A. S
ŁONIMSKI
I
J. T
UWIM
W
OPARACH
ABSURDU
1958
Zebrane tu nonsensy pisywaliśmy z Tuwimem przez wiele lat. Od pierwszych dodatków
primaaprilisowych Kuriera Porannego do ostatniej naszej wspólnej wyprawy w krainę
bzdury i absurdu minęło bez mała lat piętnaście. Nie była to więc sporadyczna zabawa, a
raczej stała potrzeba, dla której odchodziliśmy co pewien czas na stronę, przerywając
normalną pracę literacką.
Miała, być może, ta działalność nasza pewien aspekt społeczno–wychowawczy. Uczyliśmy
czytelnika, że te sarnę czcionki jego codziennej gazety, odbite na tym samym papierze,
czernione tą samą farbą drukarską, mogą pewnego dnia oszaleć i głosić oczywiste brednie.
Uczyło to krytycyzmu, zarażało podejrzliwością i zwalczało to, co G. H. Wells nazywa
„powszechną skłonnością ludzkich umysłów do przyjmowania poglądów utartych”.
Trzeba to jednak powiedzieć otwarcie, że nie ten wzgląd dydaktyczny skłaniał nas do
pisania bredni i nonsensów. Istota rzeczy polegała na tym prostym fakcie, że nas pisanie
absurdów bawiło i dawało radość nie mniejszą od pisania wierszy, artykułów czy sztuk
teatralnych. Śmieszyliśmy nie tylko siebie, ale i czytelników. Istnieje co prawda wiele ludzi
niewrażliwych na tego rodzaju humor, w większości wypadków żarty nasze znajdowały
jednak chętnych odbiorców. Podobnie nie każdy, najdowcipniejszy nawet humorysta umie
posługiwać się konwencją absurdu. Łączyło mnie z Tuwimem pełne zrozumienie tej
konwencji. Nie popadaliśmy w grzech satyry aktualnej, a elementy parodystyczne
traktowaliśmy bardzo ostrożnie. Nie udawały nam się próby współpracy z innymi kolegami, a
znakomity dowcip Lechonia, tak wybijający się w naszych szopkach politycznych, zawodził
w dziedzinie czystego absurdu. Współpraca z Witkacym ograniczyła się tylko do wiersza
„Hipon”, który drukowałem w jego jednodniówce Papierek lakmusowy… Różnica miedzy
nami polegała, wydaje mi się, na tym, że u Witkacego absurd był jednym z elementów
świadomie rozprowadzonych w jego pisarstwie, podczas gdy u mnie był on chemicznie, a u
Tuwima alchemicznie wydzielony i oddestylowany od całej reszty twórczości.
Rzetelny absurd uwarunkowany jest bezlitosnym kryterium śmieszności. Jeśli żart
absurdalny nie ma W sobie siły komicznej, nie próbujmy bronić się dziwnością istnienia i
zasłaniać głębią metafizyczną, ale uczciwie przyznajmy się do porażki. Zebrane w tym tomie
utwory nie wszystkie stoją na tym samym poziomie, są 1u żarty słabsze i lepsze, ale zaletą ich
niewątpliwą jest to, że nie udają czegoś, czym nie są, nie bałamucą i nie mistyfikują.
ANTONI SŁONIMSKI
W
OPARACH
ABSURDU
Przeciętny ranek roku 1935. Jeszcze nie ma dziewiątej. Dzwoni telefon. Pierwszy dziś
telefon. Odzywa się mój przyjaciel — wielkiego talentu poeta, recenzent teatralny poważnego
dziennika stołecznego, człowiek przeszło czterdziestoletni; dużej klasy inteligencja. Odzywa
się tak (o dziewiątej rano, bez żadnych wstępów i przygotowań):
— Więc był u mnie Cedergren. Okazuje się, że tym cegłom przyprawiono skrzydełka i że
w ten sposób cały gmach będzie przeniesiony. Przefrunie. Oczywiście, że z boków trzeba
będzie wygładzić, ewentualnie podlać jakimś sosem. Co o tym sądzisz?
Nie mrugnąwszy powieką, o nic nie pytając, odpowiadam:
— Jeżeli Cymborski się zgodzi, to dobrze. Ale nie jest wykluczone, że generał Łapidenko
do niego nie telegrafował, i wtedy trzeba będzie obie szprotki ogolić.
Przyjaciel zaznacza, że nie należy chwytać się środków tak radykalnych, bo wystarczy
zwykłe przepłukanie gazomierza, ja replikuję, że wtedy Amfibrachy się obrażą, a Cymborski
jest (kuzynem starego Amfibracha — i ta swobodna, rzeczowym tonem prowadzona
rozmowa trwa dobrych kilka minut. Dopiero potem przechodzi się do spraw mniej ważnych i
ciekawych, tj. normalnych, np.: co czytasz? co piszesz? jak ci się podobała wczorajsza
premiera? co sądzisz o tym czy innym artykule? itd. Ale mówimy już bez świętego
natchnienia, bez przekonania, raczej ospale. Cedergren zaś, generał Łapidenko, golenie
szprotek i przepłukiwanie gazomierza budziły w nas żar, patos, żywioł… Dlaczego? Po
prostu dlatego, że te nie istniejące sprawy i postacie przywiał nagle gorący wicher z pustyni
absurdu i mogliśmy przez krótką chwilę pławić się i tarzać w nagłym, nowym świecie,
urągając wszystkiemu, co nas otacza…
Malarz i teoretyk nowej sztuki, filozof i powieściopisarz, wychowany wśród gór
tatrzańskich, wydaje w Zakopanem w r. 1921 ulotkę pt. Papierek lakmusowy z manifestem
„piurblagizmu” i czystego nonsensu. Czytamy tam m. in. następujące utwory: „Rumbor
zgwajdlił Parblichenkę. Chibczycie kwoblizdy najgnarpiejsze i chemblacie kierpozany
grwędląc — tak gweporczył Hapsio krwipakając na Rumbora. Rumbor krwipnął —
ochompzdęknął i krwamtapkę rozgnapypnął w machejdrucgi oblawontrzone” itd. Albo:
Para pocina i pługie pilczenie
pfa pasze piwnic popylone pienie
I pylko Peplo pepopnie przenika
Popyśledzona pesteś pak puzyka.
Tutaj absurd nie ograniczył się do zdeformowania sytuacji, lecz sięgnął jednocześnie w
„bebechy” mowy i „wygwajdlił” sobie glossolaliczny słownik. Ale piurblagizm zakopiański
przemawiał też normalnym językiem, nic jednak prócz nonsensu nie bełkocąc:
„Wezwałem adwokata: krótka z nim rozmowa, parę wzajemnych uderzeń w pysk —
wyjechałem do Paryża. John sprzedał fabrykę. W pięknym zadku nic po kwiatku.
Spenetrowałem dekę fortepianu — nic. Wypiłem kieliszek wermutu — nic. Uwiodłem
wszystkie córki (siedemnaście) hrabiego Ruster de Kisbatolla — nic, absolutnie nic. Co u
diabła, myślę sobie, czyż nie ma już u nas prawdziwych oreoalkadonów, nie ma
chotreodynastów. Poczekajcie, ja wam pokażę. Wołać matrosów. Admirał won. A,
sukinsyny! Kreuzdonnerbrand! Zapomniałem! Zapomniałem, że wazy w South Kensington
Museum są w złote figurki” itd.
1
*
Essej niniejszy stanowi rozdział książki J. Tuwima pt. Pegaz dęba. Drukujemy go z pominięciem
obszernych cytatów, dublujących treść niniejszej książki.
Ale może to wybryk wyrafinowanego intelektualisty, który miał dosyć uprzykrzonej
powagi filozoficznych systemów i dlatego zabawił się w pojęciowe Tworki? A może to wina
naszej epoki, tzw. „dzisiejszych czasów”, pomawianych o zamęt myślowy, zanik smaku,
„futuryzm” itp. objawy dekadencji? Nic podobnego. Oddawali się tej rozpuście i dawni poeci,
na co mamy dowód w Wirydarzu poetyckim Trembeckiego, gdzie takie czytamy „Dziwy albo
absurda”:
Wróbl siedzi na kościele, napinając kusze,
Stamtąd woła na wilka: umykaj swej dusze.
Trzy przęślice jechały na słomianym wozie,
Koza wilka prowadzi w rucianym powrozie,
Kożuch poszedł do lasu i ułowił śledzia,
Pomiotło zaś pływając zabiło niedźwiedzia.
Nie mniej dziwne sprawy dzieją się w pieśniach ludowych:
Siwa kobylina na zapłocie wyszła,
Jak ze łba strzeliła, zajęła się Wisła.
Wisła się zajęła, ryby pogorzały,
Opalone szczupaki do boru leciały.
Chłop jechał że młyna, szczupaki pozbierał,
Kijanką się opasywał, workiem się podpierał,
Przyjechał do domu, miał studnię na piecu,
Czerpał wodę przetakiem,
Ryby łowił widłami,
Mak wiercił czerpakiem.
Albo:
Zląkł się zając, biegł przez cmentarz,
Obalił dzwonnicę,
Kazał mu ksiądz grzywnę płacić,
Marmurową świcę.
Stodoła się rozigrała,
Zająca goniła,
A izba się roześmiała,
Oknem wyskoczyła.
Siekierka się ocieliła
Za piecem na grzędzie,
Łyse cielę porodziła,
Pono księdzem będzie.
Takich upodobań ludu do kpin ze zdrowego rozsądku i zamierzonej antylogiki przytoczyć
można mnóstwo. Lubowała się w nich szlachta, lubowali się obywatele i mieszczanie płacąc
hojnie na jarmarkach nieporównanemu Soterowi Rozmiar–Rozbickiemu za takie na przykład
płody jego dziwacznej muzy:
„Mówiła raz fajka do swojego grajka: dlaczego na gitarze stawiasz kałamarze? A on jej na
to: o głowo! poznaj gałąź cyprysową. To ton nadaje magiczny, gdzie telegraf elektryczny. Z
tego się sens wywodzi, że dziura w gitarze nie szkodzi”. Albo:
„Pytała raz papuga szczupaka, dlaczego nie nosi fraka? A on jej na to: ponieważ w
Łowiczu są walne jarmarki, gdzie sprzedają osły i fornalki. Z tego się wywodzą morały, że
młode wróble w karty grały”.
W przedmowie do wydanych w r. 1856 Bajek ulubionych humorystycznych Rozbicki
stwierdza, że bajeczki te obiegają z ust do ust; od najwyższych do najniższych stanów, od
najstarszych do najmłodszych.
Możemy mu wierzyć. O zamiłowaniu dzieci do rozmaitych ambajów i andronów będzie
później mowa. W rocznikach Cyrulika Warszawskiego znajdziemy wiersz, którego autorem
była osoba wysokie podówczas w hierarchii wojskowej zajmująca stanowisko, osoba ponad
pół wieku na barkach dźwigająca, z tytułem doktorskim i talentami. Wiersz nazywa się
„Dziwna przygoda”:
Chciałem raz jak Cyganiewicz albo równy jemu tytan,
Uwieść jedno piękne dziewczę — całkiem o zdanie nie pytan.
Wtem coś rusza się na wierzchu, myślę sobie: pewne chłopiec;
Ostrzegam: „Kto siadł na piecu, ten nie w twarz się musiał popiec”.
Na to ten nędzny kolejarz, co udaje patriotę,
A gdy go z tramwajem sklejasz, to rzuca całą robotę,
Krzyknie patrząc na me spodnie: „A jak one we szwie prysną!
Lepiej przyznaj się pan zgodnie, żeś i z frontu jest mężczyzną”.
Ostrzegam go: „Będą plotki” — na to on wyznaje, wierzcie,
Że woli wikt w łonie ciotki niż w każdym innym areszcie.
Potem nagle się przybliża i kopie mnie niżej krzyża.
Dotknęło mnie to dość mile, bo lubię dowcipnych ludzi,
Więc nie chcąc pozostać w tyle, mówię: „Niech się pan nie trudzi”.
A on otarł czoło z potu i zażądał kosztów zwrotu.
Myślę: jak się człowiek zmienia! — Nagle widzę, że on tonie.
Więc się żegnam: „Do widzenia! Ukłony nieboszczce żonie!”
Tu on wrzaśnie: „Pan się myli! Proszę odwołać w tej chwili!”
Potem zakąsił ogórkiem i wszystko zawiązał sznurkiem.
Der frohe Unsinn, jak go Niemcy nazywają, bujnie kwitł w kazaniach, ma nawet
klasycznego w dziejach wymowy kościelnej reprezentanta: Abrahama a Santa Clara. U nas
ten rodzaj kaznodziejski uprawiali księża Mijakowski, Bielicki, Osiecki i in. Persyflaż takiego
kazania znajdujemy w powieści Wiktora Gomulickiego Siódme amen Imci Pana
Mokrzeckiego:
„Maratończycy uczą, że kiedy słońce jest w znaku Lwa, wówczas kozy pieprzu nie jedzą i
wina a miodu nie piją; a kiedy jest w znaku Barana, wówczas psy cła nie płacą i od myta za
przewóz są wolne. Zaprawdę, ziszczają się one dawne profecye, kiedy to Dedalus, burmistrz
ze Świsłoczy, prorokował: Saeculum erit depravatum nequam, co znaczy, że wilk przez pasły
nie tyje, a wrona, choć biała, to się szwarcem myje. Ej, gdyby teraz wyszedł z babilońskiej
stodoły, niby z mysiej jamy, ów sławny Demostenes, kołodziej ze Mścibowa, jakżeby się
zadziwił, zobaczywszy z olenderskim chrzanem źrebięcą na półmisku głowę, z musztardą
wołowe rogi, w smole duszoną komarzą wątrobę…” A dalej: „Eskulapiusz, przedni cyrulik ze
Słonima, tak misterną wyrobił z mydła kłódkę, że jej nikt rydlem otworzyć nie mógł. O czym
dowiedziawszy się Chaim, szmuklerz mohilewski, posłał mu żywego śledzia, aby go po
francusku gadać nauczył, ale mu to na dobre nie wyszło, bo żaden luter ani kalwin w niebie
być nie może. Et respice finem. Co Amfion, balwierz z Kapadocji, tak tłumaczy: nie chciałeś,
Żydzie, manny, jedzże czosnek” itd.
Mój rozmówca telefoniczny (ten, u którego bywa Cedergren — Cedro Cedergren — bo
takie imię otrzymał niedawno) w wierszu „Manifest szalony” obwieścił światu nie mniej
sensacyjne nowiny:
Na dłoni rosną włosy, brwi i rzęsy,
Święci tureccy chodzą stale w fraku,
Przedziwnie mądre są wszystkie nonsensy
I ludzie rodzą się dziś w szapoklaku.
Tamże już bez zdziwienia czytamy o tym, że wszystkie sroki mają jeden ogon, że w
wodociągach płynie miód z ptasim mlekiem, że ślepe kury grają ziarnkami w szachy, Meksyk
zaś leży w Budapeszcie. Nie wiem, jak się tam zmieścił, ale to szczegół, jeżeli:
Świat się zamienił w kolosalną szopę,
I wszystko chodzi do góry nogami!
Te ostenta, ogłaszane przez poetę jako fakty dokonane, były niewątpliwie wesołym
marzeniem, którego istotę sprowadzić można do zdania: „Ach, żeby było inaczej, na przekór,
wbrew!” Jeżeli święci tureccy są przysłowiowo goli, to tutaj właśnie na złość stale chodzą we
frakach. Jeżeli zwykło się mawiać pokazując na dłoń: „Prędzej mi tu włosy wyrosną”, to w
tym cudownym dniu przekręcania ustalonych norm i form na dłoni rosną brwi, rzęsy, broda i
wąsy. To bunt przeciw temu, co raz na zawsze „wiadomo”, co się utarło, co jutro z całą
pewnością znowu się wróci i będzie nudziło swą odwiecznością: starym porządkiem. A czym
jest cała poezja? Jednym wielkim krzykiem o jakieś Inaczej! Inaczej wizualnie, inaczej
uczuciowo, inaczej moralnie. Kuśmidrowicze nazywają to nikczemnym (w ich gębach)
słówkiem: fantazja.
Nie wiem (a warto by dojść), kto jest autorem słynnego Kara Mustafy, wiersza
wywracającego historie powszechną do góry nogami, ale i w nim działał na pewno bodziec
protestu przeciw temu, co „wiadomo”. Wiersz jest długi, więc go tylko urywkami podam:
Kiedy Kara Mustafa, wielki mistrz Krzyżaków,
Szedł z licznymi zastępy przez Alpy na Kraków,
Do obrony swych posad zawsze będąc skory,
Pobił go pod Grunwaldem król Stefan Batory.
Wtedy to śród Sahary, w onym kraju futer,
Szczepił nową religię sławny Marcin Luter.
I, pracując gorliwie piórem i wymową,
Zginął razem z Homerem w noc Bartłomiejową.
W tym to czasie Kopernik, wojażer na Wschodzie,
Robił świeże odkrycia na lądzie i wodzie,
Objechawszy frachtówką Azję i Afrykę,
Po tygodniu podróży odkrył Amerykę…
Mieszkańcy Wysp Sandwichskich, schwytawszy go wreszcie,
Uwięzili w Sztokholmie, a zabili w Peszcie.
Wtem przybył od papieża do Saula goniec
I na miesiąc położył wszystkim wojnom koniec.
Jeżeli wiersze te pisał sztubak, to z zemsty nad podręcznikiem historii i geografii, nad
chronologią i tablica synchronistyczną dziejów; jeżeli profesor, to w ataku zrozumiałej nudy.
Gdy taka chwila nachodziła na uczonego zoologa — rysował monstra, a matematyk wlazł na
patyk i z patyka skoczył w niepojęty a mnóstwo rozkoszy wróżący czwarty wymiar.
*
Najfantastyczniejszy kult bredni panuje wśród dzieci. Jak wiadomo, są to istoty, które w
ogóle prawdy i faktycznego stanu rzeczy nie uznają. Przyjdzie taki pędrak do drugiego i
zaproponuje mu, żeby został koniem — proszę! Ten już rży i parska, wierzga i bryka, a
tamten jest furmanem. Kawałek sznurka, który jeden drugiemu zarzucił na ramiona,
wystarczył, żeby stworzyć marka—tego centaura (człekonia). Nikt mu nie wytłumaczy, gdy
pędzi „zaprzężony”, że jest Jasiem lub Stasiem. Jest bowiem Bucefałem lub Pegazem,
ewentualnie dorożkarska szkapą. Dziecko, nawet współczesne (anno radio, kino, auto, kilo,
foto i moto), nie obejdzie się bez bajki, złudy, wymysłu i czarodziejstwa. Biada niemądrym
rodzicom, którzy by swe dzieci wychować chcieli rzeczowo, logicznie, realnie, „zgodnie z
obecnym stanem wiedzy”, prostując ich fantastyczne o świecie i otaczających przedmiotach
pojęcia! Pociecha wyrośnie na kretyna, na złego, tępego kretyna. Chłopiec, któremu by
zaczęto tłumaczyć, że chociaż pędzi w szpagatowej uprzęży, to jednak nie jest koniem,
choćby się dał przekonać, nigdy nie będzie szczęśliwy. Nawet posady dobrej nie dostanie. A
już na pewno ani prochu nie wymyśli, ani Ziemi nie wstrzyma i nie ruszy Słońca, ani Pana
Tadeusza nie napisze, ani wyżej wzmiankowanej wiedzy luminarzem nie będzie. Straszne to
myśli: dziecko z tzw. zdrowym rozsądkiem i trzeźwym na świat patrzeniem. Maleństwo się
rodzi, po pewnym czasie zaczyna mówić — i od razu, bez przygotowania, mówi nieprawdę.
To znaczy, że fantastyka jest zjawiskiem przyrodzonym. Potem dopiero głupiejemy, my,
smutni dorośli ludzie.
Dzieje literatury dziecięcej (dla dzieci przeznaczonej: czy istnieje taka książka?) na pewno
by wykazały, że bajka — nieprawda, świat na opak, świat dziwów i dziwotworów, cudów i
cudactw, zawsze był sednem i podstawą duchowego pokarmu małolatków, od asyryjskich
milusińskich poczynając a na naszych kończąc. Dzieci bzdurzą i — że tak powiem — chcą
być bzdurzone. Potem im to przechodzi. Któremu nie przejdzie — zostaje poetą.
Jeżeli wszystkim wolno, to i nam wolno było, nam trzem: Lechoniowi, Słonimskiemu i
mnie. Pisaliśmy wspólnie straszne rzeczy (…)
Numer Przeglądu (przed) Wieczornego (…) nosi datę l kwietnia 1925 r. i wyszedł pod
redakcją Lechonia, Słonimskiego i Tuwima. Nie rozumiem, do dziś nie rozumiem, jak
wydawca Przeglądu Wieczornego mógł ten numer wypuścić… Widocznie nie czytał tego,
cośmy napisali. A napisaliśmy rzeczy otchłanne, piekielne, ostateczne…, Dokument absurdu
na kosmiczną skalę zakrojonego (…) ^
Numery primaaprilisowe robiliśmy od r. 1920. Zainicjował je śp. Ignacy Rosner, redaktor
Kuriera Polskiego. Już pierwszy numer miał lekkie wypady w stronę nonsensu, lecz
przeważały w nim momenty primaaprilisowego bujania. (Przewrót w Ameryce Północnej,
Marszałek Foch jedzie do Warszawy itd.). Było tam trochę satyry, trochę parodii, trafił się i
dowcip. Najwięcej rozgłosu zyskały drobne ogłoszenia (…)
Kurier Polski wydawał nasze dodatki pierwszokwietniowe do r. 1924 włącznie. Wzrost
pierwiastków absurdalnych od r. 1920 do 1924 jest potężny. W tym są już rzeczy groźne.
Cytowany wyżej Przegląd Wieczorny uważam za szczytowy, natchniony, po prostu
nieprześcigniony wybryk i wyskok rozpasanego nonsensu.
Jest to normalny na zewnątrz czterostronicowy numer pisma z zachowanym układem
działów, rubryk, odcinków i ogłoszeń. Na drugiej stronicy, gdzie Przegląd zazwyczaj
zamieszczał aktualny artykuł polityczny — enuncjacja „programowa”: „Dzień próby” (…)
jest niejako manifestem obwieszczającym narodowi istotę i głębsze znaczenie
pierwszokwietniowych kawalarskich obyczajów.
Gdyby nie to, że manifest powyższy jest moim dziełem, pochwaliłbym go za patos i
żarliwość.
Jedyny to artykuł wstępny w całej ówczesnej prasie, który nie tylko spełnił wszystkie
zawarte w nim zapowiedzi, ale je przerósł i rozsadził.
W tym szaleństwie nie było metody, ale miało ono styl, którego cechy łatwo wykazać,
więc chwytanie słowa „na gorącym uczynku”, a raczej — na gorętszym znaczeniu, gdy było
dwuznaczne; obnażanie i rozbijanie utartych metafor; elephantiasis szczegółów; sublimacja
codziennych zdarzeń i wypadków; a przede wszystkim: zaprawianie życiowego ciasta
„mistycznymi drożdżami”. O innych elementach (a dałoby się znaleźć więcej) nie
wspominam, gdyż nie przytoczyłem odpowiednich przykładów.
Wychodzimy z tego groteskowego panopticum z lekka odurzeni: kto na smutno, kto na
wesoło. Najlepszą na ten czad od trutką będzie zwykła tabliczka mnożenia: położyć ją przed
sobą i z cichą radością stwierdzić, że się w niej nic nie zmieniło: na przecięciu piątki i
siódemki jest nadal trzydzieści pięć, 6 × 9 = 54, 3 × 6 = 18, 2 × 2 = 4. Jak przyjemnie! Długo
jednak nie sposób wpatrywać się w tę bardzo siebie pewną i dlatego niesympatyczną tabelkę.
Po chwili człowiek zaczyna się buntować i myśli:
Posiąść wiedzę i mądrość człowiekowi na ziemi dostępne, władzę i potęgę, sławę na świat
cały i miłość całej ludzkości, stać się wodzem swego narodu lub kochankiem upragnionej
kobiety, budzić podziw i zachwyt u współczesnych, zaskarbić sobie wieczną pamięć u
potomnych, mieć wszystko, czego dusza zapragnie, słowem: osiągnąć maksimum szczęścia w
życiu doczesnym i mieć nawet pewność, przez łaskę niebios objawioną, że i po tamtej .
stronie żywota czeka radość wieczysta — wszystko marność marności, jeżeli się z jednej
zrezygnuje nadziei, z tej mianowicie, że dwa razy dwa jest pięć. Bo wszelkie nikczemne
ziemskie dobrobyty, a nawet zaświatowych sfer sięgające błogostany ucieleśniają nam się lub
dają znać o sobie w czterech ścianach tradycyjnej, z pokolenia na pokolenie przekazywanej
logiki, że dwa razy dwa jest cztery. Tertulianowe „wierzę, bo to absurd” jest jednym z
najpiękniejszych i najmądrzejszych zdań, jakie człowiek na ziemi powiedział. Dwa razy dwa
równa się cztery — to śmierć, urząd, kolejka („ogonek”), stempelek, zając (z czym?
oczywiście z buraczkami), świństwo, gazeciarstwo i mieszczaństwo. Nadzieja zaś, że gdzieś
bardzo daleko jest czy będzie taki ląd lub godzina („na rogu świata i nieskończoności”, tam
gdzie umówiona „przestrzeń” przecina się z umówionym „czasem”), taka dziedzina, w której
sama istota bytu wyzwala się z uświęconych FORM, to znaczy: daje nowy REZULTAT — ta
nadzieja jest powietrzem poetów: ona ich przy życiu trzyma.
Zdawałoby się, że jak na wyżynach
Powietrze rzednie, tak się rozrzedzają
I te rozsądki nasze — w wyższych płynach.
(NORWID)
JULIAN TUWIM
Dodatek nadzwyczajny
K
URIER
P
OLSKI
Warszawa, l kwietnia. 1920 r.
N
ARESZCIE
BĘDZIEMY
MIELI
ŚLEDZIE
O
GROMNY
POŁÓW
W
H
OLANDII
HOEK VON HOLLAND. (PAC) Tegoroczny połów śledzi zapowiada się niezwykle
pomyślnie. Zwłaszcza śledzie wędzone i sardynki płyną gromadnie w olbrzymich ilościach.
Jeden niewielki statek rybacki wyławia dziennie do stu czterdziestu czterech dobrze
zalutowanych pudełek.
O
STROŻNIE
Z
OGNIEM
KRAKÓW. (Radio Eifel) Tokio. Od ognia, zaprószonego przez jednego z niższych
funkcjonariuszy, wybuchnął tu wulkan Fudżijama. Straty materialne znaczne, chociaż jest
nadzieja, że resztki lawy uda się jeszcze uratować.
N
IEZWYKŁY
WYNALAZEK
NAUEN — (Radio z New Yorku). Znany geograf, prof. Mac Czernik z Columbia
University ogłasza, że udało mu się skrzywić południk przechodzący przez Greenwich, tak
dalece, że podróż z Europy do Ameryki trwać będzie nie dłużej niż cztery dni.
D
ZIECI
AMERYKAŃSKIE
W
DARZE
DLA
P
OLSKI
WASZYNGTON. (FIAT) Podobno każdy Polak ma dostać jedno dziecko amerykańskie.
T
WO
„AMERYKOPOL”
P
OLISH
–A
MERICAN
C
IE
L
TD
.
dostarcza na żądanie mleko skondensowane dla krów, które nie mogą karmić same, zwozi
drzewo do lasów sosnowych, buduje żelbetonowe doły kartoflane. Eksport, import, aport i
rapaport.
SPECJALNOŚĆ: Wydajemy świadectwa dojrzałości burakom pastewnym.
N
OTATKI
LITERACKIE
Ferdynand Hoesick Żywot i’ czyny Andrzeja Niemojewskiego, Warszawa 1920. Wyd.
Gebethner i Wende. Dwa tomy. Tom I: str. LXV+876, tom II: str. 648 in folio.
Niestrudzony badacz naszej literatury i kultury, p. Hoesick, obdarzył nas monumentalnym
dziełem, brak którego od dawna dawał się odczuwać. Jest nim praca o Andrzeju
Niemojewskim. W obszernej przedmowie autor wyłuszcza powody i motywy napisania
swego nowego dzieła: „Czym był Palestrina dla grafiki holenderskiej, Byron dla arytmetyki,
Mantegazzo dla Katarzyny II, Zygmunt Waza dla impresjonizmu, Voltaire dla chiromancji?
Niczym! Andrzej Niemojewski jest zaś wszystkim. Historia Polski jest właściwie jednym
ciągiem przeczuwania, że zjawi się ów mąż, o którym autor powiada: „O! to ty!” Dalszy ciąg
przedmowy wyjaśnia stosunek Niemojewskiego do dziejów świata, po czym następuje długi
szereg gruntownie opracowanych rozdziałów, z których wymienimy ważniejsze:
„Napomnienia w Piśmie św.”, „Assurbanipal i Niemojewski”, „Niemojewski a odkrycie
Ameryki”, „Wilk z Wilczej jako legenda wieków”, „Czy doprawdy, czy żartami?”,
„Czterdzieści cztery wyjaśnione”, „Talmud a Rozwój”, „Projekt kanonizacji”, „Aktor
nazwiskiem Frenkiel”, ,,Komu ofiarować dar narodowy”, „Kto jest właściwie autorem poezji
Mickiewicza”, etc. etc.
Dzieło p. Hoesicka zawiera mnóstwo barwnych ilustracji, fotografii Niemojewskiego z lat
dziecinnych i jeszcze dawniejszych, kilka tabelek porównawczych przekonań N., projekty
pomników (zwracamy uwagę czytelnika na ciekawy artykuł w końcu książki: „Wawel czy
Skałka?”), jednym słowem jest to encyklopedia Niemojewskiego, którą gorąco polecamy
wszystkim tym, komu drogie jest imię, nazwisko i dokładny adres Wielkiego Przewodnika
całego narodu — Andrzeja Niemojewskiego.
*
Władysław Rabski Poezje (wyd. „Lebensfragen”) Warszawa 1920. Str. 162. in 8–o. Z
przedmową Wacława Wolskiego.
Pan Rabski w swych poezjach jest piewcą smutku i melancholii:
„O, gdzie są te sady, co pachną uroczo,
I gdzie te obłoki, co płyną?
Ja nie wiem, bo łzy, ach! Z ech! oczu się toczą
I hen tam śród mórz gdzieś, ach, giną.”
Dusza poety tęskni za pięknem i prawdą:
„Ja tęsknię! Kto mnie zrozumie?
Ja pragnę wiosny i słońca,
Chcę skakać w owieczek tłumie
I tak bez końca, bez końca”.
Lecz nie tylko smutek i tęsknota są treścią przeżywań autora. Bo oto w wierszu pt.
„Rumak w dolinie” mamy wyznania wiary, credo poety, brzmiące b. mocno; poeta zwraca się
do prastarej olchy i woła:
„Olcho! wicz
tobie snów mych przędzę
Będę tak długo, aż zawita
Wieść nowa w szarą dni mych nędzę
I przyzwie mnie Rzeczpospolita”.
To ukochanie ojczyzny i gotowość złożenia ofiary na ołtarzu Rzeczypospolitej jest
zasadniczą nutą w poezji p. Rabskiego. Wszystkim miłośnikom wiązanego słowa polecamy
poezje p. R.: wieje z nich szczerość młodzieńcza, zapał i szlachetny idealizm.
T
AMARE
I
NDIENNE
Łagodnie przeczyszcza nie przerywając snu.
* prawdopodobnie błąd zecerski. Powinno być: wić.
Dostać można we wszystkich aptekach.
R
UCH
LUDNOŚCI
zwiększył się w tygodniu ubiegłym, zwłaszcza w godzinach wieczorowych i w okolicy
Udziałowej. Stosunek noworodków płci męskiej do noworodków płci żeńskiej poprawił się
znacznie.
Z W
ISŁY
Woda jak woda.
W
YBRYK
NATURY
Od pewnego czasu zwróciła uwagę nielicznych przechodniów kobieta dziwnej
powierzchowności. Ma ona dużą czarną brodę i pięknie zakręcone wąsy. Ubrana w męskie
wizytowe ubranie, spaceruje po ulicach, paląc cygaro i wydaje się być najzupełniej
niezmieszana.
N
IEPORZĄDKI
W
TRAMWAJACH
Zwracamy uwagę dyrekcji tramwajów, że te same numery mają tramwaje jadące na Pragę i
do Mokotowa (np. 18).
Nowy rozkład jazdy Kolejki Wilanowskiej
9,05
do
Włoch
przychodzi
9,05
9,05
do
Utraty
9,00
12,30
„
domu
7,48
1,00
„
rozpaczy
1,00
W czwartki i niedziele Flaki.
W
YPADKI
Z figlów. Przybyły do krewnych z wizytą nauczyciel fizyki w szkole średniej Ignacy
Kilowat lat 58 (Aleje Jerozolimskie 58) z przyczyn dotąd niewiadomych, ale prawdopodobnie
przez nieroztropność, wypadł z piątego piętra na ulicę i omal nie uległ poważnym obrażeniom
ciała. Zaalarmowano natychmiast straż ogniową, która już po upływie kwadransa była na
miejscu i zarządziła niezwłocznie wszystko, co potrzeba, aby spadającego nauczyciela
pochwycić w biegu. Na wysokości trzeciego piętra jednak denat, widocznie bardzo
wycieńczony wojną, został raptem porwany przez wiatr, który go w mgnieniu oka zaniósł na
szczyt kościoła Świętego Floriana na Pradze, a stamtąd na dach synagogi na Tłomackiem. O
wypadku zawiadomiono Pogotowie Lotnicze na Placu Mokotowskim i Państwowy Urząd
Meteorologiczny.
K
ĄCIK
HUMORYSTYCZNY
N
ASZE
DZIECI
Mały Józio widząc jak ojciec całuje guwernantkę, biegnie do mamy i woła:
— Mamo, mamo! Czy guwernantka jest kuzynką tatusia?
— Nie.
— Więc dlaczego tatuś ją całuje?
Tableau!
Z
OSTATNIEJ
CHWILI
N
AGRODA
PARYSKA
została przyznana Wiliamow.i Grondes, który powił dziecko płci męskiej. Niemowlę miewa
się dobrze, waga noworodka 3 i ½ funta sterlinga.
Wiliam Grondès jest pierwszym mężczyzną, który bez niczyjej pomocy urodził dziecko.
*
Dowiadujemy się, że niejaki Krzysztof Kolumb (podobno Włoch) odkrył Amerykę.
*
Wiadomości o śmierci królowej Bony są mocno przesadzone.
*
W Neandertalu odkryto zwłoki człowieka przedhistorycznego. Śledztwo w toku. Władze
są już na tropie mordercy.
L
IST
BOŃCZY
I
Urząd śledczy policji państwowej w Warszawie wyznacza tysiąc marek nagrody za
wynalezienie wysokiego blondyna (format 9 × 12 cm), ubranego w damski żakiet karakułowy
i boa szenszylowe pochodzące z kradzieży przy ulicy Stawki. Tudzież koszyk do papierów.
Indywiduum nosi stale sękatą laskę i ma węża imieniem Cytrus w kieszeni od kamizelki.
Oznaki nieszczególne.
Zbiegły ścigany jest z artykułu wstępnego. Akt tyczący się sprawy można obejrzeć w
kąpieli.
P
ORADNIK
KULINARNY
E
SKALOP
Z
CIELĘCINY
Wziąć dwa funty cielęciny, wstrząsnąć, obrać, zaprawić i zrobić eskalop. Dla smaku
można dodać szczyptę soli.
J
AK
UGASIĆ
PRAGNIENIE
?
Zbliża się lato, a wraz z nim nieznośne upały. Nasze gosposie ucieszą się na pewno z
podanego poniżej sposobu ugaszenia pragnienia. Nalewamy do zwyczajnej szklanki trochę
wody (mniej więcej 3/4) i wprowadzamy do jamy ustnej. Potem krótkimi łykami
wprowadzamy wodę do przewodu pokarmowego, a następnie dalej. Przed użyciem
wstrząsnąć.
C
O
PODAĆ
DO
STOŁU
,
GDY
PRZYJDĄ
GOŚCIE
,
A
W
DOMU
NIC
NIE
MA
Świeżo upieczoną indyczkę pokrajać w plasterki, wyłożyć na półmisek, ubrać kaparami i
sałatą z pomidorów. Funt łososia, trzy pudełka sardynek, szczupaka na zimno, pasztet ze
zwierzyny i kilka śledzi marynowanych, zimne mięsa — rozłożyć na półmiskach i rozstawić
na stole. Kilka butelek wódki i wina, trochę owoców, czarna kawa i likiery — i ta
zaimprowizowana naprędce kolacyjka zadowoli najwybredniejsze gusta.
H
ERBATA
PO
NORWESKU
W Norwegii zaprowadzono ostatnio modę podawania herbaty z cytryną. Cytrynę
pokrajaną w talarki podaje się na talerzyku, a następnie wrzuca się do herbaty. Ten
nowoczesny przysmak zyskał ogólny poklask skandynawskich smakoszów.
P
ORADNIK
GOSPODARSKI
J
AK
WYWABIAĆ
PLAMY
Z
OBRUSA
?
Miejsca splamione posypać dwuazotanem bismutu i zmoczyć w odwarze macierzanki pół
na pół z chlorkiem miedzi (H
2
C
8
N
0
). Następnie suszyć na słońcu, póki plama nie zżółknie.
Wtedy potrzeć kryształkami utlenionej magnezji i pokropić zwyczajnym oksygenojedem
potasu (roztwór 35% na szklankę wody). Potem wyparować, wytrzeć do sucha szczotką i
posłać do pralni chemicznej.
O
BRAZY
z powodu wyjazdu darowuję znajomym moim wszystkie krzywdy i urazy, jakich w życiu
doznałem.
Kopytowski, Świętokrzyska.
K
ASZE
I
GROCHY
ROZDYMAJĄ
Wyjeżdżam w niedzielę do Pruszkowa. Podejmę się wszelkich zadań w zakres mojej
branży wchodzących.
O
GŁOSZENIA
DROBNE
P
OSADY
I
PRACE
Miejsce w ogonku spirytusowym do odstąpienia zaraz. Zgłaszać .się proszę Wielka róg
Wspólnej, od 6 do 11 rano.
*
Potrzebny chłopak do podlewania kwiatów sztucznych. Może być mańkut. Oferty sub.
„Uruchomienie przemysłu” do Redakcji Kuriera.
N
AUKA
I
WYCHOWANIE
Dyplom doktorski, świadectwo dojrzałości odstąpię tanio lub zamienię na parę
żakietowych spodni. „Inteligent” Kurier.
*
Księgosusz u krów holenderskich usuwam radykalnie za pomocą perswazji i wpływów
hipnotycznych. Referencje wybitnych literatów i urzędników. Oferty s. „Prelegent”.
*
Ważne dla p.p. autorów! Księgarnia nakładowa p. f. „Kuryluk i Rogulin” wyda chętnie
córkę za mąż.
R
ÓŻNE
Chrześcijanin sprzeda spodnie. Krucza 38.
*
Chętnie zamienię się w dużego, kudłatego psa. Może być cwajnos. Leszno 1.
*
Chętnie wydoję kozę. Pańska 47, 6 piętro, winda.
*
Jestem na urzędzie państwowym i poszukuję zajęcia — choćby bezpłatnego — w
godzinach biurowych. Oferty sub. „Pilne” — Kurier.
*
Jąkam się codziennie od 8 — 12 i od 4 — 6 w. w piątki i wtorki dla pań. Wilcza 11.
*
Kupię nowy torpedowiec, dwuśrubowy, pojemność 15—30 tys. ton. Cena nie gra roli.
Gęsia 11 2—4. Wiadomość u stróża.
*
Mam zapalenie kanału moczowego. Pańska 62. Inż. Edward Kanigstein.
*
Potrzebuję wyjść. Oferty sub. „Baltazar” składać…
*
Potrzebna Karolina (może być Józefa). Od zaraz. Smocza nr 6.
*
Poszukuję miejscowości na wyjazd. Oferty sub. „Poborowy”.
*
Zamienię nazwisko Kanarienvogel na Sołowiejczyk. Różnicę wypłacę w papierach
procentowych.
*
Zamienię siekierkę na kijek. Oferty sub. „Stryjek”.
*
Zmieniam skarpetki raz na tydzień. Witold Sandorski, Krucza 13.
