ROZDZIAŁ 31
Dlaczego oni zawsze muszą być na szczycie budynków? Bonnie pomyślała z irytacją.
Wewnątrz. Wewnątrz jest miło. Nikt nie spadnie i się nie zabije, jeśli są wewnątrz budynku.
Ale są tutaj. Patrzeć w gwiazdy z góry budynku nauki podczas, gdy na codzień z Zanderem
było romantycznie. Bonnie zniosłaby wszystko dla kolejnego małego, nocnego pikniku, tylko
ich dwojga. Ale zabawa na innym dachu z grupą przyjaciół Zandera nie była romantyczna,
ani trochę.
Wzięła łyk napoju i zeszła z drogi nawet nie patrząc, kiedy usłyszała plaśnięcie ciał,
uderzających o ziemię i pomruki facetów, uprawiających zapasy. Po dwóch dniach
mieszkania z Zanderem, poznała imiona jego prostackich przyjaciół: Tristan i Marcus to byli
ci, którzy tarzali się po podłodze z Zanderem. Jonasz, Camden, i Spencer robili coś, co
nazywali parkour, a bardziej wyglądało na bieganie idiotów w kółko i prawie spadanie
z dachu. Enrique, Jared, Daniel i Chad grali w rogu w jakąś skomplikowaną grę, związaną
z piciem. Było też kilku innych facetów, którzy czasami kręcili się wokół nich, ale to była
stała grupa. Lubiła ich, tak, naprawdę. Przez większość czasu. Byli hałaśliwi, na pewno, ale
byli dla niej zawsze bardzo mili: przynosili jej drinki, wręczali natychmiast swoje kurtki,
kiedy było zimno, mówili jej, że nie mają pojęcia, co widziała w takim nieudaczniku, jak
Zander, wyraźnie deklarowali, jak bardzo go kochają i byli szczęśliwi, że ma dziewczynę.
Spojrzała na Zandera, który śmiał się, kiedy założył Tristanowi jakiś chwyt, blokując mu
głowę i pocierając kostkami wierzch jego głowy.
- Poddajesz się?- powiedział, i mruknął ze zdziwieniem, kiedy Marcus krztusząc się z radości,
rozdzielił ich.
Byłoby łatwiej, gdyby były tu inne dziewczyny i mogłaby je poznać. Jeśli Marcus (który był
bardzo uroczy z tą gigantyczną kudłatą fryzurą w stylu Wielkiej Stopy) lub Spencer (który był
pewnego rodzaju bogatym lalusiem, którego niektóre dziewczyny uważają za bardzo
atrakcyjnego) mieliby stałą dziewczynę, Bonnie miałaby kogoś do wymieniania krzywych
spojrzeń na to, jak faceci zachowywali się jak kretyni. Ale, choć od czasu do czasu, pojawiają
się jakieś dziewczyny uczepione do ramienia któregoś z chłopaków, Bonnie nigdy
nie widziała tych samych dziewczyn ponownie. Poza Bonnie, Zander wydawał się przebywać
w towarzystwie niemal wyłącznie męskim. A po dwóch dniach macho parady po mieście,
Bonnie zaczęła od nich robić się chora. Tęskniła za rozmową z dziewczynami. Tęskniła za
Eleną i Meredith, w szczególności, choć wciąż była na nie wściekła.
- Hej- powiedziała idąc w stronę Zandera- Chcesz się stąd wydostać na chwilę?
Zander zarzucił swoją rękę na jej ramiona.
- Um. Dlaczego?- zapytał, pochylając się, żeby pocałować jej szyję. Bonnie przewróciła
oczami.
- Tu jest trochę za głośno, nie sądzisz? Moglibyśmy pójść na miły, spokojny spacer, czy coś
takiego.
Zander spojrzał zdziwiony, ale skinął głową.
- Oczywiście, cokolwiek chcesz.
Zeszli w dół po schodach przeciwpożarowych. Dogoniły ich krzyki przyjaciół Zandera,
którzy myśleli, że oni idą po jedzenie i wkrótce wrócą z gorącymi skrzydełkami i tacos.
Kiedy byli już oddaleni o przecznicę od imprezy na dachu, hałasy przycichły i było spokojnie,
z wyjątkiem dalekiego, sporadycznego dźwięku jadącego samochodu po drodze w pobliżu.
Bonnie wiedziała, że powinna czuć obawę chodząc nocą po kampusie, ale nie bała się. Nie z
Zanderem u boku.
- Ładny prawda?- powiedziała Bonnie, radośnie patrząc w górę na półksiężyc nad ich
głowami.
