Dialog w edukacji: nadzieja, utopia czy ślepa uliczka ?
Pojęcie dialogu zakotwiczone jest w edukacji od zamierzchłych czasów ? rzec by można, znalazło w niej swe przytulisko już w starożytności (bądź też to edukacja ? czy raczej osoby za jej obraz odpowiedzialne, przywłaszczyły go sobie). Słowo to, jednakże, niesie z sobą znaczenie ogólnoludzkie, związane nie tylko z edukacją (o ile można o dialogu powiedzieć, iż dotyczy jakiejś dziedziny nauki w szczególności), ale z całością działań podejmowanych przez człowieka. Sądzę, że fakt, iż przeróżnych definicji dialogu istnieje tak wiele (co, zresztą, stanowi jeden z głównych aspektów rozważań dotyczących miejsca dialogu w edukacji), jest wielce wymowny co do jego znaczenia w kulturze słowa. Dialog to bowiem rozmowa (z greckiego dialogos) w pełnym tego słowa znaczeniu, to wymiana myśli, nieskończony potok wiedzy płynący ku obu stronom w nim uczestniczącym ? a więc jest to kwintesencja języka, którego przecież podstawowym zadaniem jest pośredniczyć w komunikacji międzyludzkiej; komunikacja natomiast, jest czynnikiem absolutnie niezbędnym podczas procesu nauczania i uczenia się. Zdaniem M. Ledzińskiej1 edukacja jest tą dziedziną życia społecznego, w której słowo "dialog" pojawia się szczególnie często. Dialog jest w sposób naturalny wpisany w proces kształcenia. Należałoby się w tym momencie zastanowić, czy to dialog jest wpisany w proces kształcenia, czy też odwrotnie: kształcenie jest wpisane w dialog, jest jego wynikiem, jest efektem wymiany poglądów i wiedzy. Dialog stanowiłby wówczas nie tyle sposób dążenia do celu, jakim jest wyedukowanie jednostki, lecz stałby się płaszczyzną nadrzędną, z której może, lecz nie musi, wynikać proces uczenia się, z której mogą wynikać przeróżne postawy procesowi temu towarzyszące. W tym więc rozumieniu, należałoby zadać pytanie, czy to edukacja może być osadzona w dialogu, a nie dialog w edukacji, oraz czy możliwe jest wyrwanie się z edukacji monologowej.
Aby zagłębić się w temat nieco bardziej, chciałbym rozpocząć od spostrzeżeń na temat prób definiowania słowa ?dialog?. Każda definicja dialogu zdaje się być niepełną ? mniej lub bardziej trafnie go określająca, zawsze pozostawia pewien margines swobody interpretacji dla osoby pragnącej zadać sobie trud bliższego i bardziej kompleksowego spojrzenia na tę kwestię. Z dialogiem bowiem, w najprzeróżniejszych jego postaciach, spotykamy się już od lat najmłodszych, jest on więc wrośnięty w wiedzę osobistą ? jest jej źródłem i jedną z treści zarazem, a zatem, jako że wiedza osobista każdego człowieka jest unikalna i nigdy nie pokrywa się w całości z doświadczeniem innej jednostki (z doświadczeniem w rozumieniu ?wiedza? - a cóż innego, jeśli nie właśnie ta wiedza, powinno być przedmiotem dialogu ?), uważam, iż każda próba stworzenia zunifikowanej definicji dialogu jest z góry skazana na niepowodzenie. W tym miejscu rodzi się pytanie: czy istnieje konieczność stworzenia takiej definicji ? Definicje służą temu, aby pewne zjawiska dookreślić, zaklasyfikować, wtłoczyć w ramy ciasnego rozumienia, zamknąć w hermetycznym definiens ? a stosowanie definiendum w sensie odmiennym od arbitralnie narzuconego naznaczyć jako występek przeciwko językowemu bon-ton. Dlaczego tak się dzieje ? Czyż nie wyszliśmy już z pozytywistycznego szaleństwa hiper-precyzowania języka ? Definicje same w sobie nie są czymś niepożądanym ? wręcz przeciwnie, wiele zjawisk pozwalają zrozumieć i opanować myślą. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, iż w tym konkretnym przypadku, gdy mowa o dialogu, definicje tworzone bywają po to, by dialog ów sprowadzić do roli metody, zmechanizować i utechnicznić. Chcąc rozważać temat dialogu, nie można bezkrytycznie zamykać się w świecie arbitralnie narzuconych znaczeń, lecz raczej należałoby skupić się wokół kategorii subiektywnego rozumienia, czy też nawet przyjmować cudzą drogę, sposób w jaki dialog przez innych jest rozumiany ? lecz po wcześniejszym przemyśleniu tegoż sposobu pod kątem własnych przekonań: aby bowiem prowadzić dialog prawdziwy (prawdziwy według nas), należy prowadzić go szczerze.
