Otóż można podać szereg przeciwstawień tego, co się nazywa „obiektywnym”, i tego, co się nazywa „subiektywnym”. Pierwsze z nich nazwę przeciwstawieniem czysto ontycznym (od „τό όν” = „byt”). Tym, co „obiektywne” nazywa się wówczas to, co istnieje w pewnym przedmiocie, w jakimś bycie, i to istnieje bądź jako jego część, bądź jako jego stan, bądź jako jego własność czy cecha, ogólnie: co w nim efektywnie istnieje. Przy czym ten przedmiot, w którym istnieje to, co obiektywne, jest w swym sposobie istnienia pojęty jako samoistny i w istnieniu swym i kwalifikacji swojej niezależny od podmiotu, od jego świadomościowego zachowania się. Cokolwiek by podmiot o nim [myślał lub czuł], przedmiot ten istnieje i jest taki, jaki sam jest. To, że coś istnieje „obiektywnie” w przedmiocie, stanowi charakterystykę umieszczenia tego, co jest obiektywne, jest jego pewną lokalizacją: to jest właśnie tam, „w przedmiocie”, a nie w podmiocie. Tej koncepcji obiektywności przeciwstawia się „subiektywność” ontyczna. Mianowicie subiektywne jest to, co istnieje w podmiocie świadomym jako jego stan, jako cecha czy część. Zamiast słówka „istnieje” można by także użyć sformułowania „jest umieszczone” w podmiocie. Jest to inna lokalizacja niż przy tym, co „obiektywne”. Jak zaś pojmowany jest sam podmiot, do tego jeszcze wrócę, ale już w innym kontekście. Na razie powiem, że podmiot może być po prostu pojmowany jako świadomy człowiek z pominięciem tego, czy są jeszcze inne podmioty, nie ludzkie, zwierzęta itd.
Pewna modyfikacja owego pierwszego pojmowania przeciwieństwa „subiektywny – obiektywny” w sposób ontyczny polega na tym, że coś, co jest obiektywne, jest nieuwarunkowane lub – jak się zwykle mówi – niezależne w swoim bycie od podmiotu. [Samo uwarunkowanie przez podmiot nie rozstrzyga o tym, gdzie to, co w ten sposób uwarunkowane, występuje. Może to być zarówno coś, co z natury swej tylko w podmiocie może występować; nie wpływa na to jeszcze okoliczność, że jest przez podmiot uwarunkowane; gdy np. pojawia się we mnie szczególny wstyd, kiedy uświadamiam sobie moje niewłaściwe postępowanie i potępiam je. Wstyd ten również by występował, gdyby mnie kto inny pouczył o moim postępowaniu i o jego niewłaściwości.] Natomiast to, co jest uwarunkowane w swoim bycie przez podmiot, jest subiektywne. To przeciwstawienie nieuwarunkowania i uwarunkowania przez podmiot bywa nieraz utożsamiane z przeciwstawieniem poprzednim. Powiada się bowiem, że to, co jest zawarte w przedmiocie bytowo autonomicznym i niezależnym, jest zarazem nieuwarunkowane przez podmiot, a to, co jest uwarunkowane przez podmiot, jest zarazem zlokalizowane w podmiocie. Czy to jednak tak naprawdę jest? I odwrotnie, czy to, co jest uwarunkowane przez podmiot, nie może występować i być w przedmiocie? Ostatecznie, jeżeli ja komuś rozbiję głowę, to rozbicie głowy jest uwarunkowane przez moją akcję, ale niestety w cudzej głowie, a nie w mojej, jest dziura. I za to jestem potem odpowiedzialny, bo jak sobie zrobię dziurę w mojej własnej głowie, to tylko w niektórych państwach przepisy prawne nakażą ukarać mnie za to, że sobie szkodzę. Więc uwarunkowanie lub nieuwarunkowanie, o którym tutaj mowa, może być tego rodzaju, że to, co uwarunkowane przez podmiot, jest czymś, co się znajduje w przedmiocie. Mianowicie wszystkie akcje podmiotu, które zmieniają przedmiot, prowadzą do nowego stanu przedmiotu, [choć są wywołane przez podmiot]. To drugie rozróżnienie „subiektywny – obiektywny” należy zacieśnić. Powiada się: to słusznie, że to, co jest nieuwarunkowane przez podmiot, jest „obiektywne”, ale trzeba tutaj wziąć pod uwagę uwarunkowanie szczególnego rodzaju, mianowicie takie, które nie należy do praktycznej, fizycznej lub psychofizycznej działalności podmiotu. Ma to być nieuwarunkowanie przez pewne specyficzne sposoby zachowania się podmiotu, o których się z góry tacite przyjmuje, że one właśnie nie warunkują czegoś poza samym podmiotem. Są to czynności, które zwykle nazywa się poznawczymi albo quasi-poznawczymi. Znajdujemy się tutaj na nie bardzo sprecyzowanym terenie [tak iż trudno nieraz rozstrzygnąć, czy coś jest jeszcze czynnością poznawczą]. To drugie rozróżnienie uwarunkowania i nieuwarunkowania przez podmiot wymaga więc dalszych komentarzy, dalszych analiz, zastrzeżeń itd. Trzeba by bowiem teraz powiedzieć, jakie postępowanie człowieka, które jest postępowaniem poznawczym, zarazem albo warunkuje coś w przedmiocie, albo nic w nim nie warunkuje.