*
Żyd kupi spodnie. Krucza 38.
K
URIER
P
OLSKI
Warszawa, 1 kwietnia 1921 r.
Z powodu nadzwyczajnych wiadomości, które
nadeszły o przewrocie w Rosji, zmuszeni byliśmy artykuł
wstępny, pióra wytrawnego znawcy Rosji, przenieść z
prawej strony na lewą.
Jeżeli zastanowimy się głębiej (bo płytki sąd w danym wypadku mógłby źle świadczyć o
intencjach, bądź co bądź zasadniczych i wpływających znacznie na opinię zainteresowanych,
którzy bez wątpienia odezwą się na wołanie i przysporzą nam materiału, tak niezbędnego w
warunkach, wymagających skupienia sił, a rozproszonych w zagadnieniach obecnych i
dawnych, o których, jak słusznie ktoś zauważył, ktoś zresztą stojący poza ruchem, nie można
mówić bez wyraźnego poglądu, w warunkach, powtarzam, jakie stworzył stosunek bliższy do
sprawy już przesądzonej, a jeszcze nie uświadomionej, choć tylekroć wbijanej w głowę
naszym czynnikom decydującym, a w każdym razie nadającym kierunek prądom, nurtującym
umysły, w warunkach, powtarzam po raz drugi, stworzonych przez związek, celowy
wprawdzie, lecz jakże mimo to daleki od celu, przyświecającego poczynaniom, mogącym
stanowić o rezultacie zgodnie z tradycją ojców naszych i dziadów, a dla przeciwdziałania
niekulturalnym przejawom życia duchowego, dziś, gdy panoszy się dookoła tandeta moralna i
umysłowa, będąca istną plagą nowoczesnych społeczeństw, ale już jarzą się świeczniki
nowego kandelabru uniesionego ręką drżącą nieco ze wzruszenia pierwotnych momentów
związanej nagłości uśmiechów przerażonej koncepcji, która wykręca się przed każdym
silnym i męskim ujęciem samego rdzenia korpusu głównego i głównej cechy rzucającej się w
oczy już przy pierwszym, uroczym spotkaniu, owianym, jak to zwykle, wonią czarodziejskich
uśmiechów (niestety zaznaczyć to musimy, wbrew wszelkim panoszącym się u nas
erotomaniom i namiętnemu penetrowaniu po kościach już dawno przodków naszych wrogów
i przyjaciół), przy dzikiej po prostu chęci narzucenia przemijającego swego zdania trwałym i
niezmiennym, jak posąg wyżej już wymienionej swobody, pogląd mas, a nie pojedynczych
ludzi, którzy z natury nazwy swej łudzą się co do dobrej woli sfer miarodajnych, węszących
w tej aferze jeszcze jeden pretekst do rozpuszczenia sfory płatnych ajentów, utrzymywanych
na żołdzie niedostatecznie wysokim, aby zapewnić głębokie oddanie się miłości osobistej w
oczach ludzkich, co tak pięknie określił Szmund w swoim dziele trzydziesto—tomowym,
opartym na jego prywatnym stosunku i obserwacji, nabytej przy załatwianiu spraw
pobocznych wyżej wspomnianych ajentów, którzy dziś hélas! tak gorzko odpłacają się za
macierzyński stosunek nie mający w sobie przecież nic z trudów i zawodów stosunków
seksualnych). To trudno.
Ryszard Wagner
BAYREUTH. Znany kompozytor niemiecki, Ryszard Wagner, zmarł tutaj nagle w roku
1883.
(„W zmarłym traci muzyka niemiecka jednego z najwybitniejszych przedstawicieli
wagneryzmu. Twórca Lohengrina, Parsifala, Księżniczki czardasza i Pawia z Nowego Jorku
należy do historii muzyki i wywarł kolosalny wpływ w swoim czasie na licznych
* Tytuł na mocy konstytucji skonfiskowany.
naśladowców, których dzieła ustępują jednak znacznie, co do wartości artystycznej,
pierwowzorowi” P. R.).
B
OHATER
Chciał się raz Anglik kąpać w Oceanie;
Murzyn przestrzegał: nie rób tego, panie.
Nie bądźże wariatem,
Zobaczysz, wyjdziesz na tem
Jak Zabłocki na mydle.
Z Oceanu śmierć wygląda,
Zje cię rekin, anakonda
Lub inne bydle.
Anglik odważny
Ale i rozważny,
Nóż ostry uchwycił w dłonie
I w morza rzucił się tonie.
Niosą go sine fale,
Kąpiel cudowna — ale…
Nagle widzi przed sobą rekina paszczękę,
Nie stracił przytomności i w nóż zbrojną rękę
Podniósł, by potworowi cios zadać morderczy,
Rekin dał nura, tylko pysk nad wodą sterczy,
A na pysku mu igra uśmieszek szyderczy:
„Myślałem, że z Anglikiem, rzekł, mam do czynienia,
Ale gest twój cię zdradza i mój sąd odmienia;
Niemcem jesteś lub członkiem litewskiej Taryby,
Skoro się ostrym nożem zabierasz do ryby”.
Anglik spłonił się wstydem,
Szepnął: Non bis in idem,
Nóż odrzucił daleko od siebie…
. . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . .
Tak to koło równika
Pożarł rekin Anglika.
Jego dusza z pewnością jest w niebie,
Bo ten wart nieśmiertelności,
Kto honor wyżej ceni niźli własne kości.
Z
MIERZCH
ETATYZMU
Z dniem dzisiejszym zwinięte zostały „Puzapp”, „Guza”, „Pun”, „Kum”, „Mops”, „Łap”.
W miejsce ich utworzone będą „Ppazup”, „Azug”, „Nup”, „Muk”, „Spom” i „Pał”.
Powiększenie personelu z tego powodu obracać się ma w bardzo ciasnych granicach.
K
RONIKA
WOJSKOWA
R.K.M.
Ręczny karabin maszynowy jest jądrem grupy bojowej, ta zaś — podstawą nowoczesnej
taktyki.
Najważniejszą zaletą taktyczną w boju jest „zaskoczenie”. Pod tym względem R.K.M. jest
niesłychanie cenną bronią.
Mierzysz np. wedle wszelkich prawideł i przepisów do wroga, który ukrywa się w
przyległych zaroślach. A tu znienacka trafiony pada trupem nieprzyjaciel, który ku tobie
skradał się ze strony wprost przeciwnej.
Mierzysz w karabin maszynowy zamaskowany za grupą krzewów — trafiasz w
wywiadowcę siedzącego na wysokim drzewie.
Mierzysz w prawo — trafiasz na lewo, mierzysz w górę — trafiasz w dół, i odwrotnie.
Prawidła precyzyjnego strzelania są nader proste i mogą zredukować się do dwóch
zasadniczych.
1) Nigdy, nawet żartem, nie należy mierzyć do przedmiotu, który się chce trafić.
2) Należy bacznie, dokładnie i według wszelkich przepisanych prawideł wymierzyć do
zwierzchnika znajdującego się w pobliżu broni — w ten bowiem jedynie sposób ujdzie on
niechybnej śmierci.
Rozporządzenie drugie w sprawie ograniczenia
spożycia artykułów pierwszej potrzeby
A) Śledzie spożywać wolno w ilościach ograniczonych (jedno dzwonko na osobę
pełnoletnią) jedynie w godzinach porannych, a mianowicie: natychmiast po wschodzie słońca
i aż do chwili przejścia przez południk warszawski planety Merkury. Konsument zaskoczony
z łebkiem albo ogonkiem ulika (respective rolmopsa) w porze obiadowej płaci karę w
wysokości dziesięciu tysięcy mk. i traci prawo wyborcze na przeciąg lat trzech. Takąż karę
ponosi właściciel jadłodajni, hodowca śledzia i opiekun prawny rolmopsa. Spożycie śledzi
nieletnich i ułomnych karane będzie z całą surowością prawa.
B) Musztarda. W jadłodajniach pierwszego, drugiego i trzeciego rzędu musztardę podawać
wolno wyłącznie po obiedzie, klientom stałym, zamiast tzw. deseru. Spożywanie musztardy w
cukierniach (Lourse, Ziemiańska, Semmadeni, Lardelli), w kioskach z wodą sodową albo
gazetami, jest najsurowiej wzbronione. Kto smaruje musztardą osie wagonów kolejowych,
bryczek, wozów, samochodów ciężarowych, wolantów, wehikułów dwukołowych, czyni to
na własną odpowiedzialność. Ciastka francuskie, tzw. ptysie, napełnione musztardą wypiekać
wolno jedynie w godzinach wieczorowych, po zachodzie słońca (aż do chwili przejścia przez
południk warszawski planety Saturn).
C) Cukier należy do węglowodanów i skręca płaszczyznę polaryzacji. Kto by się temu
opierał, podlega karze bezwzględnego aresztu, bez zamiany na grzywny.
Osoby posiadające więcej niż półtora proc. cukru, odwiedzać mogą szalety miejskie
jedynie w godzinach przedobiednich (12—12,30), za okazaniem specjalnej przepustki
poświadczonej przez urząd zdrowia i komisariat odnośnego okręgu.
D) Napoje wyskokowe (jako to prunelka, ginger, Monastiąue, jarzębiak, siwucha,
myśliwska, cytrynówka, whisky, starka, Baczewska, Kantorowicz, Bols i porter) popijać
wolno, ale nie należy ich mieszać. Kto pije w kratkę, nabawia się bólu głowy i może ulec
chwilowemu zamroczeniu. W soboty, niedziele, dni świąteczne i przedświąteczne wyszynk
trunków jest surowo wzbroniony i dlatego konsument powinien się wystrzegać, aby
właściciel jadłodajni nie nalał mu do porcelanowej filiżanki kawy lub herbaty. O każdej takiej
omyłce należy zawiadomić natychmiast pogotowie ratunkowe.
Pić wolno wyłącznie przy stole, w pozycji siedzącej, przy czym kieliszek należy trzymać
prawą ręką, a lewą oprzeć lekko na biodrze. Kto zmienia samowolnie pozycję siedzącą na
leżącą (dajmy na to pod stołem), winien być odstawiony do komisariatu, gdzie podlega
pozbawieniu praw i przywilejów aż do zupełnego wytrzeźwienia. Rachunek płaci
najtrzeźwiejszy i nikt nie może się tłumaczyć nieznajomością prawa.
w/w w.z. min. Rerutkiewicz
P
OCIESZAJĄCA
STATYSTYKA
Z polecenia pana prezydenta ministrów władze centralne wygotowały spis urzędników,
którzy we wtorek po świętach zjawili się w biurze. Wyniki spisu są niezwykle pocieszające:
procent urzędników, którzy nie przedłużyli sobie sami świąt ani o dzień, w niektórych
ministerstwach dochodzi do 65%.
Mówią z tego powodu o utworzeniu specjalnego odznaczenia dla tej kategorii
funkcjonariuszów publicznych.
W
YPADKI
P
OTAJEMNA
GOLARNIA
Wczoraj w południe funkcjonariusze XXI okręgu z rury kanalizacyjnej przy posesji nr 48
na ul. Wilczej dosłyszeli cichy, charakterystyczny szmer. Po odkopaniu płyt kamiennych i
zburzeniu tylnej oficyny posesji nr 46 policja wtargnęła na pierwsze piętro nie zamieszkanego
pokoju, gdzie zastano już starszego jegomościa przed lusterkiem z namydloną twarzą i
brzytwą w lewej ręce. Mańkuta rozbrojono natychmiast. Sprytny ten ptaszek starał się nawet
zamydlić oczy policji, tłumacząc się, że podejrzany szmer nie pochodzi bynajmniej z golenia.
Dowodził on, że to po prostu golenie go drą i łupią. Niedoszły fryzjerek rychło znalazł się w
areszcie.
N
IEBEZPIECZNY
ZEGAREK
Skutkiem eksplozji zegarka został dotkliwie poraniony przemysłowiec W. C.
Niejednokrotnie już przestrzegaliśmy przed zbyt gwałtownym nakręcaniem zegarka w
godzinach wieczornych. Łańcuszek oczywiście znowu był metalowy!
H
ARCE
SAMOCHODOWE
Szesnastoletni ulicznik pan B. W. znowu przestraszył swym krzykiem pędzący samochód,
który skoczył w bok i wpadł do cukierni na pół czarnej. Czy policja nie ma na to środków?
O
DFREDRZONE
STAROBAJKI
F
UTUROSIOŁ
Kłapousząc sianodajcom,
Strzyżousząc, krącogłowiąc
spojrzeniuje, spojrzeniuje
futurosioł owsosiano…
Owsosiano pachnonęci.
Owsochwyci — sianożali,
Sianochwyci — żaloowsi…
do białego słońcoświtu…
Futurośli namyślennik
głodopada kłapousząc.
S
TAROBAJKI
ROZKRASICZONE
K
LATKOPTASZNIA
„Ślozooczysz, staroczyżu”
młodożeniec piosenkowa!
,,W klatkocieniu — dobrożycie…
w szczeropolu”— bólomęki…”
„Klatkoptasznia twojożyciem”
odpiosenczył staroczyżyk —
wolnożyłem w słońcolesie,
oczoperlę w klatkomęce…”
W
DOMOWŁAŚNI
Żółwiożali małomyszka:
„Skorupiejesz, biedozwierzu…”
Odesłowił skorupowiec:
„Ty pałacuj, zamkokróluj
kociolękiem rozdrżącona…
W ciasnodomiu lubosiedzę,
radożyję w domowłaśni…”
Staropiernik
Młodożeniec
W
IEDZA
T
EORIA
E
INSTEINA
Bolszewizujący żydek z Pragi czeskiej Albert (!) Einstein z właściwą tej rasie arogancją
rzuca się oto na podwaliny nauk ścisłych i ogłasza drukiem teorię, z której wynika, że czas
jest rzeczą względną, że energia ma masę (tak!), że geometria Euklidesa jest abstrakcją (Sic!),
że promień świetlny załamuje się w pobliżu ciał ważkich, że wszechświat nie ma granic, a
jednak nie jest nieskończony (sik–sik!) itd. Nie— zajmowalibyśmy się tymi bzdurami, gdyby
nie to, że jad filozofii Einsteinowskiej płynie już szeroką strugą i ku nam. Prasa krakowska
zwłaszcza poświęca sążniste artykuły zasadom cadyka z Pragi, profesorowie wszechnicy
jagiellońskiej wygłaszają o nim odczyty, a najszanowniejsza z naszych bas bleus utrzymuje w
wieloszpaltowym felietonie, iż ekspedycja złożona z wybitnych uczonych angielskich
stwierdziła jakieś wyniki, zaobserwowała jakieś odchylenia światła i że Akademia londyńska
otrąbiła na cały świat, jakoby ów Albert (!!!) był godnym następcą Newtona. Jeżeli zważymy,
że Newton miał na imię Izaak, to zrozumiemy dopiero, jak daleko sięga solidarność tej rasy i
nie zdziwimy się wcale, gdyby nawet mocarstwo anonimowe domagać się miało nagrody
Nobla dla swego prowodyra. Nagroda Nobla jest, jak wiadomo, funduszem gadzinowym, z
którego od dawna już najciemniejsze typy międzynarodówki wszechświatowej czerpią środki
w celach przeciwpaństwowych. Sam fundator (przekonałem się o tym naocznie w niedzielę)
pochodzi przecież z ulicy Furmańskiej, gdzie do dziś dnia na kamienicy nr 8 widnieje jeszcze
źle zamalowany szyld z napisem: „Kierosin bratjew Nobel”. Nie wiem, w jakich celach wy
wędrował ten człowiek do Europy, nie wiem zwłaszcza, kto przy ulicy Miodowej i kiedy
ośmielił się wydać mu paszport zagraniczny? W każdym bądź razie jest chyba rzeczą jasną,
że w interesie młodego, powstającego do życia państwa nie może leżeć obalenie geometrii
Eukalidesa. Nie może młody, konsolidujący się dopiero organizm zezwolić na to, aby w
poważnej prasie zagranicznej utarło się zdanie, że czas jest względny i zależy od ruchu
danego układu. Po tylu gorzkich doświadczeniach wiemy niestety aż nadto dobrze, komu dziś
w Europie zależy na tym, aby energia miała masę, i dla kogo to będzie wodą na młyn, jeżeli
promień świetlny załamie się w pobliżu słońca. Co zaś do obserwatora, zamkniętego w
szczelnym pudle i podróżującego, bez żadnej łączności ze światem, po przestworzach,
obserwatora, o którym często wspomina Einstein w swojej Relatywności (sic!), to wiemy
dokładnie, o kim tu mowa i każdej chwili odnośne dokumenty złożyć możemy na ręce
komisji między sojusznicze j!
Doprawdy czas już skończyć nareszcie z potworną hydrą, wyciągającą mace i macki swoje
poza wszelkie granice cierpliwości aryjskiej! Czas ma dla was wartość względną, ale chociaż
czas to pieniądz, pieniądz ma jednak wartość bezwzględną! Czyż nie tak, panie Einstein?
W
IADOMOŚCI
WOJSKOWE
T
ELEMETR
Telemetr jest świetnym przyrządem służącym do mierzenia odległości. Przyrząd nastawia
się na jakiś przedmiot daleki, np.
pojedynczy krzew. Następnie za pomocą, powiedzmy otwarcie, skomplikowanych dość
sposobów, odcyfrowuje się odległość, która wypada, dajmy na to, 1200 m. Potem
przystępujemy do drugiej części pomiaru, tzw. sprawdzenia. Mierzy się krokami odległość
między telemetrem a owym krzakiem. Wypada po zamianie na metry — 200 m.
Oczywiście to drugie rozwiązanie jest słuszne.
Otrzymaliśmy zatem za pomocą telemetru rezultat najbardziej dokładny, iż popełniony
błąd wynosi 1000 m.
Mógłby ktoś zarzucić, iż prościej byłoby pominąć skomplikowane obliczenie i od razu
odmierzyć odległość krokami. Dobrze. Ale w takim wypadku do czegóżby służył telemetr?
Trudno i darmo. Maszyny zastępują dziś człowieka.
Istnieje jeszcze jedna trudność, z którą od razu pragnę się rozprawić. Jak zmierzyć
odległość między nami a nieprzyjaciółmi?
Mogą zajść cztery wypadki:
1) my nacieramy, a nieprzyjaciel uchodzi;
2) nieprzyjaciel naciera, a my uchodzimy;
3) my nacieramy i nieprzyjaciel naciera;
4) nieprzyjaciel uchodzi i my uchodzimy.
Problematy te rozwiązać można niezmiernie prosto: gdy wróg uchodzi, należy go ścigać, a
nie bawić się w skomplikowane telemetry. No, a jak my uchodzimy, to tym bardziej nikomu
nie strzeli do głowy urządzać „pomiary”.
*
Wiosna idzie — kapelusze słomkowe idą. Interesik idzie. Wszystko w porządeczku.
*
Armiom zmieniam uniformy. Przemalowuję eskadry wojenne. Rozpędzam parlamenty.
Łapię ryby. Usuwam zbyteczne jednostki. Tanio, bo w podwórzu. Ptasia 4. Abramek.
S
POSTRZEŻENIA
METEOROLOGICZNE
K
OMUNIKAT
P
AŃSTWOWEGO
I
NSTYTUTU
M
ETEOROLOGICZNEGO
Rozkład ciśnienia: ciśnienie w dołku słabe. Niż barometryczny.
Temperatura dnia poprzedniego najwyższa 38,9, najniższa 36,8. Tętno mocne.
Okłady zimne na główkę.
Wiatry na–halne.
Spodziewana pogoda: na dworze zimniej niż w mieszkaniu.
O szyby deszcz dzwoni — deszcz dzwoni jesienny. W niebie dziura.
F
RYZJER
DAMSKI
„E
MILIO
”
czesze wszędzie.
W
AŻNE
DLA
GOLĄCYCH
SIĘ
!
Namydlam przed ogoleniem. Fryzjer jest na tej samej ulicy. Wielka oszczędność. Piękna
11, poprzeczna oficyna, IV piętro.
Uwaga: tylko od l do 2 pp. Jeżeli zamknięte, to zadzwonić 187—39 po kluczyk.
D
O
R
YGI
WYJEŻDŻAM
ilekroć zjem obiad w domu. Wszelkie polecenia przyjmuję.
*
Rolety, story spuszczam przy wszelkich uroczystościach. Zaborowska.
„TPWUM”
(P
IERWSZE
P
OLSKIE
T
OW
. W
ZAJEMNYCH
U
BEZPIECZEŃ
OD
M
ORDOBICIA
)
p o l e c a pp. recenzentom polisy premiowe i w ogóle teatralne,
w p r o w a d z i ł o specjalny dział ubezpieczeń sejmowych,
k i e r u j e sprawy honorowe na drogę sądową.
G
ASZĘ
POŻARY
nawet największych fabryk i zakładów, bez przyrządów i pomocy. Uprzedzać na dwie i
pół godziny przed pożarem. Krucza 3, u inż. Tokaczewskiego dla Zygmunta.
S
ODOMA
I
G
OMORA
S
P
.
Z
OGR
.
ODP
.
SĄDOWĄ
załatwia wszelkie zlecenia ze schodów przez swych agentów. Wymienia wszelkie obelgi.
Zakłada nogę na nogę. Podejmuje się i opuszcza.
D
ROBNE
OGŁOSZENIA
Biusty! Każda pani może mieć ładny biust sławnych ludzi — gips albo terakota. Widok 7.
J. Kullało.
*
Karawan do wycieczek i majówek podmiejskich wypożyczam. Karasjmowicz,
*
Karty pocztówkowe wrzucam do skrzynek, tamże mówię, która godzina. Targówek.
Sobieskiego 11. Zalcman.
*
Ktokolwiek lub kto bądź posiadałby wiadomości o synu mym, niech je zatrzyma przy
sobie z poważaniem Lewkonia.
*
Kupię coś, sprzedam, zarobię i pójdę na kolację. Adolf Sobiedanek. Leszno 2.
*
Lekcji francuskiego, arytmetyki i łaciny mogę udzielić. Gruntowna metoda, ale nie chcę.
Tel. 0,75.
*
Nie jem, nie piję, wszystko robię, tamże szemrzę’ cichutko jako górski strumyk. Ogrodowa
l, mieszkania 375—82.
*
Niszczę ubrania i obuwie, suknie damskie, nawet dziecinne.
*
Nie sieje, nie orze, tylko handluje starzyzną. Aron, Nowolipie 81.
*
Ogrodnik zrywa melony przechodniom. Krucza 2a.
*
Paznokciem tępię robactwo. Dyskrecja zapewniona. Erywańska 8.
*
Pończochy nadrabiam miną. Cerownia. Podwale 3.
*
Przepowiadam każdemu smutne, ale prawdziwe, specjalność zgony. Chiromanta „Gucio”,
Nowogrodzka 2.
*
Po 20 marek obiady, składające się z przekąski, zupy, dwóch mięs, deseru, kawy i likieru
poszukiwane. Oferty z fotografią do adm. Kuriera Polskiego pod ,;Mokka Józef 37”.
*
Precz z nogami! Dosyć już woni potu i nóg. Klawitol zmienia najbardziej nawet
zapuszczone nogi na zupełnie przyzwoite ręce. Żądać wszędzie. Tamże zmieniam stare
rękawiczki na stare skarpetki.
*
Sprzedam duże miasto prowincjonalne (60 000 mieszkańców) wraz z doktorem, apteką,
szkołą etc. Oferty pod „Franuś”.
*
Sprzedam bramę domu przy ul. Wilczej razem z uliczkami i z dzwonkiem. Sublokator.
*
Sprzedaję i kupuję różne przedmioty, ale na ogół nudzę się. Wiad. na miejscu.
*
Tyję w oczach i w pasie. We wtorki dla pań. Szpitalna 32.
*
Usuwam dywany, pianina raz na zawsze. Sprzątam właścicieli. Kochanowicz. Praga.
*
Wypycham zwierzęta i ptaki za drzwi. Oferty sub. J. Gadok, Nowy Świat 39.
*
Wydaję książki i okrzyki. Księgarnia J. Mordkowskiego.
P
RACOWITA
P
SZCZÓŁKA
K
ALENDARZYK
E
NCYKLOPEDYCZNO
–I
NFORMACYJNY
NA
ROK
1921
pod redakcją
Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima
1921
Nakładem autorów
Z
AMIAST
WSTĘPU
Wypuszczając tę pierwszą pszczółką mamy błogą nadzieję, iż nie będzie ona ostatnią. W
wielkim, wyścigu współczesności, w którym między innymi udział biorą tanki i aeroplany,
mały ten ptaszek ma jedynie na celu wskazywanie drobnych udogodnień życiowych,
informowanie o tak szybko mijających dziś datach kalendarzowych i rozpogodzenie
chmurnego czoła pasażerów niefrasobliwym świergotem. Pracując nad wszechstronnością
tego wydawnictwa niewątpliwie przeoczyliśmy to i owo, ale niech nas rozgrzeszy szczupły
rozmiar naszego wydawnictwa i znane przysłowie ludowe „kto prędko daje, ten dwa razy
daje”. Ważniejsze braki tego kalendarza dadzą się bardzo łatwo uzupełnić przez zwykłe
kupienie podręcznej encyklopedii Orgelbranda lub też dziełka cudzoziemskiego. W rubrykach
przeznaczonych do wypełniania wyręczyliśmy tak dziś zajętych i zapracowanych ludzi,
pomieszczając najpotrzebniejsze notatki. Gdyby które z nich nie odpowiadały życzeniom
Szanownych Czytelników, mogą oni po prostu, nie żenując się, wyskrobać scyzorykiem i
wpisać tam cośkolwiek obojętnego. Wszelkie wskazówki, listy i uzupełnienia przyjmujemy z
wdzięcznością, prywatnych jednak adresów nie podajemy ze względu na nerwowość czasów
obecnych.
Z poważaniem
REDAKCJA
S
TYCZEŃ
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Mróz styczniowy sprzyja młóceniu sera. Najlepiej jest w suche południe zwozić resztki
sera, troskliwie oddzielając części zmokłe, aby nie popsuły całości. Jak i w innych miesiącach
zimowych, tak i w styczniu ważne jest konserwowanie nawozu, aby mieć czym użyźnić
grunty latem. Zalecanym powszechnie środkiem jest czarna kawa, należy wystrzegać się
owoców i środków przeczyszczających. Pilnować, aby kłusownicy nie zastawiali sideł na
krowy i łasice. Gryka jest to miły i pożyteczny ptak, lecz kłopotliwy przy trzymaniu w izbie;
młode stworzonko należy od razu przyzwyczaić do przebywania na powietrzu. Buduje się w
tym celu mały szałasik na środku dziedzińca. Pożyteczne to zwierzę pilnuje znakomicie domu
i ostrzega bardzo miłym śpiewem przed niepożądanym gościem.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
7.1413 Arcyksiążę Karol poślubia ks. Zbigniewa.
22.1214 Bitwa pod Władywostokiem. Rudolf Miedzianobrody schodzi na dół.
27.1889 Na Węgrzech wielki zjazd miłośników królowej Elizabety.
M
ENU
NA
STYCZEŃ
Zupa grzybowa.
Rydzyki w sosie.
Legumina z trufli.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Strzeżysław, Włastymir, Hejnoch, Bojomir, Muttermilch, Krzesimir, Szyja, Chawa,
Salopa, Domosław, Jurepełek, Maurycy, Spitogniew, Bogumir, Radagost, Mundek i
Dobrosław.
L
UTY
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Praca rolnika jest tylko pozornie łatwa i beztroska. Rolnik musi dokładnie pamiętać o
porach roku i zmianach atmosferycznych. Metoda kopania ziemi w miesiącach parzystych, a
orania w nieparzystych jest śmiesznym przesądem, którego rozsądny rolnik wstydzić się
powinien. Sądzimy, że zabobon ten ma się już na wymarciu. W styczniu należy kopać.
Chowanie kur coraz bardziej się u nas przyjmuje. Ten szary, niewielki ptak uprzyjemnia
rolnikowi pracę swym miłym świegotem. Przysłowie „ślepy jak kura” nie jest prawdziwe.
Kury widzą świetnie, szczególnie w nocy, a napadnięte przez wroga (jemioła, wiewiórka itd.)
bronią się, gryząc nieprzyjaciela w kark i łamiąc mu w ten sposób tzw. pierwszą krzyżową.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
12.1002 Przez Francję przechodzą żołnierze, witani przez ludność.
19.1334 Jan Kukielnik umiera w Ostrowiu.
26.1644 Odkrycie pokładów wapna w Kaledonii.
27 tegoż roku. Albert I przenosi się do Genewy z okrzykiem: „Trudno!”
M
ENU
NA
LUTY
Grzybki drobno krajane.
Omlet z grzybkami.
Krem grzybowy.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Zegota, Idiota, Błażej, Błazenek, Wirosław, Kawa, Sara, Niemira, Tomiła, Bernard.
M
ARZEC
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Miesiąc marzec jest już jednym z miesiąców wiosennych. Przysłowie „w marcu jak w
garncu” sprawdza się całkowicie. Cóż jest tedy milszego dla dobrego rolnika, jak w taki
słotny dzień wiosenny zasiąść z dobrą książką przy kominku i zagrać partyjkę wista! Natura
sama uśmiecha się do niego: rankiem może on obserwować pierwsze wyrastające spod śniegu
kwiatuszki majeranku i ziarnka słoneczników. Po miłej pogawędce może on w ciepłej oborze
spędzić kilka rozkosznych chwil na dojeniu. Dojenie krów na cztery ręce wychodzi coraz
bardziej z mody. Jest to oszczędność sprawiająca dziś już niemiłe wrażenie, bo czyż nie lepiej
po prostu jest wydoić o kilka kropel więcej, niż zaoszczędzać na czasie?
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
1.1754 Walezjusz mały, jako dziecko, odkrywa głowę przed pomnikiem swego następcy.
5.1387 Wynalazek Czecha Prokopa, demonstrowany przed damami dworu.
16.1492 Kolumb odkrywa Amerykę. Mieszkańcy–tubylcy wołają na jego zjawienie się:
„Jesteśmy odkryci” i cofają się w góry Meksyku.
M
ENU
NA
MARZEC
Siekane grzybki.
Marynowane grzybki.
Duszone grzybki.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Przesław, Sulimir, Przesolony, Dobiesław, Wienczysław, Kupa, Uradowańczyk.
K
WIECIEŃ
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Oszczędny rolnik w kwietniu zwykle porzuca strzechę swego domostwa i udaje się do
Warszawy, Lwowa lub Krakowa, aby zorientować się, co robią inni jego współzawodnicy i
godnie przygotować się do walki konkurencyjnej na rynkach zbożowych. Zboża radzimy nie
brać ze sobą do miasta, przewóz bowiem kolejami jest ogromnie utrudniony i zboże wysypuje
się bardzo łatwo, należy je najlepiej sprzedać na miejscu i cały kłopot zrzucić w ten sposób na
odbiorcę. Groch, kukurydzę, wykę i perliczki można zabrać ze sobą, należy je atoli przedtem
wymłócić, aby nie wozić na próżno plew, których nikt nie chce potem nabyć. Rolnicy nasi nie
chcą tego zrozumieć i wciąż narażają się na zbyteczne koszta.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
10.1785 W Bostonie umiera wynalazca pytoliny.
11.1812 Napoleon Wielki udaje się do Moskwy.
12.1755 Pan de Murcy przepływa Tunel Simploński.
30.1436 Ambasador Winsdorf wręcza sekretny list królowi rumuńskiemu.
M
ENU
NA
KWIECIEŃ
Paszteciki z grzybkami
Grzybek w maśle.
Konfitury grzybowe.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Sadomir, Mnożysław, Cypa, Berek, Nosisław, Nosacz, Chamuś, Zawisław, Kundek,
Cziapnik.
M
AJ
W maju, w Zielone Świątki lub, gdy kto woli, w dożynki, rolnik zaprasza okolicznych
sąsiadów na miłą pogawędkę i gąsior starego miodu. Okoliczni włościanie, nucąc popularną
pieśń „Plon niesiemy, plon”, wkładają sukmany i pląsają przed domem do świtu. Zebrane
zboże układa się w snopy i zwozi się do chałup przy radosnych okrzykach dzieci. W gajach
zbiera się grzyby i strzyże się owce, które z bekiem wybiegają z zagrody na zieloną ruń.
Przezorny rolnik niechaj nie zapomina, że zima za pasem i niechaj szykuje sanie, łyżwy i
sieci. Należy także zbierać skowrończe jaja, aby na przyszły rok wylęgły się całe stada tych
srebrnogłosych śpiewaków naszych pól i łąk. Słowiczy głosik tych szaropiórych stworzonek
urozmaica wszak żmudną pracę włościanina. Pługi, sochy, brony i drabiniaste wozy
oporządzić należycie i wytrzeć z kurzu.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
6.1342 Połączone mocarstwa Danii i Tuluzy wypowiadają świętą wojnę przekupstwu.
23.1904 Nowe zdobycze na polu ekonomii.
M
ENU
NA
MAJ
Rosół na grzybkach.
Grzybki a la admirał Nelson.
Kompocik grzybowy
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Mścisław, Swatosza, Bolemir, Kubek, Niecysław, Radosław, Krajewski, Szymon, Srul i
Sołowiejczyk.
C
ZERWIEC
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
W miesiącu tym należy przystąpić do przygotowania konfitur. Należy wziąć dużą kadź lub
beczkę ogrodową, wymyć ją i oczyścić należycie, potem nawrzucać do środka owoców,
zerwanych dnia poprzedniego. Owoce te powinny przedtem poleżeć kilka tygodni w bardzo
suchym i ciepłym miejscu, nie pozbawionym atoli znacznej wilgoci. Po wrzuceniu do beczki
należy je osłodzić należycie i zagotować, aż cukier się sfermentuje, następnie z zamkniętymi
oczami układa się w słoikach, aby nie wiedzieć, co się w nich będzie znajdować. Zimą
sprawia to wiele uciechy przy otwieraniu, bowiem w słoikach znajduje się coraz to inne
owoce, o których się już zapomniało.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
29.1804 Piękna Agata porwana przez margrabię Haut–Barsac.
31.1886 Pierwsze wzloty z pasażerami i prowiantem.
32.1900 Potyczka pod Widłowem.
M
ENU
NA
CZERWIEC
Rydze solone.
Bedłki po francusku.
Galaretka grzybowa.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Siemion, Ziemian, Leśmian, Boginiak, Włastymir, Włast, Miraż, Dzierżymir, Telefon.
L
IPIEC
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Lipiec, nazwany tak od tak zwanego „lipienia” drzew i krzewów owocowych, jest
miesiącem wytężonej pracy w polu i w ogrodzie. Dobry gospodarz musi przypilnować, aby.
dokładnie wypielono i wygracowano ścieżki ogrodowe, inaczej bowiem nie sposób znaleźć
owoce spadające z drzew i grzęznące w bujnej, szmaragdowej trawie. Melioracja pól i
parcelacja trawników niech nie zaprząta zbytnio głowy wieśniaka — matka natura myśli i
stara się lepiej o dobro przyrody, niżby to mógł zrobić słaby i ułomny człowiek, zresztą
przysłowie ludowe powiada, że „jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści”, a cóż dopiero z
naszych łąk i niw.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
13.1897 Kawalkada kawaleryjska zdobywa przejście ze wsi Morzyce i szosę wilkońską.
18.1208 Murzyn Gono pokonywa na pięści panią Starter.
19. 304 Arabowie przechodzą Nil.
21.1803 Wielkorusi spotykają się z bojarami i kąpią się w święto w Jordanie.
28.1719 Na Korsyce znaleziono ludzi z epoki trynidatu, jeszcze ciepłych.
M
ENU
NA
LIPIEC
Grzyb pokojowy na szaro.
Sałatka z grzybów.
Pudding z pieczarek.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Mściwoj, Wytymir, Weteryniarz, Gościsław, Łobuziak, Chwalesław, Sedesik.
S
IERPIEŃ
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
A ot i miesiąc upałów. Czarne jagody i borówki zakwitają śród krzaków, nęcąc
powonienie. W ogrodach dojrzewa sośnina, a dąb, król drzew, rzuca cień na skoszoną
murawę. Rolnik opatruje szczepionki i łowi ryby w przyległym stawie. Wołanie na ryby:
„cip–cip–cipuchny” przeraża je tylko i nie powinno mieć zastosowania. Czyż nie lepiej
chwytać je do kwarty, do której przymocowany jest sznurek z przynętą? Leszcze, karpie,
jesiony i raki rozmnażają się w sierpniu szybko ‘l tylko bystre oko wprawnego gospodarza
potrafi wyciągnąć z tego pożytek. Gdy wyciągniemy rybę z wody, związujemy jej przednie
nóżki, aby żwawe stworzenie nie uciekło nam niespodzianie.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
16.1302 Wielka powódź niszczy zasiewy w Kursku.
22.1735 Na żądanie papieża Karol udaje się w podróż.
29.1804 Rudolf Złotodziób zdobywa uznanie.
M
ENU
NA
SIERPIEŃ
Muchomorki, sos provangal.
Grzybki a la Lina Cavallieri.
Lody grzybowe.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Dalibóg, Dadaista, Drogowit, Drogocenny, Homir, Hoesick, Wende, Weneda.
W
RZESIEŃ
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Wrzesień jest miesiącem polowania. Rolnik zmienia lemiesz na oręż i wyrusza w lasy i
trzęsawiska, aby tam samotrzeć potykać się o konary i gałęzie drzew. Cóż to za piękny widok,
gdy hoży i dorodny młodzian i piękna, oszczędna gospodyni kroczą takim pustkowiem przy
blasku księżyca! Strzelbę należy nabijać w domu, żeby nie tracić czasu przy spotkaniu
zwierzyny. Celować należy zawsze trochę wyżej, bowiem, jak wiemy, ciążenie ziemi działa
na wszystkie przedmioty bez żadnych wyjątków. Polowanie nie należy do trudnych zajęć,
wystarcza po prostu odnaleźć zwierza, odwrócić na chwilę jego uwagę i, korzystając z tego,
zastrzelić go na miejscu. Przy poszukiwaniu zwierzyny nie należy się posiłkować,
wskazówkami przechodniów, a szczególnie dzieci, mają bowiem one zbyt często krótką
pamięć i mylą się co do kierunku.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
3. 202 Rzymianie biją się o łaskę cesarza Sebastiana.
10.1905. Najście Kohnów na gubernię piotrkowską.
14.1703 Pierwszy wentylator demonstrowany w gabinecie króla Walencji.
28.1443 Inkasi palą ostatniego swego króla i przepływają ocean.
M
ENU
NA
WRZESIEŃ
Majonez z maślaczy.
Trufle, sos grzybowy.
Racuszki z grzybkami.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Ostromir, Chlebosław, Domorad, Aparat, Neronek, Cieszymir, Kaktus, Horzyca, Horacy,
Pipek i Pępek.
P
AŹDZIERNIK
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
W październiku rób zapasy na zimę. Kilka korcy solonych grzybków, pięć, sześć beczek
śmietany i kwaśnego mleka, bochen razowca, połeć słoniny, kilka ziemniaków, zawieszonych
u pułapu, zapewnią ci pożywienie na długie wieczory zimowe. Jaja, aby nie zamarzły,
schowaj w ciepłym miejscu, a nie zapomnij o drzewie, bo zimą zimno: „Na święty Jacenty
mróz włazi ci w pięty”, jak mówi przysłowie. Uzbieraj w borze ze trzy kopy poziomek i polej
śmietaną. Pootrząsaj drzewa z ogórków (jak to zaznaczył znany agronom amerykański M. T.),
a czyń to w ten sposób, aby od razu spadały do kadzi z kiszoną wodą i koprem. Należy
uważać, aby kłusownicy nie zastawiali sieci na pozostałe ogórki.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
1.7850 Kongres w Hiszpanii uchwala przejście do czasów nowożytnych.
7.2565 Czarna Maska łamie podkowę króla Syjamu i ogłasza się regentem.
11.834 Namiętny kochanek księżnej Wanilii morduje wszystkich świadków ślubu
ukochanej.
22.1534 Rafael kończy portret Fornariny i ucieka do Rzymu.
28.1534 Benwenuto odlewa Perseusza i ucieka do Mediolanu.
M
ENU
NA
PAŹDZIERNIK
Kurki pieczone.
Koźlaki zawijane.
Budyń z prawdziwców.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Cytrus, Budzimir, Glinka, Wyszomir, Wyskokowy, Dzierżysław, Gęsior, Prokop, Ojcomir,
Matkolub i Kazirodczyk.
