jedzą tylko dzieci, nie skusi się na nie na pewno żaden dorosły ani też maluch w wieku przedszkolno-żłobkowym. Taki asortyment wyróżnia, w takim kształcie, w społecznie wykrojonym przez uczniów dla siebie wycinku przestrzeni szkoły - w pobliżu sklepiku, jest po prostu elementem dziecięcego folkloru.
Można sądzić, że właściciele szkolnych sklepików znakomicie rozpoznają ten klimat i podążają śladem dziecięcego parcia ku odrębności. Wydaje się to dobrą praktyką, kończącą się jednak w momencie, w którym - niejako uwiedzeni ofertą koncernów, ciężko pracujących na wywołanie takiego wrażenia - dokonują swoich towarowych zamówień, przewidując za dużo, przepowiadając sympatie smakowe i mody, mające zapanować wśród uczniów i uszczęśliwić ich, pokazać im, jacy są, zanim sami na to wpadną, powiedzieć im, czego pragną, ale w taki sposób, by poznali smak spełnienia prędzej niż otworzą usta, by zrobić to samodzielnie.
Kiedy „pan" albo „pani" ze szkolnego sklepiku stają się agentami tak działającego systemu, nie ma już mowy o sprzyjaniu dziecięcemu folklorowi. Zamiast tego służą korporacjom, które dziecięcą odrębnością zainteresowane są bardzo, ale wyłącznie przez pryzmat własnego zysku, który powstanie jeżeli odrębność ta będzie przewidziana i przyjmie postać towaru, mody i tym podobnych.
Co szczególnie w tym groźne - pozostając na usługach koncernów, dyktujących dzieciom, jakie mają być - sklepiki przyczyniają się do społecznego rozwarstwienia, segregacji i reprodukcji klasowej.
Akt konsumpcyjny nie jest - zdaniem Baudrillarda - stosunkiem izolowanego podmiotu do pojedynczego przedmiotu w jego wartości użytkowej. Podmiot w każdym akcie konsumpcyjnym odnosi się (nieświadomie) także do innych podmiotów i do innych przedmiotów32.
W świetle tego stwierdzenia jasne staje się, że konsumpcja jest wydarzeniem społecznym, modelującym zarówno jednostki, jak wspólnoty, i dotyczy to także uczniów w szkole. Dzieci (jak wszyscy konsumenci) społecznie grają aktami konsumpcji, negocjując i ustanawiając swoje pozycje w uczniowskiej wspólnocie. Kreują siebie w nieustannej współzależności wobec otaczających je podmiotów i przedmiotów, między innymi za pośrednictwem pieniędzy kładzionych na ladzie szkolnego sklepiku, skracając czy też wydłużając dystans pomiędzy nimi i sobą. Jaką szansę mają w tej grze dzieci bez kieszonkowego?
Można w tej perspektywie postrzegać szkołę jako trwały, umacniający system niesprawiedliwych podziałów, element społeczeństwa konsumpcyjnego. Sklepik natomiast przybrałby wobec tego znaczenie centralnego w niej punktu, gorącego tygla, w którym ważą się nierówności, w którym tylko nieliczni, uprzywilejowani wypływają na powierzchnię. Prezentowany już komentarz fotografów do zdjęć przedstawiających sklepiki, może tu stanowić potwierdzenie: dzieci oblegające te miejsca i dumni ich gospodarze, którzy trafili z ofertą (pan, ochoczo pozujący do zdjęć, z pewnością czuł się w szkole akceptowany i wyraźnie u siebie wśród snickersów i coli).
Opisując wcześniej wrażenia autorów' fotografii, używałam metafory „społecznie tętniącego życiem serca szkoły". Może ten fragment przestrzeni szkoły, naznaczony teraz obecnością sklepików i automatów, to właśnie takie serce? Serce-centrum gry o miejsce w społecznej wspólnocie? Gry, w której nieliczni mają dostęp do atutów, a grają wszyscy.
Tego rodzaju krytycznie zorientowana wrażliwość na szkolne sklepiki wydaje się aktualnie ważniejsza, niż - nie wiadomo jak bardzo pod dyktando korporacji rozwijana i w rezultacie na ich korzyść obracająca się - akcja „zdrowych sklepików". Trochę na zasadzie domina, w pewnym związku z rosnącym brakiem akceptacji dla automatów i tuż po wcieleniu w życie projektu wyrzucenia junk food ze szkół Wielkiej Brytanii, w Polsce ożyły społeczne inicjatywy, mające na celu wyrzucenie niezdrowej żywności ze sklepików szkolnych i stołówek. Gmina Warszawa szczyci się swoim pilotażowym programem „Zdrowy Uczeń", a
rady rodziców i dyrekcje szkół wpływają na prowadzących placówki, by zamiast słodkich napojów była w nich woda, a zamiast chipsów kanapki33.
W akcjach tych koncerny - paradoksalnie naprawdę - niesione retoryką walki o dobro dzieci, stosowanej przez dziennikarzy, urastają do roli przywódców społecznego ruchu, wymierzonego przeciw samym sobie. Ilustruje to następujący tekst z „Rzeczpospolitej":
W Polsce sprawy biorą w swoje ręce koncerny i władze lokalne. Automaty z coca-colą powinny zniknąć ze szkół w ciągu pół roku - powiedziała .Rz* Iwona Sarachman z biura prasowego tej firmy - ale na sklepiki szkolne wpływ mamy niewielki. Jeśli ajent sprowadza napoje bezpośrednio od nas. to umowy modyfikujemy, proponując na przykład wodę i soki, ale jeśli sprowadza napój z hurtowni, to możemy jedynie apelować34.