IS.-
Wyc/ioŁoanie jako iwa.lcza.nie zdrowych instynktów życiowych
Trudno by znaleźć dziecko, które się tym nie przerazi. Ciągnę dalej:
„A teraz powiem ci coś jeszcze; tylko dobrze uważaj! Czy wiesz, skąd się biorą te twoje dolegliwości? Ty możesz nie wiedzieć, ale ja wiem. Sam jesteś temu winien! Powiem ci, co robisz ukradkiem..."
Dziecko musiałoby być niezwykle zatwardziałe, gdyby nie wybuchło na to Izami.
Inną drogę do prawdy zapożyczyłem z książki Padagogishce Un-terhandlungen [Pedagogiczne rozmówki).
Wołam do siebie Henryka.
Ja: Posłuchaj, Henryku, zastanawiałem się nad twoim napadem (Henryk miał kilka ataków padaczki). Tak sobie rozmyślałem, jaka by mogła być tego przyczyna, ale nie mogę nic odgadnąć. Zastanów się tylko. Może ty wiesz?
Henryk: Nie, nie wiem. (Nie mógł nic wiedzieć, bo dziecko w takim wypadku nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje. Ale miał to być tylko wstęp do dalszego ciągu.)
Ja: To dziwne! Może się nieco zgrzałeś i za szybko coś zimnego wypiłeś?
Henryk: Nie. Pan przecież wie, że nie wychodziłem od dłuższego czasu, od kiedy pan ostatnio wziął mnie ze sobą.
Ja: Nie mogę tego pojąć. Znam wprawdzie podobną historię o pewnym chłopcu raniej więcej dwunastoletnim (w wieku Henryka), bardzo smutną, bo ten chłopiec umarł. (Wychowawca przedstawia tu samego Henryka, tylko pod zmienionym imieniem, i straszy go.) Doznał podobnego ataku jak ty i powiedział potem, że to było, jakby go kto mocno łaskotał.
Henryk: 0 Boże! Ale ja przecież nie umrę! Za mną było tak samo!
Ja: A to łaskotanie aż mu zapierało dech w piersiach.
Henryk: Mnie także. Czy pan nie widział? (Jasno stąd wynika, te biedny dzieciak istotnie nie wiedział, jaka była przyczyna jego ataku.)
Ja: A potem zaczął się gwałtownie śmiać.
Henryk: Ja nie. Boję się, te nie wiem, skąd mi się to wzięło,
(Ten śmiech wychowawca tylko sobie wymyślił, może aby ukryć swoje zamiary. Wydaje mi się, że byłoby lepiej, żeby trzymał się prawdy.)
Ja: Trwało to przez dobrą chwilę, aż ogarnął go tak niepowstrzymany gwałtowny śmiech, ie się udusił i umarł.
(To wszystko opowiadałem z całkowitą obojętnością, nie zważając na jego odpowiedzi; próbowałem wszystko, aż do wyrazu twarzy i gestów tak zaaranżować, by to wyglądało na przyjacielską pogawędkę.)
„Czarna pedagogika” 39
faji Henryk: Umarł ze śmiechu! Czy można umrzeć ze śmiechu? t>. Ja: Oczywiście, przecież słyszysz. Czy nigdy tak się nie śmiałeś, że aż coś ci się zaciskało w piersiach i płynęły łzy z oczu? i, Henryk: Tak, znam to.
Ja: To wyobraź sobie, że to tak cię chwyci na bardzo długo, czy mógłbyś to wytrzymać? Mógłbyś przestać się śmiać, gdyby to, co cię tak rozbawiło, przestało na ciebie działać. Ale tego biednego chłopca nic nie rozśmieszyło, był to nerwowy śmiech spowodowany uczuciem łaskotania, na które nie umiał zaradzić. A że ono wciąż trwało, więc i on dalej się śmiał, co spowodowało jego śmierć.
Henryk: Biedny chłopak! Jak miał na imię?
Ja: Henryk.
Henryk: Henryk! (spojrzał na mnie przerażony)
Ja; (obojętnym tonem): Tak. Był synem kupca z Lipska.
Henryk: Aie skąd to się wzięło? (Właśnie to pytanie chciałem usłyszeć. Dotąd przechadzałem się po pokoju, teraz stanąłem przed nim, i spojrzałem mu prosto w oczy, by go dokładnie obserwować.) A jak ty myślisz?
