Będzie więc ono w strategii tym łatwiejsze do wykonania, im bardziej poczynania zbliżają się do sfery taktyki, a tym trudniejsze, im wyżej sięgają w dziedzinę polityki.
Przygotowania do wojny rozciągają się zwykle na wiele miesięcy, gromadzenie wojska w wielkich punktach skupienia wymaga przeważnie zakładania magazynów i składów i powoduje poważne marsze, których kierunek można dosyć wcześnie odgadnąć.
Toteż nadzwyczaj rzadko udaje się jednemu państwu zaskoczyć inne wypowiedzeniem wojny albo też rzuceniem swoich sil w pewnym kierunku ogólnym. W siedemnastym lub osiemnastym stuleciu, gdy wojna obracała się często dokoła oblężeń, wielokrotnym dążeniem i specjalnym, ważnym rozdziałem sztuki wojennej było otoczyć niespodziewanie jakąś fortecę, ale i to udawało się tylko rzadko.
W działaniach natomiast prowadzonych z dnia na dzień zaskoczenie jest o wiele łatwiejsze. Tak na przykład nietrudno ubiec nieprzyjaciela o jeden dzień w marszu i przez to uchwycić pozycję, punkt w terenie, drogę itd. Jasne jest jednak, że to, co tu zaskoczenie zyskuje z powodu swej łatwości, to traci na znaczeniu danego faktu, gdy tymczasem tam właśnie znaczenie wzrasta. Kto tutaj sądzi, że przez takie zaskoczenie na małą skalę da się często uzyskać wielkie wyniki, jak na przykład wygranie bitwy, zdobycie znacznego magazynu itd., ten wierzy w rzecz w zasadzie niewątpliwie możliwą, ale nie znajdującą potwierdzenia w historii. Bardzo mało bowiem przykładów wskazuje na wielkie wyniki takiego zaskoczenia, co pozwala wnioskować o wielkich trudnościach wynikających z istoty rzeczy.
Kto by jednak chciał w podobnych sprawach radzić się historii, ten nie może dosiadać ulubionych koników krytyki historycznej i trzymać się jej sentencji i tchnącej zadowoleniem z siebie terminologii, ale musi spojrzeć w oczy samym faktom. Tak na przykład pewien dzień w kampanii 1761 roku na Śląsku ma pod tym względem specjalną sławę. Jest to dzień 22 lipca, kiedy to Fryderyk Wielki ubiegi generała Laudona w marszu na Nossen pod Nysą, co jakoby uniemożliwiło połączenie armii austriackiej z rosyjską na Górnym Śląsku, król zaś miał przez to wygrać na czasie cale cztery tygodnie. Jednak przeczytawszy dokładnie i rozważywszy w sposób nie uprzedzony ten wypadek, tak jak go opisują najpoważniejsi historycy, nie dostrzeżemy w marszu z dnia 22 lipca bynajmniej tęgo znaczenia, a w ogóle w całym rezonowaniu nad tym punktem, przechodzącym wprost w modę, napotykamy same tylko sprzeczności. Natomiast w poruszeniach Laudona w tym sławnym okresie manewrowym dostrzeżemy wiele rzeczy nie umotywowanych. Obecnie zaś, gdy wszyscy pragną osiągnąć prawdę i jasne przeświadczenie, podobny dowód historyczny tym bardziej nie może mieć takiego znaczenia.
Obiecując sobie wielkie wyniki zaskoczenia w ciągu kampanii, ma się zwykle na myśli bardzo ożywioną działalność, szybkie decyzje, wytężone marsze, które powinny je umożliwić. Jednak na przykładzie dwóch wodzów, Fryderyka Wielkiego i Bonapartego, którzy mogą słusznie uchodzić za wielkich wirtuozów pod tym względem, widzimy, że nawet tam, gdzie cechy wspomniane rozwinięte są w wysokim stopniu, nie zawsze wywołują one zamierzone skutki. Pierwszy z nich, zwróciwszy się tak błyskawicznie szybko w lipcu 1760 roku z Bautzen przeciwko Lascy’emu i skierowawszy się na Drezno, nic przez to intermezzo nie osiągnął, przeciwnie, sprawy jego pogorszyły się znacznie, gdy w tym czasie upadło Kłodzko.
Bonaparte zwracał się nader szybko w roku 1813 dwukrotnie z Drezna przeciwko Blticherowi, nie wspominając już nawet o wypadzie jego z Łużyc na Czechy — i oba razy zupełnie bez zamierzonego skutku. Były to uderzenia w próżnię, które kosztowały go tylko sporo czasu i sił i które mogły pod Dreznem przyjąć obrót nadzwyczaj niebezpieczny.
Zaskoczenie uwieńczone dużym powodzeniem wypływa zatem i w tej dziedzinie nie tylko z samych czynności, siły i zdecydowania dowódcy, ale muszą mu przyjść z pomocą również inne okoliczności. Nie chcemy tu bynajmniej zaprzeczać temu powodzeniu, pragniemy jedynie nawiązać je do konieczności istnienia sprzyjających warunków, które nie tak często się zdarzą i które działający rzadko kiedy może stworzyć.
Właśnie każdy ze wspomnianych wodzów dostarcza nam pod tym względem bijącego w oczy przykładu: Bonaparte — przez swoją sławną wyprawę na armię Bluchera w roku 1814, gdy ta, oddzielona od sił głównych, posuwała się wzdłuż Marny. Trudno o wyniki większe od tych, jakie spowodował ten niespodziany marsz dwudniowy. Armia Bluchera rozciągnięta na długość trzech marszów dziennych była pobita częściami i poniosła straty równe przegranej walnej bitwie. Był to wyłącznie skutek zaskoczenia, ponieważ gdyby Blticher wierzył w tak bliską możliwość uderzenia ze strony Bonapartego, to cały swój marsz zarządziłby inaczej. Powodzenie zatem zależało od tego błędu Bluchera. Bonaparte natomiast nie znal tych okoliczności i w ten sposób posłużył mu tu szczęśliwy przypadek.
Podobnie ma się rzecz z bitwą pod Legnicą w roku 1760. Fryderyk Wielki wygrał tę piękną bitwę dlatego, że w nocy zmienił powtórnie pozycję, którą dopiero co zajął; Laudon był tym całkowicie zaskoczony i wynikiem tego była strata 70 dział i 10 tys. ludzi. Aczkolwiek Fryderyk Wielki w tym okresie obrał zasadę częstego manewrowania swoją armią, aby w ten sposób uniemożliwić bitwę albo przynajmniej poplątać plany przeciwnika, to jednak zmiana pozycji w nocy z 14 na 15 sierpnia nie była zarządzona w zamiarze powyższym, ale dlatego, że — jak król sam stwierdza — pozycja z dnia 14 mu się nie podobała. I tu więc przypadek odegrał poważną rolę. Gdyby natarcie nie natrafiło na nocną zmianę pozycji i na niedostępny teren, wynik byłby zgoła odmienny.
Podobnie w wyższej i w najwyższej dziedzinie strategii znajdujemy szereg przykładów zaskoczenia brzemiennych w następstwa; przypomnij-
149