Znak Czarnej Róży [rozdział XI]

background image

Rozdział XI

Zbliżając się do salon usłyszała cichą rozmowę mężczyzn. Dyskutowali zawzięcie o czymś,

przystanęła niedaleko wejścia do salony. Zdecydowała się podsłuchać.

Sariel popełniłeś błąd. – gniewnie mówił do brata Damian. - On będzie teraz ją chronić przed

naszymi umiejętnościami.

I co z tego? - odparł opryskliwie. - Nie chce, by cierpiała. Nie zasłużyła sobie na to.

Cholera Sariel, utrudniasz sprawę - powiedział.- Te koszmary nic, by jej nie zrobiły.

Nie rozumiesz. - powiedział beznamiętnym tonem – Jeśli nie będzie go nosić dowie się prawdy

o Davidzie.

Nie sprzeciwiaj się więcej moim rozkazom – dodał mówiąc ostrym tonem, osoby która nie

znosi sprzeciwu.

Carol nic więcej już nie usłyszała, w salonie panowała cisza. Wzięła głęboki wdech, weszła

do pokoju. Gabriel siedział wygodnie na sofie. Damian i Sariel stali po przeciwnych stronach
pokoju. Szatyn opierał się o gzyms kominka, w którym palił się ogień. Sariel natomiast patrzyła
przez duże okno wychodzące w stronę ogrodu. Na zewnątrz było szaro i mgliście. Deszcz nie
przestawał padać.

Carol podeszła do pierwszego fotela, usiadła wygodnie. Czekała, aż ktoś podejmie temat. W

salonie panowało niezręczne milczenie. Gabriel obserwował ją nieprzeniknionym wzrokiem, jego
twarz była pusta, nie była w stanie z niej wyczytać żadnych emocji. Przesunęła wzrok w kierunku
Damiana, on również, jak brat przyglądał się jej badawczo. Spostrzegła na jego pełnych wargach
ślad nikłego uśmiechu. Spuściła wzrok na swoje dłonie, czując się niezręcznie w towarzystwie
obcych jej mężczyzn. Na końcu przyjrzała się Sarielowi, stał na wpół obrócony plecami do
zgromadzonych osób w salonie. Carol ledwo widziała jego profil, wpatrywał się w przestrzeń za
oknem. Żaden się nie odezwał. Panująca cisza zaczynała być nie do wytrzymania. Dziewczyna
zaczynała się niecierpliwić okazując to wierceniem w fotelu. Postanowiła przerwać:

Hm... zdaje się, że chcieliście coś mi wyjaśnić – zaczęła niepewnym głosem. Wszystkie oczy

skierowały się w jej stronę. Poczuła się niezręcznie.

Tak Caroline – odparł Damian.- Chciałem z tobą porozmawiać o pewnych sprawach. W cztery

oczy. - Spojrzała na niego pełna zaskoczenia, spodziewała się, iż wszyscy mają brać w tym udział.

Ale..- zamilkła pod jego znaczącym spojrzeniem. - Dobrze.

Gabriel, Sariel... - powiedział beznamiętnym tonem. Obaj mężczyźni spojrzeli na brata. Żaden z

nich nie był zadowolony podjętą decyzją, pokazywało to spojrzenie pełne z dezaprobaty.

Damian usiadł w wolnym fotelu mieszczący się na przeciwko Caroline. Oparł się wygodnie o

oparcie siedzenia, założył nogę na nogę. W dłoni trzymał kieliszek pełen czerwonego wina.
Przyglądał się zdezorientowanej Carol. Młoda kobieta czuła utkwione w niej intensywnie niebieskie
oczy, niemal koloru wzburzonego morza. Zdecydowała się odwzajemnić jego spojrzenie. Nie czuła
już ani senności ani spokoju. Poczuła jednak lekkie zawstydzenie, gdyż uświadomiła sobie, że
mogła w nieskończoność wpatrywać się w tak piękną szafirową barwę. Spuściła wzrok na złożone

background image

dłonie, mając nadzieję, iż nie widać jej rumieńca. Czuła się, jak niedoświadczona uczennica.
Damian przerwał ciszę cichym westchnięciem. Spojrzała na niego spod swoich długich rzęs. Nie
przestawał jej obserwować.

Ile powiedział ci mój niepokorny braciszek? - zapytał ze znudzeniem.

