background image

3

3

3

3    

TROCHĘ DALEJ, KILKA PRZECZNIC NA ZACHÓD, Furiath ze szklaneczką martini 

w dłoni zapadł się na skórzanej ławie w Zero Sum. On i Butch przyszli tu jakieś pół godziny 

temu i cały czas milczeli. Zajęci byli obserwowaniem ludzi, siedząc przy stole Bractwa. 

Bóg jeden wiedział, jak wiele moŜna tu było zobaczyć. 

Klubowy  parkiet,  widoczny  po  drugiej  stronie  ściennego  wodospadu,  tętnił  muzyką 

techno. Elegancko ubrani ludzie dosłownie unosili się na falach ecstasy i koki, dopuszczając 

się  nieprzyzwoitych  uczynków.  Członkowie  Bractwa  nigdy  jednak  nie  przesiadywali  w  tej 

ogólnodostępnej,  popowej  części  klubu.  Wystarczał  im  niewielki  skrawek  w  sektorze  dla 

VIP–ów:  stół  na  samym  końcu  lokalu,  nieopodal  wyjścia  awaryjnego.  Klub  był  dobrym 

miejscem na odpoczynek i relaks. Ludzie nie zwracali na nich uwagi, do tego dobra wódka, a 

wszystko  w  samym  centrum  miasta,  gdzie  Bractwo  przeprowadzało  większość  swoich 

polowań. 

Poza tym, odkąd Bella i Z byli razem, właściciel stał się jakby rodziną. Wielebny, samiec 

prowadzący tę knajpę, był bratem Belli. 

No i do tego jeszcze dilerem narkotykowym Furiatha. 

Furiath  wciągnął  długą,  solidną  krechę  z  krawędzi  szklanki  swojego  wstrząśniętego, 

niezmieszanego. Tej nocy zamierzał dokonać jeszcze jednego zakupu, jego zapasik znów się 

uszczuplił. 

Po drugiej stronie stołu tańczyła jakaś blondynka. Jej piersi podskakiwały niczym jabłka 

toczące się po stromym zboczu, a niezwykle kusa spódniczka odsłaniała pośladki i brokatowe 

stringi. Dziwaczny strój sprawiał, Ŝe była właściwie półnaga. 

Sprośna – to chyba było najwłaściwsze słowo. Tego szukał. 

Była  typowa.  Większość  ludzkich  samic  przebywających  w  sektorze  dla  VIP–ów 

lawirowała na granicy, naraŜając się na aresztowanie pod zarzutem obnaŜania się w miejscu 

publicznym.  Z  drugiej  jednak  strony,  były  one  zwykle  albo  profesjonalistkami,  albo 

cywilkami. Przez ułamek sekundy Furiath zastanawiał się, jak by to było, gdyby zafundował 

sobie chwilę z kimś takim jak ona. 

Tkwił w celibacie juŜ tak długo, Ŝe nawet myślenie o tym wydawało mu się całkowicie 

nie na miejscu. MoŜe jednak pomogłoby mu to przestać myśleć o Belli. 

–  ZauwaŜyłeś coś ciekawego? – zagadnął Butch. 

background image

–  Nie wiem, o czym mówisz. 

–  Och? CzyŜbyś nie zauwaŜył tej blondynki, która tu właśnie przemknęła? 

–  Nie jest w moim typie. 

–  W takim razie rozejrzyj się za długowłosą brunetką. 

–  Daj spokój. 

Furiath  dokończył  martini.  Miał  ogromną  ochotę  rzucić  szklanką  o  ścianę.  Cholera,  nie 

do wiary, Ŝe zastanawiał się nad seksem za pieniądze. 

Desperat. Nieudacznik. 

BoŜe, miał ochotę na skręta. 

–  No,  dalej,  Furiath.  Wiedz,  Ŝe  zawsze,  kiedy  tu  przychodzisz,  wszystkie  laski  cię 

obserwują. Powinieneś spróbować jednej z nich. 

Zbyt wiele osób naciskało juŜ dziś na niego. 

–  Nie, dzięki. 

–  Chciałem tylko powiedzieć... 

–  Odpierdol się. 

Butch zaklął pod nosem, powstrzymując się od dalszego komentarza. Furiath poczuł się 

jak dupek. Tak jak powinien. 

–  Przepraszam. 

–  Spoko. 

Furiath  kiwnął  na  kelnerkę.  Podeszła  natychmiast.  Kiedy  juŜ  zabrała  pustą  szklankę, 

wymamrotał: 

–  Próbowała umówić mnie z kimś na wieczór. 

–  Słucham? 

–  Bella. 

Speszony, sięgnął po wilgotną serwetkę i zaczął ją składać w kwadraty. 

–  Powiedziała, Ŝe jest jakaś pracownica socjalna w Azylu. 

–  Rhym? Bardzo fajna... 

–  Ale ja... 

–  Nie  jesteś  zainteresowany?  –  Butch  potrząsnął  głową.  –  Stary,  wiem,  Ŝe  pewnie 

znowu  zechcesz  urwać  mi  łeb,  ale  juŜ  najwyŜszy  czas,  Ŝebyś  się  w  końcu  kimś 

zainteresował. Ten cały syf z tobą i samicami? To musi się skończyć. 