L
ISTOPAD
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
W miesiącu tym, gdy już wszystkie liście pospadają z drzewa, należy opatrzyć piece i
wybrać co zdrowsze gałęzie do ścięcia. Gałęzie te należy zaznaczyć ołówkiem, aby następnie
nie mylić się i nie robić sobie oraz drzewu krzywdy. Ołówka należy używać atramentowego,
gdyż ten nawet w wilgoci nie ginie bez śladu. W listopadzie następuje tak zwane
grzybobranie, czyli zbieranie niepotrzebnych grzybów. Należy odróżniać gatunki grzybów
trujących od nietrujących. Grzyby trujące łatwo bardzo poznać po nieprzyjemnym smaku oraz
po dolegliwościach towarzyszących spożyciu nawet najmniejszej ilaści. Grzyby jadalne
pożywniejsze są od mięsa, toteż słusznie mówi przysłowie ludowe: „Kto zje grzybka —
zdrów jak rybka”.
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
3. 213 Także i Lucjusz Almaga przechodzi na stronę powstańców.
23.1601 Ukazuje się dzieło mnicha de Lafour o obligacjach.
28.1411 Średniowiecze w pełni. Wędrujące ludy walczą o stanowisko.
M
ENU
NA
LISTOPAD
Krupnik grzybowy.
Grzybek po węgiersku.
Naleśniki z trufelkami.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Somowir, Samowar, Lassota, Lewita, Wyszosław, Wyszogród, Kopyciński, Hipek,
Wolidar i Kanarek.
G
RUDZIEŃ
W
SKAZÓWKI
DLA
ROLNIKÓW
Grudzień, grudzień, śnieg już pada,
Całun biały okrył sioła,
Rolnik przy kominku siada
I uśmiecha się wesoło.
Bo i czemuż by nie? Nie ma rzeczy przyjemniejszej jak odpoczynek po pracy. W pięknie
przybranej izbie siada stary dziaduś i opowiada dzieciom bajki o Krysi Leśniczance.
Oczywiście stary ten człowiek nie napracował się co prawda tyle, co rosły syn jego i ojciec
wnukom, ale cóż robić? Nie można przecież starca wyrzucić na mróz, a kilka ziemniaków i
trochę grzybów nie przyczynią szkody gospodarstwu. Miły turkot kołowrotka towarzyszy
bajkom i śmiechom dzieci, a szum samowara dopełnia miłej harmonii. Jeśli już mowa o
kołowrotku, trudno jest oprzeć się wrażeniu oburzenia co do modnych obecnie kołowrotków?
parowych; gwar i stukot tych maszyn burzy miły obraz, który zwykle wynosimy z dłuższego
pobytu na wsi. Dosiego roku!
W
SPOMINKI
HISTORYCZNE
1.1630 Michał Anioł kończy swego Dawida i ucieka do Bolonii.
8.301 Wędrówki ludów średnioazjatyckich.
23.1560 Pierwsza kula armatnia odrywa ostatnią nogę admirała Teleginsa.
28.1731 Witold Średni zamienia się na imię ze swoją matką królową Sarą.
31. l Sylwester u Rzymian
M
ENU
NA
GRUDZIEŃ
Grzyby grzane z grzebieniem.
Duży gorący grzyb.
W
AŻNIEJSZE
IMIONA
SŁOWIAŃSKIE
I
ŻYDOWSKIE
Kanapka, Kolesław, Żesławir, Gutnajer, Kubełek, Kolektor, Aronek, Ancymonek i Pipuś.
D
ZIAŁ
ASTRONOMICZNY
Rok kalendarzowy ma 365 dni, 52 tygodnie, 12 miesięcy i 4 pory roku, czyli razem: (365 +
52 + 12 + + 4) = 433 różnych jednostek kalendarzowych, z których dni w tygodniu, miesiące
oraz pory roku posiadają własne nazwy, jak łatwo przekonać się z załączonej tabelki.
T
ABELKA
ALFABETYCZNA
DNI
W
TYGODNIU
,
MIESIĘCY
ORAZ
PÓR
W
ROKU
1. Czwartek
1. Czerwiec
2. Niedziela
2. Grudzień
3. Poniedziałek.
3. Kwiecień
4. Piątek
4. Lipiec
5. Sobota
5. Listopad
6. Środa
6. Luty
7. Wtorek
7. Maj
— ——————
8. Marzec
28
9.
Październik
1. Jesień
10. Sierpień
2. Lato
11. Styczeń
3. Wiosna
12. Wrzesień.
4. Zima
_____
10
78
Od czasu do czasu rok bywa przestępny i dlatego ma dni 366. Jak dotychczas, daje się to
zauważyć w lutym (p. tabelkę miesięcy nr 6), któremu przybywa z niewyjaśnionej bliżej
przyczyny dwudziesty dziewiąty dzień.
Według opowiadań naocznych świadków, ziemia obraca się dokoła słońca i dokoła
własnej osi, łączącej oba północne bieguny. Zmiana temperatury, zmiana dnia i nocy oraz
zaćmienia wynikają z powyższego. Księżyc także obraca się dokoła ziemskiej osi i dokoła
słońca, czemu przypisać należy kwadry, pełnię i sierp. Dotychczasowe przekonanie, że dzień
ma 12 godzin i noc 12, nie odpowiada rzeczywistości. W samej rzeczy: wstajemy zwykle
pomiędzy godz. 9 a 10 rano, kładziemy się zaś spać o 12 lub jeszcze później, z czego wynika,
że dzień ma co najmniej 14 godzin. A teraz nic łatwiejszego, jak obliczyć ilość godzin nocy:
doba ma godzin
24
dzień
„
„
14
Pozostaje dla nocy g. 10
Słońce, na pozór mniejsze, jest w rzeczywistości o wiele większe od ziemi, a nawet od
siebie samego. Według obliczeń astronoma amerykańskiego Rozentala stosunek objętości
słońca do ziemi przedstawia się następująco: gdyby dwunastoletnia dziewczynka zaczęła
wymawiać liczbę, wyrażającą powyższy stosunek, to skończyłaby, mając już prawnuków i
wnuczkę w swoim dawnym wieku + 230072. Pozorna mniejszość słońca od ziemi jest
skutkiem złudzenia optycznego i gry słów. Tak samo przedstawia się sprawa z księżycem,
gwiazdami i planetami. Rozental dowodzi, że gdyby ilość gwiazd na niebie pomnożyć przez
odległość księżyca od ziemi, otrzymalibyśmy liczbę, przewyższającą wiek wszystkich ludzi
na świecie, pomnożony przez tyle kilometrów, ile jest od księżyca do najdalszej planety, co
wyraził formułą następującą:
t
M = N +— + 77 + księżyc
12
Fakt trzymania się słońca, gwiazd i księżyca w powietrzu nie jest dotychczas
wytłumaczony. W każdej chwili istnieje obawa upadku jakiejś planety na ziemię, co mogłoby
spowodować nieobliczalne spustoszenia na wsi i w mieście. Nie wchodząc bliżej w szczegóły
zaznaczymy, że próby pchnięcia ziemi w przeciwnym kierunku, dla urozmaicenia życia,
zostały już przedsięwzięte i należy spodziewać się bardzo ciekawych rezultatów.
Ziemia jest dość okrągła, o czym łatwo możemy się przekonać, spoglądając na globus. W
roku 1921 będzie kilka zaćmień i niejedno zjawisko atmosferyczne, tak że na ogół rok
zapowiada się interesująco.
D
ZIAŁ
GEOGRAFICZNY
Spis alfabetyczny wszystkich części świata:
1. Afryka,
2. Ameryka,
3. Australia,
4. Azja,
5. Europa.
___
15
2
P o w i e r z c h n i a kuli ziemskiej = 2 R — z czego
n
na Australię przypada kilka milionów kilogramów kwadratowych, a na resztę — reszta.
P o w i e r z c h n i a oceanów — jeszcze większa. Williams oblicza, że gdyby krople wody
stanowiące powierzchnię oceanów ułożyć w słup, to byłby on bardzo wysoki.
L u d n o ś c i przypada na Europę mnóstwo, w innych częściach świata jeszcze więcej
(zwłaszcza Azja).
R e l i g i e: katolicy, żydzi, japończycy, ruscy, francuzy i in.
R z e k i płyną do swych ujść i posiadają malownicze brzegi. Najdłuższe rzeki: Nil
(historyczna egipska rzeka), Wołga (w Rosji) i kilka innych. Reinhardt oblicza, że gdyby z
wszystkich rzek zrobić jedną, byłaby ona wielka.
J e z i o r a : Tanganajka (nie mieszać z Jamajką), Nyassa (z żyrafą) i Morskie Oko
(restauracja na miejscu).
T
ABLICA
PORÓWNAWCZA
MIAST
,
KLIMATÓW
,
RAS
I
PRODUKCJI
Nr
Miasto
Klimat
Rasa
Produkcja
Uwagi
1
Osaka
miły
żółta
ser, hamaki
2
Hamburg
,,
biała
grzybki, kwiaty
3
Odessa
jak czasem
,,
wszystko dostać
4
Żyrardów
zimno
,,
różne towary
5
Barcelona
ciepło
śniada
wyroby krajowe
6
Tien–tsin
japoński
chińska
mongolskie rzeczy
7
Mediolan
gorąco
opalona
makarony i futuryści
8
Paryż
opady
wesoła
oliwa, żetony
P
IERWSZY
SPIS
ALFABETYCZNY
WSZYSTKICH
LICZB
OD
JEDNEGO
DO
STU
A — nie ma.
B — nie ma.
C
cztery, czternaście, czterdzieści, czterdzieści jeden, czterdzieści dwa, czterdzieści trzy,
czterdzieści cztery, czterdzieści pięć, czterdzieści sześć, czterdzieści siedem, czterdzieści
osiem, czterdzieści dziewięć.
D
dwa dziewięć, dziesięć, dwanaście, dziewiętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia jeden,
dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć,
dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, dziewięćdziesiąt,
dziewięćdziesiąt jeden, dziewięćdziesiąt dwa, dziewięćdziesiąt trzy, dziewięćdziesiąt cztery,
dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt sześć, dziewięćdziesiąt siedem, dziewięćdziesiąt
osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć.
E, F, G, H, I — nie ma.
J
jeden, jedenaście.
K, L, Ł, M, N — nie ma.
O
osiem, osiemnaście, osiemdziesiąt, osiemdziesiąt jeden, osiemdziesiąt dwa, osiemdziesiąt
trzy, osiemdziesiąt cztery, osiemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt sześć, osiemdziesiąt siedem,
osiemdziesiąt osiem, osiemdziesiąt dziewięć.
Ó — nie ma.
P
pięć, piętnaście, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden, pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt trzy,
pięćdziesiąt cztery, pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt
osiem, pięćdziesiąt dziewięć.
R — nie ma.
S
sześć, siedem, szesnaście, siedemnaście, sześćdziesiąt, sześćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt dwa,
sześćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt cztery, sześćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt sześć, sześćdziesiąt
siedem, sześćdziesiąt osiem, sześćdziesiąt dziewięć, siedemdziesiąt, siedemdziesiąt jeden,
siedemdziesiąt dwa, siedemdziesiąt trzy, siedemdziesiąt cztery, siedemdziesiąt pięć,
siedemdziesiąt sześć, siedemdziesiąt siedem, siedemdziesiąt osiem, siedemdziesiąt dziewięć,
sto.
T
trzy, trzydzieści, trzydzieści jeden, trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery,
trzydzieści pięć, trzydzieści sześć, trzydzieści siedem, trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć.
U, W, Z, Ż, Ż, Y, X — nie ma.
F
IGLE
MATEMATYCZNE
1. Zadziwiające własności liczby siedem
Jak wiadomo
7 X 2 = 14
7 X3 = 21
7 X 4 = 28
7 X 5 = 35
suma rezultatów
= 98
Liczbę tę dzielimy przez 14; 98 : 14 = 7. Uczeni do dziś dnia łamią sobie głowę nad tym
zastanawiającym wynikiem.
2. Uparta trójka, czyli jak się tu wykręcić?
Matematyk angielski Izaak Cox (urodzony w 1728 zm. 1729), pierwszy odkrył tajemniczy
upór trójki, która stale powtarza się przy wyliczeniach, jak to widzimy poniżej.
13 — 10 = 3
2+1 = 3
27 : 9 = 3
18401 — 18398 = 3
+ 7 —10=—3
3 × 1 = 3 etc.
Postępując w podobny sposób będziemy zawsze otrzymywali trójki.
Harston obliczył, że aby wyczerpać wszystkie możliwe kombinacje powyższej własności
trójki, należałoby pracować 183790001426 lat z przerwą dwugodzinną na obiad, ilość zaś
papieru, zużyta do obliczeń, pokryłaby podwójną warstwą całą przestrzeń pomiędzy
księżycem a Yalparaiso.
2 × 2 = 5?!?
Mnożymy dwa przez dwa i otrzymujemy cztery. Następnie, kiedy nikt nie widzi, dodajemy
zręcznie jedynkę i oczom zdumionych widzów pokazujemy niezwykły rezultat, który na
pozór przeczy dotychczas Przyjętym zasadom.
P
RZEPISY
POCZTOWE
Zwycięski pochód cywilizacji znaczy swą drogę coraz to nowymi zdobyczami, pośród
których dominujące miejsce zajmują rozmaite udogodnienia komunikacyjne, jak tramwaj,
samochód, droga żelazna, a zwłaszcza poczta.
Streśćmy w kilku słowach istotę poczty. Jeżeli mam np. przyjaciela w Krakowie i pragnę
go zawiadomić, że Szymek ma się lepiej lub że Janka wraca, czynię to w następujący sposób:
wysyłam do przyjaciela tzw. list lub jeszcze lepiej depeszę. To właśnie jest poczta.
Podajemy kilka wskazówek dla amatorów korespondencji:
a) pocztówka:
1) z widokiem,
2) bez.
Pocztówkę zapisuje się po jednej lub po obydwu stronach, pisze się jakikolwiek adres (w
zależności od tego, dla kogo jest przeznaczona), a następnie wrzuca się do skrzynki (p. niżej).
b) list:
1) polecony,
2) zwyczajny.
Po napisaniu listu wkładamy go do koperty, zalepiamy takową, piszemy adres i (punkt 1)
zanosimy na pocztę, skąd wracamy z kwitkiem. List zwyczajny wrzuca się do skrzynki (p.
niżej). Przedtem niektórzy nalepiają na kopercie tzw. marki pocztowe. Nalepianie marek
pocztowych nie jest związane z większymi trudnościami. Bierzemy markę w palec wielki i
wskazujący prawej ręki i wysunąwszy ostrożnie język, szybkim ruchem przykładamy takową
do takowego, aż takowej strona pogumowana zwilży się w sposób dostateczny. Wtedy bez
chwili namysłu chwytamy takową w palce wyżej wymienione i przytwierdzamy do koperty w
miejscu uprzednio upatrzonym.
Wrzucenie listu do skrzynki też nie nastręcza trudności. Skrzynki te rozmieszczone są w
wielu punktach miasta. Z obydwu stron posiadają one szpary, przez które wrzuca się list.
Można to uskutecznić z prawej i z lewej strony (atoli nie jednocześnie). Po wrzuceniu listu do
skrzynki oddalamy się szybko, elastycznym krokiem, jak gdyby nigdy nic. Skrzynki
pocztowe otwarte są także w święta, a nawet w nocy.
c) depesze:
1) zwyczajne,
2) terminowe.
Wrzucanie depesz do skrzynek pocztowych nie jest wskazane, gdyż nie osiąga celu. Aby
wysłać depeszę, należy udać się na tzw. „telegraf” i po wypisaniu odpowiedniego blankietu
złożyć go w jednym z okienek. Już po kilku dniach uradowany adresat otrzymuje depeszę. W
celu zaoszczędzenia sobie kosztów należy skracać tekst depeszy do minimum. Np. zamiast
„Przyjeżdżamy do Warszawy we wtorek wieczorem, proszę przygotować pokój i zawiadomić
lgnąca”, piszemy: „Jeźdżamy we po gnaca”. Zamiast trzynastu słów — cztery. Depesz
terminowych, czyli pospiesznych skracać nie wolno (§ 23, d. 18).
F
IZJOLOGIA
K
IEDY
ZAWEZWAĆ
DOKTORA
Przy wszelkich cierpieniach poważniejszych najlepiej od razu zawezwać lekarza. Z
początku można zastosować środki domowe, jak: operacja ślepej kiszki lub przepłukanie
żołądka, gdy jednak chory skarży się w dalszym ciągu, zawezwać pomocy lekarza.
P
IERWSZE
OBJAWY
ROZWOJU
U
DZIECKA
D z i e c k o u c z y s i ę :
Płakać
w 3 — 4 tygodnie
Śmiać
3 — 4 tygodnie
wymawiać spółgłoski
5 — 7 tygodnie
podnosić główkę
2 miesiące
chwytać przedmioty
3 — 4 miesiące
poznawać ludzi
4 — 5 miesiące
chwytać ludzi
6 miesiące
wstrzymywać mocz
12 ,miesiące
pożyczać pieniądze
42 miesiące
grać w bilard
95 miesiące
W
YRZYNANIE
ZĘBÓW
MLECZNYCH
NORMALNE
2 średnie dolne siekacze
między 6 i 9 miesiącem,
2 średnie górne siekacze
„ ,, „ „
2 boczne ,, „
między 8 i 12 miesiącem,
2 górne kły
między 18 i 24 miesiącem,
2 dolne kły
„ „ „ „
Trąba
między 36 i 194 miesiącem.
A
LKOHOL
Złe skutki alkoholu są faktem dowiedzionym. Alkohol wpływa ujemnie na drogi
oddechowe i narządy trawienia. W Kentucky zmarł pewien 80–letni alkoholik i gdy
przystąpiono do sekcji zwłok (podejrzewano otrucie), w środku znaleziono wszystko w
pozornym porządku, atoli obecny przy operacji dr Fokselman zauważył na wylocie kiszki
jakieś plamy. o szkodliwości trunków wyskokowych świadczą najwymowniej listy zebrane
przez Tow. Zw. Nał. Pij. i klub ubezpieczenia pijących alkohol (K.U.P.A.). Oto przykłady.
W . Z . B r u n e t z P r a g i C z e s k i e j . Nie pijał nigdy. Po śmierci żony zaczął pić.
Tegoż roku skradziono mu cenny pamiątkowy zegar i futro (szenszyle na multonie).
H r . J . C . p r z e m y s ł o w i e c z G e n e w y . Pijał od wczesnego dzieciństwa. W
sześćdziesiątym roku życia przestał używać trunków. Po śmierci jego znaleziono w sienniku
200 000 — rb w złocie.
W d o w a G . W . l a t 5 4 . Od czasu gdy zaczęła pijać alkohol (piołunówka), miewała
mniej więcej co kilka tygodni lekkie parominutowe bóle w okolicach żołądka. Obecnie nie
pije, bóle jednak nie ustały jeszcze, aczkolwiek stają się coraz mniejsze.
P
ORADNIK
DLA
MŁODYCH
MATEK
Każda kobieta po wyjściu za mąż może zostać matką. Wadliwe zasady naszego
wychowania sprawiają, iż niejedna mężatka dopiero po kilkunastu miesiącach po nocy
pamiętnej zaczyna dziwić się zmianom zachodzącym w jej organizmie. Zdziwienie to odbija
się często na zdrowiu dziecka i zakłóca ciche szczęście kominka. Pierwsze objawy
towarzyszące ukazaniu się upragnionego maleństwa są tak różne i tak jeszcze ciemne dla całej
fizyki i chemii, iż lepiej nie zagłębiać się w te metafizyczne roztrząsania i po prostu
przystąpić do określenia płci i wieku potomka (metoda dra Kampfa z lusterkiem). Teoria
„zapatrzenia się” została już dawno obalona przez pastora O’Colloneya, który bardzo słusznie
i głęboko ujął tę sprawę, dowodząc, że gdyby istniało „zapatrzenie”, rodziliby się sami
chłopcy, co nie jest, jak wiemy, prawdą. Biedne maleństwo po wysadzeniu i po umyciu
należy niezwłocznie nakarmić. Odrobinka bułeczki rozmoczonej w wodzie i skrzydełko
kurczęcia lub też najlepiej filiżaneczka lekkiego bulionu wystarczą aż nadto. O pokarm
dziecka należy dbać troskliwie. Dzieciątko głodne zaczyna obgryzać paznokietki u nóżek, a
jak wiadomo paznokieć jeszcze nikomu do życia nie wystarczył. Na noc trzeba dzieci
wywieszać przez okno na grubym sznurze, aby się nie zerwały. Całe życie potem biedne
dziecko cierpi z tego powodu prześladowania i przezwiska: „obwieś” albo „urwis”.
Pamiętajcie, że biedna bezbronna istotka oddana jest na waszą łaskę i niełaskę, a więc
ugryźcie się dwa razy w język, nim zrobicie głupstwo.
A
PTECZKA
DOMOWA
1. grzyby solone
9. wódka zwykła gorzka
2. sól kuchenna
10. wódka pomarańczowa
3. wody mineralne
11. jodyna
4. widelec
12. opiłki żelazne
5. woda
13. bielizna zapasowa
6. antidotum
14. pasy rupturowe, bandaże itd.
7. koniaczek.
8. wódka zwykła słodka
N
AJPOSPOLITSZE
BŁĘDY
JĘZYKOWE
Czystość mowy jest skarbem, którego pilnować troskliwie należy. Gdybyśmy nie
przestrzegali czystości języka, mowa nasza po kilku zaledwie tygodniach zmieniłaby się tak
dalece, że nikt by z ludzi dzisiejszych jej nie poznał. Pozwoliliśmy tu sobie wynotować
najpospolitsze błędy, zanieczyszczające mowę naszą.
N i e n a l e ż y m ó w i ć :
N a l e ż y :
wydusić szybę
zbić szybę
kałamarczyk
kałamarz
Prusja
Prusy
ordynarny profesor
profesor zwyczajny
zasidłać oczy
zamydlić oczy
wykukać
wypukać
ichni, np. w ichniej kwaterze
w ich mieszkaniu
kufel
kafel
bieriegis
na bok
łamać dom
burzyć dom
publika
publiczność
Rosjan
Rosjanin
knypsa
książka
reziny
gumy
enpasenować
dokroić
S
NY
Przesąd o znaczeniu snów i tłumaczenie ich jest zabobonem, niegodnym człowieka
kulturalnego. Freud wytłumaczył już, iż sny zależne są od zdarzeń dnia i usposobienia
erotycznego, niemniej jednakże zdarzają się uporczywe wypadki tzw. snów proroczych które
sprawdzają się prawie zawsze. I tak: widzieć we śnie kataryniarza bez katarynki znaczy — list
pieniężny. Drzazga w nosie kozy — wesele. Samowar z ludzką twarzą — przybytek w
rodzinie. Nauka współczesna na próżno łamie sobie nad tym głowę.
F
IGLE
SALONOWE
M
AŁY
ASTRONOM
Należy wziąć garnitur marynarkowy i zapytać któregoś ze współbiesiadników, czy pragnie
ujrzeć księżyc i gwiazdy; podnosi się w tym celu rękaw marynarki pustej i każe się patrzeć
przez ten teleskop amatorowi astronomii, następnie wlewa się do rękawa karafkę wody. W ten
sposób mały ciekawski zostaje ukarany.
W
IELE
MASZ
LAT
?
Oto łatwy sposób dowiedzenia się, wiele kto ma lat, bez jego woli. Prosi się wszystkich
uczestników zabawy o paszporty i daje solenne słowo honoru, że się do nich nie zajrzy.
Następnie zręcznie odwraca się uwagę towarzystwa, krzycząc np.: ,,o, sufit się wali”, albo ,,o,
ptak” i korzystając z zamieszania, zagląda się do paszportów. Należy uważać, aby się nie
pomylić przy oddawaniu paszportów.
K
TO
PRĘDZEJ
ZEJDZIE
Z
TRZECIEGO
PIĘTRA
I
WRÓCI
?
Wyścig należy urządzić w ten sposób, aby postarać się być na końcu, po cichu wrócić do
pokoju, zjeść przygotowane butersznyty i udawać, że się już wróciło z powrotem.
B
IBLIOTEKA
A. K
SIĄŻKI
,
POŻYCZONE
BEZ
SŁOWA
HONORU
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
B. K
SIĄŻKI
POŻYCZONE
POD
SŁOWEM
HONORU
1.
2.
3.
4.
5.
C. K
SIĄŻKI
NABYTE
NA
WŁASNOŚĆ
1.
2.
K
SIĄŻKI
,
KTÓRE
KAŻDY
POWINIEN
POSIADAĆ
W
SWEJ
BIBLIOTECE
1. Grzyby jadalne i trujące, atlasik kieszonkowy.
2. Ruptura pępka, napisał dr Foks (z rozkładanym portretem autora).
3. Szyja i jej okolice, napisał autor Małego turysty.
4. Przed, podczas i po, napisał „Stary wiarus” (pseudonim).
5. Poznaj siebie bezstronnie, napisał Zenon z Sulejowa.
S
PIS
BIELIZNY
ODDANEJ
DO
PRANIA
Gaci ...................................................................
koszul ................................................................
majtek ................................................................
kołnierzy ............................................................
szczotek do zębów .............................................
prześcieradeł ......................................................
łóżek ..................................................................
nóg .....................................................................
Uwaga: Przed oddaniem bielizny do prania należy wypruć obce znaki i wyhaftować swoje.
D
LA
PAMIĘCI
3. Wykąpać się. Oddać kołnierzyki do prania.
7. Pożyczyć od Jasia 2000 mk. Kupić wazonik za 300 mk Jasiowi na imieniny.
11. Wykupić kołnierzyki.
10. Oddać Jasiowi 2000 mk i wziąć 8000 mk.
16. Wyczyścić zęby.
17. Pożyczyć od H. i B. po 300 mk.
18. Spoliczkować H. i B.
19. Oddać kołnierzyki do prania. 27. Pożyczyć od H. i B. po 2000 mk.
D
ZIURA
PAMFLET
DWUTYGODNIOWY
styczeń — nr l — 1921
Z poezji żydowskiego SKAMANDRA
ZŁOWYPNIE
I
Z
IELONE
SŁOWA
A gdzie pod pasem wypina,
Tam puchła łupina przepuklina.
Isia woda, siusia woda po kaftanie,
Dudni w spodni dopajego, bo nie kłamie.
A po szczecinie biją, aż wionie w kalesonie,
A i tam rżą wesoło te muranowskie konie.
II
W białotrzewiu właśnie bździ bezpieczne
Młodzik cioci z zapałem użyźnię,
Trzewia pełni piszczelą i psieczną,
Psi psi przy śnie ciśnie w pępek wiśnie!
A gdy skąpiec na powłoczu skiśnie,
W ciemne ciemię zaświergolą ptakiem,
W białotrzewiu siknie osobiście,
A Tuwimiak przystanął za krzakiem.
J u l i a n T u w i m
R
ANO
Hop! Skaczę z łóżka! jak młodo,
Servus, klozecie kochany!
Odlewam się trochę z wody,
W pięć minut jestem ubrany.
Nie mogę tam długo siedzieć,
Nie biorę z sobą dzienników.
Po co mam więcej wiedzieć
Od braci mych uliczników!
Zrobię na schodów poręczy
* S.
Jak z nimi dziesięć lat temu,
Nic mnie nie męczy, nie dręczy!
Dzień dobry, dzień dobry każdemu!
Ulice i domy tańczą,
Wszystko w popłochu ucieka,
Ach! świat ten jest pomarańczą,
Która mi z tyłu wycieka.
K a z i m i e r z W i e r z y ń s k i
*
W następnym numerze rozpoczynamy druk sensacyjnej powieści Heleny Piszek pt.
„TRĘDOWATY SEDESSE”
*
Redakcja nie przyjmuje żadnych rękoczynów (pisow). Redaktor nie przyjmuje żadnych
interesantów (tek) i posiada pozwolenie na broń nr 1834.
Redaktor i wydawca
A n t o n i S ł o n i m s k i
Z jednodniówki
P
APIEREK
LAKMUSOWY
pod redakcją St. Ignacego Witkiewicza
Zakopane 1922
H
IPON
Rano bandą wyjeżdża na Hipka
Pewien ksiądz, znany z kroju zielonej sutanny.
Wieczorem zjeżdża cicho wychudły jak rybka
Dawny kolega szkolny wypuszczony z wanny.
Hipon wyjął z szuflady glansowaną bródkę,
Zmarłym żonom w notesie stawia same pałki,
Głowę o drzwi pociera jak główką zapałki,
Przed najbliższą rodziną zamyka wygódkę.
D o d a t e k N a d z w y c z a j n y
K
URIER
POLSKI
Warszawa, 1 kwietnia 1922
C
YRK
A
URORA
I
A
URELIA
Oryginalne trupy w gorsecie na motocyklu, oprócz tego szykarna programa marcowa,
m.in. człowiek—osioł, bezustanny śmiech, bezdenne krowy, które połykają wszystko, konie
bez rąk, grające w szachy. Gentleman–balon, unoszący się w powietrze i tam pozostający.
Początek o godz. 8. Każdy człowiek może wprowadzić kobietę, każda kobieta dziecko, każde
dziecko psa, każdy pies szczeka.
Z
RADY
MINISTRÓW
(T.A.P.) Na wczorajszym posiedzeniu Rady Ministrów pan minister skarbu wniósł, aby
kary więzienia powyżej pięciu lat zamienić na karę śmierci, a to ze względu na różnicę w
kosztach tych dwóch środków karnych. Pan minister sprawiedliwości wyraził swą zgodę na
ten wniosek. Dyskusja nad tą sprawą zajmie prawdopodobnie kilka następnych posiedzeń
Rady Ministrów.
Z innej strony dowiadujemy się, że sprawa powyższa nie natrafiła — z jedynym wyjątkiem
ministra zdrowia publicznego — na rzeczową opozycję w rządzie, a kierownik ministerstwa
spraw wojskowych zastrzegł się tylko przeciw rozstrzelaniu jako formie wykonania kary,
albowiem zmusiłoby to do szybszego odbierania amunicji z fabryk prywatnych.
Trudności powstały stąd, że pan minister skarbu stanął, polemizując z drem Chodźką, na
stanowisku ustawy o naprawie finansów, podczas gdy pan Chodźko wychodził z założeń
swojej lekarskiej specjalności. Minister skarbu twierdzi, że dzięki uchwale Sejmu ma prawo
zmieniania we własnym zakresie wszelkich ustaw polskich, o ile zmiana pociąga za sobą
oszczędności, i że kwestię kary śmierci podał do wiadomości Rady Ministrów tylko w
kurtuazji koleżeńskiej. Szczegóły repliki pana ministra zdrowia publicznego nie są znane.
W kołach prawniczych naszego miasta sprawa ta obudziła zainteresowanie tym żywsze, że
okryta jest ścisłą tajemnicą urzędową. Jutro podamy w tej kwestii zupełnie dokładne
informacje.
Z
ŻYCIA
MŁODZIEŻY
B
ODAJ
TAK
U
NAS
W Anglii młodzież miejscowa odsłoniła pomnik generała Nelsona zrobiony ze zrazów.
Król był obecny przy oblewaniu sosem.
O
BRADY
SEJMU
WALNEGO
W
RAŻENIA
SZCZEGÓLNE
Wczoraj znów walny sejm się obradzał. Przyszło dużo różnych mężczyzn. Wszyscy
zasiedli w wielkiej sali na fotelach, a kilku na takim podwyższeniu jak estrada. I potem taki
jeden, siwy już, powiedział do tych, co siedzą na sali, że on otwiera posiedzenie.
To zaraz wyszedł z tych fotelów jeden brunet i powiedział do innych, że on chce, żeby
rząd dał pieniądze, bo bez pieniędzy żadne życie. I tak długo mówił, a tamci to słuchali i tak
kiwali głowami, że niby oni też nie mają forsy. A ten siwy to kręcił w palcach ołówek i miał
taki dzwonek i czasem sobie dzwonił i wszyscy się śmieli. Potem to ten brunet wrócił na
swoje krzesło, a wyszedł jeden Żyd i tak krzyczał na Polaków, że co oni sobie myślą. No
dobrze. I jak skończył, to zaraz wstał ksiądz i dobrze mu nagadał. A potem to wyszedł jeden
oficer i mówił o sołdatach, że oni są dobrzy. To wszyscy krzyczeli: „Wiwat! hura!” A potem
mówił taki starszy, elegancki człowiek i mówił — że chłopy chcą zabrać ziemię. To te chłopy
mu krzyczeli, że on sam jest złodziej, to po co się czepia. A, on — nic, tylko dalej swoje. Na
to ten siwy wstał i zaczął wołać: „Co to jest?” Więc chłopy się uspokoiły i tylko jeden się
odgrażał. A jak siwy powiedział, że zamyka posiedzenie, to wszyscy wstali i zaczęli lecieć do
drzwi. Byczo było!
K
RONIKA
ZAGRANICZNA
W
ĘGRY
A
MAŁA
E
NTENTA
Piccolo de la Secolo donosi z Budapesztu, że od pewnego czasu odbywają się tam narady
w celu niewiadomym. Oczywiście wiadomość tę należy przyjąć z zastrzeżeniem, gdyż… „il
n’y a des croitelles pour que l’on ne fera des modèles”, jak mówi przysłowie. W każdym bądź
razie tutejsze stronnictwo tzw. „wichrowatych” przyjęło rezolucję, domagającą się powołania
trzech roczników Tygodnika Ilustrowanego. Wiadomość o tym zastała prezydenta ministrów
w łóżku. Przewidywane jest wystąpienie posłów melodramatycznych z interpelacją do Anglii
i Wranglii.
L
IGA
N
ARODÓW
OSTRZEGA
J
APONIĘ
W związku z zamierzonym skasowaniem Japonii i zastąpieniem jej tymczasową komisją
do odbudowy od dobudowy, wysoki komisarz rady ustalił projekt następujący: 1) ostrzeże
Japonię, 2) Japonia ostrzyże ligę, 3) włosy się podzieli, 4) podział się owłosi, 5) Włosi
uczeszą się na przedział, 6) Czesi na jeża, 7) jeże się zabije.
R
ADA
M
IEJSKA
Rada Miejska obradowała się wczoraj z nowego podatku dochodowego. Postanowiono
opodatkować wszystkie rzeczy, które dochodzą. Ludzie, którzy dochodzą do kogoś na ulicy z
prośbą o ogień, płacić będą 2 proc. od ceny banderoli zapałkowej. Radny Herbst proponował
opodatkowanie dochodzenia sądowego. Potem długo mówiono o miłej przyszłości i
projektach spędzania lata.
C
ENY
W
M
OSKWIE
Targi — 8 milionów, tuzin sztucznych oczu w handlu detalicznym — 19, lody waniliowe
w blaszankach — miliard, zastaw za blaszankę — miliard, żuki i glisty — 4, szarawary,
szarugi, szaraki i szarady — w jednej cenie, rymy męskie — 50 tysięcy, spadochrony — 9.
Z
ŻYCIA
CECHÓW
Wczoraj podczas rozmowy wystąpiły u jednego pana ujemne cechy charakteru ze
sztandarami
i śpiewem.
L
IST
DO
REDAKCJI
S z a n o w n y P a n i e R e d a k t o r z e !
Uprzejmie proszę o udzielenie mi miejsca w następującej sprawie:
Jadąc w zeszłym tygodniu tramwajem nr 18 na Pragę (zaznaczam, że jechałem do
znajomego, który niedawno wrócił z Rosji, bo był na wojnie, a teraz mieszka na Pradze u
kuzynki, bo w Warszawie nie może dostać mieszkania, powszechna bolączka!), byłem
świadkiem oburzającej sceny, jaka się rozegrała tuż przed mymi oczyma. Otóż jeden z
obecnych pasażerów wykupił za umówioną z góry cenę bilet tramwajowy i następnie schował
go do kieszeni, nic nikomu nie mówiąc. Wtedy brat jego, który stał na przednim pomoście,
zwrócił się do motorniczego z jakimś zapyta—’niem. Ten odpowiedział mu coś i zadzwonił.
Wtedy ten pierwszy zwracając się do mnie zapytał, czy to już Puławska, a gdy otrzymał
przeczącą odpowiedź, jechał dalej, nic nikomu nie mówiąc. Zdziwiony tym faktem,
wysiadłem i udałem się na ulicę, gdzie mieszka mój znajomy. Nie wiem, jak się ta sprawa
skończyła, lecz sądzę, że tego rodzaju postępowanie względem mieszkańców stolicy powinno
zaniepokoić opinię, a władze winny wejrzeć w tę drastyczną sprawę i ukarać, kogo należy.
Racz przyjąć, Panie Redaktorze, wyrazy prawdziwego uwielbienia
M . T y c m a n
Wobec drożyzny kur wysiaduję drób w celu wylęgu.
Oferty sub. „Doświadczony”
Uwagę.! Żadnych wspólników nie posiadam.
T
EATR
I
MUZYKA
W i e l k i . Dziś nuda, jutro nuda, co dzień dzika nuda.
R o z m a i t o ś c i . Dziś nuda, jutro nuda, co dzień potworna nuda.
P o l s k i . Dziś i jutro ponura, beznadziejna nuda.
R e d u t a . Straszna, zgrozą przejmująca nuda co dzień.
K o m e d i a
M a ł y
i m . D o m o s ł a w s k i e g o
N o w o ś c i
co dzień
N o w y
groźna nuda
P r a s k i
N i e t o p e r z
D r a m a t y c z n y
D
OOKOŁA
T
EATRU
Dookoła Teatru snują się coraz częściej ludzie bez zajęcia, którzy znajdują specjalną
przyjemność w wypytywaniu się wychodzących z premiery o treść sztuki, grę aktorów,
tendencje autora itd. Bezczelność tych włóczęgów dochodzi do tego, że wczoraj pobito
dotkliwie p. K. L., który niedokładnie zdał recenzję z gry p. Kopycińskiego. Pod filarami
stoją filary naszej sceny i patrzą na te sceny bez zmrużenia powiek.
Z. C.
K
URIER
MIEJSKI
L
OKATOROWIE
A
BRAMY
Z powodu strajku dozorców domowych, magistrat wystosował listy do wszystkich
lokatorów z zaproszeniem na five–o–clock u prezesa ministrów, który się prawdopodobnie
nie odbędzie ze względu na strajk stróżów. Zaproszenia tego nie otrzymali lokatorowie
Abramy.
W
YPADKI
W
YPADEK
SAMOCHODOWY
Na rogu ulicy Granicznej i Żabiej samochód ciężarowy przestraszył się krawca męskiego
S. Rubina i wpadł do bramy nr 11. Prawdopodobnie wskutek przestrachu nastąpiło
przedwczesne rozwiązanie i przy samochodzie ciężarowym znaleziono mały, czyściutki
motocykl z koszykiem. Rower odesłano do domu podrzutków.
Z
NOWU
KWICZOŁY
Pan Witold Koguciński wychodząc z mieszkania nie zamknął za sobą lufcika, no i
oczywiście znaleziono nazajutrz dwa kwiczoły w palcie i na wieszaku.
N
A
EKRANIE
W kinie „Suka” demonstrowany jest obecnie film pt. Szczęście i kwiaty nad Dunajem.
Rzecz dzieje się w eleganckiej miejscowości kąpielowej w Anglii. Młody baron turecki
zakochał się po uszy w uroczej diwie bankowej Malignie. Lecz serce hrabianki od dawna było
osłabione przez nadużywanie napojów chłodzących. Wtedy mulat wbija po rękojeść sztylet w
serce niewiernego atlety i ucieka do stanu Illinois. Mija kilka lat. Eurydyka jest już żoną
doktora i pieści noworodka w łożu konającej pierwszej żony. Druga i trzecia, oblegane w
sąsiednim pokoju przez zbuntowanych mieszkańców zburzonego miasta, przeciągają z
litewska i stroją się. W akcie trzecim noworodek jest już atletą i mści się za doznane
dobrodziejstwa. Przez pokój przeciągają karawany wielbłądów i detektywów ze znanym
Nikiem Pinkertonem na ustach. Maligna wraca do Eurydyki i gdakają w kącie, naśladując
piękne kury, kurczęta i sałatę, i raki. Strzał — doktor pada — a Dunaj szemrze swoje
odwieczne credo.
m e.