Hm...- zastanowiła się, co mu dopowiedzieć.- Masz na myśli te bzdury o zakonie, klanie i o

tym, że niby jestem wyjątkowa? - mówiąc to dostrzegła ponownie na jego ustach cień uśmiechu.

Tak. - odparł.

Nie wiele, ile chciałabym wiedzieć, a raczej wierzyć. Powiesz mi, co się właściwie dzieje?

Tak...Nie.- zamyślił się. - Co chcesz wiedzieć?

Co się do cholery tutaj dzieje? Kim wy jesteście? - zapytała z mocą w głosie. Damian

obserwował ją uważnie. Opróżnił do połowy kieliszek zanim podjął wyjaśnienie. Carol
niecierpliwiła się, chciała w końcu poznać prawdziwą prawdę.

Hm... to, co mówił Sariel jest prawdą Carol.

Ee- spojrzała na niego nie mogąc wypowiedzieć słowa.

Nie przerywaj. - opowiedział surowym głosem – Jestem głową Rady Klanów, coś w rodzaju

ojcem chrzestnym. Wywodzę się z głównej linii rządzących od dawien dawna rodzin. Rządzę
wszystkim najstarszymi rodami w tym mieście, a nawet kraju. Nikt się mojej woli nie może
sprzeciwić, ani podjętym decyzjom. Będąc pod moja opieką jesteś bezpieczna, chyba że … - nie
dokończył widząc niedowierzającą minę dziewczyny. - Inaczej. Widziałaś różnego koloru
pierścienie u osób w „Red Hall”? - kiwnęła głową. - Bystra dziewczynka. - powiedział z
uśmiechem na ustach.- Każda z rodzin ma inny kolor, który pokazuje ich hierarchię w Radzie.
Czarny kolor posiada tylko moja rodzina. Jako najstarszy przejąłem rządzenie po przodkach.

Ale...- nie zdążyła dokończyć.

Nie skończyłem. - odparł sucho. - Dwadzieścia parę lat temu, twoja matka poprosiła zakon oraz

naszą rodzinę o ochronę dla ciebie. Jednak los tak chciał, iż ktoś zdradził twoje istnienie. Nie
wiemy kto. Postanowiłem podjąć kroki i dowiedzieć się kim jest zdrajca. Widzisz w naszym
świecie jesteś, coś w rodzaju unikatowego diamentu. - spojrzała na niego wzrokiem pełnym
pytań.- Historia naszej Rady Klanów oraz zakonu jest owiana tajemnicą, wiedzą o niej nieliczni.
Zakon współpracuje z najważniejszymi członkami Rady, podlega moim decyzjom. - Carol
patrzyła na niego wciąż nie mogąc uwierzyć. - Nie zleciłem zabicia twojego narzeczonego –
odparł za nim się go spytała.- Nie wtrącam się w zasady rządzące w zakonie.

Aha – mruknęła.

Osoby będące najwyżej w Radzie nie żyją, nie mogli zdradzić tajemnicy twojego istnienia,

obowiązywała ich pewna przysięga. Kiedy ich następcy się o tobie dowiedzieli, postanowili cię
zdobyć – spojrzał na nią poważnie – prawdopodobnie nie chcą cię zabić, tylko mieć żywą. Jesteś
zbyt cenna, aby umrzeć. Nie pozwolę na takie kroki. Caroline odpowiadam za twoje życie.

Czego ode mnie chcesz w takim razie?

Chcę dotrzymać przysięgi złożonej twoim rodzicom. - po chwili dodał – chcę twojego

szczęścia.

Nie wierzę wam – opowiedziała spoglądając mu w oczy. Wciąż nie była w stanie uwierzyć w

całą historię o Radzie Klanów i dziwnym zakonie. Nie rozumiała, co w niej jest takiego cennego.
W tej opowieści było coś dziwnego, jakby czegoś jej celowo nie mówiono. - Dlaczego ja?

background image

Hm... wystarczająco jasno wyjaśniłem - powiedział.

Kim jesteście tak naprawdę? - zapytała.

Kimś kto jest w stanie zapewnić ci bezpieczne życie.- odpowiedział. - Gdybyś dowiedziała się

prawdy, nie mogłabyś żyć. - Carol patrzyła na niego. W jej twarzy można było czytać, jak z
otwartej księgi. - Nie zabiję cię. Chyba, że zaczniesz wtykać nos w nie swoje sprawy. - dodał
ostrzegawczo.

