Pod światło
Łukasz Kacperczyk
Nie bójmy się, że nic nie wyjdzie
Wstęp
Kiedyś jedną z najczęściej powtarzanych porad dla osób robiących zdjęcia aparatami kompaktowymi
był zakaz fotografowania pod światło, „bo nic nie wyjdzie”. Na szczęście dzięki edukacyjnym zaletom
fotografii cyfrowej (przede wszystkim możliwości obejrzenia fotografii zaraz po jego wykonaniu) dziś
nawet początkujący fotoamatorzy nie boją się takich sytuacji.
Dlaczego może nic nie wyjść ?
Przekonanie, że zdjęcia pod światło źle wyglądają, wynikało z braku umiejętności obsługi aparatu i
braku zaufania do jego systemów pomiarowych. Podstawową przyczyną niepowodzenia fotografii
wykonanych w takich warunkach jest silne niedoświe- tlenie, zazwyczaj pierwszego planu lub
głównego obiektu (np. portretowanej osoby). Nasze oczy mają ogromne zdolności adaptacyjne –
potrafią dostosować się do każdych warunków oświetleniowych. Po krótkiej chwili w zaciemnionym
pokoju zaczynamy rozróżniać szczegóły mebli, a mocne słońce też nie sprawia nam kłopotów. Oczy
działają jak mechanizm zmiany czułości czy ustawień ekspozycji w aparacie. Dobrze widzą oświetlone
tło, by potem skupić się na postaci ukrytej w cieniu, jedno i drugie widząc wyraźnie, rozpoznając
szczegóły. Aparat tak nie potrafi. Na jednym zdjęciu musi zamieścić zarówno cień, jak i światło, co
często (zwłaszcza w fotografii cyfrowej) wykracza poza granice możliwości materiału światłoczułego.
Dlatego na zdjęciu albo będzie dobrze widać plażę i morze skąpane w słońcu, albo naszą pociechę
stojącą plecami do światła.
Złe zdjęcia pod światło to takie, na których główny obiekt nie wygląda tak, jak chciałby tego fotograf,
co zazwyczaj oznacza niedoświetlenie. System pomiaru ekspozycji (najczęściej korzystamy z trybu
matrycowego zbierającego informacje z ca- łego kadru) decyduje za nas – albo da się zwieść jasnym
partiom obrazu (wtedy główny obiekt będzie niedoświetlony, czyli za ciemny), albo prawidłowo
naświetli fragment zacieniony, prześwietlając i niekiedy nawet pozbawiając szczegółów jasne tło.
Zazwyczaj zrobi coś zupełnie przeciwnego do naszych oczekiwań. Ale warto fotografować pod
światło, tylko trzeba to robić z głową, pamiętając o kilku prostych zasadach.
Kiedy światłomierz się myli
Mimo zaawansowania nowoczesnych systemów pomiaru światła (nawet tych stosowanych w
kompaktach) systemy te nie są nieomylne. Najczęściej korzystamy z najwygodniejszego pomiaru
matrycowego, który zbiera informację z wielu punktów na obszarze kadru i na podstawie
wbudowanej bazy danych oraz skomplikowanych algorytmów dobiera najwłaściwsze parametry
ekspozycji. Jednak użytkownik nie ma pewności, jak zachowa się pomiar matrycowy – może trafić w
punkt, może się też pomylić. I tu przydaje się możliwość obejrzenia zdjęcia od razu po jego
wykonaniu. Jeśli okaże się, że coś poszło nie tak, możemy powtórzyć ujęcie z nowymi ustawieniami.
Najprostszym rozwiązaniem jest wykorzystanie funkcji kompensacji ekspozycji, która zazwyczaj jest
dostępna za pomocą dedykowanego przycisku. Jeśli aparat nie doświetli głównego obiektu,
faworyzując jasne tło, wprowadzamy korektę dodatnią (np. +0,7; + 1). Jeśli system uzna, że
ważniejszy jest ukryty w cieniu główny obiekt (pamiętajmy, że fotografujemy pod światło), a my
wolelibyśmy oddać go na zdjęciu jako efektowną sylwetę, dbając o poprawne naświetlenie jasnego
tła, wprowadzamy korektę ujemną (np. -0,7; -1).
W takim wypadku jednak pewność osiągnięcia rezultatów, na jakich nam zależy, mamy dopiero po
zrobieniu pierwszego zdjęcia, sprawdzeniu efektu i ewentualnym wprowadzeniu korekty. Zupełnie
inaczej jest, kiedy zdecydowaliśmy się na skorzystanie z trybu pomiaru światła innego niż matrycowy.
