366 Wybór prac krytycznych
z bliżej niedociećzonych przyczyn — obracali się w kręgu nieporozumień i stawiali się wzajemnie w niewyraźnej sytuacji.
Zaczęło się — po zagajeniu Wojciecha Żukrowskiego, mobilizującym do dalszej dyskusji — od głosu Jerzego Broszkiewicza, który mówiąc o swym Jacku Kuli, o niedociągnięciach, jakie sam w tej książce widzi, stwierdził, że przyczyny tych niedociągnięć byłyby identyczne, gdyby pisał książkę dla dorosłych, że pragnie, by o jego powieści mówiono tylko jako o dobrej lub złej książce, bowiem „myśląc o literaturze dla młodzieży, myśli o literaturze w ogóle” i nie zakreśla granic między czytelnikiem dorosłym a młodzieżowym.
Żeby zrozumieć, jak bardzo to wystąpienie podniosło na duchu obecnych na sali autorów książek dla młodzieży, trzeba przypomnieć, z jak wielkim wysiłkiem i najlepszą wolą politycy od spraw kultury i specjaliści od spraw młodzieżowych od kilku już lat — choćby na plenum ZG ZLP w r. 1951 — „ciągnęli za uszy” literaturę młodzieżową, by przekonać autorów, że jest to równouprawniona i wcale nie gorsza gałąź twórczości, i jak sceptycznie, mimo tych wysiłków, uśmiechali się „dorośli” autorzy, z których każdy chętnie przyjmował apel jako skierowany pod adresem... swego sąsiada.
I proszę: wystąpienie Broszkiewicza w tak prosty sposób rozładowało kompleks niższości.
I któż mógł przypuszczać, że z dyskusji zainicjowanej pod wzniosłym hasłem: Niech żyje równouprawnienie, nie istnieje specyfika! — wynikną nieporozumienia? Zabrali głos następni mówcy, wypowiadając się w sprawie problematyki, zadań, potrzeb i braków literatury... jakiej? Oczywiście — specyficznie młodzieżowej, choć skrupulatnie unikano tego terminu.
Nagle Wilhelm Mach, przewodniczący zebraniu, zaniepokoił się przebiegiem dyskusji. Cóż jest jej przedmiotem, skoro zostały zniwelowane różnice? Czy wobec tego sekcja literatury dziecięco-młodzieżowej ma rację bytu? Czy czasem sytuacja obecnych na sali przedstawicieli wydawnictw młodzieżowych, redaktorów książek młodzieżowych, bibliotek młodzieżowych nie jest żenująca? Poprosił o wyjaśnienie.
Zmobilizowało to Marię Kann do wystąpienia, w którym podkreśliłą z naciskiem, że specyfika literatury dziecięcej i młodzieżowej niewątpliwie istnieje, gdyż jest uwarunkowana zainteresowaniami, zamiłowaniami i możliwościami apercepcyjnymi czytelnika w danym wieku. Sprecyzowała ściśle kanon wieku, ogólnie stosowany w praktyce wydawniczej i bibliotekarskiej, zakreślając granice czytelnika młodzieżowego do lat 14, najwyżej 15. Znowu słusznie. Rzeczywiście, istnieją takie robocze wyznaczniki.
Owo wyjaśnienie, podane zresztą z humorem, zgodnie z atmosferą serdecznej beztroski, na tle której ton mentorski i zasadniczy mógłby zabrzmieć dysonansem — zgromadzeni przyjęli z aplauzem. Nareszcie wiadomo, czego się trzymać, nareszcie każdy poczuł się na właściwym miejscu (poza przedstawicielem „Iskier”, wydawnictwa dla młodzieży... od lat 16, a więc nie mającego racji bytu).
Ożywiona dyskusja na gruncie tak sprecyzowanej „specyfiki” toczyła się dalej. Mówiono — znowu słusznie — o problematyce, zadaniach, potrzebach i brakach literatury młodzieżowej, tym razem nie unikając już terminu. A nieporozumienia nieznacznie rosły. Jakież to bowiem wysunięto postulaty pod adresem tej literatury? Oto takie: pasja ideologiczna, wysoki poziom moralny, romantyzm, walor wychowawczy, żywość fabuły, znajomość środowiska, wierność realiów, piękny język itd. Tym razem sytuacja przedstawicieli literatury „dorosłej” stała się żenująca, wobec bowiem ustawicznego podkreślania, że są to cechy specyficznie młodzieżowe, mogłoby się wydawać, że literatury „dorosłej” one nie dotyczą, że zostały zaanektowane ad usum'Delphini.
Nie wiadomo więc, jak wyjść z tego błędnego koła: równouprawnienie doprowadza do wchłonięcia literatury młodzieżowej przez „dorosłą”, specyfika — „dorosłej” przez młodzieżową i w gruncie rzeczy nie wiadomo, w jakim punkcie kończą się podobieństwa, a zaczynają różnice.
Dyskusję zamknął głos red. Wittlina, który, domagając się książek o życiu i pracy młodzieży robotniczej na budowlach socjalizmu, zadokumentował tym, że wydawnictwo „Iskry”, którego jest przedstawicielem, ma konkretne zadania polityczno-wychowawcze i będzie je realizować, mimo iż przeznaczone jest dla młodzieży od lat 16, pozbawionej na odbywającym się zebraniu prawa do specjalnej literatury. To znaczyrzaniechajmy bezproduktywnych dyskusji, róbmy swoją robotę. Dobrze, ale na czym polega bezproduktyw-ność takich dyskusji? Spróbujmy to wyjaśnić.
Walcząc dziś jeszcze o równouprawnienie literatury dla młodzieży, a z drugiej strony — negując jej specyfikę, ciągniemy za sobą podwójny bagaż przeszłości. Walka ze „specjalną” literaturą dla dzieci i młodzieży pod hasłem jej całkowitej równorzędności, a nawet utożsamienia z literaturą w ogóle, walka, jaką podjął np. Pisariew w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, wypowiadana była w owych czasach przez postępowych działaczy literaturze złej, taniej, lichej, stanowiącej pokupny towar, była odcinkiem walki o swobody demokratyczne w dziedzinie kultury. Dzisiaj uznanie tego równouprawnienia powinno leżeć u podstaw każdej dyskusji, a nie wchodzić w jej