Lew Dawidowicz Trocki
Od zadrapania
do niebezpieczeństwa
gangreny
Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
WARSZAWA 2010
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 2 –
Artykuł Lwa Dawidowicza Trockiego „Od
zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny” został
napisany 24 stycznia 1940 r. w Coyoacan,
Dystrykt Federalny (Meksyk) i opublikowany w
„Biuletynie opozycji (bolszewików-leninowców)”
nr 82-83 z 1940 r. W formie książkowej artykuł
został następnie opublikowany w zbiorze „In
Defense of Marxism”, New York 1942.
Niniejsze wydanie jest pierwszą polską publikacją
tekstu.
Tłumaczenie z języka angielskiego: Cezary
Cholewiński. Korekta na podstawie oryginału
rosyjskiego i uzupełnienia: Piotr Strębski.
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Sens dyskusji
Dyskusja wciąż rozwija swą logikę wewnętrzną. Każdy z obozów, w zależności od swej natury
społecznej i fizjonomii politycznej, usiłuje wymacać u przeciwnika słabe i chore miejsca. Właśnie przez
to określany jest przebieg dyskusji, a nie przez aprioryczne plany wodzów opozycji. Żałowanie teraz tego,
że dyskusja wybuchła, jest zbyt późne i jałowe. Trzeba tylko bystro śledzić rolę stalinowskich
prowokatorów, którzy niewątpliwie są w partii i którym polecono zatruć atmosferę dyskusji trującymi
gazami i doprowadzić walkę ideową do rozłamu. Wykryć tych panów nie tak trudno: przejawiają oni
niezmierną zazdrość, oczywiście sztuczną, i zastępują idee i argumenty intrygami i oszczerstwami.
Trzeba ich zdemaskować i wyrzucić wspólnym wysiłkiem obu frakcji. Ale zasadniczą walkę trzeba
doprowadzić do końca, to jest do poważnego naświetlenia najważniejszych z podniesionych kwestii.
Trzeba wykorzystać dyskusję do tego, aby podnieść poziom teoretyczny partii.
Znaczna liczba członków sekcji amerykańskiej, jak i całej naszej młodej Międzynarodówki,
wyszła z Kominternu epoki upadku czy z Drugiej Międzynarodówki. To kiepskie szkoły. Dyskusja
wyjawiła, że szerokie koła partii są słabo przygotowane teoretycznie. Wystarczy przywołać tę
okoliczność, że na przykład nowojorska organizacja partii nie reagowała z siłą odruchu obronnego na
usiłowania lekkomyślnej rewizji marksistowskiej doktryny i programu, lecz na odwrót, w swej
większości poparła rewizjonistów. To jest smutne, ale do naprawienia, ponieważ nasza amerykańska
partia, jak i cała nasza Międzynarodówka, dążą do wyjścia na drogę rewolucyjną. Chcą one i będą się
uczyć. Jednak czasu tracić nie wolno. Właśnie przeniknięcie partii do związków zawodowych, w ogóle do
środowiska robotniczego, wymaga podwyższenia teoretycznych kwalifikacji kadr. Przez kadry rozumiem
nie „aparat”, lecz partię w całości. Każdy członek partii może i powinien czuć się oficerem formującej się
armii proletariackiej.
„Odkąd to zostaliście specjalistami w kwestiach filozofii?” – ironicznie pytają teraz opozycjoniści
przedstawicieli większości. Ironia jest tu zupełnie nie na miejscu. Socjalizm naukowy jest świadomym
wyrazem nieświadomego procesu historycznego, właśnie instynktownego, żywiołowego dążenia
proletariatu do przebudowania społeczeństwa na komunistycznych podstawach. Te organiczne tendencje
robotniczej psychiki szczególnie szybko rozbudzane są teraz przez epokę kryzysów i wojen. Dyskusja
bezspornie wyjawiła starcie w partii tendencji drobnomieszczańskiej i proletariackiej. Tendencja
drobnomieszczańska wyraża swe zagubienie tym, że usiłuje rozmienić program na szereg „konkretnych”
kwestii. Tendencja proletariacka na odwrót, dąży do sprowadzenia wszystkich partykularnych kwestii do
teoretycznej jedności. Problem teraz nie polega na tym, w jakiej mierze poszczególni członkowie
większości świadomie stosują metodę dialektyczną. Ważne jest to, że frakcja większości w całości dąży
do proletariackiego stawiania kwestii i właśnie dlatego przyjmuje dialektykę, która jest „algebrą
rewolucji”. Opozycjoniści, jak mi piszą, salwami śmiechu reagują na samo wspominanie słowa
„dialektyka”. Daremnie. To niegodne przyjęcie nie pomoże. Dialektyka procesu historycznego już nieraz
okrutnie karała tych, co usiłowali pośmiać się z niej.
Ostatni artykuł tow. Shachtmana („List otwarty do Lwa Trockiego”) przedstawia sobą alarmujące
zjawisko. Pokazuje on, że Shachtman nie chce się uczyć w dyskusji, lecz wciąż rozwija swe błędy,
wykorzystując przy tym nie tylko niedostateczny poziom teoretyczny partii, lecz i specyficzne przesądy
jej drobnomieszczańskiego skrzydła. Wszyscy znają lekkość, z jaką Shachtman grupuje różne epizody
historyczne wokół tej czy innej osi. Ta cecha czyni Shachtmana utalentowanym dziennikarzem. Niestety,
tylko to, to za mało. Główny problem tkwi w wyborze osi. Shachtmana zawsze zajmuje odzwierciedlenie
polityki w literaturze, w prasie. Nie starcza mu zainteresowania dla rzeczywistych procesów walki
klasowej, dla życia mas, dla wzajemnych stosunków różnych warstw samej klasy robotniczej itd.
Czytałem niemało dobrych i nawet błyskotliwych artykułów Shachtmana, ale nigdy nie słyszałem od
niego ani jednej uwagi, która rzeczywiście wnikałaby w życie amerykańskiej klasy robotniczej czy jej
awangardy.
Trzeba się zastrzec, że tu jest nie tylko osobista wina Shachtmana, tu jest los całego
rewolucyjnego pokolenia, które z powodu szczególnego połączenia historycznych warunków wyrosło
poza ruchem robotniczym. O niebezpieczeństwie wyrodzenia się tych cennych i oddanych rewolucji
elementów przychodziło mi pisać i mówić nieraz. To, co było w swoim czasie nieuchronną cechą
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 3 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
młodości, stało się słabością. Słabość przekształca się w chorobę. Jeśli zaniedbać ją, nabierze ona
śmiertelnego charakteru. Żeby uniknąć tego niebezpieczeństwa, trzeba umieć świadomie otworzyć nowy
rozdział w rozwoju partii. Propagandyści i dziennikarze Czwartej Międzynarodówki powinni otworzyć
nowy rozdział w swojej własnej świadomości. Trzeba się przezbroić. Trzeba obrócić się wokół własnej
osi: plecami do drobnomieszczańskiej inteligencji, twarzą do robotników.
Widzieć przyczynę obecnego kryzysu partii w konserwatyzmie jej robotniczej części, szukać
wyjścia z kryzysu w zwycięstwie bloku drobnomieszczańskiego – trudno wymyślić błąd bardziej
niebezpieczny dla partii. W rzeczywistości istota obecnego kryzysu polega na konserwatyzmie elementów
drobnomieszczańskich, które przeszły czysto propagandową szkołę i nie znajdują wyjścia na drogę walki
klasowej. Obecny kryzys jest ostatnią walką tych elementów o przetrwanie. Każdy z opozycjonistów
oddzielnie potrafi, jeśli mocno zechce, znaleźć sobie godne miejsce w ruchu rewolucyjnym. Jako frakcja
są oni skazani. W walce, która się wywiązała, Shachtman znalazł się nie w tym obozie, gdzie trzeba. Jak
zawsze w takich wypadkach, jego silne strony odeszły na dalszy plan; jego słabe cechy na odwrót,
nabrały szczególnie skończonego wyrazu. Ten „List otwarty” przedstawia sobą jakby wywar jego słabych
cech.
Shachtman utracił drobiazg: stanowisko klasowe. Stąd jego niezwykłe zygzaki, improwizacje i
skoki. Analizę klasową zastępuje on oderwanymi anegdotami historycznymi, w jednym celu: by ukryć
swój własny zwrot, zamaskować sprzeczność między wczorajszym dniem a dzisiejszym. Tak Shachtman
postępuje z historią marksizmu, z historią własnej partii, z historią rosyjskiej opozycji. Gromadzi przy
tym błąd na błędzie. Wszystkie analogie historyczne, do których odwołuje się on, przemawiają jak
zobaczymy przeciw niemu.
O wiele trudniej jest naprawiać błędy niż je popełniać. Muszę poprosić czytelnika o cierpliwość w
prześledzeniu ze mną krok po kroku wszystkich zygzaków operacji myślowych Shachtmana. Ze swej
strony obiecuję nie ograniczać się tylko do wytykania błędów i sprzeczności, ale przeciwstawiać od
początku do końca stanowisko proletariackie drobnomieszczańskiemu, stanowisko marksistowskie
eklektycznemu. W ten sposób my wszyscy może potrafimy nauczyć się czegoś z tej dyskusji.
„Przykłady”
„Jak my, nieprzejednani rewolucjoniści, staliśmy się tak znienacka tendencją
drobnomieszczańską?” Shachtman żąda z oburzeniem: Gdzie są dowody? „W czym ta tendencja
przejawiła (była) się w ostatnim roku (!) czy dwóch wśród reprezentatywnych rzeczników mniejszości?”
(Biuletyn wewnętrzny, rok II, nr 7, styczeń 1940 r., str. 11). Dlaczego nie ustępowaliśmy w przeszłości
wpływowi drobnomieszczańskiej demokracji? Dlaczego w czasie hiszpańskiej wojny domowej
zrobiliśmy... itp., itd. To jest koronny argument Shachtmana na początku jego polemiki przeciw mnie i
tym, na których gra on wariacje na wszystkich klawiszach, otwarcie przydając temu wyjątkową ważność.
I Shachtmanowi nawet przez myśl nie przejdzie, że mogę obrócić ten sam argument przeciw niemu.
Dokument opozycji „Wojna a biurokratyczny konserwatyzm” przyznaje, że Trocki ma rację w
dziewięciu wypadkach na dziesięć, a może i w dziewięćdziesięciu dziewięciu na sto. Rozumiem aż za
dobrze kwalifikowany i ekstremalnie wielkoduszny charakter tego przyznania. Proporcja moich błędów
jest w rzeczywistości znacząco większa. Jak wyjaśnić zatem fakt, że dwa czy trzy tygodnie po tym, gdy
dokument ten został napisany, Shachtman znienacka zdecydował, że Trocki:
(a) Jest niezdolny do krytycznej postawy wobec informacji dostarczanej mu, chociaż jednym z
jego informatorów przez dziesięć lat był sam Shachtman.
(b) Jest niezdolny do odróżnienia tendencji proletariackiej od drobnomieszczańskiej –
bolszewickiej od mieńszewickiej.
(c) Jest mistrzem absurdalnej koncepcji „rewolucji biurokratycznej” w miejsce rewolucji mas.
(d) Jest niezdolny do wypracowania poprawnej odpowiedzi na konkretne pytania w Polsce,
Finlandii itd.
(e) Przejawia skłonność do kapitulowania przed stalinizmem.
(f) Jest niezdolny do zrozumienia znaczenia centralizmu demokratycznego – i tak dalej w
nieskończoność.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 4 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Słowem, na przestrzeni dwóch czy trzech tygodni Shachtman odkrył, że popełniam błędy w
dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto, szczególnie tam, gdzie sam Shachtman się angażuje.
Wydaje mi się, że ta ostatnia liczba także jest lekko przesadzona – ale tym razem w przeciwną stronę. W
każdym wypadku Shachtman odkrył moją skłonność do zastępowania rewolucji mas „rewolucją
biurokratyczną” daleko bardziej znienacka, niż ja odkryłem jego drobnomieszczańskie odchylenie.
Towarzysz Shachtman zaprasza mnie do przedstawienia dowodu istnienia „tendencji
drobnomieszczańskiej” w partii w ciągu minionego roku, czy nawet dwóch-trzech lat. Shachtman jest
zupełnie usprawiedliwiony w tym, że nie życzy sobie odnosić się do bardziej odległej przeszłości. Ale
zgodnie z zaproszeniem Shachtmana będę ograniczał się do ostatnich trzech lat. Proszę zwrócić uwagę.
Na retoryczne pytania o moją bezlitosną krytykę będę odpowiadał paroma ścisłymi dokumentami.
I.
25 maja 1937 r. pisałem do Nowego Jorku w sprawie polityki frakcji bolszewicko-leninowskiej w
Partii Socjalistycznej:
„Muszę przytoczyć dwa ostatnie dokumenty: (a) prywatny list Maxa o konwencji i (b) artykuł Shachtmana
«W stronę Rewolucyjnej Partii Socjalistycznej». Sam tytuł tego artykułu charakteryzuje fałszywą perspektywę.
Wydaje mi się, że rozwój sytuacji, z ostatnią konwencją włącznie, ustalił, że partia ewoluuje nie w kierunku partii
„rewolucyjnej”, lecz w coś w rodzaju niezależnych labourzystów, to jest nędznego centrystowskiego odrzutu
politycznego bez żadnej perspektywy.
Twierdzenie, że Amerykańska Partia Socjalistyczna jest teraz bliżej stanowiska rewolucyjnego marksizmu
niż którakolwiek partia Drugiej czy Trzeciej Międzynarodówki, jest absolutnie niezasłużonym komplementem:
Amerykańska Partia Socjalistyczna jest jedynie bardziej zacofana niż analogiczne formacje w Europie –
Robotnicza Partia Zjednoczenia Marksistowskiego, Socjalistyczna Partia Robotnicza, itd. (...) Naszym
obowiązkiem jest zdemaskowanie tej negatywnej przewagi Normana Thomasa i S-ki, nie zaś mówienie o
wyższości (rezolucji w sprawie wojny) nad jakąkolwiek rezolucją kiedykolwiek przyjętą przedtem przez partię.
(...) To jest czysto literacka ocena, ponieważ każda rezolucja musi być brana w powiązaniu z wydarzeniami
historycznymi, z sytuacją polityczną i z jej palącymi potrzebami”.
W obu dokumentach wspomnianych w powyższym liście Shachtman ujawnia nadmierną zdolność
dostosowania się do lewego skrzydła drobnomieszczańskich demokratów – politycznej mimikry – bardzo
niebezpieczny objaw u rewolucyjnego polityka! Jest ekstremalnie ważne zwrócić uwagę na jego wysoką
ocenę „radykalnego” stanowiska Normana Thomasa w stosunku do wojny (...) w Europie. Oportuniści,
jak dobrze wiadomo, skłaniają się do tym większego radykalizmu, im bardziej odsunięci są od wydarzeń.
Mając to prawo w pamięci nietrudno jest ocenić prawdziwą wartość faktu, że Shachtman i jego
sojusznicy oskarżają nas o skłonność do „kapitulowania przed stalinizmem”. Niestety, siedząc na
Bronksie, łatwiej jest przejawiać nieprzejednanie wobec Kremla niż wobec amerykańskiego
drobnomieszczaństwa.
II.
Jeśli wierzyć towarzyszowi Shachtmanowi, ja za włosy przyciągnąłem do tej dyskusji kwestię
klasowego składu frakcji. Tu także odnieśmy się do niedawnej przeszłości.
3 października 1937 r. pisałem do Nowego Jorku:
„Zauważyłem setki razy, że robotnik, który pozostaje niezauważony w «normalnych» warunkach życia
partyjnego wykazuje zauważalne cechy podczas zmiany sytuacji, kiedy ogólne formuły i ostre pióra nie
wystarczają; gdzie niezbędne są znajomość życia robotników i praktyczne umiejętności. W takich warunkach
utalentowany robotnik ujawnia pewność siebie i ujawnia także swe ogólne zdolności polityczne.
Dominacja intelektualistów w organizacji jest nieuchronna w pierwszym okresie rozwoju organizacji. Jest
ona równocześnie dużą przeszkodą dla edukacji politycznej bardziej utalentowanych robotników. (...) Jest
absolutnie niezbędne na następnej konwencji wprowadzić do komitetów lokalnych i centralnego tak wielu
robotników, jak to tylko możliwe. Dla robotnika działalność w kierowniczym organie partii jest równocześnie
wyższą szkołą polityki. (…)
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 5 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Trudność polega na tym, że w każdej organizacji są tradycyjni członkowie komitetu i że różne
drugorzędne względy frakcyjne i osobiste odgrywają zbyt wielką rolę w układaniu list kandydatów”.
Nigdy nie spotkałem się ani z uwagą, ani z zainteresowaniem ze strony towarzysza Shachtmana
wobec tego rodzaju kwestii.
III.
Jeśli wierzyć towarzyszowi Shachtmanowi, to ja wstrzyknąłem kwestię frakcji towarzysza Aberna
jako drobnomieszczańskich indywiduów skoncentrowanych sztucznie i faktycznie bez żadnej podstawy.