Co chcesz zrobić? - postanowiła nie dać za wygraną, chciała wiedzieć, co przed nią ukrywa.

Na razie poczekam na ruch. Twoim bezpieczeństwem zajmie się Gabriel i Sariel, ufam im.

A dlaczego nie ty? - zapytała z zaciekawieniem.

Hm... na razie zajmą się tym moi bracia. - powiedział naciskając na ostatnie słowa.

A co dalej? Mam tutaj siedzieć zamknięta? Co z moim życiem? - zapytała.

Na razie mieszkasz tutaj, chyba że inaczej zdecyduję. Twoje życie teraz się zmieni. Nie mogę

pozwolić na żaden błąd. Jesteś mi bardzo ważna Caroline.- wstał, oparł się o kominek. Nie
spojrzał na nią.

Nie potrzebuje twojej pomocy. Potrafię sama o siebie się zatroszczyć. - po chwili pożałowała, że

nie ugryzła się w swój język za w czasu.

Damian pochylił się nad nią. Spojrzała w jego pełne niezadowolenia oczy. Widziała w nich

rosnący gniew. Nie spuściła wzrok, nie chciała pokazać swojego strachu. Postanowiła od tej chwili
nie pokazywać, iż się boi. Musiała popracować tylko nad ukrywaniem swoich emocji. Damian
zbliżył się do niej jeszcze bardziej, poczuła jego ciepła dłoń na swoim policzku. Dotykał ją bardzo
delikatnie, niczym muśnięciem piórka. Przesunął wskazującym palcem po jej podbródku, a
następnie lekko kciukiem rozchylił jej wargi. Wciąż patrzyła odważnie w jego oczy, znikł z nich
gniew, a wystąpiła czułość pomieszana z pragnieniem. Od jego delikatnej pieszczoty przyspieszył
jej oddech, serce biło jak oszalałe. Reakcja na jego dotyk, sama ją zaskoczyła. Chciała przerwać tą
sytuację, czuła się zakłopotana. Odsunęła się, po czym stanęła naprzeciwko niego. Sięgała mu
zaledwie ramienia, czuła się przy nim bezbronna. Damian nie cofnął kroku. Objął jedną ręką w talii,
drugą podniósł jej podbródek kierując w swoją stronę. Nie mogła uwolnić się z jego objęcia,
trzymał ją pewnie i mocno. Poczuła teraz jego ciepły oddech na swojej szyi, tuż przy uchu.

Nie bój się mnie Caroline. Jesteś przy mnie bezpieczna, nie pozwolę cię skrzywdzić – szepnął

zachrypniętym głosem.

Jego gorące usta zaczęły wędrować wzdłuż kości szczęki w kierunku jej rozchylonych warg.

Przymknęła oczy, delektując się doznaniami pocałunków. Czuła swoje szybsze bicie serca,
niespokojny oddech. Miała wrażenie, iż nogi jej drżą pod wpływem odczuwanych rozkoszy.
Wiedziała, że jego usta są niebezpiecznie blisko jej spragnionych warg. Zadała sobie sprawę, jak
bardzo pragnie poczuć jego słodki oddech, wędrujący wilgotny język wzdłuż jej dolnej wargi ku
kącikom ust. Chciała by pocałował ją, jak za pierwszym razem, brutalnie, gwałtownie, namiętnie.
Niemal niesłyszalnie jęknęła.

Rozluźnił ramiona, odsunął się od niej. Caroline spojrzała w jego oczy, miał zamknięte,

oddychał powoli. Widziała, jak ledwo panuje nad sobą, swoim pożądaniem i jeszcze czymś.
Odwzajemnił jej spojrzenie, wyraz jego oczu był bez emocji, wręcz pusty. Była zaskoczona jego
nagłą zmianą, odsunięciem się od niej, nie dokończenie tego, co właśnie zaczynał. Czuła się
zawiedziona, zwodzona oraz niezaspokojona. Ogarniała ją złość na samą siebie, iż pozwoliła na

background image

chwilę słabości i pożądanie Damiana. Ale czy tylko Damiana? Nie była tego pewna.

♠♠♠

Caroline kolejne dni spędzała w posiadłości Blacków, nic przez ten czas się nie wydarzyło.