Fakt żywego zainteresowania pedagogiki dialogiem jest bardzo istotną wskazówką odnośnie jego użyteczności w edukacji ? czy jednak nie jest tak, że użyteczność owa wynika z tego, iż to edukacja powinna dziać się w dialogu, a nie dialog w edukacji ? Nawiązuję tu do koncepcji J. Rutkowiak2, wg której wychowanie (skłonny byłbym rozszerzyć tę koncepcję również na nauczanie) jest traktowane jako dialog i funkcjonuje poprzez uprawianie dialogu. Dialog tutaj to równouprawnienie w poszukiwaniu sensów, nadawaniu znaczeń, przyjmowaniu lub odrzucaniu interpretacji, podejmowaniu mądrych decyzji bez uprzywilejowanego dostępu do prawdy. Ujęcie to jest zdecydowanie najbliższe mojej interpretacji pojęcia, a zawiera w sobie co najmniej dwa fundamentalne dla opisania natury dialogu twierdzenia. Po pierwsze, równouprawnienie w poszukiwaniu sensów; równouprawnienie, funkcjonowanie obu stron dialogu na tych samych płaszczyznach, co, o ile w przypadku dialogu między dwoma uczniami nie wywołuje kontrowersji, to w przypadku dialogu na linii uczeń ? nauczyciel każe się, delikatnie rzecz ujmując, zastanowić nad tradycyjnym podziałem ról w edukacji oraz nad tym, czy w takim rozumieniu nie byłoby wskazane rozważyć przemodelowania szkoły, a i być może całego procesu edukacji. Zmierzam bowiem do stwierdzenia poszukiwanie sensów: poszukiwanie, a więc nie narzucanie, nie podawanie, nawet nie rozmowa w celu poprowadzenia jej w sposób oczekiwany przez nauczyciela, gdyż już to sugerowałoby posiadanie przez nauczyciela wiedzy, na zdobyciu której mu, wobec faktu posiadania jej, nie zależy (tu koło zamknęłoby się, pomimo stworzenia pozorów dialogu nie zmieniłoby się nic, gdyż tak naprawdę podtrzymana zostałaby edukacja monologowa). Problem, moim zdaniem, tkwi w tym, co nazywane jest celami edukacji. Tworzy się tu swego rodzaju paradoks, ponieważ założenie istnienia jakichkolwiek celów w edukacji, którą chciałoby się widzieć funkcjonującą w dialogu, kłóci się z zasadami tegoż w dwójnasób. Wytyczenie celu wymaga od osoby go określającej wiedzy na jego temat ? wiedzy na temat jego istnienia oraz tego, co i w jaki sposób chciałoby się osiągnąć. Sprowadzenie dialogu do roli metody byłoby wobec tego niemożliwe, ponieważ zachwiane zostałyby pewne jego komponenty ? zachowano by jego funkcję jako obustronny przepływ słów, lecz przekaz wiedzy przez nie niesiony stałby się w olbrzymiej większości jednostronny. Nie powinno się bowiem mówić o jakiejkolwiek celowości (w kategorii operacyjnej, a więc nie kiedy celem jest dialog sam w sobie, lecz wytyczenie mu konkretnie określonych zadań) podczas procesu nieskrępowanej wymiany myśli ? celowość taka oznaczałaby świadomą rezygnację z nieprzewidywalnego rozwoju takiej wymiany na rzecz poddania jej przefiltrowaniu pod kątem użyteczności w sferze praktycznej, oraz sztucznego kierowania jej przebiegiem. Dałoby się to zrealizować