Jeszcze 10 października 1937 r., w czasie gdy Shachtman maszerował ramię w ramię z Cannonem, i
oficjalnie uznawano, że Abern nie ma frakcji, pisałem do Cannona:
„W partii jest jedynie mniejszość autentycznych robotników fabrycznych. (...) Nieproletariackie elementy
przedstawiają sobą naprawdę niezbędne drożdże, i sądzę, że możemy być dumni z dobrej jakości tych elementów
(...), ale (...) nasza partia może zostać zalana przez nieproletariackie elementy i może nawet utracić swój
rewolucyjny charakter. Zadaniem jest oczywiście nie przeszkadzanie napływowi intelektualistów sztucznymi
metodami, (...) lecz orientowanie praktycznie całej organizacji ku fabrykom, strajkom, związkom. (…)
Konkretny przykład: Nie możemy poświęcać wystarczających czy równych sił wszystkim fabrykom.
Nasza lokalna organizacja może wybrać dla swej działalności w najbliższym okresie jedną, dwie czy trzy fabryki
na swym obszarze i koncentrować wszystkie swe wysiłki na tych fabrykach. Jeśli mamy w jednej z nich dwu czy
trzech robotników, możemy utworzyć specjalną komisję pomocy z pięciu nie-robotników w celu rozszerzenia
naszego wpływu w tych fabrykach.
To samo można robić wśród związków zawodowych. Nie możemy wprowadzać nierobotniczych
członków do robotniczych związków. Ale możemy z sukcesem budować komisje pomocy dla ustnego i pisemnego
działania w połączeniu z naszymi towarzyszami w związku. Nienaruszalnymi warunkami powinny być: nie
komenderować robotnikami, lecz jedynie pomagać im, uzbrajać ich w fakty, idee, dokumenty fabryczne, specjalne
ulotki i tak dalej.
Taka współpraca miałaby straszną wagę edukacyjną z jednej strony dla tych towarzyszy robotników, z
drugiej strony dla nie-robotników, którzy potrzebują solidnej reedukacji.
Macie na przykład dużą liczbę żydowskich elementów nierobotniczych w swoich szeregach. Oni mogą
być prawdziwie wartościowymi drożdżami, jeśli partia odnosi sukcesy w ciągłym wyciąganiu ich z zamkniętego
środowiska i przywiązuje ich do robotników fabrycznych przez codzienną działalność. Sądzę, że taka orientacja
zapewniałaby także zdrowszą atmosferę wewnątrz partii.
Jedną ogólną zasadę możemy ustanowić natychmiast: członek partii, jeśli nie zdobywa w ciągu trzech czy
sześciu miesięcy nowego robotnika dla partii, nie jest dobrym członkiem partii.
Jeślibyśmy ustanowili poważnie taką generalną orientację i jeślibyśmy sprawdzali co tydzień praktyczne
rezultaty, unikniemy wielkiego niebezpieczeństwa, mianowicie że intelektualiści i pracownicy umysłowi mogą
uciskać robotniczą mniejszość, skazywać ją na milczenie, przekształcać partię w bardzo inteligencki klub
dyskusyjny, ale absolutnie nie nadający się dla robotników.
Te same reguły powinny być w odpowiedniej formie wypracowane dla pracy i rekrutacji w organizacji
młodzieżowej, inaczej wywołamy niebezpieczeństwo kształcenia dobrych młodych elementów na rewolucyjnych
dyletantów, a nie na rewolucyjnych bojowników”.
Z tego listu wynika w sposób oczywisty, jak sądzę, że nie przypomniałem o niebezpieczeństwie
drobnomieszczańskiego odchylenia w dzień po pakcie Stalin-Hitler ani w dzień po rozbiorze Polski, lecz
wysuwałem je ciągle już dwa lata temu i dawniej. Co więcej, jak podkreśliłem wtedy, mając na myśli
przede wszystkim „nieistniejącą” frakcję Aberna, absolutnie niezbędne było w celu oczyszczenia
atmosfery w partii, żeby żydowskie elementy drobnomieszczańskie z organizacji nowojorskiej zostały
wyrwane z ich zwyczajowego konserwatywnego środowiska i roztopione w rzeczywistym ruchu
robotniczym. To właśnie dlatego powyższy list (nie pierwszy tego rodzaju) napisany przeszło dwa lata
przed tym, zanim obecna dyskusja się zaczęła, jest o wiele większej wagi jako dowód niż wszystkie
pisma przywódców opozycji o motywach, które zmusiły mnie stanąć w obronie „kliki Cannona”.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 6 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
IV.
Skłonność Shachtmana do ulegania drobnomieszczańskiemu wpływowi, szczególnie
akademickiemu i literackiemu, nigdy nie była dla mnie tajemnicą. W czasie prac Komisji Deweya,
pisałem 14 października 1937 r. do Cannona, Shachtmana i Wardego:
„(…) Nalegałem na niezbędność otoczenia Komitetu delegatami grup robotników w celu stworzenia
kanałów od Komitetu do mas. (...) Towarzysze Warde, Shachtman i inni głosili, że się zgadzają ze mną w tym
punkcie. Razem analizowaliśmy praktyczne możliwości realizacji tego planu. (...) Ale później, mimo powtarzania
pytań, nie mogłem uzyskać informacji o tej sprawie i jedynie okazjonalnie słyszałem, że towarzysz Shachtman
sprzeciwiał się temu. Dlaczego? Nie wiem”.
Shachtman nigdy nie ujawnił mi swych powodów. W swoim liście wyrażałem się najbardziej
dyplomatycznie, ale nie miałem najmniejszej wątpliwości, że zgadzając się ze mną w słowach Shachtman
w rzeczywistości obawiał się zranienia nadmiernej wrażliwości politycznej naszych czasowych
liberalnych sojuszników: w tym kierunku Shachtman wykazuje wyjątkową „delikatność”.
V.
15 kwietnia 1938 r. pisałem do Nowego Jorku:
„Jestem trochę zdziwiony rodzajem uwagi, poświęconej listowi Eastmana w «New International».
Opublikowanie tego listu jest w porządku, ale waga przydawana mu na pierwszej stronie w połączeniu z
milczeniem o artykule Eastmana w gazecie «Harper’s», wydaje mi się zbytnim kompromisem «New
International». Wielu ludzi będzie interpretować ten fakt jako naszą chęć przymknięcia oczu na zasady, kiedy
przyjaźń jest zagrożona”.
VI.
1 czerwca 1938 r. pisałem towarzyszowi Shachtmanowi:
„Trudno zrozumieć tu, dlaczego jesteście tak tolerancyjni, a nawet przyjaźni wobec p. Eugene’a Lyonsa.
Przemawia on, zdaje się, na waszych bankietach; równocześnie przemawia na bankietach białogwardzistów”.
Ten list kontynuował walkę o bardziej niezależną i stanowczą politykę wobec tak zwanych
„liberałów”, którzy odważając się na walkę przeciw rewolucji chcą utrzymać „przyjazne stosunki” z
proletariatem, ponieważ to podwaja ich wartość rynkową w oczach burżuazyjnej opinii publicznej.
VII.
6 października 1938 r., prawie rok przed tym, zanim ta dyskusja się zaczęła, pisałem o
niezbędności decydującego zwrócenia się prasy naszej partii twarzą ku robotnikom:
„Prawdziwie ważna w tym względzie jest postawa «Socialist Appeal». Jest to niewątpliwie bardzo dobra
gazeta marksistowska, ale nie jest to autentyczne narzędzie działania politycznego. (...) Próbowałem
zainteresować redakcję «Socialist Appeal» tą kwestią, ale bez powodzenia”.
Nutka smutku jest oczywista w tych słowach. I to nie jest przypadkowe. Towarzysz Shachtman,
jak już wspominano, wykazuje o wiele większe zainteresowanie izolowanymi literackimi epizodami
dawno temu zakończonych walk niż składem społecznym swojej własnej partii lub czytelników swojej
własnej gazety.
VIII.
20 stycznia 1939 r., w liście który już cytowałem w związku z materializmem dialektycznym,
jeszcze raz dotknąłem kwestii ciążenia towarzysza Shachtmana ku środowisku drobnomieszczańskiego
bractwa literackiego.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 7 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
„Nie mogę zrozumieć, dlaczego «Socialist Appeal» prawie lekceważy partię stalinowską. Ta partia
przedstawia teraz sobą masę sprzeczności. Rozłamy są nieuchronne. Najbliższe ważne nabytki będą z pewnością
pochodzić z partii stalinowskiej. Nasza polityczna uwaga powinna być skoncentrowana na niej. Powinniśmy –
dzień po dniu i godzina po godzinie – śledzić rozwój jej sprzeczności. Ktoś w sztabie powinien poświęcić
większość swego czasu ideom i działaniom stalinistów. Moglibyśmy sprowokować dyskusję i, jeśli to możliwe,
publikować listy wahających się stalinistów.
To byłoby tysiąc razy ważniejsze niż zapraszanie Eastmana, Lyonsa i innych, by przedstawiali swe
indywidualne wypociny. Byłem trochę zdziwiony, dlaczego użyczyliście miejsca ostatniemu nie znaczącemu, a
aroganckiemu artykułowi Eastmana. (...) Ale jestem absolutnie zakłopotany, że Wy osobiście zapraszacie tych
ludzi, by plamili nie tak obszerne łamy gazety «New International». Uwiecznienie tej polemiki może interesować
jakichś drobnomieszczańskich intelektualistów, lecz nie elementy rewolucyjne.
Żywię twarde przekonanie, że jest niezbędna pewna reorganizacja gazet «New International» i «Socialist
Appeal»: więcej dystansu wobec Eastmana, Lyonsa i tak dalej; a bliżej robotników i, w tym sensie, do partii
stalinowskiej”.
Ostatnie wydarzenia wykazały, smutno to powiedzieć, że Shachtman nie odwrócił się od
Eastmana i S-ki, lecz przeciwnie, zbliżył się do nich.
IX.
27 maja 1939 r. znów pisałem w sprawie charakteru gazety „Socialist Appeal”, w związku ze
składem społecznym partii:
„Od niedawna widzę, że macie trudności z gazetą «Socialist Appeal». Jest ona naprawdę dobrze robiona z
dziennikarskiego punktu widzenia; ale jest to gazeta dla robotników, a nie gazeta robotników.
Wygląda to tak, że gazeta jest rozdzielona między różnych autorów, każdy z nich jest bardzo dobry, ale
jako kolektyw oni nie dopuszczają robotników na łamy gazety. Każdy z nich pisze dla robotników (i pisze bardzo
dobrze), ale nikt nie chce słuchać robotników. Pomimo swej błyskotliwości literackiej do pewnego stopnia ta
gazeta staje się ofiarą dziennikarskiej rutyny. Nie słuchacie zupełnie, jak robotnicy żyją, walczą, ścierają się z
policją czy piją whisky. Jest to bardzo niebezpieczne dla gazety jako rewolucyjnego narzędzia partii. Zadaniem
nie jest robienie gazety połączonymi siłami doświadczonej redakcji, lecz ośmielanie robotników, by mówili sami
za siebie.
Radykalna i odważna zmiana jest niezbędna jako warunek sukcesu.
Oczywiście, nie jest to jedynie kwestia gazety, ale całego kursu polityki. Nadal jestem zdania, że macie za
dużo drobnomieszczańskich chłopców i dziewcząt, którzy są bardzo dobrzy i oddani partii, ale nie w pełni zdają
sobie sprawę, że ich obowiązkiem nie jest dyskutowanie między sobą, lecz przenikanie do świeżego środowiska
robotników. Powtarzam swoją propozycję: każdy drobnomieszczański członek partii, który w określonym czasie,
powiedzmy trzech czy sześciu miesięcy, nie zdobędzie robotnika dla partii, powinien być zdegradowany do rangi
kandydata i po kolejnych trzech miesiącach wyrzucony z partii. W pewnych wypadkach mogłoby to być
niesprawiedliwe, ale partia jako całość doznałaby zbawiennego wstrząsu, którego bardzo potrzebuje. Prawdziwie
radykalna zmiana jest niezbędna”.
Proponując takie drakońskie posunięcia, jak wyrzucenie tych drobnomieszczańskich elementów
niezdolnych do przywiązania się do robotników, nie miałem na myśli „obrony” frakcji Cannona, lecz
ratowanie partii przed degeneracją.
X.
Komentując sceptyczne głosy z Socjalistycznej Partii Robotniczej, które doszły do moich uszu,
pisałem do towarzysza Cannona 16 czerwca 1939 r.:
„Sytuacja grożąca wojną, zaostrzenie nacjonalizmu i tak dalej, jest naturalną przeszkodą dla naszego
rozwoju i głęboką przyczyną depresji w naszych szeregach. Ale teraz trzeba podkreślić to, że im bardziej partia
jest drobnomieszczańska w swym składzie, tym bardziej jest zależna od zmian w oficjalnej opinii publicznej . To
dodatkowy argument za niezbędnością odważnej i aktywnej reorientacji w kierunku mas.
Pesymistyczne rozumowanie, o którym wspominacie w swoim artykule, jest oczywiście
odzwierciedleniem patriotycznego, nacjonalistycznego nacisku oficjalnej opinii publicznej: «Jeśli faszyzm
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 8 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
zwycięży we Francji, jeśli faszyzm zwycięży w Anglii...» i tak dalej. Zwycięstwa faszyzmu są ważne, ale agonia
kapitalizmu jest ważniejsza”.
Kwestia zależności drobnomieszczańskiego skrzydła partii od oficjalnej opinii publicznej
konsekwentnie została postawiona parę miesięcy przed tym, zanim obecna dyskusja się zaczęła i zupełnie
nie została przywołana sztucznie w celu zdyskredytowania opozycji.
* * *
Towarzysz Shachtman domagał się, żebym dostarczył „przykładów” drobnomieszczańskich
skłonności wśród przywódców opozycji w minionym okresie. Poszedłem tak daleko w odpowiadaniu na
to żądanie, że wydzieliłem z przywódców opozycji samego towarzysza Shachtmana. Jestem daleki od
wyczerpania materiałów będących w mojej dyspozycji. Dwa listy – jeden Shachtmana, drugi mój – które
są może bardziej interesujące jako „przykłady”, będę obecnie cytował w związku z czym innym. Niech
Shachtman nie sprzeciwia się, że lapsusy i pomyłki, których ta korespondencja dotyczy, podobnie mogą
być odniesione do innych towarzyszy, włącznie z przedstawicielami obecnej większości. To możliwe. To
prawdopodobne. Ale nazwisko Shachtmana nie powtarza się w tej korespondencji przypadkowo. Gdzie
inni popełnili epizodyczne błędy, Shachtman przejawił skłonność.
W każdym wypadku, wbrew temu co Shachtman teraz twierdzi o moich rzekomych „nagłych” i
„nieoczekiwanych” ocenach, jestem zdolny, z dokumentami w ręku, udowodnić – i sądzę, że
udowodniłem – że mój artykuł o „Drobnomieszczańskiej opozycji”
1
nie uczynił nic więcej niż
podsumowanie mojej korespondencji z Nowym Jorkiem w ciągu ostatnich trzech lat. (A tak naprawdę to
dziesięciu). Shachtman prawdziwie demonstracyjnie prosił o „przykłady”. Dałem mu „przykłady”. One
przemawiają całkowicie przeciw Shachtmanowi.
Filozoficzna koalicja przeciw marksizmowi
Kręgi opozycji uważają za możliwe twierdzić, że kwestia materializmu dialektycznego została
wprowadzona przeze mnie jedynie dlatego, że brakowało mi odpowiedzi na „konkretne” kwestie
Finlandii, Łotwy, Indii, Afganistanu, Beludżystanu i tak dalej. Ten argument, pozbawiony sam przez się
wszelkiej wartości, mimo to jest interesujący przez to, że charakteryzuje poziom pewnych indywiduów w
opozycji, ich postawę wobec teorii i wobec elementarnej lojalności ideologicznej. Dlatego nie będzie
niewłaściwe odnieść się do faktu, że moja pierwsza poważna rozmowa z towarzyszami Shachtmanem i
Wardem, w pociągu, bezpośrednio po moim przybyciu do Meksyku w styczniu 1937 r., była poświęcona
niezbędności ciągłego propagowania materializmu dialektycznego. Po rozłamie naszej amerykańskiej
sekcji z Partią Socjalistyczną nalegałem silniej na jak najwcześniejsze rozpoczęcie wydawania organu
teoretycznego, mając znów na myśli potrzebę edukowania partii, po pierwsze i przede wszystkim nowych
członków, w duchu materializmu dialektycznego. W Stanach Zjednoczonych – pisałem w tym czasie –
gdzie burżuazja systematycznie wpaja robotnikom wulgarny empiryzm, bardziej niż gdziekolwiek indziej
jest niezbędnie przyspieszenie podnoszenia ruchu na właściwy poziom teoretyczny. 20 stycznia 1939 r.
pisałem do towarzysza Shachtmana w sprawie jego artykułu, napisanego wspólnie z towarzyszem
Burnhamem, pt. „Inteligenci w odwrocie”:
„Część o dialektyce jest największym ciosem, jaki Wy osobiście jako redaktor gazety «New International»
mogliście zadać teorii marksistowskiej. (...) Dobrze. Będziemy o tym mówić publicznie”.
W ten sposób rok temu otwarcie powiadomiłem wcześniej Shachtmana, że miałem zamiar
odważyć się na publiczną walkę przeciw jego eklektycznym skłonnościom. W tym czasie nie było żadnej
mowy o nadchodzącej opozycji; w każdym razie byłem jak najdalszy od przypuszczenia, że filozoficzna
koalicja przeciw marksizmowi przygotowała grunt dla politycznej koalicji przeciw programowi Czwartej
Międzynarodówki.