Ś
WIAT
MODY
S
KÓRZANE
CHUSTKI
DO
NOSA
W Stanie Illinois znany krawiec damski Pietraszek wprowadził nową modę. Wszystkie
tamtejsze eleganckie paryżanki wycierają swoje zadarte noski i sukienki w… skórę
niedźwiedzią. Koszt takiego skórzanego płata wynosi dwa dolary z fenigami. Chusteczki
urządzone są tak, że posiadają w środku małą furtkę z kłódką, przez które zadarte paryżanki
wytrząsają zawartość nosków na małe skórzane spodeczki, pięknie obrębione.
M
ODNY
KOLOR
Angielskie lady noszą obecnie tylko kolor warcinowy. Jest to nowa barwa, którą wynalazł
student czeski Pietraszek. Pozornie nie różni się od fioletu lub koloru żółtego, ale po
dłuższym noszeniu przybiera odcień różowy i elegancki. Modne są tamże szpilki do nosa,
futerały na grdykę i drobne strzępki z własnej skóry na przegubek. Wrzody wyszły z mody i
nie wiadomo, gdzie są.
P
IES
ADWOKATEM
W stanie Ohio zdarzył się dość niezwykły jak na tamtejsze stosunki wypadek. Piekarz z
Wyoming, oskarżony o systematyczną kradzież wędliny, w braku świadków powołał się na
swego pieska imieniem Pietraszek, który w sądzie bronił gorąco swego pana i po
dwugodzinnym przemówieniu uzyskał dla piekarza uniewinnienie.
Z
PIŚMIENNICTWA
Wyszedł spod prasy pewien pan, który szukał znajomego w cukierni na Mazowieckiej.
Odbito go w stu czterdziestu egzemplarzach na papierze holenderskim.
Noga i jej okolice, nowy atlas prof. Pietraszka przedstawia się okazale. Szczególnie udatne
są dwa składane portrety autora w wieku dziecinnym. Autor jest wyczerpany już po
pierwszym wydaniu. Cena egzemplarza podwyższona z powodu szkód materialnych przy
remoncie.
R
EKLAMY
P i e r ś cionki biorę na wychowanie. Wszelka biżuteria znajdzie u mnie ciche i miłe
schronienie na starość. Złotnik i Złośnik, sp. z ogr. od. Więzienie Mokotów.
*
U s t a nawiam nowe godziny biurowe dla fabryk między 5–9 wieczorem. Chłodna nr 6.
Chłopiec pokaże.
*
U d o wodnię, że bez pasty „Mikron” zęby nie mogą mieć zastosowania. Seansy
codziennie. Milanówek. Bufet.
U s z y j ę z własnego towaru ubranko dla pieska. Darmo. Pilne. Chmielna 5 m 1.
*
O c z y szczę stare ubranie za odnajęcie wanny na five–o–clock co niedziela. Oferty dla
„Gugu”.
*
Ś n i e g
Zeszłoroczny — Wagonowo
Piąte koło u wozu — poleca znana firma
„W u f a ”
Przewóz i przejazd.
Przeskok i zjazd.
*
C u c ę
omdlałych, nawet po kilku tygodniach.
Przechowywać w zimnym miejscu.
Wiadomość w Mokotowie, ul. Zagrodzińska 304.
*
K u p i e kupa nie równa.
*
M o ż e można co zarobić? Izydor Pytek. Dzielna 3.
*
B ó b e k do zbierania bobu. Chmielna 1.
*
B o b o do robienia bobków potrzebne zaraz. Chmielna 2.
*
B a b k a do pieczenia babek już! Chmielna 3.
*
U p r a s z a m p a n a , który mi się ukazał we śnie, o niezjawianie się w moim pokoju pod
pozorem widziadeł sennych. On już wie, kto.
*
W y c i n a m hołubce bez bólu. Operator odcisków. Biała, Zielna i Smocza. 2.6.19.
*
U d a j ę Serbów, Szwedów, Portugalczyków. Ceny przystępne. Ciepła 73 m. 9.
*
U m a w i a m się i nie przychodzę, zaklinam się na wszystkie świętości, obiecuję złote
góry, z obojętną miną opowiadam wszystko, co trzeba. Telefon w administracji.
*
T a p i c e r ma też swoje zmartwienia. Także człowiek. Proszę się przekonać. Waliców 16.
*
Ż y d — wariat zgodzi się pomówić serio. Tylko w poważnym interesie finansowym.
*
Ż y d w i e c z n y t u ł a c z poszukuje pokoju na parę dób. Oferty sub „Ahasio”.
*
S p o d n i e — s a m o g r a j e sprzedam. Waliców. Pietraszek. Powód: samotność.
*
M ó w i ę A — A — A… pokazuję język i oddycham równomiernie. Ważne dla p. lekarzy!
Browarna 6 m. 9.
*
W y c i s k a m z oczu łzy i wągry z nosa. Śpiewam drugim głosem. Namawiam do
skąpstwa. Oddalam petentów. Płaszczę się i przypochlebiam tylko do pierwszego. Od
pierwszego nowe życie! Nareszcie będę miał lombard!
*
Odnajmę wygódkę bez prawa używania. Oferty z „curriculum vitae”. Sosnowiec.
D o d a t e k N a d z w y c z a j n y
K
URIER
POLSKI
Warszawa, l kwietnia 1924
KINO PALĄCE
Chmielna 6. Pocz. o godz. 5 rano
Dramat komiczny w 72 aktach
Ż
ONA
,
KTÓRA
NIE
ZDRADZIŁA
MĘŻA
,
Niebywała wstawa Wejście tylko za kartkami.
K
INO
„M
ETAMPSYCHOZA
”
D
ZIŚ
PREMIERA
!
Wielki, najdroższy, najukochańszy, jedyny, złoto moje, życie moje, najmilszy, titipulka,
śliczny, niebywały film monumentalny
Ł
OBUZINI
NA
WROTKACH
osnuty na tle znanego utworu Dantego
pt. Boska komedia.
Statyści! Wielbłądy! Antrakty! Serie! Części! Cząsteczki! Piąsteczki, pieseczki, paseczki,
bluzy i kubełki!
M o t t o :
Na Henrykowej górze staruszek stał
i bardzo głośno chciał.
O
STATNI
WYRAZ
TECHNIKI
!
Samochody: Citron — Limon — Dijon — Domidon bez szofera! bez motoru! bez
benzyny! bez pneumatyki! Samochody nasze za dotknięciem guzika unoszą się lekko w górę
i, trwając nieruchomo w przestrzeni, czekają, aż ziemia w swoim obrocie codziennym około
osi p o d s u n i e o d p o w i e d n i p u n k t g e o g r a f i c z n y p o d k o ł a w e h i k u ł u !
Samostój Citron–Limon! Samostój Lacrimae–Bonidon.
W
YCOFANIE
DOLARÓW
Ameryka wycofuje banknoty 5–o, 10–o i 20–dolarowe.
Popłoch śród dziatwy. — Interwencja mocarstw. Demarche dyplomatów. — Co robić?
DAJŁA (Havas) 1.P7.1924. Miroir donosi. A z donosicielami nie gadam.
NEW RZYM. 1.4.1924. (Tel. cudzy) Początkowo sądzono, że to trawa, gdyż dolary
rozłożyły się na ulicach i wyglądały jak zielona murawa. Policja kosiła kosami i sierpami. Po
przybyciu Ameryki zaczęło się wycofywanie. Dolary szły szóstkami.
VALPARAJNAZIEMI. 1.4.1924. (Tel. własny) Ameryka przybyła automochodem. Z
tysiąca piersi wyrwał się okrzyk. Dolary płakały.
BOSTON. 1.4.1924. Gwałtowny brak pieniędzy zmusza ludność do uciekania się.
Ameryka proponuje, aby przywrócić dolary, ale one tyż nie głupie. Już są precz kawał za
miastem.
PARYŻ. 1.4.1924. Straszny kłopot z portretem na banknotach dolarowych. Po wycofaniu
zeskoczyły portrety z banknotów i chcą żyć. Rosną im nogi. Zjawiło się kilkaset milionów
jednakowych prezydentów 1 Lincolnów, żyją, krzyczą: jeść! Roosveltowie spokojniejsi.
BALTIMORE, 1.VVV.9241. Przybyła tu delegacja funtów i franków szwajcarskich ze
swym prezesem, banknotem stufrankowym seria L 1897742 na czele. Banknot przyjął
przedstawiciela wycofanych dolarów p. A. 8313974. Wieczorem wydał główny dolar obiad,
za który zapłacił kolegami. Bankiet banknotów jest podobno grą słów. Liczą się z
możliwością dalszych kalamburów (np. bukiet).
NEW–YORK. P.O.T. W izbie gmin senator Houlen wygłosił wielkie przemówienie o
pieniądzach. On pamięta jeszcze, że jako dziecko nieraz biegał po pieniądze do matki jego
szefa, kasetki nr 472. Deputowany Yourris rozpłakał się i też powiedział, że bez pieniędzy nie
ma poważania u ludzi. Ponieważ wszyscy Amerykanie zaczynają się na literę „H”, izba
postanowiła cofnąć dolary będące w obiegu, motywując to zmęczeniem pieniędzy.
J
AK
WYCOFAĆ
DOLARY
Wobec konieczności natychmiastowego wycofania dolarów podajemy następujące
przewidziane przez lewo sposoby. A. Wabienie. Należy siedząc nieruchomo na ziemi
wydawać długie, przeciągłe okrzyki. Dolary świeższych emisji i nowodrukowane przylizą i
zaczną się ślinić, paskudzić i kleić. Sklejone składać paczkami.
B. Groźby. Wytnij pręt leszczyny i nago z wózkiem wpadnij do banku, gdzie śpią
pieniądze. Zatłucz we śnie i wyrzuć do zlewu.
C. Prośby. Zakradnij się do szaf z forsą i całuj pieniądze. Przynieś im kwiaty. Proś tak
długo, aż zmiękną. Gdy już będą dość miękkie, wyliż im nogi i cackając się wyjdź.
D
EPESZE
W
YKRYCIE
NOWEJ
WYSPY
NEW–LONDYN (P.D.T.) Na morzu, mniej więcej na środku kuli ziemskiej, odkryto
wyspę. Wyspa była dotąd zakryta pokrowcem, aby się nie kurczyła (wulkany). Obecnie
odkryto ją dla zabawy. Zawsze coś świeżego dobrze zobaczyć. Bardzo pomysłowa
admiralicja ma niedługo zakryć parę starych wysp, aby coś niecoś schować na czarną
godzinę. Lord Berlin proponuje, aby zapomnieć na parę lat o istnieniu wyspy Borneo. Potem
można by przypomnieć wszystkim i oglądać na świeżo. Już podobno paręset tysięcy ludzi
zapomniało. Na początek proponowalibyśmy zapomnieć wyspę Celebes, bo jest krótsza.
D
ONIOSŁE
ODKRYCIE
.
ZAWICHOST. 1.4. (PAT)—PR/PR. Znanemu w kraju i za granicą badaczowi
mediumizmu, p. Gay–Cymberowi, udało się zastosować siły psychiczne do celów
przemysłowych. Pierwszy samochód, poruszany wyłącznie popędem erotycznym, kursować
ma miedzy Zawichostem a Warszawą.
P
OSZUKIWANIE
Poszukuję człowieka z dobrą dykcją, który wymawia wyraźnie literę „r” i ,,e” dla wspólnej
deklamacji. Obowiązek polegać będzie na wymawianiu za mnie liter w odpowiednich
momentach zarówno na występach, jak i prywatnie. Pożądana szybkość orientacji, mały
wzrost. Koszykowa 28, Wilczur.
K
RONIKA
ZAGRANICZNA
Z P a r y ż a . Francuzi chodzą po ulicach, obcokrajowcy patrzą na piękne gmachy i
wystawy. Szalony ruch, mnóstwo nowości, muzea, teatry, biblioteki, wino, wesoło, wkrótce
wszystko zakwitnie, będzie pełno słońca, szczęścia, piosenek! Tyle nieznanych domów
przedmiotów, ludzi, tyle pokładów kultury, tyle wrzawy i dziwów, porywów i wrażeń!
Błagam pana komisarza rządu o dwa ulgowe paszporty.
Z b l i ż e n i e d o W ł o c h . A Włochy, panie komisarzu! Niebo, panie, przezroczyste,
wysokie i lazurowe! Drzewa, kwiaty, owoce, zieleń, morze! Zobaczyć Neapol, jak to się
mówi, a potem jechać dalej. A Rzym? A Florencja?
A u s t r i a a m y . W Wiedniu też jeszcze nie byłem. A podobno warto zobaczyć. Właśnie
liczyłem, że pojadę na Wiedeń. To mi znowu mówią, że podróż droga i te wizy.
N
OWA
TAKSA
DLA
PSÓW
Wszystkie psy proszone są o nadesłanie pisemnych sprawozdań z działalności za kwartał
ubiegły do Związku Zwierząt Ssących w celu ustalenia nowej taksy. Innowacja ta ma na celu
racjonalne korzystanie z przysyłanych przez psy zagraniczne paczek i pieniędzy. Związek
ostrzega jednocześnie, że od pewnego czasu obchodzi mieszkania niejaki koń i bezprawnie
udając psa wyłudza od członków znaczne sumy.
Z
APRZECZENIE
W redakcji naszej zjawił się dzisiaj Stół i oświadczył, że podana przez pewne pisma
wiadomość, jakoby katował on stojące przy nim krzesła jest wyssana z palca jego nogi.
Współpracownik nasz stwierdził to na miejscu. Odnośny palec oglądać można w redakcji.
N
AGRODZONA
GORLIWOŚĆ
Czteroletni Miguel d’Arrazano, dozorca domu nr 39 przy ul. Białej, nagrodzony został za
gorliwą służbę pięknym darem w postaci artystycznie wykonanej pieśni polskiej.
Jednocześnie delegacja, złożona niemocą z kilku lokatorów, złożyła dzielnemu dozorcy
artystycznie wykonany adres sąsiedniego domu. Zaznaczyć należy, że d’Arrazano zbiegł
przed rokiem z domu rodzicielskiego w Salamance, aby poświęcić się umiłowanej dziedzinie,
nie bacząc na olbrzymi, spadek, jaki miał otrzymać nazajutrz.
Z
UNIWERSYTETU
Nic nowego. Jeden student jest trochę niezdrów i nie był na wykładach.
W
YPADKI
K
REWKI
MAŁŻONEK
Zamieszkała przy ulicy Górnej nr 82 dziewięćdziesięcioletnia Jadzia Cudeńko
zawiadomiła krewnych, że mąż jej Bolek Fryszkin wyszedł z domu i dotychczas zawsze
wychodził. Sprytnego ptaszka poszukuje policja, ofiarę zaś ślizgawicy opatrzy lekarz
pogotowia w komentarz.
Z
GŁODU
Przechodzący ulicą Orlą kupiec z Białegostoku, 45–letni Mojżesz Okaryno wpadł z głodu
do pobliskiego baru i po skonsumowaniu sutego posiłku, obficie zakrapianego trunkami,
zapłacił i wyszedł, zostawiając przez zapomnienie w szatni drogocenne futro. Właściciel
lokalu wybiegł za sprytnym ptaszkiem na ulicę i futro mu zwrócił. Okaryno tłumaczy się, że
od dwóch godzin nic nie jadł.
D
OOKOŁA
TEATRU
Teatr Średni. Jose Maria Estramadura di Badajos Po co? komedia w 3 aktach.
Reżyserował Pętelko. Nie byłem nigdy w Argentynie i nie znam autora sztuki wczorajszej,
który — jak mi mówiono — urodził się w Gwadelupie. Ale ciotka moja poznała raz na
Bielanach pewnego Brazylijczyka i dlatego niechaj mi wolno będzie zwrócić tu uwagę
młodemu panu Jose Maria Estramadura di Badajos: nie tędy droga! Stary Pedro nie może
porzucić Concity w trzecim akcie! Jeżeli z diabolicznym wyrazem wchodzi i powiada:
„Żegnaj”, to w słuchaczu coś pęka i coś łka nerwowo. Pan nie zna duszy kobiecej, panie
Badajos, i pan nie odczuwa psychologii samca, panie Estramadura! Mężczyzna nigdy —
podkreślani to n i g d y — nie zamorduje kobiety, o ile ta kobieta przedtem nie zamordowała
mężczyzny. Prawda psychologiczna nie zna przylądków ani stopni geograficznych. Dlatego
tak świetnie grał Alvaveza młody aktor lwowski, p. Kozdrajski. W każdym geście, w każdym
zmrużeniu oka tego człowieka czuć było powiew pampasów i to gorące bueonos ayres,
którego na próżno szukaliśmy w sztuce. A ile wdzięku i uroku miała, jako Estella, panna
Ościpska! Zdawało się, że to burza krwi przebiega przez scenę i że gorący samum drzwi
otwiera, by następnie skromnie usiąść na fotelu.
Nie, panie Jose Maria, tak nie można! Jeżeli pan rozpętał wszystkie moce huraganów
swego kraju, jeżeli pan uruchomił pomysłowość Pętelki, temperament Kozdrajskiego i
wdzięk niezrównany Ościpskiej — to efekt stanowczo powinien być większy. Żądamy, aby
stary Pedro, nim zasztyletuje Concitę, powiedział nam, dlaczego to czyni i aby zwrócił
pieniądze Elżbiecie.
I po cóż w komedii Po co? plącze się ustawicznie stary powstaniec z Mozambiku, syn
Murzyna i mieszkanki wysp polinezyjskich, tak genialnie i z takim poczuciem tła i
krajobrazu, oddany przez p. Wlazło? Od fajki do buta czujemy w nim wilka morskiego i w
ogóle zaznaczyć należy, iż dłuższy pobyt w Kazimierzu nad Wisłą predestynuje p. Wlazło do
odtwarzania typów starych marynarzy.
Dekoracje przeszły tym razem wszelkie oczekiwania. Jak można siedząc w „Kresach”
wyśnić taką wizję Wysp Azorskich! Te stare krzesła dębowe! ta szafa gdańska!
Sztuka wywarła na mnie głębokie wrażenie, aczkolwiek w szatni zamieniono mi kapelusz.
T
EATR
I
MUZYKA
W i e l k i . Dziś Kościński z żoną. Olszewski. Rajzman. Siostra Wajcmana. Brat biletera.
Dwu braci Koszun i Kolman z żoną i córką. Jutro Deficyty, opera Gounoda.
R o z m a i t o ś c i . Dziś będzie Wajnrajn z teściową, ale brat jej wyjeżdża do Gdańska.
Krifean z synem.
R e d u t a . Dziś nikogo.
K o m e d i a . Dziś nikogo. Może Szpicberg?
M a ł y . Wrociński i Koń. Dwu braci Batjera. Woroncew. Na drugim akcie Wewiel, bo ma
interes do Kona. Jutro na scenie Rogal spleśniały, na widowni 40 męczenników.
S t a ń c z y k . Nikogo.
Po przedstawieniu prosimy na kolację do znajomych.
Ż
YCIE
GOSPODARCZE
S
YTUACJA
Sytuacja na rynku jest banalna. W ogóle produkty, fluktuacje i zapotrzebowanie wykazują
minimalną inwencję. Brak pomysłowości, szerokości gestu i rozmachu. Ciągle te same
jarzyny i metale, a raczej, jak mówią Szwedzi, motyle. Motyle zjawiły się na rynku
gospodarczym od wczoraj i już zabrudziły i zabagniły cenniki nasion. Cytrynki 74.
Pawiepiórka 36. Miłą innowacją jest samookreślenie cen przez ryby i jamochłony. Za funt
żywej wagi ryby domagają się czterech łutów glist. Karpie oddają funt zdechłej wagi za
paczkę papierosów i kieliszek wódki. Płoty nadesłały sprostowanie objaśniając, że jako
nieryby nie mogą przebywać stale w basenach i narażać się na wilgoć. One mówią, że
niesprawiedliwością jest, aby za wiele suszono bielizny, gdy im się właściwie samym trochę
suszy i spokoju należy od właścicieli pól ogrodzonych. Zabawny jest sprzeciw drzew, z
których zrobiono płoty. Drzewa narodowości gleńskiej domagają się zwrotu i zawrotu głowy
z nadmiaru otchłani grozy i głupoty życia.
R
YNEK
METALOWY
Rynek metalowy jest dobrym pomysłem o tyle, że metal nie ściera się i nie psuje tak łatwo
jak bruk. Ulice mogą być brukowane — rynek musi być z metalu choćby dla odróżnienia
hierarchii. Czymże jest bowiem byle jaka uliczka prowadząca do nikąd albo prawie do nikąd
wobec rynku pięknego, świecącego czcią ojców miasta i matek wsi?
O
BROTY
POZAGIELDOWE
Nawet poza giełdą należy się obracać wyłącznie między ludźmi zamożnymi, bo, jak
słusznie powiada Muhlford, z jakim przestajesz, z takim się zaczynasz.
Z
RYNKU
TOWAROWEGO
Tendencja w żelazie słaba. Blaga czarna cynkowa — 40 000, gwoździe i gwoździki — 15
000 za bukiet, piły drewniane — 70 000 000 za sztukę teatralną, pluskiewki 4 na rajzbret,
haki do układania szarad 800 na twarz, igły — 300, nawleczone — 650, z igły widły — 0,20.
N
OWY
SPORT
Kentucky. Zaobserwowano tu zupełnie nowy sport, wynaleziony przez miejscowych
malców portowych. Czterdziestu sześciu malców staje na palcach, a dwustu sześćdziesięciu
dorosłych staje za nimi. Każdy z dorosłych musi złapać jedną trzecią część malca i ukryć
przed drużyną. Na dany gwizdek przychodzi policja i aresztuje tych, którzy zostali bez malca
albo palca.
Z
ADANIE
SZACHOWE
Poustawiaj wszystkie figury tak, aby stworzyły twardą nieprzebitą ścianę i rzuć w tę ścianę
grochem. Potem ustaw tak samo groch i rzuć figurami. Potem zjedz groch i wyjdź do figury
na miasto.
R
OZMAITOŚCI
J
ESZCZE
O
T
UTANKHAMENIE
Pisma angielskie przynoszą nowe sensacyjne szczegóły o tajemniczym fanfaronie. Kiedy
otworzono wieko grobowca, z trumny wybiegł mały ptaszek z siwą bródką i oświadczył, że
już od sześciu tysięcy lat nic nie jadł. Po nakarmieniu ptaszka przyznał się, że był niegdyś
królikiem egipskim i pokazał, że ma na nóżce napis: Apis. „N” wytarło się widocznie.
Przybysz ten wysiaduje jajka i sam też jest wysadzany, ale brylantami. Opowiada mnóstwo
ciekawych szczegółów o życiu swych przodków: znali oni piwo i pisali o nim hierografami
różne aforyzmy. Piwo było po egipsku „Bier”; jak jest teraz — ptaszek nie wie, ale
przypuszcza, że „Bior”, gdyż wiele rzeczy zmieniło się od tego czasu.
Komentując ten wypadek, korespondent angielski zaznacza, że nie dziwiłby się, gdyby
pewnego dnia z grobowca wyskoczył inny ssak i wyćwierkał, że piwo nazywa się ,,Biar”.
S
KANDAL
W
C
ZECHACH
W państwie czesko–słowackim istnieje cały szereg osobistości, których jedynym zajęciem
jest wyrób najrozmaitszych przedmiotów z drzewa. Krzesełka, stoliczki, stoły, małe szafeczki
i fotele — wszystko to wychodzi spod rąk sprytnych „pepiczków”, którzy robią na tym wcale
niezły interes, gdyż wyroby ich używane są jako meble. Pisma węgierskie odzywają się z
pewną ironią o tym fakcie i dodają: „Oczywiście drzewo wszystko zniesie, ale chcielibyśmy
wiedzieć, gdzie się podziewają wióry i odpadki”.
R
ÓWIEŚNIK
N
APOLEONA
W Kalabrii mieszkał przed 150 laty pewien ubogi zresztą włościanin, który był
rówieśnikiem Napoleona. Do ostatnich chwil życia cieszył się znakomitym zdrowiem i
dumny był z tego, iż urodził się w jednym roku z wielkim cesarzem. Zmarł w piątym roku
życia, miałby więc dzisiaj 155 lat. Szczęśliwa Kalabria!
*
UWAGA! Środek na robactwo! Patenty krajowe i zagraniczne. Po wielu bezowocnych
wysiłkach udało mi się wreszcie znaleźć środek na robactwo, który go nie tępi, ale za to
przedziwnie uszlachetnia. Zamieniam pchły na robaczki świętojańskie i karaluchy na
pszczoły. Waserman, Bielańska 8.
N
A
EKRANIE
Amerykanin Jack wychodzi na połów ryb. Aktor grający Jacka spotyka go u wodopoju.
Nawiązuje się rozmowa. Jack mówi po turecku jako mężczyzna — aktor, który go odtwarza,
nie rozumie go i zabawnie przedrzeźnia po szkocku. Zniecierpliwione ryby depeszują po
nowych pielęgniarzy. Teściowa Jacka wynajmuje gałązki przejezdnej żonie i nazywa ją rybą.
Wdzięczna Peddy jako ryba nie może nie zarzucić na szyję obłaskawionego kopacza
natrętnych gości. Następuje akt trzeci, czyli akt dzieci. Jack nowo narodzone dziecko odsyła z
powrotem i każe zawstydzonej matce cofnąć, twierdząc, że nie odpowiada mu ono jako zbyt
słabe fizycznie. Matka cofa dziecko i rodzi nowe. Zjawia się wyżej wspomniany Arab i
przeprasza rybę. Jack i aktor grający Jacka całują się, przy czym zmiennie wykrzykują
szkockie pieśni. Bardzo dobrym pomysłem było robienie zdjęć metodą Rentgena. Mogliśmy
bowiem śledzić wszystkie zmiany zachodzące w organizmie Kazubka.
P
OSADY
I
PRACE
NOWE ścierwo do wszystkiego przyjmę od zaraz. Niech przyniesie świadectwa.
Koszykowa l m. 104. KARBOWY ondulacje szybko wykona. Grochowska, magiel.
POSZUKUJĘ miejsca na wynos. „M.Z.”
R
ÓŻNE
W OKOLICY Wawra, w drodze ze Świdra do Falenicy, wypadła mi z kieszeni ryba,
złowiona w zeszły piątek. Szczupaka poznać można po zapachu, bo jest śnięta. Zastrzeżenia
zrobione. Stawki 19.
PRAWIE Z NICZEGO wyrabiam paszporty zagraniczne i zwolnienia od wojska. Oferty
sub. „Chybki”.
PCHŁY FOLBLUTY sprzedam w dobre ręce, tylko amatorom. Oferty sub. „Erotoman”.
WŁADAM BIEGLE lewą nogą w mowie i na piśmie. Kulastabetyk. Smolna 7.
Z
CAŁEJ
P
OLSKI
G
RA
W
OCZKO
OPATRZNOŚCI
Jeżeli chcesz ubawić całe towarzystwo, skorzystaj z chwilowej nieuwagi gospodyni i
wytnij w portierze trójkąt wielkości ekierki, którą przezornie trzymasz schowaną w prawej
kieszeni. Najbardziej nadaje się biała, na której wymalowałeś kreski, imitujące promienie.
Gdy portiera gotowa, —zręcznym ruchem ukryj się za nią w sposób wskazany, po czym
schwyć ekierkę między kciuk a wskazujący lewej i, umieściwszy ją w otworze portiery,
spójrz przez nią na obecnych i chrząknij. Złudzenie będzie zupełne.
Wyjdź zza portiery w ten sposób, żeby oko twoje wraz z ekierką pozostało na dawnym
miejscu, a ubawisz całe towarzystwo.
BILARD, duży i mały, odrywa człowieka niepotrzebnie od zajęć zawodowych. Bliższe
wiadomości Kurier Warszawski, Mimochodem, stróż wskaże.
JESTEM PEWIEN, że do wczorajszego rachunku z restauracji doliczono mi dwa zera, z
których wcale nie korzystałem, a jeśli nawet, to bezwiednie.
BEZ OGRÓDEK, ale z podwórkiem sprzedam willę w Zoppotach. Herszfinkiel, Ptasia 30.
OGŁOSZENIE. Babka moja była łysa, dziadek był łysy, ale wujenka miała piękne włosy
(kasztanowate), to samo stryj o. Dziadek ze strony mamy liniał, także brat mamy nie można
powiedzieć, żeby miał dużo włosów. Natomiast prababka była tylko łysa na skroniach, a
mama na ciemieniu.
Owsiej Siemczuk, Polna 3
W
YCHOWANIE
NA GARNUSZEK przyjmę i posadzę. Grochowska, magiel.
JEŚLI CI ZGAŚNIE ELEKTRYCZNOŚĆ, ZATELEFONUJ DO MNIE, a wszystko, co
należy, zrobię w jak najkrótszym czasie. Mogę przy świetle, ale nikt nie chce.
WAŻNE DLA P. RESTAURATORÓW. Jem marchewkę! Nareszcie ktoś zje to, co się
ciągle wyrzuca do zlewu.
PRZENOSZĘ SIĘ na stały podbyt do Poznania, zamienię chętnie mieszkanie, nazwisko,
wyznanie, stan cywilny i światopogląd. Fajgenblat Mochej. Nowolipie 82.
WCZORAJ WIECZOREM, około 12, przechodząc Marszałkowską w stronę Złotej, Złotą
w stronę Siennej i Sienną w stronę Żelaznej straciłem chęć do życia. Uczciwy znalazca na
pewno też długo uczciwym nie będzie. Wszystko dzisiaj swołocz.
K
URIER
POLSKI
Warszawa, 1.IV.1925
B
ARWIENIE
ŚNIEGU
PALERMO 1.4.25. Uczony włoski, p. Rudolf Valentino, wynalazł sposób barwienia
śniegu na kolor zielony. Wynalazek będzie miał zastosowanie w sportach zimowych.
Tegoroczne lipcowe zawody narciarskie w Zakopanem odbywać się mają na śniegu pomysłu
prof. Valentino.
W
IELKI
ZWROT
W
SPRAWIE
BEZPIECZEŃSTWA
Londyn 1.IV.25 (tel. wł. Kurier Polski) Izba Gmin była dzisiaj widownią prawdziwego
coup de théâtre. W dyskusji nad dodatkowym kredytem na lokal misji angielskiej w Moskwie
zabrał głos Lloyd George, który po kilku wstępnych słowach przeszedł do sprawy
zabezpieczenia pokoju w Europie. Podniósł, że nicość debaty w tej Izbie w zeszły wtorek nie
dała mu odtąd snąć spokojnie i że dzisiejszej nocy usnuł plan, który, jego zdaniem,
odpowiada zarówno interesom W. Brytanii jak Europy (Słuchajcie). „Mówiąc o Europie mam
przede wszystkim na myśli Polskę, której dobro od lat tylu leżało mi zawsze na sercu. Otóż
sądzę, że Polskę ubezpieczyć można najskuteczniej w drodze bardzo prostej kombinacji:
Polska zawrze pod patronatem W. Brytanii dwa odrębne traktaty gwarancyjne, z Niemcami i
Rosją. (Wykrzyki na ławach konserwatywnych) — Przerywający mi panowie z przeciwnej
strony sądzą zapewne, że w tej kombinacji Niemcy miałyby gwarantować Polsce granicę
zachodnią, a Rosja wschodnią. Tak jednak nie jest. Dyskusja nad niemieckim projektem paktu
gwarancyjnego wykazała to niezbicie. Konstrukcja moja polega na odwróceniu rzeczy, jest to
technika Oskara Wilde’a zastosowana do polityki: Rosja gwarantuje Polsce granicę
zachodnią, a Niemcy wschodnią (Poruszenie). Traktaty te byłyby w mocy tak długo, dopóki
by ich nie wypowiedziała W. Brytania”.
G
ŁOSY
Z
P
OLSKI
Rada Miejska w Grodzisku postanowiła zaprotestować gorąco przeciwko orkanowi w
Ameryce i trzęsieniu ziemi w Alasce. Zwłaszcza wystąpienie przeciwko orkanowi
zredagowane jest w bardzo mocnym tonie.
K
RONIKA
SĄDOWA
Czy zawodowy narciarz ma prawo dodawać sobie „ski” do nazwiska?
Zasadniczą tę i dla rozwoju naszego życia sportowego tak ważną kwestię rozpatrywać
będzie na wokandzie tegorocznej sąd w Nowym Sączu. Narty, jak wiadomo, pochodzą z
Norwegii, gdzie ludność tubylcza woła na te łyżwy śniegowe „ski”. Z tej zasady wychodząc
znany sportsmen Róbcuś podpisywał weksle swoje nazwiskiem Róbcuski, za co go też
pociągnięto do odpowiedzialności. Świat sportowy ogromnie się interesuje tą sprawą.
MMMCLXV
POSIEDZENIE
SEJMU
Na wczorajszym posiedzeniu sejmu gorącą dyskusję wywołał wzniesiony przez nowy
gabinet pp. Korfantego i Strońskiego projekt ustawy o powściągliwości słowa w mowach
poselskich. Projekt ogranicza ilość wyzwisk do maksimum pięciu w ciągu kwadransa, przy
czym najwyżej dwa mogą dotyczyć rządu. Już godzinę przed posiedzeniem galerie wypełniła
podniecona publiczność, manifestująca swoje niezadowolenie z projektu. Kilka kobiet dostało
ataku spazmów, jedna poroniła. Straż sejmowa z trudnością utrzymywała porządek, przy
czym w pouczeniach udzielanych publiczności już stosowała się do treści rządowego
projektu.
Przedstawiciel klubu Chrześcijańsko–Katolicko–Narodowo–Ludowo–Wszechpolskiego,
poseł Głąb wywodził, że projekt rządowy jest zamachem na przyzwyczajenia i gusty
społeczeństwa. Ingerencja państwa — mówił — posuwa się za daleko. Precz z etatyzmem!
Niech każdy mówi, co mu każe rozum, serce, wątroba, żółć i inne kiszki! Wolność, panowie!
Caueant consules!
Głos: Ucałujcie się! (wesołość).
Zgłoszono następnie szereg wniosków kompromisowych: o uznaniu prawa do 2, 3, 6 i 8
wyzwisk.
Wicepremier Stroński wygłosił dwugodzinne przemówienie, analizując szczegółowo 1257,
1489 i 2512 paragraf konstytucji z dnia l kwietnia 1928 roku. Przypominał przebieg
wszystkich narad komisyjnych, by wyjaśnić na podstawie kilkudziesięciu protokołów, jakimi
względami kierował się prawodawca przy układaniu nowej konstytucji i jaki jest duch. W
końcu p. wicepremier Stroński zwrócił uwagę, że projekt rządowy wcale nie jest tak znów
radykalny, bowiem pięć wyzwisk w ciągu kwadransa (przy czym dwa pod adresem rządu) to
znaczy — dwadzieścia wyzwisk w ciągu godziny (8 pod adresem rządu). Każdy poseł może
więc przemawiać dłużej, jeśli pragnie sprawę poruszaną oświetlić wszechstronnie i
wypowiedzieć się z temperamentem.
Dalszy ciąg dyskusji na posiedzeniu dzisiejszym.
B N 000606
NASZE
PREMIUM
Nie posiadając prenumeratorów stałych pragniemy jednak zapewnić wiernym naszym
czytelnikom jakieś wynagrodzenie. Każdy egzemplarz dzisiejszego dodatku ma inny numer
porządkowy. Urządziliśmy przedwczoraj losowanie i wyciągnęliśmy z koła cyfrę B N 606.
Czytelnik, który nabędzie nasz dodatek nadzwyczajny i zobaczy tę liczbę na czele kolumny
trzeciej, powinien się cieszyć. Wygrał bowiem wielki los na loterii.
Właściciel dodatku z cyfrą B N 606 ma prawo do dużego zegara ściennego, który
zawiesiliśmy — na pokaz — przy ul. Marszałkowskiej po stronie prawej (idąc od Dworca ku
Nowogrodzkiej), tam gdzie jest bank i fryzjer.
Zegara tymczasem jeszcze nie można ruszać z miejsca, przymocowany jest bowiem sztabą
żelazną do muru. Ale właściciel dodatku naszego, z cyfrą B N 606, może go od idziś uważać
za swoją własność i regulować podług tego czasomierza swój zegarek kieszonkowy.
Przewidzieliśmy oczywiście i ten wypadek, że wygrana paść może na dalekiej prowincji.
Czytelnik zamiejscowy, posiadacz dodatku naszego z cyfrą B N 606, zechce zwrócić się do
nas listownie, a odpowiemy mu natychmiast odwrotną pocztą, która jest godzina na jego
zegarze ściennym. Należy podać adres dokładny i sformułować pytanie właściwie, tzn. w ten
sposób: Posiadam dodatek nadzwyczajny z cyfrą B N 606. Uważam się więc za właściciela
zegara ściennego przy ul. Marszałkowskiej i zapytuję, jaką godzinę wskazywał zegar mój o
godzinie 3 minut 20, we wtorek. Wyrazy szacunku, Goździkowski, Radom, Stalowa 31.
R
OZMAITOŚCI
G
AZETY
DLA
KRÓTKOWIDZÓW
W Ameryce wychodzą specjalne pisma dla krótkowidzów, drukowane nie na papierze, ale
na cienkiej błonie gumowej, z której my robimy nasze baloniki kolorowe. Osoby
krótkowzroczne otrzymują zamiast gazety nadrukowaną kiszkę gumową, którą sobie
następnie do dowolnych rozmiarów rozdmuchują. Pisma polityczne wychodzą przeważnie w
formie baloników kulistych, czasopisma literackie mają najczęściej kształt kiełbasy
krakowskiej albo dużej sosiski. Dzięki temu wynalazkowi czytelnik nie ślepiąc poznaje
najważniejsze kwestie i ma jednocześnie satysfakcję, że je sobie sam, bez obcej pomocy,
rozdyma.
K
RONIKA
STOŁECZNA
O
PISOWNIĘ
URZĘDOWĄ
Ministerium, uzupełniając okólnik Nr. 974.11 i 794.III zawiadamia wszystkie podwładne
urzędy, że w celach oszczędnościowych postanowiono zredukować ogonek przy literze ą.
Pisać więc należy w wezwaniach i protokołach: Oskarżony stawił się do sadu (nie do sądu).
Po wejściu w życie tej reformy ministerium ma zamiar okólnikiem Nr 975.III i 795.IV
skasować o kreskowane i kropkę nad i. Postanowiono — również ze względów
oszczędnościowych — zachęcać interesantów(tki) do skracania imion własnych, np. Hela
zamiast Helena, Izio zamiast Izydor, Hiż zamiast Hozenpud.
Okólnik Nr. 4791.11 i 9741.11 zajmuje się nieekonomicznym nazwiskiem Trąmpczyński,
okólnik 4792.11 mówi o słowach złożonych Ossorja–Brochowski, Szreniawa–Rzecki i
Kaden–Bandrowski.
Z Z
ACHĘTY
Wystawa wiosenna zapowiada się wspaniale. Wprawdzie ci i owi artyści boczą się jeszcze
na członków–amatorów za to, że im odebrali wszelkie prawa i przywileje, ale gromadka
opornych maleje z dniem każdym. Dowiadujemy się w ostatniej chwili, że w ślad za
miłośnikami domagają się głosu decydującego w sprawach plastyki również i modele. Te
ostatnie zwłaszcza przyczynią się niewątpliwie do złamania bojkotu artystów. Wczoraj w
godzinach południowych zgłosiła się do kancelarii naszego pałacu Sztuki grupka krów
łaciatych krajowych i zadeklarowała na wernisaż wielki obraz rodzajowy olejny: Malarz
Lasocki pod lasem, na łące. Czterech zbójników zakopiańskich wystawi tryptyk pt. Tańczący
Skoczylas. Pertraktacje z Kubami (o portret Kamila Witkowskiego) w toku. Otrzymano
również deklarację od Dziewczęcia (Rzeźbiarz Kuna przy studni), od księcia murzyńskiego
(Pocałunek Witkacego w pustyni ludowej) i od trzech nieznanych pań (Tymon Niesiolowski
kąpiący się).
Marszałek Foch nadesłał piękny modelowany medal pamiątkowy wyobrażający Stanisława
Ostrowskiego przy pracy.
O
UMUNDUROWANIE
LUDNOŚCI
CYWILNEJ
Sfery miarodajne rozpatrują obecnie ciekawy projekt, który powinien się przyczynić w
dużej mierze do odciążenia budżetu państwowego. Ponieważ umundurowanie armii jest jedną
z poważniejszych pozycji w tym budżecie, skarb ma zamiar zmusić ludność cywilną, aby
przywdziała mundury — wobec czego wojsko będzie mogło chodzić po cywilnemu.