Zdecydowana większość aparatów kompaktowych pozwala użytkownikowi wybierać spośród trzech
sposobów pomiaru światła: matrycowego, centralnego (zwanego też centralnie ważonym) i
punktowego. Centralny, tak jak matrycowy, bierze pod uwagę natężenie światła w całym kadrze, ale
największą wagę przywiązuje do środkowej części klatki (stąd nazwa), dlatego łatwiej przewidzieć, jak
się zachowa. Wystarczy umieścić obiekt, który chcemy prawidłowo naświetlić, w centrum
kompozycji, zablokować ekspozycję, naciskając spust migawki do połowy, przekomponować do
kompozycji pożądanej i zrobić zdjęcie. Pomiar punktowy mierzy światło w pojedynczym punkcie, co
jeszcze bardziej ułatwia osiągnięcie pożądanej ekspozycji. W tym wypadku jednak nie musimy nawet
przekomponowywać, gdyż większość aparatów pozwala na umiejscowienie punktu pomiarowego w
niemal dowolnym miejscu kadru. Wybieramy więc punkt pokrywający się z najważniejszym dla nas
fragmentem zdjęcia i naciskamy spust migawki. Pamiętajmy jednak, by był to obiekt nie za jasny i nie
za ciemny – światłomierz traktuje wszystko jako średnią szarość i do takiej jasności dąży. Jeśli
wybierzemy obiekt zbyt jasny, to na zdjęciu wyjdzie on niedoświetlony, jeśli zbyt ciemny – będzie za
jasny.
Pomiar punktowy
Pomiar matrycowy
Pomiar centralny
W niektórych sytuacjach dla wyrównania kontrastu niezbędne jest doświetlenie pierwszego planu
lampą błyskową.
Kształtujemy rzeczywistość
Opisane powyżej rozwiązania dążą do wymuszenia na aparacie takich parametrów ekspozycji, by
część kadru, na której najbardziej nam zależy, została naświetlona prawidłowo. Jednak wtedy
pozostała część obrazu może być za jasna lub za ciemna. Warto więc pomyśleć o samodzielnym
wpłynięciu na warunki oświetleniowe. Oczywiście nie będziemy w stanie oświetlić np. zabytkowego
pałacu, ale już przy portrecie powinniśmy sobie poradzić bez problemów.
Skoro powodem kłopotów z właściwą ekspozycją podczas fotografowania pod światło jest zbyt duży
kontrast między częścią oświetloną bezpośrednio a obiektami ustawionymi tyłem do słońca (lub
innego silnego źródła światła), możemy spróbować zniwelować tę różnicę. Są na to dwa sposoby, oba
oparte na tej samej zasadzie. Po pierwsze, możemy skorzystać z mnóstwa marnującego się światła
dookoła i odbić jego część w kierunku modela. Po drugie, mając do dyspozycji przynajmniej
wbudowaną lampę błyskową, jesteśmy w stanie sami wystąpić w roli słońca. Do doświetlania modela
światłem odbitym stosuje się tzw. blendy, czyli specjalne odbłyśniki o białej, srebrnej lub złotej
powierzchni. Ale nie musimy od razu biec do sklepu fotograficznego na zakupy – zamiast gotowej
blendy wystarczy kartka papieru, kawałek styropianu itp. Jesteśmy ograniczeni tylko wielkością
obiektu, który chcemy doświetlić – jeśli w kadrze mieści się głównie twarz modela, wystarczy kartka
A4/A3; jeśli zaś chcemy doświetlić całą sylwetkę, potrzebne będzie coś większego (np. biała ściana za
plecami fotografa). Wystarczy trochę pokombinować. Gdybyśmy nie mieli pod ręką nic, co może
posłużyć za odbłyśnik, zawsze dysponujemy lampą błyskową (mają ją wszystkie kompakty i wię-
kszość lustrzanek). To nasze podręczne źródło światła. Co prawda kojarzy się przede wszystkim z
sytuacjami, kiedy światła brakuje (czyli w ciemnościach), ale pomyślmy: jeżeli chcemy doświetlić jakąś
część obrazu, to właśnie dlatego, że dostała za mało światła w zastanej sytuacji.
D-lighting
Kiedy nie uda nam się uniknąć niewłaściwej ekspozycji, pomoże specjalne oprogramowanie. Po
zgraniu plików na komputer część ujęć da się uratować (a przynajmniej nieco „podreperować”) w
programie do obróbki graficznej. Niektóre cyfrówki pozwalają jednak na dokonanie takiej korekty
bezpośrednio w aparacie. W modelach linii Nikon Coolpix funkcja ta nazywa się D-lighting i polega na
automatycznym rozjaśnieniu zbyt ciemnych partii obrazu.