Damiana nie widywała od ostatniego zajścia w salonie, a miało to miejsce zaledwie cztery dni
temu. Gabriel i Sariel również jej się nie narzucali. Dziewczyna przebywała całe dnie w swoim
apartamencie, aby zabić nudę pracowała nad drobnymi zleceniami. Dzięki temu nie czuła się
osamotniona, mniej tęskniła za swoim życiem. Wieczorami było jej smutno, kiedy myślami błądziła
w stronę swojej babci oraz przyjaciółek. Pragnęła je zobaczyć, wrócić do swojego mieszkania, żyć
jak wcześnie. Nie miała tej możliwości, obiecała Damianowi zostać w jego domu, pozwolić
zapewnić sobie ochronne i opiekę. W zamian obiecał, iż jej najbliższym nic się nie stanie. Wątpiła
w jego słowa, jednak nie miała wielkiego wyboru, musiała mu zaufać.

Ostatnimi dniami, na polecenie Damiana gospodyni miała spędzać z dziewczyną większość

wieczorów. Caroline cieszyła się z towarzystwa pani McReader, gdyż nie chciała się widzieć z
braćmi Black. Czuła się przy nich bezbronna, krucha oraz bała się ich. Nie opanowała sztuki
ukrywania swoich emocji, wciąż z jej twarzy można było czytać, jak w otwartej księdze. Nawet
pierwszego wieczoru gospodyni dostrzegła, iż Carol czuje się nieswojo. Zapytała się czy
dziewczynę coś gryzie, ale odpowiedziała jej wymijająco. Więcej nie zadała pytań smutnej młodej
kobiecie. Kobiety rozmawiały jedynie o błahych rzeczach, żadna nie podjęła się tematu
dotyczącego jej i braci Black.

Gospodyni widząc zmęczenie na młodej podopiecznej postanowiła ją zostawić samą. Carol

była starszej pani za to bardzo wdzięczna. Czuła się niezwykle zmęczona. Wzięła szybką gorącą
kąpiel, założyła zielony, bawełniany komplet składający się z szortów i koszulki, który dostała od
Marii. Związała włosy w gruby warkocz, położyła się pod ciepłą, jedwabistą pościel. Kiedy
przyłożyła głowę do poduszki, od razu zasnęła.

Biegła ciemnymi, wąskimi uliczkami ledwo oświetlonymi przez pobliskie latarnie. Nigdzie

nie było żywej duszy, a ona wciąż uciekała. Od szybkiego tempa brakowało tchu, czuła piekący ból
w nogach ze zmęczenia. Nie miała już siły poruszać się dalej. Pragnęła choćby na chwilę się
zatrzymać, odpocząć. Nie mogła, wiedziała iż jak się zatrzyma on ją dogoni. Spojrzała przez ramię
sprawdzając czy nadal ją goni, widziała tylko pustą uliczkę. Panowała wokół niej cisza, zakłócana
jej szybkim oddechem. Zwolniła, ale nie przestawała biec. Przed sobą zobaczyła wielki czerwony
neon „Red Hall”, nikogo nie było przed lokalem. Zatrzymała się przed wielkimi czarnym drzwiami.
Schyliła się na chwilę, aby złapać oddech. Złapała prawą ręką za klamkę, drzwi były otwarte.
Wszędzie panowała absolutna cisza, tylko jej kroki na twardej podłodze było słychać. W klubie
panował półmrok. Na ścianach w przyciemnianych kinkietach świeciło się światło, dając niewielkie
oświetlenie. Weszła na środek sali, nikogo tam nie było, jedynie... Poczuła czyjś oddech na swoim
karku. Chciała się odwrócić, sprawdzić kto to, gdy nagle zapanowała ciemność.

Carol obudziła się zlana potem. Była przerażona, wciąż czuła ten ciepły oddech na swojej

szyi. Dotknęła dłonią karku, nic nie wyczuła, potarła go by rozluźnić napięte mięśnie. Następnie
końcami palców pomasowała sobie skronie. Spojrzała w dół, w kierunku swoich piersi. Na szyi
nadal miała medalion, który oddał jej Sariel. Przypomniała nagle strzępki rozmowy obu braci: On

background image

będzie teraz ją chronić przed naszymi umiejętnościami. - powiedział gniewnie Damian. Sariel
odpowiedział - Jeśli nie będzie go nosić dowie się o prawdy o Davidzie. Spojrzenie na wisiorek,
pozwolił jej w końcu zrozumieć sens słów wypowiedzianych przez obu Blacków. Boże... skąd oni
wiedzą o moich snach? Dlaczego zabrali mi medalion? O jakie w końcu umiejętności chodzi?
Oczy?
- miała natłok myśli, a na żadne z tych pytań nie znała odpowiedzi. Nie wiedziała skąd ma
uzyskać na nie rozwiązanie. Nie miała pojęcia do kogo powinna się zwrócić.