poprzez stworzenie pozorowanego dialogu, w którym nauczyciel udaje że nie wie, a uczniom stwarza pozory samodzielnego dochodzenia do wiedzy. Metoda ta jest skuteczna, co wykazują badania3, lecz pamiętać należy, iż to nie jest dialog, jest to de facto podtrzymywanie monologu, z tym, że odzianego w szaty dialogopodobnej metody (przynoszącej, nota bene, bardzo wymierne korzyści ? gdybym był autorytetem w dziedzinie metodyki, z pewnością zaleciłbym jej stosowanie ? abstrahując od teorii a koncentrując się na praktyce). Sposobem na pełne umiejscowienie edukacji w dialogu, natomiast, mogłaby być rezygnacja z celów edukacji w ogóle, na rzecz spontanicznej wymiany sensów i wspólnego ich poszukiwania. Istnieje jednak znaczne niebezpieczeństwo upadku edukacji, jako wszelkich intencjonalnych działań mających na celu przygotowanie jednostki do funkcjonowania w świecie ? edukacja mogłaby ustąpić miejsca pewnej pochodnej socjalizacji, która to tak dookreślonej celowości i intencjonalności nie wykazuje. Takiego ryzyka i tak daleko idącej zmiany, moim zdaniem, nie warto podejmować, gdyż to, co zrazu wydawać by się mogło kuszącą perspektywą, okazać się może zarówno nieosiągalną ideą, jak i ślepą, wąską uliczką, w którą im dalej brniemy, tym trudniej jest nam zawrócić i z pokorą uznać się za pokonanych.
W tym miejscu wypadałoby zakończyć powyższe rozważania stwierdzeniem, iż koncepcja osadzenia edukacji w dialogu (w jego pełnym wymiarze) jest, z przyczyn czysto technicznych, utopią. Każdą utopię, jak wiadomo, wprowadzić można tylko na drodze rewolucji ? a te, w zdecydowanej większości, korzyści nie przynoszą, idee natomiast im przyświecające powinny pozostać tylko ideami, do których się dąży, lecz tak naprawdę nigdy się nie osiąga. Chciałbym jednak, niejako podsumowując, przywołać zdanie J. Tarnowskiego4, który, jako jeden z aspektów dialogu, widzi pewną specyficzną postawę, postawę gotowości otwierania się na zrozumienie, zbliżenie się i współdziałanie (w miarę możliwości) w stosunku do całej rzeczywistości. Z tym zdaniem również nie sposób się nie zgodzić ? jest to postawa otwarcia na inny dialog, dialog z całą rzeczywistością; dawanie jej wiedzy i czerpanie jej samemu, wymianę myśli, otwartość na nowe idee, znaczenia, sensy, rozumienia; nie zamykanie się w hermetycznym świecie dogmatów i niezmiennych prawd, lecz dialog ze światem jest clou tej postawy. Tu tkwi właśnie, moim zdaniem, możliwość wykorzystania w edukacji tego, co możemy czerpać z dialogu ? nie sprowadzonego do roli metody, ale potraktowanego jako pewna postawa godna nauczania, jako zaczątek potencjału, który zaowocować może prawdziwie dojrzałym i konstruktywnym stosunkiem do rzeczywistości. Wierzę, że kształcąc ludzi po to, aby chcieli i potrafili rozmawiać ze światem, dajemy im to, czego niejednemu z nas jeszcze nieraz zabraknie ? otwartość, wrażliwość i mądrość.