09 Strażnik kryształu


Bohaterowie Sanctuarium

część dziewiąta - „Strażnik kryształu”

Danath podszedł do okna. Spojrzał na wzgórze. Wtedy gdy Yennefer się ocknęła zdawało mu się że czegoś brakuje w krajobrazie Duncraig. Teraz był tego pewien. Nie było wieży która wznosiła się przy kuźni zwanej przez mieszkańców Kuźnią Wybranych. Druidowi wydawało się że zarówno wzgórze jak i całe otoczenie Duncraig straciło w tym momencie na swoim wyglądzie. Nagle jego uwagę przyciągnęła grupa ludzi która zmierzała ze wzgórza w kierunku miasta. Wytężył wzrok próbujac przyjrzeć się bliżej. Niestety mgła uniemożliwiała bliższe rozpoznanie. Danath odszedł od okna. Yennefer siedziała na łóżku i ruchami dłoni dotykała twarzy, jakby szukając blizn. Usłyszała go gdy podszedł bliżej.

Druid podszedł do niewielkiego kredensu i wziął małe lusterko. Podał je Yennfer. Czarodziejka wzięła je i z obawą zbliżyła je do twarzy. W lusterku pojawiła się twarz pięknej kobiety, z czarnymi włosami. Jej cera była śniada. Na policzku majaczyła blizna. Yennfer westchnęła i odłożyła lustrerko. Widać było że nowy element nie komponował się z resztą twarzy.

Nagle drzwi izby otworzyły się z łoskotem i do środka wpadł Altar. Był cały zdyszany.

Danath z typowym dla siebie stoickim spokojem , ruszył w kierunku drzwi.

Druida już nie było w izbie. Wybiegł razem z Altarem na zewnątrz. Yennefer z trudem podeszła do okna i wyrzała na zewnatrz. Na dole , przed gospodą panowało istne zamieszanie. Ktoś krzyczał, jakaś kobieta lamentowała. Dopiero po dłuższej chwili czarodziejka zobaczyła paladyna , nekromantę i nieznaną jej kobietę którzy wolno szli w kierunku gospody. Byli ledwo żywi. Iść im, pomagali niektórzy ludzie. Jedni podtrzymywali ich na ramionach , inni trzymali ich za ręce i niepozwalali upaść. Yennefer spojrzała i załamał ręce.

Zeszła z poddasza, przeszła przez pustą izbę i wyszła przed gospodę. Spojrzała na Kane'a. Nekromanta broczył krwią. Rozcięcie na czole , pozostałe po walce w lesie, ponownie się rozstąpiło i poczęło wypluwać na bladą twarz nekromanty coraz to większe ilośći krwi. Kane szedł bardzo powoli , podpierał się swoją nieodzowną laską , szedł prawie po omacku bowiem krew zalewała mu oczy. Paladyn z kolei wyglądał zadziwiająco dobrze , nie biorąc pod uwagę osmalonych włosów oraz dziwnego chodu. Po wnikliwszej analizie można było wywnioskować że Tan Biały nie mógł normalnie chodzić, bowiem był trzymany przez trzech mężczyzn którzy starali się utrzymać go w pionie. Przez myśl Yennefer przebiegła myśl : nadwyrężony kręgosłup albo gorzej....postępujący paraliż. Kobieta o krótkich , blond włosach wyglądała najlepiej z całej trójki. Miała trochę osmaloną twarz. Za to wyglądała jakby była w szoku. Cały czas powtarzała: „zawiodłam....porażka....zabije mnie....zawiodłam....” i patrzyła tępo w ziemię. Yennefer, zbliżyła się do przyjaciół. Kane odgarnął kosmyk białych włosów które mieszały się z krwią. Spojrzał błędnym wzrokiem przed siebie. Zobaczył czarodziejkę. Uśmiechnął się. Nie był to uśmiech jak zwykle makabryczny, pozbawiony wyrazu ale przepełniony jakby szczęściem, spowodowany ujrzeniem czarodziejki żywej. Wyciągnął do niej kościstą rękę.

Po czym padł nieprzytomnie na ziemię. Paladyn krzyknął:

Tan wyrwał się uścisku mężczyzn, ale nie przeszedł ani kroku. Ból promieniujący z kręgosłupa przeszył jego ciało. Paladyn zwinął się z bólu i także padł na ziemię. Druid Danath zakrzyknął:

Nie musiał długo czekać na odzew..........

Gdy nekromanta otworzył oczy ujrzał nad sobą twarz Altara.