1
Chodzi o artykuł „Drobnomieszczańska opozycja w Socjalistycznej Partii Robotniczej Stanów Zjednoczonych”
opublikowany na stronach internetowych Samokształceniowego Koła Filozofii Marksistowskiej. – Red.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 9 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Charakter różnic, które wypłynęły na powierzchnię, jedynie potwierdziły moje wcześniejsze
obawy i pod względem składu społecznego partii, i pod względem teoretycznej edukacji kadr. Tam nie
było nic, co by wymagało zmiany myśli czy „sztucznego” wprowadzania. Oto jak sprawy stały w
rzeczywistości. Pozwólcie mi jeszcze dodać, że czuję się trochę zmieszany faktem, iż jest prawie
niezbędne usprawiedliwianie się z występowania w obronie marksizmu w jednej z sekcji Czwartej
Międzynarodówki.
W swoim „Liście otwartym” Shachtman powołuje się między innymi na to, że tow. Vincent
Dunne wyrażał swe zadowolenie z powodu artykułu o inteligentach. Ale przecież i ja wyrażałem się o
nim bardzo chwalebnie: „Wiele rozdziałów jest wybitnych”. Jednak, jak mówi rosyjskie przysłowie,
łyżka dziegciu może zepsuć beczkę miodu. Właśnie o tej łyżce dziegciu mówimy. Rozdział poświęcony
materializmowi dialektycznemu zawiera w sobie szereg potwornych z marksistowskiego punktu widzenia
myśli, których celem było, jak teraz jest jasne, przygotowanie koalicji politycznej. W obliczu tego uporu,
z jakim Shachtman powtarza, że czepiam się tego artykułu bez podstaw, przytoczę znów główne miejsce
interesującego nas rozdziału:
„(...) nikt nie udowodnił do tej pory, że zgoda czy niezgoda w stosunku do najbardziej abstrakcyjnych
doktryn materializmu dialektycznego musi oddziaływać (!) na dzisiejsze i jutrzejsze konkretne kwestie polityczne
– a partie polityczne, programy i walki oparte są na takich konkretnych kwestiach”. („The New International”,
styczeń 1939 r., str. 7).
Czyż to jedno nie wystarczy? Poraża przede wszystkim niegodne proletariackich rewolucjonistów
sformułowanie: „partie polityczne, programy i walki oparte są na takich konkretnych kwestiach”. Jakie
partie? Jakie programy? Jakie walki? Wszystkie partie i wszystkie programy wyciągnięte są tu przed
nawias. Partia proletariatu nie jest partią jak inne. Ona wcale nie jest oparta na „takich praktycznych
kwestiach”. Ona w samej swej podstawie jest przeciwstawna partiom burżuazyjnych geszefciarzy i
drobnomieszczańskich łataczy. Ona ma za zadanie przygotować przewrót społeczny i odrodzenie
ludzkości na nowych podstawach materialnych i moralnych. Żeby nie złamać się pod ciśnieniem
burżuazyjnej opinii publicznej i represji policyjnych, proletariackiemu rewolucjoniście, a tym bardziej
wodzowi, potrzebny jest jasny, wszechstronny, do końca przemyślany światopogląd. Tylko na podstawie
całościowej koncepcji marksistowskiej możliwe jest poprawne podejście do „konkretnych” kwestii.
Właśnie tu zaczyna się zdrada Shachtmana – nie zwykła pomyłka, jak chciałem mieć nadzieję w
połowie zeszłego roku, lecz po prostu zdrada teoretyczna, jak widać teraz. W ślad za Burnhamem
Shachtman poucza młodą partię rewolucyjną, jakoby „nikt nie udowodnił”, że materializm dialektyczny
oddziaływa na działalność polityczną partii. „Nikt nie udowodnił”, innymi słowy, że marksizm przynosi
pożytek walce proletariatu, że w konsekwencji partia nie może mieć motywów, by przyswajać
materializm dialektyczny i bronić go. Jest to odrzucenie marksizmu, metody naukowej w ogóle, żałosna
kapitulacja przed empiryzmem. Na tym właśnie polega filozoficzna koalicja Shachtmana z Burnhamem, a
przez Burnhama – z wyjadaczami „nauki” burżuazyjnej. Właśnie o tym, i tylko o tym, mówiłem w swym
liście z 20 stycznia zeszłego roku.
5 marca Shachtman odpowiedział:
„Przeczytałem jeszcze raz styczniowy artykuł Burnhama i mój, do którego się odnosicie, i chociaż w
świetle tego, co napisaliście, może zaproponowałbym inne sformułowanie tu (!) i tam (!), gdybyśmy mieli ten
artykuł pisać jeszcze raz, to nie mogę się zgodzić z istotą Waszej krytyki”.
Ta odpowiedź, jak zawsze u Shachtmana w poważnych sytuacjach, w rzeczywistości nie wyraża
nic w ogóle; ciągle jednak sprawia wrażenie, że Shachtman pozostawił sobie otwartą drogę odwrotu.
Dziś, ogarnięty frakcyjnym szaleństwem, obiecuje „robić to znów i znów jutro”. Robić co? Kapitulować
przed „nauką” burżuazyjną? Odrzucać marksizm?
Shachtman obszernie objaśnia mi (na ile ma do tego podstawy, zobaczymy dalej) pożytek z tych
czy innych koalicji politycznych. Ja jednak mówię o szkodliwości zdrad teoretycznych. Koalicja może być
usprawiedliwiona albo nie, to zależy od jej treści i warunków. Zdrada teoretyczna nie może być
usprawiedliwiona żadną koalicją. Shachtman powołuje się na to, że jego artykuł ma czysto polityczny
charakter. Ja nie mówię o artykule, lecz o tym rozdziale, który zawiera w sobie wyrzeczenie się
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 10 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
marksizmu. Jeśliby w podręczniku fizyki zawierały się wszystkiego dwie linijki o Bogu jako o
poruszającym początku, to miałbym prawo wywnioskować, że autor jest obskurantem.
Shachtman nie odpowiada na ten zarzut, ale próbuje odwrócić uwagę przez zwrócenie się do
spraw nieznaczących. Pyta on: „W czym to, co nazywacie moją «koalicją z Burnhamem w sferze
filozofii», różni się od koalicji Lenina z Bogdanowem? Dlaczego ta ostatnia była pryncypialna, a nasza
niepryncypialna? Byłbym bardzo zainteresowany poznaniem odpowiedzi na to pytanie”. Będę się
zajmował teraz polityczną różnicą, czy raczej politycznym biegunowym przeciwieństwem między tymi
dwoma koalicjami. Jesteśmy tu zainteresowani kwestią metody marksistowskiej. Gdzie jest różnica,
pytacie. W tym, że Lenin nigdy nie deklamował, dla przyjemności Bogdanowa, że materializm
dialektyczny jest zbyteczny w rozwiązywaniu „konkretnych kwestii politycznych”. W tym, że Lenin
nigdy nie mieszał teoretycznie partii bolszewickiej z partiami w ogóle. On był organicznie niezdolny do
pogrążania się w takich abominacjach. I nie on jeden, ale nikt z poważnych bolszewików. To jest różnica.
Rozumiecie? Shachtman sarkastycznie obiecywał mi, że byłby „zainteresowany” jasną odpowiedzią.
Odpowiedź, jak sądzę, została udzielona. „Zainteresowania” nie wymagam.
Abstrakt i konkret, ekonomia i polityka
Najbardziej płaczliwą częścią płaczliwej pracy Shachtmana jest rozdział „Państwo a charakter
wojny”. Autor w nim pisze:
„Jakie jest nasze stanowisko? Po prostu takie: niemożliwe jest wyprowadzenie wprost naszej polityki w
stosunku do określonej wojny z abstrakcyjnej charakterystyki klasowego charakteru państwa, wciągniętego do
wojny, ściślej z form własności panujących w tym państwie. Nasza polityka powinna wypływać z konkretnej
analizy charakteru wojny w stosunku do interesów międzynarodowej rewolucji socjalistycznej” (str. 7,
podkreślenia moje).
Cóż to za gmatwanina! Cóż to za kłębek sofizmatów! Jeśli niemożliwe jest wyprowadzić naszą
politykę wprost z klasowego charakteru państwa, to dlaczego nie wolno tego zrobić z nie-wprost?
Dlaczego analiza charakteru państwa musi pozostawać abstrakcyjna, kiedy analiza charakteru wojny musi
być konkretna? Formalnie równie dobrze, a w istocie nieporównanie słuszniej można by powiedzieć, że
naszej polityki w stosunku do ZSRR nie można wyprowadzać z abstrakcyjnej charakterystyki wojny jako
„imperialistycznej”, lecz tylko z konkretnej analizy charakteru państwa w danej sytuacji historycznej.
Podstawowy sofizmat, na którym Shachtman buduje wszystkie pozostałe, jest prosty: ponieważ baza
ekonomiczna określa zjawiska nadbudowy nie bezpośrednio; ponieważ sama tylko klasowa
charakterystyka państwa dla rozwiązywania praktycznych zadań nie wystarczy, to... możemy się obejść
bez analizy ekonomii i klasowej natury państwa, zastępując je, jak się wyraża Shachtman w swym
dziennikarskim żargonie, „realiami żywych wydarzeń” (ibidem, str. 14).
To samo podejście, które Shachtman uruchomił dla usprawiedliwienia swej koalicji filozoficznej z
Burnhamem (materializm dialektyczny nie określa bezpośrednio naszej polityki, w konsekwencji... on w
ogóle nie oddziaływa na „konkretne zadania polityczne”) powtarza się tu, słowo w słowo, w stosunku do
socjologii Marksa: ponieważ formy własności nie określają bezpośrednio polityki rządu, to można w
ogóle wyrzucić za burtę socjologię Marksa przy określaniu „konkretnych zadań politycznych”.
Dlaczegóżby nie pójść dalej? Ponieważ prawo wartości nie określa cen „wprost” i „bezpośrednio”,
ponieważ prawa doboru naturalnego nie określają „wprost” i „bezpośrednio” narodzin prosiaka, ponieważ
prawo ciążenia nie określa „wprost” i „bezpośrednio” spadnięcia pijanego policjanta ze schodów, to... to
skażmy Marksa, Darwina, Newtona i wszystkich innych miłośników „abstrakcji” na pokrywanie się
kurzem na półkach! To nie jest nic innego, jak uroczysty pogrzeb nauki, bo cała droga jej rozwoju biegnie
od przyczyn „wprost” i „bezpośrednich” do bardziej oddalonych i głębokich, od różnorodności i
pstrokacizny zjawisk – do jedności sił poruszających.
Prawo wartości określa ceny nie bezpośrednio, ale określa je. Takie „konkretne” zjawiska, jak
bankructwo New Dealu, wyjaśnia w ostatniej instancji „abstrakcyjne” prawo wartości. Roosevelt tego nie
wie, ale marksista nie może tego nie wiedzieć. Nie bezpośrednio, lecz przez cały szereg pośrednich
czynników i ich wzajemnych oddziaływań formy własności określają nie tylko politykę, ale i moralność.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 11 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Ten proletariacki polityk, który usiłuje ignorować klasową naturę państwa, nieuchronnie skończy tak
samo, jak policjant, który ignoruje prawo ciążenia, to jest rozbije sobie nos.
Shachtman widać nie zdaje sobie sprawy z różnicy między abstraktem a konkretem. Dążąc do
konkretności, nasze myślenie operuje abstrakcjami. Nawet „ten”, „dany”, „konkretny” pies jest
abstrakcją, dlatego że zdąży on zmienić się, na przykład spuścić ogon, w tym „momencie”, kiedy my
wskazujemy na niego palcem. Konkretność jest pojęciem względnym, a nie absolutnym: to, co jest
konkretne w jednym wypadku, w innym okazuje się abstrakcyjne, to jest niedostatecznie określone dla
danego celu. Żeby otrzymać pojęcie dostatecznie „konkretne” dla danej potrzeby, trzeba połączyć w
jedno kilka abstrakcji – jak po to, żeby odtworzyć w filmie kawałek życia, które jest ruchem, trzeba
połączyć szereg nieruchomych fotografii.
Konkret jest kombinacją abstrakcji – nie dowolną czy subiektywną kombinacją, lecz taką, która
odpowiada prawom ruchu danego zjawiska.
„Interesy międzynarodowej rewolucji socjalistycznej”, do których odwołuje się Shachtman,
przedstawiają sobą w danym wypadku najgorszą z abstrakcji. Kwestia, która nas zajmuje, właśnie
przecież na tym polega, jaką konkretną drogą można służyć interesom rewolucji. Nie zaszkodzi także
przypomnieć, że rewolucja socjalistyczna ma za zadanie stworzyć państwo robotnicze. Zanim powiemy o
rewolucji socjalistycznej, trzeba w konsekwencji nauczyć się rozróżniać takie „abstrakcje”, jak burżuazja
i proletariat, państwo kapitalistyczne i państwo robotnicze.
W istocie nadaremnie Shachtman traci swój i cudzy czas na udowadnianie tego, że
znacjonalizowana własność nie określa „sama przez się”, „automatycznie”, „wprost”, „bezpośrednio”
polityki Kremla. W kwestii tego, jaką drogą „baza” ekonomiczna określa „nadbudowę” polityczną,
prawną, filozoficzną, artystyczną i inne, istnieje bogata literatura marksistowska. Pogląd, jakoby
ekonomia wprost i bezpośrednio określała twórczość kompozytora czy chociażby werdykty sędziego,
przedstawia sobą starą karykaturę marksizmu, którą burżuazyjna profesura wszystkich krajów
nieuchronnie puszczała w ruch, żeby przykryć swą impotencję umysłową
2
.
Co się tyczy bezpośrednio zajmującej nas kwestii: o wzajemnym stosunku między społecznymi
podstawami państwa radzieckiego a polityką Kremla, to przypomnę zapominalskiemu Shachtmanowi, że
mija 17 lat, odkąd zaczęliśmy otwarcie stwierdzać wzrastającą sprzeczność między położonym przez
rewolucję fundamentem a tendencjami rządowej „nadbudowy”. Krok po kroku śledziliśmy wzrost
niezależności biurokracji od radzieckiego proletariatu i wzrost jej zależności od innych klas i grup, tak
wewnątrz kraju, jak i poza nim. Co mianowicie Shachtman życzy sobie dodać w tej dziedzinie do tej
analizy, która już jest wykonana?
Jednak, choć ekonomia określa politykę nie-wprost i niebezpośrednio, lecz tylko w ostatniej
instancji, mimo wszystko ją określa. Właśnie tak twierdzą marksiści w przeciwieństwie do burżuazyjnych
profesorów i ich uczniów. Analizując i demaskując wzrastającą polityczną niezależność biurokracji od
proletariatu, nigdy nie traciliśmy z oczu obiektywnych społecznych granic tej „niezależności”,
mianowicie znacjonalizowanej własności, uzupełnianej przez monopol handlu zagranicznego.
Porażająca sprawa! Shachtman wciąż podtrzymuje hasło rewolucji politycznej przeciw radzieckiej
biurokracji. Czy przemyślał on kiedykolwiek poważnie sens tego hasła? Jeślibyśmy uważali, że podstawy
społeczne, położone przez rewolucję październikową, „automatycznie” przejawiają się w polityce rządu,
do czego wtedy potrzebna by była rewolucja przeciw biurokracji? Z drugiej strony, jeśliby ZSRR
ostatecznie przestał być państwem robotniczym, chodziłoby nie o rewolucję polityczną, lecz o społeczną.
W konsekwencji Shachtman wciąż broni hasła, które wypływa: 1) z charakteru ZSRR jako państwa
robotniczego, i 2) z nieprzejednanego antagonizmu między społecznymi podstawami państwa a
biurokracją. Ale powtarzając to hasło podkopuje on jego teoretyczne podstawy. Czy nie po to, żeby
jeszcze raz zademonstrować niezależność swojej polityki od naukowych „abstrakcji”?
Pod pozorem walki z burżuazyjną karykaturą materializmu dialektycznego Shachtman otwiera na
oścież drzwi idealizmowi historycznemu. Formy własności i klasowy charakter państwa okazują się dla
niego faktycznie obojętne dla polityki rządu. Samo państwo występuje jako jednostka nieznanej płci.
Utwierdziwszy się na tym fundamencie z kurzych pierzy, Shachtman bardzo sugestywnie objaśnia nam –
2
Młodym towarzyszom polecam przestudiowanie tego zagadnienia poprzez prace Engelsa (Anty-Dühring), Plechanowa i
Antonio Labrioli. – Przypis autora.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 12 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
teraz, w 1940 r. – że oprócz znacjonalizowanej własności istnieje jeszcze bonapartystyczna swołocz i jej
reakcyjna polityka. Jakie to nowe! Czy nie wydało się Shachtmanowi przypadkiem, że trafił do
dziecinnego pokoju?
Shachtman usiłuje zawrzeć koalicję także z Leninem
Żeby ukryć swe niezrozumienie istoty kwestii natury państwa radzieckiego, Shachtman uczepił się
słów, które Lenin skierował przeciw mnie 30 grudnia 1920 r., w czasie tak zwanej dyskusji o związkach
zawodowych:
„Towarzysz Trocki mówi o państwie robotniczym. Wybaczcie, to jest abstrakcja. (...) Mamy państwo w
istocie nie robotnicze, lecz robotniczo-chłopskie. (...) Nasze obecne państwo jest takie, że powszechnie
zorganizowany proletariat bronić się powinien, a my powinniśmy te organizacje robotnicze wykorzystać dla
obrony robotników przed własnym państwem i dla obrony przez robotników naszego państwa”.