Słysząc to, Furiath nie mógł powstrzymać śmiechu. 

–  Nie owijasz w bawełnę, glino. 

–  Musisz zacząć korzystać trochę z Ŝycia. 

background image

Furiath kiwnął głową w stronę bionicznej blondynki. 

–  I sądzisz, Ŝe kupowanie seksu to korzystanie z Ŝycia? 

–  Biorąc pod uwagę sposób, w jaki na ciebie patrzy, wcale nie będziesz musiał płacić. 

Furiath spróbował to sobie wyobrazić. Siebie wstającego i podchodzącego do tej kobiety. 

Biorącego ją za rękę i prowadzącego do jednej z prywatnych łazienek. MoŜe zrobiła, by mu 

laskę.  MoŜe  on  posadziłby  ją  na  umywalce,  rozłoŜył  jej  nogi  i  pompował,  dopóki  by  nie 

doszedł.  Ile  potrzebowałby  czasu?  Piętnaście  minut.  Maks.  MoŜe  i  był  prawiczkiem,  ale 

przecieŜ zasady uprawiania seksu były całkiem proste. Wszystko, czego potrzebowałoby jego 

ciało, to mocny uchwyt i trochę tarcia. Z pewnością dałby sobie radę. 

CóŜ,  tylko  w  teorii.  Jak  na  razie  w  spodniach  miał  miękko,  więc  nawet  gdyby  chciał 

stracić dziś cnotę, pewnie nic by z tego nie wyszło. Na pewno nie z nią. 

–  Nie potrzebuję – powiedział, kiedy stanęło juŜ przed nim kolejne martini. 

Z fasonem wrzucił sobie oliwkę do ust. 

–  Serio, nie trzeba. 

Zamilkli.  Zza  wodnej  kurtyny  słychać  było  stłumione  dudnienie  muzyki.  Furiath,  który 

nie  mógł  znieść  takiej  ciszy,  zamierzał  zacząć  rozmowę  na  temat  sportu,  ale  Butch  nagle 

zastygł. 

Samica znajdująca się po drugiej stronie sektora dla VIP–ów patrzyła w ich stronę. Była 

to  szefowa  ochrony,  ubrana  i  ostrzyŜona  jak  facet.  Prawdziwy  twardziel.  Furiath  widział  ją 

juŜ parę razy w akcji, bez wysiłku powalającą pijanych ludzkich samców, jakby karciła psy 

gazetą. 

Zaraz, zaraz, ona wcale nie patrzyła na Furiatha. Wyraźnie zainteresowana była 

Butchem. 

–  No nie, miałeś ją — wycedził Furiath. — Chyba się nie mylę? 

Butch wzruszył ramionami. 

–  Tylko raz. Zanim poznałem Marissę. 

Furiath znów zerknął na samicę, zastanawiając się, jaki był ten ich stosunek. 

Wyglądała na taką, która potrafiła sprawić, Ŝeby samcowi pokazały się gwiazdy. I raczej 

nie robiła tego w zabawny sposób. 

–  Czy  taki  beznamiętny  seks  jest  dobry?  –  zapytał,  czując  się,  jakby  miał  dwanaście 

lat. 

Uśmiech na twarzy Butcha był dziwnie tajemniczy. 

–  Kiedyś myślałem, Ŝe tak. Ale nim nie spróbujesz gorącej, to i zimna pizza smakuje 

wyśmienicie. 

background image

Furiath  łyknął  martini.  Zimna  pizza,  hm.  A  więc  to  właśnie  czekało  tam  na  niego. 

Inspirujące. 

–  Cholera, nie chcę ci psuć zabawy. Chodzi mi o to, Ŝe z właściwą osobą jest po prostu 

lepiej. 

Butch  pchnął  szklankę  za  siebie.  Kelnerka  podbiegła,  by  ją  ponownie  napełnić,  ale 

powstrzymał ją: 

–  Nie, kończę na dwóch. Dzięki. 

–  Czekaj! – powiedział Furiath, zanim kobieta odeszła. – Ja poproszę. 

Vrhedny wiedział, Ŝe to sen, poniewaŜ czuł się szczęśliwy. Koszmar zawsze zaczynał się 

od błogostanu. Na początku był szczęśliwy, całkowicie spełniony. Tak poskręcana była jego 

kostka Rubika. 

I  wtedy  wystrzeliła  broń.  Na  jego  koszuli  wykwitła  jasnoczerwona  plama,  a  powietrze 

przeszył krzyk, który zdawał się zwarty niczym kamień. 

Ból był niby odłamek bomby wbijający się w jego ciało. Jakby został oblany benzyną i 

podpalony, jakby zdzierano z niego skórę. 

O BoŜe, umierał. Nikt nie przeŜyłby takiej agonii. 

Opadł na kolana i... 

Wystrzelił z łóŜka, jakby ktoś dał mu potęŜnego kopniaka prosto w głowę. 

W  apartamentowej  klatce  czarnych  ścian  i  wypełnionych  mrokiem  nocy  szyb  jego 

oddech  brzmiał  jak  piła  przedzierająca  się  przez  twarde  drewno.  Cholera, miał wraŜenie, Ŝe 

serce zaraz wyskoczy mu z piersi. 

