? Całkiem
podobna do swojej matki. To ja powinienem skierować ją na inną drogę.
Ta myśl podniosła go nieco na duchu. Następnym razem, gdy będzie mu marudzić, że
chce iść do kinematografu, zaproponuje, że pójdą razem i wybierze coś wartościowszego. A
może w wolne wieczory poczyta jej na głos. Jest tyle wartościowej literatury. Może z
początku będzie ją to nieco nudzić, niewykluczone jednak, że z czasem pogłębi swoje
zainteresowania.
Dochodził do podwórza, szarego i smutnego, bez śpiewu ptaków i słońca. Z
ciemnymi oficynami, równie szarymi i brudnymi jak większość robotniczych czynszówek.
Kiedy zacznę więcej zarabiać, znajdziemy coś lepszego. Może jakiś domek z kawałkiem
zielonego ogródka?
Z bramy wyszedł młody mężczyzna, który spuścił nisko kapelusz i pośpiesznie
odszedł w przeciwnym kierunku, nawet nie zerknąwszy w stronę Johana. Mężczyzna
przypominał trochę Magnusa Hansena, ale niemożliwe, by to był on. Skąd wziąłby pieniądze
na podróż do Kopenhagi?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Wbiegał po schodach po dwa stopnie. Myśl, że przeprowadzą się, gdy zacznie więcej
zarabiać, poprawiła mu humor. Podobnie jak pomysł, by wieczorami czytać Agnes na głos.
Przecież powinni dzielić ze sobą wszelkie radości. Może z czasem nawet skłoni ją do'
zrozumienia, że pracuje się nie tylko po to, by zdobyć pieniądze na utrzymanie, ale że to
radość sama w sobie.
Agnes marzyła o tym, by być wielką damą i należeć do warstwy mieszczańskiej.
Chciała, by ją było stać na służbę i sama nie musiała nic robić. Zazdrościła kobietom z
zamożnych domów, które wydają polecenia służącym, same zaś spędzają czas na przyjęciach
towarzyskich, konwersacjach, w teatrze i na wycieczkach. Nigdy nie rozumiała go, gdy
opowiadał o radości i satysfakcji, jaką odczuwał, gdy mu się udało czegoś dokonać, gdy
widział rezultat swojej ciężkiej pracy. Zdawał sobie sprawę, że ma szczęście, iż odkrył w
sobie talent i ma okazję go wykorzystywać. Ale przecież każdy potrafi robić coś dobrze:
szyć, piłować, rysować, pisać, śpiewać albo grać. Nikt nie urodził się po to, by siedzieć z
założonymi rękami.
„Ale też ktoś musi oglądać to, co wykonali inni, słuchać tego, co grają, albo cieszyć
się tym, co stworzyli”, mawiała Agnes. Jaki byłby sens komponowania pieśni, gdyby inni nie
chcieli ich śpiewać, malowania obrazów, których nikt nie chce wieszać na ścianie, albo
pisania książek, gdyby nikt nie chciał ich czytać.
Trzeba przyznać, że w pewnym sensie miała rację, gdyby jeszcze należała do tych,
którzy chodzą po muzeach, by oglądać wartościową sztukę, wypożyczała i czytała dobre
książki lub chodziła do pawilonu muzycznego, by posłuchać wartościowej muzyki. Nie,
Agnes nie zwracała na to uwagi. Jej największym pragnieniem było wybrać się do cyrku,
zobaczyć człowieka zamkniętego w klatce z czternastoma wygłodzonymi tygrysami albo
zobaczyć człowieka - muchę wspinającego po rurze wysoko pod kopułą cyrku. Marzyła o
tym, by było ją stać na pójście do kabaretu albo na tańce w słynnych tanecznych piwnicach w
pobliżu ich miejsca zamieszkania. W tych lokalach grano muzykę na żywo, śpiewano
szlagiery, opowiadano ciężkie dowcipy i wystawiano też rewię, w której występowały skąpo
odziane tancerki wymachujące nogami. Oczywiście można by tam kiedyś pójść, ale nie miał
najmniejszej ochoty bywać często w takim środowisku.
Nagle przypomniało mu się, jak raz wybrali się z Elise na tańce do „Perły”. W ich
dzielnicy nie było lepszych miejsc. Może wina Agnes polega na tym, że nie jest Elise? Może
nie wymagałby od Elise, by czytała książki Ibsena zamiast czasopism dla kobiet albo
chodziła do pawilonu muzycznego zamiast na tańce. Może to raczej z nim coś jest nie tak?
Chce uczynić z Agnes kogoś innego, bo tak naprawdę jej nie kocha.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Przecież Agnes nic nie poradzi na to, że jest sobą.
Właściwie nic się nie zmieniła, a jednak kiedyś go pociągała i ożenił się z nią. Nie może mieć
pretensji do nikogo, tylko do samego siebie.
