Archiwum Gazety Wyborczej; Znaczy terrorysta
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
Gazeta Wyborcza
nr 246, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 1999/10/20, dział
ŚWIAT, str. 12 Fot.
KRZYSZTOF MILLER
KORESPONDENCJA WACŁAW RADZIWINOWICZ, NAZRAŃ - MOSKWA
Tylko Inguszetia nie zgodziła się na zamknięcie pierścienia wokół
czeczeńskiego kotła i przyjmuje uchodźców
Znaczy terrorysta
Kiedy dr Irina Nurowa pokazała nam dziecko, pasażerowie lecącego z Inguszetii
do Moskwy samolotu JAK-42 mieli łzy w oczach. Powiła je na pokładzie Asia
Agajewa, uciekinierka z Czeczenii.
Musa - starszy brat nowo narodzonej dziewczynki - ma trzy lata, Mahomed -
dwa. Kiedy siedzącą obok nich mamę chwilę po starcie ze Sliepcowskiej chwyciły
bóle porodowe, obaj zesztywnieli ze strachu. - Bardzo bali się lecieć. Wiedzą
już, że samolot sprowadza tylko nieszczęścia - tłumaczył mi uciekinier z tej
samej wioski Walerig, który prosił, bym nie podawał jego nazwiska. - To było w
środę wieczorem w ubiegłym tygodniu. Wszyscy wyszliśmy z domów, by patrzeć, jak
rosyjskie myśliwce szturmowe atakują Aczchoj Martan, rejonowe centrum. Parami
szły na cel i wystrzeliwały rakiety. Raptem dwa z nich skręciły i zanim
zdążyliśmy się zorientować, leciały na nas rakiety. Trafiały w domy, obory,
stodoły... Pół wioski stanęło w ogniu - opowiada.
- Jakie bazy, jacy terroryści? My takich nigdy na oczy nie widzieliśmy -
złości się, gdy pytam, do czego w ich wiosce mogły strzelać myśliwce.
Bombardowali raz, atakować będą stale. W Walerig postanowili, że kobiety z
dziećmi i starzy ludzie będą musieli uciekać.
Polowanie na mężczyzn
- A mężczyźni? - pytam uciekiniera.
- Młody, zdrowy mężczyzna nie ma szans wyjechać z Czeczenii. Rosjanie na nich polują. Jak złapią, każą się
rozbierać. Na prawym ramieniu szukają siniaka - śladu po kolbie granatnika. Jest
siniak, znaczy, że człowiek strzelał, znaczy - terrorysta, znaczy, trzeba
zabrać. A jak siniaka nie ma, to walą człowieka kolbą kałasznikowa i siniak
jest. Znaczy, człowiek strzelał. Znaczy - terrorysta... - opowiada mi mężczyzna,
który, choć ma tylko 29 lat, mógł przejść przez rosyjskie filtry. Ranny w
poprzedniej wojnie ledwie powłóczy nogami i widać, że żadnej broni udźwignąć nie
jest w stanie.
Kobiety w obozach uchodźców w Inguszetii opowiadały mi, że Rosjanie zabierają
czeczeńskich mężczyzn i chłopców, którzy mają więcej niż 12 lat. Dokąd, nikt nie
wie dokładnie. Kobiety domyślają się, że do któregoś z rejonowych centrów
zajętych przez Rosjan. Wskazują przede wszystkim na stanicę Szołkowską.
Jedź do Mozdoku
- Oni zabierają ich do obozu filtracyjnego w Mozdoku w Północnej Osetii, tam
gdzie mają wielkie lotnisko wojskowe, sztab kaukaskiej grupy wojennej. Jedź do
Mozdoku, znajdziesz naszych mężczyzn - powiedziała mi Sama Tadajewa, która przed
wojną uciekła z Groznego do inguskiej wsi Nasykort pod Nazraniem. - Jedź do
Mozdoku, szukaj ich tam! - chórem wykrzyknął tłum kobiet, które w poniedziałek
od drugiej w nocy pod budynkiem wiejskiej rady Nasykortu czekały na wydawany tu
uciekinierom bezpłatnie chleb.
Mozdok jest zamknięty dla zagranicznych dziennikarzy. Działa w nim ponoć
wojskowe centrum prasowe, ale na telefony po liniach cywilnych nikt tam nie
odpowiada. Ponoć podnoszą tam słuchawki tylko telefonów wojskowych. W
ministerstwie obrony poradzili mi, żebym napisał prośbę o akredytację przy
sztabie w Mozdoku, ale od razu uprzedzili, że nikomu takich akredytacji nie
wydają.
A jednak mogłem obiecać kobietom z Nasykortu, że pojadę do Mozdoku i to już
we wtorek. W niedzielę, kiedy byłem na granicy Czeczenii z Inguszetią, zadzwonili do mnie na telefon
komórkowy z Rosyjskiego Centrum Informacyjnego w Moskwie. Usłyszałem, że we
wtorek rano wysyłają grupę dziennikarzy do Mozdoku i zajętych przez Rosjan
rejonów Czeczenii. Zapraszają, żebym też poleciał.