- Tak- Zander powiedział, kołysząc rękę między nimi.
- Wiesz, chodziłem na długie spacery, biegi, z moim tatą w nocy. Wiejska droga w świetle
księżyca. Uwielbiam być na zewnątrz nocą.
- Och, to słodkie- Bonnie powiedziała- Czy wy wciąż to robicie, kiedy jesteś w domu?
- Nie- Zander zawahał się i skulił ramiona, włosy opadły mu na twarz- mój tata ... umarł.
Jakiś czas temu.
- Bardzo mi przykro- powiedziała szczerze Bonnie, ściskając jego dłoń.
- W porządku- powiedział Zander wciąż patrząc na swoje buty- Ale wiesz, ja nie mam
ż
adnych braci i sióstr i chłopaki są dla mnie jak rodzina. Wiem, że mogą czasem być
męczący, ale to naprawdę dobre chłopaki. I są dla mnie ważni- spojrzał na Bonnie kątem oka.
Patrzył pełen obaw i Bonnie poczuła ostre ukłucie miłości do niego. To było słodkie,
ż
e Zander i jego przyjaciele byli tak blisko- to musiały być te problemy rodzinne, z którymi
miał do czynienia drugiej nocy, kiedy się spotkali i tak nagle odszedł. Był lojalny, o ile
wiedziała.
- Zander- powiedziała- Wiem, że są dla Ciebie ważni. Nie chcę Cię odebrać przyjaciołom,
Ty głupcze.
Wyciągnęła rękę, by zarzucić mu na szyję i pocałować po delikatnie w usta.
- Może tylko na godzinę lub dwie, czasami, ale nie na długo, obiecuję- Zander oddał
pocałunek z entuzjazmem. Przytuleni do siebie, poszli w kierunku ławki na drugiej stronie
drogi i usiedli, żeby móc spokojnie się całować. Tak przyjemnie było go dotykać, Bonnie
czuła wszystkie jego mięśnie i gładką skórę, głaskała go wzduż jego łopatki, wzdłuż ramion i
w dół. Nagle Zander skrzywił się od jej dotyku.
- Co się stało?- powiedziała, podnosząc głowę i odsuwając się od niego.
- Nic- powiedział Zander, chcąc ją przyciągnąć- Wygłupiałem się po prostu z chłopakami,
wiesz, oni grają ostro.
- Pozwól mi zobaczyć- powiedziała, chwytając za rąbek koszuli, z zainteresowaniem i chęcią
pomocy. On okazał się zaskakująco skromny, zważywszy na to, że dzielą jeden pokój.
Krzywiąc się znowu, wciągając powietrze przez zęby, kiedy Bonnie uniosła jego koszulkę.
Dyszała. Cała strona ciała Zandera pokryta była brzydkimi czarno- fioletowymi siniakami.
- Zander- powiedziała przerażona- To wygląda naprawdę źle. Takie siniaki nie powstają
podczas zwykłej zabawy.
„To wygląda, jakbyś Ty albo ktoś inny walczył o życie”, pomyślała.
- To nic. Nie martw się- powiedział Zander, szarpiąc koszulkę i obciągając ją w dół. Chciał ją
objąć, ale ona odsunęła się, czując niejasne oburzenie.
- Nalegam, żebyś powiedział mi, co się stało- powiedziała.
- Przecież powiedziałem- Zander powiedział pocieszająco- Wiesz, jacy szaleni są ci faceci.
To prawda, nigdy nie znała tak awanturniczych facetów. Zander przytulił ją ponownie i tym
razem Bonnie zbliżyła się do niego, podnosząc twarz w górę do jego pocałunku. Kiedy ich
usta się spotkały, przypomniała sobie słowa Zandera: „Znasz mnie. „Znam go”, powiedziała
do siebie. Mogła zaufać Zanderowi.
Po drugiej stronie ulicy, Damon stał w cieniu drzewa, obserwując, jak Bonnie całuje Zandera.
Musiał przyznać, czuł lekkie ukłucie, widząc ją w ramionach kogoś innego. Było coś tak
słodkiego w Bonnie, ona była dzielna i inteligentna pod tym miękko- cukierkowym
wyglądem. Poza tym ta wiedźma siedząca w niej, dodawała jej pikanterii. Zawsze uważał, że
ona była jego. W końcu, czy ruda ptaszyna nie zasługiwała na kogoś jej godnego? Jak bardzo
Damon ją lubił, nie kochał, tylko on wiedział. Widząc, jak twarz chudego chłopaka
rozjaśniała się na jej uśmiech, pomyślał, że może to właśnie ten jedyny.