Prawidłowo naświetlone fragmenty pozostają nietknięte, dzięki czemu efektem końcowym jest
właściwa ekspozycja. Takie rozwiązanie ma jednak duże ograniczenia, dlatego zawsze najlepiej od
razu zrobić prawidłowo naświetlone zdjęcie. Prawidłowe, czyli wyglądające tak, jak je sobie
zaplanowaliśmy.
W celu wykorzystania lampy błyskowej w takiej sytuacji musimy ustawić w aparacie tryb błysku
wymuszonego (lampa włączona). Automatyka lampy błyskowej nie będzie chciała wyzwolić flesza,
ponieważ światła zastanego jest aż nadto, dlatego należy zmusić aparat do wykorzystania lampy. Nie
należy się obawiać niepożądanego efektu czerwonych oczu, ponieważ źrenice modela i tak będą
zwężone. Warto zwrócić jednak uwagę na moc błysku – często intensywność światła lampy jest zbyt
duża i model wygląda potem na zdjęciu nienaturalnie. Najlepiej skorzystać wtedy z funk- cji, którą
mają bardziej zaawansowane aparaty, czyli z korekty siły błysku. Jeśli wybierzemy ustawienie -0,7 lub
-0,5, efekt będzie naturalny i pozostanie nieco ukryty. Pamiętajmy, że dobre zdjęcia z lampą to takie,
na których nie widać, że fotograf użył flesza. Jeśli nie mamy ochoty na zabawę w manualną zmianę
parametrów pracy wbudowanej lampy błyskowej, możemy skorzystać z programu tematycznego, w
który są wyposażone niektóre modele aparatów (np. Nikon Coolpix P5100). Nazywa się on Zdjęcia
pod światło i automatycznie doświetla pierwszy plan błyskiem flesza. Użytkownicy wyposażeni w
zewnętrzne lampy błyskowe mają jeszcze więcej możliwości. Dzięki ruchomej gło- wicy flesza mogą
połączyć technikę doświetlania obiektu światłem odbitym i błyskowym. Wystarczy przekręcić głowicę
i odbić światło od ściany czy zaimprowizowanej blendy, a otrzymamy piękne, modelujące światło.
Skoro dzięki lampie błyskowej lub blendzie zdjęcia pod światło nie oznaczają już wyboru między
prawidłowym naświetleniem głównego obiektu lub tła, warto częściej decydować się na
fotografowanie w takich warunkach. Sprawdzają się one zwłaszcza przy portretach. Dzięki schowaniu
w półmroku model będzie mniej mrużył oczy, a jego oblicza nie zniekształcą głę- bokie, nietwarzowe
cienie. Nie bójmy się więc fotografować pod światło – często warto świadomie wybrać taką sytuację,
a kiedy nie będziemy mieli przed nią ucieczki, z łatwością sobie z nią poradzimy.
Uwaga na bliki
Bez osłony przeciwsłonecznej
Z osłoną przeciwsłoneczną
Podczas fotografowania pod światło trzeba zwrócić szczególną uwagę na źródła światła znajdujące
się na obrzeżach kadru lub tuż poza nim. Osłona przeciwsłoneczna jest niezbędnym akcesorium.
Nie samym szczegółem człowiek żyje
Pamiętajmy, że dobre zdjęcie to niekoniecznie takie, na którym widać mnóstwo szczegółów i wszystko
jest równomiernie oświetlone. Takie fotografie potrafią być nudne. Dlatego nie zaszkodzi czasem
poeksperymentować. Często zresztą nie mamy wyjścia, bo przecież nie doświetlimy całego budynku.
Warto wtedy np. naświetlić zdjęcie na niebo (czyli zmierzyć światło z nieba pomiarem centralnie
ważonym lub punktowym bądź zastosować korektę ekspozycji z pomiarem matrycowym), które dzięki
temu będzie na fotografii nasycone i efektowne, a zabytkowe mury obronne zostawić w formie
sylwety. Powstanie w ten sposób dramatyczne ujęcie, które lepiej odda skalę budowli niż obrazek z
wypalonym (czyli zbyt jasnym, prawie białym) niebem i „prawidłowo” naświetlonym murem.
Tekst: Łukasz Kacperczyk
Zdjęcia: Krystian Bielatowicz