Musiał się napić... teraz. 

Na  miękkich  nogach  podszedł  do  barku,  wziął  czystą  szklankę  i  nalał  sobie  po  brzeg. 

ZbliŜył szklankę do ust, gdy nagle zdał sobie sprawę, Ŝe nie jest sam. 

Wyszarpnął czarny sztylet z pochwy przy pasie i obrócił się raptownie. 

–  To tylko ja, wojowniku. 

Jezu Chryste. Stała przed nim, spowita w czarne szaty od stóp do głów, z zakrytą twarzą. 

Pani Kronik. Jej malutka postać dominowała w apartamencie. Gdzieś spoza niej rozlewała się 

poświata jasna niczym południowe słońce. 

Och, to było spotkanie, którego właśnie teraz potrzebował. Tak, tak. 

Skłonił  się  i  pozostał  tak  bez  ruchu,  rozwaŜając  jednocześnie,  jak  moŜna  by  w  takiej 

pozycji się napić. 

–  Jestem zaszczycony. 

background image

–  Kłamiesz  –  powiedziała  oschle.  –  Podnieś  się,  wojowniku,  bym  widziała  twoją 

twarz. 

V starał się, jak mógł, by wydusić z siebie jakieś „hej–jak–się–Pani–miewa”, w nadziei 

na  zakamuflowanie  „o–ja–pierdolę”,  które  siedziało  wewnątrz  jego  głowy.  Jebać  to.  Ghrom 

groził  wydaniem  go  przed  Panią  Kronik,  jeśli  nie  zdoła  wziąć  się  w  garść.  Pewnie  juŜ  go 

wtopił. 

Kiedy  zdołał  się  odrobinę  wyluzować,  pomyślał,  Ŝe  pociąganie  teraz  ze  szklaneczki 

mogłoby zostać odebrane jako zniewaga. 

–  Tak teŜ by się stało – powiedziała Pani Kronik. – Lecz zrób to, jeśli juŜ musisz. 

Przełknął  wódkę,  jakby  to  była  woda  i  odstawił  szklankę.  Najchętniej  golnąłby  sobie 

jeszcze, ale teraz to niemoŜliwe. Na szczęście ona nie zostanie tu długo. 

–  Cel mojej wizyty nie ma nic wspólnego z twoim Królem. 

Pani Kronik podleciała bliŜej, zatrzymując się jakieś trzydzieści centymetrów od niego. V 

walczył  z  chęcią  cofnięcia  się,  szczególnie  kiedy  wyciągnęła  świecącą  rękę  i  musnęła  jego 

policzek. 

Jej moc równa była mocy błyskawicy: precyzyjna i śmiercionośna. Nikt nie chciałby stać 

się celem jej ataku. 

–  JuŜ czas. 

Czas na co? Wolał jednak milczeć. Pani Kronik nie zadaje się pytań. 

–  ZbliŜają się twoje urodziny. 

Prawda, wkrótce miał ukończyć trzysta trzy lata. Czy temu jednak miał zawdzięczać jej 

wizytę?  Gdyby  chciała  złoŜyć  mu  urodzinowe  Ŝyczenia,  wystarczyłoby  przecieŜ  wysłać  coś 

symbolicznego pocztą. Kurwa, mogła przecieŜ wysłać e–kartę i luz. 

–  I w związku z tym mam dla ciebie prezent. 

–  Jestem zaszczycony. – „I zdezorientowany”, pomyślał. 

–  Twoja samica jest gotowa. 

Vrhedny zatrząsł się cały, jakby ktoś dźgnął go w dupę scyzorykiem. 

–  Przepraszam, co... – „śadnych pytań, debilu”, upomniał sam siebie. – Ach... z całym 

szacunkiem, ale ja nie mam samicy. 

–  Masz. 

Opuściła świecącą rękę. 

–  Wybrałam  ją  spośród  Wybranek,  by  została  twoją  pierwszą  partnerką.  Jest 

najczystszej krwi, najznakomitszej urody. 

V otworzył usta, a Pani Kronik nagle znalazła się tuŜ przy nim. 

background image

–  Połączycie  się  w  związku  i  spłodzicie  potomstwo,  a  ty  będziesz  się  jeszcze 

rozmnaŜał  z  innymi.  Twoje  córki  uzupełnią  szeregi  Wybranek.  Twoi  synowie  zostaną 

członkami Bractwa. Takie jest twoje przeznaczenie: zostać Najsamcem Wybranek. 

Słowo „Najsamiec” spadło na niego niczym bomba wodorowa. 

–  Wybacz mi, o Pani Kronik... ech... 

Odchrząknął.  Nagle  przypomniał  sobie,  Ŝe  jeśli  ktoś  wkurzy  Jej  Świątobliwość, 

potrzebne mogą okazać się szczypce do grilla, by pozbierać jego dymiące pozostałości. 

–  To znaczy, bez obrazy, ale nie chcę brać sobie Ŝadnej samicy jako mojej własnej... 

–  Tak jednak zrobisz. I zapłodnisz ją w trakcie odpowiedniego rytuału, a ona urodzi ci 

młode. Tak jak zrobią to teŜ i inne. 