Po kilku minutach Bonnie i Zander wstali i ruszyli, trzymając się za ręce w stronę akademika
Zandera. Damon śledzil ich, trzymając się w cieniu. Zirytowany wydał z siebie śmiech
autoironii. Jestem coraz bardziej miękki na starość, pomyślał. W dawnych czasach już dawno
pożywiłby się Bonnie bez namysłu, a teraz martwił się o jej życie uczuciowe. Mimo to,
byłoby miło, gdyby mały rudzielec był szczęśliwy. Jeśli jej chłopak nie był zagrożeniem.
Damon spodziewał się, że szczęśliwa para zniknie w akademiku razem. Zamiast tego, Zander
pocałował Bonnie na pożegnanie i patrzył, jak wchodziła do środka, a potem ruszył z
powrotem. Damon poszedł za nim, trzymając się w ukryciu, kiedy wracał na imprezę, gdzie
byli wcześniej. Kilka minut później, Zander zszedł na dół z powrotem, otoczony przez stado
jego hałaśliwej paczki. Damon drgnął zirytowany. Boże, chroń mnie od chłopców z uczelni,
pomyślał. Wybierali się prawdopodobnie na tłuste żarcie do baru. Po kilku dniach
obserwowania Zandera, był gotowy wrócić do Eleny i powiedzieć jej, że jeśli ten chłopak był
winny czegokolwiek, to tylko tego, że jest nieokrzesany.
Zamiast skierować się do najbliższego baru, chłopaki przebiegli cały kampus, szybko
i zdecydowanie, jakby mieli wyznaczony konkretny cel. Docierając do granic kampusu,
skierowali się do lasu. Damon dał im kilka sekund, a następnie podążył za nimi. Był dobry
w tym, bo był drapieżnikiem, naturalnym myśliwym, a i tak zajęło mu kilka minut
nasłuchiwanie, wysyłanie swojej Mocy, w końcu bieganie po lesie, żeby się w końcu
przekonać, że Zandera i jego kumpli nie było. Wreszcie, Damon zatrzymał się i oparł o
drzewo, aby złapać oddech. Las był cichy, z wyjątkiem niewinnych dźwięków różnych
leśnych stworzeń, zajętych swoimi sprawami i jego urywanego dyszenia. Paczka hałaśliwych,
okropnych dzieciaków uciekła mu, znikając bez śladu. Zacisnął zęby i zastąpił swoją
wściekłość z powodu, że ich zgubił, ciekawością, jak to zrobili. Biedna Bonnie, pomyślał
Damon, kiedy skrupulatnie wygładzał i poprawiał swoje ubranie. Jedno było oczywiste,:
Zander i jego przyjaciele nie do końca byli ludźmi.
Stefan drgnął. To wszystko było po prostu trochę dziwne. Siedział w fotelu z aksamitnym
oparciem w ogromnej sali podziemnej, gdzie studenci krzątali się, układając kwiaty i świece.
Pokój był imponujący, Stefan określiłby go jako elegancka pieczara. Ale te małe aranżacje
kwiatów wyglądały jakoś tandetnie i fałszywie, jak scenografia w Watykanie. A odziane na
czarno, zamaskowane postacie, ukryte w końcu sali, przyglądające się, powodowały u niego
tremę. Matt zadzwonił do niego, żeby powiedzieć o jakimś sekretnym towarzystwie,
do którego należał i że jego przywódca chce, żeby Stefan również do nich dołączył. Stefan
zgodził się z nim spotkać i porozmawiać o tym. Nie miał ochoty nigdzie się przyłączać, ale
lubił Matta i musiał tu przyjść. To mogło odwrócić jego myśli od Eleny, pomyślał. Czaił się w
kompusie- czuł się jak przyczajony, kiedy widział Elenę, swoim wzrokiem mimo woli
podązał za nią, jakby spiesznie ją namierzał- obserwując ją. Czasami była z Damonem.
Paznokcie Stefana były poobgryzane.
Usiłując się zrelaksować, zwrócił swoją uwagę z powrotem na Ethana, który siedział przy
małym stole naprzeciwko Stefana.
- Członkowie Towarzystwa Vitale zajmują bardzo szczególne miejsce w świecie- mówił
uśmiechając się i pochylając do przodu- Tylko najlepsi z najlepszych mogą do nas należeć
i walory, jakich poszukujemy, masz jak najbardziej Ty, Stefan.