Kane wzdrygnął się na samą myśl że ktoś mu może rzeźbić na czerepie mozaikę, rozpalonym pogrzebaczem. Ale faktycznie to zielsko śmierdziało niebywale.

Altar zaśmiał się , coś jeszcze bąknął o przeróżnych zastosowaniach laski Kane'a , i wyszedł. Nekromanta opadł na łóżko. Czuł się nawet dobrze. Widać Danath wie co robi - pomyślał krzywiąc twarz kiedy ostry zapach ziela wpadł mu do nozdrzy. - Ciekawe co z Tanem i z tą Laurą ? - pomyślał wbijając wzrok w sufit.

Tymczasem w izbie obok Yennefer wraz z Danathem próbowali opatrywać paladyna. Stosowne było określenie „próbowali” bowiem paladyn uparcie twierdził że nic mu nie jest, no co Danath zgodnie z Yenną twierdzili że jest głupi będzwał i jak nie będzie współpracował to mu przybiją zakuty łeb gwoździami do łóżka. Paladyn w ripoście na takie ultimatum, nie dał się ruszyć , otoczył się czerwoną aurą krzycząc przy tym niemiłosiernie. Przy okazji spalił całe prześcieradło. Aura była tak wściekle parząca że nie dało się go ruszyć. Danath załamał ręce.

Obydwoje wyszli zostawiając paladyna samego. Gdy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi, Tan „zgasił” aurę. W tym samym momencie poczuł pulsujacy ból promieniujący od krzyża i wdzierajacy się do czaszki. Podszedł do zbroi która leżała obok łóżka. Zaczął czegoś szukać. Po chwili wyjął sztylet. Spojrzał na rzeźbioną rękojeść. Powoli włożył ją do ust i mocno zacisnął na niej zęby. Ból narastał. Tan chwycił swoją lewą rękę za plecami i zaczął się przygotowywać.

Bół opanował jego ciało wprawiając Tana prawie w dziwną euforię. Zatrzeszczały kości. Dosłownie było słychać jak wszystkie kręgi z kręgosłupa ustawiają się. Dziki chrzęst przyprawiający o dreszcze. Paladyn zacisnął zęby na rękojeści sztyletu. Wydawało się że zaraz ją przegryzie na wylot. Po chwili ból stał się o wiele mniejszy. Tan usiadł ciężko na łóżku. Czuł teraz gorąco przepływające w okolicach krzyża i kręgosłupa. Wypluł sztylet.

Wokół niego pojawiła się niebieskawa poświata. Migotała hipnotyzująco. Tan Biały usnął natychmiast.

Natomiast na dole w karczmie , przy jednym ze stół siedziała Laura Meave. Pilnował jej Crushead , który oparł się o framugę drzwi i całkowicie je zasłaniał. Jednak nie musiał się zbytnio wysilać z pilnowaniem zabójczyni, bowiem sama zainteresowana siedziała nieruchomo, jakby w szoku, i najzapewniej nie było jej w głowie wychodzić gdziekolwiek. Crushead patrzył na nią i masował sobie knykcie. Świeżbiło go niemiłosiernie żeby sobie poużywać za tą sytację na targu.

Na schodach pojawił się nagle druid. Zaczął schodzić po schodach , przypatrując się bacznie Laurze. Spojrzał na Crusheada i skinął głową. Barbarzyńca zroił to samo. Danath usiadł powoli naprzeciw zabójczyni i wbił w nią wzrok. Kobieta nie reagowała. Wydawało się że jest zupełnie gdzieś indziej.

Brak odpowiedzi. Tylko tępy wzrok wbity w drewniany blat stołu. Druid postanowił zmienić strategię i przejść od razu do sedna sprawy.

Zabójczyni miała spuszczoną głowę i mruczała coś pod nosem.

Danath stracił cierpliwość. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Laura spojrzała na niego oczami przestraszonego dziecka.

Zabójczyni spojrzała na druida. Jej wzrok był już inny. Drapieżny.