Wizja  bycia  uwięzionym  po  Drugiej  Stronie,  otoczonym  przez  samice,  niezdolnym  do 

walki, bez moŜliwości widywania własnych braci... lub... nie daj BoŜe, Butcha... sprawiła, Ŝe 

szczęki same mu się zacisnęły. 

–  Moim  przeznaczeniem  jest  bycie  wojownikiem.  Bycie  razem  z  moimi  braćmi. 

Jestem tu, gdzie powinienem być. 

Spodziewał się, Ŝe słysząc to, Pani Kronik wpadnie w szał. Tymczasem powiedziała: 

–  JakŜe  to  odwaŜne  z  twojej  strony,  wyrzekać  się  swojej  pozycji.  Jesteś  taki  sam  jak 

twój ojciec. 

Nieprawda. On i Krhviopij nie mieli ze sobą nic wspólnego. 

–  Wasza Świątobliwość... 

–  A jednak zrobisz to. I zgłosisz się z własnej woli. 

Jego odpowiedź była jak strzał z procy, zimna i surowa. 

–  Będę potrzebował cholernie dobrego powodu. 

–  Jesteś moim synem. 

V z wraŜenia przestał oddychać. 

–  Trzysta trzy lata temu zrodziłeś się z mego ciała. 

Kaptur  Pani  Kronik  zsunął  się,  odsłaniając  jej  twarz  –  nieziemsko  piękną,  wręcz 

zjawiskową. 

–  Podnieś swoją przeklętą dłoń i poznaj prawdę. 

Z  sercem  w  gardle,  V  podniósł  rękę  i  jednym  szarpnięciem  zerwał  skórzaną  rękawicę. 

PrzeraŜony  patrzył  na  to,  co  kryło  się  pod  wytatuowaną  skórą  –  Ŝarzyło  się  w  nim  światło 

takie jak u niej. 

Jezu Chryste... Jak, do diabła, mógł wcześniej tego nie skojarzyć? 

background image

–  Twoje  zaślepienie  –  powiedziała  –  sprawiało,  Ŝe  nic  nie  widziałeś.  Nie  chciałeś 

zobaczyć.  

V  zatoczył  się  w  kierunku  materaca.  Siadł  cięŜko,  mówiąc  sobie,  Ŝe  nie  moŜe  teraz 

stracić głowy... 

O,  chwila...  przecieŜ  juŜ  ją  stracił.  I  to  całkiem,  inaczej  napierdalałoby  go  teraz 

niemiłosiernie. 

–  Jak... to moŜliwe? 

Jasne, to było istotne pytanie, ale kogo to teraz obchodziło? 

–  Na razie pozostawię to bez odpowiedzi. 

Pani Kronik w milczeniu obleciała pokój dookoła, a jej szaty nawet nie drgnęły, zupełnie 

jakby  zostały  wykute  w  kamieniu.  Przypominała  figurę  szachową.  Królową.  Jedyna  wśród 

wszystkich na planszy, która mogła bez ograniczeń poruszać się we wszystkich kierunkach. 

Kiedy wreszcie przemówiła, jej głos był głęboki, a brzmiał władczo. 

–  Chciałam fizycznie doznać poczęcia oraz narodzin, dlatego przyjęłam postać zdolną 

do podjęcia stosunku seksualnego i wybrałam się w płodnym stanie do Starego Kraju. 

Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras. 

–  Wybrałam  samca,  który  miał  wszystkie  atrybuty,  moim  zdaniem  najbardziej 

poŜądane dla przetrwania gatunku: siłę i spryt, moc i agresję. 

V próbował wyobrazić sobie, jak mógł wyglądać seks Pani Kronik z tym samcem, który 

był przecieŜ jego ojcem. Cholera, musiało to być brutalne przeŜycie. 

–  I  było  –  powiedziała.  –  Otrzymałam  dokładnie  to,  czego  szukałam.  W  pełnym 

wymiarze.  Kiedy  zaczęła  się  chcączka,  nie  było  juŜ  odwrotu.  A  on  zachowywał  się 

zgodnie  ze  swą  naturą.  W  końcu  jednak  dał  sobie  spokój.  Skądś  wiedział,  kim  jestem 

oraz co zamierzam. 

Tak, jego ojciec był doskonały w odkrywaniu i wykorzystywaniu motywacji innych. 

–  Pewnie byłam naiwna, myśląc, Ŝe zdołam udawać kogoś, kim nie jestem, zwłaszcza 

przed samcem takim jak on Doprawdy sprytne. 

Popatrzyła przez pokój w stronę V. 

–  Powiedział,  Ŝe  da  mi  swoje  nasienie  pod  warunkiem,  Ŝe  młody  samiec  zostanie  z 

nim. Nigdy nie udało mu się spłodzić syna, a jego genitalia wojownika domagały się tej 

satysfakcji.  Ja  natomiast  chciałam,  by  mój  syn  dołączył  do  Wybranek.  Pewnie  twój 

ojciec poznał moje zamiary, tyle Ŝe ja równie dobrze znałam jego słabości, no i to ode 

mnie  zaleŜał  wybór  płci  młodego.  Zgodziliśmy  się  ostatecznie,  Ŝe  trzy  lata  po  twoim 

background image

urodzeniu  dostanie  ciebie  na  trzy  wieki  i  będzie  mógł  nauczyć  cię  walki  po  tamtej 

stronie. Później miałeś posłuŜyć do moich celów. 