Nowe przeciwstawienie, które nazwę „ontyczno-epistemologicznym”, wskazuje, że „obiektywny” to tyle, co „dany w poznaniu”, bez bliższego sprecyzowania, czy dany jako część, cecha, czy stan przedmiotu. Po raz wtóry występuje tutaj owa lokalizacja, umieszczenie w przedmiocie, tyle że teraz ma ona aspekt nie czysto ontyczny, nie chodzi już o to, że coś jest w przedmiocie, tylko że jest to dane w przedmiocie lub na przedmiocie. Natomiast „subiektywne” jest to, co dane w poznawaniu jako część, cecha lub stan podmiotu (pozostaje do dyskusji, czy tylko podmiotu poznającego, czy w ogóle podmiotu). W tym znaczeniu powiada się np., że kolor tej teczki jest oczywiście obiektywny, bo przy spostrzeganiu dany jest w przedmiocie. Ja tego koloru nie znajduję w sobie; po prostu gdzieś poza mną znajduję jakiś przedmiot, który właśnie jest tak a tak kolorowy. W tym znaczeniu jest to obiektywne, a jeżeli patrząc na tę teczkę równocześnie żywię przeświadczenie, że ona istnieje i zdaję sobie sprawę z tego, że żywię takie przeświadczenie, to moje przeświadczenie mam jakoś dane w przeżyciu. Przeświadczenie to jest czymś podmiotowym, bo dane jest jako znajdujące się we mnie, przynależne do mnie, do podmiotu. Dwa różne momenty [rozstrzygają tu o „obiektywności” czy „subiektywności”]. Po pierwsze, miejsce, gdzie coś jest, a po wtóre, gdzie to jest dane i – w przedmiocie czy podmiocie. Jeżeli chodzi natomiast o pierwsze przeciwstawienie, będą tacy, którzy powiedzą: oczywiście, barwa tej teczki jest dana w teczce czy na teczce, ale przecież jest to uwarunkowane przez podmiot, mianowicie przez jego konstytucję psychofizyczną, jego stan w chwili percepcji (stan narządu zmysłowego). Jako uwarunkowana przez podmiot, powiadają, barwa jest subiektywna, chociaż jest dana w przedmiocie. Nie przekonuje nas to – powiadają – że jest dana w przedmiocie. Ażeby ją przyznać przedmiotowi, trzeba by pokazać, iż nie jest uwarunkowana przez podmiot. I teraz argumentuje się w najrozmaitszy sposób, że barwa jest uwarunkowana przez podmiot. Nota bene przy tym przeciwstawieniu, wedle którego obiektywne jest to, co jest nie uwarunkowane przez podmiot, a subiektywne to, co jest uwarunkowane przez podmiot w swym istnieniu i takości, pomija się wypadki, w których trzeba by o czymś powiedzieć, że jest uwarunkowane w swym istnieniu i takości zarówno przez podmiot, jak i przez przedmiot. [Czy w tych przypadkach mamy się opowiedzieć za „subiektywnością”, czy za „obiektywnością”, czy też za czymś trzecim?] I co właściwie zrobić z tymi barwami, które są niewątpliwie dane w przedmiocie? Być może, że są one jakoś uwarunkowane przez moją konstytucję psychofizyczną, co należałoby jeszcze sprawdzić, ale czy tylko przez nią? Czy jest to zupełnie nie uwarunkowane przez przedmiot, że on jest teraz tutaj taki brązowo-brudnawy? Gdyby zacząć pytać psychofizjologów i fizyków, to trzeba by chyba powiedzieć: To są pewne, jak się mówi, „zjawiska”, które są jakoś dwustronnie uwarunkowane, bo ich pojawienie się i to, jakie one są, zależy od chmury atomów, z którą mamy do czynienia, od tego, jakie zaburzenia elektromagnetyczne ona pochłania, a jakie odbija, i od tego, jakie ja mam w tej chwili narządy zmysłowe, czyli drugą chmurę atomową, która się jakoś zachowuje. Od tego całego procesu, związanego z dwoma centralami bytu, z dwoma chmurami atomów, zależy to, że w przedmiocie pojawi się lub też nie pojawi owa barwa. Tak więc druga odmiana tego pierwszego przeciwstawienia znowu wymaga jakichś korektur, ponieważ pozostają wypadki dwustronnego uwarunkowania.