Przytaczając ten cytat i spiesząc oświadczyć, że ja powtarzam swą „pomyłkę” z 1920 r.,
Shachtman nie zdążył zauważyć zawartej w cytacie kapitalnej pomyłki w określeniu natury państwa
radzieckiego. 19 stycznia sam Lenin pisał w sprawie swego przemówienia z 30 grudnia:
„Powiedziałem: «Mamy państwo w istocie nie robotnicze, lecz robotniczo-chłopskie». (...) Czytając teraz
sprawozdanie z dyskusji, widzę, że nie miałem racji. (...) Powinienem był powiedzieć: «Państwo robotnicze jest
abstrakcją. W rzeczywistości mamy państwo robotnicze po pierwsze z tą osobliwością, że w kraju przeważa nie
robotnicza, lecz chłopska ludność, i po drugie, jest to państwo robotnicze z odchyleniem biurokratycznym»”.
Z całego tego epizodu wynikają dwa wnioski: Lenin przydawał tak duże znaczenie ścisłemu
socjologicznemu określeniu państwa, że uznał za potrzebne sam siebie poprawić w czasie gorącej
polemiki! A Shachtman tak mało interesuje się klasową naturą państwa radzieckiego, że nie zauważył ani
pomyłki Lenina, ani jego poprawki przez 20 lat!
Nie będę się zatrzymywać na kwestii tego, w jakim stopniu poprawnie Lenin skierował swój
argument przeciwko mnie. Myślę, że niepoprawnie: w określeniu państwa się z nim nie różniłem. Ale nie
o to teraz chodzi. Teoretyczne postawienie kwestii państwa dane przez Lenina w przytoczonym cytacie –
z tą kapitalną poprawką, którą on sam wniósł po paru dniach – jest zupełnie poprawne. Posłuchajmy
jednak, jaki niewiarygodny użytek robi z określenia Lenina Shachtman.
„Zupełnie tak samo, jak 20 lat temu – pisze on – można było o terminie «państwo robotnicze» mówić jako
o abstrakcji, tak samo dziś można mówić jako o abstrakcji o terminie «zdegenerowane państwo robotnicze»”
(ibidem, str. 14).
Teraz jest jasne, że Shachtman zupełnie nie zrozumiał Lenina. 20 lat temu zupełnie nie można
było mówić o terminie „państwo robotnicze” jako o abstrakcji w ogóle, to jest jako o czymś nierealnym
czy nieistotnym. Określenie „państwo robotnicze”, będąc samo przez się poprawne, w stosunku do
określonego zadania, mianowicie obrony robotników przez związki zawodowe, było niedostateczne i, w
tym sensie, abstrakcyjne. Jednak w stosunku do kwestii obrony ZSRR przed imperializmem to samo
określenie było w 1920 r., jak jest i teraz, niewzruszonym konkretem, zobowiązując robotników do
obrony danego państwa.
Shachtman się nie zgadza. Pisze on:
„Zupełnie tak samo, jak niegdyś było niezbędne, w związku z kwestią związków zawodowych, mówić
konkretnie, jakiego rodzaju państwo robotnicze istnieje w Związku Radzieckim, tak teraz niezbędne jest ustalenie,
w związku z obecną wojną, stopnia degeneracji państwa robotniczego. (...) A stopień degeneracji państwa
robotniczego może zostać ustalony nie abstrakcyjnym powoływaniem się na istnienie znacjonalizowanej
własności, lecz tylko drogą obserwowania realności (!) żywych (!) wydarzeń(!)”.
Z takiego punktu widzenia pozostaje całkowicie niezrozumiałe, dlaczego dla 1920 r. kwestię o
naturze ZSRR bierze się w związku ze związkami zawodowymi, to jest partykularną, wewnętrzną kwestią
reżimu, a teraz – w związku z obroną ZSRR, to jest w związku z całym losem państwa. W jednym
wypadku robotnicze państwo przeciwstawia się robotnikom, w drugim wypadku – imperialistom. Nie
dziwota, że analogia kuleje na obie nogi; to co Lenin przeciwstawiał, Shachtman utożsamia.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 13 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Ale nawet jeśli przyjąć słowa Shachtmana za dobrą monetę, to wychodzi, że u niego mowa jest
tylko o stopniu degeneracji (czego? państwa robotniczego?), to jest o różnicach ilościowych w ocenie.
Przypuśćmy, że Shachtman ściślej ustalił (gdzie?) „stopień”, niż my. W jaki jednak sposób czysto
ilościowe różnice w ocenie degeneracji państwa robotniczego mogą wpływać na rozstrzygnięcie kwestii
obrony ZSRR? Pojąć tego zupełnie nie można. W istocie Shachtman wierny eklektyzmowi, to jest
samemu sobie, włączył kwestię „stopnia” tylko po to, żeby spróbować zachować równowagę między
Abernem a Burnhamem. Rzeczywisty spór toczy się wcale nie o stopień, który określany jest przez
„realia żywych wydarzeń” (jaka ścisła, „naukowa”, „konkretna”, „empiryczna” terminologia!), lecz o to,
czy zmiany ilościowe przeszły w jakościowe, to jest, czy ZSRR pozostaje państwem robotniczym, choć
zdegenerowanym, czy przekształcił się nowy typ państwa eksploatatorskiego.
Na to podstawowe pytanie Shachtman odpowiedzi nie ma, nie czuje jej potrzeby. Jego dowód jest
po prostu powtarzaniem słów Lenina, wypowiedzianych w związku z czym innym, które miały inną treść
i zawierały w sobie po prostu pomyłkę. Lenin, w poprawionej wersji, mówi: „dane państwo nie jest po
prostu państwem robotniczym, lecz państwem robotniczym z biurokratycznym odchyleniem”. Shachtman
pisze: „dane państwo nie jest po prostu zdegenerowanym państwem robotniczym, lecz...” i dalej nic nie
mówi. I mówca, i słuchacze zostają z otwartymi ustami.
Co nasz program rozumie przez „zdegenerowane państwo robotnicze”? Na to pytanie odpowiada
on z tym stopniem konkretności, który jest zupełnie dostateczny dla rozstrzygnięcia kwestii obrony
ZSRR, a mianowicie: 1) te cechy, które były w 1920 r. „biurokratycznym odchyleniem”, stały się teraz
samodzielnym systemem biurokratycznym, który pożarł Rady; 2) dyktatura biurokracji, nie do
pogodzenia z wewnętrznymi i międzynarodowymi zadaniami socjalizmu, wniosła i wciąż wnosi głębokie
odchylenia także w gospodarkę kraju; 3) zasadniczo jednak system gospodarki planowej, na bazie
państwowych środków produkcji, zachował się i wciąż pozostaje wielką zdobyczą ludzkości. Porażka
ZSRR w wojnie z imperializmem oznaczałaby likwidację nie biurokratycznej dyktatury, lecz państwowej
gospodarki planowej; rozczłonkowanie kraju na sfery wpływów; nowe utrwalenie imperializmu; nowe
osłabienie światowego proletariatu.
Z tej okoliczności, że „biurokratyczne odchylenie” wyrosło w system biurokratycznego
samodzierżawia, wyciągamy ten wniosek, że obrona robotników przy pomocy związków zawodowych
(które uległy tej samej degeneracji, co i państwo) dziś, w odróżnieniu od 1920 r., jest zupełnie nierealna;
niezbędne jest obalenie biurokracji; zadanie to jest wykonalne tylko przez stworzenie nielegalnej partii
bolszewickiej w ZSRR.
Z tej okoliczności, że degeneracja systemu politycznego jeszcze nie doprowadziła do zniszczenia
planowej gospodarki państwowej, wyciągamy ten wniosek, że obowiązkiem proletariatu światowego
pozostaje obrona ZSRR przed imperializmem i pomoc dla proletariatu radzieckiego w jego walce przeciw
burżuazji.
Cóż mianowicie znajduje Shachtman abstrakcyjnego w naszym określeniu ZSRR? Jakie konkretne
uzupełnienia proponuje? Jeśli dialektyka uczy, że „prawda jest zawsze konkretna”, to prawo to odnosi się
tak samo i do krytyki. Nie wystarczy nazwać określenia abstrakcyjnym. Trzeba wskazać, czego
mianowicie mu brakuje. Inaczej sama krytyka staje się bezpłodna. Zamiast skonkretyzować czy zastąpić
określenie, które ogłasza abstrakcją, Shachtman wstawia w to miejsce dziurę. To nie wystarczy. Dziurę,
choćby i pretensjonalną, trzeba uznać za najgorszą ze wszystkich abstrakcji: można ją zapełnić każdą
treścią. Nie dziwota, że dziura teoretyczna, zastępująca analizę klasową, rodzi politykę impresjonizmu i
awanturnictwa.
„Skoncentrowana ekonomia”
Shachtman cytuje dalej słowa Lenina: „polityka jest skoncentrowaną ekonomią”, i w tym sensie
polityka „nie może mieć pierwszeństwa przed ekonomią”. Shachtman robi ze słów Lenina ten
umoralniający wniosek pod moim adresem, że ja, patrzcie no!, interesuję się tylko „ekonomią”
(znacjonalizowanymi środkami produkcji) i przechodzę obok „polityki”. Ta druga próba wykorzystania
Lenina nie jest lepsza od pierwszej. Pomyłka Shachtmana ma tu w istocie bezprzykładny charakter! Lenin
chce powiedzieć: kiedy ekonomiczne procesy, zadania, interesy przybierają świadomy i uogólniony
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 14 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
(„skoncentrowany”) charakter, tym samym wchodzą one w dziedzinę polityki, tworząc jej istotę. W tym
sensie polityka, jako skoncentrowana ekonomia, wznosi się nad powszednią, rozdrobnioną, nie
uświadomioną, nie uogólnioną rzeczywistością ekonomiczną.
Poprawność polityki, z marksistowskiego punktu widzenia, określana jest właśnie przez to, w
jakiej mierze ona głęboko i wszechstronnie „koncentruje” ekonomię, to jest wyraża postępowe tendencje
jej rozwoju. Dlatego opieramy naszą politykę przede wszystkim na analizie form własności i stosunków
klasowych. Bardziej szczegółowa i konkretna analiza czynników „nadbudowy” jest możliwa dla nas tylko
na tym fundamencie teoretycznym. Tak na przykład, jeśli oskarżamy przeciwną frakcję o „biurokratyczny
konserwatyzm”, to zaraz już szukamy społecznych, to jest klasowych korzeni tego zjawiska. W
przeciwnym wypadku zostajemy „platonicznymi” marksistami, jeśli nie hałaśliwymi pozorantami po
prostu.
„Polityka jest skoncentrowaną ekonomią”. To twierdzenie odnosi się, trzeba założyć, także i do
Kremla. Albo może, jako wyjątek od powszechnej reguły, polityka rządu moskiewskiego jest nie
„skoncentrowaną ekonomią”, lecz przejawem wolnej woli biurokracji? Nasza próba sprowadzenia
polityki Kremla do znacjonalizowanej gospodarki podzielonej przez interesy biurokracji wywołuje
szalony odpór ze strony Shachtmana. Sam on w swym stosunku do ZSRR nie kieruje się świadomym
uogólnieniem ekonomii, lecz „obserwowaniem realiów żywych wydarzeń”, to jest sympatiami i
antypatiami; improwizuje na oko. Tę impresjonistyczną politykę przeciwstawia on naszej socjologicznie
uzasadnionej polityce, oskarżając nas równocześnie o... ignorowanie polityki. To jest niewiarygodne, ale
to jest fakt! Rozumie się, w ostatniej instancji chwiejna i kapryśna polityka Shachtmana także jest
„skoncentrowanym” wyrazem ekonomii, ale niestety ekonomii zdeklasowanego drobnomieszczaństwa.
Odrzucenie kryterium klasowego
Przypomnijmy znów elementarz. W marksistowskiej socjologii punktem wyjścia analizy jest
klasowe określenie danego zjawiska: państwa, partii, kierunku filozoficznego, kierunku literackiego i in.
Nagie określenie klasowe bywa jednak w większości wypadków niedostateczne, bo klasa składa się z
różnych warstw, przechodzi przez różne etapy rozwoju, popada w różne warunki, podlega oddziaływaniu
innych klas. Te czynniki drugiego i trzeciego rzędu trzeba koniecznie przywoływać dla pełni analizy, z
osobna lub razem, w zależności od zamierzonego celu. Ale żadna analiza dla marksisty nie jest możliwa
bez klasowej charakterystyki badanego zjawiska.
Kości i mięśnie nie wyczerpują anatomii zwierzęcia. Mimo to opis anatomiczny, który spróbuje
„uciec” od kości i mięśni, zawiśnie w powietrzu. Wojna nie jest organem, lecz funkcją społeczeństwa, to
jest jego klasy rządzącej. Nie można określać i studiować funkcji, nie znając organu, to jest państwa; nie
można naukowo poznać organu, nie znając ogólnej struktury organizmu, to jest społeczeństwa.
Szkieletem i układem mięśniowym społeczeństwa są siły wytwórcze i stosunki klasowe (stosunki
własności). Shachtman uważa za możliwe „konkretne” studiowanie funkcji, mianowicie wojny,
niezależnie od prowadzącego ją organu, to jest państwa. Czyż to nie potworne?
Ta podstawowa pomyłka jest uzupełniana przez drugą, równie krzyczącą. Oderwawszy funkcję od
organu, Shachtman w studiowaniu samej funkcji idzie wbrew swoim obietnicom nie od abstraktu do
konkretu, lecz przeciwnie, rozpuszcza konkret w abstrakcie. Wojna imperialistyczna jest jedną z funkcji
kapitału finansowego, to jest burżuazji określonego wieku, opierającej się na kapitale określonej
struktury, mianowicie kapitale monopolistycznym. Takie określenie jest dostatecznie konkretne dla
podstawowych wniosków politycznych. Ale rozciągając termin wojna imperialistyczna także i na
państwo radzieckie, Shachtman sam sobie usuwa ziemię spod nóg. Żeby mieć choćby powierzchowne
prawo nazywania tym samym mianem ekspansji kapitału finansowego i ekspansji państwa robotniczego,
Shachtman zmuszony jest w ogóle odejść od struktury społecznej obu państw, ogłosiwszy ją... abstrakcją.
Tak bawiąc się w chowanego z marksizmem, Shachtman konkret mianuje abstraktem, a abstrakt ma za
konkret!
Ta oburzająca teoretycznie gra nie jest przypadkowa. Nazwać „imperializmem” wszelki zabór
terytorialny jest gotów stanowczo każdy drobnomieszczanin w Stanach Zjednoczonych, szczególnie teraz,
kiedy Stany Zjednoczone nie zajmują się nabytkami terytorialnymi. Ale powiedzcie temu samemu
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 15 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
drobnomieszczaninowi, że imperializmem jest cała w ogóle polityka zagraniczna kapitału finansowego,
niezależnie od tego, czy zajmuje się on w danym czasie aneksjami, czy „broni” Finlandii przed aneksjami
– i nasz drobnomieszczanin odskoczy w świętym oburzeniu. Oczywiście, wodzowie opozycji całkowicie
różnią się od przeciętnego drobnomieszczanina swoimi celami i swoim poziomem politycznym. Ale
niestety korzenie myślenia mają wspólne. Drobnomieszczanin niezmiennie dąży do oderwania zjawisk
politycznych od ich fundamentu społecznego, bo podejście klasowe do faktów jest organicznie wrogie
sytuacji i wychowaniu drobnomieszczanina.
Koniunkturalny defetyzm, czyli jajko Kolumba
Sprawdźmy teraz w szczególnie ważnej kwestii, jak Shachtman rozprawia się z „realiami żywych
wydarzeń” przy pomocy dziury teoretycznej. Pisze on:
„Nigdy nie popieraliśmy polityki międzynarodowej Kremla. (...) Ale co to jest wojna? Wojna jest
kontynuacją polityki innymi środkami. Dlaczegóż więc mielibyśmy popierać wojnę, która jest kontynuacją
polityki międzynarodowej, której nie popieraliśmy i nie popieramy?” (ibidem, str. 15).
Temu rozumowaniu nie można odmówić celności. W formie nagiego sylogizmu dana jest tu
skończona teoria defetyzmu. Po prostu jajko Kolumba! Ponieważ nigdy nie popieramy polityki
międzynarodowej Kremla, to nigdy nie powinniśmy bronić ZSRR. Więc czemu tego nie powiedzieć?
Politykę Kremla, wewnętrzną i zagraniczną, odrzucaliśmy przed paktem niemiecko-radzieckim i
przed wtargnięciem Armii Czerwonej do Polski. To znaczy, że „realia wydarzeń” zeszłego roku nie mają
tu nic do rzeczy. Jeśli w zeszłym roku byliśmy obrońcami w stosunku do ZSRR, to tylko wskutek
niekonsekwencji. Shachtman rewiduje nie tylko teraźniejszą politykę Czwartej Międzynarodówki, ale i
przeszłą. Skoro jesteśmy przeciw Stalinowi, znaczy powinniśmy być i przeciw ZSRR. Stalin takiego
poglądu trzyma się już od dawna. Shachtman doszedł do tego wniosku dopiero niedawno. Z odrzucenia
polityki Kremla wypływa pełny i nierozdzielny defetyzm. Tak również trzeba mówić!
Jednak Shachtmanowi nie starcza na to ducha. Jedną stronicę wcześniej pisze on:
„Mówiliśmy – mniejszość nadal tak twierdzi – że jeśli imperialiści zaatakują Związek Radziecki w celu
zdruzgotania ostatnich zdobyczy rewolucji październikowej i przekształcenia Rosji w grupę kolonii, będziemy
bronić Związku Radzieckiego bezwarunkowo” (str. 15).