Stefan skinął grzecznie, a jego umysł zaczął ponownie dryfować. Tajne stowarzyszenia były
czymś, o czym trochę wiedział. Szkoła Wieczorowa Sir Waltera Raleigh w elżbietańskiej
Anglii zajmowała się tym, co było wówczas zabronione: nauka, filozofia, których kościół nie
tolerował.
Il Carbonari wrócili do Włoch w celu wszczęcia buntu przeciwko rządom poszczególnych
miast-państw, dążąc do zjednoczenia całych Włoch.
Damon, bawił się z członkami Hellfire Club w Londynie przez kilka miesięcy w 1700 roku,
aż wreszcie znudził się ich pozerstwem i dziecinnym bluźnierstwem. Wszystkie te tajne
stowarzyszenia, przynajmniej miały jakiś cel. Buntując się przeciwko tradycyjnej moralności,
prowadząc do prawdy, rewolucji.
Stefan pochylił się do przodu.
- Wybacz mi- powiedział grzecznie- ale jakie cele ma Vitale?
Ethan wstrzymał w połowie swoją wypowiedź, patrząc na niego, potem zwilżył wargi.
- Cóż- powiedział powoli- prawdziwe tajemnice i rytuały Towarzystwa nie mogą wydostać
się na zewnątrz. Żaden z rekrutów nie zna naszych prawdziwych praktyk i celów, jeszcze nie.
Ale mogę Ci powiedzieć, że istnieją niezliczone korzyści, wynikające z bycia jednym z nas.
Podróże, przygoda, władza.
- Żaden z rekrutów nie zna prawdziwych celów?- zapytał Stefan. Jego naturalna skłonność do
zachowania rezerwy nasiliła się- Dlaczego nie nosisz maski jak inni?
Ethan spojrzał zdziwiony.
- Jestem twarzą Vitale dla rekrutów- powiedział po prostu- Oni potrzebują kogoś, kto nimi
pokieruje.
- Przepraszam, Ethan- powiedział formalnie- ale nie sądzę, że byłbym odpowiednim
kandydatem do Twojej organizacji. Doceniam zaproszenie- zaczął wstawać.
- Czekaj- powiedział Ethan. Jego oczy były szerokie, złote i zachęcające.
- Czekaj- powiedział, oblizując znowu wargi- My ... mamy kopię De Pico Della Mirandola
„De hominis dignitate”.- jąkał się nad wymową, jakby nie bardzo wiedział, co mają-
Najstarszą, z Florencji, pierwsza edycja. Mógłbyś ją przeczytać. Możesz to mieć, jeśli
zechcesz.
Stefan zesztywniał. Studiował prace Mirandola na temat rozumu i filozofii z entuzjazmem
wtedy, kiedy jeszcze był żywy, gdy był młodym człowiekiem przygotowującego się na
uniwersytet. Poczuł nagłą tęsknotę, aby poczuć starą skórę i pergamin, zobaczyć tą toporną
księgę z pierwszych dni prasy drukarskiej, o wiele bardziej, niż ktoś, kto żyje w świecie
komputerowych książek. Dziwne było, skąd Ethan wiedział, żeby zaproponować mu
konkretnie tą książkę.
- Dlaczego myślisz, że ja bym tego chciał?- syknął, pochylając się nad stołem w stronę
Ethana. Czuł moc rosnącą w nim, podsycaną jego wściekłością. Ale Ethan nie podniósł na
niego wzroku.
- Ja ... mówiłeś mi, że lubisz stare książki, Stefan- powiedział i posłał mu trochę fałszywy
uśmiech, patrząc na stół- Myślałam, że byłbyś zainteresowany.
- Nie, dziękuję- Stefan powiedział niskim i złym głosem.
Nie mógł zmusić Ethana, żeby spojrzał mu w oczy, nie z tyloma ludźmi dookoła, więc po
chwili wstał.
- Odrzucam Twoją ofertę- powiedział krótko Ethanowi- Żegnam.
Podszedł do drzwi, nie oglądając się, trzymając się prosto i dumnie. Kiedy dotarł do drzwi,
spojrzał na Matta, który rozmawiał z innym studentem i kiedy Matt na niego spojrzał,
wzruszył do niego ramionami i potrząsnął głową, próbując przeprosić go na migi. Matt skinął
głową, rozczarowany, ale nie zły. Nikt nie próbował powstrzymać Stefana, kiedy wychodził z
pokoju. Ale miał nerwowe uczucie w dołku. Coś tutaj było nie tak. Nie wiedział, jak
zniechęcić Matta do przystąpienia do nich, ale postanowił mieć na to Vitale oko. Kiedy
zamknął za sobą drzwi, mógł wyczuć wzrok Ethana na sobie.