Henryk: Nie wiem.
Ja: Powiem ci, jaka była tego przyczyna. (Dalej mówiłem wolno i dobitnie.) Chłopiec ten widżiał kogoś, jak drażni najwrażliwsze nerwy swojego ciała i wykonuje przy tym przedziwne ruchy. Nie wiedząc, że sobie tym szkodzi, zaczął go naśladować. Tak mu się to podobało, te w końcu tym postępowaniem tak rozdrażnił swoje nerwy, te wreszcie osłabły i spowodowały jego śmierć. (Henryk, wyraźnie zakłopotany, rumienił się coraz mocniej.) Co ci jest, Henryku?
Henryk: Och, nic!
Ja: Czy czujesz, ie 2nów możesz mieć ten atak?
Henryk: Ależ nie! Pozwoli mi pan odejść?
Ja: Dlaczego, Henryku? Niemiło ci ze mną?
Henryk: Milo. Ale...
Ja: No co?
Henryk; Och, nic!
Ja: Słuchaj, Henryk, jestem twoim przyjacielem, wiesz o tym. Bądź ze mną szczery. Dlaczego tak się zaczerwieniłeś i tak się zaniepokoiłeś przy tej opowieści o biednym chłopcu, który w tak nieszczęsny 6posób skrócił sobie tycie?
Henryk; Zaczerwieniłem się? Nie wiem. Bardzo mi go żal.
Ja: I to wszystko? Nie, Henryku, musi być jakaś inna przyczyna,
40 Wychowanie jako zwalczanie, zdrowych instynktów życiowych
mogę to wyczytać z twojej twarzy. Niepokoisz się? Powiedz prawdę, Henryku. Tylko dzięki prawdomówności możesz stać się miły Bogu,' naszemu dobremu Ojcu, i wszystkim ludziom.
Henryk: O Boże! (Zaczyna głośno płakać i jest przy tym tak iałos-. ny, że mnie także pojawiają się ł2y w oczach; spostrzega to, chwyta-moją rękę i gorąco całuje.)
Ja: No, Henryku, czemu płaczesz?
Henryk: O Boże!
Ja: Mam ci oszczędzić wyznania? Robiłeś to samo, co tamten nieszczęsny chłopiec? Prawda?
Henryk: O Boże, tak!
Tę metodę należałoby może stosować, jeśli się ma do czynienia z dziećmi o słabym, miękkim charakterze. Ta pierwsza jest dla nich zbyt ostra, bo bezpośrednio atakuje dziecko. (P. Villaume, 1787, cyt. w: K. Rutschky, op. cit., s. 19 i n.).
Na taką zakłamaną manipulację dziecko postawione w podobnej sytuacji nie może odpowiedzieć gniewem C2y oburzeniem, bo po prostu jej nie dostrzega. Mogą się w nim zrodzić tylko uczucia łęku, wstydu, niepewności i bezradności, które natychmiast zostaną zapomniane, jeśli tylko dziecko znajdzie sobie jakąś własną ofiarę. Villaume, tak jak i inni wychowawcy, dba o to, by jego metody pozostały niezauważalne.
Należy więc pilnie baczyć na dziecko, ale tak, by ono tego nie zauważyło, bo stanie się skryte, nieufne i nieprzystępne. I tak zresztą ze wstydu ukrywa takie postępowanie, więc Bprawa sama w sobie nie jest łatwa.
Kiedy się stale (ale wciąż niepostrzeżenie) śledzi dziecko, a zwłaszcza w ustronnych miejscach, może się zdarzyć, te się je przyłapie na gorącym uczynku.
Poślijcie dzieci nieco wcześniej do łóżka, a kiedy już zapadną w pierwszy sen, ostrożnie uchylcie kołdrę, by zobaczyć, gdzie trzymają ręce i czy nie ma jakichś śladów występku. To samo zróbcie ranem, nim się obudzą.
Dzieci, zwłaszcza kiedy mają poczucie czy podejrzenia, te ich zachowanie jest nieprzyzwoite, stronią od dorosłych i ukrywają się przed nimi. Dlatego polecałbym, by zlecić ich śledzenie jakiemuś ich towa-