A teraz są jeszcze dwa inne przeciwstawienia, które służą za punkt wyjścia dla tezy, że zachodzi subiektywność lub obiektywność w pierwszym, ontycznym rozumieniu. Mianowicie powiada się tak: subiektywny moment to taki, który jest dany podmiotowi tylko niekiedy, nie zawsze, przy obcowaniu z pewnym przedmiotem X. Kilkakrotnie spotykam tego samego człowieka i raz widzę go pogodnym i jakoś młodym, a innym razem widzę go niezwykle postarzałym i ponurym, a jeszcze innym razem ma taką zupełnie nic nie mówiącą twarz, nic nie można z niej odcyfrować. Czuję się jakoś zupełnie bezsilny, żeby zdać sobie sprawę, w jakim stanie ten człowiek się znajduje. Tak się zdarza, że mam niby z tym samym człowiekiem do czynienia, z tym samym przedmiotem, a nie zawsze pewna jego cecha jest mi dana. Wówczas powiada się: to znaczy, że to jest „subiektywne”. W przeciwstawieniu do tego poszukuje się obiektywnych cech, stanów czy części w tym sensie, że one stale, za każdym razem poznawczego obcowania podmiotu z przedmiotem, dane są jako właściwości tego przedmiotu, jego stany czy części. Jeżeli teraz da się wykazać, że tak się nie dzieje stale, wówczas zostaje to opatrzone charakterem subiektywnym, bo – powiada się – to moja wina, że raz jest tak dane, a innym razem inaczej, a więc na podmiot spada jakoś odpowiedzialność za takie różne efekty. Jest to jakoś uwarunkowane przez podmiot i wobec tego nie jest przedmiotowe, nie jest nieuwarunkowane, nie jest tedy własnością, częścią lub stanem przedmiotu w sensie ontycznym.
A teraz pewna odmiana tego samego punktu widzenia, przy uwzględnieniu, że podmiot poznający nie jest jeden, sierota, na świecie, tylko jest dużo podmiotów poznających, i to wiele podmiotów poznających te same przedmioty. Wobec tego wysuwa się pewien ideał, pewien postulat pod adresem poznania i właśnie jego subiektywności czy obiektywności, mianowicie postulat tzw. „intersubiektywności”. Żąda się, żeby to samo wszystkim było dane tak samo, tzn. jako tymi samymi jakościami uposażone. Jeżeli jest nas tutaj 30 osób i wszyscy zgadzamy się na to, że tutaj na stole stoi mikrofon, to pewnie on tam stoi. Ale gdyby się tak zdarzyło, że 2 osoby z nas powiedziałyby, że mikrofonu tutaj nie ma, a 28 pozostałych osób powiedziałoby: „No popatrz, przecież ten mikrofon stoi tutaj na stole”, to by powiedziano: ci, którzy uważają, że nie ma tego mikrofonu, muszą się wycofać, bo oni mają jakieś „subiektywne” rezultaty swoich poznań i wobec tego istnieje przewaga (28 w stosunku do 2), która jest jakąś demokratyczną zasadą prawdziwości poznań, ich obiektywności. Obiektywne jest to, co stale jest wszystkim dane jako występujące w przedmiocie, a subiektywne jest to, co nie wszystkim poznającym dany przedmiot jest stale dane jako temu przedmiotowi przysługujące czy też będące jego częścią. Intersubiektywne jest to, co przy porozumieniu się zawsze okazuje się jako potwierdzane. Zarazem nazywa się to „obiektywnym”, przy czym przypisuje się wagę, wartość tym obiektywnym poznaniem, a poznania subiektywne, nieintersubiektywne, właściwie się traktuje jako zawracanie głowy, jako coś, co nie należy do odpowiedzialnego poznania, nie zastanawiając się nad tym, że może istnieje taka dziedzina faktów, które mogą być dane tylko jednemu podmiotowi i nigdy nie mogą być dane innemu podmiotowi. Czy dlatego ipso facto przestaje to mieć walor obiektywnego poznania, czy też nie – to jest kwestia do dyskusji. Jeżeli się stwierdza, że