Do jej celów? Do celów ojca? Cholera, czy w tym wszystkim on nie miał prawa głosu? 

Głos Pani Kronik obniŜył się. 

–  Kiedy doszliśmy juŜ do porozumienia, godzinami zmuszał mnie do uległości. Postać, 

którą  przyjęłam,  prawie  od  tego  umarła.  Opanowany  był  potrzebą  poczęcia,  a  ja 

znosiłam to, poniewaŜ i mnie na tym zaleŜało. 

„Znosiłam”  było  dobrym  słowem.  V,  tak  jak  reszta  samców  w  obozie  wojowników, 

wielokrotnie  musiał  oglądać  swego  ojca  uprawiającego  seks.  Krhwiopij  nie  odróŜniał  walki 

od  rŜnięcia  i  nie  uwzględniał  okoliczności  łagodzących  w  związku  z  rozmiarami  lub 

słabościami samic. 

Pani Kronik znowu zaczęła przemieszczać się po pokoju. 

–  W twoje trzecie urodziny przyprowadziłam cię do obozu. 

V  czuł  lekki  szum  w  głowie,  zupełnie  jakby  pędzący  w  niej  pociąg  nabierał  prędkości. 

Przez jakąś szaloną umowę rodziców spędził całe Ŝycie jako wrak, zmuszony radzić sobie z 

konsekwencjami okrucieństw ojca oraz z bezlitosnymi lekcjami w obozie wojennym. 

Kiedy wreszcie się odezwał, jego głos przypominał warczenie. 

–  Czy ty wiesz, co on mi robił? Co oni mi tam robili? 

–  Wiem. 

Mając w dupie wszelkie zasady etykiety, wrzasnął: 

–  Więc dlaczego, do kurwy nędzy, pozwoliłaś mi tam zostać? 

–  Dałam przecieŜ słowo. 

V dosłownie gotował się od środka. 

–  Dobrze wiedzieć, Ŝe twój honor pozostał nietknięty, nawet jeśli moim kosztem. Tak, 

zajebiście sprawiedliwa wymiana. 

–  Mogę zrozumieć twoją złość... 

–  Doprawdy,  „mamo”?  Czuję  się  z  tym  o  wiele  lepiej.  Spędziłem  dwadzieścia  lat  w 

tym szambie, walcząc o przeŜycie. I co z tego mam? Zryty łeb i zjebane ciało. A teraz 

chcesz, bym się dla ciebie rozmnaŜał? 

Uśmiechnął się chłodno. 

–  A  co,  jeśli  nie  mogę  ich  zapłodnić?  Jeśli  wiesz,  co  się  ze  mną  działo,  jak  moŜesz 

nawet o tym myśleć? 

–  MoŜesz. 

–  Skąd to wiesz? 

background image

–  Czy myślisz, Ŝe istnieje jakaś część mojego syna, której nie mogę zobaczyć? 

–  Ty... suko – wyszeptał. 

Z  wnętrza  jej  ciała  uderzył  nagle  taki  podmuch  gorąca,  Ŝe  przypalił  mu  brwi.  Jej  głos 

zatrząsł apartamentem: 

–  Nie  zapominaj,  kim  jestem,  wojowniku.  Źle  wybrałam  twego  ojca  i  oboje 

cierpieliśmy  przez ten błąd. Czy wydaje ci się, Ŝe ja nie cierpiałam, obserwując twoje 

Ŝycie?  Czy  myślisz,  Ŝe  niewzruszona  patrzyłam  na  to  z  daleka?  KaŜdego  dnia 

umierałam dla ciebie. 

–  CóŜ,  nie  jesteś  widać  pieprzoną  Matką  Teresą!  krzyczał,  świadom,  Ŝe  jego  ciało 

zaczyna  się  nagrzewać.  –  Niby  jesteś  taka  wszechmocna!  Gdybyś  się  choć  trochę 

przejęła mogłabyś wkroczyć... 

–  Przeznaczenia się nie wybiera, jest ono nadawane... 

–  Przez kogo? Przez ciebie? Więc czyŜ to jednak nie ciebie powinienem nienawidzić 

za całe to gówno, które mi przytrafiło? 

Teraz  juŜ  cały  się  Ŝarzył.  Nie  musiał  nawet  spogląda  na  swoje  ramiona,  by  widzieć,  co 

było wewnątrz jego ręki i co rozprzestrzeniało się po całym jego ciele. Tak. Jak. U. Niej. 

–  BoŜe... bądź przeklęta. 

–  Synu... 

W grymasie wściekłości odsłonił kły. 

–  Nie nazywaj mnie tak. Nigdy więcej. Matka i syn... nie jesteśmy nimi. Moja matka 

zrobiłaby coś... Kiedy nie mogłem dać sobie rady, moja matka byłaby przy mnie... 

–  Chciałam tam być... 