Projekt przewiduje mundury zielone dla sublokatorów i naszywki dla właścicieli mieszkań.
Kupcy, opłacający patent I kategorii, otrzymają nagolenniki i epolety, osoby nie opłacające
podatków będą degradowane. Obywatele uiszczający regularnie podatek majątkowy i
obrotowy otrzymają gwiazdkę na kołnierzu i srebrne galony.
N
OWY
SPOSÓB
WYWABIANIA
Rodak nasz Krempisz wynalazł nowy sposób wywabiania. Jeżeli piesek wabił się Lord, to
pod wpływem pana Krempisza merda ogonem na wyraz Bryluś.
Nowa ta metoda jest wynikiem wieloletnich studiów pana Krempisza, który ma już
poważne zasługi na każdym polu.
T
EATRALIZACJA
ŻYCIA
Pan Kopfelbaum wraz z rodziną udał się wczoraj do teatru.
K
SIĄŻKI
NADESŁANE
A. Oppendowski Przez stepy Dętego Tybetu do kraju gebethnerów hosych.
Znany podróżnik podaje tu dalszy ciąg swych ciekawych przygód w Tybecie Dętym.
Wyszedłszy rano ze strzelbą i garścią ładunków z krainy mortkowiczów rudych uczony nasz
przedarł się z narażeniem życia przez pasmo szyn tramwajowych i ścigany wyciem
skamandrów dotarł do Gór Hipotecznych, gdzie latem roku zeszłego widział Żywego Buddę.
Olbrzymie pustkowia Teatru im. Bogusławskiego leżały przed nim groźne i niezbadane.
Wicher hulał po tej pustyni ongi dość gęsto zaludnionej.
Zawróciwszy teraz ku wschodowi rusza niezmordowany eksplorator przez płaskowyże
placu Teatralnego ku rozpadlinom Lourse’a i tu w czarującej kotlinie u zbiegu Czystej i
Krakowskiego znajduje w dalekich chaszczach ukryte stadko gebethnerów. Strzela i dostaje
zaliczkę.
L
ISTY
DO
REDAKCJI
S
PRAWY
WOJSKOWE
S z a n o w n y P a n i e R e d a k t o r z e !
Mieszkając stale w Piotrkowie, z dala od głównych centrów cywilizacji, ośmielam się
zwrócić do Szanownego Pana z prośbą o informację, czy wedle naszych badań naukowych
żyjemy po śmierci, czy duchy są, jaki jest cel naszego życia i czy syn mój, który podczas
wypadku samochodowego stracił wszystkie zęby trzonowe — może być na tej zasadzie
zwolniony od wojska.
Kacandrowicz
Piotrków, Kielecka
N
IEPORZĄDKI
NA
ULICACH
Zauważyłem w tych dniach, przechodząc przez ulicę Wilczą obok cukierni, a następnie
obok fryzjera, że żona moja zdradza mnie z subiektem sklepu spożywczego, który zamiast
stać za ladą, wyznacza jej schadzki w tejże cukierni i u tegoż fryzjera.
Oszołomiony ciosem, zwracam się do Szanownego Redaktora z zapytaniem, co pan zwykł
robić w podobnej sytuacji.
H. Skrzyndrowski, urzędnik
P
IĘTNASTOTYSIĘCZNE
PRZEDSTAWIENIE
JUBILEUSZOWE
D
O N
J
U A N A
W
T
EATRZE
N
ARODOWYM
W
R
. 1974
Władysław Rabski w Kurierze Warszawskim pisze:
„Jak grali, co grali, nie wiem, nie chcę wiedzieć, nie pamiętam. Czuło się tylko, że tam na
scenie święci się wielkie misterium dusz, triumf artyzmu zakuty w jedno wielkie,
przepotężne, zniewalające „credo” tytanów talentu. Mówcie sobie, co chcecie — grali
nadzwyczajnie, nadzwyczajnie. Lwi talent Węgrzyna po latach pięćdziesięciu nie utracił nic
na swej sile. Grał i porywał natchnieniem publiczność, kolegów maszynistów i rekwizyta.
Tylko na chwilę bodaj dał się opanować wzruszeniu, kiedy wśród kościelnej ciszy wygłaszał
w akcie czwartym monolog: „Ruszać zaraz po butelki” — wtedy głos wielkiego artysty
załamał się na chwilę i rozperlił łzami.
Żelazowski grał komandora tak jak on tylko potrafi. Dał potęgę — nie dał wyrazu. Dał
duszę — a nie dał poezji. Szkoda! Jego stać na to!!!
I Majdrowiczówna miała swój piękny wieczór. To rasowa aktorka. Szkoda tylko, że
szczupła.
Za scenę balkonową składam Jarszewskiej piękny ukłon. Brawo! Było napięcie i siła.
Dziękuję! Reszta — wyborna. Mówcie sobie, co chcecie — wielki to był wieczór!
Antoni Słonimski. Wiadomości Literackie:
„Wczorajszy Don Juan był podobno jubileuszem, bo widziałem kilku starszych panów we
frakach i jeden miał zupełnie czyste ręce. Miał także przemawiać Kotarbiński, ale mu to
wyperswadowali.
Przedstawienie rozpoczęło się punktualnie o ósmej i trwało do końca. Mimo ogromnego
wzruszenia artyści mówili chwilami zupełnie wyraźnie i tylko kilkanaście osób nie umiało
swych ról. Publiczność zachowywała się na ogół spokojnie. Węgrzyn w pierwszym akcie nie
wyjął szpady ani razu, robił to natomiast często w następnych. Mauzoleum pomysłu Drabika
było białe i peruka Majdrowiczówny też, a doskonale ucharakteryzował się Roland na
starszego mężczyznę. Po przedstawieniu część publiczności poszła na kolację, a część szukała
z ożywieniem drobnych pożyczek. Jakiegoś młodego człowieka aresztował policjant”.
Wacław Grubiński.
„Cap lubi sól. Kobiety są solą życia. (Memmlinga Sól życia vide Encyklopedia) Cap lubi
kobiety. Kimkolwiek by był. Idzie tylko o formę. Nie te od babek, ale te od alkowy. A forma
często przerasta człowieka: np. Cam po Formio. Najlepszy dowód: Don Juan teoretycznie
załatwia się (excusez le mot) z siedemdziesięciu trzema kobietami. Praktycznie nie może
zgnębić jednej (o panno Marysiu!). Więc pytam: gdzie jest czyn? Nie ma go. Ani u Zorilli, ani
u Don Juana. Więc po co sztuka? A jednak idzie. E pur si umove! Czy artyści grali? Nie
wiem. Pławili się. W czym? W nieudolności. Czyjej? Autora. Punctum. Satis”.
A. Zagórski. Kurier Wieczorny
„Jako krytyk absolutnie i bezwzględnie bezstronny, udając się do teatru na nową sztukę
odczuwam stale nieuzasadniony lęk oparty na wahadle dwu pytajników: czy sztuka będzie się
podobała, czy nie, bo z jednej strony należy się zastanowić, czy działamy na korzyść autora,
skrzętnie doszukując się walorów dodatnich, z drugiej strony, jeśli takowe są, będą same za
siebie mówiły, o ile nie zepsuje ich niedbała przeważnie i konwencjonalna gra aktorów,
którzy dzielą się dlatego na dobrych i złych, ponieważ dobry aktor ma przeważnie uznanie i
to mu zjednywa ogólny szacunek — mówię tu o aktorze dobrym, to jest takim, który
zjednywa sobie ogólny szacunek, czy to siłą talentu, czy też…”
Kornel Makuszyński. Rzeczpospolita.
…„a w końcu nad biednym krytykiem zlitował się kochany, serdeczny Solski.
— Słuchaj — powiada niby groźnie, a widzę, że ma łzy w oczach — nie masz butów i
wstydzisz się iść na jubileusz, no, no… Patrzcie go! jaki mi hardy! Ambitny jesteś, uparty, ale
serce, chłopie, masz, złote serce, tylko ludzie go nie widzą! — I już szuka w nachtkastliku,
czym by tu moje połatane nędzą a skołatane pracą skarpetki zakryć przed ludzką
złośliwością…
Hej! łzy się kręcą…
… i siedzę sobie cicho w dwudziestym piątym rzędzie, a po bokach moich cicho spłynęły
dwa anioły i sączą mi w duszę jakieś cudne rozrzewnienie i cześć dla tego, co tam tęczni się i
barwi na scenie. Patrzę przez łzy, a przed sobą słyszę dialog:
— Te, mikrus, jak się nazywa ten, co beszta Węgrzyna?
— Taż to Roland, batiaru ! On ma do niego ansę. Kochane, drogie chłopaki, pewnie z
Jarosławia!
I znowu patrzyłem na scenę. Może tam brakło genialnego pazura Szyfmana, może
zabrakło czaru Malickiej, może nikt nie dorósł do swojej roli, ale grali, jak umieli, a mnie
serce rosło. Pomagaj Bóg, złote orlęta, spadkobiercy sławy Polskiego Teatru. Hej! gdyby im
tak dać Frycza”.
S
AMOLOTY
BLAGE
!
A
BSOLUTNA
GWARANCJA
BEZPIECZEŃSTWA
S a m o l o t y nasze są jedynymi aparatami w świecie, zasługującymi na miano samolotów,
latają bowiem same, bez pilota i bez pasażera, co wyklucza wszelką możliwość wypadku.
S a m o l o t y B l a g e nie tylko same latają, ale same załatwiają formalności celne i
paszportowe, inkasują pieniądze, starają się o kredyt i prolongatę.
S a m o l o t y B l a g e odsiadują karę za właściciela, są wiernym towarzyszem człowieka i
nie odstępują go w nieszczęściu, pocieszają w zmartwieniu.
Ostrzegamy przed falsyfikatami, które, nie posiadając ani jednej z zalet S a m o l o t ó w
B l a g e , podszywają się pod nazwę aeroplanów i służą jedynie do przewożenia pasażerów.
Dla celów transportowych wymyśliliśmy kolej, okręt, automobil — samolot ma inne zadanie.
OSĄDŹCIE!
PORÓWNAJCIE!
WYBIERZCIE!
Krajowe Samoloty Blagę Tow. Akc.
O
GŁOSZENIA
DROBNE
Posiadając, jako dawny mieszkaniec Odessy, paszport turecki, zostałem w tych dniach
zmobilizowany i mam się udać na wojnę z Kurdami. Ponieważ lekarz stanowczo odradza mi
te wyprawę, zamieniłbym się chętnie na dowód osobisty z kimś, kto ma paszport hiszpański i
jedzie na wojnę z Kabyłami. Wiadomość: Nalewki 4, Kroiteblat.
*
Zawiadamiam przyjaciół i znajomych, że od dziś wracam do domu Marszałkowską, po
stronie numerów nieparzystych. Bościukorski.
*
Człowiek młody, energiczny, doświadczony footbalista z wieloletnią praktyką poszukuje
zajęcia dla swego stryja, który dotąd łożył na jego utrzymanie. Oferty sub „Przebojem”
przyjmuje administracja.
*
Ś r o d e k n a o d c i s k i ! Odciski palców w książeczkach wojskowych i paszportowych
usuwa radykalnie Fajtasiński, Sierakowska, w podwórzu.
*
Wszystkim, którzy raczyli wziąć tak żywy udział w licytacji mebli moich, jako to:
kredensu jesionowego, dwunastu krzeseł mahoniowych, otomany, dywanów i obrazów
Kossaka, składam na tej drodze serdeczne podziękowania. Kosiałkowski, Waliców.
*
MATERIAŁY NA UBRANIA ZA BEZCEN! Wywiadownia i biuro detektywów Szprync
dostarcza na żądanie materiałów obciążających. Można ubrać każdego i cały dom rozweselić.
Tylko Szprync! Filii nie posiadam!
*
DRZEWO GENEALOGICZNE w szczapach do odstąpienia w większej ilości.
Tajteldman i Kuśmidrowicz
*
KTO WIE, co będzie, jeśli się ożenię z Amelią, niech się zgłosi do Redakcji celem
złożenia bliższych wyjaśnień dla „Pepe”.
*
AWIZO Państwowy Monopol Tytoniowy zwraca uwagę pp. konsumentów, że odrzucają
najlepszą część papierosa — tzw. ustnik — chociaż badania wykazały, że czysty papier jest
zdrowszy i przyjemniejszy w paleniu od słomy, nabijanej do tutek. Szanujcie grosze!
Oszczędność to siła! Dalej z posad, bryło świata!
*
Bieliznę damską, starannie wykończoną, mam na sobie. Masażystka L. B. Polna 200.
*
Ważne dla młodych lekarzy. W poczekalni siedzę niedrogo. Freta 9, A. Klops.
*
Miejsce w osiemnastce na przedniej platformie do odstąpienia zaraz. Pocielski, Plac
Zbawiciela. Tylko dla chrześcijan.
*
Futro bezinteresownie przyjmę zaraz. Tel. 805–60 od 3 do 5.
*
Krawiec bez różnicy płci. Elektoralna 17.
*
Akuszerka przyjmuje biżuterię. L. O. Hoża 20.
*
Oddam cały majątek ziemski za trochę serca i uczucia. Tardoszyński, Koluszki.
*
Młodą inteligentną stenotypistkę obejmę zaraz. Dr. L. K. Marszałkowska róg Złotej.
P
RZEGLĄD
PRZEDWIECZORNY
P
OD
REDAKCJĄ
L
ECHONIA
, S
ŁONIMSKIEGO
I
T
UWIMA
Warszawa, l kwietnia 1925 r.
S
TRASZNY
WYBUCH
PROCHÓW
Prochy „Tu–Ten Kamena” wybuchły
Mnóstwo ofiar złożono na ręce lekarzy
L u k s o r , 1.XIII.29 (Tel. 242.49) Wiadomość o wybuchu potwierdza się. Wczoraj i
przedwczoraj, w ogóle od paru lat, dawały się słyszeć ciche detonacje. Zdetonowana ludność
zebrała się na naradę, przy czym uproszono władze angielskie o pomoc. Na miejsce wypadku
zjechała komisja śledcza.
K a i r , 1.XII.26 (Tel. 232.82) Badany arab półkrwi zeznał ze drżeniem i rżeniem, że lubi
jeść daktyle, parskać i galopować. Nic więcej nie udało się wydobyć.
A l e k s a n d r i a , 1.XIII.25 (Tel. 272—02) Sprawa została wyświetlona. Fakta
przemawiają za siebie i za nieobecnych kolegów. Jak zeznał arabski hrabia Bentu — było
dwu królów Hamenów. Jeden z nich został nazwany Tu Ten Hamen, na pamiątkę słów
wypowiedzianych przy odkryciu trupa. Otóż gdy odkrywca znalazł miejsce, rzekł: „Tu ten
Hamen leży”. Drugi król egipski nazywał się Tamoj Hamen. Na pamiątkę tego, że
opowiedziano odkrywcy, iż tamoj Hamen jest także.
Najdziwniejsze, iż „tu”, czyli „tutaj” nie ma już zwłok króla, jak również i w kierunku
nazwanym „tamoj” nie znaleziono prochów. Istnieje podobno gdzieś w jakiejś cichej wiosce
przypuszczenie, iż nastąpiła fuzja prochów obu króli i co za tym idzie, a właściwie leci —
straszny strzał, wybuch i dym.
B e t – H a – T o r . (tel. 41–70) Dym był tu o trzeciej po południu, ale bardzo niewyraźny i
krótki. Donoszono, iż był również Huk, ale okazało się, że to był Kruk, który poleciał na
Oazę.
O a z a . (tel. 114–02) Jest tu dużo dymu, stolików, tłok, dosyć drogo, na górze dansing.
L u k s o r , 1.XIII.29 (tel. 35—18) Ofiary wybuchu mówią po cichu. Dwu mężczyzn i jedno
dziecko przeszło na szept.
Arabowie zebrani w stajni piekarza grożą zemstą. Wybuch tłumaczą oni sobie jako obelgę.
Podróżny angielski, który chciał ich uspokoić, usłyszał groźną odpowiedź. Stary siłacz
arabski powiedział mu tak: „Co to znaczy? To znaczy, że wy–buch! a my trach!” Przy czym
wybił Anglikowi zęby.
B e r l i n , 362.XVI.5 Okazuje się, iż śledztwo angielskie zostało wyprowadzone w pole.
P o l e , LIII.5 (tel. własny) Wyprowadzono tu śledztwo. Sprawę można uważać za
wyczerpaną.
G
LOSY
PRASY
O
WYBUCHU
T i m e s (is money) XIII.6 — Oczywiście, że niemiłe są wybuchy, ale za to jak
przyjemnie, gdy miną. Robi .się jakoś cicho i spokojnie. Patrzymy łagodnie i uśmiechamy się.
A gdy przyjdzie wieczór, zapalamy w kominku, zapalamy lampę z abażurem, zapalamy
cygaro, firanki, dom, ulicę i miasta. Cały kraj płonie. Morze jest jednym huraganem ognia,
ziemia się topi, czyni się płynną i lotną. Gazy świetlne napełniają eter i powstają nowe światy
i planety.
M a t i n . Paris XII. Trocadero. Wstrząśnięci jesteśmy do głębi tą nie sprawdzoną
wiadomością. Nie mamy odwagi sprawdzić. Lepiej jest tak żyć w niepewności. Charakter
naszego pisma stał się nerwowy i nieczytelny. Nie możemy odczytać własnego numeru
południowego. Słychać ciągle jakieś kroki i szurania na schodach frontowych.
L o n d y n , XII. 1.9 Król ryknął strasznie, gdy się dowiedział o wszystkim. Całą noc
beczał.
D
EPESZE
KONDOLENCYJNE
Z
POWODU
WYBUCHU
Ambasador angielski w Łapach otrzymał list wyrażający ubolewanie od jednego pana z
ludności. List ten przytaczamy z trudem i mozołem, bo jest ciężki i wcale nie okrągły, więc
nie chce się toczyć.
„Panie angliczanin — powiem, że nie jest ładnie takie rzeczy robić. Bo to takie jakieś
dziwne, żeby wysadzać nieżyjącego. Ja sam czasem dziecko wysadzę, jak ma potrzebę, ale
też nie lubię. A jak się już nawet wysadza, to po co zaraz taki huk”. Pod listem podpisany jest
własną ręką: „Zepeplin”.
O
DKRYCIE
POKŁADU
ZŁOTA
POD
W
ARSZAWĄ
P
OLSKA
MA
WŁASNE
KOPALNIE
ZŁOTA
I
NFORMACJE
RZĄDOWE
W
OJSKO
I
WŁADZE
POLICYJNE
NA
MIEJSCU
M
IESZKAŃCY
B
RWINOWA
MILIARDERAMI
B r w i n ó w , 11 rano. (Telefon od umyślnego wysłannika)
Dziś rano o dziewiątej chłop z gminy Brwinów, trzydziestoletni Jan Kania, kopiąc grunta
należące do Meyerów i Stanisława Lilpopa natknął się na grudę wielkości głowy ludzkiej,
mieniącą się i dźwięczącą jak złoto. Po przyniesieniu bryły do chaty zawezwany kupiec
Michaił Skropatkow ocenił bryłę na sześćdziesiąt tysięcy złotych. Michaił wręczył Kani
trzydzieści złotych zaliczki, wziął złoto i ulotnił się obiecując resztę przysłać z zagranicy.
P o d k o w a . (Tel. Własta) Wieść o złocie rozeszła się po wsi i wieś rozeszła się po polach
kopiąc dołki. Wszędzie odkryto mnóstwo złota — bądź w grudach, czyli rudach, bądź też w
starożytnych monetach.
P r u s z k ó w . (Tel. wariata) Żyły nabrzmiałe złotem dochodzą aż tutaj. Obawiamy się
sklerozy. Mieszkaniec tutejszy Ignacy Bórnesterne wyszedł rano w podartym ubraniu na łąkę,
a wrócił po paru godzinach własnym autem, ubrany w płaszcz z koroną i kochanką. Facet
zbogacił się w parę minut. Wszyscy faceci z Warszawy jadą tu dorożkami, aby kopać.
B r w i n ó w . (tel. własny) Znaleziono paruset ludzi pokopanych. Jeden ma wydrążone całe
palto łopatami. Złoto przewala się z ręki do ręki. Ludzie nie mogą się odnaleźć i poznać.
Ubodzy obrastają w pierze i fruwając nad kopalnią napełniają powietrze krzykiem i piskiem
ptactwa.
P o d k o w a . (Telegram Havasa) Kordon utworzony z policji znikł. Wiadomo, w którym
miejscu mieli stać policjanci, ale nie ma ich nawet śladu. Natomiast na ich miejsce stają rzędy
samochodów i ludzi ubranych w karakułowe futra czyli tak zwany karauŁ — Wille i domy
wyrastają jak grzyby po barszczu. Kina, dansingi, music—halle i operety rozbiły tu swoje
namioty.
A
NGLICY
I
S
ZWEDZI
ZGŁASZAJĄ
SIĘ
TAKŻE
Londyn. Reuter. XII.V.28 — Wielka Brytania czyni oficjalne propozycje rządowi
polskiemu i proponuje, iż w zamian za złoto polskie zmieni nazwę swego kraju na Małą
Brytanię a nawet na Bretanię. Polska żąda Chin. Szwedzi nie chcą złota, tylko bąkają coś o
możliwości przyjaźni i o starszeństwie.
P
ODZIAŁ
ZŁOTA
,
WIELE
WYPADNIE
NA
KAŻDEGO
?
S e j m . (tel. Sejm) Wiele wypadnie na każdego, nie można obliczyć. Proponują, żeby się
wszyscy zebrali pod oknami Sejmu i wiele wypadnie z okien na każdego, tyle mu wolno
wziąć.
P
ODZIAŁ
MASY
SPADKOWEJ
L i g a . (Genewa) Złoto znalezione w Brwinowie na propozycję Ligi Narodów trzeba uznać
za masą spadkową całego świata. — Poza Polakami pretensje zgłaszają Chunchuzi, Tatarzy,
Szwedzi i Wikingowie, którzy są spowinowaceni z Polska od strony matki Rosji. Po Mieczu
(czyli Mieczysławie) dziedziczyć mają córki i prawnuki Indian angielskich, po kądzieli jeden
Francuz i dwu jego ojców.
W Ojcowie też znaleziono złoto, ale mało, bo tylko złote serce i promyki słońca.
A
WANTURA
W
SEJMIE
W czasie mowy posła Kosińskiego z klubu szachistów na temat zmiany Polski, powstała
groźna awantura, którą w końcu zdołano zatuszować. Kiedy Kosiński mówiąc, że trzeba dać
na kresach ziemię różnym osobom, które podobno chcą tego, użył niefortunnego zwrotu:
„Ziemia woła wielkim głosem i wyciąga ręce do gospodarzy”, na salę sejmową wtoczyła się
kula ziemska i zaprotestowała, twierdząc, że przypisywanych jej słów nie wypowiadała.
Kosiński, wzburzony do najwyższego stopnia szerokości, spoliczkował ziemię, uderzając ją w
okolicę południowego Pacyfiku. Ziemia wraz z klubem żydowskim opuściła salę, pozornie
nie reagując. Ale kiedy poseł Kosiński wyszedł z gmachu sejmowego na ulicę Wiejską,
zbliżył się do niego brat Ziemi, planeta Jowisz, i uderzył go w piersi. Kosiński opędzając się
laską, wskoczył do dorożki, za którą ze świstem i hukiem potoczyły się planety Saturn i Uran
— przy czym jeden z pierścieni Saturna dostał się pod koła pojazdu.
W
KOMISJI
BUDŻETOWEJ
Do komisji budżetowej zwrócił się Jan Plecak z siostrą Augusta i psem Corasem
Magnifikusem Grodzkim. Zeznał on, że w czasie trzęsienia ziemi zachwiał się jego budżet.
Dochody położone najwyżej spadły na bruk i umarły. Przypływy i odpływy morza, z których
Julian czerpał pełną garścią, ustały na skutek nowiu księżyca. Jak twierdzi, na jego majątki
spadła szarańcza egipska, którą namówił do tego siedmioletni szwagier Augusty, Heniek
Biustok. Pragnie on tytułem odszkodowania stałej, cichej, łagodnej pory roku, bujnej
roślinności, wesela duszy i szczęśliwej wiernej miłości. Urząd budżetowy po otrzymaniu
kaucji uznał jego prośbę za słuszną i wypełnił prośbę petenta.
U
RGENS
PURGENS
Nolens–volens — musi używać każdy chory na żołądek. Tenże sam typuje konie na
wyścigach. Ziemia piotrkowska, Niebo kieleckie, Piekło dla biednych.
T
ATERNICTWO
I
MAMERNICTWO
Podręcznik wdrapywania się na ojca i matkę. Ważny dla małych dzieci, które łażą po
rodzicach, i dla przyjezdnych krewnych, którzy zwiedzają rodziny. Dołącza się składaną
mapę terenu oraz mapę papy i papę mapy. Wiadomość Koluszki, Bufet sub. „Czekam we
śnie”.
754006
D
ZIEŃ
PRÓBY
Obywatele! Dzień pierwszy kwietnia, tak zwany prima aprilis (prima znaczy po łacinie
dzień, aprilis — bzdura), jest jedynym dniem w całym roku, kiedy pędzące ku wiośnie
żywioły, myśli, słowa i zmysły obchodzą szalony, obłąkany karnawał i korzystając z
tradycyjnego przywileju puszczają się na kosmiczne żarty, międzyplanetarne awantury,
niespodzianki rozpętanego chaosu i tryumfującą bzdurą zadają na każdym kroku kłam
ustalonemu porządkowi rzeczy! Obywatele! Przyzwyczailiście się z pokolenia na pokolenie
mówić tego dnia do bliźnich w sposób głupawy: „O, rękaw podarłeś!” albo: „Kazio
przyjechał!” — gdy tymczasem rękaw wcale nie wyjeżdżał, Kazio zaś jest calusieńki.
Wybuchacie potem śmiechem, krzycząc bliźniemu: „Prima aprilis!” — co po łacinie znaczy:
„Oszukałem cię” (Prima — oszuka, aprilis — łemcię). Otrzymujecie tego dnia artystycznie
wykonane pocztówki, przedstawiające zazwyczaj teściową z kagańcem na ustach lub
wujaszka z oślimi uszami, śmiejecie się do rozpuku z tych komicznych postaci i,
podochoceni, telefonujecie do znajomego, że wzywa go policja, lub sprowadzacie doń straż
ogniową — choć nic nie ukradł — aby go gasić, ani nic się w mieszkaniu jego nie pali, aby go
aresztować. Oto wasze żarty i dowcipy pierwszokwietniowe, obywatele! Ale kosmos, świat
cały, wszechświat — także bawi się tego dnia, jeno że nic o tym nie wiecie! Zamknięci w
odwiecznym kole pięciu zmysłów, trzech wymiarów i braku pieniędzy, nie dostrzegacie
nawet potężnych zmian, jakie dzieją się tego dnia w przyrodzie, życiu społecznym, historii i
geografii! Tylko my, wtajemniczeni przeziercy najintymniejszych sekretów istnienia, otwarte
mamy oczy i uszy na wściekłe igraszki rozbawionego świata. My tylko widzimy, jak nocą z
31 marca na l kwietnia wybuchają rezerwuary boskiego absurdu, słyszymy, jak pękają
kolosalne bomby zwycięskiej bzdury i jak świat cały zaczyna przelewać swą treść w
najnieprawdopodobniejsze formy. Żyją wtedy przedmioty, w mózgach zwierząt budzi się
polot i fantazja, na głowie stają solidne kanony codziennego żywota, cyfry i litery prowadzą
życie towarzyskie, myśli pędzą po ulicach w fantastycznych kostiumach, maszyny i domy
rozmawiają z krowami i krawatami, drzewa i kamienie przemawiają publicznie, wolne
dźwięki włażą w przedmioty i zapładniają je nową treścią, dają im nowe formy i niesłychane
dotychczas znaczenie. Mały przykład: w zeszłym roku szedł dnia l kwietnia przez ulicę
Widok pewien niepozornie ubrany pan. Była to nuta fa. Nagle wlazł on w głąb i sedno ulicy
Widok, tak że stał się z niej Wifadok. Fa połączyło się w środku z do, obie nuty wzięły ślub i
stały się początkiem pewnej melodii. Z ulicy Widok został Wik, który itd. Bardzo długa
historia. Ale wróć— my do tzw. „kawałów” primaaprilisowych. Jeżeli my, ludzie, bawimy się
tego dnia w ten sposób, że oszukujemy się niewinnie, niepokojąc bliźnich nieprawdziwymi
informacjami o stanie ich garderoby lub twarzy, to pomyślmy, obywatele, jak olbrzymie i
potworne muszą być te żarty, przeniesione w wymiary planetarno-kosmiczne! Gwiazdozbiory
krzyczą do siebie: „Hej, ty, Aldebaranie! gwiazda beta odpadła ci!” Aldebaran chwyta się za
betę — i widzi, że jest na tym samym miejscu co przedtem, kolega zaś pęka w przeskokach ze
śmiechu, rycząc: „Prima aprilis!” A od takiego ryku i śmiechu trzęsą się bezbrzeżne obszary
nieskończoności Cóż więc dziwnego, że nasza maleńka ziemia drży wtedy i obłędne
wyprawia historie! A cóż dopiero człowiek! Mały człowieczek, który często zatyka uszy na
huk piorunu!
Dzień pierwszy kwietnia — to piekielna wybujałość form i faktów. To życie w czwartym i
szóstym wymiarze (piątego, jak wiadomo, nie ma, tj. właściwie jest, ale odłożony), to,
mówiąc prościej, wicher natchnienia z zaświatów, nawałnica ukrytego w nieznanych i
niezbadanych bezmiarach absurdu. O, bo nie sądźcie, obywatele, że wszystko jest tylko
biegiem lat, miesięcy, tygodni, dni, godzin, minut i sekund; nie sądźcie, że życie jest tą
kolejnością kultur, ustrojów, religii, wynalazków, udoskonaleń, narodzin, śmierci, handlu i
innych objawów. Nie! Życie jest czym innym: burzą, obywatele! Burzą kolorów, głosów,
zachwytów, pędu i łopotu wieczności! Przypadek tylko sprawił, żeśmy rzuceni zostali w krąg
tego świata: świata rozumu, logiki, przyczynowości i kolejności zdarzeń. Za granicą — to
znaczy w sferze czwartej i szóstej (prima po łacinie znaczy: czwarty, aprilis — szósty) inne są
porządki, inne poglądy, inne zwyczaje i ruczaje!
Nie dziwcie się tedy wiadomościom zawartym w tym numerze. To nie „kawały”, nie
„dowcipy” primaaprilisowe, lecz prawda, taka sama p r a w d a w t a m t e j atmosferze jak w
w a s z e j jest pewnikiem równanie: 2 × 2 = 4. Przysłowie mówi: wypadki chodzą po
ludziach. Dziś — chodzą rzeczywiście. Ludzie leżą na ulicach, a wypadki kroczą po nich
spokojnie i zgodnie. Kula ziemska, wtaczająca się do sali sejmowej, nie jest naszym
wymysłem. Jest faktem. Dziwne dla was obyczaje towarzyskie, absurdalne na pozór stosunki
między ludźmi, udział zjawisk natury w życiu codziennym człowieka, porywy zwierząt i
przedmiotów, słowem wszystko, o czym zawiadamiamy was w tekście tego numeru
Przeglądu, to nie puste igraszki, wymyślone głupstwa lub symbole — to najczystsza i
najdokładniejsza prawda. A że w oczy kole, to nie nasza wina. Możecie się oburzać, pisać do
redakcji listy pełne obelg i zarzutów — nic nie pomoże: nie zmienicie świata i jego praw,
obywatele! Raczej z szacunkiem i głębokim zastanowieniem czytajcie podane przez nas
wiadomości, gdyż to, co traktujecie jako żart lub głupstwo jednodniowe, stać się może nagle
przedłużającą się i już zmysłom waszym dostępną rzeczywistością. Świat lubi figle zakrojone
na szerszą skalę! A nuż urządzi wam niespodziankę i pewnego dnia chwyci was w tornado
wiecznego pomieszania pojęć! Bądźcie więc lepiej przygotowani!
N
A
MARGINESIE
PRASY
O
STRZEŻENIE
CZY
OSTRZYŻENIE
. — C
HORA
KASA
. — I
RONIA
K
URIERA
P
OLSKIEGO
—
M
IASTO
PSÓW
— S
PRAWA
TRÓJKĄTÓW
Kurier Poranny, omawiając sprawę sanacji stosunków rodzinnych w znanej aferze braci
Katz, pisze nie bez słuszności: „Nie miał prawa żądać (Adolf, starszy brat), aby Beniamin się
ostrzygł. Krewki krewny tłumaczy się wprawdzie, że włosy na głowie brata zajmowały już
prawie cały pokój i sięgały sufitu, ale i to nie przekona zdrowo myślącej części społeczeństwa
o konieczności środków tak gwałtownych. Rząd stanowczo nie powinien interweniować,
żądanie zaś rodziny, aby budżet państwa obciążyć jeszcze o kilkaset tysięcy złotych,
przeznaczonych na koszty ostrzyżenia Beniamina Katza, jest co najmniej dziwne. Tym razem
przyznajemy słuszność panu ministrowi rolnictwa, że nie zgodził się na wysłanie żniwiarek
do mieszkania nie strzyżonego od czterdziestu ośmiu lat pana Katza. Przymusowe obcinanie
włosów wywołałoby najfatalniejsze wrażenia w kołach zbliżonych do siebie.
Kurier Polski ironizuje na temat zaognionej sprawy kasy chorych:
„Czy wobec zaognienia kasa ta jest aby ogniotrwała? Rozumiemy dobrze, że panowie
chorzy i panie chore także muszą gdzieś trzymać swoje pieniądze, ale wyobraźmy sobie
wypadek, że zaziębi się nie jakiś drobny urzędnik, lecz jeden z naszych magnatów. Cóż wtedy
będzie? Musi wszystko sprzedać, zebrać zewsząd jak największą ilość posiadanej gotówki i—
włożyć do kasy? A jeżeli mu wypłacą w bilonie, to gdzież się to pomieści? Pp. chorzy
mogliby się stanowczo inaczej urządzić! Widzieliśmy tę kasę: jest to olbrzymia szafa żelazna,
niczym dom Cedergrena, a naokoło, na kilkaset kilometrów przestrzeni — łóżka chorych.
Trzyma się więc ludzi zaziębionych, z gorączką, z ranami i wrzodami — pod gołym niebem
tylko po to, aby w środku stała kasa?!”
Dziennik Poznański zastanawia się nad nową koncepcją, wysuniętą przez pewne koła:
„Zgadzamy się, że koła mają styczność tylko w jednym punkcie. Zgadzamy się nawet na
to, że można je narysować niezupełnie dokładnie i wtedy uda się, pozornie zresztą, wmówić
w społeczeństwo, że kilka punktów styka się. Ale czy nie wygodniej byłoby załatwić sprawę
na płaszczyźnie trójkątów? Opuszczenie prostopadłej z punktu A trójkąta ABC na podstawę
BC stworzy nowy punkt oparcia D, tak ważny pod względem strategicznym, o czym nigdy
zapomnieć nie należy. Wpisanie kwadratu do koła jest naturalnie wygodniejsze, ale
społeczeństwo nie może bawić się w ciągłą okrągłość np. kół i zająć się musi ze zdwojoną
energią kanciastymi trójkątami, które mogą przydać się w chwili odpowiedniej. Delegacja
kątów rozwartych przedstawiła panu premierowi swoje żądania i nie wątpimy, że światły ten
mąż oceni całą doniosłość wysuniętych bonów i postulatów. A jeżeli się pp. kołom nie
podoba — to nikt ich nie trzyma!
Słowo drukuje słuszne uwagi jednego ze swych czytelników na temat stworzenia miasta
psów:
„Dlaczego, wychodząc na ulicę, mam być zawsze narażony na spotkanie z tym czy innym
psem? Nie o to mi chodzi, że ugryzie, gdyż i ja ewentualnie mogę ugryźć go, ale sam fakt
ciągłego narażania się na przykrą rozmowę lub powtarzające się ostatnio pretensje ze strony
różnych kundlów i owczarek — jest nie do zniesienia. Dlaczego nie ustąpimy im jakiego
miasta? Niech sobie tam założą własne sklepy, szkoły, banki, teatry i fabryki! Gdzie przyjść
— pies! Wczoraj było ich z piętnaście sztuk w kinie! Jeżdżą dorożkami, wysiadują w
cukierniach, przychodzą nawet z wizytą. Kilka dni temu np. dzwoni ktoś. Służąca otwiera — i
któż wchodzi? Pewien chart, którego co prawda znałem kiedyś za czasów studenckich, ale
potem przez długie lata nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków. Siedział u mnie ze dwie
godziny, dopytywał się o wszystko, a co najgorsza, wychodząc, pożyczył u mnie kilkadziesiąt
złotych i książkę! Teraz naturalnie muszę go zrewizytować, przedstawi mi zapewne kilku
innych psów, które znowu będą uważały za obowiązek złożenia mi wizyty — i tak w kółko!
Jedynym ratunkiem będzie wybudowanie miasta, w którym pp. psy urządzą się po swojemu,
nie nudząc nas wiecznie”.
W
RÓŻĘ
Z
KART
restauracyjnych, czyli z tak zwanych j a d ł o s p i s ó w . Przepowiadam przyszłość każdej
potrawy mięsnej jak również jarzyny. Oceniam spożyte potrawy nawet w parę dni po
wypadku. Tamże przepowiadanie lekcji przed egzaminami.
Smolna 100
P
IES
tresowany specjalnie do przyjmowania uroków. Przy słowach „Na psa urok” piesek bierze
natychmiast urok na siebie i wychodzi na czterech łapkach. Tamże płaszcze i węże gumowe,
maszyny rolnicze i papierosy. Wiadomość sub: „Życzliwy”.
A
TLAS
ISTNIEJE
NAPRAWDĘ
I
TRZYMA
CAŁĄ
ZIEMIĘ
NA
BARKACH
A f r y k a . (Tel. 10–12) Hannibal afrykański, syn Hamilkara Basri, zwyciężony przez
Scypiona młodszego pod Zamą, w roku 202 przed narodzeniem własnym, zeznaje, iż na
barkach stoi cały świat.
T e n e r y f f . (Wyspy Kanaryjskie). Ziemia stoi na Atlasie. Znaleziono tu Atlas
geograficzny, w którym jest cała ziemia. Stary Atlas czuje się jeszcze dobrze, grozi tylko, że
przerzuci w maju kulę ziemską na lewe ramię. Balfour posłał depeszę w tej sprawie do Izby
Gmin, która odpowiedziała gminnymi dowcipami w rodzaju: „Szkoda czasu i Atlasu”.
Times, czyli po naszemu Czas bardzo jest ujęty tym żalem i wypuszcza więziony dawno
dodatek pisma oraz ogłasza amnestię dla wszystkich czasomierzów.
L a s P a l m a s . (Radio) Atlas ryczy gdzieś z dołu, że ziemia go pije w ramię i że jeżeli nie
dadzą mu wódki, puści wszystko na zbity łeb. Gubernator odpowiedział mu, iż ma na jego
miejsce już sześciu nowych. Zgłosił się między innymi niejaki Binsock, który się podejmuje
odkopać Atlasa i sam trzymać ziemię cztery tysiące lat.
J
AK
SOBIE
N
IEMCY
WYOBRAŻAJĄ
POKÓJ
?
W
YBITNY
POLITYK
O
POKOJU
— M
ARZENIA
ODWETOWCÓW
B e r l i n , 8 A PA32 — Korespondent londyńskiego pisma Bodo miał sposobność
rozmawiania z wybitnym politykiem niemieckim, którego nazwisko, brzmiące Schulz,
ukrywa on w tajemnicy. Polityk ten, zapytany, jak sobie Niemcy wyobrażają pokój,
odpowiedział: „Sufit, podłoga, cztery ściany i wybite w nich drzwi oraz okna — oto
zasadnicze i minimalne żądania nasze. W pokoju powinny być tapety, lampa, meble, dywany,
obrazy na ścianach”. Na pytanie, czy wszyscy Niemcy wyobrażają sobie pokój w ten sposób,
polityk odrzekł: „Ja”. Powstaje kwestia, czy powiedział to słowo po niemiecku, czy po
polsku. Do Londynu wysłano po słowniki. W sprawie marzeń odwetowców interlokutor
korespondenta odparł: „Was”. I znowu nic nie wiadomo. Panie! Czemuś pomieszał języki
nasze pod wieżą Babel?!