To był moment, dosłownie ułamek sekundy. Ręka zabójczyni w nabijanej srebrnymi ćwiekami rękawicy wylądowała wprost na podbródku druida. Ten krzyknał i zachwiał się pod siłą uderzenia. Laura chwyciła za stół i jednym silnym ruchem zwaliła go na oszołomionego druida. Danath zakrzyknął:

Stojący w drzwiach Crushead uśmiechnął się zjadliwie i zacisnął pięść. Na poddaszu dał się słyszeć rumor. Na schody wpadł Altar. Gdy zobaczył druida przyciśniętego przez dębowy stół, zrozumiał co się dzieje. Jednym skokiem przesadził poręcz na schodach i zeskoczył na ziemię. Zabójczyni była nie dalej niż pięć kroków od niego. Stała w rozkroku, pochylona do przodu. Na jej nadgarstkach migotały srebrne ostrza. Crushead zamknął drzwi i zaryglował je. Zaczął się do niej zbliżać. Wyjął zza pasa topór. Altar z braku oręża, który jak się zdawało zostawił gdzieś w komnacie, zadowolił się zydlem który stał nieopodal niego. Chwycił go w dużą jak bochen chleba dłoń i także zaczął się zbliżać do Laury. Zabójczyni uważnie obserwowała dwójkę barbarzyńców. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Szyderczy.

Zabójczyni nie miała najmniejszego zamiaru tego uczynić. Wykonała zamach „szponami” dając jakby pokaz swoich możliwosci. Ostrza przecięły powietrze z dzikim gwizdem. .

Crushead nie czekał. Zaatakował błyskawicznie pchany furią. Jego topór zawył w powietrzu i skrzyżował się z ostrzami zabójczyni. Laura momentalnie wykorzystała sytuację. Trzymając w uścisku topór, próbowała kopnąć barbarzyńcę w czułe miejsce. Jednak Crushead nie był w ciemię bity. Wolną ręką zatrzymał uderzenie i jednocześnie przyrżnął zabójczyni z całej siły w szczękę. Laura wyzwoliła szpony z zakleszczenia i odskoczyła. Splunęła na ziemię wypluwając przemieszaną krew ze śliną. Altar zarechotał.

Skoczyli obaj w jej kierunku. Altar próbował ją złapać ale uskoczyła bardzo zwinnie na szynkwas. Barbarzyńca nie spasował. Próbował ją podciąć , uderzając zydlem w kolana kobiety. Ta kopniakiem wytrąciła mu siedzisko i w tym samym momencie sparowała uderzenie toporu. Ostrza zazgrzytały. Laura wyrwała szpony i zamachnęła się w dzikiej furii. Srebrne ostrza omal nie pozbawiły głowy Altara który tylko dzięki wrodzonej zwinności i sporej dozie szczęścia uniknął skrócenia o głowę. Tymczasem zabójczyni cofała się powoli na szymkwasie. Crushead szedł wzdłuż i patrzył w oczy zabójczyni. Ta nagle utkwiła w czymś wzrok. Crushead dostrzegł to.

W tym samym momencie Laura ruszyła przed siebie. Crushead próbował podciąc ją toporem. Za późno. Zabójczyni zwinnie przeskoczyła nad barbarzyńcą i skoczyła w kierunku okna. Nie stało się jednak to co przewidywał Crushead. Kobieta skoczyła na ścianę, znieruchomiała na niej jak posąg przez dosłownie ułamek sekundy , odbiła się i jak strzała poszybowała w kierunku Altara, krzycząc wściekle. Ostrza były skierowane wprost na twarz barbarzyńcy. Ten jednak nie stracił zimnej krwi. W momencie gdy ostrza prawie zaorały mu twarz, chwycił zabójczynię za nadgarstki i przerzucił za siebie. Zabójczyni o dziwo nie straciła równowagi. Przerzucona z ogromną siła, wykonała fikołka w powietrzu i zgrabnie wylądowała na ziemi, około sześciu kroków od Altara. Ponownie przyjęła drapieżną postawę, i zaczęła iść półkolem.

Obaj zaczęli iść w kierunku Laury, próbując odciąć jej drogę ucieczki, jaką stanowił szynkwas. Zabójczyni oddychała ciężko, ale nadal szła półkolem cały czas zmieniajac szybkość chodu myląc przeciwników. Altar zaatakował. Brzeszczot zawył w powietrzu. Laura sparowała cios z wielkim trudem, czując siłę uderzenia. Omal nie straciła równowagi. Momentalnie zaatakował drugi barbarzyńca. Zabójczyni uskoczyła przed ostrzem topora ale potknęła się i straciła równowagę. Upadła na podłogę. Doskoczył do niej Altar. Błysnął brzeszczot miecza. Z drugiej strony pojawił się Crushead. Laura nie miała możliwości ucieczki. Tak się przynajmniej zdawało barbarzyńcom. Zabójczyni błyskawicznie sięgnęła do kieszeni , wyciągnęła malutki woreczek i cisnęła go pomiędzy nogi barbarzyńców. Nastąpił wybuch. W karczmie się zakotłowało. Biały pył i dym rozniósł się w całej karczmie ograniczając pole widzenia dosłownie do zera.