–  Kiedy  krwawiłem,  zalewałem  się  łzami  i  byłem  przeraŜony,  moja  matka  zjawiłaby 

się tam. Więc nie wkręcaj mi tutaj bzdur o matczynej miłości. 

Nastąpiła długa cisza. Potem jej głos zabrzmiał czysto i silnie. 

–  Stawisz  się  u  mnie  po  zakończeniu  mojego  odosobnienia,  które  zaczyna  się 

dzisiejszej  nocy.  By  dochować  procedur,  zostanie  ci  pokazana  twoja  partnerka. 

Powrócisz,  kiedy  zostanie  odpowiednio  przygotowana  do  twojego  uŜytku  i  zrobisz  to, 

do czego zostałeś zrodzony. I zrobisz to wszystko z własnej, wolnej woli. 

–  Na pewno. Pierdol się. 

–  Vrhedny, synu Krhviopija, zrobisz to. Inaczej nasza rasa nie przetrwa. Jeśli chcemy 

stawić skuteczny opór Korporacji Reduktorów, musimy mieć więcej braci. Jest was w 

Bractwie  zaledwie  garstka.  W  poprzednich  epokach  było  dwudziestu,  trzydziestu 

członków. Skąd weźmiemy was więcej, jeśli nie przez selektywne rozmnaŜanie? 

background image

–  Przyłączyłaś Butcha do Bractwa, a on nie był... 

–  Wypełniło się wyjątkowe zrządzenie opatrzności przepowiedziane proroctwem. Nie 

jest  to  jednak  to  samo  i  dobrze  o  tym  wiesz.  Jego  ciało  nigdy  nie  będzie  tak  silne  jak 

twoje. Gdyby nie jego wrodzona moc, nigdy nie mógłby funkcjonować jako brat. 

V odwrócił od niej wzrok. 

Przetrwanie gatunku. Przetrwanie Bractwa. 

Kurwa. 

Przeszedł przez pokój i zatrzymał się przy kole tortur oraz ścianie z zabawkami. 

–  Jestem nieodpowiednim gościem do takiego zadania. Nie jestem typem bohatera. Nie 

interesuje mnie ratowanie świata. 

–  Logika tkwi w biologii i nie moŜna się jej oprzeć. Vrhedny podniósł świecącą rękę, 

zastanawiając się, ile razy uŜył jej do spalenia róŜnych rzeczy. Domów. Samochodów. 

–  A  co  z  tym?  Chcesz  wyhodować  całe  pokolenie  przeklętych  tak  jak  ja?  A  jeśli 

przekaŜę to mojemu potomstwu? 

–  To wspaniała broń. 

–  Tak jak i sztylet, tyle Ŝe on nie podpala przyjaciół. 

–  Jesteś błogosławiony, a nie przeklęty. 

–  Tak? To spróbuj z tym Ŝyć. 

–  Moc wymaga poświęcenia. Roześmiał się nerwowo. 

–  W takim razie bez namysłu oddałbym całe to gówno, by być normalnym. 

–  Bez względu na wszystko, masz zobowiązania wobec swego gatunku. 

–  Aha,  racja.  Tak  samo  jak  ty  miałaś  wobec  syna,  którego  zrodziłaś.  Módl się lepiej, 

bym był bardziej sumienny przy wypełnianiu moich obowiązków. 

Patrzył na rozciągające się za oknem miasto i myślał o cywilach, którzy wpadali w ręce 

reduktorów  Omegi,  maltretowanych,  bitych  lub  martwych.  Od  wieków  ci  dranie  uśmiercają 

niewinnych,  a  przecieŜ  Ŝycie  było  juŜ  wystarczająco  cięŜkie  bez  bycia  prześladowanym. 

Zwłaszcza on powinien zdawać sobie z tego sprawę. 

O rany, jej argument był logiczny, i to go najbardziej wkurzało. Obecnie w Bractwie było 

ich  jedynie  pięciu,  wliczając  w  to  Butcha.  Prawo  nie  pozwalało  walczyć  Ghromowi,  bo  był 

królem.  Tohrtur  zniknął.  Hardhy  zginął  zeszłego  lata.  Pozostało  ich  pięciu  przeciwko 

wiecznie  uzupełniającej  się  armii.  Co  gorsza,  reduktorzy  dysponowali  niewyczerpanym 

zapasem  ludzi,  którymi  mogli  zasilić  szeregi  nieumarłych.  Bracia  tymczasem  muszą  zostać 

urodzeni,  wychowani  i  przeŜyć  swoją  przemianę.  Jasne,  są  jeszcze  uczniowie  trenowani  w 

obozie, którzy ostatecznie skończą jako Ŝołnierze. Lecz ci chłopcy nigdy nie wykaŜą się siłą, 

background image

wytrzymałością oraz zdolnościami uzdrawiającymi na takim poziomie, jak samce wywodzące 

się z linii krwi Bractwa. 