Wreszcie dotarł na górę.
Stała przy oknie i na odgłos otwieranych drzwi odwróciła się gwałtownie.
- Już jesteś? Uśmiechnął się.
- Nie cieszysz się?
Nie odpowiedziała. Zerknął na nią. Twarz miała zarumienioną, włosy potargane,
zmięte ubranie. Czy nie mogłaby się chociaż trochę ogarnąć przynajmniej w niedzielę?
Podszedł do niej, by ją pocałować, pamiętając, że po drodze obiecał sobie wykazać
więcej dobrej woli. Ku jego zdumieniu Agnes odwróciła się do niego plecami i podeszła do
kołyski.
- Zapomniałaś zapiąć sukienkę.
Do tej pory nie zdążyła się nawet porządnie ubrać. A może po prostu przed chwilą
karmiła piersią dziecko?
- Jakiś tu dziwny zapach. Chyba nie zaczęłaś palić cygar? - zażartował, spodziewając
się, że Agnes się roześmieje. Ona tymczasem speszyła się i pośpiesznie wyjaśniła:
- Była u mnie Reginę. Jej ubrania całkiem przesiąkły dymem.
- To co, siadamy do obiadu?
Szybko przeszła do narożnika kuchni i zaczęła wyjmować z brzękiem garnki i
kuchenne sztućce. Domyślił się, że całkiem zapomniała o obiedzie.
- Jest taka ładna pogoda. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy później wyjść z Larsem
na spacer, skoro udało ci się pożyczyć wózek dla dziecka.
Rozpromieniła się.
- Myślałam, że musisz iść do tego muzeum?
- Właśnie stamtąd wracam. Musiałem tam być przed południem.
- Ja... Właściwie nie wiem. Boli mnie głowa. Chyba lepiej będzie, jeśli zostanę dziś w
domu.
- Skoro boli cię głowa, to spacer na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi. Za mało
wychodzisz, Agnes. A Lars też powinien się trochę przewietrzyć. Pewnie nudzisz się, siedząc
bez przerwy w domu.
Agnes nic nie odpowiedziała. Zaczęła obierać ziemniaki.
- Może rozpalę w piecu? Pokiwała głową.
- Był tu jakiś mężczyzna i pytał o ciebie, ale powiedziałam mu, że wrócisz później.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Kto taki?
- Nie znam go. Przedstawił się co prawda, ale Lars płakał i dokładnie nie usłyszałam.
- Jak wyglądał?
- Wysoki, ciemne włosy, miał kapelusz opuszczony nisko na czoło.
Johan zastanowił się.
- Był tu tuż przed moim powrotem?
- Tak, dziwne, że się nie spotkaliście, gdy schodził po schodach.
Pewnie chodzi o tego mężczyznę podobnego do Magnusa Hansena, którego widział
oddalającego się pośpiesznie.
- Nie mam pojęcia, kto to mógł być. Nie powiedział, po co przyszedł?
Pokręciła głową, nie patrząc na niego.
- Mówił tylko, że musi się z tobą spotkać.
Johan zmarszczył czoło zamyślony. Pewnie to jakiś student, przecież wszystkich nie
zna. A jeśli to profesor chce im coś pokazać? Jest taki roztargniony, może zapomniał, że dziś
niedziela.
- Przejdę się do profesora, jak zjemy. Sprawdzę, czy nie chodzi o coś ważnego.
Agnes pokiwała głową.
Johan dorzucił drewna do pieca i wstał.
- W takim razie wybierzemy się na spacer w jakieś inne popołudnie, Agnes -
oświadczył i pocałował ją w policzek.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Nadszedł wieczór świętojański, więc całą rodziną udali się na Wzgórze .Świętego
Jana. Emanuel niósł Hugo na rękach, Jensine leżała w wózeczku, ale nie spała, tylko
zdumiona przyglądała się drzewom. Peder z Evertem biegli tanecznym krokiem i podska-
kiwali na przodzie, rozpierani niespożytą energią.
Kristian przyprowadził z Kjelsas Anne Sofie. Elise słyszała za plecami ich głosy i
ciepło jej się zrobiło na sercu. Jak ten Kristian wydoroślał i jak potrafił się zaopiekować
dziewczynką! Właśnie opowiadał jej o różnych miejscach na świecie, o czarnoskórych
mieszkańcach Afryki, o Indianach w Ameryce i pięknych Hinduskach w Indiach, które
ubierają się w sari, a także o mężczyznach, którzy ujeżdżają wielbłądy. Brat wykazywał
wielką ciekawość świata i głód wiedzy i pożyczał książki, od kogo tylko mógł. Peder i Evert
nie mogli nigdy usiedzieć na miejscu i trudno ich było dłużej czymś zainteresować, natomiast
Anne Sofie potrafiła słuchać z uwagą.