Chwileczkę, chwileczkę, chwileczkę! Polityka międzynarodowa Kremla jest reakcyjna, wojna jest
kontynuacją reakcyjnej polityki, nie możemy popierać reakcyjnej wojny. Jakoś nieoczekiwanie okazuje
się, że jeśli źli imperialiści „napadną”, i jeśli będą mieli niegodny cel przekształcenia ZSRR w kolonię,
wtedy, w tych wyjątkowych „warunkach”, Shachtman będzie bronić ZSRR... „bezwarunkowo”? Gdzie tu
sens? Gdzie tu logika? Czy Shachtman, za przykładem Burnhama, także zalicza logikę do dziedziny
religii i innych muzealnych przedmiotów?
Rozwiązanie tej gmatwaniny polega na tym, że frazes: „nigdy nie popieraliśmy polityki
międzynarodowej Kremla” jest abstrakcją; trzeba ją rozczłonkować i skonkretyzować. W swej polityce
zagranicznej, jak i wewnętrznej, biurokracja broni przede wszystkim swoich pasożytniczych interesów. O
tyle prowadzimy przeciw niej walkę na śmierć i życie. Ale w ostatniej instancji przez interesy biurokracji
przebijają się, w skrajnie skażonej postaci, interesy państwa robotniczego. Tych interesów bronimy –
swoimi metodami. I tak, my ostatecznie nie walczymy przeciw temu, że biurokracja chroni (po swojemu!)
własność państwową, monopol handlu zagranicznego czy odmawia płacenia carskich długów.
Tymczasem w wojnie między ZSRR a światem kapitalistycznym – niezależnie od powodów wojny i
„celów” tego czy innego rządu – będzie chodziło o los tych właśnie historycznych zdobyczy, których
bronimy bezwarunkowo, to jest niezależnie od reakcyjnej polityki biurokracji. Kwestia sprowadza się w
konsekwencji – w ostatniej i decydującej instancji – do klasowej natury ZSRR.
Politykę defetyzmu Lenin wyprowadzał z imperialistycznego charakteru wojny; ale na tym się nie
zatrzymywał: imperialistyczny charakter wojny wyprowadzał z określonego stadium w rozwoju reżimu
kapitalistycznego i jego klasy rządzącej. Właśnie dlatego, że charakter wojny jest określany przez
klasowy charakter społeczeństwa i państwa, Lenin zalecał przy określaniu naszej polityki w stosunku do
wojny imperialistycznej odchodzić od takich „konkretnych” okoliczności, jak demokracja i monarchia,
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 16 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
agresja i obrona narodowa. W przeciwieństwie do tego Shachtman proponuje nam defetyzm uzależnić od
koniunkturalnych warunków. Klasowy charakter ZSRR i Finlandii dla tego defetyzmu jest obojętny.
Dostateczne dla niego są reakcyjne cechy biurokracji i „agresja”. Kiedy aeroplany i armaty z Anglii,
Francji i Stanów Zjednoczonych wwozi się do Finlandii, to dla określenia polityki Shachtmana nie ma
znaczenia. Ale kiedy do Finlandii wkroczą wojska angielskie, wtedy Shachtman wsadzi termometr pod
pachę Chamberlainowi i określi, jakie ma on zamiary: czy tylko ratować Finlandię przed imperialistyczną
polityką Kremla, czy ponadto jeszcze obalić „ostatnie resztki zdobyczy rewolucji październikowej”.
Ściśle odpowiednio do wskazań termometru defetysta Shachtman gotów jest przekształcić się w obrońcę.
Oto co znaczy wyrzec się abstrakcyjnych zasad na korzyć „realiów wydarzeń”!
Shachtman, jak już widzieliśmy, stale domaga się cytowania przykładów, kiedy i gdzie w
przeszłości przywódcy opozycji przejawili drobnomieszczański oportunizm? Odpowiedź, którą już dałem
mu w tym względzie, musi zostać uzupełniona tu dwoma listami, którymi wymieniliśmy się w kwestii
obrony i metod obrony w związku z wydarzeniami rewolucji hiszpańskiej. 18 września 1937 r.
Shachtman napisał do mnie:
„Piszecie: «Gdybyśmy mieli członka w Kortezach, głosowałby przeciw budżetowi wojskowemu Negrina».
Jeśli to nie pomyłka w druku, to wydaje mi się, że to nielogiczny wniosek. Jeśli, jak wszyscy się zgadzamy,
element wojny imperialistycznej nie jest dominujący w obecnym czasie w hiszpańskiej walce, i jeśli zamiast tego
decydującym elementem jest wciąż walka między upadającą demokracją burżuazyjną, ze wszystkim co ona
obejmuje, z jednej strony, a faszyzmem z drugiej, i dalej, jeśli jesteśmy obowiązani dawać militarne wsparcie
walce przeciw faszyzmowi, nie rozumiemy, jak byłoby możliwe głosować w Kortezach przeciw budżetowi
wojskowemu. (...) Gdyby bolszewik-leninista na froncie pod Huescą został zapytany przez towarzysza socjalistę,
dlaczego jego przedstawiciel w Kortezach głosował przeciw propozycji Negrina, by przeznaczyć milion peset na
zakup karabinów dla frontu, co by ten bolszewik-leninista odpowiedział? Nie wydaje mi się, żeby miał na to
skuteczną odpowiedź” (Podkreślenie moje).
Ten list zdumiał mnie. Shachtman był gotów wyrazić zaufanie dla perfidnego rządu Negrina na tej
czysto negatywnej podstawie, że „element wojny imperialistycznej” nie był dominujący w Hiszpanii.
20 września 1937 r. odpisałem Shachtmanowi:
„Głosowanie za budżetem wojskowym rządu Negrina oznacza głosowanie za politycznym zaufaniem dla
niego. (...) Uczynić to byłoby zbrodnią. Jak wyjaśnimy nasze głosowanie anarchistycznym robotnikom? Bardzo
prosto: Nie mamy najmniejszego zaufania co do zdolności tego rządu do prowadzenia wojny i zapewnienia
zwycięstwa. Oskarżamy ten rząd o chronienie bogatych i głodzenie biedoty. Ten rząd musi zostać zniszczony. Tak
długo, jak nie jesteśmy dość silni, by go zastąpić, walczymy pod jego komendą. Ale przy każdej okazji wyrażamy
otwarcie naszą nieufność do niego. Jest to jedna jedyna możliwość by politycznie zmobilizować masy przeciw
temu rządowi i przygotować jego obalenie. Wszelka inna polityka byłaby zdradą rewolucji”.
Ton mojej odpowiedzi jedynie słabo odzwierciedla... zdumienie, jakie oportunistyczne stanowisko
Shachtmana wywołało we mnie. Izolowane błędy są oczywiście nieuchronne, ale dziś, dwa i pół roku
później, ta korespondencja ukazuje się w nowym świetle. Shachtman rozumuje: ponieważ bronimy
demokracji burżuazyjnej przeciw faszyzmowi, dlatego nie możemy odrzucać zaufania do burżuazyjnego
rządu. Przy zastosowaniu tego samego teorematu do ZSRR przekształca się on w swą odwrotność –
ponieważ nie mamy zaufania do rządu kremlowskiego, dlatego nie możemy bronić państwa robotników.
Pseudoradykalizm w tym wypadku jest jedynie odwrotną stroną oportunizmu.
Porównanie z wojnami burżuazyjnymi
Shachtman przypomina nam, że wojny burżuazji w jednym okresie były postępowe, w innym –
stały się reakcyjne, i że dlatego nie wystarczy dać klasowego określenia państwa, prowadzącego wojnę.
To rozumowanie nie wyjaśnia kwestii, lecz gmatwa ją. Wojny burżuazyjne mogły być postępowe, kiedy
cały reżim burżuazyjny był postępowy, innymi słowy, kiedy własność burżuazyjna, w przeciwieństwie do
feudalnej, była czynnikiem postępu i wzrostu. Wojny burżuazyjne stały się reakcyjne, kiedy własność
burżuazyjna stała się hamulcem rozwoju. Czy Shachtman chce powiedzieć w stosunku do ZSRR, że
państwowa własność środków produkcji zdążyła się stać hamulcem rozwoju, i że rozszerzenie tej
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 17 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
własności na inne kraje jest elementem reakcji ekonomicznej? Shachtman tego widocznie nie chce
powiedzieć. On po prostu nie doprowadza własnych myśli do końca.
Przykład narodowych wojen burżuazyjnych rzeczywiście zawiera w sobie nadzwyczaj pouczającą
lekcję, ale Shachtman przeszedł obok niej, nie zastanowiwszy się. Marks i Engels dążyli do
zjednoczonych republikańskich Niemiec. W wojnie lat 1870-1871 stali oni po stronie Niemców mimo
tego, że walka o zjednoczenie była wykorzystywana i skażona przez dynastycznych pasożytów.
Shachtman powołuje się na to, że Marks i Engels jednak natychmiast zwrócili się przeciw Prusom,
kiedy anektowały one Alzację i Lotaryngię. Ale ten zwrot tylko jaskrawiej ilustruje naszą myśl. Nie
można ani na minutę zapominać, że chodziło o wojnę między dwoma państwami burżuazyjnymi. W ten
sposób charakterystyka klasowa była wspólna u obydwu obozów. Decydować, po której stronie było
„mniejsze zło” – o ile historia w ogóle zostawiała wybór – można było tylko w zależności od
dodatkowych czynników. Ze strony Niemców chodziło o stworzenie narodowego państwa burżuazyjnego
jako areny gospodarki i kultury. Państwo narodowe było w tamtym okresie postępowym czynnikiem
historii. Dlatego Marks i Engels stali po stronie Niemców, mimo Hohenzollerna i jego junkrów. Aneksja
Alzacji i Lotaryngii naruszała zasadę państwa narodowego, tak w stosunku do Francji, jak i w stosunku
do Niemiec, i przygotowywała wojnę rewanżystowską. Rzeczywiście, Marks i Engels ostro zwrócili się
przeciw Prusom. Przy tym oni wcale nie ryzykowali wyświadczenia przysługi niższemu systemowi
gospodarki przeciwko wyższemu, ponieważ w obydwu obozach, powtórzmy, panowały stosunki
burżuazyjne. Gdyby Francja była w 1870 r. państwem robotniczym, Marks i Engels od samego początku
byliby po jej stronie, ponieważ – wstyd ponownie przypominać o tym – kierowali się oni w całej swojej
działalności kryterium klasowym.
Dziś dla starych krajów kapitalistycznych zupełnie nie chodzi o rozwiązanie zadań narodowych.
Na odwrót, ludzkość cierpi od sprzeczności między siłami wytwórczymi a zbyt ciasnymi ramami państwa
narodowego. Gospodarka planowa na podstawie uspołecznionej własności, niezależnie od granic
narodowych, jest zadaniem międzynarodowego proletariatu, przede wszystkim – w Europie. To zadanie
właśnie wyraża się naszym hasłem „Na rzecz Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy!”.
Wywłaszczenie właścicieli w Polsce, jak i w Finlandii samo przez się jest czynnikiem postępowym.
Biurokratyczne metody Kremla zajmują takież miejsce w tym procesie, jak dynastyczne metody
Hohenzollerna – w zjednoczeniu Niemiec. Kiedy stoimy przed koniecznością wyboru między obroną
reakcyjnych form własności przy pomocy reakcyjnych posunięć a wprowadzeniem postępowych form
własności przy pomocy posunięć biurokratycznych, zupełnie nie stawiamy obu stron na jednej
płaszczyźnie, lecz wybieramy mniejsze zło. W tym jest równie mało „kapitulacji” przed stalinizmem, jak
mało było kapitulacji przed Hohenzollernem w polityce Marksa i Engelsa. Nie ma potrzeby dodawać, że
rola Hohenzollerna w wojnie lat 1870-1871 zupełnie nie usprawiedliwiała ogólnej historycznej roli
dynastii ani samego jej istnienia.
Jeszcze raz o Polsce
Moją uwagę, że Kreml swoimi biurokratycznymi metodami dał w Polsce impuls rewolucji
socjalistycznej, Shachtman przekręcił na twierdzenie, jakoby według mnie możliwa była „biurokratyczna
rewolucja” proletariatu. To nie tylko niepoprawne, ale i nielojalne. Moje wyrażenie jest ściśle wyważone.
Mowa nie o „rewolucji biurokratycznej”, lecz tylko o impulsie biurokratycznym. Zaprzeczać temu
impulsowi znaczy zaprzeczać oczywistości. Masy ludowe na Ukrainie Zachodniej i Białorusi Zachodniej
w każdym razie poczuły impuls, pojęły jego sens i wykorzystały go dla dokonania radykalnego przewrotu
w stosunkach własności. Partia rewolucyjna, która nie zauważyłaby na czas impulsu i odrzuciłaby
wykorzystanie go, byłaby godna tylko kosza na śmieci.
Impuls w kierunku rewolucji socjalistycznej był możliwy tylko dlatego, że biurokracja ZSRR tkwi
korzeniami w ekonomii państwa robotniczego. Rewolucyjne rozwinięcie impulsu przez ukraińskie i
białoruskie masy było możliwe wskutek stosunków klasowych w okupowanych obwodach i wskutek
przykładu rewolucji październikowej. Wreszcie szybkie zduszenie czy na wpół zduszenie rewolucyjnego
ruchu mas było możliwe wskutek izolacji tego ruchu i potęgi moskiewskiej biurokracji. Kto nie zrozumiał
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 18 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
dialektycznego wzajemnego oddziaływania trzech czynników: państwa robotniczego, uciskanych mas i
bonapartystycznej biurokracji, ten niech lepiej wstrzyma się od perorowania o wydarzeniach w Polsce.
Przy wyborach do Zgromadzeń Ludowych Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej program
wyborczy, podyktowany rozumie się z Kremla, zawierał w sobie trzy najważniejsze punkty: przyłączenie
obydwu prowincji do ZSRR; konfiskata ziem obszarniczych na rzecz chłopów; nacjonalizacja wielkiego
przemysłu i banków. Ukraińscy demokraci, sądząc po ich zachowaniu, uważają, że być zjednoczonymi
pod władzą jednego państwa to mniejsze zło. I z punktu widzenia dalszej walki o niepodległość mają
rację. Do się tyczy dwóch innych punktów programu, to wydawałoby się, że w naszym środowisku
wątpliwości co do ich postępowości być nie może. Usiłując zaprzeczyć oczywistości, że mianowicie tylko
społeczne podstawy ZSRR mogły narzucić Kremlowi program społeczno-rewolucyjny, Shachtman
powołuje się na Litwę, Estonię i Łotwę, gdzie wszystko zostało po staremu. Zadziwiający argument! Nikt
nie mówi, że biurokracja radziecka zawsze i wszędzie chce i może dokonać wywłaszczenia burżuazji.
Mówimy tylko, że żaden inny rząd nie mógłby dokonać tego przewrotu społecznego, który kremlowska
biurokracja, pomimo swojego sojuszu z Hitlerem, uznała za konieczne usankcjonować we wschodniej
Polsce: bez tego nie mogłaby ona włączyć jej w skład ZSRR.
O samym przewrocie Shachtman wie. Zaprzeczyć mu nie może. Wyjaśnić go nie jest zdolny. Ale
jednak usiłuje zachować twarz.
„Na polskiej Ukrainie i Białorusi, gdzie wyzysk klasowy był wzmacniany przez ucisk narodowy – pisze
on – chłopi zaczęli brać ziemię sami, wyganiać obszarników, którzy już byli na wpół uciekli” itd. (ibidem, str. 16).
Armia Czerwona nie miała, okazuje się, nic do tego wszystkiego. Wkroczyła ona do Polski tylko
„jako siła kontrrewolucyjna”, żeby stłumić ruch. Dlaczego jednak robotnicy i chłopi nie zrobili rewolucji
w zagarniętej przez Hitlera Polsce zachodniej? Dlaczego stamtąd uciekali głównie rewolucjoniści,
„demokraci” i Żydzi, a z Polski wschodniej – głównie obszarnicy i kapitaliści? Shachtman nie ma kiedy
się nad tym zastanowić: on spieszy wyjaśnić mi, że idea „rewolucji biurokratycznej” jest absurdem, bo
wyzwolenie robotników może być tylko dziełem samych robotników. Czyż nie mamy prawa powtórzyć,
że Shachtman widocznie uważa, iż jest w pokoju dziecinnym?
W paryskim organie mieńszewików, którzy jeśli to możliwe, jeszcze bardziej „nieprzejednanie”
odnoszą się do kremlowskiej polityki zagranicznej, niż Shachtman, opowiadają: „we wsiach – często już
przy zbliżaniu się wojsk radzieckich (to jest jeszcze przed ich wkroczeniem w dany rejon – L.T.) –
powstawały wszędzie komitety chłopskie, podstawowe organy chłopskiego samorządu rewolucyjnego
(...)”. Władze wojskowe spieszyły, rozumie się, podporządkować te komitety ustanowionym przez nie w
centrach miejskich organom biurokratycznym, ale jednak zmuszone były oprzeć się na komitetach
chłopskich, bo bez nich przeprowadzenie rewolucji agrarnej byłoby niemożliwe.
Wódz mieńszewików, Dan, pisał 19 października:
„Według jednomyślnego świadectwa wszystkich obserwatorów pojawienie się radzieckiej armii i
radzieckiej biurokracji daje nie tylko na okupowanych przez nie terytoriach, ale i poza ich granicami (...) impuls
(!) społecznemu przebudzeniu i społecznym przemianom”.