coś takiego zachodzi, znowu wysnuwa się wnioski – nie odróżniwszy dokładnie tych różnych przeciwstawień – o subiektywności i obiektywności w ontycznym znaczeniu. Mianowicie to, co jest subiektywne, a więc nie jest intersubiektywne, zarazem nie znajduje się w rzeczywistości w przedmiocie, któremu się w tych nieintersubiektywnych poznaniach taką cechę czy własność przypisuje. Że się żywi takie przeciwstawienie „subiektywności” i „obiektywności”, jak to ostatnie, że się wysnuwa te wnioski na temat „subiektywności” i „obiektywności” w pierwszym, ontycznym znaczeniu, świadczy o tym m.in. pewna cecha metod badawczych w przyrodoznawstwie. Otóż przeprowadza się eksperymenty, ale jeżeli ktoś to zrobił podając uczciwie wszystkie warunki, w których eksperyment przeprowadzał i uzyskał pewien wynik, a wszyscy inni, którzy dzięki jego informacjom przeprowadzali ten eksperyment, nie otrzymali tego samego wyniku, to powiadają, że w rzeczywistości nie ma tego, co on stwierdził. I właśnie stąd zasada: powtarzać, jak to tylko możliwe, dalej eksperymenty, żeby uzyskać potwierdzenie, tak jakby pierwszy wynik nie był prawdonośny sam w sobie, a ów charakter wartości poznawczej uzyskiwał wynik dopiero dzięki rezultatom nowych eksperymentów, nota bene przeprowadzanych na innych przedmiotach i w innych, z konieczności, warunkach. Są bowiem takie eksperymenty, które się nie dadzą powtórzyć; raz się dokonały, drugi raz się nie dokonają. Dlatego się powiada: no tak, wskutek tego wyniki są trochę inne (przy pomiarach zawsze od pewnego miejsca po przecinku), są to rozmaite błędy związane z aparaturą, z obserwacją itd. i chodzi tylko o to, żeby błąd był poniżej pewnej granicy, a wówczas wynik uzna się za intersubiektywnie obowiązujący i wobec tego „obiektywny”.
Przy tych dwóch ostatnich przeciwstawieniach „subiektywności” i „obiektywności” zakłada się jeszcze jedną, bardzo istotną rzecz – że mianowicie wszystkie podmioty, którym jest coś dane, są takie same, że – krótko mówiąc – my wszyscy mamy pięć tzw. „zmysłów”, że wszyscy mamy takie same, w zasadzie tak samo sprawne narządy zmysłowe, co więcej – że wszyscy umiemy tak samo się posługiwać tymi narządami zmysłowymi, ewentualnie naszymi sprawnościami intelektualnymi. Wszyscy wiedzą o tym, że gdy człowiek uczy się fizyki, to musi się nauczyć eksperymentować, a gdy się uczy medycyny, to musi się nauczyć badać chorego, musi się nauczyć diagnostyki, wziernikować komuś oko, umieć zobaczyć np. ten rumieniec na twarzy po prawej stronie, a nie po lewej. Wszyscy się tego uczą i wszyscy w dodatku, praktycznie biorąc, wiedzą, że nie wszyscy się nauczyli, jedni lepiej, drudzy gorzej. Są, że tak powiem, „geniusze obserwacji”, ale są też patałachy, które nigdy nie potrafią niczego zauważyć, chociaż im się coś narzuca, a są też tacy, którzy zauważają i nie wiedzą, co z tym materiałem zrobić, nie umieją wysnuć odpowiednich wniosków. Wie się jednak o tym praktycznie, a z chwilą, kiedy się zaczyna teoria, przeciwstawianie tego, co subiektywne, temu, co obiektywne, zapomina się o tym zupełnie i zamiast przerzucić odpowiedzialność na danego człowieka, który czegoś nie umie robić albo jest po prostu głuchy czy ślepy (lub też posiada mniejsze lub większe wady pod tym względem), nie powiada się, że to on nie umiał tego zobaczyć, tylko powiada się, że nie istnieje to, czego on nie widział, że to, czego nie zauważył, nie przysługuje przedmiotowi, że to jest „subiektywne”.