Umówiliśmy się, że przerwę podróż po Inguszetii i natychmiast wrócę do Moskwy,
żeby we wtorek rano lecieć do Mozdoku. Kiedy jednak w poniedziałek po południu
znalazłem się w stolicy, usłyszałem, że nie ma dla mnie miejsca w samolocie do
Mozdoku. Dlaczego - nikt nawet nie próbował tłumaczyć.
Katastrofa, której nie ma
Leczi, mąż Asi Agajewej - jak opowiedział mi w samolocie do Moskwy jej sąsiad
- musiał zostać w domu. Ona z synami poszła do Inguszetii, bo tylko tam mogą
dziś uciekać ludzie z Czeczenii.
Rosjanie szczelnie zamknęli granice wokół republiki. Uchodźców nie przyjmuje
ani Dagestan, ani Północna Osetia, ani Kraj Stawropolski. Tylko gen. Rusłan
Auszew, prezydent Inguszetii, nie zgodził się na zamknięcie pierścienia wokół
czeczeńskiego kotła. Kazał otworzyć granice swej republiki dla cywili
uciekających przed bombardowaniami.
Licząca 340 tys. obywateli malutka (4,5 tys. km kw.) Inguszetia napełniła się
uciekinierami jak gąbka. Według oficjalnych danych przyjęła ich już ponad 160
tys. A płyną w jej kierunku kolejne tysiące mieszkańców miast i wiosek
rozbijanych przez rosyjskie lotnictwo i artylerię.
Rosjanie ogarnięci po wrześniowych zamachach bombowych w Moskwie i
Wołgodońsku antyczeczeńską psychozą najwyraźniej nie chcą znać prawdy o nowej
wojnie. Ich ekipy telewizyjne rzadko zaglądają do obozów uchodźców, nie pokazują
mieszkających w spleśniałych namiotach karmiących matek. Nie mówią o tym, że
uchodźcy raz dziennie dostają bochenek chleba na trzech i nic poza tym do
jedzenia w obozach nie ma.
A wicepremier Walentina Matwijenko wmawia Rosjanom, że "nie można mówić o
katastrofie humanitarnej w Inguszetii". Dlatego "Nowaja Gazieta", jedyne chyba
rosyjskie pismo, które do tragedii Czeczenów
podchodzi po ludzku, jeden ze swoich tekstów z Inguszetii zatytułowała "Reportaż
z miejsca humanitarnej katastrofy, której nie ma".
Zjedli wszystko
- W mojej wsi mieszka 7 tys. ludzi. A uchodźców z Czeczenii przyjęliśmy prawie 5 tys. Codziennie
przychodzą nowi - opowiada Ahmed Chuszczagundow, sołtys Jandari pod Nazraniem, i
otwiera swój garaż. W środku mruży oczy kilkadziesiat leżących na betonie,
okutanych w jakieś łachmany dzieci. Matek tu nie ma, poszły do kolejki po chleb.
Ludzie śpią też w samochodach stojących na podwórku sołtysa. W każdym pokoju
koczuje u niego po 30 osób.
- Oni już zjedli wszystko. Nawet kartofle z tegorocznych zbiorów i kukurydzę.
Jeśli nie dostaniemy pomocy z zewnątrz, z głodu będą umierać nie tylko uchodźcy.
My, Ingusze, też. A przedtem pewnie miejscowi rzucą się do gardła przybyszom. I
może Rosjanom o to właśnie chodzi - przypuszcza sołtys.
- Spodziewamy się, że uchodźców jeszcze długo będzie u nas przybywać - mówi
mi Mohamed Batygow, szef służby migracyjnej w Nazraniu. - Wiadomo, jak mało
warta jest rosyjska armia. Z Czeczenami przyjdzie
jej walczyć co najmniej rok. A przez ten czas ludzie stale będą uciekać przed
bombardowaniami. A my nic dla nich nie mamy - ani namiotów, ani żywności, ani
ubrań. Z zimna umarło już 15 noworodków, które przyszły na świat w obozach.
Czemu Moskwa robi ludziom wodę z mózgów i mówi, że nie ma u nas katastrofy
humanitarnej? Na razie jest tylko katastrofa. Niedługo przyjdą mrozy, spadnie
śnieg i będzie ogromna tragedia.
Obietnice i bomby
- A może część uchodźców pójdzie do rejonów nad Terekiem zajętych już przez
siły federalne? Rosjanie zapraszają tam Czeczenów,
obiecują bezpieczeństwo, dobre warunki - pytam Batygowa.
- Jeśli obiecują, to znaczy, że obiecują. I nic więcej. Uzdrowisko w
Siernowodzku na Wzgórzach Sunżyńskich też ogłosili strefą bezpieczną, a kiedy
przyszli tam ludzie z całej Czeczenii, w nocy ze
środy na czwartek je zbombardowali. W czwartek przez granicę przeszło więc
kolejne kilkanaście tysięcy przerażonych ludzi. To oni teraz stoją, czekają na
rejestrację, miejsce w obozie - Batygow wskazuje za okno baraku, pod którym
tłoczy się tłum kobiet z dziećmi na rękach i ciężarnych.