Było ciepło, mimo że słońce zniknęło za chmurą. Wdychali zapach kwiatów i świeżej,
zielonej trawy. Korony liściastych drzew rzucały miły cień.
Elise westchnęła z zadowoleniem. Dobrze im, mimo wszystko.
Martwiła się jedynie, że mama znów zachorowała. Gdy odwiedziła ją przed trzema
dniami, leżała w łóżku blada z podkrążonymi oczami, bez sił, z przygaszonym spojrzeniem.
Na szczęście nie kaszlała i nic jej nie bolało, więc doktor wykluczył nawrót suchot, ale nie
potrafił postawić jednoznacznej diagnozy.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po raz pierwszy Elise zdobyła
się na odwagę, by opowiedzieć mamie o spotkaniu z babcią Anne Sofìe. Już parę razy
próbowała, ale wciąż nie miały okazji znaleźć się z mamą sam na sam. Nie chciała, by
Asbjorn słyszał, o czym rozmawiają, bo spodziewała się, że zarzuci jej, iż tylko denerwuje
mamę, i może zabronić jej przychodzić przez jakiś czas.
O dziwo, mama przyjęła to ze spokojem, nie wydawała się zazdrosna i nawet chętnie
podjęła rozmowę. Wyjaśniła, że Asbjorn z nieznanych jej powodów nie chce utrzymywać
żadnych kontaktów z rodzicami swojej pierwszej żony. Elise zasugerowała, że podjął taką
decyzję ze względu na nią. Skończyło się na tym, że zawołały Asbjorna i poruszyły ten temat
razem z nim. W rezultacie Elise otrzymała pozwolenie, by zabrać Anne Sofie na spotkanie z
babcią i z dziadkiem. Umówili się przy klatce z niedźwiedziem.
Emanuel zwrócił się do niej:
- Co tak zamilkłaś? O czym myślisz?
- O babci i dziadku Anne Sofìe. Uśmiechnął się.
- Elise, co godzi zwaśnione strony. Kto będzie następny? A przy okazji, widziałaś dziś
Jenny?
-
Pilnowała Jensine po południu, jak zwykle. Umówiłam się z nią przy
niedźwiedziach.
Zaśmiał się.
- Spotkamy się jeszcze z kimś?
- Tak, z Hildą, Reidarem i Isakiem.
- To będzie prawdziwe rodzinne spotkanie. Zerknęła na niego niepewnie.
- Masz coś przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się ciepło. - Skoro nie mogę cię mieć tylko dla
siebie, to wolę dzielić się tobą z rodziną niż z obcymi.
Znów to samo. Usiłowała zmusić się do uśmiechu, ale bez powodzenia. Czemu wciąż
do tego wraca, nawet w takim miłym dniu? Rankiem znów był bardzo natarczywy, mimo że
wiedział, iż nie ma czasu, bo śpieszy się do biura. Próbowała się jakoś wykręcić, ale w końcu
musiała ulec i przez to ledwie zdążyła do pracy.
Co się z nim dzieje? Czy wszyscy mężczyźni są tacy? Nigdy nie mają dość?
Żałowała, że nie zna nikogo, komu by się mogła zwierzyć, ale kto rozmawia o takich
sprawach?
Właściwie jedyną osobą, z którą odważyłaby się o tym pomówić, jest Agnes. Agnes
zna się na mężczyznach. Wcześnie zaczęła, dużo wcześniej niż inne dziewczęta z klasy, i
cechuje ją ten sam niepohamowany apetyt co Emanuela. Może ona potrafiłaby jej coś
doradzić?
Ale czyby ją zrozumiała? Pewnie nie. Uznałaby zapewne, że Elise poszczęściło się,
bo trafił jej się mąż, który ma nieustannie na nią ochotę. Nie wszyscy mężowie są tacy. Wielu
woli inne kobiety, wciąż goniąc za nowymi, ekscytującymi przeżyciami. Tak przynajmniej
zdarza się w kręgach, w których obraca się Agnes.
- Nie jest ci ciężko nieść Hugo? Może wolałbyś go posadzić na wózku?
- Nie, nie trzeba. Dobrze mi zrobi odrobina wysiłku. Jak się trochę zmęczę, to nie
będę miał siły męczyć ciebie - zażartował, ale w jego głosie pobrzmiewała urażona duma.
Nic nie odpowiedziała, ale trochę jej zepsuł radość z wieczoru świętojańskiego.
Gdy doszli do dużej klatki z dwoma niedźwiedziami, Emanuel na szczęście zdążył
zapomnieć o jej niechęci.
- Popatrz, Hugo! Popatrz na tego dużego misia!
- Miś - odparł ze spokojem Hugo, jakby było czymś najnormalniejszym na świecie
zobaczyć żywego niedźwiedzia.