G
DY
ZGAŚNIE
ŚWIATŁO
,
GDY
STANIE
WINDA
,
GDY
WYBUCHNIE
POŻAR
gdy stanie się coś strasznego, zawsze przychodzi na myśl dzieciństwo i dawne szczęśliwe
lata. Dobrze jest w takiej chwili wziąć do rąk Kalendarz pamiątkowy dzieciństwa wszystkich
ludzi, urodzonych w Kongresówce. Cztery fotografie, dwadzieścia stron tekstu.
D o s t a ć w s z ę d z i e
K
RONIKA
K
ÓŁKO
ROLNICZE
Z Włocławka donoszą, iż miejscowe kółko rolnicze zachwiane z powodów
ekonomicznych potoczyło się brzegiem Wisły. Kółko powiększa się i przybiera charakter
żywiołowego kataklizmu. Około Lublina ludność krzyczała: O, koło! Szprychami są
spryciarze, ale ci dostali się między szprychy, zmiażdżeni są pędem i popędem kołowrotka,
który około Kołomyi kolnął w kolano kolosalnego kolektora. Starosta Okołak—Kułak jest na
miejscu. Ludność zebrała się Około Kułaka i starosty.
Z
PIŚMIENNICTWA
Ukazał się numer Życia Urzędniczego. Życie urzędnicze wypełniają kłopoty finansowe i
kłótnie w domu. Codziennie rano trzeba chodzić do biura, czyli biurka. Tam pisze się prozą
małe utwory prawie zawsze tej samej treści. Potem obiad. Po obiedzie nudna rozmowa z
synami lub synową. Czasem można pójść do cukierni, ale zawsze trzeba wrócić. Przed
położeniem się spać urzędnik musi zdjąć ze siebie całe ubranie, buty i bieliznę, ale nie może
zdjąć ciężkiego obowiązku pracy dla społeczeństwa. Czasem w Życiu Urzędniczym zachodzą
zmiany mieszkania, życia, potraw i lat. Tylko gdy urzędnik zaśnie, wszystko się wypogadza.
We śnie przychodzą koledzy, przynoszą wódkę i gramofon. Urzędnik drze papiery, gramofon
się drze. Wszystko, co jest rozprute i podarte w nocy, w dzień urzędnik musi pracowicie
zszyć drobnym starannym szwem. Szef tego wymaga.
Z
WINIĘCIE
HURTOWNI
Hurtownia wyrobów mleczarskich w Sępolinie zwinęła się dziś rano. Zwinęła się w
kłębuszek, ziewnęła przeciągle i potem, drapiąc się łapką i cicho miaucząc, usnęła zmożona
mlekiem i bieganiną.
T
AJEMNICZE
ZEBRANIE
Zebranie ludzi przypadkowych odbyło się na rogu ul. Złotej i Marszałkowskiej. Zeszło się
około trzydziestu osób. Po krótkiej naradzie zdecydowano się obrać przewodniczącego w
osobie cichej staruszki. Uchwalono zaczekać na tramwaj numer szesnasty. Część zebranych
wsiadła do tramwaju, reszta pozostała, oczekując na „trójkę” i „zero”. Jak nam donoszą,
zebrania takie odbywają się w najrozmaitszych punktach miasta. Podobno jest to w związku
ze słupami tramwajowymi, czyli przystankami. Związek musi być luźny, bo ludzie ci ciągle
się rozłażą po mieście, pchają się, gdzie popadnie, i nudzą.
Z
ACIĄŁ
SIĘ
U
FRYZJERA
K
RWAWY
WYPADEK
— W
ŁADZE
BEZPIECZEŃSTWA
NA
MIEJSCU
Wczoraj w zakładzie fryzjerskim na ulicy Polnej urzędnik tego sklepu zaciął gościa
Wacława Prusaka. Obrażony Niemiec, kiedy przyszło do płacenia, sam się zaciął i nie chciał
uiścić należności. Przed zawezwanym sędzią tłumaczył się, iż fryzjer pierwszy zaciął.
Ponieważ okazało się, iż Niemiec jest dzieckiem i zamiast „zaczął” wymówił niefortunie
„zaciął”, zaciągnięto go do domu poprawy.
W
YPADKI
W
YRODNA
CÓRKA
W ustępie powieści zamieszkałej przy ul. Złotej nr. 88 literatki M. B. znalazł stróż domu
zawiniątko, a w nim podrzuconą matkę tejże. Biedna kobieta opowiada, że jest owocem
występnej miłości swej córki.
R
OZPRAWA
NOŻOWA
Na ulicy Marszałkiewicza Teofil Moskin uderzył nożem przechodzącego człowieka
nazwiskiem Stół. Odezwały się naturalnie nożyce i wywiązała się kłótnia. Napastnik
ugodzony został w łopatkę, którą niósł pod paltem dla swego synka. Drugi z awanturników
ma przebitą klatkę piersiową, z której z ćwierkiem wyfrunęła ptaszyna. Wszystkich trzech
ptaszków wypchano.
F
ATALNY
SKOK
Jadący tramwajem 28–letni Hans Melanchton, przybyły z Bydgoszczy do rodziny,
podskoczył nagle z radości tak fatalnie, że złamał daną narzeczonej swej obietnicę i kilka
pobliskich obojczyków. Karetka pogotowia odwiozła wagon do remizy, niefortunnego zaś
familianta opatrzył lekarz w komentarz.
Z
AMACHY
SAMOBÓJCZE
Nigdzie nie meldowany 32–letni uczeń kl. piątej szkoły przemysłowej braci Kapuściak,
Czesio Kitajcew, po otrzymaniu złej cenzury napił się ze strachu przed żoną i dziećmi
niewiadomego płynu. Przybyły lekarz Pogotowia po przepłukaniu desperatowi żołądka
pozostawił go na drugi rok w tej samej klasie i oświadczył, że zdrowiu jego (doktora) nic
tymczasem nie grozi. Sam by się także napił, tylko że pieniędzy szkoda.
Wszędzie meldowana czterdziestoletnia barczysta Barbara Oberman pokłóciła się z
sąsiadką i napiła się esencji herbacianej, dodając gorącej wody i cukru. Przybyły lekarz
Pogotowia stwierdził lekkie targnięcie się na życie i po przepłukaniu szklanki pozostawił
denatkę w stanie nie budzącym zaufania. Przyczyna rozpaczliwego kroku — nuda.
K
RADZIEŻE
Częściowo meldowana 84–letnia Aurelia Müllerower, zamieszkała przy ul. Nowotnej nr 9,
zakradła się podczas swej nieobecności w domu do własnego mieszkanią i skradła cztery
tuziny maszyn do szycia oraz pęk sznurów do bielizny. Poszkodowana oblicza straty na parę
tysięcy lat: bo kiedyż ona faktycznie dorobi się znowu tylu maszyn i sznurków?
Przechadzającemu się w Ogrodzie Saskim 5–letniemu Wolfowi Rypszteinowi skradziono
podczas snu setki tysięcy złotych. Poszkodowany oblicza straty ze strutym obliczem. —
Porządki! — mówi.
Przybyłemu z prowincji kupcowi korzennemu, Janowi Uchwaciewiczowi, wyciągnięto w
tramwaju z kieszeni za pomocą podkopu tabun koni. W albumie przestępców poszkodowany
poznał jednego z nich. Jest to od dawna poszukiwany przez policję ogier.
Jadący pociągiem z Brześcia do Kalisza 42–letni Kalman Zylbergold zaczai z nudów
wyciągać podróżnym pieniądze z kieszeni, sznurowadła z obuwia, gumę z szelek, watę spod
podszewek i kufry z wagonu bagażowego. Sprytnego złodziejaszka osadzono pod kluczem. A
nad kluczem — pustka! To jest sprawiedliwość?
Człowiek nieznanego nazwiska zamieszkały w Warszawie od kilku lat skradł skład szmat,
zjadł, padł i znikł.
U
NIEWAŻNIENIE
WSZELKICH
DŁUGÓW
I
ZOBOWIĄZAŃ
PRYWATNYCH
ZACIĄGNIĘTYCH
W
LATACH
1922–1925
Komitet finansowy rady głównej magistrów powziął dziś rano doniosłą uchwałę, której
skutki, jeżeli o liczby chodzi, będą nieobliczalne. Ze względu na ogólny brak gotówki i zastój
w pomyśle postanowiono unieważnić wszelkie długi i zobowiązania prywatne, zaciągnięte
przez ostatnie trzy lata. Nie jest to moratorium, lecz całkowite skasowanie i wymazanie z —
pamięci wszelkich należności. Weksle i kwity tracą wszelką moc. Należy je składać w
sanatoriach państwowych, z których będą wypuszczone dopiero po nabraniu sił. O odbiorze
pożyczonych komukolwiek na „słowo honoru” sum zabrania się nawet myśleć. Specjalni
kontrolerzy będą czuwać nad myślami. Policja otrzymała daleko za miasto idące
pełnomocnictwa, dotyczące czynnej interwencji, na wypadek gdyby ktoś ośmielił się żądać
zwrotu pieniędzy. Jednocześnie skarb państwa L., pociecha ich jedyna, trzyletni Jasio,
postanowił udzielać bezprocentowych pożyczek wszystkim, bez wyjątku, mieszkańcom
Warszawy, bez ograniczenia wysokości sumy. Ludność tłumnie gromadzi się od rana w
zacisznym mieszkaniu przy ul. Leopoldyny i cierpliwie wyczekuje w ogonku na swą kolej.
Malec rozdał już 112 milionów złotych. Odbywają się tam wzruszające sceny. Pewna kobieta
prosiła chłopca o 6 złotych na książki, a otrzymała milion. Tłum’ zemdlał. Jednocześnie na
placu Teatralnym odbywają się kontrdemonstracje wierzycieli. Nie chcą oni udać się na ul.
Leopoldyny twierdząc, że im za daleko. Rząd wydelegował pułk taksometrów dla
sprowadzenia opornych. W chwili gdy to piszemy, nie chce nam się.
Z
PROWINCJI
K i e l c e . Magistrat postanowił wybrukować ulice miasta kostką kamienną, ponieważ
brukiew okazała się nietrwała.
P i o t r k ó w . (Tel. od własnego brata). Nazwę miasta „Piotrków” zmieniono na
staropolskie „Bóg zapłać”. Włocławek. (Tel. nie zapłacony). Przy zbiegu ulicy Chłodnej i
Mostowej tramwaj przejechał człowieka f niewiadomego nazwiska. Przejechany nazywa się
Maurycy Bosowik i czuje się nieźle.
P u c k . (Tel. 6–12) Była tu niedawno bitwa morska. Po zbadaniu okazało się, że była to
właściwie rybitwa, ale ,,ry” zostało zgubione. Znaleziono nawet na ławicy koło Gdyni literę
„R” ale już bez brzuszka, wychudłą i bladą. Dodano do niej „Um” dzięki czemu powstał
„Rum”, który ją postawił na nogi.
W i l n o . (Telegram rządowy) Znaleziono tu znowu czterdzieści rękawiczek z lewej ręki.
Są to nieprawe wyroby jakiegoś rękawicznika.
C
O
ZROBIĆ
Z
NARODEM
ERASTI
?
N
OWY
NARÓD
CZY
NOWY
ZARÓD
Na stacji w Zbąszyniu zjawił się tłum obcych ludzi. Jest to naród Erastów wygnany przed
paroma tysiącami lat z Asyrii. Jak się okazało, rozproszyli się oni po krajach południowej
Europy, a teraz zeszli się przypadkowo i zamierzają dostać się do Siedlec, w celu osiedlenia.
Oczywiście nie możemy pozwolić na to, aby te parę milionów ludzi przeszło przez Polskę.
Policja postanowiła przepuścić Erastów górą — to znaczy pod pozorem owacji podnieść ich
wszystkich w górę i „siup”, niech lecą. Starosta Jan Pancernik zaproponował inny sposób.
Ponieważ ambicją Erastów było zawsze wejść do historii — trzeba im już na granicy
podrzucić parę podręczników historii powszechnej. Ponieważ szkoda dobrych podręczników,
proponuje on podręczniki Historii wieków b. średnich; kiedy wejdą do książek, zamknąć i
odesłać z powrotem do czasów starożytnych.
D
OBROCZYŃCA
RYBAKÓW
Zamożny obywatel miasteczka Souns w Anglii, pan Tackelton, znany był z tego, że
kupował na targu mnóstwo ryb. Największe szczupaki i karpie odkładały przekupki dla
sympatycznego pana Tackeltona wiedząc, że znawcą jest on wyśmienitym i że dobrze płaci.
Dziwiono się tylko, jak człowiek samotny może zjadać takie mnóstwo ryb. Pan Tackelton
uśmiechał się zagadkowo. Całe przedpołudnie spędzał nasz amator na targu, po obiedzie zaś
znikał na kilka godzin. Działo się tak przez wiele lat. Nareszcie tajemnica wyszła na jaw.
Okazało się, że rybolub nie spożywa wcale nabywanych w tak ogromnej ilości zwierzątek.
Cóż więc z nimi robi? Jedni wyrażali domysł, że pan T. sprzedaje ryby za granicę, inni — że
je kolekcjonuje. Postanowiono wreszcie wyśledzić tajemniczego nabywcę. I oto dostrzeżono
rzecz zadziwiającą! Pan Tackelton przebierał się co dzień nad brzegiem rzeki w kostium
nurka, wskakiwał z koszem ryb do wody i czekał na zamiłowanych rybaków, którzy w tym
miejscu najchętniej zapuszczali wędkę. Skromny dobroczyńca przyczepiał im do haczyka
duże karpie, leszcze, jaszcze, łososie i kawiory, a zadowolona mina rybaka, który z tryumfem
wyciągał z wody wspaniałe okazy, sprawiała panu Tackeltonowi nieopisaną radość.
„Rybi król” zrujnował się wkrótce doszczętnie, nie mógł już nabywać ryb i cierpiał z tego
powodu niewypowiedzianie. Postanowił więc, że sam zmieni się w rybę i rzuci się do wody,
aby dać się schwytać na przynętę — tym bardziej, że głód mu doskwierał, przynęta zaś
stanowiła łakomy kąsek dla zubożałego ichtiofila. W tym celu zaczął przede wszystkim
udawać niemowę, następnie postarał się zachorować na chorobę Basedowa, aby mieć
wyłupiaste oczy, dorobił sobie płetwy, ogolił głowę, ciało zaś oblepił łuskami, które wyżebrał
u przekupek. Kiedy spojrzał do lustra, przekonał się, że jest już dostatecznie podobny do
ryby. Poszedł więc na brzeg rzeki i rzucił się w nurty i czekał. Po kilku dniach zjawił się
pewien rybołów i zarzucił wędkę; do haczyka przyczepiony był tłusty robaczek. Pan
Tackelton chwycił haczyk w zęby i szarpnął nim mocno. Ucieszony rybak zaczął wyciągać
grubą sztukę, lecz nagle wędka urwała się i pan Tackelton wpadł z powrotem do wody.
Rozgoryczony, ożenił się z pewną starszą rybą.
K
RONIKA
SĄDOWA
Z
AJŚCIE
Z
NIEBOSZCZYKIEM
Przed sędzią pokoju stołowego stanął pan N., oskarżony o zakłócanie spokoju. Jak ustalili
liczni świadkowie, pan N. wywoływał zbiegowiska i śmieszył publiczność. N. czatował na
rogu ulicy na przechodzących, wypadał zza węgła, kucał na jezdni i wykrzywiał się tak długo,
aż rozśmieszył bezradnego przechodnia. Czasem N. uciekał się również do łechtania
opornych, smutnych lub zmartwionych. Rozśmieszonych odkładał na stronę i czekał na
następne ofiary. Trwałoby to pewnie lata całe, gdyby nie przypadek. Otóż przez ulicę, na
której grasował N., przeciągnął kondukt pogrzebowy. Kiedy N. zaczął swą robotę, czyli tak
zwane „prysiudy”, wystąpił jeden z krewnych nieboszczyka, oświadczając, iż on humoru nie
uznaje i prosi o satysfakcję pana N. Oskarżony jako gentelman zgodził się natychmiast i
poczęstował oponenta cygarem, które krewny nieboszczyka wypalił z prawdziwą satysfakcją.
Sędzia po wysłuchaniu stron „skazał”: „na dwa miesiące aresztu”. Nie od rzeczy będzie tu
zwrócić uwagę rodziców miejskich na język rosyjski panujący jeszcze do dziś dnia w sądach.
Zamiast powszechnie przyjętego słowa „powiedział”, używa się u nas formy „skazał”.
S
ZCZEGÓŁY
SENSACYJNEGO
PROCESU
MYŚLOWEGO
Nawiązując do faktów podanych parę lat temu zimą donosimy, iż wielka sprawa o myśli
myśliwego Zupy weszła na wokandę, czyli werandę sądową. Henryk Zupa oskarżony jest o
to, iż zamyślił się już parę lat temu i nie daje odpowiedzi na żadne pytanie. Siedzi przed
domem na ławie i trzyma głowę w rękach. Na czole nabrzmiały mu żyły. Żyły z nim również
dwie kobiety, ale od czasu jego procesu myślowego rozmyśliły się i wyszły. Zupa podobno
rozmyśla tak nad pytaniem, które mu zadał kiedyś jakiś mały chłopiec przysłany przez
rodziców żony. Chłopca nie można znaleźć, bo wyrósł i inaczej, och inaczej, wygląda.
Wygląda przez okno, przez szybę i myśli o tym wielkim zamyśleniu Henryka Zupy.
*
Dochodzę
do rogu ulic i zawracam
krążę
po trotuarach
wstępuję
na pół czarnej
Męczę się i nudzę
całe wieczory.
Przyjmę każde zajęcie dobrze płatne i krótkie. Wiadomość pożądana.
Syn gen. Kurropatkina
Z
ŻYCIA
SCENY
I
EKRANU
W
ĘDRÓWKA
PO
KINACH
W Kino „Apollin” wyświetlają obecnie sensacyjny obraz z życia Napoleona Wielkiego.
Rolę cesarza odtwarza twarzą syn masarza z Włoch, Julio Perucci. Wywiązuje się on ze swej
roli z połowicznym sukcesem, to znaczy ze swą połowicą Mary Paquebot. Jako Napoleon jest
słaby i nieinteresujący, natomiast jako Wielki jest ‘bez zarzutu, ma bowiem trzy metry
sześćdziesiąt, co podzielone przez pięć tysięcy metrów filmu daje złudzenie ośmiu metrów
nad poziomem morza. W pierwszym akcie jako pierwszy konsul udziela wiz i stempluje
paszporty, po tym dopiero jako mały kapral prowadzi żołnierzy do Egiptu. Muzyka w kinie
„Apollin” jest zbyt głośna, zagłusza zupełnie słowa aktorów, tak iż słyszeliśmy zaledwie
połowę słynnej tyrady pod piramidą. Do obrazu wkradła się pewno omyłka. W roli Pitta
wystąpiła kobieta. Mówi się ten pitt, a nie ta Pitta. Na szczęście już w połowie obrazu
drugiego zauważono zmianę i wycofano nieszczęsną heroinę dając na jej miejsce Feliksa,
czyli szczęsnego Heroja.
Kino ,,Seplenid” wystąpiło z premierą pomysłowej farsy: pt. Upojona kura. Jest to historia
bułgarskiego żołnierza, doktora Samuela Horizont, który upajał ptaki swoim głosem. Samuel
wychodził w pole, siadał na wynalezionym przez siebie krzesełku polnym (Polkrzesło) i
śpiewał, a raczej melodeklamował. Ptactwo omdlałe z rozkoszy znosiło największe
upokorzenia i szyderstwa, aby tylko przycupnąć koło mistrza. Obraz jest żywy, to znaczy
ruchomy z wyjątkiem trzeciej, piątej i siódmej części, które przedstawiają nieruchome ptaki.
Kino „Ładny Pan” zapełnia się co dzień na wielko—światowym romansie pt. „Czyja to
żoneczka, czyja?” Dramat ten jest przejmujący grozą i chłodem. Pasażerka okrętu ,,Avio!”
znajduje dziecko w bocianim gnieździe. Prosi brata tej dzieciny, Wezyra Koleszyńskiego, aby
ożenił się z nią na rok przed śmiercią matki. Tymczasem w biurze ajenta papierowego, Stacha
Rumberta wynika pożar, który niszczy akt ślubu i rozkoszy małżeńskiej. Rumcio wdrapuje się
na sąsiedni drapacz nieba i schodzi podrapany na ziemię. W tej chwili samolot czyli latawiec,
niejaka Angelika Wyspa przybija do Starego Jorku. Siwy starzec przyjmuje ją za córkę i
odbiera od niej przysięgę, że nie zachoruje na katar ani na świerzbę. Nielitościwy brat
dzieciny wymaga jednak od niej tej choroby lub przynajmniej symptomatów. Miasto całe na
tę wieść wybucha z oburzenia i zmienia się w wieś. Rumbert uchodzi ze starego Jorku —
Angelika zmienia się w Wezyra K., dziecko pozostawione bez opieki rośnie w górę bez
przerwy i zatamowania. Robi się tak wielkie jak góra albo dom i zjada, pożera całą okolicę.
Akt piąty dzieje się znów na bocianim gnieździe, ale tym razem bocian nie chce już tam
złożyć dziecka. Obserwujemy z przejęciem walkę, która toczy się w sercu bociana. Wreszcie
ptak przemaga się i odfruwa na Wyspy Azorskie, gdzie czeka na niego brat wszystkich
ptaków, pies Azor.
M
ALARZ
POKOJOWY
chciałby zostać malarzem wojennym. Błaga pp. dyplomatów o zamieszki i powikłania
międzynarodowe. Chętnie będzie malował bitwy, potyczki itp.
Oferty sub „Aut–aut”.
P
OMYŁKA
UCZONEGO
Ofiarą niezwykłej pomyłki padł niedawno na ziemię znany w New Jersey ornitolog prof.
Józwa Tapeiner. Wyjechał on przed kilkoma tygodniami do Kalifornii, aby zebrać kolekcję
pewnego gatunku ptaków amerykańskich. Ludność okoliczna często widywała uczonego w
lasach i na łąkach. Nikt jednak nie przypuszczał, jak smutny i zdumiewający wynik będzie
miała wyprawa naszego profesora. Po powrocie do New Jersey prof. Tapeiner zaprosił
znajomych do swej pracowni, aby pokazać im przywiezione okazy ptaków.
Jakież jednak było zdumienie obecnych, kiedy profesor wniósł do pokoju dużą skrzynię i
wysypał z niej na stół mnóstwo kamieni. Zapytany, co to ma znaczyć, profesor odrzekł:
„Zbierałem te kamienie przez cały miesiąc, gdyż sądziłem, że to ptaki. Dziwiłem się
wprawdzie nieraz, że leżały one na ziemi nieruchomo i nie śpiewały, ale na myśl mi nie
przyszło, że mogą to być minerały. Dopiero w powrotnej drodze zaczęły się budzić we mnie
pewne wątpliwości. Było już jednak za późno. Do wczoraj trzymałem te kamienie w klatkach,
sypałem im ziarno i dokuczałem im jak ptaszkom. Gdy jeden z nich, rozgniewany, dziobnął
mnie w rękę, wsypałem wszystkie do tej skrzyni”. Mówiąc to, ukląkł na ziemi, zapłakał,
wyjął z kieszeni flecik i zaczął grać na nim rzewne piosneczki, przyśpiewując jednocześnie o
swym smutnym dzieciństwie.
„Byłem synkiem pastora,
Mama była raz chora.
Ojciec za to mnie pobił,
Cóż jam złego mu zrobił?”
I tutaj stał się cud. Kamienie z ćwierkiem wyfrunęły ze skrzyni, zrobiło się jasno, świeżo i
błogo. W pobliskim kościółku uderzyły dzwony, obecni stali się nagle dziećmi w białych
ubrankach i wyszli z maleńkim profesorem na czele na zieloną łąkę. Anioły płynęły po niebie
jak obłoki, słodka muzyka sfer dzwoniła w dali…
O
DDAM
NA
WYCHOWANIE
żonę i troje dzieci. Dzieci mają już nowe dzieci, czyli tak zwane wnuki. Żona ma liczną
rodzinę. Wszystkich razem oddam za wielkim wynagrodzeniem. Za darmo można obejrzeć
tylko najmłodsze bobo. Oferty sub „Wspaniała promienna przyszłość”.
D
RAMAT
W
WIELKIM
ŚWIECIE
S
ENSACJA
DNIA
Hrabia Łukasz Majerowicz znany był w całym Hamburgu nie tylko jako znakomity
sportsmen, bogacz i aptekarz, ale słynął przede wszystkim ze swej wspaniałej kolekcji gór,
które zbierał od szeregu lat. Gdy tylko dowiadywał się o istnieniu jakiego ciekawszego okazu
gór, wzgórza, pagórka lub łańcucha skał, kupował je natychmiast i z zachwytem przyglądał
się swoim zbiorom.
P
IĘKNA
HRABINA
I
DEMONICZNY
SĄSIAD
Oprócz tej pasji h.r. Łukasz żywił miłość dla pięknej małżonki swej, Galeryny.
Wychowana na dworze, pani hrabiowa przyzwyczajona była do hucznej wytworności,
ciasteczek i tańców, gdy tymczasem w domu męża znalazła tylko pasma wzgórz i ośnieżone
szczyty kolekcji. Nic więc dziwnego, że po krótkim stosunkowo czasie zaczęła tęsknić do
dawnego życia i nieraz nocą, błądząc z ciupagą i zapasami żywności poi kolekcji hrabiego
Łukasza, płakała rzewnymi łzami, na próżno wołając pomocy. Przypadek sprawił, że w tym
samym pałacu, o kilkadziesiąt pięter wyżej, mieszkał cudowny markiz Musiołek, także
aptekarz i kolekcjoner. Markiz zbierał doliny i posiadał w kolekcji swej niesłychane okazy.
Kiedyś spotkali się na schodach i jedno spojrzenie wystarczyło, aby powiedzieć sobie
nawzajem, że żyć bez siebie nie mogą.
Z
AZDROŚĆ
I
ZBRODNICZE
SKŁONNOŚCI
Polerując kiedyś świeżo kupioną górę, spostrzegł hr. Łukasz, że małżonka jego jest
dziwnie smutna. „Co ci?” zapytał. Galeryna milczała. W tej samej chwili z kieszeni jej
wypadł list. Hr. Łukasz podniósł go niepostrzeżenie i kiedy żona wyszła, aby umyć się w
rzece, przeczytał tajemniczy bilecik, który zawierał słowa następujące: „Ty pójdziesz górą, ty
pójdziesz górą, a ja doliną i o północy spotkamy się. Twój markiz Musiołek”. Zazdrość
zawrzała w sercu hrabiego. Nacisnął czapkę na czoło i zaśmiał się nie bez kozery. Minął
dzień, dwa, tydzień wreszcie. Galeryna nie wracała. Samotny Łukasz stracił wreszcie nadzieję
ujrzenia swej pięknej małżonki i z rozpaczy wpadł w manię, raczej w chorobę: zaczął
zdradzać objawy niezdrowej miłości dla swoich gór, a nawet pagórków.
S
KALISTE
DZIECI
I
KUZYN
–
OLBRZYM
Owocem tej występnej miłości były dzieci, a mianowicie sikały, ogromne kamienie i
turnie. Rodzina hrabiego niechętnym okiem patrzała na potomstwo Łukasza, gdyż
dowiedziała się, iż zapisał on im cały majątek. Zwłaszcza pewien kuzyn–olbrzym groził
hrabiemu odwetem, jeżeli nie wydziedziczy skalistych dzieci. Mijały lata. Stare góry z
haremu hrabiego umierały, młode zaś, dręczone prześladowaniem kuzyna–olbrzyma, pędziły
nadal swój smutny żywot. Aż wreszcie którejś nocy kuzyn roztrzaskał potomstwo hr.
Łukasza. Rozpacz biednego ojca była bezgraniczna. Jak szalony wpadł do mieszkania
Musiołka i zrzucił pozostawione przezeń doliny na dół. Rozwścieczony kuzyn cisnął w
krewnego Everestem. Wywiązała się straszliwa walka.
P
OWRÓT
G
ALERYNY
W tej samej chwili wpadła do mieszkania nieszczęsna Galeryna. Z płaczem wyznała
mężowi, że Musiołek porzucił ją zaraz po kilkuset latach i że teraz, opuszczona, pragnie
wrócić do ubóstwianego męża. Ale huk i trzask ciskanych złomów i przełęczy zagłuszył jej
słowa. Rozbestwiony kuzyn szalał. Nie pomogły tabuny wichrów, które przybiegły na pomoc,
nie pomogły nawałnice i miliony piorunów, bijących w oszalałego cyklopa. Wreszcie grad
gwiazd wmieszał się w tę awanturę i uwolnił małżonków od obłąkanego napastnika.
Przeszyty milionem gwiezdnych pocisków, kuzyn padł. Zdychał kilkaset tysięcy lat.
Z
GLISZCZA
I
NOWE
ŻYCIE
Na gruzach strzaskanego świata pozostał hr. Łukasz z piękną Galeryna. Pogodzili się bez
słowa i zaczęli prowadzić nowe, spokojne życie. Odbudowali zaciszną apteczkę i pracują w
niej razem.
Markiz Musiołek zrujnował się wkrótce i został żonglerem: żongluje planetami, skazany
na wieczną nędzę i wędrówkę. Cała ta historia wywołała żywe poruszenie w eleganckim
świecie.
Z
BUDUARU
PIĘKNEJ
KOBIETY
Latem modny będzie gniady kolor. Kary i moręgowaty wyszły z użycia. Piękna pani
zawczasu już powinna zawiesić sobie dzwonek na szyi i wprawić się w bieganie po łące.
Jedzenie trawy na stojąco nie jest wcale takie trudne, trzeba się tylko wprawić. A że trzeba —
to już trudno! Pani Moda ma swoje kapryski, którym piękna pani musi ulegać. Skubiąc
trawkę, nie należy stawać na czworakach, lecz oprzeć się rękoma i nogami o pastwisko i
schylić głowę jak najniżej, wtedy piękna pani dosięgnie ząbkami świeżej paszy. Wydobycie z
gardziołka przeciągłego, ponurego poryku też nie jest tak uciążliwe, jak by się to wydawać
mogło. Piękna pani powinna tylko ćwiczyć się nieustannie. Ach, i niechże uroczej kapryśnicy
nie przerażają rogi! I do tego można się przyzwyczaić. Małe wstążeczki z crepe de soie
georgette zawiązane filuternie i swobodnie zwisające na oczy dodadzą pięknej pani dużo
uroku. Ale na miłość boską, nie trzeba rogów łączyć tymi wstążeczkami, lecz każdy z nich
traktować indywidualnie! Maleńkie parasoleczki z plisowanego rypsu, przytwierdzone do
grzbietu dżetową klamerką, uchronią piękną panią od słońca i piegów. Pani Moda o
wszystkim pamięta. O powrocie z pastwiska i o dalszych rozrywkach — innym razem.
U
CZCZĘ
PAMIĘĆ
k a ż d e g o do lat czterdziestu przez powstanie za wynagrodzeniem.
T a m ż e podejmuję się stać zwyczajnie.
Oferty: „Okazja”.
D
O
SPRZEDANIA
PODRĘCZNIKI
czyli pośledniejszy gatunek ręczników. W hierarchii przedmiotów znajdują się one pod
ręcznikami, ale mogą je nieźle zastąpić. Wiadomość Próżna 1.
F
ATYGA
RÓWNIEŻ
.
K
ACZY
DÓŁ
poszukuje kaczej góry w celu stworzenia całości. Potrzebna jest górna część kaczki, jako to
piersi i łapy. Oferty pod: „Szyja już jest”.
N
OWE
W
IADOMOŚCI
L
ITERACKIE
nr 1. Warszawa, l kwietnia 1936 r.
Każdy, kto czyta —
ma prawo być drukowany!
DLACZEGO WYSTĄPILIŚMY
Z WIADOMOŚCI LITERACKICH?
A n t o n i S ł o n i m s k i
Z
A
KULISAMI
NAJWIĘKSZEGO
SZANTAŻU
LITERACKIEGO
.
Dlaczego wystąpiłem z Wiadomości Literackich? Na to pytanie zamierzam odpowiedzieć z
całą szczerością, a nawet brutalnością. Czas, aby opinia publiczna w Polsce wiedziała, co to
są naprawdę Wiadomości Literackie.
Przystępując do wydawnictwa Nowych Wiadomości Literackich, pragniemy skończyć raz
na zawsze z tym brudem, który pretendował do miana poważnego pisma literackiego. Po
dziesięciu latach upokorzeń czas zerwać fałszywe więzy i wyzbyć się fałszywego wstydu.
Dzięki wygranej na loterii — bo na posiadaną przeze mnie połowę losu padło trzysta tysięcy
złotych — uniezależniłem się materialnie. Mogłem spłacić ohydne zobowiązania, przez które
znalazłem się w szponach niewoli, poniżenia i wyzysku. Ach, z jaką rozkoszą rzuciłem w
obrzękłą twarz „pana dyrektora” te osiem tysięcy czterysta złotych, którymi trzymał mnie w
ustawicznym strachu.
S
YSTEM
BUFETU
Aby omotać finansowo ofiarę, redakcja Wiadomości Literackich zaprowadziła kantynę i
rodzaj bufetu. Lekkomyślny współpracownik, sądząc, że jest częstowany przez „pana
redaktora”, beztrosko sięgał po kieliszek pokrzepiającego trunku lub po pasztecik z drobiem.
To samo było z kawą, papierosami, pomadkami do ust, pończochami. Po paru latach nagle
okazywało się, że współpracownik winien jest właścicielowi wcale pokaźną sumkę. Za same
„słynne” już w Warszawie obiady jury nagrody Wiadomości Literackich policzono mi za
ostatnie dwa lata czterysta złotych! Oczywiście, w ten sposób deprymowani i rozpijani,
traciliśmy odporność moralną. System „schodzenia do gości” rujnował zdrowie, i tak już
nadwątlone pracą nad siły. Bez względu na porę dnia, czasami późną nocą, „pan redaktor”
kazał się ubierać i schodzić do bawienia gości. Biada, jeśli się nie było dowcipnym, miłym i
pociągającym. „Pan dyrektor” posuwał się wtedy do najgorszych, najbrutalniejszych szykan,
a nawet do bicia. Tak. Do bicia. Mówię to z całą odpowiedzialnością i gdyby „pan redaktor” i
jego wspólnicy chcieli mnie pociągnąć do odpowiedzialności sądowej, proszę bardzo.
Przedstawię sądowi fotografię pleców współpracownika, który redagował dział „Polska
zagranicą”. Ha, ha! Istotnie było to za granicą, poza granicą wszelkiej przyzwoitości i uczuć
ludzkich.
K
APLICZKA
Opinia publiczna dawno już uważała grupę Skamandra i Wiadomości Literackich za
kapliczkę. Co to była za kapliczka, pora opowiedzieć. Grupa Skamandra powstała, jak
wiadomo, w r. 1918. Nawet dziecko wie, że był to okres bardzo burzliwy. „Pan redaktor”
zakrzątnął się wtedy energicznie i korzystając z opuszczenia Warszawy przez wojska
niemieckie, założył „kawiarnię poetów” nazwaną „Pod Pikadorem”. Czemu właśnie „Pod
Pikadorem”? Jak wiadomo, pikadorami nazywają we Francji, a częściowo i w Hiszpanii,
ludzi, którzy drażnią byki. Symbolika aż nazbyt przejrzysta. Poezja polska miała drażnić
Polskę. A więc Polska miała być tym bykiem, którego się drażni czerwoną chorągiewką. I
my, głupcy, daliśmy się na to nabrać! Ceremoniał przyjęcia do grupy Skamandra był bardzo
uroczysty i nie pozbawiony tajemniczości. Obrzędu tego dokonywał sam „pan dyrektor” w
lokalu kąpieli „Higiena” przy ulicy Złotej pod numerem ósmym. Woźny i totumfacki „pana
redaktora”, tajemniczy „pan Kazimierz”, zawiązywał oczy brudną szmatą, którą nazywano —
o ironio! — chusteczką do nosa. Delikwentowi zadawał pytania komitet grupy Skamandra.
Pytania były następujące: „Dlaczego nazywamy się grupą Skamandra? Odpowiedź brzmiała:
„Bo Skamander był rzeką opływającą Troję, a Troja, jak wiadomo, (patrz podręcznik historii
starożytnej Korzona, str. 86) padła”. Następne pytanie brzmiało: „Co oznacza Troja?”
Odpowiedź była taka: „Troja oznacza, że były trzy państwa zaborcze. To Niemcy, ta Austria i
ten Moskal, a więc razem troje”. Po tych pytaniach następowała huczna hulanka, naturalnie
zapisywana na rachunek pozyskanych współpracowników.
W ten sposób wciągnięto podstępem do grupy Skamandra tak czcigodnych poetów, jak
Zygmunt Karski, Wilam Horzyca oraz poetkę Kazimierę Iłłakowiczównę. Każdy wstępujący
do grupy Skamandra musiał również podpisać deklarację, w której zobowiązywał się do
przestrzegania trzech zasad:
„I. Reklamować tylko członków grupy.
II. Napadać tylko na nieczłonków grupy.
III. Być absolutnie posłusznym komitetowi naczelnemu”. Czy istniał w ogóle taki komitet
naczelny? Otóż pewnego dnia niżej podpisany, po rozmowie z Janem Lechoniem i Julianem
Tuwimem, pierwszy spostrzegł, że komitet ten był fikcją. Ale było już za późno. Klamka od
kapliczki zapadła!
F
ABRYKA
SENSACJI
Aby zwrócić na siebie uwagę społeczeństwa, tajemniczy komitet, a właściwie
wszędobylski „pan dyrektor”, inscenizował różne burdy i procesy sądowe. W ten sposób
powstały osławione Wiadomości Literackie. Naiwni myśleli oczywiście, że w piśmie tym
odbywają się polemiki i ścierają się różne poglądy. Otóż trzeba to powiedzieć, że wszystko
było inscenizowane. Lekkomyślni bywalcy cyrku sądzą, że odbywają się tam prawdziwe
walki zapaśnicze. Głupcy. Cyrk „pana redaktora” zorganizowany był na zasadzie walk
zapaśniczych. Jak wiadomo, w czasie walk atletów musi rosnąć napięcie. Atleci mają
przydzielone role. Jest więc mistrz świata, zdobywający sobie publiczność piękną budową i
elegancją w prowadzeniu walki. Jest również ohydny brutal, stosujący niedozwolone chwyty.
„Pan redaktor” mnie sobie wybrał na tę wstrętną rolę. Pamiętam jego zimny wzrok, gdy
patrząc na mnie długo, wyseplenił wreszcie: „Nu, a tym brutalem, znaczy się, mianujemy
pana Słomińskiego”. Ten cham przez dziesięć lat nie nauczył się nawet poprawnie wymawiać
moje nazwisko. Od czasu tej nominacji musiałem pisać źle o wszystkim. Choć mi się czasem
serce krwawiło, musiałem przeciwników ogłuszać i rżnąć, jak jaki nie przymierzając rzezak
rytualny. Pamiętam, nieraz wychodząc ze sztuki Tadeusza Konczyńskiego, wzruszony i
przejęty myślami zawartymi w utworze i grą artystów, musiałem odrzucić precz słabość i
bryzgać jadowitą śliną. Ten pomysł reżyserii literackich nie był, rzecz prosta, wyłączną
zasługą „pana dyrektora”. Podobno podsunął mu tę myśl członek związku atletów w
Hamburgu i mistrz świata, Wincenty Kahuta.
