Jay Friedman, Evaluating Conductors, Jun 10, 2004
tłum. Łukasz Michalski
125. Oceniamy dyrygentów
Evaluating Conductors
Jay Friedman, czerwiec 2004
Tym razem będzie na bardzo ważny temat, który powinien zainteresować wszystkich
muzyków orkiestrowych. W jaki sposób osądzamy dyrygenta? Większość orkiestrantów
ocenia dyrygenta po tym, czy na co dzień pracuje się z nim wygodnie,. To ważny czynnik,
ale nie jedyny. Wśród największych dyrygentów byli w historii tacy, którzy posługiwali się
dziwacznymi technikami batuty, a mimo to tworzyli wielką sztukę. Ponieważ bywam po
obu stronach pałeczki, nieco inaczej postrzegam relacje muzyk-dyrygent niż ktoś, kto
wyłącznie odbiera ruchy batutą.
Na początek pomówmy o historii. Dzisiejsza stosunki między orkiestrą a dyrygentem
znacznie różnią się od despotycznych dyktatur z minionych epok. Dyrygenci nie mogą już,
dzięki Bogu, uciekać się do zastraszania muzyków, jak to niegdyś bywało. Teraz bardziej
skłonni są do wkradania się w łaski orkiestry. To też może być problemem; istota
przywództwa, tak bardzo zespołowi potrzebna, abdykuje wtedy na rzecz pragnienia
ponownego angażu. Wahadło wychyla się równie daleko, jak kiedyś, ale w przeciwną
stronę. Wraz z nowo odkrytą wolnością nastały kłopoty. Jak orkiestry mają utrzymać
odpowiedzialność artystyczną wykraczającą poza osobisty rozwój muzyczny i to w sposób,
który zmieści się między anarchią a tyranią? Znakomici dyrygenci nie zgadzają się na to, co
nazywam autopilotem, czyli graniem takim, jak gdyby ten na podium tylko taktował i nie
robił nic więcej. Po czym najłatwiej poznać, że orkiestra gra na autopilocie? Odpowiadam:
nie da się zauważyć piano. Dynamika to dziś jeden z najczęściej pomijanych aspektów
orkiestrowego wykonania, a cicha dynamika to najbardziej zaniedbana część dynamiki.
Dyrygent, mający własną wizję i nieugiętą wytrwałość, tym musi się zająć, aby zróżnicować
styl i brzmienie orkiestry.
Muzycy powinni osądzać dyrygentów po ich interpretacji, a nie tylko fizycznej części
tworzenia muzyki. Tempo jest najważniejszym aspektem interpretacji. Jeśli dyrygent bierze
tempo o 30 kresek metronomu wolniejsze lub szybsze niż wskazane, to byłoby lepiej, żeby
miał ku temu dobry powód. Wspaniały interpretator może utwór zrealizować zgodnie
z partyturą, bez konieczności mechanicznego ćwiczenia poprawności nut. Gdybym miał
nazwać taką koncepcję, byłby to „zdyscyplinowany romantyzm”. Zdyscyplinowany dlatego,
że nie powykrzywiano utworu w coś nie do poznania, aby brzmiał bardziej muzycznie. Taka
zrównoważona rozwaga jest jak spacer po muzycznej linie i niewielu dyrygentów to potrafi.
Innym, istotnym czynnikiem przy ocenie dyrygentów jest głębokość i rozległość ich
muzycznych upodobań. Inaczej mówiąc: czy dyrygent ma jeden styl, z którym jest
beznadziejnie związany i koniecznie chce zadyrygować każdy z ulubionych utworów?
Znakomity interpretator ma ogromną paletę muzycznych gustów i nigdy nie chce
zaszufladkować orkiestry do któregoś z nich. Mahler mówił, że „symfonia musi ogarniać
cały świat”. To samo powinno dotyczyć tego, kto muzykę interpretuje.
Dyrygenci doskonale zdają sobie sprawę z rozmaitości zachowań muzyków, którymi
dyrygują. Ponieważ szef orkiestry czy inny dyrygent jest kimś, od kogo zależy czy będziesz
dalej pracował, warto wiedzieć, jak utrzymać pozytywne relacje w inny sposób, niż tylko
dobre granie. Muzyk, który ciągle wydaje się być nieszczęśliwy w orkiestrze, przedstawia
obraz negatywny. Przyczyną takiego wrażenia czasem może być znudzenie. Wiele osób nie
zdaje sobie sprawy z swego obrazu, jaki projektuje w zespole. Ważna jest też reakcja
Jay Friedman, Evaluating Conductors, Jun 10, 2004
tłum. Łukasz Michalski
grających na wskazówki dyrygenta. Złe wrażenie daje traktowanie każdej korekty jako
osobistego afrontu. Dyrygenci chcą widzieć ludzi uważnych, ale jednocześnie pewnych
siebie i trochę niezależnych, chcą mieć poczucie, że muzyk nie jest całkowicie zdany na to,
czy pokażą im wejście. Język ciała jest ważny dla utrzymania tego wrażenia. Również nie
uważam, że dyrygenci lubią muzyków, którzy ciągle na nich patrzą, ponieważ można to
zinterpretować jako niezadowolenie. Traktowanie w ten sam sposób wielkich nazwisk
i mniej znanych mistrzów zaświadcza o dojrzałości i zrównoważonej osobowości.
Dyrygenci stale spotykają się z nawałą nieszczerych pochwał i stają się ekspertami od
rozszyfrowania ludzi, którzy tylko próbują się przypodobać. Dyrygenci szanują kogoś, kto
jest uczciwy i nie stara się ciągle o własne korzyści. Ostrzegam muzyków, aby z czasem nie
znienawidzili dyrygentów, ani nie ulegli syndromowi „my i oni”. Taka postawa może
spowodować zawodowe zgorzknienie, a przecież dla muzycznej kariery poświęciliśmy dużo
czasu i pracy.
Na pohybel niekompetentnym i cześć tym wielkim.
Lista pytań Jaya Fiedmana, służąca ocenie dyrygentów:
1) Czy dyrygent przyjeżdża prowadzić orkiestrę, czy muzykę?
2) Czy dyrygent nie nadskakuje fałszywie orkiestrze, aby być lubianym?
3) Czy dyrygent ma wizję, jak powinien zabrzmieć utwór, nawet z orkiestrą stawiającą
opór?
4) Czy dyrygent ma odwagę przeforsować tę wizję w taktowny, ale zdecydowany
sposób?
5) Czy podczas próby okazuje relatywnie taką samą intensywność i emocje, jak podczas
koncertów (czy udowadnia, że jego intensywność i emocje są realne)?
6) Czy ma ulubione instrumenty i złe nastawienie wobec innych (niewątpliwa oznaka
wąskiego umysłu muzycznego)?
7) Czy realizacja wizji kompozytora ważniejsza jest od wirtuozerii i piękna rąk
dyrygenta?
8) Czy efektywnie prowadzi próby?
9) Czy potrafi w wyjątkowy sposób interpretować sporą ilość repertuaru z XIX wieku?
10) Na koniec (to najważniejsze): Czy potrafi poprowadzić którąś symfonię Brahmsa?
Oryginał:
http://jayfriedman.net/articles/evaluating_conductors