„Impuls”, jak widzimy, nie został wymyślony przeze mnie, lecz „jednomyślnie poświadczony
przez wszystkich obserwatorów”, którzy mają oczy i uszy. Dan idzie dalej, wypowiadając
przypuszczenie, że „zrodzone przez ten impuls fale nie tylko stosunkowo szybko i silnie uderzą w
Niemcy, ale w tym czy innym stopniu dotrą i do innych państw”.
Inny mieńszewicki autor pisze:
„Jakkolwiek by nie starano się na Kremlu uniknąć wszystkiego, od czego jeszcze czuć wielką rewolucją,
sam fakt wkroczenia wojsk radzieckich w granice Polski wschodniej, z jej dawno przeżytymi półfeudalnymi
stosunkami agrarnymi, musiał wywołać burzliwy ruch agrarny: przy zbliżaniu się wojsk radzieckich chłopi
zaczynali brać ziemie obszarnicze i stwarzać komitety chłopskie”.
Zwróćcie uwagę: przy zbliżaniu się wojsk radzieckich, a zupełnie nie przy ich oddalaniu się, jak
powinno wynikać ze słów Shachtmana. Przywołuję świadectwo mieńszewików dlatego, że oni są bardzo
dobrze poinformowani ze źródeł przyjaznej im polskiej i żydowskiej emigracji, która urządziła się we
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 19 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Francji, i dlatego, że skapitulowawszy przed francuską burżuazją, ci panowie nijak nie mogą być
podejrzani o kapitulację przed stalinizmem.
Świadectwo mieńszewików dalej jest potwierdzane przez raporty prasy burżuazyjnej:
„Rewolucja agrarna w radzieckiej Polsce miała siłę żywiołowego ruchu. Jak tylko rozeszły się słuchy, że
Armia Czerwona przekroczyła rzekę Zbrucz, chłopi zaczęli dzielić między sobą hektary właścicieli ziemskich.
Ziemia była dawana po pierwsze drobnym posiadaczom, i tą drogą około trzydziestu procent ziemi rolnej zostało
wywłaszczone” (New York Times, 17 stycznia 1940 r.).
W charakterze nowej obiekcji Shachtman przypomina mi moje własne słowa w sprawie tego, że
wywłaszczenie właścicieli we wschodniej Polsce nie może zmienić naszej oceny ogólnej polityki Kremla.
Oczywiście, nie może! Nikt tego nie proponuje. Przy pomocy Kominternu Kreml zdezorientował i
zdemoralizował klasę robotniczą, czym nie tylko ułatwił wybuch nowej wojny imperialistycznej, ale i
nadzwyczajnie utrudnił wykorzystanie tej wojny dla rewolucji. W porównaniu z tymi zbrodniami
przewrót społeczny w dwóch prowincjach, za który w dodatku zapłacono ujarzmieniem Polski, ma
oczywiście drugorzędne znaczenie i nie zmienia ogólnego reakcyjnego charakteru polityki Kremla. Ale z
inicjatywy samej opozycji teraz postawiona została kwestia nie polityki ogólnej, lecz konkretnego jej
przejawu w określonych warunkach czasu i miejsca. Dla chłopów Galicji i Białorusi Zachodniej przewrót
agrarny miał bardzo wielkie znaczenie. Czwarta Międzynarodówka nie mogła zbojkotować tego
przewrotu na tej podstawie, że inicjatywa wychodzi od reakcyjnej biurokracji. Wprost obowiązkiem było
wziąć udział w przewrocie po stronie robotników i chłopów i, o tyle, po stronie Armii Czerwonej.
Równocześnie niezbędne było niezmordowane wyjaśnianie masom ogólnego reakcyjnego charakteru
polityki Kremla i tych niebezpieczeństw, jakie niesie ona dla okupowanych obwodów. Umieć połączyć te
dwa zadania, czy ściślej te dwie strony jednego i tego samego zadania – na tym właśnie polega polityka
bolszewicka.
Jeszcze raz o Finlandii
Wykazawszy tak swoiste zrozumienie wydarzeń w Polsce, Shachtman ze zdwojonym autorytetem
rzuca się na mnie z powodu wydarzeń w Finlandii. W artykule o „Drobnomieszczańskiej opozycji”
3
pisałem, że „wojna radziecko-fińska już najwidoczniej zaczyna się uzupełniać wojną domową, w której
Armia Czerwona znajduje się – na danym etapie – w tym samym obozie, w którym są fińscy małorolni
chłopi i robotnicy (...)”. To skrajnie ostrożne sformułowanie nie zyskało akceptacji surowego sędziego.
Już moja ocena wydarzeń w Polsce wytrąciła go z równowagi. „Znajduję jeszcze mniej [argumentów] dla
Waszych – jakby to powiedzieć? – zdumiewających uwag na temat Finlandii” – pisze Shachtman na str.
16 swojego „Listu”. Bardzo współczuję, że Shachtman zdumiał się zamiast zadumać.
Nad Bałtykiem Kreml ograniczył swoje zadania do korzyści strategicznych, niewątpliwie licząc na
to, że oparcie w bazach wojskowych pozwoli dalej zsowietyzować i te dawne części carskiego imperium.
Sukcesy nad Bałtykiem, osiągnięte groźbami dyplomatycznymi, natknęły się jednak na opór Finlandii.
Pogodzić się z tym oporem oznaczałoby dla Kremla postawić pod znakiem zapytania swój „prestiż” i tym
samym sukcesy w Estonii, na Łotwie i Litwie. I tak, wbrew początkowym planom, Kreml poczuł się
zmuszony sięgnąć po siłę wojskową. Tym samym przed każdym myślącym człowiekiem powstało
pytanie: czy Kreml chce po prostu zastraszyć fińską burżuazję i zmusić ją do ustępstw, czy jednak jego
zadania idą teraz dalej? Na to pytanie, oczywiście, nie mogło być „automatycznej” odpowiedzi. Trzeba
było – w świetle ogólnych tendencji – orientować się na konkretną oznakę. Wodzowie opozycji okazali
się do tego niezdolni.
Działania wojenne zaczęły się 30 listopada. Tego samego dnia Komitet Centralny Fińskiej Partii
Komunistycznej, przebywający niewątpliwie w Leningradzie lub Moskwie, zwrócił się przez radio z
apelem do ludu pracującego Finlandii. Apel głosił:
„Drugi raz w historii Finlandii fińska klasa robotnicza zaczyna otwartą walkę przeciw uciskowi
plutokracji. Pierwsze doświadczenie robotników i wieśniaków w 1918 r. zakończyło się zwycięstwem kapitalistów
i obszarników. Tym razem (...) musi zwyciężyć lud pracujący!”
3
Patrz przypis 1. – Red.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 20 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Już sam ten apel jasno pokazywał, że nie chodzi o próbę zastraszenia burżuazyjnego rządu
Finlandii, lecz o plan wywołania w kraju powstania i uzupełnienia wtargnięcia Armii Czerwonej przez
wojnę domową.
W opublikowanej 2 grudnia deklaracji tak zwanego Rządu Ludowego twierdzi się: „W różnych
częściach kraju lud już powstał i proklamował stworzenie republiki demokratycznej”. To twierdzenie
widać jest zmyślone, inaczej manifest wymieniłby te miejsca, gdzie miały miejsce próby powstania.
Możliwe jednak, że izolowane próby, przygotowane z zewnątrz, zakończyły się fiaskiem, i że właśnie
dlatego było nie uściślać problemu. W każdym razie wiadomość o „powstaniach” oznaczała wezwanie do
powstania. Więcej, deklaracja informowała o sformowaniu „pierwszego fińskiego korpusu, który w toku
nadchodzących bitew będzie uzupełniany przez ochotników spośród rewolucyjnych robotników i
chłopów”. Czy w „korpusie” było 1000 ludzi, czy tylko 100, znaczenie „korpusu” dla określenia polityki
Kremla było bezsporne. Jednocześnie telegramy powiadamiały o wywłaszczeniu wielkich właścicieli
ziemskich w pasie przygranicznym. Nie ma nawet najmniejszych podstaw, by wątpić, że tak właśnie było
w czasie pierwszego natarcia Armii Czerwonej. Ale nawet jeśli uważać i te wiadomości za wymysł, one
w pełni zachowują znaczenie w charakterze wezwania do rewolucji agrarnej. W ten sposób miałem
wszelkie podstawy, by oświadczyć, że „wojna radziecko-fińska już najwidoczniej zaczyna się uzupełniać
wojną domową”. Co prawda na początku grudnia miałem do swojej dyspozycji tylko część tych danych.
Ale na tle ogólnej sytuacji, i pozwolę sobie dodać – z pomocą zrozumienia jej wewnętrznej logiki,
poszczególne objawy pozwalały wyciągać niezbędne wnioski o kierunku całej walki. Bez takich na wpół
apriorycznych wniosków można być tylko rezonerem-obserwatorem, ale nijak nie aktywnym
uczestnikiem wydarzeń.
Dlaczego jednak apel „Rządu Ludowego” nie spotkał się z bezpośrednim masowym odzewem? Z
trzech przyczyn: po pierwsze w Finlandii w pełni panuje obecnie reakcyjna soldateska, popierana nie
tylko przez burżuazję, ale i przez górne warstwy chłopstwa, i robotniczą biurokrację; po drugie polityka
Kominternu zdążyła przekształcić Finlandzką Partię Komunistyczną w nieznaczną wielkość; po trzecie
reżim ZSRR w ogóle nie jest zdolny do wywołania entuzjazmu w finlandzkich masach pracujących.
Nawet na Ukrainie w latach 1918-1920 chłopi bardzo powoli reagowali na wezwania do brania ziem
obszarniczych, bo miejscowa władza radziecka była jeszcze słaba, a każdy sukces białych pociągał za
sobą bezlitosne ekspedycje karne. Tym mniej przychodzi się dziwić, jeśli fińscy chłopi-biedacy zwlekają
z odzewem na wezwanie do rewolucji agrarnej. Żeby ruszyć z miejsca chłopów, potrzebne byłyby
poważne sukcesy Armii Czerwonej. Tymczasem po pierwszym źle przygotowanym natarciu Armia
Czerwona ponosiła same porażki. Przy takich warunkach nie mogło być nawet mowy o powstaniu
chłopów. Samodzielnej wojny domowej w Finlandii w danym stadium nie można było oczekiwać: moje
przypuszczenie mówiło zupełnie ściśle o uzupełnieniu operacji wojskowych przez środki wojny
domowej. Miałem na myśli – przynajmniej przed rozgromieniem finlandzkiej armii – tylko terytorium
okupowane i graniczące z nim rejony.
Dziś, 17 stycznia, kiedy piszę te słowa, telegramy z finlandzkiego źródła zawiadamiają, że do
jednej z pogranicznych prowincji wtargnął oddział fińskich emigrantów, i że tam w dosłownym sensie
brat zabija brata. Cóż to, jeśli nie epizod wojny domowej? Nie może być w każdym razie nawet
najmniejszej wątpliwości, że nowe natarcie Armii Czerwonej w Finlandii będzie na każdym kroku
potwierdzać naszą ogólną ocenę wojny. Shachtman nie ma ani analizy wydarzeń, ni aluzji do prognozy.
Ogranicza się on do szlachetnego oburzenia i dlatego na każdym kroku błaźni się.
Deklaracja „Rządu Ludowego” wzywa do kontroli robotniczej. Jakie to może mieć znaczenie? –
wykrzykuje Shachtman. Kontroli robotniczej nie ma w ZSRR, skądże ma wziąć się w Finlandii? Niestety
Shachtman wykazuje zupełne niezrozumienie sytuacji. W ZSRR kontrola robotnicza jest dawno
przebytym etapem. Od kontroli nad burżuazją przeszli tam do zarządzania znacjonalizowaną produkcją.
Od zarządzania przez robotników – do komenderowania przez biurokrację. Ona mogłaby zostać
utworzona nie inaczej, jak w rezultacie udanego powstania przeciw biurokracji. W Finlandii kontrola
robotnicza oznacza na razie jeszcze tylko wyparcie miejscowej burżuazji, na zajęcie miejsca której liczy
biurokracja. Nie trzeba przy tym myśleć, że Kreml jest tak głupi, iż zamierza zarządzać wschodnią Polską
czy Finlandią przy pomocy importowanych komisarzy. Najpilniejszym zadaniem Kremla jest wyłonienie
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 21 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
nowego aparatu administracyjnego z ludności pracującej okupowanych obwodów. Pierwszym etapem są
komitety chłopskie i komitety kontroli robotniczej
4
.
Shachtman chwyta się pazurami chciwie nawet faktu, że program Kuusinena „jest formalnie
programem «demokracji» burżuazyjnej”. Czy chce on powiedzieć przez to, że Kreml jest bardziej
zainteresowany ustanowieniem demokracji burżuazyjnej w Finlandii niż wciągnięciem Finlandii w ramy
ZSRR? Shachtman sam nie wie, co chce powiedzieć. W Hiszpanii, której Moskwa nie przygotowywała
do zjednoczenia z ZSRR, była to w istocie kwestia zademonstrowania zdolności Kremla do obrony
demokracji burżuazyjnej przed rewolucją proletariacką. To zadanie wypłynęło z interesów kremlowskiej
biurokracji w tej szczególnej sytuacji międzynarodowej. Dziś sytuacja jest inna. Kreml nie przygotowuje
się, żeby zademonstrować swą użyteczność dla Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. Jak wykazały
jego działania, jest on mocno zdecydowany zsowietyzować Finlandię – naraz lub w dwóch etapach.
Program rządu Kuusinena, nawet jeśli podejść do niego z „formalnego” punktu widzenia, nie różni się od
programu bolszewików w listopadzie 1917 r. Dość słusznie Shachtman robi sobie wiele z faktu, że ja
generalnie przywiązuję znaczenie do manifestu tego „idioty” Kuusinena. Mimo wszystko pozwolę sobie
pozostać przy swoim zdaniu, że ten „idiota” Kuusinen, działając według ukazu Kremla i ze wsparciem
Armii Czerwonej przedstawia sobą daleko bardziej poważny czynnik polityczny niż hektary
powierzchownych mędrców, co odrzucają wmyślenie się w wewnętrzną logikę (dialektykę) wydarzeń.
W rezultacie swej godnej zauważenia analizy Shachtman tym razem otwarcie proponuje
defetystyczną politykę w stosunku do ZSRR, dodając (do natychmiastowego użytku), że zupełnie nie
przestaje być „patriotą swojej klasy”. Radzi jesteśmy otrzymać tę wiadomość. Ale kłopot z tym, że Dan,
przywódca mieńszewików, jeszcze 12 listopada pisał, że w wypadku, gdyby Związek Radziecki najechał
Finlandię, światowy proletariat „musi zająć definitywne defetystyczne stanowisko w stosunku do tej
przemocy” („Kurier Socjalistyczny”, nr 19-20, str. 43). Niezbędne jest dodać, że Dan za reżimu
Kiereńskiego był wściekłym obrońcą; nie chciał być defetystą nawet za cara. Dopiero inwazja Armii
Czerwonej na Finlandię zmieniła Dana w defetystę. Naturalnie kłamie przy tym, że nie przestaje być
„patriotą swojej klasy”. Której klasy? Ta kwestia nie jest nieinteresująca. W tym stopniu, w jakim
dotyczy to analizy wydarzeń, Shachtman nie zgadza się z Danem, który jest bliżej do teatru działania i nie
może zastępować faktów fikcją; w zamian za to, gdzie chodzi o „konkretne konkluzje polityczne”,
Shachtman zwrócił się ku patriotyzmowi swojej klasy ściśle w tym samym czasie co Dan. W
marksistowskiej socjologii ta klasa, za pozwoleniem opozycji, ta klasa jest zwana
drobnomieszczaństwem.
Teoria „koalicji”
Aby usprawiedliwić swą koalicję z Burnhamem i Abernem – przeciw proletariackiemu skrzydłu
partii, przeciw programowi Czwartej Międzynarodówki i przeciw marksistowskiej metodzie – Shachtman
nie oszczędził historii ruchu rewolucyjnego, którą on – jak twierdzi – studiował specjalnie w celu
przeniesienia wielkich tradycji do młodszego pokolenia. Ten cel sam przez się jest oczywiście wspaniały.
Ale to wymaga metody naukowej. Tymczasem Shachtman zaczął od poświęcenia metody naukowej na
rzecz koalicji. Jego historyczne przykłady są arbitralne, nieprzemyślane i zupełnie fałszywe.
Nie każda współpraca jest koalicją we właściwym sensie tego terminu. W żadnym wypadku nie są
nimi rzadkie i epizodyczne porozumienia, które zupełnie nie przekształciły się i nie mają zamiaru
przekształcić się w długotrwały blok. Z drugiej strony członkostwo w jednej i tej samej partii trudno
nazwać koalicją. My wraz z towarzyszem Burnhamem należeliśmy (i mam nadzieję, że nadal będziemy
należeć do końca) do jednej i tej samej partii międzynarodowej; ale to nadal nie jest koalicja. Dwie partie
4
Artykuł ten był już napisany, kiedy przeczytałem w „New York Times” z 17 stycznia następujące słowa, odnoszące się do
byłej Polski wschodniej: „W przemyśle drastyczne akty wywłaszczenia nie zostały jeszcze przeprowadzone na dużą skalę.
Główne centra systemu bankowego, system kolei i pewna liczba dużych przedsiębiorstw przemysłowych były państwowe od
lat jeszcze przed rosyjską okupacją. W małym i średniej wielkości przemyśle robotnicy sprawują teraz kontrolę nad produkcją.