Tymaczasem zabójczyni niezatrzymywana przez nikogo, wskoczyła na szynkwas, i zaczęła biec w kierunku okna. Wpadła na nie w pełnym pędzie, wybijając je i wypadając na zewnatrz.

Obaj barbarzyńcy runęli ku wyjściu. Nie musieli nawet odryglowywać drzwi, bowiem przy ich masie ciała, drzwi stały się mało istotnym elementem ograniczającym przestrzeń życiową. Wyleciały jak z procy pod uderzeniem barbarzyńców. Altar i Crushead wypadli na zewnątrz. Szybko się rozejrzeli. Ujrzeli ją jak przemykała wokół zdziwionych ludzi. Barbarzyńcy z furią na twarzach pośpieszyli za nią. Cały czas mieli ją przed oczami. Widzieli jak w tłumie ludzi próbuje ich zgubić, jak przemyka uliczkami. Jednak oni nie dawali się zwieść. Cały czas za nią biegli nie zwalniając kroku. Wiedzieli że jak jak najprędzej nie złapią to ucieknie i nie zobaczą już jej nigdy. Laura Meave skręciła w boczną uliczkę. Przyczaiła się przy ścianie, w cieniu. Chciała się upewnić czy nikt jej nie ściga. Myliła się. Usłyszała krzyki barbarzyńców i odgłosy zamieszania. Wiedziała że ma tylko chwilę na decyzję. Skrzyżowała ręce. Wymamrotała coś pod nosem. W tym samym momencie obok niej zaczął formować się kształt. Po paru sekundach obok Laury stało jej lustrzane odbicie, jej klon. Zabójczyni przycupnęła przy ścianie. Jej klon natomiast ruszył uliczką w pełnym pędzie, wskoczył na scianę, chwycił wystający ze ściany drewniany występ, i siłą rozpędu wyskoczył na ulicę. Tuż przed barbarzyńcami.

Klon od razu zaczął biec dalej ulicą przed siebie, pociągając za sobą ścigających barbarzyńców. Ci nie wiedząc że gonią iluzję, rycząc wściekle kontynuowali pościg. Prawdziwa zabójczyni wstrzymała oddech. Minęło kilka chwil. Uspokoiła się. Opadła na ziemię i zakasłała. Biały pył bardzo drapał w gardło. Jej oddech stał się bardziej regularny. Wzięła głęboki oddech. Nagle poczuła pulsowanie. Wiedziała że ją wzywa. Sięgnęła ręką do kieszeni i wyjęła malutki medalion. Usłyszała glos.

Medalion przestał pulsować. Zabójczyni schowała medalion. Wstała i pobiegła. Wiedziała gdzie nikt nie będzie jej szukał. Tam się ukryje i przeczeka. Zgodnie z wolą mistrza.

Do gospody weszli barbarzyńcy. Altar i Crushead. Byli wściekli. Usiedli przy stole nie przestając kląć. Podszedł do nich Danath.