A  co  do  produkcji  większej  ilości  braci...  niewielka  jest  pula  ojców  do  wyboru.  Ghrom 

jako król moŜe sypiać z kaŜdą samicą w obrębie gatunku, jednak jest on głęboko związany z 

Beth.  Tak  samo  jak  Rankohr  oraz  Z  ze  swoimi  samicami.  Tohr,  zakładając,  Ŝe  wciąŜ  jest 

Ŝywy  i  kiedyś  powróci,  raczej  nie  będzie  w  nastroju  do  zapładniania  Wybranek.  Ostatnią 

szansą  był  Furiath,  lecz  on  z  kolei  miał  złamane  serce  i  tkwił  w  celibacie.  Nie  najlepszy 

materiał na męską dziwkę. 

Kurwa. 

Podczas gdy on rozmyślał nad sytuacją, Pani Kronik milczała. Zupełnie jakby wiedziała, 

Ŝe jedno jej słowo, a rzuci to wszystko w cholerę i do diabła z całą rasą. 

Odwrócił się, stając z nią twarzą w twarz. 

–  Zrobię to, ale pod jednym warunkiem. 

–  Który brzmi? 

–  Mieszkam  tutaj,  razem  z  braćmi.  Walczę  razem  z  braćmi.  Wybiorę  się  na  Drugą 

Stronę i... – Kurde. – Prześpię się z kimkolwiek. Ale mój dom pozostanie tutaj. 

–  Najsamce zawsze mieszkają... 

–  Ale nie ja, więc bierz mnie lub zostaw w spokoju. 

Patrzył na nią piorunującym wzrokiem. 

–  Pamiętaj,  jestem  na  tyle  egoistycznym  draniem,  Ŝe  jeśli  się  nie  zgodzisz,  po  prostu 

odejdę. I co wtedy zrobisz? Poza tym nie będę przecieŜ ruchał samic przez całą resztę 

Ŝycia, chyba Ŝe ty chcesz zająć się moim fiutem osobiście. 

Uśmiechnął się zimno. 

–  To chyba tyle na temat biologii, prawda? 

Teraz to ona nerwowo szamotała się po pokoju. Obserwując ją, czekał. Wkurwiało go, Ŝe 

byli aŜ tak do siebie podobni – Ŝeby pomyśleć, musieli być w ruchu. 

Zatrzymała  się  przy  kole  tortur  i  wyciągnęła  w  jego  kierunku  Ŝarzącą  się  rękę. 

Pozostałości  po  seksie  rozpłynęły  się  w  powietrzu,  a  bałagan  uprzątnął  się,  tak  jakby  nie 

pochwalała tego wszystkiego. 

–  Myślałam, Ŝe moŜe wolałbyś beztroskie Ŝycie. śycie, w którym miałbyś zapewnioną 

ochronę i nie musiałbyś walczyć. 

–  I miałbym zmarnować ten staranny trening, jaki przeszedłem pod pięścią mego ojca? 

To by dopiero była strata. A co do ochrony, potrzebna mi była trzysta lat temu. Teraz 

podziękuję. 

background image

–  Myślałam,  Ŝe  moŜe...  chciałbyś  mieć  partnerkę.  Taką,  którą  tobie  wybrałam. 

Wywodzi się z najlepszej ze wszystkich linii kiwi. Szlachetna krew, wdzięk i piękno. 

–  JuŜ raz mi wybrałaś, ojca, prawda? Więc wybacz, Ŝe teraz nie czuję ekscytacji. 

Obrzuciła spojrzeniem zgromadzony w pokoju sprzęt. 

–  Preferujesz... srogą kopulację. 

–  W końcu jestem synem mego ojca. Sama to powiedziałaś. 

–  Nie  mógłbyś  praktykować  tego  typu...  seksualnych  przedsięwzięć  ze  swoją 

partnerką. Byłoby to dla niej nie do przyjęcia. Nie mógłbyś teŜ być juŜ wtedy z nikim 

innym tylko z Wybrankami. Inaczej byłoby to hańbiące. 

V usiłował wyobrazić sobie, Ŝe rezygnuje ze swych dotychczasowych uciech. 

–  Moja bestia musi opuszczać swoją jamę. Szczególnie teraz. 

–  Teraz? 

–  Daj  spokój,  „mamo”.  Wiesz  o  mnie  wszystko,  prawda?  Więc  wiesz,  Ŝe  moje  wizje 

wyczerpały się i z braku snu jestem na wpół psychotyczny. Do diabła, przecieŜ wiesz, 

Ŝe w zeszłym tygodniu skoczyłem z tego tarasu. Im dłuŜej to potrwa, tym będzie ze mną 

gorzej, zwłaszcza jeśli nie zdołam zapewnić sobie... treningu. 

Machnęła ręką, nie zgadzając się z nim. 

–  Nic nie widzisz, poniewaŜ jesteś na rozdroŜu własnej ścieŜki. Wolna wola nie moŜe 

być  uprawiana,  kiedy  jesteś  świadom  ostatecznego  rezultatu.  Dlatego  właśnie 

przewidująca część ciebie zagłusza samą siebie. To powróci. 

Sam nie wiedział, dlaczego, ale jej słowa go uspokoiły. A przecieŜ kiedyś bronił się przed 

tymi wizjami. Nagle coś mu zaświtało. 

–  Ty nie wiesz, co się ze mną stanie, prawda? Nie wiesz, co zamierzam. 