Caroline Blank wstała z samego rana z pewnym postanowieniem. Zdecydowała się znaleźć

odpowiedzi na nurtujące pytania. Wiedziała od czego zacznie realizować swój plan.

Dziewczyna zwlekła się z łóżka, udając się do łazienki. Ciepły prysznic zrelaksował jej

napięte mięśnie po ledwo nieprzespanej nocy. Nie odczuwała zmęczenia, pobudzała ją ciekawość.
Wilgotne włosy związała w gruby warkocz i upięła w wygodny kok, odsłaniając swoją szczupłą
szyję. Założyła czarną, koronkową bieliznę, na to zarzuciła obcisły czarny top, ulubione granatowe
jeansy oraz luźny, z cienkiej, szarej wełny sweter, odkrywający ramiona. Zrobiła sobie naturalnie
wyglądający makijaż podkreślający jej ciemnobrązowe tęczówki oczu. Spojrzała na siebie w dużym
lustrze, wyglądała bardzo kobieco, trochę zalotnie. Była zadowolona z efektu swojego wyglądu.
Skierowała się w stronę jadalni. Chciała zjeść śniadanie z Blackami, dowiedzieć się czegoś więcej.
Idąc długim, zacienionym korytarzem dostrzegła wychodzącego z pokoju Gabriela służącego. Carol
przyjrzała się mu, był niewiele młodszy od niej, a zarazem bardzo przystojny. Ciemny blond
włosów starannie ułożone, czarny uniform oraz srebrna bransoleta z onyksem na nadgarstku.
Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, skinął głową na przywitanie.

Dzień dobry – powiedziała pogodnym głosem – proszę przekazać panom Black i pani McReader,

że zjem śniadanie w jadalni. - Służący skinął głową na znak zrozumienia. Skierował się w stronę
pokoju swojego pracodawcy.

Schodząc po schodach, zerknęła na zegar w holu, miała jeszcze trochę czasu do śniadania.

Poszła do salonu, nikogo w nim nie było. Podeszła do drzwi prowadzących na taras. Pogoda
dzisiejszego dnia był znacznie lepsza niż przez ostatnie tygodnie. Wiał lekki letni wiatr, słońce
przysłaniały szare chmury, ale nie zapowiadały deszczu. Carol wyszła na duży taras, oparła się o
murowaną barierkę. Wciągnęła głęboko świeże powietrze. Tego mi trzeba! - powiedziała
zadowolona. Uśmiechała się do siebie. Spojrzała w kierunku pięknego ogrodu. Róże były pokryte
poranną rosą, zieleń na krzewach kwiatów wyglądała niesamowicie. W oddali korony drzew lekko
pochylały się, kiedy dmuchał łagodnie wiatr. Piękno tego otoczenia działało na nią relaksująco,
pragnęła się przejść po zadbanym ogrodzie. Zeszła cicho po stopniach z tarasu, weszła na niewielką
alejkę wijącą się między wspaniałymi krzakami białych i czerwonych róż. Schyliła się by je
powąchać. Delikatny ich aromat upajał jej zmysły. Zerwała biały kwiat i wetknęła we włosy. Szła w
kierunku parku, niewielkiego zagajnika gdzie znajdowało się niewielki jezioro. Była tam zaledwie
miesiąc temu. Zbliżając się w to miejsce, niespodziewanie usłyszała za sobą szelest. Spojrzała w
kierunku dochodzącego hałasu. Między drzewami stała trójka ludzi. Dwóch wysokich mężczyzn i
kobieta. Pierwszy mężczyzna miał na sobie długi czarny płaszcz, srebrne włosy wiązane na karku.
Patrzył na nią swoimi szarymi, niebezpiecznie błyszczącymi oczami. Mężczyzna za nim ubrany był
także na czarno,ale nie miał na sobie płaszcza, tylko kurtkę z zaciągniętym kapturem na głowę. Nie
widziała jego twarzy, ale czuła na sobie jego złowieszczy wzrok. Kobieta stała oparta o drzewo i

background image

podobnie jak, jej towarzysze miała na sobie czarny obcisły ubiór. Miała piękne, lśniące czarne
włosy, usta umalowane czerwoną pomadką. Spoglądała w stronę przestraszonej dziewczyny.
Pierwszy mężczyzna zrobił kilka kroków w stronę Caroline, ona się cofnęła. Czuła, iż ta trójka jest
niebezpieczna. Dreszcze przeszły jej po plecach, kiedy nagle zawiał chłodny wiatr. Opatuliła się
ramionami, drżała z zimna i przerażenia.