Nadszedł wieczór. Jednak tego wieczoru nikt nie spał. Wszyszcy rozprawiali na temat ostanich wydarzeń w mieście, a najczęściej tematem rozmowy było zawalenie się wieży Kuźni Wybranych. Jeszcze przed zmierzchem ludzie zebrali się przy kuźni i odnaleźli ciało kowala. Był przy tym Danath który cieszył się bardzo dobrą opinią w Duncraig. Mieszkańcy uznawali go za bardzo dobrego lekarza, a może raczej zielarza, bowiem pomagał im chorobowych przypadłościach. A po za tym brał za swoje porady bardzo mało, co stanowiło niesamowitą konkurencję dla miejscowych konowałów, którzy liczyli sobie bardzo drogo za swoje usługi. Za przykład może służyć sytuacja gdy ktoś chciał sobie wyrwać ząb. U miejscowego lekarza ten zabieg kosztował około trzydziestu sztuk złota, natamiast u Danatha ta usługa kosztowała raptem siedem złotych monet. I to z pełnym znieczuleniem. Znieczuleniem było wyrżnięcie w szczęke przez Altara który robił za pielęgniarkę. Po takim ciosie delikwent był całkowicie znieczulony a jak dobrze poszło to Altar czasami trafiał bezpośrednio w bolący ząb co bardzo skracało zabieg. Tak czy inaczej klientela była bardzo zadowolona. I tak Danath wyrabiał sobie opinię znakomitego lekarza. Wtedy gdy ludzie wydobyli ciało kowala, pod tajemniczym imieniem Seknoriusa - strażnika księgi, które nie było znane nikomu, druid nie musiał się zbytnio starać by postawić diagnozę. Wyrwane serce. Nadzwyczaj zgrabnie. Danath, zanim jeszcze zezwolił na zabranie ciała przezornie przeszukał zwłoki. Znalazł dziwną kartkę z zapisanymi na niej słowami: „Ex je'sa trax”. Nie rozumiał tego języka ale kartkę przezornie schował. Ciało kowala pochowano na pobliskim cmentarzu, gdy pobliska rodzina odprawiła należną ceremionię. Tego samego wieczoru Danath wrócił do karczmy. W środku krzątał się karczmarz, który chcąc nie chcąc wysłuchiwał opowieści Altara który namiętnie opowiadał, jaką to zażartą walkę prowadził z zabójczynią, przy pomocy tylko samego zydla. Gestykulował przy tym raźno a karczmarz tylko przytakiwał. Przy kominku siedział Crushead, który szlifował ostrze topora. Przy stole zasiadała Yennefer i Tan Biały. Rozmawiali. Danath podszedł do nich.

Czarodziejka uśmiechnęła się.

Druid wyjał kartkę i położył na stole. Yennefer przyjrzała się i pochwili pokiwała przecząco głową.

Po dość długiej wymianie zdań, przekładanych przekleństwami , okrzykami Yennfer zgodziła się jednak zostać, choć była bardzo niepocieszona. Danath i Tan Biały wyruszyli. Na miejsce, dotarli akurat gdy słońce chowało się za horyzontem. Danath przysłonił oczy ręką i wyraźnie delektował się słońcem które wtapiało się w horyzont. Paladyn natomiast chodził nerwowo wśród ruin. W końcu się odezwał.

Tan Biały pokiwał głową.

Przeszli w tamtym kierunku i stanęli nad ogromną marmurową płytą. Na jej powierzchni wyrzeźbiony był ogromny symbol przedstawiający człowieka trzymającego w ręku jakiś przedmiot przypominający kryształ. Obok niego widniał dziwny napis : „Vego dae re' „ i w tym miejscu kończył się jakby był specjalnie niedkończony. Dziwnym było to że obraz człowieka dawał podstawy sądzić że jest bardzo stary. Natomiast napis wyglądał jakby został wyryty całkiem niedawno. Druid przyjrzał się słowom. Pokręcił głową.

Paladyn zgodził się. Druid odchrząknął.

Żadnego efektu. Kompletnie nic. Danath zamyślij się.

Danath ponownie przeczytał , tym razem cały zwrot. Nerwowe wyczekiwanie. Nic. Paladyn zakląkł.

Wziął kartkę do ręki , przewrócił oczami.

Drud wziął kartkę i spojrzał na płytę. Wyrecytował:

Obydwaj z paladynem spojrzeli na płytę w nerwowym oczekiwaniu. Nic się nie działo.

Na marmurowej płycie poniżej pierwszego zaklęcia, wypalane jakby magiczną siłą zaczęły się formować słowa. Po chwili pojawił się tam drugi zwrot, ten z kartki. Sekundy później cały napis zlał się jedną masę i ponownie uformował w napis. Tym razem w zrozumialym języku. Brzmiał on: „Ci którzy ośmielili się wystąpić przeciwko nam, uklękną przed naszą potęgą”. W tym samym momencie ziemia zadrżała a paladyn razem z druidem poczuli jak magiczne źródła zaczęły pulsować. Nagle uderzyła ich niesamowita fala energi , prosto w świadomość. Impuls był tak silny że obydwaj zwalili się na ziemię. Ziemia nadal drżała, ruiny zaczęły się trząść, ostatnie cegły spadały, zerwał się porywisty wiatr. Momentalnie rozległ się huk i marmurowa płyta wyleciała wyleciała wysoko w powietrze. Z powstałej wyrwy wydobywały się kłęby pary jakby z gorącego źródła. Paladyn wstał powoli. Ziemia powoli przestawała drżeć, wszystko się zaczęło uspokajać. Tan podszedł do wyrwy. Z głebi unosił się dziwny, drapiący w nozdrza zapach. Paladyn zmrużył oczy i spojrzał w głąb.