–  Chcę, byś dał mi słowo, Ŝe wypełnisz swoją powinność po Drugiej Stronie. Zadbasz 

o to, co trzeba tam zrobić. Daj słowo. 

–  Powiedz  to.  Powiedz,  Ŝe  nic  nie  widzisz.  Jeśli  chcesz  mej  przysięgi,  spełnij  moją 

prośbę. 

–  Po co? 

–  Chcę wiedzieć, czy masz jakąś słabość! – wykrzyczał. 

–  Jeśli tak, to jesteś w stanie zrozumieć, jak ja się czuję. 

Ciepło bijące od niej wzrosło, wreszcie w apartamencie zrobiło się niczym w saunie. Po 

chwili powiedziała: 

–  Twoje przeznaczenie naleŜy do mnie. Nie znam twojej ścieŜki. 

background image

V  skrzyŜował  ręce  na  piersi.  Czuł  się  tak,  jakby  stał  na  chwiejącym  się  krześle  ze 

stryczkiem owiniętym wkoło szyi. Jebać. To. 

–  Masz moje słowo. 

–  Weź to i przyjmij swoją nominację na Najsamca. 

Wyciągnęła do niego rękę z cięŜkim złotym wisiorem na czarnym jedwabnym sznurku. 

Kiedy go przyjął, skinęła głową, zatwierdzając układ pomiędzy nimi. 

–  Wyruszę  juŜ  i  poinformuję  Wybranki.  Moje  odosobnienie  za  kilka  dni  dobiega 

końca. Przybędziesz wtedy do mnie i zostaniesz powołany na Najsamca. 

Czarny  kaptur  powoli  uniósł  się  do  góry,  zanim  jednak  opadł  na  jej  Ŝarzącą  się  twarz, 

powiedziała jeszcze: 

–  Do następnego spotkania. Bądź zdrów. 

Zniknęła. Tak po prostu. A nie towarzyszyły temu ani dźwięk, ani ruch. Światło zgasło. 

V podszedł do łóŜka, czując, Ŝe kolana się pod nim uginają. Padł na materac, wpatrując 

się w długi, smukły wisior. Złoto pokryte było znakami w Starym Języku. 

Nie  chciał  mieć  młodych.  Nigdy  ich  nie  miał.  Jednak  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  w  takim 

wypadku  nie  będzie  nikim  więcej,  tylko  dawcą  spermy.  Nie  będzie  musiał  być  ojcem  dla 

Ŝadnego z nich. UlŜyło mu. Nie byłby dobry w te klocki. 

Wepchnął wisior do tylnej kieszeni skórzanych spodni i ukrył głowę w dłoniach. Wróciły 

wspomnienia dorastania w obozie wojowników. Wspomnienia krystalicznie czyste i wyraźne 

niczym  szkło.  Przeklinając  paskudnie  w  Starym  Języku,  sięgnął  po  kurtkę,  wyjął  telefon  i 

szybko  wystukał  numer.  Kiedy  rozległ  się  głos  Ghroma,  towarzyszył  mu  w  tle  jakiś 

warkoczący dźwięk. 

–  Masz chwilę? – zapytał V. 

–  Jasne, o co chodzi? 

Kiedy V nie odpowiedział, głos Ghroma stał się niŜszy. 

–  Vrhedny? Wszystko w porządku? 

–  Nie. 

Ghrom musiał odłoŜyć telefon, bo nagle jego glos dobiegł z oddali. 

–  Fritz, czy mógłbyś przyjść odkurzyć trochę później? Dzięki, stary. 

Warkot ustał, potem rozległ się trzask zamykanych drzwi. 

–  Mów. 

–  Czy... ech, czy pamiętasz ostatni raz, kiedy się upiłeś? Ale tak porządnie? 

–  Cholera... 

V wyobraził sobie, jak czarne brwi króla stroszą się teraz. 

background image

–  BoŜe,  myślę,  Ŝe  to  było  z  tobą.  Jakoś  na  początku  dwudziestego  wieku,  czyŜ  nie? 

Siedem butelek whisky na nas dwóch. 

–  Właściwie to dziewięć. 

Ghrom roześmiał się. 

–  Zaczęliśmy o czwartej po południu i zajęło nam to... ile, czternaście godzin? Byłem 

później wstawiony przez cały następny dzień. Minęło sto lat, a wydaje mi się, Ŝe wciąŜ 

mam kaca. 

V zamknął oczy. 

–  Pamiętasz,  kiedy  wstawał  świt...  ja,  ech...  powiedziałem  ci,  Ŝe  nigdy  nie  poznałem 

mojej matki. Nie miałem pojęcia, kim była i co się z nią stało. Pamiętasz? 

–  Większość tego, o czym gadaliśmy, pamiętam jak przez mgłę, ale tak, przypominam 

sobie. 

BoŜe, byli wtedy tak zalani. Pijani w sztok. I tylko dzięki temu V wypaplał choć trochę 

tego, co ciąŜyło mu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

–  V? Co się dzieje? Czy ma to coś wspólnego z twoją mamanh? 

V powoli opadł na łóŜko, a wisior schowany w tylnej kieszeni wbił mu się w dupę. 

–  Tak... właśnie ją poznałem.