I
DEOWOŚĆ
— Każdy z nas, a więc ja, Jarosław Iwaszkiewicz, Lechoń, Tuwim, Irena Krzywicka czy
Paweł Hulka–Laskowski dostawał co pewien czas tzw. „dyrektywy”. Były to wskazania
kierunkowe. Pisane zwykle na świstkach papieru w niewytłumaczony sposób znajdowały się
rano na naszych stolikach nocnych. Jak mówił mi kiedyś adwokat Emil Breiter i Marian
Hemar, którzy byli dopuszczani do nocnych orgii w osławionym lokalu na Królewskiej,
rozkazy te pisał „pan redaktor” często w stanie nietrzeźwym. Jakimi drogami idzie myśl
zwyrodnialca i pijaka, wie każde dziecko. Wystarczyło, aby „panu dyrektorowi” nie
smakowały akurat tego dnia jego ulubione „korki” włoskie, abym dostał polecenie
występowania przeciw wojnie Włochów z ohydnymi Abisyńczykami i musiał plugawić
naturalne dążenie do ekspansji narodu, który przecież wydał Petrarkę i Spinozę. To samo było
z Bogu ducha winnymi krajami skandynawskimi. Tak się tworzyła ideowość pisma.
Po wyjściu jakiejś nowej książki pisarza polskiego odbywał się specjalny sąd i narada.
Jeśli w dziele tym były czynniki szkodliwe, rozkładowe, miazmaty, wtedy autor był
fetowany, a nawet — były i takie wypadki — przyjmowany do grupy Skamandra. Miało to
miejsce z poetką Marią Pawlikowską, z Juliuszem Kadenem–Bandrowskim i z Emilem
Zegadłowiczem. Jeśli pisarz wprowadził do literatury polskiej nutę optymizmu, liryzmu,
słowiczej śpiewności czy też tężyzny narodowej, jak Irzykowski lub K. I. Gałczyński, był
zaraz szargany i ośmieszany w organie „pana dyrektora”.
P
OZORNE
SPRAWY
Na zewnątrz wydawać się mogło, że „pan dyrektor” jest w wojnie z Arnoldem
Szyfmanem, Kadenem, Naszym Przeglądem, Wartą czy z Sowietami. Ale to są pozory,
mylą”, jak śpiewa ulubieniec Warszawy, dowcipny artysta Tadeusz Olsza. Sam byłem nieraz
świadkiem, jak „pan dyrektor” łączył się telefonicznie z teatrami Szyfmana i uzgadniał plan
działania na najbliższe tygodnie. Nie udawał nawet. Z całym cynizmem wydzierał się w
telefon po żydowsku lub po rosyjsku. Opowiadali mi naoczni świadkowie o kolacyjkach z
Kadenem, na których autor Zapomnianej olszynki klękał — tak, klękał — przed „panem
redaktorem’” i jego wspólnikiem Antonim Bormanem–Lenczewskim. Widocznie pan Kaden
rzeczywiście zapomniał o Olszynce i jej bohaterskich obrońcach! Podobne sceny odbywały
się w dyrekcji teatrów T.K.K.T. W czasach największej walki, rozpętanej ku uciesze
głupców, „pan dyrektor” przez swego pomocnika posyłał reżyserowi Leonowi Schillerowi
kwiaty, cukry i delikatesy.
Równie ukartowane były spory z Gazetą Warszawską i z Naszym Przeglądem. Każdy
artykuł naszej koleżanki Krzywickiej i Wandy Melcer był przesyłany w korekcie do obu
redakcji, tzn. do Gazety Warszawskiej i Naszego Przeglądu. Pisma endeckie, prasa żydowska
i Wiadomości Literackie prowadziły się zgodnie rączka za rączkę, rozumiejąc dobrze, że bez
tych udanych walk, polemik i dyskusji nikt by nie wziął nawet do ręki tych „pism polskich”.
Dziś pragniemy z tym wszystkim zerwać. Oto dlaczego ja i pisarze, dotąd, zgrupowani przy
Wiadomościach Literackich, przystąpiliśmy do wydania Nowych Wiadomości Literackich,
które służyć będą tylko prawdzie.
P
SY
„Pan dyrektor” miał na krnąbrnych współpracowników jeszcze jeden sposób. Były to psy.
„Pan redaktor” sprowadził z zagranicy parę złych i brzydkich psów, którymi szczuł nas dla
zabawy. Kiedyś biedny nasz kolega Stanisław Baliński został pokąsany przez te bydlęta do
tego stopnia, że musieliśmy go opatrzyć w najbliższej aptece i odwieźć do domu dorożką.
Naturalnie, wszystko to musieliśmy robić udając wesołość z dowcipnego żartu „pana
dyrektora”. Artykułów „pan dyrektor” nie odrzucał. Gdy artykuł nie nadawał się do
wydrukowania, nazywało się, że psy zjadły manuskrypt. Gdy młody i niedoświadczony
współpracownik pytał się, co się stało z jego utworem, „pan redaktor” odpowiadał
zachrypłym głosem: „Voss zeżarł” i zanosił się ze śmiechu. Do obowiązku
współpracowników pisma należało również wyprowadzenie psów na spacer. Doszliśmy do
tego upodlenia, że — wstyd przyznać — uważaliśmy to za wyróżnienie i zaszczyt! Oto, do
czego doprowadził polską literaturę „jaśnie wielmożny pan dyrektor”, a raczej „dyredaktor”,
jak się czasem kazał tytułować. Rękami pogryzionymi przez psy musieli wypisywać wiersze i
artykuły do nowego organu „pana dyrektora”. Przyjaciel Psa powstał nie po to, aby chwalić
psy, ale powstał po to, aby upokarzać ludzi!
Dziś, gdy to wszystko się skończyło, gdy oglądam się poza siebie, patrzę na przeszłość
naszą jak na gehennę i sam sobie nie wierzę, że to już tylko przeszłość. Z tą przeszłością
zerwaliśmy raz na zawsze. Teraz patrzymy pełni ufności w przyszłość.
N
OWE
W
IADOMOŚCI
L
ITERACKIE
Przystępując do wydawania własnych, Nowych Wiadomości Literackich, wierzymy, że
czytelnicy pójdą z nami. Zachowujemy wszystkie działy dawnych Wiadomości Literackich,
pozyskaliśmy już prawie wszystkich dawnych współpracowników, pozyskaliśmy również
nowych, którym dotąd drogę do opinii publicznej polskiej zamykali panowie z szajki „pana
dyrektora”. Tym pisarzom, którzy pozostali przy psach i Wiadomościach Literackich,
przesyłamy ostatnie ostrzeżenie. Z nami albo przeciw nam. Nie ma trzech stron barykady, tak
jak nie ma trzech wymiarów. Pismo nasze będzie teraz służyło interesom publiczności. Prawo
do umieszczenia utworów będzie miał każdy pełnoletni obywatel Rzeczypospolitej, bez
względu na przynależność rasową, klasową czy płeć. Pismo nasze jest pismem dla
wszystkich.
Czytelnicy Nowych Wiadomości Literackich, nadsyłajcie swoje utwory! Naszym hasłem
jest „każdy, kto czyta — ma prawo być drukowany!”
J u l i a n T u w i m
Z
DZIEJÓW
PEWNEJ
KARIERY
1
Sprawę opuszczenia przez nas Wiadomości Literackich oraz ich sprytnych managerów, pp.
Grydzewskiego i Bormana–Łączyńskiego, przedstawił Antoni Słonimski na ogół zgodnie z
prawdą, wiele rzeczy jednak pominął, innych nie uwypuklił dostatecznie.
Słonimski nie mógł ująć całej tej skandalicznej afery głębiej, nie mógł opisać wielu
drastycznych jej momentów tak, jak na to zasługują, gdyż był nieobecny przy samych
początkach działalności p. Gr. Zaczęła się ona bowiem na dwa lata przed założeniem przez p.
Gr. kawiarenki „Pod Pikadorem”, zaczęła się na Uniwersytecie Warszawskim w r. 1916.
Słonimski zaś na uniwersytecie nie był, gdyż absolwenci dzikich zabaw w ogrodzie Saskim
nie mają, na szczęście, dostępu do wyższych studiów. Słonimski skończył trzy czy cztery
klasy jakiejś szkółki początkowej, zdaje się, że po prostu freblowskiej, i na tym skończyła się
jego kariera naukowa. A my — my byliśmy studentami.
Otóż już po paru dniach pobytu na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego
zauważyłem uwijającego się po wszystkich salach i korytarzach łysawego, z baczkami a la
książę Józef, pucułowatego bruneta. Wiecznie spocony i zziajany, wiecznie coś węszący i
kombinujący, co chwila zapisujący w przetłuszczonym notesie cyfry i sumy, młodzieniec ten
podszedł do mnie kiedyś w bufecie (już wtedy był amatorem „bufetów”) i zapytał łamaną
polszczyzną, czy to prawda, że piszę wiersze. Byłem skromnym przybyszem z prowincji,
naiwnym chłopcem z miasta Łodzi, któremu obce było zepsucie wielkiego miasta, to bagno,
na którym „kwiatki” w rodzaju p. Gr. tak bujnie wyrastają. Przyznam się, że mi nawet
zaimponowało wówczas to zainteresowanie się mną przez osobnika, którego z racji jego
wszędobylstwa, zawsze wypchanej teki i zażywnej tuszy (ja byłem szczupły) uważałem za
jakąś ważną na terenie uniwersytetu figurę. Raził mnie wprawdzie wygląd mego interlokutora
— wspomniane baczki, koszula à la Słowacki i wysoka futrzana czapka do bekieszy —
odpowiedziałem jednak z wrodzoną mi uprzejmością, że owszem, piszę wiersze. Wtedy
spocony i zacharkany „kolega” zaczął, sepleniąc, bełkotać coś w rodzaju: „No to może, no to
może,
kolegabedziełaskawprawdaprzeczytaćprzeczytaćmicośbojawłaśniewłaśniemamzamiarzałożyć
pismopismo” itd. Jąkał się do tego i prawie każde słowo powtarzał dwa razy. Perspektywa
drukowania wierszy w piśmie stołecznym była dla mnie takim szczęściem, takim
przełomowym w moim pojęciu, wydarzeniem, o którym przez tyle lat marzyłem w Łodzi, że
zarumieniłem się jak świeże jabłuszko i wzruszonym głosem wyszeptałem, że bardzo chętnie
się zgodzę.
Pierwszym utworem, który mu przeczytałem, była „Wiosna”. Jak już sam tytuł wskazuje,
był to wiersz opiewający piękno obudzonych po śnie zimowym sił natury, radosny hymn na
cześć kwiatów, zieleni, strumyków i słońca. Prostymi, dźwięcznymi słowami, ujętymi w
melodyjne zwrotki, dawałem wyraz uczuciom, jakie przepełniają moje młode serce na widok
naszych łąk i łanów, nad którymi wesołe ptaszki wyśpiewują odwieczne swe piosenki.
Kończyło się to wezwaniem do młodzieży, ażeby i ona stała się jak ta wiosna, tj. aby
rozkwitała dla dobra ojczyzny, której jest nadzieją i przyszłością. Kiedy, pełen tremy,
skończyłem czytanie, „kolega Mietek” zaczął mówić:
— Bardzo ładne, macie talent, ale muszę was uprzedzić, kolego, że w tej formie nie mogę
tego drukować. To jest wiecie, za naiwne, za dziecinne. Nowe czasy wymagają nowego ujęcia
tematu. Przede wszystkim musicie przenieść akcję wiersza na teren wielkiego miasta. Na
widownię świata wstąpiły tłumy, kolego! Wielki ludzki kolektyw domaga się dytyrambu na
swoją cześć! Pokazujcie nam wiosnę tłumu, wiosnę gromady, w całej realistycznej ohydzie
seksualnego pożądania! Ptaszki, kwiatki, strumyczki — to już dziś nie idzie! Dawajcie
rozbuchaną na wiosnę płeć i erotyzm kolektywu!
Byłem przerażony. Urbanizm? Kolektyw? Płeć? Erotyzm?
— Ależ, kolego — powiedziałem — te pojęcia są mi obce, a nawet wstrętne!…
„Redaktor” żachnął się niecierpliwie:
— Przyjeżdżacie z głuchej prowincji i mnie będziecie uczyć, co jest wiosna, tak? Dawajcie
futuryzmu! Dawajcie wyzwolenie z pęt zaśniedziałej tradycji! Wysuwajcie seksus na czoło!
Zrobiło mi się na duszy strasznie. Rzeczywiście! Zasiedziałem się w tej Łodzi, u nich, w
Warszawie, zjawiły się nowe prądy, nowe idee, o których nic nie wiem. A przecież sam
czytałem, że „trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe!” Drżącym głosem
zapytałem:
— Więc jaka ma być ta wiosna?
Chytry łotrzyk obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i rzekł drwiąco:
— Jaka? Taka! Siadajcie i pisajcie! I zaczął mi dyktować:
„Gromadę dziś się pochwali.
Pochwali się zbiegowisko
i miasto…”
Muszę wyznać, że mi się to podobało. Był w tym jakiś nowy, śmiały rytm — obcy mi
wprawdzie, ale kuszący nowością. Demon pochylił się nade mną i rzekł:
— • Teraz dawajcie rym do „miasto!”
— Niewiasto — powiedziałem bez namysłu.
— Świetnie! Niewiasto! Już macie seksualne opar—
cię! Podawajcie teraz dobry epitet do tego „niewiasto!” No?
— Niewiasto — szepnąłem zażenowany — niewiasta… to kobieta… więc może:
bogdanko! ideale!
Tłusty, spocony, brudny Żydziak rechotał ze śmiechu, przedrzeźniając mnie:
— Bogdanko! Ideale! Słowo was daję, że mi was wstyd, kolego T! To musi być coś
modern, realismus, podpuszczajcie seksus! Nazywajcie ją „Brzuchu na biodrach szerokich!”
No, śmiało!…
Siedział u mnie do piątej rano… Tak powstał mój wiersz Wiosna.
2
W parę tygodni później, gdy Wiosna była już głośna w Warszawie — przechodziłem
wieczorem ulicą Kruczą i na rogu Żurawiej zauważyłem scenkę następującą. Pod latarnią stał
młodzieniec z owalną twarzą, łysy, w binoklach — i gdy przechodził jakiś zamożniejszy z
wyglądu mężczyzna, młodzian uchylał kapelusza, wyciągał trzęsącą się rękę i o coś z pokorną
miną prosił. Gdy litościwy przechodzeń dawał mu coś, młodzian chuchał w zaciśniętą piąstkę,
wchodził do sąsiedniej bramy, wracał po paru chwilach i znów stawał pod latarnią. Gdy
młody człowiek zwrócił się z prośbą o datek i do mnie, rzuciłem mu do kapelusza srebrny
pieniądz, a gdy ukląkł przede mną i dygocącym głosem, trzęsąc się cały i korząc, zaczął mi
dziękować, zrobiło mi się żal mego nieszczęśliwego rówieśnika, zapytałem, czy nie jest
głodny, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, zaproponowałem mu pójście do cukierni.
Radość jego i wzruszenie nie miały granic! Znowu klęknął, zaczął całować moje kolana,
powtarzając: — Już faktycznie powiem, że takiego dobrego pana to w życiu nie spotkałem.
Poszedłbym, dziedzicu, bo strasznie się chce jeść — i chory taki jestem — na calem ciele ani
kawałka własnego ciała, tylko precz wszędzie kacze, gęsie, indycze mięso — poszedłbym, bo
od rana nic w ustach nie miałem, ale tam kolega w bramie stoi, nie mogę go zostawić.
Ta lojalność wobec kolegi bardzo mnie ujęła, zaproponowałem więc, że pójdziemy we
trójkę. Wstąpiliśmy do bramy. Stał tam drugi młodzieniec, chudy, wysoki, także w binoklach,
o podłużnej twarzy i wystającym podbródku. Ubrany był bardzo dziwacznie: cyklistówka,
stary, wyświechtany smoking, spodnie pepita i tenisowe białe pantofle. Za chwilę
siedzieliśmy w cukierni. Żebrak spod latarni chciwie chłeptał gorącą herbatę, trzymając
szklankę oburącz i trzęsąc się z zimna i głodu. Żebrak z bramy zamówił czekoladę i tortowe
ciastka. Z rozmowy wynikło, że obydwaj przyjaciele są bez zajęcia, a gdy się dowiedzieli, że
ich dobroczyńcą jest głośny już w Warszawie poeta, zaczęli błagać o protekcję do jakiegoś
pisma. Powiedziałem:
— Chętnie, panowie, ale, żeby pracować w piśmie, trzeba być literatem.
Wtedy rzucili się obydwa do moich stóp, skamląc żałośnie:
— To już dziedzic jakoś się postara, coś nam napisze, może tam w tece coś zostanie, to
nam kapnie!…
Wzięła mnie litość. Przez tydzień nie dosypiałem nocy, nie jadłem, nie wychodziłem —
tylko pisałem. Gdy zapisałem całe dwa zeszyty, posłałem ich z bilecikiem do tegoż p. Gr.
Przedtem jeszcze sprawiłem im ubrania i obuwie…
Jestem dyskretny. Nie powiem, kto to byli ci dwaj młodzieńcy. Dziwi mnie jednak, że p.
Słonimski nie uważał za stosowne wymienić ich nazwisk w swoim artykule.
Kto oni? Powtarzałem: jestem dyskretny, nie powiem…
Czy państwo znają tomy wierszy pt. Parada i Karmazynowy poemat?…
3
Opisałem tę historię nie dlatego, żeby poniżyć dwóch bliskich przyjaciół. Ubóstwo nie jest
hańbą, sytuacja zmusiła ich do wyjścia na ulicę, ale poza tym byli to przecież uczciwi
(wówczas) chłopcy, garnący się do pracy i literatury. Sami wprawdzie nic nie potrafili jeszcze
napisać (ten spod latarni czytał nawet z trudem, tj. wodząc palcem po linijkach druku,
przekręcając sylaby i nie wiedzieć czemu, kończąc każde przeczytane zdanie słowem
„kolego” lub „jego”), lecz ułożone przeze mnie, a pod ich nazwiskami wydane wiersze (patrz
wyżej) — wiersze nienajlepsze wprawdzie, ale zawsze niezłe — pokochali jak swoje,
nauczyli się ich na pamięć, recytowali je na wieczorach autorskich, a potem, ciągle pod moim
kierownictwem, sami zaczęli pisać, ja zaś poprawiałem im tylko przyniesione mi rękopisy,
dawałem pomysły, dostarczałem rymów albo wskazywałem rytm, w jakim wiersz powinien
być napisany. Ale rzecz w tym, że obmierzły typek z ulicy Złotej nic przecież o mojej
kolaboracji nie wiedział! Dla niego obydwaj młodzi ulicznicy i żebracy powinni byli być
poetami, powinien był otoczyć ich nie tylko opieką, lecz i szacunkiem. Gdy chwalił nieraz ich
wiersze lub dowcip, brała mnie ochota, żeby mu powiedzieć, kto jest właściwie auto— rem
tych rzeczy, czasami jeszcze chwila, a zdradziłbym tajemnicę, lecz pokorne, wylęknione
spojrzenia moich drogich przyjaciół, spojrzenia biednych, zbitych psów, budziły we mnie
litość — milczałem. Dla opasłego brudasa, powtarzam, powinni byli stać się godnymi
podziwu wzorami szlachetnych ambicji i dostojnej pracy! A czym się stali? Co z nich zrobił?
Błaznów! Podłych, nikczemnych błaznów, co za parę groszy i kieliszek wódki płaszczyli
się przed swoim panem, śmieszyli go najprymitywniejszymi żartami i upokarzającą
klownadą! A nie przestali nawet wtedy, gdy, zapłodnieni moim natchnieniem, sami jęli się
pisania wierszy, nie tak już dobrych jak te dawne, ale bądź co bądź wierszy. Ileż razy byłem
świadkiem gorszących scen, które były żywym przykładem, do czego dojść może poniżenie
upadłego człowieka!
Odbywały się te obrzydliwości w „gabinecie” pana Gr. — w tym „strasznym mieszkaniu”,
co mi później posłużyło za wzór do znanego, wspaniałego wiersza mego o „strasznych
mieszczanach”. Typowy „salonik” anno 1900, wypłowiałe mebelki obite ciemnoczerwonym,
zjedzonym przez mole pluszem, sztuczna palma, gipsowe figurki, etażerka ze starą niemiecką
encyklopedią, pawie pióra, potworne dywaniki i serwetki z wyszytymi sentencjami w języku
żydowskim, dużo jaskrawych, wychudłych poduszek, rozrzuconych w „artystycznym
nieładzie” na zbarłożonej „kozetce”, na ścianach powycinane ze starych pism rosyjskich
ilustracje, mdły zapach tanich perfum, co miał zagłuszyć zaduch tej nigdy nie wietrzonej
dziury, zamieszkiwanej przez nigdy nie kąpanego śmierdziela — oto gabinet pana redaktora.
Leży on na kanapie w rozchełstanym, starym szlafroczysku, z którego wyłażą kłaki brudnej
waty, i opycha się koszerną kiełbasą.
A na podłodze pełzają na czworakach dwaj „poeci”, strojąc potworne grymasy, bełkocąc
jakieś żałosne, niby to śmieszne absurdy. Łażą, biedni, po dywanie, przeżartym przez kurz i
brud, wywalili z nieszczęśliwych mord obłożone jęzory i — śpiewają! Ha ha! „Śpiewają”!
Straszny to śpiew:
Ba ba wa wa la la
Ma wa la la na ma!
Do takiego poniżenia doprowadzał p. Gr. polskich poetów!
*
K
OMISARZ
RZĄDOWY
W
P
OLSKIEJ
A
KADEMII
L
ITERATURY
Wywiad specjalny „Nowych Wiadomości Literackich”
Mianowany przez p. ministra spraw wewnętrznych komisarz rządowy Polskiej Akademii
Literatury jest młodym, czterdziestoparoletnim mężczyzną o średniej tuszy. Wzrostu raczej
niskiego. Oznak szczególnych nie posiada z wyjątkiem blizny na głowie. Zastajemy nowego
prezesa w jego własnym mieszkaniu na Pradze przy ulicy Targowej. Prezes jest bez
kołnierzyka. Zapytujemy prezesa, czy nie zechciałby się zgodzić na wywiad dla Nowych
Wiadomości Literackich i na poinformowanie naszych czytelników o planach reorganizacji i
uaktywnienia Polskiej Akademii Literatury.
— Siup — odpowiada prezes.
— Co pan prezes ma na myśli, mówiąc „siup”?
— Że można. Krope wu! — mówi prezes.
— Czy prawdą jest, że pan prezes zamierza wprowadzić pensje dla Akademików?
— Tak. Na początek dwója na ryło.
— Co pan prezes ma na myśli mówiąc „dwója na ryło?”
— Rebus, czy co? Mówię — dwa blaty miesięcznie pensji. Na ryło, znaczy na każdego
pisarza. Z wyjątkiem Miriama, bo on już ma pensję żeńską. Bardzo dobra buda. Posyłam tam
szczeniaka.
— Czy reorganizacja będzie polegała tylko na wprowadzeniu pensji miesięcznej?
— Nie. To początek. Potem dam większego fajera. Mam takie plany: sitwa czyli ferajna.
Udziałówka. Każdy literat w Polsce pracuje dla ferajny. Musi być sztama i sprawiedliwy
podział. Wszystko idzie do kupy i ja dzielę. Co pierwszego cyk na PKO. Każdy dostaje
swoje.
— No, dobrze — pytamy nieśmiało pana prezesa — ale jeśli niektórzy literaci będą
zarabiali pokątnie i nie oddawali swych wpływów do kasy Akademii?
— Od czego dwójka?
— Pan prezes ma na myśli dwa blaty — wtrącamy, pragnąc dostroić się do tonu rozmowy.
— Dwójka, to znaczy kapusie — żachnął się prezes. — Jak się wyśledzi takiego cwaniaka
to dintojra. Facet, raz w dziąsło uszkodzony, będzie miał dosyć. Rozumiesz pan? Organizacja.
Silna ręka. Pisać też nie będzie mógł każdy, o czym mu się zechce, ale będzie przydział
literacki. Jest nadprodukcja powieści.
Przydział na pisanie powieści będę miał ja i Kaden, bo Kaden nie pisze. Brzana nie jest od
prozy. Żadnych Szelburg ani Kuncewicz nie będzie. Nałka tylko do teatru. A reszta krowy
doić i wiersze pisać. Znałeś pan Tasiemkę z Kercelaka? On i Melchior Wańkowicz
zaangażowani do reklamy. Po piątaku na pysk miesięcznie. Będą pilnować i robić ruch w
interesie.
— A co pan prezes zamierza zmienić w dotychczasowych obradach Akademii?
— Najpierw Antkowi Słonimskiemu dam wawrzyniaka. Kasztan, ale byczy chłop. Mam
taki gust, że mu dam, a inne kasztany, czyli mojżeszowe, będą do posług literackich. W
Paryżu każdy pisarz ma swojego Murzyna, niby takiego, co mu pisze. U nas każdy będzie
miał Żydka. Będzie mu dawał wikt i opierunek, nawet radio w celi, i niech pisze, a nasz brat
przejrzy, poprawi, miazmata wyrzuci i zdrową potrawę narodową da do druku. To jest mój
pogląd na sprawę żydowską. Nie ma co tępić Żydów, ale trzeba ich doić. Udój rytualny.
— Co pan prezes sądzi o literaturze dla mas?
— Kwant, Fiume.
— Rozumiem — odpowiadam, chcąc się podchlebić panu prezesowi. — A czy nie
zamierza pan zorganizować również innych dziedzin życia kulturalnego w Polsce?
— Co nie mam chcieć. Jeszcze nie teraz. Za jakie dwa lata weźmiemy się z bratem do
rządzenia Polską. Może Pniewszczaka wezmę na trzeciego. Zrobi się agencję prasową,
radiową, filmową, architektoniczną, graficzną, malarską i rzeźbiarską.
— Czy mógłbym jeszcze zapytać, jaka jest, według pana prezesa, najlepsza książka
ostatniego roku i kogo pan prezes uważa za najzdolniejszego pisarza młodego pokolenia?
— Uniłowszczak, Fiedler, no i ja.
— Aż pisarzy zagranicznych?
— Dostojewszczak i ja, bo mnie też tłumaczyli na wszystkie języki. Conrada ani w ząb.
Dentol. U niego jak Szwed to wysoki, a jak Włoch to czarny. W życiu nie ma tak dobrze.
Wiecha lubię.
— Czy można wiedzieć, od czego pan prezes zacznie swe urzędowanie w Akademii?
— Zrobi się porządeczek z piciem herbaty na posiedzeniach. Każdy musi mieć cukier w
blaszanym pudełku, zamykany na kłódkę. Grosz publiczny nie jest od tego, żeby Leśmian z
Miriamem cukier na portki sypali. Poza tym militaryzacja. Akademia francuska ma fraki i
szpady. Ja się pytam, co to jest szpada? To rożen, to patyk i szmelc. U nas każdy będzie miał
spluwę. Rano capstrzyk. Dyżury nocne. I stopnie, jak w wojsku. Już o tym mówiłem z Sirką.
Obiecałem mu kaprala. Spłakał się stary z radości. No, będzie dość, bo fajrant.
— Dziękuję panu prezesowi bardzo w imieniu czytelników Nowych Wiadomości
Literackich.
— Serwusińszczak.
Jak widać z rozmowy, przeprowadzonej z nowo mianowanym komisarzem Akademii, jest
to człowiek czynu. Mamy nadzieję, że teraz Akademia stanie się naprawdę żywotną i
pożyteczną instytucją. Lękamy się tylko, czy zbytnia energia nowego prezesa spotka się z
należytym zrozumieniem władz, pisarzy i czytelników.
R
ABINDRANATH
T
AGORE
W
W
ARSZAWIE
W
IELKIE
PRZYJĘCIE
W
P
OLSKIEJ
A
KADEMII
L
ITERATURY
Wiadomość o przyjeździe wielkiego pisarza Indyj zelektryzowała Warszawę już od
wczesnego ranka. Pewne zdziwienie wywołał fakt, że Tagore nie przyjechał na dworzec
główny, ale w godzinach rannych nadjechał bryczką od strony Góry Kalwarii. Jest to
mężczyzna w sile wieku, i przyznać musimy, że fotografie Rabindranatha Tagore,
kolportowane przez angielskie agencje prasowe, nie odpowiadają najzupełniej prawdzie.
Oczywiście, Anglikom chodzi o to, aby przedstawić słynnego bojownika o wielkość literatury
indyjskiej jako zgrzybiałego starca, ale jest to gra na krótką metę, którą chytry Albion
przegrał. Nie możemy powiedzieć, że Tagore jest młodym człowiekiem, niedalecy będziemy
jednak od prawdy, jeśli powiemy, że ma około czterdziestki. Jest dość barczysty, brodę ma
rudawą, —a nie siwą, jak tego pragnęli panowie rządzący Wielką Brytanią. Tagore mówi
tylko po bengalsku. Oczywiście, zna również język angielski, ale nie pozwala mówić do
siebie inaczej niż w swoim ojczystym dialekcie. Tłumacz Rabindranatha, dr Bernard Szapiro,
który zna biegle język bengalski, służy nam radą i pomocą.
— Pytaj się go pan tylko o astralne rzeczy. Nie daj Boże zaczynać coś z polityką. On jest
taki, za przeproszeniem, nerwowy, że może wyjechać do Kowna i obszczekać Polskę, tym
bardziej, że on tam ma rodzinę.
— Jaką rodzinę? — pytamy — przecież, o ile nam wiadomo, w Kownie nie ma Hindusów.
— Co się pan czepiasz na słowo? Jak się mówi rodzinę, to się myśli w znaczeniu
duchowym.
Tagore, który przysłuchuje się naszej rozmowie, dłubiąc obojętnie w zębach, odzywa się
nagle i mówi: „Hardupalagalajami”. Pytamy się, co to znaczyło, i usłużny dr Szapiro,
tłumaczy nam, że wielki piewca niedoli hinduskiej powiedział, że wszyscy ludzie są sobie
braćmi i dlatego powinni sobie pomagać w nieszczęściu, a jego właśnie spotkało wielkie
nieszczęście, gdyż skradziono mu portmonetkę z drobnymi i musi czekać do jutra, aż otworzą
banki. Oczywiście, nie robimy trudności i chętnie służymy wielkiemu wieszczowi z Lahore
sumą czterech złotych, które mu są potrzebne na taksówkę. Prosimy tylko, aby zechciał nam
odpowiedzieć na jedno pytanie: czy wierzy w metampsychozę.
— Ni ma co z nim gadać — odpowiada dr Szapiro. — Ja mogę sam odpowiedzieć. Czy
wierzy? On nic innego nie robi, tylko wierzy w metampsychozę.
Rano trochę powierzy, coś przekąsi, potem zje obiad i znowu wierzy. Tylko nie myśl pan,
że on jak ten Gandhi chodzi z kozą. Mistrz lubi kobitki. Ej ty figlarz, ty! — śmieje się wesoło
dr Szapiro — musisz znać adresików, co?
.Rozbawieni odprowadzamy wielkiego przyjaciela niedoli ludzkiej do samochodu. Już
czekają na niego z galowym obiadem w Akademii.
Jak wiadomo, tego dnia wieczorem odbyła się wielka akademia ku czci Rabindranatha
Tagore. Ze względu na wielką ilość mówców ograniczono czas przemówień do dwóch minut.
Ciekawsze przemówienie podajemy w dosłownym brzmieniu ze stenogramu sekretariatu
Akademii. Pierwszy przemówił honorowy prezes Akademii, Wacław Sieroszewski:
„Żołnierzowi Indy j cześć! Pluton prezentuj broń! Hura, hura, hura! Spocznij!” Tłumacz i
sekretarz Tagore, dr Szapiro, zapytuje: „Co znaczy «prezentuj», że jeżeli tu chodzi o prezenty,
to mój pan owszem, bardzo dziękuje i zwraca uwagę, że w Indiach byle co gościom nie dają.
Czasem nawet słonia można dostać, jak maharadża ma kaprys”. Po tym może niezbyt
taktownym wystąpieniu sekretarza wielkiego ducha z Tybetu, przemawiał Karol Irzykowski,
który witał w piewcy palenia wdów przedstawiciela prastarego świata Ariów: „Tagore równie
jak Kołoniecki i Spengler nie szuka łatwych rozwiązań w talentyzmie i życiu ułatwionym”.
Potem przemawiał Miriam. Dokładny tekst jego przemówienia brzmi w stenogramach: „Ga,
ba, du, e, ee et caetera”. Po paruminutowej przerwie Miriam pyta wielkiego proroka znad
Gangesu, czy w Indiach rosną pinie, i twierdzi, że powinno się wyciąć wszystkie pinie, bo
pinia i Pini to dwaj kuzyni. Miriam proponuje również drowi Szapirze nabycie wszystkich
praw Tagore na lat pięćdziesiąt za sto złotych, które dr Szapiro natychmiast inkasuje. Prezes
akademii przywołuje Miriama i drą Szapirę do porządku. Następnie zabiera głos znakomity
gość Akademii, Melchior Wańkowicz, który zapytuje Tagorego, czy prawdą jest, że jako
chłopiec dwunastoletni rozmawiał po angielsku ze swoim korepetytorem i czy nie uważa, że
to hańba dla tak wielkiego poety jak Tagore. Prezes przywołuje mówcę do porządku. Z kolei
zabiera głos Zofia Nałkowska: „Prostota Tagorego polega na przesączalności jego hormonów
podświadomości i na jednoznaczności napięcia jego struktury apriorystycznej”. Wielki
Hindus jest bardzo wzruszony i dyskretnie ociera łzy. Dr Szapiro wykrzykuje: „Ślicznie
powiedziane!” Po zakończeniu części uroczystej w salonach Polskiej Akademii Literatury
odbył się raut z udziałem szerokich sfer inteligencji pro rządowe j.
Wielki piewca dżungli indyjskiej okazał się bardzo wesołym kompanem. Tagore chwalił
bardzo wódki Baczewskiego oraz piwo grodziskie. Lekkie zdziwienie wywołało, że w
pewnym momencie dr Szapiro w imieniu wielkiego piewcy zaproponował grę w trzy karty.
Jest to podobno zwyczaj indyjski. Uproszono więc prezesa Grubera, aby zechciał zagrać
partyjkę ze znakomitym gościem z kraju tygrysów i węży. Prawdziwą niespodzianką było, że
nad ranem Tagore, tańcząc z sekretarką Polskiego Klubu Literackiego, Stellą Olgiert, odezwał
się nagle po polsku: „Uj dziś, dziś” i zaczął przytupywać. I cóż się okazało? Jak wyjaśnił nam
usłużny dr Szapiro, Tagore jako dziecko poznał w Indiach komiwojażera Rabinowicza, z
którym bardzo się zaprzyjaźnił. Rabinowicz nauczył go po polsku i namówił, aby zechciał
odwiedzić Syreni gród. Uroczystość zakończono wręczeniem podarków. Wśród prezentów
powszechną uwagę zwracał karabin w stylu zakopiańskim — prezent dyrekcji fabryk
„Pocisk”. Znakomity gość odjechał do hotelu „Transyaal” na ulicę Karmelicką.
M
IEJSCA
DLA
POEZJI
AWANGARDOWEJ
!
R
EWELACYJNY
TOM
WIERSZY
T
ADEUSZA
P
AJBOSIA
Skończył się terror grupy Skamandra, której członkowie, wysuwając się na czoło i tym
samym wpływając na kształtowanie się prądów współczesnej poezji, deformowali źródła i
wywierali ucisk na nici łączące poezję polską z uświadomieniem klasowym i kuźnią rdzenia
narodowego.
Klika, która dawała miejsce raczej psom niż poetom, odeszła od władzy i nawa polskiej
poezji awangardowej nie będzie już posłuszna batucie cynicznego dyrygenta i rytualnego
rzezaka wszystkiego co młode. Ukazał się nowy rewelacyjny tom poezji, który młotem,
rozbijającym stare mury pleśni, otworzył nową kartę literatury. Jak określić Tadeusza
Pajbosia? Najprostsze byłoby powiedzieć, że jego obrazowanie jest tłocznią podświadomości
autentyzmu i derutacji wzbierających przesłanek lirycznych, w przeciwieństwie dla jego
rytmiki, która jest siłomierzem schorzenia otaczającej nas rzeczywistości w przekroju,
przesączalności osmozy wieków i prężności emocjonalnej. Pajboś nie boi się kontrastów.
Weźmy choćby taką strofę z poematu: No to co?
Jak wieczorna mgła przykryła
Fioletowe sznury krów
A mnie moja bycza bycza bycza
To co wiesz wychodzi znów.
Zdegenerowany poeta skamandrowy, oczywiście, zasonansowałby słowo „przykryła” z
„moja mała”. Pajboś powiada „moja bycza”, i w tym jest uświadomienie klasowe. W tej
erupcji sprzeciwu jest też determinacja supergotowości do wydzielenia z siebie całego balastu
atawizmu, i słusznie powiedział Napierski, „koszałkowość opałkowość rozproszonych
kropelek szczebiotliwości”. Ale to nie próżna kokieteria i „użycie ułatwione” taniego
erotyzmu. To potęga świadoma swej siły. Któż by powiedział o krowach „sznury krów?”
Pajboś widzi wyraźnie, że elementem określającym nie są te banalne rogi i nudne
przereklamowane wymiona, ale właśnie sznur, sznur łączy człowieka z krową. W jaki sposób
człowiek prowadzi krowę? Rzecz prosta, przy pomocy sznura. Krowa jest przecież brudna i,
jak słusznie podkreślił Tadeusz Breza w swoim doskonałym studium pt. „Dialog Marka z
Lucysiem o krowach Pajbosia”, nie dotykamy się krowy rękami, tylko „powodujemy przy
pomocy sznura zmiany w jej układzie rytmicznym”. Ocenili to tak znakomici styliści i
mistrze metafory jak Jan Chmurek i Karol Irzykowski.
Trzeba to raz i wyraźnie powiedzieć, że Pajboś nic nie rozstrzyga. Nie kusi się o definicje
ostateczne, lecz po prostu cementuje wizualność narastających potencjałów w paraboliczności
skrótu morfologicznego. Oto wymowny przykład i jednocześnie odpowiedź, którą daje Pajboś
krytykom spod znaku arrywizmu i uniwersalizmu skamandrowego:
Z
ACHÓD
Przez włosy drzew
Aleją snów
Jak to co tam
Bulgocze
Ostatni przystanek tramwaju nr 20
Śmiało naprzód i w tył
Stalowe liny furkotem ciężaru pług
Tragiczną wolą buntu połogi przedmieść
Armaty na włosach długo trwa noc
Raniona w plecy wlecze za sobą krwi zachód
A już czarnymi idzie uderzenia nóg
Pierwszy drugi trzeci czwarty piąty
Uderza dopiero ósmy
Poezjo płynąca włosami drzew
Armio liter na front!
Oczywiście, poszukiwacz dreszczyków lirycznych z mieszczańskim wygodnym
nastawieniem kierunkowym, jako odbiorca wiersza „Zachód” dozna zawodu. Uderzy go
niezwykłość aliteracji i spięć emocjonalnych i afirmatywnych, ale nie zrozumie istotnej,
rewolucyjnej i głęboko rasowej prawdy wyznania. Odczuć istotę tego dramatyzmu i siłę
regenerującą rdzeń rasowo proletariacki może tylko człowiek pracy. To jest poezja szarego
człowieka, a więc to jest poezja mas. To jest poezja rzeczywistości polskiej, a więc jest to
poezja ludu pracującego. Naturalnie, mówiąc o masach pracujących i uświadomionych
narodowo, nie mamy na myśli wygodnych i sytych jednostek, ale Pajboś przemawia do tych
bezrobotnych, którzy odczują dobrze surrealizm metaforyczny kontrowersji podświadomości
i szczodrobliwość niezmierną tego włodarza mechanicznych narożnic budującego się
polskiego przewrotu formalnego.
Niniejszym zwracamy się do Polskiej Akademii Literatury, aby na znak zwycięstwa
prawdziwych i żywotnych sił proletariatu rasowo polskiego wystawiła na wszystkich placach
Warszawy pomniki Tadeusza Pajbosia dłuta Szukalskiego lub przynajmniej zakupiła dwieście
egzemplarzy poematu No to co? i rozesłała je wszystkim placówkom myśli polskiej za
granicą. Na nowej gontynie poezji awangardowej niech wypisze ognistymi głoskami lud
pracujący: „Wstęp psom i przyjaciołom psa wzbroniony”. Kres zbliża się. Z tego, co jest,
zostanie tylko kamień na kamieniu pod twardym podmuchem nadchodzącej masy
wyzwolenia awangardowego i pod zalewem żelaznych pięści idącego pokolenia najmłodszej
poezji. Wzywamy rząd do przyznania Tadeuszowi Pajbosiowi nagrody młodych.