(...) Przemysłowcy nominalnie zachowują pełne prawo własności do swoich przedsiębiorstw, ale są zmuszeni składać
sprawozdania o kosztach produkcji i tak dalej do rozpatrzenia przez delegatów robotniczych. Ci ostatni wspólnie z
przedsiębiorcami ustalają płace, warunki pracy i «sprawiedliwą stopę zysku» dla przemysłowca”. Stąd widzimy, że „realia
żywych wydarzeń” zupełnie nie podporządkowują się pedantycznym i nieżyciowym ścieżkom przywódców opozycji.
Tymczasem nasze „(...) abstrakcje” przyoblekły się w ciało i krew. – Przypis autora.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 22 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
mogą zawrzeć długoterminową koalicję między sobą przeciw wspólnemu wrogowi: taka była polityka
„Frontu Ludowego”. W jednej i tej samej partii bliskie, ale nie tożsame tendencje mogą zawrzeć koalicję
przeciw trzeciej frakcji.
Dla oceny wewnątrzpartyjnych koalicji dwie kwestie są decydującego znaczenia: 1) Po pierwsze i
przede wszystkim, przeciw komu czy czemu jest koalicja skierowana?; 2) Jaki jest stosunek sił w
koalicji? Stąd dla walki przeciw szowinizmowi we własnej partii koalicja między internacjonalistami a
centrystami jest całkowicie dopuszczalna. Rezultaty tej koalicji będą w tym wypadku zależały od jasności
programu internacjonalistów, od ich spójności i dyscypliny, ponieważ te cechy są nierzadko ważniejsze w
określaniu stosunku sił niż ich siła liczebna.
Shachtman, jak powiedzieliśmy przedtem, odwołuje się do koalicji Lenina z Bogdanowem. Ja już
stwierdziłem, że Lenin nie poczynił najmniejszych ustępstw teoretycznych wobec Bogdanowa. Teraz
sprawdzimy polityczną stronę tej „koalicji”. Przede wszystkim jest niezbędnym stwierdzić, że to, o co
istotnie chodzi, to nie była koalicja, lecz współpraca we wspólnej organizacji. Frakcja bolszewicka żyła
własnym życiem. Lenin nie sformował „koalicji” z Bogdanowem przeciw innym tendencjom we własnej
organizacji. Przeciwnie, sformował koalicję nawet z bolszewikami-pojednawcami (Dubrowinskim,
Rykowem i innymi) przeciw herezjom teoretycznym Bogdanowa. W istocie Lenin był zainteresowany tą
kwestią o tyle, o ile dotyczyła tego, czy można było pozostawać z Bogdanowem w jednej i tej samej
organizacji, która choć nazywano ją „frakcją”, wykazywała wszystkie cechy partii. Jeśli Shachtman nie
patrzy na opozycję jako niezależną organizację, wtedy jego odwołanie do „koalicji” Lenin-Bogdanow
rozpada się w kawałki.
Ale błąd w tej analogii nie ogranicza się do tego. Bolszewicka frakcja-partia prowadziła walkę
przeciw mieńszewizmowi, który już w tym czasie zdemaskował się kompletnie jako drobnomieszczańska
agentura liberalnej burżuazji. To było o wiele bardziej poważne niż oskarżenie o tak zwany
„biurokratyczny konserwatyzm”, którego klasowych korzeni Shachtman nawet nie próbuje zdefiniować.
Współpraca Lenina z Bogdanowem była współpracą między tendencją proletariacką a sekciarską
tendencją centrystowską przeciw drobnomieszczańskiemu oportunizmowi. Klasowe linie podziału były
jasne. Ta „koalicja” (jeśli ktoś używa tego terminu w tym danym wypadku) była usprawiedliwiona.
I dalszej historii tej „koalicji” nie brakuje znaczenia. W liście do Gorkiego cytowanym przez
Shachtmana Lenin wyrażał nadzieję, że byłoby możliwe oddzielić kwestie polityczne od czysto
filozoficznych. Shachtman zapomina dodać, że nadzieja Lenina nie w pełni się zmaterializowała. Różnice
rozwijały się z wyżyn filozofii wzdłuż linii wszystkich innych kwestii, włącznie z najbardziej bieżącymi.
Jeśli ta „koalicja” nie zdyskredytowała bolszewizmu, to jedynie dlatego, że Lenin miał skończony
program, poprawną metodę, twardo spojoną frakcję, w której grupa Bogdanowa tworzyła małą,
niestabilną mniejszość.
Shachtman zawarł koalicję z Burnhamem i Abernem przeciw proletariackiemu skrzydłu własnej
partii. Niemożliwe jest uciec od tego. Stosunek sił w tej koalicji jest kompletnie przeciw Shachtmanowi.
Abern ma własną frakcję. Burnham z pomocą Shachtmana może stworzyć coś na podobieństwo frakcji
intelektualistów rozczarowanych bolszewizmem. Shachtman nie ma ani niezależnego programu, ani
niezależnej metody, ani niezależnej frakcji. Eklektyczny charakter „programu” opozycji jest określany
przez sprzeczne tendencje w tej koalicji. W wypadku jeśli koalicja się rozpadnie – a rozpad koalicji jest
nieuchronny – Shachtman wyjdzie z tej walki z niczym oprócz krzywdy dla partii i dla siebie samego.
Shachtman dalej odwołuje się do faktu, że w 1917 r. Lenin i Trocki zjednoczyli się po długiej
walce i byłoby dlatego niewłaściwe przypominać im ich minione różnice. Ten przykład jest lekko
zagrożony przez fakt, że Shachtman już wykorzystywał go raz przedtem do wyjaśnienia swej koalicji z
Cannonem przeciw Abernowi. Ale poza tą niemiłą okolicznością analogia historyczna jest fałszywa do
samego rdzenia. Po przyłączeniu się do partii bolszewickiej Trocki uznał w pełni i z całego serca
poprawność leninowskiej metody budowania partii. Równocześnie nieprzejednana klasowa tendencja
bolszewizmu poprawiła była niepoprawną prognozę. Jeśli nie podniosłem znów kwestii „rewolucji
permanentnej” w 1917 r., to dlatego, że została ona już rozstrzygnięta z obu stron przez bieg wydarzeń.
Podstawa dla wspólnej roboty została utworzona nie przez subiektywne czy epizodyczne kombinacje,
lecz przez rewolucję proletariacką. To jest solidna podstawa. Dalej, nie chodziło tu o „koalicję”, lecz o
zjednoczenie w jednej partii – przeciw burżuazji i jej drobnomieszczańskim agentom. Wewnątrz partii
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 23 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
październikowa koalicja Lenina i Trockiego była skierowana przeciw drobnomieszczańskiemu
niezdecydowaniu w kwestii powstania.
Równie powierzchowne jest odniesienie się Shachtmana do koalicji Trockiego z Zinowjewem w
1926 r. Walka w tym czasie była prowadzona nie przeciw „biurokratycznemu konserwatyzmowi” jako
psychologicznej cesze paru niesympatycznych indywiduów, lecz przeciw najmocniejszej biurokracji w
świecie, jej przywilejom, jej arbitralnym rządom i jej reakcyjnej polityce. Możliwości dopuszczalnych
różnic w koalicji są określane przez charakter przeciwnika.
Stosunek składowych w tej koalicji był podobnie całkiem inny. Opozycja z 1923 r. miała własny
program i własne kadry złożone nie tylko z intelektualistów, jak twierdzi Shachtman powtarzając
stalinistów, lecz w pierwszym rzędzie z robotników. Opozycja Zinowjewa/Kamieniewa na nasze żądanie
przyznała w specjalnym dokumencie, że opozycja z 1923 r. miała rację we wszystkich fundamentalnych
kwestiach. Mimo to, ponieważ mieliśmy różne tradycje i ponieważ byliśmy dalecy od zgadzania się we
wszystkim, połączenie nigdy nie miało miejsca, obie grupy pozostały niezależnymi frakcjami. W
pewnych ważnych kwestiach, to prawda, opozycja z 1923 r. poczyniła pryncypialne ustępstwa wobec
opozycji z 1926 r. – wbrew mojemu zdaniu – ustępstwa, które uważałem i nadal uważam za
niedopuszczalne. Ta okoliczność, że nie protestowałem otwarcie przeciw tym ustępstwom, była chyba
błędem. Ale tam było w ogóle niedużo miejsca na otwarte protesty – pracowaliśmy nielegalnie. W
każdym wypadku obie strony były bardzo dobrze zaznajomione z moimi poglądami na kontrowersyjne
kwestie. Wewnątrz opozycji z 1923 r. dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu na tysiąc, jeśli nie
więcej, stało na moim stanowisku, a nie na stanowisku Zinowjewa czy Radka. W takim stosunku między
tymi dwoma grupami w koalicji mogły tam być te czy inne częściowe błędy, ale nie było tam takiego
czegoś na podobieństwo awanturnictwa.
Z Shachtmanem sprawa jest zupełnie inna. Kto miał rację w przeszłości, i kiedy jeszcze i gdzie?
Dlaczego Shachtman stanął najpierw po stronie Aberna, potem był z Cannonem, a teraz wraca znów do
Aberna? Wyjaśnienie samego Shachtmana dotyczące minionych gorzkich walk frakcyjnych jest godne
nie odpowiedzialnej postaci politycznej, lecz niańki: Jasio był trochę niedobry i Maksio trochę, wszyscy
byli trochę niedobrzy, ale teraz wszyscy jesteśmy trochę lepsi. Kto był niedobry i w czym, ani słowa o
tym. Tam nie ma takiej tradycji. Dzień wczorajszy jest wykreślony z kalkulacji – a jaka jest przyczyna
tego wszystkiego? Ponieważ w organizmie partii towarzysz Shachtman odgrywa rolę wędrującej nerki.
Szukając analogii historycznych, Shachtman pomija jeden przykład, do którego jego obecna
koalicja rzeczywiście nosi podobieństwo. Mam na myśli tak zwaną koalicję sierpniową z 1912 r.
Uczestniczyłem aktywnie w tej koalicji. W pewnym sensie ja ją stworzyłem. Politycznie różniłem się z
mieńszewikami we wszystkich fundamentalnych kwestiach. Różniłem się także z Wpieriodystami,
ultralewicowymi bolszewikami. W ogólnej tendencji polityki stałem o wiele bliżej bolszewików. Ale
byłem przeciw leninowskiemu „reżimowi”, ponieważ nie nauczyłem się jeszcze rozumieć, że dla
osiągnięcia rewolucyjnego celu twardo spojona, scentralizowana partia jest obowiązkowa. I tak
sformowałem tę epizodyczną koalicję, zawierającą heterogeniczne elementy, która była skierowana
przeciw proletariackiemu skrzydłu partii.
W koalicji sierpniowej likwidatorzy mieli własną frakcję, Wpieriodyści także mieli coś
przypominającego frakcję. Ja stałem izolowany, mając zwolenników, ale frakcji nie. Większość
dokumentów była pisana przeze mnie i przez pomijanie pryncypialnych różnic miały na celu stworzenie
wrażenia jednomyślności w „konkretnych kwestiach politycznych”. Ani słowa o przeszłości! Lenin
poddał koalicję sierpniową bezlitosnej krytyce i wiele najostrzejszych ciosów spadło na mnie. Lenin
udowodnił, że w tej mierze, w jakiej nie zgadzałem się politycznie ani z mieńszewikami, ani z
Wpieriodystami, moja polityka była awanturnictwem. To była surowa ocena, ale prawdziwa.
Jako „okoliczność łagodzącą” niech mi będzie wolno przypomnieć fakt, że postawiłem sobie za
cel nie poparcie frakcji prawicowej czy ultralewicowej przeciw bolszewikom, lecz zjednoczenie partii
jako całości. Bolszewicy także byli zaproszeni na konferencję sierpniową. Ale ponieważ Lenin
kategorycznie odrzucił zjednoczenie z mieńszewikami (w czym miał zupełną rację), ja pozostałem w
nienaturalnej koalicji z mieńszewikami i Wpieriodystami. Druga okoliczność łagodząca jest taka, że samo
zjawisko bolszewizmu jako autentycznej partii rewolucyjnej wtedy rozwijało się pierwszy raz – w
praktyce Drugiej Międzynarodówki nie było tam precedensów. Ale w taki sposób w najmniejszym
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 24 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
stopniu nie szukam uwolnienia się od winy. Pomimo koncepcji rewolucji permanentnej, która
niewątpliwie otworzyła poprawną perspektywę, nie uwolniłem się w tym okresie szczególnie w sferze
organizacyjnej od cech drobnomieszczańskiego rewolucjonisty. Chorowałem na chorobę pojednawstwa
wobec mieńszewików i nieufnej postawy wobec leninowskiego centralizmu. Bezpośrednio po konferencji
sierpniowej koalicja zaczęła się rozpadać na części składowe. W ciągu paru miesięcy znalazłem się nie
tylko pod względem zasad, ale i organizacyjnie poza tą koalicją.
Dziś zwracam się do Shachtmana z zupełnie tą samą wymówką, którą Lenin kierował do mnie 27
lat temu: „Wasza koalicja jest bez zasad”, „Wasza polityka jest awanturnictwem”. Z całego serca
wyrażam nadzieję, że z tych oskarżeń Shachtman wyciągnie te same wnioski, jakie ja kiedyś
wyciągnąłem.
Frakcje w walce
Shachtman wyraża zaskoczenie faktem, że Trocki, „przywódca opozycji z 1923 r.”, jest zdolny do
popierania biurokratycznej frakcji Cannona. W tym, tak jak w kwestii kontroli robotniczej, Shachtman
znów ujawnia swój brak poczucia perspektywy historycznej. Prawda, że dla usprawiedliwienia swej
dyktatury radziecka biurokracja wykorzystywała zasady bolszewickiego centralizmu, ale przez to samo
przekształciła go w zupełne przeciwieństwo. Ale to nie dyskredytuje w najmniejszym stopniu metod
bolszewizmu. W okresie wielu lat Lenin wychowywał partię w duchu proletariackiej dyscypliny i
surowego centralizmu. Czyniąc tak, wiele razy był atakowany przez drobnomieszczańskie frakcje i kliki.
Bolszewicki centralizm był głęboko postępowym czynnikiem i w końcu zagwarantował triumf rewolucji.
Nietrudno zrozumieć, że walka obecnej opozycji w Socjalistycznej Partii Robotniczej nie ma nic
wspólnego z walką rosyjskiej opozycji z 1923 r. przeciw uprzywilejowanej kaście biurokratycznej, lecz
raczej nosi wielkie podobieństwo do walki mieńszewików przeciw bolszewickiemu centralizmowi.
Cannon i jego grupa są według opozycji „wyrazem typu polityki, która może być najlepiej opisana
jako biurokratyczny konserwatyzm”. Co to oznacza? Dominacja konserwatywnej biurokracji robotniczej,
udziałowców w zyskach burżuazji narodowej, byłaby nie do pomyślenia bez bezpośredniego lub
pośredniego wsparcia państwa kapitalistycznego. Rządy biurokracji stalinowskiej byłyby nie do
pomyślenia bez GPU, armii, sądów itd. Radziecka biurokracja popiera Stalina właśnie dlatego, że on jest
tym biurokratą, co broni ich interesów lepiej niż ktokolwiek inny. Biurokracja związkowa popiera Greena
i Lewisa właśnie dlatego, że ich wady, zdolność i zręczność biurokratyczna, zabezpieczają materialne
interesy arystokracji robotniczej. Ale na jakiej podstawie „biurokratyczny konserwatyzm” opiera się w
Socjalistycznej Partii Robotniczej? Oczywiście nie na materialnych interesach, lecz selekcji
biurokratycznych typów, w przeciwieństwie do innego obozu, gdzie innowatorzy, inicjatorzy i
dynamiczne duchy zostały skupione. Opozycja nie wymienia żadnej obiektywnej, to jest społecznej
podstawy dla „biurokratycznego konserwatyzmu”. Wszystko jest sprowadzone do czystej psychologii. W
tych warunkach każdy myślący robotnik powie: To możliwe, że towarzysz Cannon rzeczywiście grzeszy
biurokratycznymi tendencjami – trudno mi osądzać na odległość – ale jeśli większość Komitetu
Krajowego i całej partii, które nie są zupełnie zainteresowane biurokratycznymi „przywilejami”,
popierają Cannona, czynią one tak nie z powodu jego biurokratycznych tendencji, ale pomimo nich. To
znaczy, że ma on pewne inne zalety, które daleko przewyższają jego osobiste błędy. Oto co poważny
członek partii powie. I moim zdaniem będzie miał rację.
Aby udowodnić swe skargi i oskarżenia, przywódcy opozycji łączą oddzielne epizody i anegdoty,
których można liczyć setki i tysiące w każdej partii, które co więcej są niemożliwe do obiektywnej
weryfikacji w większości wypadków. Jestem jak najdalszy od myśli, by pobłażać w krytyce części
dokumentów opozycji opowiadającej historię. Ale jest tam jeden epizod, o którym chcę wyrazić swoje
zdanie, jako uczestnika i świadka. Przywódcy opozycji prawdziwie butnie odnoszą się do tego, jak łatwo,
przypuszczalnie bez krytycyzmu i bez zastanowienia, Cannon i jego grupa przyjęli program żądań
przejściowych. Oto, co pisałem 15 kwietnia 1938 r. do towarzysza Cannona w sprawie wypracowania
tego programu:
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 25 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
„Posłaliśmy Wam projekt programu przejściowego i krótkie oświadczenie o partii robotniczej. Bez
Waszej wizyty w Meksyku nie mógłbym nigdy napisać tego projektu programu, ponieważ nauczyłem się w ciągu
tych dyskusji wielu ważnych rzeczy, które pozwoliły mi być bardziej jasnym i konkretnym (...)”.