Miło cię widzieć piękna Caroline Blank – przywitał ze złośliwym uśmieszkiem pierwszy

mężczyzna. - Czekaliśmy na ciebie. - Nie odezwała się, wciąż się cofała, puki nie poczuła pod
stopami żwirowej ścieżki.

Czego ode mnie chcecie? - zapytała drżącym głosem.

Nasz pan chce się z tobą widzieć – oparł mężczyzna w czarnym płaszczu.

Nie rozumiem – powiedziała szczerze.

Nie spuszczając wzroku ze zbliżającego się mężczyzn, nadal kierowała się w stronę głównej

alejki. Był on coraz bliżej niej. Na chwilę straciła równowagę potykając się o nierówną
nawierzchnię. Zachwiała się, nie zauważyła że mężczyzna stał już naprzeciw niej, na wciągnięcie
ręki. Chciała się zrobić krok w tył, ale znieruchomiała. Czuła paraliżujący strach patrząc w jego
oczy, świecące szkarłatem. Zaczął delikatnie chłodną dłonią dotykać jej policzka, kierując się w
stronę jej ramienia. Drżała z paraliżującego strachu. Nie była wstanie wydusić z siebie słowa, tym
bardziej krzyku. Patrzyła w czerwone oczy, były hipnotyzujące, przerażające i kuszące zarazem.
Uśmiechał się do niej.

Mój pan będzie zadowolony z takiej zdobyczy – powiedział miękkim, uwodzicielskim głosem. -

Jesteś bardziej apetyczna od swojej przyjaciółeczki. - osłupiała na te słowa, jednak on nie przestał
do niej mówić. - No, no nie bój się Caroline. Jeśli będziesz grzeczna nic się tobie takiego nie
przydarzy. Chyba że... - zamilkł nagle. Spojrzał za nią, cofając się w stronę swoich towarzyszy.

Carol poczuła nagle na swojej tali ciepłe ramie oraz znajomy leśny zapach, przesiąknięty

różaną nutą. Wiedziała, że obejmuje ją Damian. Znajomy dotyk rozluźnił jej napięte mięśnie,
świadomość mówiła, iż jest już bezpieczna. Obok nich stanął Sariel, w dłoni trzymał broń
wycelowaną w mężczyznę. Spojrzał na nią surowym wzrokiem. Widziała w jego lśniących oczach
gniew. Odwrócił głowę w stronę mężczyzn i kobiety.

Czego chcecie? - zapytał pełen gniewu.

Wiesz po co tutaj jesteśmy - odpowiedział człowiek w kapturze. Wskazując ruchem głowy w

stronę Carol.

Kobieta stojąca obok mężczyzny uśmiechała się dziko. Jej oczy także świecił szkarłatnym
odcieniem. Nagle twarz jej przybrała wyraz grymasu niezadowolenia. Sariel nacisnął spust. Carol
dostrzegła jedynie czerwony symbol dotykający ciało kobiety w czerni. Nie dostrzegła nic więcej,
Damian zasłonił jej oczy. Usłyszała jedynie przerażający kobiecy krzyk, wyrażający ból i
cierpienie. Następnie dobiegł do jej uszu wrzask męskiego głosu, pełnego gniewu. Za swoimi
plecami czuła ciepło, które wnikało w jej ciało. Dłoń zasłaniająca jej oczy, by niczego nie widziała
była wręcz gorąca. Odczuwała, jak energia tańczy wokół jej ciała, a potem kieruje się w stronę
nieproszonych gości. Wciąż nic nie wiedziała, ale czuła ogrom tej mocy. Pod jej wpływem zaczęła
słabnąć, odpływać w niebyt. Ręce Damiana były silne, przytulały do jego ciała. Zapamiętała, jak
przez mgłę usłyszała jedynie dobiegające z daleka słowa wybawcy:

Nie dostaniesz jej Ezekielu, ona jest... - nastała cisza.