Za to Peder i Evert byli wprost zachwyceni. Biegali dookoła klatki, żeby obejrzeć
zwierzęta ze wszystkich stron.
Kristian nadal prowadził Anne Sofie za rękę i wyjaśniał jej:
- Jeden niedźwiedź jest norweski, a drugi szwedzki. Podobno ich opiekunowie mają
kłopoty, by nastarczyć im jedzenia.
Peder popatrzył na niego przerażony.
- A co one jedzą? Krowy, byki?
- I ludzi - dodał Evert złowieszczo. Elise zaśmiała się.
- Niedźwiedzie jedzą jagody, korzonki, mrówki i miód.
- Mrówki? - Peder popatrzył na nią rozbawiony. - Fuj! Biedne misie!
- Powiedziałabym raczej biedne mrówki.
Kristian okazał się tym, który o niedźwiedziach wiedział najwięcej.
- Odżywiają się też myszami polnymi i nornicami, ale jeśli , są głodne, potrafią rzucić
się także na owce, krowy i konie. Bywają groźne dla ludzi, ponieważ bardzo szybko biegają i
potrafią się nawet wdrapać na drzewo. Stają na tylnych nogach i powalają ciężką łapą.
Peder wpatrywał się przerażony w potężne drapieżniki.
- Czy na pewno ta klatka jest solidna? - zastanawiał się na głos. - Chodź, Evert, chyba
wolę popatrzeć sobie na inne zwierzęta.
Emanuel mrugnął do Elise.
- Możemy pójść w dół do klatek z małpami i obejrzeć pawie w pawilonie przy
Gjetemyrsveien.
- Ale przecież ja się umówiłam tutaj z innymi - zaoponowała Elise.
- W takim razie zostań tu i poczekaj, a ja zabiorę chłopców do menażerii.
Oddalili się, a ona została sama z małą Jensine w wózeczku.
Rozejrzała się wokół. Jenny już powinna tu być. Zresztą Hilda, Reidar i Isac także.
Wyjdzie niezręcznie, jeśli dziadkowie Anne Sofie pojawią się na umówionym miejscu, a
dziewczynka tymczasem będzie gdzie indziej.
Rozejrzała się wokół raz jeszcze i pochwyciła wzrokiem dwie spacerujące pary.
Pośpiesznie spojrzała w inną stronę, modląc się w duchu, by jej nie zauważyli. Może zdąży
jeszcze stąd odejść? Zawróciła wózek i już miała skierować się w przeciwną stronę, gdy
usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Za późno. Niechętnie odwróciła się.
Pani Mathiesen podążała ku niej, rozpływając się w uśmiechu, choć jej mąż
najwyraźniej starał się ją powstrzymać. Ansgar wyglądał na zakłopotanego, natomiast panna
Fryksten nie wykazywała ochoty na rozmowę.
- Co za miłe spotkanie, pani Ringstad - odezwała się radośnie pani Mathiesen. - Moja
synowa opowiedziała mi ostatnio, że jej ciocia, pani Muus, wynajmuje część willi pani
mamie. Doprawdy świat jest mały. Słyszeliśmy także, że pani mama straciła dziecko. Tak
nam przykro.
Elise skinęła głową i potwierdziła:
- Owszem, bardzo ciężko to przeżyła.
Pani Mathiesen wydawała się odrobinę zdziwiona.
- Naprawdę? W jej wieku? Zresztą ma już czworo dzieci.
- Żadnej matki nie stać na stratę choćby jednego dziecka, pani Mathiesen.
Pani Mathiesen spoważniała.
- To prawda. Ani matki, ani babci. Elise poruszyła się niespokojnie.
- A gdzie ma pani dziś małego Hugo?
- Jest razem z moim mężem i pozostałymi dziećmi jest na dole przy menażerii i
oglądają małpy.
Pani Mathiesen zwróciła się do młodych. Pewnie się pobrali, skoro o Helenę Fryksten
mówiła „moja synowa”.
- Możecie sobie pójść w dół. Tam są i małpy, i pawie. Ku zdumieniu Elise synowa
powstrzymała ją.
- Nie, mamo! Lepiej pójdźmy do fontanny na górę. Stamtąd roztacza się taki piękny
widok.
Skinęła głową w kierunku Elise, pociągnęła Ansgara i odeszli.
Pani Mathiesen odprowadziła ich zdumionym spojrzeniem.
- A co jej się stało?
Pan Mathiesen tymczasem podjął rozmowę.
- A co u pani słychać, pani Ringstad?
- Dziękuję, dobrze.
- Może mógłbym pani w czymś pomóc?
- Naprawdę dziękuję. Bardzo dobrze radzimy sobie teraz, kiedy oboje zarabiamy.
Otrzymałam posadę w biurze u majstra Paulsena w przędzalni Graaha.
Popatrzył na nią zdumiony.