Shachtman jest dogłębnie zaznajomiony z tymi okolicznościami, ponieważ był jednym z tych, co
brali udział w tej dyskusji.
Słuchy, osobiste spekulacje i po prostu plotki nie mogą pomóc, lecz zajmują ważne miejsce w
drobnomieszczańskich kołach, gdzie ludzie są związani nie więziami partyjnymi, lecz osobistymi
stosunkami i gdzie nie wypracowano żadnego zwyczaju klasowego podejścia do wydarzeń. Z ust do ust
chodziły słuchy, że byłem odwiedzany wyłącznie przez przedstawicieli większości i że zostałem
sprowadzony ze ścieżki prawdy. Drodzy towarzysze, nie wierzcie temu nonsensowi! Zbieram informacje
polityczne tymi samymi metodami, które stosuję generalnie w swojej robocie. Krytyczna postawa wobec
informacji jest organiczną częścią fizjonomii politycznej każdego polityka. Gdybym był niezdolny do
odróżnienia fałszywych komunikatów od prawdziwych, jaką wartość miałyby moje sądy w ogóle?
Osobiście znam nie mniej niż dwudziestu członków frakcji Aberna. Niektórym z nich jestem
wdzięczny za ich przyjazną pomoc w mojej robocie i uważam ich wszystkich, czy prawie wszystkich, za
wartościowych członków partii. Ale równocześnie muszę powiedzieć, że tym, co wyróżnia każdego z
nich w tym czy innym stopniu, jest aura drobnomieszczańskiego środowiska, brak doświadczenia w
walce klasowej i do pewnego stopnia brak niezbędnego związku z ruchem proletariackim. Ich pozytywne
cechy łączą ich z Czwartą Międzynarodówką. Ich cechy negatywne przywiązują ich do najbardziej
konserwatywnej ze wszystkich frakcji.
„Wbijana jest «antyintelektualna» i «antyinteligencka» postawa w umysły członków partii” – żali
się dokument o „biurokratycznym konserwatyzmie” („Biuletyn Wewnętrzny”, rocznik II, nr 6, styczeń
1940 r., str. 12). Ten argument jest przyciągnięty za włosy. To nie o tych intelektualistów chodzi, którzy
przeszli zupełnie na stronę proletariatu, lecz o te elementy, które usiłują zepchnąć naszą partię na pozycje
drobnomieszczańskiego eklektyzmu. Ten sam dokument głosi: „Rozpowszechniana jest antynowojorska
propaganda, którą w istocie żywią się przesądy, które nie zawsze są zdrowe” (tamże). O jakie przesądy tu
chodzi? Oczywiście o antysemityzm. Jeśli antysemickie czy inne rasowe przesądy istnieją w naszej partii,
to jest niezbędne rozpocząć bezlitosną walkę przeciw nim za pomocą otwartych uderzeń, nie zaś
nieokreślonych insynuacji. Ale kwestia żydowskich inteligentów i półinteligentów Nowego Jorku jest
kwestią społeczną, a nie narodową. Tam, w Nowym Jorku, jest wielu wspaniałych żydowskich
proletariuszy, ale frakcja Aberna nie jest budowana na nich. Drobnomieszczańskie elementy tej frakcji
udowodniły, że są niezdolne po dziś dzień do znalezienia drogi do żydowskich robotników. One
zadowalają się własnym środowiskiem.
Było więcej przykładów w historii – a ściślej mówiąc, nie bywa inaczej w historii – że z
przejściem partii od jednego etapu do drugiego te elementy, które odgrywały postępową rolę w
przeszłości, lecz udowodniły, że są niezdolne do przystosowania się na czas do nowych zadań, zwierają
swe szeregi w obliczu niebezpieczeństwa i ukazują nie swe pozytywne, lecz prawie wyłącznie swe
negatywne cechy. To jest właśnie dzisiejsza rola frakcji Aberna, w której Shachtman odgrywa rolę
dziennikarza, a Burnham rolę teoretycznego trustu mózgów. Shachtman upiera się: „Cannon wie, jak
fałszywe jest wszczepianie w obecną dyskusję «kwestii Aberna». On wie, co wie każdy poinformowany
przywódca partii, i wielu członków wie, mianowicie, że w ciągu paru ubiegłych lat takiej rzeczy jak
«grupa Aberna» nie było”. Pozwolę sobie zauważyć, że jeśli ktoś tu deformuje rzeczywistość, to nie kto
inny jak sam Shachtman. Śledziłem rozwój stosunków wewnętrznych w amerykańskiej sekcji przez mniej
więcej dziesięć lat. Specyficzny skład i szczególna rola odgrywana przez organizację nowojorską stały się
dla mnie jaśniejsze wcześniej niż cokolwiek inne. Shachtman będzie może przypominał, że kiedy byłem
wciąż w Prinkipo, radziłem Komitetowi Krajowemu opuścić na chwilę Nowy Jork i jego atmosferę
drobnomieszczańskich sporów i wyjechać do któregoś z centrów przemysłowych na prowincji. Po
przybyciu do Meksyku uzyskałem możliwość lepszego zaznajomienia się z językiem angielskim i dzięki
wielu wizytom moich przyjaciół z północy miałem możliwość uzyskania bardziej żywego obrazu składu
społecznego i psychologii politycznej różnych ugrupowań. Na bazie moich własnych osobistych i
bezpośrednich obserwacji w ciągu minionych trzech lat twierdzę, że frakcja Aberna istniała
nieprzerwanie, statycznie, jeśli nie „dynamicznie”.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 26 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
Członkowie frakcji Aberna, jeśli ktoś ma kropelkę doświadczenia politycznego, są łatwo
rozpoznawalni nie tylko po swych cechach społecznych, lecz po ich postawie wobec wszystkich kwestii.
Ci towarzysze zawsze formalnie zaprzeczali istnieniu swej frakcji. Był okres, kiedy niektórzy z nich
rzeczywiście spróbowali rozpuścić się w partii. Ale usiłowali oni zmusić się do tego, a we wszystkich
decydujących kwestiach ustosunkowywali się do partii jako grupa. Byli oni daleko mniej zainteresowani
zasadniczymi kwestiami, w szczególności kwestią zmiany składu społecznego partii, niż kombinacjami
na górze, osobistymi konfliktami i w ogóle zdarzeniami w „sztabie generalnym”. To jest szkoła Aberna.
Ja stale przestrzegałem wielu z tych towarzyszy, że umoczenie w tej sztucznej egzystencji bezbłędnie
doprowadzi ich wcześniej czy później do nowej frakcyjnej eksplozji.
Przywódcy opozycji mówią ironicznie i lekceważąco o proletariackim składzie frakcji Cannona; w
ich oczach ten przypadkowy „szczegół” nie ma znaczenia. Czym to jest, jeśli nie drobnomieszczańską
pogardą połączoną ze ślepotą? Na drugim kongresie rosyjskich socjaldemokratów w 1903 r., gdzie miał
miejsce rozłam między bolszewikami a mieńszewikami, wśród delegatów było jedynie trzech
robotników. Wszyscy trzej przystali do większości. Mieńszewicy wyśmiewali się z Lenina, że przydawał
temu czynnikowi wielkie symptomatyczne znaczenie. Sami mieńszewicy wyjaśniali stanowisko zajęte
przez tych trzech robotników tym, że brak im „dojrzałości”. Ale jak jest dobrze wiadome, to Lenin
udowodnił, że miał rację.
Jeśli proletariacka sekcja naszej amerykańskiej partii jest „politycznie zacofana”, wtedy pierwsze
zadanie tych, co są „zaawansowani”, powinno polegać na podnoszeniu tych robotników na wyższy
poziom. Ale dlaczego obecnej opozycji nie udało się znaleźć drogi do tych robotników? Dlaczego
pozostawili tę robotę „klice Cannona”? O co tu chodzi? Czy ci robotnicy są nie dość dobrzy dla opozycji?
Czy może to opozycja jest nieodpowiednia dla robotników?
Byłoby głupio pomyśleć, że robotnicza sekcja naszej partii jest doskonała. Robotnicy dopiero
stopniowo osiągają jasną świadomość klasową. Związki zawodowe zawsze stwarzają kulturowe
środowisko dla oportunistycznych dewiacji. Nieuchronnie zmierzymy się z tą kwestią na jednym z
najbliższych etapów. Nieraz partia będzie musiała przypominać własnym związkowcom, że
pedagogiczna adaptacja do bardziej zacofanych warstw proletariatu nie może przekształcać się w
polityczną adaptację do konserwatywnej biurokracji związków zawodowych. Każde nowe stadium
rozwoju, każdy wzrost w szeregach sztuki i komplikacji metod ich pracy otwiera nie tylko nowe
możliwości, lecz także nowe niebezpieczeństwa. Robotnicy w związkach zawodowych, nawet ci
wyszkoleni w najbardziej rewolucyjnej szkole, często przejawiają skłonność do uwalniania się spod
kontroli partii. W obecnym czasie jednak zupełnie nie o to chodzi. W obecnym czasie nieproletariacka
opozycja, ciągnąc za sobą większość nieproletariackiej młodzieży, usiłuje zrewidować naszą teorię, nasz
program, naszą tradycję – i czyni ona to wszystko lekkomyślnie, mimochodem, dla większej wygody w
walce przeciw „klice Cannona”. W obecnym czasie brak szacunku do partii jest okazywany nie przez
związkowców, lecz przez drobnomieszczańskich opozycjonistów. To właśnie w celu zapobieżenia
odwróceniu się związkowców tyłem do partii w przyszłości niezbędne jest zdecydowane danie odporu
tym drobnomieszczańskim opozycjonistom.
Bardziej niedopuszczalne jest zapominanie, iż rzeczywiste czy możliwe błędy towarzyszy
pracujących w związkach zawodowych odzwierciedlają nacisk amerykańskiego proletariatu takiego, jaki
jest dziś. To jest nasza klasa. Nie przygotowujemy się do kapitulacji przed tym naciskiem. Ale ten nacisk
równocześnie pokazuje nam naszą główną historyczną drogę. Błędy opozycji z drugiej strony
odzwierciedlają nacisk innej i obcej klasy. Ideologiczne zerwanie z tą klasą jest elementarnym warunkiem
naszego przyszłego sukcesu.
Rozumowanie opozycji w stosunku do młodzieży jest ekstremalnie fałszywe. Pewnie, bez
zdobycia proletariackiej młodzieży rewolucyjna partia nie może się rozwijać. Ale kłopot z tym, że mamy
prawie całkowicie drobnomieszczańską młodzież, w znacznym stopniu z socjaldemokratyczną, to jest
oportunistyczną przeszłością. Przywódcy tej młodzieży mają niewątpliwe zalety i zdolności, ale niestety,
zostali oni wykształceni w duchu drobnomieszczańskiego kombinatorstwa i jeśli nie zostaną wyrwani ze
swego zwykłego środowiska, jeśli nie zostaną wysłani bez dźwięcznych tytułów do robotniczych
dystryktów do codziennej brudnej roboty wśród proletariatu, mogą zostać na zawsze straceni dla ruchu
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 27 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
rewolucyjnego. W stosunku do młodzieży, tak jak we wszystkich innych kwestiach, Shachtman
nieszczęśliwie zajął stanowisko, które jest fałszywe do głębi.
Czas się zatrzymać!
Do jakiego stopnia myśl Shachtmana, z powodu fałszywego punktu wyjścia, obniżyła swą jakość,
widać z faktu, że odmalowuje on moje stanowisko jako obronę „kliki Cannona” i parę razy pobrzękuje
faktem, że we Francji równie błędnie popierałem „klikę Moliniera”. Wszystko jest sprowadzone do
popierania przeze mnie izolowanych jednostek czy grup, całkowicie niezależnie od ich programu.
Przykład Moliniera jedynie zagęszcza mgłę. Będę próbował ją rozwiać. Molinier był oskarżany nie o
odejście od naszego programu, lecz o to, że był niezdyscyplinowany, arbitralny oraz o ryzykowne
angażowanie się we wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia, które miały wspierać finansowo partię i jego
frakcję. Ponieważ Molinier jest bardzo energicznym człowiekiem i ma niekwestionowane praktyczne
zdolności, uznałem za niezbędne – nie tylko w interesach Moliniera, lecz przede wszystkim w interesach
samej organizacji – wyczerpać wszelkie możliwości przekonania i reedukowania go w duchu
proletariackiej dyscypliny. Ponieważ wielu jego przeciwników popełniało wszystkie jego błędy, ale nie
posiadało żadnej z jego zalet, uczyniłem wszystko, by przekonać ich, by nie spieszyli się z rozłamem,
lecz sprawdzili Moliniera jeszcze i jeszcze raz. To było to, co tworzyło moją „obronę” Moliniera w
młodzieńczym okresie istnienia naszej francuskiej sekcji.
Uważając cierpliwą postawę wobec błądzących czy niezdyscyplinowanych towarzyszy i
powtarzanie wysiłków, by reedukować ich w rewolucyjnym duchu, za absolutnie konieczne, nie
stosowałem tych metod żadną miarą tylko do Moliniera. Czyniłem próby przyciągnięcia do partii i
uratowania Kurta Landaua, Fielda, Weisborda, Austriaka Freya, Francuza Treinta i wielu innych. W wielu
wypadkach moje wysiłki okazały się bezowocne; w paru wypadkach było możliwe uratowanie
wartościowych towarzyszy.
W żadnym wypadku nie uczyniłem najmniejszych zasadniczych ustępstw wobec Moliniera. Kiedy
zdecydował się on założyć gazetę na bazie „czterech haseł” zamiast naszego programu, byłem wśród
tych, co nalegali na jego natychmiastowe wyrzucenie. Ale nie będę ukrywał faktu, że na Kongresie
Założycielskim Czwartej Międzynarodówki byłem za sprawdzeniem jeszcze raz Moliniera i jego grupy w
ramach Międzynarodówki, by zobaczyć, czy przekonali się oni o błędności swej polityki. Tym razem
także ta próba nie doprowadziła do niczego. Ale ja nie rezygnuję z powtórzenia jej w sprzyjających
warunkach jeszcze raz. Najdziwniejsze jest, że wśród najbardziej gorzkich oponentów Moliniera byli tacy
ludzie jak Vereecken i Sneevliet, co później zerwali z Czwartą Międzynarodówką i udało im się z nim
połączyć.
Wielu towarzyszy po zaznajomieniu się z moimi archiwami robiło mi w przyjacielski sposób
wymówki, że traciłem i ciągle tracę tyle czasu na przekonywanie „beznadziejnych ludzi”. Powtarzałem,
że wiele razy miałem okazję obserwować, jak ludzie zmieniają się wraz z okolicznościami i że nie jestem
dlatego gotowy ogłaszać ludzi „beznadziejnymi” na podstawie paru choćby nawet poważnych błędów.
Kiedy stało się dla mnie jasne, że Shachtman wciąga siebie i pewną część partii w ślepą uliczkę,
napisałem do niego, że jeśli będę miał okazję, natychmiast wezmę samolot i polecę do Nowego Jorku, by
dyskutować z nim przez siedemdziesiąt dwie godziny bez przerwy. Pytałem go, czy nie życzyłby sobie
jakoś umożliwić nasze spotkanie. Shachtman nie odpowiedział. Całkowicie miał do tego prawo. Całkiem
możliwe, że ci towarzysze, co będą mogli zaznajomić się z moimi archiwami w przyszłości, będą mówili
w tym wypadku także, iż mój list do Shachtmana był fałszywym krokiem z mojej strony i będą
przytaczać ten mój „błąd” w połączeniu z moją uporczywą „obroną” Moliniera. Nie przekonają mnie. Jest
ekstremalnie trudnym zadaniem kształtowanie międzynarodowej awangardy proletariackiej w obecnych
warunkach. Bieganie za osobami kosztem pryncypiów jest oczywiście zbrodnią. Jednak należy zrobić
wszystko, aby przywrócić wybitnych choć popełniających błędy towarzyszy do naszego programu i tak
uważałem i wciąż uważam to za swój obowiązek.
Z pamiętnej dyskusji o związkach zawodowych, którą Shachtman wykorzystał w takim rażącym
oderwaniu od rzeczywistości, przytoczę słowa Lenina, które Shachtman powinien wyryć sobie na
rozumie:
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 28 –
Lew Dawidowicz Trocki – Od zadrapania do niebezpieczeństwa gangreny (1940 rok)
„Błąd zawsze zaczyna się od małej pomyłki, rozwijając się coraz bardziej. Różnice zawsze zaczynają się
drobiazgami. Każdy z nas niejednokrotnie doznał drobnej rany, ale jeśli ta drobna rana zostanie zakażona, może
wystąpić śmiertelna choroba”.
Tak powiedział Lenin 23 stycznia 1921 r. Niemożliwe jest niepopełnianie błędów, niektórzy
błądzą częściej, inni rzadziej. Obowiązkiem proletariackiego rewolucjonisty jest nie upierać się przy
błędach, nie przedkładać ambicji nad interes sprawy, lecz wzywać do zatrzymania się, póki czas. Czas
zawołać do towarzysza Shachtmana: stój! Inaczej skaleczenie, które już rozwinęło się we wrzód, może
doprowadzić do gangreny.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 29 –