background image

Obaj rozgniewani bracia wrócili do domu. Damian trzymał przytulona drobną kobietę w

swoich ramionach. Czuł jej słodki, kwiatowy zapach oraz spokojny oddech. Ułożył ją na miękkiej
sofie, sam przysiadł na jej brzegu. Przyglądał się jej z intensywnością, czułością i pragnieniem.
Dłonią odgarniał jej z czoła przypadkowo zbłąkane kosmyki brązowych włosów. Carol poczuła ten
delikatny dotyk na swojej twarzy, uniosła powieki. Widziała przed sobą zatroskaną twarz Damiana.
Jego szafirowe oczy przepełnione były bólem i czymś jeszcze, czego nie potrafiła zdefiniować.
Spojrzała w stronę drzwi wejściowych. Sariel stał oparty o ścianę, przyglądał się gniewnie.
Domyślała się, iż jest on na nią zły, nie wiedziała dlaczego. Spuściła wzrok, po chwili spojrzała na
siedzącego blisko niej mężczyzny. Przypatrywał się jej w skupieniu.

Dlaczego tutaj leże? Co się stało? - zapytała. Nie pamiętała, jak znalazła się na sofie. Jedynie

pamiętała...- Stałam na tarasie. Dlaczego teraz leżę?

Zasłabłaś Carol – oparł spokojnie Damian. Na jego twarzy przebiegł cień uśmiechu. Carol

zdawało się, że jej się to przewidziało. Spojrzała w pytającym wzrokiem na Sariela.

Tak, jak mówi Damian – potwierdził bez przekonania.

Carol powoli podniosła się do pozycji siedzącej, kręciło się jej w głowie. Przymknęła

powieki, jedną ręką się oparła o poręcz, drugą rozmasowywał kark. Kiedy podnosiła się poczuła, iż
robi się jej nie dobrze. Musiała jak najszybciej znaleźć się w łazience. Obaj mężczyźni patrzyli za
nią, jak wybiega. Pobiegła w kierunku drugiego końca holu, otworzyła drzwi i zwymiotowała do
zlewu. Cieszyła się, że jeszcze nie jadła śniadania. Ochlapała twarz zimną wodą, przepłukała gardło
z nieprzyjemnego posmaku żółci. Spojrzała na siebie w lustro, była cała blada. Oczy jej
nienaturalnie błyszczały, źrenice miała poszerzone. Oparła się dłońmi o brzeg umywalki, pochyliła
głowę w dół. Naglę powróciły do niej obrazy zdarzenia na spacerze. Zakryła dłonią usta w chwili,
gdy uświadomiła sobie, dlaczego była nieprzytomna. Boże... - szepnęła – Oni ich zabili. Dlaczego?
-
Spojrzała w lustro ponownie, w swoich oczach widziała strach. Bała się, nie braci, ale tych
przerażających świecących czerwienią oczu. - Kim oni do cholery byli? - powiedziała. Wtedy
przypomniała sobie, iż w jej śnie David również miała takie same oczy. Usiadła na podłodze, objęła
podkulone kolana rękoma, zaczęła płakać. Nie usłyszała, cichego pukania do łazienki, ani że ktoś
do niej wszedł. Poczuła jedynie znajomy zapach mięty, jak czule on ją obejmuje, głaszcze po
głowie. Poczuła się bezpiecznie, mimo że była w ramionach mordercy. Zabił? Na pewno? - biła się
z myślami.

By animk4


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Znak Czarnej Róży [rozdział V]
Znak Czarnej Róży [rozdział XIII]
Znak Czarnej Róży [rozdział VII]
Znak Czarnej Róży [rozdział IV]
Znak Czarnej Róży [rozdział I]
Znak Czarnej Róży [rozdział IX]
Znak Czarnej Róży [rozdział II]
Znak Czarnej Róży [rozdział VIII]
Znak Czarnej Róży [rozdział XII]
Znak Czarnej Róży [rozdział VI]
Znak Czarnej Róży [rozdział X]
Znak Czarnej Róży [rozdział III]
Znak Czarnej Róży [rozdział XIV]
Znak Czarnej Róży [prolog]
farmakologia Rozdzialy XI, XII, XIII, XIV, XV, Indeks
ROZDZIAŁXI, ROZDZIAŁ XI
skrypt - wersja II, 833-845, ROZDZIAŁ XI
powszechna - rozdzia│ XI - Agata

więcej podobnych podstron