- No, no, znakomicie. Gratuluję. Ma pani coś przeciwko temu, że przejdziemy się
spacerkiem w stronę menażerii i zerkniemy na małego Hugo?
Pokręciła głową.
- Oczywiście nie zdradzimy się, kim jesteśmy. Może pani na nas polegać.
- Dziękuję za wyrozumiałość, panie Mathiesen.
- Nie powiemy nic nawet pani mężowi. Udamy starych znajomych pani mamy czy coś
w tym stylu.
Elise uśmiechnęła się z ulgą, ale gdy tylko zniknęli jej z oczu, zastanowiła się nad
zachowaniem panny Fryksten. Nie tak dawno nakrzyczała na nią, zarzucając jej
bezwzględność. Mówiła, że jest rozpieszczona i bez serca, a dziś wydawała się niemal za-
wstydzona i zakłopotana, jakby krępowała się spojrzeć jej w oczy. Czy wreszcie coś
zrozumiała?
Elise pokręciła głową zdezorientowana. Nieważne, jaki był powód, ulżyło jej, że
uniknęła z nią rozmowy.
W tej samej chwili nadbiegła Jenny, a za nią mignęła Elise Hilda z Reidarem
pchającym wózek.
Jenny wydawała się radośniejsza niż kiedykolwiek. Świetnie radziła sobie z dziećmi,
a ostatnio Elise pozwoliła jej nawet pomagać przy przewijaniu Jensine. Dziewczynka
pochyliła się nad wózeczkiem z zapałem.
- O, obudziłaś się, maleńka? Jaka ty jesteś dziś śliczna! Masz nową czapeczkę? -
Odwróciła się do Elise i zapytała: - A gdzie Hugo? Poszli wszyscy na dół popatrzeć na inne
zwierzęta? Zdaje mi się, że ich tam widziałam.
Elise pokiwała głową z uśmiechem.
- My też tam zaraz pójdziemy, to sobie popatrzysz na małpy. Teraz jednak muszę
poczekać na znajomych.
- Mogę popchać wózek?
- Możesz, ale tu blisko, tam i z powrotem. A gdzie jest dziś Hjalmar?
- Nie wiem. Zniknął zaraz po pracy.
- A Marta?
- Też nie wiem. Już dawno jej nie widziałam.
- Dawno? Jak to?
- Nie spała dziś w nocy w swoim łóżku. Nie kupiła też mleka i syropu. Ze starych
fusów ugotowałam kawę i znalazłam suchą kromkę chleba, ale niezbyt mi smakowało.
Elise sięgnęła ręką do kieszeni.
- Masz tu ode mnie dziesięć ore. Biegnij kupić cztery ciastka. Tam w kiosku sprzedają
dwa za pięć ore.
Jenny zrobiła wielkie oczy.
- Po jednym dla każdego?
- Nie, wszystkie cztery dla ciebie. Pozostali jedli obiad. Jenny ruszyła biegiem, a
tymczasem Hilda i Reidar dotarli na miejsce.
- A dokąd pobiegła Jenny?
- Kupić ciastka w kiosku. Nic nie jadła przez cały dzień. Hilda pokręciła głową.
- No tak, i ty jej zafundowałaś! Nie możesz uratować całego świata, Elise. Lepiej idź
do gminy i przedstaw tam sytuację Jenny. Spróbuj umieścić ją w tej nowej ochronce dla
dzieci czy jak to się nazywa.
Elise nie odezwała się. Widziała, jak dziewczynka rozkwitła, odkąd zaczęła się
opiekować Jensine i przestała dźwigać ciężkie paczki. Jeśli to prawda, że nie będzie można
dłużej polegać na Marcie, zatroszczę się o to, by dziewczynka zjadała porządny posiłek przed
odejściem, postanowiła.
- Pozostali poszli na dół do menażerii. A co z wami?
- Nie chce mi się tam iść. Widziałam małpy już tyle razy. Może pójdźmy, Reidar, na
górę do fontanny?
Reidar przytaknął.
- Chętnie pójdę na górę, żeby zobaczyć „laterna magica”. Hilda popatrzyła na niego
pytającym wzrokiem.
- A co to jest?
- Taki aparat, rodzaj peryskopu, który rzutuje, to znaczy wyświetla obrazy na biały
ekran.
- Idziesz z nami? - zwróciła się do Elise Hilda.
- Muszę tu poczekać na wszystkich - wyjaśniła. - Może umówmy się już przy
ognisku, zanim zapłonie.
Nic nie opowiedziała Hildzie o babci Anne Sofie i póki co wolała się z tym
wstrzymać. Zobaczy, jak to się ułoży.
Hilda i Reidar zdążyli odejść, a Jenny nadbiegła z buzią pełną ciastek, gdy Elise
zauważyła kobietę, którą poznała na cmentarzu. Wzięła Jenny za rękę i podeszła do pary
starszych ludzi.