Druid podążył za nim. Korytarz miał około dwóch metrów wysokości ale był dość wąski. Ściany były dziwnie gładkie, jakby polerowane. Natomiast podłoga przy każdym kroku wydawała głuchy pogłos który niósł się echem po korytarzu. Było ciemno. Paladyn odpalił aurę. Biała jasność rozświetliła ciemności. Razem z druidem postąpili kroku. Zaczęli iść starając się uważnie stawiać kroki aby przypadkiem nie wpaść w jakąś pułapkę którymi mógł być najeżony tajemniczy tunel. Przeszli kilkanaście kroków. Nagle tunel rozszerzył się. Obydwaj weszli do jakby komnaty. Odchodziły od niej dwa kolejne tunele. Na środku komnaty wyrysowany był symbol przedstawiający człowieka z kryształem. Taki sam jak na płycie z powierzchni.

Tan spojrzał pogardliwie na druida.

Danath nie uśmiechnął się. Miało to dosyć wymowne znaczenie. Druid zdjął pochodnię wiszącą całkiem „przypadkiem” na ścianie i zapalił ją. Ruszyli. Paladyn wszedł do tunelu. Z biegiem czasu tunel zwężał się albo rozszerzał. Czasami paladynowi zdawało się że idzie w dół. Nagle paladyn ujrzał światło dobiegające z końca tunelu. Ścisnął miecz. Powoli zaczął się przesuwać wzdluż ściany, delikatnie, bez wydawania zbędnych odgłosów. Wszedł do przestronnej sali. Zobaczył dość spory otwór z którego widocznie biło blade światło. Na środku sali stał podest. Paladyn zbliżył się do niego. Na podeście, pośrodku czterech, srebrnych, zakrzywionych uchwytów, znajdował się kryształ. Czarny kryształ. Tan Biały zbliżył się jeszcze bardziej do podestu. Nie wiadomo dlaczego wyciągnął rękę żeby dotknąć krzyształu. Wtedy zobaczył że na jego rękę, kryształ i kawałek podłogi padł cień. Ogromny cień. Odwrócił się żeby zobaczył co go rzuca. W pierwszej chwili nie zobaczył postaci. Nagle w ciemności rozbłysły oczy. Czerwone jak krew. Paladyn cofnął się i prawie oparł się plecami o podest. Wtedy usłyszał głos.

Tan wypowiedział te słowa i od razu pożałował. Przez salę przemknął pomruk rosnacego zdenerwowania i wściekłości ze strony postaci. Zobaczył jak postać mruży swe oczy....i występuje do przodu. Teraz ujrzał ją w całej okazałości. Na pewno nie był to człowiek. Ale paladyn nie był pewny co to w ogóle było. Postać miała wzrost i budowę ciała około dwa razy większą niż czlowiek. Była potężnie umięśniona. Poruszała się na dwóch racicach ale ręce miała ludzkie. Stwór miał długie, czarne włosy opadający na owłosiony tors i plecy. Nad czerwonymi oczami w kształcie walca, były krzaczaste brwi. Z ust z każdej ze stron wystawał kieł. Ręce i dłonie postaci były owłosione i tak wielkie że z łatwością mogłyby zacisnąć się na głowie paladyna i ścisnąć ją jak orzech. Paladyn usłyszał metaliczny pogłos. Stwór postawił przed sobą miecz, pokryty runami. Miecz, gdyby go postawić pionowo byłby wyższy od paladyna. Na ostrzu w paru miejscach były wygięcia, wypiłowane zaglębienia, mające zapewnie skutecznie kaleczyć przeciwników. Owłosiony tors stwora chroniła pozłacana zbroja.

Strażnik zaśmiał się zjadliwie.