Czekają tu, jak mi powiedziały, drugą dobę. Asia Agajewa z wioski Walerig i
jej mali synowie też musieli przez to przejść. Tylko ci, którzy przebrną tu
przez procedurę oficjalnej rejestracji, mogą zgłosić się do drugiego urzędu
migracyjnego na sąsiedniej ulicy, gdzie załatwia się zgodę na wyjazd z
Inguszetii.
Nie wsiąść do pociągu
Tam pod bramą strzeżoną przez uzbrojonych w automaty milicjantów znów tłum
kobiet i dzieci. Z Inguszetii do innych rejonów Rosji - jak mi mówi Musa
Ceczojew, szef tego urzędu - chce dziś wyjechać 30 tys. uchodźców. Do tej pory
wyjechały 2 tys. Każdy przechodzi przez żmudną milicyjną procedurę. Musi
zostawić odciski palców, zdjęcie.
Rosjanie wpadli na pomysł, że uchodźców z Inguszetii będą wysyłać do innych
regionów federacji specjalnymi wagonami z eskortą. Trafili kulą w płot. Czeczeni wciąż ze zgrozą wspominają wagony, do których
55 lat temu zapakował ich Stalin. Nie chcą wsiadać do pociągów. Boją się, że i
tym razem zatrzymają się one w centrum Syberii albo na Dalekim Wschodzie.
Ci, którzy zdecydowali się wyjechać, za wszelką cenę starają się zdobyć
bilety lotnicze. Ale żeby dostać się do samolotu, trzeba przejść kolejną drogę
przez mękę.
Poród w business class
Nic więc dziwnego, że Asia Agajewa, kiedy miała już za sobą ucieczkę z Czeczenii, walkę o dokumenty, bilety i wreszcie znalazła
się z synami w samolocie, choć była dopiero w ósmym miesiącu, zaczęła rodzić.
Miała sporo szczęścia. Okazało się, że na pokładzie jest dwóch lekarzy -
Kambułat Użachow, jadący do Moskwy prosić o pomoc dla uchodźców minister zdrowia
Inguszetii, i Irina Nurowa, szefowa Szpitala Medycyny Katastrof pomagającego
ludziom, którzy w Nazraniu schronili się przed wojną.
Nurowa wygnała do tyłu samolotu pasażerów z przedziału business class i
urządziła w nim izbę porodową. Zaprowadziła tam Asię. Po kilkunastu minutach,
uśmiechając się triumfalnie, wyszła z tej podniebnej betlejemskiej stajenki z
owiniętą w ręcznik skośno-oką dziewczynką. - Poród szybki, jak mówią akuszerki -
chodnikowy. Dziecko i matka zdrowe - zameldowała wzruszonym pasażerom, trzymając
na rękach noworodka-uchodźcę.
- Dla Iriny to normalna robota - tłumaczył mi zadowolony, że wszystko się
dobrze skończyło, minister Użachow. - Tu jest nawet lepiej niż u nas. W
samolocie, ciepło. W Moskwie dziecko przewiozą do szpitala. A te dzieci, które
teraz rodzą się w obozach, trafiają do wilgotnych namiotów, zamarzają na
chłodzie. Nie ma dla nich mleka, lekarstw, ubranek, pieluch. Nam jest
natychmiast potrzebna pomoc - żywność, namioty, odzież, lekarstwa. Wszystko,
czego człowiek potrzebuje, żeby przetrwać ciężką zimę. Jeśli wy, Polacy,
moglibyście i chcielibyście pomóc, to, proszę, nie czekajcie.
[Podpis pod foto]
Na granicy Czeczenii z Inguszetią - Czeczeni uciekający przed wojną
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
50 (20)45 14 Pażdziernik 1999 Otworzyć wrota Groznego52 22 Pażdziernik 1999 Pięć rakiet, sto ofiar41 9 Pażdziernik 1999 Wojna nieaktywna46 15 Pażdziernik 1999 Bomby na Trawiaste Wzgórza53 25 Pażdziernik 1999 Można mnie nazwać radykałem34 2 Pażdziernik 1999 Siłą się nie da47 16 Pażdziernik 1999 Kim pan jest, panie Basajew84 20 Grudzień 1999 Rozmawiają i się biją19 20 PAŹDZIERNIKA MNIEJ WIĘCEJ PRZYJACIELE Z POTENCJAŁEM CZ 142 12 Pażdziernik 1999 Wola najwyższego33 2 Pażdziernik 1999 Rosjanie w Czeczenii38 6 Pażdziernik 1999 Nowa Czeczenia69 20 Listopad 1999 Co ma OBWE do CzeczeniiUstawa z dnia 7 pażdziernika 1999 roku o języku polskim39 7 Pażdziernik 1999 Tragiczna przeprawa32 1 Pażdziernik 1999 Lądem, nie szturmemwięcej podobnych podstron