Babcia rozpromieniła się, gdy rozpoznała Elise, ale radość w jej oczach zgasła, gdy
zamiast Anne Sofie ujrzała Jenny.
- Anne Sofie jest przy menażerii i ogląda małpy - uspokoiła ją pośpiesznie Elise i
wyciągnąwszy rękę do starszego pana, przedstawiła się: - Elise Ringstad. A pan, jak się
domyślam, jest dziadkiem Anne Sofie.
Przywitał się uprzejmie. Sprawiał wrażenie skromnego i przyjaznego człowieka.
- Żona opowiadała mi o pani. Tak się cieszyła, że spotkała panią na cmentarzu.
Elise uśmiechnęła się i zwróciła się do babci dziewczynki:
- Rozmawiałam z mamą. Nie ma nic przeciwko temu, by Anne Sofie spotykała się z
państwem. Asbjorn chyba lękał się, że może to jej sprawiać przykrość, ale kiedy zrozumiał,
że tak będzie lepiej dla córeczki, przestał się sprzeciwiać.
W oczach babci zalśniły łzy.
- Dobry z pani człowiek, pani Ringstad.
- Chodźmy im naprzeciw! A to jest moja pomocnica, Jenny Einarsen. Po skończonych
lekcjach opiekuje się moim najmłodszym dzieckiem.
Jenny ukłoniła się i ruszyła przodem. Ścieżka była wąska, więc dziadek znalazł się
obok Elise pchającej wózek, a babcia szła obok Jenny. Dziewczynka była w dobrym
humorze, najadłszy się ciastkami, i opowiedziała otwarcie o przykrych przeżyciach, jakie ją
dotknęły w ostatnich miesiącach. Elise słuchała jej i trochę się obawiała, że swoją szczerością
przerazi babcię Anne Sofie. Tych, którzy nie przywykli do ciężkich warunków życia w dziel-
nicy nad rzeką, mogły zaszokować opowiadania o nędzy pijaków i ich rodzin, o małych
dzieciach, które muszą sobie radzić same, pracować na codzienną strawę, które nie mają
butów ani nie najadają się do syta. Może babcia pomyśli nawet, że dziewczynka fantazjuje, i
odniesie się do niej z niechęcią.
Dziadek nie był zbyt rozmowny, odzywał się półsłówkami, ale pomagał jej
przepchnąć wózek przez gałąź tarasującą ścieżkę i wyraził opinię, że koła wózka są zbyt
duże. Elise nie narzucała mu się z rozmową, zresztą chciała słyszeć, co mówi Jenny.
Gdy już pokonali stromy odcinek w dół i zbliżyli się do menażerii, zauważyli z daleka
Emanuela, Anne Sofie i chłopców. Jenny wybiegła im na spotkanie, a Elise odwróciła się do
babci.
- Mam nadzieję, że Jenny nie zmęczyła pani swoimi opowieściami.
Babcia powoli pokręciła głową.
- Czy to prawda, że jej ojciec został zabity podczas bójki, a ona musiała szorować
schody, żeby dorobić na czynsz?
Elise potwierdziła.
- Wszystko, co mówiła, jest prawdą. Jej mama przez wiele lat chorowała i nie
wstawała z łóżka. Dzieci pawie nie wchodziły do niej do izby, bo bała się, że je zarazi. Było
ich czternaścioro rodzeństwa, teraz zostało troje. Najstarsza jest w moim wieku i pocieszałam
się, że przejęła odpowiedzialność za najmłodszych. Tymczasem dziś Jenny opowiedziała mi,
że już od jakiegoś czasu nie widziała siostry. Tak mi jej żal.
- Biedne dziecko! - Babcia była wyraźnie wstrząśnięta. - I nikt nie reaguje? Kościół
albo Armia Zbawienia?
- Zamierzałam sprowadzić samarytankę do chorej mamy Jenny, ale nie zdążyłam.
Któregoś dnia, gdy ich odwiedziłam, zastałam mamę bardzo cierpiącą. Miała bóle w klatce
piersiowej. Nakłoniłam doktora, by ją zabrał do szpitala, lecz wkrótce zmarła.
- Ale czy nikt nie może się zająć tymi biednymi dziećmi?
- Armia Zbawienia prowadzi żłobek dla małych dzieci, lecz dla trochę starszych,
takich jak Jenny, nie ma tam miejsca. Ale jeśli starsza siostra naprawdę zniknęła, będę
musiała pójść do gminy, by postarać się o jakiś zasiłek dla Jenny i jej brata, przynajmniej na
opłacenie czynszu i najpilniejsze potrzeby. Jednak trudno mi uwierzyć, że starsza siostra ich
porzuciła. Nazywali ją Aniołem od Blacharza, ponieważ opiekuje się starymi i chorymi.
Mam tylko nadzieję, że nic jej się nie stało.