Strażnik ruszył przed siebie. Paladyn ścisnął miecz i zaczął się cofać. Wiedział że znalezienie w zasięgu miecza strażnika i nawet sparowanie uderzenia może wyrwać mu ręce ze stawów. Postanowił na razie przejść do defensywy i będzie myślał nad sposobem pokonania przeciwnika. Balkhus poruszał się nadzwyczaj zwinnie, wymachując mieczem tak wściekle i szybko że Tan ledwo był w stanie śledzić brzeszczot. Strażnik był nadzwyczaj ruchliwy i bardzo zwinny. Kilkakrotnie paladyn próbował mylić przeciwnika, zmieniając chód, uskakując, ale nie miało to większego sensu. Nawet gdyby paladynowi udało się zajść strażnika od tyłu, istaniała obawa że stwór zawinie mieczem o 360 stopni i przetnie go na pół. Tan był tego raczej pewien, bo oceniając siłę strażnika i wielkość miecza, mógł on prawdopodobnie nie wysilając się zbytnio ściąć drzewo jednym ciosem. Paladyn widząc że stwór ani krztynę się nie zmęczył, postanowił przejść do ofensywy. Nie bardzo wiedział co ma zrobić ale lepiej było robić cokolwiek niż czekać aż Balkhus przetnie paladyna na pół i zrobi sobie z jego czaszki pamiatkowy lichtarz. Paladyn zawinął mieczem i uderzył w stwora. Strażnik odbił brzeszczot jak natrętną muchę i tym razem ciał z obu rąk centralnie w paladyna. Ten uskoczył niemal w ostatniej chwili. Ostrze gruchnęło w ścianę wyłamując kawał muru. Paladyn myślał że to chociaż na sekundę spowolni Balkhusa. Mylił się. Stwór nadzwyczaj płynnie zawinął mieczem mierząc w głowę rycerza. Tan zasłonił się mieczem ale na nic się to zdało bo siła była tak ogromna że rzuciła paladynem o ścianę. Tan wyrżnał w mur i padł na ziemię. Ledwo się podniósł, zobaczył jak strażnik zbliża się do niego. Jego czerwone oczy płonęły nienawiścią. Balkhus uderzył. Tan nie zdążył się odsunąć. Złapał tylko w drugą rękę brzeczot swojego miecza i wystawił przed czoło. Modlił się żeby wytrzymał pod uderzeniem. Gignatyczny miecz przeciął powietrze i uderzył w brzeszczot paladyna. Ostrze nie pękło. Wytrzymało. Paladyn trzymał brzeszczot obiema rękami próbując nie dać się przycisnąć do ściany. Strażnik naciskał swoim mieczem coraz mocniej. Paladyn tracił siły. Oczy powoli zachodziły mu mgłą. Wiedział że jeszcze chwila i Balkhus przybije go do ściany. Wytężył wszystkie siły starając się odepchnąć ostrze miecza strażnika od siebie. Krzyknął i włożył w ruch całą siłę. O dziwo udało się. Strażnik nie wiadomo dlaczego zwolnił nacisk. Paladyn tylko na to czekał. Szybkim ruchem prześliznął się pod racicami Balkhusa i ciął mieczem w udo przeciwnika. Stwór zawył tak straszliwie że ze ścian posypały się cegły, a paladyn zakrył uszy ręką. Wiedział że teraz strażnik będzie trochę wolniejszy ale też jego ciosy będą bardziej szaleńcze a co za tym idzie bardziej niebezpieczne. Tan odsunął się na odpowiednią odległość. Potwór sapał ciężko. Z jego rany sączyła się krew. Paladyn poczuł swóją szansę. Wiedząc że potwór jest zamroczony i zdezorientowany, zaatakował. Chwycił mocniej miecz i ruszył w jego kierunku. Gdy był już wystarczająco blisko, wykrzyczał zaklęcie. Struga niebieskiego światła omiotła brzeszczot nadając mu świecący blask. Paladyn skoczył i uderzył centralnie w korpus strażnika. Ostrze spadło na pozłacaną zbroję, chroniącą tłów Balkhusa. Posypały się iskry. Potwór cofnął się , jakby zaskoczony przebiegiem zdarzeń. Żadnej rany. Zbroja nawet nie została zarysowana. Paladyn nadal nacierał. Tym razem to właśnie strażnik parował ciosy zadawane przez Tana, które to miały ogromną moc. Rycerz pchany furią ciągle atakował. Raz po raz, jakby zapominając o bezpieczeństwie. W pewnej chwili Balkhus odchylił się do tyłu robiąc unik przed ciosem, ale wracając po poprzedniego ułożenia ciała ciął mieczem. Trafił. Potężne ostrze wpadło na ramię paladyna, szczęście trochę koślawo, roztrzaskując w drobny mak część zbroi. Paladyn widząc co się święci, zaatakował wściekle mierząc między oczy. Skoczył, chybił, ale miał szczęście bowiem strażnik zaskoczony tym atakiem nie zdążył odwinąć się mieczem, co dawało w perespektywie dalsze cieszenie się paladyna że jest w jednym kawałku. W tym samym momencie paladyn ponownie musiał popisać się refleksem bowiem ostrze miecza strażnika zawyło w powietrzu żądne mordu. Kolejne uderzenie Balkhusa. Dosłownie milimetry od prawego ramienia paladyna. Tan skoczył za podest w celu obmyślenia kolejnej fazy ataku. Ujrzał że jego przeciwnik się zbliża. Nagle stało się coś niebywałego. Balkhus podszedł do podestu i już się zamierzał zadać kolejny cios w paladyna, gdy nagle spojrzał na kryształ. Były to sekundy. Ale to wystarczyło paladynowi. Z krzykiem na ustach, skoczył ku strażnikowi zupełnie jak atakująca żmija, celując w podgardle. Trafił. Czysto. Bez błędnie. Strażnik upuścił miecz i chwycił się za gardło z którego zaczęła się wylewać posoka. Upadł na ziemię, rycząc wściekle. Nagle przestał. Słychać było tylko jego ciężkie sapanie. Paladyn usłyszał za sobą odgłos kroków. Odwrócił się błyskawicznie z mieczem gotowym do ataku. W ciemnościach majaczyła sylwetka. Tan zmrużył oczy i po chwili odechnął. To był Danath.