Otóż ja nie mam nic przeciwko temu, żeby sobie sprecyzować te rozmaite pojęcia „subiektywności” i „obiektywności”, tak jak to właśnie tutaj zrobiłem (nota bene trzeba by jeszcze dalej je precyzować, żeby dokładniej sobie wypracować rozmaite szczególiki). Ja tylko protestuję przeciwko temu, żeby przechodzić bezmyślnie od jednego przeciwstawienia do drugiego, żeby je identyfikować z sobą i z faktów „nieobiektywności” w ostatnim znaczeniu wysnuwać wnioski o „nieobiektywności” w znaczeniu pierwszym oraz by czynić te – po prostu fałszywe – założenia dotyczące wszystkich podmiotów poznających. W każdym razie nie twierdzę, że wszystko jest fałszywe, tzn. że istotnie nie ma żadnej takiej cechy czy doboru cech, które w pewnym przybliżeniu są nam wszystkim wspólne, ale wydaje mi się fałszywe w tym sensie, że na pewno istnieje bardzo wiele takich rozmaitych właściwości, w szczególności nas jako podmiotów poznania, ale także jako podmiotów żyjących, przeżywających emocje itd., które nas w bardzo istotny sposób różnią, przy czym niektóre z nich usprawniają nas do poznawania i wykrywania tego, co jest w rzeczywistości, a inne nam to niezwykle utrudniają.
Jest jeszcze jeden sposób pojmowania tego, co subiektywne, na ogół reprezentowany przez ludzi, którzy bardzo wierzą w doświadczenie, w jego walor (oczywiście przede wszystkim doświadczenia zmysłowego). Mianowicie powiada się tak: Każdy człowiek posiada pewną liczbę narządów zmysłowych. Mówiono niegdyś, że istnieje pięć zmysłów, dziś pewnie by powiedziano, że znacznie więcej, ale jakaś skończona liczba narządów zmysłowych. Poddaje się je badaniu anatomicznemu, fizjologicznemu, uzyskując zresztą bardzo interesujące i ciekawe wyniki. I teraz powiada się tak: dane zjawisko występuje wprawdzie w doświadczeniu, ale to, że ono występuje, jest z konieczności subiektywne, jakoś pozbawione waloru obiektywnego. Dlaczego? Bo nie ma takiego narządu zmysłowego, żebyśmy mogli taką cechę czy własność przedmiotu spostrzec. Więc, przypuśćmy, ktoś powiada, że czyjś czyn jest wysoce wartościowy moralnie, bo jest czynem bohaterskim. Powiada dalej: Widziałem, jak się to a to przede mną działo. No dobrze, a co widziałeś właściwie? Rzucił się do wody, narażał swoje życie wiedząc, że są bardzo trudne warunki do ratowania, bo był bardzo silny wiatr, wielka fala, poza tym on jest stosunkowo słaby, a ten, co tam tonął, to jest zbyt wielki byk, żeby go jakoś wziąć za nogę i jednak wyciągnąć. Mimo to zaryzykował, wiedząc o tym wszystkim. Widziałem, jak się to odbywało. No dobrze, ale czemu mówisz, że to jest tak wysoko wartościowe moralnie? Jaki masz narząd zmysłowy, żeby to zobaczyć, żeby to stwierdzić? Tego nie można przecież ani zobaczyć, ani powąchać, ani usłyszeć. Cóż bowiem można zobaczyć? No, ciało ludzkie, które się porusza tak lub inaczej, np. skoczyło do wody, tamten go złapał za głowę. Widzieliśmy takie rzeczy, słyszeliśmy krzyk i c’est tout.
Jaki jest narząd do zobaczenia „bohaterskości” czyjegoś postępowania? Czy w takim razie jest to może jakieś wewnętrzne doświadczenie, wewnętrzne spostrzeżenie? Nie, nic podobnego, tego nie ma we mnie, ja sobie bohaterstwa nie przypisuję, w sobie bohaterstwa nie znajduję. Przeciwnie – mogłem równocześnie być bardzo upokorzony, że ja się na to nie zdobyłem, a tamten mikrus się zdobył i uratował. Tam, w otaczającym mnie świecie, znajduję pewne szczegóły zachowania, którymi jestem poruszony, muszę uznać to za cudze bohaterstwo. Powiada się jednak: Nie, czegoś takiego nie ma, to jest urojenie, nie ma takiego doświadczenia, bo nie ma takiego narządu (ani oka, ani ucha, ani niczego innego), który by nam to dostarczył.