- A ile ta dziewczynka ma właściwie lat?
- Osiem.
Babcia pokręciła głową wstrząśnięta.
- Przecież ona jest za mała, by mogła sobie sama poradzić w życiu.
- Tak, dlatego staram się jej jakoś pomóc. Przestała biegać na posyłki, bo za ciężko
było jej dźwigać paczki. Zabrałam ją stamtąd i zamiast tego opiekuje się moją córeczką. Dziś
się dowiedziałam, że w domu nie dostaje jedzenia. Postanowiłam więc, że codziennie, zanim
ode mnie wyjdzie, zje solidny posiłek.
- Czy sądzi pani, że mogłabym jakoś pomóc?
Elise spojrzała na nią zdumiona. Babcia jakby zapomniała o własnej wnuczce, tak się
przejęła losem Jenny.
- Jestem pewna, że tak. Pomocników nigdy za dużo. O, jest i Anne Sofie - dodała z
uśmiechem i pomachała dziewczynce. - Anne Sofie, chodź do babci i do dziadka!
Anne Sofie podeszła niepewnym krokiem i zawstydzona ukłoniła się ze spuszczoną
głową. Chyba dawno nie widziała się z dziadkami, skoro wykazywała taką rezerwę. Elise
uświadomiła sobie, że powinna jakoś przygotować małą na to spotkanie. Nie miała jednak
odwagi nic wcześniej mówić z obawy, że do niego z jakichś powodów nie dojdzie.
- Anne Sofie - odezwała się do niej. - Rozmawiałam z moją mamą i twoim tatą. Oni
wiedzą, że dziś masz się spotkać z babcią i dziadkiem tu na Wzgórzu Świętego Jana. Cieszyli
się z tego.
Anne Sofie podniosła wzrok i wyszeptała zaskoczona:
- Naprawdę?
- Tak - uśmiechnęła się do niej Elise. - Możesz mi zaufać. Podszedł Emanuel i
przywitał się uprzejmie ze starszymi ludźmi.
- Żona mi opowiadała. Tak się cieszę w imieniu Anne Sofìe i państwa.
- Wiesz co, Anne Sofie? - dodała Elise. - Ty sobie teraz pospacerujesz z dziadkami, a
potem spotkamy się przy ognisku. Zanim je rozpalą. Czy to nie dobry pomysł?
Anne Sofìe pokiwała głową. Była zbyt dobrze wychowana, by się sprzeciwiać, ale
Elise zauważyła przeciągłe spojrzenie, jakie posłała chłopcom, którzy już ruszyli biegiem po
porośniętym trawą zboczu.
Gdy i oni skierowali się pod górę, Elise opowiedziała Emanuelowi o przerażeniu
babci, która dowiedziała się o losie Jenny i pytała nawet, czy może jakoś pomóc.
- Wygląda to na początek optymistycznej opowieści. Może dziadkowie zaopiekują się
Jenny i jej bratem? Nie smuciliby się wówczas, że zbyt rzadko widują Anne Sofìe, a Jenny i
jej brat wreszcie mieliby dom.
Elise zamyśliła się.
- Nie sądzisz, że są już na to zbyt leciwi?
- Oczywiście, że nie. Zresztą wiek w tym przypadku nie jest taki ważny. Liczy się
tylko to, czy są zdrowi i mają chęć zaopiekować się dziećmi.
- Jak o tym myślę, serce mi zaczyna mocniej bić. To zbyt piękne, by mogło być
prawdziwe.
Objął ją ramieniem i zapytał:
- A czy nie bije ci mocniej, gdy myślisz o mnie, Elise? - Pocałował ją w policzek. -
Bo ja już się cieszę na powrót do domu.
Doszli na plac, gdzie leżał już ułożony stos chrustu na ognisko. Ze wszystkich stron
nadciągali ludzie. Wzgórze Świętego Jana było ulubionym miejscem spotkań mieszkańców
stolicy. Zwłaszcza w wieczór świętojański. Elise spodziewała się zobaczyć tu wielu zna-
jomych. Właśnie tu spotykała takich, których nie widywała przez wiele lat, koleżanki z klasy,
prządki i pomocnice z przędzalni. Po drugiej stronie ułożonego stosu zauważyła Oline.
- Tam stoi Oline - zwróciła się do Emanuela. - Możesz przez chwilę przypilnować
wózka, a ja podejdę do niej i się przywitam? Taka jestem ciekawa, jak jej się ułożyło. Wiem,
że się przeprowadziła i otrzymała posadę w restauracji na Ostbanen.
Emanuel skinął głową. Nie protestował, choć nie był tym zbyt zachwycony.
W tłumie musiała się przepychać.
Nagle poczuła, że ktoś ścisnął ją mocno za ramię. Gdy się odwróciła, spojrzała prosto
w oczy Helenę Fryksten.