Nagle Balkhus się poruszył. Paladyn był gotów do kolejnego ataku ale strażnik tylko podsunął się pod scianę i oparł się o nią sapiąc ciężko. Rana na jego szyi przestałą krawwić. Wydawało się że całkowicie się zasklepiła.

Danath pokiwał przecząco głową. Tan uspokoił go ruchem dłoni. Wiedział że nadal strażnik jest niebiezpieczny i należy zachować daleko idącą ostrożność.

Paladyn zbliżył się do strażnika. Nagle stwór szybkim jak błyskawica ruchem dłoni dotknał czoła paladyna. Nastąpił zgrzyt i błysnęło białe światło. Paladyn odskoczył do tyłu. Upuścił miecz, chwycił się za głowę, zataczając się poteżnie. Krzyknął. Danath nie czekał. Ryknął dziko. Metamorfoza była natychmiastowa. Ostre jak brzytwa kły, łeb wilka, ostre szpony. Wiłkołak doskoczył do strażnika i zamachnął się pazurami pragnąc rozpruć Balkhusa.

Wilkołak nie zadał ciosu. Po chwili stał się ponownie mężczyzną ze skórą niedźwiedzia na ramieniach. Paladyn cały czas zataczając się podszedł do strażnika.

Paladyn wstał i podszedł do podestu. Delikatnie zbiżły rękę do kryształu. Uwolnił go z uchwytów i wziął do ręki. Poczuł promieniujące ciepło. Ponownie podszedł do Balkhusa. Strażnik się uśmiechnął, odsłaniając kły.

Strażnik nie dokończył. Uniósł się w powietrze. Paladyn z druidem ujrzeli jak potężne ciało strażnika zaczyna się rozpływać. Zamieniać w mgłę. Po chwili całe ciało Balkhusa zamieniło się w niebieskawą mgłę unoszącą się nad podłogą.

W tym samym momencie mgła zniknęła w świetlanym rozbłysku. Pozostali sami na środku komnaty. Paladyn spojrzał na czarny kryształ. Pogładził go dłonią. Czuł pulsujące ciepło.

Rycerz się zamyślił i westchnął ciężko. Przed oczami przeleciał mu obraz zrujnowanego świata, chaosu, śmierci i rozpaczy.

** KONIEC **

c.d.n.

34



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Relaksacja z kryształami, ♥ 09. RELAKSACJA i techniki relaksacyjne
09 LISTY TOWARZYSTWA STRAŻNICA (CZ 9)
06-09 PAM - Jesteście strażnikami Bramy i przedstawicielem Żywego Światła, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
09 Prorocy straznikami Przymierza Kazimierz Sosulski
download Zarządzanie Produkcja Archiwum w 09 pomiar pracy [ www potrzebujegotowki pl ]
09 AIDSid 7746 ppt
09 Architektura systemow rozproszonychid 8084 ppt
TOiZ 09
Wyklad 2 TM 07 03 09
09 Podstawy chirurgii onkologicznejid 7979 ppt
Wyklad 4 HP 2008 09
09 TERMOIZOLACJA SPOSOBY DOCIEPLEŃ
09 Nadciśnienie tętnicze
wyk1 09 materiał
Niewydolność krążenia 09
09 Tydzień zwykły, 09 środa
09 Choroba niedokrwienna sercaid 7754 ppt
wykład 7 struktura kryształów

więcej podobnych podstron