N
OWY
TON
W
POWIEŚCI
POLSKIEJ
Aplikant Szymek Tadeusza Mierzwy–Gusłowskiego. Warszawa, „Rój” 1937; str. 83 i 1 nl.
Wątek powieści rozwija się dość nieoczekiwanie. Po znakomicie przedstawionym
środowisku spotykamy ciekawy opis podróży Szymka koczo–bryczką na naszych
przysłowiowych drogach polskich. W pewnym miejscu autor powiada: „Koczo–bryczka
potknęła się o szyny nie rozebranej jeszcze kolejki i Szymek wypadł na drogę i rozpił się
katastrofalnie”. Początkowo myślimy, że jest to prosty błąd zecerski i że powinno być „rozbił
się”. Ale Gusłowski należy do pisarzy nie znających najmniejszego nawet potknięcia czy
niekonsekwencji. Gusłowski nie cofa się nigdy. Jest napisane, że rozpił się, to znaczy tak być
musiało. Już następne zdanie rozwija tę myśl konsekwentnie. „Szymek, mimo że miał dopiero
lat osiem, od tego upadku poczuł namiętny pociąg do alkoholu. Po wypadnięciu z koczo–
bryczki wpadł na chwilę do traktierni narożnej i kazał sobie podać angielkę wódki.
Pożądliwym okiem patrzył na ledę, za którą mieniły się kolorowe szkła butelek”. Oczywiście,
pierwszym naszym wrażeniem jest, że mamy tu znowu do czynienia z błędem drukarskim i że
powinno być po prostu „patrzył na ladę”. Ale Gusłowski nie uznaje omyłek. Podnosi śmiało
ten nowy motyw, który wkradł się do jego opowiadania, i kroczy z odwagą naprzód. Powiada:
„Patrząc na ledę, poczuł jeszcze coś innego. Poczuł pożądliwość, i zdjęły go lubieżne ciągoty.
Uderzył skrzydłami po wodzie, wygiął długą szyję i zabulgotał namiętnie”. Opowieść toczy
się teraz wartko i na następnej stronie Szymek jako łabędź dostaje się do ogrodu
zoologicznego w Poznaniu. Inny autor oczywiście poprzestałby na tym, ale żelazna
konsekwencja Gusłowśkiego nie uznaje kompromisów. Powiedział przecież, że Szymek
rozpił się katastrofalnie, więc Szymek, jako łabędź czy nie łabędź, pić musi. Oczywiście, nic
łatwiejszego, niż kazać łabędziowi pić wodę. Ale czyżby to było rozpicie się? Nie, byłoby to
wykłamaniem się niegodnym pisarza, który bierze pełną odpowiedzialność za każde słowo.
Daje więc nam Gusłowski przepyszny obraz łabędzia, który pijany i utytłany w błocie, wlecze
się smutną polską drogą. Kończąc ten wstrząsający opis, poeta powiada: „Szymek, on biały
ptak królewski, musiał ustąpić z drogi idącemu stadu świń. Czekał, aż przejdą. Pomyślał:
wieleż jest świń na świecie. Zaciekawiony, zaczął leczyć przechodzące zwierzęta”.
Oczywiście, miało być „liczyć przechodzące zwierzęta”. Ale słowo się rzekło. W następnym
rozdziale widzimy Szymka jako doktora Łabędzia, znakomitego weterynarza, niosącego ulgę
i pomoc zwierzętom i psom. Powieść kończy się akcentami pełnymi liryzmu i miękkości.
Autor potrafi nie tylko budować dzieje swego bohatera z nieustępliwą, męską konsekwencją,
ale umie być również jego obrońcą i przyjacielem.
Pod szorstką powłoką słów kryje się w Gusłowskim serce poety.
W
IELKA
METAM
—
PSY
—
CHOZA
WYDAWNICZA
P
RZYJACIEL
KOTA
D
WUTYGODNIK
POŚWIĘCONY
SPRAWOM
KOTÓW
Nie dość jest być przyjacielem kota, trzeba jeszcze prenumerować Przyjaciela Kota i być
nieubłaganym wrogiem każdego psa i przyjaciela psa, gdyż przyjaciele naszych nieprzyjaciół
są naszymi wrogami. Nie chcemy, abyście kupowali „kota w worku”, dlatego rozsyłamy
egzemplarze okazowe bezpłatnie.
Stałą współpracę obiecali (przy najbliższym współudziale norweskiego ministra spraw
zagranicznych Haldane Kohta, francuskiego ministra lotnictwa Pierre Cota, profesora
Uniwersytetu Jagiellońskiego Stanisława Kota, poety Jana Kotta), Kotarbiński, Kotarski,
Kotecki, Kotkowski, Kotlarski, Kotlarewicz, Kotlewski, Kotlicki, Kotliński, Kotnowski,
Kotowicz, Kotowski, Kotulański, Kotyński. Bogaty dział redakcyjny zawiera rewelacyjny
sposób tępienia psów.
Z
APISKI
Z
PODRÓŻY
Com się najeździł. Napisał Feliks Sarna–Kolasiński. Łomża, autor. 1936; str. 128 i 4 nl.
Kiedyś lud nasz wędrował za morza szukając chleba, a dziś najlepsi synowie ojczyzny
szukają chleba duchowego w dalekich wędrówkach po obcych krainach, za górami, za
morzami. Cóż ich tak gna? Ano, cóż by innego jak nie tęsknica, matka rodzona. Każe ona
rzucić ciepłe piecyki gazowe, dom, matkę, kobietę i iść szlakiem samotnej wędrówki. Kij
tułaczy ukochali w literaturze przede wszystkim poeci. Pamiętamy wszyscy, jak mistrz Janta
—Paczkowski odjechał sam na rowerze, w mglisty poranek grudniowy do dalekiej i
słonecznej Francji, aby ze starym tułaczem Lechoniem dzielić gorzki chleb emigracji.
Podróżował wiele słynny bajkopisarz Makuszyński, lubił podróże Kazimierz Zalewski,
ukochał szlak wędrówek poeta Julian Tuwim, ciągnęła zawsze dal niezmierzona artystkę
Szpyrkównę. Jeśli mówimy o kimś; „O, on daleko zajedzie”, mamy zwykle na myśli jego
karierę materialną. Ale nie tylko pieniądzem człowiek żyje. Dusza wyrywa się w
^przestworza. Taine cudnie opisuje w swoim dziele ten pęd naprzód, te głody serca, które się
dają zaspokoić tylko błękitem skał i morza. Z pisarzy polskich wspomnieć należy o
podróżach Wilama Horzycy (Dwa lata w krainie krasnolubków), o wycieczkach
przyrodniczych Bolesława Leśmiana (Czarna Struga, Brwinów, Pyry) oraz wyprawach
Andrzeja Struga do Grecji i Wacława Gruibińskiego do Budapesztu. Do wyżej
wspomnianych przybywa nowy podróżnik polski Feliks Sarna–Kolasiński.
Autor zwiedził świata niemało i chwilami aż się nam czas i rozległość jego podróży
wydają nieprawdopodobne. Sarna—Kolasiński urodził się w 1901 r., ma więc lat trzydzieści
pięć. Jak wynika z jego książki, osiem lat był w Hadze, dwanaście lat w Sycylii (?), pięć lat w
Białogrodzie, dwa lata w zakładzie psychiatrycznym w Białymstoku, cztery lata w „różnych
Amerykach”, piętnaście lat w Rosji, dziewięć lat w Wiedniu, pięć lat na „wyspach
żydowskich” i dwadzieścia dwa lata spędził wśród dzikich w Brazylii. Razem czyni to
siedemdziesiąt dwa lata. Wyczyn jak na trzydziestopięcioletniego mężczyznę wspaniały!
Ciekawe są zwłaszcza opisy życia Indian południowo–amerykańskich. Pozwalamy sobie
przytoczyć opis wizyty u króla dzikusów brazylijskich:
„Ichnie zwyczaje już są takie, że co dzień o piątej trzeba się meldować w szałasie wodza.
Początkowo przysyłał cesarz po mnie posługacza, to jest ichniego adiutanta. Taki sukinsyn
popychał i szturgał, no i prowadził do gabinetu Jtróla. Teraz sam tamoj chodzę. Jego
królewska wysokość i szerokość, bo gruby aż strach, ubrany jest zawsze w biały kitel
tropikalny. Grają tam sobie w karty z Wilusiem i jeszcze jednym, który mówi mi, że jest
cesarz chiński, ale jak do. niego się po chińsku zabrałem, ani dudu, tylko dęba, aż czapkę
zgubił. Król bardzo grzeczny i człowieka uszanuje. Zawsze się o zdrowie pyta, a już
specjalnie, czy ręce się nie pocą, że niby takie u nich upały panują okropne”.
Jak widzimy, Sarna–Kolasiński, który jest człowiekiem prostym, nie dobiera specjalnie
wyrażeń, ale mówi szczerze, co czuje i co myśli. Książka ma wskutek tego pewne
niedociągnięcia formalne, okupuje to jednak świeżością i bezpośredniością. Brawurowy jest
opis przejazdu Kolasińskiego przez Saharę na rowerze. Przed oczami stają przepiękne, cudne
strofy Fary są Słowackiego. Obrazy te mają coś z uroczych scen malarza Rousseau i
naiwności Jana Jakóba Wojciechowskiego.
Godny zanotowania jest również opis pałacu w Hadze: „Jak tę prośbę podałem, to mi
powiedzieli, że pan minister prosi, żebym tam pojechał. Szwagier mnie zawiózł na dworzec, i
patrzę, wagony stoją, ale salonki, jak mi obiecywali, nie ma, tylko trzecia klasa. W wagonie
siedział coi prawda jeden żołnierz. Z początku się wypierał, że go od pana ministra po mnie
wysłali, ale jak szwagier coś z nim poszeptał, to się przyznał. W samej Hadze bardzo dużo
doktorów w białych kitlach, i zaraz mnie się wydało podejrzane, czy mnie czasem do cesarza
czarnych nie zawieźli do Ameryki. Ale stał jeden, z którym się zapoznałem, i od niego się
dowiedziałem, że cesarz Wiluś tu jest naprawdę, tylko że wyszedł za potrzebą i zaraz wróci
na salę ogólną. Więc się już uspokoiłem”.
Mimo niewątpliwych dziwactw, książkę Sarny–Kolasińskiego czyta się z zapartym tchem.
J
AK
ODPOWIADAĆ
DZIECIOM
NA
DRAŻLIWE
PYTANIA
Niebawem nakładem „Roju” ukaże się książka Ireny Krzywickiej pt. Jak odpowiadać
dzieciom na drażliwe pytania. Z książki tej podajemy najciekawszy ustęp: „Jest rzeczą
wiadomą, że dzieci są wścibskie i ciekawskie. Czy należy odpowiadać na wszystkie pytania?
Czy należy z fałszywą pruderią udawać, że się pytania nie dosłyszało? Nie, obowiązkiem
człowieka współczesnego jest patrzeć śmiało w oczy własnych i cudzych dzieci. Jeśli chodzi
o pytania drażliwe — bo na pytania zwykłe oczywiście nie ma co odpowiadać byle
szczeniakowi — najlepiej jest mieć z góry przygotowane odpowiedzi. Podaję więc
najważniejsze i najczęściej przez dzieci zadawane pytania.
— „Mamusiu, z czego się robią dzieci?”
Na to pytanie proponuję dwa rodzaje odpowiedzi. Jeśli dziecko jest jeszcze za małe, aby
mogło zrozumieć prawdę, należy odpowiedzieć: „Dzieci powstają z nadmagnezjanu chlorku
potasu”. Jest to odpowiedź bardzo zręczna, gdyż dziecko przeważnie nie może spamiętać tej
długiej nazwy i gdy powtórzy to w szkole lub kawiarni starszemu koledze, nigdy się nie
wyda, żeśmy dali fałszywą informację, i w ten sposób autorytet rodziców zostaje zachowany.
Gdy dziecko zapamięta i po paru latach, wiedząc już, o co chodzi, przypomni z wyrzutem, że
się je oszukało, można pętakowi wmówić, że przekręciło słowo „potas”. Inna odpowiedź
powinna być stosowana wobec dzieci już większych. Jeśli chodzi o chłopców i dziewczęta w
wieku dojrzewania, należy odpowiedzieć: „Dzieci powstają z zaniedbania i lekkomyślnego
zapuszczenia ciąży”.
— „Tatusiu, dlaczego tatuś jest taki czerwony, gdy ściska służącą?”
Jest to bardzo typowe pytanie, na które należy odpowiedzieć, przerzucając zręcznie sprawę
na tło społeczne. Mówimy więc poważnie: „Tak, moje dziecko. Służąca należy do
proletariatu, a ludzie, którzy zbliżają się do proletariatu, są «czerwoni». Możesz o tym,
dziecko, przeczytać w Płomyku i w Ilustrowanym Kurierku”. Gdy dziecko zacznie się
mądrzyć, że to nie to samo, możemy dodać: „Paszoł won, szczeniaku”.
— „Mamusiu, czego chciała ode mnie ta pani, co stoi zawsze u nas na rogu ulicy?
Na to odpowiemy: „A won, ty bydlaku! Stare chłopisko, kobity go na ulicy zaczepiają, a
on się pyta mamusi”.
W razie pytań bardziej skomplikowanych, na które nie mamy gotowej odpowiedzi, należy
uciekać się do dywersji taktycznej. Np. dziecko pyta się, czy chlorek potasu jest związkiem
węgla. Odpowiadamy: „Nie garb się”. Albo: „Nie nudź, widzisz, że mamusię głowa boli”.
Albo też najprostsze: „Paszoł won, pętaku”. Zwykle dziecko odpowiada na to „Ty sama
paszoł”, a to już jest oczywiście wystarczającym pretekstem do sprania szczeniaka. Potem
następują płacze, przeprosiny, i sprawa potasu rozpływa się we łzach pojednania.
Bardzo częsty u dzieci jest objaw pytań seryjnych. Np. dziecko pyta się, co to jest na
szybie. Odpowiadamy: „Mróz”. „A dlaczego mróz”. Odpowiadamy: „Bo zima”. „A dlaczego
zima? A co idzie po zimie?”. Przy zimie stosujemy pierwszy cios w szczękę. Zdarzają się
oczywiście cierpliwsi rodzice, którzy biją w mordę dopiero przy jesieni lub nawet po
jedenastym, a nawet dwunastym pytaniu. Pewna matka z Ohio uderzyła dziecko dopiero po
trzydziestym piątym pytaniu, które brzmiało: „Dlaczego mamusia gryzie syfon?” Był to, o ile
wiadomo, rekord świata. Normalni rodzice walą w pysk przy trzecim lub czwartym pytaniu.
Oczywistym błędem jest bicie już przy drugim pytaniu. Znałam ojca, którego synek spytał:
„Jak się nazywa ta ulica?”. Ojciec odpowiedział: „Chmielna”. Dziecko spytało: „A jak na
imię?”. Ojciec zaczerwienił się, no i naturalnie bęc szczeniaka w mordę. Otóż bicie przy
drugim lub trzecim pytaniu uważamy za szkodliwe. Po pierwsze, oducza dziecko w ogóle od
zadawania pytań, po drugie, odbiera uderzeniom właściwe napięcie.
Słynny uczony norweski Hugo von Gulgenstjerna radzi stosować w pedagogice system
riposty. To znaczy odpowiadania na pytanie pytaniem. Gdy dziecko pyta: „Mamusiu,
dlaczego pan Giellepur zdejmuje spodnie w salonie?”, należy szybko; odpowiedzieć: „A ile
jest trzydzieści pięć razy osiem?”, albo: „ W którym roku była bitwa pod Zamą?”. Gdy
dziecko odpowie: „Nie wiem”, mówi się: „No to won, ty szczeniaku, do książki, ty cholero,
uczyć się, a nie gadać o cudzych parszywych portkach”. Metoda ta daje bardzo dobre
rezultaty i jest stanowczo lepsza od systemu drą Margulsteina, który zaleca dawanie dziecku
zamiast odpowiedzi datków pieniężnych. Gdy dziecko pyta się: „Czy bocian przynosi dzieci
zaraz czy w dziewięć miesięcy potem?”, odpowiadamy: „Masz tu, kochasiu, dwadzieścia
groszy, i jesteśmy kwita”. Przy bardziej kłopotliwych pytaniach suma może dojść do setek, a
nawet tysięcy. Dr Margulstein opowiada o pewnym dziecku w Zurichu, które pytało ojca o
pewną urzędniczkę z jego biura i dostawało jednorazowo po dziesięć tysięcy franków, i to
szwajcarskich.
Dzieci, jak to już powiedzieliśmy, są wścibskie i interesują się tematami
seksuologicznymi. A przecież często się mówi, że nasi milusińscy lubią tylko zabaweczki i
laleczki. Ten symplicystyczny pogląd na dzieci naszego pokolenia stanowczo należy
odbrązować. Oczywiście, wszystkie wyżej podane sposoby są to tylko surogaty. Pozostaje
droga otwartej prawdy i uświadomienia naukowego. Zawsze najprostsze i najzdrowsze będzie
zapoznanie dziecka z nagim faktem. W tym celu polecamy gorąco znakomitą książkę dra
Grützhändlera pt. Noga i jej okolice ze składaną mapką i portretem autora.
W
PRACOWNIACH
PISARZY
POLSKICH
Wacław Grubiński. Bardzo gustowna pracownia, przybrana irysami. Na stole puzderko z
miętówkami. Kanapka z serem szwajcarskim i kanapka z poduszeczkami. Lala pierrota
rzucona z wdziękiem na kozetkę. W każdym kącie pokoju kraszuarka. Na stole ptifury.
Gospodarz w bonżurce mówi bonżur i adie, bo widać czeka na wytworną panią, która ma
odwiedzić pisarza w jego wytwornym wnętrzu. Paa!
Bolesław Leśmian. Pracownia ma ściany z drutu. Podłoga drewniana. Na prawo dość
wysoko porcelanowa miseczka z wodą i druga prawie identyczna z ziarnkami siemienia
lnianego. W jednej ze ścian tkwi ogromny kawał cukru. Gospodarz w żółtym surduciku siedzi
na krążku i telefonuje do Jarosy’ego w sprawie monopolu węgla polskiego w Brazylii. Tamże
kancelaria rejenta. Wejście do klatki z prawej strony.
Jan Parandowski. Tak zwane „atrium” z basenem półokrągłym. Dokoła kolumnada w
stylu Iwowsko—tanagryjskim. Na półkach dzieła Oscara Wilde’a w przekładzie rzymsko—
katolickim i grecko–ewangelickim. Fotografia Tadeusza Zielińskiego w rubaszce i sandałach.
Głośniki radiowe.
Julian Tuwim. Straszny stół jęczy bólem drzewa. Sufit blady jak papier odbija w sobie
papier blady jak sufit. Kanapa wydłuża się w nieskończoność, wychyla się przez lufcik w
wieczność, która straszy od podwórza. Wielki szczur zjada słowo. Połyka korzenie słowa,
zostają tylko końcówki. Na oknie stoi flakon z eliksirem Barwistanu. Kosz od śmieci na
biurku. Kwitki, papierki i szczury tańczą dokoła liliowo–złotej fotografii.
P
OLSKA
ZA
GRANICĄ
— W dziele O rozmnażaniu się roślin botanika angielskiego MacDonalda Elliensmitha
znajdujemy na str. 1939 wyrażenie „pollen”. Oczywiście, jest tu mowa o Polakach. Możliwe
jest również, że słowo to oznacza „pyłek” kwiatowy, jak to twierdzą niektóre słowniki, ale
możliwe, że chodzi tu o Polaków.
— Znane pismo żydowsko–angielskie Times odwrotnie czyta się Semit) bardzo często
wspomina o polskich butach z cholewami („Polish shoe”). Wiadomo. Chlewy i cholewy, że
niby cała Polska chodzi tylko w długich butach. Wyraźna robota hitlerowsko–żydowskich
masonów i bolszewików.
— Poważny tygodnik amerykański The New–Yorker w zeszycie kwietniowym br.
pomieszcza artykuł pt. „konie w zaprzęgu”, w których parę razy powtarza się słowo „pole”.
Słowo to oznacza „dyszel”, ale możliwe również, że chodzi tam o Polaków.
K
REM
P
ALIMOL
USUWA
INNE
KREMY
Nie ma już innych kremów kosmetycznych. Jest tylko „Palimol”. Bez względu na to, jakim
kremem mielibyście posmarowaną twarz, „Palimol” usuwa inne kremy. Po posmarowaniu
twarzy jakimkolwiek kremem kosmetycznym, weźcie na watę odrobinę kremu „Palimol” i
mocno natrzyjcie twarz. Z poprzednich kremów nie zostanie nawet śladu. Zaczerwienienia na
skórze mijają natychmiast! Należy tylko po natarciu twarzy poczekać parę minut i obmyć
„Palimol” wodą, a wszystko mija.
R
OZRYWKI
UMYSŁOWE
N
OWE
ZADANIA
1. Który basen był najprędzej opróżniony?
Pięciu braci: Adam, Adaś, Adolf, Adek i Alojzy postanowiło iść do kąpieli. Ponieważ to
postanowienie nie było jednoczesne, gdyż każdy z braci był starszy od następnego o tyle ile
najmłodszy miał lat przy narodzeniu najstarszego — ojciec pięciu braci dał im na kąpiel w
różnych walutach. Adam dostał dwadzieścia dwie kopiejki przedwojenne, Adaś — czterysta
kierenek, Adolf — czek na sto złotych, płatny w Paryżu, Adek — tysiąc trzysta dwadzieścia
trzy marki niemieckie, a Alojzy — dwadzieścia kuponów polskiej pożyczki inwestycyjnej.
Adam pojechał do Anglii, bo na kontynencie nie znano jeszcze otwartych basenów
pływackich. Basen był wielkości 37 metrów na 2 i głęboki na 86 m. Gdy dyrekcja basenu
zauważyła, że Adam zanieczyścił basen, kazała całą wodę z basenu spuścić. Gdy spuszczono
już jedną jedenastą, Adaś wyjechał do Brukseli, gdzie właśnie otwarto kryty basen. Gdy
zauważono, że Adaś zanieczyścił wodę, kazano opróżnić basen, który był tak duży, jak
różnica wieku między Adamem i Alojzym, pomnożona przez odległość z Anglii do Brukseli.
Gdy opróżniono jedną dwunastą basenu, wyjechał z Warszawy Adolf. Adolf zatrzymał się po
drodze w Berlinie i Zurichu tak długo, jak długo trwało opróżnienie piątej części basenu w
Brukseli. Adolf kąpał się w Pradze. Gdy zauważono, że zanieczyścił basen, zaczęto spuszczać
wodę. Basen w Pradze miał pojemność o dwie trzecie większą od basenu w Anglii, ale
szybkość spuszczenia wody była o tyle większa, o ile Adolf starszy był od Adasia. Wtedy
wyjechał Adek. Jechał tak długo, jak długo spuszczano jedną jedenastą basenu w Anglii plus
różnice kursu kierenek i marek niemieckich. Gdy Adek zanieczyścił basen, wody nie
spuszczono, gdyż było to w Warszawie na Łazienkowskiej, tylko zaczęto wodę
wypompowywać. Wypompowywano dziennie tyle, ile miał lat Adek plus odległość z Pragi
do Brukseli. Gdy wypompowano już jedenaście piątych, Alojzy wyjechał, ale zachorował w
drodze i leżał w szpitalu, gdzie mu podawano basen do łóżka. Gdy zauważono, że
zanieczyścił basen, wylano zawartość. Wylewano tak długo, jak długo jechał Adam do Anglii
plus wiek Alojzego. Dla ułatwienia dodamy, że basen angielski był większy od basenu w
Pradze o tyle, ile miał pieniędzy Adaś po opłaceniu kąpieli.
2. Kontredans szpitalny
W jednej z sal szpitalnych leżą pp. Żółtaszek, Czer—wonkiewicz, Szkarłacki,
Czarniawski, Białas i Grycendler, przy czym Żółtaszek ma czerwonkę, Czerwonkiewicz
żółtaczkę, Szkarlacki czarną ospę, Czarniawski szkarlatynę, Białas białko, a Grycendler jest
wariat. Wszyscy mają wysoką temperaturę i dreszcze, wszystkich gorączka miota do tego
stopnia, że ich przerzuca z łóżka do łóżka — i w ten sposób zarażają się stopniowo
wszystkimi chorobami. Pośrodku sali jest otwarte okno, obok którego przelatuje każdy chory,
zmieniając łóżko. Kiedy wszyscy zwariują, a Grycendler wyskoczy przez okno?
U w a g a : Grycendler, będąc wariatem, cierpi też na pęcherz. Białas nie miał w
dzieciństwie odry, a Żółtaszek jest szwagrem Czarniawskiego.
3 Tajemnicze słowo
W poniższym alfabecie brak czterech liter: b, c, e, f, g, h, i, j, k, l, ł, m, n, o, r, s, t, w, z, y.
Gdy brakujące litery ułożyć w ten sposób, że pierwsza i trzecia będą spółgłoskami, druga zaś i
czwarta samogłoskami, otrzymamy słowo czteroliterowe, oznaczające część ciała ludzkiego,
a także zwierzęcego. Pierwsza litera tego słowa jest czwartą literą alfabetu, a czwarta —
pierwszą, natomiast litery drugie i trzecie nie mają tych właściwości, przy czym druga litera
(samogłoska) wchodzi w skład słowa „zdun”, trzecia zaś (spółgłoska) jest pierwszą literą
skrótu oznaczającego Polską Akademię Literatury. Gdy całe słowo, które mamy odgadnąć,
przeczytamy wstecz, otrzymamy wyraz łaciński, oznaczający „przy”. Pierwsza sylaba
naszego słowa jest zaimkiem niemieckim, którym ludzie posługują się, gdy są ze sobą na ty,
druga zaś w języku dziecinnym wyraża pożegnanie. Gdy poszukiwane przez nas słowo
powtórzyć kilkadziesiąt razy z rzędu (im częściej, tym lepiej), słyszymy wyraźnie „padu”.
Jeżeli usuniemy ze słowa pierwszą i czwartą literę, pozostałe zaś przeczytamy wstecz,
otrzymamy dźwięk ,,pu”, gdy zaś usuniemy drugą i trzecią, a przeczytamy wstecz pierwszą i
czwartą, brzmienie ich będzie „ad”. Gdy napiszemy wyraz, będący trzecią osobą liczby
pojedynczej czasu przeszłego (dokonanego) od czasownika, oznaczającego utracenie
równowagi i znalezienie się wskutek tego na podłodze, i w wyrazie tym usuniemy ostatnią
literę, która w wydrukowanym powyżej alfabecie znajduje się pomiędzy literami kim, lecz nie
jest literą l, resztę zaś liter zaczniemy szybko powtarzać (patrz wyżej), otrzymamy
poszukiwane tajemnicze słowo, które poza tym jest pełnym i dźwięcznym rymem do słów
następujących: zupa, kupa, chałupa, trupa, słupa, żupa, grupa, lupa. Jakie to słowo?
4. Tajemnicze morderstwo
Paweł i Gaweł w jednym stali domu, Paweł na górze, a Gaweł na dole. Stróż domu,
Maweł, budził Pawła co dzień o 8, Gawła zaś o 9. Punktualnie o 9,15 gazeciarz Raweł
przynosił Pawłowi i Gawłowi gazetę, a o 9,30 przychodził do nich fryzjer Zaweł, przy czym
najpierw golił się Gaweł, a po kwadransie Paweł. Paweł wygrał na loterii zł. 50., Gaweł zaś
zł. 60. O wygranej Pawła wiedzieli Maweł i Zaweł, o wygranej Gawła: Raweł i Maweł.
Gaweł nie wiedział o wygranej .Pawła, Paweł zaś wiedział o wygranej Gawła. Dn. l kwietnia
1936 r. listonosz Haweł przyniósł Pawłowi list polecony, a w dwie godziny później Gaweł
poszedł do baru, gdzie czekał na niego elektrotechnik Waweł. Gdy potem razem przyszli do
domu, fryzjer Zaweł leżał na schodach zamordowany, a nad nim stał wysoki brunet z
czwartego piętra, introligator Baweł, z okrwawioną brzytwą i namydlonym pędzlem. Przy
fryzjerze znaleziono zł 110 i wizytówkę z napisem: Kaweł Daweł. Właściciel domu nazywał
się Faweł.
Jak nazywa się drukarz, który wydrukował wizytówkę?
Rozwiązania należy nadsyłać do dn. l kwietnia 1937 r. pod adresem wydawnictwa Nowe
Wiadomości Literackie lub też wprost do oddziału psychiatrycznego przy szpitalu Jana
Bożego w Warszawie. Nie wolno nadsyłać więcej niż trzydzieści odpowiedzi w jednej
kopercie.
Za trafne rozwiązania zadania redakcja przeznacza jedną nagrodę w wysokości złotą 8 oraz
pięć książek, które będą rozlosowane po, otwarciu kopert.
R
OZWIĄZANIE
ZADAŃ
Z
N
–
RU
POPRZEDNIEGO
K
TÓRA
CÓRKA
KUPIŁA
MYSZ
?
Istnieje pięć sposobów rozwiązania. Najprostsze jest obliczenie, ile miała portmonetek
Jadzia, gdy Stasia i Wandzia zamieniły się czapeczkami. Wyciągamy korzeń kwadratowy z
Wandzi oraz pi do drugiej potęgi z Michasi. Reszta wynika już prosto z tego obliczenia.
Stasia kupiła jedenaście metrów wstążki, Jadzia — plac na Mokotowie, Hela — dwanaście
piórników i dwa auta ciężarowe, Janka — dwa arkusze brystolu u Siudeckiego, Maria —
jedną trzecią herbatnika i dwanaście tysięcy rowerów, Cesia — dwa koszyki i jedenaście
tysięcy mostów pontonowych, a Józia — oczywiście mysz.
Rozwiązania trafne nadesłały 144 osoby.
Nagrodę w wysokości złotych dwu groszy czterdziestu otrzymali: Leon Schiller w
Warszawie i Theodore Roosevelt w Waszyngtonie.
K
ORESPONDENCJA
W
YJAŚNIENIA
Do redaktora Nowych Wiadomości Literackich
W odpowiedzi na zarzuty pana Antoniego Słonimskiego uważam za swój obowiązek
powiedzieć, co następuje. Nieprawdą jest, że sztuki Zburzenie Jerozolimy, Mieszczanin
szlachcicem, Tessa, Koko i Raz się tylko żyje zostały zdjęte z repertuaru z powodu
niepowodzenia kasowego. Sztuki te, cieszące się wielkim powodzeniem, zdjąć musieliśmy z
bardzo prostej przyczyny. Łapiński, grający w odsłonie XIII Zburzenie Jerozolimy, nie mógł
zdążyć na przedstawienie teatru dzielnicowego, wobec czego przestawiliśmy odsłonę XIII na
miejsce VII, na skutek czego Bogusiński nie mógł zdążyć na trzeci akt Tessy. Wobec tego na
miejsce Węgrzyna obsadziliśmy Gorlickiego, grającego dotąd w Koko, a rolę po Gorlickim
powierzyliśmy Tadeuszowi Frenklowi, grającemu w sztuce Moliera Mieszczanin szlachcicem.
Na miejsce Frenkla musieliśmy wypożyczyć z Teatru Letniego Wesołowskiego, grającego
rolę tytułową w komedii Kiedrzyńskiego Raz się tylko żyje. Wesołowskiego zastąpił
występujący w sztuce Tessa Woszczerowicz, a na miejsce Woszczerowicza daliśmy do
Teatru Nowego, rzecz prosta, Łapińskiego. Niestety, okazało się, że Łapiński zajęty jest już w
komedii Acharda w Teatrze Małym, gdzie zastępuje Tadeusza Frenkla, który musiał
zastępczo wystąpić w Starym winie, gdyż Junosza–Stępowski musiał objąć rolę w Zburzeniu
Jerozolimy po Samborskim, którego wypożyczyć musieli do Teatru Letniego na miejsce
Fertnera, zastępującego Łapińskiego w teatrze dzielnicowym.
Z tej prostej przyczyny, a nie z powodu załamania się frekwencji w teatrach T.K.K.T.
musieliśmy na parę dni zawiesić wszystkie przedstawienia.
Do redaktora: Nowych Wiadomości Literackich
W numerze poprzednim Nowych Wiadomości Literackich w artykule Adolfa
Nowaczyńskiego „Byron w Jabłonnie” znalazłem parę nieścisłości. Nie wydaje mi się
możliwe, aby Byron przy kolacji mógł „pytać o swą gwiazdę” francuskiego astronoma
Flammariona z tej prostej przyczyny, że Flammarion urodził się w 1842 r. a Byron umarł w
1824 r. Również nie wydaje mi się prawdopodobne, aby Franklin mógł pobłażliwie znosić
przycinki podochoconego winem lorda Byrona. Franklin umarł w 1790 r. więc gdyby
przyjechał do Polski nawet na rok przed śmiercią, nie mógłby pić wódki z Byronem, bo
Byron mógł mieć wtedy niecałe dwa lata. Jak wiadomo, dzieci w tym wieku nie podróżują,
nie zalecają się do kobiet, nie bywają podniecone winem i nie robią przycinków. Również
nieścisłe jest tłumaczenie Childe Harolda na jakąś Hildę Harold, pieśniarkę duńską. Słowo
,,heel” znaczy obcas, a piekło pisze się „heli”. Nie wydaje mi się prawdopodobne, aby „pani
domu, snadź przypomniawszy sobie swe powodzenie na teatrze, odegrała scenkę z
najprzedniejszej komedii”, gdyż żona Michała Potockiego, wojewody wołyńskiego, nigdy nie
była aktorką. Również niewytłumaczone jest, czemu autor z uporem twierdzi, że Jabłonna
należała do jakichś Morysiów Potockich. Nie wydaje mi się wreszcie możliwe, aby Byron
mógł przyjechać „w stroju młodogreckim” i porozumiewać się łamanym językiem rosyjskim
z gubernatorem Warszawy gen. Skałłonem.
Z
JAZD
ORTOGRAFÓW
W
K
RAKOWIE
Kraków, w marcu 1936 r.
W miłej sali Starego Teatru rozpoczęły się obrady zjazdu ortografów polskich od referatu
prof. Kazimierza Znicza pt. „Razem, młodzi przyjaciele”. Referat wywołał szereg
sprzeciwów i nawet paru antagonistów mówcy opuściło zebranie. Tezą prelegenta było jak
„najdalej idące uproszczenie w pisowni przysłówków i przyimków. Prof. Znicz pragnie,
abyśmy pisali razem wszystko to, co rozumowo razem ze sobą się łączy. Słusznie podkreślił
prelegent, że dosyć już rozdziałów i różnic dzielnicowych w Polsce. Gdy zawołał: „Razem,
młodzi przyjaciele!”, zerwała się burza oklasków. Słusznie dowodzi prof. Znicz, że jeśli
razem pisze się nawspak, naprzełaj, nawizawi czy naprzekór, czemuż nie pisać razem takich
np. kompleksów słownych, jak nadrugiejstronie ulicy, a nawet, jeśli chodzi specjalnie o
podanie nazwy ulicy, pisać się powinno: nadrugiejstronieulicymarszałkowskiej. Prof. Znicz
proponuje, aby pisać razem to, co łączy się logicznie, a zamiast modnych dziś przycinków,
kropek, myślników, dawać właśnie przerwy. Pisałoby się więc: „Litwo Ojczyznomoja
tyjesteśjakzdrowie
ileciętrzebacenić
tentylkosiędowiektocięstracił
dziśpiąknośćtwąwcałejozdobiewidząiopisuję botąsknię potobie”. W ten sposób nie mamy
żadnych wątpliwości ortograficznych w dzieleniu słów i zarazem w używaniu znaków
przestankowych.
Gdyby policzyć oszczędność na atramencie, druku, papierze i pracy rzemieślnika
polskiego, reforma ortografii dałaby nam ogromne oszczędności. Prof. Kazimierz Bałynicz
oblicza, że rocznie zyskalibyśmy około dwustu milionów złotych. Po pięciu lataeh
mielibyśmy już miliard złotych, co umożliwiłoby zniszczenie wszystkich książek w Polsce i
wprowadzenie nowej ortografii.
Kilkanaście milionów, zyskanych miesięcznie przez to wyzbycie się głupiego nałogu
łączenia najzupełniej sobie pokrewnych słów, wydatkować by mogła Polska na instytut
reformy ortograficznej. Pisanie łączne — tak bowiem nazywa swój projekt Kazimierz
Czarnicz — ma jeszcze jedną dobrą stronę. W gąszczu słów złączonych ze sobą trudniej
odkryć błąd ortograficzny. Błędy stają się po prostu niewidoczne. Wobec tego wszystko jedno
się staje, czy piszemy rz czy ż, ó, czy u oraz czy piszemy emi, czy ymi. Weźmy np. takie
zdanie
pisane
nową
pisownią:
Oczemtódómaćnapariskimbrókó
pżynoszonczmiastószypełnestóku
pżekleństwikłamstwa
nfewczesnychzamiaruw
zapuźnionyhrzaluw poteńpieńczyhswaruw. Komuż się będzie chciało babrać w tej
gmatwaninie liter? Jak będzie to musiał przeczytać, to przeczyta, a dla przyjemności
przyczepienia się nawet nie zacznie się dobierać do tak napisanej książki.
Po referacie prof. Znicza i po opatrzeniu rannych przemówieniami i komentarzami,
zebranie wysłuchało bardzo ciekawej prelekcji Kazimierza Ponicza o „nadrzędności
czasownika nad rzeczownikiem i o konsekwencjach ortograficznych tego stanu rzeczy”.
Prelegent podaje liczne przykłady podobnych zmian w ortografii nowo wprowadzonej w
Niemczech. Zobrazujemy na przykład ten zdrowy z punktu widzenia obrony narodowej
projekt. Weźmy słowo: żuk. Jakim prawem żuk ma się pisać przez ż? Idźmy drogą
konsekwentną. Co robimy z żukiem? Oczywiście, rzucamy go na ziemię i depczemy, bo jest
od nas słabszy i niepotrzebny. Czemu więc to, co robimy, pisać rz, a marnego, śmierdzącego,
czarnego i zawszonego żuka przez ż? Znacznie prościej i logiczniej jest więc pisać: rzucamy
rzuka. Idźmy dalej. Co robimy z Żydami? Wyrzucamy Żydów. A więc piszmy wyrzucamy
Rzydów. Do czego służy pudełko? Oczywiście, do pomocy, a więc piszmy pódełko. Do czego
służy gaz trujący? Do trucia wrogów, a więc nie jakiś tam trujący, ale po prostu trójący.
Prelegent podał jeszcze parę bardzo przekonywających przykładów, których ze względu na
spóźnioną porę nie przytaczamy.
Zjazd powziął uchwałę, aby przyjąć wniosek o nierozdzielności polskiej mowy. Z
protestem wystąpił prof. Kazimierz Kunicz. W dłuższym przemówieniu dowodził on, że
każda rzecz, która ma swój sens samodzielny, powinna istnieć samodzielnie. Rozległy się
okrzyki: „Precz z anarchią!!!” Prelegent niezmieszany udowadnia dalej, że kolektywizm w
pisowni jest zbrodnią popełnioną na indywidualności przysłówków i biednych przyimków.
Weźmy, powiada, taki przykład. Istnieje sobie słowo podupadły. Dlaczego biedne po ma być
w towarzystwie dupa, a dły ma się z tyłu łączyć z tym niedobranym małżeństwem. Jakim
prawem zmuszamy te osobne dźwięki do tego wiecznego zespolenia? W samym słowie
ortografia wieleż jest skłóconych elementów? Jest tam samotny przybysz z dalekiej Anglii,
biedne or, jest polskie to, jest pyszny niemiecki graf i wreszcie najświętsze dla każdego
indywidualisty słowo ja.
Po dyskusji, która z niesłabnącym natężeniem ciągnęła się do białego rana, zjazd
ortografów polskich uzgodnił wreszcie wszystkie sprzeczności. Postanowiono wysłać depeszę
hołdowniczą do P. Prezydenta. Prof. Znicz zaproponował, aby słowo hołdownicza napisać dla
uczczenia prof. Kazimierza Nitscha, hołdownitscha. Zjazd obalił ten projekt i w konsekwencji
tego rozpętała się dyskusja, która obnażyła istniejące jeszcze poważne różnice zdań.
Postanowiono zwołać w przyszłym miesiącu nowy zjazd w sprawie reformy ortografii.