- Pani Ringstad, muszę z panią pomówić. To ważne! - Jej spojrzenie pociemniało i
kryła się w nim niemal desperacja.
Elise pokiwała głową i odeszła na bok w cień pod drzewami.
- Chciałam tylko prosić panią o wybaczenie - odezwała się Helenę, wpatrując się w
Elise z rozpaczą malującą się na twarzy. - Nie miałam pojęcia, przez co pani przeszła.
Strasznie mi wstyd za to wszystko, co mówiłam, i za to, że byłam taka natrętna. Nie pojmuję,
że nie wymierzyła mi pani policzka.
Elise popatrzyła na nią zdumiona i zapytała:
- Coś się stało?
Helenę Fryksten pokręciła gwałtownie głową.
- Nie, broń Boże. Mnie nic, ale jednej z moich pacjentek. To młoda piętnastoletnia
dziewczyna. Koło Wielkanocy została zgwałcona, a teraz chce odebrać sobie życie.
Opowiadała mi ze szczegółami, co przeżyła. Powtarza, że woli umrzeć niż żyć w cieniu tego
koszmaru. I nie chodzi jedynie o samo zdarzenie, ale głównie o to, co przeżywała po tym
wszystkim. Czuła się taka zbrukana. Szorowała się do krwi twardą szczotką, a wciąż czuła
się brudna. Równocześnie dręczyło ją ogromne poczucie winy. Wydawało jej się, że jest
winna temu, co się stało. Tego dnia, gdy mi to wszystko opowiedziała, nie mogłam spać.
Byłam ślepa i głucha, pani Ringstad, i bardzo się z tego powodu wstydzę. Najgorsze jest to,
że nagle ujrzałam Ansgara w nowym świetle. I to teraz, kiedy się pobraliśmy i... - Ukryła
twarz w dłoniach i wy - buchnęła płaczem.
Elise nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Zrozumiała, że panna Fryksten jest szczera,
i żal jej się zrobiło tej młodej kobiety. Jak ją jednak miała pocieszyć?
- Jeśli chodzi o mnie, to nie musi się pani wstydzić. Jak już powiedziałam, uporałam
się z tym koszmarem - wykrztusiła jedynie. - Przepraszam, mój mąż na mnie czeka, niestety,
muszę już wracać.
Kiedy wreszcie odnalazła Oline, rozmawiały z nią dwie robotnice z przędzalni.
Przyłączyła się do nich, ale zaraz musiała wracać do Emanuela. Z rozmowy jednak wynikało,
że Oline ma się dobrze i lubi pracę w restauracji. Więcej spróbuję się dowiedzieć innym
razem, postanowiła.
Musiała okrążyć plac szerokim łukiem, bo wszyscy się tłoczyli przy stosie, który wnet
miał zapłonąć.
Nagle zauważyła Kristiana. Stał kawałek dalej z kilkoma chłopakami, których Elise
nie znała. Chciała pośpiesznie przejść, by nie wprawiać brata w zażenowanie, że starsza
siostra go pilnuje, ale w tym samym momencie dostrzegła, jak na twarzy brata ląduje
zaciśnięta pięść. Jęknęła i zatrzymała się gwałtownie. Co jest, na Boga...
I nagle rozpętała się regularna bójka. Chłopaki rzucili się na siebie. Nadbiegli też inni,
niektórzy z pałkami i kijami. Elise uniosła dół spódnicy i pobiegła co sił w tamtą stronę. Gdy
była już blisko, zorientowała się, że w ciżbie wielu jest pijanych, jeden chwiał się, drugi tłukł
na oślep pustą butelką. Ciosy przecinały powietrze, dolatywały przekleństwa i wściekłe
wyzwiska. Bójka przyjęła gwałtowny obrót, wzięły górę emocje, poszły w ruch kamienie i
kępki trawy. Usłyszała, że ktoś woła: „Policja!”, ale nie spodziewała się tu szybko stróżów
prawa. Jak w sennym koszmarze ujrzała nagle, jak jakaś szumowina ciska Kristiana na zie-
mię i zaczyna go kopać. Rzuciła się w ciżbę i nie bacząc na niebezpieczeństwo, rozpychała
na boki walczących, mając w głowie tylko jedno: ratować Kristiana. Mignął jej wielki kij
przecinający powietrze, ale nie domyśliła się, co się dzieje. Nagle poczuła ból, jakby głowa
jej pękała, i w następnej chwili wszystko pociemniało.
Obudziła się, gdyż coś białego poraziło ją w oczy. Usiłowała się rozejrzeć, ale
powieki opadły jej, mimo że starała się je pozostawić otwarte. Mignęły jej jedynie białe
ściany i ubrana na biało postać. Usłyszała cichy miły kobiecy głos:
- Jest pani w szpitalu, pani Ringstad. Niestety, doznała pani poważnych obrażeń.